18-12-2016, 13:05 | #31 |
Reputacja: 1 | Gdy Ganthar się oddalił podszedł do dziewczynki. Odpowiadając poniekąd na jej zainteresowanie. Stacja miała sporo ludzi. Niby to olbrzymi kompleks na księżycu, jednak ponura wyobraźnia podsuwała mu wcześniej gorsze obrazki. Bezludnej, upiornej stacji po środku niczego. Miłe zakończenie. Każdy ród szlachecki miał ziemie i poddanych. Ciekawe jak to jest tu urządzone? Z czego żyją, co wytwarzają ? Hodują żywność? Jak bardzo zależni są od dostaw z Cadavusa? Cisnęło się tak wiele pytań. Reakcja ojca Jessici była natomiast… spodziewana. Ciekawa czy równie źle albo gorzej pójdzie z jej matką. Tymczasem zwrócił się do dziewczynki. - Witam jestem Stanton. Przyjechałem do panny Jessici, a Ty jak masz na imię? Dziewczynka przekrzywiła głowę i spojrzała na niego z zaciekawieniem. Ciężko było stwierdzić, czy w pełni pojęła, co do niej mówił. Wydawała się jednak bardzo przyjazna i szczęśliwa, że ją zauważył. Nagle Stanton poczuł w swojej głowie coś bardzo niepokojącego. Najwyraźniej nie był tam sam. Wyczuł cudzą obecność buszującą w jego myślach. Dziewczynka zachichotała. - Dziwne myśli ma Czwarty, pełne marzeń i liczb!- zabrzmiało dziecięcym głosem i nie był pewien, czy dziewczynka to wypowiedziała, czy on usłyszał słowa w swojej głowie. Z jakiegoś powodu nie pamiętał, czy poruszyły się jej usta. Czuł się lekko oszołomiony. - Ojej - tyle zdołał wydusić na głos. Pierwszy raz odczuł działanie psioniki. Bo tym chyba było to dziwne coś w jego głowie. Był oszołomiony więc po chwili zadał najprostsze pytanie. - Czwarty? Dlaczego czwarty? - co prawda słyszał że psionika to zło wcielone, jednak sam był wolny od takich uprzedzeń. Zresztą jak od każdych uprzedzeń, czy to rasowych czy kastowych. Dziewczynka budziła w nim ciepłe uczucia. Wodził też wzrokiem za jakimś opiekunem. Nie wiedział jak może się dla niego skończyć dłuższa ingerencja tego typu. Jeśli po pierwszym razie był zdezorientowany. - Liczby i liczby! Tylko to mu w głowie, niech się rozejrzy, to się sam dowie! Tym razem mentalne uderzenie było mocniejsze, wątpił, by dziecko umyślnie chciało mu zaszkodzić, ale ciężko mu było utrzymać koncentrację, wszystko wokół niego zaczynało się rozpływać. Tym razem jednak zmobilizował siły swojego umysłu i wyraźnie zauważył, że usta dziewczynki się nie poruszyły. - Panienko Cassandro! Rozbrzmiało z drugiej strony sali. Z jednej ze śluz wyłoniły się dwie sylwetki rosłych, prawie identycznie wyglądających młodzieńców. Przy ich pasach widać było białe kabury z pistoletami. Bracia, bo chyba nimi byli, odbili się mocno od podłogi i szybkimi susami ruszyli w stronę inżyniera i dziewczynki. Cassandra dostrzegając rzeczoną dwójkę pospiesznie odwróciła się w stronę inżyniera i mrugnęła do niego porozumiewawczo okiem, kładąc palec na ustach. Zabrali ją bez słowa, spoglądając nieufnie na Stantona. Jeden z blond młodzieńców wyglądał jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale po namyśle najwyraźniej w końcu z tego zrezygnował. Dziewczynka chyba niespecjalnie się tym wszystkim przejęła, raczej się dobrze bawiła. Stanton uśmiechnął się do niej lekko wręcz niezauważalnie skinął głową. Panienka oznaczała szlachciankę… Przypomniał sobie słowa ojca Jessiki “intensywny trening” , “ obiecujący członek społeczności”. Przełknął ślinę, nie z obaw. No może trochę...To jednak wyjaśniałoby bardzo wiele jej dziwnych zachowań. Było fascynujące i dziwne zarazem. Kochał ją a zagadki zaczynały narastać. Odpowiedzi poszlakowe być może również. Postanowił poczekać na swojego przewodnika i przyjrzeć się pozostałym osobom w sali. Szukając dziwnych zjawisk. Bardziej z intuicyjnego przyzwyczajenia niż wiary, że coś dostrzeże. Policzył też ludzi, żeby ustalić czy w jakiś sposób mógł być czwarty. Stanton percepcja d20=2 sukces Inżynierowi starczyło parę chwil poświęconych na obserwację, by stwierdzić kilka faktów. Po pierwsze zgromadzeni tam ludzie wyglądali na klasę wyższą, ich ubrania, choć najczęściej proste, były dobrej jakości, do tego nawet ci niezbyt urodziwi i o bladej fizjonomii wyglądali na zadbanych, po ich mimice i ruchach również było widać, iż nie są to raczej ludzie przywykli do posługi innym, choć nie było tam raczej też osób, które nie doświadczyły w życiu wysiłku. I wszyscy byli nim zainteresowani... Ktoś mniej spostrzegawczy być może nie wyłapałby mało wyraźnych znaków, ale Stanton był prawie pewien, niemal wszyscy oni, bardzo umiejętnie i subtelnie obserwowali każdy jego ruch. W całości nie dziwne było to, że byli nim zaciekawieni - wszak pochodził z zewnątrz - ale to jak zręcznie to ukrywali. Wydawało się też, że wśród przewijających się przez salę rekreacyjną osób reprezentowane były wszystkie grupy wiekowe. Starał się odszukać odpowiedniej grupy, w której mógłby być czwarty, ale nic nie rzucało mu się w oczy. Ludzie przychodzili samotnie, bądź rozmawiając z przejęciem z innymi, jedli albo czyt... Lekko zatrzęsła się ziemia. Wszyscy miejscowi odruchowo spojrzeli w stronę głośników wiszących w różnych miejscach w sali. - UWAGA UWAGA! DEKOMPRESJA SEKCJI: - JEDEN-TRZY - JEDEN-CZTERY - DWA-TRZY - DWA-CZTERY - DWA-PIĘĆ - DYŻURNI SEKCJI PROSZENI DO OŚRODKÓW KOORDYNACJI TECHNICZNEJ - BRAK ZAGROŻENIA POZA WYMIENIONYMI SEKCJAMI. Parę grup miejscowych poderwało się szybko i zwinnymi susami zniknęło w dwóch różnych śluzach, prowadzących (na ile mógł to ocenić Stanton) z grubsza w tym samym kierunku. I był to kierunek, w którym wcześniej zniknął ojciec Jessici. Aleksiej Już w pierwszej chwili, gdy światło padło na hałdy tajemniczych sprzętów był pewny, że odnalazł coś wyjątkowego. Tu i ówdzie dostrzegał krystaliczny futurystyczny wyświetlacz, gdzie indziej charakterystyczny glob rzutnika holograficznego, bądź pęki syntetycznych neo-neuronów. Niewątpliwie stał przed ogromną ilością zaawansowanego sprzętu, wydawało się, że większość urządzeń zbudowana bądź odtworzona została wzorując się na rozwiązaniach Drugiej Republiki, choć nie dało się wykluczyć, że gdzieś pomiędzy znajdowały się też autentyczne maszyny z tamtych czasów, mogące obecnie kosztować prawdziwą fortunę… bądź zaprowadzić właściciela na stos, gdyby okazały się zbyt heretyckie. Na bliższej inspekcji i ostrożnym odsuwaniu urządzeń, by dostać się do tych głębiej schowanych zeszło mu chyba koło pięciu minut, choć emocje powodowały, że ciężko mu było dokładnie ocenić bieg czasu. Aleksiej percepcja d20(+2 lampa)= 20 krytyczna porażka Szansa na spotkanie 10%(+5 za krytyk) d100=17 brak spotkania W pewnym momencie nie dojrzał w porę, że jedno z urządzeń się obsuwa i złapał je w ostatnich momencie, zdołało jednak cicho brzdęknąć o podłogę. Zamarł. Wydawało mu się, że w oddali usłyszał niezdarne, nieskoordynowane kroki. Serce zabiło mu mocniej. Na szczęście te po paru chwilach chyba się oddaliły. Był niemal pewny, że wśród urządzeń musiało być co najmniej kilka, które byłby w stanie uruchomić, wiele było jedynie lekko uszkodzonych, a baterie fuzyjne skonstruowane za czasów Drugiej Republiki praktycznie nie miały daty przydatności.Tylko czy chciał dalej ryzykować? Było tam praktycznie wszystko, od przybocznych generatorów pola ochronnego, po okulary termowizyjne, rzutniki holograficzne, nano-medpaki, maszyny myślące i nawet chyba emiter wiązki tnącej. Niejeden oddałby duszę za takie dobra i pewnie właśnie dlatego Avestianie postanowili ukryć je głęboko w trzewiach ziemi. Holly myślał gorączkowo. W każdej innej okoliczności byłby bardzo zadowolony będąc w takim miejscu, ale to nie był czas na radość. Rozejrzał się wokoło. Postanowił, że postara się przygotować do potencjalnego spotkania z nieprzyjacielskimi kapłanami. Przeszukując zaawansowane technologie szukał tarcz energetycznych, broni laserowych, słowem wszystkiego, co mogłoby mu się przydać w tym ciemnym i niebezpiecznym miejscu. Aleksiej percepcja d20(+2 lampa)= 6 sukces! Szansa na spotkanie 10%(+5 za poprzedni krytyk) d100= 72 brak spotkania Typ przedmiotu 1-33 ofensywny 34-66 defensywny 67-99 sensoryczny 100 eksperymentalny d100= 100 eksperymentalny! Przeszukiwał hałdy wspaniale zaawansowanych uszkodzonych przedmiotów, aż w końcu natrafił na niepozorny czarny pas zaopatrzony w szereg rozmieszczonych na nim równomiernie kwadratowych mini-emiterów. Wydawał się być stworzony z bardzo zaawansowanych materiałów o znacznej wytrzymałości, mimo niewątpliwego upływu lat wyglądał niemal jak nowy. Aleksiej kojarzył też włókno, z którego upleciony był sam pas, powinno automatycznie dopasowywać się do wymiarów nosiciela, niczym odzież z czasów Drugiej Republiki. Ale co właściwie robił ten artefakt? Póki co chyba nie do końca działał, dioda gotowości po minucie czy dwóch przygasała i migotała w nieregularny sposób, sugerując jakieś uszkodzenie na ścieżce transferu energii z ogniwa fuzyjnego. Aleksiej technologia d20=11 lekka porażka Aleksiej ostrożnie zdjął osłonę części emiterów, ale warunki były za słabe, a technologia zbyt skomplikowana. Nie miał nawet narzędzi, nie mówiąc już o słabym świetle. Mimo wszystko mógł próbować odpalić urządzenie, stan przewodów i ścieżek w środku raczej nie był na tyle zły, by miało dojść do spięcia i jego uszkodzenia... Chyba. Ale jaki miał teraz wybór? |
20-12-2016, 23:35 | #32 |
Reputacja: 1 | 30 feniksów. Tyle był wart mężczyzna osiągający pełnoletność w wieku 16 lat każdej pory burzowej dla rządzących Decadosów. Pojemność miasta zewnętrznego Teb wynosiła od 5 do 6 dziesiątych miliona, z czego 30% zaliczało się do opodatkowania. Średni wpływ, który należało osiągnąć z podatku pogłównego wynosił 5 milionów feniksów. Ściągalność, pilnowanie porządku i cała praca administracyjna miasta zewnętrznego spoczywała na barkach 50 funkcjonariuszy oddziału zewnętrznego Książęcej Służby Skarbowo Prewencyjnej. 15 z nich znajdowała się w Urzędzie, gdzie 10 zajmowało się tymi, którzy chcieli samodzielnie spłacić dług względem miasta, mając przez to spokojniejsze życie, a 5 zajmowała się jedynie szeroko rozumianym "sprzątaniem"... Z taką gęstością ludzi, o niespokojnych nerwach, trup ścielił się gęsto, a do zarazy kroków było niewiele. 20 funkcjonariuszy stacjonowało w 5 punktach ustawionych wokół linii brzegowej wiatrochronów. Określenie "stacjonowało" było dość trafnę, gdyż bardziej pilnowali tego, by wiatrochrony nie rozpadły się, niż czynnie zajmowali się porządkiem w okolicy. Jedynie na wezwanie każdy punkt mógł wesprzeć 2 osobami, które niestety musiały przedostać się na miejsce na pieszo, lub zostać zgarnięte przez 3 dostępne dla KSSP wozy. Kolejna 15 funkcjonariuszy stanowiła trzy mobilne grupy interwencyjne. Należał do nich czynny pobór podatku, jak i zajmowanie się zgłoszeniami wymagających obecności na miejscu zdarzenia. By utrzymać tak spory obszar we względnym porządku, każda drużyna wyposażona była w sztukę technologii, która pozwala na kontaktowanie się między sobą. Funkcjonariusze byli zawsze w mniejszości, gdziekolwiek by się nie pokazali, dlatego każdy miał obowiązek posiadania na sobie ochrony pasywnej, jak i aktywnej. Nigdy nie powinni zostawać sami a zawsze przynajmniej w parze. Wyjątek stanowiła nieparzysta osoba w pięcioosobowych zespołach, która robiła za łącznika. Tak wyglądała organizacja w porze burzowej. Na jednego funkcjonariusza przypadało około 10 tysięcy mieszkańców. Pora spokojna ograniczała się do zaledwie 7 ludzi. Oddział zewnętrzny KSSP był jedynym oficjalnym przedstawicielstwem Teb dostępnym w mieście zewnętrznym. Miasto wewnętrzne miało swój osobny oddział. Były to całkowicie odrębne twory, nigdy ze sobą się nie kontaktowały. |
21-12-2016, 22:24 | #33 |
Reputacja: 1 | Marina Podwładni pani komisarz posłusznie zajęli miejsca po bokach drzwi, gotowi, by w razie czego wspomóc swoją przełożoną w starciu z niespodziewanymi wydarzeniami. Zazwyczaj do spacyfikowania miejscowych starczyły srogie spojrzenia ich niezbyt ogarniętych gęb i sama przewaga liczebna, ale czasem trzeba było pomachać spluwami. I najlepiej było, gdy się na machaniu kończyło, brakowało finansów na amunicję ćwiczebną, więc większość pracowników KSSP strzelała tak, że aż strach było pozwalać im nosić broń w terenie zabudowanym. Cóż i tak Marina miała obecnie do czynienia z luksusem, już za parę dni, wraz z definitywnym końcem Pory Burzowej większość pracowników KSSP miała zostać stopniowo zwalniania do cywila, pozostawiając ją ostatecznie jedynie z mała garstką funkcjonariuszy. Trwało to parę dobrych chwil, nim ze środka wreszcie dobiegły ich ciche, miękkie kroki. Chwilę później dało się słyszeć dźwięk odsuwanej zasuwy... i następnej... i następnej. Ilość domniemanych zabezpieczeń była dość zabawna biorąc pod uwagę, że sam materiał drzwi był dość lichy i dałby mu pewnie radę pierwszy lepszy rozpędzony zbir. W końcu w szczelinie uchylonych drzwi pokazała się zasuszona twarz staruszki, na małej chudej głowie założoną miała wełnianą czapkę z wszytymi w nią pasmami różnokolorowych koralików i kulistych dzwoneczków. Spojrzała po sylwetkach ustawionych jak w grupie uderzeniowej funkcjonariuszy, a następnie na twarz samej pani komisarz. - Co? Wojsko? Nie hałasują! Wejdą, wejdą! Pani Lin zawsze ceniła Decadosów! Zawsze wszystkim mówiła, jak dobrze tu rządzą! Nie stoją, buty zdejmą i wejdą, opowiem wszystko i na kogo trzeba! Pani Lin dużo widzi i wszystko sobie notuje! Już przez uchylone drzwi było widać, że mieszkanie niewielkiej staruszki wypełnione było niemal pod sufit wszelakimi dziwnościami. Pod ścianami stały regały pełne jakichś wypreparowanych, zasuszonych organów i małych, pozamykanych w słojach stworzeń. Z sufitu zwisały kostne, zdobione tajemniczymi nacięciami dzwonki i pokreślone symbolami różnokolorowe szarfy. W powietrzu dało się czuć dziwny zapach, w którym przeważały ostre nuty ziół i... uryny. Gdzieś w oddali coś mocno bulgotało, w powietrzu widać było mgiełkę unoszącej się wilgoci. - Wejdą, nowy napar nastawiłam! Na wszystkie dolegliwości dobry - spojrzała wymownie na jednego z kompanów pani komisarz. - Tak, nawet na te najbardziej wstydliwe! - zachichotała suchym chorobliwym głosem. Drugi z funkcjonariuszy prychnął rozbawiony, spoglądając na swojego wyraźnie skrępowanego kompana. Ostatnio edytowane przez Tadeus : 21-12-2016 o 22:27. |
22-12-2016, 18:49 | #34 |
Reputacja: 1 | Ponieważ nikt o niego nie zadbał udał się z resztą. Starając się kogoś dogonić i krzycząc: |
23-12-2016, 20:11 | #35 |
Reputacja: 1 | Stanton Duchowny słysząc odpowiedź inżyniera aż krzyknął. - Ha! “Problemy techniczne”! Toż ciągle wam powtarzałem! Wszyscy tu pomrzemy! - rzucił z przejęciem, unosząc oskarżycielsko palec. Wyglądało na to, że początkowo chciał wskazać nim szlachciankę, ale coś w jej postawie i minie go onieśmieliło i tylko zawinął nim szeroki łuk, sugerując, że co prawda srogo oskarża, ale nikogo konkretnego. Tak, czy inaczej w jego oczach pojawił się strach. - Gadałem przecie, że wcześniej, czy później wedrze się tu Pustka i odbierze nam żywota! A teraz nie mamy nawet jak uciec! Uwięzieni! W tej czarnej norze, na martwej kuli, gdzieś w bezkresie nicości, nasze dusze po wsze czasy będą błąkać się... ! - wyraźnie zaczynał się rozkręcać i popadać w panikę. Może była to jakaś odmiana klaustrofobii, a może po prostu strach przed całym tym miejscem. - Wielebny... - powiedziała miękko Jessica zbliżając się do niego i unosząc dłoń uspokajającym gestem. - Proszę usiąść, naprawy już trwają, jesteśmy tu bezpieczni. Nadal czerwony z przejęcia duchowny tylko prychnął, jednak wyraźnie dał się udobruchać i usiadł ciężko na obitej drogą tkaniną ławie. - Stantonie, jakbyś mógł - Jessica wskazała niewielki barek i stojące przed nim kryształowe szklanice. Widząc ten gest kapłan wyraźnie się rozchmurzył. - No chyba że tak... - wydukał pod nosem. - Tylko tam chłopcze nie przesadzaj z polewaniem! Na duchownej służbie jestem! W ascezie się srogiej ćwiczę! - zapewnił, choć jego mina wyrażała zupełnie coś innego. W końcu, po paru chwilach z trunkiem wyraźnie się uspokoił i służba była w stanie odprowadzić go do jego pokojów. - No... - rzucił na pożegnanie, z wyraźnymi wypiekami na policzkach i głupawym uśmieszkiem pod wąsami. - Tedy... chłopcze złoty... no... co ja tam? A tak... - zatoczył się i służący ledwo podtrzymał jego przechylającą się na bok masę. - Jakby nam się jednak nie zemarło to... to... - zawiesił się, unosząc palec i spoglądając na niego z zaciekawieniem... - to co ja rzec chciałem? A... no odwiedź mnie tam no... - chciał wskazać jakiś konkretny kierunek, ale słabo mu to wychodziło. - Wielebny diakon, gdy akurat nie wizytuje u nas w posiadłości mieszka wraz z innymi gośćmi rodu w specjalnym habitacie niedaleko Węzła. - pomogła mu dyplomatycznie Jessica. - Że co? - zdziwił się. - A no tak! To właśnie rzec chciałem... chyba. - Odwiedzę wielebnego jutro- skinął głową Stanton na pożegnanie. Gdy wielebny odszedł sam nalał sobie niewielką porcję szlachetnego trunku. Głęboko przy tym wzdychając. - Musimy się naradzić Jess, by tak poprowadzić rozmowę z twoją mamą… Żeby nas nie rozdzielono. Też wolałbym cieszyć się tobą i nami teraz… ale jak rzekłaś... Człowiek nie tylko szlachcic, rzadko ma okazję robić na co ma ochotę. Jeśli teraz odrobimy dobrze naszą pracę, przyjdzie nam się cieszyć sobą długie lata. Zacznijmy od podstaw. Co to za awarie? I może opowiedz mi coś o waszym rodzie? Im więcej szczegółów tym lepiej. - podszedł do spraw rodu niczym do skomplikowanej maszyny. Im więcej się dowie o tym co robi owa machina, z jakich części się składa… o mocnych i słabych jej stronach… Tym łatwiej mu będzie coś w niej ulepszyć. Pokazać, że będzie przydatnym w niej trybikiem. Nowym poszerzającym jej funkcje. Aleksiej Zamknął wszystko, założył pas i wcisnął włącznik. Świat wokół niego mignął i... Duchowny z zaskoczeniem zauważył, że nie widzi swojej ręki trzymającej lampę. Spojrzał w dół, nie widział też swojego torsu i nóg. No dobrze... gdy się poruszał widać było jakby zamglenie w miejscu gdzie był, ale i tak było to... niesamowite! Do tej pory słyszał tylko plotki o istnieniu tego typu technologii. Niestety, po niewiele więcej niż minucie cień, którym się stał, zaczął nieregularnie migotać, a urządzenie się wyłączyło. Po następnych paru chwilach jednak znowu zaskoczyło zasilanie i zabłysła dioda gotowości. I wtedy… Na zewnątrz na korytarzu usłyszał chrapliwy oddech i nieregularny zgrzyt, który brzmiał jakby ktoś po nierównej kamiennej podłodze sunął za sobą jakiś kawał żelastwa. Kimkolwiek był obcy, zbliżał się w kierunku pomieszczenia, w którym znajdował się Eskatonik. Serca zabiło Aleksiejowi mocniej. Nacisnął guzik na pasie niewidzialności i szybko poszukał schronienia za jakimś pudłem w kącie. Technologia którą odkrył była niepewna, a on nie chciał ryzykować. Kucnął i wyjrzał zza swego schronienia, obserwując nadchodzącego człowieka. Nie mylił się, ciężkie kroki i niepokojące metaliczne szuranie skierowały się prosto do pokoju, w którym się znajdował. Być może ze względu na świecącą się lampę, a może ze względu na rozbrzmiały tam wcześniej dźwięk spadających sprzętów... Eskatonik wstrzymał oddech. Do środka wsunęła się potężna sylwetka znanego mu już Brata Miguela. Lecz mężczyzna, którego teraz widział przed sobą nie miał już w sobie tej zimnej obojętności i pewnego siebie spojrzenia świętego fanatyka. Wyglądał jakby był zakładnikiem szalejących w jego głowie głosów. Jego przekrwione oczy omiotły wnętrze, wyszeptał coś nerwowo do siebie, jego powieka mrugnęła w jakimś dziwnym bolesnym tiku, który spowodował też skurcz ściągającego się ramienia. W końcu wielkie ciało zakonnika wcisnęło się do pokoju całe, odcinając Aleksiejowi jedyną drogę ucieczki. W świetle lampy, którą Eskatonik postawił na podłodze zabłysło żelastwo, które Avestianin ciągnął za sobą. Nie wiedział, co to wcześniej było, ale ostre nieregularne zadziory ochlapane były posoką, gdzieniegdzie dało się dostrzec resztki czegoś, co mogło być tkankami wcześniejszych ofiar. Czas uciekał nieubłaganie, Eskatonikowi wydawało się, że tajemniczy artefakt już zaczyna migotać, że zaraz wyłączy się odsłaniając Eskatonika i... Miguel wyszeptał coś niezrozumiałego do głosów siedzących w jego głowie, omiótł jeszcze raz przekrwionymi oczami wnętrze, po czym z frustracji zawył jak pozbawione posiłku zwierzę i uderzył potężnym, okrwawionym żelastwem prosto w hałdę artefaktów, które rozprysły się z hukiem na wszystkie strony. Aleksiej sprawność d20(+3 poziom trudności)= 11 porażka Eskatonik nie zdążył uniknąć, plastikowa skorupa jakiegoś wyświetlacza uderzyła prosto w jego ukrytą polem maskującym sylwetkę, omal nie powalając go na ziemię. Miguel warknął i spojrzał w jego stronę. Czyżby zauważył, że przedmiot zatrzymał się na niewidzialnej przeszkodzie? A może Aleksiejowi tylko wydawało się, że udało mu się powstrzymać przed krzykiem i zwalisty opętaniec coś usłyszał? Miguel percepcja d20(-2 głosy w głowie -3 pole maskujące -2 mrok + 2 lampa) = 10 porażka Nie. Odwrócił się gniewnie i przecisnął swoje wielkie cielsko znowu przez drzwi na korytarz na zewnątrz. Ciągle nerwowo szeptał, warczał i wył z poirytowania. Wydawało się, że trochę się oddalił, ale Aleksiej był niemal pewien, że nadal był gdzieś tam w jednej z odnóg korytarza, jakby coś w jego chorej głowie podpowiadało mu, że w okolicy znajdzie ofiarę. Tymczasem dostrzegł też, że i lampa została ugodzona rozrzuconymi przedmiotami, przewróciła się i wypłynęła z niej większość oleju, już mrugała i pewnym było, że niebawem zgaśnie. Eskatonik powoli i na paluszkach zaczął się przemieszczać po pokoju. Na dobry początek w starcie artefaktów pragnął znaleźć jakąś latarkę czy inne źródło światła. Zaczął też zastanawiać się nad sytuacją, w której się znalazł - jak na świątobliwych Avestian było tu dużo ludzi opętanych przez demony, w tym co najmniej jeden mnich i być może potężny Miguel. Nie wiedział co to wszystko znaczy, ale podejrzewał, że rozwiązanie tej zagadki pomogłoby mu w obecnej sytuacji - nie wspominając o tym, że jako kleryk miał obowiązek walczyć z duchowymi siłami zła. Teraz, gdy pozbawiona oleju lampa dawała już tylko słabe, gasnące światło bardzo ciężko było dostrzec cokolwiek wśród góry porozrzucanych gratów, dodatkowo Miguel pałętał się na tyle blisko, że mogło go zaalarmować nawet ostrożne grzebanie w strzaskanych urządzeniach, w których często poruszało się sporo naderwanych części. Ryzyko dalszego przeszukiwania drogocennego składu artefaktów było ogromne. Zajęty intensywnymi przemyśleniami Eskatonik prawie podskoczył, gdy na zewnątrz rozległ się bolesny, pełen chorej frustracji ryk opętanego zakonnika. - NIEEEEE!!! - zawył boleśnie aż zadudniło w korytarzach. Z tego, co Aleksiej słyszał miotał się po jednym z pobliskich korytarzy, szlochał, warczał i syczał zarazem. A potem znowu zamilkł... Dało się słyszeć tylko sapanie i jego ciężkie powolne kroki. Chyba był na tyle daleko, że dało się zaryzykować ucieczkę w inną odnogę korytarza. I wtedy Aleksiej poczuł coś dziwnego w swojej głowie. Przyłapał się na tym, że nieświadomie zamknął oczy, jego myśli zaczęły odpływać... Wszystko wokół niego zrobiło się spokojne, odetchnął z ulgą i pozwolił by... NIE! Aleksiej teurgia d20 (+2 miał już wcześniej do czynienia z energią)= 12 sukces! Na szczęście miał doświadczenie z nieczystymi mocami, zmobilizował wszystkie pokłady siły woli i odepchnął od siebie złowrogi wpływ. W tym momencie bardzo przydałyby mu się słowa rytualnej modlitwy, którą poznał w swoim zakonie, ale wymagała ona wypowiedzenia słów na głos, silnym donośnym głosem, a nie mógł sobie na to teraz pozwolić. Czuł jednak, że cały czas miał do czynienia z tą samą złą potęgą, której namiastkę poczuł pierwszy raz przy spętanym opętańcu, którego (chyba?) zgładzono w jego obecności. Co tam się właściwie stało? Nie pamiętał dokładnie, gdy go powalono jego zmysły odpłynęły... ale. Czy słyszał tam krzyki nie tylko opętańca? Nie był pewny. I czym było urządzenie na piersi opętanego inkwizytora? |
08-01-2017, 21:04 | #36 |
Reputacja: 1 | - Odwiedzę wielebnego jutro- skinął głową Stanton na pożegnanie. Gdy wielebny odszedł sam nalał sobie niewielką porcję szlachetnego trunku. Głęboko przy tym wzdychając. - Musimy się naradzić Jess, by tak poprowadzić rozmowę z twoją mamą… Żeby nas nie rozdzielono. Też wolałbym cieszyć się tobą i nami teraz… ale jak rzekłaś... Człowiek nie tylko szlachcic, rzadko ma okazję robić na co ma ochotę. Jeśli teraz odrobimy dobrze naszą pracę, przyjdzie nam się cieszyć sobą długie lata. Zacznijmy od podstaw. Co to za awarie? I może opowiedz mi coś o waszym rodzie? Im więcej szczegółów tym lepiej. - podszedł do spraw rodu niczym do skomplikowanej maszyny. Im więcej się dowie o tym co robi owa machina, z jakich części się składa… o mocnych i słabych jej stronach… Tym łatwiej mu będzie coś w niej ulepszyć. Pokazać, że będzie przydatnym w niej trybikiem. Nowym poszerzającym jej funkcje. Szlachcianka nie wyglądała, jakby tym razem chciała odkładać poważne tematy na później, najwyraźniej przekonał ją, że bez dokładnego planu, nie będą w stanie poradzić sobie z nadchodzącymi problemami. - Awarie zdarzały się zawsze... - zaczęła, obracając w smukłych dłoniach szklanicę - Jednak nigdy nie było takiego ich nasilenia jak w ostatnich dniach. Trwa to może niewiele ponad tydzień, może półtora tygodnia. Zawodzić zdają się zupełnie losowe systemy, bez żadnego rozpoznawalnego wzorca. Ojciec opowiadał mi, że wygląda to tak, jakby po prostu degenerowały się i znikały poszczególne fragmenty programowania naszych maszyn logicznych. - westchnęła, wyraźnie przejęta tym całym problemem. - Niestety nie wiem jednak na ten temat nic więcej, Stantonie. Przedwczoraj, gdy rozmawiałam z ojcem, mówił, że wydaje mu się, że wie jak temu zaradzić, jednak... Jak sam widzisz, najwyraźniej mu się to nie udało, nie zapobiegł temu wypadkowi. Spojrzała na niego ni to zrezygnowanym, ni przepraszającym wzrokiem, lekko dotknęła dłonią jego policzka, jakby uważała, że to mu jakoś pomoże i że to jedyne, co może mu dać. - Widzę przecież, co myślisz... Obawiam się jednak, że próbując coś na to poradzić raczej tylko zniechęcisz mój ród do siebie. Bardzo cenimy nasze sekrety, w tym również technologię, która pozwala mojemu rodowi żyć od stuleci w takich miejscach jak to. Wielu z naszych wolałoby pewnie zginąć, niż pozwolić obcemu na poznanie tych sekretów... A na pewno tak postąpiłaby moja matka. - uśmiechnęła się smutno. - Podejrzewam, że spotkanie Mówczyń związane jest przynajmniej częściowo z tym zagrożeniem dla kolonii, chociaż chodzi chyba też o umowy z siłami spoza tej stacji. Opuściła rękę i usiadła wygodniej na miękkiej ławie. - A cóż mogę ci opowiedzieć o moim rodzie? I dużo i mało. Cały świat się zmienia, czasem bardzo gwałtownie, a my trwamy, żyjąc podobnie jak przed wiekami. Niemożliwe byłoby to bez dokładnej wiedzy o aktualnych wydarzeniach i najpotężniejszych możnych Znanych Światów. I bez sprzymierzeńców wśród nich. Dlatego staramy się być nieodzownymi... w naszym wąskim polu specjalizacji. Oraz staramy się mieć oczy i uszy wszędzie tam, gdzie jest to potrzebne. Nie bez powodu, Stantonie... - spojrzała w jego oczy, zastanawiając się pewnie, czy nadal ma jej za złe dawne tajemnice -...spotkaliśmy się na stacji, przez którą przewijało się wielu podróżników, a ja nie chwaliłam się moim pochodzeniem. Byłam oczami i uszami mojej rodziny. Możemy być zamknięci, ale bycie głuchymi i ślepymi prowadziłoby do pewnego upadku. Zwilżyła usta trunkiem z kryształowej szklanicy. - Częściowo zajmujemy się tym, czym zajmuje się twój Zakon... Choć wy posiadacie nieskończenie większą wiedzę, my znamy się dobrze jedynie na tym, co potrzebne nam jest do przeżycia i co w innych częściach Znanych Światów przez Upadek zostało często zapomniane. Potężne frakcje zwracają się do nas, gdy próbują funkcjonować na wrogich życiu planetach, gdy nieporadnie tworzą nowe plany baz podobnych jak ta, które ktoś z wiedzą i doświadczeniem musi zaopiniować... Wreszcie, dostarczamy do bardzo trudnych zadań w nieważkości szkolonych pod te warunku żołnierzy i techników. No i... - uśmiechnęła się. - Są jeszcze Łzy Luny. Stantonowi ta nazwa coś mówiła, jednak nie był w stanie dokładnie przypomnieć sobie o co chodziło. - Produkujemy znane w wąskich kręgach koneserów wino z uprawianych tylko w naszych szklarniach specjalnych winogron. To wyjątkowy i bardzo wrażliwy szczep stworzony jeszcze za czasów Drugiej Republiki do hodowoli w odpowiednim spektrum światła, którego nie da się osiągnąć w miejscach z atmosferą. Na temat jego smaku można powiedzieć wiele... Czasem niezbyt pozytywnych rzeczy - prychnęła rozbawiona. - Niewątpliwie jest jednak ekskluzywne, więc płaci się za nie jak za złoto, już jedna butelka potrafi nadwyrężyć budżet mniej zamożnych szlachciców. - Podsumowując. Macie nowoczesne technologie w kilku dziedzinach i w jakiś ograniczony sposób jesteście skłonni nimi handlować. Może nie dosłownie ale jakoś pośrednio. Jesteście raczej odizolowaną społecznością, staracie się jednak zdobywać informacje. Tu co prawda macie stację hazardu ale agentów terenowych pewnie żadnych, bądź niewielu. Żyję niemal od małego na Cadavusie moja wiedza kontakty oraz sprzymierzeńcy mogliby okazać się użyteczne dla rodu. Moglibyśmy prowadzić faktorię handlową. Kupować w sposób stały rzeczy niezbędne dla księżyca i handlować jego dobrami. Zapewne również informacjami. Na pewno ród miałby na tym dużo większe zyski niż obecnie. Nie tylko ekonomiczne... Zyskałaby na tym wspólnota a w szczególności twój ród. Co wzmocniłoby pozycję twojej matki. Ród mógłby nam zaufać, gdyby ślub doszedł do skutku. W końcu rodziny nie oszukam. Na Cadavusie można prowadzić prace badawcze. Tam jest wiele zapomnianych ruin i kompleksów. Dawne technologie, artefakty. Ród mógłby chcieć w jakiś sposób je eksploatować. Co do waszych specjalistów, wiem… To szerszy temat prawda? - nie wygadał, że wie o Cassandrze Psioniczce - Kogo jeszcze macie? - spojrzał na nią z lekko uniesioną brwią. - I kim w zasadzie jest twoja mama? Głową rodu ale… no specjalizujecie się w czymś jako wy konkretnie. Jaka jest? No wiesz z charakteru, jakie ma cele. Zasugeruj coś pomóż mi ją rozgryźć. - Matka jest Mówczynią. Jedną z trzech na tym księżycu. To najwyższy zaszczyt jakiego można dostąpić wśród Xanthippe. - popatrzyła na niego dłużej, jakby upewniając się, że zrozumiał z kim będzie miał do czynienia. Wydawała się zatroskana. - Zazwyczaj Mówczyniami zostają najbardziej wpływowe arystokratki z najbardziej liczących się rodzin. I moja matka nie stanowi tu wyjątku. My, Ilonday - widać było, że Jessica miano swojej rodziny wypowiada z dumą. - ...szczycimy się długą i chwalebną historią, a matka jest powszechnie szanowaną osobą. Niestety, dla mnie i dla ciebie, Stantonie... - popatrzyła na niego smutno i westchnęła - ...od lat reprezentuje stronnictwo konserwatywne rodu. Dopuszczenie do... hmm... - spojrzała na niego wymownie - Niecodziennej sytuacji w jej własnej rodzinie z pewnością kosztowałoby ją część politycznego poparcia. Nasze Mówczynie tworzą Radę, która decyduje o większości spraw związanych z funkcjonowaniem kolonii. Wstała z ławy i wyprostowała się odchodząc parę kroków od niego, jakby bliskość do inżyniera utrudniała jej racjonalne myślenie. - Co do umowy handlowej, to masz już konkurencję. Poza diakonem gościmy niedaleko Węzła również i dwóch przedstawicieli innych frakcji, z którymi od dziesięcioleci podpisane mamy odpowiednie umowy. To przedstawiciele Cesarstwa oraz Pośredników. Zapewniają nam szybki i dyskretny kontakt z ich przeł... Zapukano do drzwi. Tym razem kulturalnie. Jessica uśmiechnęła się do inżyniera i uchyliła odrzwia. - Pani... - młoda, zgrabna służąca pokłoniła się z szacunkiem udając całkiem zręcznie, że nie widzi mężczyzny w komnatach swojej suzerenki. - Lord Ganthar kazał mi przekazać, że ukończono już wszystkie prace poszukiwawcze na powierzchni. Prosi panienkę do siebie, by omówić niecierpiące zwłoki sprawy. Szlachcianka nie wyglądała na zadowoloną, ale najwyraźniej nie miała zamiaru się też kłócić. - Dziękuję Veylin, już idę. Usiadła koło inżyniera, na pocieszenie pogłaskała go po głowie i musnęła dłonią jego policzek. - Zaczekaj na mnie kochany, obiecuję, że nie potrwa to długo. Odwróciła się do służącej. -Veylin, jeśli pan Walton będzie czegoś potrzebował proszę traktować to jak moją osobistą prośbę. Służąca skinęła głową, była naprawdę śliczna. Ciekawe… Najwyraźniej jego przyszłej małżonce przyjemność sprawiało otaczanie się pięknymi przedmiotami… i ludźmi ? Może była to lekka próżność, a może w ten sposób możni tego świata również i w tym dziwnym miejscu podkreślali swoją pozycję i wyjątkowość? Choć to chyba do Jessici nie pasowało… - Powiedz tacie, że jeśli ta awaria was przerasta. Mogę spróbować pomóc. Tak, tak ja obcy. - uśmiechnął się i machnął ręką -Tylko nie poradził sobie do tej pory, zginęli ludzie… i może mniejszą ujmą jest moja pomoc niż dalsze problemy. Zresztą gwarantuję dyskrecję i nie wiem czy coś zaradzę. Warto jednak spróbować. Co do mamy… Jak się nie zgodzi na nasz ślub też będzie w kłopocie. Kto wie czy nie większym. Zgadzając się może to nazwać zmiana strategii, nowym otwarciem. Ma pole do popisu. Nie zgadzając się… mezalians, incydent ot ujma. Póki nikt nie wie o twoim stanie ma czas. Gdy weszła służąca a Jess go opuściła. Poprosił o ciepły posiłek. Podróż i powitanie z Jess sprawiły że zgłodniał. Postanowił czekać. - Tak, mój panie. Jak sobie życzysz. - służka odpowiedziała ciepłym głosem i zniknęła przynieść mu jedzenie. Wróciła zaskakująco szybko, pchając przed sobą wózek pełen pachnących wspaniale cudów. Cóż, byli w domu potężnego rodu, zapewne kuchnia już dużo wcześniej powiadomiona została o tym, iż wizytują u nich goście i wcześniej, czy później będą chcieli coś zjeść. Veylin nakryła średniej wielkości stół stojący w rogu obszernego gabinetu należącego do Jessici. Strawy wyglądały wybornie, widział tam dwie aromatyczne zupy, pachnące kusząco ziołami i świeżym mięsnym rosołem, był srebrny półmisek pełen przyrządzanych na najróżniejsze sposoby filetów i polędwiczek oraz 5 różnych małych sałatek. A do tego 3 wina do wyboru, w tym mała, czarna butelka Łez Luny. Nawet jeśli większość z tego była wcześniej zapewne mrożona i miała za sobą podróż z odległych światów, to i tak całość prezentowała się imponująco. - Jakbyś tylko czegoś potrzebował, mój panie... Pozostaje do twoich usług - skłoniła się Veylin i wycofała w stronę łazienki. - Będę obok, uprzątnę łazienkę, by była świeża, gdy moja pani zechce wrócić. Stanton przekonywanie (empatia) d20=11 sukces Stanton zauważył coś subtelnego w zachowaniu dziewczyny. Faktycznie wydawała się bardzo miła i usłużna, ale coś ją trapiło, jakby nie czuła się w jego obecności do końca swobodnie? Wydawała się albo skrępowana albo zestresowana. Czy mogła to być tylko kwestia tego, że jakiś dziwny obcy zabiega o względy jej pani, czy może coś zupełnie innego? Inżynierowi wydawało się jednak, że to coś poważniejszego, ale nie był w stanie tego do końca określić. Skoro natomiast nie mógł postanowił wybadać sprawę. Chwilę zastanawiał się jak podejść dziewczynę. Piękno przedmiotów i służby w otoczeniu Jessiki... Wcale nie musiała oznaczać próżności, to ostatnie o co ja podejrzewał. Jednak pozycja zobowiązuje do pewnych norm. Czemu więc mając odpowiednie zasoby nie zapewnić sobie i piękna? Przynajmniej miał na czym zawiesić oko. - Jestem Pani znawca ludzkich machin. Znam się również na samych ludziach. Widać od razu, że coś cię trapi. Związanego z twoja panią zapewne. Nie jestem szlachetnie urodzonym, możesz rozmawiać ze mną otwarcie. Nie nakabluje - powiedział starając się być bardziej swojski dla dziewczyny. - ani się nie obrażę jeśli sprawa dotyczy mnie. No chyba, że posiłek jest zatruty. - powiedział nadziewając polędwiczkę na widelec i komicznie na nią zezując. Służąca zamarła, jego słowa wyraźnie trafiły w czuły punkt. A przynajmniej któreś z nich. Spojrzała jak zahipnotyzowana na kawałek strawy, którą inżynier podniósł do góry. Jej oczy zrobiły się większe. - Ja... ale Panie... - widać, że była zupełnie zaskoczona i zbita z tropu. Rozejrzała się pospiesznie po wnętrzu, trochę jak zaszczute zwierzę. - Chyba muszę wyjść, przynieść jeszcze środki, by wyczyścić... - wskazała bezwładnym pospiesznym ruchem łazienkę i ruszyła spłoszona do wyjściowych drzwi. Stanton poderwał się i próbował zastąpić jej drogę. Stanton sprawność d20(+5 trudność -1 kostka)=12 porażka Ale ona miała bliżej i nie musiała wpierw wstać od stołu. Poderwał się gwałtownie, o mało co nie zrzucając z blatu posiłków, ale było za późno. Gdy doskoczył do drzwi ona właśnie wyślizgnęła się na korytarz. Dwóch służących pracujących w pobliżu spojrzało w ich stronę. Stanton nie zamierzał ustępować wyszedł za nią przywołując na twarz zakłopotanie. - Veylin byłbym zapomniał niech Pani wróci na chwilę. Mam jeszcze sprawę a Lady Jessica nakazała pani się mną zajmować. Nie zajmę długo. - powiedział to jednak na tyle głośno by służący wyraźnie słyszeli. Jeśli dziewczyna pryśnie teraz. Ma świadków i będzie miała kłopoty. Nie zamierzał pozwolić dziewczynie odejść. Dziewczyna zamarła, desperacko rozważając możliwości. Była spłoszona, zdezorientowana i bezradna. Jeśli istniała wokół tych wydarzeń intryga, to z pewnością nie była do takowych przywykła. - Co tu się dzieje? - rozbrzmiało nagle w korytarzu, gdy z jednego z pobliskich pomieszczeń energicznym ruchem wyszedł wysoki szlachcic. |
08-01-2017, 21:14 | #37 |
Reputacja: 1 | Warunki, w jakich ludzie zwykle mieszkali poza przyzwoitszymi dzielnicami zewnętrznego miasta, były tragiczne. Liczne interwencje w takich miejscach potrafiły bardzo dobrze zobrazować do czego ludzie są w stanie się posunąć, by przeżyć porę burzową. Będąca po drugiej stronie "barykady" pani komisarz nie różniła się od nich za wiele. Sama musiała robić wiele rzeczy, by przeżyć... Praca polegająca na niszczeniu ludziom życia, z uwagi na nieosiągalną dla niektórych ilość pieniędzy, nie była niczym przyjemnym. Wszyscy robili to dla rodzin, pani komisarz włącznie. |
15-01-2017, 15:39 | #38 |
Reputacja: 1 | Nim zeszli na dół, jej podkomendny, ten, z którym wcześniej oglądała miejsce zbrodni chrząknął. Z tego co pamiętała z jego papierów nazywał się Gosh Robins, choć nie wiadomo dlaczego współpracownicy gadali na niego "Pudło". |
15-01-2017, 19:22 | #39 |
Reputacja: 1 | Szlachcic zmierzył dziewczynę i inżyniera zimnym wzrokiem, jakby ich gadanie przeszkodziło mu w jakimś ważnym zajęciu. W jednej z dłoni nadal trzymał oprawioną w skórę książkę. Stanton przekonywanie (empatia) d20(-2 trudny)= 5 sukces Stanton był jednak niemal pewien, że częściowo tylko grał i przypadkowe pojawienie się go tam wcale nie było takie przypadkowe. Po spłoszonych spojrzeniach reszty służby widać było, że raczej nie należał do lubianych panów, choć z pewnością posiadał odpowiedni autorytet. Miał na sobie bogato zdobiony przeszywany srebrną nicią kaftan oraz długi zielony płaszcz, był pierwszą osobą u boku której Stanton w tym miejscu zauważył broń białą - długi pojedynkowy rapier o kunsztownie uformowanym choć wyraźnie wysłużonym jelcu. - Veylin - warknął, rozpoznając dziewczynę. - Jesteś mi natychmiast potrzebna. Już. - wskazał jak psu, by do niego podeszła. - Potrzebami gości może zająć się ktoś inny. - dorzucił, nie wiadomo, czy w stronę pozostałych służących, czy Stantona, którego nie zaszczycił nawet bezpośrednim spojrzeniem. Stanton nie odpuszczał i zagrał ostatnią desperacka kartę. - Z rozkazu Lady Jessicki ta osoba miała nie opuszczać jej komnaty. Jej słowo jest tu prawem. Ustępującym jedynie słowu Mówczyni. Veylin nie zostałaś zwolniona z jej polecenia. - zasugerował im, że Jessica podjęła jakieś minimalne środki ostrożności -Chciałbym zacząć posiłek w spokoju. Prawie dziś w tej gościnie zginąłem. Czy możemy obejść się bez towarzyskich incydentów? Jessica zakazała wpuszczać, kogoś innego niż Veylin. Jestem zmęczony i głodny- wszedł przez drzwi do komnaty. - Wolałbym nie włóczyć się teraz po stacji. Bo służąca wykrada się do kochananka.- spojrzał wyraźnie na szlachcica. Grał na zimno jak przy negocjacjach handlowych. Tylko negocjował teraz swoje zdrowie. Może odpuszczą, nie chcąc wzbudzić jego podejrzeń. Jeśli nie, inżynier nie zamierzał naciskać dalej. Wróci do komnaty i wymyśli coś innego. Zostanie mu niewiele czasu, długość posiłku najpewniej. Szlachcic był wyraźnie poirytowany, a opór inżyniera tylko tę irytację potęgował. Tekst o kochance przerodził tę irytację w furię, choć chyba nie dlatego, że był celny, a ze względu na sam fakt jego bezczelności. Jeśli inżynier chciał wyprowadzić rozmówcę z równowagi, to zdecydowanie mu się to udało. Gdzieś na końcu korytarza pojawił się dodatkowy służący. Przystanął, uparcie udając, że zupełnie niezainteresowany jest całym zajściem i w oddaniu czyści pobliski regał. Cokolwiek tam miało się wydarzyć, pewnym było, że wieść o tym rozniesie się po domostwie. Szlachcic niemal warczał jak mówił, wyraźnie nad sobą nie panował. - Niezmiernie mi przykro, że gościna naszego rodu jest dla szlachetnego gościa tak nieprzyjemna, najwyraźniej spodziewał się książęcych zaszczytów i wygód w zamian za ordynarne zbrzuchacenie mojej szanownej kuzynki, oraz zrujnowanie zarówno jej życia jak i dobrego imienia rodziny szlachetnej Lady Elory! Niemal sapał jak mówił, a jego dłoń drżała na rękojeści broni - Jak śmiesz się jeszcze skarżyć! Masz szczęście, że w ogóle ktokolwiek cię tu ugościł zamiast wybatożyć jak psa! Nie będziesz nikomu w tym domu rozkazywał! Gwałtownie podszedł do służki i bezceremonialnie pociągnął ją do siebie za rękę aż ta krzyknęła z bólu. - Idziemy! Całe zamieszanie musiało być na tyle donośne, że zaalarmowało dwóch strażników, którzy wyłonili się zza zakrętu korytarza. Ciężko oddychający szlachcic wyraźnie powiedział za dużo i zapewne sam zdawał sobie z tego sprawę, nie miał jednak zamiaru cofnąć się ani o krok. Stanton nie zareagował. Usłyszał co miał usłyszeć. Zamknął za sobą drzwi. Wziął dwa głębsze oddechy. Co oni knują? Nie wiedział. Może chcą go zabić? Może porwać? Może ją właśnie porywają? Potrząsnął głową. Niby absurdalne, jednak zachowanie szlachcica pogłębiało również paranoje Stantona. Zachowanie służki też było mocno dziwne. Postanowił zablokować drzwi. Wcześniej skreślił w kilku słowach co się stało na kartce i położył pod poduszką Jessiki. Gdyby coś się stało była tu na tyle władna a przede wszystkim sprytna…. Że mu pomoże o ile będzie jeszcze oddychał. Popatrzył jeszcze tęsknym okiem na obiad i przysmaki. Czuł już głód ale nie zamierzał ryzykować. Wziął się do pracy. Jeśli uda mi się zabezpieczyć drzwi poczeka na Jessice. Zamknięcie drzwi nie sprawiło mu większych problemów. Na szczęście wziął ze sobą kilka podstawowych narzędzi. Szybko otworzył znajdujący się w pokoju Jessici panel techniczny zaglądając do jego bebechów. Paroma wprawnymi ruchami wywołał blokadę, tak by nawet osoba z odpowiednimi dostępami nie mogła otworzyć drzwi od zewnątrz. To on miał decydować kogo wpuści, a kogo nie. Trochę to trwało... Wreszcie usłyszał pod drzwiami kroki. - Stanton? Stanton, co się dzieje z drzwiami? Wpuść mnie. - niewątpliwie był to głos Jessici. Dało się w nim usłyszeć zaniepokojenie. Wpuścił ją do środka, widać było, że spieszyła się do niego i coś zaniepokoiło ją jeszcze zanim odkryła zablokowane drzwi. - Co się wydarzyło między tobą a Caspianem?! Pół domu huczy plotkami, a ja nic z tego nie rozumiem! Ponoć matka prawie od razu po swoim powrocie kazała przyprowadzić go do siebie, wraz ze służbą, która miała być świadkiem waszej kłótni... Jessica zrobiła wielkie oczy. - Kazała mu od razu wsiąść do promu, którym przyleciała i wynosić się z księżyca. Wygnała go! Stantonie... Ja nic z tego nie rozumiem! Był synem jej siostry, odkąd ona zmarła, traktowała go niemal jak własne dziecko, a on był jej bezgranicznie oddany. Co zaszło między wami? Opowiedział o dziwnym zachowaniu służki, i całym przedstawieniu na zewnątrz. Uzupełnił je swoimi spostrzeżeniami o udawaniu większości. Ilości osób jakie do czegoś zaangażował Caspian, była spora. Zakończył to słowami. - Coś knuli, Vaelin była mocno wystraszona. Wybiegła stąd, gdy próbowałem ją przycisnąć. Sądząc po reakcji twojej matki było to coś poważnego. Zawołaj tu tą małą zdrajczynie, niech nam opowie co wie. Jessica wysłuchała jego opowieści w ciszy, póki co nie komentując żadnego z jego wniosków. - Nie mogę uwierzyć, by Caspian posunął się aż do takich czynów! I jeszcze, by wsparło go aż tyle wiernych sług naszego rodu! Słyszałam tylko plotki o kłótni, ale nic takiego! - krzyknęła w końcu oburzona, gdy skończył i usłyszała całą opowieść. - Veylin była przez lata służką Caspiana, nim zaczęła służyć mi. Zawsze była wierna... Wydawało mi się, że ma dobre serce... Masz racje, powinniśmy ją wezwać. Matka jest wściekła, nie wiem co z tego wyniknie. Rosły służący wysłany na poszukiwania w końcu wrócił z dziewczyną. W jej oczach widoczne były łzy, spuściła głowę, zawstydzona. - Pani... Panie... - nie wiedziała od kogo zacząć. - Tak mi przykro... Ja przepraszam. Kazano mi... Pochlipując i czerwieniąc się ze wstydu opowiedziała wszystko od początku. O tym jak kuzyn Jessici ciężko przeżywał całą tę sytuację z ciążą i możliwym mezaliansem. Jak bał się, że ucierpi na tym pozycja i dobre imię Elory, którą kochał jak matkę oraz zaprzepaszczona zostanie przyszłość wspaniale zapowiadającej się Jessici. O tym jak podejrzewał Stantona o to, że ten był zwykłym karierowiczem niskiego stanu, który uwiódł jego kuzynkę, by zdobyć tytuł szlachecki i być może również skraść tajemnice rodu. Że podejrzewał, iż łotr nawet nie kocha jego krewnej i przy najbliższej okazji zdradzi ją z byle kim. I wreszcie o tym jak nakazał Veylin, by sprawdziła jego wierność, by udowodnić, że w inżynierze nie ma nawet krzty przyzwoitości. - Panie... Na początku... Ja miałam tylko cię kusić... Ale panicz Caspian bał się, że wszystko dzieje się za szybko, że nie wystarczy czasu, by jak to powiedział... Wyszła z pana prawdziwa natura... Więc wymyślił, by dosypać do strawy bardzo silnego środka pobudzającego. Ja... Nie chciałam się zgodzić, ale on nalegał, był moim panem, mówił, że pan zrujnuje i unieszczęśliwi panienkę Jessicę, ja nie mogłam ... Załkała, upokorzona. - Środek miał działać bardzo szybko, właśnie chciałam... zacząć się obnażać, gdy Pan począł zachowywać się dziwnie... jakby wiedział. Przestraszyłam się, nie wiedziałam co począć! Zaczęła łkać chowając twarz w dłonie. Jessica westchnęła. Stanton westchnął niemal równocześnie. - Głupio postąpił, haniebnie. Kierowały nim jednak szlachetne pobudki. Chęć ochrony jego w pewnym sensie nowej matki i kuzynki. Nie chcę być przyczyną kolejnych podziałów. Już sam nasz związek dodał jej problemów. Teraz straci oddanego sojusznika i członka rodziny. Zaradzimy temu jakoś - powiedział do Jess. Nie uderzał w czułe nuty ofiary. Starał okazać się godny nowej rodziny. - Co do Ciebie. - powiedział do służki. - Wyznaczono Ci już karę? - Nie, Panie. Służbę Lady Elora sprowadziła tylko, by ta opowiedziała, co widziała na korytarzu, o niczym innym nie chciała słuchać. Nie wiem o czym nasza szlachetna Pani rozmawiała z paniczem Caspianem, zrobili to później na osobności. Jessica westchnęła, ponownie. -Moja matka nie zmienia zdania. - stwierdziła tylko z pewną dozą smutku w głosie. - Cokolwiek się stało, niestety nie jest to chyba odwracalne. Tymczasem… Veylin opuść nas proszę, muszę porozmawiać z panem Waltonem. |
03-02-2017, 22:17 | #40 |
Reputacja: 1 | Wichura przetaczała się nad miastem z głośnym upiornym gwizdem. Nars, który siedział za kierownicą coraz to nerwowo poprawiał swoją śliwkową myckę pochylając się do przodu i niemal dotykając nosem przedniej szyby. Miejscami niewiele było widać, tumany wzburzonego kurzu utrudniały orientację w wąskich, zastawionych gratami uliczkach, pył zbierał się też na szybie, rozmazywany bardziej niż ścierany przez pracujące mozolnie wycieraczki. Stary, ciężarowy pojazd skrzypiał, gdy na nierównościach uginały się jego wysłużone resory. Na szczęście leki kobiety pozwalały jej znieść niedogodności podróży ze stoickim spokojem. |