Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2014, 00:52   #1
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
GOD is within




Nowa Warszawa tonęła w deszczu. Ludzie uciekali w pośpiechu, chroniąc się pod daszkami i parasolami, próbowali przejść na drugą stronę ulicy, kluczyli między nieustającymi strugami deszczu. Pogoda jednak nie miała zamiaru się zmienić… zupełnie, jakby była jednym z ostatnich tchnień natury, pragnącym zmienić kolej rzeczy, zmyć brud i spaliny wydobywające się z metropolii, z całych krajobrazów usianych drzewami kominów. Jakby była płaczem skrzywdzonej ziemi, skrzywdzonej przez człowieka i jego nieustającą pogoń za władzą i możliwościami… Pogoń za dominacją nad życiem.

Tym były kilometry czarnych, brudnych chmur unoszących się nad Nową Warszawą. Były nowym życiem ludzkości w XXII wieku.



GOD is within




“But if from there you seek the GODYT, your God, you will find him if you look for him with all your heart and with all your soul…”



Dwa miesiące. Tyle dostał czasu, by rozpracować nowo powstałą grupę przestępczą. Zasięgiem obejmowała część miasta na wschód od Wisły. Dość zadziwiające zjawisko, prawdę mówiąc, nikt by się nie pokapował, gdy jakiś cieć przyszedł do nich zeznawać, w zamian za ochronę. Zwykły diler z ulicy postanowił sobie zostać informatorem. Ta sytuacja postawiła wydział śledczy na nogi, szybko okazało się, że pod nosem wyrosła im nagle prężnie działająca spółka rozprowadzająca rozwodniony godyt w postaci godspeedu po ulicach i klubach. Nikt nie był w stanie tego powiązać, wszystko zrzucano na kartk setystów.

Nowo mianowany śledczy Ikimura miał niełatwe zadanie. Jego status dawał mu kontrolę nad większością służb policyjno-prewencyjnych w mieście. Jednak to nie wystarczy, bez dobrego planu. A najlepiej jest zacząć od poszukania dobrego źródła informacji… Będzie musiał udać się do Gox’a. Od niego najlepiej zacząć. Sukinsyn miał srebrny status, póki co był nie tykalny… ale nie był to status złoty, i zwykłe, udowodnione zabójstwo wsadziłoby go do celi. Trzeba uważać, współpracując z takimi ludźmi.

Ale miał jedną przewagę. Na jedno skinienie palcem, miał dostęp do zasobu danych z monitoringu miejskiego, publicznych terminali terminali, jednostki AT i czyścicieli, zastępów netrunnerów i zasobów kilku pomniejszych, współpracujących z biurem korporacji. Nie miał nic do stracenia.

I nigdy nie odpuszczał.
 

Ostatnio edytowane przez Revan : 12-03-2014 o 01:09.
Revan jest offline  
Stary 12-03-2014, 17:25   #2
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Lucius Stanford (którego prawdziwe nazwisko brzmiało Vitter), miał jakieś 31 lat. Przynajmniej na tyle wyglądał w swoim standardowym, szarym garniturku pracownika korporacji. Typowy “mister papierek” czy inna “excel-encja” od 8:00 do 15:00. Zajmujący się niczym ważnym, poza odpowiadaniem na maile, raportowaniem stanu prac nad nieistotnym projektem i przesuwaniem komórek w excelu oraz przygotowywaniem kolejnego powerpointa “dla zarządu” czy innego dyrektora, który i tak nigdy na niego nie spojrzy.
Rodzice byli z niego dumni, skończył dobrą szkołę, niezłe studia z papierkologii stosowanej zwanej szumnie administracją i zarządzaniem; po czym dostał pracę w dużej korporacji. Szczyt marzeń zwykłych, prostych ludzi z prowincjonalnego miasteczka dla swojego najstarszego dziecka; chyba zresztą - dla każdego z trójki dzieci. Teraz Lucius rzadko widywał się z rodziną - mieszkali w różnych dystryktach, a stosunki pomiędzy terytoriami nie były najlepsze. Z tego samego powodu Lucius zmienił nazwisko - tutaj był typowym Kowalskim - nudnym, niepozornym, nijakim. Jego zainteresowania i życie nikogo nie obchodziło. Pewnie nawet to, że przychodził do pracy i klepał w klawiaturę firmowego terminala nikogo nie obchodziło poza panią w dziale kadr, której dostarczał zajęcia w postaci analizy swoich przyjść i wyjść z pracy…
Jasne, że Lucius miał jakieś marzenia i jakieś plany na przyszłość, tyle, że wiedział, że się nie spełnią - dla takich jak on, szaraczków, droga korporacyjnej kariery była od dawna zamknięta. Więc usiłował czuć się spełniony - w jakiś sposób osiągnął wszystko - ósma rano początek głupiego klepania w klawisze; piętnasta - koniec klepania. I tak codziennie. Praca jednozmianowa, wolne weekendy, karta do klubu fitness i dwa bilety do kina w miesiącu. O kaprawym żarciu w kantynie w podziemiach biurowca nie wspominając; choć też było w “pakiecie socjalnym”.

Mieszkanie w apartamentowcu Zamek Królewski było wielką nagrodą od firmy za realizację planów i wkład w cośtam. Tyle, że sama inwestycja była zupełnie nietrafiona i piękne z zewnątrz betonowe cudo z ornamentami z późnego rokokoko wewnątrz wyglądało już bardziej przyziemnie, aby nie powiedzieć squotersko. W sumie Lucius był zainteresowany tym, aby na jego piętrze – w zasadzie to w jego mieszkaniu - było światło, woda i działający kibel. Reszta mogła się nawet rozpaść. Mieszkał na tyle wysoko, że bezdomnym menelom oraz całej bandzie ulicznych handlarzy i cinkciarzy nie chciało się wchodzić. Niby był spokój, zwłaszcza, że Lucius przemykał tylko przez okolicę do stacji metra i z powrotem, niczego nie widział i nikomu nie właził w drogę. W zasadzie to więcej nauczył się o negocjacjach i stosunkach międzyludzkich na ulicy pod apartamentowcem niż na szkoleniach organizowanych przez firmę w ramach rozwoju personalnego. Po pracy externistycznie studiował matematykę i języki obce. Jeżeli o chińskim można było mówić jako o języku obcym. Wszyscy Żółci mówili po angielsku, nie wszyscy Biali mówili po chińsku - do tego się sprowadzała obcość języka. Jakiś szalony szwedzki był tylko dla zabawy - lokalny język jednej części jednego dystryktu… Psychologia też była dla zabicia czasu nudnych popołudni przesiadywanych w mieszkaniu, bo miał pietra wyjść z niego po zmroku, a klubowa sobota wystarczała mu za cały tydzień rozrywkowych wrażeń… Jakieś życie przepływało kilkanaście pięter niżej na ulicach i czasem Lucius łapał się na smętnym gapieniu się w to co dzieje się na ulicy.

* * * * *
[media]http://www.youtube.com/watch?v=RPW-uWslRbE[/media]


Lucius wyszedł z siatki podziemnych przejść na tyłach „Astralnego Krzyku” i wszedł do klubu przez wyjście „ewakuacyjne”. Tutaj nie pytano o nic. Kapusta przepłynęła pomiędzy rękami i mężczyzna zniknął we wnętrzu. Z jakiegoś stolika zabrał pustą szklankę i poszedł do baru. Zabrał S.O.K. i powędrował na piętro. Z antresoli widać było tłum na parkiecie falujący w rytm dark-electro... Stał przez dłuższą chwilę patrząc na życie na dole – czujac się jak gówniara przed pierwszym razem – taka co to chciałaby, a boi się. Dopił i poszedł na parkiet. Dobrych kilkanaście minut później usiadł przy stoliku i utonął w myślach. Kiedy jakaś plasti-lala w typie dwunastka upozowana na dwudziestkę, zaczęła się koło niego kręcić za mocno spławił ją zręcznie i poszedł do bocznego korytarza, gdzie stało kilka budek z terminalami. Jedna z nich służyła akuratnie do czegoś zgoła innego, ale postanowił się nie zagłębiać w „aaaaachhh” z niej dochodzące... Sprawdził pocztę i zupełnie bez sensu kanał oficjalnego RSSa miasta. Poszedł do baru i pogadał chwilę z barmanem i gościem z wielkim diamentowym kolczykiem w uchu. Znali się z widzenia – co weekend rozmawiając o niczym i pijąc do upadłego. Taka knajpiana znajomość – jedna z wielu jakie w klubie miał Lucius. Jedna z wielu jakie zastępowały mu wszystko co można było nazwać – życiem. Kolejna potrójna szkocka on the rocks…


Czas przelewał się coraz wolniej w coraz bardziej gęstych oparach klubowego, nocnego życia... Alkohol, narkotyki, seks, światła i rytmiczna muzyka robiły swoje. O tej porze budki nie były już potrzebne – na każdym wolnym kawałku korytarza wyświetlano porno live. W dowolnych pozach i konfiguracjach... W końcu przecież „państwo” samo zachęcało do stosunków homoseksualnych, aby ograniczyć przyrost naturalny... Przynajmniej było wiadomo dlaczego wnętrza malowano wodo zmywalnymi farbami i wykładano gresem... Lucius zmęczony fizycznie i znudzony psychicznie obserwował jakąś parę dokładnie na wprost... Tyle, że bardziej interesowały go holograficzne tatuaże na plecach faceta, niż to co działo się poniżej pasa... Kiedyś musi zaszaleć i zrobić sobie coś takiego… tylko może nie tygrysa…

„Astralny Krzyk” mimo wszystko był jednym z lepszych klubów w tym zasranym mieście; a przynajmniej tak wielu twierdziło. Kilka poziomów, niezła muzyka, niezłe towarzystwo, kilka wejść i wyjść o których nikt nie wiedział... Bywalcy po dłuższej znajomości i kolejnej z kolei wódce twierdzili, iż często tutaj właśnie udawało się załapać jakąś robotę czy umówić na spotkanie... W sumie - tu mógł być każdy, każdy tu pasował niezależnie jak wyglądał... Jasne, że od czasu do czasu ktoś zebrał po twarzy, a nawet – mówiono - że komuś wypruto ten czy inny wszczep – to przeważnie w kibelku za barem... Podobno. Lucius nauczył się nie interesować za mocno tym czym nie powinien, wiec nie drążył tematu. Choć - tam, nawet jakby kogoś ze skóry obdzierali to nikt nie słyszał z racji potężnej kolumny głośnikowej stojącej tuż obok drzwi...
Lucius był dobrym obserwatorem, nie narzucał się, słuchał, stawiał niektórym, zlewał innych. Jego osoba zaczęła w ten czy inny sposób funkcjonować w światku klubu. Twarz nie była obca, wielu go znało, choć w zasadzie niewielu cokolwiek pewnego o nim wiedziało…

Jakaś dziewczyna zatoczyła się i wylądowała obok... Przez chwilę jej mętny wzrok usiłował znaleźć jakiś punkt zaczepienia w niespodziewanej rzeczywistości... Beknęła słodko i wystawiła cyce:
- Jeeeeessszteeeesssssssssz ssssssssszzzzzzłotkiiii – jej ręka, wyuczonym gestem, powędrowała do rozporka dżinsów Luciusa – chhhhceeeeeessssszzzzzz sssssieee... oooooo...
- Nie. Zresztą mój facet zaraz wróci z kibla... - stanowczo odsunął ją od siebie... To nie miało sensu... W żadnej konfiguracji.
Dziewczyna z „co ja, kurwa, tutaj robię?!?” wypisanym na twarzy przez chwilę siedziała obok, po czym rozejrzała się i w końcu ulotniła...

Odchylił się w fotelu w tej niewielkiej loży, właściwie to we wnęce korytarza, ale to było dobre miejsce, jego ulubione na tym piętrze – ciche (nie do końca), spokojne (nie zawsze) i, przede wszystkim, odosobnione (czasami). Siedząc w cieniu z kolejnym zapasem alkoholu mógł obserwować „życie”.

* * * * *

Syndrom statusienia, albo inny kryzys wieku średniego dopadł go z rok temu. Niektórzy kupują z tego powodu czerwone trampki, inni czerwone spodnie, a Lucius wpadł na pomysł “całkowicie szalonego” czerwonego tatuażu. Dał sobie wydziarać całą prawą rękę zostawiając rzecz jasna nietknięty nadgarstek i dłoń, aby szaleństwo nie wystawało spod białej służbowej koszuli i garniturku, ale było. Wziął nawet z tej okazji urlop, aby w spokoju popłakiwać sobie w kątku z bólu i wcierać w rękę jakieś pieprzone mazidło o zapachu gnijącego jajka. No, ale - cierp ciało skorś chciało. Dziara nawet przyczyniła się do jakiegoś zacieśnienia stosunków z lokalną degrengoladą. Doktor Igiełka chętnie rozpowiadał o tej konkretnej dziarze (fakt, swoje kosztowała, a holoprojekcyjna i trójwymiarowa brzmiały odpowiednio ekstrawagancko jak na cenę) i Lucius parę razy musiał ją zaprezentować. W sumie lepiej było po dobroci niż po obiciu pyska… W każdym razie - mężczyzna przestał przemykać przez dzielnicę i zaczął przechodzić, czasem nawet z lekka szpanując.

Czas mijał, w biurze wciąż te same papierki, wciąż te same sprawozdania i wciąż ta sama nuda.


* * * * *

Lucius ostrzelony na mhroczno-elektronicznego dwudziestolatka wlazł do "Kokitu" i z marszu poszedł do baru. Wyświetlił elektroniczną kartę i przewinął do ostatnich pozycji. Jego wzrok zatrzymał się na ostatniej pozycji. Wyciągnął ID i położył na barze:
- Smoczą Krew.
- Ale... - barman usiłował coś powiedzieć, ale Lucius tylko przesunął kartę i po chwili na barze stanęła szklanka wypełniona czerwonawym płynem o konsystencji oleju


Zaskakujące, że tutaj zaczęli to serwować. Jak większość zwariowanych rzeczy to coś było wynalazkiem jakiegoś żółtka i w wielu miejscach na ziemi oficjalnie zabroniono serwowania Krwi. Nieważne - tu była. Powędrował do swojej niewielkiej loży; praktycznie zaraz pojawiła się kelnerka z nieśmiertelnym pytaniem “co podać?” Inteligentnie zauważyła jednak charakterystyczną szklankę i ominęła podpunkt “polecamy alkohole”, dłużej zatrzymała się za to przy „przekąski i napoje”. Po chwili stolik Luciusa wyglądał jakby co najmniej cztery osoby miały tu siedzieć. Lucius miał jednak jeden z tych dni, kiedy jego umysł wymagał resetu. Twardego resetu. Wszystko przestawało się liczyć...

- Co towar taki jak ty, robi w miejscu takim jak to? - blond piękność szybko sklasyfikowana przez mężczyznę jako “botox lady” dosiadła się do loży i przysunęła sobie orzeszki.
- Czeka na królewicza, albo królewnę - pomimo wszystko przyznał, że Kuguar miał czym się pochwalić, a makijaż też robił swoje.
- To może... - przysiadła się bliżej i jej ręka wylądowała na udzie Stanforda. Po sekundzie uścisk zelżał - Wpadka? - zapytała lekko równocześnie częstując się tonikiem. Dla obserwatorów musiało to wyglądać dalej jak osaczanie zdobyczy.
- Chyba tak... Choć, to zależy co chcesz osiągnąć...
- No dobrze, będę szczera. Założyłam się, z moją kumpelą, że poderwę chłopaczka w mniej niż trzy minuty, a ty wyglądałeś tak słodko...
- To masz jeszcze jakieś 45 sekund... - podniósł brew i uśmiechnął się - o co ten zakład?
“Kenzo Etchnicity” - pomyślał wyczuwając koszmarnie drogie perfumy kiedy zbliżyła się do niego na odległość oddechu. Jej usta zaatakowały jego usta. Pozwolił jej prowadzić grając rolę chłoptasia właśnie zdobytego. Przyhamował jednak jej rękę kiedy dotarła do spodni. “Przepraszam” - wymamrotała pomiędzy pocałunkami. “Myślę, że wygrałam.” - powiedziała z satysfakcją w głosie po dłuższej chwili odrywając się od niego.
- To teraz dla przyjemności. – Tym razem on zatopił usta początkowo w dekolcie, aby później przejść wyżej, zabłądzić na karku, wrócić na szyję i w końcu znaleźć usta... Jej dłonie wprawnie pozbawiły go bluzy. Jej gorset był poważniejszą sprawą i na mocy napisanej na szybko niepisanej umowy zostawili go w spokoju. Fala przyjemności zalała ich oboje i uniosła daleko od wiśniowego pluszu loży...

- Orzeszka? - zapytał podsuwając jej te pikantniejsze. W loży obok zabłysły ogniki elektronicznych papierosów.
- Chętnie. - nachyliła sie do niego - Dobry seks jest wtedy kiedy po wszystkim to nawet sąsiedzi wychodzą na papierosa? - szepnęła mu do ucha wskazując wzrokiem na bok. Lucius usiłował przez kilkanaście sekund zachować powagę, po czym parsknął śmiechem. Dopiero po chwili oboje się uspokoili.
- Zostawiłabym wizytówkę, ale...
- Tak... Ale. - Oboje wiedzieli, że żadne z nich nie zadzwoni, Nie było po co. Nie było potrzeby psuć tego wspomnienia. Jednorazowej “przygody”. Kobieta poprawiła dekolt i wstała zabierając niewielką, złotą torebkę. Lucius również wstał i założył bluzę. Podniósł szklankę z Krwią i upił kolejnego łyka. Wiedział, że - przynajmniej on jeszcze tu wróci, licząc na to, że ona też tu będzie i jednocześnie - nie chcąc jej spotkać. Podszedł do balustrady balkonu na którym znajdowała się loża. Kelnerka w końcu mogła swobodnie posprzątać ze stołu i uzupełnić zakąski.

* * * * *

Wyróżniała się. To Lucius musiał przyznać zaraz gdy tylko jego wzrok prześlizgnął się po zgromadzonych na balkonie po drugiej stronie lokalu. Nawet gdy na zbyt oszczędną kreację narzuciła skórzany płaszcz z imitacją lamparta. Nie była może perfekcyjna fizycznie, ale było w niej coś, to coś co powodowało, że faceci nie mogli oderwać wzroku, a kobiety syczały: zdzira. Przy jej stoliku powstało jakieś zamieszanie, ale kobieta odwróciła się tylko i po chwili zniknęła w tłumie. Po raz kolejny spojrzał na hedonistyczny tłum na parkiecie... Upił kolejny łyk i odstawił szklankę; Krew zaczynała na niego działać... Niebezpieczna jazda na krawędzi własnej wytrzymałości psychosomatycznej... Taniec na linie nad przepaścią... Przegryzł jakieś zakąski stojące na stole i zszedł na parkiet, aby wtopić się w falujący, rozpalony tłum. Ludzie przepływali pomiędzy sobą w frywolnym tańcu tworząc okresowe pary, trójkąty... wymieniając preferencje, numery telefonów, uwagi dotyczące rozmiaru... Mając gdzieś konwenanse, status, wiek, politykę... Z grubsza - mając gdzieś wszystko... Liczyło się tylko tu i teraz. Teraz i tutaj...

- Y’re so hot, but... no. – Lucius wywijął się z objęć... Jego. Po szybkim obstawieniu płci... jednak jego. U niej ten rozmiar piersi to byłoby już kalectwo... Tak naprawdę nie miało to jednak większego znaczenia...

Będąc na piętrze, podniósł szklankę i powąchał doskonale zdając sobie sprawę, że zarówno arszenik, jak i kolchicyna są bezwonne i nie mają smaku... Wśród trzech alkoholi i dodatków były całkowicie niewykrywalne...

- Nie widziałam tutaj dawno nikogo, kto miałby na tyle wielkie jaja, żeby zamówić... to - długie czarno-czerwone tipsy wyjęły szklankę z ręki mężczyzny i podniosły do ust, po czym odstawiły na stolik.
- Luk... - znacząca przerwa - recja.
- A... – zaczął Lucius uświadamiając sobie, że rozmawiają po niemiecku. Palce dotknęły jednak jego ust i właścicielka futra z lamparta dokończyła - Naprawdę o to nie dbam... Indy...

“Chyba... za szybko.” - pomyślał, kiedy zamek bluzy został całkowicie rozpięty, zanim jeszcze padło “Indy” - ”Naprawdę o to nie dbam”. Jego ręce prześlizgnęły się po futrze, aby dojść do szyi i spłynąć w dół. Jej futro i jego bluza znalazły się daleko… na pluszu loży. Wpił się w jej szyję i dekolt mając gdzieś, że stoją na balkonie i właściwie to połowa sali już się na nich się gapi, a już na pewno towarzystwo z sąsiedniej loży... Też liczyło się tylko tu i teraz.

- Parkiet czy... parkiet - dokończył Stanford łapiąc w końcu oddech i przerwę dla języka - Chyba jesteś z kimś. To nie moja sprawa, ale...
- Fakt, to nie twoja sprawa - odparła odrywając się od niego, wkładając rękę za pasek i kierując się do zejścia na parkiet. Kontynuowała już na dole - Powiedzmy, że coś właśnie się skończyło i mnie to nie obchodzi...
- Oboje wiemy, że... -zaczął uświadamiając sobie, że tekst jest jak z jakiegoś ckliwego tasiemca.
- Przytul mnie... Mocno. Mocno...

Ilość watów generowana przez klubowy system audio Hi-Fi potrafiła zagłuszyć wszystko. Tylko Lucius wiedział, że coś co spływa po jego torsie nie jest jego potem. Holograficzny czerwony smok ciekawie rozglądał się po ciemnym parkiecie...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=gcquHopdkT4[/media]

*****

- Pewnie masz już dosyć tego udeptywania kapusty? - zapytała Lukrecja jakby nigdy nic się nie stało, po jakiejś godzinie.
- Nie, nie ma problemu...
- Kroki do Lirgo znasz? - spojrzała na niego. Tylko oczy nie pasowały do perfekcyjnej maski “party girl”;. skinął głową. - To. Gotów? I...


Zmęczeni, podnieceni, rozgrzani... Znaleźli się z powrotem w loży, zaanektowanej w międzyczasie przez jakąś parkę. W zasadzie nawet specjalnie nie obeszło ich to. Mężczyzna dotknął terminala znajdującego się na stoliku i maszyna wyświetliła rachunek. Zapłacił kartą i wyciągnął swoją bluzę spod stołu. Parka zajęta była dalej sobą, więc nie informował ich o tym, że właśnie zamknął rachunek.

Chwilę później znaleźli się w jej limuzynie, racząc się nachos z kawiorem i whisky.


- Indy jesteś nawalony...
- Ja?!? gdzieżby jakobyż wcale nie oraz absolutnie w żadnym wypadku. - uśmiechnął się - nawet się nie jąkam...
Zaśmiała się perliście: Co będziemy robić dalej? - jej palce zsunęły się po nagim torsie Luciusa i zaczęły krążyć wokół pępka.
- To zależy... - mężczyzna nawet nie starał się ukrywać tego co dzieje się w jego spodniach. Dokończył jednak lekko wbrew sobie - pójdziemy spać?
- Trzeba było powiedzieć, że wolisz chłopców - rzuciła w niego kawiorem - zabralibyśmy jakiś towar.
Stanford zaczął rechotać usiłując coś powiedzieć o marnowaniu kawioru i chłopcach i tym, że nie koniecznie. Jednak niewiele z tego wyszło. Jednak był pijany, a w zasadzie - nieźle podtruty.
- Fuuuuah. - odsapnął popijając kolejną szklanką alkoholu - w moim wieku to już prostata, proteza i te sprawy...
- Rycerz na białym koniu mi się trafił.. Szlag jasny. Ty tego chcesz, ja tego potrzebuję, a łazimy wokół tego jakby co najmniej o podwójne dziewictwo szło... Kurwa.

Przez chwilę panowała cisza, po czym oboje praktycznie równocześnie parsknęli śmiechem i znaczna część napięcia po prostu wyparowała.
- Gdzie skończyliśmy? - zapytał odkręcając, tym razem, butelkę z wodą.
- Przy: co będziemy robić dalej?
- To zależy... Czy tutaj, czy u mnie czy u ciebie...
Podniosła słuchawkę i powiedziała: Oleg, do domu proszę, najlepiej prosto do sypialni... - odłożyła telefon - A tutaj... - przyciągnęła jego podbródek w pobliże swoich ust - Co będziemy robić tutaj Indy?


* * * * *

Czas mijał, w biurze wciąż te same papierki, wciąż te same sprawozdania i wciąż ta sama nuda.
To samo życie przepuszczane pomiędzy palcami wielkiego nic w szeregach wielkiej korporacji.

* * * * *

Któregoś piątku, w zasadzie… którejś soboty Lucius wracał z klubu w stanie co najmniej wskazującym na daleko idące napierdolenie. Mając słuchawki na uszach nucił coś jeszcze w metrze. Wytoczył się na powierzchnię i zaczął iść w kierunku domu. Chyba udało mu się skręcić w “skrót”, albo na głównej ulicy ułożyli jakieś zasieki z palet i kartonów… Wyglądało jednak na to, że azymut był dobry - tam… Była jakaś piąta nad ranem w niedzielę. Niewiele słysząc przez słuchawki Lucius dał na maxa i muzyka zaczęła dobiegać do uszu… W okolicy nie było absolutnie nikogo. Mokro, brudno i w ogóle syf… „Bo to jest moja dzielnica!” – wydarł się na głos za jakimś brokerskim kawałkiem, który zaplątał się na playliście.
Klasyczne wypierdolenie się na bliżej nieokreślonym czymkolwiek spowodowało, że dostał w pysk czymś mokrym i właściwie natychmiast przywarł jeszcze mocniej do ziemi. Gdzieś w pobliżu ktoś pociągnął serią z automatu, po chwili jeszcze jedną. Jakieś krzyki, strzały… Na chwilę wszystko ucichło, gdzieś za rogiem coś się przewróciło, zastartował silnik samochodu… Spod Luciusa rozbrzmiały pierwsze akordy “The war is over”... Dłuższą chwilę zajęło mu ustalenie, że upadając wyrwał kabel słuchawek i odgłosy strzałów było to puszczone na maxa intro utworu… Cudownie, pampers przecieka… Zebrał się z ziemi i wszedł za róg, by znów się zdziwić i zawiesić.
Przywiązany do palety transportowej gość przez chwilę gapił się jednym okiem po czym, opuścił głowę.
- Odwiązać cię? - wybełkotał Lucius wysoce inteligentnie i nie słysząc żadnej odpowiedzi zabrał się za rozsupływanie sznura, którym tamten był powiązany. Po dłuższej chwili uporał się z tym i ciało bezwładnie runęło na ziemię.
- Ej, no… - wybełkotał i rozejrzał się po okolicy. Szmata w postaci koszulki nie nadawała się do niczego, ale z boku na kontenerze wisiała całkiem dobra bluza. Nie do końca wiedząc co robi, a przede wszystkim po co to robi - Lucius ubrał zwłoki w bluzę i zarzucił sobie na plecy. Kilka razy zaliczając balastem tą czy inną ścianę dotarł do domu. W mieszkaniu rzucił zwłoki na łóżko, w ostatnim odruchu sprawdzając czy tamten dycha i zaległ obok zaatakowany nagłym atakiem snu alkoholika prawie anonimowego.

* * * * *

Czuł strach… Osaczony, samotny, zamknięty w celi… nie, w jakiejś… klatce? Rozglądał się w panice, próbując znaleźć wyjście. Żadnego, druty były na tyle gęste, że nie dało się za nie nic wystawić… W pewnym momencie, TRACH!, klatka spadła na ziemię. Upadek był bolesny. Dzwoniło mu w uszach, czuł się ogłuszony… ale zauwazył, że kraty się wygięły, na tyle, by móc się przez nie przecisnąć. Wyszedł przez nie… i wbił się w powietrze, prosto w ciemne niebo...

Leciał, otumaniony wolnością, daleko ponad chmurami. Słońce z lewej, księżyc z prawej, niebo błękitne nad nim, zielona ziemia pod nic. Jego wprawne oko dostrzegło ruch na ziemi… to zdobycz. Łatwy kąsak. Pewnie jakaś mysz polna.

Szybował w dół, wiatr grał między piórami obsydianowych skrzydeł. Cały czas rejestrował ruch ofiary w dole, na ziemi. Nie zauważyła go… Bo które to ziemskie stworzenie może pozwolić sobie na spojrzenie w niebo? Tylko łowcy, prawdziwi panowie życia.

Cel upadł… Przystanął na gałęzi. Ofiarą nie była mysz. Tylko człowiek. Upadł, trzymając się kurczowo za pierś, ręką, z wytatułowanym czerwonym smokiem. Wzbił się w powietrze. Nie był byle sępem, by skradać się do ofiary. Zresztą, to mógł być podstęp… Zaczął pikować w dół, prosto na czerwonego smoka. Człowiek widział nadlatującego jastrzębia, jastrząb widział otwierające się oczy człowieka. Czuł ból. Czuł podniecenie. Czuł smak krwi w ustach… Czuł smak krwi w nozdrach.

Jastrząb rzucił się w dół, wyciągając szpony w kierunku szyi bezbronnej ofiary…

* * * * *


Zalany wiskaczem mózg Luciusa usiłował przebić się przez opary absurdu jakie sam sobie generował. Smoki, jastrzębie, ludzie, klatki... Alegoria goniła nawiązanie, symbolika metaforę... Wszystko ginęło w nieodgadnionej alegorezie... Wrażenie było rzeczywiste, uczucie żywe, odczucie wyczuwalne - zbyt wiele dla zapijaczonego mózgu...
Obudził się zlany potem, w śmierdzących klubowym dymem ciuchach i zawinięty w narzutę własnego łóżka. Powoli zaczął ustalać co było snem, a co jawą. W zasadzie ostatnim "na pewno na jawie" wydarzeniem była kolejka tequili, potrójna kolejka; która wyłączyła wszystkie logiczne synapsy. Metro, łóżko... Porąbane sny... Jeden o jakimś skatowanym facecie, drugi o jastrzębiu... Zajebiście. Spojrzał w okno i zasłonił oczy ręką - było zdecydowanie za jasno. Jeden z tych momentów kiedy po raz kolejny przyrzekamy sobie „że to był ostatni raz” i inne „od teraz nie tknę alkoholu” czy „jak mogłem się tak ściorać”… aż do kolejnej imprezy… Rzeczywistość zdawała się stabilizować i Lucius zaczął się wyplątywać z narzuty. Czynność ta zajęła mu chwilę. Dłuższą chwilę. W końcu udało mu się i stanął na nogach. Śmierdział okropnie i bliższa analiza wykazała, że musiał się wypierdolić z trzy razy w jakiś rynsztok. Ciekawe też czyją krwią był upierdolony… no nieważne. Rozpiął koszulę i powędrował w kierunku łazienki. Dopiero teraz dotarło do niego, że ktoś jeszcze jest w mieszkaniu. Rozejrzał się i cicho wrócił do pokoju. Złapał pogrzebacz do kominka. Poszedł w kierunku z którego dobiegały hałasy. Dopiero po kilku krokach pomyślał, że musiało mu się znacznie pogorszyć – jeżeli ktoś się do niego włamał, to zdecydowanie nie miał kwalifikacji do odparcia ataku – poza jakimś „BU!"

W salonie nikogo nie było. Za to w sporym aneksie kuchennym już tak. Jakiś facet, z nagim torsem i kilkoma bandażami i plastrami, majstrował coś przy kuchence…. a konkretniej, gotował. Obok niego na blacie stało kilka opakowań po syntetycznych jajach i paczka otwartego vege bekonu. Robił jajcówę. Na stoliku w salonie zaś był rozpieprzony zestaw pierwszej pomocy z łazienki Lucka.

- O, cześć. Wstałeś w samą porę, zaraz będzie śniadanie. - powiedział, jak gdyby nigdy nic.
- Co… - Morda faceta spozycjonowała się z tą ze snu i to wprawiło mężczyznę w kolejny zawias. Stał tak przez chwilę z pogrzebaczem po czym opuścił go - Ta… jasne. Śniadanie. E… Poznaliśmy się gdzie? - przetarł twarz ręką po raz kolejny dochodząc do wniosku, że jebie gównem.
- Nie wiem. - dało się zauważyć głęboką zadumę na jego twarzy. - Myślałem, że ty mi powiesz.
- Hmmm… - Teraz Lucius zrobił sporą pauzę. To musiało być gdzieś pomiędzy tequilą a… Dupa go nie piekła, więc… chyba, że z wazelinką. Shit. - Dobra, co pamiętasz ostatnie? A w ogóle to Lucius jestem.
- Malcolm - uścisnął mu dłoń. - Lubisz mocno przypieczoną?
- Z papryką i oregano… - odparł dalej nie do końca wierząc w rzeczywistość całości.
- Paprykę dodałem, a oregano wyszło.
- Aha. A w temacie? Bo sytuacja jest trochę taka ten teges… Upita noc w klubie i budzisz sie z obcym facetem w… mieszkaniu.
- Ty przynajmniej obudziłeś się we własnym… a co ja mam powiedzieć? Nawet nie wiem, gdzie są moje ciuchy. Usiądź, już prawie gotowe. - sprzątnął ze stolika, wyłożył sztuczce, jakby był u siebie i zaczął nakładać do misek.
Lucius kilka razy zamachał rękami i wziął powietrze jakby zabierając się do wygłoszenia jakiejś doniosłej kwestii. W końcu usiadł i zabrał się za jajecznicę:
- Co pamiętasz z wczoraj i w sumie czym się zajmujesz? Nie, żeby mnie to jakoś strasznie interesowało, ale… Ewentualnie - jak nic nie pamiętasz to co potrafisz - poza gotowaniem i opatrywaniem ran. - w sumie o jakąś indukcję czy inną zgadywankę można się było pokusić.
- Pamiętam wszystko. Prawie. Ostatnie co pamiętam… Hej, wszystko zaczyna mi się układać. Przynajmniej w kwestii garderoby. Jakaś laska na mnie narzygała w klubie i musiałem się przebrać… czy też rozebrać. - wydawał się być zadowolony, z poskładania jakiegoś elementu układanki. Jajówa była niezła, choć za mało słona.
- Nie mam pojęcia też, kto mnie tak pociął… Chociaż rany nie są głębokie. Rany, nigdy więcej nie będę tyle chlał…
- Do następnej imprezy… - Lucius może i był zwykłym szarym korpem, ale niestety nie był aż tak głupi. Mało kto pokazywał się w moro na imprezach klubowych i coś mu jednak świtało, że facet miał jakąś górę… Bluzę, czy coś... Jednak skoro facet nie chciał mówić to nie było sensu ciągnąć go za język - Masz gdzie spać? Zanim się nie wykurujesz?
- Tiaa… dzięki za ofertę. Chyba tak. Dawno nie miałem takiego zgonu, więc wszystko mogło się przydarzyć… - spojrzał na zegarek na kuchence. Wskazywał godzinę 11.38.
- Muszę już lecieć. Dzięki za przekimanie, śniadanie, co tam jeszcze. Coś czuję, że jestem ci cos dłużny… - znalazł jakąś karteczkę i długopis, zapisał coś na niej.
- Tu masz mój numer. Jak będziesz czegoś potrzebował… - zawiesił głos. - Daj znać. Najlepiej dzwoń po 17, jeśli możesz. Posprzątałbym gary, ale czas mnie goni… I, ekhem, masz może coś pożyczyć, do ubrania? Sam widzisz… jak mnie jaki patrol zgarnie, to do wtorku mnie pewnie nie wypuszczą. - uśmiechnął się przy tym. - Oddam w niedalekiej przyszłości.
- Yhmmm. - Lucius powędrował do szafy i wyciągnął jakąś koszulkę i bluzę. Rzucił w kierunku Malcolma - nie trzeba. Niech ci służy. - Otaksował go dokładnie wzrokiem zwłaszcza jeżeli chodziło o buty. Uśmiechnął się - To na razie.
- Teraz na pewno jestem ci coś dłużny… - mocował się chwilę z za ciasną koszulką. - Serio, w razie kłopotów, czy coś, dzwoń. Trzymaj się. - rzucił na koniec, wychodząc w pośpiechu.
Gdy drzwi się zamknęły Lucius ogarnął wzrokiem mieszkanie. W zasadzie nie było co wynieść… W zasadzie również nie było po co cokolwiek wnosić… Pozbierał gary i wstawił do zlewu. Obszedł całe mieszkanie szukając górnej części ubioru. Jeżeli to nie był sen to może ta pieprzona bluza też gdzieś istniała… w koszu, za szafą, łóżkiem… za oknem? To wszystko było dziwne. Poszukiwania nawet działały zbawiennie na jego “efekt dzień po”. Długie okazały się jednak owocne - Lucius miał zwyczaj przechowywania różnych rzeczy w różnych miejscach, ale bluza za kiblem nie była w jego stylu. Skoro był już w łazience to uświadomił sobie, że prysznic może mu tylko pomóc. Zrzucił z siebie wszystko i wlazł pod prysznic. Dobre pół godziny później się spod niego ewakuował w zdecydowanie lepszym stanie mentalnym. Ubrany tylko do połowy zaczął się zastanawiać nad poskładaniem wczorajszej opowieści do kupy. Obejrzał bluzę zza kibla, niespodziewanka w postaci korporacyjnego logo była niespodziewanką… Tyle, że zupełnie nie pasowała do wszystkiego… Było niedzielne popołudnie - wczesne na dodatek. Lucius zwinął bluzę i swoje uwalane ciuchy do worka na śmieci; ubrał się i wyszedł z mieszkania. Wywalił wszystko do śmietnika i poszedł w kierunku stacji metra. Jeżeli był nawalony to szedł w miarę prosto do domu - dróg mogło być najwyżej kilka. W śnie była jakaś drewniana brama, czy coś takiego… Tego też nie mogło być nie wiadomo ile w okolicy…
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 13-03-2014 o 21:45.
Aschaar jest offline  
Stary 14-04-2014, 21:51   #3
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Na zewnątrz, w ten niedzielny poranek, było “jak zwykle”. Opary z kanałów i wielkomiejska mgła dawały typowy bajkowy obrazek tej dzielnicy i tego miasta.


Tu na Zielonych Wzgórzach było jeszcze znacznie lepiej niż w pozostałych częściach miasta - znaczy bardziej zielono, ale tylko dlatego, że dzielnica była zbudowana na byłym wysypisku śmieci. Podobno miała być dla klasy średniej - taka miła i sympatyczna sypialnia. Problem jednak był w tym, że podobno wysypisko pod spodem było źle zabezpieczonym i podobno rakotwórczym i podobno… Who cares?!? W każdym razie “klasa średnia” to zdecydowanie tu nie chciała mieszkać. Niektórzy dostali tutaj mieszkania “w nagrodę”, innych wsadziła tu pomoc społeczna, albo własne widzimisie. Wszystko razem tworzyło ekskluzywne slumsy...

Droga od, droga do… Lucius szybko odnalazł właściwy kierunek. Miasto przeżyło sporą ulewę w nocy, czego świadectwem były spore kałuże i mokre ulice. Przechodził przez ulicę, gdy nagle znikąd pojawiło się czarne, sportowe auto, cacko z najwyższej półki. Najpierw usłyszał klakson, później pisk hamowania, a w międzyczasie został oblany wodą z kałuży. Zapach spalonej gumy momentalnie uniósł się w powietrze. Samochód włączył wsteczny, podjechał do Luciusa. Uchyliło się okno od strony kierowcy. W środku siedział dystyngowany mężczyzna w średnim wieku. Podjechał tylko po to, aby obrzucić Luciusa wiązanką przekleństw, po czym odjechał z piskiem opon.

- I wzajemnie - odpowiedział mężczyzna już w powietrze dochodząc jednak do wniosku, że łażenie po ulicy nie jest najbezpieczniejsze. Ale w końcu kto przy zdrowych zmysłach pojawiał się na ulicy… No dobra - auto, które tutaj zupełnie nie pasowało - to nie było normalne. Lucius obejrzał się w kierunku z którego auto toczyło niezłe fele i w kierunku w którym fele były toczone. Odbił sobie również w pamięci twarz gościa. Być może kiedyś te informacje do czegoś się przydadzą. Teraz interesowała go drewniana brama. Skoro coś się nie śniło to trzeba było ustalić co jest grane tak ogólnie. Łażenie zresztą pozwalało wytrzeźwieć do zera.

Ze sporym zainteresowaniem Lucius przyjrzał się informacji pozostawionej na budżetowym samochodzie na niewielkim parkingu:;
cóż ludzie mieli poczucie humoru.

Lucius szybko dotarł do stacji kolejki. Tak, chyba tędy wczoraj szedł… Na samej stacji, stojąc na kładce dla pieszych, zauważył, jak policja aresztowała kilku ludzi. Nie zauważył, aby był to ktoś znajomy, czy znany, więc sprawa nie istniała.

Jak zwykle więc kiedy widział aresztowanie, które czasem zdarzało się w tej dzielnicy - nie przejął się tym zbytnio. Jak zwykle kiedy chodziło o mieszanie się w nie swój interes nie mieszał się. Takie mieszanie się zwykle miało konsekwencje w wysokim rachunku od lekarza, bo przecież oficjalne ubezpieczenie z służby zdrowia nie pokrywało obrażeń wynikłych z łamania prawa, nie znajomości przepisów, posiadania kradzionych rzeczy, bycia pod wpływem nie dozwolonych środków oraz kilku innych gwiazdek - co złośliwi kwitowali tym, ze publiczna służba zdrowia leczy tylko zdrowych. Ludzi na kładce było jednak sporo, co pozwoliło mężczyźnie na znaczne zwolnienie kroku i obserwowanie całej sytuacji. Jak zwykle…
Chyba ta zwykłość trochę go wkurzała, czy zaczynała wkurzać - całe tygodnie przepuszczał przez palce odreagowując wszystko w sobotę. W sumie to wszystko co wydarzyło się rano - znaczy wylądowanie w obcym facetem w łóżku - było częścią długiego piątkowego melanżu zakrapianego potężną ilością alkoholu… Lucius trochę wbrew sobie pomyślał, że to mogłoby być kolejne szaleństwo wieku średniego. Może nie od razu gejowski sex, może nawet nie przespanie się z facetem, ale wypad do gejowskiego klubu nocnego. Typowo gejowskiego. “Popierdoliło cię zdrowo” - pomyślał wodząc wzrokiem po scence na peronie. Jakaś kobieta z wózkiem stanęła przed nim i to dało mu kolejne kilkanaście sekund obserwacji. To było dość dziwne doświadczenie - z jednej strony zupełnie go to nie interesowało, z drugiej - jednak w jakiś sposób… pociągało, bo może “interesowało” nie było tutaj dobrym słowem. Może było to ryzyko? Może...

Nagle jeden z aresztowanych się wyrwał, wzbudzając zainteresowanie gapiów. Nie uciekł jednak daleko, szybko został poskromiony taserem, oraz spałowany przez dwóch gliniarzy. Widziałeś, jak jakiś mężczyzna zamierzał rzucić czymś z kładki, jednak powstrzymał go drugi. Do rozruchów w tym mieście nie dochodziło - były zbyt boleśnie tłumione. Z drugiej strony, może zatrzymany sobie zasłużył na takie traktowanie? Policja szybko zabrała jednego skutego, drugiego musieli ciągnąć po ziemi. Zbiegowisko szybko się rozpierzchło, a metro znów mogło pełnić swoją funkcję. Merto jednak przestało na chwilę interesować Luciusa. W okolicy coś się działo. Coś nie do końca określonego, ale… intrygującego. Mężczyzna jakby zupełnie naturalnie podążył za parką rzucaczy starając się zgadnąć gdzie się kierują. Może przy okazji zapamiętać posturę, ubiór - "just in case"...

Lucius podążał za nimi przez pewien czas, jednak tuż przy wyjściu z metra się rozdzielili. Jeden poszedł w lewo - drugi w prawo, bez żadnego pożegnania, jakby nigdy się nie znali. “Ten” z kamieniem poszedł w prawo. Po pewnym czasie Lucek zorientował się, że mężczyzna zmierza w kierunku dzielnicy znanej jako “lewy brzeg”. Lucius powędrował przez chwilę za nim - na tyle długą, aby zorientować się gdzie idzie i na tyle - przynajmniej w jego mniemaniu - krótką, aby tamten nie zorientował się, że ma ogon. Port nie był najlepszym rozwiązaniem na niedzielny spacer i mężczyzna postanowił zrobić ładny nawrót i zająć się szukaniem “drewnianych drzwi”. Postanowił też obejrzeć serwis informacyjny - może, a nóż, a widelec pojawi się jakaś wzmianka o brawurowej akcji policji…

Po pewnym czasie próbowania czytania ze znaków na piasku, to znaczy pozbierania wczorajszego powrotu do domu w ładny film, Lucius znalazł w końcu zaułek, w którym, jak mu się wydawało, znalazł Malcolma. Niestety ani resztki sznurków, ani tagi na ścianach nie przyniosły żadnych nowych informacji. Ślady nie zostały, albo były sprzątnięte...

Ogólnie więc nie pozostawało nic innego jak udanie się do domu i odpalenie akcji obiad.

Od niechcenia włączył telewizor i z listy "pierdyliona kanałów" wybrał lokalne wiadomości. Smętna paniusia o urodzie buldoga zaczęła rozprawiać o sadzeniu zieleni i rewitalizacji parku miejskiego im. Jordana...
 
Aschaar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172