|
|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
10-02-2014, 19:58 | #451 |
Reputacja: 1 | Hargreaves & Markov: Po raz kolejny dopisało wam szczęście. Gdy wybór padł na pomieszczenie techniczne, żadna z was nie pomyślała że drzwi będą zamknięte, a być powinny. Zimny dreszcz dopadł Jo-Ann gdy wcisnęła przycisk na panelu, jakby zdała sobie sprawę z błędu jaki popełniła. Drzwi cicho piknęły, a na szybce dotykowej zapaliła się zielona lampka. Najwyraźniej cieć zapomniał włączyć blokadę dla osób nieupoważnionych, co zapewne zostanie zanotowane w dochodzeniu i ten biedny człowiek równie pewnie straci swoją posadę, stając się kolejną ofiarą waszych poczynań. Ale gdy w grę wchodzi wasze życie, praca jakiegoś woźnego to pryszcz, pyłek w galaktyce pełnej kłopotów. Zwrócenie uwagi najemniczki, na mieszczące się w środku generatory plazmowe, momentalnie uruchomiło Zoję. Szarpnęła tylko swoją towarzyszkę i pół-szeptem rzuciła krótko: - Poczekaj! - a następnie przylgnęła niemalże do panelu sterującego. Nie zwracając uwagi na twoją reakcję, wklepała coś na swoim persecomie, którego sparowała (zapewne programem hakującym) z oprogramowaniem urządzeń energotwórzych - Szybciej, szybciej, kurwa szybciej... - dobywało się spod nosa Markov, aż w końcu niemalże krzyknęła - Jest! - i po tym zdaniu wszystko pociemniało, zmuszając was do włączenia cyfrowych latarek w persecomach. Kilka sekund po tym, z korytarza dobyło się stłumione dudnienie, jakby dźwięki tępych uderzeń. Hargreaves pojęła plan Zoji. Wyłączając zasilanie, federalni nieświadomi iż nie znajdą w pokoju niczego, i tak musieli teraz wyłamywać drzwi. Ale prędzej czy później ktoś tu przyjdzie, albo włączy się zasilanie awaryjne. Dlatego czym prędzej rzuciłyście się do schodów awaryjnych, które wedle mapy budynku mogły doprowadzić na dach. To nadal kilka pięter, pokonywanych w biegu z ciężkim ekwipunkiem. Ścieżka zdrowia, którą wasze mięśnie i umysły będą pamiętać jeszcze długo... Malachius: Ten zakupiony dawno temu na Elysia Prime, stylowy gatling z pewnością miał dobrą reklamę w ustach jego sprzedawcy, nic więc dziwnego że pokładałeś w nim spore nadzieje. Szybko jednak przypomniałeś sobie także o jego wadach i przekłamaniach. Z pewnością strzelał szybko, ale też nie z prędkością światła jak obiecywał chytry handlarzyna. Dodatkowo pożerał amunicję niczym supermasywna czarna dziura, więc jego (nota bene: mało precyzyjny) ostrzał starczał zaledwie na kilka sekund. W zasadzie zdałeś sobie sprawę, że broń ta to tzw. "PWBP" (Przenośna Wersja Broni Pokładowej). Czyli w skrócie, ktoś zwyczajnie "wyrwał" armatę z jakiegoś niewielkiego statku i przerobił ją tak by mogła być używana przez piechotę. Efekty takiego zabiegu zwykle bywały różne, przeważnie poniżej oczekiwań. Ale co jak co, wynalazki tego typu zawsze miały ogromną zaletę - siłę ognia. Karabiny z modułem EKO dysponowały zaledwie jej namiastką. Uzbrojony w karabin obrotowy, niczym pewien kultowy aktor z czasów pre-kolonialnych, stanąłeś na krawędzi statku i wyczekiwałeś. Po około czterech minutach, drzwi otworzyły się. Dla pewności rozkręciłeś działo. Dopiero gdy rozpoznałeś dwie znajome sylwetki i dwie równie znajome, zmęczone twarze zdjąłeś palec ze spustu. Niosły ze sobą jeszcze trzecią osobę, w której rozpoznałeś swego niedawnego nemesis. Człowieka, który ścigał cię po kosmosie i prawdopodobnie stal za całym tym zamieszaniem. To był Bob Grisshard i na szczęście był nieprzytomny. Hargreaves, Markov & Malachius: Nie nacieszyłeś się długo widokiem swoich załogantów, bowiem ze statku doszedł sygnał o zbliżającym się niebezpieczeństwie. System namierzył dwa duże obiekty, które zbliżały się do was w szybkim tempie. Dziewczyny robiły co mogły, lecz wejście po schodach z tym niedźwiedziem na ramionach, dało się im mocno we znaki. Z trudem pokonywały kolejne metry dzielące je od wejścia na pokład. Usłyszeliście nieprzyjazny warkot i gwizd silników jonowych. Dźwięk, który narastał na godzinie dwunastej. W momencie gdy Malachius rozkręcał ponownie gatlinga, znad krawędzi dachu wyłonił się czarny, mechaniczny łowca z oślepiającym okiem reflektora. Tysiące małych drobinek z ogromną prędkością zderzyło się z jego osłonami, gdy kapitan bez zastanowienia wcisnął spust. Przez moment okolica rozbłysła jasną kaskadą białych niczym rozgrzana plazma iskier. Niestety, rozrzut broni sprawił że część pocisków poszybowała nie tam gdzie wskazywał celownik, a tym gorzej część z nich prawie trafiło ludzi Malachiusa. Jo-Ann niemalże czuła, jak pod jej stopami odbiło się kilka ziarnek, a Zoja aż musiała się schylić gdy kilka drobinek przeszyło powietrze obok jej głowy. Jednak zdecydowany ostrzał zmusił wielkiego heli-drona do wycofania się na moment. Nagle działo umilkło, sygnalizując przegrzanie wszystkich luf i awarię systemu chłodzącego. Prowizoryczna konstrukcja nie wytrzymała tak intensywnego zużycia, lecz przynajmniej kupiła trochę czasu. Drugi dron nadciągał ze wschodu, a pierwszy zaczął manewr okrążający. Malachius odrzucił działko i wybiegł dziewczynom na pomoc, dzięki czemu w porę wszyscy znaleźli się w "Bumerangu". Axel dobiegł jeszcze do konsoli pilota i aktywował silniki. Oba drony zawisły nad waszym statkiem, stanowiąc zagrożenie. Quincy nie zastanawiał się dłużej i oddał kilka celnych strzałów z wieżyczki laserowej. Drony odpowiedziały działami mikrofalowymi, robiąc lekkie spustoszenie w układach elektroniki kilku sektorów "Bumeranga", szczęśliwie jednak nie uszkadzając kluczowych systemów. Termonuklearne silniki wypaliły sporą dziurę w poszyciu dachu hotelu, umożliwiając wam ucieczkę. To jednak nie oznaczało koniec przygody na Marsie, bowiem wciąż w niebezpieczeństwie pozostawała dwójka towarzyszy. Gdzieś tam w ogarniętym zamieszkami mieście, próbowali się ewakuować Thompson i Nakamura.... --- --- --- --- Nakamura & Thompson: Każdy wasz wybór wiązał się z ogromnym ryzykiem. Jamie nie chciał podejmować decyzyji, więc ta spadła na młodego najemnika. Wybór padł na kompleks medyczny, zapewne pełen ofiar zamachu, oraz ich rodzin. Jeśli któryś was rozpozna, rozpęta się tam prawdziwa jatka. Nie było jednak innego wyjścia. Jamie wysłał koordynaty do kapitana. Teraz pozostawało jedno... BIEGNĄĆ! Zdyszani wpadliście do kompleksu medycznego. Mogliście mówić i sporym fuksie, iż nikt nie zaczepił was po drodze. Mimo tego nadal czuliście jakiś nieprzyjazny klimat, jakby z każdego okna, z każdego rogu, czy ciemnej alejki ktoś miał wybiec i zakończyć wasz żywot. Nawet w tak wydawałoby się wymagającym spokoju i przyjaznej atmosfery miejscu jak klinika medyczna, nadal odnosiliście wrażenie bycia zwierzyną łowną· Kilku lekarzy, pacjentów, czy gości przyglądało się wam uważnie. Za każdym razem towarzyszył temu dreszcz grozy i łomotanie w sercu. Sterylne, zielone korytarze wypełniały długie kolejki opatrzonych, lub dopiero mających być opatrzonych pacjentów. Wbiegliście do windy, póki co pustej, Wybraliście ostatnie piętro, jednakże po drodze zdążyło się przewinąć kilku ludzi. Szczególnie przeraził was mały chłopiec z trzymającą go za rękę pielęgniarką. Miał opatrzoną połowę twarzy, zapewne od poparzeń. W pewnym momencie, gdy wyszli na przedostatnim piętrze, dzieciak wypalił: - Widziałem tego pana w telewizji! - wskazując paluszkiem na Thompsona. Pielęgniarka momentalnie odwróciła się i spojrzała Keckijczykowi prosto w oczy. Ten odniósł niepokojące wrażenie, że go mogła rozpoznać, jednak nie dane było mu się upewnić, gdyż drzwi windy zamknęły się i winda ruszyła dalej. Pełni niepokoju dojechaliście na szczyt budynku. No prawie, bo trzeba było jeszcze znaleźć wejście na dach. W końcu udało się, co prawda Jamie użył swego niezawodnego scyzoryka i umiejętności włamywacza (działając absolutnie intuicyjnie, pewnie dopiero później zda sobie z tego sprawę) by pokonać ostatnie drzwi. Teraz pozostawało tylko czekać... Na ratunek, albo na tłum chcący rozerwać ich na strzępy. Pytanie bowiem: kto przybędzie pierwszy? --- --- --- --- Wszyscy: I przybyli... Długo wyczekiwani, ale jakże pożądani. "Bumerang' przybył po ostatnich swoich podopiecznych. Chyba po raz pierwszy w serca najemnika i pilota wlało się tyle radości. Co prawda nadal musiał wylądować, co nie było łatwe, jednak to już dawało nadzieję że wyjdą z tego w jednym kawałku. Po dwuminutowej, wydawało się trwającej wieki procedurze lądowania, ostatecznie załoga znowu była w komplecie. Jamie móŋł od razu dosiąść sterów, a Nakamura odpocząć. Podobnie jak Zoja i Jo-Ann, które zdążyły zaaplikować sobie substancje wzmacniające, także zdezynfekować rany. Teraz pozostawało już tylko wydostać się z tej wrogiej planety. - Mars był kiedyś bogiem wojny, a dziś sam pogrążony jest w wojnie. Cóż za ironia losu - rzuciła w stronę załogi Zoja Markov. Z lotu ptaka widzieliście, że skala zamieszek przerosła chyba wszelkie prognozy. Niemalże pół miasta płonęło i gdzieś w oddali chyba też fala dotarła do sąsiedniego Rushmore Static. - Jeśli jeszcze nie daliśmy wystarczających powodów władzom federalnym, by za wszelką cenę zmieść nas z przestrzeni kosmosu, to chyba właśnie się to zmieniło... - dodał też od siebie Quincy Falck, obserwując z okna miasto w ogniu. Słowa Falcka okazały się jakby prorocze. Nim aktywował się całkowicie generator NPG, próbowały was przejąć cztery wojskowe myśliwce. Thompson robił co mógł, próbując nie doprowadzić do bliskiego kontaktu. Myśliwce niespodziewanie wystrzeliły kanonadę rakiet samonaprowadzających, zapewne każdy uzbrojony w mini-głowicę nuklearną, albo coś równie dewastacyjnego. Szybka ocena sytuacji przez Jamiego przyniosła tylko jeden możliwy rezultat - "Bumerang" za nieco ponad dwie minuty zostanie najpewniej trafiony i zniszczony. Tylko od niego teraz zależała minimalizacja strat i umożliwienie załodze bezpieczną ewakuację. Nagle odezwał się automatyczny komunikat systemowy, którego nigdy w swojej karierze Thompson, ani nikt inny na "Bumerangu" nie usłyszał: "ISO SWORD wykrył zagrożenie. Wymagana autoryzacja przejęcia kontroli nad bronią pokładową..." Zakomunikował to męski, elektronicznie zniekształcony głos. Decyzja chyba nie była trudna. Pilot wydał zezwolenie, a zakupiony w układach SWK inteligentny system obrony zajął się resztą. "Autoryzacja nadana. Kod: pierwiastek z 912.04 to 30.2. Autoryzacja potwierdzona. Przejmuję kontrolę nad bronią pokładową. Neutralizacja zagrożenia w toku..." Z prędkością i precyzją niedostępną żadnej organicznej istocie, wycelował w rakiety i strącił je jedna po drugiej. Decyzja o wyborze ulepszenia statku okazała się jednocześnie jego ocaleniem. W końcu napęd neutrinowy wystrzelił was w bezkresną głębie kosmicznego oceanu. I kolejny raz zapadła cisza, naznaczona teraz echem wydarzeń jeszcze sprzed parunastu minut. Coś było w tym dezorientującego, ale zarazem kojącego. W ciągu sekund spełniało się marzenie przodków, by wciśnięciem paru guzików znaleźć się lata świetlne od wszystkich problemów. Dominowało wtedy złudne wrażenie, że te problemy już nie istnieją. Jak wiele ofiar było tej dziecinnej ignorancji? Pewnie nikt już tego nie zliczał... Po wylizaniu ran, musieliście podjąć decyzję co dalej. W medycznej sali wciąż nieprzytomny pozostawał Bob Grisshard. Wedle zapewnień Zoji, dało się go wybudzić w każdej chwili, a sam wybudziłby się dopiero po kilku godzinach. To dało czas na naradę co z nim począć. Niespodziewanie wtrąciła się Markov, która przekazała komunikat swojej przełożonej. - Pani Romanov uważa, że wskazana byłaby jej obecność podczas przesłuchania Boba Grissharda. Pozwoli to uniknąć nieporozumień...
__________________ Something is coming... |
10-02-2014, 22:23 | #452 |
Reputacja: 1 | Chciało jej się rzygać , z zmęczenia , nerwów oraz alkoholu. Siedzieli w sali odpraw, ekrany pokazywały tysiące różnych danych a lekkie światło oświetlało wszystkie twarze. Jo siadła na jednym z miejsc i jedną słuchawką zaczęła odbierać fajny cool jazz, uspokajał ją. [media]http://www.youtube.com/watch?v=IlmbXp2X8Oc[/media] Czuła zakwasy oraz kilka obić, zastrzyk pokrzepiający jednak działał. Dopiero teraz kiedy opuścili układ nieco się uspokoiła, całe szczęście , że Axel kupił automatyczny system namierzania inaczej rakiety przechwytujące by ich rozpierdoliły w drobniusieńki mak. Bobby leżał przywiązany pasami , śpiący niczym królewna śnieżka w sekcji medycznej. Patrzyła na Jamiego , posłała mu długie spojrzenie a ich wzrok złączył się, uśmiechnęła się spod maski zmęczenia i traumatycznych przeżyć. Chciała dać mu jasno do zrozumienia iż muszą wyrzucić cały stres w jej kabinie, nawet taki renegat jak ona potrzebował odrobiny wsparcia i ciepła drugiego człowieka. Obecnie pierdoliła już co będzie dalej, to wypłynęło z niej jakby nagle ale z pełną akceptacją tego faktu. Wielki niczym błękitna mgławica spokój coś co powiedziała jej kiedyś jej przyjaciółka , która wdała się w opioidy. Wiesz Dżej to zupełnie tak jakbyś miała wszystko gdzieś, ciepła kołderka pod którą masz w dupie, centralnie głęboko w dupie czy Solisianie nie zrzucą jakiś mega głowic prosto na New Chicago. Chyba dopiero teraz ją zrozumiała, bo nigdy nie zamierzała próbować tego empirycznie (oprócz tej jednej małej próby na Vedze). Błoga stoicka apatia, stan w którym tak wszystko głęboko się zjebało że nic nie miało już większego znaczenia. Po prostu cieszyć się każdą chwilą , poczuć bliskość Jamiego , spojrzeć przez burtę obserwacyjną w piękno kosmosu i dosłuchać świetnego duetu T. Monka i J. Coltrane`a. Tak więc zmęczona nie chciała nawet odzywać się słowem co zaproponuje kapitan i czy usłucha cwaniaczki Markov. Rozsiadła się wygodniej na fotelu i zakręciła nieco na boki. Czuła się szczęśliwa choć wiedziała , że to tylko efekt spływającego stresu. Chciała mu coś powiedzieć, dwa proste słowa, prosto do ucha, tak by wilgoć oddechu zatrzymała się na jego ciemnej skórze. Dopiero teraz to zrozumiała. Była wolna, w wojsku jej nie chcieli , nigdy tam nie pasowała. Wpadła tam po prostu w spadku rodzinnym. To całe gorsze towarzystwo , ci dziarscy chłopcy, te gorące piątki to coś świadczyło. To był awanturniczy duch , stan wolności , który na nią spływał. Poczuła w sobie jakąś większą spójność, poczuła się sobą- najemnikiem na poszukiwanym przemytniczym transportowcu, to była jej nowa rodzina. Po raz ostatni odwiedzała Mars , znajdę sobie nowy dom w końcu właśnie odnalazłam siebie. Ostatnio edytowane przez Pinn : 10-02-2014 o 22:27. |
16-02-2014, 17:52 | #453 |
Reputacja: 1 | Axel wiedział, że wszystko bez najmniejszego wątpienia zawdzięcza tylko szczęściu. Nawet ten cholerny minigun, który okazał się tylko w połowie tak dobry jak zapewniał handlarzyna, nawet nie był w stanie się wkurwiać. Był zbyt zadowolony z siebie. I głównie ze swojego szczęścia. Chyba wszędzie gdzie zawitają, zastawiają ze sobą ruiny, bunty i ludzką krzywdę. Stacja kosmiczna w której hangarze o mało nie zginął Nakamura, planeta w układzie SWK gdzie już pewnie wojna trwa na całego i w końcu Mars, który stanął w płomieniach zaraz po ich odlocie. Co jeszcze? Dryfowali w kosmicznej pustce, z pożądanym celem w lazarecie. Wiedział już że nie wypłaci się swoim załogantom byle pensją, ale na to czas jeszcze przyjdzie. Usłyszał głos Markov, ale zignorował ją na razie. Zwrócił się za to do pilota: - Zabierz nas w jakąś pustkę kosmiczną, dość daleko od wszelkich znanych szlaków. Po klucz trochę, aby nie wysłali za nami jakiegoś krążownika albo pancernika po śladach spalonego paliwa. A ty Falck zmień znowu numer ID statku, nie chcę aby ktokolwiek mi przeszkadzał. Dopiero potem zwrócił do Zoji. - Wyślę pozycję Bumeranga naszej znajomej, jak tylko pilot wykona rozkaz i trochę po kluczy w celu zgubienia przewidywanych pościgów. A teraz… – mówił to biorąc kajdanki – …chodźmy do naszego Grissharda. Skuł go i dokładnie przeszukał, nim rozkazał go wybudzić i zostawić go sam na sam z policjantem. Zupełnie samych. Miał do niego kilka pytań, nim przybędzie Romanov. A chciał zapytać o nią, czy coś mu mówi jej imię, o co chodzi w tej całej sprawie, aż w końcu zapytać po co Romanov generał Lawrence Eisen-Wilgram? Wolał wiedzieć na czym siedzi, a jeśli Roger nie będzie chciał współpracować… Cóż, miał być sojusznikiem i torturować go nie miał zamiaru. Po prostu poczeka na Romanov.
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść. Po prostu być, urzeczywistniać sny. Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć. Po prostu być, po prostu być. Ostatnio edytowane przez SWAT : 17-02-2014 o 18:42. |
16-02-2014, 23:11 | #454 |
Reputacja: 1 | Jamie biegł przez szpital skołowany. Nie widział co robi. Gdyby ktoś wydał wtedy jakikolwiek rozkaz istniała spora, granicząca z pewnością, szansa, iż Thompson wykonałby go bez zająknięcia. „Stój”, „Odwróć się”, „Na glebę”, „Wyskakuj przez okno”? Nie ma problemu. Po raz kolejny uświadomił sobie jak bardzo kiepskim jest przywódcą, i jak wielkie szczęście, że ma nad sobą Malachiusa, który jest zorganizowanym i kompetentnym facetem. Jadąc często zatrzymującą się windą, Jamie poczuł się zmęczony. Znajome uczucie z zakuwania obszernych tabelek wypełnionych danymi i setek trójwymiarowych wykresów na egzamin licencyjny pilota wojskowego powróciło. W pewnym momencie zamknął nawet oczy. Jednak w porę się opamiętał przypomniawszy sobie o tym, że tym razem za drzemkę nie grozi mu poprawka, a dożywotni pobyt w pierdlu. W najlepszym wypadku. Powagę sytuacji, w chwili, gdy chłopak go poznał, zrozumiał dopiero, gdy za małym zasunęły się drzwi windy. O tym, że pobyt tego dziecka w szpitalu i szpetna blizna na pół twarzy, która pozostanie tam do końca jego dni, bo rodzice nie mają kasy na operację, był po części jego winą, nawet nie myślał. - Mars był kiedyś bogiem wojny, a dziś sam pogrążony jest w wojnie. Cóż za ironia losu Spodobały mu się te słowa. Wyczuł w nich głębię, którą kontemplował kilka chwil, tak, że funkcje poznawcze organizmu powróciły dopiero, gdy kapitan wydawał mu rozkaz. Wcześniej chyba Jo-Ann na niego zerknęła, a on na nią. Czy to było przypadkowe zetknięcie spojrzeń czy może ognista, pełna pasji i emocji propozycja uprawiania dzikiego stosunku seksualnego, gdy tylko Malachius skończy nawijać, nie wiedział. Zabrał się do roboty. Pobuja się trochę po galaktyce, może to go odmuli. Wezwał także robota medycznego. Zaaplikuje sobie jakiegoś umiarkowanego mózgotrzepa energetycznego w postaci niewielkiej, obłej tabletki o intensywnym kolorze albo innym wynalazku. Rozejrzał się czy jest sam. Jeśli tak, chętnie posłucha co Malachius ma do powiedzenia schwytanemu więźniowi. Może znajdzie w systemie jakiś mikrofon albo nawet kamerkę zamontowaną w zaimprowizowanej sali przesłuchań. Naszło dziwne przeczucie, że stary, poczciwy Axel mógł stwierdzić, że choć to on jest najwyżej po uszy w gównie, to może wydanie władzom reszty grupy Zero będzie wystarczającą kartą przetargową. A jeszcze niedawno był zorganizowanym i kompetentnym jegomościem.
__________________ Nosce te ipsum. |
18-02-2014, 01:41 | #455 |
Reputacja: 1 | Shin po dostaniu się na statek ruszył prosto do swojej kabiny. Nie miał sił ani ochoty na rozmowę z kimkolwiek, a niedługo pewnie czekała go dość nieprzyjemna konfrontacja z Markov. Najemnik nawet nie starał się w jej obecności kryć z tym, że zwykłe wyjście na zwiad zamieniło się dla niego w przymusową ucieczkę przed obławą, podczas której musiał zapomnieć o jej zaleceniach odnośnie oszczędzania kończyn. Teraz Nakamura pragnął tylko odpoczynku, możliwości ucieczki od natłoku myśli, które szalały w jego głowie. W swojej kabinie wreszcie mógł poczuć się swobodnie. Dopiero zdejmując z siebie brudny od kurzu u zaschniętej krwi kombinezon zorientował się, że w kieszeni wciąż miał czapkę z daszkiem zwiniętą federalnemu z hotelu. Przez chwilę przyglądał się jej z niesmakiem, ale zamiast wyrzucić ją do kosza, odłożył na stolik. Kiedyś za trofeum uznawano skalpy, więc czemu by nie pójść z biegiem czasu i zostawić jako rodzaj pamiątki? Nakamura porzucił ten tok myślenia w chwili, gdy zamknęła się kapsuła regeneracyjna i pogrążył się w śnie. Krótki sen wystarczył, by przywrócić umysłowi normalny stan. Shin czuł się już znacznie lepiej, mimo powrotu bólu, który na nowo rozsadzał mu nogi, choć na pewno nie było to już tak dotkliwe, jak gdy przebudził się zanurzony w jakiejś mazi i z rurką wetkniętą do gardła po akcji na Wet Nook. Wreszcie uznał, że wystarczy tego siedzenia w kabinie i pora gdzieś się ruszyć. Wtedy też dał o sobie znać jego pusty żołądek, a dźwięk który wydał, pewnie było słychać nawet na korytarzu. Nakamura nie pamiętał już, kiedy ostatni raz jadł jakiś konkretny posiłek, więc za cel swojej wędrówki po statku wybrał pokładową kuchnię. |
18-02-2014, 17:24 | #456 |
Reputacja: 1 | [media]http://www.youtube.com/watch?v=SGcH1SVOMuE[/media] Załoga rozdzieliła się. Ziewnęła wchłaniając nieco suche powietrze , które niemiło otuliło jej gardło drapiąc następnie płuca. Dobry tlen to była działka Falcka, a ten powiedział tylko coś pod nosem i skierował się do maszynowni jak zawsze zresztą. Gość był naprawdę wyobcowany i nie zadowolony z życia , a to stwarzało spore zagrożenia dla całej załogi , pomyślało Jo. Nie miała jednak siły na nadrabianie przyjaźni , bo chciała zobaczyć co dzieje się u jej chłopaka , który najwyraźniej też mocno odczuł całe to Marsjańskie popierdolenie , którego niedawno wszyscy byli świadkiem. Jamie siedział na mostku , który w stanie spoczynku nie świecił tysiącem barw godnym dzielnic rozrywkowych z lotu ptaka. Po prostu był. Mostek. A na nim Jamie. Istna symbioza i świątynia dla wprawionego zawodowca. Mimo , że dość szybko i bezprecedensowo nabrali sporej intymności nadal czuła się niepewnie kiedy wkraczała na najważniejsze miejsce na Bumerangu. Zupełnie jak on kiedy musiał stykać się z bardziej bojowymi sytuacjami. Na szczęście te niepewności zwykły szybko wygasać kiedy zbliżali się do siebie w sposób zdecydowany i wypełniony pożądaniem. Na tym polu doskonale się dopasowali , czy to za sprawą temperamentu Jo czy wspierającej postawy pilota. Oczy mężczyzny było nieco pobudzone. Może to za sprawą nerwów a może 10 mg nie euforycznego stymulanta , którego opakowanie leżało koło miejsca na butelkę wody. Podeszła i objęła go ramieniem, dała krótki ale wiele znaczący pocałunek. Czuła dziwną ulgę. -Zabierzesz nas tam gdzie nikt nas nie znajdzie?- powiedziała wesoło i jednocześnie mocno dwuznacznie. Spojrzała na mały holoekran wyświetlający nikogo innego jak Malachiusa i obudzonego Boobby`ego. -Hmm... Podsłuchujemy? Nie mam nic przeciwko. Nie po to prawie zginęłam i dałam się aresztować przez tego typa. Dobrze posłuchać jaki ma świetny humor co sądzę po jego chamskiej twarzy. Ostatnio edytowane przez Pinn : 18-02-2014 o 17:27. |
23-01-2016, 14:47 | #457 | |
Reputacja: 1 | Mały disclaimer dla zaskoczonych Dwa lata temu z powodów prywatnych zniknąłem z forum i niestety sesja "zmarła". Teraz wracam, ale niestety nie mam kontaktu z byłymi graczami poza Pinnem i SWAT-em. Ten pierwszy z powodu stanu zdrowia nie może obecnie grać, lecz SWAT zgodził się na dokończenie sesji w charakterze solo. Przyrzekłem sobie ją skończyć. Wybaczcie jeśli minie kilka postów, i zanim złapię ponownie dawny flow i styl dla sesji, może się on nieco różnić, z racji że każdy się zmienia ---- SESJA WŁAŚCIWA ---- Gdy już każdy na pokładzie zajął się swoimi sprawami, mogłeś w spokoju za zamkniętymi drzwiami dokonać przesłuchania twojego niedawnego opresora, kogoś kto obsesyjnie przez lata próbował w imię własnych pobudek pojmać cię i wsadzić na jakąś planetoidę w charakterze przymusowego robotnika do końca twoich dni. Zrządzeniem losu zdobycz umknęła mu sprzed nosa, przy okazji dorabiając sobie przeciwników na trudną do oszacowania skalę, stając się z małego szmuglera wrogiem numer jeden w całej federacji. Chociaż po tym co dowiedziałeś się od Romanov i Kovalskiego, to nie musiało być do końca zrządzenie losu. Mogło nawet nie być wcale przykrym przypadkiem, co samo w sobie było o wiele chyba bardziej przerażającą wizją. Jeśli ktoś faktycznie stał za inwazją Solisian i śmiercią tych dziesiątek tysięcy członków załogi, w tym także i Twoich, to byłby to incydent zmieniający polityczne oblicze całych galaktyk. Jednak wszystko było jedynie domysłem. A co jeśli Romanov nie ma racji, albo co gorsza blefuje? Te i inne myśli kołatały w Twojej głowie niczym ćma zamknięta w protofotonowej latarce. Spojrzałeś na przykutego do krzesła Boba Grissharda. Był nieprzytomny, ale powoli odzyskiwał chyba świadomość. Obok stała Zoja Markov, i przygotowywała transmisję hologramową z jej mocodawcą - Niną Romanov. Po paru minutach napiętej ciszy, byliście gotowi. Bob wybudzał się powoli, ale po pierwszej, dość spokojnej reakcji, najwidoczniej wiedział w jakiej sytuacji się znalazł. Zanim zdążyłeś zebrać myśli do pierwszych pytań, Zoja włączając konferencję hologramową, wtrąciła dość nieoczekiwaną i niezbyt przyjemną wzmiankę: - W pierwszej kolejności dla dobra powodzenia tej misji, przesłuchanie przeprowadzi mój pracodawca. Proszę zaufać, tak będzie lepiej. - W rzeczy samej - wtrąciła się sama Romanov - Grisshard to przebiegła istota, więc muszę mieć pewność że nie współpracuje z nieodpowiednimi ludźmi. Obiecuję, że po tej rozmowie wszystko będzie dla pana i pana załogi oczywiste. Zoju, proszę wybudź go całkowicie. - Oczywiście - to mówiąc, zabrała ze stolika małą strzykawkę i bezceremonialnie wbiła Bobowi w szyję, aż ten jęknął z bólu. Wyglądało to jakby miała jakieś zatarg z tym gościem. Coś musiało zajść na Marsie. Ocucony Grisshard spojrzał najpierw na ciebie, potem na Markov, a na końcu wbił wzrok w hologram Romanov. Cytat:
- Nie wygląda żeby kłamał. Jest najwidoczniej taką samą ofiarą intrygi, jak i pan, panie Malachius. W tym momencie mój trop wymaga dalszych kroków. Przypuszczałam, że cała sprawa może mieć związek z kryzysem w Stowarzyszeniu Wolnych Kolonii. Jeszcze nie wiem co, ale chcę się dowiedzieć. To oczywiście będzie też w pańskim interesie, jeśli chce pan się oczyścić z zarzutów. Muszę jednak ostrzec pana. Wchodzi pan na wyjątkowo niebezpieczny grunt. To może być spisek na ogromną skalę, dotyczący najwyższych szczebli władzy federacji, w tym wojska. Zrobią wszystko by pana dopaść. Jeśli uda się pan na Tucanę, nie będzie odwrotu. Żeby jednak nieco ułatwić panu misję, wynajmę dla pana oddział najemników. Spotka się pan z grupą C.A.T.S. we wskazanych przeze mnie koordynatach. Musicie zinfiltrować ambasadę WFK i dorwać się do głównego archiwum. SWK może i są w kryzysie, ale armię wciąż mają silną. Dodatkowo Aura Yuda, największa i najbardziej znana organizacja terrorystyczna w galaktyce ma tam wyjątkowo silne wpływy. Wymagana będzie najwyższa ostrożność. Jeśli ma pan jakieś pytania, to jestem do pańskiej dyspozycji. Może pan też zająć się Grisshardem, to co z nim się stanie, zależy od pana.
__________________ Something is coming... | |
|
| |