lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Only War] Operacja Moonbreaker (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/11907-wh40k-only-war-operacja-moonbreaker.html)

Micas 10-11-2012 19:30

[Wh40k/Only War] Operacja Moonbreaker
 
Po wielu godzinach, spektakularny pokaz fajerwerków na nocnym nieboskłonie Bront dobiegał końca. Bitwa na orbicie w zasadzie była już rozstrzygnięta, mimo iż obrońcy byli niezwykle twardogłowi i uparci w tej sprawie.

Przybyli na kraniec systemu przed standardowym terrańskim tygodniem i od razu przebili się przez graniczny system obronny, pędząc ku pierwszym, zewnętrznym planetom. Zostawiając część swych pokaźnych sił na każdym z ciał niebieskich celem pacyfikacji imperialnego oporu, niebezpiecznie szybko zbliżali się ku Bront, ich prawdziwemu celowi. Jedyne co flota systemowa mogła uczynić, to były ataki typu "uderz i uciekaj" mające na celu opóźnienie wroga.

Arcywroga.

Chaos uderzył w sposób przechodzący wszelkie pojęcie, pojawiając się dosłownie znikąd w samym sercu Sektora Calixis, Obrębie Golgenna. W ciągu standardowego miesiąca praktycznie wszystkie planety, w wielu przypadkach osłabione i wciąż niestabilne po tak zwanej Bladej Krucjacie, nie były w stanie stawić zdecydowanego oporu.

Gwiazda o ośmiu ramionach opadła niczym klątwa na cały ten gwiezdny rejon, dusząc, gniotąc i miażdżąc Ludzkość po raz kolejny w swej "Wiecznej Wojnie". Ten epizod miał zostać w przyszłości nazwany "Calixiańską Czarną Krucjatą". Tutejsi jednak zwali go Wojną z Chaosem.

Ostatnie trzy dni tygodnia były świadkiem zażartej bitwy o orbitę i satelity planety Bront. Ów ważny i potężny świat kopców był zawsze gotowy do obrony dzięki rozległej, sięgającej niepamiętnych czasów tradycji militaryzacji. Teraz jedynie zdwoił wysiłki.

Bitwa była, jak już wspomniano, niezwykle zajadła. Była wszak jednostronna. Chaos posiadał inicjatywę, kontrolę nad resztą systemu, możliwość sprowadzania posiłków, przewagę logistyczną i liczebną oraz brak poszanowania dla własnych jednostek, napędzanych paliwem szału i fanatyzmu, podsycanym przez agitatorów, demagogów i championów o żmijowych językach.

Wreszcie, bitwa dobiegała końca. Znacząca większość mobilnych sił astro, głównie dywizjony myśliwców, bombowców, promów i łodzi szturmowych oraz garść nielicznych statków systemowych, została zniszczona. Stacje obronne oraz garnizonowe jedna po drugiej były niszczone, tak samo jak placówki Adeptus Mechanicus. Doki orbitalne oraz stacje komercyjne siłą brane abordażem. Księżycowe kolonie i bazy pokryte gęstymi nalotami dywanowymi lub desantami elitarnych piratów, łupieżców i Armsmanów z okrętów Chaosu.

Pierwsza faza Bitwy o Bront została zakończona. Astropaci z miast-kopców połączyli swe siły i przebili się, wielkim kosztem, przez interferencje Osnowy oraz przeciwdziałania czarnoksiężników i renegackich psykerów Arcywroga, by wysłać ostrzeżenie oraz prośbę o pomoc do szerszego Imperium.

Pod nieobecność posiłków, lokalne armie PDF, masy naprędce sformowanej milicji oraz przebywające na planecie regimenty Imperialnej Gwardii przygotowały się do desantu

Po otrzymaniu wiadomości, sztab kryzysowy Sektora Calixis, składający się głównie z najwyższych stopniem oficerów Imperialnej Gwardii oraz Imperialnej Marynarki Wojennej zdecydował, że tak ważny świat jak Bront nie może upaść. Wróg musiał zostać odparty, bez względu na koszty.

Pierwsza fala posiłków była skromna, lecz musiała wystarczyć. Calixis było pogrążone w anarchii i walkach na wielu frontach.

Jednym z regimentów IG, który leciał na odsiecz Bront, był 412 Cadiański - zasłużona, elitarna formacja Cadian Shock Troops, słynna po kampanii na odległym świecie Lorn V.

+++

16 Martius 818.M41
Ciężkozbrojny frachtowiec klasy Harvest "Nuntius"
Immaterium / stabilna droga między planetami Merov a Bront
Obręb Golgenna, Sektor Calixis, Segmentum Obscurus

Praktycznie grobowa, nacechowana strachem i niepokojem cisza jaka panowała w koszarach na pokładzie Nuntiusa, jakże typowa dla chwil, kiedy zwyczajni, prości i bogobojni ludzie Imperium przemykali się swymi statkami przez pełną grozy i niebezpieczeństw Osnowę, została przerwana.

Głośne nawoływacze, rozmieszczone w salach i korytarzach na wszystkich pokładach pękatego transportowca rozbrzmiały syntezowanym głosem speakera, jednego z Duchów Maszyny pod kontrolą Głównego Cogitatora okrętu. Odliczały coraz niższe jednostki czasowe pozostałe do wyskoku z Immaterium w głębokiej próżni międzysystemowej. Według informatorów, była to rutynowa procedura. Załoga statku musiała mieć chwilę spokoju na sprawdzenie podzespołów i komponentów, przede wszystkim napędu Osnowy, zestawienia augerów oraz emitera pola Gellara.

Wielu żołnierzy IG, okrętowych armsmanów z Bezpieczeństwa Marynarki oraz zwyczajnych załogantów i cywilów stawiło się na pospiesznie zorganizowany zbór w okrętowej kaplicy. Tak wielu, że nie starczyło dla nich miejsca, więc rozlokowali się w pobliskich pomieszczeniach, na korytarzach i w kajutach, z zapartym tchem słuchając kazań kleryków kultu Boga-Imperatora. Podobny, acz mniejszy czyn społeczny zorganizowali Tech-Kapłani z Adeptus Mechanicus, wznosząc modlitwy, czyniąc rytuały i wysyłając w eter binarne pakiety danych by wspomóc Ducha Maszyny okrętu i ułagodzić jego gniew.

Natomiast masy idące przez życie zgodnie ze wskazówkami Credo Imperium właśnie podjęły swe modły w setki przepełnionych strachem, cichych głosów. Recytowali długi i przepełniony mocą zbiór litanii stworzonych tysiąclecia temu przez mędrców z Eklezjarchii na taką właśnie okazję.

O Wiecznyj Imperatorze,
Któryś doglądasz nas w samotności,
I rządzisz falami i burzami,
Bądź litościwy podług Swych służebników,
Uchowaj naszeci przede groźbami Osnowy,
Co byśmy pozostali strażą dla Domeny Ludzi.

Strach jest niczym,
albowiem ma wiara jest silna.

Uchroń mję przede wirem,
Uczyńże tenże okręt godnym protekcji Swychże legionów,
Które niosą Twe światło kędy wędrują.

O Najwyższy, Najświętszy,
Jam widzę Twe światło i czuję Twój byt,
Czyń mję bezpiecznym od Osnowy i Próżni,
I doprowadź mję w dom,
Ku chwale pól bitewnych.

Stalowy 10-11-2012 23:56

Godzina do wyjścia z Osnowy. Teraz. Głos Luciusa, donośny i czysty, prowadził zaśpiew psalmu o bezpieczne dotarcie na miejsce powtarzane przez zebranych żołnierzy.

Byłem zaskoczony decyzją Lorda Kapitana, kiedy postanowił wesprzeć "zasobami ludzkimi" 412 Cadiański regiment Gwardii Imperialnej. Dowództwo pokazało spis oddziałów i okazało się że jest zbyt mało duszpasterzy. Idealna sytuacja dla pobożnego Rogue Tradera jakim jest Marius Traxis, który ma zawsze na pokładzie sporo duchownych. Nie tylko zrobił coś dobrego, ale jeszcze dał Gwardii to czego potrzebowała. To było jednak to. Ruszyliśmy do walki ze znienawidzonym Arcywrogiem. Nareszcie nowa krucjata zasłana mi przez Świętego Drussusa zaczęła nabierać tempa.

Odezwały się dzwonki, kiedy wkroczyłem do niewielkiej sali w której miałem przeprowadzić nabożeństwo. Dźwięk dzwonków, którymi potrząsł Wikary Lucius Bonitatis szybko przebrzmiał. Spojrzałem na twarze ludzi do których plutonu byłem przydzielony. W końcu modlitwa dobiegła końca. Przywitałem zgromadzonych.

Dla zwykłych ludzi jestem olbrzymem i w wielu miejscach muszę się schylać, aby nie zawadzać łysą głową w przejściu. Dobre ponad dwa metry, szeroki w barach, proporcjonalna budowa ciała... po prostu sylwetka niczym u barbarzyńcy z dzikich światów. Jako, że jest to oficjalne nabożeństwo przywdziałem swój pełen rynsztunek - doskonale wykonany pancerz karapaksowy z wysokim kołnierzem. Płyty są ułożone tak iż przypominają prymitywne zbroje z prastarych czasów. Na wielu z nich znajdują się pieczęcie czystości zawierające modlitwy lub skromna heraldyka. Uzupełnieniem do pancerza jest wypływająca spod niego szata oraz potężny, okuty tom znajdujący się na grubym łańcuchu którym jestem przepasany. Widać, że do pleców mam przypięty magnetycznym zaczepem wielki młot.

Odpiąłem łańcuch i otworzyłem księgę na jednej z zaznaczonych stron. Trzymając tom w jednej ręce rozpocząłem pierwsze czytanie.

- Pierwsza Księga Krucjaty Angeviańskiej. Rozdział czwarty. - odezwałem się potężnym głosem - "I oto zbliżała się chwila, kiedy mieliśmy ponownie zaistnieć w Materium. Na całym pokładzie brzmiały głosy Duchów Maszyny ostrzegających nas o..."

Przeczytałem relację Lorda Militanta Angevina z przybycia na skraj obszaru, który znamy dzisiaj jako Sektor Calixis. Podczas czytania podnosiłem wzrok na gwardzistów. Kiedy skończyłem zacząłem przewracać karty, a Lucius zaintonował kolejną pieśń, w której prosiliśmy Imperatora o ochronę przed Immaterium. Kiedy i ta pieśń ucichła podjąłem znów.

- W imię Imperatora, Złotego Tronu i Świętej Terry. Słowa Testamentów Sebastiana Thora...

Czytam kolejny fragment o walce ze złem jaką prowadził Wielki Święty. O przepędzaniu plugawych mocy Chaosu z imperialnych światów i przywracanie na nich Światła Imperatora, Zbawcy Ludzkości.

- Amen. - zakończyłem.

Potem żołnierze stanęli na spocznij. Zamknąłem księgę i przełożyłem łańcuch z powrotem przez ramię.

- Bracia i siostry. Już za kilkanaście minut opuścimy Immaterium i pojawimy się w pobliżu Bront. Wszyscy zdołali się zapoznać z informacjami o tym świecie. Nasz cel jest jasny i taki jak zwykle. Bronić Imperium przed wrogami Imperatora i odwdzięczyć się za dobroć jaką nasz Zbawca nam okazał tysiące lat temu. - uśmiech wykwitł na moim surowym obliczu - Jako że zdołaliście przetrwać z nowym kapelanem swoją pierwszą podróż mam dla was pewien prezent z tej okazji.

Odwróciłem się do Luciusa, a ten podniósł metalową skrzynkę ustawioną pod ścianą i podał mi ją. Odpowiedziałem mu skinieniem głowy i otworzyłem pojemnik. Podszedłem powolnym krokiem odwracając skrzynię w kierunku pierwszego rzędu. Wewnątrz znajdował się stosik małych metalowych odznak wybitych w metalu. Miały formę imperialnej aquili i zawierały w sobie malutkie przezroczyste fioleczki.

- Niech każdy weźmie po jednym. To Symbole Pielgrzymów wybite na Wartowniku. Każdy z nich zawiera w sobie kroplę wody z głównej świątyni Kultu Drususa Wojownika. Niechaj wraz z Imperatorem czuwa nad nami wszystkimi.

Wchodzę w tłum, powolnym krokiem, aby każdy mógł wziąć po jednym emblemacie. Potem wracam, jednak zatrzymuję się przy naszym psykerze.

- Dla Ciebie zaś mam jeszcze jeden podarek. - rzekłem wsuwając do skrzyni i wyciągając jeszcze jedną odznakę.

Była to aquila na której piersi znajdowało się otwarte oko z herbu Adeptus Astra Telepathica.

- Zawiera w sobie olejek z kaplicy Świętego Rybela Gortha zwanego Stróżem Mroku. Był psykerem który swoją służbą i bezinteresownym poświęceniem zyskał największą z Łask Imperatora. Również niechaj Święty Rybel czuwa nad tobą.

Potem wróciłem na swoje miejsce i podałem skrzynkę Luciusowi. Zdjąłem z pleców swój młot i trzymając go w jednej ręce wyciągnąłem go przed siebie.

- Powtórzmy nasze przysięgi i wyznajmy naszą wiarę.

Odmawiam z żołnierzami, którzy idą za moim przykładem wznosząc broń, kolejną z oficjalnych formułek nabożeństwa. Oręż który trzymam w ręki lekko mi ciąży, jednak jest to mój prawdziwy przyjaciel. Broń która pozwoliła mi pokonać niezliczonych wrogów.

Od razu na pierwszy rzut oka widać, że to nie jest zwykły kawał plastali czy adamantu. Obuch składa się z dwóch czaszek połączonych na burtach imperialnym orłem, pociągniętym złocistym lakierem. Długie stylisko, szczelnie owinięte, pozwala trzymać go zarówno jedną jak i oboma rękoma. Broń jest opatrzona kilkoma pieczęciami czystości.

- Boże nasz Imperatorze i wszyscy Święci! Wy poświęciliście swoje żywota, aby wywyższyć Ludzkość i zachować nas od złego! Usłyszcie nasze wołanie! Spójrzcie na nas przychylnie w Świętej Misji jakiej się podejmujemy, jako i wy się jej podjęliście! Napełnijcie nas swoją mądrością, swoją siłą i odwagą! Ześlijcie na naszych wrogów strach, niechaj drżą przed Waszymi wysłannikami! Niechaj drżą przed nadchodzącym ciosem! Niechaj drżą przed naszym Słusznym Gniewem!

Chwyciłem młot oburącz i oparłem na głowni czoło pogrążając się w cichej modlitwie. Po paru minutach bezgłośnej inkantacji rozłożyłem ręce.

- Błogosławię was Światłem Imperatora! Niechaj wasze serca pełne Jego Chwały! Niechaj wasze dusze zahartowane w Płomieniu Wiary nie ugną się przed mocą Arcywroga! Bądźcie nieugięci, twardzi i bezlitośni wobec tych, którzy odwrócili się od Jego Światła! Albowiem kto nie chce przyjąć Światła Pochodni, ten musi przyjąć jej Ogień! Idźcie i nieście Jego Słowo, Jego Wolę i Jego Gniew!

Żołnierzom przez moment się mogło się wydawać, że emanuję jakąś dziwną aurą. A może to refleksy światła na pancerzu? Uczucie i złudzenie zniknęło w mgnieniu oka. Wikary Lucius zadzwonił na znak zakończenia nabożeństwa.

Arvelus 11-11-2012 01:53

Mardock wzniósł do góry pięść, w której ściskał swój mono-nóż i, z werwą, powtórzył słowa przysięgi tak jak czynił to już setki razy. Nie była ona do końca szczera. Raczej wyuczona, ale w jego wieku nie można było mieć mu tego za złe, że ciężko u niego wywołać większe emocje. Długie włosy, część brody zapleciona w dwa warkocze, wzrost i muskulatura upodobniały go do rekrutów z dzikich światów. Brakło mu trochę do duchownego, ale nie dużo. Po przysiędze włożył nóż do pochwy na pasie. Gdy kapelan rozdawał pomniejsze relikwie spokojnie poczekał na swoją kolej. Dziesięć lat temu by nie mógł się doczekać, ale dekada ciągłej walki ukróca temperament i uczy cierpliwości. Dwie eliminują wszelki nieprofesjonalizm, a Mardock walczył jeszcze pół dłużej. Wziął dwa i kiwnął misjonarzowi głową w podziękowaniu.


- Nie było cię na modlitwie. - w stwierdzeniu zabrzmiało pytanie
- Sama się pomodlę. Jeszcze nie skończyłam sprawdzać mojego sprzętu.
- Yeva, robisz to trzeci raz, mogłaś tym razem odpuścić i poświęcić więcej czasu Imperatorowi.
- Nie zaczynaj, Mardock z taką gadką.
Redd tylko kiwnął głową.
- Denerwuję się... - wyznała dwudziestolatka, pierwszy raz odwracając się od pryczy, na której rozłożyła na części cały swój ekwipunek.
- Strach jest naturalny. Za pierwszym razem też się bałem.
- Ale to nie jest moja pierwsza akcja.
- Dwa miesiące temu, pod Gring, ledwo usłyszałaś strzały, to się nie liczy. Teraz to poważne działania i będziesz świadkiem wielu śmierci.
- Nie idzie ci pocieszanie mnie. - rzuciła ponuro
- Bo nie pocieszam. Mówię jak będzie. Hałas tak, że nawet w hełmie będziesz ledwo słyszeć komunikaty. Wszędzie wokół trupy, błoto czerwone od krwi naszych towarzyszy, pancerze ochlapane ich wnętrznościami i mózgami. Ty będziesz najbliżej śmierci, bo będą umierać ci na rękach, gdy będziesz próbowała ich ratować. Ja ruszam w bój, posyłam granaty, strzelam i sieczę. Gdy ktoś obok mnie pada nawet nie patrzę. Śmierć albo ja zadaję, albo jest ona koło mnie. Jednak twoim zadaniem jest się wycofać, uklęknąć i walczyć z tą śmiercią którą ja zostawiam za sobą. Ja raz stanę z nią twarzą w twarz. Ty zobaczysz ją setki, lub tysiące razy jej odbicie w oczach gwardzistów których będziesz próbowała ratować. To ja jestem z przodu, gdy ty chowasz się za moimi plecami, ale wcale nie masz łatwiejszej roli niż ja.
- Mówisz o tym jak byś się nie lękał tego jednego spotkania.
- Wiele razy powtarzałaś tę kwestię. Ja się NIE boję śmierci. Wyczekuję jej, bo wtedy stanę u boku Imperatora. Nie rozumiesz tego jeszcze, tak jak ja nie rozumiałem, ale zrozumiesz, tak jak ja zrozumiałem i poczujesz ulgę i nie straszna stanie się każda bitwa, choćbyś wiedziała, że z niewielkim oddziałem, masz zatrzymać pochód berserkerów Khorne’a, staniesz im na drodze i sama ruszysz do kontr szarży uzbrojona w nóż w dłoni, wiarę w sercu i Jego przenaświętsze imię na ustach i wtedy, nawet ginąc, wciąż będziesz zwycięska.
Yeva przywarła do wielkiej piersi Redda, a on odwzajemnił uścisk.
- Mardock. Boję się. Nie chcę umierać.
- Głupia... czego dziś oni uczą medyków? Jesteś z tyłu. Nikt od ciebie nie wymaga stania w pierwszym szeregu póki my jesteśmy. Póki ja jestem. Nie dam ci zginąć. Medyk jest zbyt ważny w oddziale. Taka jest moja rola. Taką rolę powierzyła mi twoja matka.

Tom'Ash 11-11-2012 11:45

Gdy tylko kapelan ofiarował podarek jemu jak i jego kompanowi - Bury'emu, obydwaj, jakby byli jednym ciałem, jednym umysłem, jednymi ustami, wyszeptali:
- Semper Fidelis.
Po skończonym nabożeństwie, obydwaj ruszyli do swoich kajut sprawdzić po raz enty swój ekwipunek. Ich broń była wyczyszczona, odpowiednio skonfigurowana i przygotowana do użycia. Ale to nie przeszkadzało im, co jakiś czas sprawdzać losowo wybranych podzespołów ich ciężkiego boltera. Często też sami ćwiczyli szybkie rozkładanie ich stanowiska ogniowego lub też podłączanie nowych magazynków. Prowadzili pewnego rodzaju tabelę najlepszych wyników zakładając się pomiędzy sobą, czy uda im się pobić rekord czasowy. Więź wiążąca Gallas'a jak i Bury'ego była dosyć dziwna, nie byli rodzeństwem, nie wiązały ich żadne więzy krwi ale każdy kto widział ich w bitwie mógł wywnioskować, że czytają sobie w myślach. Ich ruchy były pewne, płynne, jakby przeładowywanie lub zmienianie luf w swojej broni było tak prozaiczną czynnością jak oddychanie.

Zawsze ich dwóch jest. Strzelec oraz ładowniczy-celowniczy. Nie mniej, nie więcej. Zawsze dwóch. Pomimo tego, że tych dwoje jest tak świetnie zgranych ze sobą, zawsze podczas bitwy można usłyszeć jak jeden na drugiego narzeka obiecując sobie, że po bitwie któryś z nich dostanie po mordzie. Do tej pory, ich twarze są całe. Ale czy tak będzie i tym razem? Nowy konflikt, nowa wojna, nowe możliwości.

Gallas nie czuje się zbyt pewnie na pokładach statków kosmicznych. Był oczywiście przeszkolony do walki w takich miejscach, jak każdy Cadianin, ale siła ognia jego ciężkiego boltera nie mogła być tutaj wykorzystana. Wystarczyłaby jedna salwa z jego broni, żeby podziurawić poszycie statku i narobić bałaganu. W sytuacji zagrożenia, chłopak jak i jego kompan będą musieli korzystać z broni lekkiej.

- Chciałbym być już na stałym lądzie, nie przepadam za statkami kosmicznymi. - Odparł ponuro Gallas sprawdzając kolejny raz taśmę z amunicją.
- Wytrzymasz. Już niedługo znowu będziemy na lądzie,a tam zatęsknisz za przestrzenią kosmiczną jak i statkami. - Odparł lekko rozbawionym tonem Bury siadając na pryczy. Głową sięgał pryczy, która była nad nim, trzeba zaznaczyć, że Bury jako tragarz spisywał się doskonale. Był wysoki i postawny. Miał ponad 190cm wzrostu. Gdy był w formie, a zawsze w niej jest, może udźwignąć ciężki bolter jak i amunicję do tej broni. Gallas natomiast był od niego drobniejszy. Niecałe 170cm wzrostu było plusem dla chłopaka gdyż był nieco trudniejszym celem.

Cranmer 12-11-2012 15:55

Modliłem się, tak z całą pewnością trzeba się w takiej intencjo modlić, zwykli ludzie nawet nie wiedzą czego chcą uniknąć po przez tą modlitwę, ale ja wiem więc daje mi to przewagę pewności, że to na pewno działa.

Przyjąłem zarówno pierwszy jak i drugi symbol będące podarunkami od kapłana.

- Niech światło Jego potęgi, którym rozświetla mroki naszych czasów nigdy nie zgaśnie.

Schowałem oba symbole do kieszeni narzuconego na mundur czerwono-pomarańczowego płaszcza z emblematami Scholastica Psykana. Stałem jeszcze chwilę zaciskając dłoń na aquili, z zamyślenia wyrwała mnie ręka która wylądowała na moim ramieniu.

- Rusz się Pochodnia bo nie zamierzam sterczeć tu jak pal do którego mają przywiązać heretyka.

Słowa te wypowiedział rosły gwardzista z twarzą pokrytą bliznami i starymi śladami oparzeń. Obejrzałem się na niego i wykrzywiłem usta w grymasie będącym jednym z moich kilku wrednych uśmiechów, zielone oczy błysnęły ogniem niczym zapalniczki.

- A ja bym ten stos cholera podpalił, albo lepiej daj mi samego heretyka to spalę go na miejscu na kupkę popiołu za nim zdąży wypowiedzieć pierwsze plugawe słowo. Chodźmy Rob, trzeba się przygotować do akcji, nie mogę się już doczekać.

Gwardzista zaśmiał się.

- Jak zawsze pełen zapału to palenia, tym razem jednak uważaj aby nie palić przy okazji swoich, albo przynajmniej mnie.

- Nic nie poradzę na to, że zawsze stajecie mi na linii ogni.

Wzruszyłem ramionami po czym ruszyłem w stronę wyjścia stukając okutym kosturem do którego przyczepiona była czaszka z wyrytą na kości czołowej aquilą, w pustych oczodołach czerepu błyskają czasem zielone ogniki, ale może tyć jedynie złudzenie optyczne.

" Tak z całą pewnością palę się na myśl o kolejnej walce w której będę mógł z pomocą ognia zrealizować wolę Imperatora. "

Rudzielec 14-11-2012 08:39

Krążyli wokół siebie tylko przez chwilę, postawny mężczyzna w średnim wieku z głęboką blizną na twarzy od lewego oka aż po kąt żuchwy po prawej stronie i młoda kobieta. Ona zamarkowała kopnięcie, on jedynie nieznacznie przemieścił środek ciężkości, gdy cofała nogę skrócił dystans i zadał dwa krótkie proste ciosy na korpus i dorzucił uderzenie łokciem wycelowane w skroń. Ale ona też nie stała w miejscu nie uniknęła pierwszego uderzenia ale napięte mięśnie skutecznie ograniczyły jego efekt, przedramieniem zablokowała drugi a pod trzecim uchyliła głowę i wyprowadziła cios lewym kolanem jednocześnie uderzając prawą dłonią w potylicę przeciwnika. Zablokował jej nogę aż skrzywiła się z bólu ale jej pięść opadła jak młot uderzając za uchem mężczyzny aż nim zakręciło. Wykorzystał jednak ten pęd i potraktował ją krótkim kopniakiem z półobrotu, ledwo wyłapała jego prawy obcas nim trafił ją w żebra. Zaraz jednak wyrwał nogę i posłał drugi kopniak, tym razem z lewej nogi, prosto w jej twarz. Przetoczyła się, o włos unikając podeszwy, szybko wróciła na nogi nie dając okazji do łatwego trafienia. Jej przeciwnik znowu zaatakował, tym razem w sekwencji znalazły się nie tylko uderzenia pięściami ale i nasadą otwartej dłoni oraz podstępny cios usztywnionymi palcami w jej gardło. Nie wyszła bez szwanku mimo iż najgroźniejsze ciosy udało jej się zablokować a i sama trafiła kilka razy całkiem solidnie. Nie wiedziała do końca na czym polegał następny atak, w jednej chwili unikała ciosów w głowę a w następnej leżała na macie a kolano jej przeciwnika wbijało jej się w nerkę. Z jękiem rezygnacji kepnęła w matę i wstała masując bolące mięśnie.
- Trzy do zera. - powiedział mężczyzna kiwając głową.- Ale i tak nieźle, prawie się spociłem.
Kobieta uśmiechnęła się kwaśno, w ustach sierżanta zbrojmistrza Barsteina, głównego instruktora walki wręcz kompanii Kasrkinów należących do 412 regimentu Cadiańskiej piechoty uderzeniowej był to wręcz komplement. – Niech będzie gwardzistko, możesz trenować z moimi zabijakami, jak mówiłaś, że ci na imię?
- Mara. – przełknęła oddech. – Mara Ferris drugi pluton trzeciej kompanii, panie sierżancie.
- Mara Ferris. – Powtórzył mężczyzna.- Słuchaj, mnie tam bez różnicy kto ci da po pysku, zawsze przyda nam się ruchomy worek treningowy, ale nie będziesz miała problemów z waszym zbrojmistrzem? Jeśli dobrze pamiętam w trzeciej kompanii walki wręcz uczył chyba Fitzroy?
- Już nie panie sierżancie, zginął w ostatniej bitwie, ostrzał z moździerzy, dostał odłamkiem w głowę. A nie ma jeszcze nikogo na jego miejsce.
- Hmm. A ćwiczenia z bronią?
- Głównie strzelnica i podstawy walki na bagnety, nic ponad podstawy panie sierżancie.
- Rozumiem, dobrze, idź do kaprala Tarna on ci kogoś przydzieli i da znać twojemu zwierzchnikowi gdzie znikasz, jestem pewien, że już niedługo będziesz żałować swojej prośby.- powiedział z uśmiechem wytrawnego sadysty.

To było miesiąc temu, owszem często zdarzyło jej się żałować swojej decyzji ale wytrzymała, jak mówił jej wujek, „Im więcej się pocisz na treningu tym mniej krwawisz w czasie walki”. O ileż więc mniej powinna krwawić w czasie bitwy jeśli wziąć pod uwagę fakt, że na treningach walki wręcz u Kasrkinów oprócz potu nierzadko lała się także i krew? Cóż potrafiła teraz walczyć z bronią i bez niej, z jednym a nawet kilkoma przeciwnikami. Daleko jej było do mistrzostwa chłopaków i dziewczyn z Kasrkinów lub ich sierżanta ale nauczyła się naprawdę sporo o walce na noże. Pokazano jej także kilka wrednych sztuczek w walce na bagnety i przy użyciu zwykłej saperki, takie rzeczy zawsze się przydawały w jej zawodzie. Wróciła do swojej części kwater i wzięła prysznic, zadowolona z treningu. Jej „podopieczna” jak nazwał ją sierżant już czekała trzymając w dłoniach kawałek papieru i uśmiechała się błyszcząc ślepkami jak jakieś zwierzątko domowe.

- Mara, Mara! - pisnęła swoim cienkim głosikiem niewysoka gwardzistka. Różniły się niemal idealnie, Mara była wysoką wysportowaną kobietą, o kobiecej figurze, ładną choć nie urzekająco piękną, miała ciemnobrązowe włosy. Marisha „Mysza” zaś choć nie drobna była o dobrą głowę niższa, szczuplejsza i śliczna co w połączeniu z platynowo blond czupryną i bladą cerą sprawiało, że wyglądała na jeszcze młodszą. Owo wrażenie potęgował fakt że zachowywała się jak chomik po dwóch kubkach recafu. Jedynie oczy obu kobiet były niemal identyczne, głęboki fiolet jak niebo nad Cadią. Nie była jednak tak pustogłowa jak mogłoby się wydawać, już same oczy o tym świadczyły, pochodziła z Cadii i była żołnierzem. Była jednak dość pustogłowa aby irytować.
- Co tam Mysza? – Spytała Mara zastanawiając się czy to znowu jakiś list od jednego z jej wielbicieli, młodziutka gwardzistka działała na facetów jak lep.
- Twoje podanie wróciło! I to zaakceptowane!
No to rzeczywiście było coś ważnego i tłumaczyło zachowanie młodej kobiety. Zapotrzebowanie na karabinek plazmowy składała już ze dwadzieścia razy, zawsze dostawała odmowę. Ciekawe czemu akurat teraz zaakceptowano jej podanie? Z zamyślenia wyrwało ją niemal błagalne spojrzenie małej i prawie niedosłyszalne „Yyy”
- O co chodzi? - zdziwiła się Mara.
- Ciasteczka? – Nieśmiało zapytała Marisha
Ciasteczka „saperskie” o których mówiła dziewczyna były pomysłem Mary, należało zamoczyć standardowe suchary z racji polowych w wodzie albo recafie i dodać słodziku od owego recafu, dołożyć drobno pokrojony „baton energetyczny” i upiec na saperce skąd wzięły swą nazwę.
O dziwo ciastka były całkiem smaczne i pożywne, nie groziły także połamaniem zębów jak suchary z których powstawały. Zaś o wspomnianych batonach, teoretycznie zrobionych z owoców i orzechów choć nikt tam żadnego nigdy nie znalazł, krążyły legendy jakoby wymyślono je jako trutkę na orki ale ktoś pomylił paczki i wysłał je gwardii jako jedzenie. Po połączeniu można było je trzymać dość długo bez ryzyka że spleśnieją, ciężko byłoby sprawdzić jak długo bo Marisha je po prostu uwielbiała, śmiała się, że gdyby położyć kilka po drugiej stronie to przebiegłaby nawet pole minowe żeby się do nich dobrać.
- Masz rację, to dobra okazja żeby ją uczcić ciastkami, chyba nawet znalazłoby się do nich trochę gahrenu od Valhallan. – Gdy wspomniała o małych kwadracikach rozległ się radosny pisk i Mysza aż podskoczyła z radości. Gahren był słodką pastą z nasion sprasowaną w kostki którą Valhallanie dostali od któregoś z oddziałów Catachan gdy podróżowali razem przez chwilę. Mara po skosztowaniu wymieniła się z nimi za karton swoich przydziałowych Llho. Podejrzewała oczywiście, że nieźle ją przy tej okazji naciągnęli ale kostkę gahrenu można było żuć albo rozpuścić w ciepłej wodzie tworząc gęsty słodki napój, który świetnie pasował do ciasteczek.
- Ale najpierw pójdziemy do zbrojowni po to cudo. – pomachała dokumentem.
Wizyta w zbrojowni była krótka i przyjemna, ot co znaczą właściwe formularze z właściwą pieczątką.
Wydano jej karabinek w obecności Techkapłana który poinstruował ją co do codziennych rytuałów pielęgnacji oraz osobiście sprawdził stan ducha-maszyny, odmówił właściwe błogosławieństwa i spalił kadzidła „by broń ta mogła długo i skutecznie wspierać swą siłą tą służkę Imperatora”. Wyjaśniono jej zaszczyt i zaufanie jakim została obdarzona. Pouczono ją także by po każdej akcji o ile to możliwe przekazywała broń w opiekę techkapłanom by ci mogli odprawić odpowiednie rytuały gdyż tylko oni wiedzą jak komunikować się z duchami plazmy które ją zamieszkują. Mara z szacunkiem przyjęła tak broń jak i odpowiedzialność jaka się z jej obsługą wiązała. Powtórzyła wymagane kantyczki gdy zademonstrowała jak broń przeładowywać, czyścić i obsługiwać, co spotkało się z pochwałą ze strony kapłana i zatwierdził on ostatecznie przyjęcie przez nią broni oraz magazynków. Wróciła więc do urzędnika Munitorium i dokończyła wypełniać dokumenty. Dopiero potem mogła wrócić do koszar gdzie już czekała Mysza z dwoma kubkami gorącej wody.
- Gorąca? – spytała Mara unosząc brew.
- Tak, zrobiłam jak pokazywałaś, trzymałam kubki na rurze z czerwoną strzałką jak tylko poszłaś.
- A jak zdjęłaś panel? – spytała starsza kobieta jak preceptor gdy przepytuje ucznia.
- Użyłam rączki od łyżki którą zeszlifowałam jak pokazywałaś.
- A czemu nie bagnetu?
- Bo mogłabym uszkodzić ostrze.
- A jeśli ktoś by cię przyłapał?
- Usłyszałam dziwne piski i dlatego odkręciłam panel, bałam się że to szczur albo jakieś paskudztwo grożące okrętowi, kubki niosłam bo chciało nam się pić i nie miałam zamiaru nic innego z nimi robić.
- Dobrze, wyrabiasz się. Chodźmy potrzebuję odsapnąć przy czymś dobrym. – Wesołe przytaknięcie było jedyną odpowiedzią Marishy. Siedząc na pryczy i wcinając ciastka Mysza zasypywała Mare pytaniami o karabin i bitwy w jakich brała udział. Słysząc to starsza ledwie o rok gwardzistka czuła się jak wiekowa babcia. Ale odpowiadała nie mając nic do ukrycia, w końcu miały 15 minut przerwy przed następnymi ćwiczeniami. Jednak nawet tyle nie było im dane, komunikat z głośników nawoływał na nabożeństwo przed wyjściem z Osnowy. „I niech Imperatorowi chwała, że już po wszystkim.” Pomyślała Mara dopijając szybko swój Gahren i poganiając młodą aby ruszała za nią.

Nabożeństwo było dość długie ale uspokajało, może to powtarzalność i znajomość rytuałów odprawianych już tak wiele razy niosła pociechę? Mara nie wiedziała, ale czuła, że zaczyna już myśleć o lądowaniu, o nadchodzącej walce i cieszyła się na to co miało nadejść. Do tego się urodziła, by walczyć w Jego Imię. Nie czuła już zagubienia jakie prowokował względny spokój na statku, czuła jakby wracała do domu i poniekąd tak było. Modliła się razem ze wszystkimi, „Mysza” stała obok niej również klepiąc jedną litanię za drugą. Obie przyjęły odznaki rozdawane przez kapłana przeżegnawszy się znakiem Aquila. A po skończonym nabożeństwie ruszyły sprawdzić i przygotowywać swój sprzęt choć robiły to już tysiąc razy w ciągu całej podróży.

Arvelus 14-11-2012 18:15

W koszarach kapelan otworzył szafkę, w której trzymał swoje rzeczy. Z namaszczeniem wyjął z niej miotacz ognia, który przyczepił razem z pojemnikami z paliwem do magnetycznych zaczepów zbroi. To samo zrobił z potężną, modyfikowaną handkanoną z grawerowanymi inskrypcjami. Na koniec do pasa przytroczył spory nóż bojowy i dołożył pozostałe elementy ekwipunku, jaki będzie musiał nosić ze sobą. Następnie zwrócił się do Luciusa. Ten uklęknął przed nim z wyciągniętymi przed siebie rękoma. Magnus wyjął z jego szafki wysłużony już karabin laserowy o dwóch bateriach zasilających i zmówił nad bronią ciche błogosławieństwo, po czym podał mu ją, tak jak w archaicznych czasach dawano rycerzowi jego miecz. Potem wyjąłem pas z piłonóżem, bagnetem i rewolwerem. Znów wymamrotał modlitwę i zawiesił go na jego wyciągniętych rękach. Na koniec wyjął z szafki broń, którą zawsze się dziwował, że Lucius ją wybrał. Trójlufowa strzelba, jakich zwykle używają w kopcu Volg na Fenksworldzie, jednak ta było trochę lepiej wykonana. Wyglądała bardziej jak przekombinowana broń myśliwska, jednak ktokolwiek widział ją w akcji, rozumiał czemu zyskała w Calixis miano “Meathammer”. I nad tą bronią zmówił Drustar błogosławieństwo po czym podał ją Luciusowi. Na koniec złożył dłonie w Aquilę i poprosił Imperatora, aby czuwał nad swoim wiernym sługą. Magnus pomogł towarzyszowi założyć ten cały ekwipunek na siebie. Na koniec założył mu plecak z głośnikiem. Nawoływaczka z grubsza mogła przypominać podręczną stację vox, jednak jej głównym zadaniem było roznoszenie po polu bitwy modłów do Imperatora. Kiedy skończyli, misjonarz włożył na oczy foto-soczewki oraz gogle. Hełmu nie zwykł nosić. Lekko uniósł dłoń dając znak wikaremu. Wyjął z blaszanego pudełka książeczkę.

- Elementarz Drusiańskiego Adherenta - rzekł Magnus donośnie zwrócony w stronę żołnierzy - Księga Uzbrojenia. Rozdział trzeci. Wersety od dziesiątego do piętnastego.

Donośnym, czystym głosem Bonitatis zaczął recytować święty tekst.

Drususie, pobłogosław te ostrza, niechaj tnę głęboko wrogi Twoje!
Drususie, pobłogosław tą broń, aby sprawnie kończa żywota nieprzyjaciół naszych!
Drususie, pobłogosław te pancerze, niech chronią Jego pobożne sługi!
Drususie, pobłogosław dusze tych wojowników, coby mogły zanieść Światło Boga Imperatora do najdalszych gwiazd!

Lucius zrobił moment pauzy i wzniósł oczy na ludzi.

Z błogosławieństwem Drususa w naszych sercach, czyńmy to co nam przykazał! W imię Boga Imperatora!

Zamknął książeczkę i obaj skłonili głowy.

- Amen. Niechaj Bóg Imperator, wyda wrogów w ręce nasze. - powiedział Magnus po czym dodał głośniej - Po przybyciu do systemu będzie niewiele czasu! Jeżeli ktoś potrzebuje sakramentów lub ze mną pomówić niechaj przyjdzie do mnie teraz.

Obaj z Luciusem zdjęli nadmiar oporządzenia. Pozostało na pryczach, gotowe do natychmiastowego przydziania. Podróż z Rogue Traderem nauczyła ich że trzeba być stale gotowym, dlatego nie zdejmowali pancerzy. Z resztą Magnus nie zdziwiłby się jakby pierwsza bitwa odbyła się w przestrzeni. Abordażu też nie można wykluczyć... ach... korytarz pełen heretyków skwierczących od ognia...

Mardock skinął głową w stronę misjonarza, patrząc na Yevę, a ta uniosła brew.
- No idź do niego. - klepnął ja w plecy
- Po co?!
- To twoje pierwsze poważne działania. Poproś o błogosławieństwo spokoju. Przyda ci się podczas bitwy. - poinstruował ją i wypchnął jak by nic nie ważyła. Ta w pierwszej chwili rzuciła mu oburzone spojrzenie, a potem spostrzegła, że uwaga była na niej wystarczająco skupiona, a wycofać się, zdecydowanie, nie mogła. Gwardzista się nie wycofuje. Kropka. Ani na polu bitwy, ani w życiu (co jest dość bliskoznaczne). Nie ważne są okoliczności. Cholera.
Skierowała kroki do Magnusa.
- Ojcze... - zawahała się
- Tak, siostro? - odpowiedział Drustar skłaniając lekko głowę przed nią.
Yeva też skłoniła głowę besztając się w myślach, że od tego nie zaczęła.
- Jestem Alma i jestem świeżo po szkoleniu w Officio Medicae . To będzie drugi raz jak usłyszę autentyczne głosy wojny i... - i w zasadzie co? A niech już Mardockowi będzie. W tym temacie nie można mu odmówić racji - i chciała bym prosić o jakieś błogosławieństwo które pomoże mi zachować zimną krew, bo od niej zależy życie rannych których będę próbowała ratować.

Duchowny pokiwał powoli głową.
- Usiądź proszę - zasiadł na swojej pryczy i klepnął miejsce obok siebie.
Alma znów kiwnęła głową i usiadła, sprawiała wrażenie dziecka na spowiedzi.

- Zimna krew powiadasz? - powiedział cicho lekko pochylony, aby nie było problemu z komunikacją - Możesz mi opowiedzieć, jak wyglądała Twoja pierwsza bitwa?
- To było dwa miesiące temu na Gring IV. Ciężko to bitwą nazwać. Kilka setek głodnych zielonoskórych próbowało podbić planetę na pograniczach. Byłaskwiczny atak, doskonałe dowództwo, minimalne straty własne. Dwie godziny byłam poza okrętem i nie zbliżyłam się do strzałów na bliżej niż dziesięć kilometrów. Okazało się to zbędne. Ale teraz będzie inaczej. Będę w samym środku bitwy. W officio nas uczyli, zaszczepiali zachowania odekwatne do takich sytuacji, ale... to były kodeksy, wykłady i symulacje. Bywały obrażenia, a nawet ofiary śmiertelne podczas poważniejszych szkoleń, ale... nikt, tak na prawdę, nie chciał nas zabijać. Nie jestem tchórzem. Nie wątpię, że pójdę pomiędzy ogień i będę robiła co tylko w mojej mocy. Lękam się jedynie, że będę popełniać za dużo błędów i, przez to, będą ginąć moi bracia. - tak dużo obcemu nigdy by nie powiedziała, ale w Officio Medicae wyrabiano też opinię na temat misjonarzy jako osób przed którymi takie otwieranie się jest naturalne jak naciskanie spustu dla gwardzisty. W końcu kto miał poprowadzić ich odpowiednią ścieżką, jak nie właśnie misjonarze? A gwardzistów jest zwyczajnie zbyt dużo by mogli sobie pozwolić by jeszcze im utrudniać zmuszając ich do powolnego wyciągania na wierzch o co, tak na prawdę, chodzi.

- Lucius! - rzucił kapelan do wikarego, który czytał drusiański elementarz na pryczy obok - Jakie zawołanie na każdym dzikim świecie? Co jest najlepsze?
- Miażdżyć wrogów, widzieć ich prowadzonych przede mną i słyszeć lament ich kobiet! - wypowiedział parodią języka typowego dla dzikich światów Lucius nawet nie odrywając oczu od książki.
- Właśnie. Ludzie z takich miejsc są nieustraszeni, bo od dziecka im się wpaja bycie silnym, mężnym i tak dalej. Absolutna pogarda dla tym czym jest śmierć. Żadne szkolenia nie sprawią, że staniesz się niewzruszona na masakrę która będzie dziać się wokół. To tylko może sprawić doświadczenie... albo jeżeli wpadnie się w kompletny szał, ale wtedy dosyć nierozsądne jest pomaganie rannemu. Każdy wojownik musi się uporać z niepokojem przed pierwszą prawdziwą bitwą. Według mnie podstawowym punktem zwrotnym jest przyznanie się do tego przed samym sobą i nie wypieranie się tego. Oswojenie się ze swoimi obawami i strachem. Zrób mocne postanowienie i powiedz sobie “Tak boję się, ale na Imperatora, nie przeszkodzi mi to w ratowaniu towarzyszy!” - zamilkł na chwilę - Myślę... że mam coś co Ci pomoże.

Wstał i wysunął spod pryczy skrzynię ołtarzową. Otwarł ją i wyjął parę przedmiotów.

- Módl się. - rozkazał poważnym tonem kapelan.

Zasiadł ciężko na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. Przede sobą rozłożył długie wąskie kawałki syntetycznego pergaminu, kałamarz, auto-pióro oraz przybory do tworzenia pieczęci.
Yeva nie była pewna o co dokładnie chodzi ojcu, więc potraktowała polecenia bardzo dosłownie. Uklękła przed nim (prawie obijając sobie kolano), składając dłonie w Aquilę na piersi i odmawiała modlitwy których ją uczyli. “Alea iacta est” oraz "Animis opibusque parati"

Lucius oderwał się od książki i zapalił niewielką zapalniczką kadzielnicę przytroczoną łańcuchem do pasa, która zaczęła wydzielać aromatyczną woń, po czym również zaczął się modlić. W tym akopaniamęcie Magnus zanurzył pióro w kałamarzu i nabrał porcję atramentu. Sprawnymi ruchami na pergaminie tworzył się kolejne słowa modlitwy.

- Imperatorze. Tyś wybawił Ludzkość z ciemności i ogarnął ją swoim Światłem. Proszę Ciebie pobłogosław naszą Siostrę W Wierze. Dodaj jej otuchy w nadchodzącej próbie, niechaj jej ręka będzie pewna, a umysł jasny, kiedy będzie ratować Twoje Sługi z objęć śmierci.

Lucius zaczął zmiękczać synt-wosk przy ciepłej kadzielnicy. Magnus skończył zapisywać pasek materiału, wstał, biorąc również pieczęć. Popatrzył na Almę, jednak zauważył dopiero teraz że nie ma na sobie pancerza, tylko mundur. W całym tym religijnym uniesieniu zapomniał o tym.
Jednak na pomoc już pospieszył Mardock, który widział takie rytuały już dziesiątki razy i wiedział co jest do nich potrzebne. Przyniósł naramiennik Almy, którą sam nazywał Yevą i bez słowa (choć poprzedzone to było grzecznościowym, pytającym o pozwolenie, spojrzeniem skierowany do kapelana) założył jej na ramię, zapinając, półprowizorycznie, skórzanymi pasami aby się trzymał. Po czym skiną głową i wycofał się do reszty.

Misjonarz odpowiedział skinienem do gwardzisty, który przybył pomóc w rytuale.

- Speravi In Te, Imperator! - wyrzekł z namaszczeniem, po czym razem z wikarym z mechaniczną wprost precyzją umieścili pieczęć na naramienniku - Powstań.
Adept Officio Medicae wykonała polecenie
- Niechaj przez tą Pieczęć Imperator, napełni Ciebie odwagą. Jesteś nadzieją dla Braci i Sióstr w Bitwie i Wierze - powiedział kapelan kładąc jej wielką dłoń na ramieniu i uśmiechając się dobrodusznie - Wszyscy wierzymy, że sobie poradzisz.
Alma kiwnęła energicznie głową
- Dziękuję... niech Imperator was błogosławi. - ujęła dłoń misjonarza i ucałowała ją, po czym jeszcze raz kiwnęła głową i odeszła do swojej pryczy, mijając po drodze Mardocka, strzelając mu po drodze pięścią mięśniaka na ramieniu, ten tylko się uśmiechnął i westchnął, gdy nagle, rzuciła mu się na szyję. Nie potrzebował żadnego innego podziękowania. Redd wychwycił jeszcze spojrzenie kapelana i bezgłośnie, a mimo to bardzo wyraźnie “powiedział” do niego: Dziękuję. Schylił głowę w szacunku i chwilę potem, razem z Almą, przeglądali swój sprzęt leżący na pryczy Almy (która raz po raz przerywała by znów przeczytać modlitwę którą otrzymała, to, że była ona w wysokim gotyku i nie rozumiała co dokładnie jest napisane to znała ogólne znaczenie), a Mardock znów zaczął ją pouczać gdy widział, że coś robi nie tak, albo za mało dokładnie sprawdza (czyli w sumie tylko raz). “Co z tego, że to już piąty raz jest sprawdzane? Jeśli wiesz, że jest w doskonałym stanie to nie sprawdzaj. Jeśli nie wiesz to sprawdź dokładnie.” Tak mówił.

Magnus odpowiedział tylko uśmiechem na gest Redd’a. Potem zaczął układać rzeczy z powrotem do skrzyni. Lucius przyćmił kadzidło, aby się nie wypalało dalej.

- Dobrze, że Lord Kapitan wykosztował się... - mruknął bardzo cicho - Ale to przecież był zwykły synthwosk... co zrobiłeś z tym właściwym?
- Wiesz... - odparł równie cicho kapelan - Ona tak naprawdę potrzebowała podniesienia na duchu, nie pieczęci. Nie pomogą żadne pieczęcie, jeżeli sam nie znajdziesz w sobie odwagi... A tamten... mam go schowanego na czarną godzinę.

Lucius tylko poklepał kapłana po naramienniku, po czym wrócił na swoją pryczę dalej studiować modlitwy z książeczki. Magnus po uporządkowaniu rzeczy otwarł swoją ciężką księgę i poszedł za przykładem wikarego.

Micas 19-11-2012 01:15

Nabożeństwo chyliło się ku końcowi w ciszy przerywanej jedynie przez szum i łoskot Duchów Maszyny okrętu, które nigdy nie odpoczywały, nigdy nie przestawały pracować - wieczne w swym stoicyzmie, wieczne w swej formie, wieczne w swym majestacie i potędze.

Wtem jednak, względną ciszę przerwał dźwięk dzwonków, czysty i głośny, dogłębny i elektryzujący, skromny acz zarazem majestatyczny.

Kapelani zakończyli swą posługę. W samą porę. Nawoływacze przemowiły beznamiętnym głosem speakera, wzywając załogę i pasażerów do przygotowania się na wyskok z Osnowy.

Z potężnym, efemeralnym i eterycznym jękiem, okraszonym chaotyczną dawką innych dziwacznych, zmiennych i ulotnych dźwięków Nuntius opuścił Immaterium po raz tysięczny, powracając tam skąd pochodził i gdzie należał - do realnego świata.

Potężny, gotycki okręt wyłonił się z trzaskającego wściekłymi, kolorowymi wyładowaniami ryftu, pęknięcia, skazy na fakturze Materium, a wraz z nim inne jednostki. Jakby w ostatniej próbie, mordercze siły zamieszkujące Immaterium smagały fioletowymi i różowymi błyskawicami wymykające się im statki, natykając jednak na srebrzyste i złociste tafle energii, połyskujących niczym brylantowy pył w pełnym słońcu pustyni. Duchy Maszyny, zamieszkujące emitery pola Gellara, nie zawiodły swych ludzkich przyjaciół.

Megafony na Nuntiusie przemówiły raz jeszcze, nakazując obecnym nań ludziom przejście w stan spoczynku. Niczym fala wyczekiwanego przypływu, ulga rozlała się po wszystkich pokładach okrętu, przepełniona wiwatami, gratulacjami i śmiechem.

Człowiek po raz kolejny zmierzył się z gwiazdami i wyszedł z tego zwycięsko.

+++

Flota zatrzymała się w miejscu wyskoku, zamykając za sobą ryft. Napędy Osnowy przechodziły fazę regeneracji. Nawigatorzy zbierali informacje i wymieniali się nimi. Łodzie zwiadowcze przeczesywały najbliższą okolicę. Okręty eskortowe rozwinęły szyk obronny wokół transportowców. Natomiast pomiędzy samymi, pękatymi krypami wożącymi ludzi wojny, krążyły promy z personelem i sprzętem.

Mimo iż flota stała w miejscu, w chwili wytchnienia od gorączkowej podróży, praca nigdy się nie kończyła.

Gwardziści z trzeciej kompanii 412 Regimentu z Cadii zostali zebrani w hangarze B-3, jednym z mniejszych, przeznaczonych dla promów, celem powitania nowego przydziału. Jednej osoby.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QRai58E2BH8&feature=relmfu[/MEDIA]

Komisarza, doczepionego do III Kompanii rozporządzeniem Komisariatu Imperialnej Gwardii/Departamento Munitorium.

Nie był to wszak byle jaki komisarz, a sam Dieter Diesel, "Turbodiesel z Belis Corona", zwany pieszczotliwie przez niektórych swoich podopiecznych "Didi" - co było swego rodzaju akronimem jego imienia i nazwiska.

Wyszedłszy ze swego lądownika typu Aquila odziany w pełen komisarski uniform przeplatany z dyskretnym opancerzeniem, ciężki trencz bojowy oraz imponującą czapkę oficerską, ruszył sztywnym, dumnym krokiem przed zebrany szereg dwustu żołnierzy Gwardii.



Wśród nich byli członkowie drugiego plutonu pod dowództwem porucznika Luciena Callidona, starego (a po prawdzie to zadziwiająco młodego wiekiem, nie wyglądem), szybko pnącego się po szczeblach wojskowej kariery weterana kilku potyczek i bitew - świeżo upieczonego dowódcy rekonstruowanego drugiego plutonu.

Plutonowym sierżantem przydzielonym mniej więcej w tym samym czasie co porucznik był Mardock Redd - stary, brodaty wiarus, weteran wielu rzeźni, w tym niezwykle krwawej rozprawy z Chaosem na świecie-kuźni Merra w Sektorze Ixaniad, gdzie Redd udowodnił swą prawdziwą wartość i ze zwykłego Gwardzisty i drużynowego sapera stał się sierżantem z mianowania. Wraz z nim była jego młoda podopieczna, sanitariusza Alma. Vostroyanka, a nie Cadianka. Do dzisiaj niektórzy się zastanawiają jak brodaczowi udało się ją wyrwać z szeregów jej macierzystego regimentu.

Dalej stały inne prominentne osoby. Dwaj solidnej postury Gwardziści z drużyny ciężkiego wsparcia - Ursarkar Gallas, operator ciężkiego boltera i jego towarzysz oraz ładowniczy, potężny byk o imieniu Bury Vells. Zaraz po prawej od nich dwie młode dziewczyny, żołnierki, które mocno odstawały od prawie całkiem męskiego składu kompanii - tak urodą, jak i umiejętnościami. Mara Ferris, utalentowana specjalistka od broni plazmowej oraz jej towarzyszka techniczna, dziewczyna o imieniu Marisha. O nich obu krążyły różne plotki oraz niewybredne żarty pośród męskiej części ekipy, tak bardzo wyróżniały się... a jednocześnie tak dobrze pasowały do III Kompanii. Niektórzy co młodsi i gorącogłowi żołnierze na zmianę padali ofiarą uroku to jednej, to drugiej. Zazwyczaj wszak kończyło się to dla nich obitymi pyskami... zazwyczaj, ale nie zawsze.

Na końcu, nieco na uboczu, stał jedyny Sankcjonowany Psyker Zbrojny, przydzielony do Trzeciej. Lucas Einhoff, bo tak miał na imię, był w przeciwieństwie do wielu mu podobnych psioników rodowitym Cadianinem. Nie odstawał od zwych pobratymców praktycznie niczym prócz swoimi wyjątkowymi talentami. Były one obiektem strachu tak dla wrogów Imperium Ludzkości... jak i współtowarzyszy Einhoffa. Nie raz i nie dwa bowiem słyszało się i widziało, jak psykerzy tracili kontrolę nad swymi nienaturalnymi zdolnościami umysłu, czyniąc olbrzymie zniszczenia, korumpując materię i otwierając do realnego świata drogę demonom Chaosu i innym plugastwom z Osnowy. Einhoff był jednak stabilny, przynajmniej według badań i raportów. Nie raz jego pirokinetyczne zdolności służyły sprawie Boga-Imperatora lepiej aniżeli cały pluton żołnierzy, spopielając Xenos i heretyków w mgnieniu oka. O jego "psychiczną i mentalną stabilizację" dbał przydzielony doń obserwator i protektor, doświadczony Gwardzista o imieniu Rob.

Całkiem z boku zaś stały dwie osoby nie pochodzące z Cadii i nie należące do 412 Regimentu. Byli to obcy ludzie, którzy jednak zostali powiązani z losem cadiańskich szturmowców. Był to Magnus Drustar, zagorzały krzewiciel wiary w Boga-Imperatora i Imperialne Kredo poza granicami znanej galaktyki, pośród zacofanych pogan i tubylców. Członek świty jednego z Rogue Traders, imperialnych korsarzy i kaperów, przydzielony został do 412 jako przewodnik po Sektorze Calixis oraz wojskowy kapelan, który przewodził i inspirował swych podopiecznych przykładem, a nie słowem. Towarzyszył mu zaś jego najwierniejszy sługa, wojownik i wikary, Lucius Bonitatis.

Przechadzając się przed stojącymi na baczność żołnierzami, Komisarz Dieter Diesel, "Turbodiesel z Belis Corona", stawał przy każdym z nich, trzymając ręce sztywno za plecami. Patrzył każdemu i każdej głęboko w oczy, zachowując przepełnioną dumą i pewnością siebie posturę oraz twarz.

Kiedy wreszcie przeszedł w milczeniu przed całym szeregiem, zatrzymał się i odwrócił, dając znak porucznikowi Callidonowi. Ten zaszczekał ochrypłym głosem:

- Trzecia kompania, spocz-nij!

Żołnierze stanęli w luźnym rozkroku, opierając swoje karabiny o podłogę. Dźwięki te rozeszły się w zwielokrotnionej liczbie, burząc ciszę panującą w hangarze.

- SYNOWIE I CÓRY CADII! - ryknął czystym barytonem Komisarz - W całej swej karierze nie oddałem ni jednego strzału ku bratu czy siostrze w broni. Ufam, że to się nie zmieni podczas mego przydziału do waszego zgrupowania. Nie splamicie dyshonorem swego sztandaru! Nie ugniecie się przed obowiązkami żołnierza Jego Świętej Armii! Nie cofniecie się przed Arcywrogiem, który rozplenił się pośród tych gwiazd niczym szarańcza! Czyniąc to, czynicie swą powinność. Czyniąc swą powinność przyczyniacie się do dumy, jaką odczuwa Bóg-Imperator patrzący ze Złotego Tronu na Ludzi, swe dzieci! Imperator Chroni!

- Imperator Chroni! - zagrzmiały ponad dwie setki gardeł w chóralnym okrzyku, przepełnionym energią i pewnością.

- Znacie mnie zapewne, żołnierze. - Diesel kontynuował ciszej i swobodniej - Słyszeliście zapewne pogłoski o tym, że przewodziłem Drugiej Kompanii w czasie największej próby, po śmierci całej kadry oficerskiej tego oddziału. Zapewne słyszeliście też o błyskotliwym zwycięstwie, taktycznym mistrzostwie, wielkiej odwadze i wyżynach heroizmu. Ja powiem wam tylko tyle: ludzie z Drugiej, w tym ja, zrobiliśmy to, co do nas należało. Co należy do powinności każdego żołnierza Imperialnej Gwardii. Nic więcej, ale też nic mniej. I będę czynił to samo u waszego boku, tak jak wy u mojego, moi żołnierze. Deus lo vult.

Stanął naprzeciwko środka zebranych żołnierzy. Powiódł wzrokiem po wszystkich, po czym uśmiechnął się i klasnął głośno w dłonie.

- Żołnierze! Ukoronujemy ten dzień jako zwycięstwo Człowieka nad Osnową, a także jako dzień, w którym powiązały nas więzy braterstwa broni. Po wieczornym treningu stawcie się tutaj, w hangarze B-3. Zakrapiana wieczerza dla każdego i każdej z was!

Zebrani Gwardziści przestali być cicho, zasypując salę owacjami, gwizdami, okrzykami i śmiechem. Ich nowy Komisarz uśmiechał się razem z nimi, wiedząc, iż po raz kolejny zrobił to co do niego należało - dał tym ludziom chwilę szczęścia oraz chwilę uniesienia. Bóg wiedział, że było to im potrzebne, ażeby odwieść ich umysły od cierpień oczekiwania na bój. Kolejny bój w niekończącej się wojnie z Arcywrogiem.

Arvelus 22-11-2012 17:30

Mardock nie wiedział co myśleć o tym, że komisarzowi Dieselowi nie zdarzyło się zastrzelić dezertera. Czy wyjątkowej odwadze ludzi z którymi walczył, czy może o jego własnej słabości. Uznał, że pytanie nie niosło by żadnej wartości taktycznej to nie planował go nigdy zadać , więc uwierzy w pierwsza opcję. Krążące o komisarzu zarówno raporty jak i plotki ją nasuwały, więc czemu nie? Najwyżej później się skoryguje pogląd, ale ta myśl nie była ani odkrywcza, sensowna i na pewno nie była chciana, więc została zepchnięta na skraje świadomości. A tymczasem Madrock ryknął razem z całą resztą oddziału. Nie wywoływało to u niego aż takich emocji, ale walka z wrogiem zaczynała się już w momencie otrzymania rozkazów i utrzymywanie morale do niej należało. Więc dołożył swój głos do dwóch setek innych, aby jego wkład, choć nie czyniący widocznej różnicy, stał się faktem. Dobra, dobra... zaśmiał się sam do siebie w duchu. On też się cieszył na myśl o legalnym wlaniu w siebie nadludzkich ilości alkoholu. Będzie musiał się zorientować ile będzie czasu na wytrzeźwienie... Co jak co, ale idea gwardzisty pijanego na polu walki sprawdzała się tylko wśród Pierworodnych...

Stalowy 22-11-2012 18:25

Pośród głosów żołnierzy dało się też usłyszeć gromki okrzyk misjonarza i wikarego. Potężny klecha zabrzmiał trochę jak barbarzyńca, któremu po długiej podróży ktoś dał amforę pełną mocnego napitku, zaś jego towarzysz zawołał wesoło i gardłowo niczym pirat. Ich pięści zderzyły się w braterskim geście, jednak zaraz się zreflektowali składając dłonie w aquilę i uspokajając się wzajemnie. Przez całą podróż nie tykali trunków, które na statkach Rogue Traderów były powszechną formą podtrzymywania morale na wysokim poziomie. Teraz była okazja aby legalnie się trochę napić, jak za starych dobrych czasów... które minęły w sumie niedawno... Kiedy już przeszedł im napad radości powrócili do postaw dumnych krzewicieli wiary.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:47.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172