Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-05-2014, 23:05   #141
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Ziemia, Europa
Minęło sporo ponad sto dni.
Borys wraz z Okamijinem i Albertem stali na dachu jednego z wieżowców. „Muszę ją wyczuć” tłumaczył im gargulec. Ich zadaniem na ten moment było odnalezienie lokalizacji Matki. Musieli do niej dotrzeć, i wymusić na niej wejście do konspektu. Nie będzie łatwo. Henry miał przewagę, mógł się przygotować, rozmyślić plan. Jak gdyby tego brakowało, sygnał energii matki będzie wyczuwalny dopiero wtedy, gdy zacznie się rozłam.
Gdy Rosjanin owity w ogromny płaszcz, zasłaniający jego ogromne cielsko rozglądał się w dal neonowego miasta technologii, wszystko stało się nagle jakieś takie inne. Gwiazdy stały się czarne, niebo jednak białe. Nie wszystkie naraz. Zmieniały się powoli, przeistaczały w inwersję swojej natury. Tak wyglądała ujemna sfera konspektu. Przechodziła ona w obecnym momencie na wymiar rzeczywisty. A co potem?
Potem wszystko zniknie. Nie będzie niczego. Najprostszym wyjaśnieniem byłaby nieskończona ciemność. Brak wszystkiego, nawet światła. Ale czy wyobrażenie sobie czegoś takiego jak koncept nicości, było możliwe dla ludzkiego umysłu? Nawet tak rozwiniętego jak Borysa? Było to nieco intrygujące zagadnienie...

Albert podniósł głowę. Otworzył lekko usta. Wyglądał na zdumionego. Był pod wrażeniem.
- Księżyc. – mruknął, niemal bliski śmiechu. - Schowali ją na księżycu. – powtórzył.
Okamijin przejął się tym dość mocno, łapiąc kreaturę za ramię. - Czekaj, czyli co teraz!? – spytał.
- Baza. – mruknął Borys mimowolnie. Ta konkluzja naszła go naturalnie, była oczywista dla niego. Był rozwinięty ponad ludzkość, więc dlaczego ludzkość nie mogła po prostu zejść mu z drogi? Nie miał pojęcia. Przydałaby się na to jakaś odpowiedź. Ludzkość była zbyt głupia. Człowiek nie mógł pojąć czwartego wymiaru. On nie mógł pojąć logiki człowieka.
Gargulec przytaknął. - Użyjemy twojej energii aby oderwać bazę i wetrzeć ją w powierzchnię księżyca, jak gdyby nigdy nic. – przytaknął w mig pojmując zamysł Rosjanina. - [i]W drogę panowie.


Księżyc.
Henry wraz z Steinerem i Deusem przyglądali się nieprzytomnej matce unoszącej się w wypełnionej podtrzymującym życie płynem. Mężczyźni spojrzeli na siebie nawzajem. - To ostatni krok. – mruknął Steiner. Mówił powoli, ciężko było mu nawet oddychać. Matka emanowała ogromną ilością energii psionicznej. Nie była to zwykła energia, miała w sobie oba ładunki. Nawet oni, książęta, nie mogli jej wyczuć. Dopiero gdy znaleźli się w pomieszczeniu, ten ciężar je przytłoczył. - Musicie wejść. – podyktował. - Jeżeli zostaniecie z nami chociaż moment dłużej, nie mamy gwarancji że dotrzecie na miejsce. Im później spróbujecie wejść, tym większe zagrożenie. – ostrzegł. Albo też dodał otuchy. Zadaniem Steinera wraz z Soekim i Mulchem było opóźnienie Borysa. Mieli na to ogromny potencjał. Choć wiedzieli, że Borys nie będzie sam. Przyjdzie wraz z wybrańcem Alberta. Chyba, że to on nim jest. Wtedy nie mieli pewności. - Powodzenia.
Dwójka przyłożyła dłonie do szklanej tuby. Ich ciała upadły na ziemię niczym martwe zwłoki.

- Co teraz? Czekamy? – Zapytał Deus siedząc pośród bieli. Było to nietypowe miejsce, choć nieco lepsze niż do tej pory zwiedzane przez nich lokacje konspektu. Przede wszystkim, stąpali po bieli, a niebo było czernią. Dwa kolory. Dużo bardziej zbliżało to ich percepcję do tej z ziemi. Martwiącym było raczej to, jak kolory te zbliżały się do siebie. W oddali widać było ich gradację, która bardzo, bardzo wolno malała. Chłopak westchną, wyraźnie trzęsiony emocjami. - Jeszcze tylko moment.


Ziemia, miejsce nieznane.
Odziane w płaszcze postaci czterech kobiet wpatrywały się niepewnie w niebo.
Jedna z nich wyrzuciła na ziemię papierosa, aby zdeptać go z impetem. - W sumie jesteśmy sami sobie winni, nie? – zagadnęła. - Mogłyśmy lepiej o to zadbać.
- Shabondama. – mruknęła czarnowłosa z przekąsem. Najmłodsza z grupy nie mogła się powstrzymać, przed zanuceniem przyśpiewki.
„Mydlana bańka wzniosła się
Pod sam sufit wzleciała
a przy tknięciu prysła,
pękło i nie było jej więcej.”
Dziewczyny prychnęły lekkim śmiechem. Ktoś przeskoczył do ostatniej zwrotki, aby uciąć pieśń.
„Wietrze, wietrze, nie płacz proszę.
Pozwól mojej bańce wzlecieć wzwyż.”

Kosmos, stacja CyberCore Corporation
Drzwi windy otworzyły się naprzeciw trójki mężczyzn. Borys wszedł do środka bazy oglądając ją z małą dozą nostalgii. W sumie nie lubił tak tego miejsca. Nawet nie spędził tu zbyt dużo czasu.
Zaraz za nim do środka weszła pozostała dwójka. Używali go jako swoistego mięsa armatniego. Nie był jednak pewien czy do końca mu ufają. Nie, wiedzieli, że w końcu będą z sobą walczyć. Chodziło raczej o to kiedy, i kto będzie wtedy bardziej zmęczony.
Okamijin machnął palcem na jedne, potem na drugie drzwi. Zostali zamknięci w korytarzu otaczającego ziemię pierścienia. - To jak, lecimy? – spytał spokojnie okamijin. Nie dane im to jednak było. Drzwi po ich lewej stronie wyleciały uderzone kopnięciem.
Meer. W swoim egzoszkielecie.
Okamijin prychnął zirytowany. - To nigdy tak po prostu nie „wyjdzie”. Zawsze musi być ten ostatni samuraj? – spytał. - I co ty niby nam teraz zrobisz? – sprowokował psionika.
Meer zaś podniósł swój spory miecz, i trzasnął nim w ścianę.
Chciał zniszczyć bazę. Ich środek transportu. Nie był głupi.
 
Fiath jest offline  
Stary 29-05-2014, 16:40   #142
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Wakey... wakey

Controll override relased
Re-boot accomplished
Memory backlog restored.

Obraz w oczach Proxy powoli wracał na miejsce. Twarz oryginalnej Nikity widniała na przeciw mechanicznej dziewczyny. Kravchenko ustawiła robota na miejsce i odsunęła się nieco.
Kawałek za nią stały jeszcze dwie panienki. Młoda i niezbyt wesoła Tanu oraz jej stara znajoma Claudette.
- Odbiór? - mruknęła Nikita. - Halo, mecha-klonie? Odbierasz? - uśmiechnęła się delikatnie kobieta. - Świat się kończy.
Androidka zamrugała kilkakrotnie i rozejrzała się dookoła samym ruchem gałek ocznych. Aż jej wzrok zatrzymał się na Nikicie… właśnie TEJ Nikicie na której to wzór posiada wygląd.
- Gdzie jestem? - Rzekła beznamiętnie nadal przyglądając się Kravchenko. Ona czasem nie powinna być martwa?
- Dawne terytorium Geenie corp. Borys urządził tutaj niezły burdel. Ktoś cię wyłączył i zostawił. - objaśniła kobieta. - Więc przyszliśmy cię zabrać. Przyda się twoja pomoc.
W charakterystyczny dla siebie sposób uniosła brew, i cofnęła się krok w tył. Jej ręka odruchowo spoczęła tam gdzie powinna być katana… powinna.
- Co się działo gdy byłam wyłączona? - Jakoś nieufnie spozierała na zgromadzonych. Zwłaszcza na Nikitę. Tak bardzo ją dziwił fakt że stała przed nią, że postanowiła walnąć prosto z mostu.
- Ty czasem nie zginęłaś podczas jakiejś misji? - z tymi słowami zaczęła szukać po kieszeniach paczki fajek. Trochę to było dziwne że jedyne co robiła Proxy to zadawanie pytań, ale to miała jakoś od zawsze w swej “naturze”.
Nikita przykucnęła lekko. - Spałaś baaardzo długo. Ciężko tłumaczyć...Bez pytań, dobra? - poprosiła. - Sąsiedni do naszego wymiar niedługo zderzy się z naszym, nic nie zostanie. W tym cyklu oba światy są do siebie przeciwne. W całości. Jedyny sposób to zrobienie nowego cyklu, a to rola dla osoby która będzie w centrum upadku. - tłumaczyła powoli. - Henry i Borys rywalizują o tą rolę. Obaj jednak robią to błędnie. Borys jest szalony a Henry...ma dziwną ideologię. Musimy ich powstrzymać.
Rzeczywiście długo spała. Do niedawna osoby które mogła nazwać przyjaciółmi walcza teraz między sobą o coś czego Proxy nie do końca pojmowała. Ba, miała ich jeszcze powstrzymać, coś jej jednak mówiło że nie chodzi wcale o pogawędkę. W końcu wyciągęła z kieszeni wymięntoloną paczkę papierosów i wsadziła jednego w zęby. Iskry które strzeliły z palców odpaliły używkę. - Zdefiniuj “Powstrzymać”. - Wydmuchała dym nozdrzami, także kucając. Miała nie zadawać już pytań, ale chciała wiedzieć czy ma ich zabić.
- Cóż, sprawić, aby tronu nie zajęli. Tym my się zajmiemy. Ty nam pomożesz do nich dotrzeć. - uspokoiła ją Nikita. - Nie jestem pewna czy jeszcze ich zobaczysz. To wszystko potoczyło się w faktycznie niespodziewanym kierunku.
Nie że by tego nie zrobiła gdyby zależały od tego losy świata, ale jakoś ją uradował odrobinę ten fakt. Zaciągnęla się ponownie dymem i przemówiła.
- Dobrze pomogę wam. - Zaczesała kosmyk włosów za ucho. - Tylko chciałabym swoją broń. - Po ostatnim zdaniu zaczęła się rozglądać na boki jakby gdzieś tu była.
- Aa, aa, nie martw się. Musi być gdzieś w tym pobojowisku. Na pewno ją miałaś jak cię tu przytargali. - Nikita przeciągnęła się i oddaliła gdzieś na bok, przeszukać okolicę za czymś użytecznym.
Proxy odprowadziła wzrokiem Nikitę, manewrując papierosem z jednego kąta ust do drugiego. Ona sama też zaczęła grzebać w gruzach. Szukając swojego maleństwa, odezwała się do Tanu i Claudette.
- To może wy mi powiecie jakim cudem ona żyje? - Ostatniemu słowu towarzyszyło małe stęknięcie gdy przerzucała na bok ogromny kawał betonu.
- Nie była technicznie martwa. - zaprzeczyła Tanu. - Przeszła do konspektu, międzywymiaru. Oczywiście nikt o tym nie wiedział, więc wzięto ją za martwą. - objaśniła dziewczyna, wskazując palcem na kawałek katany wystający pod gruzem.
Proxy zbliżyła się do wystającego ostrza, odrzuciła na bok kawałki gruzu i wyciągnęła katanę. Sprawdziła rygiel, magazynek i rozkładanie się broni. Katana z przyjemnym dla ucha andoridki szczękiem metalu rozłożyła się, a sam kraniec ostrza nadal nie stracił połysku. Teraz musiała sprawdzić czy wszystko z rdzeniem jest w porządku. Rozglądnęła wokół. Żelbetowy słupek świetnie się nada.
Stanęła w małym rozkroku i ustawiła broń gotowa do zamaszystego cięcia.
Słupek rozpadł na ziemię rozcięty w połowie. Pneumatyczna katana wzmocniona PSI była cholernie skuteczna.
Z szerokim uśmiechem na twarzy spoglądała na efekt, po czym wykonałą wymach i wsunąła broń do pochwy przypiętej do paska. - Kozacko. - Rzuciła pod nosem. Odwróciła się w stronę dziewczyn i przemówiła podchądząc do nich.
- No ja jestem gotowa. A i Meer jest z wami? -
- Nie ma go. - odparła z żalem w głosie Claudette. - I nie ma jego śladów w wpisach. Możliwe, że też został wyłączony, ale nie wiemy gdzie go przetrzymują. Zresztą nie śpiesz się tak. Mamy ponad sto dni do bitwy. - uspokoiła nieco koleżankę. - To dużo czasu.
- Rozumiem. - Jej mina jakby zrzędła odrobinkę, lecz na bardzo krótko. - No więc co teraz? - Nie powstrzymała się od pytania.
- Szukamy Meera. I innych. - wzruszyła ramionami Claudette. - I ćwiczymy. Musimy być gotowi. - westchnęła.
Proxy skinęła głową, a że nie widziała lepszego zajęcia na ten moment postanowiła się rozejrzeć po ruinach kompleksu. - Pójde tam poszukać czegoś przydatnego/ - Wskazała palcem za górę gruzu, po czym zaczęła isć w tamtą stronę. Czego dokładnie szukałą nie mogła wiedzieć, ale będzie wiedziała jak już to zobaczy.
Dziewczyna oglądając zgliszcza wojny odnalazła wiele martwych ciał. O dziwo wiele z nich wyglądało jak znana jej Geenie. Nie było pytań, dziewczyna była klonem. W końcu natknęła się nawet na ciało samego Arnolda. Wychodziło na to, że przegrał on wojnę.

Rakieta

Dziewczyny znajdowały się wewnątrz rakiety kosmicznej. Zbudowanej przez Moondust jako projekt na temat eksploracji marsa. Okazała się dużo przydatniejsza niż przypuszczali. Matka znajdowała się na księżycu. Na szczęście robotom i królwnie to nie przeszkadzało. Gargulcowi też nie za bardzo.
- Będziemy ostatni. - mruknął ich gargulec. - W sumie to dobrze. Jeżeli się pośpieszymy, taka pozycja wyjdzie nam na dość pomocną. - spostrzegła.
Z grupą była jednak jeszcze jedna postać. Piąta. Nazywał się Moebius..
Był to niesłychanie niski stażec o dużym garbie, długim nosie niczym baba jaga, wyłupistych uszach i łysinie, z której resztki włosów otaczały go niby korona siwizny. Milczał dużo, był opanowany. Podobno to on wybrał Tanu na królową.
Proxy zgasiła peta przezuwając go w ustach i rzekła.
- Mam nadzieję że mamy jakiś plan. - Założyła noge na nogę, bawiąc się kataną. Ta zabawa polegała na wysuwaniu jej kciukiem z pochwy i chowaniu.
- Tak. - odezwała się Claudette. - Wpadamy na ostatni dzwonek. Zatrzymujemy process na ile nam starczy sił, dobijamy zmęczonych patałachów i wygrywamy główną nagrodę. - wyliczyła kobieta.
- Powiedziałaś to w taki sposób, że wydaje się to łatwym zadaniem. - Przeczesała włosy do tyłu. - Oby było tak jak mówisz. - Westchnęła obserwując gwiazdy przez szybę.
- Myślę że będzie. - przyznała. - Liczymy głównie na to, że zabiją się na wzajem zanim tam w ogóle dotrzemy. W innym wypadku i tak mamy ograniczone szanse.
Jakoś nie była do końca przekonana, ale lepszy taki plan niż żaden. - Czego tak w ogóle mozna się po nich spodziewać? Mam na myśli ich zdolności. -
- Nie dojdziesz do konspektu, więc książęta nie są istotni. - zauważyła Claudette. - Ale możemy spotkać strażników matki. Steiner tworzy czarnych rycerzy, Soeki posiada niemal niezniszczalny ekwipunek, a Mulch teleportację. Każdy z nich może być sporym wyzwaniem.
- Więc maszyny nie mają dostępu do konspektu. To ma związek z brakiem duszy zapewne czy innych bajerów których nie pojmuję. - Nawet nie biorąc pod uwagę faktu, że komuś możęeto przeszkadzać odpaliła kolejnego papierosa. Niewiele ich zostało, ale miała wrażenie że to ostatnie jakie kiedykolwiek spali.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 31-05-2014, 16:03   #143
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[center]Borys end?


Trzy kapsuły ratunkowe z bazy kosmicznej trzasnęły w ciemną stronę księżyca. Otworzyły się wypuszczając z wnętrza Borysa, Okamijinao oraz Alberta. Trójkę mężczyzn zdziwiła cisza panująca w okolicy.
W oddali naprzeciw nich widniała spora budowla. Jakiegoś rodzaju baza naukowa. Ciężko było stąd powiedzieć. Widzieli jednak, że ktoś stoi na jej szczycie. Komitet powitalny? Nie.
Komitet był tuż przed nimi. Okamijin wyczuł go natychmiast, Borys zaś potrzebował dłuższej chwili aby jego wzrok się dostosował.
Armia robotów stała pomiędzy nimi a bazą. Liczna i najpewniej niebezpieczna. Nie z uwagi na to czym byli, tylko na to, ilu ich było. Wyposażeni w różnorakie uzbrojenie oczekiwali spokojnie nadejścia książąt.
- Teraz jesteście sami. – ostrzegł dwójkę Albert. - Macie znaleźć matkę nim będzie za późno. Jazda!
- Trzeba się spieszyć. -stwierdził Borys, po czym nabrał powietrza w płuca… dużo powietrza. Z każdym haustem zaś rósł, jego ciało rozdymało się od środka sprawiając że Rusek zmieniał się w istnego giganta. Kiedy przybrał już rozmiary an tyle wielkie, by pod jego butem mogło zmieścić się kilka robotów, dodał do swej mutacji kolejna przyprawę. Czarny diamentowy pancerz, grubszy niż to zazwyczaj miało miejsce. Potem zaś zaczął biec, nie miał zamiaru tracić zbyt dużo czasu na roboty, miał zamiar przebić się przez nie sprintem a uderzeniem wielkiej piąchy otworzyć sobie przejście do bazy.
Idea biegu była dość dobra, zaadaptował ją równiez towarzysz Borysa krótry zaczął gnać między robotami nieco zbyt szybko aby Rosjanin był w ogóle w stanie rejestrować ruchy jakie wykonaywał. Teoretycznie nie miało to znaczenia. Miał inny problem. Mimo iż jego wielka, opancerzona forma pozwoliła mu dojrzeć całą bazę i jej okolicę, była wciąż zbyt mała aby jej sięgnąć, a bojowy potencjał robotów był dość duży. Im większy Borys się stawał, tym więcej maszyn było w stanie go ostrzelić. Lasery nagrzewał jego skorupę z bliska, zaś rakiety nadlatywały z odległych terenów pobliskich bazie. Spowalniało to jego ruchy w i tak powolnej formie, bolało go i raniło.
Borys krzyknął niczym raniony dzik, ale nie zaprzestawał biegu, jednak zwalniał z każdym krokiem. Jego usta rozchyliły się lekko, gdy zatrzymał się w pół kroku… wyglądało jak gdyby zapadł w jakiś trans lub inną formę hibernacji.
Borys otrzymywał ogromną ilość uderzeń. Stanie w miejscu ani trochę mu nie pomagało. W końcu jego skóra opadła na ziemię zgniatając część z niezbyt wytrzymałych, choć silnych maszyn. Mężczyzna zmienił swoją formę.
Maszyny Henriego nie mogły jednak poprawnie jej zidentyfikować, kontynuowały one atak na masywne cielsko i wszystko co się w okół niego znajduje, gdy tymczasem wesoły Rosjanin leciał w powietrzu w stronę bazy, odziany w izolującą ciepło skorupę. Do czasu.
Borysowi udało się pokonać sporą część odległości, widział już że osoba w oddali, to stojący na dachu niewielkiej bazy Steiner. Wtem strzała przebiła jego bok i posłała go na ziemię.
Uderzył on z bólem rozbijając się o księżyc. Czarni rycerze nie potrzebowali żadnych znaków poza samym psi Borysa aby go dostrzec.
Borys jęknął… kawałek jego ciała przebity strzałą, poruszył się, a po chwili wykształcił własne odnóża. Klon, sztuczka która już pokazywał, wyszedł z rannego miejsca wraz ze strzałą. Poświęcając jedną ze swych nieskończonych kopi, Borys pozbył się trującego elementu.
- Nic niewarte ludzkie stworzenia… -warknął gdy kawałek wydartego ubrania odsłonił jakiś błyszczący element w jego ciele. - Stawiacie niepotrzebny opór… przeciągacie nieuniknione… -mruczał do siebie, opierając dłonie na ziemi niczym profesjonalny sprinter.
Rycerze mogli go wykryć… ale czy trafią coś szybszego niż samolot czy nawet pocisk? Ludzie często niedoceniali potęgi zwierząt, a Jankovic był ewolucją samą w sobie. Jego nogi stały się trochę chudsze, jednak wypełnione mięśniami, najpotężniejszego ze skoczków.
Konik polny, gdyby był wielkości człowieka mógłby przeskakiwać wieżowce, tak silne były jego nogi.
Jednak to nie było wszystko, bowiem na plecach i nogach Borysa pojawiły się dziwne organiczne rury. Przypominały one te występujące w samochodach. Jednak był to element ciała kolejnego stworzonka.
Skoczek wodny, to owad niedoceniany przez badaczy, drzemie w nim zaś ogromny potencjał. Używając gazu, kiedy drapieżnik znajduje się blisko, niczym napęd odrzutowy wyrzuca się w przód. Jeden taki skok pozwala mu przemieścić się, w ciągu sekundy, o około 150 długości jego ciała. Gdyby przełożyć to na rozmiary człowieka, czyli takie które teraz reprezentował Borys, prędkość ta wyniosła by około… 970 kilometrów na godzinę.
Oczy Borysa błysnęły z podnieceniem, kiedy uginając nogi odbił się od ziemi, odpalając gazowe dopalcze skoczka. Był ciekawy czy uda się im go trafić, nim niczym żywa torpeda doleci do Steinera.
Nie mogli nic zrobić. To było dość logiczne. Masa strzał poleciała w miejsce gdzie Borys stał, ale żadna nie strzeliła prosto w niego, ani nawet za nim.
Steiner...zaklaskał, schodząc w bok. Drobnym, niemrawym kroczkiem. Prędkość Rosjanina nie była dla niego niczym niezwykłym? Tak to przynajmniej wyglądało gdy Rosjanin przelatując za niego trafił na drugą połowę podłużnego dachu i tylko przypadkiem przez niego nie przeleciał. Niestety kąt wyskoku posłał go w lądowanie płasko na brzuchu.
Tym co spotkało Borysa na miejscu było...robactwo. Nawet nie koniecznie. Nanorobactwo. Dach był wypełniony nanorobalami Steinera, który z uśmiechem podchodził do Borysa, gdy te obłaziły go w zastraszającym tempie. - Nie mogłeś odpuścić wyzwania, ech? Mogłeś skoczyć prosto w bramę, albo w ścianę. Przebiłbyś się z tą siłą. - uśmiechnął się.
- Interesuje mnie tylko całkowite zwycięstwo, całkowita anhilacja tych którzy ośmielili mi się przeciwstawić. -odparł leżący Rusek, unosząc lekko głowę. - Zresztą… mój mózg żyje dzięki wyzwanią, JA żyje tylko po to by uświadomić wam waszą małość. -dodał po czym uśmiechnął się. - A ty, po co żyjesz? -dodał, gdy nagle otworzył szeroko usta. Z jego gardła wystawała długa, przypominająca lufę, rura. Gdy tylko otworzył ust, strzelił z niej strumień skondensowanego gazu. Był to jednak specjalny środek, produkowany przez niektóre mrówki, specyfik który w momencie kontaktu z tkankami eksplodował. Jankovic miał zamiar wysadzić głowę naukowca.
Widząc atak Borysa naukowiec zasłonił się rękoma. Wyrosła przed nim ściana z owadów, która zaczęła wybuchać od kontaktu z gazem, za nią rosła następna i kolejna, w niewielkich odstępach. Część z gazu dostała się jednak dość blisko Steinera, parząc jego dłonie.
Borys w tym momencie podniósł się bez większego trudu, obserwójąc jak robactwo rozprzestrzenia się na jego barki.
I mniej więcej w tej samej chwili, skóra Borysa wraz z wieloma Nanitami opadła na ziemię. Mężczyzna niczym wąż, pozbył się wierzchniej warstwy, z wewnątrz zaś wystrzeliła w górę, sylwetka Jankovica. Z pleców wyrastały mu pterodaktyle skrzydła, dzięki którym pozostawał poza zasięgiem robaczków pokrywających dach.
- Całkiem sprytnie Steiner, nanoboty przygotowane tylko i wyłącznie do walki ze mną. -uśmiechnął się Jankovic. - Jednak zapominasz , że mój system odpornściowy, nie jest taki jak te należące do was. Nawet mimo tego, że wprowadziłeś je we mnie, już wiem jak je pokonać. I w sumie tym samym mam zamiar pokonać Ciebie. -stwierdził, a od jego dłoni odpadł kolejny płat skóry… w drodze na ziemię zmienił się jednak w…. lekko rozwrzeszczaną chmurkę.
Setki, czy nawet miliony malutkich Borysów leciały w stronę naukowca, zaciskając małe piąstki.Skoro on zaraził go swymi tworami to Jankovic odda mu to samo. Rusek mógł podzielić swoje komórki by stworzyć klona, wszystko zależało od wielkości podzielonego elementu. Dla tego postanowił podzielić te najmniejsze, niewidoczne części, to była jego odpowiedź na nanoboty - NanoBorysy. Taka sama armia, zaczęła też tworzyć się w jego organiźmie, zmieniła normalne komórki odpornościowe w swoje klony- by to te poradziły sobie z zarazą.
- Tylko do walki z tobą? - zdziwił się Steiner. - Pochlebiasz sobie. - uśmiechnął się lekko, rozbawiony Rosjaninem. Armia mikro stworów...nie miała nigdzie dolecieć. W ten sposób Borys pozbył się z swojego organizmu nanobotów. Ale co za tym szło? Mikroby odwróciły się, słuchając komendy swojego twórcy - Steinera - i ruszyły na rosjanina, którego buty zaczynała pokrywać wspinająca sią na dachu grupa nanobotów.
Borys od razu podleciał wyżej, uderzając butami o siebie by zgnieść trochę nanobotów, zresztą zawszę mógł zastosować swoją sztuczkę ponownie. Teraz jednak liczył się naukowiec, Borys uśmiechnął się. Był to dobry czas by przetestować jego nowe moce w walce. Zaczął latać nad Steinerem, a z jego torsu wyłoniły się znane już z bitwy z Henrym sobowtóry. Trzy z nich skoczyły w stronę naukowca, z dziwnym błyskiem w oku, szykując się do ataku.
Steiner nie zwlekał. Widząc spadające klony rozkazał swoim nanitom uformowanie kontry. Stworzenia z dachu zebrały się razem, w wielką, czarną rycerską dłoń o ostrych palcach. Było ich trzy, i przebiły każdego z spadających sobowtórów. Stworzenia wybuchły, rozwiewając dłonie konstruktów, a nawet lekko motając Borysa w powietrzu, choć nie otrzymał on przez to żadnych obrażeń.
- Tak właściwie czemu bronisz ich wizji świata Steiner? -zapytał Borys, po czym zanurkował w stronę naukowca. Wiedział co chciał wiedzieć, nanity można było poruszyć w normalny sposób. Wystarczyła dostateczna siła. Z jego czoła wyrosły mrówcze czułki, a on nabrał powietrza w płuca. Chciał krzyknąć, tak jak robił to już wiele raz… tylko że mocniej. Jego czaszka przekształciła się na wzór jednego z dinozaurów, tworząc kształt wspomagający rezonans. Niektóre tkanki zmieniły się tworząc membrany wzmacniające dźwięk, Borys stał się po części żywym wzmacniaczem o olbrzymiej mocy.
Ryknął jak tylko najgłośniej umiał, jednocześnie biorąc szeroki zamach swym muskularnym ramieniem. Krzyk mrówki i pięść krewetki rzadko go dotąd zawodziły… miał nadzieje że i tym razem to rozwiąże jego problemy.
- A co mam robić? - spytał Steiner. - Za mniej jak kilka godzin, nie będzie po mnie śladu. Jak gdybym nigdy się nie narodził. - uśmiechnął się delikatnie, gdy fala dźwiękowa uderzyła w dach. Nanity poruszały się, falowały zgodnie z rozchodzącym dźwiękiem. Trudno było stwierdzić ile z nich umarło. Steiner...Steiner eksplodował. Rozsypał się niczym czarna mgła.
Gdy Borys wylądował uderzając w dach, stwoerznia zafalował ponownie, podobnie jak przy uderzeniu fali dźwiękowej. Dziury w dachu nie było.
Był to też moment w ktorym poczuł on dotyk dłoni na plecach. Steiner stał za nim.
- Zostań ze mną na ziemi. - poprosił.
- Moment w którym mnie dotknąłeś był twoim największym błędem. -Borys powiedział zerkając przez ramie za siebie. Jego podarty od siły okrzyku płaszcz powoli zsunął się na dach, odsłaniając pokryte bliznami ciało. Sylwetka Jankovica nie przypominała już muskularnego Boksera, który całe życie spędził na ringu. Teraz wyglądał bardziej niż były niewolnik szalonego naukowca. W jego ciele było pełno szwów, a blizny łączyły się dziwnym szlakiem, droga od jednego biocore do kolejnego. Muskularne plecy wysypane były źródłami energii niczym po przejściu biocorowej ospy. Na szybko dało się doliczyć z dziesięciu na samych plecach, a na pewno Rusek miał na sobie ich więcej.
Nagle jeden z nich błysnął uwalniając ogromne pokłady energii, które miały przejść po ręce Steinera. I sparaliżować go bólem jak i natężeniem energii na chwilę która pozwoli Borysowi na resztę planu.
Obserwował wroga już dość długo i doszedł do pewnych wniosków. Skoro Nanoboty i Czarni rycerze działali na podobnej zasadzie, a Steiner nie zginął po ataku, znaczyło że ma taką sama lub podoba strukturę. Tak więc pierwszym elementem który spowalniał ich regeneracje było użycie energii Psi.
Regeneracja zaś możliwa była właśnie dzięki przepływowi ich Psi, to było logiczne, Ronald niemal wytłumaczył mu to przy ich pierwszym spotkaniu. Dla tego też drugi ruch Borysa był taki dziwny. Obrócił się on, a jego ręka przemieniła się w stalowy kolec… który Rusek sam sobie oderwał. Dźgnął nim w stronę serca Steina, by przebić się przez nie i przyszpilić go do podłogi.
Stal blokowała przepływ Psi, tak więc jeżeli przebije naładowane ciało Steina stalą, powinien zatrzymać go od regeneracji. W terorii Jankovica to nie zabije wroga ale nie pozwoli mu też żyć. Zostanie wiecznie powstrzymywanom od regeneracji skorupą. Ponieważ świadomość była na stałe powiązana z dusza a ta z Psi, co widać było po technologii Arnolda, Stein nie powinien móc przenieść świadomości do innych robaczków, póki cyrkuluje w nim energia Borysa, zamykana przez stalowy obwód z jego ramienia.
Leżący na ziemi steiner uśmiechnął się lekko. Nie wydawał się przerażony swoją nową pozycją, a po chwili eksplodował w twarz Borysa masą nanitów.
Stworzenia dachu podniosły się, aby uformować...czterech Steinerów.
- “Denn die Todten reiten Schnell. (Ponieważ martwi podróżują prędce.)” ― Bram Stoker, Dracula - skomentował jeden z nich. - Czyżbyś pomylił mnie z wampirem?
- Gry na czas… -warknął rozeźlony Borys, widząc, że skoro jego teoria zawiodła, oznaczać to może, że równie dobrze walczy z zasłoną dymną.
- Teraz jestem naprawdę zirytowany, i czy wam się to podoba czy nie. Wchodzę do środka. - dodał w stronę Steinerów
Nanity mogły amaortyzować uderzenie jego pięści, ale ile ich zdołają wchłonąć. Dziesięć? Dwadzieścia? Rusek zacisnął zęby rozkładając ramiona na boki, ich wewnętrzna struktura znowu się zmieniła.
Czasem najmniej pozorne stworzenia mogą być bardzo pomocne. Zwłaszcza gdy można je rozbijać i składać w jedno. Co się więc stanie gdy połączyć siłę krewetki, która Borys szczycił się od początku swojej podróży z częstotliwością uderzeń skrzydła kolibra. To stworzonko przystosowane było do utrzymywania się w powietrzu w jednym punkcie, młócąc skrzydełkami kilka tysięcyrazy w ciągu minuty.
Borys miał zamiar zrobić to samo. Tylko że pięściami po nanitach, a potem po dachu.
Nanity ruszyły na Borysa niczym jedna istota. Jego ruchy odpędzały je zewsząd, może poza jego nogami i dupskiem. W pewnym momencie zatrzymały się jednak. Nawet klony Steinera rozsypały się w czarną mgłę. Przeciwnicy poddali się.
Dach pękł po kilku minutach niesamowitego ataku Borysa, aż Rosjanin wpadł do środka. Gdy tylko wylądował w wnętrzu budynku, spadły na niego dwie ściany nanitów. Cholerstwo było wszędzie i bez zwłoki zaczęło sypać się z dachu!
Borys zagryzł zęby, widać musiał coś poświęcić by wygrać. Kilka z jego rdzeni błysnęło, gdy postanowił wysadzić je w celu zrzucenia nanitów ze swego ciała.
Wybuch był na tyle silny, że odrzucił nanity na dobre kilkanaście kroków od Borysa, dając mu w końcu okazję na wystchnienie, gdy jego noga szybko się regenerowała. Ból był okrutny.
Steiner nie dawał jednak za wygraną, po obu stronach korytarza na którym się znajdowali stworzył swoje sobowtóry.
- Złap mnie jeżeli potrafisz. -mruknął cicho Borys, wyczuwając gdzie ma iść. Podskoczył do góry a na jego plecach wyrosły musze skrzydełka. Zatrzepotał nimi, wydając dźwięki jak mały śmigłowiec a jego oczy zmieniły się też w te należące do tego stworzenia. Skoro walczył z wieloma wrogami, musiał widzieć w wielu kierunkach, oraz wiele oddzielnych elementów. Dzięki swym oczą ponadto szybkie muchy, mogły dynamicznie zmieniać kierunek ruchu, przez co trafienie ich packą było takie trudne. Borys ruszył przed siebie, starając się jak najszybciej dotrzeć na dół, nie chciał przebijać się przez podłogę by znowu natrafić na nanity.
Steiner wyprostował się, i z dużym zamachem spróbował kopnąć lecącego Borysa. Spudłował. Trudno. Ledwo Borys skręcił za zakrętem, a jego twarzy ukazała się czarna ściana. Za nim zaczęła rosnąć druga.
Szybkie uderzenie łokciem w ścianę miało otworzyć Ruskowi wejście do sąsiedniego korytarza, by ominąć zaporę z nanitów.
Faktycznie za ścianą znajdowało się przejście. I to w dodatku wolne od nanitów. Rozchodziły się z niego dwie ścierzki. Na północ i zachód. Z czego z północnej zaczęły powoli wychodzić kolejne nanity.
Skoro jeden korytarz pozostał wolny a z drugiego wychodziły nanity, znaczyło że wolna ścieżka to pułapka. Borysa zaczęły irytować te stworki, musiał coś wymyślić. Splunął w stronę ich grupki kwasową śliną, ciekawy czy te zostaną stopione. Widząc jak te topią się ruszając panicznie powoli znikającymi odnóżkami, uśmiechnął się kącikiem ust. Jego usta wykrzywiały się coraz bardziej, gdy ślina między nimi zrobiła się gęsta i lepka. To samo zresztą poczęło dziać się z jego skóra i ciałem, które zdawało się być miękkie i glutowate. Zniknęły nogi, została jedynie bezwładna masa w której błyszczały oczy Jankovica.


Ten zaczął sunąć w stronę nanitów, by przebić się przez korytarz. Zostawiał za sobą, długi pokryty sadzą trop, gdy podłoga z cichym bulgotem rozpuszczała się pod nim.
Przebijając się przez niezbyt mocne przejście, Borys trafił do szerokiego korytarza z żelazną bramą i urządzeniami odkażającymi porozstawianymi przy ścianach. Nie wiedział ile korytarzy kryła droga, domyślał się jednak za to, że jego pancerz nie będzie idealny.
Nanity zaczęły oddalać się od Borysa i formować w czarnych rycerzy, najpewniej z zamiarem użycia przeciw niemu broni, zamiast samej masy.
Z głowy Borysa poczęły wyrastać te same rurki, które przyspieszyły go w drodze na dach. Teraz kiedy nanity same w sobie mu nie groził, mógł po prostu iść w dół. Jednak konwecjonalne metody byłby za wolne. Galareta odbiła się od ziemi, a dysze zaświszczały wypuszczając gaz. Jankovic mógł zostac kim chciał (tak przynajmniej mówili kiedyś rodzicie), został więc ponadźwiękowym, kwasowym pociskiem.
Kula kwasu wkręcała się w ziemię z ogromną prędkością, aż wreszcie z ogromną energią wpadła pod siebie. W basen wypełniony kwasem. Był on dość zbliżony do tego czym był Borys. Mutant nie poczuł na sobie żadnych głębszych zmian. Poszczęściło się mu.
- Uciekasz!? - prześmiewcza wiadomość dotarła do Borysa z góry. Wypowiedziana przez klon Steinera. - Wiesz co tam było? - spytał wskazując za siebie. - Ja. Moje prawdziwe ciało. Myślałem, że chciałeś je pokonać. - uśmiechnął się naukowiec.
- Oh i pokonam. Wszak będziesz musiał je ruszyć, skoro chcesz mnie powstrzymać. -zauważył kwasowy twór, pełznąc przez basen. - Masz mnie za kogoś tępego jak Deus? Tak prosta prowokacja? -zadrwił skupiając się by wyczuć dalszą drogę do matki.
- Nie. Po prostu nie mogę go ruszyć. - przyznał profesor. - Otworzę ci drzwi, jeżeli tak ci szkoda czasu. W innym wypadku jesteś skazany na użeranie się z moją zarazą. Suit yourself. - klon rozsypał się.
Borys nie był w stanie wyczuć gdzie dokładnie musi się udać. Wiedział, że matka jest gdzieś pod nim, nie był jednak w stanie sprecyzować gdzie.
Kiedy Jankovic wygrzebał się z basenu, zrzucił z siebie kwasową zbroję, Zrobił to by wypuścić z ciała dwie swoje kopie, które niemal od razu zaczęły też powoli formować kolejnych borysów.
- Matka jest na dole, znajdzcie drogę i zdajcie raport. -poleciał klonom, a sam wskoczył na górne piętro. Szukać mogły i one, a wyłaczając nanoboty znacznie sobie ułatwić drogę… będzie mógł wtedy na dobrą sprawę przebić się na dół tak jak zrobił to na dachu.
- To otwieraj Steiner! -ryknął mutant, stając prze d bramą.
Metalowe bramy otwierały się jedna za drugą. Borys naliczył aż sześć. Teoretycznie nie tak dużo, w praktyce zajęło by to Rosjaninowi ogrom czasu.
Nanity były wszędzie. Borys był w dziadostwie po kolana, to jednak było o tyle miłe aby zejść na boki. Steiner zapraszał go do siebie.
Stary profesor nie był już do końca tym czym mutant go pamiętał. Siedzący w dziwacznej maszynie sporych rozmiarów mózg musiał być ostatnim co pozostało z Steinera.
- Witam, nad-człowieku. - głos wydobył się z rozmieszczonych w sali głośników. - Co sądzisz?
- Że jesteś tym czym byłem ja zanim się obudziłem. Kimś zamkniętym w więzieniu które stanie się domem do końca życia. Z tą różnicą, że moje więzienie ma mięśnie i wszelakie inne tkanki. Jesteś pasożytem bez żywiciela. -stwierdził Borys rozglądając się po sali. - Chociaż tracisz swój potencjał na zabawki.
- Pamiętasz, gdy chciałeś mnie przebić kołkiem? Nawiązanie do wampira nie jest aż tak błędne. W mitach chowali oni swoje serca w trudno dostępnych miejscach, dla własnego bezpieczeństwa. Mam ciało, Borysie. - zaprzeczał głos. - Jest wszędzie w okół ciebie, ogromna ilość moich nano-tkanek. Jestem każdą jedną z nich.
- Mimo wszystko, ciało organiczne daje więcej...przyjemności. Miło patrzeć, na to że wie się jak lepiej wykorzystać taki bezwartościowy organizm jak ludzie. -stwierdził przyglądając się słojowi. - A więc jak masz zamiar pokonać moja kwasową zbroje. jestem pewny, że coś wymyśliłeś.
- Wystarczy zastęp łuczników. Nanoboty są zbyt małe aby mogły coś zdziałać w kontakcie z kwasem, ale zrobiona z nich strzała nie stopnieje w kilka sekund. Ani włócznia, miecz, czy topur. - odparł Steiner. - Jeżeli dalej chcesz walczyć, oczywiście. - zaśmiał się. - Myślałem, że wpadłęś tylko porozmawiać. Nie mogę tego zrozumieć. Po co taki organizm jak ty, porząda czegoś tak niepotrzebnego jak zemsta w takim momencie? - zapytał mózg. - W nowym świecie nie będzie NIC związanego z nami w jakikolwiek sposób. Zemsta jest bezcelowa i bezowocna. Nawet nikt nie będzie pamiętał, że ją osiągnąłeś. - dziwił się umysł. - Nawet dla mnie badanie tej technologii było wyłącznie zajęciem czekając na koniec. Gdybym nie wiedział, że za parę godzin zniknę, na pewno nie odważyłbym się przeprowadzić na sobie samym operacji kończącej się tym, co widzisz.
- Zadziwiasz mnie, jesteś naukowcem prawda? Więc czemu wysnułeś wniosek, że to moja zemsta. Przecież my nawet nigdy się nie spotkaliśmy. Nie mam nawet motywu by się na tobie mścić. -zauważył Borys uśmiechając się i zerkając na mózg czekając na jego reakcję.
- A jednak przejawiasz agresję z zawiścią. Roztrącasz się na czymś tak nieistotnym jak pragnienie zniszczenia gatunku, który i tak po prostu zniknie w zaledwie kilka chwil. Dlaczego wskoczyłeś na dach, Borysie? - zapytał umysł.
- Każdy z was zakłada pewien fakt. Fakt który jest czystą teorią, lecz w żądnym stopniu nie jest faktem. -zaczął w dość dziwny sposób. - Zakładacie, że znikniecie na zawsze. Że rasa ludzka i ten świat zostanie zniszczony. Że nikt nie będzie pamiętał co się stało. -stwierdził Jankovic, obserwując słoik. - Jaki wtedy sens miałoby wtedy udawadnianie waszej nędznej rasie tego jak nic nie znaczycie? Przecież w nowym świecie ludzie powstaną jako rasa niewolników, a przynajmniej to założyliście. -dodał, a na jego twarz znowu wypłynął uśmiech szaleńca, oko zaś drgnęło lekko. - To było by bez sensu. Jednak zapominacie, że wygranie tronu to możliwość kreacji absolutnej. Wystarczy, że stworze świat z momentu w którym ten się skończył. Przedłużę istnienie tej rzeczywistości o kolejny cykl, zaimplementuję każdemu stworzeniu jego dawne wspomnienia, całą historie - wszystko. Koniec będzie niczym sekundowe zaburzenie danych w komputerze, potem wszystko wróci do normy. -Borys zaśmiał się głośno, wskazując palcem na słój. - Dla tego wskoczyłem na dach, dla tego pozwoliłem Arnoldowi dalej wszystko obserwować. Chce byście jako niewolnicy pamiętali o tym, że nie byliście wstanie mnie powstrzymać. Byście bezsilnie patrzyli jak cykl którego broniliście obraca się w moje królestwo. Ale masz rację, nie zabije Cię. Nie będę też z tobą walczyć. To co sobie zrobiłeś to najlepsze więzienie. Idealne do obserwowania jak ludzie zmieniają się w najgorszą ze wszystkich ras. Teraz pozostaje tylko kwestia, czy ty dalej będziesz próbował mnie powstrzymać, czy tez zostawisz to w rękach Henrego i Mulcha.
- Czy ty...nie rozumiesz? - W głosie Steinera było czyste zdziwienie. - Nawet jeżeli odtworzysz nasz świat z dnia wczorajszego...to dalej nie będziemy my. To nie będzie miało z naszą świadomością nic wspólnego. - protestował Steiner. - Dlatego wielu z nas to tak naprawdę nic nie obchodzi...walczę z tobą, bo nie mam co robić.
- Masz pewność, że nie będę wstanie tam umieścić twojej świadomości? - zapytał Borys wertując mózg wzrokiem. - Ktoś kiedyś stworzył dusze i świadomość, skąd wiesz że nie można tego zrobić w czasie cyklu?
- Można. Trzeba nawet, jak chcesz, żeby coś żyło. Ale jakby do nas nie były podobne, będą inne. Dlaczego nie zapytałeś o to Alberta? W tym świecie istnieją dwa wymiary. Nie jest to tak, jak sądził Roland, alfa i beta. To Alfa i Alfa prim. Klony. W procesie odłamu dodają się do siebie jak 1 + (-1). Nie będzie nic, na podstawie czego mógłbyś odzyskać faktyczną materię, element tego świata. Możesz tylko go zimitować na nowo.
- Nie można być pewnym, że tak stanie się na pewno. Zawsze istnieją wyjątki. -zauważył Borys. - A jeżeli faktycznie masz rację… to nie zbuduje nic. Zrobię to czego chciał Albert nie przedłużę cyklu. Wtedy ostatnim zdaniem historii będzie mój triumf. -zachichotał cicho Borys. Widać mimo wielkiego geniuszu, szaleństwo które targało, stworzonym w wielkim bólu umyśle, grało pierwsze skrzypce w postaci Borysa. - To i tak będzie moje zwycięstwo. -dodał, lekko uspokajająco roztrzęsiony ton głosu. - Ponadto jeżeli przegram, w chwili rozłamu ostatnim moim uczuciem będzie zawiść, a tego bym nie chciał. Od kiedy się obudziłem, nie czuję niczego innego niż wściekłość i żądza wygranej. Chce w końcu poczuć radość płynąca ze spełnienia tego celu. -dodał, z błyszczącym spojrzeniem.
- Hahaha… - zaśmiał się Steiner. - Nowy byt, ponad nami, a pragnie dokładnie tego, czego Albert. Bóg i byt przeciwny o identycznych zamiarach. Prawdopodbieństwo było nikłe.
- Czas więc zobaczyć czy mi się uda. -stwierdził Rusek odwracając się i powoli wychodząc z sali. - Nie zobaczymy się więcej, więc ciesz się ostatnimi chwilami świadomości… lub gotuj się na to że uda mi się je przedłużyć.
- Steineeer. Zawiodłeś nas.
W korytarzu pokazałą się postać podobna do czarnych rycerzy. Jej mięśnie były wyraziste, a sama w sobie wydawała się naga. - Tak niedbałe podejście do przyszłości. Co z tego, że cię w niej nie będzie, skoro możesz na nią wpłynąć? - zakpił. Borys zaczął powoli kojarzyć fakty. To był Soeki. Zmienił się jednak nie do poznaki.
Czarna kreatura machnęła ręką, a zza jej pleców zaczęły wybiegać...klony Borysa o czarnej skórze! Soeki zainfekował je, aby obrócić do walki przeciw oryginałowi.
- To infra black. - odezwał się Steiner. - Jego forma jest dużo silniejsza od mojej. To będzie...intrygujące show.
- Nie...co innego bęzie intrygujące. Coś Co nie daje mi spokoju od dłuższego czasu. Ta zaraza… i najlepszy lek który może zniszczyć ją. -stwierdził podchodząc do jednego ze swoich klonów, był od nich szybszy, były jedynie jego imitacją. Dla tego od razu wbił dłoń, która przemieniła się wcześniej w olbrzymie żądło ssawne, w brzuch jednego z byłych żołnierzy jego prywatnej armii. - Jeżeli faktycznie istnieje szansa, że nie uda mi się odtworzyć waszej świadomości to mogę zaryzykować. - dodał, gdy żyły wykwitły na jego czole, a zęby zacisnęły się na chwile gdy zassał potężną dawkę zainfekowanej krwi. - WY CZY JA!? -ryknął szaleńczym śmiechem. - CO OKAŻE SIĘ DOSKONALSZE, MOJA EWOLUCJA I SYSTEM ADAPTYCYJNE CZY WIRUS!? ZARAZ SIĘ PRZEKONAMY! - zarechotał, a kropelki śliny poszybowały w powietrzu na otaczające go istoty. Nie miał szans nie zrozumieć istoty choroby gdy ta stanie się jego częścią- miał wszak wiedzę, o każdym genie który w nim był. Pytaniem było tylko, co okaże się silniejsze.
Nanity zaczęły przepływać prosto do krwiobiegu Borysa. Ich ilość była niesłychanie ogromna, ich PSI, obce dla organizmu i pobudzające. Pobudzające dla tysięcy, nie, milionów innych nanobotów które spały w ciele Borysa od kiedy pokryły go ich niezliczone zastępy.
Organizmy ruszyły razem infekując każdą komórkę, każdy element organizmu istoty ponadludzkiej jaką był Borys. Robiły to natychmiast oraz jednocześnie.
Było tylko jedno miejsce do którego nie mogły dotrzeć. Był to mózg ponadkreatury. Ale nie miało to znaczenia, nie mający wpływu na żaden element organizmu umysł nie mógł nic zrobić. Co najwyżej obserwować niekontrolowane poczynania swojego ciała i czekać na ratunek. O ile ten miał kiedykolwiek nadejść.

Borys uklękł na ziemi, zmuszony do tego przez swojego nowego właściciela Steinera. Oraz przytłaczające psi Soekiego.
- Nie powinieneś był tego robić. – głos ten należał do Steinera. - [i]Nie kiedy ja jestem pośród żywych. Każdy z nich jest moim ciałem, a jednak przyjąłeś je do siebie z zachłannością jakiej ciężko było się spodziewać od istoty...rozumnej.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 06-07-2014, 14:25   #144
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Rakieta śmignęła porosto w bazę Henriego roztrzaskując się na posadce pierwszegi piętra. O dziwo był to planowany protokół londowania.
Mechaniczne drzwi niezwykle ciasnego pomieszczenia transportu otworzyły się natychmiastowo, wypuszczając chmury papierosowego dymu który nagromadził się tam od dłuższego czasu. Jego autorka, android i zarazem proxy - Nikita, opuścił wnętrze jako pierwszy.
Tuż za nią z środka wyszły zarówno Claudette oraz działająca do tej pory w cieniu Tanu.
Dziewczyny zbadały przestrzeń z brakiem smaku. Wszędzi znajdowało się nanorobactwo Steinera. Na szczęście dla nich, nie było ono groźne. Anomalia psi wprowadzana przez proxy mordowała te stworzenia nim znalazły się dostatecznie blisko aby w ogóle dotknąć osobniczki.
- Teraz jesteście zdane na siebie. - zakomunikował Moebius, siedzący obok Nikity Kravchenko, oryginału, wewnątrz rakiety kosmicznej. - Macie znaleźć matkę, pozwolić Tanu na kontakt z nią, a następnie uruchomić zakłócenie proxy. Powodzenia.
Nie było dużo do mówienia. Kobiety ruszyły biegiem przez szereg korytarzy, wiele z nich posiadało półapki tego bądź innego rodzaju, a jeszcze więcej nanoboty. Wszystkie jednak zbyt słabe aby mogły przy nich coś zdziałać.
W końcu trójka dostała się do okrągłego pomieszczenia na przedostatnim piętrze, w którym to znajdowały się schody na sam dół, do piętra z matką.
Było to miejsce które czarna kreatura o wyraźnym umięśnieniu, zatrutej aurze PSI oraz niesamowicie obojętnym wyrazie twarzy mimo swojego demonicznego obrazu wybrała jako miejsce oczekiwania na nowych przeciwników.
Był to Soeki.
- Chyba nie muszę nic tłumaczyć? - odezwał się. - Ktoś umrze, kto przeżyje zrobi po swojemu. Drugiej parze nie dam przejść dalej.
- Zginiesz. - Stwierdziła krótko Proxy, zapinając kołnierz do końca by zakrywał dolną część jej twarzy.

Battle OST

Jej lewa dłoń od razu spoczęła na spuście umieszczonym w pochwie katany. Chciala najpierw zobaczyć z jakim poziomem niezniszczalności ma do czynienia. Pociągnęła za spust, a katana z hukiem i deszczem iskier wyskoczyła z pochwy, by zostać pochwyconą przez androidkę w idealnym momencie. Wymach wsparty wszczepami został doprawiony energią PSI która wirując i tnąc powietrze na swej drodze zmierzała ku istocie która miął niby być Soekim. Nie tak go zapamiętała.
Soeki stał niewzruszony. Gdy zderzył się z falą PSI jego czarna skóra znikła, odsłaniając nagie ludzkie ciało. Dokładnie w tym kształcie, w którym został uderzyony. Potem zregenerowała się.
Po jednym machnięciu ręki dookoła sali zaczęli pojawiać się czarni rycerze. Czarna masa napływała z dachu, materializując się na ziemi. Gotowa do dwalki.
- Nie mogę go skopiować. - ostrzegła Tanu. - Jest czymś więcej.
- Muszę sprawdzić czy ma punkty witalne. - Z tymi słowami zaczęła powoli zbliżać się do monstrum, a jej HUD podświetlał jakiekolwiek zagrożenie. Idąc tak złapała katanę ostrzem do dołu niczym ninja, by ruszyć do biegu. Jeśli miała się do niego dostać musiała zrobić to szybko.
- Ubezpieczajcie mnie. - Dorzuciła.
- Przed czym, wariacie!? - krzyknęła Claudette, gdy na Nikitę ruszyło czterech czarnozbrojnych. Dziewczyna dała radę uniknąc jednego, nawet naciąć drugiego, ale wtedy po prostu wpadł w nią Soeki, który wystrzelił pięścią dziewczynę na tyle mocno, że ta lądując w Claudette wywróciła na ziemię i ją. Tanu zaś wykorzystała wolną chwilę, aby przybrać postać Yokiego, podnosząc swój potencjał psioniczny.
- Sama sobie to zrobiłam!? - Odwrzasnęła podnoszac się sprężynką do pionu. To nie byl jakiś pachołek, więc trzeba wytoczyć cięższe działa, czy tam wszczepy. W ułamek sekundy Proxy została pokryta elektrycznością, a na jej katanie powstał swoisty bicz błyskawic. Zakręciła nowo powstałym orężem nad głową, by zaraz wykonać zamaszyste cięcie mające pościnać rycerzy, no i oczywiście czarne monstrum.
Rycerze ustanęli niczym ściana na przeciw Nikity. Soeki za nimi. Fala faktycznie zcięła rycerzy, ale nic więcej. Przyjęli na siebie cały ładunek. Soeki zaś niedbale pstryknął palcami, a z sufitu zaczęło schodzić więcej i więcej czarnej mazi. Claudette chciała to wykorzystać, wyjęła swoją broń, czarny bicz. Była jednak zbyt wolna, więc przeciwnik odsunął się od jej uderzenia.
Może i była wolna, ale stworzyła idealne otwarcie dla mecha Nikity. Proxy już podczas biegu schowała broń by użyć wyrzutni w pochwie. Mało tego pokryła ostrze negatywnym ładunkiem PSI i pędem błyskawicy ruszyła w stronę Soekiego.
Dokładnie tak samo jak poprzednio, czarni rycerze ruszyli na szarżującą Nikitę. Na szczęście Tanu była już gotowa do walki, nanoboty zderzyły się z niewidzialną ścianą gęstego PSI, odbijając się od niej jak puszki. Pozwoliło to Nikicie dopaść do przeciwnika. Uniknęła nawet jego pięści, pochylając się w dół. Cięcie na nogi - nie zadziałało szkody. Czarny naskórek znów zszedł z uderzonego miejsca, wtedy Soeki kopnął Nikitę w cholerę, a skóra zaczęła się regenerować.
- Infra Black. - rzekł Soeki. - Obrona idealna. Choć nie perfekcyjna.
Jak tylko skończył gderać, a Nikita koziołkować po podłodze wpadła na pomysł. Jeśli jej teoria się nie zgadza, są zgubieni. Spektakularnym skokiem dopadła do Tanu i Claudette.
- Wygląda na to że całe to “Infra Black” Potrafi przyjąć wszystko, ale następnie znika na moment. To jest otwarcie. Macie jakiś atak który pokryję sporą cześć jego ciała? Wtedy to dwie z nas zaatakują w odsłonięte miejsce. - Mówiąc to bacznie obserwowała przeciwników czy nie chcieli czasem przerwać tej krótkiej narady
Rycerze pochodzili powoli, ale nie śpieszyli się. Soeki grał na czas.
- Mogę wykonać jakieś wyładowanie PSI. - odezwała się Tanu. - Ale będę musiała wpierw zebrać energię, nie wiem, ile to potrwa. - ostrzegła.
- Zbieraj, my cię będziemy chronić. - Odrzekła od razu kładąc dłoń na rękojeści schowanej broni. Jeśli zbliży się jakiś rycerz zetnie go na miejscu, ale jeśli to Soeaki bedzie chciał się wtrącić, Proxy zacznie miotać w jego stronę bolty błyskawic jeden po drugim z każdej ręki.
Soeki był jednak równie niewzruszony co wcześniej. Tak jak do tej pory, grał na czas. W czas gdy Tanu zbierała energię, on wytwarzał kolejnych rycerzy, którzy ustawiali się przed nim w liniach obronnych.
Oczywiście. Maszkarze się nie śpieszyło, w przeciwieństwie do Proxy. Tanu zbierała energię a ten się chciał zasłonić rycerzami. Androidka zaczęła formować pioruny kuliste w dłoniach i ciskała w nich, w celu przetrzebienia ich ilości.
Nikt nie zamierzał tego jednak przyjmować spokojnie. Nikita teraz w pewien sposób sama zaprosiła ich do ataku. Dwóch, nie, trzech rycerzy poległo jej błyskawicom, ale z racji, że wszyscy ruszyli na nią natychmiast gry rozpoczęła ostrzał, dziewczyna musiała przejść sama do obrony. Ledwo jej dłoń trafiła na głowicę katany, a jakiś rycerz doskoczył przed nią z swoim ostrzem. Ku jej szczęściu, Claudette migiem wykopała go w samą ścianę. Z tego jednak powodu dwóch z nich przebiegło za grupę goniąc w stronę tanu. Jeżeli nie uda im się jej obronić, będzie musiała wykorzystać zgromadzoną energię do obrony, co oznacza zmarnowany czas.
Widząc swoją okazję, Soeki również ruszył w stronę dziewczyn.
- Claudette! Zajmij go czymś! - Krzyknęła odwracając się na pięcie, formując w każdej ręce bicz błyskawic. Nie mogła pozwolić by dotarli do Tanu.
Proxy w moment dopadła do dwójki rycerzy, przepoławiając ich za pomocą swojej broni.
- Niki! - krzyk zza pleców dziewczyny zwrócił jej uwagę. Gdy się odwróciła, dostrzegła złapaną za szyję Claudette, uniesioną w górę przez Soekiego. Była dla niego całkiem dobrą tarczą. - Kontynuuj. - poporsił mężczyzna.
Nie mogła jej za to winić, że dała się tak łatwo złapać. Ale mogłaby przynajmniej próbować coś zrobić nawet jak ją trzymał. Przemilczała to by przmyśleć kolejne posunięcie. Atak Frontalny odpadał, bydlak by się po prostu zasłonił Claudete.- Jak zobaczysz otwarcie to wal. - Szepnęła do królowej, a ona sama zaczęła obchodzić przeciwnika by znalazł się pomiędzy Proxy a Tanu. Nagle uniosła wysoko nogę, która zawibrowała złowrogo, żeby następnie z impetem opuscić ja na podłogę. Ciekawe jak się nią zasłoni od dołu?
Nie zasłonił się w ogóle. Tarcza soekiego działała w ten sam sposób niezależnie od tego jak Nikita przeciw niej stanęła. Wierzch jego stóp odsłonił się na moment. Zdecydowanie zbyt mało aby przyłożyć w nie z PSI. Atak okazał się zupełnie nieskuteczny, a z sufitu zaczęła znów spływać czarna masa, aby formować czarnych rycerzy.
Niby maszyna, a planowanie nie bardzo jej wychodzi. Ale nie miała zamiaru się poddawać. Saltem ponownie znalazła się przy Tanu.
- Ile muszę kupić ci czasu byś naładowała atak zdolny zmieść ich wszystkich? - Mówiąc to stała plecami do niej zwrócona w stronę wroga, a ręka już spoczywała na rękojeści schowanej katany.
- Nie wiem czy to możliwe. Jeżeli uwolnię za dużo energii, zabiję ich i ożywię jedno po drugim. PSI to ich energia, muszę ją zakłócić. - wyjaśniła Tanu niezbyt pewna siebie, patrząc jak rycerze powoli otaczają Soekiego, który z uśmiechem na twarzy czekał, aż czas dziewczyn dobiegnie końca.
- Inaczej… Niech to będzie erupcja energii, spod niego. Może jakiś wstrząs nie wiem. Byle zajęło większosć jego ciała, przy okazji może Claudette wypuści. Wszystko teraz od ciebie zależy Tanu. - Po tych słowach rzuciła się w stronę przeciwników.
Nikita wpadła w szereg czarnych rycerzy, obalając jednego po drugim, aż w końcu droga do Soekiego była otwarta. Postanowiła zostawić to w rękach Tanu. Z kolei Tanu można było kwestionować.
Ogromna kula energii uderzyła w Soekiego i Claudette, gdy błysk zszedł z oczu zgromadzenia, czarnowłosa leżała na ziemi martwa, zaś młody chłopak, praktycznie nagi, klęczał nad nią.
- Nie winię. Nic nie ma znaczenia. - uśmiechnął się, widząc stworzone przez Tanu zwłoki.
Nie zwlekając nawet sekundy Proxy dobyła ostrza, by najpierw dźgnąć Soekiego w serce, a następnie go zdekapitować.
Forma Tanu rozpłynęła się, a dziewczyna bez większego wyrazu twarzy patrzyła na toczącą się po ziemi głowe Soekiego. Ona też nie miała wyrazu. Zupełnie jakby ich przeciwnik nie przejmował się niczym. - Idziemy dalej. - zadeklarowała.
Proxy odprowadziła wzrokiem toczącą się głowę w bezruchu jakim pozostała po cieciu. Gdy już przestałą się toczyć, Nikita schowała broń. Skinęła głową na Tanu, po czym odpaliła papierosa. Na jej drodze leżała Claudette. Nawet na nią nie spojrzała, tylko przestąpiła nad nią.

Gdy para zeszła krętymi schodami na dół, pędząc tak szybko jak tylko mogli, dostali się do najniższej części kompleksu. Przed nimi znajdowała się prosta droga do Matki, uwięzionej w pojemniku podtrzymującym ją przy życiu.
Zobaczyli jednak coś jeszcze. Borysa trzymającego w powietrzu Okamijina. Obydwoje stali bez ruchu.
- Co im jest? - Szepnęła do Tanu, dobywając katany. To była wyśmienita okazja by ściac ich dwóch na raz, jednak wolała się upewnić w co się pakuje.
- Nie wiem. - odpowiedziała niepewna Tanu, gdy Nikita zbliżała się dość uważnie do dwójki przeciwników. Borys i Okamijin nie mieli szczęścia.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 06-07-2014, 15:16   #145
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Borys stał oparty o olbrzymie tytanowe bramy, prowadzące do matki. Były masywne i ciężkie w zniszczeniu. Nie było opcji wejść dalej bez pokonania Rosjanina. Był on ostatnim strażnikiem, pewnym do złapania swojej ofiary.
Wraz znim znajdował się tutaj też Mulch. Młody chłopak o zdolności teleportacji. Cały obszar na przeciw nich był pod jego kontrolą. Gdy tylko ktoś zejdzie z schodów, ledwo zdąży ich zobaczyć, a będzie na drugiej połowie księżyca. Nie zdąży wrócić. Ciężko było powiedzieć, jak Borys mógłby dać sobie z tym radę, gdyby musiał przejść siłą.
Okamijin miał łatwiej.
Dla dwójki wyglądało to jakby...prąd skoczył sobie z szczytu schodów pod twarz Mulcha. Okazało się jednak, że tym “promieniem elektrycznym” był Okamijin. Który stał teraz na wprost Mulcha, z nożem motylkowym w jego gardle. Spojrzał on na Borysa i uśmiechnął się.
- Spieprzyłeś, co? Dziwnie wyglądasz jako murzyn. - wyśmiał go mężczyzna.
Ciało Borysa poruszyło się zgodnie z jednym zadaniem: zniszczyć. Organizm był jednak ograniczony, nie mógł się mutować.
Borys przechylił delikatnie głowę, po czym zacisnął pięść. Mimo że mózg był wolny, to ciało działało na rozkazy Steina… do czasu. Wszak był istota genialną, wciąż miał możliwości planowania, chociaż póki co był to ciężki orzech do zgryzienia. Jankovic zamachnął się bez słowa, w stronę Okajima.
Okamijin był szybki. Potwornie szybki. Ledwo drgnął, aby uniknąć ataku Jankovica o bardzo dokładne milimetry. Jego noga uniosła się, wykopując Borysa kilka kroków w tył.
Schował ręce do kieszeni. Był pewny siebie.
Rusek zatoczył się stając po chwili pewniej na nogach. Dobrze, póki co musiał milczeć i uważać by Stein niczego nie podejrzewał. Jednocześnie, nie mógł przypadkiem pokonać byłego prezydenta. Podskoczył kilka razy lekko na stopach, przyjmując bokserska gardę.
- Za słabo. -stwierdził w swej dawnej bokserskiej manierze.
Okamijin wzruszył ramionami. - Nigdy nie byłem na siłce. - zażartował, w jakiś taki żałosny sposób i widząc, że Borys zajmuje się tylko defensywą...zignorował go i wyładował spore uderzenie energii w bramę, zaginając ją do tyłu. Najwyraźniej chciał po prostu dostać się za nią. Ciało Borysa zareagowało na to dość gwałtownie i boleśnie, zmuszając go do agresji względem Okamijina.
Rosjanin skoczył od razu w stronę zielonowłosego, włożył w uderzenie dużo siły. Musiał zmusić wroga do walki w stu procentach… tylko wtedy jego plan miał szansę się udać. Ten książę był pełen energii, kapryśnych humorów… oraz nie znosił nudy. Tak więc Borys musiał zrobić coś, by ten nie czuł znudzenia, urozmaicić swój styl walki.
Skierował pięść w stronę twarzy zielonowłosego… by nagle z impetem unieść nogę i spróbować kopnięcia w krocze.
Była to zagrywka która okazała się...dość drastycznie skuteczna. Zielonowłosy złapał nadlatującą pięść, to logiczne, był szybszy. Ale od razu chciał przejść do kontrataku. W efekcie skończył odskakując z dala od Borysa i łapiąc się za jajka, drąc się na potęgę z bólu. Wydawał sie niemal sparaliżowany. A na pewno w szoku. Rosjanin sam w sobie był silny, a nanity ostatecznie go wzmacniały.
Borys od razu skrócił dystans, jego pięść wręcz zaskrzypiała gdy zacisnął ją i skierował w stronę splotu słonecznego wroga. - Tylko na tyle cie stać? Nie jesteś wstanie nawet mnie powstrzymać gdy mnie zniewolili? -warknął Borys sierpowym celując w zielonowłosego.
Okamijin zacisnął zęby, odbił się jak sprężyna, czołem przyjmując pięść Borysa. Skorupa z psi pokrywająca mężczyznę wręcz zafalowała, siła Borysa nie miała sobie równych. Wtedy też zezłoszczony opętaniec wyskoczył w przód, uderzając kolanem w podbródek Borysa, posyłając tamtego na uderzenie z sufitem, a potem spadek na ziemie. Obydwie funkcje bolały. Choć sam kopniak niekoniecznie.
Za to nanity w ciele Borysa oszalały na moment, wydawało się, że wszystkie były przez pewną chwilę nie na swoich miejscach, i musiały zebrać się do kupy. Nie trwało to jednak długo.
Borys lekko rozszerzył oczy. Nanity zareagowały na tarczę z psi wroga. Dobrze, tego potrzebował. Dźwignął się z ziemi zaciskając pięści.
- Tylko na tyle cie stać? -warknął, ruszając w stronę Okajima, by nagle zrobić coś co Bokserowi nieprzystawało. Zamiast uderzyć pięścią, wykonał obrót, podrywając do góry nogę, które wycelowana była w skroń wroga. Jednak nie skupiał się ataku, a na tym by w momencie zderzenia z tarczą wroga, o ile nanity znowu zwariują, wykonać swój plan.
Reakcja Okamijina była zbyt duża, aby ograniczony Borys mógł go zaskoczyć uderzeniem samym w sobie. Mężczyzna zasłonił się unosząc przedramię do poziomu dłoni. Borys kopnął w nadgarstek zielonowłosego. Była ona pokryta tarczą. W momencie uderzenia nic się nie stało. Okamijin złapał nogę Rosjanina zaraz po jej zablokowaniu, i przykładając drugą rękę na jego pierś, wcisnął go w ziemię za pomocą jego własnej energii kinetycznej. Byłoby to raczej niemożliwe zagranie, gdyby nie jego nadprzyrodzona prędkość. - Płacz. - mruknął zgryźliwie, a obolały od uderzenia Borys nagle poczuł, że nanity znów wariują. Razej z całym PSI w jego organiźmie wcisnęły go w ziemię po raz drugi z rzędu, mocno raniąc i otępiajc na chwilę.
W momencie w którym Borys oprzytomniał, Okamijin zdążył rozwalić pierwszą z bram. Za nią niestety znajdowała się kolejna.
Rusek dźwignął się z ziemi… powoli rozumiał działanie mocy wroga. Czyli nie mógł dać się dotknąć, jednocześnie zmuszając nanity do lekkiego rezonansu psionicznego… lub przebić się do matki. Nic, czego nie dałoby się zrobić. Strzelił kark Rosjanina, gdy ten podskakując lekko zbliżał się do Okajima. Czas na zmianę taktyki, zamiast silnych pełnych ciosów, Borys począł wyprowadzać szybkie, krótkie uderzenia. Odskakiwał raz po raz, zmieniając nogę i środek ciężkości ciała.
Rosjanin był szybki, ale dalej wolniejszy od przeciwnika. Jego zmiana taktyki pozwoliła mu co prawda oszczędzić nieco bólu. Okamijin nie był w stanie tak po prostu złapać jego pięści jak wcześniej, choć dalej nie dawał się trafić. Nie atakował jednak Rosjanina. Wyraźnie na coś oczekiwał.
- Liczysz na to, że użyje swojego najsilniejszego ataku, ty uskoczysz a on zniszczy bramę? -zainteresował się Borys, odskakując kawałek do tyłu, przeskakując z nogi na nogę.
- Niezbyt. - wzruszył ramionami, i widząc, że Borys się oddalił, z całej siły wykonał ponowne uderzenie w bramę.
Borys natomiast złapał za ciało Mulcha i cisnął nim w Okajima. Była to tylko część planu, ten bowiem najpewniej złapie zwłoki. I właśnie w nie Borys miał zamiar uderzyć z całej siły. Miały być izolacją, przed energią, która wprowadzała jego Psi w wibrację.
Okamijin jednakże, znów korzystając z swojej szybkości, nie chciał podążać za przewidywaniami Rosjanina. Gdy zobaczył lecące w swoją stronę ciało, wykonał kopniak z pół obrotu, odsyłając je spowrotem w stronę Borysa, który spokojnie je odtrząsnął, nie musząc przerywać nawet biegu. Wtedy spotkał z czołem Okamijina, które przygrzmociło o jego. Energia w jego organiźmie znów zareagowała, tym razem idąc w dół i powalając go na kolana. To z kolei wariat wykorzystał na kolejny kopniak z pół obrotu - tym razem w policzek oszołomionego Borysa, kładąc go już całkowicie na boku.
Borys znowu nie został dobity. Gdy się obudził, metalowa brama była wgięta w stronę pomieszczenia niczym misa. Cios, może dwa, i Okamijin przebrnie na drugą stronę.
- Jakie to uczucie, być ponad człowiekiem, jednak pod wpływem człowieka i niezdolnym człowieka zranić? - zaśmiał się.
- Bardzo frustrujące… -odparł Borys dźwigając się na nogi, po czym ugryzł swój palec tak mocno, że ten niemal nie został mu w ustach. Krew lała się z rany, na ziemię, a na czole Borysa wychodziły coraz to nowe żyły.
- Ale najbardziej irytująca, jest możliwość przegranej. -dodał i natarł na Okajima. Wiedział, że ten ze swoja szybkościa będzie kontratakował. Dla tego zacisnął zęby jeszcze mocniej, by tym razem tak łatwo nie odpaść z gry. Napiął wszystkie mięśnie,by wyprowadzić swoje najpotężniejsze uderzenie, które powinno przebić zielonowłosego przez bramę. A dokładniej ich obu, bowiem Borys miał zamiar uderzyć nie w zielonowłosego… a w powietrze za sobą. Użyć tego ciosu niczym dopalacza, by zbliżyć się do matki na tyle, by wejść do konceptu.
Okamijin widząc wysiłek jaki Borys wkła w swój atak nie miał zamiaru go przyjmować. W ostatnim momencie, podobnie jak za pierwszym razem, uskoczył w bok. Był to celowy zabieg. Nie chciał dać Borysowi możliwości na zmianę taktyki….
Wobec tego szybko skoczył za niego, aby po teoretycznym pudle Rosjanina, uderzyć go z całą siłą w tył. W efekcie gdy Borys obrócił się na pięcie, aby wystrzelić się w stronę drzwi cały cios powędrował w pięść okamijina, który wydał mu tak zwanego “żółwika”. Z uwagi na siłę uderzenia, opętaniec wywrócił się na prawo, a jego lewa ręka odleciała na drugi kraniec pomieszczenia. Zamortyzowana siła uwolniona przez Borysa niezbyt wystarczyła. Wpadł on w drzwi, dobił je wypadając na drugą stronę, ale poleciał wraz z nimi na ziemię.
Za nim był długi korytarz, na końcu którego znajdował się ciężki do zidentyfikowania słój.
Okamijin wrzeszczał i ryczał w niebogłosy, doprowadzając Borysa wręcz do bólu, zaś nanity w jego ciele zaczęły zachęcać go do podniesienia się i uciachać. Steiner ocenił jego prezydenta za przegranego.
- Steiner to tylko ręka, nie niedoceniaj go. - warknął na głos Borys. - Daj mi go dobić. -dodał, ruszając powoli w stronę Okajima.
Ciało Borysa poruszało się ledwo. Było dziwnie stwardniałe. Zaczynało jednak powoli wracać do swojej wczesnej formy. Steiner chyba przyznał rosjaninowi racje. Jeżeli Okami znajdzie siłę na chociaż jeden skok, pewnie dojdzie do celu.
Leżące na ziemi ciało wyciągało drugą rękę w stronę Borysa, próbując coś wyszeptać, powiedzieć. Było to jednak zbyt ciche i pełne bólu, aby zielonowłosy dał radę przemówić.
Borys chwycił Okajima za fraki, uniósł w górę po czym obrócił się w stronę zbiornika z matką. - To wybraniec Alberta Steiner. -powiedział z niekurywanś uciechą. - Zdąże nim rzucić nim mnie sparaliżujesz lub zabijesz, przeliczyłem wszystko, będę wystarczająco szybki. -wyjaśnił napinając muskuły. - A on to przeżyje, by tam wejść. Musisz wybrać, chcesz bym go tam wrzucił, czy pozwolisz wejść mi? -zaszantażował Rosjanin.
Steiner nie reagował. Nic się nie działo. Dobrze wiedział, że Okamijin wykrwawi się dość szybko, a nie sądził aby Borys faktycznie chciał, aby zielonowłosy tam trafił.
- dołącz do mnie. - szepnął z trudem Okami w stronę Borysa.
- Musiałbyś umiec zdjąć ze mnie te nanity. -mruknął sceptycznie, dalej gotowy rzucić prezydentem i postępując krok w stronę zbiornika zmatką.
- ...Ko...nspekt. - mruknął Okamijin.
Steiner w tym czasie reagował. Dość szybko. Nogi Borysa zaczęły sztywnieć. Profesor nie chciał go ani trochę bliżej matki.
- Oh… fakt -zauważył Borys któremu zupełnie wyleciała ta opcja z zajętej planowaniem głowy. Zmrużył oczy a gdy je otworzył, obaj znajdowali się w konspekcie. - A więc?
Konspekt był inny, dziwny, niestabilny. Wcześniej nieskończenie biała przestrzeń była szara, zaś nieskończona oddal pełna czarnych dziur. Borys był pewny, że upadek konspektu nie jest tak dosłowny, ale był to jedyny sposób w jaki jego umysł mógł postrzegać to dziwne, niezbadane miejsce.
Zielony stwór który tak uparcie drażnił Borysa przez dłuższy okres patrzył na niego w ciszy. Myślał nad czymś. - Czego ty właściwie chcesz, Borys? Jako bóg.
- Powtarzalni jesteście. Czy to coś zmieni jeżeli Ci powiem, mogę równie dobrze kłamać. -westchnął Rosjanin, obserwując stwora.
- Heh...gdzie jest sens w kłamstwie, i tak nic nie osiągniesz. - zauważył Okamijin. - Gdybyś chciał nas pod tym względem oszukiwać, robiłbyś to już dawno.
- Chce świata dla siebie… z wami wszystkimi którzy dalej w nim istniejecie. Jeżeli to okaże się, niemożliwe, mam zamiar zniszczyć to wszystko. -mruknął w odpowiedzi Bokser. - Jednak głównie chce widzieć, twarze swych dawnych wrogów wykrzywione w bólu i przerażeniu… -dodał, gdy jego oko znowu zadrgało.
- Hmm...dość blisko. Zobaczyłbyś te swoje mordy, ale byłby puste. Całą materię łącznie z duszą, trzeba będzie tworzyć od nowa. - powiedział po raz już któryś coś co Borysowi mówili wszyscy. Nowy świat będzie nowy. - Widzisz, ja nie chcę niczego. Bo nic nigdy nie ma celu ani sensu. - wyjawił Okamijin. - Myślisz, że bylibyśmy kompatybilni? - spytał.
- Tylko wtedy, jeżeli w tym świecie zdołałabym doprowadzić do rozpaczy tych których chce. -stwierdził po chwili namysłu Rosjanin.
- Jestem całkiem pewny, że nie starczy ci na to czasu. - zauważył Okamijin. - Dlaczego się po prostu nie poddasz? - spytał.
- Bo ja się nie poddaje. -warknął Rosjanin. - Nie po to tyle czasu czekałem w ciele idioty, by teraz zrezygnować. Bierz wszystko, nie dawaj nic w zamian. -zakończył swoja prywatną dewizą.
- Zgoda! - krzyknęła zielona kreatura, machając ręką, z której wyleciała błyskawica. Energia ugodziła Borysa w bark. Nie poczuł on bólu, ale jego obraz w konspekcie lekko wyblakł.
- Nie skończyłem...mówić. -warknął Jankovic zaciskając pięści. - Jestem gotowy się do ciebie przyłączyć, o ile pomożesz mi w konspekcie pokonać Henrego i Deusa. Nie zniszczyć a pokonać. Chce by widzieli że przegrali. To ostatnie osoby, które zostały na mojej liście. -dodał gotowy do uniku.
- To nie działa w ten sposób, Borys. Choć może powinienem być nieco bardziej uczciwy. - uśmiechnęła się kreatura. - Potrzebuję twojego ciała, a ty potrzebujesz PSI aby je uwolnić. - zauważył. - Musimy się połączyć nasze dusze. Ale świadomość przetrwa tylko jedna, ta silniejsza!
- I tak byłeś na mojej liście. -warknął Jankovic, rozstawiając nogi. Ugiął lekko kolana, składając dłonie, niczym w jakimś filmie akcji przed energetycznym atakiem. Z rąk poczęła kapać woda, która krążyła między jego palcami. Unosiło ją tam, delikatne pole elektromagnetyczne, które wytworzył swym ciałem, dzięki mocy węgorza. Błyskawice zaczęły spływać na tak przygotowany wodny pocisk, by dodać mu dodatkowych piorunujących efektów. Borys wział zamach niczym basebolista, po czym cisnął tak przygotowana kula w stronę swego oponenta.
Borys miał jednak pewien problem. Zgadza się, problem. Nigdy nie dostał drugiej szansy, a na pewno nie tym razem. Okamijin pchnął z całej siły dłonią, a elektro-kula Borysa zawróciła w swojego właściciela, rozbijając się na nim.
Borys nie poczuł porażenia prądem, bardziej wydawało mu się, że z każdym uderzeniem traci wzrok.
- Wybacz, Borys. Moja specjalizacja to manipulacja energią. PSI również jest energią.
- Obaj wiemy, że nie jest ci z tego powodu przykro. -mruknął Borys, unosząc ręce nad głowę, zaczynając zbierać w niej drugą kulę. Tym razem większą. - Zobaczmy ile energii jesteś wstanie odepchnąć. -zakpił.
Mimo zbierania Mocy, nie próżnował, z jego pleców i torsów wyskoczyły nagle macki kałamarnicy, długie i giętkie. Ruszyły one w stronę Okamijina, z każdej możliwej strony. - Zobaczmy, czy masz podzielność uwagi! -zaśmiał, się gdy kula jeszcze trochę urosła między jego rękoma.
No dalej złap przynętę…”- pomyślał jeszcze, starając się nie dać tego po sobie poznać.
Roland patrzył to na macki, to na kule. Jego nogi szeroko, jedna w przód. Czekał na atak. Wyglądał, jakby go świeżbiło, żeby uskoczyć, ale nie chciał tego zrobić za wcześnie. Nie był na tyle durny.
- Łaaap! -ryknął Rosjanin i machnął rękoma, w stronę Rolanda… nie wypuszczając kuli z rąk. Miał nadzieje, że instynkt tego zareaguje szybciej niż umysł. Jeżeli to się stanie, miał zamiar wykorzystać błąd wroga by go rozstrzelać swymi elektrycznymi mackami.
Faktycznie skoczył...w dół.
Roland wpadł w podłogę i wyłonił się na suficie, wykonując zamaszysty wymach ręki aby odpowiedzieć pięknym za nadobre, i zamarł w miejscu, powstrzymując się.
- Igrasz ze mną? - spytał, gdy na jego twarzy wyłaniała się irytyacja. - Myślisz, że mamy tu całą wieczność? - zapytał. - [i]Wiesz, że jeżeli Steiner zrozumie co się dzieje, i wyśle kogoś z zewnątrz aby nas poubijał, to gówno z tego wyjdzie? W sumie mógłby nawet ubić twój organizm tą przeklętą zarazą.
- To skoro zdajesz sobie z tego sprawę… to przestań się w końcu wiercić i umieraj. -warknął w jego stronę Jankovic, w końcu rzucając kulą elektryczności w stronę zielonowłosego. Przy okazji, tak jak planował zmienił swoje ciało w metal, o dobrych własnościach przewodzenia, a jego macki zapadając się w ziemię, ruszyły za Okajmimem, by go pochwycić.
Mężczyzna skrzywił się. Widział, że jest między młotem a kowadłem. Borys załatwił go swoim pozycjonowaniem. Ostatecznie skoczył w przód, unikając gigantycznej kuli i dając się złapać. - I co ci to da!? - warknął, uśmiechając się. Borys zwyczajnie nie mógł przesłać przez macki swojej energii elektrycznej. Jedyne co miał, to Rolanda na smyczy.
- Dodatkowy pęd. Siła zależy głównie od przyspieszenia, prędkość jest ważniejsza od twojej nie dużej masy. -stwierdził Rosjanin, uginając lekko nogi. - Nie zapominaj nie jestem psionkiem. W tym świecie nie istnieje odrzut… czyli nie uciekniesz mi tym po przyjęciu ciosu. -stwierdził, by nagle zacząć ściągać macki w swoja stronę, wraz z Rolandem. zielonowłosy mógł kontrolować energię, ale siła uderzenia wyzwoli się dopiero w momencie, gdy pięść dotknie jego ciała. Nie powinnien mieć szansy zareagować na cios o tytanicznej sile, który Rosjanin miał zamiar mu wymierzyć.
To było dwustronne zderzenie. W momencie w którym Borys zaczął zbliżać się do Rolanda, przed tym zaczęła formować się kula energii. Pięść Borysa łupnęła w nią, a następnie w Okamijina. Przez co obydwoje odnieśli spore rany.
Bors jednak nie miał zamiaru zaprzestać, miał istote przy sobie. Uderzenia jego pięści powinny być szybsze od tworzenia kolejnych kół energii.
Nie były. Okamijin był mistrzem energii, kumulował ją dość prędko. Nie były za to jednak zbyt wielkie. Nie miał czasu generować ogromnych pocisków na przeciw Borysa.
Borys widział coraz gorzej, w tym tempie to on pierwszy kopnie w przysłowiowy kalendarz. Problemem umysłu, nawet tego genialnego, było ciało. Ono zawsze jakoś wpływało na nasze myśli, humory i emocje są z nim nierozerwalnie powiązane. W ciele Rosjanina znajdowały się zaś tysiące genotypów, setki różnych organizmów mogły znaleźć w nim życie. Nawet geniusza mogło to doprowadzić do swoistego rozdwojenia jaźni, lub nawet jej zwielokrotnienia. Na codzien prezentowało się to wielkim gniewem Jankovica, jego pragnieniem zemsty na wszystkich… nie wiadomo w sumie za co. Jednak teraz, gdy czas gonił, mutacje pojawiały się jedna za drugą, coś bardziej zwierzęcego pojawiło się w jego głowie. Źrenice mężczyzny zwęziły się lekko, krótkie macki, zacisnęły mocniej na ramionach pojmanego.
- Pochwyć ofiarę… -wymamrotał, gdy jego tors zabulgotał.
- Osłab ją… - kolejne słowa przedarły się przez dźwięk rozstępujących się tkanek. Ogromnym wypełniony drobnymi ząbkami otwór gębowy pojawił się na torsie Borysa. Niczym ośmiornica, gotowa by pochłonąć złapaną ofiarę.
- Ucztuj. - warknął na zakończenie, z rykiem starając się wciągnąć zielona istotę… w siebie. Zwierzęta znały jeden sposób, by jak najszybciej pokonać wroga. Rozerwać go, a potem pożreć.
Dusze dwóch mężczyzn zaczęły się łączyć. Obydwoje śmieli się w sobie. Borys, z uwagi na swoją pewność siebie i wysokie ego, a Okamijin, z logicznej kalkulacji prawdopodobieństwa swojego przetrwania. Mogli stać się jednym. Silniejszym. Zdolnym bez przeszkód wygrać tą wojnę.
Jednak nie było im dane.
Świat jest na tyle prosty, że czasami. Czasami, po prostu ma się pecha.
Nie obudzili się już więcej.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 06-07-2014, 22:20   #146
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
- Na to wychodzi - odparł Henry wzruszając ramionami. - Postaram się załatwić Borysa na tyle szybko na ile to możliwe, a ty trzymaj się planu. Choć jeśli będziesz miał okazję, to nie wahaj się go wykończyć. Jednak jeśli pojawi się tu również inny wybraniec Alberta, to lepiej mi pomóż jeśli nie chcesz żeby wykończyli nas jednego po drugim w walce dwóch na jeden.
Chłopak wzruszył ramionami. - Przecież nie będę sam sobie szkodził. - uspokoił naukowca. - Zresztą szansa na to i tak jest trochę mała. Gdzie na tym świecie znajdziesz wariata który zaspokoiłby Alberta?
- Wśród 20 miliardów ludzi na pewno ktoś się znajdzie - odparł naukowiec. - I sądzę że nie tylko sami szaleńcy. Mimo znacznego postępu w technologii i jednoczeniu się ludzkości pod sztandarem Unii, wciąż istnieje wielu fanatyków którzy mogą utożsamiać koniec świata z biblijną apokalipsą, ragnarokiem, czy nirwaną, jak również znaczna ilość cyników i fatalistów którzy z miłą chęcią przywitaliby koniec wszystkiego, wraz z nimi samymi. Chyba nie doceniasz pod tym względem ludzi, Deusie. Nasz potencjał zarówno do tworzenia, jak i niszczenia jest równie wielki, o ile nie większy niż ten należący do nieśmiertelnych wielowymiarowych istot.
- Nie chodzi o to co ludzie chcą, tylko czego nie chcą. - zaprzeczał Deus. - Koniec świata będzie, nic z tym nie zrobimy. Do stopnia w którym nie trzeba się tym przejmować. Ale Albert nie chce aby cokolwiek potem powstało. Rozumiesz? On szuka kogoś, kto nie zrobi nic. - chłopak westchnął. - O dziwo ciężko kogoś takiego znaleźć. Dlatego mógł interesować się Borysem. Jeżeli ktoś zrobi świat niezmiernie chaotyczny, łatwiej mu będzie zamknąć kolejny cykl.
- Jednak możliwe też że przybędzie także ktoś od Moebiusa - przypomniał Henry. - Z notatek Rolanda wynikało że nie podoba mu się rasa ludzka. A skoro stworzyliśmy kogoś takiego jak Borys, to istnieje spora szansa że on również znalazł kogoś dla siebie. Może nawet więcej niż jednego wybrańca. Czyli jeśli poczynione przez nas przygotowania nie wystarczą by dostatecznie ich opóźnić, to możemy szybko stracić całą naszą przewagę, więc lepiej bądź gotowy na wszystko.
- Aye, aye. Nie martw się. - uspokajał Deus. - Przygotowania zacząłem już dawno. Na pewno nie mam zamiaru oddać nowego świata Borysowi. - skrzywił usta z niesmakiem. - Nienawidzę go.
- Biorąc pod uwagę jego nową... nie, jego prawdziwą osobowość którą wreszcie przed nami obnażył, pewnie każdy człowiek by go znienawidził - stwierdził z lekkim uśmieszkiem Henry. - Ale ty najwyraźniej chowasz do niego jakąś osobistą urazę. Czy chodzi o to że próbował cię zabić?
- To chyba nie jest zbyt dziecinny powód? - spytał Deus wyraźnie zbity z tropu tym dość retorycznym pytaniem. - Borys był pierwszym, który podniósł na mnie rękę. - przyznał. - Siedząc w zamknięciu, najpierw u dziadka a potem z matką, nie do końca wiedziałem jakie skutki ma przemoc. - wyżalił się. - Komu jak komu, ale jemu następnego świata nie oddam.
- Cóż, od kiedy zyskałem boską pamięć, zmieniło to mocno mój punkt widzenia na to co można uznać za trywialne, a co za poważne powody do nienawidzenia kogoś. W porównaniu do reszty ludzi to ja byłbym uznany za dziwnego, więc nie masz się czym przejmować - odparł uspokajająco Henry. - Życie w nieświadomości na pewno jest dużo łatwiejsze i przyjemniejsze. Również tego doświadczyłem. Jednak zawsze najgorsze jest zdeżenie się z okrutną rzeczywistością. Można nawet powiedzieć że to co się dzieje teraz jest ceną za bezmyślne zabawy Rolanda próbującego poznać prawdę o tym wszechświecie.
- Nie nazwałbym tego ceną. Czy nawet katastrofą. - stwierdził nagle Deus. - To raczej wojna Egoizmu. Każdy chce się ubiegać o bycie następnym bogiem ale...nikt z nas nawet go w tej roli nie zobaczy. Nie będzie miał żadnego związku z przyszłością. - przytoczył.
- Zależy jak na to spojrzeć - stwierdził naukowiec. - Teleportację można uznać za przeniesienie się w inne miejsce, zupełnie jak podróżowanie autem czy samolotem, bądź też za zabicie teleportowanej osoby i stworzenie jej idealnego sobowtóra w innym miejscu. Jeśli w nowym świecie stworzę wasze perfekcyjne kopie, to czy będziecie to wy? Wasze potomstwo o identycznych genach? A może moja piaskownica w której ulepiłem sobie wasze figurki z piasku by nie czuć się samotnie? W gruncie rzeczy nie ma to dla nikogo znaczenia, czy zniknie, czy będzie żył dalej w nowym świecie. Podobnie jak dla ateisty bez znaczenia jest to czy po śmierci istnieje dalsze życie.
- To będzie piaskownica. I właśnie o to mi chodzi. Nasza świadomość zniknie. - przytaknął Deus. - Właśnie dlatego mówię o wojnie egoizmu. Jeżeli ktoś nie zostanie bogiem, nie ma to nawet znaczenia kto inny wygrał.
- Matka i Mulch mieli na ten temat inne zdanie - zauważył Henry. - Gdyby Mulch rzeczywiście chciał zobaczyć nową Charlotte, to musiałby sam ją sobie stworzyć. Gdyby to wszystko było bezcelowe, to czemu ktokolwiek poza Albertem i księciami miałby interesować się tą wojną? Rozumiem twój punkt widzenia, ale jeśli rzeczywiście uważasz inaczej, to po co mi o tym mówisz? - zapytał, unosząc do góry jedną brew w wyrazie zdziwienia. - Jeśli od początku miałeś zamiar zdradzić nasz plan i zająć miejsce nowego stwórcy, to powinieneś poczekać z tym aż będę zmęczony walką z Borysem i wtedy wbić mi przysłowiowy nóż w plecy.
- Dla Mulcha to sprawa symboliczna. On chce chociaż jednego świata, gdzie będą razem. - wzruszył ramionami Deus. - Reszta pewnie nie mogła się pogodzić z własnym losem. I daj mi spokój. Gdybym nie chciał cię tutaj, pozwolilibyśmy Borysowi aby cię zabił. Już dawno. - przypomniał chłopak.
- To dalej nie wyjaśnia twojego motywu - dodał Henry. - Ty masz szansę zostać nowym stwórcą. Nie musisz się z niczym godzić. Jak sam mówisz, nikt się nawet nie dowie że byłbyś zdrajcą. Ani Nikita, ani twój ojciec, ani nikt inny poza Albertem, którego najmniej to obchodzi.
- Ale po co mi to? Ja nie mam motywu, Henry. - odparł z obojętym wyrazem twarzy. - Gdy tylko nieco podrosłem, powiedziano mi, że będę bogiem. Trzymano mnie w zakładach Geenie i Moondust. Nic z tego nie wynikło. Przynajmniej dla mnie. - wzruszył ramionami. - Całe życie się nudzę. Co będę robił jako bóg? Mało różnicy. Zniknę, będzie spokój.
Mason westchnął ciężko, po czym usiadł zrezygnowany na ziemi i odchylając się do tyłu zapatrzył się w nieskończoną czerń pokrywającą nieboskłon.
- Przykro mi, że twoje życie skończy się zanim zdołałeś odkryć w nim jakikolwiek sens - stwierdził w końcu nieobecnym głosem. Można było odnieść wrażenie że mówi sam do siebie. - Prawdę mówiąc, mi również nie zależy na byciu bogiem. To znaczy, zawsze chciałem posiadać tą całą wiedzę i obnosić się z nią, ale jako istota ludzka. Jestem tutaj tylko dlatego, że cały czas trzymałem się iluzji że to co robię jest najlepszym możliwym wyjściem. Jedynym wyjściem pozwalającym przetrwać ludzkiej rasie. Że mam szlachetną misję do wypełnienia. Dopiero teraz w pełni sobie uświadomiłem, że nie zostanę nowym mesjaszem. Nic co zrobię nikomu nie pomoże. Mógłbym spróbować jeszcze raz. Przenieść się ponownie do innej linii czasowej i spróbować powstrzymać Zolfa i Rolanda przed stworzeniem rdzenia. W końcu ten wszechświat jest dla mnie równie prawdziwy i nieprawdziwy, co wszystkie inne w których byłem. Jednak to również byłoby bezcelowe. Nawet w nieskończonej ilości równoległych wszechświatów i linii czasowych zawsze będą istniały cykle. Jedne dłuższe, inne krótsze. Zapobiegając apokalipsie opóźniłbym zakończenie jednego, ale również oddaliłbym w czasie narodziny nowego wszechświata. Nie ma więc tutaj żadnego moralnie poprawnego wyboru. Jest tylko pytanie czy mam ochotę stworzyć swój własny świat i walczyć z Albertem o jego przetrwanie, czy pozwolić Borysowi zrobić to na co ma ochotę. Coś tak prostego: chcę, czy nie chcę? Zupełnie jak gdybym rozważał czy pograć sobie w grę komputerową, czy pooglądać telewizję, czy może pójść spać i nigdy więcej się nie obudzić. Chyba rozumiem już dlaczego najważniejszą rzeczą jaką dał nam stary bóg, była wolna wola. W końcu wszystko rozbija się tylko o nią.
 
Tropby jest offline  
Stary 08-07-2014, 17:22   #147
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
The non-so-dramatic finale

Henry w spokoju wyczekiwał kolejny wydażeń obserwując jak konspekt zbliża się do swojego niechybnego upadku. W pewnym jednak momencie, coś się zmieniło. Niebo które mężczyzna obserwował zaczynało opadać...wolniej. Mimo jego obaw, na szczęście się nie zatrzymało. Widowisko było wciąż gwarantowane. Moment w którym zdał sobie z tego sprawę, był momentem w którym pojawiła się tanu.
Młoda dziewczyna dość smutnym wzrokiem patrzyła na dwójkę w centrum, po chwili jednak uśmiechnęła się. Widać dla niej, wszystko poszło mniej więcej tak, jak należało.
- Dobrze, że zdążyłam. - westchnęła. - Borysa i Okamijina nie będzie, nie martwcie się. - uspokoiła grupę, powoli zbliżając się do zarówno Henriego i Deusa.
- Tanu? Muszę przyznać że byłaś ostatnią osobą którą spodziewałem się tu zobaczyć - stwierdził Henry, wstając powoli na równe nogi, po czym rozpostarł szeroko ręce w powitalnym geście. - Witaj na krańcu wszechświata, a zarazem jego centrum! Pociąg do Nowego Świata właśnie szykuje się do odjazdu, a w kasie pozostał ostatni bilet! Kto posiada najwięcej determinacji by udać się w najbardziej niesamowitą podróż jakiej kiedykolwiek doświadczył? Czy uroczej Tanu uda się przekonać szalonego doktora Ignatiusa i znudzonego życiem Deusa, by ustąpili jej miejsca!?
Twarz Henriego wykrzywiona była w dziwnym grymasie udawanego podniecenia. Ciężko było ocenić na czym tak naprawdę mu zależało. Być może sam tego nie wiedział? Wyglądało na to że Nikita nie pomyliła się odnośnie oceny jego motywacji.
- Ona naprawdę tu jest, czy znowu gadam sam do siebie? - Henry szepnął nagle w stronę Deusa, niepewnie spoglądając to na niego to na Tanu.
- Yo. - mruknął Deus w stronę Tanu, ignorując pokazy Henriego. - Co jest?
- Twój ojciec. - Tanu nie wydawała się zbyt agresywna, podeszła dość blisko dwójki i usiadła sobie spokojnie na ziemi. - Mamy teoretyczną możliwość pozbyć się cykli. Zaciekawieni?
- Pozbycia się... - naukowiec zamrugał kilka razy, jak gdyby zbity z tropu, po czym wybuchł śmiechem w którym tym razem była tylko ledwo dostrzegalna nutka szaleństwa. - Khahahahaha! Więc to tak, wszedłem do komputera żeby do głowy wlazł mi jakiś polaczek, następnie sprzymierzyłem się z Matką, zbudowałem bazę na księżycu i przybyłem tu by stać się nowym stwórcą tylko dlatego że ABSOLUTNIE NIKT, nawet sam bóg, nie potrafił dać mi lepszej odpowiedzi na to jak ocalić ludzkość. A dopiero teraz, minuty przed tym jak cały wszechświat ma trafić niczym przysłowiowe gówno w wentylator i rozsmarować się po bezkresnej ścianie nicości, wychodzisz z ukrycia i mówisz: "Cześć, mam rozwiązanie którego od początku wszyscy szukaliśmy!" I swear, if I wasn't already insane, something in my head would've just snapped right now!
Po tej wypowiedzi Henry usiadł z powrotem na ziemi ze skrzyżowanymi nogami i zaśmiał się jeszcze raz z absurdalności całej sytuacji w której się znalazł.
- Chyba wolałbym już zobaczyć tutaj Borysa. Przynajmniej wszystko skończyłoby się zgodnie z pierwotnym planem - rzekł już spokojniejszym tonem. - Mów co udało się wam wymyślić. Ale uprzedzam że jeśli to tylko zagranie mające na celu przekonanie mnie do ustąpienia z walki o tron, to nie masz po co się wysilać. Chętnie oddam go komuś takiemu jak ty. Ja i tak mogę wybrać sobie inną polisę na życie i zacząć z czystą kartą. Nie byłby to pierwszy raz kiedy byłem zmuszony uciec z walącego się wymiaru.
Tanu uśmiechnęła się głupio. - Czy to aby nie przez ciebie uciekłam, bo nikt nie chciał mnie słuchać? - zapytała. - A więc tak… - jej ręce automatycznie uniosły się w górę, aby zacząć gestykulować. - Łączymy się tak samo jak to robiliśmy z naszymi duszami. Oznacza to, że przetrwa świadomość tylko jednej osoby. Ona będzie faktycznym bogiem. Potem z kolei wykorzystujemy materię, jaką przeniesiemy do następnego cyklu aby się odseparować. Bóg słabnie, ale odradza pozostałą trójkę. Będziemy wtedy mieli mnie, ciebie, Deusa i starego Boga, mądrego jeno słabszego. Wszyscy będziemy w stanie zbudować oddzielne światy w jednym cyklu, co pozwoli nam lepiej je zbalansować. W czterech powinniśmy mieć przed sobą szansę na kreację cyklu na tyle stabilnego, że nigdy się nie skończy. Proste? - spytała. - Odpowiedź była wiecznie przed nami. Jest tylko jeden byt przeciwny, i jest przeciwny tylko jednemu rodzai materii. Tej pierwotnej, która niesie się zawsze z bogiem. Ale jak bóg się rozdzieli, jest tylko jedna istota, która ma swój byt przeciwny. Przeciw pozostałym nie wie co zdziałać, ani czego chcieć. Jest bezsilny. - jej odpowiedź musiała wynikać z samej natury głównych aktorów całej tej bitwy.
- Czyli nawet jeśli Albertowi udałoby się obniżyć entropię w jednym wymiarze, to pozostałe wciąż będą balansować ją na tyle że nigdy nie dojdzie do następnego kolapsu? - upewnił się Henry, rozważając dogłębnie propozycję Tanu. - Nie wiem tylko czy osłabiony bóg byłby w stanie w jakikolwiek znaczący sposób przeciwstawić się Albertowi. Może się okazać że skończymy z trzema światami w których rządzi ład i porządek oraz jednym w którym panuje wieczny chaos i zniszczenie. Choć z drugiej strony jeśli umożliwilibyśmy naszym tworom stosunkowo łatwe podróże pomiędzy naszymi wymiarami, to mogłoby być dla nich interesującym wyzwaniem. Zwłaszcza jeśli umieścilibyśmy w świecie pierwotnej materii żadkie surowce i inne rzeczy które pragnęliby zdobyć... - przerwał nagle jak gdyby właśnie zdał sobie z czegoś sprawę i wybuchł na moment szczerym śmiechem. - Rany, nie spodziewałem się że bycie bogiem będzie tak bardzo przypominać tworzenie sesji RPG.
Deus zaśmiał się lekko. - W sumie...to faktycznie brzmi jak jakaś gra. Przynajmniej z naszej perspektywy.
Tanu przytaknęła skinieniem głowy, wstając na równe nogi. - To jak, zaufacie mi? - spytała.
- Chyba nie mamy wyboru - westchnął Henry, również podnosząc się z ziemi. - Rób co trzeba. Zwiedziłem już tyle różnych linii czasowych, że najwyższa pora się ustatkować i skończyć z tym wszystkim raz na zawsze.
Tanu z uśmiechem objęła wszystkich w gorącym uścisku.
 
Tropby jest offline  
Stary 10-07-2014, 17:15   #148
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
.
.
.
- A więc...dla nas jest już po wszystkim?
- Taa. Tak sądzę.
- Poddałeś się, czy...?
Mężczyzna milczał. Dłuższą chwilę. W końcu jednak postanowił wyznać prawdę. - Zawsze byłem szalony, więc możesz powiedzieć, że to właśnie teraz oszalałem. Jeszcze sześć lat nim wasz wymiar spotka rozłam. Nie miałem sił, zadomowiłem się. To chyba przypadek, że trafiłem na nią. Ale dla kogoś innego, ratunek.
Kobieta uśmiechnęła się. - Czy to nie będzie trudne mimo wszystko? Nieść go samotnie.
Drzwi do pokoju otworzyły się, a światło nad nimi zgasło. - Można już wchodzić. - poinformował doktor.
Mężczyzna uśmiechnął się i wzruszył ramionami. - W większości światów, ona nie będzie wiedziała. Ale ciebie mogę złapać za każdym razem, co nie? - pokrzepił jakby sam siebie. - Nie martw się Nikita, jeżeli będę potrzebował pomocy, znajdę cię w jakiej linii bym nie był.
Powolnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Miał tyle czasu ile tylko potrzebował. Już dawno wyliczył co może się stać. Widział kiedy do czego dojdzie. Widział narodziny światów techonologii, widział sadystycznych bogów, widział takich, których nic nie obchodziło. Ale teraz miał szansę w końcu stworzyć chociaż jedną linię, której jeszcze nie było.
Uśmiechnął się, przechodząc przez próg pomieszczenia.
- Wszystko dobrze, Charlotte?
- Tak. - kobieta na łóżku wyglądała dość słabo, była blada. Mimo wszystko faktycznie nie wyglądała, jakby coś jej groziło. - Jak go nazwiemy?
- Chciałbym mu dać moje własne imię.
- Bob Junior?
- Nie. Henry.

***

- W takim razie potrzebujemy dwóch rzeczy. - podsumował zielonowłosy mężczyzna. - Kogoś, kto będzie dążył do summarium, i w efekcie wepchnie tam wszystkich ze sobą, oraz...czegoś, co zmyli byt przeciwny. Nie będzie łatwo.
- To nie jest do końca niemożliwe.
- Masz coś, Zolf? - zdziwił się mężczyzna w garniturze.
- To biologia eksperymentalna. Teoretycznie można stworzyć człowieka na wyższym poziomie rozwoju, niż my. Coś co jest ponad nami na pewno nie odpuściłoby bycia traktowanym przez nas z góry.
- Brzmi niebezpiecznie. - zauważył zielonowłosy.
- Taa. W najgorszym wypadku wszyscy z kimś takim po prostu...przegrają z nim. - gdy Zolf skończył zdanie...zaśmiał się lekko. - Że też rdzeń jest jednocześnie naszą zgubą i nadzieją. Albo raczej dla tego, co będzie potem.
- Naaah. Naszą zgubą było stworzenie dwóch światów w jednym. Przeklęta sieć wirtualna. - zaprzeczył Bob, wzdychając. Spojrzał w niebo. - Słyszysz to, Boże? W tym świecie jest ktoś złączony z tobą od samego początku. A my zrobimy wszystko, abyście znowu byli cali.

Jestem ogromnie szczęśliwy, że nie postanowił uciec. Że znalazł rozwiązanie, nawet, jeżeli ostatecznie podano mu je na tacy. Po wizycie w tylu światach, byłem chyba ostatnią istotą na świecie którą faktycznie cokolwiek obchodził kolejny świat. Aby chociaż ten jeden, się udał. Ale jeden na ile? Czy ten cholerny paradox nie oznacza, że nie ma końca linii? Czas to coś, co łatwo skrzywdzić. I coś, co nigdy nie skończy krwawić. Mam nadzieję, że przynajmniej w jego świecie nie będzie to coś, co ludzie dorwą w swoje łapska. Żegnaj. Naukowcu. Szaleńcu. Mój synu. Moje Ja, z innego wymiaru w czasie....
THE END
See you in a new world
 
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172