Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-08-2016, 21:06   #21
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Prepare for fun




Warsztat Mo w Jersey, wieczór
Zajechali na miejsce gdy Ali już spał na tylnym siedzeniu. Luc wziął go na ręce, przez co chłopiec się wybudził, ale nie przejawiał chęci łażenia na własnych nogach.
Za to raniona noga Lucifera rwała przez dodatkowy ciężar.
Wrota do warsztatu były wciąż otwarte. Luc wskazał różowego słonia nad budynkiem.
- Podobny do Ciebie, jeszcze kilka hamburgerów i będziecie tacy sami - rzucił do Kyle’a zaglądając do środka.
Brat poklepał się po płaskim brzuchu:
- Kochanego ciałka nigdy nie za dużo! - Wypiął się udając, że ma go więcej niż w rzeczywistości.
Wyjątkowo o tej porze muza nie ryczała. Warsztat wyglądał przez to zupełnie inaczej. A może to jedynie pozory? Światła główne były już przygaszone, tylko nad jednym “dołem” warowały reflektory a spod zaparkowanej “maskotki” Dave’a dobiegały odgłosy napraw i pogwizdywanie.
- Heeeej, jest tu kto? Mam małego do podreperowania. - Połaskotał Alisteira opuszczając go na ziemię. - Dave, przestań gwałcić ten samochód, tu są dzieci.
Marudny Ali nie dał się odgonić za bardzo, oparł się o ojca trąc oczka.
A Dave zaczął się wynurzać spod swojej zabawki.
- Dzieci? Jak szybko się rozmnażasz, Heen?
- Jedno moje, jedno Twoje, to już dwoje. -
Logując się przez sieć zamówił trzy pizze na adres Warsztatu. - Poznajcie się. To Dave, najwspanialszy krasnolud pod słońcem, a to Kyle, mój brat, choć w ZOO mówią inaczej. Gdzie Mo?
- Na górze. Usypia małego. Jak tam, Al. Coś taki markotny? -
Spojrzał na malucha po czym wyciągnął łapę ku Kyle’owi. - Miło poznać. Szkoda, że w takich okolicznościach - rzucił z uśmiechem.
- Okollicznościach? -
Kyle lekko zdębiał nie łapiąc o co chodzi mechanikowi.
- Mhm.. rodziny się nie wybiera. - Pokiwał Dave, udając żałość.
- Tak mi się coś zdawało, że słyszę znajome głosy - zachrypiała przepitym głosem Mo stając na szczycie schodów. - Ali, łóżko czeka. - Wyciągnęła dłoń w kierunku malca. - Piżamka, szczoteczka i spanko.
Mały ruszył do schodów, ale… bez plecaczka. Luc zajarzył, że nie miał go ładując się do auta.
- O kur… - Przeciągnął ręka po twarzy. - Muszę skoczyć po jego rzeczy zostały u tej dziewczyny. Zamówiłem Pizzę, będzie za piętnascie minut, postaram się być wcześniej. Ali, wytrzymasz do kolacji.
Kiwnięcie główką jakby katowanego męczennika świadczyło, że może się uda. Dave i Kyle w między czasie zaczęli rozmowę na temat modelu naprawianego auta.
- Leć, leć. Potem opowiesz jakiej dziewczyny. - Mo zaśmiała się chrapliwie. Ali ruszył w górę schodami do mieszkania małżeństwa.
- Dave, przestań podrywać mi brata i weź w międzyczasie prysznic. Impreza dziś powitalna tego jełopa, idziesz z nami. - Nie czekając na odpowiedź kulejąc wyskoczył do samochodu.




Strawberry Avenue w Jersey, wczesny wieczór
Podjechał pod zaułek po kilku minutach, śpieszył się jak diabeł. Zanim wysiadł wybrał numer D.
Tym razem odebrała dopiero po dłuższej chwili.
- Tak?
- Hej… zapomnieliśmy o jego plecaku. -
Wysiadł z samochodu kierując sie do drzwi. - Moge wjechać, czy go jakoś zrzucisz?
- Właź -
prychnęła jakoś oburzona samym pomysłem rzucania czegokolwiek.
Wpakował się do magazynu i wjechał na górę, znów ciekawie się rozejrzał. To była miejscówa jakiej mógłby zazdrościć Halo.
D. “odebrała” go z windy tym razem, bez swojej standardowej bluzy. Miała na sobie jedynie za dużą, podziurawioną koszulkę na ramiączkach, której kolor, kiedyś zapewne czarny, był sprany do cna. Nie miała też gogli zasłaniających pół twarzy, była na bosaka.
Dłonie zaciskała na plecaczku z dinkiem.
- Oto zguba. - Uśmiechnęła się ogarniając włosy za ucho. Blizny jakie szpeciły jej buzię nie ograniczały się jedynie do tej części ciała. Całe lewe ramię od barku po dłoń było pokryte sinawą linią. Oddała plecaczek Lucowi i cofnęła się o krok wciskając dłonie w kieszonki z tyłu spodni. Widząc zaciekawienie Heena zrobiła zapraszający gest.
- Chcesz to się rozglądnij.
- Chętnie, ale… -
Widać było że chciał. - Mały uśnie, a muszę mu poczytać. Może jutro?
D. nieco się spłoszyła i zarumieniła lekko.
- Jasne, jasne. - Zrobiła nerwowy gest wskazujący na windę, uśmiechnęła się raz jeszcze, by pokryć zmieszanie - Pozdrów Aliego. No i...eee… miłej lektury - dodała jak najlepsze życzenia.
- Pozdrowię. - Przez chwile przyszło mu na myśl czy nie zaproponować jej dzisiejszego wyjścia. Ale za przemycenie nastolatki do Clock Lady J. by go wykastrowała. I było ryzyko, że Kyle wziął by ja na celownik, bo była zaiste urocza. A nawet jak nie, to Halo dopatrywałby się czegoś, Ruda mogłaby coś rozkminiać, a… Dla tej niesmiałej dziewczyny noc w nightclub z Edim i Kylem…
- Zadzwonię jutro. Pa, śliczny aniele. - Wcisnął guzik windy i zjechał na dół.




Warsztat Mo w Jersey, wieczór
dojechał po kolejnej wariackiej podróży.
Wyładował się z plecakiem Aliego i ruszył do środka mając nadzieję, że mały jeszcze nie śpi.
Kyle i Dave pochłaniali pizzę rozprawiając na temat samochodów. Jedno pudło czekało nieotwarte.
- Ali jest na górze z Mo - mruknął Dave widząc Luca wtaczającego się do warsztatu. - Jak już jesteś to pozamykam. - Ruszył się od stołu-biurka.
- Spoko, za parę minut wracam. - Luc skierował się do części mieszkalnej garażu szukając Rockmanki i dinoszajbusa.

Wdrapał się na górę po schodach i wlazł do części mieszkalnej. Niewielkie mieszkanko jak na standardy burżuazji nNY, wielkie w skali nCatu, stanowiło swoistą świątynię wszystkiego co “muzyczne”. Salonik zawierał wszystko co potrzebne: wielką sofę, zbity z palet stolik kawowy oraz… całą armię instrumentów: gitary, banjo, wzmacniacze, skrzypce, grzechotki, tamburyny. Wszystko stało grzecznie poukładane czekając na swoją kolej. Cicho skrzypiąca podłoga przedpokoiku oświetlona była przez sączące się przez uchylone drzwi światło. Luc minął wejście do kuchni z niewielkim stołem i wlazł do pokoju, w którym stało łóżko niemowlaka, i łóżko Aliego, czyli dmuchany materac na czterech ulożonych na sobie paletach. Lampka świeciła się nad materacykiem. Mo siedziała obok chłopca i nuciła cicho melodię bez słów. Na podłodze obok nich leżało pudło pizzy. Ali rozkokosił się jednak widząc wchodzącego ojca. Mo z westchnieniem zeszła z łóżka.
- No to powodzenia. - Uśmiechnęła się i klepnęła reportera w ramię.
Ten zbliżył się do syna i położył obok.
- Zdążyłem! - powiedział cicho acz triumfalnie. - Umyty? Najedzony? D. prosiła by cie pozdrowić.
Ali był tylko w majteczkach i koszulce. Kiwał potakująco na pytania. Wtulił się w ojca i puknął książeczkę rozkazująco.
Lucifer otworzył ja i objął chłopca.
Zaczął czytać tak dobrze znany obu tekst wskazując przy tym obrazki. Jak zawsze. Wspomniał pierwszy raz w nNY, w mieszkaniu Nao gdy robił to samo starając się wbić w ścianę by być jak najdalej od niego. By go nie wystraszyć bliskością.
Uścisnął mocniej synka i wspomniał rozmowę z Mazz z rana.
Coś zapiekło go w oczach.
Czytał a Ali odpływał zmęczony kolejnym dniem pełnym wrażeń.
Zanim Luc skończył chłopiec spał już jak zabity i tak chyba dał z siebie dużo by wytrzymać do powrotu ojca.
Solos odłożył książeczkę i rozpiął plecak. Wyjął z niego pidżamkę i zaczął przebierać śpiącego głęboko chłopca.
W końcu okrył go termokocem i książeczkę zostawił obok.
Ucałował go w czoło przed wyjściem.
Zgasił lampkę i wyszedł.

Nim zszedł na dół przystanął i oparł czoło o ścianę. Stał tak przez chwilę zastanawiając się czy w ogóle iść tam dziś z nimi czy po prostu skulic się obok Aliego.
W końcu skierował się jednak na dół.
- To jak dziewczyny? Idziemy poszaleć? - rzucił z uśmiechem patrząc na Kyle’a i Dave’a.
W odpowiedzi w jego kierunku posypały się niedojedzone brzegi pizzy.
- A księżniczka gotowa? - spytał Kyle żartobliwie.
Wzrok jednak miał nieco zaniepokojony i widać było, że Luca czeka nieco dłuższa rozmowa z bratem. Zdawać by się mogło jednak, że rozmowa poczeka do następnego dnia. Teraz obaj z Davem podnieśli się, dumnie prężąc, gotowi na szaleństwa oferowane przez nNY.
- To chodźmy rozruszać troszkę to miasto. - Luc uśmiechnął się kierując się do wyjścia.




Clockwork Rosebud nightclub na Manhattanie, wieczór
Wypakowali się z samochodu Lucifera, który popatrzył na Kyle'a jakby ten kopnął go w twarz.
Ten aż się zatchnął.
- No co?! Jeszcze się nawet nie rozpakowałem a Ty już pretensje o coś?
Dave spojrzał na obu zupełnie zdezorientowany.
- Ten burger mi zafundował Al i moja dziewczyna. Ja nie wnikam, co wy żrecie w tych kopalniach, ale miało cie wbić w fotel i rozpieprzyć potem jeszcze gęby dwóch kumpli. A tyś to wpieprzył jak tchórzofretka. - Luc udawał dalej złość, ale nawet największy laik w aspekcie ludzkich emocji widziałby rozbawienie pod maska irytacji.
Kyle zaczął się śmiać.
Niekontrolowanie, głośno.
Rypsnał brata między łopatki.
- Mieliśmy kooka z Jamajki. Lubił eksperymenty i improwizacje, ale skala ostrości była tylko jedna: bardzo ostre - wykopane w kosmos ostre. - Nadal się chichrał i rechotał ocierając łezki rozbawienia.
- To zrobimy im inny numer. Ma być Ruda, Edi, Halo i mój znajomy z policji. - Luc spojrzał na Dave’a i brata. - Demokratycznie ustalamy, że ostatni stawia pięć pierwszych kolejek. Myślę, że ci co będą przed ostatnim się zgodzą. Hm?
- Pewnie. Ej... a ja znam tę Rudą? - Kyle błysnął swoim uśmiechem nr 1.
- Wątpię - solos odpowiedział niewinnie. - Ale jak będziesz próbował poznać ja bliżej… Dziś rano jadłem jajecznicę z kurzych jaj. Jutro zeżre Twoje. - Uśmiechnął się słodko.
- Czy Ty przypadkiem nie jesteś żonaty? - dociął mu Kyle z równie słodkim uśmiechem - Poza tym… czemuż miałaby się decydować na gorszą wersję van den Heenów? - Uśmiech poszerzył się.
Dave wysyłał smsa w między czasie.
- Z solą i pieprzem. Może będą zjadliwe.

Pod Clock czekał już Hao. Palił papierosa, stał skromnie z boku tłoczącego się tłumu. Wyglądał zupełnie nie na miejscu ze swoją chłopięcą urodą i imagem nastoletniego dandysa.
- Hej Hao. - Lucifer przywitał się z policjantem. - To Dave, nowo upieczony ojciec. A to Kyle, mój brat - klepnął starszego w plecy - dowód na to, że dzisiejsza technologia pozwala przemieniać małpy w ludzi. Wskazał detektywa. - A to Hao, szeryf naszego nNY, postrach przestępców.
- Witam - policjant wyciągnął delikatną dłoń w stronę Kyle’a i Dave’a. W porównaniu do nich dwóch, wyglądał… no cóż… wyglądał inaczej.
Rozmowa jeszcze nie do końca się kleiła, zdecydowanie zabrakło elementu łączącego: procentów.
W pewnym momencie Kyle zagwizdał cicho, na co Dave i Hao odwrócili wzrok by spojrzeć tam, gdzie patrzył bohater wieczoru.
Chodniczkiem nadchodziła Ruda, zachowująca się jakby chodniczek należał do niej.
Ubrana w obcisłe spodnie osadzone nisko na bioderkach, przylegające jak druga skóra, i króciutki czarny top kończący się tuż pod biustem. Krótka wojskowa kurteczka, ciemne okulary i buty na lekkim obcasie dopełniały ten gangsta look.
Ruda gdy chciała potrafiła postawić w stan gotowości szwadron facetów. Dzisiejszego wieczoru chciała. Podeszła do Luca i przyciągnęła go do powitalnego pocałunku od razu zaznaczając go jako swoje terytorium.
- Cześć Ropuszku. - Puściła oko, gdy się oderwała od niego.
Kyle chrząknął niecierpliwie, a Luciferowi gdy się od niej oderwał zaszumiało w głowie.
“Nie założę kiecy” - przebrzmiało mu w myślach.
- To Kyle, mój brat, staram się o weryfikacje. To Hao, nasz nowojorski szeryf, a to Dav… - urwał zaczynał znów racjonalnie mysleć i jego mózg zanotował mało znaczący fakt, że Ruda z Krasnalem się znają więcej niż dobrze. - A to Mazz, moja dziewczyna. - Spojrzał koso na Kyle’a.
Mazz przywitała się grzecznie. Wyjątkowo.
Kyle za to olewał spojrzenia Luca, przyglądając się solosce z nieukrywanym podziwem.
- Nie wiem, kto Cię zahipnotyzował, że z nim jesteś… Może przegrałaś jakiś zakład hm? - dopytywał cicho, prowokując Luca żartobliwie.
- Luuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuc! - dobiegł tubalny ryk przez pół ulicy. Niezaprzeczalny dowód na to, że właśnie dołączał do nich Edzio.
Wysoki punczur nie robił sobie wiele z tłumku oraz kolejki do klubu.
- No co tu tak stoicie, jak te cielęta? Idziemy do środka?
- Czekamy na Halo i jesteśmy w komplecie -
odpowiedział reporter. - To Edi, wypuścili go własnie z centrum braindance, Kyle, fan autokastracji - zazdrosnym wzrokiem spiorunował brata - i Hao, gwiazda NYPD. Jest plan. Ostatni stawia pięć pierwszych kolejek, ostatniego znamy. Aklamacja?
Luc uzyskał 100% zgodności obecnych. Edzio przy okazji sprezentował Kyle’owi tulaska i właśnie szykował się by tak samo przywitać się z Hao. Cień lekkiego przerażenia przemknął przez twarz policjanta, który skupiał się na ramieniu Rudego.
I tak zniknął na chwilę w uścisku.
Dave próbował wciągnąć detektywa w rozmowę na temat ilości wypadków i zgłoszeń akcji w nCatcie. Edek jednak przerwał to rubasznym kawałem i drugim i trzecim…
Przy czwartym, z dziesięciominutowym opóźnieniem pojawił się i runner.
- Noooo, idzie sponsor! - Edek już zaczął torować drogę do wejścia.
- Hej Halo, nasz dobroczyńco! - zgodnie zawołał Luc.
- Co? Jaki sponsor? Jaki dobroczyńca?
- Ja Ci to wszystko braciszku wytłumaczę -
Mazz wzięła Halo pod ramię prowadząc go w ślad za Edkiem…


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 30-08-2016, 23:04   #22
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
The Party




Clocwork rosebud Nightclub na Manhattanie, noc
Wytumaczyła z sobie z sobie znaną gracją i taktem przez co runner obraził się trochę.
Burknął tylko coś o bandzie pajaców gdy wchodził do środka.

W Clockwork z miejsca przywitał ich spory problem, wszak Luc nie robił rezerwacji, a wszystkie stoliki były już zajęte. Siedmioosobowa banda stała przez chwile na pustym jeszcze parkiecie, a Halo z satysfakcją wynikającą z możliwości dopieprzenia komuś kto zainicjował mu motyw sponsora, z niewinną miną komentował zmysł organizacyjny Heena. Edek nie włączał się w to, bo jego zwalista sylwetka zaraz wypełniła przestrzeń przy barze gdzie witał się z “Kirunią”. Dziewczyna zareagowała na to radośnie, ale zaraz przepędziła od siebie jak zawsze gdy była w pracy. Mazz pociągnęła Lucifera na obchód Clockwork w nadziei, że uda się jednak gdzieś wyhaczyć jakąś miejscówkę.
Wtedy to wynikła pierwsza tego wieczoru awantura.
- Woooohooo, ale sztuka! - Kyle zapatrzył się w barmankę jak w hipnohologram. - Rezerwuję ją sobie.
Dave i Hao nie byli w temacie i nawet nie zwrócili specjalnie uwagi pogrążeni w rozmowie o budżetowych przedszkolach. Temacie jakże pasującym do wyjścia do nightclubu. Jedynie runner ożywił się ledwo dostrzegalnie na słowa Kyle'a, uśmiechnął grzecznie i pokiwał głową, na znak, że w pełni akceptuje rzeczoną rezerwację. Nic ponadto w kwestii wyjaśnień relacji między ciemnowłosa pięknością, a punkiem.
Halo czasem potrafił być naprawdę wrednym sukinsynem.

- Coś podać? – Kira spytała gdy we czterech dołączyli do Edka.
- Numer telefonu moje ty szczęście – Kyle wykrzywił usta w uwodzicielskim jego zdaniem uśmiechu.
Barmanka pokręciła tylko głową i dmuchnięciem odsunęła z twarzy niesforny kosmyk. Uśmiechała się przy tym jak to zawsze ona, z tym „You are special” wypisanym na twarzy, przez co każdy klient klubu był z miejsca sprzedany. Edek tym bardziej się wpienił, ale na razie zdzierżył nie chcąc robić scysji z bratem kumpla.
- Daj nam obu po zestawie hellikaze – rzucił.
- Hell? Tak na wejściu? – Kira zdziwiła się.
- Co to jest u diabła hellikaze? – Kyle na chwile oderwał wzrok od jej piersi.
- To taki wariant kamikaze w stylu nNY street - wyjaśnił uprzejmie Halo. – Pięć szotów na raz, tylko bez curacao i soku z cytryny.
- Znaczy sama wód…
- I tak nieźle, potobno w nCat dodają nafty.
- Zwą to „strażak Sam” –
zgodził się Dave.
- Chcesz mnie spić, heheheh, niedoczekanie. Dawajcie to, obaczysz jak pijemy w Ausie.
- O Kacpereek! –
ucieszyła się Kira, która obok tej całej dyskusji zaczęła nalewać szoty do dziesięciu kieliszków. Lucifer i Mazz właśnie podchodzili po obchodzie klubu. – I moja dziewczyna. – Mrugnęła do soloski ciekawie obserwując jej kreację.
- To was się bierze w duecie? Gdzie mam się podpisać? – Kyle zdawał się być wniebowzięty.
Punk zacisnął swoją cyberłapę i poczerwieniał lekko na twarzy.
- Luc, wytłumacz swojemu bratu…
- Oooo jesteś bratem Kacperka? –
zainteresowała się barmanka.
- Kacperka? – Kyle nie bardzo wiedział o co chodzi.
- Taki żart sytuacyjny – Lucifer był dość enigmatyczny. Spojrzał przy tym z ukosa na Halo jaki zdawał się świetnie bawić.
- Kacperek, nie Kacperek, chcesz stać się częścią rodziny? Może pokażesz mi miasto jak skończysz i obgadamy to we dwoj… - Kyle nie odpuszczał Kirze.
- Łapaj się – Edek przerwał coraz bardziej wkurwiony i wskazał pięć kieliszków stojących przed Nowozelandczykiem. – Na czas. Mazz daj start.
- Start! –
krzyknęła radośnie dziewczyna opierając się o Luca. Halo wciąż jedynie obserwował Nowozelandczyka z ciekawością, a Hao i Dave dalej coś obgadywali między sobą. Niby wszystko wyglądało dość naturalnie, ale dla uważnego obserwatora ludzkich emocji widać było coś dziwnego między policjantem a barmanką. Chłopaczek tryskał ostrożna rezerwą, a Kira zdawała się być dziwnie sztywna gdy był obok. Oboje ostentacyjnie starali się omijać się wzrokiem. Do tego Rudy wyglądał jakby był o coś obrażony na Lucifera i raczej nie szło tu tylko o to, ze jego brat wziął na celownik jego ciemnowłosą nimfę.


Kyle i Edek tymczasem polecieli w hellikaze. Wygrał punk kreując żądania rewanżu ze strony starszego z Heenów, choć ten zaraz znów skupił się na….
- …to o której kończysz? – zwrócił się do Kiry.
Rudego jakby szlag jasny trafił.
- To moja dziewczyna! – zgrzytnął.
- Eeeee… - serio? Bo ten typek się o nią co chwila ociera i co chwila patrzy na tyłek, myślałem że jego. – Wskazał barmana pomagającego brunetce za barem i pochylającego się akurat za nią po coś do lodówki.
- Kto? Seth? – zdziwiła się na słowa Kyle’a.
- Tak Kirunia? – odpowiedział Seth myśląc, że brunetka zwraca się do niego.
Wstał uśmiechając się do niej szeroko tuż obok, że prawie muskał jej biodro.
Widać nie rejestrował prowadzonej przed chwilą rozmowy.

A powinien.

Edek już dostatecznie wpieniony, na słowo „Kirunia” i aluzje Kyle’a zareagował soczystym prawym prostym wymierzonym w twarz barmana. Punk dysponował pokaźnym zasięgiem ramion, a blat nie był szeroki więc choć Seth odruchowo cofnął się przed lecącą pięścią, to swoje wyłapał. Trafiony prosto w pysk ustał chyba tylko cudem, bo jego głowa odskoczyła jak piłka. To było jednak jedynie preludium, bo Ed już szykował się do przeskoczenia przez bar i dokończenia dzieła, lecz przeszkodziła mu w tym Mazz uwieszając się na jego cyberłapie.
- Uspokój się debilu!!! – poprosiła grzecznie podniesionym głosem.
Drugim co zareagował natychmiastowo był Hao, który stojąc dość blisko wyprowadził błyskawiczne uderzenie pięścią o dość nietypowym zgięciu palców. Trafił Rudego pod obojczyk, na co wielki punk oklapł zupełnie jedynie dzięki Mazz i oparciu się o blat drugą ręką nie lądując na podłodze.
- Ty jesteś nienormalny!!!?? – Kira była wściekła.
W pierwszej chwili sprawdziła czy z Sethem wszystko w porządku, w drugiej odwróciła się do Edka gromiąc go nie wiadomo czy bardziej wzrokiem czy soczystymi wiązankami.
- Marsz na zaplecze, już ja ci… - syknęła zdenerwowana. – Seth, ogarniesz?
Barman tylko kiwnął głową masując policzek, nie bardzo rozumiał za co oberwał ale wolał się nie wychylać i nie drążyć. Instynkt samozachowawczy zadziałał tu prawidłowo. Edek za to wciąż oszołomiony jakimś wymyślnym obezwładnieniem przez policjanta, powlókł się za dziewczyną.

- Jest tak… - Mazz zmieniła temat robiąc minę chomika i zerkając gdzieś w głąb klubu. – Tam w kacie siedzą dwa korpo, mogę ich urobić by pozwolili mi i trzem koleżankom dołączyć.
- Luc będzie jedną koleżanką, no ok. A pozostałe? –
Kyle spojrzał na brata.
- Nie no powiem, że mają zaraz dojść, a zamiast nich przyjdziecie Wy.
- Dobra, za pięć minut podejdziemy –
Lucifer kiwnął głową.
- A nie dasz mi z nimi chociaż kwadransika Ropuszku? – Ruda (choć faktycznie białowłosa) przeciągnęła się zmysłowo i przejechała językiem po wardze.
- Ropuszek, Kacperek, masz jeszcze jakieś ksywy? – Kyle rozdziawił się wesoło. – Chcecie wiedzieć jak go nazywaliśmy w domu?
- Jak? –
zainteresowali się jednocześnie Dave i Halo.
- Dobra, Ty się zamknij, a ty kotek urób ich. Za pięć minut wparujemy. – nReporter nie skomentował „kwadransika”. – Piwo dla mnie – zwrócił się do Setha. – Myślicie, że będzie słychać, jak Kira go opierdala.
- Dobrze, że tak się skończyło, ochrona by ruszyła dupy i nara
– Halo dał znać barmanowi, że też chce kufel nBuda.
- Tak, a Lady J. wyglądała mi na taką co nie daje taryfę ulgową dla bandy rozpraszającej jej najlepszą barmankę.
- Lady J. –
Kyle znów spojrzał na brata.
Tym razem z ciekawością
- Właścicielka.
- Aha. A ładna?
- … ja pierdolę, Kyle…


Pozostali też zamówili po piwie, a Dave zaczął coś wystukiwać na telefonie noszonym na nadgarstku.
- Co, Mo się trzeba meldować? – Lucifer wyszczerzył się patrząc na mechanika.
- A tak tylko pytam jej co tam mały…
- Świeżo po porodzie? –
zainteresował się Hao.
- No osiem dni będzie, a skąd wiesz?
- Przy moim pierwszym też tak miałem.
- Masz dzieci? –
Luc zrobił wielkie oczy, myśl o tym, że policjant o fizjonomii nastolatka mógł mieć normalną rodzinę i być ojcem już więcej niż jednego bachora odbijała się od ściany w jego mózgu.
- Dwójkę, Roe i Lee.
- Hao, Roe, Lee, nie lubicie długich imion co? –
Pokiwał głową Kyle. – A żona, jak się…
- Sue.
- Ach, no tak. -
Starszy Heen zdawał się nie podejrzewać nawet, że mogło być inaczej.
- A Ty masz jakieś?
Nowozelandczyk na pytanie policjanta zakrztusił się piwem, brat przyszedł mu z pomocą waląc z całej siły w plecy.
- Z pewnością ma, pewnie tylko nie wie ile. Słyszałeś o tym, że udało się laboratoryjnie skrzyżować człowieka z szympansem? No to cicho sza, ale to fake, to nie sztuczna hodowla, to potomstwo Kyle’a z jedyną lalą jaką udało mu się poderwać.
- Odwal się Kiwaczku.
- Kiwaczku? –
Dave zainteresował się, Hao tez uniósł brwi.
- Nasza siostra tak go nazywała i przyjęło się. W domu było nas parę osób, a jedna łazienka. Problem jak się chce lać, a ktoś bierze długi prysznic. No a młody wtedy tak fajnie drobił nóżkami jak mu się chciało i latał po domu. Wiecie, jak…
- … jak Kiwi –
dokończył Halo uprzejmie patrząc na solosa z udawanym zaciekawieniem. – Słuchaj Luc, jak będziesz na tej swojej terapii, to może pogadaj z psychologiem o wyborze awatarów w VR. To może być ważne Kiwacz…
- Spierdalaj… A tego, kto powie o tym któremuś z Rudych nakarmię jego własnymi jajami. Chodźmy do Mazz.



W pięciu skierowali się do stolika, gdzie soloska drażniła się z dwoma typami o fizjonomiach korpo chyba uwarunkowanych genami. Mieszanina śmiałości i urody dziewczyny, oraz tego, że bezceremonialnie się z nimi drażniła niby to zachęcając do flirtu, a niby spuszczając w kiblu ironii ich nieporadne próby, nie dodawały im pewności siebie. Co innego wybrać się do nightclub by być panem sytuacji wobec tancerek oferujących nawet i full service za kredyty, a co innego zetknąć się z pełną temperamentu dziewczyną jaką trzeba było zdobyć.
Ich nieporadność rozczulała.
Być może mieli nadzieje, że jej koleżanki będą trochę łatwiejsze do urobienia.
Czekał ich lekki szok w tym zakresie, bo „koleżanki” właśnie pojawiły się obok.
- Luuuc, Halooo, Dave, co za niespodzianka!! – Mazzy udała zdziwienie na widok nadchodzących.
- Cześć śliczna – solos klapnął obok niej kreując gesty protestu:
- Zajęte! – Korpożuczek nr 1 uniósł się lekko.
- Tak?
- Tak, czekamy na kogoś, mają być jeszcze trzy dziewczyny. -
Korpożuczek nr 2 poparł kolegę.
- To zróbmy tak – zaproponował Halo: - przyjdą to im ustąpimy. Bez słowa sprzeciwu zrobimy wypad by miały gdzie posadzić kształtne tyłeczki. A na razie póki wolne…
Dwaj korpo spojrzeli na siebie i dali za wygraną.
Towarzystwo rozsiadło się i pogrążyło w rozmowach. Kyle z Davem weszli na temat samochodów, wsiąkli konkretnie i widać było, że mogą tak cały wieczór. Po drugiej stronie na swojej kanapie Halo i Hao cichcem zaczęli wymieniać uwagi na temat planowanej ugody z policją. Tu nie zanosiło się na zbyt długie rozmowy, obaj byli do bólu konkretni, ustalali szczegóły.
Jeżeli dwóch ‘gospodarzy’ stolika miało nadzieję na pociągnięcie interakcji z Mazz, to wnet ją stracili. Przykleiła się do Lucifera znacząc teren.
Dziewczyn na lap dance tez zamówić nie mogli, bo zrobiło się trochę ciasno, a i poziom prywatności spadł o kilkanaście poziomów.

I wtedy to właśnie nadszedł Edek.
- Co to za dwa miętusy? – spytał spoglądając na korpo.
- Na dziewczyny czekają – zarechotał Kyle.
- W nightclub? Serio?
- Coś jeszcze podać? –
wtrąciła się kelnerka, która widocznie obsługiwała ten stolik i na widok nowych gości przy nim podeszła w końcu mimo braku wywołania panelem.
Korpo spojrzeli po sobie.
- My będziemy już kończyć.
- A my zaczynać! –
Wyszczerzył się punk. – Daj nam słoneczko cztery wódki, whiskey... Kto piwo?
Dave i Halo podnieśli ręce.
- Coś jeszcze?
- Ciebie skarbie, na miejscu i na wynos –
Kyle postanowił dziś chyba nie odpuszczać żadnej. – Jak masz na imię?
- Natasha. –
Dziewczę błysnęło zębami wyczuwając lepsze zamówienia i napiwki niż przy poprzednich, właśnie zmywających się rezydentach kącika.
- Kyle. No więc co robisz po pracy…? – Nowozelandczyk wstał i udał się się za nią gdy ruszyła po zamówienie. Nie opędzała się zbytnio choć i nie kokietowała specjalnie. Reagowała raczej ciekawym uśmiechem.



Dave straciwszy partnera w rozmowach o furach zainicjował coś co jego, Edka i Halo męczyło od startu tego wieczora. Fryzura Mazz i jak to skomentował panczur do Luca: „coś Ty jej chłopie zrobił, że osiwiała. Ruda nie komentowała czemu jest siwa, przekomarzała się, śmiała – konkretów zero. Dawe przeniósł się zatem na opowieść o Alistairze i tym co sześciolatek wyprawiał w warsztacie. Jego zdaniem chłopiec miał dryg i zacięcie, co w ustach kurdupla znaczyło wiele.
- Będzie miał okazję jeszcze pobuszować, skoro nasz kolega wsadził jego matkę do czubków – Mazz odezwała się z pozoru słodkim i niewinnym tonem jaki zwykle znamionował nadchodzące tsunami.
- Kto?
- A nasz wspaniały stróż porządku.
- Ja? –
Policjant słuchał tylko kącikiem ucha wciąż debatując o czymś z runnerem, jednak wnet wyłapał, że chodzi o niego.
- Nie kurwa, armia zbawienia. Jakim trzeba być skurwielem, by wystawić ją rzeźnikowi. Jesteś z siebie dumny? Taki miałeś plan? – Ciężko było szukać w Mazzy fanki czy przyjaciółki Kiry, szczególnie, że podświadomie w żonie Lucifera wyczuwała rywalkę. Mimo wszystko jej wybuch był szczery. - Za same takie pomysły powinno się wam fundować braindance. - Uniosła głos, było blisko by zaczęła krzyczeć.
- To nie był mój pomysł.
- Ale realizacja z chęcią i w podskokach. „Co tam, że pojeb zarżnie jakąś dziewczynę. Może go złapiemy”?!
- Siostra… -
Halo chciał to przerwać być może wiedząc o nastawieniu Hao do pomysłu akcji i tym, że chłopak sam teraz pomagał udupić autorów.
Lucifer nie reagował czując się w ciemnej dupie.
Z jednej strony nie chciał aby Hao odebrał zaproszenie na wypad jako możliwość wystawienia go na publiczną zjebkę… ale gdyby wziął go teraz w obronę naprzeciw dziewczynie, Mazz chyba dostałaby ostrego pierdolca.
- Co siostra?! A jakby to mnie tak rzucili na ulice pojebowi, to też byłoby: „siostra”?
- Ona sama się zgłosiła, nikt jej nie kazał… -
policjant nie zdradzał emocji choć daleki był od sfery komfortu.
- I kurwa co z tego?! Waszym psim obowiązkiem jest chyba chronić ludzi. Mogliście ją odesłać w cholerę.
- Ktoś może mógł, ja nie. Wszyscy mamy szefów.
- Nie wszyscy.
- Zazdroszczę.
- Pierdolenie, skurwiłeś się gościu. -
Komitywa Edka i Mazz była powszechnie znana, rudzielce trzymali się razem nawet jak dosrywali sobie po przyjacielsku ile się da. Panczur wykorzystał okazję by ją wesprzeć, choć Luc postawiłby wszystko, że pod jego stosunkiem do policjanta kryje się coś więcej. Wspomniał reakcję Hao i Kiry względem siebie, tu było coś głębszego. – Wszyscyście tacy sami, trzeba mieć sporo nasrane w głowie by dobrowolnie wkładać mundur, już lepiej kombinezon służb oczyszczania. Pieprzona mafia.
- Ed, daj spokój… -
Dave przejął na siebie role rozjemcy. – Są różni ludzie, czy w policji, czy gdzie indziej.
- Ta, jasne.
- Bo to szefowie są Ci źli, prawda? –
Cynizm Mazz ociekał pogardą i wkurwieniem. – Dziewczyna porżnięta, siedzi u czubków, ale to szefostwo kazało. Rozkaz jest rozkaz. Ja jestem niewinny.
- Ty byś się postawiła, co?
- A żebyś wiedział że tak! Bo się postawiłam, na Filipinach jak nam kazali… AUUUU!

Urwała patrząc na Lucifera z zaskoczeniem i bólem.
- Oj, przepraszam kochanie! – Odsunął papierosa, którym ją lekko oparzył.
Wyglądało to na nieświadome, bo tak miało wyglądać.
Mimo, że Hao zdawał się traktować go z coraz większą sympatią, solos wolał nie ujawniać za wiele ze swojej przeszłości, a dziewczyna się mocno nakręciła.
Zaraz mogła puścić farbę, że na Fili była z nim.
Policjant wykorzystał przerwę w tyradzie Mazz:
- To nie my, nie policja obstawialiśmy akcję. Góra podjęła decyzję, ktoś to robił, my mogliśmy tylko patrzeć. Choć wielu chłopaków bierze to tak jak Ty Mazzy – mówił spokojnie. – Jest tylko jedna różnica, Ty możesz się denerwować i kontestować do woli, my musimy siedzieć cicho, a jesteśmy odbierani jako sprawcy. Nie jest to okey, ale cóż trzeba brać na klatę.
- Odpowiedzialni dostaną po dupie, zejdź z niego siostra. –
Runner spojrzał porozumiewawczo na Lucifera i na Hao.
Mazz machnęła tylko ręką rozglądając się za czymś do picia.

Edek za to nie zamierzał kapitulować tak łatwo. Zaczął podjeżdżać Azjatę za pracę w policji już samotnie, ten zaś odcinał się spokojnie starając się włożyć w kłótnię trochę logicznej argumentacji. Trwało to chwilę, aż wrócił Kyle z Natashą i alkoholem, co zmieniło priorytety panczura. Wzburzony awanturą zaproponował kolejne hellikaze starszemu z Heenów, a Hao wykorzystał to zmywając się do łazienki. Mazz trawiła coś nad kieliszkiem wódki, Dave poszedł zadzwonić do Mo, na co zaraz zareagował Edek zmieniając mu stojące piwo w u-bota z kieliszkiem w środku. Wzbudziło to ogólną wesołość, tym większą, że po powrocie Dave nie zauważył wkładki zaaferowany wciąż maluchem, sączył zaprawione piwo budząc chichoty, gdy sam nie wiedział o co chodzi. Lekko zdeprymowany wdał się w rozmowę z Edkiem na temat muzyki, co wykreowało kolejną kłótnię na temat kierunku rozwoju nRocka. Panczur był tu orthodoxem i radykalnym tradycjonalistą, więc posprzeczali się o nowe nurty. Sprzeczkę zakończyła kolejna kolejka hell’ w jaką Kyle z Edkiem starali się bez powodzenia namówić Lucifera, a Mazz wyrwała Dave’a na parkiet co punk wykorzystał aby zamówić kurduplowi nowe piwo nim ten w resztkach poprzedniego odnalazłby plastikowy kieliszek.
Oczywiście nowe też zaprawił, choć trzeba było przyznać wielkoludowi styl.
Nie dolewał wódki do piwa ot tak po prostu, poleciał kolejny u-bot.

- Dajcie coś do picia – Mazz dopadła do stolika po wywijaniu z Davem, który też ciężko opadł na kanapę.
- Gdzie moje piwo? - spytał.
- Halo rozlał, wiesz jaki on jest, nie ogarnia reala. Wziąłem Ci drugie – Rudy odrzekł niby to mimochodem, a runner wykrzywił się tylko.
- Dzięki stary – odpowiedział mechanik, kreując parsknięcie Kyle’a i Lucifera.
Dave miał słabą głowę, zapowiadało się ciekawie.
- Oooo, Kirunia! Chodź, chodź! - Panczur pierwszy zareagował na zgrabną sylwetkę dziewczyny jaka stanęła nad nimi.
- Mam krótką przerwę, można się dołączyć? - spytała ze zniewalającym uśmiechem, na co Rudy poklepał się po kolanie. Kyle zresztą dyskretnie też, mrugając przy tym do barmanki. Kira wciąż lekko wściekła na Edka zignorowała go siadając na kolanach Mazz.
- W porządku lokal - zagaił ją Dave rozochocony już nieco alkoholem.
- W wielu bywasz?
- Nie w takich, raczej z alter neoRock, niewielkie koncerty.
- O…! Znasz jakieś dobre knajpy z takim graniem?
- Kilka by się znalazło, „The Pitt”, „Velvet station”, „Old Harbour”, ale to raczej trzeba śledzić kto gdzie gra w dany wieczór.
- Na przykład ten festiwal underground jaki się szykuje? -
Barmanka spojrzała czujnie na mechanika.
- Wiesz o nim? No to do zobaczyska na evencie.
- Bierzesz udział?
- Ja nie, Mo ma zamiar grać.
- Świetnie –
ucieszyła się Mazzy – dawno jej nie słyszałam.
- Wpadnijcie, Mo się ucieszy. Lubi Was widzieć. Śmieje się, że takie podchody jakie wy względem siebie urządzaliście to dobry temat na płytę. Ale fajnie że w końcu…
- Podchody? Że Wy dwoje?
- Kira spojrzała z zaciekawieniem.
- Kiwaczek i baby –[/i] Kyle udał zatroskanie - za rączkę go prowadzić to mało. Pamiętam jak z Kirą...
- Kyle, weź spierd…
- Kiwaczek? -
zainteresowali się równocześnie Mazz, Kira i Edek.
- Nie chce Ci się siusiu Luc? Hao, w kiblu duża była kolejka? - spytał niewinnie Halo
Tym razem nawet policjant parsknął śmiechem.
- Wspomnę to jak znowu wpadnę do D. Pozdrowić? - Luc wkurzony odciął się runnerowi.
- Jak to do D…
- A bo wiesz brat? Ali był u niej dziś, coś tam tworzyli. Nie jesteś o niego zazdrosny? Co tam w ogóle jest między Tobą i tą dziewuszką? -
Mazzy już lekko podchmielona pochyliła się z zaciekawieniem ku runnerowi. Ten spojrzał na nią z mordem w oczach i taki sam wzrok przeniósł na Lucifera.
Nie odpowiedział tylko polał sobie wódki.
Kira spojrzała na niego z jakimś takim rozczuleniem.
- Dobra ekipa, wracam za bar, wpadnę jeszcze później. Grzecznie mi tu! – Spojrzała znacząco na Edka, który zrobił minę wcielonej niewinności.
- Kira, a zatańczymy potem, co? - Mazz zrobiła minę chomika i przejechała barmance po plecach.
- Tak jak ostatnio to chyba nie tu, J. Mogłaby się wkurzyć. – Czarnowłosa roześmiała się, puściła Edkowi całusa i wstała by udać się z powrotem za bar.
- W sensie… że jak? - Kyle zainteresował się tym tańcem.
- Ostatnio jak byliśmy na wyskoku, to zrobiły sobie wzajemny lap. Na środku parkietu, skończyło się mordobiciem z ochroną – wyjaśnił bratu Lucifer. - My to mamy takie hobby, kolekcjonujemy kluby gdzie mamy zakaz wstępu.
- Pokarzesz mi jak to wyglądało Mazz? -
starszy z Heenów zwrócił się do dziewczyny drążąc temat, na co tylko roześmiała się i zaczęła polewać do kieliszków. Traktowała go raczej jak wyborną maskotkę.
- Na razie chciałabym zatańczyć z Hao, skoczymy?
Policjanta lekko wysztywniło, być może pod kątem wcześniejszej awantury jaką mu zrobiła. Chyba wyczuła to.
- No dobra, sorry, przeholowałam. Jesteś w porządku. Zdrówko?
Azjata z lekką ulga ochoczo wypił jednak od parkietu grzecznie się migał. Koniecznie chciał go zastąpić Kyle, ale Lucifer postanowił go uprzedzić i sam pójść z 'Rudą' potańczyć, choć noga wciąż rwała po postrzale.
- Wieeem co zrobić z Halo, spójrzcie cały czas naburmuszony siedzi – ucieszył się nagle Edek z jakiegoś pomysłu. - Zamówmy mu lap dance!
Runner zrobił klasycznego facepalma.
- Dooobra, zostaw go – Kyle wykrzywił się. Halo coraz bardziej odbierał jako zadufanego w sobie i wymądrzającego się pajaca. - Mam lepszy pomysł. Luc, ja Ci jestem winny prezent urodzinowy, zaległy.
- Jak to będzie drugi kangur, to dzięki.
- Eeee tam. Naaaatasha, Naati! - Krzyknął machając do kelnerki, która podeszła z uśmiechem.
Coś jej chwilę tłumaczył na ucho, a ona odchyliła głowę i roześmiała się głośno.
Kiwnęła głową.


- No to prezencik, lap dla Ciebie brat! - rzucił waląc młodszego z Heenów w plecy aż ten zachłysnął się piwem.
- Akkhhh… ale ja. Khhhh…
- Nie kombinuj, prezentów się nie odrzuca –
Edek wsparł Kyle’a. - Mazz przecież nie będzie miała nic przeciw, nie?
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Niby była zazdrosna, ale szumiący w jej głowie alkohol spowodował, że w jej wzroku była nutka rozbawienia i ciekawości.
Natasha władowała się Luciferowi na kolana zaczynając się prężyć w rytm głośnej muzyki.
- To ten, żebyś nie musiała na to patrzeć skarbie… - Kyle zakręcił się porywając Mazz na parkiet.
- Oż ty pieprzony draniu… - głos Lucifera uwiązł gdy kelnerka przytuliła jego głowę do swych piersi.



Kelnerki w Clock od prawie nagich tancerek prężących boostowane kuracjami genetycznymi ciała różniło jedno: to te drugie były trudniejsze i droższe, bo się ceniły. Dziewczyny z obsługi robiły nie tylko łapy ale i po roznoszeniu drinków namawiały czasem na pięterko. Natasha nie odbiegała w tym od innych, ale nie robiła tego nachalnie i nie działała na siłę, mimo że otumaniony alkoholem mózg Lucifera nie panował już nad rekami błądzącymi tu i ówdzie. Przyjęła krótkie “nie dzięki skarbie” i całując reportera (może mając nadzieję, że rzutem na taśmę doprowadzi do zmiany zdania), zmyła się parę minut później. Luc chciał poszukać Mazz i Kyl’ea, ale gdyby szlajał się po parkiecie wyglądałby żałośnie. Zaciął się i postanowił poczekać.

Trochę to potrwało…

Kyle wrócił w końcu zmordowany strasznie chwiejąc się już trochę na nogach. Po opadnięciu na kanapę westchnął i ostentacyjnie zapiął rozporek
- No to jeden mały dzisiejszy plan zaliczony - rzucił rozanielony i sięgnął po butelkę.
Lucifer nie skomentował, choć wyglądał jak Edek tuż przed przyjebaniem Sethowi.
- Zgubiłeś w kiblu przed chwilą… - Hao pojawił się za nim podając mu portfel.
- Hao, a mózgu tam nie było obo… a nie, to zgubił już dawno. - Reporter rozluźnił się nieco.
- Dobra panowie, bo nam tu stygnie - Edek polał po raz kolejny.
- Beeezeeemniieee? - Mazz zaprotestowała podchodząc z butelka absyntu, na co prawie wszyscy zareagowali przerażeniem. Edek ten specyfik nazywał skrótowo G.F.C: “Green Fae Creator”. Halo zaś bardziej obrazowo: “End of transmission”. Wszyscy zgodnie uznali, że “za chwilę…”, choć rozochocony Kyle protestował mówiąc, że od “Rudej” to choćby i mleko laktacyjne.
Po dwóch kolejnych kolejkach zaczął głośno domagać się Natashy i już nieźle zrobiony flirtował z nią przez panel. Jedynie Halo skumał, że przez wywoływacz gada się z programem rejestrującym zamówienia i świetnie się bawił słuchając gorących wyznań Nowozelandczyka rwącego bota. Kelnerka pojawiła się jednak robiąc na prośbę Kyle’a lap dance tym razem jemu, w tym czasie Mazz wyrwała Lucifera na parkiet, gdzie okazało się, że wódka jest lepsza niż painkilery. Dave zaczynał odpływać bezlitośnie bombardowany u-botami przez Edka, choć w tajemnicy wyjawił Hao, że się zorientował, ze ostatnie piwo miał z “wkładka”. Policjant dyplomatycznie zmilczał, że było to już czwarte, nawet odprowadził kurdupla do kibla, gdy ten zaczął rzygać.

Edek zniknął zapewne dokując przy barze, na co (po kilku kolejkach) Mazz zarządziła przenosiny tam, aby i czarnulka zaliczyła imprezę. Dave był już wtedy prowadzony przez Hao i Halo do samochodu policjanta, który zadeklarował się, że ich odwiezie.

Przy barze jednak pozostali spotkali się dwie godziny później.
Kyle, wziął Natashę na piętro, Luc odpalił wbudowany tłumik bólu i szalał z Mazz na parkiecie. Edek warował przy Kirze.
Gdy skoncentrowali się w jednym miejscu Ruda przypomniała sobie o absyncie, ale okazało się, że ze stolika zniknął.

Wkurwiła się strasznie.

Przez piętnaście minut w Clockwork Rosebud zapanowała strefa wojny gdy Mazz chodziła od stolika do stolika szukając sprawców. A że po bokach miała pijanych Edka i Kyle’a, w razie jakiejkolwiek złej reakcji mogło to przerodzić się w strefę zniszczenia. W końcu zareagowała ochrona i pewnie skończyłoby się kolejnym klubem, gdzie mieliby zakaz wstępu, gdyby nie Lucifer. Choć już lekko pijany wytłumaczył sprawę i znalazł lekką dozę zrozumienia. Nie bez powodu był tu fakt iż jednym z reagujących ochroniarzy był typ co dwa tygodnie temu donosił mu i Mazzy stroik na piętro gdy uciekli w nim (dokładniej to Mazz, bez oddawania fanta). Przyjazd następnego dnia solosa i zwrot świeżego zakupionego łaszka z sexshop urzekł typa, po krótkiej konsultacji z właścicielka dostali darmo drugą butelkę.
W tym czasie Mazz, Kira, Natasha i niejaka Chloe tańczyły już na barze kreując chyba po raz pierwszy motyw, że o czwartej nad ranem ludzie nie tylko wychodzili już z klubu, ale dowiadując się co dzieje się w środku wchodzili jeszcze na koniec imprezy.
Na której w niektórych mózgach zaczęła szaleć cyberwrózka.



Gdy lokal zamykano totalnie pijane towarzystwo było dopiero w połowie absyntu i wnet padł pomysł przeniesienia się na domówkę.
Tutaj wiele do powiedzenia miałaby Mo.
Gdyby widziała w tym momencie Edka, to uznałaby, że to nie pomysł na jedna piosenkę, czy nawet płytę, ale na całą dyskografię.
Wielki punk tak bardzo bił się ze sobą czy jechać i imprezować dalej, czy zgarnąć Kire do domu na małe jeden na jeden… że mógłby być mentorem bohaterów romantycznych XIX wieku.
W końcu zwyciężyła chuć. Wziął po prostu barmankę na ramię i wyniósł z klubu. Kira nie protestowała zbytnio zmęczona po pracy i zbyt trzeźwa na resztę towarzystwa, by bawić się na after na tym samym poziomie.
Luc, Mazz, Kyle i wyrwana przez niego z klubu Natasha zamówili taksówkę do mieszkania Rudej. Starszy z Hennów pijany jak szpadel odgrażał się czworokątem, budząc salwy śmiechów reszty. Hellikaze zafundowane przez Edzia zaczynały działać.
Luc film zaczął tracić jeszcze w taksówce.
Wprawdzie miał przebłyski i zarejestrował jakoś urywki świtu, to Zielona Wróżka wzięła go w taniec i nie pamiętał jak skończyła się impreza przywitalna Kyle’a.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 30-08-2016 o 23:15.
Leoncoeur jest offline  
Stary 31-08-2016, 16:45   #23
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Kobiecy wrzask rozbił się jak tsunami o Lucową świadomość.
- Co jest kurrrr....??!?!?!!!!!! – rykowi muzy towarzyszyło gniewne wygrzebywanie się Mazzie. Łupnięcie, gdy dziewczyna zaplątana w koc i prześcieradło spadła z łóżka na podłogę.
Z salonu dobiegała najwyraźniej w świecie kontynuacja imprezy, a wkurzona Ruda ze skarpetką przyklejoną do pośladka, drapiąc się po łepetynie maszerowała nago do salonu by najwyraźniej zrównać przejawy tamtejszego życia z powierzchnią ziemi.
Heen z trudem otworzył zaklejone na amen oczy i pierwsze co zobaczył do miskę stojącą obok. On sam zwisał dokładnie nad nią. W sypialni capiło przeraźliwie fajkami i alkoholem.
Z salonu dobiegł podniesiony głos Rudej opierniczającej „Heena Starszego i ....niunię”. Umysł reportera zaklikał, że Ruda najwyraźniej nie była trzeźwa. Rzadko kiedy nie pamiętała imion. Muzyka przycichła, a Ruda wturlała się do sypialni z powrotem i padła na wznak na łóżko. Nieprzyjemne falowanie materaca nie pomagało reporterowi ogarnąć szalejącego błędnika.
Nie dane im jednak było zasnąć z powrotem, bo z salonu zaczęła dobiegać kolejna fala krzyków tym razem o nieco innym charakterze...
- Jak wytrzeźwieję... zabiję go... – obiecała Mazz niewyraźnie z buzią wciśniętą w poduszkę.

Kolejna pobudka była jednak zdecydowanie przyjemniejsza. Zapach świeżo przygotowanej kawy podrażnił powonienie Luca i Rudej zbitych w jeden ciasny supełek na łóżku.
- Mmmmm..... – zamruczała po omacku machając ręką i odklejając policzek od ramienia Luca.
- Wstajecie? Już dobrze po czwartej! – zabrzmiał wesolutki głos brata. – Zbierać się pod prysznic, steaki wiecznie leżeć nie będą...

W tle ryczały wiadomości w nTV. Ugładzony spiker właśnie raportował:
Cytat:
„Jak informowaliśmy dzisiaj nad ranem, uprzedniej nocy dokonano rzeczy niebywałej! Nieznani sprawcy dokonali włamania na serwer Pentagonu. Przypuszczalnie ci sami sprawcy byli odpowiedzialni za zorganizowanie protestu aktywistów i użyli manifestacji jako dywersji. W związku z incydentem aresztowano 5 osób przewodzących protestem. Nasi reporterzy nadal pracują nad uzyskaniem dodatkowych informacji, jednakże na chwilę obecną nie otrzymaliśmy żadnych wyjaśnień z biura Sekretarza Departamentu Obrony. Rzecznik prasowy biura prezydenta zdementował istnienie bezpośredniego zagrożenia i obiecał kolejne komentarze w krótkim czasie. Przenieśmy się teraz....”
- Banda debili - Kyle pstryknął wyłączając fonię – Może ten wypad do Brazylii to nie taki głupi pomysł. – dorzucił wrzucając steaki na patelnię.
 
corax jest offline  
Stary 07-09-2016, 23:36   #24
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Talk&Hangover




Mieszkanie Mazz w Bronx, popołudnie
- Pieprzyć to - Lucifer ziewnął i machnął ręka na telewizor. - Ktoś pamięta co się działo po powrocie. Podrapał się po nieogolonym policzku. - Mnie się cosik urwało jeszcze w taxi…
Kyle z wprawą obrócił steaki na patelni unikając strzelającego na wszystkie strony tłuszczu.
- No zjazd miałeś całkiem niezły, brat - z szerokim uśmiechem spojrzał na Mazz - ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. W końcu mogłem mieć spokojne sam na sam z Rudą.
Dziewczyna zapalała właśnie fajka, na słowa Kyle’a ni to się obśmiała ni to sfoszyła.
- Z tego co pamiętam, to ledwo co dawałeś radę sam na sam z Natalią…
- Natashą…
- Whatever… -
Mazz uśmiechnęła się wrednie.
- Mam jakieś przebłyski. - Solos nie zareagował na zaczepkę. - Ty zresztą też jak wychodziliśmy byłeś tak zrobiony, że nie zdziwiłbym się gdybyś wylądował tu z Sethem, a nie z ta kelnereczką. Ona już się zmyła?
Kyle pokiwał głową, zabierając papierosa od Rudej. Mrużąc lekko oko przed dymem, zaciągnął się trzymając końcówkę w kąciku ust.
- Do pracy na 19, pojechała się przebrać.
Trzy talerze zastawione dymiącym mięchem, frytami i sałatką “a la Kyle” wjechały na niewielki stoliczek w kuchni. Mazz pochyliła się niuchając z przyjemnością.
- Nauczysz Luca gotować? - spytała niewinnie.
- Znam takich co gotują gorzej niż ja, ogarniam spaghetti na ten przykład - solos odciął się siadając i przysuwając do siebie jeden z talerzy. Też zaniuchał i odciął maleńki kawałek by lekko skosztować. - Wiesz wyglądać to może w porzo, ale czy zjadliwe… - Wspomniał jak Kyle zareagował na wegeburgera z piekła rodem - to inna sprawa. - Wziął ten niewielki kąsek do ust.
Smacznie wypieczony steak medium był mocno doprawiony to fakt, ale nie zabijał na miejscu.
Kyle przyciągnął ze zgrzytem taborecik i klapnął zabierając się raźno za jedzenie. Mazz z racji braku więcej miejsca wcisnęła się Lucowi na kolano.
- Czy Ty nie powinieneś zadzwonić do młodego? - spytał brat przeżuwając jakby nie jadł od stuleci.
- O kuwaaaa - jęknęła Mazz z pełnymi ustami - Ali benczie wszczekły…
- No właśnie, co dalej z Alim? - Kyle najwidoczniej odczekał ponad ustawowe 24 godziny i mógł wejść w rolę starszego brata, jakiego Luc znał i pamiętał.
- Aj tam wściekły, zresztą trochę za bardzo się rozpuścił ostatnio. - Mazz uniosła brwi ze zdziwineniem na te słowa. - Mam zamiar jechać do Mo jak się tylko ogarnę. A później… No na czas wyjazdu ma tam zostać, czeka mnie rozmowa. - Pokręcił głową. - Przed wyjazdem muszę załatwić jedną rzecz, a nawet nie mam pomysłu jak się za to zabrać. Mamy ze dwa dni pewnie przed wylotem, wcześniej nie ogarnę chyba. Ali mam nadzieję przez ten czas przywyknie bardziej do warsztatu by mógł zostać na tydzień.
- Ale to planujesz, żeby tam cały czas siedział? -
sondowała soloska.
- I co ogarnąć? I jak przygotowania do wylotu? - Kyle dłubał w zębie z cicha cmokając by wydłubać włókna mięsa. Przyglądał się Lucowi niby to wyluzowany, a ten spojrzał uważniej na brata. Rozmowa z Alisteirem nie była jedyna ciężką jaka go czekała, zaczął więc od Mazzy.
- Nie cały czas. Przedszkole, wyjazdy na terapie, pewnie D. będzie go ciągać na uczenie go runnerki.
- Ta D. jesteś pewien jej? Ja wiem, że Halo itd ale co Ty o niej wiesz? -
zakręciła się niespokojnie na kolanie Luca. Wyraz twarzy miała nieco spłoszony.
- No i jakie przedszkole? Załatwiałeś coś? - pochyliła się nad talerzem by zapakować porcję frytek do ust. Strzeliła przy tym spojrzeniem na Kyle’a. - A Ty masz jakieś zaplecze w Rio? Byłeś tam? Średnio jechać w ciemno.
- Na co mam odpowiedzieć? -
Lucifer uśmiechnął się pakując garść fryt do ust.
- Na wszystko, Ropuszku - Mazzi wycelowała długą frytkę wprost w Luca - a Ty zaraz po nim - zadyrygowała drugim z Heenów. Kyle zasalutował z udawanie poważną miną, czyszcząc talerz.
- Dobrze, jeżeli chodzi o przedszkole to chciałem dziś przed południem. Srednio wyszło. Jutro z rana to załatwię. Jeżeli chodzi o D. to nie jestem jej pewien, ledwo znam… ale ona ma w sobie coś takiego… Nie wiem, wstyd, nieporadnośc emocjonalną, jakąś nieopisywalną szczerość i naturalność reakcji. Nawet jak jej chata to pod względem elektroniki mokry sen sztabu generalnego Nikaragui. Sęk w tym, że nie mam pola manewru, przy poziomie moich kontaktów z Alim, jakbym mu zakazał dla jego bezpieczeństwa, to by mnie znienawidził. Zakręcił się koszmarnie.
- Zakręcił? -
spytali unisono Kyle i Mazz. - To znaczy?
- No nie myśli o niczym innym, jest jak ćpun pod tym względem. Dave oceniał, że mały ma niesamowity dryg do techniki, a tutaj mamy jeszcze połączenie z nastolatką, którą uwielbia.
- Może by tam pojechać z nim i na spokojnie pogadać z dziewczyną? Ona tak za darmo chce go uczyć? Nic w zamian nie chce? -
Kyle był sceptycznie nastawiony do całego pomysłu.
- O czym pogadać? No nie chce. Niejasno sugerowałem, że mogę za lekcje płacić, obruszyła się, a patrząc na ilość sprzętu jaki ma, to na brak kasy nie narzeka.
- A rodzice jej? Jakieś rodzeństwo? Sama mieszka? Ile ma lat? -
Pokolenia rodzinnej tradycji wypływały każdym porem z brata “Kiwaczka”. - Ta okolica nie wygląda przyjaźnie, a w środku takiego syfu, nastolatka z kupą drogiego sprzętu. Pracuje dla mafii?
- Kurwa, następny. -
Luc skupił się na steku.
- No co następny? - Kyle zmarszczył brwi. - Chcesz mi powiedzieć, że nieporadność i szczerość reakcji to wszystko w czym pokladasz zaufanie by oddać swojego 6 latka?
- Chcę powiedzieć, byś ruszył swoją słodką dupkę do salonu, wziął stamtąd kartkę plus flamaster i spisywał pytania. Ja na kacu jestem, nie wszystkie spamiętuję odpowiadając jak mnie bombardujecie bez sensu po kilka na raz. -
Przełknął. - Nie wiem nic o jej rodzinie, na oko między 14… - zamyślił się - nie, cycki za du… - urwał. - Nieważne, rozwinięta ale raczej niepełnoletnia. Mafię bym wykluczał, ale raczej specjalnie kryje się w takiej okolicy z zapleczem. - Mimo skatowanego alkoholem mózgu starał się myśleć racjonalnie, a przecież sam tak robił: zaplecze niezłe, a klitka na Garfield.
Kyle bez słowa wstał i przygotował trzy szklanki z zimną wodą.
Podał po jednej Mazzie i Lucowi, trzecią wypił sam. Z lodówki wyciągnął wielki dzbanek, w którym solos rozpoznał bananowy shake - “broń ostateczną na kaca by Matt and Kyle”. Zamerdał wzbijając kostki lodu i postawił dzbanek na stole.
- Pij. - Sam nalał sobie kopiatą porcję do szklanki. Ruda podstawiła swoją szklankę grzecznie i bez marudzenia. Zeszła też z kolan reportera i wskoczyła na szafki.

- Nie mam do niej zaufania przez Halo co sugerowałaś - Luc ocierając usta po shake’u zwrócił się do Mazzy. - Po prostu nie wyczuwam w niej zagrożenia, a szczerość intencji. Choć za chuja nie wiem skąd to u niej względem nowopoznanego chłopca. Ale wracając do Twojego braciaka, to on w niej się zakręcił grubo, sama widziałaś. A on raczej wpada tak nie przez dupę, cycki, czy ładną buzię. Ostatnio tak wyglądał jak gadał o tej runnerce co go prawie wypaliła. Byłaś, pamiętasz.
- Mhm -
dziewczyna przełknęła shake’a - może o to by można ją zapytać… - rzuciła ale już jakoś bez przekonania.
Zapaliła kolejnego papierosa.
- To teraz Ty - wskazała fajką na gościa.
- Zaplecza jako takiego nie mam. Byłem w Rio kilka razy. Mam paru znajomych ale to nie są… - Kyle zawiesił głos. - To są zwykli ludzie - dokończył niezbyt zgrabnie. - Mogą pomóc ze znajomością miasta, lokalnych zwyczajów. Nie wiem na ile to się może przydać przy poszukiwaniu Da… tego skurwiela.
- Tata puścił parę z gęby...?
- Ja mam parę zabawek...

Luc i Mazz odezwali się jednocześnie
- ...ale raczej nie przejdzie ich zabranie ze sobą - dziewczyna kontynuowała widząc, że Luc nie ciągnął wpatrując sie tylko z lekkim zaskoczeniem w Kyle’a.
- No rozmawiał ze mną przed wyjazdem. Domyśliłem się, że nie jedziesz tam, żeby opalać te swoje chude cztery litery.
- Dobra to jaki plan na dzisiaj? -
Mazz dopijała przeciwkacowe lekarstwo.
- Plan na dziś… Mój fixer zniknął, od wczoraj go szukam. Sama mówisz o tym, że nie da się zabrać zabawek ze sobą, a musimy mieć broń. Miałem nadzieję, że Callmee, załatwi jakoś przemyt broni. Ale Callmee nie ma, jak go nie znajdę, to będziemy skazani na łażenie po Brasil z procą jak sobie jakąś zrobimy.
- Nie ma innych fixerów w mieście?

- Takich co na ładne oczy bez znajomości i z zaufaniem, że nie wystawią, w ciągu max 48 godzin zorganizują międzykontynentalny przemyt pukawek? - upewnił się Luc.
- Nooooo oni od tego chyba są? Eee... z tego żyją?
Mazz parsknęła śmiechem obserwując braci przy stole.
- Kyle, proszę, ja staram się być poważny.
- No a ten Halo? Nic? Żadnych namiarów nie ma?
- Brat? -
spytała zaskoczona Mazz.
- Albo jacyś wasi znajomi? Na jednym fixerze polegacie? - Niedowierzająco spoglądał to na Luca to na solskę.
- Na które pytanie mam odpowiedzieć?
- Jak Ty z nim wytrzymujesz, Mazz? -
Kyle lekko zirytowany wstał od stołu ładując naczynia do zmywarki. - Zacznij od tyłu, będzie Ci łatwiej?
- Zacznę od czegoś innego Kyle. Od wczoraj wiem, że jestem na celowniku. Do Rio jedziemy się pobawić, przy okazji stuknąć Dana, ale i by killerów odciągnąć od możliwości by mnie chcieli stuknąć przy Alim. No i nieznany im teren, zawsze to plus. Zrozumiem, jak będziesz wolał wracać lub zostać pobawić się tu, bo w Rio może być gorąco .-
Luc złożył dłonie w piramidkę i oparł na nich brodę. - Ale jak wylądujemy tam z Mazz bez pukawek i kontaktów gdzie jakiś dobry gun znaleźć, to jak nastawić dupę. Tu musi być pewność. Fixerów znam kilku, ale takiego co jak go poproszę o przemyt z nUSA do Brasil, to stanie na łbie by to zrobić: znam jednego. Bo to kumpel. Zlecę innemu, to mogę dostać w Rio maila: “sorka, nie wyszło”, bo dla mnie nie zaryzykuje więcej niż mu się to opłaci. Dlatego szukam Call’a, a nie gadam z innymi.
- No do tej pory średnio idzie go znaleźć -
mruknęła Mazz - jak dzisiaj nie posuniesz dalej, to może faktycznie nie głupio by było uruchomić inne kanały? Wiesz, plan B?
- Myślę nad tym… -
zawahał się, nie skończył.
- Coś pomóc? - spytał Kyle - Na teraz?
- Zakupy możesz zrobić, ja zalatany. Wiesz, na wycieczkę, zwykłe rzeczy. Między innymi czipy interface z portugalskim, opisem i mapami Rio… Dobra, jest coś jeszcze, jak stoisz z kontaktami z mamą?
- Spoko, załatwię większość przed 20:00. Potem mam randkę - mruknął brat. - Z Amandą? No… jak to z nią. A co?
- Była tu ogarniać Alisteira, jak Kira leżała w szpitalu. Wiesz jaka ona jest. Co dzień avanti kreowała: a to jak ja się prowadzę, a to że mały rąk nie umył. Ali jest rozwalony, awantury to ostatnie co było mu trzeba. Odesłałem ją. Obraziła się. Pewnymi kanałami ustalam Dana. Pozycjonuję go w Brazylii, ale Amanda pracuje w Traumie. Wątpię by zmienił polisę na zupełnie inną. Można go nacelować dwutorowo… ale z Amandą nie będę teraz na dobrej pozycji do gadki by grzebała dla mnie w bazach T.T.
- Uuuu no ok. Spróbuję wybębnić od niej informacje. Chociaż pewnie też mnie wrzuci na tymczasową czarną listę. Za trzymanie z Tobą i konspiracje przeciw niej.
Westchnięcie Kyle'a aż odbiło się od ścian.
Nie po raz pierwszy byłyby takie akcje.
- A jak się prowadzisz? - dopytała niewinnie Mazz.
- Porządnie! - Luc obruszył się udając, że chce złapać jej majtającą stopę. - Dobra, idę prysznic i zmiatam. Skarbie, Ty jakie plany dziś?
- Pojadę do Halo.
- No to zbierajcie się. Luc, nie zapomnij mi podesłać adresu tego mieszkania. Nie będę wam na głowie tu siedział -
Kyle obrzucił Rudą spojrzeniem - no chyba, że wolisz pobyć z prawdziwym facetem, a nie młokosem - dorzucił czarującym uśmiechem numer pięć.
Mazzy w odpowiedzi rzuciła w niego ręcznikiem kuchennym.
- To nie kumam, randka dziś, czy prawdziwych mężczyzn chcesz w nNY szukać? - Lucifer wstał, pocałował dziewczynę i poszedł pod prysznic.




Odświeżając się sprawdził swoje skrzynki mailowe w których znalazł cały ciąg wiadomości między najmłodszym z rodu Heenów a D. Najwyraźniej mały chciał się wcisnąć na naukę jeszcze tego samego dnia. D. jednak odmówiła, przekładając spotkanie na dzień następny.
Poza tym było też kilkadziesiąt maili z reklamami. Mail od ubezpieczyciela mieszkania na Garfielda informujący o tym, że rozpoczęto proces szacowania szkód. Właściciel mieszkania poprzez zarządcę był również o tym fakcie poinformowany. Dodatkowo, kilka maili od młodszego rodzeństwa ochrzaniającego Luca, że tylko Kyle’a zaprosił do nNY. I jedno przypomnienie z Sunny Hill, że zarejestrowano niezwykła aktywność czyt. brak umówionego terminu na kolejne terapie Alisteira van den Heena.
Zaklął paskudnie.
Chłopak Callmee najwidoczniej oparł się “urokowi” jaki solos wczoraj rozsiewał.
Wysłał wiadomość do Sunny w celu zorientowania się o wolnych terminach terapii i odblokował powiadamianie o wiadomościach jakie wyłączył wieczorem, by nie być wyrywanym w czasie imprezy.

Gdy wyszedł do salonu zaczął ubierać się w nowe ciuchy.
- Podwieźć Cię gdzieś Kyle?
- Centrum handlowe niedaleko? I tak tu muszę wrócić. -
Błysnął uśmiechem.
- Musisz?
- No na randkę. -
Pokiwał ciemnym łbem, a Mazz zatrzymała się w pół kroku do łazienki.
- Z kim? - spytała zdziwiona.
- Poznałem Christę spod 2761, śliczna bruneteczka - mruknął do siebie - coś mam szczęście do brunetek ostatnio - dodał gwoli wyjaśnienia. - Idę na kolację.
- Rozumiem. Wiesz Mazz, jak będę umawiał terminy… to chyba jeszcze przed wyjazdem w Sunny terapię będzie miało trzech Heenów. Chociaż tu to chyba już tylko braindance… -
Luc pokręcił głowa z dyskretnym uśmiechem pakując swoje drobiazgi do kieszeni nowych jednorazowych spodni.
- Patrzcie kto to mówi… - Kyle chyba chciał coś dodać ale ugryzł się w język. - To pa, mała - pochylił się w geście podobnym do brata i cmoknął szybko soloskę w czubek głowy - baw się dobrze. - Ruszył za bratem.




Centrum Handlowe "Central Park SC" na Manhattanie, popołudnie
- Po co ci to? - spytał Kyle w centrum handlowym, gdy Lucifer kupował dwie czapeczki z wizerunkiem stegozaura. - Dla małego? Takie dla ojca i syna?
- Dla niego, ale druga nie dla mnie. Trzymaj -
dał mu kartę dostępowa do apartamentu - adres masz na niej. A co do randki, to radzę nie pomylić mieszkań. - Uśmiechnął się lekko. - Ogarnę parę rzeczy i dam znać czy coś się wykroiło.
- Czyli mam szansę u Mazz -
Kyle napuszył się niemalże człapiąc za bratem. - Dobra, to czekam. A jak nie zadzwonisz to jak się spikniemy? Jutro rano?
- Jak Ci nie wyjdzie randka ze śniadaniem, to dzwoń. Podjadę po Ciebie to gdzieś wyskoczymy. A jak wyjdzie, to zdzwonimy się rano.
- Jasne. Trzymaj się brat.

Kyle klepnął Luca w plecy i pogwizdując wesoło ruszył w tłum rozglądając się po sklepach.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 20-09-2016, 19:52   #25
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Jersey Cry



Warsztat Mo na pograniczu Jersey i nCatseray, późne popołudnie
Wchodząc do środka warsztatu Lucifer rozglądał się ciekawie rozmyślając o tym jak tez po nocnej imprezie wygląda Dave. Wprawdzie wypił obok Hao najmniej, ale zawsze ścinało go szybko i wczorajsze uboty zniszczyły krasnoluda strasznie. Chyba dawno tak nie pił. Starał się myśleć o tym, a nie o reakcji małego skurczybyka, który faktycznie mógł być zły, że ojciec przyjechał dopiero późnym popołudniem.
Warsztat wyglądał na pusty, choć jak zwykle mocno puszczona muzyka wskazywała, że Mo jest na posterunku.
- Hop hop? Jest tu kto? - zawołał od wejścia jak zwykle przekrzykując dopieszczony zestaw audio rockmanki.
Dopiero po trzecim z kolei hop-hopie uzyskał odzew. Mo wygrzebała się spod wozu.
- Luc! Cześć! - podeszła wycierając upaćkane dłonie w szmatę. I tak wokół paznokci pozostała czarna obwódka. - Jak kac?
- Niszczy, ale najgorsze przespałem. Jak mały?
- Poszedł bawić się z dzieciakami. Będą za chwilę, bo zbliża się pora karmienia. Siadaj. -
Wskazała krzesła przy biurku-stoliku. Sama wcisnęła się w złechany fotel i zarzuciła nogi na biurko.
- Z dzieciakami?! - Luc chciał pociągnąć dowcip, że chodziło mu o Dave’a i czemu mechanik-kurdupel bawi się z gnojkami z pogranicza nCat, ale przed oczyma przebłysnęło mu jakie dzieciaki tu można było spotkać.
Zuzu…

Poczuł lekkie ukłucia paniki.
- No przecież nie będzie wiecznie kiblować w warsztacie? - zachrypiała rockerka. - Musi czasem poszaleć z ludźmi.
- Powiedz mi proszę, że imię żadnego z tych ludzi z jakimi się bawi, nie zaczyna sie na “Z”.
- Jeden z synków znajomej ma na imię Zedd. -
Mo uniosła ironicznie jedną brew.
- Ujdzie. Co z Davem? Żyje?
- Żyje. Chociaż mocno go zniszczyliście -
zaśmiała się ostrym jak popękane szkło głosem - ale dał radę wstać. Głupio mu było okrutnie i to nie przede mną. Przed oseskiem. - Uniosła oczy ku niebu.
- Edek bawił się ubotami. A ogólnie… to jak po tej nocy i części dnia? Jest ok z małym?
- Pytasz o Aliego? Trochę grymasił koło południa. Był niespokojny. Ale zajęcia pomogły. Mały nie może siedzieć bezczynnie -
mruknęła nieco ciszej przyjaciółka.
- Wiem, martwię się tylko o te kilka milionów ludzi z prawej strony Hudson, gdy on nie będzie siedział bezczynnie. Idę go poszukać, gdzie poszli?
- Za budynkiem obok skręć w lewo. Tam jest taki plac zabaw.
- Ok, dzięki.




Plac zabaw.
Rodzice dzieciaków z Manhattanu, lub nawet z Brooklyn widząc to, nie nazwały by tego w ten sposób.
To były pogranicza nCat, ten plac zabaw odzwierciedlał dzielnicę.
“Plac” to było zresztą szumne określenie. Kwadratowa przestrzeń pomiędzy budynkami o powierzchni może stu-dwustu metrów kwadratowych zawalona była prowizorycznymi zabawkami. Zbitą z wypolerowanej blachy i starej drabiny zjeżdżalnię okupował niewielki tłumek najmłodszych dzieciaków. Kawałek podwórka był wydzielony dla wielkiego łuku dla skateboardzistów i hulajnog - sprzętu, który Luc rozpoznał wyłącznie dzięki opowieściom swojego dziadka. Przestarzałe środki transportu wyglądały niezwykle topornie w porównaniu do współczesnych ślizgaczy z elektronicznymi układami sterowania i sub-napędami.
Sporą część placu zabaw zajmował tor przeszkód: słupki wbite w ziemię, które trzeba było przebywać skacząc z jednego na drugi, siatka z wzmacnianej stalowymi włośniami liny, przez którą trzeba było się przebić na drugą stronę to wspinając to czołgając, liny i drabinki do podciągania się - słowem wszystko co mogło tutejszym dzieciakom pomóc w koordynacji ruchowej i zręczności. Dzieciarnia najbardziej okupowała tor przeszkód często i z zawzięciem pokrzykując słowa zachęty do aktualnych uczestników zabawy. Grupka dziewczynek siedziała przy huśtawkach zrobionych z wielkich dwóch opon zaczepionych do drewnianych słupów.

Po placu kręciło się kilku dorosłych, często zbitych w niewielkie grupki i rozkoszujących się ploteczkami w przerwach obserwowania pociech. Najbliżej stojący wejścia zmierzyli Luca ostrożnym i badawczym spojrzeniem. Głosiki podnieconej dziatwy zaś wwiercały się nReporterowi do mózgu. Mógł podziekować bratu za lekarstwo i żarcie, które odpędzały ból głowy, ale i tak wyciszył dźwięki za pomocą wszczepu audio jednocześnie wyostrzając wzrok cyberoka. Idąc powoli kiwnął głową dwójce dorosłych patrzących na niego nieufnie i wypatrywał małego anonimowego dinoholika wśród szalejącej dzieciarni.
Udało mu się to jedynie dzięki jego ulubionej bluzie - teraz już nieco mniej zielonej. Chłopiec właśnie kończył wspinaczkę po najwyższym krańcu siatki i zaczynał wdrapywać się na pal z wbitymi po bokach metalowymi ćwiekami. Dzieci obserwujące wyścig Aliego z jednym z chłopców pokrzykiwały i podskakiwały dziarsko, zagrzewając maluchy do boju. Heen włączył nagrywanie zbliżając się nieco. W pierwszej chwili włosy stanęły mu dęba, jednak ani on był dobrym strachliwym o swoją pociechę ojcem, ani Ali wymuskanym stonowanym dzieciakiem. Poza tym inni dorośli nie wyglądali na zbytnio przejętych.
Zrobił zbliżenie i przystając dalej obserwował małpią gonitwę po palu.
Chudy tyłeczek Ala tylko pojawiał się i znikał, gdy maluch całkowicie skupiony na wyścigu chwytał kolejne uchwyty wspinając się na wysoki kawał drewna. Drugi chłopiec równie czerwony i zdyszany pchał się za Juniorem ale Ali nie pozwoli mu na wyprzedzenie. Z zawziętą minką popchnął konkurenta całym ciałkiem i gdy ten balansował by złapać równowagę, smyknął do góry. Solos zmarszczył lekko brwi widząc zachowanie syna.
Ostatecznie mały kombinator dopchał się na szczyt, nie zawsze używając czystych tricków. Nie bił przeciwnika, ale kolano, łokieć często wystawały i uprzykrzały drugiemu chłopcu wspinaczkę. W końcu Ali stojąc u szczytu wysoko uniósł piąstkę w geście zwycięstwa, spoglądając w dół. Dzieciarnia zakwiczała radośnie a zawodnicy zaczęli schodzić w dół.
- Wooohooo! - krzyknął Luc unosząc pięść w geście zwycięstwa i zwracając na siebie uwagę. Mrugnął z oddali do syna wystawiając kciuk uniesiony w górę.
Mały pomachał ojcu i w tym samym momencie zapatrzył się za plecy Luca.
Jednocześnie reporter usłyszał zbliżające się szybko kroki i krzyk:
- Zbierać się! Szybko! Policja! Wjazd!
To kilku nastolatków najwyraźniej z nCatu wpadła powiadomić zebranych tutaj. Wybuchło zamieszanie i rwetes.
Krzyki, przepychanki, przestraszone dzieciaki biegające by znaleźć się jak najdalej od zamkniętej przestrzeni. Dorośli popędzali maluchy kierując je do wyjścia pomiędzy budynkami.
Luc przyskoczył do pala patrząc na chłopca na górze.
- Schodź mały, szybciutko! - rzucił do Aliego bez specjalnego zdenerwowania w głosie.
Nie bardzo rozumiał czemu przyjazd policji wzbudził taka panikę, może dorośli mieli coś za uszami… ale wystraszone dzieci?
- Idziemy do cioci, zejdź Big Al.
Mały spojrzał raz jeszcze na chaos na placyku i zaczął złazić na dół. Ostatnie kilka stopni po prostu zignorował i puścił się spadając na siatkę. Zamortyzowany upadek został wykorzystany do fikołka. Ściągnięta buźka malca wskazywała na zdenerwowanie.
Tymczasem..
Za plecami Luca zaczął narastać hałas. Nie zwykłych modów kontrolnych policji, ale cięższych pojazdów. Dotychczasowi uczestnicy zabawy wybiegali praktycznie z placyku. Nad głowami przeleciał Heenom dron. I drugi.
Luc zauważył jedno: żaden z nich nie posiadał oznaczeń policyjnych.
Telefon Luca zawibrował. Synek wsunął łapkę w dłoń ojca.
- Heen - powiedział po odebraniu połączenia, lecz bez wizji, aby się nie rozpraszać.
Uścisnął rękę chłopca i uśmiechnął się do niego aby zwalczyć jego zdenerwowanie. Jednocześnie usilnie zastanawiał się o co w tym wszystkim biega. Dość szybkim tempem, choć nie biegiem kierował się i syna do wyjścia z placu.
- Luc - ochrypły głos Mo rozległ się w słuchawce - gdzie jesteście?
- Na jakimś “placyku zabaw” -
zaakcentował to okreslenie, bo średnio przypominało to miejsce normalny placyk dla dzieci - właśnie idziemy do Was. Coś dziwnego się dzieje.
- Pospiesz się. Czekam przed warsztatem. Pogadamy na miejscu. -
Rockerka brzmiała na dość przejętą. W tle rozmowy słychać było syreny.
- Idziemy, będziemy za chwilę.
Wszedł w przejście między budynkami by szybkim krokiem wraz z Alisteirem wyjść na ulicę pod warsztatem. Rozglądał się przy tym czujnie.




Warsztat był pozamykany na cztery spusty. Metalowe, zbrojone “rolety” wymazane były bez ładu i składu różnokoloworym grafitti. Za ich plecami ulice wyglądały na zupełnie pozbawione wszelkich śladów życia. W chwili gdy tylko podeszli do miejscówki rodziny rockersów, z bocznego wyjścia wypadła kolorowłosa i wciągnęła Heena z Alim do środka. Prócz dronów, które przelatywały tam i z powrotem, ciężko zbrojonych łazików, pojawiły się też jednostki bojowe androidów. Za nimi wkroczyły również ekipy S.W.A.T.-u.



Mo zatrzasnęła boczne drzwi i opuściła zbrojoną kratę.
- Nic wam nie jest? - Obrzuciła obu uważnym spojrzeniem.
- Nie. Co się kurwa dzieje? To wygląda jak strefa wojny! - Nie mówił głośno, ale widać było po nim mocny stan zbaranienia. Głaskał po głowie syna wczepionego w jego nogę.
Ledwo skończył mówić, a rozpoznał odgłosy na zewnątrz: padły pierwsze strzały. Ali podskoczył nieco zaskoczony, Mo pognała ku ścianie warsztatu tuż koło głównego wejścia. Przez niewielki świetlik wyglądnęła na zewnątrz i szybko go zatrzasnęła z powrotem.
- nNYPD robi wjazd - dodała przyciszonym głosem. - Ciekawe o co tym razem. - Zacisnęła usta w cienką kreskę.
Na zewnątrz zaś pojedyncze wystrzały zastępowały znienacka serie, pokrzykiwania, hałasy.
Luc nie ruszał się starając promieniować pewnością siebie i poczuciem, że wszystko jest okey. Spojrzał na malucha i mrugnął do niego.
Rockerka pognała do biurka po drodze tłumacząc:
- Za każdym razem jak coś pie… - urwała na chwile unosząc wzrok znad pulpitu i spojrzała na malca - się stanie na górze, zaczynają rozróbę u nas. Ciągną od najniższego poziomu, aresztowania, przeszukiwania… - nie dokończyła - … wtedy są na porządku dziennym. Chodźcie na górę. Tam będzie ciszej. - Dyskretnie wskazała Lucowi monitor kompa.
Idąc ku Mo razem z trochę zdezorientowanym Alisteirem nReporter spojrzał na ekran gdzie zamontowane na zewnątrz kamery pokazywały obraz z ulicy. Wizja była marna, przypruszona albo przez kiepską jakość przemysłowych kamer, albo przez jakieś podstawowe szumy generowane przez zagłuszacze S.W.A.T. Policja pacyfikowała właśnie tych nieszczęśników, którzy nie zdążyli się ewakuować z ulicy.
Akcja była bardzo brutalna. Wzmocnieni cybersprzetem i pancerzami komandosi nie pieprzyli się delikatnością ze zgarnianymi ‘podejrzanymi’. Po zabarwionych dużą dawką niepotrzebnej i niesprowokowanej brutalności zatrzymaniach, następował skan i ładowanie ludzi do bojowych wozów. Na oczach Lucifera młody chłopak z rozkrzyżowanymi rękoma leżący na ulicy i dociśnięty do niej lufą shotguna wciśniętą w kark, oberwał kilka solidnych kopniaków w żebra w trakcie akcji skanu, a S.W.A.T-owiec po chwili skuł go paskami zaciskowymi i niemiłosiernie wykręcając ręce zaczął ciągnąc do AV. Patrząc na ramiona prawie wyrywane ze stawów przez policjanta w egzoszkielecie nawet nie próbującego tonować swej siły, Luc mógł najwyżej wyobrażać sobie dzikie wrzaski bólu.
Choć nie, nie tylko wyobrażać.
Ich echo dochodziło do warsztatu pomimo strzelaniny.

- Często tu tak? - zgrzytnął idąc z chłopcem za Mo na górę.
- Jak ktoś na górze uzna, że kolej na “cywilzowanie” dzikusów, ktoś spieprzy coś gdzieś na górze, gdy źródła informacji wskazują na czarną dziurę czyli nCat, słowem gdy ktoś sobie pi...itolnie na stołku, że źródło całego zła jest tutaj. - Mo tłumaczyła wspinając się po schodach. - Tutaj ludzie mogą się zagubić, więc też różne typki wykorzystują tę opcję. A pogłoski o Matrixie nie pomagają. Podsumowując: różnie, zależy od miesiąca. - Smutek przebijał przez jej typową buńczuczną pozę.
- Rozumiem… - Heen wszedł za nią do pokoju w którym w łóżeczku rezydował Dave junior. Mo chyba w odruchu w pierwszej kolejności skierowała się właśnie tam.
- Nie mogę tu zostawić Aliego - rzekł ni to do siebie ni to do niej.
- Hmm? - Mo podnosiła Dave’a, tuląc chłopca do siebie.
Spojrzał na nią zaskoczony, dopiero po chwili zrozumiał, że zaaferowana dzieckiem musiała go nie dosłyszeć.
- Mówię, że nie mogę tu zostawić Alisteira.
- Jesteś pewien? -
Spoglądała nieco zadziwiona po to by zaraz się zreflektować - Jesteś. Jasne, że jesteś. To co zrobimy?
- Nie wiem… Kurwa Mo… -
widać było, że nie ma do niej pretensji i jest raczej przerażony tym co mogło nastąpić - gdybym przyjechał tu pół godziny później… - Zacisnął rękę Alisteirowi na ramieniu. - Najwyżej nigdzie nie pojadę.
- Nie myśl tak. Nie pozwoliłabym, by … -
Nie dokończyła niańcząc w ramionach noworodka.
Ali wyczuwając zdenerwowanie dorosłych wcisnął się ciaśniej w nogę Taty.
- Chcesz coś pić czy jeść? - spytała jakby za bramą nie działo się nic nadzwyczajnego. W pewnym momencie ludzie osiągają poziom obojętności. - Nie wiem co Ci powiedzieć. Przemyśl sobie, chociaż rozumiem, czemu zdecydujesz się na inne opcje.
Kiwnął głową, choć widać po nim było, że nie widzi nic co pozostawałoby “do przemyślenia”.
- Ja nie? A Ty smyku? Wchodzenie po palach nie wzbudziło pragnienia? Możemy pójść zrobić lemoniadę dla Ciebie i cioci - zwrócił się do chłopca.
Ali pokiwał jasną główką.

Dźwięki wydarzeń na ulicy wciąż dobiegały i tu, chociaż mocno stłumione. Wrażenie abstrakcji potęgowały jakieś pojedyncze głośniejsze wybuchy, wystrzały. Wszystko to działo się “gdzieś”, oni rozmawiali o lemoniadzie.
Niewielka kuchenka była zagracona stertami brudnych słoików i jednorazowych kubków. Wszystkie rezydowały dumnie wokół zlewu. Ali wdrapał się na wyższy od standardowego taboret stojący obok przykręconego do ściany długiego blatu metalowego stołu. Oparł się rączkami i kleknął na siedzisku wpatrując z uwagą w tatę, który cokolwiek robił czynił to teraz z pełnym spokojem i pewną dawką humoru, aby swoim zachowaniem pokazywać synowi, że wszystko jest okey. Niewiele robił w kwestii lemoniady posiłkując się Alisteirem i jemu dając polecenia samemu biorąc się za mycie szklanek. W końcu przygotowali napój i zanieśli go do pokoiku dziecięcego. Luc postawił tackę z dzbankiem i szklankami na szafce mrugając przy tym do rockmanki i kiwając głową na Aliego. Chłopiec puchł z dumy jak zawsze gdy potrafił zrobić coś sam.
- Ile to jeszcze potrwa zanim można będzie wyjść?
- Zazwyczaj trwa to jakieś pół godziny, plus minus. Chyba, że im jakoś na czymś specjalnie zależy. Możesz zejść i sprawdzić na kompie -
zaproponowała. - I … może załatw szybki transport, nie wiem gdzie zaparkowałeś?
- Pod warsztatem… myślisz że ściągneli mi samochód?

Mina rockerki mówiła sama za siebie.
Luc nie zrozumiał patrzył na nią tylko.
- S.W.A.T zabiera samochody z ulic? - wydukał zszokowany.
- Zabiera lub … demoluje… - Mo minę miała lekko skwaszoną. - To wszystko w ramach pomocy nCatowi oczywista. Żeby nie wspomagać lub inicjować wojen gangów. - Wykonała w powietrzu znak cudzysłowu.
- No ja pierd… - nie dokończył tylko wyszedł z pomieszczenia zostawiając Aliego z Mo.
Zszedł na dół i skierował się do biurka z komputerem, zaczął patrzeć co dzieje się na ulicy z dużym naciskiem na jego samochód stojący przed warsztatem. Obraz kamery pokazywał ulicę w tej chwili pustą bez ekip policji, latających dronów. Wymieciony obraz z ulicy dzielnicy biedoty z porozwalanymi pudłami, kontenerami, samotnie leżącym gdzieś butem, prowizorycznym nakryciem głowy majtającymi się po ulicy kontrastował z … rozwalonym dronem w lewym krańcu transmitowanego obrazu. Samochód Luca stał pod warsztatem, wyglądał na cały. Kolejny rzut oka reporter na obraz i pustka na ekranie w końcu połączyła się z ciszą. Z zewnątrz nie dobiegały żadne hałasy.
Wrócił na górę i zajrzał do pokoju z miną z której tym razem nie dało odczytać się niczego.
- Z kamery macie tylko wizje i fonię czy zapisujecie przesył? - spytał Mo stając przy Alisteirze.
- Wizja i fonia, nie mam gdzie tego zachowywać. Taki pic na fotomontaż - kobieta machnęła dłonią - zresztą tutaj komu miałabym raportować? - Starała się uśmiechać krzywo. A Ali wyglądał jakby był gotów już ruszać z Tatą. Gdziekolwiek. Zmęczony i podirytowany płaczem Dave’go chłopczyk zaczął sam marudzić i ciągnąć ojca za rękaw.
- Szkoda. Zmykam Mo - zbliżył się do niej i pocałował rockmanke w policzek - jakbyś czegoś potrzebowała to dzwoń.
- Uważaj na siebie. No i daj znać jeśli wiesz… dom otwarty.


Zabrał Alisteira na dół, po czym wyszedł na zewnątrz osłaniając chłopca, choć cisza i brak jakiegokolwiek ruchu zaobserwowanego wcześniej na monitorze, ośmieliły go. Wpakował chłopca do samochodu od strony pasażera. Po drodze zauważając kilka zarysowań i dwa.. nie trzy ślady po kulach. Chłopak naburmuszony tulił Crowa jakiego zgarnęli z warsztatu przed wyjściem.
- Głodny? - spytał gdy usiadł na siedzeniu kierowcy i zaczął się podpinać pod złącze.
Ali pokiwał łebkiem i kopnął lekko tablicę rozdzielczą. Potem kopnął ją raz jeszcze. Nieco mocniej.
- Jedziemy, jedziemy… - Lucifer ruszył jadąc byle dalej od Jersey i przedmieści nCat.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 21-09-2016, 17:37   #26
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
This is war



McDonald na Manhattanie, wczesny wieczór
Chłopiec pochłaniał hamburgera zapijając nColą i majtał przy tym nogami nie sięgającymi podłogi. Był nieziemsko umorusany, aż kelnerka skrzywiła się na ten widok. Lucifer miał to gdzieś, przyszli zjeść, a nie robić za modeli, czy rodzinna reklamę fast fooda. Po krótkim biciu sie z myslami zadzwonił do Rudej.
- Hallo, Ropuszku. Jak tam sytuacja? - Radosny głosik Mazz dobiegł ze słuchawki. - Jak Al?
- Gdzie możemy sie spotkać?
- Hmm… a gdzie jesteś? Coś poważnie brzmisz -
dziewczyna błyskawicznie również spoważniała - ok wszystko?
- Żyjemy. Jesteśmy w McDonald na dolym Manhattanie.
- Aha. -
Nie wnikała na razie, po chwili przerwy dorzuciła: - A nie możecie wrócić do domu?
- Możemy -
zgodził się - ale chcę by Ali przy kims był - ściszył głos by chłopiec majtający nogami i rozglądający sie po restauracji nie usłyszał. Były na to szanse, bo aktualnie zasłuchiwał sie w muzyce lecącej z głosników. - Możliwe, że na dzień czy dwa pójdę siedzieć. W najgorszej z opcji. Samego go nie zostawię w domu. Wpadniesz?
Ruda zdębiała najwyraźniej po drugiej stronie słuchawki.
- Luc… co Ty kombinujesz? Coś w sprawie...
- Będziemy u Ciebie za kwadrans.
Rozłączył się.



Mieszkanie Mazzy w Bronx, wczesny wieczór
Siedział na kanapie i patrzył w telewizor.
Wyłączony.
Alisteir właśnie buszował w sieci przy użyciu konsoli Rudej, zachęcony do tego przez ojca. Miał na mordce maskę z zestawem audio Heena używanym do nReportów. Solos nie zmienił profilu ozdoby sprzętu od akcji na przedmieściach, przez co chłopiec prezentował się… niepokojąco. Widok sześciolatka z zacięta minką i mającego na ustach zestaw profilowany na cyborgizacje “uśmiech rekina” potrafiłby wstrząsnąć każdym. Luc jednak nie wyglądał na poruszonego. Siedział i czekał.

Ruda wróciła z rozmachem otwierając drzwi i wpadając jak burza.
Obrzuciła obu Heenów spojrzeniem i spuściła powietrze. Cmoknęła Aliego w skroń i kiwnęla palcem na Luca wskazując kuchnię.
Wskoczyła na szafki i zapaliła papierosa.
- No to gadaj, lebiego. O co chodzi? - Wyciągnęła dłoń by przyciągnąć Luca do siebie.
- Nie lecimy do Rio. - Nie przybliżył się do niej ale uchwycił rękę.
- Co się stało? - Zeskoczyła i podeszła do Heena. Mocno zaniepokojona szukała spojrzeniem jego wzroku, próbując wykminić powód nagłej zmiany planów.
Bezbarwnym monotonnym głosem opowiedział jej o dzisiejszych wydarzeniach w Jersey. Wszystko, do ostatniego szczegółu. Alisteir wciąż siedział przy konsoli coś chyba knując, Lucowi przeszło na myśl, że może znów głosowo mailuje z D.
Mazz przez dłuższą chwilę nic nie mówiła.
Przeniosła wzrok na malucha i zapatrzona w niego dopytywała:
- Chcesz zrobić raport? - spytała domyślnie.
Przeczucia nie zawiodły reportera, bo już wkrótce otrzymał wiadomość-ducha ze zmapowanej skrzynki synka.
Cytat:
@Dorothy
Od: AlisteirVDHeeN
Temat: Mogę?
Jestem w domu. Mogę przyjechać. Przywiozę żelki. I kawę.
Ali.
Po radosnych obietnicach, mały wrócił do przeglądania netu.

- Nie mogę zostawić małego u Mo - Luc odpowiedział Mazz beznamiętnie. - Nie mam gdzie. Dan… - wciąż wpatrywał się w telewizor w salonie - Dan nie ucieknie, a zemsta dobrze smakuje na zimno. Tutaj… - obrócił w końcu głowę do dziewczyny, a jego twarz rozjaśnił przebłysk krańcowego wkurwienia. - Miałem zamiar walnąć tych skurwieli na kasę, za to co zrobili z Kirą. Ale widzę, że to co odpierdalają… Wojna skarbie. Idziemy na wojnę z NYPD. Przynajmniej ja.
- Luc… - Mazz zaniepokoiła się nie na żarty - … to duża decyzja. Nie mówię, że nie. Ale… - wskazała na Ala. - Prześpij się z tym. Zastanów. Co? Jak? Samotnie czy nawet we dwójkę? - Zaciągnęła się papierosem do czerwoności.
- Z Edim - wspomniał wyjście do Clockwork i reakcję na chłopaczka-policjanta - z Kirunią - wspomniał rozmowę w nZoo… - Z Halo, kto wie? Może z Hao? - Przed oczyma przebiegła mu twarz chłopaka trzęsącym jednym z poziomów nCat. - Znajdą się i inni - wspomniał D. - znajdą się skarbie. Dziś prawie straciłem syna bo zostawiłem go u przyjaciół i.. - jedno oko mu się zaszkliło - i bawił się z innymi dziećmi. Wygrał z jakimś chłopcem z przedmieść we wchodzeniu na jakieś gówno. Gdyby mnie tam nie było może “przypadkowo” zastrzeliłaby go policja. I jest jeszcze Matrix. A ja… póki trwają negocjacje w sprawie akcji Kiry, mam kartę przetargową. Skoczymy do gardła skurwysynom. Dan poczeka.
Mazz przytuliła się instynktownie, by pocieszyć zdenerwowanego reportera.
- Mo cała? Dave senior i junior?
- Mo i mały w porządku. Dave’a nie było. Mam nadzieję, że nie wracał wtedy do… -
urwał. Jebnął pięścią w szafkę. - Posiedzisz z nim? Ja… ja muszę zrobić jedna małą rozpierduchę na jednym z posterunków.
Pokiwała głową.
- Przecież wiesz, że tak. Weź Edka? Nie idź sam.
W odpowiedzi Luc wyjął CityHuntera i położył go na lodówce. Sięgnął do kabury przy łydce i wyciągnął “Betkę”, położył ją obok ‘starszego brata’.
- Nie idę tam tak by Edi był potrzebny, nie jestem samobójcą. - Pocałował ją mocno. - Jakby co, to kontaktuj się z Halo.
- A co z Twoim bratem? -
Ruda pogładziła Luca po policzku i przyciągnęła raz jeszcze do pocałunku. Drepcząc obok odprowadzała go do drzwi.
Nie odpowiedział.
I wyszedł.



Dom Halo w La Rochelle, wieczór
Luc był spokojny, choć gdzieś tam z tyłu głowy buzowało. Oj buzowało.
- Właź - rozległo się w interkomie i drzwi bzyknęły charakterystycznie.
Halo wpuścił kumpla dopiero po odprawieniu znanego im obu rytuału skanowania. Chwilę to trwało aż runner kiwnął głową uspokojony i wskazał miejsce na sofie:
- Co tam? Piwo? - Zmierzył Heena spojrzeniem.
W odpowiedzi solos rzucił w niego puszką wyjęta z siatki, sam wyjął drugie, otworzył i pociągnął bardzo długi łyk. W końcu odstawił z trzaskiem wypite do połowy i sięgnął po fajka, odpalił go i zaciągnął się głęboko.
- Idę na wojnę Ptasiu.
- Wojsko Cię dopadło? Robili jakąś rekrutkę ostatnio? Polowali na białe wieloryby? -
zakpił Halo, łapiąc pojemnik.
- Wojne z nNYPD. I nie chodzi o Kirę… no może nie tylko.
- Co się stało w przeciągu tych kilku godzin, które spędziliśmy oddzielnie? -
Runner nie ukrywał zaskoczenia.
Heen przez dłuższa chwile milczał, po czym dopił piwo, otworzył następne. W pustej puszce zgasił niedopałek i sięgnął po kolejnego peta, którego dopalił i spojrzał uważniej na brata Mazz. Opowiedział o tym co było w Jersey, ze szczegółami. Dodał dokładne i szczegółowe powtórzenie tego o czym rozmawiali z Rudą.
- Znaczy… chcesz się bawić w Don Kichota… - Halo odchylił się w fotelu spoglądając na Luca spod wpół przymkniętych powiek. - To brzmi jak niezła ironia losu. Ogarnąć NYPD na grubą kasę i finansować z niej walkę z ustrojem… - Cynizm runnera był wyrazisty. - A jak planujesz tę wojnę prowadzić, Luc? - Cynizm zastąpiła ciekawość.
- A pozabijam ich wszystkich. Nie, nie całą policję, tylko szefów -
Luc zakpił. - Po pierwsze, to waham się czy lecieć w tę kasę, czy ujawnić to co odpierdolili. A by zniwelować straty zaocznej kasy, dogadać się z jakąś stacja na nReport przeciw PD.
Runner pokiwał łbem.
- Jest jeden problem - pochylił się, opierając łokcie na kolanach - Ty “wybijesz” szefów, zrobi się afera, przetasowanie i w efekcie której przyjdą nowi. Nowe frakcje obsadzą nowych dupków. Myślisz, że na dłuższą metę coś pomoże? Wiesz… chodzi mi o to, że stawiasz na szale sporo. W tym rodzinę. - Halo spoglądał na reporta przyjaźnie.
- KURWA HALO - Luc zerwał się z kanapy - STAWIAM NA SZALI RODZINĘ GDY ZOSTAWIAM JĄ U PRZYJACIÓŁ. SYNA CO BAWI SIĘ Z DZIEĆMI. - Pierdolnął prawie pełną puszką o ścianę. Zaraz sięgnął po trzecie z czteropaka. - Bo prawie zastrzeliła go policja. Bo nie mogłem zostawić u jego matki. Bo policja zrobiła z niej dziwkę i wariatkę której strach zostawić chomika. Ja pierdolę Halo, nie chodzi mi o to byś mi pieprzył że to Don Kichot.
- Mhm -
mruknął runner obserwując lot koszący puszki. - A o co? Konkrety.
- Na razie potrzebuje Twojego mózgu i Twojej AV. Pierwsze: gdzie mam się udać, by mi wyciągnęli kulę z wozu i bym dostał dokumentację z ich profilem balistycznym. Taką by był to dowód w sądzie. Policja do mnie strzelała, kumasz, spokojnego obywatela, który może ich zaskarżyć za akcję z Rzeźnikiem.

Runner zachichotał pod nosem.
- Ok. Najlepiej udać się do autoryzowanego dealera. - Przysunął się do biurka i sięgnął po nakładki. - Toyo-Chevrolet '17 Chevy … salon… - mruczał do siebie przebierając palcami podobnie jak niedawno Ali. No może nieco sprawniej. - Dobra, najbliższy obsługujący to to… Brooklyn, 27 Hitchen’s street. Zrób fotki, do ubezpieczyciela, zgłoś szkodę od razu… - Halo zapalił papierosa.
- Masz jakiś bloker szumu? Zagłuszania? Chciałbym byś przyjmował transfer tego co odpieprzę na posterunku, przesłuchania i tak dalej.
- Prześlę Ci soft. Może być?
- Ok. Instalnę. To daje też spęd bloku łączności z siecią w trybie nNYPD?
- To jammuje wszystkie punkty w zasięgu. Jedyne obostrzenie to wydajność Twojej karty. Ta, która masz pozwoli na zjammowanie zakresu jakiejś dzielnicy a przy okazji pozwoli na dość mocną saturację wszystkich punktów jakie mogą mieć. -
Spojrzał na solosa. - Granulacja pozwoli na… - urwał.
Jammowanie, saturacja, granulacja… Heen kiwał głową dość ironicznie, runner z tej miny wiedział, że kumpel niewiele rozumie.
- Stary, luz. Nie gwałć mnie runnerką, nie moja to droga. Bądź w okolicy i nagrywaj przesył z mojego wyskoku na posterunek, plus daj mi motyw by mnie nie zblokowali z dostępem do sieci. Choćby i masturbacja. O to tylko proszę.
Runner pokiwał głową z politowaniem:
- Nie wiem po kim Ali ma ten dryg… spoko… a jak wrócisz to pamiętaj o rowerku, żeby Mazz mogła wodę nagrzać pod prysznic. - Wyszczerzył się.
- Rowerku? Drewnem sobie napali, nie? - Solos wstał, dopił piwo i skierował się do wyjścia. - W kwestii wojenki, nie oczekuje nawet byś chciał się w to mieszać. Masz swój rozum, lepszy niż ja… a i ja wiem, że to szaleństwo. Wkurwili mnie Halo, nie zostawię tego.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 21-09-2016, 21:01   #27
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Fuck the police!



Posterunek nr 22 blisko pogranicza Jersey i nCat, późny wieczór
Ludzie wchodzili i wychodzili z posterunku i choć ruch był zdecydowanie mniejszy niż w dzień, to daleko było od pełnego spokoju. Nie wszyscy “goście” przybywali tu z własnej woli. Jakiś zgięty w pół ciemnowłosy mężczyzna z fluorescencyjnymi tatuażami da przedramionach bluzgał coś na policjanta przytrzymującego go za skute za plecami ręce. Wielki dron bojowy stojący przy wejściu patrzył na to z iście filozoficznym spokojem. Zdawał się być nieaktywny, choć migoczące diody zdecydowanie przeczyły takim osądom. Najnowsze projekty Militechu miały czas reakcji ze stanu czuwania w reakcję bojową liczoną w setne części sekundy.
Lucifer zapalił papierosa.
Napawał się dymem, wszak jakby coś miało pójść dwie, to czekały go co najmniej dwie doby bez nikotyny. Wydmuchując dym wspomniał Pana Johnssona i usmiechnął się lekko.

Szef autoryzowanego punktu Toyo-Chevrolet był marudny wręcz strasznie. Cały czas narzekał na niestandardowe procedury i dociekał wręcz wszystkiego gdy zobaczył w karoserii dziury po kulach. Był upierdliwy do bólu, ale raport sporządził. Zrobił też wstępny kosztorys… Naprawa dziur po kulach nie byłaby droga ani problematyczna gdyby nie powłoka cameo wyświetlająca na powierzchni wozu zaprogramowane obrazy od statycznych po nawet teledyski ciągnięte z sieci. Należało wymienić cześć powłoki w podziurawionej części wozu, co miało kosztować nieźle. Lucifera to na razie nie interesowało, chciał raportu balistycznego z wyciągniętych pocisków, na to jednak, jak twierdził Mr Johnsson, trzeba było poczekać 24 godziny.

nReporter skończył papierosa i zaczął grzebać w sieci, po czym złączem zgrał obraz w pamięć komputera samochodowego.



Zmieniając motyw cameo nie był do końca zadowolony. Motyw był banalny, a i tak sekcja uszkodzona nie mogła wyświetlać go wiernie ale szukał na szybko… Dwie dziwki wystające z radiowozu kreowane na policjantów musiały wystarczyć.
Na szybie od wewnętrznej strony, widoczną mimo kamuflażu cameo, zostawił kartkę z wydrukowaną po drodze stroną z konstytucji dotyczącą praw w aspekcie nietykalności mienia.
Pogwizdując skierował się do wejścia.




- Witam - zaczął przy recepcji spoglądając na policjanta w średnim wieku o mocno zarysowanej szczęce i sztucznie posiwianych skroniach. - Jak mija dzień? - Uśmiechnął się miło i grzecznie.
- Witam. - Policjant zmierzył Luca dyskretnie od góry do dołu - W czym pomóc? - rzucił z jankeskim akcentem.
- Jeden z pana kolegów ostrzelał mi dziś samochód. Chciałbym się dowiedzieć - zrobił uprzejmą minę i lekko podniósł głos by być doskonale słyszalnym w hallu, aczkolwiek nie krzycząc - który z gwałconych w dupę przez ojca skurwysynów, gówien w mundurach, chorych pojebów, mentalnych dziwek czasem zakładających odznakę... Obszczymurów pierdolonych… to zrobił. - Na twarzy Lucifera wciąż gościł miły i pełen sympatii uśmiech.
Posterunkowy lekko poczerwieniał, wyglądał na choleryka bo lekka czerwień błyskawicznie obejmowała szczękę i szyję.
- Dokumenty - warknął prostując się z siedzenia - i radzę się uspokoić.
Tymczasem w poczekalni, oczekujący “petenci” zaczęli przyglądać się darmowemu przedstawieniu.
- Pytanie zadałem... - Lucifer lekko pochylił się ku policjantowi, aczkolwiek ręce trzymał tak by nie być pojmowanym jako zagrożenie. Głos miał dalej miły. I donośny - ...tępy chuju. Zasłużysz, to dokumenty dostaniesz. No więc który to był?
Za plecami Heena pojawiły się dwa drony, mniejsi kuzyni tego wielkiego sprzed wejścia.
- Obywatelu, ręce ułóż na panelu przed sobą - na pulpicie przez solosem zaczęły połyskiwać dwa duże czerwone okręgi - nogi w rozkroku. Znieważenie funkcjonariusza na służbie podlega karze grzywny lub też karze pozbawienia wolności do 1 roku z tytułu art. 123 kodeksu cywilnego - zagrzmiał bezosobowy głos.
Lucifer grzecznie i powoli położył dłonie na okręgach i rozstawił nogi.
- To byłes Ty? Córkę ci zerżnąłem pojebie i się mściłeś? - rzucił do dyżurnego wciąż miłym tak bardzo odbiegającym od słów tonem? - Może sam to zrób, zobaczysz, ze było mi fajnie.
Z tyłu za Lucem kilku skutych młodzików zaczęło skandować i pokrzykiwać zachęcająco do Heena:
- Musiałeś być nieźle pijany!
- Stary, upewnij się, że żadnej wenery nie złapałeś
- Pewnyś, że to córka była?

Teksty wcale nie pomagały kwadratowoszczękiemu, który wyglądał jakby miał już niedługo dymić uszami.
W poczekalni pojawiły kolejne drony i kilka służących botów, by wprowadzić spokój.
Heen usłyszał ciche pipnięcie, gdy Halo zgodnie z umową dawał mu znak, gdyby coś kombinowano w przesyle danych.
- Zamknij się! - warknął policjant skanując odciski palców Heena.
- Następnym razem mam założyć czapkę policjanta z sexshopu, by myślala, że rznie ją tata? Może szybciej dojdzie.
Z tyłu dobiegło Luca:
- Skarbie, następnym razem pytaj o Lili, zrekompensuję Ci ten straszny wypadek…
I jednocześnie stały się dwie rzeczy:
Policjant zamierzył się by uderzyć prawym sierpowym, a Luc poczuł uderzenie w udo. Impulsy elektryczne przeszyły jego ciało, nieopanowane drgawki przy jednoczesnej utracie kontroli nad mięśniami sprawiły, że wylądował na podłodze posterunku.
Gdzieś przez falę porażenia słyszał krzyki i tupanie, Luc ślinił się i starał się nie dać im satysfakcji resztka woli kontrolując pęcherz.

Przypadki Archibalda Meada i Jeffersona Thompsona zmusiły policję do przeorientowania swoich metod działania. Pierwszy porażony prądem zmarł, gdy fale elektryczne spaliły mu mikroprocesor wbudowany w pień mózgu. Mr Thompson miał więcej szczęścia, przeżył mimo wypalenia delikatnych cyborgizacji, ale pozwał LAPD na grube odszkodowania. W efekcie standardowe rażenie prądem awanturujących się delikwentów odeszło do lamusa. Owszem standardowe uspokajacze emitowały fale elektryczne, ale o natężeniu nie mogącym wypalać cyberware. Starczyło by wzmacniały fale akustyczno-szokowe. Działało jak diabli. Dopracowana terapia elektro-akustyczna miała takie pieprznięcie, że zwalała z nóg nie gorzej niż stare klasyczne paralizatory elektryczne. Wcześniej SkinSchock używano jedynie w zabiegach ujędrniających skórę, kto wpadł na to by podkręcić to i zmienić zastosowanie? Nie wiadomo… ale każdy kto oberwał jego wynalazkiem zapewne chciałby cwaniaka zabić na miejscu.



Kilka par nóg pojawiło się obok i przy nim, paralizator został wyłączony ale fale szokowe wciąż przeszywały ciało reportera. Dwóch funkcjonariuszy nie przejmowało się tym za bardzo, stawiając Luca gwałtownie na nogi. Zarejestrował, że kwadratoszęki był odprowadzany przez kolejnego policjanta, pieniąc się i pokrzykując w jego stronę.
- Skoro mamy już pana uwagę, panie Heen, to zapraszamy na odpoczynek.
Luc został skuty i poprowadzony korytarzem ku niewielkim, klitkowatym celom, znajdującym się na tyłach posterunku. “Poprowadzony” było dumnym stwierdzeniem i niezbyt trafnym - nogi Luca odmawiały mu posłuszeństwa i momentami policjanci musieli po ciągnąć.
Po drodze odczytali mu zarzuty: napaść werbalna na funkcjonariusza, odmowa wykonania rozkazów funkcjonariusza na służbie, napaść czynna na funkcjonariuszy na służbie.
- Posiedzisz sobie cztery osiem to Ci przejdzie - zakończył oficer popychając reportera do celi i blokując zamek.
- Yhhhehszhe… - wydukał solos ledwo panując nad językiem. - Yeeheeeshcze… teho whhhhszora… bedhhhe rsznhhhal tfffhooojo szooonhhhhe.
- Ja schodzę ze zmiany i jadę do Twojej - rzucił w odpowiedzi policjant i razem z kumplem odeszli z powrotem.
Dopiero teraz Luc miał okazję rozejrzeć się po swoim nowym lokum.
Przeraźliwie biały wystrój klatek nadawać miał im sterylnego odczucia. Niewielki cokolik służył za łóżko, a niewielki sedes podobny do tych, które spotyka się w samolotach wystawał dumnie ze ściany tuż obok mikroskopijnej umywalki. Pomieszczenie pozbawione było okien, światło zaś było przeraźliwie jaskrawe. Gdy kroki policjantów ucichły w korytarzu, Luca dobiegł głos:
- Eeee… za co cię zgarnęli? - Głos brzmiał mocno młodocianie.
- Za niewinnośhć - odpowiedział gdy zaczął odzyskiwać kontrolę nad swoim ciałem. - Kurwy zawsze za niewinność… - Zblizył się do krat. - Ehhhjjj! Pojeby? Telefon mi się naleszhhy! - wrzasnął.
- No mnie, koleś, też - odpowiedział mu głosik. - Jak Ci na imię? - zapytał współtowarzysz niedoli. - Ej i nie wrzeszcz. Puszczą inaczej impulsy po kratach - dodał wyjaśniająco. - Cztery osiem? - głosik brzmiał całkiem zadowolenie.
- Jheszczhe nie wiiehm, moszhe 48, moszhe wincyjhhh. Trzymhaj się mocno, bedzie imphhhreeesa…. - Nie patrzył na rozmownego typka z innej celi i zaraz ryknął: - Prawa zathszszmnych skhhrysyny! Khnstytucja pierdolhone dzfffki. Ghnoooje, ghhnidy, theeelllefon mi sie nhhhlży!
- Nie szkoda Ci… -
...za późno.
Krótka fala porażeniowa kopnęła wszystkie kraty wejściowe, a Luc odpadł od nich jak pieprznięty młotem. Na dodatek zgasło światło.

Przez długi czas nieskładnie zbierał się z ziemi śliniąc się na potęge. Ty razem nie dał rady już kontrolować pęcherza.
- Ufhhhyszyj - wybełkotał do typa w celi obok. - Shaaaras bynhci riplayh…. - Przez jakiś czas leżał na podłodze ciężko dysząc.
- THLLLFOOOOOON KHUUURWA, MHHHAM SFE PRHWWWA PIHIERDHHHHOLOHNEEEEE SKFFFFYSYYYNHHYYYY! - zawył w końcu.
- Ej, koleś, ile masz lat? W pewnym wieku uderzenia teaserem są szkodliwe. Dasz rady do rana dotrwać? - mówił młodociany głosik tonem starego wyjadacza.
Zapluty, zaszczany i dwukrotnie potraktowany falami elektro-akustycznymi Heen z początku się nie odzywał. Leżał jedynie nawet nie próbując się zbierać z podłogi.
- Jak nihe dotfhę kolegho… - wydyszał w końcu - to będą mielhi trupa przy zatrzymaniu.
Gdy to mówił wybierał już numer biura szefa nNYPD.
- No to może ich nie prowokuj. Odsiedź te 4-8, ciepło, jeść dają, na głowię się nie leje. Wiesz….żyć nie umierać - radosne stwierdzenie dobiegło Luca z sąsiedniej celi.

Numer nie odpowiadał, za to włączyła się automatyczna sekretarka sugerująca uprzejmym tonem zostawienie wiadomości wraz z numerem telefonu lub w sprawach pilnych kontakt w najbliższym posterunkiem nNYPD właściwym dla regionu dzwoniącego. Zaklął szpetnie i rozłączył się nie zamierzając się nagrywać. Wybrał numer posterunku Hao, który zajmował się sprawą rzeźnika.
- Posterunek 37, oficer dyżurny, słucham? - połączenie odebrano po kilku sygnałach. W tle leciała przyjemna muzyczka, mająca zapewne uspokoić dzwoniącego. A być może przekazać również jakieś wiadomości podprogowo.
- Dzień dobry, można z komendantem? - nReporter odezwał się starając kontrolować swój głos. Drżał mu jeszcze.
- W jakiej sprawie i kto mówi?
- Ostrzelanie z broni, próba pobicia, przekroczenie uprawnień w trakcie zatrzymania, groźba gwałtu na osobie niepoczytalnej, odmawianie przysługujących praw zatrzymanemu, znęcanie się w celu upokorzenia -
Luc wymieniał spokojnym głosem zastanawiając się jaki ubaw ma Halo z tego całego cyrku. - Moje nazwisko Van den Heen.
Po krótkiej chwili usłyszał zdawkowe:
- Proszę pozostać na linii.
Muzyczka się nasiliła i zapętliła...
Luc się rozłączył.

Odczekał piętnaście minut, po czym zadzwonił ponownie i usłyszał znajomą już muzyczkę, która za trzecią pętlą zapadała mu coraz głębiej w pamięć.
- Posterunek 37, oficer dyżurny, słucham? - Tym razem inny głos choć w tle melodia ta sama.
- Dzwoniłem kilka minut temu w sprawie rozmowy z komendantem.
- Nazwisko pana? Komendant oczekuje na rozmowę z panem? -
Drugi oficer starał się choć być przyjazny.
- Van den Heen, nie wiem czy oczekuje. Chyba nie, nie wiem czy mój prawnik się z nim już kontaktował.
- Van den Heen? -
Głos nieco ochłodził się. - Proszę zaczekać. - Muzyczka ponownie przejęła pierwsze skrzypce, lecz solos wytłumił ją za pomocą cyberware.
- Ej...pssst…. Koleś? Masz komórkę? Dasz zadzwonić? - dobiegło radosne pytanie od nowego kumpla Luca.
Tymczasem w korytarzu do cel oddzielonych od pozostałej części posterunku, weszło ponownie dwóch policjantów. Obaj skierowali się do celi, w której siedział Luc, a połączenie zostało przerwane.
- Heen, uspokoiłeś się już? - jeden z nich zadał pytanie obojętnym tonem.
- Komendanta wołaj.
- Pytanie Ci zadałem. Jak się nie uspokoiłeś to wrócimy później. -
Ruszyli kilka kroków w kierunku wyjścia.
- A ja powiedziałem frajerze byś tuptał po komendanta. Powtórzę: w podskokach.
- Pędzę…

Drzwi do posterunku zamknęły się ponownie za policjantami.
- Ej, koleś… co Ty kombinujesz?
- Ja? Nic. Podkurwili mnie po prostu -
Luc odpowiedział próbując wybrać numer ponownie.
- A co Ci zrobili? Serio liczysz, że pogadasz z komendantem?
- Yup.


Brak połączenia oznaczał, że zapewne zblokowali łączność. Luc wybrał numer z poziomu aplikacji sieciowej z wykorzystaniem oprogramowania Halo.
Historia jak deja vu, powtórzyła się po raz trzeci:
- Posterunek 37, oficer dyżurujący. - Tym razem muzyczka uległa zmianie, a Luc znów wytłumił ją wydzielając w oddzielną linie fonii.
- To znowu ja, Van den Heen, tnie mi połączenie. Co z tym komendantem?
Policjant po drugiej stronie tym razem był chyba właściwym człowiekiem:
- Z naszych zapisów przebywa pan obecnie w areszcie na posterunku 22 za napaść na funkcjonariusza, przeciwstawianie się zatrzymaniu i paru innych oskarżeniach. Z tego co widzę, to już pana trzeci telefon na posterunek. Mamy dopisać kolejne wykroczenie do listy zarzutów? - spytał uprzejmie.
- Weź cymbale coś do pisania. Jestem mężem Kiry Van den Heen, którą twoi szefowie wystawili rzeźnikowi. Twoi kamraci-matkojebcy z 22ki przekroczyli kilka paragrafów podczas zatrzymania mnie, za co wytoczę proces. Będzie on przebiegał obok lub w ramach tego jaki wytoczę za żonę w sprawie rzeźnika. Zapisałeś? To wyślij to swojemu szefowi, skonsultuj z przełożonymi. Zastanówcie się. Jak za niedługi czas nie zejdzie tu do mnie komendant 22ki, to przygotuje konferencję prasową pod komisariatem. Czekam. Buziaczki.
Solos rozłączył się.
- Woooow, koleś… - nowy kumpel mruknął z podziwem. - Teraz? Będziesz to załatwiał teraz? - dopytywał gorączkowo.
- Co teraz? I gdzie chciałeś dzwonić?
- No tą konferencję… -
zachichotał. - Niezły numer, muszę kiedyś wykorzystać. A dzwonić do znajomych, żeby się nie martwili.
- Daj numer jeden, przedzwonię powiem co i jak.
- 99567316, jestem Kim. Jestem cały powiedz im.


Luc wybrał numer i pogrążył się w krótkiej pogawędce z kumplem Kima zapewniając go, że wszystko z nim w porządku. Typ brzmiał jak trzynastolatek i rozmowa średnio się kleiła, a z wiadomych względów Luc nie mógł dać Kima do telefonu. Sam za przekaźnik odzywek między nimi też robić nie chciał.
Usiadł w końcu pod ścianą i łypnął okiem na chłopaka.
- Pośpiewamy? - spytał szczerząc się lekko.
Kim był malutki, drobniutki, brudny i siedział przycupnięty na swoim “katafalku”.
- Nieee, lepiej opowiedz o tej konferencji. O co chodzi? - Błysnął oczami.
- Dawaj, jedna piosenka, tak na mocy.
- To nas spałują… -
Kim nie wyglądał na specjalnie przekonanego do pomysłu. - Chyba zauważyłeś, że nie lubią tutaj awantur. - Mrugnął do Luca
- Za śpiewanie pałować? No chyba żartujesz. Dobra, chcesz to dołączaj. - Lucifer zaczął głośno śpiewać raczej fałszując:



Mały Kim turlnął się ze śmiechu. A potem dołączył robiąc więcej hałasu i wygłupiając się. Nie znał słów ni w ząb.

Pod koniec utworu drzwi główne z cichym sapnięciem otworzyły się i do aresztu weszło dwóch policjantów a za nimi jeszcze jeden mężczyzna. Szpakowaty, z hakowatym nosem i cienkim wąsem.
Kim ucichł widząc nadchodzący komitet.
Cała trójka zatrzymała się przed celą Heena.
- Odwróć się i wystaw dłonie przez kraty - rzucił policjant. Pozostała dwójka nie odzywała się.
- Po co? - zaciekawił się nReporter.
- Takie są procedury dla zatrzymanych.
- Pierwsze słyszę. Może pan podać konkretne paragrafy?

Policjant znudzonym głosem zarecytował paragraf z kodeksu karnego, a solos zorientował się, że chodzi im tylko o skucie.
- Chciałeś rozmawiać z komendantem, to Cię zaprowadzimy. Jesteś obecnie w areszcie, stąd zastosowanie przepisu.
Powiedzieć, że nie ufał policjantom to nie powiedzieć nic. Pod pozorem chęci skucie mogli chcieć wstrzyknąć mu jakieś gówno przez które te 4-8 spędziłby na śpiocha, lub leniwym haju. Miał inne plany więc choć pozornie posłusznie i powoli wystawił ręce przez kraty Lucifer odpalił Sandevistan, który zaczął się ładować. Nie aktywował jeszcze fast motion i obkręcając głowę przygotował się jedynie do tego patrząc czy glinom faktycznie szło jedynie o kajdanki.
Na szczęście tak.
Policjant sięgnął by go zakuć dłonie Heena za jego plecami.
- Odsuń się od drzwi - padło kolejne polecenie, które solos ponownie grzecznie spełnił i stanął pod przeciwległą ścianą.
Policjant odblokował kraty i machnął na reportera:
- Wyłaź, księżniczko. - Drugi policjant i mężczyzna ustawili się tak by Luc wychodząc znalazł się pomiędzy nimi.
- Dla ciebie “Wasza Wysokość Księżniczko”. I ostrzegam, z randki nici - odpowiedział ale wyszedł grzecznie.
Trójka miłych panów poprowadziła go przez cały korytarz ku wyjściu:
- Ej, powodzenia! - pisnął cicho Kim z celi.

Na krótką chwilę wrócili do głównej sali gmachu, w którym było obecnie mniej osób. Zamiast jednak skręcić do izby przyjęć, policjanci skierowali się w lewy korytarz ku windom. Nikt nie zwracał na nich uwagi, taki widok tutaj był na porządku dziennym. Sam posterunek był zupełnie pozbawiony osobowości. Jasno popielate ściany, ciemniejsze podłogi, świetlówki pod sufitem i jakieś sztuczne kwiaty powieszone na ścianie nad panelami wind miały udawać “żywy obraz”.
Idąc pomiędzy gliniarzami Luc podziwiał wystrój pozornie się na nim skupiając. Po prawdzie monitorował połączenie z siecią i transfer do Halo.
Windy okazały się niewielkie - gdy wsiedli do niej we czwórkę, Luc znalazł się na frontowej linii za sobą mając jednego policjanta i wąsacza. Po jego prawej stał drugi policjant.
W windzie, jak i w telefonie, pobrzmiewała muzyczka, tym razem był to cover elektroniczny jakiejś klasycznej nuty. Luc nie do końca kojarzył co to, ale obawiając się podprogu i tu wydzielił za pomocą cyberware linię fonii tła muzycznego i wytłumił ją.
Wyjechali niedaleko, bo ledwie na piąte piętro. Drzwi otworzyły się na korytarz z elegancką wykładziną biurową, i podobną “żywą ścianę” co na parterze, tym razem jednak lepiej wykonaną i elegancką kompozycję. Konwencja szarości została tutaj również zachowana ale jakimś cudem tutaj nie wyglądało to przygnębiająco. Raczej… subtelnie sugerowało pewien poziom władzy i dostatku. Kroki policjantów były nieco wytłumione ale mimo to brzmiały niezwykle służbiście.
- Panie komendancie - wąsaty odezwał się po raz pierwszy, po otwarciu drzwi do gabinetu szefa posterunku 22. - Zatrzymany Lucifer van den Heen.
Skromne biurko, połyskujące czarnym fornitem, fotel, dywan, regał z dyplomami, zdjęciami różnych uśmiechniętych i ściskających sobie dłonie osób, wysoka roślinka w rogu.
Na prawej ścianie monitor podzielony na kilka mniejszych ekraników, z których każdy wyświetlał inny obraz: część z posterunku, część live stream z ulic miasta, wiadomości. Wszystko to brzęczało w tle.
Komendant okazał się być facetem około trzydziestki. Młody, wymuskany, w garniaku z jasnoniebieskim krawatem i jasnej koszuli. Fryzura modnie ułożona, błysk białych zębów równych jak od linijki. I szeroki uśmiech, gdy spojrzał na Heena na powitanie.



- Doskonale - odparł.
Drzwi do gabinetu zamknęły się. Cała trójka, która przyprowadziła nReportera pozostała w środku.
- Witam - odezwał się skuty solos. - Mam kilka pytań.
Komendant nie zaproponował by Luc usiadł ani nie zaoferował nic do picia.
- Oczywiście. Chciał się pan widzieć ze mną. Słucham - rzucił za to z szerokim uśmiechem.
- Dzisiejsza akcja w Jersey, to był Pana pomysł, czy góry?
- Akcja w Jersey? Pomysł góry? Jakiej góry, panie van den Heen? -
zapytał komendant. - I o co chodzi z tym małym pokazem dzisiejszego wieczora?
- Akcja policyjna w Jersey, na styku przedmieść i nCat. Chciałbym wiedzieć, czyja to była inicjatywa. Lokalna, czyli pana, czy też wymysł przełożonych. Komendy Głównej, centrali.

Komendant przeklikał coś na panelu na biurku kręcąc głową wciąż z uprzejmym uśmiechem.
- Niestety nie mam żadnych wpisów na temat jakichkolwiek zaplanowanych akcji w tej lokacji, panie van den Heen. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Czy jest pan pewien, że to była akcja policyjna?
- Tak, S.W.A.T ciężko nie rozpoznać. To była akcja nNYPD.

W odpowiedzi mężczyzna w garniturze rozłożył ręce z bezradnością.
- Nie jestem w stanie pomóc panu. Mam wrażenie, że ta demonstracja była spowodowana jakąś nieprzyjemną omyłką. - Spojrzał na reportera z nieznikającym uśmiechem.
- To było spowodowane - Lucifer zaczął odczuwać gniew - tym, że policja w czasie akcji ostrzelała mój samochód gdy byłem u znajomego mechanika. Spowodowane tym, że możliwe, że mało brakowało byście zabili mi syna. Mało wam tego coście zrobili mojej żonie? Mam raport balistyczny tego co wyciągnięto z mojego wozu, zrobiony u niezależnego sewisanta. Od policyjnych dronów wręcz roiło się. S.W.A.T w pełnej krasie. Strefa wojny, brutalna akcja, strzały… To wszystko w pana rewirze, a pan nic nie wie? - zgrzytnął.
Wyraz twarzy komendanta zmieniał się od zaskoczonego, po zbulwersowany, zszokowany, niedowierzający - pełna gama. Na koniec pokręcił głową i przywrócił uśmiech na twarz, tym razem zasmucony.
- Doprawdy panie van den Heen, nie mogę sobie wyobrazić jak bardzo musiał pan być zaniepokojony tą sytuacją. Narażenie życia i zdrowia synka, ile ma latek? - mówił uprzejmie. - Ale z ręką na sercu - przyłożył dłoń do klatki piersiowej - mogę pana zapewnić, że nie mam żadnych danych na temat jakichkolwiek działań policyjnych w tej części miasta w ciągu ostatnich 72 godzin. Nie wiem też o czym pan mówi, w przypadku żony. Cokolwiek się jej przydarzyło, ma pan moje szczere wyrazy współczucia - komendant przemawiał tonem nawykłym do wystąpień publicznych. - Co do samej technologii, wspomnianej przez pana, być może to był jakiś atak terrorystyczny? - Próbował szukać rozwiązań. - Jeśli zechce pan złożyć zeznanie, zaraz je spiszemy.
- Nie. Ja z tym pójdę do prasy i nTV. Z filmem z akcji tych, jak to pan rzecze “terrorystów” z pełnym policyjnym sprzętem. I z Pana opinią, że nie wie co się dzieje w Pana dzielnicy. Gdy przypomina to strefę wojny. Media lubią takie tematy.
- Tematy, które mają pokrycie w faktach, owszem. Co do informacji na temat działań w mojej dzielnicy, nie mam żadnych zgłoszeń o żadnych strefach wojny. Żadnych zgłoszeń o jakichkolwiek zorganizowanych akcjach policyjnych na taką skalę. nCat to bardzo … -
przez chwilę szukał słowa - specyficzne miejsce. Wojny gangów są tam na porządku dziennym. Dzisiaj jednak nie było jakichkolwiek telefonów w sprawie strzelaniny. Gdyby takowe były na pewno wkroczylibyśmy by chronić naszych obywateli, panie Van den Heen. Ale z ciekawością zapoznam się z raportem balistycznym lub też filmem, o którym pan wspomniał. Być może pozwolą one odkryć więcej faktów?
Lucifer na te słowa tylko się skrzywił i postąpił krok ku komendantowi. Powoli, bez agresywnych czy szybkich ruchów.
- Baw cię to? - spytał patrząc mu w oczy. Ton miał grobowy i wręcz ociekający pogardą. - Wiesz, że cię nagrywam, zablokować mi łączności (choć próbowaliście) nie możecie, ale monitorujecie pewnie transfery i wiecie, że wysyłam to w sieć. Dlatego nawet nie dziwi mnie to, że grasz głupa “nic nie wiedząc” o pacyfikacji dzielnicy w która zaangażowano tyle dronów i ciężkiego sprzętu, że nie uszło by to nikomu. Ale co siedzi w twojej głowie “Panie komendancie”? Tam były dzieci sukinsynu. Mój syn mógł oberwać zabłąkaną kulą, a był tam tylko dlatego, że jego matka siedzi u czubków bo sami ja tam wpędziliście. Wiesz co to jest panika? Gdy dzieciaki w jednej chwili się bawią, a za chwile przerażone latają by się skryć przed kulami? Sześciolatki kurwa? Bo co, bo jakiś runner-debil włamał się do Pentagonu i trzeba dlatego siać terror? Brutalnie bić, strzelać po ulicach gdzie mieszka biedota? Gdzie wam zostało hasło “Służyć i chronić” na tym posterunku? - Pogarda w głosie nasiliła się, choć paradoksalnie Luc mówił spokojnie. - W kiblach na papierze toaletowym? A może ewolucja szczytnych haseł? Służyć politykom i chronić dupy szefów? Obywateli zaś, którzy nie mają na prawników ciągać po ulicy w kajdankach i przyszpilać lufą shotguna kark do asfaltu? - cedził te retoryczne pytania patrząc na "garnitura" jak na brudną zakażoną ścierę. - O tym coście mojej żonie zrobili nie wiesz, wysyłając po mnie do celi ludzi w kwadrans po tym gdy dałem znać na 37 co z tym zrobię jak ze mną nie porozmawiasz? Gdzie kurwa wasz SWAT, drony i ciężki sprzęt jak co noc Nomadzi na przedmieściach gwałcą i odstrzeliwują łby zmęczonym obywatelom idącym do sklepu późnym wieczorem po 12 godzinach pracy? Popierdalacie po ulicach gnojąc dzieciaki? Czujecie się bezkarni, bo cóż można wam zrobić. Nic. Ale poczujesz kiedyś gniew ulicy. I nie mówię tu o półświatku, zastraszonych obywatelach co mają dosyć, czy tez nCat. Do dup dobiorą wam się koledzy tacy jak choćby ten na dole, dyżurny który chciał mnie bić. Bo kiedys w kimś jednak coś pęknie, gdy chłopak zakładający mundur ze szczytną ideą będzie miał dosyć faktu iż odznaka i mundur są uwalane w gównie. Możecie pacyfikować tych których krzywdzicie, możecie blokować media, nie zablokujecie jednak siebie samych. - Spojrzał komendantowi w oczy twardo.
- A do tego czasu - wycedził - mam nadzieję, że choć raz będziesz miał jaja aby założyć kamizelkę i w czasie pacyfikacji pójść ze SWAT w akcje i spojrzeć w oczy tych, których bestialsko masakrujecie choć przysięgaliście im ochronę podczas ceremonii odbioru odznaki.
- Panie Van den Heen, to bardzo wzruszająca przemowa ale obawiam się, że kwestie jakichkolwiek akcji SWAT przeciwko zorganizowanej działalności terrorystycznej nie były dzisiaj podejmowane. Takie decyzje również nie leżą w gestii komendy nNYPD lecz w gestii prokuratury. To co pan przedstawił do tej pory to jedynie teorie spiskowe nie mające potwierdzenia w faktach. Fakty natomiast są takie, że zarówno pan jak i pańska rodzina pozostają w leczeniu psychologicznym, a żona obecnie przebywa w zakładzie zamkniętym. Stres i poczucie bezsilności, żal do całego świata - ja to wszystko rozumiem. Wpada pan na posterunek, wykrzykuje poważne pomówienia, grozi pan policjantom na służbie, ubliża pan funkcjonariuszom i oskarża o nie wiadomo jakie ukryte intencje, korupcję i masowe ataki na obywateli. Znalazł się pan tutaj, owszem, w drodze wyjątku i przez wzgląd na pana obecną sytuację życiową... Do tej pory był pan przykładnym obywatelem i próbuję wyciągnąć do pana pomocną dłoń. -
Uśmiechnął się wyrozumiale - Jest 22:00. Gdzie jest obecnie pana syn, o którego zdrowie się pan tak martwi? By nie wywoływać więcej stresu u synka, proponuję by jak dobry rodzic był pan z dzieckiem, zamiast robić burdy na posterunku i dać się aresztować, hm?
Na chwilkę przerwał ale zaraz podjął znowu:
- Panie Van den Heen, w ramach wyjątku zamienimy dwudobowy areszt na upomnienie. Proszę wrócić do domu, zająć się synem i nie dawać się podpuszczać plotkom czy szaleńczym wymysłom ulicznym. Policja jest tu po to by wspierać obywateli i ich chronić. Funkcjonariusze odwiozą pana do domu - dorzucił z reklamowym uśmiechem. - Nalegam. I … powodzenia.
- Whakianga mai fakanaava -
odpowiedział mu Lucifer. Zrobiłby przy tym obelżywy maoryski gest doskonale znany w Nowej Zelandii, ale był niestety skuty. - Sam pojadę, samochód mam pod komisariatem. A proces i tak wam wytoczę. - Odwrócił się do komendanta tyłem spoglądając na ‘obstawę’ spojrzał na nich z pogardą i wnet skupił się na drzwiach.
Skuty nie mógł sobie otworzyć.

Trójka, która przyprowadziła reportera zabrała go z powrotem do wind. Szyk w windzie był dokładnie taki sam jak przy jeździe w górę. Nikt nie wypowiedział ani jednego słowa.
Policjanci i wąsacz poprowadzili Luca do recepcji by podpisał dokumenty zwolnienia.
Dwóch funkcjonariuszy stało sztywno obok gdy reporter załatwiał formalności, starając się nie ukazywać lekkiego zniecierpliwienia.
Wąsacz nadal bez słowa odebrał panel od Luca, uścisnął dłoń i wskazał mu drogę do wyjścia.
Policjanci ruszyli po obu stronach Heena i odczekali aż wsiądzie.

Gdy podpiął się do wozu i wyjechał spod posterunku za nim ruszył również i radiowóz. Zacisnął usta w grymasie i skierował się na drogę na Manhattan. Kierował się do Clockwork. Mając ciągle ogon z tyłu, zdążył odjechać zaledwie kilka przecznic gdy poczuł silne zawroty głowy. Błędnik zupełnie zaczął fiksować i zaczęło mu się robić duszno. Pisk opon, narastająca ciemność, krzyk ludzi na ulicy i mocne uderzenie w słup przeciwpożarowy były ostatnimi migawkami jakie zarejestrował otępiały umysł znienacka umysł Lucifera…


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 05-03-2017 o 12:01.
Leoncoeur jest offline  
Stary 24-09-2016, 15:22   #28
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
- Żyje? – czyjś gorączkowy szept dobiegał jak przez grubą szybę.
- Tiaaa ... pospiesz się! – odparł napięty głos zdecydowanie bliżej niego. Dopiero po chwili zarejestrował, że jest szarpany. Ktoś cicho postękując z cicha ściągał z niego kurtkę. Luc ledwo łapał kontakt, wszystko wokół pływało.
- Kurwa... – szarpanie ustało, gdy hiena odskoczyła zaskoczona od reportera. – Ale się trzesie...
- Pewnie ostro przyćpał, popatrz na niego.
- Nie stójcie tak, pospieszcie się zanim oni wrócą!
– kolejny głos odbijał się echem.
Ciemność wokół była jedynie sporadycznie rozpraszana bladym światłem punktowym. Heen instynktownie zacisnął powieki, gdy jasność poraziła nagle jego oko. Szok przeszył go dodatkową porcją bólu. Hieny doskoczyły ponownie do trzęsącej się i ledwo przytomnej ofiary. Drobne dłonie zaczęły przeszukiwać kieszenie spodni reportera.
- Ależ ten pojeb ciężki – stęknął ten, kto przetaczał Luca na bok. Koszula szybko namokła lodowatą cieczą i iskierki zimna nieco oczyściły okadzony bólem, otępiały umysł solosa. Nawet suchość i metaliczny posmak w ustach czy pulsujący ból prawej strony twarzy nie zwyciężały ze smrodem moczu i ekskrementów.

Ciche gwizdnięcie i hieny ponownie zamarły.
- Chodu! – uciekający porzucili ciało i kurtkę, jakiej nie udało się im zerwać.

Leżącego Luca dobiegło zbliżające się szuranie i nieregularne kroki.
 
corax jest offline  
Stary 13-10-2016, 23:14   #29
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
The Chell..



In the middle of nowhere, devil knows when
Spróbował wstać i rozglądał się półprzytomnym wzrokiem. W pamięci wciąż miał atak duszności, odgłosy wypadku i... koniec filmu. Komputer samochodu przy wyczuciu utraty kontroli kierowcy nad pojazdem powinien przejąć ją, ale ostatnie co Luc pamiętał to wbicie się w słup. Mogli mu gmerać przy samochodzie.
Nightcrawler?
Rochelle?
Tak szybko odkryli jego tożsamość?
Policja chcąca pozbyć się problemu, który stał się zupełnie nieobliczalny?
Tylko czemu tak, a nie po prostu ładunek wybuchowy.

Opierając się na ręce powstał chwiejnie na kolana i rozejrzał się ciężkim ruchem głowy. Ciemność rozbłyskiwała nieregularnym pobłyskiem światła, które kiwało się z boku na bok jak wahadło zegara. Szuranie i teraz wyraźnie ciężki oddech zbliżały się. Tak samo jak zatęchły zapach niemytego długo ciała, stęchlizny i moczu. W końcu kroki ustały i ku Lucowi pochyliła się postać.
- Żywy… - rzekła skrzekliwym głosem. Zanim do reportera dotarło to jedno słowo, poczuł przeraźliwy wyziew jakim wionęła pomocna dusza. Zatchnął się aż zakolebał ciałem i opadł na bok ponownie próbując po chwili się zebrać.
- To co robimy? - pisnęło nieco dalej. Za pochyloną postacią stała kolejna, wysoka i przeraźliwie chuda. Wyglądała na … w zasadzie ciężko było Heenowi stwierdzić na co…
- Gdzie… gdzie jestem… samochód? Miałem wypadek? - To ostatnie zabrzmiało jak pytanie retoryczne. Starał się cofnąć na kolanach by chronić przed morderczym smrodem, jednocześnie ogniskując wzrok na nieznajomym. Reakcją był ochrypły, radosny śmiech, który niósł ze sobą kolejne fale zapachu wywołującego szczypanie w oczach i drapanie w gardle.
- Żywy i zdrowy… widzisz Sasha, oni wszyscy tacy sami. Gdzie, skąd, jak i po co. - Gderliwy głos wydawał się nabierać cech kobiecych.
Postać wyciągnęła coś co przypominało laskę i puknęła reportera w bok.
- Jesteś w Chell… - poinformowała go radośnie śmierdziuszka. - Nie wiem nic na temat samochodu… komuś podpadł by tu trafić, śliczny?
- Aha…. - odmruczała w mieędzyczasie osoba nazwana Sashą i podeszła bliżej Heena.



Przykucnęła nieco poza zasięgiem jego ręki i poświeciła mu w twarz ostrym światłem.
- Masz coś do opłaty? - spytała piskliwym głosikiem. W świetle Heen mógł dostrzec jej niemal przezroczystą skórę i wyraźne błękitne żyły. Dwukolorowe oczy: jedno niebieskie, drugie brązowe, wpatrywały się uważnie spod oblepionych, skołtunionych włosów.
- Chell… - aż się zatchnął. - O skurwysyny… Chell. - Wciąż nie mógł zrozumieć, choć paradoksalnie zaczynał rozumieć dużo. - Chell...
Zaczął sprawdzać status cyberware.

Nie zapomnieli i o tym - kwestie komunikacji zwykłymi metodami odpadały, smartlinki były deaktywowane razem z neuroprocesorami. Broń mu zabrano, a może skradziono? Nie był pewien jak długo był nieprzytomny. Cybernetyczne oko zdawało się rejestrować obrazy chociaż gdy spróbował użyć wzmacniacza, nie uzyskał oczekiwanych rezultatów.
Kolejne szturchnięcie zwróciło uwagę na dwójkę obok.
- Sasha pytała o coś. Masz coś na opłatę? - Smród zdawał się go opatulać, gdy chrypiąca do tej pory staruszka przysunęła swą twarz bliżej do światła. Siatka zmarszczek przecinała jej twarz, i tylko jedno oko patrzyło w miarę trzeźwo. Drugie zasnute było bielmem.



Wciąż opierał się na jednej ręce, drugą osłaniał nozdrza by się nie porzygać.
- Mam - wycharczał. - Sto tysięcy kredytów starczy? Tylko wolicie przelew czy skoczymy do bankomatu?
Kolejne szturchnięcie nie było już przyjacielskie. Z końcówki laski wyskoczyło ostrze i wbiło się w nogę Heena.
- Żartowniś - zachichotała staruszka. Sasha za to podniosła się i stanęła nad reporterem. Bez zbytniego przejęcia zaczęła go obszukiwać. Nie bronił się przed tym sycząc z bólu i odruchowo chroniąc rękoma zranioną nogę. To sprawiło dwie nieodwołalne konsekwencje. Po pierwsze znów upadł na bok gdy przestał opierać się na ręce. Po drugie fala smrodu zaatakowała go ponownie z większą mocą niż gdy zasłaniał nos przed fetorem.
Zwymiotował.
Sasha kontynuowała macanie wszelkich kieszeni i zakamarków. Śmierdziuszka za to odsunęła się nieznacznie:
- Nie zafajdaj mi butów, śliczny.
Bladolica fukała coraz mocniej im mniej udało jej się znaleźć.
- Dawaj to - w końcu wzorem poprzednich hien szarpnęła za rękaw zwisającej kurtki Luca.
Śmierdziuszka za to szurnęła powoli wycofując się:
- Za to możesz być tutaj 4 dni - chuchnęła kolejną chmurą zepsutego ciała i wydzielin żołądkowych. - Sasha, idziemy…
Luc nie dał z siebie ściągnąć kurtki. Targnął się i z boku przetoczył na plecy.
- Coś może mam - wydusił z siebie walcząc z nudnościami jakie brały się nie tylko z obrzydliwego fetoru, ale i może wstrząśnienia mózgu. - Ale nie to. Mogę dać coś innego.
- A co? -
Sasha stała nad Heenem z wyrazem zacięcia na twarzy. Staruszka zamarła w półobrocie. Nadstawiając jednak swoją laskę.
- Opowieść. - Splunął nawet nie wiedząc czy flegmą czy krwią. - Dawniej sporo płacono tym co bawili opowieścią.
- Opowieścią kiszek nie wypełnim -
prychnęła starowinka.
- Nie - znów przekręcił się na bok - ale z niej może zrozumiesz, że tu nie zostanę. Wychodzę z Chell. Może zabierzecie się ze mną. - Uniósł się lekko na łokciu próbując wstać.
Wydawać się mogło, że mini-przemowa reportera odniosła właściwy skutek. Śmierdziuszka odwróciła się ponownie do reportera, choć nadal trzymała laskę w pogotowiu, przekrzywiła lekko głowę.
- Żartownisie z takich spraw zazwyczaj nie przeżywają do następnego poranka. To mów.
Sasha zaklasnęła w dłonie i ukucnęła znowu koło Heena obejmując chude patyki nóg ramionami. Zupełnie nie przejmowały się, że Luc krwawił i leżał niedaleko kałuży własnych wymiocin.
Luc powstał znowu na kolana, po czym przekręcił się i ciężko usiadł. Spojrzał na chudą dziewczynę.
- Fajka pewnie nie macie nie? - zażartował, po czym machnął ręka.
Zaczął opowiadać.
O eNZi, o wojnie korporacyjnej, rozstaniu z Kira, przybyciu do nNY i tym wszystkim co spotkało go przez ostatnie ponad dwa tygodnie od kiedy Edek wpadł wyrwać go do Clockwork. Nie omijał żadnych szczegółów snując opowieść z właściwym sobie talentem jaki japońska stacja zauwazyła u niego na Filipinach, a który zaowocował jego spółką z Halo.
O niej jednak nie mówił.
Wszystko co miało związek z nim jako nightReporter przemilczał, nie opowiadając o Dellu, Fergusie i szczegółach tej awantury. Wiele za to poświecał opisom. Choć było to mało znaczące dużo zajęło mu opowiadanie o nZOO w czasie wyprawy tam z Alim i spotkania z Hao. Podświadomie wierzył, że ludzie tacy jak śmierdząca i chuda są głodni takich szczegółów. Zakończyl dość pompatycznie epicko opisując swoje powody pójścia na posterunek i tamtejsze wydarzenia.

- Czeka tam ktoś na mnie - zakończył. - Mam głęboko w dupie, że to Chell. Gdyby to było samo piekło nawet, to stąd wyjdę po drodze odpalając szluga od zippo Belzebuba. A wy, jeżeli chcecie się stąd wyrwać, pomożecie mi w tym.
Staruszka nie wyglądała na zbyt przekonaną i tylko cicho parsknęła wysyłając w powietrze perełki śliny:
- Wyrwać, śliczny? Ja się wyrywam od czterdziestu lat - zarechotała radośnie, opierając się na lasce.
Chuda Sasha wyglądała jednak na nieco zaciekawioną.
- Hmmm - mruknęła - Belzebuba? Co to Belzebuba?
- Mocno zły skurwysyn. Tak twierdzi Amanda. - Luc splunął raz jeszcze i zaczął wstawać. - Próbujesz od czterdziestu lat - zwrócił się do staruszki zbierając się z ziemi - bo chyba źle się do tego zabierasz.
- Ty jesteś tu dwie sekundy i jesteś ekspertem, śliczny? -
starowinka też się prostowała wraz ze wstającym Lucem. Daleko jednak nie zaszła. Prawie zgięta w pół i pokrzywiona. Całość dotarła do reportera dopiero gdy stanął chwiejnie na własnych nogach.
- Ekspertem… - jakby smakował to słowo. - Nie. Ja tylko oceniam ludzi siostrzyczko. - Spojrzał na nią bystrzej. - Dość mi by zauważyć, że tu każdy robi na własny rachunek. Nie wyjdziesz sama. Chcesz wyjść z Chell, to musisz wyjść z całym Chell - uśmiechnął się drapieżnie.
Chuda w między czasie stanęła za Śmierdziuszką:
- Wyjść z całym Chell? - Obie nieco zdziwione powoli ruszyły w stronę, z której poprzednio się przywlokły. O dziwo, mimo, że podczas opowieści Luca dochodziły do nich różne odgłosy - coś na kształt pokrzykiwań czy pohukiwań - cała trójka była zostawiona w spokoju. Kimkolwiek byli pałętający się w oddali, nie zbliżali się do - jak się okazało - tunelu.
Chudzielec i wykrzywiona niemiłosiernie starowinka ruszyły wolno w jego głąb.
Sasha raz odwróciła się i machnęła na SOLOSA.
- Z całym Chell - odpowiedział po długiej chwili, gdy zaczął iść za nimi dając prowadzić się im gdziekolwiek zmierzały.
Im dalej w głąb tunelu, tym mniejszy był smród. A może to Luc się przyzwyczajał? Albo tracił węch? Dziewczyna włączyła coś czym wcześniej poraziła Luca a co okazało się… mieczem świetlnym, zabawką, nieco przerobioną i dającą mocniejsze światło. Niosła ją starowinką oświetlając jej drogę. Światło nie było jednak wystarczające dla trzech osób i Luc miał do wyboru: wlec się ostrożnie za nimi starając się stąpać w ich ślady lub też przysunąć się bliżej do starowinki. Wybrał to drugie w efekcie kilka razy potykając się i lądując na ziemi. Po bolesnej lekcji przysunął się bliżej.
Cieszył się, że nie ma już czym wymiotować.

Sam tunel był zawalony resztkami rzeczy, ubrać, jakichś sprężyn, skrzyń, minęli też coś co wyglądało na stary generator, który wyglądał na śmietnik. Reporter zdał sobie szybko sprawę, że idą wzdłuż starych torów wąskotórówek. Gdy przechodzili słyszał pokapującą wodę. Spodziewał się, że za chwile wyskoczą na niego szczury, albo inne zmutowane nietoperze czy myszy. Rozczarował się jednak, bo brak tu było innych form życia niż ich trójka.
W końcu Sasha odsunęła kilkanaście pakunków i odsłoniła niewielki trap, po którym wprowadziła z trudem już szurającą starowinkę, która oddychała coraz ciężej. Dziewczyna otworzyła drzwi z zardzewiałej blachy. Gestem zaprosiła też i Heena, a sama wróciła by zakamuflować trap.




Nora Nody i Sashy, wieczór
W środku panował półmrok, który Sasha szybko zaczęła rozjaśniać podkręcając lampki naftowe. Pomogła staruszce się rozebrać z wielkiego chałatopodbnego wdzianka. Śmierdziuszka przestała śmierdzieć aż tak i usiadła ciężko w siedzisku stworzonym z pozszywanych z sobą różnych materiałów i z ulgą pozwoliła sobie ściągnąć buty. Stopy i dłonie miała zdeformowane i powykręcane w stawach.
- Rozgość się - mruknęła.
- Tylko nie wolno Ci siadać tam! - burknęła chudzina wskazując na szezlong zbity z kilku desek i wymoszczony kartonami, papierami i brudnawą nskórą.
- Dzięki. - Usiadł na wolnym miejscu ciekawie spoglądając na deski i kartony. - A czemu tam nie można?
- Bo to moje miejsce!

Wytachała przenośną butlę z palnikiem i dwie puszki. Spojrzała na starowinkę, a gdy ta pokiwała głową, wyciągnęła też i trzecią. Gdy się lepiej przyjrzał dostrzegł, że to puszki z radosną psią mordką. Dziewczyna sprawnie rozpoczęła ogrzewanie przyszłego posiłku: zdarła metki, chowając papierki w kieszenie, i obracając puszki w uchwycie z metalowego drutu, obserwowała Luca spod zmierzwionej grzywy.
- No to mów dalej, śliczny - mruknęła seniorka wciąż trzymając swoją laskę w wykrzywionej dłoni.
- Na Filipinach byliśmy raz w ciężkiej dupie - zaczął. - AV siały gęsto z pestek i scorpionów. Było kurewsko źle, przycisnęli nas. Nie było jak spierdalać, zalegliśmy odcinając się o tyle, że musieli podprowadzić więcej sił by nas zajebać. Mogliśmy niby tylko jedno, posłać kogoś, kto by się przebił poza strefę zagłuszania cyberłączności, aby dał namiary na bombardowanie wrogich pozycji. Punktowo, by zrobić korytarz dla ewakuacji. - Luc mówił nie zwracając uwagi na to, że szczegóły i pewne określenie mogą zupełnie umykać tej egzotycznej dwójce. - Nie było chuja, nikt nie miał szans się przedrzeć. Jeden mój kumpel dostał przy próbie laserem. Rozcięło na pół, nawet nie kwiknął. Przycisnęli nas i… jednego się nie spodziewali. Ze pójdziemy wszyscy na raz. Nawet nie by się ratować - wspomniał tę chwilę. To co opowiadał nie tak dawno Kirze. - Tylko by ratować paru kumpli odciętych od nas i będących w jeszcze gorszej dupie. Zamiast próbować wycofać się, lub puszczać łączników na wskoczenie w cyberfale z centralą, poszliśmy do ataku. - Nie powiedział, że było to po otrzymaniu papierów z Well. Nie powiedział, że po prostu poszedł sam, a reszta jakoś tak sama z siebie poszła za nim.
Dziewczyna w między czasie podała puszkę starowince, drugą podała Lucowi i zaczęła ogrzewać trzecią dla siebie. Staruszka z trudem otworzyła jedzenie i wyjadała palcami chlipiąc i ciamkając przeraźliwie.
- Rozjebaliśmy ich - powiedział po dłuższej chwili milczenia wynikłej z zajadania psiej karmy. Keeble musiały być tu rarytasem. - Nie całkiem, ot odrzuciliśmy zszokowanych tym co zrobiliśmy, a czego się nie spodziewali. Dwudziestu Borgów zamiast spierdalać, słać pojedynczo po wsparcie, czy czekać na śmierć... poszło. Odrzuciliśmy ich, wyszliśmy ze strefy bloku łączności. Nim nas znów nią przykryli, starczyło by nadać komunikat. Centrala dała im czadu. Płonące części ciał rozerwane wybuchami o poranku. - Znów zajadł z puszki. - Mówisz “śliczna”, że od czterdziestu lat próbujesz sama. Ci co na to nie pozwalają, są na to przygotowani. Ale jak do ucieczki ruszy całe Chell… na to przygotowani nie będą. - Spojrzał na nią bystrzej i uważniej. - A nam wystarczy by była taka rozpierducha, aby przyleciała po mnie AV w czasie zadymy jakiej w najgorszych snach nie wyobrażają sobie gnoje pilnujący by nikt stąd nie wyszedł.
Sasha, która też zajadała ze smakiem zawartość puchy, parsknęła śmiechem na ostatnie zdanie.
- Belzebuba im pokazać - pokiwała głową przy okazji oblizując palce z sosu i wyssała kawałki karmy zza paznokcia.
- Skąd Ty weźmiesz tę AV? - dopytała starowinka.
- W połowie niby jest moja - Uśmiechnął się, choć gdyby Halo to usłyszał... - przylecą po mnie.
- A jak powiadomisz? -
Sasha beknęła z cicha i podniosła się by zebrać puszki, które następnie skrzętnie ułożyła w stosik w kącie pomieszczenia. W kącie obok, ostrożnie umieściła za to niewielki pojemnik pod rurką wystającą spomiędzy pakunków i resztek termokocy. Z namaszczeniem odkręciła zaworek i nalała cieczy do pojemniczka.
Podała pojemniczek Śmierdziuszce, która pociągnęła solidny łyk. Dziewczyna podała kolejno pojemniczek Lucowi. Zawartość sprawiła, że niemal zwrócił psie żarcie. Sfermentowane resztki chyba owoców zajechały bimbrowo.
- To na wzmocnienie. Od środka Cię nie zeżre, to i od zewnątrz też nie - zarechotała radośnie kaleka.
Heen domyślił się skąd też rozkoszny zapach jej ust.
Krztusząc się oddał pojemnik Sashy.
- Belzebuba… - kaszlnął - ...poproszę. Jak będzie… trzeba.
Jakoś skojarzyło mu się z Rudą, która zapewne, gdy nie wróci do domu, rozpęta piekło na ziemi.

Chudzina łyknęła resztę napitku i otarła usta.
- Tu możesz spać. - Wskazała miejsce pod ścianą. - O, tu.
Poprzesuwała kilka worków wypełnionych zapewne wielkimi skarbami. I zaczęła rozglądać się za czymś jeszcze.
W końcu wyszperała kawał starej płachty, grubego płótna i rzuciła na plastikowe wory.
- O! - mruknęła i spojrzała na Heena zadowolona. Sama zaś uwaliła się na “jej miejsce”.
Przy trójce osób, butli i lampkach, pomieszczenie zaczęło robić się dość duszne. Smród powoli przestał dobijać reportera. Musiało to znaczyć, że się uodparnia.
- No dobrze, śliczny. Ale nadal nie powiedziałeś jak ich powiadomisz. Do tego pewnie jakieś radio by się nadało, nie? A tu takie jest jedno. Na starej strażnicy. - Pokręciła głową cmokając. - A tam warują.
- Jak to wariują?
- Wa...ru… ją -
zachichotała Sasha zezując by skręcić sobie pukiel włosów
- W sensie że szaleńcy? - Luc nie do końca rozumiał o co im chodzi.
- Pilnują! - fuknęła głośniej,a Śmierdziuszka pokiwała głową. - Nie każdy tu to wariat! - Oburzona dziewczyna zbombardowała Luca wzrokiem, pośliniła tłuste włosy i kontynuowała ich skręcanie. Puszczony luźno strączek włosów zadyndał przed jej twarzą.
- Może i nie każdy - zgodził się ściskając skronie. Czuł się źle, nawet słuchając miał omamy. - Kto siedzi na tej strażnicy?
- Jest ich trzy… tych strażnic… a nimi rządzi Luggo i jego ludzie. Takie tam ch…-
Śmierdziuszka rzuciła w Sashę zmiętym kawałkiem puszki.
- Au… - syknęła dziewczyna szczerząc zęby jak zwierzątko. Wycofała się nieco dalej w swoim barłogu obrażona i nadęta.
- Pójdę tam rano. Zaprowadzicie mnie? - Luc spojrzał mówiąc to na Sashę. Wyglądała na bardziej mobilną.
- Pójść możemy. Ale Luggo to kawał skurwiela. - Mina staruszki mówiła sama za siebie: “nie to co my”.
- Sasha sprawdź co z nim - rzuciła do dziewczyny i wskazała sękatym, pokręconym palcem na Heena.

Kolorowo-oka pokiwała głową i na pół skradając się na czworakach na pół dochodząc kucając podpełzła do reportera.
- Dasz? - poruszyła dłońmi pokazując podnoszenie koszulki.
- Co dam? - Luc wciąż był lekko oszołomiony. Jednak posłusznie uniósł koszule. Spróbował zdjąć rozumiejąc, że kołtun-girl chce na polecenie staruszki zapewne go zbadać.
Nie udało mu się to, skrzywił się i syknął zamotany w materiał.
Bolało.
Dziewczyna podeszła jeszcze kroczek bliżej i pomogła podciągnąć mu bambetle. Specjalnie się nie przejmowała i do delikatności jej brakowało sporo. Zimnymi dłońmi zaczęła powoli przesuwać po ciele Luca naciskając i wyczuwając. Dawno nie był badany w ten sposób. Zazwyczaj proces sprawdzania polegał na przesunięciu skanerem nad ciałem delikwenta. Tu Sasha ze skupieniem na twarzy stosowała prymitywne metody polowe.
- Żebro masz złamane. Trzeba usztywnić - mruczała przesuwając się w górę ciała solosa. Naciskała powoli w okolicach wątroby i trzustki sprawdzając stan obrażeń - Ale nic nie puchnie… krwotoku wewnętrznego nie ma. - Błysnęła niebieskim okiem i zaczęła rozpinać spodnie solosa.
Drgnął lekko na te działania. W czasach gdy medskan robił wszystko sam, rozpinanie spodni by kogoś zbadać było więcej niż zbędne. Lucifer od kilkunastu lat nie miał styczności z motywem, aby ktoś kogoś rozbierał w innym celu niż przespanie się. No chyba, że szło o dzieci. Skrzywił się z bólu gdy zmienił pozycję . Faktycznie czuł coś niedobrego w żebrach. Poddał się działaniom Sashy masując się po boku i zastanawiając jak mocno Chell odbiega od normalnego, miejskiego życia. Szorstko pozbawiła go spodni odsłaniając niedawno poszarpaną nogę. Przesunęła dłonią lekko po niewielkiej świeżej bliźnie.
Skupiła się jednak na miejscu, gdzie dźgnęła go Śmierdziuszka.

- Może się jadzić… - mruknęła obmacując dziurę wyrwaną ostrzem staruszki.
- Daj mu chleba - zarządziła prawie ślepa matrona.
Sasha poderwała się i poszła do niewielkiego kredensu zawalonego gratami. Luc odetchnął lekko, z nijaką ulgą, on nie czuł w tym zbyt wiele erotyzmu. Nora gorsza niż śmietnik, potworny smród, bród, ból, świadomość że wylądował w Chell. Owszem, ale ciała i podświadomości oszukać się nie dało. Klnąc w duchu poprawił bieliznę i zmienił pozycję osłaniając się trochę zgięta w kolanie nogą. Sasha tymczasem wygrzebała puszkę i zaczęła się rozglądać. Z cichym okrzykiem zadowolenia zaczęła wdrapywać się by sięgnąć pod sufit pomieszczenia. Zeskoczyła z powrotem na ziemię z dłonią oblepioną pajęczyną, wróciła do reportera i klapła obok. Uśmiechnięta zaczęła zwijać białe włókienka w jedną kulkę. Z puszki wyciągnęła spleśniały kawałek chleba i odszarpała zębami kawałek zeschłej skórki. Przeżuła by zmiękczyć śliną i gdy była w końcu zadowolona ulepiła z pieczywa i pajęczyny paćkowaty placek.
Placek, który ku zgrozie Luca przyłożyła do jego otwartej rany na nodze.
- Trzymaj. Znajdę do owijki coś… - znowu ruszyła by zacząć grzebać w stercie złomu i staroci zagracającym pomieszczenie.
Obserwował skołowanym wzrokiem to przeżuty chleb, to dziewczynę. W pierwszym odruchu chciał wyrzucić to świństwo, jednak piegowata wydawała się wiedzieć co robi. A tu bez dostępu do Trauma Team jakoś radzić sobie musieli. Patrzył czujnie i ciekawie na Sashe, która faktycznie wyszperała kłębek szmat i zaczęła obwijać nogę Luca, dość mocno zaciskając opatrunek.
Pomogła Heenowi też usiąść wygodniej - o ile można usiąść wygodniej z na wpół ściągniętymi spodniami - i zaczęła obwiązywać mu żebra. Tutaj nie żałowała siły i opatrunek, gdy skończyła, był całkiem sztywny i ograniczający ruchy.
- Teraz spać. Ja poczekam. Możesz gorączkę mieć. Poczuwam. - Uśmiechnęła się lekko i odwróciła zanim Luc miał szansę się odezwać.
Ale on i tak się nie odzywał. Mrucząc coś siłował się ze spodniami by je podciągnąć i zakryć zdradzające go ciało. Zapinając je spoglądał na drugą część występu Sasha Medical Corporation.
Tym razem przyszła kolej na opiekę nad Śmierdziuszką. Sasha powoli ją rozebrała by natrzeć ją czymś co tłumaczyło duszący smród kobiecinki. Wydawać się jednak mogło, że czymkolwiek było śmierdzące świństwo, przynosiło ulgę staruszce, która z westchnieniem ułożyła się na swoim miejscu. Dziewczyna nakryła ją i opatuliła z wyraźną troską.

Po tym przygasiła wszystkie światła prócz jednego.

Zapadłą ciszę przerwało ciche lecz długawe pierdnięcie. Poziom zaduchu w pomieszczeniu wzrósł zdecydowanie.
- Noż kur… - wyrwało się cicho solosowi. - No ja p…. - mruknął przymykając oczy.
Zapragnął znaleźć się gdzieś daleko, po prostu nie tu.
Zaczął śpiewać sobie cicho kołysankę jaką śpiewała mu Amanda i jaką on lub Kira śpiewali czasem Alisteirowi.
Zanim wyjechał na Filipiny.

E tangi ana Koe
Hine, E Hine!
Kua ngenge ana koe
Hine, E Hine!
Kati to pouri ra
Noho i te Aroha
Te ngakau o te Matua
Hine, E Hine!

E Hari to moe moea
Hine, E Hine!
Marama ahua
Hine, E Hine!
I roto i to …
Usnął nie dokończywszy i nie poczuł gdy do unoszonego snem podsunęła się kolorowo-oka mrucząc cicho pod nosem.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-11-2016 o 00:46.
Leoncoeur jest offline  
Stary 14-10-2016, 00:19   #30
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Like animal



Nora Nody i Sashy w Chell, noc
Śniło mu się, że jest gdzieś gdzie jest bardzo ciepło. Słońce przypiekało go przyjemnie przez co czuł się rozleniowiony. Skądś dobiegał cichy śpiew. To musiała być Brazylia, przecież planował wyjazd. Poczuł na sobie muśnięcie. Umysł zarejestrował przyjemny chłód dotyku na rozgrzanej skórze. Dotyku, który przynosił mu ukojenie.
- Szzzz…. - mruczał cichy głos. Chłód przesunął się na czoło.
Jednocześnie upał się nasilał. Gorąco zaczynało być coraz mniej przyjemne.
Na wargach poczuł jakąś wilgoć, w usta spłynęły krople, które paliły mu przełyk.
Słońce przysłoniła ciemna chmura lecz gorąc nie ustawał.
Jego otumaniony umysł w tle slyszał “szzzzz, szzzzz” powtarzane uspokajająco wciąż i wciąż.
Aż w końcu zarejestrował coś zupełnie innego…
Ktoś się na nim poruszał…
Przyjemność wybudzała go z wolna ze słonecznego snu.
Otworzył oczy powoli, leniwie, tak jak toczyło go przebudzenie. Nie był to poderw na budzik, a przypływanie do świadomości leniwe jak do brzegu w hotelowym basenie podczas wypoczynkowego tripu.

Najważniejszym detalem jaki zauważył była siedząca na nim Sasha, która powoli go ujeżdżała, posapując cichutko. Zauważyła jego nieco bystrzejsze spojrzenie i nieco kurczowo i wstydliwie się uśmiechnęła. Nie przestała jednak krótkich, niezbyt wprawnych, ruchów bioder.
Powiedzieć, że zbaraniał to jak nie powiedzieć nic.
Otworzył usta chcąc coś rzec ale nie bardzo potrafił wyartykułować cokolwiek.
Ciało zdradzało go, podnieceniem zareagowało tak jak zwykło reagować w takiej sytuacji. Pierwsza irracjonalna myśl Heena dotyczyła tego czy wyłączyli mu też Studda.
Patrząc półprzytomnym wzrokiem w końcu wydusił coś z siebie:
- Co… co ty robissz…? - wydukał.
- Gor...ączka - wystękała cicho w rytm ruchów - zbij..am… - Sasha faktycznie była ubrana, jedynie jedna noga była obnażona, reszta ubrana zwisała z drugiego bladego uda.
To nie mogło dziać się naprawdę.
Policja wyłączyła go, ogrzmociła, wyłączyła cybersprzęt, umieściła w Chell. Bród, smród, poziom poniżej nędzy. Jakaś staruszka dziurawiąca mu nogę, psia karma.
A teraz pomoc medyczna w formie gwałcenia go “na spiocha” przez chuda piegowata dziewczynę, która chyba nawet nie traktowała tego faktycznie inaczej niż “zbijanie gorączki”.
Luc stwierdził, że poudaje podwyższoną temperaturę następnym razem przy Eve. Lekarz to lekarz, co tam, że psycholog.



Westchnął w reakcji na kolejne przesunięcie się dziewczyny, odruchowo raczej, bez udziału świadomości położył dłoń na jej nagim biodrze.
Świadomość zaś rozkminiała co robić.
Dziewczyna była ładna choć wychudzona potwornie, ale poziom absurdalności sytuacji sięgał szczytów. Do tego można było coś złapać.
A może już złapał?
Uch… tak, jeszcze…
Nie to jakaś makabra.
Wyprężył się pod wpływem przyjemności i zacisnął dłoń na chłodnej skórze. Chciał zrzucić z siebie czupiradło, a jednocześnie nie chciał. Oczy wciąż miał półprzytomne, chyba faktycznie miał gorączkę.
Jęknął cicho.
Odpowiedzią był cichy, starczy śmieszek.
- Dalej, dziewczyno… - Śmierdziuszka zakibicowała gdzieś z tyłu.
A Sasha jak zwykle jej posłuchała i przyspieszyła tempo, opadając na dłonie oparte po obu stronach głowy Luca. Zaciśnięte powieki wskazywały na to, że i ona poddała się przyjemności.
Zagryzł zęby i aż zatchnął się. Złamane żebro dało o sobie znać.
Może i była to jakaś forma przeciwdziałania gorączce. Wspomniał opowieści o otulaniu chorych kocami. Termokoce w szpitalach, zapewnianie ciepła tym, co sami byli rozpaleni choroba. Luc nie znał się na tym, ale jeżeli było w tym coś, to tu próżno szukać termokoca.
A rozgrzewał się.
Oj rozgrzewał…
Tyle że daleko od komfortu był motyw robienia za life porno śmierdzącej staruszce i sama otoczka miejsca, okoliczności i obiektu jaki go ujeżdżał. Dziewczyna była śliczna, piegi dodawały uroku, różnokolorowe oczy wyjątkowości. Była strasznie chuda, przez co figura nie była apetyczna, ale dawała casus kruchości i delikatności. Mimo to, nawet żule z nCat by jej może nie tknęli bez przepłukania wcześniej lub choćby swojego gardła i mózgu.
Westchnął i odchylił głowę pod wpływem jej szybszych ruchów.
W głowie rozszalał mu się bunt, ale i cyniczna zaprawiona złośliwością myśl. Wszystko to przetykane leniwym “taaaaak” rozkoszy przepływającej między myślami.

Skupił się na powstrzymywaniu się. Jeżeli police nie wyłączyła mu studda, a dziewczyna miała zamiar ujeżdżać go do widocznego u niego spełnienia… miała problem.
Zacisnął rękę na jej biodrze mocniej, drugą zaś na chudym udzie.
Sasha nie ustawała w swoich nieco mechanicznych wysiłkach. Nie budowała napięcia pomiędzy nimi w żaden inny sposob niż poruszeniami ich spiętych ciał. Oddychała coraz szybciej i ciężej, szczupła buzia pokryła się potem. Wytrzymałość Heena zaskoczyła ją. Widać było w jej wzroku gdy przyjemność w jej ciele narastała nieubłaganie. Zamiast jednak samej dotrzeć do szczytu, wolnym ruchem wyprostowała się ponownie na reporterze.
Oddychając urywanie, spojrzała w dół:
- Nie dobrze? - wiążąc Luca w pułapce swego ciała spytała niepewnie, podciągając nogi by zmienić pozycję i ukucnąć nad Luciferem. W takiej pozycji ponownie zaczęła poruszać się w górę i w dół, opadając nisko by objąć go głęboko w siebie.
smród trwał.
Bród przytłaczał.
“Chujowo” - mówiła trzeźwa część mózgu, która lobbowała za tym by zrzucić żul-girl z siebie.
“Nie przestawaj” - mówiła druga strona, obudzona w nim przez podniecenie.
- Dobrze.. - wymruczał przymykając lekko oczy i pokazując nieświadomym pompowaniem krwi w ciele, że może umysł ma dylemat. Ciało nie. Westchnął sięgając do piersi dziewczyny.
Z ust Sashy wyrwał się cichy okrzyk, z tyłu dobiegł kolejny ochrypły śmieszek. Zmieszany z przyspieszonym, chrapliwym oddechem.
Młoda pomocnica staruszki nie zdawała się przejmować obserwatorką. Skupiła się za to na Heenie, opadając ponownie na kolana i kurczowo przytrzymując się męskich przedramion. Mimo iż był to bezemocjonalny mechaniczny akt, jej ciało również reagowało niezależnie od umysłu. Twarde sutki niewielkich piersi zakuły wnętrze dłoni Luca. Kolejny ruch, kolejna fala wilgoci na podbrzuszu Heena i dziewczyna szarpnęła się spazmatycznie. Zastygła, głośno i urywanie krzyknąwszy.

Mr Studd w pierwotnej wersji odpowiadać miał za kontrole przepływu krwi w członku. Nie masz ochoty? Osiągnąłeś orgazm i nieunikniony jest porozkoszowy flak? Nic bardziej mylnego… Technologia Studd da ci wzwód w sytuacji, gdy podświadomość czy samo ciało mówią nie.
I dawała.

Wszyscy którzy wszczepili sobie pierwotną wersje studda strzelili sobie w łeb, otruli się, powiesili, wbili rozpędzonym samochodem w ścianę… czynili samobójstwa na wszelkie możliwe sposoby.
Życie z permanentnym wzwodem było totalnym piekłem.
Nawet dla aktorów porno, dla których de facto wszczep był dedykowany.
Studd 2.0 zakładał już możliwość aktywacji i deaktywacji, co pozwoliło na praktyczne użytkowanie technologii bez produkowania stad samobójców. Ale nawet jak dało się sterować wzwodem, to wciąż nie było dla tej technologii przeznaczenia poza męskimi prostytutkami lub aktorami porno. Owszem, po orgazmie ze studdem można dalej.
Ale po co?
Orgazmu oszukać się nie da, po spełnieniu dalszy akt jest i był jak zamiatanie pustyni. Cel i sens, żaden.
Wersja 3.0 dawała bloker na układ nerwowy, ale została wypuszczona za szybko i bezrefleksyjnie. Ci co to sobie to wszczepili, orgazm oglądali tylko na filmach w sieci. Oni mieli penisa stającego ile tylko chcą i… blok spełnienia.
Tu mniej było samobójstw, więcej aktów agresji wynikającej z frustracji i bezsilności.
I masa pozwów.
Firma upadła.

Dopiero technologia aktywowania cyberware myślą pozwoliła na udoskonalenie projektu.
Wziął się za to niemiecki Bayer.
Sterowanie myślą przepływu krwi w organie - kiedy i ile ma stać na baczność, ale i sterowanie myślą blokera odczuć układu nerwowego. Czy orgazm chcesz teraz, czy puścisz tamę blokera za dwie godziny?
To był hit.
Biorąc pod uwagę wcześniejsze, nieudane wersje sięgano po to z początku ostrożnie.
Ale gdy okazało się, że wersja n4.0 jest wolna od wad, tamy puściły.

Wypuszczono też wersje dla kobiet. “Ladies Midnight”.

Cytat:
Będziesz wilgotna zawsze gdy tego chcesz, bez gry wstępnej
głosiła obsceniczna reklama.
A nie była najgorsza, bo granic marketing wszak nie uznaje.

Cytat:
Zbiorowy długotrwały gwałt? Z Ladies Midnight martwić się możesz tylko siniakami!
Wysokość kar nałożonych za ten absurdalny i obrzydliwy marketing, była imponująca ale się zwracało, bo wszczepiano na potęgę.
Opinia publiczna nie zostawiła na projekcie suchej nitki. Protestowano i czyniono demonstracje. “Nie dla zezwierzęcenia seksualnego” można było zauważyć na transparentach i plakatach ludzi wychodzących na ulice. Ramię w ramię szli tu katolicy, muzułmanie i romantycznie nastawieni do życia ateiści. Akt seksualny wypruwany z sacrum, nawet w świeckim rozumieniu sprawy, był dla nich zbrodnią. Ci co śmiali się z zagorzałych wierzących gdy ci dawniej mówili o seksie: “tak, tylko dla prokreacji”, zaczęli jazgotać, że może i owszem: seks dla przyjemności…



“Ale kurwa weźcie się ludzie obudźcie, wszepiecie sobie bloker orgazmu!”

Demonstracje demonstracjami… sprzedawało się.
“Studd is good” - głosiły graffitti.
“Studd is God” - głosiły inne.
Szał protestów opadł, wypalił się.
Kliniki zaś dawały promocje.
Dla par Studd z opcja Midnight dla dziewczyny/żony gratis.
“Idźcie i rżnijcie się ile tylko pozwoli wam kondycja” parafrazując Biblię.

Szli.

I się rżnęli.

Jak króliki.

Mimo wszystko, choć boom był spory sięgał po to raczej jedynie odsetek społeczeństwa, była to bowiem mocno droga fanaberia. Luc zainwestował z dość prostego względu: Night at Work, nie opierało się jedynie na rozpierdalaniu łbów gangersom i nomadom. Na stronie Halo transmitował często czyste porno z udziałem Lucifera i wyrywanych na fałszywą tożsamość celebrytek, rockmanek, dziewuch ze sfery publicznej. Studd był tu nieodzowny jak transmisja miała trwać dłużej niż standard, a obiekt miał wić się i wrzeszczeć po falach kolejnych orgazmów.
Stud był jedynym wszczepem na jaki nie poszedł bloker gdy policja “przygotowała” Heena do spuszczenia w Chell.
Może zapomniano.
Może przegapiono.
Może machnięto ręką na sprawę.
Działał.

Obu należała się wdzięczność. Przygarnęły go ot tak, podzieliły się zapewne ciężkim do zdobycia żarciem, Sasha opatrzyła go z ochotą, postarała się nawet o “zbicie gorączki”. Ale też obu należała się kara. Dziurawienie go, chęć szabru, właściwie gwałt “na śpiocha”, nawet jeżeli w dobrej intencji. Fun z obdzierania z godności przez uprzedmiotowienie go jako rozrywka live porno, ze strony staruchy.
Luc przełamując obrzydzenie wynikające z okoliczności, smrodu i brudu, ale idąc za falą podniecenia i sporego uroku umorusanej, skołtunionej, piegowatej chudziny zdecydował o połączeniu odwdzięczenie się z karą.
Kara miało być to, ze obie tej nocy nie prześpią.
Kolorowooka bardziej intensywnie, ale cóż, kara jako i przyjemność większa.
Myślą przestawił studda na pełnię kontroli aby całkowicie dyrygować przepływem krwi i kontrolą orgazmu.


Korzystając z zastygnięcia Sashy obrócił się. Straciła równowagę i wylądowała na plecach.
Smród wciąż dławił.
Luc tym razem będąc na górze zaczął rytmicznie poruszać biodrami nie wychodząc z niej. Poczuł straszny ból w klatce piersiowej, złamane żebro.
Odruchowo aktywował painkilera sprzęgniętego z neuroprocesorem.
Który oczywiście pod wyłączonym neuroware zadziałać nie mógł.
Łzy stanęły mu w oczach, ale nie zaprzestał.
Zaskoczona dziewczyna wpatrywała się przez chwilę w twarz Heena. Rozłożone nogi ugięła w kolanach ułatwiając akt, który Lucowi co raz bardziej przypominał zezwierzęcenie. W oczach dziewczyny widać było żądzę ale brakowało choćby cienia połączenia emocjonalnego. Pragnienie było czysto mechaniczne tym bardziej, że dziewczyna była całkowicie bierna w tej pozycji. Ramiona ugięte w łokciach ułożyła odruchowo koło twarzy i zacisnęła powieki pojękując coraz głośniej.

Coraz głośniej robiło się też w miejscu gdzie leżała staruszka. Luca zaczęły dobiegać rytmiczne odgłosy przypominające mlaskanie, a chrapliwy oddech przyspieszył. Staruszka wykorzystywała sytuację do własnych celów bez ukrywania się.

Solos opadł na dziewczynę, która już nie była chłodna. Zupełny off emocjonalny Sashy nie przeszkadzał mu, ba! Nawet pomagał. Pełne, totalne zezwierzęcenie, instynkt. Pieprzenie się dla samego pieprzenia w totalnej abstrakcji z brudem i smrodem, z osobą do której nie czuło się nic, która sama nic nie czuła poza falami przyjemności. I na siłę, bo z wyrachowaną kontrolą długości aktu. Odruchowo dźwięki dochodzące go z posłania obok wypchnął na kanał drugi ściszając go do zera.
To znaczy próbował…
Policja wszak wyłączyła mu też cyberware odpowiadający za strefę audio.
Zadrżał z obrzydzenia i poczuł jak coś wędruje mu w górę przełyku.
Zwalczył to.
Naparł mocniej w desperackiej próbie wykreowania głośniejszych jęków piegowatej, jakie zagłuszałyby działania staruszki. Leżał przygwożdżając dziewczynę swoim ciałem i jedynie poruszając biodrami w akcie pseudoodpoczynku, stud studdem, on odpowiadał za co odpowiadał. Siła i wytrzymałość ciała… tego nie dało się oszukać tym wszczepem.
Czuł potworny ból złamanego żebra. Odzywały się tez inne obite części ciała.
Sasha dyszała głośno, łapczywie łapiąc oddech w zatęchłej, przeżartej smrodem norze. Oboje zaś leżeli na posłaniu, które skleciła dla niego….wypchane worki foliowe, brudny brezent. Może była to i dobra warstwa izolacyjna, ale chrzęsty i szelesty nie pomagały zbudować romantyzmu. Pomagały za to oderwać uwagę od masturbującej się staruszki.
Dziewczyna poruszyła się pod ciężarem Heena.
- Wolisz od tyłu? - spytała jakby pytała o drogę.
- Wolę… - wydyszał chcąc coś powiedzieć. Nie ze zmęczenia się dławił.. - Wolę … - znów nie dokończył.
Pozycja zasadniczo nie była dla niego ważna w tym momencie i w tym akcie. Było to bezemocjonalne mechaniczne “włóż, wyjmij”.
Ale wyszedł naprzeciw jej słowom i opierając się na rekach uniósł się.
Podniósł jedna dłoń inicjując jej obrót co skwapliwie uczyniła.
I opadł na nią z powrotem.
I znów wszedł przyciskając do brudnej folii legowiska.
- Nie… nie najgorsze… Zbijanie gorączki - wydyszał jej do ucha modulowanym i wyrachowanym tonem jaki miał wyćwiczony jako nReporter. Ręka poszukała biustu dziewczyny. Niewielkich piersi zwieńczonych sterczącymi sutkami. Druga zaczęła bawić się łechtaczką.
Znów zaczął dziką orgię leżąc na niej i przygważdżając do podłoża i szepcząc do ucha na zmianę teksty o wysokim poziomie romantyzmu i wulgarne do przesady, obsceniczne, koszmarnie wyuzdane. Miał zamiar ciągnąć to absurdalnie długo. Głosem i pieszczotą chciał wzmóc jej żądzę.
“Mokro, to nie boli” jak mawiano.
Nie odpowiedziała na zaczepkę tylko ułożyła nieco wygodniej pod nim i wypięła lekko pośladki by ułatwić mu ruchy. Po dłuższej chwili “ciszy” rozległ się jęk zadowolenia Śmierdziuszki, a i sama Sasha osiągnęła kolejny orgazm.
- A ty …. - wydyszała - ...nie? Jak chcesz w… - zająknęła się a na to dobiegła sugestia starowinki:
- Jak by chciał Cię zerżnąć w tyłek to by to zrobił, Sasha - Słowa ukoronowało rozluźnione chichotanie.

Nie zareagował na to.
Miał swoje granice.
Wypierał to wszystko co było dookoła, a czego doświadczał słuchem, węchem.
Prawie znów zwymiotował.
- Ja… - Leżąc na niej wydyszał do ucha wystającego spod skołtunionych włosów. - Powiedzmy, że nad ranem…
- Nad ranem? - zaskoczenie w głosie było nieukrywane.
Nie odpowiedział. Prawie dostając mroczków z bólu zintensyfikował wysiłki. W tej pozycji zezwierzęcenie nie było już nasuwającym się skojarzeniem. Było prawdziwe i totalne.
Ona uniosła jedynie z łokci na wyprostowane ramiona i mocniej wypięła.
Mijał czas.
Bardzo długi czas.
Prawie omdlały z bólu i zmęczenia walczył już jedynie siłą woli by nie przestawać wbijać się w czasem stękająca, czasem jęcząca, a czasem wrzeszczącą z rozkoszy chudą, brudną dziewczynę. Rżnęli się na folii i brezencie jak zwierzęta, próżno byłoby nazywać to aktem miłosnym, ryzykownie seksem.
Chwile mocniejszej aktywności przetykał po prostu leżeniem na chudym ciele i poruszaniem biodrami. Łapały go skurcze.
Sasha była tu strona bierną, ograniczała się do wypychania bioder w górę. Do pewnego momentu z resztą. Od jakiegoś czasu jedynie dysząc i jęcząc urywanie leżała z szeroko rozrzuconymi rękoma i nogami nie poruszając się już. Poza drżeniem i dygotem chudego ciała w rytm kolejnych fali rozkoszy. Po którymś (ciężko zliczyć) kolejnym orgazmie, wyniszczony organizm dziewczyny zaczął się poddawać. Zamiast jęków przyjemności, zaczęła posykiwać, gdy mechaniczne posuwanie zaczęło bardziej przypominać tarcie. Staruszka zaczęła cicho pochrapywać.
- Już! - Sasha w końcu ukazała jakieś inne emocje niż bierność zwierzęcą uległość i przypływającą falami rozkosz. - Dosyć.... - Zajęczała urywanie i przeciągle. - Nie chce... już. - Próbowała odsunąć się od solosa

W tej pozycji nie bardzo mogła, przygwożdżona do ziemi, a ręce mając pod jego kontrolą. Zwierzę jakie wybudziła... Jakie samo się wybudziło w okolicznościach, gdzie próżno szukać romantyzmu czy wyższych emocji… Zwierzę w Luciferze zawyło z zachwytu. Ciemna strona drzemiąca w nim ryczała w euforii.

Opór.

Akt jaki zaraz przejdzie w brutalny gwałt. Wystarczy schwycić jej ręce. I ujeżdżać dalej. Bunt, ból, łzy, szarpanie się….

Luc zwolnił studda i naparł na nią mocniej.
Układ krwionośny dało się oszukać.
Układ nerwowy dało się oszukać.
Jaj produkujących spermę w czasie podniecenia - nie.
Trysnął w nią taką ilością białego szaleństwa gdy po zwolnieniu cyberware pozwolił na orgazm, że mogło to przypominać gaszenie pożaru gaśnicą.
Oparł się wyzywającym myślom, by ciągnąc to dalej wbrew niej.


Był człowiekiem, nie zwierzęciem.
Zezwierzęcenie odepchnął.
Na razie.
Ale to było Chell.
Smród, ból, bród, jęki. Wszystko to śpiewało do niego.
“Soon Luc… soon.”

Oboje byli mokrzy od potu totalnie.
Opadł na nią nawet nie wychodząc..
I usnął.
Tym razem bez snów o gorącym słońcu…


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-11-2016 o 00:41.
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172