Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2014, 18:41   #11
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Miasto Burroughs

Dunsirn przechadzał się wolno ulicą. Wokół niego tłoczyli się pędzący gdzieś ludzie, bardzo często umundurowani. Mimo późnej pory wszędzie było jasno – przestrzeń zdominowana była przez blask latarni, miganie neonów, reklam oraz światło szperaczy umieszczonych na unoszących się w górze sterowcach przekazujących dane CSS. Żołnierz skręcił w wąską uliczkę, chcąc skrócić sobie drogę do restauracji serwującej imperialną kuchnię, gdy ktoś złapał go za ramię i obrócił ku sobie silnym ruchem.
- Rusty! To jednak ty! Zaskoczyłem cię, albo straciłeś instynkt zabójcy?
- Ani jedno ani drugie, Bill
– odpowiedział Derren przyciskając mocniej lufę Aggressora do krocza rozmówcy.
Billa znał z Huntersów. Był o kilka ładnych lat starszy i zrezygnował z dalszej służby w oddziałach operacji specjalnych, gdy tylko miał taką sposobność. Został Private Military Contractor, czyli kimś zwanym najemnikiem albo mniej elegancko – psem wojny.
- Może drinka? Jest tu obok restauracja.
- Czemu nie – Rusty i tak miał zamiar coś przekąsić, więc było mu to nawet na rękę, że będzie mógł dowiedzieć się o sytuacji w Burroughs z pierwszej ręki.
Żołnierz Zagłady i najemnik usiedli w loży w przytulnej imperialnej restauracji Harden’s.
- Kopę lat, Bill. Czym się obecnie zajmujesz? Chronisz reporterów jadących kręcić materiał na linii McCraiga?
-Kiedyś tak robiłem i nawet często jeździłem na front, ale teraz ochraniam aktorów.
- Pogięło cię? Z Huntersa zamieniłeś się w ciecia?
- To ochrona osobista, nie sterczenie przed domem
– odparł Bill spokojnie, choć uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Po prostu dziwię się, że dałeś sobie urżnąć jajca i zajmujesz się wygodnym życiem.
- Wygodnym? Często mamy próby zamachów bombowych, ataki psychofanów czy byłych kochanków. W zeszłym tygodniu ktoś próbował oblać twarz mojej klientki kwasem. Było nawet o tym w lokalnych wiadomościach
– Rusty mało co nie udławił się stekiem.
- W zeszłym tygodniu też robiłem coś, o czym było w wiadomościach. Mówi ci coś nazwa Płonące Słońca?
- Byłeś na Merkurym?!?
- W rzeczy samej. Ale zmieńmy temat, bo jak wiesz nie mogę o tym mówić. A co u ciebie? Kogo obecnie ochraniasz?
- Violet Connors – aktorka, modelka, sportsmenka.
- Dobrze daje?
- Spieprzaj.
- Tak myślałem. Cienias.
- Przymknij się, bo zaczynasz mnie wkurzać.
- To lepiej powiedz o sytuacji na Marsie
– Derren zawrócił rozmowę powrotem na neutralny grunt, mając nadzieję dowiedzieć się czegoś wartościowego. Niestety, Bill miał mgliste pojęcie o faktach. Wiedział tylko to, co podawały mu media. Od informacji wojskowych był odcięty.



Baza AFC

Baza wojskowa na przedmieściach Burrough stanowiła właściwie osobne miasto, świetnie skomunikowane z głównym. Rusty nie pamiętał wielu tak ogromnych instalacji wojskowych a w swoim życiu niejedno już widział. Lotniska, baraki, koszary, strzelnice, kill house’y, poligon, składy amunicji, hangary na sprzęt, kina, restauracje, dyskoteki, kwatery prywatne – słowem, było tu wszystko. Aby lepiej zorientować się w rozkładzie bazy, Derren zerknął na plan zawieszony na ścianie w pomieszczeniu strażnika.
- Nowy? -zapytał cieć.
- Derren Dunsirn, Kartel – odpowiedział. Mężczyzna sprawdził coś w komputerze i po chwili Rusty dostał dokładne wytyczne:
- Barak CX-658/AF-03, gdzie CX-658 to sektor, AF to ulica, a 03 to numer Baraka. Najpierw jednak zamelduj się w majora Forrestera w CX-658/AA15. Już wie, że tu jesteś.



- Pozdrowienia od Nicoli… - jedno stwierdzenie wywołujące masę przyjemnych wspomnień dotarło do czujnych uszy żołnierza. Widać Brannaghan wszędzie miała swoich szpicli, lub po prostu ludzi, którzy musieli przysługami płacić za leki, jakie produkowała firma będąca w posiadaniu jej klanu. Dunsirna zaciekawiło, z jakiego wydziału jest ów przekazujący pozdrowienia jegomość i zaczął go śledzić. Nie było to trudne, jednak Rusty nie miał pewności, czy tajemniczy mężczyzna zobaczył, że ma ogon , czy nie. W końcu – to nie było środowisko Huntersa. W dżungli mógłby śledzić każdego, w mieście robiło się ciężko. Koniec końców, Derren zgubił cel w pobliżu budynków Kartelu. Dalsze poszukiwania byłyby niedyskretne i po prostu nie miały sensu.

Wszędzie było widać, że coś się działo na froncie. W bazie bzyczało jak w ulu, mimo że zbliżała się północ. Ulice przemierzały grupy żołnierzy, samochody transportowe, dżipy pustynne a także bojowe wozy piechoty. Rusty załapał się na podwózkę na pace transportowej ciężarówki i nim minął kwadrans dojechał do budynku dowództwa. Gmach był naprawdę imponujący, mimo tego nie miał najmniejszych problemów ze znalezieniem biura Forrestera. Major był około pięćdziesięcioletnim, łysym człowiekiem, ubranym w świeżo odprasowany mundur, który leżał na nim tak, jakby był szyty na miarę. Nieco skrzywił się widząc mocno nieformalny strój Rusty’ego.
- Pdporucznik Derren Dunsirn, Kartel Team Six, sir!
- Spocznij. Jak wy wyglądacie, żołnierzu? Gdzie mundur? Zresztą nieważne. Siadajcie
– Forrester wskazał krzesło stojące naprzeciwko biurka, mrucząc coś pod nosem o braku kultury w siłach operacji specjalnych. Major wyświetlił na ekranie dossier Derrena i zaczął lekturę. Gdy doszedł do wykroczeń podczas służby, głęboka zmarszczka niepokoju przecięła mu czoło na pół.
- Pewnie uważasz się za cwaniaka, synu, ale akurat ja mam to gdzieś. I powiem wprost – lepiej, żebyś się zachowywał, bo tutejszy sąd wojskowy działa naprawdę sprawnie. Więc żadnych wygłupów. Potraktuj to jako pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Zrozumiano?
- Tajes. Mogę już odejść?
-Jesteście wolni.

Rusty puścił ostrzeżenie Forrestera mimo uszu i ruszył do zbrojowni, gdzie odebrał swój sprzęt a następnie udał się do przydzielonego mu baraku.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 26-10-2014 o 18:44.
Azrael1022 jest offline  
Stary 27-10-2014, 20:41   #12
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Marcus był w wyjątkowo ponurym nastroju. Kac po wyjątkowo paskudniej brandy nie poprawiał sytuacji. Pięść mistyka, przyspieszona sztuką przemiany łupnęła w szczękę rosłego kapitolczyka. Jak w zwolnionym tempie widział krople potu rozbryzgujące się z głowy nokautowanego żołnierza który próbował ustać na nogach pomimo zanikającej świadomości. Kolejne uderzenie w splot słoneczny pozbawiło nieszczęśnika resztki powietrza które uszło z głośnym sapnięciem niczym z napompowanego miecha. W zasadzie walka dla niego się zakończyła i Marcus być może poprzestałby na tym, ale odwrócił się błyskawicznie słysząc szybkie klaśnięcia stóp o matę za swoimi plecami, które przedarły się przez ogólny hałas wywołany przez publikę. Obrót i unik pozwolił mu na zejście z linii ataku szarżującego, wielkiego blondyna, z muskułami wytatuowanymi w jakieś wzory. Widział z tyłu za nim kolejnego, w wojskowym kombinezonie – chyba lotnika. Usłyszał plaśnięcie o matę wielkiego blondyna, którego bezmyślna szarża chybiła celu, co pozwoliło Markusowi skupić się na stojącym przed sobą żołnierzu. Ten wyprowadził szybkie, niskie kopnięcie, które zostało odebrane przez przyspieszone ciało mistyka jako wolne i niezgrabne – pozostawało formalnością zablokowanie uderzenia stopą, która oparła się o środek piszczeli lotnika. Marcus wiedział, że żołnierz może mieć problemy z chodzeniem przez kilka godzin ale miał to gdzieś. Widział lecący nieporadnie sierpowy z drugiej strony, więc zablokował go przedramieniem, po czym chwycił za kombinezon lotnika i pociągnął w swoją stronę, uderzając żołnierza głową w nasadę nosa. Ten natychmiast zakwilił z bólu i zmiękł mistykowi w dłoniach. Jednocześnie Marcus usłyszał stęknięcie z tyłu, co świadczyło, że szarżujący zdołał się co nieco pozbierać z maty i coś kombinuje. Wolał nie sprawdzać co konkretnie, więc ściągnął chwiejącego się na nogach lotnika w dół, jednocześnie upadając na plecy i wyrzucając żołnierza za siebie. Głośne jęki i łoskot dwóch zderzających się z przyjemnym plaśnięciem ciał nieco poprawił mu humor. Wstał popisową sprężynką aby chwilę podziwiać pobojowisko na macie. Lotnik był skończony, leżał na macie trzymając się za okrwawioną twarz i jęcząc cicho. Jego pierwszy przeciwnik, wysoki, kasztanowłosy żołnierz który przedstawił mu się jako Jack również leżał już na macie, choć nawet zaczynał się ruszać. –Twardziel, nie ma co- Marcus skupił uwagę na ostatnim przeciwniku. Publika którą stanowiła drużyna lekkiej piechoty Kapitolu przycichła, czekając na finał. Spodziewali się, że ich wielki jak byk kolega da Markusowi wycisk. Mistyk postanowił więc ich zawieść i to bardzo.
Wytatuowany ciężko gramolił się z maty miotając przekleństwa
- Zajebię Cię łysolu pierdolony. Zetrę Ci ten jebany uśmieszek z mordy ty p…… - Blondyn nie dokończył swojego wywodu popartego wrednym crossem, który nie zdążył dojść. Prawy prosty Marcusa wpierw trafił w szczękę, potem lewy sierpowy w bok głowy, posyłając wytatuowanego, ale wolnego jak muł żołnierza w bok. O dziwo, blondyn wciąż stał na nogach. Odwinął się prawą ręką, próbując trafić Marcusa wierzchem wielkiej jak bochen chleba dłoni, chociaż zakolebało nim nieźle. Marcus uchylił się przed wciąż zbyt wolnym ciosem po czym uderzył niskim kopnięciem prosto w bok kolana, które ustąpiło z koszmarnym chrupnięciem. Blondyn padł jak ścięty kosą, łapiąc się za wygiętą w bok nogą.
-Koniec przedstawienia. Zabrać ich do lazaretu – rzucił do stojących obok z rozdziawionymi gębami żołnierzy z lekkiej piechoty.
- Ale…. – Jeden z żołnierzy próbował oponować, ale szybko przestał widząc zbierający się na dłoni mistyka ognik. Reszta drużyny szybko traciła resztki rezonu kiedy docierało do nich kogo mają przed sobą.
- Coś Ci nie pasuje żołnierzu? Tak myślałem – Markus nie miał dzisiaj nastroju na niańczenie piechociarzy, którzy jednak ruszyli by wykonać rozkaz. Wziął ręcznik i ruszył pod prysznic. Może to pozwoli na pozbycie się kaca bo jego genialny plan zaserwowania sobie porządnego, porannego wycisku na siłowni zakończył się sparringiem z kapitolczykami.I sądząc po stanie żołnierzy trojgiem hospitalizowanych. Początkowo wyglądało to przyzwoicie, jednak ta trójka wybitnie prosiła się o kłopoty. No i nie ma to jak kumulacja. Marcus, który wolał nie kłuć w oczy szatami bractwa tym razem nałożył zwykły, polowy kombinezon bez żadnych dystynkcji w którym wyglądał jak szeregowy mechanik. Chciał uniknąć rozgłosu, a wyszło jak zwykle. Kiedy Jack zaczął debatę o nieznanej matce Marcusa i jej wątpliwych adoratorach w mistyku coś pękło. Potem poszło już bardzo szybko.
-Na kardynała, dałem się podpuścić jak nieopierzony kadet – Pomyślał idąc wściekły pod prysznic i rozmyślając o wczorajszym popołudniu i o tym, że tak łatwo puściły mu nerwy.
Spotkanie z Christosem nie zaowocowało żadną znaczącą wiedzą. Jego również nie dopuszczano do informacji, więc powiedział jedynie to, co Marcus sam mógł wyczytać w lokalnej prasie. Pomysł był dobry a idee szczytne. Jak zwykle wyszło jak zwykle. Wyglądało na to, że po latach zmagań na Linii MacCraiga z Imperialem, niedawnych gwałtownych starć na pustyni Skarabeusza i równin Red Rock z Mishimą, i drobnych potyczek z Bauhausem na północy nad rzeką Santa Anna Kapitol zdołał osiągnąć porozumienie z wszystkimi megakorporacjami na planecie. Co więcej – korzystając ze wsparcia Bractwa i Kartelu ambitna korporacja spróbowała na południu dokonać czegoś, co w wojskowym języku nazywa się „korektą frontu” a w praktyce oznaczało szeroko zakrojoną operację połączonych sił korporacyjnych przeciwko prawdziwemu władcy poludniowej części planety – Saladynowi. Jedna z jego cytadel bezczelnie tkwiła jak wrzód na dupie w tym samym miejscu, w którym Marcus widział ją po raz ostatni. Jej czarne wieże były widoczne w pogodny dzień z wysokich budynków Burroughs. Po ostatniej operacji zakończonej odparciem dużej inwazji Saladyna pod źródłami Black Springs, Marcus nie spodziewał się, że cytadela jest aktywna. Nie po tej ilości ognia którą wtedy użyto aby odeprzeć kohorty legionu. Christos szybko wyprowadził go z błędu, opowiadając o fiasku pierwszego ataku. Wsparty oddziałami z luny, pancernymi pociągami klasy Juggernaut i Marshall, i większością sił powietrznych w tym sektorze atak załamał się w doskonale przygotowanej obronie, którą sprytny nefarycki władca rozstawił na całej, wydawałoby się gołej i płaskiej jak stół Równinie Prometejańskiej. Oddziały korporacyjne zaległy pod ogniem ukrytych haubic, moździerzy i ciężkiej broni ponosząc hekatombę krwi którą starają się zatuszować doniesieniami o małych acz mało istotnych zwycięstwach. Cała równina zmieniła się pocięte zasiekami i okopami pole bitwy, na którym nie wiadomo było kto walczy z kim i o co konkretnie. Zmienna atmosfera planety dopełniła reszty, blokując wsparcie z powietrza i doprowadzając do totalnego chaosu – cholerne tajfuny były zmorą planistów, którzy liczyli jak zwykle nie wiadomo na co. Potem było już tylko gorzej. Kapitol zbierał resztki swoich dywizji, a reszta megakorporacji patrzyła gdzie jest wyjście. Czekali tylko na pretekst w postaci incydentów, które oczywiście się pojawiły, albo można je było szybko zmajstrować samemu. Choćby ostatnie wiadomości i doniesienia prasowe które mówią o jakimś wariacie który postrzelił krewnego Lady Mariko, czy jakieś lotnicze ekscesy koło Lawrence. Incydentów było niestety więcej – na morzu Acidalia ostatnio strzelały się jakieś łodzie patrolowe Bauhausu z fregatą Kapitolu. Jedynie Cybertronik pozostawał na razie poza podejrzeniami, jednak Christos miał swoją teorię. Niepokojącą teorię która wiązała korporację z pojawiającymi się informacjami o działalności heretyków i wyznawców mrocznych apostołów. W każdym razie Christos doskonale rozumiał dlaczego inkwizytor Simon obmywał podłogi swych kazamatów we krwi rozmaitych heretyków, odszczepieńców, lub po prostu mających wyjątkowego pecha zwykłych terrorystów i prowokatorów politycznych. Kwestią otwartą było, czy przynosiło to zamierzony efekt. Sądząc po prasówkach, i opowieści Christosa, efekt był dokładnie przeciwny. Nie tego się spodziewał. Zapowiadało się na kolejną militarno-polityczną klapę w wielkim stylu – z gigantycznym rozmachem i kosztującą ogromną liczbę istnień. Kilku wyższych dowódców robiło co się da i ściągała wszystko, co było wolne w całym układzie słonecznym. Christos liczył na nieco akcji w polu, więc „pokutował” w każdej knajpce, jaka się nawinęła. - Grunt to zachować trzeźwość umysłu – zakończył swoją opowieść wlewając w siebie kolejną porcję taniej wódki. - To jakiś absurd – Marcus nie myślał o zachowaniu Christosa, ale o całej sytuacji na planecie. Najgorsze było, że Kuria nie była albo świadoma sytuacji na Marsie, albo co równie prawdopodobne nie chciała być świadoma. Marcus liczył na wsparcie Nikodemusa i Christosa, jeśli zacznie być gorąco – mistyk obiecał, że zrobi co się da, ale doradził Marcusowi trzymanie się z dala od Simona i jego kliki, lub co najmniej rozsądną współpracę. Marcus źle spał. Skaczące ciśnienie i spory kac dopełnił reszty. Jeszcze ta burda w sali treningowej. Początkowo Marcus bał się, że kolejny incydent, tym razem pomiędzy członkiem Bractwa a żołnierzami Kapitolu spowoduje, że Simon zyska dodatkowy hak na mistyka....jednak po dłuższym zastanowieniu atencja dowództwa Kapitolu, które będzie się starało wyjść z tej operacji z twarzą i jakoś się wykazać może dać pewne efekty. Simonowi jakoś nie ufał - Marcus skończył się odświeżać i tym razem założył jednak szaty mistyka z gorącym postanowieniem, że każdy kto spróbuje obrazić majestat Bractwa i wymyśli coś głupiego szybko tego pożałuje. Rewelacje Christosa uzupełnił przeglądem prasy i informacjami które zastał w swojej kwaterze – Chyba mógłbym się zobaczyć na pierwszej stronie. Przynajmniej byłbym bardziej fotogeniczny niż ten kretyn który stuknął krewnego Mariko. I tytuł byłby lepszy - Pomyślał odkładając na nocną szafkę wczorajszą gazetę. Niestety, choćby zaciukał samego prezydenta Kapitolu nie miał szans na zdjęcia – kardynał Dominik tuszował bezwzględnie każdy incydent swoich podopiecznych – złośliwi powiadali, że trafia go wtedy szlag, że nie jest w centrum uwagi. No i że staje mu w czasie przesłuchań – czego Marcus wolał nie sprawdzać osobiście i liczył, że to tylko niskiej jakości żart. Zerknął na chronometr i nieśpiesznym krokiem ruszył w stronę dowództwa. Zapowiadał się długi i pracowity dzień.
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 29-10-2014 o 10:37. Powód: interpunkcja i błędna stylistyka.
Asmodian jest offline  
Stary 28-10-2014, 21:26   #13
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Około północy w jakiejś podejrzanej spelunce Mallory przegrywał w karty kolejną stówkę. Wedle jego rachuby stawki były śmiesznie niskie lecz jego „przyjaciele od kart” mieli zgoła odmienne zdanie. W ciągu nocy przepuścił w ten sposób już ponad dwa tysiące. Zyskał tym sobie pewnie miano frajera, którego warto ogolić do czysta lecz dzięki temu języki współgraczy się rozwiązały i uzyskał sporo ciekawych informacji. Niektóre już słyszał, cześć potwierdził jego zwierzak, który spędzał czas równie pracowicie co jego właściciel.

„na bastet. z kim ja pracuje. człowieku rozumiem, że liczenie nie jest twą mocną stroną, ale nawet ja widzę, że z tymi kartami nie wygrasz.” – Rzucił na wstępie gdy pojawił się jakby znikąd, ocierając o nogę excybertnonikarza.

„Spadaj sierściuchu. Od godziny oszukuje jak tylko mogę, żeby przegrywać. Ta trójka jest wyjątkowo tępa. Masz coś ciekawego?”

„mrrau. dasz rybę?” – Elektroniczny zwierzak zaczął się droczyć, a na jego pysk przybrał minę samozadowolenia większą niż zwykle.

„Pewnie i co byś z nią zrobił Blaszaku?” – Braxton podjął grę lecz zbyt dobrze znał sztuczki maszyny by nie zauważyć jego zachowania. Zaintrygowany przegrał szybko. Pożegnał się z nowymi kumplami, którzy oczywiście bardzo chętnie umówili się z nim na kolejną partyjkę i prysnął w mrok nocy by odebrać raport od kota – zwiadowcy.

- Dobra. Nadawaj. – Rzucił gdy tylko uznał, że nikt ich nie słucha. – Biorąc pod uwagę jak szczerzysz zęby i zadzierasz ogon tu musisz mieć coś o braciszkach. Już po chwili okazało się, że trafił bez pudła.

- Proszę, proszę. To jednak nie taki monolit jak chcą byśmy wierzyli. Knują, kiwają się nawzajem i pewnie tłuką jak nikt nie widzi. Oczywiście wszystko ku chwale kardynała. Eh, chyba zaczynam ich lubić. W ogóle ta planeta i to miasto.
– Konował wciągnął powietrze i po chwili je wypuścił. – Super klimat. Pachnie jakby wszyscy tutaj kombinowali jak wyruchać pozostałą resztę. Chyba zaczyna mi się tu podobać. Mogę się założyć, że w ciągu góra dwóch dni będą nas próbowali wpakować w różne bagna i jakoś politycznie wykorzystać. Eh, życie.

- Dobra pchlarzu. Zmiana planów. Dzisiaj nie będziemy szukali heretyków. Inkwizycja zdaje się też bawi się w politykę i pewnie znaleźli byśmy kogoś bez trudu, ale lepiej wracajmy do kwatery. Tak coś czuje, że tam będzie zabawniej. No i musisz zdać raport szefowej. O niektórych sprawach powinna się dowiedzieć.
 

Ostatnio edytowane przez malkawiasz : 28-10-2014 o 21:32.
malkawiasz jest offline  
Stary 01-11-2014, 20:04   #14
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Sara była dość niezadowolona po całej podróży, która dość solidnie dała jej się we znaki. Nie była jakoś specjalnie męcząca fizycznie, ale mimo wszystko wyczerpująca psychicznie, nawet dla wytrwałej i silnej kobiety, która zwykła obywać się bez wygód. To, że jej narzeczony chciał wziąć ślub, ale niekoniecznie palił się do zostania wdowcem, niespecjalnie pomagało kobiecie ogarnąć wszystko. Thorne weszła do swojej nowej kwatery z nadzieją na święty spokój i odpoczynek. Zamknęła za sobą drzwi i odetchnęła z ulgą. Nie była tam jednak sama.
- Karla Bevitz - przedstawiła się jej blondynka, słodkim niepasującym do wizerunku Etoiles Mortant głosem. - Z Venenburga...
Sara z trudem zachowała kamienną twarz...
- Sara Thorne. Z Nowego Berlina - przedstawiła się Sara. - Też byłam w Etoiles Mortant. Przez większość kariery - zauważyła, chcąc sprowadzić rozmowę na przyjazne tory... a przynajmniej nie na wrogie, skoro najwyraźniej przyszło im dzielić pokój. Tak naprawdę przez większość "kariery" była płatnym zabójcą, ale licząc karierę wojskową, było to zdecydowanie Etoiles Mortant.
- Wiem. Nawet jeśli tu trafiłam, nie znaczy to, że nie mam znajomości - odpowiedziała kobieta, ponownie siląc się na uprzejmość.
- To masz przewagę, bo ja nic o tobie nie wiem - rzekła Sara i rzuciła ogarnęła okiem ich wspólny pokój. Wyposażenie kwatery było typowe i składało się z dość skromnego, ale odpowiedniego jak na standardy oficerskie umeblowania. W rogu pokoju stało typowo wojskowe łóżko - oczywiście piętrowe dla zaoszczędzenia miejsca, w drugim kącie pokoju widać było cztery wysokie stalowe szafki na broń, pancerze, mundury i inny sprzęt, pod ścianą na przeciwko wejścia znajdowały się dwie drewniane komody, zaś po środku pokoju stał stolik i cztery proste krzesła. Sarze udało się też zauważyć osobisty akcent odciśnięty przez obecność jej współlokatorki: miecz Punisher zaczepiony na ścianie, nóż wojskowy i radio oraz kilka kosmetyków i lusterko na jednej z komód, rozłożone na stoliku karty w towarzystwie kilku szklanek i butelki jakiegoś napoju, oraz jeden z nowszych numerów magazynu "Bectи-Krieg" na górnej pryczy. Karla nie trafiła do tego pokoju dzisiaj.
- Pochodzę z Venenburga, to powinno wystarczyć - rzekła blondynka, teraz już z nutą irytacji, a jej groźne spojrzenie źle wróżyło. - Straciłam tam pół oddziału, członków rodziny i przyjaciół, bo ktoś miał gdzieś rozkaz "nie zbliżać się do katedry" - dodała, unosząc dłonie w ramach przygotowania do walki.


- Stój siostro, to nie było tak - zaczęła Sara, ale nie było już czasu na gadanie, gdyż Karla rzuciła się na nią z pięściami.
Sara była dość zmęczona po długim dniu, ale jak na dobrego żołnierza przystało, w razie potrzeby zawsze potrafiła dać z siebie więcej. Zablokowała pierwszy cios, lewą ręką amortyzując uderzenie i kierując pięść przeciwniczki na bok. Szybko uniknęła też ataku wyprowadzonego przez drugą rękę blondynki, uchylając się nieznacznie i przemykając na lewą stronę.
Sara wiedziała, że przy takiej determinacji blondynki ich walka jest nieunikniona, więc sama ruszyła do ataku. Mimo zdecydowania w działaniu, jej seria ciosów, również spotkała się ze skutecznymi blokami i Sarze nie udało się wykorzystać faktu, że przeciwniczka miała stolik tuż za plecami.
Karla była już wyraźnie rozjuszona. Ponownie ruszyła do ataku, ale tym razem zaczęła używać też nóg. Zanim Sara się zorientowała, otrzymała kopniaka w bok tułowia tuż pod linią żeber. Cios nie był zbyt mocny, ale mimo wszystko dosięgnął celu. Cofnęła się unikając kolejnych kopnięć, a zaraz potem dystans między nimi się zmniejszył i przyszedł czas na ciosy pięściami, których Karla ewidentnie jej nie szczędziła. Sara blokowała je, robiła uniki i wyprowadzała własne ciosy, choć nie było to wcale takie proste. Obie kobiety były dobrze wyszkolonymi Etoiles Mortant, które bezapelacyjnie musiały mieć opanowaną walkę wręcz... i obie miały.
Inicjatywa należała do blondynki, ale Sara w porę zorientowała się, że przeciwniczka zagoniła ją w kozi róg i wiedziała, że musi coś zrobić. Wykorzystała wówczas element otoczenia i w mgnieniu oka złapała najbliższą z szafek. Może i była ona zrobiona z metalu, ale prosta konstrukcja i puste wnętrze, czyniły ją wystarczająco lekką, aby móc ją bez trudu przewrócić. Zdecydowany ruch i grawitacja zrobiły swoje, efektem czego szafka z hukiem runęła na podłogę między nimi. To rozdzieliło walczące kobiety na dobrą sekundę, a właśnie tego Sara potrzebowała w danej chwili. Wskoczyła na powaloną szafkę wyprowadzając daleko wysunięty cios nogą z półobrotu i zyskawszy inicjatywę zaatakowała blondynkę za pomocą combosu kopnięć i pięści. Dwa ciosy w szczękę przebiły się przez obronę blondynki, która cofając się w swych manewrach ostatecznie wpadła na stolik. Potrafiła jednak obrócić tę niespodziankę na swoją korzyść; usiadła na jego krawędzi i odchylając się do tyłu cofnęła w ten sposób głowę i korpus, dając większe pole do popisu swym nogom. Sara spodziewała się posiadać chwilę przewagi i kontynuowała swój atak, płacąc za ten błąd kopniakiem w brzuch. Jednak ona także potrafiła adaptować poczynania w zależności od sytuacji. Chwyciła za buta, który ją ugodził i zapierając się obiema nogami, zdecydowanie pociągnęła przeciwniczkę do siebie. Aby nie spaść ze stolika, Karla złapała się krawędzi blatu, a w efekcie działań obu kobiet cały stolik przewrócił się w stronę Sary, zrzucając na podłogę blondynkę i wszystko inne co na nim było. Wśród trzasków i jęków, dało się też usłyszeć odgłos tłuczonego szkła i syczenie gazowanego napoju, który ulatywał z butelki pod dużym ciśnieniem.
Chcąc zakończyć walkę, Sara doskoczyła do siedzącej na podłodze przeciwniczki i zacisnęła dłonie na jej szyi, jednocześnie przyciskając jej kark do blatu powalonego stolika.
- Uspokoisz się wreszcie?! - spytała zdecydowanym głosem, podduszając przeciwniczkę.
W odpowiedzi na to pytanie, Karla zaatakowała. I to najlepiej jak tylko mogła w danej sytuacji. Przez ułamek sekundy Sara miała wrażenie, że poczuła tylko zwykły dotyk, ale uczucie to zostało natychmiast zastąpione innym i znacznie większym. Momentalnie zalała ją silna fala ostrego bólu, jasno świadcząca o tym, że blondynka ugodziła ją w piersi. Jak? Zrobiła to pięściami, palcami, paznokciami, czy też kawałkiem szkła z rozbitej szklanki? Nie miało znaczenia jak przeprowadziła atak, ważne że był on skuteczny.
Warcząc z bólu, Sara wstała gwałtownie z miejsca, puszczając gardło przeciwniczki i odtrącając jej ręce od siebie. Ból stanowczo stracił na sile, ale nadal dawał o sobie znać. Odsuwając się szybko od blondynki, Sara spojrzała jednocześnie w dół i z uczuciem ulgi nie dostrzegła oznak krwawienia, ani nawet uszkodzeń munduru.
Karla wykorzystała tę chwilę, aby za pośrednictwem kilku kaszlnięć złapać oddech, oraz wstać w gotowości do walki. Trzeba jej było przyznać, że dość szybko się pozbierała. A przynajmniej szybciej, niż Sara się tego spodziewała.
Gdy brunetka ruszała do kolejnego ataku, blondynka wyskoczyła wysoko w górę, podpierając się ręką o krawędź przewróconego stolika. W ramach ataku, w odpowiednim momencie, Karla wystawiła prawą nogę, celując nią tam gdzie jej zdaniem powinno najbardziej zaboleć. Sara w ostatniej chwili zdołała się zatrzymać i złapać stopę przeciwniczki na wysokości swojej klaty. Miała zamiar ją wykręcić, ale zanim zdołała to zrobić, blondynka kopnęła ją drugą nogą, solidnie trafiając Sarę w łuk brwiowy i zapewne całkiem nieźle podbijając jej lewe oko. Sara poświęciła swą prawą rękę, aby powstrzymać blondynkę przed kolejnym takim ciosem i mocno chwyciła jej lewą nogę za kostkę, zanim ta zdołała wziąć odpowiedni zamach. Teraz wystarczyło pociągnąć blondynkę do siebie i mogła zamiatać nią podłogę. Jednak zanim to zrobiła, Karla bez trudu oswobodziła swoją prawą nogę. Bez zastanowienia wykonała swój pierwotny plan i kopnęła Sarę w biust, zostawiając na jej mundurze wyraźny odcisk swego buta.
Sara krzyknęła z bólu i gwałtownie cofnęła się do tyłu, tylko w drobnym ułamku wykonując swój plan. Oparła się o szafki, bluźniąc złowrogo i odruchowo krzyżując ręce na bolących ją piersiach. Karla tymczasem nie mogła się utrzymać i pociągając za sobą stolik, boleśnie upadła na podłogę.
Poziom adrenaliny u Sary sięgnął zenitu i kobieta rzuciła się do ataku. Blondynka ledwo co zdążyła wstać, a już musiała robić serię uników i bloków. Mimo zawziętości swej przeciwniczki, nawet jej się to udawało, w efekcie czego ciosy brunetki śmigały dookoła niej lub napotykały na blok. W pewnym momencie, plecy blondynki natknęły się na brzeg jej łóżka i kobieta nie miała już takiego pola do manewrów. Solidna kombinacja ciosów Sary zaczęła przebijać się przez obronę blondynki. W pewnym momencie wyprowadziła ona kontratak, ale Sara na to właśnie czekała. Uchyliła się mocno na lewą stronę i początkowo wyglądało jak zwykły unik, ale Sara poszła dalej, wykonując konkretny manewr. Sięgnęła lewą ręką do przodu i oparła się o swoje łóżko, jednocześnie dając głową nurka pod łóżko blondynki. Tym sposobem załatwiła sobie odpowiedni balans i łapiąc prawą ręką za pas przeciwniczki, wykonała atak. Cios prawym kolanem w prawą pierś blondynki, był swego rodzaju odwetem za jej tego typu ataki, ale i pułapką w którą miała wpaść. Karla jęknęła cicho. Przygnieciona do brzegu łóżka nie mogła się wycofać i złapała mocno ugniatającą ją nogę Sary na wysokości uda, starając się odciągnąć ją od siebie. Wtedy Sara wykończyła swój manewr i wyprostowała prawą nogę w kolanie, boleśnie kopiąc przeciwniczkę w twarz. Ten ostatni manewr był na tyle prosty, że w ciągu trzech kolejnych sekund powtórzyła go dobrych kilka razy, fundując przeciwniczce serię kopnięć w twarz... Za każdym razem słychać było jęki bólu, a w końcu pojawiła się też krew.
Sara na szczęście od razu zauważyła kapiącą na wszystkie strony krew i zaprzestała dalszych ciosów. Wyprostowała się, stając przed blondynką w gotowości bojowej, która okazała się zbędna. Karla podpierała się rękoma o łóżko, aby utrzymać się na nogach. Z nosa dość solidnie leciała jej krew, a w oczach wyraźnie można było dostrzec łzy.
- Nie. Proszę... Wygrałaś. Nie bij - powiedziała z trudem, dość płaczliwym głosem.
- Już dobrze, spokojnie. Już po wszystkim - uspokajała ją Sara. - Połóż się, na łóżko - powiedziała i zafundowała jej w miarę delikatne podwiezienie na górną pryczę. Przechyliła jej głowę na bok, aby ta nie udławiła się własną krwią.
- Patrz na mój palec - poleciła, wystawiając palec wskazujący i wodząc blondynce przed twarzą. Ta śledziła go bezbłędnie.
Nawet się nad tym nie zastanawiając Sara, traktowała Karlę jak własnego, rannego żołnierza. Nawet jeśli nie wszystko się wyjaśniło, to walka dobiegła końca i trzeba było postąpić jak należy. Apteczka zaczepiona była na ścianie tuż obok wejścia i na szczęście nic się jej nie stało podczas walki. Rzeczy Sary jeszcze nie dotarły, ale mogła ona użyć sprzętu blondynki.
Wzięła z apteczki opatrunki, środki dezynfekujące i przeciwbólowe. Zajrzała też do komody blondynki i bez trudu znalazła to czego potrzebowała.
- A w Venenburgu to było tak... - zaczęła Sara, wkładając blondynce tampony do nosa, aby zatamować krwawienie. Podała jej leki przeciwbólowe i sama też je wzięła. A potem, przeprowadzając diagnozę i opatrując współlokatorkę opowiedziała jej jak potoczyły się tamte wydarzenia z jej punktu widzenia. Powiedziała o wytycznych misji - odbiciu biskupa, o tym jak walczyli z legionem aby go odbić, jak zostali sami zdani tylko na siebie, jak zwykłe szyby dały jej przewagę nad Tancerzem z Calisto którego pokonała w pojedynku snajperskim, jak nie odebrali ważnej części rozkazu, jak walczyli z Eradikatorem, jak biskup sam osobiście udał się do katedry odprawić mroczny rytuał - co utajniono i czego nikt nie potwierdzi, oraz jak walczyła z przerośniętym skorpionem - potworem stworzonym być może specjalnie z myślą o niej, jak za swoją nadpobudliwość w walce z nim zapłaciła plugawą blizną na twarzy - na to było potwierdzenie i Sara nachyliła się do rozmówczyni, aby ta dobrze się przyjrzała.
- Przepraszam... Ja nie... - Karla mówiła dość niewyraźnie, ze łzami w oczach.
- Już dobrze - uspokajała ją Sara.
- Jesteśmy okey? - spytała blondynka, dobrze przyglądając się Sarze.
- Tak, oczywiście. Ja cię dobrze rozumiem, nie martw się - odpowiedziała Sara, samej się sobie dziwiąc skąd u niej nagle takie matczyne podejście. Teraz ważniejsze było ich własne zdrowie.
Na twarzy blondynki zagościł wyraz ulgi, a Sara mogła teraz spokojnie zadbać o siebie.
- Chcesz iść pod prysznic, czy wolisz zostać tutaj? - spytała Sara.
- Wolałabym odpocząć - odpowiedziała Karla. - Możesz podać mi na chwilę lusterko? - poprosiła.
- Dobrze. Ja pójdę, ale wrócę szybko z zapasem lodu - powiedziała Sara, łapiąc lusterko i trzymając je przed nią w odpowiedniej odległości. Starała się zapewnić współlokatorce opiekę i wsparcie psychiczne.
- Tampony? - spytała Karla.
- Najlepsze do nosa - stwierdziła krótko Sara, posyłając kobiecie dość niemrawy uśmiech.
Karla nieznacznie kiwnęła głową i mrugnęła oczami, a na jej twarzy zagościł skromny uśmiech - po raz pierwszy odkąd się zobaczyły. Znak zgody, zrozumienia i podziękowania w jednym.
Potem Sara sama zerknęła do lusterka i śmiało stwierdziła, że musi zadbać też o siebie, zwłaszcza zrobić coś z tym okiem. Starannie zdezynfekowała łuk brwiowy i nałożyła plaster, a potem opuściła pokój.

Starała się działać szybko. Żałowała, że przed wyjściem nie spytała gdzie są damskie prysznice, gdyż na obiekcie zajmowanym zapewne głównie przez mężczyzn, znajdowały się pewnie tylko jedne takie. Nie wiedziała jak to tutaj wygląda. Nowa baza - nowe zasady. Aby nie tracić czasu, weszła pod pierwsze napotkane natryski. Drzwi posiadały znaczniki oznaczające prysznice, ale nie te odnoszące się do płci potencjalnych użytkowników. Na szczęście nikogo tam nie było i choć wydawało jej się to dość dziwne zważywszy na porę dnia, to w końcu darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Mimo wszystko, wolała nie przeciągać swojego pobytu pod prysznicem. Ostudziła się pod zimną wodą, masując obolałe części ciała... a trochę ich było, gdyż walka była dość wyrównana. Zebrała myśli podsumowując to co się stało. Jak będzie się między nimi układać? Dogadają się, czy co wieczór będą tak walczyć? Jeśli Sara potrafiła się dogadać z każdym z "Team Six", to tym bardziej powinna z Etoiles Mortant. Przynajmniej ją rozumiała, bo na jej miejscu zapewne nie postąpiłaby inaczej...
Sara wiedziała, że na głębsze analizy będzie miała czas później, a teraz lepiej było się pospieszyć. Po prysznicu czuła się trochę lepiej, ale zdecydowanie potrzebowała odpoczynku. Wytarła się i ubrała w lekkim pośpiechu. Przylepiła sobie nowy plaster nad okiem i zaplotła ręcznik na głowie jak turban.
Gdy wychodziła, minęła w drzwiach dwóch przepoconych żołnierzy, którym zasalutowała niedbale. Oni byli pod tym względem znacznie bardziej dokładni, czego zwykle wymagano od kaprala który znalazł się w obecności porucznika. Nic nie mówiąc, odprowadzili ją wzrokiem na koniec korytarza.
- Stary, czy ona właśnie?... - usłyszała po dłuższej chwili, gdy jeden z nich najwyraźniej odzyskał mowę.
Nie przejmowała się tym aż tak, ale w głębi serca cieszyła się, że nie zjawili się tam pięć minut wcześniej.

Znalezienie maszyny z napojami nie było trudne. Takie rzeczy były na porządku dziennym. Zdjęła z głowy ręcznik i używając go jak nosidła, wzięła duży zapas lodu.
Gdy tylko ruszyła do pokoju, przyłożyła sobie lód do lewego oka, pocieszając się, że jest prawo-oczna i nie wpłynie to znacząco na jej przydatność w walce... nawet jeśli mieliby ruszać lada dzień.

Gdy Sara wróciła do pokoju, okazało się, że Karla miała gości. Trzech dobrze zbudowanych mężczyzn, w mundurach Etoiles Mortant. Dostrzegła też, że pokój został nieco posprzątany. Stolik nie stał już do góry nogami, krzesła ustawiono jak należy, a szafka na sprzęt wróciła na swoje miejsce. Na stoliku zaś znajdowało się jakieś tekturowe pudło.
- Witam panów - powiedziała spokojnie Sara. Już wcześniej mogła się domyśleć, że Karla nie grała w karty sama i nie piła z kilku szklanek jednocześnie. Mimo wszystko, naprawdę miała już dość wszystkich tych niespodzianek i chciała iść wreszcie spać.
- Hey, patrzcie kto przyszedł. Tym razem ci się upiekło, ale jeszcze zobaczymy - mruknął facet o kwadratowej nieogolonej szczęce i skromnej bliźnie na czole.
- Żadne "upiekło" i żadne "zobaczymy". Mówię wam, że to koniec - odezwała się Karla, nie podnosząc się z łóżka.
Mężczyzna o kwadratowej szczęce chyba nie do końca dawał za wygraną. Po spojrzeniu jakie jej posłał, widać było groźbę najgorszych możliwych rzeczy. Sara znała się na tym, w końcu sama robiła je ludziom... a raczej ich rodzinom.
- No dobra, to spadamy - powiedział drugi mężczyzna, wysoki z cienkimi czarnymi wąsami.
- Nie zatrzymuję - rzuciła Sara.
Wysoki z wąsami musiał pociągnąć kwadratową szczękę, aby ten się ruszył. Nie mniej jednak obaj skierowali się do wyjścia, aby po chwili zniknąć za drzwiami. Trzeci nic nie mówiąc, zabrał pudło i ruszył za nimi. Był młodym przystojniaczkiem, ale był też niższy od Sary przynajmniej o głowę.
- Co tu macie? - spytała Sara, gdyż przy wzroście młodzieńca, bez większego trudu udało jej się dostrzec część sprzętu jaki przynieśli. Maszynka do strzyżenia, druga do robienia tatuażu, lina, knebel, jakieś fiolki i saszetki.
- A takie tam... rzeczy... najwidoczniej na jakąś inną okazję - mruknął i chciał już iść, ale Sara stanęła mu na drodze i zajrzała do środka.
- Co jest w tych? - spytała Sara, pokazując niezidentyfikowane opakowania.
- Yyyy... - mruknął żołnierz, spoglądając na Karlę. Ta na szczęście leżała głową skierowaną na bok i dostrzegła jego spojrzenie.
- Powiedz - poleciła.
- Różne środki. Na przeczyszczenie, moczopędny, nasenny. Proszek swędzący, taki silny. Farba, superklej - powiedział.
- I to wszystko dla mnie? - spytała Sara, przyglądając się badawczo rozmówcy.
- No... - zaczął, nieco zmieszany. - Już nie. Plany się zmieniły.
- Doprawdy?
- Tak... Nie ja tu podejmuje decyzje
- powiedział, spoglądając na chwilę na Karlę. - Mogę iść? - spytał, wracając spojrzeniem na Sarę.

Thorne puściła małego bez problemów. W razie czego, będzie wiedziała gdzie się zgłosić po odpowiedni sprzęt. Widać było, że Karla przygotowała jej więcej niż się wcześniej wydawało... Ale mimo to, nie czekała na wsparcie, tylko od razu rzuciła się do ataku. Chciała to załatwić osobiście, jeden na jednego. Odwołała ich kategorycznie, więc najwyraźniej nie chodziło o przegraną, a o nowo pozyskane informacje. Punkt widzenia.
Zresztą będą jeszcze mogły o tym pogadać. Teraz najlepiej było iść spać.
Wzięła kilka czystych torebek i napakowała je lodem. Jedną z nich podała współlokatorce, a ta przyłożyła ją do nosa.
- Sara... - zaczęła niemrawo.
- Wiem. Nie przejmuj się tym, jesteśmy w zgodzie. Śpij już - odpowiedziała Sara, uprzedzając jej pytania.
- Dziękuję Ci. Dobranoc - powiedziała jeszcze z ulgą i sympatią w głosie.
- Dobranoc. - odpowiedziała Sara, po czym zgasiła światło. Położyła sobie okład z lodu na oko i kolejne dwa na biust, a następnie udała się na zasłużony odpoczynek.
 
Mekow jest offline  
Stary 03-11-2014, 20:55   #15
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Mars, koszary w Burroughs, stołówka...

Drużyna spotkała się na śniadaniu. Na temat wojskowego żarcia powiedziano i napisano prawie wszystko, więc nie powinni być zaskoczeni. Paradoksalnie zawsze jednak można znaleźć w nim coś nowego... Dyskutowali na niezobowiązujące tematy, jako jedyni trzymając się w grupie. Reszta z nielicznych żołnierzy była rozproszona. Karla Bevitz też siedziała na uboczu, unikając wzroku Thorne.

Uwagę od jedzenia, odwrócił "Świr", chwilowy bohater brukowej prasy, mediów i marsjańskiego kryzysu. Wszedł śmiało do bufetu, nie patrząc na menu, skrzywił się tylko, dostrzegając co serwowane jest na kuchni. Po chwili ruszył do stołówki, gdzie zasiadali najlepsi z najlepszych, "elita elit", Żołnierze Zagłady. Obecnie nie było wśród nich żadnego Mishimczyka...
Imponująco prezentowała się za to sylwetka "Diamentowego" Vince'a. Gigantyczny super-żołnierz Cybertronicu z platynowym irokezem flegmatycznie przeżuwał posiłek. Jego bicepsy wpędziłyby w kompleksy niejednego razydę... Sierżant Frankie Carter bezceremonialnie dłubał wykałaczką w zębach. Widać było, że ostatnio też spędzał sporo czasu na siłce, ale muskulatury Diamonda nie był w stanie wypracować żaden człowiek, choćby miał na to lata świetlne... Wolfie z Bauhausu uśmiechał się do jakiejś zgrabnej kobitki. Nawet plaster nie zeszpecił jej ładnej twarzy, lecz Maddox skoncentrował się na innych walorach estetycznych. Głupio było wlepiać wzrok w jej biust, zwłaszcza, że towarzyszyło jej kilku mężczyzn, w tym ewidentnie jeden reprezentował Bractwo. Zdawało się jednak, że nie peszy to właścicielki, z czego "Pustynny Skorpion" był niezmiernie rad. Gotów był się założyć, iż nie obyło się bez interwencji chirurga plastycznego. Wykonał znakomitą robotę i "Świr" bez skrępowania podziwiał owoce jego kunsztu...

Miał nieodparte przeczucie, że ma do czynienia z "Team Six", które potwierdziło się, gdy dostrzegł naszywki z charakterystycznym logo.



Szczerząc zęby, podszedł do przyszłych "kumpli"...
Już po chwili opowiadał anegdotki o Marsie, chcąc sprawdzić ich poczucie humoru...

***

Po śniadaniu oficjalnie wylądowali u majora Kentesa. Światło raziło ich oczy przez popękane, obskurne żaluzje jego biura. Wszystkich poza Braxtonem, który nie ruszał się nigdzie bez swoich futurystycznych okularów.

Zwyczajowo obyło się bez przejawów nadmiernej sympatii. Przełożony wyraźnie chciał się ich jak najszybciej pozbyć i zająć przyjemniejszymi rzeczami. Wcześniej przepędził też kocura, który miał ochotę usadowić się na jego fotelu. W odwecie zwierzak obsikał mu biurko...

Wkrótce nadarzyła się wyśmienita okazja, bo akurat jakiś transportowiec wyjeżdżał z zaopatrzeniem na linię MacCraiga. Dostali zadanie jego eskortowania. Łatwa, przedpołudniowa robota, mogli zapoznać się z terenem, a po ostatnich, niezwykle stresujących misjach potraktować to jak miłą, relaksującą wycieczkę...
- Nie ma to jak wypad integracyjny! - zarechotał "Świr", klepiąc w ramię Corteza i puszczając oko do Sary...

Pozostawało tylko spakować trochę broni i wybrać jakiś wehikuł z magazynu...
 
Deszatie jest offline  
Stary 07-11-2014, 03:33   #16
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Lekko huczało mu w uszach, tym razem to jednak nie był kac, tylko pobliskie lądowisko i artyleria, dające swój nieustanny popis. Jak jakaś symfonia geniusza, który dawno temu stracił kontakt z rzeczywistością. Zdecydowanie był w domu. Gdyby nie przypomniały mu o tym dźwięki, to lekki pył wiecznie unoszący się w powietrzu pomimo klimatyzacji, na pewno o tym przypominał. Stąd się wzięło jego zamiłowanie do piwa, doskonale spłukiwało ten właśnie pył z zębów i gardła. Za oknem była jeszcze szarówka gdy wstał, skorzystał więc z okazji i przyciął włosy na krótko zaraz zanim wziął prysznic. Nie robił tego już tak dawno, że zamiast zwykłej u niego szczeciny, pojawiły się zalążki normalnej fryzury. Tutaj jednak nie miał zamiaru sobie na to pozwolić. Zaraz po prysznicu założył zresztą chustę, na głowę i związał ją z tyłu.


Na stołówkę szedł z szerokim uśmiechem na twarzy, co nie zdarzało się zbyt często. Ciężko było powiedzieć, czy to piwo dnia poprzedniego, wizja śniadania, klimat, a może coś całkiem innego wywołało u niego ten wyszczerz. Ważne było, że po drodze nikt nawet przypadkiem na niego nie wpadł. W kantynie serwowali akurat zestaw M-3, większości mielonkę proteinową z nie wiadomo czym, pomieszane z bliżej niezidentyfikowanymi chemicznymi dodatkami. Smakowało lepiej niż S-14, tego był pewien. Braxton pewnie byłby w stanie powiedzieć mu wszystkie składniki co do ostatniego E po przecinku, ale nigdy go o to nie pytał, a delegat Cybertronicu do samobójczego oddziału był zbyt bystry by o tym sam wspominać. Otworzył puszkę i zaczął smarować zawartością twarde jak skała herbatniki.
- Co obstawiacie, pięć minut spokoju, czy od razu wycieczkę do cytadeli? - Zagadnął wesoło Cortez. Opcji było mnóstwo, zwłaszcza że ostatnie zwiększone dostawy i pękające w szwach baraki . Mogło to być cokolwiek, mogło. Tylko jakoś nigdy nie dostała im się kaszka z mleczkiem. Chyba że mowa o wsparciu, to zazwyczaj było mizerne, poza straceńcami, którzy tworzyli oddział. Najnowszy nabytek zdążył się przywitać. Kto by pomyślał że dadzą im celebrytę. Z drugiej strony o tym co sam nawyprawiał też swego czasu było głośno, tylko nie dali tego do gazet. Nie chcieli dawać złego przykładu innym, więc wszelkie przecieki do mediów zostały zatuszowane.


Wizyta u majora była krótka, teoretycznie treściwa. Eskorta konwoju. Puszka już to widział, łątwa misja, jechanie tylko jako wsparcie, postarał się parsknąć dopiero za drzwiami. Zostało tylko odebrać sprzęt ze zbrojowni.




Wybrał ciężki pancerz, Gehennę, kombo Punishera, plecak ze standardowym wyposażeniem oraz nadmiarem amunicji. Dopiero potem sięgnął do skrzyni, która miała wymalowane świeżą farbą "Puszka" na wierzchu, ktoś wepchnął ją do zbrojowni w czasie, kiedy zbierał swój ekwipunek. Zamiast zwykłego zamka, miała cyfrowy. Cortez podrapał się po głowie i przesunął cyfry na 2501 z obu stron, co zostało nagrodzone satysfakcjonującym kliknięciem. Poklepał skrzynię z uczuciem i zabrał zawartość ze sobą. Na zdziwione spojrzenia kiedy wsiadał do wozu odpowiedział krótko.
- W tym roku święta przyszły wcześniej. - Jego uśmiech był dość niepokojący, jeśli znało się jego upodobania.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 08-11-2014, 13:26   #17
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Post wspólny

NA STOŁÓWCE PRZY ŚNIADANIU

Sara dosiadła się do reszty swojej drużyny. Od razu widać było, że miała plaster nad lewym okiem, a i samo oko odrobinę opuchnięte. Zdawała sobie sprawę, że jej wczorajsza konfrontacja ze współlokatorką, nie musiała być ewenementem.
Marcus dosiadł się, patrząc znacząco na Sarę i jej sponiewierane oblicze. Pokręcił głową ale nie skomentował. Ktoś tu albo docierał nowych, albo Sara się komuś nie spodobała.
W ręku miał papierowy kubek kawy z tutejszej stołówki, która po dodaniu odpowiedniej ilości asfaltu mogła nadawać się na budulec. Kac i sadystycznie cierpki smak lury popijanej z kubka powodował, że zbierało mu się na wymioty. I tak pewnie wyglądał, bo Sara nie odmówiła sobie komentarza.
- Cześć. Wszyscy cali i zdrowi? Macie kaca? Odniosłam wrażenie, że nasza reputacja nas wyprzedza - powiedziała omiatając wszystkich badawczym wzrokiem.
- Sara, od dawna podejrzewałem, że lubisz solidne sado maso, ale nie przypuszczałem, że preferujesz seks z nowo poznanymi ludźmi. Jak zwykle pełna niespodzianek! - Derren rzucił kiepskim żartem w stronę dowódcy. Chwilę później jednak spoważniał i dodał: - Którzy to? Dziś odlatują transportery wiozące górników na sześciomiesięczną turę pracy przy wydobyciu rudy w Dolinie Śmierci. Wiesz, siedem godzin snu dziennie, sześćdziesiąt stopni w cieniu, skorpiony, mordercza harówa i takie tam. Czy ktoś ma się nadprogramowo załapać? Gwarantuję, że da się to załatwić.
- Widzę, że jak zawsze masz dobry rozmach, ale spokojnie, w tym przypadku wszystko już załatwiłam. Generalnie nie tyle się pokłóciłam, co pogodziłam - kobieta starała się przyhamować nieco jego zapędy.
- Pamiętajcie, nie chcę abyśmy to my coś wszczynali, ale warto mieć się na baczności jeśli chodzi tamtego - wskazała głową na grupkę osób z Bauhausu, siedzących przy innym stoliku. - Tego dużego z kwadratową szczęką, obok tej blondynki. On może nadal chcieć coś kombinować - sprecyzowała.
Marcus popatrzył na wskazanego żołnierza. Duży oznaczał jedynie głupszego i łatwiejszego do pokonania. - Wybaczcie ale spasuję. Jest wasz. Miałem sparring zakończony problemami dziś rano. Wolałbym nie wysyłać do lazaretu kolejnych żołnierzy- Marcus przełknął kolejny lyk - Na pośladki Kardynała, tego się nie da pić….- Marcus wlał jednak w siebie resztkę płynu gniotąc na koniec kubeczek.
- I Ty Marcusie? - skwitowała Sara z lekkim uśmiechem rozbawienia. Każdego z “Team Six” mogła podejżewać o zaczepki, ale nie spodziewała się że będzie się to tyczyć akurat mistyka Bractwa.

Nowy nabytek w ekipie jak na razie (po typowym dla siebie, wstępnym przywitaniu) siedział w milczeniu, gapiąc się na swoich nowych towarzyszy. Na ustach błąkał mu się niewyraźny uśmiech. Powiódł wzrokiem na Bauhausmanna, o którym wspomniała nowa szefowa. Momentalnie spoważniał.
- Jak się będzie furał, to dostanie w pizdę, trybik jebany - chłodno stwierdził fakt.
Zaraz jednak na jego mordzie znowu wykwitł banan.
- Pewnie o mnie słyszeliście, co? Szczekają w radiu o tym skośnym fiucie, którego żem rozwalił. Wilson Maddox, vel Świr, zajebiście mi miło.
Marcus popatrzył na Wilsona jak na worek mięsa - Winszuję. Na pewno jesteś z tego dumny?
Zapytany spojrzał na kolesia z Bractwa.
- Nie aż tak, ojczulku. Pycha to zła rzecz, zazwyczaj. A ja pokorny baranek jestem. Czasami.
Również upił ostatni łyk czego tam miał i ustawił kubek na stole. Denkiem do góry.
- I słyszałem ja, że mamy wiele ze sobą wspólnego. - spoważniał, znów mierząc wzrokiem Marcusa.
-Doprawdy? Możesz to rozwinąć?-
Pustynny Skorpion wzruszył ramionami.
- Jesteście jak te wrzody na kolektywnym dupsku betonu dowódczego. Coś mi się obiło o uszy. Wenus? Merkury? Wasze dossier?
Rozparł się wygodniej na krześle. Cwaniacki uśmiech nie schodził mu z gęby.
- Każde z nas ma brudny życiorys, co nie? Brudny według kogoś. Ale! Nie martwcie się, panie i panowie. Mars jest dużo brudniejszy niż my.
- Taaak, to pocieszające - odparła Sara. - Tylko widzisz. Mimo iż jesteśmy problemami dla kogoś tam na górze, to sami takowych nie szukamy. Bo z doświadczenia wiemy, że znaleźlibyśmy więcej niż można przełknąć. Niestety tak jakoś ostatnio wychodzi, że to problemy znajdują nas - powiedziała i wzruszyła bezradnie ramionami.
- Więc musimy trzymać się razem, aby wzajemnie wyciągać się z bagna i nie wpadać w kolejne, ufać sobie i pilnować siebie nawzajem... - dodała przerywając w pół zdania. - Cholera zaczynam chyba brzmieć jak Weiland - zauważyła z niesmakiem i od razu pokręciła energicznie głową, zaprzeczając jakoby podążała podobnym tokiem rozumowania co ich upiorny major.
Skorpion słuchał wywodu… Skorpiona. Banan spadł mu z gęby. Pokręcił głową zdezorientowany.
- Uh... nie kumam, szefowa. To, że jesteście problemem dla kogoś, jest problemem dla was? A co was… nas… to, za wybaczeniem, kurwa ich mać, obchodzi?
Wzruszył ramionami.
- Życie to nie je bajka, szefowa. Życie to je bitwa. Jak grasz w blackjacka, to nie plujesz na kasyno, tylko starasz się wygrać i zmyć, zanim cię skroją.
Uśmiechnął się znów, ale z minimalnie większym trudem. Nic dziwnego, że “Team Six” miało taką gównianą reputację. Oni promieniowali pesymizmem na cały Sol-system.
Marcus po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się - Chciałbym, aby było to takie proste żołnierzu. Ale macie rację. Robota musi być zrobiona, niezależnie od gówna na górze - Marcus spojrzał na Sarę i dodał smutno - Będziecie musieli obejść się be ze mnie. Na Linii MacCraiga Legionu nie ma, a mam tu pewne sprawy, którymi muszę się zająć. Nie dajcie się zabić i prowokować. Nastroje są napięte i na siłę szuka się tutaj incydentów. Jakby co, wiecie, gdzie mnie znaleźć-
- Nie ma, albo tylko tak mówią. Zobaczymy jak tam pojedziemy... Czyli będziesz w jakiejś katedrze, na sali ćwiczeń albo w klubie ze striptizem. Zgadłam? - zagadała Sara, spoglądając na mistyka z zadziornym uśmiechem.
-Blisko. Zamierzam odwiedzić pewne miejsca. Klub ze striptizem? Zachęcające. Póki co, wróćcie w jednym kawałku. Mam nieodparte uczucie, że problemy same nas znajdą. - Marcus zabrał się powoli do wyjścia.
- Takie nasze szczęście. Trzymaj się - powiedziała Sara i skinęła mistykowi głową. Przemknęło jej przez myśli, że być może widzą się po raz ostatni, ale szybko odrzuciła tę pesymistyczną wizję.
- Niech tylko w tym kasynie nie układają kart, to będzie w porządku. A jak dobrze grasz w blackjacka? - zwróciła się do ich nowego kolegi, przyglądając mu się uważnie.
Pustynny Skorpion uśmiechnął się rozbrajająco.
- Szefowa, ja bym samego siebie w karty ograł, taki jestem dobry! A co?
Sara zaśmiała się przez chwilę, rozbawiona słowami Świra.
- Dobre - odparła z uśmiechem. - Ale miałam na myśli coś innego. Nie czytałam jeszcze twoich akt, więc pochwal no się. W czym się specjalizujesz? Czym i jak walczysz? - powiedziała nieco poważniejąc, ale cały czas z lekkim uśmiechem na twarzy.
- W sensie gnaty i teges? Strzelby, szefowa. Wszelakie pompki, automaty, dublety, bokówki, obrzyny, myśliwskie, garłacze, samopały nawet. Cokolwiek. Te ciężkie też. Znam… nie, *czuję* różnicę między różnymi pociskami. Nic tak nie czesze jak różne pociski do śrutówki. I granaty. Rzucane, z granatnika, z moździerza. Granaty są fajne, różnorodne. Jak bombki na choinkę. Hi hi hie… bombki…
Rozmarzył się przez moment, ale zaraz chrząknął i kontynuował.
- Umiem operować dowolną bronią z Capitolu oraz nożem, pałką czy innym tasakiem. Brałem udział w klubowych i ulicznych burdach. Jeździłem lekkimi i średnimi pojazdami na różnych stanowiskach. Ale…
Uniósł palec, wypowiadając następne słowa z emfazą i przekąsem.
- Jestem przede wszystkim Pustynnym Skorpionem. Ja znajdę osłonę i kryjówkę WSZĘDZIE. Choćbym się kurwa zagrzebać w śmieciach miał, to wystawię tylko kraniec lufy i peryskop. I *jeb*! Nie zauważą, a nawet jak zauważą, to mogą mi twierdzę popieścić pestkami co najwyżej. I, szefowo moja droga, umiem się skradać. I znam, *czuję* Marsa. To moja planeta. Ze mną nikt nie zginie na planecie bogów wojny. Pustynia, skały, góry… to nie są dla mnie złe miejsca. To dom dla skorpiona.

Cała ta wypowiedz okraszona była dramatyczną zmianą tonacji i gestami (które głównie ograniczały się do mało kontrolowanego machania rękoma). Kiedy skończył temat, popatrzył niezręcznie na resztę, po czym beknął do pięści.
- Przepraszam.


Derren również włączył się do rozmowy z nowym. Też zamierzał go sprawdzić, jednak pod nieco innym kątem:
- Świr, może trochę kawy? - zaproponował wskazując na dzbanek.
Maddox spojrzał na dzbanek z kawą. Widać było, że walczy z myślami. Ostatecznie jednak podjął bolesną decyzję.
- Nie, dzięki. Jestem na służbie, wiesz? A jak piję kawę na służbie, to dostaję sraki.
-To może herbaty? - kontynuował Derren, w najmniejszym stopniu niezrażony odmową.
- Uh… a to wy Imperialce pijacie z mlekiem? Nie, spasiba, czy jak to tam.
- A może gluta? - zapytał Imperialczyk z zagadkowym uśmiechem.
Capitolczyk zmrużył oczy i spojrzał na rozmówcę podejrzliwie.
- A co ty taki kelner?
- Tylko wyciągam pomocną dłoń do nowego kolegi w Teamie. To jak, reflektujesz?
Uśmiechnął się, ale nie było w tym nawet cienia wesołości.
- Ty mi wyciągnij pomocną dłoń, jak mnie zmasakrują tam, na badlandach.
-Da się zrobić
W odpowiedzi, uśmiech Capitolczyka stał się nieco radośniejszy. Poczęstował Imperialca szlugami marki “Marlenborrough”. Czarne. Mocne.
- Zdałem? - zagaił, zapalając śmierdzącego druta marki Z. Albo Ż.
Derren wziął szluga, rozdarł bibułę i wysypał śmieciowy tytoń na blat stołu. Następnie zwinął rurkę z serwetki i solidnym niuchnięciem wciągnął peta. Z uśmiechem potarł nos a następnie wziął swój kubek z kawą i smarknął do niego czarną treścią. Zamieszał. Wypił do dna.
- Niezłe ścierwo! - rzucił radośnie.
Patrzył na to przez chwilę, mrugając oczyma. Wreszcie do niego dotarło. Zrobił dokładnie to samo, ale z herbatą. Nad kawą zadrżała mu ręka, ale zmusił się jednak do herbaty. A po wszystkim nawet mlasnął.
- My to robimy inaczej w Pustynnych.
- To obrzydliwe - podsumowała Sara. Widać po niej było, że nie była ani zdegustowana, ani obrzydzona, a zwyczajnie stwierdziła fakt.
- Myślałam, że nadajecie jakimiś kodami Capitolu - dodała z wyraźną nutą rozczarowania.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 20-11-2014 o 23:54.
Azrael1022 jest offline  
Stary 12-11-2014, 18:27   #18
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Burroughs śmierdziało strachem. Strachem i desperacją. Nieuchronne widmo klęski które przeczuwał mogło być wynikiem mistycznego szkolenia. Podejrzewał, że wyszkolonego wieszcza głowa bolałaby od apokaliptycznych wizji. Tu wyczuwało się to coś w powietrzu. Idąc nieśpiesznym krokiem w stronę katedry zakupił z kiosku gazetę – jego uwagę przykuły niepokojące doniesienia o gromadzących się siłach apostołów ciemności. –Wrota Apokalipsy? Na kardynała…kto zdrowy na umyśle publikuje coś takiego? – mruknął do siebie zagłębiając się w artykuł okraszony wiedzą która niekoniecznie była ogólnie dostępna. W między czasie dotarł już do katedry, kierując się w stronę komnat inkwizytora.
Czas pomerdać w twojej piaskownicy Simon pomyślał anonsując się młodemu klerykowi. Sekretarz zniknął w gabinecie oznajmiając mistyka. Marcus miał ogromną ochotę poćwiczyć praktycznie kilka rozdziałów z Księgi Prawa. Ale najpierw papierkowa robota.


Katedra Burroughs – 12:34 czasu lokalnego.
Drzwi do dormitorium pielgrzymów otworzyły się z teatralnym skrzypieniem. Ktoś powinien je porządnie naoliwić pomyślał Marcus wiedząc, dźwięk skrzypienia na pewno oznajmiał szpiclowi inkwizycji, że ktoś nowy właśnie wszedł do ogromnej sali.
Pielgrzymi stanowili trzon zasobów ludzkich Bractwa – każdy, kto sprzeciwił się rozkazom, lub w mniej lub bardziej ważki sposób uchybił zasadom swojej komórki trafiał tutaj, aby odpokutować swoje grzechy jako skromny pielgrzym. Cywilni pielgrzymi nigdy tu nie trafiali. Z oczywistych powodów.
Widząc podchodzącego brata z insygniami trzeciego od razu przeszedł do rzeczy
- Marcus Summers z pierwszego zakonu. Szukam kilku grzeszników, chcących przysłużyć się sprawie – Marcus uścisnął podaną prawicę zakonnika pokazując pełnomocnictwo. Mimo mikrej postury brat miał silny uścisk. – Brat Tobiasz. Zarządzam tą salą. Ilu dokładnie potrzebujesz? Jakieś osobiste preferencje odnośnie ich grzechów? – Brat wykazał należyte zainteresowanie tematem widząc opieczętowany dokument.
Marcus uśmiechnął się serdecznie – Pięciu powinno wystarczyć. Ich grzechy mnie nie interesują. Na razie. Może mnie oprowadzisz? Jeśli Ci to nie zawadzi, chciałbym ich sam wskazać –
- Oczywiście. Zapraszam. – Zakonnik ukłonił się z szacunkiem po czym poprowadził mistyka między rzędami prycz. Pielgrzymi patrzyli ciekawie na obu dostojników, niektórzy spali, odpoczywając po obowiązkach nałożonych na nich przez różnorakie komórki, a część modliła się głośno, wypełniając wielką salę cichymi szeptami.
- Mamy to wszystkich. Tam niepokorni. Tu złodzieje i oszuści. Tu gwałciciele i mordercy … Tobiasz szedł szybkim krokiem pokazując co większe skupiska pielgrzymów.
- Gwałciciele i mordercy powiadasz? Interesujące. Podejdziemy bliżej? – Marcus uśmiechnął się szeroko do blednącego wyraźnie Tobiasza.
- Ty również się spakujesz. Potrzebuję skryby jako protokolanta i sekretarza - Tym razem zdziwieniu towarzyszyło również niemal teatralne rozdziawienie ust.
Rozdział III, strona 256. Dobór personelu. Podpunkt 3, paragraf 11. Zardzewiałem Marcus kontynuował swoją wizytę w dormitorium.

St.Michael Avenue - Godzina 18:45 czasu lokalnego
Marcus przez szybę samochodu obserwował obskurną ulicę. Niskie, brudne i obdrapane z tynku budynki, ludzie snujący się po zaśmieconych chodnikach, skąpo i obscenicznie ubrane dziwki i odziani na czarno alfonsi i złodzieje lustrujący okolicę były swoistą pointą krajobrazu. Jeśli istniała kloaka Burroughs, właśnie nią jechali. Marcus zerknął po raz kolejny na swoją starannie dobraną ekipę. Friedrich Klein, były artylerzysta Bauhausu. Jednak wysokie standardy tej korporacji nie tolerowały jego sadystycznych skłonności do nieletnich dziewczynek. Pełnoletnich również, nawet kiedy owe dziewczynki nie tolerowaly jego. W tej chwili dewiant wodził pewnie swoimi niebieskimi oczami za licznymi prostytutkami spacerującymi po chodniku. Czarny jak smoła Jack Kendrick był jego totalnym przeciwieństwem. Cichy, spokojny, konserwatywny – co niedziela uczęszczał w mszy i sluchał słów Kardynała. No może nie do końca, bo nie dokończył nawet nowicjatu. Jego skłonność do absurdalnie wyważonej i zaplanowanej brutalności nie zyskała poklasku nawet w Inkwizycji.
W drugim samochodzie, furgonetce więziennej siedział kolejny kapitolczyk, niski ale niesamowicie krępy Dwayne Higgins. Ten mając na koncie zwykle zabójstwo, i to w dodatku przypadkowe wyglądał przy kolegach niemal jak święty. Ostatni pielgrzym był perełką w kolekcji Marcusa – wytatuowany niemal na całym ciele członek klanu Fergan – Ian zwany przez pozostalych pieszczotliwie Cielakiem. Takim cielakiem na pewno nie nie był – wydalony z klanu przeszedł nowicjat w zakonie. Wyczulony na sztukę wpływania. Obiecujący, acz wybitnie sadystyczny. Akta były aż czerwone od zaleceń i wyroków bo facet miał kartotekę którą można było obdzielić połowę trzeciego dyrektoriatu. Marcus tylko raz musiał mu pokazać, kto jest tu szefem – po delikatnej pieszczocie telekinezą Ian stał się całkiem spolegliwy. Ogolony na łyso Jurgen Bernholdt, muskularny jak byk pielgrzym z Hindenburga zatrzymał pojazd przy krawężniku. Marcus celowo dobrał takich ludzi - dobrze zbudowani, wygladający przerażająco, brutalni i prymitywni. Jak zwierzęta które należałoby izolować. I mający równie mało do stracenia a wszystko do odzyskania. Czasem wystarczyło jedynie dobrać odpowiednie psy i spuścić je ze smyczy. Za kierownicą furgonetki siedział brat Tobiasz. Marcus potrzebował kogoś zrównoważonego psychicznie jako kierowcy cieżarówki.Nie ma to jak braki kadrowe Mistyk był pewien wątpliwości, czy powinien zabierać niedoświadczonego brata ale aresztowani musieli przeżyć jakoś transport. Wątpił, czy zwierzęta pokroju Cielaka czy Kleina mogłyby podołać zadaniu.
-To tu – Jurgen obrócił do Marcusa zniekształconą przez pocisk twarz, czekając na instrukcje.
- Nie gaś silnika. Kierowcy zostają. Reszta za mną – Mistyk wysiadł z pojazdu razem z pozostałymi pielgrzymami. Adres który podano w redakcji okazał się być tanim motelem, otwartym całą dobę. Nazwa Heaven, zupełnie nie adekwatna ani do okolicy, ani do wyglądu budynku który przypominał butwiejący ze starości burdel widniała z zepsutego neonu nad wejściem do którego prowadziły szerokie, betonowe schody. Co ciekawe, przed wejściem stała zaparkowana czarna limuzyna z logiem Kapitolu na rejestracji.
Dwóch podejrzanych typków, prawdopodobnie drobnych rzezimieszków szybko wycofało się do ciemnego zaułka a siedzący na schodach, obszarpany i cuchnący alkoholem jegomość czmychnął za nimi słysząc metaliczne szczęki repetowanej i odbezpieczanej przez pielgrzymów broni. Pojawienie się uzbrojonego oddziału Bractwa wygoniło do zaułków także większość przechodniów i dziwek po drugiej stronie ulicy. Marcus lubił te wrażenie, jakby czas stanął w miejscu, kiedy wszelki ruch na ulicy zamierał jakby ze strachu przed nieuniknionym.
Ciemne, słabo oświetlone lobby i recepcja i smród potu i pleśni oznajmiały ewentualnemu klientowi brak jakichkolwiek gwiazdek – siedzący przy ladzie recepcjonista wybałuszył oczy ze zdziwienia, kiedy Marcus bezceremonialnie otworzył księgę gości szukając palcem odpowiedniej pozycji. Bez trudu znalazł odpowiedni wpis, ale wolał się jeszcze upewnić.
-Zadbana blondynka, około trzydziestki. – Marcus wyjął z olstra Punishera i głośno go przeładował.
- Pokój 23, na piętrze, po lewej….nic nie wiem….błagam[/i] – recepcjonista zaskomlał cicho oglądając wylot lufy Pancerknackera Higginsa. - Skuj go i pilnuj wyjścia. - Marcus rzucił komendę i ruszył na schody, trzymając schody pod muszką Punishera. Towarzyszący mu pielgrzymi, wielcy ale zadziwiająco zwinni zabezpieczali mistykowi plecy. Kilka sekund później wdarli się na korytarz - Czysto - Mrunkął przez intercom Klein po czym stanął przed drzwiami celując w zamek.
-Po cichu – Marcus słyszał dobiegające zza drzwi, miarowe jęki. Pielgrzym przytaknął ze zrozumieniem głową, dobywając noża. Klein zaskakiwał, bo po kilku sekundach zamek puścił z cichym zgrzytem. Wciąż celując przed siebie Marcus wtargnął do sypialni. - No proszę, co my tu mamy? – Ignorując krzyki zaskoczonej kobiety, która dosiadała właśnie spoconego, owłosionego jak orangutan, ale muskularnego faceta. Marcus i towarzyszący mu pielgrzymi otoczyli zaskoczoną parę. Unoszący się w powietrzu zapach potu, alkoholu i spermy podpowiadał, że zabawa trwała już od jakiegoś czasu. Kobieta, odpowiadająca rysopisowi blondynka próbowała zasłonić swoje obfite wdzięki jednak daremnie. Marcus słyszał cichy rechot pod hełmem Kleina. Kobieta miała wybitnie przesrane. - Pani Silvia Bennet? Jest pani aresztowana za kontakty z Legionem Ciemności i propagowanie herezji- Marcus nie czekał na odpowiedź. Widział jej zdjęcie w gazecie, widział jej reportaże w telewizji i wiedział, że nie może być mowy o pomyłce. Tymczasem jednak jej cichy w tej chwili kochanek wydawał się Marcusowi co najmniej tak samo interesujący jak urocza pani redaktor . - Czyżby major Jeremy Thompson? Ciekawe co na to pana żona. Może pozwolę wam dokończyć w celi? Skuć oboje! - Marcus z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Rozkaz wykonano brutalnie i szybko - Klein nie odmówił sobie odrobiny przyjemności. Zapowiadało się pracowicie. Mistyk zastanawiał się, kogo jeszcze znajdzie w tym hotelu i czy wystarczy mu miejsca w furgonetce.
Rozdział IV, strona 366, Paragraf 13 - Ekstrakcja i zatrzymanie. Nieźle. A wieczór dopiero się zaczynał.
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 12-11-2014 o 20:22.
Asmodian jest offline  
Stary 13-11-2014, 09:33   #19
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Śniadanie jak zwykle nie miało żadnych walorów estetycznych. Braxton dzióbnął zieloną papkę kilka razy widelcem. Przyjrzał się jedzeniu chwilę i dla pewności dzióbnął raz jeszcze. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak okazało się, że żarcie spróbuje go zaatakować. Normalny człowiek już w tym momencie zaufałby zdrowemu rozsądkowi i zaczął stołować się na mieście lecz nikt kto znał Braxtona nie powiedziałby, że jest on normalny. W końcu był naukowcem, a to do czegoś zobowiązuje. Czy to tak charakterystyczna dla Żołnierzy Zagłady pogarda dla śmierci, czy też pęd do wiedzy, nie wiadomo. Jednak już po chwili wpakował do ust całkiem spora porcję i z napięciem na twarzy zaczął przeżuwać. Po dłuższej chwili uśmiechnął się radośnie i odsunął od siebie talerz.

- No, kucharza tu mają pierwsza klasa. Trzeba przyznać, że ma chłopina talent. Za cholerę nie potrafię poznać czy to puree z groszku, rozgotowany szpinak czy może do ryżu wpadła mu puszka zielonego pigmentu. Doskonale bez smaku. - Rozejrzał się wokoło by sprawdzić czy wszyscy bawią się tak dobrze jak on. Jak zwykle po zmianie planety źle spał. Bolała go głowa, a tradycyjnie odebrano mu „do analizy” wszystkie prochy jakie przemycał.
Na szczęście towarzystwo w stołówce wyglądało na doborowe i pocieszający był fakt, że raczej nikt nie będzie próbował wdawać się z nimi w bójkę. Skrzywił się gdy zobaczył podchodzącego do nich żołnierza. Dzięki zwiadowi wykonanemu przez kota dokładnie wiedział kto to jest. Zanim jednak rzucił ostrzeżenie reszcie facet dosiadł się do nich, przedstawił i zaczął zabawiać.

„No ładnie. Najpierw ten ponurak Markus, a teraz ten Śmieszek. Dowództwo dba o nasze rozrywki. Dobra, grunt to się nie przyzwyczajać.”

Facet gadał dużo, więc Braxton poświęcił ten czas poddając jego głos dogłębnej analizie. Zastanawiał się jaka jest szansa, ze szefostwo podrzuciło im swoja wtykę. Po chwili doszedł jednak do wniosku, że koleś wygląda na takiego, który dostał się do nich za karę. Czyli tak jak oni, do odstrzału.

Po śniadaniu wezwano ich do majora Szybkiego. Facet w tempie błyskawicznym się ich pozbył. Jak gorącego kartofla. Braxton wyłączył się już na początku bo w końcu od słuchania na odprawach byli oficerowie. Jego wyćwiczony umysł wychwycił „rozejść się”. Złapał kota za futro na karku, dziękując sobie rozwagi, kiedy postanowił, że nie wyposaży go w zbiornik z kwasem i zasobnik z truciznami. Wpadł na ten pomysł, kiedy doposażał zwierzaka swoimi prywatnymi modyfikacjami, ale potem stwierdził, że koty są dziwne, a będzie on będzie spał spokojniej gdy zwierzak nie będzie miał tego w arsenale.

Wprawdzie miał to być wypad raczej zwiadowczy, ale cały „Team Six” z nabytą paranoją uzbroił się po żeby. Braxton do swojego standardowego wyposażenia dorzucił granatnik. Wprawdzie z całej drużyny potrafił najdalej i najcelniej dorzucić granatem, ale jego nowa zabawka mogła również miotać granaty przeciwpancerne, a tego mu ostatnio brakowało.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 14-11-2014, 22:38   #20
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Zapowiadała się kolejna misja. Tym razem chyba ktoś ich nie docenił – byli z jednostki operacji specjalnych, nie służyli jako ochroniarze czy najemnicy. Jednak zostali oddelegowani do osłony jakiegoś transportu – a to znaczna strata potencjału bojowego jaki reprezentowali. Dziwna decyzja musiała zostać podjęta na „górze”. Czy była to kolejna kara? Swoista degradacja do wykonywania najbardziej przyziemnych spraw, którymi zazwyczaj zajmują się żółtodzioby? W sumie i tak lepsze było to, niż dołączenie do niemal samobójczych Brygad Wolności. Derren pocieszał się tym, że przynajmniej póki co nikt nie chciał ich zabić. Może Mars przełamie złą passę do dowódców i tym razem wysiłki Teamu Six zostaną właściwie docenione? Marne szanse…

Pancerz, karabin L&A MK. 43, amunicja zwykła i plazmowa, dwa granaty HE, dwa odłamkowe, dwa dymne, maczeta, lornetka, napoje izotoniczne i woda, MRE, farby do pustynnego kamuflażu – Rusty sprawdzał sprzęt potrzebny na misji. Niby nic wielkiego – ot, eskorta transportu jadącego na front. Może będzie to nudny dzień, a może zdarzy się coś nieprzewidywalnego zanim dojadą do linii McCraiga. Znając swoje szczęście, Imperialczyk obstawiał to pierwsze. Teoretycznie mieli jechać przez tereny będące pod egidą Capitolu, jednak Legion maczał swoje paluchy nie tylko na tej połaci pustyni, ale też w Burroughs i dalej, więc trzeba było zachować czujność. Heretycy i myśliwi ciemności nie spali a ich czujne oczy z pewnością obserwowały ruchy wojsk AFC i stowarzyszonych.
- Co wieziemy? – Derren zapytał sierżanta od którego odbierali pojazdy. Ten mruknął coś o nie pakowaniu ręki po łokieć w cudzy odbyt, dał formularze do podpisu i zajął się innymi kierowcami, którzy kwitowali mu odbiór wyładowanych sprzętem ciężarówek. Osiemnastokołowe monstra prezentowały się zaiste wspaniale w mocnym, porannym słońcu.


Jako eskorta zostały im przydzielone dwa mniejsze pojazdy – zaopatrzony w podwójny sprzężony karabin maszynowy jeep


Oraz cięższy, pancerny pojazd z dość solidnym działem i pancerzem chroniącym przed eksplozją ajdików, które mogły trafić się podczas pokonywania trasy:


- Proponuję dać to pancerne cudeńko na przód kolumny. Jak najedzie na minę to wytrzyma. Za nim ciężarówka a na końcu lekki jeep. W razie problemów dysponujemy szybkością i siłą ognia, więc z powodzeniem będziemy mogli chronić ładunek. Mallory, podczas konwojowania twoje mechaniczne cudeńka będą na wagę złota. Oprócz sierściucha masz może jakiegoś bezzałogowego drona, abyśmy mieli dobry widok z powietrza na najbliższy teren? Możliwość zauważenia wroga zanim on zauważy nas jest na otwartej przestrzeni na wagę złota.
 
Azrael1022 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172