Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-02-2015, 15:21   #11
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Marek kiwnął głową, oddał jeszcze kilka strzałów w kierunku npla, odwrócił się w stronę partnera żeby ocenić powagę sytuacji po czym pomógł założyć opatrunek na krwawiącą nogę
-Witaj w klubie, teraz też już nie zostaniesz poszukiwaczem przygód mruknął. Kiedy upewnił się że opatrunek trzyma klepnął partnera w ramię i zmieniając magazynek powiedział.
-Zostań tu i osłaniaj mnie, ja się zajmę naszą zabawką
Ostrożnie podszedł do pickupa i przyjrzał się WKMowi, po chwili szedł już do pickupa niosąc Dshk(?) na ramieniu, wrzucił na pakę ich Toyoty i po chwili przyniósł amunicję i opróżnioną taśmę nabojową. Wszystko nakrył plandeką żeby nie rzucało się w oczy. Po chwili wrócił do partnera i pomógł mu wsiąść do samochodu. Sam usiadł tym razem za kierownicą.
-Dobra, zabawa była przednia, ale Paczka czeka.
 
Leminkainen jest offline  
Stary 06-02-2015, 10:08   #12
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Kiedy Lance miał bandażowaną nogę, odezwał się dzwonek jego telefonu satelitarnego. Melodia zespołu „Stormtroopers of Death” wskazywała jednoznacznie, że szef osobiście się do niego fatygował. Styx natychmiast wyjął aparat i kliknął ‘odbierz’. Cierpliwość nie była mocną stroną majora Hastingsa.
- Vernon, melduj o sytuacji! – od razu przeszedł do meritum.
- Przypadkowo wdaliśmy się w strzelaninę z Pakistańcami atakującymi samolot sił ISAF. Sytuacja opanowana, ale zrobili tam niezłą masakrę, są ofiary po stronie US Marines. Ja jestem ranny w udo, Mark bez szwanku. Paczki jeszcze nie zlokalizowaliśmy, ale z tego co tu widzę, musi być w środku, na terminalu. Zaraz po niego…
- Skończ już pierdolić i rusz dupę po Newporta. Chcę go mieć w ambasadzie ASAP! Jak jedziecie i o której będziecie?
- Jak ma dojść do kolejnego ataku na Amerykanów, to terroryści są zapewne patrolują autostradę, aby ocenić siły i zorganizować jakąś pułapkę na wjeździe do miasta. Dlatego planujemy ominąć końcówkę Islamabad Expressway kierując się na północny wschód i wjechać do Islamabadu na wysokości parku PSO. Powinniśmy być za pół godziny.
- Nie spieprzcie tego. Bez odbioru.

Lance odłożył telefon. Cały major Hastings, wcielenie kultury i delikatności, dżentelmen w każdym calu.
- Gotowe. Opatrunek trzyma mocno, choć na razie nie potańczysz – odezwał się młody sanitariusz Marines.
- Dzięki! Semper fidelis! – Lance uśmiechnął się i sprawdził bandaże – trzymały mocno. Spróbował wstać. Noga bolała jak diabli, ale dało się chodzić. Miał już ruszać po Marka i jechać pod terminal, kiedy usłyszał…
- Styx? Lance Styx? Głos był znajomy, twarz również. Nie minęło kilka chwil, jak kontraktor odszukał właściwą osobę w otchłaniach swojej pamięci. Jimmy Cambell, operator broni ciężkiej, z którym służył jedną zmianę w Afganistanie.
- Witaj Jim, nadal w Marines co?
- Jakoś trzeba żyć. Widzę wybrałeś karierę kontraktora?
- Wiesz, jakoś trzeba żyć
– Lance wyszczerzył się w uśmiechu. – Pracuję jako ochroniarz VIPów z amerykańskiej ambasady. I raczej będę miał co robić.
- Tak, niezły pierdolnik. Dopiero wylądowałem, a już wszyscy chcą mi dokopać. Czuję się, jakbym znowu wrócił co szkoły.
- Jakieś podejrzenia kto to był? Al-Kaida? Ktoś opłacany przez Indie, Rosję lub Chiny? Może miejscowi, którzy nie lubią chłopców Wujka Sama?
- Kto to wie? Prezydent Pakistanu zgodził się na stacjonowanie kontyngentu sił ISAF, aby łagodzić niepokoje wewnętrzne, ale oprócz niego to chyba nikt nas w tym kraju nie lubi.
- Może za Warizistan?
– zapytał Lance nawiązując do ataków bombowych przeprowadzonych przez samoloty bezzałogowe na kryjówki terrorystów.
- Hehe, nie zapominaj też o Abbottabadzie i kropnięciu Bin Ladena. Może z tych powodów, ale nie tylko. Sądzę, że chodzi o też o ogólną niechęć w ingerowanie w losy kraju, który powinien zdaniem ludności być suwerenny i sam radzić sobie z niepokojami.
- Ktoś powinien im przetłumaczyć co tu robicie. Armia Pakistanu dałaby sobie radę ze wszystkim, ale jest uwiązana na granicy z Indiami, a wciąż nierozwiązany konflikt o Kaszmir daje o sobie znać. Mamnun Husajn nie wycofa żołnierzy ot tak, żeby uspokoić ludność w miastach, bo Hindusi mogą zacząć ofensywę.
- A w tym czasie niepokoje rosną. I to nie tylko na terytoriach plemiennych, ale też w metropoliach. Podejrzewam, że kraje ościenne mogą finansować działalność terrorystyczną, albo wspierać bojowników materialnie.
- Tak, przerabialiśmy to w Afganistanie.
- Słuchaj, muszę uciekać. Jakby co, wiesz jak mnie znaleźć. To mój lokalny numer. Do zobaczenia w mniej niebezpiecznych czasach.
- Tymczasem Jimmy.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 06-02-2015 o 17:08.
Azrael1022 jest offline  
Stary 07-02-2015, 16:46   #13
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
Ahh ta Nicole... Czemu ona zawsze musi być tak uparta? – pomyślał, ale czuł się na duchu znacznie lżej po tym jak ustały walki przy samolocie. Wtulił ją mocno do serca obejmując obiema rękami.
- Nie chciałem żebyś tu przyjeżdżała. Jeszcze kilka minut temu sytuacja nie wyglądała dobrze i nie wiadomo było jak się to rozwinie. Ale o tym pogadamy potem, dobrze skarbie?
Wypuścił ją z uścisku, po czym biernie patrzył jak blondynka zbierała świeże materiały od żołnierzy. Nie spodobał mu się sposób w jaki kilku z nich na nią patrzyło, wyraźnie kierując wzrok ku jej dwóm atutom oraz zgrabnym nogom. Żołnierze na misji rzadko mogli oglądać piękne panny, szczególnie w Pakistanie, gdzie spotkanie kobiety bez czadoru graniczyło z cudem. Jeremy doskonale ich rozumiał i nie zareagował w żaden sposób.
Nicole zdążyła przeprowadzić ledwie kilka krótkich wywiadów, gdy na rozkaz oficera została odesłana z powrotem do terminala. Po tej całej strzelaninie wolał nie rozdrażniać żadnych wojskowych, którym stres z pewnością się udzielił, więc jedynie odprowadził ukochaną wzrokiem, przesyłając całusa na pożegnanie.
No nie... Ciekawe ile jeszcze ta wiedźma będzie mnie prześladować? – pomyślał lekko rozbawiony Jeremy. Mimo kilku wolnych miejsc Francuzka usiadła akurat obok tego upiora.
Kilka chwil później zadzwonił telefon dyplomaty. Okazało się, że dzwonią kontraktorzy. Byli już na lotnisku. Jeremy bez trudu ich odnalazł – ciężko było nie dojrzeć dwóch potężnych, brodatych mężczyzn. Musiał teraz pożegnać się z resztą komisji.
- Do zobaczenia – zwrócił się do Niezapominajki. – Właśnie przyjechali po mnie kontraktorzy – pożegnał się bez żadnych czułości. W końcu w pobliżu była narzeczona.
- Panie Dobson, to ja będę już się zbierał. Przyjechali po mnie ci z Blackwater – rzucił krótko do sierżanta.
Ruszył w kierunku brodaczy, wysyłając krótkiego SMS-a do Nicole. Kobieta pojawiła się chwilę po wymienieniu uprzejmości między ukochanym, a ochroniarzami. Lance i Marek wywarli na parze raczej dobre wrażenie. Wyglądało na to, że mieli doświadczenie bojowe. Po załatwieniu formalności cała czwórka ruszyła do samochodu. Wyjście z przyjemnego, klimatyzowanego terminala na okropny upał, jaki panował na zewnątrz, zawróciło Jeremy’emu w głowie. Na szczęście szybko znaleźli się w wewnątrz auta.
Do ambasady było około 20 kilometrów. Attaché nie wiedział jaka jest sytuacja na zewnątrz, ale optymistycznie uznał, że w 25 minut powinni trafić na miejsce. Chciał jak najszybciej wrócić do domu. Potrzebował ochłonąć po ostatnich wydarzeniach. Postanowił poprosić o dzień wolny i wybrać się z narzeczoną na jakiś spacer. Wieczorem pójdą do jakiejś restauracji. A potem będzie czas na przyjemności... – pomyślał uśmiechając się nieznacznie.
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White

Ostatnio edytowane przez del martini : 08-02-2015 o 19:44.
del martini jest offline  
Stary 08-02-2015, 02:27   #14
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Przechodząc pomiędzy resztą psiarni Constance czuła nielichą satysfakcję. Tym razem to ona zwyciężyła w wyścigu po ochłapy, reszta musiała zadowolić się suchymi kośćmi. Każde kolejne zawistne spojrzenie, rzucane spode łba przez członków dziennikarskiej braci stanowiło balsam dla jej duszy. Niektórzy mieli minę, jakby chcieli rzucić się na nią z pięściami i wyrwać aparat - to również bawiło dziennikarkę, choć nie do końca. Znała dziesiątki podobnych historii w których Wielki Wygrany stawał się Wielkim Przegranym w przeciągu kilku chwil i solidnych kopów, na szczęście do podobnych incydentów nie doszło. Bez przeszkód przeciskała się pomiędzy ludzką masą, podążając w kierunku źródełka kofeiny.
- Cześć Conie. Jak leci? - usłyszała za swoimi plecami, gdzieś w połowie wyznaczonej trasy. Obróciła się tylko po to, by ujrzeć nienagannie uśmiechniętego faceta. Dałaby sobie uciąć lewą rękę, że nawet na samym dnie piekła, taplając się we wrzącej oliwie nie straciłby swoich manier - ot wrodzona cecha każdego Brytyjczyka. Nawet pamiętała jak się nazywa. Rob…Robert Harrington. Chyba wylądowali kiedyś razem w barze po jakiejś konferencji prasowej. - Słuchaj, byłaś tam no nie? Pohandlujemy? Przysługa za przysługę. Kopsnij się fotką czy dwiema. Będę ci wisiał przysługę. Co ty na to?
Kobieta zatrzymała się, dusząc w sobie przemożną chęć uraczenia natręta widokiem środkowego palca. Spodziewała się czegoś podobnego, jednak zamiast wymachiwać członkami uśmiechnęła się ciepło i kiwnęła głową.
- Cześć Robbie. Daj mi tylko napić się kawy, lecę z nóg. Na razie nie myśle trzeźw... - nim dokończyła w jej dłoniach wylądował papierowy kubek, ozdobiony masą arabskich szlaczków i wiele mówiącym logo, przedstawiającym brązowe ziarenko. Morneau upiła pierwszy łyk, mrużąc oczy z przyjemności. Co prawda dałaby więcej cukru, ale przynajmniej napoju nie rozcieńczało zbędne badziewie w postaci mleka.
Rob czekał, starając się nie okazywać zniecierpliwienia.Mimo to i tak widziała w jego ruchach typową dla napojonych kofeiną chomików nerwowość.
- Mmm...dobra. Teraz jestem przychylnie nastawiona do twojej prośby. Coś wymyślimy - powiedziała, wręczając mu pusty kubek.
Trzy minuty później mężczyzna z wyraźnie zadowoloną miną ruszył w swoją stronę, ściskając pendrive’a. Skapnęły mu tylko dwa zdjęcia: jedno przedstawiające ochroniarzy i płonącego Globmaster’a, a drugie desant żołnierzy bez żadnych trupów i terrorystów w tle, lecz i tak było to lepsze niż nic, które miał jeszcze przed chwilą. W tym czasie Constance ruszyła ku stacjonarnym komputerom, jako że internet bezprzewodowy na terenie lotniska leżał i kwiczał prosząc o dobicie - nic dziwnego przy tak dużej liczbie użytkowników. Znalazłszy wolną maszynę szybko przeklepała potrzebne materiały i razem ze zdjęciami puściła w obieg. Spełniła swój święty obowiązek, mogła z czystym sumieniem przejrzeć lokalne serwisy. Nim odpaliła pierwszą stronę telefon zaczął piszczeć, domagając się uwagi.
-Taaa? - znów odebrała, nie patrząc nawet na wyświetlacz.
- Hej mała - po drugiej stronie zabrzmiał kanciasty angielski w wykonaniu Ramiza - Słyszałem o jakiejś aferze, jesteś cała?
Kobieta mimowolnie wyszczerzyła się do monitora. Uwielbiała gościa. Nie dość, że mieszkała za darmo pod jego dachem, to jeszcze wynajdywał różne przydatne informacje, ułatwiające jej pracę. Poza tym jego życzliwość momentami obezwładniała.
- Hej. Tak, nic mi nie jest. Właśnie próbuję skorzystać z neta, ale sieć jest tak przeciążona, że wszystko chodzi, jakby chciało a nie mogło.
- Chcesz wrócić do domu? Mogę podjechać na lotnisko jeśli chcesz, to żaden problem. - chłopak jak zawsze tryskał optymizmem.
- Dzięki słońce, nie kłopocz się. Jestem na dwóch kółkach, nie zostawię ich samych. Widzimy się za dwie-trzy godziny. Mogę liczyć na coś do żarcia? - skrzywiła się, przerzucając kolejne strony z artykułami. Mogła się spodziewać podobnych komentarzy. Szkoda, że wszyscy pakole nie mogli być jak Ramiz - świat od razu stałby się pięknym miejscem...i spokojnym.
-I kawę? - ze słuchawki dobiegło ciche parsknięcie.
-Skoro sam proponujesz...wiesz, nie chcę wyjść na niewdzięczną…
-Mhm, jasne - Parskanie przerodziło się w chichot - pomyślę o tym. Trzymaj się i jakby co dzwoń.
- Dobrze tato.
Nim zdążyła odłożyć telefon, ten znów zaczął dzwonić. Zrezygnowana rzuciła okiem na wyświetlacz. Wystarczyła jedna rozróba i od razu wszyscy dostawali białej gorączki. Uczucie rezygnacji pogłębiło się tylko spojrzała kto tym razem się dobija. Z ekranu uśmiechał się do krótko ostrzyżony brunet w skórzanej kurtce, a jego jasnoszare oczy przewiercały kobietę na wylot wywołując dreszcze.
No tak, przecież obiecała że będzie informować o sytuacji na bieżąco...kurwa mać.
Wzięła głęboki oddech i przyjęła połączenie.
- Cześć kochanie, właśnie mia…
- Na litość boską, wreszcie! Dlaczego nie odbierasz?! Chyba chcesz żebym dostał zawału!
- Daniel...
Następne kilka minut minęło na zapewnieniach, że na pewno żyje, nie krwawi, ani nie jest ranna. Za trzecim razem, gdy musiała powtórzyć że na pewno nikt jej nie porwał, siedząca obok blondynka nie wytrzymała. Co prawda próbowała ukryć śmiech nagłym atakiem kaszlu, sztuczka ta nie do końca się jednak udała. Constance spojrzała na nią i uniosła oczy ku sufitowi, na co druga kobieta zareagowała szerokim uśmiechem, oraz wzruszeniem ramion.
- Zrób zdjęcie i mu wyślij. Od razu się uspokoi - doradziła dziennikarce, gdy ta skończyła swoją spowiedź i z odrazą odrzuciła komórkę na blat stolika. Mówiła z silnym francuskim akcentem, czego nie dało się nie zarejestrować. Morneau spojrzała na nią i odpowiedziała płynną francuszczyzną:
- Taaa..zawsze tak jest. Najchętniej widziałby mnie robiącą reportaż o życiu sinic, albo czymś równie, hm...bezpiecznym i spokojnym. Strzelaniny, wybuchy? Pewnie już kombinuje jak mnie ściągnąć na właściwą półkulę.
- Martwi się. Wiesz, to nie jest najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. - blondynka mrugnęła, po czym wyciągnęła dłoń i dodała - Kojarzę cię. NYT, prawda? Nie miałyśmy okazji pogadać do tej pory. Jestem Nicole.
- Constance, ale mów mi Conie. Krócej i jakoś tak mniej sztywno - odpowiedziała, wymieniając uścisk - Jak ci się podoba ten upał? Jest trochę cieplej niż w Waszyngtonie.
- Nie podoba ani trochę, ale i tak to lepsze niż Ameryka Południowa - blondynka uśmiechnęła się - A jak ty to znosisz? Nowy York jest jeszcze zimniejszy.
- I tak jest lepiej niż w Somalii...przynajmniej odkryli już klimatyzację. Długo tu siedzisz? W Pakistanie znaczy.
- Niewystarczająco długo, żeby ogarnąć to miejsce. Jest w ogóle inne niż to co znałam do tej pory. A ty? W którym hotelu sie zatrzymałaś? Powiem, że jestem trochę zaskoczona… gdzie się tak wyuczyłaś francuskiego?
Morneau wzruszyła ramionami, przeciągając się aż zatrzeszczały stawy. Przy okazji rzuciła okiem na scenerię dookoła. Przy strefie ważniaków zaczynało coś się dziać. Pomiędzy morzem głów dostrzegła znajomego brodacza - tego samego, który oberwał w nogę podczas strzelaniny. Najwyższy czas, by zwijać żagle i wracać do upalnej rzeczywistości.
-Ojciec urodził się w Paryżu. Był pisarzem, więc przez większość dzieciństwa zmuszano mnie do czytania jego książek...tak jakoś wyszło. Hotel sobie darowałam, mieszkam kątem u znajomego: taniej, milej i bezpieczniej. Do tego lepiej karmią - domowa kuchnia, normalnie same plusy - wyszczerzyła się, podnosząc tyłek z krzesła - To mi przypomniało, że muszę jeszcze coś załatwić, inaczej będę spać w ogródku.
- Ja też będę się zbierać - Nicole sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej mały, biały prostokącik - Jesteśmy w kontakcie ok? Znam miejsce w którym podają świetne gol gappa. Usiądziemy na spokojnie, pogadamy...a nie tak w biegu.
-Jasne, teraz wszystko tak jakoś na wariata - Constance wyłuskała własną wizytówkę. Chwila rozmowy i zyskała nową, przydatną koleżankę...świetnie. Plan na dzień dzisiejszy został wykonany wzorowo. Wywiadów z żołnierzami nie zamierzała przeprowadzać, przynajmniej nie w tej chwili - brała udział w wystarczającej liczbie podobnych rozmów, by wiedzieć co mogłoby paść z ust marines. Zresztą nie prawda się liczyła, a to co chciał usłyszeć Stary, wraz z resztą zarządu.
Wychodząc z terminalu dziennikarka przeszła jeszcze obok pary uzbrojonych brodaczy. Nie zatrzymywała się, jedynie zwolniła i zapuściła żurawia na dokumenty, którymi kontraktorzy wymachiwali ochroniarzom przed nosem, po czym zdjęła okulary i ostrożnie schowała je do etui.
W domu okaże się, czy udało się wyłapać coś ciekawego.
Goniły ją terminy, a obiecany artykuł nie będzie tak miły i nie napisze się sam.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 08-02-2015 o 02:39.
Zombianna jest offline  
Stary 08-02-2015, 16:56   #15
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
W czasie gdy sanitariusz bandażował rannego Marek skoczył po amunicję do WKMu, podstawę zamówi się przez internet, z zakupów na czarnym rynku trudniej się będzie rozliczyć z księgowością

kiedy wrócił noga rannego była już zabandażowana. Lance odezwał sie
- Mark, te Pakole były całkiem nieźle wyszkolone. To nie przypadkowe palanty, które dostały kałachy na odpuście i poszły sobie postrzelać. Ktoś musiał zapłacić za ich szkolenie, za terenówkę z WKMem, za wyrzutnię rakiet. I przemyśleć wszystko logistycznie. Tak czy inaczej, jakimś fanatykom wyraźnie przeszkadza obecność Amerykanów.

-Na to by wyglądało, ale teraz to i tak nie nasza sprawa musimy jechać odebrać przesyłkę. I tak już zabrało nam to zbyt wiele czasu. Ja prowadzę.

Wsiedli w Toyotę i ruszyli przed wejście do terminala gdzie zatrzymali się na postoju "do 5min"

Wejście na terminal można było porównać z nagłym znalezieniem się na Syberii. Spiekota popołudniowego słońca skończyła się jak ręką odjął, a wchodzących do środka kontraktorów objął przyjemny chłód generowany przez klimatyzatory o potężnej mocy.

Po chwili drogę zagrodziło im dwóch miejscowych ochroniarzy.

Lance spojrzał na ochroniarzy zagradzających mu drogę do Newporta, przewiercając ich wzrokiem. Byli świadomi tego, się stało na pasie startowym i z pewnością gotowi otworzyć ogień do bądź co bądź niecodziennie wyglądających kontraktorów. Mocno ściskali broń w rękach, byli spięci, nerwowi. W takich sytuacjach często wystarczył jeden niewinny bodziec i już ktoś zaczynał strzelać. Styx zatrzymał się na wezwanie i bardzo wolno zaczął podnosić ręce do góry.
- Jestem z firmy Blackwater Worldwide. Zlecono mi ochronę Jeremy’ego Newporta. Sięgnę teraz do kieszeni i wyjmę stosowne dokumenty do kontroli. Zgoda?
Marek nie czekając na odpowiedź ochrony lewą ręką wyciągnął papiery
-jesteśmy z Blackwater, mamy tu Vipa do odebrania.
w czasie kiedy żołnierze sprawdzali papiery wyciągnął telefon
-Panie Newport! pana transport przyjechał.
-Bardzo dobrze. Chyba widzę gdzie jesteście, za chwilę do was podejdę.

- Lance Vernon, Blackwater Worldwide, miło mi – przedstawił się.
-Marek Kwiatkowski.
- Witam serdecznie - uprzejmie przywitał się Jeremy

Mamy samochód przed terminalem. Nie można nazwać go szczytem luksusu, ale jest na miejscowych blachach i dzięki temu nie rzuca się w oczy. odezwał się Lance
- Świetnie, kwestia wygody nie gra roli
- Proszę to założyć – podał parze luźne koszule i kefije kiedy już znaleźli się w pojeździe. – Zakładamy na głowę i związujemy w taki sposób – zaprezentował ubierając swoją. – Teraz proszę zdjąć okulary przeciwsłoneczne i pamiętać o tym, żeby nie wyciągać aparatów fotograficznych podczas jazdy. Miejscowi nie lubią jakim się robi zdjęcia, szczególnie w momentach kiedy handlują bronią lub opium. Poza tym, mały czarny kształt trzymany przy szybie kojarzy się z pistoletem a z 50 metrów nikt nie jest w stanie odróżnić tych przedmiotów. Do ambasady jest jakieś dwanaście mil. Będziemy niedługo.
- Nie jestem amatorem, trochę już w tym kraju pożyłem - poczuł się lekko urażony sposobem w jakim traktował go kontraktor. Aż takim debilem nie jestem, pajacu - pomyślał. Ale chwilę później już mu przebaczył. W końcu Lance był profesjonalistą i nie można było mieć mu tego za złe. - Dobrzę więc, jedźmy - powiedział już znacznie milszym tonem.

Ruszyli autostradą a następnie skręcili w Murree kierując się na północny wschód do Islamabadu. Toyota szybko połykała asfalt. Paczka i jego małżonka podziwiali widoki – malownicze okolice jeziora Rawal oraz majaczące na horyzoncie szczyty gór Margala, stanowiące podnóże Himalajów Pendżabskich. Lance i Mark czujnie lustrowali okolicę, wypatrując niebezpieczeństw czy też jakichkolwiek niezwykłości.
Attache ambasady wydawał się być człowiekiem bywałym, zresztą nikogo innego nie wysłali by na placówkę dyplomatyczną do kraju, w którym aż wrzało. Styks chciał się dowiedzieć czegoś więcej o doświadczeniach Jeremy’ego, a także poznać nieco jego charakter aby móc choć z grubsza przewidzieć, jak będzie się zachowywał w sytuacjach kryzysowych.
-Panie Newport, mówił pan, że bywał już w Pakistanie. Zapewne przed którąś z tych wypraw przechodził pan trening odporności na deprywację sensoryczną i dezorientację? Kto go organizował? - była to ważna kwestia. Po solidnym szkoleniu prowadzonym przez profesjonalistów, człowiek nie miał tendencji robienia głupich rzeczy pod ostrzałem, a także wiedział co robić, gdy zostanie porwany przez ekstremistów.
- Hmm... - dyplomata zawiesił głos - Przechodziłem podstawowe szkolenie zorganizowane za pieniądze rządowe, gdy dostałem propozycję pracy w tutejszej ambasadzie. Co prawda nie było to nic szczególnego, wydaje mi się jednak, że zostałem przygotowany odpowiednio na ewentualne zagrożenia.
Lance miał nadzieję, że nie trzeba będzie sprawdzać stopnia przygotowania Newporta na zagrożenia. Jak to się mówiło, lepiej zapobiegać, niż leczyć. W Islamabadzie trzeba było obejrzeć dom attache, założyć monitoring, sprawdzić mocne i słabe strony konstrukcji a także opracować system zmian i trasy przejazdów do ambasady. Czyli typowa robota ochroniarska - precyzyjna, żmudna, zwykle niedoceniana, lecz prznosząca rezultaty.
Marek przysłuchiwał się rozmowie koncentrując się na prowadzeniu, przestrzeganie kodeksu ruchu drogowego nie było mocną stroną Pakistańczyków wobec czego cały czas wytężał uwagę żeby nie władować się w jakiś wymuszający pierwszeństwo samochód albo motocykl. Przysłuchiwał się rozmowie ale nie brał w niej udziału co najwyżej od czasu do czasu mruknął z aprobatą albo skinął głową
 
Leminkainen jest offline  
Stary 08-02-2015, 19:13   #16
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; Lotnisko; 2017.06.02 godz 13.25; 34*C



Lance "Styx" Vernon, Marek Kwiatkowski i Jeremy Newport




Dzięki profesjonalnemu zachowaniu kontraktorów nerwowa sytuacja z czujnymi, podejrzliwymi i zdenerwowanymi pracownikami lotniskowej ochrony wyjaśniła się dość gładko. Obydwu strażnikom wyraźnie ulżyło, że nie będzie kłopotów z brodatymi, uzbrojonymi, facetami. Zaś konkraktorom ulżyło, że nie trzeba będzie spędzać x - czasu na papierki i dokumenty. Pakistańska biurokracja była chyba ewenementem na skalę światową. Nawet Marek musiał przyznać, że rodzime, polskie biurwy mogłyby tu przyjeżdżać na szkolenia z zakresu uprzykrzania życia społeczeństwu. Zwłaszcza obcokrajowcom ciężko było znosić wszelakie zezwolenia, pozwolenia, licencje, kotnrole, sprawdzanie wiz i paszportów. O ile człowiek siedział w hotelu to jeszcze było nawet fajnie. Ale jak tylko ktoś chciał pojechać gdzieś w inny rejon kraju czy nie daj Boże przedłużyć wizę, zaczynał się cyrk.

Tym razem jednak przez sito dwóch ochroniarzy przeszli sprawnie i mogli dość gładko spotkać się z klientem. Co więcej szybko się okazało, że jego objęta kontraktem narzeczona też tu jest więc mieli komplet.

- No cóż, panie Newport, jeśli uważa pan, że to konieczne... Nalegam jednak by wrócił pan do ambasady razem z nami. Nie mogę panu zagwarantować bezpieczeństwa jeśli oddzieli się pan od naszego konwoju. - rzekł do przewodniczącego komisji z ambasady sierżant Dobson. Wciąż mówił oficjalnym, nienagannym tonem zgodnym z procedurami regulaminem ale Jeremy widział, że nie aprobuje jego decyzji. W jego oczach nie dość, że tracił kontak z najważniejszym członkiem komisji to jeszcze jakby ten jawnie postawił zarzut jemu i jego ludziom, że nie potrafi zadbać o bezpieczeńśtwo czyli wywiązać się ze swoich obowiązków skoro woli jechać z dwoma prywatnymi ochroniarzami. Reszta zespołu, również nie wydawała się zadowolona z tego, że ich lider go opuszcza. Był jednak wyznaczonym na tą misję szefem więc na nic sobie więcej pozwolić nie mogli.



Costance Morneau



Okazało się, że ten świat jest całkiem mały. Gdy się "przypadkiem" przeszła obok ochroniarzy i pary brodaczy, przemknęła jej się w oku jakieś ich legitymacje na których wyłowiła logo "Blackwater". Na więcej jednak nie miała czasu.

Planowała już wychodzić gdy od terminalu skąd zaczynała całą zabawę wraz z resztą koleżanek i kolegów po fachu doszły ją jakiś podejrzane "ochy i achy". Teraz już z tej pierwotnej grupy zostli nieliczni. Uzupełniało ją trochę przypadkowych pasażerów których nie wystraszyła strzelanina oraz pracowników lotniska. Obecnie głównie obserwowali jak przebiega akcja ratownicza strażakom. Gdy Connie przebiła się na miejsce akurat ujrzała jak ci nadal robią swoje ale gigantyczna tylna rampa transportowca jest już otwarta. Przez moment widać było tylko ciemny prostokąt i trochę wydobywającego się z niego dymu. Zaraz potem wyskoczyła ze środka jakaś figurka, stanęła obok rampy i zaczęła machać rękami gestykulując zawzięcie.

Gestykulacja pobudziła jakąś reakcję bo najpierw w ciemności błysnęły światła pojazdu. Dźwięku z tej odległości nie było słychać ale bez trudu można było sobie go wyobrazić jako ryk ożywionego właśnie silnika. Prawie od razu z ciemności nie tyle wyjechał ile wręcz wyskoczył humvee w pustynnym kamuflarzu. Przez rampę prawie przeskoczył by bujając się ostro przy pierwszym podbiciu o wyschniętą trawę lotniska, wzbić jej tuman kurzu i popędzić czym prędzej byle dalej od eksplozyjnego środkowiska. Zaraz za nim wyjechało jeszcze dwa hummery, w podobnym stylu jednak już było wiadomo czego się spodziewać więc aż takiego wrażenia nie robiło to już na widzach.

Za to wrażenie od nowa wzbudził czwarty hummer. Ten bowiem był biernie sunięty przez dużo potężniejszą maszynę która szorowała nim o posadzkę samolotu a potem rampę jak prowizorycznym lemieszem. Terenówka nie była małym pojazdem ale przy dużo większym ośmiokołowym BWP-ie wygladała mizernie. Zaś większej maszynie chyba to zupełnie nie przeszkadzało bowiem niczego nie traciła ze swojej mechanicznej siły i werwy. Raźno rzuciła się ku pochylonej rampie i spychając samochód przed sobą. Ten pchany zaczął w końcu sunąć burtą do przodu i zsuwac się po rampie. Odciążony nagle przód transportera podskoczył nagle i w efekcie grzmotnął czołem od góry, w sunący przed nim samochód. W efekcie uwięziło to mniejszy pojazd pod nim i jechali tak zczepieni razem póki rampa się nie skończyła. Wówczas przyblokowany hammer nie miał wyjścia niż zmienić się w cel do rozjechania dla kilkunastotonowego, opancerzonego monster cara. Stryker przejechał po tym mechanicznym pagórku nieznacznie jedynie zwalniając i nie wyglądało na to by doznał przy tym jakiegoś uszczerbku. W końcu jednak dołączył do uwolnionych trzech hammerów które zatrzymały się przy grupce obserwujących to wszysto żołnierzy i dwóch ciężarówkach które ich wcześniej przywiozły pod drugą maszynę.

Dziennikarka NYT, mogła sobie pogratulować nosa. Miała obfotogafowaną ładną akcję ratunkową amerykańskiego sprzętu w wykonaniu amerykańskich żołnierzy. Na przekór przeciwnościom, atakom, terrorystom, piękny przykład zaradności i generalnie zagrania na nosie tym którzy zaplanowali i przeprowadzili ten atak. Był tylko jeden szkopuł: miała fotki z dość daleka. Za to gdzieś tam, po drugiej stronie lotniska widziała błyskające flesze i sylwetki z optoelektronicznym sprzętem do dokumentacji. Teraz sytuacja trochę sie odwróciła w porównaniu do tego co się działo podczas strzelaniny. Miała fotki i nawet shota ale sytuacja już się zmieniła. Pojawił się materiał na nowy news, co prawda nie było to porównywalne "kalibrem" do strzelaniny ale świetnie się z nią komponowało i uzupełniało.

Więcej ciekawych rzeczy chyba nie zamierzało się tu dziać. No chyba, żeby Gobemaster raczył wybuchnąć... Jakby wybuchł to by było coś! Wybuchy zawsze się ładnie prezentują i są efektowne i przykuwają uwagę i ładnie się prezentują. Jednak obecnie nie było to pewne. Żołnierze zdawali się przegrupowywać i formować w konwój więc chyba też zamierzali opuścić lotnisko. No i czas uciekał jeśli nie chciała nawalić z terminem wysłania materiału.

Odwracając się od barierki widziała wychodzących głównym wejściem z terminala tych dwóch brodaczy z Blackwater i o dziwo atachee prasowego ambasady amerykańskiej oraz tę jej nowopoznaną blondkoleżankę po fachu. Parę pobieżnych gestów czy spojrzeń wystarczyło jej by stwierdzić, że Amerykanin i Francuzka znają się nie tylko z widzenia czy konferencji prasowych.



Islamabad; Ambasada USA; 2017.06.02 godz 15:35; 34*C




Lance "Styx" Vernon, Marek Kwiatkowski i Jeremy Newport




Mimo, że droga początkowo zapowiadała się lekko, co było spowodowane tym, że przy samym lotnisku panowały pustki gdy ludzko - zmechanizowana fala szukająca ucieczki przed niebezpieczeństwem niczym odpływ ruszyła w zbieżnym ku nim kierunku to jednak zaraz niczym fala przypływu natknęli się na falę powrotną. Śpieszyły ku lotnisku głównie służby mundurowe z ambulansami, policją i dodatkowymi jednostkami straży pożarnej jadącym ku lotnisku.

Dodatkowo w całym mieście od razu zarządzono alarm i blokady. To nie było akurat szczególnie trudne bo już od paru tygodni patroli, block pointów i kontroli było co raz więcej. Teraz po prostu jak na zawołanie wszystkie uruchomiono na raz, zwłaszcza przy sektorach i drogach sąsiadujących z lotniskiem. To zaś momentalnie wywołało gigantyczne korki. Zwłaszcza, że samochód z czwórką zagranicznych gości, ubranych na tubylczą modłę z tego tak dobrane środkowisko jak kontraktorzy, dyplomaci i dziennikarze wywoływało szczególne zdziwienie a więc i podejrzenie. Sprawdzano ich dokumenty i słowa za każdym razem. Procedura i trasa do ambasady okazała się być więc wyjątkwo długa i uciążliwa.

Jednak przebieranka jaką zaproponował Lance a Jeremy przystał opłacała się. Dość zwyczajny samochód najemników nie rzucał się tubylcom w oczy tak jak "świecące" z daleka wypolerowane, elegancke maszyny dyplomatów z dyplomatycznymi blachami i oznaczeniami. Zwłaszcza siedzący z przodu dwaj brodacze wyglądali dla mijajacych przechodniów i użytkowników drogi mało egzotycznie. Dało się to odczuć zwłaszcza gdy wjechali w krótszą uliczkę na której musieli zwolnić. Zauważyć się dało tłum. Sami mężczyźni. Dość nerwowo wykrzykujący i gestykulujący. Gdy podjechali bliżej dało się zauważyć tu i ówdzie błysk kałachowatych automatów. Sprawiali wrażenie typowego zarzewia jakiejś demonstracji. Ale kto ich tam wiedział? Jak kałach był prawie w każdym domu rónie dobrze mogli ponarzekać sobie razem na coś tam, postrzelać w powietrze i rozejść się do domów. Tak też sie zdarzało. Teraz w każdym razie zmuszony do wolnej jazdy pickup zaliczył mnóstwo nieprzychylnych spojrzeń od krzyczących i na nich, i do nich, i do siebie nawzajem mężczyzn ale żadna lufa nie została w nich wymierzona i najwyraźniej nie zostali rozpoznani.


---



Mimo więc, nerwów spowodowanych i atmosferą, i zdarzeniami na lotnisku, i ciągłymi kontrolami i samym opóźnieniem bo droga zajęła im ponad dwie godziny ale ostatecznie wyladowali całą czwórką razem w amerykańskiej ambasadzie. Zwłaszcza Jeremy wsród znajomych, czystych i co najważniejsze chłodoznych kontów mógł sie czuć wreszcie swobodnie, bezpiecznie no i jak w domu. Zwłaszcza, że prawie jak za dotknięciem różdżki znikały także dźwięki rozwrzeszczanego, roztrabionego i pogrązonego w gorączce dnia i rewolucji metropolii a witała go prawie cakowita cisza, tak charakterystyczna dla pogrążonych w pracy biurze.

Ledwo przeszli jednak przez próg i zdołali trochę odetchnąć Newport został bez ceregieli wezwanie do starego. Stary czyli Anthony White, który prywatnie pozwalał do siebie współpracownikom mówić per Tony, wyglądał na zdenerwowanego i wściekłego. Biorąc pod uwagę, że był najwyższą cywilną władzą nad amerykańskimi obywatelami w tym kraju w obecnej sytuacji nie było się co dziwić jego zachowaniu.

- Siadaj. Wody? Napij się, przyda ci się. - rzucił krótko wskazując na stojące przy stole krzesło. Oprócz niego po pokoju łaził Adams i nawijał coś intensywnie przez telefon, Mike Brandon który był specem od łączności i Emil Johanson który był atachee wojskowym czyli był oficjalnym szefem amerykańskichszpiegów w tym kraju. Wszyscy zdawali się być pochłonięci swoja działką i jedynie skinieciami głowy czy machnięciem przywitali speca od wizerunku.

- Czemu się oddzieliłeś od reszty? To nie wygląda dobrze... A pownni szczególnie tobie zależeć, na tym byśmy dobrze wypadali. Pracujemy w zespole Jeremy a nie osobno. Nie lubimy indywidualistów. Work team Jeremy, work team. I wizerunek nas i naszego kraju. Nie zapominaj o tym nawet w takiej chwili. Zwłaszcza w takiej chwili. - zaczął White krótko nie bawiąc się w gierki i patrząc wyczekująco na podwładnego. Najwyraźniej nie był zachwycony jego postawą. Również jednak nie był to główny punkt jego wezwania tutaj.

- Co tam się stało? Reszta jeszcze tu jedzie. Jest normalnie jak w ewakuacji Sajgonu. Prawie. Co za syf... - rzekł nawiązując do urosłej wręcz do miana współczesnego symbolu, przeprowadzanej w chaotycznej atmosferze nacierających komunistów ewakuacji amerykańskiej ambasady w '75. Pokręcił przy tym głową i pocierając ze zmęczenia skronie. Nie wyglądał zbyt budująco. Zmęczony, spocony i zestresowany starszy od Newport'a mężczyzna naprawdę wygladał na chorego. A podobno cierpiał na wrzody co przy tym zawodzie jakoś rzadkością nie było. Słuchał co pierwszy naoczny świadek z komisji który wrócił z lotniskowych wydarzeń ma do powiedzenia. Oczywiście był też zaciekawiony osobistym odbiorem doświadczonego w sprawach prasy i Bliskiego Wschodu dyplomaty oraz co ma do zaproponowania wględem oświadczeń. W końcu we dwóch musieli naszykowac jakieś oficjalne oświadczenie dla prasy, rodaków i reszty świata jakie powinien złożyć juz sam abmbasador czyli White.

- Dobra a teraz słuchaj bo to nie koniec syfu. Pamiętasz ten zaginiony śmigłowiec z rana? Znalazł się. Tak jakby. Mamy fotki, nie pytaj skąd. Sam zobacz. - rzucił ku niemu jakąś teczkę. Po otwarciu widać było rozbitego Chinooka w barwach USAF. Zdjecie było zrobione z góry, pewnie z samolotu, drona albo nawet z satelity. - To nie wszytko. Otóż... Okazuje się, że na pokładzie było... Hmm... Jak to sprecyzować Emil? - zwrócił się do szperającego w swoim lapie chudego faceta w okularach.

- Pewnie urzadzenie. Którego nie powinno tam być. Właściwie nie powinno go być w tym kraju. Właściwie w ogóle nie powinno opuścić terenu kontynentalnych Stanów. Właściwie to w ogóle nie powinno istnieć. A właściwie to nie istnieje. A tak w ogóle to jakie było pytanie? - zwróćił się do nich na końcu z bladym uśmiechem Johanson. - Ogólnie ze względu na dobro kraju zostały wysłane myśliwce do zbombardowania wraku. Już tam lecą. Niszczenie wraków by ich aparatura nie dostała się w rece wroga jest standardową więc to nic dziwnego. Jeśli zdążymy to wybuch zatrze wszelkie ślady. - rzekł z dejmując okulary i przecierając je chusteczką. Następnie założył je i kontynuował dalej.

- Ale minęło prawie dwanaście godzin. Ktoś ciekawski mógł już sie pofatygować do środka i narobić smrodu. Zwłaszcza, że nie wiemy co z zalogą. Na razie nikt się nie zgłosił z rządaniem okupu ani nie nawiazali kontaktu z żadną sojusznicza jednostką. Zkładamy więc na tą chwilę, że zginęli podczas katastrofy. Tak to obecnie wygląda. - rzekł Emil najwyraźniej kończąc swoje sprawozdanie.

- Otóż to, dziękuję Emil. - White ponownie przejął pałeczkę. - Tu wkraczasz ty do akcji Jeremy. Będzie baaaardzooo ale to baaardzooo źle, jeśli się wyda, że mieliśmy tego smroda na terenie najważniejszego sojusznika w regjonie bez uzgadniana tego z nim. Twoja działka jak sprawę załatwisz. Ale Ameryka nie może być powiązana z takimi brudami. Tak urób opinię publiczna i te dziennikarskie hieny, żeby w najgorszym razie brali to za zwykłą katastrofę zabłąkanego śmigłowca. W górach i na pograniczu to nie taka rzadkość. Jeśli się pojawią jakieś rządania okupu to standardowa procedura na takie okazje. Póki co pozstaje to jako poboczny wątek, tego co się działo na lotnisku. To co, chcesz coś jeszcze spytać czy możemy zacząć pracę nad oświadczeniem w sprawie tych wydarzeń na lotnisku? - spytał podnosząc kubek z woda i czekajac na reakcję podwładnego.

- Tony, ambasador rosyjski na linii... - Adams wtrącił się do ich rozmowy z wyciągniętym telefonem. White przeprosił na chwile i odebrał telefon. Sądząc z rozmowy jego rosyjski odpowiednik zapewne składał wyrazy ubolewania i współczucia. Było to o tyle pocieszające, że w języku dyplomacji oznaczało to, że Moskwa przynajmniej oficjalnie potępia zamach i wyrzeka się współudziału w nim. Słuchając tej wymiany zdań Jeremy miał czas na przemyślenie nowych rewelacji.


---



Lance, Marek którego najczęściej wołano jako Mark, oraz francuzka dziewczyna ich klienta mieli dość czasu by rozgościć się w pokoju gościnnym ambasady. Prawie od razu dało się znać, że Nicole nie jest tu po raz pierwszy bo ze starszą, pulchna recepcjonistką była na ty i bez przedstawiania mówiła jej Alice. Jednak obie wzięły na siebie obowiązki gospodyni i doć szybko pojawila się na stoliku i kawa, i herbata, i cola, i krakersy a orzeszki chyba stały tu w standardzie. Do tego przy ścianie stał automat ze słodyczami i napojami. Jednak chyba Jeremy'ego wcięła firma na amen bowiem człowiek zdążyłby wypić herbatę ze dwa razy a kolesia nie było i nie było.

Przy okazji jednak nasłuchali się i naoglądali i wiadomości i neta i radia. Atak na amerykański samolot transportowy, jego ostrzał podczas podchodzenia do lądowania, potem szaloną jazdę dwóch ciężarówek z żołnierzami widać było na wszystkich kanałach. Tylko w newsach firmowanych przez NYT widać było wyraźnie pokrwawiony kokpit samolotu, strzelajacych amerykańskich żołnierzy i dwójkę brodatych facetów strzelających się samotnie z tuzinem terrorystów. Widząc to na twarzy blondynki pojawił się wyraz zrozumienia gdy skojarzyła kto ją odwiózł z lotniska.

Założyła jedna zgrabną nogę na drugą jeszcze zgrabniejszą, wyjęła dyktafon, spytała czy może nagrywać no i była gotowa wysłuchać opowieści dwóch dzielnych kontraktorów. Była ciekawa jak sie tam znaleźli i tam przy lotnisku, i w ogóle w Islamabadzie, jak im się pracuje w Blackwater, co robili wcześniej, kogo podejrzewają i ten zamach, jak jako profesjonaliści go oceniają. W końcu i tak czekali na Jeremy'ego więc mieli czas. Szczerze mówiąc urokowi niebieskookiej, ładnej blondynki o łagodnym i ciepłym głosie ciężko było się oprzeć. A faktycznie czekali i niewiele innych mieli alternatyw do spędzania czasu we trójkę.




Islamabad; dom Ramiz'a; 2017.06.02 godz 15:35; 34*C



Costance Morneau



Droga do domu życzliwego tubylca przedłużała się niepomiernie. Na pustej drodze maszyna dziennikarki mogłaby pewnie osiągnąć cel w 20 min, może nawet 15... Ale ledwo wyjechała z lotniska prawie od razu wpadła w objęcia skwaru i korka jaki wytworzył się przed punktami kontrolnymi. Co prawda pomiędzy nimi mogła nadrobić lawirując pomiędzy samochodami i tuk tukami ale przy blokadach znów była stopowana. A nerwowe ruchy bronią policjantów nie nastrajały zbyt optymistycznie. Ponadto mijając jedną blokadę często już na widoku była następna. Nieco czasu zaoszczędziła lawirując pomiędzy znajomymi już trochę uliczkami ale i tak powrót zajął jej ponad godzinę.

W domu powitał ją Ramiz który jak chyba większość Pakistańczyków swoich gości uważał za świetość i martwił i troszczył i dbał o nich szczerze. Powitały więc ją biel wyszczerzonych, w szczerym uśmiechu zębów ciemnoskórego mężczyzny.

- Connie... Ty tak więcej nie rób... Co sąsiedzi sobie pomyślą? Pomyślą, że o ciebie nie dbam. Dzwonił do mnie ojciec i pytał o ciebie. Musiałem się tłumaczyć czemu cię zostawiłem samą. Jak tak będziesz robić to wyjdzie, że nie umiem o ciebie zadbać. Stracę twarz. Następnym razem pojadę z toba dobra? - dodał po pierwszej radosnej reakcji. Mówił niby żartem ale była obyta w pakistańskiej kulturze na tyle by wiedzieć, że coś normalnego na Zachodzie tutaj mogło być powodem upokorzenia jej gospodarza. To, była kolejna specyficzna cecha miejscowych. Z jednej strony bez problemów przyswajali sobie nwinki czy mentalność Zachodu a z drugiej na co dzień jednak zwyczajowo trzymali się tradycji. Czasem efekty były zabawne, czasem meczące czy irytujące a czasem groźne. Dla większości obcokrajowców stanowiły mętne tło budzące niepweność co do czytelności zachowań i odbioru miejscowego społeczeństwa

Straciła na dojazd mnóstwo czasu. Teraz więc musiała klikać w klawiaturę jak szalona jeśli miała się wyrobić na czas z materiałem. Gdy klikneła w końcu przycisk "wyślij" mogła wreszcie przeszukać sieć i neta by porównać swój material do konkurencji. Z dumą musiała przyznać, że zarówno pierwszy shot jak i obecny materiał, zwłaszcza dzięki fotkom prezentował się zdecydowanie ponadprzecietną. Docenił to sam Zimmermann bo zaraz pewnie po przeczytaniu wysłał jej krótkiego sms: "Co tak późno? Bardzo dobre. Pracuj dalej. Nie odpuszczaj.". Czyli całkiem wylewna pochwała z jego strony.

Okazało się, że żołnierze w konwoju poprzedzanym i kończonym przez wozy pakistańskiej armii i policji przedarły się w końcu przez miejskie korki i dotarły do koszar. Wszyscy czekali na oficjalne oświadczenie ambasadora White'a który raczej powinien skomentowac te zajście osobiście. Kto wie, może nawet sam prezydent się wypowie. W necie wprost niektórzy odbierali ten atak jak drugie WTC. Ogólnie póki nie było oficjalnego oświadczenia narastała stopniowa histeria i podejrzliwość gdzie wszyscy oskarżali wszystkich a teorie spiskowe się powtarzały, klonowały i zamierały na różnorakich stronach, komentach i blogach. Chaos w sieci, wywołany niepwenością rósł prawie z kazdym kwadransem.

Jednym z ciekawszych wypowiedzi było oficjalne oświadczenie ambasadora rosyjskiego, który wyraził ubolewanie z powodu ataku na amerykańskich żołnierzy, kondolencję z powodu zabitych oraz wyraził chęć współpracy i wszelakiej pomocy dla Amerykanów. Aby wyrazić solidarność obu mocarstw publicznie zaproponował oficjalne spotkanie dziś wieczorem obu ambasadorów.

Znawcy tematu tacy jak Connie musieli przyznać, że facet był nie w ciemię bity. Ale w końću szefem zagranicznej placówki rzadko zostawał dureń. Oświadczenia i jego treści można się było spodziewać. Każde państwo którego ambasada lub rząd nie wyraziłby czegoś podobnego zostałby na arenie międzynarodowej uznany za amerykańskiego antysojusznika lub wręcz za współorganizatora zamachu. Chęć pomocy była dosć dwuznaczna. Z jednej strony każde państwo uchodzące za mocarstwo wolało udzielać pomocy niż ją odbierać bo było jakby oficjalnym podważeniem silnej pozycji w regionie a z drugiej odrzucenie było mało taktownym rozwiązaniem. Jednak propozycja wieczornego spotkania było mało standardwoym trikiem i budziło zastanowienie.
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 09-02-2015 o 18:03. Powód: Poprawki i literówki
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-02-2015, 11:58   #17
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Artykuł poleciał na właściwą stronę globu nim minął wyznaczony termin. Morneau ziewnęła i odkleiła się od komputera, przecierając piekące jak wszyscy diabli oczy. Ruscy coś knuli, ale po nich niczego innego człowiek nie mógł się spodziewać. Z drugiej strony gdyby to ich misję pokojową zaatakowano, amerykańska ambasada wystosowałaby podobne oświadczenie. Rozsądek podpowiadał, by przyjąć oferowaną pomoc, lecz wiązałoby się to z przyznaniem do słabości, a które mocarstwo z uśmiechem na ustach ogłosi oficjalnie iż potrzebuje pomocy mocarstwa, o zgrozo!, konkurencyjnego? Honor, niezależność, bezpieczeństwo, czy nadmuchane do granic możliwości ego - ciekawe co wygra?
- Ramiz, jesteś wolny wieczorem? - kobieta rzuciła głośno do swojego gospodarza, krzątającego się gdzieś po domu. Wciąż pamiętała o tym, co powiedział gdy wróciła. Miejscowi mieli dziwny kodeks, pokręcony momentami i doprowadzające przeciętnego biała do szewskiej pasji, jednak brużdżenie Mirzie nie zaliczało się ani do rzeczy koniecznych, ani opłacalnych.
Skoro już musiał się z nią szwendać, niech przynajmniej robi to na jej warunkach.
- Jasne, a co potrzeba? - usłyszała gdzieś z okolic kuchni.
- Ambasador ruskich zaproponował jankesom oficjalne spotkanie dziś wieczorem. Ciekawe, czy pojawi się White osobiście, czy znów wyśle tego całego Newporta. Po tym całym lotniskowym rabanie nie powinien wyręczać się płotką, nieważne jak chory by nie był...coś mi tu śmierdzi, no nic. Zobaczymy - westchnęła.
- Tym bardziej jadę z tobą. Co dwie pary oczu...i tak dalej.
Dziennikarka wstała powoli, przeciągając się aż zatrzeszczały stawy. Może i chłopak miał rację? Gdyby był z nią na lotnisku bez problemu ogarnęliby zarówno płonącego Globmaster’a jak i transporter, a tak Constance zmuszona była sięgnąć po telefon i napisać krótkiego smsa do Harringtona z zapytaniem o ewentualny deal. Tak to działało w tym świecie - przysługa za przysługę, a angol był jej coś winien. Co prawda nie liczyła na materiał pierwszej klasy, ale i tak nic nie szkodziło spróbować. Dodała też wzmiankę o ewentualnym wyskoczeniu na piwo jak ”za starych, dobrych czasów”. Z tego co pamiętała, całkiem dobrze się im gadało. Rozmowa z kimś posługującym się językiem angielskim bez jakichkolwiek wschodnich zaśpiewów zawsze stanowiła coś pożądanego, szczególnie na podobnym wypizdowie jak to.
Przynajmniej mają klimatyzację-kobieta zaśmiała się w duchu, przypominając sobie Mogadiszu, wraz z jego upałami, hordą much i nielicznymi wygodami dostępnymi na dobrą sprawę tylko w hotelach-twierdzach dla bogaczy...czyli tam, gdzie Morneau spędziła może pięć procent całego pobytu. Nie od dziś wiadomo było, że najlepszego materiału nie zdobywa się siedząc na czterech literach.
- Co z tą kawą? - spytała wtaczając się do kuchni. Zatrzymała się zdziwiona widząc, że zamiast parującego kubka z czarnym naparem, mężczyzna trzyma rozłożony koc.
- Nie ma więcej kawy dla ciebie, przynajmniej nie teraz. - odpowiedział
- Jak nie teraz, to kiedy? O co ci chodzi?
- O to - ruchem brody pokazał gdzieś po lewo za plecami dziennikarki.
Obróciła głowę we wskazanym kierunku i prychnęła rozbawiona. Z wiszącego nad komodą lustra spoglądało na nią jej własne odbicie: rozczochrane, blade, o przekrwionych, podkrążonych oczach i złośliwym grymasie, który pojawiał się automatycznie na drobnej twarzy, gdy kobieta przekroczyła magiczną barierę między światem żywych, a reanimowanych kofeiną.
- Dobra...łapię aluzję - burknęła ulegle i krzyżując ręce na piersi dała zarzucić sobie na ramiona barwną płachtę.
- Spróbuj się przespać. Obudzę cię za dwie godziny - Ramiz pchnął ją w kierunku pokoju i widząc, że chce coś powiedzieć uniósł dłoń i dodał szybko- albo wcześniej, jeśli będzie trzeba. Trzymam rękę na pulsie, nie martw się. Robimy w tym samym fachu, pamiętasz?
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 14-02-2015, 15:12   #18
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
Nie ma się co oszukiwać. Swoją decyzją Jeremy zawiódł wiele osób, w tym Niezapominajkę, na której mu zależało. Zdecydowanie kobietą jego życia była Nicole, ale Monicę traktował prawie jak przyjaciela. W każdym razie - co się stało już się nie odstanie. Wyszedł na egoistę i tchórza, ale miał na głowie teraz znacznie ważniejsze sprawy. Siedział naprzeciw rozzłoszczonego Tony’ego.
- Siadaj. Wody? Napij się, przyda ci się.
- Chętnie – skinieniem głowy przytaknął Newport.
- Czemu się oddzieliłeś od reszty? To nie wygląda dobrze... A powinni szczególnie tobie zależeć, na tym byśmy dobrze wypadali. Pracujemy w zespole Jeremy a nie osobno. Nie lubimy indywidualistów. Work team Jeremy, work team. I wizerunek nas i naszego kraju. Nie zapominaj o tym nawet w takiej chwili. Zwłaszcza w takiej chwili.
- Zdaję sobie sprawę, że nie wyszło to najlepiej. Gdyby jednak Szef zobaczył sytuację na zewnątrz... Demonstranci wymachujący kałachami... Mogłoby być niebezpiecznie. Nie chcę tu stawiać siebie jako jakąś ważną osobistość, ale nie ma co ukrywać, że byłem dziś szczególnie narażony. Mielibyśmy niezłego klopsa, gdyby uprowadzono przewodniczącego komisji.
- Chciałbym tylko, żebyś takie sprawy na przyszłość uzgadniał ze mną. W każdym razie mniejsza z tym. Opowiedz mi co tam się stało? Reszta jeszcze tu jedzie. Jest normalnie jak w ewakuacji Sajgonu. Prawie. Co za syf... – Szef wyglądał już nieco spokojniej. Jeremy jednak wyczuł niepokój w jego głosie. Musiało być jeszcze coś na rzeczy, zaraz pewnie okaże się co.
- Nasi chłopcy zostali ostrzelani przy lądowaniu. Pakole rozstawili się na drodze poza lotniskiem. Sytuacja była gorąca, szczęśliwie walka trwała krótko i samolot wylądował bezpiecznie. Oczywiście media nie zapomniały o nas, więc wydałem oświadczenie. Musimy pogadać z Pakistańczykami – powinni zwiększyć liczbę brygad antyterrorystycznych i funkcjonariuszy policyjnych w stolicy. W oficjalnym oświadczeniu musimy podkreślić jak ważna jest walka i z terroryzmem i zaapelować do Pakistańczyków o odcięcie się od takiej działalności i wierność prawowitym władzom. Mieszkańcy Islamabadu są w tej chwili podzieleni i trzeba przekonać tych po naszej stronie o słuszności sprawy. Nie możemy oddać ulic terrorystom! – ostatnie zdanie Jeremy prawie wykrzyknął. Widać było na kilometr, jak jest przejęty, a co bardziej spostrzegawczy mogli dojrzeć w jego oczach pragnienie zemsty.
- Dobra, plan działania uzgodnimy później. A teraz słuchaj bo to nie koniec syfu. Pamiętasz ten zaginiony śmigłowiec z rana? Znalazł się. Tak jakby. Mamy fotki, nie pytaj skąd. Sam zobacz – Jeremy przejrzał pobieżnie zdjęcia. - To nie wszytko. Otóż... Okazuje się, że na pokładzie było... Hmm... Jak to sprecyzować Emil?
- Pewne urzadzenie. Którego nie powinno tam być. Właściwie nie powinno go być w tym kraju. Właściwie w ogóle nie powinno opuścić terenu kontynentalnych Stanów. Właściwie to w ogóle nie powinno istnieć. A właściwie to nie istnieje. A tak w ogóle to jakie było pytanie? - zwróćił się do nich na końcu z bladym uśmiechem Johanson. - Ogólnie ze względu na dobro kraju zostały wysłane myśliwce do zbombardowania wraku. Już tam lecą. Niszczenie wraków by ich aparatura nie dostała się w ręce wroga jest standardową więc to nic dziwnego. Jeśli zdążymy to wybuch zatrze wszelkie ślady. Ale minęło prawie dwanaście godzin. Ktoś ciekawski mógł już się pofatygować do środka i narobić smrodu. Zwłaszcza, że nie wiemy co z załogą. Na razie nikt się nie zgłosił z żądaniem okupu ani nie nawiązali kontaktu z żadną sojusznicza jednostką. Zakładamy więc na tą chwilę, że zginęli podczas katastrofy. Tak to obecnie wygląda.
- Otóż to, dziękuję Emil. - White ponownie przejął pałeczkę. - Tu wkraczasz ty do akcji Jeremy. Będzie baaaardzooo ale to baaardzooo źle, jeśli się wyda, że mieliśmy tego smroda na terenie najważniejszego sojusznika w regionie bez uzgadniana tego z nim. Twoja działka jak sprawę załatwisz. Ale Ameryka nie może być powiązana z takimi brudami. Tak urób opinię publiczna i te dziennikarskie hieny, żeby w najgorszym razie brali to za zwykłą katastrofę zabłąkanego śmigłowca. W górach i na pograniczu to nie taka rzadkość. Jeśli się pojawią jakieś żądania okupu to standardowa procedura na takie okazje. Póki co pozostaje to jako poboczny wątek, tego co się działo na lotnisku. To co, chcesz coś jeszcze spytać czy możemy zacząć pracę nad oświadczeniem w sprawie tych wydarzeń na lotnisku?
- Niedobrze, niedobrze... Nadal nie wiemy czemu rozbił nasz Chinook. Nasi piloci są dobrze wyszkoleni na wszelkie ewentualności. Według mnie to nie mógł być zwykły wypadek. A jeśli to nie był zwykły wypadek, to z pewnością ktoś niepożądany zdążył już odwiedzić naszego choppera... Kurwa mać, bo za mało mamy kłopotów! – Jeremiemu rzadko puszczały nerwy. Przeklinał od święta, głównie w sytuacjach poirytowania. Ale przy ambasadorze zdarzyło mu się to po raz pierwszy. – Dobrze więc – westchnął – zabierzmy się za to oświadczenie.
- Tony, ambasador rosyjski na linii... – przerwał rozmowę Adams.
Jeremy wskazał na siebie, potem na drzwi, dając w ten sposób znać Tony’emu, że zaraz wróci. Postanowił poinformować narzeczoną i kontraktorów, że trochę mu się jeszcze zejdzie. W końcu nie było sensu w czekaniu nie wiadomo jak długo na dyplomatę. Może Nicole będzie chciała wrócić do domu?
Całą trójkę zastał przy krakersach i coli.
- Prawdopodobnie zostanę tutaj jeszcze chwilę. Mamy bardzo dużo spraw do załatwienia. Będę z wami w kontakcie, jakby co – rzekł i zniknął tak szybko, jak się pojawił.
Jezus Maria, pierdylion oświadczeń, rozmów, kłopotów... Dawno nie mieliśmy takiego mętlika. Jeśli chodziło o wydarzenia na lotnisku, Jeremy wiedział, że nie uniknie się rozlewu krwi. Dlatego trzeba zmobilizować jak najwięcej osób po naszej stronie. Trzeba zagrać w taki sposób, żeby Pakistańczycy zrozumieli, jak niebezpieczni są terroryści i uświadomili sobie o tym zagrożeniu. Wtedy na ulice powychodzi więcej kontrmanifestantów i dojdzie do małych zamieszek. To odciągnie uwagę publiczną od wydarzeń z Chinookiem. Prasę zadowoli prawdopodobnie wiadomość, że nastąpiła awaria systemu hydraulicznego, która przy niekorzystnych warunkach pogodowych spowodowała wypadek. Taką damy wstępną diagnozę – pomyślał.
Jeremy nie mógł przepuścić takiej okazji jak spotkanie z Rosjanami. Była to szansa na zaistnienie w świecie dyplomacji. Musieli omówić kwestię ostrzelania samolotu i poprosić o współpracę wywiadów w tym rejonie. Była to kwestia konieczna w obliczu międzynarodowego konfliktu. Najlepiej będzie utrzymać to spotkanie w jak największej tajemnicy. Prasie wystarczy oświadczeń na ten dzień. Teraz trzeba się zabrać za pracę wraz Tonym.
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White
del martini jest offline  
Stary 15-02-2015, 14:02   #19
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
//pisane z Pipboy'em i Leminkainenem

Marek przyjrzał się dziewczynie po czym zaczął krótko i nie wdając się zbytnio w szczegóły
-Byliśmy w pobliżu lotniska służbowo. Zajmujemy się ochroną vipów, a obecnie w związku z napiętą sytuacją nasze usługi są w Islamabadzie bardzo pożądane. Pracuje nam się dobrze nie ma powodów do narzekań. Wcześniej byłem komandosem w polskiej armii ale oberwałem i z moją nogą nie przeszedłbym ponownie testów sprawnościowych, na szczęście mój obecny pracodawca nie oczekuje marszobiegów na 40km. Więc oto jestem.

- Rozumiem. -
odrzekła zgrabna blondynka - A jak pan, na podstawie swojego bogatego doświadczenia wojskowego ocenia przygotowanie i postawę sprawców tego napadu? - Nicole kontynuowała swój wywiad tym razem zwracając się bezpośrednio do Polaka skoro zabrał głos pierwszy.

- Odnieśli efekt, sporym kosztem własnym, na który byli gotowi. Wygląda na to że rozpoznali teren i znaleźli słaby punkt w obronie lotniska z którego mogli położyć ogień na samolocie a ochrona lotniska potrzebowała dużo czasu na dojazd. Przypadek chciał że akurat my tamtędy przejeżdżaliśmy.

- Czy uważa pan więc, że lotnisko było niewystarczająco zabezpieczone? Czy dzięki sprawniejszej organizacji ochrony atakowi dałoby się zapobiec lub zminimalizować jego skutki? Jakie środki by pan, jako profesjonalista, doradził aby taka sytuacja się nie powtórzyła?
- Wokół lotniska nie ma nawet właściwie skonstruowanego i odpowiednio wysokiego płotu zabezpieczającego przed wtargnięciem niepożądanych osób na pas startowy, więc nie możemy mówić nawet o względnym bezpieczeństwie samolotów
- wtrącił się Lance. - Dodatkowo przydało by się kilka punktów obserwacyjnych w strategicznych miejscach i lepszy monitoring. A poza tym kilkunastu profesjonalistów, ludzi znających się na rzeczy, do zarządzania całą ochroną i wdrażania odpowiednich planów działania na wypadek niebezpiecznych sytuacji. Podejrzewam, że lotnisko niedługo dostanie się pod kontrolę wojska, jeżeli niepokoje społeczne się utrzymają.

Następnie blondynka obdarzyła Vernona długim spojrzeniem niebieskich oczu i zadała kontraktorowi jakieś pytanie, ale miała nogi zbyt długie, żeby Lance mógł natychmiast skupić się na udzielaniu odpowiedzi. Po chwili jednak jej słowa doszły do właściwych partii mózgu i był w stanie je przetworzyć a następnie się odezwać.
- Kilkanaście lat służyłem w Marines. Jak miałem wolne to pomagałem ojcu w robocie – był gliną a dorabiał jako ochroniarz VIPów. Nauczył mnie kilku sztuczek, pozwolił bawić się nowoczesnym sprzętem, sporo mnie nauczył. To, w powiązaniu z doświadczeniem i wyszkoleniem wyniesionym z wojska sprawia, że jestem cennym nabytkiem dla Blackwater. Firma zajmuje się ochroną osób i mienia, ale to nie jedyny obszar działalności. Prowadzi też szkolenia strzeleckie, udostępnia strzelnice, produkuje pojazdy opancerzone, samoloty i helikoptery, trenuje psy do wykrywania ładunków wybuchowych oraz zajmuje się konstruowaniem budowli na terenach niebezpiecznych. W ostatnich latach wynajmuje nawet jednostkom specjalnym niemal dwustustopową łódź do ćwiczenia desantu na pełnym morzu i odbijania jednostki z rąk porywaczy – Lance zrobił pauzę. Blondynka nadal patrzyła na niego z zaciekawieniem na twarzy, z którym bardzo ładnie wyglądała. Nawet, jak było tylko udawane.
- W Blackwater pracuje się dobrze. Płacą właściwe stawki i w terminie, robota dla ambitnych – wymagająca, niebezpieczna i momentami naprawdę trudna. Ale daje dużo satysfakcji. Media i ONZ nie prezentują pracy kontraktorów w dobrym świetle i mają ku temu swoje powody. Misje prowadzone przez ONZ są nierentowne, organizacja przegrywa na całej linii wyścig z firmami ochroniarskimi – bardziej się opłaca wynająć doświadczonych kontraktorów z własnym sprzętem, niż brać jakichś chłopków-roztropków zaraz po szkoleniu wstępnym i kombinować dla nich broń, pojazdy i software…
- Software?
- Wszystkie przedmioty potrzebne żołnierzom, a niebędące bronią – mundury, siatki druciane, nożyce do cięcia blachy i tak dalej. Cokolwiek by to nie było – w strukturach ONZ-owskich najczęściej zostaje rozkradzione przed zakończeniem misji. Inna sprawa to obraz Balckwater w mediach. Zbyt często piszą o nas dziennikarze nie rozumiejący czym się zajmujemy. Kontraktor nie jest płatnym mordercą, a ochroniarzem. Nie żyje z eksterminowania wroga, ale z zabezpieczania działania głównej armii oraz administracji. Bez kontraktorów nie prowadzi się już obecnie wojen, a potrzeba ich naprawdę wielu, bo wśród nas są nie tylko byli żołnierze, ale też kucharze, kierowcy, mechanicy, informatycy czy księgowi. Ich wszystkich Pentagon musi zatrudnić, aby skutecznie prowadzić działania wojenne czy stabilizacyjne. Jednakże image pracownika Blackwater to nadal najemnik, pies wojny, bezlitosny zabójca. Większość z nas potrafi zabijać, fakt, ale jak już wspomniałem – robimy to aby inni mogli żyć.
- Wszyscy mówią na firmę Blackwater, czy nie nazywa się obecnie inaczej?
- W rzeczy samej, teraz to Academi, przedtem Xe i Blackwater Worldwide. Jednak zarówno w mediach jak i w pamięci ludzi zachowała się pierwotna nazwa i oficjalne są używane tylko na papierach firmowych.

- A jakie konkretnie zadanie mają panowie w tej chwili? I jak znaleźliście się na lotnisku? Czy ten bandaż na pana nodze oznacza, że został pan ranny? Czy uważacie, że prywatne firmy ochroniarskie mogą wypełnić zadania przeznaczone dotąd z reguły narodowym kontyngentom przysyłanych na misje?


- Konkretnie, to ochraniamy jakiegoś… Jeremy’ego Newmana... czy Newporta? Nie mogę zapamiętać... - Lance bezczelnie wyszczerzył zęby w uśmiechu. -A bandaż na mojej nodze to faktycznie rezultat ostatniej strzelaniny. Zdarza się w tym zawodzie.
Kontraktorów jet wciąż za mało, aby realizować zadania regularnej armii. Oczywiście, w przeszłości prywatne armie wpływały na losy państw afrykańskich, udając narodowe siły zbrojne jakiegoś kraju czy po prostu działając oficjalnie jako najemnicy walczący o ropę, diamenty czy uran, jednak pamiętajmy o skali takich działań - zaangażowanie tych jednostek było daleko mniejsze niż np. sił ISAF w Afganistanie.


Po jakimś czasie, spędzonym bądź co bądź w bardzo miłym towarzystwie, wrócił Newport. Lance zaczął omawiać z nim kolejne posunięcia. Niegłupim pomysłem było załatwienie attache i jego narzeczonej dopasowanych kamizelek kuloodpornych. Nie ochroni to ich przed ajdikiem ani RPG, ale przed przypadkową kulą jak najbardziej. Nie będą mogli za szybko biegać, ale coś za coś. Zdejmowanie wymiarów zapowiadało się interesująco, jednak okazało się że Nicole doskonale zna swoje, więc Lance opasał miarką jedynie Jeremy’ego, spisał wyniki i zadzwonił do majora, aby złożyć zamówienie. W międzyczasie okazało się, że Rosjanie zapraszają na wizytę i zamiast upragnionego odpoczynku, trzeba będzie podjechać do ich ambasady. Nie było to daleko, niecała mila w linii prostej, jednak Lance nie zamierzał jechać najkrótszą drogą. Jeżeli ktoś wiedział w jakim miejscu i o której będzie attache, to miał bardzo ułatwiony atak. Do tego Styx nie mógł dopuścić.
- Mark, wydaje się, że nici z odpoczynku. Jedziemy tam razem. Po powrocie zmienimy się z kolejną parą, niech wezmą następne 24. Wolę nie przemęczać nogi. Sprawdzę tylko system alarmowy i monitoring w ambasadzie i walnę w kimono – perspektywa rannej zmiany była kusząca, szczególnie, że Lance stracił trochę krwi i jego organizm domagał się odpoczynku.
-No rest for the wicked…
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 16-02-2015 o 21:32.
Azrael1022 jest offline  
Stary 16-02-2015, 00:18   #20
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; Islamabad Serena Hotel; 2017.06.02 godz 21:15; 28*C



Costance Morneau



Ledwo puściła skrócony materiał do porannej gazety a zadzwonił telefon. Dzwonił Daniel z biura. Ostrzegł ją, że "Stary" się ostro wkurzył czekając na ostatnią chwilę. Ograżał się, że albo ją odwoła albo jeszcze kogoś podeśle. Znała i Hill'a i Zimmermana i standardy prasy. Wiedziała, że zdążyła na ostatnią chwilę bo żelazne zasady każdej gazety mówiły, że nie można wstrzymać całego wydania dla jednego, choćby pulizer artykułu. System był sprawny i niezawodny o ile stosowało się do jego reguł. A złożenie artykułów w całość, posłanie do drukarni, druknięcie, potem rozesłanie do hurtowni a z tamtąd do punktów sprzedaży zajmowało te parę nocnych godzin. Gdy się posypał jeden element gdzieś na początku układanki cała reszta szła się sypać również.

Znała też jednak i Zimmermana. Był zrzędliwy i marudny ale znał wartość i swoją, swojej gazety, swoich dziennikarzy jak i materiału jaki przysyłają. Zatrudniał najlepszych i płacił im najlepiej i z reguły wstawiał się za nimi czy przed zarządem czy w razie jakichś innych kłopotów. No ale też i wymagał od nich konkretnych efektów Zależało mu na tym by ich gazeta była najlepsza na świecie. Nie trzeba było zbytniej wyobraźni by widzieć go jak chodzi po swoim biurze zły jak osa czekając na materiał z Islamabadu z newsa dnia. Odesłanie czy przysłanie kogoś jeszcze, przynajmniej do Islamabadu, raczej nie musiała się obawiać. O ile takie opóźnienie się nie powtórzy.

Znała też Daniela. Czuła, że dzwoni nie tylko z tą plotką. Bo w sumie była to plotka, gdyby Zimmermann coś na serio do niej miał już by była na telefonicznym dywaniku u niego a nie wysyłał jej krótkiego sms'a z gratulacjami, zachętą i ostrzeżeniem. Więc może i otarła się o krawędź ale jednak nie spadła. Ostrzeżenie Hilla było więc na pewno szczere, uczciwe i uprzejme podyktowane troską o nią ale wyczuwała, że jest coś jeszcze. - Słuchaj, kończę bo zaraz zjadę na parking. Trzymaj się ciepło, pa! - rzekł na koniec. Pewnie chodziło mu o podziemny parking u nich w firmie, tam faktycznie nie łapało już zasięgu.


---



Ramiz obudził ją trochę po 18. Czekało już na nich obojga jakaś obiadokolacja przygotowana przez jego siostrę. Dodał, też, że planuje wyjechać o 19 by mieć zapas czasu na dojechanie na miejsce. Spotkanie ambasadorów miało się odbyć w hotelu położonym w rządowej dzielnicy a więc o rzut beretem od obu ambasad. Tak dokładniej to miał to być ISH czyli islamabadzka filia pięciogwiazdkowych hoteli Serena rozsianych po całym świecie. To gwarantowało obsługę i zaplecze na odpowiednim poziomie. No i było rzut beretem dla dyplomatów.

Zapakowali sie do małej, taniej i niezniszczalnej hondy Ramiza który ten dumnie nazywał "Gold Arrow". Dla Conie, jako Amerykanki i mieszkanki Wielkiego Jabłka, i dumnej właścicielki jednosladowego wyścigowego rumaka, jego toczydełko nie robiło żadnego wrażenia. Ot, mały, miejski samochód za parę dolców na zakupy czy Mac'a albo na dojazd do pracy. Co innego tutaj. Ramiz jako właściciel samochodu w dość młodym wieku czuł się jednym z tych lepszych mieszkańców miasta. Do tego jadąc z nim czy w sumie jakimkolwiek tubylcem za kułkiem pozbywała się kłopotów z ruchem ulicznym. Na ulicach bowiem pod względem włączania się do ruchu, poruszaniu się w nim czy jego opuszczaniu dla człowieka z Zachodu, panował absolutny chaos i prawa dźungli. Niby były jakieś znaki, światła, przepisy i policja by je egzekwować no ale w praktyce przeciętny zachodni turysta widział totalną samowolkę kierowców.

Już prawie pod hotelem doszła ich informacja z radia, że spotkanie było przełożone z 20 na 21. Nagle więc zamiast się stresować czy zdążyli na czas okazało się, że mają go aż nadto. Ale przynajmniej mogli spokojnie zaparkować i rozejrzeć się w hotelu. Z radia też dowiedzieli się, że strażakom na lotnisku udało się w końcu ugasić pożar Globemastera ale jego stan określano jako ciężki. Obecnie był odgrodzony kordonem policji. Osoby którym jakimś cudem wpadły w ręce jakieś rzeczy lub miały materiały pomocne w śledztwie były proszone o kontakt z policją. Lotnisko miało wznowić swoje funkcjonowanie w bliżej nieokreślonym "w krótce". Kumplowi i szoferowi nowojorskiej dziennikarki bardzo spodobała się ta informacja. Skoro samolot nie wybuchł to wciąż tam był i można było rzucić okiem. A skoro pilnowała go policja no to miał tam jednego kuzyna...

Samo zaś przesunięcie o godzinę konferencji również młodemu, pakistańskiemu dziennikarzowi pasowało jak najbardziej bo, jak zwywkle, okazało się, że ma w hotelu kuzyna czy kolegę. Gadał z nim przez telefon już podczas drogi po ichniemu, strasznie szybko a machał przy tym rękami zupełnie jakby rozmówca mógł to zobaczyć. Z rozmowy wywnioskowała, że chce się upewnić w którym pomieszczeniu ma być konferencja i jak to na miejscu wygląda. Ale gdy doszedł do etapu "czy w razie czego..." to chyba stanęło na tym, ze trzeba spotkać się na miejscu i pogadać.

- Ależ to moja droga przyjaciółka Conie! Wpadłaś na te piwo? - usłyszała męski głos z klasycznym brytyjskim akcentem. Zaraz też zoczyła przy jednym ze stolików w barze Roba Harringtona. Faktycznie spłacił swój dług całkiem sprawnie. Prawie zaraz po jej sms'e przysłał jej w odpowiedzi MMS'a z dwoma fotkami. Na jednej złapany był wyskakujący z ładowni hummer z zapalonymi światłami na drugim Stryker, sunący przed sobą na wpółzgniecionego humvee. Zdjęcia były zdecydowanie lepsze niż te które ona zrobiła z daleka i swiadczyły, że reporter BBC widocznie był w tej grupie przy rozwalonym transporterze. To, że uważał swój dług za spłacony świadczył krótki tytuł MMS'a "To jesteśmy kwita".

Teraz siedział za jednym ze stolików w barze, zażerał się jakąś miseczką z lodami i chyba popijał to herbatą. Po angielsku czyli z mlekiem i pewnie wiadrem cukru do tego. No i filował na wejście do pokoju konferencyjnego przy którym już latali jak w ukropie pracownicy hotelu, spychani obecnie na bok reporterzy którzy już przybyli na miejsce, jacyś gajeracy, prawie na pewno jakies służby ochrony z ktorejś z ambasad i generalnie panował budrel. Harrington temu wszystkiemu się przyglądał z nonszalanckim spokojem i od czasu do czasu pykał fotkę tu czy tam po czym odstawiał aparat na stolik.

Mogli obserwować jak w przejściu instaluje się bramkę do wykrywania metalu co jasno wskazywało na gorączkę tych wieczornych godzin. Wyglądało też na to, że chyba każdy wchodzący będzie sprawdzany całkiem dokładnie. Najwyraźniej na serio obawiano się powtórnego zamachu czy ataku i sprawę bezpieczeństwa potraktowano poważnie. Wyglądało na standard jaki zazwyczaj panował na lotniskach przed wejściem do samolotu.




Jeremy Newport



- Nie - możemy - oddać - ulic - terrorystom... - White powoli i dobitnie powtórzył zdanie wypowiedziane przez swojego atachee prasowego zupełnie jakby sprawdzał jego smak. Nagle wyszczerzył się i chlasnął radosnie Jeremy'ego w ramię - Tak! I to jest właśnie świetne hasło na tą kampanię! Rzuć to każdej dziennikarskie hienie jaka cię znajdzie! A ja to powtórzę na konferencji z Ruskimi. - odrzekł zadowolony ze swojego pracownika szef amerykańskiej ambasady.


- Detale kontaktów z prasą i miejscowymi władzami zostawiam tobie i Adamsowi. Zajmicjie się tym proszę. Ja wezmę się za Ruskich. I prezydenta. - rzekł kwitując resztę pomysłów Newporta. Jeremy wiedział, że za kontakty z miejscowymi jest odpowiedzialny głównie Adams właśnie zaś on był od mediów. Jednak Adams reprezentował zawsze oficjalną linię ambasady czyli tę ustaloną przez White'a i Newport'a. Należało więc ustalić co i jak Adams ma rozmawiać z poszczególnymi władzami i organizacjami.

---


Gdy Jeremy znalazł chwilę by zejść na dół do Nicole i wynajetych kontraktorów wyszła sprawa kamizelek luloodpornych. Całkiem słuszna biorąc pod uwagę co się działo na mieście. Z samymi kamizelkami nie było problemu. W końcu byli w ambasadzie. Kwestia była jaką założyć. Lekka, cywilna kevlarówka była dyskretna i pod garniturem ciężka do wypatrzenia. Nie krępowała też aż tak ruchów mimo, że na ciepłotę ciała działała jak zimowa kurtka przy trzydziestu stopniach powyżej zera. Chroniła jednak tylko przed odłamkami i bronią krótką. Dla kałacha czy czegoś większego to tak jakby tego nie było. Mogli założyć też z Nicole coś cięższego, choćby na podobę tego co mieli na sobie dwaj brodacze. Ale wówczas widać by to było z daleka. No a odbiór przez media i widzów dyplomaty w pancerzu mógł być zastanawiający. Stawali więc przed klasycznym dylematem czy postawić na efekt czy bezpieczeństwo, na względy polityczne czy wojskowe.

Dotarł też w końcu do ambasady konwój z resztą komisji. W końcu przedarli się przez miasto, przybyli prawie godzinę później niż czwórka z pickupa. Zarówno powitano ich jak i oni sami się czuli jakby wrócili z wojny czy oblężenia. Wszyscy wyglądali na zmęczonych i widok znajomych ścian ambasadu witali z ulgą. W końcu oni, tak samo jak Jeremy, byli na nogach od rana, gdy szykowali się do wyjazdu na lotnisko.

Newport widział jak sierżant Dobson ogląda jeden zpojazdów. Okazało się, że widać na nich dwa postrzały. Nie zorbiły nic groźnego ani maszynie ani pasażerom i nawet sam marine był raczej zdania, że to przypadkowo oberwali bo nie było niczego podobnego do zasadzki ale kilka razy w pobliżu dało się słychać palby z broni palnej.


---



Pierwotnie spotkanie miało się odbyć o 20. Czas morderczo krótki jak na przygotowanie takiej imprezy. Zwłaszcza "lotniskowa" część załogi była zmęczona. Jeremy bezpośrednio pracował tylko z Monicą i Dobsonem. Monica znikła gdzies po przyjeździe gdzieś na pół godziny ale pojawiła się przebrana, pachnąca szamponem i z jeszcze mokrymi, ciemnymi włosami ale za to z werwą jakby to był znów poranek. Jej przybycie od razu dało się zauważyć gdy jak zawsze, zaczęła z pamięci sypać potrzebnymi danymi, adresami, datami, nazwiskami jakby miała w głowie otwarty notes z zapisanymi danymi.

Zaś sierżant Dobson pojawiał się to tu to tam i jako szef ochrony nad kolejną dyplomatyczną wyprawą ustalał potrzebne detale z ekipą przebywającą już w "Serenie". Ale tym razem, z racji rangi wydarzenia wyprawą miał dowodzić kpt. Parker, on też ustalał niezbędne detale ze swoimi rosyjskimi odpowiednikami i kierownictwem hotelu. Choć osobistą ochronę nad nad najbliższym otoczeniem Jeremy'ego nadal sprawować miał srg. Dobson.

Spotkanie jednak przesunięto bo nagle wręcz wprosił sie ambasador chiński. Przedstawiciel Pekinu zdecydowanie nie życzył sobie być pominięty w tym spotkaniu na szczycie czego pierwotnie ani Rosjanie ani Amerykanie nie planowali. Anthony prawie, ze wisiał na telefonie by ustalić z Romanowem co robić i jak to potraktować. Ostatecznie wyszło więc, że spotkają sie we trzej. Taka jedność mocarstw wobec terrorystów będzie ładnie wygladała w mediach. Ale za cholerę z dodatkowymi komplikacjami nie dało się wyrobicna 20 więc o godzinę przesunięto termin, przepraszając za opóźnienie.


---



Nie było mowy, by jeden z najważniejszych członków amerykańskiego przedstawicielstwa jechał osobno. Dlatego Jeremy, wraz z White'm, Niezapominajką i kpt. Parkerem z jednym marine jechali słuzbową limuzyną w dyplomatycznym konwoju. Długo nie jechali bowiem "Serena", pięciogwiazdkowy hotel leżał przy tej samej ulicy co wszystkie trzy ambasady i o odległość którą możnaby spokojnie dość szybko pokonać marszem nie wspominając i samochodzie. Ale przecież nie po to zostawało się dyplomatą by zasuwać z buta. No i jakby to wyglądało...

"Serena" była neutralnym miejscem więc żadne z mocarstw nie obawiało się, że "przychodzi w łachę" do sąsiada. Na miejscu powitały ich flesze reporterów, kordon stworzony przez wspólne siły wszystkich trzech dyplomatycznych sużb bezpieczeństwa oraz pracownicy obsługi hotelowej którzy sprawnie przejęli znamienitych gości dbając o ich potrzeby i zachcianki.

Nastąpiła ładna sesja fotograficzna gdzie przedstawicielstwa trzech dyplomacji, uśmiechały się do siebie, podawały dłonie, klepały po ramieniach i wyrażały swoje współczucie dla zaatakowanych Amerykanów i potępnie działań terrorystów. Następnie nastąpiła główna część tego wieczornego spotkania gdzie dominowali dyplomaci, dziennikarze ich ochroniarze i kręcaca się dyskretnie między tym wszystkim obsługa hotelowa dbająca o swoich gości.

White powiedział to co wcześniej uzgodnił z ambasadą. Jego zdanie, że nie można oddać ulic terrorystom wzbudziło powszechne uznanie i aplauz. Równie stanowczy był ambasador Romanow i zapowiedział przybycie rosyjskich żołnierzy czym wywołał niemałe poruszenie. Moskwa wyrażała żywe zainteresowanie ostatnio tym co się dzieje nad Indusem. Mówiło się co prawda, że może się zdecydować na taki krok ale nikt nie wiedział na pewno a Kreml jak zwykle pozostawał nieprzenikniony. Po dzisiejszej strzelaninia na lotnisko deklaracja przysłania rosyjskich żołnierzy była bardzo sporym zaskoczeniem i świadczyło, ze Moskwa dobitnie i otwarcie wyraża zainteresowanie tym regionem.

Podobne oświadczenie wydał przedstawiciel Pekinu, Jung Lung. Niewysoki Azjata w eleganckim, granatowym garniturze, z poważną miną oświadczył, że Pekin wyraża gotowość wsparcia swojego południowego sąsiada "wszelką potrzebną pomocą". A z krótkiego nawet opisu tej oferty dało się rozpoznać pomoc w górskich walkach przez doborowe górskie oddziały Chińczyków, parasol powietrzny nad nimi oraz "pomoc materialną" która przy wspólnym pakistańsko - chińskim programie myśliwca i tak już miała paroletnią tradycję. Zaś mowa o górskim pograniczu w kontekscie Pakistanu prawie automatycznie wywoływała skojarzenie z Kaszmirem o które pomiędzy nim a Indiami trwała zimna wojna przetykana od czasu do czasu gorącymi momentami.

Połączone oswiadczenia trzech, oficjalnych dyplomacni wywołały burzę wśród zgromadzonych reporterów. Nawet jeśli ktoś przewidywał taki przebieg zdarzeń to jednak nie to samo co usłyszenie oficjalnego potwierdzenia od przedstawicielstw rządów. Wyglądało na to, że każde z nich chce przeciągnąć ten kraj na swoją stronę i to bardzo. Chińczycy byli w pakistańskim rządzie całkiem pozytywnie odbierani. Amerykanie jako tradycyjny główny partner Islamabadu w czasach postkolonialnych zazwyczaj miał całkiem znośne notowania. Jednak nowy rząd chciał chyba udowodnić rodakom, że nie jest waszyngtońskim psem łańcuchowym i szukał wyglądało na to, że rozgląda się za nowym partnerem strategicznym. I tu wpadał w silne, rosyjskie ramiona. Bowiem zezwolenie na jakby wyrównanie masy i przylot rosyjskiego kontyngentu był odebrany jako zielone światło dla Kremla.

Jeremy złapał przez moment poważne spojrzenie White'a. Nie tak sobie planowali te spotkanie. Wyglądało na to, że ich kraj dotąd miał kluczowe znaczenie w regionie ale chyba zbliżali sie do kulminacyjnego momentu gdzie wszystko mogło ulec zmianie. Obecnie grali o dominującą pozycję w tym kraju a musieli przekonać i pakistański rząd i społeczeńśtwo, że amerykańska liga jest tą najoptymalniejszą opcją. Na razie jednak musieli się zająć dziennikarzami którzy gdy przyszła pora na zadawanie pytań rzucili się do tego niezwłocznie.




Lance "Styx" Vernon i Marek Kwiatkowski



Francuzka dziennikarka podziękowała im za wywiad najwyraźniej bardzo z tego zadowolona. Zaraz jednak podeszła do Lance'a i spytała co z jego nogą. Zresztą niezbyt czekała na odpowiedź czy wykręty.

- Alice! Ten pan jest ranny. Czy może na to zerknąć wasz lekarz? - pupaśna Murzynka zrobiła najpierw wielkie oczy, opieprzyła całą trójkę, że dopiero teraz mówią i wzięła się za telefon. Zaraz też prawie przybiegł lekarz. Najwyraźniej sądził, że ktoś mu tu krwawi i umiera, uspokoił się dopiero widząc już założony opatrunek. Lance został zabrany do ambulatorium. Zdjętu mu spodnie, opatrunek po czym lekarz uważnie oglądał ranę.

- Masz farta. Trzy kule a żadna nie drasnęła kości. Bo już byś sobie nie pofikał. - rzekł patrząc na roengenowskie zdjęcie które mu w międzyczasie wykonano. Zaraz jednak zabrał się za swoją robotę, dezynfekując, zszywając, opatrując ranę i dodatkowo serwując zastrzyk przeciwtężcowy. Ambulatorium było dość małe ale najwyraźniej wyposażeniem i obsługą odpowiadało w pełni wyposażonej, nowoczesnej sali operacyjnej z zapleczem. Facet też zdawał się wiedzieć co robi. Na koniec najzwyczajniej w świecie wypisał mu receptę jaką można było zrealizować w standardowej aptece. Na środki przeciwbólowe, na antybiotyk, na środki krwiotwórcze i jeszcze witaminy na szybkie zdrowienie. I oczywiście miał nie biegać. Bo może być jakiś krytyczny uraz, że zacznie mu się coś syfić i zostanie już na dłużej a może i na zawsze.


---



Gdy Marek czekał aż przywiozą mu kumpla z ambulatorium zadzwonił telefon. Żona. W Polsce musiała być już noc ale wiedział, że skarżyła mu się, że podczas ciąży w ogóle jej spanie sie rozlegurowało. I generalnie właśnie wstała. Odpaliła telewizor a tam cały czas o tych walkach w Islamabadzie. Mówiła, że jak zobaczyła go w telewizji, to z daleka ale wiedziała, że to on. I się strasznie bała o niego. Bo nie było pewne co się dalej stało. Więc dzwoni. Bo się boi. O niego. Więc chce wiedzieć czy jest cały. No i żeby wrócił. Też cały. A nie w ołowiowej trumnie. No i się rozpłakała jeszcze ale i na sam koniec choć prawie całą rozmowę jak słyszał powstrzymywała łzy. No ale w końcu przy tej trumnie nie wytrzymała i się rozpłakała.


---


Sprawa z kamizelkami dla dyplomaty i dziennikarki została załatwiona dość sprawnie. Pozostawało pytanie co dalej. Wyglądało na to, że Jeremy ma obecnie urwanie głowy i jego plany stały się kompletnie nieprzewidywalne. Przynajmniej powrotu do domu. Na pewno nie dało się nic zrobić do czasu zakończenia konferencji prasowej. Trochę lepiej było z Nicole. Blondynka i dziennikarka nie miała zamiaru odpuścić konferencji w końcu adresowanej głównie dla dziennikarzy. Za to potem nie chciała obiecywać ale raczej nie planowała spać w ambasadzie więc rozważała powrót do domu. Jeremy przynajmniej służbowo, miał przydzieloną ochronę w postaci marines. Właściwie jakby chciał mógł poprosić nawet o to by go odwieźli do domu. Ale z ambasady i po zakończeniu konferencji.

Droga do "Serena Hotel" była dość krótka. Po najprostszej drodze było coś koło dwóch kilometrów. Gdyby hotel był wyższy pewnie byłoby go widać z okien ambasady. Jechali swoim pickupem we trójkę, dwaj brodacze i blondynka na tylnym siedzeniu. Martwiła się o samochód pozostawiony na lotnisku. Zastanawiała się jak w obecnej sytuacji go można odebrać i jak przetrwał ten chaos pod nieobecność swojej właścicielki.

Przebój zaczął się dopiero w hotelu. Jeremy całej trójce zdołała co prawda załatwić odpowiednie papiery i plakietki ale zezwalały one tylko na wejscie na teren konferencji i traktowały ich jako dziennikarzy i specjalnych wysłanników ambasady. Czyli mogli się przedostać na sale konferencyjną poprzez kordony trzech służb ochronnych. Ale nie z bronią. Pod tym względem czy to amerykańscy marines, czy ruscy albo chińscy komandosi i agenci byli tuta zgodni. Nie wpuszczą na ochraniany przez siebie obiekt i dyplomatów, ludzi z bronią. Ponadto dwójka brodatych, umundurowanych, opancerzonych i uzbrojonych najemników budziła ich podejrzliwe spojrzenia i reakcję. Kontraktorzy stanęli więc przed alternatywą, że albo zostaną na zewnątrz sali obrad czekając aż konferencja się skończy albo wejdą tam faktycznie bez broni. Nicole zdecydowana była wejść bo po to tu przyjechała, Jeremy już tam był, razem z resztą dyplomatów.
 
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172