Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-10-2016, 23:42   #1
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
The Big Apple II

THE BIG APPLE II
New York, I Love You






Godzina 08:28 am czasu lokalnego
Sobota, 20 grudzień 2048
Nowy Jork


Słońce świeciło mocno wstając nad Nowym Jorkiem. Promienie odbijały się od stalowo-szarych wysokościowców, tworząc piękne kompozycje światła i cieni. Zapowiadał się piękny dzień. Lekki mrozek, sobota, świadomość niedalekich świąt. Czyż to nie cudowne?

Nie.

Chaos panujący przez całą noc pogłębił się wraz z nadejściem dnia. Sieć nadal nie działała, choć wyglądało na to, że postępy się pojawiały. Wysłana wiadomość miała szansę po dłuższym okresie czasu dotrzeć do adresata. Holofony, telewizja, radio, GPS-y, autopiloty i cała reszta skomplikowanego sprzętu elektronicznego stała się jednak kupą irytującego złomu. Nic tak bardzo nie działa na pogorszenie humoru jak urządzenie, od którego się uzależniło. A przecież większość miasta uzależniona była. Ci pozostali zaś próbowali to wykorzystać zeszłej nocy. Strzelaniny, alarmy, włamania, pisk opon, krzyk i trzask towarzyszący zwykle wypadkom drogowym. Policja utrzymała kontrolę głównie nad centrum i jego bliskimi okolicami. Wszędzie indziej nawet wyjście na ulicę natychmiastowo groziło ryzykiem pobicia, rabunku, a nawet śmierci. Koszty tej nocy miały być niesłychanie wysokie. Nie dziwne, że kiedy wzeszło słońce, na każdym rogu dostrzegało się służby miejskie i prywatne uwijające się jak w ukropie. Naprawiano co się dało, w uszkodzeniach głównie szukając przyczyny całkowitego odcięcia miasta od bezprzewodowej sieci.

Co bardziej zaznajomieni z technologią wiedzieli, że uszkodzenia to skutek, nie przyczyna. W końcu fale radiowe nagle nie zniknęły. Zostały zagłuszone i efekt ten ciągle się utrzymywał. Skoro powoli dawało się coś zrobić, to najpewniej sam czas miał naprawić ten problem.
Nie zmieniło to faktu, że cały Nowy Jork stał. Ludzie nie przyzwyczajeni do samodzielnego prowadzenia samochodów utknęli w ogromnych korkach. Co i raz zauważało się stłuczkę lub poważniejszy wypadek. Metro kursowało z ogromnym opóźnieniem, a pozostała miejska komunikacja utknęła tak jak samochody. Samoloty nie latały, przedostanie się na drugą stronę jakiegokolwiek mostu wydawało się zadaniem nie do wykonania.
W tych warunkach nikt nie dziwił się rowerzystom.
Tylko ci zaopatrzeni w motory i skutery mogli dotrzeć gdzieś w umiarkowanym czasie, trzymając mocno kciuki, aby nie zaliczyć poważniejszego wypadku na lekko oblodzonym asfalcie.


Psyche

Ludzie z Rustlersów zmyli się tak, jakby ich to nie interesowało. Może tak było w rzeczywistości? Pewnie, niektórzy przejmowali się dziećmi. Felipa. Mik. Ale taki Brick już nie do końca. Zadowolił się odstrzeleniem niepotrzebnych. Pozostawała jedna, Ayako Dan. Wariatka i psychopatka, sądząc z wypowiedzi. Lub o wiele sprytniejsza, niż próbowała pokazać podczas przesłuchania. Psyche i Marlene były zgodne: więcej z niej w tych warunkach nie dało się wyciągnąć. Potrzeba było innego specjalisty, który sięgnie bezpośrednio do głowy kobiety. Lub sprzętu do zintensyfikowania zabawy. Nie widziała problemu z zabraniem jej stąd. Do dyspozycji miała TIR-a i samochód, którym przyjechała kobieta.
Pozostawała trójka dzieci i Śmieciarz. Umowa obowiązywała?

Nie dało się skontaktować z nikim z Firmy. Znała oczywiście lokalizację kilku kryjówek, ale do niektórych nie przychodziło się bez zapowiedzi. Rustlersi pomóc jej nie mogli, potrzeba było naprawdę dobrego speca do tak delikatnej operacji. I czy na pewno chciała, aby zrobił to ktoś z firmy? Ta kobieta mogła stać za wszystkimi porwaniami dzieci, coś czym Boor zainteresowałby się od razu.
Oh, wziąłby ją sobie korzystając ze wszystkich uprawnień i dowiedział się każdego szczegółu. Na razie jednak nie wiedział.
Powinna znaleźć inny sposób.

Powinna?


Ann

Odwiedziny u Roberta były krótkie. Nie dało się zadzwonić, musiała więc udać się tam osobiście i ostatecznie niewiele z tego wyszło. Dorne był bardzo znudzony i ciągle zdenerwowany, obecnie jednakże bardziej na to, że musi siedzieć zamknięty niż na cokolwiek innego.
- Niech to się już skończy! Przecież to wariactwo!
Nie był w takim stanie najwspanialszym towarzyszem do rozmów. Przynajmniej nic mu się nie stało, Corp-Tower pozostawało w pełni bezpiecznym miejscem, brak komunikacji nic tu nie zmieniał. W środku wszystko miało wewnętrzne systemy bezpieczeństwa, zakłócenia w niczym im nie przeszkadzały.

Ostatecznie do Danieli dotarła dopiero mocno po ósmej rano, zastając kobietę w mieszkaniu, w pełni ubraną i wyglądającą na mocno przestraszoną. Sądząc z wyglądu i rozedrganych dłoni, mogła wręcz nie spać wcale tej nocy. Objęła Ann zaraz po wpuszczeniu jej do mieszkania.
- Dzięki Bogu, już się bałam, że coś się stało. Rozbierz się, napijesz się czegoś?
Nawet głos miała drżący. Zamknęła za Ferrick drzwi na wszystkie zamki i zostawiła na chwilę samą, pozwalając rozejrzeć się po przestronnym, ładnie urządzonym salonie i przylegającej do niego kuchni. Z okien rozpościerał się przyjemny widok. Daniels nie dorobiła się tak jak Tomkins, ale na pewno nie brakowało jej pieniędzy.
Wróciła po chwili z napojami i usiadła, kładąc dłonie na kolanach.
- Ta zdobyta informacja to tylko jedno zdanie… - powiedziała cicho i wyświetliła ją.

Cytat:
Alibi Alexa jest fałszywe.

Kye

Nie skontaktował się z Lisą poprzedniego dnia i teraz pluł sobie w brodę. Wysłał wiadomość, ale odpowiedzi nie było. Mogła w ogóle nie dojść. Mogła nie dojść tylko odpowiedź dziewczyny. Harris mogła też ciągle spać w swoim łóżku, w końcu ona w sobotę zwykle nie pracowała. Tak czy inaczej, nie było jej o ósmej w pobliżu miejsca spotkań The Blank Page. Nie było tam też sprzętu Miracle ani nakazu wejścia do Pace University. Ten ostatni być może znajdował się w Corp-Tower i wystarczyło po niego pojechać. Brak komunikacji tworzył wyjątkowo dużo problemów, szczególnie dla ludzi, dla których jest to główna nić życia.

Przynajmniej przyjaciele Remo stawili się zgodnie z planem. Nie takie trudności już razem w życiu przezwyciężali, chciałoby się powiedzieć. Walter skinął głową na powitanie, Oro właśnie grzebał w jakimś starym sprzęcie rozłożonym na drobne części, a Jonathan wstał i uścisnął dłoń wchodzącego.
- Lipa bez sprzętu, ale to w końcu tylko uczelnia, nie? - wyszczerzył się. Nie wyglądał najlepiej, podobnie Oro. Z nich wszystkich jedynie Walter wyspał się w pełni, nie posiadając w głowie nawet jednego wszczepu.
- Wreszcie coś w starym stylu - Deezer włożył do ust cygaro i zapalił. - Skorzystamy z komputerów uczelni.
- Co w zasadzie mamy wycisnąć z tamtych baz? - zapytał Oro, unosząc głowę znad stołu i gapiąc się na Remo przez dopasowane do oka szkło powiększające.


Mik

Corp-Tech dbał o swoich ludzi. Nie dało się odmówić prawdy temu stwierdzeniu, kiedy odnosiło się do kogoś takiego jak Mik. To co miał w głowie może nie było cenne, ale jego śmierć przekreśliłaby testy całkiem sporej ilości prototypów. No i miał od razu szanse na nowe, bo obecnie mógł robić co najwyżej jako straszak na wróble, mniejsze lub większe. Trzeba było wygładzić, doszyć, poprawić. A jak się uwijali! Kiedy zerknął na zegarek, okazało się, że jest dopiero po ósmej rano. On już mógł chodzić, choć słaby jak dzieciak. Utrata krwi zrobiła swoje.
Trzeba jednakże podkreślić, że gdyby nie fakt, że znajdował się w nowoczesnej klinice, to nie przeżyłby tej nocy. Nanoboty czy nie, ciało miało swoje ograniczenia. Te z metalu również.

Kiedy już wszystkie bieżące sprawy związane z naprawą jego ciała zostały zakończone, odwiedził go lekarz mający na plakietce obok imienia i nazwiska - Johann Flint - naukowy tytuł "profesor". Był całkiem młody jak na profesora. Towarzyszyła mu Azjatka, którą rozpoznał. Susan Lien Ferrick, specjalistka od wszczepów.
- Witam, panie Maroldo. Ma pan szczęście, że jesteśmy akurat na dyżurze - powiedział na przywitanie doktor. - Obecnie nie da się nikogo wezwać, a pan nieźle oberwał.
- Musimy popracować nad systemami utrzymania życia przez dłuższy czas - dodała kobieta z lekkim dalekowschodnim akcentem.
- Firma inwestuje w pana duże pieniądze - roześmiał się. - Nie możemy się skontaktować z żadnym z pana szefów, ale ma pan autoryzację na pełne naprawy i modyfikacje. W tej klinice wykonujemy zabiegi błyskawicznie, szczególnie kiedy pacjent jest już zaadoptowany do biotechnologii.
- Bylibyśmy też wdzięczni za dokładny raport, pozwoli nam to ocenić skuteczność naszych technologii, jak również zapewnić panu większe bezpieczeństwo - uśmiechnęła się Susan.
Być może nie traktowali go w pełni jako delikatną istotę ludzką, ale z drugiej strony właśnie przeżył coś na kształt rozstrzelania, a przed sobą wyraźnie miał jajogłowych.


Leah

Hicks wyglądał jak mocno przetrzepana chmura gradowa, kiedy wezwał ją do swojego biura. Pomimo soboty, na nogach byli już praktycznie wszyscy, którzy tylko mogli. Od czasu zakłóceń miasto wariowało, a wraz z nim wariowali wszyscy gliniarze. Po wczorajszej bombie było jeszcze gorzej. Ferro pozostał w łóżku z potężnym bólem głowy. Bez tego Leah mogłaby nawet nie zauważyć, że coś wielkiego się wydarzyło. No, holowizja nie działała, ale to nie pierwszy raz tego tygodnia. Wrzeszczący z bólu i rzygający jak przysłowiowy kot Scott to już jednak co innego. Obiecał, że nic mu nie będzie i nie musi do lekarza. Tylko trochę snu, którego nie miał zbyt wiele w ciągu ostatnich dni. Wierzbovsky jednakże nie miała tak dobrze. Urlopy dawno wszystkim cofnięto i nie dawano nowych nawet tym mniej chorym. A ona na dodatek w pełni ocalała ze wczorajszego "wyładowania energii" jak to powszechnie nazywano. Stawiła się przed kapitanem świadoma, że tego dnia wszelkie dyskusje nie mają sensu.

- Wszystko czym zajmowałaś się do tej pory zostaje anulowane - powiedział na wstępie, patrząc na papiery. Takie klasyczne. Od kilku dni policja ich używała dość często, im kłopoty z siecią i sprzętem nie groziły. - Przejmujesz sprawy Hawkinsa z siedemnastki - rzucił jej dwie teczki. - On i jego partner zostali ciężko ranni, pod ich wóz podłożono bombę. Obaj są w śpiączce, Hawkins ma jeszcze szanse, Elliot według lekarzy już nie. Zajmowali się Tomkinsami. Pamiętasz ten zamach w sądzie sprzed tygodnia? Tam zginęła Amanda. W środę zamordowano jej ojca. Opinia publiczna mocno o to zabiegała, szczególnie w sprawie tych całych "Dzieci Rajneesha" panoszących się po mieście. Stali się na tyle popularni, że ludzie domagają się odpowiedzi. Ważni i wpływowi ludzie. Stary Tomkins też miał pewne znajomości. Nie mogę tego zignorować, zwłaszcza teraz, po zamachu na naszych. Masz dorwać tych sukinsynów, wyrażam się jasno? - spojrzał jej twardo w oczy. Wkurwiony był na maksa. - I uważać przy okazji. Zamach na Hawkinsa pewnie jest powiązany z jego śledztwem, a obecnie zajmował się tylko tym. Złap ich, a może wywalczę dla ciebie własny zespół. Masz moje wsparcie, ale obecnie nie mamy ludzi. Dam ci młodego Arturo. Jest zaraz po akademii, może się czegoś nauczy.

Z dwoma teczkami w ręku - jedna zawierała dokumenty ze sprawy, druga była teczką Arturo Moty, jej nowego kompana - ruszyła do swojego dawnego pokoju. Przez jakiś czas dzieliła go sama ze sobą, ale teraz to miało się zmienić. To widać było z daleka, bo drzwi były otwarte, a zanim doszła, pojawił się w nich młody, raczej spory gabarytowo Meksykanin w koszuli i wyprasowanych w kant spodniach. Uśmiechając się wyciągnął do niej rękę na przywitanie.
- Dzień dobry… to znaczy cześć…? - spróbował. - Jestem Arturo Mota, mamy pracować razem.
Zdążyła go przywitać i wejść do swojej klitki, a on już zaczął nawijać. Podekscytowania nie dało się mu odmówić.
- Przyjrzałem się już przydzielonym sprawom, nie jest tego wiele. Z wybuchu wiedzą tylko, że był to semtex z atomami jakiś nanokryształów, a powiązania Amandy sięgają "Dzieci Rajneesha", zwłaszcza, że widywana była kilka razy w towarzystwie ich przywódcy, Izaaka White'a. Śmierć Scotta Tomkinsa też niewiadoma, był chory, ale na pewno został zamordowany. Zupełnie brak śladów, znalazł go jego android, Alex. Ostatni ludzie z jakimi się widział odwiedzili go dzień przed śmiercią. Ann Yui Ferrick, Kye Remo, James Shelby - związani z Corp-Techem oraz znajoma maklerk Daniela Morrison. Niewiele jest w tych materiałach, ale detektyw Hawkins chyba ich nawet nie przesłuchał.


 
Sekal jest offline  
Stary 19-10-2016, 19:44   #2
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ta noc nie należała do spokojnych.
Ferro napędził jej sporo strachu, ale ostatecznie okazało się, że to nic groźnego, po prostu siadła mu cała elektronika. Nic czego nie dałoby się naprawić.
Nie do końca wiedziała jak się zachować. Sterczeć obok i trzymać go za rękę podczas gdy wyrzygiwał całą treść żołądka? Zrobiła to, co podpowiadał jej instynkt – przyniosła mu szklankę wody i pigułki przeciwbólowe oświadczając, że wobec tego pójdzie pobiegać.
Czasu miała z nawiązką, więc oprócz zwyczajowych sześciu mil pokusiła się o dziewięć. Ciało wpadło w przyjemny rytm wysiłku, z ust buchały raz za razem obłoczki pary. W słuchawkach bezprzewodowych płynęły surowe garażowe melodie, przesączały się jakby z innego świata, któremu wygasł termin przydatności.

Ojciec zawsze mówił, że Laeh ma - po nim - starą duszę. O ile jednak dusza ojcowska gustowała w eleganckiej klasyce Mozarta, kubańskich cygar i szwajcarskich zegarków, to dusza Leah utknęła pośród swobody i improwizacji lat dziewięćdziesiątych, zmierzchu epoki, w której ludzie żyli z pasją, a nie według swojego grafiku. Niechlujny styl Seattle tamtych czasów wybrała sobie jako swoistą religię. Postanowiła, dawno temu, że nigdy z nurtem nie popłynie i jak dotąd dotrzymywała słowa.

Staley, pośród szumów ciężkich gitar, śpiewał o korporacyjnym więzieniu, a tuż obok Nowy Jork budził się do życia. Ludzie wypełzali powoli ze swoich nocnych nor i wskakiwali w codzienny rytuał gonitwy, dziś jakby cichszej i bardziej ospałej niż zazwyczaj. Przed kioskiem z gazetami mrugały kolorowe reklamy holomagazynów, z jednego z nich spozierała znajoma twarz.

Leah rozważała, czy zadzwonić do Joe, upewnić się, że wszystko z nią dobrze, ale nie przywrócono jeszcze komunikacji. Mogłaby tam pobiec, ale nie miała sumienia budzić ich o szóstej rano.

Poranek minął szybko.
Przebieżka. Powrót. Spocone, rozgrzane do czerwoności ciało. Szybki prysznic. Szlafrok. Kawa. Papieros.
Ferro z łazienki przeniósł się do sypialni. Leżał bez ruchu na swojej połowie łóżka i chłodził głowę workiem z lodem.
- Przejdź się do lekarza. Albo mechanika. Właściwie nie wiem co jest bardziej na miejscu – zaproponowała bez złośliwości.
- Nic mi nie jest – lakoniczna odpowiedź Scotta wcale jej nie uspokoiła.
- Mogę z tobą zostać, jeśli źle się czujesz.
- Daj spokój. Już mi lepiej.

Z zacięciem maniaka przeprowadziła wiwisekcję szafy.
- Nie widziałeś mojej koszulki z Layne'm? - przekopała się przez mrowie czarnych t-shirtów z wizerunkami przedpotopowych kapel i okładek płyt.
Ferro zaprzeczył więc wcisnęła tłumok ubrań z powrotem w otchłań szafy.
- No nic, włożę tą z Bleach... Ale burdel.
Nigdy nie była przesadnie porządna, ale odkąd miesiąc temu wprowadził się tu Scott, bajzel zupełnie wymknął się spod kontroli, może dlatego, że zaczęła przebywać w domu, a nie traktować go jak hotel.
- Mówiłem żeby zabrać ode mnie robota sprzątającego – zasugerował ostrożnie, jak to miał w zwyczaju.
- Z robotów wystarczy mi ekspres do kawy – ucięła.
Wygładziła pomięty t-shirt, narzuciła na wierzch marynarkę z serży, przesadnie elegancką, z najnowszej kolekcji włoskiego projektanta, którego imienia nie potrafiła nawet wypowiedzieć. Jej rodzina nie stroniła od kosztownych prezentów a Leah lubiła je dostawać, pewnie z próżności. W końcu była rozpieszczoną córeczką bogatego tatusia, nawet jeśli zbuntowaną.
Niedopitą kawę przelała do termicznego kubka. Drugi, z cuchnącą ziołową herbatą, zaniosła Scottowi do sypialni.
- Joe mówi, że to gówno czyni cuda. Wypij – postawiła napój na nocnej szafce, przysiadła na rogu łóżka związując włosy w niedbały supeł.
- Lodówka jest pusta. Będziesz musiał wyjść do knajpy na rogu żeby coś zjeść – cmoknęła go w usta.
I tyle jej było.

Zatrzasnęła za sobą drzwi i stanęła w korytarzu, targana wahaniem. Rozważyła w głowie argumenty za i przeciw nachodzeniem Caldwella. Przeważały te przeciw, ale zapukała i tak.
- Trzymasz się? Pamiętam, że masz w sobie nie mniej żelastwa niż Scott - gestem wskazała na zamknięte drzwi swojego mieszkania. - A on mocno odczuł to nocne wyładowanie, pomyślałam, że zajrzę i sprawdzę czy nic ci nie jest.
- Chyba nie aż tyle - mruknął i skrzywił się. - Nawet ból głowy mi już przechodzi. Jesteś gliną, mogłabyś powstrzymać takie zamachy! - dodał pół żartem.
- Staram się, sam wiesz najlepiej - odpowiedziała uśmiechem, który wyszedł mało swobodnie. - To już ci nie przeszkadzam. Moglibyśmy kiedyś wyskoczyć gdzieś, no wiesz, tak normalnie… Na burgera z indyka. Czy coś.
Skinął głową, ale było to tak samo swobodne, jak jej uśmiech.
- Jak tylko to wariactwo dookoła się skończy. Na święta wyjeżdżam. Wesołych, jeśli byśmy się już nie zobaczyli.
- Nawzajem.

Droga do roboty ciągnęła się niemiłosiernie. Paraliż komunikacyjny postawił miasto w gigantycznym korku, u ludzi wzbudzał z kolei niepokój i podsuwał czarne myśli. Było to widoczne nawet na 13stym posterunku, wyjątkowo dzisiaj wyludnionym.
- Dzień dobry… to znaczy cześć…? Jestem Arturo Mota, mamy pracować razem.
W końcu nadszedł ten dzień, którego Leah tak się obawiała. Przydzielono jej partnera, który miał trzy zasadnicze wady. Niedojrzałość. Chorobliwy entuzjazm. I, co najgorsze, nie był Ferrem.
Wierzbovsky uniosła wzrok znad teczki, ale ostentacyjnie zignorowała wyciągniętą dłoń. Sięgnęła za to do jednej z paczek papierosów - na biurku walały się trzy, wszystkie napoczęte - zadzwoniła benzynową zapalniczką i się zaciągnęła. Było to swego rodzaju znaczenie terenu. Zwierzęcy komunikat “ja jestem przewodnikiem tego stada”.
- Skończyłeś Akademię, Archi?
Nawet jak mu się to nie spodobało, nie dał po sobie nic poznać. Patrząc na entuzjazm, o niej pewnie też się czegoś dowiedział. Wyciągniętą rękę potarł o drugą, powstrzymując odruch schowania ich do kieszeni.
- Tak, ale to mój pierwszy przydział… - zawahał się, nie mając pojęcia jak do Leah mówić.
- Pierwszy przydział w kryminalnym, czy pierwszy przydział w policji?
- Pierwszy jako detektyw - potwierdził. - Miałem trochę praktyk w komisariacie wcześniej, trochę na patrolach.
Rookie to rookie, szef przydzielił jej kompletnie zielonego. Braki w kadrze były ogromne, w sumie nie powinna się dziwić. Kto był dobry to uderzał do korpo, a nie państwówki, poza tą garstką idealistów, jak ona i Ferro, którym się wydawało, że prawo stoi ponad wszystkim, nawet korporacjami, i policja jest od tego, żeby to egzekwować.
- Jakieś cyborgizacje?
Zgarnęła kurtkę z oparcia fotela, wcisnęła pod pachę naręcze akt Tomkinsów i wskazała Archiemu drzwi. Posłusznie skierował się we wskazaną stronę.
- Niestety nie stać mnie było, jedynie złamany palec miałem wymieniony - pokazał na serdeczny paluch lewej dłoni. - Może kiedyś, jak się dorobię. Coś na poprawę kondycji na pewno - zaśmiał się. Trochę wymuszenie. Wyglądało to jakby Leah go wprawiała w ten niepewny stan, choć co chwilę na nią zerkał.
- Na razie, póki cię nie stać na druty, proponuję na kondycję pięć mil joggingu, tuż po przebudzeniu.
Zjechali windą na parter, minęli bramki przy wejściu. Na policyjnym parkingu stał zaparkowany Chevrolet Camaro, zabytkowy model z 1980 roku.
- Weźmiemy mój wóz. Akurat dzisiaj brak elektroniki działa na naszą korzyść.
Prawdę mówiąc jej Camaro nie miało w sobie prawie żadnej orginalnej części, głównie współczesne zamienniki, ale zachowało pierwotną stylistykę i było pozbawione automatycznego pilota.
Usiadła na miejscu kierowcy, na tylną kanapę rzuciła firmowe papierzyska..
- To kogo proponujesz wziąć na pierwszy ogień, Archie?
Nie lubił tego zdrobnienia, widziała to po drganiu kącika ust.
Wsiadł ostrożnie do maszyny, która według kalendarza miała już teoretycznie siedemdziesiąt lat. Wyglądał na osobę spodziewającą się, że podłoga się pod nim zarwie.
- Z tym joggingiem się staram, ale matka wmusza za duże śniadania - mruknął, wyświetlając sobie na holo profile osób. - Odnośnie zamachu w sądzie to już przesłuchano wszystkich. Więc może ktoś z pozostałej czwórki? Ciekawe co chcieli od Tomkinsa ludzie z Corp-Techu, nie znalazłem wielu powiązań między tą korporacją a Scottem - zaproponował odrobinę ostrożnie. - Tylko nie wiem czy wozem dojedziemy gdzieś w rozsądnym czasie - wskazał brodą na zastawione praktycznie nie poruszającymi się samochodami ulice. Chevi mógł nie mieć automatyki, ale też nie umiał latać. Samo dotarcie nim pod komisariat zajęło wieki, a przecież Leah miała blisko.
Mieszkał z matką. Do listy wad rookie dopisał sobie kolejną.
- Tak, sprawdzimy tych z Corp-techu. Marklerkę. I Izaaka White. Ale chciałabym zacząć od Alexa i obejrzeć mieszkanie Tomkinsa, wypytać o jego relację z córką.
Niechętnie wysiadła z wozu, dopięła pod szyję kurtkę.
- No to metro.
Wysiadł zaraz za nią, poprawił płaszcz i powstrzymał się przed powiedzeniem czegoś. Tak, onieśmielała go, bez wątpienia. Przychodził jej tylko jeden powód tego stanu rzeczy. Właśnie zobaczył w Leah cień Joanny.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 20-10-2016 o 23:14.
liliel jest offline  
Stary 20-10-2016, 00:56   #3
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Choć okna w sypialni Ann były szczelnie zasłonięte, elektroniczny zegar natrętnie dawał znać, że właśnie wstawał kolejny dzień, którego plan był raczej napięty. Dziewczyna przeciągnęła się, ocierając o ciepłe ciało które przywierało do jej boku:
- Obawiam się, że muuusimy wstaaaawać. - Powiedziała ziewając szeroko. Nie przespali tej nocy zbyt wielu godzin. - Chcę pojechać do Roberta, a potem do Danielle, a wszystko przed akcją, którą zaplanowaliście na uniwersytecie.
- I spotkaniem z twoją rodziną - wymruczał na wpół sennie męski głos, którego właściciel nie poruszył się ani o milimetr.
- Coś cię widzę bardzo nurtuje myśl o próbie "ognia i wody" - Uszczypnęła go delikatnie w pośladek, który akurat znalazł się na drodze jej ręki.
- Nie nurtuje, a niepokoi. Nie próba ognia i wody, a ojca pułkownika, któremu za dużo nie powiedziałaś i może zostać postawiony w sytuacji wymagającej podjęcia natychmiastowych działań bojowych - Remo ziewnął, jego ton pozostał senny i pozbawiony śladu tego niepokoju, o którym wspominał.
Zaśmiała się:
- Jak ładnie to ująłeś - Uniosła się i popatrzyła na niego z góry - Poradzisz sobie z nim bez problemu.
Nachyliła się i pocałowała go w usta:
- Wierzę w twoje umiejętności strategiczne.
- Nie mam żadnych. Ale codziennie staram się trenować jogging.
- Myślę lepsze byłoby kendo albo jeszcze lepiej Krav maga. - Powiedziała poważnym tonem, choć w jej oczach wyraźnie widać było iskierki rozbawienia.
- No przecież mówię, znam Krav magę na wylot - przewrócił się na plecy, jego dłoń wylądowała na szczupłym biodrze Ann. - Pierwsza zasada: jak się da to spierdalaj.
- A co zrobisz w sytuacji gdy nie da się uciekać? - Tym razem w jej głosie słychać było jeszcze dodatkowo wyraźne zaciekawienie.
- Niestety, wtedy pozostaje tylko wygrać - błysnął białymi zębami w uśmiechu.

***

Do C-T pojechała metrem. Droga, która normalnie zajmowała jej 20 minut, teraz przeciągnęła się do czterdziestu, a i tak była pewnie dużo szybciej, niż ci, którzy poruszali się po górze. Problemem był jednak koszmarny ścisk, w którym co poniektórzy pozwalali sobie na bezczelne obmacywanki, a nawet nie można było im przywalić, ze względu na brak miejsca. Użycie lasera mogłoby skutecznie powstrzymać ten proceder, ale mogło także spowodować włączenie się alarmu pożarowego we wnętrzu wagonu i zatrzymać metro, a tego dziewczyna wolała uniknąć. Zacisnęła zęby i bohatersko poddała się losowi, jedynie jej zielone oczy rzucały błyskawice w kierunku towarzyszy podróży.

Ponieważ domyślała się jak bardzo znudzony może być człowiek, który nie ma nic do roboty, a przed Robertem był jeszcze przynajmniej weekend siedzenia w zamknięciu, by zająć mu czas, zabrała z domu "zestaw małego majsterkowicza", jak nazywała podstawowe oprzyrządowanie do tworzenia małych robotów.
- Przyniosłam ci coś na zabicie czasu. - Powiedziała kładąc na stole dość sporą walizkę ze sprzętem i częściami do robocików. - Przyjdę jak będę miała czas, może uda się wieczorem. Zrób ewentualną listę jeśli czegoś jeszcze potrzebujesz. Spróbuję ci to podrzucić - dodała podnosząc pokrywę.
Z pochmurną miną przyjrzał się temu co mu przyniosła spojrzeniem bez wyrazu. Potem roześmiał się cicho.
- Zabawki! - z niedowierzaniem pokręcił głową. - Ratujesz mi życie. Ta wieża w weekend wydaje się kompletnie pusta. Ale nie chcę nic więcej oprócz wyjścia stąd. I może czegoś do jedzenia, abym nie musiał korzystać z automatów.
Azjatka zastanowiła się:
- W Wieży powinna działać w weekend jakaś kantyna, ale o tej porze pewnie nie mają tam wielkiego wyboru, a ja i tak pewnie nie mam do niej dostępu. - Westchnęła - Załatwię coś później. Na razie musisz się zadowolić automatami. Co do twojego wyjścia cholernie trudno zrobić cokolwiek gdy nie działa sieć i holofony, ale to chyba goście, którzy cię porwali urządzili zasadzkę na mnie i na Remo, może spróbują jeszcze raz i wtedy kogoś dorwiemy. Tak najlepiej zdobyć informacje.
- Nie powinnaś ryzykować - powiedział już zupełnie poważny. - Zgłoś to na policję i nie wychodź z domu. Mnie tu wysyłasz, a sama co? - pokręcił głową.
- W przeciwieństwie do ciebie ja jestem żołnierzem i byłam od dziecka szkolona jak sobie radzić w momencie zagrożenia. Po za tym ojciec przydzielił mi ochroniarza. - Skrzywiła się, nie chciała mówić, że wymknęła się z domu. Zanim Dru pojawił się tam rano. Jak na jej gust za bardzo rzucał się w oczy, ale ojciec zrobi jej na pewno kazanie z tego powodu. Nie usprawiedliwiał jej w jego oczach pewnie fakt, że po prostu nie miała czasu na niego czekać.

***

By oszczędzić sobie kolejnych, niechcianych „pieszczot”, do prawniczki udała się na piechotę, na szczęście Danielle, nie mieszkała daleko i droga do niej okazała się szybsza i dużo przyjemniejsza od podróży metrem, a na miejscu czekała już na nią dość niespodziewana, choć wiele wyjaśniająca, informacja zapisana na czytniku, który kobieta podsunęła jej przed nos:

Cytat:
Alibi Alexa jest fałszywe.
Azjatka popatrzyła na napis i zapytała:
- Masz kartkę papieru i coś do pisania?
Kobieta skinęła głową i na chwilę odeszła, wkrótce wracając z klasycznymi przyrządami do pisania, podając je Ann, która szybko napisała na kartce:
"Jeśli walczymy z SI lepiej nie używać do kontaktów urządzeń elektronicznych podpiętych do sieci. Myślisz, że masz w domu podsłuch?"
Daniela zastanowiła się, po kilku sekundach pokręciła jednak przecząco głową.
- Wątpię - odpowiedziała głośno, dopisując jeszcze: "Skoro nie działa wcale sieć to podsłuch chyba też by nie działał?".
"Pluskwy nagrywające działają niezależnie. Lepiej nie ryzykować." - Napisała Ann, a potem jeszcze:
"Musimy mieć jakieś dowody, by podważyć alibi. Chyba warto zacząć od apteki, w której rzekomo był. Policja pewnie to sprawdziła i ktoś musiał złożyć fałszywe zeznanie, ale w większości tego typu sklepów są kamery. Ciekawe czy przejrzeli nagrania..." - Panna Ferrick zastukała długopisem w blat, popatrzyła na rozmówczynię i dopisała:
"Możesz spróbować jakoś się dowiedzieć jak wygląda ten etap śledztwa?"
"Nie wiem, nie mam wejść w policji" - odpisała Morrison. "Wydaje mi się jednak, że ktoś mnie śledzi. Dlatego jestem tak... przewrażliwiona. "
- Hmm... - Westchnęła Ann spoglądając uważnie na kobietę i zastanawiając się ile w tym ostatnim stwierdzeniu jest paranoi, a ile odbioru stanu faktycznego. Sama była paranoiczką, więc mogła zrozumieć innych:
"Masz ważne jakieś plany na dziś? Jeśli nie lepiej je odwołaj i zostań w domu. Zrób sobie wolny weekend. Pozamykaj dobrze zamki. Najlepiej nikogo nie wpuszczaj. Jak działa z systemem ochrony w budynku? Ja spróbuję sprawdzić alibi."
Podrapała się po brodzie:
- Nie wiem jak to wcisnę w dzisiejsze plany...
"Budynek jest chroniony" - odpisała rudowłosa. - "W środku nikogo nie zauważyłam tylko wczoraj na zewnątrz. Chciałabym pomóc, inaczej nigdy się od tego nie uwolnię."
- Jakby wróciły holofony to byłabym bardziej przydatna... - westchnęła.
- Taaak to spore utrudnienie - Zgodziła się z nią Ann. - Po za tym poruszanie się po mieście to koszmar. Nie wiesz może o jakiejś wypożyczalni motorów lub skuterów w pobliżu? - Zapytała.
- W zimie nie, ostatnie automaty zabrali ponad miesiąc temu - pokręciła głową. - Moi sąsiedzi mają motor, mogłabym pożyczyć, ale umiesz takim jeździć?
- Bez większych szaleństw pewnie sobie poradzę. Kiedyś próbowałam jeździć na motorze, ale wolałam samochody, więc nie doskonaliłam tych umiejętności.
- Mam nadzieję, że zastanę ich u siebie - Daniela uśmiechnęła się słabo. - W zimę to chyba każda jazda na motorze jest szaleństwem.
- Pojadę wolno, a pewnie i tak będzie mi łatwiej niż większości osób poruszających się dzisiaj po ulicach NYC. - Młoda saperka uśmiechnęła się do prawniczki. - Dziękuję, to mi bardzo ułatwi wiele spraw. Jak tylko czegoś się dowiem – wskazała na holofon, na którym nagrana była kupiona wiadomość. - To przyjadę do ciebie. Spal zaraz tę kartkę. - Dodała jeszcze na koniec. - Nigdy za wiele ostrożności.
Rudowłosa skinęła głową i udała się załatwiać Ann transport. Po chwili wróciła z kluczykiem i dała Ann kod do automatycznego garażu podziemnego. Ze względu na zakłócenia piloty działały kiepsko i tylko ręczne wybranie numeru na konsolecie zapewniało sukces w postaci motoru, który pojawił się przed oczami Azjatki po dość wolnym przetworzeniu całego procesu wybiórczego.
Teraz miała możliwość w miarę sprawnego dotarcia na spotkanie z Remo i jego przyjaciółmi. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że ze względu na raczej śliska nawierzchnię, nie rozwinie prędkości większej od średniej roweru, a jej tyłek i inne członki po tej jeździe, będą solidnie przemrożone, ale zawsze była to jakaś alternatywa dla koszmarnych korków.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 20-10-2016 o 01:00.
Eleanor jest offline  
Stary 21-10-2016, 18:29   #4
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Wyjdź na zewnątrz, mówili. Rozruszaj stare kości, będzie od razu lepiej. Pieprzenie.
Łyknął tabletkę i sprawdził czas, tęsknym spojrzeniem obdarzając przykryty lekką warstwą śniegu samochód. Nie było o nim mowy, korki się nie zaczynały, one były. I po co mu były te słowa o joggingu, pomyślał wydychając mroźne powietrze i pocierając skroń. Ból głowy nie ustąpił, dudniło mu pod kopułą jak po ostrej imprezie, do tego dochodził ból mięśni i mdłości. Najchętniej wróciłby do łóżka Ann i pomarudził na swój stan w jej nagich ramionach, niestety robota czekała. Gdzieś czaiło się też niebezpieczeństwo następnego ataku, działające skutecznie na szybkość prującej przez żyły krwi. Bał się o Ferrick, ani myśląc o tym wspominać głośno. Niezależność uderzyła do głowy dziewczyny cholernie mocno, wpływ ojca bez dwóch zdań. Kurwa, to może nie być miły obiadek.

Ruszył truchtem. Chinatown nie było aż tak daleko. Jak dotarł na miejsce, dysząc intensywnie, to te tłumy w metrze jawiły się jako czysta przyjemność. Zrzucił kurtkę i zwalił się na krzesło. Dudnienie nie ustąpiło, mdłości się nasiliły.
- Korki dzisiaj są w starym stylu - powiedział z bólem bolesnym w głosie jak po kilku chwilach doszedł odrobinę do siebie. - Z bazy wyciskamy co się da, ale najbardziej interesują nas na tę chwilę "Dzieci Rajneesha". Była puszczana symulacja, potem została wygaszona. Trzeba prześledzić w pełni obliczenia, jak się uda to znaleźć podobne przypadki i sprawdzić, jak się mają do Izaaka White'a i jego grupy. To z okresu, gdy zapuszczał to student jakieś osiem lat temu. Chcę się też przyjrzeć co wydarzyło się dwa lata temu, jak padło zasilanie i poszedł tam pełen restart wszystkiego.
- Bez sieci jak bez oka, nie będzie się dało łatwo porównywać i wyszukiwać - mruknął Parkins. - To brzmi jak strasznie łatwa robota. Z tych, które sam wciągasz nosem w dziesięć minut.
- Zwłaszcza, że to na legalu będzie - dodał Oro, wracając do swojej zabawy.
- Na początku też mi się tak wydawało - Remo skrzywił się. - Teraz sam nie wiem. Ktoś może manipulować bazą i serwerami uczelni. Te dzieci zbyt są zbieżne. Po zamachu na swoje życie człowiek zaczyna widzieć cień wszędzie.
- Ja bym na twoim miejscu zdobył dowody na to, kto cię zaatakował i posłał tam SWAT czy jak wy to w korpo nazywacie.. Za stary się robisz na samodzielne zabawy - Walter wypuścił powoli dym ust, patrząc spokojnie jak unosi się w powietrzu.
- Pewnie chce dorównać swojemu powodowi pozostania - roześmiał się Jonathan.
- W sekcie siedzą już grube ryby - Kye wstał i podszedł do stołu, zerkając na robotę Azjaty. - Zamknięcie ich może być problemem i na pewno będzie aferą. Dowody muszą być grube. No i wtedy całkiem stoję na celowniku, a co gorsza Ann razem ze mną. Ta dziewczyna ma ojca pułkownika, bardzo często wydaje się jej, że wszystkie sprawy powinna sama załatwić.
- No proszę, zbieżność charakterów - Deezer uniósł kącik ust w słabym uśmiechu.
- Teraz poważnie, jest ładna owszem, ale z ciebie stary pryk, a jej się starzy zaraz mogą znudzić. Co w niej widzisz? - Jonathan walnął prosto z mostu, jak za najlepszych czasów.
Wszyscy trzej patrzyli na niego teraz z zainteresowaniem.

Remo milczał przez chwilę, próbując uporządkować swoje odczucia. Łatwe to nie było, bo on nie z tych co o tym gadają. Obrócił się i oparł o stół, przesuwając spojrzeniem po wszystkich trzech kumplach. Wreszcie odezwał się, uważnie dobierając słowa.
- Trudno to sprecyzować. Nie jest taka jak inne dziewczyny w jej wieku. I jest jednocześnie. Nie da się ukryć, że mnie odmładza - wyszczerzył się. - To jednak nie to, że próbuję się zabawić na stare lata. Jeszcze nie zdycham ze starości jak ty, Deezer. Zbieżność charakterów pomaga. Zrozumienie, przyjemność bycia w pobliżu, cała reszta. Ta dziewczyna to pasja i zaangażowanie w jednym. To, że jest ładna dodaje swoje.
- Gada trochę jak potłuczony - roześmiał się Parkins, patrząc na Waltera tworzącego z dymu równe kółka.
- Remo się zakochał - stwierdził po prostu Oro, nie unosząc się znad sprzętu. - Pamiętacie jak było przy jego żonie?
- No, przez rok. To wtedy odkryłeś, że jest puszczalska prawda? - śmiech najmłodszego z nich jeszcze przybrał na sile.
- A i tak nie mógł się odkochać - dodał Azjata, także się uśmiechając.
Murzyn cisnął w Jonathana stojącą na stole w połowie pełną butelką z napojem. Ten nie przestał się śmiać, a Remo pokręcił głową z teatralnym westchnięciem.
- Dupki. Byście sobie znaleźli jakieś kobiety, wtedy może któryś by zrozumiał o czym mówię - skrzywił się i zaczął zakładać kurtkę. - Poznam was z jedną. Gdyby nie Ann sam bym mógł być zainteresowany. Jest fanką - teraz on się roześmiał, widząc ich miny. - I jest zdolna. Ruszamy, weźmiemy sprzęt z mojej korpo i tak muszę podjechać do wieży po nakaz. Metro czy szukamy małych chińskich skuterków?
- Małe chińskie skuterki brzmią dobrze. Nasz znajomy nadal prowadzi biznes? - Walter wstał, on jeden się nie śmiał. Jak zawsze poważny. Oro kiwnął głową na potwierdzenie, także się zbierając.
- Im szybciej tym szybciej zabierzemy się za poważną robotę.

***

Małe chińskie skuterki dawały radę, przecinając to ulice, to chodniki i wpychając wszędzie tam, gdzie nic większego nie dałoby rady. Goniły ich przekleństwa ludzi muszących schodzić z drogi. Corp-Tower osiągnęli w przyzwoitym czasie. Zostawił kumpli na dole, samemu udając się najpierw do działu prawnego, gdzie czekał już przygotowany nakaz. Automatyzacja dzięki bogom umożliwiała odebranie go nawet w przypadku braku pracowników na całym piętrze, co tego dnia wyglądało na nagminne. Następnie zjechał na swoje piętro po sprzęt, ku swojemu zaskoczeniu zastając tam Lisę. Ta poderwała się na jego widok i uśmiechnęła czarująco. Oprócz niej na open-space praktycznie nikt nie pracował. Sieci bezprzewodowej nie było, ale samo korpo było w końcu ciągle tak samo chronione, połączone milionami kabli.
- Już myślałam, że się nie zjawisz staruszku! - przywitała go, wyłączając od razu komputer i zakładając na siebie skórzaną kurtkę. Oprócz niej miała swój "wyjściowy" strój - obcisły top i skórzaną resztę, podobnie jak wcześniej na akcji.

- Nie dostałaś mojej wiadomości - stwierdził, zamiast pytać. - Miałem nadzieję, że dojdzie. Przydasz się, potrzebujemy pięciu decków. Miałem sam je wziąć, ale skoro jesteś to możesz się tym zająć.
Usiadł na moment przy swoim kompie, włączając go i przeglądając szybko listę maili i zgrywając je sobie na firmowe holo.
- Leń - skomentowała, lecz nie traciła czasu. Po kilku minutach stała już z firmowym sprzętem w firmowej torbie, serwując mu niemal firmowe spojrzenie.
- Szeregowy Harris melduje się do przeglądu! - zasalutowała w niezbyt przepisowy sposób.

On też był już gotowy. Konieczność ręcznego przenoszenia plików była absolutnym powrotem do korzeni i ogólnym rozrachunku na krótką metę mogła bawić. Wstał i wskazał w stronę wind.
- W ramach rewanżu przedstawiłem cię jako prawdziwą fankę - odezwał się, jak zjeżdżali na dół. Roześmiała się.
- I świetnie, jestem wielką, prawdziwą fanką! Tylko koszulki zapomniałam. Może nie powinnam zakładać żadnej? - spytała, podwijając odrobinę swój top i ukazując płaski brzuch.
Westchnął. Ostatnio otaczało go czyste szaleństwo. Machnął ręką i przepuścił ją przodem, gdy drzwi windy się otworzyły.
- Jedziemy na uczelnię - stwierdził zamiast zabaw słownych. - Przedstawiam ci The Blank Page - wskazał na czekających kumpli tuż obok małych chińskich skuterków. - Produkt przeterminowany o jakieś dwadzieścia lat.
- Uwielbiam klasyki! - roześmiała się i pobiegła w stronę trzech mężczyzn, doskonale imitując prawdziwą fankę jakiegoś nastoletniego boysbandu.
 
Widz jest offline  
Stary 22-10-2016, 13:00   #5
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
~Powinnaś załatwić to oficjalnie, pójść do swojego pana, uszczęśliwić go…~
Zamknij się! Ból nie pozwalał się skupić. Rozpraszał. Dlaczego nie działa wytłumiacz? Ręka drżała, przy każdym ruchu. Niedostrzegalnie dla innych, ale irytująco wyczuwalnie. Musiała uciec, uciec jak najdalej. Zaszyć się w kącie.
~Jesteś taka słaba.~
Była. Cokolwiek się stało, stawało się nie do zniesienia. Tej nocy jednak była sama. W ten dziwaczny sposób czuła się wolna. Rustlersi sobie poszli. To zaskoczyło ją najbardziej ze wszystkiego, ta łatwość z jaką odpuścili. Ta cała Felipa. Chyba miała dość. Sądząc z pobieżnego skanu Psyche nie dziwiła się, ilość elektroniki prawie dorównywała jej własnej. Odpuściła też dzieci. Tak, dostali te co tu były, Marlene ich nie potrzebowała w żadnym wypadku. Potrafiła się powstrzymać. Te tu i tak zostały stracone, zgadzały się w tym obie.

Liczyła się dystrybutorka: Ayako Dan. Tę zatrzymała sobie na własność.
Znów nie protestowano. Zwłaszcza, kiedy uznała umowę ze Śmieciarzem za nieważną. Widział twarze. Jej własna nie przeszkadzała, lecz Rustlersi nie mieli tak subtelnej duszy wywoływania niepokojów. Załatwili się z tym szybko.
Może część przeżyła, na przykład kierowcy, którzy niewiele widzieli? Toż to tak nieistotne…

Psyche pożyczyła sobie TIR’a. Tej nocy nie było mowy o wpadce, chaos nasilał się i miał eksplodować dopiero z samego rana, a przewiezienie Ayako Dan na motorze nie wchodziło w grę. Pozostawienie maszyny również. To się jakoś nazywało.
Sentyment.
~Ha Ha. Nic takiego nie zostało w tobie zaprogramowane…~
Głosy w głowie, nietłumione przez ból, zawroty i mdłości. To niesamowite, że mogła czuć mdłości. Potrzebowała resetu, twardego przywrócenia na właściwe tory.
Odrzucenia wątpliwości. Nie, to nie sentyment. To konieczność ukrycia wszelkich powiązań. Nie wiadomo, czy jakimś sposobem nie dotarliby do Corp-Techu rozkręcając maszynę. Wjechała nią na naczepę po prowizorycznej rampie. Miała jeszcze czas. Azjatkę wrzuciła do kabiny, z tyłu, na sypialne miejsce kierowcy.

Ruszyła, zostawiając resztę bajzlu za sobą i nie poświęcając mu choćby jednej myśli więcej.


Przemysłowy Queens nie sprawiał miłego wrażenia w środku nocy podczas nie działających połączeń bezprzewodowych. Opustoszałe uliczki, mroczne zakątki, sterty materiałów budowlanych i wygaszone niemal do zera fabryki. Tu i ówdzie działały latarnie, kamery tylko przy strzeżonych obiektach. Tu Psyche wybrała miejsce do pozostawienia TIR-a. Ayako nic nie kombinowała, wyglądała jak osoba błądząca we mgle.
~I to ma być szefowa? Nie mów, że dałaś się oszukać.~
Nie, to musiała być ona. Coś zwyczajnie… poszło nie tak. Ktoś mógł ją za mocno uderzyć. I te hasła, które czasami wypowiadała. Jak obłąkana. Jakimś cudem udało się umieścić ją na motorze i zmusić do trzymania się, dzięki czemu miała szansę przebyć jakąś krótką drogę.

Tu nastąpił ten moment, w którym wreszcie musiała zdecydować. Podjęła już decyzję, że nie pojedzie do Boora.
~Niewdzięcznica, za to wszystko…~
Zagłuszyła ten głos, pogłębiając zawroty głowy. Sama ledwo utrzymywała jadący motor w pionie. Nie, żadnych Boorów. Corp-Tech również nie. Nie znała tam osób na tyle pewnych, że zachowałyby tajemnicę. Lecz miała swoje własne źródło.
Skierowała się wprost do tajnej lokalizacji. Już prawie zdążyła zapomnieć o siedzącym tam człowieku.

Zastała go na miejscu, nie okazał się supermanem ani Jamesem Bondem w mocnym przebraniu. “Tąpnięcie” sieci sprzed kilku godzin uderzyło również jego, musiał mocno szarpać się na krześle, bo więzy wpiły mu się w członki aż do krwi. Kiedy weszła nie zareagował, najwyraźniej z bólu, braku pomocy, zmęczenia i pozycji najzwyczajniej zemdlał. Siarczysty policzek wybudził go, lecz jasne stało się, że może nie być najsprawniejszym netrunnerem na świecie w chwili obecnej.
Nie miała wyjścia. To była jedyna szansa obecnie na wydostanie informacji po cichu. Do rozchylonych ust wlała mu nieco wody i podała wraz z nią dwie tabletki przeciwbólowe. Jej nie miały szans pomóc, jemu mogą złagodzić niewygody.
- Czhego? - wyrzęził, unosząc na nią spojrzenie i mrużąc oczy od nagłego ataku światła.
- Grzeczniej - zasyczała cicho, tuż przy jego uchu, zmuszając się, aby pokazać jak najmniej ze swojego słabego stanu. - Masz szansę zapracować na swoje uwolnienie, kochanie…
Wzdrygnął się mimowolnie, jego wzrok powoli przyzwyczajał się do światła. Wciągnął głębiej powietrze, próbując oczyścić gardło.
- I takh mnie nhie uwolnisz - chrypiał dalej.

- No wiesz? Nie bądź taki - pogładziła go delikatnie po policzku. - Tym razem nie chcę nawet, abyś zdradzał coś ze swojego barwnego życia. Wystarczy, że dobierzesz się do pewnej głowy i wydobędziesz kilka świństw, które w niej siedzą…
Wciągnęła ciągle słaniającą się na nogach Dan w zasięg wzroku TechNicsa.
- Kto tho jest? - spytał odruchowo, ale szybko dodał: - Zresztą, nieważsszne. Jak ma wtyki, to sama bysz sobie poradzhiła… - zamknął oczy, walcząc z wyraźnym bólem - ...a jak jest dobrze zabezyypieczona, to ze mnie i takh nie masz teraz pożyyytku…
Jego stan rzeczywiście wskazywał na duże problemy ze skoncentrowaniem się nawet na mówieniu. Nie mówiąc już o skomplikowanych sposobach na łamanie komputerowych zabezpieczeń.
~Twój pomysł jak zwykle był zły…~
Głupia dziwka. Każdy netrunner tej nocy może wyglądać podobnie, włączając to ludzi korporacji. Ona też nie mogła się skoncentrować. Przyniosła więc drugie krzesło i posadziła na nim Azjatkę, krępując ją i zamykając w specjalnych okowach podobnie jak BloodBoya.
- Dobrze. Wrócę tu ze sprzętem, na którym wykonasz tę operację. Za kilka, może kilkanaście godzin. Wtedy albo będziesz w stanie mi pomóc, albo, przykro mi to mówić, okażesz się bezużyteczny.
Uśmiechnęła się smutno. Dała im się napić i ugryźć kilka kęsów proteinowej papki, zgasiła światło i zamknęła drzwi, żegnana ciszą.


Udawanie w pełni sprawnej zmęczyło ją bardziej, niż chciałaby przyznać. Wsiadając ponownie na motor zachwiała się i prawie przewróciła wraz z maszyną na ziemię. Płatki śniegu nie cieszyły, opadając wolno na ziemię. Czuła się coraz gorzej, nie mogła z nikim skontaktować, podjęła więc jedyną możliwą decyzję. Udać się do kliniki firmowej i przejść proces odświeżenia i restartu wszystkich komponentów.

Miała sposób, aby zrobić to awaryjnie. Bardzo bolesny i nie gwarantujący niezwykłych sukcesów.
~Nie chciałby cię potem, nie możesz tego zaryzykować…!~
Właśnie. Nie chciałby. Ani on, ani nikt inny. Ryzyko zbyt duże. Ruszyła.
Oby nie wyciągnęli na wierzch zdarzeń z tego wieczora i nocy zapisanych jej oczami. Ból na szczęście stłumił strach.
 
Lady jest offline  
Stary 15-11-2016, 11:40   #6
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację





Psyche, Mik

Godzina 6:55 pm czasu lokalnego
Sobota, 20 grudzień 2048
Queens, New York


Oswobodzony Lay klepnął Marlene w tyłek, a potem posłusznie dał sobie zawiązać oczy. Trudno powiedzieć do czego dążył w odbytej rozmowie, dlaczego w ogóle na nich czekał, będąc w stanie się oswobodzić. Człowiek-maszyna, jak potem go określiła Loop, genetyczne dziwadło. Wielkie i silne ponad miarę. Przewieźli go kilka przecznic dalej, wypuszczając na wolność. Zostając sami wreszcie mogli swobodnie porozmawiać. Okolica i czas nie nastrajał na to.
- Wolałabym, byście mnie potem podwieźli przynajmniej na Harlem - mruknęła technik, na której Higgs zrobił większe wrażenie niż chciała przyznać. - Ma nadajnik, przekażę wam jego sygnał na holo. Wszczepiłam też mikrofon, ale nie wiem jak będzie z jakością. Sieć nadal przerywa, a pod skórą odbiór dźwięku jest wypaczony. Może coś z tego wyłapiecie. I, nie żeby coś, ale macie przesraną robotę.


Bronx nigdy nie był piękny, ale nocami, zwłaszcza zimą, potrafił pokazać swoje bardziej artystyczne oblicze. To, którym żył Mik, mieszkając ciągle w tym niezbyt bezpiecznym w końcu miejscu. W ostatnich dniach jednakże trudno się było dopatrzeć pozytywów. Ludzi na ulicach o tej porze było niewielu, tyle co nic. Po zmroku gangi w pełni już przejmowały panowanie nad tą częścią miasta. Samochody przemykały szybko słabo odśnieżonymi drogami, a zaułki straszyły ponurymi prostopadłościanami budynków. Zza co drugiego rogu patrzyły nieprzyjazne twarze. Otwarta wojna pod płaszczykiem nocy. Ciężkie, opancerzone furgonetki policyjne widywało się jedynie na głównych arteriach. Nikt nie wierzył, że zatrzymają się na wezwanie. Korporacje nie wkraczały, Mik i Psyche już dobrze wiedzieli, że mają tu własne interesy. Najpierw je wyklarują, a dopiero potem posprzątają zgliszcza.

Docierali powoli do umownej granicy Bronxu, zatrzymując się na światłach. Na przejście wkroczył niepozorny, czarny jak noc chłopak. Zerknął w stronę vana i nagle gwałtownym ruchem sięgnął pod kurtkę, wyszarpując karabinek automatyczny. Maroldo wcisnął pedał gazu, koła zabuksowały na śliskiej jezdni.
"Padnij!" zabrzmiało razem z "dawać furę skurwysyny!".
Mik nie czekał, ładując się prosto na chłopaka, który uskoczył przed furgonetką, a potem otworzył ogień. Kule ze stukotem zaterkotały o karoserię, przebiając ją na wylot i przerabiając na ser szwajcarski. Na szczęście szczyl nie strzelał w koła ani nie trafił w kierowcę. Obie kobiety leżały już wtedy na ziemi. Oddalili się czym prędzej.
- Oook, a ja myślałam, że Queens bywa niebezpieczne… - Loop przełknęła głośno ślinę.
Wyjechali z Bronxu, po drodze mijając dwa policyjne zgrupowania, jawne oddzielenie strefy lepszej od gorszej.

Tym razem pokierowała Psyche, prowadząc do fabrycznej części Queens. To także nie było piękne miejsce, ale o tej porze pustoszało powoli, kiedy pracownicy zakładów pracujących tylko w dzień zwijali się do domów. Na dodatek była sobota. Niektórzy ciągle podążali za zwyczajny trybem życia, usiłując żyć normalnie pomimo świata wywracającego się do góry nogami. Inni kroczyli własnymi ścieżkami.
TechNics był tam, gdzie go zostawiła Marlene. Zziębnięty, spragniony, głodny i śmierdzący już po całym tym czasie na niewygodnym krześle. Wyglądał coraz gorzej i jeszcze dzień w takich warunkach i pewnie nie będzie się nadawał do żadnej sensownej pomocy. Póki co jednak, wybudzili go z jakiejś nerwowej drzemki, otwierając stalowe drzwi do piwnicznego pomieszczenia.


Leah

Godzina 10:31 pm czasu lokalnego
Sobota, 20 grudzień 2048
Manhattan, New York


Wypić kilka piw i pójść wcześniej spać po całym dniu ganiania po sparaliżowanym, zatłoczonym mieście. To była przyjemna wizja i odrobinę podchmielona Leah realizowała ją razem z czującym się coraz lepiej Scottem. Oj tak, w łóżku czuł się już zupełnie dobrze. Kto by się nie czuł? Powrót do tradycji dla Wierzbovsky był prosty, ona nie siedziała tak bardzo w nowoczesnej technologii, nie uzależniła się od wszelkich nowinek technicznych, prawie bez wyjątków opartych na nowoczesnej sieci i holonecie. Nie, ona miała inne uzależnienia.

Nie zdążyli jeszcze usnąć.
Nie do końca zaczęli nawet próbować.
Wtedy zadzwoniło holo Leah.

Joe. Już miała nie odbierać, lecz przecież siostra o tej porze zwykle nie dzwoni. Co najwyżej pisze. Leah wcisnęła holograficzny zielony guzik i sypialnię wypełnił przerażony, drżący i zapłakany, słaby głos Joanny Hunt.
- Ja… Boże… ja go chyba zabiłam…
Nie zdążyli dopytać kogo. Ani nawet wypowiedzieć słowa. Wariująca sieć rozłączyła połączenie. Próby oddzwonienia nie przyniosły rezultatu.


 
Sekal jest offline  
Stary 15-11-2016, 20:28   #7
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Remo pojawił się grzecznie spóźniony o kilka minut. Wyglądał na młodszego o niemal dwadzieścia lat od publicznego wyglądu jeszcze sprzed godziny. Ubrany w ciemny garnitur w stylu casual nie wyglądał na kryjącego się po melinach Chinatown hakera. Zadzwonił do mieszkania Ann, cierpliwie czekając na wpuszczenie.
Zanim dojechał na górę, Ann zdążyła zaprezentować rodzinie jak urządziła się w nowym mieszkaniu.
- Chciałam wam przedstawić Kye Remo - powiedziała do członków rodziny - Moja mama Susan, ojciec Nathaniel oraz brat David.
Susan skinęła uprzejmie głową, David przyglądał się mu jak istocie z zupełnie innej planety, natomiast Nathan wstał i wyciągnął rękę do Murzyna.
- Niesławny Kye Remo. Dobrze wreszcie poznać osobiście - powiedział poważnym tonem.
Remo uścisnął mu dłoń. Pozostałej dwójce skinął głową. Nie było tak źle, nikt nie odstrzelił mu głowy już na starcie. Myśli tego typu wywoływały chęć śmiania się w głos. Nie byłoby to najlepszym pomysłem, stłumił więc te odruchy, zagłuszając jednocześnie tremę.
- Moja reputacja mnie wyprzedza. Nie jest zbyt pomocna, pozwala bowiem wyrobić sobie o mnie opinię przed poznaniem - powiedział, zajmując pozostawione mu miejsce.
- Pozwala jednakże poznać podstawowe fakty o osobie, z którą moja córka ucieka przed ochroniarzami - Nathan posłał Ann ostre spojrzenie.
- W młodości robi się wiele rzeczy, które potem wspomina się z drobnym wstydem - Susan uśmiechała się lekko do męża, który krótko pokręcił głową.
- Nie wszyscy uczestnicy tych ucieczek mogą zrzucać to na karb braku doświadczenia - najstarszy z Ferricków uniósł brew.
Głowa Davida wędrowała od jednej osoby do drugiej, na szczęście na chwilę przerwał to Gaston, który podszedł do stolika z napojami, nie mogąc sobie darować uśmiechu posłanego w kierunku Susan oraz dłuższego zawieszenia wzroku na nieznanej sobie osobie w postaci Remo, odezwał się z namaszczeniem:
- Czy mogę zaproponować wino? Miss Ferrick wybrała doskonałe roczniki: Czerwone kalifornijskie Pinot Noir z Doliny Arroyo Grande. Doskonały rocznik 2036, zwłaszcza dla wyrobów Talleya oraz białego Rieslinga z Mosel, z winnicy Petera Laurenta z roku 2032. Ten rocznik ma wyrafinowany, delikatny smak, ze względu na wyjątkowo słoneczne lato. Davidzie, dla ciebie proponuję sok z owoców granatu lub oranżadę ze świeżych limonek.
Ann nie skomentowała uwagi ojca. Czasami lepiej było zachować milczenie. Uśmiechnęła się do Kye i powiedziała:
- Nalej mi proszę czerwonego Gastonie.
Susan zażyczyła sobie tego samego co Ann, Nathan po prostu podstawił kieliszek, a Dawid nagle zmuszony do wypowiedzenia czegoś na głos zająknął się.
- G… z granatu może być.
- Dla mnie białe - Remo podstawił swój kieliszek. Kolejna drobnostka, która wydała mu się zabawna w tych okolicznościach. - Zapewniam państwa, że dobro i doskonałe zdrowie Ann są dla mnie również najwyższym priorytetem - powiedział z uśmiechem, kiedy kelner zrobił swoje. - Nauczyłem się już jednak, że wychowali państwo silną, zdeterminowaną i pewną siebie kobietę, którą nie sposób kierować. Za co jestem bardzo wdzięczny.
Uniósł kieliszek odrobinę i spojrzał na Ann, lekko skinąwszy głową.

Podczas gdy wszyscy delektowali się doskonałym winem kelner położył na stole dwa nakryte półmiski oraz wazę. Następnie, z namaszczeniem prestidigitatora odgrywającego swój pokazowy numer, Powiedział:
- Na początek jako przystawki proponuję sałatkę z owoców cytrusowych z meksykańskim estragonem - i odsłonił najpierw pierwszy z półmisków i oczom siedzących przy stole ludzi ukazała się bajecznie kolorowa surówka - zupę krabową z czarnymi truflami - kontynuował podnosząc pokrywę z wazy - oraz jedno z czołowych dań naszej restauracji: Skarb Zbieraczki czyli grillowane grzyby w sosie ze słodkiego czosnku. - Gdy uniósł ostatnie przykrycie w koło rozszedł się aromatyczny, charakterystyczny zapach.
Ann mrugnęła do siedzącego obok niej czarnoskórego mężczyzny. Tym razem nie odezwała się pierwsza, czekając aż goście dokonają wyboru. Choć jedzenia było na tyle dużo, że każdy mógł skosztować wszystkiego po trochu.
- Prawienie komplementów mojej córce nie zwalnia od odpowiedzialności - przerywniki kelnera nie przeszkadzały Nathanowi wracać do wcześniejszych kwestii. - Odkąd Ann cię poznała - w naturalny sposób przeszedł do mówienia na "ty" - przytrafia się jej znacznie więcej niebezpiecznych… przygód.
Dawid nałożył sobie trochę surówki, Susan uśmiechnęła się do kelnera ze słowami:
- Zdam się na twój wybór - następnie zwracając do męża. - Ależ daj spokój, kochanie. Ja jestem bardzo ciekawa usłyszeć wreszcie w jaki sposób się poznaliście. Nie zrozumcie mnie źle, ale wydaje się, że jesteście jak dwa różne światy.
Najmłodszy przy stole chłopak parsknął w swoje jedzenie, kiedy Gaston nakładał grzybów dla Susan, a najstarszy z Ferricków sięgał po zupę.
- Tak właściwie to ty nas poznałeś ze sobą - Odpowiedziała dziewczyna z rozbawieniem. - Pamiętasz to zlecenie dla C-T, w którym szukaliśmy ich skradzionej przesyłki? Wszystkie kłopoty wtedy były następstwem tego zlecenia. Nie możesz o to obwiniać Kye. Podobnie jak i tym razem. Próbowali dorwać mnie ludzie, którym wcześniej nie udało się złapać jednego asystentów z mojej uczelni. Dzięki Remo udało mi się zainstalować go bezpiecznie w C-Tower. To ich najwyraźniej bardzo wkurzyło i stąd zamach, którego byłam celem.
- Ah, więc teraz to moja wina? - ciężko było stwierdzić, czy jest coś z żartu w słowach ojca Ann. - Nie sądziłem, że do oficjalnych zleceń CT tworzy takie różnorodne zespoły.
- Może rzeczywiście powinnaś odpuścić na te kilka dni? - Susan brzmiała na odrobinę zaniepokojoną. - Tyle się dzieje w mieście. Choćby u nas w domu, wierzę, że tam jest bezpiecznie.

- Mamy zbyt dużo urządzeń elektronicznych i robotów, by mogło tam być bezpiecznie. - dopowiedziała Ann na wpół poważnie. - Nie macie pojęcia na co udało nam się trafić dzisiaj na uniwersytecie, w związku ze śledztwem na temat śmierci Amandy Tomkins i jej ojca.
Popatrzyła na Kye:
- Ty na pewno potrafisz wytłumaczyć to bardziej… specjalistycznie.
- Ann demonizuje odrobinę - wywołany do odpowiedzi Remo przestał udawać, że go tu nie ma, przełykając kęs Skarbu Zbieraczki. - Faktem jest, że trop Amandy zawiódł nas w niespotykane miejsce. Wydaje się, że awaria prądu i komputerów uczelni stworzyła osobny sieciowy byt, umiejscowiony w serwerowni. To zagrożenie zneutralizowałem, lecz ciągle pozostali ludzie. I to prawda, poznaliśmy się przy wrześniowej pracy dla Alana. Mawiają, że niebezpieczeństwo zbliża do siebie, pewnie tak było. I, eee, przełamało bariery wiekowe - uśmiechnął się krzywo - nie mające w końcu takiego znaczenia w dzisiejszych czasach. Dotyczące mojej osoby akta w bazie Corp Techu nie są... w pełni szczegółowe i zgodne z prawdą. Jest zbyt wielu takich, co chcieliby o swoim pożal się Boże idolu wiedzieć jak najwięcej.
Jeśli Gaston łapał coś z tej rozmowy, to nic nie dawał po sobie poznać. Co innego David, wyraźnie zainteresowany. W końcu on miał siostrę co najwyżej za studentkę. Susan patrzyła z nieodgadnionym wyrazem twarzy na Remo, a Nathan pozwolił sobie na krótkie, rozbawione parsknięcie.
- Boisz się, że będą zaczepiać na ulicy? - spytał, ale szybko wrócił do poważniejszego obecnie tematu. - Wracając. Uważacie, że za samobójstwem córki Scotta mogła stać… - kontemplował to wyrażenie przez moment - ...awaria prądu? Nie chciałem cię wciągnąć w coś tak szeroko zakrojonego, Ann. Policja ma teraz mnóstwo roboty, ale powinniście skorzystać z zasobów Corp-Techu. Sami zaś zniknąć z radarów.
- Ta sprawa to coś o wiele większego niż awaria. - Ann dołożyła sobie jeszcze odrobinę zupy i kontynuowała - Od tego się zaczęło. W jej wyniku nastąpiło "cudowne ozdrowienie" przynajmniej trzech osób. Jedną z nich był Izaak White, guru sekty do której należała Amanda. Kolejna osoba, Manuela Navarro powiązana jest z gangiem o nazwie Free Souls. Mamy jeszcze coś o nazwie Luxury Goods, czego nie możemy na razie z niczym powiązać, poza kolejnym "powstańcem" ze szpitalnego łoża o imieniu Ayako Dan. Wygląda na to, że wadliwy system zaadoptował na swoje potrzeby prace niektórych studentów i dosłownie wcielił je w życie. W związku z tym czeka mnie teraz pewnie lektura kolejnych nudnych elaboratów. Podobnie jak ten o Dzieciach Rajneesha, który już przetrawiłam.
- Czy musimy w tym momencie o tym rozmawiać? - Susan spytała zmęczonym głosem. - Mamy rodzinny obiad i to z kimś, kogo ukrywałaś przed nami przez jakiś czas.
- Jeszcze tylko zdanie - wtrącił Nathan. - Ann, powtórzę, zostaw tę sprawę innym. Błąd czy nie, Amanda związała się z sektą. Ci inni ludzie i nazwy nie mają tu znaczenia. Jest prowadzone śledztwo w sprawie śmierci jej i jej ojca, teraz już nic na to nie poradzę. Nie pozostawił po sobie żadnej najbliższej rodziny. To wszystko zrobiło się zbyt niebezpieczne. Wiem, że to z mojej prośby się zaczęło, ale teraz chciałbym prosić cię, byś zrezygnowała - ojciec jak zwykle próbował postawić na swoim. Pewnie teraz żałował całej tej prośby. Zamach na życie córki to nie byle co, a on zwykł stawiać na swoim. To i tak dobrze, że prosił. Znaczyło to, że zaczynał uważać ją za dorosłą.


- Chyba nie zrozumiałeś tato - Ann pokręciła głową. - Zamach nie ma nic wspólnego ze sprawą Amandy. Napadli na nas ci sami ludzie, którzy próbowali porwać asystenta z wydziału robotyki. Rozpoznałam twarze gdy pokazali mi martwych zamachowców. Poza tym mylisz się co do tego, że Tomkins nie pozostawił nikogo bliskiego. Odkryliśmy miejsce, w którym kobiety, które nie chcą lub nie mogą donosić swoich ciąży, hodują dzieci w specjalnych inkubatorach. Wyobraź sobie, że w jednym z nich znajduje się dziecko Amandy.
Ann przerwała spoglądając na Gastona:
- Masz jednak rację mamo. Porozmawiamy o tym kiedy indziej. Teraz czas na danie główne. Zamówiłam dla ciebie oczywiście pierś z kaczki, a dla mnie i ojca steki z cielęciny. Nie wiedziałam na co będziesz miał ochotę Kye, więc masz wybór. Ty David oczywiście dostaniesz górę zieleniny. - Mrugnęła do brata, a gdy kelner ściągał z rusztu gorące potrawy i nakładał je na talerze, kontynuowała - Nie ukrywałam nikogo mamo. Po prostu potrzebowaliśmy trochę czasu by się przekonać czy lubimy się trochę bardziej. - Przy tych słowach wysunęła rękę i z czułością pogłaskała dłoń Remo.
Remo nie wtrącał się do rodzinnych przepychanek, im mniej uwagi poświęcano jemu, tym lepiej. Nie miał mleka pod nosem i podobnych sytuacji w życiu przeszedł sporo, wiedział więc, gdzie nie wsadzać nosa. Francuzikowi wskazał na steka, do Ann się uśmiechając, kiedy go dotknęła.
- Czasami życie na szczęście zaskakuje również w pozytywnym sensie. Dodam też, że firma jest zainteresowana tym co się dzieje, staram się więc w pełni wykorzystywać dostępne z niej zasoby i odsuwać ryzyko jak najdalej od nas.
Nie dodał, że czym byłaby praca bez odrobiny ryzyka. Ani on, ani Ann nie nadawali się do siedzenia całymi dniami za biurkiem.
- Nie napawacie mnie optymizmem. Z tego co słyszę, to wszystko może być powiązane - Nathan pokręcił głową, niezadowolony ze wszystkich tych rewelacji, a także oporu córki przed udaniem się w bezpieczne miejsce i tam pozostaniem. Dylemat każdego ojca, kiedy ich dzieci dorastają i wychodzą spod bezpiecznego parasola. Susan położyła dłoń na jego przedramieniu, kiedy Gaston nakładał im główne danie. Przez chwilę panowała cisza, kiedy skupiali się na pierwszych kęsach nowych potraw.
- Zebraliśmy się tu w innym celu niż te poważne rozmowy. Ja bym bardzo chciała na przykład lepiej poznać wybranka naszej córki - kobieta skierowała spojrzenie na Remo. - Opowiedz nam coś o sobie, czego Nathaniel nie wyczytał w twojej kartotece. Pewnie gdybyś był młodszy to by zastosował standardowy sposób na zastraszanie - uśmiechnęła się. - Jakie masz hobby? W pierwszej chwili można sądzić, że mocno się różnicie - jej wzrok przesunął się na córkę.
 
Widz jest offline  
Stary 24-11-2016, 12:10   #8
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację





Psyche, Mik, Ann, Kye


Godzina 9:00 pm czasu lokalnego
Sobota, 20 grudzień 2048
Smoke Jazz & Supper Club
Manhattan, New York


Spokojna, jazzowa muzyka wypełniała uszy zaraz po wejściu do Smoke Jazz & Supper Club, zagłuszając częściowo szmer wielu prowadzonych w klubie rozmów. Mnóstwo małych stolików rozstawiono wokół sceny, gdzie zespół przygrywał ludziom do późnej kolacji. Była sobota, miejsca tego typu zawsze wypełniał tłum spragnionych tak zwanej kultury mieszkańców Nowego Jorku. Dzisiejszy dzień stanowił pewien wyjątek od reguły, w którym większość postanowiła zostać w domu. Dzięki temu znalazł się wolny stolik mogący pomieścić czwórkę przybywających tu w zupełnie innym celu osób. Kelner prowadził, podawał klasyczną kartę dań i osobną dla napojów i oddalał się jeśli ktoś nie chciał zamówić czegoś od razu. Przyciemnione światła pozwalały na odrobinę prywatności. Najciemniej i tak bywało pod latarnią. Gwar i muzyka uniemożliwiały postronnym zrozumienie cichej rozmowy.

Psyche zdążyła poprawić byt obojgu swoim gościom, ponownie lawirując pomiędzy prawdą i kłamstwem. Wobec nich, Mika i siebie samej, co nie było przecież niczym nowym. Żyła w kłamstwie, będącym jej największą siłą i słabością jednocześnie. Nie mogła sobie jeszcze pozwolić na słabość, na to ciągle o wiele za wcześnie. Szczególnie, że Michael przypomniał sobie o niej. Albo pamiętał nieustannie, lecz przekonano go o istotności jej obecnej misji.
"Gdzie jesteś? Przyjedź do mnie jak tylko będziesz mogła."
Rozkaz. Polecenie. Nie do odmowy.
Do zwodzenia i kłamstwa, co najwyżej. Była jego zabawką. Zabawką ich wszystkich.

Mik nie miał tego typu stresów. Chwilo nikt nie nastawał na jego życie, lecz tym razem dostał też misję na tyle szeroko zakrojoną, że mógł sobie wyobrażać, że staje sam naprzeciw całego przestępczego światka. To była ciekawa wizja, bardzo artystyczna. Czytał właśnie w wiadomościach o próbie porwania córki burmistrza, kiedy jego holo odezwało się, wyświetlając twarz Maxwella Goodmana. Zdaje się, że nie zapomniał o Maroldo pomimo okoliczności zaistniałych na otwarciu galerii.
"Znalazł się potencjalny klient chętny zakupić twoje dzieła, ale chciałby się spotkać. Wysyłam ci jego numer, mam nadzieję, że się dogadacie. Nie przejmuj się wczorajszym!"
Czy Mik się przejmował? Pewnie wieloma sprawami na raz. Widziano jego twarz, być może zapamiętano, być może nawet jego mieszkanie nie stanowiło obecnie bezpiecznego schronienia. A postępy w łapaniu Zbawiciela trudno było nazwać istotnymi. Kropka Higgsa świeciła gdzieś na GPS na granicach Bronxu. Wysłał swój numer kontaktowy. Wzorowa współpraca. Ha.

Dru zjawił się przed czasem i cierpliwie czekał, aż ci co miał ich ochraniać wyjdą z mieszkania. Przyjechał samochodem, nie musieli więc martwić się o transport. Wspomagany i wyszkolony, ubrany w garnitur, pełen profesjonalizm.
- Witam państwa. Proszę pobrać mój numer z holofonu, chciałbym mieć z państwem stały kontakt. Pani ojciec powiedział, że będzie pani współpracować - zwrócił się do Ann. To ją miał głównie ochraniać, Remo miał tu wolną rękę. Nathan Ferrick nie miał na niego wielkiego wpływu, nawet jeśli chciał.
Nieudane porwanie córki burmistrza przedostało się jakimś cudem do mediów. Kolejny przykład jak trudno było cokolwiek ukryć w obecnym świecie. Przynajmniej nie zostały podane żadne nazwiska, ani pokazane twarze osób, które pomogły udaremnić porwanie. Bo do tej informacji dziennikarze także się dobrali. Na firmowe holo hakera oraz Ann przyszły nawet wiadomości zapraszające ich do Daniellsa, który pragnął podziękować osobiście. W terminie im samym odpowiadającym. Dziewczyna dostała też inną wiadomość, od swojej matki.
"Podobno kręciła się u nas jakaś policjantka szukająca "panny Ferrick". Pozostawiła numer, z prośbą o kontakt." No cóż, ostatnio zamieszani byli w tyle różnych wydarzeń, że trudno było zgadnąć czego może to dotyczyć.

Cała czwórka docierała do Smoke Jazz & Supper Club mniej więcej w tym samym czasie. To mogło być nawet przyjemne, wieczorne spotkanie w miłym miejscu. Mogłoby, gdyby nie ciężar informacji, którymi musieli się wymienić. I nawiązać współpracę? Być może, bowiem ich sprawy krzyżowały się bardziej i bardziej, tworząc nieprzyjemny do rozwiązania supeł.
Z drugiej strony, może lepiej było podejść do tego lekko, taki lek na całe zło, powagę równoważyć swobodą. Gdzieś daleko ginęli nieznani im ludzie, lecz czyż nie było tak od zawsze?


 
Sekal jest offline  
Stary 25-11-2016, 20:35   #9
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Umilkł, przez kilka długich chwil delektując się dotykiem ciała i dłoni Ann, samemu także czule sunąc palcami po delikatnej skórze dziewczyny, która w końcu przesunęła się do przodu, obejmując go za szyję i unosząc nogę na jego biodro w zachęcającym geście. Nie trzeba mu było powtarzać. Chwycił ją mocno za biodra i uniósł, opierając o ściankę prysznica i całując mocno w usta. Przylgnął całym ciałem, przyciskając ją do kafelków i siebie. Druga noga Ann także owinęła się wokół sprężystego ciała otwierając ją szeroko na jego wejście. Popatrzyła mu w oczy przez strugi wody i uśmiechnęła zmysłowo oblizując usta. Uznał to za zaproszenie. Powoli, smakując każdą sekundę, wszedł w nią na całą długość, tym samym jeszcze bardziej dopychając na ściankę. Odpowiedział spojrzeniem i uśmiechem, szybko przymykając oczy z odczuwanej błogości. Rozkoszowała się tym momentem pełnego połączenia nie zamykając oczu. Taka bliskość możliwa była tylko dla ludzi połączonych ze sobą czymś więcej, niż jedynie potrzeba seksu. Ciepła woda zmysłowo opływała ją tam gdzie nie dotykało jej rozpalone ciało. Po dłuższej chwili zacisnęła się, a potem poruszyła lekko, zachęcając kochanka do dopełnienia aktu. Brał wszystko co mu dawała. Piękno, intymność, namiętność, rozkosz. Pchnął. I znowu. Śliskie ciała ocierały się o siebie, dodatkowo drażniąc wszystkie zmysły. Pocałował znowu, przelewając całą gamę pozytywnych emocji. Z jej ust wydobył się cichy jęk, a nogi zacisnęły mocniej w odruchowej reakcji na odczuwaną przyjemność, ręce przesunęły wyżej i wplotły we włosy Kye. Sutki drobnych piersi, sztywne niczym żołnierze na warcie, otarły się o jego skórę. Namiętność zawładnęła ruchami, co było łagodnym pchnięciem, zamieniało się w pożądliwe posunięcia. Ciała o ciało i kafelki, gdy przesuwał niewielką Ann po nich, nie ustając w swoich wysiłkach przyniesienia chwili pełnego uniesienia im obojgu. Kontrolował się w tym akcie spełniania wzajemnych potrzeb, nieustannie pracując najpierw nad nią, wchodząc do końca gorącego, ciasnego przejścia i pragnąc słyszeć dźwięki samoistnie wypływające z ust Ann, która rozkoszowała się każdą chwilą coraz bardziej zbliżając do szczytu. W końcu jej ciało naprężyło się i eksplodowało w gwałtownych wstrząsach, a z ust wypłyną pełen satysfakcji krzyk. Jakby na to właśnie czekał. Jego orgazm wypełnił ją po kilku następnych, mocnych pchnięciach, dźwięk własnej rozkoszy zlał się z końcem kobiecego krzyku. Zatrzymał się, wraz z falami orgazmu napięcie ustępowało z jego ciała przytulonego do ciągle trzymanej i opartej o ściankę prysznica Ann.

Po dość długiej chwili dziewczyna poruszyła się lekko i uśmiechnęła. W jej oczach było widać zadowolenie, satysfakcję, ale jeszcze zdecydowanie więcej:
- Cudownie odprężająca kąpiel. - Pogładziła Remo po policzku. - Szkoda, że musimy niedługo wychodzić.
Pozwolił jej osunąć się w dół i stanąć na własnych nogach i westchnął odrobinę teatralnie.
- Niestety. O ile taki prysznic jest cholernie przyjemny, to jednocześnie pozostawia wielki niedosyt - zlustrował całe jej mokre ciało, uważnie śledząc spływającą po niej wodę. - Nasz ochroniarz pojawi się pewnie za jakieś pół godziny.
- To chodź do łóżka. - Podeszła do ściany i wysunęła z ukrytej tam półki podgrzane ręczniki. - Zrobię ci ten obiecany masaż.
Wziął od niej jeden z nich i zaczął od wycierania dziewczyny, czerpiąc z tego dużą przyjemność. Potem wytarł siebie, owijając się na koniec ręcznikiem w pasie z przyzwyczajenia.
- Zrewanżuję się czymś jak uda nam się wrócić o przyzwoitej porze. Ostatnio spędzam u ciebie więcej czasu niż u siebie.
- Całkiem mi się to podoba - powiedziała prowadząc go do sypialni i popychając na łóżko. Wzięła po drodze flakonik z balsamem, więc od razu dołączyła do niego siadając mu na biodrach. - Myślisz, że ten ręcznik jest ci potrzebny?
- Myślę, że lubię jak mnie rozbierasz - roześmiał się, układając się wygodnie na łóżku. Rozleniwienie natychmiast objęło całe ciało. Podłożył dłonie pod głowę, resztę pozostawiając Ann.
Odpowiedziała mu uśmiechem, uniosła się lekko i zsunęła z niego przesłaniający ciało kawałek bawełny odrzucając go na bok. Potem nalała na dłonie odrobinę olejku i zręcznymi ruchami zaczęła nacierać jego ramiona, tors i biodra. Przymknął oczy, z błogością oddając się jej dotykowi.
- Myślisz, że to wspólna praca i zagrożenie tak nas do siebie zbliża? Normalnie chodzimy na randki, teraz niemal u ciebie mieszkam.
- Na pewno w dość dużej mierze. - Uśmiechnęła się - To chyba jednak nic złego prawda? - Jednocześnie nie ustawała w masowaniu poszczególny partii jego mięśni, teraz przesuwając się na uda i łydki.
- Od adrenaliny można się uzależnić, a związki oparte na ekstremalnych przeżyciach nie są trwałe - nie było wiele powagi w jego słowach.
- Mam nadzieję, że takie chwile jak teraz będą stanowić jedynie przerywniki w naszym codziennym, nudnym życiu. - Odpowiedziała równie żartobliwie. - Odwróć się teraz na brzuch - Dodała tonem sierżanta.
- Tak jest! - zameldował, nie mogąc jednak strzelić obcasami. Odwrócił się tak jak zasugerowała. - Wiesz, lubię te chwile. Zdecydowanie nie zagrożenie życia, ale zagadki i wyzwania, zmuszanie do działania, przerywane chwilami z Tobą. Nie chcę starzeć się na farmie jak mój przybrany ojciec. Swoją drogą, muszę Cię kiedyś do niego i reszty zabrać.
- Chętnie poznam toją rodzinę. - Azjatka z zaangażowanie zabrała się za tylne partie jego mięśni. - I też nie mam nic przeciw przygodom, choć nie przepadam, kiedy do mnie strzelają i kiedy to co robię zagraża rodzinie. Tego w sumie nienawidzę!
- To lubią wyłącznie psychopaci - roześmiał się. - Myślałem, żeby jednego dnia w święta ich odwiedzić, ale nie mam pojęcia co z tego wyjdzie. Ojciec mieszka w Kentucky, kiedy spadnie śnieg to jest tam pięknie. I można oszaleć z nudów na dłuższą metę.
- W pierwszy dzień świąt mamy obiad rodzinny u babci Dorothy. To niemożliwe, by się z niego wykręcić. Zresztą - Pogładziła go po plecach - ja lubię te spotkania. No i będziesz mógł poznać pozostałą część mojej rodziny.
Milczał przez kilka sekund, zanim się znowu odezwał.
- Nie sądziłem, że chcesz mnie ze sobą zabrać. Obiad z rodzicami to jedno, święta to jakby większy kaliber.
Na chwilę znieruchomiała, a kiedy podjęła masaż kontynuowała poważnie:
- Traktuję to co jest miedzy nami bardzo poważnie. Babcia Dorothy nie byłaby zadowolona, gdybym Cię nie zaprosiła. Wiesz, ona tak naprawdę nie jest moją babcią, tylko żoną brata mojego ojca, ale praktycznie wychowywała go od trzeciego roku życia. Wraz ze swoją siostrą uratowała jego i dwójkę własnych dzieci przed tym szaleństwem w 2016r. To naprawdę niesamowita historia.
- Musisz mi ją opowiedzieć - spojrzał na Ann z uśmiechem. - Teraz chyba jednak powinniśmy się zbierać. Mam nadzieję, że to wcale nie będzie zły wieczór.
- Opowiem na pewno. - Pocałowała go w ramię, wstała raźno z łóżka i pobiegła do garderoby. - Skoro tak lubisz ładne suknie ubiorę jakąś specjalnie dla ciebie. - Zawołała już z wnętrza.
- Nie mogę się doczekać - odpowiedział, powoli zwlekając się z łóżka. Po ubrania musiał wracać do łazienki. Na szczęście nowoczesny materiał nie miął się, ani specjalnie nie brudził.

Po kilku minutach z garderoby wyłoniła się Ann, w czarnej eleganckiej sukience i wieczorowym makijażu. W uszach miała wielkie, srebrne kolczyki, a na przegubie, szeroką bransoletę z platyny nabijanej diamentami. Uniosła w górę rękę i powiedziała z rozbawieniem:
- Prezent od babki Dorothy na dwudzieste pierwsze urodziny. Pomyślałam sobie, że skoro idę w towarzystwie dwóch postawnych facetów, to mogę sobie pozwolić na jej założenie.
Remo bez krępacji przesunął po niej wzrokiem i uśmiechnął się szeroko.
- Ta babka ma dobry gust - mrugnął do niej, samemu też będąc już gotowym do wyjścia.
 

Ostatnio edytowane przez Widz : 25-11-2016 o 21:18.
Widz jest offline  
Stary 30-11-2016, 20:19   #10
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Psyche w klubie jazzowym pojawiła się jako pierwsza. Potrzebowała więcej pewności siebie i opanowania, wybrała więc swój własny wygląd z drobnymi modyfikacjami. Skóra nie była tak blada, a włosy sięgały za ramiona. Ubrała także obcisłą sukienkę przed kolano, z odważnym dekoltem i w swoim ulubionym kolorze. Na wysokich obcasach bez trudu zwracała uwagę, ciesząc się z drobnych spojrzeń gości i prowadzącego ją do stolika kelnera. Usiadła i na razie odsyłając obsługę wertowała kartę, zakładając nogę na nogę.
Mik dotarł chwilę później.
W dżinsach i skórzanej kurtce średnio pasował do miejsca, ale też nie odstawał zbyt mocno. Na ścianach wisiały stare zdjęcia z gośćmi ubranymi w garnitury i smokingi, jednak współcześnie dominował styl bardziej casualowy: zwykłe porządne ubrania oraz modne obcisłe kostiumy korporatów, podkreślające wyrzeźbione na siłowni lub przez chirurgów wysportowane sylwetki. Wbrew nazwie klubu palić też już oczywiście nie było wolno.
- No no… - zmierzył wzrokiem Psyche, po czym skomplementował ją z uśmiechem. - Klasa.
Powiesił kurtkę na wieszaku, zostając w czarnej koszuli i usiadł.
- Sorki, mosty wciąż zapchane - usprawiedliwił spóźnienie.
- Lubię dobrze wyglądać - Psyche przywitała go spojrzeniem i uśmiechem, wygładzając nieistniejące zagięcie na sukience.
- Założę się, że wszyscy mężczyźni na tej sali mi teraz zazdroszczą - powiedział. - Stwierdzam, że to… przyjemne. Sądzisz, że po zmianie wyglądu jestem przystojny? - dodał, jakby zaskoczony tą myślą.
- Sądzę, że tak - zatrzepotała rzęsami, patrząc na niego łakomym wzrokiem. - Mocne trzy na dziesięć - kącik ust uniósł jej się w najmniejszym z uśmiechów.
Roześmiał się głośno, odchylając głowę.
- Muszę naciągnąć firmę na więcej... Cholera, przecież Remo mnie nie pozna - zreflektował się, odszukał wygrawerowany na blacie numer stolika i przesłał hakerowi.
- Jak następnym razem będą mnie zmieniać pozwolę ci zaprojektować mi twarz - zaproponował Psyche. - Taka mała zabawa w stwórcę, co ty na to?
- Och tak, to może być bardzo… fascynujące - odłożyła kartę alkoholi, wiedząc co wybierze zanim w ogóle na nią zerknęła.

Remo odebrał wiadomość od Maroldo już po wejściu do Smoke Jazz & Supper Club. Nowa twarz zaskoczyła hakera jedynie odrobinę, nie potrzebował jej jednak. Bez większego problemu rozpoznał bowiem Psyche, której wizerunek obejrzał sobie w tej ściśle tajnej bazie pracowników Corp Techu. Poprowadził Ann prosto do stolika, gdzie siedzieli we dwoje. Sam pasował do wnętrza, w swojej marynarce i koszuli pod nią, tym samym stroju co na rodzinnym obiedzie. I tak samo o piętnaście lat młodszy od tego, co ostatnio widział Maroldo.
- Dobry wieczór - uśmiechnął się, tym rodzajem uśmiechu przeznaczonym na oficjalne okoliczności. - Poznajcie Ann - przedstawił Azjatkę, przytulając ją odrobinę. - Nasze sprawy łączą się ze sobą, jej obecność w niczym więc nie przeszkadza - odsunął przed dziewczyną krzesło, jednocześnie przedstawiając upoważnienia i powód wizyty. Zerknął przelotnie na Mika i dłużej na Psyche, ciekaw jej reakcji. Mieli w końcu rozmawiać o sprawach tajnych z punktu widzenia firmy.
Azjatka ubrała się może bardziej elegancko niż wymagały tego standardy lokalu, ale skoro takie stroje podobały się Kye, postanowiła zrobić mu przyjemność. Mocny makijaż pasował do kolacji, a błyszcząca na jej przegubie, szeroka bransoleta błyszczała od diamentów. Jeśli były prawdziwe, musiała kosztować fortunę
- Poznaliśmy się już wczoraj na wernisażu - Uśmiechnęła się do Maroldo i dodała z uśmiechem. - Choć wyglądałeś wtedy… bardziej pasująco do swoich dzieł.
Przeniosła spojrzenie na Psyche i siadając na odsuniętym dla niej miejscu, powiedziała wyjaśniająco:
- Pracowałam już dla Dirkauera i w sumie jestem wolnym strzelcem C-T.
Dru, który trzymał się nieco z tyłu, skromnie zasiadł przy wolnym stoliku niedaleko. Miał ich w zasięgu wzroku, ale nie mógł słyszeć prowadzonej rozmowy.
Mik na pierwszy rzut oka nie poznał Remo, dopiero głos Murzyna sprawił, że uśmiechnął się pod nosem i pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Dobry wieczór. - wstał i uścisnął dłonie przybyłym. - Nie tylko ja się zmieniłem.
- Psyche, moja nowa partnerka - przedstawił swoją towarzyszkę, która uniosła się odrobinę i także wyciągnęła dłoń na powitanie.
- Jestem pewna, że sławny Key Remo dobrze wybiera swoich współpracowników… - zawiesiła głos z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach - ...i nie tylko - dodała odczytując gest i ściskając delikatnie dłonie obojga. Usiadła ponownie na krześle i zerknęła na Mika, niewielkim gestem wskazując w stronę Murzyna.
- Patrz, tak wygląda przystojny mężczyzna. Naturalny wygląd, odrobina wygładzenia. Nad twoją kanciastością będziemy musieli popracować.
Maroldo zaśmiał się krótko, lekko zaskoczony, że Psyche podjęła zaczęty przez przybyciem pozostałej dwójki temat.
- Urodziłem się kanciasty - usprawiedliwił się, gładząc kwadratową szczękę. - Jakbym już wtedy przeczuwał, że będę maszyną. Ale kanciaste rzeczy mają zalety: są stabilne i dają oparcie. Na rzeczach i ludziach zbyt gładkich łatwo się poślizgnąć.
Remo uścisnął dłonie obojga i usiadł zaraz po Ann.
- Uważasz, że jestem śliski, Maroldo? - rzucił lekkim tonem, uśmiechając się przy tym. Przejrzał kartę napoi, nie interesując się zupełnie jedzeniem. - Czego się napijesz? - spytał Azjatki.
Mik marszcząc brwi i gładząc po brodzie, w udawanym skupieniu świdrował wzrokiem Kye’a.
Pozorował przy tym pełną powagę, lecz przeczyły temu lekko uniesione kąciki ust.
- Nieee, raczej nie - pokręcił wreszcie głową odpowiadając hakerowi, a następnie wyszczerzył. - Choć bardziej statecznie wyglądałeś z przyprószoną siwizną brodą. Jeśli o mnie chodzi to nie zmieniłem wyglądu, żeby podobać się Psyche.
- Twoja mama ocaliła mi wczoraj życie - zwrócił się do Ann. - Po wernisażu Free Souls czy jakieś ich przydupasy próbowali mnie porwać. Miałem inne plany, więc zabiłem kilku, potem oni mnie, na koniec znów ja ich. W każdym razie, jak myśleli, że jestem martwy zawieźli mnie do swojej dziupli. To magazyn należący do Kalisto. Nie zdążyłem go zwiedzić, bo musiałem dość pilnie odwiedzić szpital.
- Moja matka traktuje swoją pracę jak powołanie. - Azjatka uśmiechnęła się do cyborga i dodała żartobliwie: - Gdyby była katoliczką pewnie uznaliby ją za świętą. Poproszę lampkę czerwonego, półwytrawnego wina. - Odpowiedziała na pytanie Remo, a potem kontynuowała:
- Swoją drogą to czwarta próba porwania o jaka ocieram się w ciągu ostatnich godzin. Możecie coś więcej opowiedzieć o tej sprawie?
- Nas próbowano zabić dzisiaj dwa razy - Remo wyglądał jakby traktował to nieco humorystycznie - więc nie czuj się wyjątkowy, Mik.
Krótkim gestem przywołał kelnera i zamówił karafkę czerwonego wina, pytająco zerkając na pozostałą dwójkę. Kiedy zamówili i kelner odszedł, powrócił do przerwanego wątku.
- Wy uderzacie w skutek, my znaleźliśmy przyczynę. Skoro przechodzimy do rzeczy to zacznijmy od was - skinął im głową. Pytanie zadała już Ann, więc nie powtarzał. I tak mieli mnóstwo kropek do połączenia, w grę wchodziła więc maksymalnie jedna kwestia na raz.
Psyche zamówiła martini i nie ukrywając ciekawości, spojrzała na Ferrick a następnie na Remo.
- Prowadzimy ciekawe życie, nieprawdaż? - spytała lekko unosząc brew, choć samo pytanie było retoryczne i nie czekała na odpowiedź na nie. - Ja nie zostałam porwana, opowiem jednak jak widzę to swoimi oczami, ze względu na różnicę względem spojrzenia Mika. Otóż - zaczęła po sekundzie przerwy - spotkaliśmy się osobiście z dwoma rodzajami porwań. Nie liczę porwania Maroldo, bowiem to osobista zemsta za wtrącanie się w sprawy gangów. Pierwszy rodzaj dotyczy dzieci, drugi hakerów i netrunnerów. Oba przypadki związane są ze wszczepami. Wkładają je ofiarom do głów i wykorzystują do manipulacji nimi. Netrunnerzy pracowali dla kogoś, kogo w światku nazywają Zbawicielem. Nie mamy na to bezpośrednich dowodów, ale powiązania są tak silne, że nie wierzę w przypadek. Ten sam Zbawiciel jawi się jako przywódca grupy zwanej Free Souls. Jest jak na razie nieuchwytny, posługuje się innymi ludźmi. Uważam, że to wszystko uchodzi na sucho tylko dzięki zamieszaniu w innych miejscach i wojnie gangów. Nie wiadomo kto jest z kim, a kto przeciw komu, więc nikt sobie nie ufa. Idealne warunki do wejścia na rynek - opowiedziała neutralnym tonem sprawozdawcy. - To ogólne, moje spojrzenie. Teren fabryki, do której zabrano Mika, należy podobno do Kalisto. Nie wierzę jednak, że powiązanie i wina są tak oczywiste, na jakie obecnie wyglądają - dodała, patrząc na Mika i czekając na jego wersję. Ogólne przedstawienie sprawy wydało się jej konieczne przed wdaniem się w dalsze szczegóły.
 
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172