Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-07-2016, 10:23   #11
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Pact in nZOO



Central Park nZOO, popołudnie
Pierwsze co zrobili po wejściu w alejki pomiędzy wybiegami dla zwierząt, to napad na niewielką restauracyjkę w centralnej części nZOO. Jeden tost dla Aliego to mogło być za mało, a solos sam zaczął odczuwać głód. Góra frytek i pieczony kurczak pochłaniane przy piwie i soku pomarańczowym rozwiązywały sprawę.
Nażarli się jak bąki, ale to nie przeszkodziło Alisteirowi w celowaniu w kolejne żarcie. W pewnym momencie stanął jak surykatka wypatrująca niebezpieczeństwa. W oczach mu coś zabłysło…. Choć bardziej precyzyjnym określeniem byłoby: oczy rozjarzyły mu się niczym wojskowe lampy halogenowe montowane na AV nocnych grup uderzeniowych.
Stoisko z Watą cukrową stało się nagle większym celem zainteresowania ze strony chłopca niż drag store dla ćpuna.

Kilka minut później obaj krążyli pomiędzy wybiegami dla zwierząt. Luc czytał synowi ich opisy, sam bowiem niewiele znał się na faunie poza tą jaka lądowała mu na talerzu. nZOO miało sporo ‘eksponatów’ choć tylko trudna do oceny część wybiegów zawierała żywych przedstawicieli różnych zwierzęcych gatunków. Dostępna powszechnie zaawansowana technologia holograficzna, koszty utrzymania zwierząt, oraz specyfika nZOO w Central Parku, warunkowały użycie projekcji. Zabezpieczenia wybiegu, opieka, trzy tony mięsa rocznie, sam koszt sprowadzenia jednego z kilkudziesięciu ostatnich tygrysów syberyjskich? Można. A można zainwestować w holoprojektory i program odtwarzający zwierzę wraz z około kilkudziesięciotysięcznymi wariantami losowych zachowań projekcji od strzygnięcia uchem, po pozorowaną walkę dwóch hologramów. Również zresztą prowadzoną w tysiącach współzależnych, różnych odruchów obu projekcji szczepionych ze sobą. Nawet motyw karmienia był tutaj kwestią generowania doskonałej w jakości holoprojekcji wołowej półtuszy idealnie zgranej z holo pożerającego ją zwierzęcia.
Linijki kodu zamiast życia. Solos uważał, że całe Central Park nZoo może być ogarniane przez maksymalnie dwóch, trzech runnerów, a które zwierzęta były prawdziwe? To już była chyba najbardziej strzeżona tajemnica ogrodu. Każdy pracownik miał w kontraktach zapisane tak drakońskie kary za puszczenie choćby pary z gęby, że nawet myśli o tym odbijały się od mózgów. Oczywiście, po nNY chodziły urban legend, że “znajomy znajomego pracujący w cep’’n’zoo mówił…” ale były to zwykłe ploty. Nawet jak prawdziwe - nieweryfikowalne.
Raz jak na razie sytuacja (zdałoby się) wymknęła się spod kontroli. Było głośno w lokalnych wiadomościach gdy na karmienie tygrysów wpuszczono na wybieg zebrę. Ktoś się wybitnie postarał, jakiś wirtuoz od kodów musiał sporo posiedzieć, by motyw krótkiego polowania i pożerania wyglądał wręcz idealnie naturalnie. Ale rozpętał się syf, bo ciężko było uwierzyć, że dyrekcja sprowadziła żywą zebrę, by nakarmić pasiaste sierściuchy. Ale spore masy wciąż wierzyły, a sprzedaż biletów wstępu po incydencie wzrosła o 1300%. Ludzie tabunami przestawali pod wybiegami i lampili jak debile nawet po godzinę, szukając niuansów mogących pozwolić im rozwiązać zagadkę: holo czy życie?
Cybermarketing w wirtuozerskiej formie. Luc wątpił, by “przesada” w “zebrowej projekcji” była zwykłym logicznym niedopatrzeniem. Ot nZOO zdradziło tajemnicę poliszynela pod tytułem: “mamy tu holo zamiast zwierzaków”. W efekcie zainteresowanie sięgnęło zenitu, kasa się zgadzała bardzo mocno, a to które zwierzęta są prawdziwe wciąż pozostawało zagadką dla zwykłego szarego człowieka.

Aktualnie samica kłapała paszczą starając się zwędzić irytującą ją muchę. Trzy małe tygrysiątka tarzały się po trawie. A dorosły wielki samiec przechadzał się dość blisko pozornie wzmocnionego ogrodzenia, co chwila markując próbę wykonania na nie skoku i rycząc na zwiedzających. Mikrogłośniki rozmieszczone siatką punktową na całym wybiegu w odległości 20 centymetrów od siebie i kreujące dźwięk w technologii MobileSOUND nawet do pół metra od punktu jego nominalnego wyjścia, robiły resztę wraz z równie gęsto rozmieszczonymi generatorami widma edycji cieplnej i różnych fal. Możesz być sobie człowieku cwany i zerkać w podczerwieni, a i tak zobaczysz zwierze choć to tylko holo. Pracownicy byli profesjonalistami, nie zapominali o szczegółach nawet w przypadku projekcji już wykrytych przez opinię publiczną.
Oszustwo? Wciskanie kitu i jedynie technonamiastki kontaktu z naturą?
Może i tak. Ale piękne nie tylko pod względem oceny użytej technologii.
Gdy pod koniec zeszłego wieku dziadek zabrał Lucifera do Wellingtońskiego ZOO, były tam dwa żywe tygrysy bengalskie. Zwierzęta z krwi i kości. Oba notorycznie spały lub szlajały się bez celu smętnym krokiem. W lewo i w prawo. W lewo i w prawo.
Jakże to było różne od tych tutaj.
Pełnych życia (sic!) stworzeń.



Chłopaczyk- detektyw zadzwonił po około 40 minutach.
- Jestem pod aligatorami.
- Zaraz będziemy.
Rozłączył się i skinął na syna.
- Chodź. Pokażę Ci aaaaligaaatooory. - Zrobił gest dwoma dłońmi markując nimi otwierająca się i zamykająca paszczę.
Ali z wypiekami na twarzy i błyszczącymi oczkami, upaćkany watą cukrową większą od jego głowy plus głowy Crowa, pokiwał łebkiem. I kłapnął ząbkami zamykając paszczę na wacie, która przykleiła się mu do nosa.

Hao stał przy barierce z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
Luc szedł z misiem pod pachą jakiego chwilowo zabrał Aliemu, aby wygodniej mu było żreć gigantyczny cukrowy smakołyk. Trzymał chłopca za rękę i idąc powoli wskazywał coś od czasu do czasu.
- Tam, popatrz. - Wskazał wybieg gdzie dwa spore gady wygrzewały się w pięknie dopracowanym pseudobagiennym plenerze. - Co za paskudy. Nie? - Skierował chłopca lekko do przodu. - Obejrzyj sobie z bliska, ja będę tuż za Tobą - dodał dając znak policjantowi by ten się przybliżył.
Detektyw zgasił papierosa i podszedł powoli.
- Fajny dzieciak. - Kiwnął Heenowi głową. - Co sprawiło, że zmieniliście zdanie?
- Nic -
Lucifer przyznał się wzruszając ramionami. - Po prawdzie to nie rozmawiałem z nią o tym przedtem. Nie chciałem za szybko. Gdy mówiłem Ci ostatnio o tym, że nie jesteśmy zainteresowani tylko przewidywałem, że ona zechce odpuścić… Cóż myliłem się, bestyjka z niej mściwa. Chce w to wejść.
- Ok. Pierwsze pytanie: macie zaufanego prawnika, czy kogoś znaleźć? -
Hao trącił solosa łokciem wskazując na synka. Ali właśnie dostrzegł słaby punkt w ogrodzeniu do wybiegu i zamierzał się ustawić na najlepszej pozycji. Spomiędzy tłumku widać było już tylko wielki watowy kwiatek i wypięty, chudy tyłeczek.
Luc nie reagował, choć w czasie rozmowy nie patrzył właściwie na detektywa czujnie obserwując poczynania tego małego diabła. Bardziej cieszył go fakt iż chłopiec nie panikuje będąc w bliskim kontakcie z obcymi ludźmi stojącymi przy ogrodzeniu niż możliwość zagrożenia.
Ustawił się jednak tak, aby móc zareagować w razie potrzeby.
- Nie mam, nigdy nie potrzebowałem prawnika. Mogę sam znaleźć, ale jak masz kogoś dobrego, to świetnie. Ważne będą info jakie możesz… lekko wyczuć, lub masz wiedzę. W kogo jebnąć, na ile pozwolić sobie w negocjacjach… nie chcemy sprawy. Ugoda, na tym ma się skończyć. Hao, ona wylądowała w wariatkowie, jest źle. Publiczny proces to będzie gwóźdź do trumny jej psychiki.
- Nikt nie mówi o publicznym procesie. Znajdę kogoś. - Hao próbował ominąć temat wariatkowa. - Luc, posłuchaj - obrócił się do reportera - sprawa będzie przeciwko kancelarii detektywistycznej Juliena de la Seurre.
- Czemu? - Lucifer zdumiał się, że aż odwrócił głowę na chwile do Hao, ale zaraz znów wrócił czujnym spojrzeniem do syna, po którym właśnie został jedynie turlający się lekko po ziemi kwiatek. Z jakiegoś powodu alarm na ogrodzeniu nie zaczął pipać i malec zniknął zasłonięty tłumkiem. Solos nie czekał na odpowiedź i rzucił się między ludzi roztrącając ich by dobrać się do tego małego szatana.
Otoczyły go oburzone okrzyki:
- Hej, no co jest?!
- No gdzie się pchasz?

Mamusie z dziećmi, tatusiowie z wózkami, wszyscy wypełnieni po brzegi świętym oburzeniem. Żadne z nich nie zwróciło jednak uwagi na małego blondaska, przekładającego nóżkę pod dolną żerdzią ogrodzenia. Luca, który jako jedyny to zauważył stuknęło: “aligatory” vs. “dinozauromania”...
Doskoczył do chłopca, ale wciąż nie łapał go, nie odciągał. Nagłe ruchy, szarpanie… to nie był klucz do Aliego. Uklęknął przy nim tuż przy ogrodzeniu.
- Wybierasz się gdzieś BigAl? - zapytał zdławionym choć tonowanym na spokojny, głosem.
Zdziwiłby się bardzo gdyby akurat w przypadku aligatorów kierownictwo nZOO postawiło na żywe zwierzaki. Ciężkie w utrzymaniu, żrące sporo i zupełnie nieruchawe. Ale pewności nie miał, ryzyko było. Malec spojrzał na ojca a potem na zawartość wybiegu i zamarł w pół ruchu pokazując paluszkiem wielkie, pozornie rozleniwione gady. A potem koszulkę, której przód nosił czekoladowe ślady ze śniadania.
- To nie są dinozaury, to głupie aligatory. - Mógł powiedzieć co one mogą zrobić swoimi szczękami. Mógł przyrównać do tego co wykreował mały w teatrzyku w SH, lecz nie chciał go straszyć. - Nie wolno tam wchodzić, wiesz czemu?
Tłumek dla odmiany zafalował oburzeniem.
- No co za ojciec! Pozwala dziecku samotnie chodzić…
- A dziecko też niewychowane… Widziała pani? Przez ogrodzenie przełazi…
- Może pierwszy raz w Zoo? -
Słowom towarzyszył lekki chichocik.
- No to może odpowiednie miejsce, takie dzieciaczki lepiej w klatkach trzymać…
Ali zamarł i usiadł nie mogąc utrzymać dłużej przykucniętej na jednej nóżce pozycji. Pokręcił głową przecząco. Słysząc komentarze nieco się skulił.
Ton głosu Lucifera był spokojny, uśmiechnął się nawet do synka porozumiewawczo.
- Bo te wszystkie durnie naokoło też by wtedy chciały przejść i biedne zwierzaki by zamęczyli swoim jojczeniem, a zobacz jakie one nieruchawe i zmęczone. Chcą spać…
Mały zerknął raz jeszcze do środka i zaczął się powoli podnosić otrzepując lepkie od waty i nieco ufajdane od kurzu łapki. O spodnie.
Wyciągnął jedną z nich do ojca…
- Dobrze chodź, popatrzymy na pingwiny. - Zabrał malca nie patrząc na ludzi naokoło i ostentacyjnie mową ciała wskazując, że ma ich w dupie. Ruszył ku pingwinom dając znak Hao by ruszył za nim.
Gdy doszli do wybiegu dla antarktycznych ptaków ukucnął przy chłopcu.
- Tu też nie włazimy tak? Zwierzątka chcą mieć spokój. Jakby każdy chciał wchodzić, to by było im źle i smutno…
Ali pokiwał łebkiem i przylgnął do ogrodzenia. Tym razem nie musiał kombinować bo ta sekcja przyciągała mniejszą liczbę chętnych.

- Bo to jeden z ich ludzi skrewił… - Hao odpowiedział na wcześniej zadane pytanie gdy Heen zostawiając pogromcę aligatorów znów cofnął się do policjanta.
nReporter pomny tego na czym urwał policjant zaczął nagrywać.
Całe clue w XXI wiecznej randce ciała ze sprzętem polegał na tym jak aktywować cyberwszczepy nie działające permanentnie. Na rynku pojawiały się już prototypy cyborgizacji uruchamianej samą myślą, ot wychwycenie odpowiednich fal mózgowych przez neuroprocesor. Była to technologia nowatorska i droga jak diabli, do tego mocno ryjąca czerep. User sterował tu sprzętem z poziomu własnego mózgu jakby wszczep był naturalną częścią ciała, bytu, osoby... Cholernie łatwo było się zatracić Mogło odwalić jak cyberpsycholom jacy zainwestowali w o jeden sprzęt za daleko. Rozwiązanie to było nowatorskie raczej pod względem stosowania tego rozwiązania w przypadku cyborgizacji u których nie było takiej potrzeby. Wszak w niektórych przypadkach po prostu nie dało się inaczej. Złącze radiowe gwarantujące zdalny dostęp do sieci w oparciu o procesor neuralny wprowadzone zostało na rynek dopiero gdy sterowanie myślą zostało wprowadzone w obieg cywilny, po fazie testów. Tu się inaczej nie dało i z początku montowano je jedynie po przejściu odpowiednich testów psychologicznych. Lucifer je przeszedł, potrafił zapanować nad przyjmowaniem info prosto w mózg, lub odbieraniu obrazów z pominięciem zmysłu wzroku (jak w videopołączeniach telefonicznych). Mimo twardej psychiki solos i tak często gadał przez telefon jedynie głosowo, albo w przypadku odbioru wiadomości z sieci wspomagał się podłączaniem czytnika. Widział co się dzieje z ludźmi gdy im odpali.
Aktualnie sterowanie myślą przestało być już niszą, zapis o potrzebie testów psycho zarzucono, co prowadzić mogło do wysypu cyberpsycholi. Plus był taki, że na taka technologię mało kto mógł sobie na razie pozwolić.



Luc może i mógł, ale nie chciał, dlatego jego kamera, mikrofon, dopalacz neuralny, painkler i inne drobne wstawki sterowane były mięśniowo. Trzeba było jedynie podprogramować sprzet aby reagował na takie odruchy jakich człowiek nie robił przypadkowo. Pistolet strzałkowy w oku aktywowany poruszaniem płatkami nosa? Można, ale powstaje lekko makabryczny problem jak zdecydujesz się powygłupiać z pięcioletnią córką sąsiadów. Przy każdym takim wszczepie to było jak nauka chodzenia, ale było to lepsze rozwiązanie niż starsze warianty - aktywacja za pomocą czujników na ciele. Gdyby Luc miał włączyć teraz kamerę i mikrofon wypukując skomplikowany kod palcami na płytce-czujniku przy skroni...

- Czyli jazda po podwykonawcach, nie po tych co dali pomysł akcji? - spytał całkowicie neutralnym tonem rejestrując dźwięk i obraz na micropamięci telefonu. Bez emocji, jakby ustalał fakty.
- Nie. Jeden z ich ludzi to córka Seurre’a. To ona była pomysłodawcą i to ona była na dyżurze, gdy wcięło Kirę. Obecna żona Juliena pracuje w administracji nNYPD… - Hao kontynuował cicho.
- No to grubo. Smród ciężki… prywatna firma pokierowała policją. I to w taki sposób… I to z takim efektem… Przecież to jest medialny szafot dla jednych i drugich - Luc mówił jakby sam do siebie obserwując syna. - Pierdolona bomba.
Detektyw nie komentował. Nie było czego.
- Dlatego sam widzisz. Sprawa publiczna… nie wchodzi w rachubę.
- Problem gdzie indziej. Kira u czubków, a ja wyjeżdżam na trochę. Zostanie prawnik z pełnomocnictwem… kupią go, wykpią się groszem.
- Na ile wyjeżdżasz?
- Nie wiem. Tydzień? Dwa? Miesiąc?
- Hmmm -
policjant ewidentnie kminił - i nie masz nikogo zaufanego, żeby pokierował sprawą?
- Mam. Sukinsyna, który jest chciwy jak chcący wody ktoś umierający z pragnienia na pustyni. -
Luc pomyślał o Halo i pokręcił głową. - Ale on jest za inteligentny i chciwy jednocześnie. Przegnie. Weźmie to w swoje ręce, to postawi ich pod ścianą. A wiesz co wtedy robią szczury…
- Słuchaj, przemyśl, kto by się nadawał. Im szybciej zaczniemy, tym lepiej. Póki im się pali po zadami, tym więcej można osiągnąć. -
Hao sięgnął po kolejnego papierosa, obserwując przetaczający się niedaleko nich tłum…
Luc również zapalił.
- Pogadam z nim. Spróbuje utemperować… W razie czego masz 5% od tego co wynegocjuje w umowie.
- Nic nie chcę. -
Detektyw obruszył się. - Nie wydurniaj się, Heen. Daj znać jak najszybciej.
- Mam to w dupie czy chcesz, czy nie. Jak się co do Ciebie mylę (a wątpię), To będzie tu gliniarz jakiego ciężko przekupić patrząc co ma na koncie. A jak się co do ciebie nie mylę… to kasę na której jest mnóstwo krwi, możesz przekuć na fundusze operacyjne. Prywatnie. By gnoić zjebów w nNY. Przypomnij mi jak to było z plikiem-pułapką na Fergusa? Miałbyś na to cash? Inwestycja Hao. -
Luc wyciągnął rękę.
- Luc, nie mogę prywatnie nic przyjąć ani nawet nie chcę. Chcesz zrobić inwestycję, podam numer konta nNYPD, gdzie możesz zrobić przelew. - Hao nie zamierzał ustępować w tej kwestii.
- A Ty dasz mi numer fundacji na rzecz rodzin glin jakie zginęły w akcji, nie? - Heen oderwał wzrok od Aliego i spojrzał Hao w oczy.
- Tak. To mogę. - Azjata pokiwał głową. - To czekam na info od Ciebie i zaczynamy.
- Połowa na fundacje, połowa na konto nawet nie Twoje… ale do Twojej dyspozycji. Byś czasem miał… by się jakimś skurwielom rzucić do gardła -
odpowiedział solos i zaraz dodał sugerując, że ucina temat i to nie są negocjacje: - pogadam z tym znajomym. Skontaktuje was. On może odpłynąć w żądaniach na ugodę. Temperuj go w razie czego.
Hao pokiwał głową.
- Fajny mały - powiedział raz jeszcze i ruszył do wyjścia.
Heen odprowadził go wzrokiem i wrócił do Alisteira.

Po zniknięciu gliniarza łazili jeszcze jakiś czas po nZOO, załapali się między innymi na karmienie fok. Tu nie było mowy o projekcjach. Zwierzaki chlapały wodą godnie, kotłowały się w basenie wydzierając sobie ryby. Luc nie znał technologii potrafiącej tak płynnie kreować oddziaływanie na wodę w sprzęgu z projekcją. Wspomniał aligatory, tam też… Włosy stanęły mu dęba, gady były najwidoczniej prawdziwe.
- Ali dziś zanocujemy u Mazz, ok? - spytał odganiając złe myśli.
Alisteir odpowiedział zwyczajowym skinienim głowy. Po czym zasępił się mocno.
- Jesteś smutny z powodu mamy? - Luc ugryzł się w język gdy chciał spytać “co się stało”. Komunikacja z chłopcem wciąż pozostawiała dużo do życzenia.
Pokiwał blond łebkiem. Ale minkę nadal miał zatroskaną. Ukucnął. Brudny i zakurzony paluszek wsadził do buzi. Oblizanym czubkiem na chodniku zaczął rysować coś co przy sporym wysiłku i dużej dawce dobrej woli można było wziąć za… misia?
Spojrzał na ojca w górę z pytajnikami w oczach.
- Ach, Crow! - Podał małemu maskotkę. - Lepiej?
Mały zabrał miśka wciskając go pod pachę ale nie wyglądało jak “lepiej”. Otworzył paszczę błyskając drobnymi ząbkami i pokazał na migi wrzucanie czegoś i żucie.
Reporter roześmiał się.
- Dobra smyku, kupimy po drodze. Tylko trzeba z tym ostrożnie bo jeszcze parę dni i zjesz wszystkie żelki w nNY. - Spojrzał na synka. - Dobra, ale przybijamy układ. Nie wiem jak to załatwiałeś z mamą, ale musisz od tej pory mi mów… dawać jakoś znak co chcesz. Czy głodny czy… no wiesz, co byś chciał. Umowa stoi?
Rozbestwiony malec wyprostował się i wyciągnął do góry rączki. Gest znany milionom rodziców: “nieś mnie”.
- Nope młody. - Luc był dość asertywny, nie chciał zbyt pogrążyć się w walce o małego by nie przedobrzyć rozpuszczając go do granic koszmaru. Poza tym… - Jestem chory w nogę, zapomniałeś? - pomasował się po udzie. Wciąż jeszcze lekko utykał.
Skruszona minka świadczyć zapewne miała, że owszem. Zamiast tego wsunął łapkę w dłoń Taty i spojrzał w górę.
- Idziemy. Chcesz poznać brata Rudej?
Ali nie miał nic przeciwko. Majtając Crowem w te i we w te, ruszył koło ojca.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 19-07-2016, 14:12   #12
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Halo & D.



Dom Halo w La Rochelle, popołudnie
Sam nie wiedział czemu najpierw nie zadzwonił by umówić się na spotkanie. Nie była to chęć wzięcia runnera z zaskoczki, raczej przekonanie, że ten nie ruszał się ze swej elektronicznej twierdzy gdy nie musiał.
Lucifer stanął przed furtką wciskając powiadomienie na videofonie, a Ali zakręcił się wokół obserwując okolicę. Crow wciśnięty w klatę chłopca dyndał nogami.
- Tak? - Krótkie powitanie brzmiało niemalże jak szczeknięcie.
- Hej, to ja. Da radę pogadać?
Bzyknięcie otwieranej bramy musiało reporterowi na razie starczyć za rozmowę. Gdy dochodzili do domu Halo, drzwi wejściowe się otworzyły a ze środka buchnęła radosna muzyka.


Runner wystawił łeb na korytarz, całkiem średnio zachwycony.
Wpuścił gości zaledwie do przedpokoju.
- Co jest?
- Imprezka? Świetnie… właśnie chcieliśmy się rozerwać. Ali to Halo, brat Rudej. Halo, to Alisteir. -
Luc stał pomiędzy nimi.
Runner był dla dzieciaka wciąż obcy.
Chłopiec mimo, że cały dzień wydawał się być na luzie, schował się za nogi ojca, obłapiając jedną z nich swoją łapką. Wystawił jedno oko zza zony bezpieczeństwa i wpatrzył się w runnera.
- Cześć, Alisteir - mruknął przez trzymanego w zębach fajka. - Raczej nie nadaje się na wejście dalej. - Zerknięcie na malca i z powrotem na Luca było mocno sugestywne i zupełnie nietaktowne. - Co tam?
- Chcesz zarobić? -
Pytanie było retoryczne, ale paść w sumie musiało. Solos nie skomentował tonu i wymuszenia rozmowy w przedpokoju, choć ciekawie zerknął w kierunku salonu i wyczulił cyberware szukając jakichś dźwięków innych niż muzyka. W jego uszach półbioniczne zatyczki zblokowały całkowicie przyjmowanie dźwięku klasycznie, wszystko wziął na siebie wszczep z ultraczułą siatką mikrofonu. Wbudowany wzmacniacz słuchu zaczął pracować samoistnie wydzielając linie fonii i dostarczając solosowi wrażeń dźwiękowych już tylko za pomocą procesora, który obrabiał fonię.
Na jednej linii muzyka, ten kanał PanaSound SVR-200a natychmiast wyciszył w aspekcie odbierania dźwięku, oprogramowanie automatycznie zidentyfikowało muzykę jako źródło zakłóceń. Pozwalając odbierać cichsze dźwięki.
- Pytanie? - Halo parsknął.
Dobrze słyszalne głosy identyfikowane przez oprogramowanie jako mowa ludzka zostały przez wzmacniacz zaklasyfikowane jako linia druga i skalibrowane do odbioru na głośności pozwalającej na swobodny odbiór, ale wciąż jako tło. Dla wbudowanego wzmacniacza najważniejsze były ciche dźwięki klasyfikowane roboczo jako linie 3, 4 i 5, w przypadku wykrycia powiązań łączące się w jeden kanał i dające dźwiękowy obraz tego co działo się na poziomie niesłyszalnym dla zwykłego ludzkiego ucha.
Tak jak i teraz.
Z salonu dochodziły dźwięki świadczące o tym, że Halo nie był sam. Ktoś tam jeszcze był i bardzo starał się udawać, że go nie ma. Dzięki cyberware wstrzymywany, cichy i ciężki oddech brzmiał głośniej niż muza odpalona przez runnera, delikatny szelest materiału ocierającego się o materiał zabrzmiał jak cichy wystrzał.



Ali przesunął się za Heenem na drugą stronę by móc z nowej perspektywy przyglądać się runnerowi. Solos za to uśmiechnął się deaktywując wzmacniacz i wracając do normalnego trybu słuchu.
- A da się pogadać bardziej priv? Sprawa mocno kasiasta, ale raczej tajna. Twoja lejdi mogłaby zerknąć na małego, 10 minut i się zmywam.
Runner zacisnął usta w jakimś dziwnym wyrazie.
- Chwila - rzucił odwracając się do salonu i zostawiając dwójkę samym sobie.
Przez chwilę było słychać szeptane, naprędce uzgadniane opcje.
Po czym wynurzył się z niego Halo a za nim młoda dziewczyna na oko może 17latka z buzią poznaczoną pionowymi bliznami. Ubrana w spodnie z milionem kieszeni, a jednak jakoś dość obcisłe. Do tego miała wielgachną rozpiętą bluzę kończącą się niemal nad kolanami i glany.
- Hej! - machnęła ręką ale zamiast koncentrować się na Heenie, spojrzała na Alisteira. - Jestem D. - uśmiechnęła się lekko. - Pokażesz mi miśka? Oni sobie tu pogadają, co?
- Luc. A to Alisteir i Crow -
przedstawił całą trójkę a na twarzy wykwitło mu zdziwienie. “D.”, spodziewał się intuicyjnie “C.”
- Nie podrywaj za bardzo dziewczyny Halo, my sobie pogadamy i za chwilę jestem, ok? - Reporter czekał na reakcję syna.
Malec ostrożnie obszedł Halo, który zabawnie uniósł ręce w geście poddania i ruszył w kierunku D. Spojrzał raz jeszcze na ojca a dziewczyna cierpliwie czekała. Nie poganiała malca.
W końcu w Alim na cukrowym haju najwyraźniej przeważyła ciekawość i podreptał z D. do salonu.
Na odchodnym Luc usłyszał:
- Lubisz budować? - D. nieświadoma ograniczeń Aliego, traktowała go jak zwykłego dzieciaka.

- No to podnieś szczękę i mów o co chodzi? - Halo wciągnął Luca do kuchni - Kawy?
- Nie dzięki. Wiesz, w pierwszej chwili jak ją zobaczyłem, to przemknęła mi myśl, że może Kicie wyrwałeś - wyszczerzył się. - Fajna, nie bocz się, zaraz lecę, dużo Wam czasu nie zajmę. - Luc przerwał na odpalenie papierosa.
- Nie boczę. I nie wyrwałem. Za młoda jest dla mnie. O co chodzi? - Siorbnął z kubka i skrzywił się. - Kurwa mać. Znowu złą mieszankę wziąłem. - Dolał sporo mleka i łyknął ponownie. - Noooo? Wyduś to z siebie.
- Jest jedna naprawdę spora kancelaria detektywistyczna, co ciekawe żona właściciela robi w policji. To z tej agencji wyszedł pomysł zrobienia z Kiry wabika. To ta agencja miała pomagać policji osłaniając operację. Nie dość, że policja wydała dziewczynę rzeźnikowi na wabia, co skończyło się tragedią, to okazuje się, że nNYPD w prowadzeniu śledztw i w dochodzeniach jest manipulowana przez znajomych i krewnych królika. Jak myślisz ile transportowych AV byłoby trzeba, żeby wywieźć głowy jakie polecą gdy weźmie to prasa?
- Hmmm i co? Materiał? -
Pytaniu towarzyszyło siorbnięcie - Czy co?
- Ugoda. Doły policji wkurwione. Od gliniarza to mam, on sam mnie prawie namawiał bym tego nie zostawił. Kira miała dostać ćwierć bańki za sam udział w akcji. Po tym co się stało i co wiemy można ich przycisnąć o taki pieniądz, że masakra. Inaczej zamiast ugody sprawa, a w dochodzeniu wszystko wtedy wypłynie. Oni to wiedzą.
- A co ten gliniarz chce? -
Halo nie był zwolennikiem altruizmu.
- Nic. Ale docisnąłem go podczas szukania rzeźnika. Poczucie winy tryska mu zarówno uszami co dupskiem, w jednym momencie nie mógł się nawet pozbierać. Są w nNYPD normalne gliny co patrzą na takie rzeczy z wkurwieniem. A on po dzisiaj już raczej nie ma wyboru by się wycofać, nagrałem go.
- No dobra, ale co ja mam robić? -
Runner kminił już i tak. Luc mógłby przysiąc, że słyszy trybiki obracające się w jego mózgu oraz dźwięk podliczania kredytów.
- Lecę do Brazylii. Raz zabić Dana, dwa przyjąć ewentualne zlecenie na mnie na neutralnym terenie. Terenie nieznanym zabójcy. Będzie prawnik, będą negocjacje, potrzebuję kogoś kto ma tu. - Puknął runnera w czoło. - Kogoś kto jest kumplem i partnerem w interesach, nie puści bokiem. Kogoś dzianego na tyle, że go nie podkupią. Trzymałbyś tylko rękę na pulsie, konsultował z prawnikiem, sam oceniał ile można wycisnąć. Jak cytrynkę.
- Mhm… -
runner pokiwał głową - 10% dla mnie. - Spojrzał na Luca.
- Ok.
- Kiedy się to ma zacząć?
- Niedługo. Przed wyjazdem w razie co pełnomocnictwa muszę zostawić.
- A kiedy chcesz jechać?
- Jak małego przyzwyczaję do myśli, że zostaje u Mo. Kira wylądowała w wariatkowie. Ej, a może ty chcesz się nim zaopiekować przez nasz pobyt w Brazylii?
- Ochujało Cię? -
Wyraz bezbrzeżnego obrzydzenia wykwitł na twarzy runnera.
- Dużo nie je - przerwał mu Heen. - Nie gada, pogralibyście w ten, no, w hologryyy? Dorzucę procencik… - udawał, że kusi z uśmiechem na twarzy.
- Heen, jeszcze chwila a ten procencik sam sobie zabiorę. A co z Kirą? - zmienił wdzięcznie temat.
- 3 tygodniowa terapia. Potem nie wiadomo. Zakład zamknięty na razie. - Uśmiech spełzł mu z twarzy. - Aha i dorzucisz coś do tych 10% jakie weźmiesz. Potrzebuję zahaczki. Na Dana w Brasil. Poszperać trzeba.
- Muszę wiedzieć coś niecoś więcej niż jego imię, Luc -
wyszczerzył się radośnie. Po czym uśmiech zgasł. - To nie przelewki z Kirą. Przykro mi, stary…
- Nie usiądę w kącie i nie będę płakał. To była jej decyzja. Chcesz pokazać współczucie, to puść skurwieli z torbami. Dla małego, będzie miał niezły start. - Klepnął Ptaśka w ramię. -
Wyślę Ci brief na temat skurwiela, to co mamy.
- Dobra, to wysyłaj. A teraz spadajcie już obaj. Muszę dokończyć sprawy z D.
- Jasne. -
Wstał zbierając się do wyjścia. Nagle się jednak odwrócił z przebiegłym wyrazem twarzy. - A słuchaj. Skoro to nie Twoja dziewucha i nie w Twoim typie. I jakbyś nie sypnął Rudej... - poruszył szybko i znacząco brwiami w górę i w dół.
Halo udał, że wydłubuje śpiocha z kącika oka.
Środkowym palcem.
Luc wyszczerzył się jeszcze bardziej i wyszedł z kuchni do salonu.

- Zmykamy, Ali? - spytał patrząc co tam D. i chłopiec kombinują.
Obydwoje siedzieli na podłodze pochyleni nad… czymś co wyglądało jak… płyta główna jeszcze sprzed pierwszej wojny korporacyjnej? Dziewczyna niewielkim laserem coś odczepiała z niej, wycinając niewielki fragment. Tłumaczyła przy tym Alisteirowi o co chodzi w tym co robi. Mały wpatrywał się i w D. i płytę ja w tęczę.
- Aha, czyli nie… - Odwrócił się do runnera niby to bezsilnie rozkładając ręce.
Halo cisnął mu na to niewielki grom jaki błysnął mu w oku.
- D. nie powinniśmy… - zaczął.
- Co? - Dziewczyna wyglądała jakby wyrwana z transu.
- Mieliśmy obgadać tę Twoją…
- Aaaa -
nie dała mu dokończyć - Ali, masz maila?
Malec pokręcił główką przecząco.
- Aha… to zróbmy tak… poprosisz Tatę, żeby Ci założył maila, i napiszesz do mnie. To się umówimy na następną lekcję. Gra?
Dzieciak mało co nie wyrwał sobie łebka przy potakiwaniu. Spojrzał na reportera.
- A ja wezmę parę lekcji u Aliego jak się wyciąga kontakty do dziewuch - solos mruknął do runnera. - Nie ma sprawy D. Daj namiar, wieczorem założę mu skrzynkę - zwrócił się do dziewczyny.
- dorothy@gmail.com - rzuciła dziewczyna podnosząc się z podłogi i pomagając malcowi. Na koniec przybili żółwika a dziewczyna poczochrała blond włoski na łebku Heena jr. Ten ostatni, tuląc do siebie misia, miał oczy jak spodki.
- To czekam na maila od Ciebie. - Nastolatka zaśmiała się nieśmiało.
Luc mrugnął wesoło do Halo biorąc Alisteira za rękę i kierując się z nim do wyjścia.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 04-08-2016 o 15:48.
Leoncoeur jest offline  
Stary 22-07-2016, 03:20   #13
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Mazzy



Mieszkanie Mazz w Bronx, wieczór
Zrobiwszy po drodze trochę zakupów pojechali do Rudej. Lucifer wziął kilka opakowań chińszczyzny na wynos, którymi zaraz zaopiekował się Alisteir. Holoopakowania zdawały się go fascynować. Zmienne kolory nazwy baru i danych kontaktowych, oraz wizerunki potraw oferowanych przez tę jadłodajnię były na razie doskonale widoczne. Technologia holo n’Paper była stosunkowo tania, a korzystała z ciepła emitowanego przez potrawę. Żywsze kolory świadczyły o tym, że masz ciepłe żarcie w pudełku, brak emisji wskazywał, że należy to jednak podgrzać. Chłopiec wodził palcem po opakowaniu co chwila strzelając wzrokiem na tylne siedzenie, gdzie w hermetycznym pojemniku na zakupy spoczywało kilka paczek żelków. Crow pilnował siedząc na zakupach.

W mieszkaniu rozpakowali sprawunki. Luc wziął dwie porcje i piwo sadowiąc się na sofie. Upił łyk i włączył nTV. Telewizor zajmował większą część jednej ze ścian i był skalibrowany wielkością do dwóch okien jakie posiadał salon. Była to zasadniczo jedynie rama wypełniająca się obrazem za pomocą wiązek z kilkudziesięciu tysięcy emiterów. Obrazem bliższym bardziej technologii projekcji niż wyświetlania. Halo trochę podkręcił system zwiększając jego czystość i kreując możliwość wyświetlania różnych obrazów równolegle, przy jednoczesnym połączeniu z konsolą. Kilkanaście projektorów w suficie ukierunkowanych na okna, pozwalało wyświetlać zaprogramowany obraz na zasunięte żaluzje. Mazzy lubiła wykorzystywać to aby wyświetlać na Telewizorze widok z różnych części świata, podczas gdy konsola wyświetlała projekcje na okna z tego samego miejsca, a innych ujęć. Efektem było czasem poczucie jakby przebywało się w trzyokiennym apartamencie na przykład w centrum Paryża. Może nie była to technologia tak zaawansowana jak wyświetlanie holoobrazu w powietrzu lub zamienienia w wyświetlacze całych powierzchni okiennych (jak często robiła high class w apartamentowcach Manhattanu), ale i tak sprawiało to mocne wrażenie.



Lucifer włączył po prostu kanał informacyjny, trwała tam właśnie debata o nReporterze. Wszak minęły dopiero 2 dni, więc media wyciskały temat do suchej nitki. Dwóch gości kłóciło się ze sobą. Jeden wskazywał, że to najpewniej po prostu działania policji sfrustrowanej niemożnością eliminowania przestępców w zakresie litery prawa. Drugi z uporem maniaka upierał się, że to nSekta z nCatseraju przy cichym wsparciu rządu morduje psycholi z klasy wyższej. Prowadzący nie włączał się w to na razie dając kłótni dojrzewać. Jego szefowie zapewne ozłociliby go, gdyby tak pokierował ‘dyskusją’, aby obaj goście chwycili się za łby. Oglądalność by skoczyła. Solos kątem oka spojrzał na logo. To była ta sama stacja co transmitowała kaźń Della.
Cóż za cynizm.
Upił kolejny łyk piwa i zamarł z widelcem przy ustach.
Czuł się obserwowany.
Obrócił powoli głowę muskając jedynie wzrokiem nierozpieczętowane opakowanie z porcją Alisteira.

Chłopiec stał obok konsoli Mazz. Miał lekko naburmuszoną minę i jakby na coś czekał. Heen westchnął, odstawił żarcie i puszkę po czym wstał ciężko. Mina Ala rozjaśniła się lekko, raz jeszcze niecierpliwie spojrzał na sprzęt.
W zakresie technologii komputerów osobistych Ruda była bardziej tradycjonalistką. Konsola była nowej generacji, ale trzy dotykowe ekrany były modne może z dekadę temu. Odpalił system logując się na personalną platformę sieciową umieszczoną w Internecie wg technologii nOpenCloud. Sprawdził wiadomości przychodzące, oraz kompilacje newsów wychwytywanych w sieci wedle skomplikowanego i spersonalizowanego algorytmu. O ile maile jeszcze odbierał za pomocą neurozłącza radiowego DataTermu, to w innych celach mobilnie i z poziomu mózgu z sieci korzystał jedynie gdy była paląca potrzeba.
Teraz przejechał jedynie po nagłówkach widząc podekscytowanie syna.
Pokręcił głową z uśmiechem. Panna D. uderzyła chłopcu do głowy. Patrząc z jaką pasją patrzył na dłubanie w sprzęcie u Halo i na rozbebeszone samochody u Mo i Dave’a, Ali zapowiadał się na świetny materiał na technika. O ile mu nie odbije. Tak czy owak droga lepsza niż taty.

Pod własną platformą sieciową otworzył nową sprzężoną z nią. Oparta była o stworzony log mailowy “AlisteirVDHeeN”. W skoku technologicznym ostatniej dekady system wymiany informacji przez sieć zmienił się mocno, ale poczta elektroniczna wymyślona pół wieku temu oparła się pędowi i nie odeszła w nicość. Oczywiście było wiele zmian, protokół SMTP został zastąpiony czymś innym (Luc nie miał o tym większego pojęcia…) ale banglało. Wielu ludzi używało innych systemów łączności tekstowej, a czasem osoby posiadające neurozłącze korzystali z systemu ITI (InfoToInfo), gdzie mózg kreował i wysyłał wiadomości z pominięciem konwertowania go na tekst lub inny system danych. To ostatnie Luc uważał za prosta drogę ku pandemii cyberszaleńców. I przypominało to po prostu telepatie w większym stopniu niż komunikowanie się ‘head to head’ za pomocą neurozłącz radiowych i info tekstowych.
Ale nMaila miał każdy, nawet taki wariat sieciowy jak Halo.

Lucifer wyjaśnił młodemu w jaki sposób logować się na skrzynkę i jak włączać odczyt tekstu konwertowanego na fonię (malec czytać jeszcze nie umiał). Działało to i w drugą stronę, ale tu Alisteir musiałby mówić… Luc niby obiecał chłopcu, że będzie pisał za niego, ale nie drążył oczywistego tematu, że musiałby wiedzieć co on chce napisać. Przez mózg solosa przepłynęła myśl, że to może być świetna terapia by zaczął mówić. Wszak już przy Mazz wypowiedział kilka krótkich zdań, a tu miałby odzywać się jedynie do sprzętu. Mógł to być mały-wielki krok w doprowadzaniu go do normalności.
Jako admin platformy nadrzędnej miał dostęp do poczty malca. Prywatnośc prywatnościa, ale pozostawienie sześciolatka samemu sobie w sieci bez kontroli byłoby absurdem. Zdublował na jego mail system zabezpieczeń jakie Halo skonfigurował na skrzynce solosa, zrobił przekierowanie otrzymywanych wiadomości na własny mail i zainstalował potrzebę autoryzacji wiadomości wychodzących z poziomu admina. Za wyjątkiem (na razie) adresu D., Matta, Amandy, Sue, Kyle’a, Ozzy’ego i Mayi. Wprowadził przy tym te adresy w skrzynkę Ala tłumacząc, że może tez wysyłać wiadomości do dziadków, wujków i cioci.
Nie wiadomo, czy się tym przejął, bo jego paluszek zaraz wskazał pierwszy z wprowadzonych adresów. D.
Solos poszedł po swoja maskę jakiej używał do nReportów i wytłumaczył chłopcu zasadę działania. Sprzęt nie przepuszczał dźwięku na zewnątrz kierując go na linie radiowe, lub przez podpięte kable.
- Nikt Ci nie każe mówić, ale jakbyś chciał, to nikt tego nie usłyszy, nie domyśli się nawet, a komputer zmieni to w wiadomość do D. Jak nie będziesz chciał to zastanowimy się nad innym pomysłem. - Pogłaskał chłopca po jasnej czuprynie i zostawił na razie samego z konsolą i maską podłączoną do sprzętu.


Około kwadransa po 22:00 zachrobotało przy drzwiach i system pipnął, gdy zamek został zwolniony. Drzwi stanęły otworem, a przez nie, ciągnąc jakieś wielkie pudło wszedł wypięty zadek Rudej.
- Luuuc, jesteś? Pomożesz? - wrzasnęła od progu nawet nie oglądając się. Zaparta wciągała pudło do środka.
Wstał i podszedł do drzwi patrząc to na Mazz zszokowany jej nowym image to na wielki pakunek.



- Zleceniodawca nie zapłacił i teraz siedzi w tym pudle? - spytał biorąc się z jednej strony. Syknął gdy oparł ciężar odruchowo na rannej nodze. - Kochanie… tak ciężko było? Osiwiałaś?
Puściła pakunek, wyprostowała się i podparła rękoma o biodra.
- A co? Nie podoba się? - prychnęła, spoglądając wyzywająco na reportera.
- Tego nie powiedziałem. - Pochylił się by ja pocałować.
Choć patrzył na włosy jakoś tak dziwnie.

Pudło było zajebiście ciężkie.
Na szczęście nie tykało.
- Dostałam upominek. - Uśmiechnęła się radośnie.
- Wybuchowy? Od kogo?
- Od klienta. -
Z radosnym wyrazem twarzy bęcnęła na kolana i zaczęła majstrować przy zamku cyfrowym. - Patrz!
Było na co.
W środku piętrzyły się Wyvern-05, G3-SG1, Knight-Armament SR-25.
- A jeszcze zobacz to!
Odsunęła zabawki i uniosła przedziałkę pudła ukazując Cyberdyn-AMR20.
- I co? - Wciąż klęcząc przy pudle z zabawkami wpatrzyła się rozanielona w Heena.
- Ale… jak to? Wywołujemy wojnę Militechowi? Upominek? - Luc nie wiedział co powiedzieć.
- Nie, tak - odpowiedziała kolejno.
- No to ostry upominek.
Ali wturlał się w końcu do salonu, zaglądając ciekawie. Trochę przystopował widząc Rudą nie-rudą.
- Cześć, Ali! - Mazz odłożyła snajperkę i na czworaka podeszła do małego. - A gdzie pizza? Mam nadzieję, że nie zeżarłeś mi całego sera?
Ali pokręcił przecząco łebkiem z niewielkim uśmiechem. Zdecydowanie bardziej korciła go zawartość pudła.
- Pizzy nie było wzięliśmy chińszczyznę. Jest porcja dla Ciebie. Piwo? - Nie czekając na odpowiedź skierował się do kuchni.
- Tak, pewnie. - Ruda zebrała się z podłogi, wyściskała młodego i zamierzała skoczyć Heenowi na plecy ale wyhamowała. Zamiast tego się w niego wtuliła.
- Ej… - wbiła podbródek w łopatkę reportera - …tęskniłam łazęgo. - Wyszczerzyła się. - Jak tam, co słychać? - dopytywała sięgając po fajka.
- Sprawa zakończona, Kira w wariatkowie - mówił cicho ale raczej tylko by Ali go nie słyszał w tej ostatniej kwestii. Odwrócił się przytulając ją. - Ot parę spraw jeszcze załatwiam. A co to za zlecenie było? - Podał jej piwo, sam otworzył sobie i upił łyka.
Również śladem Rudej wyciągnął papierosa.
- Pamiętasz to najnudniejsze zlecenie świata w knajpie? - spytała między siorbnięciami piwa. - To była część druga. A to dostałam jako extra do wynagrodzenia. Chociaż i tak za sam sprzęt bym wzięła robotę - ćwierkała zadowolona. Przysunęła się do Luca opierając się o blat w kuchni biodrem. - Co z ASAP? - zmarszczyła brwi. - Przecież było “ok”?
Ali zmył się boczkiem, boczkiem w kierunku salonu, na co solos stanął w wejściu i oparł się o framugę. Chciał mieć chłopca na oku, bo coś mu w duszy mówiło, że ten skieruje się ku pudłu z zestawem śmiercionośnej broni za 3… 2… 1…
- Nie wiem, odpaliło jej wzięli ją na obserwację do zakładu zamkniętego. Fajne zlecenie - uśmiechnął się.
Heen jr. przykucnął ostrożnie przy pudle. Na razie łapki trzymał przy sobie ale szyjkę wyciągał jak czapla. Przykucnięty zrobił jeszcze jeden kroczek bliżej. Powoli wyciągnął łapkę z wyprostowanym paluszkiem by toćnąć broń. Wyvern i Ali wpatrywali się w siebie. Łapka chłopca zawisła nad gunem, a buzia uformowała w okrągłe O.
Luc chrząknął znacząco.
Mały cofnął się nieco ale nadal przykucnięty z tym samym wyrazem buzi wskazał pudło patrząc na ojca.
- Yyych - stęknął cicho i patrząc na Luca bezczelnie znowu przysunął do pudła.
- Ali. - Luc zmarszczył brwi.
Mały skopiował jego minę. Ze zmarszczonymi brwiami podniósł się i wcisnął łapki w kiszonki bluzy. Zawisł nad pudłem.
- Tych giwer dotykać nie można. Ok?
Mazz przełknęła uśmiech i podeszła do swego “upominku”.
- Nie można. Jak będziesz starszy to Cię nauczę ich używać. Ale musisz urosnąć aż taki. - Pokazała dłonią mniej więcej do swojego ramienia. - Umowa stoi?
Ali nie wydawał się zachwycony opcją czekania tak długo. W miedzy czasie niezrażona grymaszeniem malca dziewczyna zamknęła pudło i zakodowała je na powrót.
- Dobra, ja i Ali mamy dla Ciebie prezent stań przed lustrem w łazience i poczekaj chwilę.
- Prezent? -
Zdziwiła się, a uwaga Aliego została skutecznie odwrócona. - Jaki? - Pochyliła się do malucha jakby chciała z niego wydobyć tajemnicę.
Mały Heen rozłożył łapki i zrobił smętną minkę.
- Jasssne już Ci wierzę - prychnęła nie dając się nabrać. Idąc tyłem ruszyła do łazienki.

Naszyjnik leżał zapakowany w szafie ukryty pomiędzy sprzętem używanym do nReportów. Luc wyjął go i kiwnął na Alisteira.
- Powinno się jej to spodobać. Każę jej zamknąć oczy a Ty jej założysz? - szepnął mu na ucho gdy malec zaciekawiony się zbliżył.
Pokiwał łebkiem oglądając błyskotkę.
Luc pokazał mu kilka razy jak działa zaczep i jak go zamknąć. Po czym we dwóch ruszyli do łazienki.
- Przodem do lustra i zamknij oczy - zakomenderował solos.
- Co wy kombinujecie? - burknęła powstrzymując chichot i ciekawość. Odwróciła się tyłem do obu Heenów. Zamknęła oczy, po czym uchyliła jedno.
Ali mruknął ostrzegawczo patrząc na ojca.
- Nie podglądaj - prychnął Heen i wziął Aliego na ręce. Po czym dał mu naszyjnik do ręki.
- No nie podglądam!
Ali z zagryzioną dolną wargą zaczął majstrować przy zapięciu, ale okazało się, że naszyjnik założył odwrotnie. Z zmarszczonymi brewkami zaczął przekładać i zapinać ponownie. W końcu po kilkunastu zezłoszczonym sapnięciach udało się mu. Popatrzył na Tatę.
- Brawo. Możesz oczy otworzyć Mazz - Przejechał jej dłonią po pośladku.
- Co wyście… - Otworzyła oczy ze śmiechem i nagle zamarła wgapiona w odbicie. Dotknęła naszyjnika lekko opuszkami palców. Wargi zaczęły jej się trząść, w oczach stanęły świeczki. Podniosła spojrzenie z naszyjnika na odbicie Luca w lustrze i wpatrzyła się mu w oczy.
- To ten? - wycisnęła z siebie, bo gula w gardle nie pozwalała mówić.
Nie czekała na odpowiedź.
Nie musiała.
Odwróciła się twarzą do Luca i zamknęła mu usta pocałunkiem.
Obejmowała przy tym obydwu Heenów próbując powstrzymać płacz. Ali odchylił się w uścisku ojca zaalarmowany, na co Lucifer pogłaskał go po ramieniu uspokajającym gestem. Przyglądał się ich dwójce. Mazz oparła czoło o pierś Luca:
- Dziękuję…
- Wiesz, to może mniejszy podarek niż ten co dostałaś od szefa… ale cieszymy się, że Ci się podoba. - Uścisnął ją i pocałował w środek głowy.
- Ten jest cenniejszy. Jest od mojej Mamy a teraz… od was dwóch. - Mazz usilnie walczyła z łzami nie chcąc pokazać słabości nawet teraz. Zapewne gdyby Luc kiedyś publicznie o tym wspomniał, skończyłby w pudle razem z bronią.
- Od trzech. Halo dorzucił się do prezentu - poprawił ją popychając w kierunku salonu. - Zaprowadź ją tam, ja zaraz przyjdę - zwrócił się do Alisteira stawiając go na podłodze, a gdy ten prowadził ją ku sofie, Heen poszedł po otwarte piwa i pudełko chińszczyzny, które jej kupili gdy zaopatrywali się w kolacje.

Dołączył do nich podając jej żarcie i puszkę. Sam rozwalił się na sofie z nogami na stoliku i pociągnął łyk piwa.
- Jesteś śpiący Al?
Nie-ruda Ruda siedziała po turecku w naszyjniku za mini-fortunę wcinając chińszczyznę z pudełka i chlipiąc piwo z puszki. Mały na wpół siedział, na wpół leżał oparty o nią i przeżuwał końcówkę żelków. Niemrawo pokiwał jasnym łebkiem. Widać było, że zaczyna mieć dość aktywnego dnia.
- Zmykaj pod prysznic i spać. Śpisz na łóżku Rud… Siwej. My tu. I nie zapomnij o umyciu zębów.
Synek popatrzył oburzony na reportera. Zrobił gest otwierania czegoś.
- Książeczka została w domu… poczytałbym Ci, ale jej nie mam. Pojedziemy po nią jutro?
Kiwnięcie głową i zwlekanie się z sofy nastąpiło niemalże w tym samym momencie.
- Pomóc Ci, Ali?
Mały pokręcił główką przecząco i poczłapał do łazienki.
- Zawo… puknij w drzwi jak będziesz chciał by Ci pomóc, wytrzeć. - Wspomniał jak robiła to Nao.
Mazzie korzystając z tego przysunęła się do Heena opierając się o niego plecami.
- Co z Tobą? - spytała odpalając papierosa.
- A co ma być? - Zdziwił się tym pytaniem.
- Zostawiłam Cię outniętego. Nie jesteś zły?
- Miałaś zlecenie -
odparł wymijająco. - Zresztą nie zostawiłaś, byłaś. - Dotknął pacami skroni pukając w nią lekko. - Cieszę się, że wszystko poszło okey.
- Hej… -
złapała jego dłoń i przełożyła ramię tak by ja obejmował - myślałam, że wrócisz do niej. - dodała nie spoglądając na Luca. - I tak poszło ok. Może to będzie coś stałego. Zobaczymy.
- Jak to wrócę?
- No, ona out ze szpitala, macie małego. Nie jestem -
westchnęła - naiwna, Luc.
- Skoro tak myślałaś, to niezbyt sprawiałaś wrażenie przejętej. - Pocałował ją w kark.
- Hmm… oczekujesz, że będę się o Ciebie bić? - Uśmiechnęła się zaczepnie.
- Nie diable. Zależy mi Mazzie.
- Wiem. Mi też. Ale ją kochasz i macie syna i … w gruncie rzeczy jesteś porządnym facetem. Byłam pewna, że do niej ruszysz. Więc wzięłam zlecenie.

Jakoś nie trzymała się jednak na dystans.
- Kiedy Rio? - zmieniła temat.
- W ciągu paru dni. Trzeba tu pozałatwiać jeszcze kilka spraw, muszę przyzwyczaić małego do tego, że zostanie u Mo, Kyle przyleci i można poginać.

Rozmowę przerwało bębnienie w drzwi łazienki.
- Zaraz wracam. - Heen zwlókł się z sofy i podążył za odgłosami pukania. Otworzył drzwi zerkając na chłopca.
- Co tam trzeba smyku?
Ali stał w środku lekkiego sajgonu. Zachlapana podłoga i ręcznik zawinięty wokół chudego ciałka. Nie mógł dosięgnąć szczoteczki do zębów. Wskazał na nią rączką.
Podał mu ją, a gdy malec czyścił zęby dokładnie go wytarł znajdując mocniej zaczerwienione miejsce w okolicach łopatki.
- Co sobie zrobiłeś? - spytał dotykając leciutko okolic zaczerwienienia. Nie przypominał sobie aby tego dnia zdarzyło się coś co mogło odpowiadać za stłuczenie.
Ali z zapaćkanymi ustami pianą, spojrzał na ojca i wzruszył ramionami.
“Rozmowy” z synem były ciekawym doświadczeniem za każdym razem. Luc nie mógł przyzwyczaić się by zadawać pytania na które odpowiedzi można było udzielić “Tak” lub “Nie.
A i to niewerbalnie.
Ukucnął przy malcu i spojrzał mu w oczy. Przypomniał sobie jego reakcję po tym jak pytał o zachowanie Kiry.
- To… Mama?
Mały popatrzył na Heena jakby to on się urwał z księżyca. Pokręcił przecząco głową i wypluł pianę. Jakimś cudem udało mu się również opluć lustro.
- Ktoś Cię uderzył?
Ponowne pokręcenie głową.
Ali odsunął się i podszedł do drzwi. Odwrócił się do nich plecami i potem gwałtownie odwrócił przodem.
- Uderzyłeś się o coś?
Pokiwał łebkiem. Rzucił szczoteczkę na umywalkę i ruszył do wyjścia.
- Ali! - Luc wstrzymał go głosem. - To było dziś?
Zatrzymał się w drzwiach z miną zmęczonego człowieka i pokiwał łepetynką.
- Co tam? - głos Mazz dobiegł z salonu.
- Zaraz przyjdę - odpowiedział głośniej, aby usłyszała. - Gdzie, w tym miejscu co dziś robiłeś teatrzyk? - z powrotem zwrócił się do chłopca.
Synek wyglądał na zniecierpliwionego, przestąpił z nogi na nogę, stopą podrapał łydkę. Pokręcił przecząco główką.
- Wcześniej? Przewróciłeś się w łazience rano? - Luc wyglądał jakby miał w dupie zniecierpliwienie Alisteira, choć żywo interesował się tym co mu się stało.
Kolejne przeczenie i głębokie westchnienie. Mały pomyślał chwilę. Po czym zrobił ruch rączką jak Luc gdy podłączał się do auta.
- U brata Mazz? - To było pierwsze co przyszło mu do głowy.
- Wszystko ok? - nie-Ruda dopytywała bez popędzania.
Mały zaś machnął łapką za siebie. A potem… przyłożył Crowa do chudej klatki piersiowej jak dziecko z miną wielce zasępioną.
- Tak, wszystko okey - odkrzyknął. - U brata Mazz? - powtórzy pytanie spokojnie.
Ali tupnął nóżką ze złością i pokręcił przecząco.
Powtórzył wolniej ruch z Crowem.
- U cioci Mo? W warsztacie? - Luc dopytywał dalej.
Dziedzic rodziny Heen pokiwał potwierdzająco.
- Jak tam będziemy jutro, to uważaj na siebie bardziej, ok?
Kiwnięcie blond główką i synka wymiotło z łazienki. Podreptał w kierunku sypialni Mazz ciągnąc za sobą wielki ręcznik.

Solos zostawił go w spokoju, poszedł do łazienki, wziął dwa piwa i wrócił do salonu.
Klapnął koło Mazz, dopił jednym duszkiem otwarte i otworzył nową puszkę. Zapalił papierosa przy tym by w końcu ciężko oprzeć się o oparcie. Objął Rudą gładząc ja po żebrach.
- Co się stało? - Pogładziła go odruchowo po udzie. - Mały dał radę?
- Taaaa, dzielny smyk. Po prostu nie mam siły. Kocham go strasznie, ale… -
Pociągnął znów piwa i zaciągnął się. Milczał ze skrzywioną miną.
- Hej, pogadamy jak zaśnie - rzuciła niby niedbale szeptem. - Może… sam weź prysznic a ja ogarnę nam legowisko?
- Plan świetny. -
Zaciągnął się raz jeszcze.
Długo.
W końcu ledwo w mniej niż połowie spalonego fajka zgasił w popielniczce.

Stał oblewany wodą z czołem przyciśniętym do ściany.
“Myślałam, że do niej wrócisz”
Wrócił, ale czy chciał “wrócić”?
Teraz gdy była zamknięta w zakładzie i nie było pewne, czy wróci do świata normalnych jawiło się to prosto. To była Kira, ale już nią nie była, nie taka jaką kochał. Nie taka do jakiej desperacko tęsknił każdego dnia. A gdyby wyszła z tego? Czy wracając do niej znów przez całe życie nie tęskniłby do Mazz?
Pierdolenie, wiedział, że tak.
Przez chwilę stał tak zdając sobie sprawę, że czego by nie wybrał - byłoby źle.
Przy Kirze, bez Rudej.
Przy Mazz, bez żony.
W obu wariantach unieszczęśliwiający trzy osoby, bo przecież to kobiety. Czuły by to.
Gdyby Kira nie wyszła z wariatkowa - byłby jak wypalona skorupa z poczuciem, że był tak blisko odzyskania miłości swego życia i przegrał.
Gdyby w jakiejś fuszce dla solo ktoś odstrzelił Mazz - byłby jak zombie po utracie czegoś… kogoś najwspanialszego kto przytrafił mu się w życiu.

I w tym wszystkim jeszcze mały sześciolatek z traumą, potrzebujący go.
Al go potrzebował.
Kira go potrzebowała.
Mazz go potrzebowała.
On potrzebował i chciał Aliego, Mazz i Kiry.
Pierdolnął głową w ścianę, z frustracją, nie za silnie by się otrzeźwić.
Choć wydawało mu się jakby przebijał się na drugą stronę.
Woda wciąż ściekała po nim szumiąc tyleż kojąco co szyderczo.



Wyszedł owinięty w ręcznik kierując się ku sofie. Po myślach jakie przelatywały mu w łazience znów musiał zapalić.
Mazzy faktycznie zdążyła rozłożyć barłóg chociaż z sofy łoża małżeńskiego nie udało jej się zrobić. Siedziała na rogu paląc fajka i przeglądając wiadomości na wyciszonej fonii.
- Bierzesz jakieś przeciwbóle?
- Tak, mam zestaw prochów. Brałem.

Wskazała legowisko i dygnęła.
- Wasza wysokość… - Uśmiechnęła się wskazując na poduszkę i termokoc. - Sprawdzę co z małym i skoczę pod prysznic. Za 10 minut wracam. - Po drodze podeszła i cmoknęła przelotnie ramię Lucifera. Popatrzył za nią aż zniknęła najpierw w sypialni, a po dłuższej chwili w łazience. Znów się napił, znów zapalił i tępo patrzył przy tym w wyłączony telewizor.
W końcu zdusił niedopałek i zwinął się na posłaniu w kulkę, choć nawet nie zamykając oczu.

Faktycznie wróciła po 10 minutach, gasząc za sobą światła cichymi poleceniami. Najwidoczniej synek już zasnął umordowany dniem pełnym wrażeń.
Ukokosiła się blisko Luca wciskając w kulkę podciągając kolana pod brodę. Do swojego standardowego podkoszulka do spania nadal miała ubrany naszyjnik.
- Do czego nie masz siły? - wskoczyła w rozmowę jakby nigdy jej nie przerwali.
Skinął tylko głową w kierunku sypialni.
- Mały śpi już. Nie masz siły do niego? - Toćnęła Luca bosą stopą.
- Kocham go. Ale mnie to przerasta. Tęskniłem ten cały czas, a teraz, w takich sytuacjach oddałbym czasem rękę by być gdzie indziej.
- Hej… to tylko jeden dzień. -
Uśmiechnęła się. - Jak zaczynaliśmy służbę, też nie było wesoło na początku, nie? Potem się samo ułożyło…
- Jak zaczynaliśmy służbę i później, to Gruby był zaje kompanem. A po ostrzale pod Manila, jak miał podejrzenie, ale nie stwierdzone dokładnie PTSD, to sama na fajka z koszar chodziłaś za wysypisko by Cię nie wyhaczył. Choć najwięcej serca z nas do niego miałaś po tym jak mu odjebało.
- Aha… -
stwierdziła krótko. - Chcesz się kochać? - dodała ni z gruszki ni z pietruszki z diabelskim uśmieszkiem.
- Chcę - odpowiedział podobnym uśmiechem. - Ale nie przy nim.
- Przecież śpi… w sypialni... -
pPochyliła się i zawisła z ustami nad ustami reportera.
Chciał.
Tęsknił.
Mały faktycznie spał po jakże męczącym dniu. Tak innym od ostatnich, gdy głównie siedział u Nao i jedyną rozrywką było czytanie książeczki.
Luc chyba znienawidziłby go totalnie gdyby nie mógł…
Wpił się w jej usta, kładąc dłoń na jej pośladku i zaciskając ją mocno.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 04-08-2016 o 15:46.
Leoncoeur jest offline  
Stary 04-08-2016, 17:04   #14
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Talk&Breakfest



Mieszkanie Mazz w Bronx, ranek
Obudziły go odgłosy nietypowe dla siedziby Rudej.
Śmiechy.

Z kuchni.

Tego miejsca, które Ruda traktowała jako składzik, czasem jeszcze jedno miejsce, gdzie może upchnąć ciuchy.
Albo broń…
Tym razem jednak dobiegały stamtąd pobrzękiwania sztućców i talerzy, oraz swąd tostów-węgielków. Był nagi, toteż szybko wstał i sięgnął po ręcznik jaki zwisał ze stolika. Owinął się nim i kulejąc wciąż lekko powlókł się do miejsca gdzie działa się jakaś poranna impreza. Do kuchni wszedł już z tlącym się fajkiem w zębach.
- Co robicie małe potwory?
Mazz wciąż w sypialnianym podkoszulku i Ali w spodenkach i dinozaurowej koszulce ale na boso z włosami ułożonymi w lekki czubek, merdali razem na patelni łyżkami.
- Jajecznicę! - wykrzyknęła radośnie dziewczyna choć to co było na patelni przypominało raczej skwarki. - Tylko coś nie bardzo chce wyjść. Robią się kluski a nie jajecznica!
Oboje roześmiali się, a Ali podał ojcu kawałek do spróbowania. Brązowe jajko wyglądało jakby się chciało poddać, a Luc nadstawił gębę i zjadł to przypominając sobie czemu Rudej nie powinno dopuszczać się w pobliże patelni. Poczochrał lekko małego po głowie i uśmiechnął się przy tym.
Choć jakby lekko sztucznie.
Dopiero gdy spojrzał na Mazz można było poznać u niego szczerszą radość.
- Dzwonie do Halo - mruknął. - RedHotChilliSolo gotuje, to będzie report stulecia. - Musnął przy tym ustami jej kark.
- Ha ha ha... - Wykrzywiła się pokazując język. - Luuuuuuccccc... - Nagle zaczęła się łasić, puściwszy oko do małego, który z uśmiechem na gębuli przyglądał się im obojgu.
- Mhm? - Solos oparł się o lodówkę spoglądając to na jedno to na drugie. - Coś się stało?
- Bo tak gadaliśmy z Alim… iiiii... -
oparła się o szafki obok chłopca - może byś dał nam dzisiaj wolne, co?
- Gadaliście? -
Był jeszcze zaspany. Nie wszystko jeszcze dochodziło do niego.
- No i poszlibyśmy sobie na basen. A Ty pozałatwiasz co tam masz pozałatwiać sobie. Wrócimy koło 15-16. Zgodzisz się? - Oboje zrobili dzióbki. Chyba Mazzie podszkoliła małego w robieniu oczu cielaczka.

Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: Day off?
Ruda: Wiesz co robisz? Czemu?
Puknął sie wymownie w skroń, choć bynajmniej nie w stylu: “odwaliło Ci?!”
Po chwili dostał odpowiedź:
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: RE: Day off?
Wiem. Potrzebujesz odsapnąć. Nabrać dystansu. . Bo go lubię a Ciebie kocham. Proste?
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: RE:RE: Day off?
Ja Ciebie coraz bardziej Rud… Siwy diable. Tylko on musi rąbnąć dziś w dwa miejsca, jedno średnio dla ciebie…
- Ali, a co Ty na to? - spytał w końcu by wymiana wiadomości i towarzysząca jej cisza nie jawiły się chłopcu problemem w tej sytuacji.
Mały był cały nabuzowany wizją basenu z Mazz więc gibnął się cały przy kiwaniu łebkiem.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: RE:RE:RE: Day off?
Ok, to powiedz kiedy i jak i się dogramy. Coś marudził o jakimś D.?
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: RE:RE:RE:RE: Day off?
marudził? JAK?! Rozmawiał z Tobą?!?!
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: RE:RE:RE:RE:RE: Day off?
“marudził” całe dwa zdania. O tym D. Kto to?
Luc spojrzał na Alisteira z mieszaniną żalu, irytacji, rezygnacji i uporu.
- Ok, to bawcie sie dzis dobrze - powiedział zimnym głosem.
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: RE:RE:RE:RE:RE:RE: Day off?
Musi sporo czasu spędzić u Mo. zgodziła się nim zaopiekować jak wyjadę. No i do Kiry. Oboje tego potrzebują.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: RE:RE:RE:RE:RE:RE:RE: Day off?
O co chodzi? Coś taki nadęty? Ok - o której mamy być z powrotem?
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: RE:RE:RE:RE:RE:RE:RE:RE: Day off?
Do mnie to czasem coś wywrzeszczy. Albo mruknie. Widać nie jestem godny nawet zdania. Pierdole to. Nie wiem, do Kiry to raczej ja go zabiorę, wątpię byś chciała. Dajcie znać kiedy będzie po atrakcjach i Mo, to podjadę.



Wysyłając wiadomość Luc usiadł przy niewielkim stoliku i udawał tyleż sztucznie co przesadnie i w pseudowesołym tonie, że to co zajada jest wręcz poezją smaku. Udawał raczej żartobliwie i gładził się po brzuchu, choć w oku miał błyski smutku. Jednym. To drugie nie potrafiło wyrażać uczuć. Mały zsunął się z szafek i podszedł do ojca nieco ostrożnie w swej spontanicznosci. Przytulił się na chwilkę do jego nogi.
- Ali, idź weź sobie ciuchy na zmianę. Ręczniki tam dostaniemy. Widzimy się w salonie za 10 minut.
Mały niewprawnie zasalutował i pognał.
Mazz za to wcisnęła się Lucowi na kolana.
- Bierzesz to wszystko za bardzo do siebie, wiesz? - wyszeptała mu do ucha zanim je pocałowała.
- Pamiętam, jak najśliczniejsza dziewczyna w nNY coś sobie ubzdurała, bo wydawało jej się, że nie potrafi do kogoś dotrzeć… znalazłem ją przy lodach. - Przytulił ją i musnął wargami czoło. - Nie wiem Kochanie, tracę nadzieję, że potrafię.
- Luc, masz go tylko dla siebie ile? Kilka dni? A on podobno nie pozwala facetom się zbliżać. Tymczasem Tobie pozwala nie tylko się zbliżyć ale i wytrzeć plecki. Ja wiem, że chcesz wszystko. -
Trąciła czubek nosa reportera z uśmiechem. - Ale cierpliwości. Ile czasu musiałeś uwodzić mnie, żebym poszła z Tobą do łóżka? - Uśmiech poszerzył się, towarzyszyła mu uniesiona brew. Oboje wiedzieli, że to nie był najlepszy przykład. Sytuacja gdy dwoje ludzi przerażonych nawałą skorpionów kryje się w leju po ciężkim bombardowaniu i po 12 godzinach nie mogąc złapać sygnału od opów uważa, że wszystko stracone... I choć przed śmiercią….
Poczuć, przeżyć…
- Mazzie, ja nie chcę wszystkiego na raz. To po prostu boli.. Chyba jak na mnie za bardzo. Zbyt kocham tego małego skurwiela.
- Ale co boli… że nie mówi do Ciebie? Luc, on się komunikuje. Nie zamykaj się na niego tylko dlatego, że nie biega z wrzaskiem wokół. Ok? -
Cmoknęła skroń reportera. - I nie zamieniaj się w ciepłe kluchy. - Puknęła pięścią w ramię żartobliwie. - Masz dzień wolnego, wykorzystaj go. - Mrugnęła wesoło wstając z jego kolan.
- Nie wiem czy zrozumiesz mnie dobrze kochanie. Ja to wszystko kumam… ale…. Walczę sam ze sobą by o niego walczyć z nim. Przegrywam. Ciepłe kluchy, to ty we mnie zobaczysz jak kiedyś nawali mi Stud...
Urwał i zapalił kolejnego papierosa.
- I co? Jak już rzucisz ręcznik, to co? Zostawisz go?
- Zaczynam czuć to tak, że walka o niego -
nie powiedział, że myśli tu też o Kirze - zabija mnie.
- Jak to zabija? -
Mazz otworzyła szeroko oczy.
- Pamiętasz jak w koszarach po Manili płakałaś “bo szczoteczka”. Skarbie, ja czuje się tak od paru dni nawet nie co dzień, co chwila. W sytuacjach jak wczoraj, jak… - urwał. - Daj mi 10 gnojków z Militechu… odnajdę się. Tu mi ryje banie. Po chuju, ostro, z przytupem. Mój mózg eksploduje, nerwy wygasają jak trawa po pociągnięciu miotaczem ognia. Kotek, jak mam Ci to lepiej wytłumaczyć?
- Sporo się działo… -
Wcisnęła się między nogi Heena i przytuliła do siebie jego głowę. Pogładziła po policzku i cmoknęła czubek głowy. - To nie jest dobry czas na takie rozkminy, ropuszku. Bo cokolwiek nie postanowisz będzie rzutować i na niego i na Ciebie i na was razem. Dzień po dniu, ok? - Podniosła twarz reportera trzymając go za brodę. - Ok? - Uśmiechnęła się lekko. - No i jestem. Nie jesteś z tym sam. Wiesz?
- Wiem. -
Uścisnął ją. Gdyby miał cyberłapy, no choćby jedną jak Edek, to właśnie Mazz wymiotowałaby flakami. Ale nie miał. Gorący, mocny pełen uczucia i potrzeby wsparcia uścisk.
- Wiesz że ja sie nie poddaję. Ale męczy. Wole to wyrzucić do kogoś kogo kocham, niż do frajerów z certyfikatem na stanowiskach w “Sunny”. - Przez chwile rozpogodził sie i mrugnął.
- Zadzwoń po Edka i mojego durnego brata. Idźcie na piwo, na jakieś żarcie, do klubu… coś tam się pewnie znajdzie. I nie myśl o niczym. - Przesunęła palcami po jego skroniach. - Wiesz, rozerwij się. Pamiętasz jak się to robi jeszcze?
- Wiem, wódka, dragi i dziwki. -
Zrobił niewinną minę. - Zawsze działa.
- Tylko mi jakiegoś syfu do domu nie przynieś -
fuknęła z niby to obrażoną miną. - Ale tak - wyszczerzyła się - coś w tym stylu.
- Wiesz, a propos Brasil… - zmienił temat, lecz urwał jakby zastanawiał się nad czymś.
- Co?
- Dowiedziałem się, że Dan tam jest.
- Czyli to jednak nie będą wakacje? -
Mazz zmarkotniała nieco.
- Będą. Po prostu w trakcie zajmę się sanitarnym odstrzałem.
- Masz jakieś zaplecze tam czy od zera? -
dopytała wysupłując się powoli z uścisku.
Nie dał jej się wyślizgnąć, objął mocniej.
- Zero zaplecza, niewielkie info o nim. Mógłbym Ci zaoferować popieprzanie po plażach. Kochanie się przy drinkach w kilkugwiazdkowych hotelach. Leniwy krok wśród faweli. Zamiast tego polowanie, adrenalina i… wiesz, że jestem na celowniku?
- Mhm… czyli jednym słowem idealne wakacje… sielanka... - Cmoknęła raz i drugi płatek ucha ale na ostatnie słowa zamarła. - Na celowniku? Czyim?
- Podobno Nightcrawler albo Rochelle. Fergus mógł mieć wykupiony pakiet: “kontrakt na mojego zabójcę”. Ktokolwiek przyjął to tu czuje się mocno. W Brasil? Szanse równe. Teren nieznany obu stronom.
- Halo działa w temacie? -
Spojrzała ze zmarszczonymi brwiami, a zniecierpliwiony Ali wsadził główkę do kuchni.
- Działa. - Luc nie chciał tłumaczyć czy i czemu runner działa w kwestii offence, a nie defence. - W każdym razie jak Brasil, to opcja safari… - Znów ją pocałował ignorując na razie małego. - Mogę i sam, a potem na wycieczkę polecimy na Malediwy. Tam wątpię by coś było nie tak. - Uśmiechnął się wesoło.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: Sam?
Jeśli sam, to na co Mo? Może zostać ze mną. Wolisz sam? Nie potrzebujesz snajpera?
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: RE: Sam?
Kotku 1000 razy bardziej wolałbym zostawić go z Tobą. Miałaś lecieć na leniwą wycieczkę, cele sie lekko zmieniły.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: RE:RE: Sam?
Luc, mogę i to i to. Jak wolisz Ty. I czy będziesz potrzebować ochrony czterech liter.
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: RE:RE:RE: Sam?
Pomocy, ochrony? Nie. Ciebie… tak.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: RE:RE:RE:RE: Sam?
No to lecimy. Ogarniaj.
Bez dalszego komentarza pocałowała Heena mocno, zdecydowanie i pewnie. Po czym wyswobodziła się z ramion i porwała na ręce małego Heena obracając nim w powietrzu udając przy tym dźwięk helikoptera. Heenowi, gdy się nieco wsłuchał, wydawało się, że to Warbird, z jego standardowym lekkim “kopnięciem” co 10 obrót.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 04-08-2016, 17:05   #15
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Sweet, Sweet VR



Punkt VR na Manhattanie, późny ranek
Wyszedł wkrótce po tym jak robiąc szalony raban dwójka świrów zmyła się na ten zaplanowany basen. Skierował sie do punktu VR i juz niedługo potem śmigał po sztucznej rzeczywistości pod nowym awatarem. Za kazdym razem co wchodził logował się pod innym wizerunkiem. Wcześniej kwi, potem diabełek teraz tygrys.
Szedł na dwóch łapach podmiałkując jakąś melodie wchodząc w strefę hakerki, która prawie wypaliła ostatnio mózg Halo. Rozglądał się ciekawie po jej VRDomain i kręcił głową.

Miejsca w VR dzieliły się na czasowe i stałe, oraz na lokalne i spięte. Każdy z dostępem do specjalnych konsol i łącz mógł wykreować sobie miejsce wirtualne wedle własnego widzimisię, choć uzależnionego od umiejętności projektowania.
Tropikalna wyspa? Proszę bardzo
Środek średniowiecznej bitwy? Czemu nie.
Przebieralnia po konkursie mokrego podkoszulka? Co kto lubi.
Tu można było wszystko, tu można było być kim się chce. Tu można było skonfigurować VRBotyy w skali zachowań nie odróżnialnego od usera. Pewnie nawet połowa userów wpasowywała się w "temporary local porno".
Jak nie więcej.
Zazwyczaj projektowaniem zajmowali się specjaliści robiąc to wedle wytycznych klienta. Doświadczony VRRunner potrafił wykreować sporą domene w kilkanaście minut i stąd wzięły się punkty dostępowe. Wszak taki John Smith mógł sobie zamontować wejście z poziomu domowej konsoli, ale samemu zbudować sesję? Nie bardzo.
Takie wejścia najczęściej dotyczyły sesji lokalnych ze sztucznym światem nie podpiętym do globalnej sieci VR. Nie miało to sensu gdy klient chciał po prostu odprężyć się w danym scenariuszu i nie potrzebował do tego buszujących w sieci ‘gości’. Czasem (jak Luc) klienci nie mając stacji dostępowej w domu przychodzili by pohulać po miejscówkach istniejących permanentnie w równoległym do Internetu VRWorld. Ale byli i tacy co tworzyli własne spersonalizowane domeny i podpinając je w sieć utrzymywali ciągle. Było to stosowane tylko przez niezłych VRRunnerów, bo utrzymywanie swojego światka 24/7/365 z dostępem dla buszujących gościach w skali globalnej…
Cóż, ludzie to są mendy.
Takie działanie było jak neon ogłaszający: “Hej, popsuj mi tu coś jak potrafisz”.
A żeby chcieć popsuć coś tutaj, nie trzeba było być nawet złośliwcem. To prosiło się o wymazanie miejscówki Cathy z globalnej VRNet.



Niebo było ślicznie błękitne, a zieloniutka trawa przetykana kwiatuszkami w kolorze tęczy, drzewka liście miały w różnych odcieniach różu. Sporo motywów z Hello Kitty przetykanych mokrym snem amatora mangi. Człowiek w takich warunkach wariował żeby nie oszaleć. Wszystko razem sprawiało wrażenie jakby wyrzygał to jednorożec. Pod jednym z drzewek siedziała Emily the Strange tak bardzo kontrastująca z klimatem, że aż bolało. Mystery, Miles, Sabbath, Nee-Chee patrzyły spode łba na Luca-tygrysa. Albo goth-dziewczynka i jej koty były botami strażniczymi, albo jakaś goth-userka zapragnęła rozerwać się w trochę odmiennym klimacie niż zwykle.
- Spadaj - powiedziała marszcząc nos.
Raczej bot. Czyli Cathy już zapewne wiedziała o intruzie, jednak nie zjawiła się w swojej słodkiej domenie. Mimo to, gdy Luc zszedł z obrzeży i zbliżył się ku centrum terytorium VRRunnerki, rozległo się wysokie, nieprzyjemne brzęczenie. Zygzakowa linia ukazała się na horyzoncie, szybko zbliżając do jego avatara. Od wirtualnego podłoża w górę zaczynała piąć się cienka ściana, połyskując błękitną poświatą.
Nie bardzo orientując się w zabezpieczeniach przystanął i padł na cztery łapy. Zaczął wywoływać Cathy the Cat z poziomu interface usera jaki rozbłysł na wezwanie wirtualnego avatara. Kicia w końcu pojawiła się przechodząc przez błękitną ścianę i przysiadła tuż przed Tygrysem pacając czubek jego nosa łapką.
- Co?
- Dziękuję za pomoc. Wymyśliłaś co chcesz na rewanż? -
Luc przekrzywił swój holograficzny łeb drapieżnika.
- Na razie nie potrzebuje niczego… w zasadzie jest wszystko ogarnięte, ale mam Cię w pamięci. I nie ma za co. Pomogło? - spytała dociekliwie.
- Pomogło. Bardzo. Fajny i pomocny jesteś kot. - Tygrys zawahał się. - Jest szansa na jeszcze jakieś zlecenie dla ciebie?
- Hmm… a co potrzebujesz? Głównie info?
- Ktoś chce mnie zabić, zlecenie. Potrzebuję info by się obronić. Wtedy przysługę dla ciebie będę miał większą. Jak się nie uda, cóż… dużo nie zrobię będąc już tylko w Twojej pamięci.
- Masz kontrakt na siebie? Na ile? -
Sam pomysł ją rozbawił nieco.
- Pół bańki kredytów.
- Hmmm…. -
mruknęła - … coś więcej wiesz? - sondowała delikatnie. - Dlaczego, po co? - Ogonek poruszył się nerwowym drgnieniem.
Rozkojarzony Lucifer dopiero teraz zdał sobie sprawę jak bardzo się wpieprzył. Jedno źle sformułowane zdanie. Zamiast “ktoś kogoś zabić” to “ktoś mnie zabić” i nagle okazało się, że jest w ciężkiej dupie.
Kicia z pewnością widziała jego wahanie
- Cholera… spieprzyłem… - Zdał sobie sprawę, że Kicia może w to wejść na inny sposób. Kumając się z zabójcą za info. - Ty nie wiesz kim jestem nie? - Usiadł na tylnych łapach a jego ogon zaczął majtać się na różne strony.
- Hmmm… - Poddreptała nieco bliżej, siadła na przeciwko przekrzywiając łebek. - Jesteś znajomym tego hakera… Lucifer coś tam… - Oblizała wąsiki nastroszone. - I co… masz sekrety? Każdy ma.
Złożył łeb miedzy łapy zastanawiając się przez chwile. W sieci chronił go Halo, a dla tej kici Ptasiek był totalnym neptkiem, wręcz się jej bał. Gdyby chciała sie wziąć za rozpracowanie nReportera… Niewiele tracił, ot najwyżej trochę czasu. Wspomniał rozmowę z Runnerem i to co mówił o niej, o wrażeniach.
Ech, pieprzone ryzyko.
- To ja zabiłem tego sukinsyna co mordował dziewczyny na ulicach. Nie kłamałem, dorwał moją żonę. Nie żałuję. Ale miał chyba wykupioną polisę. Wiesz, taki “kontrakt na mego zabójcę”. Niektórzy tak czasem robią. Podobno największe szanse są, że zlecenie podjął Nightcrawler lub Rochelle… - Patrzył czujnie na avatara Kici, która zakręciła się jakby za swoim ogonkiem w miejscu.
- I dobrze - powiedziała z jakimś zacięciem - że dorwałeś.
Główkowała przez chwilę.
- Jeśli uda mi się zdjąć to z Ciebie… - zawahała się i zjeżyła futerko - ... to pomożesz mi z jedną sprawą. Przeprowadzką - dorzuciła.
- Jasne. Kiedy?
- Jakieś 10 dni. Potrzebuję … powiem Ci przed terminem.
- Dobrze, chętnie Ci pomogę. -
Pokiwał holołbem. - Ale… wyjeżdżam, dorwać kogoś jeszcze i by być z dala od mojego chłopca póki jest ryzyko. Nie wiem czy 10 dni starczy.
- Ty jesteś hitmanem? -
Zdziwiła się nieco.
- Nie, ja zabijam tych co chcą krzywdzić. Mnie, bliskich… - Zastanawiał się przez chwilę. Ośmieliło go zacięcie “Kici” przy tym jak mówiła, że dobrze iż dorwał “Rzeźnika”. Również jakaś taka nieporadność emocjonalna runnerki przebijająca przez dojrzałość w tym fachu jakim się zajmowała. Sięgnął ku nagraniu jakie skopiował z dysku na pamięć wewnętrzną i puścił zapis w VR. Było to mocniejsze niż holo. VR dostosowała się obok nich, byli jakby wewnątrz obrazu.
Danny, Ali… gwałtu na Kirze runnerce oszczędził. Zastopował.
- Jadę po niego. - Wskazał zawieszonego i zfreezowanego Danny’ego z uniesioną ręką.
Rozszerzone ślepka Cathy w końcu mrugnęły.
- To Twój synek? - skoncentrowała się na czymś innym niż mógł się spodziewać.
- Tak.
- Aha. A ten koleś to kto?
- Były mojej żony. Ją też lał. Uciekła tu, trafiła na rzeźnika. Dorwałem tamtego, chce jeszcze tego. Jest w Brazylii, uciekł tam. Muszę go znaleźć, pokombinować… to korpo, nie chce się wystawiać i wpaść bo mam kim się opiekować. Oni mnie potrzebują. Dlatego nie wiem czy 10 dni starczy. Normalnie, bym był na Twoje zawołanie kiedy ustalisz termin.
- Hm dobra. Spoko. Załatwiaj, co masz załatwiać. A jak Cię łapać w kwestii kontraktu? Mail?
- Tak. Albo przez Halo. On chyba Cię lubi. A na pewno podziwia.

Kicia miauknęła cicho i zaczęła ruszać w drogę powrotną.
- Będę w kontakcie. - Odbiegła lekkim truchcikiem. Nie wiadomo, czy miała dość szczerości Luca czy może przestraszyła ją ostatnia nowina.
- Pa. - Lucifer stanął na cztery łapy i chwile patrzył za cyberkotkiem.
W końcu ruszył skokiem ku strefie logout.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 05-08-2016, 15:49   #16
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Where's Callmee, Faggot??!



Ulice nNY, przedpołudnie
Po niecałej pół godzinie od wizyty w VR Luc otrzymał połączenie telefoniczne z numerem nieznanym. Nim odebrał użył standardowych zabezpieczeń.
- Witam, z tej strony Louisa Middtlon, dzwonię w imieniu pani Kiry. - Rzeczowy, niemalże sztuczny głos po drugiej stronie był w czysto informacyjnym, bezemocjonalnym tonie. - Czy rozmawiam z panem Heenem?
- Dzwoni Pani z kliniki w Highway?
- Nie, dzwonię z kliniki Deep Blue ze Stanton. - Głos zabrzmiał lekkim zaskoczeniem. - Romawiam z mężem pani Heen? - ponownie naciskała na identyfikację.
- Tak, o co chodzi?
- Pani Kira niestety nie jest w stanie w tej chwili rozmawiać, ale prosiła by pan nie przyjeżdżał w odwiedziny. - Chwila przerwy jaka nastąpiła sugerowała okienko na zadawanie pytań.
- Coś się stało?
- Nic konkretnego. Miała jeden epizod - zaakcentowała to słowo - ale w tej chwili jest spokojna i kontaktuje. W takich sytuacjach często zalecane jest przez lekarzy by kontakt z bliskimi został zawieszony na parę dni do odwołania. Tym razem jednak to sama pacjentka poprosiła...
- Ok, dziękuję za informację - przerwał jej solos. - Do usłyszenia. - Rozłączył się.
Wybrał numer do Callmee, ale jak zwykle ostatnio odbił się od poczty. Walnął pięścią w drzwi i klnąc szpetnie.




“Joe’s Smokin’ Hall” w Queens, przedpołudnie
Zniknięcie fixera już nawet nie tyle niepokoiło go, co budziło najgorsze scenariusze co też mogło się z nim stać. Skierował się do Whitestone w między czasie otrzymując wiadomość do Rudej:
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: Patrz i podziwiaj.
Załącznik: BadBoy
W środku wypicowanego mega-trucka, na XXL oponach, przystrzyżonej szoferce i z wielkim murzynem niedbale opartym o oponę z drugiej strony maski, siedział chyba Ali. Zza kierownicy widać było jedynie czubek blond łebka. Obraz się poruszył i truck przysiadł kilka razy na resorach, a ze środka dobiegł radosny rechot Aliego. Solos pokręcił głową z lekkim uśmiechem wjeżdżając w Cryders Lane. Zatrzymał samochód, wysiadł i zablokował go rozglądając się wkoło.



Nie bywał tu często, wolał Callmee łapać w jego mieszkaniu i interesy zawierać w bardziej prywatnych warunkach. Parę razy jednak gdy mocno mu się śpieszyło musiał przyjeżdżać w te okolice. Każdy Fixer prowadził swój biznes dwutorowo: rozległe i lokalne. W przypadku tych lokalnych interesów wydzielał sobie za porozumieniem z konkurencją coś w stylu domeny. To sąsiedztwo w Queens było właśnie takim nieoficjalnym królestwem Laytera. Najchętniej przesiadywał w “Joe’s Smokin’ Hall”.
Było to pierwsze miejsce, gdzie Lucifer miał nadzieję złapać choćby info o hermafrodycie.

O tej porze było tu jeszcze pustawo, ale sam fakt, że przed południem taki lokal był już otwarty, świadczył o tym, że to sroga imprezowania w stylu 24h open. Wysoko nad barem w siłowych sferach wyginały się tancerki. Ciężko było określić, czy żywe, czy robodoll, albo (najtańsza opcja) zaawansowane holo, choć wczesna pora z pewnością wykluczała to pierwsze. Siedząc pod ścianami, lub pod barem, albo leniwie przechadzając się po otwartej przestrzeni, rezydowało tu kilka prostytutek.
Albo hostess. Na pierwszy rzut oka ciężko było to rozróżnić.
Cała kolorystyka i wystrój tłumaczyły czemu Layter najchętniej przesiadywał tutaj gdy załatwiał interesy w swoim ‘petty kingdom’. Sztuczne bluszcze z kabli i wyrastające z nich różowe neonlampy przypominające penisy…
Tak. Jego styl.



Lucifer podszedł do baru i zamówił piwo, a gdy barmanka w stroju przypominającym ten Kiry z Clockwork nalewała mu je, taksując dziewczynę wzrokiem rzucił:
- Callmee pojawił się tu ostatnio?
- Kolejny - westchnęła teatralnie podając mu zamówienie.
- Sporo osób się nim interesuje? Wiem, interesy, ale ja nie w tej sprawie. Kiedy był?
- Parę dni temu - wzruszyła obojętnie ramionami - Nie prowadzimy tutaj jego sekretariatu…
- Jest tu ktoś kto częściej się z nim widywał? Kto może coś wiedzieć?
To nie była Kira. Ta dziewczyna założyła ręce na piersi spoglądając wyczekująco.
Luc sypnął kilka chipów na stół przekraczających sporo cenę piwa.
- Napiwek. Jest czy nie?
Płynnie zebrała chipy z baru i wskazała na stolik pod ścianą, nad którym szczęśliwym trafem nie wisiały penisowe ozdoby. Przy nim siedział niewielki typek z białymi dredami machając niedbale nogą założoną na nogę w obuwiu rodem z …. Luc nie wiedział skąd. I chyba nie chciał wiedzieć. Obcas i platforma buta były wielkie i obciążały chudą nogę kolesia jak kotwica.
- Jean-Luc… - mrukneła.
Solos kiwnął głową, wziął piwo i ruszył wolnym krokiem ku ‘dredziastemu’. Przystanąwszy obok wskazał na jedno z krzeseł przy stoliku.
- Można? - spytał przyglądając się ciekawie mężczyźnie.
Obawiał się, że gdy ten się odezwie usłyszy…
- Ależ skarbeńku… gdyby nawet mi sami aniołowie zabraniali, powiedziałbym, że można. - Chuderlaczek wyprężył się uwodzicielsko. Wyciągnął fajka z paczki i nadstawił się do Luca do zapalenia papieroska.
Heen usiadł, podstawił mu zapalniczkę, sobie odpalił również i upił łyk piwa. Patrzył przez jakiś czas na ludzi kręcących się przy barze.
- Z Callmee wszystko okey? - spytał nie odwracając spojrzenia na Jean-Luca.
Zagadnięty zaciągnął się i przez dym fajka, który zapewne miał mu dodać tajemniczosci, wpatrywał się w Heena.
- Nie widziałem go od paru dni. Ostatnio gdy tu był, wyglądał na lekko poddenerwowanego - w końcu wydukał wydymajac lekko wargi.
- Wiadomo gdzie i za czym sie kręcił? Co mogło nim wstrząsnąć? Mówił coś?
- O czego to on nie mówił. Za czym to się nie kręcił. Prawda jest taka, że naczytał się gazet i chciał się popisać po ostatniej wtopie. Podobno było mocno zaangażowany w pewno śledztwo. - Jean-Luc mrugnął okiem.
- Ostatniej wtopie?
- No tak. Jakiś miesiąc temu, a może dwa… - dreadman machnął dłonią i kobiecym gestem skiepował do popielniczki. - … ta sprawa z … - Pstrykał palcami próbując sobie przypomnieć. Chwilę to trwało.
- To Twój kumpel?
- Tak, bliski. Ale zawsze jestem otwarty na nowe znajomości, skarbeńku.
- Mój też. Ja tu nie w interesach, martwię się o niego. Chce go znaleźć mając nadzieje, że wszystko okey. Więc daj sobie spokój z tym Jean-Luc, ok? - sugestywnie kiwnął głowa na jego palce.
- Ale co Ci po starej sprawie Callmee?
- Fajnie było by ustalić coś, może to ma związek? Nie wiem.
Jean-Luc spojrzał nieco poważniej na reportera.
- Pomagał jakieś lasce w sprawie “zabójstwa” Scotta Burnetta. - Dreadoman zrobił w powietrzu znak cudzysłowu. - Tylko, że się okazało, że jego info nie miało pokrycia. Scott nie został zabity.
Koleś popatrzył na reportera znacząco.
- W sprawie tego śledztwa teraz… co zniknął, coś mówił? Jakiś punkt zaczepienia Jean? Miejsce, nazwisko? To może być ważne.
- Mmmmm…. - dredmen się zastanowił - nie mówił za wiele. Jedynie tylko, że duża sprawa i że uruchamia jakieś “niestandardowe” kontakty. Sprawdzałeś u jego chłopaka?
- Nie. Gdzie go znajdę?
- A co mi z tego przyjdzie, że dam Ci namiary? Zostanę sam, bez drinka i kasy na fajki… - Uśmiechnął się niewinnie.
Solos westchnął. Wyjął kilka chipów kładąc je na stole.
- Nie możemy do tego dopuścić, nie?
Jean-Luc pobawił się czipami układając je w stosik.
- Nazywa się Nico i pracuje za barem w Los Feliz w Brooklynie.
- Dzięki i trzymaj się. “Skarbeńku”.




„Loz Feliz” na Brooklinie, okolice południa
Zajechawszy pod Los Feliz Luc rozejrzał sie po okolicy i skierował się w jedną z uliczek prostopadłych do Ludlow street, w celu wyjścia na tyły baru. Jeśli kiedykolwiek ktoś zastanawiał się, czy “mroczne zaułki” w holofilmach to tylko wymysł scenarzystów, tu znalazłby odpowiedź.
Pomimo wczesnej pory dnia wyjście z tyłu baru sprawiało nieprzyjemne wrażenie. Wąska jak na standardy nNY uliczka, pachniała moczem, seksem i zjełczałym jedzeniem. Śmietniki przelewały się, rozsypując śmieci wokół siebie. Kilka pudełek nawet ruszało się powoli, podrzucane od dołu swoim życiem wewnętrznym.
Do wyjścia prowadziło kilkanaście schodków na niewysokiej podmurówce, całej zamazianej wyuzdanymi grafitti. Brakowało jedynie ciemności i bzykającego nieregularnie, dogorywającego neonu by dopełnić obrazek rodem z nCat.
- Pięknie. Miejscówka z duszą - mruknął uważając, by nie nadepnąć na jedno z pudełek po żarciu. Kultura jaka tam właśnie egzystowała była już chyba bliska wynalezienia koła.
Pokręcił się chwilę, lecz nie zauważywszy nikogo wrócił do Ludlow i skierował się do wejścia Los Feliz. Przed wejściem stały dwa boty jako ochrona. Zwyczajne guardiany nawet nie profilowane na ludzki wygląd. Nie robiły za bramkarzy i zapewne ich główną funkcją była informacja: „lokal chroniony przez boty”, to zazwyczaj mocno ograniczało szanse na zadymę rozpętaną przez klienta. Solos jednak kojarzył te modele, może były i starszej generacji… ale potrafiły zdrowo połamać kończyny lub porządnie podziurawić, jak już przyszło co do czego.
- Cześć stary. - Solos przypalił papierosa i spojrzał prosto w mech-ryj. - Szukam Nico, wiesz gdzie go mogę znaleźć?
Roboochroniarz rzecz jasna nie odpowiedział.
- Dzięki. Strasznie mi pomogłeś.



Wszedł do środka rozglądając się po wnętrzu, do którego wszedł odsuwając ciężką, pluszową kotarę w kolorze burgunda.
Jeśli kiedykolwiek Heen miał wrażenie, że podczas odwiedzin Callmee paruje mu mózg, tutaj jego receptory przegrzały się momentalnie. Spowita w półmroku sala była wypełniona sztuczną mgłą. Podświetlone scenki, na których tańcowali obecnie holotancerze wypinający uwodzicielsko to co mieli najlepszego, były porozrzucane zupełnie bez ładu i składu.
Bar prześwietlały też stroboskopowe światła waląc odwiedzających po oczach. Ci, którzy chorowali na padaczkę szybko byli stąd wynoszeni.
Mimo parnego nastroju (czy właściciele rzeczywiście sępili na klimę czy klima specjalnie tak pracowała?) miejsce było dość dopakowane.
Męskie hostessy, w lateksowych kozakach, stringach lub krótkich spodenkach na równie gustownych lateksowych szelkach, roznosili drinki i zachęcali klientelę do kolejnych zamówień.
Wchodzącego reportera minął wysoki, gibki kelner, kręcący zadkiem, na obcasach. Ogolony na łyso, z ciemnym makijażem obrzucił go powłóczystym spojrzeniem. Mijając uśmiechnął się kącikiem ust.
- O kurwa… - wyrwało się Luciferowi. Zdjął okulary.
Nie ogarniał…
- Znasz Nico? - spytał mijające go skrzyżowanie Dwayne’a Johnsona z Lizą Minelli. Miał nikłe nadzieje na załatwienie tego szybko, bez pakowania się w ten festiwal mokrych snów fixera. Kelner zakręcił z powrotem na obcasie i przysunął się do reportera z uwodzicielskim uśmiechem. Górował nieco nad nim. Czuć było mix kosmetyków i olejków.
- Nico? Może znam… - skrócił dystans o ułamek centymetra - ale to raczej nie Twój typ. Może usiądziesz? A ja ...Cię obsłużę? - Zamrugał doczepianymi rzęsami.
- Oczywiście, że nie mój. Dlatego zapewne odszukam Cie, gdy skończę z nim gadać. - Przed oczyma stanęły mu różne możliwości obsługi. Zbladł lekko. - Skarbeńku.
Kelner przesunął wzrokiem w dół i w górę po reporterze z diabolicznym uśmieszkiem.
- Jeśli mnie sam nie odszukasz, ja znajdę Ciebie, mój piękny. A Nico, znajdziesz za barem. - Wskazał kierunek w głąb sali. - Czekam. - Puścił oko Lucowi i ruszył wyginając się i kręcąc pośladkami zalotnie.
“Za Barem”...
Źle zrozumiał Jean-Luca, co przysporzyło mu groźby poszukiwań przez tego zjeba.
Mimo to oddał uśmiech starając się na nie patrzeć na odchodzącego.

Podszedł do baru niby to jeszcze pewnym krokiem.
- Nico? - zwrócił się do typka nalewającego akurat piwo i leniwie konwersującego z klientem.
Zagadnięty rzucił uśmiech w stronę obsługiwanego właśnie zaczerwienionego, rudawego tłuścioszka i odwrócił się do Lucifera. Zza baru wystawała jedynie połowa jego ciała więc wyglądało to jakby był nago. Rozmarzone spojrzenie szarych oczu rzucone spod ciemnych brwi spoczęło taksująco na Lucu. Nico potarł szczękę palcami zgiętej do wewnątrz dłoni i … nawet się nie uśmiechnął. Ledwo leniwie uniósł kąciki ust a jego twarz nabrała wyrazu zainteresowania i zaciekawienia.
- Zależy kto pyta - zaczął kiepskim wstępem rodem z kiepskich kryminalnych seriali.
- Callmee mówi mi najczęściej Lucie, wole jednak Luc.
Twarz chłopaka zamieniła się w maskę.
- Co podać? - odparł sztywno.
- Szukam go, Nico.
- Ja nic nie wiem. - Chłopak ruszył w przeciwległą stronę baru.
- Nie interesuje mnie czy coś wiesz. - Solos podążył za nim po drugiej stronie kontuaru. - Chcę wiedzieć co się z nim dzieje, to kumpel, martwię się o niego. Chce go znaleźć. Nie mam zamiaru Ci go podbierać, to nie moja bajka. - Machnął ręką w stronę centrum lokalu zamaszystym gestem.
- Zostaw mnie w spokoju, bo wezwę ochronę - barman zgrzytnął zębami, zupełnie nie słuchając wywodu reportera. Przygotowywał drinka na kolejne zamówienie trzęsącymi się rękoma.
- Ok, zmiatam. - Heen kiwnął głową patrząc na trzęsiawkę jego rąk. Coś tu było nie tak. - Ale jeżeli ochroniarze nie odprowadzają Cię do domu 7 dni w tygodniu, to najwyżej powiesz mi parę rzeczy przez wybite zęby? - Założył okulary.
Pobladły Nico, odstawił drinka przed klientem i najwyraźniej wcisnął jakiś przycisk pod barem. Z gładkiej tafli wysunęła się błyskawicznie energetyczna ścianka. Zaciemniła momentalnie widok po drugiej stronie baru, zaś Luc mógł podziwiać swoje odbicie jak w lustrze weneckim. Z resztą nie tylko swoje. Za sobą zobaczył boty zmierzające ku niemu. Goście przy barze zamarli, co w sytuacji, gdy pozostała część baru zupełnie nie zwracała uwagi na wydarzenia, sprawiało nieco komediowe wrażenie.
Luc poprawił włosy korzystając z ‘lustra’.
- Będę za barem, “skarbeńku”. “Od tyłu”. Tam mnie znajdziesz. Inaczej, ja znajdę Ciebie. Pogadamy tak czy owak. - Odwrócił się do botów unosząc lekko ręce w uspokajającym geście. Dla mechochroniarzy uspokajającym o tyle, że były puste, z dala od ciała i statyczne. Skierował się do wyjścia by pójść na tyły Los Feliz.

Oparł sie o brudną ścianę i sprawdził cityhuntera przeładowując go. To samo zrobił z niewielkim pistoletem jaki miał wciśniety za pasek od spodni.
Włączył Wearmana jednocześnie wyostrzając słuch. Wbudowany cyberzestaw audio zaatakował go zaprogramowaną ścieżką utworów jakie najbardziej lubił, ale kanał drugi wychwytywał wszelkie odgłosy.
Chwila relaksu w centrum syfu.
Czekał.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 05-08-2016 o 16:12.
Leoncoeur jest offline  
Stary 05-08-2016, 20:49   #17
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Car Party



Los Feliz na Brooklinie, okolice południa
Czas wlekł się niemiłosiernie.
Kwadrans.
Pół godziny.
Godzinę…
Nikt się, nie pojawił. No może poza powiadomieniem o przychodzącej wiadomości.
Solos nie miał większej nadziei na to, że chłoptaś wyjdzie. Zdziwił się jednak, że wystawiając się w takim miejscu, ni dostał wizyty jakichś kolesi od Nico. Widocznie takowych nie miał.
Wyjmując Cityhuntera odebrał wiadomość-ghost przekierowaną na jego skrzynkę co ustawił sobie na koncie Aliego.
Cytat:
@Dorothy
Od: AlisteirVDHeeN
Temat: <Brak>
Czesc D.,
Tu Ali, ja.
Kiedy pokażesz mi ten moduł?
Mój tata poszedł gdzieś, to możemy dzisiaj?
To pisałem ja.
Ali
To było urocze. Młody rwał własnie miłą nastolatkę ‘na moduły’, gdy tata szwendał się w śmieciach za barem dla gejów. Luc uznał, że gdzieś popełnił błąd w wychowaniu.
Swoim.
Wystrzelił kilka razy w zamek tylnych drzwi do Los Feliz po czym rąbnął w nie aby otworzyć na przebój.
W ciele rozległ się znajomy wizg i pomruk odpalanego sandevistana.
…a w uszach ogłuszający dźwięk alarmu.

Wąski korytarzyk zapełnił się biegającymi, rozwrzeszczanymi męskimi hostesami, drobiącymi na obcasach i ładujących się w panice do pokoików umieszczonych po prawej i lewej stronie przejścia. Krótki hall zaplecza ukazał w tle gości również rzucających się to pod stoły, to do ucieczki. A Luc pruł ostrzeliwując sufit i górne rejony ścian. Tak by przypadkiem kogo nie trafić, ale rozpętać pandemonium.
Alarm wył uparcie, pod sufitem migała czerwona lampa.
A z sali ruszyły szybko dwa boty, uzbrajając się po drodze..
Jeden z nich wydał z siebie metalicznie brzmiące ostrzeżenie:
- Rzuć broń inaczej otworzymy ogień.
Drugi szedł na wprost Luca nie przejmując się rozbieganymi ludźmi. Solos wystrzelał cały magazynek, lecz broni nie rzucił.
Rzucił siebie.
W bok
Nie miał zamiaru konfrontować się z roboochroną. Niby modele starszej generacji, ale ryzyko było zawsze. Głupio byłoby otrzymać choćby postrzał w tak bezsensownej sytuacji i w takim miejscu. Jedynie dzięki swojemu przyjacielowi, Sanowi, zawdzięczał brak kolejnej dziury na swoim ciele. Boty taktycznie pruły krótkimi seriami odcinając niejako drogę ucieczki inną niż wybrana przez reportera.
Ważne było, że Nico dostał wiadomość: “schizol nie żartuje”. Na ile pozwalała boląca noga puścił się ku ulicy na którą wysypywali się z lokalu ludzie w panicznej ucieczce z ostrzeliwanego od tyłu gaybaru. Broń schował i pochylając głowę skierował się do wozu. Popychany, potrącany, wymijany przez mało godnie wyglądające hostessy dopadł samochodu. Wsiadając rozejrzał się, ale Barmana nie było w tłumie uciekających gości i obsługi.
Za to była kolejna wiadomość- ghost:
Cytat:
@AlisteirVDHeeN
Od: Dorothy
Temat: RE: <brak>
Hej Ali,
Możemy dzisiaj o 16. Przyjechać do Ciebie, skoro Taty nie ma? Może skontaktuj się z nim i spytaj, czy możesz. Wtedy wpadne ja, albo przyjadę po Ciebie jeśli się zgodzi.
Pa,
D.
Sprzęgł się z wozem ruszając powoli by nie potrącić nikogo z uciekających gości. Po kilku chwilach kolejna wiadomość, tym razem adresowana do samego reportera.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: AlisteirVDHeeN
Temat: <brak>
Tu ja. Ali. Mogę spotkać D. dzisiaj? Ma pokazać mi coś. Przyjedzie po mnie popołudniu.
Odpisz.
Ja, Ali.”
Jadąc ulicą pomiędzy biegającymi mężczyznami w takich strojach, że co bardziej fanatyczni hetero by oślepli, pochylił się i otworzył drzwi. Obok biegł jakis czarnoskóry typ w stylizacji neo’80. Holoopaska, zmiennobarwne getry...
“Ja pierdolę…” pomyślał.
Cytat:
@AlisteirVDHeeN
OD: LVDHeeN
Możesz, ale wolałbym, aby nigdzie Cię nie zabierała, chyba że Mazz zechce z Tobą jechać.
I Pozdrów D.
Trzym sie BigAl
Przechylił się otwierając drugie drzwi.
- Wskakuj na miłość boską, bo tu wszystkich odstrzelą! - zachęcił biegnącego obok samochodu uciekiniera, który pochylił się i zajrzał do wnętrza auta, pilnie się rozglądając. Uznał najwyraźniej sytuację za bezpieczną i wskoczył na fotel lśniąc od pokrywającego jego ciało “wróżkowego pyłku”. Rozsypywał właśnie drobinki po tapicerce.
- Z nieba mi spadłeś, ślicznoto - zadudnił ciepłym głosem. - Co to za dzień dzisiaj pechowy to naprawdę już nie mogę. - Wzniósł dłonie do góry, prując resztką cekinów. Odkleił sztuczne rzęsy z powieki. - Co ty tu robisz? Władowałeś się w niezły cyrk.
- Ot przelotem. Gruba akcja. I czemu tak pechowy dzień? Coś się stało, skarbeńku. Oprócz tego?
- Ach, kłótnia z wynajmującym mieszkanie, przypalona koszula i brak ciepłej wody -
zaśmiał się nagle - wiesz, dzień świstaka.
Solos roześmiał się również wpasowując się w motyw rozładowania atmosfery.
„Wróżek” zmierzył Luca wzrokiem wzdychając głęboko.
- Wyrzuć mnie na następnych światłach, kochany.
- A propos dnia świstaka. Znasz Callme? Laytera?
- Ach kto go nie zna. To taki pysiaczek kochany -
zaćwierkał murzyn wskazując miejsce do wysiadki.
Luc zatrzymał i zblokował drzwi.
- Kiedy go ostatnio widziałeś? - spytał wyjmując Cithyhuntera. Zwolnił magazynek i sięgnął do schowka po świeży.
Dzień Świstaka zbladł.
- Co… o coo…. Chodzi? - zająknął się unosząc powoli dłonie do góry. - Nie chcę ża… żadnych… pro...oblemów.
- Nie cierpię czyścić samochodów. Aleeee… -
Odwrócił się do pasażera i uśmiechnął radośnie. Magazynek wszedł na swoje miejsce. Luc przeładował. - Mam autobota co czyści! - szepnął konfidencjonalnie. - Kiedy go widziałeś, co wiesz o jego zniknięciu?
- Nie wiem… wiem.. Kie..edy. Kil..ka dni temu… -
Murzyn zaczął się mocno pocić, kropelki zrosiły mu czoło i zaczęły zbierać się nad górną wargą. Temperatura w aucie też jakby wzrosła. - Nie wieeeem nic więcej! - Zezował na lufę gnata.
- Masz ładne kolana wiesz? - Luc zaczął jedno pieścić.
Lufą ciężkiego pistoletu.
- Naprawdę nie wiem nic więcej!!! - Ton zmienił się z ciepłego w piskliwy wibrujący dyszkancik. Zaczął wpadać w histerię. - Nie wiem nic. Był ale potem przestał bywać. Zauważa...żam takie kwestie, booo kolorowy klieeent. - Zasłonił dłońmi kolana i zacisnął nogi.
Przez chwilę miał zamiar puścić maila Mazz: “Gej hostessa jest ze mną w aucie i kurczowo zaciska nogi. Co ze mną jest nie tak”.
- Ale ja nie twierdzę, że coś wiesz skarbeńku. - Luc udał zaskoczenie. Toćnął lufą w rękę osłaniająca kolano. - Mówię, że ładne. Na razie. Operacja plastyczna 12 mm i sytuacja może ulec zmianie. - Wyszczerzył się radośnie. - A Nico dobrze znasz?
- Nico? Którego? -
Ciemnoskóry pasażer próbował odgonić spluwę Luca. Wyglądał jakby zaraz miał wykitować. Ciężko dyszał i obficie się pocił, drżąc
- Barmana.
- Mały, zadziera nosa i uważa się za pępek świata. Nie znam go bliżej…
- Nie musisz. Pójdziesz tam jeszcze dziś i go znajdziesz. Powiesz, że kumpel Callmee nie żartował, choć Nico już to chyba wie. Powiesz mu, że nie napisze do mnie by się skontaktować: operacja plastyczna 12mm. Nie przekażesz wiadomości: operacja plastyczna 12mm. Zapamiętasz adres kontaktowy?

Nowy przyjaciel pokiwał głową szybko i wyjątkowo zgodnie.
- Tak, tak!
- Pamięć bywa zawodna, może zapomnisz? -
Luc stropił się lekko głaszcząc lufą “skarbeńka” po szyi.
Odsunał się z zamkniętymi ściśle oczami i zaciśniętymi ustami. Dyszał coraz ciężej. Pokręcił kurczowo głową.
- Przestań, przestań!! Dość. Nie zapomnę! - krzyk rozniósł sie po ciasnej przestrzeni auta.
- No i co tak wrzeszczysz? - Heen podał mu jeden z adresów mailowych bocznej skrzynki. Możliwie najprostszy. A potem puścił radio i zapalił papierosa.
Muzyka leciała, Luc stukał do rytmu gnatem o deskę rozdzielczą.
Mężczyzna powoli sięgnął ku drzwiom, próbując wymacać zamek i je otworzyć, były jednak zblokowane. Luc zanucił pod nosem kawałek tekstu lecącego z radia.


- O co.. o co chodzi? - wydukał prawie na bezdechu.
- Powiedziałeś, że zapamiętasz. Jeszcze dwie piosenki i sprawdzę. Lepiej byś pamiętał. - Luc uśmiechnął sie radośnie.
- Aa... - kompan reportera zaczął powoli hiperwentylować. Zamachał rękoma przy twarzy nabierając krótkich, urywanych oddechów i ledwo co wypuszczając powietrze z płuc.
- … - chciał coś wydusić ale dał rady.
Luc podkręcił klime, bo był daleki od tego by facet tu wykitował, ale sukcesywnie nucił pod nosem w rytm piosenek. W pewnym momencie wyłączył radio i spojrzał uważnie na murzyna.
- Adres? - warknął.

Chłopak podał adres.
Błędny.

- Myśmy się chyba nie zrozumieli… - Uśmiechy i wygłupy zniknęły z twarzy solosa. Zastąpił je wkurw. I zdecydowanie. Przyłożył mu lufę do skroni. - Mówiłeś, że zapamiętasz. Oszukałeś mnie?
- Nieeeeee… - wyjęczał - za...zapiszę sobie. Masz coś do ...pis...pisania?
Radosny, prawie wariacki uśmiech wrócił na twarz Heena.
Sięgnął wolna ręka do schowka w samochodzie.
Wyciągnął z niego stary, zeszłowieczny szwajcarski scyzoryk.
Podał go chłopakowi.
Uśmiech znów spełz mu z twarzy.
- Mam - powiedział twardym, grobowym wręcz głosem klepiąc lufą przedramię pasażera.
Chłopak nie wytrzymał. Zaczął łomotać panicznie w drzwi i okno zaparkowanego pojazdu. Wrzeszcząc przeraźliwie i szarpiąc za klamkę. Liczył, że zwróci na siebie uwagę przechodniów, a może nawet i patrolujących ulice dronów nNYPD.
Heen ruszył.
- Szkoda. - Pistolet wciąż wciskał w niego. - Chcesz dziś spać w Hudson? Nie ma problemu.
Stres sytuacji przerósł wytrzymałość kelnera. Zwiądł w fotelu bez czucia. Korzyść była jedna: przestał się drzeć.




Dzikie tereny nad Hudson, eczesne popołudnie
Zajechali w miejsce, gdzie nie tak dawno Luc ‘czyścił się’ po reporcie. Krzaki nad rzeką, nikogo w okolicy. Heen klepnął murzyna by go ocknąć.
- Opcje masz dwie. Ty sobie na przedramieniu i pokażesz to Nico, lub ja tobie na czole i dam w barze cynka gdzie znaleźć Twego trupa.
- Nie wiem co ty chcesz ode... ode mnie. Ledwo... znam...

Solos chwycił go wolną ręką za ucho i brutalnie ściągnął w dół, by nie zostało wyrwane chłopak z piskiem zniżył się również.
- Jeden z moich najbliższych kumpli zniknął gnoju. Jego chłopak nawet nie chce ze mną gadać, a coś wie. Czoło i prosektorium, czy przedramię i pójdziesz sam?
- Ja nie mam z tym nic wspólnego!!! -
Chłopak zaczął się szarpać w akcie desperacji. - Co ty się do mnie przyczepiłeś?! Zostaw mnie, zostaw mnie, zostaw mnie!!! - Nie bił się jak standardowy facet. Drapał i machał rękoma jak cepami próbując przy okazji się wyzwolić. Słowa Luca przestały do niego dochodzić. Dostał kolba w łeb, nie by go ogłuszyć czy zrobić krzywdę. By zabolało, oprzytomniło.
- Czoło, czy przedramię? - Heen warknął wyraźnie zniecierpliwiony.
- Żadno!!!!!!!!
- Okey. -
Solos znów wyszczerzył się radośnie. - Niech będzie moja strata. W schowku masz flamaster. Znajdziesz go w 3 sekundy?
Zasmarkany i zapłakany rzucił się do schowka by przeszukać jego zwartość. Wywalił wszystko na podłogę samochodu, sięgając po drobne skarby, o których posiadaniu solos zdążył już zapomnieć.
- Nie ma tu flamastra - stęknął grzebiąc w schowku i sięgając ku śmietnikowi na podłodze auta. Grzebał się w nim przez chwilę. W końcu z jękiem wyciągnął oczojebny purpurowy mazak. - Jest. - sapnął - Adres?
- A nie zmaże się? Trochę się pocisz… - Luc wydał się zatroskany.
- Sam sobie znajdź Nico w takim razie… - Chłopaczkowi zaczynało być wszystko jedno. Przestawał brać udział w zabawie Luca. Ten jednak nie miał zamiaru ot tak po prostu jej skończyć. Wiedział, że murzyn opowie o wszystkim, Nico miał być przerażony sama opowieścią.
- Zrobimy tak. Rozbierasz się i ciuchami się wycierasz, piszesz mój adres i spierdalasz do Nico mu go dać. Ma się skontaktować, albo pozna mój samochód. Pasi?
Kelner wytarł ramię o getry
- Daj ten adres - mruknął.
Luc podał. Chłopak napisał sobie go na ramieniu.
- Podwieźć Cie gdzieś? - spytał solos uprzejmie.
- Nie. - „Wróżek” szarpnął za klamkę by sprawdzić, czy drzwi auta są odblokowane. - Wypuść mnie!
- Jak dziś się nie odezwie, to jutro szukam was obu. -
Luc odblokował drzwi. - Uważaj na siebie, w Jersey nie przepadają za… no wiesz. - Mrugnął.
Murzyn nic nie odpowiedział. Wysiadł i otulił się ramionami, najwyraźniej czekając aż Luc odjedzie, ten jednak nie ruszał. Wybrał numer do Kyle’a. Kelner powoli powlókł się przed siebie chcąc wydostać się z mało przyjaznej okolicy. Powoli i ostrożnie stawiając kroki na wysokich obcasach, nie rozglądał się wokół.


Brat odebrał po czwartym sygnale.
W tle ryczała jakaś ultramodern techno muza.
- Luuuuuuc!!!! - wywrzeszczał radośnie przez opary ostrej imprezy.
- Nie jesteś w samolocie?
- Samolot za dwie godziny, brat! Żegnam się właśnie. -
Piski i ryki dobiegające w tle, świadczyły o tym, ze pożegnania trwają już jakiś czas.
- O której lądujesz?
- Jusz, jusz mówię… -
Kyle odganiał się od kogoś oferującego mu “miodnego misia”. - Lot trwa 4 godziny. Która tam teraz u was? - zabrzmiał nieco zmęczony - 12?
- Przed 13. Odbiorę Cie z lotniska, tylko muszę wiedzieć kiedy przylecą te pijane zwłoki.
- 18: 20 czasu lokalnego. Kupa czasu, brat. Możesz przygotować te wszystkie koleżanki na mój przyjazd…
- Jedna Ci się mocno spodoba, jak znajdujesz imię “Zuzu”?
- Zuzu? To jakiś skrót? -
bełkotnął wesoło Kyle.
- Lili, Mimi, Lulu, Zuzu? Serio kminisz takie akcje, czemu ktoś się tak nazywa? - Luc rozrechotał się patrząc przy tym na odchodzącego pasażera. - Ostra dziewczynka.
- Po prostu byłem ciekaw, wiesz, że tu imiona są specjaaaaaaaaaaaaaaalne czasami -
wymamrotał. - Dobra to ten. Czas na lotnisko. Widzimy się za chwilę. Przywieźć coś specjalnego?
- EnZi przywieź. Trzymaj się brat. -
Heen rozłączył się.
Zabrać Kyle’a do nCat by poznał ZuZu… to nie był głupi pomysł.
Rozrechotał się dziko i ruszył.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 05-08-2016, 23:56   #18
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Fireburger



Mieszkanie Mazz w Bronx, wczesne popołudnie
Rozmyślał o dzisiejszej akcji w Brooklyn. Powiedzieć, że nie był z siebie dumny to jak nie powiedzieć nic..
Na rympał.
Brak klasy.
Brak stylu.
Zastraszanie biednego gnojka….
Robił tak czasem. Ba często. Ale w reportach.
By zabijać.
O Calmee naprawdę się martwił.
Wcisnął przycisk powiadomienia o wizycie.. Ruda mogła być “przeszczęśliwa” z tego powodu.
Nikt jednak nie odpowiedział, najwyraźniej radosna dwójka nie wróciła jeszcze od Mo.

Sklął się w myślach.
Odruchowo założył, że wymiana maili małego z D. oznaczała, że już wrócili, a przecież Mo też miała terminal. Przeciągnął dłonią po twarzy, ale wszedł do środka by się choć przebrać. Wciąż czuł sztynk mieszaniny woni zza baru kochasia Callmee.

Wychodząc po odświeżeniu się puścił wiadomość Mazz.
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: <brak>
Jak jesteście jeszcze u Mo to jadę do Was.
Zjechał na dół i poszedł do samochodu by jechać do warsztatu
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: RE: <brak>
Poszliśmy już. Mo poszła się zdrzemnąć. Ali głodny. Jesteśmy w Wegeburgery u Sumiyo. Wpadasz?
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: RE:RE: <brak>
Mam chwile wolnego, brykam.
Zakręcił się samochodem na podjeździe i wypruł naprzód.
Czuł, że żył.


Jadąc zadzwonił do Eve.
- Luc, coś się stało? - spytała z lekkim niepokojem w głosie.
- Tak, ale nie wiem co i gdzie, nie śledzę wiadomości zbyt nachalnie, Ozz.
- Enzi -
roześmiała się prawie. Prawie, by zaraz nadać głosowi odcienia reprymendy. - To o co chodzi?
- Myślałem o tym co mówiłaś… Muszę wyjechać, coś załatwić. Tydzień, dwa? Kilka dni? Nie wiem… Mały zostanie u moich przyjaciół, wspaniali ludzie, żadna tam rodzina zastępcza. Tylko terapie… chcę by chodził. Oni mogą nie mieć możliwości wozić go do SH.
- Aha? -
Słuchała uważnie. - I wpadłeś na pomysł, że…?
- Wpadłem na to, że nawet jeżeli macie opcję wiezienia pacjenta, za opłatą. On… mógłby nie czuć się wtedy dobrze. Ciebie lubi. Ale jak to problem to mów od razu, wiem że masz sajgon.
- Dobrze rozumiem, że chcesz żebym jeździła do niego na wizyty domowe?
- Nie. Piasek i dinozaurowy teatrzyk rządzi. Ufam ci, starczy byś po prostu Ty po niego jechała i odwoziła. Po terapii.
Przez chwilę nic nie mówiła, po czym usłyszał westchnięcie.
- Dobrze. Ale ustalmy jedno. Robię to dla Aliego, nie dla Ciebie. I będą to najwcześniejsze zajęcia bym mogła uniknąć korków rano. Daj mi adres.
- Jasne Ozz. To tylko na wszelki wypadek. Mo i Dave mogą nie zawsze mieć możliwość, postaram się by dowozili go kiedy się da. Inaczej… -
urwał. Po krótkiej chwili kontynuował: - Po prostu inaczej może będzie trzeba zawiesić terapie. Więc tak. Dla niego. Wiesz że mówi? Konstruuje zdania?
- To świetnie! -
Ucieszyła się. - Co powiedział?
- Ma kumpelę, komunikuje się z nią przez mail. Dałem mu zestaw synchro głos na tekst. Dziś mi wysłał wiadomość, czy może się z nią spotkać -
Luc roześmiał się. - Do mikrofonu, ale mówi.
- Świetnie. Dobrze, że mi o tym powiedziałeś. To dobry krok ale trzeba uważać, żeby go w nim nie utrwalić. Tak czy siak. Cieszę się. -
Radość w jej głosie nie była udawana. - Ale w to, że wyjeżdżasz obecnie nie mogę uwierzyć, Enzi.
- Muszę. Zresztą sama mówiłaś… by dać mu czas u jakiejś normalnej rodziny. Mają warsztat samochodowy, a on wariuje na punkcie techniki. Samochody, części, moduły komputerowe… Skupi się na czymś, ja wrócę jak najszybciej.
- Mam wrażenie, że próbujesz od niego uciec. Może się mylę. Boisz się go? -
spytała nagle. - Chociaż nie. Nie byłbyś tak dumny jak brzmisz, gdy opowiadasz o jego osiągnięciach. Boisz się, że to on odtrąci Ciebie? O to chodzi?
- Tak. -
Odpowiedział krótko. - I Ciężko mi o niego walczyć, Eve. Ale nie rezygnuję. Nie zrezygnuję. Wyjazd nie związany z tym wcale.
- Pamiętaj, że to sześciolatek. Nie myśli takimi standardami jak dorosły. To co Ty możesz odbierać jako odtrącenie, nie musi nim być. To może być symptom czegoś innego.
- Syndrom głodu żelków? Myślę, że trochę to rozumiem, Ozz. Chyba sprytny czasem ze mnie toster. Czeka mnie ciężka rozmowa. Z nim. Jak nie zrozumie to nigdzie nie pojadę, bo to nie będzie warte by… wiesz.
- Tej rozmowy nie przeprowadzaj w żadnym specjalnym miejscu. Nie organizuj nic wyjątkowego. Może stracić zaufanie, uznać, że próbowałeś go przekupić. I tak. Przygotuj się na walkę. I jak potrzebujesz pogadać, to dzwoń. Wysłucham.
- Nic specjalnego? Czyli dzisiejsza pizza odpada? -
zażartował. - Zrobię kanapki by było niewymyślnie. - Zaraz zmienił ton. - Zrobię tak, by było dobrze. Dziękuję Ci, Maire.
Ponowne westchnienie.
- Eve, Evangeline. Zrób. Pa, tosterze.
- Eve, Evangeline, Ozz, Ozzy, Maire. -
Uśmiechnął się do siebie. - Jedna osoba. - Rozłączył się.


”Sumiyo Veganburgers” w Jersey, wczesne popołudnie
Wegeburgery u Sumiyo nie były dużą knajpką, ale dość słynną w nNY. Przynajmniej w niektórych kręgach. W środku były zaledwie 4 małe stoiliki, non-stop okupowane przez łaknących przysmaków wegelovers. Tradycja rodzinna prowadzenia jadłodajni wywodziła się z obwoźnych wózków z bezmięsnymi łakociami. Gdy patriarcha rodziny a ojciec obecnego “Sumiyo” przeszedł na zasłużoną emeryturę, wózek został zastąpiony mini-knajpką. Tradycyjny, surowy, japoński wystrój: białe ściany, wiecznie uśmiechnięte, machające łapkami maneki-neko, holo-akwarium z miniaturami złotych karpi, czarne stoliki i krzesła, współgrały z równie mini wersjami właścicieli.
Sumiyo, jego żona oraz córka tyrali zazwyczaj na dwie zmiany. Zawsze uśmiechnięci, enigmatycznie witali nowych i powracających klientów, serwując jedynie potrawy z warzyw sezonowych. Jedynym ukłonem w kierunku “szaleństwa” były piękne lampiony podwieszane pod sufitem i na całym wystawowym oknie przybytku. Lampy były autorstwa córki pana Sumiyo, a każde z nich zawierało japońskie błogosławieństwo. Kto raz wieczorową porą przeszedł obok tej knajpki, nigdy nie zapominał widoku płonących w ciemności lamp z cieniutkiego papieru z wykaligrafowanymi katakamą dobrymi życzeniami. Stali bywalcy wiedzieli, że młoda Sumiyo-san, wymienia lampiony co tydzień, gdy stare się przepalają.
Obecnie jednak były wygaszone. A w środku, w samym kąciku siedzieli Ruda i majtający nóżkami Ali, pożerający wegeburgera XXL. Upaprane łapki i buźka świadczyły o tym, że chłopca dopadł “głodek”.
Potworna buła jaką starał się pochłonąć maluch, wywołał uśmiech na twarzy Lucifera. Podszedł do nich po drodze kiwając głową córce właściciela. Pogłaskał Aliego po głowie i starł mu z nosa trochę ketchupu, po czym pochylił się do Mazz całując ją.
- Mocne. Jutro cały nNY będzie o tym gadać, a gazety i serwisy info wezmą temat na full. Pół dnia byliście na mieście sami i nikt nie zginął. - Solos udał zawahanie. - Bo nie… prawda?
Mały oblizał się wyciągając jęzorek ile tylko dał radę. Czknął i pociągnął napoju aloesowego. Pokręcił przecząco łepetyną i podsunął ojcu kawałek burgera. Na czubku palca wskazującego.
Starał się bardzo nie patrzeć na Rudą, która również usiłowała skupiać się na zupełnie czymś innym.
- Nieeee… nie zginał. Mieliśmy dzisiaj ubaw. - Zwinęła szeleszczący papierek opakowania. - Chcesz coś, czy to - kiwnęła głową w stronę wysuniętego paluszka z paćką burgerową - ci wystarczy? - Wyszczerzyła się.
- Nie starczy - pochylił się i pochłonął kawałek dany mu przez syna - głodny jestem ostro.
Usiadł naprzeciw nich na co Sumiyo-san podała mu tackę z podobnym burgerem jakiego wcinał Ali i napojem plus fryty z batatów. Uniósł brwi, ale nie pytał, podziękował jedynie z uśmiechem i spojrzał to na jedno to na drugie.
- Co nawywijaliście? - zagaił zanim wgryzł się w bułę. Patrzył przy tym na Rudą, która siedziała z niewinną minką. Podobną do minki Alisteira.



Pierwszy kęsik przeszedł gładko. Kolejny z każdym przeżuciem zaczynał rozpalać istne inferno w ustach Heena. Paliło, piekło w wargi, wyżerało wnętrze ust i wywoływało ból gardła. Hamburger wylądował na tacce, solos desperacko sięgnął po napój z aloesów. Przynajmniej miał nadzieję, bo równie dobrze to mogła być kolejna niespodzianka. Ale piekło jakie rozpalało mu usta sprawiło, że było mu już wszystko jedno. Wypił duszkiem wszystko i spojrzał przez łzy na dwoje dowcipnisiów z mieszaniną złości, ale i rozbawienia.
Mazz i Ali przybili pod stołem piąteczkę.
- Mówiłam Ci, że nie wytrzyma… - wyszeptała teatralnie Ruda, gdy solos próbował złapać oddech i opanować nagły, niekontrolowany ślinotok. Napój z aloesu nie pomógł.
Ali uniósł upaćkaną łapkę i Sumiyo-san podała kolejną tackę.
- Ok? - Podsunął ku ojcu zapakowanego nowego burgera, oraz pucharek lodów i jogurt sojowy. Uśmiechnął się przy tym szeroko.
- Oj zemszczę się… - Luc wziął jogurt i gasił pożar dalej. Nie umknęło mu jedno krótkie słowo dzieciaka. W klatce piersiowej coś mu tąpnęło, ale nic nie dawał po sobie poznać. - Jak będziecie spali, zobaczycie - dodał z uśmiechem odrywając się od kubka.
Ruda i Ali wymienili znaczące spojrzenia i szturchańce łokciami.
- A co u Ciebie, ropuszku? - spytała słodko Mazz, ocierając zapomnianą łezkę z policzka Luca.
- Niewiele załatwiłem, trochę nawywijałem. Ale ok. - Sięgnął po drugiego z burgerów, lecz zanim ugryzł potoczył po obojgu nieufnym spojrzeniem i otworzył bułkę pedantycznie sprawdzając zawartość z kamienną twarzą.
Ruda i Ali parsknęli śmiechem.
- Jak z tą D.? Dalej chcesz jechać? - zwrócił się do malca, który żując kolejny kawał bułeczki pokiwał głową zdecydowanie. Oczka mu błysnęły.
Ruda się uśmiechnęła.
- U Mo też podziałał, nasz mały artycha. Gdzie to się mieści w takim małym łebku, hm?
Ali chciał prychnąć w odpowiedzi, ale wypluł jedynie nieco lepkich okruszków.
- A nawywijałeś dobrze? - Ruda spojrzała znowu z uśmiechem gładząc małego po plecach.
- Pamiętasz ten sklep w Naga? - wyszczerzył się.
Wpadli tam w czasie wojny i sterroryzowali bronią sklep w którym zakupy robił ich przewodnik po dżungli. Facet dzień wcześniej po złości poprowadził ich najgorsza drogą na zwiad linii Militechu, za co wywieźli go do dżungli i związanego wsadzili w kopiec mrówek. Wspomnienia sprawiły, że uśmiechnął się jeszcze szerzej. Rudzielec wyglądał za to jak królieczek złapany w światło reflektorów. Ewidentnie chciała więcej szczegółów ale hamowała ciekawość ze względu na małego.
- Umawiałeś się jakoś z tą dziewczyną? - spytał Alisteira nie kończąc wyjaśnień.
Więcej ghost-message nie dostał, więc mały raczej nic konkretnego nie ustalił. Potwierdził to też kręcąc główką.
- Wyszliśmy od Mo jakiś czas temu. Włóczyliśmy się po mieście trochę - wyjaśniła Mazz. - Planujemy wrócić do domu teraz i ździebko odpocząć przed spotkaniem z D.
- Ok. O 18:20 ląduje mój brat. Musze go odebrać, coś mówił bym skrzyknął koleżanki. Zamierzam go zawieźć do domu opieki seniorów. Do tego czasu jestem wolny.
- Aha to wróćmy do zamku, oglądniemy jakiś film, Ali umówi się z D. i będzie wiadomo co dalej. Pasi, młody? -
spojrzała na Heena jr.
Młodemu pasowało. Dojadł burgera do połowy, wytarł łapki i z błogim wyrazem pysia opadł na oparcie. Druga połówka została odsunięta w kierunku Taty.
- Nie smakuje? Mam tu lepszego… - w kierunku Aliego wysunął burgera jakiego dostał w pierwszym rzucie.
Synek roześmiał się na głos, zwijając się na siedzeniu.
- Trzeba uważać na niego - Mazz szepnęła po kryjomu do malca, ten odpowiedział jej przykładając paluszek do buzi.
- To zbieramy się. - zawyrokował Heen dając znać córce Sumyo, żeby zapakować na wynos. Wszystko.
Nie wyłączając pułapki.
- Już zapłacone. - Japonka dorzuciła po lizaku dla każdego z nich. Z przepraszającym, ale i kryjącym rozbawienie uśmiechem podała torbę z paczuszkami Lucowi. Ali władował lizaka od razu do buzi.
- A to co? Dla brata? - spytała Mazz.
- Tak. Waham się tylko czyjego…


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 06-08-2016, 01:56   #19
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Little (deep) rest



Mieszkanie Mazz w Bronx, wczesne popołudnie
Po powrocie do Rudej z miejsca poszedł się odświeżyć. Ali od progu wręcz wystrzelił w kierunku konsoli, a Mazz poszła do sypialni zapalając po drodze papierosa.
Jeszcze gdy brał prysznic dostał ghost-message Aliego do D i zwrotkę, chłopiec potwierdził spotkanie na 16:00 i dał młodej adres. Gdy solos wyszedł syn i Ruda siedzieli już w salonie wybierając jakiś film, bez ceregieli wpakował się na sofę między nich.
Wybierali długo, bo Luc dla żartu opierał się z początku ich propozycjom sugerując tytuł jakiego Ali nie kojarzył. Mazz tak, ale ten film raczej zaczęli by we dwójkę definitywnie bez chłopca.
I raczej nie skończyliby oglądać.
Chłopiec nie wiedział o co chodzi wskazując nowe propozycje, aż w końcu doszło do jakiegoś kosensusu. Gdy mały był już nieźle pochłonięty filmem żrąc żelki, solos pochylił się do ucha Rudej i szeptem relacjonował swoje poszukiwania Callmee, nie kryjąc nic z tego co zaszło w Los Feliz i… po.
Mazz odszepnęła mu nieco zdziwiona:
- Myślisz, że ten cały Nico to jeszcze tam wróci? Mógł spieprzyć frontem nie?
- Nie wiem, liczę że odezwie się na mail by pozbyć się wariata z karku.. Jak nie to mu jutro zrobię inny numer.
- Ech… czasem trochę subtelności, kochanie, bywa pomocne. Wiesz? -
Wyszczerzyła się z “tym” błyskiem w oku.
- Taaaa… Mam zamiar zrobić imprezkę powitalną dla Kyle’a. Edi, Halo, może ktoś jeszcze… - zmienił temat i zamyślił się. - Chcesz też wyskoczyć?
- A Ali?
- Mo? Musi się przyzwyczajać.
- Może najpierw pogadaj z Mo czy jej pasi już teraz. Ale mogę ruszyć się z wami. Zapewnić ekipie trolli trochę czaru i uroku.
- To nie Ed w naszej grupce robi za cza… -
nie dokończył, bo dostał lekko w żebra. Ali odwrócił sie lekko zdziwiony, ale oboje z niewinnymi minami skupili się na jakiś czas na filmie.

- Pogadam z nią, a z tym urokiem to nie przesadzaj - znów wyszeptał do Mazz kilka minut później. - Kyle to pies na baby, głupio obić ryj własnemu bratu.
- Obiecuję nie założyć kiecy… -
odparła dusząc się ze śmiechu. Szybko zrobiła dzióbek, bo Ali rzucił im groźne spojrzenie. I przyłożył paluszek ze ściągniętymi brwiami.
Luc skubnął zębami płatek jej ucha i przycisnął do siebie. Po chwili zrobił to samo Aliemu. No… nie w kwestii ucha.
Resztę filmu obejrzeli już spokojnie.



Gdy skończyli zadzwonił do Mo, a zdenerwowany nieco Ali podźwignął się z leniwego wciśnięcia w Tatę i poszedł do kuchni.
- Halo? - Padło równocześnie z wywołaniem przy drzwiach wejściowych.
Ali wyleciał z kuchni jak z katapulty, niemalże wpadając na Mazz, która ruszyła by otworzyć drzwi.
- Mo, tak sobie myślałem… - mówił półgłosem, choć chłopiec w tym momencie pewnie nie usłyszałby nawet gdyby solos krzyczał. - Mały jeszcze nie wie, a musi się przyzwyczajać. Czy na próbę dałoby radę by zanocował u was?
- Można, można -
zachrypiała rockerka - dzisiaj?
- Yup. Będę szczery, mój brat przylatuje z Australii. Żeśmy się w kij nie widzieli, chciałem go zabrać w miasto i chcę być z Mazz.
- Dobra, daj znać o której dziś.
Drzwi do mieszkania zostały otwarte przez Mazz i tańczącego wokół jej nóg Aliego. Na progu stała D. taka jaką Luc pamiętał z mieszkania Halo, oprócz jednego: gogle miała na nosie. Ali postąpił właśnie parę kroczków bliżej, gdy dziewczyny się witały. D. grzecznie stanęła przy wejściu. Malec dopinał bluzę i wsuwał łapkę posłusznie w dłoń nastolatki, spoglądając na Mazz spojrzeniem “idź sobie”.
- Między 19:00, a 20:00 Będę. Aha i Mo... Dave nieźle zjechany ostatnio. Nie nalegam, przemyśl, czy nie byłoby ok gdyby sie rozerwał - odpowiedział Luc z humorem kierując się do drzwi, D., Aliego i Mazz.
- A co ja mu na drodze do szczęścia staję? - obruszyła się. - Jak chce to niech idzie. Pogadaj z nim, a nie ceregiele rób, że ja go nie puszczam - prychnęła ostentacyjnie. - Dobra, czekam na Ciebie z małym wieczorem.
- Mówię bys była ewentualnym wsparciem jak mu zaproponuje. Buzia Mo.
Rozłączył się i podszedł do drzwi.
- Cześć D. - przywitał się patrząc na dziewczynę ciekawie. - Wejdziesz na chwilę?
- Cześć -
odpowiedziała nieco nieśmiało. - Nnnn….. Ok. - W pierwszej chwili chciała odmówić ale zmieniła zdanie ostatecznie. Ali ją pociągnął w głąb salonu. - Mój nr to 7634619, jestem na whatsappie też. Adres Ci dać czy wysłać mailem?
- Zapiszę sobie. Pogadamy chwilę w kuchni? -
spytał i zaraz odwrócił się do malca. - Idź się spakować. Ubranko na jutro, pidżama, szczoteczka pasta i zaraz jedziesz do D. Ok?
Alisteir spojrzał nieco zdziwiony na ojca i na nastolatkę, po czym ociągając się ruszył. Odwrócił się kilka razy, by w końcu zniknąć w sypialni.

W kuchni solos oparł się o lodówkę. Widział, że dziewczyna jest zaniepokojona i nieśmiała.
- Ali Cię strasznie lubi, wiesz? A… on jest teraz w ciężkim czasie, stanie. Nie mogę mu odmówić, bo mnie znienawidzi. Znam Cię tylko chwilę, mam nadzieje, że będzie ok, nie?
- Będzie. -
Skinęła lekko, ciemne kosmyki musnęły jej policzek z rysami blizn. Spoglądała na Heena z mieszaniną nienachalnej ciekawości i … jakby coś kalkulowała w myślach.
Był specjalista od ludzkich emocji, z twarzy D. wyczytał ich wiele… ale jedyna jaka go całkowicie zaskoczyła to współczucie. Niezauważalne, ale nie do ukrycia w oczach dla kogoś takiego jak on. Wciąż jednak zagadką było skąd się ono brało.
- D. jesteś fajną dziewczyną - zaczął, a ona przestąpiła z nogi na nogę nieco nerwowo przy tych słowach - i… dla mnie to dziwne, że widziałaś małego przez pięć minut u łysego, a jesteś gotowa przyjechać po niego. Nie mam wyboru, rozumiesz pewnie, że dla mnie to dziwne? Kocham go, weź to pod uwagę ok? I on ma chyba dryg do techniki. - Zmienił lekko temat. - Ja nie ogarniam, a jemu ślepia się świecą na sam widok narzędzi. Nie chcę Cie obrazić bo nic o Tobie nie wiem. Wiesz, jakbyś chciała go uczyć może zbierasz na studia, albo coś...?
W oczach D. coś błysnęło i Luc ze zdziwieniem skontastował, że młoda posmutniała znacznie. Drżące usta zagryzła i wyprostowała się dumnie. Odgarnęła włosy za ucho, na chwilę chowając twarz przez reporterem.
- Będzie bezpieczny. Nic mu nie grozi zupełnie. Prawko jazdy mam od 2 lat, bezwypadkowe. Co do nauki, to nie wiem bo ja generalnie nie mam żadnego oficjalnego szkolenia. Mogę pokazać mu to co wiem sama. - Na chwilę umilkła. - Jeśli chcesz, to możesz przyjechać i sam go odebrać. Zobaczysz co i jak. Pasuje?
- Tak.

Chciał mówić nie i pożegnać. Nie dać jej Aliego na to popołudnie. Byłby idiotą gdyby pozwolił wziąć chłopca dziewczynie jakiej nie znał i która coś skrywała. Problem w tym, że chłopiec by mu naprawdę tego nie wybaczył.
- Tak, wpadnę po niego. Nie interesuje mnie D. czy masz papiery czy nie. Dla mnie to gówno warte. Dla mnie wiele znaczy, że Halo siedzi z Tobą i jest zaaferowany, a to jest niezły mózg. - Zbliżył się do niej lekko, ale nie na tyle by naruszyć strefę komfortu. - Chciałbym aby Ali wybrał inna drogę niż… By coś naprawiał, technika go korci. Fajnie że Cie spotkaliśmy. - Uśmiechnął się. - Daj ten adres, i o której mam być?
- Strawberry Ave, 97. Za dwie godziny? Na ile chcesz go puścić na pierwszy raz? -
Również się uśmiechnęła, choć wciąż nieśmiało.
- Trzy godziny z hakiem będą okey? Przyjaciółce muszę go podrzucić na noc, więc nie chce tam być za późno, a brata z lotniska odbieram przed 19:00. Byłbym potem.
- Ok. -
Skinęła głową. - Jak podjedziesz pod adres to skręć w boczną przecznicę i zaparkuj przy wejściu przeciwpożarowym. Jak chcesz możesz zadzwonić za godzinę. Podglądu nie zaoferuję - dorzuciła stanowczo.
- Rzadko używam podglądu - stuknął się wymownie w skroń - to ryje czerep z czasem. - Spojrzał na wejście do kuchni gdzie pojawił się Ali z plecaczkiem na ramionku. - Masz być grzeczny, jak mi D. powie, ze zbyt szalałeś, to szlaban na naukę. Obietnica? - Wystawił rękę do low five.
Synek przybił i skinął główką.
Cała jego postać wyrażała niecierpliwość.
D. ruszyła wymijając Heena i wyciągając dłoń, na której wierzchu Heen również zauważył białawą szramę blizny. Ali wziął łapkę i ruszyli oboje do wyjścia.
Mazz machnęła do dziewczyny na pożegnanie.
Gdy się oddalili spytała solosa szeptem:
- Mam ich pośledzić?
- Nie… Halo jej w pewien sposób ufa. Była w jego twierdzy. Znasz kogoś obcego, kogo by wpuścił? Prawie mnie na ryj wyrzucił gdy im przerwaliśmy.
- Mhm -
mruknęła powoli zamykając drzwi. - To na czym skończyliśmy w kwestii filmu? - Odwróciła się z krzywym uśmieszkiem kusząco zbliżając się do Luca.
- Przygotuj film, ja zadzwonię w kilka miejsc i zobaczymy jak potrafisz skupić się na… fabule.
- Twe życzenie jest dla mnie rozkazem. -
Złożyła dłonie i z wyrazem niewinnej gejszy na buzi ukłoniła w pas. Szybko jednak się wyprostowała i ze śmiechem ruszyła ustawiać film.

Luc uśmiechnął się i wybrał numer do Edka.
Wczoraj Rudy skarb sugerował jakąś mocną imprezę by odreagować.
Przylatywał Kyle.
Edek zapewniał wrażenia.
Zawsze.
- Haloooooo? - Nożycoręki odezwał się przeciągle sztucznym basem. Wciągnął przy tym lekko powietrze przez zęby.
- Impreza. Dziś wieczór. Clock. Mój brat przylatuje. Dajemy w palnik i mocny fun. Masz jeszcze jaja, czy wieczór jednak przy keeblach i holovideo?
- Spoko! Kira na zmianie. -
Uśmiech Rudego był wyczuwalny, jakby mógł zacierałby łapska. - Dostaniemy zniżkę…
- Umówmy się 21:00 przed wejściem i tango. Trzym się.
- Puszczać się będę po 21:00 …
- To wiem, muszę pokazać Ci jeden bar ku temu… do zobaczenia.
Po zakończeniu rozmowy z Panem Thomasem, wybrał numer do Hao.
- Luc… co jest? - dopytał policjant niemal natychmiast odbierając.
W między czasie Mazzie zaczęła poruszać się w rytm muzyki i powoli zrzucać ciuchy. Wcale nie spoglądając w stronę Luca. Ten zaś chłonął widok, przez chwile go zatkało.
Drugie “halo” ocknęło go nieco
- Służba dziś wieczorem, czy wolne?
- Em.. wolne, a potrzebujesz coś?
- Tak, Ciebie. Słuchaj… poznaliśmy się w średnich okolicznościach, łatwo nie było. Dziś przylatuje mój brat z Australii. Robimy wyjście w miasto. Wpadniesz?

Po drugiej stronie zapadła zadziwiona cisza.
Mazz za to powoli prostowała się ze skłonu, poruszając leniwie biodrami i muskając lewą nogę palcami zupełnie jakby odkrywała tę część ciała na nowo.
- Hmmm… w zasadzie… - Detektyw wciąż się namyślał.
Ruda zagryzała dolną wargę i naciągała na sobie koszulkę, opinając materiał na swoich krągłościach.
- ...ok. A o której i gdzie?
- 21:00 pod Clockwork Rosebud. Jak Cie nie będzie, to zrobimy coś byś przyjechał. Na sygnale.
Patrzył przy tym na Mazz głodnym wzrokiem już ledwo skupiając się na rozmowie, ale nie ruszył się ku niej i starał się nie zmieniać tonu głosu. Choć i tak wiedziała jak to działa na niego.
Koszulka podsuwała się milimetr po milimetrze w górę.
- ...ędę - dobiegło go z telefonu.
Rozłączył się i wybrał numer do Halo. Ruszył się przy tym w końcu ku leniwie poruszajacej się dziewczynie. Koszulka ponownie opadła, gdy Mazz uniosła ramiona w górę i obracając się bokiem, przesunęła dłońmi po opietym materiałem ciele nieco dłużej muskając okolice żeber i brzucha.
- Czego sobie dusza życzy tym razem? - zaćwierkał runner radośnie.
- Gadałem z D. Fajna jest. Wieczorem imprezę robię, myślisz że da się zaprosić? -
Luc mrugnął do Mazz stając przy niej i chłonąc widok. Do tancerek z klubów takich jak Clock brakowało jej wiele, ale była naturalna, przepełniona pasją. To one od niej mogły się uczyć.
- Specjalnie chcesz mnie wkurzyć czy tylko testujesz głębokie wody? - spytał uprzejmie Halo. Westchnął zaraz: - Jest za młoda… - rzucił z jakąś żałością, jakby sam sobie to powtarzał jak mantrę.
- Przestań pierdolić i bierz się za nia. Nie jest za młoda. Dziś robimy gruby motyw na mieście. 21:00 pod Clockwork, wpadasz?
- Wpadam, wpadam -
zamarudziło Ptasie Radio
Ruda musnęła koniuszkami palców usta Heena.
- Co mam nie wpadać…
- To do zobaczyska… -
Luc przerwał połączenie, zanim Halo mógł usłyszeć coś więcej.
Zbliżył się do Mazz i schwycił ja za pośladek.
Głowę oparł o jej czoło.
- Wiesz… chyba nie mam ochoty na film… - rzucił nurkując ustami w jej szyję.
- I dobrze, bo ja też nie... - Przyciągnęła go do siebie z zadowolonym uśmiechem i oplotła jedną nogę o jego biodro. Zdecydowanie ochotę miała na co innego i bardzo, bardzo chciała mu pokazać na co.
Mieli jakieś dwie godziny.

Wykorzystali je do ostatniej sekundy.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 30-08-2016, 20:18   #20
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Hey Bro!



Mieszkanie Mazz w Bronx, późne popołudnie
Mazzy leżała w ciszy wtulona w Luca, rozkoszując się chwilowym freezem.
Dokładnie dwie minuty, po czym odwinęła się spod jego ramienia i klepnęła go w udo.
- Nie powinieneś się zbierać? - Zapaliła papierosa, zaciągnęła się i podała resztę reporterowi.
Też się zaciągnął się i oddał fajka.
- No skoro mnie wyrzucasz… - Wstał i zaczął się ubierać. - Spotkamy się pod Clock, czy jak?
- Gdzie Cię wyrzucam? -
Obróciła się - Masz jakieś 20 minut na lotnisko… Tak spotkajmy się pod klubem. - Pokiwała łebkiem.
- 20 min…?! O kurwa.
W spodnie zasadniczo to już wskoczył. Zaczął ubierać się wariackim tempem. W międzyczasie pochylił się do Rudej by ja pocałować.
- Dobra kotek, to ja ten… - Zaczął zbierać swoje rzeczy ze stolika. - Koło dziewiątej? - Zgarnął też torbę papierową z niedojedzonymi burgerami.
- Tak. Aaaaa i Kyle tu będzie kiblował? - Drapiąc się po nastroszonych włosach, rozejrzała się po niejakim burdelu panującym w salonie. Ich rozbebeszonym, naprędce przygotowanym wyrku, i śladach bytności Aliego: paczkach po żelkach, zabawkach...
- Nie, u mnie w Concourse. Będzie miał wolną chatę. Pa. - Ostatnie właściwie powiedział już w drzwiach.




JFK Airport, późne popołudnie
Na lotnisko wpadł jak wariat rzucając okiem na bramkę z której mieli przychodzić pasażerowie z Sydney. Był spóźniony.
Znowu.
Po Amandę bo nie mógł oderwać się od Eve.
Po Kyle’a bo zapędził się z Mazz.
Zaczął się zastanawiać co by mu się podobnego przytrafiło, gdyby zaprosił nasteępnym razem Mayę lub Ozzy’ego.

Albo raczej z kim.

Rozglądał się wypatrując brata, lecz nie musiał tego robić zbyt bacznie.
Jeden z pierwszych wychodzących i wywołujący chichoty wśród tłumu był wielki kangur-pluszak.
- Z drogi! Z drogi piękne panie, mężni panowie! - dobiegało zza maskotki stłumione ostrzeżenie.
Kangur w pewnym momencie wpadł w szklane drzwi, odbił się nieco, zaklął siarczyście i powrócił na oryginalny tor.
- Luc! - Kangur rozglądał się obracając się wokół. - Luc, gdzie jesteś ty zapijaczona mendo? - ryczała zabawka, aż w końcu Kyle w półobrocie wyłowił brata, oczekującego na niego. Kangur niesiony w jego ramionach płynął majestatycznie wśród tłumu.
Solos parsknął śmiechem i wyszedł mu naprzeciw.
- W końcu operacja plastyczna poprawiająca szpetotę. Jest lepiej brat - rzucił zamykając go w objęciach. Jego i ...ogon kangura.
- To dla Ala. Ode mnie i rodziny. Wiesz kangur, bokser. - Rymsnął Luca w plecy aż zadudniło. - Pokaż się chuderlaku. - Odsunął się nieco oglądając reportera na wszystkie strony. - Schudłeś, zbrzydłeś i zaczynasz siwieć. Znaczy się jest zajebiście! - Uśmiechnął się wznosząc oczy ku niebu.
- Pół miasta zaczęło siwieć jak poszły ploty że przylatujesz. - Solos skierował brata ku wyjściu z lotniska. - Zarezerwowałem Ci klatkę w Central Park nZOO. Pingwiny trochę protestowały, ale żarcie trzy razy dziennie i podmyją Cie szlaufem jak wrócisz pijany. Będzie świetnie.
- To, że posiwiało to dobrze. Kilka milionów zramolałych staruchów mniej w konkurencji do tutejszych lasek. -
Kyle poruszał jedną brwią. - A te pingwiny to jakieś twoje ten… znajome?
- Nie, zwykłe… -
Luc udał zdziwienie. - Ale ploty mówią, że dymasz wszystko co na drzewo nie zmyka. A u nich na wybiegu, wiesz… drzew zero. Głodny po locie?
- No coś bym skubnął -
przyznał brat z niewinnym wyrazem pysia. Luc rozpoznawał niektóre skrzywienia, były rodzinne, Ali też je miał. Kyle piastując kangura rozsiewał uśmiechy na prawo i lewo. Właśnie odwrócił się za jakąś laską z małą dziewczynką.
- Uuuu hot momma - mruknął pod nosem. - To jakie plany? - oderwał wzrok od kobiety i spojrzał na brata.
- Jedziemy do mojej miejscówki, tam pomieszkasz przed wylotem. Potem po Aliego i zawieźć go do kumpeli gdzie dziś zanocuje. A potem z grupką znajomych wyskok do nightclub. Zapowiada się grubo.

Wyszli z hali odlotów na parking, Luc pogmerał w papierowej torbie i wyjął nadgryzionego hamburgera, wysforował sie lekko przed Kyle’a, który miał zajęte ręce kangurem i bagażem. Wskazał swój samochód. - Ładuj.
Wojskowy worek wylądował na płycie parkingu, gdy Kyle zaczął upychać pluszaka, który z daleka wydawał się nieco bardziej... elastyczny. Teraz jak na złość boksował się ze starszym Heenem przy próbach upchnięcia go na tylnym siedzeniu.
- Weź no go pociągnij z drugiej strony - wysapał Kyle, ubijając ogon i jedną z tylnych nóg.
- To Twoja dziewczyna, wiesz, nie śmiem… - Luc świetnie się bawił widząc te starania.
- Luc, do kurwy nędzy. Pobawisz się później - mruknął zgryźliwie rozbawiony braciak. - Dajesz…
Wspólnym wysiłkiem zapakowali pluszaka i bagaż Kyle’a, choć nie obyło się przy tym bez lekkiego zasapania obu. Niewielki samochód Luca nie był przystosowany do wożenia kangurów.
W końcu zasiedli z przodu, solos podpiął się i rozpakował hamburgera od przeciwnej strony niż sam już go dziabnął.
- Trzymaj. Trochę już zimny, ale najlepsze w nNY. Poezja smaku.
Kyle przejął bułkę, powąchał
- Pachnie nieźle. Lepiej od keebli - mruknął i wziął potężnego gryza gdy Luc ruszył.
Przełknął ugryzioną porcję i wgryzł się w burgera kolejny raz.
- Naprafte topre! - wymruczał żując. - A cie Al sze szmieszczi? - Wskazał kciukiem na tyle siedzenie zajmowane przez kangura.
- Najpierw do mnie, zostawimy graty. - Lucifer patrzył na brata jak na wariata. Reakcji na wypalającą przełyk i podniebienie mieszankę: żadna.
- Witaj w nNY, Kyle.




Strawberry Avenue w Jersey, wczesny wieczór
Zostawili kangura i bagaż w apartamencie Lucifera, a ten poczekał trochę aż Kyle się odświeży po podróży. Posprzątał przy tym rzeczy Kiry i Aliego, oraz zabrał książeczkę. Tę książeczkę.
Gdy najstarszy z potomków Matta był gotowy pojechali do D.

Strawberry Avenue wcale nie wyglądało tak radośnie jak nazwa mogłaby wskazywać. Prędzej pasowałoby coś jak Broken toilet road albo I remember what you did last century…
Wysokie kamienice, często z okiennicami pozabijanymi na głucho, gdzieniegdzie wyłaniające się szkielety konstrukcji budynków w miejscach gdzie albo ściany runęły same z siebie, albo wojenki gangów pomogły im w tym. Ludzie na ulicy nie szli, lecz przemykali, skuleni, nie rozglądając się zbyt wiele na boki. Przy krawężnikach stały pordzewiałe truchła jakichś jednośladów, dawno rozebranych niemal na części. Towarzyszyły im samochody z powybijanymi oknami, pozbawione kół, silników, reflektorów i straszące powyginanymi karoseriami. Luc mijając niektóre z budynków rozpoznawał znaki pomniejszych gangów: znał niektóre całkiem dobrze.
Dom pod numerem 97 sprawiał wrażenie, że stoi na słowo honoru i przy większym wietrze, zostanie zdmuchnięty jak domek z kart. Obłupiająca się farba i odpadające elementy fasady sprawiały, że pierwsze wrażenie wymuszało chęć ochrony głowy. Dodatkowo lampa, która stała tuż tuż przed bramą, non stop błyskała posykując i pojękując z cicha.
Zaułek jaki wskazała D. nie wyglądał wcale lepiej. Kontenery z przelewającymi się śmieciami, jakieś stare pudła i metalowe beczki zasłaniały wejście przeciwpożarowe. Jakiś zwierzak spłoszony światłami i dźwiękiem silnika zwiał, pozostawiając po sobie rozciągnięte po ziemi resztki żarcia… chyba kebabu.
Ciężko było stwierdzić.
- Gdzie… - Kyle’a nieco zatkało - ...gdzieś Ty wysłał Aliego? - spojrzał na brata z wielkimi pytajnikami w oczach.
- Grunt by się dobrze bawił, nie? Jedna rzecz brat. Nie próbuj się do niego zbliżać jak sam nie spróbuje. Już z nim lepiej, ale wciąż boi się mężczyzn.

Solos wybrał numer D.
- Halo? - odebrała po drugim dzwonku. W tle słychać było dość głośną muzę.
- Jestem na Strawberry, Ali jeszcze nie zdemolował Ci mieszkania?
Kyle przysłuchując się przewrócił oczami.
- Nope. Włazisz?
- Yup, jestem z bratem.
- Brat wolę by został w aucie. Właź sam. Drzwi są odblokowane.
- Poczekaj tu chwilę i na litość boską zostaw szczury w spokoju. -
Lucifer zwrócił sie do Kyle'a i otworzył drzwi wejściowe i wszedł do środka.
W środku okazało się, że wlazł do magazynu. Wyglądał na pusty ale nadal robił wrażenie. Mieszkanie Luca z Garfielda zmieściłoby się tutaj ze trzy razy.
Na podłodze błysnęły strzałki prowadzące do windy.
- Wjedź na pierwsze piętro - dobiegł go głos D. a w tle cichy chichocik synka.
- Ok. - Rozłączył się.

Był lekko uspokojony, śmiech małego sukinkota oznaczał, że z nim dobrze. Najwyżej planowali cos jak z Mazz w wegeburgerni. Rozglądając się czujnie powoli wszedł do windy i wjechał na pierwsze piętro.
Wprost z windy wyszedł na wielgachne open space służące najwyraźniej D. za pracownię.




Część z niego zajmowało olbrzymie biurko z kilkunastoma monitorami, hologramami, wyświetlaczami i bogowie raczyli wiedzieć czym jeszcze. Wszystko to… żyło. Wyświetlało jakieś dane, wzory, na hologramach obracały się modele ...czegoś… popiskiwało z cicha. Panował tu niejaki chłód, temperatura była zdecydowanie regulowana pod trzy wielkie szafy z serwerami. W tle stały regały zawalone książkami, papierowymi ich wersjami. D. otulona w swoją wielką bluzę i Ali w swojej dinozaurowej kufajce i kapturku na łebku własnie się odwracali od biurka jak dwójka spiskowców. Mały siedział na wielgachnym fotelu przerobionym ze starego fotela samolotowego.
W drugiej części hali było… złomowisko. Osiem wielkich stołów, o regulowanej wysokości zagracone było taką ilością części, że Mo i Dave oszaleliby ze szczęścia. Mimo, że wyglądało to z początku na chaos, panował tam pewien porządek. Artystyczny ale porządek.
Ali rozanielony właśnie zsuwał się z fotela i podbiegał do taty.
- Jest cały, jak obiecałam. - Uśmiechnęła się nieśmiało dziewczyna, a chłopiec wtulił się w nogę ojca.
- Robi wrażenie. - Luc rozglądał się po czymś co mogło być centrum dowodzenia sztabu generalnego kilku środkowoamerykańskich państewek. - Wybacz za sugestię… wiesz, te zbieranie na studia. Chcesz go uczyć częściej?
- Pewnie. To sprytny chłopak. - Skinęła głową D. uśmiechając się szerzej i ukazując słodkie dołeczki w policzkach.
Ali tymczasem ciągnął Luca w kierunku stołów cały nakręcony jak mały bączek - zabawka. Solos się tam zabrać patrząc z ciekawością co też szkrab chce mu pokazać.
- Fajnie D., dziękuję Ci. - Też uśmiechnął się do dziewczyny.
Ali podciągnął rękawki i sprawnie nałożył na koniuszki paluszków nakładki. Marszcząc brewki w skupieniu zaczął wyklikiwać komendy. Na stole na niewielkiej, wyglądającej na gumową podstawce leżało coś bezkształnego. Po pierwszych kilku kliknięciach chłopca, coś uniosło się nad podstawką i uformowało kulę.
Kilka kolejnych poruszeń paluszkami i w kuli zaczęły formować się rysy twarzyczki Aliego. Brwi, oczy, nosek, usta. Jeszcze kilka klików dłużej i główka synka obróciła się wokół swojej osi… i opadła zamieniając się z powrotem w bezkształtną masę.
- Ali, zły skrót - D., która w między czasie podeszła do nich, spokojnym tonem przypomniała chłopcu. Chłopiec smętnie skinął główką. - Następnym razem pamiętaj użyć C+127.
Ali spojrzał niepewnie na ojca, a ten kucnął i przytulił go.
- I tak jestem z Ciebie dumny. Musisz ćwiczyć, nic nie przychodzi łatwo, ot tak. Jesteś zdolny, kiedyś będziesz tak dobry jak D. No nie? - ostatnie skierował do dziewczyny przyglądającej im się.
- Pewnie. A jak przerobimy matmę i języki programowania to komendy będziesz miał w małym paluszku. - Mrugnęła do chłopca. - To co? Napiszesz, kiedy następnym razem masz czas? - D. rzuciła szybkie spojrzenie na Luca. Ali pokiwał łepetynką odpinając nakładki z palców.
- Wujek Kyle czeka na dole. Idziemy? Będziesz mógł wpadać kiedy tylko D. będzie chciała.
Chłopiec wtulił się w D. Nastolatka odwzajemniła uścisk.
- To sprawdzaj maile. Napiszę niedługo. Trzymajcie się. - Odprowadziła Heenów do windy.
- Trzymaj się D. - Położył jej rękę na ramieniu na pożegnanie i ze zdziwieniem zobaczył wypełzający na jej twarz rumieniec. Odwróciła wzrok. - Do zobaczenia.

Zjechali na dół i wyszli do zaułka, gdzie czekał Kyle.
- Przywitasz się z wujkiem? - Luc rzucił do syna.
Ali nieco roztrzepanym gestem pokiwał chyba nie do końca jarząc o co chodzi. Władował się na tyle siedzenie samochodu.
- Cześć, młody! Co słychać? - uśmiechnął się starszy brat Lucifera.
Ali pokiwał ponownie i uśmiechnął się błogo. Widać było, że wyglądał na lekko przeżutego. Kyle nie do końca wiedział co się dzieje. Spojrzał pytająco na Luca.
- Jedziemy do cioci Mo, przenocujesz tam dziś ok? Musze w nocy wujkowi pokazać parę… rzeczy.
Ali się naburmuszył i wzruszył ramionkami.
- Książeczkę wziąłem. - Luc uśmiechnął się.
Malec próbował dalej się boczyć ale książeczka niosła ze sobą zbyt wiele fajnych wspomnień. Ostatecznie się poddał i zwinął w kulkę na tylnym siedzeniu podkładając łapkę pod głowę. Zamknął oczka.
- No to jedziemy bo się starzejemy - mruknął Kyle.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 05-03-2017 o 11:59.
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172