Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-02-2015, 04:14   #21
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Harrington...no tak. Powinna się spodziewać, że on również pojawi się na konferencji, ba! Jego obecność była równie oczywista, co jej własna. Constance nie myślała jednak, że kolega po fachu przydybie ją tuż po przekroczeniu progu. Pożegnała Ramiza standardowym “jesteśmy w kontakcie” i z szerokim uśmiechem ruszyła do okupowanego przez Angola stolika.
- Czy to nie moja ulubiona osoba, która częstuje mnie kawą? - rzuciła raźno, siadając na krzesełku obok - Niech będzie browar, z ogromną chęcią napiję się przed rozpoczęciem tego cyrku, tylko z umiarem. Nie mogę bełkotać, gdy zacznie się czas na zadawanie pytań.Co pijesz, Rob?

- A czyż nie dosiada się do mnie właśnie moja ulubiona konkurentka od świetnych fotek? - odwzajemnił uśmiech i wstał ze swojej leniwej, nonszalanckiej pozy, podając jej rękę na powitanie. Usiadł razem z nią i machnął w stronę baru. Zaraz “w te pędy” podszedł do nich z gracją profesjonalisty młody, ciemnoskóry kelner o typowo tubylczej urodzie. Conie mogła przez dobrą chwilę studiować menu hotelowego baru. Zaopatrzenie na nim było całkiem przyzwoite. Gdy kelner przyjął zamówienie Rob dorzucił jeszcze jedną miseczkę lodów “dla tej przemiłej pani” i piwo także dla siebie. Po krótkiej przerwie zjawił się ponownie ten sam młody kelner z zamówieniem. Rob dostał swój alkohol, a przed Conie stanęło jej zamówienie wraz zamówioną porcją lodów.
- Wcinaj, wcinaj, są przepyszne, zimne i gęste. Idealne na ten kraj. Lepsze nawet od piwa. - zachęcił Anglik, pokazując trzymaną łyżeczka na własną prawie pustą czarkę.- No, to za najszybszych, zawsze na miejscu i na czele sfory! - uśmiechnął się do niej gdy wzniósł oszronioną szklanicą toast wręcz firmowy w ich branży.

- Mmmmhmmmh! - Constance próbowała wyrazić swoje zdanie, uderzając szkłem o szkło. Na bardziej werbalną komunikację nie miała szans - nie z gębą pełną zimnych słodkości. Facet miał rację, lody były przepyszne. Nie umywały się do nich nawet specjały z Odd Fellows Ice Cream na East Village na Manhattanie. Nie czekając na dodatkową zachętę, nabrała kolejną porcję i wepchnęła do ust.
- Gotowy na batalię? - spytała, gdy już przełknęła - Pewnie znowu będą chcieli zbyć nas jakimś tanim gównem. Jeśli jeszcze raz usłyszę, że wszystko jest pod kontrolą, wyjdę z siebie i stanę obok...na serio. To będzie katastrofalne w skutkach. Żaden kraj nie wytrzyma dwóch takich kreatur jak ja.

- Kraj jak kraj, nie wiem jak reszta psiarni by zniosła dwie takie jak ty. Chyba połowa popełniłaby harakiri. Z drugiej strony… Nie bym był z tego powodu aż tak nieszczęśliwy. Niektórzy z nich to kawał wrednych sukinsynów. Wiesz, że ta ekipa z CNN normalnie wepchnęła mi się w parking przed lotniskiem? - Rob przekomarzał się z nią udając oburzenie na ich kolegów po fachu.

- No patrz, a to paskudne łobuzy! - Morneau pokręciła głową w z trwogą - Jak znowu ci zajadą drogę, zacznij odkładać na zabieg klonowania. Tylko mojemu Staremu nie mów. Zejdzie na zawał, jak przyjdzie do wypłacenia honorarium, albo przełknie to bez mrugnięcia okiem - w każdym razie sytuacja zmieni się na lepsze, przynajmniej w domu. Tutaj się też zmieni, ale niekoniecznie tak jakbyśmy sobie tego życzyli.

- Tak… Ciekawie się tu robi, co raz ciekawiej. Chyba zostanę tu na całe wakacje. - uśmiechnął się kwitując jej słowa o sytuacji na mieście. Zobaczył chyba coś ciekawego bo z charakterystyczną “myśliwską” miną wpatrzył się w coś ponad ramieniem Amerykanki i sięgnął po leżący obok aparat. Chwilę pocelował, kilka razy pod rząd strzeliła migawka, kiedy puścił szybka serię i odłożył aparat patrząc na to co wyszło na wyświetlaczu. - Amerykańsko - rosyjska współpraca co? - rzekł do niej pokazując ekranik. Widać było jak uchwycił dwóch facetów w gajerach, prawie na pewno jakichś tajniaków. Obaj mieli podobne plakietki w biało - niebiesko - czerwonych barwach. Tylko u “szaraka” układały się w poziome pasy flagi rosyjskiej, a u “granatowca” w gwiaździsty sztandar. Złapał ich całą serią jak początkowo pewnie jeden coś miał niekoniecznie pozytywnego do drugiego sądząc po minach ich obu. Potem stopniowo przechodziło to kilka sekund w jakby zrozumienie i ostatecznie zakończyło może niezbyt szczerymi, ale jednak uśmiechami z obu stron. - Jak skrót ostatniego ćwierćwiecza wzajemnych relacji w kilka sekund co nie? - uśmiechnął się do niej. - Jak myślisz Conie? Co teraz będzie? - spytał ją ponownie rozpierając się wygodnie na siedzeniu i zakładając nogę na nogę. Po drodze zgarnął swoją czarkę i leniwie zaczął kończyć lody, zostawiając na razie szklanicę z piwem na stole.

Kobieta roześmiała się, choć był to śmiech pozbawiony wesołości i ponury jak wszyscy diabli. Podniosła lustrzankę z blatu, bawiąc się w szybkie przerzucanie ostatnich zdjęć. Kilka klatek zmieniło się w gifa, na którym dwóch gajerowców mierzy się groźnym wzrokiem, by po chwili uśmiechnąć się wymuszenie pod publikę...a dwie sekundy później znów spoglądać na siebie z pogardą. Kobieta przerzuciła jedno zdjęcie dalej i na wyświetlaczu pojawił się Wielki Nieobecny z akcji na lotnisku.
- Przynajmniej White raczył przywlec tu swoje leniwe dupsko, dobre i to. Skończył wysługiwać się płotkami i wziął do roboty...czyli jest progres. Ciekawe co robił z samego rana, że nie mógł być na lotnisku. Nie wiem jak ty, ale ja nie łapię bajeczki z chorobą. Skurwiel wygląda na żwawego - wcisnęła zoom, a twarz amerykańskiego ambasadora zrobiła się nagle równie wielka, co nieprzyjemna. Morneau przyglądała się jej uważnie, studiując detale skóry i rozłożenie cieni. Naraz parsknęła - Żadnej tapety, nawet pod oczami. Skoro nie zaszpachlował niczego, to wygląda podejrzanie zdrowo jak na kogoś, komu domniemana choroba nie pozwoliła przywitać chłopaków z misji pokojowej, nie sądzisz? Zamiast przyjechać wysyła tego całego...Newporta? Taaak, koleś nazywa się Newport, chyba. Na pewno wiesz o kogo mi chodzi, ten taki po gadziemu gładki. - zrobiła nieokreślony ruch ręką, jakby chciała coś złapać końcami palców, ale się rozmyśliła - Przyjeżdża, uśmiecha się do prasy i nagle pierdut! Atak terrorystyczny, trupy, karabiny i burdel na płonących kołach. Całe szczęście naszego cudownego White’a nie było wtedy na lotnisku...jeszcze by biedaka postrzelili, albo porwali. - zrobiła krótką przerwę na przepłukanie gardła i prychnęła - Wiesz co będzie, Rob? Będzie niezły Sajgon. Cały ten atak śmierdzi prawie tak paskudnie, jak skarpetki Daniela po siedemnastu godzinach w redakcji, a uwierz mi, mało jest rzeczy, które mogą je przebić.

- Też to zauważyłaś? Zresztą, kto nie zauważył. Cała psiarnia gadała o tym. Żeby amerykański ambasador nie przyjechał przywitać przylotu pierwszej tury amerykańskiego kontyngentu? To nie Afganistan - tam ląduje po dziesięć transportowców dziennie. Tak… To dziwny zbieg okoliczności… - powtórzył swoją wersję podejrzeń. Na chwilę bawił się stukając łyżeczką o usta i błądząc gdzieś daleko wzrokiem - Ale nigdzie nie wyjeżdżał całe rano. Był w ambasadzie. I miał się pojawić na lotnisku. Więc ta zamiana na tego Newporta wyszła w ostatniej chwili. Miał być przecież White na lotnisku… - rzekł przenosząc w końcu na swoją Amerykankę przytomniejsze spojrzenie.

Constance wzruszyła ramionami, sięgając w międzyczasie po kufel.
- Może dostał cynk o domniemanej rozróbie? - zaczęła, gdy Rob zrobił pauzę na złapanie oddechu - Dlatego wymienił się na Newporta profilaktycznie. Takie donosy, plotki nawet, traktuje się poważnie. Odebrali telefon od anonimowego, co to uprzejmie donosi i narobili w portki. Strata ambasadora dałaby przewagę reszcie krajów, przynajmniej chwilową. Myślę, że nawet ta chwila by im wystarczyła, a my długo byśmy się spinali żeby dogonić wyścig. Nie mogli całkiem obszczać gaci ze strachu, posłali więc kogoś, kogo ewentualna strata nie zabolałaby aż tak bardzo. Zobacz, mój Watsonie - nawet pasuje. - zaśmiała się, przepijając do Anglika - Chyba, że masz coś do dorzucenia. Rano średnio kontaktowałam, coś mogło mi umknąć.

- Może, może. Ciężko zgadnąć. Zostajemy w sferze zgadywań i domysłów właśnie…- Anglik rozłożył ręce, po czym odstawił pustą czarkę i łyżkę z powrotem na stół. - Mówiłem, że dobre no nie? - spytał mimochodem wskazując na jej jeszcze pełną lodowych przysmaków miseczkę. Sam sięgnął po szklankę z piwem i znów się rozsiadł wygodnie, dumając nad tym co odpowiedzieć. - Ale wydaje mi się, że raczej nie bomba czy plota o zamachu. To by źle wyglądało jakby chronili szefa kosztem szeregowców. Albo powinni raczej przyjechać wszyscy albo wycofać się ze względów bezpieczeństwa. Może nawet przenieść lądowanie na inne miejsce. W końcu nie tak daleko jest wojskowe lotnisko. No nie wiem… Naprawdę nie wiem… Co czyni tę sprawę jeszcze ciekawszą… Bo jak mieli info i plotę, że coś się szykuję i to zbagatelizowali to teraz ktoś powinien za to beknąć. I to ostro. No chyba, że jest jeszcze coś… - rzekł i zamilkł na chwilę zapijając myśli zimnym łykiem złocistego płynu. W takim gorącu nawet w klimatyzowanym pomieszczeniu szron szybko zmieniał sie w krople zimniej jeszcze rosy na szkle.

-Coś na tyle ważnego, że zmusiło White’a do natychmiastowej interwencji i uniemożliwiło mu wycieczkę na lotnisko? - Constance zawiesiła pytanie w powietrzu, odwracając się w stronę grupy “pingwinów” - Może..też czujesz niepokój? Zmiana pogody na atomową źle wpłynie na skórę.

- Czuję bardzo dobre zimne piwo spływające mi po przełyku. - uśmiechnął się Harrington, patrząc na rozmówczynię. - Nie mam pojęcia co mogło zmusić pana superważnego ambasadora do opuszczenia superważnego i superfajnego wydarzenia którym każdy krawaciarz puszyłby się potem w swoim CV. Ale na mój nos to musiało być coś jeszcze ważniejszego. Inaczej wziąłby garść blet i jakoś by się pojawił na lotnisku tak myślę sobie po cichutku w moim wyspiarskim móżdżku. No ale nie wiem, on jest zza Wielkiej Wody tak jak i ty. To może ty lepiej rozumiesz tych swoich krajan. To tobie jak się to widzi? - spytał reporter BBC przeciągając po niej uważnym spojrzeniem. Jak na standardy psiarni okazywał sie grać w dziwnie otwarte karty. Zapewne oczekiwał po niej tego samego o ile dalej mieli sobie tak szczerze i otwarcie rozmawiać na tych służbowych pogaduchach.

Kobieta postukała palcem wskazującym o blat stołu, usilnie się nad czymś zastanawiając. Udawanie pieniaczki zazwyczaj dobrze jej wychodziło, ale Harrington za długo siedział w zawodzie, by nie rozpoznać blefu, nieważne jak dobrze zakamuflowanego. W tym byli do siebie podobni - fałsz wyczuwali z odległości kilometra i drążyli temat tak długo, aż prawda wypłynęła na wierzch. Rzucenie ochłapem odpadało, zresztą naprawdę lubiła ugrzecznionego Brytyjczyka. Przyjaciół trzyma się blisko, a wrogów jeszcze bliżej.
- Robbie - zaczęła, pochylając się do przodu i ściszając głos - Szczerze to obstawiałabym drugą opcję. Musiało stać się coś, przy czym nieobecność na lotnisku jest jak syf na policzku: niby przeszkadza, ale łatwo da się zamaskować i większej tragedii z niego nie ma, a jego znaczenie blednie wobec problemu jakim jest siekiera w plecach, tak dla przykładu. Są rzeczy złe, gorsze i tak chujowe, że na co dzień staramy się o tym nie myśleć. Jeśli White nadal będzie się wykręcał...cóż. Stawiam na coś tajnego, z gałęzi militarnej. Wiesz, teczka z czerwonym stemplem “ściśle tajne” albo “do wglądu dla wybrańców”. Panowie szlachta coś koncertowo spierdolili, albo ktoś wyciął im bardzo brzydkiego psikusa. Pytanie brzmi: jakiego? Sugestie, wnioski, propozycje? Raczej nie narobili im na wycieraczkę i nie zadzwonili do drzwi.

- Taakkk… - mruknął reporter wyspiarskiej gazety popijając kolejny łyk i słuchając słów Morneau. - W tak zaognionej sytuacji niewiele trzeba, żeby ognisko przekształcić w prawdziwy pożar. Jakaś afera na pewno nie byłaby im na rękę, a już nic z napisami ściśle tajne i że dla wybrańców - uśmiechnął się lekko parodiując jej słowa. - Taak, tego żaden rząd nie lubi. Ale wiesz co Conie? Będzie niedługo dobra okazja się go zapytać osobiście. - wskazał brodą na drzwi do pomieszczenia w której miała się odbyć konferencja. Stało już tam chyba po paru agentów z każdej spodziewanej ambasady. Zapowiadało się, że przed wejściem będą trzepać każdego całkiem solidnie.

Constance parsknęła, spoglądając wymownie na Harringtona. Nie odezwała się jednak, facet i tak wyłapał o co jej chodziło - dostrzegła to w jego oczach: wesołe, złośliwe ogniki, które zapaliły się i momentalnie zgasły, jakby nigdy ich tam nie było. W końcu oboje wyznawali zasadę, że w wyścigu wygrywa ten pies, który kąsa najmocniej - przez jakiś czas Morneau nosiła się z pomysłem, by wytatuować sobie to motto na przedramieniu żeby móc patrzeć na nie zawsze, kiedy najdą ją wątpliwości.

- A ten cały Newport? Widziałem, że z nim gadałaś na lotnisku. Co o nim myślisz? W końcu wszędzie gdzie White nie raczy się pofatygować osobiście do naszej dyspozycji mamy naszego kochanego pana Jeremy’ego. - spytał o jej zdanie na temat kolejnego spodziewanego członka amerykańskiego przedstawicielstwa.

- Porządny, ambitny, z dobrymi perspektywami na przyszłość i zajęty - kobieta zrobiła zawiedzioną minę, odstawiając kufel i przeciągnęła się aż zatrzeszczały stawy - Poza tym zabawnie się denerwuje. Widziałeś jak się skrzywił, gdy w terminalu wjechałam na jego temat? - spytała ze śmiechem..

- Może zmiana na drugą stronę kamery juz tak łatwo mu nie przychodzi? Podobno był kiedyś dziennikarzem. - uśmiechnął się ponownie Anglik dochodząc już gdzieś z piciem do połowy szklanki i zdradzając, że ma całkiem niezłe rozeznanie w tutejszych osobistościach i generalnie w temacie kto jest kto. - A wybacz ale jakoś to, że inny samiec nie zmniejsza mi puli samic do wyboru jakoś mnie niezbyt wzrusza. - odparł na jej uwagę o stanie cywilno - prawnym atachee amerykańskiej ambasady.

Constance przytaknęła, bawiąc się swoją szklanką.
-Washington Post z tego co czytałam...taaaa, co nieco pogrzebałam z czystej zawodowej ciekawości oczywiście. Idąc na wojnę dobrze znać wszystkie słabe strony i tak dalej i tak dalej. To chyba powiedział ktoś z twoich -mrugnęła do Roba - Z tym zmniejszaniem bym się nie zapędzała. Może i panienkę ma żyletę, ale ta cała Niezapominajka wyjątkowo troskliwie się na niego gapiła...i to z wzajemnością. Ciekawe co na to biedna Nicole? - zakończyła dramatycznym tonem, próbując zachować powagę i nie roześmiać się ponownie.
Żmije, gady i zawistna padlina...oto czym jesteśmy , pomyślała, bolejąc nad własnym, wewnętrznym poziomem skurwysyństwa.

- Niezapominajka? A która to? - spytał wyraźnie zaciekawiony sprawą Anglik. - I mówisz, że co? Że nasz Jeremy jedzie na dwie dziurki? Ciekawe, ciekawe… Seksafery nie są moją specjalności ale cycki zawsze się dobrze sprzedają - pokiwał głową z uznaniem. Conie miała wrażenie, że raczej nie udawał, zwłaszcza zachowania obojga dyplomatów na lotnisku zdaje się nie wyłapał.

-Ta brunetka...chyba Monica, albo Moniuqe, musiałabym zerknąć na stronę ambasady. - dziennikarka przepiła do rozmówcy, otarła usta wierzchem dłoni i ciągnęła - ale szczerze? Niech puka co mu się żywnie podoba. Wydaje się pozytywny i wbrew pozorom nawet ogarnięty. Nie spieprzył, gdy zaczął się cały ten bajzel z turbaniarzami...a mógł. Za to ma plusa i pochwałę do dzienniczka. Co innego chodzi mi po głowie. - uśmiechnęła się nagle wyjątkowo uroczo, spoglądając na mężczyznę spode łba.

- Ahh… Panna Monica… Tak… To mówisz, że wołają ją “Niezapominajka”? Ciekawe, ciekawe… No ale muszę przyznać, że i jedna i druga jest niczego sobie, ma chłopak dobry gust. - dziennikarz był zaintrygowany wyraźnie tym wątkiem.- Fakt, nie zsikał się pod siebie i nawet całkiem sensownie gadał. Wyrobi się. Jeśli przeżyje wystarczająco długo. - uśmiechnął się z przekąsem. W końcu otaczali go prawie sami korespondenci wojenni, a ci krążyli tam gdzie coś się działo. Gdzie padały trupy. Nie tylko tych bezimiennych przechodniów, ofiar ludobójstw czy porwań terrorystów znajdywanych ze związanymi rękami i przestrzelonymi głowami. Śmierć trafiała także tych sławnych, bogatych i potężnych oraz i samych dziennikarzy. Pojawienie się ich w znacznej liczbie zwiastowało nadejście interesujących czyli niebezpiecznych czasów. Oznaczało skończenie z codzienną rutyną. I bezpieczeństwem. Tak właśnie było od paru tygodni w Islamabadzie gdy kolejne stacje i gazety przysyłały swoich przedstawicieli. Ilość korespondentów wojennych w danym miejscu mogłaby służyć za jakiś wskaźnik niepokojów w danym rejonie.
- A cóż takiego mojej drogiej koleżance zza Wielkiej Wody chodzi po głowie co? - spytał zaciekawiony, przysuwając się do stołu i oparł ramiona o blat.

-Mam pytanie, mój drogi kolego z dalekiej Wyspy - Constance przez krótki moment mierzyła go wzrokiem, aż w końcu westchnęła boleśnie - W skali od jednego do dziesięciu na ile oceniasz swoje umiejętności techniczne?

- Skoro pyta tak piękna kobieta to chyba mnie, jako pełnoprawnemu Don Juanowi z Mglistych Wysp, nie wypada mi się zbłaźnić, więc 18 - rzekł parodiując poważny ton tak udanie, że ciężko było się nie roześmiać. - A tak konkretnie to co proponujesz? - tym razem popatrzył na nią lisim wzrokiem. Mógł się wydawać niepoważny czy nonszalancki na pozór. Ale w końcu był takim samym prasowym drapieżnikiem jak i ona.

Morneau zatrzepotała rzęsami, przykładając rękę do piersi i rżąc ze śmiechu tak intensywnie, że kilku innych gości baru zwróciło na nią uwagę.
-Pochlebca - wydusiła z siebie, gdy opanowała emocje na tyle, by móc podjąć rozmowę - Mów mi tak jeszcze, może za którymś razem słowo ciałem się stanie. Zaoszczędzę na botoksie, liftingu i operacjach plastycznych, bo niestety mój charakter naprawi tylko rok przymusowych robót w kopalni uranu gdzieś na zaśnieżonym zadupiu Rosji. Widzisz...dobra, walnę prosto z mostu. Bawiłeś się kiedyś sterowanymi zdalnie samolocikami, albo tego typu zabawkami? Nie, nie robię sobie z ciebie jaj - uniosła rękę, widząc że mężczyzna chce coś powiedzieć - Pytam absolutnie i stuprocentowo poważnie i w najmniejszym stopniu nie żartuję. Więc jak, ogarniasz temat?

Rob roześmiał się prawie wylewając resztkę piwa ze szklanki, rozbawiony słowami Amerykanki. - Pozwól droga Conie, że ci coś pokażę… - odezwał się unosząc do góry palec jednej ręki na znak, ze prosi o uwagę, a drugą po coś sięgnął do kieszeni spodni. Nawet zmodulować głos mu się udało tak, jakby chciał odkryć przed nią jakiś wielki sekret. Choć już zdążyła go poznać na tyle by wiedzieć, że znowu coś parodiuje i pewnie żartobliwie ściemnia.
Tymczasem z kieszeni wydobył swój smartfon i chwilę coś w nim szukał. - Wiesz… Rozumiem, że jesteś poważna… I ja także… Ale jak mawiamy w końcu w branży… Jedno zdjęcie znaczy więcej niż 1000 słów prawda? - rzekł z uśmiechem i najwyraźniej w końcu znalazł to czego szukał bo podał jej do reki telefon. Zobaczyła, że wszedł w plik ze zdjęciami i na pierwszym planie szczerzył się sam Rob Harrington, roześmiany Rob w białym kostiumie szturmowca Imperium. W jednej dłoni dzierżył model TIE - Winga, a w drugiej pilota do niego. Całość wyglądała na zdjęcie zrobione na jakimś zlocie, czy targach Star Wars, bądź fanów wszelakich filmowych i grywalnych przebieranek. Zresztą jak dał jej znać, że może i obejrzała parę sąsiednich fotek utrzymanych w podobnej tonacji. - To z zeszłego lata. Zlot fanów Star Wars w Londynie. Widzisz moje maleństwo? Startowałem w powietrznej bitwie sterowanych modeli i wiesz coo? - ściszył głos i przybliżył się do niej nad stołem na tyle, że musiała oderwać wzrok od jego telefonu i spojrzeć na niego. - Skroiliśmy Rebeliantów! Imperium górą! Lord Vader rulez! - wrzasnął nagle zdumiewająco głośno i agresywnie, co zupełnie nie pasowało do jego dotąd łagodnego i żartobliwego zachowania. Przypominał tą odmianę jakiegoś nudnego błękitnego kołnierzyka, która wychodzi na mecz z kolegami i tam zmienia się w półbarbarzyńskie zwierzę stadionowe. Tyle, że ich zawód ciężko było uznać za nudny czy standardowy.

Pół minuty później Morneau zorientowała się, że zapadła cisza, a ona siedzi z rozdziawionymi ustami, uniesioną krytycznie lewą brwią i głupkowatym uśmiechem, błąkającym się po twarzy. Nie...tego absolutnie się nie spodziewała, ale było to zaskoczenie pozytywne.
-Z tym Imperium to tak ostrożnie - zaczęła dyplomatycznie, ujmując go za rękę i stanowczo ciągnąc w dół - Jeszcze turbaniarze pomyślą, że chcesz im zafundować powrót do przeszłości. Słowo “Imperium” może się im źle kojarzyć... jakaś suwerenność korony i tak dalej. - próbowała zachować powagę i nawet jej to wychodziło. Poczekała aż mężczyzna usiądzie. Dopiero wtedy wyciągnęła własny telefon. Mruczała pod nosem, wyraźnie czegoś szukając.
- Mam! - z dumą przekazała komórkę Rob'owi.
Na pierwszy rzut oka zdjęcie przypominało kadr z filmu szpiegowskiego - czarnozielony obraz utrwalony nocą. Zrobiono je z lotu ptaka i przedstawiało budynek w którym aktualnie się znajdowali z tym, że nie było przed nim aż tylu samochodów i ludzi, co teraz. Krwistoczerwone cyferki u dołu datowały fotografię na tydzień temu.
- Teraz zagadka: nie mam skrzydeł, więc w jaki sposób strzeliłam fotę? - uśmiechnęła się konspiracyjnie, czekając na reakcję rozmówcy.

Rob w końcu usiadł roześmiany i powoli spuszczający parę. - Bo ty jesteś ze Stanów… Fani Rebeliantów… A ja jestem z Imperium… - usiadł i dopił resztkę piwa odstawiając pustą już szklankę na środek stołu. Najwyraźniej nawiązywał do imperialnej przeszłości swojego kraju. - A miejscowymi bym się pod tym względem nie przejmował. Wiesz, że Wielka Brytania jest jednym z najbardziej pozytywnie kojarzonych krajów w regionie? - mruknął z przekąsem nie dając, lub nie chcąc się oprzeć narodowej dumie. Conie wiedziała, że ma rację i jego ojczyzna jest po prostu kojarzona dużo mniej niż jej z typowymi wojskowymi interwencjami i misjami.
- No to… Albo masz znajomości w miejscowym lotnictwie, albo masz drona z fotką. Bo w okolicy nie kojarzę budynków na tyle wysokich by zrobić fotkę z tej perspektywy. - zawyrokował tonem amatora rozwikływania zagadek. - Biorąc pod uwagę twoje wcześniejsze pytanie, zgaduję, że to drugie. Więc czemu mi to pokazujesz? - spytał patrząc na nią już wciąż uśmiechnięty ale już uważnym i zaciekawionym spojrzeniem.

Zamiast odpowiedzieć, wychyliła się do przodu i przełączyła na następne zdjęcie.
- To jest James - puknęła palcem w ekran, wskazując ułożoną na plastikowej ceracie czarną maszynę z czterema śmigłami i podwieszoną kamerą - jeden z najnowszych Ghost’ów. Wydałam na niego ćwierć wypłaty, jest mi bliski i strasznie się wkurwię, jeśli ktoś go rozwali. Dlatego potrzebuję osoby potrafiącej obsługiwać podobne maleństwa. Robercie Harrington, twoje zwycięstwo nad armią Rebeliantów klasyfikuje cię jako potencjalnego pilota... - skrzywiła wargi w serdecznym uśmiechu, zabierając telefon ze stołu - ...co się dobrze składa, jako że jesteś bodajże jedynym przedstawicielem tutejszej psiarni, któremu mogę zaufać do tego stopnia, żeby wziąć na robotę. Co robisz po konferencji?

- No niezłe cacko. - pokiwał głową z uznaniem. - Niezły zasięg, wymienny sprzęt, zwłaszcza, że da się wymienić baterie bo jak nadal masz te firmowe to są chujówki. Znaczy standard, da się włożyć lepsze. Wiesz, kwestia wymiaru i udźwigu. Silnik też da sie zamówić lepszy choć to oczywiście trzeba zabulić oddzielnie. Ale da się. Tak, dość standardowa maszyna w swojej klasie ale dość prosta, niezawodna i fajnie można ja poprawić. - pokiwał głową patrząc na fotkę ghosta na telefonie. - Oczywiście nie umywałby się w walce z moim TIE - Wingiem… - dodał z nonszalanckim uśmiechem patrząc ostatni raz na swoją fotkę i w końcu kładąc telefon obok swojej dłoni. Milczał chwilę ważąc jej słowa i w końcu uśmiechnął się do niej chytrze. - To mówisz, że masz jakąś robotę? Hmm… Ale jak rozumiem ja miałbym pilotować twoja maszynę tak? No super. Ale to ty byś miała wykwalifikowanego operatora dronów a ja w zamian bym miał…? Co ty być robiła w międzyczasie jak ja bym obsługiwał twoją maszynkę? - spytał czujnie najwyraźniej ciekaw proponowanego układu.

- Co byś miał w zamian, hmm...kolację przy świecach, wspólną kąpiel w jacuzzi - dziennikarka drażniła się lekko, grając niepełnosprytną. Też chciała mieć odrobinę frajdy, a nic nie sprawiało jej większej przyjemności, niż darcie łacha z innych - potem romantyczny spacer - na przykład na lotnisko. Podobno księżyc wygląda stamtąd wyjątkowo uroczo i wciąż są tam zwłoki Globemaster’a - zakończyła wymownie, spoglądając Angolowi prosto w oczy.

- Globemaster. Widziałem w dzień jak płonął. I ten postrzelany zakrwawiony kokpit…z bliska i od środka na pewno zrobiłoby wrażenie. Odpowiednie wrażenie - pokiwał głową angielski reporter. - No ale ja tym dronem do środka nie wlecę… A chciałbym mieć zdjęcia ze środka… Z drona fajne fotki panoramy wyjdą. Widok z góry, tego kto jeszcze by się kręcił wokół, ale nie fotki środka - uśmiechnął sie do niej podając swoją cenę na deala. - Miałbym takie fotki, to faktycznie mielibyśmy o czym rozmawiać przy świecach i jacuzzi. Oba mam u siebie w pokoju. Pięć gwiazdek w końcu zobowiązuje nie? - rzekł wskazując kciukiem gdzieś w okolicy sufitu. Najwyraźniej tu mieszkał co wcale nie było dziwne. Większość nie tylko dziennikarzy czy ekip telewizyjnych zatrzymywało się w tych luksusowych okruchach zachodniej cywilizacji oferującej wszelkie swojskie i znane wygody czy standardy w połączeniu z egzotyką miejsca i perfekcyjną obsługą. Gdyby nie interesujące czasy jakie obecnie mieli dookoła ten hotel pewnie byłby zatłoczony rzeszą bladoskórych i skośnookich turystów.
Dziennikarka wyciągnęła rękę ponad stołem i z ciepłym uśmiechem diabła odpowiedziała:
- Myślę, że da się to załatwić…





***



pół godziny później, poczekalnia przed salą konferencyjną…



Przez pierwsze sekundy nic nie zapowiadało kłopotów. Do czasu...
No niech to. Czy to znowu ona? Boże święty, za co mnie tak karzesz? Z całą pewnością Jeremy nie należał do pobożnych. Często jednak zwracał się do Boga, szczególnie w stresujących i nerwowych sytuacjach. Teraz, od strony baru, zbliżała się do niego ta parszywa wiedźma. Przez moment łudził się, że nie podniesie głowy sponad laptopa. Niestety, ich spojrzenia się skrzyżowały i wtedy już wiedział, kto będzie jej ofiarą. Szybko zbliżała się do dyplomaty, którego mina z pewnością nie wskazywała zadowolenia. Teraz już było pewne - zawracanie dupy i złośliwe pytania czas rozpocząć!

Kilka dziarskich kroków, wyminięcie boya hotelowego i kobieta znalazła się tuż obok. Wyglądała odrobinę lepiej niż na lotnisku: zniknęły nerwowe tiki, przestała też być tak upiornie blada. Trzymała się bardziej prosto, sprawiając wrażenie spokojniej i tylko podkrążone oczy wskazywały na to, że wciąż potrzebuje snu...o ile harpie i sępy w ogóle sypiały.
-Panie Newport - szeroki, zębaty uśmiech nie schodził ze zmęczonej twarzy. Mówiła cicho, a w jej głosie nie było nawet najmniejszego śladu wcześniejszego jadu - Cieszę się, że widzę pana w jednym, niedziurawym kawałku. Po tym, co stało się na lotnisku...zresztą nieważne. Nikt się chyba tego nie spodziewał. Jak się pan trzyma?

Newport ze zdziwienia przetarł lewe oko. To ona jednak potrafi być miła!!
-Hmm… jak widzi pani, jestem w jednym kawałku. Bardzo zdenerwowałem się ostatnimi wydarzeniami, ale jakoś daję radę... Przejdźmy do sedna sprawy, na pewno chciała pani przeprowadzić jakiś wywiad?

Morneau parsknęła. Po minie rozmówcy wnioskowała, że przygotował się mentalnie co najmniej do odparcia kolejnego ataku terrorystycznego, z tym że zamiast turbaniarza miał przed sobą człowieka z aparatem - agresora równie groźnego, co nieprzewidywalnego, oczywiście w mniemaniu dyplomaty. Chyba w swojej karierze biedaczysko natknął się na zbyt wielu dociekliwych dziennikarzy, lecz cóż poradzić? Taka praca.
Wyciągnęła dyktafon i chwilę bawiła się nim, sprawdzając poziom naładowania baterii i ilość wolnego miejsca. Miała do nagrania jeszcze właściwą konferencję, niemiła niespodzianka w postaci zapchanej pamięci była ostatnim, czego potrzebowała.
- Dobrze, że się pan trzyma. Szkoda by było, gdyby przez pańskie zmęczenie i rozstrój nerwowy wymsknęło się panu coś, co sprowokuje Rosjan i da im pretekst do rozpoczęcia radykalnych działań. Teraz w rękach pańskich i pana kolegów spoczywa sporo ludzkich istnień, honor naszego kraju i zachowanie namiastki ładu w tym bałaganie, ale wiadomo: zero presji. -westchnęła podnosząc wzrok i spojrzała Newportowi prosto w oczy - Oczywiście będzie pan brał udział w spotkaniu jako przedstawiciel Stanów Zjednoczonych, prawda? W takim razie postaram się nie ukraść zbyt wiele pańskiego cennego czasu. I nie wyprowadzić z równowagi...za bardzo.

-Ma pani humor, pani…? - Jeremy chciał poznać nazwisko swojego oprawcy.

-Jaka tam ze mnie pani - przewróciła teatralnie oczami i uśmiechnęła się szczerze - Obok “pani” w życiu nawet nie stałam. Morneau, Constance Morneau. Mów mi po imieniu, będzie bardziej naturalnie i przyjaźnie. Przyjazna atmosfera to podstawa, nieprawdaż?

-Masz rację Constance, w stu procentach rację - Jeremy uśmiechnął się nieznacznie. Jeśli zobaczyłaby to Nicole, pewnie pomyślałaby, że wstrętne myśli właśnie przechodzą mu przez głowę. Ale to nie była prawda - Mów mi Jeremy - podał lekko spoconą łapę.

Kobieta odwzajemniła uścisk, unosząc nieznacznie jedną brew.
-Powiedz Jeremy, zawsze się tak denerwujesz? - spytała wskazując brodą na jego dłoń i zaraz spoważniała - Czy jest aż tak źle? Różne plotki chodzą. Wiesz, ludzie kochają gadać...ale jaka jest prawda? Odłóżmy na bok na razie tytuły, funkcje i resztę zawodowych pierdół. Pytam się jako osoba prywatna, w końcu chcąc nie chcąc jestem tu i raczej prędko nie wyjadę. Chciałabym wiedzieć kiedy zacząć chodzić w garnku na głowie i zamienić bluzę na kamizelkę kuloodporną. Takie tam, babskie fanaberie. - mrugnęła na koniec.

Jeremy puknął w swoją marynarkę, która wydała dziwny dźwięk. Nie trzeba było być specjalnie lotnym, aby domyślić się, że nosi kamizelkę kuloodporną. Wymownie pokiwał głową, dając znać dziennikarce, że powinna to zostawić dla siebie.
-Sądzę, że będzie gorąco. Jeśli chcesz wrócić cała, radzę zmienić lokację. Sama widziałaś z pewnością ludzi chodzących z kałachami. ONI CZUJĄ SIĘ TU BEZKARNIE!

- Spokojnie, nie pokazuj zdenerwowania - Constance odpowiedziała cicho, wciąż beztrosko się uśmiechając. Obróciła głowę w stronę baru, niby szukając wzrokiem znajomego Angola. W międzyczasie uważnie przyjrzała się sali, lecz owo rozpoznanie trwało jedynie kilka sekund. Odmachała Robertowi i wróciła do swojego rozmówcy, a w jej oczach pojawił się maskowany smutek - Czują się bezkarni, bo wiedzą, że niewiele jesteśmy im w stanie zrobić. To ich ziemia, ich kultura. Cholera, tutaj nawet dzieciaki bawią się pociskami karabinowymi zamiast puszczać kaczki. Pytanie co rząd zamierza z tym zrobić? Szykujecie jakąś konkretną odpowiedź na ostatni atak, czy wszystko rozejdzie się po przysłowiowych kościach? W drugim przypadku dacie turbanom pewność, że są tu nietykalni, rozbestwią się jeszcze bardziej i...eh, wybacz. Też mi to leży na wątrobie. Widziałam dziś jak wielu dobrych chłopaków idzie do piachu, zbyt wielu. Ludzie będą chcieli jasnego stanowiska, konkretnego działania. Zapewnienia, że sytuacja jest pod kontrolą. Część nawołuje do zemsty, miałeś czas żeby przejrzeć fora, Tweetera i inne portale społecznościowe, poczytać komentarze pod artykułami? Powinniśmy się cieszyć, że duża część swoje roszczenia ogranicza tylko do internetu, ale nie wszyscy, nie czarujmy się. Dostaję masę maili z pytaniem o wasze stanowisko. Co mam im odpowiedzieć, gdy zapewnienia o waszej kompetencji przestaną wystarczać?

-Miałem dzisiaj tyle pracy, że nie było czasu wejść na neta. Wszystkiego dowiesz się na konferencji, ambasador przedstawi nasze oficjalne stanowisko. Ja na razie mogę powiedzieć tylko, że można się spodziewać konkretnych ruchów z naszej strony. Ameryka nie toleruje terroryzmu i nie pozostanie wobec niego bierna!
-Abu Gharib - Morneau mruknęła pod nosem i pokręciła głową, odganiając czarne myśli. Obiecała sobie, że przed przekroczeniem progu sali konferencyjnej powstrzyma się od zwyczajowego wywlekania brudów i insynuacji wszelkiej maści. Przestała bawić się dyktafonem i powolnym ruchem wsunęła go do kieszeni spodni, by chwilę później skrzyżować wolne już ręce na piersi i zrobić krok w stronę dyplomaty. Cały czas patrzyła mu prosto w oczy, szczerząc się łobuzersko- Zastanawia mnie, czy macie jakąś książeczkę z regułkami na każdą okazję. Taki “Poradnik małego dyplomaty-czyli jak nie obrazić nikogo dając mu do zrozumienia, że ma się odpieprzyć. Tom pierwszy”. Wiesz, postawiłabym ci drinka, ale chyba przed takim spotkaniem nie powinieneś pić, to raz. Dwa...ktoś mógłby mi chcieć później wydrapać oczy, nieważne. Nie chodzi mi o oficjalne stanowisko, Jeremy, ale o twoje prywatne, osobiste odczucia jako człowieka. Kto twoim zdaniem stoi za tym całym syfem, Al-Khaida? Ktoś inny, jak tak to kim jest w zmowie - z ruskimi? Nikt nie lubi ruskich, im zawsze źle z oczu patrzy. Na razie rozmawiamy jak przedstawiciele tego samego gatunku, do gardeł rzucimy się sobie o tam. - wskazała głową na drzwi sali, w której już niedługo spotkają się głowy konkurencyjnych mocarstw.

-Constance, sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć… Nie sądzę, bu Ruscy mieli z tym coś wspólnego. Pakistan jest jak tykająca bomba zegarowa, a każdy grzebiący w niej może się nieźle sparzyć - o ile nie stracić ręki. Na pewno terroryści mają powiązania z Al-Kaidą, na pewno jest wśród nich wielu “obywateli” Państwa Islamskiego - przewrócił oczami w lewo i prawo, dając nieco sarkastyczny wyraz temu co powiedział. - Jeśli już to podejrzewałbym Chinoli, w końcu to ich region i nie do końca im ufam. Być może maczają w tym swoje brudne paluchy...

-Taaa...wszędzie wpychają te żółte łapska i zaganiają dzieci do składania iphone’ów...a może to byli hidnusi? A na serio, może i masz rację. Wszyscy tu siebie warci i każdy chce wyszarpać jak najwięcej dla siebie - potarła czubek nosa palcem wskazującym - Gdzie się nie obrócisz same żmije, co? Co cię podkusiło żeby tu przyjechać? Czy pozytywna notka referencyjna jest tego warta...a może rajcuje cię niebezpieczeństwo? Zastrzyk adrenaliny, niepewność jutra. Wiesz - takie życie na krawędzi, gdzie nuda jest jedynie zlepkiem liter w słowniku.

-Wiesz, z pewnością lubię niebezpieczeństwo. Ale nie to mnie skłoniło do przyjazdu tutaj. W gruncie rzeczy jestem twoim kolegą po fachu - uśmiechnął się zalotnie. - Przyjechałem tu jako wysłannik The Washington Post. Z chęcią zarobku. Los przyjął mnie na stanowisko attache prasowego w tutejszej ambasadzie. Dla mnie była to dobra okazja, żeby wrócić do świata dyplomacji po kilkurocznej przerwie.

- No proszę, od razu na głęboką wodę. To przejaw brawury, czy lekkomyślności? Nie mnie chyba osądzać. Sama z reguły rozbijam się motorem, a ograniczenie prędkości i podwójna ciągła są tylko iluzją...na wschodzie w szczególności. Myślałam, że złapanie taksówki na Time Square graniczy z cudem, potem przyjechałam tutaj i zmieniłam zdanie. Przejechanie z punktu “a” do punktu “b” bez strat własnych, to dopiero osiągnięcie - kobieta pochyliła się do przodu, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Dzieliło ich teraz może dwadzieścia centymetrów i nie wyglądało na to, by niewielka odległość ją peszyła - Hmmm, Jeremy...na brak zajęć pewnie nie masz co narzekać, ale jeśli chcesz i znajdziesz wolną chwilę, może dasz się porwać? Spodoba ci się przejażdżka, jeśli naprawdę lubisz ostrą jazdę.

-Ehh… No n-n-nie wiem - wydukał. Wiedział, że Nicole na pewno by się to nie spodobało. Nie odsunął się jednak od dziennikarki. Constance miała braki w urodzie, Jeremy mimo to poczuł do niej pociąg, może nie w sensie erotycznym, ale platonicznym. - W sumie to chętnie - nieporadnie odrzekł zawstydzony dyplomata.

Słowa Newporta wyraźnie ucieszyły Morneau. Nie skomentowała, że wystarczył jeden prosty zabieg z naruszaniem przestrzeni osobistej i luźno rzuconą propozycją, aby facet wyraźnie się zmieszał. Ciekawa informacja, nie była jednak istotna w tej chwili.
- No to podaj mi jakieś namiary na siebie, przecież nie wparuję do ambasady z czteropakiem i kaskiem pod pachą, żeby cię szukać - odpowiedziała lekko, trącając go ramieniem - Gołębie pocztowe też wyszły z mody, tak przynajmniej słyszałam. Jakieś protesty obrońców praw zwierząt, czy inny diabeł…

-Hmm… ehh... może to jednak JA wpadnę do ciebie? No wiesz - Nicole byłaby zazdrosna - po raz kolejny dzisiejszego wieczoru uśmiechnął się niejednoznacznie. - Chętnie cię odwiedzę, gdy będę miał trochę więcej wolnego czasu.
Jeśli Francuzka dowiedziałaby się o tym spotkaniu, byłoby to co najmniej podejrzane, trzeba było więc to zakonspirować w jak największym stopniu.

- Trzymam cię za słowo, Jeremy. Na razie tylko za słowo. - dziennikarka mruknęła niskim głosem, rzucając mu powłóczyste spojrzenie i zrobiła krótką pauzę dla lepszego efektu. Zaraz jednak kontynuowała, przybierając śmiertelnie poważny ton - To będzie ważne, więc skup się. Mam twoją pełną uwagę, tak? Super, jedziemy z tym koksem: słyszałeś o telefonach komórkowych? Takie małe, czarne pudełka ze szklanymi ekranikami. Podobno kradną dusze i jak przyłożysz jeden do ucha, usłyszysz głosy potępionych. Jednak da się przez nie rozmawiać również z żywymi. Można dogadywać szczegóły wszelkich wycieczek, nie tylko tych personalnych. Łapiesz do czego zmierzam?

-Lubię twój sarkazm i poczucie humoru - zaśmiał się Jeremy. - Trzymaj - wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki wizytówkę. - Ty to umiesz sobie zjednać ludzi. Typowa dziennikarka!

-Cieszę się, że się cieszysz. - Constance śmiejąc się odebrała kartonowy prostokąt, chwytając go między kciuk i palec wskazujący. Rzuciła pobieżnie okiem na wydrukowaną treść, po czym wpakowała papier do kieszeni - Pamiętaj o tym, gdy już skończy się konferencja. Każdy z nas ma swoją rolę i trzeba ją odgrywać bez względu na prywatne odczucia.
Spojrzała na drzwi, przed którymi kończono właśnie przygotowania i przekrzywiła kark tak gwałtownie, że aż chrupnęło.
Nim przeszła przez bramkę, napisała jeszcze smsa do nowo poznanego dyplomaty.
" Dasz radę. Powodzenia. CM"
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 21-02-2015 o 14:08.
Zombianna jest offline  
Stary 21-02-2015, 11:48   #22
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
- Okay, to bierzmy się do roboty – rzucił do Adamsa. – Pakistańce muszą wiedzieć, że nie damy sobie w kaszę dmuchać. Trzeba im to jasno i wyraźnie dać do zrozumienia. Niech zwiększą liczbę funkcjonariuszy na ulicach. Konieczna też będzie prośba o wsparcie medialne – jakiś apel prezydenta czy coś. A z helikopterem to wiadomo – awaria hydrauliki jako wstępna diagnoza plus niekorzystne warunki pogodowe.
Każda osoba ze świata dyplomacji wiedziała, że bez kłamstwa w tym zawodzie się nie obejdzie. Opinię publiczną trzeba odpowiednio urobić i dopilnować, by nie mieszała nosa w nie swoje sprawy. Dlatego była to praca dla cwaniaczków, manipulatorów i doskonałych mówców. Jeremy wpasowywał się idealnie w ten schemat, a rola attaché prasowego stanowiła dla niego powołanie.
- Wezmę kevlarówkę. Dyplomata nie może dać po sobie poznać, że się czegoś boi.
Hotel Serena z pewnością jest dobrze chroniony. W końcu to nie byle jaki hotel, tylko 5-gwiazdkowy luksus! Wzięcie ciężkiej, grubej kamizelki wyglądałoby strasznie obciachowo, a lekką kevlarówkę dało się z powodzeniem schować pod garniturem.
Wiadomość o opóźnieniu spotkania przyjął z lekkim rozczarowaniem, może nawet złością. Do rządu chińskiego zawsze nastawiony był wrogo. Ale nie mógł ścierpieć takiej bezczelności jakiej właśnie dopuścił się ich ambasador. Poczuł się kurwa ważny! Niestety nie on tu podejmował decyzje. Może kiedyś awansuje, ale na razie musi się pogodzić z rolą asystenta. Był stanowczo za młody na tak poważną fuchę jak ambasador – do tego potrzeba wiele lat doświadczenia, a ci, którzy osiągnęli ten stopień przed pięćdziesiątką, mogą czuć się wyjątkowi.
Delegacja złożona z Monici, Tony’ego i Jeremy’ego została przywitany błyskami fleszów. Tony podający rękę Romanowowi i temu chińskiemu skurczybykowi – to były zdjęcia na pierwsze strony jutrzejszych pismaków. „Pojednanie przeciwko terroryzmowi w Islamabadzie”? A może „Spotkanie na szczycie wielkiej trójki”? – pospekulował odnośnie nagłówków.
Musiał teraz porozmawiać z dziennikarzami. Z większością zamienił tylko po kilka słów, tłumacząc zniknięcie Chinooka lub komentując wydarzenia na lotnisku. Pytania szczególnie się nie różniły, toteż odpowiedzi były prawie takie same. W końcu nie chciał faworyzować BBC czy CNN – skłonny był powiedzieć co nieco więcej jedynie The Washington Post z oczywistych powodów.
Czas dla dziennikarzy minął i należało skierować się ku sali konferencyjnej. Oświadczenie rozpoczął Tony. Na słowa: „Nie możemy oddać ulic terrorystom”, które wzbudziły powszechne uznanie, podekscytowany Jeremy założył nogę na nogę i splótł palce rozglądając się z wyższością po sali. Później przyszła kolej na Romanowa. Jego angielski był, jak na obcokrajowca dobry, jednak nie udało mu się pozbyć naleciałości słowiańskich w akcencie.
- Sytuacja w Pakistanie wymaga natychmiastowego działania, dlatego w porozumieniu z lokalnymi władzami postanowiliśmy przysłać naszych żołnierzy – na tak zaskakujące słowa rosyjskiego ambasadora, sala odpowiedziała niemałym poruszeniem.
Nie był to koniec zaskoczeń na ten dzień. Skurczybyk Jung Lung nie pozostał dłużny Rosjaninowi. Wiadomość o „wszelkiej potrzebnej pomocy” od Chin stanowiła spore rozczarowanie dla Jeremy’ego. Waszyngton nie będzie zadowolony z przebiegu sytuacji, to pewne. Prezydent musi opieprzyć nowy pakistański rząd, w końcu Stany są najpotężniejszym państwem świata i nie dopuszczają sprzeciwu. A zachowanie Pakistańczyków trzeba było nazwać samowolką. Takie decyzje należy omawiać z głównym partnerem strategicznym!
- Czy chciałby jeszcze ktoś coś dodać? – Lung zwrócił się do zebranych. Żaden dyplomata nie odpowiedział. – W takim razie przejdźmy do drugiej części naszego spotkania.
Newport musiał zachować zimną krew. Oświadczenia ambasadorów Rosji i Chin zachwiały jeszcze bardziej jego spokojem, którego nie miał okazji zaznać od rana.
- Jakie kroki podejmie teraz rząd amerykański?
Stuknął 3 razy w mikrofon sprawdzając nagłośnienie. Taki miał zwyczaj, sądził, że skupia to uwagę zebranych.
- Przede wszystkim będziemy rozmawiać. Jeśli apele o zaprzestanie aktów terroryzmu nie dadzą efektu, zaczniemy działać. We współpracy z Rosjanami i Chińczykami utrzymamy w tym kraju porządek – Newport mówił spokojnie, ale zdecydowanie, mocno akcentując niektóre wyrazy.
- Jak się pan ustosunkuje do oświadczenia pana Lunga i Romanowa?
- Prawdopodobnie obyłoby się bez pomocy rządów chińskiego i rosyjskiego. W każdym razie, nie będziemy kwestionować słuszności decyzji podjętej przez lokalne władze. Rozumiemy, że chcą utrzymać w kraju porządek i szanujemy ich decyzję.
- Czy wiadomo już, co stało się z zaginionym helikopterem?
- Owszem, wrak został odnaleziony. Według wstępnej ekspertyzy rozbił się na skutek niesprzyjających warunków pogodowych. Najprawdopodobniej nastąpiła awaria systemu hydraulicznego, który przy niesprzyjających warunkach doprowadził do wypadku – Jeremy nerwowo się przekręcił. Nie chciał otrzymać tego pytania, miał nadzieję że media skupią się bardziej na oświadczeniach Romanowa i Lunga.
Zdecydowanie większe zainteresowanie budziły delegacje dwóch pozostałych mocarstw. Stany Zjednoczone spadły na drugi plan, co było bolesnym ciosem dla polityki zagranicznej. Informacja o przysłaniu żołnierzy i pomocy militarnej dwóch największych rywali stanowiła świetną pożywkę dla dziennikarzy. Jutro zapowiadał się bardzo dobry dzień, jeśli chodzi o liczbę sprzedanych egzemplarzy gazet.
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White
del martini jest offline  
Stary 22-02-2015, 00:35   #23
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
W hotelu było tłoczno, gwarno i niespokojnie. Wyczuwało się ogólne napięcie, mimo tego, że większość osób przybrała fachową pozę stoickiego spokoju – czy byli to zaprawieni w bojach politycy, doświadczeni dziennikarze czy dowódcy wojskowi – wszyscy starali się wyglądać na zimnokrwistych. Lance nie miał zbyt wiele do powiedzenia – już na bramkach przy wejściu do lobby usłyszał „Zostawiasz broń, albo nie idziesz dalej” – decyzja była prosta. Lance nie czuł potrzeby pokazywania się w telewizji w towarzystwie dyplomatów.

- Mark, rozejrzę się wokół hotelu. W środku mamy już zbyt wielu wojskowych, dodatkowy karabin nie zrobi nikomu różnicy. Wrócę zanim skończą gadać. Będę w kontakcie – poinformował partnera i udał się do wyjścia. Po drodze postarał się, żeby jak najwięcej wojskowych zapamiętało jego zarośniętą głowę, gdyż w przypadku jakichkolwiek kłopotów, niepokoju, wybuchu ajdika, przypadkowej strzelaniny czy nawet huku korków od szampana, mógł łatwo zostać wzięty za rebelianta/bandytę przez jakiegoś krewkiego żołnierza. Kontraktor wyszedł na zewnątrz, gdzie mimo wieczornej pory wciąż było parno i duszno. Wyjście poza klimatyzowaną strefę sprawiło, że momentalnie po plecach pociekły mu strużki potu. Przed hotelem pomachał miejscowym ochroniarzom, pogadał chwilę z Marines, zagadnął o wspólnych znajomych, popytał co u Cambella, posłuchał kilku plotek. Następnie zabrał się do właściwej roboty.

Kamery były rozmieszczone tak, żeby objąć wejście i okolicę. Nic nadzwyczajnego, ale lepsze to niż nic. Na hotelowym dziedzińcu było sporo kwietników, jakichś białych murków, zadbane trawniki i ławki dla gości. Najważniejsze było jednak to, że całość była wyżej niż ulica, dzięki temu przez frontowe drzwi nie dało się wjechać wypełnionym trotylem samochodem-pułapką. Lance zszedł na ulicę, skręcił w stronę centrum biznesowego. Prowadząca między budynkami droga była wąska i można było na nią łatwo wjechać. Jednak żeby zaszkodzić ludziom wewnątrz, trzeba by było użyć naprawdę potężnego ładunku. Albo detonować cysternę z ciekłym chlorem, aby otruć jak najwięcej osób. Vernon pamiętał, że takie ataki miały miejsce w Afganistanie i Iraku. Rozejrzał się dokładnie i ocenił jaką drogę musiałby pokonać autem samobójca przed odpaleniem niespodzianki. Całe szczęście musiałby zwolnić na zakręcie, a wtedy żołnierze z Ameryki, Chin i Rosji zrobiliby z niego sito. O ile dobrze strzelają.

Po odbyciu rekonesansu kontraktor wrócił na dziedziniec, pokręcił się jeszcze przy amerykańskich żołnierzach dopóki jakiś krewki sierżant nie powiedział mu w krótkich acz dobitnych słowach co myśli o jemu podobnych "psach wojny". Nie było na niego rady, może miłą jakieś złe doświadczenia z pracy z kontraktorami z przeszłości i nie dał się przekonać, że Lance jest tu w tym samym celu co on. W końcu kontraktor wyszedł na ulicę i zaczął oglądać samochody – jeden po drugim szukając niezwykłości. Dziury po kulach, zbyt nowoczesne bryki, które nie stały w garażu, wszelkie podejrzane pickupy, pojazdy z ludźmi w środku, maszyny przy których był ktoś rozmawiający przez komórkę. A przede wszystkim BMW i Audi z silnikami o dużej mocy – samochody uwielbiane przez rebeliantów/bandytów, służące zarówno do pokazania się na mieście jak i do ścigania swoich ofiar na drogach ekspresowych.

Po oględzinach Vernon ruszył powrotem do hotelu. Zapowiadało się trochę nudnego oczekiwania a następnie droga powrotna. W myślach zaczął układać trasę do ambasady i ewentualne objazdy w razie nieprzewidzianych wypadków, o które przecież nie było trudno.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 05-03-2015 o 23:39.
Azrael1022 jest offline  
Stary 22-02-2015, 23:41   #24
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; Islamabad Serena Hotel; 2017.06.02 godz 22:35; 26*C




Costance Morneau i Jeremy Newport




Ramiz który wrócił z trzewi pięciogwiazdkowego hotelu i usłyszał, że jego amerykańska koleżanka w pełni popiera pomysł nocnej jazdy na lotnisko ucieszył się znacznie. W końcu jeszcze w samochodzie chyba napalił się na ten pomysł. Za to już znacznie mniej radośnie powitał pomysł, że miałby im towarzyszyć jakiś Anglik do tego dziennikarz. Jak wyjaśnił reporterce NYT trzy osoby do przemycenia to już prawdziwy tłum. No i to kolejna dziennikarska konkurencja. No ale jak usłyszał o roli jaką miał pełnić Rob to przestał mieć opory. Coś Costance czuła, że już chyba zaczął się umawiać z kim trzeba i pewnie zrobić przkręt, że z dwóch osób na trzy byłoby mu niekoniecznie tak lekko.

W końcu jednak wszyscy spotkali się na konferencji. Sala zresztą nazywała się "Konferencyjna" i była do tego świetnie przygotowana. Obsługa widać była naprawdę pięciogwiazdkowa i mimo takich rygorów i czasu i bezpieczeńśtwa zdołała stanać na wysokosci zadania.

Uczestników konferencji i tych z immunitetemi i tych z aparatami powitał przyjemny chłód, rzędy stołów na których czekały butelki z sokami, wodą i plastikowymi kubkami. Zaraz obok nich wyladowały aparaty, laptopy, dyktafony, zwykłe notatniki, paczki chusteczek i cały ten szmelc który zazwyczaj ludzie ze sobą przynoszą jeśli są nastawieni na robienie notatek, zadawanie pytań i robienie dokumentacji tego wszystkiego.

Spotkali się tu też wszyscy "starzy znajomi". Czyli była i Costance Morneau z NYT, był Rob Harrington z BBC, Ramiz Mirza z "Islamabad Daily", blondwłosa Nicole z TWP, oczywiście też ta "buracka" ekpisa z CNN i chyba wszyscy którzy byli z "psiarni" wcześniej na lotnisku.

Niejako po drugiej stronie, przy jednym stole siedziało około tuzina osób z trzech dyplomatycznych przedstawicielstw. Miało to reprezentować ich jedność w obliczu wspólnego zagrożenia. Pośrodku siedzieli przedstawiciele Stanów jako główni zainteresowani i poszkodowani. Po obu stronach zasiedli przedstawiciele obu pozostałych komisji.

Rozmowy podgrzały na tyle atmosferę, że początkowo przyjemny chłod pomieszczenia przestał być odczuwalny a woda do zwilzania ust i gardeł oraz chusteczki do ocierania skrni szybko poszły w ruch. Swoje też robiły lampy stale włączonych kamer. Do standardowego chaosu wszelakich konferencji znanego z klasycznych filmów brakowało jedynie papierosowego dymu. Bowiem jak w kazdym cywilizowanym miejscu w sali obowiązywał zakaz palenia a nikt kto na niej był nie chciał wychodzić na zewnatrz by zaryzykować utratę ważnego momentu.

Sama konferencja okazała się przełomowa. White, który z uniesioną pięścią i powtarzając ustalone wcześniej z Jeremy'm hasło, prezentował się bardzo efektownie. Gdy to mówił doświadczone oczy i ręce reporterskich zawodowców zgromadzonych na sali wręcz zalały go światłem fleszów. Zaś głowy wielu, zwłaszcza amerykańskich mediów pokiwały z uznaniem i aprobatą głową.

Drugim ważnym newsem zasrwowanym przez amerykańskiego atachee od spraw prasy była awaria i katastrofa amerykańskiego śmigłowca dziś rano. Okazało się, że na parę godzin przed atakiem na lotnisko Amerykanie już stracili jedną maszynę na górskim pograniczu. Co prawda maszyna była z sił stacjonujących w sąsiednim Afganistanie ale katastrofa zdarzyła się już po pakistaskiej stronie granicy. To z miejsca wywołało od razu morze pytań i spekulacji czy oba zdarzenia są ze sobą powiązane, czy z załogi ktoś przeżył jak tak to czy można z nimi rozmawiać i jakie kroki powzięto by odnaleźć ich lub ich ciała. Jeremy nie miał wyboru skoro poruszył tą lawinę musiał jej stawić czoła.

Wiadomość o przybyciu "w krótce" żołnierzy rosyjskich i chińskiej "pomocy wojskowej" również wywołała niemałe poruszenie. Rosjanie zostali zasypani gradem pytań i insynuacji głównie czy nie obawiają się powtórki ze swojej interwencji u zachodniego sąsiada Pakistanu lub nie zamierzają nieść "pokoju i demokracji" w stylu stosowanym "u siebie" na Kaukazie. Na to ambasador Romanov zapewnił, że jego kraj ma bogate doświadczenie w misjach pokojowych i zapewnił, że ta misja będzie właśnie taką i jest rosyjską odpowiedzią na podobny krok Amerykanów. Jedynie siedzący obok Conie Ramiz półgłosem zauważył, że Amerykanów w Pakistanie jest chyba z dziesięć razy więcej niż Rosjan.

Również chiński dyplomata, Jung Lung musiał stawić czoła reporterskiej nawale gdyś od razu pojawiły się pytania kojarzące "chińskich ochotników" z czasów wojny w Korei. Widocznie obecna oferta pomocy nie jednemu sie tak kojarzyła. Do tego zapewniał, że żadeń chiński zołnierz czy paczka z pomoca wojskową czy humanitarną nie przekroczy granicy o ile rząd w Islamabadzie nie wyrazi na to zgody i chęci przyjęcia oferty.

Następnie dyskusja niejako "stoczyła się" głównie na postawę dwóch głównych stolic w regionie czyli Ismamabadu i Delhi. Ta druga co prawda potępiła zamach na lotnisku ale nie wykraczało to poza standardowy komentarz prasowy na temat "wroga rasowego nr.1" jakie obie byłe brytyjskie kolonie do siebie nawzajem żywiły z wzajemnością. Dlatego ciężko było odczytać co naprawdę zrobią Indie przy tak nagle zaognionej sytuacji i czy w ogóle coś zrobią. Jak na razie jednak oferty złożone przez Rosjan i Chińczyków, nie zostały skomentowane przez rząd Islamabadzki. Pozostawało pytanie czy naprawdę owe wydarzenia stały się okazją czy pretekstem do ich złożenia pod wpływem chwili czy też były ustalone wcześniej przez ważniaków pomiędzy tymi trzema krajami i jedynie ogłoszone dziś na konferencji. W obu wypadkach dla Islamabadu takie nagłe szczodre oferty od światowych mocarstw, był bardzo cenne inależało się spodziewać, że raczej zostaną przyjęte w jakiejś formie. Choćby po to by jakoś złamać amerykański monopol w rejonie do czego zdawała się dążyć ostatnio wybrany rząd nad Indusem.



---




Konferencja jak należało przy takiej jej ważności i uczestnikach przeciągnęła się znacznie. W końcu jednak zakończyła się. Dyplomaci zaczęli opuszczać pomieszczenie oczywiście prawie, że do woli pozując we wzajemnych uściskach i uśmiechach prawie w dowolnych konfiguracjach. Choć oczywiście główne zainteresowanie "psiarni" wzbudzali White, Romanow i Ling.

Jednak nawet jeszcze po tym ostatnim akordzie w końcu się rozeszli do swoich kwater a następnie zaczął się nieśpieszny, przemarsz ku już czekajacym pojazdom. Wraz z dyplomatami poruszał się ruchomy kordon ochroniarzy, agentów i żołnierzy. White był bardzo zafrapowany i poważny gdy maszerował pomiędzy Jeremy'm a Monic'ą. Teraz dopiero mógł choć trochę swobodniej porozmawiać z nimi bo polowali na nich już tylko pojedynczy reporterzy cykajac ostatnie fotki na "do widzenia". Numer jaki mu wywinęli i Rosjanie i Chińczycy bardzo mu nie przypadł do gustu ale nie panikował. Rosyjskiej reakcji się spodziewali w podobnym stylu ale po Pekin ich zaskoczył, zwłaszcza pomocą na taką skalę. Zdaniem Tony'ego trzeba było "coś wymyślić i to szybko" by nie stracić punktów u Pakistańćzyków. Zwłaszcza teraz gdy nie mieli tylko amerykańskiej kupy do wyboru.



---



Jeremy Newport



Tony zatrzymał się bo okazało się, że natknęli się na wychodzącego z hotelu Romanowa. Też szedł w towarzystwie swoich asystentów i ochroniarzy. Obaj dyplomaci zbliżyli sie do siebie uśmiechając kurtuazyjnie i wyciągneli do siebie dłonie by ostatni raz okazać swoja wzajemność serdeczność i pożegnać się po przyjacielsu w świetle fleszy i reflektorów. Dłoń Tony'ego już prawie dotknęła dłoni Lwa gdy nagle Amerykaninowi wybuchła głowa. elementy jego czaszki, krwi, i mózgu rozchlapały się wokół głównie zostawiając gorące, krwisto - szare strugi, krople i kościane grudy na twarzach Jeremy'ego, Monic'i, Lwa i jego asystentów.

Zaskoczenie było totalne. Przez ułamek sekundy nikt się nie ruszał a ciało White lekko się jeszcze chwiejąc wciąż stało na swoim miejscu z wyciągniet ręką. Chaos zaczął się dopiero gdy zaczęło bezwładnie opadać. W pierwszej chwili zareafowali ludzie przeszkoleni na takie momenty czyli ochrona. Na Jeremy'ego rzucił się bez ceregieli srg. Dobson, łapiąc go za kark i szarpiąc na dół z okrzykiem - Głowa na dół sir! - po czym prawie od razu zasłaniając go swoim ciałem ruszyli prawie biegiem ku czekającemu pojazdowi. W efekcie tego Jeremy widział jedynie umykający pod takt biegu asfalt i czył wciąż coś ciepłego spływajacego mu z twarzy co się rochlapało z głowy White'a.

Zaraz potem wylądował na tylnym siedzeniu opancerzonej limuzyny a chwilę potem prawie wrzucona do środka zszokowana Monica która wyjątkowo nie była w stanie wydukać z siebie słowa a jedynie przebierała bez ładu i składu w tę i we w tę rozszerzonymi ze strachu oczami. - Panie Newport, panno Shaffer, jestęscie ranni? - spytał srg Dobson z pistoletem w ręku lokując się w drzwiach. Nie zdążyli jeszcze odpowiedzieć gdy dwóch marines wpadło do środka przez te same drzwi wciągając do środka prawie bezgłowe ciało ich wspólnego szefa. Drzwi natychmiast zamknęły się, oni dwaj usiedli na przednich siedzeniach części dla pasażerów i kierowca natychmiast ruszył z piskiem opon. - Proszę zapiąć pasy. Nie wiemy czy to koniec. - doradził im podoficer ochrony samemu klikajac swoje pasy.

Tymczasem White mimowolnie udowadniał nawet po śmierci prawa fizyki i anatomii. Z bogato ukrwonej głowy na podłodze szybko wylewała się masa krwi i wciąż jeszcze było widać małe strumyczki tryskajace tu i tam. Szkarłatna plama robiła sie co raz większa i Monica próbowła usilnie nie dotknąć jej butami. Gdy jednak na jakimś podskoku czy zakręcie kałużą zarzuciło ochlapujac meżczyznom nogawki spodni a jej nagie kostki nie wytrzymała i zaczęła krzyczeć i płakać jednocześnie.



Costance Morneau



Wyszła z sali konferencyjnej wraz z innymi dziennikarzami. W końcu po opuszczeniu jej przez dyplomatów można było jeszcze pogadać między sobą chwilę, zrobić parę fotek odjeżdżającym samochodom ale generalnie nawet sami dziennikarze spieszyli się teraz czym predzej obrobić materiał i wysłać do macierzystej jednostki medialnej lub bloga.

Wyszła na zewnątrz akurat by załapać się na odjazd i ostatnie spotkanie rosyjskiego i amerykańskiego dyplomaty jakie miało miejsce na podjeździe hotelu. Raczej nie było planowane i widocznie spotkali się przypadkowo. Obaj jednak byli doświadczonymi politycznymi lisami i od razu wykorzystali okazję by zapozować we dwóch po raz ostatni tego wieczoru.

I wówczas, gdy Conie podobnie jak stojący obok Ramiz i reszta psiarni już mieli ich w optycznych celownikach swoich aparatów White'owi wybuchła głowa. Tak po prostu. Stał i się usmiechał wyciągajac dłoń do swojego rosyjskiego odpowiednika a potem miała w obiektywie w miejscu jego głowy fontannę i chmurę czaszkomózgowych flaków. Nawet w tak gorącej chwili wiedziała, że żadna gazeta nie zamieści takiego zdjecia jako zbyt drastyczne. Ale nastepne już tak. Jak jakiś serżant złapał Newporta i ruszył z nim do czekajacej limuzyny. Jak specnazowcy w podny sposób potraktowali swoich przedstawicieli. Jak potem dwóch marines ciągnie prawie bezgłowe ciało White do limuzyny. I potem jeszcze blask tylnych świateł gdy rozpędzone samochody dyplomatów opuszczały na pełnym gazie niebezpieczny dla nich teren. Zostały po nich tylko krwawy ślad od miejsca postrzału do tego dzie wciągnięto ciało do samochodu. I coś co chyba wygladało na jakiś większe fragmenty czerepu White'a. Dalej jednak zareagowali już ci ochroniarze trzech służb którzy jeszcze zostali na miejscu rozganiając całkiem skutecznie zbieraninę i każąc im się schować przed ostrzałem. Wyglądali jak mrówki w rozgrzebanym mrowisku ale z tymi karabinami i gnatami w rękach mieli na pewni zdecydowanie obniżony próg tolerancji na wszelkie nieposłuszeństwo czy podejrzane zachowania kogokolwiek.




Lance "Styx" Vernon



Lance mógł stwierdzić, że jego wygląd czyli pancerz, elementy wojskowego umundurowania no i przede wszstkim uzbrojenia zdecydowanie rzucają się w oczy wszelakim ochroniarskim służbom. Czuł, że najchętniej zwinęliby go albo przegnali chociaż ale jego zachowanie i komplet papierów z Blackwater i tych załatwionych przez Newporta im na to nie pozwalał. Bo gdyby się stawiał czy zachowywał podejrzanie... No ale jak tak to nie mieli pretekstu by pozbyć się tego niebezpiecznego ziarna chaosu. Ale legitymować go mogli do woli. Sytuacja się poprawiała w miarę jak oddalał się od sali konferencyjnej które stanowiło główny i najszczelniejszy kordon ochrony.

Na ulicy dojrzał całkiem sporo samochodów ale zdecydowana większość należała chyba do dziennikarzy, wynajętych przez nich lub innych gości przybyłych na konferecnę którzy nie chcieli lub nie mogli zaparkować na wewnetrznym hotelowy, strzeżonym parkingu. Jednak obecnie było na zewnątrz dużo przyjemniej. Upał już opadał do sesnownego poziomu by nad ranem opaść do calkiem "białasowych" temperatur czasem do zaledwie kilku stopni powyżej zera. No i był tu legitymowany zdecydowanie rzadziej. Póki nie przekraczał kolejnych stref i kordonów ochrony miał spokój.

Zbierał się właśnie jednak do powrotu do wewnątrz bo od Marka dostał sygnał, że się impreza skończyła. Miał zamiar poczekać na ich blondklientkę bowiem Newport prawie na pewno wróci do ambasady tak samo jak przyjechał. Dopiero potem będzie umawialny o ile w ogóle zamierzał wracać na noc. Zaś Nicole poprzez Marka dała znać, że chce wracać do domu by w spokiju napisać artykuł no i w ogóle wrócić wreszcie po całym dniu do domu.

Spieszyć się nie musiał. Znał procedury bezpieczeństwa na tyle dobrze by wiedzieć, że najpierw odjadą dyplomaci. A z trzech ambasad trochę pojazdów było. Reszta, w tym ich pikup będzie mogła odjechać dopiero po nich. Widział już z daleka charakterystyczną sylwetkę White'a i tego ruskiego Romanowa jak się ostatni raz zatrzymali na podjeździe przed już czekającymi na nich pojazdami. Widział jak do siebie wyciągają dłonie na chwilę nieruchomiejąc na jasnym tle ściany i otaczających ich kordonie ochrony i stłoczonych, trzaskających fotki reporterów. Widział też charakterystyczny rozbryzg głowy szefa amerykańskiej dyplomacji gdzie rozbryzgnęła się dookoła jak trafiony pociskiem melon. Bo to był pocisk, tego "Styx" był pewien.

Był pocisk i to silny, karabinowy pocisk zdolny do penetracji tak słabego i nieopancerzonego celu aż z nadmiarem. Usłyszał też coś czego nie mieli szans usłyszeć ludzie przy hotelowym wejściu gdzie po ułamku sekundy zbiorowego paraliżu nagle zapanował hałas i chaos gdy do ludzi dotarło czego są świadkami. Lance bowiem usłyszał odgłos wystrzału. Pojedynczego wystrzału. Doszedł go prawie jednocześnie z rozbrzgiem głowy White czyli był stosunkowo bliski. Jak na standardy karabinu oczywiście.

Strzał padł też gdzieś zza jego pleców. Gdy przypadł rozejrzeć się za jakimś samochodem zlustrował teren. Zaraz po drugiej stronie ulicy zaczynał się pogrążony w ciemności park czy małpi gaj. Zapenwe ładnie przycięte równe krzaki, drzewka, drzewa, chodniki dające dla oka przyjemną, żywą zieleń a dla reszty ciała litościwy cień przed palącym Słońcem obecnie były skłębioną masą ciemności mogącą ukrywac całkiem niemały oddział nawet a nie tylko pojedynczego strzelca.

Jednak otaczające hotel murek z żelaznymi szczeblami oraz krzewy i drzewka zasadzone już przy samym hotelu może nie umożliwiały strzału ale czyniły go bardzo ryzykownym. Zwłaszcza jeśli dajmy na to cel nie był uprzejmy się zatrzymać tylko zaswał prosto do samochodu. Ale ponad drzewami widział dach większej, jakiejś dwu czy trzypietrowej budowli. Kojarzył, że jest tam jakieś centrum handlowe czy coś takiego. Dach nadal jak na karabinowy standard był całkiem blisko a jednocześnie dawał wgląd na cały front hotelu. No i był poza wszelkimi ochronnymi kordonami jakie w dość improwizowany sposób zdołano przygotować na tak nagłą konferencję.



Marek Kwiatkowski



Gdy Mark rozstał się z Lancem i czekał na koniec konferencji miał zdecydowanie mniej "legitymujących" przygód niż jego szwendający się na zewnatrz kolega. To też i pod tym wzgledem czas mijał mu spokojniej. Mógł w dośc wygodnym barze z profesjonalną obsługą poczekać na jej koniec. Prócz niego siedziało może i ze dwa tuziny osób a i sporo kreciło się i pod drzwiami sali i po korytarzach. Byli to głównie członkowie ekpi dziennikarskich którzy albo nie dali rady wejść do środka z powodu braku papierka czy nie spełnienia jakiegoś wymogu czy też może nie chcieli tam być. Zebrało się też całkiem sporo gości hotelowych czy obsługi którzy szykujac telefony i aparaty chcieli uwiecznić swój udział w tej sławnej konferencji. Pewnie większość z nich wolała by wizytę jakiś gwiazd rocka czy filmu niż nudnych dyplomatów no ale cóż, musieli się zadowolić tym co do hotelu rzucili.

Polak zdołał odnaleźć i przejąć Francuzkę. Dał znać Lance'owi, że wszystko gra i czas się zbierać. Nicole chciała jeszcze cyknąć parę fotek na pożegnanie skoro mieli i tak czekac na powrót Amerykańskiego ochroniarza i odjazd dyplomatów. Blondynka strzelała fotkę za fotką gdy amerykańskiemu dyplomacie wybuchła głowa a na podjeździe i w hotelu w śród ochroniarzy, dyplomatów, gości i obsługi z całęgo świata i we wszystkich jego językach wybuchł chaos.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-02-2015, 00:40   #25
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
- Nie wiemy na chwilę obecną co stało się z załogą. Najprawdopodobniej nikt nie zginął. Nad ranem rozpoczniemy poszukiwania zaginionych, którzy mogli oddalić się od wraku w poszukiwaniu łączności lub schronienia – pełnym przekonania głosem Jeremy wyjaśnił sytuację. Wiedział, że sprawa i tak prędzej czy później wypłynie, a odpowiednio urabiając opinię publiczną, można przeciągnąć ją na swoją stronę. Gdyby to nie z jego ust, ale z innego, niepożądanego źródła, sprawa wyszłaby na jaw, wszystkie media obróciłyby się przeciw Jankesom. Utajenie sprawy zawsze działa na niekorzyść głównego zainteresowanego.
Jedynym problemem była możliwość ewentualnego okupu. Jeremy był prawie pewien, że helikopter nie rozbił się przez przypadek. Spodziewał się żądania okupu w przeciągu kilku następnych dni, dlatego z całych sił liczył na wywiad. Zawsze można przechwycić jakiś sygnał w eterze o podejrzanej treści. Gdyby jednak terroryści zażądali okupu, lub – co gorsza – zamieścili film z egzekucji, wtedy mamy klopsa. Nasza wiarygodność znowu spadnie, a wszystkie media zaczną na nas szczekać.
Z punktu widzenia Amerykanów lepiej by było, gdyby konferencja w ogóle się nie odbyła. Trzeba zapunktować u Pakistańczyków, inaczej odniosą kolejną klęskę w tym rejonie. W czasie rozmów, Jeremy’emu zaczęła się nakreślać koncepcja. Mężczyzna miał zdolność szybkiego myślenia, co nie było rzadkością wśród dyplomackiej śmietanki. Postanowił pogadać o tym jutro, ze świeżym umysłem, w towarzystwie Tony’ego i Adamsa.
Musimy zaoferować im szkolenie armii przez naszych oficerów. Rząd w Pakistanie na pewno przyjmie tę propozycję, a my dostaniemy ogromnego plusa. Poza tym, można zaoferować trochę sprzętu, mamy na zbyciu sporo ciekawych cudeniek. Najpierw zwrócimy się do Białego Domu pytając o opinię, a później zaczniemy wstępne negocjacje, oczywiście jeśli Prezydent się zgodzi.
Newport ucieszył się, gdy konferencja się zakończyła. Ameryka musiała przełknąć kilka gorzkich pigułek, a nic w tej chwili nie szło po ich myśli. Dzisiejszy dzień przyniósł tyle problemów... Począwszy od samolotu, poprzez helikopter aż po konferencję. I na każdym froncie dzisiaj ponieśliśmy klęskę. Życie dyplomaty jest bardzo ciężkie, ale życie dyplomaty w Pakistanie przekracza wszelkie normy stresu, zdenerwowania oraz niepotrzebnej adrenaliny. W każdym razie, znaleźli się już na świeżym powietrzu. Na dworze czuć było przyjemny chłodek, który w połączeniu ze słabym wiatrem, dawał znaczną ulgę po dniu pełnym przeżyć. Na zewnątrz wyszła też ekipa rosyjska. Skierowali się do przedstawicielstwa Stanów, będąc wyraźnie pozytywnie nastawieni wobec „odwiecznych rywali”. Gesty pożegnalne zawsze pozytywnie odbijają się w przyszłych relacjach, tym razem oba mocarstwa walczyły w sprawie wspólnej, więc pojednanie było jak najbardziej wskazane. Gdy Romanow już wyciągał rękę ku Tony’emu, głowa tego drugiego nagle eksplodowała. Jeremy poczuł na twarzy lepką krew, a do rozdziawionych ust wpadł mu kawałek czaszki. Sierżant Dobson chwycił go za kark, a dyplomata wykorzystał ten moment na zwrócenie przetrawionego obiadu. Bez ceregieli został wepchnięty do samochodu. Totalna dezorientacja uniemożliwiała myślenie, więc Jeremy poddawał się wszystkim poleceniom bez oporów ani zwłoki. Patrzył na przerażoną Monicę, którą podobnie jak jego wrzucono siłą do środka. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział tak przestraszoną osobę. Mimo wszystko nie mógł wydobyć z siebie głosu, a w krtani czuł gulę, na którą zbierały się pragnienie zemsty, złość i strach.
Gdy tylko patrzył na ciało ambasadora zbierało mu się na wymioty, starał się więc gapić w okno. Jechali na pełnym gazie, łamiąc wszelkie przepisy ruchu drogowego. Gdy na którymś zakręcie krew ochlapała Monice kostki, a ona zaczęła krzyczeć i szlochać, Jeremy spojrzał się na nią dotykając jej kolana. Chciał ją pocieszyć, coś powiedzieć, jednak nie był w stanie. Żadne słowa nie mogły określić tej tragedii, więc nie było potrzeby ich używać. Każdy wolał samemu przemyśleć wydarzenia sprzed kilku chwil.
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White
del martini jest offline  
Stary 28-02-2015, 20:06   #26
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Marek błyskawicznie złapał ubranie i wciągnął za najbliższą osłonę. Upewnił się że osłona jest dostatecznie solidna, jeśli nie szybko przebiegł z dziewczyną do następnej. Nie sięgał po broń ani nic w tym stylu, przy amerykańskim dyplomacie najpewniej kręciło się sporo agentów Secret Service którzy obecnie zapewnie są trochę zestresowani. Byłoby głupio rzucić się na pomoc i zostać wziętym za napastnika. Zresztą najważniejsze jest bezpieczeństwo własnej "paczki" reszta to, jak głosiło polskie przysłowie, "nie mój cyrk nie moje małpy".
 
Leminkainen jest offline  
Stary 28-02-2015, 22:16   #27
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
//pisane z Pipboy79

Huk wystrzału odbił się wielokrotnie echem od ścian okolicznych budynków. Lance mógł oszacować skąd strzelano, niestety z powodu gwaru rozmów, warkotu silników odjeżdżających samochodów oraz zabudowy zniekształcającej akustykę, nie rozpoznał z jakiej broni oddano strzał. Zanim jeszcze przebrzmiał huk, wyszkolenie żołnierza dało o sobie znać – pamięć mięśniowa zadziałała bez zarzutu, wysyłając odpowiednie impulsy i zmuszając ciało do działania. Wykonał to, co tysiąckrotnie już robił na ćwiczeniach – przypadł do najbliższej osłony, aby nie można było go trafić. Prawdą było powiedzenie popularne wśród wszystkich chyba szkoleniowców wojskowych na świecie: „im więcej potu na treningu, tym mniej krwi w boju”. Po błyskawicznej ocenie sytuacji Vernon wychylił się na ułamek sekundy, aby zlustrować okolicę, a następnie skorzystał z komunikatora i przekazał informacje partnerowi: - Mark, tu Lance. Snajper w pobliskim domu towarowym do którego prowadzi droga przez park. Teren niezabezpieczony. Odbiór – nie było czasu na dywagacje, na żadne „domyślam się, że” czy „wydaje mi się”. Komunikat musiał być krótki i dosadny, dający właściwy pogląd na wydarzenia, które właśnie miały miejsce. I musiał być przekazany pewnie. W wojsku nie ma miejsca na „chyba mi się udało”, czy inne „spróbuję, może wyjdzie”. Takie podejście do sprawy, podczas gdy kule świszczą nad głową a kumple z oddziału zaczynają padać, powoduje natychmiastową stratę zaufania i wprowadza zamęt.
Lance wychylił się i przykuśtykał za murek otaczający hotel. Nie miał zamiaru bawić się w Rambo i ze zranioną nogą, bez wsparcia ani rozpoznania wykonywać szarżę na wrogiego strzelca, który ulicę miał jak na dłoni. Mógł też mieć wsparcie w parku, choć jak dotąd nikt nie otworzył ognia.
- Tam jest! - kontraktor krzyknął do Marines, wskazując na odległy o jakieś 180 yardów, pogrążony w ciemności budynek.

Blisko Lance’a było tylko kilku agentów ochrony. Większość skupiała się w głębi w samym hotelu i podjeździe skąd teraz ewakuowano resztę dyplomatycznego personelu. Dwóch garniaków przypadło za murkiem tuż obok zranionego kontraktora. - Gdzie jest?! Widziałeś go?! - krzyknął jeden podczas gdy drugi penetrował wzrokiem ciemność po drugiej stronie ulicy. - Tu piątka, jesteśmy przy wjazdowej jedynce! Potrzebne wsparcie. Mamy świadka! - chwilę słuchał po czym dodał do swojego kolegi. - Już jadą! Zaraz tu będą! - rzucił puszczając słuchawkę w uchu i dalej próbując coś zlokalizować w ciemności przed sobą. Sądząc po plakietkach i języku byli to Amerykanie.

Od strony zaparkowanych przy ulicy oderwało się jednak dwóch innych garniaków i ruszyło przez ulicę w bojowych pozach, przecinając ciemność parku wąskimi promieniami latarek taktycznych.

W tym czasie przez bramę pędem przejeżdżały kolejne eleganckie, dyplomatyczne limuzyny. Ich zwinność zdradzała nadmiar koni mechanicznych spędzonych w jeden tabun pod maską a kierowane wprawną ręką profesjonalnych kierowców, mimo sporej masy z agresywną gracją brały zakręt przy wtórze pisku opon po czym odjeżdżały w stronę budynków swoich ambasad. Zgodnie z procedurami ochrony żołnierze, agenci i komandosi skupiali się w pierwszej kolejności na zapewnieniu bezpieczeństwa ochranianym celom. W tym wypadku odbywało się to głównie przez wywiezienie ich z niebezpiecznej strefy. Wszystko inne było podporządkowane temu priorytetowi. Przy samym hotelu rozległ się szereg niezbyt głośnych huków i wkrótce z trawników wokół niego zaczął się unosić co raz gęstszy, czerwony dym. Najwyraźniej ochrona próbowała utrudnić wgląd i ewentualny ostrzał pakującycm sie do limuzyn dyplomatom.

- Mark, jak paczka? Bezpieczna? - Vernon zapytał przez komunikator partnera.
W tej chwili życie Newporta i Nicole było priorytetem.
- Uważajcie, park niezabezpieczony! Może tu ktoś jeszcze być! - poinformował
garniturowców, którzy osłaniając się odważnie zagłębili się w zalany mrokiem, i porośnięty krzakami teren. Nie byli ranni, więc poruszali się dużo sprawniej niż Lance. - I zgaście te cholerne latarki, widać was jak na dłoni... - Styx poradził pakującym się do parku ochroniarzom. Jeżeli w parku czaił się chociaż jeden rebeliant/bandyta z kałachem to ktoś zginie.
Obecnie osób ścigających snajpera nie było wielu, ale wsparcie miało nadejść lada chwila. Kontraktor schronił się w ciemności, za jakimś równo przyciętym krzakiem, podniósł karabin do ramienia i obserwował budynek, od czasu do czasu omiatając wzrokiem sytuację w parku. Starając się przewiercić wzrokiem ciemność wypatrywał wrogiego strzelca. Miał nadzieję najpierw zobaczyć jego ruch, a nie błysk płomienia z lufy, bo wtedy na ostrzał byłoby za późno.

Od oddania śmiertelnego strzału do White’a nie minęło więcej jak pół minuty, a już zewsząd ściągały posiłki. Słychać było rozkazy po chińsku, rosyjsku i angielsku. Wszyscy obserwowali wskazany przez Lance'a budynek, a niektórzy śaldem chinoli biegli przez park.
W końcu kontraktor dostał komunikat na który czekał - paczka była bezpieczna - jak tylko zrobiło się gorąco wsiadła z Marines do pojazdu z kuloodpornymi szybami i pognali do ambasady. Póki co życiu Newporta nic nie zagrażało. A skoro piechociarze pomogli kontraktorom, to warto było się odwdzięczyć, szczególnie że były to chłopaki z byłej jednostki Lance’a, wobec której nie mógł pozostać całkiem obojętny. Kiedy tylko czarny furgon z piskiem opon zatrzymał się przy pozycji Vernona a z wewnątrz dobiegł głos - Styx, wsiadaj! - nie wahał się ani chwili. Sekundę później już siedział wewnątrz a pojazd ruszył z piskiem opon i wpadł do parku, tratując rabatki, łamiąc krzewy i orząc ziemię szerokimi oponami. Błyskawicznie zbliżali się do budynku, w którym najprawdopodobniej krył się strzelec.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 01-03-2015, 19:11   #28
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
z podziękowaniami dla Pipboya za wspólnego doca

Chaos, bieganina i ogólny harmider. Morneau, Mirza i Harrington spełnili swój obowiązek, uwieczniając moment śmierci White’a. Kobieta dodatkowo obfotografowała twarze zebranych, mając w pamięci by w wolnej chwili wszystkim się dokładniej przyjrzeć. Całą trójka zapakowała się pospiesznie do wysłużonego samochodu. Opuścili teren hotelu, lawirując między biegającymi w popłochu ludźmi. Niektórzy z nich mieli broń, inni ściskali w dłoniach przeróżne plakietki, czy legitymacje i wymachiwali nimi do tych pierwszych w nadziei, że laminowany skrawek papieru pozwoli im wyjść z całego zamieszania jak najszybciej i bez strat własnych.
- Pięknie, kurwa - siedząca na tylnej kanapie Constance westchnęła z rezygnacją, sięgając po laptopa. Ramiz bębnił nerwowo palcami o kierownicę. Harrington ściskał w dłoniach aparat, lecz pod wrogim spojrzeniem ochrony i policji jego zapał do robienia zdjęć jakby wyparował.

Jechali na tyle szybko, na ile pozwalały warunki. Co chwilę mijały ich wozy policyjne, jadące w przeciwnym kierunku, a błysk i zawodzenie ich syren przywodziły na myśl początek jakiejś apokalipsy.
Ostre, agresywne preludium przed większych chaosem...bo że ów chaos nastanie, nikt nie miał najmniejszych wątpliwości. Zamach i morderstwo ambasadora Stanów Zjednoczonych - coś takiego nie mogło przejść bez echa, po prostu nie mogło. Pytanie brzmiało: jak zareaguje reszta państw, bo że Jankesi dostaną białej gorączki - w to też nikt nie wątpił.
- Może to wina Indii - Ramiz pierwszy przerwał panującą w samochodzie ciężką ciszę, dając przy okazji upust największej narodowej nienawiści każdego Pakistańczyka. Robert szybko podłapał temat i przez większość trasy panowie przerzucali się uwagami na temat zamachu, zastanawiając się co teraz będzie, jak zareagują poszczególne kraje. Morenau słuchała tego z pozoru bez zainteresowania, wtrącając światłe uwagę typu “mhmmm, ”taaa i ”zobaczymy”, gdy któryś z towarzyszy zwrócił się do niej bezpośrednio.

Stukała pospiesznie w klawiaturę, produkując na kolanie kolejne linijki shota i odnotowywała w pamięci każde zasłyszane zdanie. Szczególnie interesowało ją zdanie Mirzy - w końcu był miejscowy i, chcąc nie chcąc, wiedział najwięcej na temat wewnętrznych nastrojów i ploteczek. Nieważne ile ona lub Rob by się nie naczytali i nie nagrzebali - miejscowi zawsze zostawiali coś, czego obcym nie mówili. Liczyła że pod wpływem emocji chłopak wysypie się z czegoś, co według niego istotnie nie było, a hienom takim jak Morneau i Harrington pozwoli skojarzyć niepowiązane dotąd fakty. Anglik widać przyjął identyczną taktykę, bo pozwolił młodemu na wygadanie się.
-...kto normalny by zrobił coś takiego, przecież nikt z obywateli nie chce kolejnej wojny, dlaczego tamci tego nie pojmą wreszcie?!- Ramiz trajkotał z przejęciem, wpatrując się uważnie w drogę przed sobą - Wszyscy będą oskarżać terrorystów, a White’a mógł zdjąć każdy: od zwykłych bandytów i rzezimieszków, po zbirów Al-Quaidy, najemnika...cyngla do wynajęcia, albo coś takiego. Przynajmniej panowie dyplomaci mają teraz stuprocentową pewność, że ich nowe hasło dotarło do ogółu. “Nie oddamy ulic terrorystom - to jakby powiedzieć, że Jankesi mają zamiar panoszyć się po mieście i w ogóle...zrobić drugi Afganistan. Nikt nie chce tutaj drugiego Afganistanu! - chłopak warknął, przyciskając pedał gazu do podłogi - Komuś z bronią się to nie spodobało, a takich osób jest w mieście cała chmara. Jankesi nie są ulubioną nacją w tym kraju, zwłaszcza tacy mundurowi i z bronią. Ktoś mógł zareagować na nowe hasło...hm, “dość nerwowo”. Nawet ktoś, kto do tej pory był jakoś w miarę neutralny. Osoba czy organizacja, nieistotne. Dla jakiejś Al Quaidy i pokrewnych ugrupowań mających w standardzie zatargi z Waszyngtonem - to wymarzona akcja. Ale… ktokolwiek by tego nie dokonał powinien się pochwalić. Bo to sztandarowa akcja by była dodająca szacunku wśród terrorystycznej braci. Właściwie to trochę dziwne, że do tej pory nikt się nie pochwalił akcją na lotnisku bo z terrorystycznego punktu widzenia poszła świetnie, łącznie z męczennikami za wiarę zabitych przez niewiehnych. - ostatnie słowo specjalnie zniekształcił, po czym naraz drgnął i z poprzez lusterko rzucił Constance zawstydzone, przepraszające spojrzenie.

Kobieta uśmiechnęła się i wychyliwszy się do przodu, poklepała chłopaka po ramieniu uspokajającym gestem. No tak...biedak się spiął, bo obraził gościa, którego przyjął pod swój dach. Przez ten ich rodowy honor momentami witki opadały. Morneau nie było głupia - doskonale wiedziała jaką opinię, nie tylko w Pakistanie, mają amerykańscy żołnierze. Zresztą burzenie się o coś takiego zakrawałoby o dziecinadę.
- Trochę dziwne? Mało powiedziane. Już dawno powinno się pojawić ogłoszenie parafialne, najlepiej filmik. Ciekawe na co czekają... może to jakaś zorganizowana, większa akcja? Zobacz - śmigłowiec, lotnisko, a teraz hotel - zarzuciła przynętę, rozsiadając się wygodnie na tylnym siedzeniu - Wszystko jednego dnia…

- Nie mam pojęcia o co chodzi z tym śmigłowcem - Pakistańczyk wyraźnie się rozluźnił i przeniósł wzrok na drugiego mężczyznę - a ty, Rob?

-Niestety - spytany pokręcił głową - Pierwszy raz wyskoczyli z czymś takim.

-No właśnie! - Ramiz ponownie przejął pałeczkę konwersacji - Do tej pory była cisza, nikt nic nie mówił, nikt nic nie widział. Rozbity śmigłowiec? Farid nic mi nie wspominał, a czegoś takiego na bank by nie przemilczał. No ale jak się rozbił to gdzieś w górach, czyli kompletna dzicz. Nawet nie wiemy, czy ktoś już odnalazł ten wrak...to znaczy ktoś z sił rządowych.

Constance uniosła krytycznie lewą brew, akcentując swoje pytanie:
- Kim jest Farid, można mu ufać?

-Niedługo sama się przekonasz - tajemnicza mina Mirzy nie spodobała się dziennikarce ani odrobinę.

Reszta podróży minęła prawie spokojnie, choć dłużyła się nieznośnie. Miasto zostało częściowo sparaliżowane. Przy drogach nadal królowały posterunki i kontrole, które pięciokrotnie zatrzymywały trójkę dziennikarzy, sprawdzając ich dokumenty, wypytując o cel przejażdżki i przeszukując pod kątem posiadania broni. Za każdym razem podróżnicy poddawali się zabiegom mundurowych bez szemrania i ze spokojem powtarzali te same kwestie. Widzieli, że gliniarze są nerwowi. Sytuacja w mieście była na tyle poważna, że prawie co drugi miał przy sobie broń długą.

Radio zaś nieprzerwanie nadawało o zamachu na White’a. Komentatorzy zastanawiali się kto to zrobił i dlaczego, oraz jaka będzie reakcja Waszyngtonu. Chociaż spikerzy starali się mówić spokojnym, rozważnym tonem, w ich głosach Morneau bez trudu wyłowiła strach i solidną obawę o przyszłość. Wyglądało, że na serio boją się, że Amerykanie wkroczą ze swoją armią i “zrobią Sajgon”.
Dzwoniący do stacji ludzie mieli różne zdania. Ktoś tam mówi, że dobrze tak Jankesom, by się tu nie szwendali. Ktoś inny, że teraz za numer jakiś patafianów mogą beknąć wszyscy Paksitańczycy. Znalazł się nawet jakiś starszy gościu, który w swojej wypowiedzi zwalił całą winę na Indie.

Sprawy w domu Ramiza załatwili błyskawicznie, choć lwią część czasu zajęło chłopakowi uspokojenie siostry. Morneau przewróciła jedynie oczami. Wpierw nadopiekuńczy ojciec, potem rozhisteryzowana kolejna członkini rodziny. dziewczyna powinna uważać, coby się jej witki w burkę nie zaplątały, bo by jeszcze orła wywinęła i się połamała bidulka. Od głośnego komentowania jednak się powstrzymała, wiedząc, że zrażanie do siebie miejscowych jest jak strzał w kolano.
Podczas gdy rodzeństwo rozprawiało między sobą o ostatnich wydarzeniach, dziennikarka złapała Roba pod ramię i zaciągnęła do pokoju. W pośpiechu spakowali najpotrzebniejsze rzeczy, ładując po kolei do sportowych toreb drona, kamerę i aparaty. Podczas gdy Anglik kończył zapinać suwaki i upewniać się, że zabrali wszystko co potrzebne, kobieta przebrała się w zestaw “którego nie bedzie szkoda pobrudzić” i zmieniła okulary. Do kieszeni spakowała plik dolarów na ewentualne łapówki, coby w razie problemów mieć jakikolwiek korzystny argument.

Shota do NYT puściła jeszcze w samochodzie, więc przynajmniej nie musiała się spodziewać telefonu od Zimmermanna w najmniej odpowiednim momencie. Za pamięci przestawiła komórkę w tryb wibracji, a starą kartę aparatu wpakowała w obudowę wysłużonej Nokii 3310, którą ze szczerym szerokim uśmiechem wręczyła siostrze Ramiza.
- Jakby coś się działo, albo będziesz się martwić to dzwoń na mój numer - powiedziała, wciskając jej do rąk czarną cegiełkę - Połączenia są darmowe, więc nie krępuj się. Tak będzie łatwiej. Odezwiemy się, jak skończymy...i spokojnie. Przecież nic nam się nie stanie. Diabli nas nie wezmą, swój swego nie tyka.

Wychodząc Constance złapała jeszcze reklamówkę z przygotowanym prowiantem i termos kawy. Podziękowała kiwając lekko głową. Dobrze, że w całym tym zamieszaniu przynajmniej jedna osoba pomyślała o czymś tak przyziemnym jak jedzenie.
Zapowiadała się kolejna nieprzespana noc, a kubek kawy w odpowiednim momencie mógł uratować życie.

Na lotnisko dostali się zdecydowanie szybciej, niż z hotelu do domu. Zatrzymały ich raptem dwie kontrole mundurowych, radio wciąż nadawało nerwowe wypowiedzi, powtarzające się w tej, bądź innej formie.
Zatrzymali się niedaleko lotniska. Rob został w samochodzie, jako że robić za wsparcie z powietrza, reszta ruszyła w kierunku wraku. Widzieli go już, rozłożonego na betonowej płycie. Ramiz prowadził ich prosto na niego. Skręcił niedaleko do policyjnego LR Defendera, będącego dla Morneau po prostu terenówką z kogutem, z której, po nieznośnie długiej chwili, wysiadł gliniarz. Mężczyźni rozmawiali przez chwilę w urdu, a dziennikarce udało się wyłapać, że cała trójka doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że “komisja” którą z Ramizem odstawiają to pic na wodę, fotomontaż. Facet jednak nie rozwodził się nad tematem, ani nie utrudniał. Poinstruował że mają zachowywać się naturalnie i w razie czego iść w zaparte z komisją dokumentującą całe zdarzenie.
-Nikt o nic nie powinien was pytać, ani zatrzymywać. Przeprowadzam was przez kordon i dalej idziecie sami. Po wszystkim podchodzicie do mnie i wracamy tą samą drogą. Jakieś pytania? - dorzucił dość szorstkim tonem, przypatrując się uważnie Amerykance, a ta poczuła się nieswojo. W pośpiechu zapomniała zarzucić na szyję jakąkolwiek osłonę, wystawiając na widok publiczny pokrytą paskudnymi bliznami skórę i dość specyficzny tatuaż w jedynym, nieuszkodzonym miejscu pod prawym uchem.
Ostre światło halogenowych lamp eksponowało złośliwie wszystko, czego nie powinno. Constance odetchnęła i maskując niepokój serdecznym uśmiechem, kiwnęła policjantowi głową.
- Ile mamy czasu, Faridzie? - spytała, patrząc mu prosto w oczy. Drgnięcie źrenic potwierdziło jej teorię i upewniło w przekonaniu, że dobrze trafiła. Dziesięć punktów dla Gryfindoru.

- Za godzinę kończę zmianę, więc dobrze by było, gdybyście do tego czasu się zwinęli. Jeśli nie, to zostaniecie sami, a Ramiz dogadał się ze mną...i z nikim innym. Jak się spóźnicie może być różnie. - odpowiedział na tyle szczegółowo, na ile tylko mógł.

- Ktoś już grzebał w truchle przed nami? Ruszali coś innego niż trupy? Czego możemy się tam spodziewać?

-Cholera wie - słowom towarzyszyło nerwowe wzruszenie ramion - Mnóstwo ludzi się tu w dzień kręciło, nawet pomijając strażaków. Teraz dopiero się jako tako spokój zrobił. Ale w sumie nie wiadomo... w każdej chwili ktoś może wpaść na pomysł by go odwiedzić tak jak wy teraz. Mnóstwo ludzi z rządów i organizacji wszelakich się interesuje tym samolotem. Ja...nie byłem na pokładzie, nie wiem co tam jest. Dostałem zmianę parę godzin temu i mam pilnować kordonu, to pilnuję. Nie podoba mi się to wcale. wolałbym mieć ten dyżur na komisariacie. Taki trefny towar jak takie chujostwo tutaj...ehhh, poza tym w całym mieście teraz jest chujowo dla gliniarzy. Jakaś fucha na komisariacie to prawdziwe szczęście w tych czasach. - dokończył i pierwszy raz od początku rozmowy uśmiechnął się, choć był to uśmiech smutny.

Dalej potoczyło się już błyskawicznie. Stopery w telefonach ustawiono na godzinę i cała czwórka przeszła dziarskim krokiem przez kordon. Farid, tak jak zapowiedział, został przy strażnikach, a para dziennikarzy ostatnie metry pokonała samotnie. Samolot został dość dobrze oświetlony, jako że przepchnięto go pod samy płot lotniska: łapał się i na światła latarni i tych miejskich ulic, a także blask lamp wzdłuż ogrodzenia.

Pierwsze co się rzucało w oczy to kokpit. Cały przód kadłuba, a zwłaszcza on, został zmasakrowany strasznie. Pojedyncza przestrzelina z przodu była tak duża, że można by przez nią pięść włożyć. Pęknięcia kumulowały się na przodzie dziobu, wiec szyba żadna sie nie ostała. Widać zależało bandytom by wykończyć obsługę. Morneau dostrzegła też sporo przestrzelin w silnikach, zwłaszcza tych spalonych. Ogień częściowo spowodował, ze niektóre blachy odpadły ze skrzydeł i obudów silnika i leżały teraz pod samolotem. Wypalone i osmolone dymem silniki na prawym skrzydle wyglądały smętnie. Gdzieniegdzie został sam szkielet. Turbiny silnika były wyszczerbione, niektóre z płatów leżały na ziemi. Connie miała nieodparte wrażenie, że większość przestrzelin jest na wylot. Jak taki pocisk trafił w samolot przewiercał go na wskroś. Dookoła wraku walały się resztki piany gaśniczej, gdzieś tam ujrzała hełm strażacki, mnóstwo śmiecia i spalonych fragmentów blachy wokół całego samolotu. Całemu obrazkowi totalnej rozpierduchy towarzyszył słaby, ale wyczuwalny zapach benzyny. Wewnątrz kordonu stał też tego hammera, co go BWP rozgniótł.

Dziennikarska parka rozdzieliła się: kobieta zaczęła fotografować wrak od zewnątrz, mężczyzna ruszył ku hammerowi. Spotkali się dwadzieścia minut później przy tylnej rampie Globmastera. Dookoła walało się mnóstwo łusek. Mniej wiecej tam, gdzie żołnierze wyskoczyli z ciężarówek i otworzyli ogień. Strzelali gęsto i często sądząc po ilości pocisków i w sumie z taką ilością ognia widać teraz wyraźnie dlaczego bandyci zostali wręcz rozstrzelani w mgnieniu oka. Morneau uchwyciła też wyraźne ślady kół jakie zostawił samolot podczas szorowania po trawie i ładne wgniecenia i opon pojazdów jakie opuściły transporter podczas ewakuacji. Takie zjazd donikąd z terminalem lotniska w tle. Wyszła z tego świetna fotka. Znalazła też krew na tranie. Mnóstwo. Jakby ktoś rozbryznął worek z czerwoną farbą. Na doświadczone oko Conie ktoś odwalił kitę w tym miejscu, pewnie jeden z żołnierzy, bo dookoła walały się cała sterta łusek.

Pustka i ciemność - tym powitało ich wnętrze ładowni. Zapalili latarki i stąpając ostrożnie weszli do środka. Ramiz włączył dyktafon, Morneau z zacięciem robiła kolejne zdjęcia, zerkając co jakiś czas na stoper. Czasu mieli jeszcze sporo.
- Ok, więc wnętrze ładowni jest puste i ciemne. Pierwotnie były tam pojazdy więc jak je wyprowadzono to się pusto zrobiło. - głos Pakistańczyka odbijał się echem w metalowej tubie wraku, mrok rozświetlały natarczywe błyski flesza - Od środka widać wyraźnie przestrzeliny, zwłaszcza jak na zewnątrz natrafi na jakieś światło latarni czy co. W dzień by było to pewnie jeszcze bardziej widoczne. Po podłodze i ścianach walają sie różne siatki transportowe, liny, jakieś śmieci które na ogół służą do mocowania ładunków. Niektóre, zwłaszcza te plastikowe czy gumowe elementy są nadtopione od żaru. Zwłaszcza te przy skrzydłach czyli palących się silnikach.

Dopiero przy miejscu dla pilotów chłopak stracił rezon. Zamilkł, wpatrując się rozszerzonymi oczami w jatkę przed sobą, a jego ciało zatrzęsło się niekontrolowanie. Próbował coś powiedzieć, lecz słowa ugrzęzły mu w gardle. Stał jak słup soli, poruszając bezdźwięcznie ustami. Widząc to Constance podeszła do niego i objęła mocno, głaszcząc uspokajająco po plecach.
-No już, spokojnie - wyszeptała kojącym tonem, łapiąc go za brodę i zmuszając by spojrzał jej w oczy - Dasz radę, kto jak nie ty? Musimy to zrobić, bez ciebie sobie nie poradzę. Głęboki oddech i pamiętaj, jestem tuż obok. To...tylko film, nas tu wcale nie ma.
Widząc, że młody próbuje się uśmiechnąć, sama wyszczerzyła żeby. Było jej żal młodego, który nie należał przecież do wojennej sfory i pewnie pierwszy raz w życiu widział podobny bajzel.
Mirza kaszlnął i znów zaczął nagrywać. Mówił spokojnie, drewnianym głosem:
- Największy Sajgon jest w kokpicie. Z niego widać wyraźnie już na wewnętrznej ściance działowej z ładownią, całe mnóstwo przestrzelin. Gdzieniegdzie materiał jest tak wyszarpany, że pewnie jakby ktoś chciał mógłby przejść przez nie. Z niektórych przestrzelin po tej wewnętrznej ścianie spływa krew. Drzwi do kabiny są otwarte. Stojąc w przejściu widać, że okna właśnie nie zostało ani jedno. Za to rozsypane kawałki szkła, w takie małe klejnociki, walają się po całym kokpicie, podłodze, fotelach aż część wyrzuciło aż do początku ładowni.- głos mu się załamał, ale twardo kontynuował - Fotele załogi wyglądają makabrycznie. Ten po lewej jest oderwany od swojego miejsca i w kawałkach rzucony na tylną ścianę. ten drugi ma oderwane oparcie. Cały kokpit jest zmasakrowany krwawym rozbryzgami. Jakby ktoś wysadził w środku 50 l worek z czerwoną farbą tylko, że nie worek i nie z farbą. Rozbryzgi krwi są wszędzie: na suficie, na pulpicie, ściankach, wylewają się aż za okna, na zewnątrz kadłuba, a najwięcej jest na podłodze. Cała podłoga to jedna wielka zaschnięta kałuża. Są na niej odciski butów. Całkiem sporo. Ślady stopniowo słabną ale wychodzą aż do ładowni. Na jednym z oparć foteli wciąż jest kurtka od munduru. Ma plakietkę ze zdjęciem i nazwiskiem. Wszystko poszarpane kulami i zakrwawione.

Naraz uwagę Morneau uwagę zwrócił hałas i krzyki na zewnątrz. Przecież kordoniarze nie mieli niby żadnych halo do obecności komisji we wraku, nawet tej która z legalnością nie miała nic wspólnego. Powinno być spokojnie…
Zaniepokojona wyjrzała przez dziurę po przedniej szybie i zobaczyła, że gliniarze z kordonu machają rękami, rozgorączkowani. Powód ich nerwowości zmierzał właśnie w stronę lotniska, jadąc na pełnym gazie. Samochód wielkości pickupa bądź innego vana - z tej odległości nie udało się dziennikarce jednoznacznie zidentyfikować samochodu. Grunt, że nie wyglądało, by miał on zamiar zatrzymywać się przed kordonem.
W tym momencie w kieszeni Morneau coś zawibrowało. Kobieta wyciągnęła telefon, nawet nie patrząc na to kto tym razem się dobija.
- No co tam? - rzuciła, cofając się dwa kroki do tyłu i zawijając z krzesła marynarkę.
- Zaraz będzie gorąco, wiejcie stamtąd! - Harrington darł się tak głośno, że nawet Pakol słyszał go wyraźnie - Jedzie ma was furgonetka, a ochrona wyciąg… - dalsze słowa zagłuszył huk masowej serii z karabinów i krzyk Ramiza.
-No ruszaj się! - chwycił kobietę za rękę i razem rzucili się pędem przez kokpit i ładownię. Tym razem droga wydawała się niemożliwie długa. Zewsząd dobiegały strzały i trzask gniecionej blachy.
Wybiegli na zewnątrz i ile sił w nogach pędzili do hammera. Kątem oka kobieta dostrzegła moment w którym furgon przedziera się przez kordon, tarasując radiowóz i któregoś z policjantów.
Wpadli za samochód, a furgonetka wbiła się w korpus Globemastera prawie cała szoferką. Marne szanse by kierowca to przeżył nawet jeśli dożył do momentu zderzenia.. Przez jakąś sekundę czy dwie nic się nie działo, gliniarze przestali strzelać.

I wówczas van eksplodował, a podmuch oślepił i zmiótł wszystkich na swej drodze.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 01-03-2015 o 19:28. Powód: literówki takie złe ;__;
Zombianna jest offline  
Stary 02-03-2015, 00:23   #29
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; Ambasada USA; 2017.06.03 godz 08:15; 14*C




Jeremy Newport



To była jedna z najgorszych nocy jakie Jeremy pamietał. Właściwie cała doba była taka począwszy od nagłej zmiany planów gdy White wyznaczył go w zastępstwie na przewodniczącego komisji mającej powitać kontyngent wojskowy ale to co się działo wieczorem i w nocy było istną tego kumulacją.

Gdy po szaleńczej ale mimo wszystko krótkiej jeździe dotarli do ambasady mimo wszystko bez dodatkowych ataków i atrakcji jakich widocznie spodziewała się ochrona. Jako pojazd główny ich dyplomatycznego konwoju mieli największy priorytet bezpieczeńśtwa toteż dotarli "do domu" jako jedni z pierwszych. Na miejscu wciąż nerwowi ochroniarze, marines i agenci bezwłocznie przetransportowali ich do wnętrza budynku. Tam mogli wreszcie nieco ochłonąć z szoku i wrażeń.

Widać było, że mimo, iż czas jaki minął od zabójsta ambasadora można było mierzyć w minutach wieść obiegła już chyba całą amerykańską ambasadę. Na twarzach ludzi widać było obawę i niepewność, czasem ktoś o słabszych nerwach krzyczał, płakał czy zaczynał jakąś kłótnię o cokolwiek czy bezsensowny słowotok. Sytuacji nie poprawiałali marines i agenci któryz zazwyczaj dyskretnie umieszczeni w kilku kluczowych miejscach teraz zdawali się być wszędzie. Ich ostrzeżenia by nie podchodzić do okien, zgłaszać się do przewidzianych miejsc i osób na takie alarmowe sytuacje, meldować o wszelkich podejrzanych osobach i spostrzeżeniach nie uspakajały sytuacji. Były jednak zgodne z procedurami choć sprawiały wrażenie jakby służby ochrony szykowały się na odparcie wrogiej inwazji. Stopniowo też zjeżdżała też reszta korpusu dyplomatycznego jaki przebywał wcześniej w hotelu. Na końcu zjechała część osłaniajacych akcję agentów.

Natychmiast gdy tylko potwierdzono oficjalnie śmierć Anthonego White przyszła kolej na ustalenie uszczerbionej heirarchii. Zgodnie z regulaminem następny w hierarchii był zastępca ambasadora czyli pucułowaty Raymond Manning. Ray wcale tymz zachwycony nie był. Był świetnym menagerem i organizatorem i prawą ręką White'a ale brakowało mu jego pewności siebie oraz tak potrzebnej jakiemukolwiek liderowi charyzmy. Mimo to wedle prawa on własnie teraz przejął obowiązki amerykańskiego ambasadora w Islamabadzie.

Jedno z jego pierwszych zadań wcale nie było proste. Ledwo zaniesiono ciało Tony'ego do kostnicy gdy gruchnęła wieść, że terroryści wysadzili w powietrze uszkodzony w dzień i wciąż unieruchomiony na poboczu lotniska transportowiec wojska. Podobno samobójca z wypełnioną materiałami wybuchowymi furgonetką wjechał w niego i wysadził siebie, samochód, samolot i paru gliniarzy w cholerę.

Zaraz potem dzwonił major Coleman. Nie miał zamiaru narażać swojego ostatniego Globemastera na takie ryzyko. Zapowiedział, że z rana wyśle załogę pierwszej maszyny pod eskortą by "przeparkowały" maszynę na wojskowe lotnisko. Twardo też zapowiedział, że nie zmienia niczego w pierwotnym planie i rano pierwsi amerykańścy żołnierze wyjadą z bazy pełnić swoje obowiązki.

- Prezydent na linii... - rzekł sucho Adams wskazując na czerwony aparat na biurku które wicąż było takie jakie wieczorem zostawił je White. Ray otarł nagle spocone czoło chusteczką, wziął głębszy oddech, spojrzał na Adams'a, Monicę i Jeremy'ego jakby miał iść na ścięcie i podniósł słuchawkę. Mogli słuchać tylko jego odpwiedzi ale nerwowe ruchy Maninga, częste pocieranie czoła i wypowiedzi w stylu "Tak panie prezydencie...", "Sytuacja jest niejasna...", "Zrobimy co w naszej mocy...". "Nie, nie mamy jeszcze sprawców ataku na lotnisku...", "Nie wiemy czy ujęto zabójcę pana Tony'ego... Nic mi o tym nie wiadomo...", "Nie wiemy co ze śmigłowcem ale wrak został zniszczony wraz ze wszystkim co było na pokładzie... Nie nie wiemy co z załogą...", "Tak, nasz transportowiec został zniszczony...", "Tak, ten Kreml i Pekin, to było wredne...", "Rozumiem, że to strategiczny rejon panie rprezydencie...", "Tak, nasze notowania nie są najlepsze ale mamy parę pomysłów na przykład w szkoleniu ich armii...", "Oczywiście, że oczy całego świata są zwrócone właśnie tutaj". Zdaje się, że prezydent zrobił małe podsumowanie ostatniej doby i wyglądało na to, że wcale mu się ono nie podoba. Maninng może do złotoustych nie należał ale i sytuację miał nie do pozazdroszczenia. Ciosy na Amerykę z tego piaskowego zadupia sypały sie jeden za drugim, cały świat na to patrzył a oni nie mieli żadnych konkretnych sukcesów. Tak, zdecydowanie na świecie była cała masa amerykańskich ambasad gdzie można było posiedzieć w nudnej ciszy i spokoju jednak ich ambasada zdecydowanie nie łapała się do tej kategorii.

Nagle z wciąż słuchawką przy uchu wyprężył się jak struna, prawie jakby usiłował stanąć na bacznosć. - Oczywiście panie prezydencie! Nie oddamy ulic terrorystom! Tak jest! Oczywiście, że ich złapiemy i postawimy przed sądem! - rozmowa trwała jeszcze chwilę ale zdaje się, że było to jeszcze trochę zwyczajowych obietnic, życzeń powodzenia i tego typu dyplomatyczna codzienność. Po chwili Manning odłożył słuchawkę i całkowicie wyczerpany opadł na fotel White'a. On tak samo jak i cała reszta ambasady był na nogach od rana i był zmęczony tak samo jak i oni. Chwilę siedział w milczeniu z zamkniętymi oczami pocierając nasadę nosa które chwilowo uwolnił od okularów.

- Waszyngton rząda efektów. Nie odpuści Pakistanu ani Ruskim ani Chinolom ani Al Quaidzie. Oni sie zajmą dyplomatycznymi gierkami z Kremlem i Pekinem. My mamy sobie poradzić z tym co mamy tutaj. Przede wszystkim musimy zlapać tego zabójcę Tonego. Nie można bezkarnie strzelać do naszych ambasadorów. To musi być jasne. Mamy wolną rękę by go złapać. No i musimy odnaleźć załogę śmigłowca. Żywą lub martwą. Musimy ich znaleźć co do jednego. Na razie zadania kontyngentu pozostają w mocy. Wycofanie go oznaczałoby porażkę. Zwiekszenie przyznanie, że nie panujemy nad sytuacją. To również nie wchodzi w grę. - streścił swoją rozmowę z prezydentem Roy. Oczywiście osoby odpowiedzialne za atak na lotnisku i ten w dzień i ten w nocy też miały beknąć. Sytuacja była alarmowa, wszelkie urlopy zostały odwołane, ściągano z nich każdego kto na nich był.

- Jeremy, co sądzisz o tym by wzmocnić obsadę ambasady częścią Kontyngentu? Jakby to wyglądało? - Roy zwrócił się z pytaniem które chodziło mu po jego łysiejącej głowie. Następnie nastąpiła nocna narada w której Jeremy jako jedna z kluczowych osób bo praktycznie wszystko było obecnie podyktowane wizerunkiem ambasady, Ameryki i Amerykanów a te zależały w zdecydowanej większosci od mediów a specem od nich był były dziennikarz "The Washington Post".

Gdy go w końcu marines odwieźli do domu było już blisko świtu. Dobrze, że nie mieszkał daleko. W progu powitali go dwaj brodaci ochroniarze z Blackwater a w sypialni śpiąca blondynka. Sajgon zaczął się od nowa nad ranem. Ledwo zaczął się dzień gdy gruchnęła wieść, że do zamachów a lotniskach oraz zabójstwa White'a przyznało się "Islamskie Zjednoczenie". Organizacja terrorystyczna zamierzająca zjednoczyć i szerzyć Islam na całym świecie szerząca pogląd, że każdy muzułmanin na świecie jest jej członkiem, żołnierzem i bojownikiem. Docelowo zamierzała zdaje się przekonwetować na Islam wszystkich mieszkańców Ziemii choć na razie skupiała się na "skromnym" utworzeniu Kalifatu od wybrzeży Morza Śródziemnego po typowo islamski Pakistan właśnie i od wybrzeży Oceanu Indyjskiego po południowe obszary Rosji i jej byłych republik od wysychającego Morza Kaspijskiego po niebosiężne Himalaje.






Islamabad; mieszkanie Newport'a; 2017.06.03 godz 8:15; 14*C




Lance "Styx" Vernon i Marek Kwiatkowski



W nocy Lance wsiadłszy do czarnej furgonetki podążył wraz z nią pod centrum handlowe. Mając konkretny podejrzany rejon na dachu oraz teraz już odpwiednik ze dwóch standardowych fireteam do wsparcia mimo ryzyka postanowili zaryzykować i nie przetrząsać całego parku tylko raczej przebić się przez niego by jak najszybciej dostać się do centrum. Furgonetka trzesąc niemiłosiernie swoimi pasażerami ryknęła silnikiem i ruszyła z wizgiem opon zostawiajac za sobą wyrzucane fontanny wyrywanej z glebą trawy. Piechociarze zostali zdecydowanie z tyłu ale odległosć nie była duża więc można było liczyć, że zaraz ich dogonią.

Jeśli ktoś krył się w parku zapewne najpierw związałby się walka z nimi lub nawet jeśli posłał by parę strzałów w pojazd to własnie oni związaliby walką jego. W samochodzie jednak, nawet z rannym kontraktorem było ich tylko kilku a centrum było spore. Marines, agenci i ochroniarze nie szczypali się zbytnio. Wybili szklane drzwi w holu i sprawnie ruszyli do pogrążonego w półmroku osczędnych, nocnych świateł wnętrza kierując się ku klatce schodowej. Lance ze swoją postrzeloną nogą został zdecydowanie z tyłu. Okazało się jednak, że niewiele stracił Gdy pokonal schody i znalazł się na dachu ujrzał rozeźlonych i rozczarowanych żołnierzy. Nie musiał pytać, by wiedzieć, że zdobycz im umknęła. Podszedł jednak do krawędzi dachy wychodzącej na hotel. Tak, zdecydowanie piękna panorama jak dla snajpera. Samo wejście i podest gdzie stał White było obecnie zasnute dymem z granatów dymnych ale pierwotnie, zwłaszcza przez lunetę widok musiał być ładny. Widział też ponad koronami drzew większość drogi wyjazdowej hotelu, bramę wjazdową a nawet murek za jakim się wcześniej chował. Teraz z góry widział też promienie latarek taktycznych tych piechociarzy, czasem nawet myknęła mu między krzakami figurka któregoś z nich, wyglądało na to, że kończą przeszukiwać park. Miejsce wybrane było idealnie. Snajper też widocznie profesjonalista skoro oparł sie pokusie "bycia Bogiem" i oddał tylko jeden strzał. Jeśli miał niezłą lunetkę to właściwie nie był nawet taki trudny, przynajmniej jeśli chodzi o oświetlenie i odległosć. Strzelił i zwinął się nie czekając na kontrakcję ochrony.


- Teraz to robota dla techników, może oni coś znajdą... - mruknął któryś z Jankesów w gajerach. Widać było już pędzące po ulicy koguty wozów policyjnych. Następnie popłynęły w eterwymiana meldunków. Agenci dostali polecenie zostania na miejscu i zabezpieczenia terenu póki nie zwolnią ich zwykłe krawężniki.

Tymczasem Marek zajmował się Nicole. Było to o tyle łatwe, że może była blondynką ale zachowywała się stosunkowo spokojnie jak na taką sytuację. Robiła zdjecia. Jej migawka strzelała raz za razem. Tam uciekający dziennikarze, tam tylne światła rozpędzonej dyplomatycznej limuzyny, tu odganiający ją ręką agenci, tam ktoś pomagał wstać kogoś kto się przewrócił, tu zbliżenie na dymiące granaty dymne i wyłaniającego sie z nich kuśtykajacego "Styx'a". Dziewczyna znacznie sie uspokoiła odkąd zadzwoniła do swojego nażeczonego i usłyszała, że nic mu nie jest. Na pewno. Na 100%. Na zdjeciu wyglada inaczej? To tylko zdjecie. Tak, na pewno nie oberwał.

Potem jeszcze chciała zostać chwile by udokumentować przejecie terenu przez policję a potem wszyscy jeszcze musieli się wylegitymować nim opuścili rozszerzony tym razem na cały hotel kordon miejscowych gliniarzy. I potem jeszcze ze dwa razy byli zatrzymywani przez kontrole na drogach. Za każdym razem dodatkowo musieli się tłumaczyć z przewożonego na pace wkm'u który za każdym razem wzbudzał dodatkową dociekliwość i podejrzliwość gliniarzy. Było oczywiste, że wożąc go sobie ot, tak na pace w końcu sprowadzi na nich prawdziwe kłopoty a nie tylko serię nieprzyjemnych pytań podczas kontroli.

Z radio dowiedzieli się też o wysadzeniu na lotnisku uszkodzonego wcześniej w dzień Globemastera. Podobno furgonetka wypełniona materiałami wybuchowymi załatwiła sprawę transportera ostatecznie. Podczas przejazdu przez miasto dominowały wszędzie policyjne wozy, patrole i kontrole. Wyglądało jakby miasto było obecnie zasiedlone przez samych gliniarzy. Na ulicach był wyjątkowo słaby ruch zupełnie jakby mieszkańcy chcieli wziać na przeczekanie tego niepewnego okresu i pozostali w domach.

Mimo to, poza kontrolami, do doamu dojechali gdzieś o 1 w nocy ale prawie bez przygód. Newporta nie było. Został wambasadzie ale zadzwonił na krótko by zawiadomić, że albo będzie nocował w ambasadzie albo odwiozą go marines. Więc pod tym względem mieli go z bani. Faktycznie go odwieźli ale zbliżała się już 4 rano.

Rano też gruchnęła wiadomość o Islamskim Zjednoczeniu które przyznało się do wszystkich ostatnich zamachów prócz akcji ze śmigłowcem. W mediach i internecie trwała istna burza i wokół tej organizacji i tych ostatnich aktów terroru i postanowieniami trzech mocarstw jakie wynikły z wieczornej konferencji w "Serenie" no w wszędzie domiował wizerunek zamordowanego White jak z wyciągniętą w górę pięścią mówił, że nie odda ulic terrorystom. Chyba kazdy będący wówczas dziennikarz cyknął mu wówczas fotkę to był udokumentowany moment, jeden z tych które stają się ikonami swoich czasów jak odpadajacy kawałek czerepu Kennedy'ego czy upadający po strzale Agcy papież.

Dwaj kontraktorzy mieli obecnie jednak dość bardziej przyziemne zmartwienia i zajecia. Newport jakkolwiek cieżki wczoraj dzień i noc nie miał dzis był kolejny i musiał stawić mu czoła. W ambasadzie. Należało go tam odwieźć. Nicole zamierzała udać się na miasto a najlepiej pod koszary by udokumentować pierwszy wyjazd na miasto tak gorąco przywitanego przez tubylców Kontyngentu. Lance'a rwało w postrzelonej nodze i była dobra pora by na ranę spojrzał jakiś lekarz albo sanitariusz. Wciąż miał tą wypisaną w ambasadzie receptę na te leki które miały mu pomóc. Biorąc pod uwagę jak gorącą okazała się ich "paczka" to jeśli dalej miały ich okalać takie wydarzenia jak ostatnio to takie tempo mogło się okazać nawet dla dóch weteranów wręcz zabójcze. Marek zaś dostał wreszcie jakąś dobrą wiadomość. Na maila przyszło mu potwierdzenie o spakowaniu i wysłaniu podstawy do przejetego wkm'u. No i wreszcie w zaciszu Newpoortowej willi mógł się nim w spokoju nacieszyć.





Islamabad; mieszkanie Ramiza; 2017.06.03 godz 08:15; 14*C




Obudził ją stuk herbaty. A dokładniej ciche stuknięcie malego, ładnie zdobionego czajniczka, wraz z dopasowaną filiżanką, oraz całym "angielskim" zestawem cukru, cytryny, mleka i łyżeczki w jakim lubowali się tubylcy. Był to jeden ze zwyczai przejętych w spadku po angielskich kolonistach. Tackę z tym ekwipunkiem stawiała na jej stoliku siostra Ramiza. W końcu miała pokój w części kobieciej domu, gdzie nawet Ramiz, własciciel domu, rzadko się pojawiał więc tę część domu dzieliły właściwie we dwie.

Młoda Pakistanka uśmiechnęła się łagodnie, powiedziała "Dzień dobry" spytała jak się czuje, czy czegoś jej potrzeba i czy wstanie na śniadanie. No i co ma powiedzieć temu Anglikowi który ich przywiózł bo się bardzo o nich niepokoi. To jakby uruchomiło w głowie reporterki całą sekwencję wspomnień.

Gorączkowy bieg przez ciemną i kureswką długą ładownie Globemastera. Smugnięcie ich światłami rozpedzonego pojazdu. Gwałtowna gliniarska kanonada. Desperacki skok za rozgniecionego przez Stryker'a hummera. Trzask dartej blachy za plecami. Ostatni żuraw zza rozbitej maski. Widok wbitej w bok C - 17 starej firgonetki. Błysk, huk, potężne uderzenie gorąca w twarz. Ciemność...

Potem jakaś głupia perspektywa jak zawsze gdy się leży zamiast stać. Ledwo ruszający się Ramiz. Biegające wszędzie nogi w wojskowych butach. uczucie ciagnięcia po ziemi. Jakiś gliniarz pochylajacy się nad nią i drący się czy jest cała. Idiotyczne uczucie gdy nie mogła wyartykułowac żadnej sesnownej odpowiedzi mimo, że rozumiała co sie wokół dzieje. Jakaś karetka i facet w fartuchu pochylający się nad nią. W koncu własnie doszła do siebie w karetce. Mogła coś sensowniej łapać co się dzieje ale wciąż szumiało jej w głowie. Reagowała zdecydowanie wolniej. Bez jakies sensacji obserwowała jak Harrington coś gorączkowo tłumacyz glinairzom, w końću przetłumaczył przebiegł ku niej kilkanaście kroków i znów został zhaltowany przez glinairzy gdzie cała gorączkowa scena się powtórzyła. Ale w końcu do niej dotarł. Mogła już coś mówic i składać jakieś półsłowka. Choć dopiero teraz dotarło do niej, że ma chyba coś ze słcuhem nie tak bo Rob się darł do niej a ona ledwo go słyszała.

W końcu jednak przy pomocy sanitariuszy, gliniarzy i Roba udało im się zapakować ją i Ramiza, który wygladał podobnie do "Złotej Strzały". Z całej trójki tylko Rob nadawał się do prowadzenia pojazdu więc on siadł za kierownicą. Odwiózł ich też do domu Ramiza. I jakoś w tym momencie film jej się urwał. Obudziła się dopiero teraz, we własnym pokoju. Wciąż szumiało jej w głowie choć skoro słyszała stuk tacki z herbatą i słowa kobiety która nie wyglądała na taką co się wydziera do niej jak wczoraj ludzie na lotnisku i w karetce wiec chyba wracało do normy.

Cała wczorajsza ekspedycja spotkała się na śniadaniu. Ramiz wyszedł ze swojego pokoju z obandażowaną głową. Sama Conie miała też kolejkę własnych plastrów na twarzy. Rob wyglądał na nie draśniętego i najwyraźniej swoim luzackim, przyjacielksim uśmiechem i zachowaniem starał się dodać dwójce "nocnych penetratorów" jak ich żartobliwie określił otuchy. Wyglądało też na to, ze chyba jeśli spał to w living roomie gdzie teraz sie spotkali na śnaidaniu bo były tu wszystkie jego i ich rzeczy jakie wcześniej zabrali na nocną ekspedycję.

- Zobaczcie na to. - wskazał głową na duży ekran płaskiego telewizora gdzie właśnie było wyświetlane jakieś oświadczenie, "Islamskiego Zjednoczenia" które przypisywało sobie wczystkie "zasługi" począwszy od ataku na lądujący samolot po zdjęcie White'a i ostateczne wysadzenie damolotu w nocy. To od razu przypomniało Conie o czymś cholernie istotrnym. Za 45 min zamykano wydanie porannego Timesa a ona jeszcze nie miała pełnokrwistego artykułu z zamachu na White'a i tego wysadzenia Globemastera prawie że z nią w środku!
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-03-2015, 07:16   #30
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Pisane z Pipboyem i del martinim

Newport został odeskortowany przez Marines do willi o czwartej nad ranem. Niestety, dla kontraktorów nie oznaczało to końca dnia, który i tak był długi i obfitujący w nieprzewidziane wydarzenia. Lance siedział za ekranami komputerów pokazujących obraz z kamer, jakimi naszpikowana była rezydencja, następnie zrobił obchód po całym terenie, szukając martwych punktów, których nie obejmował monitoring. Jeżeli takowe gdzieś były, należało je zawczasu wyeliminować.
Nad ranem zadzwonił do majora Hastingsa i umówił się na złożenie szczegółowych raportów. W obecnej sytuacji musiały być bardzo szczegółowe – po tym co się stało po konferencji zapewne w Departamencie Stanu wrzało, a agenci DipSec działali na tak wysokich obrotach, jakby ktoś im zrobił lewatywę z amfetaminy. Vernon odebrał w nocy kilka telefonów od przełożonego, którego pracownicy biura maglowali o informacje na temat zastosowanych środków bezpieczeństwa. Było jasne, że kontrakt z Blackwater zostanie rozszerzony na ochronę kolejnych osób i budynków.

Rano, rezydencja Newporta, po śniadaniu
Na stole znajdowała się mapa okolicy, terminarz z zaplanowanymi spotkaniami attache na kolejne kilka dni, kilka kartek z luźnymi notatkami i laptop wyświetlający plan okolicy pobrany z GoogleEarth. Lance przedstawiał dzisiejsze trasy przejazdu, trasy zapasowe wraz z ich podziałem na poszczególne etapy, strefy bezpieczeństwa, przypominał procedury na wypadek ataku i pokazywał gdzie znajdują się punkty kontaktowe na wypadek, gdyby ochrona została zabita, a Newportowi udało się uciec.
- Panie Newport, rozumiem że wczoraj pański plan tygodnia stał się nieaktualny. Jednak będę nalegał, aby nowy terminarz spotkań pojawił się jak najszybciej, abyśmy mogli przedstawić plan działania i zgłosić wszystko w bazie. Nasze Centrum Operacji Taktycznych musi wiedzieć gdzie będziemy, o której godzinie i co zrobimy. I to z co najmniej dwudziestoczterogodzinnym wyprzedzeniem.
-Oczywiście, skontaktujemy się mailowo, ok? Teraz muszę już się szykować - zakończył, wstając od stołu i zakładając marynarkę na świeżo wyprasowaną koszulę.
Lance zwrócił się do Nicole: - Po artykule widzę, że miała już pani do czynienia z kontraktorami z Blackwater lub naszymi kolegami po fachu z DynCorp lub Triple Canopy. Podczas naszej poprzedniej rozmowy nie padły żadne pytania, na które nie możemy odpowiedzieć, gdyż wiąże nas klauzula poufności na mocy umowy Worldwide Personal Protective Services, czyli to co robimy dla Departamentu Stanu pozostaje tajne. Bardzo dobrze, że nadal tak jest. Jako dziennikarka a jednocześnie klient firmy widzi pani jak działamy, jakie mamy procedury i doskonale wie kogo ochraniamy. Przypomnę tylko gwoli ścisłości, bo jestem świadomy, że pani o tym wie – proszę nie upubliczniać żadnych poufnych informacji na nasz temat a w szczególności na temat naszej pracy. Nie tylko dlatego, że jest to prawnie zabronione, po prostu wyciek takich danych może zagrozić bezpieczeństwu.

Zanim rozległ się dzwonek sygnalizujący, że ktoś czeka przy wjeździe na posesję, Lance nacisnął przycisk otwierający bramę. Od razu rozpoznał pojazd używany przez Johna Bella i jego partnera, którzy przyjechali ich zluzować.
- Kuternogi-2, tu Dragon-17, odbiór – odezwał się głos w telefonie, kiedy Toyota kolejnej zmiany zaparkowała na podjeździe. Bell jak zwykle robił sobie jaja, tym razem obierając na cel dwóch kulejących kontraktorów. Vernonowi dokuczała noga po wczorajszym postrzale, Markowi z powodu starej rany.
- Smutne Pędzle-3, tu Dragon-19. Może wam jeszcze kawy przynieść do tego samochodu, skoro macie tyle czasu? Ruszcie się, zrobiłem już za was poranną odprawę.
Po niecałej minucie w pokoju ukazali się zmiennicy – dwóch krzepkich kontraktorów, byłych żołnierzy brytyjskiego SASu. Po wymianie tradycyjnych uprzejmości z gospodarzami i jeszcze bardziej tradycyjnych złośliwości na temat „parcia na szkło” i „gwiazdorzenia”, którego aktorami byli Mark i Lance, kontraktorzy przekazali dane i pożegnali się. Mieli 24h dla siebie. Lance zamierzał w pierwszej kolejności odwiedzić lekarza.
Bell odprowadził zespół Dragon-19 na parking i podzielił się kilkoma informacjami. Od wczorajszych wydarzeń Newportowie i wszystko co ma związek z jankeską ambasadą uchodzą za “trefne i gorące” czyli było obecnie traktowane jak zesłanie na drugowojenny Front Wschodni. Pogratulował im też sławy bowiem wszyscy w bazie na wyścigi wyrywali sobie gazety The Washington Post gdzie na honorowym miejscu był wywiad jakiejś francuzkiej blondzi z nimi dwoma o wydarzeniach na lotnisku.
Powrót przez miasto był dość nerwowy i długi z powodu licznych demonstracji lub ich zażewia, no i kontroli których po zabojstwie White’a i obu atakach na lotnisko przybrały na rozmiarze. Dziś było jeszcze więcej podejżeń i pytań o skitrany na pace wkm na który nie mieli zadnych papierów. Dłuższe przeciąganie sprawy było jak gra w rosyjska ruletkę. Jednak mimo nerwów i z mijanym tłumem tubylców z których każdy mógł być zażewniem jakiejś demonstracji i kłopotliwych rozmów z gliniarzami dotarli do bazy cało choć zajęło im to zdecydowanie więcej czasu niż wobec jakiegokolwiek GPS’a.

Centrum Operacji Taktycznych Blackwater, Islamabad
Lance i Mark przeszli przez bardzo szczegółowe i wyjątkowo nudne procedury raportowania o użyciu broni palnej podczas służby, podczas których składali szczegółowe wyjaśnienia - kiedy, po co, do kogo otworzyli ogień i udowadniali, że było to konieczne. Następnie podpisali papiery, wypełniając rubrykę “liczba sztuk wystrzelonej amunicji”, i udali się do szefa.

- Już lepiej? - spytał Hastings gdy wezwany do jego biura Lance stanął przed jego obliczem. Wcześniej po powrocie do bazy “Styx” został skierowany do ich bazowego szpitala. Tam łapiduchy zdjęły jeden opatrunek założony przez dyplomatycznego lekarza, obejrzeli i przeczyścili ranę i założyli następny, świeży. Ich lekarskie pouczenie było prawie kopią tego co usłyszał od białego kitla w ambasadzie czyli, nie biegać, nie skakać, oszczędzać nogę a najlepiej wziąć urlop lub poprosić o jakieś czasowe chociaż przeniesienie na jakiś spokojniejszy posterunek.
- Nieco lepiej. Łapiduch naszprycował mnie jakimiś środkami i teraz mogę nawet biegać, ale wolę się oszczędzać. Jak dotąd nie powodowało to niemożności kontynuowania przeze mnie pracy - dałem radę odwieźć paczkę…
- Pryncypała, Styx! Pryncypała! I radzę ci pamiętaj o tym, jak będziesz rozmawiał z DipSec, bo oni nie lubią waszego slangu.
- Odwieźliśmy pryncypała i skutecznie chroniliśmy go podczas spotkania zorganizowanego przez Ruskich.


Teraz siedząc przed obliczem szefa który przeszedł swoim zwyczajem bardzo szybko do konkretów i powiedział jakie ma dla nich zadanie. - Słuchaj Lance, widzę, że umiesz nie tylko strzelać. - ty stuknął kilka razy w leżący na biurku złożony egzemplarz waszyngtońskiej gazety. - To świetnie. Przyda nam się to. Zwłaszcza, z twoją nogą w takim stanie. - tu wskazał brodą na przestrzeloną nogę.

- Dostaliśmy mnóstwo zgłoszeń o ochronę. Normalnie trzeba będzie więcej ludzi ściągnąć z Firmy. Ale to nie twoje zadanie. Dostaliśmy też zapotrzebowanie na drobny pokaz od miejscowej policji.Wyślemy tam paru chłopaków. Są świetni. Jak my wszyscy. Ale przyda się ktoś z głową na karku i językiem w gębie. Ktoś taki jak ty. Więc pojedziesz. Ustal z nimi co tam zamierzacie zrobić ale do cholery zróbcie takie show, żeby to nam przyznali kontrakt na szkolenie. Bo wiem, że jeszcze nasza i parę innych departamentów policji i wojska stara się o ten kontrakt więc musimy ich zakasować. No a wy dwaj macie teraz bardzo dobą prasę. - chwilę poświecił na detalach planu. Mieli pojechać na dwa samochody, główne aktywne czynności pokazu mieli pokazać czwórką agentów. Ale co i jak pokazać no i gadka z gliniarskimi urzędasami miała spaść na niego.

Lance spotkał się z czterema kontraktorami, z którymi miał dać pokaz dla miejscowej policji. Okazało się, że faktycznie byli świetni - dwóch miało za sobą karierę w Navy SEALs a dwóch w Delta Force, czyli zapowiadała się pokazówka pełną gębą.
- Co robimy? – zapytał Higgs, były operator z Delty.
- Zaczniemy od pogadanki o wyczuleniu na agresję, obserwacji i zbieraniu danych oraz trasach przejazdu. To zajmie z pół godziny, następnie pokażecie poruszanie się z VIPami i ich ewakuację, ochronę koło samochodu opancerzonego wraz z przejściem do budynku, przeszukiwanie osób, reagowanie na zasadzkę, a na zakończenie zrobimy trening grupowy z taktyki strzeleckiej MOUT/CQB. Żadnych tajnych trików operacyjnych, zaprezentujemy dobre podstawy. Pokaz potrwa kilka godzin.
 
Azrael1022 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172