Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-04-2016, 21:25   #1
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Raport jedności [21+]

R a p o r t
j e d n o ś c i







Najbardziej wolne miasto. To pojęcie było bardzo względne już z samej nieprecyzyjnej idei wolności. Dla jednych jej miernikiem była ilość posiadanych pieniędzy, dla innych swoboda wyborów politycznych, zaś jeszcze inni rozumieli ją jako dostęp do najnowszych zdobyczy technologii. Byli jednak tacy, którzy wolność interpretowali z grubsza przeciwnie. Ludzie dla których technologia była wyznacznikiem zniewolenia.

W ostatnim rozumieniu Detroit było jednym z najbardziej wolnych miast pośród dużych skupisk ludności. Nowoczesność nie miała szans na zaistnienie z szerszym rozmachem. Musiała cierpliwie zadowolić się minimalnym, powolnym wciskaniem podobnie do wody w szczeliny skalne.

Było to miasto uchodzące nieoficjalnie za stolicę przestępczości. Trochę niesłusznie, ponieważ jej wskaźnik nie był najwyższy, lecz z całą pewnością wybiegał daleko poza przeciętną.

Z tego powodu Detroit to miejsce w większości ponure i brudne w przenośnym i dosłownym tego słowa znaczeniu. Stare budynki czekały na modernizację, która pozwoliłaby na instalację ogrodów dachowych. Główne ulice utrzymane były we względnym porządku, lecz zaułki domagały się ekip sprzątających. Ale kto poszedłby tam, gdzie uliczne dziwki w narkotycznym transie oddawały się przypadkowym mężczyznom za pół papierosa? Kto posprzątałby potłuczone butelki noszące ślady krwi z brudnych posłań czy jednorazowe strzykawki używane wielorazowo? I za jakie pieniądze ktoś zdecydowałby się wejść tam, gdzie w najlepszym wypadku spodka się z krzywymi spojrzeniami?

Nawet drony policyjne rzadko zapuszczały się w tamte rejony, ponieważ zbyt często przepadały bez śladu. Złośliwi mawiają, iż lwi udział miały w tym układy z zadomowionym tam półświatkiem.

Niemniej fakt pozostawał faktem. Ciemne, ciasne uliczki nie należały do tras spacerowych, a ich natężenie zwiększało się wraz z rosnącą odległością od najbezpieczniejszej dzielnicy - Centrum, niemal ich pozbawionego. Obrzeża natomiast zdawały się składać prawie wyłącznie z nich. Ósma mila nadal była symboliczną granicą bogactwa i biedoty.
Stopa bezrobocia nie zmniejszyła się, a nawet nieco powiększyła, wiele budynków stało pustych, zaś ci, co jednak decydowali się na mieszkanie rzadko płacili czynsz. Wpływy do budżetu były niewielkie, zatem zniszczone mienie długo musiało czekać na naprawę. Jeśli się doczekało.

Jedyne, co kwitło w najlepsze, prócz nielegalnych organizacji, to czarny rynek znajdujący się w czołówce największych w Stanach Zjednoczonych. Krążyły nawet żarty, że jeśli wiadomo z kim rozmawiać, to znajdzie się nawet najnowszy łazik z wyposażenia armii amerykańskiej.

Wszystko wskazywało na to, że życie nie może się tu toczyć. A jednak się toczyło. Dla jednych zbyt szybko, dla innych zbyt wolno...






Tego dnia minął tydzień bez odnalezienia nawet najmniejszego tropu. Wyrażając się precyzyjniej ósmy dzień słuchania tego samego tekstów: "Ja nic nie wiem.", "Odpierdol się, laska.", "Proszę! Weź co chcesz, ale nic nie wiem!", "Nie kojarzę." i rozmaite wariacje tego samego stwierdzenia oznaczające zupełnie nic. Poza tym, że nadal była w tym samym miejscu. W dupie.

Na dobrą sprawę nie wiedziała prawie nic o swoim celu. Na forum hakerskim lockweb.com znany jest jako JimBo32. Nie nazywał się Jim, choć każdy tak na niego mówił i nikt go nie zna. Nikt nie wie kim jest, jak wygląda ani gdzie mieszka. Gorzej.

Thomas Dawn - FlickHer z lockweb.com, punk i admin nie potrafiąc pomóc odesłał ją do Viriala uchodzącego za jednego z lepszych hakerów. Carlos Javier Dominguez początkowo próbujący wymknąć się przez okno na trzecim piętrze, gdy dowiedział się, że nie chodzi o niego, ale o JimBo32 niemal spadł z gzymsu z radości.

Pół dnia spędziła w obdrapanym mieszkaniu na trzeszczącym łóżku wbijającym sprężyny w pośladki i w smrodzie niepranej wiekami bielizny tylko po to, by ostatecznie, po długich mękach dowiedzieć się, że logował się ostatnio na terminalu publicznym w Royal Oak na Gardenia Avenue. Za ósmą milą. Gdy sprawdziła kamerę okazało się, że jest zepsuta. Nagrania dronów policyjnych również nie przyniosły żadnych danych. Na samym terminalu odnalazła wszystko, nawet męskie nasienie należące do Timothy'ego Harrisa będącego lokalnym szambiarzem. Sprawdziła. Tak dla sportu. Czego w zamian nie znalazła? Czegokolwiek, co naprowadziłoby ją na Jima.

Jakby mało było zmartwień zaledwie kwadrans temu odezwała się Liv Abercrombie, sekretarka suka na usługach prezesa Huntington Bank - Freda Browna dopytując się kolejny raz o postępy śledztwa i informując o niezadowoleniu prezesa Browna. Poinformowała również, że prezes chciałby się z nią spotkać jutro o 19.00 w swoim biurze. Czyli następny wieczór miała zaplanowany.

Facet musiał być nieźle sfrustrowany skoro cisnął tak bardzo po tak krótkim czasie. Informatycy zapewne siwieją lub łysieją. Albo najpierw siwieją, a potem będą łysieć.
Ale nie było powodów do zdziwienia. W końcu jakiś fagas złamał zabezpieczenia instytucji finansowej jak zapałkę korzystając z publicznego terminala, po czym podprowadził 2 395 618,63$ i zniknął razem z pieniędzmi. Dosłownie.

Huntington Bank nie dość, że okradziony, to jego akcje na Wall Street pikowały jak samolot bez ciągu. Klienci urządzili sobie exodus, zaś korporacja Freda powoli traciła płynność finansową, o czym krzyczały nagłówki informacyjne. Cherry czuła, że hojna oferta 30 000$ za szybkie rozwiązanie sprawy ulegnie dnia następnego drastycznemu zmniejszeniu.

Dlatego teraz przestąpiła próg domu publicznego "Słodki Żołnierz". Stanęła w obszernym, dwupiętrowym holu skąpana w różowo-fioletowym świetle i zaatakowana przez dźwięki muzyki.





Na środku pomieszczenia tańczył na rurze hologram kobiety, zaś na sąsiedniej rurze prężył się roznegliżowany mężczyzna. Otoczeni ladą baru, za którą stały dwie barmanki i dwaj barmani w samej erotycznej bieliźnie. Pomimo wczesnej pory przybyło sporo ludzi. Jedni przyszli się napić patrząc na tańczące hologramy, inni liczyli najwyraźniej na darmowy seks z napotkaną tam płcią przeciwną. Jeszcze inni przechodzili od razu do rzeczy podchodząc do stanowisk, przy których dokonywało się rezerwacji towarzystwa. Tak jak zrobiła to Madison.

Cytat:
Wybierz swoją płeć:
Kobieta_____Mężczyzna_____Trans Kobieta_____Trans Mężczyzna
Kobieta.

Cytat:
Wybierz płeć towarzystwa:
Kobieta_____Mężczyzna_____Trans Kobieta_____Trans Mężczyzna
Mężczyzna.

Cytat:
Wybierz partnera:
Przed oczami przesuwały jej się kolejne strony z dostępnymi w obecnej chwili trójwymiarowymi modelami mężczyzn. Bardziej interesujący stawali obok niej w rozszerzonej rzeczywistości obracając się i poruszając wedle jej woli. Jednego z nich zmusiła do zaprezentowania tanga, które miał w swoich umiejętnościach.
W końcu trafiła na stronę, która zainteresowała ją nieco bardziej.


Natychmiast zarezerwowała tego łysego, zaś w rozszerzonej rzeczywistości pojawił się komunikat proszący o akceptację przychodzącego połączenia, co uczyniła.

Wizja rzeczywistości zmieniła się nieco. Po lewej stronie na dole pojawiła się minimapa obiektu z jej osobą zaznaczoną jako strzałka. Czerwona linia unosząca się w powietrzu poprowadziła ją przez gości w stronę kotary znajdującej się po drugiej stronie od wejścia. Przemaszerowała śmiało przez kolejny hol ze schodami zakręcającymi w łagodny łuk.

Na szczęście na brak zleceń nie mogła narzekać. Na rozwiązanie czekały aż dwa nie tak trudne jak sprawa Jima.

Ominęła jęczącą z pożądania kobietę pochłanianą przez mężczyznę w samej muszce i stringach. Prowadzona przez linię, razem z rzadkim strumieniem ludzi, przeszła obok obłapiającej się pary i wspięła po schodach wkraczając na korytarz z widokiem na Detroit po jednej stronie oraz sklepami po drugiej. Jedna z kobiet na leżaku pod witryną prezentowała w całej okazałości skuteczność sprzedawanych wibratorów. Skupiała na sobie uwagę małego tłumu gapiów raczej niezainteresowanych zakupami.

Josh Armstrong. Czarnoskóry dryblas podejrzewany o napad z bronią nieopodal klubu golfowego na Maple Lane. Świadek Ronald Crisby, po delikatnym przesłuchaniu na dachu wieżowca zeznał, iż widział go na Bunert Road dwa dni później. Dobrze, że sobie o tym przypomniał, bo na komisariacie pamięć mu zawodziła. Zanosiło się na łatwe pięć stówek.

Cytat:
21.30
Interaktywny spektakl "Anioł i Demon" w sali 5A.
Czas trwania: 150 min.
Przerwy: 2

Występ Czarnej Lolity w sali 3D.
Czas trwania: 50 min.
Przerwy: Brak

22.00
Premierowy pokaz filmu "Cyberseks"
Czas trwania: 240 min.
Przerwy: Brak

Impreza własna - Gangbang pokój 56
Charakter: Otwarty
Zapotrzebowanie: Kobiety i mężczyźni
Powiadomienia na górze po prawej stronie zmieniały się cały czas. Na samej górze przewijały się te priorytetowe, jako reklama atrakcji w domu uciech. Poniżej imprezy własne z wynajętymi powierzchniami, ogłoszenia o poszukiwaniu partnera, a na samym dole zaproszenia personalne do wspólnej zabawy.

Druga sprawa dotyczyła wzmożonej aktywności gangu motocyklowego Dragon Fire w MotorCity Casino. Znajomy policjant - porucznik Nick Sanderson pracujący nad gangiem podejrzewa grubszą akcję, ale nie potrafił powiedzieć niczego dokładniej. River wiedziała, że potrzebna jest mu pomoc na granicy prawa lub... nieco poza jego granicami.
Nie potrafił jednak określić wysokości nagrody. Uzależnił ją od tego, co Cherry wykryje, ale do tej pory nie dawał mniej niż stówka za proste zadanie.

Od chwili zalogowania się do serwerów "Słodkiego Żołnierza" dostała trzydzieści dwa zaproszenia... trzydzieści trzy... na chyba wszystkie typy zabaw. Od odgrywania pielęgniarki po skrajne BDSM.

Minęła dwie flirtujące ze sobą kobiety niemal leżące na szybie i skręciła za kolejną kotarę. Znalazła się w pustym korytarzu tonącym w czerwieni. Jej drzwi były siódmymi po prawej stronie.


Gdy weszła do pomieszczenia, a drzwi zamknęły się wszelkie informacje z serwerów "Słodkiego Żołnierza" zniknęły z rozszerzonej rzeczywistości.
Zamówiony mężczyzna siedział na kanapie z szeroko rozstawionymi nogami. Wstał niespiesznie podchodząc do Madison. Okrążył ją muskając palcami jej prawe ramię. Wyłonił się z lewej strony. Warknął cicho tuż przy jej uchu owiewając je ciepłym oddechem.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 19-04-2016, 15:36   #2
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Madison uśmiechnęła się półgębkiem. Z tego właśnie powodu lubiła “Żołnierza” i wpadała tu w miarę regularnych odstępach czasu. W przeciwieństwie bowiem do normalnych realiów życiowych tego zadupionego miasta, tu dostawała dokładnie to czego chciała. A chciała się wyłączyć na godzinę czy dwie… Sprawa Huntington nie dawała jej spokoju. Gdziekolwiek się nie obejrzała, znajdywała pustkę informacyjną, która doprowadzała ją do szału. Ta robota nigdy nie wyglądała na łatwą, teraz jednak przypominała niemal niemożliwą do wykonania. To z kolei sprawiało, że Cherry chodziła wkurwiona na okrągło, co niestety nie wróżyło najlepiej tym, którzy się jej nawinęli. Przekonać się o tym mógł chociażby Crisby. Skurwiel bez wątpienia oduczył się stosowania luk pamięciowych w rozmowach na jakiś czas. Przynajmniej w rozmowach z nią. Nie miałaby jednak nic przeciwko kolejnej okazji do małej pogawędki. Facet jej śmierdział i bynajmniej nie chodziło jej o odór potu i strachu, który unosił się z dupka, gdy wzięła go w obroty. Że też takie gnidy jeszcze się rodziły. Na to z kolei narzekać akurat nie powinna biorąc pod uwagę to, że bez tych idiotów nie miałaby pewnie roboty. Lub miałaby, tyle że mniej przyjemną.

Obserwując poczynania łysego, zastanawiała się czy nie jest to dobry moment żeby przypomnieć Peterowi o swoim istnieniu. Dawno nie widziała jego słodkiej facjaty i nawet zdążyła się nieco stęsknić. Co prawda nie lubiła wplatać osób trzecich do swojej roboty, jednak Orlow był niemal jak starszy braciszek, z nieco sadystycznym poczuciem humoru. Pasowało też dowiedzieć się czy nie miał czegoś nowego w sprawie Fast’a. Wspomnienie gnidy sprawiło, że jej usta zacisnęły się, tworząc wąską kreskę. Jej zabawka na własne szczęście zajęty był zbytnio sunięciem ustami po jej powoli stającym się nagim, ramieniu. Wkurwiało ją, że nawet teraz nie mogła się wyluzować. W głowie powinna mieć wizje zbliżającego się pieprzenia, a nie dwóch kutasów, którzy wciąż jej umykali. Lewa dłoń zacisnęła się w pięść. Mocno. Miała ochotę wyładować złość w nieco inny sposób, a jednak jedyne co jej teraz po głowie chodziło to beztwarzowy cień, którego z chęcią by zaznajomiła z ową pięścią.

Zapisała w pamięci żeby po wyjściu z “Żołnierza” zadzwonić do Petera. Rozluźniła lewą dłoń, pozwalając na to żeby kurtka zsunęła się na podłogę. Jeżeli nawet koleś był zdziwiony jej małym dodatkiem, nie pokazał tego, przystając przed nią. Półuśmieszek powrócił na jej usta, gdy jego ręka wystrzeliła do przodu by chwycić za wiśniowe włosy, od których wzięła się jej ksywka. Złapał dobrze, tuż przy nasadzie, wywołując przyjemny dreszcz, który przebiegł wzdłuż kręgosłupa i zatrzymał się między jej nogami. Wargi Madison uniosły się nieco, idąc w ślad za kącikami ust, by pokazać rząd zadbanych, białych zębów, za które ostro buliła po każdej jatce, w jakiej brała udział. Zanim całkiem oddała się przyjemnościom, zdązyła zakląć w duchu. Znowu zapomniała o Kastecie. Kurwa…




Powrót do mieszkania był zdecydowanie przyjemniejszy, niż droga “z”. Mięśnie przyjemnie ją bolały, pod czerepem krążyła radośnie endorfina, a konto zmniejszyło się o ładną sumkę, która była warta każdego wydanego dolara. Zapisała w pamięci żeby następnym razem wybrać tego samego partnera. Miała wrażenie, że facet krył w sobie jeszcze wiele, a Cherry lubiła odkrywać cudze tajemnice. Ot, zboczenie zawodowe, rzec by można. Zaparkowała na parkingu, na miejscu należącym do jej mieszkania. Przywileje posiadania kilku zer po przecinku.
Dzielnica w której uwiła sobie gniazdko po wylocie z kicia, była całkiem porządna jak na standardy Detroit. Śmieci było tu jakby mniej, powietrze jakby czystsze, a od ścian nie odłaził przestarzały tynk. Noce były stosunkowo spokojne, zagłuszane okresowo przez nieco głośniejsze imprezy. Dziwki trzymały się w czterech ścianach, zamiast świecić cyckami na ulicy, a dealerzy sprzedawali stuff, po którym można było mieć nadzieję, że się człowiek obudzi. Nieco dalej, a by ją chyba pierdylnęło. Taka półszara strefa zdecydowanie lepiej pasowała do jej zainteresowań i znajomości. Na dodatek trzymało to rodzinkę w permanentnej izolacji od czarnej owieczki. Jedynie matce się czasem chciało dupy ruszyć z uprzywilejowanej części miasta. Nie, żeby Madison szczególnie tych wizyt wyczekiwała. Jak miała ochotę na dobre pieprzenie to szła do burdelu…

Zanim jeszcze dotarła na swoje piętro, już wiedziała, że powitanie które ją czeka będzie bez wątpienia agresywne. Nie wspominając już o kolejnych skargach. Jakby miała mało na głowie…
Wedle przewidywań, gdy tylko skan potwierdził jej tożsamość, a drzwi się otworzyły, została potraktowana trzydziestoma pięcioma kilogramami żywej wagi otoczonej miękką, białą sierścią.


Do rysopisu napastnika należało także dodać długi jęzor, który bezczelnie przejechał po jej twarzy, zostawiając po sobie mokry ślad oddania, tęsknoty i miłości. A ludzie się dziwili, że jeszcze sobie faceta nie znalazła. Niby jakiś fagas miałby jej zaoferować więcej niż to kochane psisko? Dobre sobie…

- Mogłabyś w końcu udostępnić mi wejściówkę do siebie, to by nie było problemu - marudny głos dochodzący z głębi korytarza, gdzie znajdowało się wejścia na schody, był Cherry doskonale znany. Zaklęła cicho, na co Kastet postawił uszy i szturchnął ją nosem. Zapomniała, że powinna szybko zniknąć z widoku. Czasami zastanawiała się czy Oliver czasem nie zainstalował jakiegoś wykrywacza jej obecności w budynku, bo kurwa aż takiej intuicji ten facet mógł nie mieć. Zawsze, ale to do cholery zawsze, był w stanie zdybać ją zanim zdołała odciąć się od świata zewnętrznego drzwiami. No ale Kastet go lubił więc chyba powinna mu w końcu dać szansę. Pomyśli o tym następnym razem.
- Xander… Ile kurwa razy mam ci powtarzać żebyś mnie tak nie zachodził? - Zapytała wstając z przyklęku i obdarzając sąsiada z dołu, nader fałszywym pokazem uzębienia.


Wilczur radośnie wystrzelił w stronę mężczyzny, który pochylił się by przyjąć podstawioną łapę. Dobrze że był za daleko bo miałby okazję usłyszeć wyraźny zgrzyt jaki zęby Madison z siebie wydały. Niech go szlag trafi. To było jej przywitanie do cholery. Jej! Gdyby nie to, że Oliver bywał jej potrzebny w chwilach dłuższych zniknięć z prawdziwą przyjemnością rozkwasiłaby tą jego niedogoloną twarzyczkę.
- Kastet - przywołała zwierzę, które miało więcej rozumu od faceta, do którego się przymilało. Na jego miejscu Cherry właśnie zaczynała by się pakować. Zrzędząc pod nosem i nieco dosadniej w myślach, bezceremonialnie i bez pierdnięcia na dobranoc, wtoczyła się do mieszkania i pozwoliła by drzwi zamknęły się za jej plecami.
- Co ty w nim widzisz, co? - Mruknęła do Kasteta, który spojrzał na nią tymi brązowymi ślepiami, zupełnie jakby zadała właśnie najgłupsze pytanie świata i oczekiwała wyjątkowo mądrej na nie odpowiedzi.
- Może ci przypomnę, że to wciąż ja płacę za twoje żarcie - wystawiła palec w jego stronę, która to cześć jej dłoni została natychmiast potraktowana w taki sam sposób jak twarz. I jak tu się było złościć na takiego słodziaka? No nijak nie szło i doskonale sobie z tego zdawała sprawę. Próbować jednak zawsze można było, ot, co by z wprawy nie wyjść.

Godzinę później wylądowała z owym słodziakiem na sofie. Kubeł polanego czekoladą popkornu zajął honorowe miejsce na podłodze, tak żeby był pod ręką. Ignorowanie ostrzeżeń o zawartości cukru w takiej kombinacji było nad wyraz łatwe. Cherry jakoś nigdy szczególnie nie przejmowała się tym całym pieprzeniem o zdrowym trybie życia i złym wpływie cukrów, tłuszczów i cholera ich tam wie czego jeszcze. W jej robocie można było wykitować szybciej niż tym jajogłowym się zdawało, więc drobne przyjemności były nawet bardziej niż wskazane. Jak wiesz, że możesz się nie pozbierać z życiem za godzinę, to masz w dupie czy poziom cholesterolu masz wysoki czy nie. Trzeba korzystać, trzeba się bawić i trzeba kurwa zadzwonić do Petera. Mniej więcej w tej kolejności…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 19-04-2016 o 15:50.
Grave Witch jest offline  
Stary 01-05-2016, 20:59   #3
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Drzwi zamknęły się za Madison, a do tej pory uśpiony dom ożył. Światłoczuły sensor pod wpływem ruchu błyskawicznie określił jakiego natężenia światło było potrzebne. A było potrzebne dość silne, ponieważ na dworze było już ciemno, nie wspominając o ciemnych szybach zyskujących na transparentności tylko dzięki "manualnemu" rozjaśnieniu w interfejsie smartdomu w rozszerzonej rzeczywistości.

Znajome dźwięki Poets of the Fall powitały ją od progu nim jeszcze rozległo się ciche kliknięcie elektromagnetycznego zamka blokującego drzwi od zewnętrznej strony.
Lodówka w kuchni natychmiast wyświetliła listę informującą o: kończących się jajkach, braku sera wędzonego, upłynięciu terminu przydatności do spożycia kiełbasy. Ale za to w drugiej kolumnie przedstawiającą zawartość gotową do spożycia znajdowała się mrożona pizza, frytki, błyskawiczne zapiekanki i hamburgery.

Marko Saaresto właśnie przeszedł go refrenu, gdy wchodziła do łazienki. W rozszerzonej rzeczywistości pojawił się zielony znacznik informujący, iż poziom mikroorganizmów na jej skórze jest zadowalający. W końcu "Słodki Żołnierz" oferował, a nawet wyraźnie sugerował użycie kabiny prysznicowej w szczególności przed skorzystaniem z ich usług.
Kastet natomiast węszył.

Jakiś czas później na kolację przygotowała sobie pożywny popcorn z mikrofali oblany gigantyczną ilością czekolady i usiadła na sofie. Pies w końcu usiadł przy niej wpatrując się w jej oczy z proszącym wyrazem pyska. Najwyraźniej uznał jedzenie za ważniejszą sprawę, choć od czasu do czasu rozglądał się po mieszkaniu.
Włączyła projektor.


Otoczyły ją gwiazdy. Dwa metry od niej zapłonęła wielka, pomarańczowa, świetlista kula Słońca, wokół której krążyły, po wyrysowanych orbitach, planety razem z księżycami. Oczywiście ich tory ruchu również były oznaczone.

Głos Morgana Freemana przedstawiał właśnie historię powstania Układu Słonecznego, gdy usłyszała we wnętrzu głowy telefon. W prawym górnym rogu widoku jedynymi informacjami, jakie się pokazały był duży, mrugający czerwienią napis: "Zastrzeżony".
Cherry od razu pomyślała o Oliverze, który w swej manii jej osobą mógłby posunąć się na tyle daleko, że wydzwaniałby do niej z numeru zastrzeżonego. Ona z kolei nie lubiła jak on wchodził gdziekolwiek. To tyczyło się również jej głowy. A że ostatnimi czasy dość intensywnie próbował tam wejść jako on, to mógł próbować również dostać się tam incognito.

Włączyła się sekretarka i nagrywanie, ale... nikt się nie odzywał. Kilka sekund później usłyszała oddech, który urwał się szybko ponownie dając zdominować połączenie przez ciszę. Następnie ów nieznajoma persona rozłączyła się. "Rozmowa" trwała zaledwie kilkanaście sekund.

- Co za pojeb - mruknęła, spoglądając na Kastet’a w oczekiwaniu na jego poparcie jej, jakże trafnej, opinii. To, że pies w tym czasie bardziej był zainteresowany żarciem, niewiele zmieniło w kwestii jej podejścia do psychola, który zostawia jej powalone wiadomość oddechowe. Lepiej też było, uznała w następnej chwili, żeby to jednak nie był Xander. Ciężko by jej było znaleźć nowego opiekuna dla Kastet’a…

Nagle obraz z projektora zmienił się.


Maska kończył swój wstęp tylko po to, żeby zacząć go jeszcze raz. I jeszcze raz. I znowu. Jakby tego było mało na kuchennym blacie zamiast informacji w tematyce gastronomicznej pojawił się kolejny zapętlony urywek filmu.


Ekran łazienkowego lustra nie zaprezentował najświeższych informacji i stanu pogodowego. Tamto miejsce również zdominował powtarzający się tekst wypowiadany przez mężczyznę z zieloną twarzą.


Wyłączyła urywek filmu. Jej pokój ponownie stał się jej pokojem. Nie znajdowała się już wewnątrz świata, w którym przywiązana kobieta patrzyła na jakiegoś popierdoleńca łykającego dynamit.
Przez chwilę. Projektor włączył się sam przedstawiając dokładnie ten sam świat.

Przerwanie, jakże pasjonującego nagrania, przywitała z ulgą, zapisując przy okazji by w wolnej chwili spróbować się dowiedzieć kim był ów idiota. Po chwili doszła do wniosku, że nie musi. Starając się ignorować hałas, obrazy i drzwi, które nie mogły zdecydować się czy pozostać zamknięte, czy może lepiej otworzyć się na oścież niczym usta dziwki, zaczęła kombinować w systemie, szukając sposobu na jego całkowite odłączenie. Jednocześnie w myślach opracowywała sposoby na uprzyjemnienie życia Jim’a. Bo to, że to właśnie ten idiota wpierdolił się ze swoimi brudnymi paluchami do jej mieszkania.

Kastet biegał po mieszkaniu jak opętany, a Madison szła po kablu sprzętu aż do kontaktu. Wyciągnięta wtyczka uniemożliwiła zielonotwarzemu kolejne beknięcie płomieniem.
65% - 29

Ostatecznie pies podbiegł do sofy od strony oparcia i zaczął na nią szczekać.
10% - 10

Spojrzała w jego kierunku i dostrzegła... Coś... Zajrzała w szparę między siedziskiem, a podłokietnikiem. Wydobyła stamtąd czarne pudełeczko zdecydowanie nie należące do niej. Paznokciem podważyła wieko.


Bomba. C4. Profesjonalny ładunek.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 09-05-2016, 22:12   #4
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Dobre złego początki… Było oczywisty, że tak dobrze rozpoczęta noc, musiała się prędzej czy później spierdolić. Zupełnie jakby Cherry nie mogła mieć tych paru godzin spokoju. Co to do cholery komu szkodziło? No co?! Najwyraźniej szkodziło, i to kurwa, w wybuchowy sposób. Przez jej głowę przemknęła myśl tycząca się Jim’a. O dziwo, nie tyczyła się ona sposobów rozpracowania jego ciała na szczegóły pierwsze i bardzo drobne. Nie pasował jej do tego gówna, które miała teraz w mieszkaniu. Filmiki, które wpierdolił jej na wyświetlacze, były ostrzeżeniami. Musiałaby być idiotką by tego nie dostrzec. Ktoś, kto podkłada bombę, zwykle nie ostrzega o jej istnieniu. No chyba, że usilnie chce, żeby ją znaleziono i nikomu nie stała się krzywda.
Myśl ta jednak była krótka. Nie miała czasu na badanie motywów, które kierowały takimi popierdoleńcami jak Jim, czy ten dupek, który wstawił jej tego syfa do mieszkania. Musiała się tego pozbyć i to najlepiej tak, żeby nie musieć bulić za odbudowę tej cholernej rudery. Zmieniać lokum też nie miała zamiaru. To był jej pieprzony dom i zamierzała spędzić w nim jeszcze kilka całkiem przyjemnych lat. No, może chociaż miesięcy…

Uważnie sprawdziła pakunek z zewnątrz i tyle, ile się dało dostrzec gołym okiem. Nie wyglądało to zbyt różowo. Nie tykało, nie widać było zapalnika. Kurwa, chociaż czas by jej do cholery dali, kimkolwiek byli, lub też był ten, kto za tym stał. Skoro gołe oko nic nie było w stanie zdziałać, trzeba się było posłużyć techniką. Problem w tym, że scan nie wykazał wiele więcej niż nagie ślepie. Jak na jej wiedzę w tej dziedzinie, to miała do czynienia z rozrywką posiadającą granice czasowe.
- Kuuuurwa… - Jęknęła, na co Kastet odpowiedział zgodnym szczeknięciem. Komu aż tak nadepnęła na odcisk? Pierdolić to teraz… Szybko wybrała numer do Petera, jednocześnie zbierając dupę i szykując siebie oraz psa, do wyjścia. Pierdolone życie…
Odebrał prawie natychmiast.
- Mów szybko - powiedział cicho.
- Ktoś zostawił mi wybuchowy prezent w mieszkaniu - odpowiedziała, darowując sobie “cześć kochanie, jak się masz”.
- Jakiego typu? - zapytał z nieco większym zaangażowaniem, choć nadal nie do końca.
- Profesjonalnego - warknęła, próbując jednocześnie znaleźć smycz Kasteta. - Czasowa, ale głowy uciąć nie dam. C4. Ładnie zapakowana, bez kokardki.
Nie wnikała w to co robił dopóki był w stanie walnąć jej jakąś sensowną radą. Byle nie “bierz dupę w troki” bo tej to sobie już sama zdążyła udzielić.
- Aha... Prześlij, to w wolnej chwili zobaczę. Jebła już czy jeszcze nie?
- Czy jakby jebła to bym z tobą gadała? - Sprawianie, że wchodziła w morderczy nastrój nie było zbyt korzystne dla dobra jaj Petera. - Z przyjemnością ci ją kurwa prześle, nawet w tej chwili. Może jak ci oderwie huja to się skupisz na pięć sekund.
Przerwała połączenie. Miała wyjątkową ochotę przypierdolić komuś. Komukolwiek… Jej mieszkanie to był jej azyl. Tu się, kurwa relaksowała, tu spędzała czas z Kastetem i tu okazjonalnie pieprzyła. To była jej prywatna przestrzeń, a teraz jakiś pojeb ośmielił się wleźć z buciorami do tego gniazda i zostawić swoje gówno. W dodatku nasrał na jej ulubioną sofę. I jak tu nie tracić zimnej krwi? No jak?! Pewnie, że ją straciła. Była w tej chwili kurewsko gorąca. Gorętsza nawet niż cizie w “Żołnierzu”.
Musiała jednak ochłonąć nieco. Wdech i pierdolony wydech. Do kogo mogła wykręcić…?
- Myśl kurwa, myśl… - Próbowała namówić buzujący od adrenaliny rozum, by podrzucił jej rozwiązanie tej pojebanej sytuacji. - Idiotka! Ja pier…
Numer został wybrany i zanim dokończyła mięsny dodatek, usłyszała głos Sandersona.
- Siema, masz coś? - zapytał Nick.
- C4, ładna robota, czasowy - wyrecytowała na wydechu. - Adres znasz - dodała na wdechu, o dziwo nie ozdabiając tych informacji w sobie zwyczajowy sposób.
- Skurwysyny... Dobra, wysyłam ci wsparci... - nagle usłyszała przeciągłe trąbienie.
- Kto cię, kurwa, uczył jeździć?! Stevie Wonder?! Centrala, saperzy potrzebni na wczoraj. Przesyłam adres. Przyjęłam, wysyłam saperów - usłyszała Madison.
- Może się gdzieś ustawimy? Gdzie jesteś?
- W drodze do wyjścia - odpowiedziała, ruszając w stronę drzwi. - Rzuć czymś sensownym. Muszę się napić. Porządnie napić - co oznaczało mniej więcej, że klubiki dla laleczek mógł sobie darować. Jeszcze by się porzygała od tego kolorowego świństwa, które tam sprzedawali.
- Jeszcze nie wyszłaś?! - wydarł się. Kastet wybiegł na korytarz ciągnąc ją za sobą, gdy drzwi zamykały się ponownie.
- To może w każdej chwili...


Nagły huk! Z impetem uderzyła o otwierające się drzwi przeciwległego mieszkania. Jeszcze kątem oka dostrzegła jej własne drzwi wyrwane ze ściany i obracające się wściekle. Ledwie ją minęły.
Przekoziołkowała przez sofę i z hukiem runęła na szklany stolik. Zatrzymała się dopiero dwa metry dalej. Czuła jak jej plecy piekły poranione szkłem i ból po zderzeniu z twardą przeszkodą.
- ... on! M... s... n! Sł... s... m... e?! K... wa! - zaskrzeczał głos w telefonie, ale nie słyszała dobrze. W uszach jej dzwoniło i szumiało.
Zajebie - to było pierwsze co jej przyszło do głowy. Gdzie Kastet - to było następne. Kurwa - to zaś trzecie. Dopiero po tym zaczęła się zastanawiać które części jej ciała są jeszcze na chodzie. Wyglądało na to, że wszystko. Ręka, noga, dupa…
- Ja pierdole… - Mruknęła, próbując pozbierać się z podłogi. Nawet kurwa nie pamiętała, kto był właścicielem tego mieszkania. Huj mu jednak w cztery litery. Czy lubi, czy nie…
Żyła jednak, a to się bez wątpienia liczyło. Jakim cudem? Widać szczęście się do niej wyszczerzyło, bo innego wyjaśnienia to jej poobijany rozum nie umiał znaleźć. Wyjebali jej mieszkanie… Nosz kurwa… Jej mieszkanie!
- Kastet - jęknęła bardziej, niż zawołała. Nick’iem się nie przejmowała. Teraz liczyło się tylko to białe bydle, jedyny prawdziwy kumpel jakiego miała. Jeżeli jemu coś się stanie to lepiej żeby odpowiedzialni za te nocne atrakcje zdechli, zanim ona ich dorwie. Jej wyobraźnia była całkiem rozwinięta w kwestii wyrównywania rachunków…
Czekając na pojawienie się psa, zaczęła zbierać swoje zwłoki z podłogi. Wszędobylskie szkło i pierdolone gwiazdozbiory przed oczami, niezbyt pomagały. Gdyby nie to, że o mały włos nie straciła czerepu, to by go sobie dała odciąć za to, że widziała wśród nich Oriona. Może gdyby się mocniej skupiła… Pierdolić skupianie - stwierdziła, balansując na dwóch nogach, w celu utrzymania się w pozycji względnie prostej. Bardzo względnie… Na dobrą sprawę to raczej pochylonej, ale jebać to…
Wyszczerzyła się widząc wchodzącego do mieszkania psa. Aż się jej kurewska łza zakręciła w oku. Pieprzony kundel i jego kochana morda…
Starszy, niemal wyłysiały mężczyzna wybiegł z pokoju obok klapiąc pluszowymi kapciami.


Przez dłuższą chwilę, jaką zajęło Madison zebranie się z podłogi stał zdezorientowany przerzucając głową od jednych zniszczeń do drugich. W końcu jego wzrok spoczął na poszkodowanej.
- Wszy... o w ...orzą...u? - zapytał.
Czy ona kurwa wyglądała jakby wszystko było w porządku?! Jasne że, wypierdówę urządza, jaśnie pierdolony pan nie widzi?! Pieprzone mumiszcza co to zapomniały, że powinni dawno temu zdechnąć…
- Bywało lepiej - odpowiedziała, zbierając myśli. Ciekawe czy w szafie trzymał jakąś dziesięcioletnią pindę. Wyglądał jej na takiego… Ale gdzie ona to była… A… Mieszkanie, bum, rozjebane plecy.
- Taa… Bywało lepiej - powtórzyła, powoli, nawet bardzo powoli kiwając głową. - Nick… Jesteś tam jeszcze?
- Kurw...! Ju... adę! Spier... alaj, ... uju! ... oguta ... ie sły... ysz?! - darł się przez wiejący wiatr.
- M... e wody? - zapytał sąsiad.
Skrzywiła się. Po huja się tak wydzierał? Jechał jednak… Dobrze… Żeby musiała na glinie polegać… Skrzywiła się znowu.
- Wóda… Tak, wóda może być dobra - mruknęła mumii, nie do końca łapiąc czy to o to mu chodziło. No bo chyba nie proponował jej wody…
Sąsiad spojrzał na nią mrugając szybko i odszedł, zaś Kastet chropowatym jęzorem zaczął lizać ją po twarzy. Chwilę później wrócił właściciel z pełną szklanką wody w dłoni.
- Proszę - powiedział. Jego głos był jeszcze nieco przytłumiony, ale usłyszała całe słowo, co było pewnym sukcesem.
Skinęła mu głową, uznając że na werbalne podziękowania mumiak będzie sobie musiał poczekać, aż Cherry przepłucze gardło. Nie sprawdzając zawartości, wlała w nie porządną ilość, czekając na znajome palenie… które jednak nie nadeszło.
- Co do cholery - mruknęła, zastanawiając się przez chwilę, czy nie jebło ją mocniej, niż myślała na początku. Kurwa… On tak na poważnie?! Była pewna, że wyraziła się jasno, jak pierdolony neon. Wóda, chciała wódki. Wodę mógł, kurwa, dać Kastetowi, a nie jej… Mieszkańcy tego zadupionego miasta schodzili ostatnio niżej, niż gówno na podeszwie. Przełknęła jednak kolejny łyk, starając się nie krzywić zbytnio.
- Dzięki - wymruczała, oddając staremu jego szklankę. Powinna przy tym pogratulować sobie powściągliwości, bo najchętniej by mu ją rozpierdoliła na czerepie. Spróbowała wyprostować się bardziej, nie zważając na ból pleców. Dłonią starła ślinę z twarzy, w zamian rozsmarowując na niej krew. Jakby nie spojrzeć, wymiana była całkiem na korzyść.
- Coś ty kurwa dzisiaj żarł? - Zapytała właściciela cuchnącej wydzieliny, który jednak nie wykazywał ochoty na podjęcie dyskusji. - No dobra… To co my tu mamy - rozejrzała się, krzywiąc przy okazji. Jak nic przyjdzie jej zabulić za zniszczenia, które spowodował wybuch. I to nie tylko jej mieszkania, ale i… No właśnie, mieszkanie. Ignorując starucha, ruszyła powoli w stronę otworu po drzwiach. Trzeba było sprawdzić efekty tej imprezy z niezaproszonymi gośćmi w roli głównej.
Gdy tylko weszła do środka została zaatakowana obrazem Maski patrzącej na nią z popękanego lustra łazienkowego.
- Ssssssomebody ssstop me! - zawołał jakby bardziej głucho i zniknął. Drugi z kuchni zawołał jeszcze:
- Sssssmokin'!
Potem poszedł w ślady łazienkowego gościa.
Zniszczenia obejmowały w gruncie rzeczy jeden pokój - ten, w którym nastąpiła eksplozja. Był to bardzo precyzyjnie wymierzony ładunek, ponieważ ściany były nietknięte. Wszystko w nim było do wymiany. Szyby wypadły z okien, projektor był w czterech większych kawałkach i kilkunastu mniejszych, sofa została rozłożona na czynniki pierwsze raczej niemożliwe do złożenia w całość. Uszkodzenia w innych pomieszczeniach obejmowały tylko potłuczoną zastawę, pozrzucane lżejsze rzeczy. Nieco cięższe były jedynie poprzestawiane.
No cóż, mogło być gorzej. Trochę wyda, to było pewne, ale przynajmniej nie musiała odbudowywać ścian. Może lepiej by było zebrać dupę i przenieść się do innej części miasta? To jednak oznaczałoby ucieczkę. Na samą myśl o takim wyjściu z sytuacji, zgrzytnęła zębami. Huj z tym, że było to jak najbardziej logiczne wyjście. To był jej dom i nie było mowy o tym, by ktokolwiek ją stąd wykurzył. Musieliby się ciut bardziej postarać. Oni, one, one… Powoli docierało do niej, że nawet nie wiedziała, na kim ma się skupić, żeby dokonać zemsty. Wiedziała jednak gdzie zacząć… Musiała dorwać Jim’a. Nawet jeżeli to nie on za tym stał, to z pewnością wiedział kto. Zanim jednak…
Lodówka stała nietknięta… No, prawie nietknięta. Uchwyt poszedł sobie na spacer. Huj mu w dupę. Otwierając bramy nieba, w wersji zimnej, wyszczerzyła się witając świętą whiskey.
- Napijesz się stary? - Zapytała Kastet’a, który wykazał wyjątkowy rozsądek i potrząsnął łbem. - Mądra decyzja - pochwaliła, wyciągając butelkę i odkręcając nakrętkę, po to by w następnej chwili wtłoczyć do gardła żywy ogień w wersji gold. Łyk, drugi, trzeci… Po czwartym odsunęła szyjkę z głośnym westchnięciem. Tego jej było teraz trzeba. Z butelką w łapie i nieodstępującym jej na krok psem, przeszła do łazienki. Skoro i tak czekała na Nick’a, równie dobrze mogła spróbować zrobić coś z plecami żeby nie wyglądać jak szklany jeżyk. Skojarzenie wydało się jej zabawne, więc ryknęła śmiechem. No jakoś trzeba się było rozładować, nie..?
Nim jednak do niej doszła przed okno wleciał dron migający czerwienią i błękitem.
- Proszę opuścić miejsce zbrodni. Przebywa pani na terenie strzeżonym przez Departament Policji Detroit. Niezastosowanie się do polecenia zaskutkuje mandatem i skierowaniem sprawy do sądu. Proszę opuścić... - zaczął ponownie.
- Pierdol się - przywitała goście w nader życzliwy sposób. Następnie zaczęła go kompletnie ignorować. Dopiero co przeżyła wybuch, była ranna, w szoku, bla bla bla… Już widziała jak staje w tym cholernym sądzie. Drony policyjne… Pieprzone zabawki, z których rzadko kiedy jest jakiś pożytek. Dolała kolejną porcję trunku do tej, która już przestawała działać. A może działała nadal, a ona zwyczajnie potrzebowała wymówki by pociągnąć kolejny łyk? Jakby jej kurwa wymówki były potrzebne… Wystarczyło rzucić okiem na stan jej salonu, pleców i całej reszty.
- Nick, do cholery… - Warknęła, korzystając z tego, że połączenie wciąż było aktywne. - Rusz dupę i zgarnij ze mnie ten złom albo będziecie sobie musieli nową zabawkę sprawić, bo kurwa nie ręczę za siebie…
W oddali odezwała się syrena, ale nie była policyjna. Zbliżała się piąta minuta od wybuchu, więc nie mogła to być policja, no chyba, że saperzy wezwani wcześniej. Nie było to też pogotowie.


Pojazd wyglądający bardziej jak opancerzony pojazd bojowy niż wyspecjalizowany sprzęt gaśniczy pędził ku jej mieszkaniu.


Maleńki dron chroniony żaroodporną powłoką wleciał przez okno. Obrócił się we wszystkie strony i wyleciał mijając się z gościem.


Przez drugie okno wleciał identyczny strażak. Pierwszy od razu rozejrzał się uważnie i natychmiast ruszył do kuchni. Drugi spojrzał na Madison.
- Muszę sprawdzić czy wszystko w porządku - odezwał się zdecydowany, kobiecy głos. Jedną ręką machinalnie chwyciła poszkodowaną za nadgarstek.
- Proszę śledzić palec - przesunęła palcem wskazującym w lewo, prawo, górę i dół. W tym czasie ten pierwszy kontynuował obchód.
Nosz kurwa… Madison przez chwilę zastanawiała się nad tym, czy jej pięść pasuje do hełmu tej idiotki, która właśnie trzymała jej nadgarstek. Czy nie uczyli ich w tych szkołach, że się pijącemu nie wstrzymuje butelki? Po owym namyśle doszła do wniosku, że chyba ma już dość kłopotów jak na jedną noc. Zamiast więc przejść do rękoczynów, posłusznie wykonała polecenie, licząc na to, że się laska szybko odpierdoli, co by Cherry mogła w spokoju dokończyć butelkę. Potrzebowała dobrej zaprawy, zanim ruszy z Nick’iem w tany. Bo lepiej żeby mu nie przyszło do głowy coś absurdalnego w stylu “powinnaś odpocząć”.
Kobieta odsunęła się i okrążyła Madison oglądając ją dokładnie.
- Układ kostny cały, organy wewnętrzne zdają się być nieuszkodzone. Prócz potłuczeń i ran na plecach nie widzę niczego niepokojącego. Miała pani szczęście - pokiwała głową. Po wyciu kolejnych syren można było wnosić, iż przybywały kolejne ze służb porządkowych.
- Brak wycieków. Schludny ten bajzel - skomentował pierwszy strażak.
- River! - zawołał Nick tupiąc przy wbieganiu po schodach. Odgłosy nadjeżdżających pojazdów nasilały się. Wpadł niemal przewracając się o jeden z kawałków sofy. Zaklął przy tym. Musiał być już po pracy, ponieważ miał na sobie oliwkowe, bardzo obszerne bojówki i luźną, czarną bluzę.


Z kieszeni na brzuchu wystawała butelka z pomarańczowym napojem, który z całą pewnością nie był sokiem.
- Tu nie wolno wchodzić - zareagowała chłodno kobieta jeszcze przed chwilą badająca Madison.
- Ja nie mogę?! Porucznik Nick Sanderson - w rozszerzonej rzeczywistości pojawił się dostępny wszystkim identyfikator policyjny.
- No chyba, że tak - odparła, a następnie podeszła w kierunku okna. W jednej chwili w mieszkaniu zaroiło się od ludzi. Jaki pierwszy wpadł oddział saperów.


Rozbiegli się jak mrówki co chwila rzucając tekstami w stylu "kuchnia czysta". Opuścili pomieszczenie równie szybko jak do niego zawitali i także różnymi drogami. Zobaczyła jak ci wyskakujący przez okno wybijają się ku górze najprawdopodobniej po to, by sprawdzić cały budynek.
Dopiero po nich wbiegli policjanci.


I służby medyczne.


- Zabieramy panią do szpitala - poinformowała kobieta z zespołu ratowników medycznych. W tym czasie strażacy oddalili się jako osoby całkowicie już niepotrzebne
- Zaraz, zaraz. Musimy tą panią przesłuchać - zaoponował najwyższy stopniem policjant.
- Tak się składa, że ja się zajmuję przesłuchaniem tej pani, sierżancie. I nie widzę przeciwwskazań, by najpierw zajęło się nią pogotowie - warknął Sanderson.
Madison obserwowała cały chaos panujący w jej mieszkaniu z wyraźnie nieszczęśliwą miną. Co ci pojebańcy w mundurach tu robili?! Chyba nic innego poza tym że wpierdalali się jej z buciorami w resztki całkiem ułożonego życia. Przynajmniej takie miała wrażenie. Wrażenie i rosnącą ochotę by wyrżnąć komuś w mordę.
- Nick, zabierz mnie stąd - warknęła do policjanta, ignorując tych, którzy szwędali się po jej terenie. Łeb ją bolał od tego tłumu idiotów, którzy widać nie mieli nic lepszego do roboty. Butelka nagle wydała się bardziej pusta niż pełna. Hałas jakby głośniejszy, a barwy wyraźniejsze. To się bodajże nazywało furią i trzeba było powiedzieć, że Cherry cholernie lubiła ten stan. Problem w tym, że rozsądek cicho skiałczał, że to niezbyt dobry czas na narażanie się służbom porządkowym. Nie można było powiedzieć by często go słuchała, jednak jak przy okazji podpadnie Nick’owi to straci wtykę w policji. Na to zaś nie mogła sobie pozwolić.
Policjant spojrzał na nią uważnie, po czym rozkazującym tonem powiedział:
- Opatrzycie ją w karetce. Chyba wozicie tam coś oprócz własnych dup?
Ratowniczka z kolei nie wyglądała na zachwyconą.
- Pan chyba nie rozumie powagi sytuacji. Istnieje szereg urazów, które należy wykluczyć w szpitalu - wycedziła lodowato.
- Dobra. Zróbmy tak. Wszystko co możecie zbadać w karetce, to zbadacie, wykluczycie szok pourazowym, a potem pani River na własne życzenie wypisze się z badań. Pani wtedy wystawi zalecenie na to, czego nie udało się zrobić tutaj, a pani River zgłosi się na nie jutro z samego rana. Pasuje? - powiedział Sanderson nieco bardziej ugodowo.
- Jeśli, podkreślam, jeśli stwierdzimy, że pani River nie podejmuje decyzji pod wpływem szoku pourazowego i wyrazi zgodę na takie rozwiązanie... - spojrzała na Madison pytająco.
Nie, kurwa, nie wyrażam zgody. Wolę wylądować w szpitalu, gdzie będę siedzieć jak pieprzona kaczka do odstrzału. No jasne że, przecież to tak kurewsko rozsądne, że aż mnie dupa od tego rozsądku boli… Jechała tak dalej w najlepsze, szczerząc zęby w urzekającym uśmieszku, który głupią pindę może i zmyli, ale Nick’a już z pewnością nie powinien.
- Oczywiście - wyraziła swoją zgodę, a następnie dziabnęła się ostro w jęzor by nie puścić wiązanki, która się jej tak elegancko ułożyła w głowie. - Jak najbardziej wyrażam na to zgodę.
I idź sobie w cholerę, żeby cię jakiś fagas porządnie wypieprzył w dupę, pindo zafajgana… Oj tak, Cherry bez wątpienia kochała służby w mundurkach. I to bez wyjątku czy chcieli ją pozszywać, czy też chcieli ją przymknąć.
-... to wyrazimy zgodę na takie rozwiązanie - dokończyła ze skwaszoną miną.
- Zapraszam zatem do karetki.
Gdy zeszli na dół mijając zatroskaną minę, wyglądającego zza otwartych drzwi, Olivera drzwi karetki złożyły się na boki ukazując sterylnie białe wnętrze.


- Proszę zdjąć odzież i położyć się na brzuchu - poleciła ratowniczka, zaś wewnątrz jej kolega zakładał białe rękawiczki.
Spojrzenie, które Cherry rzuciła zarówno damulce, jak i jej koleżce, jasno świadczyło o tym, co myśli na temat takich polecań. Chciała to jednak mieć już za sobą. Czekała ją w końcu popijawa z Nick’iem, a takich atrakcji lepiej nie odkładać zbytnio w czasie. Oddała policjantowi niedokończoną butelkę i zaczęła pozbywać się ciuchów. Za wiele tego nie było. Kurtka, podkoszulek na rękawkach. Przy okazji zanotowała, że trzeba będzie wcisnąć na grzbiet coś nowego. Lubiła tą kurtkę… Skrzywienie pyska pożegnało ciuch, który raczej na nic więcej się nie przyda. Trza będzie skoczyć na zakupy… Lista rzeczy do zrobienia jakoś tak kurewskim sposobem, rosła.
Przy okazji rozbierania sprawdziła pobieżnie stan lewej ręki. Jeszcze by tego brakowało by coś się jebło w implancie. Wszystko jednak wyglądało ok, a przynajmniej Madison nie widziała tu powodów do rzucania mięsem. Zupełnie jakby jej takie powody były potrzebne…
Łażenie półnago jakoś jej specjalnie nie peszyło. Po odsiedzeniu swojego w pudle, człowiek się uczył odpowiedniego podejścia. Nie zwlekała szczególnie z walnięciem się na wskazane jej miejsce. Starała się jednak zrobić to ostrożnie. Whiskey przestawała działać, a to znaczyło że ruszanie się nie było najprzyjemniejszą czynnością, z jaką w życiu miała do czynienia.
- Miej ich na oku - mruknęła, nie wskazując odbiorcy dla tych słów. Równie dobrze mogły one być rzucone w stronę Nick’a co Kastet’a. Względnie obu…

Badania oraz opatrywanie trwały nieco mniej niż kwadrans. W bezruchu. Kobieta co chwila wyciągała nowe sprzęty i przykładała je do różnych miejsc, by obejrzeć dokładniej organy wewnętrzne, zmierzyć puls i mnóstwo innych parametrów. Zadawała kretyńskie pytania w stylu, ile to pięć razy osiem plus dziesięć, zaś mężczyzna maltretował jej plecy. Dosłownie. I nie było to przyjemne. W końcu grzebał w otwartych ranach, by wydłubać z nich szkło. Finalnie spryskał całą ich powierzchnię chłodzącym plastrem w sprayu przyspieszającym gojenie ran.
- Proszę potwierdzić, że dobrowolnie rezygnuje pani z badania szpitalnego i rozumie pani konsekwencje własnej decyzji. Przesyłam też skierowanie - powiedziała, zaś w rozszerzonej rzeczywistości Madison pojawiły się dwa dokumenty. Pod jednym znajdowały się dwie opcje: "Potwierdź" oraz "Odrzuć", zaś drugim było skierowanie na obrazowanie metodą nanorobotów. Po akceptacji była wreszcie wolna.
To, że udało się jej powstrzymać od wywalenia temu idiocie, który zajmował się jej plecami, co sądzi o jego umiejętnościach, zakrawało na pieprzony cud. Debil bez wątpienia miał skłonności sadystyczne i to niekoniecznie takie, które można by było, nawet z przymrużeniem oka, nazwać przyjemnymi. Była jednak wolna, opatrzona i mogła zostawić tych powaleńców za sobą. Rozumiała, że do świętych to jej nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł zaliczyć, jednak wątpiła by na jej koncie były takie grzechy, które usprawiedliwiały konieczność użerania się z takimi patałachami. Potwierdziła, przyjęła skierowanie i pożegnała karetkę wielce wymownym widokiem środkowego palca.
- Mam nadzieję, że wybrałeś już jakiś sensowny lokal, bo jak zaraz nie zaleję porządnie wspomnień ostatniej godziny to będzie kurewsko źle - wyrecytowała Nick’owi, jednocześnie wyciągając dłoń po swoją butelkę palącego złota. Pić, kurwa! W takich sytuacjach należało się napić…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 13-06-2016, 21:58   #5
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację



Podjechali pod samo wejście jedynego dwupiętrowego w Detroit klubu. "Lush", klub aspirujący niegdyś do luksusu i ekskluzywności, pod rządami nieporadnego właściciela zmienił się w obszerną spelunę o podejrzanej klienteli. Choć w sumie ciężko było znaleźć porządny klub w Detroit. No, może poza "Nefretete" w centrum miasta, ale tam za wejście buliło się dwie stówy, a drinki trzeba sączyć przez całą noc, żeby przypadkiem się nie zrujnować.

Pomimo miejscami nieciekawych gości, "Lush" przynajmniej nie wyglądało tak obskurnie jak większość tego typu miejsc i, z tego co kojarzyła, łączyło ideę klubu z pubem. Może właśnie dlatego było względnie popularne. A może dlatego, że posiadało kilka pokoi, w których można było spokojnie odlecieć po sprzedawanym na miejscu towarze.


Jak podpowiadała jej rozszerzona rzeczywistość, właścicielem był facet nazywany Jonem Lee. W rzeczywistości to zwykły Hugo Fahrenheit przypominający nieco Bruce'a Willisa z okresu, gdy miał jeszcze jakieś włosy na głowie.

Było tajemnicą poliszynela, że w jego lokalu dealuje się herą, amfą i innymi świństwami, lecz Hugo podobno o niczym nie wie. Oczywiście to bajka dla wyjątkowo naiwnych dzieci. Wyjątkowo, wyjątkowo naiwnych. Może był nieudacznikiem w kwestii tworzenia ekskluzji, ale był jak alfons w burdelu. Żadna dziwka nie pogłaszcze się po wargach bez jego wiedzy. Istniały podejrzenia, że to on jest dealerem i to jednym z największych w Detroit. Nic dziwnego. Zaopatrzenie "Lush" to niezły interes. Jednakże dowodów na poparcie tezy brak, a skurwysyn ma jeszcze układy z policją, więc nawet nie ma jak mu się do dupy dobrać. Legalnymi metodami.

Nie, żeby w innych klubach nie można było dostać towaru, ale własność Fahrenheita uchodzi za miejscówkę, w której właściwie odmierzony strzał nie będzie złotym. W pozostałych... cóż... należało się zastanowić raz, dwa albo... dwadzieścia.

Gdy weszli do środka, w jej rozszerzonej rzeczywistości pojawiła się mapa z zaznaczonymi najważniejszymi miejscami. Z zewnątrz wydawał się większy.
Po lewej stronie znajdował się parkiet eksplodujący wszelkimi odcieniami fioletu i różu przy każdym ruchu. Tancerze wywołujący ów spowici byli nierzeczywistą, fantazyjną mgłą strzelającą pod sufit abstrakcyjnymi wzorami.
Na jego środku, w konstrukcji przypominającej zdobioną bramę tańczyły holograficzne kobiety. Prawdopodobnie nagie, lecz to nie miało najmniejszego znaczenia. Były jedynie niebieskimi, bezosobowymi kształtami. Miejsce ów, prócz wielkiego napisu "Lush", było źródłem laserowego widowiska.


Po prawej stronie znajdowały się stoliki jako wstęp do tej spokojniejszej części, czyli części pubowej z barem na planie sporego koła w centrum.
Madison zauważyła, że schody ruchome dzielą przestrzeń na trzy części. Znajdowały się skrajnie pod obiema przeciwległymi ścianami oraz na środku pomieszczenia stanowiąc granicę.
Na górze położone były pomieszczenia z rozległymi holami. Przynajmniej tak mówiła mapa.

Cytat:
Witamy w "Lush" - najlepszym klubie w Detroit.
Tylko u nas najlepsza muzyka i najlepsze drinki.

Życzymy dobrej zabawy.
Komunikat zniknął. Gry weszli nieco głębiej kilka twarzy przy stolikach zwróciło się w ich kierunku. Część z nich Cherry poznała.


Bill London, drobny złodziejaszek specjalizujący się w kradzieży kieszonkowej. Mimo wszystko był na tyle duży, by być rozpoznawalnym. Nieszczególnie groźny, trochę amatorski. Utrzymuje się na rynku, bo nie zdążył zaleźć nikomu za skórę na tyle, by wystawił nagrodę. Wkrótce powinno się to zmienić.
Właśnie kupował prochy. Nigdy nie wiadomo kiedy takie nagranie może się przydać, więc wylądowało w archiwum.


Jordan Hayes, złodziej większego kalibru z rodzaju tych nietykalnych, w białych rękawiczkach. Ekonomista innymi słowy. Z uśmiechem na facjacie kantował ludzi patrząc im w oczy, a ci jeszcze mu dziękowali. Przynajmniej takie chodziły głosy w niektórych środowiskach. Te same ptaszki ćwierkały, że jest nietykalny. Nawet jakby fiskus wsiadł mu na majątek i dokładnie obejrzał każdego centa, to nie znajdzie żadnego nielegalnego, bo spryciula dorobił się na kruczkach. Facet spokojnie mógłby pozwolić sobie na "Nefretete", bo podobno podczas takiego posiedzenia nie jest w stanie wypić tyle, by wyjść na minus. Tylko co w takim razie robił tutaj?


Ton Phellps był nazywany Frisbee. Potrzeba kuriera? Bierz Frisbee. Ten facet to pieprzona legenda Detroit. Bardzo, bardzo droga legenda. Powiadają, że dostarczy z miejsca A do miejsca B przez miejsce Z cały czołg, a nikt tego nie zauważy. To oczywista bzdura, ale musiało w tym być ziarno prawdy w szczególności, że facet miał kontakt niemal z każdym przestępcą w mieście, niezależnie od strony konfliktu. Często pracował dla konkurencji, co akurat bardzo łatwo było wykryć poprzez miejsca i towarzystwo, w jakim się pojawiał.

Cherry dostrzegła wściekłe spojrzenie Nicka. On również zauważył Phellpsa. Nic dziwnego, że jej towarzysz żywił takie uczucia do dostrzeżonego kuriera. Wielokrotnie tuż po spotkaniach policja przeszukiwała samego podejrzanego jak również jego pamięci przenośne. Nigdy nic nie znaleźli, choć zawsze była całkowita pewność, że jest w trakcie transportu czegoś. Tyle, że Frisbee się nie wygada za żadną cenę. On gra w niebezpieczną grę. Póki nic nie mówi nikt mu nic nie zrobi. Jest zbyt cenny dla wszelkiej maści przestępców, przez co jest nietykalny. Gdyby ktoś coś mu zrobił, to wszyscy ścigaliby się w próbach znalezienia sprawcy. W końcu taka śmierć wiąże się z ogromnymi stratami pieniężnymi.
Tak na prawdę River podejrzewała, że policja też się go boi. Przynajmniej jedną rzecz Detroit miała najlepszą. Szkoda tylko, że był nią Frisbee.

Wyraźne zgrzytnięcie zębami Nicka było wystarczającą odpowiedzią na salut z drinkiem w ręku w ich kierunku.


Tę laskę skądś znała. Przynajmniej miała jej zdjęcie i dane w aktach. Ginger Adams, kasjerka w warzywniaku. Jej matka to Sara, zaś ojciec ma na imię Dean. Ma starszego brata Ronalda oraz bliźniaczkę Hannę.
Tylko co, u diabła, robiła w jej aktach? Wyglądała na czystą. Być może była pozostałością jednego z zamkniętych zleceń, ale nie kojarzyła jej.


Był też człowiek, którego wcale nie znała i nie miała w aktach, ale patrzył wyjątkowo uporczywie z niejasnym, delikatnym uśmiechem na twarzy. Odwrócił od nich wzrok, odchylił się na krześle i odpowiedział swemu rozmówcy.

- Idziesz? Zaraz dostanę skrętu dupska jak się nie napiję - warknął policjant.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 13-06-2016 o 22:27.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 30-01-2017, 00:20   #6
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
- Nie pierdol - odwarknęła sarkastycznie. On, kurwa dostanie skrętu dupska, a co ona niby miała powiedzieć?! O mały włos nie skończyła jako pieprzona karma dla kotów, a temu się na jęki zbiera. Czasami nóż sam się otwierał i błagał na kolanach by go wpakować w czyjeś bebechy.
Życie jak nic się jej popierdoliło ostatnio. Odgarnęła luźne kosmyki wiśniowych włosów, które widać chcąc jej dokopać, opadły na oczy gdy pochyliła się by pogłaskać Kasteta po łbie. Trzeba będzie wykombinować jakieś lokum na tą nockę. To z kolei oznaczało, że nie mogła się zachlać w cztery dupy dopóki nie zapewni sobie i psu godziwego miejsca na zwalenie zwłok. Po tym trzeba będzie zająć się mieszkaniem. Nie wspominając o tym cholernym spotkaniu z bankowym dupkiem, od którego wszystkie jej kłopoty brały początek. Że też skusiła się na tą robotę…
Klientela w “Lush” jak zwykle prezentowała się nader ciekawie. Niektórzy z nich mieli szczęście, że miała obecnie ważniejsze sprawy na głowie. Nie omieszkała jednak uzupełnić bazy danych o dodatkowe informacje o tych, którzy już się tam znajdowali. Nie zapominając też dodać notki o tym, by wybadać tych, którzy takowego miejsca w niej nie mieli. Huj wiedział kiedy takie info okaże się pomocne w robocie. Czasem byle gówniana, rzucona czy wypatrzona przypadkiem rzecz, okazywała się kluczowym elementem sprawy. Tacy jak ona musieli być drobiazgowi i mieć ślepia dookoła głowy jeżeli chcieli utrzymać się na powierzchni.
Na myśl o tym, co powinna teraz robić, a co tak kurewko odbiegało od tego co właśnie robiła, zgrzytnęła zębami. Nadepnięto jej na odcisk, a to oznaczało osobiste podejście do sprawy. Należało nadmienić, że Cherry nieczęsto wchodziła na tą stopę w trakcie wykonywania zadania. Trzymanie robocizny z daleka od własnych czterech ścian pozwalało te cztery ściany zachować. Nie mogła jednak darować tego, że naruszono jej prywatną przestrzeń. Istniały pewne granice, których się nie przekraczało. Byłaby w stanie wybaczyć atak poza jej safe zone, jednak w niej… O nie, tego darować nie mogła. Przed oczami pojawiły się jej obrazy, które wyświetlały ekrany, zanim wszystko poszło w drobny mak. Ostrzeżenie czy kpina? Czego chciał ten pojeb? Po której stronie barykady stał? Nie mogła zignorować możliwości bycia wrabianą oraz tego, że jej hacker stał jednak po jej stronie, nie ważne jak absurdalne by się to nie wydawało. Dopóki nie udowodni inaczej, wszystko było możliwe, a teraz wszystko sprowadzało się nie do zadania, a do prywaty. To już zdecydowanie nie była kwestia zgarnięcia sumki od klienta i zapomnienia o sprawie gdy tylko się z nią upora.
Najpierw jednak…

Ruszyła za nader niecierpliwym gliniarzem, kręcąc przy tym głową. Do czego to doszło, żeby ona szlajała się po takich miejscach z pieprzonym panem władzą. Przybył jej jednak na ratunek, więc wsadziła własne jęki i sarkastyczne docinki, do tylnej kieszeni. Kastet posłusznie człapał przy jej nodze, rozglądając się wokoło i chłonąc nieznane sobie otoczenie. Raczej nie wydawał się szczególnie zadowolony, przynajmniej jednak żył, więc i narzekać nie powinien. Nick skierował się w stronę baru, co akurat niekoniecznie Madison odpowiadało. Nie, żeby miała coś przeciwko baron, skądże znowu, całkiem dobrze się przy nich dupsko usadawiało, jednak chwilowo cierpiała na lekką paranoję i wolała mieć coś za plecami i widok na całą salę. Szczęście jednak chyba się wyczerpało dla niej na czas obecny, bo niczego takiego nie wypatrzyła. Zostało więc dorwanie w miarę osłoniętego miejsca przy barze i liczenie na to, że nikt jej kosy nie wpakuje w plecy. Naiwności…
- Cokolwiek, byle mocne - złożyła swoje nader dokładne zamówienie, po czym dorzuciła do niego kolejne. - I miskę z wodą.
Zarówno mina, jak i ton głosu jasno sugerowały, że nie jest w nastroju do usłyszenia odpowiedzi w stylu “nie mamy” albo “to nie miejsce dla zwierząt”. Coś takiego mogłoby się w tej chwili niekoniecznie dobrze skończyć dla czyjejś facjaty. Na szczęście zdążyła Kasteta nakarmić więc przez jakiś czas nie musiała się szczególnie martwić o jego potrzeby żołądkowe. Skoro jednak przylazła tu by pić, nie wypadało odmawiać tego samego zwierzakowi.
- Dla mnie to samo - zażyczył sobie Nick opadając z nieszczęśliwą miną obok Cherry. Młody, łysy barman ostentacyjnie żujący gumę spojrzał na nich, po czym bez słowa odwrócił się plecami do gości. Nalał do dwóch szklanek alkoholu z przypadkowej butelki, jak się zdawało, po czym postawił je na ladzie. Otworzył również wodę gazowaną i wlał do pustej popielniczki.
- Razem czy osobno? - zapytał ciamkając gumę.
- Pierwsza na mnie - odpowiedziała mu Cherry, krzywiąc się na gazowaną. Kastet z pewnością do zadowolonych czworonogów należeć nie będzie, co bez wątpienia odbije się na niej. Ale walić, przynajmniej będzie miał do czego pysk wsadzić. Zgarnęła popielniczkę i postawił przed pyskiem zwierzaka, po raz kolejny gładząc go po łbie. Niewinna ofiara całego tego bagna, którym stało się jej życie. Po raz pierwszy pomyślała o możliwości oddania go w dobre ręce, jednak szybko tą myśl odrzuciła. W końcu nawet jej należy się ktoś, dla kogo warto było brudzić sobie ręce.
- Rozchmurz się - poradziła towarzyszowi, podnosząc głowę i szczerząc zęby. - Pić mi się odechciewa jak widzę tą twoją radosną twarzyczkę.
- Taaa... Skurwysyn śmieje mi się w twarz, a ja gówno mogę zrobić - przechylił szklankę i skrzywił się, ale w chwilę później uśmiechnął się prawie szczerze.
- Ale to twój wieczór, więc niech będzie, że chuja przełknę.
- Po chuju mój - przewróciła oczami i przechyliła szkło. Ciekawiło ją kim jest ten elegancik, na którego wścieka się Nick. No chyba, że szło mu o Fresbee, ale jakoś wątpiła by pienił się tak z jego powodu. Luka w aktach nieco ją drażniła, jednak ciężko by było mieć każdego popaprańca na liście, aż tak długo w tym fachu nie robiła.
- I nie ogłaszaj tego tak głośno bo może ci się jakiś przywali - mrugnęła do niego, drażniąc się bo sprawiało jej to przyjemność. - Nie wiedziałam że ciągnie cię w tą stronę, stary. Następnym razem jak będę planować wizytę w “Żołnierzu” dam ci znać, zaliczymy sobie mały trójkącik to może trochę pary z ciebie zejdzie. Coś mi się zdaje, że długo na taką wyprawę nie trzeba będzie czekać.
Rozgadała się i wiedziała o tym. Do tego pieprzyła trzy po trzy ale miała to głęboko w dupie. Znowu pociągnęła solidny łyk. Na tyle solidny by przyszła kolej na dolewkę. Gardło paliło jak diabli. Była z tego powodu nad wyraz szczęśliwa. W końcu po to przytaszczyła tu swój tyłek.
- No dobra… to o kogo chodzi?
- Jak masz na mnie ochotę, to trzeba było powiedzieć od razu, to nie zaliczalibyśmy niepotrzebnego przystanku, tylko pojechali bezpośrednio do mnie - mrugnął.
- Chodzi o Frisbee. Słyszałaś za co skierowali mnie za biurko? - zapytał.
Czyli nie elegancik. Cherry była nawet zadowolona z tego faktu. Nie lubiła być przyłapywana na brakach informacji.
- Obiło mi się o uszy - odmruknęła, dłonią ponaglając barmana. - I wiesz… Akurat nie mam gdzie dupy położyć, więc i tak pewnie ci się wpakuję do wyra.
Uniosła szkło w toaście. Ta opcja co prawda dopiero się jej wpakowała pod czuprynę, jednak nie była taka znowu zła. Lepsza z pewnością niż szukanie jakiegoś hotelu, który byłby odpowiednio zabezpieczony. Nie mówiąc już o tym, że zdecydowanie tańsza, a na kasę będzie musiała uważać jak chce znaleźć nowe cztery ściany.
Spojrzał na nią szukając żartu lub drwiny w wyrazie twarzy oraz tonie głosu, lecz nie znajdując niczego stuknął własną szklanką o jej.
- W takim razie zapraszam. Chyba będziesz potrzebowała lokum na więcej niż jedną noc. Komu tak za skórę zalazłaś? - zapytał również wskazując głową na dolewkę. Tymczasem w głowie Cherry zaczął odzywać się ocean. Whiskey i trzecia szklanka rumu zaczęły dawać o sobie znać w rozgrzanym bawiącym się tłumem lokalu.
- Prześlij co masz. Rzucę okiem - dodał Sanderson.
Skinęła głową, szczerząc zęby na efekty działania trunków. Lubiła ten stan. Głowa stawała się wtedy tak rozkosznie lekka, a idiotyczne opory, które zawsze tkwiły w przytomnej głowie, szły się pierdolić. Niezły pomysł, musiała im przyznać.
Korzystając z tego, że wciąż jeszcze wiedziała dokładnie co robi, przerzuciła dane które miała odnośnie kradzieży, banku, podejrzanego, a na dokładkę walnęła mu relację z wydarzeń poprzedzających prace budowlane z wykorzystaniem c4, na jej terenie.
- Nie mogę się zdecydować jak traktować te pieprzone urywki - zdradziła mu, co bez wątpienia miało co nieco wspólnego z poziomem promili w jej krwioobiegu. - Ta sprawa zaczyna mnie przerastać, wyobrażasz sobie? Szlag mnie trafia. Teraz jednak leci do działu osobiste. Dorwę skurwysynów, nie ma innej opcji…
Odchyliła się i uniosła twarz do sufitu. Falowanie wzmogło się na chwilę więc przymknęła oczy. Urżnięcie się miało swoje dobre strony. O złych jakoś nie miała ochoty chwilowo myśleć.
Oczy Nicka latały we wszystkie strony, przez co wyglądał, jakby dostał jakiegoś ataku. Prawie w ogóle nie mrugał. Czyli standardowe objawy bardzo aktywnego przeglądania rozszerzonej rzeczywistości. Siedział tak kilka minut, po których skrzywił się.
- I dlatego ja jestem jebanym policjantem, nie łowcą nagród. Nawet nie mam się czego chwycić. Jedyne co, to zastanawia mnie kwota. Dlaczego właśnie tyle? Przecież jak się podpieprza kasę, to wbija się jedynkę i dusi zera do oporu. A tutaj? Dziwna jest - podrapał się po brodzie i zmrużył oczy.
- O bombie nic ci nie powiem, ale dam to kumplowi. Niech się wykaże. I zwolnij, bo się uchlejesz w trzy dupy - uśmiechnął się pociągając z własnej szklanki.
- Taki mam właśnie plan, słodziutki. - Znowu zaliczył pokaz uzębienia, gdy skupiła na nim wzrok. Czynność ta była nieco problematyczna, jednak Cherry specjalnie nie zależało na ostrości konturów. - Urżnąć, przerżnąć i zlec trupem - roześmiała się, na co Kastet uniósł łeb. Poklepała go po pysku. No tak, całkiem urżnąć się nie mogła.
- Ta kwota pójdzie się pieprzyć i to już za parę godzin - westchnęła. - Nie mam ochoty o tym teraz myśleć, Nick. Zajmę się tą sprawą jutro, jak tylko się pozbieram. Teraz pijamy - na potwierdzenie własnych słów wlała w gardło zawartość szkła. - I spokojnie, nawet zalana w trupa będę w stanie cię zajechać - bardzo wymowne spojrzenie spoczęło zdecydowanie niżej, niż miejsce, w którym znajdowały się oczy policjanta.
Noga policjanta zaczęła ruszać się w górę i dół.
- Nie obiecuj - mruknął zdecydowanie niższym głosem.
- Ciekawe kto kogo by zajechał - dodał popijając własny rum, gdy jego wzrok spoczął na dłużej na piętrze. Znajdował się tam na tyle długo, że Cherry również spojrzała w tamtym kierunku. Mocno nieostra, kołysząca się postać Fahrenheita opierała się o barierkę na piętrze. Zdawał się obserwować salę.
- Nalej nam czegoś specjalnego - polecił barmanowi.
- The double team?
- Może być.



Na ladzie wylądowały w kilka chwil później dwa wysokie kieliszki z bursztynowym płynem. Nick natychmiast złapał jeden z nich i wzniósł.
- Za co pijemy?
- Źle mnie zrozumiałeś - zaprzeczyła. - To była groźba, a nie obietnica - uściśliła, notując w pamięci obecność właściciela tej budy. - Za co pijemy? - Powtórzyła pytanie, podążając za nim i biorąc szkło w dłoń. - To trzeba mieć jakiś powód żeby pić? Możemy polecieć po patosie i wlać w gardło za pieprzone życie, pasuje jak ulał do okazji.
Nie czekając na niego wlała w siebie to, co łaskawie jej podano. Światełko ostrzegawcze jaśniało niczym pieprzona, czerwona lampka na choince. Jeżeli zamierzała spełnić swoją groźbę, trzeba było przystopować. Nie byłoby za dobrze, gdyby się jej film urwał w niewłaściwym momencie. Bo że jej się w końcu urwie, to było pewne. Ile już czasu siedzieli przy barze? Nie wiedziała i gówno ją to obchodziło. Jej place wystrzeliły w górę zamawiając kolejną kolejkę. Tym razem zamierzała ograniczyć się do sączenia. Robiąc to postanowienie kompletnie zignorowała fakt, że powinna się do niego zastosować od samego początku. Kurwa, uszła z życiem, trza było to uczcić. Pysk Kasteta wylądował na jej kolanie, zmuszając by spojrzała w wierne, czarne ślepia. Konkretnie w dwie ich pary, które wirowały wokół siebie jakby im się, cholera, tańczyć zachciało. Uśmiechnęła się leniwie, poklepując zwierzaka po pysku, chociaż czynność ta w pełni udała się jej dopiero za drugim razem.
- Niańka - mruknęła do psa z lekkim wyrzutem, chociaż przede wszystkim ze śmiechem, który też zaraz w pełni rozbrzmiał, zlewając się z hałasem jaki panował w lokalu, a który nazywano tu muzyką. Pieprzenie… Muzyką to nawet w przybliżeniu nie było. Była święcie przekonana, że nawet w obecnym stanie byłaby w stanie stworzyć lepszą kombinację dźwięków. Co, niejako, mogło być dowodem na to, że się koncertowo zalała.


Gdzieś niedaleko za nią narastał hałas. Jakiś facet śpiewał razem z wokalistką podchodząc do baru. Usadowił się tuż za jej plecami. Żeby tak jeszcze nie fałszował, to byłoby to nawet całkiem znośne, ale… kwiczał jak zarzynane prosię. Tylko po słowach spójnych z tym, co wydostawało się przez głośniki dało się rozpoznać co stękał.
Kiedy odwróciła się, by zobaczyć jaki nieszczęśnik został pokarany tak baranim głosem, jej oczom ukazał się pospolity szczurek z rudawym, przyciętym zarostem.


- Szkocką pro… - zaczął, lecz kiedy spojrzał w twarz River… przewalił się razem ze stołkiem barowym.
- Nie, nie, nie, nie, nie, …! - rzucił się do ucieczki, dość nieporadnie gramoląc się z podłogi.

- Co do cholery? - Cherry wpatrywała się w idiotę zastanawiając co mu odjebało. No jak nic gościa nie poznawała, chociaż sądząc po jego reakcji powinna. Nie sądziła także żeby wyglądała aż tak do dupy żeby go wystraszyć do tego stopnia. Przez jej zamroczony alkoholem umysł przetoczyło się jakieś podejrzenie, jednak szybko pomknęło sobie dalej. Nie była w najlepszym stanie do wysnuwania wniosków, szczególnie mając taką mizerną ilość informacji. Przynajmniej jego “nie” brzmiało lepiej niż jego próby śpiewania, które sprawiały że jej się mózg lansował.
- Czekaj no, kochaniutki… Czekaj - zawołała za nieporadnie zbierającym się gościem, próbując przy tym zsunąć dupę ze stołka i nie wylądować na podłodze. Ta, jakby za wszelką cenę chciała jej życie uprzykrzyć, kołysała się niemiłosiernie sprawiając, że utrzymanie pionowej pozycji zdawało się ponad siły River. Koniecznie jednak chciała się dowiedzieć o co gościowi chodziło, co świadczyło o tym, że niechybnie włączyło się jej zboczenie zawodowe. Tego w końcu nawet litry trunku nie były w stanie powstrzymać, szczególnie gdy przed oczami widziała, nieco się rozdwajający, obraz podlany ostrzegawczą czerwienią. No bo… No coś było nie tak…
- Nick weź go za graty, co…? - Zwróciła się o pomoc do gliny, który jej towarzyszył. Przez króciutką chwilę rozważała nawet wykorzystanie Kasteta, ale nie chciała robić sceny. No, większej niż już się zrobiła. Szkoda jej też było zwierzaka. Jeszcze by się później nabawił jakiejś psychozy związanej ze zidiociałymi palantami co to zachowują się jakby zobaczyli swój najgorszy koszmar.
Sama też ruszyła, a przynajmniej próbowała ruszyć w stronę próbującego uciec. Na twarz nałożyła swój najmilszy uśmiech, który pewnie nie wyszedł najlepiej ale kto by się tam tym przejmował? Ona z pewnością nie.
- Zawsze, kurwa, na służbie. Stój, chuju! Policja! - zawołał i popędził za podejrzanym Przynajmniej próbował. Tamten próbował uciekać, ten próbował go gonić. Obaj realizowali swe zamiary w podobnym stopniu. Sanderson już po kilku krokach koncertowo prześlizgnął się brzuchem po posadzce, gdy nie zauważył wystającej obręczy krzesła barowego, które również poleciało na podłogę. Z jeszcze większym hukiem. Podnosił się przy akompaniamencie “skurwysynów” i innych “pojebów”. Szczurek tymczasem zaplątał się we własne nogi i wpadł w mały tłumek rozmawiających mężczyzn i kobiet. Wywalił się razem z niczego nie spodziewającymi się ofiarami. Gonił pijany pijanego.
I dziwić się, że potrzebował pomocy skoro nawet jednego pijaka złapać nie potrafił. Cherry prychnęła pod nosem i zaraz wybuchnęła śmiechem bo sytuacja, nawet przy tak zalanym umyśle, prezentowała się cholernie komicznie. Nie mogąc się powstrzymać pstryknęła zdjęcie, co by mieć pamiątkę po tym całym wydarzeniu i później dręczyć tym zdjęciem Nicka, przy każdej możliwej okazji. Właśnie noc stała się dla niej o wiele przyjemniejsza. Nie zmieniało to jednak faktu, że trzeba było złapać tego typka i zadać mu parę pytań. Delikatnie, oczywiście. No, chyba że się stawiał będzie albo mącił… Te rozważania mogła jednak zostawić na chwilę, w której zaciśnie dłoń na jego szmatach i stanie z nim twarzą w twarz. O ile uda się jej ustać.
Starając się nie iść w ślady gliny zdecydowałą się na wolniejsze tempo pogoni. Tamten w końcu musiał się teraz wyswobodzić z tej grupki, która w taki ładny sposób powalił, a to przecież trochę mu zająć musiało. Jakaś sprawiedliwość istniała na tym pojebanym świecie i River zamierzała właśnie na nią się zdać. Po drodze uznała za stosowne przynajmniej spróbować postawić Nicka na nogi. W końcu jego odznaka mogła się okazać przydatna, chociaż Cherry wolałaby nie musieć z niej korzystać. Kurwa… Czemu to się nie mogło stać ze dwa drinki temu? Albo zaraz jak tu wparowali? Wtedy poradzenie sobie z tym gnojkiem nie przysporzyłoby żadnych kłopotów.
- Wstaaawaj kurwa… - Ponagliła Sandersona, próbując utrzymać wzrok skupiony na uciekinierze. Jak jej ta gnida zwieje to się chyba potnie… Albo zaliczy jeszcze kilka kolejek i zdechnie przy barze. Względnie jebnie tym wszystkim i na pocieszenie zaciągnie Nicka do łóżka co i tak miała zamiar zrobić.
Szalona” pogoń za uciekinierem wychodziła jej całkiem nieźle. Wstała i choć raz była bliska powtórzenia wyczynu Sandersona bez pomocy krzesła, to jednak zwyciężyła w tej walce. Ruszyła do przodu zawrotnym marszem, dzięki czemu udało jej się dotrzeć do zbierającego się z podłogi policjanta. Szło jak z płatka. Problem w tym, że szczurkowaty już się podniósł. Choć takie określenie było pewnym nadużyciem. Jeden z przewróconych pomógł mu i… jebnął z backhandu jak zawodowy tenisista. Szczurkowaty przeleciał przez barierki, wpadając na stolik z miziającą się parką. Żadne z nich nie było szczęśliwe, zaś mężczyzna wręcz podniósł się. Madison zarejestrowała jakimś cudem, że jego twarz była równie czerwona jak jej włosy. Nie wróżyło to dobrze uciekinierowi próbującego z gracją spaść z owego stolika.
Trzeba było się spieszyć. Nie żeby jej zależało na zdrowiu faceta, ale pasowałoby by był w stanie mówić, co mogło okazać się problematyczną sprawą gdyby się za niego zabrał Czerwony, jak w myślach nazwała faceta od mizianki. Przynajmniej jednak Nick znalazł się w końcu w pozycji stojącej, co powinno raczej ułatwić sprawę. Raczej, bo cholera wiedziała czy się zaraz znowu nie rozłoży na podłodze niczym zawodowy dywanik z odznaką.
Nie czekając na gliniarza ruszyła przodem aż natrafiła na cholerną przeszkodę w postaci barierki. Nie, żeby takie gówno miało jej przeszkodzić, tyle ze to by było w normalnych warunkach. W chwili obecnej miała pewne wątpliwości co do właściwości podjętej decyzji, jednak wątpliwości te nie były wystarczające by powstrzymać ją przed próbami sforsowania owej przeszkody. Obchodzić bowiem jej nie zamierzała bo nie dość że byłoby to stratą czasu, to jeszcze na dokładkę zwyczajnie się jej nie chciało.
Dotarła do barierki w chwili, w której ścigany stał już na własnych nogach. Ledwie udało mu się uchylić, a raczej zatoczyć do sąsiedniego stolika, przed pięścią, gdy niespodziewanie dla niego, towarzyszka wściekłego faceta trzasnęła go metalową tacą przez łeb. Zasłaniając się rękami przepychał się przez gąszcz mebli z ludźmi siedzącymi wokół nich i na nich. Tymczasem Cherry podniosła jedną nogę, wspierając się o barierkę, przełożyła ją. Ten sam wyczyn powtórzyła z drugą nogą. Triumfalnie stanęła na blacie stołu… lecz ten uciekł jej spod nóg. Plasnęła tyłkem o podłogę. Obok leżał przewrócony mebel na jednej, centralnej, szerokiej nóżce.
- Ja pierdooole - jęknęła, oceniając przy tym wzrokiem sytuację. Skurwiel się jej wymykał z łap i do tego dupa ją bolała. Nie wspominając już o tym, że zrobiła z siebie pośmiewisko. Nie, żeby jej szczególnie zależało na opinii zebranych w klubie. Czy opinii kogokolwiek, tak po prawdzie. Była jednak pewna, że Nick nie przegapił okazji do strzelenia fotki, tak samo jak ona nie przegapiła by uwiecznić jego rozwalenie się. Pierdolona karuzela… Raz coś dobrze, zaraz źle…. Jakby nie mogło chociaż raz być tylko dobrze. W końcu los powinien dać sobie spokój z dawaniem jej w dupę tego dnia, nie? Ale nie, bo po co, bo można więcej…
Klnąc sobie pod nosem i nieco bardziej w myślach, zaczęła się zbierać z podłogi. Czas uciekał, a wraz z nim jej ofiara. Co tego dupka tak w niej przeraziło? Jak cholera, musiała się tego dowiedzieć bo jak nie to ją szlag trafi. Jej zaparcie w dążeniu do celu zwiększyło się tak o co najmniej 100%. Gość miał przejebane… Gdy go w końcu dorwie, bo w to że dorwie nie wątpiła. I gdzie do cholery podziewał się jej prywatny glina?
- Nick!! - Wydarła się na całe gardło, nie przejmując się tym, że jej darcie się może komuś przeszkadzać. Dla ich własnego dobra byłoby dobrze, jeżeli nawet gdyby przeszkadzał, to powstrzymali się od komentarzy.
Jego jednak nigdzie nie było widać. Dźwignęła się z podłogi tylko po to, by zobaczyć jak szczurkowaty wchodzi w tłum tańczących. Podążyła za nim i już po chwili była na parkiecie. Obijający się o nią ludzie skakali i wykonywali rozmaite nieskoordynowane ruchy przypominające kliniczny obraz padaczki. Gdzieś w oddali mignął znajomo wyglądający czerep. Niemal natychmiast jednak zniknął ponownie. Byłoby prościej, gdyby miała ten pieprzony moduł targetujący. Ale nie. Przeciskała się obok dziewczyny wyglądającej trochę jak rozjechana żaba. Z resztą głos miała podobny. Niedaleko stał Frankenstein. Aż chciało się zakrzyknąć: “To żyje!”.

Nagle dostrzegła uciekiniera. Pospiesznie wychodził spomiędzy tańczących ludzi wprost w kierunku wyjścia. Przynajmniej na tyle pospiesznie, na ile pozwalała mu lekko opuchnięta twarz i nieznacznie plączące się nogi.
Być może na ulicy będzie miała większe szanse. Również wypadła z tłumu w chwili, w której tamten przekraczał próg klubu “Lush”... trafiając na pięść. Uciekinier padł na ziemię jęcząc tak głośno, że nawet River go słyszała, wciąż pozostając wewnątrz budynku. Za pięścią na ziemię poleciał Nick, który wgramolił się na swoją ofiarę.
- Masz... prawo... zachować... milczenie! - darł się okładając szczurkowatego po pysku.
- Wszystko… wszystko… co powiesz… może… być… użyte… przeciwko… tobie… wszędzie… chuju! - początkowo leżący na ziemi próbował jeszcze się zasłaniać. Obecnie leżał bezwładnie pod policjantem robiącym mu z twarzy tatara.
- Nick! Do cholery! Stój! - Madison zaczęła się wydzierać gdy tylko zobaczyła, że jej glina ani myśli przestać masakrować faceta. Potrzebowałą gnojka żywego, a nie w formie miażdżonej. Zaraz też żwawiej ruszyła w stronę parki by stanąć w obronie dupka, którego po raz pierwszy widziała na oczy. Gdzieś tam z tyłu głowy tłukła się jej myśl że powinna podziękować Nick’owi za dorwanie drania, jednak uznała za stosowne ową myśl zignorować. Będzie na to jeszcze czas, a przynajmniej taką miała nadzieję. No, o ile nie zapomni o tym że podziękować miała… Pamięć o takich drobnostkach była u niej niekiedy nad wyraz dziurawa.
- Kurwa… - Westchnęła, szczerząc się do Sandersona, gdy już do niego dotarła. - Niezła robota - pochwaliła, wbrew wcześniejszym planom zignorowania jego udziału w schwytaniu padalca. Jakby jednak nie spojrzeć, podziękowanie to nie było, więc wszystko było ok. Wszystko poza facjatą gostka. Miała nadzieję, że typek będzie w stanie mówić. Jakoś nie widziało się jej czekanie na to, aż dojdzie do siebie wystarczająco by wyjaśnić sprawę. Nie… Na to była zdecydowanie zbyt pijana. Do tego powoli dochodziło zmęczenie, a przecież miała jeszcze całkiem porządne plany na resztę nocy. Za cholerę nie pozwoli by jakiś wymoczek wepchnął się w nie butami i wszystko rozpierdoli. Ale po kolei… Najpierw trzeba było sprawdzić czy skurwiel jeszcze dycha, a później doprowadzić go do stanu pozwalającego na wymianę zdań.
Sanderson trzymający swą ofiarę za czerwoną od krwi twarz wyglądał, jakby miał zamiar uderzać jego głową o bruk. Zatrzymał się jednak. Spojrzał nieprzytomnie na River i szybko zamrugał.
- Kuuuuuurwa… Poniosło mnie - wypuścił twarz szczurkowatego z garści. Czaszka stuknęła o podłoże.
- Nie gapić się! Bo zatrzymam do wyjaśnienia! - krzyknął do wnętrza klubu, z którego wyglądały dziesiątki ciekawskich twarzy, jednak po ostrzeżeniu policjanta na wyścigi zaczęły znikać. Ten z kolei przełożył nogę przez leżący korpus, siadając na brzuchu delikwenta.
- Wykonc… Wykonsy… Wykoncypowałem! - pokiwał głową z zadowoleniem.
- Że będzie uciekał do wyjścia. I zamiast go gonić, poszedłem prościuśko do celu - dodał dumny z siły własnej dedukcji.
Madison pochyliła się nad zmasakrowaną twarzą. Musiała podeprzeć się dłonią o chodnik i ostatecznie usiąść, by nie przewrócić się na człowieka. Żył, ale wyglądał jak manekin do crashtestów po szczególnie nieudanym eksperymencie. Cała jego twarz była czerwona od krwi buchającej z nosa. Ciekła również z ust, wymieszana ze śliną. Jak nic nos pogruchotany, zaś zęby powybijane. Oby tylko nie miał pękniętej czaszki czy wstrząsu mózgu.
- Po czym rozkwasiłeś go tak, że ledwie da się go rozpoznać - sarknęła, zastanawiając się co dalej. Gostka trzeba przepytać, to pewne. Tylko jak do cholery ma go przepytać gdy ten ledwie zipie? Kuuuurwa… Podparła dłońmi głowę licząc na to, że pomoże jej to w myśleniu. Pasowałoby wezwać karetkę czy coś. Na pewno nie zaszkodzi chlusnąć mu w pysk wodą. No i chyba powinni go posadzić… A może to było żeby nie ruszać? Nie była w tej chwili pewna, którą z opcji powinna wybrać.
- Może byś z niego zlazł, co? - Zamiast wybierać uchwyciła się tego czego była pewna, a mianowicie tego, że na ofierze pobicia nie należy siedzieć. No chyba że się tą ofiarę samemu pobiło, a i wtedy najlepsza pozycją była ta na jeźdźca, a nie takie posadzenie dupy jakie demonstrował Nick.
- Hej… Koleś… Żyjesz? - Zapytała trącając gostka czubkiem buta w ramię. Najpierw delikatnie, jednak szybko doszła do wniosku, że użycie silniejszego środka perswazji mającej za zadanie skłonić go do mówienia, było tu wskazane. Szczerze mówiąc nie liczyła na odpowiedź.
Zgodnie z oczekiwaniami nie wykazał najmniejszego objawu powrotu świadomości. Za to Sanderson mamrocząc coś z niezadowoleniem pod nosem podniósł się.
- Hej! Pani chce z tobą porozmawiać! - powiedział głośno i w ramach pobudki kopnął go w bok. Trzasnęło. Nieprzytomny facet nie zareagował. Nick za to przekręcił głowę jak zaciekawiony kot.
- Ups… - powiedział.
Cherry przez chwilę wodziła wzrokiem od rozkwaszonej gęby do Nicka i z powrotem, po czym wybuchnęła śmiechem.
- Ups… - powtórzyła za gliniarzem, gdy tylko się nieco uspokoiła, po czym parsknęła znowu. Sytuacja była tak absurdalna, że nie dało się inaczej. Jak nic gość dorobił się właśnie pękniętego żebra. River nie była nawet pewna czy jeszcze dycha. Istniało prawdopodobieństwo że nie, ale biorąc pod uwagę nieco nieostry obraz, mogła tylko zgadywać. I tyle by było z jej wypytywania…
- Coś mało rozmowny - wyszczerzyła się do Sandersona, unosząc nieco głowę by spróbować zogniskować wzrok na jego facjacie. Cały czas, pomimo gównianej sytuacji, chciało się jej śmiać.
- Trza po kogoś zadzwonić, Nick - poinformowała partnera, nie paląc się przy tym jakoś szczególnie do tego by być osobą, która wykona telefon. Nie, najchętniej by się wtoczyła z powrotem do klubu, strzeliła kolejnego drinka, a później dała zawieźć do jakiegoś milutkiego miejsca… No tak, mieszkanie Nicka powinno się załapać do definicji milutkiego. Uparcie jednak, a przynajmniej jakaś część jej umysłu, liczyła na to, że leżący dupek się ocknie i zacznie gadać.
- Ano wypadałoby - do rozmowy dołączył trzeci głos. Kiedy odwróciła się, zobaczyła Jona Lee. Za nim znajdowała się pięcioosobowa obstawa klubu “Lush”.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 31-01-2017, 23:43   #7
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Pogotowie przyjechało na sygnale niedługo po tym jak Fahrenheit zadzwonił po nie. Madison dostrzegła, iż z karetki wysiada ta sama załoga, która przybyła z pomocą jej.

Kobieta spojrzała spode łba na Cherry i Sandersona, lecz nic nie powiedziała. Przystąpili do oględzin nieprzytomnego.

- Co mu się stało? - zapytała oschle.

- Stawiał opory przy zatrzymaniu - odparł wstawiony Nick z głupawym uśmiechem na twarzy. Spojrzała na niego wzrokiem zarezerwowanym dla mięsa w uciekającym stopniu rozkładu, lecz nie powiedziała zupełnie nic.

- Dokąd go zabieracie? - odezwał się zaskakująco przytomnie policjant.

- Do "Świętego Jana" - odparł kierowca, wypuszczając siwy obłok dymu papierosowego spomiędzy spękanych ust, zaś niosący nosze spojrzeli na niego.

- Dobra, dobra, już się zamykam - burknął pod nosem dostrzegając to i zasunął szybę, gdy poszkodowany wnoszony był na pokład pojazdu. Drzwi zamknęły się z pneumatycznym sykiem i w chwilę później wszyscy obserwowali jak odjeżdża z przeraźliwym wyciem koguta.

Przez chwilę panowała względna cisza. Nikt się nie odzywał, lecz całkiem wyraźnie słychać było muzykę dobiegającą z wnętrza klubu. Szumiały przejeżdżające obok samochody.
Fahrenheit patrzył tymczasem zza przeciwsłonecznych okularów. Zupełnie jakby był środek dnia, zaś słońce raziło niemiłosiernie. Z wolna poruszał żuchwą, co delikatnie upodabniało go do krowy na pastwisku, lecz w jego gębie zamiast trawy znajdowała się guma do żucia.

- Za mną - odezwał się krótko i odwrócił idąc z powrotem do środka.

- Nigdzie nie idziemy - warknął Sanderson, zaś Hugo odwrócił się wolno.

- Znasz moje układy. Lepiej chodźcie albo moi ludzie was doprowadzą.

W istocie owe "układy" były tajemnicą poliszynela, o której słyszała również Cherry. Fajfus grubo smarował jakiemuś wysoko postawionemu glinie, przez co na terenie swojego klubu był panem i władcą. Policja się nie mieszała. W końcu kto chciałby narazić się górze łamiąc rozkaz? Szczególnie, że to szkodziło interesom góry.
Ciężko było jednak powiedzieć kim był ów wysoko postawiony funkcjonariusz. Równie dobrze mógł obejmować swoją skorumpowaną łapą dzielnicę, całe Dretroit albo cały stan.

Nick splunął i skinął głową.
Fahrenheit prowadził ich schodami na górę do swojego biura wyglądającego nieco jak gniazdo homoalfonsa. Światło dominujące w klubie zabarwiało pomieszczenie na rozmaite odcienie różu, fioletu i niebieskości.
Na ogromnym ekranie leciała powtórka meczu baseballa, w którym grała drużyna z Detroit.

Hugo usiadł na fotelu za lekko zagraconym biurkiem i utkwił wzrok skryty za szkłami w dwójce gości.
Madison zdawała sobie sprawę z tego, iż sytuacja prezentuje się raczej chujowo. W tym miejscu mogli zrobić z nimi to, co Nick niedawno z obecnym pacjentem szpitala Świętego Jana, zaś policja nie kiwnęłaby palcem.

Inna sprawa, że poza ochroną klubu stojącą przy drzwiach, każdy dysponował środkami spoza granic prawa, którymi mógłby znacząco uprzykrzyć życie dowolnemu innemu.
Ciekawe jak wytłumaczyłby się właściciel "Lush", gdyby w jego mieszkaniu River znalazła prochy. Albo odkryła brudy związane z jego pozaklubową działalnością, a z pewnością takie są.
Nie mówiąc o cichej artylerii policjanta.

Madison musiała już trochę wytrzeźwieć, gdyż jej wzrok przyciągnął obrazek na ścianie. Znajdowała się na nim drużyna baseballowa trwająca w niekończącej się, przyjacielskiej przepychance. W jednym z nich rozpoznała Hugo z czapką założoną daszkiem do tyłu i pałką w dłoni. Musiało powstać bardzo dawno temu, ponieważ w rzeczywistości wyglądał na starszego, na oko o dekadę.

- Tylko spróbuj nam coś zrobić... - rozpoczął Nick, który również jakby nieco otrzeźwiał. Zamilkł jednak, gdy Hugo pokręcił głową, cmokając z niezadowoleniem.

Rzuciła również okiem na walające się po podłodze papiery. Jakieś kwity i rachunki. Jeden był za prąd, inny za muzykę.
Tylko drobna, lekko zmięta karteczka wystająca spod biurka była znacznie bardziej interesująca.

Cytat:
... chcesz zobaczyć... o nie kombinuj... 00 na już.
Amadeus
Resztę zasłaniały pozostałe papiery albo zagięcia. Zawsze to jakaś informacja, chociaż trochę gówniana.

- Ja tu chcę pogadać, a pan władza z takimi brzydkimi groźbami. Nie ładnie - pokręcił głową, lecz nim ktokolwiek się odezwał, ponownie zabrał głos. Obracał w palcach dużą kartę. Wyglądała na wyjętą z talii tarota, ale Cherry nigdzie nie widziała pozostałych.


- Wy nie chcecie problemów, ja nie chcę problemów. Nie będziemy pierdolić o tym kto może komu bardziej zjebać życie. Ale problem jest. Zrobiliście burdel w moim ogródku, czaicie? A w moim klubie to ja rządzę. Jak ktokolwiek będzie próbował wleźć tu z buciorami, a w szczególności psiarnia, to wszystko pieprznie. Na to nie mogę sobie pozwolić. Ale też chcę mieć święty spokój. Dlatego wiem jak rozwiązać tą brzydką kupę. Pstrykniemy wam fotki, rzucimy w eter, że was nie wpuszczamy, a wy przez jakiś czas omijacie mój klub z daleka. I rozchodzimy się w pokoju. Bez problemów. Idziecie na to? - zapytał bujając się na skórzanym fotelu.


Zastanawiające były szachy leżące na biurku. Nie sądziła, by taki burak jak zwykły, pospolity Hugo choćby wiedział jak ruszają się poszczególne figury. Chociaż kto wie...
Zdecydowanie bardziej pasowała butelka drogiej jak sto skurwysynów whisky oraz szklaneczka napełniona do czwartej części.

Nick spojrzał pytająco na swoją towarzyszkę. Najwyraźniej nie miał zamiaru podejmować decyzji samodzielnie, skoro siedzieli w tym razem.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 31-01-2017 o 23:47.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 13-02-2017, 11:45   #8
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
No i tyle było gadania z dupkiem. Madison zaklęła pod nosem widząc jak jej zabierają typka sprzed nosa. A było tak cholernie blisko… Już go, kurwa miała. Już mogła poczuć smród jego strachu, którym zalatywał na kilometr… No, może trochę przesadzała, bo gdyby nie cios Nick’a to by gówno, a nie typka miała. Tylko że co z tego skoro fiutek jej zwiał? No co…? Ano nic, nie licząc nowych kłopotów. Jakby ich nie miała dość na głowie. W tej chwili, wbrew swoim zwyczajom, dałaby wiele za chwilę spokoju. Względnie, za flaszkę dobrej whiskey. Nie jednak, los się na nią uwziął i zamiast prostych przyjemności, miała nieprzyjemność stania twarzyczką w twarz z właścicielem “Lush”. Może i facjatę nie miał najgorszą, jaką do tej pory w życiu widziała, ale River wolałaby żeby jednak nie wpierdalał się buciorami do jej spraw. To, że to oni narobili gówna, to już była nieco inna sprawa.

Podczas przemowy Hugo, bacznie rejestrowała nie tylko wygląd pomieszczenia, do którego ich wpakowano, ale i samego właściciela. Jego propozycja była nadzwyczaj chojna. Tak chojna, że aż ją w nosie kręciło od smrodu, który od niej bił. Coś było, kurwa, nie tak… Gdyby jeszcze jej zalany umysł był w stanie stwierdzić co? Puzle tej układanki uwzięły się jednak na nią i ani myślały wskoczyć na właściwe miejsca. Do tego ten kierowca karetki… O co w tym wszystkim chodziło?

- Idziemy, idziemy - zgodziła się na propozycję Fahrenheita. No bo co? Nie zgodzą się? Każdy wiedział jak takie zachowanie mogło się zakończyć i to, że Nick był gliną ni huja w tej chwili nie pomagało. Nie w przypadku tego człowieka. Nie znaczyło to jednak, że River ma zamiar odpuścić tak po prostu. To, że będzie musiała się trzymać jakiś czas z dala od “Lush” nie znaczyło, że nie zamierzała pogrzebać ciut głębiej w śmietniku, który otaczał ten lokal i jego właściciela. To jednak musiało poczekać, chociażby do momentu w którym wytrzeźwieje. Podejmowanie grubszych akcji po pijaku nigdy nie było dobrym pomysłem. No i musiała wrócić po Kasteta, o którym znowu zapomniała. Szlag by to trafił…

Fahrenheit przyglądał się jej zza okularów przeciwsłonecznych, ruszając małpią żuchwą podczas żucia gumy. Z równym zaangażowaniem mógłby wpatrywać się w parzące się żółwie.
- Rozstajemy się w pokoju. Rozsądnie. Zgrzyt! - zawołał, pstrykając palcami. Zapanowała chwila milczenia wypełniona wibrującymi basami głośników klubu. Dopiero w, ciągnącą się w nieskończoność, minutę później rozległo się ciche, nieśmiałe pukanie. Ledwie słyszalne.
- Właź! - zawołał Hugo, natomiast drzwi uchyliły się wpuszczając do środka głowę. Ulizane rzadkie włoski upodabniały go do łysiejącego Hitlera. Brakowało mu tylko wąsika. No i jakby jeszcze odjęto całą charyzmę, bo typek w drucianych okularkach wyglądał tak, jakby tylko czekał na odesłanie go do siebie.
- No właź wreszcie! - zawołał zniecierpliwiony właściciel. Zgrzyt wślizgnął się do środka. Gdy Cherry zobaczyła jego czaszkę, wydawało się jej, że nie może być gorzej. A jednak mogło! Stał jak sierota. Zgarbiony, z dłońmi złączonymi ze sobą bardzo nisko, zaś palce stóp zwrócone miał do wewnątrz. Flanelową koszulę w kratę zapiął pod szyję. Na nią narzucony miał zbyt duży sweter bez rękawów. Spodnie i buty wyglądały nie lepiej. W ściśnięte paskiem sztruksy zmieściłoby się najmniej dwóch Zgrzytów. Oceniała, że nawet dwóch i jeszcze zostałoby miejsca na jego połowę. Stare pantofle, niegdyś skórzane, obecnie były całkowicie powycierane. Wyglądał tak, jakby miał zamiar zapaść się pod ziemię. Jego wzrok zezował na ochroniarzy sprawiających wrażenie ruchomych gór.
- To jest Zgrzyt. Administrator “Lush” - przedstawił nowo przybyłego Fahrenheit, natomiast wspomniany człowiek skłonił się nerwowo, miętosząc w dłoni rąbek koszuli.
- Zgrzyt, po zdjęciu dla państwa i pod formularz o niewpuszczaniu. No raz, raz, nie mam całej nocy! - fuknął, widząc flegmatyczne ruchy własnego administratora. Ten podskoczył i zagęścił ruchy co najmniej trzy razy.
- Państwo pozwolą - odezwał się zadziwiająco silnym, niskim głosem pasującym raczej wyniosłemu kamerdynerowi niż wiecheciowi, jaki przed nimi stał. Zdjął okulary, przylizał i tak przylegające do czaszki włosy, po czym przez chwilę przyglądał się każdemu z osobna.
- Dziękuję - założył z powrotem okulary.
- Rób swoje, byle szybko - machnął ręką Hugo, ale Zgrzyt nie odchodził.
- Co jeszcze? - dodał.
- Szefie. Jakiś pies stoi przed drzwiami.
Madison nie miała zielonego pojęcia co Hugo widział w gostku, którego nazywał administratorem. Facet tak pasował do tego lokalu jak zakonnica. No, może nawet mniej. Niedobrze jej się robiło od patrzenia na tą zaszczutą gębę, co jednak mogło mieć coś wspólnego z wypitymi drinkami. Przygryzła język, żeby czegoś nie chlapnąć i już miała ruszyć za okularnikiem, gdy ten wypowiedział słowa, które w sposób drastyczny zmieniły jej humor.
- Kastek, mordo ty moja - rzuciła, nad wyraz ucieszona, chociaż po prawdzie psa nie widziała i mógł wcale nie być jej białą kulą szczęścia, jednak wątpiła by w tej budzie znalazły się jakieś inne czworonogi. Zaraz też przyspieszyła kroku by sprawdzić czy się czasem nie myli. Niestety, napotkała na przeszkodę w za dużych gaciach, która stała w drzwiach jakby go tam wmurowało. Względnie, jakby nigdy w życiu psa na oczy nie widział.
- Pozwolisz? - warknęła na niego, chociaż naprawdę, naprawdę się starała być uprzejmą. No i, jakby nie spojrzeć, nie odepchnęła go przecież więc co nieco jej ta uprzejmość wyszła i raczej nikt nie powinien mieć jej niczego za złe.
Zgrzyt skulił się jeszcze bardziej, o ile było to możliwe i natychmiast umknął na bok, wpadając na jednego z ochroniarzy. Ten warknął niezadowolony, przez co administrator skoczył w drugą stronę, wpadając prosto na River, która to musiała złapać równowagę dzięki ramieniu drugiego z ochroniarzy. Jednakże ten po jej stronie nie wydawał się mieć nic przeciwko bliższemu kontaktowi. Nawet wydawało jej się, że uśmiechnął się lekko, choć mogło jej się to równie dobrze wydawać. Z mimiki mniej bogatej niż twarze prezydentów wyrytych w górze ciężko było coś wyczytać. Czy oni mieli jakieś szkolenia z tego, czy po prostu wstrzyknięto im za dużo botoksu, który sparaliżował im twarze? Tego nie wiedziała, a obie opcje wydawały się równie prawdopodobne. Choć lepsze byłoby to pierwsze, bo drugie mogło wiązać się z niekontrolowanym ślinieniem się.
W końcu udało jej się dostać do drzwi, za którymi leżał, łypiąc nieprzyjaźnie, biały pies. Jednak, gdy zobaczył swoją właścicielkę, pysk natychmiast roześmiał się, zaś on sam skoczył na nią z radości.
- Zapraszam do środka, chciałbym jeszcze coś powiedzieć - odezwał się Hugo.
Zarówno ochroniarz, administrator, jak i Hugo zniknęli z myśli River gdy zobaczyła ta uśmiechnięta mordę. Zaraz też zabrała się za sprawdzenie czy z czworonogiem wszystko w porządku. W końcu cholera wiedziała jacy padalcy odwiedzali to zadupie i nie było wcale wykluczone, że któremuś zachciało się zabawić w dręczenie jej słodziaka. Na szczęście Kastet zdawał się być w takiej samej formie, w jakiej go zostawiła, z tą różnicą że pałał teraz wyraźną chęcią by dokładnie wyczyścić jej twarz swoim jęzorem. I jak tu go było nie kochać? No jak…
Być może z tego właśnie powodu, ów drugi pacan, który swoją obecnością uratował ją przed upadkiem po tym jak ta ciamajda na nią wpadła, otrzymał teraz pokaz uzębienia w całkiem niezłym wydaniu i do tego nawet przychylnym. Będzie miał o czym bachorom opowiadać o ile kiedyś się takowych dorobi.
Nie mając w sumie innego wyjścia, zawróciła z powrotem do biura, ciekawa o co jeszcze może Fahrenheit’owi chodzić. Miała nadzieję, że nie o to, że psów do jego lokalu wprowadzać nie wolno. To już by była jawna dyskryminacja, która mogłaby nieco za mocno nadszarpnąć nerwy River.
- Zamieniam się w słuch - oświadczyła, z dłonią na łbie swojego czworonoga. Jeszcze się uśmiechała, chociaż już nie tak promiennie jak parę sekund wcześniej.
- Zapraszam z psem - wskazał na fotele naprzeciwko biurka, po czym z szafki w biurku wyjął dwie szklanki, do których nalał whisky. Nalał jej również sobie, choć jeszcze nie zdążył opróżnić poprzedniej porcji. Upił łyk.
- Interesy zawsze należy przypieczętować. Wybaczycie chyba, że wypiłem jako pierwszy, ale wiadomo, zaufanie zaufaniem, a pewność swoją drogą - uśmiechnął się półgębkiem. Wyraźnie chciał pokazać, że nie chce ich otruć. Sanderson wciąż jednak patrzył na niego tak, jakby i jego miał zamiar wysłać do Świętego Jana tak, jak poprzedniego delikwenta, niemniej usiadł i wziął szklankę do ręki.
River zaś wręcz przeciwnie. Ona, jakby nie spojrzeć, nie miała nic przeciwko gangsterom i typom spod ciemnej gwiazdy. Dzięki nim miała za co chlać, pieprzyć się i kupować żarcie, a to zasługiwało na pewne względy. Tym bardziej gdy oferowano przy okazji napitek i nie strzępiono się na Kasteta u jej nogi.
- Wyluzuj - zwróciła uwagę Nick’owi, używając do tego teatralnego szeptu, po czym sięgnęła po szklaneczkę i usadowiła swoje cztery litery w fotelu. Kastet zaraz też przysiadł obok i położył łeb na jej udzie, domagając się drapania za uchem, które to natychmiast otrzymał.
- Nie widzę nic, co by wymagało wybaczania - odpowiedziała na słowa Hugo, unosząc szklaneczkę. - Za interesy - dodała pociągając z niej drobny łyczek. Cóż, widać rozsądek jej wrócił, chociaż na ile to wciąż pozostawało pytaniem bez odpowiedzi.
- I sorki za ten burdel, tak szczerze - dodała, smakując trunek i ciesząc się ciepłem jakie rozlało się jej po gardle. - Nie dałoby się przypadkiem skołować fotki tego typka? - Zaryzykowała pytanie, ale jakoś sama wcześniej o tym nie pomyślała zbytnio zajęta pijacką pogonia, a skoro z Hugo rozwinęła się rozmowa na poziomie to i szkoda było taką szansę marnować.
- Niby mógłbym coś wykombinować, ale nie sądzę, by to pomogło. Facet już nie wygląda tak, jak na nagraniach - odparł Fahrenheit dziwnym tonem. Jakby trochę rozbawionym? On był do tego zdolny?
Że nie wyglądał to akurat wiedziała, liczyło się to, że przez chwilę wyglądał i to długą. Pewnie od swojego cholernego urodzenia, a to oznaczało że ktoś, gdzieś go znał. A skoro ktoś, gdzieś go znał to można było do tego kogoś dojść i wydusić informacje. Do tego jednak potrzebowała facjaty gostka i to przed operacją przeprowadzoną przez nader wprawne pięści Nicka.
- Jednak zaszkodzić też nie zaszkodzi - odparła, szczerząc się do Hugo, bo jakoś tak ludzie zwykle bywali lepiej nastawieni do współpracy jak się do nich uśmiechała. przynajmniej męska część i to, niestety, zazwyczaj do czasu w którym z jej ust padał cel wizyty. Cóż… I w tej właśnie chwili wpadła na pomysł, który niemal zmusił ją to walnięcia się w ten swój zakuty, zapijaczony czerep.
- Chociaż jest coś, co na pewno by pomogło - dodała, przymilnym tonem, który na takiego rekina jak Hugo raczej nie miał szans podziałać, ale co jej szkodziło. - Jego nazwisko i adres… Bo gotówką to on chyba nie płacił, co?
Właściciel Lush siedział rozparty, jakby ktoś wyjął mu kręgosłup. Był również tak samo nieruchomy jak człowiek owego pozbawiony.
- Możemy się potargować. Co z tego będę miał? - zapytał w końcu.
River wątpiła by to co zwykle miała do zaoferowania za tak drobną informację, o ile była drobna, bo cholera wciąż nie miała pojęcia o co w tym wszystkim chodziło, podziałało. Seksu i kasy to mu raczej nie brakowało. Zostało więc to, co dla Madison był walutą o wyższej wartości. Czas i informacje.
- Przysługę - odparła, poważniejąc. - Nieodpłatną oczywiście. Zależną od wagi tego, co się za detalami tego skurwiela kryje. To rozsądna oferta i raczej jednorazowa - dodała, ponownie przywdziewając lekki uśmieszek i gładząc Kasteta po pysku. Oferta była ryzykowna zarówno dla niej jak i dla Hugo. Gdyby się okazało, że ten dupek to ktoś istotny dla którejś z jej spraw lub też dla niej samej, chociaż nie miała pojęcia w jaki sposób, to będzie wisiała właścicielowi “Lush” porządną fuchę. Gdyby z kolei kmiotek był byle śmieciem z rynsztoka to Hugo byłby na tym interesie stratną stroną. Czym jednak byłyby negocjacje bez odrobiny ryzyka w tle? Ot, wystarczająco by nadać im przyjemnego smaczku.
- Mogę dać nagrania od momentu, w którym łapały go nasze kamery do momentu… jak to się mówi? Zatrzymania? - zapytał.
Przemielenia bardziej, a przynajmniej z tym się jej to “zatrzymanie” kojarzyło. Nagrania jednak… Wszystko zależało od tego z kim faceta na nich zobaczy. Jeżeli przylazł sam i spędził czas samotnie to jej te nagrania nic nie dadzą poza jego facjatą. Jeżeli z kimś się spotkał to będzie miała jakieś zaczepienie. Pytanie tylko na ile solidne to zaczepienie będzie i czy jej cokolwiek da.
- Mało, ale zawsze coś - mruknęła, przykładając do ust szklaneczkę i znad jej brzegu obserwując Fahrenheit’a. Ciekawiło ją czy faktycznie nie miał dostępu do informacji które posiadała, co było raczej mało prawdopodobne, czy też nie chciał ich z jakiegoś powodu podać. Problem polegał na tym, że nie miała szczególnie dobrej pozycji do targów. Gdyby czegoś od niej chciał to prędzej, ale to ona chciała czegoś, co automatycznie stawiało ją na gorszej pozycji. No i nie dało się ukryć, była pijana. Nie robi się interesów po pijaku.
- Będzie musiało wystarczyć - dodała, dopijając trunek i odkładając szkło, a następnie wyciągając dłoń w jego stronę. W jej głosie brzmiała jednak delikatna, acz łatwa do wyłapania, nutka pytania. Zaproszenie do dorzucenia czegoś więcej z którego mógł skorzystać lub je odrzucić.
Wstał z fotela i przez biurko podał jej rękę, a następnie usiadł i pstryknął palcami.
- Zgrzyt! Weź od pani River namiary - powiedział w powietrze, zaś po chwili w rozszerzonej rzeczywistości Madison pojawił się formularz zgłoszeniowy do konkursu walk w kisielu.
- Zgrzyt właśnie błaga mnie, żebym w jego imieniu przeprosił za formę, ale nie ma niczego innego pod ręką. Ja jednak nie będę za nic przepraszał. Jak ma zamiar coś powiedzieć, to niech ruszy tu dupę i powie to osobiście! - warknął, jakby miał ochotę zagryźć własnego pracownika.
Na miejscu Hugo, o ile zależało mu na zdrowiu pracownika, kazałaby mu znaleźć sobie w miarę małą i dobrze ukrytą mysią dziurę, a następnie zaszyć się w niej na jakiś czas… River poważnie traktowała interesy, a to właśnie był interes. Wymagała też, a przynajmniej można powiedzieć, że preferowała by druga strona trzymała się jakiś zasad cywilizowanego załatwiania spraw tego typu. Szczególnie gdy nie wypadało jej roztrzaskać pyska idiocie, któremu się wydaje, że się zabawi jej kosztem.
- Jestem pewna, że da się coś z tym zrobić - rzuciła, tylko częściowo kryjąc swoje wkurwienie, jednocześnie przeczesując sieć w poszukiwaniu adresu kontaktowego dla klubu “Lush”. Bo chyba by ją szlag trafił jakby miała wpisać swoje nazwisko na ten formularz. Trochę godności trzeba mieć, szczególnie w takim biznesie, a jakim ona siedziała. Nie żeby zawsze z tej zasady korzystała ale…
W końcu znalazła co potrzebowała po czym skopiowała treść swojej wizytówki i wysłała wiadomość.
- To powinno załatwić sprawę - uśmiechnęła się do Hugo, zamykając połączenie by jej nie rozpraszało.
- Doskonale! Zgrzyt zajmie się tym po godzinach - rzekł Fahrenheit, zaś po jego twarzy błąkał się cień wyjątkowo brzydkiego uśmiechu.
- Miło się rozmawiało, ale obowiązki wzywają. Tylko jest pewien problem… Nie mogę wyprowadzić was głównym wyjściem. No, chyba, że moi ludzie… jak to się mówi? Zatrzymaliby was w tak wspaniały sposób, jak zrobił to pan mundurowy bez munduru - ciągnął właściciel wpatrując się w gości. Ruszała się chyba wyłącznie jego żuchwa. Ewentualnie jeszcze język. Nawet włosek by nie drgnął, gdyby miał ich więcej.
Nick patrzył na niego spode łba.
- Ale ja wiem jak rozwiązać ten problem. Do niezobaczenia wkrótce. Skontaktujemy się.
Nagle podłoga opadła! River spadała przez krótką chwilę, ślizgając się tunelem, by wylądować w końcu na czymś względnie miękkim, choć coś wbijało jej się w plecy. Obok leżał Sanderson.
- Kurwa! Kastet! Złaź z moich jaj! - burknął policjant, sycząc z bólu.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 13-02-2017, 11:56   #9
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Gdy Cherry podniosła się na łokciach zobaczyła, że leży w pełnym kontenerze na śmieci. Fakt ten potwierdzał nieprzyjemny smród rozkładających się pokarmów i… jakby rzygowin. Pies za nic zrobił sobie uwagi towarzysza jego pani, gdyż z miejsca podjął decyzję o skoku.
- Kuuurwaaaaaaaaa! - wrzasnął i przewrócił się na brzuch z rękami pod sobą. Zwierzę tymczasem stało z psią mordą wyszczerzoną w uśmiechu, jakby zadowolony z własnego dowcipu.
- Weź go naucz, że na pewne miejsca się nie staje, a tym bardziej z nich, kurwa, nie skacze! - rzucił powoli zbierając się do zejścia ze sterty śmieci.
- Przynajmniej wiesz, że nadal masz jaja - parsknęła River, którą ta sytuacja przede wszystkim bawiła. Na współczucie brakło natomiast miejsca. Podobnie jak na wkurwienie, które pewnie by się właśnie ślicznie rozwijało gdyby była trzeźwa. Oto zbawienny skutek odpowiedniego stężenia alkoholu we krwi. Świat wydawał się wtedy kurewsko weselszy niż był w istocie. Nawet zrzut do kontenera ze śmieciami, nie był w stanie tego zmienić.
Także ona zaczęła się zbierać bo jednak leżenie w takim syfie nie było szczególnie przyjemne. Przynajmniej jednak zachowała swoją śliczną buźkę i oszczędziła sobie wizyty u dentysty. Nie mówiąc już o tym, że jej notowania w banku spadłyby dodatkowo gdyby pokazała się na spotkaniu wyglądając jak ofiara przemocy domowej. O ile by się kurwa pokazała.
- Wisisz mi prysznic - poinformowała Nicka. - Tobie też by się przydał. To co… Twoja chata, nie? Trzeba opić wyrwanie się z łapsk Fahrenheit’a.
- Przede wszystkim, to przydałby mi się masaż jaj. Tylko nie, kurwa, tajski - warknął, schodząc z worka na śmieci, który otworzył się, zaś jego zawartość wysypała się na ziemię. Spojrzał na Cherry i na puste butelki, po czym powtórzył czynność.
- Ja tego nie sprzątam. Dobra, zmywamy się stąd - powiedział i ruszył do samochodu.
- Na mnie nie patrz - rzuciła, nadal szczerząc zęby i ruszając w ślad za Nick’iem. Już ona mu sprawi ten masaż niech ją tylko dowiezie w miejsce gdzie znajdzie się prysznic, łóżko, lodówka i może coś do picia. W sumie to przede wszystkim prysznic i coś do picia. I nie myślała tu oczywiście o wodzie…

Gdy dotarli do samochodu, Kastet wskoczył do środka jako pierwszy, układając się wygodnie na kanapie tylnego siedzenia, przez co zajął większą jej część.
- Do domu - fuknął na samochód, zaś wszystkie kontrolki zaświeciły się. Przednie fotele odwróciły się frontem do tylnych i odchyliły umożliwiając osiągnięcie pozycji półleżącej. Szyby przyciemniły się, stając prawie nieprzepuszczalnymi dla światła. Tak zatem wyglądała domyślna pozycja do jazdy na autopilocie dla funkcjonariusza policji. Pojazd ruszył. W tej samej chwili z otworów siedzenia wyleciała chmura formująca się w pasy bezpieczeństwa.
Sanderson jęknął z nieukrywanej przyjemności wyciągnięcia się wygodniena fotelu.
Madison usadowiła się wygodnie na drugim fotelu, podobnie jak jej towarzysz, wydając z siebie jęk zadowolenia. To był wieczór pełen wrażeń, z których całkiem sporą ilość z chęcią by wymazała z pamięci. Nie mając takiej możliwości pod ręką, sięgnęła po to co pod ręką miała. Papierośnica jak zwykle tkwiła w kieszeni bojówek i była w ostatnich godzinach żałośnie rzadko wykorzystywana. Podobnie jak jej towarzyszka, zapalniczka. Rozległ się kolejny jęk, tym razem sprzeciwu, gdy otwierała papierośnicę i wyciągała z niej jedno z owych cudeniek, które tak dobrze radziły sobie z wszelkimi stresami. Nie tak dobrze co prawda jak promile, ale z braku tych drugich pod ręką, a także z ich zdecydowanie zbyt dużej ilości w krwioobiegu, papieros musiał jej chwilowo wystarczyć.
Odpaliła i zaciągnęła się, wypełniając płuca rakotwórczą substancją, a następnie wypuściła z nich śliczny, biały obłoczek, który wypełnił wnętrze samochodu znajomym, lubianym przez nią smrodem.


- Zgaś to, bo mi samochód zasmrodzisz. Przez miesiąc będę to wietrzył - burknął z zamkniętymi oczami.
- Cuchnie lepiej niż ty w tej chwili więc powinieneś mi chyba dziękować - odparła, do pierwszego obłoku dodając drugi. Nie spieszyło jej się do spełnienia prośby policjanta. Poza tym miała rację.
- Kurwa - mruknął niepocieszony. Zaczął czegoś szukać po omacku. Nie chciało mu się nawet otworzyć oczu. Jeździł palcami po suficie jak ślepiec, by w końcu trafić na przycisk. Włączyły się cicho pracujące dmuchawy, po czym jego ręka opadła na nogę River. Otworzył jedno oko i spojrzał nieprzychylnie na swoją kończynę, by ponownie zamknąć je tuż po zsunięciu się z niej. Wymamrotał coś niewyraźnie i odetchnął głęboko.
- Chujowy dzień - odezwał się nieco wyraźniej.
- Co ty nie powiesz - mruknęła, zaciągając się po raz kolejny. Dzień bowiem, bez dwóch zdań był do dupy. No, może nie cały, musiała przyznać, ale ta jego końcówka… Kolejny obłok dymu powędrował pod sufit. Miała wredną ochotę podnieść rękę i wyłączyć mu te dmuchawy. Ot, z czystej satysfakcji oglądania jego wkurwionej facjaty. Po chwili namysłu, krótkiej chwili, zrobiła dokładnie to. Była ciekawa czy będzie mu się chciało ponownie je włączać i czy otworzy oczy, czy też będzie wolał sprawę zignorować. Cóż poradzić, wkurwianie Nicka było w tej chwili jedyną dostępną jej rozrywką. A przynajmniej jedyną, na którą miała ochotę.
- Odjebało ci? - warknął i z jednym otwartym okiem ponownie włączył sprzęt i założył ręce na szerokiej klatce piersiowej.
Roześmiała się zadowolona z efektu swoich działań.
- Chyba za mało wypiłeś bo wciąż wyłazi z ciebie sztywniak - zwróciła mu uwagę, wydmuchując dym w jego stronę. - Wyluzuj wreszcie trochę bo ci żyłka strzeli - poradziła, ponownie układając wygodnie głowę i oddając się przyjemności płynącej z trucia organizmu.
- Kurwa, przestań! - odpuścił pasy, przez co wnętrze zalało czerwone światło, po czym przesiadł się w sąsiedztwo Kasteta i oparł, choć nie tak wygodnie, jak na fotelu, w którym siedział. Chmura pasów pojawiła się prawie natychmiast, zaś światło ostrzegawcze zgasło.
- Beznadziejny z ciebie przypadek, Nick - mruknęła w odpowiedzi, mierząc glinę spojrzeniem spod na wpół przymkniętych powiek. Do tego drażliwy jak osa. Dobrze jednak było wiedzieć, co go wkurwia żeby to przy okazji wykorzystać. Dopisała więc do jego akt wrażliwość na dym z papierosów. Nigdy nie było wiadome co akurat może się przydać, a informacje, nawet te błahe, mogły z czasem nabrać wagi złota. Chociaż wątpiła by ta aż ta zyskała na wartości, to jednak… Zawsze coś.
- Daleko jeszcze? - Zapytała, dopalając. - I gdzie w tym cholernym gracie masz popielniczkę?
- Dwa coma trzy kilometra do celu. Ustawiona domyślna trasa to ekonomiczna. Czy zmienić na najkrótszą? - zapytał kobiecy głos.
- Nie - warknął Sanderson.
- Tak - zaprzeczyła mu River, szczerząc zęby. - Serio? Ekonomiczna? Nick, weź się zlituj, co? Raz się żyje, szkoda czasu na ekonomiczne bzdety.
- Wyobraź sobie, że jak jadę na autopilocie, to zwykle mam ochotę odpocząć lub jestem nietrzeźwy. W obu wypadkach nie chcę słyszeć: “Dzień dobry, panie Sanderson. Ma pan w chuj nowych wiadomości. Czy odtworzyć którąś?”. Przynajmniej mam tu spokój. Zazwyczaj - odparł, po czym skrzywił się i poprawił zawartość spodni. Spojrzał z wyrzutem na psa, ale ponownie zamknął oczy.
Oto dlaczego nigdy nie skończy jako glina, o ile w ogóle była na to jakaś szansa. Chyba by ją szlag trafił jakby miała zacząć zachowywać się jak Nick. Chyba, że to o coś innego chodziło, a do jej zapitego łba chwilowo nie docierało o co. Zdecydowanie bardziej wolała faceta z którym weszła do “Lush” niż tego, z którym ją z klubu wykopano. Tamten był zabawniejszy.
- Dobra, dobra - rzuciła pojednawczo i nawet uniosła dłoń w odpowiednim geście, którego i tak nie zobaczył mając zamknięte oczy. Jako, że nie otrzymała odpowiedzi na swoje pytanie, postanowiła sama zatroszczyć się o popielniczkę uchylając okno i posyłając peta by dołączył do stert śmieci zalegających chodniki. Jeden więcej, jeden mniej, co za różnica?
- Słuchaj, jak ci to przeszkadza to my się z Kastetem zwiniemy. Hoteli nie brak w tym cholernym mieście - zaoferowała, zakładając ręce na kark i wpatrując się w Nick’a.
Przez chwilę wyglądał tak, jakby powstrzymywał cisnącą się do ust odpowiedź, ale w końcu westchnął i spojrzał na Cherry.
- Jak dalej będziesz takie głupoty pierdolić, to pojedziesz w bagażniku. Albo na dachu… Za samochodem. Tak, to dobre miejsce. Zostajesz u mnie póki nie znajdziesz sobie czegoś. Postanowione. Tylko ty nie skaczesz mi po klejnotach, nie srasz i nie szczasz w mieszkaniu. Rozumiemy się? - zwrócił się do psa, który najwyraźniej miał gdzieś przemowę policjanta.
Tak, zdecydowanie nie nadawała się na glinę… Czy ten facet zdawał sobie w ogóle sprawę ile może zająć takie “znalezienie sobie czegoś”? W jej obecnej sytuacji? I to czegoś odpowiadającego jej standardom i potrzebom Kasteta? Boże… Na samą myśl o tym ile ją roboty czekało, szlag ją trafiał. A to były tylko te łatwe do załatwienia sprawy.
- Wyluzuj - tym razem to ona warknęła. Nie, żeby była wściekła na niego. Ot, jej dobry humor właśnie szlag trafił. - I zostaw w spokoju moje psisko. Jest dobrze wychowany - stanęła w obronie wiernego towarzysza.
Nie odpowiedział, ale cisza nie trwała długo.




- Dojechałeś do celu - poinformował ten sam łagodny, kobiecy głos.
- Czas zmierzyć się z rzeczywistością - rzucił Nick, gdy samochód zaparkował, zaś drzwi otworzyły się. Kiedy wysiedli, fotele powróciły na swoje miejsce.
Madison dostrzegła, że dość znacznie oddalili się od centrum. Okolica nie wyglądała zbyt ciekawie.


Ulica, na której zaparkował samochód Nicka była jedyną wyglądającą na mniej więcej główną w zasięgu wzroku. Wiele latarni ulicznych nie świeciło, lecz pełno było bocznych zaułków zbyt wąskich, by wjechać tam samochodem.
Otaczały ich za to niskie, najwyżej pięciopiętrowe budynki z surowej cegły wyglądające trochę jak pustostany, gdyż w oknach nie świeciło się żadne światło. Wyglądało wręcz na to, że są sami w całym kwartale.
Sanderson wszedł w jeden z nich, najbliższy jego autu i zatrzymał się przy drzwiach wyglądających jak wejście do komórki na narzędzia. Podążając za nim dostrzegła całą masę graffiti. Większość o niecenzuralnej treści.
Drzwi odsunęły się ze zgrzytem, a policjant wszedł do środka. Na szczęście dalej było lepiej. Klatka schodowa wyglądała całkiem przeciętnie, choć do luksusów jej wiele brakowało. Niemniej standard był mniej więcej podobny do tej, w której do dziś mieszkała. A raczej do tej sprzed wybuchu.
Oboje stanęli na ruchomej macie, która zawiozła ich na trzecie piętro, łamiąc się w starym stylu na poszczególnych piętrach.
Okazało się, iż mężczyzna mieszka pod numerem 53, które to były nieco podniszczone, lecz i tak były w najlepszym stanie, jakie Cherry widziała na klatce. Jako jedyne nie były pomazane.
Nick otworzył je i wpuścił jako pierwszych River i Kasteta. Sam wszedł na końcu.
- Dzień dobry, panie Sanderson. Ma pan w chuj nowych wiadomości. Czy odtworzyć którąś? - zapytał dom po wejściu.
- Spierdalaj.
- Tak myślałam.

W pomieszczeniu obok coś zachrobotało, zatrzeszczało, by finalnie wydać z siebie trzy krótkie piknięcia. W tym czasie kobieta zauważyła licznik wiadomości oznajmiający, iż są dwie.
- Jeszcze - zawołał Nick. Odgłosy powtórzyły się.
- Witam w domu - powiedział do Madison, odwracając się do niej.


Mieszkanie prezentowało raczej styl minimalistyczny, mocno chaotyczny. Innymi słowy mało mebli, a burdel. Na podłodze leżały jakieś papiery, z czego kilka miało stempel “Tajne”. Najwyraźniej Nick niespecjalnie się tym przejmował.
Gdzieś na stoliku leżały niedojedzone, sflaczałe frytki. Naprzeciw nich znajdowała się nieco staroświecka biblioteczka. Według River mało używana zważając na porządek oraz pewną warstwę kurzu.
Na ścianie, na końcu pomieszczenia, tuż nad sofą dostrzegła malowidło, ponieważ obrazem nazwać to ciężko. Miał on w sobie pewną estetykę, ale to, co przedstawiał było wątpliwie artystyczne. Bardziej pornograficzne. Opalony, umięśniony, nagi facet całował nagą kobietę, podtrzymując mniej więcej w połowie pleców drugą nagą kobietę, wygiętą w łuk. Trzeba dodać, iż ta pierwsza miała rękę między nogami drugiej. Nieopodal jasno świeciła tablica z informacjami na temat gangu Dragon Fire. Nie było ich wiele.
- Zaraz wracam - rzucił Nick i wszedł do kuchni, z której wcześniej dobiegały podejrzane odgłosy. Zajrzała tam. Pomieszczenie przypominało kiszkę. Wąskie, ale długie. I cholernie ciemne. Poczuła jak dłoń mężczyzny wciska jej coś zimnego w rękę, a kiedy spojrzała w dół, zobaczyła szklankę wypełnioną rudym płynem, na którego powierzchni pływały kostki lodu.
Jej towarzysz wyłonił się z podobną, z której pociągnął długi łyk, a następnie skrzywił się lekko.
- No. Tego mi było trzeba.
Trzeba to było zburzyć tą ruderę… River z pewnym niedowierzaniem rozglądała się wokoło od chwili, w której opuścili samochód. Nie żeby dzielnica robiła na niej wrażenie bo bywała już w gorszych, ale fakt że Nick tu mieszkał… No na litość Boską, nie mogli mu aż tak marnie płacić. Najwyraźniej jednak płacili albo też był on zbyt leniwy żeby poszukać czegoś innego. Względnie kasa szła mu na inne cele, o których z chęcią by się dowiedziała. Z pewnością tym celem nie była sztuka, sądząc po tym, co “zdobiło” jego ścianę. Na sprzątaczkę też mu chyba brakowało albo zwyczajnie skąpił. Nosz kurwa, przynajmniej stare żarcie by posprzątał zanim dorobi się nóżek i samo spierdoli. System jednak miał pierwsza klasa. Nie pierwsza w kwestii nowoczesności, a “charakterku”. Będzie musiała postarać się o coś podobnego i to koniecznie. Tyle że może nowszego…
- Wiesz… - zaczęła, wycofując się z mrocznego tunelu, którym najwyraźniej była kuchnia. - Zawsze możesz się u mnie załapać na fuchę… Płacę całkiem dobrze - wyszczerzyła się do gliny w sposób nader wredny. Właśnie znalazła kolejny powód dla którego za żadne skarby świata nie wciśnie się w jego gatki. Nie czekając na jego odpowiedź ruszyła do owej pokrytej kurzem półki z książkami. Kto w dzisiejszych czasach miał w mieszkaniu półkę z książkami? Szkoda miejsca… No, chyba, że się było zdziwaczałym prykiem lubującym w starociach. Wtedy jednak miało się coś takiego, co zwało się miotełką do kurzu. Albo chociaż szmatką. Najlepiej zaś odkurzaczem… O ile lubiło się starocia bo River wolała jednak po prostu zatrudnić firmę która przysyłała droidy sprzątające. Może powinna mu zafundować taką wizytę? No skoro ma tu jakiś czas mieszkać to wręcz musiała to zrobić. Kurwicy dostanie w tym burdelu.
W mieszkaniu była jednak jedna rzecz, która zamiast ją odpychać, wabiła. No, poza systemem zarządzania. Rzeczą tą były leżące na podłodze papiery. “Tajne” działało na nią jak lep na muchy z dawnych czasów. Nic zatem dziwnego, że właśnie w ich kierunku odbiła zwiedzając tą ruderę.
- Twoja rzeczywistość jest do dupy, stary… Serio - oświadczyła Nick’owi pochylając się by zgarnąć pierwszy dokument.
- Wcale nie - zaprzeczył, rozsiadając się na sofie. Cherry natychmiast spojrzała na daty. Wszystko, co leżało było przestarzałe i dawno odtajnione. Jakiś Gary Fisher zamordowany maszynką do mielenia mięsa, Thomas Wood znaleziony z tosterem w wannie i tym podobne. Dostrzegła jednak coś, co łączy te wszystkie dokumenty. Adresy zamieszkania. Włączyła GPS dla potwierdzenia i po chwili go wyłączyła. Wszyscy kiedyś mieszkali w tym rejonie.
- Chociaż fakt, bywam tu trochę zbyt rzadko. Gdybym wczoraj wiedział, że dzisiaj na chacie jebnie ci bomba, to bym urwał się wcześniej i trochę to ogarnął. Właściwie przychodzę tutaj tylko po to, żeby się przespać. To znaczy… Nie zawsze tak jest, tylko w ostatnich… dwóch tygodniach, nie. Jedenaście, dwanaście… chuj z tym. Prawie dwa tygodnie. Więcej roboty niż zwykle - wzruszył ramionami. Kątem oka zobaczyła przy wejściu kij baseballowy i siekierę.
Papiery może i były odtajnione i dawno straciły datę ważności, jednak Madison i tak pozbierała je i zrobiła każdej kartce śliczniutkie zdjęcie. Później zamierzała je dokładnie przejrzeć i pokatalogować. Ale to później…
- Spoko, następnym razem wyślę ci ostrzeżenie o takiej atrakcji - mruknęła, na dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na siekierze i kiju. Albo facet miał ciekawe zainteresowania którym oddawał się po pracy albo trzymał w domu dowody rzeczowe. Biorąc jednak pod uwagę, że w aktach nie widziała wzmianki o poszkodowanych przez obie te rzeczy… No, chyba że było to jego dodatkowe zabezpieczenie. Tylko po cholerę komuś ze spluwą kij do bejsbola? Nick nagle stał się całkiem interesującą osobą. Mniej więcej w tej chwili, w której dotarło do niej że tak naprawdę jego kartoteka w jej kolekcji jest kurewsko chuda. No cóż, trzeba ją było w takim razie podtuczyć.
Zamiast, co zapewne doradziłaby jej matka, wziąść dupę w troki i znaleźć sobie jednak hotel, ruszyła w stronę sofy, na którą to opadła podobnie jak gospodarz i podobnie jak on wcześniej, upiła nieco spóźniony łyk podarowanego płynu. Jakoś w obecnej chwili nie interesowało jej ani czy szklanka była czysta ani też co w niej pływało. Dopóki kopało było ok.
- Długo już tu mieszkasz? - zapytała, śledząc wzrokiem Kasteta, który nadal i nader wytrwale obwąchiwał kąty mieszkania.
- Tak stąd? To w chuj i jeszcze w pizdu wcześniej. Czasem mieszkam bardziej, a czasem mniej. Jak teraz - odparł popijając kolejne łyki. Wyglądało na to, że wracał mu humor.
- Widziałem jak patrzyłaś ja Jima i Tima - ukrył uśmiech w szklance.
- Każdy ma jakieś zboczenia, Nick. Nie oceniam - odwróciła wzrok od psa i skupiła go na swoim rozmówcy. - Chociaż z chęcią bym zaprosiła mamuśkę - wypaliła, bo sam pomysł wydał się jej wręcz doskonały. - Może wreszcie by się ode mnie odpierdoliła - dodała, unosząc szklaneczkę w toaście i wlewając w gardło to co tam w niej jeszcze zostało.
- Więc… Po cholerę ci te cacka?
Uśmiechnął się nieco szerzej w jej kierunku. W końcu, nie mogąc się pohamować, wyszczerzył się pełnym garniturem zębów.
- Widzisz, tutaj mieszkają różne pojeby. Jedne niegroźne, inne wręcz przeciwnie. Czasem trzeba pokazać, że jest się większym pojebem niż oni. Wtedy jest spokój. Wystarczy od czasu do czasu o sobie przypomnieć i już. A Jim i Tim są do tego celu idealni - roześmiał się cicho do własnych myśli.
- Ten facet w aktach, na którego patrzyłaś, Fisher. Zajebała go moja sąsiadka z naprzeciwka. Facet miał sos pomidorowy zamiast twarzy i części czaszki. Teraz Fisherowa jest niegroźna. Ten maleńki móżdżek zlasował jej się do końca i teraz jest tylko głupia. Któregoś dnia zrobiłem jej wjazd na chatę z Timem - wskazał na siekierę.
- Wiesz, zaczęła mi srać na wycieraczkę, to musiałem jakoś zareagować. Wyobraź sobie, że wychodzisz z domu i widzisz wypiętą, starą dupę, która stawia ci kloca. Tutaj albo się odwiniesz, albo dostaniesz po ryju jeszcze kilka razy. Natomiast z Jimem odwiedziłem Paula Glinsky’ego. Taki lokalny byczek, któremu się wydaje, że pierdnięciem ciężarówkę powali. Wolałem nie czekać na uderzenie z jego strony. Trochę podziałaliśmy z Jimem i Glinsky przestał chojrakować. Facet miał przesrane, bo najpierw pokazałem odznakę. Ale jak już wejdziesz w ten świat, to jest całkiem spoko - pokiwał głową, po czym pociągnął nosem.
- Śmierdzisz. Kto pierwszy do kąpieli? - zapytał.
W miarę jak jego opowieść się rozwijała, uśmiech na ustach River się poszerzał. Kto by pomyślał, że “jej” glina to jednak normalny człowiek. Normalnie, aż się łezka w oku zakręciła, chociaż bardziej z powodu woni która od niego biła.
- Właśnie zdruzgotałeś moje wyobrażenie o twojej osobie, Nick. Chyba będę potrzebować dolewkę, żeby się po takim ciosie pozbierać - uniosła szkło w dość wymownym geście. - Ale masz rację, kąpiel jednak ważniejsza. Jak duża masz tą łazienkę?
Pytanie zadane było z sugestywnym błyskiem w oczach. Pewnie, mogła iść pierwsza tyle że jej się dupy z sofy ruszać nie chciało. Mogła też po nim ale za cholerę nie miała wiary w to, że starczy ciepłej wody. Chyba za dużo naoglądała się starych filmów… Biorąc jednak pod uwagę stan mieszkania, budynku i samej dzielnicy jej obawy miały jednak trochę podstaw. Zostawała więc opcja trzecia. O ile, oczywiście, łazienka Nick’a nie przypominała jego kuchni…
Spojrzał na nią, jakby nie bardzo wiedział czy dobrze rozumie. Wychylił resztę whisky, zaś szklankę odstawił na podłogę.
- Duża to ona nie jest, ale daje radę. Z resztą sama zobacz - wstał i poprowadził w korytarz obok sofy. Tuż po lewej stronie otworzyły się drzwi. Pomieszczenie przypominało kształtem kwadrat. Dwa kroki od wejścia znajdowała się toaleta, a obok niej umywalka. Na przeciwnej ścianie, nieco w głąb stała pralka z pustym brudownikiem po swojej prawej stronie, za to pełną suszarką pod sufitem.
Na samym końcu pomieszczenia znajdowała się wanna z prysznicem zajmująca całą szerokość. Niedaleko od niej, w kierunku umywalki, stały szafki. Rzeczywiście łazienka nie robiła wrażenia ogromnej, choć mogła pomieścić niewielką imprezę.
Łazienka może i nie była najmniejsza jaką w życiu widziała to jednak w porównaniu z tą, w jej mieszkaniu, nie zachęcała aż tak do igraszek jak River miała nadzieję. Miała jednak tą zaletę, że za ścianą nic póki co nie wybuchło, a przynajmniej nic w ciągu ostatnich 24 godzin. Po namyśle stwierdziła, że jednak zrezygnuje z wcześniejszego planu.
- Pierwsza - poinformowała gospodarza i od razu zabrała się do pozbywania cuchnących ciuchów. Nie było sensu przeciągać tego dłużej niż było to konieczne.
Nick odchrząknął nieco zakłopotany, nim Madison zdążyła zdjąć bieliznę.
- Ręczniki są w dolnej szafce. Z ubrań to… bierz co chcesz z suszarki - powiedział, po czym wyszedł, zaś drzwi zasunęły się za nim.
Ręczniki - tak, to była przydatna wiedza. Co do ciuchów to River szczerze wątpiła by Nick miał cokolwiek zdatnego do ubrania. Szczególnie do ubrania w celach udania się do łóżka. Nie zamierzałą go jednak ostrzegać. Jego zakłopotanie było zbyt wielką pokusą by z niej zrezygnować.
Uśmiechając się pod nosem i wesoło pogwizdując dokończyła się rozbierać i włączyła wodę. Czekając aż nabierze odpowiedniej temperatury, sprawdziłą co ma do dyspozycji gdyby jednak zmieniła zdanie i chciała coś na grzbiet włożyć. Z dostępnych ciuchów wybrała jedną, w miarę znośną koszulkę z krótkimi rękawami, która powinna na upartego zasłonić jej tyłek tak do połowy uda. Powinno starczyć, gdyby skusiła się na zachowanie jakiś pozorów przyzwoitości.
Woda w końcu osiągnęła zadowalający ją poziom nagrzania więc nie marnując czasu wlazła do wanny i wystawiła się na jej działanie. Napięcie, wraz z brudem powoli z niej spływało. Plecy prawie nie dawały o sobie znać, chyba że w chwili, w której postanowiła sprawdzić czy boli. Wyjątkowo głupi pomysł… Po tym eksperymencie zostawiła je w spokoju. Wymyła włosy korzystając z szamponu Nicka. Odżywki nigdzie nie widziała więc dopisała ją do listy zakupów, która zaczynała się robić naprawdę długa.
Nie siedziała pod prysznicem długo. Ot, tyle by zmyć z siebie co trzeba włączając w to wspomnienia wybuchu, które zaczęły się jej przewijać przed oczami. Znak, że poziom alkoholu opadł niebezpiecznie i należało coś z tym zrobić. Nie miała ochoty na analizę, na myślenie ani na nic, co byłoby chociażby pobieżnie związane z wydarzeniami wieczora. Plan wciąż pozostawał bez zmian. Ululać się w trupa korzystając z dostępnych środków i odpłynąć.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 13-02-2017, 12:03   #10
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Wytarła się i podsuszyła włosy na tyle, żeby z nich woda ciurkiem nie leciała, a następnie zawinęła je w ręcznik. Jej suszarka oczywiście tkwiła tam gdzie ją zostawiła czyli w jej łazience, w chuj od mieszkania Nick’a. Będzie musiała wstąpić do siebie i zebrać najważniejsze rzeczy. To jednak miało poczekać do jutra.
Po namyśle zgarnęła podkoszulek do ręki, jednak go nie założyła. Uznałą za włąściwe poczekać, aż włosy cąłkiem jej wyschną. Poza tym była jeszcze sprawa zakłopotania Nick’a, której nie mogła przecież tak zostawić, prawda? Z tą myślą i półuśmieszkiem na ustach, wyszła z łazienki szukając wzrokiem właściciela mieszkania.
- Ja pierdolę, mówiłem ci, żebyś sobie coś wzięła - powiedział Sanderson, stojąc tuż przy wejściu i czekając na swoją kolej. Odwrócił wzrok, który zdecydowanie uciekał w kierunku piersi i nie tylko.
River nie musiała się odwracać, więc dokładnie widziała policjanta stojącego w samych bokserkach z koszulką w dłoni. Na jego ramionach dostrzegła wytatuowane pagony, natomiast nieco niżej, miejsce niedelikatnie potraktowanym przez Kasteta powiększyło się wyraźnie.
- Moja kolej - burknął niechętnie odwracając wzrok od nagiej kobiety.
- I wzięłam - poinformowałą go, gdy już się nacieszyła reakcją, machając przy tym trzymanym w dłoni podkoszulkiem. - Więc przestań zrzędzić i rusz tyłek - co mówiąc przeszła obok niego i zanim jej zdążył zniknąć w łazience, zlustrowałą też jego tylne części. Naszła ją przy tym ochota żeby sprzedać mu klapsa w ten jego ściśnięty tyłek, jednak zrezygnowała. Wątpiła żeby to go chociaż trochę rozluźniło. Ten facet zwyczajnie lubił się jej podkładać i tyle. Może to uwidaczniały się jego masochistyczne skłonności? To by w sumie tłumaczyło mieszkanie w takiej dzielnicy.
- Nie obrazisz się jak ci zrobię wjazd na kuchnię, co? Gardło mi nieco wyschło - poinformowała, zatrzymując się przy sofie, na którą rzuciła trzymany w dłoni podkoszulek.
- Bierz co chcesz! - zawołał ze środka. Chwilę później rozległ się dźwięk lejącej się wody.
Tylko się uśmiechnęła w odpowiedzi.
- Chodź draniu, zapolujemy - wróciła się do Kasteta, ruszając to owej ciemnej i tajemniczej kuchni. Pierwszą rzeczą, która przykuła jej uwagę była butelka whisky w podajniku i czekająca na napełnienie szklaneczka.
- Podwójny - zamówiła bo jakoś trzeba się było za szperanie po kuchni zabrać. Gdy szkło się napełniało sprawdziła lodówkę, z której zgarnęła kawałek kiełbasy. Co prawda nie miała pojęcia do za cholerstwo wchodziło w jej skład ale póki co taka przekąska musiała Kastetowi wystarczyć. Dla siebie i Nicka wyłowiła mrożoną pizzę, która wpakowała do mikrofali. Czekając aż się zrobi zgarnęła drinka i zabrała się za dalsze szperanie. Jak nic trzeba było zrobić także zakupy do kuchni. Przeglądając zawartość szafek dorzucała do listy kolejne produkty z lodami, czekoladą i popkornem na czele. Nie miała pojęcia jak ten facet był w stanie funkcjonować bez podstawowych produktów. To jednak miało się wkrótce zmienić. Podobnie jak miał się zmienić stan, w którym znajdowało się mieszkanie. Lubiła chaos ale nie w postaci burdelu. Przynajmniej nie w miejscu, w którym miała się relaksować po dniu lub nocy spędzonej na robocie. Do zajęć na następny dzień dorzuciła więc jeszcze sprzątanie.
Po namyśle, siedząc już na sofie z parującą pizzą w łapie, odwiedziła całodobowy sklep w którym zamówiła niezbędne rzeczy na rano. Jakby na to nie spojrzeć nie mogła wyjść na miasto w samym podkoszulku Nick’a. Przynajmniej nie w tej dzielnicy. Do koszyka trafiłą więc bielizna, nowe bojówki które i tak planowała kupić, czarna koszulka i po namyśle także nowa kurtka. Nie bez powodu mówią, że zakupy to najlepsza terapia odstresowująca. Śmigając po katalogu sklepu, Madison nuciła sobie pod nosem melodyjkę, którą puszczali w tle, zapewne dla komfortu psychicznego klientów, co mogło się przydać niekiedy, szczególnie gdy człowiek przechodził do sekcji w której regulowało się rachunek. Mogła sobie jednak na to pozwolić. O mały włos nie rozwaliło jej na drobne kawałki, a w chwilę później prawie zaliczyła darmową operację plastyczną facjaty, więc… Wyrzuty sumienia z powodu szastania kasą odstawiła na inną okazję. Wybrała jeszcze opcję dowozu na miejsce wpisując jako adres docelowy melinę Nick’a po czym opuściła owe niekoniecznie bezpieczne dla jej kieszeni miejsce. Powracając do normalnego widoku stwierdziła, że jeden drink to za mało więc udała się po dolewkę. Kastet zwinął się w kłębek i usnął więc jedyne co jej zostało to czekać aż Sanderson skończy się szorować i do niej dołączy.

Policjant wyszedł w koszulce oraz czystych bokserkach i niemal zatoczył się z powrotem do środka.
- Kurwa! - rzucił nagle, po czym wyszedł, odwracając wzrok.
- Jeśli nie chcesz, żebym się gapił na twoje cycki, to się ubierz - powiedział, zaś drzwi za nim zamknęły się, zaś on sam stał, jakby wahając się czy podejść do niej, czy zostawić w spokoju.
- Nick, do cholery, przestań pierdolić - przewróciła oczami, sięgając po kolejny kawałek nieco ostygłej już pizzy. - Sam to na siebie wziąłeś więc przestań zrzędzić. Nie mam zamiaru zmieniać zwyczajów tylko dlatego że z ciebie się nagle świętoszek zrobił.
Dla potwierdzenia zlustrowała go z góry na dół i z powrotem. Bynajmniej jej wzrok nie omijał niczego, a wręcz przeciwnie. Nie miała pojęcia co w niego znowu wstąpiło ale zrzucała to na niedobór promili we krwi. Dobrze, że zapobiegawczo miała przygotowaną szklaneczkę z lekarstwem bo inaczej mogłaby ją kurwica trafić.
- Siadaj - klepnęła miejsce obok siebie, sama rozsiadając się wygodnie ze swoimi łupami.
Podszedł powoli i usiadł, choć nie rozłożył się na sofie tak, jak poprzednio. Madison dostrzegła podczas oględzin bardzo wyraźny ślad zgrubienia znajdujący się wewnątrz bokserek.
Nie usiedział długo, gdyż wstał po chwili i poszedł do kuchni. Wrócił chwilę później ze szklanką whisky. Połowę alkoholu wypił od razu, zaś resztę odstawił. Zdawało się, że siedział trochę mniej sztywno niż poprzednio, choć odnosiło się to jedynie do jego ogólnej postawy. Cherry dostrzegała kątem oka jego spojrzenie. Na bokserkach pojawiła się plamka wilgoci, choć mogłaby przysiąc, że wcześniej jej tam nie było.
- To… jakie plany na jutro? - zapytał przerywając ciszę.
Cherry, która przyglądała się mu znad brzegu szkła, tylko pogłębiła swój uśmieszek. Słodki był jak go tak brało. Wkurwiający ale słodki, co stanowiło całkiem kusząca kombinację. Odstawiła niedopity trunek na stolik i przeciągnęła się wzdychając gdy tu i tam coś strzeliło. Poprawiła się na sofie, podciągnęła nogę tak że jej stopa wylądowała tuż przy kolanie drugiej, a następnie wygięła się by wbić spojrzenie w sufit. Jeżeli nawet wiedziała jakie wrażenie robi tym na Nick’u, a pewnie wiedziała, miała to głęboko w dupie. Jego problem, że sobie dawno nie pobzykał, nie jej.
- Będę musiała wrócić na chatę - odpowiedziała na to jego “zgarnąłem laskę do mieszkania i nie wiem co z nią dalej robić”, pytanie. - Spakować trochę rzeczy, skoczyć na to pierdolone badanie do szpitala, odwiedzić tego pojeba, którego skasowałeś i przygotować się na wizytę w banku. To tak z głównych, bo kurwa wszystkiego wymieniać nie mam ochoty.
Odwiązała ręcznik i pozwoliła mu spaść za sofę, a sama zajęła się przeczesywaniem kłaczy. Nawał tego, co miała do zrobienia, przygniatał nieco. Nie miała ochoty o tym myśleć, a jednak stale tłukło się to gdzieś z tyłu jej głowy. Czuła, że ręka jej drży, co tylko dodatkowo ją wkurwiło. Nie była ze stali, chociaż wolała myśleć, że jest. Pierdolenie… Nie miała problemu z lufą wycelowaną w jej głowę, z pięścią zmierzająca w twarz czy brzuch, z nożem celującym w serce, ale, kurwa, bomba?! Co za kurewski tchórz podkłada bombę…
Tymczasem Nick przestał patrzeć na Cherry kątem oka. Teraz wpatrywał się w to, jak się przeciąga oraz w całe jej nagie ciało.
- No, to czeka cię pracowity dzień - rzekł spokojnie do swojej rozmówczyni, a raczej do jej piersi. Na pamięć zgarnął szklankę z miejsca, w które ją odstawił, nie odrywając wzroku od ciała River.
- Cóż za wspaniała sztuka dedukcji, Sherlocku - prychnęła, unosząc nieco głowę by zamiast na sufit, spojrzeć na niego. Czasami… - Tak, dzień i wieczór - sprostowała, bo spotkanie w banku było jakoś tak po godzinach jego zamknięcia, co jednak musiała jeszcze sprawdzić. Za spóźnienie jej raczej nie pochwalą. No i, kurwa, wciąż nie wiedziała co im powie.
- Bądź tak dobry i podaj szkło, co? - Nie chciało się jej ruszać, a on w obecnej chwili miał bliżej.
Sanderson uśmiechnął się łobuzersko, upił jeszcze trochę whisky.
- Nie będziesz tak miła i nie pochylisz się? - zapytał i nie czekając na odpowiedź zgarnął szklankę, wychylając się bardziej niż było to konieczne. Niewątpliwie po to, by dostrzec elementy zakryte obecnie przed jego wzrokiem. W końcu, dość powoli, oparł się ponownie i podał jej naczynie.
- Proszę - powiedział do lewej piersi.
Dzięki temu, że wpatrywał się w jej pierś nie miał okazji dostrzec jak przewraca oczami.
- Dzięki - mruknęła, odbierając szkło i mocząc wargi w jego zawartości. Czuła, że mogłaby wlać w siebie zawartość butelki. Kolejnej. Był to sposób dobry i sprawdzony. Szkoda tylko, że często kończył się niekoniecznie przyjemnymi skutkami ubocznymi, które atakowały z rana, akurat wtedy, kiedy powinna być na pełnych obrotach.
Nie mając ochoty zagłębiać się z powrotem w myśli, które właśnie próbowała zapić, skupiła się na tym, co miała przed oczami.
- Dobra… To skoro znasz już moje plany, wypada żebyś się podzielił swoimi - rzuciła, nie konkretyzując o które plany jej chodzi, ani o ich ramy czasowe. Bo, niby, dlaczego miałaby mu życie ułatwiać?
Nick najwyraźniej uznał, że pytała o jutrzejszy dzień, gdyż odparł od razu:
- Jak to, kurwa, co? Idę do pracy. Będę późno, więc nie czekaj z kolacją. Rano zrobię ci autoryzację, więc przygotuj się na pobudkę - odparł nie przestając się gapić.
- Tobie się wydaje, że jakaś kolacja będzie? - Parsknęła, bo sam pomysł wydał się jej cholernie zabawny. Cholerny pracoholik… Co on w ogóle w tej robocie widział, tego nie wiedziała. Ani dobrze płatna, ani godziny przystępne… Do tego co rusz jakieś zasady, których musiał przestrzegać. Jak nim rzuciły mu się na łepetynę, co widać było gołym okiem.
- Wiesz… - Zaczęła, wychylając trunek do dna. - Chyba za dużo czasu spędzasz z gazetkami.
- Z czym?
- zapytał nie bardzo rozumiejąc.
- Z gazetkami - powtórzyła uprzejmie, odrywając plecy od oparcia sofy, przez co obiekt jego zainteresowania znalazł się nieco bliżej jego oczu. River jednak nie poprzestała na tym, o nie. Odstawiła szkło na stolik, nie patrząc gdzie ono ląduje, a następnie podniosła dupsko i oparłszy dłonie na barkach gliny, przerzuciła nogę przez jego kolana i usadowiła się dokładnie tam, gdzie rósł jak na drożdżach.
- One nie gryzą… Możesz ich dotknąć, Nick… Na litość Boską, kiedy ty ostatnio jakiś burdel zaliczyłeś?
Wyglądał na całkowicie zaskoczonego, lecz jego dłonie usadowiły się na jej pośladkach.
- Nie rozumiem cię. Ni chuj. Na początku myślałem, że masz taki nawyk. No to starałem się uszanować. Potem wydawało mi się, że chcesz mnie powkurwiać. Patrz, ale nie dotykaj, a teraz… - spojrzał na nią, na chwilę odwracając oczy od sutków na wysokości własnej twarzy. W tym czasie odsunął jedną dłoń i przesunął palcami pod nagą piersią, by potem ścisnąć ją w dłoni. Nie odezwał się więcej. Zbliżył twarz do drugiej i musnął językiem. Jeszcze na chwilę spojrzał w górę, by upewnić się, że River nie żartowała.
Spojrzał tylko po to by zobaczyć jej uśmiech, który jak nic pasował do obrazu zadowolonej z siebie kotki. River zachodziła w głowę jak ten facet w ogóle się uchował. Jakim cudem żadna go jeszcze nie zgarnęła, przecież był tak cholernie prosty w obsłudze, że aż żal było z tego korzystać. Tyle, że Cherry zbytnio lubiła własną przyjemność by skupiać się na czymś tak nieistotnym jak żale.
- Za dużo myślisz, Nick - poinformowała go, pochylając głowę by wbić usta w jego wargi. W międzyczasie jej dłoń wślizgnęła się między jej uda, które podniosły się tylko na tyle, by zrobić jej miejsce. Zahaczając palcami o gumkę bokserek, zabrała się do ich ściągania. W przeciwieństwie do niego, nie lubiła marnować czasu.
Uśmiechnął się lekko, co mogła bardziej poczuć niż zobaczyć. Pogłębił pocałunek i również uniósł się nieznacznie, by pomóc jej zdejmować przeszkadzającą część odzieży, z którego ostatecznym zdjęciem poradził sobie za pomocą nóg. Ostatecznie oderwał się na chwilę od ust Madison, zdjął koszulkę i ponownie przycisnął własne ciało do jej, dłonią pomagając sobie w zagłębienie się w River.
Jęknęła gdy w nią wszedł ponownie szukając jego ust. Na jej własnych krążył lekki uśmieszek zadowolenia, który jednak zaraz został zmiażdżony gdy odnalazła wargi Nick’a. Kurwa… Czekała na to od chwili, w której zaczęli gadać przy drinkach w “Lush”. Tego jej właśnie było potrzeba, więc nie tracąc czasu zaczęła się na nim poruszać, z każdym ruchem nabijając głębiej. Jej kolana rozsunęły się szerzej, dając jej więcej miejsca, a co za tym szło głębsze połączenie. Piersi ocierały się o jego tors, który podrażniał stwardniałe sutki. Chwyciła głowę Sandersona i odchyliła do tyłu, sama robiąc to samo, drugą dłoń opierając o jego kolana. Poprowadziła jego usta tam, gdzie chciała by się znalazły, wprost na spotkanie piersi.
Nick nie opierał się. Wzdychając z widocznej przyjemności przypadł ustami do sutków, które ssał i gryzł, a potem lizał. Ssał liżąc i lizał gryząc. Ściskał przy tym piersi Cherry nieraz zjeżdżając krótkimi paznokciami przez żebra. W końcu wsunął jedną dłoń między nich i położył na łechtaczce Madison. Poruszał nią szybko, w czym pomagały również gwałtowne, szybkie ataki kobiety. Palcami drugiej dłoni pieścił okolice drugiego wejścia do jej wnętrza.

River szybko doszła do wniosku, że Nick jednak odwiedzał burdele i wynosił z nich całkiem przydatną wiedzę. Czuła jak podniecenie wzrasta i rozpływa się po całym ciele, przyspieszając oddech i wyrywając z jej ust coraz to głośniejsze westchnięcia, które z kolei zaczęły przeradzać się w jęki, w miarę jak pieszczoty nabierały intensywności. Jej dłoń, która tkwiła we włosach gliniarza, zsunęła się na jego plecy zostawiając po sobie szybko nabiegający krwią ślad po paznokciach. Te zaś zsunęły się nieco na bok, przez żebra, po to tylko by powrócić na plecy gdzie zatrzymały się na chwilę badając, nieco delikatniej tym razem, fragment skóry nad pośladkami Nicka. Drapnięcia po chwili zastąpione zostały pociągnięciami opuszków palców, była to jednak krótka przerwa, po której ostrzejsze pociągnięcia wróciły do gry. W międzyczasie biodra River poruszały się w rytm ruchów dłoni Nick’a, która pobudzała jej łechtaczkę niemal doprowadzając do orgazmu.
Ten z kolei jęknął przeciągle i westchnął, nie zaprzestając pobudzania sutków ustami, zębami i językiem. Chwycił go w zęby, przygryzł i pociągnął. Przyspieszył również ruch dłoni, zaś palec drugiej napierał od drugiej strony, łagodnie i wytrwale walcząc z napiętymi mięśniami pośladków.
Te zaś rozluźniły się nieco gdy River zmieniła delikatnie pozycję, prostując się i opierając dłonie o tył sofy. Jej palce wbiły się w oparcie, dając jej wsparcie dla ciała, które poruszało się teraz nieco wolniej. Były to ruchy nastawione nie tyle na szalony pęd, co na jak najgłębsza penetrację. Jej biodra przesuwały się do przodu i w tył, biorąc go całego w posiadanie i nabijając się aż po kraniec, który Nick mógł wyczuć gdy w niego uderzał.
Widziała jak odchylił się do tyłu w przypływie rozkoszy. Wstrzymał na chwilę oddech i westchnął, zaś jego palce ułożone na łechtaczce zwolniły na chwilę. Tylko na chwilę. Poruszał palcem w jej wnętrzu do przodu i do tyłu. Jego ciało napinało się coraz mocniej. Odgiął głowę w bok, by dosięgnąć palca Madison tylko po to, by zacząć go lizać wewnątrz własnych ust. Widać było i czuć, że powoli zbliża się do końca. Obie dłonie przyspieszyły.
Do końca zbliżała się także River, bo do cholery ile można było wytrzymać. Mógł poczuć jak jej ciało pulsuję od wewnątrz, tak samo jak drżało z zewnątrz. Oddech już dawno zgubił rytm i teraz, gdy jej głowa znalazła się w pobliżu drugiej dłoni, mógł ów oddech czuć na swoim karku. Podobnie jak mógł na nim poczuć jej usta, które rozpoczęły drogę w kierunku idealnie wystawionego ucha. Otuliła nimi jego płatek i zassała, muskając u podstawy zębami. Jej język rozpoczął z nim swą zabawę, podczas gdy ruchy bioder odpowiedziały na działania jego rąk. Chciała więcej i głębiej i to właśnie dostawała, a gdy osiągnęła szczyt oderwała usta od jego ucha i obwieściłą to głośnym, pełnym spełnienia krzykiem, który usłyszeli, bez wątpienia, wszyscy najbliźsi sąsiedzi Nicka. Nie, żeby ją to cokolwiek obchodziło, gdy ponownie oparła czoło o jego bark i próbowała odzyskać zdolność wtłaczania powiatrza do płuc.
Mężczyzna poruszył się jeszcze kilka razy w jej wnętrzu, po czym jego oddech zamarł całkowicie, a on wyprężył się. W tym czasie przywarł mocniej do kobiety i opadł dysząc ciężko. Nie wyszedł z niej jednak. Wciąż czuła twardość w swoim wnętrzu, choć już nie tak intensywną, jak na początku. Jednakże kilka sekund później poczuła jak świat nagle zmienia położenie. Wylądowała plecami na siedzisku, zaś Sanderson wysunął się z jej wnętrza i uśmiechnął łobuzersko, nurkując głową między jej nogami. Poczuła dłonie przesuwające się po wewnętrznej stronie ud oraz język nieco poniżej wlotu do pochwy. Ten przeszedł nieco wyżej, a dłonie również skoncentrowały się na tym małym fragmencie jej ciała.


Roześmiała się w odpowiedzi na gwałtowną zmianę pozycji, jednak śmiech ten urwał się gwałtownie gdy poczuła jego język. Rozszerzyła uda, dając mu lepszy dostęp do swojego wnętrza i położyła dłoń na jego głowie, kierując tam, gdzie powinien skupić swoje działania. Drugą przesunęła na swoją pierś, obejmując ją i ściskając, skupiając ruchy kciuka w okolicy wciąż napęczniałego sutka. Z jej ust zaczęły wyrywać się jęki i westchnienia, odpowiadające natężeniu zarówno pieszczot jej dłoni, jak i tych, które dostarczał jej Nick.
Jego palce wsunęły się do środka, usta ssały łechtaczkę, zaś koniuszek języka błądził po niej przez jakiś czas. W końcu jednak odsunął głowę, oddając to miejsce do pieszczenia drugiej ręce. Językiem powędrował niżej. Poczuła jak oprócz palców penetrujących jej wnętrze wsuwa się tam również język i porusza się tam niezależnie od palców.
Opuszczające jej usta jęki przybrały na sile. River, której dłoń wciąż pieściła pierś, wygięła się w łuk, dając mu większy dostęp i zapraszająco poruszając biodrami. Do pierwszej, dołączyła także druga dłoń, zajmując się sąsiednią piersią. Zwilżone językiem palce pieściły nabrzmiałe sutki, raz po raz zaciskając się na nich. Wciąż jednak było jej mało więc skorzystała z barków Nicka, na których ułożyła swoje nogi dając mu pełny dostęp do swojego wnętrza i jedną z nich przyciągając do niego jego głowę. Nie była pewna ile jeszcze mogła wytrzymać, jednak sądząc po efektach działań Sandersona, wkrótce mogła liczyć na kolejny, chociaż pewnie nie tak mocny, odlot.
Poczuła wchodzący głębiej, rozpychający się wszędzie język oraz ruszające się szybko palce, jednak po kilku chwilach wysunął się z pochwy, a zamiast tego zobaczyła nieco wyraźniej oddalającą się głowę Nicka. Niemniej palce przesunęły się z tylnej na przednią ściankę, tam rozpoczynając prędkie działania. Na chwilę zwolniły, gdy usta Nicka ponownie zassały łechtaczkę, ale potem znowu przyspieszyły, kiedy się nieco oddalił. Zbliżył się nieco do piersi, które polizał i przygryzł lekko. Nie wypuszczając sutka spomiędzy zębów odgiął się do poprzedniej pozycji, a ten wyślizgnął się z uścisku. Zwolnił, lecz pogłębił za to wbijanie w nią palców, które uderzały w zakończenie wnętrza.
Syknęła, gdy poczuła jego zęby na sutku, który stanowił obecnie bardzo wrażliwe miejsce na jej ciele. Zaraz jednak wyciągnęła dłoń by przyciągnąć głowę Nick’a z powrotem. Wrażenie bowiem może i było nieco bolesne, jednak przy tym cholernie przyjemne. Jednocześnie ruchy jej bioder wyszły na spotkanie jego dłoni, nabijając się na nią tak, jak wcześniej nabijała się na inną jego część. Miała ochotę skończyć, czuła jak cała pulsuje, nie tylko wewnątrz. Ciało domagało się uwolnienia nagromadzonej energii, jednak czegoś jej w tym cholernie brakowało. Wygięła biodra mocniej, jednocześnie stopą naciskając na dolną część pleców mężczyzny, dając mu wyraźny znak, czego od niego w tej chwili potrzebowała i bynajmniej nie chodziło jej o rękę.
Roześmiał się krótko i dźwignął Madison, samemu przechodząc za jej plecy. Nie widziała go, lecz poczuła na piersi jego dłoń zaciskającą palce na jej sutku. Moment później poczuła jak coś twardego wsuwa się w nią i porusza w jej wnętrzu. Pieszczoty pojawiły się również na drugiej piersi, lecz dłoń szybko zsunęła się w dół, wspomagając nadchodzący orgazm u źródła.
River w odpowiedzi pochyliła się do przodu wypinając mocniej pośladki i rozkoszując zarówno pchnięciami jak i dotykiem dłoni. Nie miała jednak zamiaru całkowicie oddawać mu inicjatywy więc do owych zapasów doszły także ruchy jej bioder, chociaż miała wyraźny problem z utrzymaniem ich w tym samym rytmie, w którym nadchodziły uderzenia. Wszystkiemu zaś winna były palce na jej łechtaczce. W końcu zrezygnowała, czekając na falę rozkoszy, która zbliżała się w miarę zwiększania intensywności doznań, po to by w końcu zalać ją całkiem. Przez chwilę pławiła się w niej, rozkoszując wrażeniami napływającymi z pulsującego punktu między jej nogami, jednak wciąż czuła w sobie Nick’a, który wnikał w nią raz po raz, pobudzając kolejne, wrażliwe na bodźce miejsce w jej ciele. I tym razem wyszła mu w pełni naprzeciw, odpowiadając na jego uderzenia, własnymi.
On jednak najwyraźniej odpoczął na tyle, że nie zamierzał ustawać. Nawet przyspieszył nieco, korzystając z chwilowej wrażliwości. Poczuła jak, nie przestając jej wypełniać, pochyla się. Ścisnął i pociągnął najpierw jeden, a potem drugi sutek, chwycił jej ręce i złączył w okolicach pośladków. Jej całe piersi leżały teraz na górnej części oparcia, ocierając się o materiał przy każdym ruchu. Dłoń Sandersona wsunęła się we włosy Cherry niedaleko od zakończenia karku i pociągnęła lekko za nie. Ponownie poczuła nacisk na odbyt. Powolny, niesłabnący, lecz tym razem próbował w nią wtargnąć nieco grubszy palec. Zapewne kciuk, gdyż pozostała część dłoni wciąż przytrzymywała jej nadgarstki.
Nick jak nic miał doświadczenie w trzymaniu za nadgarstki. River odchyliła głowę i zerknęła na niego z ustami na wpół otwartymi, z których wydobył się szybki oddech, dodatkowo wzmacniając ruch piersi. Skurwiel wiedział co robić, a jej problem polegał na tym, że się jej to podobało. Mięśnie odbytu pulsowały w rytm jego ruchów, doprowadzając ją do szału. Sprawiały, że miała ochotę wypiąć się bardziej, otworzyć na ów nacisk i pozwolić mu wniknąć głębiej. Wrażenie niosło ze sobą pewną słabość, nakazująca pochylić głowę i oddać się płynącej rozkoszy. Tego jednak zrobić nie mogła. Raz - bo trzymał jej włosy. Dwa - bo tak. Zamiast więc się poddać, uparcie, ku własnej i jego przyjemności, podejmowała walkę, poruszając biodrami by raz za razem nadziewać się na niego. Była tak cholernie blisko tego by skończyć. Czułe ten wybuch, jak rósł w niej i pęczniał. Chciała by wreszcie rozkosz eksplodowała w niej, odcinając świadomość na te krótkie sekundy. Kurwa… Po to go w końcu drażniła, żeby dał jej odetchnąć. Jeszcze jedno pchnięcie. Jeszcze jeden jęk, który wyrwał się na wolność…
Czuła jak wciąż zagłębia się w nią, zaś kciuk zgiął się i pociągnął w kierunku dłoni, działając jak miękki hak. Wypuścił z dłoni jej włosy, a dłoń ponownie wylądowała na łechtaczce, której nie miał zamiaru dawać wytchnienia.
Wygięła się w łuk, prostując nieco, jednak nie na długo. Dotyk, który poczuła na łechtaczce, zmusił ją do ponownego opadnięcia na oparcie sofy, a co za tym szło do zwiększenia nacisku, który powodował kciuk. Traciła kontrolę nad swoim ciałem co było zarówno niepokojące co cholernie podniecające. Przygryzła wargę by powstrzymać coraz głośniejsze jęki, jakie koniecznie chciały wyrwać się na wolność. Jej ciało ponownie podniosło się nieco, a pośladki naparły na biodra Nick’a. Czuła drżenie ud, wywołane pieszczotami. W gardle zaś miała piasek, jednak liczyło się tylko to co z nią wyczyniał i rosnąca fala przyjemności, której nie mogła się już dłużej opierać. W końcu odchyliła głowę do tyłu i odpłynęła podczas gdy orgazmy, jeden i drugi, roztrzaskiwały jej ciało na drobne kawałki.
Przez kilka chwil czuła jeszcze kolejne ruchy penisa wbijającego się w nią, dłoni masującej łechtaczkę, kciuka wbitego w odbyt i sutków ocierających się o materiał. Potem wszystko zaczęło zwalniać.
Wyszedł z niej i jedynym dotykiem, jaki jeszcze doświadczała była dłoń trzymająca jej nadgarstki. Szybko jednak poczuła coś jeszcze, nim euforia szczytowania opadła. Coś zdecydowanie większego domagało się wejścia między pośladki. Niespiesznie, ale zdecydowanie wciskało się w jej wnętrze.
Kurwa… Nick… Zdołała jeszcze pomyśleć, nim fala niemocy wywaliła całe myślenie z obiegu. Czuła jak mięśnie rozluźniają się, pozwalając na to by wszedł głębiej, wzmacniając wrażenie, jakie jego obecność na niej robiła. Jej głowa opadła za oparcie sofy, a piersi zostały w nie wgniecione, jednak gówno ją to obchodziło. Cała jej świadomość skupiła się tylko w jednym miejscu, tam gdzie mięśnie pulsowały, próbując jednocześnie wypchnąć go z siebie i wciągnąć głębiej. To drugie wyraźnie wygrywało, przeszywając ją następującymi po sobie falami przyjemności, które nie pozwalały na wyraźnie sprzeciwu. Jakby oczywiście miała ochotę jakiś wyrażać. Nie, zamiast tego wyszła mu naprzeciw, chociaż powoli. W takich igraszkach trzeba jednak było zachować odrobinę rozumu jak się chciało wykorzystać ich cały potencjał, a River jak cholera, właśnie do tego dążyła.
Powoli posuwał się głęboko w nią i wysuwał niespiesznie od czasu do czasu rozdając klapsy wypiętym pośladkom. Ponownie położył ręce na jej biodrach wspomagając ruch własnych, delikatnym przyciąganiem jej. Nagle poczuła jak wchodzi głębiej i głębiej, i jeszcze głębiej tak, że czuła jego ciało mocno przyciśnięte do własnego. Jego ruchy stały się znacznie oszczędniejsze, choć delikatnie zwiększyła się częstotliwość. Penetracja nieznacznie tylko pomniejszała się i powiększała.
Uwolnione ręce znalazły swoje miejsce na oparciu, wbijając w materiał i zaciskając na nim palce. Gdy zaczął wchodzić głębiej, ciało River wygięło się w łuk, a z jej ust wyrwało przeciągłe jęknięcie, zakończone cichym syknięciem. Skurwiel wszedł naprawdę głęboko ale przynajmniej wiedział co robić. Zmieniając rytm dawał jej znacznie więcej przyjemności, niż się po nim spodziewała, więc gdy ponownie ją ustabilizował, opadła na oparcie oddając się rozkoszy, która rozlewała się po jej ciele. Dopiero po dłuższej chwili jej dłoń zsunęła się z oparcia i wylądowała między jej nogami. Nie, żeby potrzebowała czegokolwiek więcej ale chciała go poczuć przez cienką, tylną ściankę do której wsunęła palce. Zaczęły się one poruszać zgodnie z jego rytmem. Przyciśnięty do łechtaczki nadgarstek sprawiał, że w Madison znowu narastała kolejna fala rozkoszy. Łagodniejszej i powolniejszej niż wcześniejsze, ale i tak zdolnej do tego by wyrwać z jej ust kolejne, coraz to głośniejsze westchnięcia przeradzające się w jęki.
Również z jego strony usłyszała cichy odgłos przypominający połączenie jęknięcia z warknięciem. Poczuła jak wysuwa się z niej i powoli wsuwa na poprzednie miejsce, lecz tym razem posunięciom towarzyszyły drżące westchnięcia.
Na jej ustach pojawił się uśmieszek, którego nie mógł dostrzec. Długo czekała by usłyszeć te odgłosy z jego ust, które to sprawiły jej cholerną satysfakcję. Zapewne to było przyczyną tego, że przejęła nieco inicjatywę. Do jego ruchów doszły jej. Wyraźnie szybsze i zachęcające do gwałtowniejszych wbić. Jej ciało dostosowało się do jego, dzięki czemu mogła sobie pozwolić na tą chwilę, lub chwile szaleństwa. Chciała go z powrotem, głęboko i bez cackania. To samo przekazywała dłoń, masująca go od jej wnętrza, której ruchy przyspieszyły odpowiednio, a palce zaczęły wsuwać się głębiej, próbując dotrzeć do końca. W pewnym momencie jednak dała sobie z tym spokój i wycofała dłoń, kładąc ją na oparciu. Służyła teraz, podobnie jak i druga, do tego by River mogła gwałtowniej się odpychać i nadziewać na Nick’a, którego palce zacisnęły się mocno na jej pośladkach.
Ze słyszalną przyjemnością podążył za mocniejszymi ruchami ze strony Madison, samemu wzmacniając je po swojej stronie. Wchodził w nią szybciej i głęboko, wbijając się wręcz w jej ciało. Jęknął ponownie, gdy jego dłonie naprzemiennie zaciskały się i rozluźniały. Oddech stawał się gwałtowniejszy i zdecydowanie zbyt płytki w porównaniu z normalnym. Cherry nawet bez tego wiedziałaby, że tym razem z jego strony nadchodzi orgazm. Czuła to po pogłębionych posunięciach najprawdopodobniej nie pozwalających poruszać mu się za szybko.
River zaś odepchnęła się od oparcia i wyprostowała, ręką przyciągając jego głowę do swojej szyi. Jej ruchy były oszczędne ale mocne, pozwalające mu wnikać całemu. Czekała na chwilę w której skończy. Na pulsowanie, które ją wypełni. Także i jej oddech był szybki, urywany. Druga dłoń powędrowała w dół, do pośladków mężczyzny, na których skórze mógł odczuć jej paznokcie, które wbiły się wraz z momentem, w którym zacisnęła na nim palce. Dłoń przyciągała go do niej, wprost na spotkanie pośladków, które raz po raz się o niego obijały. Sama także była już na krawędzi, pomiędzy przyjemnością, a powoli zaczynającym się bólem. Była to słodka krawędź, wyrywająca z jej ust odgłosy, o które sama siebie by nie podejrzewała.
Jego usta bardzo ospale poruszały się po jej szyi, jakby zapominał o nich i przypominał sobie dopiero po chwili. Słyszała jego oddech przepełniony rosnącą przyjemnością, który rwał się coraz częściej. Warknięcia mieszały się z jękami, zaś ciało napinało się coraz wyraźniej. Nagle zamarł na chwilę, wciągając powietrze z wyraźnym trudem spowodowanym rozkoszą rozlewającą się po ciele, zaś penis w jej wnętrzu naprężał sie i rozprężał.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172