Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-02-2013, 16:46   #1
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
[GS - Sz] Okiem Pozyskiwacza - szkolenie (behe)


Planeta nawet jako ruina nadal była imponująca. Ciągnące się przez kontynenty lasy betonu, pozostałość dawnej chwały z czasów Pierwszej i Drugiej Republiki. Obecnie porzucone, zniszczone, oszpecone, zapomniane... tak jak sny snute przez pierwszych kolonistów. Kolonia miała być rajem wolnych ludzi, dziełem wszystkich obywateli, bez reżimu finansujących eksplorację innych planet konglomeratów. Ale coś poszło nie tak. Bo prócz snów, koloniści przywieźli coś jeszcze.

Nieliczni z mnichów, którzy w brew logicę nauczali na planecie rządząnej przez Ligę, powiadali, że to wina grzechu, ludzkiej pychy i chciwości. Która z czasem zmieniła raj w piekło przed, którym uciekali. Czasy zmieniały się. Pierwsza Republika upadła, skolonizowane światy pogrążyły się w wojnach lub w najlepszym razie Separacji. Aż wreszcie Prorok Zebulon na powrót zjednoczył ludzkość. A na podwalinach jego dzieła, choć już po jego czasach zrodziła się Druga Republika, czas tak gwałtownego rozwoju, że zaczął on przerażać samych ludzi. Ale i ona upadła tak jak poprzedniczka. Kto mógł chwytał kawałek rozpadającego się ciała i ogłaszał je swoim.

Zaskakiwać mogło, że choć Liga nie słynęła z dewocji, to Katedra na planecie była niezwykle okazało. Choć nie powinno to dziwić. Wszystko na Ligeheim było olbrzymie. Od budowli na chaosie kończąc. Katedra była stworzona na planie okręgu, lub może kwadratu, krzyża czy gwiazdy, gdyż była konstrukcją warstwową. Gdzie każda kolejna otaczała starszą, choć razem nadal tworzyły stabilną całość. Z zewnątrz wyglądała jak kopuła betonowego kosmodromu, lecz w środku... zapierała dech w piersiach strzelistością pilarów, gdzie każdy pokryty był detalami naniesionymi przez pokolenia twórców. Opowiadając przez rzeźbę, ilustrację, bądź zagięcia światła historię Proroka Zebulona i jego Apostołów, a także inne opowieści, które twórcy uznali za warte przekazania potomnym. Choć nie wszystkie zachowały się w pełnej krasie. Tak jak pomnik apostołki Maji zrywającej łańcuchy, przez jej wypalone oczy można było obserwować szare niebo nad Kasparatem. A przez okrągłą twarz wokół pełnych warg ciągnęły się deszczowe nacieki.
Za to z pomnikiem apostołki Almatei czas obszedł się łaskwiej. Jej smukła twarz nadal patrzyła na przechodzących z góry z życzliwym uśmiechem. Zaś z trzymanego w dłoniach kielicha od tysiącleci ciurkała woda. Uliczne karaluchy przychodziły do niej jak do studni, z butlami i wiadrami. W Kasparacie woda, która nie skręcała wnętrzności i nie wypalała trzewi, była skarbem na wagę życia. .


Podobnie naturalny wzrost był udziałem planetarnej agory, wygodnie łączącej w sobie funcje portu kosmicznego i targu. Bo o ile wieść o tym co wydarzyło się w Emporium pozostawała tamże, o tyle towary które trafiły do portu, zwykle nie pozostawały tam długo, tylko trafiały na kolejny frachtowiec przewoźników. Podobnie rzecz miała się z informacjami o wydarzeniach na innych planetach. Emporium rozciągała się wzwyż i w głąb ziemi, a na każdym poziomie rozrastało się na boki, by same ponownie rosnąć wertykalnie. Tworzyło to labirynt w którym przyjezdni zwykle się gubili, tracili sakiewkę, czasem przytomność, uzębienie i kilka z bardziej chodliwych organów.

Zawsze jednak można skorzystać z usług ulicznych wiewiórek jak nazywano bezpańską dzieciarnie żyjącą na ulicach i nocujących w kanałach wentylacyjnych, wiecznie zabrudzonych rdzą - stąd też nazwa. Wiewiórki zwykle prowadziły zdala od niebezpiecznych szlaków, a czasem nawet prowadziły tam gdzie klient chciał. Zawsze też można było skorzystać z usług profesjalnego przewodnika, który zwykle zaklinał się na wszystkie świętości i własne gardło, że zna samego konsula i wszystko da się załatwić za garś feniksów, wiewiórki rzadko brały więcej niż szpona. Przewodnicy czasem nawet tytułowali się nową gildią, ale nikt ich nie traktował poważnie, więć dla rozładowania frustracji urządzali polowanie na wiewiórki z ogarami i bronią palną.

Dzieciarnia, której bycie zwierzyną łowną zbrzydło czasem wracała do “Ogrodów Maji” - Avestianskich przytułków dla sierot. Ale Avestiański rygor i asceza dość szybko dawały się we znaki i sieroty wracały do ogarów. Inną ścieżką była służba dla Pozyskiwaczy. Każda z koterii Gildi Oka utrzymywała własny legion nieletnich przeczesujących miasto wypatrując istotnych wydarzeń, a czasem przywłaszczając coś co należało do innych gildii. Legendy mówiły, że ci mający talent trafiali z czasem pod skrzydła jednej z bardziej szacowanych gild. Ale jak to zwykle ma miejsce z legendami, niewielu to naprawdę widziało. Często jednak ci najbardziej wyrośli i brutalni przechodzili do Kajdaniarzy. Bo żeby trafić do Akademi Sędziów lub Zakonu inżynierów zwykle należało mieć poparcie feniksów. Jeśli jakaś wiewiórka przeżyła wystartaczająco długo, zwykle awansowała w ramach gildi pozyskiwaczu, wykonując różne potrzebne czynności jak: pozyskiwanie informacji, wydobycie, wykopaliska, zapewnianie nieprzyzwoitej oraz nielegalnej rozrywki, szmugiel oraz okazyjne nadstawianie karku gdy kajdaniarze byli zbyt drodzy.

Tego dnia Emporium było zatłoczona jak zawsze. Ludzie i obcy płyneli jak rzeka między straganami. Tym razem jednak w ławicy zapanowało poruszenie, gdyż do emporium bez wkroczył drapieżnik. Mężczyzna był już niemłody, miał krótkie białe włosy i twarz poznaczoną bruzdami i szramami. Mimo to sylwetkę miał zapaśnika. A na domiar tego zapleciony łańcuch wokół przedramienia - znak Pośredników, a do tego sporych rozmiarów pistolet plazmowy - jeden z tych, które nie tylko był w stanie wyleczyć męskie kompleksy, ale też reumatyzm i wszelkie życiowe bóle. Jedno oko miał ceramicznie białe, szklista gałka drgała nerwowo zapewne napędzana silnikiem cybernetycznego implantu. Przechodnie więc rozstępowali się. Cyborgi miały zasłużoną opinię psycholi. Niektórzy nawet rozpoznawali gościa bo krążyły o nim opowieści. Był seryjnym mordercą lub płatnym zabójcą. I chciał się napić, więc zmierzał do Dżungla.

Dżungla była jedną z kantyn Emporium prowadził ją Kudłaty Joe - Vorox choć karłowaty jak na przedstawiciela swojej rasy, to nadal zabójczo silny, zaś cztery włochate ramiona były równie przydatne za barem co na polu bitwy. Lokal ten upodobali sobie pozyskiwacze, ze względu na niskie ceny i odpowiednio szemraną atmosferę. Klienci nawet nie drganli na widok cyborga, choć z pewnością zanotowali i wycenili w pamięci. Przybysz zamówił beniak piwa i zaszył przy jednym ze stołów, chwilę później zjawił kolejny człowiek. Równie stary, choć o wiele wątlejszej budowie. Odłożył kapelusz na skraju stołu i przez chwilę rozmawiali. Do czujnie nadstawianych uszu trafiały strzępki rozmów, te które chcieli by stały się znane:
- Szukam zwierzaka, prawdziwego psa na plotki. Na własny użytek, pełna konspiracja, bezpieczna robota, ja zamę się strzelaniem, a potrzebuje kogoś kto nie rzuca się w oczy i potrafi słuchać. Przewiduje podróże. Pandemoniium to wspaniałe miejsce.
- Jeśli pominąć Decadosów i codzienne trzęsienia ziemi lub anomalie atmosferyczne.
- Przynajmniej nie jest nudno.
- Trochę szkoda, bo sam szukam ludzi. Stare, dobre rycie w ziemi na Kadyksie. Do tego ostatnio kręcił się tu jeden z Rycerzy Poszukujących werbujący do wyprawy poza wrota Vera Cruz.
- Pomiędzy Kurgan i Hazatów, aż żałuje że nie skorzystam, nie chce wyjść z wprawy. Rozumiem, że będzie ciężko. Że też musiałem trafić na sezon.
- po tym zdaniu wyraźnie przycichli.

Dżungla nie była jedynym miejscem pozyskiwaczy, ani nawet najpopularniejszym. Palma pierwszeństwa należała do kasyna “Ciemna Strona Księżyca”, w którym zabawić się można było na wiele sposobów. Lokal ten był dość duży i popularny by uchodzić za dom gildii. Zwykle ten tytuł należał do bardziej dostojnych budowli, ale pozyskiwacze nie zważali na zwyczaje, hierarchię, organizację czy porządek. Gildia stanowiła żywioł, który trudno było okiełznać.
Nad czym ubolewał konsul DeCaprio, bo wewnętrzne podziały z zewnątrz mogły być poczytane jako słabość. A to rodziło zagrożenie.
- Zastrzelony w hotelu jak zwykły przestępca. Był tylko Joninem, ale działał w imieniu Gildi. Ktokolwiek to zrobił nie czuł strachu, czas to zmienić.
- Ci na których liczymy musza kontynuować realizację planu, zemsta choć nieuchronna musi poczekać.
- Nie tym razem. Zaufanie nie będzie konieczne, wystarczy ambicja i gotowość na ryzyko. Wszak kto z geninów nie marzy o łasce konsula? Nie zawiedź mojego uznania i znajdź kogoś.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 16-03-2013 o 19:46.
behemot jest offline  
Stary 17-02-2013, 19:43   #2
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Nastał kolejny dzień, Emporium witało go gwarem rozmów, turkotem kół, szuraniem przesuwanych towarów i całą gamą innych dźwięków, które odbijały się od ścian tunelu docierając do jej uszu zniekształcone i nie rozpoznawalne, były niczym szum krwi w ulicznych arteriach olbrzymiego organizmu targowiska. To one układały ją do snu i one budziły rano, cisza nie istniała. Przez całe lata życia w tym miejscu nauczyła się słuchać tego niezwykłego pulsu, traktować niczym jej własny. Powoli otrząsała się ze snu, przetarła zaspane oczy, potem odrzuciła starą plandekę, która była jej materacem i kołdrą. Napiła się nieco wody z pokrzywionego wiadra. Niedługo znowu będzie musiała wyprawić się do Katedry by uzupełnić zapas, owszem wymagało to trochę wysiłku i zabierało sporo czasu, ale zdecydowanie było warto. Tymczasem zjadła ostatni kawałek sera, bardzo smacznego sera, musiała przyznać. Miała dużo szczęścia że trafił jej się taki rarytas. Teraz zostały z niego jedynie kawałki parafinowej otoczki. Otarła tłuste dłonie o szatę, wciągnęła buty i ruszyła w stronę wyjścia.

Niewysoka dziewczyna o śniadej cerze i ciemnych włosach, ubrana w czerwoną workowatą szatę, która dni świetności miała już dawno za sobą, z wprawą poruszała się w tłumie dostawców i kupujących, rytm jej kroków wyznaczany przez wielkie robocze buciory był nieco nierówny, utykała lekko na prawą nogę, lecz mimo to pewnie zmierzała do celu. Ktoś nawet widząc ślady rdzy próbował ją zagadnąć pytając o drogę, najwyraźniej niepewny czy piegaty chłopiec, za którym podążał naprawdę wie dokąd idzie. Chętnie skorzystałaby z okazji do zarobku, dzisiaj jednak miała inne zadanie, ważniejsze. Mogłoby się wydawać że nic się w jej życiu nie zmieniło, ale ona wiedziała że jest inaczej, dostała swoją szansę, nie była już wiewiórką została Wspólnikiem. To dopiero początek, oczywiście jeśli czegoś nie spieprzy.

Wreszcie dotarła na miejsce, pewnie będzie musiała trochę poczekać. Stanęła po drugiej stronie ulicy w cieniu opuszczonego budynku obserwując przechodniów. Z przyzwyczajenia szukała wzrokiem nie dość dobrze zabezpieczonych sakiewek, czegokolwiek co mogłaby zabrać bez wiedzy i zgody właścicieli, wyłapywała też strzępy rozmów.
-Aż mnie ciarki przeszły, widziałeś jego oko?
- Oko? O tak, od razu widać, że zabić to dla takiego jak splunąć.
- Nie to oko, ale masz rację. Ciekawe…


Z na przeciwka wynurzyła się wysoka pulchna kobieta, to na nią czekała, opis się zgadzał, podeszła do niej natychmiast.
-Proszę pani, proszę pani. Czego pani szuka? Ja poprowadzę, ja znam drogę. Wiem gdzie egzotyczna sztuka, gdzie rzadkie przyprawy, alkohole, eleganckie ubrania, wybawiciele techniki, ruletka… cokolwiek pani chce, ja poprowadzę.- trajkotała.
- No nie wiem dziecko.- tamta najwyraźniej nie była przekonana, ale Keva doskonale wiedziała jak temu zaradzić.
- Nie pożałuje pani. - odparła, dyskretnie pokazując kobiecie grawerowany miedziany pierścień, by za chwilę na powrót ukryć go w przepastnych kieszeniach. Poskutkowało.

Zaprowadziła Arettę, bo jak się dowiedziała tak właśnie miała na imię kobieta, w umówione miejsce klucząc odpowiednio. Ludzie którzy potrafili sami dojść tam gdzie chcieli nie byli skłonni za to płacić. Zapukała dwa razy, trzy razy, a potem znowu dwa razy, Cichy Dan już czekał, oddała mu więc pierścień i odeszła. Wyjątkowo proste zadanie, a dostała za nie cały grzebień. Była zadowolona. Starannie ukryła monetę w bucie i udała się sprawdzić najświeższe plotki.

W Dżungli nie brakowało gości, Joe uwijał się przy barze, a i tak narzekał że klienci przychodzą żeby sobie pogadać, a od gadania mu w kasie nie przybywa, Keva była gotowa się założyć że jest inaczej.

Wydarzeniem dnia okazały się odwiedziny pewnego cyborga owianego złą, a może w tym wypadku jednak dobrą, sławą mordercy. Podobno szukał kogoś do pomocy i nie on jeden. To mogła być jej szansa, szansa żeby zobaczyć coś poza Kasparatem. Więcej, polecieć w kosmos, na całkiem inny świat. Nie potrafiła sobie czegoś takiego nawet wyobrazić. Oczywiście wiedziała że do i z Kosmoportu cały czas przylatują i wylatują nowe statki, że wielu ludzi, których widuje na ulicach przybyło z innych planet, ale mimo wszystko nie brała pod uwagę, że to mogłoby stać się również jej udziałem. Do tej pory. Musi się pospieszyć, takie okazje nie trwają długo. Oczywiście stary pozyskiwacz mógł już kogoś znaleźć, a nawet gdyby nie, szanse że wybierze właśnie ją, dziewczynę z ulicy, która nie potrafiłaby rozpoznać cennego artefaktu nawet gdyby dostała nim w twarz, były raczej nikłe. To jednak wcale nie ostudziło jej zapału.
 
Agape jest offline  
Stary 04-03-2013, 01:13   #3
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Nie zajęło jej wiele czasu by dowiedzieć się, że stary pozyskiwacz przebywa w jednym z hangarów. Hangar do własnej dyspozycji oznaczał wysoką pozycję. Ludzkość podróżowała między światami, ale nie było to aż tak popularne. Na światach nie należących do Ligii powszechne były stosunki lenne, niewiele lepsze od niewolnictwa. Na ziemiach rodu Decados niewolnictwo było nawet powszechne, a sami bojarowie niewiele sobie robili z protestów Kościoła, czy oburzenia innych wielkich rodów. Podróż na inny świat niosła wiele niewiadomych, po drugiej stronie gwiezdnych wrót mogli czekać piraci, łowcy niewolników, albo skorumpowani stróże prawa, gotowi uznać nieznanego przybysza za zbiegłego chłopa - a to przewinienie karano jak najsurowiej.

Również pojazdy kosmiczne, zwane też żelaznymi ptakami, nie były aż tak popularne. Większość maszyn krążących po kosmicznych szlakach liczyła dziesięciolecia, czasem wręcz wieki. Nie zawsze zachowując pierwotny kształt, często będąc efektem zbiorowej pracy niezliczonych ekip remontowych i pokładowych techników usiłujących połatać sfatygowany kadłub. Nowych się prawie nie produkowało. Tylko ród Hazatów utrzymywał liczne sprawnie działające stocznie, ale te statki, które tworzyli głównie służyły jako zastępstwo tych straconych w zimnej wojnie toczonej z Kalifatem Kurgan. Poza wielkimi rodami Przewoźnicy dbali by nikt przesadnie nie zagroził ich dominacji w międzyplanetarnym przewozie. Wychowawszy się na planecie Ligi Keva dość szybko przyjęła, że w cywilizowanym świecie by cokolwiek stworzyć nie wystarczyło mieć narzędzia i zdolności, ale przede wszystkim pozwolenie. Rynek pozwoleń był niemal równie ważny co ten oparty na Feniksach. Nie mogła zapomnieć o losie pewnego znachora, który nigdy nie odmawiał pomocy nawet tym, którzy byli zbyt biedni by zapłacić za leczenie. Ale nie miał koncesji gildi, więc pewnej nocy przyjechali do niego siepacze Aptekarzy i pocięli go na organy nie siląc się nawet na znieczulenie.

Wskazany hangar nie był pusty, przez lekko uchylone wrota widziała kontur frachtowca, a wokół niego krzątających się kilkunastu ludzi, a dyrygował nim człowiek w kapeluszu. Ale przejścia pilnował wysoki, chudy jak tyczka mężczyzna. Włosy miał jasne, krótkie choć niechlujnie przycięte. Pociągnął twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Strażnik ostrzył długą maczetę o pas. Każde pociągnięcie zgrzytało niemiłosiernie, facet zdawał się nie zważać na przejście, pochłonięty całkowicie przez swoją pracę uśmiechał się do ostrza. Nie była to jedyna broń jaką posiadał, w zasięgu ręki leżała oparta o mur krótkolufowa strzelba, a przy pasie miał jeszcze rewolwer.

Nie było innej drogi, zaciskając zęby ruszyła przed siebie, starając się wyglądać tak naturalnie jak to było możliwe w pobliżu maniakalnego wielbiciela ostrzy. Chudzielec nie dał się jednak na to nabrać, świsnął maczetą koło ucha i zatrzymał dziewczynę.
- Kuda Ty? - zapytał. Akcent wskazywał kogoś z ziem Decadosów. Głos miał niski i ochrypły, zdradzający skłonność do mocnych trunków. Starała się zachować pewność siebie:
- Ja na statek... służbowo. - strach na wróble poskrobał się ostrzem po brodzie.
- Ja zabył tiebia, nie igraj z mienia. Starszyj! Lać? - krzyknął w stronę Pozyskiwacza w kapeluszu. Kevie nie podobało się jak swobodnie machał maczetą przed ją twarzą.
- Ostaw Sasza. - odkrzyknął Pozyskiwacz i podszedł do nich.
- Genin Dan Harrison, jeśli jesteś w sprawie wyprawy to właściwie mam już komplet. Nie wiem kim jesteś i czy jest jakiś powód dla którego miałbym cię przyjąć. - twarz miał raczej pogodną, żadna cecha na tej Ligheim. Był opalony, nosił krótką zadbaną brodę, czasem mówiono o takich staruszkach "dobrze zasuszony". Mimo to patrzył na nią surowo, z pewnością oceniając jej przydatność. Poczuła, jak pewność siebie ją opuszcza, a zaraz potem jak ktoś kładzie dłoń na jej ramieniu. Za sobą usłyszała metaliczny głos.
- Dziewczyna jest w porządku. - usłyszała dziewczyna.
- Skoro tak mówisz Farro, w takim razie dołącz do pozostałych, ta skorupa się sama nie załaduje. - Dan wskazał statek. Potem jeszcze przez chwilę rozmawiał z Szaszą a kobieta nazwana Farra prowadziła Keve w głąb hangaru.

Pozyskiwaczka skorzystała z okazji by przyjrzeć się swemu niespodziewanemu sojusznikowi. Była t kobieta, ubrana w luźne choć wielowarstwowe szaty w barwie błekitu, piasku i bieli. Jednak pierś przykrywał metalowy kiris, a zakrzywiona spatha i rewolwer sugerowały kolejnego ochroniarza. Gdy weszły głebiej Farra odpięła klamry pełnego hełmu i przypięła go do pasa obok szabli. Jej skóra była śniada, oczy szare, zaś włosy czarne choć w większości zakryte przez almalicki czepiec. Młodsza kobieta zapytała starszej:
- Dlaczego?
- Bo nie wyglądasz na kogoś kto by chciał spędzić resztę życia w Emporium. Powiedzmy, że to spłata długu, ale to opowieść na inną okazję. Prawda jest taka, że liczę na towarzystwo kogoś innego niż socjopatyczny decados, tajemniczych pozyskiwaczy, postrzelonego mnicha i napalonego hazata. Pewnie lepiej dla Ciebie byś się im przyjrzała, jeszcze nie jest za późno by się wycofać. - wskazała rozciągnięte pod sufitem metalowe chodniki, na końcu jednego z nich znajdowała się kratka odgradzająca od szybów wentylacyjnych.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra
behemot jest offline  
Stary 07-03-2013, 16:40   #4
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Keva miała mieszane odczucia, z jednej strony udało jej się załapać na statek, uchwycić rzadką okazję pozwalającą opuścić Emporium i poznać inny świat, z drugiej wcale nie była już taka pewna czy to faktycznie okazja, czy raczej kłopot. Spojrzała w ślad za wskazaniem Farry na metalowe chodniki oceniając szanse ucieczki. Coś w niej chciało wracać do miejsca w którym się wychowała, które znała i którego wyzwaniom potrafiła sprostać, bojąc się jednocześnie przekraczającej pojmowanie czarnej otchłani kosmosu, uwięzienia na statku bez możliwości ucieczki z ludźmi których nie znała. Jeszcze chwila, a niepewność i strach wzięłyby nad nią górę, popychając w stronę kraty wentylacyjnej, opanowała się jednak. Czy naprawdę chciała zaprzepaścić tę szansę by wrócić na wiecznie zatłoczoną planetarną agorę? Czy było coś czego będzie jej brakować? Ktoś za kim będzie tęsknić? Odpowiedź która pojawiła się w jej głowie upewniła ją w podjętej decyzji, ale i wprawiła w przygnębienie. Naprawdę nie było nic? Żadnego powodu dla którego warto by zostać? Najwyraźniej. Spojrzała z powrotem na kobietę, na jej twarzy nie było już śladu wcześniejszego wahania.

-Dziękuję za pomoc.- powiedziała poważnie i skłoniła się lekko- Na imię mi Keva i faktycznie nie chcę spędzić reszty życia w Emporium, nie wydaje mi się też żeby miało mnie tu spotkać coś co nie mogłoby mi się przytrafić gdybym została. Chętnie dotrzymam pani towarzystwa i wysłucham każdej opowieści jaką zachce się pani ze mną podzielić. A teraz spróbuję pokazać że mogę się na coś przydać.- uśmiechnęła się wesoło do swej rozmówczyni i pokuśtykała do pozostałych pomóc w załadunku. Cieszyła się że będzie mieć w tej wyprawie sprzymierzeńca takiego jak Farra. Przy pracy poobserwuje resztę załogi, a zwłaszcza swojego nowego szefa, by wiedzieć czego może się po nim spodziewać.
 
Agape jest offline  
Stary 12-03-2013, 01:00   #5
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Nie trudno było znaleźć dla siebie zajęcie w hangarze, załoga wnosiła kontenery na pokład, upychała zapasy na długi lot, a także każdy starał zaklepać dla siebie kawałek pokładu, na tyle duży by zmieścił się siennik. Domyślne dormitoria zostały przerobione na magazyn na artefakty, wyglądało na to, że Dan spodziewał się obfitych zbiorów. Frachtowiec miał nadal wiele zakamarków, które przy odrobinie inwencji mogły służyć za czyjąć kajutę. I tak przewoźnik Hash zajął dla siebie miejsce blisko kokpitu, inżynier Jevel zajęła pobliże napędu, dość brudne miejsce jak na delikatnej budowy kobietę. Prócz Kevy, Farry i Jevel w skłąd załogi wchodziły jeszcze dwie kobiety: Moren, która cały załadunek spędziała w okrywający ciało w pełni skafander jak z korpusu HazMatu; a także Rean, sanitariuszka chyba jeszcze młodsza od pozyskiwaczki. Reszta załogi zdawała się jej jednak nie zauważać, ograniczając rozmowy do funkcyjnych komunikatów.

Wyjątkiem był pokładowy mechanik Rosh, czarnoskóry mężczyzna o zaplecionych w warkocze włosach, wiecznie wysmarowany czymś podejrzanym a przy tym niezmiennie wesoły.
- Pierwszy raz w próżni? - zagaił - Nigdy nie jest tak samo jak za pierwszym razem, z czasem jest to nuda przerywana tylko grą w kości lub Pazaaka. Tylko sam skok przez wrota może być... doświadczeniem. - mrugnał porozumiewawczo - Jeśli wiesz gdzie się znaleźć na statku. Tylko nie mów braciszkowi, oni zawsze reagują nerwowo na wzmiankę, ale tyle razy to robiłem, a żaden demon nie pożarł jeszcze mojej duszy. Pomyśl o tym, to jest coś co warto przeżyć zanim zjedzą cię robaki. Tylko nie mów nikomu. - zakończył a potem odszedł do ogólnej krzątaniny.

Równie towarzyski był Jose, młody Hazat z Vera Cruz. Podobnie jak Keva był sierotą, historie porzuconych dzieci nie różniły się bez względu na światy. Zdawał się być bardzo zainteresowany Kevą, choć intuicja podpowiadała, że nie chodziło wyłącznie o jej osobowość, ale o to że widział w niej kobietę.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 15-03-2013 o 23:53.
behemot jest offline  
Stary 16-03-2013, 20:10   #6
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Załoga rozlokowała się po statku. Maszyna wystartowała oddalając się od Emporium. Keva udała się do opuszczonej wieżyczki strzelniczej, której szerokokątne iluminatory pozwalały na najbardziej konfortową obserwację miasta dzieciństwa, które nieuchronnie się oddalało.

Wraz z nią powierzchnie obserwował Eskatonik Derrial. Wszechświatowy kościół był podzielony na liczne sekty i zakony, część z nich poświęcała się w szczególności naukom jednego z Apostołów Proroka. I tak Eskatonicy podążali śladami świętego Horacego hołdując zasadzie, że poznając Świat poznajesz Stwórce. I nie znali granic w swym pragnieniu zbliżenia się do Prawdy. Byli najbardziej mistyczni, wręcz okultystyczni. Zwykle wyglądali na niegroźnych pustelników okrytych skromnymi choć grubymi szatami. Ale habit zwykle skrywał tajemne tatuaże pokrywające skórę, rytualne blizny. Głód wiedzy był niezaspokojony. Ciekawość była pierwszym krokiem do piekła. Gdy znaleźli się już na orbicie mnich temperatura w wieżycce zaczęła gwałtownie spadać, czyniąc powietrze nieprzyjemnie żeśkie. Ale właśnie tam mnich Derrial zdecydował się spać.
- Widok próżni kosmosu tak jak i morza pomagają w modlitwie i wyobrażeniu łaski Wszechstwórcy. - powiedział do Kevy gdy zmarźnięta opuszczała kabinę. Musiała się rozgrzać.

Ciepło znalazła w kajucie Moreny, kobieta wyrwała dla siebie nieco większy zakątek, by zaraz z pomocą kilku rozwieszonych wzorzystych tkanin i kadzidełka zamaskować jego suchość, i uczynić miejsce bardziej przytulnym. Tuteż zwykle zbierały się z Farrą by gadać, albo po prostu palić fajkę wodną. Morena pochodziłą z Ravenny - świata rodu Hawkwood - i pod skafandrem , który zwykle szczelnie ją okrywał, była kobietą niesamowitej urody, zbyt doskonałej by mogła być dziełem samej natury.

Lot mijał leniwie, sam skok wraz z manewrem podejścia i wyjścia trwał około doby, ale najpierw należało dostać się w pobliżu wrót - zwykle znajdujących się na obrzeżach systemu planetarnego. W czasie lotu przez próźnie frachtowce narażone były na ataki piratów, jeśli lokalne władze zaniedbały ochronę przed tym procederem. Załoga w tym czasie po prostu zabijała czas, lot trwał minimum tydzień, choć przy bardzo niekorzystnej koniunkcji planet mógł być dłuższy, też wiele zależało od możliwości statku i przyspieszenia jakie był w stanie osiągnąć, oraz tempie utrapy prędkości gdy zbliżał się już do wrót. Utrzymywała rutynę obowiązków pokładowych. Męska część załogi (z wyjątkiem kapłana) głównie rżnęła w Sabbacka. Choć starsi pozyskiwacze czasem zamykali się w komnacie na artefakty by nad czymś deliberować.

Same Gwiezdne Wrota były reliktem jeszcze sprzed ludzkości. Derrian szczodrze dzielił się swą wiedzą na ten temat. Gwiezdne Wrota stworzyła inteligentna rasa zwana Annunaki, starsza niż ludzie. Niektórzy myśliciele, przypisywali im wyniesienie ludzkości z prymitywnych człekokształtnych, tak samo jak kilku innych ras na nieznanych pozostałych światach. Po co jednak Annunaki zarażali inne gatunki inteligencją nikt nie wiedział. Ważne było to, że ich wynalazek i spuścizna był kluczem oraz bramą międzygwiezdnych cywilizacji. Tysiące światów miały swoje wrota, a tylko część z nich była obecnie znana - Znane Światy. W czasach Republiki ludzkość poprzez wrota skolonizowała setki światów, ale upadek zamknął przejście. Osierocone wspólnoty mogły trwać czekając na ponowne odkrycie, lub zginąć poprzez samozniszczenie. Czasem ponowne odkrycie przeradzało się w konflikt. Tam miało miejsce z Vuldrokami, jak zbiorczo nazywano planety, które odmawiały uznania porządku neofeudalnego, oraz teolitarny Kalifat Kurgan, z którym Hazatowie toczyli zacięte boje.

Zaczeli podchodzić do gwiezdnych wrót, ostatnim wyzwaniem przed skokiem było pozyskania klucza. Każde połączenie wymagało "klucza" zwykle materialnego artefaktu z czasów drugiej republiki zawierający hasło otwierające wrota. Taki klucz był wiele wart. Klucze prowadzące do nieginionych światów były bezcenne.

Skok przez wrota miał też efekty uboczne. Siły działające na statek w czasie zakrzywienia przestrzeni zniekształcały kadłub, tak że niewiele maszyn - zwłaszcza starszych - było w stanie wielokrotnie skakać pod rząd. Po dwóch, może trzech skokach należało zawinąć do kosmicznego portu by na sucho poprzyspawać poszycie. Co bardziej przezorni udawali się na przegląd co skok, nawet jeśli miało to oznaczać dłuższą podróż. Tylko szaleńczy ryzykowali rozpad statku w próżni, lub co gorsza w przestrzeni między wymiarami.

Skok miał też inny efekt uboczny, działający wyłącznie na umysły. Niektórzy pasażerowie doświadczali wizji, czasem onirycznych, czasem koszmarnych innym razem mistycznych. Doznanie nazywano Sathrą. Niektórzy nawet czcili je i dążyli do jak najczęśtszych doświadczeń. Rosh opisał je "to jak seks na sterydach poszerzających percepcję gdy jesteś przeklętym psychonikiem, nie żebym coś o tym wiedział, co złego to nie ja i wybacz jeśli to zbyt plastyczne określenie, to pierwsze przyszło mi na myśl". Zaraz jednak dodał "nie bój się, jeśli nie skaczesz zbyt często nic ci nie grozi, ja mam już za sobą kilka Sathr i nie czuje by coś złego mi było, a za to... wiesz w młodości straciłem rodziców w zarazie i nie wiele pamiętam, a Sathra pozwoliła mi ich sobie przypomnieć, a także przeżyć ich życie, wiem że to brzmi głupio, ale mi pomogło". Zapytany o Sathrę mnich podsumował "Gdy patrzysz w Otchłań ona także zerka na ciebie i macha radośnie mackami. I widzi twe grzechy, czarne serca przyciągają istoty mroku." Czy to czyniło Keve niewinnie bezpieczną?

Sathra była tępiona przez kościół jako igranie z demonami, nawet w czasach starej republiki kult Sathry uznawano za wichrzycieli i zagrożenie dla społecznego porządku. Dla osłony przed efektem statki kosmiczne wyposażone były w generator bańki elektromagnetycznej, która otaczała statek i chroniła przed wpływem exterioru. Dodatkowo zwiększała fizyczną spoistość kadłuba, co było dodatkowym atutem. Ale ich obecny frachtowiec posiadał wysuniętę skrzydło, które w zamyśle miało ułatwiać dokowanie do stacji orbitalnych, które wystawało poza obwód bańki. I tam Rosh chciał spędzić skok. Towarzyszyła im również Morena. Zapytana o powód odpowiedziała:
- Nie należy zamykać się na doznania. I nie Rosh, nie licz na nic innego i lepiej o tym nie mówcie reszcie. Dan nie musi być, aż tak tolerancyjny. - całą wyprawę do skrzydła traktowali więc z pełną konspiracją. Skrzydło było dość duże i miało wiele zakamarków. Co ciekawe reszta załogi na chwilę przed skokiem również przybrała konspiracyjny nastrój. Rosh nie ukrywał, że nie zdziwiłby się, gdyby takich wypraw jak ich miało miejsce więcej. Każdy chciał przeżyć tajemnicę. Ale nikt nie odważył się o niej mówić.

Siedzieli w ciemnym kącie, skuleni, kadłubem trzęsły turbulencje. Zagubieni w próżni. Nic nie było pewne. Morena zaproponowała by złapały się we dwie za ręce. Ciepło dłoni drugiej kobiety było punktem zaczepienia. Możesz być pewien tylko tego co trzemasz w dłoniach. Inne zmysły szalały, zalewały ją fale zimnego ciepła, w uszach dudnił bezgłośne bicie serca, oraz ogłuszający szmer wentylatora, a oczy widziały tylko próżnie pełne gwiazd i setki okrągłuch wrót. Wszystkie lśniące i otoczone jarzącymi się runami, oraz monumentalnymi rzeźbami. Każde z przejść było aktywne, wystarczyło tylko w nie wejrzeć. Zapuściła się w jedno z nich by ujrzeć błekitny świat z drobnymi plamami kontynentów pokryte geometrycznymi szarymi wzorami miast, przestrzeń wypełniona była gąszczem żelaznych ptaków, a na orbicie równikowej krążył wraz z planetą pierścień instalacji. Jaki świat mógł być, aż tak zaawansowany? Czy to była stolica cesarstwa Byzantium Secundus? A jeśli tak to w którym tysiącleciu? Zamyślenie przerwało jej koncentracje, rozproszyło uwagę, obraz stracił ostrość, a gdy ponownie ją odzyskał znajdowała się w centrum kosmicznej bitwy. Setki statków wokół niej raniło się laserami i torpedami, z trzewi stalowych behemotów wylatywały roje bombowców, by rwać drobnym ogniem kadłuby gwiezdnych lewiatanów. Świat wojny był taki chaotyczny, a Keva zachciała spokoju. Starcie kolosó oddaliło się o lata świetlne. A dziewczyna unosiła się na orbicie pustynnego świata, nawet orbita była pusta nie licząc jednej gwieździstej instalacji orbitalnej. Ale żaden statek nie wylatywał z jej doków. Nie paliły się światła w iluminatorach. Stacja była opuszczona. Zstąpiła na planetę, powierzchnie spaloną słońcem, za cel jeszcze w powietrzu obrała strukturę przypominającą miasto, szczyt piramidy skąd mogła obserwować pozostałość cywylizacji. Strzeliste wieże, rozciągnięte łuki i kolumnady arterii. Wszystko puste, zapomniane, ale czekające na odkrycie.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 16-03-2013 o 20:20.
behemot jest offline  
Stary 03-05-2013, 00:48   #7
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Wizyta w Zimowym Pałacu Markiza Shim Nijan - zwanym też Słowiczym Dworem - zapowiadała się wielce interesująco. Czas spędzony w zimowej rezydencji był jak nieustanny bal, niósł ze sobą szansę poznania najświeższy plotek, a nawet stworzenia kilku, zawiązania lub odświeżenia znajomości, wreszcie uczestnictwo w bogatym programie rezydencji, zarówno w części oficjalnej złożonej z bankietów, pokazów i konkurów, jak i mniej oficjalnych, wykorzystujących ogromną przestrzeń wokół pałacu, oraz jego liczne zakamarki.

Ornitopter niósł kawalera Li Halan oraz lady Dianne ponad kontynentem Fatameru. Lot był spokojny do czasu gdy z głośników dobiegł przestraszony głos pilota Wellsa:
- Panie Li Halan, moja Pani... prosze zapiąć pasy, czekają nas turbulencje... - był przerażony, a przecież umyślnie Akhader wybrał poleconego pilota, którego umiejętnościom można było zaufać. Dzień był pogodny, choć rozpoczynała się pora monsunowa. Nie słychać było grzmotów zwiastujących burzę, tylko szum wirników, a także... jakby świst, wycie gdzieś za ogonem maszyny.

Grzmot, gwałtowne szarpnięcie wbiło ich w objęcia pasów, cały pokład wirował, gdy bezwładny pojazd kręcił młyńce po stracie jednego z dwóch silników. Zostali trafieni, spadali, spirala śmierci rzucała pojazdem, i nawet skok ze spadochronem był nierealny, tak jak przetrwanie. Być może Proroka albo jeden z Apostołów wysłuchał ich modlitw, albo to umiejętności pilota sprawiły, że upadek ustabilizował się, z szatańskiej beczki w spokojniejszy ślizg na jednym silniku. Ziemia była coraz bliżej. Już nie ląd, tylko szmaragdowa tafla jeziora. Zatrzęsło gdy statek odbił się od powierzchni jak zręcznie rzucony kamień, przy drugim podejściu siadł już wzbijając wodne wachlarze. Poszycie zgrzytało gdy sunęli już po dnie, aż wreszcie ostatnie szarpnięcie wbiło ich w pasy, aż do utraty tchu. Zatrzymali się, a raczej rozbili na przybrzeżnych kamieniach. Przeżyli to, tylko dzielny Wells nie miał tyle szczęścia, stygł w kokpicie przebity drążkiem sterowniczym.

Brzeg porastały smukłe tyczki bambusowego gaju. Wokół nie było widać śladów ludzi. O tyle dobrze, że przetrwał cały zestaw ratunkowy. A jednak byli zdani tylko na siebie. Gdzieś w głębi gaju rozległo się odległe, drapieżne wycie dzikich bestii. Jak echo odpowiedziało mu drugie. Zew był zdecydowanie za blisko, mieli tylko chwilę na przygotowanie, nim krzaki przy kamienistej plaży zaszumiały, a z głębi wyłoniły się dwie olbrzymie wilcze bestie. Ale najstraszniejsze było to, że ich szyję okrywał nabijany kolcami łańcuch.


 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 03-05-2013 o 01:06.
behemot jest offline  
Stary 05-05-2013, 23:38   #8
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To był moment.

A potem całe życie przeleciało Akhaderowi przed oczami, wraz z bielizną Dianne, po tym jak jedną z walizek rozerwało podczas wybuchu.
Dobrze że mieli pasy. Nie wiedząc czemu Li Halan chwycił dłoń dziewczyny i zacisnął mocno swoją dłoń na niej. Spadali w dół... ziemia zbliżała się tak szybko, że Akhader był niemal pewny, że rozpłaszczy się na niej. Co za paskudny koniec, tak... dobrze zapowiadającego się życia.

Wstrząs, pierwszy, drugi, trzeci. Ornitopter z wirowania w lot koszący kierując się w kierunku jeziora.
Trzęsło mocno, rzucało na boki, ale powierzchnia jeziora poczęła zwalniać... A raczej ornitopter już nie dążył ku niej tak szybko jak kilka minut temu.

Łupnięcie... wstrząs, wylądowali awaryjnie wodując. Akhadera nic nie bolało, to był dobry znak. Miał czucie we wszystkich kończynach to był drugi dobry znak.
-Nic ci nie jest?- spytał cicho siedzącej obok niego towarzyszki.
Dianne... Miała dość. Trzęsła się leciutko, a serce waliło jej jak młotem. Wszystko wydawało się tak nierealne... jak i to, że zostali zestrzeleni, jak i to, że przeżyli. Kobieta odetchnęła głęboko, po czym spojrzała na Akhadera.
- Zadowolony? - wycedziła przez zęby próbując opanować głos. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że zaciska dłoń na jego dłoni, na co zareagowała szybkim zabraniem ręki.
-Niby z czego mam być zadowolony ? Rozbiliśmy się na jakimś... Gdzieś w okolicy ziem markiza Shim Nijan, wiele kilometrów od Słowiczego dworu. Niby z czego mam być zadowolony?- warknął niemalże poirytowany szlachcic rozpinając powoli z pasem.- Spytałem, czy jesteś cała... a ty... - machnął ręką.- Ze wszystkich kobiet jakie poznałem, ty jesteś najbardziej niewdzięczna.
Dianne parsknęła odpinając pasy.
- To wszystko twoja wina! Ty się uparłeś, o mój panie, abyśmy polecieli do tego całego Dworu Kurczaków, nie ja! I widzisz co się stało?! - spojrzała w stronę martwego pilota - Widzisz?
- A co ty byś wolała ? Wegetować następny miesiąc na stacji kosmicznej w warunkach urągających wszelkim standardom. Słowiczy Dwór to jedzenie na poziomie, komnaty nie będące siedliskiem brudu i to wszystko za darmo.-
odparł szlachcic podchodząc do pilota i sprawdzając jego puls. Tak bardziej z obowiązku, niż z przekonania iż pilot przeżył.
Z pewną odrazą zaczął go ostrożnie przeszukiwać.
- Jeżeli byłabym z dala od ciebie, to tak! Mam gdzieś te wygody, skoro na razie jesteśmy po prostu... - jej wypowiedź przerwało głośne wycie. Dianne spojrzała w stronę, z której ono dochodziło... żeby zobaczyć wyłaniające się sylwetki wilczych bestii. Kobieta otworzyła szerzej oczy i gwałtownie odwróciła głowę do Akhadera - Wszystko za pieprzony dług...
-Oj, przestań.-
Li Halan miał już dość jej ciągłego jęczenia w kwestii długu.- Żebyś chociaż była jakoś przeze mnie wykorzystywana lub męczona. Zamiast tego sytuacja sprowadza się do ciągłego opiekowania się tobą. Wygląda na to, że ja tu jestem wykorzystywany, a nie ty.- Akhader wyciągnął z kabury pilota pistolet o dużym kalibrze. Obejrzał go nie przejmując się dziewczyną.- Chyba nabity.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-05-2013, 23:43   #9
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
- Gówno prawda. - skwitowała Dianne, po czym rzuciła okiem w stronę wilków - Weźmiesz swój nożyk i się z nimi rozprawisz. - zaczęła przeglądać zestaw ratunkowy, z którego wyjęła race - Przynajmniej jedna może pomóc je trochę zdezorientować. - spojrzała na Akhadera - Dawaj ten pistolet. Nie zostanę bez broni, a w twojej skuteczności nie pokładam nadziei.
-Akurat... Nie jesteś tak cenna, za jaką się uważasz panno Hawkwood.-
mruknął Li Halan rzucając w jej stronę pistolet.- Tylko się nie postrzel.
Zabrał trupowi nóż i krótkofalówkę.-Niewiele, trzeba by przeszukać jeszcze resztę pojazdu.
- Prędzej postrzelę ciebie. -
mruknęła chwytając broń - Najpierw bestie. Później reszta.
-W to nie wątpię...-
mruknął Akhader rozgladając się po pojeździe.- Nigdy nie byłaś dobra w ocenianiu kto jest twoim wrogiem, a kto przyjacielem.
Otworzył ramę z której wylała się woda mocząc szlachcica. Akhader zaczął głośno przeklinać, wściekły na sytuację i trochę na towarzystwo.
- Wyładuj się na tych bestiach mieczem, z którego sprzedaży żyłbyś dostatnio. - kpiła Dianne, chociaż w jej zachowaniu była widoczna nerwowość, jak i w tym, że ciągle spoglądała w kierunku zbliżających się wilków. - Postaraj się... - dodała już ciszej i nieco potulniej.
-Po prostu wejdź do środka pojazdu i jak któraś z bestii podejdzie bliżej ciebie to strzelaj, bez wahania- rzekł w odpowiedzi Akhader podchodząc do dziewczyny i głaszcząc ją po włosach.-Jaki byłby ze mnie Li halan, gdybym pozwolił, by damie pod mą opieką stała się krzywda, prawda?
Dianne skinęła głową i wzięła jedną z rac.
- Odpalę ją i rzucę w nie jak podejdą wystarczająco blisko, zanim ty zaatakujesz.
-Niech tak będzie...-
stwierdził Akhader i z pietyzmem począł wyciągać z pochwy swój największy skarb. Monomiecz. Artefakt z dawnych czasów. I dziedzictwo jego rodziny.


Zacisnął dłoń mocniej na rękojeści i wykonał kilka zamachów szermierczych na rozruszanie ciała.-W moim bagażu jest jeszcze ozdobny ceremonialny rapier. Może ci się przydać.
Li Halan był gotów zmierzyć się z nieznanym.
Dianne już bez słowa wyciągnęła z bagażu Akhadera ceremonialny rapier, o którym ten mówił i położyła go w zasięgu ręki.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 19-05-2013, 01:33   #10
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Wilki myślały, że mają do czynienia z łatwym łupem. To jak bardzo szlachta nie przypominała normalnej zwierzyny, kolorowe stroje, nie płoszyło bestii. Wolnym krokiem zbliżały się do wraku, rzucana flara tylko na chwilę zmusiła je do odskoku na bok, ale choć żarzyła się jasno zwierzęta zignorowały ją, co było zupełnie nieprawdopodobne. Dopiero monomiecz Akhadera był wystarczającym zaskoczeniem. Promień ostrza pojawił się nagle, a nieobciążona klinga sunęła szybko, bez oporów rozcinając łeb pierwszego napastnika. Krew szybko zabarwiła przybrzeżną wodę na czerwono. Ale to był tylko jeden przeciwnik, drugi członek stada w tym czasie zaszedł szlachcica z boku i rzucił się w jego stronę. LiHalanowi starczyło refleksu by usunąć krtań z uścisku ostrych zębów. Ale masa zwierzęcia wystarczyła by stracił równowagę, kamienie pod jego podeszwami były zbyt śliskie. Zapadł się w wodę, tracąc kontrolę nad tym co się działo. Promień monomiecza zadymił i zagotował wodę wokół, gdy uzbrojona dłoń zanurzyła się pod powierzchnie. Aż wreszcie zgasł zupełnie pozostawiając mężczyznę bezbronnego.

Dianne musiała uważać, by w kotłowaninie nie postrzelić samego szlachcica. Dopiero gdy opadł na kamienie miała wolne pole do strzału. Pierwszy strzał przeszedł przez bok potwora, drugi wbił się w udo tylniej łapy, kolejne jednak trafiały już tylko powietrze. Próbowała opanować broń, ale czasu było coraz mniej. Zabrzmiał kolejny strzał, tym razem od strony wybrzeża. Na plaży stał człowiek w słomkowym kapeluszu mierzący z jeszcze dymiącej rusznicy. Wilk zatoczył się, gdyż tkwiły w nim już 3 kule. Przekrwione ślepia patrzyły drapieżnie na niedoszłą ofiarę, w zwierzęciu było jeszcze dość siły by rzucić się po raz ostatni, nawet jeśli miała być to ostatnia rzecz. Drapieżność wykraczała poza instynkt. Rzucił się po raz ostatni z rozwartą paszczą, dla Akhadera świat rozmył się wobec wizji ostrych pożółkłych kłów. W ostatnim odruchu uderzył drugą ręką uzbrojoną w nóż by wbić stalowe ostrze w bok szyi ogara. Ostrze przeszło pomiędzy oczkami obroży, jednak ostre zadziory poraniły jego dłoń. Zapadł się w pod wodę. A jednak czuł ból jedynie w dłoni i po stłuczeniach od kolejnych upadków, gdzieś obok ogar dogorywał. A on żył bez trwałego uszczerbku. Tylko szaty ucierpiały, oraz jego broń - jedyna nadzieja, że pradawna technologia była bardziej wytrzymała. Spojrzał na pokonane bestie, były na pewno martwe.

Dianne wyszła ze starcia jeszcze lepiej od mężczyzny. Mógł skupić się na obandażowaniu własnych ran. Gdy skończył podszedł do nieznajomego, który trwał na brzegu przyglądając się jednemu z ciał. Wyglądał na tutejszego, był już nie młody, ale żylasty i dobrze zakonserwowany, ubranie miał raczej skromne. Był uzbrojony w prochową rusznicę i stalowy miecz. Nie zauważył żadnych monów. Podziękował mu za pomoc.
- Nie trzeba, obowiązkiem wojownika jest zawsze pomagać innym. - odpowiedział nieznajomy. Zapytał czy jest kimś z służby Nijan, tamten pokiwał smutno głową.
- Nie jestem niczyim sługą. - tonu głosu nie opuszczał żal - Ot wędruje ode wsi do wsi, podejmując się różnych prac, to trzyma mnie w formię. - uśmiechnął się. - Jimo. Po prostu Jimo. To dobre imię. - odpowiedział pytany o imię. Akhader zapytał o bestie.
- Nie są stąd Panie, nic z Bursztynowych Lasów, z innej planety. Kiedyś... gildie sprowadziły ponownie, by polować na zbiegłych przestępców... albo chłopów. Ale nie wiem, nie widziałem takich od dawna. - odpowiedź tylko trochę wyjaśniła ich sytuację. Przynajmniej przez chwilę nic im nie groziło, więc mogli odpocząć i posilić się.

Po kilku godzinach usłyszeli buczenie silników, ponad lasem pędził powietrzny rydwan, na burcie namalowany miał mon Markiza. Po raz pierwszy tego dnia coś ułożyło się po ich myśli. Ludzie Markiza Shim Nijan byli bardzo przejęci ich sytuacją, goście mogli sobie wyobrażać jakie alternatywy zostały im przedstawione, gdyby nie spełnili nadziei gości. Przynajmniej przez chwilę nie musieli nic robić, ich bagaże zostały przeniesione na rydwan. Dziesiętnik zapewnił solennie, że ktoś zajmię się biednym pilotem. Zaś niedługo potem Dianne i Adhader siedzieli już na pokładzie powietrznego rydwanu, patrząc jak czubki bambusów rozmywają się pod nimi gdy pojazd na pełnej prędkości mknął w stronę Słowiczego Dworu.


Słowiczy Dwór był rozległy, choć zabudowa zwykle kończyła się na pierwszym piętrze, to by spełnić potrzeby lorda, kolejne skrzydła pałacu rozchodziły się na wszystkie strony, tworząc małe miasteczko odgrodzone od świata wysokimi murami, w których prócz komnat mieściły się też ogrody w których goście Markiza mogli bawić się odpoczywać. Gdy zeszli na płytę lądowiska gdzie stacjonowały też inne maszyny, w tym również o wiele bardziej reprezentacyjne żelazne ptaki, powitał ich tęgi łysy mężczyzna.
- Bądź pozdrowiony Szlachetny Akhamerze Li-Halan, oraz ty dobra panno Dianne. Ja Koken Nimi, skromny sługa miłościwego Markiza Shim Nijan witam was w jego imieniu w Słowiczym Dworze, i pokornie przepraszam, za nieprzyjemne zajście, które wydarzyło się na ziemiach Markiza jego gościom. Oby czas spędzony w ogrodach słowików, szybko przyćmiły ten nieszczęśliwy wypadek. - ku utrapieniu Dianne sługa był gotów bardzo długo zapewniać, jak wielkim zaszczytem była ich wizyta i jak bardzo gotów jest zrobić wszystko by spełnić wszystkie ich życzenia. Na szczęście udało się go przekonać, że potrzeba było mniej gadania, a więcej pokoi, jedzenia i może kąpieli, niekoniecznie w tej kolejności. Zaprowadził ich do jednego z domków o cienkich ścianach, który miał dwie sypialnie, a także pokój gościnny, oraz inne pomieszczenia użytkowe. Zapytano ich też czy potrzebują sług, lub też innych ludzi. Pozostało im tylko się rozgościć.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra
behemot jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172