Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-07-2016, 16:38   #11
 
Goel's Avatar
 
Reputacja: 1 Goel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputację
Przed biurem zaopatrzeniowym

Lirithea powiodła wzrokiem za unoszącą się w powietrzu różową galaretką. Potem spojrzała na swoich nowych współpracowników i oparła się ręką o biodro.

Lirithea D'riais: Śmiem wątpić, że to zwykły przypadek, że znowu spotykamy tego samego hanara. Wydaje się mieć jakąś sprawę do naszego Widma…

Barrus Maurinius: Możliwe. Nie mam jednak czasu na problemu. Quin, byłeś śledczym w SOCu? Dowiedz się o co mu chodzi. Jeśli będzie trzeba zezwalam na użycie siły.

Lirithea parsknęła krótko pod nosem.

Lirithea D'riais: Poważnie przewidujesz użycie siły?

Asari spojrzała z rozbawieniem najpierw na jednego turianina, potem na drugiego, a na końcu pokręciła z niedowierzaniem głową.

Lirithea D'riais: Jahleed, ty jesteś socjologiem. Powinieneś mieć coś więcej do powiedzenia w tej sprawie, czyż nie?

Spojrzenie szmaragdowych oczu asari skierowała na volusa.

Westchnąwszy teatralnie, volus rzekł:

Jahleed Von: Turianie i turiańska… dyplomacja.
Po czym ruszył truchtem ku hanarowi.

Jahleed Von: Ekhem… niech ten, który pożegnał się, poczeka chwilę…. Klanie Kahje! - rzucił jeszcze, zasapawszy się nieco.

Ale czyż mógł okazać słabość przed uroczą towarzyszką? Dogoniwszy meduzę, miast skłonić się by zebrać oddech wyprostował się i dodał, siląc się na stłumienie szumu histerycznie pracujących filtrów kombinezonu.

Jahleed Von: Witaj, czcigodny panie… Czy tylko zdaje mi się, że … nasze drogi skrzyżowały się niepierwszy raz? … Czy aby coś nie trapi umysłu ... i nie ciąży duszy tego, który… stoi przede mną?

Quin: Powiedzcie, czy ja na prawdę wyglądam tak, że pierwsze co przychodzi na myśl to przemoc? Myślcie, że jak jestem turianinem z SOC to przy zwyczajnej rozmowie będę wymachiwał bronią…

Spokojnym krokiem Quin podąża za volusem i hanarem.

Quin: Opcje są dwie, mój lewitujący przyjacielu. Albo zostałeś wynajęty na przeszpiegi i idzie Ci to naprawdę słabo, przez co będziemy musieli Cię zaaresztować, albo druga opcja, chcesz czegoś od nas, ale jesteś nieśmiały albo niepewny swego, w tym wypadku nie trafisz do aresztu. Chyba że nadszarpniesz naszej cierpliwości i czasu.

Quin spojrzał na Jahleeda i powiedział dostatecznie głośno, tak aby i hanar usłyszał.

Quin: Ty graj dobrego glinę, mi za szybko puszczają nerwy.

Jahleed Von: Ekhem… więc, czcigodny? ... Czy wspaniałe Widmo i my, jego … pokorni słudzy, możemy służyć temu pomocą?

Hanar: Ehm… tak, Widmo i jego towarzysze mogliby pomóc temu, ale ten lęka się zapytać. Prosi, aby mu nie grozić. Ten słyszał, że Widmo zabiło wielu niewinnych podczas ataku stronników Sarena. Ten nie chce być następny. Dlatego podsłuchiwał Widmo i chodził za nim i jego towarzyszami. Ten liczył, że uda mu się zebrać samemu na odwagę i zapytać, ale Widmo przeraziło tego.

Podrapał się nerwowo macką po korpusie.

Hanar: Ten ma wielką prośbę do Widma i jego towarzyszy. Ten wie, że wyruszają oni do Systemów Terminusa. Ten również musi się tam dostać, ale musi się dostać tam nie zwracając uwagi władczyni Omegi. Pomyślał, że Widmo o jednym oku bez problemu przetransportuje tego na Omegę, tak żeby nikt nie widział. Ten bardzo, bardzo prosi. Od tego zależy życie tego!

Ostatnie słowa, jak na spokojny ton mówienia hanarów, wydawały się wyjątkowo zdesperowane.

Quin: Po pierwsze, co zagraża Twojemu życiu. Po drugie, na prawdę uważasz że uda nam się niepostrzeżenie dostać na Omegę tak, aby Aria nie wiedziała kto tam trafia?

Barrus Maurinius: A po trzecie, nie mam zamiaru narażać się Arii dla przysługi. Jej pomoc może okazać się znacznie ważniejsza dla mojej misji niż twoje życie Hanarze. Przekonaj mnie więc żebym Ci pomógł. Daj mi coś co chociaż w małym stopniu opłaci moje ryzyko.

Widmo powiedziało podchodząc.

Hanar: Ale Widmo musi pomóc temu! Jeśli ten pozostanie na Cytadeli, grozi mu śmierć! Temu drepczą po piętach wrogowie, ten musi się wydostać! I nie, ten nie prosi Widma o niezwracalną przysługę. Widmo nie docenia tego. Ten może się sowicie odwdzięczyć, bo ten ma coś, co może przysłużyć się waszej misji. Jednak aby to zdobyć, musi znaleźć się szybko na Omedze. Aria T’Loak wam nie pomoże, jej wiedza jest ograniczona.

Lirithea spojrzała na hanara z zaciekawieniem.

Lirithea D'riais: Podoba mi się ten hanar, powinniśmy mu pomóc. Poza tym ma rację, Aria jest ograniczona do swojego własnego tyłka. Nie pomoże nam, jeśli nie będziemy mieli jej nic do zaoferowania.

Kiedy Liri wypowiadała się o Arii, mówiła z wyraźną niechęcią i pogardą.

Barrus Maurinius: W porządku. Jeśli Lirithea Ci ufa to ja także zaufam. Udaj się pod ten adres i czekaj tam na mnie. Gdy przyjdzie czas zabiorę Cię na mój statek, do tego czasu powinieneś być bezpieczny w apartamencie Widma. Możesz też pokręcić się po akademii do tego czasu.

Barrus podał hanarowi swój adres.

Hanar: O… Widmo się zgodziło. Ten dziękuje. Bardzo dziękuje. Ten zapewnia, że Widmo nie pożałuje.

Po tych słowach oddalił się powoli.

Zaskoczony szybkością podjęcia decyzji, volus zaniemówił na chwilę.

Jahleed Von: Jak…? Po co…? Za ile…? Do stu tysięcy obsranych vorchów… jakbyśmy grali w jakąś pieprzoną … grę wideo! Idę - dołączę do was na statku. Dyplomaci, krogańska wasza mać…

Oddalił się również w sobie wiadomych sprawach.


****


Jahleed był bardziej, niż niezadowolony z przebiegu rozmowy. Turianie sprawdzają się jako wojownicy, dowódcy i psy gończe Rady - nijak jednak nie nadają się do pertraktacji. "Zaczynać od gróźb?!", pomstował volus drepcząc wściekle przed siebie. "Jeśli mnie nie zdenerwujesz? Co to w ogóle za sposób rozmawiania z kontrahentami! Na poziomie batariańskich piratów przejmujących statek handlowy, vareńska wasza mać!", wściekał się dalej, minąwszy funkcjonariusza SOC. Oczywiście, rosłego turianina. "Można było wiele więcej ugrać od tej galarety ale nieeee.. Trzeba pokazać, kto tu ma jaja! No jak to kto?! Jaaaa, wspaniały Quintus Diccus Biggus!", kontynuował tyradę voluski szturmowiec.

Ale im bardziej oddalał się od biura zaopatrzenia i irytujących jaszczurek ("Ptaków, nie jaszczurek", napomniał samego siebie volus - jeszcze któryś ze wspaniałych "luźnych żuchw", jak niektórzy przezywali turian, gotów się zirytować o tak jaskrawe niedopatrzenie w zakresie ich fizjologii...), tym bardziej Jahleed uspokajał się. A im bardziej się uspokajał, tym bardziej uświadamiał sobie, że niewiele miał do roboty przed wylotem. Zamówił sprzątanie klitki, którą nazywał mieszakaniem, zabrawszy ze swojej gawry broń, zapasowe medpaki oraz kość pamięci z danymi z czasów wojaży po Omedze. Oczywiście, siedemdziesiąt procent powierzchni dyskowej zajmowały książki kucharskie wszystkich gatunków ze znanego kosmosu. Spakowawszy się i pozostawiwszy dyspozycje opłacania czynszu na wirtualnym koncie, ruszył do doków.

Po chwili szukania, obsługa doków wskazała mu miejsce teoretycznego przebywania jego drużyny - dwóch wyniosłych turian aż nadto rzucało się w oczy. By jednak nie zaogniać sytuacji, wbiegł na pomost koło towarzyszy udając zdyszanego, załatwiającego swoje sprawy zwykłego, śmiesznego volusa.

Jednostka nie prezentowała się okazale - Jahleed nie lubił "odpicowanych bryk", te bowiem były brane na cel jako pierwsze przez piratów. Pasowało mu, że mimo obskurności kryła w sobie potężną siłę ognia; jak i w rozmowie, tak i w bitwie volus lubił zaskakiwać przeciwników, delektując się malującym się na ich twarzach zaskoczeniem i gniewiem. Kwestia kabiny dekompresyjnej była rzeczywiście istotna - w przeciwnym razie kombinezon zdjąć będzie mógł dopiero na Omedze, w jedynym voluskim pubie w tym kwadrancie galaktyki...

Gdy Barrus ruszył ku radnemu, po zadziornym (w mniemaniu volusa...) pożeganiu, Von rzucił się ku nowej jednostce, gotów przygotować dla Quina szczególnie paskudny drink. Stanąwszy przed wejściem do jednostki, zmieszał się znacząco. Bo jak miał wejść do statku bez kapitańskiej autoryzacji? "Może WI jednak mnie rozpozna... Tylko jak ona może mieć na imię?!", pomyślał z powątpiewaniem , po czy podszedł do interkomu i rzekł:

Jahleed Von: ... Darek... otwórz ... ?
 

Ostatnio edytowane przez Goel : 21-07-2016 o 13:30.
Goel jest offline  
Stary 22-07-2016, 16:45   #12
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Quin wciąż nie był w stanie odpowiedzieć sam sobie, co sądzi o tej całej misji. Turiańskie Widmo, które bez ogródek wspomina o masowym morderstwie, Volus-biotyk, Asari-wcale-nie-najemnik. To była dziwna drużyna, jak gdyby ktoś chciał, żeby misja się nie powiodła.

Kiedy drużyna czekała na ekwipunek Barrusa, natknęli się ponownie, a może raczej w to było w drugą stronę, na tego samego Hanara co w klubie. Quin utwierdził się w przekonaniu że trzeba było od razu z nim porozmawiać. Hanarzy to w większości niepewne siebie galarety, a reakcja zarówno Jahleeda jak i Liri powiedziała mu że nie mieli oni przyjemności pracować czy przesłuchiwać kogoś z tej rasy.
Decyzja Widma o pomocy Hanarowi Quinowi się nie spodobała. Mamy działać w Układach Terminusa, a reszta drużyny chce ryzykować zwadę z Arią. Niedobrze.

A na domiar złego, stan ich statku zdawał się potwierdzać tezę, że ktoś chce aby misja zakończyła się fiaskiem. Co prawda, statek nie był dziurawy, nic z niego nie odpadało, ale wyglądał tak, że nawet Quarianie na tych swoich Pielgrzymkach zastanowiliby się dwa razy, zanim zabraliby go z powrotem do Flotylli. Quin wiedział co nieco o Quarianach i ich rytuale, nie dalej jak kilka miesięcy wcześniej rozbijali ze swoim oddziałem gang przetrzymujący Quarian jako niewolników. Niewolnicy, tu na Cytadeli.
Po szybkim zwiedzeniu wnętrza statku i zaklepania swojego kąta, Quin odmeldował się Barrusowi i wrócił najszybszą drogą do swojego apartamentu.

***

Wchodząc do domu, Quin od razu uruchomił swoim Omnikluczem HoloTable.
Zanim osoba, z którą próbował się skomunikować, odpowiedziała, Quin przeczesywał swoje mieszkanie w poszukiwaniu rzeczy, które chce ze sobą zabrać.
Rozpoczął od bibelotów. Zgarnął ze ściany zegar, wrzucił do kufra nóż motylkowy. Wrzucił tablet na którym wgrane miał różne powieści, do tego kilka butelek piwa. Jakieś luźne ubrania i inne niezbędne rzeczy też upchnął.

Quintus: Jak poszło, synu?

Udało mi się go złapać, to dobrze, pomyślał Quin. Nie przerywając przeczesywania mieszkania, odrzekł.

Quin: Nie tak, jak bym się tego spodziewał.

Quintus: A to znaczy?

Quin: Muszę odpracować swoje przewinienie, dostałem...

Quin podszedł do lustra, dwa razy klapnął dłońmi, lustro się schowało a na wierzch wyjechała wielka szafa. Ta się otworzyła i oczom Quina ukazały się jego ulubione zabawki. Pancerz, karabin snajperski, który otrzymał od ojca, pistolet, którego kupno polecił mu Bailey.

Quin: ...prace społeczne.

Quin dotknął karabinu. Minęło sporo czasu od kiedy ostatni raz dane mu było go użyć, w służbie dla SOC wykorzystywał głównie pistolety i karabiny szturmowe. Quin kontynuował mówienie, jego ojciec siedział w milczeniu.

Quin: Nie mogę Ci przekazać, co to za kara, ale jak się uwinę z tym szybko, może będzie okazja się spotkać, powinienem być wtedy gdzieś w Twojej okolicy.

Quintus poprawił się w swoim fotelu.

Quintus: W takim razie synu, do rychłego zobaczenia. I powodzenia.

Rozmowa została przerwana, a pokój jakby ponownie przygasł. Quin zatrzymał się na chwilę, rozejrzał dookoła. Nienawidzę tego uczucia, kiedy muszę gdzieś wyjechać, wydaje mi się zawsze, że o czymś zapomniałem.
Po tym jak drużyna się już zbierze, Quin postanowił zaproponować wspólne przejrzenie ekwipunku oraz zapasów, w ten sposób upewnią się że niczego nie brakuje. Wychodząc z apartamentu, ponownie uruchomił Omniklucz.
Już wiem o czym zapomniałem powiedział sam do siebie, po czym na szybko wbił wiadomość i ją przesłał.

Hej Kate, pamiętasz tą imprezę którą u mnie organizowaliśmy? Zmiana planów, muszę na chwilę wybyć z Mgławicy Węża. Jakbyś mogła od czasu do czasu zajrzeć do mieszkania, będę wdzięczny. Imprezę też możesz zorganizować.
PS. Zegara nie szukaj, zabrałem ze sobą.
 
Rainrir jest offline  
Stary 24-07-2016, 23:11   #13
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Barrus widząc zbliżającego się radnego powiedział do swojej drużyny.

Barrus Maurinius: Skoro już wiece gdzie jest zacumowany statek, to możecie załatwić swoje sprawy przed wylotem. Ruszamy za 12 godzin. Możecie jednak zostać ze mną.

Maurinius dopiero po chwili zdał sobie sprawę z jakim opryskliwym tonem to powiedział. Byli to jednak najemnicy, a to był rozkaz. Ciężko je wydawać bez bycia odrobinę opryskliwym.

Widmo podeszło do radnego.

Barrus Maurinius: Ser?
Sparatus: Spocznij, kapitanie. Przybywam tutaj do was, ponieważ w tym leży interes całej Hierarchii. Reszta Rady jak zwykle jest ślepa na potrzeby turian, to nie jest żadna nowość. Czy wie pan, kapitanie, że Wasza misja według prognoz radnej Tevos obciążona jest ryzykiem niepowodzenia w aż 90%? A ryzykiem śmierci pana i pana załogi w 75%? Mówiąc bardziej ogólnie: licząc się z szacunkami, posłano pana na śmierć. Uważa się, że nie da pan rady usunąć zagrożenia, z jakim starła się agentka Temi, a jedyną możliwością, by pan przeżył, jest jej naturalny zgon. Mało prawdopodobny, co warto zaznaczyć. Czy nie uważa pan, że oczywistym jest fakt, iż to atak wymierzony w Hierarchię? I w turiańskie Widma? Próba zdyskredytowania turiańskich Widm po raz drugi, kolejny po Sarenie?

Barrus zastanowił się przez sekundę nad słowami radnego.
Barrus Maurinius: Nie mam zamiaru umierać ser. Jeśli uznam, że nie jestem w stanie poradzić sobie z zagrożeniem w pojedynkę to skontaktuje się z radą. Jeśli będzie trzeba to poproszę o pomoc całej floty. Nie pozwolę by nasze imię było szkalowane w galaktyce. Liczę, że taka pomoc zostanie mi udzielona gdy o nią poproszę. Jak pan powiedział ser, ktoś atakuję hierarchię, a ta zaatakowana musi się bronić.

Sparatus: Nie wątpię w wasz rozsądek, Maurinius. Gdyby tak było nie poparłbym ostatecznie pańskiej kandydatury. Ale skoro potraficie myśleć rozsądnie, wiecie też, że możecie zostać zaatakowani z zaskoczenia, że ktoś może na was zapolować, jeśli już wcześniej polował na Aganę. Nie możemy wykluczyć i takiej możliwości. Nadto jeśli myślicie, że Rada z chęcią udzieli wam wsparcia, a wręcz floty, zmuszony jestem was rozczarować. Rada ma bliższe problemy, nawet tutaj na Cytadeli. Nawet jeśli radna asari zagłosowałaby razem ze mną za udzieleniem wam pomocy, to radni salarian i ludzi na pewno będą przeciw. To dla mnie jasne i dla was też powinno być. Jesteście zdani na siebie i swoich ludzi, kapitanie.

Przerwał na chwilę.

Sparatus: Jest mimo to pewne rozwiązanie, które pomoże wam zwiększyć swoje szanse i zachować honor Hierarchii.

Włączył swój omni-klucz.

Sparatus: Przesyłam wam współrzędne mojego prywatnego terminala komunikacyjnego. Proszę, byście zamiast Radzie, mi osobiście składali raport. Ja was usprawiedliwię przed innymi członkami Rady. Chciałbym, byście kontaktowali się ze mną i tylko ze mną jak najczęściej. Jeśli macie liczyć na czyjekolwiek wsparcie, to tylko Hierarchii. Skoro tak, to tylko Hierarchia powinna mieć dostęp do waszych raportów operacyjnych. Nie dajcie sobie zamydlić oczu, kapitanie. Ta misja to wewnętrzna sprawa turian, nawet jeśli ratujecie asari. Nie możemy pozwolić na jeszcze większe osłabienie turiańskiej pozycji w Radzie. Już dość straciliśmy po śmierci Sarena i Nihlusa, szeregi naszych Widm są przerzedzone. Wasze niepowodzenie będzie na rękę wszystkim wrogom turian - najbardziej ludziom.

Maurinius wsłuchał się uważnie w słowa radnego. To co mówił przeraziło trochę Barrusa. Taka odpowiedzialność i to podczas pierwszej misji. Widmo nie był pewien czy jest gotów na taki ciężar, jednak nie dał tego po sobie poznać.
Barrus Maurinius: Postaram się składać regularne raporty. Wedle możliwości, no i oczywiście nie zginąć. Na chwałę Hierarchii. To wszystko ser?

Sparatus: Cieszę się, że rozumiecie interesy turian, kapitanie. I proszę pamiętać: żadnych raportów składanych komukolwiek poza mną. To ważne, bo wasza działalność w Terminusie objęta jest klauzulą tajności. To wszystko, możecie odmaszerować. Na chwałę Hierarchii.

Barrus i Sparatus rozeszli się po tych słowach. Po drodze do statku zatrzymał się obok inżyniera, który powitał ich przy statku.

Barrus Maurinius: Jestem gotowy do wejścia na pokład. Mogę liczyć na małe oprowadzenie mnie po okręcie?
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
Stary 25-07-2016, 15:47   #14
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Mgławica Węża
Wdowa
Cytadela
Doki
8.15 czasu ludzkiego


Zgodnie z zapowiedzią Barrusa, po dwunastu godzinach od ich rozstania, drużyna Widma zgrupowała się w dokach, w pobliżu śluzy powietrznej prowadzącej na pokład Andromedy. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak samo – choć doki były nieco cichsze, mniej zatłoczone niż dnia poprzedniego. Dla postronnego obserwatora nic nie wskazywało, by za chwilę ruszyć stąd miała tajna misja, wspierana z ramienia Rady. W gruncie rzeczy opuszczenie Cytadeli mogło odbyć się bez większego zamieszania, gdyby nie…

Hanar: Ten już jest!

Ich hanarski gość honorowy krzyknął do nich rozpromienionym tonem, zupełnie innym niż wczoraj wieczorem. Za nim, w pewnej bezpiecznej odległości, podążał jego krokami rosły kroganin, jeden z tych, którzy obserwowali właściciela Fluxu. Taszczył z trudem jakąś niebagatelnych rozmiarów skrzynię, dysząc ciężko niczym XIX-wieczna ludzka lokomotywa.

Hanar: Ten przeprasza Widmo za spóźnienie. Ten musiał się spakować.

Kroganin nareszcie dogonił hanara i z wyraźną ulgą odstawił skrzynię obok włazu prowadzącego na statek. Chrząknął znacząco.

Hanar: Ach, tak.

Hanar uruchomił swój omni-klucz.

Hanar: Kroganin otrzymał zapłatę. Niech idzie.

Wynajęty tragarz również uruchomił omni-klucz, mruknął coś niezrozumiale i oddalił się pospiesznym krokiem, pomstując pod nosem.

W tej samej chwili śluza otwarła się, a przed zgromadzonymi stanął średniego wzrostu człowiek o ciemnej karnacji i czarnych jak smoła oczach i włosach. Obrzucił ich ciekawskim wzrokiem, po czym skupił się na swoim holodzienniku.

Pierwszy oficer: Piątka?
zapytał jakby w próżnię.

Pierwszy oficer: Wiem tylko o czterech. Ten hanar jest z wami? Zresztą, nieważne. Macie pełne prawo decydować o tym okręcie, także o tym, kogo on przewozi. Ja jestem Ricardo Diaz, pierwszy oficer SSV Andromeda. Zapraszam na pokład.


Gdy przeszli już obowiązkowy proces dekontaminacji i wyszli ze śluzy powietrznej, znaleźli się w przestronnej Sali. Krzątało się tu kilka osób, załatwiając różne sprawy i wymieniając uwagi. Niektórzy z nich zasalutowali widząc nowego dowódcę.

Ricardo Diaz: Tak więc już oficjalnie…
Oderwał wreszcie wzrok od dziennika.

Ricardo Diaz: Witam na pokładzie SSV Andromeda. Nasz statek brał udział już w wielu misjach, nasza załoga ma wielkie doświadczenie. Nie jest nam też obca praca z Widmem. Andromeda posiada trzy pokłady, dwa użytkowe i maszynownię. Na tym piętrze znajdziecie mapę galaktyki, stanowisko pilota, pokój odpraw wraz terminalem komunikacyjnym… zresztą, sami się przekonacie. Pokoje dla was przeznaczone znajdują się na drugim pokładzie, proponuję je pozajmować. Ja dotychczasowo pełniłem funkcję oficera wykonawczego i zastępcy kapitana. Wiem jednak, że wraz ze zmianą dowódcy i moje stanowisko może się zmienić. Będę czekał na waszą decyzję, sir.
zwrócił się do Barrusa.

Ricardo Diaz: Tymczasem jeśli nie ma pytań…

Hanar: Są.
powiedział pewnie.

Ricardo Diaz: Jakie?

Hanar: Czy ktoś mógłby mi pomóc wnieść moje rzeczy?


Nowi załoganci szybko przeprowadzili wstępny rekonesans. Kapsułę kompresyjną, o którą tak zamartwiał się Jahleed, znaleźli w magazynie. Była jeszcze nierozpakowana, ale volus był pewny, że właśnie dla niego jest przeznaczona. Przekonanie to minęło, gdy udali się do kabiny pilota.


Gdy przekroczyli jej próg, wydawało im się, że kabina jest pusta. Nic bardziej mylnego.

Pilot: … o, nowa załoga….

Krzesło obróciło się powoli, a na nim, ku zaskoczeniu wielu, bezstresowo machał krótkimi nóżkami volus, nieco bardziej otyły od Jahleeda.

Pilot: … Witaj, palaveński klanie. Ty będziesz tu teraz dowódcą…? Czy może rada zaczęła mianować już moich rodaków na Widma?

Krótka wizyta u pilota nie zajęła im wiele czasu. Cały obchód już nieco dłużej. Zanim zajrzeli we wszystkie niezbędne zakamarki i poznali większość załogi, minęły prawie godziny. Jahleed z zadowoleniem odnotował obecność zarówno kuchni, jak i baru, o którym napominał już od jakiegoś czasu.

Wewnątrz statek utrzymany był w sterylnej bieli, gdzieniegdzie poprzecinanej niebieską, jednaką ze skórą Liri, barwą. Wyjątki stanowiły sala rekreacyjna, której zadania spełniał pokład obserwacyjny na piętrze drugim, a która utrzymana była w kolorach czerwieni za sprawą neonowych lamp i sypialnie drużyny Widma, gdzie barwę światła można było ustalić ręcznie za pomocą pilota.

Sala rekreacyjna zawierała stół do bilardu, czterdziestopięciocalowy telewizor wraz z funkcją zakupu i wypożyczania widów, dwie stojące obok siebie długie i czerwone kanapy oraz umiejscowiony przy ścianie bar. Przy ścianie zachodniej stał stół do ruletki z krzesłami dla graczy, a w niewielkiej wnęce obok zestaw do minigolfa. Przeszkloną ścianę północną upiększał widok na kosmiczną przestrzeń, a południową wielkie akwarium z całą ławicą ryb różnych rodzajów i z różnych światów. W gruncie rzeczy największą wadą tego pomieszczenia był brak automatycznego podajnika karmy dla ryb.

Jeśli chodzi o sypialnie to oferowały standardowe wygody – dwuosobowe łóżka, dostęp do prywatnych terminali komunikacyjnych, minibar. Możliwość dostosowania nie tylko barwy świateł, ale i systemów dźwiękowych. Quin zauważył nadto, że w jego pokoju, na jego łóżku, spał spokojnie KEI-9, najnowszy model robo-psa.


Niedługo po tym, gdy wszystko się jasne, statek znajomy a załoga poznana, Barrus wydał rozkaz wylotu. Mocowniki Cytadeli wypuściły Andromedę, ta ustabilizowała lot, po czym olbrzymie, umieszczone po bokach silniki zapłonęły niebiesko i wystrzeliły statek wraz z załogą prosto ku przekaźnikowi masy.

 
MrKroffin jest offline  
Stary 30-07-2016, 16:36   #15
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Po zakończonym zwiedzaniu Andromedy Barrus udał się do swojej kabiny. Widmo rzuciło swój bagaż na łóżko. Barrus podejrzewał, że misja nie będzie trwać długo, stąd nie pakował się na nią zbyt obficie. Jedynie mundur z hierarchii i trzy cywilne stroje.
Widmo nie rozpakowało nawet torby. Barrus rzucił jedynie okiem po pomieszczeniu i wyszedł. Miał zamiar odnaleźć i zamienić z hanarem kilka słów.
Barrus nie musiał go długo szukać, bo natknął się na niego kawałek od swojej kabiny.

Hanar: Widmo, gdzie ten ma mieć kwaterę? Ten odnotował, że na statku są tylko cztery sypialnie.

Barrus przyjrzał się ze zdziwieniem hanarowi.

Barrus Maurinius: Najpierw hanar powie widmu kto go ściga i jakie ma informacje. Widmo zabrało hanara z cytadeli, hanar ma u widma duży dług.

Na te słowa jego rozmówca stał się wyraźnie mniej rozmowny.
Hanar: Ten ma informacje… cenne. Ten zapewnia, że Widmo nie pożałuje. Ale, niech Widmo temu wybaczy, im mniej WIdmo wie, tym lepiej. Dla wszystkich.

Barrus Maurinius: Nie taki mieliśmy układ. Miałem zabrać Cię z cytadeli, ty w zamian miałeś się ze mną podzielić jakimiś cennymi informacjami. Nie zapominaj, że zawsze możemy wrócić. Mów, zanim zmienię kurs.

Hanar: Spokojnie, Widmo, spokojnie! Widmo jest bardzo porywcze. Ten nie uważa, aby porywczość była wskazana. Ten wie, co obiecał i ten słowa dotrzyma. Ale na Omedze. Ten nie ma informacji przy sobie, ale w terminalu na Omedze, w tego mieszkaniu. Zaś ścigają tego… nieprzyjaciele tego szefa. Ten prosi, by Widmo nie było tak nieprzychylne temu. Czy ten czymś Widmu zawinił?

Barrus Maurinius: Przepraszam. To chyba stres. W porządku, a więc odwiedzę Cię na omedze. Co do kabiny, to niestety nie mam pojęcia. Porozmawiaj z kimś z załogi. Powiedz, że kazałem znaleźć dla Ciebie miejsce.

Po tych słowach Barrus udał się na pokład rekreacyjny.
Po drodze Maurinius przemyślał słowa hanara. Nieprzyjaciele jego szefa...Widmo zastanawiało się, kto taki może być pracodawcą galaretki. Miał pewne podejrzenia, ale nie zaprzątał sobie tym zbyt długo głowy.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 10-08-2016 o 02:48.
Baird jest offline  
Stary 02-08-2016, 15:28   #16
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Asari przeszła na piechotę przez całą Cytadelę, wcale się nie śpiesząc. Delektowała się każdą chwilą i każdym najmniejszym szczegółem, bo intuicja podpowiadała jej, że nie prędko będzie miała okazję powrócić w to miejsce - o ile w ogóle.
Jakkolwiek bardzo by chciała nienawidzić sterylnych korytarzy, wszędobylskiej bieli i nienachalnego przepychu tego miejsca, to i tak musiała w końcu przyznać sama przed sobą, że całkiem się tu zadomowiła. We Flux była już stałą klientką, poznała najważniejsze osobistości półświatka, a nawet zdołała wyrobić sobie pewną renomę i powoli zaczynała zapuszczać swoje korzenie. Może więc i dobrze się stało, że została najęta do współpracy z turiańskim Widmem? Może wszechświat chciał w ten sposób powiedzieć jej, że jeszcze nie nadszedł czas na ostanie się w jednym miejscu, że galaktyka wzywała, a przed nią czekało całe mnóstwo nowych przygód i doświadczeń?
Z takimi myślami Lirithea pakowała swoje rzeczy, starannie układając je w walizkach, by nic nie zostało uszkodzone podczas transportu.
Ostatni raz podeszła do balkonu, z którego rozpościerał się piękny widok na Cytadelę. W dłoni trzymała szklankę z fioletowym płynem i plastrem jakiegoś zielonego owocu. Wzięła łyk i powoli przełknęła, przymykając powieki i ciesząc się chwilą spokoju. Czuła, że wkrótce jej życie nabierze szaleńczego tempa, i że takich chwil nie będzie już wiele.

Lirithea D'riais: Twoje zdrowie, ojcze.

Po tych słowach uniosła szklankę ku górze i wypiła jej zawartość do końca, a następnie ruszyła z powrotem i dokończyła pakowanie.
Na sam koniec zostawiła swój lekki pancerz, który starannie ułożyła w specjalnej skrzyni przeznaczonej na ten model.
Gdy była gotowa do drogi, skontaktowała się z odpowiednią osobą, która posłała do niej dwóch rosłych mężczyzn. Ci wzięli wszystkie jej bagaże, po czym ruszyli w stronę doków, a Lirithea razem z nimi.

* * *

W środku Andromeda okazała się być równie biała, co większość ścian, podłóg i sufitów w Cytadeli. Lirithea przyjęła to z niemiłym zaskoczeniem i stwierdziła ostatecznie, że nawet nie zdąży zatęsknić za Cytadelą, bo ta wyruszała razem z nimi w podróż.
Westchnęła z wyraźną ulgą, kiedy stanęła w progu swojej kwatery, gdzie okazało się, że barwy oświetlenia można było dostosować według własnych upodobań. Było więc to pierwszą rzeczą, której dokonała, przyciemniając pomieszczenie i pozostawiając w nim niebieską poświatę.
Kiedy już rozpakowała większość swoich prywatnych rzeczy i skrzętnie pochowała je przed wścibskim wzrokiem nieproszonych gości, postanowiła wyruszyć na małe zwiedzanie Andromedy.
Jej głównym celem była sala rekreacyjna, w której spędzili stanowczo za mało czasu podczas ogólnego obchodu. Ruszyła więc tam od razu, krocząc dumnie i z gracją, jednocześnie wzbudzając pożądliwe spojrzenia wśród męskiej części załogi. Pozwoliła sobie nawet na uśmiech w kierunku jednego z mijanych mężczyzn, co musiało mu znacznie poprawić humor.
W sali rekreacyjnej zaopatrzyła się w fioletowego drinka i wygodnie rozsiadła się na czerwonej kanapie, z zaciekawieniem przyglądając się rybom pływającym w ogromnym akwarium.
Było to zdecydowanie jej ulubione miejsce, w którym zamierzała spędzać jak najwięcej czasu podczas długich lotów.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 10-08-2016, 01:53   #17
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Quin nie miał zamiaru czekać do umówionej godziny, chwilę po tym jak spakował swoje rzeczy i wyszedł z mieszkania, od razu skierował się w stronę bazy taksówek. Wybrał pierwszą z brzegu, wrzucił torby. Nim wsiadł i zatrzasnął drzwi, do głowy przyszła mu jedna myśl. Sprawdził godzinę na swoim omnikluczu, zbliżał się "wieczór". Przez moment trwał tak, w kompletnym bezruchu, po czym westchnął i wsiadł. Nim wbił koordynaty, wystukał krótką wiadomość i wysłał.

Spotkajmy się za 5.

***

Taksówka zaleciała niedaleko okręgu biznesowego Bachjret. Dotarcie na miejsce zwyczajowego spotkania zabrało mu trochę więcej niż pięć minut, ale był tam pierwszy. Może zrozumiała to jako za pięć 21... to byłoby do niej podobne. Quin zakładał, że i tak się pojawi, więc usiadł koło fontanny na środku placu i rozejrzał się dookoła. Wysokie wieżowce otaczały to miejsce, jeden koło drugiego niemal szczelnie tworzyły pierścień, gdzieniegdzie widać było prześwit, czy to dzięki niewielkim odległościom od siebie, a w innych miejscach z powodu designu. Sprawiało to, że miejsce stawało się niemal klaustrofobiczne mimo ogromu samego placu, wypełnionego zielenią, wzniesieniami na których były ławki, budki z przekąskami. Całości dopełniała wcześniej wspomniana fontanna, zdobiąca sam środek placu, od której w różnych kierunkach rozchodziły się sztucznie stworzone strumyki, przecinające ścieżki, przechodzące pod nimi i tak dalej. To miejsce projektował ktoś z fantazją. I budżetem, na co wskazywała figura umieszczona na cokole w fontannie.

???: Zawsze wpatrujesz się w to jak sroka w kość.

Lekko się wzdrygnął, po czym odwrócił za siebię. Przyszła.
Za nim stała młoda kobieta, uśmiechała się lekko.



Quin: Bo to dziwny posąg. Przedstawia trzy... jak wy to nazywacie, lwy? Jeden leży leniwie, drugi stoi dumnie, a trzeci wygląda jakby chciał odlecieć. I plują z pysków wodą. Nie powiesz mi, że na waszej planecie też tak robią? A, i nawet nie chcę zgadywać czym jest ta sroka.

Kate: Nie bądź głupi, to tylko sztuka, na Ziemi lwy uznawane są za dumne zwierzęta, często nazywane królem zwierząt. Taka szkoda, że wymarły dawno temu... a sroka to ptak.

Quin: Ta... mniejsza o to. Udało Ci się wcześniej wyrwać z roboty?

Kate: Dostałam pozwolenie, ale tylko na trochę. Było ciężko, bo od czasu gdy zaczęły przychodzić te pogróżki, pilnujemy klienta dzień i noc.

Kate Ward pracowała dla Black Security. Grupa zatrudniająca eks-żołnierzy, ludzi uzdolnionych w walce i tak dalej. Coś jak najemnicy pokroju Zaćmienia, tylko z podstawą legalną... i mniej lub więcej legalną działanością. Dziewczyna przez pierwsze lata dorosłego życia służyła w Przymierzu, ale podobnie jak Quin, znudziła się i wyruszyła w poszukiwaniu wyzwania.

Quin: Szlag, czyli reszta nie przyjdzie?

Kate: Nie ma szans.

Szkoda. Od kiedy Quin dotarł na Cytadelę, to poza jego oddziałem w SOC, jedynymi znajomymi byli Kate, kilka innych osób z Black oraz podobnych grup. No i Braxton, właściciel małego baru w Okręgu Zakera.

Kate: To powiesz, o co chodzi z tą wiadomością? Bo po to pewnie chciałeś się spotkać?

Quin: Ta, pisanie wiadomości a potem zniknięcie byłoby nieuczciwe.

Kate: No tak, bo ty to zawsze taki uczciwy...

Quin: Zamknij się.

Powiedział to poirytowanym tonem, a Kate zaśmiała się. Spośród całej paczki, to ją lubił najbardziej. Luźne podejście do wszystkiego, co w życiu ją spotyka. Brak skrępowania w towarzystwie. I skarbnica tematów do rozmów. Ona mogła gadać bez końca, a Quin jako cichy osobnik, słuchać bez końca. Jej towarzystwo odprężało go.

Quin: Powiem wprost, nim wezwą Cię z powrotem, bo przestraszą się gościa od ulotek jako potencjalnego terrorysty.
Wybywam na misję, aby uniknąć tego śmiesznego procesu w sprawie Andronikusa. Proces pewnie bym przegrał... a tutaj mam szansę na wpisanie sobie czegoś nowego do CV.

Kate: Hmm?

Quin: Pracuję z nowym Widmem. Nie wiem, na czym polega to zadanie, ale widzę tutaj pewne perspektywy.

Wypowiadając to, wykonał gest dłońmi, jakby odsłaniał zasłony za którymi ukrywał się nowy świat. Kate nic nie powiedziała, zamiast tego... spochmurniała.

Quin: No co?

Kate: To może być niebezpieczne, wiesz?

Quin: Może. Ale patrząc na plusy i minusy, ciężko mi przepuścić taką okazję.

Kate wyglądała, jakby zastanawiała się nad czymś. Skrzyżowała ręce na piersi i otworzyła usta, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przerwał jej sygnał wiadomości. Spojrzała na swój omniklucz.

Quin: Co, gość od ulotek się pojawił?

Kate przez chwilę milczała.

Kate: Coś w tym stylu. Słuchaj, muszę lecieć... Quin.

Quin: No co tam?

Kate: Wróć do mnie cały, okej?

Quin: Myślisz że byle Widmo mnie wykończy? Niedoczekanie twoje.

Uśmiech powrócił na jej twarz.

Kate: Takiej odpowiedzi się spodziewałam. Powodzenia!

Quin: Trzymaj się i pozdrów resztę.

Oboje ruszyli w swoją stronę. Wsiadając do taksówki w której zostawił swój sprzęt, Quina zastanowiła jedna rzecz.
Wróć do mnie, nie nas?
Wzruszył ramionami i wbił koordynaty doków.

***

Na miejscu Quin nie rozmawiał z nikim. Ani z osobami wyselekcjonowanymi przez Barrusa, ani z samym Widmem. Zamienił tylko grzecznościowe powitanie i ruszył za nimi. Na Hanara nie zwracał wcale uwagi.

Wnętrze okrętu dużo bardziej przypadło do gustu turianina, choć za bardzo przypominało sterylne pomieszczenia szpitalne. Ale nietrudno będzie się do tego przyzwyczaić. Załoga sprawiała wrażenie doświadczonej, szczególnie Pierwszy Oficer Diaz. Wydawał się kompetentną osobą, trzeba będzie kiedyś zamienić z nim słowo czy dwa. Z naciskiem na kiedyś, tego dnia Quin był na skraju wykończenia. Zaraz po wstępnej odprawie, Quin oświadczył swoje wycieńczenie i poprosił o kierunek do sypialni. Wszedł do pokoju, który oznaczony był plakietką z jego nazwiskiem, rzucił torbę na podłogę i od razu udał się w stronę łóżka. Rozpakuje się, pobawi ustawieniami i pozna załogę później, czas na sen. Nim jednak rzucił się w pościel, zauważył coś, co nie pasowało do wystroju pomieszczenia. Na jego wyru leżała kupa złomu. Przypominająca psa. Quin wyściubił poza próg swego pokoju głowę i dostrzegł resztę drużyny, zwiedzającą statek.

Quin: Hej, Rick! Na moim łóżku leży robot! Jak mam się wyspać!

Nie czekając na odpowiedź, podszedł do psa, podniósł go, męcząc się przy tym, po czym wystawił go za drzwi i zamknął je za nim.

I wpadł w objęcia błogiego snu.
 
Rainrir jest offline  
Stary 14-08-2016, 19:50   #18
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Pokład Andromedy
Sala rekreacyjna
Godzina nieznana

Liri siedziała wtedy w sali rekreacyjnej - swoim ulubionym miejscu. Nie było więc jej trudno znaleźć. Gdy akurat relaksowała się oglądaniem kosmicznej pustki, usłyszała, że ktoś wchodzi. Chwilę potem na przeciwległej sofie zasiadł voluski pilot Andromedy.

Bofnan Can: ... Witaj, jestem Bofnan Can. Spotkaliśmy się już wcześniej…., lecz zabrakło czasu na konwenanse. Wygląda na to, że... przez jakiś czas będziemy razem mieszkać na Andromedzie,... więc chciałbym poznać nową załogę. Zechcesz wyjawić mi… swoje imię?

Asari powoli odwróciła wzrok w jego stronę i zmierzyła go od stóp do głowy. Potem tylko uśmiechnęła się nieznacznie.

Lirithea D'riais: To akurat żadna tajemnica, Bofnanie Can. Na imię mi Lirithea.

Powiedziała łagodnym tonem, po czym odwróciła wzrok z powrotem w stronę okna, by kontynuować podziwianie kosmicznej pustki.

Lirithea D'riais: Jak mniemam poznałeś już całą resztę? Jest z nami jeden volus. Mogłoby się wydawać, że mielibyście sporo wspólnych tematów. Czy może jestem pierwsza na liście?

Jej usta wygięły się w zadziornym uśmiechu, ale nie oderwała wzroku od monotonnych widoków.

Bofnan Can: … jesteś bystra. I pewna siebie. … Podoba mi się to. Myślę, że.... się dogadamy podczas naszej podróży. … Hm…. może uprzyjemnimy nieco tę chwilę? … Wypijesz ze mną drinka?

Lirithea D'riais: Nie widzę przeszkód. Wezmę moją ulubioną Zmysłową Fuzję.

Bofnan Can: A ja ludzką Krwawą Mary. … Oczywiście, w wersji dla volusów. … Wznoszę toast za naszą dawną... wspaniałą panią kapitan… A ty? … Chcesz poświęcić tego drinka komuś wyjątkowemu?
Wyglądało na to, że Liri chciała coś powiedzieć, ale słowa utknęły jej w połowie drogi. Po chwili uśmiechnęła się typowo dla niej i uniosła swoją szklankę.
Lirithea D'riais: Za pomyślność.

Lirithea D'riais: Kim była poprzednia kapitan Andromedy?
Spytała z zaciekawieniem, kiedy wypili po pierwszym łyku swoich drinków.
Tym razem to Bofnanowi słowa utknęły w gardle.
Bofnan Can: To znaczy, że wy nie wiecie? …
Volus rzucił okiem w stronę drzwi. Potem ponownie spojrzał na Liri.
Bofnan Can: ...Myślałem, że skoro macie taką a nie inną misję...to Rada udzieli wam tej informacji. Może nie powinienem…
Lirithea D'riais: Może nie powinieneś, ale skoro już zacząłeś, drogi Bofnanie…
Lirithea spojrzała na niego swoimi szmaragdowymi oczami i obdarowała go bardzo miłym uśmiechem.
Bofnan Can: Wiesz ja nie…
Nie mógł się oprzeć temu uśmiechowi.
Bofnan Can: Sądziłem, że wam powiedziano… To zaskakujące.. Widzisz, jesteśmy najlepszymi z najlepszych, ale… większość z nas nigdy nie służyła… w wojsku ras Rady. … Pochodzimy z Terminusa… i byliśmy załogą okrętu flagowego… Agany Temi.
Lirithea D'riais: O, doprawdy? Koniecznie musisz mi więc opowiedzieć jak pracowało się dla Agany.
Bofnan Can: Cóż, na pewno było inaczej niż… na innych statkach Rady. … Agana nie należała do tych, co przykładają dużą … wagę do spraw bezpieczeństwa pracy. … Była Widmem i w pełni z tego… korzystała. Nam też pozwalała na niezależność…. Była naprawdę dobrą liderką, charyzmatyczną i umiejącą… zagrzać załogę do walki. Chociaż może nieco na wyrost mówię… że “była”. Znając ją zaszyła się i prowadzi jakąś tajną… operację. Z tym że nigdy wcześniej nie pozostawiła swojej ekipy… to do niej niepodobne.
Lirithea D'riais: Masz jakieś podejrzenia, co do tego wszystkiego?
Bofnan Can: … Nie jestem tutaj od podejrzeń… żaden też ze mnie strateg czy jasnowidz… wiem tylko, że jeśli coś zatrzymało Aganę, to musi… to być coś dużego. … Bardzo dużego...


Po dotarciu do sali rekreacyjnej Barrus od razu zauważył Liri siedzącą wygodnie na kanapie. Barrus podszedł do kanapy. Widmo przez chwilę obserwowalo asarii.
Lirithea uniosła wzrok i napotkała spojrzenie Barrusa. Przez długi moment wpatrywała mu się prosto w oczy, jakby przeszywając go wzrokiem na wylot. Potem uśmiechnęła się, jakby zapraszając, by się dosiadł.

Widmo usiadło obok Asari po czym zapytało.
Barrus Maurinius: Jest szansa, że wiesz coś o naszym zaginionym widmie? Wiem jak to może brzmieć, ale przez te parę lat pracy na cytadeli nauczyłem się że twój gatunek ma sporo czasu by nawiązywać znajomości i często tak robi.

Lirithea D'riais: To ciekawe, bo sądziłam, że Widma wiedzą o sobie więcej niż my, zwykli obywatele…
Zaśmiała się krótko.
Lirithea D'riais: Poza tym, czyż nie dostałeś jakiegoś pakietu startowego zawierającego niezbędne informacje na temat misji? A może wspaniała Rada wysyła cię w ciemno?

Barrus Maurinius: Jestem widmem od niedawna i nie miałem okazji poznać innych agentów. Od rady dostałem niewiele, ale i tak jestem ciekaw co ty masz do powiedzenia o zaginionej.
Barrus uśmiechnął się lekko. Niewiele wiedział o kobietach, ale wiedział, że lubią rozmawiać.
Lirithea D'riais: Agana Temi…
Asari westchnęła i spojrzała w przestrzeń rozciągającą się za oknem.
Lirithea D'riais: Muszę przyznać, że okoliczności jej zaginięcia są niezwykle - jak to ująć - dziwne. Była najlepsza, ale o tym już wiesz. Uważam, że musiało się stać coś naprawdę poważnego, może nawet poważnego w skali Sheparda…
Zamyśliła się na chwilę, a potem wróciła wzrokiem na Barrusa.
Lirithea D'riais: Kiedyś, bardzo dawno temu, była dla mnie idolką. Chciałam być jak ona, myślałam nawet o tym, by zostać Widmem…
Zaśmiała się, kręcąc głową.
Lirithea D'riais: Ale to nie dla mnie - praca dla Rady. Wracając jednak do tematu Agany - może gdzieś w ciemnych zakamarkach Andromedy znajdziemy więcej informacji o niej? W końcu była kapitanem tego gruchota.

Barrus Maurinius: Andromeda należała do Agany? O tym rada zapomniała wspomnieć.
Maurinius zamyślił się na chwilę.
Barrus Maurinius: Jeśli mogę prosić o przysługę. Porozmawiaj o niej z załogą. Tobie zaufają prędzej niż mnie. Tymczasem.
Barrus podszedł do baru i wziął z niego butelkę i dwie szklanki. Jedną położył na stoliku przed kanapą.
Barrus Maurinius: Jahleed wspomniał coś o powitalnej kolacji na moją cześć na pokładzie obserwacyjnym. Na trzeźwo tam nie pójdę.
Po tych słowach widmo nalało sobie brązowa zawartość butelki.
Barrus Maurinius: Za agentów rady. Aby umierali ze starości w swoich łóżkach z pięknymi kobietami u boku.
Barrus wzniósł szklankę do toastu.
Lirithea przyjrzała się badawczo brązowemu płynowi, po czym sama sięgnęła po butelkę i nalała niewielką ilość do drugiej szklanki.
Lirithea D'riais: Niech będzie, za agentów Rady.
Uderzyła lekko szklanką o szklankę Barrusa, obdarowała go uśmiechem i upiła skromny łyk dziwnego, cierpkiego alkoholu.
Lirithea D'riais: Pamiętaj tylko, że nie ma nic za darmo. Przysługa za przysługę.
Po tych słowach puściła oczko do Mauriniusa i dokończyła zawartość swojej szklanki.
Barrus kiwnął tylko potwierdzająco głową.
Barrus Maurinius: Wracam do siebie. Muszę przejrzeć akta od rady. Widzimy się na kolacji.
To ostatnie zdanie było bardziej rozkazem a niżeli pytaniem.

Widmo zrobiło tak jak powiedziało. Barrus włączył komputer pokładowy w swojej kabinie i rozpoczął lekturę, a gdy przyszedł czas udał się na pokład obserwacyjny, gdzie Jahleed planował swoją wielką kolację.
Barrus Maurinius: Oby tylko było tam coś zjadliwego dla Turian.
Powiedział do siebie wychodząc z kabiny ubrany w mundur oficera Hierarchii.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 17-08-2016 o 20:20.
Baird jest offline  
Stary 18-08-2016, 23:27   #19
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
A gdy przyszedł czas na zmianę wachty (co dla członków zespołu znaczyło symboliczne zakończenie dnia), wszyscy zostali zaproszeni do kantyny. Bowiem nowy volus na statku postanowił zmienić choć na jeden wieczór nudne żarcie okrętowe na prawdziwe rarytasy.

Było to zadanie o tyle trudne, że do dyspozycji miał jedynie własną parę małych rączek, kuchnię wyposażoną dla ras średniego rozmiaru i zapał, by zrobić coś wielkiego. I akwarium pełne ryb…

Gdy zatem załoga (czy też jej część niebędąca na służbie) zasiadła do stołu, na półmiskach miast proteinowych papek i glonów mających przypominać sałatka zagościły prawdziwe rarytasy.

Na pierwszy ogień poszła gęsta zupa z małży Baciegallupiego, gatunku skorupiaków zamieszkującego głębokie rowy ocenianicze Thessi. Łagodna w smaku, powodowała lekkie pieczenie języka z racji obecności toksyn, w dużym stopniu zniwelowanych podczas długiego gotowania. Dla turiańskiej części załogi przygotowano gęste tradycyjne ragut z dużą ilością mięsa - oczywiście, wyłącznie z gatunkuów posiadających aminokwasy prawoskrętne. W międzyczasie dwa niewielkie drony roznosiły napoje - nieco wyskokowe, lecz nie na tyle, by mocno podpaść dowódcy. Oczywiście, Jahleed nie zapomniał o pilocie, przygotowawszy specjalnie dla niego krem z iruńskich buraków bagiennych.

Nim jednak gości zdążyli wyrazić swój podziw, na stół wjechało danie główne. Powoli z pogrążonego w półmroku korytarza wyjechał wózek z dużym półmiskiem nakrytym metalowym kloszem. Dopiero po chwili zza wózka dało się słyszeć dyszenie, i gdy “pojazd” zatrzymał się wreszcie, zza niego wyszedł zdyszany Jahleed z małą czapeczką kucharza na głowie.

Jahleed Von: Panie i panowie… Jeszcze raz witam na pokładzie… I nim przejdziemy do głównego dania… Chciałbym wznieść toast…

Spod obrusu nakrywającego stolik, volus szybko wyciągnął małą karafkę i dwie szklanki, po czym ruszył do pilota, mówiąc dalej:

Jahleed Von: Za naszego drogiego dowódcę… oby prowadził nas zawsze… naprzód … a nigdy … wstecz!

Zakończył, podając napełnioną voluską brandy szklaneczkę Bofnanowi. I zakrzyknął:
Jahleed Von: Na zdrowie i smacznego!

Jednocześnie dał znak obserwującej wszystko WI. I gdy wszyscy przechylili kieliszki, drony uniosły klosz, odkrywając wielkiego, pieczonego i obłożnego warzywami … gigantyczego płetwiarza karmazynowego, należącego do poprzedniej kapitan statku! Ktoś wrzasnął, ktoś zemdlał, ktoś rzucił się ku zaskoczonemu volusowi, ktoś zaczął opętańczo się śmiać… Tylko Barrus mógł opanować sytuację.

Barrus popatrzył na dziwne danie, po czym powiedział
Barrus Maurinius: Skąd wziąłeś to mięso?

Jahleed Von: … Mięso? No przecież nie z targu… panie kapitanie… Pod moimi rządami … konserw jeść nie będzie … sir!

Lirithea całej sytuacji przyglądała się z nieukrywanym rozbawieniem zza szklanki swojego ulubionego napoju.
Lirithea D'riais: Wznieśmy toast za naszego wyśmienitego kucharza! Takiego dania jeszcze nie widziałam…
Na koniec zaśmiała się krótko i wzniosła swoją szklankę ku górze, a potem upiła łyk fioletowego napoju.
Widząc zaistniałą sytuację kapitan Maurinius nakazał zamknięcie Jahleeda w izolatce. Reszta lotu upłynęła volusowi na badaniach psychologicznych pod okiem medyka pokładowego.
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 20-08-2016 o 23:30.
MrKroffin jest offline  
Stary 18-08-2016, 23:30   #20
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Epizod I

Podróż trwała stosunkowo krótko. Nowi załoganci nie zdążyli nawet odwiedzić każdego zakamarku i porozmawiać z najważniejszymi osobami na statku, a już należało przygotować się do pierwszej misji. Widmo i jego współpracownicy zebrali się w zbrojowni, by przygotować do misji broń, pancerze i cokolwiek jeszcze mogło się przydać. A tam, gdzie zmierzali, przydać się mogło wszystko.

Andromeda zgrabnie wyskoczyła z przekaźnika masy systemu Sahrabarik. Już z tego miejsca, tak odległego przecież, dostrzec można było mały, święcący czerwono punkcik w ciemnej przestrzeni. Punkcik, który większa część załogi Andromedy bardzo dobrze znała.





Wybudowana na metalicznej asteroidzie bogatej w złoża pierwiastka zero Omega od tysięcy lat jest rajem dla wszelkiego rodzaju kryminalistów i maruderów. Stacja słynie również z panującego na niej bezprawia i chaosu, zarówno architektonicznego jak i organizacyjnego - na Omedze od niepamiętnych czasów nie ma jednolitego rządu, obejmującego swą jurysdykcją całą stację.

Populacja: 7.8 mln
Dystans orbitalny: 2.43 JA
Okres orbitalny: 6.9 lat ziemskich
Długość całkowita: 44.7 km

Mgławica Omega
Sahrabarik
Omega
Doki
12.33 lokalnego czasu


Mało kto swoje tutejsze wizyty wspominał dobrze – chyba że należał do grona tych, którzy mieli dość pochłaniaczy ciepła lub kredytów, by zapewnić sobie przetrwanie w dziczy. Bo to miejsce było dziczą – chaotyczną i nieprzewidywalną, kształtowaną nieustającymi, zażartymi bojami między tutejszymi grupami najemniczymi, które niczym wygłodniałe kundle wydzierały sobie kolejne połacie terenu. W tym miejscu przetrwać mogli najsilniejsi, tutaj właśnie selekcja naturalna przybierała pełnię swej potęgi. Tutaj powstawały i upadały fortuny, tutaj żebrak przy odrobinie szczęścia zostawał bogaczem, a bogacz przez jeden nierozważny krok lądował na ulicy. Witamy na Omedze – królestwie niesprawiedliwości, nędzy, głodu i striptizu. Królestwie, w którym panuje jedno tylko prawo.


Andromeda spokojnie podeszła do doku. Przybicie zajęło symboliczne pięć minut, nikt na tej asteroidzie nie dbał o odprawy celne czy środki bezpieczeństwa, a załoga znała budowę portu na pamięć, w końcu większą część swojej kariery spędziła na misjach, prowadzonych tu przy boku byłej kapitan.

Kiedy drzwi śluzy powietrznej otworzyły się ze znajomym sykiem, kapitan Maurinius i jego towarzysze postawili swe pierwsze kroki na Omedze jako agenci Rady Cytadeli. Niektórzy bywali już tu wcześniej – z różnym rezultatem, nigdy jednak wizyty te nie obfitowały w nudę. Zaraz po nich, jakby strachliwie, z okrętu czmychnął ich hanarski gość. Po chwili Andromeda zaczęła zamykać śluzę, a oficer Diaz, który teraz przejął kontrolę nad mostkiem, zasalutował do oddziału naziemnego.

Hanar: Więc…
zwrócił się do Barrusa.
Hanar: Ten dziękuje za pomoc. Ten nigdy nie zapomni Widmu jego dobroci. Ten wszystkim powie, jakie Widmo jest dobre. Ten teraz… pożegna się.

Kiedy Barrus i reszta drużyny zaabsorbowana była rozmową z hanarem, Quin spoglądał z zaciekawieniem w zupełnie inną stronę doku. Wychylił się lekko zza Andromedy, aby widzieć lepiej. Nie był co prawda pewny, ale mógłby przyrzec, że widział już ten okręt i co więcej znał go bardzo dobrze.

Stojąca dwa miejsca dalej turiańska fregata, wyróżniająca się znacznie na tle innych statków, do złudzenia przypominała mu jednostkę, którą podróżował do Systemach Terminusa jego ojciec – Quintus Kerana. Czy to było możliwe? Możliwe, aby znaleźli się z ojcem w tym samym miejscu o tym samym czasie? Jeśli tak, to dlaczego nic mu nie powiedział? Dlaczego nie dał znać? Wreszcie dlaczego nigdy nie wspomniał, że stacjonuje teraz na Omedze…

A może to była pomyłka? Turiańskie fregaty, choć wiele dobrego można było o nich powiedzieć, nie różniły się między sobą niemal wcale. Wszystko budowane według jednego schematu, jednych części, jednych barw. Rozróżnienie dwóch jednostek stawało się niemożliwe po zakończeniu procesu produkcyjnego. Była więc szansa, że to nie jego ojciec, a ktoś zupełnie inny. Mimo to sam fakt, że pojawiło się na Omedze turiańskie wojsko nie mógł wróżyć niczego dobrego; na ogół stanowił preludium jakiegoś konfliktu. A jeśli to była prawda, to dlaczego Rada nie dała im żadnego znaku?

Zaaferowany tą sprawą, postanowił wychylić się jeszcze kawałeczek, by zobaczyć niewielki numer jednostki, zamieszczony obok śluzy. 17 775. A więc jednak. To już na pewno musiał być „Nieugięty”. Sprawa jego misji w tym miejscu wciąż pozostawała jednak tajemnicą…

Wtem z zamyślenia wyrwał go głośny krzyk bólu, którego źródło znajdowało się naprzeciw nich. Wszyscy zgromadzeni spojrzeli w tamtą stronę. Przy barierce, nieopodal wyjścia, leżał zakrwawiony salarianin, krzyczący w niebogłosy, a nad nim stał obrócony plecami rosły kroganin w niebieskim pancerzu.

Salarianin: Nie, proszę, proszę!
Kroganin: Nie mogę przestać, dobrze o tym wiesz, przyjacielu


Ten głos z kolei sprawił, że Jahleedowi w głowie natychmiast zapaliła się lampka. Znał skądś ten głos, ten krogański, acz stosunkowo łagodny i spokojny ton. Wysilił pamięć…

Kroganin: Nie wierć się tak, trudniej mi będzie trafić.

Targat! No jasne! Jak nie mógł nie pamiętać? Jego niebieski, nietypowy jak na krogański, pancerz nieraz powracał w myślach volusa. Targat współprzewodził oddziałowi Krwawej Hordy, z którym niegdyś Jahleed miał do czynienia, a który zabił mu obu towarzyszy, a i jego samego omal nie doprowadził do śmierci. To właśnie po zadarciu z Targatem i jego ludźmi, volus musiał opuszczać Omegę i to w tempie natychmiastowym. Możliwość kolejnego spotkania z niedawnym oprawcą wydała się Jahleedowi nieszczególnie ponętna, choć Targat stanowił i tak o niebo lepszą alternatywę od swojego brata i druha z oddziału – Krudtara…

Sytuacja wyglądała niewesoło. I dla salarianina, i dla Jahleeda. Nie było bowiem opcji opuścić portu bez minięcia się z własną przeszłością, która to niechybnie zauważy, z kim ma do czynienia. Bo co jak co, ale Jahleeda zapomnieć się nie dało.

Stojąc tak, nieco skonfundowani wysłannicy Rady już w pierwszych minutach swego pobytu tutaj, zrozumieli, co w istocie oznacza „Omega”.
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 21-08-2016 o 22:52.
MrKroffin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172