Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-09-2014, 21:41   #1
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
[Doom Trooper, Storytelling] Kronika Żołnierzy Zagłady "Wrota Apokalipsy"

Prolog

W jednej z cytadel na Marsie...

Pani Mrocznej Harmonii snuła misterne plany, siedząc na potężnym tronie. Opuściła Wenus na wyraźne wezwanie Apostoła... Uśmiechała do siebie spod przymkniętych powiek. Była wielka, straszna, lecz w pewien sposób przeraźliwie piękna. Jej skóra lśniła lubieżnym pożądaniem. Przebywający w komnacie spaczeni słudzy bali się niej i jednocześnie wielbili. Ogromne piersi Nefarytki - kształtne i pełne, przyciągały uwagę, ale jedno niebaczne spojrzenie oznaczało długie męki...



- Przyprowadź tego człowieka! - poleciła jednemu z Centurionów, ubranemu we fragmenty pancerzy zdarte z trupów żołnierzy Capitolu. Przyboczny nie tracił czasu... Mimo że we wnętrzu cytadeli płynął on według innych prawideł, niż w ludzkim świecie, nie kazał jej długo czekać... Golgotha była nad wyraz niecierpliwa...
- O! Golgotho! Mistrzyni bólu i cierpienia! - zaczął mężczyzna, który znalazł się w komnacie. - Czekam na twe rozkazy!
Jej uśmiech był w stanie zmrozić nawet najbardziej zepsutego heretyka.
- Jakie masz wieści?
- Kartel, Bractwo i Megakorporacje zbierają siły. Ale pojawiają się już pierwsze zatargi i niepohamowane ludzkie żądze, które łatwo możemy podsycić...
... Możesz, o Pani! Podsycić! - poprawił się, słysząc złowrogi pomruk.

Wydawało się, że Nefarytka nieustannie kalkuluje, że rozgrywa już batalię o losy ludzkości. Grymas rozkoszy na fioletowych ustach wskazywał, iż widzi ostateczne zwycięstwo i całkowite panowanie Legionu Ciemności. Bliskość cytadeli Saladyna, sprawiała, że czuła się znacznie silniejsza...
- Potrzebujemy jeszcze jednego elementu - rzekła, gwałtownie otwierając oczy. Biła z nich taka wściekłość, że heretyk spuścił wzrok.

- Słuchaj uważnie, a dostąpisz łask, o których nie mogłeś nawet marzyć...
 
Deszatie jest offline  
Stary 28-09-2014, 19:27   #2
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
W misji na Merkurym "Team six" kolejny raz dowiódł swojej wartości. Nie znalazł jednak uznania u przełożonych z Kartelu, do czego żołnierze zdążyli się już przyzwyczaić. Ponownie posyłano ich w miejsce, gdzie rozgrywała się batalia o dalszy los znanego im świata. Dla Sary naznaczonej piętnem apostoła rozkładu miał to być generalny sprawdzian jako dowódcy. Dla Braxtona przedłużenie nadziei na zachowanie człowieczeństwa, w obliczu zmian jakie obserwował w swoim organizmie.
Cortez wracał na ojczystą planetę, do bolesnej przeszłości, która została pogrzebana, ale nadal budziła zaskakująco żywe wspomnienia. Dunsirn ostatecznie wyzbyty złudzeń, co do intencji Kartelu, wyczekiwał z utęsknieniem na walkę i możliwość działania.

Na Marcusa czekało spotkanie z dawno niewidzianą Inkwizycją...


Wahadłowiec wylądował w kosmicznym porcie "Kittyhawk".



W przeciwieństwie do Longshore tutaj nie było problemu z nadgorliwością urzędników. Wszystkie formalności poszły sprawnie, nawet skanowanie cybernetycznego kota... Mars był otwarty na przyjezdnych, jeśli tylko nie łamali prawa. Na planetę nadal przybywały tłumy ludzi, marzących o karierze. Buntownicy, pielgrzymi, osadnicy... Capitol stwarzał im szansę na spełnienie snu o nowym życiu. Największa z Megakorporacji reprezentowała twardą doktrynę militarną, lecz równocześnie dawała wolność swoim obywatelom. Albo przynajmniej, jak twierdzili złośliwi, jej realne złudzenie...

Na aerodromie czekał na nich specjalny samolot. Dowiedzieli się, że lecą do miasta Burroughs. Siedziby Dowództwa Sił Anty-Legionowych oraz największej wojskowej bazy na Marsie. Marcus pamiętał, że znajdowała się tam druga najważniejsza katedra na czerwonej planecie. Pozostali wiedzieli tyle, że położone było na granicy umocnień sławetnej linii Alexandra MacCraiga...

Lot przebiegał spokojnie, każdy z żołnierzy skupił się na osobistych refleksjach, przerywanych przez miauczące kocisko. Wędrowało między fotelami, akcentując swoją obecność. Puszyło się i syczało jedynie na mistyka...

Minęli kłębowisko zanieczyszczeń, bijących z hut w Dolinie Kuźni. 25 procent stali produkowanej w Układzie Słonecznym pochodziło właśnie stamtąd. Gigantyczna stalowa włócznia, godząca w niebo, przypominała o poniesionych ofiarach podczas podstępnej próby zdobycia przemysłowego kompleksu podjętej przez Imperial... "Rusty" i "Puszka" wzajemnie unikali swego wzroku, nie chcąc prowokować drażliwego tematu... Po chwili zmysły wszystkich pasażerów przywołał inny widok. Lecieli nieopodal wulkanu Erebus, wtedy zza chmur wyłoniło się oblicze Nefaryty Malakhaia...



Mimo niezliczonych prób jego zatarcia, pozostawało niewzruszone i niczym paskudny tatuaż szpeciło stożek. Wraz z symbolami Semai i Muawijhe, widocznymi na powierzchni Fobosa i Deimosa, dawało czytelny przekaz wszystkim mieszkańcom, że Siły Ciemności są zespolone z rdzawą ziemią Marsa i z jego księżycami.
Teraz zaś wyraźnie miały ochotę zniewolić całą ludzką populację na wszystkich ludzkich osiedlach w Układzie Słonecznym...

Miasto przypominało olbrzymie koszary. Gdyby nie katedra, górująca nad zabudowaniami i otaczająca je enklawa Bractwa, to wrażenie byłoby jeszcze silniejsze. Huk startujących i lądujących na lotnisku maszyn, rozsadzał bębenki. Ich celem była cytadela Saladyna otoczona kilometrami okopów, zasieków, pól minowych i fortec. Efekty bombardowań były niezauważalne, ale pozwalały utrzymać wojenne status quo. Do czasu, aż kolejna fala legionistów, nie wyleje się ze środka budowli, jak czarna chmara szarańczy...

Nie sposób było nie zauważyć, iż cywile stanowili mniejszość wśród przechodniów. Dominowali mundurowi, czasem gdzieniegdzie pojawiał się ktoś w szatach Zakonu lub grupa akolitów. Wcześniej wszyscy dostali dokumenty uprawniające do pobytu oraz mapki z położeniem kwater. Marcus postanowił odwiedzić katedrę i przyjrzeć się "Piątej Kronice", spisanej na jej murach. Braxton momentalnie zniknął gdzieś pośród morza uniformów. Cortez nie przepuścił okazji, aby napić się piwa i poszukać starych znajomych. Pozostali tylko Derren i Sara, którzy patrzyli się na siebie, starając się wybrnąć z niezręcznej sytuacji. On nie przestawał myśleć o Nicoli Brannaghan i znajdującym się po przeciwległej stronie Linii MacCraiga, mieście Lawrence pod mandatem jego rodzimej korporacji. Przybycie Apostołów uprzedziło odebranie go Imperialowi ...
Ona - o czekającym ich zadaniu i bliźnie, która mimo wysiłków egzorcystów, nadal szpeciła jej bladą cerę, niczym stygmaty księżyce Marsa...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 04-10-2014 o 13:22.
Deszatie jest offline  
Stary 09-10-2014, 20:36   #3
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Niebo za oknem samolotu zasnute było czarnym, tłustym dymem z potężnych kominów, które strzelały w niebo z dna doliny. Przynajmniej wydawało się, że to dolina, gdyż cała była szczelnie zabudowana potężnymi hutami i kombinatami fabrycznymi. Nie było nic dziwnego w potężnym obszarze industrialnym na Marsie – w końcu, jak Capitol coś budował, to zawsze było wielkie. Nawet motorower. Cała okolica była miejscem przetapiania rudy zaabsorbowanej przez piaskopełzacze z żelazistego pyłu pustyni. Tu powstawały elementy potężnych machin bojowych Capitolu – pokrycia bombowców nurkujących i twarde pancerze wozów bojowych piechoty. Rusty pamiętał z zajęć historii wojskowości w akademii Paxton, co się działo podczas walk w Dolinie Kuźni. Oficjalna wersja głosiła, że garstka żołnierzy Imperialu bohatersko broniła się przed zmasowanym atakiem Capitolu. Nie we wszystkich podręcznikach było jednak o tym, że cała batalia zaczęła się właśnie od ataku potężnych sił jego korporacji na szczątkową załogę przeciwników…


Minęli Dolinę Kuźni i lecieli dalej. Derren wyłączył telewizor umieszczony w oparciu siedzenia przed nim – znudziły go ekranizacje stworzone przez wszechobecne na Marsie studia filmowe. „Dzieła” nie różniły się od siebie – wciąż ta sama sieczka o prawych żołnierzach z zapałem tłukących Legion, o potędze miłości i przyjaźni oraz o dobru, które wszystko zwycięża. Imperialczyk pamiętał, że machina propagandowa Capitolu należy do najsprawniejszych i najpotężniejszych w układzie słonecznym, jednak zewsząd pojawiały się głosy, że materiał filmowy sprzyja najniższym gustom. Nie podejrzewał nigdy, że aż tak niskim. Z westchnieniem rezygnacji zabrał się do lektury miejscowych gazet. Przerzucił wydrukowane na koszmarnej jakości papierze „San Dorado Herald”, a następnie wczytał się w publikowanego przez ACF (Armed Forces of Capitol) „The Guardiana”. Poza informacjami oficjalnymi znalazł tam katalog broni i pancerzy, a także zapoznał się z nowinkami technicznymi w kwestii nowych celowników Advanced Combat Optical Gunsight. I tak w spokoju minęła mu podróż do Burroughs. Kwadrans przed przyziemieniem pilot zakomunikował przez głośniki: - Prosto do bazy, czy chcecie się rozejrzeć po mieście? W militarnej przestrzeni powietrznej i tak mamy tłok, więc będziemy musieli utrzymywać się w powietrzu jeszcze jakieś czterdzieści pięć minut, zanim będę mógł wylądować na pasie w ACF. Jednak z drugiej strony Burroughs jest lotnisko cywilne. Wysadzę was tam, odpocznę i polecę ze sprzętem do bazy a wy skorzystacie z ostatnich chwil wolności. Co powiecie?

Znudzonym długimi lotami żołnierzom nie trzeba było dwukrotnie proponować. Samolot wylądował miękko i pokołował w pobliże hangarów. Zanim pilot wyłączył silniki, otworzył tylną rampę, po której wygramolili się Żołnierze Zagłady, rozprostowując kończyny po locie spędzonym w niewygodnej pozycji. Chwilę później, dołączył do nich niewysoki, może czterdziestoletni człowiek w mundurze pilota. Rozwinął trzymaną w rękach mapę i zaczął opowiadać, ilustrując swoją wypowiedź przez wskazywanie punktów na papierze:
- Do bazy AFC najlepiej dojechać koleją. Z każdego miejsca w mieście złapiecie metro do stacji a stamtąd jedziecie w tym kierunku, gdzie jadą nachlani mundurowi. Nie sposób przegapić. Tylko bądźcie o jakiejś rozsądnej porze. Jesteście z Kartelu, jak stoi na liście przewozowym, więc pewnie macie Zezwolenie Beta, czyli pozwolenie na posiadanie ukrytej broni palnej. Nie rozstawajcie się z tym świstkiem papieru. Czasem robi się gorąco i do akcji wkracza Armed Interdiction Police, a z nimi nie ma żartów, uwierzcie mi, niebywale brutalni kolesie. Jak dopadną kogoś uzbrojonego bez zezwolenia to trafia do Brygad Wolności i broni linii McCraiga do momentu, aż odkupi swoje winy. A uwierzcie mi, obecnie potrzebujemy masę ludzi do obrony okopów. Tak czy inaczej, bawcie się dobrze i do zobaczenia w bazie! – pomachał zrolowaną mapą na odchodne.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 11-10-2014, 11:29   #4
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Nie sądził że się to jeszcze zdarzy, ale wracał do domu. Na rodzinną planetę. Wątpił by którykolwiek z jego byłych przełożonych cokolwiek o tym wiedział i nie dostał apopleksji lub zawału. Znajomy akcent, procedury, gwar i niemalże odczuwalna chmura nadziei na spełnienie się snów wśród nowo przybyłych. Życzył im po cichu wszystkiego najlepszego, to już nie był jego sen. Na lądowisku odbębnił jedynie kartki, już miał zacząć wypisywać adres, kiedy jego ręka zawisła w powietrzu i cofnęła się cofając długopis do kieszeni. Kartki schował do plecaka i dołączył szybko do grupy. Tak blisko domu nie miał zamiaru kusić losu, stwierdził że wyśle je kiedy będzie wyjeżdżać, jeśli będzie w stanie. Uśmiechnął się ponuro, Kartel najwyraźniej chciał się ich na swój sposób pozbyć.


Lot transferowy minął spokojnie, chociaż widok Kuźni wywołał lekkie napięcie. Cervantes rozluźnił się jednak po chwili, to był jedynie kawałek ziemi, jak wiele innych, o który jedni ludzie tłukli się z innymi, na rozkaz jeszcze innych ludzi. Dlaczego miałby się tym przejmować właśnie teraz? Miał lepsze zajęcie, niszczenie mutantów i przeszkadzanie Legionowi w zdobyciu całkowitej kontroli, tak, żeby ludzie mogli dalej prowadzić swoje małe wojenki. Wyszczerzył zęby kiedy pomyślał na jakiej pozycji stawiało go to w jego pokręconej logice. Niejako to on decydował, czy szychy stojące na czele korporacji, będą mogły dalej się bawić w swoje odwieczne gierki. Taka transakcja wiązana. Był pionkiem dla pionków, którym wydawało się że są królami. Teoria była bardziej pokręcona niż korporacyjna polityka wewnętrzna, mimo swojej pozornej prostoty. Były powody dla których profilowanie psychologiczne Corteza było niemalże zsyłką dla większości psychologów.


Całą pogadankę pilota na temat kompleksu puścił praktycznie mimo uszu. Wiedział gdzie jest, aż za dobrze, Wolny Korpus też znał doskonale od wewnątrz. Co do żandarmerii czy AIP nic nie miał, chłopaki wykonywali swoją robotę, czasem po prostu trafili na kogoś, kto potrzebował dużo więcej żeby upaść na deski i dać się zakuć, jak chociażby Cortez. Capitolczyk spojrzał na oznaczenia kompanii pilota. - Powiedz chłopakom z desantu, że Puszka jest wrócił do miasta, ciągle w jednym kawałku. - Miał zamiar wyciągnąć od ludzi kilka przysług. Nie wątpił że będą potrzebowali ciężkiego sprzętu, zwłaszcza tutaj. Kalibru dużo większego niż to, czego zazwyczaj używał sam Cervantes, a to oznaczało wyciągnięcie kilku zabawek, których nikt nie chciał oglądać w akcji. Mimo tego miał zamiar je zdobyć oraz zaliczyć bar czy dwa.








Kiedy zajrzał do jednego z barów, stojący za barem Jose przeżegnał się jedynie i zaczął nalewać. Za dobrze znał Corteza, żeby nie znać jego upodobań.
- Nie sądziłem że jeszcze zobaczę cię tu w jednym kawałku po tym co zmalowałeś. - Barman postawił przed żołnierzem oszroniony kufel pełen pieniącego się piwa.
- Też się nie spodziewałem zobaczyć twojej zakazanej mordy, jakbym nie miał już czego w koszmarach oglądać. Jak sprawy? - Zagadnął i opróżnił połowę kufla jednym haustem.
- Po staremu, tylko dostawcom czarnych worków dla Wolnego Korpusu brzuchy rosną. Przyjmują wszystkich jak leci a na linii wrze. - Barman wzruszył ramionami, napełniając kolejny kufel w międzyczasie, skończył tuż przed tym, kiedy żołnierz osuszył pierwszy. - Co u ciebie?
- Kartel, przywrócenie do stopnia, podwyżka, jeszcze w jednym kawałku a siedzę tutaj. Normalnie wakacje. - Parsknął Cortez. Jose po tych słowach jedynie sięgnął po kieliszek i nalał sobie samogonu i wychylił bez słowa.
- Jasne, tutaj jest burdel na kółkach i jeszcze ty, czego dokładnie szukasz? - Zapytał podsuwając wielkoludowi trzecie piwo. Cervantes odwrócił jedną z podkładek i zrobił na niej spis czego w zasadzie potrzebował, biorąc pod uwagę w co się wpakowali ostatnio i co może na nich czekać tutaj. Na samej granicy między Legionem a jakąkolwiek cywilizacją. Lista zaczynała się od RL MK. XII C, popularnie znanego jako Southpaw, z przynajmniej jednym magazynkiem z głowicami taktycznymi burzącymi. Podręczny zestaw małej apokalipsy kończył się na bombie walizkowej W-54. Dopiero tak skompletowaną listę podsunął Jose.
- Cortez... ciebie do końca pojebało, zobaczę co da się zrobić, ale niczego nie obiecuję. Niezależnie od tego kto ci wisi przysługi. - Pogadali jeszcze trochę o starych czasach, ale po siódmym piwku Puszka zaczął się zmywać, w końcu powiedział sobie ostatnio, że zacznie się oszczędzać.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 13-10-2014, 21:16   #5
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
- Po tym co przeszliśmy na Merkurym cholerny Kartel mógłby wysupłać trochę więcej grosza i nie wysyłać nas w przedziale bagażowym. – Braxton marudził bez przekonania. Wszyscy członkowie „szóstki” potrafili by usnąć pewnie i podczas szturmu na ich pozycję gdyby mieli pewność, że obudzą się żywi. W porównaniu do mrocznych i niebezpiecznych jaskiń na terytoriach Mishimy przelot wahadłowcem był prawie luksusem. W końcu nikt nie wysyła żołnierzy pierwszą klasą. Choć gdyby to od niego zależało tak by tu przylecieli. W końcu stać go było na to i tak chciał to przeprowadzić, ale rozkazy były jednoznaczne. Wzruszył ramionami na to wspomnienie, a ponieważ nikt nie podjął tematu wrócił do oglądania widoków z zewnętrznych kamer na monitorze imitującym okno. Widok zbliżającej się Czerwonej Planety robił wrażenie. I wprawiał go w niepokój. Nie potrzebował czytać żadnych informatorów czy oglądać wiadomości by wiedzieć, że są miejsca na tej planecie wibrujące aż od Mrocznej harmonii. Czuł to przez skórę. Opanowując lęk pogłaskał mechanicznego kota, który nie wiadomo skąd wskoczył mu na kolana. Nie wiedział czy zwierzakowi to sprawiało przyjemność, ale jego na pewno odprężało.

„dolatujemy. czas przybycia 36 minut. ziemskich.”

- Tak wiem. Dzięki. – Odpowiedział machinalnie wpatrując się w rdzawy glob przed sobą.

„nie lubię markusa.” – Kontynuował zwierzak tym samym tonem.

- Tak wiem. Ja też. – Braxton nie poświęcał tej wymianie zdań zbyt wiele uwagi. Był pod wrażeniem emanacji planety i wszystkiego co im przyniesie.

„brzydko pachnie.”

- To znaczy jak? – Konował z grzeczności podtrzymywał konwersacje.

„jak ryba tylko odwrotnie.”

Tym razem Kot przykuł jego uwagę i wyraźnie zdziwiony spojrzał na swego zwierzaka. Chciał mu zadać jeszcze jedno pytanie, ale tamten prychał obrażony i wskoczył gdzieś między siedzenia. Patrzył lekko zdziwiony już nie po raz pierwszy. Z tego co pamiętał, handlarz, który reklamował mu tego zwierzaka nic nie wspominał o takim zachowaniu. Był to zwyczajny zwierzak szpiegowski z najnowszym sprzętem łączności. Oczywiście Braxton wgrał mu sporo swojego oprogramowania i zamontował kilka trików, typowych dla jego byłej korporacji. W końcu każde dziecko w Cybertronicu to potrafiło. Podczas tych modyfikacji coś musiało pójść nie tak bo kot był wyjątkowo inteligentny. I pyskaty.

Wahadłowcem zaczęło trząść gdy pilot włączył silniki manewrowe. Po chwili uderzyło ich zwiększenie przeciążenia gdy brutalnie włączono silnik hamujące. W zwykłych liniach pasażerskich było by to niedopuszczalne lecz gdy pasażerami byli wojskowi nikt się tym nie przejmował. W sumie Braxton nawet tego nie odczuł. Jego układ krwionośny momentalnie dostosował grubość naczyń by wyregulować ciśnienie. Kości i mięśnie zamortyzowały uderzenie bez udziału jego woli. Pod tym względem mógł być dumny ze swego osiągnięcia. W sumie jeszcze w fazie badań, ale był pewien, że na wolnym rynku mógłby osiągnąć za swoją nanokrew kolosalne sumy. Oczywiście gdyby mu na tym zależało.

Dalsze rozmyślania przerwało mu turbulencje. Pilot zdaje się wiedział kogo wiezie i próbował na nich zrobić wrażenie. Na szczęście po wylądowaniu chyba ruszyło go sumienie i postanowił w rewanżu podzielić się kilkoma informacjami. Cóż, Braxton miał jednak inne plany. To miasto z racji przebywanie wielu dowódców wojskowych i strategicznego położenia było silnie inwigilowane przez wszystkie frakcje. Każdy chciał wyrwać jakieś cenne informacje, imając się różnorakich sztuczek (nawet, a może szczególnie Święte Oficjum Zakonu). Teraz w obliczu sojuszu międzykorporacyjnego pod egidą Bractwa tym bardziej. Czyli wychodziło na to, że Doktorka czekał pracowity spacer.

„Na pewno będą chcieli nas wpakować w niewąskie gówno. Warto by mieć informacje z kilku źródeł.” – Pomyślał i już znikał w tłumie kręcących się opodal. Machnął pozostałym na pożegnanie nawet się nie odwracając.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 15-10-2014, 10:28   #6
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Mars. Niczym rdzawy ołtarz dla boga wojny, jego czerwone piaski wypiły już mnóstwo krwi ludzkości. I wypije więcej pomyślał Marcus patrząc przez okienko wahadłowca na pustynny krajobraz planety, naznaczony czarnymi plamami osad, posterunków i ogromnych kompleksów przemysłowych, których strzeliste kominy wypluwały smoliście czarne kłęby dymu. Z góry, wyglądało to sielankowo, jednak mistyk widział majaczące się w oddali pasma mroku. Cytadele, niczym wrzody na ciele były jasnym dowodem, że i ta planeta dotknięta była przez największego wroga ludzkości.

Port kosmiczny, gwarny niczym ul przypominał mu Lunę – jedyną różnicą był pył z otaczającej miasto pustyni, który dawało się wyczuć przy każdym oddechu, żar lejący się z nieba oraz niebieskie, niemal chabrowe niebo. Lot do Burrougs był nużący. Standardowo, ludzie boczyli się na Marcusa, kiedy zajmował miejsce w samolocie jednak jak zwykle miał to gdzieś. Nikt nie był niewinny i im prędzej ludzie to zrozumieją, tym lepiej dla nich. Marcus nie pochwalał drastycznych metod, używanych przez inkwizycję, ale rozumiał ich konieczność. Oczywiście, w rozsądnych dawkach, ale człowiek bywa słaby, a ten który ma władzę, prędzej czy później jej nadużywa – członkowie Świętego Bractwa nie byli tu wyjątkiem, a czas świętych dawno już się skończył.

Marcus widział zmęczone i znużone twarze członków Team Six. Wiedział, że to nie walka najbardziej wyczerpywała żołnierzy, a bezsensowna polityka i machinacje. Żołnierz musi jasno widzieć swój cel, tak mawiał jeden z jego mentorów i tu mistyk mógłby się z nim zgodzić. Dunsirn sprawiał wrażenie zamyślonego, jakby czerwony piasek Marsa przywoływał w nim jakieś dawne, niekoniecznie dobre wspomnienia. Tak samo Sara. Po ostatnich akcjach miała na pewno sporo przemyśleń. Mallory dostał kota. Dosłownie. Wszędzie nosił ze sobą bluźnierczą, mechaniczną kopię zwierzaka. Jakby nie można było wziąć jakiegoś przybłędy z ulicy i przy okazji uwolnić nieco ludzkość od futrzanego źródła zarazków. Marcus nie przepadał za zwierzętami. Z wzajemnością. Możliwe, że miało to coś wspólnego ze Sztuką bo większość zwierząt uciekało na widok najsłabszego nawet adepta, lub reagowało agresją. Cyberżołnierz nie okazywał uczuć, na jego nieruchomej jak maska twarzy nie gościł ani uśmiech, ani grymas niechęci, jednak mistyk przeczuwał, że podzielał on niechęć swego zwierzaka. Cortezowi świeciły się oczy. Pozornie zachowywał spokój, ale czuło się, że w wielkim jak góra żołnierzu gotowały się emocje.. Rzadziej pstrykał swoją zapalniczką, jakby jego wściekłość znalazła niedawno ujście. A może tak tylko zdawało się Markusowi, i kapitolczyk ładował się jak bomba z opóźnionym zapłonem. Być może wracał do domu, stąd tłumiona ekscytacja.
Marcus pomyślał o swoim, którego nigdy nie miał. Choć wiedział, że pochodzi z tej samej korporacji co Cortez, nie czuł żadnej więzi z Capitolem, z jej stylem życia, kulturą. Krajobraz Luny, jego prawdziwego domu nie mógłby bardziej różnić się od tego, który przewijał się przez okienka samolotu. Dalsze rozważania, w które nostalgicznie brnął zostały na szczęście przerwane przez lądowanie.
Widział przez okienko strzelistą wieżę katedry, postanawiając odwiedzić i tę. Może uda się odwiedzić wszystkie? Jednak na schodkach jego plany uległy zmianie, kiedy w tłumie zobaczył trzech inkwizytorów, patrzących się w jego kierunku. Wiedział po co, a w zasadzie po kogo tu przyszli.
- Nie czekajcie na mnie. Dołączę do was później – Markus skierował się w stronę czekających na niego inkwizytorów.
-Marcus Summers? – Inkwizytor w zasadzie nie zapytał, jakby jedynie stwierdzał fakt. Nie byli zainteresowani odpowiedzią. Nigdy nie byli.
-Pójdziecie z nami. Jesteście oczekiwani w katedrze z rozkazu jego ekscelencji biskupa Burroughs – Stanowczy, spokojny głos inkwizytora podpowiadał, że jego właściciel nie znosi żadnego sprzeciwu. Wzruszył ramionami i ruszył za inkwizytorem.
-Prowadźcie - Pomysł Marcusa, aby zasłonić się swoją rangą i podległością innej komórki odłożył sobie na później. W końcu ryba musi połknąć przynętę, i póki co postanowił zagrać tłustego robaka. Ciekawe jaka rybka złapie się na jego haczyk. Żołnierz musi jasno widzieć swój cel, przypomniał sobie jeszcze raz słowa mentora idąc w obstawie inkwizytorów w stronę katedry.

Wizyta w katedrze nie okazała się tak owocna jak początkowo oczekiwał, kiedy prowadzący go inkwizytorzy prowadzili go przez korytarze katedry, nie dając mu zbyt wiele czasu na podziwianie piękna budowli, i chwili medytacji nad słowami wykutymi na ścianach katedry. Eskorta zostawiła go w gustownie acz skromnie umeblowanym gabinecie, z pięknym oknem witrażowym z wizerunkiem świętego Nathaniela naprzeciwko wejścia. Światło padające przez witraż nieco oślepiało, przez co początkowo nie widziało się rozmówcy siedzącego przy biurku. Marcus wiedział, że efekt nastawiony na onieśmielenie wszelkich gości był celowy. Przewidywalne, ale w wielu przypadkach wystarczyło. Marcus był na to gotowy, więc przez chwilę upajał się przepięknym widokiem witraża, po czym niestropiony wszedł do gabinetu.
Siedzący przy biurku inkwizytor, siwiejący, dobijający z wyglądu pięćdziesiątki, ubrany w szaty ze znakami drugiego zakonu kreślił jakiś dokument. Może właśnie decydował o losie jakiegoś heretyka, uwalniając ludzkość od kolejnego grzesznika?
- Zapraszam. Usiądź proszę. Wybacz szorstkość eskorty, ale niewielu przybywa tu mistyków. Kuria nie jest łaskawa w przysyłaniu posiłków, dlatego każdy członek pierwszego zakonu dostaje należytą eskortę.Względy bezpieczeństwa – Marcus usiadł na wskazanym fotelu, uważnie wpatrując się w inkwizytora. Nie bardzo wiedział o co chodzi. Burroughs było na tyle duże, że mistyków tu nie brakowało. Informacja o braku łaskawości Kurii była co najmniej przesadzona. Eskortowanie każdego mistyka do katedry to strata czasu, chyba, że tylko jemu okazano pewne względy. Z pewnych powodów.
- Marcus Summers. Z…-
- Z pierwszego zakonu. Wiem. Moim obowiązkiem tutaj jest to wiedzieć. Jestem inkwizytor Simon. Reprezentuję tu biskupa, koordynując działania wywiadu inkwizycji – Simon bezceremonialnie przerwał Markusowi, czego ten osobiście bardzo nie lubił. Tymczasem wyglądało na to, że Simon nie zajmował żadnego znaczącego stanowiska administracyjnego, poza zwyczajowym pilnowaniem owieczek, przesłuchiwaniem i aresztowaniami. I szpiegowaniem kogo popadnie, więc wyglądało na to, że Simon był ostatnią osobą której chciałby się spowiadać.I wydawało się, że wklejał mu standardową, miękką formułę przesłuchania. Tymczasem rozkazy Marcusa pochodziły wprost z Luny, czego póki co wolał nie zdradzać, więc prędzej czy później mógł przerwać tą farsę.
- Jak minęła podróż? – Simon uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. Marcus wątpił, by inkwizytor zaprosił go tutaj by pytać o samopoczucie i komfort w podróży. Zastanawiał się, czy ma powiedzieć prawdę, czy zrobić się bezczelny. Spasował jednak. – dziękuję, nie najgorzej. Wciąż nas gdzieś rzucają, ale cóż, taka służba – Marcus rozłożył ręce.
- My się znamy Marcusie – ciągnął dalej Simon. – poznaliśmy się jakieś cztery lata temu, tutaj na Marsie – Simon zaczął uśmiechać się zagadkowo.
- Doprawdy? – Marcus zaczął kojarzyć twarz i z tego co mu się przypominało raczej niespecjalnie przyjemne musiało być to spotkanie. – Wybacz bracie ale mój umysł zmęczony jest podróżą i mogę nie pamiętać –
- A mówiłeś, że podróż minęła nienajgorzej? – Simon próbował łapać Marcusa za słowa. Mistyk zacisnął więc zęby i przemilczał to grzecznie.
- Taak, cóż, mniejsza o szczegóły. Moja pozycja daje mi prawo zapytania o cel twojego przyjazdu tutaj – Simon założył ręce pod brodą studiując twarz Marcusa
I tu się mylisz Pomyślał Marcus – Och, zapewniam, jest to bardzo standardowe zadanie polegające na zniszczeniu sługusów ciemności. Jak wiesz, jestem doradcą kartelu, więc to zadanie polowe. Nic skomplikowanego. Dlaczego pytasz bracie? Czy masz dla mnie jakieś konkretne wytyczne? – Tym razem to Marcus wnikliwie obserwował twarz inkwizytora rzucając mu prosty banał. Marcus miał nad inkwizytorem tą przewagę, że nie musiał kłamać, bo istotnie nie widział w rozkazach w Kurii niczego skomplikowanego. Zaczynało go bawić, bo Simon tak naprawdę nie miał wielu argumentów. Chyba, że chciał jedynie poznać swego rywala.
- Przepraszam, lekkie zboczenie zawodowe, wybacz nachalność. Wspomniałem już, że moją rolą tutaj jest wiedzieć więcej niż inni? Cóż, jego ekscelencja życzy sobie otrzymywać meldunki związane z działalnością Team Six. Zwłaszcza tutaj na Marsie. Z uwagi na fakt, że zostałeś do nich oficjalnie przydzielony, będziesz meldował na bieżąco mi - Simon uśmiechnął się jakby naiwnie ale właśnie wydawał mu polecenie. Pytanie pozostawało, czy ma do tego prawo. A to nie było do końca pewne. W każdym razie pewność Marcusa co do wiedzy swojego rozmówcy właśnie znacząco wzrosła. Musiał być bardzo niedoinformowany i nieźle zdesperowany skoro pozwolił sobie na ominięcie podległości służbowej, licząc na naiwność mistyka.
Prędzej wyrosną mi na głowie trzy rogi pomyślał Marcus.
- Cóż, skoro ekscelencja chce otrzymywać raporty, będzie je dostawał – Marcus uśmiechnął się pod nosem. – Oczywiście jak tylko oficjalne pismo od kardynała Burroughs lub z Kurii zostanie mi dostarczone – Marcus wiedział, że to niemożliwe. Simon prawdopodobnie grał sam. Kuria pilnowała rygorystycznie łańcucha dowodzenia, a szczerze wątpił, by mistrz Chang zajmował się takimi głupotami jak wysyłanie swojego mistyka jako sługusa w drugim zakonie.
- Niezmiernie się cieszę z twojej wizyty Marcusie, ale nie będę Cię dłużej zatrzymywał. Masz w końcu sporo obowiązków nie cierpiących zwłoki – Simon wstał, co było sygnałem do zakończenia wizyty.
- Ja również nie będę zajmował czasu. Owocnej pracy bracie –Simon skinął mistykowi głową i Marcus ruszył w stronę wyjścia. Nie potrafił sobie jednak odmówić niewielkiej prowokacji na koniec więc wychodząc, odwrócił się w stronę pracującego już inkwizytora.
- Ach, bracie. Przypomniałem sobie. Istotnie się spotkaliśmy. Byłeś wtedy z bratem. Co u niego? – Marcus z zadowoleniem obserwował zmianę jaka zaszła na twarzy inkwizytora. Gdyby jego oczy mogły zabić, Marcus byłby już kilkukrotnym trupem. Wzdrygnął się od nienawiści, której nie mógł ukryć pozornie spokojny głos inkwizytora.
- Pamiętaj o raportach bracie. Na pewno wkrótce się spotkamy, wtedy porozmawiamy nieco dłużej. Możesz być tego pewien – W głosie Simona wyczuwało się groźbę.
Marcus żałował jedynie tego, że nie mógł zabawić w katedrze na tyle długo, by obejrzeć fragment kroniki. Mimo wszystko wiedział, że nadużywanie gościnności może się jednak źle skończyć. A może się mylił? Nie przeszedł nawet pięćdziesięciu kroków, kiedy poczuł dotknięcie mocy i mocny głos zza pleców – Marcus Summers? Pójdziesz ze mną –
Marcus wiedział, że opór będzie bezcelowy, wiec odwrócił się zamykając oczy. Ile razy w ciągu dnia można zastać aresztowanym?
- No co jest staruszku? Zapuszczasz korzenie czy akurat puszczasz gazy? – Marcus nie spodziewał się tego głosu. Nie tutaj.
- Nie proś bo będzie Ci dane – uśmiechnął się do stojącego przed nim mistyka. – Myślałem, że jesteś jeszcze na Wenus, Christos – Marcus uścisnął podawaną prawicę dawno nie widzianego kolegi. – Przyjechałem dwa dni temu. Przegrupowujemy się tutaj. Szykuje się chyba coś grubego, bo ściągają to mnóstwo oddziałów. Masz nieco czasu? Znam dobry lokal, niedaleko stąd – Christos był kiedyś playboyem słynnym w całym Bauhausie a o jego ekscesach pisano nawet na Lunie. Marcus miał nadzieję, że jego skruszony kolega nie wrócił do swych starych upodobań. – Dobra, mam nadzieję, że jest naprawdę porządny. Ale ja stawiam. Nie chcę się upić, mam dziś jeszcze kilka spraw do załatwienia. A w jednej w zasadzie mógłbyś mi nawet pomóc – Marcus dał się pociągnąć w kierunku niekoniecznie dobrze wyglądającej speluny uśmiechając się do siebie.
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 15-10-2014 o 18:06. Powód: korekta kursywy w dialogach
Asmodian jest offline  
Stary 18-10-2014, 19:56   #7
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Pewne rzeczy się nie zmieniają. Team Six ledwo uszedł z życiem wykonując powierzone im zadanie, nie wspominając że ponieśli przy tym straty. Misja zakończona była sukcesem, gdyż mimo wszystkich przeciwności zewnętrznych i wewnętrznych, odzyskali niezwykle znaczący artefakt. Można było śmiało powiedzieć, że spisali się na medal.
Oczywiście żadnego medalu nikt nie dostał... Co najwyżej Kenshiro, który z tego co wiedzieli, otrzymał honorowe odznaczenie pośmiertne. Na pozostałych zaś, w nagrodę czekała kolejna, ciężka misja.
Czy taki jest los każdego żołnierza? Nie. To tyczy się tylko tych nielicznych, którzy znajdowali się zarówno na liście osób dobrze wyszkolonych w sztuce wojennej, jak i osób zbędnych. Podsumowując: takich, których najlepiej jest posłać do walki na pierwszą linię, albo nawet od razu na teren wroga.

Sara nie przejawiała nadmiaru optymizmu, w kwestii egzorcyzmów jakie załatwił jej Marcus. Owszem, była to pewna szansa i kobieta była bardziej niż skłonna, aby spróbować. Całe doświadczenie było nawet dość interesujące i być może dokonało jakiejś zmiany. Może od tego momentu będzie jej łatwiej? Poza optymizmem, osobiście nie czuła jakiejś specjalnie wielkiej różnicy, a i w lustrze nie widziała żadnych zmian. Nie mniej jednak, była przekonana że warto było spróbować, gdyż z pewnością nie przyniosło to żadnych szkód, czy strat - mogło tylko pomóc.

Ustawienie planet było sprzyjające i lot Team Six z Merkurego na Marsa przebiegł optymalnie krótko. Drużyna nie miała po drodze zbyt wiele do roboty, gdyż na pokładzie brakowało konkretnych warunków zarówno do ćwiczeń, jak i do rozrywki. Ale czego się spodziewać po wojskowym transportowcu?
Przez jakiś czas, trwali tylko w dziwnym zawieszeniu, zmuszeni ograniczyć ćwiczenia do ciężarków, pompek i ustalania różnych strategii, zaś rozrywkę do piwa w kantynie i opowiadania sobie historyjek z cyklu "podejrzewając, że może to być moja ostatnia wolna noc w życiu..." czy "zakradliśmy się z chłopakami do...".
Kiedy przylecieli, mogli wreszcie odetchnąć świeżym Marsjańskim powietrzem i rozprostować nogi - głównie w kolejkach do kontroli dokumentów i bagażu, ale zawsze to coś. Następnie przesiedli się do bardziej lokalnego środka transportu.
Z tego co Sara wiedziała, Burroughs do którego się wybierali, był dobrze ufortyfikowaną bazą. Jasno świadczyło to o tym, że nie zesłali ich na byle zadupie, oraz że ponownie szykuje się dla nich jakaś poważna misja.
Lot do ich docelowej lokacji był już zdecydowanie krótszy, choć nadal nie oferował niczego specjalnego. Widok na port lotniczy Kittyhawk był nawet nawet, a przynajmniej na tę jego część którą mogli dostrzec przez okna.


Potem można było podziwiać resztę miasta i pokrywającą liczne kilometry kwadratowe Czerwoną Marsjańską Dżunglę.
Sara nie była jednak jakimś turystą, aby przez całą drogę wybałuszać gały przy oknie. Wszak nie pierwszy raz była na Marsie. W związku z tym, miała nadzieję, że nie spotka jakiegoś osieroconego przez nią, żądnego zemsty Capitolczyka. Zastanawiała się też, jakie czeka ich zadanie? Czy poradzi sobie ona w roli dowódcy? Co knuje Legion Ciemności? I do kogo należał ten kot, który bez przerwy plątał im się pod nogami?

Pod koniec ich lotu, widok za oknami stał się zdecydowanie bardziej intrygujący i ewidentnie negatywny. Widmo Nefaryty, które wyraźnie ukazało się nad wulkanem, było zdecydowanie złą wróżbą dla nich i wszystkich innych którzy je widzieli. Od samego myślenia o tym wszystkim, Sara poczuła lekkie pieczenie na policzku. Czy było w tym coś więcej? Tego nie była pewna.

Po wylądowaniu mieli jeszcze parę godzin dnia dla siebie, no i teoretycznie całą noc. Sara chętnie przeznaczyłaby ten czas na jakieś ćwiczenia drużynowe, ale wiedziała, że Team Six jest zgranym zespołem i niewykluczone, że dla niektórych z nich może to być ostatni wolny wieczór. Nie chciała więc narzucać im manewrów, tylko dlatego żeby samej poćwiczyć dowodzenie i poczuć się lepiej w roli dowódcy.
Każdy miał odpowiednie dokumenty i wystarczyło nie dać się zabić, a na tym to się dobrze znali. Thorne zastrzegła, że woli aby następnego dnia Team Six zjawił się na zbiórce, tak jak należy - całą drużyną, o wyznaczonym czasie i aby każdy stał o własnych siłach. Tymczasem nie trzymała nikogo i zanim się spostrzegła została sama z Derrenem. Ostatnimi dniami siedzieli całą drużyną zamknięci we wspólnej kajucie, więc chwila rozłąki zapewne dobrze im zrobi.
Osobiście, kobieta chciała wykorzystać czas wolny, aby skorzystać z systemu komunikacji i zawiadomić swojego gamonia - narzeczonego znaczy się, o dotarciu na Marsa. A potem zapewne skoczy do jakiegoś baru na drinka... ewentualnie dwa. Grunt, aby potem złapać metro i dotrzeć do wyznaczonej dla niej kwatery przynajmniej przed północą - tak zaplanowała wieczór.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 25-10-2014 o 17:44.
Mekow jest offline  
Stary 19-10-2014, 11:44   #8
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Miasto Burroughs, siedziba AFC, Mars




Cortez przybył do kwatery w dobrym humorze. Przeczuwał, że coś z rozpisanej listy życzeń na pewno trafi w jego ręce. Reflektory miarowo omiatające zabudowania koszar, natarczywy warkot samolotów, połączony ze stłumionymi odgłosami wybuchów i detonacji, tworzyły świetne warunki do odpoczynku. Wstrząsy, co rusz wprawiały w drgania prycze i nocne szafki. - Nareszcie w domu... - pomyślał. Dopił ostatni łyk piwa, zgniótł w garści puszkę i legł na posłanie. Śnił o byłej żonie, która zgotowała mu piekło...



Mallory owocnie spędził czas. Inwestycja w cyberkota zwracała się bardzo szybko. Już po jednym wieczorze wiedział, że Burroughs to wrzący tygiel. Bulgocząca, cuchnąca mikstura, składająca się ludzkich intryg. Capitol chciał w większym stopniu wpływać na Kartel i dowodzić wspólną akcją przeciw Legionowi. Ten pomysł forsował przede wszystkim generał Michael Kell.
Imperial czekał tylko, aby sprowokować jakiś incydent , który dałby pretekst do wycofania ich kontyngentu. Niedawno zestrzelono śmigłowiec transportowy. Poszlaki wskazywały na zbłąkaną rakietę wystrzeloną z terytorium nieopodal Lawrence...
Inkwizytorzy Zakonu prowadzili tajną akcję eliminacji heretyków. Doktor błyskawicznie powiązał ją z kilkoma tajemniczymi wypadkami, łącznie z zaginięciem szyfranta z oddziału sierżanta Cartera...
W samym Bractwie również ścierały się rywalizujące frakcje. Gdzieś przewinęło się nazwisko Summers i wyczulony na nie "Konował", postanowił wnikliwiej zbadać temat...
Sporo miejsca poświęcano też tajemniczym obiektom, wznoszonym na rdzawej pustyni. Szczegółów jednak brakowało.

Na koniec... jakiś "Świr" z oddziału Skorpionów załatwił krewnego Dziedziczki Mariko. Szykował się kolejny, porządny kryzys na linii Capitol - Mishima...

Brax z zadowoleniem pogłaskał pupila...






"Rusty" czuł się dobrze w Burroughs. Oczywiście na tyle dobrze, na ile mógł czuć się Imperialczyk w otoczeniu mundurów z emblematami orła. Dał sobie jednak spokój z międzykorporacyjnymi zaszłościami. Teraz reprezentował Kartel, chociaż kwestią czasu było, kiedy zrzuci ten, coraz bardziej uwierający go symbol przynależności. Pewien plan świtał w jego głowie, tylko nie nastał jeszcze odpowiedni moment na jego realizację.
Skoszarowane miasto odpowiadało jego upodobaniom. Wrażenie, że są blisko pierwszej linii frontu potęgowało się z każdą minutą. Pękate B-57 ospale podrywały się z wojskowego lotniska. Derren śledził wznoszące się z wysiłkiem maszyny, wymalowane i podpisane humorystycznymi nazwami. Kilkadziesiąt ton bomb zgromadzone w lukach każdej z nich działało na wyobraźnię... Ale nawet ta siła nie była w stanie zniszczyć cytadeli Saladyna, której zarys wyraźnie odznaczał się na horyzoncie...

Gdyby wszystkie Megakorporacje zgodnie przeprowadziły szturm, istniał cień szansy na powodzenie takiego przedsięwzięcia. Wątpił jednak, by do tego kiedykolwiek doszło...
Zamyślony ruszył ponownie w stronę kwater. Bezproblemowo przeszedł przez kontrolę. Minął zadbanego, łysego mężczyznę w popielatym mundurze, kiedy za plecami usłyszał szept, z ledwie wyczuwalnym imperialnym akcentem: - Pozdrowienia od Nicoli, Dunsirn... Obrócił się gwałtownie, ale tamten był już przy punkcie wartowniczym i okazywał dokumenty żandarmowi...



Speluna okazała się porządnym klubem. Kuso odziana blondynka, prezentowała akrobatyczne figury. Christos zajął miejsce, by mieć ją w zasięgu wzroku. Marcus nie chciał wystawiać oczu na grzech i usiadł plecami do widowiska. - Stare nawyki... - wytłumaczył mu Bauhauczyk przepraszająco. Zamówił brandy, czym zyskał aprobatę Summersa. Towarzystwo nie zwracało na nich większej uwagi, widok purpuratów, odwiedzających lokal musiał nie być im obcy...
Alkohol szybko rozluźnił języki.
- Stary lis, Simon, się tobą interesuje, powiadasz? A raczej twoimi owieczkami z Venenburga...- celowo zawiesił głos, badając reakcję mistyka. Ten zachowywał stoicki spokój.
- Co tam się wydarzyło, Christos? Celowo nie dopuszczono mnie do nich wcześniej, nie pozwolono na lot do Heimburga... Potem Merkury i misja "ratunkowa" w Utraconych Prowincjach. Omal nie zostaliśmy wszyscy pogrzebani w jaskiniach...
- Szczerze? Nie wiem... i jednocześnie cieszę się z tego, bo to niebezpieczna wiedza. Nie zapytałeś o to jeszcze swoich towarzyszy? Nie ufają ci...?

Pytanie zawisło w przestrzeni... Burza oklasków i gwizdów, podsumowująca występ tancerki zagłuszyła odpowiedź....



"Świeże" marsjańskie powietrze okazało się w rzeczywistości pyliste i suche. Podmuchy wiatru z Wielkiej Rdzawej Pustyni sprawiły, że już po chwili Sara czuła wszechobecny, drażniący dotyk ziarenek piasku... Cytadela Nefaryty, złowróżbnie majacząca na horyzoncie, wzbudziła w Thorne trudny do opisania niepokój. Za nic w świecie nie chciałaby znaleźć się w środku tej spaczonej budowli. Kiedy się jej przypatrywała, niespodziewanie poczuła ukłucie, jakby ktoś wbijał jej drzazgi w policzek... Po chwili, otrząsnęła się z tego bolesnego doznania i stwierdziła, że stoi samotna w tłumie. To uczucie było jej bardzo dobrze znane... Kiedyś "Skorpion" mogła liczyć wyłącznie na siebie. Podskórnie czuła, że mimo pozornej jedności "Team Six" nie jest monolitem. To będzie nasza ostatnia misja.. - pomyślała. - Bez względu na jej wynik...

Rozmawiała z Emilem, zachowując dobry humor, ale w środku nie czuła się wcale komfortowo. Zaskoczył ją poruszając temat planowanego ślubu. W innnych okolicznościach byłaby szczęśliwa, ale teraz na Marsie jeszcze bardziej odczuwała brak bliskości...

Nie miała ochoty na alkohol, okoliczne kluby nie zachęciły jej do odwiedzin. Dotarła do koszar wcześniej niż zaplanowała. Okazało sie, że zakwaterowano ją z członkinią Etoiles Mortant. - Karla Bevitz - przedstawiła się jej blondynka, słodkim niepasującym do wizerunku głosem. - Z Venenburga...
Sara z trudem zachowała kamienną twarz...



- Czy cię popieprzyło Maddox?! Zważywszy na cenzuralny zwrot przełożonego, "Świr" wiedział, że sytuacja jest poważna.

Nikt nie powinien w przededniu apokalipsy dać się ponieść emocjom i osobistym animozjom. Szczególnie żołnierz Capitolu na Marsie.
Pertraktacje, choć opornie, szły w pożądanym kierunku. Werbowano potężne międzykorporacyjne siły, mające oblegać sieć cytadel, z imponującą konstrukcją wznoszoną w środku tej upiornej pajęczyny...
- To wrota apokalipsy... - rzucił w słuchawkę Martens, zanim Pretoriański Behemot rozgniótł go na miazgę. Nazwa była adekwatna do skali problemu. Najlepsi piloci z Delta Wing zginęli, próbując zbombardować cel. "Pustynne Skorpiony" otrzymały karkołomne zadanie przeprowadzenia kolejnego zwiadu. Niestety zostali wykryci przez Legion Ciemności...

W okolicy pierwsza zjawiła się Mishima. Poczekali, aż wykrwawią się Capitolczycy, by potem tryumfalnie przyjść im z odsieczą. Uznali to za sukces sojuszu...

Wilson zastrzelił dowodzącego nimi Shinobiego... Niszcząc tym samym wynegocjowane kruche porozumienie... Ponadto okazało się, że zabity to krewny Dziedziczki Mariko.... Rodzina domagała się głowy, jako zadośćuczynienia. Inkwizytor Simon był wściekły. Nie dość, że wystarczająco iskrzyło w innych formacjach, ciągle opóźniały się dostawy międzykorporacyjnego sprzętu, Kartel knuł za ich plecami , a Legion Ciemności rósł w siłę, to Mishima chciała całkowicie wycofać się z walki. Jedynie osobista interwencja Kardynała Dominika, przez międzywymiarowy portal z Luny, chwilowo załagodziła konflikt.

- Mam na oku drużynę, do której będziesz pasował.. . - powiedział major Kentes, nie kryjąc satysfakcji. - Gratuluję Maddox! Zostałeś jednym z Żołnierzy Zagłady...

Wilson wyczuł w jego głosie pożegnalną nutę... Egzekucja została więc tylko minimalnie odroczona...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 19-10-2014 o 11:53.
Deszatie jest offline  
Stary 22-10-2014, 13:19   #9
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Pierwsza noc na marsie od dawna i wszystko powoli wracało . Wydawało się przy okazji tak nieistotne, mimo że popychało go w różne strony. Żona, której imienia nawet nie wspominał, mimo tego że ciągle widniała na zapalniczce, T.J. Jones i ogniste uczucie jakim do niego swego czasu pałał. Ciekawiło go, czy tamten się czegokolwiek nauczył i poprawił. Co prawda nie podbijał raczej salonów, ale może ciągle żył. Cortez pomyślał chwilę czy naprawdę obchodziło gdzie mógł sie podziewać najbardziej skretyniały oficer w okolicy i doszedł do zaskakujących dla siebie wniosków. Miał to tak głęboko w dupie, że nie widać było światła. Inne sprawy bardziej zaprzątąły mu głowe, ot chociażby skrzynke jakiego piwa zaciagnąć na kwatery zanim znowu ich oddelegują do jakiegoś samobójczego zadania. Na Marsie korpusem oficerskim nie przejmował się w ogóle, umiał sobie z nimi radzić, zwłaszcza, że ciągle figurował w którymś z niekończących się spisów poległych.

Wybuchy i wstrząsy były niemalże jak kołysanka i łóżko z masażem, odgłosy tak dobrze znane od dawna. Najpierw w szeregach Banshee, póżniej jako Wolny Korpus, teraz z kolei żolnierz zagłady Kartelu. Po prostu wspaniała kariera wojskowa. Tylko w snach w głowie ciągle mial miał mętlik. Była żona mieszała mu sie z Kritaną, do obydwu miał taki sam pociąg i uczucia. Na szczęście przynajmniej jedną ciemnowłosa była jużod jakiegoś czasu martwa. Czy może tylko mu się zdawało? Może zniszczyli zaledwie jedno z jej fizycznych wcieleń?

Obudził się zlany potem z solidnym postanowieniem znalezienia czegoś, co będzie się nadawać do zamontowania na rękawicy lub ramieniu pancerza i wysunąć się, odcinając głowe przeciwnika. Tak na wypadek ponownego spotkania z jakimś ciemnowłosym smrodem legionu.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 24-10-2014, 21:33   #10
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację

Mars...

Planeta tak odległa, a jednocześnie tak bliska Ziemi. Ziemi, która dziś była zakazanym, zrujnowanym pustkowiem znanym jako Mroczny Eden. Teraz życie Ludzkości toczyło się pośród gwiazd, ku którym sięgnęli przed setek laty.

Luna, niegdysiejszy ziemski Księżyc. Merkury. Wenus. Pasy asteroid. Księżyce gazowych gigantów. To wszystko zmienione nie do poznania. Terraformowane. Zagospodarowane. Przekute na niezniszczalnym, stalowym kowadle ludzkiej woli.

Ludzkość sięgnęła gwiazd, a osiągnęła k'temu potęgę i dobrobyt, które mogły jedynie śnić się wizjonerom dni wczorajszych.

Planety jaśniejące niczym klejnoty w koronie. Luna. Merkury. Wenus.

Ludzkość sięgnęła gwiazd, a sprowadziła na siebie zwiastun zagłady. Legion Ciemności.

Bitwy i wojny, tak między megakorporacjami, jak i między Ludzkością a Legionem.

Pola skrwawionych bitew. Luna. Merkury. Wenus.

I Mars. Świat nazwany imieniem mitycznego boga wojny.

Starożytni nie mogli nazwać go lepiej...

+++

Tego poranka powietrze przesycone było nie tylko rozgrzanym, czerwonym pyłem, ale także kakofonią różnistych dźwięków. Huk, grzmot, terkot broni palnej. Trzaski i pęknięcia granatów. Brzęk stali. Ryk bestii, okrzyki walczących ludzi, jęki rannych i umierających. Dudnienie odległych eksplozji.


Ogłuszający ryk czterorękiego giganta był zagłuszany tylko przez grzmoty wydobywające się z jego pukawki (jeśli "pukawką" nazwać można było pięćdziesięciokilowe działo automatyczne). Pchał się prosto na pozycję drużyny Delta. Prosto na pozycję Maddoxa i jego kumpli.

Wszystko miało pójść gładko. Szeroko zakrojona akcja zwiadowcza stosunkowo głęboko na terytorium wroga i/lub ziemi niczyjej między pozycjami Capitolu (teraz już sojuszu megakorporacji pod egidą Kartelu i Bractwa) a Mrocznego Legionu. I przez większość nocy było cacy, aż do świtu, kiedy banda patrolujących ezoghuli ich zdybała. Posłali ich do piachu, ale cynk poszedł w eter i na kolektywną dupę rozszerzonego plutonu Pustynnych Skorpionów zwalił się lokalny komitet istot szpetnych a niezadowolonych, zdeterminowanych pobrać krwawe myto za przemarsz przez tereny prezesa zarządu.

Wilson Maddox, zwany Świrem, nie mógł sobie wyobrazić lepszej sytuacji.

Teraz wszędzie wokół fruwały kule, pękały granaty, a powietrze było ciężkie od wibracji, smrodu wojny i zawirowań Losu.

- Maddox! - wydarł mordę "Gładki" Jenson, kumpel Świra - Ten koksu nas flankuje! Położył Siwego, Brenna i Kacapa!

- Kryj mje dupe! - warknął przez zęby szaleniec, gotując wielolufową strzelbę.

- Wyłazisz spod kamyka? - wytrzeszczył oczy Gładki. Pustynne Skorpiony, po nawiązaniu kontaktu ogniowego z wrogiem, nie opuszczały osłon - chyba, że chciały zająć nowe. Co najwyżej zabudowały się dodatkowymi warstwami ochronnymi - z wrażych trupów. I tak było w tej chwili. Pod skałami, gruzami i złomem, za którym kryli się Skorpioniarze, były zwały trupów legionistów.

W odpowiedzi, Świr wyszczerzył się jeszcze bardziej (co wydawało się niemożliwe) i wyskoczył zza swojego żelastwa, puszczając się pędem ku biogigantowi. Pozostali położyli osłonę ogniową, kładąc każdego narwańca, który próbował dobrać się do skóry "gołego" Skorpiona.

Bestia zauważyła śmiałka. Zwróciła się ku niemu, rozstawiając potężne nogi w rozkroku i rycząc ogłuszająco. A Maddox biegł, wrzeszcząc jak totalny wariat. Pod koniec wyskoczył najwyżej jak tylko mógł, a bestia zamierzyła się wielką pięścią. Wilson był Świrem, ale był też szczęściarzem. Zamiast zostać zdmuchnięty, padł na nadgarstek i uczepił się go - przynajmniej do momentu, aż szpetny stwór zdjął go niczym natrętnego robala i narzucił sobie na plecy, gdzie na paskudnych kolcach tkwił już Siwy, kumpel Maddoxa z drużyny Delta.

Chyba dzięki zrządzeniu losu, Wilson nie nadział się na żaden kolec, a jedynie chwycił się jednego z nich. Potwór zapomniał o nim i powrócił do swojej krwawej roboty.

Idiota.

- Cześć Siwy! - krzyknął Maddox do okaleczonego Skorpiona.

- Kurwa... - wyjęczał starzejący się żołnierz - Świrus, co ty...

- Bawimy się?

- Innym... razem... Nie wyjdę z tego, Maddox. Zajeb go.

Przez chwilę narwany Skorpion posmutniał. Siwy rzeczywiście nie mógł z tego się wykaraskać obronną ręką. Czekała go śmierć, a w najlepszym razie kalectwo. Widział jednak w oczach druha chęć dokonania ostatniego, bohaterskiego czynu.

Maddox szarpnął się i rzucił naprzód, wpadając prawie, że na łeb zaskoczonego stwora. Zaczął raz po raz walić w przerośnięte karczycho, z trudem przebijając stwardniałą skórę i potężne sploty mięśni. Potem, śmiejąc się jak opętany, uniknął wrogich łap i wcisnął w broczącą juchą ranę pokaźny pakunek z materiałami wybuchowymi, podczas gdy Siwy wyszarpywał zawleczki ze swojego pasa granatów.

Bestia całkiem straciła zainteresowanie linią obrony, próbując zrzucić śmiejącego się Skorpiona. Ten zaś był tak zapamiętany w tych swoich śmiechach i chichach, że zapomniał zeskoczyć przed eksplozją. Potężna, zwielokrotniona kula ognia wyrwała sferę próżni w powietrzu oraz wypalony krater pod nim. Skorpion, koziołkując przez powietrze, rymnął wreszcie twarzą o glebę - tuż za osłoną Gładkiego.

- Pojebało cię, Maddox.

Jedyną reakcją obszarpanego i osmalonego od stóp do głów wariata był kciuk uniesiony w górę.

+++

To było okrutne starcie. Legion nie odpuszczał. Był na swoim terenie, miał w pobliżu pokaźne siły, które po prostu stopniowo dosyłał, zaciskając Skorpiony w iście szubieniczną pętlę. Oczywiście, tracił praktycznie wszystko, co wysyłał. Capitolczycy okopali się w doskonałym miejscu i przyjęli bitwę na swoich warunkach. Na jednego pustyniarza padało przynajmniej siedmiu legionistów. Wrogów było jednak zbyt wielu i nie liczyli się ze stratami, w przeciwieństwie do Capitolczyków.

Kiedy nadeszła "pomoc" ze strony Mishimy, z rozszerzonego plutonu pozostało być może tuzin ludzi z różnych drużyn. Połowa stała o własnych nogach, każdemu brakowało amunicji i granatów. Legioniści byli natomiast tak wykrwawieni, że skośnoocy przetoczyli się po nich niczym boski wiatr. A przynajmniej tak później pierdolili w swoich gazetach.

Gorącego tematu brukowcom przysporzył także ten sam Wilson Maddox, zwany Świrem, rozwalając Shinobi dowodzącego "odsieczą". Krewniaka samej Dziedziczki Mariko. Szaleństwo, polityczna katastrofa, zachwianie sojuszu, zrujnowanie kariery i dalszego życia. Różne gazety różnie o tym pisały. Gniew wobec opieszałości "sojuszników" z Mishimy. Niepoczytalność i zdziczałość. Szok bojowy. Sabotaż. Ukryta herezja na rzecz Legionu.

Prawda zaś, jak zwykle, była zgoła inna. Maddox zastrzelił frajera, bo mordę jego szczególnie szpetną zastał.

+++

Maddox, już po szpitalnej kuracji i postawieniu na nogi, był targany mieszaniną emocji. Był w tym smutek spowodowany śmiercią tak wielu towarzyszy; niechęć do paskudnych mord z Mishimy; entuzjazm w kwestii rozwalania zabawnych pajaców z Legionu; upajanie się sławą (w końcu pisali o nim w gazetach i mówili w radiu!) oraz - co chyba najważniejsze - ekscytacja.

Stał się Żołnierzem Zagłady!

Mógł teraz do woli rozwalać te pajace z Legionu, czy innych frajerów (oczywiście według potrzeb... i chęci), dostać najlepszy towar, odwiedzić najciekawsze miejsca na tym padole i przeżyć niezapomniane śmierci (oczywiście czyjeś). Zastanawiał się, czym jest ten "Team Six" - ale skoro to też byli Żołnierze Zagłady, to z pewnością były to równie zajebiste cwaniaki, co on. Jego życie jakby zaczynało się na nowo.

Witamy na Marsie!
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172