Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-03-2015, 22:26   #21
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Ida z trudem znosiła AI umieszczane w ciałach ludzkich. Sztuczne zwierzęta uważała jednak za kompletną aberrację. Oczywiście - były mile, nie brudziły, a urocze małe kotki pozostawały na zawsze urocze - ale Ida łatwo mogła sobie wyobrazić szkody psychiczne, które powstają w dzieciach obcujących z takimi kotkami. To tak, jakby przywiązywać się emocjonalnie do tostera. To świetnie rokuje w późniejszych kontaktach z ludźmi.

- Myślisz, że to jego... buda? - zapytała Jerzego. - Może być zaprogramowany na powrót do swojego pana w wypadku awarii. Dzwonimy do pana Mirosława.
Wcisnęła domofon.
- Nikogo nie ma w domu - odpowiedział kobiecym głosem domofon. - Jeśli chcesz sprzedać lub kupić pupila zadzwoń: 504 226 458.
Holofon jednak również nie odbierał.
Agentami zainteresował się za to mały, biały kociak. Poruszając się niezgrabnie na trzech łapkach - jedną miał urwaną - zbliżył się do furtki. Poza łapą miał oderwane również prawe ucho, zwisające na widocznym kablu. Edukacyjna zabawka, na której ktoś postanowił się wyżyć.
- Cześć - powiedział cieniutkim głosikiem. - Nazywam się Filemon. Pomiziasz mnie po brzuszku?
- Kotki lubią mizianie po łepku - oświeciła go Ida. - Szukam wielkiego psa. Widziałeś?
- Pieski są większe od kotków i robią hau hau - oświecił Idę Filemon. - Był tutaj duży piesek. Teraz jest z innymi pieskami w środku.
- Dobry kotek - pochwaliła go Ida. - Umiesz liczyć? Ile jest piesków?
- Kilka - odparł Filemon. - Kilka to więcej niż dwa a mniej niż dziesięć.
- Kilka piesków to mniej niż 5, czy więcej?
- Kilka to więcej niż dwa a mniej niż dzie... - urwał w połowie powtarzania definicji, po czym nagle zamarł, zesztywniał i przewrócił się na bok bez życia, jakby ktoś go wyłączył albo skończyły mu się baterie.

Agenci usłyszeli zbliżającą się policyjną syrenę, która po chwili umilkła a w poprzek wylotu uliczki zaparkował radiowóz. Wysiadło zeń dwóch policjantów, których mijali wcześniej na mostku.
- Zabezpieczymy teren! - Zawołał jeden z nich. Wyraźnie nie kwapili się do bardziej bezpośredniego udziału w akcji.

Jerzy pokręcił głową:
- Na ich pomoc raczej nie mamy co liczyć.
Wezwał przez holofon pozostałych agentów, ale okazało się, że dotarcie na miejsce zajmie im jeszcze kilkanaście minut.
- Wchodzimy, mamy podstawy prawne, tych kociaków jest więcej niż ma zgłoszone w rejestrze. W razie potrzeby odpalam granaty EMP, nam nic nie zrobią, a zwierzaki wyłączą.
- Jesteś pewien? - dopytała Ida. - Jeśli jest tam kilka piesków takich jak wilkor…
- Będziemy ostrożni, a nie chciałbym żeby zdążyły uciec. Wsparcie niedługo będzie.
- W porządku - powiedziała.

Przekazał do centrali swoje zamiary i spojrzał porozumiewawczo na Idę. Rudowłosa kobieta wydawała się gotowa i skupiona:
- Wchodzimy.

Strzał w zamek spłoszył koty, które rozbiegły się w panice po posesji, znikając w zaroślach i za budynkami. Zwierzęcy behawioryzm był tu zachowany, nikt nie przeprogramował futrzaków na maszyny do zabijania. Furtka uchyliła się skrzypiąc i agenci bez problemu weszli na podwórko. Nie dostrzegli żadnego ruchu, ale z warsztato-podobnego budynku doszło ich uszu szczekanie z dwóch lub trzech psich gardeł, które jednak po chwili ucichło.
Obserwując uważnie drzwi od domu, Jerzy skierował się ku małym drzwiom od hali. Brak okien uniemożliwił zajrzenie do środka. Sięgnął do zasobnika przy pasie i wyciągnął eye-balla, lecz szpara pod drzwiami nie była na tyle duża, żeby udało mu się wcisnąć zdalnie sterowaną kamerkę do środka. Wchodzenie tam bez rozpoznania było samobójstwem.
- Sprawdzę z drugiej strony - powiedziała kobieta, obchodząc budynek dookoła.
Po drodze spłoszyła jeszcze kilka kryjących się tam kotów, które uciekły gdzieś dalej lub zanurkowały do uchylonego małego okienka piwnicy domu. Z tyłu hali również było kilka niskich podłużnych okienek, na wysokości około dwóch metrów. Bzyczący dron zanurkował ostrożnie nad budynkiem, ale nie wypatrzył żadnych otworów wentylacyjnych. Dałoby się jednak pewnie wrzucić eye-balla przez któreś z okienek, wybijając nim szybę.
- Przejdź na tył - Ida wywołała partnera.

Wilamowski ruszył ostrożnie za swoją partnerką, widocznie z drugiej strony mieli lepsze podejście do hali.
Wskazała na okno.
- Dosięgniesz bez problemu.
Nie musiał się nawet wspinać na palce, był od niej sporo wyższy.

Stłukł szybkę kolbą karabinu i przez powstały otwór wrzucił do środka kamerę. Po chwili na ich holofonach pojawił się obraz z wnętrza hali. Początkowo był to wirujący chaos, gdy kulka leciała a potem turlała się po podłodze. Prawie równocześnie z brzękiem tłuczonej szyby usłyszeli ze środka głośne warknięcie oraz krótki, męski krzyk. Kamerka odbiła się jeszcze od czegoś, po czym widok ustabilizował się. Ukazało się ich oczom duże, pogrążone w półmroku podłużne pomieszczenie, zajmujące chyba całą powierzchnię budynku. Pierwszym co rzucało się w oczy był straszny bałagan, mnóstwo walających się wszędzie narzędzi, części oraz kabli, walających się po podłodze oraz leżących na licznych szafkach i stolikach.
W miarę gdy eye-ball obracał się wokół własnej osi ujrzeli zajmujące boki hali, zamknięte klatki, w których znajdowały się psy, różnych ras i różnych, jednak bez wyjątku naturalnych rozmiarów. Niespokojnie miotały się po klatkach. W głębi zaś, w najbardziej oddalonej od drzwi części pomieszczenia, na tle holograficznego ekranu, dostrzegli fragment czarnej sylwetki wilkora a obok niego...siedzącego na krześle, odwróconego tyłem człowieka. Widok zasłaniał częściowo jakiś stolik, ale na zbliżeniu zauważyli, że człowiek ma na głowie gogle a jego, bestię i mnogość elektronicznego sprzętu dookoła, łączy przypominająca węzeł gordyjski plątanina kabli. Jedynym co się tam poruszało były dłonie mężczyzny, pracujące na ekranie. Wielki pysk wilkora znajdował się zaledwie pół metra od jego głowy. Od czasu do czasu drgał, obnażając kły.

- Nie zdążymy przez drzwi - Ida potrząsnęła głową i znów spojrzała na wybite okno. - Podsadzisz mnie? Strzał będzie czysty, zdejmę go z okna.
- Podsadzę, ale lepszy będzie granat, a najlepiej dwa. To powinno załatwić całą elektronikę w środku - poradził jej Jerzy wręczając granaty.
- A ten facet? Nie zmiecie go? Wiesz, ile może mieć w sobie elektroniki?
- Święty nie jest, skoro wilkor mu służy, ale masz rację - pomyślał chwilę mierząc odległość do okna. - Mam lepszy pomysł - uśmiechnął się. Wyciągnął Egzorcystę i uaktywnił smartlinka, podniósł rękę i przełożył lufę broni przez okno. Obraz wyświetlany na siatce cyberoka pozwolił mu bardzo dokładnie wycelować. Najpierw chciał strzałem z EMP wyeliminować wilkora, a potem dopiero wybrać następne cele.
- Święty nie jest, ale może mieć przydatne informacje… poza tym: wiesz ile jest raportów, jeśli kogoś zabijesz w czasie akcji, prawda?
Jerzy musiał teraz stanąć na palcach. Na oślep, poruszając bronią namierzył w końcu cel. Łeb wilkora wyświetlił się w cyberoczach. Z całą pewnością nie była to jednak idealna pozycja do strzału.

Pistolet ukruszył kawałek popękanej szyby, co zwróciło uwagę mężczyzny, który odwrócił się i spojrzał przez gogle na okno.
- Proszę, nie! - odezwał się. Mówił cicho, lecz usłyszeli go dobrze, dzięki mikrofonie w eye-ballu. - Poddam się, tylko dajcie mi skończyć.
- Masz trzy minuty!!! - odkrzyknął Jerzy z zewnątrz. - Jeśli Ty albo któryś z twoich pupilków się ruszy, poślemy do środka granaty! - Wilamowski nie wiedział czy podejmuje dobrą decyzję, ale wydawało mu się, że kontrolują sytuację.
- Zgoda! - odpowiedział mężczyzna, odwracając się powoli z powrotem do klawiatury i ekranu. - Błagam, nie zabijajcie ich.
Wilkor tymczasem znów wyszczerzył kły a jego łeb poruszył się, zbliżając do głowy człowieka. Ten szepnął coś, czego nie dosłyszeli i bestia zamarła, tak nagle jak się ożywiła.
- Co on robi? Można zajrzeć do jego sprzętu?
Smartgunem ani eye-ballem nie dało się niestety podejrzeć szczegółów. Przy maksymalnym zbliżeniu na ekranie dostrzegli jedynie niewyraźne linijki kodu.
- Minuta! Jesteście otoczeni! - krzyknął Jerzy obserwując kodera i jego zwierzę przez celownik. W ręku trzymał granat, którego był gotów użyć w razie zagrożenia.
- To on załatwił drony - Ida odebrała wiadomość z centrali. - Atak poszedł z tego adresu.
- Zlituj się człowieku, daj mi się skupić - ledwo dosłyszeli cichą odpowiedź. Trzy minuty minęły i ponaglony jeszcze raz mężczyzna wstał i pogłaskał po łbie wyraźnie już spokojniejszego wilkora.
- Zostań - rzekł do niego, po czym ruszył do wyjścia. - Wychodzę! - zawołał do agentów.
- Przejdę na przód - powiedziała Ida. - Trzymaj go jeszcze chwilę na celowniku. Dopóki nie wyjdzie.

Wyszła zza rogu akurat by ujrzeć otwierające się drzwi i wychodzącego przez nie mężczyznę, trzymającego ręce uniesione w górę. Jerzy dołączył po chwili. Własnymi oczami i w dziennym świetle mogli teraz lepiej mu się przyjrzeć. Chudy, czterdziestoparoletni facet z burzą posiwiałych włosów na głowie, wyglądających jakby przynajmniej od dekady ich nie czesał. Blady i zarośnięty, mrużył oczy przed światłem dnia. Ubrany był w brudny kombinezon z tuzinem kieszeni, z których wystawały przeróżne narzędzia.
- Już nie trzeba broni - rzekł do nich uspokajająco, tak jakby to oni byli groźnymi wariatami. - Wszystkie zwierzaki będą już grzeczne.

Jerzy spoglądał na niego z pewnym zdziwieniem, w oddali było słychać zbliżające się syreny alarmowe radiowozów, druga para agentów meldowała, że będą za kilka minut: - Powiedz to gościowi którego zagryzł. A teraz rączki, jesteś aresztowany - Wilamowski trzymał w dłoniach taśmy do kabli, zastępujące staroświeckie kajdanki. Czekało ich sporo roboty, przesłuchań, zabezpieczenia całego tego terenu i niszczenia AI.
- Dlaczego zaatakował? - dopytała Ida, kiedy Jerzy skuwał podejrzanego. - Wiesz?
Facet zadrżał, gdy Jerzy podszedł, ale nie stawiał oporu.

- To nie jest konieczne - powiedział, łamiącym się głosem. - To nie wina zwierzaków. Tego też nie. Źli ludzie zrobili z niego bestię. Teraz już nie będzie groźny. Obserwowałem ich od dawna, tych z Kombinatu. Postanowiłem go im wykraść, ale ten kto go kontrolował...był w tym dobry. Na chwilę straciłem kontrolę, nim udało mi się go przejąć, to dlatego zaatakował ludzi. Proszę, mogę wam pomóc. Nie zabijajcie moich zwierzaków! - Zawołał, już całkiem roztrzęsiony.
- Zaatakował człowieka. Przepisy są jasne w takim przypadku. - kobieta lekko pokręciła głową. “Zwierzaczków”... facet miał nieźle namieszane.
- Twój warsztat i zawartość zostanie zabezpieczona przez naszych techników, a z Tobą porozmawiamy w centrali. Technicy sprawdzą, czy to co mówisz nie rozmija się z prawdą. - Popchnął go w kierunku agencyjnego samochodu, którym przyjechała druga para agentów.
- Można wszystko sprawdzić - wyjęczał mężczyzna. - Nie są już groźne. Można zalegalizować. Zaczekajcie, one słuchają tylko mnie. Nie krzywdźcie ich, proszę, one też czują. Powiem im, żeby były wam posłuszne. Muszę tylko wrócić do hali.
- Procedury eliminacji nielegalnych AI są bardzo humanitarne - zapewniła go Ida. - Poczekamy na techników, pokażesz im sposób kontroli.
- Wasze bezduszne procedury - syknął. - Jeśli skrzywdzicie moje zwierzaki nic wam nie powiem, nic!
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 16-03-2015, 22:45   #22
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Nguyen wysiadł właśnie z auta wraz z pozostałymi. Wtajemniczyli go szybko w sytuację.
- Jeśli on jest zaprogramowany jako ich pan to będą słuchać tylko jego - oznajmił Wietnamczyk. - Mogę je przeprogramować, ale przez ten czas lepiej niech ktoś trzyma go na muszce.
- Masz to jak w banku - zapewnił technika Jerzy. - A Ty - zwrócił się do zatrzymanego - zrozum, że dopóki będziesz współpracował, to twoi pupile będą bezpieczni, wszystko zależy od Ciebie - Wilamowski kłamał, ale teraz mało go to obchodziło.
- Przetrzymywanie niezarejestrowanych AI o niskim współczynniku jest tylko wykroczeniem - dodała Ida. - Każdy sąd weźmie pod uwagę twoją współpracę i chęć pomocy. Nie stawiałeś oporu przy aresztowaniu, zatrzymałeś psa, kooperujesz. To działa na twoją korzyść.
Spokojna uliczka zapełniała się stopniowo radiowozami. Nadeszli też zdyszani antyterroryści, tylko po to, by naocznie stwierdzić, że już po wszystkim. Policja zablokowała zamknęła przed gromadzącymi się gapiami. Samą posesję przed wścibstwem sąsiadów chronił żywopłot i murek.

- Wszystkie oprócz wielkiego są zarejestrowane – zapewnił skwapliwie zatrzymany, świadomie lub nie, przyznając się do kolejnego przestępstwa. – Musiałem zabrać je ludziom, którzy źle je traktowali. To ich trzeba karać, nie mnie!
Późniejsze badanie bionicznych zwierząt potwierdziło jego słowa. W przypadku części z nich zgłoszono zaginięcie lub kradzież. W hali znaleziono wymontowane z nich nadajniki.
- Wszystko co powiesz może być wykorzystane przeciwko tobie – wtrącił agent Nowacki. – Masz prawo zachować milczenie. Zapomnieliście mu powiedzieć formułki, co? – Spojrzał z ukosa na Jerzego i Idę. – Pilnujcie się, bo znów zgarniecie burę za nieprzestrzeganie procedur.
Pokręcił głową, zapalając e-papierosa.
- Czyli do posiadania dochodzi kradzież – Nowacki mruknął do nich ciszej, by zatrzymany nie słyszał. - Nie zapominajmy o zniszczeniu mienia w postaci dronów, w tym policyjnego. Może jednak na razie go o tym nie uświadamiajmy – zastanawiał się na głos. – Ale to wy go złapaliście, więc to wasza sprawa. Gratulacje. Ja i Abdul czujemy w związku z tym niewypowiedzianą ulgę. - Zerknął z odrazą na Mirosława Biernata.
Hamdouchi właśnie delikwenta przeszukiwał, opróżniając jego kieszenie z niezliczonych narzędzi. Pod przetłuszczonymi, rozczochranymi włosami na karku zatrzymanego znaleźli gniazda komputerowe.

Netrunner.

Każdy człowiek, decydujący się poddać skomplikowanej operacji neurochirurgicznej aby sprząc swój umysł z siecią musiał być odrobinę stuknięty. Dotyczyło to bez wątpienia także dwóch netrunnerów zatrudnianych przez warszawski oddział. Ten tutaj jednak ewidentnie przekroczył cienką granicę obłędu.
Na podwórko wkroczył aspirant Kalus, przyglądając się z zainteresowaniem netrunnerowi.
- Moi koledzy złożyli wizytę w ostatnich znanych miejscach zamieszkania tych dwóch zidentyfikowanych właścicieli pojazdów – powiedział. – Oczywiście ich nie zastali i tamci raczej już się tam nie zjawią. Zresztą i tak nie mamy ludzi na stałą obserwację. Aha, wszystkie auta wyłapał jeszcze po parę razy monitoring, po czym zniknęły w nieokamerowanych rejonach Pragi Północ i Targówka. Tyle z mojej strony. Zabójcą jest AI, zatem to sprawa IAICA. W razie czego macie mój numer. Dam znać gdybyśmy zidentyfikowali trupa.
Pożegnał się i odszedł do radiowozu.

Wraz z Nguyenem udali się do hali, gdzie zastali wilkora siedzącego wciąż potulnie w tym samym miejscu. Psy w klatkach były znacznie mniejsze
- Bądź posłuszny tym ludziom – powiedział do bestii trzymany dyskretnie na muszce Biernat. – Nie bój się. Pozwól im się do siebie podłączyć.
Wilkor obrócił łeb i spojrzał na nich, skanując ich twarze i sylwetki. Posłuszny, nie zareagował na wymierzoną w niego lufę Egzorcysty. Na pysku i pazurach nadal było widać ślady krwi, z których Nguyen ostrożnie pobrał próbki do porównania z tymi z fabryki. Następnie podłączył do wilkora swój przenośny komputerek. Gniazda wejściowe znajdowały się za wilczym uchem.
- Wyczyścił dane o poprzednim panu i wykasował mu pamięć – oznajmił Wietnamczyk. – Bardzo skutecznie.
- Miałby złe wspomnienia – wyjaśnił zupełnie poważnie netrunner. – Ale mam wszystko skopiowane! – dodał z entuzjazmem. - W głowie. Powiem wam, jeśli pozwolicie mi zatrzymać zwierzaki.
Wydawał się przejmować ich losem bardziej niż swym własnym. Oczywiście, szef oddziału, jeśli by go przekonali, wszystko mógł załatwić. Nawet oczyszczenie szaleńca z zarzutów i przepisanie na niego kradzionych zwierzęcych AI bez informowania poprzednich właścicieli o ich znalezieniu. Wszystko za wyjątkiem wilkora, na posiadanie którego, ze względu na rozmiary, wymagane było pozwolenie analogiczne do tego na broń.
- Obawiam się – rzekł z niechęcią w głosie Nguyen - że przepisy zabraniają nam bez jego zgody podłączyć się do jego głowy i wydobyć z niej dane. Tym bardziej zabraniają rozbić mu czaszkę i wyciągnąć dysk.
- Myślę, że wystarczy go ładnie poprosić, a wszystko nam sam udostępni - uśmiechnęła się Ida do Nguyena, a potem podeszła do aresztowanego netrunnera.

- Wiesz, że nic nie musisz, a szczególnie z nami rozmawiać, prawda? Ale chcesz pomóc wilkorowi, tak? Już raz mu pomogłeś, uchroniłeś przed tymi ludźmi. Teraz on znów potrzebuje twojej pomocy.
- Tak - Spojrzał na nią nieufnie. - Teraz trzeba go chronić przed wami. Ale zawiodłem - dodał smutno. - Egzorcyzmujecie go, jak to nazywacie, choć był tylko narzędziem a teraz jest niegroźny. Usunąłem z jego programu tryb bojowy.
- Mówi prawdę - wtrącił Nguyen. - Nawet na jego rozkaz nie zaatakuje.
- To dobrze - Ida skinęła głową. - Nie wiem, czy uda się go uratować.. ale chcesz dorwać tych, którzy mu to zrobili. Żeby nie mogli skrzywdzić innych zwierzaków.
- Tak - zgodził się, po chwili namysłu. - Mogę dla was pracować. Moje zwierzaki też. Koty dostaną się wszędzie, to doskonali szpiedzy.
- Najpierw potrzebujemy dostęp do wspomnień, które wyciągnąłeś wilkorowi. Pozwolisz nam do nich zajrzeć? - kobieta nie poruszyła tematu przydatności Filemona w roli szpiega.
- Jeśli obiecacie, że mi je zostawicie - w tym temacie był stanowczy. - Chcę to na piśmie.
- Nie mam takich uprawnień - potrząsnęła głową, a potem zajrzała mu w oczy - Serio ci nie zależy, żebyśmy dorwali tych sukinsynów, co zrobili z niego maszynę do zabijania? Zniszczyli mu psychikę? - zamilkła na sekundę, z poczuciem, że przesadza, ale zaraz dokończyła: - Chcesz, żeby im to uszło na sucho?

Jerzy przysłuchiwał się rozmowie Idy z zatrzymanym. Grała rolę “dobrej gliny”, Wilamowski doszedł do wniosku, że trzeba podostrzyć dyskusję: - A może wolisz, żebyśmy je zniszczyli? Tutaj? Na twoich oczach? I tak dorwiemy tego, który stał za wilkorem, prędzej czy później. Pomożesz nam, będzie prędzej, nie jesteś w pozycji do stawiana jakichkolwiek żądań. Rozumiesz?
- Nie! - spojrzał z przerażeniem na Egzorcystę w dłoni Jerzego a następnie na wilkora i psy w klatkach. - One są legalne! Nie wolno wam! Nie możecie! Chyba mu nie pozwolisz?! - Przeniósł wzrok na Idę, zawieszając na niej spojrzenie jak na ostatniej nadziei.
Mogli to zrobić, oczywiście, że mogli. Ich zeznania przeciw zeznaniom chorego psychicznie przestępcy. W jego oczach widzieli strach. Rozumiał to. Był szalony, lecz nie głupi.
Ida pochyliła się lekko nad mężczyzną, tak, żeby mógł dobrze zobaczyć smutek na jej twarzy. Ściszyła głos, wyraźnie zmartwiona.
- Spróbuję, ale.. on nie rozumie zwierzaczków. Nie rozumie, że one maja uczucia. Czują. Cierpią. Traktuje je jak zabawki, nawet gorzej, jak stare telefony. Wywala. Czasem rozbiera, żeby sprawdzić co mają w środku. Nie wiem, czy dam radę… - skonsternowana pokręciła głową. - Nie wiem… musisz mu coś dać. Na znak dobrej woli. On ci pozwolił dokończyć w hangarze, prawda? Zaufał ci. Teraz ty zaufaj, pozwól nam zajrzeć do danych.
Biernat słuchał jej z rosnącym przerażeniem.
- Potwór…- stwierdził półszeptem. - Jak tamci. Tylko po drugiej stronie. Ochroń moje zwierzaki - zwrócił się do Idy, po czym powiedział głośniej: - Pomogę wam. Podłączcie mnie.

Nguyen podszedł do niego, podpinając swój komputer do karku mężczyzny.
- Zgrywam - oznajmił. - Jest. Tylko z ostatnich trzech godzin.
- Odkąd go przejąłem - wyjaśnił Biernat.
- Mam też oryginalny program - Wietnamczyk zignorował na razie nagranie, wyświetlając na ekranie linie kodu. Przewijał je, po czym zatrzymał w jednym miejscu. I zamarł. Zamrugał kilkukrotnie oczami, po czym podsunął im ekran. Pomiędzy wieloma mniej lub bardziej zrozumiałymi dla nich znakami znajdowała się zaznaczona przez niego linijka.

<master name> woroszyl </master name>

Ida wciągnęła ze świstem powietrze. Rysy jej stężały. Przez kilka długich chwil wpatrywała się w podświetloną linijkę kodu. Szukali go od półtora roku i nagle objawił się.. w tak dziwnym miejscu. Nagle, w ciągu jednej sekundy, jej praca w IAICA nabrała na powrót sensu.
Położyła dłoń na ramieniu netrunnera.
- Dziękujemy za dane, panie Biernat - powiedziała. - Doceniam pana dobra wolę. Obiecuję, że osobiście dopilnuje, żeby pana AI nie zostały zniszczone. Przewieziemy je do magazynu, pana zabierzemy na razie do naszego aresztu. Mamy 48 h żeby zdecydować, co dalej.
- Powie im pan, żeby przeszły do furgonetki? - konsekwentnie nie używała już słowa “zwierzaczki”.
Wahał się dłuższą chwilę, patrząc na ich oboje, lecz w końcu westchnął i skinął głową.
- Takie macie procedury - stwierdził. - Procedury - powtórzył. - Nie mam innego wyjścia, nie mam wyjścia - wzruszył ramionami.
- Miałeś wiele wyjść, ale wybrałeś to właściwe. Najlepsze dla ciebie i AI. Tylko współpraca może wam pomóc. - zapewniła go.
Pod posesję zajechały właśnie dwie opancerzone ciężarówki, wezwane do transportu całej tej menażerii do magazynu agencji na Włochach. Pierwsza z nich wjechała tyłem przez otwartą bramę na podwórko i podstawiła się pod halę i opuściła rampę. Biernat kazał wejść po niej wypuszczonym z klatek psom i wilkorowi.
- Tam będzie bezpieczniejszy - wymamrotał, przekonując sam siebie. - Tamci bandyci mogliby chcieć go odbić.
Do drugiej ciężarówki załadowali koty. Szaleniec żegnał się z każdym bionicznym zwierzęciem z osobna, na ile pozwalały mu na to kajdanki i szeptał im pocieszające słowa.

Przeczekali - bez komentarzy - pożegnanie Biernata z jego „pupilami”. Był szalony, bez dwóch zdań, ale jego umiejętności robiły wrażenie. Ida miała nadzieję, ze uda się namówić go do współpracy z IAICA. Kiedy mężczyznę zabrano, agenci też wsiedli do jednego z podstawionych wozów. Adrenalina powoli opadała, a czekała ich jeszcze odprawa u szefa oddziału. I pisanie raportów z akcji. Zasada było, że odprawy odbywają się zawsze na żywo, używanie elektroniki w przypadku ich działalności było proszeniem się o kłopoty. Szef miał na punkcie bezpieczeństwa kompletnego świra. Może to było warunkiem sine qua non objęcia tej funkcji?

Spojrzała na pasek na przegubie – ikonka nieodebranej wiadomości tekstowej od Brunona ciągle migała. Spojrzała na godzinę otrzymania – prawie 80 minut temu. Powinna odpisać… Dużo czasu zajęło jej przekonanie go, że nie ma możliwości odbierania holofonu i natychmiastowego odpowiadania na wiadomości w czasie akcji. Teraz nie dzwonił już w godzinach jej pracy, rozumiał specyfikę i zawsze pisał. Jednak ciągle oczekiwał szybkiej odpowiedzi.
“Rozumiem, Idalio” – zawsze mówił do niej Idalia, kiedy był niezadowolony – “Że nie możesz odpowiadać od razu, jak gonisz jakiegoś hakera. Ale – na Boga – nie kaź mi czekać więcej niż pół godziny! Masz pojęcie, jak się denerwuję?”
Westchnęła i stuknęła w ikonkę.
Dzisiaj był to wierszyk.
Poetycka wena dopisywała mu zwykle gdy miał dobry humor, choć sama treść wydawała się neutralna emocjonalnie:
"Rad bym wiedzieć czy hrabina
Wraca dziś do Konstancina?

Znowu westchnęła. Ile czasu nie była już u niego? Trzy, nie chyba cztery dni? Dużo wygodniej było jej korzystać ze służbowego mieszkania, położonego niedaleko siedziby IAICA.
„ Oczywiście. Do zobaczenia wieczorem” – odpisała.

Samochód przebijał się przez zakorkowane miasto .
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 18-03-2015, 01:12   #23
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Wjeżdżał windą, rozmyślając nad możliwościami. Ograniczał go przede wszystkim czas, bo wierzył, że jeśli chodzi o ewentualne gadżety, Taras załatwiłby wszystko w dziesięć minut, byleby tylko pokazowa akcja się powiodła. Rozumiał chęć zaimponowania ojcu, szczególnie że wiązało się to ze spadkiem i tak mizernych akcji obecnego atamana, nie mógł jednak odpędzić się wrażenia, że wynik operacji nie ma znaczenia w obliczu prawdziwego powodu przyjazdu Wuja. Wątpił, aby chodziło o konflikt z Groznymi, bardziej prawdopodobne było, że mieli kreta, albo zagrożenie miało przybyć do Warszawy z zewnątrz. Bądź też przybywało z Warszawy wszędzie indziej - Kijów, Odessa, albo nawet Mikołajów, który z takim trudem udaje im się utrzymać. Ktoś mógł bruździć „za granicą”, w myśl przysłowia „Nie sraj tam, gdzie jesz” omijając Warszawkę. Nie należał do Siczy, ale był zbyt blisko nich, żeby spadające na nich gówno mogło go nie ochlapać. Dlatego, tak, przejmował się wizytą Marko, a raczej jej powodem. Póki co odpędził od siebie spekulacje i skupił się na swoim zadaniu.

Standardowe zabezpieczenie mieszkania, czyli karta z dynamicznie zmiennym kluczem plus ośmiocyfrowy kod, zostały wzbogacone o czytnik siatkówki w elektronicznym judaszu. Modest był jednym z niewielu lokatorów całego budynku, którzy mieli drewniane drzwi – a przynajmniej obite drewnem. Niektórzy montowali antywłamaniowe stalówki, stylizowane na te z Enterpraisa czy innych Gwiezdnych Wojen, i nawet otwierane przesuwnie jak tamte, jednak zdecydowana większość stawiała na popularne w owych czasach matowe szybki. Oczywiście tylko tak wyglądały, wewnątrz są warstwy tytanu i związku nazywanego smoczą stalą, stworzonego przez najtęższe umysłu Unii. Szybki zawsze, ale to zawsze, mają jakieś osobliwe ozdobniki, robione na zamówienie. Symbol dobrobytu, patrzysz na drzwi i wiesz, z kim będziesz miał do czynienia. Również judasz Modesta był wyjątkowy, miedziany pierścień zdobiony w motyw pnącza, z klasycznym niegdyś szklanym oczkiem, za którym dopiero kryła się kamera z noktowizorem. Wykonanie barokowe, drzwi podwójnie wzmacniane, a wewnątrz elektronika, mimo to znacznie bardziej przypominały drzwi przeciętnego warszawiaka, przynajmniej dla prymitywnego obserwatora. Obstawiałby on, że mieszkańcem jest starszy jegomość z sentymentem do czasów swej młodości. To by się zdziwił...

- Witaj, Scarlet – powiedział po zamknięciu dźwiękoszczelnych drzwi, dezaktywując wewnętrzny system ochrony, jednocześnie aktywując system inteligentnego domu. W nowoczesnym budownictwie nie było mowy o krzykach zza ściany. Nie ważne czy żona sąsiada była bita czy miała orgazm, czy jego dzieci grały w squasha dla przedszkolaków, albo czy jego przygłucha teściowa oglądała Familiadę. Nie słychać było, że spuszcza wodę w kiblu ani czuć, że smaży schabowe. Dbałość o spokój i prywatność lokatorów to jeden z głównych powodów, dla których Modest wybrał właśnie to mieszkanie. No i widok na Wisłę. Wiadomo, morze Śródziemne albo przynajmniej Bałtyk byłyby lepsze, ale jak się nie ma co się lubi... Ważna była woda, kontakt z naturą, spokojny nurt choćby i brudnej wody. To do uspokajało, pomagało się wyciszyć i skupić. Pamiętał, jak chadzali z Damianem nad kanał Żerański. Było tam spokojniej niż nad Wisłą, łatwiej było się oderwać od miasta, od samochodów i ludzi. Błogi spokój.

Drobne ukłucie na wspomnienie brata, wykrzywił usta w grymasie.

Wyniki wyszukiwania nie były zbyt obiecujące, ale wiele się nie spodziewał przy tak ogólnym podejściu do tematu. Musiał znacznie zawęzić poszukiwania i użyć swojej, bądź co bądź niezbyt potężnej ale jednak, artylerii. Szczerze mówiąc, liczył na jakąś mało rozgarniętą panienkę, która zostawiła gdzieś w sieci swoje dane i na której będzie mógł użyć numeru z pocztą kwiatową. Mimo takiego rozpowszechnienia dostępu do sieci i, co by nie mówić, rozwoju świadomości informatycznej, ludzie nadal byli lekkomyślni i zdarzało się, że uradowane dziewczęta wystawiały na facebooku zdjęcia swoich nowych dowodów czy kart kredytowych. Rzadko, ale jednak.

Biorąc pod uwagę iż apartamentowiec jest dość luksusowy, istniała duża szansa na trafienia w dość ekskluzywnych dziedzinach, a częściowa przynajmniej hermetyczność mieszkańców tylko zawężała możliwe kategorie, jak i konkretne strony. Postanowił rozbić poszukiwania na dwie kategorie, po jednej na każdą z płci. Jeśli chodzi o kobiety, nie było to trudne – kosmetyki. Ich próżność i wygoda łączyły się w internetowych sklepach zrzeszających różne marki. W sprawie mężczyzn nie było wiele trudniej na decyzję. Prawdziwy tytoń był nie lada gratką, szczególnie że na rynku było jeszcze sporo dobrych, starych tytoni fajkowych, które przechowywane w prawidłowych warunkach dojrzewały z każdym rokiem. Podobnie zresztą z cygarami, jednak te ciężej było sprzedawać przez wzgląd na ich formę, Tak czy siak, nie był to towar dla plebsu, zupełnie jak mieszkanie w tym apartamentowcu.

Prawdziwe papierosy i fajki od blisko dekady były w Unii całkowicie zakazane. Szczególnie ubolewali nad tym przestrzegający zakazu picia alkoholu pobożni muzułmanie, dla których tytoń był jedyną codzienną używką spełniającą wymogi halal. Wielu palaczy było zgodnych, że e-papierosy to nie to samo. Po prostu nie dawały tego samego kopa i nie zawierały smakowitych substancji smolistych. Kwitł dzięki temu przemyt i czarny rynek, ale i na wpół legalne biznesy, jak czasy-tytoniu.net – sklep z artykułami kolekcjonerskimi. Można było tu kupić cały asortyment towarów, w tym pseudo-zabytkowe pudełka na tytoń, „mogące zawierać śladowe ilości tytoniu”. Zawierały rzecz jasna, tyle, że nie śladowe.
E-handel kosmetykami był znacznie bardziej rozwinięty. Od gigantów w rodzaju Avonu po masę mniejszych sklepów, w tym ciekawostka: hijab.fasion.com – firma oferująca certyfikowane przez imamów ubrania i kosmetyki zgodne z narzuconymi kobietom zasadami skromności.
Modest musiał zdecydować jakiego rodzaju oprogramowania użyć i ile czasu poświęcić na maskowanie się przechodzeniem przez obce IP oraz zacieranie śladów. Atak brute-force był najszybszy, ale najłatwiejszy do wykrycia. Bardziej wyrafinowane lodołamacze pracowały dłużej. Działając zgodnie z filozofią Złodziei Czasu – „najwyżej się nie uda, bezpieczeństwo przede wszystkim” mógł zrobić w godzinę nie więcej niż dwa sklepy. Podejmując większe ryzyko mógł pokusić się o włamanie do trzech lub nawet czterech.

Z racji braku czasu musiał zmniejszyć środki bezpieczeństwa do minimum, ryzykując wykrycie. To nie znaczy jednak, że zamierzał wlecieć na serwery „na taliba”. O ile nie mógł pozwolić sobie na ukrywanie swojego pobytu w bazie serwisów, o tyle zabezpieczenie swojego IP przed wykryciem i zaminowanie poszczególnych bramek czujnikami programów tropiących, tak zwanych bloodhoundów, należało do niezbędnego minimum. Zmodyfikował program wyszukujący, najpierw sortowanie po kodzie pocztowym, szybko wyeliminuje całą masę zbędnych wyników, potem wyszukiwanie po konkretnym adresie. Usiadł przy biurku i, jedząc jabłko, na bieżąco monitorował postępy.

Okazało się, że czasy-tytoniu.net miały zaskakująco dobre zabezpieczenia, być może ze względu na swój półlegalny charakter. Atak został natychmiast wykryty, witryna stała się offline, lecz nim to nastąpiło po łączach poszedł na Modesta błyskawiczny kontratak, w postaci pakietu wirusów. Lód Kocura złapał je wszystkie, niczym pryszczaty kolekcjoner Pokemony. Przynajmniej tak się wydawało. Komp działał. Skanowanie w tle nic nie wykryło.
Z twoja.faja.eu poszło łatwiej. Przebijanie się przez ich lód trwało prawie dwadzieścia minut, lecz po drugiej stronie nie czuwała żadna AI, zaś administrator najwyraźniej spał. Trafienie!
Harun Jasir, mieszkanie numer 6, pełne dane kontaktowe. Stały klient ze zniżkami. Miłośnik tytoniów zapachowych do fajki a oficjalnie torebek aromatycznych o ich zapachu.
Krótkie przeszukanie sieci: wykładowca arabistyki na Uniwersytecie. Zdjęcie na stronie wydziału: szczupły mężczyzna z krótką brodą, około czterdziestki.

Nadeszła pora na dział kosmetyczny.
Lód Avonu wykrył atak gdy Modest zawężał przeszukiwanie do konkretnego adresu. Czujki zaalarmowały o botach śledzących i musiał zerwać połączenie, nim zdążył skopiować listę.

Jakby na pocieszenie bazy klientów Hijab Fasion stały wręcz przed intruzami otworem.
Jest! Majsun Nesajew, mieszkanie numer 14, mail, numer holofonu. Pełna, bogata historia dotychczasowych zamówień. Perfumy, dezodoranty, kremy, szminki, tusze do rzęs, różowe i niebieskie farby do włosów, makijaż neonowy. Imam, który to certyfikował musiał być niezwykle liberalny lub ślepy.
Majsun miała setki zdjęć na portalach społecznościowych. Na połowie z nich usta ułożone w dziubek a dłoń pokazująca „diabełka”. Całkiem ładna, lekko wschodnie rysy, włosy aktualnie różowe. Zbuntowana nastolatka z etnicznego getta. Pisała w sieci po polsku (o ile młodzieżowo-sieciowy slang można uznać za polski) i używała imienia Majka.
Ostatnie selfie sprzed godziny, w tle pokój wytapetowany plakatami zespołów muzycznych. Dało się rozpoznać arabic-metalowy Chrome Koran oraz punkowców z Witalij Czernobyl i Sarkofagi.

Modest zerknął na czas. Za kwadrans szósta. W tej samej chwili dostał wiadomość na holo. Dorian był gotowy do pobrania i zainstalowania. Duch miał postać przeszło terabajtowego pliku, ale łącze było szybkie: pobieranie miało potrwać dziesięć minut. Wybrał link z wiadomości i z pewnym dreszczykiem uruchomił pobieranie.

Zaczął analizować zdobyte informacje w celu kontaktu z pierwszą z ofiar, w końcu czasu było niewiele, gdy przed oczami pokazał mu się nieznany numer. Biorąc pod uwagę natłok dzisiejszych wydarzeń, nie mógł odrzucić, to mógł być każdy.

Mężczyzna podawał się za Black Horsa, co było dość wiarygodne, jednak Modest nie byłby sobą, gdyby tego nie sprawdził. Szybka wiadomość do młodego Kosacza, i równie szybka odpowiedź twierdząca. Po chwili dostał od niego jeszcze namiary na niejakiego Pieruna, który miał zająć się ich ewakuacją, gdyby coś poszło nie tak. Tego już Kocur nie skomentował, bo w tym wypadku wolał liczyć na siebie. Rozmowa z Horsem była krótka, i, szczerze powiedziawszy, mało owocna. Byli oddzielnymi grupami, nie musiał wiedzieć co będą robić i kiedy. Dostał swoje „rozkazy” i tylko to go obchodziło. Oni z drugiej strony mieliby utrudnione zadanie, gdyby on się nie pojawił, potrafił więc zrozumieć dlaczego dzwonili.

Zdecydował się na dziewczynę, znacznie łatwiej będzie skusić ją darmowymi próbkami. Przeglądał historię jej zakupów, ustalał plan działania, gdy przerwano mu po raz drugi.
„Instalacja zakończona” – oznajmił system. - „Uruchom Dorian.exe”.
Uśmiechnął się mimowolnie, był bardzo ciekaw rezultatów. Kliknięcie w holoekran.
„Wybierz między trybem wideo lub audio”.
Któż nie chciałby zobaczyć swego ożywionego odbicia?
„Brak przestrzeni na wyświetlenie ducha. Spójrz przez holokulary w kierunku, gdzie jest więcej miejsca.”
Racja, Modest siedział przy biurku stojącym przy ścianie. Program unikał stawiania awatara na meblach, piwo dla programisty. Darski obrócił się i ujrzał siebie samego, stojącego na środku pokoju. Jego wirtualny brat bliźniak naturalnie znalazł się w kadrze, zupełnie jakby stał tam już wcześniej. Ubrany w garnitur mężczyzna we wczesno-średnim wieku. Idealna kopia. Skan 3D idealnie oddał nawet oczy.
- Ładnie mieszkamy – rzekł zamiast powitania, rozglądając się po wnętrzu. – Lubię minimalizm. Ale to zrozumiałe, zważywszy, że podzielamy gusta.
Modest wiedział, że to rozglądanie się to tylko dbałość o pozory realizmu. Dorian nie był nawet hologramem a oszukującą umysł nakładką na rzeczywistość. Nie miał własnego wzroku, wszystko co widział, widział przez kamerkę w holokularach Darskiego. W pełni samodzielny był tylko w sieci. Oczywiście można było zamontować w mieszkaniu holoterminale, z panoramicznymi kamerami, mikrofonami i głośnikami, dzięki czemu holokulary przestaną być w domu potrzebne.
- Wiesz jednak, mam nadzieję, że tak naprawdę nie jestem tobą – podjął Dorian. – Charakter w znacznym stopniu konstytuują wspomnienia a tych nie posiadam, za wyjątkiem nielicznych, którymi postanowiłeś się podzielić z moimi twórcami. Mówię, żebyś nie był rozczarowany.
- Dziękuję za troskę, Dorianie - Modest uśmiechnął się lekko, bardziej do siebie niż ducha, który wszak nie mógł tego dostrzec - ale raczej nie będę rozczarowany. Właściwie byłbym rad, gdybyś wykształcił w sobie nutkę indywidualizmu. Także śmiało, kształć się na fundamentach, którymi są mój charakter i moje wspomnienia. A teraz wybacz, ale muszę gdzieś zadzwonić… Proszę, rozgość się. To, jak i Sieć, to teraz Twój nowy dom. Wejdź na stronę biblioteki miejskiej, poczytaj może w tym czasie, pozwiedzaj. Porozmawiamy niebawem, muszę Cię wprowadzić w kilka bieżących spraw.
- Oczywiście - zgodził się, kiwając głową dokładnie w ten sam oszczędny sposób, w jaki zwykł czynić to Modest. Było to zasługą zapamiętującego ruchy i gesty kinecta, obserwującego Darskiego podczas skanowania i rozmowy z panią psycholog. - To będzie bardzo wskazane. Póki co jestem trochę jak carte blanche...to dziwne uczucie. A znając nasze praktyczne podejście do życia, domyślam się, że nie jestem tu tylko dla pustej rozrywki.
- Masz rację, mój drogi, nie jesteś.

Darski odwrócił się, zostawiając Ducha samego sobie w odmętach jego cyberdeka. Włożył białą koszulę ze stójką i nałożył na twarz maskę z inteligentnej masy plastycznej. W okamgnieniu cyberdek rozpoznał dobrze znane urządzenie i rozpoczął rzeźbienie twarzy. Modest wybrał już modela, a raczej kilku. Podstawą miał być wokalista „Witalij Czernobyl i Sarkofagi”, znajome rysy powinny wzbudzić u niej podświadome poczucie bezpieczeństwa i swobody. Dwa kolejne zdjęcia miały nadać twarzy znacznie łagodniejszy charakter zmieniając to i owo w projekcie bazowym - punkrockowiec miał twarz, która doskonale zgrywała się z muzyką przez niego wykonywaną. Wszczep zmienił włosy na czarne, lekko kręcone, jak i przystrzyżony modnie zarost wychodowany na zawołanie. Ostatnie, lecz nie mniej ważne, były soczewki. Z kilku zastawów wielorazowych soczewek koloryzujących wybrał brązowe. Zdjął gogle i pstryknął sobie profesjonalną fotkę na tle białej ściany - uśmiech, lekkie przechylenie głowy, błysk w oku. Dobry awatar dla usłużnego konsultanta.

Przełączył telefoniczne konto na jedno z kilku pustych, ustawił awatar i podał podstawowe dane. Khalil Haddad, lat 29, zamieszkały w Jankach. Wypełnił na szybko pusty profil fejsbukowy, jeden z tych, które trzymał od dawna i edytował w razie potrzeby. Wypełnił pola zainteresowań, po chwili zastanowienia zrobił tez fotkę profilową, w tshircie, bez zarostu i ze znacznie bardziej roześmianą mordką, samojebka na tle dużego holowizoru. Reszta danych, rzecz jasna, zastrzeżona. Włożył z powrotem koszulę i wybrał numer buntowniczej lokatorki.
- Halo? - odebrała.
- Dzień dobry, czy to pani Majsun Nesajew? - spytał łagodnym, nieco wyższym niż naturalnie głosem.
- Tak...znamy się? - Miała przyjemnie dźwięczny dziewczęcy głos.
- Jeszcze nie - odpowiedział Modest, nie powstrzymując się od uśmiechu. - Pozwoli pani, że się przedstawię. Khalil Haddad, jestem konsultantem nowopowstałej marki kosmetyków Adore. Jako stała klientka serwisu Hijab Fasion, który jest od niedawna naszym partnerem, została pani wytypowana do udziału w badaniach rynku, w których skład wchodzi również, że się tak wyrażę, przedpremierowa ocena naszych wyrobów. Czy byłaby pani zainteresowana, czy mogę wejść w szczegóły?
- Czemu nie, proszę - odpowiedziała po chwili wahania, nieco znudzonym głosem. Mało kto reagował entuzjastycznie na telemarketerów. Fakt, że się nie rozłączyła stanowił już pewien sukces.
- Dziękuję. Jak mówiłem, nasza marka zamierza niebawem wejść na rynek, najpierw jednak chcemy się upewnić, że spełnimy oczekiwania naszego targetu. Nasza oferta może wydać się niektórym kontrowersyjna, jednak zapewniam, warto się z nią zapoznać. Powinna pani przypaść do gustu. Jeśli chciałaby pani wypróbować nasze produkty i ocenić w porównaniu z tymi dotychczas używanymi, jeszcze dzisiaj mógłbym je dostarczyć. Nie ukrywam, że opinia doświadczonego i świadomego konsumenta jest dla nas niezmiernie ważna i w ramach podziękowania może liczyć pani na rabat na nasze produkty zakupione w serwisie Hijab Fasion, gdy tylko będą one dostępne dla ogółu. Czy byłaby pani zainteresowana?
- Hmm...a co macie konkretnie?
Wyliczył, improwizując ze wspomaganiem się historią jej zamówień. Majsun połknęła haczyk, ale okazała się nagle cholernie gadatliwa i kolejne pięć minut Modest musiał poświęcić na szczegółowym ustalaniu co ma jej przywieźć. Lista zrobiła się całkiem długa. Daj komuś palec a weźmie całą rękę.
- I nie będę musiała nic kupować? - upewniła się dziewczyna.
- To są w pełni darmowe egzemplarze, które ma pani poddać ocenie. Bez dalszych zobowiązań.
- Tylko wypełnić ankietę?
- Zgadza się, interesuje nas tylko pani opinia.
- To jak dzisiaj to przed dziewiętnastą - oznajmiła. - Albo może pan zostawić na recepcji.
- Wyśmienicie, powinienem zdążyć dojechać jeszcze przed dziewiętnastą. Dziękuję serdecznie i do zobaczenia.

Musiał przyznać, że sprawa mogła się nieco skomplikować. Postara się być kilka minut przed dziewiętnastą, jednak co, jeśli dziewczyny nie będzie? Poza tym pozostawało przedostać się do piwnicy, najlepiej pozostając niezauważonym. Tutaj nie miał właściwie żadnych informacji, kolejny duży znak zapytania. Nic to, wysłał do Tarasa listę życzeń Majsun, prosząc o zdobycie po jednym egzemplarzu każdego produktu. Nie zależało mu na jakości ,wręcz przeciwnie – chodziło o to, żeby dziewczyna ich nie znała. Butelki kazał dokładnie obedrzeć z ewentualnych etykiet, żadnych flakoników z symbolami marki czy grawerów na zatyczkach szminek. Bazarowe kosmetyki firmy nieznanej byłyby w sam raz, dziwne, kolorowe, kiczowate wręcz opakowania i na swój sposób niepowtarzalne zapachy czy kolory. Jeśli Taras nie będzie mógł tego załatwić, Modest będzie musiał szybko samemu się tym zająć, jednak wątpił, żeby zaszła taka potrzeba. Wziął sporej pojemności aktówkę i prosty garnitur. Do jednej z przegródek schował pałkę teleskopową, tak na wszelki wypadek. Wykrywacze metalu zazwyczaj jej nie łapały, a nawet jeśli, to zamieszki dają mu dobry pretekst do posiadania takiego narzędzia samoobrony. Do osobnej kieszonki wsunął nakładki na place z ultracienkiego lateksu, do innej, ukrytej, elektroniczny wytrych. Wątpił, aby ochroniarz miał go przeszukiwać, nie był to w końcu pałac prezydencki, ale ostrożności nigdy za wiele.

Zerknął na kanapę, gdzie siedział Dorian. Trzymał w dłoniach „O sztuce wojny” Machiavelliego.
- I jak lektura? –spytał Ducha.
- „Książę” lepszy – skwitował Dorian, uśmiechając się zawadiacko. – Bardziej praktyczny dla takiej indywidualności jak my. To – zamachał delikatnie nieistniejącym rekwizytem – bardziej dla Tarasa, zgodzisz się? Z tego co wiem, ma nie tylko zdolności przywódcze, ale i wysokie ambicje.
- Tak, i spore szanse ich spełnienia. A propos, zapoznaj się z wiadomościami na temat grup przestępczych działających na terenie Warszawy. Grozni, Sicz, Kombinat, to przede wszystkim. Musimy Cię wprowadzić do rodziny – uśmiechnął się krzywo.
- Aż strach pomyśleć, na co biznesmenowi takiemu jak ty taka wiedza – Dorian uśmiechnął się porozumiewawczo i odłożył książkę w niebyt. W końcu i tak już ją przeczytał.

Modest wyciągnął jeszcze nierozpakowany moduł służący do przekazywania bodźców Duchowi za pomocą łącza S/netu. Miał on kształt pojedynczej słuchawki z zaczepem za małżowiną. Słuchawka, nieco wystający w dół zza ucha mikrofon, kabelek do portu S/netu i mikrokomputer, rzecz jasna.
- Uważaj, przenoszę Cię na to małe cudo – ostrzegł Doriana, po czym przerzucił jego pliki na słuchawkę. Kilka chwil, i już podłączył ją do portu Sense/netu.
- I co, fajnie? – spytał, machając rękami. Podskoczył kilka razy, klepnął się po twarzy niczym Kevin sam w domu, wklepujący wodę po goleniu. Uśmiechnął się, zachowywał się jak dziecko.
- Ciekawe, muszę przyznać. Fajnie jest mieć ciało, żeby tylko dało się je kontrolować ...
- Dobra, dobra, nie przesadzaj. Za krótko się znamy, żebyś mógł rozporządzać moim ciałem.
- Często będę tak mógł? Posiedzieć z Tobą?
- W sumie, czemu nie. Tylko glasy muszę mieć osobno, razem z cyberdekiem, to nieco utrudnia sprawę – wyjaśnił, wkładając holokulary do pokrowca, ten z kolei do aktówki.

Wyjął jeszcze z szuflady stary naręczny holofon, odpalił, sklonował numer i kontakty z eglasów. Moduł przekaźnika S/netu nie mógł łączyć się z internetem samodzielnie, mógł to jednak robić za pośrednictwem holofonu. Mimo wszystko, bez cyberdecka o hakerce właściwie nie było mowy – może jedynie przechwycić rozmowę na komunikatorze dwójki gimnazjalistów, nic więcej. Dlatego na wszelki wypadek zabrał eglasy.

Odetchnął. Czy wszystko wziął? Tak, chyba tak. Przejrzał się w lustrze, zapisał profil maski i wszczepu włosia, wyszedł i udał się prosto do windy. Swoim mercedesem może dojechać najwyżej w odległość kilku przecznic przed talibanem, dalej najlepiej taksówką. Ale musiał jeszcze czekać na informacje od Tarasa odnośnie tych kosmetyków.

Ruszył powoli w stronę stacji Fieldorfa, w końcu nie wiedział, skąd i czy w ogóle będzie mógł odebrać kosmetyki. W międzyczasie zagadał do siedzącego na sąsiednim siedzeniu Doriana.
- No i czego się dowiedziałeś o tych organizacjach?
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 20-03-2015, 21:09   #24
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
SZEŚĆ DNI WCZEŚNIEJ: WTOREK, 17 PAŹDZIERNIKA 2050 ROKU,
GODZINA 11:45

Arciechów pod Warszawą


Muzyka

Resztę wydarzeń z feralnej nocy pamiętał jak przez mgłę. Głównie były to głosy.
- Rozproszyć karawanę! Bocznymi drogami! Rudek, jedź na Zegrze!
- Igor?
- Aaaaa…
- Trzymaj się, Mikul, wyjdziesz z tego.
- Zaciśnij mocniej!
- Oh! Do prdele z takovou praci!
- Jeszcze nigdy nie byłem bohaterem, Igor. Czy dają za to jakiś medal? Wiesz, jak na wojennych filmach?
- Co będzie z jego dłonią?
- Z tą już raczej nic, trzeba będzie zrobić mu nową.
- Mam już tego dosyć, Iwan. To był ostatni raz. Kończymy z tym szajsem…
- Całe szczęście, że to nie głowa. Bez głowy homo sapiens nie żyją zbyt długo.
- Biedny Sami. Nigdy go nie lubiłem, ale szkoda chłopa.
- Kto jeszcze zginął?
- Tylko on i Spaniel.
- Diego? No nie…
- Wreszcie wykrakał sobie tą swoją santa muerte.
- Ok, śpisz, tak? Dobra, to już się zamykam.
- Żeby to jeszcze było po coś. Znaleźli tam ten towar?
- Kurwa nic! Same pierdolone koszulki i trampki.
- Może w wagonach, których nie zdążyliśmy sprawdzić?
- Gdzie tam. Wiedzieli o ataku. Nie ryzykowaliby…

Obok Aldona wydzierała się do holofonu:
- …goworiu, że to była zasadzka! Ty z chujom na rozum pomieniałsia? Niet, nomadzi nie predatieli, przecie poznali szczegóły dopiero dzisiaj i to oni, choliera, najmocniej wzięli w żopę! Widocznie ten jewo jobanyj informator pokpił sprawę. Szto? W żopie mam, że może sluszat! Vremja, by przyjął do wiadomosti, że nie jest nieomylny. Da. Sluszaj no, jadę do Arciechowa. Da, teraz! W żopie mam, co carewicz mówił. Mam rannych a tam najbliżej. Będziemy za pół godziny. Niech konowały się szykują, za coś im płacimy. Da, kanieczna, zdiełajem to dyskretnie. Niby, że z wypadku…

Środek znieczulający wchodził coraz mocniej i prawie już nie bolało, ale cholernie chciało się spać. Ostatni przebłysk świadomości miał gdy wyjęli go z ciężarówki i powieźli na noszach. Przez chwilę poczuł chłód nocy i widział gwiaździste niebo.
- Trzymaj się stary, wpadnę niedługo.
- Obawiam się, że musimy cię tu zostawić, Igor. Przyjedziemy jutro z matką.
Niebo znikło, zastąpione przez wypełnione świetlówkami białe sufity. Potem zjeżdżał windą w dół. Sala operacyjna. Stół, zwisający z sufitu robot chirurgiczny. Na ekranie pojawił się śniady mężczyzna w starożytnej todze.
- Dobry wieczór, nazywam się Galen - ukłonił się i przywitał po polsku. - Chyba niezbyt kojarzysz, co? Nie szkodzi. Siostro, pełna narkoza.

***

Rzeczywistość wypierała wspomnienie powoli, jakże inna od niego: zapach świeżej pościeli, blask dnia i śpiew ptaków za oknem. Biel ścian, jasny brąz sosnowych mebli. Prawą rękę miał unieruchomioną, przypiętą pasami do barierki łóżka. Przedramię pokrywał szczelnie szary gips z leczniczej masy plastycznej, wewnątrz której pływały rurkami jakieś płyny. Mrowiło dziwnie.

Łóżko miało kółka, lecz poza tym w niczym nie przypominało typowych szpitalnych łóżek. Było szerokie i wygodne, pokój jednoosobowy i idealnie czysty, z osobną łazienką. Igor zaś przebrany był w błękitną pidżamę. Udało mu się odpiąć pasy i uwolnić skostniałą rękę. Cyberdeck znalazł w szafce, ubrań, broni i reszty sprzętu nie było. Na szafce stała przewidująco odkręcona butelka wody mineralnej i leżał pilot do holowizora. Pokój znajdował się na pierwszym piętrze, za oknem zieleniły się drzewa a w oddali błyszczała w słońcu woda. Na niebie ani jednej chmurki. Było prawie południe.

- Uff! Już myślałem, że się nie obudzisz – Siodło usłyszał znajomy głos a na tle ściany wyświetlił się łeb terminatora, udającego, że ciekawie rozgląda się wokół. Stosował ten głupi trik, by skłonić Igora do patrzenia w pożądaną przez siebie stronę. W tym wypadku we wszystkie naraz.
– Nie cierpię nie widzieć co się z nami dzieje. Ale wygląda na to, że bywało gorzej. Nasze ubezpieczenie medyczne pokrywało dotąd głównie obskurne piwnice. Aha, masz pocztę.

Na holo widniały ikony nieodebranych połączeń i wiadomości. Ojciec pisał, że będą z matką około południa. Iwan pozdrawiał i przepraszał, że da radę wpaść dopiero wieczorem.

Jakieś czujniki musiały powiadomić personel, bo do drzwi zapukała, po czym weszła pielęgniarka – tęga kobieta późno-średnim wieku o typowo słowiańskiej urodzie. Uśmiechała się uprzejmie, choć wyglądała na niewyspaną.
- Dzień dobry – powiedziała z rosyjskim akcentem. - Nazywam się Oksana. Widzę, że ma się pan już lepiej. – Spojrzała na otwartą szafkę. - Reszta rzeczy jest bezpieczna w depozycie, broni nie wolno tu nosić. Poza dłonią ma pan tylko parę siniaków, może pan więc sam chodzić, ale proszę na razie zostać w pokoju, stracił pan mnóstwo krwi i musi pan odpoczywać. Ah, wszystko jest opłacone.
Zmierzyła mu temperaturę i ciśnienie, wypytując o samopoczucie.
- Jeśli pan pozwoli to zawołam doktora. A zaraz potem przyniosę śniadanie.


________________________________________________

PONIEDZIAŁEK, 23 PAŹDZIERNIKA 2050 ROKU, GODZINA 15:55

Warszawska siedziba International Artificial Intelligence Control Agency




Muzyka


Centrala agencji na Polskę mieściła się w osiemnastopiętrowym wieżowcu na rogu ulic Marszałkowskiej i Królewskiej, blisko stacji przesiadkowej metra. Prestiżowa lokalizacja i typowa dla Warszawy, niespójna okolica: budynek sąsiadował z XIX-wiecznym Pałacem Janaszów w stylu francuskim, dziesięciopiętrowymi komunistycznymi blokami i obskurnym pawilonikiem handlowym, zaś przez ulicę Królewską z eleganckim kompleksem biurowym Saski Point. Kawałek za pawilonikiem był jeszcze budynek PAST-y – liczący sobie blisko półtora wieku pierwszy warszawski wysokościowiec, do którego boków przykleiły się postmodernistyczne biurowce. Bijący po oczach neon Bank of China sąsiadował tu z kotwicą Polski Walczącej. Wszystko to pasowało do siebie jak pięść do nosa, tworząc jednak razem ten niepowtarzalny warszawski architektoniczny kogel-mogel, doprowadzający do białej gorączki planistów przestrzeni i urbanistów. Sama siedziba agencji na tym tle prezentowała się najbardziej futurystycznie, nic dziwnego zresztą, bo budynek był całkiem nowy. Warszawie jako pierwszej udało się przekonać do zmiany stylu szefostwo, które do tej pory konsekwentnie trzymało się surowego minimalizmu, w ciągu dwunastu lat od powstania IAICA pokrywając cały świat mniej lub bardziej udanymi, szaro-burymi kopiami kwatery głównej w Bernie.
Nowa siedziba warszawskiego oddziału mogła sprawiać wrażenie kruchej, lecz były to tylko pozory. Szklane ściany były z pancernego szkła a wspomagana nanonechnologią, całkowicie ognioodporna konstrukcja miała wytrzymać nawet uderzenie samolotu. Falistą elewację pokrywała zamontowana na wysięgnikach, przezroczysta siatka ekranująca, szczelnie odcinająca budynek od miejskiej wi-fi. Cała komunikacja ze światem zewnętrznym odbywała się przez zabezpieczone złożonymi protokołami stałe łącza.
Parter budynku zajmowała ochrona i biura obsługi interesantów, pierwsze piętro zbrojownia i pomieszczenia gospodarcze. Na drugim znajdowała się stołówka i zaplecze socjalne. Kolejne sześć kondygnacji zajmowali biurokraci a następne pięć było królestwem techników i informatyków. Wnętrze czternastego piętra zajmował wygłuszony i ekranowany dodatkowo areszt. Na piętnastym, szesnastym i siedemnastym mieściły się biura agentów operacyjnych i dyrekcji, zaś ostatnie było wielką salą konferencyjną z panoramicznym widokiem na miasto.

Komputery pracowników nie były sprzęgnięte w żadną wewnętrzną sieć (takowa łączyła tylko wąskie grupy robocze), zaś między działami dane przenoszono wyłącznie na fizycznych nośnikach. Bezpieczeństwo przede wszystkim. W jego imię holofony traciły zasięg natychmiast po wjeździe przez śluzę podziemnego garażu, zresztą przy wejściu i tak się je deponowało. Za to w budynku była wewnętrzna sieć stacjonarnych holokomunikatorów, zaś do komunikacji ze światem kilka staroświeckich stanowisk holofonicznych, jakich od co najmniej dekady nigdzie indziej się nie widywało. Wszystkie drzwi były zamykane na metalowe klucze, żadnych kart, kodów, czytników i automatycznych bramek. Wjazdu do garażu strzegł sprawdzający papierowe przepustki żywy strażnik. Wszystkie te anachronizmy, czyniące z siedziby agencji zajmującej się sprawami z pogranicza science-fiction swoisty skansen, nie były bynajmniej objawem nieuzasadnionej paranoi.

Półtora roku temu utajony wirus zainfekował domowe komputery i prywatne holofony kilku pracowników agencji. Któryś z nich niefrasobliwie przemycił do pracy pendriva. Może chciał skończyć na nim w domu raport lub obrobić w godzinach pracy zdjęcia z wakacji. Dość, że niechcący przemycił inteligentnego wirusa, który poprzez zwarcia w instalacji elektrycznej doprowadził do pożaru a w konsekwencji wybuchu arsenału zgromadzonego w zbrojowni. Jednocześnie zablokowane zostały wyjścia i system przeciwpożarowy. Budynek osiadł w posadach, częściowo zawalił się. Dopiero niedawno zakończono budowę nowego i ocaleli pracownicy mogli wyprowadzić się ze znienawidzonych baraków na Okęciu.
W zamachu zginęło dziewięć osób, trzykroć tyle zostało rannych.
Sprawca przyznał się na tablicy ogłoszeniowej w Netropolis.
Podpisał się nawet imieniem.

Woroszył.

Zaawansowana sztuczna inteligencja z całą udokumentowaną wiedzą o dziejach i metodach wszystkich mafiozów ostatnich stuleci. Od Ala Capone po Pablo Escobara, od Camorry po gang pruszkowski i od Yakuzy po hinduską Cybermafię. Do tego wyposażony w hakersko-programistyczne umiejętności na bardzo wysokim poziomie. Przestępca doskonały.
Woroszył miał zapewnić Kombinatowi biliony eurodolarów dochodu i absolutną dominację nad światem przestępczym kontynentu. W praktyce okazało się, że rola narzędzia i doradcy rychło przestała mu odpowiadać. Za pieniądze wykradzione z tajnych kont Kombinatu i łupy z finansowych przekrętów rozkręcił własną działalność, wykorzystując najemników i wolnych strzelców. Jego piętą achillesową okazał się być jego największy atut. Liczne osobowości Woroszyła wchodziły ze sobą w konflikt, targając nim we wszystkie strony. Podejmował jednocześnie zbyt wiele różnych i zbyt ambitnych działań, nieuchronnie ściągając na siebie uwagę Łowców Duchów. To warszawski oddział pierwszy go zidentyfikował a snaX prawie unicestwił, nieomal przypłacając to życiem. Netrunner odłączył się wtedy w ostatniej chwili nim przeciwnik usmażył mu sprzężony z procesorem mózg. Przebywał jeszcze w szpitalu gdy w żądnym zemsty Woroszyle zbudził się Unabomber.

________________________________________________

Ida i Jerzy


Wjeżdżasz do strefy automatycznego sterowania ruchem” - poinformowała ich miejska AI na moście, gdy przed sobą widzieli Starówkę. „Rozpoznano pojazd uprzywilejowany. Zezwolenie na manualne sterowanie. Proszę zachować ostrożność.
Na Placu Bankowym skręcili w Marszałkowską i niebawem parkowali już w podziemnym garażu. Biernat całą drogę kiwał się i mamrotał do siebie, zastanawiając się na głos czy dobrze postąpił. Pozostał w tym na wpół katatonicznym stanie gdy zamykali go w areszcie. Zdali jeszcze w zbrojowni długą broń i pancerze, po czym zaszyli się wraz z Nguyenem w gabinecie Idy i Jerzego na szesnastym piętrze. Przyciemnili szyby i włączyli nagranie z oczu wilkora.

Trwało prawie trzy godziny i zaczynało o 11:36.

Pierwsza scena: spojrzenie w dół na pokonanego przeciwnika - rozszarpanego bionicznego pitbulla.
Spojrzenie w górę, na górującą nad parterem fabrycznej hali galerię. Rozemocjonowane kilkunastoosobowe towarzystwo śmieje się lub przeklina po polsku i rosyjsku. Więcej przekleństw jest w mowie Mickiewicza, więcej radosnych okrzyków w języku Tołstoja. Przegrani wypłacają zwycięzcom zakładów pieniądze. Otwierają bramkę i schodzą na dół. Metalowe schodki brzęczą pod obcasami. Prowadzi przystojny mężczyzna w eleganckim płaszczu.
- Wspaniały! Mogę go obejrzeć? – pyta po rosyjsku starszy, gustownie ubrany facet. Poznają w nim trupa.
- Kanieczna – odpowiada głos spoza nieruchomego kadru. – Bator! – woła na wilkora. - Do nogi! Bator! Co z nim jest?
- Może uszkodzony? – inny głos.
- Może. Andriej, przyprowadź go!
Obraz zaczyna się rwać i drżeć a nagle gwałtownie poruszać. Wilkor miota się.
- Co do kurwy nędzy!? – Krzyczy ktoś po polsku.
W migoczący kadr wbiega gorzej ubrany chłopak, w którym poznają Pierwuszyna, właściciela Toyoty. Łapie wilkora, próbując założyć mu smycz ze stalowej liny. Błąd.
Kłapnięcie paszczą. Krew. Chwilę potem wybucha panika i chaos. Ludzie uciekają, niektórzy strzelając. Bez skutku, wilkor jest za szybki, obraz rozmazuje się w pędzie. Strzela też przyszły trup. Odwraca się i próbuje uciekać, lecz ktoś potrąca go, przewraca na ziemię. W daremnym geście wyciąga rękę z pistoletem. Film urywa się i rwie się przez następne kilkanaście minut, tak, że prawie nic nie widać. Słychać urywki krzyków oraz silniki odjeżdżających wozów. Kilka kadrów z przerażonymi robotnikami budowlanymi. Krew. Później już tylko obrazy industrialnej dżungli. Dalszy ciąg znali aż za dobrze.

Musieli odczekać kilka minut aż program rozpoznający twarze porówna je z zawartością baz danych i sieci.
Poza znanymi już gębami dwóch właścicieli aut skojarzył ich całkiem sporo.
- Niezła śmietanka się tam zebrała – Nguyen był pod wrażeniem spływających stopniowo wyników. - Jeden z Polaków, ten z wąsami, to Tomasz Kustosik, pseudonim Kustosz, domniemany szef grupy wołomińskiej, zajmującej się głównie narkotykami i hazardem.
- Przystojniak w płaszczu to Juri Atropow, pseudonim Carewicz, według naszej wiedzy numer dwa w warszawskim Kombinacie. Obawiam się, że na obu panów nic nie mamy.

Na ekranie wyświetlały się kolejne twarze wraz z opisami.

- Jedna z kobiet to Iwona Kustosik, żona Kustosza – podjął Wietnamczyk. Siedem na dziesięć – zamruczał. Miał szowinistyczny zwyczaj oceniania w ten sposób urody każdej widzianej kobiety.
- Druga, Katarzyna Wójcik, modelka z Instagrama. Mhm. Dziewięć na dziesięć. Trzecia, Tatiana Malenkowa, karana za prostytucję. Siedem na dziesięć. Czwarta, Marta Kuźnicka, studentka kulturoznawstwa, nienotowana. Osiem na dziesięć. Piąta, ta barczysta, to Aldona Brusiłowa, Białorusinka, poszukiwana w związku z zabójstwem jakiegoś kozaka z Siczy rok temu. Trzy na dziesięć, sorry.

Pozostałych dwóch kobiet i trzech mężczyzn program nie rozpoznał, twarze były nieczytelne lub nie dawały wyników – może nielegalni turyści. Mężczyźni byli dobrze ubrani, kobiety zgrabne, zwłaszcza wysoka blondynka, którą Nguyen ocenił na dziesięć na dziesięć, z zastrzeżeniem, że nie widać twarzy.

- Prawnikiem nie jestem – rzekł, nerwowo skubiąc rzadką bródkę, która przez to skubanie zaczynała coraz bardziej przypominać zbiór pojedynczych włosków - ale samo oglądanie walk bionicznych psów w złym towarzystwie to jeszcze nie zbrodnia. Możemy wezwać ich wszystkich na świadków lub posadzić na czterdzieści osiem i tyle.

Liczba tropów zaczynała zbliżać się do granicy informacyjnego szumu. Każdy z nich mógł być potencjalnym kluczem do rozwiązania sprawy a zarazem sprawdzanie ich bez należytej dyskrecji mogło przynieść więcej szkody niż pożytku. Żyli w czasach postindustrialnych, w epoce informacyjnej - w której nie brak danych był problemem, lecz ich nadmiar. Szum narastał. Entropia powoli zwyciężała na ładem.

Entropia przybrała postać chudej informatyczki w kraciastej koszuli i dżinsach, z czarnymi, związanymi w kok włosami. Zapukała do drzwi i weszła do pokoju.
- Cześć Aga – wyszczerzył się do niej Wietnamczyk.
- Cześć Nguyen – odparła znacznie mniej entuzjastycznie. – Mogę?
Bez obrzydzenia podłączyła do projektora zdjęty z nadgarstka zabitego holofon, wyświetlając odzyskane zeń dane.
- Zakład medycyny sądowej może się już nie trudzić – powiedziała. – Wasz trup miał zakodowany na holo elektroniczny paszport Federacji Rosyjskiej. Już go pobieżnie sprawdziłam. Fiodor Salenko, pomniejszy oligarcha z branży informatycznej zamieszkały w Starej Russie, obwód Nowogrodzki. Przyleciał wczoraj z Moskwy. Poza tym holo jest prawie czyste, chyba miało służyć tylko na tą podróż. Ostatnie połączenia z niejakim „π” i dwoma numerami rosyjskimi, opisanymi jako „Bezr” i „*”. Wczesnym rankiem nieudana próba połączenia z innym rosyjskim numerem, oznaczonym jako „Gan”.

W książce adresowej widniało jeszcze kilka numerów, ale żadnych wiadomości ani pełnych nazwisk. Zamiast odpowiedzi coraz więcej pytań. Czy próby uporządkowania ciążącej nieuchronnie ku chaosowi rzeczywistości, których codziennie się podejmowali, miały jeszcze jakikolwiek sens?
Najpopularniejszym sposobem walki z entropią w instytucjach takich jak IAICA było pisanie raportów, do której to czynności niezwłocznie przystąpili, w telegraficznym skrócie streszczając sprawę na piśmie. Nguyen wydrukował ów wstępny raport i odprowadzając Agnieszkę osobiście poszedł zanieść go piętro wyżej. Wrócił z wiadomością, że dyrektor chce widzieć ich trójkę za kwadrans w swoim gabinecie i prosi o dyskrecję. W tej kwestii nie mogli nie przyznać mu racji. Korupcja i zdrada w warszawskim oddziale agencji były raczej niespotykane i lata minęły odkąd ostatnio wykryto tu kreta, lecz jako, że wszystkie potencjalne dowody spłonęły, do tej pory nie było całkowitej pewności czy w dokonaniu zamachu sprzed półtora roku świadomie nie pomógł ktoś z wewnątrz.


_________________________________________________

snaX


Cyfrowe odbicie życia starszych państwa z Łodzi było równie szare jak pogoda za oknem. Całe życie ciężko pracowali i zostali z niczym, bo tym dla snaXa, wyciągającego trzy kafle z pensji i drugie tyle na boku, było 300 E$ emerytury. Bezdzietni, wegetowali jako tako dzięki pomocy społecznej i odwróconej hipotece. Procesowali się o jej raty z bankiem. Stare prywatne filmy i zdjęcia. Być może kiedyś przeanalizuje ewolucję ich twarzy i spojrzeń. Jak wytrwali ze sobą w tym ciasnym mieszkaniu przez pół wieku nie mogąc nawet się wylogować i rozłączyć?
Wyglądało jednak na to, że ci ludzie dawno temu przenieśli się do Netropolis. Logi wskazywały, że przebywali tam całymi dniami, tyle ile pozwalały blokady w kombinezonach. Na tym świecie funkcjonowały tylko ich cielesne powłoki.
To brzmiało akurat znajomo.

Ale czas wrócić myślami do pracy. Oto najprzyjemniejsza jej część, czyli zwalanie nudnej roboty na innych ludzi. Mogli się wykręcać, ale nie odmówić. snaX był oficjalnie zastępcą naczelnika działu sieciowego, faceta, który kiedyś był niezły, ale coraz bardziej zostawał w tyle i z biegiem lat coraz więcej decyzji pozostawiał netrunnerowi.

Firma od wykańczania wnętrz zajmowała się wnętrzami zarówno prawdziwymi jak i wirtualnymi, włącznie z robieniem remontów przez wirtualnych robotników i dostarczaniem wirtualnych sprzętów i mebli przez wirtualnych dostawców. Z tej ostatniej usługi skorzystali państwo Mąciakowie. W Netropolis można było oczywiście "wyczarować" znikąd kanapę w salonie, lecz wielu ludzi robiło wszystko, także płaciło ekstra, dla zachowania iluzji realności. Frag maskując IP i używając prywatnego avka kupił do swojej chaty na lewitującej górze parę krzeseł i w obu znalazł kopie tego samego trojana. Jedna była zaprogramowana na odpalenie się o 13:42, druga o 23:14. Permutacje mające odpowiedniki na tarczy zegara. Albo miało to jakiś głębszy sens albo V po prostu lubił bawić się matematyką i był doskonałym trollem.

Gdy snaX przyjrzał się bliżej ogłoszeniu odkrył, że prócz danych o lodołamaczu zawiera ono jeszcze krótką przechwałkę: „hqd whw” i opis „sample of iaica icebreaker:”. Na samym końcu znajdował się jeszcze tekst: „Możecie zabijać nas, lecz nie zabijecie idei.”
Parafraza filmowego cytatu.
Lekko zmodyfikowane i zaopatrzone w tracker, uwolnione ogłoszenie pofrunęło do centrum Netropolis.

Na cały plac Paula Barana rzucało swój cień gigantyczne drzewo, w jakości SHD, lecz jakby rozpikselowane, podobnie jak sąsiednia Pierwsza Dzielnica. Przypominało fakturą obrazy impresjonistów. Monstrualny pień składał się ze splecionych kabli a na liście składała się zieleń układów scalonych. Jak większość rzeczy tutaj niosło ze sobą symbolikę. Nie bez powodu nazywało się Drzewem Wiadomości Dobrego i Złego.
Tablica ogłoszeniowa otaczała je w pewnej odległości.
Była wielkim, lewitującym, kolistym ekranem o rozmiarach 2,56 x 25,6 metrów i jednocześnie wyświetlała 128 zmieniających się ogłoszeń. Zapewniające względną anonimowość miejsce publiczne, przez które przewalały się każdej minuty setki userów. W związku z tym zamieszczenie tam ogłoszenia było relatywnie drogie. Znaczyło to też, że ktoś musiał to ogłoszenie opłacić, ale mógł zrobić to – i zrobił – przez wirtualnego kuriera, bitcoinami - odpowiednikiem anonimowych chipów gotówkowych z realu. Ogłoszenie miało wisieć na tablicy przez najbliższą dobę. Pozostawało tylko czekać, zostawiając notkę uPon1sowi, który zaraz powinien się zjawić na wieczorną zmianę.

Fajrant był już na wyciągnięcie dłoni, lecz gdy dłoń ta otwarła zimne, stalowe drzwi na korytarz, reszta ciała netrunnera nieoczekiwanie zderzyła się z ładującym się do środka ciepłym i miękkim ciałem Basi.
Była to ładna, piegowata stażystka, robiąca głównie za przynieś-podaj-pozamiataj oraz wewnątrz-budynkową kurierkę. Miała denerwujący zwyczaj wchodzenia bez pukania lub pukania już po otwarciu drzwi. Bądź pukania snaXa w ramię, gdy był zaabsorbowany w sieci. Raz przyłapał ją na gapieniu się na niego przez dobre kilka minut. Od tamtej pory zwykł zamykać drzwi na klucz.
- O, soory - powiedziała, jak zwykle przypatrując się mu jakby patrzyła na kosmitę. – snaX, szef chce cię widzieć. Ten na samej górze. Szef szefów. Za kwadrans. Ale najpierw przejrzyj to – wręczyła mu zapieczętowaną teczkę zawierającą dwie, wydrukowane dwustronnie, spięte kartki.
Papier.
Na papierze przekazywano tylko ważne i poufne treści. Papier wróżył źle. W połączeniu z nadawcą fatalnie wręcz.
- Słuchaj, snaX – jedwabisty głos Basi wyrwał go z zadumy nad oddalającym się fajrantem. – Te całe neurowszczepy…czy one sprawiają, że wirtualny seks jest lepszy?


_________________________________________________

PONIEDZIAŁEK, 23 PAŹDZIERNIKA 2050 ROKU, GODZINA 18:50

Warszawa – Wola


Muzyka

_________________________________________________


Paweł


- Co ty z tą komuną, Paweł? – Pokręcił głową Oleg. – Ta twoja była, czerwona księżniczka namieszała ci we łbie. Nie wiem jak było wtedy tutaj, ale dziadek mi opowiadał jak to wyglądało na Ukrainie. Syf, kiła i mogiła. Ludzie nie mieli nawet holofonów, czaicie?
- A mój dziadek mówił, że wtedy było lepiej – wtrącił Pierun. – Że nie było korporacji i wszyscy mieli pracę.
- Każdemu po równo, czyli wszystkim gówno – skwitował Gawriluk. – Nie rozpierdalaj mnie, ziom, już cię widzę na etacie.
Pokłócili się jeszcze chwilę, po czym Pierun zmienił temat na swój ulubiony.
- Czterysta koni mechanicznych, w pięć sekund dobija do setki – oznajmił z dumą, poklepując kierownicę. – Musiałem wzmocnić konstrukcję, bo oryginalna przy turbodoładowaniu by się rozleciała.

Trasa Łazienkowska była naszpikowana fotoradarami, więc przez całą drogę do celu jechali jednak przepisowe osiemdziesiąt, choć po minie Pieruna widać było, że cierpi z tego powodu strasznie a prawa stopa go świerzbi. Nie znosił ograniczeń, zaś autodrive traktował jak herezję – między innymi dlatego ominął centrum. Gdzie tylko mógł przyśpieszał i wyprzedzał, zmieniając pasy jak najęty i wciskając się zwinnym maluchem na styk przed trąbiące auta. Mimo wieczornej pory ruch na mieście był wciąż spory. W obie strony ciągnęły się białe i czerwone korowody świateł.

Z trasy Prymasa Tysiąclecia zjechali w Górczewską a potem odbili w Deotymy, po lewej mając bloki a po prawej ciemny, opustoszały Park Moczydło. Z przodu sięgał ku niebu oświetlony minaret stojącego w rogu parku meczetu. Auta przed nimi zwolniły, tocząc się powoli. Dalej wzdłuż ulicy, oraz wzdłuż poprzecznej Czorsztyńskiej stały policyjne furgonetki a samego meczetu strzegł kordon oddziałów prewencji.
- Pod latarnią najciemniej, co? – zarechotał Pierun.
Przy budowli stało rusztowanie a jej bok był osmalony po wczorajszej próbie podpalenia. Gdzieś dalej z przodu race przydawały barw nocy. Słyszeli też wybuchy petard. Radio informowało o zamieszkach po północnej stronie dzielnicy. Nie szło tu zaparkować a dalej ulica była zamknięta. Kierujący ruchem policjant kazał im skręcić w wyznaczony objazd – w jednokierunkową Jana Brożka. Pierun zaparkował wreszcie w ustronnym miejscu na tyłach szkoły.
- Nie da rady zaparkować z widokiem na meczet – powiedział Pierun. – Ale zamontujcie to na dachu szkoły, może wypatrzę faceta w ten sposób. – Wyjął ze schowka i wręczył im samoprzylepną kamerkę. - Powodzenia, chłopaki.
Odczekali aż uliczka będzie całkiem pusta i wyślizgnęli się z auta – dwa cienie. Płot wokół szkoły nie był problemem, podobnie jak wejście na jej dach. Było już po lekcjach i okna były całkiem ciemne.

Nie był to ulubiony typ zabudowy freerunnerów.
Od najbliższego bloku Talibanu po drugiej stronie ulicy dzieliło szkołę ponad trzydzieści metrów. Za daleko na przebujanie się na linie na drugą stronę. Szczepili więc swoje liny i zamocowali jeden koniec na dachu szkoły. Drugi koniec mieli już wystrzelić tuż pod dach budynku, aby przejechać na drugą stronę, gdy okno na ostatnim piętrze otwarło się i wyjrzała przez nie kobieta w chuście na głowie. Rozejrzała się i zastygła w opartej o parapet pozycji. Odczekali kilka minut, ale kobieta sprawiała wrażenie jakby przykleiła się do okna i miała zostać tam na dobre. Nie mogła zobaczyć ich przemykających po innych dachach, ale gdy przejadą na linie tuż obok niej z pewnością ich zauważy.

Musieli ruszyć naokoło, przez czteropiętrowy blok obok kościoła. Jego dach oferował niezły widok na okolicę.
Trzysta metrów dalej, od strony Obozowej, rozkręcały się w najlepsze zamieszki, rozlewając na sąsiednie ulice. Policja próbowała oddzielić tłum muzułmanów od ich przeciwników, dzierżących transparenty z karykaturami proroka w różnych pozycjach seksualnych ze zwierzętami. Po stronie muzułmanów można było dostrzec garść chuliganów Antify. Po drugiej stronie, z boku włączyła się w zadymę bojówka żydowska, co wprawiło w konsternację grupkę skinheadów, którzy nie wiedzieli teraz czy mają skandować „jebać Mahometa”, „jude raus”, czy może jedno i drugie.
Ulicą przejechał właśnie w tamtą stronę policyjny pojazd z talerzem antyzamieszkowej mikrofali na dachu – urządzeniem, którego działania Paweł boleśnie doświadczył w pewnej ambasadzie.

Wystrzelili ponownie linę, tym razem pod dach niższego bloku naprzeciwko. Okna na ostatnim piętrze były ciemne. Hak wbił się w beton. Hałas od strony zamieszek działał na ich korzyść – nikt nic nie usłyszał. Uczepieni suwaka przejechali już bezszelestnie nad głowami biegnących ulicą policyjnych posiłków i wspięli się na dach. Odczekali aż na dole będzie pusto i zwolnili automatyczny hak po drugiej stronie, wciągając linę. Wracający z dużą prędkością hak z rozpędu wybił szybę w oknie poniżej, lecz nikt chyba nie zwrócił na to uwagi. Byli nad Talibanem.
Dalej poszło już łatwo, odległości między większością budynków pozwoliły nawet na przeskakiwanie między nimi. Niebawem klęczeli już za klimatyzatorem na ciemnym dachu sąsiadującego z celem pięciopiętrowca. Było za dziesięć siódma i dali znać Modestowi, że są gotowi do akcji. Światła w oknach Sadulajewa właśnie zgasły.

- Trzy kafle to całkiem nieźle.… - wyszeptał Oleg. – Z drugiej strony gdybyśmy zabalowali jak za dawnych czasów przehulalibyśmy w tydzień. A gdybyśmy tak dodatkowo obrobili chałupę? Chipy gotówkowe, dragi, biżuteria. Koniew nie zabraniał. Tylko pomyśl, Paweł, ile mogłoby być z tego kasy – kumpel spojrzał na niego, chociaż przez nałożone na maskę noktowizyjne gogle nie było widać jego oczu.


_________________________________________________

Modest


- Kosmetyki? – Taras nie dociekał, ale zachwycony nie był. - Kocur, kurwa, skąd ja ci teraz to wszystko wytrzasnę? I jeszcze fikuśne flakoniki? Czekaj, już wiem skąd! Dobra, ale nie jedź tu, bo wjebiesz się w korki i się nie wyrobisz. Za kwadrans podrzuci ci to dron, ok? Tylko wyjedź z tej swojej korpo-strefy, bo tam go ochrona zestrzeli. Będziesz jechał Śląsko-Dąbrowskim, nie? Dobra, stań gdzieś przy Szpitalu Praskim i włącz na siebie namiar.


Noc spowiła już Port Praski gdy Modest wyjeżdżał z garażu. Wyznaczył samochodowi rejon parkowania a ten znalazł miejsce między szpitalem a katedrą św. Floriana. Darski miał akurat chwilę, by zacząć zapoznawać Doriana z realiami warszawskiego półświatka. Poczynając od przeegzaminowania go z wiedzy zdobytej w sieci. Musiał przyznać, że duch poradził sobie nieźle. Z tym co zajęłoby człowiekowi kilka godzin, czyli poskładaniem morza mniej lub bardziej wartościowych informacji w sensowną całość, uporał się w kilka minut.

- Jeśli pozwolisz, rozpocznę od geografii – przemówił w słuchawkach Dorian, jednocześnie przesyłając Modestowi na holokulary graficzny schemat. - Warszawę da się podzielić na cztery prawie równe części, przy czym jedną oś stanowi linia Wisły a drugą magistrala kolejowa wschód-zachód. Podział ten odpowiada z grubsza strefom wpływów:

l
i
GROZNI________n _____KOMBINAT
i
a
m a g i s t r a l a ______k o l e j o w a
W
i
WIETKONG_____ s__________ SICZ
ł
y

- Kombinat kontroluje północną a Sicz południową Pragę. Mniejsze organizacje: Wietkong oraz Grozni sprawują realną władzę tylko w swoich gettach, odpowiednio na Północnych Szczęśliwicach i na Kole. Resztę tortu wykroiły dla siebie liczne drobne gangi. Centrum i strefy korporacyjne pozostają ziemią niczyją, choć oczywiście wszystkie mafie kręcą tam swoje interesy. Podstawą każdej z nich jest imigracyjny etnos, ale Rosjanie współpracują z kilkoma polskimi gangami zaś łatwo asymilujący się Ukraińcy z biegiem lat przyjmują w szeregi Siczy coraz więcej Polaków oraz wychowanków mieszanych związków. Takich jak ty – zauważył. - Czeczeni i Wietnamczycy z kolei tworzą bardziej zamknięte społeczności.
Wszystkie etniczne mafie mają międzynarodowe powiązania.
Komitet Centralny Kombinatu mieści się w Moskwie, lecz jego poszczególne oddziały cieszą się sporą autonomią, szczególnie w miastach z liczną populacją rosyjskich imigrantów jak Warszawa czy Londyn. Sicz, jeszcze bardziej zdecentralizowana, stanowi właściwie luźną federację lokalnych organizacji, których przywódcy spotykają się na radzie atamanów w Kijowie.

Darski musiał mu przerwać, bo usłyszał bzyczenie a następnie lekkie uderzenie w dach auta i ujrzał czterośmigłowego drona zostawiającego tam walizkę. W środku było wszystko co zamówił. Modest poznał woń perfum kobiety Kosacza. Połowa asortymentu wyglądała na należącą do niej, połowa na podróbki ze straganu na Fieldorfa. „Nie zdążyłem zedrzeć wszystkich etykiet.” – pisał Taras. Modest zajął się zeskrobywaniem ich po drodze.

„Wjeżdżasz do strefy automatycznego sterowania ruchem” - poinformowała miejska AI na moście, gdy przed sobą widział Starówkę. „Przymusowe przełączenie na autodrive nastąpi za dziesięć, dziewięć…”. I tak jechał już na autodrivie. Kierowcy części sąsiednich wozów stopniowo puszczali kierownice. Na Alei Solidarności było jak zwykle gęsto, lecz ruch sunął płynnie do przodu. Auta poruszały się jak wagoniki kolejek w kilkucentymetrowych odstępach, synchronicznie przyśpieszając i hamując.
Modest zostawił wóz przy Płockiej przesiadając się w zamówioną taksówkę. Nie miała nawet kierowcy, tylko komputer i cztery fotele zwrócone przodem do siebie.
„Za chwilę opuścisz strefę automatycznego sterowania ruchem. Przy najbliższym zatrzymaniu pojazdu możesz przełączyć się na sterowanie manualne” – miejska AI udzieliła raczej zbędnej rady AI taksówki gdy przejeżdżali pod kolejowym wiaduktem nad Górczewską.

Modest mógł teraz zacząć uzupełniać wiedzę Doriana.
W Warszawie najmocniejszy był Kombinat, ciążący naturalnie ku dominacji, lecz połączone siły pozostałych mafii, z drugą co do wielkości Siczą na czele, dotychczas równoważyły jego potęgę. Od półtora roku panowało w mieście kruche zawieszenie broni. Z zasłyszanych od Tarasa wieści wynikało, że Ruscy ostatnio permanentnie je łamali, próbując wymusić na kozaczyźnie monopol na przemyt przez wschodnią granicę. W Warszawie stosowali wojnę cenową i coraz śmielej wchodzili na rewiry należące do Siczy. W zeszłym tygodniu zaatakowali także pociąg towarowy z Gdańska, wiozący towary Wietkongu. Grozni z kolei naruszyli neutralność Śródmieścia. Padły już pierwsze trupy, miasto stało na krawędzi wojny.

- Nie wygląda to różowo – przyznał duch. – Wiesz, odkąd nas zobaczyłem, podejrzewałem, że jesteśmy kryminalistą. Jakoś tak zbyt chytrze nam z oczu patrzyło.

W jego tonie słychać było raczej rozbawienie niż zmartwienie.

Taksówka tymczasem skręciła w Deotymy, po lewej mijając bloki a po prawej ciemny, opustoszały Park Moczydło. Z przodu sięgał ku niebu oświetlony minaret stojącego w rogu parku meczetu. Dalej wzdłuż ulicy, oraz wzdłuż poprzecznej Czorsztyńskiej stały policyjne furgonetki a samego meczetu strzegł kordon oddziałów prewencji.
Przy budowli stało rusztowanie a jej bok był osmalony po wczorajszej próbie podpalenia. Gdzieś dalej z przodu race przydawały barw nocy. Słyszał też wybuchy petard i wystrzały z broni gładkolufowej. Radio informowało o zamieszkach po północnej stronie dzielnicy. Było już późno i musiał podjechać bliżej celu. Taksówka zgodnie z poleceniem skręciła w Czorsztyńską. W głębi uliczki wozów prewencji już nie było, tylko kilku krawężników stało przy wejściu do parku. Było za dziesięć siódma gdy Modest otrzymał wiadomość od Black Horse’a, który potwierdzał gotowość do akcji. Taksówka mijała właśnie apartamentowiec Sadulajewa i Kocur dostrzegł bossa Groznych wychodzącego akurat z dwoma gorylami z budynku i kierującego się w stronę meczetu. Był szczupłym i co ciekawe gładko ogolonym mężczyzną. Jego fizis nie pasowała do krążącej o nim opinii bezwzględnego sadysty.

- Zaprogramowana ustawowo znajomość prawa karnego zobowiązuje mnie do ostrzegania cię przed popełnianiem przestępstw – odezwał się nieco ironicznym tonem Dorian. – Chociaż póki co nie widzę w tym co planujemy zrobić nic nielegalnego. Muszę wyznać, że jestem trochę…podekscytowany. Widzisz, przyjacielu, zaprogramowano mnie jako trzydziestoośmioletniego człowieka, ale tak naprawdę przyszedłem na świat godzinę temu. Nie masz pojęcia jaką przyjemność sprawiasz mi, pozwalając w tym wszystkim uczestniczyć. Nowe doznania… obaj to lubimy, nieprawdaż? Bezpośrednio w niczym nielegalnym nie wolno mi pomagać, ale pośrednio… nie krępuj się prosić.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 20-03-2015 o 23:38.
Bounty jest offline  
Stary 06-04-2015, 15:52   #25
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Odskoczył jak oparzony od dziewczyny, gapiąc się na nią nie inaczej, niż ona na niego. Taki obiekt w postaci miękkiego kobiecego ciała nie działał dobrze na jego psychikę. Nie żeby panikował, zwyczajnie nie lubił takiego niezrozumiałego fragmentu wszechświata. Wziął od niej papier, w dwa palce. Archaizmy i paranoja IAICA zmiennie bawiła go i doprowadzała do płaczu. Na nic tłumaczenia, że taki efekt dało się osiągnąć zupełnie nowocześnie. Lecz nie. Był papier i klucze.

Uniósł kartkę i łamiąc kilka punktów regulaminu, którego nigdy nie przeczytał, zaczął skanować ją jednym okiem. Nowoczesna kamerka zgrywała całe fragmenty tekstu, procesor je przetwarzał i wtłaczał do mózgu netrunnera, który swoją uwagę poświęcał Basi. Nie była taka zła i przekładając to na formę cyfrową to z chęcią dobrałby się do jej połączeń. Nie zmieniało to faktu, że laska była wkurzająca z tym swoim pojawianiem się. To wymagało wbicia jej szpilki.
- Wyobraź sobie swój najlepszy seks - odpowiedział używając modulatora głosu, przez co jego własny nie był zachrypnięty od nieużywania a zamiast tego wybrany z puli oznaczonej jako "seksowne bardzo męskie". - Potem pomnóż te wrażenia razy trzy. Osiągniesz wtedy najgorszy możliwy odczuwalny dla mnie. Dołóż jeszcze niewiarygodne możliwości nieosiągalne dla swojego miękkiego, poddającego się prawom fizyki ciała.

Basia mimowolnie uniosła brwi i otwarła usteczka słuchając, po chwili jednak wydęła gniewnie wargi - widocznie dotarł do niej nieco drwiący przekaz.
- Skąd ty niby możesz wiedzieć jaki miałam najlepszy seks, co? - obruszyła się. - I skąd myśl, że nigdy nie robiłam tego w wirtualce? Na miłość boską, nie mam dwunastu lat!
Pokręciła głową, fuknęła, obróciła się na pięcie i odeszła korytarzem, celowo lub nie kręcąc opiętą obcisłymi spodniami pupą. Niby foch, lecz po rumieńcach na jej piegowatych policzkach i uchwyconym przez chwilę zaintrygowanym spojrzeniu snaX przeczuwał, że zarówno stażystka jak i ten temat jeszcze powrócą.
Fakt, dwunastu lat nie miała, ale góra z dziesięć więcej. Pokolenie, które wychowało się na w pełni już ukształtowanej wirtualności i dorastało wraz z sense/netem. Które nie pamiętało wielkich, nieporęcznych hełmów do VR, które królowały w jeszcze w latach trzydziestych i pierwszych kombinezonów przypominających skafandry kosmiczne. Bioporty weszły do powszechnego użytku dopiero trzy lata temu a już wydawało się to historią. Przy galopującym postępie nawet młody jeszcze człowiek mógł poczuć się stary.

Wtem otwarły się drzwi windy i kolejny przedstawiciel młodszego pokolenia wyszedł na korytarz, wraz ze snaXem mimowolnie odprowadzając wzrokiem mijającą go Basię. Mimowolnie też poprawił koszulę i zwisający na ramię kucyk. Gdy stażystka znikła za rogiem uPon1s odwrócił się i nastąpił jeden z tych niezręcznych momentów, gdy obaj netrunnerzy spotykali się twarzą w twarz w realu. Przemykając do swojego pokoju uPon1s tradycyjnie nie odezwał się, kiwnął tylko snaXowi głową, na tyle nieznacznie, że ciężko było stwierdzić, czy w ogóle było to powitanie. Starszy netrunner podał mu jednak dłoń, uniemożliwiając udawanie, że się nie znają. Pewne zasady obowiązywały i każdy chcący szacunku człowiek wirtualki musiał choć odrobinę tegoż okazać innym. Młodszy skrzywił się przy tym lekko, pewnie słyszał już wieści o WHW. Był całkiem niezły i snaX mógł zastanawiać się czy współpracownik nie poradził sobie z Kor_Phaeronem, bo nie umiał, czy też dlatego, że nie chciał. Fakt, że w nocy sprawa była dopiero na etapie rozpoznania.

uPon1s zamknął się u siebie a snaX uczynił to samo, zostając wreszcie sam na sam z nieznośnie papierowym raportem, opieczętowanym klauzulą "ściśle tajne". Zdążył już zgrać to na wewnętrzny dysk i teraz szybko przetworzył, marszcząc czoło po zarejestrowaniu jednego imienia. Doskonale. Porachunki do wyrównania.
Strach szybko odpędził. Netrunner nie mógł czuć strachu, bo oznaczał on błędy. snaX nie popełniał błędów. Nie w swojej głowie w każdym razie.


Nigdy nie przykładał wagi do parametrów samochodu, ale za to lubił bajery. BMW sprawiało się świetnie w ruchu w centrum warszawy, gdy wygodne siedzenia pozwalały się na nich rozwalić, a otoczenie zamieniało się w rozszerzony pulpit z oknem na wirtualny świat. Netrunner po wyjściu od szefa zapakował się od razu do auta, włączając autopilota z automatycznie ustawioną lokalizacją swojego mieszkania. Rzadko jeździł nim gdzieś indziej z niż z roboty do domu i na odwrót. Jeszcze rzadziej, prawie, że nigdy, sam brał kierownice w swoje dłonie. Zdarzało się, że nawet nie zauważał jaka była pogoda, bo okna całkowicie zasłonięte były ekranami pokładowego komputera.

Nie uważał za konieczne gapienie się na ten smutek na zewnątrz. Szare budynki i wszechniepojęty burdel kompletnie snaXa nie interesowały. On brał głęboki oddech, mogąc wreszcie swobodnie, bez firmowych ograniczeń, podpiąć się do sieci. Uczucie porównywalne do macania choletnie ładnej babeczki. Litery i cyfry migające przez oczami i w głowie runnera tworzyły artystyczne dzieło porównywalne do krytyka rozanielonego sztuką dawnych mistrzów. Kilkanaście kanałów migało przy skraju ekranu; pozostawione wiadomości interesantów, znajomych, hejterów i...
- Tęsknię skarbie… - snaX odpalił tę interesującą go chwilowo najbardziej. Gruby męski głos, który usłyszał, wymusił na jego ciele nieprzyjemny dreszcz.
- Jesteś obleśna - powiedział po krótkiej przerwie na zebranie się w sobie. - Zsyłane przez ciebie wizje nie pozwolą mi spać.
- Doskonale, będziemy mogli popróbować czegoś ciekawego. Sen jest dla mięczaków - N1na podłączyła się do kanału w sekundę. Nigdy jej nie pytał o pracę i życie poza siecią, ale rzadko zdarzało się, żeby nie mogła odebrać.

Reszta drogi na Powiśle upływała na przyjemnej pogawędce i przyswajaniu wydarzeń z całego dnia. IAICA nie pozwalali na prywatę, zresztą on też nie zamierzał pozwalać, aby coś zostało na ichniejszym łączu, dlatego miał zawsze kilka godzin opóźnienia. Niewielu orientowało się jak to dużo, gdy przychodziło do nowoczesnego świata i obiegu informacji! Tym razem nie wynikło nic ważniejszego i ciekawszego od wiadomości od l00ka. snaX zamierzał się zjawić w Neximie, a przez spotkanie z grubym zdąży tylko na chwilę zajechać do mieszkania.
Przez moment, krótki moment, korciło go, aby powiedzieć dziewczynie o Woroszyle. Wtedy miły głos powiadomił go, że dotarli na miejsce, zatrzymując się na wykupionym miejscu podziemnego parkingu. Zawahał się i wyłączył sprzęt, wychodząc z samochodu. Multitasking nie działał tu najlepiej, wirtualka nałożona na real strasznie wypaczała i zakrzywiała czasoprzestrzeń. Netrunner nie rozumiał tych pajaców, co poruszali się tak i to często z tym wbudowanym AI. Trzeba było mieć nasrane we łbie, aby pozwolić sobie to zrobić. Raz takiego jednego zhakował. To były jaja.

Rozejrzał się i przyłożył dłoń do panelu, otwierając drzwi główne do piwnicy. Dalej znajdowały się jeszcze jedne. Kupił całość podziemi, upewniając się, że nikt mu się nie będzie tu kręcił.
Dopiero po tym, stal cicho zasunęła się za nim, poczuł się bezpieczniejszy.
 
Sekal jest offline  
Stary 07-04-2015, 18:09   #26
 
Wilczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Wilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputację
Siodłowski słuchał pielęgniarki jednym uchem - był jeszcze trochę skołowany po wczorajszej akcji i głupim Jasiu, którego mu najwyraźniej zaserwowali. Kiwał tylko głową, chcąc jak najszybciej pogadać z lekarzem. Ręką swędziała jak jasna cholera, ale to chyba był dobry znak. W każdym razie jakieś polepszenie w stosunku do wczoraj, ha ha...

Wziął łyk wody i otworzył na holowyświetlaczu mapkę GPS. Był...w Arciechowie. Jakieś 30-40 kilometrów od miejsca akcji. Trochę za blisko, żeby obyło się bez podejrzeń, ale cóż. Pewnie i tak powinien się cieszyć, że Iwan i reszta zdążyli go tutaj ściągnąć zanim zrobiło się jeszcze gorzej. Miał trochę tematów do przemyśleń, ale najpierw doktor - zdrowie jest najważniejsze. Nie miał pojęcia jaką bajeczkę wcisnęła mu Brusiłowa, ale pewnie zaraz się dowie...

Prędko okazało się, że żadnej bajeczki Aldona nie musiała nikomu wciskać, Klinika Chirurgii Implantowej Nano-Rev (Connor znalazł jej stronę w sieci), mimo że wyglądała na w stu procentach legalny interes, okazała się być bowiem placówką w jakiś niejasny sposób powiązaną z Kombinatem.

Doktor Stanisław Korbowicz, jak się przedstawił, przyszedł go sali Igora kilka minut po opuszczeniu go przez pielęgniarkę. Był człowiekiem w mocno już podeszłym wieku, noszącym hologlassy stylizowane na tradycyjne okulary. Po krótkim wywiadzie medycznym sprawdził coś na wyświetlaczu nanogipsu pokrywającego przedramię Siodłowskiego.
- Poskładaliśmy wczoraj pana dłoń na ile było to możliwe - odpowiadał na pytania Igora spokojnie i powoli, z manierą starszego, dystyngowanego pana. - Obawiam się jednak, że struktura kości i tkanek została zbyt mocno uszkodzona. Nawet nanoboty muszą mieć z czego rekonstruować. Będzie pan mógł chwytać większe przedmioty, ale palce, za wyjątkiem kciuka, nigdy już nie będą sprawne.
Dał Igorowi chwilę na oswojenie się ze złymi wieściami, nim przeszedł do tych nieco lepszych:
- Szczęśliwie się jednak składa, że pański zleceniodawca, z tego co mi wiadomo za wstawiennictwem panny Brusiłowej, postanowił w swej wspaniałomyślności - tu w głosie Korbowicza dało się wyczuć pewną ironię - zrefundować panu implant, jeśli pan się na taki zdecyduje. Refundacja obejmuje mechaniczną dłoń, zachowującą ciepłotę ciała i pokrytą sklonowaną skórą, jednym słowem nieodróżnialną od prawdziwej. Nie obejmuje natomiast ewentualnych dodatków. Operację moglibyśmy przeprowadzić za trzy-cztery dni, gdy tylko wróci pan do sił a rana się podgoi.

- Mój zleceniodawca... Dobrze, rozumiem... - Igor patrzył przez moment na doktora, a na jego twarzy powoli pojawiała się nadzieja. Cyberkończyny wymagają specjalnej konserwacji - tak przynajmniej mówiła mu kiedyś Lisa, znajoma solo - a to dodatkowe koszty. Ale, według lekarza, bez implantu będzie pokraką. Już był zależnym od innych kaleką, kiedy stracił oczy. A z praktycznie bezwładną ręką... Nie. Nigdy więcej, nigdy w życiu, choćby miał sam zbierać forsę na nową dłoń.
- Mogę się trochę zastanowić, prawda? - powiedział jednak - Skoro ewentualna operacja dopiero za kilka dni...
- Oczywiście - odparł życzliwym tonem lekarz. - Jeśli zdecydowałby się pan i życzył sobie dostać do implantu jakieś niekonwencjonalne dodatki to tutaj jest nasz nieoficjalny cennik - wręczył Igorowi pendrive. - Proszę go rzecz jasna zachować dla siebie. Musi pan się teraz oszczędzać, ale gdy poczuje się pan lepiej cały teren kliniki jest do pana dyspozycji: siłownia, sauna, basen, minigolf i plaża nad zalewem. Opłacony jest tygodniowy pobyt.

Lekarz życzył mu jeszcze szybkiego powrotu do zdrowia i pożegnał się, usprawiedliwiając obowiązkami.
W tajnej ofercie Nano-Rev było praktycznie wszystko: ukryte w dłoni holofony, nośniki danych, lasery, wytrychy i ostrza, strzałki usypiające, wystrzeliwane palce-granaty...
Szkoda tylko, że Siodło nie miał na te cuda kasy.
Sama proteza, którą miał dostać za darmo, kosztowała zależnie od modelu siedem-osiem tysięcy. Kiedy stąd wyjdzie skontaktuje się z Lisą. Była mu winna przysługę, a jako solo na pewno ma jakiegoś zaufanego technika, który sprawdza jej implanty. Ceny na ulicy zawsze są trochę niższe... ale oczywiście, coś za coś.

Kiedy Korbowicz wyszedł, Igor patrzył przez chwilę na gips, a potem oparł się wygodniej plecami o poduszkę.
- Co o tym myślisz, Connor?
Duch odwrócił się od holowizora, który najwyraźniej bardzo uważnie studiował. A w każdym razie, udawał że studiuje.
- Co ja myślę? Hmm... Myślę, że holowizory to przeżytek, a dzisiejsze media są pełne śmieci. Zastanawiam się, jak wam się udaje selekcjonować informacje, bez mocy obliczeniowej AI...
Igor westchnął. Nie był w nastroju.
- Pytam o rękę.
- Jaką rękę? - zdziwił się teatralnie Connor. Głowa terminatora zbliżyła się do gipsu - Nie widzę tutaj żadnej ręki. Widzę bezużyteczny kawałek tkanki. Zepsutą część. Konował powiedział, że nie działa prawidłowo, tak? Jak coś nie działa prawidłowo, to się to wymienia, albo wyrzuca, nie trzeba być geniuszem, żeby to wiedzieć...
- Nie jest tak całkiem bezużyteczny... - żachnął się Igor - Zresztą, nie wiem czemu cię pytam, przecież nie masz ciała, więc nie zrozumiesz.
Na chwilę obaj zamilkli. Otworzyły się drzwi, pielęgniarka przyniosła śniadanie, uśmiechnęła się i wyszła. Igor demonstracyjnie zabrał się za jedzenie. Connor przewrócił oczami.
- Cóż, ty masz ciało, ale najwyraźniej badziewne - stwierdził duch - Nie no, spoko, jeden palec na pięć, to całkiem nieźle, jasne, pewnie... jak na kalekę. Może oczy też sobie wydłub, co? Zaraz dołączysz do tych oszołomów z Frontu Czystości...
- W ogóle nie łapiesz o co chodzi. Jasne, że nie chcę być kaleką. Chodzi o to... znasz przysłowie o darowanym koniu?
Oczy Connora zamigotały na moment
- Słownik Języka Polskiego: "Darowanemu koniowi w zęby się nie patrzy - definicja - jeśli się coś otrzymało za darmo, zwłaszcza w prezencie, to nie należy tego krytykować, nawet jeśli prezent nie spełnia naszych oczekiwań"... Noooo?
- Zapomnij o nim. Dziś trzeba patrzeć mu w zęby, bo zazwyczaj tam jest haczyk - stwierdził dobitnie Igor. Metafora trochę mu się rozwinęła.
- Nie chcesz prezentów od Kombinatu, tak? Oczy też dostałeś od nich.
- Tak, dzięki że mi przypomniałeś. A teraz dostaję od nich nową dłoń. Jak tak dalej pójdzie, za parę lat nie będę miał nic swojego.
To był ponury żart. Connor wyglądał na zmieszanego.
- Troszczą się o ciebie. Jak w dobrej firmie, która dba o swoich pracowników. Sam pomyśl: po co im jednoręki ślepiec?
Igor westchnął.
- Tak, wiem... po prostu zastanawiam się, czy kiedykolwiek uda mi się spłacić taki dług. W końcu bez tych... prezentów byłbym nikim. Chodź, zobaczmy jak to wygląda.

Otworzył w przeglądarce stronę kliniki i wszedł w zakładkę "protezy". Oglądał różne modele i czytał o tym jak się dba o mechaniczną dłoń. Właśnie kłócił się o z Connorem o użyteczność sklonowanej skóry na protezie, kiedy drzwi się otworzyły i do sali weszli rodzice Igora.

Cięzko było nazwać Siodłowskich zwyczajną rodziną, przestali nią być dobre jedenaście lat temu. Rodzice - Hanna i Grzegorz - pracowali wcześniej dla korporacji. Oboje byli technikami, a firma - Silesiana - zajmowała się energetyką i wydobyciem surowców. Ojciec zwykł mawiać, że czego jak czego, ale ludzie zawsze będą potrzebowali ciepła w domu. Taka subtelna gra słów… Cóż, to może i prawda, ale okazało się, że nie potrzebują do tego Silesiany. Pierwszy reaktor zimnej fuzji w 2037 to była wielka radość dla świata nauki… i katastrofa dla korporacji, która wciąż miała w magazynach setki ton wysokoenergetycznego węgla i jeszcze więcej zapasów gazu łupkowego - nie mówiąc już o sprzęcie do wydobycia, który teraz mogła sprzedać na złom. Początkowo próbowano ratować firmę, ale w końcu zarząd zrobił to co było najrozsądniejsze - wyjął z kont całą forsę i zwiał. Ludzie potracili pracę z dnia na dzień, wszyscy - technicy, menadżerowie niższego szczebla, sprzątaczki, strażnicy… Tysiące rodzin zostało bez środków do życia.

Przechodząca przez tamte tereny Karawana nomadów wyjątkowo się obłowiła - dla nich najcenniejszym zasobem jest człowiek. Nie wszyscy poszli za nimi, bo to nie jest życie dla każdego… ale Siodłowscy przyłączyli się do Karawany. Mogli znaleźć pracę w innej korporacji, ale po co? Po to, żeby znowu dać się oszukać i stracić niemal wszystko? Grzegorz Siodłowski był na to zbyt dumny.

Od tej pory Igor zyskał mnóstwo cioć, wujków, braci i sióstr. Jego rodzice, zawsze nieco ekscentryczni (kiedyś zjechali pół świata autostopem), przeżywający wówczas swoją drugą młodość, nie żałowali tej decycji aż do czasu gdy kryzys popchnął Karawanę do tragicznego w skutkach konfliktu z Frontexem. Wtedy jednak Foto był już dorosły i chodził własnymi ścieżkami. Więzi rodzinne znacznie się rozluźniły, czy raczej skomplikowały - cała Karawana stała się wielką rodziną. Z czasem coraz mniejszą, niestety.

Teraz rodzice z zatroskanymi minami zasiedli na krzesłach przy łóżku Igora. Matka miała łzy w oczach, ojciec zaciskał zęby. Po rozmowie o jego zdrowiu odpowiedzieli na pytania dręczące ich syna.
Jakimś cudem podczas nocnego napadu na pociąg zginęło tylko dwóch nomadów: Sami Gazel oraz Spaniel zwany też Diego Fatalistą, były kataloński terrorysta. Dla kurczącego się klanu był to jednak potężny cios: obaj byli z Karawaną niemal od początku. Ciężko ranny został Mikul - były czeski górnik, który przyłączył się z rodziną do Karawany w tym samym czasie co Siodłowscy. Wesołkowaty Czech był najlepszym przyjacielem ojca - spędzili niezliczone wieczory żartując z nieśmiertelnie zabawnych czesko-polsko-śląskich niuansów językowych i opowiadając dowcipy z brodą. Mikul po prowizorycznym załataniu w klinice został przewieziony na oddział intensywnej terapii jakiegoś korporacyjnego szpitala, gdzie pracował znajomy doktora Korbowicza.

Pozostali członkowie klanu mieli jutro spotkać się w Puszczy Kampinoskiej, by dokonać wyboru nowego przywódcy i postanowić co dalej. Jeśli Igor nie będzie na siłach może wziąć udział w spotkaniu przez VR.
Większość nomadów była rozgoryczona i mówiła głośno o zerwaniu współpracy z Kombinatem. Grzegorz i Hanna Siodłowscy też byli tego zdania.
- Spłaciliśmy już swój dług - powiedział ojciec. - Nawet jeśli Kombinujący sądzą inaczej. Zresztą możemy wymówić się wiekiem i zdrowiem. Będziemy dalej płacić dziesięcinę z warsztatu, ale już nigdy więcej takich numerów jak wczoraj.
- Też powinieneś tak zrobić, synku - rzekła matka, kładąc swoją dłoń na jego. - Póki nie jesteś ściganym przestępcą i masz jeszcze wybór.
- Znajdziesz legalną pracę - dodał ojciec. - Zgodnie z umową dostaliśmy wszyscy od Aldony po tysiącu w ramach zwrotu kosztów - wręczył mu chip gotówkowy. - Coś pożyczymy i w kilka miesięcy uzbieramy na nową dłoń dla ciebie.
- Moglibyśmy sprzedać warsztat... - wtrąciła matka.
- I z czego będziemy żyć? - spojrzał na nią z westchnieniem ojciec, po czym przeniósł wzrok na Igora: - Ale jeśli będziesz miał kłopoty pamiętaj, że zawsze znajdzie się u nas dla ciebie kąt.

Igor pokręcił głową. Uśmiechał się z zakłopotaniem, tak jak zazwyczaj w obecności rodziców. Chyba sami nie całkiem wierzyli w to co mówili. Chwycił delikatnie rękę matki w zdrową dłoń.
- Kombinat na to nie pójdzie, wiecie o tym. Pamiętacie przecież jak było na początku... - podczas przekraczania granic Unii nomadzi mieli ciężkie starcie z siłami Frontexu. Wielu zabitych i jeszcze więcej rannych - w tym Igor. A Kombinat zaoferował swoją pomoc, oczywiście nie za darmo. Trudno nazwać Rosjan i nomadów równorzędnymi partnerami. Karawana miała do wyboru: przyjąć warunki Kombinatu, albo wymrzeć. Kombinat żądał, nomadzi prosili - tak to wyglądało. No i... Wymówić się wiekiem? Dwudziestoparolatek?

- Nie mogę, mamo. Z taką dłonią, nie potrafiłbym nawet chwycić śrubokrętu. W warsztacie byłbym bezużyteczny... - powiedział. Poza tym, dodatkowa, bezrobotna gęba do wykarmienia, dziesięcina dla ruskich... Igor już widział jak z paru miesięcy oszczędzania na nową dłoń, robi się rok, a potem następny... Spojrzał na matkę.
- Tata ma rację, mamo. Musimy z czegoś żyć. Praca dla Kombinatu łączy się z ryzykiem - odruchowo uciekł wzrokiem w kierunku gipsu, a potem do ojca - Ale z nową ręką mógłbym sporo dla nas zarobić. Wiecie, uzbierać trochę, żebyśmy mieli zabezpieczenie. A potem odejść.

To było bezczelne kłamstwo. Igor starał się nie widzieć unoszącej się nieopodal twarzy Connora, który słuchał rozmowy z głupią miną. Siodło przemilczał też kilka innych spraw. Jak choćby to, że skoro ma taką możliwość, to nie ma zamiaru być kaleką dłużej niż kilka dni, nieważne ile będzie musiał za to - w ostatecznym rozrachunku - zapłacić. I to, że już od bardzo dawna nic nie zarobił legalnie. Oraz to, że miał wczoraj strasznego pietra, kiedy ten cholerny robot minął kryjówkę taty o włos. Może rodzice powinni zerwać z Kombinatem, ale on nie. Jeszcze nie.

- Jutro narada, tak? - Igor zmienił temat - Czy Karawana mówi o jakimś dobrym kandydacie? Może Mikul, jak już dojdzie do siebie?
- A może ty? Ahahahahaha! - wtrącił się Connor. Siodło go zignorował, choć ten śmiech trochę zabolał. Całe szczęście, że tylko on go słyszał.

Igor przelotnie pamiętał rozmowy Mikula z ojcem. "Wróciłech z szichty, kaj som sznity?" "A tam, sznity, podź do zuga i jadymy". Niektóre starsze translatory wysiadały, bo nie miały wgranych lokalnych gwar. Uśmiechnął się na tę myśl. A potem wyobraził sobie Iwana jako "nowego szefa"... i uśmiechnął się szerzej. Jakoś ciężko mu było zobaczyć serdecznego i wiecznie roześmianego Rosjanina w tej roli.

- Mikul by się nadał, ale prędko nie ozdrowieje - westchnął ojciec. - A potrzebujemy kogoś już teraz.
- Ludzie mówią o Dzikim Wichrze lub wdowie po Samim... - rzekła matka.
- Ci którzy twierdzą, że i tak ona nim rządziła - wtrącił ojciec.
- ...Mówią też o Iwanie, który jako Rosjanin mógłby lepiej dogadać się z rodakami. Nie wiem tylko, czy będzie w tej roli dość przekonujący - skrzywiła się pobłażliwie.

Dziki Wicher, zwany czasem Halnym, był polskim góralem uważającym się za reinkarnację indiańskiego wojownika. Najgorzej ze wszystkich znosił uziemienie karawany i od dawna głośno mówił o konieczności ruszenia znowu w drogę. Mimo, że nieco nawiedzony, po śmierci Diego został obok "Kałasznikowa" najlepszym żołnierzem w klanie.
Wdowa po Gazelu, Gisela, była trzęsącą połową Karawany Niemką. Fakt, że stanowczości nie można było jej odmówić.

- Ktoś wspomniał też o tobie, Grzegorzu Siodłowski - dodała matka, zerkając z lekkim uśmiechem na swojego męża.
- Dobrze wiesz, że się do takich rzeczy nie nadaję - pokręcił głową ojciec, po czym wzruszył ramionami. - Jutro padną ostateczne kandydatury i propozycje. Jedno jest pewne - spojrzał porozumiewawczo na żonę - my nie mamy już sił na uciekanie i włóczęgę po świecie. Chcemy dogadać się z Kombinatem i zostać tu, w Warszawie.

Igor pokiwał głową. To była dobra wiadomość, choć szczerze mówiąc tata trochę go zaskoczył. Myślał, że będą chcieli zerwać z Kombinatem i ruszyć dalej w drogę. On sam właściwie polubił taką - z braku lepszego określenia - stabilizację. Karawana zawsze była i będzie domem, ale dobrze było mieć swoje własne miejsce - choćby to była to nędzna dziura na Pradze. No i Siodło nawet lubił współpracę z Kombinatem. Nomadzi zawsze byli uważani za włóczęgów i złodziei, przeganiani z miejsca na miejsce. A Kombinat... cóż, Kombinat był siłą, z którą należało się liczyć.

Zwrócił się do rodziców.
- To chyba najlepsze wyjście. Dobrze będzie was mieć tu, na miejscu - uśmiechnął się słabo - Rosjanie pewnie będą mieli opory i pewnie nadal będą wymagali jakichś... ekhm... drobnych usług w warsztacie... Pogadajcie z Iwanem. Myślę, że Brusiłowa ma do niego słabość.

Pogadali jeszcze przez chwilę o mniej istotnych sprawach, Igor zapewnił, że karmią tutaj dobrze, po czym Siodłowscy zaczęli się powoli zbierać. Pytali czy Igor będzie na spotkaniu. Odpowiedział, że postara się, ale szczerze mówiąc chciał trochę odpocząć. No, ale od czego jest VR? Niewielka kamera w szpitalu, holowyświetlacz na miejscu i voila! Będzie prawie tak, jakby tam był.

Matka dotknęła go delikatnie w ramię, kiedy odchodziła od łóżka, ojciec tylko skinął głową i wyszedł, trzymając ją pod ramię. Siodłowski odetchnął głęboko i osunął się głębiej w materac. Powoli zasypiał, ale myśli nie chciały mu na to pozwolić i stawiały natrętne pytania. Czy ktoś wpakował ich wczoraj w zasadzkę? Kto i po co? Powód do wrogości wobec nich miał właściwie tylko Frontex. Ale czy zawracali by sobie nimi głowę? Tyle środków na paru nielegalnych imigrantów? Chyba, że chodziło o sprawy osobiste... Igor przez chwilę wspominał, ale zaraz się otrząsnął i spróbował się skupić. Chwilowo odrzucił motyw osobistej zemsty.

Tak więc kto? Nomadzi na ogół byli neutralną grupą... no, chyba że pracowali dla Kombinatu. Ktoś chciał zaszkodzić mafii, a oni przy tym oberwali. To wydawało się najbardziej logiczne. W dodatku raczej nie władze, bo jakoś nie widział wczoraj ani jednego krawężnika, ani jajcarza. No i policyjny android udający maszynistę? Wątpliwe.

Zastanawiał się co teraz będzie z Karawaną. Halny miał charakter, ale był strasznie narwany. Potrzebowali teraz chwili spokoju, albo czegoś subtelnego. Gisela wydawała się lepszą kandydatką, bo choć potrafiła się wydrzeć (Igorowi jakoś często udawało się o tym przekonać...), to miała chłodną głowę.

Był jeszcze Daniel Brisbois... Francuz, który kiedyś był ratownikiem górskim. Cichy blondyn, do Karawany trafił już po konflikcie z Frontexem, ale szybko znalazł tam swoje miejsce i po krótkim czasie był jednym z dowódców zwiadu. Nie jest dobrym strzelcem, ale jest diabelnie bystry i logiczny... chwilami aż przerażająco logiczny. Tylko brak mu charyzmy. Igor pamiętał, że w zespole kilku zwiadowców jeszcze sobie radził - głównie dlatego, że go znali i wiedzieli, żeby z nim nie dyskutować, bo w dziewięćdziesięciu procentach przypadków miał rację. Ale kiedy wracali do Karawany... Po prostu nie ma siły przebicia. A szkoda.

A może Anna Dzubenko? Ukrainka - ładna szatynka, o typowo wschodniej urodzie - jest... trochę dobrym duchem Karawany. Jeśli jutro, po wyborze przywódcy nomadzi będą świętować, to ona będzie nadawała rytm zabawie. Dołączyła do nich niedługo później niż Siodłowscy, była kilka lat starsza od Igora. Na ogół pomagała przy drobnych pracach technicznych, albo opiece nad chorymi i rannymi... ale najważniejsze było to, że jest duszą towarzystwa. Zawsze potrafi tchnąć trochę życia w Karawanę, nawet po nieudanej akcji, nawet kiedy wielu myśli tęsknie o domach, które zostawili... Niemal wszyscy ją lubią. No i tylko na pierwszy rzut oka wydaje się głupia. Igor wiedział, że mimo radosnego usposobienia przeżyła też swoje - jak każdy - a śmiechy i żarty, to maska przeznaczona dla innych. Może kogoś takiego im teraz potrzeba? Trochę pozoranta, który nie pozwoli Karawanie się rozpaść?

Oddech Igora się uspokoił i wydłużył. W pokoju słychać było tylko cichy szum niezbędnej aparatury.
- Igor? Śpisz? Halo? Hej! Siodło to pała! - odezwał się Connor. Odpowiedziało mu ciche pochrapywanie. Poruszył kilka razy żuchwą w zamyśleniu - Ech, te słabe worki mięsa, są kompletnie bezużyteczni...
 
Wilczy jest offline  
Stary 08-04-2015, 01:00   #27
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Dyrektor Witold Babiarz zajmował przestronny, surowo urządzony gabinet na przedostatnim piętrze. Szef IAICA na Polskę był facetem ostrym jak brzytwa, nieprawdopodobnie inteligentnym a zarazem traktującym swą otyłość z niespotykaną beztroską. Pałał wielką miłością do tradycyjnego, tłustego, niezdrowego żarcia, tracąc przez to zniżki na ubezpieczeniu zdrowotnym. Gdyby nie nowoczesne terapie odchudzające już dawno ważyłby dwieście kilo zamiast stu dwudziestu. W epoce, w której wszyscy zamożni ludzie byli szczupli, w towarzystwie patrzono na niego jak na biedaka, który ukradł gdzieś drogi garnitur i podstępem wkradł się na przyjęcie, aby opróżnić wszystkie stoły z przekąsek. Babiarz miał ich opinię głęboko w grubej dupie. Podobnie zresztą jak opinie większości ludzi. Był typem apodyktycznym, który nie potrafił zaskarbić sobie miłości podwładnych, mimo że traktował ich surowo lecz sprawiedliwie. Niektórzy, co było przecież głęboko krzywdzące, zarzucali mu nawet, że zrobił karierę po trupach. Fakt, że ciężko było zastąpić Henryka Kwiatkowskiego, człowieka, który cieszył się wielkim szacunkiem i sympatią podwładnych. Ojciec Idy i przyjaciel Jerzego od półtora roku trwał jednak w stanie wegetatywnym w szpitalu i większość pracowników agencji pogodziła się z tym, że jeśli nawet jakiś przełom w medycynie przywróci go do świata żywych to do pracy już nigdy nie wróci. Ktoś musiał go zastąpić i centrala wybrała Babiarza, wcześniej szefa krakowskiego oddziału. Bycie Krakusem wśród Warszawiaków również nie ułatwiało nowemu dyrektorowi życia.

snaX dotarł do gabinetu szefa chwilę wcześniej i Babiarz podniósł się, gdy sekretarka wprowadziła Idę, Jerzego i Nguyena.
- Są i moje gwiazdy holowizji – przywitał ich mocnym uściskiem dłoni. - Siadajcie, siadajcie. - Wskazał im fotele a sam rozsiadł się za biurkiem, wydobywając z siebie przy tym głośne sapnięcie. Biurko miał zawalone stertą wydruków. Był ogromnie przywiązany do papieru. Uniósł jedną z kartek i omiótł ją wzrokiem.
- Jakaś kobieta skarży się, że rozjechaliście jej motorem rabatki. – Kręcąc głową zgniótł kartkę w wielkiej dłoni i wyrzucił do kosza. – Ludzie są niewiarygodnie niewdzięczni.

Z panoramicznych okien siedemnastego piętra roztaczał się piękny widok na Ogród Saski, ostatni większy teren zielony w centrum. Dyrektor chrząknął i wcisnął guzik w biurku. Szyby przyciemniły się, żyrandol zaświecił jaśniej.
- Przechodząc do meritum – rzekł Babiarz, drapiąc siwy zarost – nasze odkrycie musi pozostać w całkowitej tajemnicy. Nie może wyjść poza grono zgromadzone w tym gabinecie. Ani słowa o tym przez sieć i holofony. W kwestiach sieciowych będziecie współpracowali bezpośrednio ze snaXem – zwrócił się agentów terenowych. – Woroszył najprawdopodobniej nie wie, że wpadliśmy na jego trop i niech tak zostanie. Już raz go zlekceważyliśmy. Nie wiemy co knuł przez te półtora roku i czego znów szuka w Warszawie. Fakt, że potrafił skutecznie zapaść się pod ziemię świadczy o tym, że uczy się na błędach i może być jeszcze groźniejszy niż dawniej. Jeszcze dziś nasza rzeczniczka wyda komunikat, że wilkor został egzorcyzmowany podczas akcji i schwytaliśmy jego właściciela, tego samozwańczego świętego Franciszka od robotów. Oficjalnie sprawa jest zamknięta.
Babiarz zamilkł na chwilę, skupiając wzrok na Kwiatkowskiej.
- Ida… - powiedział zatroskanym głosem – wiem, że dla ciebie to sprawa osobista. Masz świadomość, że zgodnie z regulaminem powinienem cię z niej wyłączyć. Ponieważ jednak oficjalnie nie będzie żadnej sprawy mogę zapomnieć o przepisach, jakoś się później wytłumaczę. Musisz jednak... wszyscy musicie pamiętać, że naszym celem nie jest zemsta ani nawet sam Woroszył. Musimy dopaść jego twórcę. Kimkolwiek jest ten człowiek, jest geniuszem, dla którego Woroszył był prawdopodobnie tylko błędem przy pracy, nieudanym dzieckiem. Zrozumieliście?

Idąc do gabinetu szefa wszystkich szefów, Jerzy rozmyślał o wiadomości jaką po drodze przysłała mu Natalia. Ich stosunki mówiąc delikatnie były napięte. Prócz zasądzonych dni widzeń, syna nie widywał wcale. Jego była żona, skrupulatnie odcinała mu wszelkie formy kontaktu z potomkiem. Tym bardziej jej wiadomość go zaniepokoiła. Musiał stać się coś złego, skoro ta zołza postanowiła się z nim spotkać. Wyczyścił jednak myśli, tuż przed wejściem do siedziby dyrektora.
Słowa Babiarza go nie zaskoczyły, tym bardziej kiedy w gabinecie zastał najlepszego netrunnera oddziału snaX-a. Sprawa była poważna, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Skinął głową na znak, że przyjął do wiadomości dyspozycje. Spojrzał z ukosa na Idę, ciekaw jej reakcji.

Ida - jak zwykle zresztą - nie mogła się powstrzymać od podziwiania widoku za oknem gabinetu szefa. Przywitała się skinieniem głowy ze snaXem a potem usiadła na wskazanym miejscu.
- O rabatkę zahaczyłam, ale motor nie ma nawet zadrapania - odparowała, żeby rozładować napięcie. Była zdenerwowana, nie samą akcją, martwiły ją spodziewane konsekwencje . Nie chciała rezygnować teraz, kiedy w końcu udało im się wpaść na coś sensownego odnośnie zamachu sprzed półtora roku. Znała jednak procedury i wiedziała, że jako osoba zaangażowana bezpośrednio powinna zostać odsunięta od śledztwa. Nie miała nawet prawa prosić, szef stał po jej stronie, jednak w przypadku jakiejkolwiek kontroli to on poniósłby konsekwencje służbowe. Babiarz jednak znalazł sposób.
- Oczywiście rozumiem - powiedziała, rozluźniając się. - Dziękuję za zaufanie i proszę być spokojnym, potrafię oddzielać sprawy zawodowe od prywatnych. - dodała.

Siedzący okrakiem na krześle z oparciem ustawionym do przodu snaX ani się uniósł, ani obejrzał na wchodzących agentów. Machnął tylko ręką jak któreś przywitało się głośno. Druga śmigała po decku, pajączkowate, cybernetyczne palce nie były zaskakującym widokiem. Netrunner nie ukrywał wszczepów, jeśli nie musiał.
- Wiesz szefie - odezwał się po Idzie, nie patrząc na nikogo konkretnie z okularami szczelnie zasłaniającymi mu oczy. - W sieci nie ma mowy o niewyszukanej zemście. Woroszył jako AI to załapał. Pomacamy się najpierw. Nikomu ani bita, jawohl. Daj więc zezwolenie na wypuszczenie anonimowych pajączków. Prześledzą aktywność dużych ośrodków energii i może odkryją czy Woroszył ukrywa się pod jednym czy wieloma pseudonimami. Od czegoś muszę zacząć. Odkrycie imienia przyjmuję póki co jako błąd statystyczny.
- Pierwszy taki błąd od 18 miesięcy - doprecyzowała Ida. - Chciałbym zatrzymać, na razie, AI skonfiskowane w czasie akcji. Te, które nie zostaną oddane właścicielom. Zapewnimy Biernatowi do nich dostęp. Będzie z nami współpracował, może jeszcze coś wiedzieć.

- To świr, ale utalentowany – wtrącił nieśmiało Nguyen. – Odpowiednio ukierunkowany i pilnowany może być przydatny.
Najmłodszego wiekiem, stopniem oraz stażem (przyjęto go do pracy już po zamachu) Wietnamczyka rozmowa twarzą w twarz z dyrektorem chyba mocno stresowała, bo mówił bardzo cicho.

- Zaufam w tej kwestii intuicji Idy – Kiwnął głową Babiarz – która prawdopodobnie najlepiej w tym całym budynku zna się na ludzkiej psyche o różnych kondycjach. Wygląda na to, że ten wariat bardzo sprawnie kieruje tymi bionikami, ale nie powierzę mu na razie niczego większego od kota. Ani nie pozwolę czubkowi działać z siedziby agencji. Zrobimy tak: udostępnię wam od jutra nieoficjalny lokal operacyjny na Pradze. Jeśli zechcecie, będziecie mogli zabrać tam Biernata i paru jego mniejszych pupili. Tylko nie puśćcie go do tego jego schroniska. Było w holowizji, Kombinat lub sam Woroszył może je obserwować. W razie potrzeby przydzielę wam jeszcze kogoś do pilnowania naszego nietypowego TW.
Dyrektor przeniósł wzrok na snaXa, którego sposób siedzenia wyraźnie nie przypadł mu do gustu, lecz powstrzymał się od komentarza na ten temat.
- Rozpuść swoje pajączki, snaX – powiedział. – Wierzę, że wiesz jak postąpić. Ale anonimowość naszych działań jest w tej sprawie kluczem, ważne żeby nikt nie dociekł, że wyszły z tego budynku. Jeśli potrafisz to zapewnić, działaj stąd. Oficjalnie zresztą wciąż zajmujesz się sprawą WHW. Ale w razie potrzeby udzielam ci pozwolenia na pracę spoza siedziby. Możesz zabrać firmowy sprzęt do domu lub do lokalu operacyjnego. To samo tyczy się pozostałych. Zawartość zbrojowni, środki transportu i fundusz operacyjny są do waszej dyspozycji. Nie sądzę, by imię było przypadkiem. Nikt nie nazwałby AI tym imieniem, żeby nie ściągnąć sobie nas na głowę. Poza tym jest coś jeszcze.

Babiarz ociężale dźwignął się z fotela, spoglądając na błyszczący poniżej w zachodzącym słońcu blaszany dach Pałacu Saskiego, który to blask widać było nawet przez przyciemnione szyby.

– To wszystko jest prawdopodobnie jeszcze bardziej zagmatwane niż wam się zdaje. – rzekł, odwracają się do nich. - Skojarzyłem to tuż przed waszym przyjściem: ten wasz zagryziony przez wilkora ruski oligarcha, Salenko, mieszkał w mieście Stara Russa. Tymczasem trop pewnej innej sprawy, której papiery otrzymałem rano z Moskwy prowadzi do sąsiedniego Demiańska. Obie miejscowości leżą w Obwodzie Nowogrodzkim, w którego pradawnej stolicy mieści się firma tego truposza, zajmująca się zabezpieczeniami komputerowymi.
Jak dobrze wiecie AI nie uznają granic, dlatego agencja działa na całym świecie. Działała w każdym razie.
Jeśli macie uszy to słyszeliście już o Moskwie. Rano wszedł tam zespół audytorski sklecony z ludzi z całej Europy i okolic. Agenci oddelegowani z innych oddziałów przejmą obowiązki rosyjskich kolegów, którzy w tym czasie będą poddani weryfikacji. Większość zawieszono a kilku już aresztowano, parę osób, w tym szef oddziału, zapadło się pod ziemię. Dziwicie się pewnie, że tak skutecznie obroniłem nasz oddział, że nie leci tam na dłużej nikt od nas. Otóż w zamian dostałem to sieciowe, kukułcze jajo – wskazał na stos leżących na biurku papierów.

- Pozwólcie, że opowiem wam pewną historię – podjął. – We wrześniu moskiewski oddział zaczął obserwować nietypowy ruch w sieci. Ktoś czerpał moc obliczeniową z tysięcy komputerów rozsianych po całej Rosji, głównie słabo chronionych sieci uniwersyteckich i należących do małych przedsiębiorstw. Nikt nie wie od jak dawna to trwało, bo było robione bardzo profesjonalnie, tak jak nie potrafi żaden człowiek a jednocześnie z zachowaniem indywidualnego podejścia. Precyzyjnie wybierane cele, żaden chaotycznie rozprzestrzeniający się wirus. Niezależnie od typu zabezpieczeń programy ochronne nawet nie miały pojęcia, że ktoś je obszedł. Zakodowane pakiety danych, wyczyszczone ślady. W wielu miejscach jednocześnie, co potwierdziło że nie mamy do czynienia z hakerem, ale AI i to samokopiującą się cholerą. Wiecie jak trudne one są do zwalczenia.
Wtedy nadali jej kryptonim Jaś Wędrowniczek. Miesiąc później zmienili na Woland.
Jak wiecie, nasi koledzy ze wschodu prześcigają się w wymyślaniu AI ciekawych imion. Lubują się zwłaszcza w postaciach literackich i historycznych. Mieliśmy już Potiomkina i Pieczorina, Rasputina i Raskolnikowa. Ale jeszcze nigdy samego diabła. Zaraz też zobaczycie, że mieli dobry powód, by go tak pięknie ochrzcić.

Dyrektor pochylił się z trudem, wyjął z szuflady elektroniczne cygaro i zapalił.

- Po miesiącu podchodów tamtejszym chłopcom udało się w końcu namierzyć źródło. – Wypuścił pod sufit obłoczek białej pary. - Ślad prowadził do firmy Ilmen Hosting z Demiańska, zapadłej dziury w pół drogi między Moskwą a Petersburgiem, o której wcześniej wspominałem. Jedno osobowa firma słup zarejestrowana rok temu na bezdomnego, który przepadł bez śladu. Tam takie rzeczy to norma, ten kto wyłożył kasę posmarował też urzędnikom, skarbówce i policji.
Zaczął przy tym grzebać jeden z agentów przydzielonych do sprawy, Iwan Pietrajew. Facet słynący ponoć z rzetelności i nieprzekupności. W przeddzień planowanego wyjazdu do Demiańska, szóstego października, w pobliżu parku Patriarsze Prudy, Pietrajew zginął z ręki robota-kelnerki typu Annuszka. Mechaniczna Annuszka była mniej wysublimowana od tej z „Mistrza i Małgorzaty”: zamiast rozlewać olej, na którym by się poślizgnął, po prostu zaszła Pietrajewa od tyłu i wepchnęła go pod nadjeżdżający tramwaj. Głowę mu zmiażdżyło zamiast równo uciąć, ale nawiązanie do Bułhakowa jest wystarczająco czytelne.
Kierownictwo moskiewskiego oddziału, któremu już wówczas paliło się pod nogami, w raporcie do Berna określiło śmierć Pietrajewa jako wypadek nie związany z pracą. Jego rodzinę przekupiono i zastraszono, by nie składała skargi. To cynk o tej sprawie pogrążył ostatecznie moskiewski oddział.
Do podjęcia sprawy nikt się jakoś nie palił, za wyjątkiem partnera Pietrajewa. Netrunner Artem Kałuszkin postanowił zastawić zasadzkę na Wolanda. Działając nieoficjalnie stworzył słabo chronioną pracownię komputerową pod uniwersyteckim IP. Pięć dni temu AI połknęła haczyk, jednak Kałuszkin przypłacił jej schwytanie porażeniem mózgowym. Zamieniony w warzywo leży w moskiewskim szpitalu. Z logów wynika, że był uwięziony z Wolandem kwadrans, być może z nim rozmawiał, nie wiemy jednak o czym, bo zapis wyczyszczono. Nie wiemy czemu skrypt ewakuacyjny nie wyciągnął Kałuszkina z VR, w momencie gdy Woland zaczął smażyć mu mózg. Nie wykluczamy sabotażu, ale faktem jest też, że Rosjanie słyną z dość swobodnego podejścia do BHP.

Babiarz zaciągnął się jeszcze raz i wyłączył cygaro.

- To już cała historia, panie i panowie – powiedział. – Agresywność i zdolności Wolanda stawiają go w jednym rzędzie z Woroszyłem. Nie można nawet wykluczyć, że jeden jest kopią drugiego lub mają wspólnego twórcę. Póki co wiemy tylko, że mamy uwięzioną kopię wyjątkowo groźnej AI, która knuje coś dużego. Z oczywistych względów nie możemy jej przesłać siecią, poprosiłem o przetransportowanie dysku z Wolandem jutrzejszym lotniczym transportem. Trzeba będzie odwiedzić Wolanda w jego celi, sczytać jego kod źródłowy, żebyśmy mogli namierzyć i dopaść pozostałe kopie. Może uda się z nim porozmawiać, czegoś się dowiedzieć. Dlatego chciałbym, by Ida, jako była policyjna negocjatorka, wraz ze snaXem wzięła w tym udział. Nowacki i Hamdouchi lecą jutro o świcie potajemnie do Demiańska.
Jeszcze jedno: jesteście jednymi z moich najlepszych ludzi a to jest robota dla centrali. W razie powodzenia murowana gruba premia i awans. Dziś jednak wstrzymajcie się z podejmowaniem pochopnych działań, Woroszył, jeśli to rzeczywiście on, na pewno ma się teraz na baczności i obserwuje nasze kroki. Jeśli chcecie macie na dziś wolne, przemyślcie wszystko na spokojnie. Zemsta ponoć najlepiej smakuje na zimno, prawda?

Uniósł brwi i rozłożył ręce, gestem dłoni w ich stronę dając znać, że czeka na sugestie i pytania.

- Zemsta się nie liczy, szefie. AI nie pragną zemsty o ile ktoś im nie wszczepił tego jako głównej funkcji - snaX przez cały ten wywód wyglądał na znajdującego się bardzo daleko, mimo to najwyraźniej słuchał. - Lub nie popełniono błędu i dano im za wielu ludzkich cech. Dlatego skurwysynów trudniej wywabić niż ludzi. Nie zagwarantuję ci, że boty będą anonimowe jak zacznę stąd. Potrzebuję nienotowanego w bazach IAICA sprzętu w bazie wypadowej. Nie ma mowy, żebym tykał to z domu - netrunner mówił serio. - Woroszył czy nie, tym razem to ja zdobędę punkty. Do dysku daj podwójne protokoły zabezpieczeń jak mamy wywoływać tego dżina z butelki.
- To akurat możemy zrobić i zrobimy tutaj - odpowiedział dyrektor, zmęczony widocznie staniem, sadowiąc się z powrotem na fotelu. - Pod pełną kontrolą i z zachowaniem najbardziej rygorystycznych procedur, zwłaszcza, że ten dżin stworzył sobie w swym więzieniu coś w rodzaju własnego wirtualnego świata i dopuszcza podpięcie się do dysku tylko przez pełny sense/net. Jestem pewien, że zapewniłbyś bezpieczeństwo Idzie, ale ostrożność nie zawadzi. A sprzęt dostaniesz jaki chcesz, w razie pilnej potrzeby będziecie przesyłać zapotrzebowanie przez kurierów.

Jerzy wiedział, że przy przesłuchiwaniu Wolanda na niewiele się zda. Jego zadaniem będzie zająć się techniczną częścią przedsięwzięcia. Obejrzeć lokal operacyjny, zabezpieczyć pomieszczenia dla Biernata i jego przyjemniaczków. Zrobić listę sprzętu, broni i ewentualnego zaopatrzenia. Potrzebna też była ochrona lokalu operacyjnego, by nikt niepożądany nie miał do niego dostępu. - Szefie, który lokal mamy sobie wybrać? Chciałbym zająć się jego zabezpieczeniem i ochroną. Do zapewniania osłony na perymetrze mamy wykorzystać naszych ludzi czy prywatnych kontraktorów? Musimy zabezpieczyć tam pomieszczenia dla Biernata i jego zwierzątek. Wolałbym mieć ich na oku, ale zapewnić sobie odpowiedni dystans do nich.
Babiarz pokiwał lekko głową, w zamyśleniu masując dłonią drugi podbródek.
- To całkiem zrozumiałe - odpowiedział. - Dostaniecie lokal w Porcie Praskim. To strefa korporacyjna, ziemia niczyja między terenem Siczy i Kombinatu. Nowe budownictwo ma tą zaletę, że można wjechać autem do podziemnego garażu a stamtąd windą prawie pod drzwi. Zresztą mieszkańcy takich miejsc nie zwracają uwagi na sąsiadów. Przydzielę wam dwóch młodych agentów do ochrony lokalu, ale nie wtajemniczajcie ich w szczegóły. Więcej ludzi nie mogę dać, i tak mam ich za mało.

- Kiedy chcesz zaczynać? - Ida spojrzała na snaXa. - I jak szacujesz czas?
- Szacuję, że czas będzie płynął tak samo - odpowiedział kobiecie netrunner, nie odrywając się od tego co robił. - A skoro szef chce byśmy dzisiaj byli grzeczni, to zacznę coś robić jutro. Po przepytaniu dżina. To znaczy ty będziesz pytać, a ja będę mu grzebał w lampie. To wszystko szefie? - uniósł wzrok, zerkając na Babiarza.
- Z mojej strony tak - odparł dyrektor. - Rano dostaniecie klucze do lokalu oraz pomocników. Tutaj zaś - podsunął im po blacie biurka tekturową teczkę - macie dane sprawy Wolanda, choć nie ma tam nic istotnego ponad to, co już powiedziałem. Oraz coś na bieżące wydatki - położył na teczce kilkanaście chipów gotówkowych. Po drugiej stronie Wisły płaćcie tylko tym.
- Wysłałem ci specyfikację sprzętu - snaX zgarnął swoją dolę chipów, mniej więcej jedną czwartą. - To minimum tego co muszę mieć. Inne bajery załatwię sobie sam. Tamto miejsce musi mieć też opcję odcięcia zupełnie bezprzewodowej sieci.
- Ma, oczywiście - sapnął Babiarz. - Jest ekranowane a mieszkańcy Portu przedkładają szybkie stałe łącza ponad miejską wi-fi, choć z nią też da się łączyć. Nasi technicy przygotowali tam już zabezpieczenia takie same jak tutaj. Nguyen jutro zajmie się resztą.
Wietnamczyk przytaknął energicznie.
- Sam urządzałem ten lokal - pochwalił się. - Jest nawet umeblowany, tyle, że w lodówce raczej pusto. Za to z widokiem na Wisłę.

Ida przywykła do pewnej… ekscentryczności snaXa. Obcowanie z ludźmi ewidentnie nie było dla niego łatwe. Pamiętała czas, kiedy to ona utknęła w sieci i wtedy funkcjonowała podobnie.
- Czyli jutro, czas będzie płynął jak zwykle, świetnie - zabrała swoje chipy i teczkę Wolanda. - Z mojej strony też wszystko.
Dyrektor skinął jej głową, przyjmując zatroskaną minę. Chyba zawsze czuł się przy niej trochę nieswojo, zasiadając na miejscu Henryka Kwiatkowskiego, tak jak Ida mogła czuć się nieswojo widząc w tym gabinecie kogo innego niż ojciec. Babiarz był dla niej, chcąc nie chcąc, żywym przypomnieniem rodzinnej tragedii.
- W razie potrzeby jestem do waszej dyspozycji - powiedział. - Ale nie będę się wtrącał w wasze działania i was na bieżąco nadzorował. Nie robiłem tak w Krakowie i nie praktykuję tego tutaj. To nigdy nie przynosi nic dobrego. Ufam, że sobie poradzicie.

Ida pożegnała się i wyszła. Zawsze czuła się nieswojo w towarzystwie Babiarza. Jego protekcjonizm - widoczny w spojrzeniach, które jej rzucał, w wypowiedziach - był trudny do zniesienia. Krępował ją i pewnie stawiał w złym światłe w oczach współpracowników. Czasem zastanawiała się, co za tym stoi, czy poczucie winy, ze zajął miejsce jej ojca, czy może niepewność szefa, czy jakieś niepoodmykane sprawy z jego córką? Zbierała się, żeby go poprosić o rozmowę w tej sprawie. Ale to nie dziś, musiała się przygotować przed spotkaniem z Brunonem.

Wróciła do swojego mieszkania. Było niewielkie, składało się z otwartej przestrzeni która pełniła na raz funkcję biura, salonu i kuchni. Ida lubiła gotować, odprężało ją to. Żadnych otwartych półek, kanapa, prosty stół, kilka grafik w prostych ramach, szafy wbudowane w ścianę. W wydzielonej wnęce znajdowała się mikroskopijna - mieściło się tam tylko łóżko - sypialnia.

Skrzywiła się, kiedy sprawdziła godzinę – nie zdąży dziś na trening aikido, nie ma mowy. Potrzebowała odreagować dzisiejszy dzień. Kiedy brała prysznic przyszła kolejna wiadomość. Miała tylko nadzieję, że to nie wiersz, więcej poezji dziś nie zniesie.

"Będę zaszczycony, mademoiselle. Planuję dziś coś uczcić a jeśli dobrze pójdzie to naprawdę będzie co. Un grande marché! Jeśli nie dotrzesz za późno to zdążysz poznać mojego gościa. Uśmiejesz się, goszczę dziś arystokrację. Prawdziwą, nie korporacyjną. W dodatku rosyjską."

No pięknie rosyjska arystokracja.. nie, nie miała żadnych przeczuć ani skojarzeń. Nici ze spokojnej kolacji. Bruno postanowił się nią pochwalić. Zmieniła sukienkę na bardziej wytworną, szpilki na wyższe, wzmocniła makijaż, upięła wysoko włosy. Jeszcze pierścionek zaręczynowy – nie nosiła go na co dzień, ale zawsze pamiętała, żeby zakładać na spotkania z narzeczonym.

Założyła płaszcz i zamówiła taksówkę.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 08-04-2015, 12:49   #28
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Sprawę Kamila chciał załatwić jeszcze w drodze na akcję. Włączył autopilota i wybrał najpierw numer Julii.

- Modest – Julia odebrała połącznie. Dyszała, lekko ale wyczuwalnie. Biegła, zrozumiał. – Coś ważnego?
- Dbasz o kondycję? Nie ma to jak poobiednia przebieżka.
- Gadanie podczas biegu jest męczące, więc jeżeli możesz...
- Tak, oczywiście. Nic ważnego, po prostu chciałem zabrać dziś wieczorem Kamila. Wuj Marko będzie w Warszawie przelotem, właśnie się dowiedziałem.
- O, no to serio nic takiego. – W jej głosie słychać było rozgoryczenie. – Modest, nie możesz tak dzwonić z godziny na godzinę i porywać go... I gdzie pójdziecie? No, słucham, gdzie dwóch dorosłych facetów chce zaciągnąć mojego nieletniego syna? Do baru mlecznego? Nie, nie zgadzam się. – Jej oddech ustabilizował się, przerwała bieg. Nie wyglądało to obiecująco.
- No nie bądź taka, Julka...
- Jaka? Opiekuńcza?
- Nie, daj mi skończyć. Przecież to mój syn, nic mu się nie stanie, obiecuję. Zero alkoholu, zero używek, nic z tych rzeczy.
- Ta, pewnie. – Zamilkła na moment. – To gdzie będziecie?
- Jeszcze nie wiem – skłamał Modest. Gdyby wymienił nazwę lokalu, mogłaby się zaniepokoić. Nie wiedziała o powiązaniach Modesta i Kosaczów z Siczą, jednak Pierestrojka nie miała nieskazitelnej opinii, nawet wśród przeciętnych mieszkańców. „Lokal fajny, tyle że nie wiesz, czy przypadkiem nie potrącisz nieodpowiedniego kolesia w drodze do kibla”, takie chodziły opinie. Jak się dowie od Kamila gdzie byli, Kocur łatwo usprawiedliwi to chęcią wujka do spotkania z innymi znajomkami. Nie tylko Sicz tam bywała, przesiadywało tam wielu uczciwych ludzi, Ukraińców, również biznesmenów. Gdyby powiedział jej o tym teraz, tylko by się niepotrzebnie zdenerwowała, matki tak mają, a tak, po fakcie, po prostu zmarszczy czoło i zaciśnie szczęki w wyrazie niezadowolenia. – Wyślę Ci wiadomość.
- Ten wujek...
- Wujek Marko. Zaopiekował się mną i bratem, po tym jak...
- Tak, już pamiętam. – Odetchnęła teatralnie. - Modest, nie wiem...
- Wujek traktuje mnie jak syna, a Kamila jak wnuka. W końcu płynie w nim nieco ukraińskiej krwi, fajnie by było, jakby dowiedział się co nieco o swoich korzeniach. No i wujek raczej innego wnuka się nie doczeka, znasz mnie – zaśmiał się pogodnie.
- Tak, znam, i dlatego myślę, że może mieć wielu wnuków – powiedziała zgryźliwie, jednak zaraz roześmiała się. – Wybacz, musiałam.
- Tak, oczywiście, że musiałaś. To co? Odbiorę go przed 21, odstawię do domu nad ranem.
- Jakie nad ranem? Jutro ma szkołę!
- A na którą?
- Na dziesiątą – odpowiedziała ostrożnie.
- To o pierwszej. Zdąży się wyspać – dodał głośniej, kiedy już chciała się sprzeciwić. – Siedem godzin snu w zupełności mu wystarczy. Proszę. I mi, i wujkowi na tym zależy, nie wiadomo, kiedy taka okazja znowu się trafi.
- Taki zajęty człowiek z Twojego wujka?
- Tak, niestety.
- Hm, no dobrze – odparła wreszcie zrezygnowana. - Tylko masz go pilnować jak oka w głowie. Zrozumiano?
- Oczywiście, sir.
- No, to... Bawcie się dobrze. Do zobaczenia.

Ostatnie słowa sugerowały, że będzie czatowała w oknie dopóki syn nie wróci do domu, żeby móc, w razie potrzeby, zrugać Modesta za jego nieodpowiedzialne zachowanie. Ale to nic. Takie są kobiety, trzeba się z tym pogodzić. Teraz pozostawało mu powiadomić o tym Kamila.

- Halo – zabrzmiało anemiczne powitanie. Najwyraźniej nie spojrzał, kto dzwoni.
- Hej, młody.
- Cześć, tato – odparł Kamil ożywiony. Cieszył się. Kocur uśmiechnął się. To miłe, słyszeć taki entuzjazm. Naprawdę.
- Słuchaj, jest sprawa. Przylatuje wujek Marko. Mówiłem Ci o nim, pamiętasz? – Już na pierwszym spotkaniu opowiedział mu, jak to matka zmarła na raka płuc, ojciec z rozpaczy popełnił samobójstwo, a kilka lat później brat został śmiertelnie potrącony, podczas wakacji w Gdańsku, przez wariata uciekającego pickupem przed policją.. Ostatnią historię wymyślił bezpośrednio po zaginięciu Damiana, a pomogli mu w tym nie kto inny, jak Kosaczowie. Miało to być wyjaśnieniem, dlaczego chłopak nagle zniknął i, rzecz jasna, pokrywało się z prawdziwym wydarzeniem. Prawdę znała tylko ich trójka.
- Mówiłeś mi tylko o jednym wujku – zaśmiał się pogodnie – więc zakładam, że to on.
- Wujek rzadko bywa w okolicy i zależy mu, żeby Cię poznać. Dziś wieczorem.
- Wyskoczymy gdzieś?
- Taki jest plan. Rozmawiałem już z matką, wytargowałem Ci czas do pierwszej.
- Tylko?
- A proszę bardzo, jak myślisz, że jesteś lepszy, to sam spróbuj sił – zaśmiał się Modest.
- Nie no, i tak dobrze. Mi zawsze każe wracać przed północą – poskarżył się.
- Wie co robi – zażartował. - Przyjadę koło 21. Bądź już gotów.
- Się wie.

***

Modest uśmiechnął się do siedzącego naprzeciw Doriana.
- Jest dokładnie tak, jak mówisz. Idziemy zanieść pewnej młodej damie darmowe kosmetyki, nie ma w tym nic, co przeczyłoby literze prawa. A nowych doznań czeka Cię na tym świecie, przyjacielu, co niemiara. Szybko nadrobisz zaległości, i nowe granice przekraczali będziemy już razem. A teraz - powiedział uroczystym głosem, gdy tylko taksówka się zatrzymała - kurtyna w górę. Panie i panowie, przedstawienie czas zacząć.
Odczekał jeszcze chwilę, aż Sadulajew się oddali, sprawdził połączenie całej elektroniki - przekaźnik S/netowy, holowatch, glasy w torbie - i wyszedł, zapłaciwszy anonimowych chipem. Dziarskim, lekko skocznym krokiem ruszył w stronę apartamentowca.
- Analizuj każdą napotkaną przez nas osobę i na bieżąco przedstawiaj mi wnioski. Oraz środki bezpieczeństwa - kamery, czujniki, wszystko co podejrzane. Wszystko jasne? - mówił cicho, jednak przy podłączeniu do sense netu to wystarczało do porozumienia z Duchem. A jeśli będzie chciał zachować ciszę - od tego miał holołocza.
Stanął przed domofonem i wybrał 14-stkę.

Sadulajew dwa bloki dalej dołączył do zgromadzenia, które wyglądało na demonstracyjny, pokojowy pochód. Muzułmanie, głównie starsi i kobiety, wylewali się z pomiędzy bloków i szli w stronę meczetu.

Darski tymczasem uśmiechnął się smagłą, fałszywą twarzą do kamerki w domofonie i to wystarczyło. Nim zdążył się odezwać został wpuszczony.
- Proszę, trzecie piętro – poinformowała go Majsun a domofon zabzyczał, odblokowując furtkę.
Masa plastyczna ściśle przylegała do skóry, pokrywając nawet nozdrza, powieki i wargi. Nie było to przyjemne uczucie, Modest był jednak przyzwyczajony. Drzwi do budynku otwierały się automatycznie.
- As salam – masywny, biały strażnik w czarnym uniformie i czapce z daszkiem skinął gościowi ledwo zauważalnie głową, tylko na moment odrywając wzrok od holowizji nadającej relacje z zamieszek.
- Wa alejkum salam – odparł Darski, zgodnie z instrukcją Tarasa nie przejmując się akcentem i idąc do windy.
Hol był wyłożony beżowymi płytkami w orientalne, roślinne wzory. Gdy Kocur czekał na windę strażnik pogłośnił z powrotem holo.
- …skalacja przemocy. W stronę policjantów poleciały płyty chodnikowe i kamienie. W odpowiedzi policja użyła emiterów mikrofal…

Modest nie miał czasu lepiej się przyjrzeć strażnikowi, ale Dorianowi ta krótka chwila pozwoliła dostrzec całkiem sporo szczegółów.
- Jest poddenerwowany i zdekoncentrowany – oznajmił w słuchawkach duch. - Wypieki na twarzy, rozszerzone źrenice, nieco szybszy od prawidłowego oddech, zaciśnięte pięści, kompulsywne obracanie w dłoniach papierośnicy. Chyba dostrzegłem przy nogawce kaburę pistoletu. Nie widziałem ekranów monitoringu, ale przekręć głowę minimalnie w lewo…tak, nad wejściem jest kamera. Obejmuje cały hol. - Dorian był pomocny nie tylko przez wzgląd na posiadaną wiedzę, ale i samodzielność oraz chęć współpracy. To połączenie sprawiało, że AI okazywały się być świetnymi towarzyszami człowieka. Rzecz jasna, o ile nie posiądą, z tych czy innych względów, własnych ambicji. Ale z legalnym Duchem Modest nie spodziewał się tego typu kłopotów.

Rozległ się dzwonek i otwarły się drzwi windy, w której wielkim lustrze ujrzał swoje odbicie. Nie było w niej kamery i nie działała na żaden czytnik – można było zjechać do garażu. Na razie jednak pojechał na trzecie piętro gdzie Majsun otwarła mu drzwi.
Nastolatka miała na sobie czarne legginsy podkreślające zgrabność nóg, t-shirt z ruchomym nadrukiem śpiewającego wokalisty Chrome Koran (który wył gdzieś w tle) a na różowych włosach chustę w wyszczerzone, złote trupie czaszki. Standardowe powitanie komiwojażera z klientką. Standardowa, nie wymagająca wielkiej inwencji rola. Ludzie stawali się bardzo ufni, gdy dostawali coś za darmo, nie musząc przy tym nic podpisywać. Była chyba sama w domu. Pachniała lekko czymś jakby znajomym...
Wypróbowała perfumy kobiety Tarasa, na flakoniku których został ledwo widoczny ślad zdartej etykiety.
- O, ładne - dziewczyna powąchała nadgarstek i nieoczekiwanie zachichotała. - Ale, hej no, nie ma kremu do stóp, no - zauważyła, przeglądając zawartość położonej na stole w salonie walizeczki. Szlag, w pośpiechu musiał to przeoczyć.
- Niestety, moja wina. Musiałem dać komuś próbkę za dużo, a spostrzegłem to dopiero przed wyjściem. Jeszcze w tym tygodniu zostawię na portierni - zapewnił.
- I jak mam ocenić te produkty, jak nie mają nazw ani nawet numerków? Nie mogłam was znaleźć w sieci. Macie w ogóle jakąś stronę?
- Lekko pobudzona - szepnął Dorian. - Rozszerzone źrenice. Podejrzewam zażycie marihuany.
- Spokojnie, nie musi pani robić tego teraz. - Uśmiechnął się łagodnie. - W ramach oceny chciałbym umówić się z panią na spotkanie, podczas którego porozmawialibyśmy o każdym z produktów. Postanowiłem zrezygnować z monotonnych, sugestywnych ankiet, lepiej poznać myśli człowieka bezpośrednio od niego samego. Ma pani trzy, cztery tygodnie na przetestowanie choćby większości kosmetyków, później już będę się kontaktował, aby ustalić termin spotkania. Jeśli zaś chodzi o naszą obecność w mediach, to jest na to jeszcze za wcześnie. Tak przynajmniej mówią spece od marketingu. - Pochylił się nieco ku niej, zrobił kpiącą minę wymawiając ostatnie słowa - ale ja uważam, że już teraz powinniśmy bardziej afiszować się z marką. No, ale prezes płaci im zbyt dużo, żeby ignorować ich wskazania, więc strona jeszcze nie jest dostępna. - Tu rozłożył bezradnie ręce. - Podsumowując, w przeciągu miesiąca skontaktuję sie z panią w celu omówienia wersji beta naszej oferty.
- Mhm. - Majsun spojrzała na niego, nagle bardziej ożywiona, jakby zaświtał jej w głowie jakiś pomysł. - A nie szukacie może kogoś do pracy? Wie pan, mogłabym też być konsultantką i promować wasze produkty. Niedawno zaczęłam prowadzić modowego bloga. Wiem co pan sobie pewnie myśli, ale mój blog jest ambitny, o modzie alternatywnej, nie o żadnych zakupach w sieciówkach. Proszę zaczekać, pokażę panu!
Nim zdążył odpowiedzieć zerwała się z kanapy i pobiegła do swojego pokoju, skąd dobiegała muzyka. Komputerowo-growlowy wokal, mający w sobie jednocześnie coś ze śpiewu muezzina zabrzmiał głośniej przez uchylone drzwi:

I release the flame of metal jihad upon you
I am not to blame for old lies that blind you
Holy books are dead
My quran is silicon
My kaaba is chrome
Allaaah of the web

Tak wyglądała nowa twarz islamu. Nowoczesna jak nigdy, ze skrajności w skrajność. Wojna między nowym a starym pokoleniem już trwa, jak tylko białobrązowy konflikt się zakończy, a przynajmniej wyciszy, to zaczną żreć się między sobą. Nie ma mowy, żeby takie piosenki nie wywołały oburzenia u islamskich fundamentalistów. Rozwijający się świat zmusił co prawda nawet ich do pewnych przemian, ale wersy tej piosenki to czyste bluźnierstwo. Ba, to deklaracja wojny. Modest założyłby się o cały swój dobytek, że to tylko jedna z wielu takich piosenek, i to nawet nie najostrzejsza.

Muzyka urwała się, wyłączona przez dziewczynę, która po dłuższej chwili wróciła z holofonem w dłoni.
- O proszę spojrzeć. - Wyświetliła Modestowi zawartość bloga. - Mam już sporo udostępnień i lajków. Na początek nie musiałabym zarabiać dużo, wie pan, dwa-trzy tysiące, żeby móc się usamodzielnić, no i podróżować, żeby robić zdjęcia w ciekawych miejscach… - trajkotała, podczas gdy Dorian uśmiechał się ironicznie stojąc za jej plecami w salonie i chyba dobrze się bawił.
- Średnia netto to siedemset E$ - szepnął Modestowi do ucha nie ruszając się z miejsca. - Rzekłbym, że dziewczyna jest nieco roszczeniowa.

Tak... Rozpieszczona, naiwna, podatna na manipulację. I do tego otumaniona trawą. To nie powinno potrwać długo, spławi ją w oka mgnieniu. A potem doda kolejny argument do listy „Dlaczego nie warto mieć dzieci”, mimo iż na taką listę już trochę za późno. Całe szczęście, że Kamil wychowywał się w normalnej rodzinie, przynajmniej wyglądał na rozsądnego przy pierwszym spotkaniu. Nie to, co tutaj...

Zegar na ścianie za nim wskazywał trzy po dziewiętnastej.
- Zapiszę sobie tego bloga i pokażę dziewczynom w kadrach - zapewnił Modest, wyświetlając rzeczoną stronę na swoim holołoczu, i dodając ręcznie do obserwowanych. - Na tę chwilę nie słyszałem o przyjęciach, ale jak tylko wyjdziemy na rynek, i wszystko ułoży się zgodnie z przewidywaniami, będziemy potrzebować takich entuzjastycznych i młodych umysłów jak Ty. - Uśmiechnął się, potakując powoli głową. “Tak, to dobry pomysł!” zdawał się mówić całym sobą. - Myślę, że za te trzy, cztery tygodnie, gdy umówimy się na spotkanie, zaproszę jedną z kadrowych. Porozmawiamy we trójkę, opowiemy Ci o pracy, i o samej firmie, no i dogadacie warunki, już bez mojej obecności. Co o tym myślisz? To jedyne, co mogę Ci teraz obiecać - dodał, akcentując skinieniem “jedyne”.
- Byłoby super – ucieszyła się dziewczyna, po czym nagle zamarła z oczami wpatrzonymi w zegar.
- O szit, szit, przepraszam pana bardzo, ale muszę lecieć! - Poderwała się z miejsca, machając przed sobą rękami, chcąc chyba w ten sposób rozwiać woń marihuany lub perfum.
W tym momencie drzwi mieszkania otworzyły się i do środka wkroczyła skromnie ubrana kobieta w średnim wieku.
- Majsun! Miałaś być na dole za pięć siódma! Ubieraj się, już! – jęła wołać od progu, gdy wtem dostrzegła wychodzącego z salonu Modesta. - A pan kim jest? Co pan tu robi?
- To tylko pan konsultant od kosmetyków... – Majsun wskazała na stół z rozłożonymi próbkami, pośpiesznie narzucając długi płaszcz i zakładając buty.
- Khalil Haddad, konsultant… - zdołał wtrącić nim kobieta mu przerwała.
- Czy ty nie masz wstydu przyjmować obcych mężczyzn sama w domu?! – Załamała ręce kobieta. – I na co wydawać pieniędzy? Przepraszam to nie pana wina. Nie ma pan pojęcia jak trudno jest kobiecie wychować samotnie dziecko w tych czasach… - otworzyła drzwi, dając tym samym Modestowi do zrozumienia, że powinien wyjść razem z nimi.
Matka mogła być przeszkodą, jednak wydawała się skupiać bardziej na córce. Troskliwa mamusia idealnie pasowała do rozpieszczonej jedynaczki. Troskliwa, ale zapracowana, pewnie kobieta interesu. Zostawia dziecko samopas i przez brak kontroli pozwala mu na najróżniejsze dziwactwa. A potem oczywiście narzeka, jak to trudno jest wychowywać dziecko. Z tym, że ona sama nie ma pojęcia o wychowaniu, nigdy tego nie robiła, a tej sytuacji, takiej jak ją odczytywał Modest, wychowaniem nazwać nie można.
Prędzej rozwódka niż wdowa.
Odetchnął spokojnie. A może się mylił, może była dobrą matką i faktycznie po prostu nie dawała sobie rady z niesforną, poddaną wpływowi rówieśników córką?
Nie, raczej nie.
- W pełni panią rozumiem, troska o córkę przede wszystkim - uśmiechnął się uprzejmie, mijając ją przed drzwiami.
- Tak jak mówiłem, skontaktuję się z panią za trzy, góra cztery tygodnie. I dobrze by było, jakby wyrobiła sobie pani zdanie o każdym z produktów - zwrócił się do dziewczyny.
- Miło było poznać, udanego wieczora paniom życzę - pożegnał się z lekkim ukłonem. - I proszę na siebie uważać, jeśli wierzyć mediom, to nie będzie spokojna noc - dodał z bardziej poważną miną. - A teraz proszę wybaczyć - ruszył bardzo wolnym krokiem, dłubiąc jednocześnie w holołoczu aby zyskać trochę czasu.
Minęły go kierując się do windy, która wciąż stała na tym piętrze. Jej drzwi rozsunęły się, wpuszczając kobiety do środka.
- Jedzie pan? - Zapytała starsza, zatrzymując palec przed przyciskiem oznaczonym cyfrą “0”.
- Nie, dziękuję. Muszę jeszcze gdzieś zadzwonić… - odpowiedział zerkając na nią z uprzejmym uśmiechem, po czym wrócił do studiowania Holołocza. Zmierzał niespiesznie w kierunku schodów, zamierzał poczekać na windę na niższym piętrze, a następnie zjechać na poziom garażu.

Kobiety zjechały w dół a Darski zszedł powoli piętro niżej, przywołał windę i już bez problemów zjechał do podziemnego garażu. Szyb windy wbudowany był w filar po jego środku. Gdy wysiadł fotokomórka włączyła słabe oświetlenie. Stało tu kilkanaście aut dobrych marek, połowa miejsc była pusta. Wprawnym okiem Kocur wypatrzył dwie kamerki, obejmujące swym spojrzeniem cały garaż, w tym drzwi do piwnic, gdzie według dostarczonego przez Tarasa planu znajdowała się skrzynka. Drzwi miały na oko zwykły zamek na czytnik - nic z czym elektroniczny wytrych nie powinien sobie poradzić. Powinno to zająć nie więcej niż pół minuty. Była spora szansa, że zaabsorbowany wiadomościami strażnik nie spojrzy przez ten czas na właściwy monitor... Zawsze jednak istniało takie ryzyko, stąd też nie było sensu czekać. Było i tak wystarczająco późno, a szanse na wpadkę były znikome – w końcu niebezpieczeństwo z zewnątrz było naprawdę realne, bardziej niż infiltracja, której nota bene dokonywał właśnie Modest.

Wyszedł żywym krokiem z windy i od razu skierował się do drzwi piwnicznych. Wymacał w kieszonce torby elektroniczny wytrych. Skalibrował urządzenie odpowiednio do typu zamka, po czym zbliżył je do czytnika. Minęło dwadzieścia kilka sekund nim zaświeciła się zielona lampka a drzwi otworzyły się. Nie zabrzmiał żaden alarm, co nie znaczyło, że nie został zauważony. Zamykając za sobą drzwi Kocur wszedł w wąski korytarz, po którego bokach znajdowały się wejścia do piwnic a na końcu przeszklona skrzynka na kluczyk. Kamer brak. Zamek skrzynki zaskakująco skutecznie oparł się zwykłemu wytrychowi, ale wystarczyło wyciąć otwór w szkle aby przesunąć w dół wajchy oznaczone numerem ostatniego piętra. Voila.
- To już bez żadnej wątpliwości jest nielegalne - stwierdził tymczasem obserwujący całą akcję Dorian. - Aczkolwiek nie jakoś przesadnie, w końcu nawet nic nie ukradliśmy. Pół roku w zawieszeniu lub nawet prace społeczne, o ile nie udowodnią nam współdziałania z kimś innym, co jak sądzę ma miejsce. Wybacz, ale muszę cię o takich rzeczach informować. Firma, która mnie stworzyła z tego co wyczytałem w sieci i tak ma wytoczone procesy za niestosowanie się do dyrektyw IAICA. U konkurencji miałbyś jeszcze długi, umoralniający wykład, tymczasem ja muszę przyznać, że całkiem nieźle się bawię. Powinniśmy poćwiczyć pracę z mechanicznymi zamkami, według szacunkowych statystyk stanowią wciąż blisko czterdzieści procent wszystkich zabezpieczeń antywłamaniowych.
- Czterdzieści... Z tym, że do większości z nich nie warto się włamywać. Poza tym nasze zadania często polegają na przesiąknięciu do zamkniętego obszaru i wykradaniu danych, stąd u mnie, nas - poprawił się ponownie Modest - nacisk na elektroniczne zabezpieczenia.
Stanął na chwilę przy drzwiach wyjściowych. Zawahał się, ostatecznie zamknął menu holołocza. Zadzwoni, jak opuści teren. Póki co wyjął pałkę teleskopową z torby i schował za pasem, pod połą marynarki. Chwycił za klamkę, nacisnął zdecydowanym ruchem.
Garaż był wciąż pusty a winda na miejscu. Modest wcisnął guzik, gdy równocześnie zaczęła unosić się brama garażu a na schodach rozbrzmiały kroki. Nim Darski zniknął w windzie zdążył dostrzec jeszcze światła dużej, ciemnej furgonetki, wjeżdżającej do środka. Kocur wjechał na parter. Hall był pusty a strażnika gdzieś wcięło. Modest bez problemów wyszedł z budynku, opuścił teren i oddalając się wybrał numer Black Horse'a. Z daleka, lecz bliższej odległości niż wcześniej niosły się echem odgłosy zamieszek. Grupka policjantów przy wejściu do parku rozglądała się nerwowo dookoła. Żadna taksówka teraz raczej tu nie przyjedzie. Musiał opuścić rejon Talibanu, przechodząc koło meczetu lub skracając sobie drogę przez sprawiający wrażenie spokojnego park.
Uliczka była teraz praktycznie pusta, więc nadchodzący szybkim krokiem od strony meczetu brodaty mężczyzna siłą rzeczy przykuł część podzielnej uwagi Darskiego. Był biały, szczupły i wysoki. Gdy nieznajomy zbliżył się, Modest wychwycił coś znajomego w ukrytych częściowo pod bujnym zarostem rysach twarzy. Były...uderzająco wręcz podobne do jego własnych, ukrytych teraz pod maską. Do ojca i trochę do obu Kosaczów. Czy to możliwe? Minęło dwadzieścia lat… Mężczyzna mijając go omiótł go przelotnie wzrokiem i wtedy Kocur zyskał już niemal pewność. Pamiętał te oczy. Damian miał je po matce.
Zarejestrowałeś mężczyznę, który nas mijał? - napisał szybko na hologramowej klawiaturze zegarka, mijając brodatego mężczyznę. Dorian obserwował świat jego oczami, mógł więc odtworzyć sytuację sprzed chwili i zapisać ja na dysku urządzenia. A przynajmniej Modest miał taką nadzieję, nie zdołał jeszcze zapoznać się ze wszystkimi możliwościami Ducha na różnych rodzajach sprzętu. Czekając na werbalną odpowiedź idącego obok niego sobowtóra, skierował dyskretnie słabej jakości kamerkę holołocza za siebie. Był ciekaw, gdzie zmierza… ów mężczyzna. Ten skierował się...do apartamentowca, który Modest właśnie opuścił.
Streamowany obraz wyświetlił się na holokularach akurat w porę, by uchwycić go wstukującego kod przy furtce. Otworzywszy ją wyjął z kieszeni długiego, brunatnego płaszcza tradycyjny holofon i przyłożył do ucha. Po chwili zniknął wewnątrz budynku.
- Oczywiście - odpowiedział Dorian. - Ten człowiek wydał mi się...niezwykle wręcz spokojny jak na tutejsze warunki. Zapamiętuję wszystkie wspomnienia w bezpiecznym miejscu, czyli w swoich szyfrowanych plikach. Nie obawiaj się, jestem zaprogramowany, by wszystko wykasować w razie najmniejszej oznaki ingerencji z zewnątrz.
- Dobrze – odpowiedział tylko. Będzie miał o czym rozmawiać z Wujkiem, to będzie intensywna noc.

Przez moment zastanawiał się, czy nie odwołać Kamila, jego obecność może utrudnić im omawianie pewnych spraw, ale musiałby potem tłumaczyć się Julii, w końcu sam nalegał na obecność chłopaka. Nie wiadomo też, co by na to powiedział Marko. Jemu naprawdę zależało na poznaniu Kamila, i Modest nie mógł... Nie, nie chciał mu tego odmawiać. Bądź co bądź, zawdzięczał mu zbyt wiele. A teraz jeszcze chciał go poprosić o pomoc. Jeśli to był Damian, a nie mógł pozbyć się przekonania, że tak było, to musiał go znaleźć. W ciągu wszystkich tych lat zdołał nie tyle zapomnieć, co umniejszyć wartość tego co się między nimi wydarzyło. Zdradził go, trudno. Było, minęło, Modest poradził sobie sam. O ile początkowo pragnął zemsty, tak jak stary Kosacz pragnął wymierzyć sprawiedliwość, o tyle kiedy zrozumieli, że nie odnajdą Damiana, dał sobie spokój. Czasem nawet myślał, co by zrobił, gdyby spotkał brata. Już pół roku po jego ucieczce doszedł do wniosku, że by go uściskał. I wtedy też przestał zadawać sobie to pytanie. Ale teraz, kiedy spojrzał mu w oczy (to musiał być on, to były jego oczy), zapragnął czegoś więcej. Nie był w stanie określić, czego, ale wykraczało to poza samą zemstę. Lecz co by to nie było, musiał go odnaleźć, tego był pewien.

Pomyślał o nim, o tym, kim teraz może być. Potem o furgonetce wjeżdżającej do garażu, następnie o krokach odbijających się echem na klatce schodowej i pustym pomieszczeniu ochrony. Obawiał się, że to wszystko się ze sobą łączy, tworząc wybuchową mieszankę. Może i dosłownie. Zawahał się, czy nie zadzwonić do Black Horse’a, jednak jeśli byli tak sprawni w działaniu jak mówili, powinni już kończyć. Mieli wejść, zostawić coś i wyjść. Nawet jeśli na parkingu coś się działo, nic na to nie poradzą.

Modest miał zamiar przejść przez park i w trakcie spaceru, w dogodnym momencie, zmienić maskę na mniej prowokacyjną, biorąc pod uwagę, że opuszczał Taliban. Innymi słowy, typ urody słowiańskiej. Liczył się z zagrożeniem, jednak lepiej zmierzyć się z kilkoma idiotami tutaj, na uboczu, niż publicznie w okolicach meczetu, który mógł być celem zmasowanego ataku.
Policjanci strzegący wejścia do parku obrzucili go krótkim, niechętnym spojrzeniem, przerywając ożywioną rozmowę.
- … i na to kurwa jest kasa - perorował jeden z nich. - A w mojej dzielnicy gangi robią co chcą, bo musimy chronić ten jebany b...
Zapewne powinni go byli ostrzec przed samotną wyprawą na niebezpieczny teren, ale pewnie prywatnie nie mieli nic przeciwko, żeby konsultantowi kosmetycznemu Khalilowi Haddadowi, mimo, że był ubrany jak porządny obywatel, poskakał ktoś w glanach po głowie. Nienawiść zapuściła w mieście mocne korzenie.
Darski zagłębił się w słabo oświetlone nielicznymi działającymi latarniami alejki Parku Moczydło, zmierzając na południe między stawem a górką. Minął tam jeszcze jeden wzmocniony policyjny patrol, po czym znalazł dobre miejsce na zmianę wyglądu. Plastyczna substancja inteligentnej maski, drażniąc skórę kilkanaście sekund przemieszczała się po jego twarzy po czym zastygła przybierając jeden z gotowych wizerunków. W ostatniej chwili, bo nagle usłyszał w słuchawkach syknięcie Doriana:
- Uważaj, mamy towarzystwo.
Zaś chwilę później głośne:
- Ej, ty! - zza pleców.
Duch musiał zauważyć ich przez kamerkę w holołoczu a ostrzeżony w porę Modest wstrzymał transformację włosów, która w danym momencie zdradziłaby weń przebierańca. Od biedy pasowały do obecnej fizis. Dłonie wciąż miał ciemnej karnacji, ale w półmroku nie było tego z odległości widać, poza tym mógł je zawsze ukryć w kieszeniach. Mógł też już odwrócić się do nich swą nową, na wskroś słowiańską twarzą. Pięciu zakapturzonych wyrostków (najstarszy mógł mieć osiemnaście lat) zwolniło i zatrzymało się na chodniku kilkanaście metrów od niego. Musieli się wcześniej skradać a niosący się echem zgiełk zamieszek zagłuszył ich kroki. Khalil miałby ich już na głowie. Teraz szeptali między sobą.
- Ej, biały jest.
- I chuj, może zdrajca czy inny lewak.
- Coś kurwa za jeden?! - zapytał największy, z kastetem na dłoni, przestępując z nogi na nogę.
- Agresywni - zameldował oczywistość Dorian. - Podejrzewam spożycie alkoholu i być może amfetaminy lub pochodnych. Dwóch najmłodszych raczej wystraszonych.

Walka z kilkoma napastnikami nigdy nie była bezpieczna. Wystarczy zbłąkana butelka, krzywe podłoże, gałązka pod butem, i już. Tracisz równowagę, upadasz, po tobie. Fakt, Kocur miał pewien atut w torbie, jednak nawet z tym ryzyko było duże, nie był wirtuozem sztuk walki, ani kolosem pokroju Tarasa, którego przewrócić nie sposób. Na szczęście, zawsze obok rozwiązań siłowych były też inne dostępne w danej sytuacji. Darski wiedział, że walka nigdy nie jest koniecznością.

Mimo ogólnie wysokiego poziomu rozwoju na świecie, większość osób nie miała styczności z pewnymi rodzajami wszczepów. Młodzież oglądała walki kolesi z mechanicznymi rękami albo parkour w wykonaniu mechanicznych nóg, starsi zaś przeglądali oferty zregenerowanych płuc czy wspomagaczy prostaty. Wiedza na temat nowych technologii, nie tylko wszczepów, była wybiórcza, zbyt dużo tego, aby ogarnąć wszystko.

„Założę się, że o tym nie słyszeli” pomyślał Modest. Patrząc w oczy przywódcy grupy, kontynuował polimorfizm. Maksa w połączeniu ze wszczepami dawała się kontrolować prostymi, nie rzucającymi się zbytnio w oczy gestami. Z resztą, byli zbyt daleko, żeby zareagować, nawet gdyby uznali jego “drapanie po nadgarstku” za niebezpieczne. Ustawił skanowanie twarzy i bezpośrednie naniesienie poprawek.
- Ja? Ja mogę być kim tylko chcę. A ty? Kim jesteś? - spytał napastnika wyrywając resztki liniejących włosów. Głowa stała się gładka, a twarz zaczęła przypominać już tę tępą buźkę stojącego przed nim nastolatka. Prawa dłoń powędrowała do torby, szukając pałki. Tak na wszelki wypadek, gdyby nie zrozumieli przesłania.
- Kurwa, to jakiś pojeb! - jeden z kumpli cofając się szarpnął za rękaw szefa młodocianej bandy.
- Spierdalajmy stąd - syknął głośno drugi, w trójbarwnym szaliku Legii.
Bez zwłoki wcielili jego słowa w czyn i zaczęli się wycofywać, po czym odwrócili się i dali w długą. Stukot ich butów niósł się teraz alejkami parku. Zwolnili dopiero ze sto metrów dalej. Z tej względnie bezpiecznej już odległości ich przywódca, chcąc widocznie utrzymać autorytet, pokazał Darskiemu oburęcznego fucka.
- Wal się, świrze! - zawołał jeszcze, nim zniknęli we mgle.

- Nie to, żebym się tego nie spodziewał, ale jednak po raz kolejny zawiodłem się na dzisiejszej młodzieży – powiedział do Doriana, zmieniając twarz na tę wcześniej wybraną.
- Jesteśmy na dziesiątym miejscu pod względem poziomu edukacji w Unii – zakomunikował Duch, ale jakoś bez przekonania.
- Tak, a pod względem debilizmu?
- Pewnie się zdziwisz, ale brak danych.
- Naprawdę? No popatrz...
- Pewnie skali zabrakło – skwitował Dorian potakując sobie głową.
Modest naprawdę go polubił.

Bez problemów dotarli do zaparkowanego samochodu. Dopiero za zaciemnionymi szybami Modest przybrał swoje prawdziwe oblicze. Zaprogramował w samochodzie podróż do domu i rozsiadł się wygodnie w fotelu, pozostawiając prowadzenie komputerowi.

- Kim był ten mężczyzna? – spytał Dorian. Kocur otworzył przymknięte oczy, Duch siedział obok, zrelaksowany. Jego lustrzane odbicie, tylko ciuchy inne. Znacznie bardziej na topie. – Podłączyłeś mnie do gniazda, więc mogę monitorować pracę Twojego organizmu. W pewnym momencie tętno mocno Ci skoczyło. Już podając się za sprzedawcę miałeś niższe. Nawet w parku. Kto to był?
- Wiesz, że nie muszę Ci odpowiadać?
- Wiem. I uszanuję to, jeśli tak zdecydujesz.
Modest milczał przez jakiś czas.
- To był mój brat. Tak mi się zdaje, długo go nie widziałem.
- Tak podejrzewałem... Czyli nie zginął w wypadku, jak podałeś w ankiecie?
- Nie, po prostu uciekł. Zostawił mnie samego, i uciekł.
- Dlaczego?
- Bał się, chyba. Ale nie mówmy o tym teraz. Pewnie dowiesz się więcej wieczorem. Ten temat na pewno wypłynie.
Dorian pokiwał tylko głową i przymknął oczy. Modest poszedł w jego ślady.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 09-04-2015 o 12:02.
Baczy jest offline  
Stary 10-04-2015, 02:13   #29
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Paweł Jasiński - grawitacja to sugestia



Jeden z dachów przy Parku Moczydło


- No jak to nie? - rozgoryczony głos Ukraińca aż kipiał z urażonej i prawie obrazonej dumy i jawnej pretensji i żalu. W tej chwili ten wielki facet wyglądał jakby mały chłopiec któremu ktoś właśnie zabrał lizaka. I to o ulubionym smaku. Tle, że prawie stukilogramowa masa mięśni z niewielką kitą na prawie łysej głowie zdecydowanie nie wyglądała na małego chłopca od wielu już lat zapewne. Podobnie wygląd nie skłaniał by mu zabierać cokolwiek. Zwłaszcza w ulubionym smaku. Nie sprawiało to wrażenia rozsądnej opcji.

- No nie. Po porstu nie. No Oleg, odpuść se no... - po raz kolejny powtórzył mu jego polski kumpel. Kumpel był zdecydowanie drobniejszy od postawnego Kozaka i mówił trochę rozkojarzonym głosem jakby powtarzał to samo po raz kolejny a i uwagę miał skupioną nie tylko na swoim druchu i partnerze.

- No ale dlaczego? No powiedz dlaczego? No przecież i tak tam będziemy? No co nam szkodzi co? - Oleg nie ustępował w dyskusji łatwo tak samo jak i na sparingach w "Spartaku" na macie. Wciąż widocznie miał nadzieję, że przekona swojego mniejszego kumpla.

- No kurde no... Pieniądze to nie wszystko no... - zaczął Paweł znany bardziej większości miasta i internetu jako Black Horse, jeden z najlepszych freerunnerów w warszawskiej metropoli. A prywatnie uważającego sie za najlepszego i gotowego przyjąć każde wyzwanie od każdego. Jednak tym razem nie skońćzył nawet zdania bowiem trochę rozkojarzony niefortunnie uderzył w drażliwy punkt swojego kozackiego kolegi.

- No jak nie?! Za kasę możesz mieć wszystko! Kozackie bryki, kozacki koks, kozackie laski, kozackie spluwy... No wszystko no! - Oleg wciął mu się w słowo i jednym tchem wymienił całą listę najwazniejszych dla niego priorytetów. No i fakt, Paweł musiał w duchu przyznać, że wymienione artykuły faktycznie były porządane także i przez niego no ale miał też i inne priorytety.

- Tak? Wszystko? A klasa? A styl? A finezja? A sława? Tego za kasę nie kupisz. Za żadną kasę. Co najwyżej jakieś namiastki. Sądzisz, że ten numer z ambasadą zrobiłem dla kasy? No sam powiedz? - wwiercił sie uważnym spojrzeniem w twarz Olega. Wiedział, że ten go wytrzyma je dość krótko. Wiedział bowiem mimo, że Oleg miał aparycje i większość odzywek i innych manier przeciętnego nakoksowanego blokersa to jednak był w gruncie rzeczy w porzo. Gdyby na serio wierzył i wyznawał w ideały jakimi wlaśnie wykrzykiwał za cholerę by się w życiu tak nie zgadali i nie spiknęli. Bo nawet z wygladu pasowali do siebie jak pięść do nosa.

- Oj, tam... Kasa jest ważna... No i co to w ogóle ma do rzeczy jakaś klasa czy ambasada... No Paweł, przecież będziemy w środku... No co nam szkodzi wziąć sobie to czy tamto... - kłócił się jeszcze ale już z wyraźną rezygnacją. Skoro kumpel stawał okoniem w sprawie tego typu to jakoś samemu mu sie z miejsca nie chciało tego robić już tak bardzo. Co innego jakby mu Paweł przyklasnął to by iwanili po plecakach i kieszeniach aż miło. Ale tak...

- Bo Oleg. To może być nasz pierwszy serialnie poważny numer. Sam powiedz, boss kazał nam coś zgarniać? Sorry ale słuchałem uważnie. Mówił, że wpadamy jak cienie jak nam ten nasz rozwiedka utoruje drogę, a potem podkładamy pudełeczko i znikamy jak cienie. Tak było prawda? Jak zrobimy jak che Koniew to kto wie... Pomyśl, jaką może nam zlecić następną robotę. I za jaką kasę. No? Ale tylko wtedy jak będzie zadowolony. A będzie jak zrobimy to co nam kazał. Tak jak nam kazał. Panimajesz? - wyłuszczył większemu prawie łysemu koledze Paweł. Wcześniej by to zrobił ale nie chciał gadać przy Pierunie. Takie sprawy wolał załatwiać sam z Olegiem. Co mieli do siebie we dwóch to nikomu nic do tego.

- No dobra, dobra... Ale nie zabraniał nam nic brać ekstra no nie? - spytał z powagą i cichą nadzieją w oczach łysawy olbrzym.

- Nie, nie zabraniał. Ale pomyśl co zrobi gospodarz jak wejdzie a tu tego nie ma czy tamtego albo to wywalone czy tamto. A jak z progu go ochroniarze zawinął do bryki i gdzieś przywiozą i co? Dupa. No wyobraź sobie, to taki... - zaczął machac ręką gdy szukał odpowiedniego słowa czy zwrotu. Nagle pstryknął palcami i uniósł palec w górę. - Chwyt psychologiczny! Właśnie tak! To taki chwyt psychologiczny. Najlepiej zadziała i przemówi palantowi do rozumu jak uniesie kołdrę a tu wyskoczy mu nas psikus. A pójdzie do wyra tylko wtedy jak będzie wszystko jak zawsze. Czyli nic nie powywalane ani nie wybrakowane. - popatrzył opierając dłonie na biodrach. Widział już po smetnej minie Kozaka, że go przekonał. Ale zależało mu by cąłkiem go przekonać bo przecież na akcji nie mógł go pilnować by czegoś nie schchmęcił do kieszeni.

- No i Oleg. Trzeba mieć styl no. I klasę. Nawet jakby się udało zgarnąć to czy tamto a numer się udał. To przeciesz w miast pójdzie, prędzej czy później i tędy lub owędy, że po takim numerze czegoś brakowało. I co? Chcesz być kojarzony jako zwykły złodziejaszek? To nie ma stylu ani klasy Oleg. Ale jak pójdziemy, zrobimy swoje i wyjdziemy? No? To będzie coś Oleg. Każdy dokmini dwa do dwóch. Każdy wie, że ktoś kto to zrobił był w środku i mógł zgarnąć właściwie cokoliwek. Ale tego nie zrobił. Zrobił swoje zadanie i wyszedł. I wiesz co to zrodzi Oleg? Renomę. Markę. I zaufanie. Ludzie dokumają, że ktoś kto zrobił taki numer ma styl i można na niego liczyć, że się nie skusi na jakieś poboczne pierdoły tylko zrobi coś co do niego należy. Wyrobimy sobie nazwisko Oleg. A z tym posypią się nam prawdziwe fuchy. A z nimi prawdziwa sława. I prawdziwa kasa. Dużo większa niż to co byśmy teraz dostanie za te parę bibelotów co byśmy stamtąd zgarnęli. - mówił dość cicho i łagodnie. Tłumaczył i przekonywał a nie nakazywał. Wiedział, że do tego olbrzyma to bardziej trafi. W końću nie mógł go pilnować przez całą akcję. Skutenczniejsze było jeśli przekona go do swoich racji. A wierzył, że je ma i zwłaszcza na dłuższą metę to sie powinno sprawdzić bardziej.

- No to jak Oleg? Robimy po mojemu? - spytał na koniec patrząc lekko pod górę by dojrzeć spojrzenie Kozaka. Ten trawił jeszcze chwilę słowa Polaka ale już kiwał głową.

- Dobra, zrobimy po twojemu. - usmiechnął się w końcu Ukrainiec i wyciągnął swoją wielką grabę by przybić umowę ze swoim partnerem.

- Świetnie! Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! - ucieszył się szczerze Black Horse. - Patrz kurwa na te jebane psy... Widziałeś co tu przywieźli? - wskazał głową na nie tak całkiem odległy radiowóz z miotaczem mikrofali. Jakoś dziwnie te urządzenie budziło w Pawle całą masę negatywno - agresywnych emocji i skojarzeń. Tak dokładniej to jakoś od ostatnego lata bo wcześniej jakoś nie poświecał mu wiecej uwagi.

- Noo.. Widzę... - mruknął Oleg stając obok Pawła i również przyglądając sie tłumowi w różnych kolorkach w tym jednym dość jednolitym oznaczającym drużynę służ porządkowych. W dość naturalny sposób obaj nie pałali do nich jakąś szczególną miłością.

- Ja pierdolę! Wiesz, że te skurwysyny nazywają to bronią nieletalną? No jakim kurwa cudem?! Nieletalna czyli nieszkodliwa no nie? Od takiej co się ponoć nie da przekręcić no nie? No kurwa jak nie?! Myślałem, że mi się mózg wytopi uszami! Co za kurwa jebana ściema! Jakaś chujowa rządowo - korpowa porpaganda! - Paweł unosił się coraz bardziej jak zawsze gdy sobie przypomniał ten nieprzyjemny efekt swojej niezapowiedzianej wizyty w ambasadzie. Nawijał by pewnie dalej co raz głośniej i agresywniej ale przerwał i zaczął się rozglądać po dachu.

- Chyba nie będziesz ich teraz rzucał co? - spytał jego większy kumpel w lot rozpoznając intencje kolegi.

- Dlaczego nie? Tylko raz ich rzucę. Nie skapną się, że to od nas. No sam zobacz co chwilę się tam rzucają... A mi ulży... - jak na złość w pobliżu nie było nic co by sprawiało wrażenie dobrego do rzutu. Najchętniej by rzucił w tę antenkę tego pierdolnika i najlepiej, żeby się jakoś epicko rozjebała w chuj. To by naprawdę poprawiło humor Pawłowi.

- Paweł... No przestań... Jesteśmy przed akcją... Potem se porzucasz jak coś... - teraz niejako się zamienili rolami i to Oleg nawoływał i apelował do zachowania rozsądku. Jakby się to potoczyło to nie wiadomo bo Paweł na serio cholery dostawał na samo wspomnienie o tym diabelnym wynalazku. Ale Oleg złapał go za ramię i odporwadził na drugi krawędź dachu. Złapał na tyle silnie i mocno, że Paweł co prawda znał chwyt by się uwolnić ale Oleg znał kontrchwyt by temu zapobiec i w efekcie więc pewnie przerodziłoby się to w conajmniej szarpaninę na cąłkiem przywoitym poziomie bo w końću Koniew był ich sensei. No ale aż tak wkurzony Paweł jeszcze nie był no i faktycznie byli na akcji. I to ważnej. No i gdy dał się odciagnąć i te cholery z tym cholerstwem zniknęli mu z pola widzenia to i jakoś mu złość na nich zaczęła schodzić.


---


Czekali na sąsiednim dachu dość długo, co skłoniło Olega do rozważań, czy ten cały Kocur nie jest aby przereklamowany i czy nie dał się głupio złapać. Zaczynali się już niecierpliwić, gdy dziesięć po siódmej Kocur zadzwonił, informując, że wykonał swoją część roboty.

Czas gonił, nie było na co czekać. Odległość nieznacznie, ale jednak przekraczała zasięg skoku Pawła a tym bardziej Olega. Linę można było wprawdzie wystrzelić w locie, lecz takie ryzyko podejmowało się tylko mając pościg na karku.

Wystrzelili liny, haki zaczepiły się o barierkę dachowego tarasu Sadulajewa. Nie minęło pół minuty a byli już po drugiej stronie. Trzeba przyznać, że boss Groznych wiedział jak korzystać z życia. Jego mieszkanie było właściwie luksusowym domem na dachu. Zajmowało trzecią jego część, po północno-wschodniej stronie. Na tarasie znajdował się ogród, mała szklarnia a nawet basen, pusty o tej porze roku. Okna mieszkania były wciąż ciemne, nie dobiegał ze środka żaden dźwięk. Nagle jednak na żwirowym podłożu coś zachrobotało. Kroki, ale jakieś dziwne, dobiegały zza rogu mieszkania. Zamarli, sięgając po broń, ale po chwili ich oczom ukazała się...biała koza. Zabeczała i oddaliła się pośpiesznie na ich widok. Gawriluk z trudem stłumił głośny śmiech.

Na ścianie znajdowała się obrotowa kamerka, lecz wyraźnie zamarła w bocznej pozycji, zaś w termowizji była ledwo ciepła - ślad wcześniejszego działania. Na południowej ścianie znaleźli uchylone od góry okno - znak, że gospodarz zapewne niebawem wróci, ale i przepustka do środka. Przy odrobinie gimnastyki można było odtworzyć je w bok, tak, że dało się wejść do środka, wyraźnie urządzonego z przepychem. Nie uruchomili raczej żadnego alarmu, nie widzieli też wewnątrz specjalnych zabezpieczeń. Sadulajew musiał czuć się bezpiecznie dzięki samej lokalizacji. Zgodnie z planem Oleg zostawił mu psikusa na łóżku w sypialni.

Było piętnaście po. Pierun nie odzywał się, ale przez zostawioną na dachu szkoły kamerę mógł nie rozpoznać Sadulajewa. Teoretycznie powinni mieć jeszcze minimum dziesięć-piętnaście minut.

- Zdążymy - zawyrokował z pewnością w głosie Gawriluk. - Trzeba tylko poszukać sejfu lub małych a cennych fantów, które damy radę hopsając unieść. Na zewnątrz, z mglistego nieba zaczął siąpić drobny deszcz.

- Oleg... - mruknął zirytowanym głosem Paweł posyłając mu piorunujące spojrzenie. No do cholery nie spodziewął się, że kumpel postanowi być aż tak uparty.

- Noo dobraaa... Ale wisisz mi dobrą wódkę. Skrzynkę. - mruknął poddajac sie ostatecznie wielgachny parner widząc, że na miejscu Paweł nadal się upiera przy swoim i nie ma zamiaru zmienić zdania.

Oleg marudził jeszcze trochę, lecz nie był tak dobrym skoczkiem jak Black Horse i obawiał się zostawać samemu. Ich przyjaźń wygrała z chciwością Gawriluka, przynajmniej tym razem. Opuścili mieszkanie i wyszli z powrotem na taras, na mżawkę i mgłę. Szykowali się już do powrotu tą samą trasą, gdy na dachu pięciopiętrowca, z którego tu się dostali, Paweł dostrzegł w noktowizji jakiś ruch. Był prawie pewny, że to ludzka sylwetka, która jednak szybko ukryła się za przybudówką wentylatora, tą samą, za którą freerunnerzy wcześniej czekali. Jeśli oni ją widzieli to ten człowiek - o ile dysponował termowizją - musiał widzieć ich również.

- Czekaj, tam ktoś jest! - zastopował Olega kumpel. Tego właśnie się obawiał cały czas. Jakiejś wtopy albo niewykrytego wcześniej systemu czy zespołu ochrony. No bo albo sie ktoś również tym Sudajewem interesił i to jakoś dziwnie akurat tej nocy... Albo nimi... Byli coś podłozyć a nie zabrać więc raczej odpadało, że chciał przejąć łup. Czego chciał? Czyżby dopiero przyszedł? Przecież niedawno sami we dwóch byli prawie dokładnie w tym samym miejscu i do cholery nikogo tam nie było.

- Oleg, to nikt od nas więc nie życzy nam niczego dobrego. W najlepszym razie mamy świadka. Spadamy stąd! - podjął decyzję błyskawicznie. Na tamten dach z tym kimś nie mieli co wracać. Ruszył a Oleg zaraz za nim. Znali się świetnie nie tylko jako sparingpartnerzy na macie ale także jako freerunnerzy. Jako skoczek Paweł był zdecydowanie bardziej doświadczony i dlatego on prowadził i wybierał trasę. A jednocześnie znał Olega i jego możliwości w tej dyscyplinie wiec zdawał sobie sprawę czemu powinien podołać. Teraz mu wychodziło, że na ten budynek położony na półnnoc od bloku gospodarza obaj powinni dac radę dość spokojnie doskoczyć.

Paweł zerknął jeszcze podczas biegu ku krawędzi na "ich stary dach" by sprawdzić co ten obcy kombinuje. Jak miał jakąś zasięgówkę to kurde mogło być naprawdę groźnie. Dlatego miał zamiar jak najszybciej zniknąć z pola widzenia i nie pchać mu się pod lufę. Jego nadzieja rosła gdy biegli a strzał nie padał. Może nie miał jednak broni lub nie był zdecydowany sptrzelać boo... Nie wiedział z kim ma do czynienia? Bo nie miał rozkazu? Bo było mu to obojętne? Nie miał pojęcia ale do cholery miał zamiar mu się urwać. Każdy metr i sekunda zwłoki tamtego działała na ich korzyść. Dobiegli już do krawędzi i obaj wybili się prawie jednocześnie szybując ponad pustą i ciemną przestrzenią. Pod nimi parę pięter w dole świeciły okna latarni ulicznych i te w domach, widzieli nawet jakichś ludzi ale to wszystko było w mgnieniu oka. Obaj musieli się skoncentrować by bezpiecznie wylądowa ten prawie tuzin metrów w poziomie i klka pięter w pionie. W końcu po zdawało się wiecznej chwili poczuli pod specjalistycznymi butami całkiem silne uderzenie, przygięli się od razu i odbili dalej by zamortyzować upadek a jednocześnie nie tracić pędu.

- Zrywamy się! Kitraj sie za czym sie da! - krzyknął Paweł do kumpla majac nadzieję wykorzystać każdą zasłonę. Im dłuzej o tym myślał, tym bardziej nie podobała mu się myśl, że tamten ma jakiś chujowski karabinek a nie daj boże snajperkę. Jak tak, to mieli jeszcze szansę jeśli właśnie ją wyjmował, moż składał i szykował ale misieli mu zniknąć z pola widzenia natychmiast! Dlatego zrezygnował z pierwotnego planu by przebiec tym długim blokiem ku szkole i parkingowej miejscówie "Black Dwarfa" i zamierzał zniknąc zaraz za rogiem. Prosto w dół. To była najprostsza droga by zniknąć tamtemu na ich starym dachu z oczu. Miał zamiar zeskoczyć na najwyższy balkon od pólnocnej stronie bloku czy nawet przyczaić się na ścianie. Z linami mogli to zrobić spokojnie. Tam zamierza się zoriencić co się dzieje. Albo dzwoniłby po Pieruna by po nich podjechał albo zrezygnowałby z kamuflażu i udając zwykłego przechodnia przebiegli po ziemi ku Pierunowi. Te sto czy dwieście metrów pokonaliby z łatwością. A wówczas od tajemniczego obserwatora osłaniałby ich budynek. Ale najpierw musieli dopaść skraju dachu i zniknąć!
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-04-2015, 23:52   #30
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Jeżeli jestem zamknięty w fikcji, ten kogo będę prosił o pomoc też będzie wytworem tej fikcji i zacznie mnie przekonywać, że jestem na jawie.
- Stanisław Lem "Materac".

__________________________________________________


Igor



- Ej, wstawaj.
- Hrrrr…
- Wstawaj no!
- Hrr…
- No weź się kurde obudź!
- Proszę pana – na trajkotanie Connora niczym łagodniejsza warstwa dubstepowego bitu nałożył się kobiecy głos.
- Igor!
- Hr…
- Igor, na święty matrix!
Otworzył oczy i ujrzał pielęgniarkę, tym razem ciemnowłosą i atrakcyjną, choć wciąż starszą od niego. Wisząca na wysokości jej twarzy głowa terminatora udawała właśnie, że całuje ją z języczkiem.
- Igor, zobacz, wymieniam ślinę z ludzką kobietą – odezwał się duch w jego głowie. – Razem z…
- Dzień dobry, nazywam się Milena – przedstawiła się akurat.
- …z Mileną stworzymy krzyżówkę człowieka i maszyny. A nie, czekaj, ty już taką jesteś! Ha ha!
- Przepraszam, że pana obudziłam, ale przywiozłam obiad. – nieświadoma jego błazenady dziewczyna wskazała z uśmiechem na metalowy wózek. Pachniało tak apetycznie, że Siodło poczuł, że zjadłby konia z kopytami. Pielęgniarka podwyższyła mu przyciskiem górną część łóżka, z którego wysunął się prowizoryczny stolik. Do wyboru był pieczony łosoś z kaparami w sosie śmietanowym lub stek wołowy z ziemniaczanym puree i warzywami. Wszystko organiczne, zero syntetyków, dokładka na życzenie. Igor nie pamiętał kiedy ostatnio jadł tak dobrze.
- Widzisz jak o ciebie dbam – odezwał się Connor, gdy pielęgniarka wyszła. – Gdybym cię nie obudził przegapiłbyś niezbędną dla organizmu porcję węglowodanów i białek. Nie wiesz jak się cieszę, brachu, że postanowiłeś nie odtrącać pomocnej dłoni, ha ha, Kombinatu. Wprawdzie oberwaliśmy, ale wreszcie żyjemy na poziomie! Poza tym z nudów popełniłbym format c, gdybyś zatrudnił się na etacie. A tak spójrz tylko, wszyscy o nas mówią!

Siodło mało co się nie zakrztusił, włączając holowizor. Wczorajsza bitwa na zatrutym, mazowieckim pustkowiu była medialnym tematem dnia. Na szczęście ktoś z nomadów pomyślał o wyczyszczeniu zapisu pociągowych kamer, więc nie ustalono sprawców. W związku ze znalezieniem szczątków androida i dwóch robotów sprawę przejęła IAICA. Aresztowano tylko kilku pracowników portu kontenerowego w Gdańsku. Przebąkiwano o Wietkongu; o Kombinacie i nomadach póki co ani słowa.
- O nas, w sensie o naszych wyczynach – doprecyzował poniewczasie Connor. – Jesteśmy anonimowymi bohaterami.

Po obiedzie Igor poczuł się na tyle dobrze, by w towarzystwie zachęcającej go do zwiedzenia kliniki Mileny odbyć krótki spacer. Rodzice przywieźli mu starą kurtkę i trochę innych ciuchów. Jednak po upalnym lecie (w Warszawie topił się asfalt) nadeszła ciepła jesień i w dzień można było paradować w krótkim rękawku. W połowie października drzewa wciąż były zielone – ocieplenie klimatu praktycznie wymazało z kalendarza Złotą Polską Jesień.


Klinika Nano-Rev leżała nad samym Zalewem Zegrzyńskim, w miejscu gdzie mniejsza rzeczka wpadała przez zatokę z wysepką do spiętrzonej Narwi, zaś ta rozszerzała się we właściwe jezioro. Z balkonu Igora było widać malowniczo położoną przystań jachtową po drugiej stronie wody.
Jednopiętrowy gmach kliniki przypominał bardziej luksusowy ośrodek wypoczynkowy niż placówkę medyczną. Prócz niego na obszernej posesji stały jeszcze dwa osobne domki, garaże oraz szklana, owalna konstrukcja kryjąca kort tenisowy. Poza Siodłowskim przebywać tu mogło maksymalnie dwudziestu kilku pacjentów, z czego większość stanowili chyba niemieccy emeryci. Była również jednak mała dziewczynka i na oko trochę młodsza od Igora urocza szatynka, która w głównym holu obdarzyła go ciekawskim spojrzeniem.
Krótki spacer zmęczył Igora i musiał znowu się zdrzemnąć.

***

Iwan przyjechał po osiemnastej. Wparował do pokoju jak burza, która nawiasem mówiąc grzmiała gdzieś w oddali. Na widok Siodłowskiego gęba mu się ucieszyła i w ostatniej chwili zatrzymał dłoń, którą zamierzał uścisnąć zagipsowaną prawicę przyjaciela. Strapił się na chwilę, ściskając zamiast tego wyciągniętą na powitanie lewą dłoń Igora. Za chwilę jednak uśmiech znów przyozdobił jego szeroką twarz.
- No, Siodło – rzekł, rozglądając się po pokoju. – Respekt. Cacy się tu zamelinowałeś. Opłaca się być bohaterem wojennym.
Sam miał tylko dwa plastry na łysinie i mały opatrunek na przegubie dłoni. Rosjanin zawsze miał talent do wychodzenia z wszelkich opresji cało.
- Staruszkowie pewnie mówili ci już co w trawie piszczy – podjął „Kałasznikow”. – Powiedz mi, stary, jak ty to wszystko widzisz.


__________________________________________________

Jeszcze nigdy ludzkość nie żyła w takim lęku jak obecnie i nigdy nie miała po temu tylu powodów.
- Bertrand Russel.
__________________________________________________



- Rzecznik prasowy International Artificial Intelligence Control Agency podał przed chwilą do publicznej wiadomości, że w trakcie akcji na warszawskim Elsnerowie egzorcyzmowano mechanicznego psa, nazwanego wilkorem. W skutek użycia broni elektromagnetycznej uszkodzona została pamięć bestii, nie będzie można więc ustalić dokładnego przebiegu wydarzeń. Zidentyfikowano jednak jej właściciela, który został już aresztowany. Wykluczono wstępnie jego związek z jakąkolwiek zorganizowaną grupą przestępczą.

- Brutalne zamieszki anty-muzułmańskie na Woli rozprzestrzeniły się na prawie cały rejon zwany potocznie Talibanem. Mamy niepotwierdzone doniesienia o użyciu ostrej amunicji. Stołeczna Komenda Policji zapewnia, że nie dopuści do eskalacji przemocy na skalę taką jak w Brukseli i in…



- …leży od wielu czynników. Nanotechnologia dopiero raczkuje a już dziś jesteśmy w stanie leczyć nawet poważne uszkodzenia mózgu, także wylewy, udary i amnezje. Wymykają się nam jeszcze ciężkie przypadki dziecięcego porażenia mózgowego, ale sądzę, że to kwestia czasu. Sprzężenie mózgu z osobistą AI daje coraz lepsze efekty. Należy pamiętać, że ogromnej mierze to właśnie dzięki AI ten postęp jest możliwy. Nasi najlepsi chirurdzy: Hipokrates, Galen, Religa to sztuczne inteligencje. Gdyby ich rozwój nie był sztucznie hamowany przez IAICA medycyna byłaby już kilka lat do przodu. Ustawy Hamiltona są i tak obchodzone przez organizacje przestępcze, za to blokują wykorzystanie zaawansowanych AI do wielu pożytecznych celów.
- Pojawiają się jednak opinie, że pacjenci przywróceni do życia tego typu operacjami zachowują się mechanicznie, jak roboty, lub, przepraszam, lecz takie określenie też padło…zombie.
- Oczywiście, rozumiem tego typu obawy. Wspomnienia są przywracane sztucznie, czasem pozostają więc w nich luki. Wgrywamy do sprzężonej z mózgiem elektronicznej pamięci wiedzę ogólną, dane z wywiadu środowiskowego, twarze rodziny i znajomych, pamiątkowe zdjęcia i filmy. Dziś, gdy ludzkie życie jest coraz intensywniej dokumentowane jest to znacznie łatwiejsze. W przypadku osób, które filmowały całe swoje życie holokularami niemal nie widać różnicy.
- Tym optymistycznym akcentem niestety musimy zakończyć. Drodzy państwo, filmujcie wszystko co robicie, bo nie wiadomo kiedy to się przyda! Dziękuję za rozmowę. Naszym gościem był jeden z pionierów polskiej implantologii, neurochirurg, profesor Stanisław Korbowicz, były wykładowca Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, obecnie właściciel kliniki chirurgii implantowej Nano-Rev w Arciechowie pod Warszawą. To był Kwadrans z Nauką a teraz w radiu Chill FM blok muzyczny.



__________________________________________________

Ida

Shades of cool


Mała automatyczna taksówka podjechała o czasie, informując o tym sms-em. Opływowa sylwetka i wygodne, jasne wnętrze. Lecz przede wszystkim – puste. Żywi taksówkarze byli kolejnym gatunkiem na wymarciu, jednak większości ich pasażerów nie zmartwiło to ani trochę. Automatyzacja zlikwidowała problem gadatliwego złotówy, opowiadającego o czymś o czym nie chciało się słuchać lub puszczającego irytującą muzykę. I na odwrót – problem niezręcznej ciszy podczas przebywania w ciasnej, zamkniętej przestrzeni z całkiem obcą osobą.
Zastępująca człowieka AI na życzenie też mogła zabawiać rozmową a przy tym prowadziła pewnie, skrupulatnie przestrzegając przepisów. Miasto przesuwało się wolno za szybami – geometryczne figury zbudowane ze świateł. Nad górującą nad Wilanowem, przypominającą atomowy reaktor kopułą Świątyni Opatrzności Bożej unosił się gigantyczny hologram matki boskiej w towarzystwie aniołów. Dalej, za obwodnicą znad nadwiślańskich łąk podnosiła się mgła, otulając nowe przedmieścia białym całunem.


Dochodziła dwudziesta gdy Ida wysiadła z taksówki pod willą Bruna w Konstancinie. Jeśli spodziewała się przyjęcia to myliła się lub spóźniła na nie. Na posesji słychać było jedynie śpiew nocnych ptaków. Na długim podjeździe zaś stał tylko jeden obcy wóz – srebrny Bentley, z grającym na holofonie szoferem w środku.
Ida weszła do holu, gdzie przywitał ją jak zawsze „Autoportret z Erynią” Malczewskiego, wiszący naprzeciw wejścia w złotej ramie.
Rozpoznała dobiegającą z salonu ledwo słyszalną muzykę - Symfonię Faustowską Liszta. Wieszając płaszcz i przeglądając się w lustrze usłyszała głos Bruna a chwilę po tym inny, damski. Dźwięczny, raczej młody. Jego właścicielka mówiła po polsku z ledwo słyszalnym rosyjskim akcentem.
- … z panem szczera…
- Bruno. Nalegam – wtrącił.
- Będę z tobą szczera, Bruno. Zbytnio przywykłam do pewnego stylu życia, żeby taki banał jak krach na giełdzie, miał teraz wywrócić je do góry nogami. I nie mam do tej rzeczy żadnego sentymentu. Nie jestem przesądna, ale mam wrażenie, że ten przedmiot zawsze przynosił wyłącznie pecha członkom mojej rodziny… - kobieta przerwała, gdy Ida weszła do salonu.

Oboje siedzieli na fotelach przy stoliku kawowym, na którym jednak zamiast kawy stały kieliszki z winem. Jeden z nich odstawiła właśnie wysoka blondynka o podkreślonej przez obcisłą ciemnoszarą suknię figurze tak doskonałej, że mogła wywołać ukłucie zazdrości. Współczesna medycyna estetyczna i terapie genowe sprawiały, że nie sposób było odróżnić kobiet w pewnym przedziale wiekowym. Zamożna pięćdziesięciolatka mogła wyglądać na połowę młodszą. Odwieczna bolączka kobiet, czyli przemijanie urody, stawała się stopniowo złym wspomnieniem. Przynajmniej dla tych, które było na to stać. Brzydota stała się domeną biednych.

Bruno zawsze lubił napawać się wpływem jaki miał na kobiety i wzbudzać w nich, szczególnie w Idzie, zazdrość. Elokwencja, bogactwo, styl i sposób bycia łączący w sobie postępowość i pewną staroświeckość – wszystko to sprawiało, że prawie cała płeć piękna pozostawała pod jego urokiem. Teraz na widok Idy wstał z fotela, podszedł do niej i pocałował w policzek, jak zwykle drażniąc odrobinę jej skórę finezyjnie przystrzyżonym zarostem. Następnie obrócił się w stronę swego gościa.

- Diano, przedstawiam ci moją narzeczoną, Idalię Kwiatkowską – zwrócił się do blondynki, zapominając dodać: „wieczną narzeczoną”. Ich wieczne narzeczeństwo wydawało się mu doskonale pasować – zaangażowany na tyle ile akurat mu pasowało, nie więcej. Czasem sprawiający wrażenie zakochanego do szaleństwa i dowodzącego tego czynami a czasem wręcz obojętnego. Wcielona uczuciowa nieprzewidywalność.
– Idalio – rzekł oficjalnym tonem, prowadząc ją do stolika - poznaj hrabinę Dianę Oboleńską.

Blondynka, pilnie ich obserwująca, uśmiechnęła się lekko i skinęła Idzie głową.
- Niezmiernie mi miło – rzuciła uprzejmie, lecz z dającym się zauważyć lekkim rozbawieniem. - Bruno dużo mi o tobie mówił.


__________________________________________________


Jerzy



Special Cases


Natalia z Adasiem mieszkali zaledwie kwadrans spacerem od siedziby agencji. Dojazd autem i szukanie miejsca parkingowego o tej porze trwało tyle samo, lecz nie było sensu później wracać po samochód. Wilamowski zrobił już w pracy wszystko co miał dziś do zrobienia – czyli sporządził i dał kwatermistrzowi listę broni oraz sprzętu do naszykowania na jutro. Ciemność spowiła tymczasem miasto, jego światła rozmywały się za szybami wozu w gęstniejącej wieczornej mgle.
W ciągu ostatnich dziesięcioleci Warszawa przekształciła się w wielki wir pozbawiony cech indywidualnych, będący paradygmatem miejskiej rzeczywistości stulecia. Stare kamienice przy Placu Grzybowskim zostały pokryte neonami niby lakierem nowoczesności. Kościół Wszystkich Świętych stał ciemny i pusty w otoczeniu wieżowców.
Oleisty gołąb przysiadł obok na chodniku, gdy Jerzy wysiadł z auta pod Cosmopolitan – mieszkalnym drapaczem chmur równie bezpłciowym jak jego nazwa. Bezgłośna winda zawiozła go na dwudzieste drugie piętro, gdzie drzwi numer 140 otworzyła mu Natalia.
Jego była żona pozostawała wciąż atrakcyjną kobietą, zwłaszcza z rozpuszczonymi blond włosami, lecz nawet w domu nosiła się w tym sztywnym biurwo-korporacyjnym stylu, który tak zdążył przez nią znienawidzić. Klasyczna korpo-suka, dyrektor wykonawcza w warszawskim oddziale Umbrelli. Dziś jednak wydawała się po prostu zmęczona. Raczej obojętna niż wroga.
- Wejdź – siląc się na uprzejmy ton zaprosiła go do środka.
Adasia nigdzie nie widział, ale w pokoju młodego paliło się światło. Gdy Wilamowski zdejmował w przedpokoju buty Natalia skierowała się do kuchni.
– Napijesz się czegoś?


__________________________________________________


Paweł



Chwilę po tym jak wylądowali Black Horse usłyszał bliski strzał. Obejrzał się za siebie, na biegnącego za nim Olega, który właśnie przetoczył się po skoku i teraz pochylony prawie wpadł na Pawła. Ukrainiec był cały. Nie strzelano do nich ale gdzieś na dole, po północnej stronie dachu na którym się znajdowali. Przebiegały tam grupki ludzi, ciężko powiedzieć po której stronie walczących. Płonęła altanka śmietnikowa i zaparkowany samochód gdzieś dalej. Śpiewały policyjne syreny a z oddali przebijało się przez hałas charakterystyczne wycie wozów straży pożarnej.
Trzypiętrowy blok nie miał balkonów po żadnej ze stron. Zbyt wysoko by zeskoczyć. Można było spuścić się na dół na linach lub przeskoczyć (osiem metrów – ocenił na oko Black Horse) na prostopadły, tej samej wysokości budynek na północ od nich i uciekać dalej po dachach.
- Paweł, patrz! – zawołał Oleg.
Od dachu pięciopiętrowca oderwała się właśnie sylwetka. Mimo ciemności i mgły Paweł nie miał problemu z jej rozpoznaniem. Człowiek w zasłaniającym szczelnie twarz kasku oraz kombinezonie z błyszczącą policyjną odznaką wylądował niecałe trzydzieści metrów od nich, odbił i przeturlał po dachu. Nie dobył na razie broni, choć bez wątpienia ją miał. Szalony glina - nemezis freerunnerów, zrywał się właśnie do pościgu.



__________________________________________________


Modest



Mercedes zaparkował pod domem Jarskich w centralnej części Wawra. Cicha, spokojna dzielnica, miejsce w sam raz dla ludzi pragnących podsycać ciepło rodzinnego ogniska i pielęgnować ogródek. Julia Brzozowska-Jarska wydawała się zupełnie nie stworzona do takich rzeczy, gdy poznał ją siedemnaście lat temu na koncercie świętej pamięci Iggy’ego Popa. Ale macierzyństwo zmienia kobiety bardziej niż ojcostwo mężczyzn. Dziś była stateczną matką dwojga dzieci. Zachowała jednak swój nieco naiwny optymizm i pozytywne nastawienie do świata.

- Wiesz – odezwał się Dorian. - Myślę, że rodzicielstwo to jedna z tych rzeczy, których duchy potencjalnie mogą zazdrościć ludziom. Nie ja akurat. Mi wystarczy, że mam brata. Ale przekazanie swoich genów to jeden z ludzkich sposobów na nieśmiertelność a jednocześnie boski akt stworzenia, czyż nie?

Dom stał blisko ogrodzenia i podchodząc do furtki Kocur usłyszał fragment toczonej podniesionymi głosami rozmowy.
- …że się zgodziłem…dzieje zbyt szybko.
- …cież wiesz, że wręcz musiałam go namawiać…
- …k, ale teraz…
Urwali, lecz nie dlatego, że zauważyli Darskiego, bowiem zasłaniał go biegnący wzdłuż płotu żywopłot. Zadzwonił domofonem i został wpuszczony na podwórko a drzwi domu otworzyła mu Julia. Była jedną z tych klasycznych blond piękności i lata niemal nie odcisnęły na jej szczupłym ciele piętna. Gdyby Modest okazał się kiedyś bardziej zdolny do kompromisów ta kobieta mogłaby teraz nosić jego nazwisko i może to on mieszkałby w podobnym domu obserwując jak jego syn dorasta. Jedna litera różnicy mogła dać do myślenia. Ale gdyby Modest był zdolny do kompromisów i takiego dzielenia się swoim światem jak ci ludzie tutaj to nie byłby sobą.
- Cześć. Poczekaj chwilkę, Kamil zaraz zejdzie – rzekła Julia kierując się po schodach na piętro. Nie sprawiała wrażenia jakby kiedykolwiek żałowała ich krótkiej, wspólnej przygody.

Kocur został sam na sam z jej mężem, który po chłodnym powitaniu zaprosił go do kuchni. Oto człowiek, który przed szesnastu laty wyręczył Modesta w niepasującej doń społecznej roli i wybawił od wyrzutów sumienia. Adam Jarski był parę lat starszym od niego facetem, którego można było podsumować określeniem „misiowaty” (to było dobre słowo; niedźwiedziowaty to był Taras). Mimo łagodnej aparycji był stanowczym ojcem patchworkowej rodziny. Nie można mu było jednak odmówić wyrozumiałości i braku uprzedzeń. W końcu zaakceptował cudze dziecko jako swoje i o ile Modest wiedział był dla Kamila przykładnym ojcem.

- Posłuchaj, Modest. – Już przy pierwszym spotkaniu pod presją Julii przeszli na nieco wymuszone „ty”. – To była nasza wspólna decyzja, żeby młodemu powiedzieć. Przez pewną sytuację i tak się domyślał. Jest prawie dorosły i ma prawo poznać biologicznego – zaakcentował to słowo - ojca. Wydajesz się w porządku, ale chcę tylko byś miał wzgląd na jedno. Młody jest w takim wieku, że łatwo mu zaimponować. A tobie łatwo odgrywać starszego kumpla i dobrego glinę, podczas gdy ja, musząc utrzymać w ryzach zbuntowanego nastolatka, będę tym złym. Nie wykorzystuj tego, dobrze?


__________________________________________________

Twardzi są warszawscy kelnerzy, szatniarze, barmani, muzycy z nocnych lokali. Życie ich upływa w nieustannej walce. Wobec pertraktacji z pijanym warszawiakiem praca w kamieniołomach wydaje się fabrykowaniem dziecięcych baloników. Starożytni galernicy uciekliby w popłochu na widok katorżniczej roboty, jaką wykonuje warszawski kelner w sobotnie wieczory, zaraz po pierwszym każdego miesiąca.
- Leopold Tyrmand, „Zły”.

__________________________________________________


snaX



Virtual Insanity


Dom. Każdy potrzebował miejsca, które mógłby nazwać tym słowem, nawet nomadowie, dla których tą funkcję pełniła Karawana i Klan. Dla netrunnerów prawdziwym domem była sieć, ale i oni, a może zwłaszcza oni, potrzebowali schronienia, w którym mogli się spokojnie do niej podłączyć. Człowiek połączony z wirtualnością przez ośrodkowy układ nerwowy był w realu bezbronny niczym dziecko. Gdyby ktoś włamał się do jego domu mógłby w obecności właściciela wynieść z niego wszystko, włącznie z nim samym, przebywającym w innej rzeczywistości. Nie mogły zatem dziwić wyrafinowane systemy zabezpieczeń i możliwie jak największy nacisk na odseparowanie się od świata. Bezpieczeństwo i prywatność: dwa filary.
Tego samego wymagało się od lokalu, w którym tacy jak snaX się spotykali. Nexima spełniała te wymogi najlepiej ze wszystkich warszawskich klubów, nie będących miejscem spotkań miafiozów i biznesmenów. Umieszczona na piętrze jednego z anonimowych biurowców Śródmieścia nie posiadała strony w sieci ani nawet neonu. Na ciężkich metalowych drzwiach znajdował się jedynie mały Emblemat Szybowca.
Szybowiec był jedyną strukturą zdolną poruszać się w nieskończoność po planszy Game of Life – komputerowej symulacji matematycznej z 1970 roku i został niegdyś milcząco zaakceptowany jako nieformalny znak hakerskiej społeczności. Właściciel Neximy, Gambit, emerytowany haker pamiętający jeszcze początki sieci, miał pewien sentyment do archaicznej symboliki, poza tym musiał jakoś odróżnić swoje drzwi od identycznych po drugiej stronie klatki schodowej. Po wejściu do środka snaX został obrzucony przelotnym spojrzeniem tego samego co zawsze ochroniarza (facet chyba tu mieszkał) i pokonawszy hol wkroczył do głównej sali.

Od razu dało się zauważyć, że panuje tu większy ruch niż zazwyczaj w tygodniu. Z głośników sączyła się lekka muza, ale atmosfera zdawała się jakby napięta. Na wchodzącego snaXa skierowały się bardziej niż zwykle ciekawskie spojrzenia gości, którzy powrócili jednak zaraz do prowadzonych cicho rozmów. Dostrzegł kilka znajomych twarzy. Przy barze siedziała E-bow - chuda, wytatuowana dziewczyna z wygoloną po bokach głową. Jedna z nielicznych netrunnerek jakie snaX osobiście znał. Co ciekawe, kiedyś pytała się go czy pracuje z agentem Wilamowskim – najwyraźniej go skądś znała. Interesowała ją też praca netrunnerów IAICA, ale w końcu chyba nie aplikowała do agencji, miała legalną robotę w jakiejś korpo. snaX chcąc nie chcąc wiedział o niej sporo, bowiem E-bow była wielką, nieszczęśliwą miłością l00ka, zbyt chorobliwie nieśmiałego w realu, by kiedykolwiek choćby spróbować ją poderwać. Dziewczyna uśmiechnęła się i pomachała snaXowi na powitanie, ale gdy się obróciła ujrzał osobę, z którą rozmawiała.
Alladyn.
Nieformalny lider warszawskiej społeczności netrunnerów, pełniący zarazem funkcję branżowego fixera. Ze źródeł Alladyna pochodziły najlepiej płatne fuchy, którymi chętnie się dzielił. Miał dar do zjednywania sobie ludzi, rzadko spotykaną w tym zawodzie charyzmę i empatię. Lub po prostu udawał zainteresowanie innymi, by pleść swoją sieć kontaktów i zobowiązań. Słowo lider pasowało zresztą do niego doskonale. Ciemnowłosy i o lekko smagłej cerze, przystojny niczym kapitan drużyny futbolowej z amerykańskich filmów. Można się było pocieszać, że w horrorach tacy najszybciej ginęli. Nie lubili się ze snaXem delikatnie mówiąc. Warszawska sieć była zbyt mała na dwóch samców alfa. Ale...albo mu się wydawało albo teraz Alladyn puścił do niego oko.

Tymczasem do snaXa podleciała maleńka, holograficzna wróżka. Jak ze starych animowanych baśni Disneya tylko zupełnie naga. Zatrzymała się przed jego twarzą i wyczarowała różdżką napis:
„Zaopatrz się w alko i wbijaj do loży #3. l00ke dzisiaj stawia.”
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 13-04-2015 o 01:45.
Bounty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172