Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2011, 22:06   #1
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
[Gasnące Słońca] Drużyna A

.



Drużyna A





Criticorum. Jeden z najlepiej rozwiniętych światów Cesarstwa. Dominium liberalnego i spragnionego nowinek technicznych rodu al-Malików. Barwny tygiel wszelkich możliwych kultur, prądów i stronnictw. Doskonała lokalizacja na przecięciu aż siedmiu gwiezdnych szlaków od tysiącleci zapewniała temu światowi ogromne wpływy z handlu... i bardzo duży ruch.




Darius w ostatnim momencie skorygował pozycję na zatłoczonej orbicie postojowej planety, tylko o metry unikając kolizji z przepychającym się poza kolejką promem. Rozpędzony stateczek w barwach rodu Hazatów przemknął z impetem pod kadłubem, wpadając wirującym ruchem między dwa potężne frachtowce i fregatę Świątyni Avesti. W radiu rozbrzmiały serie bluzgów i kościelnych klątw rzucanych jego śladem. Po chwili, gdy jednostka zniknęła w gęstych, poszarzałych spalinami chmurach planety wszystko wróciło do normy. No, może poza pełnymi jadu groźbami rzucanymi przez inkwizytorów pod adresem kontroli lotów stolicy - Acheonu.

Wybrali chyba najgorszą porę na przybycie, w miastach planety odbywały się bowiem sławne Krwawe Żniwa. Spektakle, na które z całych Znanych Światów zwożono najniebezpieczniejszych kryminalistów, by ci ścierali się ze sobą na wielkich wymyślnych arenach w bitwach na śmierć i życie. Było to wyjątkowe wydarzenie turystyczne, powodujące, że zatłoczona już i tak planeta dosłownie pękała w szwach. Większość sekt Kościoła od lat sprzeciwiała się tym krwawym celebracjom. Avestianie byli wyjątkiem. Oni z wielką chęcią zwozili na przedstawienia złapanych heretyków, chcąc by jak największa liczba wiernych ujrzała, jaki los czeka grzeszników.

Telekamery zamontowane w kadłubie Dariusa ukazywały im niewyraźny obraz stolicy pod nimi. Wśród niewiarygodnie wysokich futurystycznych wieżowców pamiętających czasy Drugiej Republiki rozciągała się nieskończona połać niższych współczesnych osiedli, sklepików, warsztatów i slumsów, które przy niebosiężnych konstrukcjach wydawały się maluczkie niczym zbudowane dla mrówek. Wszędzie dało się też zauważyć setki potężnych przemysłowych kominów, bijący w niebo ogromnymi chmurami spalin.

Nad planetą Darius znajdował się już od pięciu dni. Przez ten czas zdążyli zejść na powierzchnię i zaznać wielu z miejscowych uroków. Choćby przymusu noszenia masek chroniących przed toksycznymi oparami stolicy. Maseczki na ulicach widać było wszędzie, od zużytych egzemplarzy jednorazowych, noszonych przez najbiedniejszych aż po wysmakowane złocone i inkrustowane modele, będące elementem najaktualniejszej szlacheckiej mody.

Na szczęście jednak poza dziesięciomilionową stolicą i otaczającym ją wielkim okręgiem przemysłowym wiele regionów nadal szczyciło się nieskażoną zielenią. Tam potężni i wpływowi mieszkali, odpoczywali i bawili się - gdy interesy akurat nie pchały ich do stolicy. A czasy takie na Criticorum były zaprawdę rzadkie. Nie na próżno nazywano planetę Gniazdem Intryg.




Było to idealne miejsce do znalezienia pracy, ale również i do spotkania z dawnymi znajomymi. Powiadano, że każdy człowiek z ambicjami kiedyś przewinie się przez Criticorum. W tym przypadku niestety był to Gustav Janos, sławny w pewnych kręgach bankier Gildii Sędziów, który odkupywał od możnych Cesarstwa trudne do ściągnięcia długi i zarabiał na horrendalnych wręcz odsetkach. W tym przypadku nazbierał jakichś częściowo wyimaginowanych żądań od ich byłych pracodawców i gwiezdnych portów, z których usług w przeszłości korzystali. Czemu się na nich uwziął? Nie mieli zielonego pojęcia. Jednak, gdy tylko dowiedział się o ich pobycie na planecie za pomocą znanych tylko sobie sposobów doszczętnie zepsuł im reputację, obiecując pisemnie czynić tak do momentu, w którym nie spłacą mu kwoty w wysokości ponad 45,000 feniksów (z ciągle rosnącymi odsetkami).


***




Kwatermistrzowi Dariusa, kawalerowi Akhaderowi Li Halanowi jedynie z wielkim trudem i dzięki rozległym znajomościom udało się wyklarować niecne pomówienia i otrzymać zaproszenie na bal barona Hamida al-Malika - jednego z posiadaczy ziemskich planety, zarządzającego bogatym miastem portowym Savpna. Bal urządzono z okazji zamążpójścia jego pięknej córki Aranny, która po ponad siedmioletnim burzliwym narzeczeństwie wreszcie postanowiła związać się na stałe ze swoim wybrankiem - jednym z Rycerzy Poszukujących Cesarza. Osoba Pana Młodego, sławnego podróżnika ściągnęła na przyjęcie dużą ilość spragnionych nowinek i atrakcji gości, członków niemal wszystkich znaczniejszych ugrupowań cesarstwa. Dobre wrażenie psuło tylko drażniące nozdrza portowe powietrze wypełniające niemal cały monumentalny, nadmorski płac i świadomość faktu, że wydarzenia towarzyskie z prawdziwego zdarzenia odbywały się tysiące kilometrów dalej - w zadymionym Acheonie, bądź stolicach innych, znaczniejszych regionów.


***





W tym samym czasie wytrawny myśliwy, sir Atul Biman Cameton, wraz ze swoją świtą cieszył się bogatą fauną lasów kontynentu Perleria. Aż ciężko było uwierzyć, iż na planecie o tak skażonej stolicy znaleźć można było wielkie połacie dziewiczych regionów. Niemal cały kontynent uchował się przed wszechobecną industrializacją - od mroźnej, stepowej północy, zamieszkiwanej przez plemiona prostych zbieraczy i łowców, przez gęsto zalesiony zachód, aż po nieskończone niziny południa, o które spierały się trzy tamtejsze domy szlacheckie i miejscowy biskup. Szybko okazało się jednak, że nie wszystko było tam do końca naturalne. Mieszkańcy leśnych wiosek z przerażeniem opowiadali o dziwnych, szepczących w mroku monstrach i zniekształconych pół-ludzkich kreaturach mieszkających ponoć głęboko w matecznikach i zabijających w bestialski sposób samotnych wędrowców. Mówiło się, że to pomiot bezbożnych eksperymentów sprzed stuleci i niejedna ekspedycja Avestian udała się ich śladami, tylko po to, by już nigdy nie powrócić z mrocznych uroczysk.


***




Mathew Richardson, pokładowy inżynier, w tym czasie też nie próżnował. Okazało się, że podczas jednej z ostatnich misji uszkodzeniu uległ jeden z (wielu) wrażliwych podzespołów modelu Jerycho. Usterka okazała się na tyle rozległa, iż należało wynająć warsztat i zakupić odpowiednie części zamienne. Na szczęście byli na Criticorum, świecie, na którym kupić dało się prawie każdy towar. Z drobną pomocą Pani Lishu, asystentki kwatermistrza, w przeciągu dwóch dni zdobyto potrzebne podzespoły i wynajęto mały garaż w biedniejszej części dzielnicy rzemieślniczej. Bliskość fabryk powodowała, iż powietrze było niemal szare od pyłu i niemożliwością było zobaczyć cokolwiek, co znajdowało się dalej niż parędziesiąt metrów od własnego nosa - była to jednak cena, którą pani Lishu (w imieniu Inżyniera) gotowa była ponieść za niskie opłaty wynajmu. Na szczęście garaż posiadał działający (czasem) filtr powietrza, a i sąsiedzi z pobliskich manufaktur okazali się nad wyraz sympatyczni, przekazując z wielką chęcią najnowsze plotki z okolicy. W tym informację o astronomicznych wręcz dniówkach, jakie płacono doświadczonym (i pomysłowym) inżynierom przy konstruowaniu zabójczych maszyn na areny Krwawych Żniw.


***


Gdy po pięciu dniach wszyscy powrócili na Dariusa powitały ich dwie wiadomości. Jedna, elektroniczna, przysłana została bezpośrednio do głównej maszyny myślącej okrętu. Drugą, spisaną starannie na papierze najwyższego gatunku dostarczył wytwornie ubrany posłaniec, pozostawiając ją przy wejściu na statek razem z misternie zdobioną srebrną tacą, która wcześniej służyła do transportu filigranowego liściku.

Mieli nadzieję, że otrzymane propozycje były konkretne, w kasie Dariusa pozostały już bowiem tylko niecałe dwa tysiące feniksów, co w najlepszym razie starczyć mogło na około miesiąc operacji okrętu. Gdyby nie udało się uzupełnić kiesy, trzeba by pewnie zacząć wyprzedawać sprzęt - co niestety nie zdarzyłoby się po raz pierwszy w historii Dariusa.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 21-12-2011 o 21:00.
Tadeus jest offline  
Stary 30-12-2011, 00:02   #2
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ciemno... potężne wieżowce i chmury przemysłowych dymów sprawiały, że tutaj zawsze panował półmrok.
Brudno... ścieki z fabryk zmieniały wodę płynącą kanałami w brudny ściek.
I niebezpiecznie... Tu nie docierało prawo i porządek ni rodów ni gildii, ni kościoła. Nie miały interesu by docierać.


Czy którakolwiek z kochanek, czy którykolwiek z uśmiechniętych szlachciców, mogłoby uwierzyć, że ów uśmiechnięty birbant, znany jako Akhader Li Halan załatwia swoje interesy w takim miejscu?
A jednak załatwiał. I to nie pierwszy raz. Po prawdzie nie znal za dobrze tutejszych bandytów. Ani też nie zamierzał poznawać. Ale znał takie miejsca.
Idealne na nieformalne spotkania w cztery oczy z niezbyt uczciwymi urzędnikami i przekupnymi członkami Gildii jak i Kościoła.
Takim też był drżący i nerwowy staruszek, o przenikliwym niemalże szczurzych oczkach i aureoli szarawych włosków wokół łysinki.
Imię jego nie było specjalnie ważna dla Akhadera. Mężczyznę polecił zaufany urzędnik wyższego szczebla po paru głębszych i w chwili szczerości nimi wywołanej. Kilka godzin negocjacji i rezultat został osiągnięty.
Imię informatora nie było godne zapamiętania. Za to numer kontaktowy już tak. I ten wylądował w prywatnej kartoteczce Li Halana prowadzonej skrupulatnie przez panią Lishu. Akhader bowiem nie miał do takich spraw głowy.

Blady człowieczek łypnął chciwie na wypchaną sakiewkę, którą jakby od niechcenia podrzucał szlachcic. Jego kościste palce zacisnęły się nerwowo na bokach urzędniczego kubraka. Zwilżył usta, zlizując osadzony na nich uliczny pył.
- Gęsta pogoda... - zarzęził po nosem. - Nie tylko jaśniepan interesuje się Janosem, nie tylko on pragnie poznać jego tajemnice. - ściszył głos, rozglądając się bacznie po alejce. - Szare Twarze w Acheonie również pytają, również poszukują wieści o tajemniczym towarzyszu... - wyszeptał, przestępując z nogi na nogę. - Ale sami błądzą we mgle! Nie wiedzą nawet, gdzie się udaje, gdy opuszcza biuro Gildii! - w ustach informatora rozbrzmiał niezdrowy świst podniecenia. - Podobno ukrywa się, bo ścigają go wierni słudzy Cortezów, których zrujnował na Tetydzie. Bronili się przed nim dwa lata! Gdy nie udało się go nastraszyć, próbowali przekupstwem, później najmowali najlepszych adwokatów, odwoływali się nawet do cesarskiego justycjusza, wszystko na nic! A odsetki cały czas rosły! W końcu nawet ich potężne fabryki broni nie starczyły, by spłacić dług i niemal wszyscy ich słudzy trafili do Kajdaniarzy! A to tylko ostatnie z jego dokonań! - nerwowy świst. - Jego kariera zaczęła się ponoć na Aylonie, gdzie doprowadził do ustąpienia Biskupa Alvarosa i paru pomniejszych przywódców Gildyjnych...
Oczywistym było, iż stojący przed nim nielojalny urzędnik był prawdziwym fanem Janosa. Oczy błyszczały mu jak klejnoty, gdy rozwodził się nad każdym z jego dokonań. Cóż... najwyraźniej każda branża miała swoich bohaterów. I jaka branża... tacy bohaterowie.
- I o was też słyszałem... - jego czarne oczka zalśniły w łysawej głowie. - Ale nijak nie pasujecie do poprzednich ofiar, więc musi się za tym kryć coś innego...
Nagle jakiś ludzki kształt poruszył się w gęstej mgle zaułka. To J.J., dawał znak, iż ktoś zbliża się do ich pozycji.
- Powodzenia... - wyszeptał spłoszony informator, pospiesznie chwytając zapłatę i znikając w gęstej zawiesinie zanieczyszczeń.
-Ruszamy więc...- westchnął Akhader. Okryta płaszczem sylwetka szlachcica ruszyła przodem. A do jego pleców niczym mucha przykleił się J.J.

Informacje które udało się uzyskać od owego szczurka były... smakowite. I warte wydania pieniędzy.
Cortezi i biskup Alvaros. Należało się z nimi skontaktować. Sprzymierzyć nawet.
A nuż coś z tego będzie. Jeśli uda się dostać od nich zlecenie na głowę Janosa, to połączy się przyjemne z pożytecznym. Minimalnym zyskiem z takiego spotkania mogłyby być nowe informacje o Janosie.
Oczywistym bowiem było, że cały statek wraz z zawartością nie jest tyle wart ile żądał. I miał rację informator. Za żądaniami bankiera kryło się coś jeszcze. Pytanie tylko, co.
Akhader uznał, że bazując na doświadczeniach Cortezów nie ma co iść na prawniczą wojnę z Janosem. Więc dwa rozwiązania nasuwały się same.
Albo porozmawiać osobiście z Janosem i wynegocjować jakąś umowę. Może nawet uczynić go współudziałowcem Dariusa?
Albo fizycznie zlikwidować zrzucając winę na Cortezów, biskupa... kogokolwiek. Ostatecznie Gustav Janos miał wielu wrogów. I chyba doskonale o tym wiedział skutecznie ukrywając się przed własną Gildią jak i niespodziewanymi gośćmi. Wiadomo jedynie że był na Criticorum... Cóż... Prawdopodobnie był na Criticorum.
Akhader wolałby zacząć rozprawę z nim od rozmowy i negocjacji bezpośredniej. Zabójstwa są takie pracochłonne i kosztowne.


Ach...co to był za bal.


Bal nad bale. Był tu każdy kto coś znaczył w Savpnie. I wielu takich, którzy chcieli coś znaczyć.
Był blichtr, były piękne damy i odważni kawalerowie. Był szlachcice, dostojnicy kościelni, wysoko postawieni członkowie wszelakich gildii, wpływowi kupcy... nie mogło też zabraknąć Akhadera Li Halana.
Co prawda, on jeszcze wiele nie znaczył. Ale wystarczająco wielu znał, by się tu dostać.
I oczywiście, tańczył, żartował, uśmiechał się... i pracował.
Z początku uznał, że warto byłoby wziąć ze sobą Alishę Al-Malik jako uroczą towarzyszkę i z jej pomocą (a bardziej z pomocą jej pokrewieństwa) nawiązać nowe intratne znajomości.
W końcu jednak odpuścił sobie ten pomysł.
Lepiej zagrać na tajemniczość i wzbudzić ciekawość, oraz... nie wyglądać na kogoś związanego z daną frakcją. A na taką personę by wyglądał mając u boku szlachciankę Al-Malików.
Ostatecznie więc poszedł na bal stawiając na prostotę kroju i swoją naturalną charyzmę.

Szczupły i wysoki Akhader miał budowę ciała tancerza. Nie widać było po nim siły jaką dysponował. Ubrany zazwyczaj w czarne wygodne szaty o kroju dopasowanym do wymogów lihalańskiej mody, tym razem dobrał bardziej kolorowy materiał i wzorzyste dodatki. Połączenie bieli i fioletu. Jedwabny biały materiał wyszywany w fioletowe smoki.
Do wzorzystego pasa, przypięty był zdobiony rapier. Co prawda jak każdy Li Halan bardziej cenił katanę, ale... własną gdzieś zastawił i przegrał, a potem nie zdołał odzyskać. A rapier wygrał niedawno w karty. Poza tym, rapiery lepiej się prezentują w pojedynkach.
Swe rysy Akhader podkreślał fryzurą, długie czarne i lśniące włosy związane w kuc spływały po jego plecach wąskim pasmem aż do podstawy kręgosłupa. Gładko ogolona twarz, przenikliwe spojrzenie i uśmiech na twarzy dopełniały reszty wizerunku.
No i monokl. Czymże byłby szlachcic bez czegoś co pozostawałoby w pamięci rozmówcy?
Anonimowym uśmiechem. Dlatego też Akhader nosił monokl, jako znak rozpoznawczy i coś co miało powiązać jego twarz z imieniem, oraz słowami.
“-Chętnie pomogę ci w kłopotach, za odpowiednią cenę.”
Czasami rzucanymi jako żarcik, czasami przypadkowo wplątanymi w rozmowę, czasami szeptanymi do ucha.

Akhader bawił się , tańczył, jadł, flirtował i... pracował. Zbierał informację, słuchał plotek, poznawał wpływowe osoby, słuchał ich kłopotów, rozpuszczał informację o biznesie którego był współudziałowcem. Bowiem Mathew Richardson zostawił mu całą listę zakupów do Dariusa, ale jakoś nie raczył poinformować, skąd wziąć na to pieniądze. Sam Li Halan chętnie dopisałby do tej listy parę punktów. Na przykład wygodniejsze łóżko do swojej kwatery.
Należało więc znaleźć potencjalnych pracodawców opierając się obecnych możliwościach statku i załogi.
Tak więc szukał... i znalazł.
- Kawalerze! Kawalerze! - doszło go donośne zawołanie gdzieś zza zatłoczonego stołu z deserowymi błękitnymi krewetkami - Kawalerze! - tym razem uchwycił wzrokiem korpus zmierzającego ku niemu opasłego szlachcica. Słuszna tusza nieznajomego w dziwny sposób kłóciła się z jego smukłymi lihalańskimi rysami. Pas z pochwą katany był prawie niewidoczny pod zwisającymi połami obszernej zdobionej kwiatami szaty. - Krewniaku! - zawołał nieznajomy już bardziej zażyle, uśmiechając się od ucha do ucha. - Zaprawdę, sztormy mego żywota wreszcie zawiodły mnie ku przyjaznej przystani! - wyrecytował za midiańskim klasykiem. - To ja! Wuj, Ki-lan-dun! Najszlachetniejszy z braci twej przepięknej pani matki! - mało brakowało a odnaleziony niespodziewanie krewniak rzuciłby się mu na szyję, w ostatnim momencie coś go jednak powstrzymało. Objął go tylko zażyle szerokim ramieniem, prowadząc w cichszy kąt bankietowej sali. Po drodze zgarnął garść przysmaków ze zdobionych półmisków. Akhader mgliście przypominał sobie postać wuja. W rodzinie niewiele o nim mówiono, a jeśli już to niezbyt dobrze. Ponoć porzucił drogi Domu, szukając szczęścia na bardziej... rozrywkowych światach. No i ciągle miał kłopoty z pieniędzmi.
- Słyszałem, że rozmawiałeś z tymi tam... - wskazał z pogardą - ... szlachciurami, od almalickich ogrodów zoologicznych. Zapomnij o nich! To gołodupcy... - następne błękitne żyjątko zniknęło w jego ustach. - Mam dla ciebie doskonałą propozycję... - nachylił się konspiracyjnie. - Złoty Antyk! - wyszeptał mu niemal prosto do ucha. - Hrabia Alderi Caspari właśnie kończy przy nim ostatnie prace. Za jakieś dwa miesiące szukać będzie eskorty i dostawców do sławnego pokładowego bestiarium. A tak się składa, że dzięki Łasce Wszechstwórcy ostatnio zostałem bliskim przyjacielem jego żony, cnotliwej Nareny de Loi al-Malik! - uśmiechnął się z triumfem. - Z chęcią wspomnę jej o tobie i twoich... podwładnych... - oblizał zatłuszczone usta. - Za małą prowizję... wszak wiesz, że na tej planecie wszystko tak strasznie dużo kosztuje! - zajęczał boleśnie. - Tylko jest jeden warunek, mości krewniaku... Do tego czasu musisz zrobić coś z tymi okropnymi plotkami, które zasłyszeć można o twoim statku! Nie mogę wszak ryzykować mą reputacją ręcząc za kogoś o takim stopniu infamii!
Akhader uśmiechnął się kwaśno. Wszak przygadał kocioł garnkowi. Osobiście też nie wypadało się Akhaderowi chwalić aż tak bliskim pokrewieństwem z wujaszkiem Ki-la-dunem.
Niemniej... Złoty Antyk. Ta nazwa przewijała się w rozmowach. Czasami jako zachwyt nad przeszłością. Czasami jako... kpina.
Złoty Antyk. Jeden z najbardziej luksusowych kosmicznych liniowców. Jakieś parędziesiąt lat temu został poważnie uszkodzony w czasie ataku barbarzyńców. Wcześniej był prawdziwą legenda, mobilna krainą rozkoszy, zabaw i sztuki dla najbogatszych i najbardziej wymagających możnych Znanych Światów. Prawdziwym klejnotem.
Ale po uszkodzeniu o statku ucichło, głównie dlatego, że ród posiadający do niego prawa podupadł i nikt nie wierzył w to, by mieli środki na naprawę. Poza tym... nie ma się co oszukiwać. Złoty Antyk był obecnie puszką bez dna połykającą wszelkie pakowane w niego środki. Żeby postawić go na nogi, należało wydać fortunę.
Jednakże... jeśli Caspari mieli takie środki, inwestycja mogła by się zwrócić szybko i z nawiązką.
Pomijając jednak to...
-Drogi wuju to może już byś się wypytał dyskretnie o to, jakie gatunki zwierząt i po jakich cenach kupiliby właściciele owego Złotego Antyku?- spytał Akhader cicho.
-Nie mam zielonego pojęcia. Statek póki co stoi w dokach i nie ma nawet wystroju wnętrz. Podejrzewam jednak, że im rzadsze i bardziej niebezpieczne tym lepiej.-odparł Ki-lan-dun dając tym samym pokaz niekompetencji. Nic dziwnego, że częściej był biedny niż bogaty.
-Więc postaraj się dowiedzieć. Nie dziś może, nie jutro... ale wkrótce. Przypuszczam, że prowizja za pomoc będzie stosowna do wysiłku i skali pomocy jaką mi udzielisz wuju. Niestety moi wspólnicy nie są tak hojni i wyrozumiali jak ja.- odparł szlachcic uśmiechając się lekko.- Im więcej uczynisz dla powodzenia tego interesu, tym łatwiej będzie mi wynegocjować zapłatę godną ciebie.

A jako że bal ten pieczętował pięknej Aranny za jedno Rycerzy Poszukujących Cesarza, warto było zamienić choć kilka słów z obojgiem.
Zważywszy, że sławny “podróżnik” siedział w jednej z odnóg sali, otoczony przez wianuszek słuchaczy i rozprawiał o swoich kosmicznych przygodach, to Akhader jakoś nie zamierzał się do niego zbliżać. Coraz to częstsze toasty za jego zdrowie, zdrowie Panny Młodej i Cesarza świadczyły że całe towarzystwo, łącznie z nim, jest już mocno wstawione od wybornych trunków. A historie zapewne stawały się coraz bardziej nieprawdopodobne.
Akhader nie rozumiał tego zachowania ze strony pana młodego. Nie rozumiał, gdy zerkał na pannę młodą znajdującą się z dala od oblubieńca w towarzystwie jakiegoś klechy.



Posągowej jasnowłosej piękności, w sukni jednocześnie skromnej jak i wyzywającej. Pokusie, której musi ulec każdy mężczyzna.
Aranna wydała się Akhaderowi wyjątkowa nieszczęśliwa. Co jakiś czas z pretensją spoglądała na swojego ojca, i z otwartą nienawiścią na towarzyszącego jej wszędzie spowiednika ze świątyni Avesti.
Akhader już po paru rozmowach wiedział iż Aranna nie należy do cnotliwych. Choć w tej sukni wydawała się wcieleniem niewinności. Wedle plotek, owo zamążpójście nie była do końca dobrowolne i największy wpływ na nią miał sam ojciec, który ma zamiar przejąć tron na planecie. Nie mógł sobie pozwolić na plotki o rozpustnej córce. Więc znalazł jej niezbyt rozgarniętego kandydata, który zapewne w najbliższym czasie wyruszy na kolejną wyprawę, zostawiając małżonkę samą. A przynajmniej tak przypuszczał Akhader.
No cóż... gdy pies nie waruje, to lis harcuje, jak mówiono na Midianie. Skoro pan młody nie potrafił docenić klejnotu który trafił mu się w łapki, to inni zrobią to za niego.
Akhader wykonał gest dłonią, zrozumiały tylko za stojącego w pobliżu J.J.-a, który dyskretnie pilnował pleców swego szefa.
Krótka rozmowa ,kilka szeptów i skinięcie głową. Po czym obaj ruszyli w kierunku Aranny.
Początkowo rozmowa szła oficjalnym torem. Wymiana uprzejmości przedstawienie się, krótka niezobowiązująca rozmowa.
Nagle Akhader potarł kciukiem oprawkę swego monokla i... “niezdarny” J.J. “przypadkiem” wylał kielich z winem na szatę Avestianina. Po czym zaczął przepraszać głośno i wylewnie również “przypadkowo” zasłaniając księdzu Akhadera i Arannę. Oraz próbując oczyścić szatę zakonnika z wina.
Mnich jednak jedynie spojrzał z pogardą na J.J.a i pozwolił obojętnie winu spłynąć po szarym, nijakim habicie. Próbował za to wyminąć rozpaczającego głośno ochroniarza, by znów mieć na oku swą... podopieczną.
Więc Akhaderowi dane było tylko kilka minut.
Szlachcic spytał się.- Gdzie tu można porozmawiać bez wścibskich spojrzeń?-
Bynajmniej nie sugerując, że te słowa dotyczą panny młodej.
- Ach, kawalerze, gdybym ja to wiedziała... - spojrzała na niego zrezygnowanym, pokonanym wzrokiem. Przypominała uwięzione, poskromione zwierze. - Gdybym ja to tylko wiedziała...
- Gdyby co panienka wiedziała?
- wciął się ostrym tonem mnich, stając z boku, między nią a Li Halanem. - Wiedza to domena ludzi występnych - wysyczał nieprzyjemnie, lustrując wzrokiem przybysza. - Nam tu pomoże tylko modlitwa. Chodźmy lepiej - delikatnie popchnął ją ku reszcie gości. - Jeszcze panienka ubrudzi buty o wylane wino...

-A niewiedza to domena głupców
.- mruknął do siebie Akhader, gdy kobieta z księdzem oddalili się wystarczająco daleko, by ta “herezja” nie dotarła do uszu Avestianina.
Uśmiechnął się. I nalał wina. Czuł możliwość zagrania w arcyciekawą grę, pełną ryzyka. Ale dla takiego wielbiciela hazardu, to akurat było plusem sytuacji. Jednakże póki co, jego możliwości były ograniczone. Nie mógł wywołać skandalu i niszczyć sobie reputacji, tym bardziej że obecnie i tak nie była ona wiele warta.
Pozostało więc rzucić się w wir zabawy, tańczyć, pić i podrywać panny. I słuchać.
Wszak na Criticorum trwał polityczny konflikt między rodzinami al-Malików pochodzącymi z Criticorum, a tymi z głównej planety rodu - Istakhr (gdzie rezyduje też głowa całego rodu). Obecnie Acheonem i całą planetą zarządzał człowiek "spoza", czyli z Istakhr i wielu miejscowym almalikom się to nie podobało, więc knuli ile wlezie. Spytny gracz mógł więc wiele ugrać. Choćby piękną księżniczkę... a może i więcej?
O tak. Criticorum coraz bardziej podobało się Akhaderowi. To była planeta nieskończonych możliwości.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-12-2011 o 00:18. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 01-01-2012, 23:27   #3
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Na orbicie Criticorum Sir Atul Biman Cameton z irytacją wysłuchał wieści o rzekomym zadłużeniu Dariusa. Chodził po kajucie w tę i we w tę, z nerwów zakręcając wąsa i mamrocząc pod nosem.

A to kanalia! Szumowina! Padalec! Jeszcze raz, jak on się nazywa? Gustav Janos… Cóż to za hańba, gdy pospolity człowiek, zwyczajny… lichwiarz, rzuca takie oszczerstwa w stronę godniejszych od siebie. Jest tylko jedno rozwiązanie: należy się spotkać z szubrawcem i wyzwać go na pojedynek. Jeśli przegra, znaczy to, że nie ma racji i musi anulować dług. Jeśli natomiast w ogóle niegodziwiec nie będzie chciał walczyć, to znaczy, że jest bez honoru, a człek bez honoru nie może żądać niczego od ludzi wyższych stanem.

Atul stanął i spojrzał po pozostałych udziałowcach, pewny swojej „żelaznej” logiki. Ktoś jednak stwierdził, że nie wiadomo, gdzie podziewa się Janos. Cameton spojrzał na niego z pogardą.

W takim razie go odnajdźcie. Co może być w tym trudnego? A jak już będziecie wiedzieli, gdzie on jest, to tylko mi powiedzcie, a wypatroszę bękarta! Tymczasem nie będę tutaj siedzieć. Wrócę za parę dni i mam nadzieję, że przez ten czas znajdą się jakieś wieści o tym… Janosie.

Jak powiedział, tak też zrobił. Już piąty dzień przebywał na kontynencie Perlerii, siedząc w pokaźnym namiocie rozbitym na zielonej polanie. Siedząc po turecku, przy świetle lampy naftowej pisał list.
„Droga Rachano,

Przybycia do ogarniętego dymem i popiołem Criticorum nie oczekiwałem bynajmniej z ekscytacją, ale mimo to nieprzygotowany byłem zupełnie na wieści, które nas zastały. Otóż okazuje się, że jakiś bankier-krętacz imieniem Janos (to właściwie jego nazwisko, gdyż imienia nie mogę sobie przypomnieć) rozgłosił wszem i wobec, wśród towarzystwa, z którym taki cham raczej nie powinien się zadawać, że nasz okręt, Darius, jest zadłużony na 45 000 feniksów. Dokładnie tak, Droga Siostro. Jak z deszczu pod rynnę, pozwoliłbym sobie rzec. Nie wiem jeszcze, jak ta kwestia zostanie rozwiązana. Li Halan zobowiązał się coś z tym zrobić, ale nie mogę ręczyć za jego skuteczność.

W obliczu tego wszystkiego nie mogłem wytrzymać dłużej wewnątrz tej blaszanej puszki i sam poleciałem na powierzchnię. Otóż poza brudnymi slumsami na Criticorum znajduje się także kontynent Perleria, na którym uchowała się miejscowa fauna i flora. Byłem już tutaj kiedyś, eksplorując górzystą i ściętą mrozem północ. Tym razem postanowiłem natomiast odwiedzić centralny zachód, spodziewając się, że dziewicze lasy dadzą wytchnienie mym skołatanym nerwom. Oczywiście cała wycieczka nie w smak jest twojemu synowi Rangarowi, który wolałby raczej odwiedzić któreś z miast i obejrzeć słynne Krwawe Żniwa.

Wybiłem mu to z głowy. Tylko głupiec dobrowolnie daje się truć smogiem i spalinami zepsutej metropolii, natomiast jeśli chodzi o dramatyczne spektakle i walki na śmierć i życie, to nikt nie serwuje ich przecież tak, jak sama natura. Wysyłanie skazańców do walki na arenie to barbarzyństwo, które może podobać się tylko niższym klasom, tym ludziom bez smaku, którzy nigdy nie poznali prawdziwego życia. Rzeczywistych emocji dostarcza jedynie szlachetne polowanie — człowiek kontra bestia, muszkiet przeciwko pazurom.

Nie spodziewałem się znaleźć na Perlerii niczego wyjątkowego, tym bardziej z uwagi na to, że już tutaj polowałem. Na północy natknąłem się wówczas na fascynujące stworzenia zwane Sikkeena, a przez miejscowych: srebrnymi łasicami. Nie sądziłem, że tym razem znajdę cokolwiek ciekawszego, ale nie było to też moim celem. Chciałem w końcu jedynie trochę odpocząć, a zatem zabrałem ze sobą tylko Rangara, Eknatha i Mihira i ustaliłem, że wrócę po pięciu dniach.

Pierwszego dnia nie znaleźliśmy niczego interesującego, poza paroma odległymi ptakami, na których zmarnowaliśmy trochę amunicji. Drugi dzień zapowiadał się na początku tak samo, lecz po południu natknęliśmy się na inną grupę myśliwych. Byli to szlachcice z domu Torenson oraz ich służący, którzy wyruszyli na polowanie na rdzawe wilki, stanowiące tutejszą plagę. Jak możesz się domyślać, z takim doborowym towarzystwem wyprawa od razu stała się bardziej interesująca. Muszę przyznać, że byłem nieco zdziwiony, widząc tak zazwyczaj dystyngowanych Torensonów zdeterminowanych, by zabić bestie dręczące ich ziemie. Udzielił mi się ich nastrój i postanowiłem udzielić im pomocy.

Być może zaciekawią Cię, Droga Siostro, lokalne zabobony. Podczas gdy wieczorem dyskutowałem z innymi ludźmi naszego stanu, Rangar zaczął kręcić się wśród ich służących. Rzecz jasna spróbowałem go przywołać do porządku, ale uparty chłopak twierdził, że mu się nudzi. Byłem zbyt zajęty, żeby go niańczyć, a zresztą — jest jeszcze młody, co poradzić? Później wrócił do mnie podekscytowany przez zasłyszane historie. Miejscowi, jak twierdzi, opowiadają o potworach żyjących głęboko w lesie i żywiących się ludzkim mięsem. Monstra te mają podobno przypominać ludzi, tak jakby połączyć człeka i zwierzę. Rangara bardzo zaciekawiły te opowieści, ale wyjaśniłem mu, iż są to jedynie bajki tworzone przez strachliwy i ciemny lud. Nie mogę mu mieć jednak za złe jego podniecenia; wszak w jego wieku sam goniłem niezliczone chimery — taki urok młodości.

W każdym razie następnego, to jest trzeciego, dnia ponowiliśmy poszukiwania rdzawych wilków. Po południu odnaleźliśmy tropy, ale były nieświeże i nie udało nam się dotrzeć do watahy. Mieliśmy jednak nadzieję na to, że zadanie się wkrótce powiedzie, gdyż wieczorem słyszeliśmy niezbyt odległe wycie. Cały czwarty dzień spędziliśmy na tropieniu zwierząt, aż w końcu dzisiaj udało nam się je odnaleźć. Zobaczywszy je w oddali, rozdzieliliśmy się i utworzyliśmy kordon, którym otoczyliśmy stado. Bestie nie miały najmniejszych szans przeciwko broni palnej, chociaż jednej z nich udało się dorwać służącego Torensonów. Ogólnie polowanie zakończyło się sukcesem, a Torensonowie podziękowali mi za pomoc. Myślę, że przy następnym pobycie na Criticorum zatrzymam się w ich posiadłości i może znowu wyprawimy się wspólnie do lasu.

Przy okazji chciałabyś zapewne wiedzieć, że Rangar sprawił się całkiem nieźle i nawet udało mu się zastrzelić jednego…”
Wuju! Wuju! — Krzyk siostrzeńca oderwał Atula od pisania listu. Myśliwy chwycił swój karabin i natychmiast wybiegł z namiotu. Na zewnątrz zobaczył, że uczestnicy polowania zgromadzeni są w odległym punkcie obozu. — Wuju, zobacz! Ten człowiek stał na straży.

Rangar odsunął się i pokazał mu zmasakrowane ciało jednego ze służących Torensonów. Cała twarz i klatka piersiowa były niekształtną, zakrwawioną masą postrzępionego mięsa, a lewa ręka leżała na ziemi trzy metry dalej. Tylko zerknąwszy na truchło, Cameton podniósł się i rozejrzał. Wkoło panowała ciemność, pogłębiona przez światło ogniska dochodzące z centrum polany, ale po chwili jego wprawione oczy dostrzegły jakieś poruszenie daleko pomiędzy drzewami. Nie zastanawiając się, rzucił się w tamtym kierunku.

Biegł przez chwilę, nie widząc niczego, i stracił już nadzieję, gdy nagle zauważył przed sobą niewyraźną sylwetkę. Spostrzegłszy, że potwór jest szybszy od niego, nie tracił czasu, tylko przyklęknął i celując ledwie przez pół sekundy, wystrzelił ze swojego Grantza. Sztucer ten stanowił cudo techniki i posiadał nawet załadowaną specjalną amunicję, która potrafi powalić najpotężniejsze bestie, ale łowca nie zauważył wcale padającego ciała. Czy spudłował? Nie był pewien. Zazwyczaj mu się to nie zdarzało. Sam nie wiedział, co o tym myśleć.

Uznając dalszy pościg za bezcelowy, wrócił do obozu, gdzie atmosfera powoli się uspokoiła. Następnego dnia pożegnał się z Torensonami i wsiadł na prom, który przeniósł go z powrotem na Dariusa. Myślał nad opisaniem ostatnich zdarzeń Rachanie, ale… w końcu sam nie był pewien, co się wydarzyło. A tymczasem były pilniejsze sprawy, takie jak dwie wiadomości…
 
Yzurmir jest offline  
Stary 05-01-2012, 14:35   #4
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Jack przyzwyczaił się do tego, że życie było niesprawiedliwie. Nie wydawał się specjalnie oburzony czy zaskoczony brakiem wdzięczności, ludzi których wcześniej uratowali, a dziś za "pośrednictwem" Gustava Janosa żądali zwrotu pieniędzy za uszkodzone dobra. W kłopotach wdzięczność jest rzadkim uczuciem. Lub jak ktoś mu kiedyś powiedział, nie licz na stare przysługi, że załatwią tobie coś w przyszłości.

Na zebraniu dotyczącym długów milczał pozwalając innym się wypowiedzieć. Mogli mieć rację, ba może nawet mieli słuszność, ale co z tego? W polityce była to iście prostackie podejście. Liczyły się możliwości, siła. Idea mogła przetrwać jedynie, kiedy była broniona ostrym mieczem.

Pilot zdawał sobie sprawę, że było to nader cyniczne podejście. Z jakiegoś powodu, go to jednak nie martwiło. Właściwie życie już udowodniło, że jest to najlepsze podejście. Zachował jednak te przemyślenia dla siebie. W końcu może uda im się to jakoś załatwić, ich nowy kwatermistrz wydawał się człowiekiem obytym w świecie. Powinien wiedzieć jak działa polityka. Skoro nie mogli rozwiązać tego problemu w tym momencie, nie było sensu nadmiernie o nim rozmyślać. Przekroczą ten most, gdy do niego dojdą.

Criticorum. Jedna z najlepiej rozwiniętych planet w regionie. Lenno Al-Malików. Bywał tutaj nie raz. Znał miasta przesiąknięte smogiem i małe wioski, w których przyroda trwała nadal. Musiał przyznać, że było to jedno z najlepszych miejsc na znalezienie pracy. A tymczasem mogli się rozerwać.

Długo nie mógł zdecydować się co powinien robić. Miał ochotę spędzić parę dni na jakieś aktywnej rozrywce. Przeglądał więc informacje o planecie. Zostało to jednak przerwane, przez radosny "szczebiot" Alishy. Pewien jej znajomy Pozyskiwacz uczestniczył w badaniu niedawno znalezionych ruin. A jej udało się otrzymać zaproszenie do uczestnictwa w badaniach. Harrington stwierdził, że dziewczyna jest podekscytowana tą możliwością. Szybko zaczęła się pakować, opowiadając o różnych teoriach dotyczących tego odkrycia i co może ono znaczyć dla współczesnej nauki. Pilot słuchał jej wywodów pół uchem, jednocześnie zadecydował, że nie pozwoli jej pójść samej. Wolał ją przypilnować ...

Przy promie dołączył do nich McTavish. Zakonnik kończył właśnie drugie śniadanie. Po raz kolejny pilot zastanowił się w jaki sposób zachowywał on dobrą formę i wygląd mimo takiego zamiłowania do jadła i napitków. Niektórzy widać mieli po prostu szczęście. Mimo wszystko wiedział, że John jest jedną z osób, które chętnie zabrałby do walki, aby pilnował jego pleców. Mógłby być wtedy o nie spokojny.

Procedura startowa była znana pilotowi na pamięć. Nie musiał niczego sprawdzać z instrukcją wyświetlaną na jednym z ekranów. Tak naprawdę ignorował ją, przełączając kolejne włączniki, dodając mocy do silnika czy sprawdzając działanie sterów. W końcu ruszyli. Hawkwood cieszył się na możliwość wyrwania się z okrętu, choćby na krótką chwilę.

Musieli wylądować spory kawałek wcześniej, na większej polance. Potem szybko zabezpieczyli prom i ruszyli w stronę obozu. Był on rozbity na obszernej skalnej półce. Wyglądał, jakby opuszczono go całkiem niedawno. Wszędzie nadal walał sie opylony wydobywczy sprzęt, a na małym składanym stoliku zostały nawet resztki niedokończonego obiadu. Tuzin tanich płóciennych namiotów był jednak zupełnie pusty, jeśli nie liczyć stert zapasowych ubrań i niewiele wartych rzeczy osobistych zebranej przez Pozyskiwaczy ekipy.

- Nie wygląda to najlepiej... -
ogłosił ze szczerą konsternacją Brat McTavish, pochylając się nad rozpoczętą potrawką- Musieli mieć naprawdę poważny powód jeśli zostawili tak zacny gulasz ze srebrnej łasicy... - powąchał z miną wygłodniałego wilka - Ale, nic straconego! Szkoda tylko, że nie mamy czegoś do popi...
Przerwał mu krzyk towarzyszącej im szlachcianki.
Gdy przybiegli na miejsce zobaczyli, że stoi na skraju przepaści rozciągającej się za krawędziami występu. Na dole wśród ochlapanych krwią głazów spoczywało kilkanaście zdruzgotanych upadkiem ciał.

- Domingo! - wykrzyczała, łudząc się, iż młody sympatyczny członek gildii, który zaprosił ich do obozu, gdzieś tam jest i przeżył upadek. Nie było szans.

McTavish tylko pokręcił głową, wskazując Jackowi gestem ręki wąski tunel wydrążony w pobliskiej skale. To musiało być wejście do odnalezionego obiektu. Przy dziurze nadal spoczywały porzucone latarnie i kilofy.

Jack złapał dziewczynę w tali i przytulił do siebie.

-Już mała ... uspokój się ... im już nie możesz pomóc -
jednocześnie skinął głową towarzyszącemu im braciszkowi, żeby ten obserwował wejście do tunelu. Cokolwiek spowodowało śmierć Pozyskiwaczy, mogło być jeszcze gdzieś w pobliżu. Wolał, żeby ich nie zaskoczyło. Tymczasem Alisha dochodziła do siebie. Przez chwilę wydawało mu się, że ta wybuchnie płaczem. Z pewnością nie spodziewała się takiego widoku ... jednakże nie doszło do tego. A po kilku minutach Jack doszedł do wniosku, że da już sobie radę.

-Dobra cokolwiek tutaj się stało, wydarzyło się najprawdopodobniej całkiem niedawno. Droga, którą podążaliśmy była najprostsza, jeżeli cokolwiek spoza tego okręgu miałoby ich zaatakować prawdopodobnie nadeszłoby i zeszło tą samą drogą co my. To pozostawia niewiele możliwości - mówiąc ostatnie słowa spojrzał w stronę wejścia do tunelu. Jego głos cały czas był bardzo rzeczowy, zimny. Pilot zachowywał się tak jakby relacjonował podstawowe informacje o odwiedzanej planecie.

-Sprawdźmy to ... ostrożnie. Miejcie broń w pogotowiu - tym razem jego głos przybrał trochę inny ton. Nawykły do wydawania rozkazów. Sam sprawdził czy jego Pistolet Laserowy typu "Gold" łatwo wyjmuje się z kabury. Usatysfakcjonowany ruszył w stronę dziury.

Ostrożnie zajrzeli do ziejącej czarną pustką dziury. Czuć było lekki chłodny powiew, na przemian zyskujący na sile i słabnący, jakby ktoś wygrywał za jego pomocą powolną, zawodzącą melodię. Zapalili fuzyjne pochodnie, które niemal natychmiast buchnęły syczącym, czerwono-żółtym płomieniem. Na szczęście na wycieczkę nie udali się bez broni. Każdy z nich miał ze sobą jedną sztukę krótkiej broni palnej. W razie czego. McTavish swój stary rewolwer trzymał zabezpieczony pod mnisią szatą, preferując długi, masywny kij, broń używaną przez jego bractwo, gdy akurat nie wyruszali na wojnę.

- Zabierając broń do miejsca pokoju, wnosisz ze sobą wojnę - wydeklamował swobodnym tonem, utrudniając stwierdzenie, czy mówił poważnie, czy raczej przedrzeźniał zakonnych nauczycieli.

Ruszyli wgłąb wąskiego szybu, oświetlając jego ściany pochodniami. Tunel, który na początku przypominał swoje nijakie kopalniane odpowiedniki wkrótce nabrał wyrazistości. Z kamiennych pokładów zaczęły wyłaniać się pierwsze obce zdobienia i tablice znaków. Na suficie nad nimi, wśród warstw gruzu, ziemi i korzeni ujrzęli pojedyncze wykrzywione w gniewie oblicza demonicznych istot. *pstryk pstryk* - uwieczniła je szlachcianka swoim dyżurnym aparatem, w drugiej ręce nadal kurczowo ściskając rewolwer. Wydawała się jak w transie, oczarowana otaczającymi ją tajemnicami. I faktycznie, oświetlony tańczącym blaskiem pochodni podziemny świat zdawał się przemawiać do nich oszałamiającym językiem zamierzchłych wieków.

- Dama raczy pamiętać, że nie jesteśmy tu na naukowym pikniku - zauważył mentorskim tonem McTavish. - nie zapominajmy co stało się z wielbicielami łasicy...

W końcu tunel zakończył się niewielką podziemną salą. Na ziemi zaraz przy wejściu zauważyli masywne, powalone wrota, które kiedyś zapewne strzegły dojścia do komnaty. Wyraźnie widać w nich było ślady pneumatycznego młota i kilofów.

- hhhhh - zarzęził nagle skulony kształt z rogu pomieszczenia. W półmroku niewiele było widać, jednak przypominał raczej człowieka, a na jego przygarbionych ramionach rozpoznać dało się symbol Pozyskiwaczy.

- Domingo! - zakrzyczała szlachcianka, chcąc pospieszyć mężczyźnie z pomocą. Jej towarzysze utrzymali ją jednak na miejscu.

- Co?! Ale... trzeba mu pomóc... on - zamilkła widząc jak Pozyskiwacz ostrożnie powstaje na nogi, trzymając się za głowę. Jedynym co wyrażała jego twarz był niewyobrażalny wręcz ból, syczał zaciskając zęby.

- Może walczy z tym, co zabiło innych! Musimy coś zrobić! - popatrzyła błagalnie na towarzyszących jej mężczyzn. W tym czasie Domingo, zataczając się chaotycznie pokonał część dzielącego ich dystansu. Mamrotał coś żałośnie pod nosem, jednak z takiej odległości nie dało się usłyszeć czego chce. Gdy podszedł jeszcze bliżej, zawieszony na szyi McTavisha krzyż Gwiezdnych Wrót rozpalił się pulsującym blaskiem.

- Bardzo duże kłopoty! - zawołał zakonnik. I w tym samym momencie Domingo z nieludzką wręcz prędkością rzucił się na nich niczym wygłodniałe zwierze. Kule poszybowały w jego stronę, jednak ani celne trafienie w pierś, ani to w ramie w żaden sposób go nie osłabiło. Momentalnie wpadł na McTavisha, ciskając nim o ścianę, jakby ten nic nie ważył, po czym skierował się w stronę wyjścia do korytarza. Wszystko wskazywało na to, że zależało mu tylko na opuszczeniu tego miejsca, a mnich akurat niefortunnie stał na jego drodze.

Całe to wydarzenie lekko zaskoczyło szlachcica. Szybko jednak otrząsnął się z tego stanu.

-Zajmij się McTavishem! - krzyknął do dziewczyny sam biegnąc za Domingo. Tamten osiągał niesamowitą prędkość, na szczęście w jaskini musiał uważać na wszelkiego rodzaju przeszkody. Uniemożliwiały one jednak oddanie dobrego strzału. Gdzieś w połowie drogi pilot zadał sobie pytanie, czy to co robił było do końca rozsądne. Gdyby uciekinier zadecydował się zawrócić zapewne nie miałby większych szans. Jednak nie zwolnił. Wszelkie konsekwencje przesłaniał jeden prosty fakt, należało go zatrzymać, a los chciał, że on był w tym momencie jedyną osobą, która mogła to zrobić.

W końcu zobaczył światło wylotu tunelu, które doskonale oświetliło sylwetkę przeciwnika. Nie zwalniając pociągnął za spust. Wiązka laserowa przeszyła nogę ... tego czegoś. Nie wywołując żadnego wrażenia. Gdy tylko znalazł się na zewnątrz zeskoczył ze skalnej półki. Wysokość powinna wystarczyć do zabicia .... wszystkiego. Jednakże Hawkwood był świadkiem jak ten stwór znika gdzieś w lesie. Próbując złapać oddech wymamrotał

-Następnym razem będę celował w głowę - popełnił błąd. Cóż każdemu może się zdarzyć, jednakże jeśli tylko będzie miał kolejną okazję, naprawi go ... tymczasem wrócił do miejsca, w którym leżał McTavish.

-Jest mocno potłuczony - powiedziała Al-Malik -To jednak nic poważnego, będzie potrzebował pomocy, żeby dotrzeć do promu, ale w ambulatorium szybko postawią go na nogi -

-Widzisz i po tej wyprawie będziesz mógł poobijać się parę dni - rzucił żartobliwym tonem Jack jednocześnie obserwując coś leżącego w komnacie. Był to dysk pokryty dziwnym pismem, rozłupany strzałem ... prawdopodobnie w pierś Dominga. Szlachcic podniósł to w górę, a Alisha wykonała kilka fotek.

-Zabieram to z nami - powiedział Harrington wsadzając to do jednej z przezroczystych toreb, które wcześniej były częścią wyposażenia Pozyskiwaczy - Niech Varnahayem się tym zajmie. Może rzuci choć trochę światła na te wszystkie wydarzanie -

Jednocześnie wziął towarzysza pod rękę i wszyscy ruszyli w drogę powrotną.
-----------------------

Ta kilkugodzinna wycieczka wyczerpała go. Przygoda pobudzała adrenalinę. Jednocześnie sprawiła, że każdy chciał odpocząć w bardziej spokojnych warunkach. Alisha postanowiła odwiedzić rodzinę. Spędzić tam kilka dni i nadrobić stracony czas, a dopiero potem wrócić. Poza tym wyjawiła, że matka nie wybaczyłaby jej, gdyby nie przyjechała przynajmniej na kilka godzin.

John odpoczywał po całym zdarzeniu w ambulatorium. Eliskir zakupiony przez szlachcica w porcie, pomagał w odzyskiwaniu zdrowia. Nic nie było jednak w stanie pozbawić szlachcica apetytu.

Pilot chciał z kimś porozmawiać, ale Varnhayem odwiedzał jakąś dalszą rodzinę w dzielnicy Obunów, a Steven wraz z kilkoma najmłodszymi członkami załogi, udał się "rozbijać" po barach i spelunkach na planecie. Cały okręt był zresztą w mniejszym czy większym stopniu opustoszały. Taki był już los statków na orbicie parkingowej, kto mógł jak najszybciej opuszczał pokład, chcąc zaznać rozrywek jakie oferowała odwiedzana planeta. Przez tyle lat podróżowania zdołał się do tego przyzwyczaić.

Jednak i sam w końcu "zdezerterował" z pokładu. Udał się do jednego z górskich kurortów planety. Nie lubił polowań. W jakiś sposób czuł się głupio zabijając zwierzę, które nie zrobiło mu żadnej krzywdy. Pozostałość z wojny ... zabijanie nie powinno być przyjemne. Z podobnego powodu nie chciał oglądać Krwawych Żniw. Barbarzyństwo i marnotrawstwo. Był pewien, że tacy ludzie bardziej przydaliby się na Stygmacie ... poza tym taka kara dawałaby im pewne szanse odkupienia winy.

Cóż jak dla niego ten festiwal miał tylko jeden punkt. Kurort nie był tak zapełniony ludźmi. Dniami udawał się na wspinaczkę w góry. Przypominało mu to choć trochę planetę, na której się urodził. Mówi się, że stare przyzwyczajenia giną trudno ... i chyba była to prawda. Dawno nie był ... w "domu", a jednak jeżeli miał taką możliwość lubił pochodzić po górzystym terenie. Miasteczko miało też ten duży plus, że wieczorami można było zaznać różnych rozrywek. Harrington ograniczył się do muzyki i oszczędnego picia ... na bardziej "światowe" przyjdzie odpowiedni czas. Teraz chciał po prostu zapomnieć o wszystkim ... rozładować się.

Te kilka dni minęło nad wyraz szybko. Gdy tylko przyszedł czas stawił się na pokładzie. Wiedział, że bez niego okręt nie wyruszy ... jednakże punktualność była czymś co bardzo cenił. Na "Dariusu" czekała zaś pewna dobra nowina .... być może, aż dwie oferty pracy ... życie najemnika wydało się od razu przyjemniejsze ....
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 06-01-2012, 23:37   #5
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Powitanie jakie zgotowano im na Criticorum trudno było określić jako "z otwartymi rękoma". Gaspar ciekaw był bardzo, czy przedstawianie przybyszom wyimaginowanych długów do spłacenia jest tutejszym obyczajem. Ów Gustav Janos zepsuł całkowicie humor Gasparowi. Życie najemnika zdążyło mu się spodobać, ale teraz musiał poważnie przemyśleć sprzedaż swoich udziałów. Oczywiście na tym świecie będzie trudno. Mógłby równie dobrze podejść do kogokolwiek z pytaniem "Hej, nie chcesz sobie szybko zrobić 45 tysięcy feniksów długu?". Ale może na następnej planecie jaką odwiedzą, pojawi się taka możliwość. Tymczasem siedział razem z innymi udziałowcami w pokoju narad i głowił się. Pierwszą rzeczą, która zaprzątała mu głowę, była taktyka Janosa. Zaczął od psucia im reputacji, skutecznie zmniejszając ich szanse na znalezienie dobrego zarobku, a więc także swoje na szybkie odebranie długu. Czyżby zatem nie zależało mu na tych pieniądzach? Czyżby zawziął się na nich za jakieś rzeczywiste bądź wyimaginowane krzywdy? Należało to zbadać. Drugą rzeczą do zbadania było miejsce przebywania owego sędziego. Najwidoczniej nie zależało mu na tym, żeby można go było łatwo znaleźć. W sumie trudno się dziwić. Oni mogliby chcieć negocjować, ale na pewno nie brakowało takich, którzy woleliby go uciszyć. Zaś najważniejszym problemem był sposób poradzenia sobie z owym problemem. Zaintrygował go pomysł baroneta Cametona. Pierwszy raz słyszał o rozwiązywaniu problemu długów za pomocą pojedynku. Zresztą wydawało mu się to tyleż niemożliwe, co głupie. Rzucił więc tylko spostrzeżenie, że nawet nie wiedzą, gdzie domorosły komornik się podział. Rozkaz szlachcica puścił mimo uszu. Nie miał ochoty się kłócić i uświadamiać mu, że nie jest tutaj szefem, nawet jeśli ma najwyższe urodzenie z całej załogi.

Drugiego dnia pobytu na Criticorum Gaspar zdecydował się zejść na powierzchnię. Swoją drużynę rozesłał na dwudniowy urlop, a sam wziął się za zwiedzanie Acheonu. Miasto nie zrobiło na nim dobrego wrażenia, a to za sprawą niemalże toksycznej atmosfery. Szybko porzucił plany odpoczynku w tym mieście i zdecydował wziąć się za interesy. Najpierw jednak udał się do katedry. Ów wielki budynek nosił ślady wielokrotnych modyfikacji. Wiele elementów jego architektury wskazywało na pochodzenie jeszcze z czasów Drugiej Republiki, jednak wyraźnie próbowano zatrzeć z niego wspomnienie tych "niechlubnych czasów", przebudowując go tu i ówdzie. Całość miała swój urok, ale jednak pozostał pewien dysonans. Nad głównym wejściem znajdował się wykonany ze stali symbol Gwiezdnych Wrót w stylu Ortodoksji, przez który mógłby śmiało przejść rosły człowiek. Gaspar wszedł przez szeroko otwarte drzwi. W środku panował mrok i przyjemny chłód. Z ustawionych w koło cokołów patrzyli na niego Apostołowie. Na tle Kuli stał także Prorok.

Gdzieś pomiędzy ławkami Gaspar usłyszał kroki. Zbliżał się z tamtej strony kapłan. Gdy podszedł bliżej na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia. W ciemności Gaspar nie wyróżniał się prawie niczym. Był przeciętnego wzrostu i takiejże budowy. Dopiero z bliska ksiądz mógł zauważyć popielaty mundur, nasuwający skojarzenia z tymi używanymi przez armię Hazatów, dość ciemną skórę, ogoloną niemal na łyso głowę i spokojne, taksujące, niemalże harde spojrzenie. Najwidoczniej Martinez nie wyglądał jak większość stałych bywalców tej świątyni, bo duchowny odchrząknął nerwowo. Uśmiechnął się jednak przyjaźnie i powiedział:
- Witaj, Synu. Jestem kanonik Baruth. Co Cię sprowadza w to święte miejsce?
Gaspar wzruszył ramionami:
- Nie wiem. Chyba to co zwykle. - Odwrócił się w stronę ołtarza i nie patrząc na rozmówcę kontynuował: - Właśnie przybyłem na tę planetę. Pomyślałem, że zanim się wezmę za interesy, przyjdę tutaj... Przemyślę pewne sprawy.
- Cieszą mnie Twe słowa, Synu. Wszechstwórca oświeca nasze umysły, by dostrzegały prawdziwe oblicza tego, co nas otacza. Jestem pewien, że znajdziesz odpowiedzi na swe pytania.
Martinez pokiwał głową bez przekonania. Nie wychowano go na człowieka pobożnego i czasami tego żałował. Czasami czuł, że czegoś mu brakuje.

Po wyjściu z katedry skierował się ku biuru Pośredników. Wszedł wejściem dla personelu i udał wprost do działu kadr. Za zawalonym papierami biurkiem siedział młody chłopak w okrągłych okularkach.
- Dzień dobry. Porucznik Gaspar Martinez - przywitał się.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
- Ja i moi ludzie poszukujemy pracy tutaj.
- Oczywiście, oczywiście. Czy mogę zobaczyć dokumenty?
Gaspar sięgnął do wewnętrznej kieszeni i podał urzędnikowi legitymację. Ten przejrzał ją dokładnie, zanim oddał właścicielowi.
- Hmmm... Nie będzie lekko. Zwyczajowo jest kilka zadań dla ochrony, ale akurat wszystkie są obstawione przez lokalne grupy.
- Może być coś trudniejszego, byle dobrze płatne.
- Trudniejszego, Pan mówi? Obiło mi się o uszy, że rebelianci nieopodal Tabrastu pochwycili jakiegoś wysoko postawionego duchownego, chyba nawet biskupa. Ortodoksja niewątpliwie zapłaci godnie za jego uwolnienie, ale szczerze mówiąc nie wiem, ile w tym prawdy. Wieści są bardzo świeże i nieoficjalne, więc równie dobrze mogą być tylko plotką.
- Dziękuję, warto sprawdzić. Jeszcze jedna sprawa, osobista. Gdzie tu można zabrać dziecko, żeby miło spędziło trochę czasu?

Następne dni drużyna znów dostała wolne, a Gaspar wziął Isabel i Natashę, żeby zakosztowały trochę tutejszych atrakcji. Oczywiście tych przyzwoitszych i godniejszych, z dala od przygotowań do Krwawych Żniw oraz wszelkich niebezpieczeństw. Isabel, która ostatnie tygodnie spędziła zamknięta na okręcie, tym więcej teraz hasała i śmiała się. Gaspar czuł się, jakby wszystkie jego troski gdzieś uleciały. Wiedział, że nie będzie to trwało długo, ale cieszył się chwilą.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 08-01-2012, 22:08   #6
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Per aspera ad astra

Muzyka rozbrzmiewała głośniej niż zwykle w całym warsztacie, można nawet powiedzieć że ktoś popracował odrobinę nad głośnikami nie tylko by dawały lepszy dźwięk ale i by większa moc nie sprawiała żadnych szumów czy zakłóceń a efekt mogli słyszeć wyraźnie wszyscy którzy byli w pobliżu. Gdyby otworzyć metalowe wrota hangaru zapewne ludzie z sąsiednich budynków zastanawiali by się czy przypadkiem nie ma tu jakiejś wartej odwiedzenia imprezy. Iskry skakały wokół mężczyzny ubranego w pobrudzony roboczy strój, dźwięki nie przeszkadzały mu kompletnie, przyzwyczaił się już nie tylko do huku silników czy odgłosu repetujących dział ale i nawet muzyka jego córki nie robiła już na nim wrażenia. Podniósł tylko głowę spoglądając w stronę pomieszczeń których używali jako sypialni bo choć zabrał ze sobą najstarszą dwójkę na planetę by mu pomogli cały dzień spędził już sam przy próbie zlokalizowania przyczyny awarii, najlepiej było by zakupić zwyczajnie nowe części ale ich nie było na to stać, załoga Dariusa przeżywała teraz mały deficyt budżetowy w którym niestety nie było miejsca na słowo nowe jeśli tylko nie dotyczyło zlecenia. Pogładził się po swoim podręcznym komputerze, no nie do końca sam, komunikaty diagnostyczne wyskakiwały co chwilę z załączonymi sugestiami co do procedury postępowania. Głos młodego mężczyzny przebił się ponad dźwięki muzyki.
- Czy ty kurwa chcesz nas ogłuszyć?! Wyłącz te jęki albo ścisz tak by nikt nic nie słyszał.
- Zamknij się!! - ciężki metalowy klucz poleciał w stronę drzwi ale na szczęście mężczyzna odchylił się jak by tylko oczekiwał na taki obrót sytuacji. Żachnął się tylko w odpowiedzi i zniknął w swoim pokoju, młoda najwyraźniej wściekła dziewczyna wybiegła zaraz zanim szukając swojej ofiary.
- Tatoooooo!! On znów się tak zachowuje! Powiedz mu coś bo bo mu chyba mózg przestał działać od tych wszystkich przeciążeń. Tatooooo....
Pracujący mężczyzna nie reagował przez chwilę dopóki nie spojrzał na komputer potem powoli zdjął słuchawki robocze i spojrzał w stronę dziewczyny.
- Meg znów się kłócicie? - głos spokojny jak by to nie był pierwszy i ostatni raz kiedy dochodziło do podobnych sytuacji.
- Ale tym razem to on zaczął! - dziewczyna wydawała się nie dawać za wygraną dopóki sprawiedliwości nie stanie się zadość.
- Zaczął i kończy. Nie mam ochoty słuchać jej cały dzień, wychodzę się rozejrzeć. Będę później. - gdy młodszy mężczyzna wypowiadał słowa zatrzaskiwał właśnie za sobą drzwi hangaru.
- David! Miałeś pomóc! - słowa jednak odbijały się już głucho od ścian przeplatane z muzyką.
- Meg?! - dziewczyny jednak już tam nie było za to głośny huk zatrzaskiwanych drzwi do pokoju świadczył że może faktycznie było zostawić ją najlepiej w spokoju przez godzinę czy dwie, jej matka wiedziała by co zrobić w tej sytuacji zawsze dużo lepiej radziła sobie z ich humorami.
- No tak, wracamy więc do pracy... - Mathew Richardson roześmiał się głośno po przeczytaniu następnego komunikatu.
- Zapomnij, ty się nigdzie nie wybierasz. Lepiej zajmij się swoją robotą... - słuchawki znów powędrowały na miejsce a tylko od czasu do czas inżynier komentował głośno postępy w pracy.

- Megan przeprowadź raz jeszcze raz testy stabilności i przeciążeń, myślę że wszystko jest już w porządku ale lepiej dmuchać na zimne. Póki jesteśmy na ziemi i mamy ciężki sprzęt wszystko jest w porządku, potem.. - dziewczyna przerwała machnięciem ręki drobnymi palcami szybko skacząc po klawiszach klawiatury.
- Tak, tak, powtarzasz to cały czas. To pewnie dlatego mama nie chciała z nami lecieć. - czarnowłosa dziewczyna dodała ten komentarz już nieco ciszej.
- Tato, właściwie wszystko jest już skończone a my mamy jeszcze kilka dni więc pomyślałam sobie... bo właściwie mam taki pomysł tylko nie wiedziałam czy będziesz miał czas i czy ci się spodoba bo to... ty zawsze jesteś zajęty i nie masz nigdy czasu mi pomóc więc nie chciałam ci przeszkadzać, bo zawsze są ważniejsze sprawy i coś gdzie musisz być i z kimś rozmawiać. - Mathew uśmiechnął się pod wąsem, znał ten ton i takie rozpoczęcie rozmowy, i wedział doskonale że córka nie da mu spokoju dopóki on przynajmniej nie rzuci okiem na jej następny intrygujący projekt. Właściwie to lubił te małe wyzwania które przed nim stawiała młoda inżynierka, ciekawe innowatorskie pomysły pełne niedociągnięć i problemów to rozwiązania. Zawsze uważał to za dobre ćwiczenie dla umysłu który praktycznie skostniał dłubiąc cały czas w tych samych usterkach poczciwego Dariusa.
- Mamy teraz sporo czasu wolnego więc jeśli chcesz mogę rzucić okiem na twoje plany.
Dziewczyna tylko pisnęła z radości po czym szybko porzuciła powierzone jej obowiązki i rzuciła się do swojego tymczasowego pokoju w poszukiwaniu swojej pracy. Inżynier spokojnie podłączył w międzyczasie swój podręczny komputer do głównej konsoli.
- Skończ jeśli możesz te testy, zastosuj też warianty bojowe, wiesz jak nasi piloci lubią sobie poszaleć. - ekran błyskawicznie zamrugał ukazując szybko wydłużające się linie statystyk.
- Puknij się w te swoje przerdzewiałe podzespoły nie mam zamiaru podłączać cię do głównej sieci... nie nie będziesz ściągał żadnych planów, jak chcesz to daj mi listę a zrobię... nie, nawet na pół godziny.... jakie dwadzieścia minut chyba coś ci się... nie!! nawet na pięć minut! - mężczyzna nawet nie zauważył gdy jego córka wróciła z o dziwo papierowymi rękopisami, przerwała tą wydawało się jednostronną wymianę zdań wpadając ojcu w słowo.
- Znów cię męczy o dostęp do glabalnej sieci? - Megan ledwo co powstrzymywała śmiech znając upór i jednego i drugiego z rozmówców.
- Taaaaaak, na pewno nie na tej planecie. Bałbym się go podłączać do Dariusa a co tu mówić o całej planecie, nie ustała by nawet dwóch dni. Szkoda słów na niego, pokaż no co tam masz?
- A będziesz mu montować pełny sytem dźwiękowy? Przynajmniej można było by z kimś normalnym porozmawiać bo na statku wszyscy wyglądają na wypacykowanych pajaców. A David jest jeszcze bardziej złośliwy niż zwykle.
- Czy on w ogóle już wrócił? Każde z was musi się troszkę uspokoić i wyszaleć, dlatego tu między innymi jesteście, aby się trochę wyrwać z tej monotonii okrętowego życia... - szkice pochłonęły inżyniera całkowicie. Wodził palcem po zatartych notatkach próbując je odcyfrować.
- Modyfikacje uzbrojenia widzę twoja robota, bardzo dobry pomysł z tym systemem tłoków ale jest troszkę za bardzo wadliwy, będzie można to zamienić coś innego, ale to nie są twoje plany, bardzo wysoki stopień mechanizacji przy użyciu najprostszych systemów, coś jak znalazł dla biedniejszych światów bez technologi atomu. Geniusz prostoty. Dziecko gdzie to znalazłaś?!
- Nie wiem, Lily mi przyniosła bo nudziło się jej w pokoju. Mówiłam jej żeby nie wychodziła ale tato wiesz jaka ona jest i nigdy się nie mnie słucha, no może mamy tak ale jej tu nie ma a ty miałeś nie wiedzieć... - słowa wypowiadane coraz wolniej świadczyły że dziewczyna jak by zdała sobie sprawę że właśnie powiedziała zdecydowanie za dużo o czymś o czym mówić w ogóle nie powinna. Siwowłosy inżynier patrzył się z wyrazem ni to zdziwienia, ni to zaskoczenia na twarzy próbując, zrozumieć, pojąć to że właśnie od dwóch dni razem z nimi przebywa jego najmłodsza córka którą żegnał jeszcze w ładowni i która miała kategoryczny nakaz pozostania na okręcie. Była co prawda rozkoszna i bardzo rezolutna ale sprawiała przy tym wiele kłopotów i tak zapracowanym rodzicom, często znajdując się w nieodpowiedniej chwili w nieodpowiednim miejscu, choć nie zawsze według samej winowajczyni. Mathew nie potrafił się złościć, w związku robiła to za niego wystarczająco dobrze jego małżonka, dlatego wiedział że kara dziewczyn nie ominie a póki co można by było dowiedzieć się więcej o samych rysunkach.

Sąsiedni magazyn był zamknięty ale jego córki znalazły przejście które prowadziło z ich własnych warsztatów, musiały być one kiedyś połączone lub mieć przynajmniej jedno wspólne pomieszczenie tak jak to którym właśnie szli. Mnóstwo kurzu i wszędzie zalegających śmieci, wilgoć i gdzieś w głębi kapiąca woda z pękniętej zapewne rury świadczyły tylko dobitnie że właściciel kimkolwiek był dawno już opuścił to miejsce. Lily szybko odnalazła kontakt i nieliczne lampy które przetrwały próbę czasu niechętnie rozświetliły całe pomieszczenie. Płachty pokrywające liczne eksponaty skrywały tajemnice które inżynier z wielką przyjemnością zaczął by odkrywać gdyby nie to że należały jednak do kogoś innego. Wydawało się że jego córki orientują się w pomieszczeniu całkiem nieźle gdyż zaraz zaprowadziły go do pracowni osoby która tu pracowała. Plany i szkice porozwieszane po ścianach, pokryte grubą warstwą kurzu pulpity, liczne monitory i konsole do prac technicznych, to wszystko stało nieużywane od kilku, nie od kilkunastu przynajmniej lat.
- Tatku to było w tej szafie - dziesięcioletnia dziewczynka ściszonym głosem pokazywała otwartą szafę w której walały się rękopisy jak by mechanik który nad nimi pracował nie ufał maszynom którymi się zajmował. Wszystkie plany wyglądały jak by oparte na istniejących już w naturze obiektach, szczególnie owady jak by fascynowały owego naukowca. Na kilku z nich udało mu się znaleźć podpis twórcy, Dr. Grordbort. Mathew przez chwilę zastanawiał się bo był pewny że znał to nazwisko, wzruszył jednak ramionami bo prace były datowane na dwadzieścia do trzydziestu lat wstecz małą więc była szansa że był to któryś z jego kolegów z czasów studiów, lub wykładowca bo tych znał aż za dobrze. Próba uruchomienia której kolwiek z konsoli spełzły na niczym, zorientowanie się w wartości zgromadzonych tutaj “skarbów” mogło zająć kilka dni albo kilka tygodni i jeszcze ta mała kwestia prawa własności. Z zamyślenia wyrwało inżyniera ciągnięcie za rękaw.
- Tatuś, zobacz co znalazłyśmy jeszcze...

Nowy projekt przedstawiony przez Megan, miłośniczkę wszelkiego rodzaju uzbrojenia całkowicie pochłoną jej ojca. Cały dzień spędzony razem z córkami z które z niewiarygodnym entuzjazmem pomagały ojcu w przeróbkach owadziego giganta wydawał się jednym z przyjemniejszych od bardzo dawna. Usprawnienie maszyny o części elektroniczne wydawało się naturalnie najprostszym rozwiązaniem którego poprzedni wynalazca nie zastosował zdając się na manualne sterowanie robotem. Na początku prac główny inżynier wahał się czy nie lepiej będzie rozebrać na części i zwyczajnie przetransportować na Dariusa, zrezygnował z planu gdyż zajęło by to zbyt wiele czasu a dużo łatwiej było zwyczajnie przenieść plany i rdzenie komputerów z których miał nadzieję coś odzyskać. Megan uzbroiła twór w sensory ruchu i wykrywacze ciepła rozlokowane pod spodem konstruktu, części wykorzystane z magazynu sąsiada w zupełności starczyły do modernizacji.
- Meg musisz rozdzielić moc równomiernie między kleszcze, ładunki elektryczne będą słabsze ale za to wyładowania częstsze. Poza tym Al będzie musiał dobrać mu się do rdzenia i popracować nad algorytmami zachowań, nam zajmie to za długo...
- Już się tym zajęłam, powiedział że zajmie mu to chwilę ale zrobi co trzeba. Tato trzeba jeszcze popracować nad ogonem bo cały czas się zacina, poza napęd jest za słaby na pełne operowanie wszystkimi systemami, namierzanie, mobilność, ta cała elektryka i uzbrojenie.
Dziewczyna usiadła na jednym z ramion robota, wydawała się trochę zrezygnowana i przygnębiona, jak by powodzenie tego projektu było dużo ważniejsze niż się Mathiusowi wydawało.
- Przestań się lepiej mazać i pomóż mi tutaj, jeszcze sporo roboty przed nami zanim to cudo ruszy. A tak właściwie to po co ci to całe uzbrojenie?
Dziewczyna jak by ocknęła się nagle i uciekając spojrzeniem w dół zaczęła mówić niewyraźnie.
- Bo wiesz tato, jest taki konkurs....

Mathew Richardson wracał na okręt stacjonujący na orbicie z mieszanymi uczuciami. Najpierw uczestnictwo jego córki w zawodach które cieszyły się wyjątkową reputacją. Dobry krok dla jej kariery jeśli maszyna faktycznie się sprawdzi, gorzej jeśli zawiedzie w czasie spektaklu. Jego syn który wrócił po czterech dniach i wyglądając jak by wziął udział w największej imprezie swojego życia, twierdził że nic nie pamięta albo przynajmniej pamiętać nie chce. Ojciec miał tylko nadzieję że nie wynikną z tego w przyszłości jakieś problemy, znał temperament syna, jego brawurowe zachowanie i powodzenie jakim cieszył się wśród kobiet. Bardzo niebezpieczna kombinacja według niego samego. Inżynier poważnie martwił się o przyszłość Dariusa, nigdy wcześniej nie byli aż tak zadłużeni, rzadko też bywało by tylu nowych członków załogi z prawem głosu dołączyło w tak krótkim czasie, jak bardzo zależało im na przyszłości wszystkich tych którzy byli na jego pokładzie już od tak dawna. Ludzie przychodzili i odchodzili mając swoje własne cele ale rzadko się zdarzało że wszyscy w końcu się ze sobą nie zżywali i nie tęsknili za tym zgromadzeniem indywiduów, każdemu w końcu jednak zależało na tej kupie złomu którą mogli nazwać choć przez chwilę domem. Dwa nowe zlecenia które na nich czekały mogły dać im wszystkim szansę której potrzebowali, już zbyt długo zajmowali się malutkimi zleceniami z których wynagrodzenie ledwo co starczało na podstawowe naprawy i dalsze funkcjonowanie okrętu, za bardzo wszyscy zrobili się wygodni, może właśnie zaistniała sytuacja zmusi wszystkich do odrobiny wysiłku i ruszy z cieplutkich siedzeń by trochę odżyć. Inżyniera Intrygowała go cały czas sprawa porzuconych na planecie, w opuszczonym magazynie licznych planów i projektów, jak udało mu się w końcu przypomnieć Dr. Grordbort’s był ekscentrycznym ale i wybitnym naukowcem oraz inżynierem jeśli chodziło o wszelkiego rodzaju maszyny, roboty czy wszelkiego rodzaju konstrukcje które miały się poruszać, po prostu geniusz. Zniknął jednak wyruszając czy to na jedną ze swoich licznych ekspedycji, czy to wypadek w laboratorium przy którymś z eksperymentów, czy zwyczajnie podpadł osobie z którą nie powinien wchodzić w konflikt, powodu nikt tak naprawdę nie poznał a naukowiec pozostawił po sobie zaledwie kilka publikacji, i swych tworów o których to właśnie uczył się w młodości Mathew. Mechanik nie mógł się doczekać by zagłębić się w prace geniusza, już z Al-em wstępnie rozpoczął katalogowanie zebranych skarbów. Siwowłosy mężczyzna nagle jak by sobie coś przypomniał.
- Al, jaki ustawiłeś czas uruchomienia zabawce Megan?
- Czas aktywacji pięć minut po podaniu komendy rozpoczynającej procedury. - komunikat natychmiast pojawił się na ekranie komputerka. Człowiek cały czas jak by nad czymś myślał, odnosił wrażenie że o czymś zapomniał i było to dość ważne.
- A dezaktywacja przy braku aktywnych celów, prawda? - głos mężczyzny był bardzo ostrożny, jak by obawiał się usłyszeć odpowiedź.
- Dezaktywacji? Główny algorytm: przetrwać. Nikt mi nic nie wspomniał że on się ma wyłączać!
Mathew głośno wypuścił powietrze, znał doskonale możliwości Al-a i miał tylko nadzieję że organizatorzy albo uzbroili więźniów odpowiednio albo mają ich wystarczająco dużo by skorpionowi skończyło się energia, inaczej te igrzyska będą miały jeszcze jedną atrakcję.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
Stary 09-01-2012, 20:35   #7
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Zgromadzili się na mostku Dariusa. Było to sporych rozmiarów pomieszczenie znajdujące się na najwyższym poziomie okrętu. Widok w kosmos zapewniała panoramiczna ściana ze zbrojonego ceramstalowymi słupami pancernego szkła. Poza stołem taktycznym i wyspą przeznaczoną dla kapitana i dowodzących oficerów znajdowały się tam jeszcze dwa pociągnięte wzdłuż ścian wzniesienia wyposażone w fotele dla załogantów obsługujących poszczególne podzespoły wielkiej jednostki. Miejsca było tam pod dostatkiem i do grupowego podziwiania nieskończonej przestrzeni kosmosu i do sporej efektownej bitwy wieńczącej ewentualny abordaż. O tym ostatnim najlepiej świadczyły ciemniejsze smugi na ścianach, które mimo zamalowania nadal przypominały o dawnych burzliwych dziejach statku.

Gdy wszyscy zebrali się już na pokładzie dowodzenia, Mathew uruchomił przesłaną na Dariusa wiadomość. Główny ekran wiszący nad stanowiskiem dowódcy przestał pokazywać ciągi złożonych nawigacyjnych danych z orbity i wyświetlił prosty pisemny przekaz w czerni i zieleni.


Cytat:
Od: #@c Posterunek Najwyższego Zakonu Inżynierów, Cadavus - Alfa X-3, Teby c@#
Do: Jednostka Darius, pozycja XG3223 na HJ2123/J
Czas transmisji: 532.23 sekund
Przekierowanie na Magnus-5, kąt odbicia 23.21 na 52.45
Komunikat zwrotny: przekaz danych kompletny.
Deszyfracja...
....
...
..
.

//Zamówienie zewnętrzne #1312//

Załogo statku najemnego Darius,
NZI zleca wam zadanie o najwyższym priorytecie.

1//Ewakuować jednostkę badawczą Gamma 6V/d znajdująca się na Kordeth
Powód: Niesubordynacja rasy ur-ukar/ liczne doniesienia o uszkodzeniach
innych obiektów w promieniu 500km, w efekcie stan czerwony-2// zagrożenie trwających projektów i zebranych
danych // Personel jednostki: 73 osoby. 10/73 personel naukowy rangi co9. 15/73 rangi co5. 48/73 bez rangi.
Potencjalna strata ostatniej grupy dopuszczalna. Miejsce dostarczenia przetrwałych - Cadavus//Teby//Jednostka Alfa X-3//

Oferowana cena za uratowanego członka NZI // według procedury ciągłości procesu badawczego HU431, paragraf 5:

#Pracownik co9 - 600f
#Pracownik co5 - 250f
#Pracownik o niższej randze - 10f &%w przypadku dostarczenia również przydzielonego mu wyposażenia&%

2//Odzyskanie dysków pamięci projektów oznaczonych klasą priorytetu AA+

#100% danych - 2000f
#50% danych - 200f
#Inna część --> zastosować algorytm DAR-X3, nr bazy programów E33425

W przypadku braku możliwości odzyskania, życzeniem organu decyzyjnego Alpha X3/ZJ-NZI jest, by dane zostały zniszczone.

Czas na przyjęcie/odrzucenie zlecenia 2g:25min:45sek...
2g:25min:44sek...
2g:25min:43sek...
2g:25min:42sek...

Jeśli wierzyć cyfrom wyświetlanym na ekranie mieli jeszcze trochę czasu na decyzję, mogli więc w spokoju zapoznać się z delikatnie wyglądającą kopertą. Gdy tylko ją uchylili, poczuli aromatyczny zapach egzotycznych kwiatów. Woń w mig wypełniła całe, niemałe przecież, pomieszczenie. Mimo prędkości z jaką się rozprzestrzeniała nie wydawała się zbyt intensywna, jakby pieczołowicie sporządzono ją za sprawą jakichś tajemniczych, mistycznych prawideł. Z każdym niuchnięciem zdawała się odkrywać przed obecnymi nowe oblicza zapachów, malując w umysłach obrazy górskich potoków, wiosennych łąk i starożytnych iglastych lasów. W końcu po prostu zniknęła, z sekundy na sekundę obracając się w nicość. Przyjrzeli się starannie kaligrafowanemu pismu.


Cytat:
Od Jego Miłości, Markiza Shin Hin Nijan Li Halana, Stąpającego Po Kwietnym Kobiercu, Tego, Który Niesie Światło Poranka, Klingi na Wrogów Wiary, Obrońcy Pognębionych, Władcy Szmaragdowej Doliny, Ucznia Kung Loa Tsuna.

Jego miłość, Ten Który Spogląda z Łaską na Najmarniejszych z Marnych, pragnie zaprosić adresatów
do swych wiecznie kwitnących ogrodów znajdujących się na błogosławionym kontynencie Fata Mer, spoczywającym za sprawą boskiej łaski na łonie zielonej planety Ikona. Życzeniem, Tego Który Słowem Niesie Prawdę jest, by adresaci wsparli go wiedzą i mieczem w wojnie przeciwko jego sąsiadowi hrabiemu Nao-Khad Su, temu, który pychą zaćmiewa żagiew wiary, temu, którego ścieżkę zdobi krew niewinnych i lament osieroconych. Poza szansą służenia Prawości, Jego Miłość oddaje do dyspozycji adresatów wszelkie wygody swojego Słowiczego Dworu i w zamian za pomoc ofiaruje im liczne z hojnych darów Rubinowej Groty.

Jeśli propozycja zostanie zaakceptowana przez adresatów, ci proszeni będą o przybycie na tegoroczne obchody Święta Wschodzącego Słońca, odbywające się na włościach Jego Miłości Markiza Shin Hin Nijan Li Halana, celem omówienia dalszych szczegółów.

Po naradzie niektórzy z nich zwrócili uwagę na radosny dziecięcy chichot dochodzący z "Ładowni B" Dariusa. Szybka inspekcja rzadko wykorzystywanego pomieszczenia pokazała, że wokół starożytnego, pokracznie wyglądającego holo-projektora zgromadziły się najmłodsi załoganci okrętu, w napięciu przyglądając się wydarzeniom w holo-przestrzeni.

Cytat:
- Ha! HA! - wykrzyczał triumfalnie wypięty dumnie mężczyzna o zakręconym złotym loku i sporym, wydatnym nosie. Trzeba było przyznać, że mimo karykaturalnego przerysowania wyglądał dość... znajomo. Na sobie miał czerwony kostium w barwach typowych dla Hawkwoodów, jednak zamiast złotego gryfa w czerwonym polu na jego pierśi widać było unoszącą się do lotu... gęś. No i na rękawach miał coś, co wyglądało na rzędy różowych pomponów. Heroicznym gestem poprawił zwisającu mu z ramion płaszcz i archaiczną czapkę pilotkę z trudem kryjącą jego bujną grzywę - I tu cię mam, baronie Niegodziewicz! I tu cię mam! - wyszarpnął rapier z dyndającej mu fantazyjnie u pasa pochwy. - Stawaj i broń swego honoru, jeśli tylko jakikolwiek posiadasz! Ha! HA! - niezdarnie wskoczył na pobliski stół, o malo co nie lądując z łoskotem po drugiej jego stronie. Jego przeciwnik rysował się równie pociesznie. Mający zapewne przedstawiać Decadosa jegomość ubrany był w przylegający ściśle do ciała czarny syntskórowy kostium. W ręku dzierżył dziwnie wyglądający, buczący przeciągle wibromiecz. - Huuujjiijujijuj! - uradował się piskliwym, łamiącym się głosikiem - Kapitanie Harrington! Wreszcie się spotykamy! - wskoczył również na blat. - Lecz przybywasz za późno! - zachichotał niegodziwiec składając palce do gwizdu.
Jedynym co jednak uzyskał przeciągłym dmuchnięciem, było oplucie sobie palców i dźwięk przypominający poważny przypadek wiatrów. - Ha! HA! - doskoczył do niego heros spod herbu gęsi. - Gwizdać trzeba umieć! - zawołał dumnie, demonstrując przepisowy doniosły gwizd. Wtem w oddali rozsunęły się metalowe wrota, ukazując postać skrępowanego Cesarza wiszącego nad basenem pełnym krwiożerczych severańskich węgorzy. - Dzięki za pomoc, kapitanie Harrington! - zawołał niegodziwiec prześmiewczo - Teraz musisz wybrać! Czy poświęcisz życie Regenta, by mnie dopaść?

W tym miejscu film się zerwał i przed dalszą częścią nastąpiła wyraźna przerwa, jakby dodatkowy fragment został dołączony dopiero później. Wydawało się, że akcja podjęta została z tego samego momentu, jednak elementy wystroju były w odrobinę innych miejscach... no i na szyi bohatera widać było wyraźny krzyż Wszechświatowego Kościoła. Kamera zbliżyła się do twarzy Harringtona.
- Na nieskończoną łaskę Wszechstwórcy! - wykrzyczał bezradnie w kierunku nieba. - Cóż ja mam teraz począć!?

!!! Czy Kapitan Jack zdoła uratować cesarza?!!!
!!! A może wybierze zgładzenie nikczemnego barona?!!!
Wszystko to zobaczycie w następnym odcinku...
!!! Niesamowitych Przygód Kapitana Jacka!!!

Studia biegnącego Shantora na Bastionie
Spektakl zaaprobowany przez Jego Wielebność biskupa de Cardonelli dla wiernych od lat dziesięciu.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 09-01-2012 o 22:26.
Tadeus jest offline  
Stary 10-01-2012, 17:02   #8
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ten krótki pobyt na Dariusie uświadomił Akhaderowi jedno. Że rodzina to koszmar. Zwłaszcza mieszkająca w kupie. A dzieci to samo zło. Nic dziwnego, że potomków szlachetnie urodzonych wychowywali guwernerzy, guwernantki, piastuni, opiekunowie... różnie ich zwano, ważne że trzymali dzieciaki od rodziców, aż do czasu gdy podrosną na tyle by były znośne. Czasami nawet do trzydziestki.

Nie potrafił zrozumieć jak Mathew Richardson potrafił wytrzymać lata z tym całym cyrkiem, zwanym żoną i dziećmi. Jego samego po kilku dniach przebywania na Dariusie dopadały ataki migreny od tego harmideru. Pocieszał się tym, że dzieci inżyniera były już w miarę duże. Nie chciał sobie wyobrażać jak koszmarnie tu było, gdy były młodsze.
Nic więc dziwnego, że pani Lishu załatwiła by jego kwatery były możliwie jak najdalej od Richardsona i jego rodzinki.
Szlachcic osobiście nic do rodziny inżyniera nie miał i był w stanie znosić obecność dzieci, acz w małych dawkach.
Pobyt na planecie był więc dla Li Halana łykiem powietrza i chwilą odpoczynku. Nawet jeśli wypełnionego pracą.
Wrócił z wieściami i to ważnymi.

I równie ważne wieści czekały w hangarze. Przyglądając się obu ofertom rzekł.- Proponowałbym wybrać ofertę Li Halana. Jest bezpieczniejsza, można wynegocjować lepsze warunki oraz należy doliczyć do zapłaty łupy, które zdobędzie się na przeciwnikach.
Usta szlachcica wykrzywiły się ironicznie, gdy mówił.-Inżynierzy będą się pewnie wykłócać o każdą śrubkę, walczyć będziemy samotnie, no i... Nie ma co ukrywać. Misja zlecona przez Inżynierów jest bardzo niebezpieczna, co powoduje znaczne obniżenie jej opłacalności.
Akhader potarł podbródek dodając.- Najwygodniej by było co prawda, obskoczyć obie misje, ale z tych dwojga wolałbym wziąć zadanie Markiza Shin Hin Nijan Li Halana. I na nie oddaję mój głos.
Poprawił monokl mówiąc.-A teraz przejdźmy do innych spraw. Pojedynek z Gustavem Janosem się nie odbędzie. To pozbawiony honoru Sędzia, który nie dość żeby na niego nie przystał, to jeszcze uwielbia się ukrywać. I nie bez powodu. Ma wielu wrogów, z tych ważniejszych to podupadły ród Cortezów z Tetydy i były biskup Alvaros. Droga prawna w przypadku naszego problemu z Janosem nie wchodzi w grę. Pozostaje więc... na razie albo się z nim układać, albo ostatecznie rozwiązać jego sprawę, poprzez...- nie znał za dobrze tych ludzi więc się zawahał. Przez chwilę milczał, nim rzekł cicho.- ... zabójstwo. Mało honorowe rozwiązanie, ale... winę za nie można zrzucić na wrogów, których wszak nasze utrapienie miało wielu. Pytanie tylko, kto będzie skłonny się tym zająć?
Spojrzał po zebranych dodając.- Co prawda nie wiadomo jeszcze gdzie bankier ukrywa, ale... to się może zmienić. Więc warto już wybrać ochotnika.
Następnie dodał. –Jest też możliwie lukratywna praca związana z łowieniem żywych bestii do zwierzyńca bogatej rodzinki z Criticorum. Ale więcej szczegółów podam, gdy już się że tak powiem...oczyścimy z pomówień i plotek. na razie wystarczy mi wiedzieć, czy szlachetny baronet Cameton sobie poradzi z łapaniem żywych bestii?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 17-01-2012 o 13:03. Powód: poprawki i uściślenia
abishai jest offline  
Stary 17-01-2012, 01:59   #9
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
W messie pokładowej zebrał się spory tłumek słuchaczy. Marynarze dość łatwo zostali zwabieni relacją na żywo wprost z areny gdzie miał mieć swój debiut najnowszy wynalazek Megan Richardson. Po cichu jednak wszyscy obstawiali raczej jak długo ta nowa maszynka będzie w stanie wytrzymać, każdy z nich znał zamiłowanie dziewczyny do nowinek i jaki to miało często efekt w postaci spektakularnych snopów iskier, wulkanów dymu czy braku całkowitej kontroli nad systemami sterowania. Dlatego teraz również załoga zebrała się by móc się odrobinę rozerwać dostarczając sobie nowych tematów do plotek jak i niewinnych drwin w stronę twórcy machiny. Sama zainteresowana skandowała głośno gdy to twory innych padały na samym początku lub też nieco markotniała gdy przeciwnie padały dopiero pod sam koniec swojego “pokazu”.
-- Uuuuuuuu a co my tu teraz mamy, coś wyglądającego na skorpiona proszę państwa. A więc drodzy miłośnicy Areny, mieliśmy już latające ostrza, tnące łańcuchy, wybuchające pojazdy a wszystko to mniej lub bardziej zapewniające WAM odpowiednią dozę rozrywki i zadowolenia! No cóż maszyna prezentuje się całkiem nieźle, kleszcze, ogon i spora masa na pewno dadzą jej przewagę w walce bezpośredniej a do takiej tu przeważnie dochodzi jeśli więźniowie chcą mieć jaką kolwiek szansę. Technicy kończą właśnie ostatnie przygotowania, dają znak strażnikom że wszystko jest już gotowe choć maszyna nadal wygląda dość niepozornie. I pojawiają się pierwsze twarze onieśmielone nieco żywym aplauzem zachęcającym ich do działania. Jedyne co przecież muszą zrobić to tylko przeżyć, a ci heretycy mają dużo więcej niż jeden powód by tego próbować, w końcu udało im się wyrwać z kazamatów drogich nam Avestian by stanąć tutaj, na gorących zlanych krwią i dzisiejszym wspaniałym słońcem piaskach naszej cudownej Areny, brawa, brawa. Niech spektakl się zacznie!! -- w głośnikach dało się słyszeć ryk tłumu któremu wtórowały piski i pokrzykiwania zachęty córki głównego mechanika. Niektórzy wtórowali młodej licząc na nieco lepszy jednak spektakl niż poprzednie, nie tylko dlatego że postawili pieniądze na to wydarzenie ale jak by nie było dziewczyna była jedną z nich.
-- Nie wiem na co liczył twórca konstruktu ale heretycy wszyscy są już na placu boju a maszyna ani drgnie, ostrożnie okrążają konstrukt, zapewne nikt nie chce być pierwszym który stanie się ofiarą numer jeden. Tłum zaczyna się niecierpliwić, słychać nawet gdzie nie gdzie gwizdy niezadowolenia, zgadzam się z fanami naszych Krwawych Żniw, to miał być POKAZ!! LUDZIE CHCĄ AKCJI!! Hahahaha to już jest porażka, jeden ze skazańców dotknął bronią metalowej konstrukcji, ktoś zdecydowanie przepłacił za tą kupę złomu -- Megan wyglądała jak by chciała się schować w najciemniejszym kącie, jej krzyki nic nie pomagały a nawet gdy przekleństwa które mało kto znał wylewały się z jej ust niczym wodospad. Wszyscy raczej żałowali biedaczki niż byli w nastroju do śmiechu, jej debiut był też ich debiutem, jej zwycięstwo było by też poniekąd ich sukcesem.
-- NA SŁODKIEGO WSZECHSTWÓRCĘ!! CO SIĘ TAM DZIEJE!! -- prezenter wyraźnie musiał krzyczeć by przebić się przez ryk szalejącego tłumu.
-- Nie jestem pewny czy to miało tylko wszystkich utrzymać w napięciu ale udało się, dziesięć z dziesięciu za spektakularne wejście, jeden z więźniów sam nie wiem spalony potężnym wyładowaniem elektrycznym a ten który ośmielił się, tak i nie boję się użyć tego słowa ośmielił się dotknąć maszyny leży wbity w ziemię potężnym kolcem. Rzucili się na nią ale to nic nie daje, pada następnych dwóch którzy zostali złapani w kleszcze, jeszcze próbują się wyrwać, jeszcze walczą ale nieeee znów niebieski błysk i tylko padają w drgawkach. Próbują uciekać ależ jak ona jest szybka... dogoniła jednego i tylko wbiła go w ziemię ogonem... nieeee ona się na nim okręciła by przyśpieszyć. To jest masakra, nie można tego nazwać inaczej. Nie można tego oddać słowami, gdy próbują atakować ona odskakuje, cofa się a gdy podchodzą za blisko łapie ich i likwiduje, dosłownie tak proszę państwa, tutaj nie ma rannych, tu nie ma poobijanych tu są tylko martwi heretycy, a tłum to kocha, może trochę za szybko może nie dało się poczuć tych emocji w pełni ale to dopiero dociera, każdy na pewno dopiero sobie uświadamia że nie zostało ich już nawet połowa. Tak pewni siebie na początku teraz szukają tylko miejsca by się schronić. Ale tu nie ma takich miejsc bo to są... KRWAWE ŻNIWA!! -- tłum skandował nazwę wydarzenia jak by zaraz mechaniczny champion miał zostać otoczony chwałą tych zawodów. Wszyscy w messie dali się ponieść emocjom, ściskanie i radosne krzyki, tańce na stołach i wycie zwycięzców oraz podrzucanie samej twórczyni maszyny która odniosła taki sukces.
-- No i jest już po wszystkim, krew pokonanych i tylko okrwawiony metalowo- szkarłatny konstrukt na środku pola czekający na wieniec zwycięzcy, przyznam się państwu że nie spodziewałem się czegoś takiego, nie po troszkę sztywnym początku. Ale ale, jakieś zamieszanie na dole, widać drogim nam Avestianom nie za bardzo podobał się sposób w jaki to cudeńko sprawiło się na Arenie. Chyba nawet można powiedzieć że mają więcej niż wrogie zamiary wobec niedawnego zwycięzcy, no cóż przedstawiciele Gildii mogą okazać się odrobinę niezadowoleni z dodatkowych atrakcji. Oooooo i miotacze poszły w ruch, no tak przecież wypalić plugastwo aż do gołej ziemi. Skorpion jest nadal aktywny, atakuje, on atakuje Avestian!! Nie dezaktywował się!! Dla niego to nowy pokaz a i pokaz to jest, maszyna niewiarygodnie szybka a oni się tego na pewno nie spodziewali!! Przez przypadek prawie sami się nie podpalili. Obsługa techniczna zapewne rozkłada ręce, nie dano im dojść do konstruktu by się nim zająć a napaleńcy dostają teraz za swoje. I znów widzimy ogon w akcji ale to nie są wycieńczeni więźniowie, oni znają się na swoje robocie. No cóż przynajmniej dano nam obejrzeć jak bardzo potrafią być efektywni ze stratą tylko niech no ja policzę ciała... --
Całe pomieszczenie milczało, nikt nie bardzo wiedział co można powiedzieć wiedząc co to znaczy zadrzeć z kościołem, szczególnie z Avestianami. Megan wpatrzona w głośnik z lekko rozdziawioną buzią nie bardzo wiedziała na początku o co chodzi, potem jednak eksplodowała.
- Jak oni mogli! Barbarzyńcy! Złodzieje i łajdacy... - głośne tupnięcie nogą i dziewczyna wymaszerowała z pomieszczenie szukając zapewne ofiary na której mogła by wyładować nieco swój “słuszny” gniew i zapewne poskarżyć się ojcu. Wszyscy zgromadzeni spoglądali nadal po sobie gdy jeden z nich nagle poderwał się do góry z wrzaskiem
- Wygrałem, wygrałem, wiedziałem że zwycięży...


Mathew Richardson był w tej chwili nieco rozdarty obydwoma propozycjami, z jednej strony pobyt na planecie dałby im czas na wszelkie naprawy które zawsze schodziły na dalszy plan i może na kilka dodatkowych części czy podzespołów oraz oczywiście zapłatę z wykonaną robotę z drugiej strony Gildia Inżynierów dawała im coś pewniejszego niż obietnice sielanki i “spokoju”, właściwie ich propozycja wydawała się drobnym przeciwieństwem zleceniu Li-Halana. Czasu mieli coraz mniej a zbędne dyskusje tylko go kradły.
- Więc głosujmy. Jestem za pierwszą propozycją nie tylko dlatego że to zadanie od mojego zakonu. - Niewinny uśmiech inżyniera mógł mówić wiele, ale ci którzy trochę już go poznali, wiedzieli że sympatii między nim a jego gildią nie było wiele.
- Bez względu na to jak nasz dług zostanie rozwiązany potrzebujemy gotówki by móc prosperować, spróbujmy więc przygotować się do pierwszej z opcji jak najlepiej by potem móc od razu zdążyć na drugie zlecenie. Wiemy ile i za co nam się dostanie czego nie można powiedzieć o kontrpropozycji. Ale jeśli się uda upieczemy dwie pieczenie przy jednym ogniu. Proponuję by Akhader udał się do jego miłości markiza i zbadał sytuację, zapewniając go osobiście o naszym zaangażowaniu i rychłym przybyciu. W końcu dobrze będzie wiedzieć nieco więcej gdy się już tam znajdziemy a w między czasie załatwić sprawę z ewakuacją. Same operacje należą do was panowie. Wiecie czego możecie potrzebować i jak się przygotować. Będziemy na pewno potrzebować dodatkowych kwater dla uchodźców, danymi sam się mogę zająć i pewnie najlepiej będzie jeśli wezmę udział w ich odzyskiwaniu. Z przyjemnością udostępniam wam mój warsztat jeśli tylko dostarczycie części do modernizacji lub ewentualnych przeróbek. Więc jak będzie bo czas ucieka.
Inżynier poczekał spokojnie do końca głosowania po czym gdy wszyscy rozchodzili się podszedł do samego Akhadera.
- Sędzia wydaje się mieć osobisty stosunek do naszej załogi a to może oznaczać kłopoty, jest poza tym na tyle bogaty by zapewnić sobie jednego czy dwóch szpiegów wśród załogi więc lepiej nie mówić głośno o pewnych rzeczach. Ale tak jak powiedziałem wcześniej mój warsztat jest otwarty jeśli tylko będę w stanie pomóc. - Mechanik wiedział że w ten czy inny sposób zapewni swojej rodzinie spokojny pobyt na Dariusie, nie miało za bardzo znaczenia jak to się dokona, liczył się tak naprawdę efekt końcowy.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
Stary 17-01-2012, 20:20   #10
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Po powrocie na okręt udziałowcy zebrali się, aby przedyskutować otrzymane oferty i wybrać z nich tą najciekawszą. Mieli szczęście, ich długie ... jakiekolwiek by nie były, nie spłacą się same. Poza tym okręt najemniczy mógł działać tylko dzięki ciągłemu dopływowi gotówki. Oczywiście różnie już z tym bywało w przeszłości. Jak do tej pory ten interes okazywał się dochodowy dla Jacka i chociażby z tego powodu nie chciał rezygnować z możliwości jakie dawał Darius.

Jednakże patrząc na historię statku i tak naprawdę rzeszę właścicieli, która przez niego się przewinęła należało zawsze pamiętać jedno, mianowicie stare dobre powiedzenie: "Raz na wozie, raz pod wozem". Jak się zresztą wydawało było to historia życia Hawkwooda. Był on jednak w głębi duszy żołnierzem, wojownikiem. Ktoś kiedyś wbijał mu do głowy słowa "Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą" i tym samym nie poddawał się, dopóki istniał cień nadziei.

Przegląd ofert był raczej szybki. Wyglądało na to, że obie oferty nie należały do najbezpieczniejszych. Żadnym zaskoczeniem nie były głosy oddane przez pierwszych dwóch udziałowców. Akhader wybrał pomoc Li-Halanowi, natomiast Inżynier Richardson pomoc Gildii. Po chwili odezwał się Harrington. Mówił nad wyraz spokojnym głosem.

-Panowie, po pierwsze utrzymanie naszego okrętu, nie jest takie tanie, co zresztą wszyscy doskonale wiemy. Oba zlecenia wydają się ... niezbyt bezpieczne. Jednakże praca od Inżynierów ma kilka plusów. Po pierwsze jasno określone stawki, co pozwala nam na bieżąco liczyć nasze zyski. Po drugie w przeciwieństwie do wojny, nie powinno zbyt długo angażować Dariusa, co pozwala nam na poszukiwanie innych, być może jeszcze bardziej opłacalnych robótek. Tym samym oddaję swój głos, właśnie na operację ratunkową -

-Co zaś się tyczy propozycji podziału, pragnę przypomnieć tylko, że musielibyśmy w takim przypadku wynająć odpowiedni transport i nie oszukujmy się uszczuplić stan naszej załogi. Jestem generalnie przeciwny takiemu rozwiązaniu. Nasz okręt, nie należy do najnowocześniejszych. Wolałbym bez potrzeby nie przegrzewać silników. Co oznacza, że wysłana na Icon ekipa musiałaby radzić sobie bez wsparcia, przez około 2 tygodnie ... lekko licząc -

Później wysłuchał kolejnych wypowiedzi, a gdy tylko decyzja została podjęta, zasiadł na miejscu dla kapitana i uruchomił jedną z dwóch myślących maszyn, znajdującą się przy tym stanowisku. Był to komputer umożliwiający komunikację i generalnie wspierający dowódcę. Drugi był tak naprawdę konsolą, z możliwością przejęcia funkcji innych konsoli mostkowych. Przede wszystkim działał teraz (właściwie to tylko i wyłącznie) jako ster Dariusa, gdyż Harrington lubił osobiście przejmować kontrolę nad Dariusem, gdy robiło się gorąco i gdy nie musiał koordynować zbyt wielu działań w przestrzeni.

Obecnie wpisał jednak kilka komend, umożliwiających rozpoczęcie procedur zejścia z orbity planety. Na tak zatłoczonym świecie jak Criticorum, zwłaszcza w czasie takiego święta, kontrola lotów miała sporo roboty. Wymiana informacji i przyporządkowywanie miejsca w kolejce odbywało się głównie automatycznie. Należało oczekiwać na wektory wyjścia. Na całe szczęście, komputer dość szybko powiadomił, że stosowne korytarze dla Dariusa, będą wolne za 5 godzin.

Nacisnął interkom okrętu, pozwalając jednak miłemu syntetycznemu głosowi powiadomić załogę o spodziewanym czasie odlotu. Wolał nikogo nie zostawiać na powierzchni, ale po prostu nie mogli stracić swojego okna wyjścia. Kolejne mogłoby pojawić się naprawdę dużo później.

Przechadzając się po okręcie odkrył za to najnowszą taśmę, którą oglądali najmłodsi członkowie załogi. Stał chwilę w przejściu z daleka przypatrując się wydarzeniom rozgrywanym na holoprojektorze. Gdy pojawiły się napisy końcowe zrobił szybki zwrot na pięcie, niemalże jak na paradzie i wpadł prosto na Varnhayema, który przyglądał się swojemu seniorowi.

-Sir - powiedział spokojnie starając się dotrzymać kroku idącemu w stronę swojej kabiny Jackowi.

Jego kajuta znajdowała się blisko mostka okrętu. Oryginalnie przeznaczono ją dowódcy okrętu, jednakże od tego czasu zaszło w niej sporo zmian konstrukcyjnych. Po pierwsza była całkiem spora, nie największa, jednakże nie można było przecenić jej funkcjonalności zwłaszcza dla pilota. Jej pierwsza część była bardziej otwarta i stanowiła rodzaj biura. Znajdowała się tutaj maszyna myśląca pozwalająca obserwować mostek, a także bezpośrednie połączenie z nią.

Któryś z poprzednich udziałowców umieścił tutaj spore biurko, na którym mieściła się kolejna maszyna myśląca, tym razem przechowująca raporty, było tutaj także sporo miejsca na bardziej tradycyjne formy raportów. Na ścianach gabinetu wisiały liczne obrazy, różnych okrętów. Były własnością Jacka, a każdy z nich reprezentował statek, na którym służył Hawkwood. Nie wiedziało o tym jednak zbyt wiele osób, sam zainteresowany nie chwalił się tym zanadto.

Ponadto w rogu pomieszczenia stał stół kreślarski, na którym można było wyznaczać kurs. Była to tak naprawdę uproszczona wersja stanowiska znajdującego się przy mostku, gdyż tamto było wspomagane przez komputer. Mądrzy ludzie woleli jednak mieć też papierowe odmiany map i wyznaczonego kursu ... tak na wszelki wypadek. Z biura można było również przejść do zamkniętej sekcji, gdzie znajdowała się sama kajuta dowódcy. Chyba jedna z niewielu z dwoma wejściami, było także boczne ... być może zaprojektowane, żeby móc ominąć "obowiązki".

Szlachcic zajął miejsce na krześle -Muszę dowiedzieć się jak najwięcej o tym programie - jego doradca uśmiechnął się lekko i wręczył mu zapisaną kartkę. Osobiście wolałby się w to nie mieszać, nie widział w tym nic zdrożnego. Znał jednak swojego "szefa" i wiedział co mu będzie potrzeba.

-Dziękuję ci ... obawiam się jednak, że ten program sprowadzi pewne kłopoty. Mam dziwne wrażenie, że Alisha będzie nim zachwycona -

-Być może lepiej to pozostawić w spokoju - powiedział spokojnym głosem Obun.

Na twarzy pilota pojawił się lekki uśmiech -Obawiam się, że to niemożliwe. Zajmę się tym jednak przy okazji. Nie jest to, aż tak ważne w tym momencie ... po prostu mam co do tego złe przeczucia -

-Nie można uciec przed przeszłością -

-Nie, ale czy to przeszkadza ludziom, w próbach tego dokonania ? -

Doradca wzruszył ramionami, co było chyba odpowiedzią trafniejszą niż tysiąc słów ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172