Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-08-2013, 12:36   #101
 
Cybvep's Avatar
 
Reputacja: 1 Cybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwu
Felix patrzył przez chwilę na Blue pustym wzrokiem. Kobieta wspomniała o Namurze, ale pierwsze, trochę paniczne myśli najemnika koncentrowały się wokół innej osoby. Następnie jednak wszystko zaczęło mu się w głowie układać. Co nie znaczy, że wnioski były wiele przyjemniejsze.
- Powinienem się był domyślić, że wszystkie hakerki są takie same. - Twarz Foxa zmieniła wyraz. Wypowiadał słowa bardzo oschle, ale uważny słuchacz mógł zauważyć skrywane pod tym płaszczykiem lekkie zaniepokojenie. – Zawsze pchają się ze swoimi wirtualnymi czterema literami tam, gdzie ich nie chcą, nieważne, czy wróg, czy sojusznik. - Raver pokiwał głową i wykonał dziwny ruch ręką, zupełnie jakby sam próbował odpędzić się od tego tematu.
- Ale dobrze, że przyszłaś. Namierzaj, tylko bez szarż, bo jeszcze musimy tutaj chwilę pobyć i nie chcę, by ktoś mógł nas przez ten czas łatwo wyśledzić ze względu na jakąś prywatę. Innym na razie ani słowa, sam im przekażę, co i jak, gdy będzie trzeba.

Nie odwróciła wzroku. Przeciwnie, jej oblicze nagle stało się twardsze i gniewne niemal.
- Spójrz mi w oczy i powiedz, że Ty byś tego nie zrobił. Wyrwany z cywilizowanego świata i wrzucony w ten syf tutaj - syknęła. – Spójrz mi w oczy i powiedz, że siedziałbyś grzecznie czekając na to, co zgotuje Ci los. Nie oceniaj mnie, bo... - Zamilkła nagle, również kręcąc głową, po czym odsunęła się kilka centymetrów dalej i odwróciła do okna.
- Zresztą nie tylko ja to zrobiłam.

Milczenie, które po tym zapadło, stosunkowo szybko zostało przerwane przez najemnika.
- Jeanne? Najpierw próbowała zabrać mi broń, a potem zaczęła pstrykać reszcie fotki jak jakaś nastolatka. Heh, mogła i naruszać naszą prywatność w inny sposób - szczerze, to niewiele było rzeczy, o które bym jej wtedy nie podejrzewał. - Raver zrobił krótką pauzę.
- Mamy Was chronić. Gdybyśmy mieli inne zamiary, cóż, było już mnóstwo okazji, by zdarzył się jakiś nieszczęśliwy "wypadek". A jednak stoisz przede mną, a Jeanne smacznie śpi u góry... chyba.
Dalej swojego wywodu już nie kontynuował, a odpowiedziała mu jedynie cisza. Myślami znowu powrócił do grupy Namury. Szczerze wątpił, by sam Namura nagle pojawił się w Somalii, bo rzadko działał w ten sposób. Możliwe, że wysłał swoich ludzi w interesach, w ramach poszerzania działalności. Somalia mogła mieć pod tym względem spory potencjał - zapewne nie brakowało tu zabłąkanych dzieciaków, które nie miały okazji rozwinąć swych talentów. Być może żadnego problemu zatem nie ma. Szkoda tylko, że brzmiało to jak marna próba pocieszenia się. Przeczucie podpowiadało bowiem Raverowi, że może chodzić o ludzi próbujących wrobić jego kumpli... albo jeszcze gorzej – o zakres działalności, o którym nikt nie raczył go poinformować. I o którym niebawem się dowie.

Przez kilka dłuższych chwil wydawało się, że Blue nic nie robi, ale z drugiej strony zdawała się również nie dostrzegać otoczenia. Odezwała się nagle, równie cicho co poprzednio.
- Komunikacja przebiega mniej więcej do strefy rządowych, może dalej. Nie potrafię zlokalizować. Ale jeśli to Twoi znajomi, to są nieostrożni. Potrafię określić obszar, z którego się komunikują. Gdzieś tu niedaleko.
Jej holofon rozświetlił się, pokazując fragment satelitarnej mapy. Wskazała na punkt.
- Tu jesteśmy my - przesunęła palec o jakieś dwieście metrów i zaznaczyła okrąg o średnicy pięćdziesięciu metrów. –A gdzieś tu ten, który nadaje. Część komunikatów przechwyciłam, ale nie rozszyfruję ich w krótkim czasie. Jeśli w ogóle.
Fox słuchał jej w skupieniu, nie przerywając. Tak naprawdę wiedział już, co będzie musiał zrobić.
- Idę tam. Muszę iść. Zaznacz tylko te kręgi na mapie w jednym ze zdobycznych holofonów. Obudzę Wiga, musi mnie zmienić. Ty skup się na tym, co robisz dla Kane'a i Shade. - Miał już skończyć, ale zreflektował się i po chwili dodał jeszcze "proszę". Szczerze.

Następnie poszedł na górę, starając się przy tym nie hałasować zbytnio. Nie chciał obudzić Jeanne.
- Peter - mruknął Fox, kładąc rękę na ramieniu Wiga. Ten był oczywiście czujny. – Lecę coś sprawdzić na zewnątrz, dostałem cynk od Blue. Zmień mnie. Będziemy w kontakcie. Co do tego ostatniego nie był wcale taki pewien, ale przecież nie przyzna się tak po prostu, że w środku nocy idzie załatwić coś, co niekoniecznie musi być związane z misją.
W odpowiedzi Peter tylko skinął głową, ale wyraz jego twarzy stał się wręcz podejrzliwy.
- Nie rób nic głupiego, młody.

Felix znowu zszedł na dół. Okazało się, że Blue nawet nie musiała przenosić namiarów na mapę innego holofonu. Miejsce było bardzo blisko, łatwe do zapamiętania, a jej namiary i tak były orientacyjne.

Niedługo był już na zewnątrz. Jego oczy dostosowywały się do ciemności. Szybciej, niż naturalne. Zaraz włączyła się kontrola kontrastu, potem korekta ostrości... "Snajper z parą naturalnych oczu jest jak ślepiec". Zabawne, to Namura mu to po raz pierwszy powiedział. Fox rozejrzał się, upewnił, że dobrze wybrał kierunek i zrobił pierwszy krok. Potem kolejny, i kolejny. Pierwszy odcinek potruchtał, następnie zwolnił i zaczął poruszać się ostrożniej, choć w głowie ciągle pobrzmiewały mu jego kroki, plącząc się gdzieś między różnymi myślami. Tup, tup, tup. Zabawne, że w ten sposób były znacznie głośniejsze niż w rzeczywistości. Tup, tup, tup. W gruncie rzeczy nie wiedział jeszcze, czego oczekiwać. Tup, tup, tup. Złe przeczucie ciągle go jednak nie opuszczało. Tup, tup, tup...

Ulice były ciche i mroczne. Zauważył tylko jedną przemykającą się postać, jej cień szybko zniknął w następnej przecznicy. Po przejściu mniej więcej stu pięćdziesięciu metrów zorientował się, że okolica zmieniła się nieco. Przerwy między budynkami stały się większe, pojawiały się także takie wolnostojące, niższe i otoczone płotem. Gdzieś dalej rozwijało się to w skupisko ustawionych blisko siebie bud, w których mieszkała najbiedniejsza część społeczeństwa. Przyjrzał się mapie. Cel miał tuż przed sobą. W zasięgu były dwa dwupiętrowe budynki z płaskimi dachami, pokryte białym tynkiem i stykające się ze sobą. I być może jeden mniejszy, wolnostojący, niewielki dom nieco za nimi. Zbliżał się do dużego budynku, patrząc przy tym w okna. Były zasłonięte, dość jawnie dając do zrozumienia, że budynki mają swoich lokatorów. Nikt jednak przez nie nie wyglądał.

Przecież Jane tutaj nie ma - przemknęło mu nagle przez myśl. Nie dałaby się tak łatwo namierzyć. Nie byłaby tak nieostrożna. Po takiej konstatacji, nieco już uspokojony, choć wciąż niepewny, obszedł budynek z boku, by sprawdzić, czy nie stoi pod którymś jakiś wóz. Jeżeli to przyjezdni, to mogłaby być jakaś podpowiedź odnośnie tego, który z budynków lepiej sprawdzić najpierw. Fox cały czas też nasłuchiwał, choć wątpił, by nadający byli tak głupi, by gadać przy otwartym oknie. Byli, był albo była. Tego też nie wiedział. W zasadzie to szedł w ciemno.

Samochodów nie było, za to przy jednym z okien usłyszał wyraźny odgłos chrapania. Musiałby wejść na klatkę, by móc dokładniej określić co jest w środku. Najemnicy czy tubylcy? Przy tak dużym budynku, który nie tłumił dźwięków, oraz chrapiących lokatorach, ci pierwsi wydawali się mniej prawdopodobni. Fox postanowił zatem zacząć od niewielkiego domku, przy którym będzie najmniej roboty. Ruszył naokoło, omijając piętrowe budynki i wyglądając zza rogu. Ten mniejszy dom otoczony był niewielkim płotem, a co ważniejsze - również sporą ilością zarośli, choć pozbawionych zieleni. Bystre oczy najemnika szybko wyłapały, że ktoś się kręcił w środku, gdzie zapalono światła, ale okna były lekko nieszczelnie zasłonięte i nieco światła przenikało na zewnątrz. Ktokolwiek tu był, najwyraźniej nie przejmował się tutejszymi lub krył się bardzo nieudolnie. Tym lepiej. Felix nie zamierzał jeszcze zdradzać swojej obecności i zakradał się pod kątem do okien, starając się, by zarośla go zasłaniały, gdyby któryś z lokatorów zechciał nagle zaczerpnąć nocnego, somalijskiego powietrza. Zresztą, musiał jeszcze zbadać jedną kwestię, zanim przeskoczy przez płotek. Ktoś mógł przecież stać na czatach.

Było coraz lepiej. Najwyraźniej czatownicy ostro się nudzili i postanowili znaleźć sobie przyjemniejsze zajęcie. Gdzieś od strony tylnej części budynku, całkiem blisko pozycji Foxa, choć krzaki uniemożliwiały przyjrzenie się, dobiegły jego uszu ciche kobiece pojękiwania i rytmiczne odgłosy ciała uderzającego w ciało. Jak tak dalej pójdzie, węszenie tutaj to będzie łatwizna.

Raver przeszedł naokoło płotu, spłaszczył się w miejscu, gdzie zarośla nie rosły zbyt gęsto, i znowu przykucnął. Stąd powinien ich widzieć dość dobrze. Jego spojrzenie przebiło ciemność, sylwetki stały się już bardzo wyraźne. Kobieta była odwrócona mniej więcej w jego kierunku. Odnalazł jej twarz i... zamarł. Lecz tylko na chwilę. Zrobił jeszcze kilka kroków, by zaraz znaleźć się za następną kępką zarośli. Tu już nie było żadnej mowy o pomyłce, chyba że miał zwidy. Wstał, odchrząknął...
- Przeszkadzam? - Minę miał poważną. Nieprzeniknioną wręcz. W rękach trzymał karabin, oczywiście opuszczony. Nawet gdyby jej "kompan" się zląkł i próbował zrobić coś głupiego, z racji na okoliczności Felix miałby wystarczającą ilość czasu na reakcję. – Cóż za spotkanie…
- Szlag! - Jane zaklęła, jej ruchy jak zwykle były błyskawiczne. Już sekundę później celowała do niego z pistoletu, drugą ręką podciągając spodnie. Tylko tyle miała do ubrania się. Facet z tyłu również, ale on z zaskoczenia aż się przewrócił.
- Ubierzcie się... Pogadamy. – Fox nie podniósł broni. W zasadzie to w ogóle nie ruszył się z miejsca. Za to nieustannie, trochę wręcz bezczelnie, obserwował ich obu.
- Czego chcesz?! I kim do cholery jesteś!– syknął gość mocujący się ze spodniami. Zły ruch, doświadczony najemnik raczej powinien mieć w dłoniach broń, niż... niż wiadomo co. Nie widzieli Ravera w mroku, przez chwilę. A później Jane dostrzegła twarz, a może tylko jej cień, ale to starczyło.
- Felix? - Nie wyglądała na szczególnie zawstydzoną. Zaskoczoną, owszem. Opuściła broń, ale nie całkiem. Nietypowość sytuacji musiała obudzić w niej podejrzliwość.
- Jak zwykle szybka analiza sytuacji - Fox rzucił gorzko. – Szkoda, że cała reszta jest do dupy. Mógłby Was tu podejść cały oddział, a Wy, no cóż... - Najemnik najwyraźniej uznał, że widok typka poprawiającego spodnie w podskokach jest wystarczającym dopełnieniem komentarza.

Po niepokoju, który towarzyszył mu w drodze, nie pozostało już nic. Teraz w zasadzie sam nie wiedział, co czuł. O dziwo, wcale nie kipiał ze złości, chociaż nieznajomy wkurwiał go już od pierwszych chwil. Gdzieś w tyle głowy wiedział przecież, że Jane sobie folguje na boku, w końcu bywały okresy, gdy nie widywali się przez parę miesięcy. Byłby cholernym hipokrytą, gdyby stwierdził, że sam zawsze jest wzorem wierności. Nigdy jej jednak nie nakrył i tak było zdecydowanie, zdecydowanie lepiej. I to jeszcze na środku jakiegoś zadupia z kimś, kto wyglądał na patafiana...

- Skrajna niekompetencja. Po Tobie, Jane, to bym się tego nie spodziewał. Przynajmniej sygnały mogłaś lepiej zabezpieczyć przed wykryciem. Tylko nie mów, że takie standardy teraz panują u Namury. - Zmrużył oczy, ciągle przyglądając się obu postaciom. Jane nie zmieniła się za bardzo - to była ta sama kobieta, z tą samą, jasną cerą, nieco trójkątną twarzą i dość niecodzienną parą przenikliwych, jasnozielonych oczu. Nigdy nie udało mu się od niej dowiedzieć, czy były naturalne, ale z jakiegoś powodu ta niewiedza powodowała, że jeszcze bardziej mu się podobały. Włosy nadal miała ciemne jak noc i gdyby nie jego nadnaturalny wzrok, zapewne musiałby podejść znacznie bliżej by stwierdzić, że od czasu ich ostatniego spotkania skróciła je tak gdzieś o połowę. Teraz nie opadały już swobodnie na twarz i ramiona, jak zazwyczaj gdy… Końcówki były za to postrzępione, nowa fryzura dodawała jej drapieżności. Make-up chyba, a nawet na pewno słabszy niż zwykle, no ale są w pieprzonej Somalii. Natomiast ten typek... Felix nie miał zielonego pojęcia, kim był - ewidentnie pierwszy raz widział go na oczy. Złapał się na tym, że wpatruje się w gościa dłużej i jakby bardziej intensywnie niż w Jane. Nie uszło jego uwadze, że wciąż gustowała w młodszych. Facet miał może ze dwadzieścia lat.
- Nie przedstawisz nas? Nowy nabytek? - Fox nie zmienił wyrazu twarzy, ale te słowa wypowiedział z pewną pogardą.
- Nie bądź wredny, Lisie - poprawiła już całkowicie spodnie i zdołała się nawet uśmiechnąć kącikiem ust, choć bez wesołości. – Mieliśmy kilka ciężkich dni, dałam nam tę noc na odetchnięcie. Tutejsi się nami nie interesują. Tylko ktoś naprawdę nami zainteresowany mógłby przechwycić i odszyfrować część lub całość wymienianych komunikatów. Nie wiedziałam, że stałeś się po drodze taki dociekliwy, że filtrujesz całe miasto.
Odbiła pałeczkę, gdy tymczasem towarzyszący jej facet wstał już, doprowadzając się do porządku. Był wysoki, o wyrazistej szczęce i nieźle zbudowany. Felix starał się sprawiać wrażenie całkowicie spokojnego, ale prawie się zagotował w środku, gdy następnie ten patafian wyciągnął swoją łapę do Jane. Na całe swoje pierdolone szczęście, ten moment trwał tylko chwilę i kobieta była na tyle przytomna, by uniknąć niepotrzebnych scen. Ciekawe, jaka byłaby jej reakcja, gdyby Fox spróbował zatłuc gościa kolbą. Po jego spojrzeniu najemnik odgadł, że niechęć jest jak najbardziej odwzajemniona. Jane odezwała się znowu.
- To Taylor. Nowy. Taylor, to Fox. - przedstawiła ich. – Jestem tu z nimi na szkoleniu. Nasza grupa i druga, z drugiej strony miasta. Wracaj do środka.
To ostatnie powiedziała do młodego tonem rozkazu. Nie spodobało mu się to, ale poszedł tam, zostawiając ich samych. Jane uniosła palec.
- Ani słowa. Też bym chciała, by wiele rzeczy było innych.

Przez moment Raver miał ochotę spytać się, czy z innymi też tak sobie odpoczywa, ale po jej uwadze wstrzymał się. Miał wrażenie, że przychodząc tu, popełnił straszliwy błąd i lepiej byłoby, gdyby nic z tego nie zobaczył. Sprawy personalne nigdy nie pomagały misji. Niespodziewanie, to jednak właśnie profesjonalna żyłka odezwała się dość silnie.
- Aha. To środek strefy niczyjej. Chcesz mi powiedzieć, że nikt, nawet Arabowie, Was tu nie nęka? Wszyscy Was totalnie ignorują?
Wydawało się to dziwnie, ale być może kryjówka na tym rozdrożu nie była taka zła. Co prawda zmierzali do strefy rządowej, ale gdyby coś poszło nie tak, zawsze warto mieć w zapasie jakąś opcję, a stąd nie było zbyt daleko ani do rządowych, ani do Arabów. W dodatku Jane i patafian wyróżniali się co najmniej tak bardzo jak Fox i reszta. Tych z domku nie widział, ale stawiał na to, że z nimi było podobnie. W typowy dla siebie sposób, to jest - nie dając nawet szansy na odpowiedź, Felix wypluł z siebie kolejne pytania:
- I jak tu przybyliście? Jak poruszacie się po okolicy? Nie zauważyłem wozów, a miasto jest spore i za dnia leje się z nieba żar.
Gdyby jeszcze vana dało się tu ukryć...
- Daj spokój Felix. Wiesz, że niewiele mogę powiedzieć. To szkolenie, ale mamy tu też prawdziwą robotą przy okazji. - Pokręciła głową, opierając się o ścianę budynku, ale nie chcąc chyba jeszcze wchodzić tam do środka. Może w ogóle nie chcąc w chwili, gdy był tu Fox.
Ciężko kogoś nękać, gdy się o nim nie wie, powinieneś o tym wiedzieć. Dużo się tu białych kręci ostatnio - uniosła brew, znów patrząc mu w oczy. – A poruszamy się pieszo. Trening to trening. Nie bądź zbyt dociekliwy. Ja też jestem ciekawa, ale milczę.
Uśmiechnęła się lekko, co mogło wskazywać, że trochę się z nim drażniła. W tym pozytywnym sensie tego słowa, prawie jak opiekunka po raz kolejny "grożąca" chłopcu, że tym razem nie będzie go kryć przed "Ptasznikiem" (niech tę kurwę piekło pochłonie). Raverowi to jednak nie odpowiadało. Nie teraz.

Podszedł bliżej, płotek i zarośla pozostawiając za sobą. Teraz stał jakieś dwa metry od niej.
- Prawdziwą robotę - powtórzył za nią, patrząc prosto w oczy, jak to robił zazwyczaj. - W Somalii. Z pa-- z żółtodziobami. - Gdy skończył, przez chwilę dalej nie mówił nic. Jeżeli go w ten sposób prowokowała, to jej się udawało.
- Podejrzewałbym, że ten stary pierdziel wyśle Was tutaj po dzieciaki. Mnóstwo się tu kręci takich, którzy nie mają życia i mogliby się nadać. Nie ma infrastruktury, ale... Tak, tak, wiem. Dociekliwy jestem. - Ostatnie słowa Felix wypowiedział wręcz z irytacją, przedrzeźniając ją.
- Widzisz, takie spotkanie może tak na człowieka wpłynąć. A Ty ucinasz pytania niemalże z uśmiechem na ustach, jednocześnie rzucając zaczepkę za zaczepką. Wciągasz mnie w coś, czy tylko tak sobie umilasz czas? Chcesz wysłuchać monologu czy dwóch? Powiedz tylko, a zobaczę, co da się zrobić. A może chodzi po prostu o to, by zastąpić... Taylora na płocie? Przerwałem w złym momencie? - Teraz Raver również się uśmiechał, ale był to uśmiech naprawdę paskudny.

Spojrzenie kobiety stwardniało, gdy zmrużyła oczy, najwyraźniej uświadamiając sobie, że Fox nie chce wcale załagodzenia sytuacji.
- Nie masz prawa mnie oceniać, Lisie. Ani kontrolować mojego życia. Ani liczyć na moją spowiedź czy przeprosiny. Przeszliśmy razem wystarczająco dużo, wydawałoby się, że wiesz już jak wygląda nasze życie. Mogłeś się nie podkradać. Masz swoje zadanie. Po co więc przyszedłeś tutaj? Na co liczyłeś? Że spotkasz mnie i wpadniemy w swoje ramiona?
Jej ton stał się naprawdę gorzki, jakby coś się w niej złamało. Lub złamał to sam Felix. Ten zaś czuł, jak spojrzenie Jane niemalże wmurowuje go w ziemię.
- Dla mnie już za późno, by żyć inaczej. Naprawdę chcesz rozdrapać rany tak bardzo, by nie dało się ich już wyleczyć? Nie rób tego, proszę. Zostaw mi chociaż trochę idiotycznej nadziei. - Ostatnie słowa wypowiedziała znacznie miększym, cichszym głosem. Dotknęły czegoś siedzącego w nim naprawdę głęboko, tłumiącego upartość, złość, patafiana, dumę i wszystko inne. Stał tak przez chwilę, kompletnie nieruchomo, przeklinając w duchu swoją głupotę, znowu tego patafiana, potem na nowo głupotę, a nawet, w jakiś absurdalny sposób, Blue. Co robisz, idioto? W końcu naprawdę przeraził się jej milczeniem i nadludzkim wysiłkiem wycisnął z siebie jedyne słowa, które mu przyszły na myśl:
- Jest warta tych kilku chwil, które są inne.
Chciał ją jeszcze jakoś pocieszyć jakimś gestem, zbliżyć się choć na jedną chwilę, ale bał się jej reakcji, a broń, pancerz zaczęły uwierać niesamowicie. Złe miejsce, zły czas, złe okoliczności. Odwrócił głowę, patrząc prosto w somalijskie ciemności. Noc wydawała mu się wyjątkowo chłodna.
- I nie mogłem. Przecież wiesz.

Wreszcie, po czymś, co trwało chyba wieczność, podszedł bliżej i dotknął ręką jej łokcia.

Drgnęła, gdy poczuła jego dotyk, nie odsunęła się jednak. Zamiast tego jej spojrzenie przesunęło się gdzieś w bok. Felix ledwie dostrzegalnie westchnął z ulgą, choć wewnątrz reakcja była znacznie silniejsza - zupełnie jakby jakaś potężna, niewidzialna siła nagle odpuściła.
- Prócz szkolenia dostaliśmy zlecenie na znalezienie kilku porwanych białych kobiet. Nie jest takie ważne, by wysyłać samych weteranów. Mało kto wierzy, że one jeszcze żyją - powiedziała tonem tak neutralnym, na jaki było ją stać, zmieniając przy okazji temat. Gdy skończyła, był już spokojniejszy.

Pytanie, co dalej. Teraz, gdy wiedział, z kim i po co Jane tu jest, zostawienie jej nie przyjdzie tak łatwo, choć profesjonalizm wymagał od niego czego innego. Bezpośredniej prośbie uległby całkowicie. Rzadko był w stanie w takich wypadkach odmówić jej czegokolwiek. Nie chciał jednak znowu wywołać reakcji obronnej, a jeszcze o nic go nie prosiła.

Fox odezwał się dopiero po paru chwilach. Tym razem powściągnął swoją dociekliwość, nie atakował, nie wyrzucił z siebie kilku oczywistych pytań, pozostawiając jej tym samym większy zakres swobody.
- Zrobimy jak zechcesz. Powiedz słowo, daj jakiś sygnał, a rozejdziemy się w swoje strony i nie będziemy do tego wracać. Jeśli zaś... sama wiesz. - Nie skończył myśli, szukając znowu jej oczu. Ciągle stał blisko.

Jane wzrok nadal miała skierowany w przestrzeń, na którą patrzyła, nie patrząc tak naprawdę. Milcząc przez dłuższy moment, w końcu odpowiedziała cicho, lecz zdecydowanie.
- To nie jest dobry moment i dobre miejsce. I niezbyt fortunne okoliczności. Powinniśmy wrócić do swoich zadań, Fox. Skupić się, przeżyć i wrócić. I porozmawiać. Długo i szczerze. Ale nie teraz. Mogadiszu... pewnie już widziałeś co tu się dzieje. Dziś miałam szczęście ze swoją chwilą nieuwagi, dziękuję, że mi przypomniałeś, że nie ma tu miejsca na coś takiego - spojrzała nagle w jego oczy.
Nie wiem co tu robisz, nie wiem z kim. I niech tak zostanie, o ile nie potrzebujesz pomocy.
- Jak wolisz - odpowiedział pospiesznie.
Zbiła go nieco z tropu tym nietypowym, łagodnym tonem. Znał ją od kilkunastu lat, ale rzadko mówiła w ten sposób. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że źle zrozumiała jego intencje. Nie dostrzegał też nic z dawnego życia i nie wiedział, czy sam to wszystko spowodował, czy to po części jakiś uboczny efekt tej dziwnej sytuacji. W zasadzie to nie chciał tego wiedzieć. Był jednak dziwnie wdzięczny za to, że nie będzie musiał przekonywać jej do wzmożenia czujności. Jeżeli cokolwiek dobrego wynikło z tego spotkania, to chyba tylko to.

Swoją misją nie miał zamiaru zaprzątać jej myśli wcale. Skoro nic nie wiedziała, to lepiej, by tak zostało. I lepiej, by już niczego tu nie psuł. Spojrzał na nią ostatni raz, próbując się uśmiechnąć, po czym bez słowa zniknął za zasłoną ciemności.

W drodze powrotnej Fox był niemalże nieobecny i dopiero w ostatniej chwili zauważył, że zbliżał się do kryjówki. Ile czasu mu to wszystko zajęło? Tego nie był w stanie określić, nawet nie zerknął na holofon. Zatrzymał się i poinformował Petera o swoim powrocie:
- Wig, to ja. Nie odstrzel mi łba.

To by była dopiero komedia.

- Fałszywy alarm - zapewnił Wingfielda, wchodząc po drabinie na górę. – W zasadzie spokój, tubylcy w większości śpią. Nic ciekawego.
 

Ostatnio edytowane przez Cybvep : 26-08-2013 o 19:38. Powód: lit.
Cybvep jest offline  
Stary 01-09-2013, 15:00   #102
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Wiedząc już, że iść dalej nie ma sensu, Kane wciągnął Shade do jakiegoś ciemnego zaułka, którego wydawało się, że nikt nie obserwuje. Przełączył komunikator na tryb rozmowy wyłącznie z najemniczką i dał znak, by także to zrobiła.
- Pewnie łatwiej byłoby z zewnątrz, tak jak weszliśmy do strefy Czerwonych, ale nie chce mi się tracić czasu. Spróbowałbym z którąś z tych ulic, co wyglądają na pozbawione posterunków. Jakbyś poszła przodem, to wychwyciłabyś czujki. Do cholery, nie mogą mieć tylu ludzi, by wszystko pilnować. Tylko dobre wrażenie sprawiają.
Shade skinęła głową:
- Ok. Zrobię rozpoznanie. Dam ci znać nie ruszaj się z tego miejsca. Nie ma jak romantyczna randka tylko we dwoje. - Zakończyła z uśmiechem. Choć w ciemności, jaka panowała w tym zaułku i tak nie mógłby tego dostrzec, to po tonie jej ostatnich słów, mógł się go domyślić.
- Randki z tobą zawsze są bardzo udane. A jak adrenalina krąży w żyłach, aye? - odpowiedział w podobnym tonie. - Poczekam. Chociaż taka randka to jak stosunek przerywany.
- Takie życie... - Shade westchnęła teatralnie i ruszyła ostrożnie przed siebie trzymając się ścian, by cały czas pozostawać w cieniu. Na razie nie włączyła kamuflażu. Musiała oszczędzać baterie, a przecież nie zamierzała wchodzić nikomu w drogę, przynajmniej na razie. Teraz zamierzała raczej sprawdzić czy któraś z wąskich uliczek nie jest pusta, co byłoby rozwiązaniem prostszym, albo nie ma mniejszej liczby strażników, co stanowiło opcję trudniejszą lecz także do rozwiązania. Wtedy dopiero, gdyby okazja do cichego ataku okazała się odpowiednia, postanowiła włączyć kamuflaż.

Przemknęła bokiem, bez większych trudności docierając do skrzyżowania z pierwszą, niepilnowaną przecznicą. Arabowie, których widziała z tej odległości, wydawali się raczej znudzeni, wydawało się jednak, że schemat ich obserwacji jest prosty. Na szerszych ulicach stawiano barykady i ustawiano reflektory, przeczesując nimi okolicę. Mniejsze uliczki i zaułki, do tego pewnie nie mieli ludzi, więc starali się tylko oświetlać wejścia do nich. Z obserwacji nie wynikało, że gdzieś tam stacjonowali kolejni strażnicy, w ciemnościach wypatrując intruzów. Przy następnym większym skrzyżowaniu znów stał posterunek i również oświetlał teren na wszystkie strony. Wyglądało więc na to, że wystarczyło ominąć lub oszukać snop światła, przekraczając ulicę będącą symboliczną granicą strefy.
Po dokładnym przeanalizowaniu sytuacji i sprawdzeniu jak największej ilości możliwych, w miarę bezpiecznych dróg, Valerie wróciła do czekającego Kane’a i zapoznała go z sytuacją.
- Może się nam udać przemknąć. - Powiedziała na zakończenie, ale musisz zmaksymalizować swoje umiejętności cichego poruszania się. Na wszelki wypadek będę szła nieco przed tobą i w razie kryzysowej sytuacji spróbuję jakoś odwrócić ich uwagę.
Podniosła z ziemi niewielki odłamek kamienny, będący pozostałością po jednym z licznych wybuchów, na jakie narażone były budynki w tym rejonie i zważyła go w dłoni - Powinno się nadać - powiedziała podrzucając następnie kilka razy w górę. - Wracając do poprzedniego, zdecydowanie bardziej interesującego, tematu naszej rozmowy. Wiesz, że w Somalii obowiązuje arabskie prawo, wedle którego za seks pozamałżeński grozi karę śmierci?
Irlandczyk wysłuchał relacji i cmoknął, krzywiąc się niemal niezauważalnie.
- Bardziej szybkiego niż cichego. Potrafię być szybki, jeśli trzeba, ale to zły sposób - wskazał na kamyczek i wyjął zza paska granat odłamkowy. I beztrosko go podrzucił, łapiąc chwilę później. - Niech w razie co myślą, że są atakowani - powiedział z rozbawieniem. - Wystarczy kilka sekund nieuwagi. - Oparł się o mur, z ciekawością przyjmując kolejne jej słowa. - Kobiecie czy mężczyźnie? Dobrze, że taką karę można wykonać tylko raz. Bo za wybijanie ich fanatyków pewnie już na kilka zasłużyliśmy.

Shade wyrzuciła kamień, wskazując na granat w jego dłoni:
- Ale to przyciągnie sporą uwagę do tego miejsca - Wzruszyła ramionami - W sumie może to nawet będzie lepiej. Kobiety mają większą szansę, że zostaną skazane, bo łatwiej im to udowodnić kiedy skutki stają się widoczne - Zrobiła przy swojej talii charakterystyczny gest zaokrąglonego brzucha - W tym świecie mało kto słyszał o antykoncepcji, zresztą też jest zabroniona - mrugnęła do niego - czytałam jednak o przynajmniej trzech przypadkach ukamieniowania winnego mężczyzny.
- Granat ciśnie się na tyle daleko, by spojrzeli w inne miejsce - odpowiedział bez przejęcia. - Raczej nie w nich, bo za dużo się tego zleci - odsunął się nieco od muru, zbliżając na metr do Valerie. - Pod tymi swoimi namiotami to one nawet kilkuletnie dziecko mogłyby ukrywać. No, chyba, że to mąż postanowi zajrzeć pod spódniczkę - powiedział rozbawiony tym słowem. - Byłabyś tu chyba nieszczęśliwa, aye? - cały czas mówił pół-żartem.
- Taaaa... Pomysł, że w dzieciństwie zostałabym obrzezana, by nie czerpać przyjemności z seksu wydaje się taki... - Nie skończyła tylko potrząsnęła głową - Świat barbarzyńców! Chodźmy. Musimy się dostać do tych drzwi ze znakiem Umbrelli. - Zakończyła kierując się w kierunku uliczki, którą miała zamiar podążać do arabskiej strefy.
- Szkoda, że jest tak ciemno. Zawsze lubiłem ten twój kombinezon - Kane dodał już w ruchu, podążając za kobietą. - Nie tak jak szorty i bluzka na ramiączkach, co bardzo by pasowało do tutejszego klimatu - przerwał na moment, usłyszała jeszcze krótki śmiech. - Chyba brakuje mi tu widoku kobiet.

Część strefy niczyjej, po której poruszali się najpierw, była spokojna i wyludniona, a przynajmniej na taką wyglądała. Tutaj, gdzie dwie strony mogły bezpośrednio mierzyć do siebie z barykad, brakowało chętnych do stałego zamieszkania i narażania się. W budynkach na pewno kryli się ludzie, ale zdawało się, że bardziej przestrzegali godziny policyjnej niż z w ciemnościach przy granicy z "Czerwonymi". Shade prowadziła znaną już sobie trasą, sprawnie i cicho. Niestety, Kane takiej zwinności i umiejętności nie miał. Jego ciężkie buciory co jakiś czas obsuwały jakieś kamienie i chrzęściły na grubym żwirze. Również sylwetki nie miał małej. Nagle, jeszcze kilkanaście metrów od celu, padł na niego snop światła z reflektora, który ktoś musiał niespodziewanie skierować w jego stronę. Czyżby zauważyli ruch? Szybko wskoczył za jakiś załom i przycisnął się do niego. Nie widzieli go, ale i on nie mógł się ruszyć. Jakiś Arab krzyknął coś i Shade dostrzegła jak opuszcza posterunek. Drugi osłaniał go z tyłu, trzymając jedną rękę na reflektorze, a drugą na przewieszonym przez szyję karabinie.
- Facet zbliża się do ciebie. Czy to czas na plan awaryjny? - Shade szepnęła cicho do komunikatora. - Ogłuszający lub dymny, Który wolisz? Ty wybierasz, ja rzucam, ty biegniesz.
- Nie awaryjny, przyspieszamy główny. Ciśnij odłamkowym daleko w drugą stronę. Dorzucę im później flashbanga. Niech myślą, że ktoś ich atakuje - odparł szybko i cicho Kane. - I prowadź od razu do jakiejś dziury w ich strefie. Będę trzymał się blisko.

Shade wyciągnęła granat z kieszeni i wyjęła zawleczkę. Już wcześniej rozważała ewentualne miejsce ataku, takie które maksymalnie odciągnie uwagę strażników od ich prawdziwej pozycji. Teraz tylko zamachnęła się mocno i rzuciła w zaplanowanym kierunku, z całej siły na jaką było ją stać. Zaczęła biec, cichym głosem podając Kane’owi swoją pozycje i kierunek ucieczki.
Granat wybuchł z ogłuszającym hukiem, przerywającym tę nocną ciszę. Ten, który szedł, padł na ziemię, obracając się w tamtą stronę. A co ważniejsze, mężczyzna przy reflektorze również zaczął kierować go na miejsce wybuchu. Przy okazji krzycząc głośno do swoich towarzyszy.
O’Hara nie zastanawiał się. Widząc jak światło reflektora przesuwa się w stronę wybuchu, wyjął zawleczkę z flashbanga i jednocześnie rzucił się do biegu w kierunku Shade. Po drodze cisnął granatem prosto w posterunek, odwracając od niego wzrok.
Najemniczka nie patrzyła w stronę skąd dochodziły odgłosy wybuchów. Biegła jednocześnie starając się wypatrzyć najdogodniejsze miejsce gdzie mogliby się ukryć i przeczekać odsiecz nadbiegającą do obrony “atakowanej barykady”. Nie mieli wiele czasu. Musiała szybko podjąć najwłaściwszą decyzję.
Flash eksplodował, a ludzie zaczęli krzyczeć głośniej. Jakiś tubylec pociągnął za spust, chociaż nikt nie wiedział w co strzela. Tutejsi najwyraźniej byli kłębkiem nerwów. Ale najemnicy na nich nie patrzyli. Dobiegali właśnie do miejsca, z którego Shade obserwowała otoczenie poprzednio. Reflektory "zaatakowanego" posterunku nie kierowały się już w tę stronę, za to robiły to te z drugiej barykady. Nie miały zasięgu na całość odległości pomiędzy skrzyżowaniami, mimo tego przebiegnięcie przez ulice niosło ze sobą ryzyko. Zwłaszcza, że zewsząd dobiegały krzyki, gdy Arabowie gadali ze sobą przez krótkofalówki. W zasadzie to darli się do siebie.
- Nie ma sensu czekać, drugi raz mogą się nie nabrać. Ja pierwszy, sprawdź czy ktoś mnie dojrzy - Kane podjął szybką decyzję. Przesunął się jeszcze trochę w kierunku posterunku z reflektorami wycelowanymi w inną stronę, po czym wziął głęboki oddech i skulony popędził przez ulicę, w stronę ciemnego zaułka po przeciwnej stronie.

Kobieta włączyła kamuflaż i czujnie obserwowała znajdujących się przy posterunku mężczyzn. Na wszelki wypadek w dłoni trzymała kolejnego flashbanga, by rozproszuć ich uwagę, gdyby zauważyli biegnącego najemnika.
Irlandczyk był całkiem szybki, gdy mu się chciało. Przemknął przez ulicę, nie zatrzymując się, ani nie oglądając. Przypadł do muru, wsuwając się w zagłębienie. Nikt do niego nie strzelał. Krzyki od posterunków ciągle rozbrzmiewały, ale Shade ciężko było określić co się dzieje. Przy tym, który został "zaatakowany" na pewno nikt nie zauważył najemnika, przy drugim zaś coś się wydarzyło, bo podjęli decyzję. Zza barykady wyszło trzech uzbrojonych tubylców, zbliżając się szybkim krokiem i rozglądając na boki. Mogli coś widzieć, ale nie spieszyło się im zanadto by pogłębić swoją wiedzę.
Shade także przeszła, najostożniej jak to było możliwe, na drugą stronę ulicy i dotarła do czekającego na nią mężczyzny. Przysunęła się do niego jak najbliżej i wyszeptała:
- Chyba możemy spróbować im się wymknąć. Wolałabym nie robić za wiele zamieszania. Jeszcze będziemy musieli wrócić z powrotem.
Mężczyzna kiwnął głową, nie wdając się w dyskusje. Trzeba było się zmywać. Dał jej gestem znak.
- Za tobą. Postaram się, by tym razem nic nie zobaczyli - mruknął kwaśnym tonem.

Chyba tym razem faktycznie bardziej się postarał, bowiem przemknęli w głąb strefy arabskiej bez wywoływania żadnego alarmu. Odwracając się do tyłu, w zielonkawym świetle noktowizorów, dostrzegli jeszcze wchodzących ostrożnie w tę uliczkę tubylców, ale poruszali się zbyt wolno, by dogonić najemników. To jednak wcale nie oznaczało końca ich problemów, ma się rozumieć. Do miejsca, w którym Ghedi wskazał mniej więcej lokalizację wrót, mieli jeszcze do przejścia prawie połowę całej strefy. A tutejsi wcale nie tak znowu bardzo obijali się w pilnowaniu przestrzegania godziny policyjnej. Wszystkie główne skrzyżowania wydawały się mieć posterunki, a co i raz pojawiały się także kilkuosobowe patrole. Wydawało się, że na ulicach są tylko uzbrojeni ludzie. Sama strefa nie różniła się zbytnio od tej pod kontrolą "Czerwonych". Wyglądała trochę lepiej, ale wysokich, solidnych budynków było niewiele i wszystkie raczej bliżej rządowej strefy. Reszta to zwykle prawie baraki, parterowe lub jednopiętrowe, otoczone marnym ogrodzeniem i utkane przy sobie tak mocno, jak się dało. Wchodząc na pierwsze takie osiedle, odnieśli wrażenie, że podążanie ulicą bardzo wystawia ich na wzrok potencjalnych straży, a korzystanie z osłony budyneczków zmusza do mozolnego przeskakiwania przez płoty, co męczyło i spowalniało.
A w tej okolicy było znacznie więcej światła niż w zachodniej części Mogadiszu.

Kane obejrzał się raz jeszcze, upewniając się, że tubylcy nie poszli za nimi, ani nie wezwali posiłków z drugiej strony. Na nic takiego się nie zanosiło, więc zwolnił, wybierając drogę do jakiegoś najciemniejszego miejsca. Przyjrzał się otoczeniu, zanim dał znak by ruszać dalej. Na ich nieszczęście, miało wcale nie być to takie proste.
- Moje żebra mówią mi, że przeskakiwanie niezliczonych płotów będzie cholernie bolesne. Już wolę nadłożyć drogi, wybierając co ciemniejsze przecznice. W razie czego łatwiej paść na glebę. W ciemnościach bez sprzętu niewiele widzą.
- Dobrze - Shade pokiwała głową - w końcu mamy całą noc możemy pospacerować - rzuciła z lekkim uśmiechem. - Oczekiwanie zaostrza apetyt.
- Mój apetyt nie obejmuje wielkich drzwi ze znaczkiem parasolki - Kane przyjrzał się kobiecie, po czym przyjrzał się jeszcze raz mapie, próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Ruszył w kierunku celu tej nocnej wyprawy. - Wolałbym mieć już tę robotę za sobą. Po takich miejscach zawsze mam ochotę na długie wakacje.
Kobieta ruszyła w wyznaczonym kierunku starając się wybierać jak najbardziej optymalną trasę. Jej wrodzone, a może także częścowo wyuczone umiejętności związane z wyszukiwaniem odpowiedniej drogi bardzo się przydawały w takich okolicznościach:
- Też nie mogę powiedzieć by ta misja należała do moich ulubionych. Somalia to paskudne miejsce. Ogólnie nie przepadam za arabskimi klimatami. Następnym razem wolałabym coś w bardziej cywilizowanym miejscu. Osobiście mam ochotę na gorącą kąpiel w wielkiej wannie, a do tego szampan i truskawki. Oczywiście najlepiej w odpowiednim towarzystwie. - Dodała zerkając na Kane’a z lekkim uśmiechem.
- No proszę, arystokracja. Szampana się zachciewa - Irlandczyk powiedział rozbawionym tonem. - Kąpiel tak, ale na co mi truskawki. Zjadłbym wielkiego, krwistego steka i zapił to piwem. Ahhh.
Shade ponownie popatrzyła na Irlandczyka i zaśmiała się cicho:
- Jak mogłam zapomnieć o męskich potrzebach: Solidna porcja jedzenia, kufel trunku, a na koniec szybki numerek w ciemnym kącie. Obawiam się, że w tych okolicznościach mamy możliwość tylko na jedną z tych trzech opcji.
Zbliżył się do niej szybko, obejmując ramieniem w pasie, na chwilę mocno przyciskając do siebie.
- Jedno z trzech to nie tak źle - powiedział głośnym szeptem. Oszacował ją wzrokiem bardzo bezpośrednio. - A teraz powiedz mi, gdzie w tym ciasnym kombinezonie ukryłaś piwo? - jego zęby błysnęły w uśmiechu.
W odpowiedzi otarła się o niego zmysłowo i powiedziała zbliżając usta do jego ucha:
- Będziesz musiał poszukać…
Tego było za wiele. Kane rozejrzał się i dostrzegając ciemny, ślepy zaułek bez wyraźnego przejścia, pociągnął Valerie w tamtym kierunku.
- Wolę by nikt nie przerwał nam degustacji. I przyznaj się, pewnie schowałaś głęboko - ciągle był rozbawiony, w jego głosie jednak pobrzmiewało coś jeszcze.
- Spokojnie - Valerie stanęła w miejscu kręcąc głową - Za picie alkoholu też tutaj mordują - Powiedziała lekko schrypniętym głosem - Chyba najpierw powinniśmy zbadać te cholerne drzwi. Potem wrócimy do degustacji w... bardziej odosobnionym miejscu.
Irlandczyk też się zatrzymał, a potem lekko walnął dłonią w twarz i otrząsnął się.
- Zawsze profesjonalistka. Nawet jak najpierw sprowokuje - mocno klepnął ją w tyłek. - Zasłużyłaś! - dodał z krzywym uśmiechem. Zakręciła prowokacyjnie biodrami i ruszyła w kierunku wyznaczonego celu.
 
Widz jest offline  
Stary 01-09-2013, 15:21   #103
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Prawie godzinę zajęło im zbliżenie się do oznaczonego punktu. Z bardzo gęsto zaludnionego rejonu przeszli przez obszar większych domów z większymi podwórzami, omijając go jego skrajem - był bowiem dobrze oświetlony i pełny patroli. Potem znów trafili na gęstsze zabudowania, pomędzy którymi mogli przyspieszyć. Cieni i pozbawionych światła uliczek było tu bardzo dużo. Zmieniło się także otoczenie. Budynki mieszkalne zastąpione zostały przez magazyny i hale, nigdy co prawda nie tak wielkie jak spotykało się w cywilizowanych miastach, lecz jasne było, że to była produkcyjna część strefy. A dzięki temu - prawie zupełnie teraz opustoszała. Ciężko było nawet stwierdzić, czy ktoś pracował tu w czasie dnia. Posterunków także zrobiło się mniej, oprócz jednego wyjątku - hangaru, który niewątpliwie był ich celem.

Z zewnątrz budynek wyglądał jak typowy, wielki "blaszak", wysoki na dobrych pięć czy sześć metrów, oświetlony kilkoma latarniami i pozbawiony okien na ścianach. Dachu ze swojej pozycji nie widzieli dokładnie, chociaż był lekko pochyły, to nieoświetlony. Przed nim był parking, obok inne budynki, oddalone o przynajmniej dziesięć metrów. Podejście nie było więc proste, choć oświetlenie nie wszędzie docierało. Widzieli także kilka wejść. Była przede wszystkim rampa towarowa, zamknięta teraz oczywiście. Główny wjazd do hangaru a także zwykłe osobowe drzwi, umieszczone dwupoziomowo. Przy rampie nikogo nie było, lecz przy wejściach kręcili się ludzie. Dwóch przy mniejszym wejściu. Przynajmniej trzech przy drzwiach hangarowych. Na parkingu stały także dwa samochody terenowe. Oznaczeń Umbrelli z zewnątrz nie widzieli, ale niewiele to zmieniało. Przecież nie afiszowali się z tym w przypadku tego laboratorium w Mogadiszu.

Kane cmoknął, analizując ich możliwości. Strażnicy byli problemem dla niego, dla Shade znacznie mniej. Wskazał na dach.
- Jeśli to blaszak Umbrelli to muszą mieć wentylację, może i klimę. Zerknąłbym na dach. To jedyne miejsce, którym także mógłbym wejść. Chyba, że ich eliminujemy. Nie ma tu ich wielu.
Powiedział to całkiem zwyczajnie, patrząc na najemniczkę. Wydarzenia minionego dnia nie nastrajały go przychylnie dla tych popieprzonych fanatyków, zabijanie ich to jak akcja oczyszczania świata.
Shade skinęła głową najwyraźniej akceptując ten plan:
- Zajmę się na początek tymi dwoma przy małych drzwiach - powiedziała sprawdzając tłumik założony na broń. Zadowolona z oględzin wsunęła go ponownie za pasek z przodu spodni, ukrywając pod kombinezonem. Potem wyjęła jeden z noży i zważyła w dłoni. Najpierw postanowiła zajść jednego z nich od tyłu i wyeliminować ciosem w nerkę. To zazwyczaj paraliżowało ofiarę i nie pozwalało jej wydać nawet jęku. Potem, gdyby użycie noża na drugim strażniku okazało się problematyczne mogła przerzucić się na broń strzelecką. - Potem zajmiemy się tymi trzema.
O'Hara potwierdził skinieniem i sprawdził sprzęt. Nie skomentował tego, że zwykle Shade unikała zabijania, gdy tylko mogła.
- Zajdę trzech przy głównym wjeździe z drugiej strony. Jak pozbędziesz się tych dwóch i zbliżysz, daj znać. Jak coś pójdzie nie tak, zajmę ich wcześniej.

Zbliżenie się do hangaru okazało się łatwe dla obojga z nich. Pilnowano bowiem wyłącznie od strony wejść, Kane przemknął więc pod tylną ścianę, bez przeszkód zbliżając się prawie do rogu, za którym znajdowało się trzech strażników. Shade oczywiście problemów miała jeszcze mniej, bowiem jej kombinezon w ciemnościach był praktycznie nie do wykrycia. No i to było wszystko, co należało do kategorii łatwych.
Stażnicy przy małym wejściu stali w świetle palącej się nad ich głowami latarni. Jeden opierał się o ścianę przy samych drzwiach, drugi natomiast spacerował w te i wewte, gadając przy tym przez trzymaną w ręku krótkofalówkę. O'Hara dźwięki rozmów słyszał także od tych bliżej niego. Co więcej, ze środka hangaru wydobywał się jeszcze jeden, stłumiony, dość jednostajny dźwięk. Tłumił nieco także odgłosy na zewnątrz, w tym te wydawane przez najemników.

Podejście bezpośrednie do mężczyzn było zdecydowanie trudne, dodatkowo kiedy rozmawiający mężczyzna nagle zamilknie jego rozmówcy zaniepokoją się ciszą i przybiegną. Mieli więc na wykonie zadania bardzo mało czasu, a to oznaczało że od momentu rozpoczęcia akcji musieli działać szybko i bezbłędnie.
Skuteczne trafienie nożem poruszającego się celu, który co więcej był solidnie zbudowanym mężczyzną, było bardziej problematyczne niż trafienie go z pistoletu. Z drugiej strony okazja rozpoczęcia zadania po cichu była bezcenna. Shade szybko oceniła sytuację i zmieniła zarówno pierwszy cel jak i miejsce trafienia. Inaczej chwyciła nóż, w drugą dłoń wzięła odbezpieczony pistolet ii podeszła bez wahania do opartego o ścianę mężczyzny. Wiedziała, że kiedy pojawi się w kręgu światła na ziemi pojawi się jej cień. Miała jednak kilka sekund zaskoczenia by ugodzić go prosto w szyję. Dobry cios w tchawicę równie skutecznie uniemożliwiał wydawanie dźwięków jak przebicie nerek. Tyle że ofiara umierała znacznie wolniej. Dłoń z pistoletem przeznaczona była dla jego towarzysza.

Pierwsza część planu szła nieźle. Poruszała się sprawnie i pewnie. Cień pojawił się, lecz strażnik nawet nieszczególnie patrzył w tę stronę. Dopiero w ostatniej chwili musiał coś poczuć, ale wtedy już nóż pędził ku jego szyi. Wbił się głęboko, lecz nie tak cicho, jak chciałaby Valerie. Tubylec zaharczał, a jego puszczony karabin uderzył z głośnym dźwiękiem o blachę. Jego towarzysz obrócił się nagle, widząc wycelowaną w siebie lufę pistoletu. Strzeliła. Krzyknął. Strzeliła drugi raz, klnąc pod nosem. Pierwszy strzał był śmiertelny, lecz nie trafił bezpośrednio w mózg. Dopiero druga kula uciszyła strażnika na wieki.
O'Hara usłyszał nagle, jak tubylcy przy drzwiach hangarowych zerwali się, krzycząc coś. I te krzyki, wydobywające się z krótkofalówki zabitego, Shade słyszała. Jakaś postać już wyłaniała się zza rogu budynku, może dziesięć metrów od niej. Wróg nie strzelił od razu. W końcu ciągle miała na sobie kombinezon. Irlandczyk wychylił się, widząc, że wszyscy trzej zwróceni są teraz w kierunku małego wejścia, unosząc i odbezpieczając automatyczne karabinki.
O'Hara był gotowy. Shotgun zwisał luźno na pasku, pięści szykował do użycia. Strzelanie nie było dobrym pomysłem. Arabusy wrzeszczały, ale może to coś w środku zagłuszy te krzyki. Odezwał się cicho przez komunikator.
- Idą do ciebie. Biorę tych z tyłu, zdejmij pierwszego.
Nie zakładał, że Valerie jeszcze nie poradziła sobie z pierwszymi dwoma. Wychynął zza winkla, jak najcichszym truchtem zbliżając się do wrogów. W standardowych warunkach mógł zabić jednym ciosem w nieosłoniętą głowę.

Zaraz po oddaniu strzałów Shade wycofała się w bezpieczną strefę cienia oddalając od dwóch trupów. Na wszelki wypadek przesunęła się nieco w bok i przykucnęła czekając na uzyskanie najlepszej pozycji dla kolejnego celu. Widziała mężczyznę, który wychylił się zza rogu, był jednak za daleko dla oddania precyzyjnego strzału. Wymierzyła, ale czekała na lepszą pozycję. Pierwszy z mężczyzn zbliżał się do Shade powoli. Chwila zawahania najemniczki, cofnięcie się w cień, sprawiło, że rzucił jeszcze kilka słów do krótkofalówki. I zatrzymał się. Wciąż daleko jak na dokładny i pewny strzał z pistoletu. Kane wyskoczył z tyłu. Odgłosy ze środka musiały faktycznie otumaniać tubylców, bo ci nie zwrócili uwagi na nowe, ciche odgłosy. Amatorzy. Pierwszego uderzył w przelocie, powalając na ziemię. Drugi zdołał się w połowie odwrócić, gdy pięść najemnika zderzyła się z jego twarzą. Zdołał krótko krzyknąć.
Ten pierwszy usłyszał to, w panice odwracając się nagle i puszczając szybką serię w kierunku rogu, na którym znalazł się O'Hara. Shade strzeliła. Za późno. Tarcza Irlandczyka zabłysła na chwilę, zanim zdołał skoczyć w bok, patrząc jak trafiony upada. A oba wejścia, tuż przy Valerie, otworzyły się nagle. Z dolnych wypadło dwóch strażników, na górnym podeście pojawił się jeszcze jeden. Nawet coś tak dobrego jak jej kombinezon nie mógł jej uchronić teraz na dłużej, niż kilka chwil. Kilka chwil, które mogły zadecydować o jej życiu lub śmierci. Tym razem nie wahała się. Cele były zdecydowanie bliżej. Uniosła dłoń i strzeliła w górny podest. Raz, drugi, potem trzeci raz w mężczyznę stojącego niżej. Szybko przemieściła się w kierunku większego cienia jednocześnie zmieniając pozycję.

Kane zaklął. Walka na bliski kontakt groziła właśnie dokładnie tym. Inwestycja w sprzęt zwróciła się już wielokrotnie, a teraz nie było czasu na myślenie. Shotgun z odległości był marny, więc najemnik podniósł z ziemi pistolet maszynowy jednego z trupów i znów wysunął się zza rogu. Przynajmniej nie musiał być już cicho. Widząc wrogów wycelował i pociągnął za spust, wspierając Shade.

Najemniczka była celna i szybka. Niestety, mało skuteczna. Mały, słaby pistolet nie miał siły przebicia i pewność zabicia dawał wyłącznie strzał w głowę. W przypadku strzelania w kogoś powyżej, sprawy wyglądały słabo. Strażnik dostał dwa razy i z wrzaskiem upadł, trzymając się za nogi. Zdołał się jednak odturlać z powrotem do środka hangaru, choć stanowił już małe zagrożenie. Drugiego miała już na swojej wysokości i strzeliła celnie, zabijając. Ale ruszała się przy tym. Pistolet, mimo, że wytłumiony, nie był przecież ani niewidzialny, ani niesłyszalny. Ostatni z tubylców zauważył to i uniósł broń. Odskoczyła, wiedząc, że jest za wolna. Kule zaterkotały o blachę, gdy wróg zaczął pruć serią. Ale gdy spojrzała na niego znowu, leżał na ziemi w kałuży krwi, a ostatnie pociski szły w niebo. Wszystkie trzy kule z krótkiej serii, jaką puścił O'Hara, trafiły prosto w głowę.

Mieli teraz otwarte drzwi i mogli zajrzeć do środka. Niewiele mogli zobaczyć, bo niewiele było światła. Duży magazyn tylko w niewielkim stopniu wypełniony był kontenerami. Jeśli Umbrella trzymała tu sprzęt i zapasy, to większość zabrano, choć było to wątpliwe, skoro to miała być wyłącznie przykrywka. Dwa szczegóły rzucały się w oczy. Na wysokości pierwszego piętra, połączone stalowymi kładkami, znajdowało się zbudowane z blachy biuro. W świetle noktowizorów dostrzegli tam ruch i lufę karabinu. Snajper miał świetny widok na wejście. Drugim szczegółem był fakt, że na środku magazynu betonowa podłoga kierowała się w dół. I gdzieś nieco przed ścianą kończyła się potężnymi wrotami, przy których stała maszyna wyglądająca jak wielkie wiertło. To ona wydawała takie odgłosy. Za nią zaś chowało się jeszcze ze dwóch ludzi. Czy byli tu jeszcze jacyś strażnicy, tego nie dało się stwierdzić. Zwłaszcza, że kula z karabinu wbiła się z ziemię tuż obok. A potem kolejna przebiła blaszaną ścianę hangaru. Na szczęście nie trafiła.

Shade nie wahała się tym razem ani sekundy. Wyjęła granat odłamkowy, odbezpieczyła go i wrzuciła do wnętrza przez otwarte drzwi do ludzi ukrywających się przy maszynie. Potem zaś korzystając z kamuflażu skafandra ruszyła zygzakiem do środka pochylona jak najniżej przy ziemi. To była kwestia szczęścia, bo snajper musiał strzelać na oślep.
Kane wycofał się, nie chcąc oberwać przypadkiem. Nie miał możliwości znikania, więc zamiast tego wskoczył na schody mając nadzieję dostać się na górny pomost, dobić rannego i być może mieć odpowiednie pole na osłanianie kobiety. Jeśli będzie tego potrzebowała.
Granat nie trafił dokładnie tam gdzie chciała. Poleciał nieco obok, ale jego wybuch uciszył zarówno maszynę jak i zmiótł obu ludzi. Mogli przeżyć, chwilowo jednakże pozostawali niewidoczni. Wybierając odpowiedni moment przebiegła przez drzwi. Kolejny strzał snajpera przeszedł niedaleko, lecz ciągle obok. Rozejrzała się wokół, nie dostrzegając innych wrogów. Irlandczyk dotarł na górę i krótką serią dobił rannego, ciągle leżącego w drzwiach. Tamten był za wolny.

Snajper przestał strzelać, czy to przeładowując, czy może uznając, że to bez sensu. Teraz jego karabin przesuwał się lekko, szukając celów.
Najemniczka poruszała się wolno, by nie zdradzić przeciwnikowi swojej pozycji dźwiękiem. Śledziła dokładnie jego ruchy przez noktowizor i zbliżała się nieubłaganie. Teraz był jej głównym celem. Musiała podejść na tyle blisko, by jej strzał był bezbłędny. Drugiej szansy mogła nie otrzymać. Snajper był zawsze niebezpiecznym wrogiem.
Były tylko trzy drogi na górę. Schody, jeden z niewielu betonowych elemetów tego miejsca, osłonięty osobną ścianą, drabina oraz drugie schody, metalowe, którymi wszedł O'Hara. Mogła bez większych trudności zakraść się tymi pierwszymi, lecz teraz, po tym jak granat wylączył wiertło, w hangarze panowała cisza i każdy dalszy krok postawiony na żelaznej, delikatnie drżącej konstrukcji podestu mógł okazać się zdradziecki. Shade zdecydowała się na schody betonowe. Była lekka i zwinna miała szansę przejść po konstrukcji bez wydawania dźwięku na wszelki wypadek odezwała się cicho do komunikatora:
- Spróbuję do niego podejść z prawej strony. Na wszelki wypadek osłaniaj mnie.
- Ok, ruszaj jak zacznę strzelać.

Kane przesunął się na schodki, unosząc pistolet maszynowy. Nie celował zbytnio, obierając za cel mniej więcej pozycję snajpera. Puścił pierwszą, długą serię. Zaczął zbiegać po schodach, podejrzewając, że tamten zacznie walić w miejsce, z którego zobaczył błysk. Następną serię, trochę celniejszą, posłał już z dołu, wychylając się zza drzwi.

Pociski z broni maszynowej zadudniły po blasze, w większości przebijając ją. Mimo, że traciły impet, to ciągle pozostawały śmiercionośne. Snajper odpowiedział ogniem, z opóźnieniem i niezwykle niecelnie. Przesuwająca się w tym czasie po podejście Valerie usłyszała jego stłumiony krzyk. Kane musiał go trafić, mimo, że wcale się nie starał. To było jak egzekucja. Zarówno dla snajpera, jak i dwóch pozostałych, słyszących co się dzieje i poranionych odłamkami z granatu. Rzucili się co prawda do ucieczki, ale szybko padli martwi. Nikogo więcej chyba tu nie było.

Nie wiadomo, czy zdołali wezwać posiłki. Krótkofalówki wydawały się być urządzeniami na krótki dystans, lecz być może ktoś z okolicy odbierał sygnał. Lub przesłano jakąś inną wiadomość. Niestety, nie było tu łatwych odpowiedzi. Wrota blokujące drogę były bardzo solidne i duże. Zbudowane z nowoczesnych materiałów opierały się nawet wielkiemu wiertłu, które wgryzło się może na kilka centymetrów. Nie było żadnych panelów dostępowych, a przynajmniej nic takiego nie dostrzegali. na piętrze, w biurach, pozostały resztki sprzętu komputerowego, zredukowane praktycznie do kilku kabli, do których podłączono jakieś urządzenia. Arabowie najwyraźniej tędy także próbowali dostać się do środka. Bezskutecznie.
- Nie mamy pewnie wiele czasu. - powiedziała Shade do Kane’a - Sprawdzaj otoczenie. Ja spróbuję podłączyć to urządzenie od Blue. Włączę komunikację z pozostałymi. Musi mi pomóc w tym zadaniu. Chyba, że ty znasz się na takich sprawach lepiej. To ja mogę zostać na czatach.
Pokręcił głową.
- Nie znam się na pewno bardziej niż ci, którzy w tym wcześniej grzebali. Jak Blue nic nie znajdzie, to my też na pewno nie. Poszukam czegoś przy wrotach. Może któryś ze strażników ma komputer lub holofon, przez niego hakerka mogłaby się podłączyć i poszukać sieci bezprzewodowych. Nie wiem co innego możemy zrobić.
Zostawił Shade i ruszył. Przy okazji chciał dokładnie przeszukać trupy, zbierając elektronikę.
 
Eleanor jest offline  
Stary 02-09-2013, 21:56   #104
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 7:40 czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Mogadiszu, Somalia



Shade, Irishman

Shade nie była w stanie zbyt wiele tu zdziałać, oprócz podpięcia urządzenia Blue do kabli tutejszej sieci. Hakerka miała opanowany głos, musiała nie spać w ogóle, czekając na możliwość wejścia do akcji. Nie dziwne, jej praca często wymagała zarywania nocy. Przeszła do konkretów, dając wskazówki najemniczce, która szybko zrobiła swoje. Dalej mogli wyłącznie czekać, gdy Zahe pracowała z największą szybkością, na którą było ją stać. W hangarze panowała cisza, żadne z nich jednakże nie wątpiło w to, że długo ten stan nie potrwa. Odgłosy strzelaniny musiały rozejść się daleko. Czy ktoś z tutejszych zdołał wysłać wezwanie o pomoc, nie wiedzieli.
Kane odnalazł dwa holofony w kieszeniach zabitych strażników. Jeden z nich był odblokowany, lecz nie było czasu na przeglądanie zawartości. Należał do tubylca, jednego z tych, co zginęli na początku. Prawdopodobnie nie zdążył pomyśleć o użyciu go. Drugi znaleziony to już było co innego. Należał bowiem do jednego z tych, którzy zajmowali się wiertłem. Z jaśniejszą cerą i typowo arabskimi strojami wyróżniali się bardzo wyraźnie na tle innych trupów. Nawet znaleziony przy nich sprzęt był nowocześniejszy i zabezpieczony. Odciskiem palca i pinem. Tego drugiego obejść nie umieli, a Blue twierdziła, że musi podłączyć go do swojego komputera, by obejść zabezpieczenia.
Należało więc założyć, że zdążyli wezwać pomoc.

Innej elektroniki, nie licząc oczywiście potężnej maszyny przed wrotami, przy martwych nie znaleźli. Była tylko broń, głównie maszynowa - chociaż strzelec na górze miał w miarę nowy karabin wyborowy z lunetą, warty trochę kasy na czarnym rynku. Łącznie mieli także z osiem granatów i trochę zapasowej amunicji. Znalazły się ze dwie paczki papierosów. Więcej rzeczy mogli zostawić w samochodach, do których O'Hara znalazł kluczyki, lecz ich sprawdzanie oznaczało stratę czasu, którego nie mieli wiele.
A wnosili to z tego, że może cztery czy pięć minut po zakończeniu strzelaniny, czuwający na zewnątrz Irlandczyk usłyszał zbliżający się powoli warkot. W nocnej ciszy rozchodził się on bardzo wyraźnie.

Zahe, słysząc tę informację, rzuciła krótko:
- Urządzenie zostawcie, zniszczę je zdalnie. Sprawdźcie sieci przy wrotach.
Podstawowa obsługa holofonów nie nastręczała problemów zwykle nikomu, co jednak w chwili, gdy ustawionym językiem jest arabski? Valerie nie dała rady, lecz Irlandczyk doszedł do tego jak włączyć wyszukiwanie sieci i włączył je. Blue podpięła się, ale warkot silnika był już bardzo niedaleko. Przecznicę, może dwie. Musieli poświęcić ten holofon i zrobili to, zwijając manatki i uciekając z hangaru. Na zabranie któregoś z wozów było za późno, zresztą ucieczka w nim niezbyt się kalkulowała. Mieli szczęście, zniknęli za załomem w chwili, gdy na parking wjechała ciężarówka i poprzedzający nią pickup. Wysypali się z nich uzbrojeni ludzie. Nie zauważyli ich, bo nie zaczęli strzelać.

Obława mogła być kwestią czasu, tym razem więc nie mieli czasu się zastanawiać. Kierowali się ku neutralnej strefie najszybciej jak potrafili, momentami w ostatniej chwili mijając patrole i posterunki. Duża w tym była zasługa idącej na przedzie Rusht. Wydawało się, że wzmożono czujność, nie tak jednak jak zrobiłoby to wyszkolone, zdyscyplinowane wojsko.
Opuścili strefę arabską szybciej, niż przemierzali ją w drugą stronę. Może dodatkowa adrenalina dodała im skrzydeł. Dotarli jednak do kryjówki niemal bez przeszkód.
Sami byli tym trochę zaskoczeni. A zaskoczenie budziło podejrzliwość.



Powrót dwójki zwiadowców obudził wszystkich, łącznie z Ghedim - chociaż ten ostatni nawet nie mógł głośno zaprotestować. Należało wreszcie rozwiązać jego problem już tego ranka. W ten czy inny sposób. Zarówno Shade jak i Kane niewiele mieli do raportowania, bo Blue nie męczyła ich podczas drogi powrotnej, pozwalając się w pełni skupić na dotarciu do kryjówki w całości. Dopiero, gdy znaleźli się na miejscu, cichym głosem, uważając by tubylec nic nie usłyszał, zaczęła mówić czego się dowiedziała.
- Zła wiadomość jest taka, że nie mam pojęcia jak i którędy wejść do środka. Nie znalazło tam żadnych sieci, to co mieli w środku albo jest całkowicie odcięte, albo wyłączone. Bezprzewodowo na pewno się tam nie dostanę, z drugiej strony oni też nie. Dobra wiadomość jest taka, że te kable nie prowadziły donikąd. Nie wiem ile Arabowie z tego wyczytali, lecz udało mi się wydzielić osobną sieć, z której musieli korzystać ludzie Umbrelli.
Wydawała się całkiem zadowolona z siebie, gdy wyświetliła na ziemi holograficzną mapę Mogadiszu, wskazując po kolei siedem punktów.
- To węzły tej sieci. Zabezpieczone solidnie, lecz wpięcie się do nich pozwala w miarę dokładnie namierzyć ich lokalizację. Elektrownia, kopalnia, lotnisko. To na pewno, bo nietrudno wywnioskować z mapy. Poza tym jeszcze po dwa punkty w strefie arabskiej i rządowej. Jeden nawet wygląda jak coś ważnego.
Postukała palcem w punkt w strefie rządowej. Zdjęcie satelitarne pokazywało w tym miejscu duży, kwadratowy budynek z kopułą na środku. Meczet? To możliwe.
- Nie wiem jeszcze wiele więcej. Budynki w mieście na pewno pokrywają się ze strefą zakłóceń, lecz brak innych poszlak. Włamać się już nie mogę nawet spróbować. Musiałam spalić przekaźnik. Sygnaturę może odczytają, gdy znajdą urządzenie, ale nie wcześniej jak za kilka godzin, albo i dalej. Mam nadzieję, że dobrze się ukryłam. Ataku na sieć mogę dokonać tylko mając stałe połączenie.
Ciągle bez konkretów, mieli jednak nowe poszlaki. Do świtu pozostało kilka godzin, które mogli wykorzystać na sen. Niewiele, lecz najemnicy umieli korzystać z każdej sposobności.
Ci, którzy mieli pojechać na wymianę z Miracle musieli niestety wstać stanowczo zbyt szybko.



Dokładne koordynaty przesłane przez firmę zakładały dotarcie na pusty fragment plaży na zachód od Mogadiszu. Jak się okazało, trudne to nie było. Przepustki "Czerwonych" ciągle działały. Strażnicy stawali się coraz bardziej niespokojni i widać to było, lecz przecież minął tylko jeden dzień. Wojna w tym rejonie trwała już od kilku lat i nawet tacy biali najemnicy jak oni nie stanowili tu powodu do alarmu na szeroką skalę i powiadamiania kogo się dało. Wejściówek imiennych również nie rozdawano.
Jasny jednak stawał się fakt, że im częściej przekraczali granice, tym mocniej kusili los. Ktoś w końcu powiadomi Maruq, ktoś spróbuje ich zatrzymać. Umowa była przecież jasna, a oni nie przekazali jeszcze żadnych informacji.
Tym razem jeszcze się udało.
Miracle tym razem nie wykorzystało helikoptera, a miniaturową łódź podwodną. Jej zasięg nie mógł być duży, lecz za to mogła podpłynąć prawie do samego lądu i dopiero się wynurzyć. Somalia raczej nie miała zabezpieczeń przeciwko czemuś takiemu, a linia min, jeśli nawet była, kończyła się znacznie wcześniej. Szybko dokonano wymiany. Pojemniki zniknęły w środku, w zamian dostali torbę z amunicją i granatami, według własnych zamówień, których zresztą nie poczynili wszyscy.
Pożegnali się krótko i bez wymiany zbytnich uprzejmości. Mała łódź nie mogła zabrać wiele więcej prócz jednego członka załogi i niewielkiego ładunku.
Powrót do strefy niczyjej odbył się szybko. Nie dało się jednak nie zauważyć tubylców przekazujących jakiś informacji przez krótkofalówki zaraz po ich przejeździe. Dowództwo nie działało jednak na tyle szybko, by przez ten czas zdołać wydać bardziej konkretne rozkazy ich dotyczące.



Gdy jechali na granicę ze strefą rządową, słońce stało już dość wysoko na niebie. Co ciekawe, pojawiały się także chmury, więc wraz z końcówką pory deszczowej, mogli się spodziewać tego dnia nawet ulewy. Tak jakby mieli za mało problemów. Przynajmniej ulice stały się iluzorycznie bardziej przyjazne, bowiem ludzie wylegli na nie, rozpoczynając pracę i załatwianie wszelakich spraw. Tłumy utrudniały poruszanie się samochodem, lecz zostawienie go także zdawało się być bez sensu. Pochodził co prawda od "Czerwonych" lecz ciężko stwierdzić, czy tu ktokolwiek prowadził ewidencję tablic rejestracyjnych. Mimo tego, musieli uważać przy samym wjeździe. Opaski na ramiona, które dostali, słabo były widoczne w wozie, nawet jak ktoś wystawił rękę na zewnątrz. A Van był też idealny na samochód-pułapkę. Wciąż bardzo popularny sposób zabijania ludzi, zwłaszcza wśród Arabów.

Zatrzymano ich i kazano wyjść, zaraz za prowizoryczną barykadą. Przekazali numer, co wyraźnie uspokoiło tubylców, ci bowiem stanowili załogę posterunku. Oni i jeden biały, którego poznali kilka chwil później. Zaprowadził ich do znajdującego się obok posterunku budynku, wcześniej prosząc o zostawienie broni. Pomieszczenie do którego weszli wyglądało jak nowoczesne biuro, a może bardziej sala konferencyjna. Odłożył broń, wskazując im miejsca.
- Proszę usiąść, jesteśmy cywilizowani - powiedział po angielsku. Coś dziwnie lubili ten zwrot. - Zaraz wykonam połączenie. Ta kamera u góry zeskanuje twarz każdego z was. To tylko do rejestracji, dzięki temu nie będziecie już zatrzymywani przy posterunkach a co najwyżej proszeni o spojrzenie w obiektyw.
Błysnął białymi zębami, wskazując na wiszący pod sufitem nowoczesny sprzęt. Wykonał połączenie, podając numer i słuchając jakiejś odpowiedzi. Kamera faktycznie przesunęła się z jednej twarzy na drugą. Nie trwało to długo, zanim mężczyzna nie rozłączył się i nie wstał, przekazując Jeanne nowocześnie wyglądającą wizytówkę. Uśmiechnął się do niej czarująco.
- Zgodnie z umową proszeni jesteście państwo o kontakt w najbliższym czasie. Macie numer. Ten jest w razie jakiś kłopotów. Lub nudnego wieczora.
Przesunął spojrzeniem raz jeszcze po twarzach kobiet.

Ostatecznie puścili ich. Znaleźli się w strefie "rządowej", niewiele różniącej się od innych. Kilka szczegółów. Valerie dostrzegła kamery, w większości ukryte. Przy posterunku na pewno znajdowała się więcej niż jedna. Kane zauważył nowoczesną broń trzymaną przez tutejszych "żołnierzy". Peter przyjrzał się ich mundurom, wyglądającym całkiem europejsko. Niektórzy mieli nawet wzmacniane kevlarem. Felix najpierw ujrzał kilka sylwetek poruszających się lub stojących bezpośrednio na płaskich dachach tutejszych budynków. A Jeanne widziała zwyczajną, choć bardzo nie amerykańską, gęstszą niż u "Czerwonych" zabudowę, dużo kurzu i tłum poruszających się ludzi, spieszących w swoich sprawach. W pierwszej chwili wydawało się, że to najgęściej zaludniony teren w mieście. Z drugiej strony nie wiedzieli jak to wygląda u Arabów w ciągu dnia.
Tak czy inaczej, mogli działać. I mieli świadomość, że ciężko będzie tu uniknąć spojrzeć, jeśli faktycznie ktoś będzie obserwował ich ruchy.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 02-09-2013 o 22:09.
Sekal jest offline  
Stary 02-09-2013, 23:21   #105
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Najemniczka była zdziwiona, że udało jej się wrócić bez większych problemów. Cóż mogła powiedzieć. Amatorzy! Dobrze jednak, że mieli właśnie z nimi do czynienia. Bo przy obecnym jej stanie zmysłów trudniejszy przeciwnik mógłby stać się prawdziwym problemem.
Mimo obfitującej w wydarzenia nocnej wyprawy, Shade nie osiągnęła wewnętrznego spokoju, miała ona raczej skutek przeciwny do zamierzonego. Już dawno się przekonała, że zabijanie ma na nią dość specyficzny wpływ, który niewiele rzeczy było w stanie złagodzić do tego dochodził jeszcze koszmar senny sprzed kilku godzin. Nienawidziła tego snu!
Zanim weszli do kryjówki Shade poinformowała Kane'a o miejscu, w którym chciała się z nim spotkać. Już wcześniej miała okazję zapoznać się z dokładną topografią budynku, gdzie obecnie stacjonowali i znalazła w nim odosobniony pokój na drugim piętrze, wystarczająco oddalony od reszty towarzyszy.
Po powrocie pozostawiła Kane'owi przekazanie pozostałym informacji, które uznał za stosowne. Przebrała się w krótki top i kolorową spódnicę z tych, które wzięła ze skrzyni Ghediego, zeszła piętro niżej. Skierowała się do pomieszczenia upewniając się po drodze, że reszta towarzystwa śpi lub zajmuje swoimi zajęciami.

Irishman zaciekawiony zszedł na niższe piętro. Zmęczenie i żebra dawały o sobie znać, dawno nauczył się jednak je ignorować, gdy było trzeba. Momentami nie rozumiał kobiet, to i teraz nic nie zakładał. Zdjął z siebie pancerz, zostawił też broń i w zwykłym ubraniu w kolorze khaki zbliżył się do Valerie.
- Jeszcze nie masz mnie dość? - spytał cicho.
- Jeszcze nawet nie zaczęłam - powiedziała równie cicho i położyła dłonie na jego ramionach. Uniosła się na palcach, przylgnęła do ust i pocałowała z pasją. Zaskoczyła go. Na tyle, że odpowiedział na pocałunek dopiero po chwili, kładąc dłonie na biodrach kobiety. Po kilkunastu, może kilkudziesięciu sekundach delikatnie, acz zdecydowanie odsunął ją od siebie.
- Tu już nie jest zbyt niebezpiecznie? - uniósł brew, patrząc na jej oczy. Przez chwilę, bo potem zerknął na cycki. Prowokująco, tak by to widziała. - Ten budynek niczego nie tłumi - drażnił się z nią.
- Musisz to analizować? - Popatrzyła na niego. Jej oczy płonęły, a usta były rozchylone - Potrzebuję tego. Teraz! Tutaj! - Jej dłoń przesunęła się w kierunku krocza i pogładziła je wymownie. Palce Shade zaczęły walczyć ze złośliwie opierającym się suwakiem.
W odpowiedzi pchnął ją na ścianę i wpił w jej usta, całując gwałtownie. Złapał twardą dłonią za pierś i ścisnął.
- Tego chcesz? To ta misja wywala takie emocje, czy na poprzednich wybierałaś innych?
Potrzebował lekkiego rewanżu za prowokacje z wcześniejszych godzin tej nocy. Jęknęła w odpowiedzi na taką gwałtowność i wypchnęła biodra by bardziej przywrzeć do jego ciała:
- Czy to ma jakieś znaczenie? - Wydyszała gdy na chwilę oderwał od niej swe wargi. Dała sobie spokój z zamkiem i przesunęła dłonie do tyłu obejmując pośladki.
- Wtedy jest bardziej emocjonująco, aye?

Poszukał wzrokiem jakiegoś ciągle solidniej wyglądającego stolika i pchnął ich w jego stronę. Pocałował ponownie, podwijając jej podkoszulek. Czując za sobą niepewny mebel Shade pokręciła głową:
- Nie. Nie wytrzyma. Ściana. - Powiedziała wskazując solidną murowaną konstrukcję jaką stanowiła skorupa budynku.
Złapał Shade za tyłek i podniósł bez wysiłku, zmuszając ją do objęcia go nogami i ramionami. Przeszedł kilka kroków i oparł plecami o ścianę. Nachylił głowę, najpierw całując, a potem gryząc szyję kobiety.
- Pamiątka za prowokację, skoro nie chcesz mówić - wysyczał z wyzwaniem w głosie do jej ucha.
Valerie zaczęła się prowokacyjnie ocierać o niego korzystając z mięśni swych rąk i nóg oplecionych wokół męskiej sylwetki:
- Czas mówienia się skończył - Szepnęła do jego ucha, a potem nagryzła mocno płatek. - Chcę cię mieć głęboko w środku.
Ta kobieta poważnie była nienasycona. Spojrzał głęboko w jej oczy, a ręce już pracowały nad podciąganiem spódnicy. Mruknął coś niezrozumiałego, gdy poczuł, że nie ma majtek. Jedną dłonią próbował rozpiąć swoje spodnie i zaplątał się przy tym w materiał ubrania Shade. Zaśmiał się krótko, rozbawiony sytuacją. Nie zmieniło to faktu, że jakby teraz mu nie dała, to by oszalał. Valerie oderwała jedną rękę od jego szyi. Nogami trzymała go wystarczająco mocno, by nie zmienić pozycji bez tej podpory i pomogła mu unieść materiał, ułatwiając dostęp. Wreszcie odpiął pasek i rozpiął spodnie, pozwalając, by zsunęły się w dół. Teraz był prawie unieruchomiony, ale jakoś miał to w dupie. Kobieta, którą trzymał przyciśniętą do ściany była aktualnie wszystkim, czego potrzebował. Wpił się w jej usta, i pchnął biodrami, dając jej dokładnie to, czego chciała. Była mokra i w pełni gotowa, zadrżała czując gorące ciało Kane'a. Jej nasilająca się od kilku godzin potrzeba zjednoczenia z drugim człowiekiem została wreszcie zaspokojona. Żal i koszmar, które krążyły w jej żyłach powoli ustępowały miejsca pożądaniu i namiętności. Wsunęła palce w jego włosy i pociągnęła z całej siły by odchylił głowę i uwolnił jej usta.
- Mocno! - Jęknęła do jego ucha - Głęboko! - Zacisnęła maksymalnie swoje wewnętrzne mięśnie, by zwiększyć ich wzajemne doznania. On też jęknął, gdy ją poczuł. Nie był to pierwszy raz, ten za to był zupełnie na trzeźwo. I mimo sytuacji, pozycji i ubrań - był lepszy. Brał Valerie szybkimi ruchami, dysząc z przyjemności, której dawno nie odczuwał. Trzymał mocno za tyłek, z każdym ruchem przesuwając ją po ścianie. Poddawała się jego sile, przyjmując i chłonąc kolejne pchnięcia. Dyszała coraz głośniej, coraz szybciej. Wyzwolenie zbliżało się wielką falą. Gdy nadeszło wbiła się palcami w jego plecy, a usta przycisnęła do ramienia, by wytłumić krzyk, który narodził się w jej gardle.
Jeszcze kilka pchnięć i Kane także doszedł. Przywarł do Valerie, wydając z siebie krótki, urwany jęk. Zastygł w takiej pozycji, głęboko w środku kobiecego wnętrza.
- Trochę ulgi i znacznie więcej chęci na coś znacznie dłuższego - szepnął do jej ucha z lekkim rozbawieniem. Poklepała go lekko po plecach gdzie zwisała jej bezwładna ręka:
- Wieczne pragnienie... - Powiedziała lekko schrypniętym głosem. Odchrząknęła i dodała już normalnie:
- Postaw mnie na podłodze.
Spełnił kolejną jej prośbę, poprawiając swoje ubranie.
- Ciekawe czy kiedyś uda się to powtórzyć w normalnych warunkach i na trzeźwo - mrugnął, starając się uniknąć niezręcznej atmosfery. Nawet jak przy Shade się tego nie obawiał.
- Czemu nie? - Uśmiechnęła się lekko, poprawiając spódnicę - Brak toalety to kiepska sprawa. Sądząc po zapachu, który teraz wydzielamy, raczej nikt nie będzie miał wątpliwości co przed chwilą robiliśmy. - Powiedziała rozbawiona. Zdecydowanie nie wyglądała na przejętą tym faktem. - Masz przy sobie coś czym mogłabym się wytrzeć?
- Jeśli zaczną wąchać
- wzruszył ramionami. - Na górze się coś znajdzie.
Podszedł i objąwszy w pasie pocałował raz jeszcze.
- Miło z tobą pracować - mrugnął.
Odwzajemniła pocałunek i uśmiechnęła się.
- Ja też na ciebie nie mogę narzekać - powiedziała żartobliwie poklepując go po pośladku.

***

Spała w dzień i nadal była nakręcona, więc zgłosiła się na spotkanie z Miracle. Przekazali niebezpieczne pojemniki. Przynajmniej tą rzecz mieli z głowy. Nie dawała jej jednak spokoju myśl, że skoro były dwa, prawdopodobnie znajdzie się ich więcej. To było tak, jakby całe miasto siedziało na wielkiej bombie z opóźnionym zapłonem. Wnioskując z zachowania Arabów, bez wahania użyją wszystkiego co znajdą przeciw swym opozycjonistom. Nie oglądając się na konsekwencje. Ciemnota i brak wyobraźni! Nienawidziła tego. Przez chwilę, gdy spoglądała na kołyszącą się na falach łódź podwodną miała ochotę wskoczyć do środka i uciec stąd jak najdalej. Zamknęła oczy by zwalczyć pokusę ucieczki. Poczekała aż pokusa zniknie wraz z wysłannikami Miracle.

***


Po powrocie do kryjówki musieli rozwiązać kilka kwestii. Jedną z nich był ich dotychczasowy przewodnik:
- Nie możemy go tak po prostu wypuścić. Zbyt wiele wie o nas i o naszej misji, a ja nie mam teraz do niego wiele zaufania. Najlepiej byłoby potrzymać go w zamknięciu przez jakiś czas. Nie bardzo podoba mi się pomysł zabierania go do strefy rządowej, ale to chyba obecnie jedyne wyjście.
Przemyślałam tez sprawę mojego wejścia do tej strefy. Będzie łatwiej jeśli wejdę tam normalnie skoro skanują twarze. Używanie skafandra i tak da mi możliwość dyskretnego przemykania, chyba, że mają czujniki na podczerwień. Myślę że Peter powinien ponownie nawiązać kontakt z ze swoim nowym informatorem. Spotkamy się z nim zaraz po wejściu do strefy. Przede wszystkim potrzebujemy kwatery. Potem proponuje sprawdzić te punkty, które wskazała Blue.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 02-09-2013 o 23:27.
Eleanor jest offline  
Stary 09-09-2013, 21:55   #106
 
Cybvep's Avatar
 
Reputacja: 1 Cybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwu
Nocna ekspedycja Valerie i Kane'a okazała się owocna, głównie za sprawą umiejętności Blue. Oczywiście drzwi nie dało się otworzyć. Tu zaskoczenia nie było, w końcu szejkowie, mimo posiadanych przez siebie możliwości, także nie byli wstanie tego dokonać. Za to udało się zlokalizować węzły sieci, z której korzystała Umbrella, a to dawało już konkretne wskazówki odnośnie kolejnych posunięć. Ponieważ do spotkania z Miracle nie pozostało już wiele czasu, postanowili przedyskutować wszystko rano, a pozostały czas zostawić na odpoczynek.

Podczas drogi aż nadto było widoczne, że niedługo pobyt w strefie Czerwonych stanie się dla całej grupy dość ryzykowny. No może poza Ghedim, z nim to w końcu nigdy nic nie wiadomo. Przewodnik irytował Felixa coraz bardziej. Na szczęście aktualnie nie musiał oglądać jego ciągle coś przeżuwającej mordy, ale ten obraz był bardzo żywy. Podobnie zresztą jak widok dziewczyny z rozwaloną głową i dzieciaków porzuconych w miejscu, które LuQman wynalazł jako pierwszą kryjówkę. Przez chwilę Raver zastanawiał się, czy może po prostu próbuje znaleźć sobie kozła ofiarnego, na którym będzie mógł dać upust swej frustracji, ale szybko nawet taka perspektywa przestała mu przeszkadzać. To dzikus, na nic więcej nie zasługuje. W dodatku cholernie niepewny dzikus, pracujący dla Arabów. Kolejna rzecz przemawiająca na jego niekorzyść.

Na miejscu Felix odebrał swoją paczkę, czując ciężar granatów i dodatkowych magazynków. Sprawdził pospiesznie, czy wszystko się zgadza, ale już na pierwszy rzut oka jasne było, że dostarczono mu dokładnie to, czego chciał. Nareszcie skończył się etap z bronią biologiczną. Dlaczego Arabowie zamierzali użyć broni, która mogłaby łatwo dosięgnąć także i ich, tego najemnik nie wiedział. I chyba nie chciał wiedzieć. W każdym razie, przy całej wymianie Felixowi towarzyszyło uczucie ulgi.

Po powrocie do kryjówki najemnicy zgromadzili się na parterze, chwilowo pozostawiając przewodnika i specjalistki samym sobie. Rusht jako pierwsza przemówiła w kwestii dalszego planu działania. Fox tymczasem kręcił się przy oknach, od czasu do czasu wyglądając przez jedno z nich. Gdy Valerie skończyła mówić, odwrócił się i kiwnął głową przytakująco.
- Te punkty to logiczny następny krok. I tak udajemy się do strefy rządowej. Nasz nowy kontakt musimy sprawdzić, to już ustaliliśmy wcześniej. Jeżeli nawali, to poszukamy czegoś na własną rękę. Co do kombinezu, na dłuższą metę nieujawnianie tożsamości Shade może nam sprawić więcej szkód niż pożytku. Ghedi natomiast... - Raver przerwał na chwilę.
- Współpraca z Czerwonymi dobiegła końca. Nic już nie wskóramy w ich strefie, w dodatku stali się strasznie podejrzliwi. W ostateczności wrócimy się tutaj. LuQman to balast. Jest niestabilny, niepewnej lojalności, a jego użyteczność poza strefą Czerwonych - bardzo ograniczona. Poza tym - Felix zmrużył oczy i spojrzał prosto na Kane'a - za dużo wie. Żadnych niepewnych, tymczasowych rozwiązań. Kula w łeb. - znowu przerwał, po czym zadeklarował:
- Mogę to zrobić ja.
- Nie - Shade pokręciłą głową - Nie możemy zabić kogoś, kto w sumie nie zrobił nam nic złego i kogo przydzielił nam zleceniodawca. Może ma problemy z prochami i lojalnością, dlatego trzeba go zamknąć do czasu aż wyjedziemy. Nie będziemy jednak postępować jak barbarzyńcy.
- I po tym “okresie przejściowym” - odpowiedział Fox pogardliwym tonem, choć twarz nie wyrażała emocji - chcesz tak po prostu znowu zacząć korzystać z jego usług? Albo wypuścić po… nie wiadomo ilu godzinach izolacji? Swoją drogą, bardzo barbarzyńskie, heh. Zakładając oczywiście, że będzie siedział tam, gdzie go zostawimy i nikt go nie znajdzie... bo taszczenie gościa z nami po strefie, w której nie ma wpływów, jest bez sensu. To niewiniątko rozwaliło łeb jakiejś dziewczynie i działa na dwa fronty, co samo przyznało. Bardziej podobał mi się Twój poprzedni pomysł. Co to było? “Sprzedawczyk i donosiciel”?
- Jeśli go zabijemy, nie będziemy lepsi od niego - powiedziała cicho najemniczka. - Poza tym jak się rozniesie, że zabijamy informatorów i przewodników trudno będzie nam znaleźć kolejnych, nie mówiąc już o poziomie ich lojalności.
- To Ty nie słyszałaś? Rzucił się na nas w amoku ze swoim rewolwerem. Nie było wyboru, trzeba go było zastrzelić - mruknął Fox.

- Popieprzyło cię, Fox? - warknął Kane. - Chcesz mu sprzedać kulkę? Może i to kawał skurwysyna, ale oni wszyscy tu są tacy. Poza tym to kontakt Miracle. Oznaczony jako lojalny. Ja nie zamierzam im się z tego później tłumaczyć. Nie zakładaj, że wiedzą tylko tyle, ile im przekażemy. Można im wysłać pytanie przez bezpieczną sieć. Zobaczymy co powiedzą, gdy określi się go jako niezwykle niestabilnego i stanowiącego zagrożenie dla akcji. Tymczasem zostaje z nami. Przemęczymy się jeszcze. Nikomu nawet nie trzeba kłamać kim jest, tylko pominąć nazwę zleceniodawcy.
- Jeszcze im o tym nie wspomniałeś? - zdziwił się Felix, mimo iż ciągle zachowywał spokój. - W sensie, o niestabilności i tym zagrożeniu. Czy nic nie odpowiedzieli?
Irlandczyk spojrzał Raverowi w oczy i nie odrywał wzroku przez dłuższą chwilę. Wyjął przy tym papierosa, wsadził sobie w usta i zapalił.
- Czy pytałem, czy możemy mu w łeb strzelić? - Uniósł brew. - Aon. Wystarczy mi, że ponownie zapewnili mnie o jego lojalności, pozwalając tylko zarządzać kasą. Jak dla mnie to brzmi tak jakby nie chcieli go stracić, aye? Wypadek wypadkiem, ale... - nie dokończył.
- No tak. Zatem zapewnią nas o jego lojalności jeszcze raz. “Oznaczony jako lojalny”, dobrze powiedziane. - Fox parsknął, po czym ręką odpędził od siebie dym. Ponownie odwrócił się do okna, milcząc przez jakiś czas.
- Niech zatem włóczy się za nami po tamtej strefie. To błąd, widzę jednak, że nic tu nie wskóram… chyba że przewidziana jest możliwość odwołania, Wysoki Sądzie? - Raver spojrzał na Shade kpiąco.
- Mnie też nie podoba się fakt, że musimy go ze sobą ciągnąć - Powiedziała najemniczka na wyraźną zaczepkę Foxa - Jednak priorytetem jest dobra współpraca ze zleceniodawcą.
- Jeśli tak to nazywasz - rzucił krótko Felix, wzruszając ramionami. Następnie znowu odezwał się do Kane’a:
- Ale jeden wybryk i leci kulka, hm?
- Fox, ugryzło cię coś w nocy? - Spojrzenie O'Hary stało się ostre. Wyraźnie nie podobało mu się marudzenie kolegi po fachu. - Jeśli Ghedi narazi nas w jakimkolwiek stopniu, to pozbędziemy się go. Bez informowania zleceniodawcy. Teraz skończmy tę dyskusję. W strefie rządowych uważajcie co mówicie, a zwłaszcza gdzie to mówicie. Pierwszy krok to załatwienie kryjówki, Peter, twoja w tym głowa. Drugi krok to sprawdzenie namiarów, które uzyskaliśmy. Blue może prześledzić tę firmę, z którą Umbrella się powiązała. Nikt nie chodzi sam, minimum dwie osoby. Uważajcie na potencjalny ogon. Pytania?
Irlandczyk postanowił uciąć czcze gadanie.

Ostatni z najemników zniknął kilka minut wcześniej. Jeanne zdziwiło to nieco. Zwykle któryś był i pilnował wszystkiego. A teraz beztrosko sobie wybyli. Odłożyła ona zatem swój holokomputer i zeszła w ślad za tym ostatnim z ekipy, która miała ich chronić. Ponieważ jednak ich drabina była raczej prowizoryczna, a doktor Øksendal nie była przyzwyczajona do poruszania się po czymś taki, zaowocowało to tym, że poślizgnęła się i obsunęła już na coś co miało być podłogą. Na szczęście nie zrobiła sobie krzywdy. Nie było tam zbyt wysoko. Skończyło się raczej na strachu i lekko przybrudzonym ubraniu. Pani biolog wstało otrzepała się i zaczęła rozglądać za jakimiś żywymi duszami w pobliżu. W końcu ich usłyszała.
- Nie zadam pytania co to za zebranie. - Odezwała się gdy z ust O’Hary padło pytanie o pytania. Podeszła bliżej przyglądając się zebranym. - Nie uzyskałabym pewnie odpowiedzi.
- Ależ cóż znowu. Po prostu wymieniamy uwagi na tematy … powiedzmy natury etycznej. – odezwał się milczący dotąd Wingfield. – Jakie jest pani zdanie na temat eutanazji? Na razie mamy 2:1 przeciw przy jednym głosie wstrzymującym się.
Na twarzy Petera, jak zwykle igrał ledwo zauważalny kpiący uśmieszek.
- Ghedi nie uzyskał prawa głosu, a teraz przepraszam Państwa na chwilę. Muszę wykonać jedna rozmowę. – Peter skłonił się lekko, ale gdy przechodził koło Jeanne, dotknął palcem jej spodni.
- Pobrudziła się Pani tutaj. – powiedział, zaraz potem dodał szeptem nachylając się do ucha dziewczyny. – Felix jest znakomitym czyścicielem, ale nie polecam jego usług.
Wingfield nie wyszedł z pomieszczenia, stanął sobie jednak z boku. Rozmowa nie trwała długo, już wkrótce Peter oświadczył:
- Załatwione. Chce 100 E$ dziennie za kryjówkę. Co nie jest wygórowaną ceną, nawet jak na Somalię. Co ciekawe mój kontakt wykazał zainteresowanie współpracą. Gotów jest przechować Ghediego, że się tak wyrażę … permanentnie. Niestety Fox. Jest zainteresowany wyłącznie żywym. – dodał przepraszającym tonem.

Jeanne wzdrygnęła się lekko, ale nie odsunęła. Odprowadziła mężczyzn spojrzeniem. Chwile przyglądała się rozmawiającemu najemnikowi, po czym znów skupiła uwagę na pozostałej trójce, nadal czekając, chyba na wyjaśnienia z ich strony.

Shade wzruszyła ramionami. Najwyraźniej nie miała ochoty wyjaśniać sytuacji pani doktor, w końcu jednak powiedziała:
- Planowaliśmy kolejne posunięcia.
- Kolejne posunięcia?? - Øksendal uniosła pytająco prawą brew. - Dobrze wiedzieć. - Jeszcze raz omiotła spojrzeniem całe towarzystwo. - Cóż zatem zostało zaplanowane? - Nutę kpiny dało się wyczuć w tej wypowiedzi. - I kiedy pionki miały się dowiedzieć?
- Narada właśnie dobiegała końca - zakomunikował Felix, krzywiąc się nieco. - Plan wyklarował się dość jasny, sprawy... techniczne Was nie dotyczą i nie musicie się tym martwić. Dzięki naszym staraniom kolejna kryjówka może być lepsza od tej obecnej, a przewodnik nie będzie utrudniał nam misji. Wszystko w celu zapewnienia Wam jak największego bezpieczeństwa i jak najszybszego wykonania powierzonego nam zadania - zakończył beznamiętnym tonem, zupełnie jakby recytował jakąś formułkę z pamięci. - Pełen profesjonalizm, ma się rozumieć.
- A to bardzo ciekawe. Jakiś czas temu była mowa, że przewodnik jest potrzebny, gdyż zna teren. A teraz już utrudnia, tak?? Ciekaw cóż też spowodowało, że nastąpiła taka gwałtowna zmiana podejścia do jego osoby?? - Zdziwiła się wręcz teatralnie.
- Nie zrozumiała Pani - znowu odezwał się Fox. - Udajemy się do kolejnej strefy, gdzie panują inne warunki i inni ludzie rozdają karty. To zmienia parę kwestii, ale znaleźliśmy rozwiązanie. Jak mówiłem, nie musicie się tym martwić. Nie ma tu za wiele do tłumaczenia. Proszę się skupić na swojej części zadania.

Pani biolog westchnęła bardzo głośno. Nastąpiła krótka chwila ciszy, podczas której kobieta przyglądała się po raz nie wiadomo który osobom mającym zapewnić jej bezpieczeństwo.
- Powtarzanie, że nie muszę się martwić nie rozwieje moich wątpliwości. - Odezwała się w końcu. - Naprawdę. - Wyraźnie zaakcentowała to słowo. - Gołym okiem widać, że nie jest dobrze. Nie oczekuję apartamentu w Hiltonie, ale to… - Ruchem ręki wskazała na budynek w którym się znajdowali. - I ja mam się nie martwić?? - Spytała całkiem poważnie. - Tak wiem. - Nie dała dojść nikomu do głosu. - Powinnam wam zaufać. - Uśmiechnęła się kwaśno i ironicznie jednocześnie. Potem odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem zostawiając czwórkę najemników samych.
- Zbierajmy się, zanim zrobi coś głupiego - powiedział cicho Raver, wskazując głową na odchodzącą Jeanne.

Kane bez wyrazu przyjął pojawienie się pani doktor. To nie było pierwsze jej przedstawienie i zapewne nie ostatnie, więc spływały po najemniku niemal od razu. Zresztą, Fox próbujący jej to wytłumaczyć zrobił wystarczająco dużo. Gdy odeszła, skinął głową na słowa Ravera.
- Kobieta przyzwyczajona do tego, że inni skaczą wokół niej? Jestem bardzo ciekaw, jak ona się wpieprzyła w ten syf. - Dopalił papierosa i wyrzucił niedopałek. - Ruszamy. Peter, rozumiem, że masz adres? Jak mamy im zapłacić?
- Mam. Pieniądze zostawiamy im przed drzwiami - odpowiedział Wig.
- Peter, jak dla mnie wyglądasz na zdrowego - ocenił Felix, przyglądając się towarzyszowi krytycznie. - Pokierujesz.

Postawę towarzyszy Raver przyjął z rozczarowaniem. Oni naprawdę woleli wlec ze sobą tego ćpuna niż wybrać pewniejsze, prostsze rozwiązanie. Barbarzyństwo. Kontakt Miracle. Zapewnienia o lojalności. Dla Felixa to były tylko wymówki; przeszkody, które zresztą mogliby obejść. W najlepszym wypadku LuQman będzie jak wrzód na dupie, w najgorszym - narazi ich wszystkich. Swoją drogą, ciekawe, jakimi niespodziankami dzikus ich jeszcze uraczy. Bo co do tego, że jakimiś na pewno, Fox wątpliwości nie miał żadnych. Może chociaż nadarzy się okazja, by go solidnie okopać... a może trzeba będzie losowi tutaj pomóc. Raver nie miał zamiaru wchodzić w poważny konflikt z resztą w sprawie kogoś, kto nie był tego wart, ale człowiek musi sobie czasem pozwolić na takie małe przyjemności.

Kryjówki, którą załatwił Peter, nie dało się nazwać kryjówką. Za to pierwszy raz mogli się pokusić o użycie słowa "znośna". Mieszkanie bowiem znajdowało się mniej więcej w środku strefy rządowych, na ostatnim piętrze czteropiętrowego, murowanego budynku z płaskim dachem. Zajmowało połowę przestrzeni piętra, miało także sprawne, choć zwykłe drzwi. Obok znajdowała się nawet skrzynka, w której mieli właśnie zostawiać pieniądze w określonych porach dnia. Cóż, swojej obecności tam ukryć i tak nie mogli. Pomijając straże i kamery wyłapywane na ulicach, w budynku żyło bowiem dużo zwykłych mieszkańców Mogadiszu. Nawet po chwili przebywania w tej strefie szybko doszli do wniosku, że jest najbardziej cywilizowana ze wszystkich. Być może również najbezpieczniejsza. Zatrzymano ich dwa razy, lecz były to bardzo krótkie postoje, podczas których skanowano twarz kierowcy i zaglądano do vana. Niewątpliwie upewniano się, czy nie jadą samochodem-pułapką.

Samo mieszkanie nie miało wysokich standardów, za to przynajmniej miało jakieś. Trzy pomieszczenia oddzielone kotarami, coś na kształt kuchni i przede wszystkim - łazienka z prysznicem, z drzwiami na klucz. I woda do tego. Był też prąd. Podstawowe sprzęty. Jak na to co przeżyli wcześniej, to wyglądało niemal jak hotel. Nawet jeśli najemnicy mogli obawiać się faktu, że każdy może beznadziejnie łatwo dowiedzieć gdzie przebywają. Przynajmniej były dwie drogi ucieczki - na dół i na górę.

Felix skłonił się, otwierając drzwi przed Jeanne i puszczając ją przodem.
- Pani Oksendal, mam nadzieję, że nowe lokum bardziej przypadnie Pani do gustu niż poprzednie. Niestety, to bardzo dziki kraj, a wszystkie miejsca w Hiltonie były już zajęte. Robimy co możemy. Niech nam Pani wybaczy. - Ton był niemalże przepraszający, lecz uśmiech, który mu towarzyszył, mógł już oznaczać wszystko.
- Ukontentowana jestem w pełni. - Posłała najemnikowi beznamiętne spojrzenie. - Nareszcie zaczynam wierzyć w wasze zapewnienia. - Ta część jej wypowiedzi nie pozostawiała złudzeń. Nawet dziecko wyczułoby ironię.
- Nawet Pani nie wie, jak się cieszę - Raver przewrócił oczami, gdy Jeanne już weszła. Następnie poczekał, aż wejdzie reszta, sam wchodząc jako ostatni. Położył swój plecak w kącie i rozejrzał się po wnętrzu.
- Co jest bliżej, to coś przypominające meczet czy ten drugi punkt? Nie mamy tutaj szans na ukrycie się, trudno będzie też węszyć przy takim tłumie. Zresztą, w ogóle wygląda na to, że strefa jest nieźle kontrolowana. Nie wiem, czy nas do tego dużego budynku wpuszczą. Jeżeli nie nadłożymy zbytnio drogi, może lepiej najpierw sprawdzić drugi punkt. Wygląda na coś mniej ważnego, albo więc szybko wykluczymy, że jest warty uwagi, albo natrafimy na jakiś trop. Tak czy siak, według mnie pójdzie łatwiej niż z tym pierwszym.
Po chwili Fox wyciągnął holofon i zwrócił się bezpośrednio do Blue:
- Tak na marginesie, te adresy… - najemnik potrząsnął holofonem - Nie wiem, czy miałaś okazję je wcześniej sprawdzić. Może Arabowie wiedzieli coś, czego nie wiemy my. Jeżeli któryś adres pasuje do tej strefy… - resztę pozostawił niedopowiedzianą.
- Mmm… cywilizacja… - zamruczała Shade na widok pomieszczenia z prysznicem. - Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę na kąpiel. Skoro nikt się nie zgłasza zamawiam je pierwsza. Potem bym się przespała i mogę ruszać zobaczyć ten duży budynek. Przez ten czas naładują mi się baterie kombinezonu.

Kane opadł na wysłużony fotel, który niebezpiecznie jęknął po jego ciężarem i westchnął z przyjemności. Zerknął na Foxa, który zaczął stwierdzać oczywistości i przeniósł wzrok na Shade.
- Jeśli pójdziesz sama, musisz mieć się na baczności. Możemy pojechać we trójkę. Wyrzucimy cię przy jednym z celów, we dwóch pojedziemy do drugiego. Po drodze zabierzemy cię znowu. Można to zrobić tak, by nic nie zauważyli. Ktoś jak zwykle musi zostać. Któryś chętny? - wyszczerzył się do Wiga i Foxa. - Niezależnie od wszystkiego dalszy plan ustalamy po zwiedzeniu obiektów. Nikt nie ryzykuje bardziej niż trzeba, na razie nie wiemy czy są istotne. Blue, masz jeszcze trochę tych urządzeń, czy może pojedziesz z nami?

Felix spojrzał najpierw na O’Harę, potem na Wiga, a w ostatniej kolejności na związanego LuQmana, gdzie najpierw trochę się skrzywił, a po krótkiej chwili nieco uśmiechnął.
- Wig, siedziałeś ostatnio. Możesz iść, jak chcesz.
Blue ocknęła się nagle, zamrugała oczami i przyglądała się Raverowi przez moment, po czym przecząco pokręciła głową.
- Adresy… Nie zajmowałam się tym zbytnio. Tutejsze ulice nie mają oznaczeń, łatwiej pewnie byłoby zapytać tutejszych. Ciężko też ocenić, czy się pokrywają. Lokalizacja punktów na mapie została określona na podstawie czegoś zupełnie innego.
Fox skinął głową na opóźnioną reakcję hakerki. Zaraz potem odezwał się Peter. Wyraz twarzy miał taki jak zwykle.
- Odpuszczę sobie tę kolejkę, rezerwując jednocześnie następną. Przejedziesz się, Felix.

Nie wyruszyli natychmiast. W końcu trzeba było skorzystać z komfortów, jakie oferowało to mieszkanko. Mieszkanko, nie kryjówka. To istotna różnica, która nie mogła umknąć żadnemu z najemników. Wkrótce wszyscy, którzy mieli jechać, znaleźli się jednak w wozie. Raver włączył silnik, wrzucił bieg i ruszył w kierunku wyróżniającego się punktu. Zgodnie z planem, Valerie miała wyjść pierwsza i przeprowadzić tam mały rekonesans, podczas gdy Felix i Kane sprawdzą drugą lokalizację. Ciekawe, co tym razem pójdzie nie tak...
 

Ostatnio edytowane przez Cybvep : 09-09-2013 o 22:17.
Cybvep jest offline  
Stary 09-09-2013, 23:21   #107
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Powrót Rusht i O’Hary wyrwał panią biolog z objęć Morfeusza. W zasadzie powinna być im wdzięczna za to, wszak niedane jej było tej nocy zasnąć snem sprawiedliwych. Miast tego męczyła się wśród sennych koszmarów. Dlatego z wielką ulga przyjęła to niespodziewane wybudzenie, chociaż zapewne oznaczało wielkie zmęczenie dnia następnego.
Jeanne kręciła się trochę na swoim posłaniu. W końcu jednak zrezygnowała z prób ponownego zaśnięcia. Zajęła się lekturą kilku nudnawych artykułów. Nie poświęcała im jednak zbytniej uwagi, dlatego bez problemu zauważyła jak szef najemników i jedyna kobieta w ich grupie wymknęli się gdzieś. W zasadzie, to co robią pozostali w swoim powiedzmy wolnym czasie nie za bardzo obchodziło Øksendal. Dlatego też udała, że w ogóle jej to nie interesowało. Nie uszło jej uwadze, to że Rusht wróciła o wiele bardziej odprężoną i spokojniejsza niż kiedy wychodziła z pokoju. Pani doktor doskonale znała ten rodzaj spokoju i odprężenia. Niejednokrotnie obserwowała go u swojej współlokatorki. Jakiś czas później w kuchni lub w łazience można było się natchnąć na “kawał niezłego miecha”, jak to raczyła zwykle komentować ostatnia z mieszkających razem z nią osób. Czasem spędzali długie chwile na komentowaniu walorów kolejnego wybranka Leyii. A komentować co było, gdyż Azjatka miała niezły gust.
O’Hara też miał odpowiednie warunki. Jeanne dałaby sobie rękę obciąć, że spodobałby się jej przyjaciółce. Zresztą nie tylko jej. Wszyscy w trójkę polecieliby na niego. Jeanne uśmiechnęła się do swoich myśli, przyglądając się najemnikom.
“Takim to dobrze.” Przebiegło jej przez myśl. Musiała przyznać sam przed sobą, że wielokrotnie zazdrościła Leyii swobody i braku skrępowania w tych sprawach. Czyli czegoś czego zawsze brakowało samej pani doktor.

***

O świcie wyruszono na wymianę ze zleceniodawcą. To był dobry pomysł, żeby oddać im pojemniki z niebezpiecznym wirusem.
Po powrocie najemnicy postanowili się naradzić co do dalszego planu. Szkoda tylko, że postanowili to zrobić we własnym gronie. Być może poinformowaliby specjalistki o wyniku owych ustaleń, ale Jeanne postanowiła sama dowiedzieć się o co chodzi. I znowu nie potoczyło się to dobrze. Nastąpiła wymiana zdań, którą za przyjemną uznać trudno było. A do tego jeden z najemników zachował się wysoce niestosownie. Co wzbudziło pewne obawy w kobiecie.

***
Strefę rządową uznano za idealne miejsce na następny postój. Nowy kontakt Wingfielda zorganizował im jakieś lokum. O niebo lepsze niż poprzednie. Jeanne bardzo ucieszyła się, gdy zobaczyła owo miejsce. No może bardzo to była przesada, gdyż zbytnich emocji nie okazała na zewnątrz, ale preskryptywna długiego prysznica bardzo jej odpowiadała. Wprawdzie musiała poczekać na swoją kolejkę, ale jak to mówią “im dłuższa gra wstępna...”.
Leżała w tym czasie na jednym z łóżek i w palcach obracała wręczoną jej wcześniej przez nieznajomego wizytówkę. Nawet zaczęła się zastanawiać jakież to rozrywki może to miasto zaoferować.

Gdy już pozostali skończyli toaletę i część z nich wyjechała na kolejne rozpoznanie pani zajęła prysznic. Pozwoliła by ciepła woda obmyła jej zakurzone ciało. Było to niemal ekstatyczne doznanie, zważywszy na warunki w jakich się znalazła.
Stojąc tak i delektując się woda spłwająca po całym jej ciele, mogła na chwilę zapomnieć o tych wszystkich niedogodnościach. Taka mała chwila zapomnienia.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 11-09-2013, 15:50   #108
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 11:21 czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Mogadiszu, strefa rządowa, Somalia




Prysznic działał. Woda była ciepła. Może nie gorąca, ale czepianie się szczegółów w takiej sytuacji byłoby nietaktem. Taki już był ten kraj, lepszych warunków niż tutaj nie spotkali jeszcze od czasu, w którym ich stopy dotknęły somalijskiej ziemi. Było prawie normalnie.
Przez okna widzieli spory plac, od samego rana oczyszczany z różnych straganów i ludzi. Ustawiano tam jakiś podest i nawet przynoszono ławki. Nad podestem rozwieszono wielką płachtę przedstawiającą wielkiego murzyna w garniaku i z cygarem w ustach. Tutejszy prezydent? Zahe szybko to potwierdziła.
- Obdan Hlama, przywódca tutejszej frakcji. Niby rodowity Somalijczyk. Dwie pozostałe frakcje go nie uznają, przejął władzę po zamachu stanu, chociaż nikt nie przyznaje się do tego otwarcie.
Nie wiadomo co tu się szykowało, ale na pewno coś głośnego i mającego przyciągnąć wiele osób.

Nie było to jednakże wydarzenie istotne dla najemników. Odpoczywając, ładując baterie i zmywając z siebie kurz i pot, przygotowywali się do realizacji kolejnych punktów planu. Nawet Ghedi był spokojny. Nikt nie brał tego za na tyle dobrą monetę, by go rozwiązać, czy nawet zdjąć mu knebel. Trzeba było go poić, ale to nie tak wielka cena za spokój.
W końcu byli gotowi i pozostawiając Petera i Jeanne, udali się do vana. Blue szła z nimi, uznając, że będzie znacznie efektywniejsza na miejscu.
- W tej strefie otwarte połączenia mogą być niebezpieczne, gołym okiem widać, że mają tu sporo sprzętu - zbliżyła się do Foxa, mówiąc mu do ucha na tyle cicho, by tylko on usłyszał. - Nie tylko ja mogłam wychwycić przekazy twoich przyjaciół. Nie wiem czego się dowiedziałeś, ale lepiej, żeby nie zagroziło to mojemu bezpieczeństwu. Wolałabym nie musieć mówić o tym O'Harze.
Ominęła go i wsiadła do samochodu.


Wig, Jeanne

Zostali tylko we dwójkę, nie licząc usadzonego w kącie przewodnika. Niewiele oczywiście było do roboty, mimo tego kobieta włączyła komputer, zajmując się wszystkim, co tylko mogło pochłonąć jej uwagę. Wig nie miał takich luksusów, za to mógł dokładnie przyglądać się temu co działo się na zewnątrz. Podest już skończono, rozwieszając nowe plakaty. Jak na tak niebezpieczne czasy, otwartość tego wszystkiego mogła zastanawiać. Być może liczyli na to, ze nowoczesna technologia załatwi sprawę ochrony. Powoli gromadził się także tłum. Ludzie przychodzili, bo wiedzieli lub dlatego, że działo się coś ciekawego i chcieli popatrzeć.
Może wielbili swojego przywódcę? Ciężko ogarnąć rozumowanie takich społeczności, ciągle zacofanych, może nawet prymitywnych.
Nagle rozległo się łomotanie w drzwi. Ktoś coś zza nich wykrzyczał, ale Peter zrozumiał to dopiero po odezwaniu się translatora.
- Prezydent przemawia o dwunastej! Wszyscy zobowiązani są wiwatować z okien i balkonów lub proszeni o wyjście na plac!
Brzmiało to z lekka komunistycznie. Zanim jednak najemnik stracił zainteresowanie, pod drzwiami ktoś wsunął kartkę. Był na niej tekst po angielsku.
"Jeśli zlikwidujecie czarnowłosą, białą kobietę towarzyszącą Odbanowi, dostaniecie to, czego tu poszukujecie. Czas do końca dnia."
Był jeszcze numer, zgadzający się z tym, który Wig otrzymał od swojego kontaktu.


Shade

Nie mieli większych problemów z dojechaniem w pobliże pierwszego z celów, chociaż tłum przy ich nowej "kryjówce" robił się coraz gęstszy. Powrót na miejsce będzie zapewne kłopotliwy, lecz to był problem na później. Shade wyszła z vana, korzystając z tego, że ten zatrzymał się, a Kane wysiadł na chwilę, kupując jakieś żarcie na pobliskim straganie. Kombinezon działał, dzięki czemu mogła łatwo uniknąć obserwatorów. Prawie na pewno przynajmniej jeden z nich widział samochód. Z drugiej strony, poruszanie się jako osoba "niewidzialna" w środku dnia, wśród tłumu ludzi, nie należało do łatwych. Wystarczyłoby, żeby ktoś dostrzegł poruszenie, lub przypadkiem o nią zahaczył.

Okolica, w której wysiadła, należała do tych "lepszych". Wzdłuż ulic ciągnęły się tu zwykle niskie budynki, zwykle maksymalnie jednopiętrowe, otoczone płotami lub przylegające bezpośrednio do ulicy. Co jakiś czas tylko między nimi wybudowano znacznie większy, wielorodzinny, zdradzający ślady nieco nowocześniejszych rozwiązań i systemu mieszkaniowego bardziej rodem z zachodu. Jak było w środku, najemniczka nie sprawdzała. Interesował ją wyłącznie cel, do którego wreszcie dotarła.

Meczet, bo faktycznie nim się okazał cel, wpasowany był między zwykłe miejskie zabudowania. Wybudowany na planie kwadratu, był dość wysoki, z jedną umiejscowioną nieco w rogu wieżą, czy jak to się nazywało w islamskiej kulturze. Shade raczej nie była znawczynią nazewnictwa. Obeszła budynek, dostrzegając trzy wejścia - dwa podwójne od frontu, dla wiernych - obecnie zamknięte, choć nie na klucz. Budynek najwidoczniej funkcjonował zwyczajnie - obecnie tylko nie było w nim wiernych. Zaglądając do środka dostrzegła wyłożoną jakimiś dywanikami podłogę i mnóstwo kolumienek - zarówno podtrzymujących dach jak i pełniących funkcje dekoracyjne. Kilka osób klęczało tam, lecz nie była to jeszcze pora modłów.
Pojedyncze, metalowe drzwi znajdujące się z drugiej strony budynku były już zamknięte. Wychodziły na stronę jakiegoś domu, lecz ludzie przechodzący ulicą także je widzieli. Otworzenie ich mogło okazać się problematyczne. Musiały kierować do pomieszczeń innych od głównego i zapewne stamtąd także dało się dostać do środka. Tylko czy byłoby to łatwiejsze?
Sama musiała zdecydować.


Fox, Irishman

Drugi cel znajdował się znacznie dalej od ich nowego lokum. Musieli przejechać prawie pół strefy, zbliżając się do nabrzeża, a nawet samego portu, choć nie przekraczając jego umownej granicy. Zatrzymano ich ze dwa razy, nie zadawano jednak zbędnych pytań. Zauważyli, że im dalej od granicy stref, tym coraz mniejsza szansa na spotkanie białego człowieka. W zasadzie widzieli tylko jednego, na jednym z pierwszych mijanych posterunków. Później wyłącznie ludność tubylcza. Nie dziwiło to tak bardzo - profesjonalistów chciano mieć w najniebezpieczniejszych strefach. Lub w takich, gdzie inni będą mogli tę obecność dostrzec.

Ostatecznie wyjechali ze strefy mieszkalnej. Okolica zmieniła się mało subtelnie, kiedy domy mieszkalne zastąpione zostały głównie blaszanymi puszkami, łatwymi do zbudowania w każdym miejscu na świecie. Pełniły tu jednocześnie rolę magazynów jak i firm, niezbyt licznie działających w tym mocno anarchistycznym kraju. Dlatego też miały osobną ochronę, objawiającą się w postaci ubranych w mundury tubylców, pilnujących zarówno wjazdów jak i niektórych dachów. Część tych budynków musiało także służyć jako strefy produkcyjne, zatrudniające dużą ilość tubylców. Ludzi kręciło się w okolicy dużo, lecz tutaj nieoznaczony van nie wzbudzał praktycznie żadnej sensacji. Dostawczych samochodów parkowało i jeździło tu wystarczająco dużo.

Ich cel był budynkiem bardzo podobnym do innych. O'Harze trochę przypominał nawet magazyn, który szturmowali razem z Valerie zeszłej nocy. Różnica była tylko taka, że ten był trochę mniejszy, a biura znajdowały się tu na piętrze, lecz przy zewnętrznej stronie - tu też były okna i drzwi, do których prowadziły metalowe schodki. Nad tym biurem znajdował się kiedyś napis z nazwą firmy, lecz musiał zostać ściągnięty. Został tylko wyblakły ślad szyldu. Z pomocą lornetki dało się go jednak odczytać z samych drzwi. "Hummels & Co.". Blue bez trudu skojarzyła tę nazwę.
- To ta firma, na którą natknęłam się na samym początku, gdy szukałam informacji o Umbrelli.
Wejścia do środka broniły elektroniczne zamki. Oczywiście nie licząc strażników. W okolicy zdecydowanie nie znajdowali się sami, lecz ich cel sam w sobie wydawał się obecnie opustoszały. Nie stały przy nim żadne samochody, nie kręcili się ludzie - przynajmniej w bezpośredniej bliskości. Z jednej strony znajdowała się jakaś fabryczka, z innej magazyn, pod którego podjeżdżała właśnie ciężarówka. Na jednym z okolicznych dachów kręcił się strażnik w mundurze.
 
Sekal jest offline  
Stary 16-09-2013, 20:38   #109
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Z jakiegoś powodu, Mogadiszu w strefie rządowej wydawało mu się bardziej niebezpieczne. Ilość uzbrojonych ludzi wydawała się podobna, lecz fakt, że tutaj mieli mundury już o czymś świadczył, nawet jeśli nie przeszli więcej od bardzo podstawowego szkolenia. Martwiła również obecność białych najemników, przypuszczalnie o wiele lepiej obeznanych z rzemiosłem niż tutejsi amatorzy. Do tego kamery i mieli cały komplet mówiący wprost: bądź kurwa grzeczny, albo masz przesrane. Nie wykluczał też ogona, aczkolwiek nie wypatrzył nic prócz tych na dachach, wystarczająco mocno utrudniających życie. Nie wątpił w to, że potrafili im przyczepić kogoś, kogo łatwo wypatrzeć się nie da, lub co gorsza, mieli sprzęt tak dobry, że ludzi już nie potrzebowali. Nie podzielił się tymi rozmyślaniami z towarzyszami. Zamiast tego wysadzili Shade.
- Powodzenia - mruknął najemnik do cienia wychodzącego z vana. - Kontakt przez komunikatory tylko w krytycznej sytuacji. Spotkanie w melinie za dwie godziny. Przy problemach zwyczajowy sygnał, im mniej rozmów tym lepiej.
Za mocno tu obnosili się z techniką, by ryzykować niepotrzebne przejęcie sygnału, albo co znacznie gorsze - całej rozmowy.

Uważnie obserwował okolicę, gdy jechali w kierunku drugiego celu, wyłapując tyle szczegółów, ile było można. Najbardziej liczyły się straże i posterunki, a także technologia. Kamery były zwykle cholernym utrudnieniem w pracy najemnika. Odwrócił się w kierunku hakerki.
- Jesteś w stanie pośledzić tubylców? Sprawdzić jak są aktywni komunikacyjnie?
Uniosła wzrok od holograficznego ekranu i skinęła krótko. Odpowiedź otrzymał jeszcze przed tym, jak dotarli do mocniej chronionej strefy przybrzeżnej.
- Natężenie tylko trochę większe od tego w innych strefach, większość komunikacji odbywa się prostymi kanałami i jest słabo szyfrowana. Wyłapałam jednak trochę wiadomości mocno kodowanych, niektóre wychodzą także poza Mogadiszu. Więcej ze swojej pozycji nie potrafię określić. Ani ich przejąć.
Podziękował jej skinieniem, nie analizując tego nawet. Wjeżdżali właśnie na teren, którym wojsko interesowało się znacznie bardziej. Strefa magazynowa i produkcyjna, więc ta czujność nie dziwiła. Za to irytowała.

"Hummels & Co.". Całkiem europejska nazwa na kawałek hangaru. Kane nie zastanawiał się długo. Póki widział ich tylko jeden. Lepszy byłby żaden, ale odwracanie uwagi w tym miejscu mogło narobić więcej szkód.
- Wchodzimy na chama. Blue, otworzysz te zamki?
Kobieta bez namysłu potwierdziła.
- Bułka z masłem. Wyglądają jakby nic cennego w środku nie kryli.
O'Hara wyszedł z vana i dziarskim krokiem poszedł w kierunku wejścia do biur. Hakerka była tuż za nim i zasłonił ją przed wzrokiem strażnika, gdy podpinała się do urządzenia. Z dziwnym wyrazem twarzy pchnęła delikatnie drzwi, bez problemu je uchylając.
- Ktoś był tu przed nami. Było otwarte.
- Cholera - najemnik skomentował to krótko i pchnął ją do środka. Gdy Fox także wszedł, zamknął za nimi drzwi.

W środku, w biurach, niewiele zostało. Proste biurka, krzesła, szafki - prawie puste. Walało się po nich tylko trochę dokumentów, wyglądają na mało przydatne dokumenty przewozowe, składowe i inne takie. Blue szybko odnalazła miejsce, gdzie podpięty był sprzęt komputerowy.
- Potrzebuję trochę czasu.
Kane skinął głową i zajrzał do jednych drzwi. Kibel. Podszedł do drugich i otworzył. W środku było zupełnie ciemno.
- Fox, pilnuj przedpola.
Sam poszukał przełącznika światła w hali, macając po omacku zaraz za przejściem. Ostatecznie udało się i nie został zmuszony do użycia szwankującego noktowizora. Światła rozbłysły przy suficie, oświetlając do połowy wypełniony hangar - głównie otwartymi kontenerami z urobkiem i zamkniętymi z niewiadomą zawartością. Poza tym stała tam ciężarówka, ze dwa wózki widłowe, a nawet niewielki dźwig. Irlandczyk zagwizdał.
- No no, ktokolwiek był tu wcześniej, na pewno nie byli to tubylcy.
Nie zdążył się rozejrzeć, gdy Raver zameldował o zbliżających się intruzach.
- Nie strzelaj, wracam do ciebie. - Chwilę później był już przy oknie. - Dobra, mam lepszą gadkę i naładowaną tarczę. Idź się rozejrzyj do tego hangaru, sprawdź co w kontenerach i czy ciężarówka sprawna. Nią możemy odjechać w razie co. Blue, lepiej się pospiesz.
Spojrzał na kobietę i uśmiechnął się przepraszająco. Nigdy nie dość czasu na przyjemności.
 
Widz jest offline  
Stary 16-09-2013, 21:37   #110
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Prysznic, nawet chłodny, po kilkudziesięciu godzinach przebywania w pustynnych warunkach, zawsze był rozkoszą, zazwyczaj raczej niedostępną, więc dziewczyna z prawdziwą radością powitała ich nową kwaterę. Wychodząc po kąpieli posłała Wigowi pełen zadowolenia uśmiech i poklepała go po ramieniu mówiąc:
- Naprawdę świetnie się sprawiłeś z tym lokum. Jeszcze tylko kilku czarnych niewolników z wielkimi wachlarzami i poczułabym się jak w seraju.
- Jednego mamy - odpowiedział wesoło Wig, wskazując głową na Ghediego. - Za ułaskawienie pewnie zrobi wszystko. Daj mi siatkę i nałapię więcej - mrugnął do niej.
Najemniczka roześmiała się szczerze rozbawiona wizją Petera biegającego po ulicach Mogadiszu z siatka na motyle i zarzucających ją na głowy co bardziej postawnych przechodniów.

***

Gdy pozostali odjechali, pozostawiwszy ją przed meczetem dziewczyna najpierw szybko zeszła z drogi śpieszącym chodnikiem przechodniom i przywarła do ściany. Nie chciała by któryś wpadł na nią przypadkiem i zaprzepaścił kamuflaż.
Może wejście od frontu przez drzwi dla wiernych byłoby łatwiejsze, ale Shade musiała się liczyć z zainteresowaniem zgromadzonych w środku osób, gdyby nikt nie wszedł do środka przez otwarte nagle drzwi. Jakoś nie wierzyła, by byli aż tak zajęci swymi modłami, by nie zwrócić na to uwagi. Po za tym nie sądziła by cokolwiek ją tu sprowadziło dzięki sygnałowi wykrytemu przez Blue znajdowało się w głównym pomieszczeniu. Czyli i tak musiałaby je później jakoś opuścić.
Postanowiła więc spróbować od strony zamkniętych drzwi, które mogły prowadzić na zaplecze.
Nie była najlepszym włamywaczem, nie była tez jednak amatorem w tej dziedzinie. Niestety przechodnie dość często przemieszczający się po chodniku dość mocno przeszkadzali jej w skupieniu na tym zadaniu. W pewnym momencie jeden z nich przeszedł tak blisko drzwi, ze prawie otarł się o rozpłaszczona na nich dziewczynę. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, że nie wyczuł jej oddechu. W końcu, po czasie który w innych okolicznościach uznałaby za wstydliwie długi zamek w końcu ustąpił. Teraz musiała tylko wyczekać odpowiedniego momentu, kiedy nikt z poruszających się w okolicy ludzi nie zwracał się bezpośrednio w jej kierunku, by je otworzyć i wejść do środka.
W końcu znalazła się w mrocznym wnętrzu, które po zalanej słońcem ulicy na kilka sekund wyłączyło jej zmysł wzroku. Zdążyła tylko zarejestrować gładkie, nieozdobione niczym ściany i schody prowadzące w górę i w dół. Założyła wstępnie, że schody w górę prowadzą prawdopodobnie na wieżę, którą zaobserwowała z zewnątrz, postanowiła więc najpierw rozejrzeć się po tym co znajduje się poniżej budynku. Jeśli założeni okaże się błędne w drugiej kolejności planowała obejrzeć górę. Z zaskoczeniem zauważyła, że cała podłoga pomieszczenia wyłożona jest miękkim dywanem, także schody pokrywał kobierzec idealnie tłumiący jej kroki.
 
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172