Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-05-2016, 23:53   #1
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
[CP, 18+] Lucifer's Trip



Day 1

1. Butterfly touch vol. 1
2. Day 1: Pain&Breakfest.
3. Good talk. Bad fuck.
4. Rollercoaster
Day 2

5. Butterfly touch vol. 2
6. Blood&Breakfest
7. ”Sunny” morning: This is Madness
8. ”Sunny” morning: Mess in head
9. The Workshop Kindergarten
10. Highway agreement
11. Pact in nZOO
12. Halo & D.
13. Mazzy
Day 3
14. Talk&Breakfest
15. Sweet, Sweet VR
16. Where’s Callme, Faggot??!
17. Car Party
18. Fireburger
19. Little (deep) rest
20. Hey Bro!
21. Prepare for fun
22. The Party
Day 4
23. Butterfly touch vol. 3
24. Talk&Hangover
25. Jersey Cry
26. This is war
27. Fuck the police!
28. Butterfly touch vol. 3
29. The Chell...
30. Like Animal (18+)
Day 12

31. Butterfly touch vol. 4
32. Lugo
33. How I become a whore
34. Cheechee
35. The Rape
Day 15

36. The Convoy & talk right on the edge
37. Butterfly touch vol. 5
38. Ambush
39. Santa Claus & Queen of Chell
40. Like a junk
41. We got a plan?
42. Hi boys! vol. 1
43. Butterfly touch vol. 6
44. Hi boys! vol. 2
45. The battle for Chell
46. CB Grall
47. Bird Radio
48. Who stay, who go?
49. Where are You Chee?
50. In waiting
51. Butterfly touch vol. 7
52. Back to home (epilogue)





Pływające płody…
Krwawe ochłapy ludzkiego mięsa…
Rzeźnik…
Kira…
Dell…
Anomalia…
Mazz…
Uśmiech synka…
Crow…
Dan….


Wrażenie wpadania w coraz głębszy tunel


Obudziło go trzaśnięcie drzwiami i ciche szepty dobiegające gdzieś z niedalekiej odległości.
Żałował, że świadomość powróciła w pełni, bo na wspomnienie swoich dokonań poprzedniego wieczoru zareagował odruchowo. Ciało zwinęło się w konwulsji i nim zdążył zareagować, puścił pawia.
Ostry zapach chemii, na wpół przetrawionego alkoholu, gorzko-kwaśny smak w ustach i zawroty głowy. Ćmiący ból w nodze, szczypiące łzy pod powiekami i… ulga, gdy na karku poczuł chłód i ktoś pomógł mu się ponownie przetoczyć do pozycji leżącej.

- Nie ruszaj się za bardzo, to nie będzie Cię tak mulić. - głos Kiruuuuuuni dobiegał jak przez watę - Chcesz wody? - dopytywała spokojnym tonem, układając mu chłodny kompres na czole. - Mazz prosiła by Ci przekazać, że mieszkanie masz do dyspozycji i że wróci za parę dni. Ma coś do załatwienia.

Na widoku pojawił się też nieogolony Edek w gatkach, rozczochrany i z kiepem w kąciku ust.
- Halo, też dzwonił. Jakieś pół godziny temu. Powiedział, że musicie pogadać.

- Za godzinę będzie lekarz, sprawdzi Cię, Kacperku. - Kira pochyliła się i cmoknęła Luca w czoło czochrając mu czuprynę. Zabolało.

***

Media grzmiały aktualnościami na temat Rzeźnika.
Wypowiedzi ekspertów psychologii, mieszane z cięciami z programu live i licznych wystąpień prasowych szefa policji nNY


przerywały częste pytania:
"Kim są osoby stojące za NightAtWork?"
"Kim jest nReporter?"



Sieć przelewała się opiniami trolli twierdzących, że to wszystko była podpucha. Te zaś łączyły się pięknie z nauczaniami nawiedzonych fanów teorii spiskowych, że "to wszystko sprawka rządu, który ściemnia by ukryć swoje nieudane eksperymenty".
Co cwańsi, pomniejsi politycy próbowali też ugrywać coś dla siebie, twierdząc na przemian, że Rzeźnik to jeden z terrorystów z Matrixa lub też że nReporter to człowiek tego ugrupowania. Oczywiście nie zabrakło i głosów napalonych, nowych, “najwierniejszych” fanek nReportera zostawiających namiary na siebie gdzie się tylko dało. Jednym słowem: czysty medialny chaos. Pojawiły się nawet dość ostre zakłady co do samej tożsamości nReportera.

W głębokiej sieci zaś pojawiło się zlecenie na nReportera dead or alive na kwotę 500 000 kredytów ze statusem “Przyjęte”.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 05-03-2017 o 15:13. Powód: Edycja, uzupełnienie spisu treści na prośbę Leoncoeura
corax jest offline  
Stary 08-06-2016, 14:22   #2
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Mieszkanie Kiry, Manhattan, wczesne południe
Zwymiotował po raz kolejny.

Pamiętał jak przez mgłę gdy pytali gdzie go odwieźć…
Myślał o Bronx i Rudym Łebku, myślał o Concourse i zapachu Kiry jaki tak dobrze znał i uważnym ale ostatnio wesołym i szczęśliwym spojrzeniu Alisteira. Chem z niego schodził. Kazał się wieźć do Jersey, do spalonego mieszkania. Edek nie chciał go puścić aby Luc nie był tej nocy sam, zabrał go do “Kiruuuni”.
Po drodze wziął wódkę.
Dużo wódki.
Luc pamiętał tylko pierwszych kilka kolejek.

- Za godzinę… - wycharczał do ciemnowłosej dziewczyny Nożycorękiego. - To ja tu zejdę. Lekarz nie pomoże. Dasz mi wody?
Kira podłożyła tak przyjemnie chłodną dłoń pod kark Heena i podstawiła butelkę do ust.
- Czemu masz zejść? Wyglądasz zajebiście, Kacperku - zakpiła z nietęgą jednak miną. Odczekała pochylona aż się napił i usłużnie znowu podsunęła wiaderko na rzygowiny, które podał jej Edek.
Kolejny bełt wstrząsnął solosem.
- To lepsze niż karuzela. Ed, powiedz mi, że to przez to, iż wczoraj piliśmy paliwo lotnicze.
- Noooooo troszkę pomieszaliśmy. Ale to chyba też pozostałości tego, coś załadował sobie wcześniej. Taki koktajl to może Cię i trzymać z parę dni. Lekarza Kira wezwała to Cię przepłuka. -
zapalił kolejnego fajka. Zapach dymu sprawił, że Luc chciał rzygnąć raz jeszcze ale brakło “czym”. Spazm za to jakim nim targnął na sucho wycisnął kolejną porcyjkę łez.
Kira podała pod nos wodę.
- Bardzo jeździ… - mruknęła do Edka. - Weź no tu mu pomóż. Ja sprawdzę, czy coś się uda przyspieszyć...
- Maazzz… -
wykaszłał. - O co chodzi? Coś się…? - urwał bo znów miał lekką cofkę.
Oczy Della na piersi Fergusa.
Skulił się.
- Coś się stało? - spytał w koncu.
Edek pochylał się dostarczając Lucowi atrakcji zapachowych. Też był mocno wczorajszy. Dziewczyna zniknęła z pola widzenia czekając na połączenie z lekarzem.
- Nie mówiła nic więcej niż to co przekazała Kira. - Rudy przez chwile gibał się nad Heenem po czym się poddał i klapnął na podłodze obok sofy. Odsunął kubeł z wymiotami nogą byle dalej od siebie. - Ale nie brzmiała jakby coś było nie tak. - Wzruszył ramionami. - Chociaż odbierałem telefon…. - zmarszczył nos i oczy próbując sobie przypomnieć kiedy to było - … no nie pamiętam dokładnie. Spaliśmy. Odebrałem. Kira przejęła słuchawkę.
Luc skinął głową.
Nie dziwił się w sumie.
Wybrał numer do Mazzy, lecz połączenie zostało ścięte po kilku sygnałach.
Po paru chwilach przyszła wiadomość:

Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: <Brak>
  • Później zadzwonię. M.
Za plecami Edka, Kira gadała po japońsku do słuchawki. Proszący ton sugerował, że doktorek się certolił.
- Powiedz Kirze, by spasowała, nie ma sensu uruchamiać kontaktów, pojadę do Highway.
- Kira, nie ma sensu uruchamiać…. -
zaczął tubalnym basem Rudy, a barmanka machnęła na niego dłonią jak na upierdliwą muchę.
Wzruszył ramionami.
- Chcesz coś jeść? - zwrócił się do Luca.
Na samą myśl poczuł torsje.
- Nie… Masz piwo? - spytał wybierając przy tym numer do Halo.
- Masz, ale nie dla Ciebie - Kira skończyła rozmowę i klapła w nogach Heena. - Zaraz będzie pomoc. - Uśmiechnęła się i pacnęła bosą stopą kark Edka. Solos kłapnął zębami udając, że odgryzie jej palce.
- Hej! - Halo brzmiał za to rześko. Zbyt rześko jak na gust reportera.
- Dzwoniłeś…
- No tak!. Sprawdzałeś sieć? Cat-ty dała znać, że w sieci gęsto się zrobiło. Sprawdzałem. Faktycznie. Zobacz Welcome to the ICU On-line Internet Service Home Page... Masz? -
Runner odczekał chwilę.
- Sprawdzam. - Solos wszedł na stronę za pomocą neurozłącza.
Na stronce widniała informacja na temat przyjętego zlecenia na nReportera. Były też kolejne zakłady na temat tego kto przyjął zlecenie i czy je zrealizuje.
W tej chwili w rankingu prowadziły dwie osoby: NightCrawler i Rochelle.
- Widzisz? - runner dopytywał.
- Ta… ściema. Tak naprawdę to zlecenie wzięła Mazzy. Wściekła, że po akcji chlałem z Edim, a nie wróciłem na Bronx.
- Ściema któro? -
zadzwił się przyszły, niedoszły szwagier.
- Nie ważne. Wyjeżdżam. Załatwie tu kilka spraw i znikam z nUS.
- Hm. Sam? -
spytał ostrożnie Halo.
- Nie. Z Crawlerem i Rochelle. Co z Mazzie? - Lucowi głos nieco zmiękł. - Wszystko ok? Odrzuca połączenia.
- Podobno jakieś zlecenie dorwała. Nie mówiła Ci? -
Zdziwienie Halo możnaby kroić na kawałki.
- Nie. Wiesz o co c’mmon?
- Nie podawała szczegółów. Ale z tego co zrozumiałem nic wielkiego. Jakieś negocjacje.

Na chwilę umilkł.
- Luc… słuchaj… jeszcze jedna sprawa.
- Tak?
- Wiesz, że ja lubię mieć zabezpieczone ..hm.. Finanse. Ale tego numeru nie mogę, no. -
Słychać było zapalniczkę w tle. - Przeleję część na konto. Po trochę. Żeby podejrzeń nie było. Załóż małemu fundusz albo chuj wie co.
- Ile?
- Po podziale?
- Ile chcesz przelać na małego. Aha… odpaliłes mam nadzieję większą działkę Wesowi? Sprawił się, naprawdę świetnie. I dla Ediego… i jego Kirze za stuff…
Kira się popukała w czoło na te słowa. Cały czas droczyła Edka podczas rozmowy solosa z Halo.
- Noooo na Ala mam 373…. - zaczął z wahaniem w głosie Halo. - O Wesa się nie martw. Edkowi też się skapnie. O Kirze nie wiedziałem…
- 373… -
Luca lekko zatkało. - Chyba nie kredyty… - Zamilkł na chwilę. - Ptasiek, ile wpadło?
- Lekko ponad bańka. -
Heen wiedział, że było więcej niż lekko, bo runner przyznał się zbyt gładko.
- O kurwa… - Nie mógł z siebie chwilowo nic wiecej wydusić. - …Srogo… założę....
- No -
sapnął zadowolony Ptasie Radio. - To tam gdzie zwykle przelewać czy coś innego? Czy poczekać na nr funduszu? Jak chcesz? - Halo zalewał solosa pytaniami.
Pytaniami, które zostały przerwane przez dźwięk powiadomienia o wizycie. Kira ruszyła się z sofy.
- Ani kredytu na moje konto. Myślę, że zadbałem o alibi… ale nNYPD głupie nie jest. Żadnych większych wpływów na mnie. Założę dziś małemu fundusz, dam znać. Halo… dzięki. Świetny byłeś wczoraj.
- Dobra, będę czekał na info. Ty… weź odpocznij, co? Przyda się chwila oddechu. -
Brzmiał na zmartwionego.
Kira wpuściła znajomego Azjatę, który wlazł do mieszkania objuczony plecakiem i torbą.
Edek szturchnął Luca:
- Kończ już te romanse.

Znajomy znachor podciągnął rękawy Heena i ponalepiał diody potrzebne do odczytów. Następnie aktywował przenośny skaner i ustawił go na stoliku kawowym. Kira w miedzy czasie zajęła się kubłami pełnymi wydzielin solosa.
Lekarz nie odzywając się ani słowem kontynuował oględziny Luca, któremu zdawało się, że dla Azjaty jest jedynie kawałkiem mięcha, obiektem. Tak bez emocji, na chłodno podchodzi zaledwie garstka osób: zabójcy albo chirurdzy. Luc mógł to śmiało stwierdzić po minionej nocy.
Po chwili również bez specjalnych wyjaśnień dostał zastrzyk bezpośrednio w tętnice szyjną i zaczął powoli odpływać. Kolejną rzeczą jaką zarejestrował była kroplówka. Potem był skok bólu, szarpnęło nim i zaczął odpływać w ciemność. Wszystko się oddaliło: ból, wspomnienia, szalone skoki emocji…



Obudził się dość rześki i przeraźliwie głodny. Wokół panowała cisza przerywana od czas do czasu sennym brzęczeniem mucha. Przez opuszczone żaluzje sączyło się blade światło dnia, rozświetlające mrok panujący w mieszkaniu. W powietrzu unosił się zapach tytoniu dochodzący ze stojącej na stoliku popielniczki pełnej kiepów. Obok niej stała cała bateria fiolek. Na fotelu tuż obok sofy spała zwinięta w kłębek Kira, owinięta wielgachnym swetrem. Bosa stopa dziewczyny z pomalowanymi na niebiesko paznokciami, zwisała przez poręcz fotela.
Luc miał sporo nieodeberanych połączeń: jedno od Mazz, cztery od Kiry, dwa od Kyle’a, jedno od Hao i jedno z nieznanego numeru.
- O matko… - jęknął ogarniając kto się do niego dobijał.
Sprawdził przy okazji godzinę i okazało się, że nie spał za długo. Była 15:10, a biorąc pod uwagę picie, odespanie popijawy, zejście chemu, wizytę leka…
Trafiła do niego data.
Był drugi dzień po raporcie.
Zaklął żałośnie podrywając się lekko. Wybrał numer do Halo:
- No w końcu! Co się z Toba dzieje? Dodzwonić się nie można. Mazz też próbowała... - Runner zaczął od wymówek.
- Naćpałem się chemem po uszy, zejście było, poza tym noga… przeforsowałem, był lekarz… nie pamiętam.
Kira zamościła na fotelu i rozciągnęła ziewając. Usiadła wygodniej przyglądając się Heenowi.
- Rzygałeś głównie, krzyczałeś, wyrywałeś sobie kroplówkę, płakałeś też - zdała relację uzupełniając dziury w pamięci reportera.
- A jak teraz? - dopytywał Halo równocześnie.
- Chyba będę żył. Halo. Dell wykitował po wstrzyku? Puściłes dogrywkę na NAW jak było umówione? - Luc wspomniał nagrywanie wstrzyknięcia rzeźnikowi trucizny z komentarzem:
Cytat:
Chyba nie myśleliście, że pozwole mu odejść żywym i dać się złapać, nie?
- Stary… blog padał kilkukrotnie, musiałem dołożyć nową siłę by utrzymać stronkę na chodzie. Mamy w dodatku propozycję współpracy z NBC. Podeślą kontrakt do jutra. Całkiem niezłe warunki: chcą mieć pierwszeństwo do materiałów, przy czym kwoty będą negocjowane na podstawie zleceń. Ale dodatkowo dają stałą kasę w wysokości 15% ostatniej wypłaty. Po podziale dla Ciebie wychodzi 25 000. Idziemy w to?
- Nie, odrzuć ofertę. Skurwiel nie żyje i puściłeś dogrywkę? -
powtórzył pytanie.
Halo zdębiał.
- Czemu? Tak, nie żyje. Możesz sprawdzić sam - dodał nieco nabzdyczonym tonem - przecież mówię, że ilość wizyt wywaliła mi serwer?
- Nie mówiłeś od czego, myślałem, że po prostu po nReporcie -
Luc odpowiedział z ulgą. Sprawa była zamknięta, mogła powrócić tylko w koszmarach. - Nie wchodzimy, bo nie będzie monopolu stacji, smyczy, pewności jaka stacja nada report dla widza. To też nutka napięcia dla usera, a ja nie będę jak korpo.
Halo westchnął do słuchawki:
- Ok, dam im znać.
- To hej -
Luc rozłączył się.
Kira za to podetknęła Heenowi garść piguł ułożonych w zagłębieniu dłoni. Minę przy tym miała jak kura pochylająca się nad kurczakiem. Raczej nie należało ryzykować odmowy. Poruszyła dłonią nagląco i podsunęła butelkę z wodą.
- Dzięki - wyrzucił z siebie przełykając tabletki i zapijając płynem. - Kumasz teraz o co mi szło przy spaghetti? - uśmiechnął się lekko.
- Kumam - odpowiedziała chociaż bez reakcji jakiej mógł oczekiwać na jego ostatni “raport”. - Weź prysznic, świeże ciuchy masz na kibelku. Ręcznik też. Idę zrobić Ci coś jeść. - Na samo hasło “jeść” Luc poczuł ślinotok. Kira podeszła by pomóc mu wstać. Wprawnym ruchem wsunęła ramiona pod pachy reportera by móc podtrzymać jego ciężar - na wszelki wypadek.
- Dam sobie radę. Duży ze mnie chłopiec - mruknął wstając mimo kręciołka w głowie i wybierając numer do Hao.
- No w końcu! - Kolejny raz usłyszał ten zwrot dzisiejszego dnia. - Gdzie jesteś? Wszystko w porządku? Śledzisz na bieżąco?
- Piłem… dopiero wstałem. Widziałem, że zakończyłes akcję.
- Tak. Dziękuję, Luc. Mimo, że akcja skończona, to hałas będzie trwał. Poradź swoim znajomym, żeby przysiedli na tyłku. Ok?
- To nie dorwałeś ich? -
Luc udał zdziwienie. - Tam się kończyło jakąś strzelaniną…
- Nie, nie dorwałem. Ale najważniejsze, że dla Ciebie i Kiry ta sprawa jest zamknięta. Chyba, że jednak zdecydujecie się na to, o czym mówiliśmy.
- Zastanawiamy się -
odpowiedział wymijająco. - Hao… zadbasz by on się nie wywinął? Odpowiedział za zbrodnie?
Detektyw po drugiej stronie coś trawił.
- On nie żyje -
odpowiedział jakby przechodząc z pomieszczenia do pomieszczenia. - Nie ma jak się z tego wywinąć.
- Nie będę płakał. A w kwestii…? -
solos urwał. - Mail, SH, Maire?
- Działam. Ale… nie na wszystko mam w tej chwili wpływ -
policjant mówił ostrożnie ważąc każde słowo.
- Rozumiem… Odwiedzę ją.
- Myślę, że się ucieszy. Pytała o Ciebie. Kilka razy.
- Gdzie leży?
- U św. Józefa, mała prywatna klinika.
- Ok, to… do zobaczenia.
- Mam nadzieję w lepszych okolicznościach.
Hao rozłączył się.
Z kuchni zaczęły dobiegać zapachy jajecznicy, smażonego bekonu, dźwięk grzanek wyskakujących z tostera i młynka mielącego ziarna kawy. Temu wszystkiemu towarzyszyło wesołe pogwizdywanie barmanki. Tym razem królował jakiś szybki kawałek. Luc kulejąc doczłapał do prysznica. Wszedł pod gorącą wodę by spłukać z siebie pot, brud i… no cóż, na pewne rzeczy woda nie miała szansy zadziałać.
Stojąc pod strumieniem wybrał numer do Kyle’a.
- Brat! - Kyle odebrał dość szybko. - Jak tam z ta ofertą urlopu? Wpadnę za parę dni na parę dni?
- Hm… byłeś kiedyś w Brazylii?
- Raz -
przyznał się - i bardzo dobrze ten czas wspominam. - Kyle uśmiechał się niczym kot co pożarł kawał kiełbasy. - A co?
- Bo zapraszam tu do mnie… ale możliwe, że wybędę do Brazylii na małe wakacje. Wtedy zapraszam na latinotrip. Stawiam.
Przyglądając się kropelkom wody spływającym po lekko popękanych kafelkach, Luc niemal usłyszał klaskanie uszami po drugiej stronie połączenia.
- Ok, to na pewno będę za dwa dni. Dam znać kiedy dokładnie.
- Okey. Sam, czy z Twoją lejdi?
- Sam -
stwierdził Kyle zdecydowanym tonem. - Zdecydowanie sam.
Solos roześmiał się na słowa brata.
- Spoko, to odezwę sie jutro co i jak. Trzymaj się. - zamknął połączenie.
Zza drzwi dobiegło walenie.
- Luc, jedzenie!
- Ubieram się i wychodzę aniele - rzucił do Kiry przez drzwi i faktycznie zaczął wycierać się i ubierać.
Zastanawiał się czy najpierw zadzwonić do Rudej, czy do żony.
Wybrał zatem najlepiej jak umiał.
Blokując swój numer zadzwonił do nieznajomego, co dobijał się gdy spał.
- Witam, z tej strony Angelique. W czym mogę pomóc? - spytał uprzejmy, niemalże cyfrowy głos po drugiej stronie.
- Hej. Rochelle?
- To pomyłka. Nie ma tutaj żadnej osoby o takimi imieniu -
uprzejmy głos kontynuował.
- Ktoś do mnie dzwonił z tego numeru.
- A z kim mam zaszczyt rozmawiać?
- Van Den Heen -
powiedział dopinając spodnie, kontrolował czas połączenia, na razie nie było chyba groźby namierzenia.
- Aaaaaaa pan Van Den Heen! - Wykrzyknięcie z drugiej strony niemalże powalało radością. - Proszę wybaczyć nie rozpoznałam pana numeru. - Oczywista ściema by pokryć niezręczną rozmowę sprzed kilku sekund. - Dzwoniłam z polecenia pana Phillipe. - Głos się zwiesił jakby oczekiwał żywiołowej reakcji Luca, która jednak nie nastąpiła.
- Sklep jubilerski? - Luc przypomniał sobie gdzie mógł słyszeć to imię.
- Tak! - kolejnemu zachwytowi towarzyszyło klaśnięcie. - Panie Van Den Heen, mamy dla pana wspaniałą, wprost cudowną wiadomość. Otóż przedmiot, o który pan ostatnio pytał wraz ze swą szanowną przyjaciółką, został odnaleziony. Jest obecnie dostępny do wykupu. Czy jest pan zainteresowany? - kolejna pauza pełna oczekiwania.
- Tak. Cena nie gra roli. Kiedy mogę przyjechać po odbiór? - Solos uśmiechnął się szeroko dopinając koszulę i wychodząc z łazienki.
- Nasz zakład jest czynny do 19:00. Cudownie, doskonale. - Osoba po drugiej stronie mocno się ucieszyła. - W takim razie, przekaże panu Phillippe. Będziemy pana oczekiwać z niecierpliwością, panie Van Den Heen.
- Do zobaczenia.
Luc rozłączył się idąc za zapachem tostów
Nie idąc.
Raczej płynąc w powietrzu, targał nim taki głód, że zasadniczo ciężko było mu się skupić na czymkolwiek. Kira pokręciła głową ponownie jak kwoczka. Dmuchnęła w grzywkę i poprawiła opadające z ramion swetrzysko-monster, które sięgało jej do pół łydki. Nałożyła solidną porcję jajek, mięsa i postawiła na niewielkim stoliku, którego wcześniej Luc nie zauważył w kuchni. Podsunęła mu pod nos talerz grzanek, masło, kubek pachnącej kawy:
- Świat poczeka, Luc. Lekarz radził, byś zwolnił nieco tempo. Na kilka dni. Po takim detoxie… - urwała - … zrobisz jak zechcesz, ale wiesz, Kacperku. Szkoda by Cię było. - Błysnęła uśmiechem i zanurzyła usta w swojej kawie.
Luc zajadał ze smakiem.
- Nie da rady… - odpowiedział w przerwie między przełykaniem. - Muszę sfinalizować rozwód z żoną - wystawił jeden palec - zabić Edka - drugi - zabić Mazz, bo inaczej ona mnie zabije - trzeci palec - by móc się z Tobą ożenić. - Siorbnął kawę i pochłonął kolejny kęs z głodem. Żarł jak Ali żelki.
- Nie żeby mi to nie pochlebiało. - Udała dygnięcie. Poszło jej to nieźle ale efekt byłby lepszy gdyby nie była w opadających skarpetkach w kolorowe prążki z dziurą na palcu - Ale… ja się nie chce żenić… tfu.. wychodzić za mąż. - Roześmiała się. - Chcesz jeszcze?
- Dzięki, zjem na mieście. Odpocznę, nie będę się forsował… ale parę rzeczy muszę załatwić. I dość siedziałem na głowie Tobie i Twojej wspólokatorce. - Zawahał się. - Jak ona z tym w ogóle?
- Bywało lepiej. Siedzi u swojego faceta teraz. Ogarnę, nie martw się. Nie zapomnij zabrać leków. Masz zapas na kolejne trzy dni. Raz dziennie po jednej pigule z każdego.
- Jak staruszek, garść leków co dzień inaczej nie przejdzie. -
Skrzywił się odstawiając talerz.
Nasycił pierwszy głód, choć mógłby pochłonąć i pięć razy tyle. Wstał i zakulał.
- To znikam, dzięki za wszystko uroczy diable, mam u Ciebie spory dług.
- A tam, daj spokój… -
machnęła ręką barmanka. - Nie szalej, odpocznij - zamarudziła raz jeszcze odprowadzając reportera do drzwi gdy pozbierał swoje rzeczy do torby jaką zarzucił na ramię.




Jego samochód wciąż stał w Woodbridge, gdy zostawił go wyjeżdżając z Wesem na White Plains. Zaczął wypatrywać taksówki i zatrzymał jedną…

Entliczek, pentliczek.
Wybrał numer Mazz.

Tym razem połączenie zostało odebrane.
- Cześć - w poważnym tonie brzmiał jednak cień uśmiechu.
- Hej skarbie, wszystko okey?
- Tak, tak. Wyskoczyło nagłe zlecenie to wzięłam. Powinnam być z powrotem w domu za 3 dni. Jak Ty się masz, hm? Edek mówił, że detoksowałeś. Przepraszam, że mnie nie było -
Mazz mówiła dość szybko i na wpół oficjalnym tonem.
- Czuję się jak po zderzeniu z AV, ale przejdzie. Kotku…, możliwe że będę chciał się spotkać. Wieczorem. Realne?
- Nie ma mnie w nNY, Luc -
wyjaśniła Ruda. - I ciężko z przewidywaniem, kiedy mogę pogadać na video. Dużo się dzieje. Opowiem w domu? Coś ważnego? Może poczekać?
- Bardzo ważnego. Ale poczekać może. Mówisz 3 dni. Będę leciał do Brazylii, czekać na ciebie?
- Hmmm… spróbuje zadzwonić video nieco później, ok? A... chcesz czekać? -
spytała z uśmiechem w głosie.
- Wiesz, że tak. Uważaj na siebie. Pa.
- To zaczekaj. Obiecuję. Pa.
Solos wsiadł do taksówki jeszcze podczas rozmowy. Android cierpliwie czekał na cel kursu, aż Luc skończy gadać. Androidy były całkiem niezłe w cierpliwości.
- Szpital św. Józefa - rzucił Heen wybierając połączenie z Kirą.
Taxi ruszyła w niezbyt zabójczym tempie. Za to połączenie z żoną zostało odebrane niemal natychmiast:
- Luc?! Jesteś cały? Wszystko ok? - W głosie Kiry słychać było napięcie i zdenerwowanie.
- Cały… chyba. Nic mi nie będzie. Muszę tylko odpocząć - odpowiedział powoli. - Przepraszam, że nie dzwoniłem… nie bardzo mogłem. Załatwie dwie-trzy sprawy i do was jadę, ok?
- Tak! Martwiłam się. Bardzo. Przyjedź jak najszybciej. Proszę -
Kira dukała słowo po słowie z mieszaniną ulgi i jeszcze nie w pełni ogarniętego strachu. - O której będziesz?
- Około 20:00
- Dobrze. Luc… proszę bądź. Ja wiem, ja rozumiem, ale dzisiaj, proszę, przyjdź… -
Kira zaczynała mieć łzy w głosie.
- Coś się stało? - zaniepokoił się trochę.
- Miałeś być dwa dni temu. Ale nie przyszedłeś. Ja wiem, że … masz nowe życie… ale obiecałeś. Martwiłam się. Czekaliśmy. - Kira starała się brzmieć spokojnie ale drżenie jej głosu zdradzało nerwy napięte jak postronki.
- Kochanie… - przeciągnął dłonią po twarzy. - Miałem. Chciałem. Byłem nieprzytomny. Wszystko już okey, ale nie miałem jak.
Słychać było jak wciągnęła nerwowo kilka razy powietrze.
- Po prostu przyjdź dzisiaj, dobrze? Proszę. Skarbie, tylko na trochę. - Dawna Kira nie błagała. Kobieta po drugiej stronie słuchawki bała się.
- Będę. Załatwię coś i jadę. Wyślij mi listę zakupów, zrobię po drodze.
- Dobrze, zaraz wyślę -
w głosie nareszcie można było rozpoznać pierwsze nutki ulgi. - Kocham Cię - powiedziała z całym przekonaniem.
- Ja Ciebie też, postaram się jak najprędzej. Pa.
Rozłączył się i zadumał.
Zmarszczył lekko brwi i pogrążył się w myślach przez całą drogę do szpitala.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 08-06-2016, 23:05   #3
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


St. John Hospital, Manhattan, popołudnie
- Dzień dobry, przyszedłem w odwiedziny do Maire Evangeline Whiters - Heen zwrócił się do starej murzynki gdy stanął przy recepcji szpitala Św. Józefa. Na piersi miała holoplakietkę informującą, że nazywa się Christine i jest gotowa pomóc. Spojrzała na solosa z wystudiowanym uśmiechem podając mu niewielką kartę z literą V.
- Trzecie piętro, pokój 23, prawe skrzydło. Poproszę pana ID card.
Gdy wklepała dane Lucifera do systemu wskazała drogę do wind.

Szpital z resztą nie wyglądał jak typowy szpital. Nie “pachniało” tutaj środkami do sterylizacji wszystkiego, począwszy od podłóg skończywszy na klawiaturach. Wręcz przeciwnie. Klinika robiła bardziej wrażenie domu opieki lub ośrodka pomocy. Ekskluzywnego ośrodka pomocy. Windy znajdowały się po wewnętrznej stronie budynku zbudowanego na planie kwadratu, z pustym dziedzińcem po środku. W dziedzińcu zaś urządzono atrium. Pod przejrzystą kopułą dachu, stworzono ogród. Roślinność pięła się od parteru po pierwsze piętro. Sunąca przeszklona winda nadawała podróży surrealistyczne wrażenie zawieszenia w powietrzu i ukazywała wiszące ogrody utworzone na każdym piętrze. Całość utrzymana była w jasnych pastelowych kolorach, dodatkowo rozjaśnianych masą światła zapewnianego przez nietypową konstrukcję budynku.
Był pod wrażeniem.
W High czuć było profesjonalizm, ale tutaj… aż się chciało leczyć.
Przebywać w tym szpitalu.
Pokręcił głową z uśmiechem, jakże to pasowało do Eve. Coś na co było ją stać w odróżnieniu od 95% ludzi, ale jednocześnie nie narzucające się, naturalne, przyjemne, prostota przyjemności.
Z cichym dźwiękiem, winda zatrzymała się na na ‘trójce’, a Heen wciąż rozglądając się z ciekawością wyszedł z niej wprost na przytulnie urządzony cichy korytarz. Rzucał się tu w oczy brak łóżek i chorych, w normalnych szpitalach było to nie do pomyślenia. Miejsce dla najbiedniejszych pacjentów było zazwyczaj właśnie na korytarzu.
Po krótkiej wędrówce stanął przed pokojem 23, odwrócił się jeszcze raz ku ogrodom i zapukał.
- Proszę - dobiegł go znajomy głos.

Wszedł powoli i ostrożnie.
Zamknął za sobą drzwi.
Stał przy wejściu spoglądając ku łóżku na którym leżała Maire. Pokój robił wrażenie podobne jak reszta szpitala.
- Ozzy… przepraszam. - Wydukał. - Nie chciałem by to się tak… - urwał czując jednocześnie winę i radość że jest cała.
Eve usiadła na łóżku i podniosła oparcie. Wyciągnęła do reportera dłoń. Uniesioną wnętrzem do góry, poruszała lekko palcami.
- Chodź tu. - powiedziała miękko, nie brzmiąc jakby była zła.
Powoli zbliżył się do łóżka utykając, a potem bezceremonialnie i bez czekania na pozwolenie usiadł na rancie.
- Guinness w szpitalu to tak średnio, kwiaty przereklamowane, a wolałem po prostu przyjechać zamiast tracić czas na wymyślanie podarku na odwiedziny. - Uśmiechnął się choć patrzył czujnie i badawczo na kobietę wypatrując z jednej strony może złości, a z drugiej czy wyglądała jakby było z nią w porządku. - Dobrze się czujesz?
- Cieszę się, że przyjechałeś. Nie byłam pewna czy… - Uśmiechnęła się lekko. - … Eh.. Głupie to. Po prostu się cieszę. Już lepiej. Jutro powinnam wyjść. Widziałam wiadomości. Jak ty się trzymasz? - Teraz była jej kolej by przyjrzeć się reporterowi. - Co z nogą? Coś poszło nie tak?
- Ot nic poważnego, a ogólnie dochodzę do siebie. Wiesz, spokój, wyciszenie. -
Rozejrzał się. - Ale widzę, że z Tobą kiepsko. Jutro wyjść? Stąd? Chyba majaczysz. Siedź tu ile się da, a jak nie to wskakuję na Twoje miejsce.
- Nie lubię szpitali. -
Zmarszczyła nos. - Poza tym muszę zająć się fundacją. Oglądałam wiadomości a dział PR i prawny nie przestają wydzwaniać. Nie mam czasu na wylegiwanie się jak co poniektórzy, Enzi. - Odgarnęłą włosy z twarzy. - Dobrze, że jesteś w jednym kawałku.
- Wiesz jak to jest z tosterami starego typu. Obliczone, że będą często spadać na podłogę, niełatwo je zniszczyć.
- Tylko coraz więcej rysek zdobywają co? -
Podciągnęła nogi pod brodę.
- Rozmawiałem z detektywem… - Zmienił temat. - Chyba nie jest tragicznie? W sensie dla SH.
- Źle nie jest tak całkiem, ale ktoś musi tam być. Pomijając pracowników, musimy dać pacjentom informacje i … -
przerwała - … i za dużo gadam. Jak żona? Ali?
- Wyszła ze szpitala, załatwiłem jej mieszkanie, opiekę medyczną. Start, fundusz dla małego. Ali… wiesz że się odezwał do mnie ostatnio? A dzień wcześniej… przybił ze mną piątkę. -
Luc wystawił dłoń przed siebie ku Eve spodem do góry.
- Rewelacja! Co powiedział? - dopytywała w między czasie przybijając lowfive.
- Powiedział “ok”. Ale hej! Wszystko przed nami. Kilka razy pozwolił się zbliżyć. Tak wiesz, na kilkanaście centymetrów. Jesteś wspaniała Ozzie.
- Super! Nie przerywajcie terapii, jesteśmy na dobrej drodze. -
Blondynka ucieszyła się i podskoczyła na łóżku. - Strasznie się cieszę, że udaje się wyciągnąć Ala ze skorupki. To znaczy, że i dla jego ojca jest szansa - dorzuciła z lekko złośliwym uśmieszkiem.
- Nie przerwiemy. Raz, że robisz super robotę z małym. Dwa, że fundacja potrzebuje wsparcia. Choćby nie rezygnowania z terapii przez pacjentów. -
Położył dłoń na jej dłoni.
- To dobrze!
- Eve… - Ciężko było mu to wydusić. - Co się stało? Jak? Czemu…? Miałaś być ostrożna…
Pytania Luca zdmuchnęły uśmiech z jej twarzy.
- Starałam się. Ale Fergus dostał telefon. Rozmawiał dłuższą chwilę. Mieliśmy pójść na lunch, nie chciałam zostawiać go samego. Nie chcialam go stracić z oczu. Zanim się zorientowałam było już za późno. Obudziłam się w jakimś samochodzie, w parkingu podziemnym. Próbowałam z nim rozmawiać ale przestał słuchać. Potem samochód odebrał jakiś mężczyzna i zabrał mnie do magazynu, gdzie mnie znaleziono. - Przerwała na samo wspomnienie boxa.
Zacisnął rękę na jej dłoni.
- Bałem się… Cieszę się… - Nie bardzo wiedział co powiedzieć. - Wybaczysz mi?
- Ale co? - Eve była zdumiona i odruchowo oddała uścisk na dłoni reportera.
- Nie chciałem Cię w to wplątać w ten sposób, mało brakowało. Nie spodziewałem się, gdybym pomyślał, konsekwencje, ryzyko. Eh idiota ze mnie.
- Daj spokój. Przecież wiedziałam, że istnieje ryzyko. Nie podejmowałeś decyzji za mnie. -
Położyła drugą dłoń na jego przedramieniu. - Przyjdziesz na terapie sam? - Zmieniła temat wybijając Heena z samoumartwiania się.
- Nie. Z Alim - odpowiedział tonem sugerującym że nie zrozumiał pytania.
- Chodzi mi o Twoją terapię. - Uśmiechnęła się w reakcji na jego “jawny” unik.
- Przyjdziemy na nasze terapie obaj. On na swoją, ja na swoją.
- Fajnie. Cieszę się. -
Opadła na poduszkę. - Potrzebujesz czegoś? - Rzuciła Heenowi uważne spojrzenie.
- Spokoju, wypoczynku. Buziaka na pożegnanie. Żelków, oj ja mam duże potrzeby Ozz.
Roześmiała się.
- Może i duże ale wszystkie w zasięgu ręki. - Podniosła na Luca wzrok i pochyliła by nadstawiać dzióbek do cmoka w policzek.
Pochylił się składając pocałunek na jej policzku i odgarniając lekko kosmyk włosów niesfornie opadający z jej nieogarniętej czupryny.
- Daj znać kiedy wychodzisz, bym bez potrzeby tu nie jechał w odwiedziny. I nie forsuj się na razie. SH może i Cię potrzebuje, ale jak będziesz zbyt szaleć w tym stanie to zleję w tyłek. Odpocznij.
- Dobrze pod jednym warunkiem. -
Przekrzywiła kpiąco głowę. - Że Ty też nie będziesz się forsować i odpoczniesz - rzuciła wyzwanie z błyskiem w oku.
- Pomyślę nad tym - skłamał. - Do zobaczenia. - Wstał kierując się do wyjścia.




Apartament Lucifera w Concourse, popołudnie
Stojąc przed swoimi drzwiami z torbą zakupów poczynionych wedle listy przysłanej przez Kirę, zawahał się z ręka nad panelem. Nie wiedział czy otwierać kodem czy wcisnąć przycisk powiadomienia o wizycie.
Westchnął.
Na litość boską, był tu u siebie.
Otworzył i wszedł do środka.
- Jeeesteeem - rzucił przeciągle zamykając drzwi.
Zanim zdążył się obrócić od drzwi dopadła go żona. Nie zważając na torbę z zakupami, rzuciła mu się na szyję i zamknęła usta pocałunkiem. Oddał go trochę zaskoczony.
- To nawet nieźle wychodzi jak mnie nie ma dwa dni - zażartował gdy oderwali się od siebie łapiąc powietrze.
Kira przylepiła się ciasno do niego, za to Ali stał w pewnej odległości. Rączki trzymał w kieszonkach, spojrzeniem sprawdzał co się dzieje i co też Tata przyniósł w torbie.
- Ali przynieś obrazek co namalowałeś dla Taty, ok? - poprosiła Kira i gdy chłopiec zniknął z widoku zaczęła gwałtownie napierać swym ciałem na Luca, sięgając ustami jego szyi, ust... Dłonie gwałtownie dobierały się do zapięcia jego spodni. Całe ciało dziewczyny krzyczało napięciem. Torba wylądowała na podłodze gdy Heen trochę zszokowany jej reakcją odruchowo objął przylegające do niego desperacko ciało. Przesunął dłonią po plecach zatrzymując się na pośladku.
- Kira… - wystękał do jej ucha, bo podniecenie zaczęło go brać i to mocno. - Ali…
Na chwilkę, kilka sekund może zamarła.
- Kochanie, Mama i Tata zaraz wrócą ok? Jesteśmy w łazience, Tata musi coś naprawić.
Nie czekając na odpowiedź Lucifera, zaciągnęła go do łazienki, a on porwany w szalony wir wydarzeń nawet nie protestował kuśtykając za nią. Zamknęła drzwi, włączyła wodę. Odwróciła się by uklęknąć przed mężem i spojrzała w górę. W trzech ruchach rozpięła i ściągnęła mu spodnie i bieliznę.

Ujęła jego męskość w dłoń i bez żadnego ostrzeżenia otoczyła ustami. W jej ruchach, działaniu była pasja ale było też coś innego: dzika, przeraźliwa desperacja. I strach. Luc zachwiał się wciąż nie potrafiący nawet zbliżyć się do przejęcia ‘inicjatywy’. Kira zamknęła oczy i zaczęła zawzięcie pieścić męża. Wiedziała jak. Jak trącać struny w jego ciele by ekscytacja odebrała mu zdolność myślenia. By instynkty przejęły nad nim kontrolę. By przenieść go w magiczny świat, w którym byli tylko oni dwoje. Gdy poczuła, że ten moment się zbliżył, gdy była pewna, że Luc nie będzie w stanie się cofnąć, podniosła się. Oparła się o umywalkę i wypięła biodra. Spojrzała lekko zarumieniona w ich odbicie w lustrze. Jakby o czymś sobie przypominając, rozpięła bluzę jaką miała na sobie. Pod spodem była naga. Wykorzystywała wszystko jak tylko umiała. Nie kłamał jej nigdy mówiąc, że ma najpiękniejsze piersi na świecie i teraz też nie mógłby powiedzieć nic innego. Złapał je odruchowo, wręcz bez jakiejkolwiek świadomości czy kontroli odruchów, gdy tylko po rozpięciu bluzy zobaczył je w lustrze. Naparł na nią i pocałował w kark. Ciało do którego tak tęsknił przez ostatnie półtora roku. Stracone jak i jej uśmiech, błysk w oczach. Jak ona cała, zdaje się bezpowrotnie. A będąca tu i teraz, łaknąca go bardziej niż czegokolwiek na świecie. Przesunął ręką po kształtnym biodrze i wszedł w nią powoli. Ba… nawet nie wszedł. Gdy poczuła go u wejścia - sama nabiła się by wyeliminować ewentualną niepewność czy zawahanie.
Nie odrywała spojrzenia od odbijających się w lustrze oczu Heena. Spijała reakcję nie tylko z ruchów jego ciała, czy dotyku jego dłoni, lecz również i twarzy, grymasów. Cieknąca woda zagłuszała odgłosy ich gwałtownego niemal zwierzęcego zbliżenia. Mimo, że kochała się z nim namiętnie, przez opary podniecenia dochodziło do niego, że czegoś w tym akcie brak. Błysk odnotowania przeminął, gdy Kira wciąż wypięta wygięła ciało w łuk i sięgnęła desperacko do jego ust. Jej dłoń zacisnęła dłoń Luca mocniej na jej piersi. Drugą dłonią sięgnęła ku włosom męża, pociągnęła za nie by wywołać lekkie ukłucie bólu.
- Luc… - szepnęła napiętym głosem - ...zerżnij mnie… pieprz mnie mocniej... - wydyszała lubieżnie w rytm sztosów męża.


On znał ją tak jak ona jego, wiedział co lubi i jak… Z początku tak jak uwielbiała wchodził w nią szybko i głęboko by wypełniając ją poruszać się lekko na boki zanim wychodził przed kolejnym wejściem. Ale wiedział tez czego potrzebuje. Mimo dłoni przyciskającej jego dłoń zabrał ręce z jej piersi i owinął ją ramionami. Lewą ręką na wysokości brzucha, prawą szczelnie i mocno klatkę piersiową przedramieniem miażdżąc piersi w mocnym choć nie brutalnym uścisku. Przytulając ją do siebie mocno by jak najbardziej czuła jego dotyk i bliskość, naparł mocniej i szybciej wbijając się w nią z mieszaniną czułości dotyku i iście zwierzęcej orgii posunięć gdy uderzał lędźwiami o jej pośladki.
- Będę cię rżnął… - wydyszał w jej ucho podgryzając płatek. Dostosował się do jej nastroju i dirty-talk bez problemu. - Aż padniesz skarbie....
Jęknęła potakująco:
- Taaaak… proszę - słowa były jak wyrywane z jej gardła przy każdym ruchu ich ciał. Luc w lustrze zauważył łzy spływające po jej policzkach. Spił je delikatnie, jednocześnie mocno, bardzo mocno zaciskając dłoń na biodrze targanym w rytm uderzeń.
Spełnienie porwało ją nagle. Wydarło z jej gardła niski, przeciągły jęk, który przeszedł w cichy szloch. Luc uniósł dłoń zakrywając jej usta. Tam za drzwiami był Ali. Odchylając jej głowę i zatykając usta odgiął jej głowę na swój bark, nie przerywając coraz brutalniejszych naparć na jej wypięte pośladki. Ustami musnął jej powieki.
Usłyszał szept, gdy orgazm zmył wszelkie bariery:
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam - powtarzała jak mantrę, wpasowana w Luca jakby chciała nigdy się nie rozdzielić. Jakby chciała go prosić o wybaczenie całym swoim jestestwem.
- Nie przepraszaj… - Jego ręka spoczęła na jej łonie dociskając ją do niego. - Kocham cię… rżnij się ze mną. - Wbił się w nią czując że jest blisko. Ugryzł płatek jej ucha.
- Zawsze - wyjęczała i naparła pośladkami na biodra Heena. Pochyliła się nieco bardziej, niewiele, by nie wybijać go z rytmu. Ta niewielka zmiana między ich ciałami spowodowała, że oboje jęknęli z zadowolenia. Uniosła się na palcach i sięgając za siebie, lekko odchyliła pośladki dłońmi by brać go w siebie jeszcze głębiej... choć trochę głębiej...
- Tak jak lubisz…Luc… kocham jak mnie tak dymasz… jesteś taki… - jęczała cicho - … duży… tęskniłam.
Nie wytrzymał.
Pochylił ją przyciskając do umywalki, po czym złapał za biodra, korzystając z tego, że rozchylając się mocniej za pomocą rąk dawała mu full access.
- Ja… - dyszał cicho. - Też… - zabrał rękę z jej biodra by znów zatkać jej usta słysząc iż przestaje kontrolować jęki. - Za twoją… - Głośności mocnych zwierzęcych, brutalnych uderzeń jego lędźwi o jej pośladki wyciszyć się nie dało. - MMMHrrrrrrmhhhr - wyrzęził nie kończąc gdy zalała go fala orgazmu.
Kira zamarła pod nim ciężko dysząc i drżąc. Odchylił się również ciężko oddychając. Schylił się by podciągnąć i zapiąć spodnie muskając ustami przy tym wciąż wypięty pośladek dziewczyny.

Reakcja była niemal natychmiastowa:
- Nie dotykaj mnie! - niemalże wykrzyczała, odsuwając się. - Wyjdź. - Nie patrzyła na Heena, ani na jego odbicie w lustrze. Wyprostowała się. - No idź już... - Miało to zabrzmieć rozkazująco.
Niechcący złapała spojrzenie Luca w lustrze i zachłysnęła się spazmem. Ramiona drżały jej gdy szlochała. Płacząc rzuciła się mu na szyję, tuląc się gorączkowo, obejmując go, na zmianę z gładzeniem jego klatki piersiowej i ramion.
- Luc - załkała, łzy wisiały na jej ciemnych rzęsach. Do drzwi zaczął się dobijać zaniepokojony Ali. - Nie wiem… co się dzieje… - walnęła go pięścią w pierś by znowu przyciągnąć do siebie kurczowo. - Zostań… nie idź dzisiaj…
Po drugiej stronie synek walił w drzwi i szarpał za klamkę. Mocniejsze uderzenie, gdy kopnął drzwi i krzyk bezsilności i złości.
- Ali spokojnie, mamie nic się nie stało zaraz wychodzimy - Luc krzyknął w kierunku drzwi. - Ubierz się Kira... mały. On myśli, że coś jest nie tak. Proszę… ubierz się i idziemy do niego tak? Potem porozmawiamy - powiedział ciszej, miękko do żony korzystając z jej chwilowej zmiany nastroju na lepsze.
- Tak… tak - powtórzyła nieco jak automat poprawiając krótką spódniczkę, która w ferworze namiętności podsunięta została aż do pasa. Drżące dłonie zostały ukryte w kieszeniach bluzy jaką zapięła, bladej twarzy nie dało się ukryć.
- Już…
Synek na zewnątrz wciąż dobijał się do łazienki szarpiąc za klamkę i jęcząc cicho z wysiłku. Luc otworzył drzwi i odsunął się trochę na co mały wparował jak burza do środka i z całej siły wbił się w ojca chcąc go odepchnąć od Kiry. Walnął go małymi piąstkami z zawziętą minką, ciągle nie krzycząc lecz ni to wyjąc ni to stękając.
- Yyyyyyyh!
Bęc. Mała piąstka opadła na udo Luca, a mały wparował między ojca i matkę. Był blady, usta miał zacięte, oddychał ciężko.
Solos kucnął, by mały mógł lać go po twarzy jak miał taką fantazję.
- Za co BigAl? - spytał najspokojniej jak umiał spoglądając przy tym smutno na Kirę, z wzrokiem mówiącym coś w stylu: “zadowolona?”
Mały pacnął. Raz, drugi, trzeci a potem nie wytrzymał i wrzasnął na cały głos sfrustrowany i … wybuchnął płaczem. Ramionka się trzęsły, wtulił się w Kirę mocno. Dziewczyna otuliła chłopca ramionami gładząc go po główce i całując po buzi gwałtownie.
- Ali, wszystko w porządku. Zobacz. Nic mi nie jest. - Daleko jej było do “nic mi nie jest”. - Tata nic mi nie zrobił… - Odwróciła buzię Aliego na siebie. - Widzisz? Jest w porządku, skarbie - tłumaczyła tuląc małego do siebie aż się uspokoił. Siąpając nosem mały rzucał spojrzenia na ojca.
- Uważasz, że mógłbym mamie zrobić coś złego? - Luc spytał cicho bacznie patrząc na chłopca.
Mały nie odpowiedział ale przyglądał się ojcu wciśnięty w ramiona mamy.
- Spytałem, czy uważasz, że mógłbym zrobić mamie krzywdę - powtórzył solos miękkim, spokojnym tonem.
Al wzruszył ramionkami, Kira otarła mu łezkę z policzka.
- Chcę z nim ‘porozmawiać’, sam. Zostawisz nas na chwilę? - Zerknął na Kirę. - I czy zgadzasz się Al? Mama będzie w pokoju. - Odsunął się pod ścianę spoglądając na syna.
Mały zacisnął usta i sięgnął rączką ku mamie.
- A może wyjdziemy z łazienki i pójdziemy do salonu? Więcej tam miejsca, hmm? - Kira spytała cicho, spoglądając na Luca i na Aliego. Chłopiec wyglądał jakby mu ulżyło.
- Ok. Zaraz do was dołączę.
Wyszli, a w zasadzie Kira wyniosła synka, otulającego rączkami jej szyję. Luc został sam w łazience i odwrócił się do lustra. Patrzył przez chwile na swoje odbicie. Przyłożył rękę w miejsca gdzie bił mały. Po kilku chwilach stanął nad toaletą i odsikał się pogwizdując, choć miny wcale nie miał wesołej.
Umył ręce i wyszedł do salony spoglądając na żonę i syna.

- Pogadasz z Tatą? Ja pójdę po soczek, ok?
Mały skinął głową i usiadł na sofie po turecku, tak by w razie czego mieć możliwość zwiania. Spojrzał na ojca, a ten oddał spojrzenie. Sam usiadł bliżej, choć nie na tyle blisko by wzbudzić w małym jakiś strach.
- Mama zachowywała się dziwnie wczoraj i dzisiaj zanim przyjechałem? - spytał cicho by utrudnić Kirze ewentualne podsłuchiwanie o czym “gadają” oba Heeny.
Synek zmarszczył brewki najwyraźniej zaskoczony. Kiwnął łebkiem.
- Zmieniała nastrój, bała się jakby czegoś choć nikogo tu nie było? Płakała bez powodu?
Kiwał główką za każdym razem. Zeskoczył z sofy i zaczął chodzić w kółko, z paluszkami przy ustach.
- Tak robiła?
Heen Jr wskoczył z powrotem na sofę i kiwnął łebkiem.
- Zdarzyło jej się krzyknąć na Ciebie, choć nie wiesz czemu?
Mały wzruszył ramionami z nijaką minką.
- Ale teraz, odkąd wróciła ze szpitala, tak czy nie?
Reakcja była ta sama. W oczkach synka Luc dostrzegł upór.
- Mi się zdarzyło, wiesz? W łazience. Ale mama jest jeszcze chora, zachowuje się dziwnie i jeszcze trochę będzie. Obaj musimy jej pomóc by znów była taka jak dawniej i uśmiechnięta. Rozumiesz?
Ali zaciął usta i pobladł. Odwrócił wzrok. Na twarzyczce odmalowała się złość.
- Nie jestem na Ciebie zły, że mnie biłeś myśląc, że robię coś złego. Jestem z Ciebie dumny, cieszę się, że chcesz ją bronić. Ale kocham mamę, nie zrobię jej krzywdy. Spróbujesz mi zaufać?
Mały dla odmiany poczerwieniał i zadrżał:
- Nie… - wykrzywiona buzia w podkówkę zwiastowała nadchodzący płacz. Mały zaczął się zsuwać z sofy.
- Spoko. To zawołaj mamę, z nią też chcę porozmawiać.

Malec wyszedł z salonu, do którego po chwili weszła Kira.
- Jestem. Chcesz coś pić? - podała Lucowi szklankę soku.
Wypił.
- Co to było w łazience, po tym jak… się kochaliśmy? - spytał.
- Luc… - zaczęła i wspięła się na kolana męża. Wtuliła twarz w szyję i zaczęła podgryzać płatek ucha. Ciepła, drobna, bliska. Dłońmi muskała kark i pieściła skórę głowy. Pocałowała go delikatnie, powoli trącając wargi czubkiem języka.
- Pytam poważnie. - Jedyną jego reakcją było lekkie objęcie jej.
- Przepraszam… - mruczała wprost w ucho mężczyzny, nagryzając dolną wargę Heena.
Nie reagował na pieszczotę.
- Kira, co to było w łazience?
- Nie wiem co! -
Odsunęła się gwałtownie chociaż nadal została na kolanach. - Skąd mam wiedzieć. Może Ty mi powiesz? Hm? - W głosie słychać było złość i … bezsilność.
- Nie wiesz co czułaś? - ledwo dostrzegalnie ją uścisnął.
- A to ważne? Ważne, że jesteś tutaj. - Popatrzyła na męża bokiem, rzucając powłóczyste spojrzenie spod ciemnych rzęs. - Przecież przyszedłeś. Do mnie. Do nas. Nie chcę gadać. Chcę Cię poczuć w sobie. Blisko. - Ujęła twarz Luca w dłonie. - Kocham Cię. A Ty mnie? - pytała cicho i gorliwie.
- Kocham Cię, Kira - odpowiedział szczerze ale z zamyślonym wzrokiem. - Przy wypisie mówili Ci o badaniach psychologicznych?
- Mówili. -
zsunęła się z kolan męża jakaś przybita, jak przekłuty balonik. - Luc… jeśli chcesz zostać to zostań. Ale nie chcę gadać. Chcę się kochać. Jak nie chcesz być ze mną to idź do niej. - Objęła się ramionami.
- Chcę być tu, teraz. Ale nie mogę. Będzie jak w łazience. Musisz podjąć terapię.
- Brzmisz jak Kingstone. Potrzebuję męża. Potrzebuje go, żebym nie musiała myśleć. Nie rozumiesz tego? -
warknęła cicho. - Ja… Idź już. - Zrobiła Heenowi miejsce do wyjścia.
- Pojedziemy jutro na terapię, tak?
- Kingstone ustaliła termin na pojutrze rano -
powiedziała niechętnie. - Idź już i daj mi spokój z terapią.

Wzruszył ramionami.
Wstał.
I wyszedł.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 20-06-2016 o 16:48.
Leoncoeur jest offline  
Stary 09-06-2016, 00:46   #4
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


”Philipe’s Gem” na Manhattanie, późne popołudnie
Podjechał do sklepu jubilerskiego po obfitej kolacji zjedzonej w meksykańskim barze i wizycie w banku. Problemów z założeniem funduszu na Alisteira nie było, zeszło się jednak nad szczegółami profilu konta. Nie dał dostępu do niego Kirze. Przynajmniej na razie. W jej stanie równowagi psychiczno-emocjonalnej nie dałby jej dostępu nawet do DataTerm, gdyby była taka możliwość. Wraz z pracownikiem banku ustalili, że ze spodziewanego wpływu ćwierć miliona kredytów zostanie przeznaczone na zablokowany fundusz inwestycyjny, a reszta na krótkoterminowe inwestycje z pełnym dostępem do tej części pieniędzy od strony Lucifera. Sam fakt, że Halo będący synonimem słowa “skąpiec” wydzielił taką sumę z wpływów jakie w całości miały być dla niego… znaczył wiele. Ale Luc uczepił się myśli, żeby gros tego poszło na chłopca. Reszta... Miał nadzieję, że nie ruszy niezblokowanych środków, ale margines wolał sobie zostawić. W efekcie miał mieć dostęp do 123 000 kredytów ,
Zasłużył.
Gdy Halo mówił o "lekko ponad milionie" wpływu, a suma jaką chciał przelać na fundusz była niezbyt okrągła, mogło to oznaczać, że runner Alisteirow/Luciferowii, Edkowi, Wessowi i ludziom kombinującym sprzęt lał sumę będącą “resztą” od swojej okrągłej gaży. Heen dałby sobie uszy obciąć, że była to okrągła ‘duża bańka’. 123 tysiące w zasięgu łap solosa były przy tym wynikiem mizernym.
Ale wręcz oszałamiającym biorąc pod uwagę fakt, że Lucifer za zarżnięcie Della per saldo chętnie by nawet dopłacił.
Na koniec dodał opcję gaży od procentu wpływów z zainwestowanych kredytów na funduszu dla WeGuard. Konto Aliego miało być zabezpieczoneprzedszperaniem z poziomu choćby i policji.

Luc wszedł do sklepu jubilerskiego rozglądając się po głównym pomieszczeniu w jakim był z Mazz tydzień wcześniej. W środku powitała go wysoka, androidalna kobieta. Wyciągnęła wąskie długie dłonie obwieszone bransoletami i pierścieniami na powitanie Lucifera i owiała go dość ciężkimi, piżmowymi perfumami.
- Witam, panie Van Den Heen. Niezmiernie mi miło pana poznać osobiście. Co za rozkoszna rozmowa przez telefon. - Nim Luc mógł odpowiedzieć dodała: - Philipe zaraz będzie do pana dyspozycji. Proszę spocząć - wskazała wygodny fotel przy niewielkim stoliku. - Czy podać panu coś do picia? - W końcu zamilkła.
- Nie dziękuję. Po prostu poczekam - odpowiedział grzecznie bez uśmiechu.
- Jak pan sobie życzy. A może podać popielniczkę? - Najwyraźniej nie chciała zostawiać klienta bez “value added”.
- Poproszę.
Błyskawicznym gestem wyciągnęła z szufladki stolika ciężką, kamienną popielniczkę, przygotowaną specjalnie w celu oczarowania klienta.
- Jeśli życzyłby pan sobie czegoś jeszcze, proszę o informację. Będę w recepcji. - Luc nie był pewien, gdzie w sklepie jubilera znajdowała się rzeczona recepcja. Nic po drodze nie rzucało się w oczy. W końcu został sam.
Na krótką chwilę.

Do pomieszczenia wszedł nienagannie ubrany sam Philipe niosąc średniej wielkości pudełeczko.
Uśmiech rozpromienił mu twarz. Podszedł do siedzącego reportera i wyciągnął pulchną dłoń na powitanie.
- Niezmiernie mi miło widzieć pana ponownie! I jeszcze dodatkowo w tak przyjemnych okolicznościach. - Jubiler klapnął dystyngowanie na drugim fotelu. Gestem magika celebrującego swą największą sztuczkę, otworzył puzderko. Podsunął je pod nos Heenowi z dumną miną.
- Oto i naszyjnik…
- Jest Pan profesjonalistą. -
Luc przyglądał się cacku. - Może Pan ze stu procentową pewnością stwierdzić, że to ten sam co na zdjęciu?
- Absolutnie drogi panie. -
Philipe urządził krótki wykład na temat rodzaju splotów, nietypowego układu łączeń tychże, a na koniec dodał: - Poza tym jest to linia limitowana i nr seryjny był banalnie prosty do wyśledzenia. - Podał niewielką lupkę reporterowi. - Widzi pan grawerunek pod prawym zapięciem? - Faktycznie były tam cyfry 231. - W obrocie były jedynie nr 120, 231 i 9. Pozostałe dwa są w posiadaniu prywatnych osób, więc odpadały. Drogą eliminacji 231 jest tym właściwym. - Philipe uśmiechał się z niejakim pobłażaniem.
- Ile należy się Panu za ten śliczny drobiazg?
- Dla tak specjalnych klientów jak pan, mamy specjalne oferty. Na to cacuszko wynosi ona 73 000 kredytów. -
Jubiler uśmiechnął się sponad okularów.
- I… Ile?!?! - Luc był wstrząśnięty.


- 73 000 kredytów - powtórzył wciąż uśmiechnięty jubiler. Luc jednak zdał sobie sprawę, że uśmiech jest zbyt gładki, a wzrok Philipe na chwilkę umknął w prawo. Na ułamek sekundy. Solos może nie był ekspertem złotnictwa, ale interesy robił nie raz nie dwa i to z ludźmi grubszego kalibru niż siedzący przed nim okularnik.
- Gdy myślałem o tym, że cena nie gra roli chodziło mi raczej o coś w zakresie logiki Panie Philipe. Nie o “za wszelką cenę”.
Jubiler teatralnie się obruszył:
- Szanowny panie, wydobycie z ukrycia tak pięknego naszyjnika wiązało się z kosztami. Nie wspomnę także o kwestii wartości rynkowej tego cacuszka… Ale dobrze… - dorzucił. - Aby pan poczuł jak doceniamy naszych klientów umówmy się na równe 70 000.
Luc pokiwał głową. Dla Philipe musiało to wyglądać jakby się wahał, lecz umysł solosa buszował właśnie po sieci poprzez neurozłącze.
Szukał wycen podobnej biżuterii.
- Rozumiem. Może mi Pan wytłumaczyć, dlaczego 70 000 gdy średni kurs tego typu naszyjników z takiego kruszcu to około 20 000? - Odezwał się w końcu. - Wydobycie z ukrycia było aż tak kosztowne? - Lucifer przekrzywił głowę i uśmiechnął się kącikami ust. Patrzył an jubilera spod zmrużonych oczu.
Philipe nieco się zapowietrzył i lekko poczerwieniał ewidentnie zaskoczony.
- Taaak, tak jak mówiłem... - Zbierał na szybko myśli. - To jest naszyjnik z wersji linii limitowanej, gdzie większość jest w tej chwili niedostępna. Samo to podnosi jego wartość ponad cenę zwykłych. - Zmarszczył nos pretensjonalnie. - A i niedawny właściciel nie był skory do pożegnania się z tak pięknym egzemplarzem. - Philipe podkreślał słowa kiwając głową. Założył nogę na nogę w oczekiwaniu spoglądając na solosa.
- Nie był? - Luc udał zdziwienie. - Przepraszam… wydawało mi się, ze mówił Pan iż modele 120 i 9 były w rękach osób prywatnych, co definiowałoby zrozumiały brak skłonności pozbycia się tego ślicznego naszyjnika. - Lucifer spojrzał uważniej na Philipe. - 231 wedle Pana słów był “w obrocie” i nie w rękach prywatnych. Coś źle zrozumiałem? - Uniósł pytająco brwi.
- Panie Van Den Heen… czy mogę zadać nietatktowne pytanie? - Philipe chyba nieco się zirytował bo zaczął najlepszą obronę: atak.
- Oczywiście. Nie wiem tylko czy na nietaktowne odpowiem. To zależy od pytania.
- Czym pan się zajmuje, szanowny panie?
- Pisanie tekstów, czasem dziennikarka, czasem recenzowanie, czasem teksty piosenek dla Rockmanów, oraz reserchering. A mogę poznać powody tej ciekawości?
- Czy w swym zawodzie ujawnia pan swoim klientom każdy szczegół swojego procesu tudzież zdobywania informacji? -
Jubiler uśmiechnął się choć już nieco mniej uprzejmie.
- Nie. - Luc pokręcił głową. - Raptem jakieś 95%.
- To chyba jest pan jednym z nielicznych białych rycerzy wśród swego zawodu. Najniższą ceną jaką mogę zaoferować jest 60 000.
- Normalnie takie naszyjniki z tego materiału ‘chodzą’ po 20 000. Jestem gotów uznać, że ta linia, limitowana seria, wykonanie to zwiększenie wartości do 30 000. Gdy byliśmy tu ostatnio, to jeżeli sięgnie Pan pamięcią do naszej rozmowy oferowałem półtorakrotną wartość naszyjnika. Dawałoby to 45 000 i tak o wiele więcej niż jest wart. Czy dobrze liczę?

Jubiler coś przez chwilę kalkulował:
- Umówmy się na 50 000. - Nie poddawał się. - A pan przy okazji opisze nasz zakład w pozytywnym świetle w ramach rewanżu.
- Dobrze, ale dorzuci Pan kartę klienta ze stałym rabatem. -
Heen uśmiechnął się. - I… po transakcji powie Pan ile przepłaciłem. Nie będę zły. - Roześmiał się szczerze.
Philipe znowu pokraśniał i klasnął w dłonie. Pojawiła się ponownie wcześniej widziana kobieta.
- Oczywiście. Nasze drzwi stoją dla pana otworem. Zawsze. A co do przepłacenia: to przecież obaj wiemy, że nie można wyceniać uczuć, drogi panie. A ten drobiażdżek jest przecież takim symbolem. I jeśli mi wolno zauważyć, wspaniała kobieta. - Cmoknął i pokiwał głową. - Zasługuje na wspaniałe symbole. - Uśmiechnął się uprzejmie zwinnie wywijając się od odpowiedzi.
- Angelique, proszę przygotuj naszyjnik dla pana Van Den Heena oraz wprowadź pana na naszą listę VIP - zwrócił się do asystentki po czym znowu spojrzał na reportera. - Mam nadzieję i życzę panu, by naszyjnik nabrał jeszcze większej wartości. - Wyciągnął dłoń. - Angelique skoordynuje z panem pozostałe szczegóły.
Luc nie naciskał i tak stargowanie blisko ⅓ ceny z zawodowcem było tu niejakim wyczynem. Ten zresztą miał rację w kwestii relatywizmu wyceny w przypadku podarunku. Mazz dałaby pewnie i 100 000 gdyby miała możliwość.
Spasował.
- Dziekuję. - Wstał i uścisnął dłoń jubilera po czym skierował się za Angelique.

Ta nie przedłużając z szerokim uśmiechem przygotowała paczkę, pięknie opakowaną w dyskretny papier z lekkimi tłoczeniami z symbolem zakładu i ...skasowała solosa na wynegocjowaną kwotę.
- Czy w czymś jeszcze mogę pomóc panie Van Den Heen? Mamy przepiękne kolczyki wprost z Tunezji, ręcznie tkane białe złoto berberyskie. - Wyciągnęła z szuflady niewielkie puzderko z cacuszkami i wskazała małym palcem kolczyki.
- A może nieco figlarny model, w kształcie skrzydeł anioła? Dostępny w białym i żółtym złocie...
Szeroki, zachęcający uśmiech towarzyszył słowom. Luc zdał sobie sprawę, że nietypowa uroda asystentki nie była przypadkiem w tym miejscu. Jednocześnie ogarniał stan swojego konta. Jakieś dwa tygodnie temu miał spory zapas “na wszelki wypadek”. Pół setki tysięcy kredytów. Report z nomadami dał mu kolejne sześćdziesiąt tysięcy. Ale Leczenie Kiry, bierzące wydatki, bilety dla Amandy, czynsz… oskubały go z blisko pięćdziesięciu koła, a tu drugie tyle. Wyszło mu, że do Brazylii owszem poleci, ale na miejscu zamiast ścigać Dana, przyjdzie mu grać na gitarze by utrzymać się w fawelach.
- Zastanowię się jeszcze - odpowiedział uprzejmie. - Te anielskie, to w jakiej cenie?
- Dla pana z rabatem VIP, 6000 kredytów. - Uśmiechnęła się zachęcająco, podsuwając przy okazji formularz do cyfrowej akceptacji.
- Mhm, zastanowię się jeszcze. - “Trzeba było zostać jubilerem, idioto” pomyślał akceptując przelew za naszyjnik Mazz. - Dziękuję, do widzenia.

Po wyjściu zadzwonił do Halo, który odebrał po kilku sygnałach.
- Tak? - ćwierknął zadowolony.
- Słuchaj, trzy sprawy. Założyłem Alisteirowi fundusz, można robić przelew. Zaraz ci wyślę namiar. Po drugie… jesteś skłonny zrzucić się na prezent dla siostry…?
- Dobra i zależy jaki -
dodał ostrożnie Ptasie Radio.
- Tak ze ćwierć stówki.
- Ej… chcesz się jej oświadczać, a ja mam się do pierścionka dorzucić? -
Padło zdumione pytanie.
- Nie mogę się oświadczać, jestem żonaty. Nie myślałem o pierścionku, raczej o naszyjniku.
- No właśnie, a jakie masz plany w związku z tym? -
Głos Halo nabrał grobowych odcieni. - A naszyjnik, tak. Ale ćwierć stówki?!
- Myslę, że dla niej cena nie grałaby tu roli -
odparł Luc wymijająco. - Nie w przypadku tego naszyjnika.
Halo zaburczał coś pod nosem.
- Ok, co za trzecia sprawa?
- Tylko przed nią cicho o tym. A trzecia… jak uważasz, po ostatniej akcji kiedy będzie można zrobić jakiś report? W sensie bezpieczeństwa, zmniejszenia ryzyka. Kiedy jak najszybciej.
- Myślę, że z tydzień trzeba przeczekać. Widziałeś wiadomości i to co się działo, dzieje. A co Cię tak pili?
- Sporo wydatków. Leczenie Kiry, teraz to, a jak wiesz czeka mnie polowanie na takiego jednego lubiącego bić dzieci. Dobra, przyczaję się na razie.
- Załatw kwestie. Może do tego czasu machniesz raport. Ej, całość? -
spytał jeszcze kontrolnie.
- Co całość?
- No czy całość na małego?
- No tak, ja nie mogę mieć wpływów na konto. Bezpieczeństwo, też śledzę media. Szperają za nami.
- No to to wiem -
Halo zabrzmiał ironicznie. - Chodziło mi raczej o to, czy nic dla siebie nie zostawisz. Można wybrać czasem czipy, wiesz? - zamarudził.
- Serio? Może wybiorę. Na razie wezmę stamtąd te 25 koła składki na Mazz. Potem… wolałbym nie ruszać. Zobaczymy. Cześć.
Po rozłączeniu się wsiadł do samochodu i wybrał numer Sunny Hill.
- Klinika Sunny Hill, słucham? - zabrzmiał surowy męski głos. Dość obcesowym tonem.
- Witam, tutaj Lucifer van den Heen. Chciałbym umówić się na kolejną terapię swoją i syna, Alisteira. Jego prowadzi dr Kent i dr Whiters, ja miałem mieć zmianę osoby prowadzącej. Być może dr Viggo lub Pani Whiters zaznaczyli to w mojej karcie. Chcę się jeszcze zorientować nad możliwością włączenia małżonki do terapii rodzinnej.
- Witam -
odpowiedział mężczyzna. - Już sprawdzam możliwe terminy.
Po chwili ponownie się odezwał:
- Alisteir może przyjść już jutro na 9:30 z tego co widzę. Pana mogę zapisać na popołudnie na 16:00 lub wczesne rano, 8:00 do doktor Mallory Russ. Pana żona również może przyjść z panem. Lub też mogę zapisać do osobnego lekarza?
- Raczej… -
zastanowił się. - Jej problemy wynikają z tego co przeszła, nie z naszych relacji. Więc nie wiem… chyba terapie oddzielne? - Heen faktycznie nie miał pojęcia, a do Eve dzwonić nie chciał by jej nie zawracać przesadnie głowy. - Jak pan sadzi?
- Dobrze, spróbujmy najpierw terapię indywidualną. Potem można dostosować jeśli coś trzeba by zmienić. Ale na jutro mam jeden wolny termin, 10:15. Doktor Mauer.
- Świetnie, proszę zapisać nas na te godziny. Do zobaczenia.
Luc rozłączył sie. 8:00, 9:30, 10:00. Zapowiadał się upojny poranek w fundacji psychiatrycznej.
Jadąc do mieszkania Mazzy zastanawiał się jak powie Kirze, że będzie leczyła się…
Pokręcił głową.




Apartament Lucifera w Concourse, wieczór
Stanął pod drzwiami swojego mieszkania przed 21. Po drodze zajrzał do Mazz i zostawił w swoich rzeczach naszyjnik. Wolał nie latać z nim po mieście.
Wcisnął na panelu powiadomienie o wizycie.
Nie mógł już nawet normalnie wchodzić do własnego domu.

Kira stała w drzwiach blada i dziwnie spokojna.
- Cześć - powiedziała pół szeptem.
- Mogę wejść?
- Tak.

Przepuściła reportera i zamknęła za nim drzwi. Objęła się ramionami, jakby chroniąc przed zimnem.
- Mały już śpi?
- Tak, położyłam go. Co się stało?
- Nic. Przyjechałem bo… zostałbym na noc. Jeżeli nie masz nic przeciw temu.
- Nie mam. A ta druga? -
Kira spytała podnosząc wzrok na męża.
- Będzie musiała poradzić sobie sama. - Nie drgnęła mu nawet powieka, gdy mówił coś, co Kira zapewne zinterpretuje inaczej niż było faktycznie. Chyba potrzebowała tego.
- Aha - stwierdziła krótko i przeszła w głąb mieszkania do salonu. - Głodny? - spytała nieco automatycznie.
- Trochę - przyznał i usiadł na kanapie spoglądając na nią.
- Kanapka ok? - Przeszła do kuchni i wcisnęła przycisk ekspresu do kawy. Ciszę mieszkania wypełniło ciche pobrzękiwanie maszyny i bulgotanie wody, gdy kawa zaczęła się parzyć. - Z szynką i serem? - Spojrzała przelotnie na Heena.
- Tak. - Uśmiechnął się. - Dziękuję.

Z talerzem kanapek ruszyła do salonu. W połowie drogi jednak zawróciła. Przez chwilę stała z kanapkami w jednej dłoni, drugą zaś miała wyciągniętą w kierunku ekspresu. W końcu złapała za dzbanek i nalała kawy do kubków.
- Smacznego - powiedziała nieco apatycznie siadając obok Heena.
- Jak się czujesz? - spytał zagryzając kanapką. Nie bardzo wiedział co mówić, ale cokolwiek było lepsze od ciszy jaką można by kroić nożem.
- Dobrze, tylko trochę zmęczona. A Ty? - Pociągnęła łyk kawy i podwinęła pod siebie nogi.
- Też. Jutro całe popołudnie i wieczór zamierzam leżeć do góry brzuchem. Muszę odpocząć. - Wciąż nie bardzo wiedział jak zabrać się do przekazania jej info o terapii.
- Aha. Chcesz spać czy… - Zawiesiła głos z twarzą ukrytą w kubku.
- Jeszcze nie, nie jestem śpiący. Spałem ostatnio prawie dwie doby. Kira… jesteś na mnie zła?
- Zła? O co? -
To pytanie w końcu wywołało reakcję: przestrach.
- Nie wiem, jakoś tak… - Wzruszył lekko ramionami. - Tęskniłem, cieszę się że jesteś… A siedzimy w napięciu jak na pierwszej randce.
Odstawiła kubek z kawą i zabrała mu talerz z kanapkami.
- Nie jestem zła. Po prostu… - Wspięła się mężowi na kolana, siadając bokiem. Pogładziła lekko twarz reportera i ułożyła głowę na jego ramieniu. - A Ty już nie jesteś na mnie zły wcale?
- Nie. Kiedyś z czasem zrozumiałem, że to ja w dużej mierze spieprzyłem. Mogłem pracować za grosze w Well. Ali sie uspokoił wieczorem?
- Tak. Jak to spieprzyłeś? Nie dali rady byśmy się utrzymać przecież. -
Podciągnęła kolana wtulając się ciaśniej. - Chcesz rozwodu? - walnęła z grubej rury.
- Chcę Ciebie. Chcę byś była szczęśliwa, taka jak dawniej
- A ta druga co? -
spytała po chwili. - Zostawisz ją?
- Możemy ot tym nie rozmawiać? Nie jest mi łatwo. Proszę. - Objął ją patrząc gdzieś przed siebie.
“Ją tez kocham”
“Jej też chcę.”
“Będę musiał wybrać, na razie nie potrafię”.
“Ona była ze mną gdy tego potrzebowałem, nie Ty”.
Wszystkie te racje miały sens, lub były po prostu wyrazem uczuć i myśli Lucifera.
Żadna nie nadawała się by wypowiedzieć je przy kobiecie o zdemolowanym umyśle, jaki trzeba odbudować niczym budowlę z klocków.
- Wiem. Nie chcę Cię drażnić. Chcę wiedzieć co robić dalej. Skoro masz tu drugie życie, to może lepiej jeśli wyjadę - mówiła ciągle tym samym tonem.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżała, a na razie trzeba zadbać o Alisteira. Pamiętasz jak mówiłem, że mu lepiej? Zaczął mówić pojedyncze słowa. Ośmielił się wejść w kontakt fizyczny, uśmiecha się już całkiem często. To wszystko po dwóch terapiach.
- Znajdę mu innego terapeutę. Ja nie chcę tak. Ty z inną, i ze mną. Nie chcę dla Aliego tego też. -
Palce Kiry muskały kark Heena bawiąc się kosmykami i lekko masując skórę głowy.
- Wyjeżdżam na jakiś czas. Nie za długo. Nie wiem, tydzień. Dwa tygodnie. Zobaczymy po powrocie co dalej, dobrze?
- A co się ma zmienić podczas wyjazdu? Bo oprócz tego, że znowu Cię z nami nie będzie, to zmieni się tylko miejsce... -
Kira spojrzała solosowi w twarz.
- Nie wiem. Muszę to wszystko sobie jakoś poukładać. I dorwać Dana. Jak wrócę mam nadzieję, że będę wiedział co dalej. - Pogłaskał ją po ramieniu.
- Jak to dorwać Dana?! - Odsunęła się od Luca gwałtownie by spojrzeć mu w twarz. - Nie chcę byś go dorywał!
- Nie? -
Zdziwił się. - Po tym wszystkim? Co zrobił małemu? Tobie…? - Spojrzał na nią nie bardzo wiedząc co więcej powiedzieć.
- Dan to moja sprawa. Moja. - powtórzyła skubiąc paznokcie.
- Co ty chciałabyś zrobić?
- Nie wiem, na razie ogarniałam pracę tutaj. A potem stało się…
- Źle się stało. -
Odsunął kosmyk włosów z jej policzka. - Ale to tu już jest historią. Pozwól mi, kochanie. Pozamykam te wszystkie złe rzeczy, byś mogła mieć to za sobą.
- I potem co? Zdecydujesz się nas zostawić? Ali boi się, że znowu znikniesz. Ja boję się, że … -
urwała. - … Dan… - dorzuciła z jakimś obojętnym tonem - ...zasługuje na wszystko co najgorsze, za to co zrobił naszemu synkowi. A ja… a ja na to pozwoliłam - rzuciła zimno - Ja muszę to naprawić. Rozumiesz?
- Rozumiem. To znaczy nie rozumiem, czemu tak się obwiniasz. Broniłaś go. Ale rozumiem, że chcesz sama… -
Spojrzał na nią. - Ale jak to sobie wyobrażasz? On czmychnął do Brazylii.
- Kogo broniłam? Dana? - Kira nie zrozumiała o co chodzi Heenowi. - Do Brazylii? - Na twarzy odmalowało się wkurzenie i bezradność.
- Broniłaś Alisteira. I tak, do Brazylii - przytaknął. - Nie dasz rady go dorwać. Ja tak.

Przez chwilę siedziała cicho i bez ruchu. Trawiła wiadomości, próbowała sobie wszystko poukładać. Luc znał na tyle, by wiedzieć, że jakąkolwiek podejmie decyzję teraz, będzie się jej trzymać jak osioł.
Odwróciła się do Luca z wyrazem twarzy tak nieporadnym i bezbronnym, jak dawno, dawno nie widział.
- Dobrze. Dorwij go. Ale zrób to za Aliego, nie za mnie.
Połączenie przychodzące od Mazz przerwało chwilę napięcia. Odrzucił je.
Przytulił Kirę.
- Dobrze. Za Aliego.
Wtuliła się zwinięta niemalże w kulkę. Wyglądała jakby nie chciała odpuścić tego wtulenia przez resztę wieczoru.
Luc lekko uziemiony wysłał wiadomość.
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: <Brak>
  • Coś ważnego skarbie? Nie mogę rozmawiać teraz przez tel..
- Kira. Będziemy kontynuować terapię małego, prawda? - spytał po bardzo długiej, pełnej spokoju ciszy.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: RE: <Brak>
  • Nie, nic ważnego. Mówiłeś, że będziesz dzwonić. Mam okazję wideo. Ale jak nie to zaczekam. Wszystko ok, Ropuszku?
Żona pokiwała jedynie głową:
- Tak, cokolwiek Ali potrzebuje…
- Żeby było mu łatwiej… żeby go mocniej przekonać, zapisałem się z nim na terapię rodzinną. Miałem już jedno spotkanie. Zrobisz to też? Dla niego? Dla mnie?
- Jak to wygląda? -
Zakręciła się nieco niekomfortowo na kolanach męża.
- Rozmowy z psychologiem. Ali więcej zabaw… - zaczął opowiadać jej o dinozaurach, o ciastowatym piasku, o tym co robiła i jak dobry wpływ miała na niego “dr Withers”. - Ja miałem rozmowy o sobie. Oni chcą by zrozumieć co dzieje się w łepku Aliego, aby łatwiej pomagać mu dojść do siebie. Przy okazji… ważne jest by wyeliminować problemy jakie mam ja. Lekarz powiedział, że Ali może wyczuwać to, że trzeba rozwiązać swoje by lepiej zająć się nim.
- A te rozmowy … to o co pytają? -
Miał wrażenie, że jej podejście niewiele się różniło od jego własnego. Podchodziła do tematu jak pies do jeża.
- Różne rzeczy - wykrzywił się. W każdym razie jak lekarz przegina, to można wybrać innego. Trochę zbyt pojechałem z jednym na ostatniej terapii. Jutro będę miał zatem innego. Podobno to ważne by się skalibrować. Kochanie, Ty też tego potrzebujesz. Wiesz, nie?
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: RE:RE: <Brak>
  • Wszystko w porządku kotek. Po prostu nie mogę rozmawiać. Zadzwonie później lub rano. Mam coś dla Ciebie
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: <Brak>
  • Ok, to czekam - uuuu niespodzianka! Taka jak myślę?
- Nie wiem, Luc. Wszystko dzieje się tak szybko, że tracę ogar. Ali jest najważniejszy. - Potarła oko zmęczonym gestem - Jak jemu to ma pomóc, to pójdę. Ale to chyba bez sensu dwie terapie różne robić…
- Załatwię to tak, że będzie jedna. Miałaś mieć w Highway, bez sensu by jeździć raz tu raz tu. W trójkę będziemy mieć rodzinną. Tam gdzie Ali. Ok?
- Ok -
stwierdziła bez emocji. Wtuliła twarz w szyję Luca i cicho sapnęła.
- Kira… to jest w Sunny Hill…
Zamarła i Luc mógł przysiąc przestała oddychać.
- Co? - wyszeptała ochryple.
- Będę tam z Tobą. Jest już po wszystkim. - Bał się poruszyć, szeptał jedynie uspokajająco.
- Czy Ciebie pojebało?! - Odsunęła się i zeszła z kolan
Zaczęła krążyć po salonie nerwowo.
- Ten… nie! - wybuchnęła. - Nie ma mowy!
- On nie żyje. Nie ma go. - Luc wciąż się nie ruszał ze zbolałą miną patrząc ku sypialni gdzie spał syn. - Kira, Ali…
- Lucifer! Proszę Cię, weź się ogarnij! Jak… jak możesz oczekiwać… -
Pokręciła głową. - Jak sam możesz myśleć o terapii tam? - Wsunęła dłonie we włosy odciągając je do tyłu i odgięła lekko głowę, nadal spacerując tam i z powrotem.
- Usiądź. Opowiem Ci na spokojnie. - Odsunął się by zrobić jej miejsce. W tym jej stanie wolał unikać bliskości. - Bo są dwa ważne powody.
- Nie chcę siadać. Mów. - Zacisnęła dłonie ze sobą po czym wsunęła w kieszonki spódniczki.
- Po pierwsze: Maire Whiters. To jedna z lepszych specjalistów na świecie. Postepy z Alim ma wręcz fenomenalne. Zaraża małego dobrym nastrojem, jest uosobieniem dobroci. Al odżywa, nie będzie lepszego psychologa dla niego. Weź pod uwagę, że w ogóle odpada nam ze ⅔ lekarzy. Bo w tym zawodzie większosc to mężczyźni… Ona przejęła albo przejmie CEO fundacji. ON… prawie ją zabił. Pomagała w rozpracowaniu go. Fundacja jest teraz czysta. Drugi powód… - Luc spojrzał na Kirę uważniej. - Rozmawiałem z rzeźnikiem gdy go ujęli, zanim zginął. Mówił mi… że nie ważne co mu zrobią., że Ty nigdy nie wyjdziesz ze strachu. Zaśmiałem mu się w twarz, bo cię znam. Jesteś silna jak mało kto. Damy radę. Jak Ali spadł z kucyka… wiesz o co mi chodzi. Będę tam z Tobą. Musisz zwalczać strach. Będziemy tam z Tobą obaj.
- Pomyślę o tym jutro. Nie chcę teraz. Jestem zmęczona. Chcę spać.
- Zapierała się przed podjęciem ostatecznej decyzji.
- Dobrze. Ja i Ali jutro jedziemy. Nie będziesz chciała, nie zmuszę Cię kochanie. To musi być Twoja decyzja. Ja też się położę. Przyniesiesz mi termokoc? Powinien być w sypialni, nie chcę wchodzić by małego nie niepokoić jakby się przebudził.
- Nie, chodź. Chcę być obok. Nie chcę spać sama
- poprosiła. Rzeczywiście wyglądała na zmęczoną. Wyciągnęłą dłoń wyczekująco.
- A Alisteir…?
- Śpi obok. Jak zwykle w Welli… -
stwierdziła zdziwiona.
- Wiem… - Wstał chwytając jej dłoń. - Chodziło mi bardziej czy nie będzie nerwowy jak będę tak blisko.
- Będę spać pośrodku. Miedzy moimi facetami -
mówiła krótko, jakby tylko na mini-zdaniach mogła się skoncentrować.

Pociągnęła nReportera do sypialni, rozebrała i przebrała do podkoszulka. Wsunęła do łóżka obok synka i spojrzała wyczekująco na męża.
- Chodź… - Trzymała kołdrę wciąż uchyloną.
Wiedział, że robi źle, ale inaczej mogła by poczuć się odrzucona.
Pożałował, że nie pociągnął reportu dłużej, rżnąć skurwiela przez kilka tygodni było by mało.
Podszedł i wsunął się pod kołdrę. Objął ją lekko i przymknął oczy.
Ona nie chciała lekko. Wtuliła się ciasno, na łyżeczkę, splotła stopy ze stopami Luca i zacisnęła jego dłoń na jednej ze swoich piersi. Dłonią pogładziła malca po główce i zamknęła oczy z westchnieniem, które kojarzyło się z sapnięciem szczeniaka.
- Luc… jednego jestem pewna… kocham was obojgu.
- Ja też, was oboje. -
Przymknął oczy przytulając ją. Też chciał pogłaskać Aliego po łepku, ale zbyt się bał. - Śpij spokojnie.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 20-06-2016 o 16:48.
Leoncoeur jest offline  
Stary 09-06-2016, 16:57   #5
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Pac! – na obrzeżach wybudzającej się ze snu świadomości, Luc zarejestrował lekki plaskacz na policzku.
Pac! – kolejny, niezbyt mocny cios wylądował na drugim policzku Heena.
Dwa małe paluszki zaciskające mu nos, blokowały dostęp powietrza.
W końcu cichy pomruk frustracji i szelest małego ciałka zsuwającego się z łóżka, a po nim plaskanie bosych stópek o podłogę.
I szum lejącej się nieprzerwanie wody, przerywający ciszę w apartamencie...



Sunny Hill nawet o wczesnej porze wyglądało jak podczas oblężenia. Siąpiący deszcz nie pomagał niwelować przyciężkawej atmosfery okolicy.
Samochody stacji TV, kręcący się i przekrzykujący się paparazzi, reporterzy wciąż węszący za ofiarą i próbujący wyszarpać jakieś resztki dla siebie, błyski fleszy, dźwięki spuszczanych migawek, brzęczenia dronów, pojazdy nNYPD – wszystko to, nie stanowiło oprawy zachęcającej do korzystania z usług fundacji.
Zapewne dlatego zapełnione zielenią i fantazyjnie przyciętymi krzakami i drzewami wejście do fundacji, zostało oddzielone od ulicy nieprzeźroczystymi ekranami wytłumiającymi dźwięki. Na ekranach tych wyświetlano niezobowiązujące pejzaże czy też kolorowe ujęcia kwiatów i zwierzątek. Sam wjazd na parking był również dyskretnie oddzielony by zapewnić maksimum dyskrecji pacjentom. Monitorował go oddział niezobowiązująco ubranych WeGuard. Wjeżdżający byli legitymowani a ich wizyty sprawdzane w systemie przed wpuszczeniem na parking. Luc czuł w tej trosce rękę Eve.
W recepcji również nastąpiły niewielkie zmiany: dodano nieco więcej roślin oraz dodano przyjazną muzyczkę. Luc poznał młodego recepcjonistę, z którym rozmawiał podczas pierwszej swojej wizyty w Sunny Hill. Mężczyzna również rozpoznał Heena i uśmiechnął się lekko:
- Witamy ponownie!
 

Ostatnio edytowane przez corax : 09-06-2016 o 21:26.
corax jest offline  
Stary 20-06-2016, 16:47   #6
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Apartament Lucifera w Concourse, ranek
- Co do…
Niechętnie otworzył oczy. Sen powoli odchodził i solos na razie orientował się tylko gdzie jest i co tu robi. Łóżko było puste, więc zerknął tam gdzie słyszał odgłosy kroków.
- Ali? - spojrzał na chłopca, który właśnie kierował się do salonu.
Na dźwięk głosu ojca mały się odwrócił i wrócił z powrotem i oparł się o łóżko. Wpatrując się w Heena zaczął się gibać w łatwo rozpoznawalnym “tańcu” z nóżki na nóżkę.
- Yyyh - stęknął z nieszczęśliwą miną i wskazał na łazienkę.
- Chcesz siusiu a mama siedzi tam już długo?
Malec pokiwał jasnym łebkiem i wyprostował się łapiąc się za brzuszek.
- Poczekaj jeszcze chwilkę.
Heen wstał i ziewając poczłapał ku szumowi prysznica. Kira musiała siedzieć tam naprawdę kawał czasu, skoro chłopiec zdążył dojrzeć do ogarniania świata w żółtych odcieniach.
Zapukał w drzwi.
- Kira?
- Jestem w łazience! - padła cwana odpowiedź.
“No coś ty…” - pomyślał.
- Długo jeszcze Ci zejdzie? Ja i Al byśmy potrzebowali zrzucić z siebie co nieco… wiesz, ciężar nocy.
- Jak tylko zmyję to z siebie… nie mogę zmyć, Luc…
- Czego nie możesz zmyć skarbie? -
Momentalnie oprzytomniał.
- Krwi… i tego… nie wiem co to… - Kira mówiła całkiem trzeźwo.
- Co?! Krwi?! - Drzwi ustąpiły gdy złapał za klamkę by sprawdzić czy łazienka jest otwarta. - Kira, wchodzę… - Uchylił drzwi szerzej choć nie na tyle by wejść, czekał na reakcję.
- Ok, ok - Żona nie wpadła w panikę na jego słowa. Cała łazienka za to była mocno zaparowana, gorąc buchnął przez szparę. Al stanął bliżej ojca spoglądając w górę z wielkimi znakami zapytania w oczach.
- Ty do kibelka, ja zajmę się mamą - mruknął solos otwierając drzwi na oścież. Czuł, że ten poranek nie będzie dobry. Wszedł do środka spoglądając pod prysznic.
Pod nim stała Kira, bokiem, wystawiając twarz na uderzenia wody. Po kroku stanął jak wryty patrząc zbaraniałym wzrokiem na żonę. Wyglądałaby niezwykle ponętnie gdyby nie czerwona kałuża gromadząca się wokół jej stóp. Krople krwi zmieszane z ciepłą wodą spadały z jej ramion i brzucha.
Odwróciła się do Luca z bezradną miną mrużąc oczy przed strumieniem wody:
- Nie chce zejść… - mruknęła.

Nie bardzo rozumiał, nie mógł się ruszyć, nie wiedział o co chodzi… Tymczasem Alisteir, który nie miał już dużo czasu do punktu zero i prywatnej katastrofy, wyminął ojca kierując się ku toalecie stojącej w kącie pomieszczenia. Zobaczył matkę i podniósł wrzask, na jego spodniach od pidżamy zaczęła rosnąć plama.
Kira spojrzała na synka i odsunęła szerzej drzwi do kabiny. Mokra i krwawiąca lecz z czułym uśmiechem na twarzy rzuciła się do dziecka.
- Ali, wszystko w porządku…
Mały zachłysnął się i schował przerażony za ojca. Odruchowo otoczył ramionami jego nogę. Rączki miał lodowate z nerwów.
Kira spojrzała na nich obydwu nie do końca rozumiejącym wzrokiem. Woda i krew kapały na posadzkę. Na brzuchu i podbrzuszu widać było teraz wyżłobione ślady paznokci. Część zostawiła jedynie bruzdy, część rozorała skórę do krwi.
Luc wziął ręcznik i otoczył nim żonę. Ostrożnie by mały mógł postąpić o krok razem z nim.
- Skaleczyłaś się… - powiedział. Raczej wydusił z siebie. - Chodź do salonu, gdzieś mam apteczkę.
- Nic mi nie jest -
zapewniła go Kira - tylko nie mogę zmyć tego. Zobacz - drapnęła raz jeszcze po ramieniu - Wcale nie chce zejść.
Ali zachłysnął się ponownie, zakrztusił i zawył jeszcze głośniej niż dotychczas gdy tylko zbliżyli się do dziewczyny. Nie puszczał ojca.
- Samo zejdzie. Zobaczysz - mówił spokojnie, choć włosy stawały mu dęba.

Poprzedniego dnia brał jej zachowanie za wynik traumy po tym co przeszła… teraz był przerażony. Zostawił Aliego z nią na dwa dni, a tu raczej nie było potrzeby psychologa, a zamkniętego zakładu psychiatrycznego.
- Zaraz coś na to poradzimy. Usiądź w salonie, zaraz do Ciebie przyjdziemy, dobrze?
- Dobrze.

Wyszła z łazienki odgarniając mokre włosy z twarzy. Na podłodze zostawiała wodne ślady stóp. Gdzieniegdzie zostawiała też krople krwi. Zostali sami, Luc przytulił Alisteira głaszcząc go po głowie.
- BigAl, będzie dobrze. Słyszysz? Oddychaj głęboko. Trochę Ci lepiej już? - spytał po chwili.
Synek był blady i roztrzęsiony. Trzymał łapki kurczowo zaciśnięte na ramionach ojca, wpatrując się wielkimi oczami w twarz Luca. Oddech powoli się wyrównywał ale widać było, że sytuacja nim wstrząsnęła. Był przerażony do tego stopnia, że wtulił się w ramiona Luca i zaczął ssać kciuk. Od czasu do czasu jego ciałkiem wstrząsała jakby czkawka - pozostałość nagłego, intensywnego płaczu. Z salonu zaś popłynęły ciche dźwięki ...samby, która dobiła solosa już totalnie.

Chyba tylko fakt, że Ali go potrzebował przeważył. Zdecydowanie objął syna patrząc mu w oczy.
- BigAl, jesteś dzielnym chłopcem? Oddychaj głęboko, będzie dobrze, zaufaj mi proszę. Zrobimy razem tak by z mamą było ok. Dobrze?
Ali miał szeroko otwarte oczka, w których dominował brak zrozumienia. Zarzucił łapkę na szyję Taty i schował buzię na jego ramieniu. Drżał i ciągle czkał. Paluszki zacisnął na koszulce Luca.
- Już… ok… - szeptał przytulając małego. - Dasz rade zostać tu sam? Pójdę opatrzyć zadrapania u mamy i wrócę, możesz się tu zamknąć jeżeli chcesz. - Patrzył uważnie na twarz dziecka.
Mały wykrzywił buzię w podkówkę i pokręcił przecząco główką. Wcisnął się znowu w ramiona ojca z kurczową siłą.
- Luuuuuc! - Dobiegło radosne wołanie z salonu. - Ali! Chodźcie zatańczyć!
Zignorował wołanie. Wyrzucił po prostu z mózgu
- Jak nie chcesz tu zostać, to pójdziemy tam razem? fakt, że usłyszał to co usłyszał.
- Yyyyyh - stęknął synek. Nie wyglądał jakby którakolwiek z opcji go przekonywała.
- Ja wychodzę do salonu. Zrobisz co zechcesz. - Luc miał dosyć, wyprostował się odczepiając od siebie małego i patrząc na niego sięgnął do klamki.
Mały z przemoczonych moczem spodenkach patrzył całkowicie bezradny na ojca. Wyraz buzi nie zmienił się, nadal wykazywał zaskoczenie a teraz na dodatek pojawiło się w nich coś jeszcze. Ali pozbawiony kruchego poczucia bezpieczeństwa bliskości ojca, zaczął się wypłaszczać. Nie ruszył się z miejsca, a na twarzy Lucifera też odmalowała się totalna bezradność. Ale i zaczątki wynikającej z niej irytacji.
- Ali mamie trzeba pomóc, nie będziemy tu przecież siedzieć do wieczora. - Znów się lekko pochylił do chłopca nie zdejmując ręki z klamki.
Synek wsunął łapkę w drugą dłoń Taty, wciąż ssając kciuk. Popatrzył do góry na solosa.
- Idziemy? - Ten spytał przypatrując się mince malucha.
Heen junior skinął lekko główką. Zacisnął zimne paluszki na dłoni ojca i poczekał aż ten otworzy drzwi do łazienki.



Widok był makabryczny.
Już nie chodziło nawet o krwawe plamki jakimi siała po podłodze.
Naga tak jak w łazience...
Ze szramami po ryciu paznokciami po skórze…
Z udami, biodrami i ramionami pokrytymi zaciekami krwi leniwie sączącej się z ranek.
Tańcząca.
Beztrosko i radośnie.
Samba!



Luc chciał zwymiotować, ale jedynie mocno ścisnął dłoń chłopca przyciągając go lekko do siebie aby ten poczuł bliskość i oparcie.
- Wiesz Kira, moja noga, pamiętasz…? Jakiś czas jeszcze nie potańczę… - powiedział ostroznie dławiąc nutki paniki.
Malec wtulił się w nogę reportera, na szczęście zdrową, zatkał wolną rączką uszko.
- Aha… - powiedziała przekrzykując muzykę. - Szkoda. Pomyślałam, że zanim wyjedziesz… - podtańczyła bliżej kręcąc biodrami - ...zrobimy Brazylię tutaj.
- Zrobimy… ale może troche później. -
Pokiwał sztywno głową. - Usiądź, ja zaraz z Alim wrócę, dobrze? - powiedział powoli kierując się do sypialni gdzie była apteczka. Lekkim ruchem nawet nie tyle pociągnął ze sobą syna, co zasugerował mu ruch za nim. Nie napotkał oporu, Alisteir podreptał obok uczepiony nogawki jego spodni.

Wrócili po chwili i znaleźli ja na kanapie leżąca na boku w kuszącej pozie.
To znaczy byłaby niesamowicie kusząca, gdyby nie otoczka całej sytuacji, rany wynikłe z samookaleczenia i faktu, że… ich synek wciąż człapał przy solosie wczepiony w niego kurczowo.
Luc zbliżył się do dziewczyny, otworzył apteczkę wziętą z sypialni i wyjął spraj ze sztuczną skórę.
- Połóż się na plecach - poprosił.
Ali odsunął się od sofy i od rodziców, gdy żona układała się zgodnie z poleceniem.
- Luc… - uśmiechnęła się czule - … wiesz, że tęskniłam? Jesteś taki przystojny.
- Wiem, ja też. A Ty najpiękniejsza na świecie -
mówił z przekonaniem nakładając sztuczną skórę na zadrapania. Były różnej głębokości, w kilku miejscach zahaczyła się naprawdę solidnie, ale nie było potrzeby jechać do szpitala.
- Ali, przynieś z łazienki dwa ręczniki, jeden bardzo porządnie zmocz wodą, dobrze? - rzucił do syna zerkając ku niemu i starając się przybrać minę mówiąca na tyle na ile się tylko da, że jest “ok”. Ton głosu też miał uspokajający, choć było w nim lekkie drżenie.
Synek podreptał do łazienki. Wrócił po chwili, w większości opryskany wodą i wlokąc za sobą ręczniki. Nie podchodził za blisko sofy, ustawiając się tak, by nie widzieć matki. Rzucił ojcu ręczniki i usiadł skulony w kąciku.
- Idź się wykapać i przebierz. - Heen wykorzystał fakt, że mały wyszedł z pierwszego szoku, sam latał po mieszkaniu i zostanie gdzieś przez chwile samemu nie było dla niego już nierealne. Teraz to sofa była punktem zero, do którego nie chciał się zbliżać.
- Zostaw drzwi otwarte będę miał wszystko na oku.
- Kochanie, a pamiętasz, jak mówiłeś tak do mnie? W tym małym hoteliku, pod Well? W czasie wypadu z Riną i Joe? Też chciałeś mieć wszystko na oku, leżąc na łóżku. -
Kira pochyliła się lekko do pocałunku.
Aliemu dało to dodatkową siłę by ruszyć z salonu do łazienki w tempie ekspresowym.
- Pamiętam. Oczywiście, że pamiętam - mówił spokojnym tonem zaczynając obmywać ja z krwi. Zaczął od ud czekając aż sztuczna skóra przyschnie, ale po kilku chwilach zabrał się za obmywanie okolic ran. Leżała spokojnie, za co dziękował opatrzności.

Wybrał numer do Eve.
- Toster? - zamruczała nieco zaspanym głosem, gdy odebrała po trzecim czy czwartym sygnale. - Co się dzieje?
- Jestes jeszcze w szpitalu Ozz?
- Nie, już w domu. Przecież za chwilę się widzimy? No dobra… za dłuższą chwilę.
- Świetnie. Za chwilę wyślę Ci wiadomość w sieci z tymi dokumentami co miałem wysłać wczoraj. Przepraszam, zupełnie wczoraj zapomniałem.

Po drugiej stronie zapadła lekka cisza.
- Um… ok. Nic się nie stało? - Rozebrzmiał w końcu skonsternowany głos Eve, która najwyraźniej się już rozbudziła. - Nic się nie szkodzi. Nie biczuj się…
- No to świetnie. -
Udał ucieszonego, przynajmniej na twarzy. W głosie czuć było straszną nerwowość. - Tylko odbierz teraz bym wiedział, że wszystko doszło. Trzymaj się.
- Już sprawdzam. Pa.
Kira za to zaczęła lekko odpływać.
Luc tymczasem słał już maila:
Cytat:
@MaireEvangelineWhiters
Od: LVDHeeN
Temat: Ozzy, Ratuj…
  • Moja żona… ofiara tych dwóch. Ona oszalała. Eve, nie wiem co robić. Zachowuje się jak klasyczny wariat, właśnie jestem po samookaleczaniu się jej… po czym tańczyła nago sambę. Mam umówiona terapię moją i Aliego, wczoraj dzwoniłem i włączyłem ja w program. Zabieram ją do Sunny... Boję się, Eve.
Wysyłając wiadomość dokończył obmywanie żony i zadzwonił do Edka.
-Luc? Coś nie tak? - Nożycoręki zareagował zdziwieniam na tak wczesny telefon.
- Fuckup w skali od 1 do 10? Jakies 11,5. Dałbys radę podjechać do mnie do Concourse?
- Jasne. Coś potrzeba przywieźć?
- Nie, 15 minut i kogoś przenieść, ja postrzelany, nie dam rady - powiedział wstrzykując Kirze stym uspokajający i przeciwbólowy, by wzmocnić efekt odpływu.
- Ok, będę za chwilę. - Szelesty w tle wskazywały na to, że punk się faktycznie zwlekał.
W międzyczasie dostał odpowiedź od Eve:
Cytat:
@LVDHeeN
Od:MaireEvangelineWhiters
Temat: Re: Ozzy, Ratuj…
  • Brzmi jak ostre PTSD. Teraz jest spokojna? Jeśli nie, to staraj się uspokoić i daj znać. Przyjadę. Jeżeli jest po szczycie, faza spokoju powinna potrwać parę godzin.
    Jeśli jesteś w stanie, dowieź ją do SH na 9 rano. Załatwię kogoś do niej w międzyczasie. Jeśli nie, załatwię miejsce u św. Jóżefa.

    Jak Ali? Bezpieczny?
Cytat:
@MaireEvangelineWhiters
Od: LVDHeeN
  • Temat: Re: Re: Ozzy, Ratuj…
    Ali bezpieczny. Będę tam wcześniej, mam terapię o 8:00… mój przyjaciel już jedzie by pomóc, ona odpłynęła, a jestem ranny, sam jej nie zniosę. Poczekamy tam najwyżej. Miała mieć dr Mauer na 10:15
Cytat:
@LVDHeeN
Od:MaireEvangelineWhiters
Temat: Re: Re: Re: Ozzy, Ratuj…
  • Dobra, zbieram się. Spotkamy się w SH. Nie myśl teraz o niczym innym niż dowiezienie dwójki do SH. Skoncentruj się tylko na tym. Pomoże opanować nerwy.
    Do zobaczenia.
W łazience zaś urzędował mały.
Zapowiadało się, że trzeba będzie po nim sporo posprzątać.
Luc nie odpisywał Eve tylko poszedł po ubrania Kiry i po powrocie zaczął ja ubierać, gdy ona na to pokazała, że odpłyniecie jakie zarejestrował było tylko lekkie. Nie wychodziła z filmu. Na dotyk męża ubierającego ją w naprędce zebrane ciuchy otworzyła oczy i chciała się przytulać, szukała fizycznego kontaktu.
Solos nie unikał go, ze dwa razy pieszczotliwie pogłaskał po głowie, zażartował z czegoś nawet nerwowym ale modulowanym na żartobliwy tonem. W międzyczasie dał jej strzał lekkiego nasennego styma. Zerkał przy tym co i rusz ku łazience.
Dźwięk dzwonka u drzwi nie mógł zabrzmieć szybciej. Kira właśnie osunęła się na sofę już całkiem wyłączona, a w łazience coś lekko gruchnęło. Po czym z pomieszczenia wynurzył się Ali ...w krótkich spodenkach za kolano, na bosaka i koszulce z dinozaurem.
Luc wystawił w jego kierunku rękę z uniesionym kciukiem, który malec skwitował kiwnięciem głową. Solos podszedł do niego i uklęknął. Najtrudniejsze miało nadejść.
- Ali, jesteś bardzo dzielny. Jestem z Ciebie bardzo dumny, wiesz? Mama śpi, ale trzeba ją zawieźć do lekarza. Porozmawia z nią ta fajna pani co się z nią bawiłeś piaskiem. Była okey, nie?
Pokiwał łebkiem wciskając rączki do kieszonek. Nie patrzył w stronę sofy, spoglądając albo na swoje stópki albo na ojca.
- Dzielny zuch. Heen zignorował drugi dzwonek. - Tylko że mama śpi i lepiej jej na razie nie budzić… a ja mam chorą nogę, nie zaniosę jej do samochodu. Przyszedł właśnie mój przyjaciel, on pomoże, rozumiesz?
Mały zdawał się wiele rozumieć. Albo dobrze grał. Pokiwał ponownie łebkiem.
- Jest tylko tyci, malutki problem. Mój przyjaciel wygląda bardzo groźnie. Ale to tak jak z dinozaurami. Wielkie straszne stwory, a tak naprawdę są jak ten tu. - Pieszczotliwie stuknął palcem w dinosa na koszulce chłopca. - Edek jest strasznie fajny, on tylko tak wygląda. Chciałbym byś to wiedział i się nie bał, bo nie ma czego, dobrze? - Trzeci dzwonek, ale Luc wciąż patrzył na chłopca uśmiechając się do Alisteira, który pokiwał ponownie, spoglądając tym razem na paluszki u stóp.

Luc pokiwał głową i ruszył do drzwi. Otworzył je spoglądając na mocno zniecierpliwionego, a może zaniepokojonego dłuższym czekaniem Edka. Nie wpuszczał go jeszcze
- Krótka piłka stary. Mój syn panicznie boi się mężczyzn, ty wyglądasz jak wyglądasz. Weź to pod uwagę. Moja żona oszalała. Literalnie. Fix. własnie ją uśpiłem i muszę ja zabrać do psychiatry, bo jest kurewsko źle. Z tą nogą sam jej nie zniosę. Pytania?
Edek zamarł z lekko uchylonymi ustami i papierosem przylepionym do kącika usta. Zamknął je. Pokręcił głową i zmienił zdanie.
- Co się działo tutaj, że jej odpaliło?
- Jak to co? Była ofiarą, prawie ją zarżnął. Nie wiem, pewnie odkręciły się jakieś śrubki - odpowiedział wpuszczając go do środka. Wyjął mu przy tym kiepa z ust rzucając na korytarz.
- Noooo ale w szpitalu nie świrowała.
- Wyglądam jak pieprzony psycholog?
Skierował się spokojnym ostrożnym krokiem bliżej chłopca dając mu w razie czego poczucie buforu bezpieczeństwa.
- Ali, to jest Edi, Edi, to jest Ali.
- Cześć, młody - punk próbował się skulić by wyglądać na mniejszego. Robił też coś co miało być w jego mniemaniu niewinną minę. W efekcie wyglądał jak rąbnięty niedźwiedź.
Ali zmierzył go poważnym spojrzeniem - stawało się ono znakiem rozpoznawczym chłopca - i schował za ojcem.
Edek raczej nie miał ręki ani doświadczenia z dziećmi. Nie otrzymwaszy odpowiedzi, rozejrzał się.
- To gdzie Kira?
- Tu, na sofie - odpowiedział, przez aplikację via net zamawiając taksówkę. - Śpi. Bądź ostrożny, bo jak nie, to obaj nakopiemy Ci w pupsko. - Położył dłoń na ramieniu Alisteira przytulając go do swej nogi.
- Ok, ok. Was dwóch takich to kurde jak ja mnie pół. - Edek uniósł żartobliwie ramiona ku górze. Ruszył ku sofie. Przez kilka uderzeń serca przyglądał się dziewczynie tam leżącej.
Westchnął.
Pochylił się by powoli wsunąć ramiona pod ciało i unieść je.
- No to już. - Odwrócił się do Heena do kwadratu. - Którędy do karocy? - Uśmiechnął się radośnie do małego.
- Jedziemy na dół, taxi już jedzie. -
Wskazał drzwi Edkowi by ten z dziewczyną na rękach wyszedł pierwszy. Wraz z Alim wyszli za nim i po zablokowaniu apartamentu udali się do wind. Edek zjechał sam z Kirą jedną, Luc z Alim drugą. Chłopiec na małej przestrzeni obok Rudego…? To nie miało prawa się udać.
Na taksówkę czekali bardzo krótko, wkrótce ruszyli do Sunny.
Już bez Edka.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 22-06-2016, 23:56   #7
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Fundacja Sunny Hill, ranek
Można było mieć to w dupie, zarżnąć Della i Fergusa na oczach ogromnej widowni i jedząc popcorn patrzeć jak media pożerają fundację nie zostawiając nawet kosteczki. Eve w takim przypadku dostałaby totalny, mentalny kop w dupę. Jednak wyszłaby z tego bez większego szwanku, jej ojciec pewnie by zadbał o swoją córkę kreując pewną ciszę w jej powiązaniach z sunny. Kredyty czynią cuda. “VP? Jaki VP?”. Pewnie usunęłaby się w cień. Zrozpaczona i zgorzkniała pojechałaby znów do Niemiec czy na Tajwan. Może tak mocno sparzona nie włączałaby się już w większe projekty.
Patrząc na jej delikatny wpływ, jej rękę w choćby drobiazgach, Luc ucieszył się, że zabrał ją wtedy do restauracji i dał furtkę dzięki której fundacja mogła przetrwać. Owszem obrywała mocne ciosy przez swego CEO, ale miała do dyspozycji gardę opracowaną przez Eve i Hao. Raporty policyjne, udział Eve w sprawie nie pozwalały tu na proste KO. Prasa zresztą czasem podchwycała temat profundacyjny dając momenty wytchnienia, by otrzeć twarz w narozniku i wstać szykując się do kolejnej rundy medialnego szaleństwa. Na stojąco, a nie będąc liczonym na deskach.
Heenowi przeszło przez głowę, że jak przetrwają te pierwsze tygodnie festiwalu hejtu, to mogą wyjść z tego bez większego szwanku. Wtedy taka fundacja z misją zarządzana przez kogoś takiego jak Eve…
Było warto.
- Witam - odpowiedział zdawkowo na przywitanie recepcjonisty. - Mam pacjetkę w taksówce, jest na usypiaczu, sam nie dam rady przenieść…
- Pan van Den Heen? Pani Withers zaraz będzie. Proszę usiąść. -
Wskazał na kanapę i fotele w poczekalni.

Eve zjawiła się po kilku minutach, a wraz z nią młody stażysta z noszami sunącymi tuż obok.
- Cześć Ali. - Uśmiechnęła się do chłopca. Kucnęła przy nim, obserwując malucha wczepionego w nogawkę spodni ojca. - Ciężki poranek, co? Słyszałam, że pomagałeś tacie dzielnie. Zajmę się Twoją mamusią a potem sobie odpoczniemy, dobrze? Tata, będzie całkiem niedaleko, też będzie odpoczywał. Ok?
Malec skinął krótko łebkiem.
W miedzyczasie stażysta udał się do wyjścia i wkrótce pojawił się z Kirą na noszach.
- Proszę zabrać pacjentkę do pokoju 76 i powiadomić dr Farrow, że pani Van Den Heen już jest.
Stażysta kiwnął głową i ruszył wraz z noszami do wind.
- Ali, zabierzemy Tatę z nami? - spytała skupiając się ponownie na Alisteirze.
Za odpowiedź musiało starczyć objęcie łapką tatowej nogi.
- No chodźmy.
- Dzięki, dawno nie byłem tak przerażony -
rzucił do Eve na tyle cicho by mały mógł nie usłyszeć. - Sam fakt, że była z nim w tym stanie sama przez dwa dni… - Pokręcił głową udając się za nią wraz z wczepionym w jego nogę chłopcem.
- Dałeś sobie świetnie radę. Opanowałeś sytuację. A teraz się Wami zajmiemy. Opowiesz mi zaraz wszystko tylko zajmiemy się najpierw Alim, dobrze? - Położyła reporterowi dłoń na plecach profesjonalnym lecz i ciepłym gestem.
- Jasne. Martwię tylko co będzie jak się wybudzi. Sama, w nieznanym miejscu… może szaleć.
- Seana, dr Farrow, to moja przyjaciółka. Nie współpracuje z SH, ale jest psychiatrą klinicznym. Zajmie się Kirą, nie martw się. Nie podejmiemy żadnych kroków bez informowania Cię, Luc. -
Otworzyła pokoik zabaw i wpuściła obu Heenów. - Odpowie na Twoje pytania. Usiądź i postaraj się jeszcze wytrzymać parę minut. Idzie Ci doskonale. - Spojrzała reporterowi w oczy. Uśmiechnęła się ciepło. - Jak na tostera - dorzuciła by rozluźnić atmosferę. - Zajmę się Twoim synkiem, dobrze?
“Nie martw się.” No proste…
- Ok, bawcie się piaskiem i dinozaurami. Traktujcie mnie jakby mnie tu nie było.
Eve rzuciła okiem na malca i wyciągając dłoń do niego stwierdziła:
- Tata zostanie, nie masz się czego obawiać. Zobacz - wskazała na fotel - on będzie w zasięgu wzroku. A my … cóż … mam tutaj taką małą niespodziankę dla Ciebie, Ali. Chcesz zobaczyć co to?
W kącie stało coś przykryte nieprzeźroczystą folią. Eve wykonała zachęcający gest do małego i z miną chochlika podkradła się do "cosia". Powoli zaczęła zsuwać folię szeleszcząc strasznie i generalnie robiąc więcej hałasu niż odkrywanie było warte. Ali postąpił parę kroczków zaciekawiony ale wciąż niepewny. Odwrócił się w stronę ojca, który kiwnął zachęcająco głową.
Wcisnął łapki w kieszonki i ruszył nieco bliżej.
Blondynka w końcu “poradziła” sobie z zasłona i oczom Heenów ukazał się przenośny teatrzyk.
Eve zrobiła wyczekującą minę, Malec zaś nieco zdębiał nie bardzo wiedząc co to.
Zaczął oglądać na wszystkie strony “cosia”. Terapeutka zaś powoli tłumaczyła, że to teatrzyk dla lalek. Nakładała przy okazji różne pacynki na dłonie i objaśniała zasady działania teatrzyku.
Ali skoncentrował się na lalkach i ich nakładaniu do tego stopnia, że przestał spoglądać w kierunku ojca. który za to siedział cicho i nie wtrącał się, nie przeszkadzał. Patrzył tylko z zaciekawieniem na metody Eve i reakcje Alisteira. Ten zaś wybierał i przebierał w różnych lalkach, aż terapeutka zadała mu zadanie: miał laleczkami opowiedzieć historyjkę.
Jaką tylko chciał.
Sprytnie wykorzystała kwestie niemówienia i komunikacji niewerbalnej.
- Jak będziesz gotów, unieś kciuk. Ja i Tata będziemy oglądać, jak w kinie albo teatrze. - Klasnęła radośnie w dłonie i umościła się na drugim fotelu.

- Wcześniej zauważyłeś jakieś niepokojące objawy? - spytała cicho rzucając spojrzeniem na Luca.
- W szpitalu nic. Było wszystko okey. Wczoraj wieczorem dziwnie zareagowała - odpowiedział półgębkiem patrząc jak mały przygotowuje się do występu. - Huśtawka nastroju aż do przesady, apatia, dziś rano pełen odpał…
- Coś mogło wywołać taki stan? Chodzi mi o jakiś czynnik, którego nie było w szpitalu ale pojawił się w domu?
- Martwiła się o mnie gdy dwa dni mnie nie było? Seks? Nie wiem…

Eve pokiwała głową.
- Nowa sytuacja, nowe otoczenie, brak stabilizacji. To wszystko mogło być bodźcem. A jak Ali się zachowywał?
- Gdy na mnie nawrzeszczała przez tą mocną huśtawkę emocjonalną, to mnie pobił. Pewnie myślał, że ja jej coś zrobiłem. Wiesz, jej krzyk, obok niej mężczyzna… Jak zapewniałem go, że nic im ode mnie nie grozi i udowodniłem mu, że z nią jest słabo… to się na mnie wściekł, zaczął płakać, odpowiedział (na głos) “nie” na to czy mi zaufa. Dziś rano sama widziałaś. Wczepiony jak koala w eukaliptusa. Był przerażony totalnie jak ją widział. Podrapała się do krwi i siejąc kroplami wody i krwi po pokoju radośnie tańczyła sambę. Zlał się w spodnie, ja daleki też od tego nie byłem.
- Luc… -
Eve zawahała się na chwilę. - …Nie chcę byś mnie źle zrozumiał. Myślę nad pewną opcją dla waszej trójki. Kira zapewne będzie potrzebować opieki przez jakiś czas. Ty też potrzebujesz wsparcia po ostatnich wydarzeniach. A Ali jest między młotem a kowadłem. Nie chciałabym aby to co robimy tutaj razem przepadało z chwilą gdy wraca do domu. Dlatego sugeruję byś przemyślał opcję rodziny zastępczej. To układ wyłącznie tymczasowy, ale dałby każdemu z was możliwość złapania drugiego oddechu. - Spojrzała na reportera.
- Nie Eve. - Pokręcił głową wciąż patrząc na małego uważnie dobierającego pacynki.
- Czemu?
- Kira mówiła, że on się boi. Że znów zniknę. Boi się też obcych, szczególnie mężczyzn. I mam w tej sytuacji zostawić go jakiejś nieznanej rodzinie zastępczej?
- Nie wyrwalibyśmy go z godziny na godzinę i nie wrzucilibyśmy w nieznane, Luc. A jesteś w stanie się nim zajmować? Sam mówiłeś, że dwa dni byłeś wyłączony i Kira się martwiła. On zapewne martwił się też… -
Nie naciskała. - Przemyśl to sobie. Myślę, że mimo naturalnej reakcji odmownej, dałoby to sporo Aliemu.
- Dałoby. Poczucie strachu, zagubienia. A może też i poczucie, że znów go zostawiłem przy tym odbierając mu matkę. -
Odwrócił się do blondynki i spojrzał jej w oczy. - Mylę się?
- Nadal nie powiedziałeś, czy jesteś się w stanie nim zajmować, zapewnić mu spokój i rutynę jakiej potrzebuje. Powinien zacząć chodzić do przedszkola, by się socjalizować z innymi dziećmi, mieć rutynowe obowiązki, chodzić spać o wyznaczonych porach, jadać w wyznaczonych porach. To wszystko nadaje ramy. I poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście poza spokojem rodziców. Poza tym to byłoby jedynie tymczasowe rozwiązanie. Nie naciskam. Ale pomyśl o tym.
- Nie wiem czy jestem w stanie. Teraz Ty odpowiedz na moje pytanie Eve.
- On żyje w stanie zagubienia i strachu od jakiegoś czasu. Fakt, że jesteś przy nim z doskoku a nie na stałe, niekoniecznie musi pomagać. Byłeś przez jakiś czas, potem zniknąłeś na dwa dni. Matka zaczęła odreagowywać. W tej chwili on nie czuje się pewnie ani z Tobą ani zapewne z Kirą.

Po chwili dodała:
- Luc, ja nie twierdzę, że masz być przyspawany do niego, ani nie upieram się przy rodzinie zastępczej. Ostatecznie to Twoja decyzja i odpowiedzialność za dziecko. Ja mogę jedynie doradzać, sugerować.
- Jak oddam go pod opiekę obcym, to może uznać, że znów go zostawiam i być może drugi raz… Być może tego nie wybaczy mi juz nigdy. Tak, czy nie? -
Luc powtórzył pytanie.
- Jest taka możliwość, jeśli ta kwestia nie zostanie przepracowana, Enzi. Ale po to są terapie. Nie zostajecie sami. Ani Ty ani on.

Mały w końcu uniósł kciuk do góry.
Eve zaczęła głośno klaskać i tupać na zachętę.
Malec zaś zaczął przedstawienie… z którego ciężko było zrozumieć dużo. Chociaż powtarzający motyw dinozaura zjadającego pozostałe pacynki nie umknął nawet Heenowi.
Ostatecznie Ali wyjrzał zza teatrzyku spoglądając uważnie po Eve i Lucu. Solos uśmiechnął się kiwając głową na znak, że przedstawienie mu się podobało… choć motyw zjadania innych przez dinozaura zaniepokoił go. Szczególnie, że ostatnio dinozaury rządziły w umyśle chłopca. Zabawka, dinek na koszulce...
Zerknął na lekarkę nie odzywając się.
Eve podeszła do jego synka i zaczęła z zainteresowaniem wypytywać go o różne rzeczy: czemu czerwononosa pacynka była zeżarta pierwsza, i co czuje dinozaur gdy pożarł ostatnią z lalek. I czy dinozaur pomyślał, że może warto kogoś zostawić całego nie zaś w forme przekąski.

Do drzwi zapukano.
Cicho i dyskretnie.
Solos nie chciał by Whiters przerywała, wszak i tak nie było łatwo dotrzeć z pytaniami do chłopca nie odzywającego się nawet słowem. Wstał i sam uchylił drzwi za którymi stał recepcjonista. Uśmiechnął się przepraszajaco.
- Czy mógłby pan dołączyć do żony? Lekarka chciałaby porozmawiać.
- Tak, już idę. -
Zerknął ku Eve i Alisteirowi. - Za chwilkę wrócę.
Eve zagadała Alisteira, który zareagował nerwowy drgnieniem na odejście ojca.




Recepcjonista poprowadził Luca do pokoju, w którym znajdowała się jego żona i nieznajoma lekarka. Kira lezała na leżance całkiem spokojnie, w miarę trzeźwo spoglądając na męża i na kobietę.
- Witam, panie Van Den Heen. Jestem Seana Farrow - powiedziała terapeutka dość niskim, ciepłym głosem wskazując jednocześnie fotel koło leżanki.
Kira wyciągnęła do Luca dłoń, a on uścisnął ją i usiadł nie okazując po sobie nerwowości ani wahania.
- Miło mi poznać - zwrócił się do lekarki, ale wnet spojrzał na żonę. - Wszystko okey? Lepiej się czujesz?
- Lepiej. -
Kira skinęła głową.
Seana usiadła na ostatnim wolnym fotelu:
- Porozmawiałyśmy - stwierdziła spoglądając na Kirę, by ta nie czuła się jak osoba nieobecna. - Pani Kira streściła mi ostatnie wydarzenia i wyjaśniła jak martwi się o pana i o państwa synka.
Odpowiedziało jej jedynie poważne kiwnięcie głową.
- Doszłyśmy do wniosku, że niedawne przejścia mają duży wpływ na panią Kirę i wymykają się spod kontroli.
Kira przytaknęła.
- Seana zasugerowała pobyt w szpitalu by przyspieszyć terapię.
- To jest decyzja, jaką omówimy wszyscy razem. -
Lekarka spojrzała na solosa. - Na początek zasugerowałam trzy tygodniowy program w klinice pod nNY. Jest to program dla osób z traumami i PTSD. Obserwujemy naszych podopiecznych pod kątem wzorców snu, objawów napięcia, czynników wywołujących zmiany nastrojów i włączamy w to leczenie. Po trzech tygodniach omawiamy wyniki terapii i na ich podstawie sugerujemy kolejne postępowanie.
- Co Ty na to? -
Luc zwrócił się do Kiry.
- Jeśli mogę się wyleczyć i… ratować nas ...to zgadzam się. Tylko nie chcę mieć wpisu, że byłam w wariatkowie.
- Na ile to jest... Hm... -
jakby się krępował - odwracalne? - To ostatnie rzucił do Seany.
- Nauka kontrolowania objawów PTSD oraz leczenie pozostałych elementów powinno przynieść znaczącą poprawę. Standardowo, jeśli w ogóle można mówić o standardach, pacjenci cierpiący na PTSD powracają w pełni do funkcjonowania w społeczeństwie i życia w rodzinie.
- Co Ty na to? -
teraz spytała Kira powtarzając jego własne pytanie.
- Chcę byś była taka jak dawniej - powiedział miękko. - Jeśli to ma pomóc, to oczywiście, że tak. Coś z tym zrobić trzeba…
- Zajmiesz się Alim? -
spytała gładząc męża po ręce.
- Tak, damy sobie radę.
- Dobrze. -
Seana pokiwała głową z profesjonalnym uśmiechem. - Zacznę przygotowania zatem. Myślę, że nie zajmie to więcej niż pół godziny.
- Jest jedna kwestia, która nie może czekać trzy tygodnie. Kira, czujesz się na siłach by coś teraz omówić?
- Co takiego? -
spytała żona, a lekarka spojrzała bacznie na solosa.
- Lekko zahacza to o… - w środku wił się jak piskorz - ...o to co cię spotkało. - Nie powiedział nic więcej wzrokiem sugerując dr Farrow, że to raczej rozmowa na mniej niż sześcioro oczu.
- Zostawię państwa samych. - Lekarka zorientowała się dość szybko. - Wrócę za kwadrans.

Gdy wyszła Luc przez chwile milczał w końcu pod pełnym pytań wzrokiem Kiry westchnął.
- Załatwiłem, że policja spełni wszelkie obietnice jakie Ci dali pomimo, że oficjalnie nie będzie Cię w śledztwie - zaczął ostrożnie. - Jednak sam detektyw z jakim nad tym pracowałem uważa, że możesz walczyć o więcej. Nawet nieoficjalnie, ot na zasadzie ugody. Podobno góra policji i… ktoś jeszcze drży byleby to tylko nie wyciekło jak się Tobą posłużyli. Można ich przycisnąć. Mam dać odpowiedź…
- Myślisz, że warto? -
spytała niepewnie. - To pewnie sądy i tak dalej, co?
- Nie. To negocjacje. Jak to pójdzie do sądu, to oni będą mieć ogień pod dupkami. Polecą pewnie głowy. Ale media nie zostawią też nas w spokoju. I im i Tobie nie powinno na tym zależeć by dogadać się po cichu. Można jedynie zagrozić, że jak wobec tego do czego doprowadzili nie dadzą rekompensaty wyższej niż obiecali, to się pójdzie drogą oficjalna. Poker, blef. Obiecali Ci ćwierć miliona stosując lekki szantaż można zrobić tak byś dostała nie wiem…? Bańkę? Dwie? To Twoja decyzja Kiri, Twoje pieniądze, Twoje poświęcenie. Twoja krzywda. Ale sam policjant zachęcał. Zwykłe porządne gliny widać same chcą by te gnoje planujące i spieprzające akcję beknęły. Zastanów się nad tym, cokolwiek postanowisz, mogę się tym zająć.

Po chwili namysłu twarz Kiry jakby stwardniała.
- To dobierz im się do tyłka. Niech ich zaboli. Wyciśnij ile się da. Ali musi być zabezpieczony. - zacisnęła usta w ciasną linię - Na wypadek gdyby… coś było nie tak. Ustanów jakiś fundusz z tego. I oddaj kasę swojej rodzinie za mnie. - Zaczynała się denerwować.
Pocałował ją w czoło.
- Stara dobra Kiri, nie wierzyłem być powiedziała inaczej. - Uśmiechnął się kłamiąc. - Będzie z Tobą dobrze. Zajmę się wszystkim.

Po kwadranse pojawiła się Seana, która weszła do pokoju uprzednio zapukawszy.
- Jak tam? Gotowi?
- Tak. Idę do Alisteira, wpadniemy jeszcze po naszych terapiach.
- Radziłabym wizytę albo popołudniu albo jutro rano. Tak aby pani Kira miała czas na zaaklimatyzowanie się. Panu i synkowi też potrzeba czasu. -
Uśmiechnęła się ciepło.
- Niall pomoże pani przejść do ambulansu. Ja dołączę za parę minut.
Za lekarką stanął stażysta, który wcześniej transportował uśpioną Kirę. Dziewczyna zebrała się powoli i stanęła przy Lucu.
- Pamiętaj, że Cię kocham - wyszeptała najciszej jak mogła - Dobrze?
- Będę. Ty też. Obiecaj mi, że zrobisz wszystko by wyzdrowieć, byśmy mogli Cię zabrać z Alim jak najszybciej.
Kira mruganiem odpędzała łzy, kiwała głową.
- Obiecuję. - Pociągnęła nosem i otarła szorstkim gestem łzy spływające po policzkach. - Zajmij się nim, tyle przeszedł… - pocałowała męża lekko w usta i ruszyła ku drzwiom.
Patrzył na drzwi i aż go telepało tak chciało mu się palić.
Ale miast szukać palarni ruszył zaraz do pokoju gdzie Eve dowiadywała się właśnie na ile sposobów Tyranozaur może zeżreć czerwononose laleczki.




Ali drzemał w ramionach Eve. Blondynka uśmiechnęła się ciepło do solosa kołysząc małego lekko.
- I jak? - zapytała bezgłośnie.
- Kira na terapię dłuższą do kliniki dla… - szepnął siadając obok, ale na wszelki wypadek nie mówił na głos jakiej. Mały mógł się zbudzić i znów szaleć wiedząc, że matka jedzie do wariatkowa. - Świetnie Ci idzie. - Wskazał na niego. - Może szukasz dorywczej pracy popołudniami i wieczorami jako opiekunka do dziecka?
- Seana zabrała ją do siebie? -
Uśmiechnęła się na komentarz Luca ale nie skomentowała. - Pomóc Ci szukać przedszkola?
- Myślisz, że on już jest w gotów na przedszkole?
- Myślę, że możemy znaleźć placówkę, która sobie poradzi z jego problemami. Lepiej nie zamykać go w czterech ścianach.
- To byłbym wdzięczny za pomoc. Co z dzisiaj? -
wciąż szeptał ale głową wskazał na małego. - Jakieś wnioski?
- Dużo w nim agresji -
powiedziała zasmucona - z poczucia bezsilności. Jest sfrustrowany. Trzeba to rozładować. Może jakaś wyprawa na świeżym powietrzu? Zoo? Park? - “Polowanie w Brazylii?” pomyślał. Eve za to kontynuowała: - Zabierz go na jakieś zajęcia, które są oparte na konkurencyjności. Wyścigi samochodzików? Możesz go zabrać na bouldering. To mogłoby mu sprawić frajdę.
- Tak zrobię. Dziś pójdziemy w parę miejsc. Hm… to teraz moja kolej, tak? -
Westchnął. - Obiecuję być grze… no przynajmniej się postaram. Gdzie mam się udać i co przez ten czas z nim? Ty masz przecież masę roboty.
- Bądź miły. -
Uśmiechnęła się szeroko. - Bo za niedługo skończą się nam terapeuci. Ali może zaczekać z opiekunką. Tam gdzie ostatnio. Ok?
- Ok… -
wstał i powlókł się do gabinetu w którym ostatnio odbył interesująca, wesołą i jakże przyjazną rozmowę z dr Nikkansenem.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 05-03-2017 o 11:58.
Leoncoeur jest offline  
Stary 23-06-2016, 02:56   #8
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Fundacja Sunny Hill, ranek
Po dotarciu na miejsce odetchnął głęboko, zapukał i wszedł.
Tym razem w gabinecie nie zobaczył starszego mężczyzny, ale kobietę w średnim wieku. Stała tyłem do drzwi gdy wchodził, właśnie się odwracała do wchodzącego pacjenta.
- Dzień dobry. Mallory Ross. - Stukając szpilkami podeszła do reportera wyciągając dłoń. Obcisłe motocyklówki z charakterystycznymi dla nich grubszymi wstawkami na kolanach, połączone z białą, jedwabną bluzką z przeźroczystymi rękawami robiły ekscentryczne wrażenie.
- Luc Van Den Heen - przywitał się podając kobiecie rękę i taksując ją uważnym wzrokiem.
- Coś podać do picia?
- Piwa pewnie nie macie…?
- Akurat nam się skończyły zapasy -
skomentowała. - Kawa może być w zamian? Proszę się rozgościć.
Nim skończyła mówić otrzymał wiadomość.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: No czeeeść
Cześć, Ropuszku. Będę dzisiaj wieczorem w chacie. Koło 22. Będziesz? M.
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: Re: No czeeeść
Raczej tak, ale z Alim. Sporo się wydarzyło kotku, nie mogę teraz :/
- Poproszę zatem kawę - zgodził się z udawanym żalem w tej samej chwili gdy odpowiadał Mazz.
Usiadł w fotelu wyglądając za okno.

W kilka chwil otrzymał parującą filiżankę z naparem i niewielką czekoladką na spodeczku.
Lekarka usiadła niedaleko i wyciągnęła przed siebie nogi.
- O czym chciałby pan dzisiaj pomówić, jeśli o czymkolwiek? - zapytała po chwili ciszy i obserwacji solosa.
- Nie radze sobie, sytuacja mnie przerasta. Wie Pani pewnie o stanie mojego synka. I żony.
- Dopiero co otrzymałam krótką notkę o pana żonie. -
Skinęła głową. - Od którego z nich zaczniemy? Które z nich sprawia szczególne trudności z radzeniem sobie?
- Oboje. Czuje się jakbym jeździł na jednokołowym rowerku nad Wielkim Kanionem i oczekuje się ode mnie jeszcze, że będę żonglował piłeczkami. A czasem solidnie wieje.

Uśmiechnęła się na to porównanie.
- A gdy zabrać piłeczki i pomóc zsiąść z rowerka, co zostanie? Oprócz wiatru. Co pana napędza i pozwala wstać codziennie z łóżka? Bo raczej nie cyrkowe sztuczki…
- Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym.
- A zechce pan teraz zastanowić się ze mną?
- Czemu nie. Skoro to ważne.
- Ważnie-nieważne. Chodzi mi raczej o to, że odczucie bycia mistrzem cyrkowym może być subiektywne. I być może warto wrócić do korzeni… Co pana napędza, co sprawiło i w którym momencie, że zaczął się pan tak czuć. Wcześniej z pewnością też pan był wystawiony na stres. Czy to wyjaśnia mój tok myślenia?
- Byłem. Teraz zależy mi na tym, by do nich dotrzeć. Ale nie jestem psychologiem. Dla Pani to praca, coś naturalnego… -
Luc zamyślił się jak coś ująć słowami. - Dla normalnego człowieka, staranie się odbudowywania relacji z synem, czy żoną… w ich stanie, z ich zachowaniami, reakcjami. Hm, proszę się nie obrazić porównaniem, ale zastanawiam się czy bardziej czuć to jak kolec w tyłku, czy granat w mózgu.
- Stop. -
Machnęła dłonią poziomo w powietrzu. - Proszę mi powiedzieć, gdzie PAN jest w tym wszystkim. Na razie skupmy się na panu. Z jednej strony żona, z drugiej syn. Gdzie pan jest w tym obrazku. Mogę dać kredki i papier, jeśli to pomoże zamiast słów. - Uśmiechnęła się lekko.
- Nie ma. Masa osób naokoło wskazuje mi, że muszę się przecież nimi zająć. Mają rację, prawda?
- Mają? Czy pan nie chce ich rozczarować? Zawieść? Odmówić?
- Nie o to chodzi. Kim byłbym, gdybym zostawił ich samych sobie?
- No właśnie, kim. Potrafi pan odpowiedzieć? A może nie chce?
- Ja?
- A kto inny?
- Pani.
- To pana terapia.
- Moja terapia, ale odpowiedzieć czasem można.
- To proszę zacząć… -
Mallory wstała i skierowała się do propagatora. - Jeśli ma pan ochotę chodzić, krążyć czy cokolwiek innego, nie ma pan obowiązku kiblować w fotelu. Co by się stało, gdyby pan wstawił się w ten obrazek?
- Co mam zacząć? Jaki obrazek? Obrazek mnie chodzącego po pomieszczeniu? Nie, nie mam takiej potrzeby, zresztą mam raniona nogę.
- Jak został pan ranny?
- Ugryzła mnie tchórzofretka. To naprawdę ważne w mojej terapii co stało mi się w nogę?
- Nie wnikam w szczegóły, pytam jedynie o okoliczności. Związane było to z pomocą żonie, synkowi czy innym?
- Być może tak, być może nie. Na niektóre pytania odpowiedzi Pani nie dostanie.
- Wyjaśnijmy sobie coś, panie van den Heen. Ja jestem jedynie narzędziem, by pomóc panu. Ale robotę, całą robotę będzie musiał zrobić pan. Nie ja. Nie potrzebuje odpowiedzi o ile jest pan w stanie sam dojść do pewnych wniosków. -
Spojrzała na Luca stanowczo. - Postawa jeża na nic nie pomoże. Szczególnie panu. A przecież chce pan pomocy. Proszę bardzo możemy toczyć dyskusję, ale proszę ją toczyć. Póki co, udziela pan odpowiedzi zamkniętych jednocześnie chcąc bym znalazła do pana klucz. To tak nie działa.
Luc pochylił się lekko, wciąż z uśmiechem, choć z lekkim przebłyskiem irytacji w spojrzeniu.
- Ma Pani rację Pani Ross. Coś sobie wyjaśnić musimy. Jeżeli uważają Państwo, że pacjent będzie dzielił się wszystkim od tego co jadł na śniadanie po to ile razy i w jakich pozycjach w nocy ze swoją partnerką, to się Państwo mylą. Może są tacy pacjenci, ja nim nie jestem. Pewne rzeczy są zbyt intymne by poruszać je z osobą obcą. Pan Nikkansen tego nie rozumiał. Jeżeli Pani też tego nie rozumie i nie akceptuje, to nie ma sensu tracić naszego czasu. I Pani i mój znajduję jako dość cenny. Poza tym, ma Pani racje. Może poza tą postawą jeża, poza dyskusją gdy Pani jedynie pyta nie udzielając najprostszych odpowiedzi…
Przerwała solosowy elaborat.
- Panie Van Den Heen. - Uśmiech nie schodził z jej twarzy. - Zdaje sobie pan sprawę, że poznałam pana - spojrzała na zegarek - siedem i pół minuty temu? Próbuję pana poznać. Proszę nie oczekiwać odpowiedzi na pytania “kim pan jest”. Mogę jako psycholog podać pana profil. Ale… to nie będzie pełny obraz. Prawda? Jak wspomniałam, jestem narzędziem przez godzinę naszego czasu. Może pan się irytować na to, że nie działam tak jak pan chce, może pan znaleźć sposób, by zadziałało. Ja chcę panu pomóc. Ale najpierw, muszę pana poznać nieco bliżej. I nie chodzi tu o ingerencję w pana intymne życie, chyba, że w tej sferze też pojawiają się problemy. Wtedy polecę seksuologa.
Nie przerywał jej cierpliwie wysłuchując tyrady choć pochylił głowę chowając czoło w otwartą dłoń.
- Po pierwsze - zaczął gdy tylko umilkła i zrozumiał, że może odezwać się i nie będzie to przerwanie jej. - Nie potrafiłbym traktować jako narzędzie pięknej kobiety. No dobrze, nikogo jako narzędzie per se. Więc jeżeli chce Pani mi pomóc z czymś, z czym może sam mógłbym z czasem sobie poradzić, to musi Pani odejść od schematu. I to jest główny problem. Jeżeli oczekuje Pani pełnej otwartości ode mnie sama uznając się jedynie za narzędzie to brak tu miejsca na zaufanie. A ono jest chyba kluczowe w tego typu relacjach. Pacjent musi ufać dzieląc się wszystkim, prawda?



Po chwili milczenia spytała unosząc brew:
- Zaczniemy od początku? Bo mojego zaufania pozą jeża też pan nie zdobędzie. A ja nie lubię robić czegoś wbrew sobie. Mam wrażenie, że pan też nie.
Nie odpowiedział uniósł jedynie rękę jak do ‘high five’. Symbolicznie, z racji odległości jaka ich dzieliła.
- Co pan chce osiągnąć w tym czasie, który mamy? - Pochyliła się opierając łokcie na kolanach.
- Powiem szczerze, że wątpię by była szansa by cokolwiek tu osiągnąć. - Coś nagle go tknęło, przypomniał sobie rozmowę z Nikkansenem. - Hm, zanim… zanim rozwinę. Czy mogę zapalić? Od wczoraj wieczorem… nic , trochę ciągnie…
- Proszę. -
Pokiwała głową i podniosła się by podać popielniczkę. - Skoro nie wierzy pan w sukces, to po co pan tu jest?
Luc zapalił, zaciągnął się. Błogi wyraz ulgi i przyjemności rozlał mu się po twarzy gdy wydmuchiwał dym. Rozluźnił się.
- Widzi Pani… Państwo uważają, że rozwiązanie moich problemów pomoże w terapii syna, bo rzutują one na niego. Wyczuwa je... Po to moja terapia. Jak rozwiążę swoje, to łatwiej będzie z nim. Ale Pani nie rozwiąże za mnie pewnych spraw. Większości jak nie wszystkich moich problemów. Na przykład to kogo bardziej kocham i z kim zechcę być. Z żoną, czy… hm, kimś innym. Albo które zlecenie w pracy wybrać. Nie dlatego, że jest to nierealne, są Panstwo specjalistami, potrafią Państwo wyciągnąć to z człowieka, tak żeby sam doszedł do jasnych konkluzji. Jednak ja nie jestem skory dzielić się intymnymi szczegółami z kimś kogo znam - zerknął na zegarek - mniej niż kwadrans. A gdy mówię intymne, nie idzie mi tu o seks. Dziękuje, radzę sobie bez seksuologa.
Urwał i zaciągnął się ale ręką dał znać, że chciałby dokończyć.
- Zauważam jednak poprawę. Zauważam to, że faktycznie Państwo pomagają. Choćby polecenie mi jak Aliego traktować, by nie czuł, że patrzy się na niego inaczej. To drobne, ale jakże ważne rzeczy. I nawet tu teraz widzę temat do rozmów. Na przykład moje nie radzenie sobie z sytuacją, gdy syn jest pseudoautystyczny, a żona ląduje u czubków. Jestem w zawieszeniu. Nie wierzę w sens moich terapii, wierze jednak , że mogą Państwo pomóc. Ot paradoks. Ale dużo zależy od formy terapii i wzajemnego zaufania. By daleko nie szukać, to przesłuchany mogę być i na policji.
- To nie ma być przesłuchanie, lecz rozpoczęcie rozmowy. Zazwyczaj zaczyna się je od pytań, co sprowadza nas to tego samego. Nadal jestem ciekawa jak pan postrzega swoje potrzeby w tym wszystkim. Jak je realizuje. Bo nie jest pan jedynie maszyną zaprogramowaną wyłącznie do pomocy. Może fakt, o którym pan wspomniał: miłość do dwóch osób jest z tym powiązany? Tego nie wiem i pomóc nie zdołam, jeśli o tym nie pomówimy.
- Jeszcze dwa tygodnie temu moje potrzeby były dość płytkie. Ot poimprezować ze znajomymi, cieszyć się uśmiechami i żartami wokół w night clubie. Spełnić się zawodowo. Nic specjalnego. Nagle to się zmieniło. Wyciągnąć syna z tego co z nim jest. Teraz również żonę. Zapewnić im bezpieczeństwo.

Pokiwała głową zakładając nogę na nogę.
- A przed tym “płytkim okresem”? Było inaczej? Ożenił się pan, spłodził synka. To nie jest standardowy sposób postępowania niebieskich ptaków…
- Alisteir, Kira… pochodzę z prowincji. Nawet nie prowincji nNY. Prowincji świata. Żona, syn, rodzina… tak, życie kręciło się tylko wokół tego. Z tego czerpałem radość, dla nich zrobiłe… -
urwał wspominając między innymi ciężki nalot bojowych AV Militechu pod Manilą. - Zrobiłem dużo. Ale to stabilne życie z prostymi oczekiwaniami rozsypało się. By sobie poradzić z jego utratą wszedłem w inne. Więcej adrenaliny. Więcej czerpania z niego pełnymi garściami. Wolność poczynań, konsekwencje czynów odbijające się tylko na mnie. Na ciężkim kacu zorientować się, że uprzedniego wieczora wydało się tysiąc kredytów na lap dance’y w night club. A jednocześnie móc w każdej chwili połozyć się w Central Park i w słońcu czytać z chipa “Hrabiego Monte Christo”. Teraz wróciło to za czym tęskniłem i co zdaje się utraciłem bezpowrotnie, jednak po czasie w którym zapałałem miłością do Bon Vivant style.
- A jak się pan czuje z tą utratą? Teraz, gdy w pewnym sensie dzieje się po raz drugi? Z powodów, na które pan nie ma wpływu?
- Źle. Bo dostaje jedynie iluzję tego co straciłem. Syn w formie zaszczutego zwierzęcia o którego trzeba walczyć w sposób jaki nie potrafię. Żona przed pół godziny odwieziona do wariatkowa po tym co zrobił jej… -
urwał patrząc znacząco w sufit. - Z czym sam też sobie nie radzę. Odezwała się tęsknota, ale dostałem jedynie wypaczony cień, z którym ja sam nie zrobię nic.
- Zatem może pan dokonał wyboru. Chodzi mi o problem dwóch osób, dwóch żyć. A jedynie boi się pan powiedzieć na głos to, co w głębi duszy pan wie? Po trosze z bezsilności, po trosze z poczucia obowiązku i sentymentu?
- Nie.
- Nie dokonał pan, czy nie boi?
- Nie dokonałem. Więc kwestia strachu powiedzenia tego na głos jest bezzasadna.
- Czy wyobraża pan sobie taki wybór? Na przykład podjęcie decyzji, że życie z, jak pan to nazwał, wypaczonym cieniem, to pana wybór ostateczny. Dałby pan radę odnaleźć się na stałe w takiej sytuacji? Nie ukrywam, bardzo trudnej i niezwykle wymagającej.
- Nie. Ale z obu stron. Cokolwiek wybiorę, to pewnie do końca życia będzie się to kładło cieniem. Motywem utraty, podjęcia złej decyzji. Paradoksalnie może i nawet wtedy gdyby decyzja nie zależała ode mnie. Była wynikiem po prostu losu.
- Zdaję sobie pan sprawę, że kiedyś wyboru trzeba będzie dokonać, prawda? Chociażby dlatego, że zaangażowanych jest wiele osób… -
Spojrzała na Luca jakoś miękko.
- A Pani wie, że kiedyś umrze? - Też się uśmiechnął, ale zaraz dodał: - Wiem. Ale cóż… umówmy się - mrugnął - że to średnio pomaga.
- Odwleka pan decyzję ze względu na terapię rodziny?
- Nie -
odpowiedział cierpliwie. - Odwlekam decyzję, bo nie potrafię jej podjąć. Ale owszem jest w tym wiele. Do zakończenia terapii nawet nie mam zamiaru ruszyć tego keeblem.

Rozmowa trwała. Być może Ross znalazła pewien klucz i system jak ją prowadzić by nie skończyło się jak z Nikkansenem. Być może Luc bez kaca giganta (jak ostatnio) bardziej się hamował i reagował spokojniej. W końcu usłyszał charakterystyczny dźwięk powiadomienia o upływie czasu. Ross podniosła się z fotela i odczekała aż Luc zbierze się ze swojego. Wyciągnęła dłoń do uścisku:
- Miło było pana poznać, panie Van Den Heen. - Powoli ruszyła w stronę drzwi. - Trafi pan do pokoju opiekunek?
- Trafię. Również miło było mi poznać. Do zobaczenia -
powiedział też kierując się w stronę drzwi.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 02-07-2016, 19:48   #9
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Pod blokiem Naomi w Woodbridge, przedpołudnie
Samochód stał pod blokiem Naomi od momentu gdy przyjechał Wes i zabrali Della na spotkanie z Fergusem. Raptem dwa i pół dnia temu, z czego większość Luc przespał, a mimo to zdawało mu się jakby to było wieki temu. Tak bardzo chciał to zamknąć, zakopać za sobą jak kot w kuwecie. Grunt, że nikt nie podpieprzył, choć zabezpieczenia były ciężkie do złamania dla złodziei nie-specjalistów. Tacy jednak w tych dzielnicach nie działali. Poza tym cieszyło, że nikt samochodu nie zdemolował. Na obrzeżach nCat, czy nawet w okolicach wynajmowanej (spalonej teraz) klitki solosa, to by nie przeszło. Tu było spokojniej. Może też bywanie tu kilka razy dziennie w ostatnim tygodniu podziałało na lokalsów?
Crow siedział tam gdzie Luc go zostawił, minę miał chyba trochę obrażoną. Gdy Luc otworzył samochód pokazał go Aliemu.
- Znasz go, nie?
Synek pokiwał jasnym łebkiem, spoglądając pytająco na ojca.
- To bardzo dzielny miś. On opowiedział mi o wszystkim. On pomógł mi, chciałbym abyś tak jak ja traktował go jak przyjaciela. Nazwałem go Crow. Będziecie dbać o siebie nawzajem, ok?
Ponowne kiwnięcie i jednoczesne wyciągnięcie łapek w kierunku maskotki.
Luc podał Crowa Aliemu i usadowił go w samochodzie zapinając mu pasy. Sam wsiadł i podłączył się do wozu. Ruszył szybko.




Warsztat Dave’a i Mo na obrzeżach nCatseray, południe
Zatrzymał się pod warsztatem i pomógł Alisteirowi wygramolić się na zewnątrz. O tej porze było otwarte i ze środka dobiegała głośna muzyka, Moira nie dawała upustu noworodkowi, miał szanse tu wyrosnąć albo nowy Johnny Silverhand albo cyberpsychol. Luc dawał szanse 50/50.
Zapukał w wystające trochę od góry, podciągnięte wrota i zajrzał do środka. W warsztacie akurat trwał “zlot” rockandrollowych mamuś. Moira mimo swego charakterystycznego image’u nie była jedyną osobą przyciągającą dzisiaj wzrok. Jedna z jej przyjaciółek, dość pulchna i nieco wylewająca się z obcisłego, skórzanego wdzianka blondynka, właśnie perorowała na temat “tego, kuźwa, śmierdzącego starym moczem capa”. Dwie pozostałe kobiety obie farbowane na smolistą czerń i w dość ostrych makijażach przytakiwały wypowiedzi. Obok nich w przenośnym kojcu bawiły się dzieciaki w różnym wieku aczkolwiek nie na tyle dojrzałym, by mogły wyrwać się ze swojego więzienia. Głośna muzyka zdawała się nie rpzeszkadzać malcom. Ze dwa podrygiwały śmiejąc się przy tym.



Moira akurat karmiła swego dziedzica, machnęła przyjaźnie do reportera znad nieco obnażonej piersi. Pozostałe kobiety jak na komendę obróciły się mierząc groźnymi spojrzeniami nadchodzących Heenów.
- Impreza! - Uśmiechnął się solos podchodząc. - Witam piękne panie. Mo, tak jakby schudłaś - zażartował podchodząc do niej i pochylając się by cmoknąć ją w policzek.
- A Ty wydoroślałeś. - Nadstawiła pysia zerkając na Heena juniora. - Uważaj, bo wing man przystojniejszy niż Ty. - Mrugnęła do malca.
- To Ronda, Mika i Crista - wskazywała po kolei znajome. - To Luc i … Alisteir, prawda?
- A to ciocia Moira. -
Luc pogłaskał małego po głowie. - Ślicznie śpiewa, chciałbyś kiedyś posłuchać?
Ali rozglądał się ciekawie po warsztacie i odruchowo raczej pokiwał łepetynką. Mo zaś odessała małego od piersi, poprawiła ubranie i… wcisnęła go w ramiona Heena.
- Ponoś go, niech mu się odbije.
Jedna z brunetek podchwyciła temat:
- No właśnie, kiedy jakiś koncert?
Mo machnęła ręką.
- Za niedługo. Dam znać. Na razie ogarniam małego wrzoda. - Wbrew pozorom chyba nie miała na myśli synka. Wskazała za to na “dziurę” z łazikiem. - Luc, co słychać?
- Średnio jest, nawet ciężko. Ale hej, właśnie usłyszałem, że może wrzoda spuścisz, znaczy mam szanse. I życie zaraz jaśniej się jawi.

Moira zaśmiała się ochryple.
- Dobrze, że cię nie słyszy. Ali chcesz zobaczyć auto na dziurze?
Mały kiwnął, a Mo spojrzała nieco zdziwiona na Luca, ale nie skomentowała.
- To chodź. Ojciec się zajmie małym, a ja Ci pokażę wóz.
Ali spojrzał na ojca.
- Chcesz popatrzeć to idź, tu są tak niesamowicie fajne samochody, że sam siedziałbym cały dzień i patrzył. Ja zabawię przez chwile śliczne panie, a wrzodem się nie martw, bez drabiny z dołu nie wyjdzie - mówił uspokajającym i zachęcającym tonem z uśmiechem przyklejonym do twarzy.



Ali podreptał z Crowem za Moirą. Kobieta objaśniała mu w przystępny sposób po kolei co, na co i po co tak, by chłopca zaciekawić. Za to małemu na rękach się ulało. Luc już prawie zapomniał jakie to wrażenie, gdy mały wypluł nieco skiśniętego mleka.
- Co jest małemu? - spytała blondynka mało subtelnie przez lecącą muzykę.
Solos nie miał problemu z mało grzecznymi i mało subtelnymi pytaniami. Był raczej zwolennikiem teorii, że to inni mieli mieć z nimi problem. Lub raczej z odpowiedziami.
- Partner mojej żony bił go. Z pięści, z otwartej, sprzętem… mały ma z tym trochę teraz problem - rzucił przypatrując się tej która zadała pytanie. - Ale mu coraz lepiej.
- I co zrobiłeś temu bucowi? - spytała jedna z brunetek. Wszystkie trzy za to zgrzytnęły zębami na odpowiedź Luca. Każda z nich miała swojego, małego bobaska. Instynkty macierzyńskie rozsadzały obecnie przybytek rockerki. Luc mógł spakować je ze sobą jako szwadron do rozstrzelania Dana. Nie musiałby kiwnąć ani palcem, gdyby dostały gnoja w swoje ręce.
W między czasie dostał odpiskę od Rudej:
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: Re:Re:No czeeeść
Nie ma problemu. Opowiesz w domu. Mały może spać w sypialni, my na sofie. M.
- On na innym kontynencie. Mógłbym go dorwać, ale musiałbym zostawić Aliego samego… - Pokręcił głową ze smutkiem.
- A Moira? - spytała Crista, blondyneczka renesansowa.
- Moira? - Luc zdziwił się lekko.
A właściwie udał zdziwienie. Po chwili wykreował sztuczny przebłysk oświecenia na twarzy.
- Przecież ona ma tyle na głowie, jeszcze tego małego “wrzoda juniora”...
- No ale ma też i nas i pomoc. A skurwielowi się należy kastracja tępym narzędziem jak nic -
dorzuciła Ronda, wyższa z brunetek.
- Znaczy, że… miałbym poprosić Moirę…? By polecieć skuć mu ryj? - Luc starał się wyglądać sceptycznie nastawionym do tego pomysłu. - Nie mógłbym jej, was… Ali to kochany szkrab. Kocham go najmocniej na świecie. Ale nie jest z nim łatwo. On naprawdę jest… no mocno go skrzywdził skurwysyn.
- Eeeej.... -
Mika do tej pory milcząca uśmiechnęła się - to jak nie chcesz go zostawić Mo, to ja Ci dam namiary na takiego co za niewielką kasę zajebie skurwiela. Chcesz? - Spojrzenie rzuciła na bobaska w loczkach tłukącego właśnie kwadratowym klockiem w trójkątny otwór zabawki. - Bo za coś takiego, to kurwa jego mać - dorzuciła z klasą.
- Nie wiem. Jakbym ja mu skuł ryj, że nie ma takiego cybersprzętu aby go matka mogła poznać… Ale zlecenie? Uch… pogadam z Mo, ale zrzucać jej tyle na głowę, uwielbiam tą kochaną wariatkę, to trochę nie fair. - Zrobił minę jakby się wahał w stronę białej flagi.
Crista wypaliła Rondzie kuksańca. Dyskretnego. Przynajmniej w zamyśle.
- Ty. Dobry ojciec z Ciebie, bierz się za gnoja. My Mo pomożemy. I tak bywamy tu codziennie - zaopiniowała Ronda jako przewodnicząca osiedlowej samopomocy mamuś. - Mo z pewnością jak ją znam, powie to samo. Znasz słodszą cziksę?
- Cziksę? Nie kojarzę.
- No właśnie. Pewnie sama by pojechała rozrobić gnoja na ketchup.
- Jakby ją warsztat wypuścić z łap -
zachichotała Mika, zupełnie niespodzianie całkiem niewinnie. Kontrast z jej imagem był szokujący.
- Dobra, zobaczę co oni tam robią, bo jak znam życie, to Dave będzie wkurwiony za chwile. Ali pewnie Mo podrywa. - Mrugnął uśmiechając się od ucha do ucha.
- No, no, idź, idź. - Pokiwały równocześnie głowami

W głębi garażu Mo pokazywała Aliemu jak obsługiwać klucz francuski. Chłopczyk właśnie dokręcał jakąś śrubkę. Podniósł wzrok dopiero gdy Luc stanął tuż obok
- Podobają Ci się samochody i dłubanie w naprawie? - zaciekawił się solos głaszcząc małego po głowie.
Ali pokiwał zwyczajowo łebkiem, ale nie odsunął się. Za to wrócił do stosiku części jakie miał przed sobą na kawałku ogarniętego naprędce blatu. Zaczął kombinować ze śrubokrętami i elektryczną wkrętarką. Tę ostatnią Mo asekurowała, pozwalając małemu jednak na samodzielne działanie.
- Co? Przestraszyłeś się jędz? - zachrypiała wesoło.
Kiwnął głową patrząc na chłopca. Wystawił rękę po wiertarkę.
- To BigAl, to można używać, jak się zdobędzie pierwszą sprawność mechanika. Chcesz popracować by ją zdobyć? - Zerknął ku Mo poważnym wzrokiem, szykowała się rozmowa.
Trademark Alisteira ponownie się objawił: poważne spojrzenie chociaż z lekkimi iskierkami zainteresowania i kiwnięcie głową.
- Dobrze. To ja pogadam z wujkiem Dave’m byś mógł się przyuczyć, a Ty rozejrzyj się po garażu. Pogadam chwile z ciocia i zaraz do Ciebie dołączę.
Mały niechętnie zjechał ze stołka, w połowie drogi sobie przypominając, że przecież może go opuścić. Mo pogłaskała go po łebku i pokazała kącik warsztatu.
- Tam jest mały projekt Dave’a. Buduje auto dla małego. Chcesz to idź oglądnij ale nie dotykaj nic ani nie przestawiaj.
Mały podreptał we wskazanym kierunku z łapkami nieco umorusanymi w kieszonkach.
- Noooo co jest?
- Najpierw obietnica Mo, nie jesteście mi nic winni, obiecaj, że o cokolwiek poproszę, to nawet nie pomyślisz o kategorii rewanżu. Inaczej nie ma o czym gadać. -
Luc lekko zdenerwowany wyciągnął papierosa by zapalić.
Mo zabrała mu fajka.
- Nie w tej części, Luc. - Pokręciła głową. - Tutaj za dużo lakierów. Gadaj co masz do powiedzenia a nie certol się jak baletnica ze spódnicą.
Westchnął.
Z Mo i tak czasem nie było dyskusji, a teraz doszedł casus dumnej mamy.
- Jego matka to ostatnia ofiara rzeźnika, przeżyła, to wiesz, Dave ją odbierał. Sfiksowała po tym co jej zrobił. Śrubeczki się poodkręcały. Pewnie z tego wyjdzie, ale trzeba czasu. Jest na minimum 3 tygodnie w zakładzie zamkniętym. - Schował papierosa do paczki. - Ali… Alisteir jest trochę z tyłu jeżeli idzie o socjal. Partner Kiry go bił. Nie, nie bił. Napierdalał. Otwarta, pięść, pełen serwis. Zamknął się, przechodzi terapię, nie mówi. On potrzebuje normalnego życia, przedszkole. Dojazd na terapie. A ja… ja jestem na celowniku zabójcy. I chce jednocześnie na chwile wyjechać by dorwać i zajebać skurwiela co mu to zrobił.
- Zabójcy? -
Mo zrobiła oczy. - Za co? Coś Ty zrobił?
- Mo, nie pytaj. Nic złego… -
Skrzywił się i uciekał wzrokiem. Jednak nie chciał by myślała, że wpierdolił się w mocniejsze gówno. By myślała, że coś rzeczywiście nawywijał jak to mówiła: “nie z tej strony bluesa co trzeba”. Była przyjaciółką. - Jakby co, to nie wiesz o niczym, ale powiedzmy, że kasa z wykorzystania Twojej piosenki niedawno nie była z zewnątrz.
- Luc … -
Założyła ręce na piersiach. - Ok… ale kurwa, dzieciaku… - Pokręciła głową. - Ruda wie? I chcesz małego zostawić u nas? - spytała domyślnie.
- Rudą chcę zabrać ze sobą, cieszy się na to. Wiesz, ja nie mam dużo czasu ostatnio. Z jednej strony romantyczny wypad do Rio, z drugiej… Zresztą. Przecież wiesz, ze mnie samego i tak nie puści. Niech nie wie i cieszy się wypadem.
- Nie boisz się, że ruszą za tobą?
- Nie. Boje się, że mój samochód wybuchnie jak będę odwoził przyszłego guru mechaników do przedszkola. -
Skrzywił się ponownie. - Wzięli na mnie kontrakt, tu w nNY. Zapewne ktoś stąd. Znający teren. W Brasil sukinsyn nie będzie miał takiego zaplecza. Mogę zamieść skurwiela co bił Aliego i równocześnie większe szanse na neutralizację zabójcy. Tu… Mogę wylecieć w powietrze razem z małym ot tak. - Pstryknął palcami. - Znienacka.
- Na ile chcesz jechać? I jak małemu to zapodasz? Bo z mojej strony nie ma problemu. Tylko musisz zostawić mi rozpiskę co i kiedy. Te terapie to jak często?
- Co kilka dni. I myślę, że dam radę… -
wspomniał Aliego śpiącego na Eve - … załatwić tak by ktoś go odbierał stąd, i potem przywoził. Mo…. Ciężko mi zrzucać to na Was tak samo jak rozstawać się z nim, dopiero go odzyskałem. Ale jestem wciśnięty w ścianę tak, że maluje graffitti z drugiej strony.
Rockerka machnęła dłonią niedbale na pełne samobiczowania się przemówienie Heena.
- Daj spokój - ucięła krótko. - Gadałeś z malcem?
- Jeszcze nie, czeka mnie ciekawa rozmowa. Wpierw chciałem… no wiesz.
- Mhm. A kiedy planujesz wypad? I na jak długo?
- Gdy ogarnę Aliego, że zostanie beze mnie. Wiesz. Jakiś czas zajmie cynglom ustalenie kim jestem. Ale to nie policja co goni w piętkę i potrzebuje przewodnika do kibla. Pracują już nad tym, a kontrakt na bańkę, wcześniej czy później ustalą. Kwestia czasu. Nie wiem ile mam. Wolę zniknąć jak najszybciej. A na ile? Tydzień? Dwa góra.
- Ok. No to pogadaj z nim. Ja będę czekać na info od Ciebie i ten cały harmonogram co i jak. Nie martw się. Będzie mu tu dobrze.

Zbliżył się, objął ja i przytulił.
- Dziękuję Mo. Wiesz… to mój syn. Jakby co… ma fundusz na 300 koła i może pojawi się tam niedługo jeszcze bańka., dam wam uprawnienia do korzystania. Byle wszystko... Wiesz. Tak jakby co. - Spojrzał jej w oczy.
Zarobił strzała w tyłek.
- Przestań chrzanić - ofuknęła go. - Nie trzeba nam kasy z żadnego funduszu. A Ty zrób tak, by było ok. Jak żona w wariatkowie, mały sam nie może zostać. Z resztą pogadam z Rudą.
- Nie rozumiesz. Chodzi o to, ze mnie mogą dorwać, a Kira może nie wyjść z wariatkowa. Nie mam zamiaru płacić Wam za opiekę jak mnie nie będzie. Zluzuj Mo.
- Tak czy siak, fundusz mi po nic. Mały go może później odebrać w całości. Jak taka sytuacja to testament spisz -
fuknęła ponownie.
- Tak zrobię. Zapiszę Wam Rudą. - Wyszczerzył się w uśmiechu. - Dzięki Mo, idę do małego bo zaraz ponaprawia tu wszystko i Dave’owi będzie głupio.
Kolorowowłosa zarechotała radośnie, pokrywając tym niejakie wzruszenie:
- Spali się ze wstydu. To czekam na info.
Kiwnął głową, ucałował ją w czoło i poszedł do Alisteira ciekawie patrzącego na zręby samochodzika dla Dave’a jr. Obserwował go przez jakiś czas ciesząc się tym zainteresowaniem. Taki warsztat dla chłopca musiał być faktycznie świątynią zajebistości, a to mogło wiele pomóc w kwestii zostawienia go z (bądź co bądź) obcymi dla niego ludźmi. Solos nie wierzył by obyło się bez paniki… w najlepszym wypadku. Zainteresowanie malca dawało jednak nikłe nadzieje.
Buszowali po garażu we dwóch, Luc pokazywał Alisteirowi różne części i narzędzia. Po drodze przywitał się z kurduplem rezydującym w swoim dole. Całego dnia tu jednak spędzić nie mogli. Było jeszcze parę rzeczy do zrobienia.
- Wpadnę może jeszcze dziś, najdalej jutro. Dzięki Mo, trzymajcie się dziewuchy.
- Paaa -
odpowiedział mu chórek głosów.

Po wyjściu z warsztatu Luc wsadził Alisteira do samochodu, sam wsiadając od strony kierowcy. Sprzęgł się z wozem lecz nie ruszył jeszcze.
- Mały, załatwimy jedną, dwie sprawy i robimy dzień zabawy. Zoo, skałka wspinaczkowa. Hm? Co o tym sądzisz?
Synek piastujący Crowa w uścisku spojrzał na ojca z pytajnikami w oczkach ale skinął głową jednocześnie wzruszając ramionkami. To ostatnie chyba go nie przekonało.
Heen sam by wzruszył ramionami, ale się powstrzymał.
Ruszył kierując się do Highway.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 06-07-2016, 09:47   #10
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Highway agreement



Highway Hospital, wczesne popołudnie
Wchodząc do kliniki po raz pierwszy od pewnego czasu uczynił to na luzie. Wcześniej za każdym razem niepokoił się co zastanie, co z Kirą… szczególnie po zamachu. Dziś nonszalanckim krokiem, z Alim uczepionym jego ręki podszedł do recepcji, by spytać czy dr Kingstone przyjmie go, mimo iż nie był umówiony. Recepcjonista skontaktował się z lekarką i z miłym uśmiechem poinformował, że ta oczekuje go w swoim gabinecie. Luc ciekaw był jej miny. Miał być u niej dwa dni temu. Nietrudno domyślić się co mogła sobie pomyśleć, a dział prawny zapewne tylko czekał pozwu.

Gdy doszedł do gabinetu jak zwykle zapukał, mrugając do rozglądającego się ciekawie syna.
Drzwi otworzyły się po chwili, lekarka zaprosiła gestem Heena. Uśmiechnęła się do Aliego:
- Jak dzisiaj nasz mały ochroniarz się czuje? Fajny misiek - pochwaliła i w końcu przywitała i reportera: - Witam. Nieco martwiłam się brakiem kontaktu. Cieszę się, że wszystko w porządku z Panem. Coś do picia? Jak pani Heen?
- Ja dziękuję. A Ty smyku? Napijesz się czegoś? -
zerknął na malucha.
Chłopczyk kiwnął łebkiem i zakręcił się nieco, spojrzał na ojca niepewnie.
- Gorąca czekolada brzmi ok? - spytała lekarka malca a ten radością pokiwał główką. Jego parcie na słodycze zataczało coraz szersze kręgi.
- Tak myślałem. - Solos roześmiał się, ale wątku “pani Heen” nie podejmował. - Niestety mieliśmy… pewne problemy. Nie mogłem przyjechać wcześniej, nie było za bardzo jak się skontaktować.
Małemu głośno zaburczało w brzuszku, spojrzał zlękniony na dorosłych. Przycisnął Crowa do siebie, lekarka zaś podała filiżankę z czekoladą po czym wróciła do propagatora żywności.
Po chwili do czekolady dołączył tost z szynką i serem. Mały spojrzał łakomie na talerzyk, po czym na Tatę starając się nie zezować w kierunku kanapki. Kingstone udawała, że nie widzi tej cichej batalii z głodkiem, choć po jej minie widać było, że przełyka uśmiech.
- No zajadaj, póki ciepłe - Luc też uśmiechnął się do chłopca.
Poranna jatka z Kirą, terapie, wyjazd do Mo. On śniadań nie jadał, ostatnie zeżarł u Eve. Wyglądało na to, że musi zrewidować swój tryb życia.
- Jak rozumiem, dokumenty są gotowe? - spytał lekarkę patrząc na Alisteira, który podsunął się bliżej, niemalże balansując na skraju fotela. Ali wyciągał szyjkę i wyszczerzał właśnie ząbki, by się nie oparzyć a przy tym ukąsić jak najwięcej części z ciągnącym się, ciepłym serem. Trzymany drugą rączką Crow nie pomagał przy tym wszystkim, ale malec nie wyglądał jakby się przejmował. W końcu nieco zirytowany, klęknął na siedzisku fotela co w końcu pozwoliło mu poradzić sobie z gorącą kanapką.
- Tak, wszystko jest przygotowane. Pakiet dokumentów jest tutaj. - Podsunęła Lucowi elektroniczny czytnik e-dokumentów. - Proszę przejrzeć i potwierdzić skanując kciuk.
W trakcie wypowiedzi lekarki mały pokapał się lekko czekoladą, bo nie chcąc odłożyć Crowa, balansował filiżanką. Odstawił ją z cichym stęknięciem złości i “wytarł” czekoladę z koszulki, zostawiając lepką smugę na dinozaurze. Oblizał wnętrze rączki i chwycił za kanapkę nie zważając na spojrzenia dorosłych. Luc tylko pokręcił głową z dyskretnym uśmiechem i zaczął przeglądać dokumenty po czym kiwnął dr Kingstone głową i przystawił kciuk do czytnika.
Lekarka odczekała spokojnie aż reporter odda jej urządzenie wraz ze swoim bio-podpisem.
- Smakuje Ci? - spytała malca.
Czekoladowe wąsy na górnej wardze, nie rozmazane po “oblizaniu” oraz okruszki na talerzyku mówiły same za siebie. Dla pewności jednak Ali dorzucił uprzejme kiwnięcie głową. Rozsiadł się na fotelu, zakładając nogę na nogę tak jak jego większa i starsza wersja. Crow spoczywał tuż obok. Najedzony smark zaczął oglądać gabinet Kingstone.
- Kopię dokumentów prześlę na pana maila - odezwała się lekarka.
- Terapię psychologiczną załatwiłem żonie gdzie indziej. Więc nie wykorzystamy pakietu sugerowanego w programie leczenia Highway. - Wzrok mu jakby stwardniał, przez chwilę wahał się czy nie powiedzieć czegoś co miał na końcu języka. Zrezygnował jednak i zaczął wstawać. - Jestem nieopisanie wdzięczny za opiekę. Naprawdę, dziękuję.
- Jeśli mogę w czymś jeszcze pomóc, proszę się nie sumitować. Kontakt bezpośredni pan ma.

- Lekarka również się podniosła, a Heen jr zeskoczył-zsunął się z fotela. Lepką od czekolady lecz oblizaną łapkę wsunął w dłoń Taty.
- Tak zrobię, choć mam nadzieje, że nie będzie takiej potrzeby. Ale wiedząc w jakie ręce mogę trafić, to może przy okazji jakiejś strzelaniny gangów na ulicy wskoczę na linie strz…. - urwał. Takie żarty przy Alisteirze nie były dobrym pomysłem. Poczochrał małego po głowie. - Rozumie pani, standard opieki, wakacje. - Mrugnął lekko podając jej dłoń.
Odpowiedziała uściskiem dłoni.
- Niemniej jednak… drzwi stoją otworem. Powodzenia!




Gdy wyszli i kierowali się do wyjścia by dojść do samochodu stojącego na parkingu, Luc wybrał połączenie do detektywa Hao.
Gliniarz odebrał dopiero po czwartym sygnale:
- Luc… stało się coś? - W tle słychać było dźwięki ulicy: klaksony, gwar rozmów przechodniów i odgłosy reklam, ulicznych grajków oraz sprzedawców wykrzykujących zachęcające oferty sprzedaży podróbek torebek, zegarków i butów.
- Kiedy byłeś ostatnio w Central Park ZOO?
- Hmm?? -
Policjant tego się nie spodziewał najwyraźniej. - Zoo? Nie pamiętam, żebym był kiedykolwiek - odpowiedział ostrożnie.
- O to świetnie się składa… Bo własnie jadę tam z synem. Potrzebuje pogadać, Kira chce ich wziąć za jaja…
- O! -
Hao się jakby ucieszył - Kiedy i emmm… gdzie dokładnie?
- Nie wiem. Będę krążył z małym po ZOO, jak mnie nie zauważysz to zadzwoń i powiedz przed jakim wybiegiem jesteś.
Przed tym jak detektyw się rozłączył, Luc usłyszał jego śmiech. Dziwny odgłos, do tej pory nie słyszany.
Chłopiec spojrzał na ojca czekając aż ten załaduje go do auta.
W chcwilę później pruli trasą dojazdową na Manhattan


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172