Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-03-2017, 13:07   #11
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Decyzja została podjęta, Lloytz zawrócił i ruszyli w powrotną, nie za długą na szczęście drogę. Pierwszą przeszkodą był oczywiście poprzedni patrol, co do którego należało się upewnić, że nie zaczną do nich strzelać. Dopiero po przekroczeniu umownej granicy i wjechaniu mniej więcej na przedmieścia Kampong Cham, można było porzucić na chwilę odrobinę tej ostrożności. Co chwilę i tak ich kontrolowano, cywilny pojazd w gąszczu wojskowej zawieruchy. Mijane domy i ulice wyglądały na puste, oprócz wojskowych ciężarówek i innych pomalowanych na zielono pojazdów, nie poruszało się po okolicy niemalże nic. Wojskowe posterunki ustawiono na każdym skrzyżowaniu i często prowadzono ich objazdami, przez co nie mieli szansy nawet przyjrzeć jak naprawdę wygląda szykowana tu obrona lub kontrofensywa rządowych.

Kiedy dotarli do siódemki, głównej drogi na północny zachód, Veha zatrzymał ich i wyjął mapę.
- Tędy na pewno nie przejedziemy, władujemy się na główne siły tamtych i tyle z tego będzie. Tu zaraz obijają drogi w stronę jeziora. Ono pewnie jest strefą buforową, za małe by miało znaczenie i za duże, by ktoś chciał tamtędy atakować. Zresztą, są tam pola uprawne i nic poza tym, porządnej łodzi ze świecą szukać. Stamtąd możemy próbować przebić się na stronę rebeliantów.
To było zaledwie kilka kilometrów, a drogi tu prowadziły niezłe - jak na Kambodżę. Przy każdej stały domy, które im bliżej celu, tym bardziej gęstniały i "rozłaziły" się na boki. Proste, często wymagające remontów i w dużej mierze wygaszone. Albo opuszczone, albo ludzie próbowali spać pomimo szykującej się zawieruchy. Był w końcu środek nocy.

Droga kończyła się tuż przed jeziorem. Z prawej mieli ostatnie domy tutejszych rolników, z lewej duży, przypominający drewnianą świątynię budynek. W środku paliło się światło. Na północ prowadziła wąska, pełna dziur dróżka, według mapy kończąca się po trzystu, może czterystu metrach. W zasięgu noktowizorów widzieli tam kilku kręcących się nerwowo ludzi. Prawdopodobnie to była jeszcze strefa rządowa.
- Jak ich tu wystawili na samotny posterunek to nie zazdroszczę - mruknął Samay, a Lloytz otworzył mapę.
- Objeżdżamy jezioro górą czy dołem?
- Dołem trudny teren, bardzo podmokły. Słaby dla wojska, ale też dobry do zasadzek - wyjaśnił przewodnik. - Górą łatwiej, ale i pilnować mogą lepiej. Próbujemy zasięgnąć języka od miejscowych?
- Ok spróbujmy górą. Podjedźmy do tych miejscowych może coś wiedzą, potem możemy jeszcze raz spróbować zwiadu. Miejmy nadzieję, że jeśli nawet rebelianci pilnują tego miejsca to jest ich trochę mniejsza ilość. - Podsumowała Shade rozważania obu mężczyzn.
- W tym to nie poudajesz dziennikarki - zauważył Veha, pukając w jej kombinezon.
- Chyba masz rację. Nie wiadomo kto tam się kręci. Może usiądziesz z przodu, a ja zajmę twoje miejsce z tyłu, włączę kombinezon i będę miała broń gotową do strzału. Jeśli będą wrogo nastawieni nie zawaham się jej użyć. - Zakończyła mrugając do niego łobuzersko. Mimo niepowodzenia przy poprzedniej próbie przekroczenia granicy nadal miała dobry humor.
Samay widząc ten uśmiech ani myślał wychodzić z samochodu. Zamiast tego przecisnął się do przodu i praktycznie usiadł na kolanach kobiety, zanim ta przeniosła się na tył. Lloytz pokręcił głową i z kwaśnym uśmiechem ruszył dalej.

Napotkani ludzie nie byli żołnierzami. Głównie starsi mężczyźni i kilka kobiet, widząc samochód przerwali swoje rozmowy i zeszli z ulicy. Dopiero kiedy zatrzymali się, a Veha otworzył okno, dwójka z nich podeszła bliżej i cicho rozmawiała z przewodnikiem. Tutejszy język jak przechodził na gwarę robił się mało zrozumiały dla standardowego tłumacza, zwłaszcza kiedy dźwięki nie były głośne i wyraźne. Wreszcie Samay odwrócił się do nich, wracając na angielski.
- To miejscowi. Zebrali się tu, bo doszły ich wieści o mobilizacji. W lesie i na mokradłach widzieli światła. Twierdzą, że znają drogę, którą damy radę przejechać, ale musiałby pokazać nam ją jeden z nich. Najchętniej za broń.
- Wolałabym się nie pozbywać swojej broni. - Odezwała się cicho Shade, która wcześniej już wyłączyła kamuflaż. - Ale jak trafimy na jakichś rebeliantów łatwo będzie rozwiązać problem z zapłatą. Teraz na pewno możemy dać im kilka granatów.
- Nie chcą granatów tylko coś do obrony osobistej, gdyby miało dochodzić do rabunku i gwałtów. Ich sprawa. Myślą też nad wyniesienie się na jezioro.
- Wspierają którąś ze stron? - Lloytz spytał przyglądając się ludziom za oknem.
- Nie mam pojęcia. Nie wyglądają na takich, ale też otwarcie się obcym nie przyznają. A gotówki nie chcą. Możemy spróbować sami. Naszej broni im oddawać nie zamierzam.
- Mamy na wymianę leki i środki opatrunkowe. Może to ich zainteresuje? - Zwiadowczyni przypomniała sobie o ich zakupach sprzed wyjazdu.
Veha raz jeszcze wyjrzał przez okno i negocjował jeszcze dłużej. W końcu dał Shade znać, aby się przesunęła i zrobiła miejsce.
- Nie chcą leków, chcą broni. Zaryzykują, że po drodze kogoś dorwiemy i coś dla nich zdobędziemy. Jak nie, to zapłacimy im tutejszą walutą. Zrób miejsce.

Na tylne siedzenie wpakował się stary, żylasty i niski mężczyzna. Jego twarz znaczyła siateczka zmarszczek, a oczy latały na wszystkie strony. Otworzył je szerzej, kiedy zobaczył Shade, ale szybko skierował wzrok na drogę przed nimi.
- Światła włączyć - zarządził, ale Samay miał inny plan. Nauczenie dziadka korzystania z noktowizora okazało się zadaniem na kilka minut, ale wreszcie się uspokoił i zgodził prowadzić z jego pomocą.
Wystarczyło kilkadziesiąt metrów i samochodem zatrzęsło, kiedy Crack zjechał z drogi na nierówny, podmokły teren. Musiał też od razu zwolnić i nadrabiać drogi, kiedy dziadek praktycznie krzyczał.
- W bok! Tu pole! Zagon rozjeżdżasz!
W pewnym momencie zatrzymał samochód i wysiadł. Zrobił kilka kroków przed maskę, łapiąc jakiś patyk i macając grunt. Wreszcie machnął do Cracka i wrócił do środka.
- Z przodu grobla! Powoli i środkiem!
Środek to trudno było zauważyć pomimo noktowizji. Po następnych kilkudziesięciu metrach mieli już wodę po obu stronach. Rosły tam jakieś rośliny, uprawiane właśnie w ten sposób. Na granicy zasięgu noktowizji mieli już drzewa, kiedy Shade zauważyła stojący nieco z boku pojazd terenowy. Przód miał mocno pochylony do przodu, a wokół kręcili się jacyś ludzie. Wszystko to może pięćdziesiąt metrów od nich.
- Uważaj Crack. - Powiedziała do prowadzącego pojazd najemnika. - Na drugiej mamy towarzystwo. Chyba jeszcze nas nie zauważyli. Samochód i kilku ludzi. Najwyraźniej nie trafili na groblę. - Stwierdziła oceniając położenie samochodu.
- Mogą mieć broń - Veha wyszczerzył się do niej, a Desmond zwolnił. Jadąc dalej groblą lekko się do zakopanego samochodu zbliżali.
Kobieta odbezpieczyła broń i skierowała ją lufą do podłogi.
- Strzelamy jedynie gdy będą wrogo nastawieni. Jeśli to rządowi przepustka powinna wystarczyć. Na wszelki wypadek włączę znowu maskowanie. Veha powiedz staruszkowi co się dzieje, by nie panikował jak zniknę z jego pola widzenia.
 
Sekal jest offline  
Stary 05-03-2017, 16:06   #12
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Przewodnik mruknął kilka słów w stronę tubylca, a Crack kontynuował jazdę. Nawet przy ciemnościach i braku noktowizorów u tamtych nie mieliby szans na ominięcie ich bez zwracania na siebie uwagi. Zabłysła pojedyncza latarka, chyba tylko po to, żeby kierowca zauważył i po grobli zaczęło biec do nich czterech uzbrojonych ludzi. Mieli noktowizory, cholera wie, czy mieli chusty. I zatrzymali się w pewnej odległości, tylko jednego puszczając przodem.
- Stać! Wychodzić z rękami w górze!
- Cholera, każ dziadkowi trzymać głowę przy podłodze - warknął Crack. - Lepiej żeby nam nie podziurawili wozu, bo dalej nie ruszymy.
- Samay otwórz drzwi i wyjdź wolno z samochodu z podniesionymi rękoma. Będę zaraz za tobą. Będziesz zasłaniał moją broń. Powiem ci kiedy masz upaść do wody. - Powiedziała najemniczka przysuwając twarz do ucha przewodnika. - Chyba pozwolimy im się zbliżyć co o tym myślisz Crack. Przynajmniej zobaczymy czy mają chusty.
- Oni nie bardzo chcą się zbliżać - wskazał Crack. Samay nieznacznie skinął głową i otworzył drzwi, wychodząc z wozu. Stanął i powoli uniósł ręce. W lokalnym stroju na pierwszy rzut oka na żołnierza nie wyglądał.
- Wychodzić wszyscy trzej i odejść od samochodu! - rozległ się kolejny okrzyk.
Shade przytuliła się do przewodnika obejmując go w pasie jedną ręką:
- Idź wolno. Będę stawiała kroki razem z tobą, by nie zobaczyli śladów na wodzie. Zapytaj dziadka jak szeroka jest ta grobla, byście nie wpadli na głębokość.
Nie musiał pytać. Wychodząc z samochodu stali po kolana w wodzie. Jeszcze krok i trafiało się na pełną głębokość tego nietypowego pola uprawnego. Veha poruszał się powoli do przodu, a za nim Crack i staruszek opuszczali dopiero samochód. Pierwszy z żołnierzy był już dziesięć metrów od Shade i przewodnika. Niestety ciemności były na tyle duże, a ubranie tamtego przykrywał płaszcz, więc ciągle nie mieli pewności, czy ma chustę. Zatrzymał się.
- Stać! Kto wy? - zapytał, celując do nich z karabinu.
- Powiedz, że jesteś dziennikarzem Crack, a reszta to twoi przewodnicy. By to sprawdzić i tak muszą podejść. - Shade szepnęła zasłaniając usta ręką, tak by głos lepiej dochodził do komunikatora.

Lloytz dostosował się do tej prośby, kiedy on i staruszek powoli szli w kierunku Shade i reszty.
- Ja dziennikarz - odezwał się w łamanym tutejszym, korzystając z tłumacza. - Reszta przewodniki. Nie chcieć niczyja krzywda! Ja tylko dziennikarz, tylko chcieć przejechać!
Jego głośne słowa przyciągały uwagę i zagłuszały ewentualne dodatkowe ruchy. Najbliższy żołnierz podszedł dwa kroki. Shade wreszcie rozpoznała chustę pod jego szyją.
- Jaki dziennikarz? Skąd? Za czyją sprawą?
- Mają chusty. - Zameldowała Valerie równie cicho jak poprzednio, dając Desmondowi klucz do opowiedzenia się po właściwej stronie. Jednocześnie puściła przewodnika. - Samay możesz dalej ruszać się sam. Ja zostanę tutaj. - Powiedziała mu cicho.
- Będę tęsknił - odszepnął jej. Wszystkich trzech mężczyzn zbliżało się, już byli przy pierwszym żołnierzu. - Pchnij staruszka do wody, kiedy się zacznie.
- Za sprawę walczących o prawdziwą wolność ludzi - Crack popłynął, jego słowa zagłuszały te Vehy. - Nie pozwalają nam przekroczyć granicy, dlatego próbujemy tędy. Prawdziwy dziennikarz nie boi się wyzwań i głoszenia prawdy! - naprawdę popłynął.
- Atakujemy na dwa. - Powiedziała kobieta starając się by przewodnik nadal był pomiędzy nią i resztą mężczyzn, zasłaniając broń. - Biorę dwóch po prawej. Lloytz sygnalizuj kiedy.
- Mój ten najbliższy - zadeklarował Veha. Żołnierz pokazał, by się zbliżyli bardziej i kiedy przewodnik był metr od niego, Crack zaczął szybkie odliczanie.
- Dwa…
Shade w tym samym momencie wychwyciła kątem oka ruch przy samochodzie żołnierzy. Samay zaatakował szybkim ruchem, ciskając nożem. Desmond już był w ruchu, sięgając po pistolet zatknięty za paskiem i padając jednocześnie.
Zwiadowczyni, która czekała tylko na sygnał, strzeliła do wybranych przez siebie ofiar. Szybko, sprawnie bez wahania. Zabijanie nie stanowiło dla niej problemu. Nie pozwalała sobie na myślenie o przeciwnikach jak o ludziach, którzy może przed wojną żyli zwyczajnie i mieli normalne rodziny. Zawsze liczyło się tylko tu i teraz.
- Kolejny przeciwnik przy samochodzie. - Zameldowała jednocześnie.
Na niego na razie nie było zasobów. Zaterkotał karabinek Shade, tłumik ukrył bez trudu pozycję kobiety. Jeden z dwóch jej celów na pewno dostał, drugi padł na ziemię i przykryło go błoto i roślinność. Trzeci zaczął strzelać równocześnie z Lloytzem. Veha dopadł najbliższego, kiedy ten już nie żył po oberwaniu metalem w głowę, złapał go za szyję i używając go jako tarczy strzelił kilka razy. Z tamtych po dwóch sekundach nikogo już na nogach nie było, ale jeden odpowiedział ogniem. Co więcej, zaczął strzelać też ten od samochodu, kryjąc się za karoserią. Seria z karabinu celowała prosto w odsłonięty bok Samaya, który padł na ziemię razem ze swoją tarczą. Wszystko to w odległości dwudziestu-trzydziestu metrów. Z noktowizorami większość strzałów była bardzo celna.
Shade, zachowując zimna krew, stała na nogach w miejscu gdzie oddała pierwsze strzały. Najpierw chciała wyeliminować tego ze strzelających przeciwników, który był bliżej nich. Jednak musiała także rozejrzeć się za tym na dalszej pozycji. Postanowiła zaczekać na moment, kiedy spróbuje ponownie strzelać.
- Crack, dasz radę wykończyć cel obok ciebie? Samay żyjesz? - Szepnęła ponownie do komunikatora.
- Z tych z przodu żyje chyba tylko jeden, zbliżam się - zameldował Crack. Używając grobli jako osłony był bezpieczny od tego z samochodu.
- Żyję - zameldował Veha lekko zbolałym głosem. Nie poruszał się jednak. Staruszek leżał tam gdzie go rzucono. Pierwszy strzelił żołnierz z grobli, zaterkotał karabin, ale nie miał pewnych celów. Oprócz Shade, której kule śmignęły bardzo blisko głowy. Mogła nie być widzialna, ale grobla nie była szeroka. Ten z samochodu nie wychylał się na razie, czekając. Najemniczka posłała kolejną serię w miejsce, skąd widziała błyski z lufy. Ocena trafienia była trudna, ale w okolicy zapadła nagła cisza.
- Crack, ocena sytuacji? - Shade nadal nie ruszała się z miejsca czekając na raport towarzysza.
- Martwi, ranni albo poszli po rozum do głowy - zameldował Crack. - Nie dostrzegam ruchu.
Ten od samochodu coś krzyknął, ale pozostało to bez odpowiedzi. Za to pociągnął kolejną serię. W międzyczasie Veha odturlał się za groblę, aby zejść tamtemu nawet z przypadkowej linii strzału.

Teraz pozostała na niej tylko Shade, która wychodząc z założenia, że ciemność nie pozwoli przeciwnikowi dojrzeć śladów na wodzie, także ruszyła wolno w kierunku stałego lądu. Postanowiła od jego strony podejść do przechylonego samochodu i zakończyć sprawę. Schowała broń pod kombinezon, by jej nie zdradziła. Najbliższym "stałym lądem" była właśnie grobla. Przecinała całą okolicę wszerz i wzdłuż, wydzielając kwadraty na pole. Mogła więc jedynie przejść obok rannych i zabitych żołnierzy, do których przed nią dotarł już Crack. Potem dalej, kiedy to w międzyczasie ten przy samochodzie ostrzeliwał się. Znów prawie oberwała, igrając z losem. Widziała jak mężczyzna wsiada do samochodu i odpala go, z zapałem próbując wycofać. Koła zabuksowały na grząskim podłożu. Nie widział jej, nie mógł. Był więc łatwym celem, kiedy się już zbliżyła. Nie potrzebowali świadka, który mógłby opisać innym rebeliantom samochód lub Cracka. Nie wiadomo ile widział i komu mógł to przekazać, dlatego musiał zginąć. Wycelowała dokładnie, nie spieszyła się. Gdy była pewna, że nie spudłuje posłała serię w jego kierunku. Nie miał szans. Mogłaby nawet podejść i oddać strzał z przyłożenia. Wróg z technologią stealth to było za dużo dla małej grupy rebeliantów. Zapanowała cisza, rozpraszana jedynie przez cichy szum silnika.
 
Eleanor jest offline  
Stary 02-04-2017, 00:38   #13
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Zwiadowczyni dezaktywowała maskowanie, podeszła do pojazdu i wyłączyła napęd. Broń tego mężczyzny, w przeciwieństwie do tej na grobli, nie została zamoczona w wodzie, doskonale więc nadawała się na zapłatę dla staruszka. Postanowiła ją zabrać, przy okazji przeszukując wnętrze. Do broni potrzebna była amunicja, poza tym zawsze mogło się tam znaleźć coś ciekawego. Nie tylko ta jedna broń nadawała się do użytku. Tutejsi używali głównie prostych konstrukcji, do kupienia tanio na przykład w Rosji lub Chinach, a te zwykle były całkiem odporne. Pierwsze - oprócz może karabinu zabitego partyzanta - co rzucało się w oczy w środku pojazdu, to radio CB. Słuchawka od niego wisiała na kablu, wydobywały się z niej trzaski. Czy zdążyli coś zakomunikować? Shade nie była w stanie stwierdzić. Poza tym w środku był zapas amunicji, wody do picia, trochę żywności i mapy. Zabity nie miał przy sobie nic niezwykłego, o ile nie chciała zabierać tytoniu, zapalniczki czy wiszącego mu na szyi medalionu.

Kiedy wyszła z samochodu, zauważyła, że reszta już się pozbierała. Veha siedział i bandażował ramię, Crack i staruszek przeszukiwali zabitych. Tubylec przewieszał sobie przez ramię każdą sztukę broni, a do kieszeni upychał magazynki z amunicją.
Shade odwiesiła słuchawkę radia, zabrała broń i amunicję i ruszyła z powrotem do mężczyzn. Podała to co zabrała staruszkowi i podeszła do przewodnika:
- Rana jest czysta? Czy kula tkwi w środku? - Zapytała Kambodżańczyka. - Może ci pomóc?
- Tylko draśnięcie, ale nie odmówię - uniósł ramię, szczerząc się tak jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło.
Crack wrócił do nich z kilkoma dodatkowymi granatami.
- To jedyna przydatna rzecz. Wyglądają jak ci wcześniej, bez osobistych rzeczy. Zwiad, dywersanci, cokolwiek. Nie da się już ich wypytać.
- Musimy szybko stąd znikać. - Powiedziała zwiadowczyni zabierając się za opatrywanie rany Samaya. - W samochodzie było radio CB z odwieszoną słuchawką. Nie wiadomo czy i kogo zdążył powiadomić tamten człowiek, zanim próbował ucieczki. Też nie miał przy sobie nic szczególnego. - Dodała jeszcze uzupełniając informacje.
- Zgadzam się, zwijamy się stąd - Crack myślał podobnie i wkrótce wszyscy byli już w wozie i ruszali w dalszą drogę. Gdzieś w oddali pojawiły się błyski i doszedł do nich huk wystrzałów, ale dochodziły z północy, jeszcze daleko. Jeśli jakaś ofensywa się zaczęła, to nie na całym froncie.

Zadowolony już ze swoich zdobyczy staruszek prowadził ich dość pewnie. Raz tylko Crack skręcił za szybko i samochód zsunął się odrobinę do wody i musieli wysiadać i wypychać go ponownie na groblę. Otoczyły ich zarośla, skończyły się pola i stały ląd. Dzięki przewodnikowi podążali płycizną, z trudem przemierzając kolejne metry. Nagle staruszek zatrzymał ich. Przed nimi krzaki kończyły się i zaczynała tafla jeziora. Na skraju zasięgu noktowizorów znów pojawiała się roślinność, tym razem wyższa.
- Tu dwadzieścia metrów głębszej wody - oznajmił tubylec. - W krzakach łódka, można przepłynąć. Ale samochód się zamoczy, trzeba przeciągnąć. Albo objechać, ale mniej bezpiecznie. Trzeba po ścieżce.
- Myślisz, że sprzęt przetrzyma głębszą kąpiel? - Zapytała Shade Demonda pełnym wątpliwości tonem. - Może lepiej zaryzykujmy ścieżką? Co to właściwie znaczy głębiej? - Skierowała pytanie do siedzącego obok niej, starego tubylca.
- Metr będzie - odpowiedział Shade, wpatrując się w nią i intensywnie mrugając oczami. Crack pokręcił głową.
- Przejechać nie przejedzie, ale można użyć wyciągarki. Najwyżej w środku trochę zamoknie, na czas przejazdu można przerzucić rzeczy na dach.
- My możemy w tym czasie sprawdzić jak jest po drugiej stronie - Veha zaproponował Valerie. - Weźmiemy linę.
- Przede wszystkim weźmiemy łódź. - Powiedziała zwiadowczyni. - Nie mam ochoty moczyć się w tej wodzie więcej niż to konieczne.
- To Kambodża. Będziesz ciągle mokra, dziewczyno! - Samay zaśmiał się cicho, przesunął wzrokiem po jej ciele i machnął na staruszka. Ten wskazał im łódź wiosłową.

Pięć minut później byli już na drugim brzegu. Tu poziom wody obniżał się i bardziej stąpało się w błocie niż w wodzie, a pomiędzy drzewami biegła jedynie ścieżka. Była na tyle szeroka, aby przejechać, ale na pewno nie bez przygód. Veha zaczepił linę z wyciągarki o jedno z drzew.
- Rajdy terenowe. Przypominają mi się czasy młodości. Mam nadzieję, że Crack ma jaja do tego - sprawdził stopą solidność gruntu. - Wóz raczej się nie zapadnie, ale przez to błoto nie będzie łatwo się przebić. To oznacza mnóstwo frajdy, aż szkoda, że nie ja prowadzę - przewodnik rozgadał się korzystając z chwili spokoju i tego, że byli tylko we dwójkę. - Jak się nie boisz to daj znać Lloytzowi.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem:
- Czego miałabym się bać? - Zapytała jednocześnie włączając komunikator:
- Crack. Możesz ruszać. - Powiedziała drugiemu najemnikowi.
- Ok - najemnik potwierdził i włączył wyciągarkę. Lina naprężyła się, drzwo skrzypnęło, a samochód zaczął wjeżdżać do wody.
- Błota pokrywającego całe twoje ciało - Veha wyszczerzył się. - Sprawdzimy kawałek do przodu?
Wskazał na ścieżkę. Nagle, nieco na północ, maksymalnie kilka kilometrów od nich, rozległy się strzały i na chwilę rozjaśniło się niebo od kalibru znacznie większego od karabinowego.
- Poczekamy, aż samochód przejedzie. Na wypadek ewentualnych problemów musimy pomóc. - Powiedziała Valerie spoglądając na rozświetlone ogniem niebo. - Są rzeczy gorsze od błota. - Dodała jeszcze z powrotem kierując swój wzrok na przeprawę.
Kanonada rozpoczynała się na dobre. Ofensywa musiała zacząć się przed świtem, ale z tej pozycji nie mieli nawet pojęcia kto kogo atakuje.
- Są gorsze, ale są też lepsze. Skoro zaczęli się strzelać, to będziemy musieli odbić na południe i ich objechać. Zanim dotrzemy do pierwszego celu to przyda się wasza historyjka.
Wyciągarka pracowała i po kilku minutach samochód wjechał na bardziej stały ląd, ociekając wodą. Co ważniejsze rzeczy Lloytz przerzucił wcześniej na dach. Kiedy otworzył drzwi, ze środka wylało się trochę wody.
- Trzeba to odrobinę osuszyć, ale nie było źle - skomentował mokre buty.
Staruszek też wysiadł, obwieszony bronią rebeliantów, pokazując na ścieżkę.
- Nią do przodu. Dalej tylko prosto. Ja już niepotrzebny?
- Powinniśmy sobie poradzić, jeśli to koniec terenu bez drogi. Prawda Samay? - Uśmiechnęła się do starego tubylca, który wyglądał teraz jak obwoźny handlarz bronią - Dziękujemy za pomoc i mam nadzieję, że ta broń ostatecznie nie będzie wam potrzebna. Szczęśliwego powrotu. Radzę uważać tam gdzie zabiliśmy rebeliantów. Mogli wezwać posiłki.
Pokiwał głową, klekocząc bronią.
- Dobry interes - zgodził się. - Nie ma obaw. Wrócić jeziorem. Niech się wam wiedzie.
- I nawzajem - Veha poklepał staruszka po ramieniu, obserwując jak ten wchodzi do łodzi, układając z tyłu cztery sztuki długiej broni i całkiem sporo amunicji, pistoletów i innego zrabowanego wyposażenia.
- No dobra, teraz już się nie cofniemy - podsumował Crack. - Więc lepiej się zbierać. Przedzierając się będę robił sporo hałasu. Sprawdzajcie lepiej teren.
Kanonada w oddali zagłuszała część odgłosów, ale nie na tyle, żeby pracujący na wysokich obrotach silnik i koła orające błoto nie były słyszalne.
- Mogę znowu zrobić rekonesans. - Powiedziała Shade oglądając swoje buty. - Dobrze że kupiliśmy dodatkowe obuwie przed tą wyprawą. Chodzenie cały czas z mokrymi stopami, nie jest zbyt przyjemne.
- Nie ma sensu używać twojej zabawki, pójdziemy we dwójkę. Ja się zajmę lewą stroną - stwierdził Veha, kiedy Crack jeszcze pozbywał się wody spod siedzenia kierowcy.
- Dobrze. - Zwiadowczyni sprawdziła broń i wsunęła ją za pasek kombinezonu. - Możemy iść. Ty prowadzisz. - Mrugnęła do przewodnika.
 
Sekal jest offline  
Stary 02-04-2017, 23:56   #14
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Na początku nie napotkali żywej duszy. Nawet ptaka, ani małego zwierzęcia, jedynie gęste zarośla, drzewa i błoto. To rzeczywiście był trudny teren, a ludzie bywali tu rzadko - ale jednak bywali, bo ta ścieżka musiała być co jakiś czas oczyszczana. Dla samochodu, który jakiś czas potem usłyszeli za swoimi plecami, była to jednakże bardzo ciężka przeprawa. Lloytz wyciskał z wozu ile mógł, a i tak nie poruszał się szybciej niż oni pieszo.
Wreszcie po mniej więcej pięciuset metrach, wydostali się z zarośniętego terenu. Ścieżka prowadziła na wprost. Na lewo mieli jezioro, którego brzeg niemal dotykał miejsca, po którym miał przejechać samochód, na prawo niewielkie wzgórze. Na jego szczycie zauważyli pojedynczą ciężarówkę.
- Oho - Veha zatrzymał się. - Crack, wstrzymaj konie. Dotarliśmy chyba do granicy stref.
Z ich obecnego miejsca trudno było dostrzec ruch na szczycie porośniętym niską i średnio wysoką roślinnością, ale ciężarówka niewątpliwie sugerowała obecność wojska. A to był dobry punkt obserwacyjny.
Shade włączyła mapę w holofonie i przyjrzała się ich dokładnej lokalizacji. Niedaleko, na zachodzie, znajdowała się osada, tak mała, że nawet nie posiadała swojej nazwy. Trochę na północ znajdowała się droga, do której musieli dotrzeć:
- Chyba rzeczywiście czas na plan z dziennikarzami. - Odezwała się po chwili zastanowienia. - Możemy zawsze wciskać kit, że badaliśmy nastroje wśród tutejszej ludności, ale strzały, które słyszeliśmy na wschodzie przekonały nas, że dzieje się coś poważnego i musimy jak najszybciej wydostać się ze strefy wojennej. Ponieważ jesteśmy stronnikami rebeliantów kierunek ewakuacji jest oczywisty. - Uśmiechnęła się do mężczyzn. - Skoro mamy udawać dziennikarzy, przebiorę się ponownie w cywilne ciuchy. Chyba mam gdzieś top z porządnym dekoltem.
- Dobra, schowajcie broń i sprzęt - Veha wyjął miniaturową lornetkę i za jej pomocą przyglądał się wierzchołkowi wzgórza. - Podejdę bliżej. Wątpię, by byli wyjątkowo czujni na tym zadupiu, chyba, że otrzymali ostrzeżenie. Wtedy mogą o nas wiedzieć.
Zniknął w zaroślach, a Shade mogła wrócić do samochodu, który ciągle nie wyjechał na bardziej otwartą przestrzeń. Lloytz wylewał resztę wody.
- Nasze toboły dałem na dach. Trzeba przerzucić te z bronią gdzieś i w razie czego skierować ich uwagę na pozostałe, zwyczajne manele.
- Rzeczy problematyczne spróbujmy upchnąć pod siedzenia, a uwagę skierujemy im na inne cele. - Powiedziała zwiadowczyni przebierając się w krótkie, wystrzępione szorty i obcisły, mocno wydekoltowany top. Nie miała dużego biustu, ale patrzącym na nią od razu rzucał się w oczy fakt, że nie miała pod spodem żadnej bielizny. Długie, pięknie opalone, i doskonale ukształtowane nogi także warte były spojrzenia. Ponieważ jej przeciwnikami zazwyczaj bywali mężczyźni, taki strój przeważnie zapewniał przewagę. Crack organizując ich ekwipunek nie mógł się powstrzymać przed jednym czy dwoma zerknięciami, kiedy się przebierała. To potwierdzało, że w momencie kiedy nikt nie strzelał, taki kamuflaż jak najbardziej działał.

Kiedy wszystko przygotowali, przez komunikator odezwał się głos Samaya. Szeptał.
- Jest ich czterech, mają tu punkt obserwacyjny i radiostację. Co chwilę słychać komunikaty, ale nie wiem co mówią, nie podejdę tak blisko. Ofensywa zaczęła się na dobrego, stąd lepiej widzę. Mam do was wrócić i robić za przewodnika i tłumacza czy trzymać ich na muszce w razie czego?
- Lepiej zostań w ukryciu na wypadek kłopotów. - Poparła tę myśl zwiadowczyni. - Lepiej byśmy przedostali się bez dalszej walki, ale nigdy nic nie wiadomo.
Krytycznym wzrokiem obrzuciła samochód wyładowany bagażem i wsiadła do środka:
- Chyba czas zapalić światła - odezwała się do Desmonda.
- Mam nadzieję, że dobrze poświecisz cyckami i tyłkiem, bo jak zaczną przeszukiwać to znów trzeba będzie strzelać - westchnął, ale nie miała wrażenia, że jest tym faktem szczególnie zdziwiony. Ruszyli, wyjeżdżając z zagajnika i jadąc trochę na około wzgórza. Nie było tu drogi, tak więc Crack wybierał najłatwiejszą - tak jak zrobiłby to każdy udający kamerzystę i kierowcę w jednym. Zauważono ich od razu.
- Wszyscy ładują się do wozu… - meldował Veha - ...nie, jeden został z radiostacją i lornetką. Zostanę przy nim w razie czego.
Wojskowa półciężarówka zjeżdżała tak, że od razu zablokowała im drogę. Lloytz nie próbował objeżdżać, tylko posłusznie się zatrzymał i uniósł dłonie na widok wycelowanych w nich karabinów wyskakujących ze środka żołnierzy. Ich mundury były dość umowne, ale wszyscy mieli chusty.
- Wychodzić! Ręce w górze!
Shade wolno otworzyła drzwi ze swojej strony i najpierw wystawiła na zewnątrz długie nogi, na których miała tylko wygodne buty i wyjątkowo krótkie dżinsowe spodenki, mocno wystrzępione w miejscu nogawek. Potem wysunęła dłonie unosząc je do góry. Ten ruch uniósł do góry, jej nieduże, ale wyjątkowo kształtne piersi, a chłód nocy i otarcie o materiał automatycznie spowodowały stwardnięcie sutków, co przy skąpej i obcisłej tkaninie topu, było mocno widoczne. Wstała, wyprostowała się i spojrzała w kierunku mężczyzn z wyraźnym niepokojem widocznym na twarzy.
To wyjście było dla nich tak zaskakujące, że nawet nie zwrócili uwagi na Desmonda wychodzącego od strony kierowcy. Ciężarówkę zaparkowali tak, że jej światła raziły trochę w oczy, ale rebelianci także musieli patrzeć niemal na wprost reflektorów terenówki.
- Podejdź bliżej! - zażądał jeden z nich, wąsaty i ciągle młody. - Kim jesteście i co tu robicie? To teren zamknięty!
- Nazywam się Pauline Anthons i jestem dziennikarką Reutersa, to to mój kamerzysta i kierowca w jednej osobie Hans Gruber. Przygotowuję artykuł o tym jak próbujecie zmienić tę część świata. - Tu posłała mężczyznom nieco niepewny uśmiech. - Zaskoczyły nas wznowione działania wojenne. Próbujemy właśnie wydostać się z tej strefy.
Gestem kazali zbliżyć się także Lloytzowi. Rebelianci przyglądali się im podejrzliwie, ale Valerie poświęcali o wiele więcej uwagi. Wszyscy byli młodzi, ale nie bardzo młodzi. Dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat. Ten, który się odzywał przewiesił karabin przez ramię i zbliżył się.
- Dokumenty! - rozkazał po odsłuchaniu przekładu automatycznego tłumacza. - Wydostać? Z jakiej strefy? Granica jest zamknięta!
- Byliśmy w niedalekiej wiosce gdy zaczęły się strzały. Pomyśleliśmy, że powinniśmy przedostać się w głąb kraju do bardziej spokojnego miejsca. - Powiedziała w odpowiedzi dziennikarka. - Mam dokumenty w tylnej kieszeni szortów. Czy mogę opuścić ręce by je wyjąć?
Wcześniej specjalnie włożyła je dokładnie tam. Jak znała męska naturę, nie oprą się by nie wyjąć ich osobiście i jej przy okazji nie pomacać. Zazwyczaj wtedy mężczyźni robili się zdecydowanie przyjaźniejsi.
- Bezpiecznie jest w drugą stronę - powiedział zdziwiony rebeliant, zbliżając się. Była od niego wyższa, ale to nie robiło mu chyba różnicy, zwłaszcza jak patrzył na jej piersi. - Nie opuszczaj, sam wyjmę.
To było akurat do przewidzenia. Tak jak to, że jego ręka znacznie dłużej niż musiała "szukała" dokumentów, macając mocno zgrabny tyłek. Wreszcie wyjął je i cofnął się, próbując czytać. Cóż, były głównie po angielsku. Zmarszczył brwi i przekazał je drugiemu żołnierzowi. Litery na pewno poznawał.
- Możesz opuścić ręce. Co tu kręcicie? Bez specjalnych zezwoleń nie wolno - mówił do niej, zupełnie ignorując Cracka, na którego zwracał uwagę tylko jeden z rebeliantów.
- Na razie jeszcze nic nie kręcimy. Po prostu rozglądaliśmy się. Chcę napisać artykuł o waszej walce o wolność człowieka. I o nowym, lepszym obliczu Kambodży. - Valerie przypomniała sobie kawałek, który zasunął Desmond poprzedniemu oddziałowi. Takie słowa wyraźnie robiły na nich wrażenie. Opuściła ręce i przestąpiła z nogi na nogę poruszając przy tym ponętnie całym ciałem:
- Musimy wrócić w bardziej na północ. Najwyraźniej zapuściliśmy się za bardzo na południe.
- Zdecydowanie za bardzo - zgodził się rebeliant. - Nie mogę nikogo przepuścić bez wyraźnych rozkazów. Pojedziecie z nami na wzgórze i zgłosimy się do dowództwa.
- Byłoby świetnie, gdyby udało się to załatwić. - Powiedziała Valerie uśmiechając się z nadzieją. - Nie chcemy utknąć w wojennej strefie. Możemy jechać własnym samochodem?
 
Eleanor jest offline  
Stary 03-04-2017, 00:29   #15
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Zgodzili się, choć nie puścili ich samych. Na tylne siedzenie wsiadł ten sam, który rozmawiał z Shade, wyjmując pistolet i na wszelki wypadek mierząc do Cracka. Ten pojechał, zgodny i milczący od samego początku. Kiedy zatrzymali się na szczycie, wśród kilku drzewek i rozstawionego tam namiotu z radiostacją i kilkoma skrzynkami, rebeliant kazał Valerie iść z nim kawałek. Przy terenówce został jeden z żołnierzy, najmłodszy i najniższy stopniem zapewne, bo pozostali trzej mogli skupiać się na ciele najemniczki. Wzgórze pozwalało sięgnąć okiem znacznie dalej, w stronę łuny i coraz gwałtowniejszych wystrzałów. Dowódca porozmawiał z tym, którego tu zostawili, ale Shade nie słyszała słów. Dopiero te skierowane do siebie.
- Musimy poczekać. Wasza sprawa nie jest bardzo istotna, a teraz dowództwo ma inne problemy.
- Mam nadzieję, że działania nie przeniosą się w to miejsce. - W głosie kobiety słychać było wahanie. - To mogłoby być niebezpieczne, prawda? Co się właściwie stało? Zostaliście zaatakowani?
- Nie mogę powiedzieć - odpowiedział od razu. - Proszę powiedzieć swojemu koledze, aby wyszedł i usiadł tu na otwartym terenie - wskazał trawę. - Będziemy musieli chyba przeszukać państwa samochód… - zawiesił spojrzenie na sterczących sutkach Valerie. W tej wilgotności wszystko szybko robiło się mokre, jej top również.
- Długo będzie trzeba tak czekać? - Shade przejechała dłonią po talii, niby przypadkowo jeszcze bardziej obciągając wilgotny materiał. - Może jednak dałoby się sprawę jakoś przyspieszyć?
- Nie wiem, nie mogę niepokoić dowództwa w takiej sprawie - nie odrywał od niej wzroku. - Kilka godzin. Chyba nie dłużej.
Skinęła głową i ruszyła w kierunku samochodu. Wsunęła się do środka od strony pasażera, pozostawiając na zewnątrz nogi i wypięty tyłek.
- Każą ci wyjść i usiąść w odsłoniętym miejscu. - Powiedziała do Cracka - Możemy tu przesiedzieć nawet kilka godzin, ale najgorsze jest to, że będą mieli sporo czasu na przeszukanie samochodu. - Mówiąc te słowa sięgnęła pod siedzenie i wyjęła ukrytą tam broń. - Chyba nie mamy więc wyjścia. Veha, masz na celu tego z radiostacją?
- Widzę wszystkich oprócz tego przy naszym wozie - zameldował krótko Veha. Lloytz puścił jeszcze spojrzenie rebeliantom.
- Nie możesz go uwieść i przekonać, żeby puścił? Wyglądało to jakby jadł ci z ręki, nawet dużo nie musisz mówić - mrugnął do niej. Żołnierze aktualnie patrzyli się głównie na jej wypięty tyłek.
- Jestem wybredna jeśli chodzi o seks. - Powiedziała z zimnym uśmiechem. - Nie mam nic przeciwko, ale to ja decyduję z kim i kiedy. Twój jest ten przy wozie, Samaya telegrafista, ja zajmę się pozostałymi.
- Nie sądzę, by seks był potrzebny do tego by nas puścił - odpowiedział ze wzruszeniem ramion. - Ale twój wybór.
Sięgnął pod siedzenie po swój pistolet.
Słysząc jego słowa zawahała się. Zabijanie było proste, by działać inaczej trzeba się było bardziej wysilić. Może warto było czasem spróbować? Popatrzyła na swoją rękę, w której trzymała broń i lekko nią potrząsnęła:
- No dobrze. Spróbuję, ale jeśli nic z tego nie wyjdzie nie miej do mnie pretensji. - Powiedziała wsuwając pistolet z powrotem do schowka. - Musisz i tak wysiąść.
Wysunęła się z powrotem i rozkołysanym, wolnym krokiem podeszła z powrotem do żołnierza, który z nią wcześniej rozmawiał:
- Myśl o czekaniu w miejscu, gdzie w każdej chwili może zacząć się strzelanina jest przerażająca. Na tym wzgórzu widać nas jak na dłoni. Zdecydowanie wolałabym się oddalić i ukryć w bezpiecznym miejscu. - Popatrzyła mu w oczy. - Może jednak moglibyśmy jechać dalej. Bardzo proszę…
Przy tych słowach położyła mu dłoń na torsie i uśmiechnęła się lekko. Zawahał się, spoglądając na dłoń, a potem znów wędrując wzrokiem po jej ciele. Lloytz wysiadł, ale nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Rebeliant wyjął znowu ich dokumenty i przyjrzał się im.
- No nie wiem… bez przepustki to nie mogę, bo potem za to oberwę… ktoś mógłby potwierdzić te dokumenty? I musisz.. - rozejrzał się - ...może przejdziemy się tu kawałek na bok? - zaproponował, zerkając w stronę drzew. Nie wiedziała, czy po to, by coś jej zaproponować, czy aby inni rebelianci nie usłyszeli.
Skinęła głową ruszając we wskazanym przez niego kierunku:
- Można zadzwonić do agencji Reutersa, by potwierdzić nasza tożsamość. - Zastanowiła się nad różnicą czasową. - Jest tam późny wieczór, ale chyba powinien być tam ktoś obecny.
- Ale oni nie mówią w naszym języku, prawda? - zapytał. - I skąd ja mam wiedzieć, że to do agencji zadzwonisz? - Wydawał się nie być głupi, ale też nie drążył tak jakby mógł. Za to trzymał się trochę z tyłu, aby oglądać zgrabny kobiecy tyłek.
- Numer agencji można znaleźć w sieci. Mówią po angielsku, a tłumacz, którego mam poradzi sobie z tłumaczeniem. - Fałszywa reporterka uśmiechnęła się poruszając lekko biodrami.
- No dobrze dobrze. To niech pani dzwoni, pokaże stronę i wszystko ustawi - zgodził się, sugerując, aby używała swojego holofonu. Jako żołnierz mógł swojego przy sobie nie mieć, lub nawet nie umieć zrobić tego wszystkiego o czym mówiła. - Ale myślę, że za puszczenie pani należy mi się coś w zamian - powiedział zupełnie wprost. Pożerał ją wzrokiem, ale Shade nie miała pojęcia czy mówi o przyjemnościach fizycznych czy zwykłej łapówce.
Wyszukała w holofonie numer zastanawiając się czy przykrywka Cracka, była naprawde tak dobra jak go zapewniono. Czekając na połączenie zapytała równie bezpośrednio:
- Jaka jest pańska cena?
- Coś, żeby mi się opłacało mówić innym, że mieliście oficjalne pozwolenie - uśmiechnął się równie bezpośrednio. - Zwłaszcza jak moi ludzie przekażą informację dalej. A pewnie to zrobią, kogoś takiego jak ty ciężko zapomnieć.
Po kilku sygnałach, zanim Shade odpowiedziała, odezwał się głos z holo.
- Reuters, słucham?
- Dobry wieczór, mówi Pauline Anthons. Jestem obecnie w Kambodży i potrzebuję potwierdzenia, co do mojej pracy, dla waszej agencji. - Odezwała się zwiadowczyni z perfekcyjnym bostońskim akcentem i wielką pewnością siebie w głosie.
- Dobry wieczór - odpowiedział męski głos, a włączony tłumacz przekładał to na tutejszy język na użytek żołnierza. - Oczywiście. Figuruje pani na liście płac. W jakiej formie chciałaby pani uzyskać nasze potwierdzenie?
- Czy wystarczy taka informacja? - Shade zwróciła się do stojącego obok mężczyzny.
- To zależy co dostanę wraz z nią - odparł bezczelnie, a jego oczy się zaświeciły. Teraz już nawet nie podejrzewał jej o bycie płatnym zabójcą, teraz liczyło się to, co mógł z tego zyskać.
- Bardzo dziękuję, wystarczyło pańskie potwierdzenie. Dowidzenia. - Valerie zwróciła się do rozmówcy w holofonie by zakończyć połączenie.
Połączenie się urwało, a żołnierz czekał z dłonią na rękojeści pistoletu. Zwiadowczyni popatrzyła wymownie na jego dłoń i zapytała spokojnie:
- Jaka więc będzie cena? Proszę ją określić, a ja zdecyduję czy warto ją zapłacić. - Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się lekko. - Agencja zapewnia dość dobre środki na nieprzewidziane koszty dodatkowe.
- Dwa miliony albo ty - odpowiedział wprost.
Kobieta roześmiała się słysząc te słowa:
- 500E$ z jeden numerek? Naprawdę nieźle mnie wyceniłeś. To naprawdę miłe. Myślisz, że byłoby warto? Takie pieniądze mogą zapewnić ci dużo więcej chwil przyjemności.
- Za tyle nie kupię tu czegoś, co będę pamiętał tak długo jak ciebie - odpowiedział bez chwili wahania.
- Po za tym żyjesz w niebezpiecznym kraju. - Pokiwała głową. - Możesz nie doczekać okazji do wydawania pieniędzy. - Stwierdziła z brutalną szczerością. - Jak to sobie wyobrażasz? Pójdziemy w jakieś ustronne miejsce? A może masz ochotę zrobić to publicznie? - Zapytała patrząc mu prosto w oczy.
- Możemy odjechać kawałek - wytrzymał spojrzenie, ale przełknął głośno ślinę. W końcu była od niego starsza, na dodatek seksowna, a on mógł nie mieć kobiety od dawna. A tego typu jak Shade, nigdy.
Zastanowiła się. Mogli ich pozabijać. To nie byli doświadczeni żołnierze i nie spodziewali się ataku. Z drugiej jednak strony miała okazję, by pozostawić po sobie niezatarte wspomnienie. Może czasami warto było zmieniać zdanie? W końcu była kobietą, a ich przywilejem było właśnie takie postępowanie. Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie miny Samaya i Lloytza, na wszelki wypadek, nie miała zamiaru wyłączać komunikatora, a to mogło im zapewnić ciekawe słuchowisko:
- Dobrze. - Skinęła głową. - Zgadzam się bo jesteś słodki. - Wyciągnęła dłoń i pogładziła go po policzku. - Kiedy ostatni raz byłeś z kobietą?
Otworzył szeroko oczy. Liczył zapewne na to, ale tak naprawdę nie spodziewał się. Była od niego wyższa, kiedy stali tak blisko.
- Kilka miesięcy temu - odpowiedział z pewnym wahaniem. Nie była dobra w czytaniu ludzi, ale tu wyczuła kłamstwo.
- Jesteś szalona lub zmywamy się kiedy go rąbniesz w łeb na osobności? - doszedł ją komunikat Vehy, który musiał kryć się gdzieś niedaleko.
Zaśmiała się znowu:
- Czasami człowiek powinien zrobić coś szalonego. - Te słowa, skierowane do przewodnika, mogły z powodzeniem pasować jako informacja dla żołnierza. - Prowadź. Pójdę z tobą.
 
Sekal jest offline  
Stary 03-04-2017, 22:25   #16
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Rebeliant przybrał znów pełną pewności siebie postawę i ruszył ponownie w stronę reszty żołnierzy. Kiedy tam dotarli, powiedział coś cicho do jednego z nich, a ten skinął głową. Wskazał Shade ich terenówkę.
- Pojedziemy waszym samochodem. On tu zostanie na wszelki wypadek - pokazał na Cracka, który posłał Valerie nieodgadnione spojrzenie. A kiedy odeszli, żołnierz dodał ciszej.
- Powiedziałem im, że stąd nie możemy potwierdzić tożsamości i zrobimy to we wsi.
Skinęła głową. Ciekawe, że był taki dyskretny. Doszła do wniosku, że czasami dobrze jest nie zabijać. Ostatnio zbyt wiele trupów zapisała na swym koncie. Zaczynała się powoli zmieniać w maszynkę do zabijania. Może ta przygoda wyrówna nieco szalę. Czasami mogła być dziwką. Lubiła seks, więc z tym nie było problemu. Obawiała się jednak, że w tym przypadku cała sprawa nie potrwa zbyt długo. Facet był strasznie napalony.
Kazał jej prowadzić, wskazując drogę. Nie było to daleko, pierwsze domy zaczynały się kilkadziesiąt metrów za wzgórzem. Zatrzymali się na ich skraju.
- Zrobisz mi też ustami? - może nie doświadczony, ale na pewno bezpośredni. - Tu kobiety tego nie chcą. Wiem do którego domu możemy iść - zasugerował, wskazując na ciemny budynek na krańcu ulicy.
- Widzę, że będę się musiała napracować - Stwierdziła rozbawiona ruszając w tamtym kierunku. - Osobiście wolę mocny seks. Gwałtowny, szybki, dziki, namiętny, nawet na granicy brutalności. Nie jakieś czułe głaskanie i szeptanie słodkich słówek, a z takim mi się zazwyczaj kojarzy seks oralny. - Jednocześnie wyobrażała sobie jak ten dialog wpływa na jej towarzyszy podróży.
Tamci na pewno potrafili sobie wyobrazić seks oralny bez czułych słówek. Rebeliant raz jeszcze przełknął ślinę, poprawiając się w kroczu. Chata do której szli była zwykłym piętrowym, postawionym na palach domem z drewna. Mężczyzna nie wytrzymał i położył dłoń na jędrnym pośladku Shade.
- To… tak. Chociaż chwilę ustami? Chcę poczuć jak to jest. Potem mogę cię zrobić ostro.
Ciężko powiedzieć jakich słów używał, ale autorzy tłumaczy zwykle nie skupiali się na seksualnych aspektach ludzkich rozmów i te tłumaczenia bywały bardzo różne.
Zwiadowczyni skinęła głową i weszła do ciemnego wnętrza:
- Jest tu jakieś światło? - Zapytała starając się rozeznać w środku. Bez noktowizora nie było widać zbyt wiele.
Musiał się orientować w tym jak wygląda wnętrze, bowiem szybko zapalił lampę, która oświetliła dość skutecznie całe główne pomieszczenie niewielkiego domu. Stanowiło prawdopodobnie salon i sypialnię jednocześnie - z rozkładanym łóżkiem, stołem oraz innymi meblami czy aneksem kuchennym. Shade nie dostrzegła zbyt wiele nowoczesności, ale też nie śmierdziało a kuchenki nie opalało się drewnem. Rebeliant odwrócił się do niej i z pewnym zawahaniem zaczął rozpinać pas z bronią.
Kobieta popatrzyła na niego. Nawet z bronią był tak bezbronny, jak każdy człowiek, który nie spodziewa się ataku. Wystarczyłoby przyłożyć palce do szyi, w miejscu gdzie tętnica pompuje krew do mózgu, by stracił przytomność na kilka chwil. Wystarczająco by mogła go zastrzelić z jego własnej broni. Ta świadomość władzy podnieciła ją. Czuła jak krew szybciej krąży w jej żyłach:
- Rozbiorę się dla ciebie, Chcesz bym to zrobiła wolno, jak w tańcu czy szybko? - Jej słowa były zemstą na Cracku. Gdyby nie jego namowy, rebelianci byliby już martwi. Teraz była tutaj i nie miało znaczenia, że coraz bardziej jej się to podobało. Niech cierpi wyobrażając sobie, że mógłby być na miejscu tego żołnierza.
Lloytz ciągle pod strażą mógł tylko mamrotać pod nosem, choć swoje na pewno powie już po wszystkim. Za to Veha nie miał takich utrudnień i usłyszała jego cichy śmiech. Przewodnik wydawał się nawet nieźle bawić. Rebeliant też, bo jego podniecenie widać było gołym okiem.
- Możesz szybko. Chcę już cię poczuć - nie było w nim już za grosz cierpliwości. Zdjął pas i położył na stole, zabierając się za wojskową kamizelkę i nie spuszczając Shade z oczu.
Skoro tak wybrał Valerie jednym ruchem zdjęła top, a potem równie szybko spodenki razem z figami. Pozostała w butach, co było dosyć dziwne, ale skoro mieli się śpieszyć…
- W takim razie ty rozepnij tylko spodnie. Nie ma potrzeby, byś rozbierał coś więcej. Po za tym taki kontrast nagości i ubrania jest podniecający nie uważasz? - Zapytała podchodząc do niego i wyciągając ręce w kierunku krocza. - Może ci pomóc. Chcesz bym go uwolniła sama?
Mimo, że rozebrała się tak szybko, jego podniecenie jeszcze wzrosło. Kamizelkę jednak zdjął, jej ciężka zawartość nie była wygodna.
- Chcę - powiedział od razu, sięgając swoją ręką do jednej z jej piersi i chwytając ją mocno szorstkimi palcami.
Shade sprawnym ruchem rozsunęła rozporek i sięgnęła do środka uwalniając nabrzmiałą męskość. Uklękła przed nim i popatrzyła w górę:
- Teraz wezmę go w usta tak jak chciałeś. - Powiedziała i trzymając go rękami zaczęła powoli wsuwać do ciepłego i wilgotnego wnętrza.
Jęknął i zadrżał, kiedy objęła go wargami. Nie miał niczego, czym mógłby się chwalić. Prędzej przeciętnego, co w przypadku przeciętności azjatyckiej dawało trochę mniej. Położył dłonie na głowie Shade, zaciskając palce lekko. Poczuła w ustach słony smak potu zmieszanego z podnieceniem i kilkoma kroplami, które zdążyły się już wydostać ze środka.
Podobno rozmiar nie ma znaczenia. Osobiście Valerie uważała, że to slogan wymyślony przez facetów z małymi fiutami. Jak na jej gust miał znaczenie i to cholerne, ale teraz była przynajmniej ta zaleta, że prawie całego zdołała wsadzić sobie w usta. To musiało mu się podobać. I podobało. Pchnął też kilka razy biodrami i to wystarczyło, żeby poczuła jak zbliża się do wytrysku.
- Nasza umowa… - wydyszał. - Ile razy… mogę?
Na chwilę wyjęła go z ust i zapytała:
- A ile zdołasz?
Patrzył na nią z wielkim podnieceniem.
- Wiele - sapnął, zamykając nagle oczy i walcząc z bliskim orgazmem.
- Trzymam cię za słowo! - Kobieta uśmiechnęła się przekornie, ścisnęła go mocniej rękami i dotknęła językiem prowokacyjnie. To wystarczyło. Wstrząsnął nim spazm rozkoszy, jęknął i zaczął się obficie spuszczać, prosto na nią. Spazm za spazmem, a ilość sugerowała długi post. Pomyślała, że dobrze że się rozebrała, przynajmniej nie będzie musiała czyścić śladów spermy ze swojego ubrania. Na razie postanowiła je zignorować.
Wstała:
- Jak chcesz zrobić to teraz? Tradycyjnie na łóżku, na stojąco przy ścianie, a może mam się oprzeć o stół i wejdziesz we mnie od tyłu?
- Chcę od tyłu - zdecydował od razu, lekko zachrypłym głosem. Jego męskość ani trochę nie zmalała po pierwszym wytrysku. Cóż, był ciągle młody, mógł mieć ze dwadzieścia kilka lat. Pożerał ją wzrokiem, teraz pokrytą nasieniem błyszczącym w półmroku.
Bez wahania podeszła do mebla oparła się o blat łokciami i wypięła stawiając nogi w szerokim rozkroku:
- Pamiętasz co ci mówiłam o moich preferencjach? Lubisz brać kobiety szybko i brutalnie?
Nie mówił nic. Czuła, że przez chwilę tylko patrzył na jej ciało. Słyszała też mokre odgłosy pocierania, musiał używać swojej ręki. Po kilku sekundach podszedł i otarł się główką o wejście, a następnie pchnął mocno. Jęknął, chwytając biodra Shade. Wszedł do końca i niemalże od razu zaczął posuwać, narzucając ostre tempo.
- Tak? - wydyszał przy dźwiękach uderzających o siebie ciał.
- O Tak! Zdecydowanie tak! - Odpowiedziała zwiadowczyni pomiędzy kolejnymi pchnięciami. W tej pozycji nawet mały organ potrafił zadowolić kobietę całkiem skutecznie. Zacisnęła dłonie w pięść i odchyliła głowę do tyłu. - Właśnie tak! Bierz mnie. Teraz jestem cała dla ciebie!
Nawet jeśli tłumacz nie przekładał tych słów dokładnie, to sam krzyki nakręcały rebelianta bardziej niż ogień rewolucji. Pchał raz za razem, z całej siły. Wyciągnął rękę i korzystając z tego, że odchyliła głowę, chwycił za jej włosy i szarpnął do siebie. Stękał i dyszał, rżnąc ją jak prawdziwą dziwkę, dokładnie jak chciała. W pewnym momencie poczuła nawet, że znów się spuszcza, jego wytrysk napełniał ciasne wnętrze, a on nie zwolnił wcale. Podobało jej się to bardziej niż mogła przypuszczać zgadzając się na całą sytuację. Teraz już jęczała tylko, przeplatając to głośniejszymi okrzykami. Czuła jak lepka maź płynie jej po udzie. To podnieciło ją jeszcze bardziej. Naparła na niego wbijając paznokcie w blat stołu. Drewno musiało być miękkie, bo wyraźnie poczuła że wchodzą do środka. Było tak mokro, że dźwięki zderzających się i uderzających o siebie ciał zagłuszały częściowo nawet ich jęki. Zupełnie pochłonięty przez płynącą z takiego seksu rozkosz żołnierz nie kontrolował w pełni swoich ruchów, ani siły pchnięć czy szarpnięć za włosy. Wszystko robił z werwą i gwałtownością. Wolną dłonią uderzył pośladek, głośny dźwięk połączył się z bólem związanym z uderzeniem. A on nie przestawał, jak gdyby miał teraz nadrobić wszystkie lata słabego seksu. Kobieta oddychała coraz szybciej, co z pewnością też słychać było w komunikatorze, tak jak i pozostałe dźwięki tej sceny. Dla niej teraz nie miało to jednak znaczenia. Gwałtownie zbliżała się do orgazmu, który w końcu nadszedł, zalewając ją gorącą falą. Krzyknęła w momencie, gdy gwałtowny skurcz wstrząsnął jej ciałem.
Jeśli był zdziwiony tym, że czerpała z tego prawdziwą przyjemność, nie okazał tego niczym. Mógł nawet nie zarejestrować tego orgazmu, tak bardzo pochłonięty rżnięciem najlepszego ciała, jakie miał a być może nawet widział w życiu. Jeszcze kilkanaście razy pchnął z całej siły biodrami i trysnął ponownie głęboko w szparkę. Jęknął przeciągle i zamarł, pulsując mocno i drżąc z obezwładniającej przyjemności.
 
Eleanor jest offline  
Stary 03-04-2017, 23:58   #17
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Shade położyła się na stole. Powoli powracał jej normalny oddech. Nie ruszała się pozwalając mu tym razem przejąć inicjatywę. Przez kilka długich chwil nie poruszył się. Puścił jej włosy, masując pośladki. Dopiero jak oddech mu się trochę uspokoił, wysunął się z niej i pozwolił spermie wypłynąć swobodnie.
- Chcę jeszcze - wychrypiał. - Z tobą pode mną na łóżku. Dla czegoś takiego mogę toczyć wojnę - dał jej jeszcze jednego klapsa. Jego dłoń znów znalazła się na członku, masując go na całej jego mokrej długości, choć teraz już nie sterczał tak mocno.
Valerie uniosła się w górę na dłoniach i stanęła opierając jeszcze chwilę o stół. Odwróciła się do niego prowokująco wypinając biodra:
- Łóżka są takie oklepane. Kojarzą mi się z małżeńskimi powinnościami. - Uniosła nogę stawiając jedną stopę na blacie. To ukazało mu zupełnie nową, całkowicie otwartą perspektywę na intymne części jej ciała. - Równie dobrze możemy kontynuować na stole. Ma idealna wysokość.
Z lekko otwartymi ustami przyglądał się tej prezentacji mokrego łona, które rozchyliło się tak, jak pewnie widział co najwyżej na pornosach. Otrząsnął się po kilku sekundach.
- Chcę cię przygnieść i przydusić - powiedział, unosząc wzrok na jej oczy. - Nigdy tak nie mogłem. Na stole to trudno.
- Wystarczy trochę wyobraźni. - Droczyła się z nim wsuwając palec do pochwy i przez chwile robiąc nim kółka. Potem przesunęła dłonią w górę na łechtaczkę i powtórzyła ten ruch. Jego dłoń ciągle poruszała się na penisie powoli. Znów był w pełni gotowy. To co robiła wymuszało na nim mocną koncentrację na każdym słowie.
- Jak? Mam się na ciebie wdrapać? - jego mózg już jakiś czas temu przeniósł się na dół.
Uśmiechnęła się, a potem oblizała wargi. Podparła się rękami i usiadła na stole a potem przesunęła bardziej na środek mebla. Uniosła ręce w górę i teraz jej dłonie zwisały z drugiej strony blatu. Ugięła nogi w kolanach rozsuwając je szeroko:
- Chyba dasz radę się tu dostać. Czekam na ciebie. - Powiedziała prowokująco.
Nie musiała powtarzać. Jego mózg pracował już z nastawieniem wyłącznie na jedno i nie wiadomo kiedy miał przestać. Gdzieś w oddali słychać było odgłosy wystrzałów, ale nie obchodziło go to aktualnie wcale. Wdrapał się na stół i od razu ułożył między jej udami. Przez chwilę celował w odpowiednie miejsce i pchnął, wnikając w nią ponownie. Nie przeszkadzało mu, że Shade jest ciągle brudna od tego co na niej zostawił, ani to, że on ciągle był w ubraniu. Położył się na jej ciele, obejmując dłonią jej szyję.

Pomyślała z rozbawieniem o tym jak będzie się tłumaczył ze śladów na swoim ubraniu. Spermę trudno było pomylić z czymś innym, zwłaszcza kiedy znajdowała się w pewnych szczególnych miejscach. Mężczyźni byli jednak tacy prości. Wystarczyło pokazać im marchewkę i nic innego nie miało już znaczenia. Twardy stół i ciało, które mimo drobnej budowy, mocno przygniatało ją do blatu, nieco otrzeźwiły umysł kobiety. Co ja tutaj właściwie robię? Zadała sobie w duchu pytanie, kiedy rebeliant ponownie używał sobie na jej ciele. Nie ruszyła się jednak, pozwalając mu zaspokoić jeszcze tę jedną fantazję. Zmiana w jej zachowaniu nie została przez niego dostrzeżona. Przyciskał ją do stołu, przyduszając zbyt lekko, aby uznała to za zagrożenie. Poruszał biodrami, dysząc głośno z każdym ruchem i poruszając całym stołem. Mimo, że leżała pod nim, teoretycznie unieruchomiona, skręcenie karku byłoby bardzo proste. Nawet by nie zauważył.
To byłaby najpiękniejsza śmierć jaką mógłby mieć. Najemniczka nie wykonała jednak żadnego ruchu. Tym razem rebeliant miał szczęście, nawet nie zdając sobie sprawy jak blisko otarł się o śmierć. Za to czerpał tyle przyjemności, ile czerpał od początku ich wizyty w tej chacie. Nie był w stanie wytrzymać tego co mu oferowała i znów doszedł, trzeci raz głęboko w niej. Pewne było, że o żadnej możliwej ciąży nie myślał. O niczym nie myślał, opadając na nią i dysząc głośno. Dlatego właśnie to kobiety zazwyczaj dbały o antykoncepcję, bo mężczyźni byli pod tym względem beznadziejni. Na szczęście Valerie była świetnie przygotowana na podobne sytuacje. Choć rolę płatnej dziwki doprowadziła do końca, po raz pierwszy w życiu. Zazwyczaj w podobnej sytuacji, jej potencjalni partnerzy schodzili z tego świata, zanim zdążyli dokonać czegoś więcej poza zdjęciem spodni. Dziś miała dobry humor i kaprys, a rebeliant po prostu piekielne szczęście.
Zszedł z niej po kilku chwilach. Po tych kilku orgazmach lekko oprzytomniał i wsłuchał się w odgłosy walk.
- Dziękuję ci. To była najprzyjemniejsza rzecz od dawna.
Skinęła głową schodząc ze stołu. Ponownie rozejrzała się po pomieszczeniu:
- Jest tu jakaś woda? Muszę się umyć.
Wskazał na drzwi, gdzie musiała się mieścić łazienka. I rzeczywiście tam była, prosta, z boilerem na ciepłą wodę, obecnie wyłączonym. On już ubierał pas i kamizelkę.
Zimna woda nie najlepiej radziła sobie z płynami ustrojowymi, ale z pomocą znalezionego ręcznika w końcu zdołała się oczyścić. Nago wróciła do głównego pomieszczenia i ubrała swoje ciuchy. Patrzył na nią, kiedy to robiła, a potem bez słowa skierował do wyjścia.
- Ten reportaż. Gdzie będzie go można zobaczyć? - zapytał, zmieniając tematykę ich wzajemnych "relacji".
- Na pewno w necie na stronie Reutersa. - Odpowiedziała bez wahania. - Ale pewnie nie wcześniej niż za jakieś dwa tygodnie. Muszę zebrać jeszcze sporo materiału. Chciałabym pojechać bardziej na północ.
Skinął głową, jakby w odpowiedzi na swoje myśli. Wsiedli do samochodu.
- Nie wiem jak tu będzie. Ludzie na północy zawsze mieli najgorzej, a jeśli nam się nie uda - pokręcił głową. - Nie wiem czy będzie dostęp do sieci. Czy mogę cię prosić o przesłanie tego na pewien adres? Niech ludzie wiedzą, że świat o nas nie milczy.
- Oczywiście. - Wyciągnęła holofon by zapisać w nim dane. - Kto to otrzyma? - Zapytała jeszcze.
- My, ludzie. To adres naszej społeczności, na którym się zorganizowaliśmy. - Podał go. Shade oczywiście nic nie mówiła ta witryna i domena. - Jest postawiony poza Kambodżą, więc reżim na niego nie wpłynie, nawet jak wygra.
- Jak było tu przed rewolucją? - Musiała zadawać takie pytania, bo przecież udawała reporterkę, ale czy naprawdę chciała znać odpowiedzi na te pytania? W pracy najemnika nie było dobrze zagłębiać się w sprawy polityczne. To niepotrzebnie mogło prowokować wątpliwości.
- Reżim dyktował nam wszystko - na szczęście na wzgórze nie było daleko i już dojeżdżali. - Każda czynność naszego życia, musiała służyć im. I nie dawali nic w zamian. Za to były egzekucje, taka nasza nagroda - jego wściekłość była wyraźnie słyszalna. Oczywiście ich wizja zawsze była jednostronna. - Poniżanie i zmuszanie do pracy za nic jeśli nie zgadzało się z ich wizją. Prosty lud zza rzeki nie da sobą pomiatać. Nigdy nie dawał.
Pokiwała głową:
- Właśnie o tym chciałabym napisać i o tym jak sytuacja zmieniła się po rewolucji.
- Na razie ciągle toczy się wojna. Więc wszędzie będzie to widać. Musimy wygrać, wtedy na pewno zmieni się na lepsze - zapewnił, zatrzymując samochód. - Może pani zabrać swojego towarzysza. Szerokiej drogi i dziękuję. Nigdy tego nie zapomnę.
Uśmiechnęła się:
- Życzę powodzenia. - Odpowiedziała. - Może spotkasz kiedyś dziewczynę, która spełni wszystkie twoje marzenia.
- Mam taką nadzieję - wyszedł na zewnątrz. - Mają pozwolenie - oznajmił pozostałym. Nie wiadomo, czy to zadziała na długo, lecz teraz byli wolni. Crack wstał, rozprostowując ręce i nogi. Od razu wrócił do samochodu i wskoczył na miejsce kierowcy.
- Mogłaś chociaż kazać im pozwolić mi normalnie siedzieć kiedy się kurwiłaś - warknął, choć nie wyglądał na zdenerwowanego tak naprawdę. - Veha, zabierzemy cię ze wsi.
Valerie pokazała mu język:
- Zauważ, że zaoszczędziłam dla ciebie 250E$. To był twój pomysł, by ich nie zabijać. Poza tym gdybyś naprawdę chciał, pewnie pozwoliliby ci się położyć.
- Nie narzekam na twoje metody - zauważył. Ruszył powoli. - Naprawdę lubisz prowokować. Tylko nie przeceniaj mojej samokontroli, ja i Samay też jesteśmy facetami.
Uśmiechnęła się szeroko:
- Jestem naprawdę dobra w posługiwaniu się nożami. Zresztą zabić można nawet jednym palcem. - Odpowiedziała słodkim głosem. - Chcesz spróbować co się dzieje, gdy ktoś próbuje mnie zmusić do czegoś na co nie mam ochoty?
- To nie była groźba - wzruszył ramionami. - Prędzej pytanie co zrobić, abyś miała ochotę - uśmiechnął się do niej półgębkiem. Po raz kolejny znalazła się na skraju wioski, na Vehę musieli chwilę poczekać. - Co dalej? Odpoczywamy, czy jedziemy?
- Lepiej odjedźmy stąd jak najdalej. - Shade ponownie wyświetliła mapę. - Musimy kierować się na północ. Jeśli jesteś zmęczony mogę cię zmienić za kierownicą. Spróbujmy dotrzeć do Kampong Thma. Podnieca mnie zabijanie, niebezpieczeństwo i wszystko co powoduje, że adrenalina w moich żyłach płynie szybciej. - Odpowiedziała pogodnie na jego półżartem zadane pytanie.
- To dlatego na początku chciałaś ich zastrzelić? - odpowiedział w podobnym tonie, studiując mapę. - Veha mnie zmieni. Zna okolicę i zweryfikuje.
- Zabicie ich zajęłoby zdecydowanie mniej czasu. Nogi nie zdążyłyby ci zdrętwieć. - Kontynuowała ten abstrakcyjny dialog.
- Tylko jak wtedy spożytkowałabyś to podniecenie? - zerknął na nią.
- Tego już nigdy się nie dowiesz. - Kobieta mrugnęła do niego.
- Może i dobrze. Jeszcze trochę czasu ze sobą spędzimy - odpowiedział, a tylne drzwi się otworzyły i do środka wśliznął się Veha, szczerząc się do Shade.
- Hej, ja też jestem słodki! - roześmiał się.
- Zrezygnujesz dla mnie z całego swojego zarobku? - Zapytała najemniczka w odpowiedzi.
- Dla jednego numerku, nie ma mowy - roześmiał się głośniej. - Ale rozwiń ofertę i pogadamy.
- Za więcej musiałbyś mi płacić do końca życia, biorąc pod uwagę waszą walutę. - Tym razem kobieta roześmiała się pogodnie.
- Ha, ale ja zarabiam w eurodolcach - mrugnął do niej, a Crack pokręcił głową. Ruszył powoli na północ.
 
Sekal jest offline  
Stary 11-06-2017, 15:06   #18
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Veha przejął kierownicę zanim dojechali do głównej drogi. Od razu było czuć, że nie jest tak sprawnym kierowcą jak Lloytz, ale po drodze dawał sobie radę także z użyciem noktowizora i bez świateł. Po grobli pewnie wpakowałby ich w wodę, ale do takiego prowadzenia sam się nie zgłosi na pewno. Minęli skrzyżowanie i przewodnik pojechał kawałek na zachód, zanim znów skręcił na północ, wybierając wąską, piaszczystą dróżkę. Nie spotkali żadnych żołnierzy, rebelianci musieli zupełnie niemal wszystko posłać na front, pozostawiając jedynie pojedyncze posterunki taki jak ten na wzgórzu. Jechali więc dalej, bardzo powoli, ale spokojnie. Jedno z nich, a nawet dwójka, mogła spać. Samochód był spowalniany nie tylko stanem dróg, lecz również ludźmi. Odgłosy wcale nie tak dalekich walk niosły się tu doskonale i większość tubylców nie spało. Stali na ulicy, wpatrując się w łunę i rozmawiając między sobą. W większości ludzie starsi lub kobiety, z pewnymi oporami schodzący z drogi cywilnemu pojazdowi, do środka którego próbowali zerkać.

Trwało to niemal godzinę, zanim niebo nie zaczęło się rozjaśniać. Nadchodził świt, a Samay zatrzymał się po minięciu kolejnej wsi, budząc ich.
- Mamy dwa wyjścia. Na wschód mamy Chamkar Leu. Jest tam skrzyżowanie, na pewno będzie wojsko, ale moglibyśmy odbić z niego od razu w stronę rzeki i urządzić ten terenowy rajd, który nas wcześniej ominął. Tam wjedziemy od razu na podrzędną drogę w stronę Phaav. Ale zbliży nas jednocześnie do linii frontu i możemy władować się na armię rebeliantów. Druga opcja to jechać na zachód, cały czas korzystając z małych dróg. Na północ można odbić, ale przez gęsto zaludniony obszar, ważny na pewno dla rebeliantów. Zanim tędy odbijemy na Phaav to musimy minąć kilka większych miejscowości. Chyba, że będziemy kluczyć i zmienimy plan, zostawiając Phaav na koniec.
- Mnie się bardziej podoba opcja z rajdem terenowym, ale myślę, że wtedy prowadzić powinien Crack. - Po chwili zastanowienie powiedziala Shade. Potrzebujemy jednak wypoczynku przed taką jazdą. Proponuje więc ukryć gdzieś samochód i przespać się kilka godzin. Mogę wziąć pierwszą wartę.
- Spróbujmy minąć to miasteczko na zachodzie najpierw? Lepiej teraz, kiedy jeszcze na poważnie nie zaczęli się wykrwawiać na froncie - Lloytz nie komentował ponownego przejęcia kierownicy. - No chyba, że spodobało ci się granie dziennikareczki tak bardzo, że chcesz po drodze dużo rozmawiać i biadolić nad losem rannych? - zerknął na Shade z kwaśnym uśmiechem.
- Nie znam dobrych miejsc w pobliżu na ukrycie wozu. Nie rzucamy się bardzo w oczy, ale… - wzruszył ramionami. - Najlepiej by było wjechać w jakiś gąszcz.
- Wolałabym jak najmniej wykorzystywać naszą przykrywkę. - Odpowiedziała zwiadowczyni zupełnie poważnie. - Jedźmy więc i jednocześnie szukajmy dobrego miejsca na odpoczynek.

Cała okolica wyglądała tak samo. Wąskie dróżki, stojące tuż obok nich domy oraz pola rozciągające się dalej za nimi. Kambodża w każdym miejscu wyglądała biednie, a tocząca się wojna musiała ten stan jeszcze pogłębiać. Crack zastąpił przewodnika za kierownicą, ale daleko nie zajechali bez dodatkowych wydarzeń. Veha pokierował przez pola, lecz i to niewiele dało. Już z daleka, zatrzymując się za zaroślami, mogli obserwować ruchliwe miasteczko. Robiło się jasno, czas im się kończył.
- Chamkar Leu. Cholera, już je zatłoczyli. Tam jest szpital, mogą tu mieć nawet kwaterę główną. Dawaj na północ, objedziemy ich. Będzie trzęsło.
Przedzierając się przez mocno wilgotne, odsłonięte pola, nie byli ani szybcy, ani ukryci. Zapewne zauważono by ich, nawet zatrzymano lub ostrzelano. Paradoksalnie pomogła im wojna. W pewnym momencie przeleciało kilka samolotów, a Chamkar Leu dosłownie eksplodowało, kiedy trafiły je bomby i rakiety.
- Skurwysyny, wiedzą, że tu ranni i zaplecze - skomentował Samay, ale Lloytza jeszcze pospieszył. Minęli główną drogę i dalej na północ przedzierali się już ścieżkami, mijając niewielkie osady, których mieszkańcy trzymali głowy nisko nad ziemią. Niewielu wyszło z domów, o ile w ogóle w nich przebywali. Po dobrej godzinie takiego rajdu i ostatnich miniętych domach, przewodnik wskazał na widniejącą w oddali ciemną zieleń.
- Tam już rzeka i dżungla. Będziemy musieli wybrać jedną z dróg przez nią, ale sugeruję odpocząć.
- I zatankować - Crack popukał w deskę rozdzielczą na wysokości wskaźnika paliwa. - Ten złom jeździ częściowo na ropę. Widziałem kanister z tyłu, ale przydałoby się coś więcej.
- O stację tu trudno, paliwo i tak na pewno zarekwirowało wojsko, jest jednak miasteczko na zachód od nas. Tam jest szansa coś zdobyć - Veha podrapał się po brodzie, drugą ręką odganiając owada.
- No to będziemy musieli za jakiś czas ograniczyć rajdy. Ten napęd hybrydowy na samej elektryczności nie daje odpowiedniej mocy - Lloytz zatrzymał wóz.
 
Eleanor jest offline  
Stary 16-09-2017, 21:53   #19
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Przed nimi znajdowało się skrzyżowanie i droga prowadząca z zachodu na wschód. Dookoła rozciągało się wielkie nic i trochę pól. Drzewa i krzaki rosły w małych kępkach. Za sobą zostawili skupisko domów, przypominających Shade ubogie, zielone amerykańskie osiedle podmiejskie, gdzie przy drodze stały rzędami proste domki, oddalone od samej drogi krótkimi ścieżkami i niskimi ogrodzeniami. Nie było tu dogodnego miejsca do przenocowania, nie było barów, lecz także nie było i wojska. Tu przy dżungli życie toczyło się wolniej i choć odgłosy walk docierały, to wydawały się odległe. Może i ta mieścina, o której wspominał Veha, była bardziej gościnna.
- Ok. Jedźmy do miasteczka. Potrzebujemy odpoczynku. - Powiedziała Valerie. - Przy miejscowych będziemy trzymali się przykrywki dziennikarskiej. Pogadam z tymi ludźmi. Poprosimy o nocleg i spróbujemy kupić ropę. Mam nadzieję, że umiesz posługiwać się kamerą - Najemniczka posłała uśmiech w kierunku Desmonda. - Nakręcony materiał bardziej uwiarygodni naszą bajeczkę.
- Wystarczy trzymać, co w tym trudnego? - zapytał zdziwiony. - No chyba, że chcesz zrobić faktycznie jakiś reportaż.
- Mógłby zdobyć spore zainteresowanie, tak po prawdzie - Veha podłapał pomysł. - Niewielu dziennikarzy ogólnoświatowych interesuje się moim krajem.
Pokierował Cracka i tym razem korzystając z utwardzonej drogi, która w końcu przeszła nawet w stary i dziurawy asfalt, skierowali się do większej miejscowości. Wyglądała podobnie do innych, tylko część domów była większa i postanowiono je bliżej siebie.
- Tela Krova. Około tysiąc mieszkańców, a dalej mocniej zaludniony obszar. Co chwilę wsie, większość większa niż domy przy ulicy. - Przejechali kawałek, tu nawet Veha korzystał z mapy. Wskazał w pewnym momencie w bok.


- Bar. Otwarty, czyli tutejsi starają się nie przejmować wojną - wyjaśnił, choć to co widzieli z trudem przypominało bar, a prędzej otwarty garaż. Stoliki jednak były, część nawet zapełniona mimo wczesnej pory. - Lokalni spotykają się tu i plotkują. To dobre miejsce do reportażu.
Zatrzymał ich i wskazał na asfaltową ulicę prowadzą do wylotu z miejscowości. Zaraz za końcem rzędu domów rosły równo posadzone drzewa. Kręciło się tam trochę ubranych po wojskowemu ludzi i stały dwie białe limuzyny.
- Jedyna stacja benzynowa w okolicy jest tam. Nie wiem czy pozwolą nam przejechać. To rezydencja albo tutejszego magnata albo innego władyki. Rebelianci mogli ją przejąć, albo należy do jednego z tak zwanych rebeliantów.
Shade przyglądała się wszystkiemu uważnie, zapamiętując szczegóły. Wyrobiła sobie taki odruch podczas wielu lat pracy w roli najemnika. Nie jeden raz ratowało to dupy jej i jej towarzyszom. Słuchała też uważnie informacji przewodnika:
- Jeśli mamy coś nagrywać powinno to być zrobione porządnie. Nikt nie uwierzy, że dziennikarz pakuje się na takie zadupie bez doświadczonych współpracowników, a jest bardzo prawdopodobne, że ktoś może chcieć zobaczyć jakieś ujęcia. - Odpowiedziała Desmondowi. - Dlatego lepiej przyłóż się do tego zajęcia. Kto wie, może dam ten materiał komuś, kto zrobi z tego profesjonalny reportaż? - Wzruszyła ramionami. - Mam wrażenie, że ludziom tutaj naprawdę mógłby się spodobać.
Poprawiła swoje ubranie i otworzyła drzwi:
- No to chodźmy spróbować sił na polu dziennikarstwa.

Lloytz wzruszył ramionami, biorąc niedużą, obsługiwaną jedną ręką kamerę z logo Reutersa. W obecnych czasach nie trzeba było wielkich umiejętności, ale najemnik przynajmniej przybrał "profesjonalną" minę. Veha wyskoczył razem z Shade.
- Lepiej daj mi tłumaczyć. Z żołnierzem było zabawnie, ale lokalni naprawdę nie są przyzwyczajeni do egzotycznych, skąpo ubranych kobiet. Tłumacz i kamerzysta powinny pohamować pewne… zapędy - uśmiechnął się przepraszająco. - Tłumacz przez aplikację nie będzie dla nich wiarygodny.
To było znowu jak przejście do zupełnie innego świata. Nowoczesność docierała jedynie szczątkowo, głównie w postaci niektórych technologii, w innych aspektach pozostając wyjątkowo skostniała. W barze siedzieli wyłącznie mężczyźni, obsługiwał ich również mężczyzna. Odkąd byli w tym kraju, praktycznie nie zetknęli się jeszcze z lokalnymi kobietami, oprócz być może tych dziwek z mijanej wioski. Kiedy Valerie zbliżyła się, rozmowy ucichły i wszystkie spojrzenia utkwiły na niej, towarzyszącym jej mężczyznom poświęcając maksymalnie sekundę uwagi.
Kobieta uśmiechnęła się czarująco i odezwała po angielsku:
- Dzień dobry. Nazywam się Pauline Anthons, jestem dziennikarką z Reutera a to moja ekipa - Skinęła dłonią na towarzyszących jej mężczyzn - Chcielibyśmy kupić nieco ropy i odpocząć przed dalszą podróżą. Czy możecie nam pomóc?

Czekając na tłumaczenie Samaya przyglądała się otaczającym ją twarzom. W środku, łącznie z tym za barem, siedziało pięciu mężczyzn. Najmłodszy z nich miał na jej oko mniej więcej czterdzieści lat, najstarszy licząc same zmarszczki wyglądał na osiemdziesiąt. Nie spuszczali z niej wzroku, tłumaczącemu Samayowi nie poświęcając prawie uwagi. Ten najstarszy powiedział coś szorstkim, chrapliwym głosem.
- Pyta, czy pracujemy dla wojska. Oni tu nie znają Reutersa jak sądzę - Veha zwrócił się do niej. - Nie ma młodych, więc rebelianci mogli zabrać ich synów.
- Powiedz, że jesteśmy z niezależnej, zagranicznej agencji prasowej i mamy zamiar dowiedzieć się i opowiedzieć innym o tym, jak wygląda sytuacja w ich kraju. - Odpowiedziała Valerie.
Veha tłumaczył. Przez chwilę trwała cisza, kiedy patrzyli na siebie, zanim odezwał się znowu najstarszy z nich. Kręcił głową, a wypowiadane słowa były ostre i gniewne.
- Mówi, że gadaniem jeszcze nikt nikomu nie pomógł i nie rozumie po co tu jesteśmy. Jak sądzę uważa nas za służby wywiadowcze lub coś podobnego - tłumaczył i dodawał swoje komentarze Samay. Jako tubylec zapewne najlepiej znał swój naród.
- Samo gadanie nie pomaga, ale to co może z niego wyniknąć to już inna sprawa. - Stwierdziła Shade a potem zapytała bezpośrednio przewodnika:
- Nie musimy ich przekonywać kim nie jesteśmy, ale jak ich przekonać by nam dali to czego chcemy?
Przewodnik przetłumaczył pierwsze słowa Shade, wysłuchał odpowiedzi i dopiero skierował słowa w stronę kobiety.
- Mówi, że jak chcemy zobaczyć co wyniknie to powinniśmy być na froncie, a nie mamić prostych ludzi - przetłumaczył i dodał odpowiedź na jej pytanie. - Dać im coś, czego oni chcą. Problem jest taki, że nie wiem za kim są. Lub za kim nie są. Rebelianci mówią swoje, wcale niekoniecznie ludność ich tak w pełni popiera - Veha nie wydawał się przekonany.
- Na froncie są żołnierze, a oni zawsze widzą świat w czerni i bieli. - Powiedziała Valerie spoglądając na człowieka, który się odezwał. - My chcemy poznać odcienie szarości.
Po kolejnej porcji tłumaczeń, stary wzruszył ramionami i znów coś powiedział. Tym razem odezwał się też inny mężczyzna i Samay przełożył słowa obu.
- Cała wojna to gówno, a nie odcienie szarości, jeśli pytać starego. On jest tak zasuszony, że pamięta sporo tutejszych wojenek. Ten drugi mówi, że jak będą mówić z obcymi, to potem tamci przyjdą i zabiorą resztę ich rodzin, a ich samych zastrzelą. I że nikt tu nas nie chce.
- W takim razie niech nam powiedzą jak zdobyć paliwo byśmy mogli oddalić się stąd jak najszybciej. - Shade machnęła ręką na zabawianie się w wywiad. Skoro ludzie nie chcieli mówić ona tak naprawdę nie miała powodu by z nich na siłę wyciągać jakiekolwiek informacje.
 
Sekal jest offline  
Stary 16-09-2017, 21:54   #20
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Przewodnik znów zabawił się w tłumacza. Najstarszy wzruszył ramionami, drugi coś powiedział.
- Na stacji benzynowej, ale kontrolowana jest przez tutejszą stronę. Znaczy rebeliantów. Ropa i benzyna przeznaczone są na potrzeby wojskowe, o ile coś zostało. Tu nie dowiemy się więcej - dodał od siebie. - Za dużo uszu.
Shade pokiwała głową. Rozumiała strach przed rozmowami z obcymi:
- Zapytaj ich jeszcze czy moglibyśmy ewentualnie tutaj gdzieś odpocząć kilka godzin. - Powiedziała do przewodnika.
Po szybkiej wymianie zdań, podniósł się jeden z wcześniej milczących, na oko najmłodszy.
- Za drobną opłatą nas nawet przenocuje o ile nie będziemy rzucać się w oczy - wyjaśnił Veha. Kiedy wyszli, mężczyzna wskazał na wschód.
- Wy chcieć pomóc mój kraj? - spytał w bardzo łamanym, niewyraźnym angielskim.
- Powiedz mu, że możemy jedynie napisać prawdę o tym co się tutaj dzieje. Nie możemy dać gwarancji, że to w czymś pomoże. - Odpowiedziała zwiadowczyni. Już zdecydowała, że spróbuje zainteresować tematem sytuacji w Kambodży Monique Dubois. Akurat jej temat powinien się spodobać.
Lloytz wyłączył już kamerę i skierował się do samochodu. Obaj mężczyźni z Kambodży usiedli na tylnym siedzeniu, a tubylec ich pokierował, cicho rozmawiając z przewodnikiem.
- Nie ma synów, jedynie córkę. Żona zmarła. Zdaje się, że nie lubi władzy, ani tej ani tamtej - Veha tłumaczył, pochylony teraz bardziej i starając się być zrozumiałym tylko dla Shade oraz Cracka. - Liczy, że może pomóc. Może kogoś zainteresować. Ale tutejszym się nie spodoba co robi. Może nam też sprzedać trochę benzyny.
Mężczyzna wskazał nieco zapuszczony, nieduży dom i Desmond zatrzymał samochód. Znów nastąpiła krótka wymiana zdań między Kambodżańskimi obywatelami.
- Pyta jak długo chcemy zostać i mówi, że nie powinniśmy zostawiać samochodu na widoku. - Kilka godzin, tylko by się przespać. - Valerie popatrzyła z ciekawością na mężczyznę, który nie obawiał się narazić współmieszkańcom. - Ukryjemy samochód niech tylko wskaże nam odpowiednie miejsce, a jeśli zna dyskretną drogę na północ chętnie z niej skorzystamy. Zapytaj co możemy mu ofiarować w zamian za nocleg i paliwo.

Jakiś czas potem siedzieli w niewielkim pokoju, na starych meblach. Crack właśnie wrócił po zaparkowaniu samochodu w znajdującej się niedaleko stodole, jak to nazwał.
- Wojsko wjechało do miasta. Widziałem jednego jeepa, nie wiem czy jest ich więcej. Chyba nie zatrzymali się w barze, ale lepiej żeby lokalsi nie byli gadatliwi.
Dostali tylko wodę, a Veha wytłumaczył, że Chakra i jego córka - Nary - najbardziej chcieliby powiedzieć światu jak wygląda ich kraj. Benzynę mogli sprzedać za gotówkę. Szlachetne, ale jak zwykle nie było to wszystko. Okazało się, że Nary mówi po angielsku lepiej niż jej ojciec i dało się z nią dogadać bezpośrednio.
- Mój tata nigdy by tego nie przyznał, ale chcielibyśmy stąd uciec. Nie martwić się każdym dniem. Wyjechać, na przykład do Tajlandii.
Oboje wyglądali na typowych mieszkańców Kambodży. Ojciec nosił stare ubrania, a na jego ciemnej, owalnej twarzy było więcej zmarszczek niż sugerowałaby ogólna kondycja. Jego córka mogłaby uchodzić za bardzo ładną, gdyby nie była odrobinę zaniedbana. Czy to celowe czy nie, Shade nie potrafiła ocenić. Ale w tym kraju, w jej wieku - dwudziestu mniej więcej lat - ciągle mieszkać z ojcem? To zapewne nie było normalne, w końcu dziewczyny szybko wydawano za mąż. No i umiała angielski, tu na prowincji.
- Jakie są problemy kiedy ktoś z mieszkańców chce opuścić Kambodżę? Jak wygląda możliwość imigracji? - Zapytała Shade. Nie pytała tylko po to by udawać dziennikarkę. Naprawdę zaczynała ją wciągać idea opisania tego kraju.
- Jedna junta zastępuje inną. Każda głosi te same bzdury o wolności, a po zdobyciu władzy robi to samo co poprzedni. A jak im się nie powiedzie to następują dodatkowe represje ze strony wygranej strony - w tym dobrym angielskim, mocno nacechowany tutejszym niewyraźnym akcentem, słychać było duże pokłady jadu. - A to tylko początek. Jak znajdę się sama na ulicy to niemal oznajmiam, że chcę być zgwałcona. Przecież jestem już stara i nie mam męża! - opanowała się, biorąc kilka wdechów. - A wyjechać nie można. Zakaz. No i nie tak łatwo cokolwiek odłożyć. Ja studiowałam w Tajlandii, więc mogłoby nam się udać.
- Czyli w sumie największym problemem są pieniądze? - Upewniła się Rusht. - Ile wam potrzeba?
- Nie, za pieniądze wszystkiego nie załatwisz - pokręciła głową dziewczyna. - Trzeba mieć znajomości. Z pieniędzy mogą cię okraść i nie dość, że nic nie osiągniesz, to jeszcze możesz umrzeć. W takim kraju tu żyjemy - uśmiechnęła się kwaśno.
- Rozumiem. - Shade pokiwała głową. - Skoro tak trudno wyjechać, jak udało ci się studiować za granicą?
- Dzięki ojcu. Ale nie dokończyłam studiów, zmusili mnie do powrotu kiedy to wszystko się zaczęło.
- Łzawa historia, ale chyba trochę przeceniasz nasze możliwości - wtrącił się Crack, który chyba nie miał wielkiej ochoty wysłuchiwać problemów ludzi z tego kraju. - Jako dziennikarze mamy tu wstęp, niewiele więcej. Jak uznają, że nie wspieramy ich sprawy, to nawet my nie wyjedziemy.
Dziewczyna tylko westchnęła w odpowiedzi. Veha kręcił się po budynku, korzystając z faktu, że sami mogli się dogadywać i on nie musi tłumaczyć.
- Jak cię zmusili i dlaczego? Co im przeszkadzało, że tam studiujesz? - Mimo marudzenia Desmonda Valerie była zaciekawiona tą historią.
Dziewczyna zerknęła w stronę Chakry.
- Ze względu na ojca. Jest według władz… kłopotliwy. Chyba dla obu stron. Ale nie tylko mnie zabrali, pewnie żebyśmy nie uciekli tam, gdzie już nas nie znajdą - Nara snuła historię, ale widać było, że głównie to przypuszczenia.
- Kłopotliwy? - Valerie odruchowo zniżyła głos zadając to pytanie. - Dlaczego tak interesują się twoim ojcem?
Zerknęła na niego raz jeszcze, po chwili pokręciła głową.
- Nie wiem. Nie do końca - spuściła wzrok. - I nie powinnam o tym mówić.
- Teraz to mnie naprawdę zaciekawiłaś - Shade uśmiechnęła się lekko do dziewczyny. - Nie można podsuwać psu kawałka kiełbasy i nie domyślać się, że będzie chciał reszty.
Na szczęście dla niej, jej ojciec niewiele albo i nic nie rozumiał z tej rozmowy. Dziewczyna jednakże i tak nie chciała przy nim rozmawiać. Lloytz zaczął szukać sobie szklanki, ignorując dziewczyny.
- Zdrzemnę się. Pierwsza warta, Shade? - zapytał.
- Jasne. Nie ma problemu. Odpocznij. - Zwiadowczyni skinęła głową mężczyźnie i ponownie popatrzyła na dziewczynę:
- Co studiowałaś?
- Biochemię i biotechnologię. Chyba nic co mogłoby się tutaj obecnie przydać - Nara uśmiechnęła się słabo. Lloytz nalał sobie wody i skinął głową.
- Przekażę przewodnikowi, obudź któregoś z nas za trzy godziny. Ruszamy dalej dopiero o zmroku?
- Jeśli nic się nie wydarzy to chyba najlepszy plan. - Zgodziła się z nim Shade, która zdecydowanie preferowała mrok nocy. - Masz jakiś plan jak uciec czy to tylko odległe marzenie? - Odezwała się ponownie do dziewczyny.
 
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172