|
13-04-2016, 21:25 | #1 | ||||
Reputacja: 1 | Raport jedności [21+] R a p o r t j e d n o ś c i Najbardziej wolne miasto. To pojęcie było bardzo względne już z samej nieprecyzyjnej idei wolności. Dla jednych jej miernikiem była ilość posiadanych pieniędzy, dla innych swoboda wyborów politycznych, zaś jeszcze inni rozumieli ją jako dostęp do najnowszych zdobyczy technologii. Byli jednak tacy, którzy wolność interpretowali z grubsza przeciwnie. Ludzie dla których technologia była wyznacznikiem zniewolenia. W ostatnim rozumieniu Detroit było jednym z najbardziej wolnych miast pośród dużych skupisk ludności. Nowoczesność nie miała szans na zaistnienie z szerszym rozmachem. Musiała cierpliwie zadowolić się minimalnym, powolnym wciskaniem podobnie do wody w szczeliny skalne. Było to miasto uchodzące nieoficjalnie za stolicę przestępczości. Trochę niesłusznie, ponieważ jej wskaźnik nie był najwyższy, lecz z całą pewnością wybiegał daleko poza przeciętną. Z tego powodu Detroit to miejsce w większości ponure i brudne w przenośnym i dosłownym tego słowa znaczeniu. Stare budynki czekały na modernizację, która pozwoliłaby na instalację ogrodów dachowych. Główne ulice utrzymane były we względnym porządku, lecz zaułki domagały się ekip sprzątających. Ale kto poszedłby tam, gdzie uliczne dziwki w narkotycznym transie oddawały się przypadkowym mężczyznom za pół papierosa? Kto posprzątałby potłuczone butelki noszące ślady krwi z brudnych posłań czy jednorazowe strzykawki używane wielorazowo? I za jakie pieniądze ktoś zdecydowałby się wejść tam, gdzie w najlepszym wypadku spodka się z krzywymi spojrzeniami? Nawet drony policyjne rzadko zapuszczały się w tamte rejony, ponieważ zbyt często przepadały bez śladu. Złośliwi mawiają, iż lwi udział miały w tym układy z zadomowionym tam półświatkiem. Niemniej fakt pozostawał faktem. Ciemne, ciasne uliczki nie należały do tras spacerowych, a ich natężenie zwiększało się wraz z rosnącą odległością od najbezpieczniejszej dzielnicy - Centrum, niemal ich pozbawionego. Obrzeża natomiast zdawały się składać prawie wyłącznie z nich. Ósma mila nadal była symboliczną granicą bogactwa i biedoty. Stopa bezrobocia nie zmniejszyła się, a nawet nieco powiększyła, wiele budynków stało pustych, zaś ci, co jednak decydowali się na mieszkanie rzadko płacili czynsz. Wpływy do budżetu były niewielkie, zatem zniszczone mienie długo musiało czekać na naprawę. Jeśli się doczekało. Jedyne, co kwitło w najlepsze, prócz nielegalnych organizacji, to czarny rynek znajdujący się w czołówce największych w Stanach Zjednoczonych. Krążyły nawet żarty, że jeśli wiadomo z kim rozmawiać, to znajdzie się nawet najnowszy łazik z wyposażenia armii amerykańskiej. Wszystko wskazywało na to, że życie nie może się tu toczyć. A jednak się toczyło. Dla jednych zbyt szybko, dla innych zbyt wolno... Tego dnia minął tydzień bez odnalezienia nawet najmniejszego tropu. Wyrażając się precyzyjniej ósmy dzień słuchania tego samego tekstów: "Ja nic nie wiem.", "Odpierdol się, laska.", "Proszę! Weź co chcesz, ale nic nie wiem!", "Nie kojarzę." i rozmaite wariacje tego samego stwierdzenia oznaczające zupełnie nic. Poza tym, że nadal była w tym samym miejscu. W dupie. Na dobrą sprawę nie wiedziała prawie nic o swoim celu. Na forum hakerskim lockweb.com znany jest jako JimBo32. Nie nazywał się Jim, choć każdy tak na niego mówił i nikt go nie zna. Nikt nie wie kim jest, jak wygląda ani gdzie mieszka. Gorzej. Thomas Dawn - FlickHer z lockweb.com, punk i admin nie potrafiąc pomóc odesłał ją do Viriala uchodzącego za jednego z lepszych hakerów. Carlos Javier Dominguez początkowo próbujący wymknąć się przez okno na trzecim piętrze, gdy dowiedział się, że nie chodzi o niego, ale o JimBo32 niemal spadł z gzymsu z radości. Pół dnia spędziła w obdrapanym mieszkaniu na trzeszczącym łóżku wbijającym sprężyny w pośladki i w smrodzie niepranej wiekami bielizny tylko po to, by ostatecznie, po długich mękach dowiedzieć się, że logował się ostatnio na terminalu publicznym w Royal Oak na Gardenia Avenue. Za ósmą milą. Gdy sprawdziła kamerę okazało się, że jest zepsuta. Nagrania dronów policyjnych również nie przyniosły żadnych danych. Na samym terminalu odnalazła wszystko, nawet męskie nasienie należące do Timothy'ego Harrisa będącego lokalnym szambiarzem. Sprawdziła. Tak dla sportu. Czego w zamian nie znalazła? Czegokolwiek, co naprowadziłoby ją na Jima. Jakby mało było zmartwień zaledwie kwadrans temu odezwała się Liv Abercrombie, sekretarka suka na usługach prezesa Huntington Bank - Freda Browna dopytując się kolejny raz o postępy śledztwa i informując o niezadowoleniu prezesa Browna. Poinformowała również, że prezes chciałby się z nią spotkać jutro o 19.00 w swoim biurze. Czyli następny wieczór miała zaplanowany. Facet musiał być nieźle sfrustrowany skoro cisnął tak bardzo po tak krótkim czasie. Informatycy zapewne siwieją lub łysieją. Albo najpierw siwieją, a potem będą łysieć. Ale nie było powodów do zdziwienia. W końcu jakiś fagas złamał zabezpieczenia instytucji finansowej jak zapałkę korzystając z publicznego terminala, po czym podprowadził 2 395 618,63$ i zniknął razem z pieniędzmi. Dosłownie. Huntington Bank nie dość, że okradziony, to jego akcje na Wall Street pikowały jak samolot bez ciągu. Klienci urządzili sobie exodus, zaś korporacja Freda powoli traciła płynność finansową, o czym krzyczały nagłówki informacyjne. Cherry czuła, że hojna oferta 30 000$ za szybkie rozwiązanie sprawy ulegnie dnia następnego drastycznemu zmniejszeniu. Dlatego teraz przestąpiła próg domu publicznego "Słodki Żołnierz". Stanęła w obszernym, dwupiętrowym holu skąpana w różowo-fioletowym świetle i zaatakowana przez dźwięki muzyki. Na środku pomieszczenia tańczył na rurze hologram kobiety, zaś na sąsiedniej rurze prężył się roznegliżowany mężczyzna. Otoczeni ladą baru, za którą stały dwie barmanki i dwaj barmani w samej erotycznej bieliźnie. Pomimo wczesnej pory przybyło sporo ludzi. Jedni przyszli się napić patrząc na tańczące hologramy, inni liczyli najwyraźniej na darmowy seks z napotkaną tam płcią przeciwną. Jeszcze inni przechodzili od razu do rzeczy podchodząc do stanowisk, przy których dokonywało się rezerwacji towarzystwa. Tak jak zrobiła to Madison. Cytat:
Cytat:
Cytat:
W końcu trafiła na stronę, która zainteresowała ją nieco bardziej. Natychmiast zarezerwowała tego łysego, zaś w rozszerzonej rzeczywistości pojawił się komunikat proszący o akceptację przychodzącego połączenia, co uczyniła. Wizja rzeczywistości zmieniła się nieco. Po lewej stronie na dole pojawiła się minimapa obiektu z jej osobą zaznaczoną jako strzałka. Czerwona linia unosząca się w powietrzu poprowadziła ją przez gości w stronę kotary znajdującej się po drugiej stronie od wejścia. Przemaszerowała śmiało przez kolejny hol ze schodami zakręcającymi w łagodny łuk. Na szczęście na brak zleceń nie mogła narzekać. Na rozwiązanie czekały aż dwa nie tak trudne jak sprawa Jima. Ominęła jęczącą z pożądania kobietę pochłanianą przez mężczyznę w samej muszce i stringach. Prowadzona przez linię, razem z rzadkim strumieniem ludzi, przeszła obok obłapiającej się pary i wspięła po schodach wkraczając na korytarz z widokiem na Detroit po jednej stronie oraz sklepami po drugiej. Jedna z kobiet na leżaku pod witryną prezentowała w całej okazałości skuteczność sprzedawanych wibratorów. Skupiała na sobie uwagę małego tłumu gapiów raczej niezainteresowanych zakupami. Josh Armstrong. Czarnoskóry dryblas podejrzewany o napad z bronią nieopodal klubu golfowego na Maple Lane. Świadek Ronald Crisby, po delikatnym przesłuchaniu na dachu wieżowca zeznał, iż widział go na Bunert Road dwa dni później. Dobrze, że sobie o tym przypomniał, bo na komisariacie pamięć mu zawodziła. Zanosiło się na łatwe pięć stówek. Cytat:
Druga sprawa dotyczyła wzmożonej aktywności gangu motocyklowego Dragon Fire w MotorCity Casino. Znajomy policjant - porucznik Nick Sanderson pracujący nad gangiem podejrzewa grubszą akcję, ale nie potrafił powiedzieć niczego dokładniej. River wiedziała, że potrzebna jest mu pomoc na granicy prawa lub... nieco poza jego granicami. Nie potrafił jednak określić wysokości nagrody. Uzależnił ją od tego, co Cherry wykryje, ale do tej pory nie dawał mniej niż stówka za proste zadanie. Od chwili zalogowania się do serwerów "Słodkiego Żołnierza" dostała trzydzieści dwa zaproszenia... trzydzieści trzy... na chyba wszystkie typy zabaw. Od odgrywania pielęgniarki po skrajne BDSM. Minęła dwie flirtujące ze sobą kobiety niemal leżące na szybie i skręciła za kolejną kotarę. Znalazła się w pustym korytarzu tonącym w czerwieni. Jej drzwi były siódmymi po prawej stronie. Gdy weszła do pomieszczenia, a drzwi zamknęły się wszelkie informacje z serwerów "Słodkiego Żołnierza" zniknęły z rozszerzonej rzeczywistości. Zamówiony mężczyzna siedział na kanapie z szeroko rozstawionymi nogami. Wstał niespiesznie podchodząc do Madison. Okrążył ją muskając palcami jej prawe ramię. Wyłonił się z lewej strony. Warknął cicho tuż przy jej uchu owiewając je ciepłym oddechem.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. | ||||
19-04-2016, 15:36 | #2 |
Reputacja: 1 | Madison uśmiechnęła się półgębkiem. Z tego właśnie powodu lubiła “Żołnierza” i wpadała tu w miarę regularnych odstępach czasu. W przeciwieństwie bowiem do normalnych realiów życiowych tego zadupionego miasta, tu dostawała dokładnie to czego chciała. A chciała się wyłączyć na godzinę czy dwie… Sprawa Huntington nie dawała jej spokoju. Gdziekolwiek się nie obejrzała, znajdywała pustkę informacyjną, która doprowadzała ją do szału. Ta robota nigdy nie wyglądała na łatwą, teraz jednak przypominała niemal niemożliwą do wykonania. To z kolei sprawiało, że Cherry chodziła wkurwiona na okrągło, co niestety nie wróżyło najlepiej tym, którzy się jej nawinęli. Przekonać się o tym mógł chociażby Crisby. Skurwiel bez wątpienia oduczył się stosowania luk pamięciowych w rozmowach na jakiś czas. Przynajmniej w rozmowach z nią. Nie miałaby jednak nic przeciwko kolejnej okazji do małej pogawędki. Facet jej śmierdział i bynajmniej nie chodziło jej o odór potu i strachu, który unosił się z dupka, gdy wzięła go w obroty. Że też takie gnidy jeszcze się rodziły. Na to z kolei narzekać akurat nie powinna biorąc pod uwagę to, że bez tych idiotów nie miałaby pewnie roboty. Lub miałaby, tyle że mniej przyjemną. Obserwując poczynania łysego, zastanawiała się czy nie jest to dobry moment żeby przypomnieć Peterowi o swoim istnieniu. Dawno nie widziała jego słodkiej facjaty i nawet zdążyła się nieco stęsknić. Co prawda nie lubiła wplatać osób trzecich do swojej roboty, jednak Orlow był niemal jak starszy braciszek, z nieco sadystycznym poczuciem humoru. Pasowało też dowiedzieć się czy nie miał czegoś nowego w sprawie Fast’a. Wspomnienie gnidy sprawiło, że jej usta zacisnęły się, tworząc wąską kreskę. Jej zabawka na własne szczęście zajęty był zbytnio sunięciem ustami po jej powoli stającym się nagim, ramieniu. Wkurwiało ją, że nawet teraz nie mogła się wyluzować. W głowie powinna mieć wizje zbliżającego się pieprzenia, a nie dwóch kutasów, którzy wciąż jej umykali. Lewa dłoń zacisnęła się w pięść. Mocno. Miała ochotę wyładować złość w nieco inny sposób, a jednak jedyne co jej teraz po głowie chodziło to beztwarzowy cień, którego z chęcią by zaznajomiła z ową pięścią. Zapisała w pamięci żeby po wyjściu z “Żołnierza” zadzwonić do Petera. Rozluźniła lewą dłoń, pozwalając na to żeby kurtka zsunęła się na podłogę. Jeżeli nawet koleś był zdziwiony jej małym dodatkiem, nie pokazał tego, przystając przed nią. Półuśmieszek powrócił na jej usta, gdy jego ręka wystrzeliła do przodu by chwycić za wiśniowe włosy, od których wzięła się jej ksywka. Złapał dobrze, tuż przy nasadzie, wywołując przyjemny dreszcz, który przebiegł wzdłuż kręgosłupa i zatrzymał się między jej nogami. Wargi Madison uniosły się nieco, idąc w ślad za kącikami ust, by pokazać rząd zadbanych, białych zębów, za które ostro buliła po każdej jatce, w jakiej brała udział. Zanim całkiem oddała się przyjemnościom, zdązyła zakląć w duchu. Znowu zapomniała o Kastecie. Kurwa… Powrót do mieszkania był zdecydowanie przyjemniejszy, niż droga “z”. Mięśnie przyjemnie ją bolały, pod czerepem krążyła radośnie endorfina, a konto zmniejszyło się o ładną sumkę, która była warta każdego wydanego dolara. Zapisała w pamięci żeby następnym razem wybrać tego samego partnera. Miała wrażenie, że facet krył w sobie jeszcze wiele, a Cherry lubiła odkrywać cudze tajemnice. Ot, zboczenie zawodowe, rzec by można. Zaparkowała na parkingu, na miejscu należącym do jej mieszkania. Przywileje posiadania kilku zer po przecinku. Dzielnica w której uwiła sobie gniazdko po wylocie z kicia, była całkiem porządna jak na standardy Detroit. Śmieci było tu jakby mniej, powietrze jakby czystsze, a od ścian nie odłaził przestarzały tynk. Noce były stosunkowo spokojne, zagłuszane okresowo przez nieco głośniejsze imprezy. Dziwki trzymały się w czterech ścianach, zamiast świecić cyckami na ulicy, a dealerzy sprzedawali stuff, po którym można było mieć nadzieję, że się człowiek obudzi. Nieco dalej, a by ją chyba pierdylnęło. Taka półszara strefa zdecydowanie lepiej pasowała do jej zainteresowań i znajomości. Na dodatek trzymało to rodzinkę w permanentnej izolacji od czarnej owieczki. Jedynie matce się czasem chciało dupy ruszyć z uprzywilejowanej części miasta. Nie, żeby Madison szczególnie tych wizyt wyczekiwała. Jak miała ochotę na dobre pieprzenie to szła do burdelu… Zanim jeszcze dotarła na swoje piętro, już wiedziała, że powitanie które ją czeka będzie bez wątpienia agresywne. Nie wspominając już o kolejnych skargach. Jakby miała mało na głowie… Wedle przewidywań, gdy tylko skan potwierdził jej tożsamość, a drzwi się otworzyły, została potraktowana trzydziestoma pięcioma kilogramami żywej wagi otoczonej miękką, białą sierścią. Do rysopisu napastnika należało także dodać długi jęzor, który bezczelnie przejechał po jej twarzy, zostawiając po sobie mokry ślad oddania, tęsknoty i miłości. A ludzie się dziwili, że jeszcze sobie faceta nie znalazła. Niby jakiś fagas miałby jej zaoferować więcej niż to kochane psisko? Dobre sobie… - Mogłabyś w końcu udostępnić mi wejściówkę do siebie, to by nie było problemu - marudny głos dochodzący z głębi korytarza, gdzie znajdowało się wejścia na schody, był Cherry doskonale znany. Zaklęła cicho, na co Kastet postawił uszy i szturchnął ją nosem. Zapomniała, że powinna szybko zniknąć z widoku. Czasami zastanawiała się czy Oliver czasem nie zainstalował jakiegoś wykrywacza jej obecności w budynku, bo kurwa aż takiej intuicji ten facet mógł nie mieć. Zawsze, ale to do cholery zawsze, był w stanie zdybać ją zanim zdołała odciąć się od świata zewnętrznego drzwiami. No ale Kastet go lubił więc chyba powinna mu w końcu dać szansę. Pomyśli o tym następnym razem. - Xander… Ile kurwa razy mam ci powtarzać żebyś mnie tak nie zachodził? - Zapytała wstając z przyklęku i obdarzając sąsiada z dołu, nader fałszywym pokazem uzębienia. Wilczur radośnie wystrzelił w stronę mężczyzny, który pochylił się by przyjąć podstawioną łapę. Dobrze że był za daleko bo miałby okazję usłyszeć wyraźny zgrzyt jaki zęby Madison z siebie wydały. Niech go szlag trafi. To było jej przywitanie do cholery. Jej! Gdyby nie to, że Oliver bywał jej potrzebny w chwilach dłuższych zniknięć z prawdziwą przyjemnością rozkwasiłaby tą jego niedogoloną twarzyczkę. - Kastet - przywołała zwierzę, które miało więcej rozumu od faceta, do którego się przymilało. Na jego miejscu Cherry właśnie zaczynała by się pakować. Zrzędząc pod nosem i nieco dosadniej w myślach, bezceremonialnie i bez pierdnięcia na dobranoc, wtoczyła się do mieszkania i pozwoliła by drzwi zamknęły się za jej plecami. - Co ty w nim widzisz, co? - Mruknęła do Kasteta, który spojrzał na nią tymi brązowymi ślepiami, zupełnie jakby zadała właśnie najgłupsze pytanie świata i oczekiwała wyjątkowo mądrej na nie odpowiedzi. - Może ci przypomnę, że to wciąż ja płacę za twoje żarcie - wystawiła palec w jego stronę, która to cześć jej dłoni została natychmiast potraktowana w taki sam sposób jak twarz. I jak tu się było złościć na takiego słodziaka? No nijak nie szło i doskonale sobie z tego zdawała sprawę. Próbować jednak zawsze można było, ot, co by z wprawy nie wyjść. Godzinę później wylądowała z owym słodziakiem na sofie. Kubeł polanego czekoladą popkornu zajął honorowe miejsce na podłodze, tak żeby był pod ręką. Ignorowanie ostrzeżeń o zawartości cukru w takiej kombinacji było nad wyraz łatwe. Cherry jakoś nigdy szczególnie nie przejmowała się tym całym pieprzeniem o zdrowym trybie życia i złym wpływie cukrów, tłuszczów i cholera ich tam wie czego jeszcze. W jej robocie można było wykitować szybciej niż tym jajogłowym się zdawało, więc drobne przyjemności były nawet bardziej niż wskazane. Jak wiesz, że możesz się nie pozbierać z życiem za godzinę, to masz w dupie czy poziom cholesterolu masz wysoki czy nie. Trzeba korzystać, trzeba się bawić i trzeba kurwa zadzwonić do Petera. Mniej więcej w tej kolejności…
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 19-04-2016 o 15:50. |
01-05-2016, 20:59 | #3 |
Reputacja: 1 | Drzwi zamknęły się za Madison, a do tej pory uśpiony dom ożył. Światłoczuły sensor pod wpływem ruchu błyskawicznie określił jakiego natężenia światło było potrzebne. A było potrzebne dość silne, ponieważ na dworze było już ciemno, nie wspominając o ciemnych szybach zyskujących na transparentności tylko dzięki "manualnemu" rozjaśnieniu w interfejsie smartdomu w rozszerzonej rzeczywistości. Znajome dźwięki Poets of the Fall powitały ją od progu nim jeszcze rozległo się ciche kliknięcie elektromagnetycznego zamka blokującego drzwi od zewnętrznej strony. Lodówka w kuchni natychmiast wyświetliła listę informującą o: kończących się jajkach, braku sera wędzonego, upłynięciu terminu przydatności do spożycia kiełbasy. Ale za to w drugiej kolumnie przedstawiającą zawartość gotową do spożycia znajdowała się mrożona pizza, frytki, błyskawiczne zapiekanki i hamburgery. Marko Saaresto właśnie przeszedł go refrenu, gdy wchodziła do łazienki. W rozszerzonej rzeczywistości pojawił się zielony znacznik informujący, iż poziom mikroorganizmów na jej skórze jest zadowalający. W końcu "Słodki Żołnierz" oferował, a nawet wyraźnie sugerował użycie kabiny prysznicowej w szczególności przed skorzystaniem z ich usług. Kastet natomiast węszył. Jakiś czas później na kolację przygotowała sobie pożywny popcorn z mikrofali oblany gigantyczną ilością czekolady i usiadła na sofie. Pies w końcu usiadł przy niej wpatrując się w jej oczy z proszącym wyrazem pyska. Najwyraźniej uznał jedzenie za ważniejszą sprawę, choć od czasu do czasu rozglądał się po mieszkaniu. Włączyła projektor. Otoczyły ją gwiazdy. Dwa metry od niej zapłonęła wielka, pomarańczowa, świetlista kula Słońca, wokół której krążyły, po wyrysowanych orbitach, planety razem z księżycami. Oczywiście ich tory ruchu również były oznaczone. Głos Morgana Freemana przedstawiał właśnie historię powstania Układu Słonecznego, gdy usłyszała we wnętrzu głowy telefon. W prawym górnym rogu widoku jedynymi informacjami, jakie się pokazały był duży, mrugający czerwienią napis: "Zastrzeżony". Cherry od razu pomyślała o Oliverze, który w swej manii jej osobą mógłby posunąć się na tyle daleko, że wydzwaniałby do niej z numeru zastrzeżonego. Ona z kolei nie lubiła jak on wchodził gdziekolwiek. To tyczyło się również jej głowy. A że ostatnimi czasy dość intensywnie próbował tam wejść jako on, to mógł próbować również dostać się tam incognito. Włączyła się sekretarka i nagrywanie, ale... nikt się nie odzywał. Kilka sekund później usłyszała oddech, który urwał się szybko ponownie dając zdominować połączenie przez ciszę. Następnie ów nieznajoma persona rozłączyła się. "Rozmowa" trwała zaledwie kilkanaście sekund. - Co za pojeb - mruknęła, spoglądając na Kastet’a w oczekiwaniu na jego poparcie jej, jakże trafnej, opinii. To, że pies w tym czasie bardziej był zainteresowany żarciem, niewiele zmieniło w kwestii jej podejścia do psychola, który zostawia jej powalone wiadomość oddechowe. Lepiej też było, uznała w następnej chwili, żeby to jednak nie był Xander. Ciężko by jej było znaleźć nowego opiekuna dla Kastet’a… Nagle obraz z projektora zmienił się. Maska kończył swój wstęp tylko po to, żeby zacząć go jeszcze raz. I jeszcze raz. I znowu. Jakby tego było mało na kuchennym blacie zamiast informacji w tematyce gastronomicznej pojawił się kolejny zapętlony urywek filmu. Ekran łazienkowego lustra nie zaprezentował najświeższych informacji i stanu pogodowego. Tamto miejsce również zdominował powtarzający się tekst wypowiadany przez mężczyznę z zieloną twarzą. Wyłączyła urywek filmu. Jej pokój ponownie stał się jej pokojem. Nie znajdowała się już wewnątrz świata, w którym przywiązana kobieta patrzyła na jakiegoś popierdoleńca łykającego dynamit. Przez chwilę. Projektor włączył się sam przedstawiając dokładnie ten sam świat. Przerwanie, jakże pasjonującego nagrania, przywitała z ulgą, zapisując przy okazji by w wolnej chwili spróbować się dowiedzieć kim był ów idiota. Po chwili doszła do wniosku, że nie musi. Starając się ignorować hałas, obrazy i drzwi, które nie mogły zdecydować się czy pozostać zamknięte, czy może lepiej otworzyć się na oścież niczym usta dziwki, zaczęła kombinować w systemie, szukając sposobu na jego całkowite odłączenie. Jednocześnie w myślach opracowywała sposoby na uprzyjemnienie życia Jim’a. Bo to, że to właśnie ten idiota wpierdolił się ze swoimi brudnymi paluchami do jej mieszkania. Kastet biegał po mieszkaniu jak opętany, a Madison szła po kablu sprzętu aż do kontaktu. Wyciągnięta wtyczka uniemożliwiła zielonotwarzemu kolejne beknięcie płomieniem. 65% - 29 Ostatecznie pies podbiegł do sofy od strony oparcia i zaczął na nią szczekać. 10% - 10 Spojrzała w jego kierunku i dostrzegła... Coś... Zajrzała w szparę między siedziskiem, a podłokietnikiem. Wydobyła stamtąd czarne pudełeczko zdecydowanie nie należące do niej. Paznokciem podważyła wieko. Bomba. C4. Profesjonalny ładunek.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
09-05-2016, 22:12 | #4 |
Reputacja: 1 | Dobre złego początki… Było oczywisty, że tak dobrze rozpoczęta noc, musiała się prędzej czy później spierdolić. Zupełnie jakby Cherry nie mogła mieć tych paru godzin spokoju. Co to do cholery komu szkodziło? No co?! Najwyraźniej szkodziło, i to kurwa, w wybuchowy sposób. Przez jej głowę przemknęła myśl tycząca się Jim’a. O dziwo, nie tyczyła się ona sposobów rozpracowania jego ciała na szczegóły pierwsze i bardzo drobne. Nie pasował jej do tego gówna, które miała teraz w mieszkaniu. Filmiki, które wpierdolił jej na wyświetlacze, były ostrzeżeniami. Musiałaby być idiotką by tego nie dostrzec. Ktoś, kto podkłada bombę, zwykle nie ostrzega o jej istnieniu. No chyba, że usilnie chce, żeby ją znaleziono i nikomu nie stała się krzywda. Myśl ta jednak była krótka. Nie miała czasu na badanie motywów, które kierowały takimi popierdoleńcami jak Jim, czy ten dupek, który wstawił jej tego syfa do mieszkania. Musiała się tego pozbyć i to najlepiej tak, żeby nie musieć bulić za odbudowę tej cholernej rudery. Zmieniać lokum też nie miała zamiaru. To był jej pieprzony dom i zamierzała spędzić w nim jeszcze kilka całkiem przyjemnych lat. No, może chociaż miesięcy… Uważnie sprawdziła pakunek z zewnątrz i tyle, ile się dało dostrzec gołym okiem. Nie wyglądało to zbyt różowo. Nie tykało, nie widać było zapalnika. Kurwa, chociaż czas by jej do cholery dali, kimkolwiek byli, lub też był ten, kto za tym stał. Skoro gołe oko nic nie było w stanie zdziałać, trzeba się było posłużyć techniką. Problem w tym, że scan nie wykazał wiele więcej niż nagie ślepie. Jak na jej wiedzę w tej dziedzinie, to miała do czynienia z rozrywką posiadającą granice czasowe. - Kuuuurwa… - Jęknęła, na co Kastet odpowiedział zgodnym szczeknięciem. Komu aż tak nadepnęła na odcisk? Pierdolić to teraz… Szybko wybrała numer do Petera, jednocześnie zbierając dupę i szykując siebie oraz psa, do wyjścia. Pierdolone życie… Odebrał prawie natychmiast. - Mów szybko - powiedział cicho. - Ktoś zostawił mi wybuchowy prezent w mieszkaniu - odpowiedziała, darowując sobie “cześć kochanie, jak się masz”. - Jakiego typu? - zapytał z nieco większym zaangażowaniem, choć nadal nie do końca. - Profesjonalnego - warknęła, próbując jednocześnie znaleźć smycz Kasteta. - Czasowa, ale głowy uciąć nie dam. C4. Ładnie zapakowana, bez kokardki. Nie wnikała w to co robił dopóki był w stanie walnąć jej jakąś sensowną radą. Byle nie “bierz dupę w troki” bo tej to sobie już sama zdążyła udzielić. - Aha... Prześlij, to w wolnej chwili zobaczę. Jebła już czy jeszcze nie? - Czy jakby jebła to bym z tobą gadała? - Sprawianie, że wchodziła w morderczy nastrój nie było zbyt korzystne dla dobra jaj Petera. - Z przyjemnością ci ją kurwa prześle, nawet w tej chwili. Może jak ci oderwie huja to się skupisz na pięć sekund. Przerwała połączenie. Miała wyjątkową ochotę przypierdolić komuś. Komukolwiek… Jej mieszkanie to był jej azyl. Tu się, kurwa relaksowała, tu spędzała czas z Kastetem i tu okazjonalnie pieprzyła. To była jej prywatna przestrzeń, a teraz jakiś pojeb ośmielił się wleźć z buciorami do tego gniazda i zostawić swoje gówno. W dodatku nasrał na jej ulubioną sofę. I jak tu nie tracić zimnej krwi? No jak?! Pewnie, że ją straciła. Była w tej chwili kurewsko gorąca. Gorętsza nawet niż cizie w “Żołnierzu”. Musiała jednak ochłonąć nieco. Wdech i pierdolony wydech. Do kogo mogła wykręcić…? - Myśl kurwa, myśl… - Próbowała namówić buzujący od adrenaliny rozum, by podrzucił jej rozwiązanie tej pojebanej sytuacji. - Idiotka! Ja pier… Numer został wybrany i zanim dokończyła mięsny dodatek, usłyszała głos Sandersona. - Siema, masz coś? - zapytał Nick. - C4, ładna robota, czasowy - wyrecytowała na wydechu. - Adres znasz - dodała na wdechu, o dziwo nie ozdabiając tych informacji w sobie zwyczajowy sposób. - Skurwysyny... Dobra, wysyłam ci wsparci... - nagle usłyszała przeciągłe trąbienie. - Kto cię, kurwa, uczył jeździć?! Stevie Wonder?! Centrala, saperzy potrzebni na wczoraj. Przesyłam adres. Przyjęłam, wysyłam saperów - usłyszała Madison. - Może się gdzieś ustawimy? Gdzie jesteś? - W drodze do wyjścia - odpowiedziała, ruszając w stronę drzwi. - Rzuć czymś sensownym. Muszę się napić. Porządnie napić - co oznaczało mniej więcej, że klubiki dla laleczek mógł sobie darować. Jeszcze by się porzygała od tego kolorowego świństwa, które tam sprzedawali. - Jeszcze nie wyszłaś?! - wydarł się. Kastet wybiegł na korytarz ciągnąc ją za sobą, gdy drzwi zamykały się ponownie. - To może w każdej chwili... Nagły huk! Z impetem uderzyła o otwierające się drzwi przeciwległego mieszkania. Jeszcze kątem oka dostrzegła jej własne drzwi wyrwane ze ściany i obracające się wściekle. Ledwie ją minęły. Przekoziołkowała przez sofę i z hukiem runęła na szklany stolik. Zatrzymała się dopiero dwa metry dalej. Czuła jak jej plecy piekły poranione szkłem i ból po zderzeniu z twardą przeszkodą. - ... on! M... s... n! Sł... s... m... e?! K... wa! - zaskrzeczał głos w telefonie, ale nie słyszała dobrze. W uszach jej dzwoniło i szumiało. Zajebie - to było pierwsze co jej przyszło do głowy. Gdzie Kastet - to było następne. Kurwa - to zaś trzecie. Dopiero po tym zaczęła się zastanawiać które części jej ciała są jeszcze na chodzie. Wyglądało na to, że wszystko. Ręka, noga, dupa… - Ja pierdole… - Mruknęła, próbując pozbierać się z podłogi. Nawet kurwa nie pamiętała, kto był właścicielem tego mieszkania. Huj mu jednak w cztery litery. Czy lubi, czy nie… Żyła jednak, a to się bez wątpienia liczyło. Jakim cudem? Widać szczęście się do niej wyszczerzyło, bo innego wyjaśnienia to jej poobijany rozum nie umiał znaleźć. Wyjebali jej mieszkanie… Nosz kurwa… Jej mieszkanie! - Kastet - jęknęła bardziej, niż zawołała. Nick’iem się nie przejmowała. Teraz liczyło się tylko to białe bydle, jedyny prawdziwy kumpel jakiego miała. Jeżeli jemu coś się stanie to lepiej żeby odpowiedzialni za te nocne atrakcje zdechli, zanim ona ich dorwie. Jej wyobraźnia była całkiem rozwinięta w kwestii wyrównywania rachunków… Czekając na pojawienie się psa, zaczęła zbierać swoje zwłoki z podłogi. Wszędobylskie szkło i pierdolone gwiazdozbiory przed oczami, niezbyt pomagały. Gdyby nie to, że o mały włos nie straciła czerepu, to by go sobie dała odciąć za to, że widziała wśród nich Oriona. Może gdyby się mocniej skupiła… Pierdolić skupianie - stwierdziła, balansując na dwóch nogach, w celu utrzymania się w pozycji względnie prostej. Bardzo względnie… Na dobrą sprawę to raczej pochylonej, ale jebać to… Wyszczerzyła się widząc wchodzącego do mieszkania psa. Aż się jej kurewska łza zakręciła w oku. Pieprzony kundel i jego kochana morda… Starszy, niemal wyłysiały mężczyzna wybiegł z pokoju obok klapiąc pluszowymi kapciami. Przez dłuższą chwilę, jaką zajęło Madison zebranie się z podłogi stał zdezorientowany przerzucając głową od jednych zniszczeń do drugich. W końcu jego wzrok spoczął na poszkodowanej. - Wszy... o w ...orzą...u? - zapytał. Czy ona kurwa wyglądała jakby wszystko było w porządku?! Jasne że, wypierdówę urządza, jaśnie pierdolony pan nie widzi?! Pieprzone mumiszcza co to zapomniały, że powinni dawno temu zdechnąć… - Bywało lepiej - odpowiedziała, zbierając myśli. Ciekawe czy w szafie trzymał jakąś dziesięcioletnią pindę. Wyglądał jej na takiego… Ale gdzie ona to była… A… Mieszkanie, bum, rozjebane plecy. - Taa… Bywało lepiej - powtórzyła, powoli, nawet bardzo powoli kiwając głową. - Nick… Jesteś tam jeszcze? - Kurw...! Ju... adę! Spier... alaj, ... uju! ... oguta ... ie sły... ysz?! - darł się przez wiejący wiatr. - M... e wody? - zapytał sąsiad. Skrzywiła się. Po huja się tak wydzierał? Jechał jednak… Dobrze… Żeby musiała na glinie polegać… Skrzywiła się znowu. - Wóda… Tak, wóda może być dobra - mruknęła mumii, nie do końca łapiąc czy to o to mu chodziło. No bo chyba nie proponował jej wody… Sąsiad spojrzał na nią mrugając szybko i odszedł, zaś Kastet chropowatym jęzorem zaczął lizać ją po twarzy. Chwilę później wrócił właściciel z pełną szklanką wody w dłoni. - Proszę - powiedział. Jego głos był jeszcze nieco przytłumiony, ale usłyszała całe słowo, co było pewnym sukcesem. Skinęła mu głową, uznając że na werbalne podziękowania mumiak będzie sobie musiał poczekać, aż Cherry przepłucze gardło. Nie sprawdzając zawartości, wlała w nie porządną ilość, czekając na znajome palenie… które jednak nie nadeszło. - Co do cholery - mruknęła, zastanawiając się przez chwilę, czy nie jebło ją mocniej, niż myślała na początku. Kurwa… On tak na poważnie?! Była pewna, że wyraziła się jasno, jak pierdolony neon. Wóda, chciała wódki. Wodę mógł, kurwa, dać Kastetowi, a nie jej… Mieszkańcy tego zadupionego miasta schodzili ostatnio niżej, niż gówno na podeszwie. Przełknęła jednak kolejny łyk, starając się nie krzywić zbytnio. - Dzięki - wymruczała, oddając staremu jego szklankę. Powinna przy tym pogratulować sobie powściągliwości, bo najchętniej by mu ją rozpierdoliła na czerepie. Spróbowała wyprostować się bardziej, nie zważając na ból pleców. Dłonią starła ślinę z twarzy, w zamian rozsmarowując na niej krew. Jakby nie spojrzeć, wymiana była całkiem na korzyść. - Coś ty kurwa dzisiaj żarł? - Zapytała właściciela cuchnącej wydzieliny, który jednak nie wykazywał ochoty na podjęcie dyskusji. - No dobra… To co my tu mamy - rozejrzała się, krzywiąc przy okazji. Jak nic przyjdzie jej zabulić za zniszczenia, które spowodował wybuch. I to nie tylko jej mieszkania, ale i… No właśnie, mieszkanie. Ignorując starucha, ruszyła powoli w stronę otworu po drzwiach. Trzeba było sprawdzić efekty tej imprezy z niezaproszonymi gośćmi w roli głównej. Gdy tylko weszła do środka została zaatakowana obrazem Maski patrzącej na nią z popękanego lustra łazienkowego. - Ssssssomebody ssstop me! - zawołał jakby bardziej głucho i zniknął. Drugi z kuchni zawołał jeszcze: - Sssssmokin'! Potem poszedł w ślady łazienkowego gościa. Zniszczenia obejmowały w gruncie rzeczy jeden pokój - ten, w którym nastąpiła eksplozja. Był to bardzo precyzyjnie wymierzony ładunek, ponieważ ściany były nietknięte. Wszystko w nim było do wymiany. Szyby wypadły z okien, projektor był w czterech większych kawałkach i kilkunastu mniejszych, sofa została rozłożona na czynniki pierwsze raczej niemożliwe do złożenia w całość. Uszkodzenia w innych pomieszczeniach obejmowały tylko potłuczoną zastawę, pozrzucane lżejsze rzeczy. Nieco cięższe były jedynie poprzestawiane. No cóż, mogło być gorzej. Trochę wyda, to było pewne, ale przynajmniej nie musiała odbudowywać ścian. Może lepiej by było zebrać dupę i przenieść się do innej części miasta? To jednak oznaczałoby ucieczkę. Na samą myśl o takim wyjściu z sytuacji, zgrzytnęła zębami. Huj z tym, że było to jak najbardziej logiczne wyjście. To był jej dom i nie było mowy o tym, by ktokolwiek ją stąd wykurzył. Musieliby się ciut bardziej postarać. Oni, one, one… Powoli docierało do niej, że nawet nie wiedziała, na kim ma się skupić, żeby dokonać zemsty. Wiedziała jednak gdzie zacząć… Musiała dorwać Jim’a. Nawet jeżeli to nie on za tym stał, to z pewnością wiedział kto. Zanim jednak… Lodówka stała nietknięta… No, prawie nietknięta. Uchwyt poszedł sobie na spacer. Huj mu w dupę. Otwierając bramy nieba, w wersji zimnej, wyszczerzyła się witając świętą whiskey. - Napijesz się stary? - Zapytała Kastet’a, który wykazał wyjątkowy rozsądek i potrząsnął łbem. - Mądra decyzja - pochwaliła, wyciągając butelkę i odkręcając nakrętkę, po to by w następnej chwili wtłoczyć do gardła żywy ogień w wersji gold. Łyk, drugi, trzeci… Po czwartym odsunęła szyjkę z głośnym westchnięciem. Tego jej było teraz trzeba. Z butelką w łapie i nieodstępującym jej na krok psem, przeszła do łazienki. Skoro i tak czekała na Nick’a, równie dobrze mogła spróbować zrobić coś z plecami żeby nie wyglądać jak szklany jeżyk. Skojarzenie wydało się jej zabawne, więc ryknęła śmiechem. No jakoś trzeba się było rozładować, nie..? Nim jednak do niej doszła przed okno wleciał dron migający czerwienią i błękitem. - Proszę opuścić miejsce zbrodni. Przebywa pani na terenie strzeżonym przez Departament Policji Detroit. Niezastosowanie się do polecenia zaskutkuje mandatem i skierowaniem sprawy do sądu. Proszę opuścić... - zaczął ponownie. - Pierdol się - przywitała goście w nader życzliwy sposób. Następnie zaczęła go kompletnie ignorować. Dopiero co przeżyła wybuch, była ranna, w szoku, bla bla bla… Już widziała jak staje w tym cholernym sądzie. Drony policyjne… Pieprzone zabawki, z których rzadko kiedy jest jakiś pożytek. Dolała kolejną porcję trunku do tej, która już przestawała działać. A może działała nadal, a ona zwyczajnie potrzebowała wymówki by pociągnąć kolejny łyk? Jakby jej kurwa wymówki były potrzebne… Wystarczyło rzucić okiem na stan jej salonu, pleców i całej reszty. - Nick, do cholery… - Warknęła, korzystając z tego, że połączenie wciąż było aktywne. - Rusz dupę i zgarnij ze mnie ten złom albo będziecie sobie musieli nową zabawkę sprawić, bo kurwa nie ręczę za siebie… W oddali odezwała się syrena, ale nie była policyjna. Zbliżała się piąta minuta od wybuchu, więc nie mogła to być policja, no chyba, że saperzy wezwani wcześniej. Nie było to też pogotowie. Pojazd wyglądający bardziej jak opancerzony pojazd bojowy niż wyspecjalizowany sprzęt gaśniczy pędził ku jej mieszkaniu. Maleńki dron chroniony żaroodporną powłoką wleciał przez okno. Obrócił się we wszystkie strony i wyleciał mijając się z gościem. Przez drugie okno wleciał identyczny strażak. Pierwszy od razu rozejrzał się uważnie i natychmiast ruszył do kuchni. Drugi spojrzał na Madison. - Muszę sprawdzić czy wszystko w porządku - odezwał się zdecydowany, kobiecy głos. Jedną ręką machinalnie chwyciła poszkodowaną za nadgarstek. - Proszę śledzić palec - przesunęła palcem wskazującym w lewo, prawo, górę i dół. W tym czasie ten pierwszy kontynuował obchód. Nosz kurwa… Madison przez chwilę zastanawiała się nad tym, czy jej pięść pasuje do hełmu tej idiotki, która właśnie trzymała jej nadgarstek. Czy nie uczyli ich w tych szkołach, że się pijącemu nie wstrzymuje butelki? Po owym namyśle doszła do wniosku, że chyba ma już dość kłopotów jak na jedną noc. Zamiast więc przejść do rękoczynów, posłusznie wykonała polecenie, licząc na to, że się laska szybko odpierdoli, co by Cherry mogła w spokoju dokończyć butelkę. Potrzebowała dobrej zaprawy, zanim ruszy z Nick’iem w tany. Bo lepiej żeby mu nie przyszło do głowy coś absurdalnego w stylu “powinnaś odpocząć”. Kobieta odsunęła się i okrążyła Madison oglądając ją dokładnie. - Układ kostny cały, organy wewnętrzne zdają się być nieuszkodzone. Prócz potłuczeń i ran na plecach nie widzę niczego niepokojącego. Miała pani szczęście - pokiwała głową. Po wyciu kolejnych syren można było wnosić, iż przybywały kolejne ze służb porządkowych. - Brak wycieków. Schludny ten bajzel - skomentował pierwszy strażak. - River! - zawołał Nick tupiąc przy wbieganiu po schodach. Odgłosy nadjeżdżających pojazdów nasilały się. Wpadł niemal przewracając się o jeden z kawałków sofy. Zaklął przy tym. Musiał być już po pracy, ponieważ miał na sobie oliwkowe, bardzo obszerne bojówki i luźną, czarną bluzę. Z kieszeni na brzuchu wystawała butelka z pomarańczowym napojem, który z całą pewnością nie był sokiem. - Tu nie wolno wchodzić - zareagowała chłodno kobieta jeszcze przed chwilą badająca Madison. - Ja nie mogę?! Porucznik Nick Sanderson - w rozszerzonej rzeczywistości pojawił się dostępny wszystkim identyfikator policyjny. - No chyba, że tak - odparła, a następnie podeszła w kierunku okna. W jednej chwili w mieszkaniu zaroiło się od ludzi. Jaki pierwszy wpadł oddział saperów. Rozbiegli się jak mrówki co chwila rzucając tekstami w stylu "kuchnia czysta". Opuścili pomieszczenie równie szybko jak do niego zawitali i także różnymi drogami. Zobaczyła jak ci wyskakujący przez okno wybijają się ku górze najprawdopodobniej po to, by sprawdzić cały budynek. Dopiero po nich wbiegli policjanci. I służby medyczne. - Zabieramy panią do szpitala - poinformowała kobieta z zespołu ratowników medycznych. W tym czasie strażacy oddalili się jako osoby całkowicie już niepotrzebne - Zaraz, zaraz. Musimy tą panią przesłuchać - zaoponował najwyższy stopniem policjant. - Tak się składa, że ja się zajmuję przesłuchaniem tej pani, sierżancie. I nie widzę przeciwwskazań, by najpierw zajęło się nią pogotowie - warknął Sanderson. Madison obserwowała cały chaos panujący w jej mieszkaniu z wyraźnie nieszczęśliwą miną. Co ci pojebańcy w mundurach tu robili?! Chyba nic innego poza tym że wpierdalali się jej z buciorami w resztki całkiem ułożonego życia. Przynajmniej takie miała wrażenie. Wrażenie i rosnącą ochotę by wyrżnąć komuś w mordę. - Nick, zabierz mnie stąd - warknęła do policjanta, ignorując tych, którzy szwędali się po jej terenie. Łeb ją bolał od tego tłumu idiotów, którzy widać nie mieli nic lepszego do roboty. Butelka nagle wydała się bardziej pusta niż pełna. Hałas jakby głośniejszy, a barwy wyraźniejsze. To się bodajże nazywało furią i trzeba było powiedzieć, że Cherry cholernie lubiła ten stan. Problem w tym, że rozsądek cicho skiałczał, że to niezbyt dobry czas na narażanie się służbom porządkowym. Nie można było powiedzieć by często go słuchała, jednak jak przy okazji podpadnie Nick’owi to straci wtykę w policji. Na to zaś nie mogła sobie pozwolić. Policjant spojrzał na nią uważnie, po czym rozkazującym tonem powiedział: - Opatrzycie ją w karetce. Chyba wozicie tam coś oprócz własnych dup? Ratowniczka z kolei nie wyglądała na zachwyconą. - Pan chyba nie rozumie powagi sytuacji. Istnieje szereg urazów, które należy wykluczyć w szpitalu - wycedziła lodowato. - Dobra. Zróbmy tak. Wszystko co możecie zbadać w karetce, to zbadacie, wykluczycie szok pourazowym, a potem pani River na własne życzenie wypisze się z badań. Pani wtedy wystawi zalecenie na to, czego nie udało się zrobić tutaj, a pani River zgłosi się na nie jutro z samego rana. Pasuje? - powiedział Sanderson nieco bardziej ugodowo. - Jeśli, podkreślam, jeśli stwierdzimy, że pani River nie podejmuje decyzji pod wpływem szoku pourazowego i wyrazi zgodę na takie rozwiązanie... - spojrzała na Madison pytająco. Nie, kurwa, nie wyrażam zgody. Wolę wylądować w szpitalu, gdzie będę siedzieć jak pieprzona kaczka do odstrzału. No jasne że, przecież to tak kurewsko rozsądne, że aż mnie dupa od tego rozsądku boli… Jechała tak dalej w najlepsze, szczerząc zęby w urzekającym uśmieszku, który głupią pindę może i zmyli, ale Nick’a już z pewnością nie powinien. - Oczywiście - wyraziła swoją zgodę, a następnie dziabnęła się ostro w jęzor by nie puścić wiązanki, która się jej tak elegancko ułożyła w głowie. - Jak najbardziej wyrażam na to zgodę. I idź sobie w cholerę, żeby cię jakiś fagas porządnie wypieprzył w dupę, pindo zafajgana… Oj tak, Cherry bez wątpienia kochała służby w mundurkach. I to bez wyjątku czy chcieli ją pozszywać, czy też chcieli ją przymknąć. -... to wyrazimy zgodę na takie rozwiązanie - dokończyła ze skwaszoną miną. - Zapraszam zatem do karetki. Gdy zeszli na dół mijając zatroskaną minę, wyglądającego zza otwartych drzwi, Olivera drzwi karetki złożyły się na boki ukazując sterylnie białe wnętrze. - Proszę zdjąć odzież i położyć się na brzuchu - poleciła ratowniczka, zaś wewnątrz jej kolega zakładał białe rękawiczki. Spojrzenie, które Cherry rzuciła zarówno damulce, jak i jej koleżce, jasno świadczyło o tym, co myśli na temat takich polecań. Chciała to jednak mieć już za sobą. Czekała ją w końcu popijawa z Nick’iem, a takich atrakcji lepiej nie odkładać zbytnio w czasie. Oddała policjantowi niedokończoną butelkę i zaczęła pozbywać się ciuchów. Za wiele tego nie było. Kurtka, podkoszulek na rękawkach. Przy okazji zanotowała, że trzeba będzie wcisnąć na grzbiet coś nowego. Lubiła tą kurtkę… Skrzywienie pyska pożegnało ciuch, który raczej na nic więcej się nie przyda. Trza będzie skoczyć na zakupy… Lista rzeczy do zrobienia jakoś tak kurewskim sposobem, rosła. Przy okazji rozbierania sprawdziła pobieżnie stan lewej ręki. Jeszcze by tego brakowało by coś się jebło w implancie. Wszystko jednak wyglądało ok, a przynajmniej Madison nie widziała tu powodów do rzucania mięsem. Zupełnie jakby jej takie powody były potrzebne… Łażenie półnago jakoś jej specjalnie nie peszyło. Po odsiedzeniu swojego w pudle, człowiek się uczył odpowiedniego podejścia. Nie zwlekała szczególnie z walnięciem się na wskazane jej miejsce. Starała się jednak zrobić to ostrożnie. Whiskey przestawała działać, a to znaczyło że ruszanie się nie było najprzyjemniejszą czynnością, z jaką w życiu miała do czynienia. - Miej ich na oku - mruknęła, nie wskazując odbiorcy dla tych słów. Równie dobrze mogły one być rzucone w stronę Nick’a co Kastet’a. Względnie obu… Badania oraz opatrywanie trwały nieco mniej niż kwadrans. W bezruchu. Kobieta co chwila wyciągała nowe sprzęty i przykładała je do różnych miejsc, by obejrzeć dokładniej organy wewnętrzne, zmierzyć puls i mnóstwo innych parametrów. Zadawała kretyńskie pytania w stylu, ile to pięć razy osiem plus dziesięć, zaś mężczyzna maltretował jej plecy. Dosłownie. I nie było to przyjemne. W końcu grzebał w otwartych ranach, by wydłubać z nich szkło. Finalnie spryskał całą ich powierzchnię chłodzącym plastrem w sprayu przyspieszającym gojenie ran. - Proszę potwierdzić, że dobrowolnie rezygnuje pani z badania szpitalnego i rozumie pani konsekwencje własnej decyzji. Przesyłam też skierowanie - powiedziała, zaś w rozszerzonej rzeczywistości Madison pojawiły się dwa dokumenty. Pod jednym znajdowały się dwie opcje: "Potwierdź" oraz "Odrzuć", zaś drugim było skierowanie na obrazowanie metodą nanorobotów. Po akceptacji była wreszcie wolna. To, że udało się jej powstrzymać od wywalenia temu idiocie, który zajmował się jej plecami, co sądzi o jego umiejętnościach, zakrawało na pieprzony cud. Debil bez wątpienia miał skłonności sadystyczne i to niekoniecznie takie, które można by było, nawet z przymrużeniem oka, nazwać przyjemnymi. Była jednak wolna, opatrzona i mogła zostawić tych powaleńców za sobą. Rozumiała, że do świętych to jej nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł zaliczyć, jednak wątpiła by na jej koncie były takie grzechy, które usprawiedliwiały konieczność użerania się z takimi patałachami. Potwierdziła, przyjęła skierowanie i pożegnała karetkę wielce wymownym widokiem środkowego palca. - Mam nadzieję, że wybrałeś już jakiś sensowny lokal, bo jak zaraz nie zaleję porządnie wspomnień ostatniej godziny to będzie kurewsko źle - wyrecytowała Nick’owi, jednocześnie wyciągając dłoń po swoją butelkę palącego złota. Pić, kurwa! W takich sytuacjach należało się napić…
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
13-06-2016, 21:58 | #5 | |
Reputacja: 1 | Podjechali pod samo wejście jedynego dwupiętrowego w Detroit klubu. "Lush", klub aspirujący niegdyś do luksusu i ekskluzywności, pod rządami nieporadnego właściciela zmienił się w obszerną spelunę o podejrzanej klienteli. Choć w sumie ciężko było znaleźć porządny klub w Detroit. No, może poza "Nefretete" w centrum miasta, ale tam za wejście buliło się dwie stówy, a drinki trzeba sączyć przez całą noc, żeby przypadkiem się nie zrujnować. Pomimo miejscami nieciekawych gości, "Lush" przynajmniej nie wyglądało tak obskurnie jak większość tego typu miejsc i, z tego co kojarzyła, łączyło ideę klubu z pubem. Może właśnie dlatego było względnie popularne. A może dlatego, że posiadało kilka pokoi, w których można było spokojnie odlecieć po sprzedawanym na miejscu towarze. Jak podpowiadała jej rozszerzona rzeczywistość, właścicielem był facet nazywany Jonem Lee. W rzeczywistości to zwykły Hugo Fahrenheit przypominający nieco Bruce'a Willisa z okresu, gdy miał jeszcze jakieś włosy na głowie. Było tajemnicą poliszynela, że w jego lokalu dealuje się herą, amfą i innymi świństwami, lecz Hugo podobno o niczym nie wie. Oczywiście to bajka dla wyjątkowo naiwnych dzieci. Wyjątkowo, wyjątkowo naiwnych. Może był nieudacznikiem w kwestii tworzenia ekskluzji, ale był jak alfons w burdelu. Żadna dziwka nie pogłaszcze się po wargach bez jego wiedzy. Istniały podejrzenia, że to on jest dealerem i to jednym z największych w Detroit. Nic dziwnego. Zaopatrzenie "Lush" to niezły interes. Jednakże dowodów na poparcie tezy brak, a skurwysyn ma jeszcze układy z policją, więc nawet nie ma jak mu się do dupy dobrać. Legalnymi metodami. Nie, żeby w innych klubach nie można było dostać towaru, ale własność Fahrenheita uchodzi za miejscówkę, w której właściwie odmierzony strzał nie będzie złotym. W pozostałych... cóż... należało się zastanowić raz, dwa albo... dwadzieścia. Gdy weszli do środka, w jej rozszerzonej rzeczywistości pojawiła się mapa z zaznaczonymi najważniejszymi miejscami. Z zewnątrz wydawał się większy. Po lewej stronie znajdował się parkiet eksplodujący wszelkimi odcieniami fioletu i różu przy każdym ruchu. Tancerze wywołujący ów spowici byli nierzeczywistą, fantazyjną mgłą strzelającą pod sufit abstrakcyjnymi wzorami. Na jego środku, w konstrukcji przypominającej zdobioną bramę tańczyły holograficzne kobiety. Prawdopodobnie nagie, lecz to nie miało najmniejszego znaczenia. Były jedynie niebieskimi, bezosobowymi kształtami. Miejsce ów, prócz wielkiego napisu "Lush", było źródłem laserowego widowiska. Po prawej stronie znajdowały się stoliki jako wstęp do tej spokojniejszej części, czyli części pubowej z barem na planie sporego koła w centrum. Madison zauważyła, że schody ruchome dzielą przestrzeń na trzy części. Znajdowały się skrajnie pod obiema przeciwległymi ścianami oraz na środku pomieszczenia stanowiąc granicę. Na górze położone były pomieszczenia z rozległymi holami. Przynajmniej tak mówiła mapa. Cytat:
Bill London, drobny złodziejaszek specjalizujący się w kradzieży kieszonkowej. Mimo wszystko był na tyle duży, by być rozpoznawalnym. Nieszczególnie groźny, trochę amatorski. Utrzymuje się na rynku, bo nie zdążył zaleźć nikomu za skórę na tyle, by wystawił nagrodę. Wkrótce powinno się to zmienić. Właśnie kupował prochy. Nigdy nie wiadomo kiedy takie nagranie może się przydać, więc wylądowało w archiwum. Jordan Hayes, złodziej większego kalibru z rodzaju tych nietykalnych, w białych rękawiczkach. Ekonomista innymi słowy. Z uśmiechem na facjacie kantował ludzi patrząc im w oczy, a ci jeszcze mu dziękowali. Przynajmniej takie chodziły głosy w niektórych środowiskach. Te same ptaszki ćwierkały, że jest nietykalny. Nawet jakby fiskus wsiadł mu na majątek i dokładnie obejrzał każdego centa, to nie znajdzie żadnego nielegalnego, bo spryciula dorobił się na kruczkach. Facet spokojnie mógłby pozwolić sobie na "Nefretete", bo podobno podczas takiego posiedzenia nie jest w stanie wypić tyle, by wyjść na minus. Tylko co w takim razie robił tutaj? Ton Phellps był nazywany Frisbee. Potrzeba kuriera? Bierz Frisbee. Ten facet to pieprzona legenda Detroit. Bardzo, bardzo droga legenda. Powiadają, że dostarczy z miejsca A do miejsca B przez miejsce Z cały czołg, a nikt tego nie zauważy. To oczywista bzdura, ale musiało w tym być ziarno prawdy w szczególności, że facet miał kontakt niemal z każdym przestępcą w mieście, niezależnie od strony konfliktu. Często pracował dla konkurencji, co akurat bardzo łatwo było wykryć poprzez miejsca i towarzystwo, w jakim się pojawiał. Cherry dostrzegła wściekłe spojrzenie Nicka. On również zauważył Phellpsa. Nic dziwnego, że jej towarzysz żywił takie uczucia do dostrzeżonego kuriera. Wielokrotnie tuż po spotkaniach policja przeszukiwała samego podejrzanego jak również jego pamięci przenośne. Nigdy nic nie znaleźli, choć zawsze była całkowita pewność, że jest w trakcie transportu czegoś. Tyle, że Frisbee się nie wygada za żadną cenę. On gra w niebezpieczną grę. Póki nic nie mówi nikt mu nic nie zrobi. Jest zbyt cenny dla wszelkiej maści przestępców, przez co jest nietykalny. Gdyby ktoś coś mu zrobił, to wszyscy ścigaliby się w próbach znalezienia sprawcy. W końcu taka śmierć wiąże się z ogromnymi stratami pieniężnymi. Tak na prawdę River podejrzewała, że policja też się go boi. Przynajmniej jedną rzecz Detroit miała najlepszą. Szkoda tylko, że był nią Frisbee. Wyraźne zgrzytnięcie zębami Nicka było wystarczającą odpowiedzią na salut z drinkiem w ręku w ich kierunku. Tę laskę skądś znała. Przynajmniej miała jej zdjęcie i dane w aktach. Ginger Adams, kasjerka w warzywniaku. Jej matka to Sara, zaś ojciec ma na imię Dean. Ma starszego brata Ronalda oraz bliźniaczkę Hannę. Tylko co, u diabła, robiła w jej aktach? Wyglądała na czystą. Być może była pozostałością jednego z zamkniętych zleceń, ale nie kojarzyła jej. Był też człowiek, którego wcale nie znała i nie miała w aktach, ale patrzył wyjątkowo uporczywie z niejasnym, delikatnym uśmiechem na twarzy. Odwrócił od nich wzrok, odchylił się na krześle i odpowiedział swemu rozmówcy. - Idziesz? Zaraz dostanę skrętu dupska jak się nie napiję - warknął policjant.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 13-06-2016 o 22:27. | |
30-01-2017, 00:20 | #6 |
Reputacja: 1 | - Nie pierdol - odwarknęła sarkastycznie. On, kurwa dostanie skrętu dupska, a co ona niby miała powiedzieć?! O mały włos nie skończyła jako pieprzona karma dla kotów, a temu się na jęki zbiera. Czasami nóż sam się otwierał i błagał na kolanach by go wpakować w czyjeś bebechy. Życie jak nic się jej popierdoliło ostatnio. Odgarnęła luźne kosmyki wiśniowych włosów, które widać chcąc jej dokopać, opadły na oczy gdy pochyliła się by pogłaskać Kasteta po łbie. Trzeba będzie wykombinować jakieś lokum na tą nockę. To z kolei oznaczało, że nie mogła się zachlać w cztery dupy dopóki nie zapewni sobie i psu godziwego miejsca na zwalenie zwłok. Po tym trzeba będzie zająć się mieszkaniem. Nie wspominając o tym cholernym spotkaniu z bankowym dupkiem, od którego wszystkie jej kłopoty brały początek. Że też skusiła się na tą robotę… Klientela w “Lush” jak zwykle prezentowała się nader ciekawie. Niektórzy z nich mieli szczęście, że miała obecnie ważniejsze sprawy na głowie. Nie omieszkała jednak uzupełnić bazy danych o dodatkowe informacje o tych, którzy już się tam znajdowali. Nie zapominając też dodać notki o tym, by wybadać tych, którzy takowego miejsca w niej nie mieli. Huj wiedział kiedy takie info okaże się pomocne w robocie. Czasem byle gówniana, rzucona czy wypatrzona przypadkiem rzecz, okazywała się kluczowym elementem sprawy. Tacy jak ona musieli być drobiazgowi i mieć ślepia dookoła głowy jeżeli chcieli utrzymać się na powierzchni. Na myśl o tym, co powinna teraz robić, a co tak kurewko odbiegało od tego co właśnie robiła, zgrzytnęła zębami. Nadepnięto jej na odcisk, a to oznaczało osobiste podejście do sprawy. Należało nadmienić, że Cherry nieczęsto wchodziła na tą stopę w trakcie wykonywania zadania. Trzymanie robocizny z daleka od własnych czterech ścian pozwalało te cztery ściany zachować. Nie mogła jednak darować tego, że naruszono jej prywatną przestrzeń. Istniały pewne granice, których się nie przekraczało. Byłaby w stanie wybaczyć atak poza jej safe zone, jednak w niej… O nie, tego darować nie mogła. Przed oczami pojawiły się jej obrazy, które wyświetlały ekrany, zanim wszystko poszło w drobny mak. Ostrzeżenie czy kpina? Czego chciał ten pojeb? Po której stronie barykady stał? Nie mogła zignorować możliwości bycia wrabianą oraz tego, że jej hacker stał jednak po jej stronie, nie ważne jak absurdalne by się to nie wydawało. Dopóki nie udowodni inaczej, wszystko było możliwe, a teraz wszystko sprowadzało się nie do zadania, a do prywaty. To już zdecydowanie nie była kwestia zgarnięcia sumki od klienta i zapomnienia o sprawie gdy tylko się z nią upora. Najpierw jednak… Ruszyła za nader niecierpliwym gliniarzem, kręcąc przy tym głową. Do czego to doszło, żeby ona szlajała się po takich miejscach z pieprzonym panem władzą. Przybył jej jednak na ratunek, więc wsadziła własne jęki i sarkastyczne docinki, do tylnej kieszeni. Kastet posłusznie człapał przy jej nodze, rozglądając się wokoło i chłonąc nieznane sobie otoczenie. Raczej nie wydawał się szczególnie zadowolony, przynajmniej jednak żył, więc i narzekać nie powinien. Nick skierował się w stronę baru, co akurat niekoniecznie Madison odpowiadało. Nie, żeby miała coś przeciwko baron, skądże znowu, całkiem dobrze się przy nich dupsko usadawiało, jednak chwilowo cierpiała na lekką paranoję i wolała mieć coś za plecami i widok na całą salę. Szczęście jednak chyba się wyczerpało dla niej na czas obecny, bo niczego takiego nie wypatrzyła. Zostało więc dorwanie w miarę osłoniętego miejsca przy barze i liczenie na to, że nikt jej kosy nie wpakuje w plecy. Naiwności… - Cokolwiek, byle mocne - złożyła swoje nader dokładne zamówienie, po czym dorzuciła do niego kolejne. - I miskę z wodą. Zarówno mina, jak i ton głosu jasno sugerowały, że nie jest w nastroju do usłyszenia odpowiedzi w stylu “nie mamy” albo “to nie miejsce dla zwierząt”. Coś takiego mogłoby się w tej chwili niekoniecznie dobrze skończyć dla czyjejś facjaty. Na szczęście zdążyła Kasteta nakarmić więc przez jakiś czas nie musiała się szczególnie martwić o jego potrzeby żołądkowe. Skoro jednak przylazła tu by pić, nie wypadało odmawiać tego samego zwierzakowi. - Dla mnie to samo - zażyczył sobie Nick opadając z nieszczęśliwą miną obok Cherry. Młody, łysy barman ostentacyjnie żujący gumę spojrzał na nich, po czym bez słowa odwrócił się plecami do gości. Nalał do dwóch szklanek alkoholu z przypadkowej butelki, jak się zdawało, po czym postawił je na ladzie. Otworzył również wodę gazowaną i wlał do pustej popielniczki. - Razem czy osobno? - zapytał ciamkając gumę. - Pierwsza na mnie - odpowiedziała mu Cherry, krzywiąc się na gazowaną. Kastet z pewnością do zadowolonych czworonogów należeć nie będzie, co bez wątpienia odbije się na niej. Ale walić, przynajmniej będzie miał do czego pysk wsadzić. Zgarnęła popielniczkę i postawił przed pyskiem zwierzaka, po raz kolejny gładząc go po łbie. Niewinna ofiara całego tego bagna, którym stało się jej życie. Po raz pierwszy pomyślała o możliwości oddania go w dobre ręce, jednak szybko tą myśl odrzuciła. W końcu nawet jej należy się ktoś, dla kogo warto było brudzić sobie ręce. - Rozchmurz się - poradziła towarzyszowi, podnosząc głowę i szczerząc zęby. - Pić mi się odechciewa jak widzę tą twoją radosną twarzyczkę. - Taaa... Skurwysyn śmieje mi się w twarz, a ja gówno mogę zrobić - przechylił szklankę i skrzywił się, ale w chwilę później uśmiechnął się prawie szczerze. - Ale to twój wieczór, więc niech będzie, że chuja przełknę. - Po chuju mój - przewróciła oczami i przechyliła szkło. Ciekawiło ją kim jest ten elegancik, na którego wścieka się Nick. No chyba, że szło mu o Fresbee, ale jakoś wątpiła by pienił się tak z jego powodu. Luka w aktach nieco ją drażniła, jednak ciężko by było mieć każdego popaprańca na liście, aż tak długo w tym fachu nie robiła. - I nie ogłaszaj tego tak głośno bo może ci się jakiś przywali - mrugnęła do niego, drażniąc się bo sprawiało jej to przyjemność. - Nie wiedziałam że ciągnie cię w tą stronę, stary. Następnym razem jak będę planować wizytę w “Żołnierzu” dam ci znać, zaliczymy sobie mały trójkącik to może trochę pary z ciebie zejdzie. Coś mi się zdaje, że długo na taką wyprawę nie trzeba będzie czekać. Rozgadała się i wiedziała o tym. Do tego pieprzyła trzy po trzy ale miała to głęboko w dupie. Znowu pociągnęła solidny łyk. Na tyle solidny by przyszła kolej na dolewkę. Gardło paliło jak diabli. Była z tego powodu nad wyraz szczęśliwa. W końcu po to przytaszczyła tu swój tyłek. - No dobra… to o kogo chodzi? - Jak masz na mnie ochotę, to trzeba było powiedzieć od razu, to nie zaliczalibyśmy niepotrzebnego przystanku, tylko pojechali bezpośrednio do mnie - mrugnął. - Chodzi o Frisbee. Słyszałaś za co skierowali mnie za biurko? - zapytał. Czyli nie elegancik. Cherry była nawet zadowolona z tego faktu. Nie lubiła być przyłapywana na brakach informacji. - Obiło mi się o uszy - odmruknęła, dłonią ponaglając barmana. - I wiesz… Akurat nie mam gdzie dupy położyć, więc i tak pewnie ci się wpakuję do wyra. Uniosła szkło w toaście. Ta opcja co prawda dopiero się jej wpakowała pod czuprynę, jednak nie była taka znowu zła. Lepsza z pewnością niż szukanie jakiegoś hotelu, który byłby odpowiednio zabezpieczony. Nie mówiąc już o tym, że zdecydowanie tańsza, a na kasę będzie musiała uważać jak chce znaleźć nowe cztery ściany. Spojrzał na nią szukając żartu lub drwiny w wyrazie twarzy oraz tonie głosu, lecz nie znajdując niczego stuknął własną szklanką o jej. - W takim razie zapraszam. Chyba będziesz potrzebowała lokum na więcej niż jedną noc. Komu tak za skórę zalazłaś? - zapytał również wskazując głową na dolewkę. Tymczasem w głowie Cherry zaczął odzywać się ocean. Whiskey i trzecia szklanka rumu zaczęły dawać o sobie znać w rozgrzanym bawiącym się tłumem lokalu. - Prześlij co masz. Rzucę okiem - dodał Sanderson. Skinęła głową, szczerząc zęby na efekty działania trunków. Lubiła ten stan. Głowa stawała się wtedy tak rozkosznie lekka, a idiotyczne opory, które zawsze tkwiły w przytomnej głowie, szły się pierdolić. Niezły pomysł, musiała im przyznać. Korzystając z tego, że wciąż jeszcze wiedziała dokładnie co robi, przerzuciła dane które miała odnośnie kradzieży, banku, podejrzanego, a na dokładkę walnęła mu relację z wydarzeń poprzedzających prace budowlane z wykorzystaniem c4, na jej terenie. - Nie mogę się zdecydować jak traktować te pieprzone urywki - zdradziła mu, co bez wątpienia miało co nieco wspólnego z poziomem promili w jej krwioobiegu. - Ta sprawa zaczyna mnie przerastać, wyobrażasz sobie? Szlag mnie trafia. Teraz jednak leci do działu osobiste. Dorwę skurwysynów, nie ma innej opcji… Odchyliła się i uniosła twarz do sufitu. Falowanie wzmogło się na chwilę więc przymknęła oczy. Urżnięcie się miało swoje dobre strony. O złych jakoś nie miała ochoty chwilowo myśleć. Oczy Nicka latały we wszystkie strony, przez co wyglądał, jakby dostał jakiegoś ataku. Prawie w ogóle nie mrugał. Czyli standardowe objawy bardzo aktywnego przeglądania rozszerzonej rzeczywistości. Siedział tak kilka minut, po których skrzywił się. - I dlatego ja jestem jebanym policjantem, nie łowcą nagród. Nawet nie mam się czego chwycić. Jedyne co, to zastanawia mnie kwota. Dlaczego właśnie tyle? Przecież jak się podpieprza kasę, to wbija się jedynkę i dusi zera do oporu. A tutaj? Dziwna jest - podrapał się po brodzie i zmrużył oczy. - O bombie nic ci nie powiem, ale dam to kumplowi. Niech się wykaże. I zwolnij, bo się uchlejesz w trzy dupy - uśmiechnął się pociągając z własnej szklanki. - Taki mam właśnie plan, słodziutki. - Znowu zaliczył pokaz uzębienia, gdy skupiła na nim wzrok. Czynność ta była nieco problematyczna, jednak Cherry specjalnie nie zależało na ostrości konturów. - Urżnąć, przerżnąć i zlec trupem - roześmiała się, na co Kastet uniósł łeb. Poklepała go po pysku. No tak, całkiem urżnąć się nie mogła. - Ta kwota pójdzie się pieprzyć i to już za parę godzin - westchnęła. - Nie mam ochoty o tym teraz myśleć, Nick. Zajmę się tą sprawą jutro, jak tylko się pozbieram. Teraz pijamy - na potwierdzenie własnych słów wlała w gardło zawartość szkła. - I spokojnie, nawet zalana w trupa będę w stanie cię zajechać - bardzo wymowne spojrzenie spoczęło zdecydowanie niżej, niż miejsce, w którym znajdowały się oczy policjanta. Noga policjanta zaczęła ruszać się w górę i dół. - Nie obiecuj - mruknął zdecydowanie niższym głosem. - Ciekawe kto kogo by zajechał - dodał popijając własny rum, gdy jego wzrok spoczął na dłużej na piętrze. Znajdował się tam na tyle długo, że Cherry również spojrzała w tamtym kierunku. Mocno nieostra, kołysząca się postać Fahrenheita opierała się o barierkę na piętrze. Zdawał się obserwować salę. - Nalej nam czegoś specjalnego - polecił barmanowi. - The double team? - Może być. Na ladzie wylądowały w kilka chwil później dwa wysokie kieliszki z bursztynowym płynem. Nick natychmiast złapał jeden z nich i wzniósł. - Za co pijemy? - Źle mnie zrozumiałeś - zaprzeczyła. - To była groźba, a nie obietnica - uściśliła, notując w pamięci obecność właściciela tej budy. - Za co pijemy? - Powtórzyła pytanie, podążając za nim i biorąc szkło w dłoń. - To trzeba mieć jakiś powód żeby pić? Możemy polecieć po patosie i wlać w gardło za pieprzone życie, pasuje jak ulał do okazji. Nie czekając na niego wlała w siebie to, co łaskawie jej podano. Światełko ostrzegawcze jaśniało niczym pieprzona, czerwona lampka na choince. Jeżeli zamierzała spełnić swoją groźbę, trzeba było przystopować. Nie byłoby za dobrze, gdyby się jej film urwał w niewłaściwym momencie. Bo że jej się w końcu urwie, to było pewne. Ile już czasu siedzieli przy barze? Nie wiedziała i gówno ją to obchodziło. Jej place wystrzeliły w górę zamawiając kolejną kolejkę. Tym razem zamierzała ograniczyć się do sączenia. Robiąc to postanowienie kompletnie zignorowała fakt, że powinna się do niego zastosować od samego początku. Kurwa, uszła z życiem, trza było to uczcić. Pysk Kasteta wylądował na jej kolanie, zmuszając by spojrzała w wierne, czarne ślepia. Konkretnie w dwie ich pary, które wirowały wokół siebie jakby im się, cholera, tańczyć zachciało. Uśmiechnęła się leniwie, poklepując zwierzaka po pysku, chociaż czynność ta w pełni udała się jej dopiero za drugim razem. - Niańka - mruknęła do psa z lekkim wyrzutem, chociaż przede wszystkim ze śmiechem, który też zaraz w pełni rozbrzmiał, zlewając się z hałasem jaki panował w lokalu, a który nazywano tu muzyką. Pieprzenie… Muzyką to nawet w przybliżeniu nie było. Była święcie przekonana, że nawet w obecnym stanie byłaby w stanie stworzyć lepszą kombinację dźwięków. Co, niejako, mogło być dowodem na to, że się koncertowo zalała. Gdzieś niedaleko za nią narastał hałas. Jakiś facet śpiewał razem z wokalistką podchodząc do baru. Usadowił się tuż za jej plecami. Żeby tak jeszcze nie fałszował, to byłoby to nawet całkiem znośne, ale… kwiczał jak zarzynane prosię. Tylko po słowach spójnych z tym, co wydostawało się przez głośniki dało się rozpoznać co stękał. Kiedy odwróciła się, by zobaczyć jaki nieszczęśnik został pokarany tak baranim głosem, jej oczom ukazał się pospolity szczurek z rudawym, przyciętym zarostem. - Szkocką pro… - zaczął, lecz kiedy spojrzał w twarz River… przewalił się razem ze stołkiem barowym. - Nie, nie, nie, nie, nie, …! - rzucił się do ucieczki, dość nieporadnie gramoląc się z podłogi. - Co do cholery? - Cherry wpatrywała się w idiotę zastanawiając co mu odjebało. No jak nic gościa nie poznawała, chociaż sądząc po jego reakcji powinna. Nie sądziła także żeby wyglądała aż tak do dupy żeby go wystraszyć do tego stopnia. Przez jej zamroczony alkoholem umysł przetoczyło się jakieś podejrzenie, jednak szybko pomknęło sobie dalej. Nie była w najlepszym stanie do wysnuwania wniosków, szczególnie mając taką mizerną ilość informacji. Przynajmniej jego “nie” brzmiało lepiej niż jego próby śpiewania, które sprawiały że jej się mózg lansował. - Czekaj no, kochaniutki… Czekaj - zawołała za nieporadnie zbierającym się gościem, próbując przy tym zsunąć dupę ze stołka i nie wylądować na podłodze. Ta, jakby za wszelką cenę chciała jej życie uprzykrzyć, kołysała się niemiłosiernie sprawiając, że utrzymanie pionowej pozycji zdawało się ponad siły River. Koniecznie jednak chciała się dowiedzieć o co gościowi chodziło, co świadczyło o tym, że niechybnie włączyło się jej zboczenie zawodowe. Tego w końcu nawet litry trunku nie były w stanie powstrzymać, szczególnie gdy przed oczami widziała, nieco się rozdwajający, obraz podlany ostrzegawczą czerwienią. No bo… No coś było nie tak… - Nick weź go za graty, co…? - Zwróciła się o pomoc do gliny, który jej towarzyszył. Przez króciutką chwilę rozważała nawet wykorzystanie Kasteta, ale nie chciała robić sceny. No, większej niż już się zrobiła. Szkoda jej też było zwierzaka. Jeszcze by się później nabawił jakiejś psychozy związanej ze zidiociałymi palantami co to zachowują się jakby zobaczyli swój najgorszy koszmar. Sama też ruszyła, a przynajmniej próbowała ruszyć w stronę próbującego uciec. Na twarz nałożyła swój najmilszy uśmiech, który pewnie nie wyszedł najlepiej ale kto by się tam tym przejmował? Ona z pewnością nie. - Zawsze, kurwa, na służbie. Stój, chuju! Policja! - zawołał i popędził za podejrzanym Przynajmniej próbował. Tamten próbował uciekać, ten próbował go gonić. Obaj realizowali swe zamiary w podobnym stopniu. Sanderson już po kilku krokach koncertowo prześlizgnął się brzuchem po posadzce, gdy nie zauważył wystającej obręczy krzesła barowego, które również poleciało na podłogę. Z jeszcze większym hukiem. Podnosił się przy akompaniamencie “skurwysynów” i innych “pojebów”. Szczurek tymczasem zaplątał się we własne nogi i wpadł w mały tłumek rozmawiających mężczyzn i kobiet. Wywalił się razem z niczego nie spodziewającymi się ofiarami. Gonił pijany pijanego. I dziwić się, że potrzebował pomocy skoro nawet jednego pijaka złapać nie potrafił. Cherry prychnęła pod nosem i zaraz wybuchnęła śmiechem bo sytuacja, nawet przy tak zalanym umyśle, prezentowała się cholernie komicznie. Nie mogąc się powstrzymać pstryknęła zdjęcie, co by mieć pamiątkę po tym całym wydarzeniu i później dręczyć tym zdjęciem Nicka, przy każdej możliwej okazji. Właśnie noc stała się dla niej o wiele przyjemniejsza. Nie zmieniało to jednak faktu, że trzeba było złapać tego typka i zadać mu parę pytań. Delikatnie, oczywiście. No, chyba że się stawiał będzie albo mącił… Te rozważania mogła jednak zostawić na chwilę, w której zaciśnie dłoń na jego szmatach i stanie z nim twarzą w twarz. O ile uda się jej ustać. Starając się nie iść w ślady gliny zdecydowałą się na wolniejsze tempo pogoni. Tamten w końcu musiał się teraz wyswobodzić z tej grupki, która w taki ładny sposób powalił, a to przecież trochę mu zająć musiało. Jakaś sprawiedliwość istniała na tym pojebanym świecie i River zamierzała właśnie na nią się zdać. Po drodze uznała za stosowne przynajmniej spróbować postawić Nicka na nogi. W końcu jego odznaka mogła się okazać przydatna, chociaż Cherry wolałaby nie musieć z niej korzystać. Kurwa… Czemu to się nie mogło stać ze dwa drinki temu? Albo zaraz jak tu wparowali? Wtedy poradzenie sobie z tym gnojkiem nie przysporzyłoby żadnych kłopotów. - Wstaaawaj kurwa… - Ponagliła Sandersona, próbując utrzymać wzrok skupiony na uciekinierze. Jak jej ta gnida zwieje to się chyba potnie… Albo zaliczy jeszcze kilka kolejek i zdechnie przy barze. Względnie jebnie tym wszystkim i na pocieszenie zaciągnie Nicka do łóżka co i tak miała zamiar zrobić. “Szalona” pogoń za uciekinierem wychodziła jej całkiem nieźle. Wstała i choć raz była bliska powtórzenia wyczynu Sandersona bez pomocy krzesła, to jednak zwyciężyła w tej walce. Ruszyła do przodu zawrotnym marszem, dzięki czemu udało jej się dotrzeć do zbierającego się z podłogi policjanta. Szło jak z płatka. Problem w tym, że szczurkowaty już się podniósł. Choć takie określenie było pewnym nadużyciem. Jeden z przewróconych pomógł mu i… jebnął z backhandu jak zawodowy tenisista. Szczurkowaty przeleciał przez barierki, wpadając na stolik z miziającą się parką. Żadne z nich nie było szczęśliwe, zaś mężczyzna wręcz podniósł się. Madison zarejestrowała jakimś cudem, że jego twarz była równie czerwona jak jej włosy. Nie wróżyło to dobrze uciekinierowi próbującego z gracją spaść z owego stolika. Trzeba było się spieszyć. Nie żeby jej zależało na zdrowiu faceta, ale pasowałoby by był w stanie mówić, co mogło okazać się problematyczną sprawą gdyby się za niego zabrał Czerwony, jak w myślach nazwała faceta od mizianki. Przynajmniej jednak Nick znalazł się w końcu w pozycji stojącej, co powinno raczej ułatwić sprawę. Raczej, bo cholera wiedziała czy się zaraz znowu nie rozłoży na podłodze niczym zawodowy dywanik z odznaką. Nie czekając na gliniarza ruszyła przodem aż natrafiła na cholerną przeszkodę w postaci barierki. Nie, żeby takie gówno miało jej przeszkodzić, tyle ze to by było w normalnych warunkach. W chwili obecnej miała pewne wątpliwości co do właściwości podjętej decyzji, jednak wątpliwości te nie były wystarczające by powstrzymać ją przed próbami sforsowania owej przeszkody. Obchodzić bowiem jej nie zamierzała bo nie dość że byłoby to stratą czasu, to jeszcze na dokładkę zwyczajnie się jej nie chciało. Dotarła do barierki w chwili, w której ścigany stał już na własnych nogach. Ledwie udało mu się uchylić, a raczej zatoczyć do sąsiedniego stolika, przed pięścią, gdy niespodziewanie dla niego, towarzyszka wściekłego faceta trzasnęła go metalową tacą przez łeb. Zasłaniając się rękami przepychał się przez gąszcz mebli z ludźmi siedzącymi wokół nich i na nich. Tymczasem Cherry podniosła jedną nogę, wspierając się o barierkę, przełożyła ją. Ten sam wyczyn powtórzyła z drugą nogą. Triumfalnie stanęła na blacie stołu… lecz ten uciekł jej spod nóg. Plasnęła tyłkem o podłogę. Obok leżał przewrócony mebel na jednej, centralnej, szerokiej nóżce. - Ja pierdooole - jęknęła, oceniając przy tym wzrokiem sytuację. Skurwiel się jej wymykał z łap i do tego dupa ją bolała. Nie wspominając już o tym, że zrobiła z siebie pośmiewisko. Nie, żeby jej szczególnie zależało na opinii zebranych w klubie. Czy opinii kogokolwiek, tak po prawdzie. Była jednak pewna, że Nick nie przegapił okazji do strzelenia fotki, tak samo jak ona nie przegapiła by uwiecznić jego rozwalenie się. Pierdolona karuzela… Raz coś dobrze, zaraz źle…. Jakby nie mogło chociaż raz być tylko dobrze. W końcu los powinien dać sobie spokój z dawaniem jej w dupę tego dnia, nie? Ale nie, bo po co, bo można więcej… Klnąc sobie pod nosem i nieco bardziej w myślach, zaczęła się zbierać z podłogi. Czas uciekał, a wraz z nim jej ofiara. Co tego dupka tak w niej przeraziło? Jak cholera, musiała się tego dowiedzieć bo jak nie to ją szlag trafi. Jej zaparcie w dążeniu do celu zwiększyło się tak o co najmniej 100%. Gość miał przejebane… Gdy go w końcu dorwie, bo w to że dorwie nie wątpiła. I gdzie do cholery podziewał się jej prywatny glina? - Nick!! - Wydarła się na całe gardło, nie przejmując się tym, że jej darcie się może komuś przeszkadzać. Dla ich własnego dobra byłoby dobrze, jeżeli nawet gdyby przeszkadzał, to powstrzymali się od komentarzy. Jego jednak nigdzie nie było widać. Dźwignęła się z podłogi tylko po to, by zobaczyć jak szczurkowaty wchodzi w tłum tańczących. Podążyła za nim i już po chwili była na parkiecie. Obijający się o nią ludzie skakali i wykonywali rozmaite nieskoordynowane ruchy przypominające kliniczny obraz padaczki. Gdzieś w oddali mignął znajomo wyglądający czerep. Niemal natychmiast jednak zniknął ponownie. Byłoby prościej, gdyby miała ten pieprzony moduł targetujący. Ale nie. Przeciskała się obok dziewczyny wyglądającej trochę jak rozjechana żaba. Z resztą głos miała podobny. Niedaleko stał Frankenstein. Aż chciało się zakrzyknąć: “To żyje!”. Nagle dostrzegła uciekiniera. Pospiesznie wychodził spomiędzy tańczących ludzi wprost w kierunku wyjścia. Przynajmniej na tyle pospiesznie, na ile pozwalała mu lekko opuchnięta twarz i nieznacznie plączące się nogi. Być może na ulicy będzie miała większe szanse. Również wypadła z tłumu w chwili, w której tamten przekraczał próg klubu “Lush”... trafiając na pięść. Uciekinier padł na ziemię jęcząc tak głośno, że nawet River go słyszała, wciąż pozostając wewnątrz budynku. Za pięścią na ziemię poleciał Nick, który wgramolił się na swoją ofiarę. - Masz... prawo... zachować... milczenie! - darł się okładając szczurkowatego po pysku. - Wszystko… wszystko… co powiesz… może… być… użyte… przeciwko… tobie… wszędzie… chuju! - początkowo leżący na ziemi próbował jeszcze się zasłaniać. Obecnie leżał bezwładnie pod policjantem robiącym mu z twarzy tatara. - Nick! Do cholery! Stój! - Madison zaczęła się wydzierać gdy tylko zobaczyła, że jej glina ani myśli przestać masakrować faceta. Potrzebowałą gnojka żywego, a nie w formie miażdżonej. Zaraz też żwawiej ruszyła w stronę parki by stanąć w obronie dupka, którego po raz pierwszy widziała na oczy. Gdzieś tam z tyłu głowy tłukła się jej myśl że powinna podziękować Nick’owi za dorwanie drania, jednak uznała za stosowne ową myśl zignorować. Będzie na to jeszcze czas, a przynajmniej taką miała nadzieję. No, o ile nie zapomni o tym że podziękować miała… Pamięć o takich drobnostkach była u niej niekiedy nad wyraz dziurawa. - Kurwa… - Westchnęła, szczerząc się do Sandersona, gdy już do niego dotarła. - Niezła robota - pochwaliła, wbrew wcześniejszym planom zignorowania jego udziału w schwytaniu padalca. Jakby jednak nie spojrzeć, podziękowanie to nie było, więc wszystko było ok. Wszystko poza facjatą gostka. Miała nadzieję, że typek będzie w stanie mówić. Jakoś nie widziało się jej czekanie na to, aż dojdzie do siebie wystarczająco by wyjaśnić sprawę. Nie… Na to była zdecydowanie zbyt pijana. Do tego powoli dochodziło zmęczenie, a przecież miała jeszcze całkiem porządne plany na resztę nocy. Za cholerę nie pozwoli by jakiś wymoczek wepchnął się w nie butami i wszystko rozpierdoli. Ale po kolei… Najpierw trzeba było sprawdzić czy skurwiel jeszcze dycha, a później doprowadzić go do stanu pozwalającego na wymianę zdań. Sanderson trzymający swą ofiarę za czerwoną od krwi twarz wyglądał, jakby miał zamiar uderzać jego głową o bruk. Zatrzymał się jednak. Spojrzał nieprzytomnie na River i szybko zamrugał. - Kuuuuuurwa… Poniosło mnie - wypuścił twarz szczurkowatego z garści. Czaszka stuknęła o podłoże. - Nie gapić się! Bo zatrzymam do wyjaśnienia! - krzyknął do wnętrza klubu, z którego wyglądały dziesiątki ciekawskich twarzy, jednak po ostrzeżeniu policjanta na wyścigi zaczęły znikać. Ten z kolei przełożył nogę przez leżący korpus, siadając na brzuchu delikwenta. - Wykonc… Wykonsy… Wykoncypowałem! - pokiwał głową z zadowoleniem. - Że będzie uciekał do wyjścia. I zamiast go gonić, poszedłem prościuśko do celu - dodał dumny z siły własnej dedukcji. Madison pochyliła się nad zmasakrowaną twarzą. Musiała podeprzeć się dłonią o chodnik i ostatecznie usiąść, by nie przewrócić się na człowieka. Żył, ale wyglądał jak manekin do crashtestów po szczególnie nieudanym eksperymencie. Cała jego twarz była czerwona od krwi buchającej z nosa. Ciekła również z ust, wymieszana ze śliną. Jak nic nos pogruchotany, zaś zęby powybijane. Oby tylko nie miał pękniętej czaszki czy wstrząsu mózgu. - Po czym rozkwasiłeś go tak, że ledwie da się go rozpoznać - sarknęła, zastanawiając się co dalej. Gostka trzeba przepytać, to pewne. Tylko jak do cholery ma go przepytać gdy ten ledwie zipie? Kuuuurwa… Podparła dłońmi głowę licząc na to, że pomoże jej to w myśleniu. Pasowałoby wezwać karetkę czy coś. Na pewno nie zaszkodzi chlusnąć mu w pysk wodą. No i chyba powinni go posadzić… A może to było żeby nie ruszać? Nie była w tej chwili pewna, którą z opcji powinna wybrać. - Może byś z niego zlazł, co? - Zamiast wybierać uchwyciła się tego czego była pewna, a mianowicie tego, że na ofierze pobicia nie należy siedzieć. No chyba że się tą ofiarę samemu pobiło, a i wtedy najlepsza pozycją była ta na jeźdźca, a nie takie posadzenie dupy jakie demonstrował Nick. - Hej… Koleś… Żyjesz? - Zapytała trącając gostka czubkiem buta w ramię. Najpierw delikatnie, jednak szybko doszła do wniosku, że użycie silniejszego środka perswazji mającej za zadanie skłonić go do mówienia, było tu wskazane. Szczerze mówiąc nie liczyła na odpowiedź. Zgodnie z oczekiwaniami nie wykazał najmniejszego objawu powrotu świadomości. Za to Sanderson mamrocząc coś z niezadowoleniem pod nosem podniósł się. - Hej! Pani chce z tobą porozmawiać! - powiedział głośno i w ramach pobudki kopnął go w bok. Trzasnęło. Nieprzytomny facet nie zareagował. Nick za to przekręcił głowę jak zaciekawiony kot. - Ups… - powiedział. Cherry przez chwilę wodziła wzrokiem od rozkwaszonej gęby do Nicka i z powrotem, po czym wybuchnęła śmiechem. - Ups… - powtórzyła za gliniarzem, gdy tylko się nieco uspokoiła, po czym parsknęła znowu. Sytuacja była tak absurdalna, że nie dało się inaczej. Jak nic gość dorobił się właśnie pękniętego żebra. River nie była nawet pewna czy jeszcze dycha. Istniało prawdopodobieństwo że nie, ale biorąc pod uwagę nieco nieostry obraz, mogła tylko zgadywać. I tyle by było z jej wypytywania… - Coś mało rozmowny - wyszczerzyła się do Sandersona, unosząc nieco głowę by spróbować zogniskować wzrok na jego facjacie. Cały czas, pomimo gównianej sytuacji, chciało się jej śmiać. - Trza po kogoś zadzwonić, Nick - poinformowała partnera, nie paląc się przy tym jakoś szczególnie do tego by być osobą, która wykona telefon. Nie, najchętniej by się wtoczyła z powrotem do klubu, strzeliła kolejnego drinka, a później dała zawieźć do jakiegoś milutkiego miejsca… No tak, mieszkanie Nicka powinno się załapać do definicji milutkiego. Uparcie jednak, a przynajmniej jakaś część jej umysłu, liczyła na to, że leżący dupek się ocknie i zacznie gadać. - Ano wypadałoby - do rozmowy dołączył trzeci głos. Kiedy odwróciła się, zobaczyła Jona Lee. Za nim znajdowała się pięcioosobowa obstawa klubu “Lush”.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
31-01-2017, 23:43 | #7 | |
Reputacja: 1 | Pogotowie przyjechało na sygnale niedługo po tym jak Fahrenheit zadzwonił po nie. Madison dostrzegła, iż z karetki wysiada ta sama załoga, która przybyła z pomocą jej. Kobieta spojrzała spode łba na Cherry i Sandersona, lecz nic nie powiedziała. Przystąpili do oględzin nieprzytomnego. - Co mu się stało? - zapytała oschle. - Stawiał opory przy zatrzymaniu - odparł wstawiony Nick z głupawym uśmiechem na twarzy. Spojrzała na niego wzrokiem zarezerwowanym dla mięsa w uciekającym stopniu rozkładu, lecz nie powiedziała zupełnie nic. - Dokąd go zabieracie? - odezwał się zaskakująco przytomnie policjant. - Do "Świętego Jana" - odparł kierowca, wypuszczając siwy obłok dymu papierosowego spomiędzy spękanych ust, zaś niosący nosze spojrzeli na niego. - Dobra, dobra, już się zamykam - burknął pod nosem dostrzegając to i zasunął szybę, gdy poszkodowany wnoszony był na pokład pojazdu. Drzwi zamknęły się z pneumatycznym sykiem i w chwilę później wszyscy obserwowali jak odjeżdża z przeraźliwym wyciem koguta. Przez chwilę panowała względna cisza. Nikt się nie odzywał, lecz całkiem wyraźnie słychać było muzykę dobiegającą z wnętrza klubu. Szumiały przejeżdżające obok samochody. Fahrenheit patrzył tymczasem zza przeciwsłonecznych okularów. Zupełnie jakby był środek dnia, zaś słońce raziło niemiłosiernie. Z wolna poruszał żuchwą, co delikatnie upodabniało go do krowy na pastwisku, lecz w jego gębie zamiast trawy znajdowała się guma do żucia. - Za mną - odezwał się krótko i odwrócił idąc z powrotem do środka. - Nigdzie nie idziemy - warknął Sanderson, zaś Hugo odwrócił się wolno. - Znasz moje układy. Lepiej chodźcie albo moi ludzie was doprowadzą. W istocie owe "układy" były tajemnicą poliszynela, o której słyszała również Cherry. Fajfus grubo smarował jakiemuś wysoko postawionemu glinie, przez co na terenie swojego klubu był panem i władcą. Policja się nie mieszała. W końcu kto chciałby narazić się górze łamiąc rozkaz? Szczególnie, że to szkodziło interesom góry. Ciężko było jednak powiedzieć kim był ów wysoko postawiony funkcjonariusz. Równie dobrze mógł obejmować swoją skorumpowaną łapą dzielnicę, całe Dretroit albo cały stan. Nick splunął i skinął głową. Fahrenheit prowadził ich schodami na górę do swojego biura wyglądającego nieco jak gniazdo homoalfonsa. Światło dominujące w klubie zabarwiało pomieszczenie na rozmaite odcienie różu, fioletu i niebieskości. Na ogromnym ekranie leciała powtórka meczu baseballa, w którym grała drużyna z Detroit. Hugo usiadł na fotelu za lekko zagraconym biurkiem i utkwił wzrok skryty za szkłami w dwójce gości. Madison zdawała sobie sprawę z tego, iż sytuacja prezentuje się raczej chujowo. W tym miejscu mogli zrobić z nimi to, co Nick niedawno z obecnym pacjentem szpitala Świętego Jana, zaś policja nie kiwnęłaby palcem. Inna sprawa, że poza ochroną klubu stojącą przy drzwiach, każdy dysponował środkami spoza granic prawa, którymi mógłby znacząco uprzykrzyć życie dowolnemu innemu. Ciekawe jak wytłumaczyłby się właściciel "Lush", gdyby w jego mieszkaniu River znalazła prochy. Albo odkryła brudy związane z jego pozaklubową działalnością, a z pewnością takie są. Nie mówiąc o cichej artylerii policjanta. Madison musiała już trochę wytrzeźwieć, gdyż jej wzrok przyciągnął obrazek na ścianie. Znajdowała się na nim drużyna baseballowa trwająca w niekończącej się, przyjacielskiej przepychance. W jednym z nich rozpoznała Hugo z czapką założoną daszkiem do tyłu i pałką w dłoni. Musiało powstać bardzo dawno temu, ponieważ w rzeczywistości wyglądał na starszego, na oko o dekadę. - Tylko spróbuj nam coś zrobić... - rozpoczął Nick, który również jakby nieco otrzeźwiał. Zamilkł jednak, gdy Hugo pokręcił głową, cmokając z niezadowoleniem. Rzuciła również okiem na walające się po podłodze papiery. Jakieś kwity i rachunki. Jeden był za prąd, inny za muzykę. Tylko drobna, lekko zmięta karteczka wystająca spod biurka była znacznie bardziej interesująca. Cytat:
- Ja tu chcę pogadać, a pan władza z takimi brzydkimi groźbami. Nie ładnie - pokręcił głową, lecz nim ktokolwiek się odezwał, ponownie zabrał głos. Obracał w palcach dużą kartę. Wyglądała na wyjętą z talii tarota, ale Cherry nigdzie nie widziała pozostałych. - Wy nie chcecie problemów, ja nie chcę problemów. Nie będziemy pierdolić o tym kto może komu bardziej zjebać życie. Ale problem jest. Zrobiliście burdel w moim ogródku, czaicie? A w moim klubie to ja rządzę. Jak ktokolwiek będzie próbował wleźć tu z buciorami, a w szczególności psiarnia, to wszystko pieprznie. Na to nie mogę sobie pozwolić. Ale też chcę mieć święty spokój. Dlatego wiem jak rozwiązać tą brzydką kupę. Pstrykniemy wam fotki, rzucimy w eter, że was nie wpuszczamy, a wy przez jakiś czas omijacie mój klub z daleka. I rozchodzimy się w pokoju. Bez problemów. Idziecie na to? - zapytał bujając się na skórzanym fotelu. Zastanawiające były szachy leżące na biurku. Nie sądziła, by taki burak jak zwykły, pospolity Hugo choćby wiedział jak ruszają się poszczególne figury. Chociaż kto wie... Zdecydowanie bardziej pasowała butelka drogiej jak sto skurwysynów whisky oraz szklaneczka napełniona do czwartej części. Nick spojrzał pytająco na swoją towarzyszkę. Najwyraźniej nie miał zamiaru podejmować decyzji samodzielnie, skoro siedzieli w tym razem.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 31-01-2017 o 23:47. | |
13-02-2017, 11:45 | #8 |
Reputacja: 1 | No i tyle było gadania z dupkiem. Madison zaklęła pod nosem widząc jak jej zabierają typka sprzed nosa. A było tak cholernie blisko… Już go, kurwa miała. Już mogła poczuć smród jego strachu, którym zalatywał na kilometr… No, może trochę przesadzała, bo gdyby nie cios Nick’a to by gówno, a nie typka miała. Tylko że co z tego skoro fiutek jej zwiał? No co…? Ano nic, nie licząc nowych kłopotów. Jakby ich nie miała dość na głowie. W tej chwili, wbrew swoim zwyczajom, dałaby wiele za chwilę spokoju. Względnie, za flaszkę dobrej whiskey. Nie jednak, los się na nią uwziął i zamiast prostych przyjemności, miała nieprzyjemność stania twarzyczką w twarz z właścicielem “Lush”. Może i facjatę nie miał najgorszą, jaką do tej pory w życiu widziała, ale River wolałaby żeby jednak nie wpierdalał się buciorami do jej spraw. To, że to oni narobili gówna, to już była nieco inna sprawa.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
13-02-2017, 11:56 | #9 |
Reputacja: 1 | Gdy Cherry podniosła się na łokciach zobaczyła, że leży w pełnym kontenerze na śmieci. Fakt ten potwierdzał nieprzyjemny smród rozkładających się pokarmów i… jakby rzygowin. Pies za nic zrobił sobie uwagi towarzysza jego pani, gdyż z miejsca podjął decyzję o skoku.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
13-02-2017, 12:03 | #10 |
Reputacja: 1 | Wytarła się i podsuszyła włosy na tyle, żeby z nich woda ciurkiem nie leciała, a następnie zawinęła je w ręcznik. Jej suszarka oczywiście tkwiła tam gdzie ją zostawiła czyli w jej łazience, w chuj od mieszkania Nick’a. Będzie musiała wstąpić do siebie i zebrać najważniejsze rzeczy. To jednak miało poczekać do jutra.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |