lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [WH40k +18] Za Frakcję! (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10741-wh40k-18-za-frakcje.html)

Pinn 05-12-2011 17:24

[WH40k +18] Za Frakcję!
 
[media]http://www.youtube.com/watch?v=dXiImuvcmJA&NR=1&feature=fvwp[/media]ANDROMALIUS

Stacja kosmiczna Navalli 5, układ słoneczny Ducero. Spowita mrokami pustki przestrzeni kosmicznej utwierdzona na starej asteroidzie wydobywczej, baza wypadowa lokalnych krążowników. Utylitarny wygląd i jednakowe korytarze nadają jej surowy, monotonny klimat wyrastającego ze skały monolitu. Niczym martwa alegoria Imperium. W niektórych miejscach wyrastają chłodne metaliczne czaszki, wzrok wiecznie czuwającego pół-martwego Boga przypominający o obowiązku i losie każdego człowieka... ale Andromalius nie był już w pełni człowiekiem. Skryty w mroku pustego hangaru czekał na pilotów lekkiej fregaty transportowej. Byli narzędziami w jego większym planie. Aura mroku i potęgi była odczuwalna w każdym calu ciała i kolczastego pancerza czarnoksiężnika. Czas mijał, tak mało znaczny dla naszego wiekowego maga. W końcu dwóch chudej postury pilotów weszło do hangaru. Wzrok zwykłego śmiertelnika nie mógł zobaczyć nieproszonego gościa. Towarzysze lotu skierowali się przez tylną ładownie na mostek statku, przewozili cenne przyprawy, kusicielki podniebień wysokich działaczy Frakcji. Andromalius ruszył za nimi. Transportowiec otrzymał pozwolenie na start. Grodzia hangaru rozwarły się. W kosmosie nikt nie mógł usłyszeć ich krzyku, ale nie o krzyk chodziło. On znał subtelniejsze metody...

ISZTAR
Statek więzienny bezgłośnie snuł się po odmętach próżni. Niewielkie oświetlenie izolatki oświetlało jej blade, aksamitne ciało. Miała szczęście i czuła, że wypełnia wole Pana Przeznaczenia. Zrobiła co kazał, zabiła czworo ludzi, ale nikt nie połączył tego z wolą Pana. Była zwykłą morderczynią,w oczach prawa, a takie lubiono wykorzystać do cna, (a raczej prokurator dający jej wyrok miał taką nadzieję, zamiast kary śmierci w podziwie (nie)naturalnego piękna jej ciała oszczędził jej życie). Praca na planecie przemysłowej, świecie kuźni Imperium. Nie wierzyła w takie przeznaczenie. Takie również nie były jej plany. Słyszała sporo na temat owego świata, Duceru. Klejnot siły Frakcji, między planetarnego systemu wyzysku skupiającego różne światy i kierującego zdobyte bogactwa na własne egoistyczne cele. To nawet rozumiała. Od dziecka przywykła do luksusu. A te tragiczne dziwki nie przyjęły jej do swojego zakonu. Teraz by tego żałowały posiadała sporą potęgę. Jej rozmyślenia przerwało otwarcie się drzwi. Oficer zakomunikował koniec kary i przeniesienie do wspólnej celi. Ruszyła bez strachu, z dziką żądzą zamordowania wszystkich na swojej drodze. Okazja miała niedługo się nadarzyć... Zanim dodarła do celi żołnierz zdążył porządnie obmacać jej tyłek, a wewnątrz czekała na nią większa porcja samców. Lubiła być dotykana, ale przez kogoś godniejszego od tych szumowin. Wnętrze większej celi oświetlonej czerwonym światłem, niby to w celu oszczędnościowym. Zapełniały je tępe grubę kupy mięsa, kilka wychudzonych świrów i bydlaków, i jeden płaczący niewinny.

-Patrzcie patrzcie, jaka dziurka przyszła!-
wybełkotał duży typ z twarzą po ospie. Zawtórowały mu gwizdy i śmiechy. Zaraz miała zacząć się orgia... orgia krwi?



Uploaded with ImageShack.us

Arvelus 05-12-2011 18:56

- Dotkniesz mnie, prosiaku, a będą cię zeskrobywać ze ściany - zakomunikowała Isztar, jakby poczuczała dziecko, że nie może wziąć cukierka z lady sklepowej. Chwilka ciszy i cała cela wybuchła gromkim śmiechem. Wszyscy z wyjątkiem mężczyzny oszpeconego ospą, który stał najbliżej i to do niego były kierowane słowa. Jedynego do którego dotarło, że to chyba nie są czcze groźby. Było w niej coś... nieprawego.
- No... nie dla psa kiełbasa, więc nawet nie próbuj.
- No Caspar. Ona sama się chyba prosi - wycedził, pomiędzy atakami śmiechu, jakiś rudzielec opierając się ospowatemu na barku - No... do dzieła ogierze. Chyba, że chcesz zrezygnować ze swojej kolejki. Wiesz... chętnie zajmę twoje miejsce
- Bez szans. Ta śliczna jest moja - odparł, choć Isztar widziała na jego twarzy wahanie. Jednak nie zamierzał zrezygnować ze swojej kolejki na pierwszeństwo, a i nie chciał by reszta uznała go za ciotę. Uśmiechnął się złośliwie
- Cóż złośnico. Przytemperujemy twój temperamencik. - podszedł do niej tak blisko, że musiała zadrzeć głowę, a miała ją na wysokości jego piersi. Nie ustąpiła ani o krok, wciąż pewnie spoglądając mu w oczy. Nie podobała mu się. Znaczy... bardzo mu się podobała! Niewielu było zdolnych oprzeć się urodzie służki Pana Rozkoszy. Ale wyczuwał, że coś z nią nie tak. Przynajmniej tak uważał, a w rzeczywistości to on był obiektem gierki i zabawy. Isztar sama mu pokazywała, że nie jest zwykłą dziewczyną. Jak możliwe jest osiągnięcie całkowitego piękna? Takiego któremu nikt nie odmówi? Przecież ludzie mają różne gusta. Dla Slaanesha to nie przeszkoda. Jej uroda... każdy widzi ją inaczej. Szczegóły jej twarzy, ciała, włosów, jej akcent oraz ton głosu. Dla każdego wydają się ciut inne. Są one tak niewielkie, że nie do zauważenia. Podczas rozmów na jej temat są one pomijane, bo słowa nie są na tyle precyzyjne aby je wyłapać, bez długiej dyskusji. Isztar nauczyła się to kontrolować, w ograniczonym stopniu. I teraz, jej twarz cały czas się zmieniał, w oczach Caspara. Były to zmiany niewielkie. Dostrzegał delikatny ruch na jej twarzy gdy płatek ucha się zaokrąglał o pół milimetra, ale gdy kierował wzrok przemiana była skończona, a już przyciągała spojrzenie grubiejąca odrobinę rzęsa. Nie wiedział co się dzieje. Nie potrafił tego nazwać. Nie wiedział co się dzieje. Dla niego, jej twarz po prostu sprawiała surrealistyczne wrażenie. Ale przecież nie powie chłopakom, że odpuścił taki towar przez przywidzenie!
- No, prosiaku. Pokaż jak bardzo chcesz się pozbyć przyrodzenia. - rzuciła do niego
- Hoho... ostra jesteś. Mam nadzieję, że wierzgać będziesz podobnie.

W zasadzie skończyło się szybko. Nikt się tego nie spodziewał. Caspar pchnął ją na ścianę, ale wywinęła się szybkim obrotem. Za drugim razem to samo. Próbował złapać ją za szyję, ale się wywinęła. Mogła by tak jeszcze długo (ba... mogła by go, bez problemu zabić), ale lepiej nie pokazywać swojej nadludzkiej szybkości. W końcu ją złapał. Przycisnął mocno do stalowej, zimnej ściany podduszając lekko. Rozerwał jej koszulę, rozrzucając guziki po celi i zaczął bawić się jej piersią. Broniła się, ale co najwyżej zostawiała zadrapania na grubej skórze. Wrzasnęła, ale krzyk ten został zagłuszony okrzykami reszty więźniów. Caspar przełożył dłoń z jej szyi na usta, by go zagłuszyć, odginając jej głowę w górę. Czuła wilgotny, ciepły język tańczący na sutku, maszerujący krętym szlakiem w górę, po obojczyu, szyi. Zdjął rękę i wcisnął jej go do ust. Otwrzyła oczy i spojrzała prosto w jego. Była w nich... radość. Nie rozumiał tego, więc tylko patrzył, próbując sięgnąć językiem jej gardła. Wtedy zacisnęła zęby. Caspar głucho wrzasną gdy ostre, nieludzkie kły przebijały się przez mięsień. Szarpną próbując go wyrwać z uścisku, ale jedynie oderwał go. Okrzyki ucichy, pozostawiając jedynie te Caspara. Wszyscy patrzyli przerażeni to na niego, to na Isztar, która, wcale nie spkrępowana nagimi piersiami delikatnie żuła język mężczyzny. Miała ochotę go zjeść, taki kaprys. Ale to nie byłoby teraz mądre. Wypluła go obok.
- Strażnik! Strażnik! Lekarza! - ktoś przywarł do krat wołając o pomoc, inni grozili kobiecie, której imienia nawet nie znali, jeden instruował Caspara co ma robić, aby nie utopić się we krwi, pozostali zebrali się w kole wokół nich, tylo dwóch jeszcze do niej doskoczyło. Jeden ją przytrzymał drugi potężnie uderzył w żołądek, a potem w twarz, a sama Isztar zaczęła płakać, jakby... właśnie próbowano ją zgwałcić.

chaoelros 05-12-2011 21:13

Andromalius zaplanował całą akcje. Jego oddział upadłych ludzi, kultystów czekał w pogotowiu. Jeden z nich wkradł się do sieci kamer obiektu i wyłączył kamery w hangarze. Dodatkowo, żeby nikt się nie zorientował, na do ekranów panelu ochrony dochodził sygnał z kamer innego hangaru, ale jak jest ich około sto, to nikt się nie zorientuje że dwie kamery nadają ten sam obraz. Pewnie nieprędko. W hangarze nikogo nie było. Czarnoksiężnik wykorzystując płaszcz maskujący śledził pilotów jak załadowują transporter. Wykorzystał kilka chwil nieuwagi i wszedł na pokład. W pewnym momencie wyłączył działanie płaszcza. Dwaj mężczyźni stali w bezruchu widząc olbrzymią opancerzoną postać, o łysej głowie.
Na pokład weszło jeszcze trzech kultystów, uzbrojonych. Andromalius rzucił urok na pilotów. Nagiął ich umysły do własnej woli. Reszta kultystów załadowywała ekwipunek, potrzebny do założenia bazy. Komputery, boltery z modułami, umożliwiającymi zamontowanie dział w ruchomych wieżyczkach, detekory ruchu, skanery i mnóstwo takiego żelastwa. Niestety zdobytego w chaotyczny sposób i nie wszystko się przyda. Kiedy kultyści przygotowywali statek po swojemu. Jeden z nich przyszedł do maga.
-Mój panie... wwww... wszystko załadowane, jesteśmy gggotowi.
Andromalius spojrzał na pilotów. Po kabinie rozniósł się charkliwy głos.
-RUSZAJCIE. NA PLANETĘ.
Statek ruszył. Andromalius pouczył swych heretycznych psionników, aby utrzymywali urok na pilotach. Reszta oddziału czekałą na pokładzie na dalsze rozkazy. Andromalius sprawdzał wyposażenie statku i próbował wywnioskować co może mu się przydać do założenia bazy. Stwierdził że nawet te przyprawy się przydadzą. W końcu nie każdy ma do nich dostęp, a Andromalius zamierzał wykorzystywać właśnie niezadowolenie i trywialne potrzeby motłochu. Przejrzał jeszcze dokładniej wyposażenie. Na pokładzie znajdowały się wózki repulsorowe więc powinni szybko załadować potrzebny sprzęt i wyruszyć do kanałów. Andromalius zaczął instruować kultystów o tym co zabrać jak wylądują. W końcu nie mogą pozwolić sobie na zbyt długie przesiadywanie w świetle dnia. Mieli boltery ale nie mieli wieżyczek. Podczas gdy kultyści już załadowywali wózki sprzętem, Andromalius zaczął przeglądać pokład. Było tam trochę mechanicznych ramion i podzespołów, które obracały się na łożyskach i były sterowane przez komputer. "Może któryś z tych karaluchów to przerobi..."- pomyślał mag i nakazał zdemontowanie wszystkich urządzeń, które się obracały. Po przygotowanie sprzętu do desantu Andromalius włączył urządzenie zwane Kartografem i zaczął sprawdzać geografię planety. Okazało się że okręg przemysłowy, do którego udaje się statek, nie dość że jest obfitym w potencjalne zasoby miejscem, to jeszcze ma sieć kanalizacji, która kończy się na obrzeżach okręgu. Można tamtędy wejść do kanałów, zapewne niestrzeżonych, bo to nieprzebyta plątanina korytarzy i włazów. Kiedy mag analizował dane o planecie z pulpitu sterowniczego zaczął pikać sygnał komunikacji z organem bezpieczeństwa orbity. Andromalius wszedł do kabiny pilotów i wygonił heretyków. Piloci na chwilę odzyskali własną wolę lecz strach ich sparaliżował.
-ODBIERZ POŁĄCZENIE Z ORBITĄ. POWIEDZ ŻE JESTEŚCIE CYWILNĄ JEDNOSTKĄ TRANSPORTOWĄ I POTWIERDŹ DEKLARACJE KOŃCOWEGO PRZEZNACZENIA TEJ JEDNOSTKI. POŁĄCZ SIĘ NA WIZJI.- mag wyszedł z kabiny.
Piloci byli zaskoczeni lecz nagle znów utracili władzę nad umysłem i zaczęli wykonywać instrukcje maga. Andromalius stał przed drzwiami kabiny i naginał wolę pilotów.
-Tu straż orbitalna Ducero. Statek ma dolecieć do okręgu przemysłowego Volcos. Czy potwierdzacie?

Drugi pilot nie mógł się odezwać. Pierwszy poczuł nad sobą silną władzę, której nie potrafił się oprzeć. Nie był pewien czy chciał. Idea ludzkiego obowiązku wobec Imperium, topniała w obliczu ciężko opancerzonego czarnoksiężnika.
-Pot... potwierdzam. Jesteśmy fregatą transportową X303 Prometheous - M1. Prosimy o pozwolenie wejścia do atmosfery. Przesyłam kod autoryzacyjny.
Trwało krótkie milczenie z obydwu stron. W końcu uzyskali potwierdzenie:
-Kod autoryzacyjny przyjęty. Witamy na Ducero, Prometheous. Życzymy udanej podróży.
Rozłączyli się. Do kabiny wszedł Andromelius.
-[DEMONICZNY ŚMIECH] NO JAK PANOWIE? MIŁA PODRÓŻ?
Piloci siedzieli przerażeni. Andromelius zmienił ton głosu i rzekł do pierwszego pilota wręcz po przyjacielsku.
-Wylądowałbyś sam, tym statkiem?
Pilot otarł czoło i odpowiedział całkiem szczerze, lecz za późno zorientował się że to błąd.
-Co?... ech ... tak, tak... co? NIE!
Andromalius przebił ciało drugiego pilota swoją laską, tak że trzon przeszedł na wylot fotela. Następnie wyjął swój kostur i chwycił martwe ciało za żuchwę zrzucając na podłogę. Krew obficie zdobiła kabinę. Andromalius czerpał z natchnienie z martwego ciała i znów ujarzmił umysł pilota.
-RUSZAJ WIĘC. ALE KIERUJ SIĘ NA OBRZEŻA. - Andromalius usiadł obok pilota. Siedzenie mocno zatrzeszczało pod ciężarem.
Fregata bez problemu i nie wzbudzając zainteresowania przeszła przez orbitę. Mag nakazał oblecieć okręg przemysłowy z dystansu tak aby wybrać dobre miejsce na lądowanie. Przy okazji widział w oddali inne statki, wydające się niezwykle małe z takiej odległości. W końcu w oparciu o dane z Kartografa i to co widział wybrał odludne miejsce tuż przy wylocie kanałów. Statek lądował w pobliżu dwóch wylotów o średnicy siedmiu metrów. Nagle znów otrzymali sygnał od straży orbitalnej. Andromelius przygotował moduł zmieniający głos i przyłożył do ust a pilotowi przyłożył pistolet plasmowy do głowy. Uruchomił połączenie tylko na fonii.
-Tu straż orbitalna Ducero. Prometheus, macie jakieś problemy? Czemu nie lądujecie w wyznaczonym miejscu?
Głos Andromeliusa zmienił się w głos zwykłego mężczyzny.
-Tu drugi pilot. Mieliśmy przed wylądowaniem dostarczyć bezzałogowe roboty do skanowania kanałów, w poszukiwania chorób i zakażeń.
-Nie pomyśleliście że najpierw powinni was sprawdzić na lądowisku? Nie można sobie od tak wwozić sprzętu na planetę.
-Załadunek został zinwentaryzowany na pobliskiej stacji kosmicznej. Możecie sobie przepisać raport.
-W dupę sobie wsadźcie ten raport.
Strażnik rozłączył się. Zapewne ktoś po drugiej stronie nie był zadowolony że taka operacja odbyła się bez łapówki ale to już nie było zmartwienie maga. NA takich planetach z dala od Imperium, drobny przemyt i lewy handel to nic dziwnego. Fregata wylądowała. Jeden z kultystów przyniósł Andromeliusowi hełm.

Andromelius trzymał go na razie w dłoni. Otworzył drzwi od kargo i nakazał rozładunek.
-OD RAZU KIERUJCIE SIĘ Z TYM DO PIERWSZEGO WYLOTU. BROŃ W POGOTOWIU.
Zwrócił się do pilota. Spojrzał mu prosto w oczy i wykonując gest w powietrzu, nakreślił w jego jaźni sigil. Pilot odpowiedział jak zahipnotyzowany.
-Tak panie. Wedle rozkazu.
Andromelius wychodząc ze statku założył hełm. Broń przyczepił do odpowiednich uchwytów w pancerzu i skierował się do kanałów. Rozejrzał się po heretykach. Miał dziesięciu ludzi pod sobą i trochę sprzętu.
-TEN KANAŁ MNIEJ ŚMIERDZI. PEWNIE NIE JEST UŻYTKOWANY. DALEJ, NA CO CZEKACIE?
Ruszyli do kanałów.

W kabinie pilota fregaty pikał sygnał łączności. Pilot włączył dźwięk.
-Prometheus? to wy? co się stało? Macie chyba awarię! Utrzymajcie statek pod mniejszym kątem bo nie przeżyjecie! Prometheus!!!
Fregata transportowa rozbiła się na terenie okręgu tworząc nie lada eksplozję i zamieszanie. Ogień zajął miejsce katastrofy i żarzył się jeszcze długo. Wszystkie oczy i wszelka uwaga powędruje do tego tematu, przynajmniej na parę dni.
Andromelius miał czas...

Pinn 06-12-2011 16:23

Isztar

Płacz i krzyki nikogo by nie odchodziły, o ile nie były by przesadzone. Ot zwykła jatka zwyrodniałych kryminalistów nie rozumiejących wzruszającej idei służby Imperium i Frakcji. Romeneo zrobił by to samo chociaż znany być z gołębiego serca, musiał przywyknąć do oczekiwań otoczenia. Jednak płacz, który usłyszał wzruszył go dogłębnie. Brzmiał niczym śpiew legendarnych kosmicznych syren, w którym dobrzmiewała nuta głosu Eleine. Jego kochanej Eleine. Kapral służb więziennych ruszył dziarsko przed siebie chwytając laspistolet wzoru Służba. Uczucia, które zostały dawno zatopione w otchłani smutku zawrzały ponownie. Rozedrganymi rękami przyłożył kartę do czytnika, przez co drzwi celi otworzyły się z metalicznym sykiem. Stanął w framudze ostrym wzrokiem popatrzył się po zebranych. Jego wyraz twarzy szybko rozpłynął się, gdy włączył swoje spojrzenie z niezatraconym instytutem piękna.

-Zostawcie ją bydlaki, albo was rozpieprzę! Chodź do mnie nie zrobię ci krzywdy!
Isztar szybko wstała, bandyci nie stawiali oporu, a ona śmiała się w duchu widząc kolejną z dziesiątek ofiar jej miłosnych podbojów. Wyszła za framugi drzwi, które za sprawą ponownego przyłożenia karty , zamknęły się.

-Co za bandyta umieścił cię pośród tych nieokrzesanych łupieżców, zobacz zranili cię! Choć...- Romeneo przerwał, tak bardzo przypominało mu jego dawną ukochaną, że rzucił się w kierunku jej ust i pocałował ją. Następnie zaczął pieścić jej piersi szpiczastego kształtu. Zupełnie jak te u Eleine. Gdyby głupiec znał prawdę, jego powrócone nadzieje by prysły. Pieścili się przez chwilę. Isztar wykorzystała sytuację by maksymalnie zniewolić kolejny podatny umysł. Romantycy ulegali jej z łatwością. Gorzej z nużącymi aseksualnymi służbistami, choć są wyjątki. Raz nawet o mało nie przespała się z Inkwizytorem. Roześmiała się z dumą.

-Przepraszam... ja przepraszam. Nie powinienem tego robić, pomimo, że cała męska populacja tego statku nie miała by oporów. Chodź. Zabiorę cię do medyka. Ruszył pierwszy. Takim sposobem Isztar wydostała się z więziennej części statku... Tak z części medycznej jest blisko do kapsuł ratunkowych. Isztar widziała wyjście ewakuacyjne kiedy przechodziła korytarzem. Teraz trzeba było złamać tylko jedno bardzo kochliwe serce. Być może o ostre narzędzia medserwitora.




Uploaded with ImageShack.us




Uploaded with ImageShack.us



Uploaded with
ImageShack.us



Andromalius


Cholerne betonowe kanały, pozbawione pieprzonego oświetlenia. Jednak takie niedogodności były niczym czego nie przeżył potężny czarnoksiężnik chaosu, włączając smród deszczówki wymieszanej z odpadami chemicznymi i fekaliami. Kwintesencja planet produkcyjnych. Słudzy wielkiego Andromaliusa, mieli w maski oddechowe i noktowizory (nieliczni cyber-oczy) . Byli dobrze przygotowani. Po jakimś czasie dotarli do głównego spływu o średnicy 15 m. W tej części pojawiło się już oświetlenie. Kanały, miały to do siebie, że oprócz litrów syfu posiadały monotonną długą budowę. W końcu po jakimś czasie grupa wyznawców Chaosu dotarła do dawnego podziemnego magazynu. Niektórzy kultyści po mimo wielu usprawnień byli już zmęczeni wiezieniem ciężkiego wyposażenia. Za neostalowymi drzwiami czekała ich pusta przestrzeń pełna nielicznych beczek i skrzyń. Tak sporo miejsca nadawało się do lokacji pierwszej bazy.



Uploaded with ImageShack.us


chaoelros 06-12-2011 20:47

Magazyn okazał się bardzo obszerny, strop wspierał się na czterech kolumnach. W dodatku miał jedno pomieszczenie dla pracownika, byłego magazynu, więc tam Andromalius postanowił trzymać swoje rzeczy. Zabawne wydało mu się to że kiedy odkręcił kran, zaczęła po chwili lecieć z niego woda, najpierw brązowa lecz później całkiem przejrzysta. Takie wielkie molochy skrywały w sobie mnóstwo uroków i małych niespodzianek.
Należało przygotować bazę. Heretycy zaczęli wyładowywać sprzęt i ciało drugiego pilota. Krwi było wystarczająco aby nakreślić dwa kręgi, jeden pośrodku, a drugi w pomieszczeniu maga.
Dwóch heretyków było rebeliantami z Adeptus Mechanicus. Okazało się że są w stanie, z komponentów zabranych ze statku, zbudować wieżyczki dla trzech ciężkich bolterów. Rozstawiono jeden przed wejściem a dwa pozostałe po bokach. Po rozstawieniu komputerów i pozostałego sprzętu potrzebnego do obsługi systemów obronnych, tej prowizorycznej bazy. Trzech heretyków wyruszyło aby rozmieścić i zakamuflować detektory ruchu oraz ciepła, dźwięku i innych bodźców. Andromalius chciał mieć pewność że wie o wszystkim. Kiedy rozstawiono cały sprzęt, mag nakazał umieścić resztę w kontenerach, które tutaj zastali.

-Pppanie… energii starczy nam tylko na dwa dni…
-CO?!

-Przydałby nam się mocniejszy i niezależny generator mocy… wystarczyłoby żebyśmy mieli rdzeń plazmowy…
Czarnoksiężnik włączył Kartografa i zaczął przeszukiwać informacje. Podszedł do jednego z heretyków, który podłączał się do sieci okręgu przemysłowego.
-CHCE MIEĆ WSZYSTKEI INFORMACJE, ZWŁASZCZA O REJONACH ENERGETYCZNYCH I REJONACH GDZIE PRODUKUJĄ CIĘŻKI SPRZĘT.
Po przeanalizowaniu danych, Andromalius rozdał rozkazy i wyszedł magazynu. Włączył płaszcz maskujący i wyruszył siecią kanałów w kierunku najbliższego miejsca gdzie znajdowały się generatory. Taki wielki okręg przemysłowy miał naturalnie potężną i silnie strzeżoną elektrownie. Jednakże czasem zgrabnym rozwiązaniem było posiadanie własnego generatora, jeśli dostarczenie energii w jakieś miejsce było zbyt skomplikowane. Po jedenastu godzinach zwiedzania kanałów, mag był lekko zirytowany. Wreszcie jednak dotarł do sieci użytkowanej, gdzie utrzymywano wciąż potrzebne oczyszczalnie ścieków. W końcu to nie lada wyzwanie, dostarczyć wodę tylu mieszkańcom. Dane z Kartografa wskazywały na to że ten oddział oczyszczający wodę, ma niezależny system zasilania.
W stróżówce było czterech pracowników. Nocna zmiana. Ich zadanie było proste, mieli siedzieć na dupie i patrzeć czy kontrolki świecą się tak jak trzeba. Czarnoksiężnik zanurzył się w myślach jednego z pracowników, lecz delikatnie, wprowadzając drobne, przypadkowe myśli.
-Stanley, wiesz ja wyjrzę na zewnątrz bo coś mi nie daje spokoju.
-Ech, może nie nadajesz się do tej roboty? Wolisz zapieprzać na kuźni jak wcześniej?
- rzekł z kwaśnym uśmiechem Stanley.
-Zamknij się…
Pracownik wyszedł ze stróżówki z latarką. Andromalius już miał wejść przez otwarte drzwi przez szybę stróżówki zauważył kamerę. Musiał pozbyć się tych ludzi poza stróżówką. Postanowił ich wybawić, bo pławienie się w tych słabych umysłach zaczynało go brzydzić. Pokierował niepokojem jednego z pracowników, który wyszedł. Kiedy zwabił go w dyskretne miejsce, chwycił znów za jego umysł a na szyi zacisnął twardy uśmiech. Urządzenie maskujące się wyłączyło lecz byli pod osłoną cienia. Pracownik został zabity. Anromalius przebił płuca człowieka i zanurzył w ściekach tak aby nie wypłynęło. Włączył urządzenie maskujące i znów zbliżył się do stróżówki aby móc obserwować pracowników. Po dziesięciu minutach, zgodnie z przewidywaniami maga, stróże zaczęli się niepokoić. Niestety zamiast wyjść na poszukiwania jeden z nich chwycił mikrofon i założył słuchawki, omawiając przy tym jeszcze cos z kolegą. „Niech to szlag… wezwą ochronę”. Mag wycelował plazmowym pistoletem w kamerę. Urządzenie maskujące się wyłączyło. Obraz kamery wychwycił przerażonych pracowników po czym kamera została zniszczona. Trzech mężczyzn stało w przerażeniu i milczeniu widząc jak Andromalius wchodzi bezprecedensowo do pomieszczenia z bronią w ręku. Trzy strzały. Trzej pracownicy, jeden leżał na pulpicie ze światełkami a dwa na podłodze, wszyscy z wypaloną dziurą w korpusie. Żadnego alarmu. Mag podszedł do dużego kontenera gdzie brzęczał generator plazmowy. Ostrożnie wyłączył generator, a urządzenie oczyszczające wodę zaczęło chodzić na zasilaniu awaryjnym. Po piętnastu minutach mag uzyskał rdzeń plasmowy. Okazało się że w kontenerze były narzędzia do naprawiania takich generatorów, więc poszło mu całkiem sprawnie. Rdzeń był całkiem spory, więc mag zaczął się zastanawiać jak go przenieść. Nagle usłyszał jakieś głosy. Wyjrzał zza drzwi kontenera i zauważył czterech ludzi z latarkami kierujących się w jego stronę. „Kolejna zmiana?” – pomyślał i sprawdził godzinę na Kartografie. Rzeczywiście była prawie szósta rano. Jakby nigdy nic Andromalius wyszedł w kierunku pracowników, którzy stanęli jak wryci na widok wielkiego pancerza i łysej głowy. Dwóch pierwszych dostało plazmowym pociskiem w korpus a pozostałych mag ujarzmił używając do tego pełnej koncentracji. Przez dziesięć minut dwaj mężczyźni leżeli na wilgotnym betonie, kalecząc się i trzęsąc ze strachu. Mag prał im mózg na wszelkie sposoby tak aby zrobić z nich bezmyślnie posłuszne małpy. W końcu każdy z nich miał spojrzenie pozbawione wszelkich emocji czy motywacji. Chwycili rdzeń plasmowy i zaczęli maszerować za magiem, który mimo wszystko maskował swoją obecność. Rozkazy wydał im tworząc sigil przed oczyma jaźni. Szli za nim całe dziesięć godzin. Kiedy dotarli na miejsce byli bladzi a ręce mieli paskudnie poparzone. Zmarli po dwóch godzinach, a ich ciała ułożono w środkowym kręgu. Andromalius nakazał zbudowanie generatora w jednym z kontenerów po czym udał się do swego pokoju na medytację. Inni heretycy wykonywali swoje obowiązki. Zwłaszcza ci którzy monitorowali wiadomości w okręgu przemysłowym. Katastrofa fregaty wywołała sensacje ale zabicie pracowników oczyszczalni i zabranie rdzenia było mogło być podejrzane. Całe szczęście tylko jedno ciało było ręcznie zmasakrowane, reszta miała wypalone korpusy. Andromalius spokojnie planował dalsze posunięcia. Zaczął wędrować świadomością do umysłów mieszkańców planety aby poznać lepiej, ich słabości i bolączki.

Arvelus 06-12-2011 21:44

Mimo, że Slaanesh pobłogosławił ją nieziemską urodą już dość dawno, to nie przyzwyczaiła się do reakcji ludzi w rozpaczy. Żal po niedawnej stracie potrafił odebrać zmysły, a niemal zawsze poważnie upośledzał logikę. Taki ktoś bardzo chciał widzieć daną osobę. Wręcz irracjonalnie mocno. Przez co Isztar upodobniała się do tej osoby na tyle mocno by podświadomość była pewna, że to ona i powodowało to bardzo... gwałtowne reakcje. Szybko oceniła, czy strażnik jej się podoba. Cóż... na pewno o klasę wyżej niż ktokolwiek z tamtej celi. Niemalże pokręciła głową śmiejąc się samej z siebie, po czym powróciła do gry. Odpechnęła go gwałtownie i odskoczyła w tył, przywołując na twarz przerażenie, którego on był obiektem, jednocześnie odwracając się od niego najbardziej jak mogła jednocześnie nie tracąc go z oczu, a rękami zaciągając skrawki koszuli by się zasłonić
- Przepraszam... ja przepraszam. Nie powinienem tego robić, pomimo, że cała męska populacja tego statku nie miała by oporów. Chodź. Zabiorę cię do medyka
- Bydlaku! Co z Casparem?! On się wykrwawia! - zawołał ktoś z celi
Romeneo skrzywił się jakby ktoś mu bardzo przeszladzał błachą sprawą. Odwrócił się do intercomu i zawołał po medyka.
- Chodź. Zajmiemy się twoimi ranami - powiedział przyjacielskim tonem, patrząc na puchniejący policzek. Obejrzała się, jakby oceniała czy woli celę czy strażnika i poszła z nim. Na statku były dwa ambulatoria. W jednej czwartej i tzrech czwartych. Tak by z każdego miejsca było blisko do którejś. Romeneo poprowadził do tej z tyłu, czyli odleglejszej. Tuż obok maszynowni. Głównie trafiali tam właśnie pomocnicy Avenusa - kapłana z Adeptus Mechanikus, zajmujący się sercem maszyny. Przeciągnał kartę ochrony, przez czytnik otwierając stalową gródź i zamknął ją za nimi. Posadził Isztar na stole, który zwykle służył do operacji umocowania protezy w miejsce utraconej kończyny. Taka prawda. Wypadek w maszynowni, niemal zawsze, równa się stracie życia lub kończyny. Romeneo wcale nie znał się na pierwszej pomocy, ale Isztar też wcale nie była mocno ranna. Rozejrzała się po sali, gdy on szukał jakiejś czystej ścierki. Była mroczna. Niemal wszystkie żarówki na suficie się poprzepalały, zostawiając jedynie kilka białych, oraz awaryjne, czerwone. Po lewej miała szafkę na kółkach, obwieszoną narzędziami chirurgicznymi. Na półkach, za nią leżały dziesiątki, najróżniejszych protez, a po prawej miała środki czystości. Czyli alkohol. Po ziemi walały się śróbki, do rogu stoły przymocowane było potężne imadło, a z jego boku wisiały młotki, piły, śrubokręty oraz klucze. Sprawiało to... dziwne wrażenie dla kogoś w pełni organicznego.
Romeneo podszedł do niej z kawałkiem jakiegoś fartucha. Sięgnał po spirytus i zamoczył końcówkę
- Zapiecze lekko
Kiwnęła głową i sykneła gdy przyłożył materiał do obtartego, pięścią, policzka. Tak jak się spodziewał. Tak jak oczekiwał.
- Nie martw się. Nikt cię nie skrzywdzi... nikt cię tu nie tknie... Nie pozwolę im cię chodźby ujrzeć na oczy - mówił jeszcze chwilę. Zapętlił się, a Isztar zrobiło się go żal. Na prawdę kochał tamta kobietę. I teraz nie mówił do Isztar tylko właśnie do niej. Chwyciła go za rękę
- Nie martw się... jestem tu - pocieszyła go spoglądając w zaszklone oczy i uśmiechnęła się smutno.
Drugą rękę położyła na jego karku i przyciągnęła do siebie, wspierając czoło na czole
[media]http://www.youtube.com/watch?v=XOykCYDMKBs[/media]
Zaśpiewałą smutną pieśń. A jej głosowi zdawała się akompaniować melodia grana gdzieś na granicy świadomości

“Może i gwiazdy zgasną nad tobą
Może i ciemność zapadnie
Twe serce będzie wierne
Twa droga wiedzie samotnie
Och! Jak tyś dalece od domu!”


Isztar siedziała naga na stole, opierając się o ścianę, natomiast Romeneo, również nagi, leżał z głową na jej kolanach. Spał wymęczony nienasyconym apetytem słóżki Slaanesha, a na twarzy zaschły mu łzy. Dziewczyna, z czułością, przeczesywała jego włosy. Jeszcze przed chwilą wyznawał jej miłość. To było... przyjemne. Wiedziała, że to nic nie znaczy, ale jednak. Był rosłym, silnym i przystojnym mężczyzną, a do tego delikatnym (a i nie tylko, gdy było trzeba). Wiele kobiet o takim marzy. Przeczesała palcami niewielkie bokobrody, pomaszerowała niżej, kierując się ku delikatnej pieszczocie okolic ust. Nagle zacisnęła i szarpnęła w tył, wbijając skarpel głęboko w podstawę czaszki. Romeneo szarpnął raz, ale nie była to decyzja, tylko konwulsja. Płynnym, okrężnym ruchem, zmasakrowała mózg i zdjęła go z siebie, zostawiając na stole w pozycji jakby spał. Stanęła na ziemi i zamkneła mu oczy.
- Idź do tej swojej... - ponagliła strażnika z dziecięcym urokiem. Rozejrzała się po pokoju, jak by oczekując, że coś się zmieniło. Po chwili namysłu założyła jego ubrania. Niezbyt wygodny, ale pancerz siatkowy nie ogranicza ruchów, a zapewnia osłonę. Musiała tylko poprawić paski by dopasowac go do swoich kształtów. Nie leżało dobrze, ale też nie było strasznie. Wyszła mając w kaburze pistolet laserowy o zredukowanej mocy, a za paskiem trzy noże do cięcia kości. Dobra. Teraz jak się stąd wydostać. Hę? No tak... przecież to takie proste. Przemykanie się po statku, niezauważoną wcale nie było trudne. Warty i szlaki którymi chodzili strażnicy, były przystosowane dla nie przepuszczenia zwykłego człowieka, a i tak były mocno zluzowane, bo nie wierzono by więźniowie się wymknęli. Dostanie się na mostek też nie było trudne.

Gdyby ktoś był w stanie obserwować jedyną szybę na całym okręcie, czyli tą co miała ponad cal grubości, na mostku, zobaczyłby jak część pilotów jest od razu zabijana. Próbują się bronić, ale nie mają żadnych szans z nieludzk szybką kobietą. W końcu zostaje jeden. Zastraszony i skuszony obietnica przeżycia kieruje statek nad wodę. Niedaleko od miasta. Omija zabezpieczenia i otwiera śluzę wyjściową na mostku. Pędzące powietrze wysysa papiery i wszytsko co nie zostało przymocowane, ale kobiety zdaje się nie ruszać, mimo, że wszystkie, cztery ciała już dawno zostały porwane. Przerażony pilot obserwował jak kobieta, bez najmniejszego problemu staje w samej śluzie ignorując niesamowitą siłą powietrza. Po czym odwraca się do niego. Uśmiecha, posyła całusa, a potem wiązkę laserową. Nie zabiła go. Zbyt słaba moc. Spaliło pół twarzy, wygotowało oczy i zatoki, jego wrzask został zagłuszony pędem powietrza. Isztar wyskoczyła. Było przed nią ponad sto metrów. Wpadła do wody, jak zrzucona z myśliwca torpeda, wbiła się gładko, jak nóż w masło. Niemal się uśmiała. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyła. Niesamowita prędkość, połączona z wodą agresywnie udrzającą w ciało. Odgięła dłonie w górę a sam pęd wyrzucił ją, spowrotem, w powietrze. Doskonale, by zobaczyć statek więzienny uderza o taflę wody. Odbija się od niej tracąc część dolnego poszycia. I znów i znów. Jak kaczkujący płaski kamień. Znów wpadła do wody. Zachamował gwałtownie rozprostowując ramiona. To było ciężkie. Pęd wody ją przytłaczał. Gdyby zadarła głowę w górę mogłaby złamać jej kark. Odróciła się na plecy by woda uderzała właśnie w nie, przez co nie widziała jak statek zarył dziobem w taflę, jak zostaje przełamany na dwoje, tylna część uderza w przednią i ostatecznie rozpadają się na tysiące odłamków wylatujących w powietrze i wpadające w wodę stożku długim na wieleset metrów. Gdy w końcu wyhamowała statek już niemal zatoną. Świetnie. Żadnych świadków. Rozejrzała się. Miała jeszcze sporo do przepłynięcia, ale to nie problem. Już widziała gdzie się skieruje. Niesamowicie ją to irytowało, bo sama woda śmierdziała, ale kanał, choć był logicznym wyborem, musiał śmierdzieć gorzej. Pomknęła wijąc się jak wąż i osiągnęła prędkość o której zwykli ludzie mogli jedynie marzyć. W końcu stanęła u wylotu. Kamienna rura, z wewnętrzną szerkością dwa i pół metra. Zakratowana, ale kraty te już dawno zeżarł czas, zostawiając ogryzki. Złapała za dwa, solidniej wyglądające pręty i kopnęła piętą w najsłabiej. Rdza pękła z jednej strony. Pobawiła się jeszcze trochę w dźwignię i zmęczenie materiału i dostała się do środka.

Pinn 07-12-2011 09:57

Isztar

Jej lądowanie było cokolwiek głośne i efektowne. Szybko znalazła się w ciemnych zatęchłych kanałach. Ruszyła do przodu, miała niesamowite szczęście znajdując flarę , która posłużyła jej za oświetlenie z ciemnej betonowej rurze kanalizacyjnej. Parła do przodu pomimo niedogodności, chciała dotrzeć do czegoś konkretnego, i pewnym sensie się to spełniło, gdy dobrnęła do głównego spływu oświetlonego słabnącym światłem. W pewnym momencie poczuła dziwny sygnał. Coś na pograniczu intuicji, a czegoś ponadnaturalnego. Nie potrafiła tego określić. Zignorowała sygnał i ruszyła przed siebie. Po jakimś czasie, nagle usłyszała, jakieś dziwne sapanie. Jej błyskawiczny refleks sprawił, że uniknęła ciosu. Zdeformowane ciało mutanta, z pokrzywioną szczęką i gazrurką w dłoni ruszyło na nią. Unikała ciosów i przysmażyła mu twarz laserem. Zawył przez przepaloną krtań po czym wpadł do ścieków. Jednak był to dopiero początek. Zbliżali się kolejni- musieli trzymać się w grupach. Około dziesięciu obszarpańców, zbliżało się pewnie do pięknej wojowniczki. Ich pokrzywdzone umysły nie znały już strachu, owładnęła nimi żądza, unosząca się w osnowie jako pochwała dzieła Slaanesha.

-
Piękna... piękna- wysapał mutant.
Andromalius

[media]http://www.youtube.com/watch?v=X3-SbP7FLZ8&feature=related[/media]
Wielki czarnoksiężnik siedział w spowitym mrokiem pomieszczeniu. Metalowa skrzynia z trudem utrzymywała jego obciążenie, a on był pogrążony w myślach. Krąg z krwi dodawał mu sił. Nowe ofiary wzmocniły magiczny znak chaosu. Jego słudzy krzątali się poza pomieszczeniem. Skupiony w mrocznej medytacji, psychonautycznym transie podróżował wokół słabych umysłów mieszkańców Duceru. Było w nich mnóstwo bólu i tłumionych przez represyjną propagandę uczuć nienawiści i złości. Wystarczyło dodać oliwy do ognia. Andromalius doskonale o tym wiedział. Z tego co udało mu się odczytać, wspierając się danymi z Kartografa, populację planety w większości stanowili posłuszni pracownicy, nazywani fabryrobotnikami. Ich 12 godzinny dzień pracy skupiał się na tworzeniu szerokiej gamy przedmiotów od użytku codziennego, do sprzętu wojskowego przeznaczonego w dużej mierze na eksport na inne światy Frakcji i Imperium. Zobaczył też o dziwo, pozytywne uczucia. Szczególnie te uznawane przez Slaanesha, a nawet Khorna. Czuł dotyk igieł strzykawek pełnych opiodyny(odmiana morfiny, trochę silniejsza od heroiny), wbijanych dożylnie, ciepło które rozchodziło się po ciele, spazm błogiej rozkoszy, i stan płynięcia na jawie pod ciepłą pierzynką cudnej nieświadomości. Doświadczał setek aktów seksualnych odbywających się w mieszkaniach i dopuszczonych przez władzę burdelach. Smakował krwi rozpryskującej się na nielegalnych arenach, gdzie zawodowi gladiatorzy łamali sobie kości i ranili kończyny. Patrzył jak bezwzględni arbitrowie nadużywają władzy zadając szerokie spektrum cierpienia. Rozkoszował się głęboko skrywaną nienawiścią przeciwko Frakcji , a nawet niewdzięcznemu bezczynnemu Imperatorowi. Słyszał bardzo bliski podświadomy skowyt więźniów pracujących w wydobywalni bazaltu. Byli niedaleko i pragnęli zemsty i wolności. Odpowiednio pociągnięte sznurki mogły rozpędzić pierwszy krok planetarnego buntu. Marsze Frakcji były głośne, ale wewnętrzny ryk niezadowolenia był silniejszy.
***

Czarownik skończył swoją kontemplację i wyszedł z pokoju, zobaczyć jak radzą sobie jego słudzy. Dwójka techników szukała informacji przez bezpośrednie złącze mózgowe. Jeden z kultystów kalibrował wieżyczki, inni trenowali lub składali modły wokół serca jednego z nieszczęśników ułożonego w kręgu. Andromalius czuł mroczną radość z nadchodzącego dzieła zniszczenia i korupcji umysłów. Wtem wyczuł jakąś bardzo plugawą energię mentalną. Czujniki ruchu zapiszczały- ktoś się zbliżał. Drzwi otworzył się i wpadł przez nie półnagi zdeformowany mutant. Dawniej posłuszny fabryrobotnik. Kalibrowane działko nie było włączone. Uwaga kultystów szybko zwróciła się w stronę drzwi. Kolejni mutanci zaczynali wbiegać z szaleńczym okrzykiem na pokrzywionych ustach. Jako jeden z ostatnich wpadł 240cm bydlak z bliznami pooparzeniowymi. W lewej ręce trzymał laspistol , a w drugiej potężny buzdygan wykonany z neostali typu Ducerskiego.

-To nasze miejjjjssce, wypierdaalaćć ssstąd!-wykrzyczał opancerzony i dobrze uzbrojony olbrzym. Reszta mutantów trzymała prowizoryczną broń białą. Byli normalnego wzrostu. Kilka niskich kilka wysokich, Łącznie 17 wynaturzeń ców.


chaoelros 07-12-2011 17:39

Czarnoksiężnik już konstruował plan wytworzenia wielkiej rebelii, lecz brakowało w niej kilku elementów. Musiał się zająć nimi później ponieważ na pulpitach kontrolnych w bazie zapiszczały czujniki ruchu. Andromalius wyszedł z pokoju. I zauważył alarm na pulpicie komputera. Przy wejściu heretycy kalibrowali działa.
-CZY JA KAZAŁEM JE KALIBROWAĆ? MAJĄ ROZWALIĆ WCHODZĄCEGO INTRUZA, CEL W ODLEGŁOŚCI KILKU METRÓW, A NIE KARALUCHA Z ODLEGŁOŚCI STU! GŁUPCY!
Mag szedł w kierunku drzwi, krzycząc na kultystów. Nagle do drzwi wpadło kilku mutantów. Mag wyjął plazmowy pistolet i zaczął strzelać. Jeden mutant padł na ziemię i zaczął rzucać się w konwulsjach od poparzonej twarzy. Pozostali wykazywali szczególną odporność na pociski plazmowe, z broni maga, która nie była naładowana.
-DO BRONI GŁUPCY!
Jeden z heretyków natychmiast podchwycił rozkaz i uzbroił boltera z wieżyczki. Już miał naciskać spust kiedy mutant rzucił się mu na głowę i zaczął rozdzierać jego ciało. Pozostali heretycy chwycili za broń. Strzały laserowych pistoletów zadawały mutantom niewielkie obrażenia i tylko spowalniały ich szarżę.
-Brać czarownika! – krzyknął największy mutant.
Jeden z mutantów biegł w kierunku maga, który zatrzymał go zaklęciem, przywołującym zniewalające łańcuchy. Unieruchomiony przeciwnik wił się bezradnie a Andromalius przebił go laską, wbijając trzon powyżej mostka. Na głos komendy rzucili się inni. Andromalius jednym ciosem powalił szarżującego stwora, a drugim przebił klatkę piersiową. Zobaczył że w jego kierunku biegnie kolejnych czterech. Mag wykorzystał znów zaklęcie. Mutantom nagle wydało się że za magiem stoi wielki demon. Nie był dla nich może przerażający, ale z pewnością nie mogliby go pokonać. To jednak była iluzja. Jeden z heretyków wystrzelił pocisk z granatnika, który jednego mutanta zabił na miejscu na resztę powalił. Dwóch dobił mag a innego jakiś heretyk.
Kilku wynaturzeńców padło z rąk uzbrojonych kultystów, lecz do Sali wbiegło kolejnych siedmiu. Zaczęli natychmiast szarżować w kierunku maga, choć niektórzy się przewracali pod ostrzałem kultystów. Kiedy byli w odległości dziesięciu metrów Andromalius wypuścił skumulowaną energię w postaci pocisków zagłady. Pięciu mutantów natychmiast upadło opętanych demonicznym bólem. Zaczęli krwawić ze wszystkich otworów i toczyć pianę z ust. Strzały kultystów ich dobiły. Dwóch wymknęło się z pola rażenia pocisków i rzucili się na maga. Jeden padł ogłuszony ciosem laski, a drugiego Andromalius chwycił za gardło, podniósł i rzucił kierunku największego z opętanych.
-WSTRZYMAĆ OGIEŃ! ON JEST MÓJ.
Potwór stanął naprzeciw maga.
-Zginiesz, aż wstyd przed twoimi ludźmi.
-WYJEŻDŻAJ.
Mutant wykonał pierwszy cios buzdyganem. Walka ciężko zbrojnych, jednak mag robił dość finezyjne uniki. Wynaturzony zadawał ciosy powyżej korpusu, dlatego mag mógł cofać się i uchylać od ataków. Wreszcie wycofali się do kolumny. Mag zrobił kolejny unik i buzdygan uderzył w beton. Wtedy w kierunku mutanta poszybował kompromitujący cios kostura, prosto w twarz. Rozłoszczony zaczął zadawać kolejne ciosy buzdyganem, bardziej chaotyczne i niezdarne. Mag wycofywał się w kierunku kontenerów. Kolejne uderzenie wbiło buzdygan w stal, lecz tym razem mag chwycił dłoń mutanta i przyszpilił ją kosturem do drzwi kontenera z wyposażeniem. Przeciwnik maga zawył głośno jak bestia ale Andromaliusowi wydało się to żałosne. Czarownik wyjął pistolet plazmowy i zaczął strzelać w przyszpiloną rękę. Dopiero po pięciu strzałach, z osłabionej broni, plazma przepaliła się przez skórę i mutant oderwał się. Stał przed magiem z jedną ręką i przypalonym kikutem czekając na wyrok. Czarownik zdjął hełm. Przeciwnik był nieco wyższy. Mag postanowił się zabawić. Nagiął wolę przeciwnika i wydał mu rozkaz.
-NA KOLANA!
Chwycił mutanta za pysk i zaczął okładać jego głowę hełmem. Kolce natychmiast przebiły czaszkę. Wynaturzeniec padł martwy z kikutem i zmasakrowaną głową.
Anromalius wyrwał kostur i skierował się na środek magazynu.
-WSZYSTKICH MARTWYCH NA KRĄG- wskazał środkowy krąg rytualny.-NA CIAŁACH POŁUŻCIE BUZDYGAN. TRZEBA PRZYPODOBAĆ SIĘ BÓSTWU.
Czarownik zaczął sprawdzać stary po walce. Stracił dwóch strzelców i jednego technika.
-I ZAMONTUJCIE WRESZCIE TE DZIAŁA BOLTEROWE!
Kultyści wykonali rozkazy. Działa bolterowe działały bez zarzutu. Może były trochę niecelne ale z takiej odległości mogły spokojnie obsypać każdego przeciwnika gradem pocisków i skutecznie unieszkodliwić. Na środkowym kręgu leżała już spora kupka mięsa. Krew zlewała się z ciał tak że w centrum magazynu wszyscy broczyli we krwi. Andromaliusa to zadawalało. Zwłaszcza że skoro w kanałach krążą mutanty, to ludzie będą obwiniać ich za kradzież rdzenia i zabicie pracowników oczyszczalni. Andromalius nakazał naładować sobie pistolet. Przy komputerze jeden z heretyków zdał mu raport o sytuacji na zewnątrz. Mag znalazł tam jedna niepokojącą rzecz. Kolejna fregata rozbiła się, tym razem gdzieś na jeziorze. To mógł być oczywiście przypadek, ale Andromaliusa przeszedł cień wątpliwości…

Arvelus 07-12-2011 20:58

Zostawiła za sobą trupa i wbiegła na ścieżkę techniczną. Flara została porzucona. Tu świeciły czerwone światełka chemiczne, takie które zostawione same sobie, będą świecić jeszcze wiele miesięcy bez żadnego źródła zasilania. Teraz większośc już dogasała, ale pozwalały, dosyć dokładnie, śledzić sylwetki. Zobaczyła ich wbiegających do środka. Cholera. Wyglądają dosyć zwaliście. A i śmierdzą niemiłosiernie. Lepiej unikać walki z nimi. Za dużo ich. Ruszyła nieludzko szybkim biegiem przed siebie z zadowoleniem obserwując, że zostają daleko z tyłu. Choć nie tak jak powinni. Kilku było znacznie szybszych od zwykłych ludzi. Nagle uderzenie spadło na jej bark i plecy, co zarzuciło nią w dół i z impetem wpadła w nogi kolejnego, choć wyraźnie to ona na tym gorzej wyszła. Nieco oszołomiona została wzniesiona, potężną plątaniną macek do góry. Szarpnęła się i rozorała paznokciami twarz mutanta, ten jednak to zignorował. Objął ją i niemal unieruchomił tym samy, powoli przyciągał do siebie, pokonując siłę jej, jedynej wolnej, ręki na czole. Na twarzy miała wymalowany nie strach a skupienie.
- Zdychaj prosiaku...
Potylica mutanta eksplodowała, rozrzucając kości i mózg daleko w tył. Jeszcze upadając wyswobodziła się z macek i po chwili stanęła na nogi, mutanty były już blisko, a i z tamtej strony nadchodzili. Strzeliła na oślep, w korytarz w który chciała uciec, by rozjaśnić półmrok i przekonać się czy warto kierować się tam.
Ruszyła pędem w korytarz do, którego wystrzeliła. Nadawał się na uczieczkę. Pomknęła szybkim sprintem, była już lekko zmęczona ale nie poddawała się. Byli za nią o jakieś trzydzieści metrów. Czerwone światełka oświetlały jej drogę. Ostro wbiegła w zakręt i dodała pary na prostej. Przeskoczyła na skrzyżowaniu korytarzy. Kroki mutantów przycichły, ale nie przestała szybko się przemieszczać. W końcu dodarła do neostalowych zakręcanych kołem drzwi. Coś za nimi było. Odczuwała niesamowicie silną aurę. Jednak zdecydowała się na otwarcie drzwi. Wtem! Strzał. Tylko błyskawiczny refleks uchronił ją od przedziurawienia. Tak oto Pan Losu złączył dwójkę swoich służących.

chaoelros 07-12-2011 23:48

Andromalius analizował raport o sytuacji w okręgu przemysłowym, kiedy do jego bazy weszła postać o definitywnie mrocznej aurze. Mag wyczuł zaprzyjaźnione bóstwo... Boltery natychmiast zaczęły strzelać do celu, który wykazując nadludzką zwinność unikał strzałów. Zanim działa ostrzelały całą bazę podąrzając za podejrzanym celem czarownik dał rozkaz.
-WYŁĄCZ DO PRZEKLĘTE DZIAŁO!
Heretyk natychmiast wykonał polecenie. Mag zaczął iść w kierunku gościa. Kultyści chwycili za broń i obserwowali kobietę. W końcu Andromalius stanął przed nią. Byłą dziwna. Pomijając jej zdolności akrobatyczne, miałą w sobie coś jeszcze. Zdawało mu się że nie ma ona stałego kształtu. Zmienia go próbując się przypodobać. Zrozumiał nagle że mogłaby sprawnie omamić jego podwładnych. Oczywiście o ile urok pokonałby ich strach przed czarnoksiężnikiem. Nagle mag uświadomił sobie że takiego czegoś potrzebuje. Sługi chaosu, który wygląda jak człowiek. Dla samczej części populacji, nawet jak bardzo atrakcyjny człowiek.
Mag podszedł, spróbował zaklaskać lecz w jego rękawicach wyglądało to co najmniej dziwnie, więc po prostu rzekł.
-WITAJ. CZYŻBYM WYCZUWAŁ WYRAŹNĄ INGERENCJĘ BOGA ROZKOSZY? CZY JESTEŚ MOŻE JEGO MANIFESTACJĄ? - to było z pogranicza żartu, gdyby nie ten demoniczny ton.-CO SPROWADZA CIĘ DO MOJEJ SIEDZIBY? -spróbował się uśmiechnać. Niektóre zęby były zaostrzone jak kły bestii.
Dziewczyna oscentacyjnie obejrzała dziurę zostawioną pociskiem boltera w jej kurcie. W sumie graniczyło to ze szczęściem, że nie oberwała
- Isztar... jestem Isztar. A wcześniej Jean Jaggerjack. Służę Panom Rozkoszy oraz Tajemnic. Nie wiem co mnie tutaj sprowadziło. Zapewne kolejna intryga tego drugiego. Dostałam rozkaz. Wykonałam go. Zgodnie z nim zostałam schwytana i przeniesiona na Ducer. A teraz, moja ucieczka zaprowadziła mnie do ciebie. Tyle wiem...
-JESTEM ANDROMALIUS. CZARNOKSIĘŻNIK. RZECZYWIŚCIE, TWOJA OBECNOŚĆ TUTAJ MOŻE NIE BYĆ PRZYPADKOWA. WIDZISZ MAM TU PEWNE PLANY, KTÓRE WYMAGAJĄ DYSKRECJI... PRZYNAJMNIEJ NA POCZĄTKU. WIDZĘ WAŻNĄ ROLĘ W MOICH PLANACH, DLA CIEBIE. MOŻLIWE ŻE DOMYŚLASZ SIĘ W JAKI SPOSÓB SPEŁNIAM SWOJE ASPIRACJE. MOŻESZ BYĆ PEWNA ŻE NIE BĘDĘ PRÓBOWAŁ NA TOBIE MOICH MENTALNYCH SZTUCZEK. WOLĘ SPRAWDZIĆ CIĘ W INNY SPOSÓB. POWIEDZ... CZEGO PRAGNIESZ NAJBARDZIEJ?
- Proste pytanie. Banalne! - zakręciła się w tanecznym piruecie, z rozstawionymi rękami. Miała piękny głos gdy się śmiała. Zatrzymała się nagle - Ale gdybym to wiedziała, już bym to miała. Życie. Przyjemność. Kaprysy. Zagadki. Satysfakcja. Zarówno fizyczna...- mówiąc to się objęła, jakby sama była sobie kochankiem, a twarz wykrzywiła się w namiętnym grymasie - jak i intelektualna - zakończyła i postukała się w skroń.- Nie wiem czego chcę. Żyję impulsywnie, kieruję się kaprysami i własną inwencją twórczą. Pomogę ci bo taka jest wola Pana Zagadek. Ale nie na zasadzie sługi. - zakończyła, już całkiem ostro, bez drobiny namiętności w głosie
Andromalius słuchał uważnie i zauważył że jego kultyści wciąż stoją z bronią w pogotowiu.
-WRACAĆ DO PRACY! WŁĄCZYĆ TE BOLTERY TYLKO ŻEBY CZASEM NEI STRZELAŁY W NASZEGO GOŚCIA!- krzyknął do kultystów po czym zaczął kontynuować rozmowę.
-ZE SŁUGAMI BYWAJĄ KŁOPOTY. BARDZIEJ PRZYDA MI SIĘ... WPÓLNIK. WIDZSZ...PRZYJEMNOŚĆ, KAPRYSY, SATYSFAKCJA... POWIEDZ... CZY KONTROLUJĄC CAŁĄ TĘ PLANETĘ, CZYNIĄC NIEGODZIWOŚCI KU UCIESZĘ TWEGO BÓSTWA, OSIĄGNIESZ TO WSZYSTKO? BĘDZIESZ USATYSFAKCJONOWANA?
- Nie wiem - pokręciła głową roześmiana, a włosy zdały się mienić falą płomieni- Może tak. Może to da mi szczęście. A nawet jeśli to może mi się znudzić po czasie. Ale nie rozumiesz mojej motywacji. Niegodziwości? Sprawiać przyjemność? One są najwyżej drogą - wzruszyła ramionami - A ty? Czemu chcesz kontrolować planetę? Aby móc bez przeszkód mordować? Aby mieć komu sprawiać ból? Aby móc pozbawić ich nadziei?
-DROGA DO POTĘGI PROWADZI PRZEZ MORZE KRWI I KAKAFONIE WRZASKU CIERPIĄCYCH. TYLKO TAK MOŻNA UZYSKAĆ ŁASKĘ U BOGÓW, ABY OBDARZYLI NAS MOCĄ. CZY NIE JESTEŚ W STANIE WYOBRAZIĆ SOBIE KORZYŚCI PŁYNĄCYCH Z TAKIEJ WŁADZY? NIE BĘDĘ UKRYWAŁ ŻE POTRZEBUJĘ KOGOŚ, KTO SŁUŻY BOGOM CHAOSU ALE NIE MA TAKIEGO WYGLĄDU JAK JA. WIDZISZ... TY NIE MOŻESZ ZAKRAŚĆ SIĘ DO UMYSŁÓW I ZASIAĆ W NICH ZIARNA WĄTPLIWOŚCI I BUNTU. ALE MOŻESZ PRZYJŚĆ NA PRZYGOTOWANY GRUNT. BĘDĄ CIĘ SŁUCHAĆ. BĘDZIESZ MOGŁA MANIPULOWAĆ, ZWODZIĆ, NIKT CI SIĘ NIE OPRZE! NAD NAMI JEST MNÓSTWO ISTNIEŃ, KTÓRE PRAGNĄ ZMIANY. DAM IM TĘ ŁASKĘ I UMOŻLIWIĘ IM WYRWANIE SIĘ SPOD JAŻMA IMPERATORA. CHCESZ WEJŚĆ ZE MNĄ WE WSPÓŁPRACĘ?
Isztar uśmiechnęła się i spojrzała gigantowi głeboko w oczy. W tym czasie jej twarz stała się jeszcze bardziej surrealna niż zwykle. Drobne zmiany były wyraźnie zauważalne dla kogoś kto wie coś o chaosie. Po chwili się uspokoiła i powróciła do standardowego, stałego wyglądu.
- Myślisz, że bym sobie nie poradziła? - zaśmiała się - Z resztą... jaka tu satysfakcja jeśli wszyscy z założenia leżą u moich stóp? Tożto jest nuuuudnneeee... - jej głos nagle spoważniał - Droga przez krew i krzyki umierających prowadzą do łask Gniewnego Barbarzyńcy. Nie ma w tym źbła wartości ani piękna, czy przyjemności. To prymitywna droga, godna jego bezmózgich berserkerów. My słóżymy wyższym sferom, w boskiej hierarchi. Nie poniżajmy się do takich jak Papa Nurgl, czy Khorn. Oni chcą śmierci i zniszczenia. My zanieśmy ludzkości światło. Uwolnimy ich spod wpływu fałszywego boga i pokażemy gdzie wiedzia lepsza droga. Pomożemy im zbudować lepszą przyszłość. Pod nami, rzecz jasna. Na chwałę Wielkiego Czarnoksiężnika i Księcia Rozkoszy. Ale proszę... unikajmy bezsensownych mordów... - wskazała dłonią na ciała ludzi leżące w kręgu - To barbarzyńskie. Każdego z nich można było wykorzystać i każdy z nich to jeden sługa bogów mniej. - uśmiechnęła się uroczo
Andromalius popatrzył na Isztar nie kryjąc irytacji.
-POSŁUCHAJ MNIE UWAŻNIE.-wskazał gestem na swoją bazę- WIDZISZ? WIDZISZ ILU MAM LUDZI? JA NIE ZAMIERZAM URZĄDAĆ TI NATYCHMIAST RZEZI! ALE NIE MÓW MI ŻE MOŻNA WSZYSTKICH TAM NA GÓRZE PRZEKONAĆ DO SŁUŻENIA NASZYM BOGOM. NIE ZAMIERZAM ORGANIZOWAĆ REFERENDUM, WEDLE KTÓREGO SŁUDZY IMPERATORA ODLECĄ A SŁUDZY SLAANESHA ZOSTANĄ! NIE MOŻNA TEŻ PRZEJĄĆ WŁADZY BEZ ROZLEWU KRWI. CI KTÓRZY ZECHCĄ BĘDĄ NAM SŁUŻYĆ, A INNI ZGINĄ! NIE MAM ZAMIARU OSZCZĘDZAĆ OPONENTÓW, NAWET JEŚLI DLA CIEBIE JEST TO BARBARZYŃSTWO! OCZYWISTE JEST CHYBA ŻE DYSPONUJĄC TAKIMI ŚRODKAMI JAK TERAZ ZAMIERZAM KONTROLĘ NA PLANECIE PRZEJĄĆ INTRYGĄ I MANIPULACJĄ. NIE BĘDĘ STAŁ FLAGĄ NA CZELE REBELII. MÓJ PLAN ZAKŁADA ŻE TO LUDZIE WYRĘCZĄ MNIE W OBALENIU OBECNEGO PORZĄDKU. JA ZASIEJĘ W ICH SERCACH BUNT, SPRZECIW! WEZWĘ ICH DO WALKI! TO JA UDOSTĘPNIE IM ŚRODKI, A KIEDY BĘDĄ TOPIĆ SIĘ W KRWI OPRAWCÓW, BĘDĘ PODSZEPTYWAŁ IM HEREZJE. PROSTE? TRZEBA JEDNAK DAĆ IM KOGOŚ, KTO BĘDZIE IM PRZYWÓDCĄ. MUSZĄ WIEDZIEĆ ŻE JEST KTOŚ KTO IM TO WSZYSTKO UMOŻLIWIA I ŻE TYLKO DLA ICH DOBRA, PRZEBYWA W UKRYCIU. MUSZĄ SIĘZ TYM PRZYWÓDCĄ KONTAKTOWAĆ, A WŁAŚCIWIE WIERZYĆ ŻE SIĘ Z NIM KONTAKTUJĄ. MUSZĄ MIEĆ POŚREDNIKA. MUSZĄ MIEĆ ŚRODKI. CHCĘ ABYŚ BYŁA MOJĄ PRAWĄ RĘKĄ W TEJ INTRYDZE. BĘDZIESZ ICH WODZIĆ WEDLE UZNANIA I ZABAWIAĆ SIĘ JAK TYLKO ZAPRAGNIESZ. BĘDĄ NASI. A KIEDY PRZYJDZIE CZAS, PORZUCĄ NA DOBRE SWOJĄ WIARĘ I ZACZNĄ CZCIĆ BÓSTWA, KTÓRE ICH WYBAWIŁY OD OPRESJI. PRZECIWNIKÓW ZABIĆ. SŁUGI WYNAGRADZAĆ. CZY TO NIE JEST SŁUSZNE? ZGODNE Z UPODOBANIAMI NASZYCH BÓSTW? MOJE UWIELBIA INTRYGĘ I MANIPULACJĘ, MAGIĘ... TWOJE ROZKOSZ, NIEZIEMSKĄ, DEMONICZNĄ. TO JAK? CHCESZ OBALIĆ OBECNY ŁAD TEJ PLANETY I UKSZTAŁNOWAĆ JĄ WEDLE NASZYCH PRAGNIEŃ? KU UPODOBANIA NASZYCH BÓSTW?
- Nie zrozumiałeś mnie - stwierdziła gdy wreszcie znalazła przerwę w nieco przydługawej, jak na jej upodobania, przemowie - Nie chcę by nie zabijać. Ja nie chcę rzezi, ani upajania się krzykiem umierających. Oczywiście. Tych co się nie da przekonać zabijemy, albo zakujemy w łańcuchy by pracowali dla tych co na prawdę zrozumieli. Ale wierz mi... to, że nie wszystkich da się przekonać wynika jedynie z tego, że nie mam zamiaru każdym zajmować się z osobna
-HAH! WIDZĘ ŻE DOCHODZIMY DO POROZUMIENIA... NIE MARTW SIĘ... NIE BĘDZIESZ MUSIAŁA ZWODZIĆ KAŻDEGO, ZAPLUTEGO, SŁABEGO KARALUCHA, KTÓRY GNIJE TAM NA GÓRZE KU UPODOBANIOM FRAKCJI. POZWÓL ŻE MASAMI BĘDZIEMY RZĄDZIĆ WEDLE MOICH METOD. TY ZAŚ BĘDZIESZ OKRĘCAĆ SOBIE WOKÓŁ PALCA ICH PRZYWÓDCÓW ORAZ TYCH, OD KTÓRYCH WIELE ZALEŻY... ZOBACZMY JEDNAK JAK SOBIE PORADZISZ... POZWÓL ŻE PRZEDSTAWIE CI PIERWSZY KROK... JA ZAJMĘ SIĘ WZBURZANIEM POSPÓLSTWA, POTENCJALNYCH REBELIANTÓW. CHCIAŁBYM ŻEBYŚ TY PRZENIKNĘŁA DO WYŻSZYCH SFER FRAKCJI. POTRZEBNE BĘDĄ FUNDUSZE. TAM NA GÓRZE JEST MNÓSTWO BOGACZY. ZDOBĄDŹ KTÓREGOŚ Z NICH, ZDOBĄDŹ FUNDUSZĘ, ŻEBY TE KARALUCHY MIAŁY JAK STWORZYĆ REBELIĘ... JA PRZYGOTUJĘ GRUNT A RÓWNIEŻ UDOSTĘPNIE CI ŚRODKI, JAKIE SOBIE ZAŻYCZYSZ. ALE PAMIĘTAJ. NIE BĘDZIE ODWROTU. JESZCZE TERAZ MOGĘ WYPUŚCIĆ CIĘ Z MOJEJ BAZY ŻYWĄ. NIE MASZ POWODU ABY WYJAWIĆ KOMUŚ CO TUTAJ ZASZŁO... ALE PÓŹNIEJ. MUSIMY BYĆ WOBEC SIEBIE KONSEKWENTNI... PRZYJMUJESZ MOJĄ OERTĘ?
- Założę sketę... ludzie lubią sekty... Albo nie wiem... pomyślę jeszcze. Muszę się dowiedzieć więcej o tej planecie. O jej ustroju. Topografii i wszystkiego co może mi się przydać. Oczywiście stoi. Niech się dzieje wola bogów.- nie dodała, że wcale nie wierzy by Andromalius był w stanie ją wytropić gdyby zdecydowała, że to ją już nudzi.

Andromalius miał wątpliwości co do Isztar. Kierował nią istny egoizm i jakieś bliżej nieokreślone aspiracje. Już miał delikatnie zanurzyć się w jej jaźni lecz stwierdził, że może tam znaleźć coś co go naprawdę zirytuje. Bezmyślny mord? Andromalius nie wierzył że coś takiego w ogóle istnieje. Bezmyślne to jest istnienie ku chwale Imperatora, mord takich bytów to już łaska, umożliwienie czczenia Mrocznych Bóstw to dopiero zaszczyt! Nie wiedział jednak jak zmusić Istzar do pełnej współpracy. Jej osobowość wydała mu się płytka. Wiedział że ktoś taki mógłby w każdej chwili zostawić wszystko lub nawet zrobić coś nieprzewidywalnego. A może zbyt długo mag obcował z bytami mu posłusznymi? Cała operacja wydała mu się większym wyzwaniem niż przypuszczał...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:23.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172