Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-01-2015, 19:12   #1
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Strefa Wojny: Pakistan 2017 - sesja

Islamabad; Lotnisko; 2017.06.02 godz 12.35; 34*C







Jeremy Newport



- Już czas Jeremy. - rzekła ciepło smukła, ładna brunetka dotykając go w ramię. Monica. Ale pozwalała do siebie mówić Mona. Miała posadę menager'a biura a w praktyce miała fuchę uniwersalnej asystenki bez której ciężko było zorganizować jakiekolwiek spotkanie czy w samej ambasadzie czy poza nią. Prócz widocznych dla kazdego atrybutów fizycznych miała też i umysłowe przede wszystkim wprost fenomenalną pamięć. Potrafiła od ręki podać znany jej grafik jakiegokolwiek ważniaka z ambasady na co najmniej tydzień naprzód. Co więcej kazde spotkanie pamiętała prawie "na wieki, wieków" więc nosiła ksywę "Niezapominajka". Prywatnie zaś była zaręczona z lekarzem z Nowego Orleanu. No ale on własnie był w Orleanie a ona tu. Już trzeci rok.

Ale faktycznie był już czas. jeremy wyszedł dziarsko na rozpaloną płytę lotniska witając się z wychodzącym z wnetrza samolotu dowódcą właśnie przybyłego kontyngentu, majorem Ralph'em Coleman'em. Rozmowa szła całkiem składnie. Okazało się, że ktoś w górze poszedł po rozum do głowy i wysłał wreszcie na dowódcę kogoś kto nie tylko umiał pozować do zdjęcia z marsem na twarzy. Coleman i usmiechnąć się umiał i nie gubił języka, i zartem sypnął i nawet do zdjęcia się nieźle nastawiał.

Jego żołnierze byli caly czas pod nieustającym błyskiem fleszy aparatów, kamer, telefonów a także po prostu gapiów którzy korzystając z okazji przygladali się przylotowi amerykańskich żołnierzy. Oddział zaczynał właśnie przepakunek z samolotu na podstawione ciężarówki. Czekali jeszcze aż wyląduje druga maszyna. Widzieli już jak schodzi ciężko z wystawionym podwoziem i zadartym nosem by kuperkiem posadzić się na pasie lotniska. I wówczas się zaczęło.

Okrzyki zdziwienia i grozy ze strony widzów i żołnierzy zaczęły się chyba jeszcza zanim huknęły pierwsze strzały. Lądujący samolot przykuwał uwagę więc wszyscy widzieli jak gdzies z ziemi odrywa się smużka dymu i pędzi w stronę ladującej maszyny. Rakieta! To słowo przeszło przez tłum jak błyskawica. Wygladało na to, że ktoś odpalił jakiegoś Stingera czy inny badziew w stronę ladującej maszyny. I teraz ta rakieta pędziła w jej stronę.

Pilot nie miał szans tak wielką cieżką i już prawie uziemioną maszyną zrobić jakikolwiek manewr. Ale załoga widać miała głowy na karku bo prawie od razu odpalił zestaw flar. Odległość pomiędzy pociskiem i celem malała błyskawicznie. Wszyscy widzowie zdawali sobie sprawę, że nie mogą zrobić nic prócz patrzenia by pomóc ostrzelanej maszynie. Obserowawli więc jak błyskające światła i flary zostawiają ślad za lądującą maszyną. Pocisk jednak sunął dalej i w końcu eksplodował. Czy dzięki wabikom eksplodował za wcześnie czy też strzelec chybił czy też było dokładnie jak planował tego nie było wiadomo. Widać było, że eksplozja wybuchła niebezpiecznie blisko maszyny wstrząsając nawet wielotonowym, czterosilnikowym lotniczym monstrum. Na moment fragment płata i silniki zniknęły w chmurze eksplozji i szczątków pocisku ale prawie od razu wyłoniły się z niej z powrotem. Ale z oba silniki ciagnęły za sobą zmugi dymu.

Okazało się, że jedna rakieta to za mało by zniszczyć tak potężną konstrukcję, zwłaszcza przy braku bezposredniego trafienia. Jednak widać było, że lądującym kolosem zachwiało i zaczął się przechylać. Najwidoczniej jednak napastnicy chcieli miec pewność, że dopną cel bo z pobocza lotniska dało się słyszeć strzały oraz widać było serie smugowych pocisków przecinających niebo w ślad za maszyną. Któryś z pocisków musiał trafić bo w pewnym momencie jeden ze skrajnych silników błysnął światłem a następnie objął go płomień, jeszcze przyduszany przez pęd będącej już na ziemi maszyny ale jednak chyba nie mający zamiaru zgasnąć samoistnie.

Rozpędzona i rozbujana maszyna w końcu straciła stabilność i zamiast ladować elegancko wzdłuż przeznaczonego, równiótkiego pasa zboczyła z niego i zaczęła sunąć po poboczu. W końcu bezwładność zrobiła swoje i ten olbrzym zaczął się ocieżale przekręcać jakby robił potwornie powolnego bączka. Zwalniał jednak aż w końcu zatrzymał się bezwładnie z dala od pasa z wciąż płonącym silnikiem. Strzały jednak nie ustawały i okaleczona maszyna najwyraźniej jak magnes ściagała na siebie ogień napastników.



kpr. Ronny Rose



Komunikat majora żołnierze przyjęli po żołniersku: chwili skupionego milczenia ktore w końću przeszło w marudzenie, przekleństwa i niezadowolone potrząsanie głową. Było to zrozumiałe i akceptowalne o ile się nie przekroczyło pewnego poziomu. Gdy ten się zbliżał sierżanci zaczęli zaprowadzać porządek w postaci "podoficerskich uwag motywacyjnych" co było na tyle skuteczne i znane, że wkrótce zapanował spokój. Zresztą i tak już lądowali.

Tak naprawdę słowa głównodowodzącego operacją nie były aż takim zaskoczeniem. No może o tym śmigłowcu to się nikt nie spodziewał ale o konsekwencjach mówili jeszcze przed odlotem. Wszyscy znali ryzyko godząc się na udział w misji. I tak naprawdę każdy pisząc się na nią miał nadzieję, że nie przerodzi się w kolejny Wietnam czy Afganistan. Obecnie jednak nie wyglądało to zbyt ciekawie.

Gdy samolot w końcu stanął i rampa się otworzyła zobaczyli aż wirującą od rozgrzanego powietrza, jasno oświetloną płytę lotniska. Napadło ich też suche, gorące powietrze wdzeirające się do klimatyzowanego do tej pory wnętrza maszyny. Major ruszył żwawo na spotkanie z czekającymi na nich przedstawicielami ambasady. Nawet pasowali do siebie i wyglądało, że major czuje się jak ryba w wodzie.

Tymczasem zołnierze mijali ich oraz zebranych dziennikarzy i gapiów na galeryjce powyżej. Niektórzy rewanżowali się tej pstrokatej zbieraninie robieniem własnych filmików i fotek z telefonów czy podręcznych kamer. No i od razu stanęli przed poważnym problemem: Rosjanin czy Amerykanin?

Dwie pierwsze z brzegu podstawione ciężarówki reprezentowały dwa wspomniane kraje. Wsród pierwszej fali pocacych się w betonowym skwarze żołnierzy zapanował rogardiasz. "Patrioci" bowiem pokładali zaufanie kaiserowskim amerykańcu a "turyści" chcieli zażyć przygody jadąć egzotycznym dla nich postradzieckim uralu. Była to właściwie czcza dywagacja bowiem pod względem wygody czy załadunku obie były bardzo podobne.

Tę fascunująco zapowiadajacą się motoryzacyjną dyskusję przerwały okrzyki i moment później widok lecącej ku drugiej maszynie rakiecie. Kierowała się widocznie ciepłem skoro leciała wprost na silniki. Wyrzucane przez samolot wabiki miały realną szansę ją zmylić ale jak widzieli nie do końca to wyszło. Sprawę do reszty załatwił jakiś wkm. Pewnie posradziecka 14.5 albo nawet "ich" browningowa półcalówka. Tak możnabyło sądzić po dość wolnym tempie ognia i ciężkim odgłosie. Potęzne pociski nie na darmo nazywano antysprzętowymi, do zdemolowania silnika czy nawet całej maszyny nadawały się wyśmienicie. Prócz jednego Strykera w środku mogły przeszyć całą maszynę na wylot.

W końcu widzieli jak okaleczona maszyna zsuwa się z pasa aż w końcu nieruchomieje z płonącym silnikiem. Atak jednak nie ustawał. Maszyna już po zatrzymaniu się nadal była celem ataku. Najwyraźniej napastnicy chcieli zniszczyć ją calkowicie wraz z cała zawartością. Los i stan załogi był nikomu nieznany ale jesli tam ktoś przeżył to przecież mieli tylko przy sobie broń krótką do obrony. Nikt przecież nie uznawał personelu latajacego za stricte bojowy więc ich jakoś specjalnie nie dozbrajał.

- Brać broń, rzucać plecaki i na ciężarówki! Jazda! - zakomenderował sierżant Martinez pod którego podlegała sekcja saperska kpr. Rose'a. Rozkaz wydał major a pośrednio poprzez oficerów i podoficerów rozlał się na cąły kontyngent. Jeden pluton miał pozostać na miejscu, chronić pierwszą maszynę i okolicę, drugi, właśnie wraz z sekcją saperską ruszał na odsiecz ostrzeliwanej maszynie.



Costance Morneau



Nie mogła tego przegapić. Przybycie amerykańskiego kontyngentu do Islamabadu szykowało się na news dnia. Ponadto chyba każda szanująca albo i nawet nie, gazeta czy stacja radiowa czy telewizyjna przysłała kogoś na miejsce. Ba! Zauważyła nawet ze dwóch czy trzech wolnych strzelców którzy prowadzili własne blogi w necie woląc wolność elektorniczną i rozgłos w sieci niż realne pieniądze i oficjalne media. Genralnie tej całej psiarni zrobiło się całkiem sporo. A co mniej lub bardziej przypadkowych gapi się naschodziło to inna drogą.

Sytuacja była pełna oczekiwania. Nerwowego oczekiwania. Nie dało się zauważyć polcjantów i ochroniarzy wewnątrz i na zewnątrz budynku, sprawdzających dokumenty i akredytacje całkiem solidnie. Chodziły plotki, że terroryści podłożą bombę albo co to i widać władze wzięly sobie to do serca. Choć na zewnątrz i tak się zebrał tłum demontrantów. Kumulował się przed głównym wejściem do terminalu oraz przed bramą spod której miał wyjeżdżać konwój z żołnierzami. Sądząc po napisach, okrzyach i gestach a nawet przygotowanych do spalenia kukłach w dziwnie ametkańskopodbnych uniformach wcale nie zamierzali witać ich z otwartymi ramionami. Służby porządkowe na razie panowały nad sytuacją ale jak długo to potrwa to nikt nie wiedział.

Swoją drogą udało jej się wywiedzieć, że numer z bramą to podpucha na gorace głowy. Konwój miał przejechać przez lotnisko i wyjechać w ogóle inną bramą parę kilometrów dalej. A tak dokladniej to pomógł jej Ramiz który miał wujka a ten kuzyna a jego ciotka... No w kazdym razie dowiedział się.

Ciekawie wyglądało od początku bo o dziwo nie stawił się sam ambasador a na czele przedstawicielstwa ambasady najwyraźniej stał Jeremy Newport, atachee prasowy. To z miejsca wywołało wśród "psiarni" całe morze spekulacji. W takich momentach socjaliści, prawicowcy, skośnoocy, cemnoskorzy czy aryjczycy z dziennikarskiej braci prawie łączyli się w jedną jaźń która nadawała na tych samych falach bez względu na pleć, rasę, kolor czy długość stażu.

Ciekawskie i czujne oczka reporterki NYT zwróciły uwagę jak "Niezapominajka" o moment za długo trzymała dłoń na ramieniu Jeremy'ego. Widziała, że pełniący rolę dyplomatycznych ochroniarzy marines są niby obojętni ale w gruncie rzeczy spięci i czujni. Widziała też zaskoczenie na twarzach i dyplomatów i żołnierzy gdy zauważyli atak rakietowy na ladującą maszynę.

Będąc na galeryjce dziennikarze, w tym i ona, miała lepszy widok na całę wydarzenie niż ludzie na płycie lotniska. Któraś z fotek musiała wyjść przy tylu strzałach. Atak na lądujący amerykański kontyngent! Na misję pokojową! Atak rakietowy na bezbronny samolot! Tak! To się na pewno sprzeda i nada na główną stronę! Przynajmniej w Ameryce i jej zwierciadle duszy jaką był NYT. Fotki już miała jeszcze tylko tekst...

Ale to jeszcze nie był koniec! Uszkodzona i efektownie płonąca maszyna stała przechylona na poboczu lotniska wciąż ostrzeliwana przez napastników. Z odsieczą pędzili już ku niej żołnierze na ciężarówkach na których mieli pierwotnie jechać do koszar. Niestety jeśli to tam było centrum wydarzeń to było to dobre kilkaset metrów od jej pozycji w tej chwili. Miała obecnie świetny punkt widokowy na pierwszą maszynę i pozostałych żołnierzy ale to co się działo przy drugiej było widoczne tylko ogólnie i z daleka.



Lance "Styx" Vernon i Marek Kwiatkowski




Podjeżdżali już pod lotnisko. Te było na skraju wielomilionowego miejskiego molocha a jednak kręciło się tu sporo ludzi. Przynajmniej dzisiaj. Przejazd przez miasto w ogóle nie należał ani do łatwych ani przyjemnych. Co chwila albo natykali się na policyjne barykady i kontrole, albo na podejrzane grupki czy wręcz tłumy ludzi albo na ich rozpędzaniu przez polcjantów z prewencji. Conajmniej kilkukrotnie słyszeli odgłosy strzelaniny choć niezbyt blisko ich przejazdu. Ogólnie przejazd minął im w atmosferze napięcia i czujności bowiem praktycznie kazdy napotkany tubylec mógł wyciągnąć z kieszeni gnata, rzucić kamieniem czy czymś gorszym. A przynajmniej tego się można było spodziewać.

Mimo to, powoli ale nieustepliwie pokonali cała trasę choć zeszło im znacznie dłużej niż pierwotnie przypuszczali. Ogolnie atmosfera na zewnątrz sklaniala bialasów wszelakich do pozostania w domach, ambasadach i hotelach. Zwłaszcza jak się miało obywatelstwo spod marki gwiaździstego sztandaru.

Jadąc już w pobliżu lotniska widzieli ladującego Globemaster'a w barwach amerykańskich. Jak wszyscy zainteresowani wiedzieli, że dziś ma przybyć kontngent amerykański na misję. Choć nie wiedzieli jeszcze czy to pierwsza czy druga maszyna. Wyglądało więc na to, że nie zdążą pogadać z tym Newport'em zanim zacznie witać i ściskać się z mundurowymi i pozowac do zdjęć.

Wjeżdżali już w drogę bezpośrednio okalajacą lotnisko i prowadzącą prosto do terminalu. Widzieli ladującą maszynę tę drugą jak się okazało. Gdy wyjechali zza rogu budynków zobaczyli tylko wybuch przy płacie C - 17 a zaraz potem z jednej z równoległych do nich uliczki posypała się lawina ognia. Mieli do niej nie więcej niż 100 m. W międzyczasie uszkodzony transportowiec sunął ciężko i bezłwadnie po ziemi prosto na nich zupełnie jakby pilot się uparł zaparkować na ich bryce.

Ogień z uliczki nie ustawał. Trwał nawet gdy maszyna znieruchomiała tuż przy plocie okalajacym lotnisko. Dominował ciężki, tępy odgłos jakiegoś wkm-u. Prawie zaraz potem ich zobaczyli. Cała gromadka brodatych facetów w luźnych ubraniach. Jakby zostali tylko przy tym niczym nie różniliby się od tysięcy jakich dziś mijali. Ci jednak mieli automaty, głównie jakieś nieśmiertelne klony Kałasznikowa. Rzucał się jednak w oczy jakiś stojący tyłem do lotniska pick up z zamontowanym radzieckim wkm z którgo nieprzerwanie strzelał ogniem i ogłuszał hałasem. Na balkonie piętra jednego z budynków zauważyli też faceta ktory wraz z pomocnikiem przeładowywał jakąś wyrzutnię. Łącznie napastników było z kilkunastu ale koncentrowali swoją uwagę i ostrzał ku płonącej maszynie.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-01-2015, 18:22   #2
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
//pisane wspólnie z Leminkainenem

Międzynarodowe Lotnisko Benazir Bhutto, Pakistan

Lance i Marek mieli odebrać swojego nowego podopiecznego z lotniska i odwieźć go do domu, o ile to możliwe nie wychylając się i nie prowokując wrogiego ataku. “Paczka” miała podróżować bez rozgłosu. Dlatego kontraktorzy z Blackwater nie jechali opancerzonym pojazdem w asyście śmigłowca - taki typ przewożenia osób był może skuteczny, jednak drogi i zwracał uwagę wszystkich popaprańców w okolicy, że właśnie jest przewożony ktoś, kogo warto porwać dla okupu, lub zabić. Tak dla hecy i rozgłosu.
Marek spokojnie siedział na miejscu pasażera i spoglądając na grzejących z wkmu stwierdził:
-Sporo nienawiści w powietrzu…. chwilę poświęcił na zakładanie połączonych z radiostacją ochronników słuchu po czym dodał
-przydałaby nam się ten wkm w naszym parku maszyn, dodałoby to trochę powagi ochronie konwoju.
- A RPG można “oddać” Amerykanom. Słono płacą za każdy przejęty sprzęt tego typu - odpowiedział Lance gwałtownie hamując i kryjąc Toyotę przed ostrzałem za rogiem pobliskiego hangaru.
-ano, zresztą z niego mielibyśmy mniejszy użytek. Dobra, wchodzimy bierz RPG ja zajmę się Wkmem Marek zrobił szybkiego brass checka. i odbezpieczył swojego zmodyfikowanego kałacha. Broń zaczęła jako standardowy Type 56 ale po tym jak udało się ją “pozyskać” Marek wywalił drewniane elementy i zastąpił je kompletem szyn Picatinny (z celownikiem kolimatorowym i chwytem przednim) i składaną regulowaną kolbą, dodatkowo broń miała przyspawany kawałek blachy ułatwiający trafienie magazynkiem do gniazda i drugi na dźwigni bezpiecznika ułatwiający jego obsługę
- HUA, do dzieła - Vernon chwycił broń i wysiadł z pojazdu, następnie podszedł do rogu budynku. Wychylił się i błyskawicznie wypalił krótką serię w bandytę trzymającego wyrzutnię rakiet. Kolejna przeznaczona była dla ładującego. W takich sytuacjach nie było czasu na celowanie. Wrogów należało powstrzymać błyskawicznie. Lance zdał się na swoje umiejętności strzelania intuicyjnego - żadnej straty czasu na delikatne mierzenie, wyrównywanie oddechu, powolne naciskanie spustu czy tego rodzaju techniki przydatne na strzelnicy a niebezpieczne dla każdego w walce bezpośredniej. Z szybkością nabytą podczas wielogodzinnych szkoleń odbytych za czasów służby w Marines, eliminował wrogów. Terroryści mieli przewagę liczebną, ale nie byli biegli w sztuce strzeleckiej. Lance chciał to wykorzystać, nie dając im czasu na celowanie.
Marek wyszedł zza Vernona i dubletami załatwił obsługę Wkmu po czym przeniósł ogień na stojących najbliżej
-dobra teraz szybko, zanim się zorientują w sytuacji. zabezpieczmy wkm i pilnujmy terenu do przybycia posiłków
Po eliminacji celu Vernon schował się za rogiem budynku i rozejrzał po płycie lotniska. Ciężarówka z żołnierzami sił ISAF była w drodze.
Po oczyszczeniu bezpośredniego otoczenia pickupa Marek i Lance podeszli do pojazdu. Marek zepchnął trupa z paki i zajął miejsce za tylcami wkmu, szybko ocenił ile zostało amunicji i jeśli ocena usatysfakcjonowała go zwrócił lufę w stronę z której spodziewał się napastników,. Jedno trzeba było przyznać, o ile w kwestii mobilności wkmy pozostawiały wiele do życzenia to efekt ich ostrzału na psychikę npla był nie do przecenienia.
Vernon cały czas osłaniał partnera bacznie rozglądając się po najbliższej okolicy, wypatrując kolejnych strzelców czających się na balkonach budynków, schowanych w oknach, czy kucających za kontenerami na śmieci. Cały czas był gotów do posłania kulki w jakiegokolwiek brodacza w luźnych szatach, chcącego do nich strzelać.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 24-01-2015, 19:32   #3
 
Scoobi's Avatar
 
Reputacja: 1 Scoobi nie jest za bardzo znanyScoobi nie jest za bardzo znanyScoobi nie jest za bardzo znany
kpr. Ronny Rose


Ronny nie przysłuchiwał się zbytnio słowom majora, jednak informacja o zniknięciu helikoptera, była dla niego czymś, czego się nie spodziewał. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że jedzie na wojnę, a na wojnie śmierć jest czymś całkowicie normalnym, jednak właśnie w tym momencie, przez jego głowę przemknęła dziwna myśl „ A co jeśli nie doczekam powrotu do domu?”. Z zadumy wyrwały go komentarze innych żołnierzy na temat wypowiedzi majora. Ronny rozejrzał się za swoimi ludźmi i dał im wzrokiem do zrozumienia, że nie życzy sobie, żeby wdawali się w dyskusje. Samolot zbliżał się do lądowania, Ronny nie przepadał za tym manewrem, dlatego usadził się, możliwie jak najwygodniej w fotelu, którego komfort opisałby słowem „wojskowy”, zaciągną na oczy baseballówke i puścił z mp3 ulubioną muzykę, po czym starał się pomyśleć o czymś milszym niż lądowanie. Gdy piekielna operacja dobiegła końca i pojawiła się informacja o możliwości rozpięcia pasów, Ronny wstał i zaczął zbierać do kupy swoje rzeczy. W tym momencie otworzyła się rampa i Ronny poczuł poczuł powiew gorącego, suchego powietrza. Lubił jak było ciepło i taka pogoda mu odpowiadała. Ronny razem z pozostałymi żołnierzami wyszedł z maszyny, zaczął podziwiać krajobraz dookoła lotniska, lecz była to bardziej ucieczka wzrokiem od tłumu fotoreporterów i innych gapiów, niż chęć poznania okolicy. Po krótkim marszu dotarli do dwóch ciężarówek, które miały ich przetransportować do bazy. - No proszę, amerykańska i rosyjska. Nie spodziewałem się, że będą nas porównywać nawet na tym poziomie.- skomentował w myślach, gdy zobaczył marki ciężarówek. Ronny staną nieco dalej od tłumu mundurowych stojących przy pojazdach i ledwo powstrzymywał śmiech na widok nie zdecydowanych wojskowych, którzy stawali to raz przy jednej to przy drugiej ciężarówce. -Niby dorośli ludzie, niby żołnierze, a zachowują się jak na szkolnej wycieczce. - pomyślał. Chwile błogiego oczekiwania przerwał wybuch rakiety i ciężki odgłos wkm'u. Ronny spojrzał na drugą maszynę i która po lądowaniu znajdowała się pod ciężkim ostrzałem, patrzył na całą scenę z wytrzeszczonymi oczami i lekko otwartymi ustami. Na rozkaz sierżanta zareagował z pewnym opóźnieniem. Rzucił plecak i chwycił za broń, po czym, jako jeden z ostatnich wskoczył na pakę ciężarówki. Przez cały czas nie mogło do niego dotrzeć to, co właśnie się stało, wiedział jednak, że nie ma czasu na rozmyślanie, bo trzeba działać, otrząsną się najszybciej, jak potrafił i sprawdził sprzęt, zerkną też czy z jego ludźmi wszystko w porządku i pocałował krzyżyk, który miał zawieszony na szyi. Gdy dojechali Ronny wyskoczył z ciężarówki i padł na ziemię, po czym bez namysłu namierzył wkm i otworzył ogień w kierunku obsługujących go ludzi.
 
Scoobi jest offline  
Stary 24-01-2015, 21:45   #4
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
Podziękowania dla Zombianny za dialog

Attaché prasowy amerykańskiej ambasady w Islamabadzie, Jeremy Newport

- Masz rację, chodźmy – dyplomata pokiwał głową i odpiął pasy. Spojrzał na Monicę uśmiechając się do niej. W trakcie całej swojej kariery nie przydzielono mu nigdy bardziej odpowiedzialnego zadania niż właśnie teraz. Miał reprezentować najpotężniejszy kraj świata! Wypowiedzi i wywiady były zwykłą codziennością, a szansa oficjalnego przywitania żołnierzy na lotnisku mogła się nigdy nie powtórzyć. Atmosfera niezwykłego podniecenia udzielała mu się od samego rana, kiedy tylko dowiedział się o chorobie przełożonego.
Mam nadzieję, że przysłali nam jakiegoś łebskiego faceta... – pomyślał Jeremy wychodząc na płytę lotniska. W ambasadzie powszechne było przekonanie o nieudolności każdego poprzedniego dowódcy. W każdym razie, major Ralph Coleman wywarł na nim co najmniej dobre wrażenie. Wyglądało na to, że gość zna się na rzeczy. Zobaczymy, poczekamy, czas zweryfikuje.
Po przywitaniu majora nastąpiła swojego rodzaju „konferencja prasowa”. Jeremy był stworzony do rozmawiania z prasą i w takich sytuacjach czuł się jak ryba w wodzie. Szczególną uwagę dyplomaty przykuła pewna wysoka brunetka o bladej, niezdrowej cerze i przekrwionych oczach. Sprawiała wrażenie jakby długo nie spała, a jedyne co ją podtrzymywało przy życiu to podwójne espresso. Ubrana była na ciemno, nosiła okulary, a jej zachowanie było w ocenie Jeremiego nieco nadpobudliwe. Cały ten obraz sprawił, że przeszło mu przez myśl, iż owa kobieta wygląda jak zombie i parsknął śmiechem z powodu swojego odkrycia.
Kobieta-zombie była zdecydowanie najaktywniejszą uczestniczką w rozmowie z panem Newportem. Nawiązał się między nimi dialog pełen złośliwości i cynizmu:
- Wiadomo coś o zaginionych turystach i obywatelach zachodniego pochodzenia? Są szanse, że jeszcze żyją?
- Wszystko mamy pod kontrolą, odpowiednie służby zostały poinformowane. W najbliższych dniach powinniśmy dowiedzieć się nieco więcej, a media zostaną poinformowane w odpowiednim momencie – nie do końca wiedział co odpowiedzieć, więc użył typowego, wyuczonego zwrotu.
- Czy nieobecność głównego ambasadora ma związek z ostatnimi atakami separatystów? - widząc nerwowe ruchy kobiety, dyplomatę po raz kolejny naszła myśl, że jej jedynym pożywieniem jest kawa.
- Nic takiego. Ambasador leży chory w łóżku, oby to nie było nic poważnego.
- Planujecie utrzymać zakaz ujawniania zdjęć i materiałów filmowych załamanych i zniszczonych wojną marines? – Kolejny raz pytanie, niewygodne pytanie po raz kolejny...
- Marines idąc na tą wojnę wiedzieli na co się piszą. Nie jest tajemnicą, że Pakistan jest niebezpiecznym rejonem. Jak w każdej pracy, tak i tu zdarzają się załamania i depresje. Czy ja proszę panią o pokazywanie zdjęć zmęczonych, znerwicowanych, przyrośniętych do klawiatury dziennikarzy? – powiedział z zaciśniętymi zębami.
- Zamierzacie zignorować terrorystów i rosnące fale demonstrantów na ulicach, a może szykujecie drugie Abu Ghraib?
- Problem demonstracji należy do władz lokalnych. Amerykanie przybyli tu w misji pokojowej i nic nie będziemy robić bez zgody tutejszych. Jedyne jak możemy w tej chwili działać to rozmowy i na pewno nie skończy się na jednej.
- Czy pana rodzina uważa pańskie ubezpieczenie na wypadek śmierci jako wystarczające?
- Proszę o takie rzeczy pytać się ich, nie mnie. Nikt takiego scenariusza nie przewiduje, immunitet zapewnia pełną ochronę, a ja nie wątpię w skuteczność służb, które wynajmujemy – odpowiedział szczerze.
- Jestem zdania, że życia nie sposób przeliczyć na pieniądze... Choć, jak pan uważa… Co Pan spieprzył, by tu się dostać? – No co za wstrętny babsztyl...
Ostatnie pytanie pozostawił bez komentarza.
Dosłownie kilka chwil później usłyszał krzyk tłumu. „Rakieta” – zadźwięczało mu w uszach. Przemieszane złość, zdziwienie, niepokój i ciekawość kazały mu się odwrócić w stronę, gdzie patrzył teraz każdy z gapiów. Kurwa – zamruczał pod nosem. W myślach dodał jeszcze niejedno przekleństwo, które można było odczytać jedynie z ruchu jego ust. Jak oniemiały patrzył, co dzieje się z maszyną. Nie wiedział kompletnie jak zareagować w takiej sytuacji. Jednak, gdy samolot wylądował, a ogień napastników nie ustawał, coś w jego głowie powiedziało: „Rusz dupę!”. Potrzebujemy wsparcia, natychmiast. A chłopcy niech się dzielnie trzymają, póki nie nadejdzie odsiecz. Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął najnowszy na rynku model smartfona. Ale nie miał zamiaru robić selfie, jak stojąca nieopodal blondynka. Wybrał numer do ambasady. Odebrała recepcjonistka:
- Halo, dzień dobry panie Newport.
- Tragedia! – mówił spanikowany, nie dając rozmówcy dojść do głosu. – Samolot z naszymi został zaatakowany! Potrzebne nam wsparcie z powietrza. Proszę powiadomić każdego, kto może wysłać posiłki - naszych, Pakistańczyków, a nawet Rosjan! – nie mówił z sensem, ale sytuacja wymagała natychmiastowej reakcji, a ciężko spodziewać się logicznego myślenia po spanikowanym człowieku. - Nie wiem ilu jest napastników, ale sprawa wygląda bardzo źle! – bez słowa pożegnania odłożył telefon.
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White

Ostatnio edytowane przez del martini : 24-01-2015 o 23:42. Powód: literówki + tytuł
del martini jest offline  
Stary 25-01-2015, 03:47   #5
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wystarczyło kilka sekund, by na galeryjce dla dziennikarzy i podrzędnych gapiów zapanował chaos. Część ludzi zaczęła w popłochu kierować się do wyjścia. Inni stali jak oniemiali, z otwartymi ustami obserwując koszmar rozgrywający się na spieczonej słońcem płycie lotniska. Na tle całej tej kolorowej masy wyróżniały się jednostki cykające sweet focie płonącej maszyny i biegających w dole, wyraźnie zestresowanych żołnierzy. Czyniły to z typowym dla zachodnich turystów taktem i wyczuciem. Czyli na chama i bez skrępowania.

Choć Constance od zawsze lubiła mundury i mundurowych, tych ostatnich zaszczyciła raptem dwoma szybkimi ujęciami. Póki żyli i nie krwawili, nie byli istotni. Zaczną się liczyć, gdy zamienią wygodne uniformy na czarne plastikowe worki, do których koroner wleje ich szufelką, uprzednio zdrapując ze ściany. Dopiero wtedy przestaną być bezimiennym oddziałem wojskowych. Poszczególne jednostki zyskają tożsamość, a ich rodziny przeczytają coś na kształt:
“Pułkownik John White - zginął podczas wybuchu bomby, zdetonowanej przez zamachowca samobójcę na lotniku Benazir Bhutto w stolicy Pakistanu. Zamach ten kosztował życie 35 osób, w tym piętnastu amerykańskich żołnierzy, uczestniczących w misji pokojowej. Śmierć ponieśli szeregowi: Jon Black, Steve Blue, David Green...i tak dalej i tak dalej.”
Do tego pełen grozy nagłówek, parę mocnych zdjęć i gotowe - pechowe ofiary ktoś okrzyknie bohaterami, Wujek Sam ufunduje im piękny pogrzeb: z hymnem granym na trąbce, oraz całą resztą atrakcji.
Wdowa pęknie z dumy,dziennikarzowi zaś skapnie odpowiednio wysokie honorarium. W XXI wieku najlepiej sprzedawały się cierpienie, tragedia i śmierć - Morneau doskonale o tym wiedziała i umiała to wykorzystać.
Nie na darmo takich jak ona nazywano hienami, albo sępami: pojawiali się pierwsi, zanim zwłoki zdążyły porządnie ostygnąć i bez żadnych emocji uwieczniali ludzkie nieszczęście. W zamian dostawali wygodne pensje, wbrew pozorom wyższe niż przysłowiowe trzydzieści srebrników.

Kobieta ruszyła razem z tłumem, zagłębiając się w klimatyzowane wnętrze terminalu z wyraźną ulgą. Pochodziła z Wielkiego Jabłka i, jak każda osoba żyjąca na co dzień w klimacie umiarkowanym, dotkliwe odczuwała pakistański upał. W terminalu zastała jeszcze gorszy burdel, niż ten za plecami.
Ludzie przepychali się, wpadali na siebie i ściany. Ktoś krzyczał, ktoś płakał, gdzieś z lewej strony doleciała do jej uszu wypowiadana piskliwym tonem modlitwa po rosyjsku, z prawej ktoś klął szpetnie w urdu.
-Proszę zachować spokój i kierować się w stronę oznaczonego wyjścia, wszystko jest pod kontrolą! - z ogólnego rozgardiaszu wybijał się głos typka z ochrony, bezskutecznie próbującego opanować rozhisteryzowaną masę. Przechodząc obok niego kobieta zauważyła, że biedak pocił się gorzej niż ona...a to był już spory wyczyn. Korzystając z zamieszania, przeskoczyła barierkę, odgradzającą część dla gawiedzi, od części dla personelu. Szybkim krokiem ruszyła przed siebie, starając się wyglądać naturalnie, jakby miała wszelkie ludzkie i boskie prawa, by tu być.

Nie uszła dwudziestu metrów, gdy czyjaś ciężka łapa wylądowała na jej ramieniu.
- Tu nie wolno przebywać cywilom. - słowa wypowiedziano po angielsku, ale z wyraźnym akcentem.
-Dokumenty - dodał drugi głos: niższy, ochrypły i wyraźnie podejrzliwy.
Dziennikarka zaklęła w duchu. Nie musiała patrzeć za plecy, by wiedzieć że ma do czynienia z miejscowymi - z nimi zawsze było najwięcej problemów, a;e z drugiej strony byli bardziej podatni na próby przekupstwa i łatwiej łykali podparte faktami ściemy. Z wytrenowaną, pełną przejęcia i determinacji miną obróciła się w ich kierunku, nie czekając aż wpadną na pomysł wyprowadzenia jej w kajdankach.

Tak jak myślała, ochroniarzy było dwóch. Potwierdziło się też przeczucie co do ich pochodzenia. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak bracia - różnił ich tylko wzrost. Gapili się wyczekująco, w ich twarzach dziennikarka wyraźnie widziała napięcie i niepewność. Nie zastrzelili jej na dzień dobry, lecz dłonie trzymali na kaburach, uważnie obserwując każdy ruch.
Nie miała czasu do stracenia, jeśli fortel miał się powieść, nie mogła zwlekać.
- Constance Ivy Morneau - wyrzuciła z siebie, podtykając plakietkę pod nos Wyższego - Jestem dziennikarką i ...
- Pani nie może tu być, proszę pójść z nami - Niższy wszedł jej w słowo, nie zdejmując ręki z ramienia.
-Czy wy w ogóle wiecie co się dzieje?! - podniosła głos, nadając mu dramatycznego tonu - Zaatakowano żołnierzy, którzy przybyli tu z misją pokojową, żeby zapobiec wojnie!
-Tym bardziej… - zaczął Niższy, lecz tym razem to ona nie pozwoliła mu dokończyć.
-To mój obowiązek! Jestem specjalnym wysłannikiem New York Times’a. - zrobiła krótką przerwę niby na zaczerpnięcie oddechu. Chciała, by ostatnie słowa w pełni dotarły do mężczyzn. Dobry sprzedawca wiedział, że klient rejestruje jedynie początek i koniec wypowiedzi. Musiały być one jak najbardziej atrakcyjne, a wszelkie kruczki wypowiedziane na wydechu pomiędzy nimi. Odrobina bzdur i nagięcie faktów też się sprawdzało - Przekazać światu z jakim poświęceniem i determinacją ludzie tutaj walczą o pokój i wolność! Świat musi się dowiedzieć co tu się stało. Zobaczyć prawdę, uhonorować poświęcenie tych, którzy dzień w dzień przeciwstawiają się terrorowi i przemocy - ludzi, którzy nie pozwalają żeby ten kraj pogrążył się w anarchii i chaosie! Bez was nie dam rady, potrzebuję waszej pomocy. - zakończyła, patrząc Wyższemu prosto w oczy, po czym przeniosła wzrok na Niższego. Obawiała się, że tym razem przesadziła i zaraz zakończy wycieczkę ze stalowymi bransoletkami na nadgarstkach, ale kto nie ryzykuje, ten nie gra.

Po dłuższej chwili Wyższy prawie niezauważalnie skinął głową.
-Chodź - rzucił cicho, biorąc ją pod ramię i zaczął prowadzić wgłąb korytarza. Drugi ochroniarz szedł z tyłu, dysząc im w karki.
Morneau pogratulowała sobie wyobraźni, szczerząc się szeroko...oczywiście wewnątrz głowy. Na zewnątrz pozostawała przejęta, z tą samą maską na twarzy. Problem przebicia się przez płytę lotniska został rozwiązany, dodatkowo zyskała dwie żywe, uzbrojone tarcze. Wiedziała, że ci dwaj nie mówili wprost, ale najwyraźniej liczyli na odpowiednią fotkę i wzmiankę o sobie w artykule. Każdy chciał zostać bohaterem chwili, a okazja ku temu nadarzała się wprost idealna. Ciekawe czy wiedzieli, że najlepszy bohater to martwy bohater?
Wolała ich nie uświadamiać...

***

Trasę do służbowego samochodu ochrony pokonała niczym we śnie. Dopiero nieznośny upał, ostre słońce i dobiegające z oddali odgłosy wystrzałów uświadomiły Constance w co tak naprawdę się pakuje.
Pchała się w sam środek zbrojnej potyczki pomiędzy terrorystami, a zawodowymi żołnierzami. Wystarczyła jedna zbłąkana kula i koniec...to ona wróci do domu w czarnym worku.
-Uda się - wyszeptała pod nosem.
Próbowała zachować spokój i dystans, zwalając drżenie dłoni na zbyt dużą ilość kofeiny, ale znała prawdę.
Im bliżej do celu, tym silniejszy odczuwała niepokój. Żeby się opanować sięgnęła po aparat. Świat zza obiektywu zawsze był mniej realny. Szklana szybka stanowiła filtr, zmieniający najbrutalniejszą rzeczywistość w dwa wymiary fotografii.
Nie ma cię tutaj, to tylko kadry filmu. - powtarzała w myślach i przytakiwała mechanicznie produkującemu się od dwóch minut Wyższemu.
-... teraz odpowiadam za ciebie, więc słuchasz moich rozkazów i wykonujesz je bezzwłocznie. Jeśli powiem “padnij”-padasz płasko na ziemię. Żadnego dopytywania o powód, rozglądania się. Żadnej samowolki i biegania dookoła. Pilnujesz moich pleców i nie odchodzisz dalej niż na trzy kroki, jasne?
-Jak słońce - mruknęła i w samochodzie zapadła cisza, przerywana tylko suchymi trzaskami spustu migawki.

Zatrzymali się niecałe sto metrów od płonącej i ostrzeliwanej maszyny. Ku swej olbrzymiej radości kobieta dostrzegła, że reszta psiarni została w terminalu. Ktoś krzątał się też przy pierwszej maszynie, wśród poprzewracanych bagaży i ogólnego zamieszania.
- No to zaczynamy, panowie - rzuciła wesoło, wyskakując na zewnątrz. Przed sobą miała idealny widok na najlepszą akcję: dojeżdżające właśnie ciężarówki i wysiadających z nich żołnierzy - wyszli całkiem nieźle na tle płonącego, przekrzywionego silnika i podziurawionej kulami karoserii samolotu. Uchwyciła ruch załogi w kokpicie (najwyraźniej ktoś tam wciąż dychał) i dwóch zapalczywych gości, którzy strzelali do ubranych w miejscowe łachy agresorów. Niecierpliwie przeszukiwała okolicę w poszukiwaniu rannych i zabitych. Nikt jeszcze nie zginął, ale patrząc na wielgachny karabin, przymocowany do pickupa...

-Nie wychylaj się, bo oberwiesz! - usłyszała krzyk Wyższego. Sekundę później klęczała za samochodem, a zdarte kolana piekły jak diabli. Pokręciła głową i kucnęła przy przednim kole.
- Dzięki stary - burknęła, podnosząc aparat na wysokość oczu.
Nie znosiła, gdy ktoś przerywał jej pracę, ale facet miał rację.
Dziura w czaszce była ostatnią rzeczą, jaką chciała wynieść z tego przeklętego lotniska.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 30-01-2015 o 20:03.
Zombianna jest offline  
Stary 25-01-2015, 18:12   #6
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; Lotnisko; 2017.06.02 godz 12.45; 34*C





110380 - D'Marge



Lance "Styx" Vernon i Marek Kwiatkowski



Para kontraktorów wkroczyła do akcji z marszu biorąc się w pierwszej kolejności za zlikwidowanie obsługi wyrzutni która była największym zagrożeniem dla uszkodzonej maszyny jaką widzieli na uzbrojeniu napastników.

Dwie pary doświadczonych w wojennym rzemiośle rąk uniosło swoje karabinki ku terrorystom na balkonie i pociagneły za cyngle swoich automatów. Pociski bezbłenie trafiły w cel błyskawicznie likwidując wrogą sekcję RPG. Niestety to przykuło uwagę reszty ich braci którzy skierowali ogień swoich karabinów w stronę dwóch uzbrojonych obcokrajowców. Tylko wkm dalej dopełniał swojego destrukcyjnego dzieła demolując uziemioną i płonącą maszynę. Ogień gdzieś z tuzina automatów skumulowany na dwójce najemników przygniótł ich za ich osłonami uniemożliwiając dalsze przemieszczanie się. Do tego okazało się, że nie są tak całkiem beznadziejni. Lance usłyszał charakterystyczne puknięcia połączone z potężnym uderzeniem w pierś. Wiedział, że oberwał. Nadal był przytomny więc pancerz wytrzymał jednak siła kilku pocisków wybiła mu powietrze z płuc zmuszając do złapania oddechu.

Obaj wiedzieli, że wiążąc ogniem drużynę przeciwnika narażają się na wielkie niebezpieczeńśtwo. Jednak czysto taktycznie wsparcie w postaci dóch wypełnionych żołnierzami ciężarówek było tuż, tuż. Jeśli włączą się do walki razem uzyskają miażdżącą przewagę i liczebną i ogniowa nad przeciwnikiem. Musieli tylko wytrwać do tego czasu.

W tym czasie Marek po zlikwidowaniu erpegowców wziął za cel obsługę zmotoryzowanego wukaemu, widział jak brodacz w fresie z wrzaskiem po zaliczeniu jego trafień i wypada za burtę pojazdu znikając mu z pola widzenia. W tym czasie wciąż Lance który akurat składał się do ponownego strzału oberwał po raz kolejny. Tym razem bardziej pechowo bo seria z kałacha przeszyła nie chronioną pancerzem mu nogę. Zawył z bólu gdy ten dotarł od miejsca zranienia do jego mózgu. Był jednak twardzielem i weteranem, wiedział, że jeszcze trochę brudasy muszą się postarać jeśli chcą go załatwić na dobre. Wiedział jednak też, że z biegania nici, będzie mógł co najwyżej kuśtykać. Ciało reagowało zgodnie z naturą czyli od razu odczuł silne pragnienie, suchość w ustach i się cały spocił jakby właśnie skońćzył bieg. Znacznie utrudniało mu to operowanie bronią ale jednak nadal reprezentował poziom mogący zawstydzić "nie uszkodzonego" przeciętnego strzelca.

W tym czasie żołnierze zdąrzyli się już włączyć do akcji na całego. Wyglądało, na to, że przyjechał chyba z cały pluton na tych ciężarówkach. Obaj kontraktorzy widzieli jak pod wspólnym ogniem sytuacja z początku walki niemal się odwróciła. Teraz bandyci byli pod zmasowanym ogniem przeciwnika i padali jeden po drugim. Kierowca pick upa widząc, że jego bracia zbierają cięgi odpalił brykę i próbował zwiać. Marek prawie na pożegnanie trafił kolejnego turbaniarza ktory próbował przejąć wkm po zabitym koledze. Niestety pociski prześliznęły się obok turbanu.



kpr. Ronny Rose



Jego ludzie trzymali się razem z nim tak na pace ciężarówki jak i potem gdy wyskoczyli z niej. W międzyczasie jednak mieli chwilę ogarnać zbliżające się pole walki. Potężny Globemaster nawet z kilkuset metrów wydawał się duży. Z bliska był po porstu ogromny. W miarę jak się zbliżali odgłos strzelaniny potężniał i widzieli już jak co chwila z ciemnooliwkowej maszyny odpadają kolejne fragmenty poszycia. Silniki, z których jeden z ostro dymił a drugi zwyczajnie płonął również nie napawały oka swoim widokiem. Wiedzieli też jak równolegle do ich ciężarówek przez płytę lotniska dojeżdża jakaś osobówka ochrony która zatrzymała sie kilkadziesiąt metrów od ostrzeliwanego samolotu, wyskoczyła z niej trójka ludzi i schowało za nią ale wyglądało na to, że więcej nie zamierzają się angażować w walkę.

Tymczasem jednak dotarli do przekrzywionej i uszkodzonej maszyny. Każda z ciężarówek objechała ją z innej strony w ten sposób już po wyskoczeniu na płytę nie blokowali sie nawzajem i mieli szerszą linię ostrzału. Ronny widział teraz z bliska, że ich przeciwnikami są chyba jacyś tubylcy wspomagani przez wkm na pick up'ie. Obecnie wieksząść tubylców koncentrowała ogień na dwójce ubranych w zachodni, militarnych sposób mężczyzn odstzeliwujących się im z automatów.

Jednak i wkemiści nie próżnowali, widząc nadjeżdżajacą odsiecz dla zalogi samolotu przenieśli ogień na nich. Podobnie część bandytów przeniosła ogień na żołnierzy. Efektu ich ostrzału kapral nie zauważył ale co innego obsługi wkemu. Mimo, że wszyscy z jego plutonu padli na ziemię by stanowić mniejszy cel to pobocze lotniska stanowiło teren do ukrycia porównywalny z murawą na boisku. Odległość też była niezbyt duża a przy takiej ilości celów było małoprawdopodbne, że ktoś nie oberwie. No i oberwali. Ronny jeszcze nie widział kto ale widział jak potężne, przeciwsprzętowe pociski poderwały parę umundurowanych ciał z ziemi zupełnie jakby byli wykopani przez niewidzialnego superkopacza. Przed tak potężną amunicją nie chroniły żadne ludzkie pancerze. W górę pofrunęły odciete ręce, nogi, jakiegoś nieszczęścnika przecięło w pół a inny zaliczywszy trafienie po osi wzdłużnej ciała prawie sie rozpadł rozbryzgując swoim wnętrzem wszystkich dookoła.

Jednak wszyscy byli żołnierzami i ich wyszkolenie, karność i dyscyplina dały o sobie znać. Prawie w jednym momencie pozostali żołnierze otworzyli ogień ze swojej broni. Siła ognia zmotoryzowanego plutonu współczesnej piechoty skumulowana na dość małej przestrzeni sprawiła, że napastnicy zostali błyskawicznie roztrzelani. Sam kpr. Rose trafił faceta próbującego przejąć wkm po zabitym koledze w nogi i widział jak tamten krzyczy i upada na pakę pick up'a. Jednocześnie kierowca próbował się wycofał. Silnik japońskiej maszyny ryknął i zmusił ją do błyskawicznego ruszenia z kopyta. Start samochodu był szybki ale pociski przemykajace powietrze z kilkukrotną prędkościa dźwięku były jeszcze szybsze. Zmasowana chmura ołowiu zdławiła całe zycie tlące sie w uruchumionej maszyne a ją samą zmieniająć we wrak który z rozpędu uderzył w jakąś latarnię, obrócił się jeszcze o pół obrotu zatrzymując się ostatecznie na ścianie pobliskiego domu. Strzelanina trwała jeszcze chwile póki nie padła komenda przerwania ognia. Cisza zdawała się równie ogłuszająca jak dopiero co zamilkła kanonada.

Nagle z samoloty otworzyły sie boczne drzwi i wychyliła się postać w lotniczym kombinezonie i białym hełmie charakterystycznym dla lotniczych załóg. - Nie strzleajcie! Jestem Amerykaninem! Trafili nas, potrzebuje lekarza! - krzyknął lotniczy zalogant w stronę wciaż zaległych na murawie żołnierzy.



Costance Morneau



Dziennikarce udało się przekabacić dwóch z ochroniarzy. Chociaż poświęcając czasem rzut oka na nich przycupniętych za samochodem sprawiali wrażenie, że woleli by sie znaleźć z powrotem na swoim posterunku na terminalu.

Jednak dziennikarka NYT miała zdecydowanie ciekawszych modeli, aktorów i sceny do fotografowania niż dwójka ochroniarzy z lotniska. Miała świetne miejsce. Może nie doskonałe bo by się przydało coś tak z wyżej do ładnego złapania sceny ale jak na tak gorączkową improwizację miejsce miała po prostu świetne. Była tak blisko jak Robert Capa, guru i ojciec nowoczesnego fotoreporterstwa nakazał.

Strzelała fotkę za fotką. Sytuacja zmieniałą się błyskawicznie a byłot yle bohaterów i scen do uwiecznienia! Wpadła w specyficzny stan koncentrując się na uwiecznianiu znikajacych chwil, walcząc z czasem i chaosem który jak zawsze, upierał się by maksymalnie utrudnić tę robotę zalewając ją całą gromadą detali z ktorych na raz można było uwiecznić tylko jeden!

Miała uwiecznioną samotną walkę dwóch uzbrojonych białasów z gromadką turbaniarzy. Widać było, że są pod cieżkim ostrzałem a mimo to odgryzali się neiźle. Widziała jak jeden z nich oberwał i to kilkukrotnie. W tym raz chyba w nogę widząc jak nagle grzmotnęło nią do tyłu, brodacz wrzasnął a potem w charakterystycznym geście złapał sie za nią. Miała też złapany mometn gdy bandyci trafili w kokpit samolotu, chyba z tego dużego karabinu. W jednej chwili coś czy ktoś tam sie ruszał a w nastepnej coś huknęło, szyba poszła się jebać a okna przyozdobiły czerwonawe ciapki. Więcej ruchu w kabinie nie zauważyła. Była też przy tym jak amerykańscy żołnierze byli trafiani a ich poszarpane ciała rzucało na bok i do tyłu jak ochłapy chabaniny rzucane przez rzeźnika. Na koniec miała też świetne ujecie pobojowiska na ulicy za płotem zapełnionego martwymi i dogorywajacymi ciałami napastników, ich wręcz roztrzelaną bryką ktróra efektownie zaliczyła przed znieruchomieniem latarnie i ścianę domu. Szkoda, że nie wybuchła byłby komplet. Ale może jeszcze jednak wybuchnie?



Jeremy Newport



- Oczywiście panie Newport! - pracownica biura okazała się profesjonalistką i nie traciła czasu na zbędne pytania. Co prawda Jeremy nie miał już wpływu na to co dalej się stanie jednak jakby co to zameldował "odpowiednie władze" i miał pod tym względem czyste sumienie. Zdawał sobie sprawę, że nawet jakby w tej chwili wysłać do nich jakiekolwiek wsparcie to przebicie się przez ogarnięte rewolucyjna gorączką miasto będzie ciężkie. Przez najbliższe kilkadziesiąt minut byli zapewne zdani na siebie. No ale może jednak coś w bazie wymyślą? Może ktoś jest w pobliżu? orientował się w stałych punktach miejscowych sił w mieście no ale przecież miasto żyło i stagnacja była mu obca.

Po rozłączeniu się z ambasadą miał chwile na obserwację działań żołnierzy pozostałych przy "jego" maszynie. Najwyraźniej major i jego ludzie nie byli w ciemię bici. Pod jego rozkazami, przekazywanymi zgodnie z heierarchią w dół, żołnierze działali jak sprawny organizm. Otoczyli samolot kordonem bezpieczęństwa i czekali w przyklęku na to co sie wydarzy. najdłużej rozkąłdali sie ludzie z rkm-ami ale nawet oni w końcu byli gotowi. Takie skondensowanie mundurów i broni robiło wrażenie zapewne na niejedny, zwłaszcza tak sprawnie przeprowadzone. Choć czujne oko Jeremy'ego dostrzegło pewną nerwowość ruchów i niepweność oczekiwania u co niektórych żołnierzy. - Jebane Pakole... Będzie drugi Afganistan... - warknął jakiś przebiegający żołnierz do swojego kumpla.

- Panie Newport, powinniśmy wracać do ambasady, tu nie jest bezpiecznie. - rzekł do kierownika komitetu powitalnego sierżant Dobson, który był odpowiedzialny za marines, wyznaczonych do eskorty dyplomatów. - Mam informację od naszego kierowcy o roruchach na zewnątrz. Jeśli tu zostaniemy możemy mieć kłopot dotarcia do naszych pojazdów. - zameldował mu zgodnie z regulaminem o problemie podoficer.

Jeremy rozejrzał się. Przy pierwszej maszynie pozostała chyba większość albo przynajmniej spora część kontyngenciarzy pod wodzą majora Coleman'a. Co się działo przy drugiej maszynie niezbyt dobrze widział z tej odległosci. Z silników nadal unosił się słup dymu i ognia ale strzelanina umilkła lub miała jakąś przerwę. Na balkonie terminalu wciąż kłębił się tłumek "psiarni" obecnie głównie za pomocą różnych teleobiektywów złapać obraz tego co się dzieje przy drugim samolocie. Zdaje się, że stracili zainteresowanie tymi których mieli pod swoimi stopami. Nigdzie jednak nie zauważył tej zombiakowej wiedźmy pewnie poleciała dręczyć kogoś innego. Ale wiedział, że w związku z tak nadzywczajną sytuacją pewnie rzucą sie w końcu na niego i trzeba będzie ich nakarmić jakimś oświadczeniem. Gdyby oficjalny atachee ambasady tego nie zrobił byoby wrażenie, że albo uciekł albo Amerykanie mają coś do ukrycia. A to byłoby niedobre i amatorskie roziwązanie. Wyglądałoby, że stracił głowę albo nie jest samodzielny i musi się naradzić w ambasadzie co powiedzieć. Widział też spojrzenie "Niezapominajki", też wyczuwała, że wkrótce trzeba będzie coś im powiedzieć.

Zadzwonił jego smartfon. Ambasada. - Jeremy? Jak sytuacja? Słuchaj, jedzie do was policja, razeb z brygadą antyterrorystyczną. Są najbliżej. Powinni być za jakiś kwadrans. Ale sam wiesz jak z tymi dojazdami teraz wygląda. - dzwonił Adams, spec od kontaktów z różnymi służbami i organizacjami na mieście. Panował nad głosem ale dało się słychac też zaniepokojenie i niepewność. Pewnie jeszcze w ambasadzie nie mieli pełnego obrazu sytuacji bo kto prócz niego mógł jeszcze zadzwonić tak szybko?

Zaraz po rozmowie z Adamsem smartfon znów ożył. Tym razem na wyświetlaczu pojawiła się kontakt oznaczony znajomą i ukochaną twarzą ładnej blondynki. - Jeremy? Jesteś cały? Nic ci nie jest? - spytała z lekkim francuskim akcentem jaki dało sie zauważyć dla wprawnego ucha gdy była czymś zdenerwowana. Serię pytań wyrzuciła jednym tchem. Gdy tylko go usłyszła słychac było wyraźną ulgę w jej głosie. Mówiła dalej ale z głosu nie znikał niepokój i niepewność. - Słuchaj Jeremy jadę na lotnisko na przylot waszych żołnierzy ale są są straszne korki. I dużo ludzi... Demonstranci... Niektórzy szabrują albo rozbijają sklepy... Już prawie jestem na miejscu... Słyszałam strzały... Co tam się dzieje? Zaraz tam będę. Ale pełno ludzi ucieka z lotniska... - najwyraźniej rozmawiała prowadząc samochód i musiała być już naprawdę blisko skoro widziała główny terminal.

- Jakie jest oficjalne stanowisko ambasady amerykańskiej w takiej sytuacji? - usłyszał dochodzący z balkou głos dziennikarza ze stajni BBC. Najwyraźniej psiarnia przypomniała sobie o jego istnieniu bo po pytaniu Brytyjczyka większosć jego kolegów po fachu zwróciła się ponownie ku atachee prasowemu amerykańskiej ambasady.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 31-01-2015, 00:22   #7
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
„Będzie drugi Afganistan...” – słowa żołnierza, do niedawna jeszcze tak nierealistyczne, a teraz jak najbardziej prawdopodobne przeszyły Jeremiego niczym prąd o wysokim natężeniu. Tak proste wyrażenie, a zarazem tak prawdziwe i bliskie... Szybko jednak otrząsnął się, gdy usłyszał głos sierżanta Dobsona.
- Podejrzewam, panie Dobson, że na zewnątrz nie jest bezpieczniej niż tutaj. Pracownik ambasady musi być na miejscu i uspokoić całą sytuację – odpowiedział. Ucieczkę z lotniska opinia publiczna odebrałaby jako nieprofesjonalną i Jeremy zaszkodziłby nie tylko interesowi Stanów Zjednoczonych ale i swojej karierze.
Dyplomata nie miał nigdy problemów ze wzrokiem i był w miarę spostrzegawczy, ale odległość od samolotu była znaczna. Musiał poznać jak najlepiej sytuację, by przekazać więcej informacji na temat liczebności oraz rodzaju uzbrojenia wroga. Dzięki temu można by podjąć decyzję o ewentualnym kontrataku z powietrza.
- Macie może jakąś lornetkę? – zwrócił się do marines z eskorty. – Dobrze by było widzieć jak wygląda tam sytuacja...
Przypomniał sobie o cholernej psiarni. Zaraz na pewno zasypią go pytaniami. Lubił rozmawiać z dziennikarzami, ale w tej chwili była to ostatnia rzecz, której sobie życzył. Spojrzał na Niezapominajkę, która ewidentnie myślała o tym samym. Nerwowo przygryzł wargę, co Monica odebrała jako przejaw zakłopotania. W tej chwili nie było chyba bardziej zdenerwowanej osoby na świecie niż właśnie on.
Chwilę później usłyszał znajomą melodię zespołu The Offspring. Pospiesznie sięgnął po swój telefon.
- Wygląda na to, że sytuacja nieco ostygła – odpowiedział Adamsowi. – Myślę jednak, że to nie koniec. Pakole szykują coś specjalnego. Będę was informował na bieżąco. Dzięki za wsparcie.
Dosłownie moment po rozłączeniu się z ambasadą, zadźwięczało „You’re beautiful” Jamesa Blunta. Tylko jeden kontakt miał przypisaną taką melodię. Nicole... Kuźwa, jeszcze Ciebie tylko tu brakowało, kochanie.
- Tak skarbie, jestem cały – próbował opanować drżący głos. Gdy usłyszał, że Francuzka jedzie na lotnisko, serce zaczęło walić mu dwa razy szybciej. – Proszę cię, nie zbliżaj się do lotniska. Nic mi nie grozi, przysięgam. Jakiś szaleniec-fundamentalista wypuścił serię pocisków z kałacha, ale sytuacja już jest pod kontrolą – skłamał, jak sądził, dla dobra Nicole.
Ehh – westchnął. Co powie na to pierdolony prezydent?
I co ja mam powiedzieć?
Dziennikarz BBC patrzył na niego wymownym wzrokiem. Jeremy dojrzał na jego twarzy coś na kształt uśmieszku. Spodziewał się nadejścia tego momentu, choć po cichu liczył, że media zapomną o attaché prasowym amerykańskiej ambasady.
- Akt terroru, którego właśnie byliśmy świadkami, nie pozostanie bez odzewu. Atakowanie bezbronnego samolotu jest czynem haniebnym. KAŻDY – zdecydowanie podkreślił pierwsze słowo – kto był odpowiedzialny za ten zamach, poniesie konsekwencje swojego czynu. Zwiększymy liczbę brygad antyterrorystycznych pilnujących porządku w Islamabadzie. Prawdopodobnie posypią się głowy także w naszych szeregach, a odpowiednie środki zostaną zastosowane, aby w przyszłości nie doszło nigdy więcej do tego typu wypadków – Newport musiał improwizować i obawiał się, że zestresowany może palnąć gafę. Kolejne faux pas w jego karierze mogło by oznaczać jej koniec. Postanowił więc nie poddawać się emocjom i odpowiadać najbardziej dyplomatycznie jak umiał.
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White
del martini jest offline  
Stary 31-01-2015, 16:56   #8
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Lepszego miejsca nie mogła sobie wymarzyć - przed sobą miała całe pole bitwy, nic nie mogło umknąć jej uwadze. Migawka aparatu strzelała równie często, co ciężki karabin zamontowany na pace jeepa, a ukryte za szkłem obiektywu oko raz po raz wyłapywało kolejne sceny, nie mogąc się zdecydować co wybrać wpierw. Tyle się działo! I to w jednej chwili ! Przestałą zwracać uwagę na nerwowe komentarze Wyższego i ciche przekleństwa Niższego - wycięła ich ze swojego otoczenia, skupiając się na tym, co najważniejsze.
Trzask! Trzask! Trzask!
Samotna dwójka obrońców radzi sobie całkiem nieźle. Pierwsze strzały, pierwsze trupy po stronie agresorów. Naraz obrywa jeden z obrońców - ten z brodą. Ostre szarpnięcie podrywa jego nogę, a twarz wykrzywia ból i wściekłość. Na szczęście nadal żyje, powinien dziękować temu, w którego wierzy - nawet jeśli jest to Latający Potwór Spaghetti.
Trzask, trzask!
Nim sytuacja się zaognia, przybywają posiłki. Dwie ciężarówki wypełnione ludźmi, którym nie było dane nawet odlać się po długim locie.
Trzask!
Mimo całego zaaferowania pamiętała o tym, dzięki którym oglądała przestawienie z pierwszego rzędu.
W obiektywie znaleźli się też obaj ochroniarze, skuleni za służbową bryką.. Wyszli całkiem nieźle: z bronią zaciśniętą w dłoniach i zdenerwowaniem, którego nawet nie musieli udawać. Dla pewności zrobiła kilka ujęć z zamiarem wybrania tego najlepszego, gdy przyjdzie do klejenia materiału. Uprzejmość nie boli, a życzliwi miejscowi, szczególnie ci pracujący w newralgicznych punktach miasta, zawsze się przydawali. Ten wyższy był nawet niczego sobie, uchował się też przed modnym tutaj, paskudnym wąsem przypominającym niedogolonego bobra. Już miała do niego zagadać, gdy nagle rozległy się pierwsze takty marszu imperialnego, zwiastujące nadejście połączenia z Nowego Yorku.
Morneau przejechała palcem po ekranie telefonu, nawet nie patrząc kto dzwoni.
- Co jest? - rzuciła marudnie, przytrzymując telefon ramieniem. Dłoni potrzebowała do czego innego.
Wpierw rozległo się głośne kaszlnięcie, a po nim odezwał się starszy, wyraźnie zirytowany mężczyzna:
- Gdzie jesteś?
-Dzień dobry, szefie - dziennikarka skrzywiła się, lecz odpowiedziała spokojnie. Przyzwyczaiła się do tego, że Stary uwielbiał jej przeszkadzać akurat wtedy, gdy nie powinien - No...w Pakistanie, jak szef kazał.
-Właśnie oglądam CNN. Transmisja na żywo ze stołecznego lotniska - naczelny NYT mówił szybko, na jednym wydechu. Gdzieś w tle usłyszała napuszony głos pani Jefferson, jego asystentki. Babsztyl nadawał nie gorzej od niego i najwyraźniej strofował przez telefon kogoś z drukarni. Pomiędzy słowami Starego, udało się Morneau wyłapać parę znajomych nazwisk. Czyli Nowy York był już na nogach, nic nowego. To miasto nigdy nie spało. - Nieważne gdzie jesteś, masz tam w tej chwili jechać.
- Jestem tutaj - musiała mówić głośno, by przebić się przez natrętne buczenie karabinowych serii - Szef tak trochę nie w porę dzwoni…
- Co się tam...nieważne. Jest trzecia rano, dzisiejszy numer już poszedł do druku, ale maksymalnie za pół godziny chcę mieć krótkiego shota do internetowego wydania. Maksymalnie, Morneau. My nie zostajemy w tyle, pamiętaj. I zawsze jesteśmy najlepsi. Ma być coś ekstra, czego konkurencja nie wyłapała - Stary przybrał mentorski ton, którego dziennikarka tak nie znosiła. Jasne, przecież pracuje od wczoraj i nie zna sie na swojej robocie.
- Kur...de, TV gdzieś tam gra, tak? Widzi pan to dymiące bydle na pasie startowym, to do którego strzelają? Jak szef myśli, gdzie siedzę? Przecież nie na galeryjce z resztą psiarni. Naprawdę to nie czas na rozmowy. - rzuciła gniewnie, a spust migawki trzasnął cicho, uwieczniając moment w którym część marines pada na ziemię rażona serią wkmu.
-Jasne Conie, uważaj na siebie. - czyżby usłyszała w głowie Starego zmieszanie? Niee, niemożliwe.
Koniec rozmowy powitała z ulgą. Richard Zimmermann był dobrym człowiekiem, ale od przebywania w redakcji popadł w starczą demencję. Czasem zapominał, że dobrego materiału nie zdobywa się siedząc na tyłku.
-Krew, śmierć i szczyny-westchnęła ciężko, gdy jatka weszła w kolejną fazę. Szkarłatne rozbryzgi ozdobiły asfalt i bok Globmastera, część z żołnierzy padła martwa, a ich porozrywane kulami ciała broczyły krwią kilkadziesiąt metrów od dziennikarki.
Trzask! Trzask!
Ich twarze zastygłe w agonii, dłonie kurczowo ściskające niepotrzebną już broń.
Constance wyłączyła myślenie, pozwalając myślom powędrować gdzieś indziej. Gdziekolwiek, byle dalej od tego, co widziała.
To tylko film...albo gra - jak Postal. Przecież lubię Postala - umysł powoli się uspokajał, przechodząc na tryb “znieczulica”.
-Dobra, zwijamy się stąd. Nie będziemy chłopakom przeszkadzać, mają niezły burdel do uprzątnięcia - kobieta rzuciła do towarzyszy, gdy już umilkły ostatnie strzały. Na szybko zamieniła karty w aparacie, chowając tą zapełnioną w bezpiecznym miejscu.

Niższemu i Wyższemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Bezzwłocznie rzucili się do samochodu, wpychając po drodze lekko otępiałą kobietę i odjeżdżając najszybciej, jak to tylko możliwe. Nie dziwiła się im - z pewnością mieli dość wrażeń jak na jeden dzień.
Oparła głowę o oparcie kanapy i zamknęła oczy, zaczynając układać w myślach obiecanego shota.

Powtórka z Afganistanu!

Groza w Islamabadzie! Niezidentyfikowana grupa pakistańskich terrorystów zaatakowała siły pokojowe armii Stanów Zjednoczonych. Do ataku doszło o 12.35 czasu miejscowego na lotnisku Benazir Bhutto. Podczas lądowania zestrzelono jeden z samolotów korpusu pokojowego. Terroryści otworzyli ogień, uniemożliwiając udzielenie pomocy poszkodowanym. Obronę lotniska wsparli aktywnie ocaleli z katastrofy żołnierze armii amerykańskiej i funkcjonariusze miejscowych służb mundurowych, którzy w krótkim czasie pojawili się w rejonie walki, uniemożliwiając napastnikom dalsze działanie. W wyniku ataku rannych zostało kilkunastu żołnierzy. Ponadto, ucierpiała także miejscowa ludność cywilna. Na razie liczba ofiar pozostaje nieznana.


Do tego dorzuci kilka zdjęć dzielnych chłopców w mundurach, trochę złych terrorystów z wielkim karabinem i będzie git. Tylko najpierw kawa...a najlepiej dwie. Dzień jeszcze się nie kończył. Żeby myśleć logicznie Constance potrzebowała kofeiny w trybie natychmiastowym. Chwilą spokoju też by nie pogardziła.
- W terminalu jest wifii, prawda? - spytała Wyższego, otwierając jedno oko.
Dobrze, że wzięła ze sobą laptopa...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 01-02-2015 o 01:19.
Zombianna jest offline  
Stary 31-01-2015, 21:12   #9
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Lance wziął kilka głębokich wdechów, napełniając gorącym powietrzem spragnione tlenu płuca. Krew posikiwała z jego nogi, znacząc asfalt karminowymi plamami.
- Mark, oberwałem – zgłosił partnerowi. Nawet postrzelony Lance potrafił skutecznie odpowiadać ogniem, lecz jego możliwości sprinterskie były mocno ograniczone, a o jakichkolwiek niedyspozycjach należało natychmiast informować kolegów po fachu. W przeciwnym razie, skutki takiego zaniechania były zazwyczaj opłakane i ujawniały się w najmniej odpowiednich momentach.

Szczęście w nieszczęściu, nadciągnęła kawaleria i odwróciła uwagę terrorystów od kontraktorów. Lance wykorzystał ten moment zdejmując jeszcze dwóch przeciwników. Po mniej niż minucie było po wszystkim. Na pobojowisku pozostał podziurawiony jak rzeszoto dżip z wkmem, jakieś dwadzieścia trupów, pluton Marines i dwaj kontraktorzy z Blckwater. Gdy ucichły strzały, z wolna zaczęła zjeżdżać się ochrona lotniska. Tylko jeden pojazd służby ochrony pojawił się wcześniej, niestety jego pasażerowie nie włączyli się w walkę, jedynie zabezpieczali pas startowy. I pilnowali jakiejś pstrykającej fotki laski. Czy była to reporterka reprezentująca gatunek hien cmentarnych, czy napalona na akcję turystka, poszukująca mocnych wrażeń? Właściwie jej motywy nie były ważne. Jeżeli potrzebowała bardziej fachowej ochrony niż dwóch, wyglądających jak Flip i Flap ważniaków, powinna skorzystać z usług Balckwater. Klient to klient.
Przy pomocy Marka Lance założył na ranną kończynę opatrunek. Trzymał solidnie, ale powinien się temu przyjrzeć łapiduch w bazie. I to jak najszybciej, bo poszarpana pociskiem noga zaczęła mrowieć – przez upływ krwi stawała się coraz słabsza.

Styx rozejrzał się po twarzach przybyłych Marines, którzy zabezpieczali teren, szukając jakiejś znajomej facjaty. W piechocie morskiej spędził kilkanaście lat, więc była duża szansa, że rozpozna jakiegoś weterana z kadry. Albo ktoś rozpozna jego.

Tak czy inaczej, należało znaleźć w tym bałaganie Jeremy’ego Newporta wraz z osobą towarzyszącą i ustalić, czy jadą razem z wojskowymi ciężarówkami do centrum, czy też podróżują osobno. Pierwsza opcja gwarantowała dodatkową ochronę na wypadek ataku, jednak miała ten feler, że jak jakiś atak się zdarzy, to celem będzie właśnie konwój. Skoro bandyci rozpoczęli ostrzał już na lotnisku, to nie odpuszczą tak łatwo. Druga opcja zakładała przejazd incognito - z „paczką” ubraną w kefię, cywilnym samochodem, nie rzucając się w oczy. Zamiast islamabadzką autostradą, dostać się do miasta drogą Murree, prowadzącą na zachód od jeziora Rawal. W zaistniałych okolicznościach, Lance był przekonany, że jest to lepsza alternatywa.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 01-02-2015, 14:40   #10
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; Lotnisko; 2017.06.02 godz 13.10; 34*C



Jeremy Newport





- Pan jest szefem panie Newport. - odpowiedział Jeremy'emu sierżant Dobson w swoim mundurze marines w pustynny deseń. Odpowiedział grzecznie i zgodnie z protokołem choć taki znawca natury ludzkiej jak spec od kontaktów z prasą widział, że nie jest zadowolony z jego decyzji. Nie było się co dziwić, sytuacja była napięta, niepwena i mogła się pogorszyć z każdą chwilą a biedny sierżant odpowiadał za bezpieczeństwo nie tylko swoich ludzi ale i całej dyplpmatycznej "ekspedycji" więc obaj mieli po prostu inne priorytety.

Któryś z żołnierzy, bo w końću wszyscy z mundurach wyglądali tak samo, podał dyplomacie lornetkę i teraz mógł obserwować duzo wyraźniej co się dzieje przyd rugiej maszynie. Widział ją przekrzywioną, dymiącą i płonącą., widział krecących się wokół żołnierzy, jakiś samochód patrolowy... Tak... Z tą "zombiakową wiedźmą"... wyglądało na to, że jest po strzelaninie.

Ogladanie terenu przerwało mu jakieś głośniejsze słowa jednego z żołnierzy któy coś komuś tłumaczył, że nie wolno tu wchodzić i, że prosi by się odsunąć. Zlało się to prawie w jeden ciąg z kobiecym głosem o francuskim akcencie który z kolei chciał być przepuszczony by sprawdzić co się dzieje z jej bliskim który tu jest aż w końcu ubiegł się do wyższej instancji wołając "Jeremy!". Na znak dany przez przewodniczącego komisji z ambasady Nicole została przepuszczona po czym od razu wpadła mu w oobjęcia. W pierwszej chwili nastąpił ten krótki moment gorącego i nerwowego powitania gdy oboje bliskich ludzi dobitnie się przekonuje, że niebezpieczeńśtwa petające się dookoła nie dotknęły tej drugiej połowy.

Zaraz jednak potem Francuska odsunęła się nieco od Newporta i spojrzała na niego koso. - Jeremy... To mi nie wygląda na jednego taliba z kałachem... - rzekła z przekorą. Wiedział, że potem w domu będą się o to spierać zapewno bardziej dokładnie ale na razie, tak publicznie nie chiała najwyraźniej robić scen. - No Jeremy... Mnie chyba atachee prasowy udzieli specjalnego wywiadu co? - rzekła delikatnie pociągając go za krawat i przygryzają delikatnie wargę.

Zaraz po rozmowie z narzeczonym, korzystając z wyjątkowo dobrego dojścia wyjęła aparat i zaczęła robić zdjęcia przechodząc się pomiędzy żołnierzami i resztą ekipy. A mający do czynienia z ładną, niebieskooką blondynką, pracującą dla amerykańśkiej gazety, amerykańscy żołnierze mieli mniejsze niż zazwyczaj opory przed mówieniem tego myślą w dosadny sposób. Ten ciekawie zapowiadający się reportaż na świeżo z obrazu walk przerwał oficer z dystynkcjami porucznika - Co tu robi ten cywil?! Proszę natychmiast opuścić ten teren! Oświadczenie dla prasy już zostało wydanę przez rzecznika ambasady! - rzekł wskazując głową na Jeremy'ego. Mając do czynienia z bezpośrednim rozkazem i czujnym okiem oficera Nicole została grzecznie ale stanwowczo odeskortowana z powrotem do terminala.

Jeremy widział, jak oświadczenie dla prasy podziałało. Większość "psiarni" ropuściła balustradę przy terminalu najwyraźniej przenosząc się gdzie indziej. Na miejscu zostali nieliczni. Wśród nich była Nicole. Widział jak śpiesznie siada do boksów z komputerami i netem dla pasażerów lotniska. Mógł jedynie jęknąć w duchu gdy zoaczył, że siadła obok tej wredoty z NYT. Obecnie w zdecydowanej większosci opkupwane przez jej kolegów po fachu. Pewnie pisała jakiegoś "shot'a". Na razie zdawała się zajęta ale pozostawał problem jak wrócić z lotniska do miasta. Nikt nie był w stanie przewidzieć co się stanie po drodze. Zupełnie jak omen z nieba zadzwonił telefon. Okazało się, że dzwonił jeden z tych kontraktorów z jakimi się umówił. Byli już właściwie na lotnisku, mogli się spotkać lada chwila.



Costance Morneau


Constance czuła, że w tym biegu nad resztą psiarni ma złoto w kieszeni. ktoś mógł relacjonować wypadki na żywo czy już teraz puścić jakiegoś newsa zrobić fotki z daleka jak miał dobry sprzęt ale z tak bezpośredniego pola walki to nikt, prócz niej nie był więc i nie będzie miał. Chociaż jeszcze aby zyciśtwo było pełne zostawało też całkiem sporo pracy z ogarnięciem pobojowiska i relacjami uczestników i świadków. Jakaś zarejestrowana, żywiołowa reakcja kogoś, gest, widok jakiegoś ciała, rannego, wraku mogło przejść do legendy. Jak zdjęcia Capy z ląndowania w Normandii czy wojny domowej w Hiszpanii. Taak, jakby zdobyć takie coś jeszcze mógł dążyć do wyrównania z nią wyniku ale jeśli ona by też w tej dziedzinie zdobyła hit zakasowała by całą konkurencję i dzisiejsze wydarzenia pozostałyby zapewne kojarzone głównie z jej nazwiskiem, zdjęciem, reportażem i gazetą. No ale na to potrzeba było czasu. A na razie musiała się szybko uwinąć z tym swoim shot'em dla Zimmermann'a.

Wracając na terminal widziała zdenerwowane, wściekłe i zazdrosne spojrzenia kolegów z branży. Oni dopiero udawali się tam skąd ona wracała. Zatrzymał ją jednak Rob. Czyli Robert Harrington, brytyjczyk pracujący dla BBC. - Cześć Conie. Jak leci? - spytał zgodnie z brytyjskim zwyczajem zaczynania rozmów wszelakich. - Słuchaj, byłas tam no nie? Pohandlujemy? Przysługa za przysługę. Kopsnij się fotką czy dwiema. Będę ci wisiał przysługę. Co ty na to? - spieszył się tak samo jak ona więc nie owijał w bawełnę. Wiedziała o co mu chodzi. W tej chwili miała pewnie najlepsze fotki ze wszystkich co byli na lotnisku. Ale tak było dzisiaj i teraz. Co kto będzie miał za godzinę, dwie czy jutro nikt nie wiedział. Facet był Angolem, i dziennikarzem i z BBC. Tymczasem Pakistańczycy zdawali się żywić jakąś dziwną estymę dla byłych "okupantów". Gdyby się zgodziła było to jak inwestycja w przyszłość ale i w ciemno. W "psiarni" takie układy zdażały się często. Nikt nie mógł być wszędzie na miejscu i czasie.

Po rozmowie z Harrington'em siadła pisać artykuł. Napisała ale wi fi działało jakby chciało a nie mogło. Ale w sumie pewnie cała okolica wlazłą teraz na łącza i nastąpiło przeciążenie i tak wolnej i zacinającej się pakistańskiej sieci. Tak, wolny internet był w tym kraju naprawdę wolny. Chcąc nie chcąc poszukała miejsca w boksach z kablowym netem które już był okupowany przez kolegów z branży. Skoro byli tu przed nią to pewnie wysyłali materiał co najwyżej z akcji przy pierwszej maszynie czyli nic specjalnego w porównaniu do tego c ona miała. Wkróce dosiadła się obok niej jakas blondynka. Kojarzyła, że jest Francuską i pracuje dla The Washington Post i jakis jej artykuł z Bogoty o miejscowych kartelach ale imię jej umkło.

Gdy dorwała się wreszcie do kompa z netem mogła puścić przygotowanego newsa. Potem miałą chwilę by przejrzeć resztę newsów z innych gazet. Tak jak przypuszczała ton wypowiedzi był podobny do niej ale fotkami to chłopcy i dziewczęta mogli jedynie powzdychać do tego co ona własnie wysłała.

Mogła też na świeżo przeczytać reakcje intrnautów na wieści z lotniska. Nawet pobieżne przejrzenie dawało wgląd na osąd opinii publicznej. Jak należało się spodziewać pierwsze reakcje były bardzo nerwowe i zwłaszcza Amerykanie byli oburzeni takim "podstępnym i zdradzieckim" zachowaniem tych "kebabów", "pakoli", "ciapatych" czy "cholernych dzikusów". Choć zdarzały się i oznaki zmartwienia o los krajan przebywających w tym kraju no i wysłanych tam żołnierzy. Wkurzenie było tym większe, że oba rządy działały zgodnie i Amerykanie działali otwarcie traktując misję jako pokojową a nie czysto militarną. Dlatego z góry na kilka tygodni wczęsniej było podane do publicznej wiadomości gdzie i kiedy przylecą samoloty z żołnierzami. Głównie z tego względu wybrano międzybarodowe lotnisko cywilne a nie jakąś bazę wojskową. Niestety pokojowe zamiary znów przegrały z działaniami terrorystów.

Nieco inną postawę miała większość wypowiadających się na forach i kometarzach pod newsami społeczność których po nickach albo zdjeciach można był zaliczyć jako tybylców. Zdawali się w większości zawstydzeni tym co spotkało amerykańśkich żołnierzy na lotnisku i raczej odcinali się od takich dział. Ale jak wszędzie także i tu znaleźli się ludzie cieszący się z takiego obrotu spraw a i wzywający do zabijania niewiernych a zwłaszcza Amerykanów a przede wszystkim ich żołnierzy.




Lance "Styx" Vernon i Marek Kwiatkowski


Lance oberwał. Teraz gdy schodził adrenalinowy bitewny koktail jaki serwowało mu ciało podczas walk zaczynał odczuwać to naprawdę boleśnie. Jednak ich maszynę i ich samych ogarnęli już żołnierze którzy z bronią gotową do strzału zbliżali się do pobojowiska gotowi zaserwować kulkę jakiemus ściemniaczowi.

- Oj, oberwałeś? Czekaj chwilę, mamy medyka... Briaaan! Chodź tu! Mamy rannego! - zwrócił się do niego jeden z przechodzących żołnierzy. Po chwili gdzieś z tyłów rzucił się ku nim facet z plecakiem z małym plecakiem. Rzucał się z nim w oczy bo mało kto coś dźwigał na plecach, żołnierze stawiali widać na szybkość i mobilność.

Po chwili Lance był już sprawnie opatrywany przez wojskowego sanitariusza. Znał całą tą procedurę, widział jak młody żołnierz zdejmuje plecak, wyjmuje z niego swoje zabawki, jak dezynfekuje mu ranę, daje zastrzyk przeciw tężcowi, no i na koniec pakuje to wszystko w ładny, mocny opatrunek.

- W sumie masz szczęscie... U nas chłopaki dostali z wukaemu... Nie ma co zbierać... Tak samo jak ci biedacy w kokpicie... Kurwa jaka masakra... Cały kokpit jest nimi zachlapany... Nie ma co zbierać... - mówił trochę nerwowo pakując z powrotem swój plecak. - No dobra. Pozszywałem cię. Nie wygląda całkiem źle ale oszczędzaj tą nogę i nie biegaj, nie fikaj i nie hopsaj bo jak sobie dobijesz mięśnie i ściegna albo kości to ci może zostać na resztę życia. A w ogóle lepiej by w bazie cię jeszcze obejrzał lekarz bo trzeba będzie opatrunki zmienić i zacerować to na serio. Ja cię teraz pozszywałem ale jak chcesz mogę cię zabrać do naszego szpitala... - Brian o stopniu st.szeregowego wrócił już do swojego oficjalnego tonu podobneg do paramedyków na całym świecie. Dopiero jak wspomniał o szpitalu jakby się zająknął i odwrócił wzrok w stronę postrzelanej i płonącej maszyny. - Aha... Szpital mamy tam... - pewnie chodziło mu o polowy szpital który jednak do takich numerów o jakich była mowa nadawał się wyśmienicie. O ile nie poszedł z dymem.

- Styx? Lance Styx? - za plecami odezwał się męski głos ledwo skońćzył gadać z sanitariuszem. Głos był znajomy a gdy odwróćił się w stronę mówiącego oczy potwierdziły identyfikację. Jimmy! Jimmy Cambell! Spec od broni ciężkiej teraz też lazł z tym swoim M 240. - Ojej, ale zarosłeś... Chyba jeszcze bardziej niż ostatnio... - rozesmiał się stary znajomy obchodząc samochód przy którym stał Lance. - O! Oberwałeś? Znowu? Kiedy ty się nauczysz, że na wojny jeździ się nie po to by obrywać co? - zażartował widząc jego zabandażowaną nogę gdy samochód przestał zasłaniać mu widok.


W tym czasie Polak zdołał obejść już pick up terorystów i obejrzeć go a przede wszystkim zamontowany na pace wkm. Maszyna była roztrzelana karabinkowymi pociskami i wyglądała jak rzeszoto. Z silnika wydobywał się dym ale czy coś tam się zaczynało hajcować czy też dymiła uszkodzona chłodnica nie było to takie pewne. Na siedzeniu kierowcy wciąż siedział z głową bezwładnie opadniętą na kierownicę kierowca maszyny. Na pace z leżał kilejny świeży sztywniak zalewając podłogę paki swoją krwią mieszjacą się z wcześniejszymi krwawymi robryzgami, plamami i kałużami.

Jego jednak interesowała zdobycz w postaci morderczego wkm. Konstrukcja i jej obsługa nie była dla niego niczym nowym tak samo jak i dla każdego żołnierza WP. Choć nie każdy miał okazję do jegomobsługi. Wiedział wiec, że czekało go ciężkie zadanie. Zdjecie wkm z podstawy było dość łatwe. Ale przeniesienie gdzieś pięcdziesieciu kilogramów dodatkowego ekwipunku przez te kilkadziesiąt metrów jakie dzieliło go od ich maszyny opłacił ciężkim oddechem, potem błyskawicznie pokrył całe jego ciało i generalnie sie zmachał ostro bardziej niż podczas całej walki jaka się właśnie skońćzyła. Widział jak Lance jest opatrywnay przez sanitariusza Amerykanów. Czas byłow rócić po następną część. Miał do wyboru albo amunicja albo podstawa karabinu. Wojskowi w tym czasie już ogarnęli całe pobojwiosko i sprawnie zabezpieczyli teren. Na razie, jak to z żołnierzami, nie mieli rozkazu wiec mu nie rpzeszkadzali choć jego szabrowniczo - strongmeńskie wyczyny przykuwały ich zaciekawione spojrzenia a czasem i uśmiechy. W końcu jednak pewnie zjawi się jakis sierżant czy nawet oficer który się nim bardziej zainteresuje.

W tym czasie odezwał się telefon Lance'a. Dzwonił szef. - Lance? Widzę właśnie wiadomości z lotniska. Jesteście tam? Jaki jaki jest wasz status? Macie paczkę? - dzwonił major Hastings, chciał wiedzieć jak sprawy stoją, w jakim są stanie, co z klientem i czego w końcu sobie zażyczył. Od tego zależało dalsze postępowanie jak choćby gdzie zamierzają się udać no i gdzie wysłać kolejną zmianę gdy Lance i Marek skończą swoją turę filowania paczki.

Wkrótce sytuacja wokół pobojwisko uspokoiła się na tyle, że właściwie nie mieli już tu co robić więc mogli wrócić do swojego pierwotnego zadania. Dojechać na terminal mimo, że to był kilometr czy dwa wokół lotniska nie było tak prosto. Wszędzie natykali się na tłum i pieszych i samochodów prawdopodobnie dających gwałtownie dyla z miejsca walk. Sprawy nie poprawiały też nadjazd pojazdów uprzywilejowanych w postaci wsparcia pakistańskiej policji. Dojechali pod terminal prawie w tym samym czasie. Część wprost wjechała przez jedną z bram do wewnątrz lotniska, część skierowała się ku uszkodzonej maszynie a część, tak jak oni pod terminal. Widzieli nawet czarne wozy i mundury jakie się z tamtąd wysypali pakistańskiego odpowiednika SWAT. Ci, wyszkoleni i uzbrojeni zgodnie z zachodnimi wzorcami prezentowali i poruszali się całkiem nieźle.

Wewnątrz terminala odnaleźli "paczkę" czyli pana Newport'a który był ich klientem. Widzieli jak rozmawia z dziennikarzami, widzieli jak wokół niego kręci się reszta delegacji, w tym jakaś całkiem fajna niunia w ładnym biurowym kostiumiku podkreslającym jej figurę i dłuuugie nogi no i oczywiście strzegących ich marines którzy na widok dwóch zbliżajacych się brodatych facetów z bronia zareagowali czujnie i zgodnie z porcedurą czyli jeden z nich stanął tak by zasłaniać soba Newport'a a reszta ustawiła się mniej więcej w wachlarz by wykorzystać pełną siłe ognia ich małego oddziałku.

Zanim jednak podeszli do tej grupy zatrzumała ich dwóch miejscowych pracowników ochrony lotniska. Mieli w dłoniach kałasznikowy a na służbowcyh koszulkach kamizelki kuloodporne. - Proszę się oddalić i opuścić teren. Lotnisko zostało zaatakowane i jest zamknięte do odwołania. Nie ma tu czego szukać. - mówił z ręką wymownie położoną na karabinku. Obaj kontraktorzy wiedzieli, że brodaci faceci z bronią nie budzą takiego zaskoczenia na ulicach Islamabadu jak w Warszawie czy Oklahomie. Był dobry moment na okazanie swoich papierów by udowodnić kim są i mają prawo nosić swoją broń. Pakistańćzycy, zwłaszcza w służbach rządowych zdawali się lubować we wszelkich papierkach, pozwoleniach, licencjach jeszcze bardziej niż Polacy. Papier z dobrą pieczątką czy podpisem mógł otworzyć wiele drzwi. Jego brak mógł się okazać przeszkodą nie do przezwyciężenia w najporstszych nawet sprawach.




kpr. Ronny Rose


Walka się skończyła. Pozostawało zabezpieczyć teren i zajać się rannymi i zabitymi. Tych pierwszych właściwie nie było ani po jednej ani po drugiej stronie. Raz tylko wezwano Brian'a by opatrzył jednego z tych kontraktorów który oberwał w nogę.

Traz jednak mieli inne problemy. Gdy strzelanina ustała w końću do akcji mogła wkroczyć jednostka lotniskowej straży pożarnej. Teraz wiec widzieli jak strażackie samochody oraz ich operatorzy walczą swoimi ciężkim i lekki sprzętem z płonącymi silnikami bezceremonialnie przeganiając amerykańśkich żołnierzy z miejsca akcji. Ich dowódca nie ukrywał, że sytyacja jest poważna. Ponieważ akcja z powodu strzelaniny się opóźniła ogień już się wcale nieźle rozszalał. Mogło dojść do eksplozji zbiorników z paliwem w efekcie czego zniszczony zostałby cały samolot, jego zawartość no i oczywiście dzielni strażacy ale tego szef fire manów już nie mówił.

Kapitan Marco Godwin, który dowodził zespołem przy drugiej maszynie zebrał ich wszystkich przy ciężarówkach i oznajmił krótko. Byli odcieci od dostaw z kraju. Nie wiadomo w tej sytuacji co i kiedy przyślą teraz. Ich sprzęt ciężki w płonącej maszynie był więc jedynym jaki posiadali obecnie. Maszyna jednak mogła eksplodowac w każdej chwili. Potrzebował kilku ochotników którzy dostaliby się do wnętrza maszyny i wyłądowli na zewnatrz co się da. Nie ukrywał, że akcja jest niebezpieczna.
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 01-02-2015 o 18:33.
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172