Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-01-2012, 22:25   #11
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Atul Cameton w skupieniu czytał wiadomość, która wyświetliła się na ekranie; z jego twarzy nie można było wywnioskować niczego. Potem, ukazując większą gamę emocji, zajął się listem. Elegancka forma i przyjemny zapach sprawiły, że przez moment wyglądał na bardziej zadowolonego, ale po chwili skrzywił się, zapoznawszy się z samą treścią.

Ja — stwierdził, z wyraźnym znudzeniem wysłuchawszy opinii innych udziałowców — wnioskuję o przyjęcie pierwszej propozycji. Niezbyt wszak uśmiecha mi się wspieranie w wojnie Li Halana... z całym szacunkiem — zakręcił ręką i skłonił się lekko w stronę Akhandera. — I... oczywiście także powody poruszone przez przedmówców. Czas... stawki... eee... et cetera. W każdym razie skoro, jak się wydaje, decyzja została już podjęta, nie ma co więcej dyskutować...

Miał już odejść, gdy Akhander poruszył inny temat.
Zabójstwo... — mruknął z niesmakiem, słuchając go. — Zbójecka robota.
Potem chrząknął.
Oczywiście, że sobie poradzę, łapanie żywych zwierząt to moja specjalność. I jestem całkiem chętny, choć nie ukrywam, że będą koszta. Potrzebne mi będą środki uspokajające i klatki, i sporo ludzi do obławy, a samo polowanie może trochę potrwać. Ale zapewniam, że jeśli bestia, której się domaga nasz klient, istnieje, to mnie uda się ją schwytać.

Zakończywszy dobitnie, spoczął, zadowolony z siebie. W tym samym momencie otworzyły się pobliskie drzwi i na mostek wmaszerował młody chłopak, Rangar.
Och, tu jesteście. Megan pewnie będzie chciała wiedzieć — powiedział cicho, po czym zamilkł i z zainteresowaniem spojrzał na kopertę, a następnie na wiadomość na ekranie.
Już skończyliśmy — skomentował Atul. — Możesz pójść ze mną.
Jakie to okrutne! — wykrzyknął nastolatek, wskazując na monitor. — Tylko dziesięć feniksów za życie człowieka… i w dodatku wyłącznie, jeśli zostanie dostarczony wraz ze swoim ekwipunkiem? Co to właściwie jest za "przydzielone wyposażenie"?

Atul spojrzał na ekran, a potem na pozostałych udziałowców.
Nie sprecyzowali. Najwyżej ich po prostu nie weźmiemy, ta kwestia nie powinna sprawić nam problemu — stwierdził spokojnie. — Chodź, powinieneś poćwiczyć strzelanie.

Cameton dysponował sporą kajutą na górnym pokładzie, w części dla oficerów, w której trzymał swoje rzeczy, broń i książki oraz spał wraz z Rangarem. W sąsiednim pomieszczeniu umieścił swoich służących, tak, żeby mieć do nich dostęp w każdej chwili. Nie skierował się jednak w tamtym kierunku, ale ku hangarowi, w którego rogu urządził niewielką strzelnicę z tarczą, do której można celować. Odkąd wykupił udziały na Dariusie ćwiczył tam codziennie wraz ze swoim siostrzeńcem. Chłopak się starał, ale oczywiście Atul patrzył na jego wyniki krytycznie i wciąż widział dużo miejsca na postępy.
 
Yzurmir jest offline  
Stary 18-01-2012, 23:57   #12
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gdy cisza zapadła na dłuższą chwilę, Gaspar uznał, że czas aby i on zabrał głos.
- Muszę się zgodzić z dwoma moimi przedmówcami. Także popieram misję od Zakonu Inżynierów. Warunki są jasne, cena podana, w zasadzie nie ma nic, czego by się można przyczepić. Poza tym to zlecenie jest pilne. Dla tych naukowców możemy być ostatnią nadzieją - jeśli się nie pospieszymy to zginą. A wojna być może poczeka, a Ten Który Spogląda z Łaską na Najmarniejszych z Marnych, czyli zapewne nas, nie określił ani zakresu zadań, ani ceny. Właściwie znamy tylko nazwę planety i imię wroga. Nawet nie wiemy, co tamten zawinił. Co będzie jak się okaże, że to prywatne porachunki? Co będzie jeśli markiz posunie się za daleko i ktoś jeszcze silniejszy postanowi się wmieszać i rozsądzić spór? Zbyt dużo niewiadomych jak dla mnie. Gdyby nie było wyboru, to bym nie wybrzydzał, ale skoro możemy, to wybierzmy tę korzystniejszą misję i lećmy na Kordeth.
Po krótkie pauzie kontynuował:
- Co zaś się tyczy sędziego, to w zabiciu go ani ja, ani nikt z moich ludzi udziału nie weźmie. Po pierwsze dlatego, że nie mam ochoty ponosić konsekwencji takiego czynu, ni doczesnych, ni wiecznych, a po drugie dlatego, że to bez sensu: ktoś odziedziczy dług i nasza sytuacja się nie zmieni. Co najwyżej odroczymy spłatę. Musimy podejść do tego jak mężczyźni, czyli dług spłacić, mimo że nieuczciwy. Zaś na przyszłość wyciągnąć wnioski i zbierać od naszych zleceniodawców poświadczenia, że rozliczyliśmy się całkowicie i że nie mają względem nas roszczeń. Będzie nam dużo łatwiej udowodnić, że dług został zmyślony. Tym razem niestety nie damy rady zapewne. Natomiast jeżeli pan baronet Cameton przystanie na chwytanie zwierząt, to planując obławę może śmiało żądać ode mnie wszelkiej pomocy, jakiej dam radę udzielić.

Gdy narada dobiegła końca Gaspar odszedł do swojej drużyny. Po drodze jednak natknął się na ciekawy widok. Wszyscy najmłodsi członkowie załogi, jeśli można ich tym mianem określić, zgromadzili się wokół holoprojektora i oglądali komicznie przedstawione przygody kapitana Jacka, który mimo karykaturalnego wyglądu przypominał... no właśnie kapitana Jacka. Trudno jednak było określić, czy projekcja miała ośmieszać swojego głównego bohatera, czy gloryfikować, tudzież jaki wpływ na nią miał rzeczony kawaler. Chwilowo jego umysł zaprzątało co innego.
- Issy, wiesz ile to jest dziesięć? - powiedział donośnie, wchodząc między widownię i zwracając na siebie ogólną uwagę. Dziewczynka spuściła głowę, wiercąc czubkiem bucika w podłodze. Pokiwała ostrożnie głową.
- A Ty ile masz lat?
- Siedem - pisnęła cicho.
- No właśnie. Marsz do kajuty, zaraz tam przyjdę. - Mówił to bez gniewu w głosie. Z resztą też nie zamierzał jej robić awantury, ani publicznie, ani na osobności. Wolał tego typu środki zostawić na poważniejsze występki.
Nim odszedł, rozejrzał się jeszcze po pozostałych zebranych. Nie miał zamiaru wychowywać cudzych dzieci. Ciekaw był tylko, kto pozwolił małej dziewczynce na oglądanie czegoś wyraźnie nie przeznaczonego dla niej.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 19-01-2012, 11:25   #13
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Li Halan wstał i spojrzał po swych współtowarzyszach kiwając ze zrezygnowaniem głową.- I takie właśnie krótkowzroczne decyzje poprzednich właścicieli sprawiły, że utknęliśmy w tej... sytuacji z Janosem.
Poprawił monokl mówiąc niemal mentorskim tonem głosu.- W tym rzecz panowie. Ceny z gildii Inżynierów nie podlegają negocjacji. Nie ma dwóch stron konfliktu, pomiędzy którymi można by było lawirować. Nie macie żadnej możliwości manewru , by podbijać stawki czy też wybierać smaczniejsze kąski, nie możliwości dodatkowego zarobku, nie ma nic... Za to będą koszty w ludziach i amunicji, w środkach medycznych. Koszty które nikt z was jakoś nie raczył wziąć pod uwagę. Owszem, wiecie ile możecie zyskać... a ile na tym stracicie?
Skupił się swe spojrzenie na Martinezie dodając.- A co do spłacenia pana naszego bankiera, obawiam się panowie, że przy takiej polityce ekonomicznej naszego małego wspólnego przedsięwzięcia wątpię, by starczyło nam na spłatę długu. Dobrze będzie jeśli ugramy jakikolwiek zysk na owej misji ratunkowej... jakikolwiek.
Akhader ostentacyjnie się przeciągnął mówiąc.- No i co do negocjacji, nie łudźmy się panowie. Żadne sensowne odroczenie spłaty długu nie wchodzi w rachubę. Nie po to się nasz pajączek silił na robienie nam pod ogonem, by nas tylko doić po trochu. Albo nas zmusi do jakiejś mało przyjemnej i mało opłacalnej misji... albo do sprzedaży Dariusa.
Skłonił się niemalże teatralnie współudziałowcom i rzekł.- I z tymi przemyśleniami do poduszki zostawiam was moi drodzy. Gdybym był potrzebny, będę w swoich kwaterach.
Po czym zwrócił się do stojącej za nim kobiety.- Pani Lishu, proszę poinformować przy okazji Hun Ciao, że mam ochotę na... hmm... kurczaka w winie z ryżem i pędami bambusa. Niech będzie gotowy za dwie godziny. Z góry dziękuję. Aaaaa i przy okazji, proszę przygotować zestawienie potencjalnych zysków z potencjalnymi kosztami względem wybranej przez nasze gremium misji.
Pani Lishu skinęła w odpowiedzi głową.
Akhader zamierzał już ruszyć w kierunku swojej kwatery, gdy zatrzymał się w pół kroku.- Byłbym zapomniał. Panie Richardson, słyszał pan wypowiedź baroneta Camertona. Co prawda sprawa klatek i środków usypiających et cetera, et cetera...- ostatnim słowom szlachcica towarzyszył gest dłoni zataczającej okrąg. Typowy, jak już zdołali poznać współtowarzysze podróży, manieryzm szlachcica oznaczający, że nie chce mu się kontynuować tej wypowiedzi i liczy na domyślność rozmówcy.- Sprawa ta nie jest pilna, ale można już pomyśleć i w chwili wolnej przedstawić wstępny kosztorys pani Lishu.
Po tej wypowiedzi Akhader udał się wreszcie do swej kwatery, by odpocząć po powrocie z Criticorum.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-01-2012 o 11:40. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 29-01-2012, 20:54   #14
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Nie było czasu na zwlekanie. Gdy tylko stało się to możliwe, Richardson odpalił potężne jonowe turbiny wypełniające niczym dwa śpiące giganty większość rufowej maszynowni. Cały masywny kadłub niszczyciela zadrżał i zajęczał, jakby sprzeciwiając się rozbudzającej go znowu do życia sile. Harrington z zadowoleniem zauważył, że system napędowy po ostatnich drobnych przeróbkach i przedłużonych okresie diagnostycznym reagował na jego komendy w sposób iście wzorowy. Po paru zręcznych manewrach i okresie cierpliwego lawirowania między setkami wektorów podejścia innych statków, znowu znaleźli się w czarnej pustce kosmosu.

Rejs do Wrót minął im szybko. Darius nie zawiódł, cierpliwie znosząc przyspieszenie nadane mu przez pracujące na pełnej mocy silniki. Lot w tak często uczęszczanym systemie właściwie nie powinien należeć do specjalnie wymagających. Wszystkie wirujące w przestrzeni obiekty były idealnie zmapowane, starczyło posuwać się tylko grzecznie od boi do boi. Tak przynajmniej było, gdy wybierało się drogę najbezpieczniejszą. Im jednak zależało na czasie.


Śmignęli z impetem wokół wielkiej kuli gazowego giganta, czując jak jego pole grawitacyjne niemal wyciąga nity z pancernych ścian niszczyciela, a im plomby z zębów. Zyskany w ten sposób pęd wykorzystali parę godzin później mknąć na samej granicy wielkiego pola asteroidów. Masywne, wirujące skały wielkości księżyców przez parędziesiąt minut zamajaczyły im na granicy wzroku znikając w końcu w czarnej pustce kosmosu. Pozostały po nich tylko pełne pretensji transmisje z jednostek wydobywczych, które najwyraźniej nie przywykły do tak niespodziewanych gości we własnej, oddalonej od normalnych szlaków, przestrzeni kosmicznej. Gwiezdni Górnicy nie bez powodu uchodzili za lud wyjątkowo gburliwy i niechętny obcym.

W końcu zatrzymali się przy Wrotach. Potężne silniki hamujące szarpnęły kadłubem, ustawiając ich statek na końcu długiej kolejki stojących przed obcą tytaniczną konstrukcją jednostek. Eter zaszumiał od propozycji handlowych, kłótni i normalnej kupieckiej gadaniny. Dzień później dane im było wreszcie skoczyć do Kordeth. Rzeczywistość przed nimi błysnęła i zafalowała, oświetlając obcą, upiorną łuną wyrzeźbione na Wrotach anielskie i demoniczne twarze. Wlecieli do środka.

Po drugiej stronie niemal natychmiast powitał ich ostrzegawczy sygnał zautomatyzowanej boi.

Cytat:
Uwaga! W systemie Kordeth trwają zbrojne rozruchy. Jednostkom nieupoważnionym zabrania się podróżowania na główną planetę układu lub jej księżyc.
Uwaga! W systemie Kordeth trwają zbrojne rozruchy. Jednostkom nieupoważnionym zabrania się podróżowania na główną planetę układu lub jej księżyc.

Szybki skan systemu pokazał jednak, że nie bardzo widać było kogokolwiek, kto mógłby kontrolować, czy zakaz był przestrzegany. Mimo bliskości do Criticorum system był prawie wyludniony i raczej niepopularny. Gdzieniegdzie na wyświetlaczach skanerów widać było pojedyncze drobne jednostki kurierskie, czy wydobywcze, gdzieś pałętał się też mały statek szpitalny. Na niektórych planetach polem elektromagnetycznym lśniły drobne placówki i kolonie. Wszystko to jednak było raczej żałosne i prawie na pewno nie dysponowało wystarczająco silnymi skanerami, by nie dało się przemknąć poza ich zasięgiem na Kordeth.

Tak też w końcu zrobili. Wokół jałowej planety o widocznej z kosmosu dzikiej atmosferze krążył wielki nieforemny odłamek skalny będący jej księżycem. Potwierdziła się też ich wiedza, dotycząca cywilizacji na planecie. Gęsto zaludnione były tylko oba bieguny planety. Okalające je wysokie pasma górskie chroniły te tereny przed huraganowymi, szaleńczymi wiatrami smagającymi resztę jałowych lądów. Wokół tych sfer wykryli też silne wiązki czujników skanujące przestrzeń lotniczą i większość orbity. Na szczęście (a może niestety) ich cel był w samym środku najsłabiej zaludnionej strefy. Z kosmosu wyglądało to tak jakby znajdował się pod samym ramieniem wielkiego, rozciągniętego niemal na cały kontynent cyklonu. A przynajmniej tyle wiedzieli na podstawie uzyskanych koordynatów, ich czujniki tam na dole nie wykrywały bowiem nic poza skałami i działalnością wulkaniczną. Wkrótce okazało się też, że przeczesujące orbitę wiązki z miast biegunów co parę godzin sięgają też przestrzeni nad ich miejscem docelowym, toteż zmuszeni byli odsunąć Dariusa paręset kilometrów od miejsca desantu.


Zwiad z braku innych opcji zrealizowali za pomocą niezbyt aerodynamicznego promu. Ten zaraz po przejściu przez atmosferę, jeszcze rozpalony do czerwoności, wpadł prosto w szalejący nad powierzchnią huragan. Przyrządy na moment oszalały próbując analizować ścierające się w tytanicznym boju prądy powietrzne. Automatyczna stabilizacja lotu, przewidziana raczej do warunków panujących na prawdziwie zamieszkiwalnych planetach wysiadła prawie natychmiast, wyłączając się z bezsilnym ostrzegawczym bipnięciem. Mimo heroicznej walki pilota z żywiołem promem ciskało jak liściem na wietrze, a silniki wyły w przeciążeniach jakby zaraz miały skonać, odpadając od kadłuba. W końcu udało się jednak przebić przez najgwałtowniejsze warstwy i warunki na zewnątrz ustabilizowały się.

Znaleźli się nad wyznaczonymi koordynatami, a czujniki nadal nie wskazywały żadnego kontaktu, widzieli go jednak własnymi oczami przez kurzawę pod sobą. Wśród ostrych, postrzępionych skał spoczywała czarno-szara kopuła o promieniu jakichś stu metrów. Wydawała się uszkodzona, jedna ze stron zupełnie się zawaliła, ukazując zabudowania znajdujące się we wnętrzu. Telekamera uchwyciła wśród nich jakieś ruchy, ze względu na warunki pogodowe obraz był jednak wyjątkowo nieostry, a podczerwień nie wiadomo czemu dawała błędne odczyty, jakby promieniowanie emitowane przez konstrukcję zaburzało pracę czujników. Możliwe też, że gdzieś tam na dole coś płonęło, nie mogli jednak potwierdzić źródła przytłumionego blasku bez lądowania.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 29-01-2012 o 22:17.
Tadeus jest offline  
Stary 07-02-2012, 13:32   #15
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Kordeth planeta w układzie o tej samej nazwie. Dom rasy Ukari i jednocześnie siedziba religijnego przywódcy ich religii. Atmosfera w większej części planety nie nadaje się do oddychania. Większość ukarskiej populacji planety zamieszkuje jej podziemia. Organizują się w klany, które z kolei można podzielić na dwa wielkie obozy polityczne. Sojusznicy to klany, które przysięgały wierność ludziom i wspierają ich. Drudzy to ruch wyzwoleńczy, atakują ludzkie osiedla, prowadzą akcje terrorystyczne i jak można było się przekonać, od czasu do czasu wszczynają niemalże otwartą wojnę.

Działania najemników były przez to utrudnione. Nie wiadomo co dokładnie działo się na powierzchni, komunikacja była znacznie utrudniona przez co i sama ich akcja musiała zakładać napotkanie licznych trudności. Dobrą wiadomością było, to że nie mieli za wroga całej planety. Złe, że ciężko było nazwać ich sojusznikami. Załoga Dariusa musiała liczyć tylko i wyłącznie na siebie.

Odprawa przed akcją została przeprowadzona w miarę szybko, aczkolwiek można było wyczuć wiszące w powietrzu napięcie i gorącą atmosferę. Nikt nie mógł się spodziewać, co napotkają. Lista nazwisk osób, które wezmą w akcji została sporządzona w miarę szybko. Była zresztą krótka, mieli jedynie 25 masek, a lepiej było nie wykorzystać ich wszystkich. 20 osób, powinno sobie poradzić. Jeżeli dojdzie do większych kłopotów ... to cóż będą musieli improwizować.

Po naradzie wojennej Jack uruchomił jeden z promów i ruszył na zwiad. Był najlepszym pilotem na pokładzie i jeżeli ktoś miał ryzykować przechodzenie przez niebezpieczną atmosferę, to powinien być to on. Kolejni będą mieli łatwiej, będą wiedzieli czego się spodziewać, a sprawdzenie komputerów, pozwoli na określenie lepszego wektora podejścia.

Przebijanie się przez atmosferę, chociaż tak naprawdę trwało minuty, wydawało się wiecznością. Prom trzeszczał i skrzypiał od ogromnej siły wiatru, która napierała na niego ze wszystkich stron. Harrington dzielnie walczył ze sterami, starając się utrzymać go w powietrzu. Raz czy dwa wstrzymał oddech, gdy elektronika promu odmówiła posłuszeństwa i stawał się on szybowcem. Na szczęście dla nich, za każdym razem uruchamiał ponownie, gdy znaleźli się w relatywnie spokojniejszym miejscu.

Jack latał i w gorszych warunkach, chociaż wtedy dysponował lepszym sprzętem. Jednakże w końcu prom ich nie zawiódł. Był to co prawda bardzo nerwowy czas, zwłaszcza gdy stery odmawiały posłuszeństwa, poddając się działaniom żywiołu. Raz nawet pilotowi wydawało się, że ster wyrwie mu ręce ze stawów. W końcu jednak opór ustał, wyszli z najgroźniejszej części huraganu i znaleźli się nad bazą.

Nie wyglądała najbardziej zachęcająco. Co więcej, możliwe że trwały już tam walki. Uszkodzenia wydawały się poważne, a ruch mógł wskazywać na obecność wrogów. Prom zatoczył kolejne kółko nad bazą, aby wszyscy obecni w środku mogli się uważnie przyjrzeć konstrukcji. Każdy z pewnością analizował inne elementy. Harringtona najbardziej w tym momencie interesowały miejsca do lądowania. Naliczył trzy strefy, w których lądowanie nie przyniesie żadnych trudności, dwie, z którymi powinien poradzić sobie doświadczony pilot i kilka, które określił w myślach jako "ostateczne". Koniec końców, gdyby musiał spróbował by posadzić prom nawet w środku konstrukcji poprzez zburzoną część. Nie obyłoby się bez uszkodzenia promu, ale gdyby ich ludzie znaleźli się w sytuacji bez wyjścia, mogłoby to uratować ich życie.

W końcu zebrali potrzebne dane i mogli wrócić na okręt. Tutaj już wcześniej trwały przygotowania do rozpoczęcia akcji. Wyznaczeni ludzie przygotowywali się. Marynarze pobrali uzbrojenie ze zbrojowni i teraz ponownie sprawdzali broń. Drugi prom był przygotowywany przez obsługę techniczną, a gdy tylko znaleźli się w hangarze, ekipa inżynieryjna zabrała się za szybkie oględziny promu. Wszelkie informacje zebrane podczas zwiadu zostały przekazane innym udziałowcom, nie wyglądało to za wesoło, ale z drugiej strony, wiedzieli na co się pchają. Mieli szansę zarobić a przy okazji uratować ludzi, warto było skorzystać z takiej szansy.

McTavish podszedł do kapitana, pokazując że jest gotowy do akcji. Tymczasem Jack dał mu znak ręką, żeby zaczekał na niego, a sam udał się, niby to zapytać jeszcze o coś Alishę. Nie chodziło o to, żeby specjalnie bał się. Wiedział jednak, że śmierć może nadejść w najmniej spodziewanym momencie, a jakoś nie chciał schodzić ponownie tam na dół, bez przynajmniej pocałunku "na szczęście". Kilka minut później oboje wrócili do hangaru, w którym trwały przygotowanie do akcji zbrojnej.

Jack zebrał pozostałych pilotów, aby przekazać rady dotyczące przemieszczenia się do celu na planecie.

-Uważajcie podczas schodzenia, jeżeli zrobicie to za ostro i wpadniecie zbyt szybko, to warunki panujące na dole, sprawią, że wasz prom stanie się bezużyteczny. Silny wiatr znacznie utrudnia latania, czasami lepiej poddać się mu i spróbować wyjść z cyklonu z wiatrem, pilnujcie jednak wysokościomierza, powierzchnia jest skalista i lądowanie awaryjne nie byłoby zbyt przyjemnym przeżyciem - po tej krótkiej wypowiedzi, pokazał im wydruk sporządzony przez techników i zebrany przez instrumenty pokładowe. Nie było tego zbyt wiele, jednakże i tak ułatwiało lądowanie.

A tymczasem nadchodził czas załadowania promów i wyruszenia ... "na wojnę".
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 08-02-2012, 02:41   #16
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gasparowi narada dłużyła się niemiłosiernie, choć trzeba przyznać, że biorący w niej udział byli dość konkretni i ich propozycje nie były pozbawione sensu. Nie wiedział dlaczego, ale miał straszną ochotę być gdzieś indziej. Gdziekolwiek, byle nie tam. Dlatego do dyskusji włączył się już na samym końcu i w zasadzie ją podsumował i uciął. W końcu mógł się stamtąd wyrwać. O dziwo od razu począł się lepiej. Udał się po swoich ludzi.

Czekali już w jednym pomieszczeniu. Gdy tylko wszedł stanęli na baczność w szeregu.
- Spocznij. Za chwilę wykonamy zwiad. Zjedzcie w tym czasie coś lekkiego, odpocznijcie trochę i rozgrzejcie się. Gdy tylko prom wróci, chcę Was widzieć uzbrojonych i gotowych w hangarze. Pamiętajcie, że na powierzchni oddychamy wyłącznie przez maski, więc też sobie załatwcie dobre. David, dowodzisz pod moją nieobecność i jesteś odpowiedzialny za przygotowanie grupy.
- Tak jest.
- W głównym zrzucie na planetę leci 20 osób, więc prom będzie pełny. Po lądowaniu ruszamy pierwsi. Oczy i uszy szeroko otwarte, ubezpieczamy wszystkie strony. Trzymacie się mnie jak glut podeszwy, nie chcę mieć za plecami paniątka, którego kontakt z bronią ograniczał się do polowania na króliki. Gdyby się trzeba rozdzielić, David z Marcusem poprowadzą drugą grupę. Nie otwierać ognia, dopóki nie macie pewności do kogo strzelacie. Dla Ukarów nie musicie mieć litości, ale nie uszkodźcie żadnego człowieka. Na pytania będzie czas, jak już się czegoś dowiem. Jakieś pytania? - zakończył odruchowo. Uśmiechy na twarzach podkomendnych uświadomiły mu bezsens tego co powiedział. - Zrozumiano? - poprawił się.
- Tak jest! - odpowiedzieli zgodnym chórem.
- Aha, zróbcie jakiś przegląd promu. Nie chcę żadnych pasażerów na gapę.

Przed wyruszeniem na zwiad poszedł jeszcze do Isabel. Nie mógł sobie pozwolić na długą rozmowę, ale musiał się pożegnać i upewnić, że będzie grzeczna pod jego nieobecność. Widział strach w jej oczach. Nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Co za ironia losu. Ona martwiła się o niego, a jedynym powodem, dla którego on bał się śmierci, był niepokój o nią. Zresztą, może na tym polega miłość?

Spokojny, komfortowy, dający poczucie bezpieczeństwa. Żadne z tych określeń nie pasowało do lotu jaki odbyli. Gaspar nie odzywał się ani słowem. Widział, że Jack robi co może. Miał też świadomość, że niejeden pilot już dawno straciłby panowanie nad maszyną. Dlatego uznał, że wszelkie komentarze byłyby nie na miejscu. Do tego z całych sił zaciskał zęby, żeby powstrzymać odruch wymiotny. Gdy lot się trochę ustabilizował, zbliżył twarz do szyby, żeby lepiej widzieć okolicę. Musiał wybrać dobre miejsce do wejścia. I najlepiej wytypować, gdzie kryją się naukowcy, a gdzie wrogowie. Ocenić sił wroga nie było mu dane, bo nie widzieli żywego ducha.

Gdy wylądowali, Martinez natychmiast udał się do ludzi przygotowujących się do lotu bojowego. Swoje wyposażenie wziął już wcześniej, na wypadek awaryjnego lądowania, więc nie potrzebował się przygotowywać. Zebrał wszystkich i wprowadził ich w misję:
- Ukarowie nie będą się szczypać, więc Wy też nie musicie. Choćby mieli pełzać i gryźć Was w łydki, to zrobią to. Ukar póki się rusza, póty groźny. Musicie ich albo zabić, albo starannie obezwładnić. Jeżeli trafimy na Ukarów. Przypominam, że naszym zadaniem jest ewakuacja naukowców, dlatego nie będziemy na siłę szukać wroga. Z tego też powodu nie otwierać ognia, dopóki nie upewnicie się, do kogo strzelacie. Na zewnątrz jest pusto i wietrznie, więc od razu wchodzimy do budynków, dlatego broń krótka w pogotowiu. Pod żadnym pozorem nie rozdzielać się na grupy mniejsze niż czteroosobowe. Pilnować masek. Oczy i uszy dookoła głowy. Odetchniemy z ulgą dopiero jak wrócimy na pokład. Jakieś pytania?

Gdy wszyscy ładowali się na pokład promu, Gaspar zdążył jeszcze pobiec do toalety. Nic tak nie przeszkadza w wymianie ognia jak pełny pęcherz. Gdy wrócił, trwały właśnie ostatnie przygotowania do lotu. Sprawdził, czy wszyscy jego podkomendni są prawidłowo zabezpieczeni na czas lotu. Usiadł obok nich, przy samym wejściu i zapiął swoje pasy. Pozostawało czekać na start.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 08-02-2012, 17:03   #17
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Mógł wymyślić wiele powodów. Mógł spleść ze sobą wiele kłamstw. Ale po co?
Tym razem prawda mogła się sama obronić. Dlatego też napisał prawdę, acz mocno osłodzoną lukrem.
Z wielkim żalem odmówił swemu krewniakowi pomocy, motywując powód odmowy obowiązek.
Przedstawił bowiem w liście swoją ekipę jako zawodowców zawsze wypełniających co do joty kontrakt, który zawarli. I tu właśnie miał pojawić się problem. Bowiem już zawarli kontrakt i zawodowa duma, jak i renoma ekipy ucierpiałaby, gdyby go ot tak zerwali. Dlatego z tej przyczyny, z boleścią na sercu musieli odrzucić kontrakt.
W ostatnich akapitach odmowy zaznaczył jednak, że jeśli propozycja Markiza Shin Hin Nijan Li Halana będzie nadal aktualna po ich obecnej misji, z radością ponownie ją rozważą.
Koniec, kropka, wysłane.
Akhader miał nadzieję, że przy kolejnych decyzjach, jego współudziałowcy wykażą się umiejętnością postrzegania sytuacji bardziej perspektywicznie.


Witamy na Kordeth.
Parszywa planetka, z parszywą pogodą, idealna do parszywej misji. Już sam jej wygląd świadczył, że będzie ciężko. Ale współudziałowcy nie pomyśleli o tym, znowu.
Li Halan przyglądał się przez iluminator statku, jak Hawkwood pędzi w kierunku planety, na zwiad.
-A mogliśmy teraz negocjować i walczyć w cywilizowanych warunkach.-westchnął bardziej do siebie, niż do stojących w pobliżu ludzi.
No cóż. Akhaderowi pozostało sprawdzić drugi prom, którego pilotem został. Paulus nie był tak zwrotny, jak “Jastrzębie” którymi oblatywał rodzinny majątek. Z drugiej strony... nie był tak prymitywny jak “Jastrzębie” i trochę zajęło Li Halanowi obeznanie się z tą maszyną. Ale, ponieważ stanowił on główny środek transportu między planetą a statkiem, to miał okazję na nim często fruwać. Choć nie było to tak ekscytujące jak latanie Nadirami.

Akhader wysłuchał z ciekawością wypowiedzi Jacka. Westchnąwszy smętnie spojrzał na wydruk, na którym oprócz informacji na temat parametrów lotu była też informacja o fatal errorze i awarii automatycznej stabilizacji lotu. Jeszcze nic nie zarobili, a już byli na minusie. Cudownie.
Podczas pogadanki Martineza szlachcic starał się nie ziewać za często, a jeśli już to dyskretnie... w końcu to nie do niego skierowane były słowa porucznika.

Li Halan usiadł przy sterach swego promu, uzbrojony w cały swój skromny arsenał, bardziej jednak polegając na strzeleckich umiejętnościach J.J.-a niż swoich. Akhader wolał bowiem śmiertelny taniec ostrzy, niż plucie ogniem.
Zadanie jakie mu przypadło, nie wymagało zresztą walki. Miał tylko jednego przeciwnika z jakim (teoretycznie) miał się zmierzyć. Niepogodę.
Upewnił się, że wszystkie systemy jego Paulusa działają w porządku i czekał. Najpierw bowiem Jack z Martinezem i jego ludźmi mieli zabezpieczyć lądowisko. A potem przylecieć z pierwszą partią uchodźców.
A Li Halan miał startować, gdy oni wyruszą z planety na Dariusa.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-02-2012, 23:01   #18
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Nawet nie myśląc o tym, by spytać się kogoś o pozwolenie, sir Atul Binan wkroczył na pokład promu, który miał wylecieć na misję zwiadowczą, i zasiadł jak najbliżej siedzenia pilota, w którym już się rozgościł Jack Harrington.
Chcę sam zobaczyć, jak wygląda sytuacja — wyjaśnił krótko. Wkrótce wystartowali; Cameton wstał, jak gdyby nigdy nic, i zajrzał przez przednią szybę ponad ramieniem Hawkwooda. — Poradzi pan sobie? — zapytał uprzejmie. W dole widać było skłębione chmury, zaciskające się w wirze cyklonu. Weszli w atmosferę i pojazdem szarpnęło, łowca usiadł zatem na swoim miejscu. Nawet przy najgorszych turbulencjach wydawał się być spokojny; jego emocje zdradzała jedynie lekka bladość i palce zaciśnięte na brzegach siedzenia.

Gdy w końcu przebili się przez huraganowe wiatry, ukazał im się ponury widok nagiej powierzchni planety.
Czapki z głów — pochwalił Jacka, wstawszy ponownie, i uśmiechnął się nieznacznie, po czym wyjrzał przez szybę, a potem zerknął na telekamerę. Starał się jak najlepiej przyjrzeć terenowi, na który wejdą — tym bardziej, że nie był pewien, czego się spodziewać po zabudowanym kompleksie badawczym, spędziwszy wszak większość życia w dziczy. Miał także nadzieję na rzut okiem na bieżącą sytuację; mrucząc jednak z poirytowania, stwierdził, ze bardzo niewiele widać z promu. Zwrócił jedynie uwagę na kopułę otaczającą ośrodek — obecnie uszkodzoną — która prawdopodobnie chroniła ludzi wewnątrz przez surową pogodą. Oby tylko, pomyślał, zawalenie się części tej ochronnej sfery nie uniemożliwiło im poruszania się po ziemi.

Po jakimś czasie zabrali się z powrotem i znaleźli znowu na Dariusie. Atul raz jeszcze sprawdził swoją broń — rewolwer oraz, rzecz jasna, cudowny karabin Grantz .560 Safari — i upewnił się, że Rangar zrobił to samo. Chłopak potwierdził niemrawo; był blady i wyraźnie wystraszony. Myśliwy spojrzał na niego uważnie, ale nie odzywał się, dopóki Rangar, nie wytrzymując ciężaru jego spojrzenia, sam nie zaczął:
Więc… Słyszałem, że możemy tam walczyć z tymi Ur-Ukarami… — powiedział z wahaniem. — Oni są jak ludzie, prawda? Bo ja jeszcze nigdy…
Bzdura — przerwał Cameton poirytowany, wyraźnie dając do zrozumienia, iż uważa to za głupotę i oczywistość. — To są obcy.
Och. — Chłopak zamilkł, jednak nie wydawał się przekonany. — No tak…

Atul patrzył się na siostrzeńca chłodno, ale nastolatek był tak wyraźnie strapiony, że w końcu wzrok szlachcica złagodniał. Nachylił się do młodzieńca i spojrzał z pewną wyrozumiałością.
Jeśli ogarną cię wątpliwości — powiedział cicho — to po prostu powtórz to sobie: to są obcy, nie ludzie. W dodatku dzicy i krwiożerczy — dodał już głośniej i wyprostował się. — W przypadku, gdybyśmy się rozdzielili, Eknath będzie nad tobą czuwał. Eknath? — zwrócił się do starszego mężczyzny stojącego parę kroków dalej. W odpowiedzi służący pokiwał głową ze zrozumieniem. — Dobrze. A teraz chodźmy.
 
Yzurmir jest offline  
Stary 14-02-2012, 12:14   #19
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Palce skakały po klawiaturze jak oszalałe, zimna kawa od kilku godzin już oczekująca na kolejny ostateczny już tym razem łyk zostawiała czarne linie wyraźnie znaczące powolny proces jej ubywania. Spore pomieszczanie było zawalone stertami papierów i dokumentów ułożonych w przypadkowe stosy, nośniki danych walały się nie tylko po biurku przy którym pracował siwowłosy mężczyzna ale i na każdej wolnej przestrzeni jakiej nie zajmowały książki czy dzienniki. Przyćmione światło jakie dawała niewielka lampka oraz słaba świetlówka dawały wystarczająco cienia by osoba która nie chciała zostać dostrzeżona mogła w spokoju obserwować pracującego mężczyznę. Nowy komunikat który pojawił się na ekranie monitora na chwile tylko przykuł uwagę inżyniera, chwilę potem rozległ się odgłos niszczarki połykającej kolejne strony którymi karmiła je ręka siwowłosego.
- Cholera, w tym tempie nigdy tego nie skończymy. Wydaje mi się że nawet nie zaczęliśmy, jak ci idzie z tym kodem?
Mathew Richardson spojrzał się na linijki informacji wyskakujące na jednym z ekranów do którego podłączony był jego osobisty komputer.
- Daj spokój sam chciałeś by podłączyć trzy na raz. Odpocznij sobie, zacznij może tłumaczyć i katalogować resztę skanów...
Inżynier przeciągnął się ziewając potężnie po czym sięgnął po kubek z kawą w którym stwierdził z niesmakiem nie pozostało zbyt wiele mulistego płynu. Nowy komunikat wraz z jakimiś danymi pojawił się na ekranie. Mathew machnął tylko ręką.
- Armia może i tak ale nie na półautomatach, samo szkolenie i opanowanie odruchów zajęło by zbyt wiele czasu. Gdyby dodać algorytmy to co innego, ale musisz mieć do tego odpowiedniego specjalistę który nie tylko się na tym zna ale nie spieprzy samego kodu. Avestianie nie mogli się do niego przyczepić bo robił je na sterowanie ręczne ale przeróbka jednego zajęła nam ile, nawet nie jeden dzień. - seria schematów i statystyk które zaczęły pojawiać się na ekranie wyraźnie zainteresowały głównego inżyniera Dariusa który roześmiał się na koniec.
- Tak, tak jesteś wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju i tak wiem doskonale co potrafisz. Hmm możesz mieć rację w sumie, ktoś z odpowiednim funduszem i zapleczem. Tylko że to wymaga czasu, ludzie często nie mają aż tyle cierpliwości do takich spraw. Idę po kawę i zrobię małą rundkę po okręcie, wrócę za godzinę czy dwie.
Mathew przeczytał ostatni komunikat po czym zgasił światło i zamknął drzwi do swojej pracowni. Na ekranie monitora jeszcze tylko przez chwilę dało się odczytać.
-- Ja mam całą wieczność przyjacielu--
Ekran zgasł i tylko migające diody świadczyły o wciąż trwających procesach.


- Lily uspokój się to było tylko holo. - Rachel uśmiechała się do swojej najmłodszej córki która od kilku już dni potrafiła mówić tylko o tym.
- Ale mamo! On był jak nasz kapitan całkiem taki sam! I nawet mówił tak samo i tak groźnie patrzył i też miał miecz i też był kapitanem! Ja ci mówię mamo że to on! Mamo myślisz że pokonał barona? David mówi że na pewno pokonał i że kupi mi następne holo jak będziemy na Criticorum. I tak pomyśl bo my nic nie wiemy o kapitanie, on musi mieć jakieś tajemnice i może on się teraz ukrywa przed tym baronem, albo przed jego braćmi i wujkami bo oni na pewno chcą go znaleźć i załatwić, może lepiej powiedzieć tacie i mu wymyśli coś wtedy żeby oni mu nie dali rady w ogóle już, bo tata coś by wymyślił na nich że usmażyło by ich wszystkich.
Rachel spokojnie ignorowała paplaninę Lily i powoli acz nieubłaganie kładła ją do łóżka. Przyzwyczaiła się już do licznych i ekscytujących przygód oraz tarapatów w które najmłodsza tak często potrafiła się pakować, nigdy na szczęści nie było to nic poważnego na tyle by Mathew musiał interweniować.
- Lily obiecaj mi tylko że będziesz zamęczać naszego kapitana za bardzo i nie wolno wchodzić ci do jego kwater, obiecujesz?
- Obiecuję mamciu, przecież mnie znasz, ja tylko chcę by baron mu nic nie zrobił... - ostatnie słowa były wypowiadane coraz ciszej wraz z nadchodzącą sennością. Matka uśmiechnęła się tylko, doskonale znała możliwości swojej córki. Zdecydowanie będzie musiała ostrzec Jacka przed nowym wielbicielem.


Następne dni mijały wyjątkowo spokojnie, zdawało się że nikt i nic nie chciało zakłócić spokojnego lotu jaki zaoferował im kapitan Jack, nawet silniki nadzorowane przez dwadzieścia cztery godziny nie sprawiały najmniejszych problemów. Mathew był prawie całkowicie pochłonięty przez obowiązki, przygotowanie i sprawdzenie promów, przegląd pojazdów naziemnych, przegląd uzbrojenia, doglądanie drobnych a jednak zdarzających się na Dariusie awarii oraz rutynowe kontrole nawet przy pomocy kilku osobowego personelu inżynierów codziennie zajmowały sporą część dnia. Mylił by się jednak ten kto powiedział by że praca to całe jego życie, często można go było spotkać na zaimprowizowanej siłowni czy niewielkim ringu gdzie bywał sparing partnerem dla swego syna. Z żoną widywał się regularnie w swej własnej pracowni która wypełniona maszynami myślącymi służyła również innym członkom załogi którzy tylko potrafili nimi operować, pomagając im w ich pracy czy badaniach, jak to było w wypadku Rachel. Sam inżynier często to właśnie tutaj przyjmował interesantów z ich własnymi drobnymi problemami do naprawienia. To tutaj Megan znalazła swój własny kąt gdzie pod okiem ojca opracowywała swoje własne wynalazki i wprowadzała udoskonalenia do już istniejących maszyn, nie żeby one same tego potrzebowały. Życie na statku wróciło do swego normalnego rytmu który przerywał tylko na chwilę właśnie pobyt na planetach czy misje w których zdarzało się czasem uczestniczyć jednemu z członków rodziny. Posiłki spożywane z większością załogi w messie pokładowej były już prawie rytuałem, to prawda że Mathew był jednym udziałowców, znał jednak praktycznie każdego kto był na okręcie dłużej niż kilka miesięcy, zwyczajnie nie dało się od tego uciec, wcześniej czy później trafiałeś do jego pracowni.

- Tato! Nawet Rangar leci! Dlaczego ja nie mogę?! Przecież na pewno się przydam, nie jestem już mała i potrafię o siebie zadbać! Tato... proszę to była by moja pierwsza misja. Nigdy mnie nie bierzesz a David lata cały czas praktycznie, gdyby nie kapitan to znów on by leciał.
Mathew spojrzał najpierw na najstarszą córkę a potem błagalnie na żonę na co ta tylko wzruszyła ramionami i nie przerywając przygotowań odezwała się.
- Nawet mnie w to nie mieszaj, ty zresztą też Meg. Ja tylko lecę z nimi bo muszę a nie dlatego że chcę.
Jeszcze przed chwilą skrzące się błagalnie oczy dziewiętnastolatki która wyglądała jak by miała się zaraz rozpłakać zwęziły się a twarz zmarkotniała gdy zorientowała się że ten numer tym razem nie przejdzie.
- Megan porozmawiamy o tym po naszym powrocie, dobrze?
- A czemu po powrocie jak ja chcę lecieć teraz tatuś. Po powrocie będzie już za późno, nic nie zobaczę, tylko obraz z telekamery i to może nie bo tam zawsze są tłumy ważniejszych ode mnie. To niesprawiedliwe, strzelam lepiej niż nie jeden z tych marynarzy i w przeciwieństwie do nich wiem co zrobić jak mi się broń zatnie. Tato czemu nie? Proszę, proszę cię tatuś. Zaufaj mi proszę, zawsze mi mówisz że sobie poradzę a teraz w to nie wierzysz? Tatku, proszę cię bardzo, pozwól mi lecieć. Naprawdę mi na tym zależy.
Mężczyzna westchnął ciężko na co Rachel parsknęła śmiechem a Megan podskoczyła piszcząc z podekscytowania. Mathew uśmiechnął się widząc jak jego dziewczyny doskonale wiedzą jak rozgryźć jego “żelazne” decyzje.
- Polecisz ale na moich warunkach i żadnych ale i żadnych negocjacji. Po pierwsze zaopiekuj się Lily i upewnij że nie wsiądzie na żaden z promów. Po drugie nie lecisz z nami a ewentualnie w drugim promie lub w następnym jeśli okaże się że potrzebujemy więcej ludzi tam na dole... a a a powiedziałem żadnych ale. - ojciec przerwał córce gdy ta tylko zaczęła otwierać usta.
- Przygotuj się więc lepiej i czekaj, w pierwszym promie i tak nie ma już miejsca.
Mężczyzna wrócił do pakowania niewielkiego plecaczka i licznych kieszonek w swojej kamizelce sprzętem na wszelki wypadek, cichutko szeptał też modlitwę do Wszechstwórcy nie o powodzenie w misji a raczej o to by przypadkiem tych dodatkowych ludzi tam na dole nie potrzebowali.

Mathew zamocował niewielki komputerek w specjalnie przygotowanym do tego miejscu na przedramieniu. Na niewielkim ekraniku co chwilę wyskakiwały komunikaty potwierdzające gotowość i sprawność przygotowywanych od kilku dni sekwencji i programów deszyfrujących. Inżynier zaciągnął rękaw i w całkiem dobrym humorze wszedł na pokład promu, był po prostu przygotowany by z tej misji wynieść jedną drobną rzecz. Zwykłą kopię zapasową projektów oznaczonych AA+.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
Stary 05-03-2012, 11:12   #20
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Prom opuścił hangar Dariusa zagłębiając się w niespokojnej atmosferze jałowej planety. Ci, którzy nie brali udziału w zwiadzie mieli pierwszy raz okazję zapoznać się z emocjami związanymi z lotem przez szalejące na dole huragany. Silniki wypakowanego po brzegi promu wyły żałośnie, gdy stateczek desperacko próbował przeciwstawiać się potężnym podmuchom wiatru. Co jakiś czas, gdy tytaniczne fronty burzowe zmuszały ich do obniżenia pułapu ukazywała im się powierzchnia planety. I zdecydowanie nie wyglądała na taką, na której chciałoby się dobrowolnie lądować.



W końcu udało im się dotrzeć do bazy Inżynierów. Dzięki wcześniejszemu zwiadowi i analizie zebranych danych Jack nie miał niemal żadnych problemów z lądowaniem. Posadził statek na częściowo zagruzowanym lądowisku, wykorzystując do tego wcześniej zaplanowany wektor podejścia. Z ładowni momentalnie wylali się ludzie Martineza zabezpieczając perymetr wokół promu. Chwilę potem dotarły do nich pierwsze raporty o odnalezionych zwłokach należących zarówno do ludzi, jak i ukarów. Spod grubych burych płaszczy widać było zarysy pokrytych przestrzennymi tatuażami bladych twarzy. Gdy jeden z żołnierzy próbował odwrócić nogą leżące na brzuchu zwłoki, by sprawdzić w jaką broń wyposażeni byli atakujący w powietrzu rozległ się przeszywający pisk i zwłoki eksplodowały w fontannie krwi i ognia, odrzucając niefortunnego żołdaka na trzy metry do tyłu.
- Trupy są zaminowane!!! - rozległ się wrzask w eterze.
- Medyk!!! - zakrzyczał któryś z marynarzy, przypadając do poparzonego żołnierza.
I w samym środku tego chaosu zaczęło się zabijanie. Wszędzie dookoła nich zza zabudowań wyłoniły się okryte płaszczami sylwetki. Powietrze stało się gęste od pocisków. Przez wirujący w powietrzu pył i gryzący dym z płonących zwłok ciężko było dokładnie oszacować liczebność atakujących. Gęsto upakowane pod kopułą budynki i wszechobecny gruz zapewniały niemal idealne osłony do prowadzenia ostrzału. Na szczęście Martinezowi nie brakowało doświadczenia w takich sytuacjach. Jego ludzie i poinstruowana reszta od razu zajęli idealne pozycje od obrony. Rozpoczęła się intensywna wymiana ognia.

Gdy wydawało się już, że ukarowie zaczynają się wycofywać, przyciśnięci ogniem zdecydowanie lepiej uzbrojonych przybyszy, z rozpadlin przecinających powierzchnie wokół bazy zaczęły wyłaniać się nowe zakapturzone sylwetki. A za nimi szła burza. Ściana wirującego szarego pyłu i toksycznych wulkanicznych wyziewów zdawała się podążać za nimi niczym zaklęta. Wyprzedziła ich na krótko przed dotarciem do bazy odbierając broniącym resztki widoczności. Przeciwnicy jawili się w niej jako niewyraźne znikające się i pojawiające niespodziewanie cienie. Jeden z marynarzy wrzasnął nagle ugodzony rytualnym ukarskim nożem. Serie posłane w kurzawę za nim natrafiły tylko na powietrze. Cienie zdawały się zbliżać coraz bardziej, a zapasy amunicji mimo, że nadal dość znaczne, nie pozwalały na zbyt częste chybienie.

Nagle wyposażony w sztuczną inteligencję komputerek na ramieniu Inżyniera zapiszczał ostrzegawczo. Na ekranie pojawiła się wiadomość.

Uważaj szefie. Wykryłem przekaz w sieci bezprzewodowej bazy. Zbliżają się tutaj jakieś maszyny.

Zaledwie chwilę później cała przestrzeń wokół nich wypełniona została seriami z broni maszynowej. W kurzawie wokół nich zamajaczyły metaliczne, pancerne jednostki biorące na cel zarówno atakujących ukarów, jak i ich własnych ludzi.


Ukarowie skupili na nich ogień, jednak ich prymitywne myśliwskie karabiny miały poważne problemy z przebiciem nowoczesnych pancerzy. Nie brakowało im jednak sprytu. Zwabili jedną z maszyn na zwłoki, które momentalnie eksplodowały, druzgocząc system napędowy golema. Nie powstrzymało go to jednak przed dalszym ostrzałem, który odebrał życia dwóm z wycofujących się atakujących.

Na orbicie

- Mamy coś na czujnikach - nadał dyżurny załogant z mostka. - Jakaś jednostka wielkości fregaty wkroczyła w przestrzeń wokół Kordeth. Straciliśmy namiar, gdy zakrył ich cień planety. Jednak sygnatura silników była zdecydowanie wojskowa...
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 05-03-2012 o 17:59.
Tadeus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172