Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-10-2013, 19:03   #1
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
[sci-fi] Pokuta

DZIEŃ I



Planeta: NIEZNANA

Każdy kto kiedykolwiek podróżował w kapsułach wiedział jak to wygląda. Zamyka się oczy po zamknięciu włazu, otwiera po otworzeniu. Żadnych snów, żadnej świadomości. Tak jakby cała podróż odbywała się w ułamku sekundy.
Tym razem było inaczej.

UWAGA! WSZYSTKIE SYSTEMY WYŁĄCZONE!

Do głów zamkniętych w kapsułach więźniów wciąż dochodziło powtarzające się w kółko zdanie, któremu towarzyszyło regularne pikanie. Każdy znał ten sygnał. Nie każdy słyszał go wcześniej na własne uszy, jednak każdy go znał i wiedział, że nie oznacza on nic dobrego.
Coś było nie tak. Przecież nie powinni nic słyszeć. A przede wszystkim nie powinni nawet o tym myśleć.

Nagły wstrząs zaczął przywracać pasażerom jasność umysłu. Przypomniało im się gdzie się znajdują i gdzie lecą... a przynajmniej gdzie mieli lecieć. Wraz ze świadomością pojawił się szok, strach i bezradność. Kapsuły były szczelnie pozamykane, a statkiem, który miał zabrać ich do Kotła co chwila gwałtownie miotało w każdą stronę.

UWAGA! WSZYSTKIE SYSTEMY WYŁĄCZONE!

Gdzieś w oddali roznosiły się krzyki. Ciężko było powiedzieć ilu ludzi krzyczy. Jedyne co można było rozpoznać to przekleństwa w przerażonych głosach.
Transporter spadał. Nikt nie miał co do tego wątpliwości. Ostre wstrząsy mogły być spowodowane wejściem w atmosferę, a to w połączeniu z sygnałem alarmowym oznaczało, że każdy obecny na pokładzie PRISONER II w ciągu kilku minut najprawdopodobniej miał stracić życie.
Nie trzeba było długo czekać na panikę. Zamknięci więźniowie zaczeli desperacko walić pięściami we włazy kapsuł, błagając o ratunek, lub po prostu modląc się. Paru z więźniów zemdlało, inni wymiotowali i moczyli się ze strachu.
Kapsuły pozostawały jednak zamknięte.

UWAGA! WSZYSTKIE SYS...

Sygnał nagle się urwał. Statek szarpnął się do góry i przez kilka sekund pasażerowie mieli wrażenie, że zagrożenie zostało zażegnane.
Wszyscy się mylili.

Potężne uderzenie o ziemie rozerwało transporter na kawałki, rozrzucając kapsuły i cały ładunek po okolicy. W okolicach maszynowni pojawił się ogień, jednak dzięki obfitej ulewie, jaka przywitała nowo przybyłych, pożar nie rozprzestrzenił się.

Z kapsuł, które się otworzyły po katastrofie zaczęły dochodzić krzyki. Ludzie wyskakiwali z nich, lecz natychmiast padali na ziemię, odczuwając skutki takiej formy podróży. Oczy piekły, jakby ktoś przykładał do nich rozgrzane do czerwoności pręty. Żołądek nie przyjmował nawet śliny, wyrzucając z siebie żółć. Dopiero po kilku minutach zmysły i organizm zaczynały się uspokajać. Niektóre kapsuły wciąż pozostawały zamknięte. Wewnątrz nich ludzie wołali o pomoc jednak z kilku innych nie dochodziły żadne odgłosy.


Niebo przesłonięte było deszczowymi, nienaturalnie czerwonymi chmurami, przez co ciężko było powiedzieć czy jest dzień czy noc. Gdzieś na niebie rysował się kulisty kształt, który mógł być słońcem. Pomimo zachmurzonego nieba i ulewy, każdy czuł gorące powietrze i duchotę panującą wokół. Przynajmniej można było tam oddychać. Wyglądało na to, że jak na razie była to jedyna zaleta planety, na której się rozbili.
W tej chwili Kocioł nie wydawał się takim złym miejscem, porównując go do zakrwawionych kapsuł i płonącego statku.

Może była to druga szansa? W końcu za każde grzechy można odpokutować.

W tym całym zamieszaniu z okolic dzioba transportera zaczął wyczołgiwać się mężczyzna, ubrany w podarty mundur policyjny. Twarz i ręce miał mocno zakrwawione, przez co na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że jest z nim bardzo źle.

-Kurwa mać...- wydyszał- nie tak to miało wyglądać.- z jego nogi wystawał duży kawałek blachy, najprawdopodobniej fragment poszycia statku.

Mężczyzna widząc wychodzących z kapsuł więźniów odruchowo sięgnął do kabury, w której zawsze znajdował się pistolet ręczny. Jego przerażenie wzrosło, gdy zorientował się, że jego ręka tym razem trafiła tylko na powietrze.
Funkcjonariusz zaczął czołgać się w drugą stronę, jakby chciał uciec przed tymi, nad którymi jeszcze niedawno miał kontrolę.

Wyglądało na to, że katastrofę przeżył on i ósemka więźniów.
 

Ostatnio edytowane przez Zak : 13-10-2013 o 19:23.
Zak jest offline  
Stary 13-10-2013, 23:58   #2
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Tysiąc dni. I pierwsze przebudzenie.

Tysiąc dni Aleksander śnił na jawie. Słuchał. Odpowiadał. Jadł, spał, srał, odpowiadał, słuchał, jadł, spał… Przez trzy lata, ani jednego dnia świadomości.

Aż do dzisiaj. Pierwszy dzień bez snu na jawie od tysiąca dni. Pierwszy dzień nie był na haju, usypiany, tłumiony farmakologicznie. Naćpany, bez wyraźnego powodu i bez udziału jego świadomości, aż do teraz. Szczerze powiedziawszy, nawet nie wiedział, gdzie się znajduje.

Jako pierwszy wytargał się z rozbitej kapsuły. Płomienie ze zgliszcz statku komponowały się z kolorem nieba, stanowiły jedność. Powietrze było tylko jakieś inne… Zdecydowanie cięższe od miejsc, w których bywał. Czyżby…? Minęło kilka długich minut, zanim nieznośne buczenie ucichło między uszami. Czy jest sprawny? Obmacał dokładnie całe ciało. Poza drobnymi zadrapaniami, wszystko wydawało się być w porządku. Czy Aleksander zawsze miał takie płaskie uszy? I taki nos? Potrzebował lustra.

Cholernie bolała go głowa, mimo to, usłyszał ruch. Z wbitej pionowo kapsuły wypadło jakieś ciało. W trzech krokach znalazł się przy leżącym mężczyźnie. Znał go… chyba. A on znał Aleksandra. Rendez-vous na planecie odległej o kilka dobrych lat świetlnych.

Facet miał rozerwaną koszulę, na klatce widoczne rozległe, krwawe wybroczyny. Chyba nie zapiął pasów podczas lądowania. Otworzył oczy, półprzytomnie zmierzył nimi Aleksandra. Na jego twarzy odmalowało się coś w rodzaju zdziwienia. Chwilę później twarz wykrzywił grymas przerażenia.
- Znasz mnie? – zapytał wprost Aleksander. Mężczyzna pokręcił głową na „tak”.

Nie trwało to długo, szybkie uklęknięcie, obrócenie ciała na brzuch. Nie stawiał się, miał zbyt potłuczone organy wewnętrzne. Później słychać było tylko charakterystyczny odgłos łamanego karku. I tak by nie przeżył.

Czy ktoś to widział? Raczej nie. Usłyszał kolejny odgłos. W trzech krokach znalazł się z powrotem przy swojej kapsule, usiadł po turecku.

Jego widok, tak siedzącego na jakiejś owalnej kapsule mógł zadziwić. Wyglądał jak XVI wieczny Indianin z dzikiego zachodu. Biały mężczyzna, z czerwonym irokezem na głowie, i setką niezliczonych tatuaży zdobiących nagi tors, miejscami głowę, tworzących niezrozumiałą mozaikę kształtów geometrycznych. Oczekiwał, z rękami rozłożonymi na kolanach. Zupełnie jakby miał przywitać resztę więźniów... w jego własnej krainie... budzących się ze swoich własnych koszmarów.
 
Revan jest offline  
Stary 14-10-2013, 02:11   #3
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
katastrofa

Bez cienia wątpliwości coś poszło nie tak. Który z przewożonych więźniów miał tak duże wpływy, by wysadzić w powietrze transporter Floty? Który był przy tym takim szajbusem, by zaryzykować śmierć dla ucieczki?
Duxx nie miał wątpliwości, sam nie sięgnąłby po takie rozwiązanie. Zwyczajnie bilans zysków i strat zbyt kruche dawał podstawy tak desperackiego działania.
Może więc to nie celowa akcja, a zwyczajny przypadek?
Spokojne rozważania zakłóciło nagłe przeciążenie, oraz potężny huk zrodzony w trzewiach transportowca. Utrata świadomości przy uderzeniu pozwoliła zaoszczędzić potwornego lęku czy zwątpienia.

Ocknął się poza kapsułą. Pokrywa odsunęła się dzięki autonomicznym serwomechanizmom systemu podtrzymującego życie. Świecąca wesoło zielona kontrolka tuż ponad wypisanym na małym holograficznym displayu nazwisku Duxx Carpenter, pokazywała iż należał do grupy szczęściarzy którzy przetrwali katastrofę w dobrym stanie. Opanował emocje, nakazując sobie kilka głębokich wdechów, przeanalizował stan swego ciała i z wielkim zadowoleniem nie odnotował jakichś poważniejszych obrażeń. Swoim jedynym okiem zlustrował otoczenie.

Wygląda nieźle, wrak nie płonął, nic się nie ulatniało, może da się z tego jakoś wywinąć. Gorące powietrze pachniało dziwnie, lecz nie był to nieprzyjemny aromat. Zaczął odczuwać gorąco. W swym stylizowanym na militarny garniturze z niegniotącej się materii, oraz ekoskórzanym płaszczu, spocił się natychmiast. Lubił ciepło, mięśnie pracuję dużo lepiej rozgrzane, a od ich pracy nie raz zależało jego życie. Wstał, nieco chwiejnie na nogi, zmusił się do wyprostowania na swe całe sześć stóp wzrostu. Zawroty głowy minęły szybko, pora ocenić co dalej.

Rozglądał się wokół, widząc śmierć i zniszczenie. Wielu nie miało szansy przeżyć katastrofy, zauważył medytującą postać w odległości jakichś 20 kroków, zignorował ją, wychodząc z założenia, że skoro siedzi, to da sobie radę sam i nie potrzebuje pomocy. Inaczej, niż kilka osób uwięzionych w ciągle szczelnych kapsułach. Na dwu z nich nie paliły się żadne kontrolki, jedna pełgała amarantowym światłem ostrzegawczym.

Duxx postanowił pomóc w otwarciu stających się powoli trumnami stalowych kokonów. Potrzebował do tego odpowiedniego narzędzia. Przyjrzał się uważnie otoczeniu. Jego wzrok padł na ciało leżące o kilka kroków, w kierunku przeciwnym do pozycji medytującego Irokeza. Tak, nie mylił się, uniform służby więziennej, z identyczną jak jego własna gwiazdką oznaczającą podoficera. Był dumny ze swej wojskowej przeszłości, toteż nawet zwykłe garnitury szył na miarę, upodabniając je do galowych mundurów Space Infrantry.

Pochylił się nad martwym kapralem, z wyraźnym zadowoleniem odpinając pas i ładownice z bioder martwego strażnika. Sirio Mark III, fazer z powiększonym magazynkiem, dalmierzem, celownikiem świetlnym. Standardowa broń policji, niezawodna i zabójcza. Z zadowoleniem przypiął go do swego pasa, posługując się magnetycznymi rzepami kabury. Nie jest to może ulubiony sztylet, ale na razie musi wystarczyć.

Tuż obok znalazł spory fragment błyszczącej matowo rury. Szarobiały stop tytanowy poszarpany na jednym końcu niczym wiecheć trawy, dawał wrażenie o potężnej sile uderzenia. Diabli wiedzą, jak w ogóle udało się komukolwiek przeżyć taki upadek.

Wrócił do ocalałego przedziału z trzema uszkodzonymi kapsułami, zerknął przez otwór inspekcyjny do każdej z nich, po to by nie bawić się w stratę sił dla jakiegoś trupa. Upewniwszy się, co do zawartości, metodycznie począł wbijać tytanowy pręt w okolice między uszczelkami a zawiasami klap zatrzaskujących przypominających stalowe cygara trumien kriogenicznych. Silne dłonie i pełne gracji ruchy cieszącego się życiem Duxxa, przyniosły szybkie efekty. Pierwsza z kapsuł otworzyła się po mniej więcej minucie, kolejna może po trzech, a ostatnią udało się otworzyć awaryjną wajchą bezpieczeństwa, bo kapsuła nadal w miarę działała.

Nie oczekiwał podziękowań od skołowanych ofiar wypadku. Po prostu zrobił to, co powinien zrobić dobry człowiek, akurat wtedy, gdy nie musiał zabijać innych.

Wygładził marynarkę, otarł z czoła pot, po czym wsparty na tytanowym pręcie obserwował co dzieje się wokół. Nie zapominał, że współtowarzysze podróży na pewno nie należeli do najłagodniejszych owieczek w owczarni Pana. Co prawda Pan i jego potencjalna owczarnia w ogóle go nie interesowali, ale co niektóre barany mogły mieć ostre rogi i mogły przysporzyć nimi nie lada problemów.

Zauważył coś na kształt rozbitej maszyny wendingowej, postanowił więc przyjrzeć się z bliska jej zawartości. O tak! Automat serwujący suche posiłki, archaiczna maszyna z czasów, gdy pewnie w trakcie lotu nie spało więcej ludzi, niż ma to miejsce obecnie przy wysokim stopniu zrobotyzowania i zautomatyzowania obsługi kosmolotów.
Suche racje miały kształt batoników. Pamiętał je dobrze z wojska. Żucie ciągnęło się niemiłosiernie, bez wody były niemal niejadalne. Były jednak tak nabite proteinami, białkiem, cukrem i stymulantami, że potrafiły wystarczyć za całodzienne wyżywienie dla aktywnego organizmu. Oczywiście po takiej małej ilości żołądek nie bywał szczęśliwy, ale nad takimi prostymi odruchami ciała panował perfekcyjnie.
Naliczył 40 porcji prowiantu. Zabrał 20 z nich, wkładając do kieszeni płaszcza. Resztę pozostawił nietkniętą.

Wrócił ponownie do niedawno otwartych kapsuł, mając nadzieję, że nawiąże jakąś współpracę z wyzwolonymi osobami.

- Cześć, jestem Duxx. Wpadliśmy w to szambo razem, może uda nam się razem z tego wyjść? - zwrócił się grzecznie do oszołomionej trójki. Blizny na jego twarzy nie szpeciły jej, nadawały jej raczej surowego, lekko mrocznego uroku. Wpatrywał się w trójkę swoim szarozielonym okiem, w którym łatwo było wyczytać sympatię. Naprawdę lubił ludzi. Naprawdę.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй
killinger jest offline  
Stary 14-10-2013, 04:07   #4
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
"- Pamiętaj, Mark. Twoja misja jest święta. Przelana szlachetna krew musi zostać pomszczona. Krew Rodziny domaga się od ciebie odzewu. Ryzyko jest duże, ale to zadanie jest największym zaszczytem, jaki kiedykolwiek może cię spotkać.

- Znam swoje przeznaczenie. Nigdy nie zawiodę mojej Rodziny."





Nocne Kruki przesyłają pozdrowienia

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4lv04kKXM[/MEDIA]



Pobudka nie należała do najmilszych. Właściwie to potrzebował trochę czasu, by zorientować się w sytuacji. Nie mógł dojść do wyraźnego wniosku, czy to wszystko było zaplanowane.

Jego umysł i zdolność postrzegania zamgliło jakieś dziwne otępienie. Nie potrafił zebrać
jasnych myśli. Nieznany mu hałas próbował przedostać się do jego głowy poprzez otępiały słuch. Czuł się, jakby ktoś wrzucił go do wirówki na rozpędzonym pociągu spadającym w przepaść.

I może jego domysły nie odbiegały tak daleko od prawdy.


Alarm nie był dobrym znakiem. Alarmy nigdy nimi nie są. Jeśli już ktoś taki wszczyna, to musi mieć do tego dobry powód. A jak na taki powód ma zareagować ktoś uwięziony w klaustrofobicznej kapsule?

Bezradność i poczucie zagrożenia - zabójcza mieszanka popychająca każdego człowieka na samą skrajność. Tak przynajmniej wykładał jeden z nauczycieli w Rodzinie. Dopuszczając panikę do władzy traci się nad sobą kontrolę. A bez kontroli powstaje chaos - najgorsza odmiana istnienia.

Przerażony mężczyzna począł energicznie obstukiwać wnętrze swej kapsuły, jakby szukając jakiegoś ukrytego mechanizmu. Robił to jednak w tej chwili tak niezgrabnie, że równie dobrze mógłby próbować ścinać bambusy gołymi rękoma. Nie miał pojęcia co robi.

Gwałtowne szarpnięcie ściągnęło go pod sufit, a ruch wirowy i inne niekontrolowane wariacje wznosiły jego szczupłe ciało i uderzało o każdą ze ścian. Nim postanowił przestać rzucać w myślach paskudnymi wyzwiskami i czegoś się w końcu mocniej chwycić, zdążył nabić sobie parę siniaków.

Nie potrzebował wiele czasu, by ostatecznie domyślić się ich położenia. Ten hałas i te turbulencje - ktoś ściągnął ich przejażdżkę w atmosferę. Pytanie brzmiało, czy to był już Kocioł?


Na ostatnią fazę lotu tak mocno przytrzymał się oporządzenia jego kapsuły, że aż skóra bielała mu na knykciach. Z całą pewnością ta chwila bez problemu zajmie miejsce jednej z najgorszych w jego życiu. O ile przeżyje i zdąży to zanotować.



Nie mógł przestać kaszleć. Drzwi do wnętrza jego komory hibernacyjnej zostały uszkodzone, wpuszczając do środka tuman kurzu i palące powietrze, zapewne potęgowane pożogą, jaka musiała towarzyszyć miejscu zderzenia się z ziemią.

Kilkoma słabszymi kopniakami udało mu się wyważyć i tak uszkodzone już zawiasy, by następnie wypełzać na zewnątrz. Kiedy znalazł się na świeżym powietrzu, przeturlał się na plecy, by złapać trochę tlenu, w między czasie walcząc z odruchami wymiotnymi. Nieco później zauważył, że pada deszcz.

Pieprzony deszcz, jakby sami bogowie szczali na głowy tych nieszczęśników.
- Ty też się pierdol - wychrypiał, nim z jego ust z impetem wyskoczył strumień wymiocin.


Potrzebował paru minut, by zebrać się do kupy. Kiedy uznał, że może zaryzykować próbę stanięcia o własnych siłach, z przykrością musiał stwierdzić, że planeta, na której przyszło im się rozbić, nie wyglądała zbyt obiecująco. Zwłaszcza, że najprawdopodobniej będzie miał sąsiadów.

Ósemka, jeżeli się nie mylił. Część wyszła już ze swoich kapsuł, a nad kilkoma ktoś się najwyraźniej trudził, jakby próbując kogoś stamtąd wyciągnąć.
Niedobrze. To wyglądało w chuj niedobrze. Ale nie warto było jeszcze panikować. Ciągle żyli, a kto wie, czy na tym zadupiu nie znajdą kolejnej łajby?

Wysoki, szczupły, o ciemniejszej karnacji mężczyzna chwiał się na nogach. Jego zlepiona plamkami krwi, czarna czupryna chaotycznie przekomarzała się w rytm podmuchów gorącego powietrza. Na twarzy ozdobionej kilkudniowym zarostem widniało parę świeżych zadrapań. Z kolei jego bursztynowe tęczówki nieporadnie taksowały otoczenie, próbując ogarnąć jak najwięcej. I z każdym zanotowanym elementem uświadamiał sobie, jak bardzo są w dupie. Coś mu podpowiadało, że to nie był Kocioł.

Odziany w długi, skórzany płaszcz, czarną koszulę i elastyczne spodnie oraz obuty w ciężką podeszwę rozbitek postąpił kilka kroków w przód. Schylił się, by podnieść charakterystyczny czarny kapelusz, który musiał mu uciec w fazie lądowania. Momentalnie nałożył go na głowę, nie zważając na jego stan.
Upewnił się jeszcze, czy za pazuchą ma schowaną swoją chustę. Była cała. Więc nie jest jeszcze tak źle. Po paru chwilach obwiązał nią zakurzoną twarz.


Ciągle zastanawiał się, jak postąpić z nowymi znajomymi. Cóż, na samym początku znalazł sobie krótki, poszarpany kawałek metalu, który szybko wylądował w jego kieszeni. Niezbyt skuteczna broń, ale zabójcza dla tych, którzy się jej nie spodziewają. Poza tym dzięki temu poczuł się pewnie.

Tak, teraz na pewno był gotów na nawiązywanie nowych przyjaźni.

Nim pan "pseudo oficer" dobrał się do kapsuły, przy której i tak kręciła się już jakaś dziewczyna, Mark Caldendore postanowił pokazać swe dobre intencje i pomóc jej w staraniach.
Wyglądała na bardzo pochłoniętą, czyżby była tam jej znajoma?

- Pozwól, że ci pomogę - rzucił, starając się na słaby uśmiech. Nawet nie uświadomił sobie, że przez chustę i tak nie będzie go widać.


Kiedy już z tym skończył, odszedł kilka kroków. Wolał mieć nieznajomych na oku.

- Duxx, tak? Wybacz, że przeszkodzę, ale może najpierw zadam ważne pytanie. Czy ktokolwiek wie, co do jasnej cholery było tego wszystkiego przyczyną?


Skoro się już rozbili, to mieli aż nadto wolnego czasu. Nigdzie się zresztą nie śpieszyli, więc na plan ewakuacyjny chyba mogli jeszcze trochę poczekać.


Tak, wspaniały dzień.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 14-10-2013 o 04:14.
MTM jest offline  
Stary 14-10-2013, 11:19   #5
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
rozbitkowie

Obrócił się powoli, półprzymkniętymi oczyma szybko otaksował zbliżającą się postać. Sposób stawiania stóp w cięzkich buciorach, luźne ubranie, swoisty taniec mięsni podczas ruchu... o tak, Carpenter na pierwszy rzut oka rozpoznał kogoś ze swej kasty. Nożownik zawsze pozna nożownika, choćby w tak durnych okolicznościach, jak te, któe przyszło im dzielić.

Energicznie wbił pręt w spękaną powierzchnię ziemi, po czym uniósł obie dłonie w górę, by okazać swe dobre zamiary.
Zbliżył się do nadchodzącego. Pasjonował się starożytną historią, toteż skojarzenie z kowbojem, albo może raczej po kształcie kapelusza wnosząc osiemnastowiecznym francuskim szmuglerem było niezwykle silne.

-Tak, Duxx Carpenter. Witaj wśród żywych, miejmy nadzieję że jak najdłużej pożyjemy w tym dziwnym miejscu. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego się rozbiliśmy, ale biorąc pod uwagę że nie ma zbyt wielu znanych planet nadających się do życia ludzi, oraz analizując otaczające nas ciepełko, obstawiam Kocioł. Rozejrzyjmy się i pomózmy innym, zbieżmy wszystkich w kupę i zdecydujmy co dalej. - Nieświadomie przyjął rolę dowódcy oddziału, nie dla jakiejś władzy, po prostu odruchowo starał się opanować sytuację. Wyciągnął dłoń do nadchodzącego zamaskowanego mężczyzny by ją uścisnąć na początek dobrej współpracy.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй
killinger jest offline  
Stary 14-10-2013, 15:44   #6
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Na gest nieznajomego człowieka z wyjątkowo paskudnie surową twarzą - jak sam stwierdził naprędce - postąpił kolejny krok w tył. Dopiero, kiedy tamten rozbroił się, Mark nieco odetchnął.

Ledwo co przeżył jebaną katastrofę statku kosmicznego i nie miał najmniejszych chęci na odgrywanie tu jakiegoś sparingu. Zwłaszcza, że ten jednooki wyglądał na kogoś w przedziale "twardy dupek" a "krwawy skurwysyn".

Po co miałbym go i zarazem siebie wystawiać na próbę? Hej, w końcu są rozbitkami, lepiej się zaznajomić.

Kapelusznik podwinął chustę, charknął, a następnie obficie splunął w bok. Czy to był jakiś znak, czy też po prostu miał za dużo paskudztwa w ustach - nie poznano jego intencji.

Powolnym ruchem wyciągnął swoją "broń" i równie z werwą wbił kawałek metalu w glebę. Następnie zsunął kapelusz i zrobił iście dworski ukłon.

- Mark Caldendore. Nocne Kruki przesyłają pozdrowienia, Duxx Carpenter - zaintonował poważnie.

Jednak już po chwili wrócił do wcześniejszej postawy, nakładając zakurzony kapelusz i chustę na swoje miejsce.

- Prawdę powiadasz. Wpierdoliliśmy się jak żyd na Boże Narodzenie - odwzajemnił silny uścisk. - Musisz mi wybaczyć, jeśli będę się raczej trzymał na uboczu. Nie chcę być kolejnym wilkiem w twoim stadzie owieczek. Chcesz się bawić w dowodzenie tą bandą skazańców, twoja broszka. Jako, że i tak póki co jesteśmy uziemieni, proponowałbym założenie chociaż jakiejś bazy wypadowej, jeśli wiesz co mam na myśli. Skoro znasz się na zarządzaniu kapitałem ludzkim, to może zrobisz jakiś spis tej ludności i dowiesz się, kto tu się zna na elektronice. Potrzebuję zapisów z czarnej skrzynki, a konkretnie danych na temat naszego położenia. Gdybanie, czy to Kocioł, czy też nie, w niczym nam nie pomoże. Poza tym możesz też wysłać kogoś do pozbierania sprzętu, który przetrwał eksplozję i zrzucić go w jednym miejscu.

Jak na samego siebie musiał przyznać, że był cholernie wylewny. Prawdopodobnie było to spowodowane szokiem po katastrofie. Teraz było mu wszystko jedno, czy zawiera nowe znajomości, czy też nie. Przede wszystkim chciał przeżyć, a podrzynanie gardeł reszcie ocalałych jakoś mu się nie uśmiechało.

- Aha, zapomniałem dodać - mówił obrócony już do niego plecami i schylając się po swoją zabawkę. - Że to całe nasze planowanie wypali tylko wtedy, jeśli zdołasz przekonać resztę. A i w tym ci życzę powodzenia - zakończył, odchodząc w stronę Indianina i ocalałego gliny.

On także pragnął zadać mu parę pytań.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 14-10-2013, 22:36   #7
Ali
 
Ali's Avatar
 
Reputacja: 1 Ali jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwu
Nigdy nie podróżowała. Właściwie nigdy nie zdarzyło się jej choćby opuścić miasta, przez wszystkie cholerne dwadzieścia jeden lat. Czyż to nie ironia losu, że pierwszy i prawdopodobnie ostatni lot miała odbyć do Kotła? W dodatku ta kapsuła… nie miała problemów z małymi przestrzeniami, przecież tyle razy musiała się wciskać w ledwo mieszczące jej szczupłe ciało labirynty przewodów wentylacyjnych, ale tam mimo wszystko panowała nad sytuacją. Tu miała wejść i dać się zamknąć na bliżej nieokreślony czas. Słyszała, oczywiście, że to nic wielkiego. Wchodzisz i po chwili jesteś na miejscu, twoja świadomość nie odnotowuje normalnego upływu czasu. Problem w tym, że ona nie była żadnym zwierzęciem, aby zamykać ją w klatce. A jednak wgramoliła się do tego pudła potulnie jak owieczka.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=19UuPL98BOE[/media]

A przecież ona była kozicą. Chamois. Ta myśl ją rozbawiła, trochę przez łzy, którym nie dała spłynąć po piegowatych policzkach z intensywnie niebieskich oczu. Tylko one rozświetlały jej osobę. Włosy miała ciemnobrązowe, krótko ścięte i związane mocno w kitkę. Brunatna bluza zakrywała czarny, sportowy top zachodzący na obcisłe legginsy sięgające nieco za kolana. Granatowe, wsuwane buty na cienkiej podeszwie były idealnie dopasowane do stóp stusiedemdziesięciocentymetrowej dziewczyny. Rękawiczki bez palców chroniły wnętrze dłoni od bolesnego, nerwowego wciśnięcia w nie krótko obciętych paznokci. Strój, w którym tyle razy udawało jej się uciec, a teraz była zupełnie bezradna. I – jak zwykle – kompletnie nieumalowana.

Nie musiała być obieżyświatem, by rozumieć, że sytuacja robi się gorąca. Dobiegający ją komunikat wyraźnie dawał do zrozumienia, że zaraz coś rypnie i statek stanie się mogiłą dla swoich pasażerów. Można było się popukać w głowę, ale Lizzy nie uważała, aby to była aż tak zła perspektywa. Od jakiegoś czasu żałowała, że nie dała się zabić i pozwalała się ciągnąć na odroczoną rzeź. Bo jaki los mógł ją spotkać w Kotle? Nawet jeśli miałaby tam sobie poradzić, to po co? Była jednak tylko człowiekiem i perspektywa śmierci nie spotykała się z szerokim uśmiechem z jej strony. Serce kołatało, na skórze poczuła spływający pot. Zacisnęła oczy, powtarzając sobie uspokajająco:
„W porządku, nie pierwszy raz jesteś w opałach, nie pierwszy raz się poobijasz…”

…chwila spokoju i… ŁUP!

Nie mogła powstrzymać krótkiego, nienaturalnego wrzaśnięcia przerażenia, gdy cały świat nagle zawirował. Mimo to żyła, niezaprzeczalnie. W uszach jej dzwoniło, lecz i tak dobiegały ją krzyki z zewnątrz. Czuła się obolała, do czego zdążyła już przywyknąć, zaś jednak oględziny, na które mogła sobie pozwolić, dały nadzieję na to, że nic poważnego jej się nie stało. Rzecz w tym, że wolałaby się zakrztusić własną krwią, aniżeli umierać z braku powietrza w kapsule.
- WYCIĄGNIJCIE MNIE STĄD! – wydarła z gardła apel o pomoc, z całych sił waląc w wieko kapsuły. Może za tysiąc lat ktoś znajdzie ją – przeklętą mumię – i roztoczy jakieś śmieszne wizje jej śmierci. Jej jednak nie było do śmiechu. Poczuła duszność, cała zaczęła się trząść.
„Boże pomóż, Boże pomóż…” – to był chyba pierwszy raz, kiedy się modliła. Już w dzieciństwie stwierdziła, że to nie ma sensu, ale teraz było to jedynym, co mogło odegnać jej strach. Skuliła się na tyle, na ile pozwalała jej kapsuła i czekała, bo nic innego jej nie pozostawało. Nie mogła nawet wydusić z siebie więcej okrzyków, czując przeraźliwą suchość w ustach. Może to i lepiej? Oszczędzała tlen, chyba.

Jej droga do wolności i przeżycia otworzyła się, a ona natychmiast wydostała się z niedoszłej trumny gwałtownym ruchem. Ciało miała zawsze gotowe do działania, jak gdyby tylko czekała na znak, na jakąś uchyloną furtkę.
Wydostawszy się z zamknięcia zachłysnęła się własnym szokiem. Była na obcej planecie wśród bandy, która nie wyglądała zbyt przyjaźnie. Ona również daleka była od chęci bratania się z kimkolwiek i właściwie pierwszym, co zrobiła, kiedy doszła do siebie, było założenie kaptura na głowę, zupełnie jakby miało to uczynić ją niewidzialną, i oddalenie się parę kroków, aby wszystkich mieć w polu widzenia.
Gdzieś podziały się jej maniery – nie, właściwie jak zwykle nie były w użyciu – i słowo „dziękuję” nie przeszło jej przez gardło, a posępne spojrzenie spode łba sugerowało, że sytuacja, w której się znalazła, nie przypadła jej do gustu.
Mogła zacząć coś robić. Czegoś szukać, sprawdzać, pomagać rannym. Tylko, że nogi wrosły jej w ziemię. Jedyne, co mogła w tym momencie zrobić, to przyglądać się innym. Oceniać. Słuchać. Myśleć – właściwie to łeb jej rozsadzało. Dlaczego inni zdawali się nie przejmować tym, co się stało i aż tak dobrze się w tym wszystkim odnaleźli? Wiedziała, że otaczają ją mordercy. A niech no któryś skurwysyn się zbliży.
Nie. Nie mogła tak. Teraz była skazana na ich towarzystwo. Mogła od razu sobie strzelić w łeb – chociaż nie miała jak. Albo spróbować sobie poradzić. Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiejś – choćby prowizorycznej – broni. Jak się okazało, nie musiała się ograniczać. Na taką ilość więźniów, nie przypadał przecież jeden strażnik. Znalazłszy standardowy pistolet przy jednym z martwych ciał, od razu sprawdziła jego stan i amunicję. Były to ruchy kogoś, kto nie widział broni po raz pierwszy. Teraz przynajmniej nikomu nie pozwoli się zbliżyć na odległość mniejszą, niż sama będzie chciała. Taką miała nadzieję.
Podeszła do grupki przepytującej jedynego ocalałego strażnika. Nie było go jej żal, ale wolałaby chyba znaleźć się wśród mundurowych, niż więźniów. Odzywać się, póki co, nie miała zamiaru. Niech to szlag. Co za historia.
 
__________________
"We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now

Ostatnio edytowane przez Ali : 14-10-2013 o 23:35.
Ali jest offline  
Stary 15-10-2013, 11:26   #8
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
pierwsze plany

Kilka osób podeszło do strażnika. Ocalały był ranny, jęczał z bólu, a po powiększającej się kałuży krwi można wnosić, że nie będzie zbyt długo użyteczny.

Podszedł do grupki przesłuchujących klawisza.

- Panowie wybaczcie, zaraz go będziecie dalej mieli dla siebie.


Ignorując jakiekolwiek oznaki sprzeciwu, pochylił się nad strażnikiem. Odpiął jego pas, zabrał ładownice ciągle przypięte do boku. Kabura była już pusta, dobrze że ktoś wcześniej go rozbroił.

Kilkoma delikatnymi, lecz fachowymi ruchami założył prowizoryczną opaskę uciskową na udzie rannego, ściskając ją mocno, lecz bez sadyzmu. Każdy człowiek zasługiwał na życie, no chyba że przestał na nie zasługiwać.

- Et voila, gotowe.

Strażnik zwyczajnie wykonywał swoją robotę, nie czuł do niego nienawiści, ale był mu zupełnie obojętny. Po wstępnym ograniczeniu krwotoku, oddał kpiący salut leżącemu i nie ocierając się nawet o nikogo z otaczających policjanta, spokojnym krokiem odszedł na bok.

Wrak wyglądał na stertę złomu, ocalało jednak sporo skrzyń z ładunkiem, wymieszanych z niezidentyfikowanymi fragmentami metalu, plastiku i czort wie czego jeszcze.

Warto byłoby zacząć metodyczne przeszukiwanie, przecież nie wiedzą czy będą ścigani, poszukiwani, czy dostaną szansę samotnego życia w głuszy. Nic nie wiedzą. Mimo to nie dbali o jedyne źródło informacji, jakie im pozostało. Co za amatorszczyzna i marnowanie zasobów.

Postanowił zorganizować grupę odzysku, by wydobyć maksymalnie wiele zapasów i sprzętu, potem zaś chciał jak najszybciej oddalić się od miejsca katastrofy. Był zwiadowcą, radził sobie z przeżyciem na pustkowiach. Czy mogło to być gorsze, niż odbywanie kary w niesławnym więzieniu w Kotle?
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 15-10-2013 o 11:30. Powód: literke mi wcięło
killinger jest offline  
Stary 15-10-2013, 20:51   #9
 
Silver's Avatar
 
Reputacja: 1 Silver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodze
Sygnał alarmowy wwiercał się w umysł dziewczyny, która powoli odzyskiwała świadomość po uśpieniu. Zaczęła szybko przetwarzać dane jakimi dysponowała bez otwierania oczu. Transportowano ją do Kotła, najwyraźniej miała tam nie dotrzeć. Czuła, że nieunikniona katastrofa nie jest winą maszyny, czy nie działających podzespołów, nigdy się nie zdarzało by cały system padł z powodu awarii, coś musiało rozbić system zasilania na części.

Zderzenie z ziemią, było najgorszą rzeczą, jaką miała okazję przeżyć w całym swoim życiu. Jej kabina wypadła z wraku i w powietrzu pokonała jakieś trzydzieści metrów, po czym z ogromnym impetem uderzyła w ziemię. Lewą skronią uderzyła w właz kabiny. Przed oczyma zaczęły gonić jej czarne plamki, a w miejscu uderzenia poczuła pulsujący ból. Jedynym plusem zaistniałej sytuacji było to, iż drzwi jej „więzienia” wygięły się, co je bardzo osłabiło. Misa otworzyła je silnym kopniakiem, następnie wyskoczyła z kabiny. Odgarnęła swoje długie, czarne włosy z twarzy. Sącząca się z rany krew spływała za ucho, zabarwiając starą bliznę odcieniem szkarłatu. Wyglądało, jakby rana się na nowo otworzyła. Tatuaż purpurowego smoka, który pożerał ów bliznę, wyglądał, jakby właśnie poił się krwią właścicielki.

Rozejrzała się wkoło siebie. Nie spodobało się jej, to co zobaczyła, ale czuła się spokojnie - zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji. Dojrzała mężczyznę siedzącego przed kabiną w siadzie skrzyżnym, zaśmiała się pod nosem - „Chodźcie do mnie” - bardzo pomocna postawa w takich okolicznościach. Znajdował się w sporej odległości od niej, więc na razie spotkanie z nim odłożyła na późniejszą porę. Kolejną osobą był chłopak, który dopiero opuszczał swoją kapsułę. Nie miała czasu się nimi zajmować, przed wylotem dosłyszała listę więźniów. Była na niej jej dawna przyjaciółka. Chciała sprawdzić czy nie jest przypadkiem martwa, a jeśli nie zginęła w trakcie katastrofy, to Darkgrove szybko zmieni ten stan rzeczy. Zdrajcy nie byli tolerowani w jej otoczeniu. Nie chciała uwierzyć, że osoba, za którą oddałaby życie, ją zdradziła, ale nie było innego wyjaśnienia. Tylko ona wiedziała o akcji, którą planowała przez tyle lat, a przy realizacji której pojmały ją twór, który chciał nazywać się policją, ale był pod władzą rządu i tylko im pomagał.

Ruszyła w stronę wraku przy którym znajdowały się kapsuły, ich właściciele nie wyszli jeszcze na zewnątrz. Byli martwi lub coś utrudniało im wydostanie się z nich. Szła szybkim krokiem, po drodze zgarniając z ziemi odłamek metalu. Kiedy dotarła, zauważyła, iż leżały tam koło siebie trzy kabiny, w każdej żywy człowiek, a w ostatniej ona.

Przed oczami stanął jej obraz dwóch młodych dziewczyn. Jedna była starsza. Stykały swoje pięści. “Na zawsze razem?” - spytała starsza, patrząc w zielone oczy swojej towarzyszki. “Tak, na zawsze”.
Przysięga, którą złożyły sobie wiele lat temu dziś wydawała się nic nieznacząca. Zawsze podziwiała Celty - była starsza, silniejsza, bardziej pewna siebie. Teraz była po prostu jej wrogiem, a wrogów należy eliminować. Sama ją tego nauczyła. Zaczęła otwierać kapsułę dziewczyny. Kiedy żarzące światło wpadło przez zakurzoną szybkę do środka, spojrzały sobie w oczy. Tylko jedna z byłych przyjaciółek kryła w nich radość, natomiast druga wszechogarniający żal. Dłoń zaciskająca się na ostrzu, zaczęła ociekać szkarłatną krwią. Pomógł jej jakiś chłopak, nawet nie zwróciła na niego uwagi, prawię bezgłośnie rzuciła tylko “Dziękuję”.
Właz się otworzył. Misa bez zastanowienia wyprowadziła atak.
- Żegnaj Celty - jej głos przepełniony był bólem. Jednak spoczywająca wewnątrz dziewczyna była szybsza. Sparowała jej atak i wytrąciła ostrze z ręki.
 
Silver jest offline  
Stary 15-10-2013, 21:37   #10
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Ostatnim obrazem z życia Moliera, który uznał za warty zapamiętania, był ten sprzed chwili jego aresztowania, utraty kontroli nad własną wolą. Stał w zdewastowanej, szkolnej sali, pośród błyszczących odłamków rozbitego szkła, pokrywającego zwłoki zakładników. Przypominały szron, a oni skute lodem rzeźby. Czerwone kropki laserowych celowników pełzały po syntetycznej tkaninie jego wojskowego uniformu, zwiastując kres egzystencji. Nie budziły w nim strachu. Czuł się tak bardzo sobą, całkowicie kompletny. To był dobry dzień, dzień w którym wyniósł się ponad wszelkie prawa, zarówno ludzkie jak i boskie. Wszystko co zdarzyło się później było już jedynie snem, ulotnym majakiem, nad którym piecze sprawowały poślednie istoty, niewolnicy cudzych idei i słabej, ludzkiej natury, nie warte uwagi.

Gwałtowne wstrząsy wybudziły go z letargu. Jean odzyskiwał zmysły. Wkrótce te zostały boleśnie szarpnięte zderzeniem kapsuły z ziemią. Nastała cisza, w której powoli rodził się zew. Molier czuł jej obecność. Przenikająca przez ciemność, przez otaczające go grube, metalowe płyty. Nie potrafiła zagłuszyć jej ani ulewa, ani palący oddech pożaru. Wołała go z coraz większą siłą. Odpowiedział na wezwanie.

Z poranionych ciał rozrzuconych po miejscu katastrofy płynęła krew. Początkowo naturalnie, w dół, wprost w wilgotną, rdzawą ziemię. Po chwili jednak zaczęła unosić się nad pogorzeliskiem i długimi czerwonymi nićmi wić nad podłożem. Przecinając przestrzeń splątanymi wstęgami, krwawa sieć napływała w kierunku jednej z kapsuł. Wsiąkała do jej wnętrza przez najmniejsze ze szczelin. Był to sarkofag o numerze trzynaście. Co dało się z łatwością odczytać, gdy jego drzwi, oderwane od reszty, przeleciały kilka metrów w powietrzu i z łoskotem zderzyły z fragmentem wraku.

Stał w jej wnętrzu, lustrując otoczenie żarzącymi się czerwienią ślepiami. Było to złe spojrzenie, pełne nienawiści i pogardy. Dwa, rozmyte deszczem punkty zatliły się mocniej, gdy ujrzał czołgającego się wśród zgliszczy funkcjonariusza. Otarł usta rękawem pozostawiając na twarzy rozmazany brunatny ślad i niespiesznie ruszył w jego stronę.

Blady chłopak o czarnych, pozlepianych wodą włosach pociągnął zamek wojskowej kurtki. Zapiął go po samą szyję. Zarzucił na głowę kaptur. To co lubił w tych wszystkich militarnych gadżetach to funkcjonalność. Jedna z nich objawiała się całkowitą wodoodpornością nowoczesnej tkaniny. Postąpił przed siebie zanurzając nogę po kostkę w rozlazłym błocie. Tak, wodoodporność była czymś czego potrzebował.

- No, no… Darmowy lot i najlepsze miejscówki! – Rozłożył okryte czarnymi rękawicami dłonie, komentując współczynnik przeżycia pasażerów.

- Jako jedyny byłeś poza pudłem i żyjesz. – Zatrzymał się kilka kroków od policjanta. – Powiedz mi o naturze katastrofy, a w najbliższym czasie tego nie zmienisz. – Włożył ręce w kieszenie, patrząc na swoją przyszłą lub niedoszłą ofiarę, jakby i tak było mu wszystko jedno. – Dwa pytania. Gdzie jesteśmy i jak doszło do katastrofy?

Gdy Molier "rozmawiał" z gliną, Aleksander niespiesznie zlazł z kopuły i zajął miejsce obok niego. Przekrzywił głowę, dokładnie studiując postać policjanta.

- Panowie, nie ma co się tak śpieszyć. Przecież wystarczy tylko grzecznie zapytać. - Zainterweniował kapelusznik, stając nieco przed Baptiste.

Zaczęły dołączać do niego wyłaniające się ze strumieni deszczu coraz to nowe postacie. Ludzie o czarnych sercach, jak i ofiary nieszczęśliwych splotów wydarzeń. Musieli odczuwać coś na kształt zwierzęcego respektu, solidarności padlinożerców, bo poza szczerzeniem kłów żaden z nich nie dążył otwarcie do walki.

- Panie władzo, byłoby nam niezmiernie miło, gdyby nam pan zdradził dokładne położenie czarnej skrzynki z tego okrętu, o ile wciąż stosuje się w waszej technologii ten wynalazek. Właściwie wystarczy nam wiedzieć tylko tyle. - Mark przykucnął przy mężczyźnie, skrywając zaciśniętą pięść na zimnym kawałku metalu schowanym w kieszeni.

-Teraz to bez znaczenia. - Odpowiedział funkcjonariusz, wypluwając solidną porcję krwi z ust. - Jesteście tutaj… tak jak miało być.

Mężczyzna spróbował przesunąć zranioną nogę, tak aby sprawdzić jej stan. Krzyk wywołany bólem ruszonej nogi rozniósł się echem między otaczającymi miejsce wypadku skałami.

- Przynieście mi morfinę… To może wam coś powiem.

Hidden Blade wyszczerzył paskudnie zęby za smolistą chustą i pokiwał z wolna głową.

- Twardy z pana negocjator, co? A więc jednak Kocioł… - Powstał i przeszedł się kawałek, jakby nad czymś rozmyślając - Coś przeczuwam, że pan wciąż próbuje nas usadzić w pace… - Przystanął. - Gdzie możemy znaleźć medykamenty? - Zapytał w końcu.

Funkcjonariusz prychnął słysząc wzmiankę o Kotle.

- O Kotle będziecie jeszcze marzyć… Na pokładzie były transportowane zapasy. Przeszukajcie te kontenery.- Wskazał na rozrzucone dookoła pojemniki - Pospieszcie się, kurwa!

- Po co te nerwy? Panowie - Zwrócił się do pozostałej, nieznanej mu dwójki. - Możecie mieć na niego oko przez moment? Muszę coś załatwić. - Poklepał funkcjonariusza po ramieniu, po czym energicznie wstał i ruszył na wskazane przez niego miejsce. Przez całą drogę chytry uśmieszek nie schodził mu z twarzy, chociaż odpowiedź ocalałego nieco zbiła go z tropu.

- Jak najbardziej. – Odpowiedział Jean nad wyraz chętnie. – Tylko pospiesz się z tą morfiną… jego tak bardzo boli. – Trącił metalowy odłamek w nodze gliniarza, siłą umysłu tak, aby nikt nie powiązał z tym jego osoby. Najpierw odrobinę w lewo, później odrobinę w prawo, nieznacznie do góry. – Umieranie ssie, co śmiertelniku?

- To ty? - Rzucił Aleksander w stronę Jean’a. - Jeśli tak, to przestań. Wykrwawi się w ciągu 3 i pół minuty. - Powiedział niedbale, jakby szacował czas do zagotowania się wody. - A żywy przyda się bardziej, niż martwy.

- Ciii… ja tylko umilam mu czas, panie dobrywszacunkach. – Baptiste uniósł podbródek wyraźnie rozbawiony.


Milczący jest równie dobry jak martwy. Stawiający żądania jest równie dobry jak martwy. – Wyliczał nie zaprzestając zabawy. – Tylko słowa mogą ocalić mu życie. Słowa, które chce usłyszeć. Mów panie władzo… to lepsze niż czysta morfina, zobaczysz.

- Teraz zostały tylko 3 minuty.

Rozmowa nie przynosiła spodziewanych rezultatów. Jean miał jednak swoje podejrzenia. Nikt nie wyrzuca niepotrzebnie pieniędzy. Zwłaszcza na kosmiczny transport skazańców, którym należałoby podziękować za udział w eksperymencie „życie” dużo tańszym, ołowianym pociskiem. Ten cały Kocioł był finansową kpiną. Chyba, że stały za nim inne cele. Takie, o których nie wypada nawet głośno myśleć.

Baptiste poczuł się niedobrze. Hibernacja i długotrwały bezruch w ciasnej komorze osłabiły jego organizm. Zbyt pochopnie zaczął używać mocy. Musiał odpocząć, dojść do siebie. Z dala od irytująco powiększającego się wokół zgromadzenia. Odwrócił się i roztrącając stojących mu na drodze ludzi ruszył przed siebie. Na razie nie zaprzątał sobie nimi głowy. Mógłby doprowadzić do konfliktu, do finalnej bitwy kończącej wszystko. Mogła by być tak wspaniała jak sobie tylko wymarzył, dużo lepsza od perspektywy śmierci w obliczu palącego słońca tych przeklętych pustkowi. Uśmiechnął się w duchu do miłej alternatywy nadchodzących wydarzeń. Zza pleców dobiegły go słowa Marka Caldendore skierowane do policjanta.

- To twój szczęśliwy dzień. - Powiedział Kruk i bez ogródek przystąpił do udzielania pomocy, taszcząc ze sobą zapas medyczny.

„Faktycznie szczęśliwy”. Jean spojrzał raz jeszcze na dogasające szczątki wraku i leniwie zajął się przeszukiwaniem rozrzuconych po okolicy wnętrzności statku. Potrzebował broni.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 15-10-2013 o 21:48.
Cai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172