Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-11-2012, 19:49   #11
 
Tom'Ash's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom'Ash nie jest za bardzo znany
- Ani jednego? To chyba jakiś rekord, nie? - Spytał Ursarkar swego towarzysza, gdy atmosfera nieco się rozluźniła i każdy ochłonął na wieść o imprezie. “Bolter” zmarszczył brwi jakby starał sobie coś przypomnieć lecz Bury wyrwał go z zadumy szturchając w ramię i mówiąc.
- Tylko tym razem nie zarzygaj sobie butów, a mi nie narzygaj do hełmu bo Cię wypatroszę. - Rzucił groźnie Vells.
- To był przypadek. Szkoda, że nie widziałeś swojej miny jak założyłeś potem ten hełm. Do dzisiaj żałuję, że nie zrobiłem Ci zdjęcia. - Odparł śmiejąc się Gallas unikając ciosu Bury’ego i ratując się ucieczką, ponieważ ładowniczy zaczął go gonić po pokładzie statku.
 
Tom'Ash jest offline  
Stary 23-11-2012, 02:20   #12
 
Cranmer's Avatar
 
Reputacja: 1 Cranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetny
Psyker i jego towarzysz nie wyłamali się z okrzyków, ale ich głosy z pewnością utonęły w ogólnym wrzasku i nikt nie zwrócił na to uwagi.
- Te Pochodnia, oni dadzą nam się legalnie napić ? - Rob trącił Lucasa łokciem i wyszeptał - Nie żeby coś ale ten komisarz jest jakiś inny niż poprzedni.
- Pierdolisz Rob Ty chyba schlałeś się samą myślą o alkoholu - psyker wzruszył ramionami - pamiętaj o tym aby nie pić zbyt dużo ostatnim razem...
- A zamknij się, mam przypomnieć jak wyciągałem Cię z podpalonego przez ciebie samego budynku ?
- Daruj sobie... i tak najpierw czeka nas trening, a mi za cholerę nie chce się dziś strzelać...
 

Ostatnio edytowane przez Cranmer : 27-11-2012 o 12:44.
Cranmer jest offline  
Stary 24-11-2012, 15:27   #13
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Jednak ogólna radość połączona z pewnym rozluźnieniem atmosfery na dłuższą metę była niedopuszczalna. Porucznik wydarł się, przekrzykując wrzawę, a ludzie momentalnie się uspokoili. Ci którzy mieli z tym problemy dostali po łbie od towarzyszy.

******

Hangar zamieniony w pole treningowe służył na zmianę każdej z kompanii. Prowizoryczne pole bitwy przygotowane ze skrzyń i różnego śmiecia tworzyły niewielkie pole bitwy, na którym poszczególne plutony lub oddziały mogły ze sobą się potykać. Na uboczu odgrodzone grubą ścianą znajdowały się jeszcze strzelnica, siłownia oraz niewielki oczyszczony skrawek terenu gdzie można było ćwiczyć walkę wręcz. Większość żołnierzy korzystała z tych dobrodziejstw, a inni.. cóż... inni stali z boku “odpoczywając” i zakładając się o to kto wygra w potyczkach.

Oczywiście protokoły bezpieczeństwa surowo zabraniały używania niektórego rodzaju oręża na okrętach i podczas treningów. Mogło to wyglądać dziwnie, jednak tutaj rozwiązano to poprzez wykorzystanie słabych laserów i wydanie tak zwanej miękkiej broni - specjalnie spreparowanych tępych ostrzy. W ten sposób żołnierze mogli zdrowo się okładać i strzelać, a dowódcy mogli szlifować działanie na niewielkim obszarze z osłonami.

Kapelan kucał przyklęknięty za kontenerem ściskając w pancernych dłoniach miecz. Poparzeni przez lasery żołnierze wycofali się poza pole walki. Jego mała drużyna liczyła sobie teraz wikarego oraz trzech innych żołnierzy.
+Mardock. Przygwoździli nas. Spróbuj ich oskrzydlić, albo odwrócić uwagę.+
+ Minuta... + stwierdził Redd i odezwał się po kilku sekundach + Podaj dokładną pozycję! +
Mardock praktycznie prowadził oddział siedmiu gwardzistów. Nie była ustalana żadna hierarchia przed rozpoczęciem, ale nikt nie kwestionował decyzji starszego kolegi, który wydawał się stary jak świat w przyrównaniu do przeciętnej długości życia gwardzisty.
- Panowie! - zakrzyknął do nich, gdy już wiedział wszystko - Nasi chłopcy, z misjonarzem na czele potrzebują pomocy! Freeward. Zapewnicie osłonę ogniową - polecił bliźniakom - reszta za mną. Chrońcie medyka! - rozkazał, a Yeva znów poczuła się jak by była specjalnie traktowana, a Redd, po prostu, postępował zgodnie z procedurami każącymi robić to co właśnie robił.
Wychylił głowę za róg kontenera by rozeznać się dokładnie w sytuacji i ocenić odległości. Druga drużyna kryła się w przeciętym zbiorniku, teraz służącym za okop. Redd załadował puszkę do granatnika i strzelił mamrocząc pod nosem swego rodzaju obliczenia. “Granat” wleciał do okopu, a gwardziści, mający traktować go jak prawdziwy, po prostu go wyrzucili. No tak... skoro nie było eksplozji to skąd mieli wiedzieć, że prawdziwy wybuchł by na ułamek sekundy przed wylądowaniem na ziemi? Cóż... trening nie jest w stanie oddać tego co się dzieje na polu bitwy, bo nie chce się nikogo zabić.
Jednak to nie o to chodziło. Granat miał odwrócić tą odrobinę uwagi by Freewardowie mogli zająć pozycję strzelecką i to właśnie zrobili. Wiązki laserowe zalały okop z wyższego gruntu. Redd gestem wydał rozkaz. Chłopcy ruszyli sprintem do kolejnej przeszkody. Sam Mardock osłaniał ich dodatkowo i przebiegł na końcu. Teraz to jego oddział wspinał się na wyższą pozycję. W dwóch niewielkich starciach stracił trzech ludzi eliminując tylko dwóch z przeciwnej drużyny. Zły wynik. Ale cóż... tak jest gdy ma się jakiś cel ponad zwykłe zabijanie. Alma zaciągnęła Victora, którego rana nie byłaby śmiertelna, w bezpieczne miejsce i została przy nim, zgodnie z zasadami symulując udzielanie pierwszej pomocy. Dotarli do pozycji. Widział stąd przygwożdżonego ojca Drustara z trójką innych. Rzeczywiście byli w paskudnej sytuacji. Kolejna seria gestów prawej dłoni. Migowy jest szybszy niż słowa i hałas bitwy go nie zagłusza. Wszyscy padli na glebę i wsparli ogniowo Magnusa.
Gdy tylko przeciwnik został związany ogniem kapelan wychylił się lekko po czym kiwnął głową na swoich towarzyszy. Wyskoczyli zza osłony i ile sił w nogach, pochyleni ruszyli na przeciwnika. Ktoś zdołał to zauważyć, gdyż część laserowych promieni zostało skierowane na rodzącą się właśnie szarżę duchownych i ich podopiecznych. Lucius oberwał w nogę, więc wskoczył za którąś z osłon, aby zająć pozycję niezdolny do dalszego biegu. Jeden z gwardzistów dostał promieniem prosto w hełm co nim zachwiało. Dopiero po chwili zrozumiał co się stało, więc musiał przypaść do ziemi i oddalić się poza pole bitwy do bezpiecznej strefy. Słychać było jak klnie. Reszta zdołała jednak dobiec do pozycji wroga i wskoczyć między nich. Przekleństwa i bolesne jęki przeciwników dały o sobie znać, że Magnus nie szczędził sił na okładanie gwardzistów podobnie jak jego towarzysze.
Bitka się zakończyła. Wrogowie w przykucnięciu ruszyli do bezpiecznej strefy, rozcierając obolałe ramiona i żebra. Z pośród drugiego plutonu tak stało się z Magnusem, który przyjął na siebie większość ciosów. Pomimo tego kapelan uniósł pięść z wyprostowanym kciukiem do Redda.

*******

Przeciągając się kapelan przemierzał hangar. Przez chwilę pobył na strzelnicy po zejściu z pola bitwy, ale jak zwykle nie szło mu strzelanie. Nie miał dobrego cela dlatego preferował zdecydowanie bronie takie jak miotacze ognia. Przy nich trzeba było dobrze pokierować strumień, a promethium już robiło swoje. Magnus mógł w sumie obejrzeć do końca walkę między plutonami, jednak nie czuł się na siłach w tej chwili. Od taktyki był kto inny. On miał za zadanie podtrzymywać oddział w wierze i na duchu. Motywować ich do większego wysiłku, aby zobaczyli na co naprawdę ich stać.

Dlatego też skierował się na pole gdzie żołnierze trenowali walkę wręcz. Część z nich tłukła się normalnie, część z miękkimi nożami... Oficerowie i paru indywidualistów ćwiczyło posługiwanie się orężem. Magnus z przykrością stwierdził, że w śród egzemplarzy ćwiczebnych nie ma młota. Wybrał więc poczciwy miecz jednoręczny i tarczę ćwiczeniową. Widział kiedyś porządne egzemplarze tarcz gwardyjskich. To były dopiero cacka. Pozwalały przetrwał prawdziwą nawałnicę ognia. Nie mogły się jednak równać one z szokowymi tarczami arbites, posiadającymi masę dodatków. Ach... zbrojenia. To była jedna z najlepszych rzeczy bycia w świcie Rogue Tradera... można było przebierać w różnorakim sprzęcie. Teraz nie ma tak dobrze.

+Lucius. Jak wam idzie?+ spytał przez vox Magnus
+Jeden z sanitariuszy zajął się mną. Niedługo będziemy kończyć.+ oparł mu Lucius przekrzykując wrzawę panującą wokół niego.
+Jakby co będę czekać przy mordobiciu.+ odpowiedział kapelan

Kolejny młyniec mieczem. Drustar rozejrzał się czekając na kogoś kto chciałby się z nim zmierzyć.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 24-11-2012 o 15:46.
Stalowy jest offline  
Stary 26-11-2012, 14:28   #14
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Pompki, dużo pompek, nawet nie próbowała liczyć ile, po prostu pompowała do rytmu głosu oficera musztry. Ramiona jej płonęły, oddychała chrapliwie, zacisnęła zęby, nie wróciła jeszcze do siebie po złamaniu żeber ale nie chciała, nie mogła pozwolić na poddanie, pompowała więc dalej. Padł rozkaz i wstała, ruszyli truchtem, biegli przed siebie korytarzami transportowca, to było dużo łatwiejsze dla jej świeżo w sumie zrośniętych żeber. Podczas rejsu nie raz przeprowadzano takie biegi, olbrzymi transportowiec obfitował w korytarze i kładki dość szerokie by cały pluton mógł spokojnie biec i biec choćby całymi dniami krążąc po różnych pokładach. Biegli nad ładowniami pełnymi uśpionych czołgów i artylerii, mijali servitory i wózki transportowe jakby ich sierżant celowo pragnął pokazać im skalę przygotowań, uzmysłowić im jak wielką potęgę Imperium rzuciło przeciw swym wrogom a przecież był to tylko jeden z wielu transportowców i prawdopodobnie nie ostatni. Wbiegli do „Labiryntu” i niektórzy jęknęli, „Labirynt” mieścił się w jednej z ładowni gdzie składowano część prefabrykatów bunkrów i budowli polowych zostawiając sporo wolnego miejsca. Oddziały saperskie spędzały mnóstwo czasu pod kierownictwem techkapłanów, montując różne konstrukcje w których potem gwardziści trenowali techniki szturmu obrony oraz po prostu usiłowali się nie zgubić. Dziś poszli na całość, Stosy skrzyń, beczek, palet, zdjęto nawet część metalowych płyt posadzki tworząc całkiem sensowną namiastkę okopów. Prowadziły one do serii połączonych bunkrów za którymi widać było na wpół złożony hangar dla czołgów.
- Drużynami i zabezpieczyć teren! Ruszać się! Ruszać się! Jak nie zdążycie nim dobiegnie następna grupa to zapomnijcie o imprezie! Będziecie zajęci szorowaniem latryn własnymi pyskami!
Ruszyli, nie żeby potrzebne im były takie groźby, one miały za zadanie wytrącić ich z równowagi, co mogło powieść się tylko z nowymi uzupełnieniami.

Drużyna czwarta ruszyła swoim „okopem” sprawdzając każde rozwidlenie tak jakby znajdowali się w strefie walki. Dotarli do linii bunkrów jako pierwsi, część drużyny wyskoczyła z okopu podczas gdy reszta osłaniała ich z okopu. Gdyby działo się to naprawdę, najpierw rzucono by granaty albo „zmiękczono” by bunkier ogniem z cięższej broni. Pierwsza połowa dopadła bunkra, Mara zauważyła, że niektórzy odruchowo wykonywali ruchy jakby wyciągali granaty i na sygnał wrzucali je do środka. Odliczyła w myślach po czym wyskoczyła razem z resztą z okopu, omiatając wzrokiem flankę. Potem był kolejny bunkier, i następny, później dotarli do hangaru, usłyszała jak ktoś z tyłu opieprzał innego GŻyba, inaczej Głupiego Żółtodzioba, za nie przytulanie się do każdej osłony jaką można było znaleźć w okolicy, poznała głos jednego z oficerów musztry. Na wszelki wypadek rzuciła szybkie spojrzenie na Myszę ale dziewczyna ruszała się szybko i pewnie, cały czas pilnując swojej strefy odpowiedzialności.
I wtedy dostali się pod ogień wroga. Oczywiście nie był to prawdziwy wróg, ciężko byłoby pomyśleć, żeby jakikolwiek poważny przeciwnik używał modyfikowanych laskarabinów w prawdziwej walce. Żółtawe światło nie miało dość mocy by poważniej zranić o ile nie trafiło się w oko. Nadal mogło jednak przewrócić. Niemniej takie niezapowiedziane ćwiczenia, choć irytujące, były dobrym sprawdzianem reakcji i przygotowywały dobrze do tego co działo się w prawdziwej walce.
- Przestawić karabiny na ustawienie Sigma! – rozległo się w jej komunikatorze na kanale priorytetowym. Najwyraźniej kompania przeciwnika miała lepszy wywiad i wiedzieli o ćwiczeniach wcześniej, albo po prostu dostali informacje wcześniej i to wykorzystali. Cóż, schrzanili tą zasadzkę bo w jej oddziale „zginęły” tylko dwie osoby, gdzie indziej nie było lepiej. Poniekąd żałowała, że nie może wypróbować nowej broni, nie zabiera się tak cennego sprzętu na zwykłe ćwiczenia, zamiast niej miała równowartość wagową w różnych śmieciach, ale jeden strzał z plazmy mógł rozhermetyzować całą ładownię. Dlatego strzelała ze swojego wypróbowanego karabinu, podczas gdy pierwsza drużyna rozkładała swoje ciężkie zabawki. Gdy już przydusili wroga do ziemi drużyna czwarta przeniosła ogień na lewą flankę aby kapłan prowadzący natarcie nie musiał się martwić o wsparcie ze strony wrogów. Bijatyka była krótka ale widać ostra, w końcu „nasi” musieli poćwiczyć i po przyjacielsku odpłacić za zasadzkę.
Drużyna czwarta przemieściła się pod osłoną ognia z ciężkiej broni aby oskrzydlić następny oddział wroga tylko po to by nadziać się na kontrnatarcie.
To nawet nie przypominało treningu z Kasrkinami, Mara rozłożyła dwóch celnymi ciosami kolbą, reszta drużyny też dawała sobie radę, Mysza natomiast właśnie tłukła jakiegoś faceta który szarpał jej karabin. Mara nie bawiła się w konwenanse, przykopała natrętowi w tył kolana i strzeliła kolbą w potylicę, raz, drugi, trzeci. Traciła wyczucie skoro zemdlał dopiero po trzecim.
- Prawa strona zabezpieczona. - Rozległo się na sieci oddziału
Chwile potem podobny komunikat ogłosiły pozostałe drużyny. Suchy rozkaz i weszli do środka w kilkanaście sekund zabezpieczając hangar.
- Bagneeet na broooń! - wrzasnął mężczyzna stojący przy znajomych manekinach do treningu walki bagnetem. – Skoro tak świetnie wam poszło i macie chwilę wolnego to przelecimy podstawy walki bagnetem. Potem każdy ma zaliczyć ze dwa przyrządy na siłowni albo wystrzelać dwa i pół tysiąca na strzelnicy. Ruszać się, z życiem!
Atakowali pojedynczo, oficerowie i spece od walki z bronią ręczną osobno pod ścianą, zwykłe trepy na manekinach, każda drużyna ćwiczyła wszystkie podstawowe uderzenia w akompaniamencie wrzasków instruktorów.
- Mocniej kurwa trzymaj bo broń stracisz matole! Chcesz kurwa gołymi rękami zajebać wroga? No zapierdalać następny! Głośniej kurwa, wróg ma szczać na samą myśl, że go atakujesz! Napierdalaj gwardzisto, ten chuj chce zabić ciebie i nas wszystkich! Zgwałci ciebie, twoją matkę, siostrę brata i co tam jeszcze masz w zakresie rodziny, jeśli go nie zabijesz! Patrz kurwa straciłem broń w heroicznej walce a ten gnój mnie atakuje! No już broń mnie! I z krzykiem, krzycz: będę bronił mojego sierżanta!
Mocniej kurwa on ma zdychać po pierwszym ciosie! – Krzyki też nie były potrzebne by nas zachęcić, ale nowi potrzebowali takiej zaprawy, zaskoczenia, zmęczenia, dezorientacji, krzyku, popędzania dla nich mimo że już zabijali było to ogłupiające doświadczenie. Dla starszych gwardzistów to była rozgrzewka. Skończyli w samą porę, za nimi wbiegli już Kasrkini, nie czekając na rozkazy dzieląc się na drużyny i zabezpieczając okopy. Niemal współczuła biednym sukinsynom którzy mieli ich zatrzymać, ale nim miała chwilę żeby się przyjrzeć pogoniono ich znowu do biegu. Ruszyli tym razem pokonując masę klatek schodowych biegnąc góra, dół, góra, dół. Mineli skraj Enginarium gdzie setka niewolników trudziła się przy jednej z maszyn poruszających statek. Tak, zdecydowanie wycieczka krajoznawcza.
Biegli już dobrą chwilę gdy dogonili ich Kasrkini, w pełnym rynsztunku, biegnąc jakby ich demony goniły.
- Poddać rytm! - rozległo się z przodu i ktoś zaczął śpiewać „ Miażdżą heretyków zastępy Jego wojowników.” Całkiem sensowny wybór uznała Mara razem z resztą skandując hymn, był rytmiczny i nie wymagał dobrego głosu co przy talentach niektórych gwardzistów było błogosławieństwem, był też napisany obrzydliwie kiepskim rymem, możliwe, że nawet przez jakiegoś gwardzistę. Potem śpiewali „ Gniew Prawych”, „ Niczym sztorm”- tę lubiła najbardziej i „ Krwawe pola zwycięstwa” na tym się skończyło bo dotarli do starego szybu windy gdzie zwisały łańcuchy którymi musieli wspiąć się dwa piętra wzwyż. Co dwa metry na łańcuchu był krążek metalu, teoretycznie ułatwiający wspinaczkę, w praktyce wszyscy nienawidzili cholerstwa. Wyżej słychać było oddalających się szturmowców, łańcuchy były cztery, już dość śliskie, szarpnięcie kontrolne czy któryś się nie obluzował i gwardziści zaczęli się wspinać. Łańcuchy były mocne i mogło naraz korzystać z nich trzech czterech żołnierzy, o dziwo nikt nie spadł choć pare osób było blisko, w tym Mara. Mysza wspinała się jak szczur, z łatwością która wręcz wnerwiała, no ale ona nie miała dodatkowych dwudziestu kilo w plecaku. Na górze skierowali się w drogę powrotną bez udziwnień, prostymi korytarzami, cały czas przed siebie znowu śpiewając. Ich głosy odbijały się echem w wielkich ładowniach, ich kroki dudniły na płytach, w pewien sposób było to bardziej męczące niż przeszkody które trzeba było pokonać, na których można było się skoncentrować, tylko bieg przed siebie. Mara miała wrażenie, że statek wydłużył się niemal dwukrotnie ale biegła nadal, jak w transie, zmęczona, nieco otępiała, po prostu biegła.

Dlatego rozkaz zatrzymania zaskoczył ją jak kubeł zimnej wody. Rozejrzała się, byli w części zajmowanej głównie przez personel medyczny kompanii co oznaczało, że…
- Plecaki na glebe! Zdejmować karwasze, i przygotować się do zabiegu, znacie to już, biurko, fotel, żarcie, plecak i won do koszar.
Tak, znali to, Mara szczerze nie cierpiała oddawania krwi, wiedziała, że to konieczne, że sama może już niedługo potrzebować krwi, że krew mieszkańców planety gdzie wylądują może nie być dostępna albo uznana za niebezpieczną. I dlatego Gwardia musi zabezpieczyć swój choćby minimalny zapas tego surowca, ale po prostu nią trzęsło na myśl o zabiegu. Nie chodziło o igły jak można by pomyśleć, tylko kadzidło które palono zawsze przy tej okazji, śmierdziało tak, że wywracało jej żołądek na lewą stronę i nie ona jedna tak to odbierała widząc miny otaczających ją gwardzistów. Nie pomagał też fakt, że Kasrkini właśnie wychodzili po swoim zabiegu bladzi niczym śmierć, szurając nogami i żując batony energetyczne niczym jakieś zombie. Niektórzy wyglądali jakby mieli problem z trafieniem stopą w podłogę. Westchnęła i z rezygnacją zaczęła odpinać zatrzask swojej zbroi zrzuciwszy plecak na stertę jej drużyny. Podała swoje dane przy jednym z biurek i posłusznie pozwoliła się posadzić na fotelu starając się nie oddychać zbyt głęboko, kadzidła rozpaliły się na nowo, poczuła ukłucie i kazano jej zaciskać dłoń w pięść. Personel medyczny nosił swoje śmieszne maski z filtrami więc nie przeszkadzał im niesamowity odór jakby zgniłych jaj i kloaki zmieszany w jedno i szczodrze rozpylony w pomieszczeniu. Mijały minuty, walczyła z całych sił wytężając całą swą siłę woli, nie mogła się poddać, nie mogła dać się pokonać, nie mogła narzygać na pokład przy reszcie oddziału. Nie dość, że żarty na ten temat trwałyby w nieskończoność to pewnie wywołałoby to reakcję łańcuchową i reszta też zaczęłaby rzygać. A potem musieliby to posprzątać, takie przepisy. Dlatego zacisnęła zęby tak jak inni na fotelach obok i starała się wytrzymać. Wreszcie koniec, ruszyła przed siebie do wyjścia pakując do kieszeni batony energetyczne z kosza, kto nie wziął przynajmniej pięciu i nie pokazał ich medykowi przy wyjściu musiałby wrócić i wysłuchać dwudziestominutowej pogadanki na temat odpowiedzialności za swój stan zdrowia. Ona wzięła co najmniej dziesięć wiedziała, że Mysza wyniosłaby cały koszyk gdyby mogła a później zamęczyłaby starszą koleżankę o „ciasteczka”, zwykle jednak młodziutka gwardzistka starała się opuścić pomieszczenie jak najszybciej nie myśląc o tym co robi.

Wrócili do koszar wymęczeni i w minorowych nastrojach. Jedynie myśl o obiecanej uczcie poprawiała ich nastroje. Ktoś nawet zwrócił uwagę, że teraz cokolwiek dostaną w zakresie bimbru pójdzie im lepiej do głowy, nie mówiąc o tym jak głodni pewnie wszyscy byli, zaśmiała się głośno i nie tylko ona. Taak, zdecydowanie miała zamiar dobrze się najeść i napić.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 28-11-2012, 15:53   #15
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Dzień jak co dzień. Treningi, w szczególności od czasu najazdu Chaosytów na Calixis, były każdego dnia. Tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc. Od czasu zaokrętowania 412 na Nuntiusie, rygor jedynie się zaostrzył.

Ciągła musztra, warty i treningi zaprzątały głowy zahartowanym Cadianom, innym Gwardzistom oraz Armsmanom z Bezpieczeństwa Marynarki tak, że kiedy przychodziły wieści oraz przecieki, nie brali ich tak sobie do głowy - byli na to zbyt zmęczeni.

A wieści były złe. Bront był nawet nie tyle oblężony, co szturmowany przez stale powiększającą się pulę wojsk Chaosu. Jak do tej pory raporty mówiły o słabo zorganizowanych bandach kultystów i otumanionych niewolników - "wojsko" to było pozbawione znaczącej wartości. Liczyła się u nich jedynie liczba, nieprzewidywalność oraz fanatyzm. Fakt faktem, że wielu z tych "żołnierzy" nie pochodziło de facto z ciała Czarnej Krucjaty, a było werbowanych (czy też konwertowanych) z podbitych planet, statków i stacji Imperium. Chaosyci, zapewniając swoim rekrutom minimalny trening, wyposażenie i aprowizację, posyłali na lojalistów masy ich własnych cywilów i jeńców. Strategia o tyle nikczemna, co skuteczna.

Imperialni jak na razie trzymali się na Bront, głównie dzięki doskonałemu przygotowaniu, potencjale przemysłowym i militarnym planety, a także dzięki mentalności i bitności Brontian. Obyci w wojennych zagadnieniach, zdołali ściągnąć wiele regimentów rodzimej Gwardii, słynnych Długich Noży, a także postawić w stan gotowości siły PDF oraz powołanej ad hoc milicji obywateli kopców i pustkowi. To było wszak zbyt mało, aby odeprzeć tak zmasowane natarcie, pełnoprawną inwazję. Dlatego wezwano was.

Odsiecz była niewystarczająca. Trzy zbrojne transportowce klasy Harvest, przenoszące około ośmiu regimentów Imperialnej Gwardii, eskortowane przez dwie fregaty klasy Sword oraz jeden niszczyciel klasy Cobra. Zdecydowanie zbyt mało, aby na dłuższy czas uzyskać kontrolę nad planetarną orbitą, nie mówiąc już o jakimś decydującym zwycięstwie w próżni. Jednakże, te osiem regimentów IG stanowiło o być albo nie być dla Bront.

To były jedyne pewne informacje jakie dotarły do was. Reszta Obrębu Golgenna była pogrążona w całkowitym burdelu informacyjnym. Chaosyci rozesłali swoje niszczyciele, wilki i raidery wszędzie gdzie się dało, dezorganizując i atakując siły Imperium. Bombardowania, rajdy, szturmy, blokady, abordaże na statki cywilne, niszczenie stacji kosmicznych.

Najgorszy był fakt, że nie wiadomo skąd i gdzie wróg miał uderzyć, co ma w zanadrzu i dlaczego tak dużo. Atmosfera paranoi i bezsilności potęgowała wśród lojalistów z dnia na dzień. Centralne dowództwo przestało prawdopodobnie istnieć, gdyż serce Czarnej Krucjaty uderzyło znienacka na Scintillę, stolicę Obrębu i Sektora już w zeszłym roku. Znacząca część Imperial Navy z Obrębu, wraz ze swym Admirałem, przeszła na stronę wroga i dokonała blokady Port Wrath. Schizmatycy z Mrocznego Mechanicum poczynili to samo ze Światami Lathes. Obrońcy byli podzieleni, zdezorganizowani i osamotnieni, nie mogąc liczyć na znaczące wsparcie ze strony innych subsektorów w Calixis. Na Peryferiach trwała bowiem walka z nowym najazdem Orków, natomiast na Malfi, jednym z najważniejszych po Scintilli światów Sektora, trwały debaty i spory polityczne pomiędzy wiecznie skłóconymi rodami.

Losy Bront zależały od 412 i ich towarzyszy z IG oraz IN.

+++

W tym samym hangarze, w którym wylądowała Aquila Turbodiesla (po prawdzie to w cieniu owego lądownika) została zorganizowana dzisiejsza wieczerza. Rozkładane, ciężkie ławy i stoły z polimerów zostały rozstawione w kilku rzędach. Porucznik i jego przydupasy już czekali z DiDim i jego własną świtą przydupasów, kiedy do hangaru weszli sierżanci prowadzący swoje drużyny. Cała trzecia kompania władowała się do środka, zachowując wszak spokój i ordynek. Dyscyplina była dla Cadian wszystkim i cechowała każdy element ich wojskowego życia. Żołnierzom towarzyszyli doradcy - w szczególności ojciec Drustar i wikary Bonitatis.

Kiedy jednak zasiedli, i kiedy kapelani oraz Komisarz wygłosili swoje przemowy i pobłogosławili jedzenie oraz napitek, sierżanci dali dyskretny znak swoim ludziom. Mogli sobie pofolgować.

Odszpuntowano metalowe kegi z piwem i tak zwaną "chwiejną" gorzałą z owoców Ploin. Naznoszono tace z żarciem. Królowała grochówa, fasolówa i inne pospolite zupy; pełno było chlebów i buł wszelakiego rodzaju, nieco serów a także sporo mięs - głównie zimnych wędlin i pasztetów, a także bardziej konkretnych: mielońców, sznycli i pieczeni. Zdarzały się również lokalne, calixiańskie specjały - rozmrożone ryby ze Spectoris i Landunder oraz duża ilość całkiem niezłych kiszonych strąków fasoli "cram" z Siedliska 228 (notabene, pogranicznego świata w Obrębie Golgenna który ostatnio został całkowicie zajęty przez Chaosytów) Każdy mógł najeść się do syta. Nawet najbardziej zatwardziali weterani byli zaskoczeni ilością i jakością żarcia, jakie dano im tego wieczoru.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 05-12-2012, 17:57   #16
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- No no no... - przytaknął Redd z uznaniem. Ostatni raz taką ucztę widział dobre półtorej dekady temu, gdy powstrzymali pochód wielkiej orczej watahy, pomimo że rozkazy, w wolnym tłumaczeniu, brzmiały: dajcie się zaszlachtować, ale zajmijcie im przy tym jak najwięcej czasu. Dobre czasy...
No dobra. Klasnął w dłonie zastanawiając się jaki jest plan. Szybko go opracował.
Faza pierwsza: Pić.
Faza druga: Jeść.
Faza trzecia: Pić.
Faza czwarta do siódmej: Pić najsilniejszy alkohol jaki tu znajdzie, przetykając to jakąś zagrychą, by kulturalnie było.
Dopiero gdy takie małe coś z rudawym mopem na głowie mu się przypałętało.
- Czemu nas tak rozpieszczają? - burknęła Alma nie bardzo wiedząc jak się zachować
- Mamy zwyczajnie przesrane - rzucił wzruszając ramionami. Sanitariuszka spojrzała na niego, a on znów wzruszył wielkimi barkami. - Jest źle i komisarz już pracuje nad naszymi morale. Nie przejmuj się i świętuj. Drugiej takiej imprezy pewnie nie zobaczysz. - zatarł ręce i poszedł ucztować zgodnie z określonymi wcześniej wytycznymi.
- Děvka - zaklęła sama do siebie szpetnie i sama też weszła w lekki tłum by jeść, pić i bawić się.

- Spectoris i Landunder! Dwie planety na których można spotkać niezwykle potężne karabiny laserowe. Straszliwa moc przebicia, jednak są absolutnie nieprzydatne na lądzie, za to mogą strzelać pod wodą! Ha! Z odpowiednią modyfikacją można zaś na lądzie. Spory zasięg. Można zeń zrobić karabinek wyborowy. - kapelan zaczął opowiadać nakładając na swój talerz ryby - Nasz Archmilitant z takiego korzystał przez jakiś czas. Doskonale się sprawdzał.
- Tyle że potem Lord Kapitan zawiązał... parę znajomości i była większa dostawa... porządnego uzbrojenia. - odparł wikary w przerwach między kęsami.
- Tak. Dużo przedniej broni laserowej. My, świta znaczy zostaliśmy wyposażeni w boltery. Pierwsze co to z resztą duchownych pobłogosławiliśmy tyle boltów ile się dało. Mieliśmy wyczucie. Świeć Imperatorze nad duszami naszych poległych towarzyszy... - kapelan przełknął i złożył dłonie w aquilę - Braliśmy udział przy ataku na chaosycką barkę niewolniczą. Jej dowódca zdołał przyzwać demona, kiedy wpadliśmy na mostek. Przywołaniec pożarł swojego “pana”, a my poczęstowaliśmy go kanonadą święconych boltów. Wyparował wrzeszcząc potępieńczo. - Magnus nalał sobie do kubka trochę gorzałki i wzniósł go w górę - Za oręż wychodzący z pod ręki pobożnych rzemieślników! Niechaj służy nam niezawodnie jak najdłużej!
Obaj duchowni zajadali się i rozmawiali z każdym kto się przysiadł lub chciał posłuchać.

- Mara, to jest prawdziwe żarcie… - Głos Myszy był pełen nabożnej czci jakby właśnie zobaczyła któregoś ze świętych. Dookoła przy stołach setki głosów powtarzały podobny komentarz. Starsza gwardzistka nerwowo przełknęła, ile to już było, trzy, cztery lata odkąd miała okazję skosztować prawdziwego porządnego jedzenia? I gorzałka, prawdziwa, nie bimber robiony nie wiadomo gdzie, przez kogo i z czego.
- Mysza, na miecz Imperatora, czy my trafiłyśmy do nieba piechociarzy i nikt mi nie powiedział? – spytała Mara niedowierzając swoim oczom, cholera śniło jej się. Nie możliwe żeby dało się zorganizować taki bufet w warunkach bojowych… A jednak nie, wgryzła się w pajdę chleba leżącego przed nią, smakował jak przedsionek Raju. Mysza nachyliła się i drżącą ręką sięgnęła po pasztet, rozsmarowała go hojnie na swoim chlebie i również wgryzła się z błogim wyrazem twarzy. To przerwało tamy, obie dziewczyny zabrały się na poważnie za uzupełnianie tkanki tłuszczowej i cholesterolu w żyłach. Gdyby nie otaczała ich cała masa tak samo zachowujących się ludzi można byłoby pomyśleć, że jakieś dwie dzikie bestie właśnie powaliły zdobycz i starają się zjeść jak najwięcej nim inny drapieżca odgoni je od ofiary. Ale jedzenia nie ubywało, owszem niektórych rzeczy było coraz mniej ale na ich miejsce pojawiały się nowe. Mysza celowała głównie w zupy, przegryzając każdy łyk kęsem kiełbasy. Mara koncentrowała wysiłki na pasztetach i szynkach, nie pozwoliła jednak aby dzbanek z gorzałką minął ich kawałek stołu bez bliższego zapoznania z jego zawartością.
- Krzepkie. – sapnęła z uznaniem wychyliwszy kubek, zagryzła kawałkiem słoniny i nalała następny nim naczynie powędrowało dalej, nie martwiła się jednak, następne dwa już kierowały się w ich stronę, rozpięła nieco bluzkę, od alkoholu i jedzenia robiło się coraz cieplej. Akurat servitor przyniósł nową tacę z chlebem, schyliła się więc jakby coś jej upadło i przelała zawartość kubka do piersiówki ukrytej w bucie, nie miała zamiaru zmarnować takiej okazji. Porwała kolejny kawał żeberek tak gorących, że tłuszcz niemal skwierczał musiała się przy tym wychylić co sprawiło, że widać było więcej dekoltu niż regulamin uznawał za stosowne. Ale o to chodziło, bo gapiąc się na jej biust niewielu zwracało uwagę na jej towarzyszkę która sprzątnęła jedną z nieotwartych jeszcze puszek, ze stołu. Właściwie pewnie nie musiały się kryć, możliwe, że nikt by nie robił szumu o porcję „na wynos” no ale po co zrywać z dobrymi nawykami, a młoda też musiała zacząć ćwiczyć jeśli miała wyjść na ludzi. Wgryzając się w żeberka Mara zauważyła kilku starszych stażem gwardzistów kiwających lekko głowami ale nie było ich wielu, widać jej podopieczna miała talent.
- Wiesz co. – powiedziała Mysza między kęsami kiwając w stronę nowego komisarza. – Jeśli każda z jego jednostek miała taką ucztę powitalną to nie dziwię się, że nie musiał nikogo odstrzeliwywać. Chyba nie ma regimentu który by nie poszedł za nim pod ostrzał artylerii po czymś takim.
Mara zastanowiła się, gryząc dla odmiany kawałek twardego sera, był twardy i ostry w smaku, idealny do piwa które smakowało jak ambrozja, i przyznała dziewczynie rację, nawet największe świry w karnym legionie albo służbiści z Kreig korps po czymś takim myśleliby dużo cieplej o Turbodieslu. Co wobec reakcji dziewięćdziesięciu ośmiu procent Gwardzistów na słowowo „komisarz” zakrawało wręcz na cud. A poza tym, taka imprezka zdecydowanie dawała motywację do tego by skopać wrogom tyłek jak najszybciej, nawet jeśli następna taka uczta oznaczała kolejną kampanię. Podejrzewała, że jest to akcja podobna do starej metody „Dobry sierżant, zły sierżant” teraz widzieli jakie są korzyści z dobrego humoru nowego Komisarza, ale przy pierwszej obsuwie polecą głowy i to tak aby alternatywa w postaci szarży na drużynę marines Chaosu wydawała się spacerkiem do baru. Ale nie przejmowała się tym, roześmiała się na widok Myszy z policzkami wypchanymi jak u prawdziwego gryzonia i nalała dziewczynie gorzałki gdy ta spłoniła się słysząc powód. Gdy już zaspokojono pierwszy głód zaczęły się rozmowy i miejscami śpiewy, Mara rozluźniła się nieco po kolejnym kubku chwiejnej, taak to był dobry początek czegoś co pewnie niedługo będą przeklinać. Ale co tam, taki los gwardzisty.


- Ile żarcia… za dużo żarcia – powtarzał Rob w tych chwilach kiedy nie był zajęty wpierdalaniem i jedzenia i popijaniem go alkoholem jakby jutro miał już nie dostawać nic do jedzenia – ostatni raz kiedy tak mnie karmili to było chyba w domu u matuli jak się dowiedziała, że idę do woja.
Lucas zdradzał o wiele mniejsze zainteresowanie alkoholem ale nie odmówił sobie jednak spróbowania wszystkich potraw z mocnym nastawieniem na dobrze wypieczone mięsne kawałki popijane oszczędnymi łykami piwa i sporadycznymi toastami gorzałą z owoców Ploin.
- Niech służy długo i skutecznie na pohybel chaosytom!
Psyker podchwycił zawołanie kapelana, po czym w miarę możliwości przepchał się bliżej niego z zamiarem stuknięcia kubka z alkoholem.
- Ciekawe historie macie jak widzę w swoich rękawach, życie na statkach wśród gwiazd to ciekawe zajęcie jak widać, co zatem skłania was do schodzenia teraz na ziemię i lanie chaosu po mordzie ?
Kapelan uniósł swój kubek i stuknął się z psykerem.
- Wieczna krucjata, którą rozpoczął Święty Drusus, a która nie została przez niego dokończona, mój niosący destrukcję przyjacielu. - odparł spokojnie Magnus nie czując wobec Lucasa żadnych uprzedzeń - Wszędzie gdzie lecimy tępimy heretyków, czy to w przestrzeni czy to na nieznanych planetach. Właśnie dlatego mój przyjaciel z którym podróżowałem, postanowił skierować swój okręt tutaj, co bardzo mnie uradowało. Powstrzymanie tej inwazji to obowiązek, którego nie powinien odrzucać nikt komu na sercu leży los Imperium.
Tutaj duchowny upił spory łyk trunku.
- Jeżeli zaś chodzi o przyziemne sprawy to dla Koronus inwazja na Calixis jest tragedią. Zaburzenie dostaw do Footfall i Port Wander, które są najważniejszymi ośrodkami handlu w Ekspansji. Największe rody, które są w pełni samowystarczalne nie ruszą swoich tyłków i szukają jak najwięcej można zarobić na tej sytuacji. Na szczęście wśród RT wciąż są tacy, którzy podejmują z ochotą obowiązek obrony włości Imperatora.
- Szlachta - Lucas parsknął - zadufane w sobie gnojki, które myślą, że wojny wygrywają się same, a żarcie pojawia się na stole od pstrykania palcami i dzwonienia dzwonkiem. Śmieszni ludzie, chociaż wygląda na to wśród nich znajdzie się jakiś porządny człowiek którego później oni sami nazywają czarna owcą.
Psyker pokiwał głową.
- Ano jakby nie było to nasz obowiązek tylko wygląda na to, że zdecydowanie nie łatwy ale święty i słuszny.
Pociągnął solidny łyk z kubka.
- Wychodzi na to, że jesteśmy świętymi już za życia, bo jak to się zwykło mówić “święci naszych czasów noszą karabiny szturmowe i roznoszą słowa Jego swoimi nabojami“.
- “Słowa wystrzelone z boltera są zrozumiałe dla wszystkich” - dodał wikary
 
Stalowy jest offline  
Stary 12-12-2012, 15:20   #17
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Po blisko godzinie zajadania się różnego rodzaju jadłem i zapijania tegoż napitkami, większość tac, garów i półmisków opustoszała. Gwardziści, za przyzwoleniem Didiego, porucznika i swoich sierżantów, przeszli do drugiej fazy wieczerzy (można nawet było uznać, że tej najważniejszej) - picia alkoholi, prowadzenia gawęd i dyskusji, oraz śpiewania żołnierskich pieśni (zazwyczaj niewybrednie sprośnych). Kilku ludzi zaimprowizowało muzycznie, korzystając z zawsze obecnych po kieszeniach harmonijek. Ze dwóch ludzi targnęło się do kwater po gitary. Atmosfera szybko stała się zdecydowanie najluźniejsza od bitych kilku miesięcy.

Kilku co bardziej cwaniakowatych i krewkich wesołków zbiło się w grupę i zorganizowało... improwizowany kabaret. Skrzyknęli silnorękich by przygotowali im "estradę" z kilku pustych stołów, wdrapali się na nie i zaczęli grać. Ich skecze skupiały się na życiu Gwardzisty, ale nie tylko. Nabijali się również (a może przede wszystkim) z innych regimentów oraz ze sztywniaków z Imperial Navy, wywołując owacje i salwy śmiechu wśród zebranej widowni.

Akurat tak się złożyło, że kilkoro bardziej wyróżniających się żołnierzy, żołnierek i doradców zebrało się blisko siebie, zasiadłszy na tej zaimprowizowanej widowni z kielichami "chwiejnej" i kuflami piwa. Ten chwilowy spokój został jednak zaburzony.

Obok Mardocka Redda i Mary Ferris zasiadł mężczyzna w czarnym mundurze z czerwonymi i srebrnymi elementami. Komisarz Diesel. Przez moment obojgu Gwardzistów serce podeszło do gardła. Siedzący nieco dalej towarzysze, w tym Ursarkar Gallas i Lucas Einhoff również przestali się czuć komfortowo. Jedynie doradcy, jak na przykład Magnus Drustar, byli pozbawieni nieprzyjemnych skojarzeń i odruchów związanych z Komisariatem Departamento Munitorium.

- Witajcie, żołnierze. Ufam, że się dobrze bawicie? - nachylił się ku siedzącym najbliżej i starał się przekrzyczeć skandowanie i rechot tłumu - Pierwszy raz jestem u trzeciej kompanii i ten pomysł z kabaretem mi się podoba!

Przyjrzał się swoim rozmówcom badawczo, szczególnie dużo czasu poświęcając Mardockowi, Marze i Lucasowi. Wzrok ten, a także mowa ciała Komisarza dawały sprzeczne sygnały - obok typowego dla Komisarzy bezlitosnego i wiecznie czujnego wypatrywania było także dobrze widoczne rozprzężenie, rozleniwienie i zadowolenie, jakie królowało pośród chyba wszystkich na sali.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 21-12-2012, 15:43   #18
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- “Słowa wystrzelone z boltera są zrozumiałe dla wszystkich” - rzekł filozoficznie Lucius
- i “[...] trafiają do każdego.” - dodał Magnus
- Ale do niektórych trzeba ich skierować zdecydowanie więcej niż do innych jak mawiał mój obserwator czy jak kto woli nadzorca z początków służby w gwardii.
Wbił wzrok w kubek i ocenił swój stan na wystarczając stabilny aby napić się jeszcze kolejkę, wyszukał wzrokiem butelkę i polał sobie dość hojnie, jeśli kapłan nie miał nic przeciwko polał również jemu i wikaremu.
- A tak na mniej poważnie najciekawsza wyprawa z życia jeśli można spytać ?
Kapłan milczał przez chwilę, opierając łokcie o stół i podtrzymując nimi brodę. Patrzył w kubek zastanawiając się. Wikary wzruszył ramionami.
- Zbyt mało ich przeżyłem, aby powiedzieć, która była najciekawsza. Ojciec Magnus znaczne dłużej latał z Traxisem, niż ja. - powiedział Bonitatis
- Wyrwanie się z niewolni czarnoksiężnika, marsz przez cały kontynent do domu i wyrżnięcie heretyków na całej planecie. - powiedział grobowym głosem kapelan.
Lucius rzucił porozumiewawcze spojrzenie do psykera. Misjonarz był pogrążony jakby w transie. Mówił twardym bezbarwnym głosem.
- Trzymał mnie jako... maskotkę. Jako swojego czempiona-gladiatora. - rzekł - Walczyłem z podobnymi ludźmi wystawianymi przez innych wodzów i czarowników. Wszyscy ginęli wobec siły jaką obdarzył mnie Imperator. Co dzień modliłem się do Niego o to aby dał mi zemstę. Kiedy nadszedł ten dzień gołymi rękami zabiłem swoich strażników i uciekłem z grodu ścigany przez klątwy i czary mojego “właściciela”. Uciekłem w góry. Wiele miesięcy później powróciłem prowadząc żołnierzy rodu Traxis, który przystąpił do “agresywnego” nawracania pogan, gdyż misja... została przez nich zniszczona i wyrżnięta. Czarnoksiężnik przyzwał demony, nad którymi nie zapanował. One zjadły czarownika, my zniszczyliśmy je serią z ciężkiego boltera.
A potem zamilkł wpatrzony w kubek z alkoholem. Wychylił wszystko jednym haustem.
- Potem ruszyliśmy walczyć z poganami na całej planecie. Ubiliśmy potężne bestie i wojowników. Bezlitośnie wymordowali moją misję, ja dokładnie tak samo postąpiłem z nimi. Kto przychodził się honorowo pojedynkować ten honorowo zostawał przeze mnie zgładzony bez słowa. Wszyscy. Co do jednego. - potężna dłoń duchownego zacisnęła się na kubku - I tak powinno być. “Przybyliśmy aby nawrócić ich światłem, a oni je odrzucili. Dlatego teraz zostaną ochrzczeni ogniem i przez niego pochłonięci.” Taka jest kolej rzeczy i to czeka wszystkich którzy odrzucają Jego chwałę.

***

- Słodki Imperatorze ale mi dobrze. – jęknęła Mysza z rozanieloną miną, rozwalając się na krześle obok Mary. Młoda gwardzistka wyglądała jak senny kociak który opił się ciepłego mleczka i całą swą istotą emanowała błogością i miłością do wszystkiego co żyje. Mara także czuła się nienaturalnie rozluźniona, obżarła się jak wieprzek i szumiało jej przyjemnie w głowie. Śmiała się właśnie z pokazu dwóch komediantów, właśnie w tym momencie mieli na sobie stare gogle spawalnicze i twarze zawinięte szmatami. Udawali dwóch szeregowców Krieg Korps pojmanych w walce i obmyślających plan ucieczki. Gdy jeden zasugerował aby zaatakowali strażników gdy przyjdą ich przesłuchiwać drugi odparł, że bez broni to bez sensu. Pierwszy na to „Jak bez broni, kijami ich zabijemy!” kazał się drugiemu pochylić i zaczął coś gmerać za jego plecami, po chwili wyciągając kawałek kija od miotły mówiąc że tą stroną łatwiej wyjdzie a po wszystkim wepchnie się go przecież z powrotem. Potem był żart na temat Żelaznych z Mordii o tym jak to nie potrzebują broni bo zabijają wroga nakrochmalonymi kantami mundurów. Parę dowcipów o jeźdźcach z Tallarn narzekających na zimno gdy wróg strzelał do nich z miotaczy ognia, jeden o Elizjańczykach umierających z głodu bo nie mogli użyć lądowników aby dostać się do stołówki i kilka o Catachanach walczących ze stokrotkami i innymi zwykłymi chwastami i zwierzakami domowymi bo nikt im nie wyjaśnił, że wylądowali na agro-planecie. Mara parskała śmiechem jak i reszta podpitego towarzystwa, niemal krztusząc się gdy dołączył do nich Komisarz Diesel. Strzeliła łokciem drzemiącą Myszę i obie wstając zasalutowały po czym usiadły ponaglone gestem komisarza.
W pierwszej chwili Mardock zerwał się na baczność, zasalutował Aquilą i pochylił głowę. Dopiero potem spowrotem usiadł, choć już nie był to luźny siad.
- Tajest, panie komisarzu. - przytaknął Mardock - W życiu gwardzisty niewiele jest momentów jak ten. W moim długim życiu byłem świadkiem jeno kilkunastu i każdy był na cześć wielkiego zwycięstwa naszych chłopców. Rad jestem, że Alma już teraz doświadcza takiego świętowania. To da jej dodatkową motywację. Proszę o wybaczenie, lordzie komisarzu, jeśli zbyt się spoufalam, ale dziękuję.
- Mardock ma racje. – Powiedziała Mara jedną ręką dopinając mundur, niby tylko dwa guziki ale nie wypadało świecić dekoltem przy szarży. – Normalnie taką imprezę urządza się na koniec zwycięskiej kampanii, broń Imperatorze nie krytykuję. – zapewniła szybko unosząc dłonie. - Po prostu chcę przez to powiedzieć, że dla niektórych może to być jakby omen, że zwycięstwo jest nieuniknione. Inni zaś będą mieć co wspominać kiedy będzie ciężko. Wiem, że ja będę, i chciałam za to podziękować, a co do tych wesołków. – pokazała z uśmiechem na dwóch gwardzistów odgrywających scenkę rodzajową „w okopie” – Oni zawsze tacy, odkąd ich znam są wręcz nieprzyzwoicie weseli, pewnie tylko czekali na taką okazję jak ta.
- Wesołość jest zdrowa. - przytakną Mardock - W niektórych regimentach, w których nie uczą od dziecka być gwardzistami, czasem ciężko utrzymać morale. My jesteśmy niemal wyjątkowi w tym, że od urodzenia jesteśmy przeznaczeni do gwardii. Podobnie jak Vostoryańscy Pierworodni.
Psyker nie powstrzymał się od nerwowego spojrzenia na komisarza i szybkiej rewizji swoich przewin, ale z przyczyn oczywistych jak zawsze był czysty i bezpieczny na tyle na ile psyker może być bezpieczny więc uspokoił nerwy i wyrównał oddech. Nie wygląda na wkurzonego... ale może być jeśli się nie odda honorów. Lucas wstał salutując po czym opadł z powrotem na krzesło.
- Dobra zabawa buduje morale przed misją straceńców. Ludzie będą pamiętać o tym geście kiedy zejdziemy na powierzchnię i zaczniemy wylewać krew. miejcie jednak na uwadze, że Ci którzy przeżyją będą chcieli jeszcze lepszej zabawy na zwycięstwo.

Rozmach oraz przepych uczty przeszedł najśmielsze wyobrażenia drużyny Ciężkiego Boltera. Jadło piętrzyło się na stołach które wręcz uginały się pod cieżarem napitków i innych pyszności. Ursarkar i Bury zapomnieli o etykiecie i napychali się wszelkimi dobrociami które były na wyciągnięcie ręki. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, jak dawno jedli już w miarę normalne potrawy. Wraz ze swymi towarzyszami, jedli i pili. A każda następna kolejka za którą pili, była coraz mniej formalna. Z coraz lepszymi humorami i większą ilością alkoholu we krwi, przyjaciele postanowili usiąść, by w spokoju nasycić się resztą potraw. Nabrali więc wszystkiego po trochu i trzymając swoje zdobycze, niczym nowo narodzone dziecko, ruszyli w stronę wolnych miejsc. Gallas dojrzał go pierwszego. Siedział wraz z resztą oddziału, rozmawiali o czymś lecz komisarz odwrócił wzrok w tym samym momencie w którym chłopak zatrzymał się raptownie. Bury tego nie dostrzegł w porę i wpadł na Gallas’a. I on dostrzegł komisarza wpatrującego się w nich swoimi świdrującymi, przenikliwymi oczami. Dla Ursarkara jak i Bury’ego, zrobiło się nagle zimno i cicho, jakby stracili słuch na chwilę. Jeden z pasztecików wypadł z ręki “Bolterowi” i z cichym pacnięciem upadł na podłogę. Cała ta scenka mogłaby być przezabawna, gdyby nie siedział przed nimi komisarz. Chłopcy natychmiast posprzątali po paszteciku i z trudem siląc się na spokój, usiedli blisko komisarza nie chcąc sugerować swoim zachowaniem, że go ignorują lub unikają.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 21-12-2012 o 15:57.
Stalowy jest offline  
Stary 28-12-2012, 14:24   #19
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Komisarz Diesel słuchał, kiwając głową niedbale, skupiając swój wzrok na kabarecie. Uważny obserwator wiedział jednak, że to była tylko taka poza. Ten człowiek siedział obok swoich żołnierzy i badał, sondował, sprawdzał ich - słuchem, wzrokiem i "wyczuciem". Wydawał się nie być w ogóle skrępowany tym, że wszyscy w jego otoczeniu byli skrępowani. To była cecha przynależna chyba wszystkim oficerom, komisarzom w szczególności. W żadnym wypadku jednak nie przytłaczał swoich rozmówców aurą zasadniczości czy gniewu, tak typowej dla jego towarzyszy po fachu. Ba, kiedy Gallas upuścił w milczeniu pasztet, pokręcił głową z głośnym "tsk tsk tsk", bez reprymendy puszczając go wolno. Udał, że nie zauważył jak Mara zapina pospiesznie swój dekolt - acz zadrgała mu warga od ledwo powstrzymywanego uśmiechu. A przynajmniej niektórzy mogli mieć nadzieję, że uśmiechu.

Tak więc, Komisarz Diesel słuchał Mary oraz sierżanta Redda, leniwie kiwając głową w równych przerwach. Dopiero kiedy Lucas, kompanijny psyker, wtrącił swoje trzy grosze, Diesel obrócił ku niemu twarz i spojrzał mu prosto w oczy. Aż dziw, że nie zamroził go tym spojrzeniem.

- Czyżby, psykerze? "Nie będziesz poszukiwać nagrody ponad satysfakcję swego pana i Boga-Imperatora." - przemówił jakby z trzewi, recytując znane dyktaty, a okoliczni żołnierze ucichli i spojrzeli trwożliwie - "Nie będziesz przeceniać wartości swej. Będziesz znać swe miejsce i powinność."

Komisarz patrzył jeszcze chwilę bez emocji na Lucasa, po czym wstał i odszedł. Einhoff dostał natomiast trzepnięcie w potylicę od swojego stróża, Roba, okraszone groźną miną. Kilka okolicznych osób rzuciło "temu psykerowi" wściekłe lub pogardliwe spojrzenia.

Mimo tego drobnego incydentu, impreza trwała dalej, wykraczając nieco poza nocną ciszę. Kiedy tylko kabareciarzom zaczęły kończyć się żarty (próbowali ratować sytuację sucharami), obrzucono ich papierami i zniesiono ze stołów za pomocą siły fizycznej pogrążonych w słusznym gniewie przedstawicieli widowni, żądnej rewolucji. Otrzymali ją. Kompanijni voxmani zajęli się ustawianiem sprzętu odtwarzającego muzykę i impreza skończyła się paroma co bardziej znanymi kawałkami w różnych klimatach i tempie.

+++

Kac nie kac, wczesnym rankiem następnego dnia pluton został brutalnie wyrwany z łóżek i poddany porannej zaprawie. Następnie, razem z innymi jednostkami, zwalić się miał do przydzielonej mesy celem konsumpcji śniadania.

Żołnierze i doradcy zasiadali na miejscach, obdarowani kiepskiej jakości żarciem z kuchni o kiepskiej reputacji - protopasta, chleb z grzybów, trupia mąka, batony odżywcze, sok i ćwiatki owoców Ploin (najlepsze z tego wszystkiego), woda z recyku i podobne "specjały" otrzeźwiły tych, których trzymały się resztki wczorajszego nastroju.

Kiedy tak zajadaliście się w swoim gronie, nagle pogasły wszystkie światła. Kilku ludzi podniosło okrzyk żalu - który urwał się w połowie.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dTKakINXjl8[/MEDIA]

Światła wróciły do połowy mocy, a nad drzwiami i centralną częścią mesy zaczęły błyskać pomarańczowe koguty. Ryknęły syreny, a z megafonów popłynął przejęty męski głos:

- Czerwony alarm! Kontakt bojowy! Trzy, powtarzam, trzy raidery Arcywroga w zasięgu 20 VU. Załoga na pozycje, pasażerowie i Armsmani pod broń! To nie są szkolenia, powtarzam, to NIE są szkolenia! Imperator Chroni.

W mesie i na korytarzach wybuchła panika. Drużyny i plutony organizowały się pod swoimi dowódcami i wybiegały w pośpiechu. Wy również. Skierowaliście się natychmiast do zbrojowni ulokowanej przy kwaterach waszego plutonu. Wtedy nawoływaczki zaszczekały znowu:

- Wróg zidentyfikowany: dwa niszczyciele klasy Iconoclast i jeden raider klasy Infidel. Zaraz... stabilizacja! Jesteśmy ostrzeliwani!

Dosłownie kilka sekund później okrętem wstrząsnęło. Mocno. Kilku ludzi wyłożyło się na podłogę. Światła migotały jak szalone. Przez chwilę był spokój, a potem kolejne wstrząsy: raz słabsze, miarowe, raczej jako wibracje - to była odpowiedź ogniowa Nuntiusa, raz silne szarpnięcia którym towarzyszył półmrok, deszcz iskier i para z rur. W takich warunkach zmuszeni byliście przywdziać swe pancerze i pobrać swą broń.

- Na litość boską, idioto! Gdzie z tym gównem się pchasz?! - ryknął porucznik na jednego ze specjalistów który próbował wyjść ze zbrojowni z karabinem typu Melta - Zero termicznych, zero plazmy, zero ciężarów, zero eksplozji! Jesteśmy na cholernej krypie w środku jebanej próżni, ty tępogłowy cymbale! E! Was też się to tyczy! - wskazał palcem w waszą stronę - Ferris! Gallas! Zero, kurwa, ale!

- Alarm! Okręty napastników wypuściły eskadry łodzi szturmowych.

Na kilka chwil wszystko jakby zamarło w oczekiwaniu.

- Intruzi na pokładach załogi od 4 do 12, bakburta. Opróżnić zbrojownie! Wypierdolić tych pchlarzy z mojej łajby!

- Redd! - warknął porucznik tak wściekle, że aż się zapluł - Bierz swoich i czyść od czwartego w górę!
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 28-12-2012 o 14:28.
Micas jest offline  
Stary 29-12-2012, 23:54   #20
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Mają dwie pirackie łupiny i Infidela. - mruknął cicho Magnus kończąc mocować na swojej kamizelce taktycznej ekwipunek - Będzie jatka!
- Ale będzie rzeźnik. - zawtórował Lucius zakładając hełm
- Za Imperatora i Świętego Drususa! - zawołał kapelan zakładając na oczy foto-soczewki, a potem gogle.
- Za Imperium i Złoty Tron! - dodał wikary zakładając plecak z krzykaczką
- I nie poznamy co to strach! - zakończył kapelan robiąc znak Aquili.
Obaj ustawili się przy wyjściu najszybciej. Mieli do tego dryg, widać to było na pierwszy rzut oka. Niezliczone akcje abordażowe wyćwiczyły w nich stałą czujność i odpowiednie odruchy.
- Pamiętajcie, moje dzieci! - zawołał kapelan odwracając się do żołnierzy - "Jeżeli człowiek umrze, aby inny mógł żyć, wtedy człowiek ten będzie ucztował przy stole Imperatora!" Walczcie, moi drodzy! Walczcie bowiem w boju okazujemy Imperatorowi prawdziwą wiarę! Bądźcie szybcy, silni i bezlitośni! Zmiażdżcie wroga, który śmie plwać na oblicze naszego Boga! - kapłan mówiąc to wzniósł swój młot do góry - Sierżancie! Znacie naszą częstotliwość vox! Do zobaczenia na polu chwały! Wszyscy wierni potrzebują naszego wsparcia!
Dwójka duchownych wyskoczyła z koszar, ruszając przez korytarz. Odpalona krzykaczka rozniosła po okolicy bitewny zaśpiew Bonitatisa.

***

- "Nie ma zastępstwa dla gorliwości!" - huknął Magnus.
Potężny cios z góry dosłownie zmiażdżył wybiegającego zza rogu chaosytę, którego chisteryczny bitewny okrzyk uciął się w połowie słowa. Następny już doskoczył do kapelana, aby wbić w niego paskudny zakrzywiony nóż, ale wikary czuwał i ciął piłonożem ponad pochylonym Magnusem prosto po ręce przeciwnika. Zaraz potem Drustar wykończył przeciwnika chytrym pchnięciem młota w szczękę.
-”Bądź bez skazy!” - rzekł Lucius.
Magnus odpiął od pasa heretyka granat, wyrwał palcem zawleczkę i poturlał go w korytarz zajęty przez heretyków. Lucius chwycił jedną z tarcz abordażowych, która pozostała po zabitym okrętowym armsmenie. Była wielka, ciężka i płaska. Idealna do blokowania przejścia, wyrw w kadłubie i zatrzymywania pocisków. Zaraz po nastąpieniu eksplozji wtargnął do korytarza, za nim zaraz ruszył Magnus dzierżąc już w rękach swój miotacz ognia.
-”Dzierż Wolę Imperatora niczym swą pochodnię, którą rozproszysz mrok” - zawołał kapelan.
Heretycy otrząsnąwszy się po eksplozji zobaczyli nadchodzące natarcie, jednak otwarty ogień nie mógł zatrzymać napierającego duetu.
-Spalić heretyka! - zabrzmiał gromki głos Magnusa, który wychylił się ponad marynarską tarczę i poczęstował chaosytów strumieniem płonącego promethium - Naprzód słudzy Imperatora! Naprzód! Wypleńmy tą zarazę!
Na następnym korytarzu zamienili się obaj. Drustar chwycił kawał plastali i ruszył naprzód nie zważając na huraganowy ogień przeciwnika. Schowany zań Bonitatis wyjął swoją straszliwą volgicką strzelbę. Meathammer - trójlufowy potwór, czekał teraz w pogotowiu.
-Zabić mutanta! - zawołał Lucius.
-Oczyścić splugawionych! - zawtórował mu kapelan.
Korytarz nie był długi, kiedy byli mniej niż dziesięć metrów, heretycy ruszyli w szarży. Duchowny zaparł się o podłogę zatrzymując przeciwników i jednym mocnym uderzeniem odrzucając ich. Przekrzywił tarczę, a zza jego pleców witary natychmiast grzmotnął ze strzelby rozsmarowując wrogów po ścianach. Obaj duchowni ukucnęli, a załoganci idący za nimi otworzyli ogień do pozostałych napastników.
- Chwilka odpoczynku? - spytał Magnus
- Bez litość, bez wyrzutów, bez wytchnienia. - odparł Lucius z poważną miną.

***

Pierwsi gwardziści zjawili się zaledwie parę minut później. Drustar spopielił swoim miotaczem płomieni kilku chaosytów, którzy dobrali się do jednego ze schowków na broń. Ikona Świętego Ignitiusa na burcie broni lśniła odbijając skąpe oświetlenie i płomienie, które ogarnęły ścierwa wrogów. Kapelan popędził na koniec korytarza, aby odeprzeć przeciwników gdyby znów się pojawili. Lucius, który zostawił swój szturmowy karabin laserowy w koszarach, teraz dozbroił się w standardową, okrętową strzelbę “Ironclaw”. Patrząc na nadbiegających gwardzistów dopiął do swojej kamizelki taktycznej pojemnik z nabojami.
- Bierzcie, bracia i siostry. Ten oręż zdecydowanie lepiej się nadaje do tych ciasnych korytarzy, niż jakiekolwiek lasery. - rzucił wikary wprowadzając z trzaskiem pierwszy pocisk do komory.
Potem przylgnął do ściany zaraz za kapelanem. Obaj trzymali się całkiem nieźle, chociaż na ich pancerzach pojawiły się pewne ubytki, a na łysej głowie kapelana pojawiło się rozcięcie.
- Dobrze że jesteście, moje dzieci! - rzucił Magnus - Smutno nam bez was spełniać Wolę Imperatora! Trochę pohamowaliśmy ich grzeszne zapędy, ale bez waszej pomocy nie zdołamy przeprowadzić konkretnego kontrnatarcia! Łapcie strzelby, jak po drodze znajdą się jakieś tarcze, też bierzcie, przydadzą się niezawodnie!
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 30-12-2012 o 00:25.
Stalowy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172