Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-12-2011, 15:27   #31
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

-Wstrzymać ogień!-wydał rozkaz, z lekkim uśmiechem patrząc na pole zasnute martwymi ciałami.
To tutaj Śmierć urządziła sobie obiad i pozostanie jeszcze jakiś czas.

-Smacznego-mruknął cicho, z głęboką satysfakcją patrząc na wykonane zadanie.
Wszyscy buntownicy zostali uciszeni. Nie pozostał ani jeden żywy. Ani jeden członek oporu.

-Dobra robota, panowie!-wykrzyczał, patrząc na swój oddział.
Orion. Jego Orion.

Niektórzy członkowie załogi podnieśli się z prowizorycznych schronów, a inni wyszli zza ośnieżonych drzew.
On sam do tej pory, skryty za dużym kamieniem przykrytym śniegiem, powstał z Kałasznikowem w dłoni.
Lekko otrzepał śnieżnobiały kombinezon.

Popatrzył dokładnie, wypatrując ruchu.
Nie dostrzegł żadnego pomiędzy rozsianymi na dużej, czerwonej od krwi polanie, sporymi kamieniami.

Taki był efekt ich akcji.
Ponad pięćdziesięciu ludzi z bronią, ponad stu bezbronnych, lecz rozkaz był rozkazem.

"Zabić wszystkich! Bez litości!"
Ci ludzie musieli mu wybaczyć, bo osobiście nie miał nic przeciwko nim, ale muszą zrozumieć, że to przecież rozkaz i to nie byle jaki!
Pochodził od samego pułkownika, będącego jednocześnie jego aktualnym dowódcą!

Za sobą usłyszeli szuranie, lecz nie musieli się obawiać.
To strzelec wyborowy schodził z drzewa iglastego z Dragunovem przewieszonym przez plecy.

-Bardzo dobre miejsce-powtórzył swoje słowa dowódca, gdy tylko je znaleźli po kilku tygodniach śledzenia ruchów buntowników.
Dokładnie poznali trasę, którą nie omieszkali przebyć, zaś on wybrał mało dogodne miejsce na atak.

Niekonwencjonalnie. Nieszablonowo.
Machiavelli byłby dumny.

Przeciwnik jest najbardziej przygotowany na obronę w miejscu, gdzie ma na nią najmniejszą szansę.
Człowiek przypierany jest do muru, a osoby nie mające nic do stracenia są najgroźniejszymi wrogami.
Nielogicznie nieprzewidywalni. Niebezpieczni.

Cóż za wojskowy paradoks! Wybierając najlepsze miejsce na atak można było wystawić się na największe zagrożenie!

Właśnie przed nim dowódca chciał się uchronić. Buntownicy byli zaszczutymi wyrzutkami, kursującymi między miejscami tymczasowego zamieszkania.
W tym wypadku cała sztuka polegała na uniknięciu przyciśnięcia nieszczęśników.

Mężczyzna zabezpieczył karabin, po czym chwycił w dłoń pokaźnych rozmiarów krótkofalówkę.
Należało zameldować o sukcesie.

-Turyści do Przewodnika! Turyści do Przewodnika!-wywołał.

Dobry przywódca spodziewa się zagrożenia wszędzie, a szczególnie w dwóch miejscach: najłatwiejszych i najtrudniejszych do obrony.
Najtrudniejsze są najpospolitsze. Ich zalety potrafi wykorzystać każdy człowiek.
Najłatwiejsze bazują na elemencie zaskoczenia. To drugie od najczęściej wykorzystywanych.

Niewielu przychodzi do głowy, by zająć miejsca pośrednie. Takie było właśnie to, w którym stał Orion.
Zagrzebani pod śniegiem, rozmieszczeni na wyimaginowanej linii okręgu za kamieniami lub drzewami oraz jeden nieruchomy z Dragunovem w ręku.
Czekali aż nieświadomi wejdą na polanę.

Dalej widział jak Borys Gamov po cichu, zajmując miejsce za swoim kamieniem czeka na rozkaz ostrzału - umówiona likwidacja głównodowodzącego sił przeciwnych.

To nie była walka, ale eksterminacja. Równocześnie ryknęło dwadzieścia Kałasznikovów.
Ponad jedna trzecia ludzi padła pod ostrzałem w ciągu pierwszych dwóch sekund.
Część nie wiedziała co się dzieje i gdzie się schować. Oni zginęli następni.
Inni przypadli do kamieni, próbując skryć się za nimi. W większości przypadków nic to nie dało.
Któryś z jego żołnierzy zazwyczaj miał czyste pole do strzału.
Resztę, mającą najwięcej szczęścia lub umiejętności, zlikwidował z drzewa Włodzimierz Karpow.

Akcja potrwała mniej niż pół minuty, natomiast przygotowania zajęły ponad miesiąc.
Wzorowa akcja.

-Słyszę was, Turyści! Jak zwiedzanie?-wycharczał głośnik.

-Wszystkie atrakcje zaliczone. Wszystkie atrakcje zaliczone!-powtórzył.

-Bardzo dobrze, wracajcie z notatkami-odezwał się głos Przewodnika, przebijający się przez szumy.

-Zrozumiałem-odpowiedział, po czym schował krótkofalówkę.

-Jakie rozkazy?-zapytał Karpow, spoglądając na kapitana Dimitrija Ławrowa.

-Słyszeliście, co powiedział pułkownik-odparł natychmiast, nadal odczuwając satysfakcję z bezbłędnie wykonanego zadania, lecz jednocześnie wydawało mu się, iż czegoś nie zrobił.

-Z całym szacunkiem, kapitanie, ale pytam o Pański rozkaz-zasalutował Karpow, zaś Dimitrij uśmiechnął się lekko.
Szef mojego szefa nie jest moim szefem.

Jednym ruchem wyciągną i odbezpieczył pistolet, zaś drugim przygotował do strzału.
-Sprawdźmy czy nikt nie przeżył-powiedział, kierując się do pierwszych zwłok.

W chwilę później rozległ się trzask łamanych karków oraz dźwięki wystrzałów.
Oraz kilka krzyków...


Strzał, strzał, strzał, strzał, ...!

Ludzie padali za każdym razem, gdy odzywał się huk półautomatycznej, jednostrzałowej broni palnej.
Trupów przybywało z sekundy na sekundę. Krzyki przybierały na sile, tłum kotłował się i naciskał coraz mocniej!
To była jedynie kwestia czasu, by poddali się ci, którzy nie upadną pod wpływem strzału Remingtona 600.
Już w tej chwili niektórzy kładli się na pył z rękami na głowie.

Smith westchnął ciężko i oparł się o mur z krótkofalówką w ręku.
W drugiej dłoni pojawiła się tybetańska mala, której paciorki przesuwał jedno po drugim.

Dostrzegł, że Ruler wyrąbuje sobie drogę przez więźniów. Dobrze sobie radził, lecz gdyby nie nietykalność, jaką Anthony narzucił, mógłby leżeć w pyle z otworem w czaszce.

-Gleba! Na glebę! Na glebę!-wrzeszczeli strażnicy, zaś większość słuchała.
Nikt przecież nie chciał ginąć. Siła naporu zmniejszała się, coraz więcej rannych ludzi krzyczało potępieńczo lub już nie mogło krzyczeć.

Nagle skoczył do strażników, tworzących żywą barykadę.
-Tamten! Zrobić przejście, ma rannego! Nikt się na waży ich tknąć!-przekrzyczał rozlegające się nieustannie strzały.

-Dajcie mi głos-powiedział po przyciśnięciu przycisku krótkofalówki.

-Tak jest-usłyszał. Odczekał zaledwie dwie sekundy, by nie mówić jedynie do posiadaczy krótkofalówek.

-Ruler! Whitman! Macie przejście! Za linię, na glebę i przykryć się tarczami! Ruler! Whitman! Powtarzam...-darł się do krótkofalówki, słysząc zwielokrotnioną siłę własnego głosu, lecz nie dostrzegał rezultatów nawoływań.

Oboje mieli szczęście, iż to on dowodził akcją, a nie projekcja. Ta nie miałaby dla nich litości, przez co ich najbliższe spotkanie odbyłoby się w Wenecji.

Christopher szarżował wprost na strażników, którzy... rozstąpili się. Solo runął na ziemię, a nim zdołał odwrócić się na plecy, już otoczył go wianuszek luf.
Smith ukrył rozbawienie.

-Rozbroić ich. Potem skuć, i do izolatek. Do rannego natychmiast przysłać mi łapiducha. To jeden z prowodyrów, ma żyć i być przytomny, gdy przyjdę ich obu przesłuchać-wywarczał rozkaz.
Trudno, zamiast spotkania w pokoju naczelnika, będzie w pokoju przesłuchań.

Może to nawet lepiej. Sprowadzenie dodatkowych czterech bądź pięciu więźniów będzie miało swoją logiczną argumentację.
To samo tyczy się dwójki znajomych strażników.

Przypominało to masową eksterminację, przed która można było uchronić się w jeden sposób - padając na ziemię, zaś kolana więźniów były bardzo skamieniałe.
Niemniej pewnej części się udało.

Reszta została wystawiona na bezwzględny ostrzał, zaś zazwyczaj jeden strzał dowolnej wieży oznaczał śmierć jednego więźnia.
Tak właśnie wyglądały efekty działania strzelców wyborowych.

"One shoot, one kill."

Większość nie kwalifikowała się już na odprowadzenie do celi lub pomoc medyczną.
Strzał w głowę czy klatkę piersiową oznaczał bezdyskusyjną śmierć.
Więcej było strzałów w głowę.
Nieliczni, odznaczający się większym szczęściem padali w pył pod wpływem strzału lub przekonani ciężkim argumentem ołowiu we własnym ciele.

Sytuacja nie była tak jasna po ostrzale ze strażniczej broni krótkiej.
Po ich stronie było wielu rannych, zaś niektórzy mogą mówić o wyjątkowym pechu przeżycia.

Również strażnicy byli ofiarami. Ciał w mundurach leżało znacznie mniej, ale tylko dlatego, iż w ogólnym rozrachunku siły defensywy były w mniejszości.

Niemniej teraz zniknął podział na więźniów i klawiszy. Byli tylko żywi i martwi, zaś żywi mogli mówić o szczęściu bądź nieszczęściu przeżycia.

Jedni krzyczeli z bólu z powodu postrzału, a inni charczeli niezdolni do krzyku. Niedaleko siatki znajdował się wielki mężczyzna w przerażeniu przewracający oczami, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.

Przecisnął się przez żywą barierę strażników, gdy tylko większość skazańców zostało wyprowadzonych ze spacerniaka.

-Sparaliżowanych dobijać-wcisnął przycisk krótkofalówki, po nastawieniu jej jedynie na obszar dziedzińca.
Spojrzał na projekcję z ponurym uśmiechem, mając przed oczami małego chłopca z przeszłości.

Krótki, błyskawiczny ruch został urwany przez gwałtowny trzask łamanego karku.
Oczy wielkiego mężczyzny znieruchomiały.
Podniósł się, wspominając małego chłopca leżącego w śniegu i ciężar małej główki na jego dłoniach.
I ciche chrupnięcie delikatnych kości, na które patrzył beznamiętnie jak na spleśniałego pomidora.

Wtedy był przekonany, że zrobił dobrze, bo taki był rozkaz. Teraz myślał zupełnie inaczej.
Zrobił dobrze, ratując małego od wieloletniego cierpienia.

Jego krótkofalówka zaskrzeczała z nowymi informacjami. Meldunek był jasny. Bunt kobiet został całkowicie uspokojony, ale zginęło wielu wysokich szarżą. W tym naczelnik Amy Fox, na co Smith skrzywił się z niezadowoleniem.
Ze słów podawanych przez krótkofalówkę wynikało, iż obecnie jest najwyższy rangą.

-Wy!-warknął do blokady.
Dwudziestu uzbrojonych strażników. Mogli mu się przydać, gdy będzie schodził po Malcolma do izolatki.

-Idziecie ze mną do izolatki, a potem do pokoju przesłuchań. Zostaniecie na zewnątrz i będziecie pilnować, żeby nikt mi nie przeszkadzał-powiedział, po czym nastawił krótkofalówkę na odpowiednią częstotliwość.

-Do wszystkich jednostek: Pani naczelnik Amy Fox nie żyje. Powtarzam. Naczelnik Fox nie żyje. Do strażników izolatek: Schodzę do was po bardzo ważnych świadków. Między nimi jest ranny więzień. Ktokolwiek wie, gdzie znajduje się więzień Piotr Koroniew ma przekazać mu słowo w słowo: "Smith wzywa do pokoju przesłuchań. Ma zebrać ze sobą swoich ludzi. To polecenie od Morozowa. Niech głęboko przemyśli to nazwisko. Wykonać!"-wydał rozkaz.

Tym razem ludzie rozstąpili się, by mógł przejść. Jednocześnie zastanawiał się ile osób zginęło.
Tylko jedna - Fałszerka? Więcej?

Nie ma co płakać. Poinformuję ich poziom wyżej-pomyślał.

Szybkim krokiem podążył w kierunku schodów na dół, słysząc za sobą głośne postukiwania męskich butów.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 21-12-2011, 15:27   #32
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Chaotyczne postukiwania.

-Stać!-odwrócił się gwałtownie, miesząc szarymi oczami bezładną zbieraninę.

-Pięć szeregów po cztery kolumny! Wykonać!-polecił krótko, patrząc na bezładną bieganinę w celu uformowania żądanej figury.
Żałosne wysiłki owocujące zbyt późnym sukcesem.

Formować najprostszy szyk przez minutę?! Skandal i parodia w jednym, niestrawnym opakowaniu.

-Za mną-machnął ręką.
Choć trochę przypominało to ład. Tylko troszeczkę, ale zawsze coś.
Jednocześnie miał nadzieję, iż formacje wojskowe, jeśli się z takimi zetkną podczas wykonywania zadania na Celu, będą bardziej uporządkowane...


Stanął przed jedną z izolatek po przejściu przez kręte korytarze oraz szereg systemów zabezpieczających przed ucieczką.
Jak na jego gust, niewystarczających.
Za nim znajdowała się pięciorzędowa formacja strażników z tarczami i pałkami, przywodząc na myśl rzymski oddział z czasów starożytności...
A raczej mógłby go przypominać, gdyby nie krzywe ustawienie i niewojskową pozycję.

-Gdzie więzień Koroniew?-zapytał jednego ze strażników, lecz ten zdążył jedynie wskazać palcem i otworzyć usta.
Nie popłynął z nich żaden dźwięk, ponieważ Smith odezwał się pierwszy.

-Tutaj? Otworzyć-polecił, a w chwilę później korytarz poniósł metaliczny dźwięk brzęczących kluczy.
Szczęknął zamek, zaś Inżynier zajrzał do środka, wprost w ciemność, do której znajdujące się tam postaci zdążyły przywyknąć.
On sam stanął bokiem przy futrynie.

-No! Ruszać się! Żwawo, bo czasu nie mam!-powiedział i wszedł do środka, by pomóc wstać Ekstraktorowi.
Point Man wolał być przy nim, by tamten na pewno nie osunął się na ziemię.

-Pod pociąg wpadłeś?-mruknął cicho Inżynier z lekkim uśmiechem na ustach.

-Wypadli mi stąd! Teraz sobie trochę porozmawiamy-rzucił niedbale, dalej dając oparcie Malcolmowi.

-Nie, pod ciężarówkę…-szeptem wypowiedział Whitman opierając się zdrową ręką na Anthonym, który wyprowadził mężczyznę z izolatki w towarzystwie Koroniewa.
Stanęli niedaleko obstawy Smitha, a w tym czasie klawisz zdążył zaanonsować ich przybycie do sąsiedniej izolatki.

-Ruhl! Młody też. Koniec randki, wychodzimy. Wsadzać po kolei łapy do zakucia. Gówniarz pierwszy-odezwał się klawisz zanim Anthony zdołał go ponownie uprzedzić.
Obrączki na nadgarstki kompletnie nie były potrzebne.

-Oj, daj sobie spokój z tymi bransoletkami-warknął w kierunku strażnika izolatek.

-To nieostrożne. Oni mogą być niebezpieczni...-odparł tamten ściszonym głosem, ale jego starszy stopniem rozmówca nie miał zamiaru słuchać niczego więcej.

-Otworzyć!-polecił, a klucze ponownie zadzwoniły podczas szukania tego jednego, właściwego.
Drzwi otworzyły się. W pomieszczeniu siedział znajomy, zwalisty kształt Rulera oraz mniejszy należący do Dominica.

-Wyłazić stąd! Na jednej nóżce!-polecił mężczyznom.

Wreszcie większość załogi została skompletowana. Jeszcze tylko William, Antonia - oficjalnie pomoc w przesłuchaniu, Miranda i Balckwood - kolejni ważni świadkowie.
Koroniew najprawdopodobniej był już świadomy. Pewnie nawet poznawał starego znajomego, jakim był Anthony.

-Do pokoju przesłuchań z nimi! Wszystkimi!-szczeknął swojej gwardii, która przepuściła członków grupy, idąc krok w krok za nimi aż pod pokój przesłuchań, gdzie Inżynier otworzył drzwi, wpuszczając swych "gości".

-Wy zostajecie tutaj-wydał rozkaz, być może jeden z ostatnich pod ich adresem i zamknął za sobą drzwi.

Pokój przesłuchań okazał się mieć ciekawą nazwę, z jednej strony bardzo adekwatną, a z drugiej kompletnie nieprzystającą.
Smith prędzej nazwałby go masarnią, rzeźnią, mordownią lub pokojem tortur ze względu na solidny, drewniany stół przykręcony do podłoża, zaopatrzony w imadło.

No tak... Przecież każdy pragnął mieć na stole imadło. To żeby widelec sobie przytrzymać, albo rączkę od patelni, coby wygodniej było nakładać.
Czasem jedynie jakiś palec przypadkowo się dostał. Ten u nogi.
Bywało nawet, iż dostała się tam jakaś nieszczęsna dłoń bądź stopa. Może ewentualnie nos.

Nawet nie zdążono posprzątać po poprzednim gościu. Biedak musiał strasznie nie lubić swoich wnętrzności, ponieważ w niektórych miejscach walały się ich szczątki.
Musiał być do tego amatorem medycyny późnego średniowiecza lub wczesnego renesansu.
Najwyraźniej uważał, że upuszczanie krwi jest dobre na wszystko... To sobie jej "trochę" upuścił.
Cóż... na zdrowie mu, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, lecz czemu na podłogę i stół?
To niehigieniczne.

Z sufitu zwieszała się na kablu mrugająca żarówka. Raz świeciła, raz nie, raz tak, raz nie, ....
Sympatyczne miejsce na pogawędki.

Point Man poprowadził Ekstraktora do jednego z krzeseł, na którym Whitman usiadł, zaś sam zaczął spacerować pod lustrem weneckim, oczekując na zapowiedziane przez Architekta przybycie.
Miał poczucie, że jeśli William się nie pospieszy, to smród tytoniu panujący w pokoju przesłuchań weżre się niego na tyle mocno, że będzie to czuć w rzeczywistości.

Drzwi otworzyły się ponownie. Stanął w nich nieobecny Eakhardt, oszołomiona Miranda i Blackwood w stroju SWATowca. Nie było Antonii.
Inżynier zmarszczył brwi, dostrzegając gest Brytyjczyka, którym poprosił Anthony'ego na zewnątrz.

-Zaczekajcie chwilę. Nie róbcie burd, prób ucieczek czy tym podobnych. Koroniew, Ruler-skinął im głową, po czym na chwilę wyszedł z Eakhardtem.


Weszli do małego pomieszczenia, lecz obaj byli jacyś... nieswoi.
Uprzednia duchowa nieobecność Williama zdawała się przenieść na Smitha, który szedł pod lustro pogrążony we własnych myślach.
Układał własny scenariusz wydarzeń pod gabinetem naczelnika.

William i Antonia ruszyli tłumić bunt kobiet, a po drodze napatoczyło się dwóch klawiszy wlokących Blackwooda.
Antonia postanowiła go zwerbować, lecz dodatkowy więzień w tłumie byłby potraktowany identycznie jak pozostali, więc któreś z nich wyśniło mu mundur SWAT.
Finalnie zapanowali nad chaosem, zapewne za pomocą gazu, lecz kiedy weszli do pokoju Amy już nie żyła.
Tymczasem Chemiczkę coś zaniepokoiło i przykazała, by nikt nie umierał, po czym założyła maskę, wcisnęła Blackwoodowi broń w rękę i kazała do siebie strzelić.
W tej chwili leżała martwa w gabinecie naczelnika.
Sam William sprowadził pozostałych członków zespołu do pokoju przesłuchań.
Dziwne. Bardzo dziwne.

-No dobrze. Zacznijmy-rzekł Point Man, ponownie stając pod lustrem z podniesioną głową.
Jego wzrok zdecydowanie zyskał na ostrości w porównaniu ze spojrzeniem sprzed chwili.

-Zdążyłem dostrzec, iż Cryer zorientował się w sytuacji. Koroniew zapewne też, lecz nie wiem czy sam, czy dopiero po wiadomości. To jednak nie ma większego znaczenia. Ewentualnie możemy sobie poopowiadać nieco później-machnął ręką.
Nie miał zamiaru poświęcać temu uwagi w tejże chwili. Była istotniejsza sprawa: prezentacja celu.

Niemniej zanim do tego przystąpi, musiał zaprezentować fałszywą rzeczywistość, w której się znajdowali - sen.

-Ważne jest to, by każdy z was zorientował się w sytuacji. Jak sądzicie, dlaczego w tej sali znajdują się jedynie osoby, które każdy z was zdaje się gdzieś widzieć, tylko... gdzie?
Nie ma tu ani jednej postaci, której ktoś by nie kojarzył
-zaczął, po czym przejrzał się w dwulicowym szkle.
Zapadła chwila ciszy, w której każdemu dawał czas na spokojne przemyślenie sytuacji.

-Rękę mam pustą-pokazał dłoń, w której nagle pojawiła się łyżka. Rzeczywistość, naturalnie, tego nie potrafi.

-Wszyscy jesteśmy we śnie tego sympatycznego człowieka-wskazał Williama.

-Tak się nieszczęśliwie składa, że wybuchł bunt, czego skutkiem jest nasze spotkanie między flakami i zaschniętymi płynami ustrojowymi przesłuchiwanych w tym pomieszczeniu, a nie w gabinecie Naczelnika-kontynuował, przyglądając się każdemu z osobna w niestabilnym świetle małego pokoju.

Ranny Malcolm, rozchwiany emocjonalnie William, Koroniew, Dominic, Ruler, Cryer w nieswojej skórze, Blackwood jako członek SWATu, nieobecna Miranda.

-Och, a zatem to wszystko sen!-wykrzyknął Cryer, z ironią udając zdziwienie.
-Czy od początku było w planach, że wy zaczniecie ten sen na ciepłych posadkach klawiszy, a nas wrzuci się na pieprzone pole bitwy? A tak w ogóle to czemu nie mamy naszych totemów? Albo ktoś spieprzył sprawę, albo sobie z nami pogrywa.-dokończył śmiało we wcieleniu inspektora.

Anthony uśmiechnął się lekko, zastanawiając się czy rozmawiał o tym z pozostałymi.
Wszak nieposiadanie totemu przez jednego członka nie warunkowało nie posiadanie go przez innych.
Inżynier przesunął koralik na swoim nieodłącznym Mala.

-Skoro już wiadomo co się tutaj dzieje, przejdę do rzeczy. Ja i Ekstraktor jesteśmy tutaj, by zaprezentować wam nasz Cel i zadanie.
Naszym celem jest...
-urwał na chwilę, po czym popatrzył po zgromadzonych.

-Nasz cel to niejaki Władimir Władimirowicz Putin, Premier Federacji Rosyjskiej-uśmiechnął się lekko, wypowiadając ostatnie słowa.

 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 28-12-2011 o 17:08.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 24-12-2011, 00:30   #33
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację


Miała jej oczy.

-Naprawdę pani musi być przy tej rozmowie?

-Przepraszam, ale taka jest moja praca.

-Proszę tylko o pięć minut sam na sam z...

-Przykro mi, ale naprawdę nie mogę.

Czarnoskóra kobieta w szarym żakiecie rzuciła wymowne spojrzenie w stronę kamery umieszczonej w rogu pomieszczenia. Mężczyzna w średnim wieku skinął tylko głową uznając sprawę za przesądzoną. Dziewczyna siedząca z nim przy jednym stole miała jednak inne zdanie na ten temat.

-Serialnie? Może boisz się, że cię wyleją “siostro”?

-Susan!

-No co? Sama się prosiła. Jest nadęta jak balon. Tacy jak ona zawsze myślą, że...

-Dość!

Nastolatka w krótkich ciemnych włosach prychnęła pogardliwie. Kuratorka ścisnęła mocniej długopis i zapisała coś szybko w notesie. Will westchnął głośno i zastanawiał się jak przerwać niezręczną ciszę, która nagle zapadała. W końcu to dziewczyna przerwała ją za niego.

-No więc czego chcesz?

-Słucham?

-Co tu robisz Will?

-Nie mów tak do mnie.

-Jak? Przecież tak masz na imię prawda?

Miała jeszcze bardziej niewyparzony język niż pamiętał. Właściwie dla niego ciągle była małą Susan a raczej rozpaczliwie trzymał się tej wizji. Może właśnie w tym tkwił problem. Małe dziewczynki w końcu dorastają. Puścił mimo uszu jej zaczepny ton. Doprowadziłaby jedynie do kolejnej kłótni a wspólnego czasu nie było wcale tak dużo.

-Przyszedłem się z tobą zobaczyć. Chyba mam prawo?

-Fakt chyba masz, ale czego ode mnie chcesz?

-Po prostu sprawdzam jak się trzymasz...

-Trochę za późno na to prawda?

Susan silniej zacisnęła palce na krawędzi stołu. Dało się wyczuć, że skumulowane emocje mogą wybuchnąć niczym bomba. Will wiedział, że ten lont jest krótki.

-Zabiłeś ją?

-Co? - głos Architekta zrobił się słaby tak jakby ktoś nagle zabrał mu całe powietrze z płuc.
-Jak w ogóle możesz o to pytać... Zresztą skąd ty...

-Nie jestem już dzieckiem wiesz? Poza tym mamy tu telewizję. No i była u mnie policja. Zadawali dużo pytań o ciebie i o mamę...

Eakhardt kiwnął głową ze zrozumieniem. Widocznie chcieli koniecznie coś na niego znaleźć. Zwłaszcza kiedy do prasy wyciekła informacja, że rozważają jego udział w zabójstwie. Dotarli nawet do jego dzieci. Ktoś musiał być naprawdę przekonany o jego winie, żeby posunąć się do takich kroków.

-Nie mam nic wspólnego z jej śmiercią Susan. Policja prowadzi śledztwo i brakuje im podejrzanego dlatego skupiają się na mnie.

-Ale kto mógł to zrobić? Przecież wszyscy lubili mamę...

Mówiła to tak żałosnym i rozpaczliwym tonem, za wszelką cenę starając się nie rozpłakać, że Will zapragnął po prostu wstać i przytulić ją do siebie. Nie był jednak pewien czy dziewczyna go nie odepchnie, więc po prostu odczekał chwilę aż się uspokoi. Ich relacje już dawno nie były normalne i na pewno jedna rozmowa tego nie zmieni.

-Nie wiem skarbie...

Sam myślał o tym wiele razy i zawsze dochodził do tego samego wniosku. To wszystko nie trzymało się kupy. Jego żona nie miała wrogów i to właśnie powtarzał policji. Nic dziwnego, że w końcu wzięli go na celownik. Zainteresowali się nim wystarczająco mocno, żeby zrazić do siebie większość jego znajomych. W dodatku dziekan czasowo zawiesił go w obowiązkach na uczelni. Własne dzieci nie chciały z nim rozmawiać a on sam nie wytrzymał w końcu tej nagonki. Przez pewien czas leżał w śpiączce po przedawkowaniu środków nasennych. Życie z całą pewnością nie rozpieszczało go w tej chwili.

-Lepiej ci już chociaż? Wiem o tym, że byłeś w szpitalu i dlatego się nie odzywałeś...

Wyczuwał troskę w jej głosie? Pokrzepiło go to bardziej niż dał po sobie poznać.

-Tak, jest już lepiej, ale nie mówmy o tym. Powiedz jak cię tu traktują.

-No, ale skoro nalegasz... Jest trochę jak w wojsku. Na początku ciężko było przywyknąć, ale jest już coraz lepiej. Wczoraj wyszła moja koleżanka i to było takie dziwne wiesz? Wtedy dotarło do mnie, że kiedyś sama stąd wyjdę i nie wiem gdzie pójdę.Teraz jest tu jakoś cicho. Jedzenie jest do dupy. Nienawidzę warzyw pamiętasz? No to oni mają tu jakąś manię zdrowego żywienia.

-Może następnym razem przemycę ci coś kalorycznego i nie do końca legalnego?

-Byłoby świetnie...

Ten jeden jedyny moment zbliżenia kiedy znowu poczuli się jak rodzina musiał w końcu być im zabrany.

-Przypominam panu, że przemycanie czegokolwiek na teren zakładu jest zabronione,

-Suka.

Will chciał już skarcić dziewczynę, ale uświadomił sobie, że właściwie podziela jej pogląd. Zamiast tego usilnie próbował zachować powagę, ale była to walka z góry skazana na porażkę. Śmiech wyrwał się z jego gardła tak jak fala powodziowa przedzierająca się przez tamę. Susan dołączyła do niego i ogólna wesołość trwała dobre dwie minuty.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=o1vB07osBEw[/MEDIA]

Gdzieś z korytarza usłyszał cichą muzykę, Aerosmith? Zdecydowanie nie był ich fanem. Za drzwiami sprzątaczka szorowała na oko już i tak czysty korytarz. Pani kurator przyglądała się z zaciekawieniem tej dwójce ludzi, ojcu i córce. Will zastanowił się jakie spostrzeżenia napisała w swoim notesie i czy tak naprawdę było to ważne.

-Posłuchaj kochanie... Będę musiał zniknąć na jakiś czas. Spisałem testament na wypadek gdyby...

W jednej chwili twarz nastolatki przeszła całkowitą przemianę. Lekki uśmiech zastąpił grymas niedowierzania, który szybko przesłoniła nienawiść.

-Testament? Jaki kurwa testament... Nie wierzę... Znowu mi to robisz. Znowu znikasz bez wyjaśnienia. Myślałam, że może doznałeś czegoś w rodzaju jakiejś duchowej metamorfozy a ty znowu robisz ze mnie idiotkę...

-Susan nic nie rozumiesz...

-Idź po prostu idź sobie. Nie chcę cię już więcej widzieć słyszysz? Nie chcę!

Wiedział co ona teraz czuję. Oglądał to już zbyt wiele razy. Ból, zawód, ale najgorsze były łzy spływające po jej policzkach. W takich chwilach człowiek żałuję, że nie może po prostu zerwać połączeń nerwowych odpowiedzialnych za uczucia rodzicielskie. Wszystko byle w tej chwili żeby nie czuć siędraniem. Kuratorka także podjęła swoją decyzję.

-Myślę, że tyle już starczy panie Eakhardt.




Nie chciał otwierać oczu, ale w końcu musiał. Płacił za coś po czym czuł się jak gówno. Nie ma co rzeczywiście bystrzak z niego. Właściciel całego majdanu - Stevie odpinał go od aparatury kiedy on w tym czasie rozglądał się na boki. Cztery osoby wciąż śniły w najlepsze. Zrobić taką miejscówkę w zwykłym garażu dwie przecznice od komisariatu to czysta bezczelność, ale biznes wciąż działał. Will podejrzewał, że gość w końcu wpadnie bo nie wiedział kiedy się wycofać.

-I jak?

-Tak jak zwykle. Nieważne czego spróbuję zawsze kończy się tak samo.

-Wiesz ćwiczenia na sennych projekcjach to jednak nie to samo. Czemu nie pójdziesz do niej naprawdę? To w końcu twoja córka. No a twój syn? Jak mu tam...

-Nathan. Z nim sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana.

-Znaczy bardziej niż córka w poprawczaku?

-Mhm.

-Cholera człowieku... Dobra nie żebym się wtrącał w końcu płacisz za to grubą kasę. Po prostu wydajesz się inny niż te te wszystkie ćpuny nie odróżniający prawdziwej rzeczywistości, goście szukający taniej podniety i ci spragnieni mocnych wrażeń. Czego ty tak właściwie tu szukasz?

-Masz kasę za dzisiaj. Jutro już nie przyjdę. Właściwie to wątpię, żebyśmy się znowu spotkali.

Chemik pokiwał smutno głową i odprowadził go do wyjścia. Mimo wszystko czuł ulgę. Lubił faceta, ale miał przeczucie, że może sprowadzić na niego jakieś kłopoty. Przedstawiał się fałszywym imieniem, ale Stevie i tak wiedział z kim rozmawia. Przez pewien czas trąbili o nim w telewizji i gazetach. W końcu dali sobie spokój, ale i tak sporo ryzykował wpuszczając tu kogoś takiego. William Eakhardt podejrzany o zabicie własnej żony wykładowca z Cambridge. Pomyślał, że odłożył już przecież całkiem niezłą sumkę. W sam raz, żeby wyjechać na Malediwy i leżeć pod palmami z jakąś ładną dziewczyną aż do śmierci w łóżku podczas ostrego seksu i to za wiele długich, szczęśliwych lat.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 24-12-2011 o 13:03.
traveller jest offline  
Stary 24-12-2011, 00:33   #34
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Przez całą drogę jaką przebyli od gabinetu naczelnika Will sprawiał wrażenie nieobecnego. Pogrążył się we własnych myślach. Czasem zamierał i odwracał się za siebie. Raz zapytał Turystę czy on także to słyszał. Nie pytał już więcej, ale nie przestawał zerkać przez ramię. Blackwood starał się zdobyć od niego jakieś wyjaśnienia, ale ten odpowiadał krótko i niejasno. W końcu chyba zdał sobie sprawę, że w obecnym stanie Architekt nie jest zbyt dobrym partnerem do rozmów. W końcu dotarli do pokoju przesłuchań razem ze strażnikami prowadzącymi otumanioną Mirandę. Will odprawił obstawę i poprosił o słówko na osobności z Point Manem. Panowie wyszli na zewnątrz, ale od razu dało się wyczuć, że to nie będzie łatwa rozmowa.
Anglik chodził nerwowo po korytarzu i co jakiś czas zakładał dłonie za głowę. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale widocznie nie bardzo wiedział jak. W końcu wydusił z siebie te kilka słów dźwięczących mu w uszach niczym echo.

- Ona nie żyje.

Anthony patrzył uważnie na chodzącego niespokojnie Architekta. Milczał przez chwilę, ukradkiem patrząc na jego prywatny, uformowany naprędce oddzialik strażników, stojący kilka metrów dalej.
Nie podsłuchiwali.
Zastanawiał się kogo William miał na myśli Amy nie żyła i wiedział to, ale nie było z nimi Antonii...
Nie wiedział też czemu jest tak zdenerwowany... Którakolwiek by ich nie opuściła, a może nawet obie, to i tak obudzą się poziom wyżej, w Wenecji.
-Chodzi o Amy czy Antonię?

Pytanie wytrąciło Willa z równowagi. Spoglądał na niego z niedowierzaniem jakby coś sobie właśnie uświadomił.

-Co? Właściwie to nie wiem... Może one obie nie żyją. Blackwood zastrzelił Antonię.
-Jak to zastrzelił? Kto mu dał broń? Ja go zastrzelę, jak tylko skończę prezentację Celu-powiedział, nieprzychylnie spoglądając na wejście do pokoju przesłuchań.

Will wzruszył ramionami jakby to wszystko nic nie znaczyło. Niepokojące było to jakie to wszystko wydawało mu się oczywiste. Czuł nawet pewną irytację, że Anthony nie potrafił tego zrozumieć.

-Sama chciała żeby ją zabił. Poszła sprawdzić co z... Amy.

Położył nacisk na imię kobiety, która w odróżnieniu od reszty zgromadzonych tutaj naprawdę coś dla niego znaczyła.

-Obiecała mi, że sprawdzi... Nie jest pewna czy śmierć tutaj jest bezpieczna. Miałem przekazać wam, że nikt więcej nie może umrzeć.

Z chaotycznych opowieści Williama niewiele wynikało. Fragmentaryczne informacje nie składające się w logiczną całość.
Amy zginęła, więc Antonia powiedziała, ze nikt nie może zginąć, wcisnęła Blackwoodowi broń w rękę i kazała się zastrzelić?
To było całkowicie pozbawione sensu.
-Opowiedz po kolei co tam się stało.

-Dotarliśmy na miejsce za późno. Po drodze zgarnęliśmy jeszcze Blackwooda. Znaczy Antonia zgarnęła, jak dla mnie to była tylko strata czasu. Zresztą teraz zmieniłbym praktycznie wszystko. Cholera... Cholera... - Will uderzył pięścią w ścianę dając ujście emocjom.

Oddychał głośno przez jakąś minutę. Musiał chociaż spróbować się uspokoić na tyle, żeby wyjaśnić wszystko do końca.

-Opanowaliśmy bunt stworzonym przeze mnie gazem, ale kiedy wbiegliśmy do pokoju to ona już nie żyła. Amy... Wystawał jej tylko nóż z brzucha. Chyba nigdy nie zapomnę tego widoku.

Przerwał znów na moment, spojrzał na Point Mana i kontynuował oskarżycielskim tonem.

-Co ona tu do cholery robiła? Co Amy Fox robiła w Wenecji i czemu nic o tym nie wiedziałem?

Podszedł do Anthonego, chwycił go za poły munduru i w przypływie rozpaczy popchnął mężczyznę na ścianę, lecz ten zbliżając się do twardej przeszkody, jedynie położył na niej stopę, wyhamowując niewielki pęd.
-Zabiję was słyszysz? Ciebie i Malcolma... Jak tylko coś jej się stało...

Nagle odwrócił głowę i spojrzał w głąb korytarza w którym stali strażnicy. Przyglądali się im z zaciekawieniem, ale nie wtrącali. Sęk w tym, że Architekt wydawał się spoglądać na coś co znajdowała się za nimi. Pobladł a jego gniew zastąpiło coś przypominającego raczej strach.

-Powiedz mi, co się dzieje, gdy człowiek umiera na pierwszym lub drugim poziomie snu przy lekkim środku nasennym?-zapytał obojętnym głosem. Nie bardzo przejął się groźbą Architekta.
-Wybudza się poziom wyżej, prawda? W tej chwili nasza Fałszerka znajduje się w Wenecji-powiedział z rękami założonymi za plecami, spoglądając w kierunku strażników.

Will był teraz kłębkiem nerwów. Głos Point Mana wydawał się być jedyną rzeczą, która trzymała go w tej chwili w kontakcie z rzeczywistością. Chciał w to wierzyć, naprawdę potrzebował tego teraz. Tylko po prostu nie mógł.

-Człowieku ty nie rozumiesz!? Antonia powiedziała mi, że nikt więcej nie może zginąć! Nie wiem może coś schrzaniła z narkozą... Po prostu nie wiem...

Ponownie spojrzał w stronę klawiszy i cofnął się o krok. Nie uszło to uwadze Anthonego.

-Co widzisz?-zapytał, spoglądając w tą samą stronę, co William.

- Nic.. Po prostu mi się przewidziało. To musiał być cień, albo jacyś pozostali więźniowie - pot na jego czole i szybki oddech mówił jednak, że sam w to nie wierzy.

Wzruszył lekko ramionami, po czym spojrzał na zegarek.

-Co się działo dalej? Antonia zwerbowała Blackwooda, opanowaliście bunt, ale Amy już nie żyła. Co dalej?-zapytał.

- Ona... Antonia założyła jakąś dziwną maskę. Skojarzyła mi się z prymitywnymi plemionami, podobnych używali afrykańscy szamani, ale nie mam pewności czym dokładnie była. Powiedziała, że znajdzie Amy. Potem kazałem przyprowadzić tu tą dziewczynę. Wydaje mi się, że miała coś wspólnego z tym wszystkim... Wydaje mi się, że strażnicy także tak uważają i niewiele brakowało a by ją zlinczowali.

-Dobrze zrobiłeś. Wchodź do środka. Czas zacząć odprawę.



Nie usłyszeli od razu. Najpierw, ci z nich którzy mieli najlepszy słuch, zamilkli i zaczęli nadstawiać ucha. Potem stało się to słyszalne dla wszystkich. Z więziennego korytarza, najpierw bardzo niewyraźnie, ale potem coraz głośniej, słychać było muzykę. Żwawą, rytmiczną muzykę, brzmiącą z pogłosem i zniekształconą, jak przez megafony lub stare radio.

Sempre assim
Em cima, em cima, em cima
Sempre assim
Em baixo, em baixo, em baixo

Kobiecy głos energicznie wyśpiewywał zwrotkę, by przy akompaniamencie instrumentów dętych, przejśc do refrenu.

Samba!
Samba, de Janeiro
Samba, de Janeiro
Samba, de Janeiro
Samba, damba de Janeiro
Samba!

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nVDK27APFEo&feature=fvst[/MEDIA]

Zaskoczeni popatrzyli na siebie. Niektórzy zaczęli rozumieć. Głos ciągnął dalej.

Sempre assim
Em cima, em cima, em cima
Sempre assim
Em baixo, em baixo, em baixo

Słysząc muzykę, Cryer zmarszczył brwi.
— Zbliża się koniec akcji? Ale muzykę wybraliście… — Skrzywił się, ale już po chwili zaczął bezwiednie nucić melodię. Nie wydawał się wcale zakłopotany ani zaskoczony. — Da, da, da da, da da da, da da. Da, da, da… łoł!

- Rozumiem, że to ... - zaczął Blackwood, ale nie skończył. Właśnie w tym momencie Turysta przewrócił oczyma i osunął się z łoskotem na ziemię.

Turysta przemówił, ale ledwie zaczął a już upadł na ziemię. Rosjanin podszedł do jego ciała żeby sprawdzić jego stan. Wstał i oświadczył wszystkim:
- Nie żyje.
Przez chwilę stał jak wryty, potem zaś otrząsnął się z szoku i spytał:
- Co tu się dzieje?
Nie powiedział wprost o kogo mu chodzi, ale swój wzrok skierował w stronę Point- Mana i Extractora.

- Przecież we śnie nie można umrzeć, prawda - spytał zaniepokojony Ruler - szefie? - przeniósł wzrok na Ekstraktora.

Inspektor tak szybko zdjął nogi ze stołu, że aż spadł z krzesła, na którym siedział. Podniósł się szybko i doskoczył do Turysty, pochylając się nad nim obok Rosjanina.
— Jezu Chryste, co to było? Nie powinien wypaść ze snu tak szybko, a w dodatku my powinniśmy obudzić się wraz z nim. To znowu wina tych środków nasennych?

Zapanowało poruszenie. Parę osób zaczęło gorączkowo zastanawiać się, przerzucając się pytaniami, teoriami i propozycjami działań. Ktoś sprawdził leżące ciało, tylko by stwierdzić że jego zdaniem nie widać żadnych jasnych w tej chwili przyczyn zgonu. Po intensywnym, podkręcającym napiętą atmosferę ludzkim hałasie nagle zapadła cisza, jakby się umówili.

William w końcu przerwał milczenie. Niektóre kawałki układanki w końcu zaczynały do siebie pasować.
- To po hiszpańsku... Antonia jest u góry i myślę, że chce nam coś powiedzieć. Nie wygląda to dobrze... Wydaje mi się, że mówi o zejściu w dół. Myślę, że Amy...

Już nie dokończył. Głos urwał mu się w połowie zdania. Emocje zdradzały natomiast jego mocno drżące dłonie.

Nagle wszystkie oczy zwróciły się w stronę jedynego pozostałego Chemika. Ale on już tego nie widział. Mr. Nobody w jednej chwili stał już tylko ciałem, które zsunęło się powoli po odrapanej ścianie i przewróciło się na bok, leżąc nieruchomo w zakrzepłej dawno plamie krwi na podłodze.

Na metalowym stole, leżała natomiast znajoma ludziom z branży walizka. Niestety, już pobieżne spojrzenie na nią nie pozostawiało wątpliwości. Znajdowało się w niej tylko parę ze wszystkich potrzebnych do całości mechanicznych elementów.

Samba, de Janeiro
Samba, de Janeiro
Samba, de Janeiro
Samba, damba de Janeiro
Samba!

Muzyka waliła już teraz tak głośno, że mieli wrażenie iż wydobywa się ona właśnie z niewidocznych w pokoju przesłuchań głośników.

Sempre assim
Em cima, em cima, em cima.

Muzyka nagle ucichła, jak ucięta nożem. Po słowie “cima” ktoś wyłączył głośniki. Cisza trwała krótko, a potem jeszcze hałas rozbrzmiał jeszcze raz, ale już jak urwany, cofnięty fragment puszczony od środka frazy.

….e assim
Em cima, em cima, em cima.

Potem muzyka urwała się na dobre.

Will ze zdumieniem zauważył, że Chemik o którym mówiła mu Antonia najwyraźniej zdecydował się na działanie. Jeśli coś by mu się stało to wątpił, że Brazylijka mu wybaczy. Nieważne, że nie miał wpływu na te szybko dziejące się wydarzenia. Chwiejnym krokiem podbiegł do chłopaka i moment później pochylał się nad nim szukając jakichkolwiek oznak życia. Nobody nie oddychał. Nie miał pulsu.

Teraz to naprawdę był już Nobody.

-Ja... Ja chyba źle odczytałem wiadomość od Antoni... Ta piosenka... Ona teraz brzmi inaczej. To chyba sygnał do wybudzenia wyżej...

Architekt zamarł uświadamiając sobie, że kolejna osoba pożegnała się z tym światem. Co gorsza nie miał pojęcia czemu. Zaczęło to przypominać jakiś koszmar.
-Nie żyje.
Rzucił zrezygnowanym tonem nie ruszając się z miejsca przez dłuższą chwilę. Zaczął powoli dopuszczać myśl o tym, że wkrótce podzieli jego los. Wkrótce znów spotka się z Amy i Emmą. Ta myśl o dziwo przyniosła pewne pocieszenie. Pewien spokój, którego szukał od jakiegoś czasu.

— Cholera, wy... wyjaśni ktoś może, co się tutaj... kurczę, dzieje? — jęknął Cryer, teraz już w swojej zwyczajnej korpulentnej formie. Zwrócił się w stronę Point-Mana i chciał do niego podejść, ale w połowie kroku nagle zwalił się martwy na ziemię.

William nie poruszył się nawet, gdy na podłogę runął Cryer, wyrzucając widowiskowo w powietrze ręce. I jakieś dziesięć sekund później, gdy jego los podzielił Christopher Ruhl. Członkowie grupy padali jak muchy. Żeby to powstrzymać trzeba było szybko podjąć jakieś decyzje.

- STOP!! –krzyknął Malcolm zrywając się z miejsca. – Coś dzieje się na pierwszym albo zerowym. Muzyka to sygnał do wybudzenia. William czas kończyc ten sen....
Profesor nawet nie obejrzał się za siebie. Słowa Ekstraktora nie zrobiły na nim większego wrażenia. Wyglądał tak jakby nawet ich nie usłyszał.

W lewej dłoni Malcolma po raz drugi w tej lokacji pojawił się Desert Eagle. Wytrzymując ból spowodowany szybkim ruchem Whitman doskoczył do Architekta. Nikt nie zareagował albo po prostu nie chciał reagować. W końcu człowiek, który wykonywał swój ruch był ich dowódcą. Zanim Malcolm zdążył jednak cokolwiek zrobić na podłogę osunął się Rosjanin.

W tym samym momencie, nieoczekiwanie uaktywniła się stojąca pod ścianą Miranda. Gdy Ekstraktor niewprawnie, bo lewą ręką, unosił ciężki pistolet - dziewczyna zaczęła iść, a w jej dłoniach zmaterializowała się długa róża.
Nie ogladając się na pozostałych Malcolm przystawił armatę wprost do głowy profesora. Wszystko trwało ułamki sekund. Spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się lekko. Architekt, nawet jeśli chciał się przeciwstawić, nie zdążył. Miranda wysunęła dłoń z kwiatem, podarowując go Willowi.

- Kazała mi...bym ci go od niej przekazała. - wyszeptała Miranda. - Emma...

Whitman pociągnął za spust, w tym samym momencie, w którym imię doszło do uszu Architekta.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 24-12-2011 o 13:06.
traveller jest offline  
Stary 24-12-2011, 03:47   #35
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Przez otoczony murami, wyłożony kamieniem dziedziniec powolnymi, dostojnymi krokami zmierzała wysoka, barczysta postać. Nie bacząc w ogóle na zamieszanie dokoła niej — ludzi stękających i krzyczących, gdy po chwili pełnego skupienia, uniknąwszy ciosu wroga, sami uderzali z całych sił w rozpaczliwej kontrze — postać szła dumnie wyprostowana, patrząc się tylko i wyłącznie przed siebie. Jej stąpnięciom towarzyszył ciężki chrzęst. Porywisty wiatr rozwiewał długie blond włosy, zasłaniając nimi męskie oblicze — kwadratową szczękę pokrytą delikatnym zarostem i niezłomne błękitne oczy, przeszywające człowieka będącego jego celem.

W dłoni w stalowej rękawicy postać dzierżyła miecz.

Excalibur, legendarny oręż tnący żelazo równie łatwo, jak drewno. Rękojeść broni w całości wykonana była ze złota, a w głowicy tkwił połyskliwy brylant. Widok w srebrzystym odbiciu na zdobionej głowni ukazywał dziedziniec, lecz nagle zmienił się, gdy mężczyzna uniósł ostrze do góry, tak że, stojąc pionowo, pozwalało mu obejrzeć jak w lustrze jego przystojną fizjonomię. Ze stali wyłonił się obraz zabójczo przystojnego człowieka, z takich, których znaleźć można jedynie w Hollywood.

A jednak to wciąż był on! John Cryer, niepozorny informatyk! Nie mógł w to uwierzyć i na samą myśl o tym fenomenie serce kołatało w jego piersi podniecone: nagle stał się zupełnie inną osobą, jakby pod wpływem magii — albo snu, jak można by dodać — i nie było to tylko przebranie, zmieniło się bowiem całe jego ciało. A także jego percepcja własnej osoby.
„Z takim wyglądem”, pomyślał, „zaszedłbym w życiu tak daleko, jak tylko bym chciał.”
A już sekundę później przyszła kolejna myśl, odpowiedź.
„W sumie to jest mój wygląd… teraz.”
W tym momencie miał wrażenie, że jest w stanie zrobić cokolwiek, a wszystkie jego liczne zahamowania i kompleksy nagle zniknęły. Ryknął potężnie i z tym okrzykiem bojowym — „Za Złociste Gryfy!” — ruszył do ataku na mężczyznę, który jak dotąd tylko przyglądał mu się z lekkim uśmieszkiem. Już on mu pokaże, co potrafi Pendragon! Zamachnął się mieczem…!

…który wypadł mu z dłoni skrępowanej ochronną rękawicą z jednym palcem. Niektóre rzeczy, jak widać, tak od razu się jednak nie zmienią.


„Dobry Boże, żeby tylko Rusek potrafił się bić. Proszę, niech potrafi się bić. Błagam.”

Cryerowi serce wyrywało się piersi, twarz mu poczerwieniała, na czoło niemalże wstąpił pot. Teraz był krytyczny moment — jeśli im się nie uda, będą zgubieni. Wyrzuci ich na wyższy poziom, cała akcja się zawali. Nie mogą sobie pozwolić na porażkę, ale wszystko tkwiło…

Nie zauważył ciosu, który wyprowadził Koroniew; zobaczył tylko jakiś ruch i strażnik na górze nagle złapał się za gardło. John spojrzał na drugiego klawisza, który stał tuż obok niego, a zrobił to w ostatnim momencie, gdyż tamten pchnął go pałką. Fałszerz instynktownie odskoczył do tyłu, lądując na schodach; potknął się i zatoczył jeszcze dalej. Z trudem utrzymując równowagę, o mało całkiem się nie przewrócił, ale udało mu się złapać poręczy i zatrzymać. Od razu wbiegł z powrotem na górę, ale gdy tylko znalazł się na półpiętrze, dostrzegł lecącego w jego stronę strażnika i ponownie jakimś niewiadomym sposobem udało mu się wykonać unik. Wyżej, przy drzwiach, Koroniew wyskoczył w górę i w powietrzu kopnął swoją drugą ofiarę. Cryer patrzył na to z szeroko otwartymi oczami.

Jego modlitwy zostały wysłuchane, i to jak!

— Wow, to było niesamowite! — wykrzyknął ze szczerym podziwem, zapominając zupełnie o tym, co tu robili. Zamarkował ciosy karate. — Hiya! Hiya! Dałeś im popalić! Tak, wiem, śpieszymy się.

Odwrócił się w stronę leżącego bez ruchu w boleśnie wykrzywionej pozycji strażnika i jeszcze raz przyjrzał się mundurowi, żeby niczego nie przegapić. Po chwili miał już na sobie czarny strój. Wykonał jakiś gest — z jakiegoś powodu nie posługując się słowem mówionym, starał się najwyraźniej dać do zrozumienia, że zaraz wróci — po czym zszedł na dół, by w spokoju wyśnić swoją nową twarz. Uznał, że sir Perihalt nada się wyśmienicie.


Krótkofalówka trzasnęła raz jeszcze i ucichła w ręce strażnika. Cryer spojrzał na niego z góry — jego nowe ciało było wielkie. Zmodyfikował trochę wygląd szlachetnego rycerza; włosy miały teraz najwyżej parę milimetrów, na podbródku była blizna, którą kiedyś zobaczył u policjanta, widać też było parę zmarszczek, bowiem zdecydował się trochę postarzyć postać, tak aby wzbudzała większy szacunek.

— Pewnie, że się nie będziemy cackać. Jeśli spróbują uciec, to wsadzamy im kulę w łeb. Jasne? — Pytanie, zadane agresywnym tonem, skierował do Koroniewa, którego w następstwie dźgnął w plecy lufą pistoletu. — Ale żadnego znęcania się nad nimi, gdy już dotrzemy do izolatek. To niedobrze wygląda w papierach, a wam powinno raczej zależeć, żeby wszystko wyglądało OK, bo i tak ten zakład ma już wystarczająco przesrane.
Nachylił się do klawisza i ciszej, z poważną miną, ale filuternym błyskiem w oku, dodał:
— Ale z drugiej strony różne rzeczy wychodzą czasami podczas przesłuchań, no nie?

Pomimo pewnego zbratania się z towarzyszącymi im strażnikami, przemierzając piwniczne korytarze, niecierpliwie wyczekiwał momentu, w którym mogliby się im wyrwać. W końcu izolatka była ściemą; jeśli rzeczywiście tam dotrą i dadzą się zamknąć, to tak jakby nigdy nie było walki na klatce schodowej. A na to Cryer nie mógł pozwolić. Przecież nie brał udziału w akcji, żeby dawać się prowadzić innym. Tutaj, dla odmiany, to on miał wyznaczać tempo i kierunek.

Zwolnił odrobinę, żeby zwiększyć odległość między sobą a dwoma strażnikami idącymi przed nim. W rękach trzymali strzelby, ale to nic. Po prostu palnie obu w głowy, a jeśli spudłuje, to Koroniew zastosuje kolejny kopniak z półobrotu. Uniósł powoli pistolet… i natychmiast go opuścił. Kolejny klawisz stał na wprost, przy bramce w siatce blokującej korytarz. Cryer zdecydowanie nie zamierzał walczyć z więcej niż dwoma projekcjami, a w dodatku przyszło mu do głowy, że inne, nawet położone gdzie indziej, mogłyby dosłyszeć huk wystrzału. Kiwnął strażnikowi głową i poszedł dalej.

Niestety potem także nie było zbyt obiecujących okazji, a gdy wreszcie dotarli do celu, okazało się, że izolatki same odizolowane nie są — dobiegał go jakiś gwar. Stłumił w sobie przekleństwo i był zmuszony oglądać, jak jego towarzyszy wrzucają do ciasnych klitek i zamykają. Cholera, i co on teraz zrobi?

— Te izolatki są nieprzepisowe — stwierdził i westchnął niemalże teatralnie. — BOP w to wszystko nie uwierzy.
Jeden z eskortujących ich facetów, do którego wypowiedział te słowa, nie wydawał się przekonany. Spojrzał na niego z miną mówiącą „eee, i co z tego?”. Cryer zrezygnował.
— Nieważne, zaprowadź mnie do innych cel.
— Nikt nas nie uprzedził o inspekcji — zauważył strażnik nieufnie.
— Oczywiście, że nie. Dlatego nazywa się to niezapowiedzianą inspekcją — odparował Fałszerz bez zawahania, kładąc nacisk na słowo „niezapowiedzianą”.
— Yhm… Ale pani naczelnik wie, tak?

Tym razem Cryer nie reagował przez sekundę. Jeśli powie, że naczelniczka wie, to mogą dać mu spokój, ale mogą także porozumieć się z nią i gdy wyjdzie na jaw, że kłamał, jego przebranie zostanie spalone. Oczywiście do tego czasu może znaleźć nowe przebranie, ale przecież w więzieniu nie miał pod tym względem wielu opcji, więc…

Rozpaczliwe rozmyślania przerwał mu komunikat, jaki wyszedł z głośnika krótkofalówki.
„Do wszystkich jednostek: Pani naczelnik Amy Fox nie żyje. Powtarzam. Naczelnik Fox nie żyje. Do strażników izolatek: schodzę do was po bardzo ważnych świadków. Między nimi jest ranny więzień. Ktokolwiek wie, gdzie znajduje się więzień Piotr Koroniew, ma przekazać mu słowo w słowo: „Smith wzywa do pokoju przesłuchań. Ma zebrać ze sobą swoich ludzi. To polecenie od Morozowa. Niech głęboko przemyśli to nazwisko.” Wykonać!”

Szczęście w nieszczęściu, ale na razie komunikat mógł ułatwić Cryerowi wydostanie się stąd, a nowymi komplikacjami — tym Smithem zmierzającym w jego kierunku — zajmie się później. Przybrał minę, jaką mógłby mieć twardy, niemalże wojskowy typ, jakiego udawał, w obliczu zasłyszanych wieści. Delikatna nutka współczucia, ale nie zmienia się hardy wyraz twarzy.
— Teraz to już nie ma znaczenia, prawda? Moje kondolencje. Śmierć dowódcy zawsze mocno odbija się na podwładnych. — Poklepał strażnika po ramieniu. — Lepiej od razu udam się w kierunku biura pani naczelnik i rozeznam się w sytuacji. Będę musiał spisać długi raport na temat tego wszystkiego.
— Zaprowadzę pana — zaofiarował się klawisz, wciąż spoglądając na jego „inspektorskie” oznaczenia w dziwny sposób. Czy on się nigdy nie odczepi?
— Wyśmienicie.

Ruszyli z powrotem korytarzem, którym tu przybyli, a Cryer walczył z uczuciem zagubienia, nie wiedząc właściwie, gdzie powinien w tej sytuacji iść. Miał nadzieję, ze dalej rzeczy się wyklarują. Minęli już jedną z furtek, gdy przed sobą usłyszeli odbijający się od ścian, głośny tupot, jakby zmierzała ku nim armia. Kolejne kłopoty? Nie dając po sobie poznać, że się przejął, przeszedł przez zakręt i stanął jak wryty, widząc przed sobą ustawionych w szyku strażników, na których czele szła znajoma mu postać. Smith! To powszechne nazwisko, więc nie pomyślał, że może chodzić właśnie o niego.

— A niech mnie, Anthony! A zatem teraz ty tu wydajesz rozkazy? Musimy porozmawiać o stanie tego zakładu.
Point-Man wydawał się zdziwiony. No tak. Cryer zapomniał, że on nie może go rozpoznać. Uśmiechnął się z sympatią. Nie znał Anthonego bardzo dobrze, ale czuł wobec niego wdzięczność za zwerbowanie go. Zresztą nawet tych parę tygodni, które spędzili na treningu, stanowiło więcej bezpośredniego kontaktu, niż Cryer zazwyczaj miewał z innymi ludźmi.
— Nie poznajesz swojego starego druha? „Pendragona”? Zabierz tych swoich ważnych więźniów, chętnie wezmę udział w przesłuchaniu.


W obskurnym pokoju przesłuchań Cryer zasiadł na jednym z krzeseł i odchylił się do tyłu, kładąc nogi na brudnym stalowym stole. W pomieszczeniu byli też pozostali „więźniowie” oraz parę osób, których wcześniej nie widział, przynajmniej nie we śnie. Point-Man wyszedł na zewnątrz wraz z innym mężczyzną. Inspektor zerknął na zgromadzone postacie i otworzył usta, jakby chciał się odezwać. Mimo to milczał przez chwilę, choć nie dlatego, że się wstydził — nie w takiej robiącej wrażenie formie — ale ot tak, zwyczajnie, zastanawiając się, co powiedzieć.
— No więc… Co tam? — zagaił niedbale. — Takie więzienie to niefajna sprawa, nie? Co za wariat wymyślił tę salę?

Potem wrócił Anthony i wreszcie przedstawił jakiś ogólny zarys sytuacji, mówiąc im, kto będzie celem akcji. Cryer niedowierzał, ale był gotowy na wszystko — w końcu po to przyjechał do Wenecji. Żeby zrobić coś niesamowitego, jak z filmu akcji. Żeby przeżyć przygodę. A w tym wypadku na pewno nie zabraknie emocji.

Potem niespodziewanie w powietrzu rozbrzmiała piosenka, z której Cryer byłby już gotów kpić, gdyby nie konsekwencje, jakie ze sobą przyniosła.

A potem, gdy całkiem ogarnęła go panika, umarł.


Stracił czucie w całym ciele i padł na ziemię, ale gdy zdołał o tym pomyśleć, okazało się, że leży na wywróconym fotelu z nogami założonymi za głowę. Nad nim na suficie namalowane były chmurki i aniołki. Od razu zrozumiał: ktoś ich wybudził i teraz znajdują w Wenecji. Nie wiedział jednak, czy powinien się cieszyć. Więzienie było dołujące, ale przynajmniej mógł poudawać inspektora.

Sięgnął do swoich nadgarstków i ostrożnie wyciągnął igłę połączoną z przewodem PASIV-u.
— Ał, ał, ał… — jęczał, ale w końcu mu się udało. Złapał się za rękę i stoczył na podłogę tak, żeby móc wstać. — Jezu Chryste! A to co znowu?! — wykrzyknął, gdy w jego stronę odwrócił się na chwilę demon o złotych brwiach. Cryer natychmiast cofnął się pod ścianę. — Czy ktoś w końcu wytłumaczy mi, co tu się dzieje? Co to jest? — wykrzyknął zlęknionym tonem, wskazując palcem na potwora.

Nikt mu jednak nie odpowiedział. Demon właśnie przewracał krzesło, na którym siedział Koroniew. Nie zareagował na słowa Cryera — coś, do czego w ciągu swojego życia zdołał się już przyzwyczaić — a chwilę później rozpoczęła się nowa awantura. Nie rozumiejąc, o co chodzi, Fałszerz cofnął się w róg pokoju. Nagle podekscytowanie akcją zmieniło się w zwyczajny lęk.
— Eee… Wiecie co? Nie jestem teraz już pewny, czy chcę brać w tym wszystkim udział. To… To wszystko się robi coraz straszniejsze i dziwniejsze, i… i ja już w ogóle nie wiem, co się dzieje. Po prostu mnie stąd wypuśćcie. Okej…?
— Nikt nie wychodzi przed czasem! — warknął niespodziewanie demon. — Dość już było śmierci, to rozmywa barierę.
Cryer skulił się w sobie i zamilkł.

Koroniew natomiast, przeciwnie, wstał z ziemi, a w jego ręku pojawił się pistolet. „No nie, teraz będą tu strzelać?”, pomyślał z rozpaczą Cryer, ale na szczęście Rosjanin zabezpieczył broń, podniósł krzesło i na nim spokojnie usiadł. Podobnie uczynił Smith, który najwyraźniej obudził się bez ingerencji demona. Podniósł się na fotelu i zapytał, jakby sam nie powinien wiedzieć lepiej:
— Ustalmy wreszcie, co się dzieje. Najlepiej zaczynając od samego początku. Co się stało, że akcja popieprzyła się już na samym początku?

Jakiś mięśniak o imieniu Ruler zaoponował.
— Czekaj kurwa, najpierw chcę wiedzieć, co TO - wskazał na demona - jest. Tego umowa nie przewidywała!
— Dokładnie! — zawtórował mu Cryer swoim wysokim głosem, zebrawszy najpierw odwagę.
— Raczej kto — odpowiedział Anthony, po czym ponownie odwrócił się do Antonii. — Odstaw te nowe kosmetyki. Nie służą twojej cerze. Rozumiesz, co mam na myśli.
— TO NIE JEST KURWA ŚMIESZNE! — ryknął Christopher
— A widzisz, żeby ktoś się śmiał? Tu wiele rzeczy nie jest śmiesznych. — Point-Man pokręcił głową. — Przede wszystkim to, co działo się ze snem — dodał.
— Czym jest... ta... rzecz? — wysapał wkurwiony już Ruhl.
— Antonia, gromadzi się coraz więcej osób, które chciałyby kilka słów wyjaśnienia od ciebie —powiedział Inżynier.
— Nie jestem winna im żadnych wyjaśnień. A już na pewno nie tobie, Tony. Ostrzegałam cię Ruhl, że zobaczysz po tej stronie potwory. — Demon spokojnie i metodycznie przeszukiwał kolejne zakamarki.
— Na razie przyjmijmy, że jest to nasza Chemiczka — skonkludował Point-Man. — Korzystając z chwili spokoju, chciałbym się dowiedzieć, co poszło źle i co stało się w gabinecie naczelnika. Słyszałem coś niecoś, ale co dokładnie?

— Właśnie! — zgodził się Whitman z wyraźnym poirytowaniem. — Skoro wszyscy już wymienili grzeczności i nastąpiła prezentacja — powiedział nieco już spokojniej, ale z wyraźnie wyczuwalnym w głosie jadem — czekam na relację. William, miałeś wolną rękę w kształtowaniu tamtej projekcji. Oczekuję, że wyjaśnisz, dlaczego zamiast w fotelu naczelnika znalazłem się na dziedzińcu i dlaczego wszystko się posypało.
— Spokojnie, nikt nie robił niczego celowo. Po prostu dobrze by było wiedzieć, by przy następnym wypadzie wystrzegać się tego — rzekł uspokajająco Anthony.
— Ja się pytam, kto wpadł na tak znakomity pomysł, żeby nam nic nie powiedzieć. Po cholerę to, skoro to wy nie panujecie nad snem. — Nastolatek, którego Cryer spotkał wcześniej, najwyraźniej bardzo miał ochotę znaleźć jakiegoś winnego.

Niespodziewanie Whitman energicznie wstał z krzesła, szybkim ruchem chwycił zakryte tkaniną siedzisko, uniósł do góry i z całej siły uderzył nim o stół, rozpieprzając je w drzazgi.
— Czy możecie przez jakiś czas powstrzymać się od komentarzy? — sapał, zdenerwowany. — William, prosiłem cię o coś. Czy raczyłbyś się wypowiedzieć?

Cryer odruchowo zasłonił się ręką i spojrzał ze strachem na Ekstraktora. „Co tu się w ogóle dzieje?”, pomyślał, obserwując rozwijające się dokoła szaleństwo. Właściwie to było gorzej niż podczas właściwej akcji. Ponownie cofnął się pod samą ścianę, jak najdalej od innych. W tej chwili chciał tylko wydostać się z Wenecji, wrócić do domu i nie wystawiać z niego nosa przez miesiąc.

Może sir Perihalt zachowałby się odważniej, ale nie on.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 24-12-2011 o 04:11.
Yzurmir jest offline  
Stary 25-12-2011, 23:31   #36
 
pawelps100's Avatar
 
Reputacja: 1 pawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumny
Koroniew pokonał dwóch strażników na klatce schodowej, stosując znane mu dobrze chwyty karate (tę sztukę walki trenował od lat, więc to nie problem) , a chwilę potem dotarł do niego Cryer oraz trzeci członek drużyny, który wcześniej się zapodział. Rosjanin nie wiedział jak się nazywa, ale usłyszał, jak tamten przedstawia się Fałszerzowi jako „Mr. Nobody”. Potem zaś cała trójka stwierdziła po sugestii Cryera, że on będzie ich eskortował, dopóki nie wyrwą się strażnikom.

Ten plan nie przypadł Szóstce do gustu: zbyt wiele niewiadomych, nieznany teren, alarm w całym zakładzie i wzmożona czujność strażników- wszystko do odstręczało od prób ucieczki. Jednakże w obecnej chwili bohaterowie nie mieli wyjścia i konwój powoli szedł jednym z licznych ponurych korytarzy więzienia.

Przynajmniej na początku wydawało się, że to dobry plan, ale rzeczywistość szybko wyprowadziła Koroniewa z błędu. Przy jednym z posterunków czujni strażnicy dołączyli do eskortującego jego i Nobody Cryera, niwecząc wszelkie plany ucieczki. Byli uzbrojeni, i w dodatku w okolicy nie byli sami- Piotr się zdenerwował, ale już nie było wyboru, musiał dotrzeć do izolatki.

Gdy on i jego towarzysze dotarli już blisko poziomu, na którym znajdowały się karcery, z radia popłynął komunikat o śmierci naczelniczki więzienia i wiadomość od Morozowa. Kim był ten Smith? Rosjaninowi wydało się dziwne, by powierzał on ważne sprawy komuś innemu niż on sam. Ale, szczerze mówiąc, nie znał on zbyt dobrze tego faceta- może miał we śnie zaufanych współpracowników? Nie było to jednak teraz ważne. Szóstka, wypełniając rozkaz Point –Mana, chciał się wydostać spod kontroli strażników, ale tamci mu odmówili. Dlatego powiedział im, by przekazali Smitowi, że znajduje się on, podobnie jak dwaj pozostali, na poziomie izolatek i by wysłał kogoś po niego. Po tym wydarzeniu Sixth -Man pozwolił się zaprowadzić do izolatek. Miał nadzieję, że nie będą tam długo siedzieć, a także, że Cryer będzie wystarczająco rozsądny, by zrozumieć powagę sytuacji i nie zrobi niczego głupiego.



Było to słabo widoczne w półmroku, jaki panował w sali, ale osoby, które stały tuż przy Chrisie zauważyły, że ten wybałuszył oczy. Mogliby przysiąc, że na moment zrobiły się wielkie jak pięść!

- Mamy wejść do snu... Putina? - wydusił z siebie Ruler - dobrze rozumiem?
-Tak. To jest ta prostsza część-skinął głową Inżynier.
- Prostsza... szepnął Ruler, nie mogąc z siebie wydusić nic więcej. - A w takim razie, ta trudniejsza?

-Trudniejsza to incepcja- najbardziej bawiło Smitha patrzenie na zgromadzonych. Być może wyglądał podobnie, gdy usłyszał o tym pierwszy raz... A może nie... Ciężko było mu to stwierdzić.

— Ha! — ryknął Cryer. — Mamy wejść do snu Putina? I wykonać tam incepcję?! Ha ha! To szalone, ale mi się podoba. Rozumiem, że któryś z was ma już doświadczenie w kwestii sennej inwigilacji przywódców państw? Ja się i tak piszę, ale wiecie, dobrze byłoby, gdybyśmy tym razem nie zaczynali na takich dupnych pozycjach.

-Następnym razem to nie będzie zwyczajna zabawa. Nawet w planach taka nie będzie, więc trzeba zapewnić maksymalnie korzystne pozycje każdej osobie z zespołu.
A szczególnie potrzebni mogą się okazać Fałszerze-powiedział, żałując, iż nie udało się doprowadzić Amy.

- Dobra. Już sobie wszystko przypomniałem. No, prawie wszystko. - oprzytomniał w końcu Blackwood, na którym oświadczenie Point Mana o incepcji nie zrobiło najwyraźniej większego wrażenia.
- Skoro twierdzisz, że jesteśmy we śnie, to zakładam że nic nam nie grozi. Więc o co ta cała zadyma z pokojem pani naczelnik? Znaczy się... - Thomas zmarszczył brwi próbując sobie przypomnieć imię kobiety, której zwłoki znaleźli parę pięter wyżej - Fałszerka Amy, tak?

-Tak, Amy. Nie jestem pewien. Antonia zakazała nam ginąć, więc coś mogło pójść nie tak, jak powinno. Nie do końca wiem co, ale z relacji Willa wynika, że poszła to sprawdzić swoimi sposobami. Teraz mamy tu czekać na nią i nie dać się zabić-stwierdził samemu nie do końca wiedząc co się dzieje.

-Gwoli wyjaśnienia, pan Blackwood jest naszą inspekcją. Zabiera się z nami jako Turysta. Sprawny Turysta-dodał.
Thomas kiwnął tylo głową przewracając lekko oczami, po czym zwrócił się do Ekstraktora.
- Mam tylko nadzieję, że dobrze dobrałeś swoich ludzi, bo jak narazie nie wygląda mi to na profesjonalną robotę...

Do tej pory Koroniew milczał. Kiedy dowiedział się o tym, kto będzie celem akcji, w pierwszej chwili zaniemówił. Potem zaś oczy mu rozbłysły. Rosjanin nareszcie miał szansę na wyrównanie swoich prywatnych porachunków z ojczyzną. Wszyscy obecnie zawzięcie dyskutowali o tym, do czego się zobowiązali, ale Piotr intensywnie myślał.

-Jeśli załoga ci się nie podoba, nikt cię nie zmusza do tego, żebyś z nami szedł. Osobiście mogę poprosić Woodsona o zmianę przydziału, jeśli nie chcesz tu być-odezwał się Point Man obojętnym głosem.

Cryer uśmiechnął się krzywo, jakby słowa Turysty go nie dotyczyły.
— Ma rację w tym, że robota mogła zostać lepiej zaplanowana. — Spojrzał na Blackwooda w dziwnie intensywny sposób, starając się zapamiętać jego rysy twarzy. Kto wie, może to mu się później przydać, chociażby dla żartu.

Rosjanin wrócił do rzeczywistości i spostrzegł, że Turysta kłóci się Morozowem. Ale miał inne pytanie:
- Jeśli można wiedzieć, to dlaczego on? I jaką myśl mamy mu podłożyć ?

-Dlaczego Putin? Lubi Whi-Tech, a póki on obstaje za firmą, istnieje poważne zagrożenie dla ludzi pragnących, by nieco obniżyła swe loty.
- WHI-TECH - szepnął Ruhl - korporacja Mortona - dodał nieco głośniej. - Zgadza się, kurwa...

-Nikt nie planuje porażek. Same wychodzą. Tutaj jednak niczego nie wyjaśnimy, ponieważ nie ma tu Antonii.
Jej głos ma znaczenie, jako że jest Chemiczką i to ona zarządza środkami nasennymi. Nie podejrzewam jej o błąd, ale równie mało podejrzana jest reszta-odparł spokojnie, po czym zwrócił się do Szóstki.


Koroniew uspokajająco podniósł ręce.
-Siergiej, nie martw się. Wiesz co ja na ten temat myślę. Wiesz, że w tej sprawie z całych sił wspomogę drużynę. Po prostu chciałem wiedzieć dlaczego. A teraz mógłbyś powiedzieć, jaką myśl mamy mu zaszczepić?

Postawny inspektor machnął ręką.
— Nie przejmuj się. Porażki, nie porażki, ja się dobrze bawiłem. Tylko za wcześnie żeś nas wezwał, mogliśmy wymyślić jakiś spektakularny plan ucieczki. Z wybuchami i wszystkim.
Smith uśmiechnął się szeroko.
-Może będzie jeszcze okazja na wybuchy i spektakularne ucieczki, ale nie w chwili, w której we śnie umiera członek drużyny, a Antonia jest tym zaniepokojona-odezwał się, po czym ponownie odwrócił głowę w kierunku Koroniewa.
-Dobre pytanie. Putin ma się obudzić ze świadomością, że nie lubi Whi-Techu. Delikatnie mówiąc. Woodsonowi raczej chodziło o całkowite zniszczenie firmy, lecz zobaczymy na ile to wyjdzie.

Koroniew skinął głową. To było całkiem logiczne, przynajmniej póki nie miał zbyt dużo informacji.
-To pozwól, że spytam o coś innego. Powiedz mi, dlaczego właściwie teraz zeszliśmy do świata snu? Chciałeś przetestować mnie i świeżaków? Wiem, że dawno nie brałem udział w akcji, ale to nie powód dać choć małą wskazówkę. Czy może był jakiś inny cel? A jak tak, to jaki?
- Właśnie - dorzucił od siebie Blackwood obrzucając wzrokiem pomieszczenie - Po co to wszystko?

-Nie do końca zależało to tylko ode mnie...-zaczął. -...ale nie chodziło tylko o przetestowanie, choć trzeba przyznać, iż to również. Chodziło dodatkowo o improwizację, czy poznanie towarzyszy choć w małym stopniu. Pierwotnie chodziło też o to, by można było pobawić się swoimi zdolnościami. Wyszło jak wyszło, ale można będzie stworzyć jeszcze jeden sen... Za jakiś czas i wtedy wszyscy będą świadomi.
Może nawet zadziałamy na kimś ekstrakcyjnie-wzruszył ramionami z niezawodnym uśmiechem na twarzy.

— Wiesz, Anthony… — Gdyby był w swojej normalnej formie, Cryer wypowiedziałby to jękliwym tonem, ale teraz zabrzmiało to bardzie jak pouczenie. — Myślałem, że mi ufasz. Sam w końcu nauczyłeś mnie wszystkiego i wiesz, na co mnie stać. Ten test… Czuję się urażony.
-Jak na razie wszystko jest jasne. Powiedz mi jeszcze jedno: czy są tutaj wszyscy? Wydawało mi się, że było więcej członków naszego teamu- spytał Rosjanin Point- Mana.
Smith roześmiał się, słysząc słowa Cryera.
-Nie śmiałbym nie ufać. To taka rozgrzewka.
Zatrzymał się na chwilę.
-Brakuje dwójki. Antonii - naszej Chemiczki i Amy - Fałszerza-rzekł Anthony.



Koroniew znajdował się blisko Smitha, więc wyraźnie usłyszał kto, będzie nowym celem. Gdy usłyszał ,o kogo chodzi, w pierwszej chwili Rosjaninowi uderzyła krew do głowy. Nareszcie miał okazję do zemsty. Dwa lata , które minęły od tamtych tragicznych wydarzeń, niepewność na temat tego, co się dzieje z jego rodziną. Pozbawienie majątku i wszystkiego, na czym Piotrowi zależało- wszystko to stanęło mu przed oczami, wzburzając jego serce. Ale Rosjanin wiedział, że nie może pogrążyć się w emocjach. Mogłoby to zniszczyć całą akcję. Jednocześnie poczuł się dziwnie- Point- Man mógł sporo ryzykować, wciągając go w akcję. To jeszcze bardziej go motywowało, by nie zawieść reszty. Poza tym poczuł znajomy z dawnych lat dreszczyk podniecenia- nowe wyzwanie, i to jakie. "Łatwo na pewno nie będzie, ale gdy będzie trzeba, Koroniew zrobi swoje i udowodni sobie i innym, że nadszedł czas na awans i jeszcze większe wyzwania. Kto wie, jakby udało się naprawdę dobrze, nie musiałbym przed nikim uciekać."- takie myśli wędrowały w jego głowie. Rosjanin wiedział, że nadchodzi dla niego czas wielkiego wysiłku- będzie na pewno potrzebny, a poza tym pamiętał, że był coś winien Siergiejowi.

Jednak w tym wszystkim jedna rzecz zdecydowanie się nie spodobała Piotrowi, a mianowicie to, że będzie z nimi w czasie akcji Turysta. Może i czasami nawet są przydatni, ale jego zdaniem ich nieznajomość snu i ich arogancja nieraz doprowadziły jego dawną drużynę do poważnych problemów, a czasem nawet do niepowodzenia misji. Ale to nie Rosjanin rozdawał karty i decydował o tym, kto ma ruszyć. Miał tylko nadzieję, że Mr. Cold i Morozow wiedzą, co robią.

Przez cały czas tej emocjonalnej walki i zadumy pozostali członkowie drużyny zażarcie ze sobą dyskutowali. Jednak po uspokojeniu się wszyscy na chwilę zamilkli, dlatego Koroniew postanowił wyciągnąć z Morozowa ile się da. W toku dyskusji dowiedział się wiele ciekawych rzeczy. Ale będzie musiał na chłodno przeanalizować zdobyte informacje, ale na obecną chwilę był zadowolony. Wiedział doskonale, jak wiele rzeczy zależy od drobnych technicznych spraw, które dopiero razem składając się na sukces operacji.

Po informacji, że ten sen to tylko próba, Piotr nie poczuł się zbyt dobrze. Dlaczego nie został poinformowany? Biorąc pod uwagę chęć treningu, rozumiał, że trzeba zataić to przed świeżakami, ale przed nim? Rezerwa nie był wcale nowicjuszem. Może Morozowi chodziło o to, że dość dawno uczestniczył w ekstrakcjach? Wydało mu się jednak oburzające, że został potraktowany na równi z żółtodziobami. Nie wspomniał publicznie o tym, ale bardzo to go ubodło, jednak na razie ta sprawa mogła poczekać.

Mimo tych generalnie pozytywnych odpowiedzi Rosjanin czuł, że Smith może coś jeszcze ukrywać. Wiedział, że nie będzie spokojny, póki nie porozmawia z Morozowem jeszcze raz na osobności- ale to musiało poczekać na przebudzenie. To samo dotyczyło zresztą Extractora.

Ale teraz korzystając z okazji,Piotr nie zamierzał tak łatwo skończyć pogawędki z Point- Manem, jednak nagle nieoczekiwanie zabrzmiała muzyka.
 

Ostatnio edytowane przez pawelps100 : 25-12-2011 o 23:33.
pawelps100 jest offline  
Stary 27-12-2011, 10:05   #37
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Strażnicy w końcu doprowadzili Koroniewa do izolatki, po czym bezceremonialnie wpakowali go do środka- nie byli zbyt skłonni do łagodności.



Ledwie zamknęły się za nim drzwi Rosjanin, dostrzegł że nie jest sam w celi. Na podłodze siedział mężczyzna, który był w bardzo nieciekawym stanie. Piotr pomyślał, że skądś go kojarzy, po czym przypomniał sobie, że to właśnie on został pobity przez tego osiłka, na którego wołali Ruler. Ale to nie wszystko- teraz bowiem, gdy sytuacja się uspokoiła, zdał sobie sprawę, że ma przed sobą Ekstraktora. Problem w tym, że Koroniew nie pamiętał, jak on się nazywał, dlatego odezwał się do niego z lekką ostrożnością w głosie:
- Dobrze się czujesz? Jak nie to wcale ci się nie dziwię, Ruler nieźle ci przyłożył - przerwał, po czym dodał - Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale spotkaliśmy się w Wenecji. Nazywam się Piotr Koroniew i mam być Szóstką, panie … ?- pytająco zawiesił głos i wyciągnął rękę na powitanie.
- Sixth Man … - szept Ekstaktora podobny do syknięcia węża rozszedł się po izolatce. - Musimy … musimy zebrać wszystkich razem - Malcolm mówił z trudem. - Coś poszło nie tak … tylko wtedy jak będziemy wszyscy … dowiemy się co nawaliło. Kto był na dziedzińcu poza Tobą i Chrisem? - Dodał po chwili.

Whitman po ciemku namacał żyłę na przedramieniu. Najpierw delikatnie nakierował igłę strzykawki, która pojawiła się w lewej dłoni, potem zdecydowanym ruchem wcisnął tłok do końca. Jednym szybkim ruchem zerwał przyklejony przez łapiducha przylepiec. Zamiast niego przykleił żelowy opatrunek. Przyjemny chłód koił rozgrzane i promieniujące bólem miejsce. Malcolm sięgnął po leżący na udzie bandaż. Odwinął kawałek … po czym zerknął na Koroniewa.
- Pomóż mi to zawinąć.
Gdy Ekstraktor zwrócił się do Piotra o pomoc, tamten pamiętając szkolenie medyczne w wojsku od razu przystąpił do rzeczy. Umiejętności jakie posiadał wystarczyły na pomoc w tym, co usiłował jedną ręką zrobić Whitman ... oraz na stwierdzenie, że nos jest tak połamany, że ładny to Malcolm już raczej nie będzie.

Koroniew nie doczekawszy się odpowiedzi szefa zirytował się, ale na razie pominął to zachowanie milczeniem. Z drugiej strony nie dziwił mu się - w takiej sytuacji Rosjanin na jego miejscu też nie bawiłby się w konwenanse, dlatego odparł już bez negatywnych emocji:
- Nie martw się, pomoc jest niedaleko. Morozow wysłał informację, bym stawił się u niejakiego Smitha na przesłuchanie, a na razie trafiłem tutaj. Myślę że ktoś nas uwolni i to dość szybko.
-Chrisem? Masz na myśli tego osiłka, co cię tak zmasakrował? Na dziedzińcu oprócz mnie było jeszcze dwóch świeżaków, jeden to skrzydłowy Forgera, a ten drugi… cóż nie wiem. Ten drugi był jakiś dziwny - nawet nie raczył się przedstawić.

Nie raczył się przedstawić … kurwa co za słownictwo. Irytując się Malcolm zapominał o bólu. Przypływ adrenaliny powodował lekką ulgę … a może raczej to ta szpryca ... tak czy owak czuł się trochę lepiej … mnie niż trochę lepiej.

- Tak, to ten duży … czyli wszystko poza moją lokacją się zgadzało. Dobrze, Point zbierze nas w jednym miejscu, wtedy trzeba będzie wszystko przeanalizować.
Ból tłumiony środkami przeciwbólowymi lekko zelżał. Ekstraktor wkurwiony był nadal, więc to musiała być jednak szpryca. Zastygła krew na twarzy przypomniała Malcolmowi o roztrzaskanym nosie. Na razie bagatelizował to. Przecież na złamany nos się nie umiera. Choć bolał, jakby wiertarka pracowała gdzieś na zmiany na jego mózgu a operator od czasu do czasu włączał udar.

Koroniew mimo wszystko nie miał wątpliwości, że dzieje się tutaj coś dziwnego, dlatego po chwili milczenia dodał:
-Powiedz mi Ekstraktorze, chyba że masz jakieś miano - wybacz ten żałosny żart, ale nie pamiętam, jak pan się przedstawił w Wenecji. Ale mam też jedno zasadnicze pytanie: Co tu się dzieje? Rozumiem że aktualnie śnimy, ale dlaczego nie poinfomowano o tym mnie ani świeżaków? I kim jest ten Smith?

- Malcolm Whitman … pierwsza zasada … jeśli nie pamiętasz jak się tu znalazłeś, znaczy, że to sen. Druga zasada … jeśli nadal nie jesteś pewien, użyj totemu … jeśli nie masz totemu znaczy, że coś poszło nie tak. Kiedy się domyśliłeś? - trochę mocniejszym głosem zapytał Malcolm.
Koroniew uśmiechnął się nieznacznie.
-Choć może nie zachowuję się odpowiednio jak na tą sytuację, to nie jestem nowicjuszem, jeśli chodzi o ekstrakcję. Pracowałem w tym zawodzie kilka lat - urwał na chwilę - Zorientowałem się niemal na początku- sytuacja była bardzo podejrzana, bez powodu byłem w więzieniu. Ja też znam zasadę, że jak się nie pamięta skąd się wzięło w miejscu, w którym się jest to jest to sen. Ale nie mogłem potwierdzić swoich domysłów, ponieważ nie mam przy sobie totemu- ani ja, ani świeżaki. Ktoś ewidentnie musiał schrzanić sprawę.
Widzę też, panie Cold, że pan wie, o co tu chodzi, więc powie mi pan może, dlaczego ja i nowi byliśmy więźniami? I gdzie jest reszta drużyny? I zasadnicze pytanie: po co w ogóle śnimy? Test dla młodych? Ufam, że pan na pewno wie coś na ten temat.

Coraz lepiej … - pomyślał Malcolm słuchając słów szóstego. - Pytasz o sen, przecież to o to chodzi w ekstrakcjach. To tylko jedna z projekcji, którą odbędziemy przed tą właściwą. - Whitman uznał, że tyle powinno wystarczyć wyjaśnień Koroniewowi. Zresztą jego umysł zaprzątały poważniejsze sprawy.
- Mówiłeś, że spędziłeś lata w ekstrakcjach … co miałeś na myśli? - zapytał Whitman obrzucając spojrzeniem ciemną sylwetkę mężczyzny.

Krótkie, zdawkowe zdania Ekstraktora nie zadowoliły Koroniewa, ale na razie przemilczał to - może później będzie skłonny dowiedzieć się czegoś więcej.
W odpowiedzi na pytanie zadane przez Malcolma stwierdził zdawkowo:
-Pracowałem w tym zawodzie przez... około pięć lat. Byłem na tej samej pozycji w drużynie co tutaj - tu przez chwilę przez jego twarz przebiegł nieokreślony grymas, zupełnie jakby kilka myśli naraz pojawiło się w jego głowie - Byłem na tej samej pozycji, ponieważ mam wiele przydatnych w tym zawodzie umiejętności.

Przerwał, po czym dodał:
- Zauważyłem, z jaką starannością unika pan jednoznacznej odpowiedzi na moje pytania. Ale jeśli mam w czymkolwiek pomóc, muszę wiedzieć, co tutaj jest grane. Nie jestem idiotą - dodał na koniec z kamiennym wyrazem twarzy.

Bystrzak … kurwa … do tego obrażalski. Ale skoro Point go rekomendował, więc powinien być dobry … zresztą to się okaże. Na razie wszystko idzie nie tak jak powinno - myśli kłębiły się w głowie Malcolma. Poza Chrisem, który zdobył uznanie Whitmana, o reszcie albo z powodu braku informacji albo z powodu rozwoju wydarzeń Ekstraktor nie miał najlepszego zdania … przynajmniej w tym momencie. Zresztą na wnioski jeszcze było za wcześnie.

- Na razie szósty musimy zebrać team razem. W tym momencie najlepszym rozwiązaniem jest poczekać na rozwój sytuacji, czytaj działania pozostałych. Jeśli w ciągu najbliższego kwadransu nic się nie zdarzy oznaczać to będzie, że jesteśmy zdani na siebie.
W odpowiedzi na to oświadczenie Piotr poważnie skinął głową.
-Ok, rozumiem o co ci chodzi. Jak mówiłem, niejaki Smith ma po nas zejść, więc nie powinno być problemu. Czy Morozow i Smith to jedna i ta sama osoba?- zapytał znienacka.
- Smith, Morozow, Cold, Whitman … to tylko nazwiska. Jak to mówią mniej wiesz dłużej żyjesz. Smith jest Point-Manem - dodał po chwili Malcolm - ta informacja jest wystarczająca przy tym zleceniu.
-Rozumiem, panie Cold. To mi wystarczy. Cóż, teraz pozostaje nam tylko czekać na pomoc - powiedział Koroniew, po czym zamilkł, próbując usłyszeć, to co działo się po drugiej stronie ściany.

Właśnie w tym momencie po drugiej stronie drzwi rozległy się jakieś hałasy.

-Gdzie więzień Koroniew? Tutaj? Otworzyć-dobiegł zza drzwi głos Smitha, po którym nastąpił szczęk zamka.
Drzwi otworzyły się, ukazując wyprostowaną postać, stojącą bokiem przy futrynie.
-No! Ruszać się! Żwawo, bo czasu nie mam!-powiedział, po czym ruszył, by podtrzymać Ekstraktora.
-Pod pociąg wpadłeś? - mruknął do niego cicho z lekkim uśmiechem.
-Wypadli mi stąd! Teraz sobie trochę porozmawiamy-rzucił niedbale, dalej dając oparcie Malcolmowi.
-Otworzyć! - polecił po subtelnej sugestii strażnika, skierowanej do więźniów. Rozległ się kolejny szczęk zamka, zaś kolejne drzwi stanęły otworem.
- Nie, pod ciężarówkę … - szeptem wypowiedział Whitman opierając się zdrową ręką na Point-Manie.
Gdy oślepiło go światło korytarza opuścił głowę, pulsującą tępym bólem w okolicach nosa.


Wreszcie byli wszyscy. Może nie tak jak było to zaplanowane i niestety nie w takiej ilości jak na początku. Brakowało fałszerza i chemiczki. Sceneria nie była najważniejsza. Czy to pokój naczelnika czy pokój przesłuchań nie miało to większego znaczenia. Point-man przedstawił Marka co zapewne wprawiło w osłupienie tych wszystkich, którzy nie zdawali sobie jeszcze z tego sprawy. Osłupienie … powinni raczej czuć strach o własne życie, pomyślał Malcom, od tego bowiem momentu już za samo spiskowanie wobec premiera/prezydenta federacji grozi kulka w łeb. Oczywiście tylko wtedy jeśli masz szczęście zostać złapanym martwym. W przeciwnym wypadku perspektywa życia a raczej umierania staje się dłuższa. Ciekawe ile cierpienia byliby w stanie znieść zanim zaczęliby mówić … mówić tylko co? Że zwerbował ich Ekstraktor, Pan Cold, Morozow, albo jakaś wiedźma? Malcolm rozmyślał i czekał aż może ktoś powie co stało się z pozostałą dwójką. Niestety ani się tego nie dowiedział, a brakujący duet nagle rozszerzył się o trio potem tercet … ludzie zaczęli padać jak muchy w dość szybkim tempie. Dodatkowo w pomieszczeniu rozległa się muzyka i kobiecy śpiew.

Sempre assim
Em cima, em cima, em cima
Sempre assim
Em baixo, em baixo, em baixo

Sygnał do wybudzenia … niewątpliwie. Tylko za wcześnie. Coś musiało się dziać na pierwszym albo co gorsza na zerowym. Tylko tak mógł to sobie wytłumaczyć Malcolm. … Amy … Antonia poszła sprawdzić swoimi sposobami … Mam tylko nadzieję, że dobrze dobrałeś swoich ludzi, bo jak narazie nie wygląda mi to na profesjonalną robotę... … ale nie w chwili, w której we śnie umiera członek drużyny, a Antonia jest tym zaniepokojona … W głowie Malcolma szumiało, nie było to tylko skutkiem promieniującej rany ale także przekrzykiwań członków teamu. Informacje choć rejestrowane wolno układały się w całość. …turysta odszedł … gdzie … wyżej … niżej … na którym poziomie … aby nie na zero … Skoro nie ma tu Amy i Antonii najprawdopodobniej podzieliły los Blackwooda. Kurwa nawet nie ma teraz czasu tego wyjaśnić. Coś poszło nie tak od początku i trwa to dalej. Ktoś inny rozdaje tu … tam karty. Turysta jest śniącym poziom wyżej, więzienie to projekcja Architekta, czas ją kończyć i zejść poziom niżej. Muzyka … za wcześnie … ktoś stara się nam dać znak … wybudzić. Coś złego dzieje się niżej.

- STOP!! –krzyknął Malcolm zrywając się z miejsca. – Coś dzieje się na pierwszym albo zerowym. Muzyka to sygnał do wybudzenia. William czas kończyc ten sen....
Członkowie Teamu ginęli w szybkim tempie- ewidentnie działo się coś złego. Ekstraktor postanowił zakończyć ten sen. W lewej dłoni Malcolma po raz drugi w tej lokacji pojawił się Desert Eagle. Wytrzymując ból spowodowany szybkim ruchem Whitman doskoczył do Architekta. Zauważył to chyba tylko Point- Man. Najprawdopodobniej rozumiejąc co zamierza Malcolm, nie zareagował, podjął już decyzję. A teraz, co by się już nie działo, był już za daleko. Whitman zobaczył jeszcze, że na podłogę osuwa się już Koroniew...

Nagle, w tym samym momencie, nieoczekiwanie uaktywniła się stojąca pod ścianą Miranda. Gdy Ekstraktor niewprawnie, bo lewą ręką, unosił ciężki pistolet - dziewczyna zaczęła iść, a w jej dłoniach zmaterializowała się długa róża.
Nie oglądając się na pozostałych Malcolm przystawił armatę wprost do głowy profesora. Wszystko trwało ułamki sekund. Spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się lekko. Architekt, nawet jeśli chciał się przeciwstawić, nie zdążył. Kątem oka Whitman zobaczył jak Miranda wysunęła dłoń z kwiatem, podarowując go Willowi.

- Kazała mi...bym ci go od niej przekazała. - wyszeptała Miranda. - Emma...

Whitman pociągnął za spust, w tym samym momencie, w którym padało imię.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 27-12-2011, 10:12   #38
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Whitman otworzył oczy. Zakryty białym obrusem okrągły stół. Postacie Point-mana, Architekta, Mirandy siedziały obok podpięte do walizeczki skrywającej PASIV. Tylko oni, tylko ich krzesła ... nie jeszcze jedno, puste. Pozostałych nie było widać. Dostrzegając kątem oka ruch na marmurowej posadzce Malcolm przekrzywił lekko głowę. Zobaczył pozostałe postacie teamu oraz powywracane krzesła. Wszystko wyglądało ok ... więc dlaczego ktoś ich …

- Dostałeś rozkaz!!! – Coś doskoczyło do Malcolma, ostrymi jak brzytwa pazurami tnąc w zamaszystym ruchu skórę na policzku. - Kiedy dostajesz rozkaz, słuchaj pieprzony amatorze!!!

Dłoń powędrowała do piekącego policzka dopiero co wybudzonego Malcolma. Whitman powoli łapał ostrość patrząc na coś co stało przed nim. Tu też coś się popieprzyło … pomyślał Ekstraktor. Pierwszą myśl działania, która mu zaświtała, rozpieprzenia łba temu czemuś, porzucił już w następnej sekundzie. Oderwał dłoń od piekącej twarzy, palec wskazujący powędrował w kierunku pustego krzesła.

- Siad na dupsko … - wkurwionym głosem odezwał się Malcolm. – Pozostali też niech zajmą miejsca.

Część zareagowała, inni nie usłyszeli, pozostali mieli to w dupie. Rozpoczęła się pyskówka niezadowolonych, nieświadomych, rządnych wyjaśnień a może dalej głów członków teamu. Najwięcej wątpliwości, co było całkiem słuszne, mieli zupełnie niezorientowani. To oni zadawali najwięcej pytań. Poruszali kwestie, których nikt nie miał zamiaru wyjaśniać. Dopiero pytanie Smitha wyrwało Malcolma ze świata własnych myśli.

- Właśnie, odezwał się Whitman ... mając głęboko w nosie czy wszedł komuś w zdanie czy nie. - Skoro wszyscy już wymienili grzeczności i nastąpiła prezentacja … – powiedział nieco już spokojniejszym ale z wyraźnie wyczuwalnym w głosie jadem – … czekam na relację. William miałeś wolną rękę w kształtowaniu tamtej projekcji. Oczekuję, że wyjaśnisz dlaczego zamiast w fotelu naczelnika znalazłem się na dziedzińcu i dlaczego wszystko się posypało.

- Spokojnie, nikt nie robił niczego celowo. Po prostu dobrze by było wiedzieć, by przy następnym wypadzie wystrzegać się tego – rzekł, jakby próbując łagodzić sytuację, uspokajająco Anthony.

-Ja się pytam, kto wpadł na tak znakomity pomysł, żeby nam nic nie powiedzieć. Po cholerę to, skoro to wy nie panujecie nad snem – młody gniewny Dominic miał ochotę znaleźć winnego.

Malcolm energicznie wstał z krzesła. Szybkim ruchem chwycił zakryte tkaniną siedzisko, uniósł do góry i z całej siły uderzył nim o stół rozpieprzając go w drzazgi. Krzesło, nie stół.
- Czy możecie przez jakiś czas powstrzymać się od komentarzy - sapał zdenerwowany Whitman. - William, prosiłem cię o coś ... czy raczyłbyś się wypowiedzieć?

Nareszcie … pomyślał Malcolm … nikt nic nie mówi. Jaka przyjemna jest cisza. Głucha, bezdźwięczna, głęboka … ulotna jak się miało w niedalekiej przyszłości okazać. Wyjaśnienia Architekta były racjonalne, spójne i zupełnie wytłumaczalne. Co prawda nie powinno to mieć miejsca, ale to była tylko próba. Whitman miał nadzieję, że więcej takich kwiatków nie będzie. Z drugiej strony emocjonalne związanie tych dwojga, których podstawy Malcolm nie znał, stanowiło pewne zagrożenie w przyszłości. Niebezpieczeństwo, któremu Ekstraktor miał zamiar zaradzić. W tamtym momencie było za wcześnie na przekreślanie którejkolwiek z tych dwóch postaci. Co gorsza nie miał drugiego Architekta. Prawdą było, że sam mógł się zająć planowaniem projekcji ale przy takim Marku każde osłabienie drużyny równałoby się w 80 % niepowodzeniu. Jak w tej głupiej popularnej m.in. we Włoszech grze, gdzie dwie drużyny po 11 mężczyzn starają się umieścić nogą lub czymś innym, byle nie ręką, piłkę w siatce przeciwnika. Osłabienie drużyny tylko o jednego zawodnika niesie za sobą wysokie prawdopodobieństwa przegrania. Oczywiście nie zawsze, ale statystyki są w tym temacie bezlitosne. Whitman miał jeszcze w zanadrzu Fałszerza nr 2. Być może to on dla wyeliminowania ryzyka powinien zagrać pierwsze skrzypce. Ale czy wtedy ryzyko nie będzie jeszcze większe? Być może lepiej połączyć tych dwoje. O ile będzie to możliwe powierzyć im do wykonania pewien etap, element układanki. Skoro Amy siedzi tak głęboko w podświadomości Williama, czemu tego nie wykorzystać?

Malcolma z rozmyślań wydarł podniesiony głos Blackwooda. Oskarżycielskie pytania popłynęły tym razem jak odbita od brzegów stołu bila w kierunku Antonii. Nie bez słuszności członkowie teamu zaczęli wątpić w jej sposób działania. W sumie strzelenie sobie w łeb i pójście za Amy na pierwszy poziom było głupie. Spowodowało to znaczne osłabienie tych, którzy zostali niżej. Tylko dlaczego Smith na to pozwolił? Patrząc z zewnątrz na ton rozmów, zachowania Antonii, Smitha i profesora Ekstraktor miał wrażenie, że ktoś, czytaj Chemiczka ma zamiar wyautować pozostałą dwójkę. Tylko dlaczego? I czemu do cholery oni na to pozwalają? Pewnym wytłumaczeniem jest walc angielski Williama, zupełnie nienadążający za sambą Brazylijki. Ale Smith? Tak łatwo dał się zepchnąć?

Huk otwierającej się pokrywy fortepianu … a potem pierwszy akord. Naciskające się klawisze z kości słoniowej powodowały uderzenia kowadełek wewnątrz instrumentu wygrywając całkiem nowoczesne brzmienia. Kątem oka Malcolm zauważył jak członkowie teamu jakby na sygnał zaczęli się zbroić. W samej broni Whitman nie widział nic złego ale deklaracje jej natychmiastowego użycia, gdy tylko coś zacznie się dziać i przerwania snu, wprawiły Ekstraktora w osłupienie. Jeśli ktoś tu myśli, że przy pierwszym niebezpieczeństwie będą uciekać z podkulonym ogonem to powinien zając się czymś innym. Robótki ręczne przy kominku byłyby odpowiednim zajęciem.

Kolejna pyskówka Point-Mana i Chemiczki. Jedno chciało wyjaśnień i zebrania informacji o tym co się dzieje, drugie miało w dupie co chciało pierwsze. Zajebiście … Malcolm przyglądał się zamieszaniu i reakcji poszczególnych członków teamu. Oskarżeniom, zwadom, zatargom, scysjom, kłótniom, zgrzytom, ostrej wymianie zdań, insynuacjom, samotnym jazdom w kompetencje innych. Pewnie trwałoby to w nieskończoność i zakończyło skoczeniem sobie do gardeł, gdyby … no właśnie. Nagle wzrok Whitmana powędrował na sklepienie sali. Coś zaczęło się w nim zmienić. Pulchne cherubinki na początek przywdziały inny wyraz twarzyczek. Ich usta rozwarły się w krzyku. Potem następował ich szybki rozkład a’la dance macabre. Najpierw powoli dając delikatne znaki bardziej spostrzegawczym, potem coraz szybciej, jak ruszający z całym ceremoniałem dźwięków, buchającej pary, drżenia parowóz, sen zaczął stawać się coraz mniej stabilny.

Sen zaczął przybierać oblicze koszmaru. Tylko kto go kreował w tamtym momencie? Na pewno nie Blackwood, chociaż w śnie nigdy nic nie jest pewne. Ale byli tu przecież inni. Osoby o różnych doświadczeniach, życiorysach, umiejętnościach, które podświadomie mogły wpłynąć na projekcję. Malcolm miał na ten temat swoje zdanie … którego wyrażenie w tych okolicznościach rozpoczęłoby od nowa dopiero co zakończoną dyskusję.

A team … po raz pierwszy Whitman poczuł się zadowolony. Po raz pierwszy opuściły go wątpliwości, towarzyszące mu od drugiego poziomu. Po raz pierwszy w obliczu zagrożenia team o dziwo zadziałał sprawnie. Szkoda, że dopiero w obliczu zagrożenia …
Ekstraktor był usatysfakcjonowany. Oczywiście nie obyło się bez błędów, ale team miał zamiar przeciwstawić się temu czemuś i dotrwać do końca snu. Brawo … czy nie można tak było od początku. Whitman kiedyś słyszał wyznania innego ekstraktora, który miał teorię, że jeśli drużyna nie ma w danym momencie wroga, to mocne ogniwa wyszukują go między sobą. Wtedy nie wierzył w to, ale teraz zaczął się nad tym poważnie zastanawiać. Prawda czy nie, coś przełączyło pstryczek w pozycję ON i poszczególni członkowie zespołu zaczęli działać. Ekstraktor nie miał zamiaru im w tym przeszkadzać. Malcolm podszedł pod ścianę pokoju. Dłońmi dotykał zimnego muru, na chwilę przyłożył policzek jakby w starodawny sposób chciał usłyszeć co dzieje się po drugiej stronie. Wydaje się być stabilną … pomyślał. Nagle przy ścianie pojawił się skórzany fotel i mały stoliczek z kieliszkiem szampana na wypolerowanym blacie. Whitman zasiadł w fotelu. Uniósł kielich, patrzył na odrywające się od szkła bąbelki. Potem przeniósł wzrok na środek pokoju i zgromadzonych wokół stosu członków teamu wpatrzonych w niego pytającym wzrokiem.

- Ladies and Gentelman … show must go on. – powiedział Malcolm zakładając nogę na nogę.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 28-12-2011, 14:54   #39
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Architekt otworzył wolno oczy i zamrugał kilkakrotnie powiekami. Widok, który mu się ukazał nie pozostawiał żadnych złudzeń. Amy trzymająca go w ramionach. Anioły fruwające na nieboskłonie. Dziwne bo był pewien, że czekają go raczej otchłanie piekielne. Z daleka dobiegało do niego echo jakiś głosów. Czyżby wszyscy święci? Należało wstać i ucałować dupę św. Piotra, że go tutaj wkręcił. Nie zaprzątał sobie jednak głowy niczym innym niż rozkoszowanie się niczym nieskrępowaną radością. Uśmiechnął się słabo do Amy.

- Hej aniołku.

- Witaj Will - Fox obdarzyła go krótkim uśmiechem po czym puściła ramiona mężczyzny i odsunęła się nieco.

Mimo, że jego przyjaciółka odwzajemniła uśmiech to Architekt zaczynał dochodzić do wniosku, że nie wszystko jest takie jak myśli. Wracały wspomnienia, pojawiały się pytania, głosy z otoczenia stały się coraz bardziej wyraźne. Tylko chwilę zajęło mu uświadomienie gdzie jest. Leżał na ziemi w przewróconym fotelu podłączony do aparatury, którą używano do schodzenia w sny. Byli w Wenecji. W hotelu, który swoim przepychem zdawał się rzucać wyzwanie niebu, ale do łona Abrahama jednak wiele mu brakowało. Zaraz czy Amy czasem nie była martwa? Wyglądało na to, że jednak udało jej się “bezpiecznie” przeżyć własną śmierć. Podłączał kable i powoli podnosił się z podłogi.

-Chryste Amy... Nawet nie wiesz jak się cieszę.

Wszystkie tłumione emocje w jednej chwili wyszły na zewnątrz. Will dał im upust przełamując swoją angielską naturę i z całych sił przytulił do siebie fałszerkę.
- Will zaraz mnie udusisz - wyszeptała. - I przy okazji dzięki za szałowe wdzianko naczelnika - w głosie kobiety słychać było coś pomiędzy irytacją a rozbawieniem. Nim zdążyła powiedzieć coś więcej zaczęły się pretensje i ataki kierowane w stronę Architekta.

On sam przypatrywał się temu wszystkiemu z względnym spokojem większą uwagę poświęcając w tej chwili Amy i otrząśnięciu się z ostatnich wydarzeń. W głębi ducha wiedział jednak, że prędzej czy później nadejdzie moment kiedy będzie musiał wszystko wyjaśnić. Widok szalejącego jak tur Ekstraktora dla człowieka o łagodnym usposobieniu nie nastrajał zbyt optymistycznie. Zwłaszcza kiedy w pamięci miało się wspomnienie chłodnej lufy pistoletu przystawionej do czoła Architekta i odgłos pociągania za spust. To coś czego nie zapomina się łatwo. Człowiek ten miał jednak swoje powody i w innych okolicznościach Anglik sam mógłby dać się ponieść podobnym emocjom. W tej chwili domagał się od niego jakiś wyjaśnień i miał do tego pełne prawo. Will oparł się o stół i chrząknął cicho.

- Wiem. To jest... Wydaje mi się, że wiem - spojrzał wymownie na Amy.
- Ta kobieta, Amy Fox... Znamy się od dość dawna. Nie spodziewałem się jej w tym miejscu. Było to tak niespodziewane, że myśl o niej musiała przedrzeć się do mojej podświadomości i... No cóż ty akurat miałeś pecha doświadczyć tego skutków.

-Wybacz, ale nie rozumiem. - odezwał się Nobody - Większość osób kogoś tu zna nie wyczynia... Takich rzeczy. Jak... Jak jej obecność mogła spowodować tak nagłe zmiany? Skoro nie panujesz nad tym wszystkim już teraz, to jak miałbyś robić to przy domniemanej incepcji?

Will spodziewał się właśnie takiej reakcji. Dlatego nie dał się wyprowadzić z równowagi. Skierował swoje spojrzenie na młodego Chemika, z którym jeszcze nie był zaznajomiony.

- Nie muszę ci się tłumaczyć chłopcze.
Postanowił jednak, że jak najbardziej jest to im winny i po chwili znów podjął wątek.
-Ta kobieta... Jest dla mnie jak siostra. Gdybyś ty był odpowiedzialny za stworzenie snu, a w ostatniej chwili pojawiła się tu twoja matka uwierz mi, że w najlepszym wypadku wszyscy ssalibyśmy smoczki w przedszkolu. To podświadomość i ona nie ma takiej nazwy bez powodu.

-Do wydobycia potrzebni są profesjonaliści, ludzie którzy znają się na rzeczy – powiedział Dominic – W incepcji potrzebni są najlepsi z najlepszych. Jak mamy jej dokonać, skoro choć najmniejszy impuls tak na Ciebie wpływa.

Architekt pokiwał głową z zadumą. Młody nie mówił wcale od rzeczy. Will już raz próbował i nie skończyło się to tak wcale dobrze. Ile jeszcze cudów mógł przeżyć?

- Nie prosiłem o tą robotę. Ktoś sam mi ją zaoferował. Jeśli to zrobił to albo jest szalony, albo potrafi ocenić człowieka lepiej niż ktokolwiek z nas. Takie akcje jak to co miało miejsce tam w więzieniu nie powinny się zdarzyć. Nie zdarzą się już więcej. Macie na to moje słowo.

Przypomniało mu się to czego doświadczył tam w pogrążonym w chaosie zakładzie karnym, to czego nie mówił nikomu innemu i zastanowił przez chwilę czy sam wierzy we własne słowa.

-Słowa są jak wiatr. Potrzebujemy czegoś więcej. Potrzebujemy gwarancji. Tam na dole nie będzie odwrotu i dobrze to wiesz. Taka akcja potrzebuje silniejszej mieszanki. Nie bez powodu używa się normalnej wersji mieszanki. Silniejsza niesie za sobą konsekwencje. Jeżeli mamy tam zejść, musimy być pewni. Każda decyzja niesie za sobą konsekwencje.

Anglik zaśmiał się krótko, ironicznie, jeśli chłopak w to wierzy to jego sprawa. On sam wierzył w co innego. Odpowiedział mu jednak z pełną powagą.

- Nikt nigdy nie da ci gwarancji jakiej oczekujesz. Kiedy celem jest premier jednego z najpotężniejszych światowych mocarstw na świecie to tym bardziej jej nie otrzymasz. Jeśli znasz lepszego Architekta to zadzwoń do niego a ja jeszcze zdążę złapać samolot. Jeśli nie to zajmij się tym w czym jesteś dobry. Ja zajmę się tym w czym wydaje mi się nie jestem wcale taki zielony. Wszystko na ten temat.

Architekt rozejrzał się tylko po sali czekając czy ktoś będzie miał problem z tym co powiedział.

-Gwarancja to może nie najlepsze słowo... Potrzebujemy większej pewności. Wchodząc z tobą do takiego snu, to jak wejście pośród wrogą armię uzbrojonym jedynie patyk. Zawsze jest możliwość, że może Ci się udać. Ale ta szansa jest tak bardzo zbliżona do zera, że nie chcę się w nią nawet uwierzyć. - Nobody wiedział, że teraz będzie tylko mówił. Prawda jest taka, że zdecydował się już dawno na to wszystko, podczas spotkania z Antoniną. Tylko jej rezygnacja mogłaby go od tego zamiaru odwieść. Jeżeli jest osoba, której ufał, to właśnie jej - Mówisz, że to się już nie powtórzy. Mówisz także, że nie panujemy nad podświadomością. Co do drugiego się zgadzam, ale jedno z drugim się wyklucza. To jest realne zagrożenie.

Zmarszczki na czole Willa zrobiły się nagle bardziej widoczne. Widać było, że tym razem panowanie nad sobą przychodzi mu już z wysiłkiem.

- Masz jakiś problem chłopcze? Uważaj bo następnym razem jak wejdziemy do snu to pojawisz się właśnie na wrogiej pozycji z patykiem w kieszeni. Nie znasz mnie, nic o mnie nie wiesz, więc takie opinie zachowaj dla siebie.

Sprawę postanowił załagodzić Koroniew.

- Mr. Nobody, nie wiem czy pan wie, ale w takich akcjach obowiązuje pewna hierarchia. Nasz Architekt nie znalazł się w drużynie bez powodu. Jeśli kwestionujesz jego umiejętności, to tak, jakbyś kwestionował decyzję samego Extractora i Point- Mana! Ja ufam ich decyzji, a ty? Pamiętaj, że bez ich zgody nie byłbyś między nami. Rozumiem twoje wątpliwości, ale to nie ty układasz akcję, nie znasz jej całościowego planu- Extractor na pewno przy takiej akcji nie zaufałby pierwszemu lepszemu człowiekowi. Ja mimo obiekcji, które wyłuszczyłeś, ufam, że Architekt wie co robi- Rosjanin wyglądał, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale zamyślił się i zamilkł ponownie.

-Nie znam całościowego planu, ale nie trzeba go znać, żeby zauważyć, że ktoś tu porządnie nawalił. Na ulicy możesz stracić życie. We śnie... Trafiając do limbo możesz być tam uwięziony na wieczność i jeszcze trochę. Samemu. Gdy się obudzisz nie wiem czy będziesz w stanie powiedzieć więcej niż trzy słowa. Znam się na tym co robię i wiem jakie są konsekwencje naruszenia pewnych zasad.

- Mały, zostaw to - demon podniósł się z klęczek, przytrzymując się nogi posągu. - Will nie jest tu winny. Przynajmniej nie jakoś bardzo - otrzepał szaty z kurzu. - Pilnuj się następnym razem, Brytolu. Jeśli będzie jeszcze jakikolwiek następny wspólny raz. Wszyscy, a przynajmniej większość mamy tutaj osoby, na których nam zależy. Jak zaczniemy naginać akcję pod swoje miłostki, to wszystko się sypnie. Will nie zrobił nic złego - powtórzył. - To nie on zabił Amy. A teraz myślcie sobie sami, skoro jesteście tacy pewni siebie - rzucił do Pointa. - Dominic, trzeba sprawdzić urządzenie i nasze prochy. Idziemy.
I pogwizdując, ruszył w stronę splątanych ostatnimi wydarzeniami kabli urządzenia.

Ku zdziwieniu Architekta młody odpuścił i to bez słowa skargi. Tak duży był autorytet Brazylijki? Z jego punktu widzenia Nobody wyglądał w tej chwili jak posłuszny piesek, który szczeka wtedy kiedy mu karzą. Rzeczy o które go oskarżał rzeczywiście nie były jego winą i niewiele brakowało a użyłby ścian żeby zmiażdżyć chłopaka. Jego cierpliwość jest duża, ale to był długi i ciężki dzień.

Will był pewien, że coś jest nie tak. Wyczuwało się to w powietrzu, ale nie mógł dokładnie stwierdzić co. Dziwne zachowanie Chemiczki zdawało się tylko to potwierdzać. Od jakiegoś czasu słuchał zdań wypowiadanych przez członków grupy tylko jednym uchem. Odruchowo zerkał bowiem w górę na ręcznie malowany fresk. Miał dziwne wrażenie, że co jakiś czas zmieniają się w nim małe, prawie niedostrzegalne szczegóły. Początkowo zdawało mu się, że jego wyobraźnia dopowiada to sobie. Jeśli nawet nie, to zawsze mogła to być robota podświadomości śniącego czyli Turysty. Dręczyło go to do tego stopnia, że jego wzrok coraz częściej padał na sufit będący wyobrażeniem nieba jakiegoś włoskiego artysty. Wyraz twarzy niektórych postaci, ich położenie, oświetlenie, wszystko to zdawało się być odrobinę inne za każdym razem gdy spoglądał na fresk. W końcu zyskał całkowitą pewność. Scena zmieniała się dosłownie na jego oczach i to w taki sposób, że ledwo udało mu się zachować zimną krew. Jeden z niewinnie wyglądających aniołków zaczął zmieniać się w przerażającą karykaturę samego siebie. Istota, która spoglądała na nich z góry była takim wynaturzeniem, że Architekt nie wyśniłby jej sobie nawet w najgorszych koszmarach. Sprawy przybrały na tyle poważny obrót, że czas już było powiadomić resztę o swoim odkryciu. Wyciągnął prawą rękę w górę z wystawionym w przód palcem wskazującym.

- Tam... Patrzcie tam. Ten obraz się zmienia.

Amy powędrowała wzrokiem za Architektem. Niemal odruchowo przysłonił dłonią usta stwierdzając przy tym, że wcale nie chciała tego widzieć.
- To chyba wystarczający dowód na to, że coś się sypie – mimo ogromnej niechęci jeszcze raz spojrzała na sklepienie – dosłownie. A skoro się sypie trzeba się stąd zabierać. Chyba, że nadal jest jakiś powód dla którego tu jesteśmy tylko nikt nie raczył nas o tym poinformować – spojrzała pytająco na Willa.

- Nie patrz na mnie słońce. Ja to tylko projektowałem. W każdym razie na pewno w planach nie było tego czegoś u góry - widać było po nim, że także nie podoba mu się to wszystko. Nie był do końca przygotowany na to co się działo, ale miał czas żeby oswoić się z dziwnymi rzeczami wokół nich. Demon, którego postać przybrała Antonia był na pewno jedną z nich. Po krótkiej chwili skierował, więc wzrok w stronę Chemiczki podejrzewając, że jest ona jedyną osobą chociaż trochę obeznaną w tym temacie.
- To o takim zagrożeniu mówiłaś?
- Raczej... o mniejszym - powiedział demon wolno, wodząc wzrokiem po sklepieniu.
- Wiejcie. Wszyscy. Poza budynek. Will, stwórz mi wielkie ognisko i też uciekaj. Zamknę to lub dam wam czas.

Demon widocznie miał jakiś plan. Ekstraktor i Point Man nie protestowali, że chwilowo to Brazylijka objęła dowodzenie, może doszli do tego samego wniosku co Will, że jest jedyną osobą, która wie co się dzieje. Poleciła mu stworzyć wielkie ognisko. Czemu do cholery? I co ona chciała zamknąć? W przeciągu zaledwie minuty w głowie Architekta zaroiło się od pytań na, które chciałby znaleźć odpowiedź. Uczeń Chemiczki miał jednak rację. Trzeba będzie odłożyć to na później. Poza tym wierzył w osąd Brazylijki. Już raz jej zaufał i wcale tego nie żałował. Sprawy paranormalne były widocznie jej dziedziną. Tutaj nawet Point Man i Ekstraktor wydawali się zagubieni. Przerażała go sama myśl jak można zdobyć wiedzę na ten temat. W tej jednak chwili musiał skupić się na tyle, żeby przezwyciężyć wszelkie wątpliwości i skupić się na tym czego chciał od niego demon.

-Odsuńcie się od środka.

Wyobraził sobie górę krzeseł i mebli rzuconych jedno na drugie. Pięła się ona na tyle wysoko, żeby po podpaleniu powstało z niej sporych rozmiarów ognisko. Nie było czasu na zaściankowe wyobrażenia. Już raz popełnił błąd podczas ratowania Amy i nie zamierzał go powielać. Dla zoszczędzenia czasu skoncentrował się na tym, żeby każde stworzone przez niego krzesło, stół i szafka było od razu pokryte benzyną. Stos rósł szybko, zwykłe drewniane krzesła i szafy zaczęły piętrzyć się pogrążając pod sobą PASIV, stół i wszystko co na nim było. Członkowie Teamu zaczęli odsuwać się na boki, bo produkowane kolejne krzesła zaczęły osypywać się po brzegach tworzonej góry, z łoskotem lądując na marmurach. Na koniec Will pomyślał jeszcze o zwykłym drewnianym kiju zakończonym szmatą, pokrytą łatwopalną cieczą. Chciał stworzyć tym samym prowizoryczną pochodnię.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 28-12-2011 o 14:56.
traveller jest offline  
Stary 28-12-2011, 16:05   #40
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Gdyby był westernowskim bohaterem osadzonym w nieswojej bajce jak Królewna Śnieżka w brzuchu Wilka razem z Babcią, przemierzałby korytarz w kapeluszu naciągniętym na czoło tak głęboko, iż niemalże nachodziłby na oczy.
Z zaciśniętych zębów wystawałaby jedynie wykałaczka kreśląca w powietrzu niezdefiniowane wzory, zaś długi płaszcz łopotałby w pędzie powietrza wywoływanym przez szybki marsz.

Tymczasem on nawet tematykę Dzikiego Zachodu znał jedynie pobieżnie, posiadając wiedzę głównie o istnieniu kowbojów i Indian.

-Dobry wieczór, panie Morozow. Dawno Pana nie było-uśmiechnęła się młoda dziewczyna w kremowej garsonce dopasowanej do jej figury.
Filigranowa główka zdobiona kokiem patrzyła w górę zza swojego biurka.

-Jen! Dobrze cię widzieć ponownie!-zatrzymał się na chwilę, opierając przedramiona na wysoko usytuowanym blacie.

-Bardzo cię tu męczą? Zmieniło się coś od kiedy byłem tu ostatnio?-zapytał, wskazując windę na końcu oświetlonego ciepłym światłem, korytarza.

-Trochę się pozmieniało. Thompson na wakacjach w uzdrowisku z uszkodzonymi płucami.
James Thompson postrzelony leży w szpitalu.

-Kiedy zaniemógł, biedak?-zapytał ze zmartwieniem.

-Wczoraj. Rak ukrył się i zaatakował w najmniej spodziewanym momencie. A poczciwy James palił tylko w ukradkiem.
Klęska w Minnesocie nad Missisipi, meta spalona, nie ma po co się tam wybierać.

Skinął poważnie głową i westchnął ciężko.
Wziąłby tą sprawę z przyjemnością, lecz nie mógł z trzech poważnych powodów.
Nie wie, że dokonuje się jakakolwiek próba rozpracowania, a w szczególności nie wie, iż działo się to w Minnesocie i nie ma pojęcia, że brał w tym udział Thompson.
Nawet jakby wiedział, to niewiele by wskórał, ponieważ opuścił swój fach. Przynajmniej na jakiś czas.
Ostatecznie zajmował się też innym zleceniem, wymagającym sporej ilości jego uwagi.

-Dobrze, Jen. Wpadnę jeszcze jak będę wracał, tylko nie zapomnij dać mi przepisu na ciasto. No wiesz, to z jabłkami-uśmiechnął się, po czym ruszył w kierunku windy.
Przepis to jedno, a sposób na złamanie zabezpieczeń - drugie.

Nagle zatrzymał się.
-Zapomniałbym! Nie zapomniałaś zamknąć okna na poddaszu? Przetrwało?-roześmiał się z lekką złośliwością w głosie.

-Przetrwało! O niczym nie zapomniałam, ale i tak wolę jak jest słońce, bezchmurne niebo, ciepło! Przygotuję Panu przepis!-odkrzyknęła z rozbawieniem, odrywając jedną kartkę z bloczku.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się promiennie.
Wiadomość od Jeffa Blacka - niebo czyste.


Drzwi przeszklonej windy rozsunęły się z cichym sykiem trących o siebie powierzchni, zaś damski, rzeczowy głos obwieścił koniec jego podróży w górę.

-Dobry wieczór, panie Morozow-uśmiechnęła się kolejna elegancko ubrana pracownica.

-Cześć, Adrianne, Marie-przywitał się z kolejną dwójką.

-Bill! Dobrze, że cię widzę. Będziesz się widział z Growoodem?-zapytał ściskając wyciągniętą rękę przechodzącego obok szczupłego człowieka w garniturze.
Wystające kości policzkowe, orli nos, niskie czoło powiększone przez zaczesane do tyłu włosy.
Nie dało się go z nikim pomylić.

-Tak, ale za jakieś dwa tygodnie. A co?

-To przekaż mu, że potrzebuję piętnaście zegarków. Niech da mi znać, jak będą gotowe, to je odbiorę-powiedział, po czym spojrzał na własny.

-Będzie wiedział o co chodzi?-zapytał Bill, wietrząc ukryty przekaz, zaś starszy człowiek roześmiał się, po czym trzasnął człowieka w plecy. Nieco za mocno.
Zachwiał się.

-Naprawdę chodzi o zegarki-odparł Morozow.


-Kopę lat-Żona wydawał się być w dobrym nastroju.

-Ciebie też dobrze widzieć po tylu latach-uśmiechnął się szeroko Inżynier.

-Coś się stało? Jakieś problemy z wypłatami emerytury? Podobno niektórzy mieli takie trudności, ech te cholerne papugi. Powiedz tylko słowo, Anthony.

-Nie, skądże. Żadnych problemów, a nawet jakby jakieś były to nie zawracałbym ci tym głowy. Wiem przecież ile masz zajęć. Albo zdaje mi się, że wiem-roześmiał się, zdając sobie sprawę z tego, że nie wie o wszystkim i wiedzieć nie będzie.
Zbyt szerokim spektrum działań zajmował się Carlson, by móc dowiedzieć się wszystkiego.

-Potrzebna mi jest pomoc w delikatnej sprawie. Chodzi o dane-powiedział Smith, od razu przechodząc do rzeczy tak, jak to lubili obaj.

-Dane-nieufnie popatrzył przełożony.


-O, teraz mnie zaciekawiłeś-przerwał Smithowi swoim zwyczajem, któremu ledwie udało się zachować poważną minę.

-Napijesz się kawy? Mam znakomitą, wiesz. Jeden agent przywiózł z misji. Nie to, co to gówno w naszych sklepach. W czym konkretnie jest to korzystne dla Wuja Sama?

Towar zza granicy. Mógł się jedynie domyślać pochodzenia. Arabia? Turcja? Może Indie?
Sam niegdyś z Chin sprowadził sporo herbaty różnych rodzajów wraz z akcesoriami, natomiast ze słowiańskiego centrum Europy czysty spirytus w baniaku pięciolitrowym. Niezbyt eleganckie, ale jakieś pożyteczne!
On, Carlson i Brighton sami rozpracowali wysokoprocentowy pojemnik. Naturalnie nie na raz, ponieważ ci niesłowianie mieli takie strasznie słabe głowy.

Po czwartym kubku Brighton zaczął uwodzić łeb łosia, zaś Carlson ubzdurał sobie, że jest Sknerusem McKwaczem i zaczął na podłodze szukać swojej Szczęśliwej Dziesięcocentówki.
Poszukiwania zakończył następnego dnia z potężnym bólem głowy.

-Jeśli można, to bardzo chętnie-skinął głową Anthony, zaś Żona zamówił kawę, nie ruszając się z fotela. Mimo że nieopodal stał spory ekspres dobrej firmy, po niedługim czasie jakaś dziewczyna przyniosła dwa parujące kubki. Aromat rozniósł się po pomieszczeniu. Nie uznawał filiżanek.

-O czym to mówiliśmy?-upił mały łyczek, gdy zostali sami.

-O prośbie skierowanej pod moim adresem i korzyści płynących z niej dla USA-uśmiechnął się ponownie, jeszcze raz zastanawiając się, skąd sprowadzili mu tą kawę.
W Turcji pił podobną, ale miał nieodparte wrażenie, iż to nie do końca tamte rejony.

-Właśnie!-klepnął dłońmi o uda Carlson.
-Korzyści!

-Rosja chce zmajstrować swój własny, czerwony przycisk. Tylko, że gorszy. I możliwe, że już ma coś takiego lub niedługo skończy nad tym pracę. Wtedy nie tylko w grę polityczną wchodzić będzie europejski “kurek”, ale też światowy odpowiednik “czerwonego przycisku”.
Nie jestem pewien, ale... kojarzysz testy bomby wodorowej?


"Zabójca Miast" zdetonowany nad Nową Ziemią był najbardziej niszczącą bronią, jaką stworzono aż do tej chwili.
Niebo nad Nową Ziemią... Właściwie to przez pewien czas nie było tam nieba, zaś na ziemi rozpętało się piekło.
Tylko nic już nie mogło być świadkiem poatomowej eksplozji w obszarze rażenia. Wszystko zginęło.
Rok 1961. Pamiętał.

-No dobra. Nie wiemy, czym to ma być. Na razie zostawmy to. Może powiesz mi zatem, co to za wróbelki przyniosły ci ten kąsek? Można im ufać?-przełożony upił kolejny łyk.

-Wasza działka. Konkurent Rosjan, nad którym to wy macie kontrolę.

Szef odstawił kawę.
-Cholera, poparzyłbym się. ARMA CORP? Tylko oni pasują mi do tego, co mówisz.

-Nie inaczej. Im też nie podoba się to, że Rosjanie mogą mieć coś groźniejszego niż bomba wodorowa. Jeśli prace zostaną ukończone, Rosja będzie miała potężny argument mogący wywołać światowy konflikt-wyjaśnił, choć właśnie rozważał, ile z tego, co powiedział jego znajomy wiedział już wcześniej.
Kto wie czy akta Whi-Techu nie spoczywały w szufladzie jego biurka?

-Dlaczego nie przyszli z tym do mnie?

-Ponieważ musi to być działanie... poza wszelkimi granicami. Dosłownie i w szczególności mając na myśli prawo byłego ZSRR-mówienie wszystkiego wprost nie zawsze jest dobrym pomysłem.

-Rozumiem, do czego zmierzasz. Poza tym, podpuszczam Cię. Oczywiście, i ja mam swoje wróble i wiem, że coś się szykuje na rynku. Ale jak na razie, mamy zbieżne interesy. All right. Jakiej teczki potrzebujesz?

-Domyśliłem się, że wiesz bardzo dużo, w tym o tym, co dzieje się w Euroazjatyckim państwie-roześmiał się Smith, otrzymując niejakie potwierdzenie własnych podejrzeń.


-Kusząca wizja przyszłości. Myślisz jednak, że nie było już takich co próbowali? To samobójcza misja-uśmiechnął się Szef.

-Pewnie byli i najpewniej masz rację, ale kto mógłby się do czegoś takiego bardziej przydać niż stary, któremu już nie byłoby bardzo szkoda, gdyby coś się stało.
Świat płakać po mnie nie będzie, a i ja po świecie też nie bardzo.


-Ja bym zapłakał...- zapewnił generał.
-Tylko łzy mi się już skończyły-dodał, zaś Anthony wybuchnął śmiechem.

-No dobrze, wystarczy na dzisiaj. Mam za chwilę kolejne spotkanie. Posłuchaj, Anthony.

Smith znał ten wyraz twarzy. Oznaczał on, że generał podjął już jakąś decyzję, i nawet rosyjski wynalazek zapewne nie byłby w stanie wysadzić mu tego pomysłu ze łba.

-To, o czym mówisz, brzmi fantastycznie. Ale w karierze przekonałem się parę razy, że i fantastów warto czasem posłuchać. Dla mnie...Będzie to jakiś jeden postawiony na ruletce cencik. Wygrać, raczej nie wygram i mam tego świadomość. Obstawiam na innych frontach. Ale co mi szkodzi spróbować.
Dopił kawę, jednym haustem i skrzywił się nieco.

-Nie ciesz się tak jeszcze...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 28-12-2011 o 16:33.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172