Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2014, 21:49   #1
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
[Doom Trooper, Storytelling] Kronika Żołnierzy Zagłady "Płonące Słońca"

Prolog

1286 RK, Luna

Zanurzył końcówkę pióra w kałamarzu. Brzęczenie świetlówki silnie go irytowało, a światło raziło... Sterylne pomieszczenie nie przypominało dawnego archiwum. To już nie była samotnia skryby z wszechobecnym zapachem ksiąg. Zbiory zostały skatalogowane i przeniesione, zaś jego obarczono nowymi urzędniczymi obowiązkami: segregacją korespondencji i rachunków. Domyślał się, że "zawdzięczał" to inkwizytorowi Simonowi... Esteban jedyną pociechę znajdował w pisaniu "Kroniki"...

Merkury - planeta, która doświadczyła najmniej ataków ze strony Legionu Ciemności. Rządzona żelazną ręką Lorda Nozakiego. Techno-feudalny świat, który poza Longshore i Fukido, był praktycznie niedostępny dla obcych...

Terraformowanie zakończyło się połowicznym sukcesem, genialni inżynierowie przecenili swoje umiejętności.

Życie zakwitło tylko w podziemnych jaskiniach i na dnach kraterów. Stworzone na wzór środowiska utraconego raju - Ziemi sprzed czasów megakorporacji, które ograbiły ją z surowców, czyniąc z niej martwe śmietnisko.

Niegościnna powierzchnia nadal nie nadaje się do zamieszkania. Ponura pustynia spalona przez bezlitosne promienie gwiazdy i smagana strumieniem cząstek wiatru słonecznego...

Wydawało się, że Apostołowie zapomnieli o tej planecie lub Mroczna Dusza obawiała się bliskości Słońca...


Jakże złudne były to nadzieje...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 12-01-2014 o 22:04.
Deszatie jest offline  
Stary 12-01-2014, 17:24   #2
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Baza Kartelu, Heimburg, Wenus



"Rusty" nie odpuszczał drużynie. Nieustanne ćwiczenia i treningi, hektolitry wylanego potu. Szkolenia bojowe w wytworzonych sztucznie warunkach stref wojny całego uniwersum. Wszystko to w jedynym miejscu, które dawało im takie możliwości - wenusjańskim ośrodku Kartelu. Tak wyglądały ich ostatnie trzy miesiące. Rozwijali swoje umiejętności współpracy na polu walki, poznali nawyki, wypracowali kilka przydatnych sztuczek. Co dziwne Weiland przestał uprzykrzać im życie.
Panujący spokój nie zdołał uśpić ich czujności...

W międzyczasie Sara spędziła dwa tygodnie na indywidualnych szkoleniach z Crenshawem. Podobno dostrzegł w niej potencjał... Chłopaki żartowali, że może wcale nie jest taki święty...

Lukę po niej wypełnił Kenshiro. Ronin stał się tak samo "rozmowny" jak przy pierwszych spotkaniach. Fizycznie nadal nie do zdarcia, treningi walki wręcz były bolesne dla sparingpartnerów z teamu. Ponadto rozwinął swe umiejętności strzeleckie. Ślad psychiczny po wydarzeniach z katedry jednak pozostał. Wyglądał jakby w umyśle stale toczył walkę z demonami przeszłości. I nie był pewien jej ostatecznego wyniku...

Cortez stał się bardziej precyzyjny. Wygrywał kolejne zakłady o celność swego miotacza ognia. To co wypocił podczas tych zabaw, uzupełniał później browarem. Czuł się coraz lepiej w tym miejscu, mógłby zadomowić się tu na dobre. Zwłaszcza, że do Heimburga i "dzielnicy rozrywki" było niedaleko...

Braxton bardzo poprawił swoją wydolność, zręczność i zwinność. Był teraz niebywale niebezpiecznym przeciwnikiem. Niezwykle trudno było go zaskoczyć. W symulacjach nawet Dunsirnowi nie udało się go podejść... Derren kręcił głową z niedowierzaniem... Dostrzegł, że coś trapiło doktora...

Bomba wybuchła z dnia na dzień.

Drużynę szóstą wzmocni wojownik ze Świętego Bractwa. Szykowała się też kolejna misja. Nie podano im konkretnych informacji. Komunikat głosił tylko, że polecą na Merkurego. Dostali niewiele czasu, aby spakować sprzęt. Major przywrócił im poprzednie stopnie wojskowe, czym wprawił w zakłopotanie Sarę...

Wkrótce opuścili Wenus i Weilanda bez cienia żalu. Jedynie Cortez obiecał, że odwiedzi majora...

***

Podróżowali pasażerskim promem kosmicznym jak zwykli cywile. No może niezupełnie, ponieważ zwykłych ludzi nie było stać na kosztowne loty międzyplanetarne. Podczas przesiadki na Lunie dołączył do nich Brat Marcus... Wyglądał bardziej na dostojnika niż wojownika. Żywe wspomnienia z Venenburga uderzyły w nich z siłą tsunami....




Nie liczył na ciepłe przyjęcie. Chociaż inaczej wyobrażał sobie rozwój kariery to podlegał hierarchii Pierwszego Zakonu i musiał wykonać polecenie przełożonych z kurii. Miał świadomość, że nie była to przypadkowa "nominacja"...

Wcześniej otrzymał pobieżne informacje na temat tej międzykorporacyjnej hybrydy. Wiedział, że doprowadzali do pasji swoich przełożonych, słyszał plotki o Venenburgu. Co tak naprawdę się tam wydarzyło? Twarze braci tężały na to pytanie... Wyczuwał aurę mistycyzmu i tajemnicy, a może czegoś jeszcze? Miał tworzyć zespół razem z "Team Six" - solą w oku Inkwizycji...

Wsiadł na prom w Lunie. Oczy postronnych ukradkiem śledziły dostojną postać w białych szatach zajmującą swoje miejsce. Wyłowił członków drużyny bezbłędnie, kierując się intuicją. Wyróżniali się, mimo że nie byli w mundurach. Wkrótce będzie miał okazję lepiej ich poznać...
Celem podroży był Merkury.



Domena Mishimy, w której każdy przedstawiciel Bractwa traktowany jest niczym "persona non grata". Oficjalnie został mianowany "doradcą Kartelu", mimo tego miał przeczucie, że pojawi się kilka problemów ze strony skrupulatnych i dociekliwych urzędników portu kosmicznego. Ale od czego jest sztuka... dyplomacji...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 12-01-2014 o 17:26.
Deszatie jest offline  
Stary 14-01-2014, 22:53   #3
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Wenus, Baza Kartelu. Trzy miesiące wcześniej.

Weiland wczesnym rankiem przysłał do koszar swojego nowego adiutanta, który zaprosił drużynę na tak zwany maszt oficerski – pogadankę połączoną z karami wymierzanymi pozasądowo. Major chyba nie był w humorze. Już od dobrej godziny piłował ryja odnośnie ostatnich wybryków Teamu Six i nie zanosiło się, żeby miał szybko skończyć swoją tyradę wygłaszaną do czterech mocno znudzonych osób. Kolejny raz słuchali o tym, jak to odeśle ich do macierzystych jednostek, odbierze żołd, stopnie woskowe, wyposażenie, wstrzyma przepustki. Argumenty majora trafiały w próżnię – nie był w stanie spełnić żadnej groźby, oprócz ostatniej, która nie była przesadnie dotkliwa, odkąd Sara dowiedziała się gdzie znajduje się dziura w ogrodzeniu a Braxton złamał kody w systemie monitoringu jednostki i mógł czasowo wyłączyć kamery. Póki co, skończyło się na dodatkowej służbie wartowniczej oraz zaordynowaniu „palenia gówna”. Pierwsza kara rozumiała się sama przez się, a o drugą jakoś nikt nie miał ochoty pytać.

Dwa dni później wyszło jednak na jaw, że major, który od wielu lat dowodził zza biurka, może wygrać potyczkę z niepokorną drużyną i utrzeć im nosa na administracyjnym polu bitwy. Derren otrzymał z powrotem plik papierów z zamówieniami, które wystosował do szefa aprowizacji bazy. Ze zdziwieniem przeglądał czerwone pieczęcie i widniejące pod nimi podpisy:
Wniosek o udostępnienie kill house’a z symulatorem terenu i warunków pogodowych ODRZUCONO mjr Weiland
Prośba o zgodę na wykorzystanie ostrej amunicji podczas treningów w kill house ODRZUCONO mjr Weiland
Wniosek o wydanie amunicji do celów ćwiczebnych w liczbie dwudziestu tysięcy pocisków tygodniowo na każdego członka Teamu Six ODRZUCONO mjr Weiland
Wniosek o udostępnienie powietrznego pojazdu desantowego BHU Blackbird w celu przeprowadzenia symulacji przerzutu drużyny na wrogie terytorium ODRZUCONO Posrało cię, Dunsirn? mjr Weiland.
Nie wyglądało to różowo. Przecież jak Żołnierze Zagłady będą siedzieć bezczynnie, to ich niespożyta energia w końcu znajdzie sobie jakieś konstruktywne lub destruktywne ujście, a wtedy naprawdę zrobi się niewesoło. Szkoda, że Weiland tego nie dostrzegał. Tego, że wkurzył Derrena też nie. A Rusty był osobnikiem, z którym należało się liczyć. Skoro dowództwo się z nim nie liczyło, to on zdecydował policzyć się z majorem. Tylko stało się to nieco problematyczne – na poligon wstęp wzbroniony, do kantyny tylko na posiłki, samochody dowództwa zostały schowane w nowym garażu a przy wieży spadochronowej pojawiły się straże. Nastąpił mało przyjemny impas. Derrenowi z pomocą przyszedł zbieg okoliczności, a właściwie dwa.

Pewnego wieczora Dunsirn przypadkowo podsłuchał rozmowę dwóch Bauhauczyków, z której wynikało, że za tydzień do majora przyjeżdża generał brygady, ponoć jakaś ważna szycha, który ma fioła na punkcie samochodów i zawsze jeździ najlepszymi brykami. Następnego dnia na terenie bazy pojawiły się jednostki inżynieryjne – zwani też Seabees, od brzmienia skrótu CB – Construction Battalion. Ich zadaniem było postawić nowy budynek sztabu – ponoć do starego zbyt łatwo można było się włamać i przestał spełniać wymogi bezpieczeństwa. Seabeesi przywieźli ze sobą prefabrykaty zbrojonych ścian i tony ciężkiego sprzętu, w tym potężne dźwigi. Dunsirn dodał dwa do dwóch i na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.

- Majster, pomożecie w czymś? Bo mam problem.
- O co się rozchodzi?
– zapytał inżynier.
- Kumpel z drużyny ma dzisiaj wieczór kawalerski i przyjechali do niego znajomi z Wenusjańskich Zwiadowców. Wieczorem chce nas zostawić i pójść pić z nimi.
- A to chuj w czapie z wyliniałej mysiej wełny!
- To samo mu powiedziałem, ale nie chce słuchać. Zagroziłem nawet, że ukradnę koła z jego samochodu to schował brykę w garażu. Mogę się dostać do środka bo znajomy z teamu jest specem od zabezpieczeń, ale potrzebuję tego dźwigu, aby postawić wózek na dachu hangaru.
CBs był średnio zainteresowany, po prostu nie chciał narobić sobie kłopotów. Dunsirn nie tracił nadziei, pokazał mu nawet swoje dokumenty by w razie wpadki inżynier mógł wskazać pomysłodawcę i głównego winowajcę. Ostatecznie szalę na korzyść Imperialczyka przechyliła zgrzewka piwa. Derren odnotował w myślach, żeby odkupić Cortezowi życiodajny płyn zanim się zorientuje w ubytkach inwentarza.


Weiland darował sobie dalszą wojnę. Team Six naraził go na zbyt duże straty, nie tylko moralne. Z kompletem zatwierdzonych dokumentów, drużyna mogła zacząć treningi w jednym z najlepszych kill house’ów w galaktyce. I mogli używać ostrej amunicji. Sam budynek przedstawiał się imponująco – zajmował powierzchnię niemal kilometra kwadratowego. Na tym obszarze specjalne urządzenia mogły wytworzyć dowolny teren i zasymulować dowolną pogodę. Nad głównym wejściem przynitowano stalową płytę z emblematem Kartelu i napisem: To miejsce wyposaży twojego przeciwnika w doskonałe możliwości oddania życia za swoje przekonania.

Team Six wszedł do środka i pobrał białe kombinezony. – Dziś trening walki w warunkach arktycznych. Będziemy go kontynuowali przez dwa tygodnie. Potem dżungla, pustynia, MOUT/CQB, desant morski. Jak już zrobimy podstawy to przećwiczymy atak i odbicie platformy wiertniczej oraz różne misje Quick Response Force. Do roboty – im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju.



Obecnie

Wiadomość o przeniesieniu na inną planetę nie zdziwiła Dunsirna. Widać było, że major zmądrzał. Imperialczyka zdziwiło to, że dostali z powrotem swoje stopnie, a to oznaczało, że w hierarchii służbowej będzie podlegał porucznik Thorne. Czyli jego dni jako dowódcy Teamu Six dobiegły końca. Rusty ciekaw był jak Sara to przyjmie. Obecnie była na szkoleniu z Cerenshawem, który wybrał ją ze względu na "wrodzony talent i predyspozycje", co tylko potwierdziło przypuszczenia Dunsirna, że w porucznik Thorne było dużo więcej, niż widziało oko. Choć to, co widziało oko też było bardzo interesujące.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 15-01-2014 o 07:23.
Azrael1022 jest offline  
Stary 15-01-2014, 10:22   #4
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Braxton zaczynał mieć już powoli dosyć wenusjańskiej gościny. Konflikt z przełożonym od początku latał mu koło dupy, ale dowódca ich grupy chyba traktował to ambicjonalnie i sprawiał, że się nie nudzili. Nie wiedzieć kiedy Rusty z „irytującego” płynnie zmienił stan na „wkurwiający”. Biegali, skakali, pływali, czołgali się i strzelali. Przez większość część czasu strzelano również do nich. Nie były to wymarzone „wakacje na Wenus”. Konował miał cholernie mało czasu na eksperymenty co niebanalnie odbijało się na jego humorze. Adaptował się jednak do nowych warunków i po prostu zarzucił część projektów, a skupił się na tych, które mógł badać w plenerze. Cóż, zawsze był raczej praktykiem. By zwiększyć ilość wolnego czasu logicznie doszedł do wniosku, że zrobi to kosztem snu. Pomimo szlabanu na zaopatrzenie udało mu się osiągnąć sukcesy. Nie musiał włazić w dupę kwatermistrzom Weilanda skoro pod ręką miał prawie nieograniczone zaopatrzenie. W wenusjańskiej dżungli rosło wszystko co było mu potrzebne. Po kilku eksperymentach udało mu się wydestylować specyfik, który pozwolił mu wydłużyć aktywność dobową. Drobną niedogodnością okazał się fakt, że osiwiał przez to i wyglądał jak żwawy stulatek. Nie było to coś czym by się przejmował i zdziwił się wielce gdy spotkał się z odmową, gdy próbował „poczęstować” specyfikiem resztę Teamu Six.

Wzmożone treningi miały też dobra stronę. Zauważył, że jego krew poddana ciągłej presji i wysiłkowi fizycznemu również się adaptowała. Ubolewał, że nie może zrobić pełnych testów laboratoryjnych więc zaczął prowadzić pilne obserwacje i robić notatki. Zauważył, że największe postępy czyni po treningach z Kenshiro. Coż, mishimczyk nigdy nie dawał mu taryfy ulgowej, a nic nie działa bardziej dopingująco niż fakt, że duży koleś zaraz przypieprzy ci kijem w głowę. Ból jest najlepszym nauczycielem. Wprawdzie ani razu nie udało mu się wygrać, ale nie ustawał w wysiłkach. Wręcz przeciwnie. Po jakimś czasie zauważył, że siniaki mniej bolą i potrafi już dostrzec z której strony oberwał.

Rozkaz wylotu na Merkurego zastał go podczas ćwiczeń. Jakby była w ogóle inna możliwość. Tak jak wszyscy w drużynie powitał go z ekscytacją, choć jak zwykle nie dał tego po sobie poznać. Proste – „Dżungla jest fajna, ale teraz będziemy się opalali. Fajnie.” – Wystarczyło za cały przekaz. Nie wiele trwało i wysłano ich cywilnym transportem na Lunę. Po raz pierwszy znaleźli się poza wszędobylskim monitoringiem wojskowym. Wprawdzie w bazie udawało mu się oszukiwać kamery, ale nigdy nie miał pewności kto ich podsłuchuje. Tutaj to co innego. Raz w tygodniu sprawdzał wszystkie granty zespołu na obecność pluskiew i nie zapomniał zrobić tego przed odlotem. Czekając właśnie na Lunie na pokładzie cywilnego promu poczuł się odrobinę bardziej wyluzowany. Rozparł się na fotelu, przeczesał włosy, które ostatnio zaczął przycinać krócej i wypalił.

- Tak sobie myślałem ostatnio i chyba muszę się z wami czymś podzielić. Pamiętacie naszego nieodżałowanego Soloniusa? To tak sobie dodałem dwa do dwóch i wychodzi mi, że nasz kochany opiekun Simon to jego brat. Nie taki zakonny lecz w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. – Zawiesił głos na chwilę. – Wiecie co to znaczy. Facet nie odpuści nam pewnie nigdy.

Chciał coś jeszcze dodać lecz przerwało mu przybycie kolejnego członka drużyny. Właściwie kandydata na członka bo żeby zostać częścią teamu trzeba było wrócić z akacji, a tam różne rzeczy się zdarzały.

„Kurde, myślałem, że będą nas szpiegować jakoś sprytniej. Super nowoczesne urządzenia szpiegujące, może cyber-szczury lub jeszcze lepiej. Inteligentne kamery, albo chociaż znikający Mortyfikatorzy. A oni przysłali nam JEGO. Eh, Bractwo faktycznie jest konserwatywne.”

- Ty, Sara. Twój nowy chłopak chyba załatwił nam posiłki. Fajnie. Te czubki od mrocznej harmonii zawsze strzelają najpierw do braciszków. Tylko jak nam znowu jakiś zginie to całkiem spieprzymy sobie statystyki. Eh, żołnierz to zawsze ma przesrane.

Uznał to za koniec dyskusji. Demonstracyjnie nasunął ciemne okulary na oczy, wywalił nogi na siedzenie przed sobą i udawał , że śpi.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 16-01-2014, 01:11   #5
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Wspomnienia zrujnowanego miasta i przesłuchań najlepiej było zapić, zaś zapicie najlepiej wyćwiczyć na treningach. Tak żeby człowiek nie wyszedł z wprawy. Gehenna w czasie treningów była niejako nieodłącznym towarzyszem Corteza, dla niektórych nieporęczna, jemu pasowała do dłoni i ręki zupełnie tak, jakby konstruktorzy myśleli właśnie o nim w czasie projetkowania kolby i spustu. Przemalował jedynie czerwone kolory na pastelowe zielenie i czernie kamuflażu.


Jednak nie tylko samym miotaczem człowiek żyje, Cervantes przeżył wszystkie swoje poprzednie misje głównie dzięki temu, że potrafił dopasować pancerz do warunków i siebie do pancerza. Reszta należała do organizmu, który po takiej ilości traumy, która spokojnie starczyłaby, żeby zabić kilka oddziałów, dalej był w mniej więcej jendym kawałku. Nawet po ostatnim przyjęciu większości odłamków z granatu na plecy.

Baza Kartelu miała jeden niewątpliwy plus. Nie była to sala treningowa z zaawansowanym sprzętem. Mogła imiotwać zmienne warunki, ale i tak nie przygotowywała w stu procentach do spotkania z twardą rzeczywistością za bazą i pociskami Razydów. Natomiast Heimburg... to była inna bajka. Dzielnica rozkoszy oferowała dwie potrzebne żołnierzowi rzeczy, piwo i dziwki. Jeśli chodziło o browar, zwykle nie przeszkadzało mu po piątym co pije, natomiast w przypadku kobiet zrobił się bardzo wybredny. Pytał tylko i wyłącznie o Sandy, na dodatek musiała być blondynką, najlepiej drobną. Po katedrze nie bardzo miał ochoty patrzeć na żadną, która miała choć ciut ciemniejsze włosy. Za bardzo mu się kojarzyły z jakże z początku kuszącą Kitarą.

Dni zmieniały się w tygodnie, te z kolei w miesiące. Jedynie stopniowe zmiany warunków w symulatorze, które szły zgodnie z harmonogramem. To był chyba najdłuższy czas jaki Capitolczyk spędził w barakach za jednym razem, bez wysyłania na konkretne misje, poza początkowym szkoleniem na Marsie. Nie zdziwił się więc że w końcy przyszła wiadomość że wykopują ich daleko. Szybko zapakował potrzebny ekwipunek, jakiego mógł potrzebować na nie do końca ujarzmionym Merkurym.

Przywrócenie im stopni było dla Corteza oczywistym znakiem że nie spodziewają się ich powrotu w jednym kawałku. Tylko dlatego obiecał majorowi że wróci. Nawet nie wyciągał zapalniczki, Wejland nie był taki głupi na jakiego wyglądał.

W promie na Lunę słuchał spokojnego, przynajmniej jak na niego kawałka, jakże oddającego swoją treścią istotę zmagań w jakich obecnie utknęli. Spokojnie gładził zapalniczkę palcem kiedy wspominał nowo przydzielonego im członka zespołu. Team six miał mieć sześciu członków. Nie wróżył mu długiego i dostatniego życia. Opcje były dwie, miał mieć na nich oko, lub Bractwo chciało się pozbyć niewygodnego osobnika. Obie opcje miały sporą szansę skończyć się kolejną wizytą w lochach inkwizycji.
- Możesz mieć rację. – Przytaknął Braxtonowi niejako ignorując przybycie człowieka w białych szatach. Nie wyglądał na wojownika. – Tylko statystyk nie spieprzymy, raczej utrzymamy je na poziomie i będziemy dążyć do stu procent. – Skomentował krótko. Plus podróży cywilnym lotem był dwoisty, jeden trzymał w dłoni i był już prawie pusty, drugi zaś egzotyczny, znowu miał okazję nadać kartkę. Kiedy z lekko drżącą dłonią oddawał kartkę pocztową z Luny z jedynie samym adresem, zastanawiał się jakie piekło zwiedzi tym razem.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 17-01-2014, 20:39   #6
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Luna – czas obecny

- Natanielu, daj mi siłę i cierpliwość albowiem myśli moje pełne są grzesznej zemsty - Wyszeptał do siebie Marcus stojąc samotnie przy oknie terminalu szóstego międzygwiezdnego portu Kardynała Duranda XVI. Nie było tu za wielu podróżujących, jedynie kilku strażników Bractwa w barwach drugiego zakonu pilnowało niemal pustej sali. I jego. Marcusa nie dziwił pusty terminal. Szósty był zwyczajowo zamknięty dla cywilów i używany był jedynie przez członków Bractwa. Pielgrzymi korzystali z innych portów, bliżej dzielnic korporacyjnych. Cisza panująca w pomieszczeniu pozwoliła mu na kontemplację ruchu statków w porcie i refleksję nad nieciekawie wyglądającą sytuacją. Przerwane szkolenie mistyczne, niedawna seria przesłuchań przed radą zakonu, cofnięta aplikacja do komórki wieszczów, na koniec sugestie rady zakonu poparte w końcu odgórnym rozkazem z Kurii przenoszącym go z powrotem do działalności misyjnej. Mógł jedynie łaskawie wybrać sobie przydział. Odmowa nie wchodziła nawet w grę. I będziesz posłuszny woli Kardynała. Marcus uśmiechnął się ironicznie na prostotę pierwszej, żelaznej zasady Bractwa i potarł bliznę na policzku. W odbiciu szyby widział swoją poznaczoną zmarszczkami twarz i siwiejące na skroniach włosy. Czas i doświadczenie odcisnęły na jego twarzy nieliche piętno i jedynie śnieżnobiałe szaty, ozdobione ciemnoniebieskim znakiem pierwszego zakonu pozostawały nieskalane jakby dopiero co zaczynał nowicjat. Krople deszczu na szybie rozmyły obraz i ponownie wprawiły go w zadumę. Niezłe podsumowanie blisko szesnastoletniej kariery. W zgrabnej torbie podróżnej znajdowały się dokumenty z których wynikało, że oficjalnie został mianowany polowym doradcą Kartelu. Nieoficjalnie oznaczało to raczej zesłanie do kolejnej strefy walki niż nominację. W najlepszym wypadku ciężką próbę polegającą na asystowaniu kolejnej grupie straceńców aby statystyki gdzieś u jakiegoś lenia w zacisznym gabineciku dobrze wyglądały. Nie było to najgorsze rozwiązanie, przynajmniej towarzystwo było znacznie mniej skomplikowane i znacznie bardziej oddane sprawie niż żałosna banda politykierów i gryzących pióra lizusów kardynała Dominika, których ostatnio pełno było w Kurii. Nic tak też nie poprawia samopoczucia jak wyrzynanie synów ciemności. Lubił robotę w polu i liczył, że ewentualny sukces pozwoliłby mu zapomnieć lub przynajmniej złagodzić gorzki smak porażki. To mógłby być niemalże urlop, gdyby nie miejsce przydziału.

Merkury.....ta planeta przywoływała mroczne wspomnienia. O ile miasta pod ziemią i w kraterach mogły być niemalże odtworzonym rajem na ziemi sprzed Exodusu to strefy wojny Merkurego były odbiciem piekła które nastąpiło po nim. Ciasne, duszne jaskinie i labirynty korytarzy, pył wdzierający się w każdą szczelinę pancerza i drażniący płuca pomimo masek i filtrów, oraz wrogowie czający się w ciemnościach.
Tego, że ta planeta da mu ponownie w kość Markus był pewien. Pozostawała otwarta kwestia, czy podołają ludzie do których został przydzielony.

Rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami w pierwszym zakonie śledził wzrokiem dokujący prom kosmiczny. Zwykły lot pasażerski oznaczał albo nieudolną próbę przemycenia ich na terytorium Mishimy, albo na kolejną niespodziankę drugiego zakonu aby zapewnić mu dodatkową zabawę z urzędasami, którzy uzbrojeni w maski uprzejmości robili wiele by pobyt na Mercurym nie był specjalnie przyjemny. Nieudolność nie była cechą Kartelu, pozostawała więc opcja numer dwa. Komunikat wzywający go do stanowiska odpraw wyrwał do z rozmyślań. Poprawił szaty, przeczesał rękoma krótkie włosy i nieśpiesznym krokiem udał się na odprawę. Jedno było dla niego pocieszające. Wszelkie niespodzianki inkwizytorskich lizusów wkrótce zostaną za bramką terminalu.

Klimatyzowane wnętrze promu było całkiem przyjemne i schludnie urządzone – co prawda nie dorównywało sterylnie czystym i jasno oświetlonym promom Bractwa, ale prezentowało się o wiele lepiej niż surowe, wojskowe wnętrze promów Kartelu. Była tu też całkiem atrakcyjna obsługa a szybki rzut oka na menu w barze przekonał go, że był tu również pokaźny wybór drinków.
Może nie tak dobry jak w „Błogosławionej Westalce”, ale powinno wystarczyć do uprzyjemnienia prawie dwu tygodniowej podróży. Skromny sługa Bractwa nie powinien w końcu narzekać na warunki pracy i dzielnie i z pokorą znosić wszelkie przeciwności losu. Marcus liczył też na porządną dawkę snu, którego zaczęło mu brakować od tygodni, a sądząc po wyglądzie promu, kabiny pasażerskie powinny być w miarę wygodne. Księga Prawa zawieszona przy pasie na złotym łańcuszku podziałała na pasażerów jak zwykle – rozmowy przycichły aby całkiem zaniknąć w miarę jak przechodził przez przedział w poszukiwaniu wolnego miejsca. Członków z Team Six poznał od razu – siedzieli razem w fotelach blisko baru – wyluzowani, choć poddenerwowani. Marcus podejrzewał, że to spotkanie z nim mogło być przyczyną ich niepokoju. Podchodząc bliżej złowił ostatni fragment rozmowy, ewidentnie dotyczącej jego osoby. Nie lubią mnie lub mi nie ufają. Nieźle na początek..
Widząc dwa wolne miejsca, jedno nieco dalej od grupy, a drugie przykryte nogami Braxtona, Marcus podszedł nieśpiesznym krokiem do zajmowanego przez nogi żołnierza zagłady miejsca:
- Przepraszam, wolne?
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 13-03-2014 o 15:49.
Asmodian jest offline  
Stary 20-01-2014, 22:41   #7
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Po tych wszystkich przesłuchaniach i maglowaniu, dobrze było wrócić do żołnierskiej codzienności. Oczywiście dla Team Six, oznaczało to co innego niż dla innych. Ludzie w bazie nadal reagowali nieco emocjonalnie na ich widok i izolowali się od nich. Odnosiło się silne wrażenie, że zmieniano temat, gdy któreś z nich pojawiało się w zasięgu słuchu, że szeptano za ich plecami i ogólnie, że wszyscy mieli na nich oko, a szczególnie major Welian... Przynajmniej Sara miała takie wrażenie, ale nie przejmowała się takimi drobnostkami. Utrzymywanie dobrych relacji międzyludzkich, życie socjalne, to chyba nigdy nie było celem Sary... Może poza jej narzeczonym (tym prawdziwym, a nie Crenshawem).
Wreszcie przyszła też paczka, którą u niego zamówiła. Oczywiście tak jak się spodziewała, nie poszanowano jej własności prywatnej. Gdy ją odebrała w dyżurce bazy, była już otwarta i dokładnie sprawdzona pod katem przedmiotów i substancji niedozwolonych. W tamtym momencie żołnierze pełniący służbę nic nie powiedzieli, ale po paru dniach rozeszło się, że Sara zaopatrzyła się w środki antykoncepcyjne i ochoczo spekulowano na ten temat. Gadać każdemu wolno, a na szczęście nikt jej niczego nie sugerował, gdyż musiałaby połamać kilka kończyn. Widać sierżant Werfel pokazał innym, że nie mają czego koło niej szukać i nikt nie zastąpił go w roli upierdliwego numer jeden.
Ona jednak skupiła się na innych elementach paczki. Szczotka do szorowania kibla na szczęście nie była potrzebna. Kobieta nie upadła tak nisko, jak się jej zdawało w momencie nadania stopnia szeregowego. Owoce w dużej mierze zatrzymała dla siebie, częstując tylko kolegów z drużyny. Przyprawami zaś chętnie dzieliła się z resztą teamu, co sprawiało iż serwowane im jedzenie smakowało już naprawdę dobrze.
W ciągu kolejnych trzech miesięcy zamawiała u narzeczonego kolejne przesyłki i dzięki czemu cała drużyna jadała chwilami lepiej niż sam major Weliand. A przynajmniej tak sobie żartowali.
Jeśli zapomnieć o opinii drużyny u innych i dowództwa, to sytuacja wyglądała naprawdę dobrze. Oprócz standardowego szkolenia, za inicjatywą Derrena ćwiczyli dodatkowo po godzinach, co z pewnością podnosiło ich skuteczność zarówno indywidualną, jak i drużynową. Ona sama poprawiła nieco prędkość celowania, nie tracąc na celności, a Kenshiro pokazał jej parę nowych chwytów. Oczywiście zademonstrował je na niej samej, ale to tylko pokazało ich skuteczność.
Nie samymi jednak ćwiczeniami człowiek żyje. Człowiek, żołnierz i oni też. Derren naprawdę sprawdzał się w roli ich dowódcy. Nie przegapił okazji i podczas ważnej wizyty, dobrze wszystko zorganizowali, w efekcie ucierając nosa Weliandowi. Mężczyzna chyba zapamięta to sobie i może kiedyś odpłaci się przy okazji, ale póki co wyraźnie zmiękł i Team Six dostał to co chciał.
Sukces ten, kolejny jaki wspólnie osiągnęli, z pewnością dobrze przyczynił się do zaciśnięcia więzi w drużynie. Byli naprawdę w dobrych relacjach, nie tylko dlatego, że musieli na sobie polegać bo od tego zależeć mogło ich życie, ale dlatego że tak im było lepiej i tego chcieli.
Cortez parokrotnie sugerował Sarze przefarbowanie się na blond. Oczywiście nie było w tym nic złego. Ale co? Może jeszcze miałaby się przerobić na siwą, jak to zrobił Mallory? Niedoczekanie, aby z własnej woli miałaby wyglądać jak stara baba. Siwizna jednak postarzała wizualnie, co widać było na przykładzie ich doktora. Osobiście Sara zorientowała się, że po spotkaniu z jego niedoszłą partnerką Kitarą, Cortezowi źle się kojarzyły ciemnowłose kobiety. Nie wypowiadała się na ten temat, uznając to za jego prywatną sprawę.


Pewnego dnia, Sara dowiedziała się, że wybywa na szkolenie do jednej z placówek Bractwa. Mortyfikator Crenshaw zaprosił Sarę na dwutygodniowy kurs, który miał obejmować szkolenia z podstaw Sztuki. Bauhaus był blisko związany z Bractwem i wśród Etoiles Mortant nie trudno było spotkać osobę władające jedną z dyscyplin sztuki. Sara nie spodziewała się, że będzie jedna z nich. Widać odkryto w niej odpowiednie predyspozycje.
Major Weliand nie mógł sprzeciwić się woli Bractwa bez sprawiania sobie kłopotów, więc nie zatrzymywał jej po złości. A może nawet cieszył się, że przynajmniej jednej osoby z ich drużyny pozbywa się na jakiś czas? Tego nie wiedziała... A właściwie dlaczego nie mieli jeszcze założonego podsłuchu w jego gabinecie? To poważne niedopatrzenie z ich strony...
Wieść o jej szkoleniu rozeszła się dość szybko. Oczywiście odpowiednie, a raczej nieodpowiednie, plotki krążyły po bazie. Chłopaki się podśmiewali, aby uważała na Braciszka, aby nie zapomniała spakować swoich środków antykoncepcyjnych i błaznowali jak to będą tęsknić za jej piękną osobą.

Wyrwała się na dwa tygodnie, ale bynajmniej nie był to żaden urlop. W czasie dwóch tygodni Sara uczyła się intensywnie. Poznała kilka sztuczek cichego zabijania, znanych tylko Mortyfikatorom - zabójcom z Bractwa. Musiała przyznać, że mimo swego profesjonalizmu w tej dziedzinie, poznała coś nowego i praktycznego.
Oprócz tego uczyła się wykrywać Mroczną Harmonię, z uwzględnieniem jej manifestacji pod postacią Nefaryty. Nie było to łatwe, dla osoby która spychała emocje na drugi plan, a uczucia na jeszcze dalszy. Nie mniej jednak była otwarta na nowe możliwości i przyswajała zarówno wiedzę jak i jej praktyczne zastosowanie. Uczyła się też wspomagania swej kondycji i oddechu, podnoszenia wytrzymałość i szybkość, wyostrzenia zmysłów.
Przeszła też solidny trening silnej woli, opanowania, kontroli oddechu i zachowania precyzji w czasie zmagań z siłami ciemności. Sara zdawała sobie sprawę z przydatności tego czego ją uczono. Pamiętała jak w Venenburgu celowała do Nefaryty i jak ciężko było jej zmierzyć się z jego złą aurą. Teraz powinna być lepiej przygotowana na takie spotkanie.
I tak powinien się zachowywać dobry żołnierz - jeśli widzi jakąś słabość, szkoli się w danej dziedzinie aby ją przezwyciężyć.
Sebastian Crenshaw był naprawdę dobrym nauczycielem. Pod koniec szkolenia Sara naprawdę czuła zmianę i wiedziała, że teraz stać ją na więcej. Przyznała też, że przyjemnie było szlifować swe zdolności u mistrza cichego zabijania z Bractwa.


Po powrocie ze szkolenia wróciła do dawnego treningu, a wedle sugestii Crenshawa, ćwiczyła jeszcze sama tego czego ją nauczył z dziedziny Sztuki. Nie miała jednak dużo czasu na powrót do codzienności, gdyż krótko potem wysyłano ich na misję.
Doskonałą wiadomością było przywrócenie im ich stopni, które tak ciężko wypracowali w swych macierzystych megakorporacjach. Z czego to wynikało, można się było tylko domyślać. Wiadomo, że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, ale jeśli darczyńca nie patrzy... Nie wiedzieli komu to zawdzięczają. Możliwe, że ktoś kto znał prawdę o niedawnych wydarzeniach, miał odpowiednie wpływy i właśnie pociągnął za odpowiedni sznurek. Ale czy taka wiedza, byłaby wystarczającym bodźcem do takiego działania? Teoretycznie było to możliwe, ale równie dobrze mogło się za tym kryć coś więcej. I kto by mógł za tym stać? Nie było jednak większej możliwości dowiedzieć się czegokolwiek konkretnego i pozostawały tylko spekulacje i domysły.
Powrót do poprzednich stopni implikował pewną konkretną zmianę. Teraz to Sara była najstarsza stopniem i tym samym przejmowała dowodzenie nad drużyną. Osobiście miała mieszane uczucia z tego powodu. Radość z powrotu do grona oficerskiego była oczywista, nagłe przejęcie stołka, budziło już pewne pytania. Nie byłoby żadnego problemu, gdyby nie fakt, że to pod dowództwem Derrena ćwiczyli intensywnie przez ostatnie trzy miesiące, nie wspominając o ostatniej misji. Gdyby mogli teraz ćwiczyć pod jej komendą, nie byłoby problemu, niestety wyruszali na misję i nie było na to czasu. Zdolności dowodzenia Sary zostaną wystawione na ciężką próbę, od powodzenia której zależeć mogą ich własne życia.
Inną zagadkową sprawą było wysyłanie ich drogą cywilną. Incognito? Ale mieli pełne rozkazy... Właściwie to niepełne, bo nie poznali jeszcze celu swojej misji - chyba, że znał ją nowy w drużynie.
No tak, Bractwo przydzieliło im Mistyka. Owszem, będą mieli nieco czasu po drodze, aby się poznać, nie mniej jednak rozmowy nie zastąpią wspólnego szkolenia. I to zarówno pod względem współpracy jak i zaufania. Teraz to ona była dowódcą, więc to na jej barkach spoczywała obowiązek dopilnować, aby wszystko poszło dobrze... Postara się o trening jak już będą na Merkurym. Zarówno dla nowego, jak i dla siebie na stanowisku dowodzenia.

Sara była ostrożna. Sprawdziła informacje o tym czym mieli lecieć. Kto był właścicielem statku i kto pilotem. Wszystko wyglądało typowo, ale nie żałowała czasu poświęconego na sprawdzenie tego. Wszak głupio by było obudzić się w śluzie, w momencie jej otwierania, a tak mogli spać bez obaw. nie mniej jednak, pytania dlaczego nie podróżują oficjalnie, dlaczego to właśnie ich wysyłają na inną planetę i z czym przyjdzie im się zmierzyć, pozostawały póki co bez odpowiedzi.
 
Mekow jest offline  
Stary 22-01-2014, 21:58   #8
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
/Post wspólny graczy/

Na pokład wszedł członek Bractwa, budząc szacunek i zainteresowanie większości podróżnych oraz cywilnej części załogi. Mocno kontrastował wyglądem ze starymi członkami Teamu Six. Piątka żołnierzy miała na sobie praktyczne, acz nieregulaminowe ubrania, a „nowy” paradował w nieskazitelnie białych szatach opatrzonych świętym symbolem. Prezentował się jak milion dolarów w nowym odzieniu. Derrenowi nasunęła się myśl, że pewnie często występował w filmach rekrutacyjnych do świętego oficjum. Imperialczyk spotykał już wcześniej ludzi z różnorakich korpusów reprezentacyjnych. Wszyscy byli nieco wyżsi od niego, z kwadratowymi szczękami i szerokimi barami. Byli perfekcyjnymi żołnierzami, dopóki nie spotkali przeciwnika. Czy nowy narybek Teamu był tylko wizytówką Bractwa? Czy może też potrafił zabijać? A może przysłano go po prostu na przeszpiegi z zastrzeżeniem, że ma unikać akcji? Derren czujnie obserwował brata, który zbliżywszy się do teamu, zapominając się przedstawić odezwał się do Braxtona.

Medyk spojrzał w górę i przez chwilę taksująco zmierzył gościa od od stóp po czubek głowy.

“Dobrze, że nie jakiś małolat. Może uda mu się przeżyć chwilę z nami. Chyba, że też coś przeskrobał i Nudziarze przeznaczyli go do odstrzału.”

Cofnął nogi z siedzenia i postawił je na podłodze. Udawanie śpiącego i tak by mu nie wyszło dłużej niż pięć minut. Spał już godzinę w ciągu tej doby i obecnie był pobudzony.

- Pewnie. Nie krępuj się. Rozumiem, że pochodzisz z tej najtajniejszej jednostki bractwa i jak poznamy twoje imię będziesz nas musiał zabić.

- Niespecjalnie tajnej. Jestem Marcus Summers, mistyk pierwszego zakonu, komórka mistrzów przemian. Nie musicie się przedstawiać, miałem dostęp do akt. Jak widzisz nie wyciągnąłem jeszcze pistoletu
.

Markus uśmiechając się do Braxtona rozparł się wygodnie w fotelu.

Sara uważnie przyglądała się mistykowi. Jeśli faktycznie miał zamiar sięgnąć po broń, nie zrobi tego w miejscu publicznym, zwłaszcza pełnym ludzi, ale później wszystko było możliwe. Sara będzie miała go na oku i w razie czego go uprzedzi. Mistyk, czy mortyfikator z odpowiednim zadaniem?
- Wiesz dlaczego cię do nas przydzielili? Może wiesz coś o zadaniu jakie nas czeka? - Sara nie bawiła się w prywatne gadki i zadała konkretne pytania.

- Moja historia jest długa, dosyć zagmatwana i raczej nudna, a zważywszy na wasze niedawne doświadczenia z drugim zakonem pewnie nie będziecie chcieli jej słuchać. Ogólnie można powiedzieć, że ktoś w Kurii uznał, że muszę przemyśleć swoje powołanie z nieco innej perspektywy.

Patrząc uważnie na reakcję Team Six kontynuował:
- Moje wytyczne też nie są specjalnie tajne. Mam doradzać waszemu zespołowi odnośnie wszelkich spraw związanych z wielkim nieprzyjacielem ludzkości, no i ochraniać was błogosławioną Sztuką.To oczywiście truizm, ale sam nie zostałem wtajemniczony w szczegóły następnej misji, którą formalnie koordynuje Kartel. To co wiem to w zasadzie plotki i nieoficjalne informacje. Póki nie sprawdzimy ich na miejscu, wolałbym nie uprzedzać faktów. Zresztą, siedzimy w miejscu publicznym więc wolałbym nie straszyć postronnych. Proponuję odłożyć takie szczegóły kiedy dokoła będzie mnie cywilów.

Marcus skinął na stewardesę zamawiając lampkę brandy.
- Walczyłem na Merkurym….to było jakieś 4 lata temu. Mam nadzieję, że skorzystacie z moich doświadczeń na miejscu i razem wrócimy w jednym kawałku. Po co mieszać w statystykach….
Uśmiechnął się do Corteza
- Walczyłem też na Wenus. Najpierw Graveton potem Krater McGuire`a i Płaskowyż Kadaath. Prawie 2 lata na obu pierścieniach zimy. Można przeziębić tyłek. Ale Wenus to była bajka. Byłem też na Marsie, w Dolinie Kuźni. Niekiedy było dobrze i bezproblemowo. Niekiedy bywało gorzej….
Pogładził biegnące wzdłuż policzka blizny i pociągnął długi łyk bursztynowego płynu z dostarczonej mu szklanki
- Niezłe te brandy. Rozgadałem się zbytnio a chciałbym dowiedzieć się czegoś o was. Miałem nadzieję spotkać się z wami już na Wenus, ale Kuria odwołała mój lot, więc czasu nie mamy zbyt wiele na poznanie się lepiej. Rozumiem ,że nie mieliście ostatnio przyjemnych chwil z Bractwem?

- Oszczerstwa i pomówienia. Kochamy bractwo i bractwo kocha nas. Nawet wasz szef nam pomaga.


Braxton do tej pory nie mógł uwierzyć w interwencję Nathaniela w Katedrze bractwa i głos, który słyszał w swojej głowie. Był wtedy głuchy więc musiał to być głos w głowie. Chyba, ze przyznał by się przed sobą do schizofrenii. Już sam nie wiedział co gorsze.

Wzruszył ramionami na cv Marcusa. W ich branży i tak wszystko wychodziło na polu walki. Pocieszające jednak było to, że braciszek należał chyba do tych, którzy wiedzą po której stronie miotacza gehenny nie należy stawać.

- Co prawda to prawda - Dodał Derren - podczas ostatniej misji Bractwo pokazało, że nas kocha. W pupę. A przy okazji, czego chciałbyś się o nas dowiedzieć? Czy nasze wyczerpujące i rzetelnie spisane akta nie dostarczyły paru minut fascynującej lektury? Bo rozumiem, że zarówno inkwizytor Hamond jak i major Weiland rozpisywali się o nas w samych superlatywach? Z jednej strony Rusty odetchnął z ulgą - nowy wiedział jak zabijać i robił to wcześniej. Z drugiej - nie miał za sobą setek godzin treningów razem z drużyną. Jeszcze nie był jej integralną częścią, a jedynie nominalnym członkiem. Będzie się musiał szybko dotrzeć, inaczej nie wykorzysta pełni potencjału bojowego.

- Wygląda na to, że wiesz o nas dużo więcej niż my o tobie i nie jestem z tego powodu zbyt zachwycona - rzekła Sara przyglądając się mężczyźnie.

- To nie do końca tak. Miałem dostęp jedynie do waszych danych osobowych. Same cyferki, tabelki i suche dane ale nie musimy się bawić w konwenanse. Wszelkie informacje z ostatniej misji, a szczególnie to, co zdarzyło się w Venenburgu utajniono. Jestem tylko skromnym mistykiem i serwują mi jedynie to, co powinienem wiedzieć aby móc współpracować. Wiem, że było ciężko i wpakowaliście się bez wsparcia pod wpływ mrocznej harmonii. Wiem też, że po ostatniej akcji was przesłuchiwano, stąd moje pytanie i pewność, że możecie mieć nie najlepszą opinię o Bractwie. Inkwizytora Hamonda nawet nie znam. I wątpię, byśmy przypadki sobie do gustu gdybyśmy się poznali. Co do majora….
Marcus pociągnął solidny łyk Brandy, osuszając ją do dna i skinął na stewardesę aby przyniosła następnego drinka
-Niesubordynacja i wyskoki się zdarzają. Nawet w Bractwie. Najważniejsze, by iść do przodu i niszczyć wrogów ludzkości. O ile ten kierunek jest utrzymany, cała reszta to tylko pieprzenie w bambus.
Marcus popił z nowo dostarczonej szklanki
- Zresztą, jeśli dowódca nie potrafi zapanować nad swoimi ludźmi to dowódca z niego jest…
Spojrzał na Sarę i jakby korygując się nieco w obecności kobiety
- …. kiepski.
Thorne zmarszczyła brwi, a jej ostre spojrzenie utkwiło skierowane na Marcusa. Jego wypowiedź w połączeniu ze spojrzeniem na jej osobę...
- A skąd wzięło ci się założenie, że jestem kiepskim dowódcą? W ogóle mnie nie znasz. Teraz jestem także twoim przełożonym, więc lepiej miej to na uwadze i nie sugeruj takich rzeczy - odpowiedziała szybko i stanowczo, ale bez oznak gniewu czy emocji.



- Taaaak, a na Marsie chodują latające świnie, które same przerabiają się na bekon i wskakują na talerz, przywożąc ze sobą zgrzewkę browarów. - Cortez spojrzał na braciszka, który miał być ich przewodnią duszą. Jeśli faktycznie był tak niesubordynowany jak póbował im wmówić, oznaczało to że wysyłają ich na samobójczą misję, w czasie której zostaną spisani jako straty w sprzęcie. Capitolczyk podejrzewał jednak że ten miał się zwyczajnie wkraść w ich łaski i robić jako regularny przedłużacz.

- Walczyłeś tu i tam. Powiedz mi tylko jeszcze: w jaki sposób? Częściej używasz broni, czy sztuki? Co dokładnie możesz zrobić? - zagadała kobieta. Dobrze było wiedzieć jakimi umiejętnościami dysponuje ich, tudzież jej, nowy nabytek. Domyślała się, że nie będą mieli czasu na odpowiednie treningi, ale z pewnością zgłosi się o coś takiego jak tylko dotrą do bazy Kartelu na Merkurym.

Marcus popatrzył spokojnie na Sarę
- Przepraszam, nie chodziło mi o Ciebie - miałem na myśli Weilanda. Zostałem źle zrozumiany. Co dokładnie mogę zrobić? Wiele. Znam wszystkie dyscypliny sztuki - od prostych zaklęć takich jak komunikowanie się na odległość po rzucanie kulami żywiołów, wywoływanie trzęsień ziemi, latanie...takie tam drobnostki. Spopieliłem raz Nefarytę. Wraz z jego orszakiem o ile dobrze pamiętam. Podobno nieźle też egzorcyzmuję. Telekineza też nieźle mi wychodzi.
Jeśli chodzi o posługiwanie się bronią - znam się na obsłudze broni palnej - od pistoletów po wyrzutnie rakiet. Bractwo rygorystycznie podchodzi do treningów - każdy zaczyna w wieku ok.8 lat, więc czasu na strzelanie mamy bardzo dużo. Dużo biegamy, strzelamy, uczymy się Sztuki, potem znów strzelamy, biegamy, uczymy się Sztuki….jak ktoś się nudzi, jedzie na misję. Znacie trzeci zakon? Głosimy słowo kardynała - z Czyścicielem w jednej ręce i księgo prawa w drugiej. Czyli jak kogoś znudzi morderczy trening, jedzie sobie postrzelać. Preferuję ciężkie miecze - jeśli pytasz co lubię najbardziej nic tak nie poprawia mi humoru jak odcięcie łba synowi ciemności Krzywdzicielem i widok jego wyjącej duszy idącej do otchłani….

Marcus zniżył głos. Dawka nieufności zaserwowana przez Team Six zaczynała go nieco nużyć. Niech będzie. Zamknął oczy i przywołał w umyśle światlo sztuki - wystawiając dłoń na której zmaterializowała się niedopita puszka piwa którą Cortez trzymał niedbale w ręku.Prosta teleportacja obiektu mogła nieco rozładować napiętą atmosferę. W ostateczności będzie burda i będzie musiał sprać wielkiego jak byk Kapitolczyka.
- Świni z sześciopakiem niestety nie mogę przywołać bracie
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 23-01-2014, 09:24   #9
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Prom kosmiczny "Maverick"

Po przełamaniu pierwszych lodów, spoglądali na siebie z nieco większym szacunkiem. Nieufność nadal jednak zbierała swój plon. Przyczyniła się do tego niewinna sztuczka z puszką piwa. Myśli kłębiły się głowach żołnierzy... Co kryje się za tym jowialnym tonem Summersa? Swoboda i spokój jego wypowiedzi budziły mieszane uczucia. Jeśli mistyk rzeczywiście został zesłany do ich drużyny, bo naraził się w jakiś sposób inkwizycji to może się okazać, że Merkury będzie ich wspólnym grobem. Jeśli to zaplanowana gra z jego strony celem zdobycia zaufania, aby później w którymś momencie ich zdradzić jest wielce prawdopodobne, iż podzieli los Soloniusa...
Wybór spośród szerokiego asortymentu alkoholi, wydawał się teraz najlepszym rozwiązaniem...

***

Kosmodrom w Longshore był imponujący.



Szereg przeogromych doków wykutych w skale.
W każdym zmieściłoby się kilkadziesiąt katedr wielkości tej, znajdującej się w sercu Luny. Szyby gigantycznych wind niknęły w czeluściach rozpadliny. Monumentalne świadectwo kunsztu architektów. Cała planeta została poprzecinana siecią tuneli. Bez nich nie byłby możliwy życiodajny transport ludzi i minerałów. Merkury tętnił życiem...
Miasto na dnie krateru przypominające kopiec termitów, było otoczone przez podziemny ocean.



Chronione przed promieniowaniem przez "Niebiańską Tarczę" - wznoszącą się wysoko ponad kraterem kopułę. Gigantyczne filtry symulowały również dzień i noc jako wyraz tęsknoty za błękitną planetą, tak ukochaną przez wielkich budowniczych. Członkowie "Team six" byli pod wielkim wrażeniem. Poza Kenshiro i Marcusem, którzy odwiedzali już to miejsce. Odprawa celna związana z wypełnianiem skomplikowanych formularzy zajęła im sporo czasu. Cel wizyty: tutaj każdy mógł popisać się własną inwencją...

Odebrali ich agenci Kartelu jak zwykle zadający szyku, odziani w eleganckie garnitury. Zimni, profesjonalni i irytująco milczący. Gdzie rekrutują takich dupków? - pomyślał Braxton. Zapakowali się do dwóch limuzyn i ruszyli w drogę ulicami miasta, gdzie tradycja...



przeplatała się z nowoczesnością...



Wielowiekowa działalność człowieka stopniowo zatruwała nowy świat. Kiedy dotarli na portowe nadbrzeże zauważyli wodę o dziwnej, nienaturalnej barwie obmywającą brzegi wyspy. Plamy toksycznego szlamu niczym ropa z uszkodzonych tankowców, były stałym elementem nadmorskiego krajobrazu. Ale przyroda nie poddawała się... Gromady flamingów sterczały na mieliznach, krzyki mew dobitnie świadczyły o tym, że toczy się walka o przetrwanie.

Odprowadzono ich do cumującego poduszkowca. Po chwili sylwetki agentów Kartelu majaczyły już tylko niewyraźnie na betonowym molo.

***

Zatoka Longshore, Merkury

Nadchodziła noc, a w zasadzie jej iluzja wyczarowana przez filtry polaryzacyjne. Sztuczne niebo rozgwieżdżone jak ziemskie. Znane tylko z zamierzchłych opowieści, natchnienie poetów, fascynacja astronomów, dom dla mitycznych Bogów.

Transportowano ich na wysepkę, gdzie znajdowała się baza Kartelu. Wojskowy ekwipunek utknął na terminalu podczas odprawy. Czuli się nieswojo bez broni, lecz nie mogli nic na to poradzić. W czasie rejsu mijali mnóstwo wysp ufortyfikowanych jak twierdze. Kenshiro był przewodnikiem, dzieląc się wiadomościami na ich temat. Ożywił się, czym zaskoczył drużynę...

Obserwowali wynurzający się z wody, niczym budzący grozę smok, Hebanowy Pałac Lorda Nozakiego - szefa tajnej policji "Stowarzyszenia Czarnej Róży", bezwzględnego uzurpatora, który wykorzystał śmieć Dziedzica Moya. Drżeli przed nim wszyscy mieszkańcy osiedli Merkurego. Niebezpodstawnie.

Świątynię Kanji -mekkę dla wszystkich szkolących się w sztukach walki i kształcących umiejętności władania tajemniczymi mocami KI.

Ogród Tygrysa - wyspę grzechu, jak mawia kardynał , stolicę niegodziwości i zakazanych rozkoszy słynną w całym uniwersum. Od wielu lat opanowaną przez bezlitosne Triady. W ich interesy nie mieszali się nawet samurajowie zabitego Lorda-Spadkobiercy. Teraz jeszcze bardziej urosły w siłę, stając się nieoficjalnym narzędziem Nozakiego. Nie ma wątpliwości, że mają również kontakt ze wszystkimi niezadowolonymi z obrotu sytuacji, zwłaszcza stronnikami Lorda Maru i Pani Mariko, wietrzącymi szansę na wyjście z politycznego niebytu...

Brat Marcus słuchał opowiadań głęboko zamyślony. Nie pozwolono mu odwiedzić katedry. Zastanawiał się, kto o tym zadecydował?

Gdzieś daleko na wschodzie, okryta płaszczem mgły znajdowała się Zakazana Wyspa - siedlisko Łowców Demonów.... - Narosło wokół niej tyle mitów i legend, że nie sposób dziś dociec, co jest prawdą. Rozsądnie jest trzymać się jak najdalej od tego przeklętego miejsca. - zakończył Oishi.

Korporacyjny poduszkowiec bez problemu radził sobie na coraz bardziej niespokojnych wodach, wzniecając coraz większą chmurę z drobin wody. Chłodna bryza również dodała im rześkości...
- Rygorystycznie regulowana temperatura i klimat... Ta jaskinia to cud inżynierii! - Braxton nie przegapił chwili, kiedy i on mógł wreszcie popisać się wiedzą.

Nagle nieopodal pojawiła się niewielka jednostka. Wyglądała na zwyczajną łódź patrolową. Do czasu, gdy oślepiła ich blaskiem reflektorów i bez uprzedzenia ostrzelała z działka pokładowego. Hovercraft zwijał się w unikach, ślizgając się na falach. Pociski uszkodziły jedno ze śmigieł. Pilotujący pojazd młody Mishimczyk trafiony odłamkiem, osunął się z jękiem na pokład. W tym momencie byli zdani na łaskę żywiołu i celność ognia prowadzonego przez nieznanych agresorów....
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 23-01-2014 o 10:16.
Deszatie jest offline  
Stary 25-01-2014, 03:17   #10
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Na wielkim ekranie w kabinie wahadłowca można było obserwować widok z kamery dziobowej prezentujący podchodzenie do lądowania na kosmodrom Longshore. Widać było, jak statek przenika przez energetyczną barierę zwaną Niebiańską Tarczą. Braxton próbował wytłumaczyć jak to działa i w jaki sposób skumulowana energia wyłapuje pył kosmiczny i drobne meteoryty oraz blokuje niszczycielską moc promieni słonecznych a rozstępuje się przed ogromnym wahadłowcem. Derren starał się jak najwięcej zrozumieć, ale nie wyniósł za dużo z naszpikowanego fachowymi terminami wykładu. Po lądowaniu odbyła się krótka odprawa celna, a następnie Team zjechał wielkimi windami kilka mil pod powierzchnię.
Przez przeszklone ściany Derren obserwował największe i najokazalsze miasto na Merkurym. Jeszcze tu nie był, dotychczas odwiedził tylko Fukido – jedyne miasto na planecie będące w posiadaniu Imperialu. Wróć, nie miasto a jak się popularnie mówiło „przytulone do krateru wulkanu skupisko papierowych lepianek” i nie w posiadaniu, tylko w 99-letniej dzierżawie, której zasady przypominały zależność wasal-lennik. Rusty uśmiechnął się do wspomnień – służył tam jeszcze jako świeżak i z nostalgią wspomniał ten niesamowity, niebezpieczny klimat miasta.
Po zjechaniu na poziom właściwego miasta, drużyna przeszła przez bramę, strzeżoną przez dwa gigamechy uzbrojone w CKMy, wyrzutnie rakiet i miotacze ognia. Urządzenia sterowane przez operatorów technicznych stanowiły pierwszą linię obrony miasta, w razie odwiedzin nieprzewidzianych gości. Albo, gdyby ktoś zalegał z płaceniem cła. Za bramą zostali podjęci przez agentów Kartelu, zapakowani do samochodów i odwiezieni na nabrzeże. Derren żałował, że nie jechali położonymi pod miastem tunelami - podziemną autostradą albo superszybką koleją. Ta sieć arterii komunikacyjnych, popularnie zwana osnową, łączyła wszystkie miasta, kopalnie i fabryki na planecie. Na dziesięciopasmowych autostradach panował zwykle chaos, ścisk i harmider a co dziesięć mil ustawione były punkty kontrolne, znacznie spowalniające jazdę, ale co to było za przeżycie znaleźć się w różnobarwnej ciżbie mknących we wszystkich kierunkach pojazdów.

Imperialczyk zdumiony był ogromem podziemnej pieczary, w której się znaleźli. Pokryte punktami świetlnymi sklepienie znajdowało się na wysokości dwóch mil nad ich głowami, a ze słów Kenshiro wynikało, że odległość od jednej ściany groty do drugiej wynosi kilkaset mil. Derren słyszał o tym już wcześniej, ale zobaczyć dzieło Starożytnych architektów na własne oczy było nie lada przeżyciem.
Samochody bez przeszkód przemknęły przez centrum i dzielnice urzędowe a następnie wbiły się w hałaśliwe korki jednej z biedniejszych dzielnic. Widok rozstawionych na ulicach straganów z jedzeniem, domów o popękanych murach, mnóstwa skuterów z wyjącymi silnikami a także zapach powietrza przesyconego zatęchłą parą przypomniał Derrenowi o Fukido. Był to jego pierwszy przydział, który otrzymał zaraz po zakończeniu szkolenia podstawowego w Huntersach. Miasto często określano mianem synkretycznego, ponieważ łączyło dwie kultury. I faktycznie tak było. Warunki życia były spartańskie i niegościnne, więc mało kto chciał w tym bagnie układać sobie życie. Dlatego też poza regularnymi kontyngentami wojska, Imperial dość często przysyłał tam znanych ze swojej agresji wyrzutków, którzy za bardzo nabroili gdzie indziej, więźniów, którzy mieli odpracować wyrok budując kolejne umocnienia wokół miasta oraz zalegających z podatkami handlarzy wszelkimi dobrami. Z własnej woli przybywali tam szukający szybkiego zysku oszuści, naciągacze i spekulanci. Z drugiej strony, w Fukido mnożyli się Mishimscy buntownicy, podżegacze i wszelkiej maści szumowiny, którym udało się umknąć długiemu ramieniu sprawiedliwości lordów. Siłą rzeczy, małe i przeludnione miasto było połączeniem najgorszych elementów, które dwie megakorporacyjne struktury miały do zaoferowania. To stanowiło też o jego wyjątkowości, a mieszanina niebezpieczeństwa, nieprzewidywalności, wyszukanych rozrywek i ściśle tajnych operacji na wrogim terytorium wydawała się dwudziestoletniemu wówczas Dunsirnowi rajem na ziemi.
Wysiedli w dzielnicy portowej. Od podziemnego oceanu wiała chłodna bryza przesiąknięta zapachami gnijących ryb, morskich alg i ropy. Dla ochrony przed zimnym wiatrem Derren założył czarną, skórzaną kurtkę ze swoimi ulubionymi naszywkami. Na plecach przytwierdzony był pokaźnych rozmiarów okrągły emblemat przedstawiający czaszkę nefaryty z wyraźną dziurą po kuli na środku czoła i napisem w otoku: Wbrew temu co mama ci mówiła, przemoc rozwiązuje problemy. Na lewym ramieniu widniało najeżone dwunastoma parami poroży niebieskie pole z umieszczonym w centrum wężem, który spoczywał zwinięty na sztucerze myśliwskim. Napis pod spodem niósł nieskomplikowane przesłanie: Don’t fuck with me. Naszywka nawiązywała stylistyką do herbu klanu Dunsirn.

Punkty świetlne na sklepieniu pieczary przygasały, posłuszne programowi imitującemu dwudziestoczterogodzinny cykl słoneczny. Poduszkowiec gładko mknął po powierzchni oceanu. Derren z jednej strony doceniał prędkość, z jaką poruszała się maszyna, z drugiej nie był zadowolony z tego, że hovercraft generuje duże echo radarowe. Wykrywacze były w stanie namierzyć łódź nawet przy bardzo wysokiej standaryzacji prawdopodobieństwa fałszywego alarmu, więc jak ktoś będzie chciał ich namierzyć, to zrobi to z zamkniętymi oczami. A było się czego obawiać. Po drodze mijali wyspy-fortece należące do najznamienitszych i najbardziej wpływowych rodów megakorporacji Mishima. Z pozoru spokojne, ozdobione tarasami ryżowymi rezydencje miały swoje osłonięte przed wzrokiem ciekawskich oraz zaciemnione sektory. Nie trzeba było geniusza wojskowości aby się domyślić, że te miejsca skrywają gotowe do działania odrzutowce pionowego startu albo działa artyleryjskie typu daitai-hō. A najprawdopodobniej jedno i drugie.

Kenshiro opowiadał o meandrach polityki Mishimy i sektorach wpływów poszczególnych postaci. Derren przysłuchiwał się z uwagą, ciekawiła go sytuacja, jaka nastąpiła po śmierci lorda Moyo. W przeszłości wielokrotnie wykonywał dla tego rodu misje, zazwyczaj polegające na sabotażu lub eliminacji dowódców oddziałów z rodu Maru. Teraz zabrakło osoby, która trzymała wszystko żelazną ręką i było kilku kandydatów na jej miejsce. Ci zaś, prędzej czy później będą musieli dogadać się z Imperialem i w zamian za zbrojną pomoc zagwarantować dzierżawę Fukido na kolejne 99 lat.

Opowieści Kenshiro przerwała salwa z działek pokładowych przepływającej nieopodal łodzi typu Sea Patrol Boat. Pociski uszkodziły śmigło jednego z wentylatorów napędowych, z łatwością przebiły wykonane z włókna szklanego ściany kokpitu a odłamki ciężko raniły sternika w twarz i głowę. Rusty zareagował błyskawicznie – uderzył barkiem nieprzytomnego Mishimczyka strącając go na pokład, po czym sam chwycił stery. Wykonując gwałtowny zwrot w lewo jednocześnie przesunął do końca przepustnicę głównego napędu. - Uwaga! Będzie rzucało i będzie ciemno! – krzyknął do pozostałych. Zanim skończył wykonywać manewr uniku, już przeglądał deskę rozdzielczą szukając wyłącznika oświetlenia nocnego. Szybki ruch ręką i poduszkowiec został całkowicie zaciemniony. Łódź patrolowa dysponowała reflektorem punktowym, więc przeciwnicy mogli ich dostrzec, jednak Rusty nie miał najmniejszego zamiaru niczego im ułatwiać. Strumień światła mógł pochwycić tworzoną przez wirnik chmurę pyłu wodnego, a nie dokładną pozycję poduszkowca, co przy poruszaniu się zygzakiem znacznie utrudniało strzelcowi celowanie.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 30-01-2014 o 17:30.
Azrael1022 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172