Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-11-2014, 13:53   #21
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Powrót na Ajolosa nie należał do najprzyjemniejszych. Skrzywiona mina mówiła wszystko. Młody jak zwykle chciał pokazać jakie to ma wielkie i owłosione jaja, bawiąc się drążkiem sterowniczym, niczym nastolatek któremu dali do zabawy wielkie cycki. Gdy West przyspieszył, jego pasażer w pierwszej chwili poczuł jak jego własne jaja kurczą się do rozmiaru orzeszka, by potem poczuć jak żołądek uderza mu do gardła. Dłonie zwiadowcy mocno chwyciły się oparcia fotela, jakby ten bał się pomimo pasów, że wyląduje mordą na szybie. W pierwszym odruchu miał ochotę zwrócić na Westa zawartość swojego obiadu, jednak powstrzymał się - mogło by się to nie spodobać mu. Głośne beknięcie wydobyło się z ust Jonesa, który uśmiechnął się szeroko. Niech młody ma swój czas. Widać gołym okiem, że był w żywiole a statek matka pojawił się już na widoku. Ulga, którą ukrył za uśmiechem, na szczęście była prawie nie do zobaczenia. W końcu West zaczął zwalniać, i wszystko powoli zaczęło wracać do normy.

***

Dom. Słodki dom, zdawała się mówić mimika twarzy zwiadowcy, gdy tylko postawił stopę na AJOLOSIE. Uśmiech jednak szybko zgasł, gdy okazało się, w jak wielkiej i czarnej dupie się znaleźli. Twarz mężczyzny stężała, a on sam czuł ten dziwny wewnętrzny nie pokój. Statki, które zaczęły się zbierać, nie wróżyły nic dobrego. Nie widział kapitanów wszystkich okrętów siedzących przy jednym stoliku i pijących sobie kawkę oraz maczających w niej ciasteczka. Zaschło mu w gardle i poczuł, że najchętniej przepłukał by gardło jakimś piwem, którego oczywiście nie miał pod ręką. Pierdolone szczęście, chciał już powiedzieć na głos ale powstrzymał się.

Walka kosmiczna nie była czymś co niedźwiadki lubią najbardziej, i nawet taki twardziel jak Jones, wiedział że podczas takiej walki nie ma za bardzo wielu dróg ucieczki. Ile rzeczy mogło się spierdolić na które nie miało się wpływu. Kolejny minus był taki, że jak dostaniesz z takiej fototorpedy czy innego chujstwa to twoje szczątki będą dryfowały gdzieś sobie w kosmosie. Chociaż może to lepsze niż być zakopany w ziemi. Żaden pies nie wygrzebie cię z niej i nie zrobi sobie z twojej kości zabawki. Delikatny grymas, w formie uśmiechu, pojawił się na zarośniętej mordzie Jonesa. Cóż, przynajmniej jeśli ich trafią, i statek pierdolnie to umrze szybko, a nie będzie wykrwawiał się powoli na śmierć w jakiejś zatęchłej dziurze.

Szedł jednak w milczeniu na mostek, zastanawiając się co do cholery tu się dzieje. Tak samo sonda. Zniszczona przez EMP. Celowa robota. Może sonda coś wyniuchała, Tylko co. To jednak była działka Clarke’a. Ten cyber-żłób na pewno były szczęśliwy mogąc po-kopulować sobie z taką sondą, i odkrywając jej najgłębsze tajemnice. Pewnie by ją masował, pieścił, i szeptał jej czułe słówka byle otworzyła się przed nim na rozcież. Cóż, każdy lubi coś innego. Prawie się zaśmiał, ale prawie..robi różnice.

Czekał spokojnie na to co odczytają z danych, które przyniósł i liczył że nie będą narażać swoich dup dla ludzi-kotów. Chociaż dla jednej kotki można by zaryzykować, o ile umiała by się odpowiednio odwdzięczyć. Prężąca się, ujeżdżająca kotka, która w dodatku miauczy to nie częste doświadczenie. Warte ryzyka. To było pewne. Włożył sobie cygaro do ust, ale go nie podpalał. Kapitan by się znów wkurzył. Lepiej było go nie drażnić.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 19-11-2014, 15:59   #22
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Thunderowi udało się wrócić do jednostki macierzystej w jednym, nierozstrzelanym kawałku. Było to poniekąd pokrzepiające – jeden problem lądował w teczce, oznaczonej jako „czynności wykonane”. Van Belzen odetchnęła spokojniej, a narastające uczucie niepokoju raczyło zatrzymać się na w miarę znośnym poziomie. Co prawda wciąż drapało pod czaszką z zacięciem wartym lepszej sprawy, lecz robiło to ze stałą częstotliwością, pozwalając skupić się na czymś innym, niż ciągłe, nerwowe strzelanie oczami od konsoli czujników, poprzez szybko zmieniające się kolumny obliczeń, na widoku za oknem skończywszy. Z prawie fizyczną przyjemnością zamknęła wrota hangaru, inicjując procedurę wyrównania wewnętrznej grawitacji i stabilizacji poziomu tlenu, choć złośliwy, wewnętrzny chochlik namawiał ją do wycięcia Westowi małego psikusa. Ofiary wśród załogi zawsze wyglądały źle w raporcie. Skrzywiła się, nie spuszczając wzroku z panelu sterującego.

- „Se”? Ja pierdolę, z jakiego skansenu mentalnego cię wykopali, Ross? Zza stodoły we wsi Kurwidołki Górne? Podcierasz dupę słomą i garbisz się za miedzą? – warknęła. Zaraz jednak wyłapała spojrzenie kapitana, mówiące wyraźnie że najbliższy czas wolny spędzi w towarzystwie Rowens. Skrzywiła się jeszcze bardziej, wzruszając ramionami. Nie pierwszy i nie ostatni raz przyjdzie jej znosić towarzystwo esperki. Jeszcze trochę i przeniesie się na stałe do jej kanciapy. Zmilczała cisnące się na usta, dalsze komentarze, były one jak najbardziej zbędne. Siedziała w milczeniu, co jakiś czas bębniąc palcami o kolano. Wszystkie systemy operacyjne działały bez zarzutu, pobór mocy nie spędzał jej snu z powiek, a kondensatory ładowały się aż miło.

Rozszyfrowana i oczyszczona wiadomość nie poprawiła Fridzie humoru, wręcz przeciwnie. Zbiegi okoliczności… nawigator już dawno przestała wierzyć w podobne brednie. Wszystkie, nawet z pozoru najbardziej losowe wydarzenia, miały jakiś cel – jawny, bądź ukryty, nieistotne. Nic nie działo się bez przyczyny, a pojawienie się na tym wypizdowie sojuszniczej jednostki, dodatkowo potrzebującej pomocy, śmierdziało ustawką na sto tysięcy kilometrów.

-Czy tylko ja czuję się jak w tandetnym filmie szpiegowskim? – burknęła do ogółu, sięgając odruchowo do kieszeni spodni. Sam dotyk prostokątnej, wymiętej ponad wszelką możliwość paczki papierosów uspokajał, a obietnica późniejszego zatrucia organizmu nikotyną i substancjami smolistymi, pozwalała optymistyczniej spojrzeć na przyszłość – Stawiam dobrą flaszkę, że jeśli się odezwiemy, dużo z nas nie zostanie.

Mieli swoje zadanie, kompletnie inne niż udzielanie pomocy zabłąkanym jednostkom. Uszkodzenia i awarie były tylko i wyłącznie ich problemami, załoga AJOLOSA miała całą masę własnych.
- Budź się, cieciu, jest robota. Przygotować inicjację protokołu nagłego startu. Nawigacja manualna, ze wsparciem wszystkich podsystemów. Aktywacja komendą głosową. - przesłała niemy rozkaz wirtualnej inteligencji ZEUSA, ignorując nieprzyjemne drapanie złączy neuronowych. Jeśli miała się rozpocząć jatka, lepiej było się do niej odpowiednio przygotować.

Wciąż nie odzyskali odpowiednio dużo energii, by wykonać ponowny hiperskok. Jedyne co im pozostawało, to stawienie czoła problemom w standardowy sposób. Pokojowe rozwiązanie raczej odpadały. Polarianie prędzej ich ustrzelą, niż zechcą rozmawiać. Nawigator zacisnęła szczęki. Nikt nie rozpieprzy statku, nie na jej zmianie.

- Poczekajmy, sir. - zwróciła się bezpośrednio do kapitana, spoglądając na niego ponad ramieniem - Na razie jesteśmy tu incognito. Podejmując jakiekolwiek próby łączności, czy udzielenia pomocy, podamy się wrogowi na srebrnej tacy. Równie dobrze możemy od razu puścić zaproszenie po kanale długofalowym, albo narysować na sobie wielką tarczę - na jedno wyjdzie. Zobaczmy, jak zareagują i miejmy w pogotowiu systemy bojowe, tak na wszelki wypadek.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 19-11-2014 o 16:02.
Zombianna jest offline  
Stary 20-11-2014, 18:36   #23
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Technik przejrzał każdy zakamarek obcego urządzenia. Nic. Wyglądało zwyczajnie, na tyle zwyczajnie, że mógłby powiedzieć, że można kupić podzespoły do niego na każdym rogu. Isaac złożył "do kupy" urządzenie sabotujące statek, jednak nie uruchomił go. Zostawił je tam gdzie było. Może przy odrobinie szczęścia uda się namierzyć osobę, która sabotowała okręt. Chyba, że ta osoba była miliardy lat świetlnych stąd, w bazie. -Rowens, słuchaj. Nic mi to nie mówi. To szmelc z pierwszego lepszego sklepu elektronicznego. Tak nie namierzymy osoby odpowiedzialnej, trzeba wymyśleć coś innego. Nie mam sprzętu, żeby ustawić tu fotopułapkę, a poza tym nie mamy pewności, że to ktoś z załogi. Ktoś mógł nam to załadować jeszcze w bazie. - w tej chwili przerwał mu głos kapitana dobywający się z wbudowanych wewnątrz hełmu głośników
- Clark, Rowens. Jeżeli w maszynowni wszystko w porządku, wracajcie na mostek. -
- Tak jest kapitanie. Usterka usunięta, usmażone ogniwo. Wymienione i wszystko działa. Wracamy - po tych słowach Clarke wyłączył interkom i powiedział do Ineth -Musimy mu powiedzieć. Tego wymaga od nas protokół postępowania. On jest przełożonym i on może rozpocząć śledztwo. Nie możemy rozpocząć polowania na czarownice na własną rękę. Przy pierwszej okazji zamelduje mu o naszym znalezisku, ale zrobię to na osobności.- powiedział Clarke do esperki. - Chodź, wracamy na mostek, nic tu po nas - po czym ruszył z powrotem w kierunku, z którego przyszli.
Isaac był zagłębiony w myślach. Bardzo niepokoiło go to, że ktoś w śród tak małej załogi mógł chcieć im zaszkodzić. Choć z drugiej strony, gdyby to był ktoś z AJOLOS'a to w razie awarii sam by zginął. Technik nie wiedział co o tym myśleć. Sam był osobą dość uczciwą i prostolinijną, a wszelkie knowania były dla niego ciężkie do wyobrażenia. Nie wiedział po co ktoś chciałby zaszkodzić ich misji, albo zniszczyć statek. Wiadomo, wrogowie i ich arsenał to jedno, ale szpiedzy? Nie mieściło mu się to w głowie. Przez te całą sytuację jego morale podupadło, mimo, że nie związał się szczególnie mocno z załogą to cała sytuacja sprawiła, że nie wiedział czy może im ufać. Czuł się trochę zagubiony, jednak pokładał duże nadzieje w swoim kapitanie. Zawsze uważał, że od tego są starsi stopniem, żeby w takich sprawach to oni sobie rwali włosy z głowy. Isaac był najważniejszy w maszynowni i tam gdzie w grę wchodziła zaawansowana technika. Wiedział, że w tych kwestiach wszyscy muszą się go słuchać, a to mu wystarczało. Wiedział co ma teraz zrobić. Musiał powiedzieć o "pluskwie" Seretowi i zrzucić ten kamień z serca. Gdy tylko dotarł na mostek trafił na wiadomość, którą odtworzył Ross.
- Kto nadał ten sygnał? - zapytał technik, a gdy ktoś z załogi nakreślił mu sytuację powiedział - Na tą chwilę w maszynowni wszystko gra. Jeden z bezpieczników się usmażył. A co do tego cywilnego statku... to chyba nie zostawimy ich tak na pastwę Polarian? - rzucił głośno swoją myśl, po czym zajął miejsce przy swojej konsoli i dla "rozrywki" puścił przegląd systemów okrętu. Jednak cały czas obserwował kapitana i czekał na dogodną okazję do porozmawiania z nim w cztery oczy, bez wzbudzania podejrzeń załogi.
 
Lomir jest offline  
Stary 21-11-2014, 21:58   #24
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Mimo rękawic kombinezonu czuła wibracje sunąc ręką po wszystkich elementach, których mogła sięgnąć. Podobny efekt był przy gładzeniu urządzenia ze starą jednostką zasilającą. Malutka powłoczka, która dziwnym trafem była prawie fizyczna. Miała ochotę ściągnąć rękawice… Walczyła z pokusą parę dłuższych chwil… i uległa. Doznania były znacznie przyjemniejsze. Cała dłoń mrowiła a puszki wibrowały. Wchodziła w coraz to głębsze korytarze. Szukanie pluskw dziwnym trafem zeszło na drugi plan. Zamiast przeczucia kierowały nią doznania. Prowadziły jak po sznurku po labiryncie. Narkotyk działał a podświadomość wcale nie protestowała. Wszystko było nowe, było cudowne. Już gdy z rozpędu miała otworzyć bardziej odznaczające się miejsca i włożyć tam ręce odezwał się Clarke.

Jego głos wyrwał ją z magicznego amoku a rozum powrócił. Wcale nie miał dobrych wieści. Jej wbudowana czerwona lampa samokontroli zapaliła się i kręciła wokół własnej osi. Pojawił się problem w którym zrozumiała, czemu nigdy wcześniej na ALOJOSIE jak i na innych okrętach nie wpuszczano jej do maszynowni. Jaką ironią było, że wszystkie treningi charakteru dały ciała przy tak powszechnej pokusie dotykającej esperów.

Zacisnęła piąstki skupiając myśli. Szybkie przestrojenie myśli na użyteczne wykorzystanie swoich predyspozycji. Przylgnęła dłoniami na płasko do metalowych elementów przed sobą. Przymknęła oczy wrzucając się w wir otaczającej ją energii.

- U mnie wszystko wydaje się być na miejscu - odpowiedziała wychodząc z bardziej kontrolowanego transu - W takim razie skonfiguruj logowanie dostępu do maszynowni. Ten badziew trzeba przepalić, skoro zostawiamy go w tym samym miejscu - dokończyła w zamyśleniu.

W drodze powrotnej do inżyniera i dla spokoju ducha sprawdziła parę skrzynek, które wpadły w oko. Przyjemność płynąca z obecności w maszynowni stawała pomału niebezpieczna. Nie mogła zagłębić się w nią bardziej, choć niezwykle tego pragnęła. Musiała trzymać się na dystans… I straciła zaufanie do samej siebie. Nie było to dobre… Było to bardzo złe. Wstąpiło w nią zaniepokojenie. Nie umiała stwierdzić, jak przyczyniła się do tego pluskwa.

- Wracajmy na mostek - zawtórowała.

* * *

Na mostku była nieco spokojniejsza. Brak obecności pokus ułatwiał wiele rzeczy, choć nie rozwiązywał ich całkowicie. Plus był taki, że nie chciało się jej rzygać. Na tym się pozytywne aspekty kończyły. Cała reszta sprawiała tylko większy niepokój i sprawy do przejmowania się. Jedną z najpoważniejszych był komunikat… Podstęp? Czy na prawdę jakiś statek potrzebował pomocy? Nadawali ten sygnał w eter? Rozterki moralne miały być jej dziedziną.

- Czy słyszycie nas? Jednostka wojskowa frachtowiec Vassico… Słyszycie? Awaria hiperskoku. Potrzebujemy pomocy, odbieramy wasz sygnał… - powtórzyła pod nosem to, co sama zrozumiała i posklejała z usłyszanych urywków. Nie chciała się wcinać, nie miała też żadnych kompetencji w potrzebnych w tej chwili dziedzinach. Zamiast tego mogła postarać się o zmniejszenie napięcia, choć odrobinę - Komuś kawy…? - zapytała delikatnie.
 
Proxy jest offline  
Stary 22-11-2014, 11:06   #25
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Napięcie na pokładzie AJOLOSA było wręcz wyczuwalne. Nie trzeba było mieć zdolności ESP by je wyczuć. Nie było w tym nic dziwnego. Walki w kosmosie musiały tak działać na ludzi. Zamknięci w małej skorupie byli zależni od siebie i swoich umiejętności oraz od skomplikowanej technologii. Jeden błąd – człowieka lub maszyny – a wrogi okręt mógł swoją bronią zmienić ich wszystkich w dryfujące w kosmicznej otchłani kawałki materii organicznej i nieorganicznej.

Nic więc dziwnego, że byli zdenerwowani. I że kawa zaproponowana przez Rowens nieco złagodziła gromadzace się napięcie.

Do tego ten niespodziewany ruch w systemie.

Kapitan wysłuchał raportów i szybko sprawdził coś w systemie pamięci AJOLOSA. Przez kilka chwil wpatrywał się w holowyświetlacz skoncentrowany i czujny.

- Jest tylko jeden okręt Vassico se Davakh o sygnaturze podobnej do tej, którą przechwyciliśmy. To faktycznie fregata handlowa należąca do felinickiej rodziny kupieckiej Dra’Pavarro. Fregata zaginęła w systemie Epsilion Eridani dwa lata federacyjne temu.

Dał im kilka sekund, by przetrawili te informacje.

- Utrzymujemy ciszę i kod czerwony.

To oznaczało, że nie zamierza ryzykować nadawania sygnałów do bazy o pomoc, nawet przez potencjalnie bezpieczne i trudne do przechwycenia nadajniki. I że los cywilnej jednostki jest dla niego mniej ważny, niż misja zwiadowcza.

- Belzen, trzymaj nas na orbicie Totha. Urządzenia nasłuchowe w pełnej gotowości. Obserwujemy. Nie pomożemy tym nieszczęśnikom nie zdradzając swojej obecności. Jones. Daj mi dane z sondy. Ross, obserwuj wszystkie sygnatury. Gdyby coś się zmieniło, natychmiast mnie o tym informuj. Reszta, działania według procedury zwiadowczej, czerwonej.

Oznaczało to nie mniej, nie więcej, jak siedzenie w ciszy i oczekiwanie na dalsze rozkazy.

* * *

Ross wpatrywał się w sygnatury przechwyconych obiektów z napięciem.

Co jakiś czas obraz na holowyświetlaczu drgał, zanikał, tracił kontury i kształt – efekt bliskości gazowego olbrzyma, którego powierzchnia emitowała tyle szumów i trzasków, że wpływała zarówno na możliwość wykrycia przez wroga, ale także ograniczała prowadzenie działań nasłuchowych.

W pewnym momencie wskaźniki i wykresy skoczyły gwałtownie. To oznaczało, że polariańśki okręt otworzył ogień. Bez ostrzeżenia. Najpewniej silnymi działami jonowymi lub plazmowymi.

- Polarianie zaczęli strzelać – zakomunikował kapitanowi.

Nie musiał dodawać nic więcej. Vassico se Davakh miał przechlapane. Doskonale o tym wiedzieli.

Tactor jednak milczał, zajęty odczytem danych zdobytych na sondzie. Kolumny cyfr i znaków przesuwały się bez ładu i składu przez ekran jego holowyświetlacza, grały na jego twarzy zielenią i czerwienią.

- Wygląda na to, że coś przeleciało w odległości dwóch milionów kilometrów od zniszczonej sondy. Dziwny odczyt. Nie był to okręt polarian. Nie ten typ jednostek. Wygląda to na jakieś wyładowania elektromagnetyczne, pole lub strzał. Możliwe, że ten okręt polarian dysponuje jakąś zaawansowaną technologią, która potrafi namierzyć naszą sondę i po jej wykryciu zwyczajnie otworzyli do niej ogień. Belzen. Prześlę ci dane. Wyznacz symulacje kursów. Porównamy to z pozycjami naszych obiektów na skanerze. Ty rób swoją, ja swoją.

Kilkadziesiąt sekund później było pewne, że trajektoria lotu masy energii pokrywa się z niezidentyfikowaną sygnaturą, ponad sześćset milionów kilometrów od ich pozycji, w pasie asteroid.

- Jak nasz gość po drugiej stronie systemu? – Zapytał Tactor.

Sygnatura nadal była na miejscu, nieco przesunięta w stronę pasa asteroid w centralnej części układu.

- Dał radę uciec.

- Ciekawe – kapitan wyraził głośno myśli większości załogi.

Każdy, kto służył w Flocie Federacji wiedział, że mało który okręt cywilny był w stanie uciec przed takim atakiem z zaskoczenia, chyba ze posiadał zamontowane potężne tarcze ochronne lub doskonałe systemy detekcyjne, ostrzegające przed atakiem. Albo polarianie byli wyjątkowo kiepscy w prowadzeniu kosmicznych walk. To było pierwsze zetknięcie się wszystkich członków załogi z przedstawicielami tej agresywnej rasy.

Ross wypatrzył coś jeszcze. Wyglądało na to, że felinicka sygnatura odpowiedziała własnym ogniem, równie mało skutecznie.

- Mamy tam prawdziwą bitwę kosmiczną. – Powiedział kapitan Tactor. – Wchodzimy do gry. Van Belzen. Kurs na Perłę. Podchodzimy na pełnym maskowaniu na odległość pięciu milionów kilometrów od celu. Prędkość optymalna.

Oznaczało to że muszą przelecieć odległość bliską 2 800 000 000 kilometrów przez pustkę układu, nim znajdą się na wyznaczonej przez kapitana pozycji.

- Stała prędkość systemowa.

30 000 km na sekundę, potrzebowali więc blisko 100 000 sekund (wliczając wytracanie prędkości przed celem) 1 667 minut w zaokrągleniu, ponad 27 godzin lotu!

- West – padały kolejne rozkazy. – Godzinę przed wyznaczonym punktem wyprowadzasz Thundera w kosmos, jako eskortę. Dzielimy się na dwie czteroosobowe wachty. Pierwszą biorę ja – siądę za sterami AJOLOSA, Jones – ty zajmiesz miejsce Rossa, West – ty zajmiesz miejsce Chana oraz Clarke – pracujesz nad materiałem z sondy. Postaraj się uzyskać jak najwięcej danych na temat jednostki, która ją zniszczyła. Reszta, odpoczywa i śpi. Meldujecie się na mostku za dwanaście godzin. Zachowany kod czerwony! Żadnych hałasów, gier, poboru mocy. Skafandry można zdejmować tylko w swoich kajutach. Opuścić stanowiska.


* * *

Pierwsza wachta minęła spokojnie. Tector prowadził AJOLOSA co jakiś czas sprawdzając pozycję i korygują nieznacznie kurs w stosunku do planety Perła. Jones prowadził obserwacje sygnatur zaznaczonych przez Rossa Ich pozycje zmieniły nieznacznie położenie. Sygnatura jednostki cywilnej przesunęła się bliżej pasa asteroid, podobnie jak mniejsza sygnatura polariańska. Niezidentyfikowany sygnał z pasa asteroid nadal pozostawał na miejscu, podobnie jak większa polariańska sygnatura na orbicie Perły.

Wyglądało na to, że Vassico se Davakh jakimś cudem wymknął się polarianom.

Clarke pracował nad danymi z sondy. Czyścił nagranie, wzmacniał, przepuszczał przez specjalistyczną aparaturę zamontowaną na pokładzie AJOLOSA, ale przez tyle godzin nie udało mu się ustalić więcej, niż dowiedzieli się przy pierwszym odczycie. Wyglądało na to, że jakiś niezidentyfikowany obiekt o nieznanej sygnaturze (ale na bank żaden z polariańskich okrętów) przeleciał blisko sondy. Ta przechwyciła jego sygnaturę, mniej więcej w tym samym czasie, co przechwyciła pojawienie się okrętu polarian przy Perle i nadała sygnał do SIECI. Kilka minut później jej obwody zostały wysmażone przez potężny impuls elektromagnetyczny o sile i natężeniu zdolnym przebić się przez pancerz ochronny urządzenia mający zapobiec tego typu wydarzeniom. To musiał być atak. Nic innego. Kurs przelotu nieznanego obiektu pokrywał się z pozycją sygnału w pasie asteroid.

Mimo nasłuchu nie udało się już przechwycić żadnych komunikatów, raz tylko Jones zarejestrował jakieś odchylania w standardowym spectrum pomiaru, najpewniej ślad komunikacji pomiędzy okrętami polarian. Bez wyspecjalizowanych specjalistów nie byli jednak w stanie przetransferować kodów na zrozumiały dla nich język. Niestety – Federacja nadal za mało wiedziało o wrogu.

Po dwunastu godzinach, zgodnie z rozkazami, na mostku nastąpiła zmiana. Ross i Chan wrócili na swoje stanowiska, upewniając się, że poprzednicy niczego nie zepsuli i nie poprzestawiali, Van Benzen przejęła stery, a Rowens – jako najstarsza stopniem po kapitanie – zajęła miejsce dowódcy.


19 GODZIN OD OPUSZCZENIA ORBITY TOTHA, 8 GODZIN, 12 MINUT i 32 SEKUNDY DO OSIAGNIĘCIA PUNKTU DOCELOWEGO

Jones, West i Clarke oraz kapitan Tactor spali w swoich kajutach odsypiając męczącą, kilkunastogodzinną służbę, kiedy zdarzyło się coś nieprzewidywalnego.

AJOLOS znajdował się 1 667 600 800 kilometrów od wyznaczonej pozycji, kiedy – bez najmniejszego ostrzeżenia – wyłączyła się cała elektronika.

Nagle wysiadły wszystkie systemy na okręcie zwiadowczym – w tym system podtrzymywania życia. Sztuczna grawitacja również, więc każdy nie przypięty do fotela lub łóżka, zwyczajnie podryfował w stronę sufitu. Belzen straciła panowanie nad pilotowaną fregatą, ekrany skanera znikł, systemy celowania również. Zgasły kontrolki innych systemów, w tym maskowania.

Panika ścisnęła serca ludzi pełniących wachtę, zaskoczonych tym niespodziewanym wydarzeniem! Przez chwilę mieli absolutne, wręcz graniczące z pewnością przekonanie, że zostali trafieni jakąś bronią energetyczną o potwornej sile rażenia. Że – podobnie jak wcześniej sondę – impuls elektromagnetyczny usmażył im całą elektronikę. To oczywiście równało się śmierci.

Byli bezradni. Dryfujący w kosmosie! Bez szans na wezwanie ratunku! Odsłonięci! Podatni na ataki!

Po dziesięciu sekundach zasilanie wróciło w jednym rozbłysku zapalanych systemów. Oczywiście czekało ich mnóstwo pracy, by wszystko przywrócić do pierwotnej, pełnej funkcjonalności.

Nie mieli pojęcia z jakiego powodu wydarzył się ten nagły shot-down, lecz znajdowali się w odległości umożliwiającej polariańskiej jednostce ich wychwycenie. Priorytetem dla misji było przywrócenie pełnej sprawności systemów maskowania.

Potrzebny był im zarówno kapitan, jak i Clarke. Potrzebni im byli wszyscy, by szybko przywrócić AJOLOSA do pełnej sprawności bojowej.

Rowens włączyła cichy alarm w kabinach. Natarczywy brzęczyk i pulsujące czerwienią światła obudziły Jonesa, Clarke’a oraz Westa. Od razu wiedzieli, że coś jest nie tak. Nadal czuli zmęczenie po zbyt krótkim śnie. Zerwali się ze swoich miejsc i zameldowali gotowość do działania.

Nie czekając na przebudzenie reszty załogi Rowens szybko włączyła systemy diagnostyczne AJOLOSA, a te od razu „wypluły” niepokojący komunikat o „znacznych szkodach” w maszynowni i uszkodzeniach w przepływie energii pomiędzy ogniwami! Znowu! Czyżby coś przeoczyli z Clrakiem, kiedy byli ta pierwszy raz!? To było niemożliwe!

Ross szybko skalibrował dane na skanerze, kiedy tylko AJOLOS odzyskał zasilanie i od razu wykrył dwie nowe sygnatury. Zbliżały się z prędkością 110 000 kilometrów na sekundę od strony Perły i mknęły prosto w stronę AJOLOSA. Docelowy czas osiągniecia pozycji ich okrętu wynosił ponad 4 godziny, chyba że nieznane obiekty przyspieszą.

Wyglądało na to, że wróg wysłał jakieś sondy badawcze lub jednostki dalekiego zwiadu w ich stronę. Cholerni Polariane byli niezwykle czujni, albo działali jak paranoicy, co było nawet do nich podobne.

Priorytety: przywrócenie systemów maskujących, usuniecie szkód w maszynowni, przywrócenie pełnej mocy bojowej okrętu, uniknięcie lub likwidacja wrogich celów.

Potrzebowali decyzji kapitana, który jako jedyny nie potwierdził swojej obecności po ogłoszonym przez Rowens alarmie.
 
Armiel jest offline  
Stary 23-11-2014, 02:46   #26
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
- O dzięki! Bo ja niezdążyłem sobie zrobić... - podaną kawę przyjął z wdzięcznością. Faktycznie poleciał od razu po wybudzeniu do konsolety a potem nie miał jak już się od niej oderwać. Zawsze tak było po wyjściu ze skoku. Co innego podczas normalnego lotu jak miał czas się przygotować na swoją wahtę. Więc przyniesiona przez esperkę kawa bardzo go ucieszyła.


Za to decyzji kapitana wcale nie przyjął lekko. Mruknął co prawda smutne - Tak jest szefie... - ale widać było, że jest skwaszony. Pokręcił tylko głową odwracając się do swojej kansolety. Wierzył, że daliby radę. On mół zaszyfrować i wysłać skondensowaną wiadomość do bazy. Pewnie Polarsi by to wykryli ale z ich systemami maskowania, sztuczkami jakie można było zrobić z Thoth'em i jego ciekawymi księżycami oraz zolnościami manewromymi pyskatego "Cukiereczka" mogli dać radę zniknąć ponownie. Byli najlepszymi specami jakich miała Federacja i mieli do dyspozycji najlepszy, do takich numerów statek! Daliby radę! Dlatego tak było mu ciężko na sercu gdy ich wodzu postanowił co innego.

Oczyma wyobraźni już widział co się dzieje na tamtym nieświadomym pędzącej przez pustkę ku niemu smierci. Najpierw zarejestrują wzrost aktywności u jednostki do której nadawali, potem odkryją prędkie sygnatury jakie oddzielą się od tej drugiej jednostki i pomknął ku nim. Energia i prędkośc sprawią, że przy takich odległościach zdążą domyśleć się czym są te sygnatury na ekranach. Na mostku zapanuje panika gdy będą gorączkowo starali się wykonać unik i zwiększyć prędkość tym swoim powolnym frachtowcem ale nie zdążą oczywiście. Wysokoenergetyczne wiązki zetknął się i przebiją bez problemu przez słabe cywilne pole siłowe, potem przejdą dalej prawie w ogóle nie tracąc na swojej nisczycielskiej sile i dotrą do pozbawionego pancerza kadłuba. Dopiero w tej chwili zaczną swoją nisczycielską pracę odprowując je i wszystko co znajdzie się za nim. Pokłady, grodzie, korytarze, przewozone towary no i załogę. Może trafią w główny generator i pójdzie w cholerę całe zasilanie. Tego nie wiedział. Ale w rozhermetyzowanych pomieszczeniach natychmiast ucieknie wszelkie powietrze oraz nie zamontowane na stałe przedmioty. I część załogi która przeżyła pierwszą sekundę uderzenia smiercioniosnych promieni. Nie spodziewali się walki więc pewnie są bez skafandrów co w takim scenariuszu oznaczało pewną i natychmiastową śmierć.

Gdy przebrzmi pierwsza salwa ci co przeżyją zastaną zdemlowany statek. Z wyprutymi pokładami, wrzeszczącymu alarmami, uciekającą atmosferą, wojskowym eufemizmem "stratach w ludziach". Sam zaś statek będzie wlókł za sobą w przestrzeni chmurę wyrzuconych w przestrzeń odłamków, grodzi, skrzynek, konsoli i ciał niczym jakaś wielka bestia krwawiąca tymi odlamkami. Te, których impet uderzenia niw wyrzuci zbyt daleko w przestrzeń, potem gdy będzie już po wszystkim, zaczną szybować leniwie wokół wraku zmieniając się w jego naturalne miktosatelity. Ale to potem. Wcześniej wśród załogi mostka ze zgrozą uświadomi sobie, że leci ku nim kolejna salwa nieznanego okrętu. A po nim następna bowiem taki spory frachtowiec nie było wcale tak łatwo unicestwić. W końcu któraś będzie jednak wystarczająco by przypieczętować jego los i na ekranie Morgana aktywna sygnatura zgaśnie wraz z życiem statku i zalogi i stanie się kolejnym, zimnym, dryfującym w przestrzeni odłamkiem. Tyle, że jako duże stężenie metalu na małej pwoierzchni ładnie odbijającym fale radarowe.


Tak to własnie powinno wyglądać. Do cholery, tak miało to wyglądać! A jednak na ekranie Ross'a i innych sygnatura felinickiej korwety kupieckiej wciąż uparcie się świeciła. Co więcej ku zaskoczeniu skanera odpowiedziała ogniem!

- Szefie, Sierściuch odpowiedział ogniem! Jest za wolny by zrobić unik takiej salwy... Polary mogli spudłować ale nie tyle razy na raz... Musi mieć mocne pola siłowe... Wojskowe pola siłowe. - mówił i myslał na bierząco meldując o tym co widzi na ekranie. Co prawda oryginalna sygnatura i to co kapita wygrzebał w rejestrach nadal wskazywały na tą fielicjańska jednostkę. Albo podobną... Ale to co widział na ekranie za cholerę do tego nie pasowało. Przy tak intensywnym polariańskim ostrzale z kupieckiej jednostki już powinien być wrak, tak jak się spodziewał od początku. A ta wciąż leciała i jeszcze odpowiadała ogniem! Skąd do cholery na tych kupieckich żyłach aktywne uzbrojenie! Przecież to i waży, i energię zżera, i obsługę musi mieć dodatkową i trzeba za to wszystko zaplłacić! Czyli w ogóle się nie kalkuluje. Bo przecież można mieć dodatkowe miejsce na towar który można sprzedać i mieć zysk za który można kupić następny towar czy nowy sotatek. I tak się to kręciło. Więc...

- To chyba hest Q - Ship. - podał standardową i tradycyjną nazwę na statki - pułapki. Pomysł starszy niż podbój wszechświata ale nadal się sprawdzał. W specyficznych sytuacjach ale mieli własnie z taką doczynienia. Należało wziąć standardowy kupiecki czy pasażerski statek by na ekranach i nawet z wyglądu nadal zachowywał się jak oryginalny statek i domocować mu uzbrojenie, skanery, pancerz, generatory osłon... W efekcie dosstawało się całkiem niezłą siłę ognia. Problemem była dalej ślimacza prędkość, manewrowość czy przyśpieszenie ale za to dość tanio można było przerobić tak sporo statków i zasieg miały przyzwoity. Co prawda do pełnowymiarowych statków wojennych się nie umywały ale przewagę nad zwykłymi jednostkami handlowymi miały znaczną. A jesli wykorzystać zaskoczenie można było nawet pokusić się o nawiązanie walki z pojedynczym okretem wojennym, najczęsciej z jakimś samotnym rajderem tak jak własnie działo się to teraz.


- Mogą mieć wojskowe skanery więc od poczatku wówczas by wiedzieli, że to Polary. Prawie na pewno też mają wojskowe osłony, być może pancerz. Raczej został oryginalny napęd a więc prędkość i manewrowość bo inaczej w walce jak maska opdała już by tego użyli a nie używają. Więć hipernapęd też mogą mieć sprawny. Siłe ognia i precyzję obsługi mają chyba jak widać zbliżoną do Polarsów. Właściwie... To może w takim razie być dowolna jednostka skoro już tak klamią w eterze... - podzielił się własnymi wnioskami z tego co widział u siebie na konsolecie. Zamyślił się nad tym. Wyglądało, że mieli doczynienia albo z jakimiś piratami albo jakimś tajnym projektem floty. Tylko nie wiedział spod jakiej bandery tej floty. Jeśli statek był uzbrojony i gotowy do walki prawdopodobnie nadajac komunikat chcieli zwabic Polarów bliżej bo wówczas mieliby większą szansę na znisczenie ich okretu. Bo ukryć wyjścia ze skoku raczej by nie dali rady chyba a i jak większość jednostek pewnie nie mogli od razu wykonać następnego skoku. Byli więc chwilowo uwięzieni w tym układzie i to na widelcu Polarów choć jak widać nie tak całkiem bezbronni. Jeśli tak było to ci z tego Q - Shipa mieli głowy na karku i sporo zimnej krwi w żyłach.


Po zaskoczeniu przebiegiem walki Ross obserwował jej przebieg. Wymiana ognia trwała kilka minut aż w końcu zaczął się chyba wyścig do asteroid. Najwyraźniej nie mogąc uzyskać decydującego wyniku w starciu na sporą jak na dysponowaną broń odległość kapitan cywilnej jednostki postanowił wymanewrować przeciwnika. Uciec tak wolną jednostką nie mógł ale chyba chciał skrócić dystans kryjąc się między kosmicznym złomem lub moze nawet mając nadzieję na to, że w ogole się oderwie od przeciwnika. No chyba, że leciał po coś konkretnie ale Ross prócz "Kamulca" nie widział tam nic ciekaweggo. Chyba, że na którejś z asteroid mieli jakaś swoja bazę czy co...


Gdy tak obserwował wynik tego kosmicznego meczu a potem wyścigu już większość emocji mu opadła. Za to obudziło się w nim zaciekawienie tą nieoczekiwana sytuacją. Takiej sekwencjo zdarzeń za cholerę się nie spodziewał. Za to miał czas podumać nad tym co znalazł kapitan w rejestrach sondy oraz o przeprowadzonej symulacji wskazującej na to, że "Kamulec" przyczynił się do rozwalenia sondy.

- Mogę na to zerknąć? - spytał zerkając na odzyskane dane. Chwilę sledził na własne oczy i surowe dane i te z symulacji i nie miał do nich zastrzeżeń. Skoro jednak cos w nazwie było z wykrywaniem czy sygnaturą to nie oparł się pokusie by na to nie spojrzeć pod kątem swojej specjalności. Przez chwilę bawił się we własne symulacje i pomiary po czym ogłosił wyniki. - Na moje to ten "Kamulec" jest obcego typu. Ale jakby przyjąć nasz, federacjański standard to musiałby być wielkości krążownika... - rzekł widząc jaką sygnaturę pozostawił w rejestrach sondy obcy pojazd kosmiczny.

- Wygląda na to, że najpierw pojawił się "Kamulec" a zaraz potem Polary. Prawie jednoczesnie wyszli ze skoku i weszli w zasięg sondy. Ta nadała sygnał który odebrała nasza baza co pewnie zaraz potem wykrył "Kamulec" i ją usmażył. No a potem niewiadomo co się działo do czasu aż my się pojawiliśmy i co tu jest to widać. - na głos odtworzył najprawdopodobniejszą według niego sekwencję zdarzeń. Tyle dał radę obadać z miarę szybkich oględzin ale na dłuzsze posiedzenie nie bardzo miał teraz czas. Zresztą na tą chwilę do czasu skrócenia odległości byli tylko obserwatorami więc i tak musieli spadać do kajut na odpoczynek co zarządził kapitan.


Sam odpoczynek był taki sobie. Jak na warunki alarmu czerwonego całkiem spokojny i nudny zresztą. Nie można było robić nic sensownego z rozrywki bo poza kajutami trzeba było łazić w kombinezonie. Jedynie u siebie można było chwilę odsapnąć. Więc Morgan skorzystał biorąc prysznic, czytając książkę czy pogadując sobie podczas posiłku który uznał za obiad w kantynie z kim się dało ale większość czasu po prostu przespał i przeleżał u siebie. Wiedział, że ten zapas mocy pewnie mu się wkrótce przyda.


----


- I jak sytuacja na froncie? - spytał raźno wchodząc na swoją wahtę na mostek. Skoro nie było żadnych wezwań więc zakładał, że nie stało się nic specjalnego czyli pewnie dalej lecieli przez próżnię ku swemu przeznaczeniu. Gdy tylko przejął swoje stanowisko od Jones'a okazało się, że faktycznie tak było.

Ross siedział właśnie wpatrzony w swoją konsoletę i główkował jak z pokladowego sprzętu wycisnąć więcej odpowiedzi. Gdy jego konsoleta nagle zgasła. Tak samo jak wszystkie na mostku. Ba! Cały statek zgasł! Nie wyczuwał nawet tego charakterystycznego pomruku urządzeń które balansowały na granicy słyszalności i do którego był tak przyzwyczajony, że musiał się specjalnie starać by go chcieć usłyszeć. Co innego, gdy coś zaczynało szwankować brzęcząc nie tak jak trzeba no albo w ogóle milczeć.

Ross przeszedł podczas szkoleń na symulatorach różne scenariusze, taki jak ten też ale do cholery nie spodziewał się go przeżyć podczas normalnego lotu. Bojowego lotu. Z alarmem czerwonym na pokładzie i podczas kursu ku wrogiej jednostce Polarian. ~ O ja pierdolę... ~ to było pierwsze co mu przemkło przez myśl. W pierwszej chwili zaskoczenie było chyba powszechne bo w pierwszej sekundzie panował bezruch, ciemność i cisza.

Cisza się przedłużała. Przynajmniej ze strony pokładowych urządzeń. To już było nienormalne. Na symulatorze ćwiczyli taki scenariusz gdy przechodzili na zasilanie awaryjne. A teraz zasilanie awaryjne również milczało. Zupełnie jakby ktoś wyszarpał cały generator i źródła energii ze statku. Cisza przdłużała się a Ross czuł jak mu się ciało oblewa zimnym potem. Skoro wszystko siadło to maskowanie też. Były co prawda bierne systemy jak malowanie pochłaniające i tłumiące relfeksy czy emisję ciepła ale to było tylko poboczne i pomocnicze systemy w porównaniu do tych zasilanych energią. A więc w efekt będzie taki, że tam, na tych cholernych zatopionych polariańskich korytarzach i mostkach taki koleś co ma jego fuchę nagle odkryje, że mu "wyskoczył" federacjański oktęz zbliżający się do nich kursem kolizyjnym. No nie trzeba było mieć dużo wyobraźni by sobie wydumać co w takiej sytuacji te polarowe nerwusy mogły zrobić. A oni bez mocy mogli tylko mknąć ruchem prostoliniknym jednostajnie przyśpieszonym ku ich celownikowm. Nawet van Belzen bez mocy w silnikach ich by nie uratowała.

Ale nagle coś w trzwiach ich "Ajolos'a" zacharczało, zawyło, zagwizdało i jednostka znów zaczęła budzić się do życia. A wraz z nią nadzieja, że jednak mają szansę wyrwać się z tej nieciekawej sytuacji! I mimo, że Morgan widział cała listę niesprawnych czy uszkodzonych systemów zamierzał zrobic co się da by uratować swój okręt, załogę no i siebie oczywiście. Teraz gdy znów miał odczyty ze swojej konsoli mógł znów wrócić do tego w czym był dobry.

- Dwie nowe sygnatury! Małe i prędkie. Wystrzelone z Dużego Polara. Pewnie sondy, myśliwce albo torpedy. Dajcie mi cała odzyskaną moc na systemy maskowania. Jak im znikniemy z namiaru zyskamy czas na resztę. Jak nie to będą strzelać aż nas w końcu rozwalą. - rzekł pewnym siebie głosem. Wraz z maskowaniem mógł też pobawić się systemy zakłócania i znikania więc nawet jak to były jakieś torpedy miał szanse je oszukać.

- Kurwa, nie wiem co to było... To nas wyłaczyło na amen. Jak impuls z działa EMP i to wręcz z przyłożenia bo przenicowało nam cały statek. Ale strzał by trochę leciał i dałoby się wykryć kto strzela. Tak samo z torpedami czy minami z takimi głowicami. Na pewno nie oberwaliśmy od żadnego z zauważonych okretów w tym systemie. - zameldował kolejno gdy walczył na konsolecie o odzyskanie kontroli nad systemami maskowania. Wyglądało jaby dostali skondesnowaną falą impulsu albo jakby coś odcięło przepływ energii z wszelkich generatorów, nawet zapasowych do reszty okretu. Bo nawet jakby oberwali powinni zadziałać systemy awaryjne. Szansa, że wysiąda i główne i awaryjne była naprawdę minimalna. No i żeby tak oberwać musieliby najpierw zostać namierzeni co po zachowaniu na ekranie widział, że się raczej nie stało. A i nawet wówczas wykryłby i otwarcie ognia i nawet przy prędkosciach światła to i lot pocisków, energii czy rakiet w ich stonę. Tak jak teraz wykrył te wystrzeleni w ich stronę przez Polarów kolejnych obiektów.

- Wyglada jakbyśmy przelecieli przez jakąś niewykrywalną, ścianę EMP która nas przenicowała... - rzekł w końću w zamyśleniu. To mu mówiło obserwacja tego co widział w tej chwili na pokładzie i swojej konsoli. Tyle, że nigdy wcześsniej nie słyszał o taki zjawisku czy urządzeniu. Ani w Federacji, ani poza nią, ani u Polarów ani nigdzie. Cokolwiek by to jednak nie było już to minęli i byli po drugiej stronie tego czegoś. Nie widział czy na dobre ale w tej chwili priorytetem byli Polarianie i odzyskanie maskowania przeciw nim.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 23-11-2014, 20:47   #27
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Taki z Vassico se Davakh był statek handlowy, jak z koziej dupy...
Na czym jak na czym, ale na tym to się Tony znał. Thunder był w stanie poradzić sobie z każdą jednostką handlową, chyba że ta była podrasowana.
Fregata klasy ZEUS dałaby sobie radę z całą flotyllą statków handlowych. Jeśli więc Vassico zdołał się wymknąć Polarianom, to albo ci ostatni na prowadzeniu wojny się nie znali, albo Vassico od dawna nie miała nic wspólnego ze statkiem, który zaginął parę lat temu. Nie mówiąc o tym, że statki nie odnajdują się ot tak, same z siebie, po paru latach.
Albo więc Dra’Pavarro robili jakieś przekręty, albo też ktoś przywłaszczył sobie ich statek i nieźle doposażył. Przynajmniej jeśli chodzi o sprzęt, bo jego obsługa, przynajmniej jeśli chodziło o skuteczność ostrzału, pozostawiała bardzo wiele do życzenia.
Jakim cudem obaj uczestnicy tego starcia zdołali nie wyrządzić sobie krzywdy? Wszak Polarianie, rasa ponoć wojownicza, nie mogli być aż takimi patałachami. Chyba że obsadzali dowództwa swoich okrętów według znajomości i pokrewieństwa, a nie według zasług. Ale to chyba cecha Zeimian...
Nie wiadomo było, dlaczego Vissaico dopuścił do starcia. Czemu się nie wycofał dużo wcześniej? Dlaczego zanurkował w pas asteroid? Uciekał, czy też może usiłował ściągnąć przeciwnika w określone miejsce.

- Wyglądają jak aktorzy na scenie - powiedział cicho. - Może jeden i drugi to Polarianie? Urządzili przedstawienie na naszą na przykład cześć? Przez te dwa lata Vassico mógł parę razy zmienić właściciela, więc mógł też wpaść w ręce Polarian.

Teoria była nieco naciągana, ale nie niemożliwa. Co prawda nie wiadomo było, po co komu taki cyrk, ale jeśli, na przykład, chcieli ku sobie ściągnąć AJOLOSA, czy inny okręt Federacji, to im się to udało.


Całkiem inną kwestię stanowił ów tajemniczy obiekt, który zniszczył sondę. Nie pasowało to ani do Polarian, ani do żadnego z okrętów Federacji.
Czyżby w ich małą wojenkę wmieszał się ktoś trzeci? Ktoś, o kim nikt nic nie wiedział? Gdyby to był sojusznik Polarian, no to na co czekał, siedząc jak zając pod miedzą? Zasadzka? Obserwator? Wyjdzie w praniu, jak mawiała świętej pamięci prababka Tony'ego. Niech jej ziemia lekką będzie... jeśli można tak powiedzieć o kimś, kto kazał się po śmierci wystrzelić w kapsule prosto w Słońce. Co i tak było niczym w porównaniu z życzeniem jej najstarszego syna.

Słowa kapitana o przyszłym zadaniu Thundera i jego pilota wyrwały Tony'ego ze wspomnień.
Lecieć jako osłona... W razie starcia był to zaszczytny lot w jedną stronę, bo myśliwiec jako taki niewiele mógł zdziałać - najwyżej liczyć na to, że w nawale zajęć przeciwnik go nie zauważy. Albo zlekceważy, na początek zajmując się poważniejszym zagrożeniem.
Z paroma rakietami pewnie by sobie poradził, ale jedna salwa z dział plazmowych zamieniłaby Thundera w obłok zjonizowanego gazu.
Z drugiej strony... Może by przeżył resztę załogi. O parę chwil. Poza tym - i tak wszyscy wiedzieli, że piloci mysliwców żyją krócej niż inni. Wiedział, na co się pisał.

***

Wachta była średnio ciekawa.
Obserwacja wszystkiego, co się w układzie ruszało i trzymanie rąk z dala od klawiatury Chana.
Nie... Tony nie miał obaw. Wiedział, że nic nie zepsuje, ze nie wypali nagle ze wszystkich dział i wszystkich wyrzutni. Nie zamierzał jednak mieszać się w to, co poustawiał sobie Chan. Wystarczyło śledzić to, co się działo na ekranach i sprawdzać wszystkie parametry. A tu na razie wszystko grało, był więc i czas na nieco własnej inicjatywy, związanej z zadaniem Thundera. Jakby nie było, ktoś miał za zadanie robić za osłonę, a zatem ów ktoś musiał kilka rzeczy przygotować na spokojnie - na przykład manewry czy sposób wspomożenia AJOLOSA czy to w obronie, czy to w ataku.
Ewentualnie lecieć jako przynęta. Coś w sam raz dla samobójcy... Na szczęście Tactor nie wyglądał na takiego, co wysłałby jednego ze swoich ludzi na samobójczą misję.

***

Przed zaśnięciem Tomy przypomniał sobie plotkę, jaka krążyła w niektóych kręgach. Plotkę związaną z eksperymentami, które ponoć cieszyły się wielkim poparciem wśród niektórych wojskowych wyższych szczebli. Zabawa polegała na uśpieniu delikwenta i poddaniu głębokiej hipnozie. A potem leżał sobie człowiek wygodnie, w łóżeczku, a jego szarym komórkom wydawało się, że dzieje się to czy tamto.
Paskudny pomysł i Tony miał nadzieję, że nigdy nie wejdzie w życie. Na wszelki jednak wypadek, nawet gdyby to wszystko miało się okazać czyimś głupim eksperymentem, wolał zachować się tak, jak w rzeczywistości i nie liczyć na to, że ktoś go zbudzi i powie "Oblał pan, skrzydłowy West".
Z tym mocnym postanowieniem zasnął.

Obudzenie nie było zbyt przyjemne.
Mozna lubić nieważkość, ale lepiej być wcześniej uprzedzonym o takiej możliwości.
Przeklinając dowcipnisia, który zaczął się bawić grawitacją, West zaczął rozpinać pasy i równocześnie próbował skontaktować z mostkiem, by dowiedzieć się, co za kretyn stoi za tym wszystkim. I w tym właśnie momencie wróciło światło. I grawitacja.
Lewitujący skafander spadł na podłogę, a nad wezgłowiem koi zamrugało światło wezwania na mostek, a towarzyszące światełkom brzęczenie obudziłoby nawet siedmiu braci śpiących.

Zgodnie z instrukcją na zjawienie się na mostku w trybie awaryjnym były dwie minuty. West zjawił się tam dziesięć sekund przed tym terminem. Akurat na tyle wcześnie, by wysłuchać wynurzeń Rossa.

- Czy ty się dobrze czujesz, Morgan? - spytał, gdy Ross wreszcie zamilkł. - Jaka ściana EPM? Wszak takie coś usmażyłoby wszystko, co na pokładzie AJOLOSA. A nie wiem, jak tam twój zegarek, ale mój ma się dobrze. Nawet na sekundę nie zastrajkował. Nie było nawet żadnego impulsu.

- Budziliście kapitana? - zwrócił się do obsługi mostka. - Pójdę do niego - powiedział, gdy okazało się, że wśród tych, co się zjawili na dźwięk alarmu nie było Tactora.

Powinien co prawda sprawdzić, co z Thunderem, ale myśliwiec był mniej ważny niż kapitan.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-11-2014, 00:29   #28
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Chan słuchał poszczególnych krótkich meldunków, kawa była zdecydowanie dobrym pomysłem. Od zamierzchłych czasów czarna breja towarzyszyła konfliktom zbrojnym jak i żołnierzom. Daleko było im do warunków, jakie panowały w czasie wielkich wojen na ziemi, siedzenia w okopach pod zasłoną deszczu i niemalże nurzania się w błocie. Nad kubkiem czarnej, gorącej kawy, można było przynajmniej sobie coś takiego wyobrazić. W żaden sposób go nie ciągnęło do błocka, był tu dla systemów bojowych, wszelkiego rodzaju i klasy, to był jego konik. Jeśli miał sprawny system potrafił zdziałać wiele, jeśli padł, zwykle też dał radę go jakoś od biedy postawić. Wiedział jednak doskonale, że ceną za możliwość bawienia się takimi zabawkami, była szansa na zostanie kolejnym zwęglonym trupem. W przestrzeni straty prawie zawsze obliczane były w jednostkach, nie ludziach. Los załogi zwykle był przesądzony. Właśnie dlatego po usłyszeniu decyzji kapitana, która zresztą go nie zdziwiła, wpatrywał się niemalże nabożnie w odczyty.


Na dobrą sprawę i tak nie mogli za wiele zrobić, poza ewentualnym ostrzeżeniem kociaków. Tyle że samo ostrzeżenie za wiele by im nie dało. Statki handlowe nie były przystosowane do wytrzymywania takiego rodzaju ostrzału. Kanonada rozpoczęła się bez żadnego ostrzeżenia, tak jak się spodziewał. Tylko reakcja fregaty była dość nietypowa. Po pierwsze, przetrwała, po drugie, dała radę uciec. Tarcze na tej jednostce musiały być fenomenalne, tak samo jak wykrywanie. Jasne, on też potrafił nieźle żonglować działami i tarczami, ale nie był pewien, czy gdyby oberwali salwą z zaskoczenia, byłoby co zbierać. Dzięki tej krótkiej bitwie miał przynajmniej jakiekolwiek dane do analizy. Mógł ocenić czym w zasadzie dysponują Polarianie i czym ich kontrować. Może nawet rozmieszczenie dział i wprowadzenie do systemu sygnatur punktów priorytetowych. To jednak mogło zaczekać, kapitan zdecydował się zmienić nieco układ sił w systemie i rzucić AJOLOSA do boju. W zasadzie nie powinien się cieszyć, oznaczało to, że z misji zwiadowczej przechodzą do pełnej funkcji bojowej. Co oznaczało większe szanse na przywitanie się z zimną pustką za ścianami okrętu. Tyle że mimo tego, a może właśnie dzięki temu, niemalże podskakiwał z radości. Zdawało się, że będzie miał okazję przetestować systemy bojowe bojowo i na sto procent. Póki co, miał jasne rozkazy, wyspać się i przygotować na wachtę. Zrzucił dane na WKP i ruszył do kajuty, oddając stanowisko Westowi. - Piraci nadający sygnał wabik? Możliwe, ale maja cholernie dobre tarcze, albo nie mają nikogo żywego na pokładzie, sterowani przez zdziczałą SI mogą przerzucać pełną energię w tarcze z innych systemów. - Ta ostatnia sugestia była wyssana rodem z taniego historycznego horroru, ale nigdy nie można było być pewnym. Nie bez powodu ludzie mieli paranoję względem SI.




W kajucie początkowo nie mógł usnąć, zajął się tworzeniem modelu okrętu przeciwnika na podstawie wykresów cieplnych generowanych przez działa. Udało mu się jednak w końcu opanować swoje emocje i zmusić do snu. Potrzebował go jeśli miał mieć dwunastkę, a niedługo po niej być może zasiąść za pulpitem systemów bojowych i być w jak najlepszej formie.


Zameldował się na swoim stanowisku kilka minut przed czasem, zluzował Westa, przyjmują meldunek że w zasadzie nic ciekawego się nie stało w czasie kiedy Shao spał. Wrzucił do ponownej analizy model, do jakiego doszedł sugerując się danymi z bitwy i przyjrzał się wizualizacji, wprowadzając punkty priorytetowe. Trochę to trwało, ale w końcu uzyskał ostateczne wariacje obliczeń i w zasadzie miał do roboty tylko jedno. Czekać i obserwować, nawet po tyłku nie miał się jak podrapać z powodu skafandra, ale alarm czerwony zobowiązywał. Na szczęście. W jednym momencie zgasło wszystko. Wszystko co było częścią statku przynajmniej. Jego serce zamarło na chwilę, jedynie po to by rozszaleć się chwilę potem. Rozumiał śmierć w walce, ale nie tak. Nie tak. - Sayona...- Nie dokończył pożegnania, kiedy wszystko ponownie zaczęło wracać do życia. Wyglądało to tak, jakby kostucha robiła sobie z nich jaja i chciała ich jedynie postraszyć.


Wpiął się w gniazdo interfejsu i zaczął przeglądać raporty błędów i uszkodzeń. Zdawało się że mieli co robić. - Ściana nie, ale wygląda to jakby granat EMP poszedł po ogniwach. Kapitan... System podtrzymywania w jego kabinie jest sprawny, ale nie odpowiedział na alarm. - Kanonier wyłączył się z konwersacji i zaczął sprawdzać co mógł zrobić, poza zdjęciem części stanowisk bojowych i przekierowaniem ich na systemy maskowania. - Bierz ile trzeba, tylko ich przy okazji nie usmaż. - Z poziomu interfejsu spróbował się dobrać do raportów z awaryjnego zamknięcia wszystkich systemów. Chciał wiedzieć, co dokładnie się spieprzyło i od czego zaczęło. Problemy z ogniwami dwa razy w tak krótkim czasie, zaraz po interwencji technika i to z tego co wiedział dobrego? To nie był przypadek.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 28-11-2014, 19:01   #29
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Siedzenie w ciszy i oczekiwanie na dalsze rozkazy wykorzystywała w sposób znany u typowy dla siebie: łamaniem lodu i rozładowywaniem napięcia. Poza dolewaniem, czy robieniem na nowo kawy, podrzucała batoniki, czy wedle preferencji inne słodkości. Sama też siedziała z gorącą czekoladą czy kakao. Choć “opiekowała” się wszystkimi to sama szybko wracała zaszyć się w swoim kąciku. Głowę miała zajętą zupełnie czym innym. Bała się, że zostanie to zauważone, że ktoś zapyta. Unikała wszystkich z dużym i sympatycznym uśmiechem. Ciekawym było, czy ktoś to zauważył? Najbliżej było Isaacowi, widział, co się z nią działo. Nic też nawet nie powiedział. Ani razu też nie popatrzył się krzywo. Choć patrzył się, ale czy widział?

* * *

Zajście kosmicznej walki obserwowała z zaciekawieniem. To, że nie musiała się tym zajmować nie znaczyło, że się tym nie przejmowała. Jej osoba w sprawach obsługi okrętu nie miała znaczenia, więc obserwowanie było u niej wyćwiczone. To właśnie z niego wyciągała wnioski. Na ich podstawie pilnowała zachowań, reakcji, czy decyzji. Była lampką ostrzegawczą, gdy coś było nie tak. Tego, co się działo nie oceniała, wciąż analizowała. Tak też bez żadnego słowa przyjęła rozkazy i dwanaście godzin wolnego czasu. W prawdzie jedenaście i pół godziny, nie licząc rozmowy z Fridą, która zawsze nie była dłuższa niż dwadzieścia minut. Wiedziała, że ta sesja będzie trudniejsza. Jednak opłaci się. Wiedziała, że w tym spotkaniu wypracuje coś ważnego. Wiedziała też, że po spotkaniu wypracuje coś, co siedziało w jej głowie od dłuższego czasu.

* * *

W końcu wróciła. Była u siebie, w swoim nowym domu. Samotna, bez nikogo ani niczego, co mogłoby przeszkodzić. Dryf, któremu mogła się poddać nie dawał jej spokoju. Nie był pokusą. Nie był też rządzą. Był czymś innym. Czymś, czego nie mogła określić a czemu musiała się podporządkować. Czymś, nad czym się nie próbowała zastanawiać, będąc pod wpływem znacznie silniejszym od niej. Była ćmą lecącą do światła. Nie obchodziła jej droga, sens, czy wynik. Ciągnęło ją do uczestnictwa w płynięciu razem z nurtem.

Budzik brutalnie zerwał ją z letargu. Leżała zwinięta w kłębek. Na całym ciele miała gęsią skórkę. Przypadkowy dotyk jednego miejsca reagował promieniującym dreszczem po całej jego okolicy. Nie miała pojęcia jak długo nie kontaktowała. Poczucie czasu urwało się jej bardzo szybko. Podniosła się z trudem, nie miała siły w mięśniach. Ciało było jak z waty. Oczywiście promieniowało z każdym ruchem. Musiała wracać do reszty, zegarek bezlitośnie wskazywał brak czasu… Zbyt duży brak czasu. Była prawie spóźniona. Musiał wyć i wyć a wcale go nie usłyszała. Wycie wcale jej nie obudziło, obudziła się sama. Ciekawe...

* * *

Na swojej zmianie lekko kołysało ją, wyglądała na pijaną, ale nie było czuć żadnego alkoholu. Serdeczny uśmiech i przymrużone oczy wskazywały zatem bardziej na zaspanie. Zdarza się i tak, że obudzenie nie w tej fazie snu dewastuje człowieka. Pytanie na jak długo?

Chwile przez blackoutem Ineth wyskoczyła ze swojego miejsca. Oczy wielkie jak księżyce nabrzmiały na twarzy zastygniętej w niemym krzyku. Upuściła trzymany kubek, który z brzdęknięciem uderzył w podłogę rozlewając swoją zawartość. Wyczuła to, ale zbyt późno by jakkolwiek zareagować. W chwili impulsu jęknęła cicho a przed jej oczami zrobiło się czarno. Nogi zmiękły a ręce poszybowały do brzucha i na oślep do czegokolwiek, co można było złapać by się nie przewrócić. Błogostan rozlał się po całym ciele, które bez grawitacji poleciało bezwładnie w górę. Przyjemność połączona z przepływającym szczęściem zwijała ją w konwulsjach. Rzeczywistość się urwała.

Wróciła, gdy leżała już na podłodze. Słodycz, którą wciąż pulsacyjne odczuwała spowodowała ból na całym ciele. Był zarazem wszystkim, czego chciała i tym, co chciała uniknąć. Drżała jeszcze przez kilkanaście sekund dochodząc do siebie. O dziwo doświadczyła tego, co pragnęła. W końcu zwinięta w kłębek umiejscowiła się w czasie i miejscu. Mimo, że rozum mówił zupełnie co innego to w myślach słyszała tylko “jeszcze raz”. To, co robiła dalej było automatyczną reakcją. Wyuczeniem, co powinno się robić w takiej chwili niż świadomym wyborem.

“To nie był EMP Morgan… Impuls… Ale nie EMP.” odbiło się w jej głowie. W sumie sam by się o tym przekonał na własnym zegarku… Jeśli miałby odrobinę wyczucia i klasy, by w ogóle nosić zegarki, bądź przynajmniej zauważać potrzebę tego atrybutu w stroju. Milczała, zachowując nie tylko zewnętrzną ciszę ale również wewnętrzną. Stała wpatrując się w odczyty i raporty. Choć tak na prawdę nie wzrok ani słuch nadstawiała, ale swoje przeczucie. W końcu przeszedł moment na jej reakcję.

- NIE - zarządziła kategorycznie na stwierdzenie Tonego. Była to reakcja niecodzienna. Nikt bowiem wcześniej nie słyszał takiego tonu z ust esperki. Zwracało to uwagę. Twarz wyrażała zupełnie co innego, niż zwykle. Jedynie Isaac widział ten wyraz wcześniej. Skupiona, śmiertelnie poważna, przejęta rzeczami, o których reszta nawet nie miała szans się przejąć.

- ...Nie… - powtórzyła już o wiele łagodniej, pozbywając się lodowatej miny na rzecz niezwykłego przejęcia i powagi sytuacji - Potrzebujemy sprawnego Thundera. Sprawdź go i podtrzymuj jego gotowość. Scorpion też jest ważny.

- Frida, zablokuj i wyłącz zasilanie grodzi pasa startowego Thundera. Tonemu zajmie trochę dobiegnięcie do niego.

- Schao, dobierz najszybszy pocisk jako wabik na zbliżające się jednostki. Czekaj na mój znak.

- Morgan, systemy maskujące. Na teraz, nie na “za chwilę”.

- Wasza trójka zostaje na mostku. Musicie jak najszybciej postawić maskowanie na nogi i przygotować ALOJOSA do uniku na pełnej prędkości. Jesteśmy w skafandrach. Możecie użyć wszystkich zasobów jeśli będzie taka potrzeba. Informujcie mnie o wszystkim.

Na krótką chwilę obróciła się do swojego panelu dotykając go parę razy. Oczom ukazały się logi dostępu do maszynowni, ustawione wcześniej przez inżyniera. Zastygła na jedną myśl po czym kontynuowała.

- Mr. Jones, maszynownia - wypowiedziała wpatrując się na zwiadowcę. Nie powiedziała nic więcej. Żadnych uwag, ograniczeń działań, czy zastrzeżeń. Nic.

- Isaac, nie mogę puścić go samego, idź z nim - dodała z dziwnym i obróconym podejściem do sprawy. Przecież w maszynowni to technik miał grać pierwsze skrzypce i ewentualnie mieć osobę do pomocy… Czemu zrobiła to na odwrót? - Weź narzędzia.

- Ja… Ja zajmę się kajutą kapitana… - dopowiedziała sama sobie upewniając się, że wszyscy są oddelegowani według jej obrazu sytuacji.

Z mostku zeszła ostatnia, opuszczając jeszcze za sobą wewnętrzną dźwignie manualnego otwierania śluzy. Następnie wyłączoną automatykę zamknęła energicznymi obrotami z zewnątrz. Nie miała narzędzi, żeby wyjąć kręcony kołowrotek, ale przynajmniej opóźni wejście do środka. Miała już prostą drogę do swojego celu. Kapitan wcale nie miał problemu z obudzeniem się. Ciężko się obudzić, skoro się nie śpi. Kapitan nie spał. Nie był nawet w swojej kajucie. Wiedziała o tym i miała szanse to wykorzystać. Musiała to wykorzystać w takich okolicznościach.
 
Proxy jest offline  
Stary 28-11-2014, 19:43   #30
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Isaac siedział w swoim fotelu obserwując raporty, które wyświetlały się na holoekranie. Gdy jednak usłyszał rozmowy między Rossem a kapitanem odwrócił się przez ramię i wpatrywał się z skanera wyczekując jego kolejnych meldunków, które w tym momencie były zdecydowanie ciekawsze niż to co wskazywał jego holoekran. Bitwa kosmiczna. W sumie była to dla Isaaca pierwsza prawdziwa bitwa. Oczywiście podczas służby na OWF TOMAHAWK przeszedł setki scenariuszy bojowych, dziesiątki manewrów i ćwiczeń, jednak to co działo się w odległości 2 800 000 000 kilometrów było czymś zupełnie innym. Clarke poczuł ukłucie stresu i podniecenia w żołądku, jednak szybko o tym zapomniał, gdy kapitan wydał rozkazy. Po otrzymaniu polecenia inżynier wstał i ruszył w kierunku swojego, jak lubił go określać, warsztatu.

* * *

Tam, na miejscu czekała już na niego sonda, która miała za sobą lepsze dni. Coś ewidentnie usmażyło jej obwody, potężny impuls EMP. Nie był to przypadek, gdyż sama sonda zabezpieczona była przez sporadycznym promieniowaniem elektromagnetycznym, które można spotkać w kosmosie w pobliżu większych planet. To był definitywnie atak. Ale to wiedział już wcześniej. Teraz podszedł do stołu, który przypominał stół do przeprowadzania sekcji zwłok (co w tej sytuacji było dość adekwatne, gdyż oto przed nim leżały "zwłoki" sondy) i usiadł okrakiem na taborecie na kółkach, który cicho skrzypnął pod ciężarem Isaaca. Następnie, przyglądając się sondzie, sięgnął w kierunku narzędzi i po omacku wyciągnął wkrętarkę, która chciał się posłużyć do "otwarcia" urządzenia. Zlokalizował klapę, którą przytrzymywał szereg śrub, jednak okazały się niemożliwe do wykręcenia, coś musiało uderzyć w sondę gdy przebywała w próżni, gdyż pokrywa była powyginana i wgnieciona w kilku miejscach. Isaac sięgnął więc po przecinak plazmowy wyposażony w osłonę, która miała chronić oczy operatora przed nadmiernym jasnym światłem, wytwarzanym przy korzystaniu z tego narzędzia.


Clarke rozpoczął cięcie, powolnym ruchem ciął wzdłuż pokrywy, a przecinak zostawiał za sobą ślad z roztopionego i rozgrzanego do białości metalu. Po kilku minutach na podłogę udał z głośnym brzękiem, dymiący jeszcze płat metalu, który bronił dostępu do urządzenia zwiadowczego. Dopiero wtedy Isaac mógł przystąpić do zbierania informacji. Wstał i podszedł do holoekranu, który wyświetlał się z boku "łóżka", na którym leżała sonda i połączył komputer pokładowy z komputerem urządzenia. Po chwili na ekranie rozpoczął się wyścig danych, przez okienka przelatywało pełno informacji, które inżynier próbował ogarnąć. Gdy zgrywanie zbliżało się do końca, coś przeładowało połączenie pomiędzy dwoma urządzeniami, dało się słyszeć spięcie i ze środka sondy sypnęły się iskry, a zaraz potem w jej wnętrzu wybuch mały pożar.
-O kurwa! - zaklął Isaac i zerwał się z taboretu, przewracając go. Chwycił urządzenie gaśnicze przeznaczone do gaszenia sprzętu elektronicznego i szybko zdusił mały płomień.
Ciężko westchnął i poklepał sondę po pancerzu. -Nigdzie nie odchodź, idę sprawdzić co masz do powiedzenia- po czym przegrał dane na swój podręczny komputer i wyszedł z warsztatu zmierzając do swojej kajuty.

* * *

Podczas analizowania danych z sondy Isaac zasnął. Spał mocno i śnił. A śniła mu się abstrakcyjna wersja obecnych zdarzeń. Leciał przez przestrzeń kosmiczną w samym skafandrze, wraz ze swoimi towarzyszami. Lecieli niczym klucz ptaków w kierunku statku Polarian, gdy nagle ich kurs przeciął wielki kosmiczny wieloryb, który połknął połowę załogi, a następnie rozświecił się krwistą czerwienią i zaczął buczeć. Gdy Clarke otworzył oczy czerwona poświata i dźwięk nie zniknęły. Po chwili do niego dotarło gdzie jest i co to za dźwięk. Cichy alarm, coś się stało i to coś niedobrego. Isaac wstał z łóżka, założył hełm od kombinezonu, który uszczelnił się z cichym syknięciem i wyszedł z kajuty kierując się na mostek. Gdy dotarł do celu zastała go sytuacja kryzysowa, każdy z załogi (przynajmniej Ci, którzy już zdążyli tu dotrzeć) krzątał się przy swoim stanowisku.
-Rowens, co się, do cholery jasnej, dzieje?!- powiedział inżynier. Gdy uzyskał wyjaśnienia ruszył w kierunku swojego stanowiska. Szybko odpalił sekwencję sprawdzania systemów statku i nastawił przekierowanie danych na swój wbudowany w kombinezon komputer. Sprawdził czy połączenia działa i powiedział - Zaraz będziemy wiedzieć co się stało i co zostało uszkodzone. Przekaże ci wszystko przez radio jak tylko się czegoś dowiem, Rowens- następnie ruszył biegiem w kierunku Jones'a (który niedawno dotarł na mostek) i powiedział - Zbieraj się, nie ma czasu. Za mną! - po czym puścił się pędem w dobrze znanym sobie kierunku, zgodnie z rozkazem esperki.
 
Lomir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172