Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-08-2016, 00:05   #21
 
Goel's Avatar
 
Reputacja: 1 Goel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputację
Wcześniej na statku, przed kolacją


Będąc w sypialni, Jahleed tupnął kilka razy aby strząsnąć ze stóp pył Cytadeli, po czym z rozpędu rzucił się na łóżko. Niestety, miast zagłębić się w miękkie piernaty, volus odbił się niczym wielka piłka od elastycznego poszycia i wylądował z hukiem na jednej z lamp, wkreconych w ścianę. Czy lepiej powiedzieć: do niedawna wkręconych w ścianę. Impret nadlatującego szturmowca zwyczajnie urwał lampę, pozostawiając sypiący iskrami przewód; w pokoju zapanował półmrok.
Jahleed Von: … No i mamy nastrój!... Liri po prostu oszaleje… …
Rozmarzony volus położył się na łóżku, tym razem spokojniej, i wyregulował miękkość materaca. O dziwo, istniała również opcja “super twardość”.
Jahleed Von: … Brzmi jak zachęta do krogańskich rytuałów godowych … He he … - mruknął do siebie volus.
Jak jednak przystało na przedstawiciela jego rasy, ciekawość nowego domu zwyciężyła i już po chwili podreptał ku schodom prowadzącym na pierwszy poziom. Czas poznać rodaka - i potencjalnego rywala…

_________________________________

Z rosnącą irytacją Jahleed zauważał, że załoganci i oficerowie nie obdarzyli osoby voluskiego szturmowca uwagą większą niż potrzebną do uprzejmego skinięcia głową. W gruncie rzeczy ciężko było powiedzieć jaką rangę na statku posiadali członkowie drużyny. Oficerowie? Zastępcy kapitana? Zwykli majtkowie? Ale na bogów wszystkich znanych ras, Jahleed był voluskim szturmowcem, najsłynniejszym (w jego mniemaniu) wojownikiem swojej rasy! Ze złością wszedł do kabiny pilota i siląc się na uprzejmy ton, rzucił:

Jahleed Von: … I jak droga, przyjacielu? … Zajrzymy po drodze na … jakąś planetę, na której da się … oddychać, he he?
Pilot: … że co? Ach, tak. Wątpię. … O ile agentka Temi nie ukryła się na Irune, to chyba nie ma co liczyć. … Dobrze, że przyszedłeś. Sam miałem się do ciebie… pofatygować. Posłuchaj, musimy pomówić. Jak volus z… volusem. Musisz wiedzieć, że dwóch takich jak my na pokładzie… równa się kłopoty. Gdy spotyka się dwóch takich… jak ja i ty, może się to skończyć strzelaniną na pokładzie… jeśli się nie dogadamy. Rozumiesz, o czym mówię?

Jahleed Von: … Rozumiem. I cieszę się, że ty to rozumiesz … Zatem … biorę kuchnię … ale możesz wpadać na drinka … czasem … Jakie są twoje oczekiwania? …

Pilot: Kulinarne? … Liczę na jakiś rarytas z Irune. … Dawno nie jadłem … domowego żarcia. Trochę mi go brakuje. … A skoro mowa już o rarytasach… ta asari jest z tobą? … Czy łączy was coś szczególnego? …

Jahleed Von: … absolutnie nie! … Jeszcze … Ale pozwól, że zarzucimy iście krogańskie … rytuały godowe … Powiedzmy tak: pierwszy ruch … jest twój. Powiedzmy tydzień. … Jeśli do tego czasu nie będzie twoja … zaczynam ja. Umowa?
Jahleed nie był monogamistą i samolubem. Zdobycie względów asari samo w sobie stanowiło już niebywałą nagrodę - a że będzie się trzeba nią podzielić … handel to handel.

Pilot: Oto i duch cywilizowanego świata. … Zgoda. Jeśli już mi się znudzi, chętnie ją odstąpię. … Tymczasem ty możesz zająć się innymi na pokładzie. … Wytrawny rybak nawet w stawie płotek potrafi wyłowić… niezłą flądrę.

Jahleed Von: … Wspaniale! … Zobaczymy czy kuchnia ma chociaż … połowę z iruńskich przysmaków. Ruszam na … połów. Bywaj.

Jahleed pożegnał się, zadowolony z przebiegu rozmowy. Niczym wytrawni dowódcy volusowie pokłonili się sobie, łgając nawzajem ile wlazło. Figury na szachownicy pożądania zaczynały się ustawiać. Niedługo pierwszy ruch… A do walki zawsze ruszać należy z pełnym brzuchem - ruszył więc Jahleed ku kuchni na drugim pokładzie.

Dalszy ciąg zdarzeń wszyscy znamy aż nazbyt dobrze...


Omega
 
Goel jest offline  
Stary 29-08-2016, 14:40   #22
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Jedynym z obecnych na pokładzie, którym podróż na Omegę minęła spokojnie, był z pewnością Quin. Zawsze cenił sobie prywatność oraz tak zwany czas dla siebie, szczególnie latając po kosmosie. Ze swojego pomieszczenia wychodził jedynie, żeby zgarnąć dla siebie jakieś jedzenie, z załogą i drużyną kontakt zminimalizował. Potrzebował czasu, aby zaaklimatyzować się do Andromedy, dopiero później ludzi. No i był jeszcze on. KEI-9. Z jakiegoś powodu robot upodobał sobie pokój Quina i wykorzystywał każdą okazję, jaka się nadarzyła, aby doń wejść. A jak się nie udawało, skamlał pod drzwiami jak zranione zwierze. A miał dobrej jakości oprogramowanie. Ile razy robot wchodził do pokoju, tyle razy Quin go wyrzucał, aż za którymś razem dał sobie z tym spokój. Dopóki leży spokojnie i cicho, może zostać. Przynajmniej nie pogryzie mebli, pomyślał turianin.
Pies zachowywał się spokojnie, chociaż od czasu do czasu zawracał Quinowi głowę, przerywając mu w ćwiczeniach, czytaniu klasycznych książek na tematy wojskowe czy po prostu gdy ten odpoczywał. Nie to dokładnie Quin miał na myśli, kiedy postanowił odprężyć się przed Omegą.

Quin: Czego ty ode mnie chcesz, robocie?

Pies usiadł, spojrzał się na turianina i przekręcił głowę w bok.

Quin: Siedzisz tutaj, przeszkadzasz mi, ale jak cię stąd wyrzucam, to od razu wpadasz w lament. Zgubiłeś tutaj swoją zabawkę, czy co?

KEI-9 przekręcił głowę w drugą stronę.

Quin: Ktoś, kto cię programował, mógł przynajmniej pominąć część, w której psy są głupie.

Robot wstał i warknął groźnie, a diody które imitowały oczy zmieniły kolor z niebieskiego na czerwony. Quin się zdziwił, i sam wstał z łóżka.

Quin: Nie będziesz na mnie warczał w moim pokoju. Jak chcesz tutaj siedzieć, to masz się mnie słuchać, łapiesz?

Pies powrócił do poprzedniego trybu i usiadł na tyłku, co dało specyficzny dźwięk metalu uderzającego w metal. Quin pokręcił głową.

Quin: No dobra, skoro już się słuchasz... masz zachowywać się cicho i mi nie przeszkadzać. Jeśli się na to zgodzisz, to odblokuję dla ciebie drzwi i będziesz mógł wchodzić i wychodzić, kiedy chcesz.

Na wyświetlaczu pojawił się kształt, przypominający wystawiony jęzor, i KEI-9 wydał z siebie dźwięk radośnie sapiącego psa.

Quin: I nie mogę do ciebie wołać Psie czy Robocie, potrzebujesz imienia... już wiem, nazwę cię Kot.

Pies zamarł, po czym położył się płasko na ziemi i zaskomlał smutno.

Quin: Tylko żartowałem, co powiesz na Cabal?

Pies podniósł głowę i raz szczeknął.

Quin: Ehh...

Na omniklucz Quina przyszła wiadomość. Przybycie na Omegę, 20 minut.

Quin: Muszę się przygotować do wyjścia, nie przeszkadzaj i niczego nie zniszcz jak mnie nie będzie.

Cabal podskoczył z ziemi wprost na łóżko, na którym się położył. Quin zabrał się za jedyną torbę, której nie rozpakował. Tą ze sprzętem bojowym.
Gotów do wyjścia był dopiero po tym, jak już przycumowali do astroportu i do drużyny wychodzącej na Omegę dołączył w ostatniej chwili.

Quin, od momentu spotkania z drużyną spoglądał to na Widmo, to na volusa. Ich zachowanie zdawało mu się dziwne, jakby się unikali. Obojętna twarz Liri również nie pomagała odkryć, co jest nie tak.

Quin: To… kto mi powie, co takiego się działo pod moją nieobecność? Ktoś zaklepał sobie większy pokój?

Barrus popatrzył na volusa po czym powiedział.

Barrus Maurinius: Jahleed uznał, że świetnym pomysłem będzie podanie na powitalnej kolacji zwierzaka byłej kapitan, Agany. Nie miałem innego wyjścia jak zamknięcie go w kabinie.

Chwila, byłej kapitan Agany?, pomyślał Quin.

Jahleed Von: … Na miłość wszystkich bogów … i demonów! … Miesiąc izolatki za jedną … cholerną … ościstą … rybę?! … Bez obrazy, panie Quin, … ale nie sądziłem, że słynne turiańskie … opanowanie wyraża się w aktach … terroru i despotyzmu! Ale cóż … Przynajmniej wszystkim smakowało! … Sir ...

Lirithea D'riais: Jahleed, przyznaj - przesoliłeś rybę. Nie wiedziałeś, że turiańskie Widma mają BARDZO delikatne podniebienia?

Lirithea uśmiechnęła się do volusa. Ale Quin wiedział, że L próbowała załagodzić sytuację, ale sam uznał że czyn Jahleeda był... przesadą.

Lirithea D'riais: Szczypta soli za dużo i już wpadają w dziki szał. Zupełnie jak kroganie. Chociaż ci to przynajmniej mają bardziej przemawiający ku takim aktom agresji powód. Tacy po prostu są.

Wzruszyła ramionami. Quin postanowił wykorzystać chwilę ciszy, aby zadać nurtujące go pytanie.

Quin: Chwila, Jahleed, skąd wytrzasnąłeś na tym statku rybę Temi?

Jahleed Von: … Cóż … no akurat pływała w akwarium … panie Quin … ale o przynależności do Agany … pokładowa WI poinformowała mnie … chwilę po jej sprawieniu i obłożeniu … warzywami. … Pomyślałem: … “Chrzanić to, nikt nie zauważy…” … No bo jak, do cholery, gotować … na konserwach pokładowych?! … Ale spokojnie … czas odosobnienia pozwolił mi przemyśleć swoje … zachowanie … i opracować nowe receptury … Quin, potrzebujesz tego psa…? … No dobrze… żarty na bok … Kapitanie, pozwolenie na porządne zaaprowizowanie statku?

Volus żartował, że lepiej zjeść pokładowego zwierzaka niż konserwę, a później zapytał o psa. Metalowego. Czy volusi nie muszą czasem zażywać narkotyków, aby utrzymywać biotyczne moce? To by tłumaczyło jego zachowanie... , pomyślał Quin, żałując że zgodził się na tą misję bez sprawdzenia, z kim przyjdzie mu pracować.

Quin: Zamierzasz zjeść metalowego psa... i chcesz zdobyć składniki do posiłków na Omedze. Barrus, na obiady zapraszam do siebie, mam też porządne turiańskie trunki, głównie to było w moich torbach. I wiesz co, Jahleed, od dziś to mój pies, pogniewam się jeśli nawet astmatycznie na niego westchniesz…

Nie po to nadał psu imię, żeby później patrzeć, jak Jahleed próbuje go ugotować. Poza tym, to metalowy pies... Quin odpuścił sobie dalszą rozmowę i rozejrzał się po porcie. Omega od samych drzwi wyglądała tak, jak ją sobie zapamiętał. Brud, smród, hałas. Ciemno, czerwone neony, śmieci. A propo śmieci, krzątało się tu pełno kosmitów różnych ras, głównie batarian, ale uwagę przykuwał kroganin napastujący drobnego salarianina. Czyli na Omedze, norma.
Quin obrócił się. Poza Andromedą, astroport był niemal pusty, za wyjątkiem kilku małych statków i fregaty turiańskiej dokującej nieopodal. Fregaty, która była bardzo podobna do Nieugiętego.

Lirithea D'riais: Turianie ewidentnie nie posiadają poczucia humoru…

Quin to zignorował, obszedł Liri i poszedł w stronę fregaty, żeby lepiej się jej przyjrzeć. Lirithea westchnęła, wzruszając ramionami. Potem z czystej ciekawości również odłączyła się od drużyny i ruszyła za Quinem. Gdy do niego dołączyła, ten wychylał się, aby móc zobaczyć jak największą powierzchnię statku. Ciemny pancerz, brak oznaczenia wojskowego, niestandardowe uzbrojenie, lecz dobrze zamaskowane, mające na celu imitacje starych dział. Do pewnego czasu wyłącznie eksperymentalne frontowe działo Thanix, jedna z pierwszych wersji. To był Nieugięty!
Do Quina i L dołączył Barrus, który zostawiając za sobą volusa rzekł

Barrus Maurinius: Jahleed, oczywiście, że pozwalam, tylko nie gotuj więcej niczyich zwierzątek.

Quin przyglądał się dalej, dokładnie badając otoczenie. Przed śluzą stały jakieś pakunki poukładane symetrycznie, a pośród nich krzątali się ludzcy tragarze, raczej niemający wiele wspólnego z załogą statku.

Quin: Hmm…

Lirithea D'riais: Oj, skądś znam to “hmm”. Co jest?

Quin przypomniał sobie, że nie jest sam. Zastanawiało go, co statek ojca robi na Omedze. Normalnie, zaopatrzenie zdobywali oficjalnymi źródłami, wracając od czasu do czasu do stacji i kolonii turiańskich. Problemy z samym statkiem też odpadały, musiałoby się stać coś poważnego, żeby Quintus szukał pomocy w tym miejscu. Jedyne opcje, jakie pozostawały, to albo zbieranie informacji, albo polowanie na kogoś groźnego. Nieważne która wersja była prawdziwa, Quinowi nie podobała się obecność Nieugiętego na Omedze.

Quin: Skąd możesz wiedzieć co oznacza moje “hmm”, hmm?

Lirithea D'riais: Widzisz, chyba wszyscy turianie bardzo podobnie akcentują swoje “hmm”, a z turianami miałam bardzo dużo wspólnych interesów w przeszłości, więc co nieco o was wiem.

Asari uśmiechnęła się do Quina. Ponieważ każdy turianin jest taki sam, pomyślał patrząc na nią.

Barrus Maurinius: Znasz te statek Quin?

Barrus zapytał nagle, przypominając Quinowi, że chwilę temu do nich dołączył. Quin nie zdążył odpowiedzieć, gdy Barrus dodał.

Barrus Maurinius: Kłopoty?

Quin: Zależy co masz na myśli mówiąc kłopoty. Raczej żadne z Was nie powinno się tym przejmować. Rzecz prywatna, nie zakłóci przebiegu misji.

Tego ostatniego, Quin nie był do końca pewny. Musiał się jakoś dowiedzieć, co Nieugięty tutaj robi i czemu ojciec o niczym mu nie wspomniał. To mogło oznaczać kłopoty.

Barrus Maurinius: Niemniej obecność turiańskiego statku w tym miejscu może oznaczać kłopoty. To nie przestrzeń rady. Być może kapitan tej jednostki będzie miał jakieś informacje o okolicy jeśli przebywają dłużej w Terminusie. To jednak może poczekać.

Quin jako pierwszy odwrócił się od fregaty i wrócił do stojącego samotnie volusa, którego lepiej było nie pozostawiać samemu sobie. Kolejną chwilę, kiedy Barrus, Liri i Jahleed się prztykali, spędził w zadumie, nie myśląć o niczym szczególnym. Dopóki na scenę nie wszedł wcześniej wspomniany kroganin.
 
Rainrir jest offline  
Stary 29-08-2016, 23:43   #23
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Barrus Maurinius: Ruszajmy. Rada nie płaci nam za gadanie.
Barrus powiedział gdy odchodzili od turiańskiego statku.

Lirithea D'riais: A co, wsadzisz nas wszystkich do izolatki? Nie starczy miejsca. Poza tym jestem ciekawa reakcji tej twojej Rady, kiedy zorientowaliby się, że pałętasz się samotnie po Omedze mimo że przydzielono ci odpowiednich współpracowników, a nam płacą za relaksowanie się na pokładzie Andromedy. Och, muszę przyznać, że ciekawość aż mnie zżera od środka. A was, chłopcy?
Na koniec zwróciła się do Jahleeda i Quina.
Quin: Wiem, że to co powiem, nie jest podobne do Turian, Barrusie, ale musisz zdać sobie sprawę, że do drużyny przydzielono Ci osoby które, z tego czy innego powodu, nie są związane z armią. I nie możesz wpływać na ich zachowanie… poza tą całą izolatką.
Barrusowi nie spodobała się ta pyskówka. Jahleed postąpił źle, co do tego nie było wątpliwości. Liri miała tylko w części rację. Za równo Jahleed jak i Quin mieli turiańskie wyszkolenie. A jeśli chcieli brać udział z zadaniu jakie wyznaczyła im rada, musieli się nauczyć jak wykonywać rozkazy przełożonych, i jak nie gotować zwierzątek ich poprzedników.

Quin: Możesz na przykład przenieść plakietkę sprzed izolatki i przyczepić ją na drzwi pokoju Jahleeda, będzie mniejszy kłopot.
Quin: A co do mnie, będę słuchał Twoich poleceń, tak długo, jak uznam że nie są bezsensowne lub niebezpieczne.
Widmo doceniło pomysł Quina uśmiechem, a na komentarz o poleceniach skinął tylko porozumiewawczo głową. Quin służył w C-Sec więc musiał wiedzieć, że czasem niebezpieczne rozkazy to jedyne rozkazy jakie się otrzymuje. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Jahleed Von: … Droga Liritheo … Szanowny Quinie … Dziękuję za wsparcie … i podkreślam: nie jestem przeciw panu, panie Barrusie … Ale z tą izolatką… Cholera, przynajmniej zmieńmy kolor ścian!
Jahleed Von: … A swoją drogą… Chyba znam tego kroganina … Bardzo dobrze znam … czy może właściwiej byłoby rzec… bardzo źle. Byłoby prawdziwym niefartem … gdyby ten brutal rozpoznał moją skromną osobę … wszyscy mielibyśmy kłopoty … Sugeruję byśmy zostali na Andromedzie na kawę lub dwie? … Robię oryginalną palaveńską miacchiato! … Tak, bez ryb z akwarium ... i mechanicznych psów, bardzo śmieszne…
Lirithea powiodła wzrokiem w stronę kroganina maltretującego jakiegoś salarianina.
Lirithea D'riais: Muszę przyznać, że ciekawych masz przyjaciół. Cóż takiego mu zrobiłeś, że chcesz się przed nim chować na pokładzie Andromedy?
Quin: Strzelam, że ugotował jego varrena.
Quin powiedział udawanym szeptem.
Barrus uśmiechnął się tylko na słowa Quina.
Jahleed z zaciekawieniem spojrzał na Quina.
Jahleed Von: … Zapamiętam … gdzieś tu powinno się kręcić kilka … Do rzeczy jednak … Powiedzmy, że to on z jego bratem … wiecie jak to to się mnoży … byli bezpośrednim powodem mojej przeprowadzki … Rozumiecie: krogańskie pojęcie biznesu … Negocjacje ograniczają się do tłuczenia się … głowami, aż druga strona … pęknie, hi hi.
Quin: Kroganie to akurat nie mnożą się tak, jak to wyolbrzymiasz.
Jahleed Von … Czepialstwo to też turiańska cecha rasowa? … Sam wiesz ilu ich jest … Pomimo wysiłku całej Turiańskiej … Hierarchii i genofagium i tak jest ich … cóż, od groma. … W każdym razie, skoro ten tu żyje … i ma się dobrze … Należałoby uważać. … Kapitanie?
Quin wyciągnął pistolet, tak jak we Fluxie na Cytadeli, i spojrzał na Barrusa.
Quin: Może teraz?
Quin: Jakby ktoś się pytał, lubię szybkie rozwiązania.
Barrus Maurinius: Masz rację, Quin, lepiej uderzyć problem od frontu nim ten ugryzie mnie w tyłek. Trzymaj się blisko i czekaj na mój znak.
Barrus podszedł do Kroganina i zapytał salarianina spokojnym tonem,
Barrus Maurinius: Pomóc Ci z tym brutalem?
Kroganin odwrócił się zafrasowany. Zmierzył Barrusa dokładnie wzrokiem z wyraźnym zaciekawieniem, zmrużył oczy. Salarianin zaś wciąż milczał.
Kroganin: No, odpowiedz panu, skoro tak ładnie pyta.
Zanosząc się kaszlem i z trudem łapiąc powietrze, odpowiedział.
Salarianin: Dzięki za pomoc, ale nie trzeba.
W tym czasie Lirithea stanęła tak, by zasłonić przynajmniej częściowo Jahleeda przed ewentualnym dostrzeżeniem przez kroganina.
Jahleed Von: … Co ja tu robię … Mamy działać pod przykrywką … a idziemy na bitkę …
Jahleed zaś starał się właśnie pozostać jak najmniej widocznym.
Quin: Poczekaj chwilę, zagadujemy go, a ty się prześliźnij dalej wraz z L.
Powiedział Quin do volusa.
Quin: Ja też tam podejdę, a wy we dwoje wykorzystajcie sytuację.
Dodając, Quin ruszył aby wesprzeć Barrusa.
Jahleed Von: Boshtet…
Rzekł Jahleed, nie widząc sensu w dalszym stawianiu oporu. Koniec końców, to on był na swoim terenie - a dawni wrogowie mogą być bardziej zainteresowani towarzyszami volusa niż nim samym.

Quin: Wybacz mojemu turiańskiemu koledze, nigdy nie był na Omedze i nie wie jeszcze, jakie panują tutaj zwyczaje.
Quin zagadnął kroganina, po czym szepnął Barrusowi
Quin: Graj wraz ze mną.
Quin: Ale jak widzę, twój salariański kolega nie wygląda najlepiej, może dobrze by było zabrać go do okolicznej przychodni?
Kroganin: Chcesz iść do przychodni?
zapytał salarianina.
Salarianin: Nie. Nie potrzeba.
Kroganin: No widzicie. Nikomu tutaj nie jest potrzebna wasza troska. Możecie zostawić nas samych i iść czynić dobro reszcie Omegi.
Spojrzał ukradkiem na przechodzącą obok parę.
Barrus Maurinius: Nie mam na to czasu. Ty! Spieprzaj stąd.
Barrus powiedział do salarianina.
Barrus Maurinius: A ty.
Barrus popatrzył na kroganina.
Barrus Maurinius: Zejdź mi z drogi.
Barrus podszedł na odległość ciosu do kroganina.
Kroganin popatrzył ze spokojem na kapitana, nie okazując jednak ani krzty strachu, a następnie… usunął mu się z drogi.
Kroganin: Hm… turianin groźny. Turianin niebezpieczny. Nie będę stawał na drodze tak straszliwej personie. Idź dalej, gieroju. Tylko uważaj, bo tacy jak ty na Omedze nie dożywają na ogół lat starczych.
Quin: Wybacz mojemu koledze, przed przylotem tutaj ktoś podał nam na obiad coś… mało zjadliwego, stąd zły humor. A na przyszłość, radzę robić to, co robiłeś, w mniej ruchliwych miejscach, a już zwłaszcza unikać przejść.
Kroganin prychnął tylko na tę uwagę i skinął na salarianina.
Kroganin: Chodź, Paekort, mamy tu wciąż niezałatwione sprawy.
Po czym ruszył wolnym krokiem w kierunku jednego ze statków, a mikry salarianin poczłapał za nim posłusznie, kulejąc na jedną nogę i obdarzając przez chwilę Quina krótkim, zdziwionym spojrzeniem.
Barrus spojrzał na omniklucz po czym skierkował drużynę w stronę najbliższych handlarzy. Po drodze zwrócił się do drużyny.
Barrus Maurinius: Jahleed, na pewno wiesz gdzie tu sprzedają najlepsze bronie i pancerze. Przy okazji możesz popytać o zaginioną asari. Rada dała mi fundusze na misję więc trzymaj 500 kredytów na prezenty dla miejscowych.
Barrus przesłał kredyty na omniklucz volusa.
Barrus Maurinius: Quin ty i Liri sprawdzcie bar w którym pracowała Irarise Meveni. Overmind. Spotkamy się później w Afterlife.
Jahleed Von: … Cóż, rozpytam znajomków … Ale ostrzegam … Kroganin może robić duże problemy … jeśli wiadomość o moim przybyciu … rozniesie się.
Barrus Maurinius: Spokojnie Jahleed, obronię cię.
Barrus powiedział żartując.
Barrus Maurinius: Po drodze możesz mi opowiedzieć z kim miałem nieprzyjemność i jak duże mogą być te problemy.
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
Stary 31-08-2016, 19:13   #24
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
I faktycznie - sala rekreacyjna okazała się pomieszczeniem, w którym Lirithea spędzała większość czasu podczas ich długiej i nużącej podróży na Omegę.
Przede wszystkim dlatego, że było to idealne miejsce do obserwacji załogi. Każdy prędzej czy później odwiedzał to miejsce, a ona mogła spokojnie się takiemu komuś przyglądać - czasami nawet wdając się w dyskusję, jeśli tylko był na tyle odważny, bo dosiąść się do pięknej asari. Rozmowy były różne, czasami ciekawe i długie, momentami krótkie i niezbyt interesujące - ze wszystkich jednak Lirithea starała się wyciągnąć jak najwięcej informacji o swoim rozmówcy, bacznie go obserwując i wsłuchując się w każde jego słowo oraz badając reakcje na jej świadome działania.
Poza tym było to miejsce, w którym mogła usiąść i się zrelaksować z drinkiem w dłoni, wpatrując się w akwarium lub niekończącą się przestrzeń za oknem.
Wszystkie te rzeczy były bardziej interesujące, niż przesiadywanie w klitce, którą odważnie nazywano kwaterami dla załogi. Dlatego też dziwiła się takiemu Quinowi, który większość swojego czasu spędzał właśnie w takiej "celi", dzieląc ją jeszcze z mechanicznym psem.

Omegę przywitała... raczej chłodno, choć powstrzymała się od komentarzy na temat tego miejsca. Swoje zdanie, wyjątkowo, postanowiła zatrzymać dla siebie. Nie przepadała za Omegą, choć słuszniej byłoby powiedzieć, że nie przepadała za samozwańczą królową tego miejsca - Arią T'Loak. Dlaczego? Pewnie głównym powodem była zazdrość, do czego oczywiście Lirithea nie zamierzała się nikomu przyznawać - nawet samej sobie przychodziło to z wielką niechęcią.
Sama marzyła o takiej władzy, jaką miała Aria. Wiedziała jednak, że z czasem dojdzie do celu - ba, była pewna, że będąc cierpliwą osiągnie o wiele więcej, niż T'Loak.
Trzeba było przyznać, że gdyby nie zawiść, te dwie asari tworzyłyby niepokonany duet, a do tego pewnie byłyby całkiem dobrymi przyjaciółkami. Jednak w umyśle ani jednej, ani drugiej nie było takiej możliwości. Nigdy.

Sama Omega również nie kwapiła się do ciepłego przyjęcia nowych gości. Już sama podróż w to miejsce przysporzyła pierwszych konfliktów między nowo powstałą drużyną, a konkretniej jej liderem Barrusem i jednym z jego towarzyszy - Jahleedem.
W tej sprzeczce Lirithea jasno wyraziła się, po której stronie stała, próbując dopiec turiańskiemu Widmo na każdym kroku, wypominając mu jego decyzje. Był w gorącej wodzie kąpany, co nie spodobało się Liri. Nie było to profesjonalne w ogóle, do tego pokazywało, jak bardzo szanuje osoby, które zostały mu przydzielone przez jego zwierzchników. D'riais zaczęła nawet zastanawiać się, jak wielkim błędem było przyłączenie się do takiego bufona, a do tego jakim cudem został wybrany na Widmo.
Wątpliwości te ponownie wróciły, kiedy na Omedze natknęli się na pewnego kroganina.
Lirithea ledwo powstrzymała się od parsknięcia śmiechem, kiedy przysłuchiwała się rozmowie dwóch turianinów z kroganinem. Barrus był narwanym głupcem, którego agresywne zagrywki szybko wpędzą w grób. Miała tylko nadzieję, że do tego grobu nie pociągnie za sobą także jej, bo nie zamierzała ginąć z powodu jego głupoty.
Niemniej problem został zażegnany, choć pewnie nie dla salarianina, który smutno poczłapał za swoim oprawcą.
Obojętnie skinęła głową na "rozkaz" Barrusa i, nie czekając na Quina, ruszyła powoli w stronę Overmind, by dać czas turianinowi na dogonienie jej.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 31-08-2016 o 19:16.
Pan Elf jest offline  
Stary 02-09-2016, 02:04   #25
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację

Mgławica Omega
Sahrabarik
Omega
Targ Omegi
13.34 lokalnego czasu


Drużyna Widma skierowała swoje kroki ku targowisku, wysłuchując po drodze niesamowitej opowieści Jahleeda o jego wcześniejszych perypetiach powiązanych z osobą napotkanego kroganina i jego równie milutkiego brata. Każdy z opowieści tej wysnuł inne wnioski, jasne jednak było dla wszystkich, że lepiej aby volus nie eksponował zanadto swojego przybycia na Omegę, bo mogłoby to źle się dla niego skończyć. Niewątpliwie Jahleed znał jeszcze inne osoby z tej asteroidy, których z całą stanowczością nie chciałby spotkać, a zetknięcie się z jedną mogło poskutkować efektem domina.

Brnąc przez śmierdzące uryną, brudne i ciasne uliczki niższych okręgów Omegi drużyna zauważyła, że zaczyna zwracać uwagę tutejszej ludności. Nic to dziwnego – kroczyli profesjonalnie uzbrojeni i pewni siebie, bez emblematów żadnej z grup najemniczych, pośród tłumu biedoty przymierającej nie raz głodem. Biedota ta z nadzieją spoglądała na połyskujące, zadbane karabiny i pancerze. Za takie cacko można było dostać od Błękitnych Słońc tyle, by wylecieć pierwszym promem z tej paskudnej stacji i nigdy na nią nie wrócić. Albo przynajmniej nakupić chleba dla siebie i swojej rodziny.

Nie szli długo, lecz ten spacer nie zaliczał się na pewno do przyjemnych. Nie dość, że tak w połowie drogi zgasła większość lamp oświetlających korytarz, to nagle weszli w uliczkę zamieszkaną przez vorche, chrumkające dziwacznie i wymieniające głośne uwagi na temat przechodzących. Bardzo niewyszukane uwagi. Nic się jednak nie stało – pewnie tylko przez fakt, że podróżujący byli uzbrojeni, i Widmo wraz ze swymi towarzyszami dotarło na targ.

Każdy skierował się do innego stoiska. Aż dziwne było, jak w miejscu tak przesiąkniętym biedą i beznadzieją, tak intensywnie rozwijać się może handel. Stoisk było wiele i oferowały wszystko – od jedzenia po broń, choć tej drugiej zdecydowanie więcej. Poza tym było to jedno z nielicznych miejsc w galaktyce, gdzie jawnie i bez kłopotu można było zakupić nielegalne mody do broni czy eksperymentalne wzmacniacze biotyczne.

Towary, które zwróciły uwagę drużyny:

Cytat:
Strzelba Executioner VII – 200 (obrażenia), 4 (strzały do przegrzania), 66 (bonus do celności) – 2400 kredytów
Amunicja chemiczna I - +30% (dodatkowe obrażenia toksyczne), 5 (dodatkowe obrażenia na turę) – 500 kredytów
Amunicja antyorganiczna I -15% (bonus do obrażeń zadawanych organikom) – 500 kredytów
Podpalające ulepszenie granatów II – 19 ( dodatkowe obrażenia na turę) – 250 kredytów
Wzmacniacz biotyczny Synx – 50 (bonus do trwania), 0 (bonus do mocy), 30 (bonus do cooldownu) – 1200 kredytów
Dodatkowy pojemnik na medi-żel - (+1 do posiadanej podstawy) – 300 kredytów
Po zakończeniu zakupów, drużyna rozeszła się, by rozpocząć pierwszy etap poszukiwań Agany Temi.


Po rozstaniu Barrus skierował swe kroki z powrotem na górę, aby udać się do największego i najbardziej prestiżowego klubu na Omedze – klubu Arii T’Loak – Afterlife. Idąc samotnie uliczkami dolnej Omegi przynajmniej kilkukrotnie przyłapał mieszkańców tego rejonu na tęsknych spojrzeniach w kierunku jego ekwipunku. Znacznie częstych niż gdy podróżował z grupą. Na ogół wystarczało jednak szybkie chwycenie za pistolet, by ugasić narodzone nadzieje i zmyć z twarz szelmowski uśmieszek.

Bez większych trudności dotarł nareszcie do przedsionka Afterlife. To tutaj przed wielkimi drzwiami z równie wielkim napisem ogłaszającym, jakie to miejsce, ustawiała się ogromna kolejka, chcąca dostać się do tego elitarnego klubu. Kolejka była doprawdy imponujących rozmiarów i zawijała aż do hangaru statków, w międzyczasie rozchodząc się jeszcze na dwie odnogi. Koniec wężyka znaczył potężny elkor pilnujący wejścia i przerzedzający grono potencjalnych klientów Afterlife. Barrus widział, jak zabrania wejścia niemalże wszystkim do niego podchodzącym i już wiedział, że będzie potrzebował dobrego argumentu, by się dostać do środka.

W tej chwili poczuł, jak coś delikatnie chwyciło go za nogę. Odruchowo spojrzał w dół.


Batariańske dziecko. Tak na ludzką miarę mieć mogło najwyżej pięć lat. Spoglądało wesoło swoimi czterema oczami na Widmo i, okazawszy sympatię, ujawniło swoje rażące braki stomatologiczne. Dziecko zaśmiało się cicho, by następnie powiedzieć:

Dziecko: Kilka kledytów, plose, kilka kledytów.


Jahleed postanowił wykorzystać alternatywne źródła wiadomości o ich celu. Musiał odnaleźć kilkoro ze swoich byłych kontaktów na Omedze, a nuż któryś byłby w stanie powiedzieć mu coś ciekawego. Byli to w końcu ludzie rozeznani w lokalnych sprawach – gdyby nie byli, najpewniej wypadliby z interesu. Omega nie wybaczała. Poza tym volus znał też kilku handlarzy informacją (co swoją drogą zawsze było to chodliwe), a ci już musieli coś wiedzieć, o ile Agana faktycznie działała na Omedze ostatnimi laty.

Najwięcej nachodził się Jahleed – był i w dolnych częściach Omegi, i w tych wyższych. Wszędzie tam, gdzie mógł coś załatwić, kogoś spotkać i jakieś informacje odnaleźć. Odświeżył też niesamowitą ilość dawnych znajomości – niektóre chętniej, inne mniej. Najczęstszą reakcją jego znajomych było „sądziłem, że nie żyjesz” lub w wariancie „a to żyjesz jednak?”. Jahleed z pewną satysfakcja oznajmić mógł, że owszem, żyje i że ma się dobrze.

Informacje, jakie otrzymał były cokolwiek mętne, a niekiedy sprzeczne. Zapytał o obie fałszywe tożsamości Agany – Irarise Meveni i Baies Ditrire. O ile o pierwszej posiadali dosyć skąpe informacje, to druga była już poważnie znaną personą Omegi. Przynajmniej kiedyś.

Okazało się więc, że Irarise Meveni widnieje w niektórych danych handlarzy informacją jako najemniczka Błękitnych Słońc, a następnie Zaćmienia, gdzie jej życiorys drastycznie się urywa. Po prostu zniknęła nagle, nie pozostawiając żadnej wiadomości. Nikt ze znajomych volusa nie potrafił powiedzieć nic więcej na ten temat.

Natomiast Baies Ditrire osiągnęła swego czasu na Omedze, szczególnie wśród biedoty, status kobiety sukcesu. Co interesujące, Jahleed potwierdził fakt, że awansowała społecznie od roli ochroniarz w Afterlife aż do kochanki Arii – a to znaczyło naprawdę wiele na Omedze. Wtedy znała ją cała stacja. Niedługo potem stało się coś dziwnego, padły strzały, oszczerstwa. Wyszła z tego jakaś haratanina w Afterlife, padło kilka trupów, po czym Baies zniknęła i nikt więcej o niej nie usłyszał. Aria natomiast za pytania na jej temat zwykła nakazywać swoim gorylom pouczenie ciekawskiego strzałem w stopę.

Przy okazji Jahleed zebrał też informacje na temat pierwszego znajomego, jakiego miał nieprzyjemność spotkać już w dokach. Wielu handlarzy informacją stwierdziło, że Targat stał się hegemonem Krwawej Hordy na Omedze, dzierżąc w swym ręku władzę prawie dyktatorską. Przez to zyskał nie tylko on, ale również Horda, która stała się tym samym najpotężniejszą (po Arii, rzecz jasna) siłą na Omedze. Na kilkanaście dni przed ich przybyciem, ktoś rozpuścił plotkę, że Targat chce doprowadzić do przewrotu na stacji – tak jak przed laty Aria – i przejąć nad nią kontrolę. Tymczasem wczoraj huknęła niespodziewanie wieść, że Targat zrezygnował z posady bossa Krwawej Hordy i przekazawszy ją swemu bratu, zakupił za bajońską sumę wielki statek kosmiczny i rozpoczął przygotowania do odlotu. Ile było w tym prawda, ciężko stwierdzić. Faktem jest natomiast, że olbrzymi statek transportowy przybił właśnie wczoraj do doku B i rozpoczął załadunek. Czego? Tego też nie było wiadomo, bo statku non stop pilnowali ochroniarze-vorche.

Uzbrojony w te informacje Jahleed przemierzał korytarze dolnej Omegi poważnie zamyślony i nad sprawą Agany, i nad sprawą Targata. A co jeśli go rozpoznał? Jeśli tylko udawał, że nie zauważył? Czy to możliwe, aby chciał dokończyć to, co zaczął przed laty…?

Rozmyślając, zupełnie pogrążył się w czarnych wizjach związanych z nim i byłym bossem Hordy. Pogrążył się do tego stopnia, że nie zauważył batarianina stojącego przed nim, który rozmawiał z drugim żywo.

Batarianin: Co jest?

Odwrócił się. Miał na sobie pancerz i broń. Karabin szturmowy. Stary i zużyty co prawda, ale z pewnością działający. Stojący obok niego towarzysz wyglądał identycznie, niczym jego brat bliźniak – choć to może przez fakt, że batarianie ogółem są podobnie. Ten drugi trzymał w dłonie dwie żelazne smycze, do których uwiązane były oddzielnie dwa sporych rozmiarów varreny. W oddali, dopiero do chwili, volus dojrzał też trzeciego z tej konfraterni.

Batarianin, na którego wpadł, uśmiechnął się nieładnie.

Batarianin: Co ci jest, pokurczu, nie widzisz przez ten kombinezon?





Liri i Quin udali się do miejsca, gdzie prowadził trop najświeższej z fałszywych tożsamości agentki Temi – do klubu Overmind, położonego w niższych sektorach Omegi. Znajdował się on stosunkowo blisko targu, lecz i tak aby się tam dostać, należało przebrnąć przez kolejne śmierdzące i zaciemnione korytarze pełne śliniących się vorchów. To ewidentnie musiały być ich jakaś nieformalna dzielnica.

Klub wyrósł jak z podziemi. W najbardziej obskurnym zakątku najbardziej obskurnej z ulic, jakie dziś widzieli, w korytarzu o szerokości najwyżej dwóch metrów i wysokości niewiele większej. Na jednej ze ścian bocznych pojawiły się stare, podrapane metalowe drzwi, przed którymi stał pojedynczy batariański wykidajło. Nad wejściem świecił niemrawo błękitną barwą neonowy napis „Overmind”. Batarianin nie obdarzył ich większym zainteresowaniem. Gdy się zbliżyli, zlustrował ich zmęczonym i znużonym wzrokiem, po czym pogrążył się chyba w drzemce. Quin i Liri popatrzyli na siebie, potem na strasznej jakości drzwi i zaschniętą plamę krwi tuż obok, a następnie wkroczyli do klubu.

I poczuli się zaskoczeni. Wyrosła przed nimi sala pełna ludzi, dymu i hałaśliwej muzyki techno, czego nijak nie można by zgadnąć, stojąc za ścianą. Rozochocony tłum wył, zagłuszany przez wszędobylskie głośniki, a salariański barman wydawał się lada chwilę umrzeć z przepracowania. Tymczasem po drugiej stronie ściany ledwie słychać było jakieś oznaki zabawy. Miejsce to nie było zbyt przestronne, zaś wyglądem przypominało znacznych rozmiarów piwnicę. Tłum był wszędzie i zdawało się, że przeciśnięcie się przezeń do przeciwległej ściany grozi stratowaniem. Już kilka kroków od wejścia zaczynała się niekończąca fala osobników wszystkich ras galaktyki.

Pomieszczenie było prostokątem; przy ścianie po lewej mieścił się skromny bar ze wspomnianym już barmanem, a po prawej kilka zajętych i odgrodzonych wstęgą stolików, przy których zasiadali członkowie Błękitnych Słońc. Nie tylko tam zresztą byli – stali co kilka metrów pod ścianami w absolutnym ścisku i tylko pancerze ułatwiały ich wypatrzenie w pstrokatym tłumie. Nad głowami szalejących gości wisiały cztery klatki na różnej wysokości, w których tańczyły striptizerki asari. Najwyraźniej nie tylko striptizerki, o czym świadczył fakt, że jedna z „artystek” właśnie oddawała się pod ścianą brudnemu i głośnemu kroganinowi.

A więc byli na miejscu. Mieli dane i cel. Czas rozpocząć misję o kryptonimie „Agana Temi”.
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 02-09-2016 o 02:08.
MrKroffin jest offline  
Stary 04-09-2016, 09:00   #26
 
Goel's Avatar
 
Reputacja: 1 Goel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputację
I rzeczywiście, mało co potrafiło tak zaprzątnąć uwagę Jahleeda, by nie zauważał ludzi na swojej drodze. Taką rzeczą były, oczywiście, znikające błyskawicznie pieniądze, wydawane na zdobywanie kolejnych informacji. Póki sam nie przeanalizował zdobytych informacji, wolał nie przekazywać ich towarzyszom - sam najlepiej znał Omegę i wiedział jak nikt, że pochopnie wysnute wnioski niejednego już wysłały na tamten świat z kulą Błękitnych Słońc w mózgu (lub jego odpowiedniku u Hanarów).

Ale czy to właśnie nadmiar informacji i odpływ (co prawda, nieswojej) gotówki, czy siła wspomnień i lęk przed wykryciem przed dawnych wrogów... Dość rzec, że zdębiały niewymiernie i przerażony możliwymi konsekwencjami spotkania, Jahleed zabełkotał tylko:

Jahleed Von: Ja ... yyy ... dostałem ... mocnego ... kosza? - zakończył niepewnie.

Starając się odzyskać rezon dodał uniżenie:

Jahleed Von: Czy pozwolą panowie, że prześlę rekompensatę na panów omni-klucze? No chyba, że jesteście panowie zainteresowani pracą...

Dwóch batariańskich ochroniarzy - to by było coś! Może jeszcze jakiś groźny rysunek na pancerzu... I wszystkie tancerki Arii będą jego!

"A potem będę mógł je nakarmić...", zachichotał w otchłani swojego małego, przewrotnego umysłu.

Wszyscy trzej batarianie popatrzyli po sobie zaskoczeni. Widać było jak na dłoni, że nie spodziewali się takiego obrotu spraw.
Batarianin: No… a ile możesz dać, mały?
Jahleed Von: Cóż … to zależy od panów kwalifikacji … Bo rozumiem, że nie jesteście tu … panowie … od niedawna? I rozumiem, … że zdarzyło się panom pracować dla … jednej z większych grup? … Podkreślam … to jedynie pytania pomocnicze … nie chciałbym panów obrazić zbyt niską stawką … Pozwolicie panowie, że będę notował…?
Jahleed sięga do omniklucza.
Nowi potencjalni pracownicy byli wyraźnie zmieszani.
Batarianin: Ehm.. ja byłem kiedyś w Błękitnych Słońcach, Ghork też, tylko Catche nigdy...
Catche: Pieprz się. Mam takie same kwalifikacje jak ty. Mnie przynajmniej nie wypierdolili za złodziejstwo.
Batarianin: A ja przynajmniej nie rucham żon kumpli!
Catche: Powtórz to, śmieciu!
Batarianin: Wszyscy wiedzą, że gdy my byliśmy na Illium ty zabawiałeś się z żona Ghorka. No, przyznaj, Ghork. Cała Omega o tym wie.
Ghork podrapał się nerwowo po karku.
Catche: Nic nie mów! Obaj wiemy, że to nieprawda. Co, wydaje ci się, że jak mnie oczernisz to kurdupel mnie nie zatrudni, he?
Batarianin: Tak. To byłby na pewno najgorszy interes jego życia. Poza tym mniej najemników, więcej kredytów na głowę.
Catche: Już ja wiem jak zwiększyć wynagrodzenie na głowę.
Po czym nim jego dyskutant zdołał zareagować, Catche wyciagnął pistolet i wymierzył w jego głowę. Czarna jucha prysnęła wprost na kombinezon Jahleeda, a ciało osunęło się z krótkim jękiem na podłogę.

Żaden z batarian nie wydawał się zbyt przejęty tym incydentem.

Catche:To co, szefie? Ile dajesz i kiedy zaczynamy?
Jahleed Von: … No cóż, widzę, że robota … pali się Panom w rękach … To dobrze, nawet bardzo … Mój zleceniodawca będzie bardziej niż ... zadowolony. Powiedzmy zatem … jutro o dziewiętnastej czasu miejscowego? … Pod barem Overmind? … A co do stawki … Umówmy się na 600 kredytów na głowę, hm? … W najbliższym czasie mogę mieć nieco … problemów w slumsach. … Ale omówmy to jutro przy jednym mocniejszym, co?
Jahleed zauważył, że gdy wypowiedział liczbę kredytów, wszystkie sześć par obecnych tu batariańskich oczu zapłonęło z podniecenia.
Catche: Ta, dobra. Będziemy. I lepiej, żebyś ty też był.
Jahleed Von ... Doskonale, panowie! ... Zatem do zobaczenia!

Gdyby ktoś spojrzał teraz pod pancerz volusa, zauważyłby, że beczułkowate ciało karła wprost ociekało kwaśnym, amoniakalnym potem. Nie wspominając już o systemie zarządzania ekskrementami, sygnalizującym krytyczne przeciążenie. Jednak tym, co naprawdę przysparzało Jahleedowi bólu głowy była perpsektywa proszenia Barrusa o zastrzyk gotówki. "Do cholery, najwyżej znowu posiedzę w izolatce - a z batarianami nasz kapitan sobie poradzi.... Chyba.", przeszło Vonowi przez myśl, gdy zmierzał ku statkowi. W międzyczasie starał się jednak ustalić miejsce pobytu Liri i Quina - wolałby jednak najpierw spotkać się z nimi niż z surowym i (ponoć) charyzmatycznym dowódcą.
 

Ostatnio edytowane przez Goel : 18-09-2016 o 14:47.
Goel jest offline  
Stary 07-09-2016, 01:21   #27
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Barrus spojrzał na małego Batarianina i przez chwilę zrobiło mu się go żal, nawet jeśli gdzieś za rogiem czekali jego więksi bracia i koledzy gotowi zabić nowo przybyłych, którzy nie chcieli by się podzielić kredytami ze szkrabem. Dorastanie w takim miejscu nawet z najbardziej niewinnego zrobiło by złodzieja lub mordercę.
Barrus: Trzymaj młody. Kup za to ciepłe żarło.
Maurinius przelał małemu 50 kredytów.
Wtedy też Widmo zauważyło, że z funduszy misji ubyła spora suma. Barrus wyśledził, że przelano ją z jego komputera na pokładzie Andromedy na prywatne konto. Ktoś z załogi musiał go okraść, albo zrobiła to ta galareta gdy nikt nie miał jej na oku. Widmo wiedziało, że po powrocie na statek, Quin będzie musiał zając się znalezieniem cyber złodzieja.

W końcu Barrus stanął przed Elcorem. Bez jakichkolwiek emocji widmo popatrzyło chwilę na olbrzyma stojącego na bramce po czym powiedział.
Barrus: Aria na mnie czeka.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 08-09-2016 o 04:07.
Baird jest offline  
Stary 14-09-2016, 20:33   #28
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Lirithea D'riais: Cóż za przyjemna okolica, aż chce się głęboko odetchnąć i napawać jej wstrętnym odorem.

Lirithea przemierzyła całą drogę ze skwaszoną miną. Nie były to typowe dla jej gustu okolice, a śliniące się vorchy nie należały do towarzystwa, w jakim chciałaby się obracać.

Quin: Dramatyzujesz, jak wtedy, gdy wraz ze mną goniłaś za Andronicusem.

Lirithea uśmiechnęła się niezauważalnie na wspomnienie tamtej pogoni. Quin oderwał wzrok od towarzyszki i skupił uwagę na swoim omnikluczu.

Quin: Zawsze mogło być gorzej. Mogłabyś teraz iść z Jahleedem.

W samym klubie Overmind jej humor nieco się zmienił. Nie było to może miejsce najwyższych lotów, ale było klubem z prawdziwego zdarzenia. Głośna, dudniąca muzyka, tłumy klientów ochoczo ocierających się o siebie swoimi rozgrzanymi od tańca ciałami, no i barman uwijający się jak mrówka.

Quin: Świetnie. Mój ulubiony rodzaj miejsca, do których z przyjemnością nie chodzę.

Quin powiedział z przekąsem, ale jego sarkastyczną uwagę w pełni zagłuszyła głośna muzyka.

Lirithea D'riais: No, to teraz przystąpmy do przyjemniejszej części naszego zadania!

Asari próbowała przekrzyczeć tłum gości i muzykę, zwracając się do swojego turiańskiego towarzysza.

Quin: Musisz mówić głośniej, bo nie słyszę!

Lirithea D'riais: Skoro nie ma z nami tego nadętego Widma, może napijemy się czegoś, zanim zaczniemy? W końcu nie powinniśmy odstawać za bardzo od reszty, jeśli chcemy wzbudzić czyjeś zaufanie.

Quin: Z chęcią, poza tym może przy barze ktoś będzie nam w stanie co nieco opowiedzieć o Jak-jej-tam. Panie przodem.

Liri uśmiechnęła się do Quina i zaczęła przeciskać się w stronę baru. Mimo że jej pancerz był idealnie dopasowany do jej ciała i należał do typu tych lekkich, to i tak żałowała, że nie przebrała się w jakiś bardziej odpowiedni strój do takiego miejsca.


Quin w tym czasie podążał za nią, bacznie obserwując lokal. To, że do takich miejsc zawsze spędza najdziwniejszych osobników, nie dziwi nikogo. Ale czasem zdarzają się i tacy, co z tego towarzystwa odstają nad wymiar. Istnieje szansa, Widmo nie jest jedyną zainteresowaną Aganą ze stron. No i trzeba mieć na uwadze, że Aria o nich wie i kogoś za nimi posłała.
Quin usiadł przy barze koło Liri, zwrócił na siebie uwagę barmana i rzucił.

Quin: Coś lekkiego, dwa razy.

L oparła się łokciem o blat i spojrzała na Quina.

Lirithea D'riais: To co, masz jakiś plan? Czy zwyczajnie, prosto z mostu zamierzamy wypytywać kogo popadnie, licząc, że nie wyda się to nikomu zbyt podejrzane?

Spytała z lekką ironią w głosie, po czym spojrzała na barmana, który zaczął przygotowywać dwa drinki. Może powinni zacząć właśnie od niego? Lirithea jeszcze bardziej zaczęła żałować, że nie miała na sobie cywilnego ubrania. Istniało większe prawdopodobieństwo, że obcy bardziej zaufają innemu cywilowi, niż komuś ubranemu w pancerz i z bronią przy pasie.
Westchnęła, po czym klepnęła lekko Quina w ramię i wskazała na barmana.

Quin: Widzę. Najgorsze jest to, że niewiele wiemy o tej udawanej tożsamości naszej zaginionej. Będzie trudniej wyglądać na… jej znajomych. Zróbmy tak, skoro Agana była w stanie stać się kimś innym, to czemu nie Ty? Zagadaj go tak, jakbyś była tutaj jeszcze wtedy, gdy i Agana tu pracowała. Wypytaj, gdzie się podziała ta Twoja znajoma asari, liczyłaś że się z nią zobaczysz. Graj najemnika zaznajomionego z Błękitnymi Słońcami, ale bez przesady, barman może być nazbyt podejrzliwy.

Quin ponownie rozejrzał się. Jeśli Agana była tak dobra, jak to wszyscy uważali… może któraś z lokalnych dziewczyn będzie coś o niej wiedziała. W takim wypadku trzeba było znaleźć dziewczynę, która aktualnie tylko przechadzała się po piętrze, postawić drinka, porozmawiać. Quin złapał za drinka i odchodząc rzucił do Liri.

Quin: Ty stawiasz. I powodzenia.

Lirithea odprowadziła Quina wzrokiem, po czym spojrzała na stojącą przed nią szklankę. Oczywiście nie zamierzała za to zapłacić. W końcu od czego były pieniądze Mauriniusa?
Przelała odpowiednią kwotę, po czym machnęła jeszcze raz do barmana, by ten podszedł.

Lirithea D'riais: Szukam mojej przyjaciółki. Irarise Meveni. Doszły mnie słuchy, że tutaj pracowała! Coś wiesz na ten temat?

Asari uśmiechnęła się zalotnie do barmana. Jeśli nie był nowym pracownikiem, to bardzo możliwe, że był w stanie udzielić jej jakichś informacji albo chociaż naprowadzić na odpowiedni trop.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 16-09-2016, 16:56   #29
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Elkor spojrzał beznamiętnie na Widmo. Zlustrował go wzrokiem od stóp do głów, zastanowił się przez chwilę, po czym wyrzekł spokojnie:
- Elkor: Znużenie. Odejdź stąd, turianinie, nie blokuj kolejki.
Barrus jednak nie miał zamiaru tak łatwo się poddawać. Postanowil podejść elkora.
Maurinius wyciągnął snajperkę za pleców i pokazał ją bramkarzowi.
Barrus Maurinius: Czy to wygląda Ci na ekwipunek kogoś z dolnych okręgów. Jestem tu w interesach.
HMWSR aż lśniło nowością. Nie była to z resztą broń dostępna w pierwszym lepszym sklepie. Jedynie nielicznie mieli przywilej z niej korzystać.
Barrus Maurinius: Przyleciałem tu aż z Cytadeli, a Aria CHCE mnie widzieć. Nawet jeśli jeszcze o tym nie wie.
Barrus położył szczególny nacisk na jedno słowo po czym schował broń.
Elkorski bramkarz stał przez pewien czas w ciszy. Potem spojrzał w stronę stojących nieopodal ochroniarzy klubu, a w końcu odezwał się.
- Elkor: Niepewność. Niech będzie. Wchodź. Ale nie waż się mówić Arii, czego ona chce, a czego nie. Pewnie jesteś jakimś przydupasem Rady Cytadeli. Więc się zachowuj.
Po czym przepuścił Barrusa wśród gwizdów i niezadowolenia innych czekających.
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
Stary 21-09-2016, 21:14   #30
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację

Barrusowi udało się dość szybko wyperswadować elkorskiemu bramkarzowi, że jego wizyta w Afterlife jest konieczna. Zadowolony z rezultatu tej rozmowy ruszył ku wejściu, nie zważając na gwizdy za jego plecami, wydawane przez zniechęconych kolejkowiczów.

Przekroczył próg drzwi do klubu, ignorując podejrzliwe spojrzenia ochroniarzy. Wszedł do przedsionka Afterlife – miejsca, gdzie odpoczywali ci, którym dobra zabawa za mocno dała się we znaki. Niezbyt było to przyjemne miejsce – podejrzane typy stojące ciasno w grupkach i łypiące na każdego przechodzącego. Szczególnie samotnego przechodzącego. Na szczęście korytarz nie był długi i już po chwili Barrus mógłby przejść do bardziej tłocznej i anonimowej części klubu.

Coś go jednak zatrzymało. Usłyszał dobrze znany sobie głosik. Dziecięcy głosik.

Dziecko: Mam.
odpowiedział batariański szkrab swojemu wielokrotnie starszemu turiańskiemu koledze.
Turianin: To dawaj, mały. I zapierdalaj po następnego frajera.

Mały batarianin z zaskakującą jak na swój wiek precyzją przelał z omni-klucza środki na interfejs turianina, po czym przemknął obok Barrusa, kompletnie go ignorując i powrócił do kolejki stojącej przed klubem.

Turianin: Co się tak kurwa gapisz?
zwrócił się do Widma.

Maurinius poszedł dalej. Nie miał teraz czasu na oszustów. Jeśli zechce, zawsze może tu wrócić. Priorytetem jest jednak misja i to nią zamierzał teraz zająć się kapitan. Ledwie przekroczył drugie drzwi czekała go jednak niemiła niespodzianka. W ostatniej chwili wyhamował.

Naprzeciw niego stało czterech uzbrojonych po zęby zabijaków różnej proweniencji. Przewodził im najprawdopodobniej typ po środku, jako jedyny bez broni.

Batarianin: Do Arii, lumpie. Raz.

Barrus po chwili zastanowienia ruszył. Nie był zachwycony co prawda tonem przywitania, ale czego mógł się spodziewać po kryminalistach z Omegi. Ostatecznie jego celem była właśnie Aria, którą ujrzał po krótkim spacerze z bronią stale wycelowaną w czaszkę. Pani Omegi siedziała na swej równie fioletowej jak ona kanapie i przyglądała mu się z zaciekawieniem.

Aria T’Loak: Nie będziesz robił problemów, co, złotko? Moi ludzie mogą odejść?
zaczęła wciąż oglądając go niczym wystawowy obiekt.


Jahleed był zadowolony z tego, jak załatwił sprawę z batariańskimi oprychami. Nadto możliwość posiadania dwóch prywatnych goryli do brudnej roboty wydawała mu się bardzo interesująca. Zawsze mogli służyć za zwiad czy narzędzie perswazji… mnóstwo można było wymyślić zastosowań. Problem mógł stanowić najwyżej kapitan, prawdopodobnie niezbyt zachwycony obecnością w drużynie dwóch typów spod ciemnej gwiazdy.

Nic to jednak, ważne, że udało mu się jakoś wyjść z tej sytuacji. Jahleed wpadł na pomysł, aby, zanim uda się do kapitana, odnaleźć najpierw Quina i L, którzy mogli stanowić pomoc w możliwych negocjacjach z Barrusem. Udali się do klubu Overmind, więc i tak powędrowały niewielkie voluskie stopy.

Po przejściu tego samego nieprzyjemnego korytarza pełnego vorchów (budzącego nawet nostalgiczne wspomnienia z wcześniejszych lat), Jahleed stanął przed wyblakłym napisem „Overmind” i przekroczył próg klubu. Ciężko byłoby wypatrzyć towarzyszy volusa w takim tłumie, gdyby nie fakt, że Liri właśnie siedziała przy barze i rozmawiała z barmanem. Von postanowił jej potowarzyszyć.


Rozdzielili się. Był to dobry pomysł, przetrząśnięcie tego tłumu w poszukiwaniu informacji wymagało znacznie szybszego działania niż kolejne przepytywanie przechodniów. Liri postanowiła w barze, co było decyzją logiczną, skoro Irarise tutaj właśnie miała pracować.

Barman: Hm?
Głos Lirithei oderwał go od zajęć.

Barman: Nie wiem. Nic mi to nie mówi. Jestem tu nowy, tak po prawdzie. A-ale możesz zapytać szefów, tam siedzą.
Wskazał stoliki zapełnione przez Błękitne Słońca.


Quin zaś ruszył w bawiący się motłoch, licząc na odnalezienie jednej z koleżanek po fachu Irarise. Nie było to trudne – co prawda niektóre zajęte były świadczeniem usług, ale dość szybko udało się turianinowi odnaleźć wolną tancerkę. A raczej to ona zobaczyła jego. Uśmiechnęła się doń i podeszła, kołysząc zmysłowo biodrami.

Tancerka: Jak się bawisz, brzydalu? Masz ochotę na małe tete-a-tete?
zarzuciła mu ręce na szyję.
 
MrKroffin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172