lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   The Big Apple II (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/16549-the-big-apple-ii.html)

Widz 30-12-2016 23:09

- Doskonale wiemy, że to miejsce związane ze śledztwem, bo sami wezwaliśmy tu policję. - Odezwała się Ann niezbyt zadowolona z faktu, że ktoś może chcieć im przeszkodzić w zdobyciu danych z komputera. - Mamy nakaz i potrzebujemy dodatkowych informacji do naszych badań. - Spojrzała na Kye, który dysponował upoważnieniem o którym wspomniała.
Remo nie usłuchał gliniarza. Miał do przeprowadzenia delikatną operację odzyskania danych i grubasek nie był mu po drodze. Wyświetlił mu nakaz oraz swoje ID.
- Mamy pozwolenie, sprawa jest związana z bezpieczeństem miasta - powiedział kategorycznym tonem, starając się wykorzystać niedoświadczenie Moty. - Nic nie psuję, wręcz przeciwnie. Pomagam temu młodemu człowiekowi. Swoją drogą, mógłbyś nic na razie nie robić? - spytał studenta.

Student skinął głową, nieszczególnie chętny do pracy nad tym "burdelem", jak to określił. Arturo przeczytał nakaz, chyba całkiem uważnie, ale Remo potrzebował znacznie więcej czasu na to, po co tu przyszli.
- To nie jest nakaz policyjny, a obecnie to miejsce objęte nadzorem policyjnym. Nie mogę państwu pozwolić na jakiekolwiek działania, tutejsze komputery to dowód w sprawie - detektyw jednym dokumentem nie zamierzał dać się przekonać. - Szczególnie, że są państwo podejrzani. Kye Remo, a ty jesteś - Ann Ferrick, prawda? - tu spojrzał na dziewczynę. - Zapraszam na posterunek, muszę zadać kilka pytań w sprawie śmierci Amandy oraz Scotta Tomkinsów.
- Jeśli ma pan jakieś pytania, może je pan zadać teraz. - Odpowiedziała Ann. - Nie rozumiem dlaczego musimy w tym celu marnować czas, na chodzenie na posterunek.
- Aby rozmowa została oficjalnie zarejestrowana - odpowiedział szybko detektyw. - Każdy podejrzany zgodnie z prawem musi się stawić.
- Czyżby? - Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. - W którym dokładnie punkcie kodeksu jest taki zapis? Kiedyś go przeczytałam i nic takiego nie pamiętam. Osoba zamieszana w sprawę powinna złożyć wyjaśnienie, ale miejsce nie jest tam określone. Słowo podejrzani też wydaje mi się mocno na wyrost, skoro w czasie śmierci pana Tomkinsa nawet nie byliśmy w pobliżu. Co najwyżej można nas określić jako powiązanych ze sprawą. Skoro jest pan detektywem na służbie, pana standardowym wyposażeniem jest rejestrator rozmów, więc z oficjalnym zapisem nie powinno być problemów. Poza tym możemy teraz porozmawiać i przekazać panu nasze informacje, albo możemy odmówić rozmowy bez udziału adwokata, to wszystko przedłuży procedurę. Naprawdę panu na tym zależy?
Miała nadzieję, że jej rozmowa z detektywem dla hakerowi trochę czasu do uzyskania potrzebnych danych. Remo nie przerywał swojej pracy, jednym uchem słuchając wymiany zdań. Zielony detektyw nie miał wsparcia, Kye był ciekaw gdzie podział się jego partner. Bo jak przydzielono jednego, to znaczyło, że gliny rzeczywiście słabo przędły.
- Nie jest to miejsce zbrodni, nie ma oznaczeń, a ten młody tutaj powiedział, że wywieźliście tę interesującą was szafę z serwerowni oraz on ma tylko posprzątać. Mój nakaz ciągle więc obowiązuje. Jak pan uważa, że nie, to dam panu numer do swojego szefa.

Mota na chwilę został zbity z tropu, ale wcale nie zamierzał się poddawać. Wyglądał na upartego. W końcu jakoś musiał dostać tę odznakę. Aż takich braków kadrowych gliniarze chyba mieć nie mogli. Mógł też kogoś znać.
- Jesteście państwo ostatnimi osobami, które widziały żywego Scotta Tomkinsa, to automatycznie stawia was w niekorzystnym świetle. Do tego macie obowiązek stawić się na wezwanie do komisariatu, aby odpowiedzieć na kilka pytań. Kilka osób zostało zamordowanych i unikanie odpowiedzi może być uznane za utrudnianie śledztwa.
Remo pasowała ta dyskusja. Młody detektyw wdawał się w dyskusje i nie miał kto go wyprowadzić z tej zasadzki. Tymczasem system plików nie chciał poddać się łatwo, robienie tego sieciowo wydłużało cały proces, SI zdążyło mocno namieszać również w tutejszej sieci, a student miał istotnie przed sobą masę pracy. Program do odzyskiwania danych pokazywał dopiero 10% z jednego z blade'ów. Na wszystko wyliczał godzinę czasu pracy. Tak długo Moty zwodzić się nie dało. Na szczęście tamten wreszcie pojął, że poprzednią taktyką nie wygra. I w kwestii działań Remo nawet się nie wypowiedział, nie mając pojęcia co haker robi. Czy w ogóle coś robi.
- No dobrze, to skoro chcą państwo rozmawiać tutaj… - spojrzał na studenta - ...muszę poprosić cię o wyjście. - Chłopak wzruszył ramionami i po prostu opuścił pomieszczenie operatorów. Na jego miejscu usiadł ciężki Arturo, uruchamiając nagrywanie na holofonie. - Proszę mi powiedzieć, co państwo robili u Scotta Tomkinsa na dwa dni przed jego śmiercią?
- Mój ojciec był przyjacielem pana Tomkinsa, który poprosił go o wyjaśnienie okoliczności śmierci Amandy, a on poprosił o to mnie, a ja wciągnęłam we wszystko Kye. - Zaczęła Ann biorąc na siebie początek wyjaśnień. - Mój ojciec przydzielił jeszcze do tego zadania Jamesa Shelbiego, ale on został… - Zastanowiła się nad odpowiednim słowem. - ...odwołany. Spotkaliśmy się w domu Tomkinsa, by omówić szczegóły.

Remo pozwolił mówić Ann, samemu wstając i kierując się do serwerowni. Zaczął szukać odpowiedniej szafy, zamierzając podłączyć się do niej i przyspieszyć proces odzyskiwania danych. Nie wytrzyma tu godziny z tym kolesiem, to wiedział na mur beton. Mota podążył za nim spojrzeniem, ale chyba nie miał pojęcia jak to zatrzymać. Dlatego kontynuował rozmowę z Ann.
- Proszę mi opowiedzieć o tym spotkaniu, jak również o tym co Tomkins mówił o córce. Czy podejrzewał, że jego życie jest zagrożone? Była tam jeszcze jedna osoba, Daniela Morrison.
Kye tymczasem znalazł odpowiedni serwer, bez trudu podpinając się do pustych dysków. Tu odzyskiwanie szło sprawniej, ale i tak wolumen danych był ogromny.
Ann na chwilę przymknęła oczy powracając pamięcią do plików zapisanych w tamtym czasie:
- Pan Tomkins był bardzo chory i wyraźnie zrezygnowany. Chciał jeszcze przed śmiercią dowiedzieć się kogo córka chciała naprawdę zabić, bo podejrzewał, że to on był jej celem w sądzie. Jednak nie wydawał się obawiać o swoje życie. Myślę, że chciał po prostu odpowiedzi dlaczego osoba, która jeszcze niedawno go kochała, tak zupełnie zmieniła swoje nastawienie. Dlatego głównie mieliśmy się przyjrzeć działalności sekty z którą związała się Amanda. Co do Daniele, to przyjaciółka rodziny. To chyba najlepsze dla niej określenie. Pan Tomkins zwrócił się do niej bezpośrednio z tą sama prośbą co do mojego ojca.
- Rozumiem. Czy podczas rozmów był obecny android państwa Tomkinsów? Zauważyli państwo coś dziwnego w jego zachowaniu? Jest pan odpowiedzialny za bezpieczeństwo - tu zwrócił się do Remo. - Może pan potwierdzić, że system alarmowy i reszta zabezpieczeń była aktywna, podczas państwa wizyty? - Mota świdrował wzrokiem Murzyna, jakby chciał go w ten sposób wyciągnąć z serwerowni.

- Alex był z nami cały czas i to on przekazał nam całość informacji posiadanych przez pana Tomkinsa, a także udzielał odpowiedzi na większość naszych pytań. Zachowywał się tak, jak można było się spodziewać po androidzie: bezosobowo i bezemocjonalnie. Przedstawił nam także umowę, którą musieliśmy podpisać. - Ann nie miała zamiaru ukrywać faktu, że za pomoc udzieloną Tomkinsowi mieli otrzymać wynagrodzenie. Ta informacja i tak prędzej czy później musiałaby wypłynąć. - Umowa zawierała tylko zgodę na odszukanie wszelakich informacji o “Dzieciach Rajneesha” oraz poznanie przyczyny takiego zachowania córki Scotta Tomkinsa. Mieliśmy otrzymać za to każdy po dziesięć tysięcy dolarów, a w razie wycofania się z umowy płaciliśmy karę finansową tej samej wysokości. Jeśli chce pan tę umowę dokładnie przejrzeć mogę ją przesłać. Sama umowa uległa modyfikacji po śmierci Tomkinsa. Dostaliśmy od Alexa aneks, który zmarły wprowadził do swojej ostatniej woli, zmienionej dzień przed śmiercią. Według niego mieliśmy doprowadzić przywódców "Dzieci Rajneesha" przed sąd i do skazania ich. Podwojono też nasze wynagrodzenie. Co do zabezpieczeń pamiętam że James Shelby zwrócił uwagę na to jakie one były.
Remo podłączył komputer do dysków i pozostawił tam puszczone odzyskiwanie danych, wracając do pomieszczenia, w którym siedział Arturo i Ann.
- Jestem szefem wydziału bezpieczeństwa informacji, co oznacza, że zajmuję się sieciami komputerowymi, panie Mota - odparł na w jego mniemaniu wyjątkowo głupie pytanie detektywa. - Nie jestem specem od alarmów, a nawet gdybym był, to byłem u Tomkinsa jako gość. Nie interesowało mnie bezpieczeństwo nie związane ze sprawą, do której zostaliśmy wynajęci, nie potrafię więc odpowiedzieć na pana pytanie. Wiem tylko tyle, że alarm był, a samo Inner City jest mocno chronione i ochrona nie wpuszcza na jego teren obcych.

Eleanor 30-12-2016 23:34

- Rozumiem. - Powtórzył Mota. - Wiedzą państwo, że tego typu śledztwo bez odpowiednich uprawnień jest nielegalne? Chętnie obejrzę tę umowę - dodał i zmienił temat. - James Shelby, kiedy ostatnio się państwo z nim kontaktowali?
- Coś takiego. Od kiedy zadawanie pytań jest nielegalne? - Azjatka uśmiechnęła się bardzo słodko. - My przecież nie robiliśmy nic więcej.
- To się okaże w toku śledztwa - wtrącił Arturo.
Wzruszyła ramionami:
- Co do Jamesa, ostatnio rozmawialiśmy w czwartek koło południa. Spotkaliśmy się by wymienić zdobyte do tej pory informacje i ustalić dalsze działania, ale zanim cokolwiek dalej zostało zrobione, dostałam informacje od ojca, że Shelby został odwołany do innego zadania.
- I pewnie nie wiecie, co to za zadanie? - dopytał detektyw. Ten temat widocznie go interesował bardziej. - To było wasze jedyne zetknięcie z Shelbym? Zachowywał się nerwowo, mówił o jakiś problemach?
- Nie mam pojęcia - Odpowiedziała dziewczyna szczerze, tu akurat nie miała nic do ukrycia. - Nigdy wcześniej go nie spotkałam. O niczym nie mówił, ale wydawał się raczej rozkojarzony i miałam wrażenie, że nie do końca panuje nad tym co się dookoła niego dzieje. Ojciec powiedział mi, że był kiedyś policjantem, ale wyleciał z policji. Nie wdawał się w szczegóły.
- Shelby miał problemy rodzinne - odezwał się Remo, przypominając sobie swoją rozmowę z nim. - Nie wiem dokładnie na czym polegały, zdaje się, że porwano jego syna. Poradziłem mu, żeby zgłosił sprawę policji, nic więcej o tym nie wiem. Następnego dnia zresztą nasz kontakt się urwał.
- Rozumiem - powtórzył raz jeszcze Mota. - Proszę powiedzieć, co państwo robili w nocy ze środy na czwartek oraz w czwartek rano. I od razu określić, czy ktoś może to potwierdzić.
Dziewczyna ponownie się uśmiechnęła tym razem kierując spojrzenie na hakera:
- Spędziliśmy noc razem, w moim mieszkaniu przy 200 Central Park South. Rano Kye wyszedł do pracy, bo musiał coś wcześnie załatwić w C-Tower, a ja spałam dalej, do otrzymania zawiadomienia od Alexa o śmierci Tomkinsa. Wymieniłam wiadomości z ojcem i Kye. Ubrałam się i wyszłam z domu do jego samochodu. Pojechaliśmy razem do Inner City. Mój holofon i kamery z monitoringu powinny to potwierdzić.
- Jak zdobędziesz nakaz to moja firma na pewno udostępni co trzeba - Remo miał już dość tego spowiadania się. Wrócił do serwerowni, sprawdzając jak sobie radzi odzyskiwanie danych.
- Tak zrobimy - rzucił jeszcze za hakerem, kierując ponownie spojrzenie na Ann. - Skoro zostali państwo wynajęci, czy w takim razie mają państwo już jakieś podejrzenia lub dowody na temat śmierci dotyczącej obojga Tomkinsów? - zapytał jeszcze.
Remo tymczasem stwierdził, że dane są już odzyskane - przynajmniej tyle, ile odzyskać się dało - i zgrane na jego deck.
- Hmm... - westchnęła dziewczyna - Nie mamy na to żadnych dowodów, ale według nas sekta Dzieci Rajneesha jest w to zdecydowanie zamieszana. Amanda nie mogła bez pomocy kogoś więcej wysadzić się w powietrze, bo niby jak przeszła przez ochronę sądu? A to właśnie przeciw nim była toczona wtedy sprawa. Poza tym nie ufałabym sztucznej inteligencji. Zdecydowanie warto porządnie przeskanować Alexa i to nie tylko zadawać mu pytania, ale sprawdzić zapisy jego pamięci. Czy przypadkiem coś się w niej nie zgadza albo nie usunięto jakichś zapisów.
Doskonale sobie zdawała sprawę, że jej wypowiedź brzmiała nieco paranoidalnie, ale wolała zdecydowanie by detektyw miał ją za nieco walniętą, niż by zorientował się ile naprawdę wiedzą, bo wtedy mógłby zacząć wypytywać o źródła tej wiedzy. Miała też nadzieję, że jej sugestia by zająć się Alexem padnie na podatną glebę. Potem się będzie martwić jak wydostaną te ewentualne informacje. Z drugiej strony jeśli cokolwiek zostanie zapisane na dyskach z dostępem do sieci, zawsze będzie możliwość by się do tego dostać.
Remo odpiął deck i wyłączył go na razie, wychodząc z serwerowni.
- Mam co trzeba, przydzielony tu chłopak też będzie miał mniej roboty. Czy to wszystko, detektywie? - zwrócił się bezpośrednio do Moty, patrząc się na niego intensywnie. - Nie mamy żadnych solidnych dowodów mogących posłużyć do oskarżenia kogokolwiek, a nasze działania są legalne. Czyli nie ma podstaw do dalszego przetrzymywania nas tutaj.
Mota zawahał się, ale ostatecznie skinął głową.
- To wszystko. Proszę mi zostawić państwa dane teleadresowe, abyśmy mogli się z państwem skontaktować. Kye przesłał mu tylko firmową wizytówkę, na której nie było aktualnego adresu.
Ann podała namiar na swój holofon nieco zdziwiona, że policja nie ma jej oficjalnego numeru. Adres podała wcześniej w zeznaniach więc nie zawracała sobie tym głowy.

Kiedy wyszli z pomieszczenia Remo pokręcił głową.
- Zielony jak diabli, jeszcze puszczony samopas. Wszystkie siły policyjne muszą być skierowane na to ostatnie zamieszanie, skoro coś tak medialnego oddają nowicjuszom. Mam to po co tu przyszliśmy. Powiedzmy. Muszę z tego wyłuskać prace, znając życie nie zawierają w tytułach interesujących nas słów kluczowych.
- Jeśli mogę jakoś pomóc chętnie to zrobię. Mam wprawę w szybkim czytaniu. Muszę jeszcze wykonać kilka telefonów. Chciałabym jeszcze raz pogadać z tym agentem który chciał porwać Roberta. Trzeba też oddzwonić do biura burmistrza. Chyba warto im przekazać, by nigdzie nie podawano naszych danych. Poza tym chyba powinnam się skontaktować z tą policjantką, o której pisała mi mama. Ciekawe w jakiej sprawie chciała się ze mną widzieć. Wiesz, że w ciągu ostatnich dwóch dni byłam już sześć razy przesłuchiwana przez policję i to za każdym razem z zupełnie innej przyczyny? - Ann uśmiechnęła się rozbawiona. - Może ustanowię jakiś rekord?
- Jesteś rozchwytywana. Mam być zazdrosny? - Remo błysnął zębami w uśmiechu, ale w jego oku widać było odbicie wewnętrznego ekranu. Jednocześnie z rozmową pracował nad plikami. - Nawet ty nigdy byś nie przeczytała wszystkiego. Skanuję wszystkie odzyskane dokumenty pod względem Free Souls i Luxury Goods, ale nie tylko. Zakłócenia, porwania, tego typu sprawy. Wyniki pozostawię tobie. Przejedziesz się ze mną do kliniki? Tam są poczekalnie, całkiem wygodne. A ta policjantka, szkoda, że nie zapytaliśmy Moty. Może to jego koleżanka od Tomkinsów.
- To tylko jeden telefon więcej. - Ann wzruszyła ramionami. - Wybiorę się z tobą. Przy okazji spotkam się z mamą. Przyda jej się chwila przerwy. W pracy rzadko sobie na nią pozwala.
- Dzisiaj też pracuje? - spytał zdziwiony. - No to rzeczywiście, nawet my nie jesteśmy tak szaleni. Dzisiaj same przyjemności w planach.
Roześmiała się rozbawiona:
- Podobno niedaleko pada jabłko od jabłoni. Dyżury w klinice są codziennie, a mama ustawiła je sobie tak, by mieć wolne święta. Niby nie jesteśmy chrześcijanami, ale te tradycje świąteczne bardzo jej się podobają. Co roku mieliśmy w domu prawdziwą choinkę i prezenty. Obiecałam Lexi, że zrobię dziś parapetówkę. - Westchnęła. - Muszę chyba zaprosić jeszcze kilka osób.
- Przełóż na za tydzień. Jak powiesz, że to ze względu na wizytę u burmistrza to zwariuje z ciekawości - zaproponował Remo, którego wizja studenckiej imprezy mało pociągała. - Przed świętami i tak wszyscy zajęci. Chodźmy lepiej, chcę mieć z głowy tę klinikę.

Lady 31-12-2016 11:12

Jak tylko kawałki gruzu przestały stukać o furgonetkę, schowana pod siedzeniem Psyche uniosła się. Natychmiast dostrzegając nowe zagrożenie, nie zawracała sobie na razie głowy Mikiem. Mogła mu pomóc obecnie w jeden tylko sposób.
- Potrzebne wsparcie, Róg Franklin Avenue i East Sandford Boulevard. Cele w dwóch furgonetkach, potrzebujemy jednego żywego!
Wykrzykując to do komunikatora, jednocześnie uruchamiała samochód. Silnik na szczęście nie został uszkodzony, bo włączył się, a Psyche nacisnęła pedał gazu, ustawiając furgonetkę w poprzek drogi. Otworzyła drzwi i wyskoczyła z niej, tak, żeby osłaniała ją od nadjeżdżających. Zsunęła z siebie krępujący ruchy płaszcz i wyciągnęła z torebki pistolet maszynowy, dodatkowe magazynki wsuwając w kieszenie kamizelki. Wychyliła się i posłała krótką serię w pierwszy samochód.
- Mik? Słyszysz mnie? - zapytała, nie licząc na odpowiedź. Do czasu przybycia wsparcia musiała zatrzymać tamtych, wykorzystując do tego ruiny budynku. Następne kilka pocisków skierowała w drona, licząc, że trafi i strąci tego szpiega z nieba.
Już kiedy parkowała furgonetkę w poprzek, nadjeżdżający zorientowali się, że ich cel miał wsparcie. I choć seksowna kobieta w krótkiej sukience na pierwszy rzut oka nie była groźna, to pierwsza seria z karabinku wybiła im z głowy te myśli. Pierwsza furgonetka zahamowała z piskiem opon i stanęła bokiem. Z miejsca pasażera ktoś zaczął strzelać, kule załomotały o bok pojazdu, za którym kryła się Psyche. Z paki wysypali się natomiast ludzie w czarnych kombinezonach. Przynajmniej dwóch z nich skierowało się od razu w stronę Mc'Donaldsa, skąd właśnie próbował odjechać jakiś pechowy klient. Druga furgonetka najpierw ominęła pierwszą i zamierzała przejechać obok prowizorycznej blokady, ale leżący na ulicy gruz szybko wybił im to z głowy i oni także zatrzymywali się już. Przewagę mieli przygniatającą, a odległości nie były duże. Seria z pistoletu maszynowego przynajmniej strąciła delikatnego drona. Resztki spadły na zniszczony budynek, z którego ostało się głównie najniższe piętro, w środku jednak przygniecione pozostałymi. Nie było szans, by ktokolwiek w środku przeżył, ale pozostały fragmenty ścian, za którymi można się było schować.
Komunikator Mika milczał, lecz po chwili odezwał się jego numer na holo.
- Wspominałem, że nie tak łatwo mnie zabić? - usłyszała zachrypnięty głos cyborga.
- Będziesz musiał udowodnić to jeszcze kilka razy, idą do ciebie! Nie wychylaj się, posiłki w drodze - krzyknęła mu przez holofon, posyłając kolejną serię, tym razem celując w tych, którzy wybrali sobie Mc’Donalda za cel. Starała się ostrzeliwać po trochu wszystkich, aby choć trochę spowolnić i robiła to aż do zmiany magazynka, jednocześnie przekazując rozkazy najemnikom przez komunikator.
- Kierujcie się od razu do Maca, tam jest Key-Head i zbliża się kilku wrogów! Ja spróbuję zająć resztę.
Zdając sobie sprawę, że bycie w ruchu jest jej przewagą, włączyła wspomaganie, a potem rzuciła się biegiem w stronę zniszczonego budynku, już kilka metrów przed nim skacząc do przodu i wpadając przez resztki otworu okiennego do środka. Mik musiał poradzić sobie przez chwilę sam, ona krótkimi mierzonymi seriami spróbowała przyciągnąć jak najwięcej uwagi. Zrzuciła też buty, pozbywając się ostatniego ograniczenia dla swoich nieludzko szybkich ruchów.

Tych, których ostrzelała padli na ziemię i sturlali się na dół. Nie jak trafieni, a jak doświadczeni w tego typu sprawach żołnierze. Z drugiej furgonetki też wysypali się ludzie, wszyscy uzbrojeni w broń długą lub półdługą, same stroje też wydawały się być nie tylko nocnym kamuflażem, ale również pancerzem. Osłonięte twarze nie pozwalały się rozpoznać, a ogień którym odpowiedzieli był celny i oszczędny. Pomimo szybkości, tarcza Psyche ucierpiała, błyskając od jakiegoś trafienia, zanim kobieta wskoczyła za ruiny i wyjrzała zza resztek muru. Dostrzegła pięciu przeciwników, przeskakujących już do pozostawionego przez nią wozu. Poruszali się krótkimi skokami i osłaniali się nawzajem, a ogień osłonowy nie dawał Psyche wielu możliwości. Tynk i kawałki cegieł pryskały na boki, a w co cieńszych miejscach kule przechodziły na wylot. Byli coraz bliżej i nie wahali się atakować. Nie potrafiła stwierdzić, ilu zostało z tyłu lub atakowało obecnie Mc'Donaldsa.
- Zbliżamy się do celu - zakomunikował męski głos. Zaraz po nim odezwała się kobieta z drugiej grupy.
- Wystartowaliśmy. Spróbujcie oznaczyć cele, ostrzelamy ich z wysokości.
~Bardzo śmieszne~
Źrenica oka Psyche zawirowała, generując obraz otoczenia na podstawie wszystkich odbieranych przez zmysły warunków. Nałożyła na to mapę widzianych wczesniej przeciwników. Adrenalina i stymulanty w żyłach pozwalały na pracę mięśni ponad ich przeciętne możliwości. Wychyliła broń, strzelając w przewidywane miejsce przebywania najbliższego z wrogów. Sekundę później zrobiła to samo, wykorzystując inny załom muru i strzelając do drugiego z nadchodzących. W tym czasie komputer wyliczył najbardziej optymalną trasę odwrotu, z wykorzystaniem wszystkich możliwych osłon. Ruszyła, przeturlała się i natychmiast wyskoczyła na wysokość pierwszego piętra, przetaczając się po zwale gruzu i oddając w tym samym czasie kolejną serię z karabinka. Cofała się, ale na tyle powoli, aby nie porzucili jej jako celu.
- Jestem w ruinach budynku, Key-Head w maku, wszystko inne na Franklin Avenue i przyległościach to wróg - podała przez komunikator.
Jeśli przez chwilę myśleli, że mieli przeciwko sobie zwykłą kobietę, to szybko wyprowadziła ich z błędu. Przynajmniej jeden dostał, bo widziała jak pada, kiedy była już w ruchu. Skoczyła i trafiła kolejnego, choć i jej tarcza rozbłysła. Kiedy znalazła się za zwałą gruzu, była niemal pewna, że bateria jest już wyczerpana lub niewiele jej do tego brakuje. A tamci już doskoczyli do resztek muru. Nie zabiła żadnego, pistolet maszynowy nie miał tyle mocy, aby eliminiować ich od razu. Jeśli chciała cofać się dalej, to za sobą miała ulicę, a z boku inny czteropiętrowy budynek, uszkodzony częściowo przez eksplozję, lecz podobnie niezamieszkany i przeznaczony do wyburzenia. Wychylając się na krótki moment zarejestrowała nowe szczegóły. Dwóch ruszyło na obieg, wzdłuż budynku, chcąc zajść ją z boku. Przy furgonetkach zauważyła dwóch ciężej uzbrojonych, ze sprzętem do niszczenia pojazdów, a nie jedynie zabijania ludzi. Były też pozytywy. Od strony parkingu Mc'Donaldsa rozległo się głuche dudnienie i jednocześnie jeden z wrogów krzyknął, a inni bliżej skarpy padli na ziemię, kiedy najemnik w potężnym egzoszkielecie przykrył ulicę ogniem z działka. Zaraz za nim podążała furgonetka. Śmigłowiec miał dalej, ale Psyche wiedziała, że ten nadleci niespodziewanie. Co więcej, w oddali już było słychać dźwięki syren.
Niedaleko niej nagle wylądował granat. Od razu zaczęła przetaczać się dalej, w dół, w stronę ulicy.
- Cele ciągle głównie na Franklin Avenue i w Macu! - Poinformowała nadciągającą odsiecz. - Mają ciężką broń, uwaga!
Przez ułamek sekundy rozważała dalszą ucieczkę do drugiego budynku, lecz to nic nie dawało. Zamiast tego miała inny plan. Wykorzystać szybkość i zaskoczenie i wyjść naprzeciw tym zbliżającym się wzdłuż ruin. O ile wybuch granatu nie uszkodzi jej na tyle, aby to uniemożliwić. Odłamkowy eksplodował ze dwa metry od niej, sypiąc odłamkami i gruzem, ale tarcza zabłysła słabo. Psyche będąc już poniżej eksplozji nawet nago nie ucierpiałaby mocno. Stoczyła się na chodnik i poderwała na tyle szybko, aby zaskoczyć zbliżającego się do rogu pierwszego z przeciwników. Seria z pistoletu maszynowego z tej odległości nie miała dużego problemu z przebiciem się przez hełm. Bezwładne ciało poleciało na ziemię, ale kobieta nie zdążyła wycelować w drugiego z nich. Złapał ją za ramię i z siłą porównywalną do Mikowej cisnął o resztki ściany. Łupnęła o cegły, gubiąc broń i zdążyła poderwać kiedy zobaczyła opancerzoną pięść lecącą w swoją głowę. Uniknęła jej w ostatniej chwili, cegły nie miały tego szczęścia. Druga ręka przeciwnika chwyciła Psyche za gardło i uniosła do góry. Bez wątpienia nie miała za przeciwnika normalnego człowieka! Od strony Mc'Donaldsa dochodziła kanonada przeplatana z wybuchami, ale nie widziała obecnie co tam się dzieje. Nie próbowała patrzeć, miała większe problemy. Nie spodziewała się, że ich przeciwnik jest w stanie zaangażować profesjonalistów ze wszczepami do pozbycia się jednego problemu w formie Mika. Czy miało to związek ze sztuczną inteligencją i jej sposobem myślenia, o czym jeszcze kilka godzin temu wspominali Remo i jego przyjaciółka? Ten problem zostawiła sobie na później. Duszenie na nią nie działało, Boor testował to często. Sam uścisk jednak też miażdżył krtań i szyję. Zamiast próbować się wyrwać w siłowy sposób, uniosła nogi i zarzuciła je na szyję przeciwnika, szarpiąc w bok, z zamiarem przewrócenia ich obojga i wykorzystania chwili na oswobodzenie się. Jednocześnie z jednego z palców wysunęła się stalowa igła. Substancja, jaką była pokryta paraliżowała ofiarę. Wystarczyło przebić gdzieś ubranie celu…

Siła nóg okazała się wystarczająca, aby wyrwać się z uścisku jego dłoni i skrętem ciała przewrócić ich oboje na ziemię. Tamten nie dał się jednakże złapać, ani trafić dłonią, blokując uderzenie i przetaczając się w bok. Od razu zaczął wstawać, sięgając po boczną broń, kiedy jego własna oraz karabinek Psyche leżały ze dwa metry od kobiety. Co gorsza, dwóch następnych przeciwników było już tuż obok, mijając prawie róg budynku. Wtedy zupełnie znikąd - zajęta czym innym Psyche także nie wychwyciła tego dźwięku wcześniej - pojawił się czarny kształt nad ich głowami. Przemknął błyskawicznie, ale razem z nim przez ulicę przeleciały pociski z ciężkiego miniguna, orając wszystkie cele. Skosiły dwóch nadchodzących wrogów, choć widziała, że przynajmniej jeden z nich ciągle jest w stanie się poruszać. Wszystko wydarzyło się w obrębie może dwóch sekund. Ten, który sięgał po pistolet, miał już go w ręku, gotowy unieszkodliwić swój cel: Psyche.
Nie czekała, aż zdąży nacisnąć spust. Rzuciła się na niego, celując w nogi i próbując zwalić z nich na ziemię, jednocześnie rękę z bronią odsunąć na bok, a stalową szpilę wbić w jego ciało. Pomoc nadeszła w odpowiedniej chwili, teraz gdyby udało się unieszkodliwić tego przeciwnika, mogłaby użyć go jako tarczy, a jego pistoletu jako broni przeciwko tym, co przeżyli nalot śmigłowca. Zdążyła. Zanurkowała pod pistoletem, który wystrzelił w ziemię i podbiła nogi przeciwnika, wywracając go na ziemię. Udało się jej nawet wbić szpilkę pomiędzy łączeniami ochronnego ubrania, zanim tamten nie odturlał się, korzystając z tego, że skupiła się na skutecznym wybiciu mu z ręki pistoletu. Błyskawicznie działająca trucizna musiała krążyć w jego żyłach, bo spowolniła jego ruchy. Tylko spowolniła. Czymkolwiek byli ich przeciwnicy, do zwykłych ludzi było im coraz dalej. Jeden ze skoszonych przez helikopter wstał i schował się za murkiem. Zabicie porażonego trucizną byłoby formalnością.
~Robisz się miękka…~
Ze względu na Mika i odpowiedzi, których potrzebowali, zamiast tego dwoma szybkimi strzałami trafiła w kolana spowolnionego przeciwnika i błyskawicznie ruszyła do drugiego, skacząc po gruzie i kawałkach ściany. Przeskoczyła ten murek, za którym tamten się krył, obróciła w locie i zaczęła strzelać. Tu już bez skrupułów, prosto w głowę celu. Niczym kpina z grawitacji, wyprostowana Psyche przeleciała nad murem i przeciwnikiem, a każdy strzał z pistoletu okazał się być celny. Pierwszy naruszył hełm, drugi strzaskał jego bok, trzeci trafił w środek. W tym czasie jednakże nie było mowy o tym, aby tamten czekał. Seria z karabinu poleciała wprost w Psyche. Pierwsze kule zatrzymała tarcza, która cichym buczeniem powiadomiła o rozładowaniu. Następne trafiły w ciało i kamizelkę. Na nodze pojawiły się trzy szramy, jedna kula otarła się o policzek. Normalny człowiek by nie przeżył, ale przecież ona nie była normalnym człowiekiem - tak samo jak i Mik. Oraz ci, z którymi walczyli, choć ta trzecia kula unieszkodliwiła cel i ramię z karabinem opadło.

Kobieta lądując na zagruzowanym chodniku od razu dostrzegła, że jedna z furgonetek właśnie rusza.
- Tu Delta, mamy ich na celowniku. W środku trzech plus jedno na podłodze vana. Ranny lub jeniec - poinformował kobiecy głos przez komunikator.
- Spróbujcie ich zatrzymać i upewnić kto leży! - odkrzyknęła. - Szukamy kobiety, cywila w zwykłym ubraniu!
Mówiąc to kopnęła karabin zabitego do góry i złapała go, podbiegając do sparaliżowanego z lufą skierowaną w jego stronę. Zamierzała zdjąć mu hełm i ogłuszyć.
- Mam jednego żywego, reszta nie będzie potrzebna - rzuciła do komunikatora.
Był już prawie przy porzuconej na chodniku broni maszynowej, czołgając się do niej w zwolnionym tempie. Bez paraliżującej dawki dawno by zdążył. Szarpnęła za hełm, odsłaniając coś, czego nie do końca się spodziewała. Jej przeciwnik miał głowę ludzką i nieludzką jednocześnie. Wszystko było na swoim miejscu - oprócz włosów. Nie było ani jednego, nawet rzęsy. W dodatku sam kształt gładkością i owalem bardzo przypominał jajko.
Trzaśnięcie kolbą w tył głowy zdało jednakże egzamin i osobnik padł nieprzytomny.
- Czekam na rogu wraz z paczką - zakomunikowała, zbierając swoją broń i przeładowując. Ze swoją szybkością mogłaby gonić ruszającą furgonetkę, ale bez potwierdzenia kto leży na podłodze wolała zabezpieczyć jeńca. Jego wygląd poruszył bolesne struny w jej głowie.
~Kto wie, może jest taki jak ty?~
Zacisnęła powieki na krótką chwilę, tłumiąc ten głos w swojej głowie. Obawiała się jedynie, że jeńcy ponownie nie dadzą im żadnych odpowiedzi.

Bounty 31-12-2016 16:16

Zamrugał oczami dla upewnienia się, że naprawdę żyje a nie trafił do nieba miłośników burgerów i frytek. Dla kogoś preferującego zdrową żywność byłoby to raczej piekło z Ronaldem Mcdonaldem w roli diabolicznego clowna. Mik aż się wzdrygnął, bo w uszach słyszał coś jakby bicie dzwonów, zaś wnętrze restauracji omiatała ognista łuna. Na szczęście była to wlewająca się przez okno łuna z płonących resztek kamienicy, jasno świadcząca, że to rzeczywistość.
Cyborg dźwignął się na kolana, otrzepując z pyłu i fragmentów dachu, przez który musiał tu wlecieć. Restauracja była skonstruowana z najtańszych prefabrykatów i warstwy termoizolacyjnego tworzywa zamortyzowały upadek, którego nawet nie pamiętał. Gdyby nieprzytomny rąbnął o beton mogło być różnie.
Spojrzał na podarte, osmalone i gdzieniegdzie zakrwawione resztki kurtki. Tarcza energetyczna ocaliła mu życie absorbując wybuch, lecz potem jakieś odłamki musiały przebić kamizelkę. Mimo wszystko było lepiej niż wczoraj, co nastrajało pewnym optymizmem.
Nieco chwiejnie stanął na nogach, sprawdzając działanie kończyn i rozglądając dookoła, aby ustalić w jakiej części restauracji się znajduje. Znajdował się dokładnie tam, gdzie podpowiadał mu obecnie nos. W kuchni restauracji. Zupełnie automatycznej, stąd świeciły się tu jedynie diody na wszystkich tych kuchennych urządzeniach. Automatyczny podajnik przesunął się właśnie z pudełkiem na burgery, a mechaniczne ramiona wsadzały tam właśnie kanapkę. Ktoś pewnie czekał w McDrive - o ile wybuch nie przepłoszył go na dobre lub sypiący się wokół gruz nie uszkodził samochodu. Nie było tu żadnych okien i tylko jedne drzwi.

Swój stan oceniał na niezły. Bolało przy poruszaniu się, ale metalowe kończyny dawały radę. Głowa też wytrzymała, choć zdmuchnęło z niego wszystko co było do zdmuchnięcia. Pistolet maszynowy się zapodział, na kamizelce smętnie wisiały tylko granaty. Jeden miał wręcz pod swoimi nogami. Ilość mniejszych i większych zadrapań była niezliczona, ale poważnych otwartych ran nie dostrzegał. Jeśli były, to nanoboty załatwiły je w momencie, w którym był nieprzytomny. Małe skubańce działały szybko, a wszczepiono mu pewnie bojową, przyspieszoną wersję.

Podniósł i wrzucił do ocalałej kieszeni kurtki zagubiony granat, po czym zdjął rękawiczkę z prawej dłoni i odbezpieczył automat. Był pewny, że to nie koniec. Free Souls przekonali się już raz boleśnie o jego odporności. Bez wątpienia obserwowali wybuch, lecz gdyby nawet Mika pogrzebały ruiny, przyjechaliby go odkopać tylko po to, by upewnić się, że jest martwy.
Wydało mu się, że przez brzęczenie w uszach słyszy strzały.
Zjadł z podajnika świeżo usmażoną frytkę i otworzył ostrożnie drzwi, jednocześnie wybierając na wszczepionym holo numer Psyche.
- Wspominałem, że nie tak łatwo mnie zabić? - wychrypiał, gdy odebrała.
- Będziesz musiał udowodnić to jeszcze kilka razy, idą do ciebie! Nie wychylaj się, posiłki w drodze - krzyknęła mu przez holofon, niemal równocześnie z serią z broni.

Drzwi prowadziły na niewielki korytarz, zaraz za nim przechodziło się do części dla klientów i miejsca, gdzie automaty wydawały posiłki. Standardowa obsługa tego miejsca nie zakładała żywych pracowników - oprócz tych do naprawy, sprzątania czy dowozu towaru. Korytarz kończył się drzwiami wyjściowymi, obecnie zamkniętymi. Z drugiej strony był automatyczny Mc'Drive, lecz tam nie za bardzo było jak się dostać - taśma podająca została obudowana. Od strony zawalonego budynku słyszał coraz gwałtowniejszą strzelaninę.
W holofonie też już tylko trzaski. Mik zaklął pod nosem, tłumiąc w sobie chęć ruszenia w sukurs Psyche. Powtórzył sobie, że wciąż pełni rolę przynęty, a od zamknięcia pułapki są inni.
Starannie wybrał pozycję obronną. Żadnych drzwi i okien za plecami. Tak, by w razie czego mógł się wycofać wzdłuż taśmy podającej do kuchni. Przykucnął za rzędem automatów wydających jedzenie. Metal był jedyną solidną osłoną w tym budynku ze sklejki i tektury. Działające maszyny były ciepłe, więc blokowały zarazem termowizję, z pomocą której sam obserwował część dla klientów z przeszklonymi drzwiami i dużymi oknami. Mcdonalds na całym pieprzonym świecie wyglądał tak samo, dając Amerykanom poczucie, że wszędzie są w domu. Podobno, bo Mik najdalej był w Denver.
Patrząc na główną salę przez szparę między elementami podajników, zerkał też na ściany i sufit. Cyberoko szukało ruchomych źródeł ciepła, żywe patrzyło normalnie. Na dłuższą metę bolała od tego głowa, ale teraz łeb bolał go i tak. Cyberaudio wyciszyło strzelaninę, filtrując z niej inne i bliższe dźwięki. Lufa wysunęła się cicho z prawego nadgarstka, w lewej dłoni spoczywało jajo granatu odłamkowego z opartym o zawleczkę kciukiem. Strzały odezwały się nagle znacznie bliżej, tuż za drzwiami. Poszatkowane kulami nie stanowiły przeszkody dla dwóch ludzi, którzy wpadli do środka, osłaniając się nawzajem. Czarne pancerze, karabiny szturmowe i ruchy jak u zawodowych żołnierzy. Dojrzał ich ułamki sekund wcześniej. Korytarzyk był za mały, podobnie jak metalowe elementy podające żarcie, aby nie został zauważony z ich pozycji. Od strony parkingu rozległo się dudnienie ciężkiego działka.
W momencie gdy pierwszy z napastników przestępował próg, granat obronny leciał już pod jego nogi. Ustawiony na dwie sekundy - minimum niezbędne by rzucić i się schować. Mik wcisnął się jak mógł za wybrzuszenie maszynerii serwującej fast-food, chyba metalowego pojemnika na odpady. Było za małe, by zmieścił się tam cały, wystawała lewa ręka i noga, lecz od spodziewanego miejsca eksplozji dzieliło go parę metrów. I tak był w lepszej sytuacji od wrogów, z których tylko jeden miał jakąś szansę uskoczyć za wątpliwą osłonę ścian ze sklejki.
Adrenalina z dopalacza buzowała w żyłach, spowalniając postrzeganie czasu.
Kalkulował.
Natychmiast po wybuchu zamierzał opróżniając magazynek wycofać się przez otwarte drzwi do kuchni, gdzie zza aparatury do pichcenia będzie mieć pod ostrzałem korytarz. Wystrzelenie trzydziestu naboi trwało dwie i pół sekundy - mniej więcej tyle ile zajmie mu zmiana pozycji. Dwie i pół sekundy, które to były wiecznością w obecnej sytuacji. Przeciwnicy natychmiast zarejestrowali ruch i jeden z nich posłał krótką serię prosto w lecący granat, zatrzymując go w powietrzu. Mik nie wiedział, czy tamci zdążyli paść na ziemię, ale eksplozja granatu nastąpiła w połowie drogi, szatkując ściany, sufit i marnej jakości blachę Mc'Donaldsa. Szatkowały też ciała, lecz ze znacznie mniejszą skutecznością, nie przebijając się odpowiednio mocno. Maroldo ruszył, plując ogniem z lufy karabinu, ale wróg odpowiedział tym samym. Poczuł ból w udzie, potem w boku, zanim wpadł do kuchni, będąc pewnym, że sam także coś trafił. Na ile skutecznie? Dym wypełnił pomieszczenie, jakaś kuchenna maszyna odmawiała właśnie posłuszeństwa. Przeciwnicy już się przemieszczali, podnosząc z ziemi. Na zewnątrz na parkingu trwała kanonada ubarwiana eksplozjami. Adrenalina buzowała, umożliwiając płynny ruch.
- Poddaj się, inaczej zginiesz i ty i ona! - krzyknął jeden z nich przez zmieniający głos syntezator w hełmie.
Cyborg aż gotował się z wściekłości, lecz przełknął cisnące się na usta wyzwiska. Wstrzymał się chwilę z odpowiedzią, wykorzystując czas jaki mu dali na zmianę magazynka i sięgnięcie po kolejny granat.
- Chciałem się poddać to wysadziliście mnie w powietrze! - odkrzyknął zza rogu. - Zabijecie mnie a potem ją! Czemu niby kurwa miałbym wam teraz wierzyć?!
Grał na czas, na wypadek gdyby użyli artylerii cofając się schylony w głąb kuchni, gdzie będzie osłonięty z większości stron maszynerią. Niewidoczny gołym okiem w dymie i w termowizji pośród rozgrzanych sprzętów.
Ci goście byli naprawdę nieźli (trafili granat w locie!), na pierwszy rzut oka żadne gangusy jak wczoraj a najemnicy lub korporacyjni żołnierze. Czy Kalisto zaangażowało się bezpośrednio? Mik pokładał jednak wiarę w Alfie i Delcie. Mieli w końcu mecha i śmigłowiec a sądząc po kanonadzie byli już na miejscu. Należało tylko dać im jeszcze trochę czasu.
Nasłuchiwał kroków, filtrując w cyberaudio dźwięki i zerkając na dziurę w dachu. Nie wiadomo, czy dali czas jemu czy sobie, aby pozbierać się z podłogi. Jeszcze bowiem nie przebrzmiała jego odpowiedź, kiedy sięgnęli po granaty. Dwa wleciały do kuchni, jeden w głąb, blisko niego, drugi bardziej przy drzwiach. Jednocześnie posłali po krótkiej serii w jego kierunku, nie pozwalając unieść głowy. Nie weszli do środka, pozostając w korytarzyku.
Mik skulił się za najbliższym elementem wyposażenia kuchni, nie wiedział nawet co to jest, lecz było duże i metalowe. Eksplozja granatu pomiędzy kuchennymi sprzętami była bardzo gwałtowna. Odłamki, kawałki metalu, gorący tłuszcz i rozdrobnione na milion elementów składowe tutejszego jedzenia poleciały we wszystkie strony. I byle blacha ich nie mogła w pełni zatrzymać. Uderzyło to w Mika pośrednio, przebijając się przez kuchenny mebel i grzęznąc w ciele oraz kamizelce Maroldo. Ten ból także dało się przezwyciężyć, ale sterczący z ramienia kawał ostrej blachy nie wyglądał obiecująco. Drugi granat natomiast wybuchł znacznie ciszej i zamiast odłamków, rozpylił chmurę duszącego gazu, wciskającego się we wszystkie otwory ciała i tłumiącego krzyk. Gdyby nie wczorajsza operacja i nowy wszczep w gardle, sytuacja cyborga byłaby jeszcze bardziej przesrana. Ale nawet ten wszczep nie dawał pełnej ochrony i z gazu należało się jak najszybciej ewakuować. Co więcej, gęsta, wypełniająca powietrze zawiesina utrudniała zarówno nokto jak i termowizję. W obie strony.
Mik wydał z siebie zduszony wrzask i nim jeszcze dym całkiem zasnuł pomieszczenie, cisnął swoim granatem w wylot korytarza. Pod osłoną kolejnej eksplozji oraz zrujnowanych sprzętów, skulony przemieścił się w dwóch skokach pod dziurę w dachu, po czym z przykucu wybił się w powietrze, by opuścić budynek tą samą drogą, którą doń przybył. Zahaczył o jakieś deski, a przy okazji okazało się, że nogi lekko ucierpiały od wybuchu i twardego lądowania, mimo to z niejakim trudem znalazł się na dachu. Został natychmiast zauważony, bo wróg już wkraczał do kuchni. Osłabiony, prosty dach nie stanowił przeszkody również dla kul, które przebijając deski i dachówki goniły Maroldo, zostawiając nowe pamiątkowe szramy i draśnięcia na nogach. Na szczęście nie trafili w klejnoty, bo już by Mik nigdy nie poruchał. Kamizelka zatrzymywała resztę pocisków, których wytrącony impet nie wystarczał by ją przebić. Mimo wszystko, to było bolesne.

Eksplozję w środku Mc'Donaldsa zagłuszył huk na zewnątrz. Maroldo wreszcie mógł się zorientować w sytuacji, a ta wyglądała niczym pole bitwy. Kilka samochodów zaparkowanych w okolicy właśnie płonęło, przeskakiwał po nich facet w egzoszkielecie, którego jedno mechaniczne ramię dymiło się i zwisało bezradnie, ale drugie pluło ogniem. Z okolicy Franklin Avenue dobiegła seria z miniguna, na niebie mignął czarny jak noc śmigłowiec, a dwóch ludzi właśnie dobiegało do restauracji od przeciwnej strony - czyli głównego do niej wejścia. W tym wszystkim niemal nie było słychać policyjnych syren, ale te również się zbliżały.

Gliny były ostatnim zmartwieniem Mika, bo znał ich wyposażenie a przede wszystkim zarobki. Jak tylko zobaczą co się tu odpierdala zawrócą z piskiem opon i obserwując fajerwerki z bezpiecznej odległości zaczekają na SWAT lub Gwardię Narodową.
Maroldo nie miał czasu napawać się panoramą pola bitwy, bo dach po którym biegł zaczynał przypominać sito. Na szczęście wróg opróżniał magazynki na oślep. Mik nawet nie zwalniając na skraju dachu wybił się w powietrze.
Tych dwóch na dole zarejestrował właściwie już w locie. Nie strzelali do egzoszkieletu ani nie kryli się przed nim, więc musieli być swoi.
- To ja, Key-Head! - krzyknął na wszelki wypadek.
Niby mieli jego zdjęcie, więc ich systemy celownicze powinny rozpoznać twarz i oznaczyć jego sylwetkę przyjaznym zielonym kolorem, lecz zdawał sobie sprawę jak musi teraz wyglądać, w strzępach ubrania, cały osmalony, we krwi i spożywczym syfie, który wybuchy rozniosły po kuchni.
Wylądował na uszkodzonej nodze i przetoczył po betonie bez zwykłej dla siebie gracji, kryjąc za parkingowym śmietnikiem i iglastym klombem.
- Dwóch w kuchni! - wskazał uzbrojonym ramieniem na ścianę. - Zawodowcy, pełne zbroje!
Najemnicy nie zastanawiając się odpalili z granatników podwieszonych pod identycznie wyglądające karabiny. Eksplozje wstrząsnęły już i tak zdemolowanym Mc'Donaldsem. Skutek był niewiadomy, ale ci tu nie zamierzali wchodzić i sprawdzać wdając się w strzelaninę.
- Do furgonu! - wrzasnął jeden z nich do Mika. - Trzeba się zmywać! - wskazał na vana stojącego dwadzieścia metrów od restauracji. Mini-mech nie pchał się na zbocze, kryjąc je tylko ogniem. Od ulicy dobiegły kolejne wystrzały. Gdzieś tam ciągle była Psyche, ale powinna mieć wsparcie tych z helikoptera.
Gdy wołali Maroldo dobiegał już z boku do dymiących dziur w ścianie restauracji
- Musimy wziąć któregoś żywcem, inaczej to bez sensu! - odkrzyknął, wrzucając flashbanga do zadymionego wnętrza.
Z dziury huknęło i błysnęło z niewiadomym efektem a Mik już szykował się, by wpaść do środka.
- Kurwa mać, nienawidzę pracować z cywilami! - poskarżył się żołnierz Alfy.
- Twoja seksowna koleżanka ma już jednego, spierdalamy! - krzyknął drugi, machając karabinem w stronę furgonetki. Gliny zbliżały się, pierwszy radiowóz znalazł się już w polu widzenia.

Tylko informacja o zdobyciu jeńca powstrzymała Mika przed szarżą, bo nie ci dwaj gliniarze w środku nieopancerzonej bryki, którzy bardzo chcieliby teraz być gdzie indziej.
Puścił jeszcze serię w dym i wycofał wraz z najemnikami.
- Wysadźcie mnie przy niej - powiedział, wskakując do ich wozu. - Zgarniemy jeńca do naszej fury.

Jednocześnie wywołał na holo numer Dirkauera.
- Udało się namierzyć numer, z którym rozmawiałem?

Sekal 03-01-2017 11:03


Psyche, Mik

Godzina 2:17 am czasu lokalnego
Niedziela, 21 grudzień 2048
Mount Vernon, New York State


Kiedy dobiegali do furgonetki najemników, pierwszy radiowóz już zbliżał się do wjazdu na parking Mc'Donaldsa i przed nim zatrzymał. Gliniarze wyskoczyli, trzymając się wozu jako osłony, która niewiele by im dawała. Gdyby tylko ktokolwiek się nimi interesował. Pomimo tylu granatów, ze środka restauracji rozległy się kolejne strzały. Niecelne, osłonowe, ale ktoś tam ciągle dawał znak, że żyje. Nie tylko Mik miał patent na niezniszczalność. Alfa i Maroldo wpadli do samochodu i ruszyli z piskiem opon, zostawiając z tyłu krzyki gliniarzy i kilka pocisków z ich niezbyt skutecznych pistolecików. Facet w egzoszkielecie sam wspinał się po nasypie, ale był zbyt wolny, żeby dorwać jeszcze uciekających napastników.

Psyche już czekała, razem ze związanym, nieprzytomnym wrogiem. Nadal nie mogła się zdecydować, czy da się go nazwać człowiekiem. Łysa niczym jajko głowa nie miała za zadanie wtapiać się w tłum, została stworzona w zupełnie innym celu. Nie trzeba było dodawać, że bez wsparcia wyposażonych w najnowsze zabawki najemników, nie mieliby szans w starciu z wysłanymi przez ich przeciwnika cyborgami. Kto oprócz korporacji miał dostęp do czegoś takiego? Te pytania musiały poczekać.
- Zatrzymujemy ich - dotarł do ucha kobiety komunikat Delty. Mik dostał komunikator od tych co go wieźli, dzięki czemu wkrótce i on to słyszał. - Furgonetka stoi. Rozbiegają się we wszystkie strony, szybko. Nie gonimy.
Po krótkiej przerwie, w której w oddali słyszeli strzały, jednocześnie ładując nieprzytomne ciało jeńca do samochodu, delta odezwała się znowu.
- Uciekli. Sprawdzamy ciało - chwila przerwy. - To jeden z nich.

Mik wyskoczył, zamierzając się przesiąść do swojej furgonetki, ale szybko wyszło na jaw, że nie ma do czego. Większość karoserii mogła wytrzymać ostrzał, ale wróg najwyraźniej celowo zniszczył opony. Swoje dołożył minigun ze śmigłowca - który przeorał zarówno ich wóz jak i drugi z tych, którzy przyjechali przeciwnicy - oraz działko egzoszkieletu prujące w kryjących się tu ludzi. Tak to przynajmniej wyglądało i dawno jasno do zrozumienia, że nie nadawało się do ucieczki przed glinami, których to robiło się coraz więcej. Nadjeżdżali z różnych stron.
- Wyprowadzimy was - odezwała się znowu Delta, korzystając zapewne z taktycznej przewagi jaką dawał śmigłowiec.
Przynajmniej furgon najemników był duży, chyba dostosowany nawet do transportu mecha. Ruszyli ponownie, kierowani przez tych z góry, kiedy wreszcie przyszła dokładna informacja od Dirkuera.
- Sygnał dochodzi do waszej pozycji, ale prześledziliśmy go. Mamy miejsce początkowe, to niedaleko.

Gliniarze z podmiejskiej miejscowości nie byli skłonni poświęcać swojego życia w pogoni za egzoszkieletem. Bardziej poudawali, nie angażując pełni swoich sił. Ostatecznie, kiedy stawali niedaleko wskazanego przez Alana miejsca - niedużego zakładu mechaniki samochodowej - pogoń już sobie odpuściła. Najemnicy wyszli, razem z Mikiem i Psyche, zbliżając się do budynku. Skan termowizyjny dał jedną odpowiedź.
- Jedna osoba w środku, siedzi.
- Nie widzę pułapek.
- Wchodzimy!
Wpadli do środka, sprawdzając każdy zakamarek.
- Czysto! Czysto!
Mik widział tylko jedno. Na krześle siedziała Michelle, przywiązana do niego kawałkami kabli. U jednej ręki brakowało jej dwóch palców, krew spłynęła po oparciu i ciele. Dziewczyna była nieprzytomna.


Ann, Kye


Godzina 11:29 am czasu lokalnego
Niedziela, 21 grudzień 2048
Klinika Corp-Techu, New Jersey


Szkło i stal budynku kliniki pięknie odbijały promienie słoneczne, kiedy zbliżali się do tego symbolu korporacji. Przygoda dla bogatych, Ann doskonale wiedziała, że połowa operacji wykonywanych w tym miejscu dotyczyła wszczepów lub upiększania ciała, nie mającego nic wspólnego z ratowaniem życia. Najlepsze technologie montowane były w ludziach właśnie w tym miejscu, a jeszcze więcej działo się za ukrytymi drzwiami, poza opinią publiczną. Susan Ferrick wiedziała o tym bardzo wiele, musiała wiedzieć, skoro na przykład dopuścili ją do Mika Maroldo, żywego eksperymentu.

Kiedy parkowali na strzeżonym parkingu, korzystając przy tym z uprawnień Remo, haker zdążył już przeskanować biblioteczne pliki. Free Souls oraz Luxury Goods dały po jednym dokładnym wyniku, ujawniając prace dyplomowe. Pierwsza była długa i wyraźnie skomplikowana, druga należała do tych "na odwal się". Niestety, pozostałe słowa kluczowe, wyrzuciły ponad sto wyników, o wiele więcej niż nawet ktoś taki jak Ann mógł przerobić i wyciągnąć z tego jakieś wspólne wnioski. Potrzebowali zdecydowanie zawęzić kryteria wyszukiwania.

Pierwszy rzut oka na "Społeczne uwarunkowania i reakcje na handel żywym towarem" dawało do zrozumienia, że praca została zaliczona chyba po znajomości. Luxury Goods zostało tu zbudowane z pominięciem tylu czynników, że wydawało się niemożliwe, żeby powstało w realnym życiu. A jednak, w mieście porywano ludzi i wszczepiano im procesory. Cała praca opierała się na tym, że jedna osoba zbierała swoich pomocników i za ich pomocą porywała wybitne umysły, wszczepiając im procesory behawioralne i za ich pomocą ich kontrolowała, wykorzystując potencjał umysłu. Ci ludzie wręcz mieli wracać do społeczeństwa i pracować dla Luxury Goods pod przykrywką. Firma zaś miała sprzedawać ich lub tylko ich zdolności innym. Straszna bzdura. Z drugiej strony różniło się wiele szczegółów. Nie było tu mowy o dzieciach. Pomocnicy mieli być dobrowolni, a nie tacy jak agent próbujący porwać Dorne'a. Całość zaś była zwyczajnie nieprzemyślana i bez modyfikacji nie przetrwałaby próby realnego życia.

"Gangi Nowego Jorku" wymagały natomiast znacznie głębszej analizy. Było tu mnóstwo tabel i wyliczeń, praca mocno opierała się na wyższej matematyce, przywoływała bardzo skomplikowane zależności społeczno-ekonomiczne. Opierała się na próbie stworzenia organizacji przestępczej i zdobyciu przez nią władzy, wychodząc od jednego człowieka i jednej substancji - nowego narkotyku. Co ciekawe, narkotyk miał zostać wyniesiony z laboratorium, gdzie standardowo miał pracować założyciel. Zostały przyjęte pewne założenia, w tym przekonanie małych gangów oraz jednej z korporacji do tego, że opłaca się im wynieść Free Souls na piedestał. Korporacja otrzymywała poligon i wpływy w mieście należącym standardowo do innej korpo, gangi otrzymywały większą samodzielność i więcej kasy z handlu. Brzmiało to prosto w założeniach, lecz wyliczenia zostały przeprowadzone bardzo dokładnie, z zachowaniem wszystkich zmiennych.
Realne życie pokazywało, że ta praca mogłaby się częściowo bronić sama. Tu nie mieli najmniejszego pojęcia jakie wprowadzono modyfikacje.



liliel 04-01-2017 10:06

Ferro sprawdził to co zobaczyli na ekranie.
- Samochód jest firmowy, Asian Panda serwuje standardowe jedzenie azjatyckie, działają od dziesięciu lat.
Leah wyjęła z kieszeni swój notatnik. Zapisała ołówkiem numery blach.
- Mogą mieć więcej wozów dostawczych - myślała na głos. - Możesz mi zrobić zrzut ekranu z gębą tego Żółtka?
Czekała na ciąg dalszy filmu. Jeśli nikt więcej się nie pojawi stawiało to dostawcę żarcia jako pierwszego i jedynego podejrzanego. Nic więcej się nie wydarzyło, następna podjechała karetka, a potem radiowóz na sygnale. Później samochód Ferro i Leah zobaczyła roztrzęsioną samą siebie.
- Wysłałem ci na holo, ale już go mam. To Hiko Ahu, pracownik tej firmy od… trzech lat. Brak wpisów w kartotece, jest czysty.
- Nie wiem jak ci dziękować, chociaż nie, właściwie to wiem - przygarnęla go bliżej, choć z wyrazu jej twarzy dało się wyczytać, że wcale nie jest wyluzowana i nawet jej słowa były na wyrost. - Ale, to później. Na razie… - gestem wskazała holograficzny zapis monitoringu. - Właśnie dostrzegłam, że wyglądam jak siedem nieszczęść i zaczynam histeryzować. Mnie się to nie zdarza. No… nie zdarzało.
Lekko zakłopotana i ewidentnie na siebie wkurwiona spojrzała na przesłane na holo dane dostawcy.
- Trzeba go przepytać.
- Pewnie już to zrobili lub robią. Jak się pojawi następny detektyw z tym samym zestawem pytań, to będzie dziwne - Ferro zrobił zakłopotaną minę. - Nie możesz tu działać w standardowy sposób, bo szybko się zorientują i usadzą.
- Ale z blachą dostałabym najszybciej odpowiedzi na interesujące mnie pytania - cofnęła się krok w tył, czyli pod same drzwi. - Mogę się podać za prywatnego detektywa, albo… - wygładziła bałagan włosów i zamrugała serią, co nie wyszło wcale uroczo, co najwyżej dziwnie - podać się za wkurwioną klientkę żądającą wyjaśnień.
- Pytanie, jakie to będą odpowiedzi. To dostarczyciel, więc będziemy potrzebowali informacji jeszcze skąd mają jedzenie i kto je przyrządza i kto ma do tego dostęp. Policja jeszcze nie przejęła nagrań z Asian Panda, albo nie mają kamer albo to dopiero nastąpi, bo w systemie tego nie widzę - Scott faktycznie ciągle grzebał w systemie.
- Mógłbyś się włamać do ich monitoringu? Tak żeby zobaczyć moment przejęcia zamówienia przez dostawcę? - zapytała.
- Włamać? - Ferro zamrugał. - Nie, Leah. Nie przekraczaj tej granicy.
- Jakiej? Przecież to tylko niegroźne zerknięcie na zapis z kamery. Nikt na tym nie straci a moja siostra może zyskać. Wolność - ostatnie zdanie wypowiedziała z naciskiem.
- Nie - powiedział zdecydowanie i wyłączył ekran, wstając. Spojrzał głęboko w oczy. - To przekroczenie granicy pomiędzy nagięciem zasad a podeptaniem ich. I może kompletnie nic nie dać, bo to oficjalna ścieżka, jaką podąży oficjalne śledztwo. Murray nie jest nowicjuszem. Chcesz się dowiedzieć, jedź do Pandy, powiedz, że chodzi o siostrę. To nie firma zawodowych morderców, oni też chętnie oczyszczą się z zarzutów.
- Skoro tak stawiasz sprawę chyba nie mam wyjścia - bąknęła zapinając kurtkę. - Jedziesz ze mną? Zastanów się czy chcesz. Bo jeśli będę musiała złamać parę zasad żeby Joanna uniknęła pierdla to, do cholery, złamię je. I nie chciałabym żeby mój własny facet mnie za to aresztował.
- Wolisz bym pojechał, czy zajął się tym androidem Tomkinsa? Bo tego twój nowy partner raczej nie zrobi - odpowiedział ze swoim zwykłym spokojem.
- Jest niedziela a ty zdaje się masz wolne. Do poniedziałku android nie ucieknie - odparła czując, że zrobiło się odrobinę niezręcznie. - Chciałabym żebyś pojechał ze mną, ale nie próbował mnie na każdym kroku moralizować. Szanuję twoje granice i nie poproszę cię więcej abyś je dla mnie naginał. Ale i ty uszanuj, że ja, dla ważnych dla mnie osób, jestem w stanie o tych granicach zapomnieć.
Potarła punkt pomiędzy brwiami niezadowolona jak to zabrzmiało.
- Do cholery, nie mam zamiaru zamienić się w złoczyńcę - nie podobało się jej, że musi się spowiadać z grzechów, których jeszcze właściwie nie popełniła. - To moja siostra. Poza tym, dla ciebie zrobiłabym to samo.
Przeszło jej przez myśl, czy wobec powyższego on nie zgodziłby się na takie ustępstwa względem regulaminu aby ratować jej dupę? Chociaż czy właściwie nie łamał regulaminu pokazując jej tą taśmę? Może za dużo od niego wymagała?
- Ufam kompetencjom Murraya, ale niech ci będzie. Android to w sumie nie moja sprawa - wzruszył ramionami. - Możemy jechać, nie mam tu w takim razie nic do zrobienia - zerknął na biurko i wyłączył resztę urządzeń.
- Dzięki. Doceniam twoją pomoc - powiedziała mu już w drodze do Asian Panda.

Asian Panda okazało się niczym więcej, jak niewielką knajpką na skraju Chinatown, na pierwszy rzut oka bardzo podobną do wielu, wielu innych. W niedzielę rano mieli zamknięte, otwierali dopiero w południe, lecz zapachy z kuchni sugerowały, że ktoś już w środku pichci te standardowe, pseudochińskie potrawy. Według holonetowego menu w ofercie mieli także sushi, a pokazane tam zdjęcia nie przywoływały na myśl rarytasów, jakie teoretycznie zwykle jedzą ci znani i bogaci. Leah przysunęła nos bliżej szyby aby dojrzeć czy krząta się ktoś od frontu czy powinni spróbować raczej od zaplecza. Zapukała kilka razy otwartą dłonią w drzwi, a dzwonek zamontowany po przeciwnej stronie zadrgał nieznacznie. Nikogo nie zobaczyła, ale mocniejsze pukanie wywabiło z kuchni starszą, niską Azjatkę w fartuchu.
- Samknięte! - krzyknęła łamaną angielszczyzną, z mocnym orientalnym akcentem. - Przyjdzie po dwunasta!
- Chcę tylko pomówić! - odkrzyknęła Leah. - Proszę mnie wpuścić, to ważne!
Kobieta zmarszczyła brwi, po czym zbliżyła się do drzwi.
- O czym? - spytała podejrzliwie. - Ja nic nie wiem! - dodała na wszelki wypadek.
- Na temat wczorajszej dostawy. - Ciężko rozmawiało się przez zamknięte drzwi ale na razie Leah stawiała na potulny ugodowy ton. - Do domu państwa Hunt.
- Nic nie wiem! Wczoraj dużo dostaw. Kim jesteś? - Niestety, rozmawiało się z nią jak z większością mieszkańców Chinatown. "Nic nie wiem, nic nie widziałam, nie było mnie tam, to nie moja ręka." Azjaci zawsze trzymali się razem, a zaprzeczali nawet oczywistościom jeśli chodziło o coś "z zewnątrz".
- Należę do rodziny państwa Hunt. Muszę zapytać o dostawę do nich. Do Jersey. W nocy wydarzył się wypadek i wasz dostawca może coś o tym wiedzieć.
- Dużo dostaw! Ludzie klikać, my wieźć. Ja nazwisk nie znać - kobieta ciągle nie kwapiła się do otworzenia drzwi. - Ja tylko gotuję. Od wożenia pracownicy.
- Mój szwagier został postrzelony, muszę się dowiedzieć co się tam wydarzyło. Na pewno może pani sprawdzić rejestry. Zresztą, pewnie niebawem będą tu węszyć gliny. Może niech lepiej pani sobie na spokojnie wszystko sprawdzi przed ich pojawieniem. Upewni, że nie było żadnych uchybień - Leah zerknęła z ukosa na Ferra czy doceniał jej wysiłki, że nie zamachała jeszcze odznaką przez szybę. Zdecydowanie była przyzwyczajona do tego aby odpowiedzi żądać a nie o nie skamleć. To zresztą było słychać i widać w minie Ferro. I Azjatki, tak po prawdzie.
- Policja już była - odparła, przyglądając się Leah bardzo uważnie. Wreszcie otworzyła drzwi. - Ja nic nie wiem, oni o Hiko pytać. Coś zrobił? - zapytała zaniepokojona. - Postrzelił? - pokręciła głową. Być może rozumiała tylko z połowę słów wypowiadanych przez Wierzbovsky.
- Nie - zapewniła ją spokojnie i weszła do środka. - Ale może wiedzieć jak do tego doszło.
Rozejrzała się po lokalu w poszukiwaniu kamery, choć zdawała sobie sprawę jakie marne są na to szanse.
- Macie tu monitoring?
Azjatka zamrugała. Uśmiechnęła się po chwili, także się rozglądając.
- To znaczy kamery? Tu dla klientów, tak - pokazała na umiejscowione przy suficie urządzenie. - Hiko dobry chłopak. Ale on tylko pracownik.
- Czy mogłaby pani odtworzyć wydarzenia z kamer z wczorajszego wieczora? Kiedy szykowano jedzenie dla państwa Hunt i później, kiedy Hiko odebrał pakunki? - poprosiła. - Chodzi o to, że ktoś coś do tego jedzenia dosypał. I nie wierzę, że to ktoś z personelu, działacie na rynku od dziesięciu lat i na pewno dbacie o reputacje. Ale ktoś mógł się posłużyć waszym kosztem i chcę się dowiedzieć dlaczego. Ale najpierw muszę obejrzeć zapisy z kamer.
Znowu zamrugała. Było w tym dużo trudnych słów, ale chyba pojęła ogólny koncept.
- Hiko tylne wejście. I my też. Nie wychodzić tędu, tu klienci. I jedna kamera. Ja nie umieć obsługiwać, syn może. Zadzwonić? Ale tędy tylko klienci.
Nic nie mogło być proste. Ferro właśnie obchodził całą salę, zerkając co chwilę na kamerę, ale nadal nic nie mówił. Jeśli była tylko jedna, a cała obsługa wchodziła przez zaplecze, to mogliby liczyć wyłącznie na kogoś, kto odwracając ich uwagę wślizgnął się na zaplecze tędy. Tylko czy zrobiłby to widząc wyraźnie zamontowaną tu kamerę?
- A od strony podwórza nie ma innych kamer? Choćby w sąsiednich lokalach? - zapytała wskazując palcem na zaplecze, czy może je obejrzeć i zlustrować ulicę po przeciwnej stronie. - To pani osobiście wydawała to zamówienie? Proszę poszukać w zamówieniach. Może sobie pani przypomni czy był w środku ktoś jeszcze, poza panią i Hiko? Czy coś odbiegało od normy?
- Mój mąż, syn i córka. Pracujemy razem. Pracownicy wożą, nikt inny nie był. Dostawy rano. Zamówień dużo, nie pamiętam - przyglądał się Leah uporczywym spojrzeniem. - Tu Chinatown. Kamery niedużo.
Albo nic o nich nie wiedziała, ale monitoring miasta w ostatnich miesiącach i tak miał coraz więcej dziur. Nie kwapiła się do pokazywania zaplecza.
- Wy kontrola? - dopytała podejrzliwie.
- Mówiłam pani, badam sprawę wypadku z mieszkania państwa Hunt - wyjaśniła po raz kolejny Leah. Jeśli nie było wtedy nikogo poza rodziną Chińczyków i dostawcą to winny musiał być jednym z nich. - Poda mi pani numer do Hiko? O której stawia się zwykle w pracy?
- Różne pory. Dziś ma wolne. Numer dam. Ale to dobry chłopak. Nie ma kłopoty? - w tonie kobiety pojawiło się zmartwienie. Numer jednak podała.
- Możemy przejść przez kuchnię tylnym wyjściem? - Leah chciała choć rzucić okiem na pomieszczenia gdzie przygotowują jedzenie, choć istniała marna szansa, że niezauważony dostał się tam ktoś jeszcze. No i na ulicę biegnącą za lokalem. - Policja pytała o coś więcej niż ja?
Wzruszyła ramionami na oba pytania. Nie zaprotestowała, kiedy weszli na zaplecze, gdzie generalnie nie było nic poza kuchnią i mini łazienką. Metalowe, nieco poobijane drzwi wychodziły na tylną alejkę i nie było tu innych możliwości wejścia - nawet okna. Zamek w drzwiach jednakże też nie sprawiał wyjątkowo solidnego wrażenia. Na elektrycznej kuchence gotowały się ryż i warzywa.
Cztery osoby pracujące na tak małej powierzchni nie mogłyby nie zauważyć nieproszonego gościa. Jeśli ktoś dosypał coś do żarcia, to nie tutaj.
Wyszli na uliczkę za barem. Leah podziękowała Chince i wzięła od niej namiary, na wszelki wypadek.
- Dostawca musiał maczać w tym palce - wyraziła swoją opinię Leah kiedy zostali już sami. - Do lokalu nikt niezauważony by się nie dostał. Nie przy czterech pracujących osobach.
Rozejrzała się czy na którymś z okolicznych budynków nie znajduje się działająca kamera.

Chinatown rządziło się swoimi prawami. Ulice stawały się tu z każdym rokiem węższe, budynki bardziej ścieśnione i obwieszone przeróżnym znaczkami, banerami i neonami. System monitoringu miejskiego nie nadążał za tymi zmianami i Leah dostrzegła tylko jedną kamerę przy tylnej alejce, nie w pełni idealnie mającą wgląd na drzwi do baru. Poza tym zaułek był bardzo klasyczny - otwarty tylko z jednej strony, zastawiony kontenerami na śmieci i wyposażony w zawieszone na wysokości schody ewakuacyjne. Przed nim stały dwa samochody firmowe, jeden z nich należał do Asian Panda. Policja nie zdążyła go jeszcze zabrać.
- O ile nie bawimy się w incepcję, to pewnie masz rację. Z drugiej strony miało to miejsce późnym wieczorem, wtedy mogło tu nie być całej rodziny. Na upartego nawet wystarczyłoby odwrócić na chwilę ich uwagę. Albo Hiko dostał to samo co twoja siostra, tylko on pod tego wpływem wrzucił coś do wiezionej porcji… nie to bez sensu - Ferro pokręcił głową, trochę za daleko galopując w przypuszczeniach. - Z tego co słyszałem, Odlot to tabletki. Jak wrzucili to do jakiegoś gara, pod wpływem mogło znaleźć się znacznie więcej osób.
- Tu nie ma miejsca na przypadkowość. Gdyby skarżono cały gar wyszłoby to raczej na działanie maniaka, który chciał wywołać jak największy chaos. Akcja równoznaczna ze strzelaniem do przypadkowych przechodniów z dachu biurowca - Leah wskazała na pojedynczą kamerę z monitoringu miejskiego. - Mógłbyś później sprawdzić zapisy z poprzedniego wieczora?
Uśmiechnęła się kwaśno wiedząc, że nadużywa jego pomocy.
Spuściła oczy na ekran holo, otworzyła zrzut kamery przedstawiający samochód Asian Panda pod domem Huntów i przeczytała na głos numery tablic porównując z wozem zaparkowanym tutaj. Prawdopodobnie firma miała kilka wozów dostawczych i to nie musiał być ten sam. Ale był. Być może nawet specjalnie sprowadzony na polecenie policji, kto wie. Niedaleko stały rzędem przykryte pokrowcami skutery, skuteczniejsze pojazdy w małych uliczkach Chinatown. Samochód pewnie wybierał się na dalsze trasy.
- To miejski monitoring. Mogę albo na podstawie nakazu, albo przez policyjny rejestr, o ile Murray już wysłał polecenie udostępnienia nagrania. O ile w ogóle ta kamera działa - westchnął, chyba nie mając nadziei na cokolwiek w tym miejscu. - Równie dobrze ta kobieta może chronić swoich lub sama coś dorzuciła.
- Jasne, tego nie wykluczamy - Leah przyłożyła ręce blisko szyby aby choć rzucić okiem na wnętrze samochodu. Czego właściwie się tam spodziewała? Pigułek rozsypanych na tapicerce albo rozbryzgów krwi jak z obrazów Pollocka?
Nie zobaczyła nic interesującego, pojazd nie był zbyt nowy, ale utrzymany we względnej czystości.
- Mówiła, że gliny już z nią rozmawiali. Dlaczego nie zabezpieczyli wozu? - wydawało się to co najmniej dziwne. Z dowodami zawsze należy postępować szybko, zanim zwali się ktoś trzeci i zatrze ślady, nawet nieumyślnie. - Korci mnie żeby rzucić okiem, ale chyba najlepiej zostawić to technikom i później rzucić okiem na raporty. Chyba, że… nie zamierzają tak wnikliwie tego sprawdzać.
- Jest niedziela - zauważył Ferro. - Mogą zwyczajnie czekać na lawetę. Nie wiadomo jakie są priorytety, szczególnie w obecnym gorącym okresie. Pewnie zabronili Chińczykom używać tego samochodu, albo już wszystko sprawdzili - podsuwał Scott, znacznie mniej tym zainteresowany. Ciągle wyglądał na takiego, który wierzy w umiejętności kolegów po fachu.
Leah, niby bezwiednie, sprawdziła czy wóz jest na pewno zamknięty. Różne cuda się zdarzały. Ale nie tym razem, samochód był zamknięty.
- Może masz rację - przez chwilę zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Messera, może wie czy samochód należy do zadań przydzielonych technikom. Istniała jeszcze opcja sprawdzania wydanych nakazów, które w większości przechodziły przecież przez sekretariat, ale na policji wszystko działo się bez pośpiechu i mało kto panował nad administracyjnym burdelem. Zanim dogrzebie się do papierów sprawa się zdeaktualizuje.
Leah wróciła pod tyły knajpki i załomotała. Gdy Chinka pojawiła się we framudze drzwi Leah wskazała na samochód.
- Policja go nie zarekwirowała? Niech mi go pani otworzy, niczego nie naruszę. - Wyjęła z kieszeni paczkę z lateksowymi policyjnymi rękawiczkami.
Kobieta - ciągle bardzo spokojna na twarzy i w głosie - znowu wzruszyła ramionami.
- Klucze zabrali, auto zabiorą. Mówią, że oddadzą.
Wyglądało na to, że nie wierzy w to ostatnie.
- Nie macie zapasowych? - Leah zniżyła głos i dodała na zachętę. - Może znajdziemy pierwsi coś, co chłopaka uratuje przed kratami, jeśli go chcą wrobić?
Otrzymała tylko kolejny przeczący ruch głową.
- Policja przeszukiwała wstępnie wóz? - Leah miała jasność, że Chinka jej nie zaufa i nie zrobi nic ponad to co zrobić musi. A Leah na komfort zamachania odznaką, co zazwyczaj rozwiązywało ludziom języki, nie mogła sobie pozwolić. Jak fakt, że prowadzi prywatne śledztwo dotrze do jej kapitana narobi się smród.
- Grzebali chwilę. Zamknęli i poszli - padła sucha odpowiedź.
- Rozumiem - Leah skinęła jej na pożegnanie. - Spróbuję pomóc Hiko oczyścić się z zarzutów bo osobiście nie wierzę w jego winę. - Kłamała. Osobiście to nie wykluczała nikogo z roli winnego. - Ale lepiej aby nie wspominała pani o mojej wizycie śledczym.

Nie pozostało nic innego jak pożegnać się i podążyć za kolejnym tropem - Hiko Ahu. Leah zadzwoniła do niego z samochodu, gdy byli w drodze na trzynasty posterunek. O ironio, Hiko również przebywał na komisariacie, ale innym. Zapewne na jedynce, przesłuchiwany przez Murraya. Leah skrzywiła się w efekcie gafy, przeprosiła oznajmiając, że skontaktuje się z nim wieczorem i sprawa nie jest aż tak pilna.
- Przesłuchują go - wyjaśniła Scottowi odpalając papierosa. - Wtopa. Spróbuję go złapać wieczorem, o ile go zwolnią.
Wysłała wiadomość do Moty ustawiając się na spotkanie na komisariacie. Jeśli chciała działać w sprawie Joanny musiała równocześnie trzymać w ryzach śledztwo Tomkinsów. Dowie się czy Mota ruszył zabójstwo, wyznaczą dalsze priorytety, choć podskórnie napawały ją obawy, że żółtodziób nie poradzi sobie w pojedynkę. Trzeba mu dać od siebie więcej i jakoś pogodzić to w czasie.
Złapali wspólną windę. Scott wybierał się wyżej, do działu technicznego, gdzie miał sprawdzić czy spłynął już nakaz na sprawdzenie kamery w alejce za barem.
- Zejdź do Zabójstw jak skończysz. Mnie pewnie zejdzie z Motą dłużej.
W windzie jechali sami, co Leah wykorzystała w sposób, który niezmiennie wprawiał Ferra w zakłopotanie. Na szczęście dla niego zanim dojechali na czwarte piętro nie zdołała na dobre dotrzeć do drugiej bazy. Kamera w rogu windy nie krępowała Wierzbovsky, w przeciwieństwie do sparaliżowanego Scotta, który od lufy kamery nie odrywał oczu.
- Wyluzuj. - Poprawiła ciuchy i wydmuchała ciężki haust powietrza. - Może później skoczymy na moment do domu?
Zamieszanie z Joanną wywindowała u Leah poziom stresu do nienormalnego poziomu, a stres odreagowywała od czasu liceum w jedyny skuteczny sposób.
Ruszyła do gabinetu układając w głowie pytania dla Moty.

Eleanor 08-01-2017 15:07

W drodze do Corp-Techu Ann zaczęła przeprowadzać zaplanowane wcześniej rozmowy holofoniczne. Na początek wybrała numer biura burmistrza. Może rzeczywiście spotkanie z nim może stać się dobra wymówka dla Lexi, do przesunięcia parapetówki. Wybrała numer czekając na zgłoszenie się kogoś po drugiej stronie. Biuro zapewne byłoby zamknięte normalnie w niedzielę, ale aktualnie sytuacja w mieście należała do tych wyjątkowych. Po chwili odezwał się kobiecy głos.
- Biuro Burmistrza, słucham.
- Dzień dobry, mówi Ann Ferrick. Poproszono mnie i Kye Remo o kontakt w sprawie spotkania z burmistrzem. Dzwonię by ustalić szczegóły.
- Proszę poczekać - otrzymała odpowiedź, a po kilku chwilach odezwał się inny, męski głos.
- Panna Ferrick? Reese Daniells z tej strony. Dziękuję, że pani zadzwoniła. Chciałem osobiście państwa zaprosić, obiad lub kolacja w ramach podziękowania. U mnie w domu, zupełnie prywatnie.
- Bardzo dziękujemy. - Ann mrugnęła do siedzącego obok mężczyzny, który słyszał tylko jej część rozmowy - Jeśli to panu odpowiada możemy się umówić na dzisiaj na kolację. Mamy tylko wielką prośbę, by nasze nazwiska nie były nigdzie ujawniane w związku z tą sprawą.
Burmistrz milczał krótką chwilę, zanim odpowiedział.
- Dobrze, nie zostaną podane publicznie. Dziś wieczorem więc, na siódmą? Prześlemy adres.
- Dziękuję. W takim razie do zobaczenia o siódmej.

Po tej rozmowie mogła śmiało zadzwonić do Lexi:
- Hej Lexi - Odezwała się zaraz po uzyskaniu połączenia, czyli po jakimś czwartym dzwonku. - Dzwonię w sprawie naszych ustaleń na dzisiejszy wieczór.
- Heeej... - odezwała się zaspana dziewczyna, ziewając jednocześnie. - Jakich ustaleń... ah, trzeba ci coś pomóc?
- Słuchaj trochę się u mnie ostatnio działo i nie mogę dzisiaj zorganizować tej imprezy, bo idę na kolacje do burmistrza. - Wyrzuciła na jednym oddechu i szybko dodała - Dlatego proponuje przesunięcie imprezy na przyszłą sobotę.
- Gdzie idziesz?! - Lexi obudziła się natychmiast. - Chyba żartujesz, ta wymówka nie przejdzie. Chyba, że zaraz mi wszystko opowiesz. I udowodnisz potem, że jesteś tam gdzie jesteś!
- Nie mogę o tym mówić przez telefon, ale poproszę burmistrza by pozwolił mi zrobić sobie z nim zdjęcie - Odpowiedziała Ann rozbawiona tonem przyjaciółki. - Naprawdę nie zmyślam.
- Chcę mieć obietnicę na piśmie, że mi o tym opowiesz ze szczegółami! - Lexi westchnęła. - Tyle cię namawiałam na tę parapetówkę, a ty mi znowu to robisz. Za tydzień się nie wykręcisz. Wezmę tego twojego chłopca jako zakładnika i oddam dopiero po imprezie!
- To mogłoby mu się nawet spodobać - uśmiechnęła się do siedzącego obok hakera. - Za tydzień impreza na sto procent. Możesz nawet zaprosić kilka osób, ale proszę ogranicz się do dwudziestu. Co do mojej historii pogadamy we wtorek po zajęciach.
- Przecież w ten wtorek nie ma zajęć, ktoś tu żyje w innym świecie - roześmiała się Lexi. - Zamiast tego lepiej wpadnij do mnie, albo umówimy się gdzieś na mieście. I pamiętaj, fotorelacja!
- Rzeczywiście - Ann także się roześmiała. - Zupełnie zapomniałam, że to Wigilia. Dobrze spotkamy się gdzieś we wtorek koło południa. Zadzwonię jeszcze by się umówić dokładnie.

- No to dzisiejsza impreza odwołana. - Dziewczyna ponownie posłała uśmiech Remo po zakończonej rozmowie.
- Co się odwlecze... - Kye też się uśmiechnął. - Zamiast niej mamy kolację u burmistrza. Nie wiem co wolę.
- Może to okazja by powiedzieć o tym co dzieje się w mieście komuś, kto może coś z tym zrobić? - Zastanowiła się Ann - W sumie musimy ustalić co mówimy na temat tego co wiemy, na przykład Holsonowi czyli w sumie FBI.
- Holsonowi nic, FBI to same problemy i niewiele odpowiedzi. SI zajmuje się inna agencja - Remo powiedział to zdecydowanie. - Burmistrzowi chętnie opowiem o sprawcy problemów w mieście i jego powiązaniu z Dziećmi Rajneesha. Ale jak powiemy o dwóch pozostałych, to stanie się to już dla niego osobiste. To stawia pytanie, czy zachowujemy to dla firmy, w końcu nie bez powodu wyznaczyli Maroldo i Psyche. Gdyby sprawę chcieli tylko zamieść pod dywan, wysłaliby ekipę sprzątającą.
- Dobrze, mówimy tylko burmistrzowi o „Dzieciach”. W końcu i tak może dogrzebie się całej reszty, ale firma będzie zdecydowanie przed nim. - Powiedziała Ann wybierając numer agenta. Było już dobrze po dziesiątej, więc jej telefon chyba nie był natręctwem pomimo niedzieli. Taką przynajmniej mała nadzieję.

Niestety nikt nie odpowiedział na jej telefon, sygnał urwał się i został zastąpiony prośbą o pozostawienie wiadomości. Nagrała więc wiadomość z prośbą o jak najszybszy kontakt, mając nadzieję że agentowi nie przytrafiło się nic złego.
Z tą myślą zadzwoniła do Roberta:
- Jak ci smakowała wczorajsza kolacja? - Zapytała z ulgą gdy tylko odebrał.
- A jak mogła smakować samotna kolacja spożywana w zamknięciu? Dzięki za starania, ale dzisiaj stąd wychodzę. Wyjadę z tego wariackiego miasta i tyle - odezwał się wyraźnie niezadowolonym tonem.
- Rozumiem, ale poczekaj na mnie. - Sprawdziła czas - Postaram się przyjechać koło drugiej. Ojciec przydzielił mi ochronę, więc powinniśmy w miarę bezpiecznie poruszać się po mieście. Pomożemy ci się wydostać. Jak chcesz wyjechać? Może lepiej jakimś publicznym środkiem transportu. Wiem już co nieco co się tu dzieje i prawdopodobnie znam powód dla jakiego chcieli cię porwać. Opowiem jak się spotkamy. Koniecznie czekaj na mnie!
- Eh, dobrze, poczekam - westchnął i rozłączył się.

- Cholera, cholera czy nic nigdy nie może być proste? - Dziewczyna uderzyła dłonią w udo, ze zrezygnowanym uśmiechem spoglądając na Remo. - Dorne chce wyjechać z miasta. Muszę mu pomóc. Byłoby strasznie szkoda gdyby go teraz złapali, kiedy udało mi się udaremnić poprzednie próby porwania. Przynajmniej nie mam problemu z unikaniem przekazywania informacji Holsonowi. Nie odebrał. Mam tylko nadzieję, że wszystko z nim w porządku.
- To dorośli chłopcy, poradzą sobie. Skoro to SI tym zarządzała, Dorne powinien być już poza radarem. No i jest niemal pewne, że wyjechanie z miasta to najlepszy pomysł - Remo oderwał się od ekranu na którym pracował, aby zerknąć na Ann. - To całe gówno nie wydostaje się poza stan Nowy Jork.
- Nawet jeśli zaczęło się od SI teraz mogą to nadal ciągnąć zwykli ludzie. Dobrze że wyjedzie, chcę się jednak przekonać że będzie bezpieczny. Mam nadzieję że do drugiej załatwisz sprawę Mika i dotrzemy do C-T. - Ann ponownie sięgnęła po holofon. - Zadzwonię do tej policjantki.

Rozmowa nie była długa. Leah Wierzbovsky najwyraźniej zajmowała się sprawą Tomkinsów wraz z detektywem Motą i koniecznie chciała jeszcze o coś zapytać w tej sprawie. Ann uważała że to marnowanie jej czasu. Skoro jednak kobieta upierała się przy swoim, wyznaczyła pani detektyw spotkanie w C-T. Jakoś mogła ją upchnąć przy okazji organizacji wyjazdu Roberta:
- Co za bezsens - podsumowała przebieg rozmowy Kye'owi.

Lady 08-01-2017 17:13

Kiedy odlatywali, Alfa zerknął na Psyche.
- No to wreszcie czas na przyjemności? - zażartował, wracając do vana.
- To co teraz robiliśmy, to nie była przyjemność? - zapytała z uniesionymi brwiami, uśmiechając się szeroko. Poszła z nimi do furgonetki, sprawdzając broń i na wszelki wypadek trzymając ją wycelowaną w jeńca.

Wsiadając do furgonetki, rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na odlatujący śmigłowiec. Ta akcja potwierdziła, że Mik ciągle był w pełni człowiekiem. Metalowe kości nic nie zmieniały, mózg działał osobno. Nie próbował wymyślić sposobu na przechytrzenie wroga, zamiast tego wchodząc dobrowolnie w jego pułapkę. Miała nadzieję, że nie powtórzy tego przy Free Souls, bo wtedy szanse na powodzenie misji znacznie zmaleją.
~Chciałabyś być taka jak on? Zwykłym, słabym, prostym człowiekiem? Hahaha!~
Wzrok mimowolnie skierował się na maszynę obleczoną namiastką ludzkiego ciała, jaką wieźli. Była bardziej nim, czy bardziej Key-Headem? W tej chwili miała wątpliwości.
- Spotkaliście już kiedyś coś takiego? - spytała najemników.
Jechali teraz już wszyscy razem, egzoszkielet także zapakowano do furgonetki. Dymił ciągle, a jego niezbyt atrakcyjny operator właśnie miał łataną rękę przez Elsifa. Prowadził trzeci z nich, wyglądający niemal tak samo jak Elsif. Bracia, może nawet bliźniacy. Zapytani pokręcili głowami.
- Przypomina trochę te androidy, ale ich nie wolno upodabniać do ludzi.
- Może jakiś pojeb właśnie łamie prawo pod okiem naszych dzielnych służb mundurowych - roześmiał się Oczko. - Taką lubię cię jeszcze bardziej, laleczko.
Wyszczerzył się, pijąc do poszarpanego stroju, kurzu, brudu i krwi na dość mocno odsłoniętym ciele Psyche.

Nie skomentowała tego, wpatrzona w jeńca. Pistolet maszynowy skierowała w stronę szyi. W razie czego to z głowy powinni wyciągać najważniejsze informacje. Nie wierzyła, że zastaną tam zwyczajny, ludzki mózg.
- Jesteście do nas przydzieleni na stałe na najbliższy czas? Kiedy zadzwonię, będziecie dyspozycyjni? - zapytała zamiast wdawać się w dalsze dywagacje.
- Dla ciebie zawsze, maleńka - nie ustępował Oczko.
- Przynajmniej przez kilka najbliższych dni - Elsif odpowiedział poważnie. - Możesz liczyć na nas i nasz sprzęt, na śmigłowiec to raczej okazjonalnie. Byłoby łatwiej, gdybyśmy wiedzieli dokładnie, z czym przyjdzie się mierzyć.
- Na to pytanie nie mogę wam jeszcze odpowiedzieć - odpowiedziała Psyche. - Bo nie mam pojęcia co złapaliśmy - uśmiechnęła się słabo. - Mówiąc ogólnie, nasz przydział to gangi. Skąd wytrzasnęli takich jak ten tutaj… na razie mnie o to nie pytajcie.
- Gangi Nowego Jorku - Elsifa najwyraźniej to lekko rozbawiło. - Może być.
- A po wszystkim idziemy na wspólną imprezę - dodał Oczko.
Psyche roześmiała się tylko, myśląc już o czymś innym.

Kiedy dotarli do miejsca wskazanego przez Alana i przenieśli jeńca do bezpiecznego pomieszczenia, upewniła się, że wszystko jest na swoim miejscu. Przekazała też instrukcje Alanowi.
- Będziemy chcieli go przesłuchać lub zhakować. Do tego czasu ktoś może go przeskanować, sprawdzić części, sposób wykonania. Może da to nam jakiś trop. Wygląda na nielegalny twór, na pewno chcecie wiedzieć gdzie i kto takie składa.


W drodze powrotnej kupiła nowe ubranie. Boże, czymkolwiek jesteś, błogosław całonocne automatyczne sklepy. Trzeba w nich było płacić kartą, ale ciągle miała fundusze operacyjne, a Boor jeśli ją śledził, niewiele mógł z tego wyczytać. Neutralne zakupy w neutralnym sklepie. Zanim zdążyłby zareagować, ona była już daleko. Napisała mu zresztą wiadomość, starając się w niej brzmieć jak najbardziej wiarygodnie.
Cytat:

Nie mogę się ujawniać. Mam pewne informacje, ale jestem śledzona. Nie wiem kogo i co jeszcze mogą obserwować. Pojawię się, kiedy będzie bezpiecznie, inaczej moja misja dla firmy może zostać zawalona.
Miała nadzieję, że to wystarczy, aby odciągnąć od siebie uwagę jeszcze przez chwilę. Na szczęście nie potrzebowała wiele snu ani wygód.

U TechNicsa i Dan zjawiła się bardzo późno w nocy. Sprawdziła jak sobie radzą, dała jeść i pić. Netrunnerowi przekazała część informacji otrzymanych od Remo i Ferrick.
- Ayako jest… była kontrolowana przez SI. To z maszyną się komunikowała, ale ta maszyna została już unieszkodliwiona. Daje to nam nadzieję na wyciśnięcie z tego czegokolwiek?
Popatrzył na nią uważnie. Zastanawiał się, z jego oczu zresztą zniknęła nienawiść, zastąpiona głównie rezygnacją. Wiedział już po co go trzyma i raczej nie wierzył, że po wszystkim wypuści.
- Nie. To pasuje, że maszyną ją kontrolowała. Sporo wyjaśnia. Ale bez rozszyfrowania kodu nic nie poradzę. Trzeba połączyć obie połówki. Jeśli SI została zniszczona, może coś przetrwało? Gdybyś dała radę się do tego dobrać, moglibyśmy rozszyfrować całość.
Wyglądało na to, że nie było nawet sensu przyprowadzać do niego teraz Azjatki. Psyche westchnęła, zastanawiając się jaką bajkę musiałaby odpowiedzieć Remo. Lub… jaką prawdę.

Zostawiając to na później, a więźniów dalej w ich celach, udała się do całodobowego Mc'Donalda, wybierając taki z dobrym dostępem do sieci. Wolała używać cudzej niż swojej, bowiem zamierzała wyszukać wszystkie dostępne informacje odnośnie Dzieci Rajneesha, Izaaka White'a oraz gdyby się udało - Luxury Goods, bazując na tych informacjach, które miała. Kiedy już nadszedł ranek, wybrała nawet numer do osoby, która mogłaby jej w zbieraniu tych danych pomóc.
- Joel, pamiętasz mnie jeszcze? - odezwała się zmysłowym tonem, kiedy odebrał.
Mieli jeszcze kilka godzin do obiecanej południowej wizyty w klinice.

Bounty 08-01-2017 21:52


Mik widział tylko jedno. Na krześle siedziała Michelle, przywiązana do niego kawałkami kabli. U jednej ręki brakowało jej dwóch palców, krew spłynęła po oparciu i ciele. Dziewczyna była nieprzytomna.
Zbliżył się do niej ostrożnie i przyklęknął obok, upewniając się, że oddycha. Przyjrzał się kablom, czy nie wiodą nigdzie dalej i czy nie uczyniono z niej żywej pułapki.
- Ściągnijcie Deltę - powiedział. - Trzeba przetransportować ją do kliniki. I pomóżcie mi sprawdzić czy nie ma tu bomby.
Najemnicy sprawdzili szybko całe pomieszczenie, nie znajdując nic niebezpiecznego.
- Zamek jest wyłamany, pewnie użyli tego miejsca przypadkowo - skomentował jeden z nich. Mik z tego wrażenia zapomniał, że ma znowu komunikator i może sam porozmawiać z Deltą. Ktoś jednak przekazał informacje. Michelle oddychała, nie wyglądało też, że ma jakieś inne poważniejsze rany.
- Tu nie ma gdzie wylądować, musicie ją przetransportować dalej - odezwała się kobieta ze śmigłowca. - Trochę na północ jest pusty parking.
Psyche zostawiła Mika z jego przyjaciółką. Przeskanowała okolice, szukając potwierdzenia słów najemnika. Nie było tu nic do zrobienia oprócz zabrania dziewczyny.
- Dasz radę, czy mam ją zabrać? - spytała Key-Heada.
- Poradzę sobie. Co z tym… czymś w furgonetce? - zapytał, mając na myśli jeńca. - Myślę, że trzeba go zabrać do pewniejszego miejsca niż twoja piwnica. Założę się, że jajogłowi chcieliby go zbadać a bez ich pomocy i tak pewnie nic z niego nie wyciśniemy.
Przeciął więzy dziewczyny i nachylił nad nią.
- Michelle, to ja, Mik - powiedział, klepiąc ją w policzek.
Nie ocknęła się, oddychała jednak dość równo.
- Może ją czymś naszprycowali, aby nie robiła problemów - skomentował wysiłki jeden z najemników. - Musimy się zmywać, zaraz gliny ściągną posiłki i namierzą nasz śmigłowiec.
- Zajmę się tym, ty leć z przyjaciółką - Psyche jednocześnie z tymi słowami skierowanymi do Mika wybrała numer do Alana, odchodząc kawałek. - Zaatakowali nas… w sumie nie wiemy co to jest. Wygląda jak rodzaj cyborga lub androida. Jest związane z naszą sprawą, może ktoś z firmy się tym zainteresuje? Tak czy inaczej potrzebujemy dobrze chronionego miejsca, by trzymać tam pochwycony obiekt i spróbować się do niego dobrać - powiedziała po tym, jak Dirkuer odebrał.
- Może lab? - wtrącił Maroldo. Nie było lepiej chronionego miejsca w Nowym Jorku, może poza samym Corp Tower. Podniósł Michelle i ruszył z nią do furgonetki.
- Poczekajcie chwilę - powiedział Alan i na chwilę rozłączył. Kilka chwil później pojawił się ponownie. - Lab odpada, to musi być miejsce nie związane ściśle z nami. Prześlę lokalizację, zawieźcie go tam.

Kilka minut później zatrzymali się na pustym parkingu, gdzie czekał już czarny śmigłowiec. Mik wysiadł i wziął na ręce podaną mu, wciąż nieprzytomną dziewczynę.
- Mam u ciebie dług Stalowa Siostro - zwrócił się do Psyche. - Jakby co będę w klinice, potrzebuję naprawy. Ann i Kye mają tam przyjechać w południe.
- Odpłacisz w naturze - odparła na to z uśmiechem. - Zjawię się tam, będę pewnie miała do omówienia coś z tymi Dziećmi, jak już przyswoję informacje na temat sekty i jej lidera. No i wtedy omówimy dalsze kroki względem naszego zadania.
- Key. - Skinął jej głową, uśmiechając się gdy mówiła tym formalnym żargonem.
- Dobra robota, chłopaki - rzucił na pożegnanie żołnierzom z Alfy. - Pewnie się jeszcze spotkamy.
Skinęli mu głowami. Delta czekała już w wejściu do śmigłowca.
- Ruchy! - Ponagliła. - Zaraz pojawi się tu cały dziennikarski syf!
Mik bardziej niż o holowizyjne drony martwił się o policyjne lub wojskowe śmigłowce, ale nie dyskutował. Podał dziewczynę ludziom w środku i sam wskoczył na pokład.
- Dobra robota, Delta - powiedział. Korporacyjni żołnierze, jak każdy lubili być doceniani. Biorąc pod uwagę to z czym mieli dziś do czynienia było bardziej niż prawdopodobne, że będą jeszcze współpracować.
- A teraz do Jersey.
Maszyną szarpnęło, gdy startowała na porywistym wietrze.
Wzrok Mika mimowolnie opadł na okaleczoną dłoń przypiętej pasami do sąsiedniego fotela Michelle.

Got a long line of heartache
I carry it well
The list of lives I've broken
Reach from here to Hell

Śmigłowiec wzniósł się szybko i wysoko. Za zamglonymi szybami rozpostarł się widok na nieskończone morze świateł. Jedynie na wschodzie majaczył w mroku ciemny i wieczny ocean.
Jeszcze kilka dni wcześniej, lecąc nad Nowym Jorkiem z Felipą i jej mężem w podwieszonym pod helikopterem samochodzie Mik postrzegał to jako przygodę. Teraz to była wojna. Nie jego wojna, ale brał w niej udział. Jak na każdej wojnie tak i w tej najbardziej cierpieli niewinni.
Napięcie ustępowało, powrócił ból poranionego ciała, piekła poparzona twarz. Mimo wszystko czuł ulgę. Jednak udało się. Jeszcze kilka godzin temu nie miał na to wielkich nadziei. Nie przestawał zaskakiwać go fakt, że sam wciąż żyje a nie jest unoszącym się nad Big Apple duchem, dla którego świat w dole już nie ma znaczenia.

***

Na dachu kliniki czekał już zespół ratunkowy, bardzo sprawnie zajęli się wszystkim. Mik pokuśtykał do windy za noszami, na które położono Michelle. Polecił umieścić ją w skrzydle zamkniętym dla ludzi spoza CT. Kamery, czujniki, ochrona.
- Proszę ją przebadać i zapewnić najlepszą opiekę - powiedział lekarce. - To świadek w ważnej dla firmy sprawie. Była porwana i trzymana jako zakładnik, będzie potrzebować psychologa. Zostanę tutaj, zna mnie.
Ostatecznie dał się wygonić tylko do salki obok, pozwalając się obejrzeć i opatrzyć oraz przebrać w szpitalną pidżamę. Plastry z nanożelem pokryły pół głowy i szyi.

Michelle obudziła się chwilę później. Mik przybiegł od razu. Dziewczyna panikowała i nic dziwnego, ale panikowała jak przy zejściu ostrej fazy. Psyche miała rację, musieli ją czymś nafaszerować.
- Michelle, już dobrze, to ja! - wołał, dopadając do jej łożka.
- Aaaaa... k-kto? Kim jesteś!?
Pielęgniarka z lekarką musiały ją przytrzymać, uspokajając wraz z nim. Jego nowa twarz i opatrunki nie pomagały. Zdarł największy, przesłaniający mu oko.
- Michelle, to ja, Mik!
Dopiero po dłuższej chwili go poznała.
- Mik? Gdzie ja...
- Jest pani w szpitalu, proszę się nie bać - lekarka chwyciła ją za rękę.
- Już dobrze, jesteś w bezpiecznym miejscu - rzekł Mik. - Wszystko w porządku.
- Wszystko... - spojrzała na swą prawą dłoń, z opatrunkiem w miejscu dwóch uciętych palców i zaczęła płakać i krzyczeć. Minęła dobra minuta nim udało się ją trochę uspokoić.
- Naprawimy to - rzucił jedyne co przyszło mu do głowy. - Nikt już cię nie skrzywdzi, key?
- Key... key... - powtarzała dysząc.

***

Dopiero zastrzyk uspokajający pomógł i zasnęła znowu. Lekarze i psycholog się nią zajęli a Mik zaglądał co godzinę, w międzyczasie samemu poddając się zabiegom i naprawom, śpiąc lub oglądając wiadomości. Poprosił o wyniki jej badań toksykologicznych.

Gdy znów się obudził był już późny ranek.
Pierwszą wiadomość do Dirkauera wysłał jeszcze w nocy, wraz z prośbą o dostarczenie do kliniki małego arsenału, kamizelki, spyderów, dwóch czystych holofonów, tarczy energetycznej oraz motocykla wraz pancernym kaskiem:
"Proszę sprawdzić swoimi kanałami czy gliny nikogo nie aresztowały."
Nie było to wcale nieprawdopodobne. Dwóch wrogich najemników, tych z Maca, z pewnością było rannych i uciekało na piechotę, podczas gdy w ciągu kilku minut w okolicy musiało się zaroić od glin i wojska. To nie był Bronx, nieopodal tej demolki mieszkali w ładnych domkach zamożni biali ludzie, tacy jak Alan Dirkauer.

Teraz przyszła kolej na inną kwestię. Dirkauer na pewno miał już na biurku raport od Alfy i Delty, więc nie było co owijać w bawełnę.

"Dobry, szefie. Krótka piłka. Dziewczyna, którą uwolniliśmy w nocy była moją przyjaciółką, FS użyli jej jako przynęty na mnie. Spróbuję wyciągnąć od niej co widziała i słyszała. Naszej sprawie to się przysłużyło, bo zmusiliśmy tego kto stoi za FS do bezpośredniej interwencji i mamy cennego jeńca. To nie byli gangsterzy a korporacyjni najemnicy, cyborgi, nie gorsi od naszych specjalsów. Widział pan zdjęcie tego czegoś co złapaliśmy. Nastąpiła eskalacja konfliktu.
Nie mogę jednak pozwolić, by kolejni moi bliscy byli użyci przeciwko mnie w tej wojnie, bo inaczej już tego się nazwać nie da. Wykorzystuję znajomości i działam w terenie, wśród ludzi, nie pojawiam się znikąd i nie znikam jak Alfa i Delta. Trudno uniknąć rozpoznania.
Domagam się ochrony dla moich bliskich na tych kilka dni. Bezpieczne miejsce do spania, może być w klinice, dla paru przyjaciół z Bronxu oraz ochrona dla rodziny. Monitoring i jeden dyżurny człowiek wystarczy. Małe koszty, skuteczny pracownik. Nie żądam wiele. W innym wypadku będę musiał rozważyć rezygnację. Mam nadzieję, że pan rozumie."


To było postawienie sprawy na ostrzu noża, lecz nie miał innego wyjścia. Nie prosił o nic czego nie dostawali czasem policyjni detektywi lub członkowie SWAT a NYPD było gildią żebraków w porównaniu z Corp-Techem. Jeśli firma odmówi, będzie wiedział, że ma go w poważaniu. Miał szczerą nadzieję, że to naprawdę kwestia kilku dni. Miał wielką chęć dorwać Zbawiciela i powoli wytłuc z niego życie, lecz nie wyobrażał sobie pracy przy ciągłych myślach, że w tym samym czasie ktoś może właśnie porywać jego przyjaciół, siostrę lub siostrzeńca. Była mała szansa, że dotrą do rodziny, z którą nie utrzymywał prawie kontaktów, ale jednak.

Po jedenastej robiąca obchód pielęgniarka powiedziała, że Michelle znów się obudziła i kontaktuje. Mik zapukał do sali obok, po czym minął się w drzwiach z chudą panią psycholog, która obdarzyła go krytycznym spojrzeniem.
- Proszę jej długo nie męczyć - wyszeptała. - I nie indagować.
Skinął głową i zamknął za sobą drzwi.

Dziewczyna była wciąż otępiała, lecz szok powoli mijał.
- Hej, jak się czujesz? - zapytał.
- Dobrze - odpowiedziała tym sztucznym tonem, jakim odpowiadają Amerykanie kiedy dobrze nie jest.
- Ty mnie stamtąd wyciągnąłeś?
- Tak.
- Przez ciebie mnie porwali.
- Przeze mnie - spuścił głowę.
- Nigdy tego nie zapomnę.
- Wiem.
- Obcięli mi palce, Mik - łzy stanęły jej w oczach. - Nie wiem... jak teraz będę malować.
- Jeszcze dziś możesz mieć nowe - wypalił, zapominając na chwilę jak inni ludzie są przywiązani do oryginalnych części ciała. - Nawet nie będziesz pamiętać, że są sztuczne. Są nawet ciepłe i czują tak samo.
Przysiadł na krześle i dotknął jej zdrowej dłoni.
Wzdrygnęła się na dotyk i cofnęła dłoń. Pokręciła głową.
- Później o tym pomyślę.
- Dzwoniłaś do rodziców? - zmienił temat.
- Tak, jadą tu. Steph i Moose też.
- Dobrze. I lepiej niech zostaną. Ty też. Bronx to teraz strefa wojny.
- W co ty się wpakowałeś, Mik? W co nas wpakowałeś?
- Słyszałaś o Free Souls?
Skinęła głową. Każdy już słyszał.
- To byli oni?
- Tak i nie. Ktoś za nimi stoi. Próbuję dociec kto.
- Dociec? Kim ty kurwa jesteś, Mik? Ciągle udawałeś, że jesteś artystą, jednym z nas. A jesteś... nie wiem kim. To klinika Corp-Techu. Myślałam, że tylko testujesz dla nich wszczepy.
- Do niedawna tak było. A teraz... walczę w wojnie.
- Słyszałam... - wzdrygnęła się na wspomnienie - jak ten facet z tobą rozmawiał przez holo. Nie chciałeś czegoś zrobić, więc...
- Zrobiłem to. Chcieli mnie wysadzić w powietrze.
- Ta strzelanina z wiadomości to ty?
- Tak. Pamiętasz coś jeszcze? Jak wyglądali, co mówili. Jakieś imiona? To ważne, Michelle. Muszę zabić ich wszystkich.

Sekal 09-01-2017 13:36


Psyche, Mik

Michelle nic nie wiedziała. Szła na imprezę, ktoś zaszedł ją od tyłu i dalej nie pamięta nic oprócz rozmazanych twarzy, bólu, zimna i niewyraźnych obrazów. Toksykologia wskazała, że podano jej silny środek obezwładniający i halucynogenny, nic niezwykłego w porównaniu na przykład do Odlotu, lecz ktoś musiał wiedzieć dokładnie jak to zadziała. Zwłaszcza, że środek nie tłumił bólu w żaden sposób, jak wiele jego odpowiedników. Na sugestię, że Mik musi zabić ich wszystkich dziewczyna jeszcze bardziej odsunęła się od Maroldo. Może i rozumiała. Może nie. W tej jednak chwili nie chciała mieć jednak z nim nic wspólnego.

Mail od Dirkuera do Mika i Psyche poruszał kilka kwestii na raz.
Cytat:

Wasz jeniec to mocno przerobiony człowiek. Robota jest w dużej mierze amatorska lub prototypowa, mózg tego człowieka nie jest w stanie już pracować normalnie. Technik wyciągnęła dane, z innymi rzeczami prosi o kontakt i wtedy się zjawi. Nie wyklucza możliwości podstawowego przesłuchania, ale osobnik jest odporny na ból i proste sugestie. Sugeruje pośpiech w granicach rozsądku, bo słabo zamocowany procesor powoli się przegrzewa.

Odnośnie waszych prywatnych spraw. Jeśli macie kogoś, kogo chcecie chronić, możemy zapewnić bezpieczne schronienie. Nadchodzą jednak święta, a my nie zapewniamy ochrony poza specjalistycznymi obiektami ani nie zmuszamy nikogo do przebywania tam. Musicie przekonać ich do pozostania we wskazanym przez nas miejscu na czas, jaki będzie potrzebny. Koszty tej operacji bardzo rosną, ale prezes zgodził się wydzielić dodatkowy budżet po otrzymaniu informacji kto może być w to zamieszany i jakie obiekty się pojawiły. Musicie jednak ograniczać zużycie sprzętu, to polecenie z góry. Mogę podstawić furgonetkę w okolice kliniki, do środka, nawet na parking nie można wjechać z bronią.

Przypominam o celu waszego zadania. Zniszczenie nowego gangu nie może stać się sprawą osobistą, panie Maroldo. Głównym celem jest uspokojenie sytuacji I PRZEDE WSZYSTKIM zdobycie wpływów umożliwiających nam trzymanie ręki na pulsie w całej dzielnicy. Kiedy wyszły powiązania nowej grupy, zdobycie wiedzy oraz dowodów kto za tym wszystkim stoi otrzymało również dodatkowy priorytet. Grupę uderzeniową przydzielono wam na stałe na czas zadania. Część z nich ma także dobre zdolności techniczne i medyczne. Loop również ma odpowiadać priorytetowo na wasze prośby. Za sprawy sieciowo-komputerowe ciągle odpowiada pan Remo. Góra pragnęłaby, aby wiedza na temat tego co robicie nie rozeszła się szerzej, kazano mi to podkreślić.
Mik może nie miał w tym doświadczenia, ale dla Psyche było jasne, że mail Dirkuera mocno musi być związany z opieprzem jaki dostał na jakimś spotkaniu statusowym lub wręcz wizycie na dywaniku.





Godzina 12:00 pm czasu lokalnego
Niedziela, 21 grudzień 2048
Klinika Corp-Techu, New Jersey, Piętro -3


Specjalne protokoły bezpieczeństwa, kilka etapów autoryzacji i głęboko pod ziemią. Tak wyglądała najbardziej tajna część kliniki medycznej Corp-Techu, tu pracowano nad nowymi technologiami, ale też trzymano specjalnych osobników. Nie tylko takich jak przechwyceni netrunnerzy, lecz również chorych prezesów, którzy nie chcieli pokazać światu, że są chorzy. Lub właśnie dodają nową zabawkę do swojego ciała. Psyche, Maroldo i Remo zostali wpuszczeni do sekcji izolatek, gdzie przywitał ich starszy, siwy lekarz. Był niezwykle wysoki i chudy, co sprawiało dziwne wrażenie w połączeniu z jego dość bujną brodą. Na plakietce miał wpisane Filiph Sadström, neurolog.

- Witam państwa. Na początek zła wiadomość, jeden z naszych pacjentów miał zapaść dzisiejszej nocy. Nie przeżył, przykro mi. Pozostała kobieta, ciągle w krytycznym stanie oraz człowiek zidentyfikowany jako Michael Wayland. On jest w lepszym stanie, co nie znaczy dobrym - nie miał uśmiechu na twarzy, wręcz odnieśli wrażenie, że są niemile widziani. - Każda ingerencja w ich podzespoły może skończyć się źle. Ich ciała są zainfekowane jakimś wirusem, podejrzewamy, że wydzielają go właśnie paskudnie zamontowane części lub ich wadliwość. Żadnej z tych osób nie mogą państwo przesłuchać, oboje są utrzymywani w stanie śpiączki. Muszę też przyznać, że koszty takiego utrzymywania są wysokie biorąc pod uwagę tego wirusa. Zwalczamy go na bieżąco, ale osłabione ciała nie potrafią się uodpornić. Także, słucham teraz czego państwo tu szukacie? - spytał tonem jeszcze bardziej oschłym niż na początku.




Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:22.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172