lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   The Big Apple II (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/16549-the-big-apple-ii.html)

Bounty 30-11-2016 23:23

Mik, któremu kelner właśnie przyniósł pachnące, przyprawione bazylią ravioli, nawet na nie nie spojrzał.
- Kurwa - powiedział. - To naprawdę zdrowo popierdolone. Czy te prace są teraz czymś w rodzaju… przepowiedni?

- Nie - Remo od razu zaprotestował przed tym porównaniem. - To jest jak specyfikacja, na podstawie której system wdrażał to do naszego realnego życia. Ludzie za tym poszli, ciągle idą, widać więc jak skuteczne było wdrożenie. Ciekawi mnie osobiście, czy oprócz tej trójki są też inni. Nieudane eksperymenty. Bo aby ich zrozumieć, trzeba się dostać do głowy. Mam kod od strony serwera, teraz potrzebujemy klientów. To zabrzmi brutalnie, ale gdyby szpitale zanotowały kilka śmierci po zaimplementowaniu procesorów do głowy przy kuracjach długoterminowych, to tam można próbować szukać informacji. Ciało się psuje szybko, ale procesor o wiele wolniej. Druga opcja, to złapać kogoś z tej trójki. Wiemy gdzie przebywa Izaak. Nic jednak na niego nie mamy, więc to kwalifikuje się jako porwanie. No chyba, że ktoś zrobi to o wiele subtelniej - uśmiechnął się w stronę Psyche.

- Uważasz, że się nadaję? - odpowiedziała mu kuszącym, niskim głosem, oblizując swoje wargi i lekko się nachylając. Podczas słuchania nie wykazywała emocji, popijając tylko drinka i analizując informacje. - Historia rzeczywiście brzmi niezwykle. Takie zamieszanie spowodowane przez jeden komputer, aż niewiarygodne, że nikt temu nie… pomagał. Skoro dzisiaj usunęliście przyczynę, jestem ciekawa jak zachowuje się Izaak i pozostała dwójka. Co musiałabym zdobyć od White’a? Podłączyć się kablem do swojego mózgu mi nie pozwoli, nie w krótkim czasie oczywiście - uśmiechnęła się uśmiechem kobiety, która doskonale wie, że ostatecznie zrobiłby wszystko czego by sobie zażyczyła. - Analiza prac dyplomowych brzmi dobrze. Pytanie, jak bardzo odzwierciedlone zostały w naszym realnym życiu. Czy da się odnieść nie tylko do działań, ale także miejsc. Izaak jest oficjalnie czysty, Zbawiciel na pewno nie i na eliminacji go nam zależy. Wygląda na to, że musimy współpracować ściślej - przesunęła spojrzenie na Ann, nie zmieniając swojej kokieteryjnej obecnie postawy.

Azjatka uśmiechnęła się lekko:
- Współpraca to zawsze dobry pomysł. Przede wszystkim warto zdobyć jak najwięcej informacji o tych trzech organizacjach, których nazwy znamy. Ich strukturze i działaniu. Kiedy zdobędziemy prace dyplomowe, będziemy mieć materiał porównawczy. Pracujecie zdaje się nad Free Souls. Co już możecie o nich powiedzieć?

Mik przełknął włoskiego pierożka.
- Wciąż niewiele - powiedział. - Porwaliśmy i przesłuchaliśmy dwóch szefów gangów podległych Free Souls. Obrazek wyłania się taki: Jakiś czas temu gangi niezadowolone z hegemonii The Rustlers zaczął odwiedzać Zbawiciel. Proponował sojusz przeciw Rustlersom i nową narkotkę po śmiesznie niskiej cenie. Dystrybucja Odlotu odbywa się przez licznych pośredników, tak samo jak warunkowanych dzieci. Sam Zbawiciel dla każdego ma inną twarz i numer holo a ludzie, którzy próbowali go śledzić ginęli. Musi mieć dobrą znajomość środowiska i terenu. Nigdy nie zjawia się więcej niż raz u jednej osoby, potem podsyła przydupasów. Może to inni członkowie Free Souls, raczej nie ma ich wielu. Wojna jest toczona wyłącznie siłami podległych gangów.
Zwilżył usta sokiem.
- Co wiemy o pozostałej dwójce wybudzonych? Wygląd, wiek, rodzina, cokolwiek o tym co robili po wybudzeniu? Jedno co wiemy o Zbawicielu to, że jest mężczyzną, więc może to ten Manuel Navarro? To zostawiałoby… Ayako Dan jako realizującą pracę o warunkowaniu wszczepami.

- Jaka jest pewność, że ten co pojawiał się za pierwszym razem u tych gangów to rzeczywisty Zbawiciel, a nie jego posłaniec? - dopytał jeszcze Remo, zanim przeszedł do pytań Mika. - Wiemy niewiele. Tyle co nic. Pierwszy wysłany do szpitala koleś zniknął bez śladu. Miał jakieś problemy rodzinne, czego zdążyłem się dowiedzieć, ale bez szczegółów. Drugą co miała się wypytać była Felipa. Wtedy jednak interesował nas głównie Izaak, zresztą to chyba Felipa właśnie poznała te dwa inne nazwiska. Teoretycznie masz rację, ale patrz: tak jak Ann mówiła, ktoś miał gromadzić ludzi o wybitnych umysłach. To nie brzmiało jak: tworzyć. No i dzieci pod to nie podpadają. Dlatego uważam, że to nie są solowe prace a ich miks. Lub jeszcze gorzej, przejaw myślącej inteligencji próbującej poprawić projekty dzięki swoim ludzkim pomocnikom. - Kye wziął łyk wina i przeszedł do pytania Psyche. - Aktualnie nie potrzebujemy wiele. Głównie zależy mi na danych technicznych procesora i innych podzespołów w jego mózgu. Da się to zdobyć na kilka sposobów. Musi mieć wtyki, mogę na przykład dać ci smartdriva z wgranym oprogramowaniem, które samo wyciągnie co trzeba i zajmie mu to co najwyżej kilka sekund bo to nie są informacje silnie chronione.

- To najlepiej zrobić, kiedy będzie spał - Psyche planowała na głos. - Do tego potrzebne naprawdę… bliskie poznanie - uśmiechnęła się. - Nie ma wielu sposobów na zrobienie tego niezauważenie. Drugi, który przychodzi mi do głowy, to namówienie go na włożenie dysku do swojej głowy pod innym pozorem. Nie wiem aktualnie jakim.
Dopiła kieliszek martini i gestem zamówiła drugi.
- Studiowanie prac to pierwszy krok, lecz ja i Mik lepiej nadajemy się do pracy terenowej. Mogę nawiązać kontakt z Izaakiem. Nasze sprawy rzeczywiście wydaje się bardzo powiązane, najlepiej więc opracować optymalny podział zadań. Ciągle mamy do wygrania wojnę gangów. Skoro twierdzicie, że usunęliście przyczynę, to warto obecnie sprawdzić jak to wpłynęło na pracę tych organizacji. Luxury Goods to mało oryginalna nazwa. Skorzystam ze swoich uprawnień i sprawdzę wszystkie założone firmy o tej nazwie zaczynając od tych sprzed dwóch lat.

- Ja się zajmę czytaniem i analizowaniem. - Zgodziła się Ann - Myślę, że możemy się też zająć zdobywaniem informacji w szpitalach. - Zerknęła na siedzącego obok czarnoskórego mężczyznę. - Choć pewnie nie wszystkie informacje da się uzyskać po prostu dzięki rozmowom. Trzeba się skontaktować z Jessicą Mayers, jeśli już przeprowadziła ten wywiad z rodzicami White'a, może dzięki temu dowiemy się więcej o eksperymencie, podczas którego odzyskał zdrowie.

- Jak macie zdjęcia pozostałej dwójki, możnaby przeszukać archiwa miejskiego monitoringu i wprowadzić je do systemu rozpoznawania twarzy - zauważył Maroldo, po czym zwrócił się do Remo: - Mamy jeszcze dwa tropy, do których sprawdzenia potrzebowalibyśmy twoich umiejętności, key? Można się podpiąć do jednego z uwolnionych netrunnerów w naszej klinice. Albo do stałego łącza, przez które działali gdy byli w niewoli. Runner Bloodboys mówił, że może być połączone z innymi podobnymi “pracowniami”. Łącze jest w podziemiach boiska na Williamsbridge Playground, na Bronxie. Zapewnilibyśmy eskortę, co nie? - zerknął na Psyche.
Ta skinęła głową.
- O ile nie trzeba, aby najpierw wróciła sieć. Wiem, że stałe łącze, ale nie wierzę, aby ten nadzorca korzystał z niego stale, to byłoby… głupie. Można jednak za jego pomocą namierzyć inne tego typu miejsca, co także może okazać się bardzo przydatne.
- Zapomnijcie o tej drugiej opcji - Remo pokręcił głową. - Wystarczy, że jest ćwierćinteligentną maszyną liczącą, a na pewno odciął tę placówkę zupełnie i zatarł po sobie ślady jeśli nie zabezpieczyliście sprzętu. Ten sposób byłby najpewniejszy, gdybyście znaleźli inną miejscówkę. Wtedy bierzemy go z zaskoczenia. Odnośnie netrunnerów, to wyciągnięcie danych z ich głowy jest możliwe, o ile są stabilni. Ile tam pozostało to ciężko przewidzieć.
Odpowiedział na kwestie Mika i skierował spojrzenie na Psyche. W jego oku zabłysły odbicia ekranu, a palce zaczęły pod stołem pracować na klawiaturze.
- Przygotuję ci smartdrive z wgranym i ukrytym trojanem, po podłączeniu ściągnie co potrzeba. Co na ten dysk dograsz to twoja sprawa, ważne by zadziałało. W razie czego można to zrobić też siłą. Włożyć, zgrać i zmyć się. Jak go przy tym nie pobijecie to nawet ciężko zgłosić napaść - błysnął zębami w uśmiechu. - Obecnie słabo się pracuje w sieci. Wszelkie archiwa, szpitale i inne takie wymagają dotarcia na miejsce i liczenia na to, że będą mieli lokalnie to czego się potrzebuje. Mała szansa na skuteczność rozpoznania twarzy, ale zdjęcia się zdobędzie. To realni ludzie, na pewno zostawili ślad w holonecie lub świecie rzeczywistym.
- Stan części netrunnerów może się już nie poprawić - Psyche spojrzała w oczy Remo. - Inne miejsce na razie możemy spróbować znaleźć śledząc źródła dużego poboru mocy lub przepytywać kolejnych gangsterów. To trochę potrwa. Cieszę się więc, że wobec Izaaka nie muszę być czuła. W jaki sposób najłatwiej się z nim spotkać? Możecie coś zaaranżować?
- W sumie wystarczą adresy i numer rejestracyjny wozu - stwierdził Mik. - Najłatwiej zgarnąć frajera z ulicy. Ma ochronę?
- Chodzi właśnie o to, aby nie zgarniać frajera z ulicy - Remo podkreślił te słowa dobitnie. - Porywanie go kiedy nie mamy dowodów jest równoznaczne z przestępstwem, za które nawet nasza firma będzie musiała kogoś poświęcić, aby za to beknął. Zgadnij kogo? - uśmiechnął się krzywo do Maroldo. - Wszystko może pójść źle, a on ma za sobą armię wiernych ludzi. Przyjdzie jeszcze czas na zdjęcie go, ale musimy postarać się zrobić to oficjalnymi kanałami. Jego organizacja mieści się w starej katedrze, na północ od Bronxu. Podejrzewam, że może mieć ochronę, choć ta nie rzuca się w oczy. White bywa na spotkaniach. Jestem w stanie dowiedzieć się, kiedy będzie następne, ale podobno trudno w pełni przewidzieć, czy guru pojawi się osobiście. Na te początkowe przyjść może niemal każdy - tu zwrócił się do Psyche. - Byłem na dwóch, więc być może moglibyśmy pójść na nie nawet razem, aby nie nabrał zbytnich podejrzeń kiedy zjawisz się nie znając nikogo. Forma zaproszeń jest ważna u Dzieci Rajneesha.
Cyborg wydawał się sceptyczny wobec tego pomysłu.
- Wiecie, od tygodnia popełniam w służbie firmy przynajmniej pięć przestępstw dziennie - powiedział. - Grunt to nie dać się złapać. Ale jeśli ma obejść się bez przemocy to Psyche będzie musiała znaleźć się z nim sam na sam i dyskretnie uśpić. Nie żebym wątpił w jej talent do uwodzenia, ale w tej sekcie jest mnóstwo ładnych i chętnych dupeczek, w których White może przebierać - uśmiechnął się. - Pytanie czy skoro kieruje nim AI to czy w ogóle jest zainteresowany tematem?
- Kye chyba miał co innego na myśli - Psyche zerknęła na Mika. - Porwanie jest karalne, ale kiedy na spotkaniu, w kilka osób, ktoś na chwilę wetknie mu coś do głowy, co nie uczyni mu żadnej krzywdy, to szkodliwość czynu jest niewielka. To jego sprawa, nie nasza, jak chce podejść do tego tematu. Ja się na to rozwiązanie zgadzam, istotnie spotkanie w zacisznym miejscu będzie najlepsze do wykonania tego planu.
W Ann, myśl o ponownej wizycie Kye na spotkaniu sekty, do tego w towarzystwie Psyche, wywołała niezbyt pozytywne odczucia:
- Nawet jeśli szkodliwość czyny będzie niewielka, nie narazicie się jedynie policji. Jeśli White będzie świadomy, że coś mu zrobiliście, może nasłać na was fanatyków sekty. Nie zapominajmy, że Tomson, który przeciw nim wystąpił zginął w niewyjaśnionych okolicznościach - powiedziała popijając wolno wino. - Lepiej by Psyche polecił i wprowadził ktoś niezwiązany z nami i najlepiej by nikt nie mógł później rozpoznać jej twarzy.
- Serio? - Mik wydawał się coraz bardziej rozbawiony. - A teraz spróbujcie na chwilę wetknąć mi coś do głowy bez używania przemocy.
Może kiedy miał łysy łeb pełny wtyczek nie byłoby to takie trudne, ale teraz złącze było ukryte pod włosami na karku.
- Napaść czy porwanie, mała różnica - stwierdził. - W przypadku porwania łatwiej nie dać się złapać, zwłaszcza teraz, gdy nie da się zadzwonić na psy. I nie naraża się osoby, która miałaby wprowadzić Psyche. Pierożka? - zaproponował partnerce.
- Twoje pierożki nafaszerowane są środkiem odurzająco-usypiającym, za minutę uśniesz - Remo spokojnie odpowiedział Mikowi, uśmiechając się. - Dokładnie w taki sposób. Macie jednak rację w jednym, nie przemyślałem sprawy rozpoznania i powiązania. Lepiej, żeby to nie ze mną skojarzył pewne rzeczy. I dlaczego nie chcę porwania? Aby go śledzić. Dane ściągnięte na smartdrive mi wystarczą, Izaaka wolę na wolności i to nie wypuszczonego po bezczelnym porwaniu. Dogram tu pasywny moduł śledzący. Moje metody są trochę inne od przesłuchiwania złapanych szefów gangów - wytknął Maroldo, również trochę rozbawiony. - Nie jestem pewien powiązań, jego ruchy, plus praca dyplomowa i dane z SI uczelni powinny pomóc narysować jakąś mapę. Skoro prace się pomieszały, nie jest wykluczone, że White współpracuje z Free Souls i Luxury Goods. Jest też odcięty od źródła. Znajdę sposób na umówienie Psyche lub określę samo miejsce i czas spotkania - zerknął na Ann czy zgadza się na takie rozwiązanie. Dziewczyna posłała mu zalotny uśmiech znad kieliszka, ponownie umoczyła usta i oblizała karminową wargę końcem języka.
Potem zapytał pozostałej dwójki: - To załatwia naszą prośbę do was. W czym ja mogę pomóc wam, oprócz tych netrunnerów?

Mik wyciągnął z kieszeni i położył na blacie stołu pozłacany holozegarek.
- To mój kontakt do potencjalnie przekabaconego szefa gangu, podległego Free Souls - wyjaśnił. - Należał do niego. Muszę go mieć przy sobie, ale chcę, żebyś zerknął na szybko. Wyłączyłem geolokację, ale muszę mieć pewność, że nie będą mnie mogli przez niego namierzyć.
- To go wyrzuć lub wyłącz - mruknął Remo, biorąc zegarek i podpinając się do niego. Bez kabla ani rusz. Jego dłonie ciągle pracowały na holograficznych klawiszach. - Dopóki są problemy z siecią, to nie namierzą. Zaimplementuję ci system podobnych rozłączeń i kilka innych dupereli, ale nie ma czegoś takiego jak pewność jeśli mówimy o zabezpieczeniach sieciowych. Dlatego te duperele będą dotyczyć głównie powiadomień. Jak cię namierzą, dowiesz się o tym od razu. Jest szansa, że tuż przed tym, jak określą dokładną lokalizację, co da ci ułamek chwili na wyłączenie tej zabawki.
- Dzięki. - Maroldo skinął głową. - Najlepiej ustaw wyłączanie na automat. Mam jeszcze numer, który chciałbym sprawdzić, do kogo należy, skąd logował się do sieci, takie tam. Dostałem info z galerii, że ktoś chce kupić moje prace, ale najpierw chce się spotkać. Moi niedoszli porywacze znają moją twarz, więc mogli dotrzeć tym tropem do Goodman’s i mogą chcieć wciągnąć mnie w pułapkę.
Cyborg zamachał palcami przed twarzą, przesyłając hakerowi numer.
- Ok, ale to mogę zrobić dopiero jak wróci sieć. Teraz to mogę co najwyżej sprawdzić od siebie z mieszkania, czy to zarejestrowany numer - odpowiedział haker.
- Spox - Mik uniósł kciuk do góry.

Psyche poczęstowała się pierożkiem, zamyślonym wzrokiem obserwując w dużej mierze milczącą podczas ostatniej wymiany zdań Ann. Wypiła drugi kieliszek martini i skinęła po trzeci. Dekadencja miała swoje chwile, zdecydowanie tak.
- Zastanawiam się nad czymś. Jesteś hakerem, może podrzucisz jakiś trop - zwróciła się do Remo, kiedy ten załatwił sprawy Mika. - Kiedy masz w mózgu sporo elektroniki, a twoja praca i rozrywka odbywają się głównie w sieci, gdzie i jak zabezpieczasz swoją wiedzę?
- Pytasz w kontekście Izaaka czy o ogół netrunnerów? - Kye odpowiedź zaczął od pytania. - Jeśli chodzi o tego pierwszego, to netrunnerem na pewno nie jest, lecz może mieć podobne mechanizmy. Tego dowiemy się, jak uda się wyciągnąć ze szpitala lub sprzedawcy wszczepów co dokładnie mu włożono. Jeśli zaś chodzi o ogół, to należy zabawić się w psychologa, którym to jestem miernym. Ja na miejscu kogoś takiego, co już prawie wymienił cały swój mózg na komputer, zadbał przede wszystkim o szybki reset z czyszczeniem pamięci podręcznej oraz backup. Backup powinien być zewnętrzny, nikt jednak nie powiedział, że nie mogą współgrać. Odczepialny dysk zaszyty w ciele, jestem w stanie sobie to wyobrazić. Pomijam standardowe zabezpieczenia typu szyfrowanie, bo to jest na pewno. Ostatnio widziałem nowinki od firmy, polegają na kodowaniu danych i ukrywaniu ich przed wszystkimi oprócz ciebie. Odczytywać je możesz dzięki impulsowi z mózgu, który cię identyfikuje i sprawdza, czy aby na pewno nie jesteś poddany naciskowi zewnętrznemu lub pod wpływem jakichś substancji. Podejrzewam, że tyle sposobów, ilu netrunnerów. I jestem też pewien, że żaden nie skasuje tego co ma bezpowrotnie jeśli uzna, że nie jest to absolutnie konieczne. Ego też czasami miewają przerośnięte - wzruszył ramionami, gasząc ekran w swoim oku. Przesunął smartdrive po stole w stronę Psyche. - Tu jest wszystko co trzeba mi od White'a.
Psyche schowała dysk i skinęła głową krótko, po męsku.
- Daj znać kiedy i gdzie, resztę załatwię sama.

Cyborg przysłuchiwał się z zainteresowaniem, w międzyczasie wyciściwszy talerz.
- Ja używam szyfrowania i mam osobny dysk, odcięty od sieci, na wrażliwe dane - powiedział. - Ale przy tych zakłóceniach haking przez sieć mobilną jest prawie niemożliwy, obie strony musiałyby być podpięte do stałego łącza. Apropo netrunnerów, do kliniki jedziemy teraz czy jutro rano?
- Nie mam na to czasu dzisiaj - Kye odpowiedział na pytanie Mika. - Jutro o rozsądnej porze mogę wpaść.
- Możemy się wstępnie umówić jutro koło południa, key? - zaproponował Maroldo. - I tak muszę się zgłosić na wizytę kontrolną.
Dopił sok i zabębnił palcami w rytm pianina.
- Może się starzeję, ale zaczynam doceniać możliwość spokojnego zjedzenia kolacji.
Ann uśmiechnęła się słysząc te słowa:
- To chyba nie kwestia wieku, a trybu życia. Ja też potrafię docenić, że nikt mi nie przeszkadza przed deserem.
- Lepiej nie kracz - Remo roześmiał się. - Ja dziękuję boskim istotom za stymulanty, bo w tym wieku już bym nie podołał takiemu obciążeniu - mrugnął wyraźnie w stronę Ann, szczerząc zęby.
Odpowiedziała mu tym samym, mierząc go od stóp do głowy:
- Myślałby kto, że taki z ciebie staruszek nad grobem. Obawiam się, że z tym wyglądem nikt się na to nie nabierze.
- Skąd wiesz, że ciebie nie nabiera? - zaśmiał się Mik. - Jeśli Kye wykupił firmowy pakiet medycyny estetycznej to może mieć i sześćdziesiątkę. Niektórzy dyrektorzy w CT wyglądają młodziej od stażystów.
- Masz rację - Ann też się roześmiała - w dzisiejszych czasach nigdy nic nie wiadomo. Spotykasz kobietę, okazuje się spełnieniem twoich marzeń, a potem odkrywasz, że jest tylko marionetką sterowaną przez komputer. Z drugiej strony znam kilku mężczyzn, którym całkiem by to odpowiadało. Zwłaszcza gdyby sami mogli pociągać za jej sznurki. To zdecydowanie lepsze niż dmuchana lala.
- Wreszcie mógłbym mieć własny harem - Remo westchnął z udawanym rozmarzeniem. - Niestety obawiam się, że moja oryginalna metryka ciągle znajduje się w miejscu mojego urodzenia. Kiedyś używali cholernych kartek i nie da się ich hakować. Muszę się wreszcie tam udać i je ukraść. To mocne odmładzanie to domena kobiet, one chcą wyglądać jak stażystki. Faceci wybierają wiek około czterdziestki - wskazał dłonią na siebie. - Właśnie to najlepiej działa na kobiety, prawda? - popatrzył na Ann i Psyche z rozbawieniem w oczach.
- Zdecydowanie - Stwierdziła Azjatka - Bo taki wiek zazwyczaj idzie w parze z odpowiednią kasą. Poza tym po trzydziestce faceci w łóżku bardziej zwracają uwagę na to co podoba się partnerce.
- Bo odkryli już, że kobiety to skomplikowane istoty - dodał Maroldo. - Ponoć szczyt atrakcyjności seksualnej mężczyzny przypada na trzydziesty szósty rok życia. Więc, ten tego - przeciągnął się i wyszczerzył - patrzycie na ideał.
Ann parsknęła śmiechem szczerze ubawiona tą rozmową. Psyche w tej ostatniej wymianie zdań nie wzięła udziału. Na koniec kąciki ust drgnęły jej odrobinę do góry, lecz szybko zasłoniła je kieliszkiem z drinkiem, wypijając kilka następnych łyków. Dopiero jak śmiech ucichł, odezwała się.
- Na nasze szczęście, na koniec zawsze się okazuje, że to mężczyźni są naszymi niewolnikami - uniosła kieliszek w stronę Azjatki.
- Niewolnicy korporacji i kobiet - skonstatował Mik, kiwając w zadumie głową i patrząc porozumiewawczo na Kye’a. - Mamy przesrane w dzisiejszych czasach. Dlatego wolę myśleć o sobie jak o samotnym, żelaznym wilku.
- Żelazo nie staje - zauważył Remo. - Więc to marny interes.
Cyborg prychnął, doceniając grę słów.
- Chyba, że jest na baterie - uściślił. - Nie jest tak źle. Jak kiedyś będziemy mieli dość tych wyzwolonych zachodnich kobiet, zawsze możemy importować sobie uległe żony z Rosji czy Tajlandii. Mój szef na Labie tak zrobił i jest zadowolony. Fakt, że to straszny nudziarz.

Wielu mężczyzn pragnęło właśnie tego: posłusznej kury domowej, która gdy wrócą z roboty przywita ich obiadem (choć w dzisiejszych czasach częściej kolacją) i z wprawą dziwki zrobi im laskę. A po przełknięciu spermy wysłucha z uwagą opowieści o problemach w pracy. Będzie wdzięczna za ich ciężko zarobione siedemdziesiąt tysięcy rocznie oraz dom na Long Island lub apartament na Manhattanie, jakże inny od jej rodzimego slumsu w Czelabińsku tudzież Bangkoku. W Stanach już nie spotykało się takich kobiet, chyba, że w jakiejś Montanie czy podobnym zadupiu. Teoretycznie najpierw odbywały się spotkania w VR i czasem wizyta turystyczna w kraju kandydatki, więc ta również mogła się zapoznać z potencjalnym mężem, ale jego głównym atutem pozostawała kasa i obywatelstwo USA. Co ciekawe, nawet po jego uzyskaniu związki te okazywały się z reguły trwałe, czego nie dało się powiedzieć o związkach ludzi Zachodu. Ci żyli jak miliony samotnych elektronów orbitujących wokół chuj wie czego.
Pestki Big Apple.
Mik poznał Boonsri, żonę Toma. Wydawała się idealna, jak ich dom w Oceanside, lecz mdliło go na myśl o takim życiu. Jeśli w ogóle potrzebował kobiety, to kobiety z pasją. Nawet jeśli miało to być efemerydą, niech będzie krótkie a intensywnie, jak płomień.


***

Rozmowa tliła się jeszcze trochę, po czym pożegnali się z Ann i Remo: do jutra, spokojnej nocy, takie tam pobożne życzenia.
Być może pod wpływem miejsca, jazzowego genius loci, Mik przeistoczywszy się z dzielnicowego zbója w dżentelmena nałożył Psyche płaszcz. Płaszczyk bardziej, bo krótki, lekki materiał niewiele zasłaniał i niczego nie chronił przed mrozem, wydawał się być jedynie dla konwenansów.
- Co robimy z tak mile rozpoczętym wieczorem? - zapytał przez jej ramię.
- Upijmy się i uprawiajmy dziki seks aż do rana - z jej tonu nijak nie dało się wywnioskować czy żartuje. - A pomiędzy tym zniszczymy jakieś narkotykowe imperium.
- Brzmi jak plan - zaśmiał się. - U mnie czy u ciebie?
- Ja mam tylko operacyjne mieszkanie, gdzie lepiej nie pojawiać się często - przytuliła się do jego boku. - Do jutra rana chcę też przyswoić jak najwięcej informacji o tych Dzieciach Rajneesha i poszukać czegoś o Luxury Goods. Skoro wszystko jest powiązane, musimy chwycić za kilka ogonów.
Mik objął ją ramieniem, z początku chyba zaskoczony tym aktem czułości.
- Mam w domu stałe łącze, kotku - mrugnął okiem, rzucając raczej nietypowym tekstem na podryw.
- Marny ze mnie kotek, Key-Headzie - parsknęła. - Ale pazury mam długie. Trafię sama o ile nie chcesz jechać ze mną motorem. Nie zostawię go tu.
- Beze mnie i tak nie wejdziesz, chyba, że wydłubiesz mi żywe oko - powiedział. - Ale wtedy będę jeszcze brzydszy. Mam zamek na czytnik. Pojedź motorem za mną, będzie bezpieczniej - nawiązał do ich dzisiejszej ulicznej przygody.
- Dobrze, choć myślałam, że wolisz patrzeć na mój tyłek, kiedy ja idę przodem. - Klepnęła go w pośladek, kierując się do wyjścia.
- Puszczę cię przodem na schodach - obiecał, podążając za nią.

Sekal 01-12-2016 15:19





Psyche, Mik

Godzina 10:17 pm czasu lokalnego
Sobota, 20 grudzień 2048
Bronx, New York


Wjazd do Bronxu przypominał przebycie coraz bardziej zauważalnej bariery, pomiędzy normalnym światem, a prawdziwym chaosem. Policyjne wzmocnione patrole rozstawiono na granicach dzielnicy, przepuszczając ciągle co prawda wszystkie samochody, lecz wyglądało to jeszcze poważniej niż ich poprzednie pokonanie tej drogi sprzed kilku godzin. Szykowano się na coś, choć trudno stwierdzić na co: zamknięcie czy czystkę. W każdym razie, kolorowy tygiel ogradzano, a w środku wrzało. Po zaledwie kilometrze minęli kilka spalonych wraków samochodów i przynajmniej dwa zdewastowane lokale. Grupki lokalsów chodziły tu i ówdzie, spoglądając ciekawie na motor z siedzącą na nim Psyche. Nikt na szczęście nie strzelał, ale i tak bezpieczniej było jechać ze sporą prędkością. Zwykłych ludzi o tej porze już nie zauważali. Ulice przy stojących obok siebie wysokich budynkach sprawiały dziś wyjątkowo niebezpieczne wrażenie. Raz czy dwa byli niemal pewni, że widzieli leżące w zaułku, częściowo przykryte już śniegiem ciało. Chaos i anarchia.
Raj dla niektórych, śmierć dla pozostałych.

Budynek, w którym Mik miał mieszkanie, stał cały i nienaruszony inaczej niż zębem czasu. Kilku Portorykańczyków wychyliło się zza rogu kiedy podjechali. Maroldo normalnie mógłby pokazać im się, zapewnić, że swój i ruszyć dalej. Problem w tym, że miał inną twarz i ten typ identyfikacji obecnie nadawał się znacznie mniej niż wcześniej. Zostali więc odnotowani, choć nie zatrzymani. W końcu podjeżdżali jak do siebie, a Psyche zauważyli zbyt późno, aby spróbować swoich szans z seksowną kobietą na niezłym motorze. Zdążyli ich minąć. Nie ulegało jednak wątpliwości, że obecnie musieli uważać wszędzie. Białe twarze, których nikt nie znał, niezbyt idealny kamuflaż na tę dzielnicę.

Do mieszkania podchodzili ostrożnie. Od razu widać było, że nikt się do środka brutalnie nie włamał, wszystko na zewnątrz wydawało się nienaruszone, a skan nic nie wykazywał. Był jeden szczegół. Przed drzwiami stało drewniane pudełeczko, wystawała z niego kartka. Po dokładnych oględzinach Maroldo nabrał pewności, że nie jest to bomba, więc mógł otworzyć wieko i przeczytać znajdujący się na kartce wydrukowany tekst.
"Stary budynek na rogu Franklin Ave i E Sandford Blvd. Tej nocy. Jak się zjawisz zadzwoń na numer: 1-518-439-5389. Tam możesz odzyskać resztę przyjaciółki."
W środku pudełka znajdowała się jeszcze jedna rzecz. Palec.
Należał do białej kobiety, paznokieć pomalowany był w fantazyjny wzór.

Psyche w tym czasie wyczuła jak odzywa się jej holo. Dzwonił Boor. Co więcej, uaktywniła się czerwona dioda z kamery zamontowanej w mieszkaniu. Michael postanowił poszukać swojej podopiecznej.


Ann, Kye

Godzina 10:56 pm czasu lokalnego
Sobota, 20 grudzień 2048
Queens, New York


Dru spokojnie przyjął dyrektywy odnośnie przewożenia z miejsce na miejsce. Płacono mu od godziny, a wskazywane adresy nie należały do odległych. Najpierw Harlem, gdzie Remo mógł przebrać się, w razie konieczności zmienić wygląd i wrzucić do bazy numer podany przez Mika. To dało dość ciekawy efekt, bowiem Chin Chito, do którego należał, był całkiem znanym reżyserem filmów undergroundowych. Wiele z tego miejsca Kye na niego nie miał, bo adres wskazywał na Miami, lecz póki co, brzmiało to zupełnie niegroźnie, bez powiązań z wojną gangów, w którą wplątał się Maroldo. Następnie pojechali do Ann, gdzie ta także się przebrała, ściągając po powrocie spojrzenie ochroniarza.
- Pani ojciec zabronił mi puszczać panią w niebezpieczne rejony. Są państwo bardzo aktywnymi ludźmi, dlatego muszę to zaznaczyć. - skomentował nowy adres. Na szczęście to nie w Queens toczyła się wojna gangów, więc ruszył w tym kierunku bez oporów. - Powinienem też zapytać o cel wizyty pod danym adresem, abym był w stanie zapewnić pani odpowiednią ochronę.

Nathan musiał go ostrzec o tym co Ann wyprawia i jednocześnie jakie "przypadki" ostatnimi czasy zdarzają się w jej obecności. Podwózka pod mieszkanie czy restaurację to jedno, zabawa w nielegalne śledzenie to już całkiem co innego. I faktycznie, ochroniarz mający kogoś chronić musiał posiadać wystarczającą do tego wiedzę. Lub musiał zostać daleko w tyle, aby w niczym nie przeszkadzał.

Pod adresem, gdzie zgubił ich Jack Walls wchodząc do jednego z pomieszczeń w garażu podziemnym, pozornie nic się nie zmieniło. Wyjeżdżał właśnie jakiś samochód, w okolicy kręciło się kilku ludzi, a na ulicy przed wejściem na klatkę stała karetka i radiowóz. Ten drugi migał bezgłośnie światłami koguta, rozjaśniając okolicę kolorowymi błyskami. Za kółkiem siedział policjant, rozmawiając przez radio. Zbliżała się już jedenasta wieczorem, ale była też sobota. Wiele świateł było włączonych, niektórzy ludzie dopiero wychodzili na nocne imprezowanie, z którego ostatnio słynęła ta dzielnica. Dru zatrzymał samochód.
- Jesteśmy na miejscu.
Gdzieś z oddali dotarły do nich wygłuszone przez odległość dźwięki muzyki, odbijające się od ścian wielkich bloków.



liliel 07-12-2016 23:12

Ja go chyba zabiłam.
Echo tych słów zdawało się nie cichnąć. Leah wyraźnie zbladła, posłała Scottowi pełne konsternacji spojrzenie i sięgnęła po broń, którą zwykła trzymać na podłodze, po swojej stronie łóżka.
- Kurwa - warknęła wściekła i zmartwiona jednocześnie. - Joe kogoś zabiła? Joe? Kurwa.
Na holo wstukała szybką wiadomość do siostry.
“Jesteś w domu?”
Wiedziała, że nie należy pytać o szczegóły przez holofon. Z nakazem można się dokopać do wiadomości tekstowych, a te później służą za pełnoprawny materiał dowodowy, w tym przypadku zaświadczą przeciwko Joannie. Bóg jeden wie w co wdepnęła.
Leah dopięła spodnie, na wymięty tshirt narzuciła szelki z bronią.
- Pojedziemy twoim wozem? Masz autopilota - nawet nie pytała czy Ferro chce z nią jechać. Uznała to za pewnik. On chyba też, bo od razu zaczął się ubierać. Może nie znał się na ludziach za dobrze, ale kiedy trzeba było działać - działał. Niestety siostra nie odpisywała przez dłuższy czas, zdążyli już wsiąść do samochodu i ruszyć. Wtedy dotarło krótkie "tak".

Na miejsce dotarli po wiekach, kiedy samochód dokładnie zgodnie z każdym przepisem drogowym stanowczo zbyt wolno posuwał się do przodu. Kiedy wreszcie dom Huntów znalazł się w polu widzenia, pierwsze co rzucało się w oczy to błysk policyjnego koguta na zaparkowanym przed wjazdem radiowozem. Samochód był pusty, a bramka wejściowa otwarta. Kiedy się zatrzymali przy podjeździe, z budynku wyszedł gliniarz, szybko zmierzając w ich stronę.
- Tu nie wolno parkować, proszę odjechać! - zaczął, nie wiedząc rzecz jasna pojęcia z kim ma doczynienia.
- Jesteśmy z policji - Leah machnęła odznaką przed twarzą patrolowego i nie czekając na jego przyzwolenie ruszyła do domu rozglądając się za śladami ewentualnego zdarzenia i oczywiście za Joe.
- Ale…
Nie dała mu powiedzieć, ale chwilę później, zaraz za wejściem, napotkała innego mundurowego. Nie było śladu po Joannie.
- Postrzelono go na piętrze - poinformował ją drugi glina, sądząc po wyglądzie bardziej doświadczony. - Nie ma sprawcy. Karetkę i nas wezwał android.
- Kim jest ofiara? - Leah skinęła na patrolowego i zagłębiła się w znajomym domu. - Karetka już tu była?
Wiedziała, że nadużywa swojego stanowiska i odznaki, ale w tej chwili zupełnie nie przejmowała się zarówno zawodową etyką jak i konsekwencjami. Bo, że Hicks wyciągnie konsekwencje była niemal pewna, ale chodziło o jej siostrę.
- Ash Hunt, to jego dom - gliniarz odpowiedział po zerknięciu na holo, gdzie miał to na pewno spisane. - Karetka zabrała go w stanie krytycznym.
Leah zaklęła pod nosem i przeniosła zdezorientowane spojrzenie na Ferra.
- Podejrzani? - zapytała patrolowego przekraczając próg salonu.
- Na razie standardowo, żona - wzruszył ramionami. - Nikogo oprócz robota nie zastaliśmy, nie ma broni.
- Miejsce postrzału? - Ferro pytanie zadał omijając słowa "zbrodni".
- Tu w salonie - gliniarz wskazał przed siebie. - Znaleźliśmy go na podłodze, chyba siedział na kanapie.
Ślady krwi były wszędzie na dywanie i kanapie właśnie, częściowo jeszcze rozniesione przez zespół ratunkowy.
Skąd ona, kurwa, miała broń? - pomyślała Leah. Z tego co wiedziała Joanna, jeśli już brała do ręki pistolet, to była to atrapa a siostra nagrywała wówczas jakąś kasową sensacyjną produkcję. Może Ash trzymał coś w domu?
- Gdzie podejrzana? - Joanny nie było nigdzie w pobliżu, co przywodziło złe myśli, że siostrę już zgarnięto do aresztu.
- Jak powiedziałem, nikogo nie zastaliśmy w domu - powtórzył gliniarz, a Ferro wyjrzał przez okno. Na podjazd właśnie wjeżdżał czarny terenowy samochód.
- Przyjechali z labu - obwieścił krótko, zerkając na Leah i gestem sugerując odejście trochę od policjanta z drogówki.
Leah skinęła Scottowi i wartkim krokiem ruszyła z powrotem do samochodu. Nie dostała tej sprawy więc prędzej czy później wybuchnie chryja, że się innemu detektywowi wpierdala do jego roboty.
Pozostawała kwestia zasadnicza, czyli gdzie jest Joe?
Wstukała do niej wiadomość tekstową z tym lakonicznym zapytaniem, mamrocząc do Ferra:
- Co ona, kurwa, wyprawia? Myślałam, że na nas zaczeka.
- Może ciągle tu jest? - szepnął Ferro, rozglądając się. - Nie ma tu jakiś kryjówek?
Do drzwi zbliżały się dźwięki rozmowy. Technikom mógł towarzyszyć detektyw, a jeśli nawet nie, to wszyscy znali Leah. I wiedzieli, że nie powinna tu przebywać. Kiedy sprawa jest osobista, taki detektyw zawsze jest odsuwany. Miała więc mało czasu, aby coś jeszcze zrobić w domu Huntów.
- Przeszukam prędko dom. - Parter w zasadzie zwiedzili, pozostawało zajrzeć na piętro.
Leah zawróciła w głąb domu, wybrała na holofonie numer Joe i zastygła w bezruchu, czy nie usłyszy, choćby urwanego sygnału. Istniała duża szansa, że siostra nadal miała przy sobie holo.
- Ty, wracaj do wozu, najlepiej tak żeby koledzy po fachu cię nie zauważyli. - Wskazała na drzwi tarasowe. - Nie ma potrzeby, abyśmy oboje ryzykowali.
- Jestem przyjacielem rodziny, nic mi nie zrobią - zdecydował szybko Ferro.
Zresztą długo nie musieli po domu chodzić, pomimo sporych jego rozmiarów. Holo siostry co prawda nie dawało żadnych wskazówek, ale kiedy weszli do sypialni, lekko uchyliły się drzwi potężnej szafy. Wypadła z nich zapłakana Joe, zarzucając ramiona na szyję Leah i przytulając się mocno.
- Ja nie ch...chciałam! - szlochała. - Coś… coś mi kazało… nie… nie wiem co… co się stało… - Joanna była w zupełnym szoku, bez wątpienia. A w jej dłoni widniał stary rewolwer, który ściskała kurczowo, chyba bez świadomości. Scott błyskawicznie dopadł do niego i rozbroił ją. Głosy na dole świadczyły o tym, że dotarli kryminolodzy. Wierzbovsky wśród nich rozpoznała głos Messera, który chyba od roku brał potężną ilość nadgodzin.
- Nie odzywaj się i zażądaj adwokata. - ucieczka byłaby bezsensowną brawurą zważając, że na miejsce zjeżdżało się coraz więcej gliniarzy.
Leah spojrzała na Ferra i trzymany przez niego pistolet, który wzbogacił o kolejne odciski.
W pierwszej chwili chciała wytrzeć broń, ale to nie miałoby większego sensu jeśli działał monitoring wewnątrz domu, a logika podpowiadała, że musiał działać, jak zwykle. Ale gdyby jednak zetrzeć ślady daktyloskopijne, dobrać się do monitoringu, Ferro na pewno dałoby radę… Ale do cholery, była gliną. Tym dobrym. Tym praworządnym w środku zepsutego, skorumpowanego świata. Ale czy nie powinna odrzucić własnych przekonań by ratować rodzinę?
- Ja zabiorę broń i zmywamy się przez balkon? Wyczyścisz zdalnie monitoring nim wgryzie się w niego Messer?
To była kwestia sekund i konkretnych decyzji. Decyzji, które niestety, musiała zepchnąć w połowie na Scotta. Pożałowała, że go tutaj zabrała i teraz narażała również jego reputację i karierę w wydziale.
- Przecież ci gliniarze na dole nas widzieli i na pewno rozpoznają - odpowiedział spokojnie, kalkulującym tonem. Wcale nie wyglądał jakby miał uciekać. Z kurtki wyciągnął specjalną torebkę i wrzucił do niej rewolwer. - Jak chcesz ją wyciągnąć zanim to się wyjaśni, to biegnij - wskazał na ciągle szlochającą Joe. - Zajmę ich do tego czasu. Jak zacznę coś mieszać, to oznacza ucieczkę na dobre, Leah. Z kraju.
- Nie. Nie mogę tego od ciebie wymagać - Wzięła do ręki torbę dowodową, gwóźdź do trumny Joanny. - I tak możesz mieć problemy przez samą obecność tutaj.
Bez angażowania Scotta i wymazania monitoringu cały plan brał w łeb, więc Leah porzuciła go w zalążku. Odłożyła broń na stolik i podeszła do rozdygotanej siostry, objęła ją i pogłaskała po plecach.
- Jakoś cię z tego wyciągnę, Joe. No już, maleńka...
Pierwszy nerwowy stan ustąpił pola chłodnej kalkulacji. Nie mogła uwierzyć, że przed chwilą namawiała Ferra do jawnego łamania prawa z całym naręczem tego konsekwencji. Ale do to była jej Joe. Nie pozwoli jej posadzić za kraty, nawet aresztu. Do cholery, zjedzą ją tam.
- Jak wspomniałem, nie sądzę, bym miał problemy - Ferro nie wydawał się przejęty tym problemem. Lecz także nie miał pojęcia co zrobić z dwoma kobietami, z których jedna płakała, a druga wyraźnie traciła jakikolwiek zdrowy rozsądek. - Może lepiej zejdziemy? Jestem pewien, że był to wypadek. Nie wiadomo kiedy paparazzi zwęszą kąsek, lepiej do tego czasu przenieść się na komisariat. Twoja siostra ma stałego adwokata? Zadzwoń do niego.
Może dobry w stosunku do ludzi nie był, ale jego głowa prawie zawsze pozostawała chłodna i skora do rzeczowego, logicznego myślenia. Tam na dole i tak czekało nieuniknione.
Leah udało się wydębić od siostry numer telefonu do jej adwokata. Dzwoniła do niego gdy sprowadzała Joannę po schodach na parter. Zdała prawnikowi krótką relację z tego co zaszło i niechętnie oddała siostrę w ręce kolegów po fachu. Bardziej musiała ją nagrać na holo i wysłać mu, bo rozmowę bez przerwy rozłączało.

Jak tylko Joe się tam pojawiła, bez zaskoczenia została aresztowana pod zarzutem usiłowania morderstwa. Standardowa procedura. Gliniarze nawet byli delikatni, lecz jednocześnie nie było mowy, aby nie użyli kajdanek. Pojawił się Messer, drapiąc się po głowie i towarzysząca mu niska blondynka - także technik śledczy. Wierzbovsky znała ją słabo, dopiero niedawno zaczęła pracę w NYC.
- Lepiej zabierzcie ją stąd. Wyjaśnimy sprawę, nie martw się. To nie była kłótnia małżeńska - Danny lekko poklepał Leah po ramieniu. - Twoja siostra miała monitoring? Pewnie tak. Wiesz jak to działa. Im bardziej pomożesz, tym szybciej się z tym uporamy.
Widok kajdanek, nie wiedzieć czemu, zupełnie Wierzbovsky rozsierdził. Paliła jednego papierosa za drugim ani myśląc opuszczać miejsce zdarzenia.
- Uważaj, do kurwy nędzy, ona jest w ciąży! - naskoczyła na mundurowego, który ją skuwał. Ostatni raz zapewniła siostrę, że jakoś ją z tego wyciągnie. Przez zakratowaną szybę radiowozu spoglądały wystraszone i zapłakane oczy Joe, od widoku których robiło jej się słabo.
Oczywiście ona była z tego wyłączona. I nikt oficjalnie na pewno też nie będzie informował o postępach śledztwa. Dlatego musiała jak najwięcej dowiedzieć się tu i teraz.
- Kto dostał to śledztwo? - naciskała Messera. - Ona była odurzona, zróbcie jej natychmiast toksykologię, zanim to czym ją naszprycowali, nie wyparuje na dobre. Muszę pogadać z detektywem prowadzącym.
- Nie wiem, wiesz jak to działa. Mnie powiadomił szef biura - Messer nie zamierzał zanadto drażnić Leah. - Przekonam się dopiero jak się zjawi. Przez problemy z siecią u nas także dezinformacja na potężnym poziomie. Toksykologię zrobię. Znam swoją pracę - dodał z naciskiem. - Muszę cię prosić o opuszczenie na razie tego domu. Scott? - zwrócił się do Ferro, który krótko skinął głową i wziął Leah pod ramię.
- Chodź, pojedziemy na komisariat - powiedział łagodnie. - Tam będą wiedzieć kto jest prowadzącym, pewnie tam przyjdzie szybko, aby przesłuchać twoją siostrę. I nas.
Leah nie oponowała, nie było ku temu powodów. Tutaj więcej nie wskóra. Przylgnęła odruchowo do Scotta szukając pocieszenia w cieple drugiego ciała. Czy zapierdoliła sprawę, nie idąc na całość? Gdyby wyniosła stamtąd pistolet nic by na Joe nie mieli, w myśl zasady, nie ma narzędzia, nie m a sprawcy. Ale czy wtedy nie przekroczyłaby granicy, której w jej zawodzie przekraczać nie wolno? Posmutniała, choć na zewnątrz niewiele się zmieniło. Ta sama stężała twarz, poważne, zaciśnięte usta.
Wsiadła do wozu od strony pasażera pozwalając by Scott przejął dowodzenie, począwszy od prowadzenia wozu. Ona jak dotąd w niczym się nie popisała. Praca była dla niej zawsze pracą, ale dzisiaj odkryła nowy jej wymiar. Osobisty i emocjonalny.
- Przepraszam, Scott. - Uchyliła szybę camarro, którym gnała tu na złamanie karku. Przez szczelinę wydmuchała wstążkę nikotynowego dymu. - Nie wiem co mnie napadło, zupełnie straciłam głowę. Byłam skłonna złamać dla Joe wszystkie zasady. Właściwie - zamyśliła się - nadal jestem. Ale przelewać tego na ciebie nie mam prawa.
Strzepnęła popiół na czubki butów.
- W jej stanie nie może trafić za kratki. Poza tym, nie wierzę w jej winę. To była najszczęśliwsza para jaką znam. Ktoś musiał jej coś podać. Farmakologicznie zahipnotyzować. Odlot, tak? Tak się nazywał ten drag, podbijający ulice?
- Tak. Niektóre psychotropy działają podobnie - odpowiedział, odpalając samochód i kierując ich do najbliższego komisariatu z aresztem, gdzie z pewnością zabrano Joe. - Nie przepraszaj. Jak kazałaś mi się do siebie sprowadzić to powiedziałaś coś w stylu, że siedzimy w tym razem - to chyba była próba żartu, bo lekko się uśmiechnął, szybko poważniejąc. - Na tyle co poznałem twoją siostrę, to jestem pewien, że tego nie zrobiła ot tak. Będziemy musieli działać poza radarem, inaczej nas zawieszą. Nie żebym nie ufał kompetencjom innych glin - poczuł się zobowiązany dodać. - Joanna jest sławna. Komuś mogło zależeć na zniszczenie tego. Psychofanowi nawet. Lub odwrotnie, miało uderzyć w jej męża. Nie babrał się w czymś wyjątkowo nieprzyjemnym ostatnio?
Niestety Leah tego nie wiedziała, jej relacje z Ashem nie były tak bardzo bliskie ostatnio i nie opowiadał o każdej sprawie. Zresztą rzadko to robił, prędzej próbując uciec od pracy, kiedy spotykali się towarzysko.
- Jest prawnikiem. Gówno to jego chleb powszedni - żart wyszedł niemrawo. - I różnie bywa z kompetencjami detektywów, choć do tej sprawy na pewno nie przydzielą świeżynki. W brukowcach będzie wrzało.
Zdławiła papierosa w samochodowej popielniczce i nic już nie dodała próbując się uporać z własnymi myślami. Podświadomie odliczała przecznice dzielące ich od komisariatu. Musi pogadać z Hicksem aby dał jej choć szczątkowy wgląd w tą sprawę. Nikomu równie mocno jak jej nie zależy na tym, aby to wyjaśnić. W myślach przerzucała też rejestr detektywów i mierzyła kwalifikacje każdego z nich, staż pracy, błyskotliwość, próbując wydedukować kto tą sprawę dostanie i czy Leah się ten wybór wyda trafny.

1st Precint, pierwszy i główny posterunek Manhattanu. Stara budowla nie była już reprezentatywna w żadnym stopniu, pomimo kilku remontów i z tego co wiedziała Leah, zaczęła się już rozbiórka. W tym miejscu miał powstać nowy budynek policji, ufundowany przez burmistrza. Póki co jednak ciągle urzędowano w starym i tu właśnie zabrano Joe, przewożąc ją tutaj mostem. Ferro zaparkował, ale kiedy weszli do środka, Joe zaprowadzono już do aresztu. Nie był to pośpiech w złej wierze, rozpoznawalne twarze szybko usuwano z widoku, aby nie wywoływać zamieszania. Teraz pozostało jedynie czekać, przydzielony detektyw - podobnie jak zwykle robiła to sama Wierzbovsky, najpierw i tak odwiedzał zwykle miejsce zbrodni. Tak było pewnie i tutaj, bowiem pojawił się dopiero po godzinie. Poznała go kiedy pytał o aresztowaną. Joseph Murray, istotnie nie był świeżakiem. Przeszukała zakamarki pamięci i wyszło jej, że pamięta głównie fakt, że uważano go za bezkompromisowego faceta nie lubiącego się z korporacjami i bogaczami. Za jakąś głośną sprawę został na jakiś czas nawet zawieszony. Z drugiej strony w swojej robocie był dobry - przynajmniej tak głosiła powszechna o nim opinia.

Właściwie doszła do wniosku, że to dobre wieści. A Murray, po pierwszym osądzie, przypominał odrobinę ją samą.
- Porozmawiam z nim sama - zasugerowała Scottowi. - Nie chcę żeby czuł się osaczony.
Jej pojedyncza osoba mogła być aż za dużą przeszkodą dla detektywa. Niemniej dogoniła go wartki krokiem i, odrobinę zdyszana po tej intensywnej nocy, zastąpiła mu drogę.
- Jestem detektyw Wierzbovsky, z trzynastki. Możemy zamienić parę słów?
Zlustrował ją niezadowolonym spojrzeniem i spojrzał na teczkę, którą miał w ręku. Teczkę Joe.
- Siostra? - mruknął. - Wiesz dobrze, że nie mogę mówić o śledztwie, nawet koleżance po fachu.
- Wiem. I nie proszę cię o to - zapewniła go pośpiesznie. - Ale chciałabym, w miarę możliwości pomóc. Znam swoją rodzinę, wiem, że Joe nie zrobiłaby tego z własnej woli. Nawet jeśli pociągnęła za spust - nie chciała przyznawać wprost, że to bez wątpliwości zrobiła - ktoś ją musiał otumanić i do tego przymusić. Mam nadzieje, że we wstępnej toksykologii wszystko wyjdzie. Musisz poszukać głębiej, Murray. Ktoś się moją siostrą posłużył, wtargnął z buciorami do życia mojej rodziny... - przerwała w tym miejscu, bo przecież była na dobrej drodze wykazania emocjonalnego zaangażowania.
Właśnie z tego powodu wyklucza się ze śledztwa osoby bezpośrednio powiązane i dlatego detektyw niechętnie poświęcił jej czas. Z drugiej strony, Leah nie miała ochoty zachowywać chłodnego dystansu. Tłamsiła w sobie gniew. Wyrzut. Winny powinien za to beknąć. Powinien, kurwa, zgnić w pierdlu. Detektyw tylko skinął głową.
- Wiem jak wykonywać swoją pracę, Wierzbovsky - powiedział dobitnie, sugerując tym samym, że nie będzie mu mówiła co ma robić. - Jak ktoś za tym stoi, to beknie. Na razie muszę porozmawiać z podejrzaną. Potem z wami, byliście na miejscu zaraz po patrolu, więc nie odchodźcie - zauważył. Cóż, bez wątpienia był więc na miejscu zbrodni. Wyminął Leah i skierował się w stronę aresztu, gdzie obecnie nie miała wstępu.
Leah wycofała się na korytarz do Ferra.
- Każe nam czekać. - Spłynęła na twarde krzesełko i odchyliła głowę w tył aby wylało się z niej zmęczenie.
Zastanawiała się co powie Murrayowi. Prawdę, całą prawdę i tylko prawdę? Tak, jeśli jej zeznania mają zgadzać cię z tymi Scotta, a jego o krzywoprzysięstwo prosić nie zamierzała, i tak już nadużyła jego zaufania. Poza tym musiała zakładać najgorsze, że strzał, który Joe oddała nagrał się na monitoringu.
- Zapytam do jakiego szpitala go odwieźli i jaki jest jego stan - wskazała w kierunku sekretariatu.
Pomyślała, że powinna odwiedzić Hunta jeszcze tej nocy, bez względu na to czy odzyska przytomność czy nie.Była mu to winna. Dowiedziała się, że zabrali go do Gouverneur Health, ale nie mieli tu wiadomości o jego stanie. Gliniarz w domu Huntów mówił, że był w stanie krytycznym, być może jeszcze przechodził operację. Nie było też żadnej wiadomości o jego śmierci, co mogło być pocieszeniem. Kiedy wróciła do Scotta, detektyw ciągle się nie pojawił. Za to Ferro pokazał jej ekran z wiadomościami.
"Strzały w domu Huntów!" "Ash Hunt postrzelony!" głosiły nagłówki wiadomości.
- Z tego co tu napisali, jeszcze nie wiedzą co się stało i gdzie zabrali rannego. Albo jego żonę. Jestem jednak pewien, że te dziennikarzyny już szukają.
- Ale bajzel - Leah schowała twarz w dłonie i zastygła we własnym zamyśleniu. Chciała jak najszybciej przebrnąć przez przesłuchanie Murraya i z marszu podjechać do Gouverneur Health. Dowiedzieć się o stan Asha i koniecznie przeforsować obstawę pod jego drzwiami. Jeśli ktoś, rękami Joe, usiłował go zabić może zechcieć dokończyć sprawę inaczej. Nadal nie była pewna czy cios był wymierzony w jej siostrę czy jej męża, musiała równolegle zakładać obie opcje. Ferro nic nie mówił, jeszcze przez chwilę grzebiąc w sieci. Potem jakby sobie o czymś przypomniał i nieco niepewnie przytulił Leah.

Detektyw wrócił po mniej więcej pół godzinie, zapraszając ich gestem do pustego pokoju przesłuchań. Wskazał im krzesła i sam usiadł.
- Chciałbym usłyszeć o całym waszym wieczorze, w szczególności o tym jak znaleźliście się na miejscu zaraz po patrolu.
- Moja siostra do mnie zadzwoniła - Leah znała metody działania policji. Nie było sensu niczego zatajać, tym bardziej, że w tym zdominowanym przez technologię świecie każdy ruch pozostawiał za sobą ślad. - Była roztrzęsiona. Mówiła, że Ash został postrzelony. Zerwało połączenie a ja popędziłam z miejsca do wozu, razem z… detektywem Ferro - byli niejako w pracy, uznała więc, że będzie używać służbowych tytułów.
- Starszym technikiem - poprawił z przyzwyczajenia Scott.
- Czy twoja siostra lub jej mąż mieli ostatnio jakieś problemy? Ze sobą lub z kimś spoza rodziny? - zadawał standardowe pytania Murray. - Posterunkowy powiedział mi, że poszłaś na górę ich domu i zeszłaś na dół już z Joanną, a oni wcześniej sprawdzili pobieżnie wszystkie pokoje. Chciałbym więc wiedzieć co się tam wydarzyło.
- To sobie ściągnij, kurwa, zapisy monitoringu - warknęła niepotrzebnie. Zmieszana potarła środek czoła i tylko bezsilnie potrząsnęła głową. - Nic nie widziałam. Na broni są pewnie jej odciski, ale to o niczym nie świadczy. Kochała swojego męża i on kochał ją. Nie mieli kłopotów. Ktoś ją musiał naszprycować. Szukajcie winnego zamiast dręczyć kolejną ofiarę.
- Joanna chowała się na piętrze i wyszła, kiedy poznała siostrę. Miała w ręku stary pistolet, wyjąłem go z jej ręki, dlatego będą na nim moje odciski - sprecyzował opanowany Ferro. - Leah wiele przeszła, detektywie, przemawia przez nią szok. Będzie lepiej, jeśli porozmawiamy później.
Scott uspokajająco położył dłoń na ramieniu Wierzbovsky. Joseph nie wyglądał na poruszonego, przeglądając raz jeszcze teczkę sprawy. Cóż, postępował dokładnie tak jak zwykle robiła sama Leah.
- Chyba masz rację - nie skomentował głośno pyskówki, jaką usłyszał od kobiety. - Mam nadzieję, że w lepszych nastrojach, bo inaczej będę musiał to zgłosić.
Nie musiał dodawać co. Emocje uniemożliwiały pracę detektywa. Wskazał im drzwi, najwyraźniej i tak nie wierząc, że dowie się teraz jakiś konkretów.
- Będziemy w kontakcie.
Emocje mogła powściągnąć w pracy, gdy szperała w życiu postronnych sobie osób. Ale tutaj, do cholery, chodziło o jej najbliższą rodzinę.
- Poczekaj, Murray - ton jej zmiękł. - Wybacz, ale jestem po prostu skołowana. Moja siostra… ja za nią ręczę. Ona tego nie zrobiła.
Zaczerpnęła głęboki oddech.
- Nie możesz jej posłać do aresztu, ona jest w ciąży. Daj jej dozór policyjny i obrączkę lokalizacyjną, ale nie sadzaj ją za kratki w takim stanie. Błagam cię - ostatnie zdanie zabrzmiało dość żałośnie w ustach nienawykłej do próśb Leah.
Minę Murray miał kwaśną, kiedy przenosił wzrok z Ferro na nią.
- Nie puszczę jej do domu, Wierzbovsky. Wiesz doskonale, że nie mogę. Na razie pozostanie w areszcie, przeniesiemy ją w lepsze miejsce. Nie będzie miała też kontaktu z żadnymi innymi osadzonymi. Dołożę starań, by sprawę wyjaśnić jak najwcześniej. Toksykologię już robią.
Skinęła na znak, że docenia dobrą wolę kolegi po fachu. Adwokat Joe powinien być już w drodze, nie pozostawało tu nic do zrobienia.
- Dzięki - pożegnała się gotowa opuścić posterunek. Późna pora nie zniechęciła jej przed odwiedzeniem szpitala.
- Muszę sprawdzić co z Huntem. To rodzina. I przyjaciel. Znamy się od dziecka - poinformowała Ferra znad rozżarzonego papierosa. - Jeśli jesteś zmęczony odwiozę cię najpierw do domu.
- Cały dzień się obijałem - odpowiedział tylko ze wzruszeniem ramion. Byli i tak jego wozem, który od razu skierowali do szpitala. Na miejscu okazało się, że Hunt ciągle jest operowany. Niczego więcej się nie dowiedzieli.

Pozostawało im czekać, co równie dobrze mogli robić w domu, w ciepłym łóżku, łapiąc choć namiastkę snu. Wcześniej zadzwoniła do kapitana upraszając o ochronę dla Asha, tłumacząc, że mogą nachodzić go dziennikarze lub, co gorsza, niedoszły zabójca. Właściwie nadal nie wiadomo co zaszło i choć to nie ich jurysdykcja, to przecież Hicks na pewno ma kontakty i w innych posterunkach.

Mimo późnej pory pokusiła się o prysznic, chociaż gorąca woda nijak nie zmyła ze skóry niesmaku dzisiejszego dnia.
- Pojedziesz jutro do tej firmy ochroniarskiej? - zagadnęła Scotta gdy wślizgnęła się pod kołdrę i ułożyła policzek na jego szczupłej piersi. Wróciła myślami do sprawy powierzonej jej przez Hicksa. Na krótką chwilę mogła oderwać się od bagna w jaki wdepnęła Joe, albo przynajmniej sprawiać wrażenie opanowanej. - A przy okazji mógłbyś zawinąć androida - Aleksa, i prześwietlić go u was w technicznym. Ja zajrzę najpierw do narkotykowego. Wypytam o ten cały odlot, czy zostawia jakieś ślady w organizmie. U Amandy niby nic nie wykryto, ale właściwie odlotu tam też nie szukano, może ta informacja zmieni postać rzeczy. I zorientuję się czy mogli go użyć również na Joe... - to tyle z niemyślenia o rodzinnych kłopotach. Zaklęła na co Ferro pogładził ją po włosach. - Spróbuję jutro znaleźć tego całego Ricka Bauera, niedoszłego świadka w procesie przeciwko Dzieciom Raajnesha. Zdaje się, że to przez niego wybuchło całe zamieszanie, to w przenośni i to dosłowne, sprokurowane przez Amandę. I, jeśli zdążysz, zerknij na taśmę z sądu. Dałabym sobie głowę uciąć, że ona patrzy w oko kamery, jakby wiedziała, że ma widownię. Obserwator to powinien zostawić jakieś ślady w bazie monitoringu.
Ziewnęła jak mała zmęczona dziewczynka.
Przed snem zmieniła godzinę pobudki ze zyczajowej szóstej rano na siódmą trzydzieści. Do diabła, jutro niedziela. Odeśpi choć trochę tą parszywą noc a później ją wybiega przez pięć, może sześć mil. Zrobi Scottowi śniadanie i pójdzie, jak gdyby nigdy nic do roboty. Może będzie już coś wiadomo w sprawie Asha i Joe. Tak, do szpitala zadzwoni podczas joggingu, oczekiwanie jest nie do zniesienia.

Bounty 08-12-2016 23:32

- Kurwa! - Mik kopnął z całej siły w ścianę, ukruszając spory kawał tynku.
Oddychał głośno, wpatrując się w leżący w pudełku ucięty palec. Po chwili zerknął na wpół obłąkanym wzrokiem na Psyche, lecz nic nie powiedział. Gwałtownym ruchem wyszarpnął z kieszeni klucze i zaczął otwierać drzwi.

Psyche zignorowała na razie holofon. W jej dłoni skądeś wziął się miniaturowy pistolet, który musiała trzymać jakimś cudem pod tą obcisłą sukienką. Uniosła go i bez słowa osłaniała Mika.

Zamki poddały się zabiegom, system weryfikacji potwierdził i Maroldo znalazł się w mieszkaniu. Na pierwszy rzut oka pustym i nietkniętym, jak gdyby ten ktoś od paczki tylko zostawił ją pod drzwiami i odszedł.
Mik wniósł do środka pudełko i zamknął drzwi. Opadł ciężko na fotel do VR, włączając przyciskiem komputer.
- Muszę tam jechać - oznajmił. Nie prosił o pomoc inaczej jak oczami.

Korzystając ze stałego łącza wybierał już numery.
W grę wchodziły w zasadzie tylko Steph i Michelle, obie były z nim wczoraj w barze. Po namyśle postanowił zadzwonić też do Sive, w końcu to z jej polecenia był na spotkaniu "Dzieci Ranjeesha".
Steph odebrała jako pierwsza, w zasadzie od razu. Połączenie szybko rozłączyło, ale Mik zdążył się dowiedzieć, że u niej wszystko ok, a z Michelle ostatnio kontaktowała się wczesnym popołudniem. Miała iść na jakąś imprezę. Sama Michelle nie odpowiadała, podobnie jak Sive. Z tą ostatnią jednak sprawa mogła mieć inne dno i być zwykłym fochem.
Obawy się potwierdzały.

Oczywiście, wiedział, że to pułapka. Dobrze przygotowana. Tylko co po tej wiedzy? Musiał, po prostu musiał coś zrobić. Ale nawet z pomocą Psyche mógł tylko głupio zginąć. Potrzebowali pomocy, której dotąd nie mieli.
Dirkauer tym razem nie balował.
- Co tam?
- Potrzebujemy wsparcia do Mount Vernon, rejon East Sandford Boulevard - wypalił z marszu cyborg. - Jak najszybciej, jeszcze tej nocy. To ważne - dodał z naciskiem.
W międzyczasie powiększył trójwymiarową projekcję okolicy, tagując narożny budynek z czerwonej cegły, wyglądający na najstarszy.
- Nie - zareagowała natychmiast Psyche. - Będziemy potrzebować wsparcia, ale dyskretnego i kiedy przemyślimy sytuację. Dron plus drużyna szybkiego reagowania. Przygotuj ich, odezwiemy się za chwilę.

Rozłączyła transmisję i spojrzała na niego wzrokiem chłodnej profesjonalistki.
- Jej tam nie ma, Mik. Gdyby była, nie kazaliby ci potwierdzać holofonicznie swojego pojawienia się. Kiedy zadzwonisz, to albo ją przyprowadzą, albo każą ci przejść gdzieś indziej. Albo od razu uderzą z zasadzki nie zamierzając jej oddać. Musimy to przemyśleć, zgoda? - spróbowała ochłodzić jego podgrzane do czerwoności nerwy. - Na początek ten numer. Musi być aktywny, a aktywny numer można spróbować wyśledzić.
- Masz rację, oczywiście - ochłonął trochę Mik. Oderwał wzrok od ekranów i spojrzał poważnie na Psyche. - Napisali “tej nocy”, to daje nam trochę czasu. Nie zamierzam iść tam, żeby dać się odstrzelić, key? Ale z początku będę musiał zagrać według ich reguł. Mają moją przyjaciółkę, nie bliską, ale spotkało ją to przeze mnie. Wsparcie niech czeka przecznicę czy dwie dalej. Będziesz osłaniać mnie z bliska?
- Ktoś w końcu musi powstrzymywać cię od robienia głupich rzeczy - Psyche odpowiedziała z bardzo słabym uśmiechem. - Nie mam ekwipunku - spojrzała po sobie. - I nie mogę chwilowo wrócić do siebie - dodała nie podając powodów. - Będziemy musieli się przygotować. Możemy liczyć na zaskoczenie ich, w tej kiecce i butach wyglądam niegroźnie.
Pokręcił krytycznie głową.
- W garażu mamy zapasową kamizelkę - powiedział. - Nie będzie jej widać pod kurtką. I taką czapkę z włókien grafenowych - wskazał na swoje nakrycie głowy. - Wygląda jak zwykła, chroni prawie jak hełm. Do tego pistolety maszynowe, ładunki, granaty różnych typów. Z tym pistolecikiem-zabawką dużo nie zdziałasz. Dam ci chociaż ten z tłumikiem - wręczył jej swoją broń. - Ja raczej nie będę musiał być cicho.
Myślał gorączkowo, bębniąc palcami w oparcie fotela.
- Będę miał włączony GPS, kamerkę i Spydera. Też weź jednego, będziesz mogła mieć mnie na oku z większej odległości. Oni na pewno podejrzewają, że ktoś będzie mnie osłaniał, mogą obstawić teren. Wcześniej zresztą zbadamy teren i budynek Spyderami. Będziemy znać układ wnętrz i pozycje przeciwników. Pewnie będzie tak jak mówisz, że każą mi gdzieś jechać, ale warto się upewnić, key? I...
Wziął głęboki oddech.
- Stalowa Siostro - spojrzał jej w oczy. - Dziękuję.
Odpowiedziała mu spojrzeniem, nie wykonując innego gestu. Myślała.
- Kazali ci zadzwonić. Wystawisz im się wtedy jak kaczka. Sami mogą być daleko i czekać, by cię sprzątnąć. Uważasz, że przy tym porwaniu chcieli cię przesłuchać czy tylko się pozbyć?
- Przesłuchać i przypłacili to życiem. Jeśli uczą się na błędach tym razem spróbują mnie kropnąć. Dlatego wezmę opancerzoną furgonetkę a na sobie będę miał dwie warstwy pancerza. Jak nie dostanę bezpośrednio z granatnika to przeżyję.
Psyche schowała mały pistolet i wzięła drugi od Mika. I tak musiała uzbroić się bardziej.
- Nie jestem snajperem, wolę trzymać się blisko. Z daleka niech osłania grupa od Dirkauera. Będę potrzebowała dużej damskiej torebki, tam zmieszczę potrzebne mi uzbrojenie.
Mik rozejrzał się bezradnie po zagraconym mieszkaniu. Było tu praktycznie wszystko, ale damskiej torebki akurat nie.
- Z takich rzeczy mam tylko różowe boa - zażartował bez uśmiechu. - Ale automat zmieści się pod kurtką.
- Jest trochę otwartych jeszcze sklepów. Ja nie przetrwam takiego ostrzału, powinnam więc uchodzić za niegroźną - uśmiechnęła się słabo i przesunęła palcami po policzku Mika, który jakby bezwiednie musnął wargami koniuszek jej palca. - Wydostaniemy twoją koleżankę. Ale musimy ruszać już teraz. Zanim pojawimy się tam oficjalnie czeka nas sporo pracy. Pokaż mi mapę, trzeba wybrać bezpieczną pozycję do rekonesansu, zakładając, że obserwują okolicę.
Przyjrzała się wyświetlonemu hologramowi, wskazując na budynek oddalony odrobinę od skrzyżowania.
- Dach? Nie wiemy o który budynek im chodziło. Dwa albo nawet trzy wchodzą w zakres określenia “na rogu”.
- McDonalds raczej odpada - stwierdził oczywistość Maroldo, przechodząc do street view. - Na zbliżeniu czerwona kamienica wygląda zdecydowanie najstarzej. Jeśli dach to tylko najwyższy, więc kamienica lub ten szary, dwupiętrowy budynek za nią. Inaczej wypatrzą cię, jeśli sami mają obserwatorów wyżej. Ale najpierw rekonesans Spyderami. Zaczniemy tak: ja zatrzymam się parę przecznic dalej, ty zajedziesz do McDrive i wypuścisz dwa pajączki, po czym dołączysz do mnie. Baterie starczają na godzinę, to starczy, żeby zajrzeć we wszystkie okna, na dachy i do wszystkich zaparkowanych w rejonie wozów. Spytam jeszcze Alana na którą możemy spodziewać się wsparcia - dodał, wybierając ponownie numer Dirkauera. Który tym razem odbierał naprawdę sprawnie. Co prawda brzmiał na lekko podpitego, ale co za różnica?

- Dwie godziny, pełna drużyna i operator małego drona. Co to za akcja?
- Przeciwko ludziom, którzy wczoraj mnie porwali - odparł lakonicznie cyborg. - Niech wojacy czekają na parkingu centrum handlowego Super Stop & Shop przy East Sandford Boulevard. Niech wezmą dwa dodatkowe komunikatory krótkofalowe i tarcze energetyczne, jak mają na stanie. Przydałaby się też karetka gdzieś w rejonie. Przewiduję bycie znów ciężko rannym.
- To drużyna specjalna, mają własne wyposażenie zgodnie z preferencjami - oznajmił Alan takim tonem, że można się było zastanawiać kogo do tego zaangażował. - Jeśli jest potrzeba mogą wykorzystać cichy nocny helikopter i dotrzeć we wskazane miejsce o dokładnym czasie.
- Hmm… - Mik chwilę się namyślał. Zastanawiał się nawet przez moment czy nie wykorzystać niecodziennej hojności Dirkauera i idąc za ciosem nie poprosić o firmowy batalion pancerny. Gdyby był w nastroju do żartów pewnie by tak zrobił. - Nie znamy dokładnego miejsca ani czasu. Pewnie poznamy je w ostatniej chwili, więc będą musieli podążać dyskretnie za moim GPS-em i wejść do akcji na nasz sygnał, wykorzystując zaskoczenie. Najważniejsze, żeby do tego czasu nikt nie wiedział o ich istnieniu, key? Obawiam się, że żaden helikopter nie jest wystarczająco cichy.
W międzyczasie spojrzał pytająco na Psyche. Ta odpowiedziała przeczącym ruchem głowy.
- Ciche helikoptery to mają, doskonałe do użycia w nocy. Zorientujesz się dopiero jak zawisną nad tobą, a może nawet wtedy nie. Lecz muszą startować i lądować z miejsca oddalonego o spory kawałek, gdzie będą czekać na sygnał, taka maszyna nie utrzyma się długo w powietrzu. Czas dotarcia do celu więc może okazać się podobny - powiedziała. - Może warto byłoby podzielić ten zespół, aby część mogła skorzystać z powietrznego transportu i desantować się na przykład na dach lub do okien.
- Tak byłoby najlepiej - zgodził się Maroldo, w międzyczasie oddalając mapę. - Helikopter mógłby czekać na boisku baseballowym przy Hutchinson River Parkway. Richie Bell Field - przeczytał. - To kilometr od naszej wyjściowej pozycji a o tej godzinie i w śniegu raczej nikt nie gra w baseball.
- Wyślijcie mi dokładne wytyczne na maila, przekażę je drużynie - odezwał się znowu Alan. - Czy to wszystko na ten moment?
- Jeszcze numer holo, który zdałoby się namierzyć, gdy będę się z nim kontaktował. Pisałem o tym Remo, ale może być zajęty w terenie, więc można odpalić to dyżurowi w centrali.
Zaraz prześlę z resztą danych. Potem kontakt może być utrudniony, więc ważne byśmy mieli krótkofalówki do łączności z teamem.
- Przekażę - sucho potwierdził Dirkauer.
- Dzięki. - Mik rozłączył się, po czym zaczął pisać wiadomość.
- Ciekawe jakie miny miałby oddział specjalny gdybyśmy poprosili ich o wzięcie damskiej torebki.

- Cieszyliby się z odrobiny humoru w posranym życiu - odpowiedziała mu łagodnie, spoglądając w oczy. - Nadzieja i radość są ważne. Ktoś mi to często powtarzał jakiś czas temu.
W oczach kobiety na chwilę pojawił się smutek, zanim je szybko zamknęła i wzięła głęboki oddech.
- Powinniśmy ruszać.
Skinął jej głową.
- Ten ktoś mądrze gadał. - Mik wysłał wiadomość, wyczyścił pamięć komputera i wstał z fotela. Następnie zgarnął do plecaka turystycznego trochę ubrań oraz wszystkie rzeczy mogące łączyć go z firmą, jak wyjaśnił Psyche. Nie było tego dużo, głównie puchary z zawodów i targów cybernetycznych. Skurczył wszczepione blond-włosy i naciągnął holomaskę z projekcją swojej dawnej twarzy.
- Gość, który zostawił mi swój numer w galerii to jakiś reżyser - powiedział bez związku. - Jak to wszystko się skończy wyjeżdżam robić w Hollywoodzie. Mogę cię zabrać ze sobą.
- Tylko jeśli nagrasz ze mną scenę porno na krwawej posadzce, wśród zabitych wrogów w horrorze akcji kategorii D - odpowiedziała mu poważnym tonem, poprawiając płaszcz i chowając pistolet.
Uniósł brew, rozważając propozycję.
- Nawet dzisiaj, jak już pozabijam tych skurwieli.
- W takim razie do garażu, a potem po torebkę. Zmieszczę motor w tej twojej furgonetce?
- Wejdzie - odparł po namyśle.
- Przyda się do rekonesansu. O ile nas teraz nie obserwowali.
- Nie sądzę, chyba że zamontowali kamerki w całej okolicy.
Oderwał jeszcze od zgrzewki butelkę mineralnej, założył plecak i chwycił w dłoń pęk kluczy.
- Papa domku - westchnął zamykając drzwi. - To tyle jeśli chodzi o bezpieczną przystań.
- Znajdziemy sobie nowe przytulne gniazdko, Key-Hedzie - Psyche znów się nie powstrzymała przed wypowiedzeniem tych słów zmysłowym, niskim głosem.
Gdy schodzili po schodach Mik sprawdził jeszcze termowizją klatkę schodową, szukając mikrokamer. Nie zauważył nic niepokojącego.
- Wiesz - zerknął na partnerkę, wychodząc na zewnątrz - nawet podoba mi się kiedy mówisz “my”.

Zabawne, kiedyś nawet myślał w ten sposób o Michelle. Zamknięty rozdział. Łączyła ich sztuka, dzieliło niemal wszystko inne. Zawsze był zbyt inny, za bardzo na krawędzi, żeby ciągnąć w swoją przepaść jeszcze kogoś. Pociągnął tak czy inaczej.
To musiała być Michelle, gdzieś tam w opuszczonej hali fabrycznej lub piwnicy. Nie sądził, że tamci zdołają namierzyć jego znajomych, przecież odjechali wczoraj wraz z nim. Mogli co najwyżej zapamiętać ich twarze, zrobić zdjęcia. To jednak wystarczyło. Przez jego twarz doszli do imienia i nazwiska, do Goodmans, do Bronx River Art Center, połączyli twarze przyjaciół Mika z nazwiskami, wymusili informacje, zdobyli adresy. Nie byli w tym gorsi od ludzi CT.

"Nic do stracenia", co Mik? Jesteś głupcem, Lay Higgs miał rację.

To nie było fair, lecz kto, prócz głupców, oczekuje fair play w grze bez zasad? Nie był gotowy na taką grę i teraz musi zapłacić cenę za naiwność. Myślał o palcu dziewczyny. Palec da się zastąpić, wyjdzie z traumy, będzie znów malować. Wiedział jednak, że każda dalsza krzywda jaka ją spotka, przeleje w jego sercu czarę zimnej, nieskończonej nienawiści, zamieni go w płomień bezowocnej zemsty, który paląc wszystko wokół sam się wypali.

Odpędził od siebie najczarniejsze myśli, wyjące w zimowym wietrze.
Nie, zrobi wszystko żeby ją ocalić.
Wygrali, nieczysto, ale wygrali.
Wycofa się, pozwoli zabić.
Byle nie nadaremno.
Byle nie nadaremno.

Psyche o to zadba.
Mik czuł w tej chwili wobec niej psią wdzięczność.
I coś jeszcze, nieokreślonego.
Nowy rozdział, który może skończyć się zanim zdążył zacząć.

Sekal 09-12-2016 14:16





Psyche, Mik

Godzina 1:20 am czasu lokalnego
Niedziela, 21 grudzień 2048
Mount Vernon, New York State


Róg Franklin Avenue i East Sandford Boulevard znajdował się na niewielkim wzniesieniu. Kiedy jechało się od strony Bronxu, z lewej strony jeden po drugim wyrastały zakłady mechaniczne i sklepy z częściami. Obecnie było tam cicho i ciemno, kręcili się co najwyżej ochroniarze, patrolując zamknięte wysokimi ogrodzeniami tereny. Po prawej stronie natomiast większość budynków stanowiły kilkupiętrowe kamienice mieszkalne. Wiele z nich pamiętało czasy sprzed życia Mika czy Psyche i może nawet ich rodziców. Tylko McDonald się nie zmieniał, umiejscowiony przed podjazdem, naprzeciwko najbardziej interesującego ich budynku. Oddzielała ich tylko górka i drzewa, wszystko pokryte śniegiem. Aż do tego momentu nie napotkali trudności w realizowaniu swojego planu i szalenie atrakcyjna kobieta w krótkiej sukience, odsłaniającej pomimo płaszcza całe jasne, zgrabne nogi, podjechała pod knajpę z szybkim żarciem, na szyldzie szumnie nazwaną "restauracją". W pełni zautomatyzowana obsługa pozwalała oszczędzać na kosztach i miejsca tego typu od dawna czynne były przez całe dnie i noce. Do środka wejść się nie dało, lecz Psyche nie potrzebowała tego, odbierając hamburgery i w tym samym czasie wypuszczając niewielkie, zdalne sterowane roboty.

Kiedy wracała do Mika, ten już mógł obserwować jak mechaniczne pajączki pną się w górę, a wkrótce jego oczom śledzącym ekrany ukazał się budynek. Nie wyglądał jak na mapie, nie do końca w każdym razie. Elewacja już wiele lat temu stała się cieniem samej siebie, część okien zabito dyktą, a dolna część czteropiętrowego budynku wymazana była neonowym graffiti, jarzącym się w obiektywach kamer spiderów. Co więcej, całość została ogrodzona przenośnym ogrodzeniem, pod którym szybko przemknęły roboty. Ogrodzenie sięgało również bardziej na prawo, a holotablica informacyjna ujawniała, że wkrótce powstanie tu nowoczesny budynek mieszkalny. Prace dopiero się rozpoczynały, teren jeszcze nie został oczyszczony. Na miejsce tajnego spotkania budynek wydawał się idealny - pusty i otwarty dla każdego, kto przeskoczy stalową siatkę. Nie ściągnięto ciężkiego sprzętu, ciągle nie rozmieszczono więc także i kamer.

Szybko okazało się, że nie taki znowu pusty. Drzwi były zamknięte, więc pajączki musiały wspiąć się po murze i wskoczyć do środka przez szparę w jednym z zabitych dyktą okien. Wnętrze zgodnie z oczekiwaniami okazało się być ruiną, częściowo już oczyszczoną w środku ze wszystkiego, co nadawało się choćby na skup złomu. Mimo tego, audio małych zwiadowców wyłapało jakieś odgłosy, które po zbliżeniu się okazały się być chrapaniem. Kilka pomieszczeń drugiego i trzeciego piętra zostało zaadaptowanych przez meneli i innych bezdomnych. Rozwiesili koce i płachty zastępujące im drzwi, walało się trochę butelek i puszek - także tych po żarciu - a całość musiała cuchnąć, co podpowiadała im wyobraźnia. Ludzie ci korzystali z tego schronienia póki jeszcze mogli, ogrzewając się w prymitywny sposób za pomocą ognisk i koksowników. Psyche zdążyła w tym czasie wrócić do Maroldo, częstując go pyszną chemią z charakterystycznym logo na opakowaniu.

Pierwsze piętro było największą ruiną, oprócz kilku stalowych zabetonowanych elementów i gruzu nie pozostało nic. Przeznaczone głównie na lokale użytkowe zostało rozkradzione, wymazane sprayem i obsikane. Ci z góry musieli się gdzieś załatwiać, bo w kiblach lokali za sedesy mieli jedynie dziury. Czwarte piętro przeciekało, dlatego tam nie spali. Dach w jednym miejscu wręcz zawalił się i teraz jeden z lokali pokrywał śnieg. Podobnie jak piętra poniżej, zostało całkiem rozkradzione, a reszta rzeczy - na przykład drewnianych resztek mebli - pewnie spalona. Nie krył się w środku nikt podejrzany. Nawet menelom się przyjrzeli - tylko dwójka nie spała jeszcze, grzejąc się przy koksowniku. Żaden z nich nie sprawiał wrażenia udawanego bezdomnego. Psyche wraz ze swoim spyderem odkryła zaś co innego. W wielu betonowych i ceglanych ścianach wykonano nieduże nawierty, widać było to głównie na słupach lub miejscach gdzie prawdopodobnie znajdował się komin. Standardowa technika przy wyburzaniu budynków. Bez zaskoczenia, w końcu miało tu stanąć coś innego. Ten właśnie pod wyburzenie był przygotowywany. Spydery zakończyły rekonensans miejsca spotkania. Gdzie mógł kryć się wróg? Zapewne wszędzie. Odsłonięty z trzech stron budynek był doskonale widoczny z daleka, dzięki dodatkowemu faktowi, że stał na wzniesieniu względem całej południowo-zachodniej strony.

- Alfa na miejscu - odezwało się holo Maroldo męskim, niskim głosem. - Delta w pogotowiu - zabrzmiało po chwili, tym razem znacznie milszym dla ucha, damskim sopranem. Drużyna sprowadzona przez Dirkuera rozstawiła się. Alan na pewno będzie chciał sprawozdania, bo w końcu liczył na akcję prowadzącą do zniszczenia Free Souls lub przejęcia ich lidera.


Leah

Godzina 6:21 am czasu lokalnego
Niedziela, 21 grudzień 2048
Manhattan, New York


Nie dane jej było dospać do siódmej trzydzieści. Nawet do szóstej trzydzieści się nie udało. Wariacki wieczór i noc nie zdążyły się wystarczająco ulotnić z głowy i ciała, kiedy holofon zaczął uporczywie dzwonić.
Ojciec.
We wczorajszym szaleństwie zapomniała powiadomić rodziców, zarówno swoich jak i Asha. Zrobił to ktoś innych. A teraz nawet nie rozłączało połączenia, jak gdyby kłopoty z siecią minęły zupełnie.
- Leah! - władczy, rozkazujący ton Vincenta Wierzbovskiego nie pozwalał pomylić go z nikim innym. - Dlaczego nie zadzwoniłaś?! Musiałem odbierać od jakiegoś urzędasa i jeszcze nie chcą dać mi porozmawiać z córką! Jesteśmy w szpitalu, są tu też rodzice Asha. Przyjedź, wiemy już, że tu byłaś. - Zamilkł na chwilę, po czym jakby przypomniał sobie, bo dodał: - Wiesz na pewno więcej niż my teraz. Ash leży w śpiączce, podobno ma mieć jeszcze jedną operację.

Rozbudzony Scott usiadł na łóżku, pocierając twarz. Zerknął na Leah współczująco i lekko się skrzywił. Odezwał się kiedy skończyła rozmawiać.
- Powrót sieci to dobra rzecz, jestem bardziej przydatny. Tak jak obiecałem zajmę się androidem i pomogę z siostrą. Ale Leah. Do nowej sprawy zaprzęgnij swojego nowego partnera, co? - skrzywił się, jak gdyby konieczność tej sugestii była w pewien sposób bolesna. Jasne jednak było, że latać po mieście i uganiać się za widmami z Dzieci Rajneesha nie chce. To nie dotyczyło go bezpośrednio i co więcej, jako technika nie wchodziło w zakres obowiązków. Leah w nocy zrobiła taką listę rzeczy do zrobienia, że prawdopodobnie zapomniał połowy. Ba, ona sama pewnie nie pamiętała wszystkiego.
Wstał i poczłapał do łazienki.
A ona musiała lekko zrewidować plan na ten piękny, słoneczny poranek. Powiedzmy, że słoneczny, bo dzień dopiero wstawał - za to faktycznie nie zauważało się na niebie chmur.



Lady 14-12-2016 19:33

~Czy w ten sposób chcesz zbliżyć się do człowieczeństwa?~
Myśli wirowały w głowie Psyche, kiedy obserwowała kamery z niewielkich pajączków przemieszczających się po zrujnowanym budynku. Część jej osoby buntowała się przeciw straconej sprawie. Tłumiła ją z całych sił.
Ta sprawa wcale nie jest stracona. Ta misja to nie samobójstwo.
Gdyby teraz nie pomogła Mikowi, kim by się stała? Tą samą Psyche, którą stworzono. Bezimiennym potworem bez żadnych uczuć. Ciągle nie wiedziała, czy teraz je ma, czy jedynie potrafi udawać. Nie czuła tego wewnętrznego ciepła. Ani zimna.
~Mechaniczna skorupa, wracaj do swojego pana!~
Nie. Żadnych powrotów. Obserwowała swoje mieszkanie przez co chwilę tracącą połączenie kamerę, zastanawiając się co mu powie. Wytłumaczeń było mnóstwo. Och, będzie zły. Ukarze ją. Ale już niedługo…
Może wykorzystać do tego porwania? Nawet on nie wywinie się opinii publicznej, kiedy wyjdzie na jaw, że sprowadzał sobie żywe dzieci ze wszczepami w głowach. Tak. Zniszczy go. To będzie słodsze niż morderstwo. Mimowolnie pogładziła dużą torebkę, w której spoczywała naładowana broń.

- To było do przewidzenia, ale nie wadziło sprawdzić - Mik podsumował zwiad menelowni, gdy odezwało się holo w trybie głośnomówiącym, przerywając tok myślowy Psyche.
- Tu Suicide Squad - odpowiedział Alfie i Delcie. - W składzie Key-Head i Stalowa Siostra. Macie dla nas tarcze i komunikatory?
- Dostarczono je dla was - odezwał się ponownie męski baryton. Brzmiał na lekko rozbawionego.
- Super. Stalowa Siostra zaraz was odwiedzi.
Psyche nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Nie było to adekwatne do powagi sytuacji, lecz kryptonimy także niezbyt.
- Podjadę - włączyła się do wymiany zdań. - Ty możesz jeszcze sprawdzić okolicę - uśmiechnęła się do Mika i nie zwlekając skierowała w stronę motoru.
Odpowiedział jej słabym uśmiechem - takim na jaki był w stanie zdobyć się tej nocy.
- Jeszcze kwadrans luzu - oznajmił specjalsom. - Potem łączność przez krótkofale. Śledźcie mój GPS, jeśli stracicie sygnał to Stalowej Siostry. Jak się ruszę Alfa rusza za mną, ale w dużej odległości, tak z pół kilometra, najlepiej równoległymi ulicami. Nie wiem dokąd zaprowadzi mnie mój kontakt. Wiem tylko, że to pułapka a ja jestem przynętą, key?
Mówiąc, przejął sterowanie nad oboma Spyderami, co nie było trudne. Jednego posłał na dach kamienicy, skąd będzie widać i pozostałe dachy. Drugi pajączek powędrował z powrotem na dół, na płot wokół budynku, by z pomocą termowizji sprawdzić zaparkowane w okolicy pojazdy.
Z dachu niewiele było widać. Spyder nie był przystosowany do dalekiej nocnej obserwacji, jego noktowizja pozwalała stwierdzić, że nikt otwarcie na sąsiednich dachach nie stoi. Podobne nic znalazł drugi robot, w okolicy jedyni ludzie przejeżdżali drogą obok lub podjeżdżali pod Mc'Donaldsa.
Sprowadził oba pajączki na ziemię, w miejsce gdzie zamierzał się zatrzymać. Przesłał namiar na ich sygnał na holo lidera Alfy.
- Jeśli na miejscu, gdziekolwiek to będzie, zobaczycie młodą białą dziewczynę, ewakuujcie ją w bezpieczne miejsce, key? - dodał. - To zakładniczka, ich przynęta na mnie.
- Przyjąłem - nadeszła odpowiedź.


Psyche znalazła drużynę Alfa tam gdzie kazał im się zjawić Mik. Wyszło do niej dwóch mężczyzn, ale wychwyciła stojącą niedaleko furgonetkę oraz ukryty w cieniu egzoszkielet. Alan naprawdę nie dał im amatorów.
- No no, niezła dupeczka - zarechotał większy z nich, cmokając z ust i posyłając szeroki, trochę obleśny uśmiech. - Tylko gdzie tu stal?
- Pewnie zorientowałbyś się w ostatniej chwili - roześmiał się drugi, rzucając niedużą torbę podróżną pod stopy Psyche. - Jestem Elsif, powiedziano nam, że będziemy współpracować może nawet dłużej niż na tę akcję - wyciągnął do kobiety dłoń.
Niezrażona Psyche posłała pierwszemu całusa i uśmiech, a Elsifowi uścisnęła dłoń mocno, po męsku. Podniosła torbę z ziemi.
- Cieszę się, że Alan wziął profesjonalistów. Ilu was jest?
Torba była lekka, generatory i komunikatory ważyły mało.
- Szóstka - odpowiedział Elsif. - Nie licząc pilotów śmigłowca. Czekamy na sygnał do ruchu, drużyna naziemna może utrzymać tempo jadącego szybko samochodu. Oczkiem się nie przejmuj.
"Oczko" puścił Psyche oczko i wyszczerzył się, zarzucając na ramię sprzężony z głową ciężki karabin. Kobieta nie potrzebowała rady, aby nie przejmować się brzydalem. Skinęła głową w odpowiedzi na słowa Elsifa, prawdopodobnie przywódcy całej grupy.
- Dobrze. Jak wezmą ze sobą tylko Key-Heada, dołączę do was. Jak podlecą helikopterem to trzymajcie jak największy dystans. Zależy nam na odzyskaniu zakładnika, idealnie gdyby jeszcze udało się odkryć jakąś ich melinę. Także bez wielkich luf plujących ogniem, panowie - uśmiechnęła się do Oczka. - Nie od razu.

Odwróciła się i wróciła do swojego motoru. Nikt jej nie zatrzymywał. Ci ludzie tam wyglądali na najemników, finansowanych co prawda z kieszeni Corp-Techu, lecz mimo wszystko najemników. Powiązanych luźno z korporacją, a nie zespolonych nierozerwalnie. Nie musieli pałać miłością, nie musieli chcieć ryzykować życiem. Ale też wyglądali na profesjonalistów. Czy to wystarczy? Kilka akcji i zawiązane więzi mogłyby pomóc im się zgrać i polegać na sobie. Obecnie Psyche miała wątpliwości.
~Ufasz złej osobie…~
Może. Maroldo był bardzo prosty i tak podążał jego umysł. Wydawało mu się, że jego pomysły są dobre i nieświadomie rozkazywał wszystkim wokół. To musiało bawić Remo na kolacji, uświadomiła sobie. Zdawała sobie jednak też sprawę z tego, że potrzebuje pomocy. TechNics nie wystarczy, bo nie mogła podłączyć go do sieci.

Gdyby teraz im się udało, zdobyłaby większe zaufanie Mika. Pozwoliła mu przewodzić, w końcu to jego koleżankę ratowali, lecz wątpliwości nie słabły. Jego wiara w siebie, w to, że wszystko będzie ok… lub zwykły fatalizm. Pozwolić się porwać i liczyć na to, że popełnią ten sam błąd. Nie mogła na to pozwolić. Należało zrobić całkiem co innego.
Ale nie mogła też powiedzieć tego bezpośrednio upartemu Key-Headowi. W tych kwestiach był standardowym mężczyzną. Musiała upewnić go w przekonaniu, że wszystko idzie zgodnie z jego zamysłem. Wróciła do niego, rzucając mu torbę z komunikatorami i tarczami.

Eleanor 15-12-2016 09:58

Remo spojrzał na Ann, zastanawiając się jak powinni to rozwiązać. Powiedzenie ochroniarzowi o wszystkim nie wchodziło w grę, podobnie jak brnięcie w kłamstwa. Służbami się nie martwił, pojawiły się tu z innego powodu.
- Pójdę, wezmę co nam potrzeba i wracam? - zaproponował. - Nie powinienem zwrócić na siebie uwagi. Zdecydujemy co dalej jak zobaczymy nagranie.
- Idziemy wszyscy, tak na wszelki wypadek. - Powiedziała Azjatka, a potem odwróciła się w kierunku Dru i powiedziała zdecydowanym tonem:
- Masz mnie ochraniać, ale nikt nie powiedział, że będę ci tłumaczyła wszystko co robię. Mogę współpracować, jeśli nie będziesz przeszkadzał. Jestem jednak wolnym obywatelem tego kraju i niczego nie możesz mi zabronić. Zgodziłam się na twoje towarzystwo tylko ze względu na ojca, ale ma to pewne granice.
Ciężko powiedzieć, czy Dru kiedyś okazywał jakieś emocje. W tym przypadku na pewno nie.
- Wolny kraj - musiało być coś w tych słowach, ale najlepsze ucho miałoby problem z wychwyceniem co - to jedno. Przestrzeganie prawa to drugie. Mam autoryzację, by zabrać cię do ojca w razie, gdybym uznał sytuację za tego działania wymagającą. Możemy współpracować. Lub nie. To do ciebie należy wybór.
W przeciwieństwie do Dru Ann nie ukrywała emocji. Jej zielone oczy zwęziły się w wyraźnej irytacji:
- Właśnie! Przestrzeganie prawa. Jeśli spróbujesz zabrać mnie gdziekolwiek wbrew mojej woli, będzie to ewidentne jego złamanie i nic Ci tu nie pomoże autoryzacja od ojca.
Po tych słowach otworzyła drzwi i rzuciła jeszcze wysiadając:
- To idziesz z nami czy pilnujesz samochodu?
Kye roześmiał się cicho, kręcąc głową przy słuchaniu tej wymiany zdań.
- Po co się spinać? - spytał lekkim tonem. - To nic nielegalnego. A obawiam się, że jak zechce wprowadzić to polecenie twojego ojca w życie, to gliny potraktują go bardzo łagodnie. Nie sądzę jednak, aby było to potrzebne, prawda? - spytał Dru i klepnął go w ramię, wychodząc z samochodu. - Mamy swoje sprawy i są one związane z bezpieczeństwem nas wszystkich - dodał jeszcze. Tak to było, kiedy towarzyszył ochroniarz zatrudniony przez kogoś innego. Pułkownik Ferrick był trochę zbyt sztywny jak na gust Remo.
- To nie ja się spinam - zauważył sucho Dru, wysiadając z samochodu razem z nimi. Policjant w radiowozie nie zainteresował się nimi, bo i dlaczego by miał. Wjazd do garażu znajdował się nieco z boku. Co jakiś czas otwierał się, wpuszczając i wypuszczając jakiś samochód. Ruch był o wiele większy niż przy ich poprzedniej wizycie w tym miejscu.
- Chodźcie, staniemy tam. - Ann wskazała miejsce na chodniku koło drzwi. - Poczekamy, aż znowu się otworzą. Najlepiej, by nie zwracać na siebie uwagi porozmawiajmy sobie o czymś. Jesteś żołnierzem Dru, prawda? Jaki masz stopień? - Zapytała swojego ochroniarza, tak zwyczajnym tonem jakby poprzednie, dość gorące wypowiedzi w jej wydaniu, zupełnie nie miały miejsca.
- Ja obstawiam, że jest z sektora prywatnego - powiedział Remo, ciągle odrobinę rozbawiony. - Powiązanego z sekcją militarną korporacji. Standardowi żołnierze narodowej armii to teraz przeżytek. A, wybacz Dru, nie wyglądasz na przeżytek. Shelby był przeżytkiem - dodał z uśmiechem, na końcu języka mając dodać jeszcze “umysłowym”.
- Takich jak ja nazywają "Solo" - odparł Dru. - Pracujemy na swój rachunek.
Nie dodał więcej, ale ten rodzaj najemników był już znany od jakiegoś czasu, nazwę biorąc z faktu, że preferowali prace, które mogli wykonywać sami, ale również dlatego, że często byli jednoosobową armią. Sprowadzało się to do ilości i jakości zamontowanych wszczepów oraz wyszkolenia.

Wejście do środka nie nastręczało większych trudności. W międzyczasie obejrzeli też jak ratownicy wynoszą na noszach jakiegoś człowieka. Z tej odległości nie widzieli szczegółów. Kiedy drzwi garażowe się zamknęły, zostali odgrodzeni od gapiów z zewnątrz i pozostawali tylko ci idący do i z samochodów - lecz to nie był żaden problem. Remo szybko zdobył nagrania. Wciąż jednak była to doba do przejrzenia, zawierająca nudne wjeżdżanie i wyjeżdżanie pojazdów z garażu. I pytanie samo się nasuwało: czego dokładnie w tych nagraniach szukali.
- U ciebie czy u mnie? - Zapytała rzeczowo Azjatka gdy wracali do samochodu. - Chyba musimy to dokładnie obejrzeć, by się przekonać, czy znajdziemy coś przydatnego.
- We mnie - Remo odpowiedział z uśmiechem. Kiedy znaleźli się w środku, wyjął komputer i wgrał do niego dane, a potem kablem podpiął do siebie. Miał oprogramowanie potrafiące rozpoznawać twarze, obrazy, napisy. - Na początek chyba przejrzę pod kątem znanych nam twarzy i samochodu?
Dziewczyna tylko pokiwała głową w odpowiedzi. Przejrzenie całego materiału z wykorzystaniem nowoczesnych technologii okazało się szybkie. Poprzedniej nocy nie działo się już nic interesującego, natomiast już w sobotę około godziny jedenastej, z drzwi gdzie wcześniej wszedł Walls, wyszedł podobnej postury mężczyzna o nieznanej im twarzy. Wszedł do samochodu i wyjechał. Tego samego samochodu, lecz nie zgadzała się jego rejestracja. Kamera nie zarejestrowała w jaki sposób została podmieniona. Nie mieli na nagraniu, aby wracał. Nikt inny też nie skorzystał z tych drzwi, ani w jedną, ani drugą stronę.
- Wygląda na to, że musimy sprawdzić co jest za tymi drzwiami - mruknął Remo. - Wyjechał, ale nie wrócił. Obstawiam, że to on, kamera nie rozróżnia prawdziwej twarzy od dobrej holomaski. Dru, posiadasz termowizję?
- Nie zamierzam użyć jej do włamania - odpowiedział od razu ochroniarz.
Ann położyła rękę na dłoni Remo, pokręciła głową i powiedziała:
- To beton. Rozkazy są jednoznaczne. Wracamy do mnie. Jak wróci sieć spróbujemy się więcej dowiedzieć o tym budynku. Może uda się zdobyć plany i sprawdzić kto w nim mieszka. To był długi dzień. Przyda nam się trochę odpoczynku.
- Nie chcemy nikogo okradać, a to co robimy nie ma nic wspólnego z korzyścią majątkową i nie jest dla nas przyjemnością, Dru - Remo mimo wszystko postanowił wyjaśnić co nieco. - Robimy to, by pomóc innym. Jedyne co chciałem, to sprawdzić czy tam w środku ktoś lub coś jest. Ciepło określa czy to zamieszkane miejsce czy jedynie przejście gdzieś indziej. Ale masz rację - tu skierował spojrzenie na Ann. - To był długi dzień.
- Rozumiem - Dru nic sobie nie robił ani z uwag, ani ze spojrzeń. - I tak nie pozwolę wciągnąć się do waszych planów. Ja skupiam się na ochronie. Jakiś człowiek obserwuje nas z zaułka.

Trudno powiedzieć jak to dojrzał, ale chwilę później Ann zobaczyła zieloną kropkę lasera na oparciu siedzenia. Kropka pojawiała się i znikała szybko. Człowiek w kapturze na głowie nie tylko ich obserwował i zanim go powstrzymali, ochroniarz odpalił silnik samochodu i nawet ruszył, kiedy Ferrick rozszyfrowała kod morse'a. "Jamaz".
- Czekaj! - Zawołała dziewczyna w kierunki swojego nadgorliwego ochroniarza. - To chyba nasz znajomy.
- Chyba? - Dru zwolnił, ale nie zatrzymał.
- Zatrzymaj samochód Dru. - Podkreśliła wyraźnie swoje słowa mała Azjatka
- To może być Jamaz - Powiedziała do Kane - albo ktoś od niego. Sygnał alfabetem Morsa pasuje do naszego znajomego.
- Nie zatrzymuj samochodu - skorygował polecenie Ann Remo. - Zamiast tego przejedź powoli obok tego zaułka, jeśli to on to możemy go zabrać na przejażdżkę i porozmawiać.
Dru miał cierpliwość. Przy zajęciu ochroniarskim to pewnie druga najważniejsza cecha, zaraz po spostrzegawczości. Przejechał kawałek i zawrócił w dogodnym do tego miejscu, przejeżdżając powoli obok zaułka. Jamaz, a raczej Roy, wychynął z niego i szybko wskoczył do ciągle jadącego wozu przez otwarte mu drzwi. Ścisnęli się na tylnej kanapie. Evans rzucił spojrzenie Dru.
- Musimy pogadać bez świadków - powiedział od razu bardzo cicho. - On ma wszczepy czyli można się do niego włamać.
- My też mamy wszczepy - Stwierdziła spokojnie Ann. - Dru jakie masz zabezpieczenia przed hakowaniem? Może zamiast mnie chronić w pewnym momencie staniesz się moim najbardziej niebezpiecznym przeciwnikiem? - Ostatnie zadanie powiedziała lekko ironicznym tonem.
- Moje wszczepy behawioralne nie mają połączenia z siecią, jestem odporny na zdalny haking - odpowiedział od razu Dru, nie oglądając się. Jechał powoli dalej, skręcając w boczne uliczki.
- Wam zaufałem - syknął Jamaz, jego paranoja chyba jeszcze wzrosła przez ten dzień. - Nie potrzeba mieszać w to kogoś innego. Pewnie ma wzmocnienie słuchu. Namierzyli mnie, mogę żyć tylko dzięki aktualnym problemom z siecią!
- Myślisz że w C-Tower znajdzie się jeszcze jeden pokój dla kogoś prześladowanego przez zwariowany program komputerowy? -Azjatka zapytała Kane'a zupełnie nie wierząc by Roy pozwolił się uziemić w budynku należącym do korporacji jak Dorne.
- Lepiej nie, tam jest okropnie dużo kamer - Remo odpowiedział poważnym tonem, kierując następne słowa do Evansa. - Nie wygłupiaj się. To nie ucieczka przed glinami, a ten samochód jest wygodny do rozmowy. Lepiej mów czego się dowiedziałeś.
- Nie róbcie se jaj! - wybuchnął Jamaz. - Wiem co mówię i wiem, że mnie śledzą. Zlikwidują od razu jak mnie dorwą! - wyglądało na to, że Evans jest istotnie bardziej zdenerwowany niż zwykle. - Ale dobra, tylko wyłącznie wszystkie urządzenia sieciowe. Stałe połączenia powoli wracają - westchnął, opierając się o kanapę tylnego siedzenia. - Śledziłem to miejsce i śledziłem jego. Wiem gdzie się znajduje, ale niewiele poza tym. Nie byłem w stanie podejść odpowiednio blisko. Zmienił twarz i udał się do kancelarii prawnej. Wygląda na to, że tam pracuje lub to przykrywka.
- Pokaż mu nagranie z monitoringu - Powiedziała Ferrick spoglądając na hakera. - Potwierdzimy czy to ta sama osoba. Gdzie znajduje się to biuro do którego poszedł? Wychodził stamtąd czy nadal siedzi w pracy? - Zapytała Jamaza.
Remo pokazał Jamazowi ciekawsze fragmenty nagrane przez kamery, podejrzewając, że część zadanych przez Ann pytań jest retoryczna.
- Dowiedziałeś się czegoś więcej o tej kancelarii?
- Niewiele - przyznał Jamaz. - Surfowanie po sieci jest dla mnie bardzo niebezpieczne. To jedna z firm powiązanych z Kalisto, a jak nie z Kalisto to na pewno inną wielką korpo. Siedzi tam odkąd tam trafił. To ten sam, którego macie na nagraniu, ale nie wiem co jest maską a co prawdziwą twarzą. Może takiej wcale jeszcze nie widzieliśmy.
- Mnie jeszcze nie szukają, jak podasz mi nazwę kancelarii to sprawdzę. Gdybym znalazł trochę czasu, to dałbym radę też porównać czasy wchodzenia pracowników do środka z godziną pojawienia się Wallsa. Może dałoby się ustalić nazwisko - Remo zamilkł na moment. - Z drugiej strony może to nie mieć znaczenia. Musimy ustalić jak odbiera informacje od swojego pracodawcy. Kiedy pojawi się ten trop, będziemy mieć punkt zaczepienia do czegoś więcej. Problem w tym, że aktualnie jeszcze nie wiem jak to zrobić.
- Ciekawe, że to już drugi raz jak śledztwo prowadzi nas w kierunku Kalisto. Może powinniśmy tę wiadomość sprzedać komuś w CT? Zawsze lubią się wtrącać do tego co robi konkurencja, a tym razem może nam to być na rękę. - Stwierdziła Ann rozważając słowa Roya.
- Maroldo już to na pewno sprzedał, ale firma nic nie zrobi przeciwko takiemu graczowi bez twardych dowodów. My też mamy wyłącznie poszlaki. Może być tak, że lepiej będzie sprzedać to Kalisto, jak okaże się, że Walls wykorzystuje kontakty tam, aby zdobywać informacje i handlować nimi - zauważył Remo. - Na razie ciągle za mało wiemy. Musimy złapać go na wymianie danych z jego mocodawcą lub innym pośrednikiem. Nie widzę obecnie innej opcji z tym co mamy na Wallsa.
- Zgadzam się z tym ostatnim - wtrącił Roy, kręcąc się na swojej części siedzenia, jak zwierzę zamknięte w klatce. - Jestem w stanie śledzić każdy jego ruch, ale spotkania z informatorem to mogą być krótkie, przelotne zetknięcia. Jestem niemal pewien, że przekazują sobie dane na zewnętrznych nośnikach, nie ryzykując przy tych wymianach użycia sieci. Może być to poprzez miejsce, może przez osoby. Aby się dowiedzieć, należałoby śledzić go na podglądzie dwadzieścia cztery godziny na dobę…
- Nie ma co smęcić - zdecydował Kye, nie mając dalszych pomysłów. Choćby na dalszą rozmowę w tym towarzystwie. - Masz jego namiar. Sprawdzimy dokładnie każdy jego ruch, nałożymy na siatkę miasta i zobaczymy co nam wyjdzie. Gdzie zbaczał z trasy, gdzie się zatrzymywał. Do tego potrzeba kilku dni obserwacji, jego pracodawcy nie dorwiemy tak od razu. Mój numer i mail kontaktowy masz, w razie czego pisz. Kryptonim to student - powiedział na koniec do Evansa.
- Jak tylko czegoś się dowiem. Może będę musiał zapaść się pod ziemię. Przydałoby się coś do zmiany wyglądu - Roy podrapał się po zarośniętym policzku. - Wysadźcie mnie tam - wskazał wylot ciemnego zaułka. - W razie czego kontaktujcie się przez skrytki pocztowe na głównym dworcu. Numer sto czterdzieści osiem.
- Czy chcesz pełną operację plastyczna twarzy czy wystarczy ci holomaska? - Zapytała jak zwykle konkretna Ann.
- Poradzę sobie z tym, mam kilku znajomych - odpowiedział szybko. - Holomaska i tak zadziałałaby tylko na chwilę. O operacji nikt nie może wiedzieć jeśli ma być skuteczna. Wykorzystam stare, klasyczne sposoby. Tego on nie rozumie i to mu najtrudniej ominąć.
- Jak uważasz, w razie czego pisz. Podrzucimy na tę skrzynkę. Gdyby cokolwiek się zmieniło, odezwij się zamiast czekać na nas w jakimś zaułku - Remo wyszczerzył się i wskazał Dru gdzie ma się zatrzymać.
Jamaz wyskoczył zanim jeszcze samochód w pełni się zatrzymał i za chwilę zniknął w ciemności.

- Mam nadzieję, że nigdy nie będziemy żyć w taki sposób. - Ferrick przez chwilę jeszcze spoglądała na miejsce w którym zniknął Roy. - W co my się właściwie wpakowaliśmy?
- Nie wiem jeszcze. Przezorny zawsze ubezpieczony, powiadają - Remo także patrzył w tamtą stronę przez chwilę, aż Dru nie wywiózł ich z tej uliczki. - Problem w tym, że on zachowywał się w bardzo podobny sposób również wcześniej. Ukrywanie się połączone z chorobliwą potrzebą odkrycia kolejnych tajemnic, z tego nie wychodzi nic dobrego. Nawet nie próbuje uciekać, a krąży wokół swojego prześladowcy niczym sęp.
- Tak, to chyba w większej mierze związane z jego naturą. W sumie trochę mi go żal. - Dziewczyna spojrzała w lusterko w kierunku kierowcy:
- Dru wracajmy do mnie do domu. Dziś już nie będziemy wychodzić. Umówimy się na rano. - Przeniosła wzrok na hakera - Myślisz, że uda nam się rano wydobyć coś z uczelnianych dysków? Chciałabym się zabrać za te prace naukowe. O której można by się tam wybrać?
Dru bez słowa obrał drogę powrotną na Manhattan.
- Mamy niedzielę, a oni nieczynną serwerownię. Pewnie uczelnia będzie zamknięta, ale nakaz jest w mocy. Obiecałem Maroldo, że koło południa zajrzę do kliniki, więc przydałoby się na uczelnię pojechać wcześniej - mina Remo świadczyła o tym, że zupełnie nie ma na to ochoty.
Ann wyciągnęła rękę i pogładziła go po policzku:
- Wystarczy, że wyszukasz dla mnie prace z tamtego roku. Zajmę się czytaniem, kiedy będziesz załatwiał sprawy z Mikiem. Na szczęście mam świetnie opanowane skanowanie stron. - Uśmiechnęła się - To o której musimy wyjechać? Trzeba się jakoś umówić z Dru.
- O ósmej najwcześniej - uśmiechnął się. - A najlepiej o dziewiątej. Nie wiem co zastanę na miejscu, ale jak przez kilka godzin nic nie wskóram to nic nie wskóram w ogóle.
- Dobrze w takim razie dziewiąta Dru. Do tej pory nie ruszymy się z apartamentu. W końcu to niedziela i trzeba trochę się wyspać. - Przy ostatnim zdaniu uśmiechnęła się do Remo, uśmiechem który wiele obiecywał.

Bounty 15-12-2016 14:32

Został sam z własnymi myślami oraz słabością, której nie mógł okazać. Nie teraz. Kilka godzin temu, na kolacji minął się z prawdą mówiąc Psyche, że spóźnił się przez korki.
Naprawdę w pewnej chwili na autostradzie światła wysokich latarń i setek pojazdów zlały się w jasną oślepiającą mgłę a serce zaczęło tłuc się w klatce piersiowej, napierając boleśnie na żebra. Ledwo zdążył włączyć awaryjne i zatrzymać na poboczu.
Nie powinien był dziś w ogóle być na nogach, ale to tkwiło głębiej.

Gorzka prawda była taka, że Mik Maroldo pomału się zużywał. Miał coraz słabsze wyniki testów kondycyjnych. Zaczął miewać komplikacje zdrowotne, głównie konflikty immunologiczne i kłopoty z sercem. Żaden, nawet najsilniejszy organizm nie jest w stanie na dłuższą metę wytrzymać tylu zmian i on nie był wyjątkiem. Wiedział, że musi wyskoczyć z tego pociągu nim będzie za późno. Wiedział i nie chciał. A teraz już nie mógł.

Łyknął kolejną pigułkę.
Oderwał wzrok od obrazu ze Spyderów i zamknął oczy, dając sobie pół minuty wolnego. Serce zwolniło, oddech się uspokoił.
Latarnie wciąż oświetlały podmiejską uliczkę, jedną z setek tysięcy podobnych w megamieście ciągnącym się na przestrzeni pięciuset kilometrów, od oceanu po Apallachy i od Waszyngtonu po Boston. Siedemdziesiąt milionów ludzi żyło i umierało tutaj i śmierć Mika nie zrobi żadnej różnicy. Będzie pamiętany a w końcu zapomniany przez garść osób a jakaś forma pamięci o nim przetrwa w tym co stworzył. To wystarczy. Nie potrzebował przekazywać następnym pokoleniom swoich genów. W świecie takim jak ten to było samolubne.
Nie chciał tylko zapisać się w pamięci przyjaciół jako ten, który sprowadził na nich ból i śmierć. W prostym sercu cyborga nie było miejsca na zbyt wiele uczuć.
Teraz liczyło się jedno: zdążyć z odkupieniem win.




Psyche wróciła po jakimś czasie, z tarczami i komunikatorami zgodnie z zamówieniem.
Mik przyczepił obok ust wyglądający jak kolczyk bezprzewodowy mikrofon, zaś klips ze słuchawką do ucha. Zapiął na przedramionach elementy tarczy.
- Czas na mnie - spojrzał na Psyche. - Jeśli są sprytni każą mi wsiąść do ekranowanego wozu. Na rękawie kurtki i na bucie będę miał Spydery, będziesz wtedy musiała szybko wskoczyć którymś na ich pojazd.
Kobieta także przypięła sobie nowe urządzenia, ukrywając je pod płaszczem. Milczała, rozważając wszystkie za i przeciw.
- Co jeśli ich plan jest inny? Że wcale nie chcą cię zabierać, a twojej koleżanki uwalniać? Idę z tobą.
Westchnął i pokręcił głową.
- Nie. Jestem pewny, że nie chcą jej uwalniać a mnie chcą przesłuchać i zabić. Albo tylko zabić wcześniej zwabiając w zasadzkę. Ale mnie nie tak łatwo zabić, trudniej niż ciebie, tak sądzę. Dlatego lepiej, by o tobie nie wiedzieli. Nawet jak mnie nie ocalisz to ich dorwiesz i może uratujesz Michelle. - spojrzał jej głęboko w oczy. - Zrobisz to dla mnie?
- Nie - odparła bez zastanowienia. - Śmierć na darmo jest zupełnie bez sensu! - syknęła. - Nie zamierzam przyzwyczajać się do “coś za coś”, ja jestem obiektem, który bierze wszystko albo nic. Ludzie Alana są od sprzątania. Ja nawet nie wiem jak wygląda twoja koleżanka, a jak postanowią cię sprzątnąć, to spróbują to zrobić gdziekolwiek, nie muszą cię zabierać w jej stronę. We dwójkę mamy większe szanse. I sprawdzimy ten budynek zanim zadzwonisz oraz to, czy cię obserwują. Ja robię za tę niegroźną.
Mik milczał około trzech sekund.
- Uparta jesteś, wiesz o tym? - zapytał retorycznie. - Niech będzie. Zaproponuję im wymianę, ja za Michelle. Ty ją zabierzesz a jak będzie bezpieczna wzywamy wsparcie. Wjedź motorem na pakę.
Otworzył przyciskiem tylne drzwi furgonetki i opuścił podest.
Usatysfakcjonowana nie skomentowała już ani słowem, pakując motor do furgonetki. Sprawdziła ekwipunek, poprawiła sukienkę i usiadła na siedzeniu pasażera.
Przez chwilę patrzył na nią, jakby chciał coś powiedzieć, lecz uznał, że to nie właściwy moment. Spojrzał przed siebie i odpalił silnik.

Zatoczyli koło po okolicznych uliczkach, by wyglądało to tak jakby nadjechali od autostrady. Po kilku minutach minęli skrzyżowanie obok McDonaldsa a potem bardzo, bardzo wolno przejechali ostatnią przecznicę i stanęli pod samą kamienicą.
Mik uchylił okno, przez które wślizgnął się lodowaty wiatr a po chwili dwa Spydery. Podłączył je do ładowarki.
- Pamiętaj o nich, gdybyśmy się rozdzielili - rzekł. - A teraz sprawdźmy menelownię, jeśli nas obserwują niech mają nas za idiotów.

Pierwsze wrażenie było dokładnie takie, jakie przekazały drony. Doszedł do nich zapach, a dokładniej mówiąc smród, którego wcześniej mogli się tylko domyślać. Na dole głównie moczu, na górze niemytych ciał. W jednym z pomieszczeń, osłoniętym jakąś płachtą, ciągle paliło się migotliwe światło, tu i ówdzie czuć było ciepło koksowników.
- Miej oko na wóz - Maroldo poprosił Psyche. - Wypytam lokatorów, może coś widzieli.
Podążył ku światłu i ciepłu czyjejś namiastki prawdziwego domu.
- Dobry wieczór - rzekł, odchylając lekko kotarę. - Bez obaw, chcę tylko o coś spytać, zapłacę - rzucił magiczne słowo-klucz, zaglądając do środka.
- Ej, czego tu! - warknął pijackim głosem damski, zachrypnięty głos. Odsunięty na bok stary koc ujawnił dwójkę brudnych, śmierdzących ludzi. Przez otoczkę przebijał się zapach alkoholu.
- Won! - zawtórował jej mężczyzna. Oboje wyglądali na sześćdziesiątkę, lecz styl życia mógł ich równie dobrze postarzyć o dwadzieścia lat.
Mik słusznie poczuł się jak intruz. Naruszył prowizoryczny domowy mir tych ludzi, burząc ich iluzję, że mają własny kąt. Mógł wyciągnąć broń lub chip gotówkowy, lecz oni najwyraźniej pragnęli tylko odrobiny prywatności i świętego spokoju.
- Sorry, dobranoc - mruknął smutno, zasłaniając zasłonę i odszedł. Pomysł, że mogła być tu Michelle i tak był niedorzeczny.
Wrócił na dół do Psyche.
- Nic - rzucił zniecierpliwionym tonem, kierując się z powrotem do furgonetki. - Starczy tych podchodów. Zaczynajmy.
- Pytałeś ich, czy nie kręcił się tu ktoś obcy? Tacy ludzie mają dużą wiedzę o otaczającym ich świecie - w głos Psyche wdała się odrobina melancholii, kiedy stała z zaplecionymi ramionami przy jednym z okien i zerkała w stronę ulicy. - Będę na drugim piętrze, tam gdzie są jeszcze tutejsi… mieszkańcy. Termowizja w razie czego wykryje więcej ciał.
- To bez sensu - zatrzymał się w drzwiach. - Pytaj jak chcesz, tylko odpuść tym za kotarą. Ja dzwonię - oznajmił. - Dam na głośnik, więc będziesz słyszeć przez komunikator.

Skinęła głową. Wyjęła z torebki pistolet i skierowała w stronę chrapania w jednym z pomieszczeń. Uklękła przy śpiącym i trąciła go pistoletem, włączając delikatne światło w holofonie, aby tamten widział groźbę całkiem wyraźnie. Przyłożyła lufę do jego głowy.
- Potrzebuję informacji kto oprócz tutejszych… mieszkańców… kręcił się po tym budynku lub w jego okolicy dzisiejszego dnia. Odpowiesz satysfakcjonująco i sobie idę.
- Hę? - wyrwało się najpierw z opuchniętych ust menela. - Szoo ty… - najwyraźniej wieczorem udało się zdobyć nowe porcje wyskokowych napojów, bo zagadnięty wydawał się półprzytomny. - Ludze chodzom - seplenił - od budowy. Przeganają. Cosz wierczili. Weczorem tesz pszyjechali jacyś. Kto to ja ne wem. Będo buszyć, ale nara my tu siedzimy.
- Kto przyjechał wieczorem? - podchwyciła Psyche. - Opisz co widziałeś, o nich i o tym co robili.
- Ja tam się nie przyglądał - sapnął menel. - Weszli, wyszli. Po budynku łazili. Coś wnieśli nie za dużego, ale żem nie znalazł. I odjechali.
Nie dopytywała dalej, aby nie zaczął zmyślać. Wstała i zostawiła menela.
- Key-Headzie - odezwała się do Mika. - Mogli tu być wieczorem. I coś zostawili…
- Coś? - dopytał o słowa bezdomnego a gdy je powtórzyła.rzekł: - Jak każą nam wejść do środka, znaczy, że to bomba. Lepiej stamtąd wyjdź, Stalowa Siostro.

Na wszelki wypadek przeparkował furgonetkę dziesięć metrów dalej. Przyczepił naładowane Spydery do sznurówki buta i mankietu kurtki. Zaczekał aż Psyche opuści kamienicę, wziął głęboki oddech, po czym włączył zapięty na nadgarstku holozegarek Higgsa i wybrał podany numer.

- Wejdź na ostatnie piętro - usłyszał prawie natychmiast. - Za pięć minut zjawi się transport. Nie rozłączaj się.
- Żebyście mogli wysadzić mnie razem z budynkiem? - odpowiedział. - Nie sądzę. Zaczekam na sąsiednim dachu.
Przez sekundę czy dwie panowała cisza, a potem w tle rozległ się kobiecy krzyk. Nie zdążył przebrzmieć, kiedy głos odezwał się znowu.
- Twoja przyjaciółka straciła właśnie drugi palec. Dyskutujemy dalej?
- Nie! - krzyknął do słuchawki. Przez następną, krótką chwilę nie mógł złapać tchu. - Idę! Ale jeśli spadnie jej jeszcze włos z głowy zginiecie wszyscy - wydyszał, wysiadając z wozu. - Chcecie mnie, tak? To puśćcie ją. Proponuję wymianę.
Ruszył ku drzwiom kamienicy. Psyche wyglądała jakby przez krótki moment chciała go zatrzymać. Ostatecznie nie zrobiła tego.
- Stój blisko okna i w razie czego skacz - powiedziała cicho przez komunikator.
Skinął jej głową. Dokładnie taki miał plan. Ulżyło mu, że zrozumiała, że musi to zrobić.

Ściągnął z lewej dłoni rękawiczkę z syntetycznej ludzkiej skóry i uniósł rękę w górę. Wystrzelił z niej hak, który ciągnąc grafenową linę wbił się w ścianę obok jednego z zabitych dyktą okien. Mik podciągnął się na próbę a potem na trzecie piętro, wkopał dyktę do środka, wszedł, po czym zrobił to samo z innymi oknami. Energia wybuchu jest mniejsza kiedy znajdzie ujście.
- Spieprzajcie skąd jeśli wam życie miłe - rzucił w mrok, gdzie termowizja wychwyciła zamarłe w przerażeniu ludzkie sylwetki.
Usadowił się na parapecie, opierając plecami o framugę i włączył tarczę energetyczną. Czekając na odpowiedź lub śmierć obserwował nocną panoramę miasta i dach furgonetki, gdzie czekała Psyche.

Be still for a moment
Everything depends upon you
If you die I will die too
Once we were heroes
But everything has changed since then
Now they recognize you too

liliel 16-12-2016 13:48

Scott poczęstował ją garścią przemyśleń i zniknął w łazience.
W normalnych okolicznościach Leah rozpoczynałaby właśnie dzień od długiego wybiegania. Ale dzień nie byl normalny. Podniosła porzucone na środku pokoju sportowe buty i przyglądała im się chwilę, jakby ponosili winę za całe to zamieszanie.
- Ale syf - cisnęła je na dno szafy i weszła do łazienki w ślad za Ferrem. Mieszkali ze sobą już ponad miesiąc a on nadal nie zostawiał uchylonych drzwi, zupełnie odwrotnie niż Leah, która do prywatności miała bardzo swobodne podejście.
- Moja rodzina spodziewa się nas w szpitalu, najlepiej zaraz. Kurwa, z tego wszystkiego nawet nie zadzwoniłam wczoraj do ojca.
- Tym się nie przejmuj za bardzo - odpowiedział, goląc właśnie policzek automatyczną golarką. - Ich mogę wziąć na siebie na jakiś czas, choć pewnie nie wywiniesz się z pojawienia się tam przynajmniej na chwilę.
- Nie będę się wywijać. Porozmawiam z nimi. - Oplotła Ferra w pasie, oparła czoło o jego plecy i wyobraziła sobie tą scenę, jak mówi rodzicom Asha, że Joe postrzeliła ich syna. Jakiś horror. - Ale ja nie wiem co potem? Powinnam nachodzić Murraya w sprawie śledztwa? Zajmiemy się nim na własną rękę? Czy mam zaufać kolegom po fachu i złożyć los Joe na ich ręce? Ostudzić mózg i wrócić do sprawy Tomkinsów jak jakiś pierdolony cyborg?
Ferro milczał, poczuła tylko, jak lekko się spiął. Odpowiedź mogła przekraczać jego socjalne zdolności i poziom empatii. Z drugiej strony mogło na te pytania nie być dobrej odpowiedzi.
- Z tego co widziałem, to nachodzenie Murraya może odnieść odwrotny skutek. Prędzej musimy być ostrożni. Jak cię nakryją na grzebaniu w tym i olewaniu aktualnej sprawy to najlepsze co może się trafić to zawieszenie. Wtedy już nic nie zrobisz.
- Ale jak nie pomogę Joe się z tego wyplątać nie będę mogła spokojnie spojrzeć w lustro.
Cofnęła się zwracając mu przestrzeń. Pomyślała, że pewnie przesadziła z tym poszukiwaniem czułości. Okazywanie uczuć szło mu tak kurewsko opornie.
Zła, na niego i siebie, zwiała za szklane drzwi prysznica. Puściła sobie na łeb chłodną wodę i nic już nie mówiła, az do chwili gdy ubrana i wysuszona oznajmiła gotowość do wyjścia.
- Idziemy? - zadzwoniła kluczykami camarro.
Skinął głową, pakując do torby swój sprzęt.
- Będzie dobrze - uśmiechnął się do niej słabo. Tak, okazywanie uczuć szło mu wyjątkowo opornie. Ale czego spodziewała się po Ferro? Ludzie nie zmieniają się w miesiąc. Czy w ogóle potrafią się zmieniać? Ninemniej trwał przy jej boku, podczas tej koszmarnej nocy i rano, w szpitalu.
Leah gięła się pod ostrzałem pytań. Rodzina Asha umierała ze strachu, jak się okazało jego stan wciąż klasyfikował się jako krytyczny. Pogrążony w śpiączce oczekiwał na operację.
Zapytana o przyczyny tej tragedii wykręciła się, że okoliczności są niejasne. Joe, w szoku, jest przesłuchiwana przez policję. Pewne jest tylko to, że Ash został postrzelony a śledztwo jest w toku, oczywiście bez jej udziału, bo jako krewna została odsunięta od sprawy.
Szczerą rozmowę odbyła jedynie na osobności ze swoim ojcem. Nakreśliła mu obraz mniej mętny niż pozostałym i wyjaśniła, że najprawdopodobniej to Joanna pociągnęła za spust, choć nie zrobiła tego z premedytacją a najpewniej padła ofiarą jakiś manipulacji. Obiecała swojemu ojcu, że wyplącze z tego Joe i zrobi co w jej mocy aby dopaść winnych.

Ze szpitala wyszła przygnieciona niewidzialnym ciężarem. Smoliła papierosa jednego za drugim i wróciła z milczącym Ferrem do wozu. Kiedy ruszyli wykonała połączenie do Motty.
- Posłuchaj, mam problemy rodzinne. Poważne - walnęła prosto z mostu. - Musisz przejąć Tomkinsów. Będę ci pomagać, ale z doskoku, dopóki nie wypłynę na powierzchnię tego gówna. Będziemy w stałym konstakcie, postaram się doradzać. Mógłbyś zacząć od przesłuchania tej czwórki, ostatnich osób, z którymi widział się stary Tomkins. I będę wdzięczna gdybyś mnie krył. Dwa, trzy dni. Dasz radę.

Naszły ją wyrzuty sumienia, że tak go z tym zostawia, ale nie miała głowy do pracy. Poza tym, jej codzienne życie straciło nagle na znaczeniu w zestawieniu z najważniejszą poniekąd rodziną.
- Halo? Pan jest adwokatem Joanny Hunt? Witam. Jestem jej siostrą. Leah. Leah Wierzbovsky.

Pomówiła następnie z prawnikiem, który poprzedniej nocy towarzyszył Joe w areszcie. Myślała, że dowie się na czym stoją, ale sprawa nadal była niejasna i pełna enigmatycznych luk. Joe niewiele z nocy pamiętała. Pobrano od niej próbki krwi i czekano na wyniki toksykologii i sesję z psychologiem policyjnym. Prawnik próbował przeforsować zwolnienia za kaucją i były na to podobno dobre rokowania.

Pożegnała się i zdała krótką relację Scottowi.
- Muszę mieć pewność co zaszło - powiedziała z naciskiem. - To się musiało nagrać na monitoringu. Kto pociągnął za spust a może także w jaki sposób Joe została otumaniona. Ktoś musiał u niej być. Coś jej podać.
Nikotyna uspokajała rozklekotane nerwy choć pewnie Scott nie pochwalał jej drogocennych właściwości.
- Monitoring domowy zabezpieczyła policja, ale powinni mieć dodatkową kopię w firmie ochroniarskiej.
Wyszukała na holo informacje o siedzibie przedsiębiorstwa.
- Pojedźmy tam. Zamachamy blachą, warto spróbować.

Sekal 19-12-2016 13:15




Psyche, Mik

Godzina 2:02 am czasu lokalnego
Niedziela, 21 grudzień 2048
Mount Vernon, New York State


Twoja przyjaciółka straciła właśnie drugi palec. Dyskutujemy dalej?

Pozbawiony emocji głos odbijał się echem w głowie Mika. Energia wybuchu mogła go zabić, wręcz rozerwać na strzępy. A on i tak wszedł gdzie chcieli tamci, nie próbując w żaden sposób ich oszukać. Nie bezpośrednio. Poświęcenie dla przyjaciół znaczyło wiele, ale poświęcenie musiało przynieść efekt. Jaki efekt osiągną jego bezwładne zwłoki wypadające z budynku? Jeśli mieli obserwatora to i tak widzieli wszystko. Wyglądając przez okno obserwował jak przynajmniej część bezdomnych wychodzi na zewnątrz, pchając przed sobą swoje całe życie zapakowane do metalowych wózków z marketu. Psyche siedząca w zaparkowanej nieopodal furgonetce niemal czuła ich przejście. Wyczulone, wzmocnione technologią zmysły ich obojga wkrótce wyłapały coś więcej. Wysoko nad budynkiem pojawił się niemalże niezauważalny obiekt, wydający cichy, buczący dźwięk. Dron trzymał się tak daleko, że normalny człowiek w życiu nie dałby rady go uchwycić ani wzrokiem, ani słuchem.
- Transport się zbliża - uaktywnił się holofon Maroldo, wyrywając go z chwilowej zadumy. Głowa mężczyzny drgnęła, wzrok odwrócił się od punktu na ciemnym niebie.

Wtedy eksplodowały ładunki wybuchowe.

Były dobrze rozmieszczone, głównie na czwartym i trzecim piętrze. Prawdopodobnie znaleźliby je, gdyby poszukali głębiej. Psyche widziała doskonale, jak budynek jest rozrywany na strzępy czymś, co w założeniu miało zabijać, a nie jedynie niszczyć konstrukcje. Uchwyciła też, jak bezwładne ciało Mika wyrzucane jest w bok i leci łukiem w stronę Mc'Donaldsa. Lina nie miała tu nic do powiedzenia, urwała się wraz z tynkiem i cegłami, a sam Maroldo stracił przytomność w momencie wybuchu.
Nawet dla niego, to było za dużo.
Na tę chwilę.

Ciało cyborga walnęło w dach restauracji ze sztucznym żarciem, przebijając go i wpadając do środka. Rąbnął o podłogę. Nikt nie przeżyłby czegoś podobnego.
Oprócz Mika.
Ocknął się niemal od razu, czując jak adrenalina jest pompowana do jego żył. Wiedział od razu, że wewnętrzny ładunek nanobotów odpalił się. Wokół roznosił się zapach smażonych burgerów. A może były to frytki? W każdym razie coś skwierczało.
W kilku miejscach na pewno jego skóra, delikatnie przyrumieniona.
Obezwładniający ból szybko mijał, wracając do akceptowalnego poziomu. Żył. Komunikator i holofon szlag trafił, broń gdzieś się zapodziała, ale on znów przeżył.

Psyche była tą, która pierwsza zauważyła, że to nie koniec. Franklin Avenue zbliżały się szybko dwie furgonetki, a siedzący w środku ludzie, dzięki dronowi na niebie, doskonale wiedzieli, gdzie spadło ciało Maroldo. Tym razem żadnych pomyłek. Jechali upewnić się, że sprawa zakończona. Lub go dobić.



- Halo halo, Frank!
- Halo halo, Abdullah Haman Mohammed!
- Jakiż to cudowny dzień wstaje! Słoneczny i wreszcie wszystko działa!
- Mój samochód dziś się zepsuł, Frank.
- Ha ha. Dobrze wiesz o czym mówię. Sieć znów wróciła i ludzie nie przestają rozmawiać.
- Muszą nadrobić zaległości. Ha ha.
- Wirtualne dziewczynki nie mogą się opędzić…
- Nie o tej porze, dzieci słuchają! Ale prawda jest taka, że jest o czym mówić.
- Przypomnijmy, o dziewiątej planowane jest wystąpienie burmistrza. Ma się wypowiedzieć również w sprawie rzekomej próby porwania jego córki…
- ...podobno udaremnionej przez przypadkowych cywilów. Już nie możemy się doczekać, aż dowiemy się czegoś więcej!
- I o zamieszkach na Bronxie, który jest otoczony policyjnym kordonem. Tylko czekać, aż zacznie się tam wojna na dużą skalę. Przestrzegamy, lepiej nawet nie jechać tamtędy.
- Dzisiaj w nocy przeniosło się to nawet na Mount Vernon, gdzie wysadzony został cały budynek…
- ... podobno były ofiary. Jacyś bezdomni, którzy tam koczowali…
- … i ci z następującej po tym strzelaniny. Ciągle nie znamy szczegółów, jedynie relacje świadków, ale podobno pasowało to do wojny gangów.
- Dobrze, że przynajmniej centrum jest spokojne…
- O ile umiesz dobrze uchylać się przed pozwem za utrudnianie komunikacji przez sieć!
- Ha ha ha.
- A słyszałeś, że Joanna Hunt trafiła do więzienia?
- O tak, to jest dopiero gorąca wiadomość! Podobno zastrzeliła swojego męża...



Leah

Godzina 8:54 am czasu lokalnego
Niedziela, 21 grudzień 2048
Manhattan, New York


Pozostawienie takiej sprawy na głowie Moty równało się z zawaleniem śledztwa. Leah za dobrze już poznała te mechanizmy, aby mieć co do tego pewność. Samodzielnie radzili sobie tylko najlepsi, a Arturo jak na razie swojej błyskotliwości nie udowodnił. Rzucenie na głęboką wodę czasem pomagało, w większości przypadków jednak następowało utonięcie. Wierzbovsky mogła utonąć razem z nim, bo to o jej karierę także chodziło. Do tej pory w życiu oprócz pracy miała nie za dużo.
Ale rodzina była ważniejsza.
Ferro milczał przy wszystkich jej rozmowach, spokojnie prowadząc samochód. Niczym skała pośród wzburzonego oceanu. Trudno było zgadnąć co kryje się wewnątrz jego głowy, na zewnątrz jednakże przybrał maskę zupełnego spokoju. I zdecydowania. Już wiedział, że Leah jest chwilowo niepoczytalna?
- Pojedźmy tam. Zamachamy blachą, warto spróbować.

- Nie - odpowiedział na to tak po prostu, na spokojnie. - Każą ci pokazać nakaz i stracimy czas. Albo co gorsza, zgłoszą i najlepsze co dostaniesz to zawieszenie.
W sytuacjach stresowych jego analityczne i logiczne myślenie zawsze wysuwało się na pierwszy plan, spychając emocje głęboko, dzięki czemu nie wydostawały się na zewnątrz.
- Mam dostęp do tych materiałów teraz, pojedziemy więc do mnie do roboty.
Skręcił w stronę posterunku na którym obecnie pracował. Dostęp do wszystkiego wymagał podpisu, ale Scott nie wahał się wziąć to na siebie. Z drugiej strony nową pracę mógł znaleźć bez trudu, od zawsze to wiedziała.

Technicy pracowali w równie małej klitce co detektywi policyjni, za to u techników większość miejsca zawalona była przeróżnymi rzeczami, z pudłami na czele. Ferro uporządkował swoje miejsce na tyle, ile mógł, ale o ile znała jego pedantyczną część natury - cierpiał niemal tak samo, jak u niej w mieszkaniu. Krzesło było jedno, wskazał je Leah, samemu uruchamiając służbowy komputer i włączając ekran.
- Pewnie w końcu ktoś się tym zainteresuje - wzruszył ramionami, logując się do systemu i odszukując sprawę Joanny Hunt. Jak zawsze sprawny i szybki, może dwadzieścia sekund później puszczał już materiał wideo z kamer monitoringu. - Zawsze twierdziłem, że trzymanie danych w chmurze to idiotyczny pomysł, każdy może się włamać - zamarudził, ale Wierzbovsky już skupiła się na czymś innym,

Niewiele się działo na monitoringu. Nie było kamer wewnątrz domu, włączali je pewnie tylko wraz z alarmem, natomiast te na zewnątrz nie zarejestrowały nic ciekawego aż do momentu mniej więcej trzydzieści minut przed tym jak Leah otrzymała telefon od siostry. Pod bramę podjechał samochód z pandą wymalowaną na drzwiach. Wysiadł z niego Azjata, wyjmując z tylnego siedzenia standardowy pojemnik trzymający ciepło. Dostawca chińskiego żarcia podszedł pod furtkę, zadzwonił. Wpuszczono go, zabrano jedzenie i Azjata odjechał chwilę później. Ferro już sprawdzał to co zobaczyli.
- Samochód jest firmowy, Asian Panda serwuje standardowe jedzenie azjatyckie, działają od dziesięciu lat.


Ann, Kye

Godzina 9:34 am czasu lokalnego
Niedziela, 21 grudzień 2048
Pace University, New York


Noc z prawdziwego zdarzenia, spanie do ósmej, słońce świecące za oknem i działająca sieć. Czego więcej chcieć? Ciepłe ciało do przytulenia się w łóżku także posiadali. Poczucie zagrożenia w takich momentach spadało do zera, rozleniwienie rosło. Ale praca sama nie miała się wykonać, a Dru był irytująco punktualny. Nie obudziły ich jednak żadne pilne wiadomości i nagłe przypadki. Remo miał na holo jedynie sprawozdanie pisane ręką Parkinsa.
Cytat:

Student robi się coraz grubszy im dłużej się na niego patrzy. Oro wsiąkł z twoją podwładną, Walters rozpisuje nam zadania, a ja się nudzę. Powiem ci, że boję się szukać z naszego miejsca. Potrzebujemy kilku jednorazowych spotów w mieście.
Sprawa Omnibusa nie była lekka i łatwa. The Blank Page musiało wznieść się na wyżyny, nie ulegało wątpliwości, ale zapłata była tego warta. Ludzie tacy jak oni nie uznawali zamknięcia i braku wolności. Kye nigdy nie pytał o to kumpli, ale być może woleliby zginąć tutaj niż wracać do więzienia na lata.

Niedzielny poranek objawiał się mniejszymi korkami, ale ilość ludzi nie malała niemal wcale. Świąteczne ozdoby i lampki wisiały wszędzie, a setki albo i tysiące mikołajów rozlazły się po całym Manhattanie. To była niedziela tuż przed świętami, dzień handlowy, kiedy ogromna część mieszkających w mieście milionów robiła spóźnione zakupy, a sklepy kusiły oszukiwanymi promocjami. Ten szał tylko częściowo omijały sklepy internetowe, ludzie po prostu chyba potrzebowali poczuć ten ścisk, szał i powściekać się na im podobnych, pędzących nie wiadomo po co i gdzie.

Pace University, podobnie jak poprzedniego dnia, było zamknięte. Ochroniarz - inny niż poprzednio - wpuścił ich jednakże bez marudzenia i nawet nie odprowadzał kiedy dowiedział się, że znają drogę. Nie powiedział też, że serwerownia nie jest pusta. Za konsoletą siedział blady chłopak, z wieku - student nie starszy od Ann. Spojrzał na nich z nadzieją.
- Z policji? - zapytał i westchnął, kiedy odpowiedzieli negatywnie. - Zabrali jedną szafę i kazali mi posprzątać resztę tego burdelu. Będę tu siedział do następnych świąt.
Remo zdążył się podłączyć, odkrywając, że zasoby biblioteczne na szczęście przetrwały na innym serwerze. W pewnym sensie, bo zostały usunięte, ale nie nadpisane, dzięki czemu dało się jeszcze odzyskać dane. Mając tylko nazwiska dwóch autorów, oraz biorąc pod uwagę podejrzenie, że to nie jedyne prace, które wydostały się do realnego życia, miał sporo roboty. Nudnej, ale przecież nie robił tego dla przyjemności.

Zanim się do tego zabrał, w korytarzu pojawił się duży mężczyzna, o niezbyt urodziwej fizjonomii i meksykańskich rysach. Poprawiał jeszcze spodnie na swoim raczej sporym brzuchu, kiedy dostrzegł ich i na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Zbliżył się do nich.
- Co państwo tu robią? To miejsce związane ze śledztwem policyjnym - zaczął bez wstępów, z autentycznym zdziwieniem w głosie. Ogarnął się po chwili, wyciągając policyjną odznakę. - Arturo Mota, NYPD. Proszę odejść od komputera.
Nagle jakby sobie coś uświadomił i włączył holofon, przesuwając kilka razy ekran.
- Jak się państwo nazywają?
Na odznace miał napisane "detektyw" lecz pod nosem jeszcze mleko, co dostrzegał zwłaszcza Kye.




Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:58.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172