Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-03-2017, 03:45   #1
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
[CP, 18+] Lucifer's Rubicon




Lucifer wraz z całą zgrają dolecieli do granic miasta, gdzie czekały na nich dwa pojazdy. Najwyraźniej Mazz i Halo mieli solosowi sporo do opowiedzenia, bo żaden z pojazdów nie wyglądał znajomo.

nReporter miał w końcu okazję odetchnąć nowojorskim powietrzem mimo, że przeładunek z AV do aut nie dał dzieciakom zbyt wiele możliwości na ogarnięcie tego gdzie są i jak miejsce to różni się od ich dotychczasowego domu. Dopiero gdy auta ruszyły wtapiając się w ruch uliczny, młodzi wyzwoleńcy miały możliwość zajrzeć pod uchylony rąbek ich przyszłego miejsca zamieszkania. Ochom, achom, przekleństwom i wykrzyknieniom nie było końca, a Heen i oba rudzielce odetchnęli z ulgą gdy w końcu zatrzymali się przez kliniką.
- A gdzie teraz idziemy Luc? A co to jest Luc? - pytania atakowały go z każdej strony.
Brianna szła śmiało obok Heena, wszak status zwiadowcy zobowiązywał i mała nie chciała darmo oddać swojej pozycji. Sasha skulona i nieśmiała dreptała obok Sola, niosąc jedno z niemowląt. Edek dźwigał pozostałe dwa zawiniątka.

Gdy weszli do środka wielkiego hallu Sunny, dzieciarnia mogła w końcu zobaczyć od wewnątrz jeden z mijanych budynków i porozdziawiały japy. Dziewiątka obdartusów śmierdzących tak, że piekły oczy wywołały w końcu reakcję obsługi, która w pierwszym momencie powstrzymywała nowoprzybyłych przed wejściem dalej niż recepcja. Tylko Sasha, Sol, parka nastolatków co dołączyła w ostatnim momencie i rzecz jasna Nixx bardziej spokojnie obserwowała otoczenie. Chellowa dzieciarnia jednak nie znała słów “czekać do wyjaśnienia” i rozpełzła się po sali jak mrówki. W zamieszaniu jakie czynili jedynie Heen zauważył, że czteroletnia bruneteczka zaczyna kombinację jak wleźć na wyższy poziom. Właśnie kminiła wspinaczkę po konstrukcji budynku nie wiedząc co to winda ani że za jednymi z drzwi znajduje się wyjście przeciwpożarowe. Podskakiwała próbując swych sił na pierwszej z kolumn.
Na tę sodomę i gomorę weszła Eve, wysiadająca z windy prowadzącej do garażu podziemnego.
- Co tu się dzieje? - okrzyk zaskoczenia wydarł się jej z ust.



 

Ostatnio edytowane przez corax : 10-03-2017 o 03:47.
corax jest offline  
Stary 10-03-2017, 11:48   #2
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Hard comeback




Fundacja Sunny Hill, wczesny ranek
- Armageddon - Heen odezwał się zwracając na siebie uwagę. Przy okazji uścisnął mocno dłoń Mazz. Ruda nie potrzebowała zwykle takich gestów ostentacji… ale widział w jakim była stanie, oraz jak reagowała na Maire Whiters. Uściskiem dawał jej wsparcie i dosyć dyskretnie pokazywał coś, co rozumiały obie kobiety.
- Dziękuję Ci Eve. Halo mówił jak Ty… - urwał. - Pogadamy gdzieś na uboczu? Bez dzieci?
- Dobrze Cię widzieć całego, Luc. -
Blondynka pokiwała głową, nie dając po sobie poznać czy zauważyła gest solosa czy nie. Lecz zanim zaprosiła część dorosłych do gabinetu, wydała prośbę nakarmienia i napojenia dzieci oraz przygotowania mleka niemowlakom. Poprosiła o przyzwanie lekarza pediatry na dyżurze i pielęgniarek by zajęły się oględzinamy dzieciarni.
po tym wszystkim poprowadziła całą szóstkę do swojego biura.

Biura, które pomieściłoby sporą część fabryki Nixx.
Biura, wyposażonego w wygodne ekomeble, dwie duże sofy i dającą widok z wysokości na okolicę.
- Rozgośćcie się - rzuciła nie zwracając uwagi na wygody i wrażenie, jakie wnętrze mogło robić na części przybyłych. Sasha pierwsze co zrobiła to ściągnęła buty i przycisnęła rozlatujące się obuwie do chudej piersi. Sol nieco ogłupiały zrobił to samo. Oboje zrobili zaledwie kilka kroków do środka zanurzając brudne stopy w miękkim dywanie i rozglądając się wokół jak Ali w dziale żelków.
- Napijecie się czegoś? - Eve rozkładając swoje na biurku rzeczy nie zwróciła uwagi na zachowania gości. Próbowała za to zachęcić i przełamać pierwsze lody. Najłatwiej było jej zrobić to przy pomocy picia czy jedzenia.
- To Soll, jak twierdzi ma 25 lat, choć myślę, że zdecydowanie mniej - rozpoczął prezentację Lucifer. - To Sasha, podobno ma 15, ale myślę, że ciut więcej. A to Nixx, jej wiek nie ważny. Edka i Mazz pewnie poznałaś… Sasha, Sol i wszystkie dzieciaki z dołu po raz pierwszy widzą cywilizację. Znasz bajkę o Mowglim? Księga Dżungli, ten motyw. Nie dziw się, że zachowują się może trochę dziwnie.
- Nie dziwię. -
Lekarka uśmiechnęła się i wskazała nastolatkom fotele. - Spróbujcie usiąść tutaj. Są super wygodne.
Sasha poczekała na Sola, który nie chcąc stracić twarzy umościł się ostrożnie w fotelu. Zakręcił w nim nieco pewniej aż w końcu rozparł wygodnie z szerokim uśmiechem.
Sasha poszła w jego ślady ale ledwo przycupneła na koniuszku wciąż tuląc do siebie buty.
- Iiii? - Eve nadal uśmiechnięta odwróciła się do Luca. - Co kombinujesz?
- Wrzucili mnie do Chell, półoficjalnej strefy penitencjarnej bez nadzoru wewnętrznego. Praktykują to od kilkunastu, może dwudziestu lat, biorąc pod uwagę, że Sasha i Sol się tam urodzili… Bo oni wrzucają tam tych co są niewygodni, a prawnie nie ma ich jak dziabnąć prawnie. Nieoficjalnie, bez procesów, wyroków, a zatem operacji czasowej sterylizacji penitencjarnej, obliczonej na więzienia o wolnym ruchu osadzonych. Tam tych dzieciaków jest wiele więcej Eve…

Blondynka zastukała palcami w oparcie fotela na jaki sama się osunęła.
- Dużo dzieci tam jest? - spytała z namysłem i wyrazem twarzy jaki wydawał się Lucowi obcy i niepasujący do niej.
- Ja widziałem kilkadziesiąt… Sasha, Sol? - zwrócił się do lepiej zorientowanych.
- Nononono wszyszyszystkich tttto jakieś czteczteczterdzieści dwoje. Mimiminus te coco zabrane - wydukał Sol z uśmiechem spoglądając na Eve.
- Mhm. To można załatwić na dwa sposoby tak mi się wydaje. Ale musiałabym skontaktować się z naszymi prawnikami i omówić najlepszą opcję, Luc. Znalezienie domów zastępczych, leczenie i tak dalej to sprawy wtórne. Trzeba… - zamilkła na chwilę - … jak planowałeś je wyciągać?
- Przeznaczę na nie swoje oszczędności, zasoby i odszkodowanie jakie policja winna jest mojej żonie za posłużenie się nią w sprawie O’Conella i Della. Mam dla nich lokum, tymczasowy. Powinny te dzieci być ze sobą, przynajmniej na razie. Mieć w sobie oparcie. Wiesz… myślę, że można tu zrobić win-win scenario. Sunny dostało wizerunkowo po tyłku przez Fergiego, odbuduj to. Załóż program przywracania do cywilizacji dzieci ze stref pseudopenitencjarnych. Może być ich więcej niż Chell. Znajdą się sponsorzy. A jak ich wyciągnąć? Oficjalnie. Wojna do cholery. Trzeba to nagłośnić by sami wypuścili te dzieci z takich stref.

Evangeline pokiwała głową i jednocześnie nogą założoną na drugą.
- Pomówię z prawnikami jak najlepiej to ugryźć. Lokum jakie? - spytała. - Na nielegalu możesz używać własnego mieszkania ale żeby usakncjonować prawnie ich status, trzeba będzie pomyśleć o czymś większym docelowo. Ile teraz jest z wami?
Nixx przyglądała się Evangeline z lekkim uśmieszkiem bładzącym na ustach. Edek sięgnął po fajka i poczęstował Sola. Sasha przy okazji również załapała się na fajka.
- Dziewięcioro plus trzy niemowlaki. Znajoma zostawiła mi mieszkanie na opiekę. Miało być dla Aliego i Kiry jak wyjdzie ze szpitala. Ali się do mnie przyzwyczaił, Kira w wariatkowie. Stoi puste…
- Ok na chwilę obecną może być. Ktoś się nimi zajmie? Oprócz Sola i Sashy? -
Eve sondowała spokojnie.
- Dlatego tu jestem. Te dzieci nie wiedza nawet do końca co to elektryczność. Sprzęt AGD to dla nich jak dla mnie loty kosmiczne. Myślałem o opiece 24h z równoległą terapią. Sasha i Sol i ta kolejna dwójka nastolatków nie ogarną tej dzieciarni, sami nie rozumieją co to mikrofala. Dlatego pomyślałem o Tobie. Nawet nie o Sunny samym w sobie, a o Tobie. Pomożesz?
- Luc, nie jestem w stanie zajmować się dziećmi 24 na dobę. -
Eve pokręciła głową. - Znajdę jednak kogoś, kto będzie przy nich i pomoże w nauce i aklimatyzacji. I ogarnę temat wydobycia pozostałych dzieciaków. - Eve brzmiała na nieco zmęczoną i przytłoczoną byciem CEO. - Tyle...
- Eve, cholera, pomyślałem o Tobie, bo masz w sobie pasje do tego by tak pomagać. Nie byś siedziała sama z nimi. Sunny to korpo, zależy kto jest na CEO. Gdyby był ktoś inny, to bym nie proponował. Chodzi mi własnie o przydzielenie opieki z SH w ramach projektu.
- Dobrze, przecież to powiedziałam. Ale jako CEO korpo muszę zroganizować temat zgodnie z literą prawa. Dam znać wieczorem. W między czasie zbadamy dzieci i ocenimy ich stan zdrowia. Jeśli trzeba będzie udzielimy pomocy. I zorganizuję kogoś by pomógł im na początku z wdrożeniem do nowej codzienności. Leczeniem zajmiemy się jak tylko dział prawny prześle wskazówki. Tyle mogę na chwilę obecną. -
Spojrzała do na Heena to krótko na Mazz i znowu na Luca, który skinął głową.
- Ja uderzę w media...
- A możesz zaczekać? -
wpadła mu w słowo. - Dobrze by było zorganizować działanie. Nie chcę musieć reagować na twoje posunięcia. Chciałabym działać wspólnie. Dobrze?
- Dobrze. Bo teraz idę do szpitala. Minie trochę nim poskładają mnie do kupy. Na razie chce do Aliego. Hm... Eve, on bardzo się pali do techniki, konsol… - Luc też był zmęczony, do tego plątał się, nie wiedział jak to powiedzieć. - Te dzieci będa musiały ogarnąć technologie. Myślisz że… on? Też malec, to mogłoby... Wiesz, pewność siebie, lider grupy. Co myślisz? Nie znam się na tym tak jak ty.
- Ali w tej chwili potrzebuje Ciebie i pewności, że nie zostawiłeś go specjalnie. Musi być pewien Ciebie. To zajmie trochę. Jeśli będziesz z nim w pobliżu dzieci, pamiętaj żeby pokazywać mu, że on ma pierwszeństwo. Że jest najważniejszy. Towarzystwo innych dzieci może być pomocne, ale musisz odbudować najpierw wasze relacje. I dać mu czas na uspokojenie się.

Kiwnął głową.
- O której je odebrać?
- Dwie godziny wystarczą Ci? -
Eve uśmiechnęła się.
- Chyba tak. Pojadę do Aliego, potem wrócę, odbiorę maluchy i pójdę umrzeć w Highway.
- Myślę, że wszyscy mamy chwilowo dość umierania, szczególnie Twojego. -
Blondynka skrzywiła się, podobnie jak Mazz. - Więc nie umieraj. Odpocznij i wyśpij się. Zalecenie lekarza. - Mrugnęła wesoło i podniosła w fotelu.
- Tak jest Pani doktor - Lucyfer wstał. - Będę za dwie, może trzy godziny.




Gdy wyszli od Eve Lucifer polecił Sashce i Solowi zostać. Sami mogli załapać się na badania dotyczące dzieci, oraz choć trochę pomóc tym biednym pracownikom, jacy mieli być przydzieleni do ogarnięcia chellowskiej dzieciarni.
- Pojechałbym wpierw do Concourse… choć na kwadrans by się ogarnąć. Nie chcę tak pokazywać się małemu… - zwrócił się do Mazz i Edka
- To ja się zmyję, skoro burdel ogarnięty - mruknął punczur. - Dobrze cię znowu widzieć, Heen - wyszczerzył się zapalając papierosa. - Jak dożyjesz piątku, musimy wyskoczyć na imprezkę. Brakowało mi tego. - Walnął Luca w łopatkę, tak że aż nim tąpnęło.
- Dzięki wielkoludzie.
- Co robimy z tą dupencją? -
Mazz wskazała na Nixx.
- Nie mam zamiaru jej niańczyć, ani nikogo co by to robił jak będę w Highway. - Heen przeniósł spojrzenie na blondynkę. - Jeszcze dziś lecisz do Rio.
- Miałeś opowiedzieć więcej na temat zlecenia - mruknęła Nixx. - Rio? A co z dokumentami, kasą, bronią?
- Kasę dostaniesz, wytyczne też. Broń? Po co ci broń?
- Na wszelki wypadek. Dokumenty? Jak się tam mam niby dostać? -
wzruszyła ramionami
- To inna kwestia. Nie mówię, że masz jechać wprost stąd na lotnisko. - Luc przeniósł spojrzenie na Mazz. - Na razie do mnie, potem ogarnę wypchnięcie suki do Brasil.
- Mhm… -
Ruda nie wyglądała na przekonaną - jesteś pewien?
- I tak muszę sprzedać apartament. Potrzeba kasy, a policja je z pewnością monitoruje. -
Wzruszył ramionami. - Nie mam gdzie jej trzymać. Klita w Jersey spalona, do Naomi za dwie godziny trzeba odwieźć dzieci.
- Jeśli je monitorują, nie powinieneś się tam pokazywać. Może… może do Mo?
- Nie o to chodzi. “Monitorują” w sensie mają je w rejestrach jako moje. Aktualnie myślą, że jestem w Chell, a do tego Kyle tam przecież pomieszkuje. Zaczną ewentualną obserwację, gdy wyjdzie na jaw, że mnie w Chell nie ma.

Pokiwała głową, choć chyba nie do końca przekonana.

Po wyjściu z SH zobaczyli Edka, co machnąwszy im jeszcze raz właśnie odjeżdżał spod kliniki jednym z samochodów. Kilka minut później mknęli drugim w kierunku Concourse.




Apartament Lucifera w Concourse, ranek
Do wieżowca wjechali garażami, skąd windą dostali się na piętro Lucifera. Nie posiadając ze sobą karty dostępowej, solos otworzył kodem i wkroczył powoli do środka. Apartament był pusty, w miarę uprzątnięty choć widać było, że zamieszkany. Tu kurtka Kyle’a, tam jego koszula, pełna popielniczka, w kuchni nieco kartonów z take away. Mimo to był to dom. Różnica między norą Nody walnęła Luca z pełną wyrazistością.
- No to jesteśmy - mruknęła Ruda, a Nixx kuśtykajac rozglądała się ciekawie po lokum.
- Myślisz, że Kyle da radę przyjechać, czy zaczepił się gdzieś w jakiejś robocie?
- Kyle siedzi z Alim -
odpowiedziała spokojnie nie spuszczając spojrzenia z Nixx. - Ktoś musiał z nim zostać. - Spojrzała znowu na Luca.
- Racja… -
przetarł twarz dłonią. - Daj mi kilka minut.

Skierował się do łazienki, gdzie zdjął z siebie brudne ciuchy i wrzucił do pojemnika na jednorazówki. Włączył strumień wody i wszedł pod nią odczuwając nieziemską rozkosz. Stał tak dłuższą chwilę napawając się nią. Cywilizacja w miejsce wegetacji na śmietnisku. Życie. Pieprzona bieżąca ciepła woda jako objaw luksusu i normalności w jednym. Ten tydzień wstrząsnął nim. Do tej pory myślał, że slumsy, nNYCatseray, to prawdziwe dno i równia pochyła dla człowieczeństwa… Chell pokazało mu iż zawsze dno może być czyimś sufitem. Mimo wszystko nie żałował. Upiorne wakacje wiązały się z możliwością wyciągnięcia stamtąd dzieciaków, kolejne haki na policję. Nixx odwalająca zemstę na Danym. Tylko ten strach… co czeka go w mieszkaniu Mazz. Jak zareaguje Alisteir. Przymknął oczy i nie poruszał się obmywany ciepłymi strugami w bezruchu.
Nie było jednak czasu.
Rozpoczął żmudną pracę związaną ze zmywaniem z siebie warstw brudu i smrodu jaki osadził się na nim podczas ponad tygodniowej obecności w Chell.
Trwało to dłużej niż kilka minut.

W końcu wyszedł i wytarł się ręcznikiem, po czym owinął się nim z braku zapasowego ubrania w łazience.
Zerknął w lustro.
Zarośnięty i lekko wymizerowany Heen spoglądał na niego ciężkim wzrokiem. Na ramionach i piersi miał pełno blizn, będących ledwo zaleczonymi pamiątkami po zabawach Nixx. Zaczął się golić i dopiero gdy skończył skierował się ku drzwiom. Przez ułamek sekundy przeszła mu przez głowę myśl, że ostatnio gdy wychodził z łazienki za drzwiami czekała go krwawa samba, tym razem jednak były jedynie dwie kobiety oraz atmosfera, którą można było kroić nożem.
- Ja też wzięłabym prysznic - stwierdziła bardziej niż zapytała Nixx. - Skoro mam podróżować i być reprezentatywna, potrzebuję też niezłe ciuchy i coś do makijażu.
- Masz pięć minut. Ubranie jakieś jest, reszta później -
warknął odsuwając się od drzwi.
Ruszyła kuśtykając ale nadal rozglądając się szacująco. W końcu zniknęła za drzwiami łazienki, z której zaraz dał się słyszeć szum wody.

Ruda bez słowa podeszła i wtuliła się mocno, obejmując Heena w pasie, który przytulił ją i zanurzył twarz w jej włosach.
- Zabiję cię, jeśli wywiniesz mi jeszcze raz taki numer.
- Nie wywinę… zaskoczyli mnie taką reakcją. Przepraszam Mazz.
- Mhm... -
mruknęła. - Powinieneś iść do lekarza. Wyglądasz okropnie. Schudłeś. - Oceniała “straty” muskając jego ciało dłońmi. Uniosła twarz z zatroskanym spojrzeniem.
- Pójdę. Może jeszcze dziś. Ali… Zakwaterować dzieciaki, wypchnąć do Brazylii tę gnidę i obiecuję, że odpocznę. - Pocałował ją, na co ochoczo przywarła do niego ustami. Nie odpuszczała pocałunku, który więcej miał w sobie potrzeby bliskości niż dzikiej żądzy.
Kilka chwil upłynęło na czerpaniu siły z siebie nawzajem, co przerwane zostało kliknięcięm otwieranych drzwi do łazienki.
- Gdzie te ciuchy? - zagderała Nixx.
Heen nie odpowiedział.
Puścił Rudą i poszedł do sypialni.

W szafie było trochę ubrań Kiry, a solos miał głęboko w dupie czy będą pasowały na córkę Lugo czy nie. Wziął jeden jednorazowy komplet ze swoich ubrań i odsunął ukryty panel kryjący prostą konsolę. Standardowa apartamentowa skrytka na kod otworzyła się uchylając tylną ściankę szafy. Lucifer korzystał rzadko z tego mieszkania większość rzeczy trzymając w Jersey. PMy, pistolety i ekwipunek do nReport zostały u Mazz, a tu nie było zbytnio co zabierać poza niewielką liczbą kredytów ‘na czarną godzinę’ i strzelby jakiej wolał nie trzymać przy Chester ave., bo była grubo nielegalna. A tam nie miał nawet takiego pseudosejfu jak tu.
Z ciuchami i bronią wrócił do salonu.
- W szafie masz trochę rzeczy, wybierz coś, tylko streszczaj się. - Sam rzucił broń oraz pudełko amunicji na kanapę i zaczął się ubierać.
Blondyna podreptała ledwo owinięta ręcznikiem. Nie przejmowała się obecnoscią Rudej, bawiła się raczej irytowaniem Luca.

Wróciła po kilku chwilach wciśnięta w mieszankę ubrań żony Lucifera. Były miejscami za luźne, miejscami przycisane. Kira miała zupełnie inną figurę niż Nixx.
- To raczej nie zwróci uwagi nikogo. Chyba, że ma to być reakcja śmiechem - stwierdziła opierając dłonie na biodrach.
- Załatwisz sobie coś innego. Dostaniesz kasę na misję. - Solos zwrócił się zaraz do Mazzy: - Rzeczy dla dzieciarni o jakie prosiłem Halo są tutaj?
- Tak wszystko jest zrzucone w kuchni. -
Kiwnęła potwierdzająco. - Chyba, że Kyle wywalił do innego pokoju. Idziemy?
Lucifer również kiwnął głową i zajrzał za kontuar oddzielający otwarta kuchnię od przestrzeni salonu. Były tam trzy spore torby wyładowane zapewne ubraniami i innymi środkami dla maluchów. Rozpiął jedną i położył na ciuchach shotguna, po czym z powrotem ją zasunął i podniósł za uchwyty.
- Dobra, zabieramy to i lecim, Ty też Nixx. - Wskazał głową na jeden z pakunków.
- Nie dam rady dźwigać z tą nogą. Ledwo sama chodzę. - Blondynka nie wyglądała jakby miała skakać z radości i służyć za tragarza.
- Dasz, silna z ciebie dziewczynka. Nie wkurwiaj mnie, to do windy i samochodu tylko.
- Nie wkurwiać Cię? Ocipiałeś? Ledwo mogę stanąć na stopie którą mi rozjebałeś. Mam jechać załatwiać Ci sprawkę w Rio, to muszę móc chodzić a nie kustykać. Ona może zabrać dwie torby. -
Wskazała gestem głowy na Mazz, która zgrzytnęła zębami.
- Możesz to ciągnąć po ziemi, serio cholera nie mam czasu. Łap się za to.
Nixx jednak nie zamierzała rzucać się do wykonania nakazu. Założyła rękę na rękę i ani myślała dźwigać czegokolwiek. Mazz mruknęła coś pod nosem i chwyciła uszy kolejnego toboła ignorując ironiczny uśmieszek blondyny.
Heen nie odezwał się spojrzał tylko zimno na córkę Lugo i wskazał jej drzwi.




Mieszkanie Mazz w Bronx, późny ranek
- Mazzie, pójdziesz na górę przygotować jakoś małego? - Heen spytał cicho gdy zatrzymali się w podziemnym parkingu apartamentowca Rudej. Podobnie jak w przypadku apartamentowca w Concourse nie chcieli pchać się w zasięg przemysłowych kamer w hallu budynku, nawet gdy zarówno on jak i Nixx już wyglądali jak ludzie. - Poczekam tu na Kyle’a, niech jej przypilnuje przez ten czas jak będziemy na górze.
Ruda kiwnęła potakująco choć minę miała nietęgą. Wkrótce zniknęła w windzie prowadzącej na poziomy mieszkalne.

Kyle pojawił się tak szybko, że Luc zastanawiał się, czy w ogóle miał czas zamienić słowo z rudzielcem. Wychodząc z windy rozglądał się w poszukiwaniu wozu i Heena, a zobaczywszy go ruszył niemal biegiem w kierunku młodszego brata, który wysiadł z samochodu i też ruszył w jego stronę. Bez słowa objął Kyle’a, który ucapił Luca za kark spracowaną dłonią i potrząsnął jak szczeniakiem, twardo nie ukazując wzruszenia. Solos dopiero po jakimś czasie oderwał się od niego.
- Kontrakt ci przepadł głupku… - powiedział cicho nie patrząc mu w oczy.
- Głupek mi przepadł głupku… - odmruknał Kyle i walnął Luca w plecy otwartą dłonią wciąż trzymając go w braterskim uścisku. - Leć. Mały wariuje. Później pogadamy. - Puścił w końcu i wciągnął głęboko powietrze. - Dam znać ojcu i Amandzie, że jesteś cały.
- Przypilnuj jej. -
Solos nie bardzo był w nastroju i nie miał czasu wnikać, że rodzina się dowiedziała. Musieli przejść swoje w Well. - Uważaj, suka jest niebezpieczna.
Sam ruszył ku windom, choć wobec tego co go czekało nogi odmawiały mu posłuszeństwa.




Nie bawił się w anonsowanie powiadomieniem z panelu, tylko po prostuotworzył drzwi i powoli je uchylił. Wszedł do środka powoli, blady i niepewny tego co zastanie.
Alisteir był w Salonie.
Stał również pobladły na przeciwko wejścia w swojej ukochanej bluzie dinozaura i spodenkami zwisającymi z chudego tyłeczka.
Gdy zobaczył Luca, postąpił kroczek i drugi wpatrując się uważnie w twarz ojca, a potem rzucił się biegiem w jego kierunku z krzykiem i rozpaczliwym płaczem. Wtulił się rozedrgany w nogę Heena i chlipiąc zaciskał chudziutkie ramionka wokół uda.
Mazz odwróciła się ocierając oczy, Lucifer też miał w nich mokrawo. Pochylił się i wziął chłopca na ręce, po czym ściskając szeptał mu do ucha jakieś podbudowujące bzdury i zapewnienia, że już teraz wszystko będzie dobrze. Przepraszał przy tym i pieprzył z przekonaniem, że Ali był z pewnością bardzo dzielny. Właściwie sam nie wiedział co mówić, ani jak się zachować. Reagował więc czysto intuicyjnie przytulając małego i ocierając mu oczy.
Ali chyba nie słuchał nic z tego mówił do niego ojciec bo zatychając się i chlipiąc histerycznie próbował łapać powietrze.
- Ja nie ciałem byś szeł. Ja bendem - chlipnięcie aż ciałkiem małego szarpnęło - mówić. Bendem gszeczny. Nie zostawis mnie jus? Nie, prawda? - zasmarkany, zaryczany malec o podkrążonych oczkach spojrzał ojcu w twarz błagalnie. Widać było, że w desperacji obieca wszystko. - Ja bendem najlepsym synkiem. Nie zostawis? - zatchnął się.

Lucifer nie wiedział co bardziej go uderzyło. Czy to, że po raz pierwszy od czasów Wellington Ali się do niego odezwał, czy to że nieobecność ojca uznał za swoją winę. Obie rzeczy trafiły solosa jak młot w głowę. Zachwiał się i sam rozpłakał opadając na kolana.
- Ali… - próbował mówić. - To nie tak… Ja… ja bym Cię nie zostawił przecież… - Przez łzy szukał wzrokiem Mazz jakby szukając wzrokiem czegoś co utwierdziłoby go w tym iż to tylko takie żarty. Okrutne jak cholera, ale dałby wiele aby zmówili się i nie było to tym co malec sobie pomyślał. Ruda jednak nie wyglądała na ubawioną ani zadowoloną z siebie jak zwykle w takich sytuacjach. Łzy ciekły jej rządkiem po twarzy gdy obserwowała cierpienie obudwu Heenów. Powoli zbliżyła się do nich i uklękła u ich boku obejmując ramionami.
- Nigdy bym cię nie zostawił. - Znów otarł mu oczy. - Zamknęli mnie, daleko, a ja chciałem wrócić do ciebie. Ali, no nie płacz już - prosił, choć sam ledwo widział przez załzawione oczy.
Chłopiec nieco zaskoczony reakcją ojca zaczął podobną taktykę jak Luc kilka chwil wcześniej.
Zaczął obiecywać, że będzie sprzątać, i myć zęby, i nigdy nie rozrzuci zabawek i że Luc nigdy nie pożałuje, że Ali jest obok. I że wszystko będzie dobrze, bo Luc się nie będzie musiał martwić o nic.

- A może usiądziemy sobie na sofie, co? Wszyscy zmęczeni jesteśmy, a tam wygodniej. Ali, co Ty na to? - w końcu cicho odezwała się Mazzy.
Malec kiwnął głową nie odklejając się od Heena. Ruda otarła łezki chłopca i przesunęła dłonią po twarzy Luca, pomagając obydwu podnieść się.
Solos nie bardzo pamiętał drogę do sofy, ocknął się dopiero jak już siedział z Alisteirem wczepionym w niego. Chłopiec ciepłą łapką trzymał się szyi Heena, a ten uspokajał się po emocjach nim targających. Przez długą chwile panowała cisza.
- Crow pomagał ci w opiekowaniu się Mazz? - zaczął w końcu pytaniem, aby lekko rozładować atmosferę.
- Mhm - chłopiec lekko czknął po przeżytym katarsis. Drżenie powoli ustępowało.
Ruda przyniosła dwa piwa i kubeczek soku.
- Macie, napijcie się. - Sama też solidnie łyknęła z puszki.
- Dzięki. - Luc wziął piwo, a chłopcu podał puszkę soku. Swój napój opróżnił w połowie jednym łykiem. - Nic mi nie jest Big Al, ale i tak będę musiał zobaczyć się z doktorem. Będziesz chciał być przy mnie przez ten czas jak wtedy co byłeś z mamą?
- Mhm -
potwierdził Ali ocierając górną wargę rękawem.
- Zapewnią nocleg i opiekę w klinice? - Mazz zapytała cicho, wyrównanym tonem by nie alarmować malca.
- Raz już to zrobili, problemów nie było. A jak nie to tam nie zostanę i wrócę po jedynie bazowych badaniach.
- Kiedy chcesz jechać?
- Sunny i transport “Załogi Chell” do Woodbridge, chciałbym zobaczyć się z Halo. Wyprawic Nixx do Rio. Pewnie dopiero wieczorem.
- Sunny mogę załatwić, Halo może wpaść tutaj. Blondaskę można wsadzić do samolotu ale coś mówiła o braku dokumentów? Może byście się przespali co? Obaj wyglądacie jakbyście nie kimali od stu lat -
rzuciła żartobliwie w stronę Aliego, ale mały nie podchwycił dowcipu.
Lucifer spał bite trzy dni z ostatnich czterech, ale ostatnie 24 godziny były totalnym wariactwem, czuł się wypruty zarówno fizycznie jak i psychicznie.
- Kyle musiałby siedzieć z Nixx, nie ufam jej. Jest niebezpieczna - mruknął, ale widać było, że bardzo pasuje mu plan Mazz.
- Kyle sobie poradzi. Idźcie spać. Ja spróbuję pogadać z Halo na temat papierów dla jędzy.
- Sam muszę wyrobić swoje… póki nie mam ID, nie mam nawet dostępu do konta. -
Pokręcił głową. - Powiedz Solowi i Sashce, by ogarnęły dzieciarnię, Eve da jakieś wsparcie z pracowników, ale myślę, że wobec tej bandy pluton borgów to było by mało. - Solos wstał z Alisteirem na rękach.
- Powiem. Nie martw się. - Porowadziła Luca ku sypialni. Zasunęła żaluzje i pokój zalała ciemność. Pachniało tu nią. Było cicho, ciepło i bezpiecznie, a wielkie rozkopane łóżko rudzielca nęciło i zapraszało. Ali wciąż na rękach u ojca skopał buciki, a gdy Luc władował się do łóżka, malec w majteczkach i koszulce wcisnął się obok, wtulając w jego bok.
Mazz przymknęła drzwi i zaczęła telefoniczną rozmowę z Halo, nim skończyła, oba Heeny już spały.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 10-03-2017, 23:42   #3
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Sooo... I’m dead. Kia Ora Danny




Mieszkanie Mazz w Bronx, wczesne popołudnie
Z koszmaru o Chell i zapachach Nody, wybudził go szmer rozmowy dobiegającej z salonu. Ali spał na boku zakopany w pościel z nogą przerzuconą przez jego udo i posapywał cicho przez głęboki, spokojny sen. Kontrast z przeżyciami niedawnych dni był wciąż rażący. W głębi mieszkania szczęknęły drzwi lodówki i kroki skierowały się z powrotem do salonu. Ruch powietrza przyniósł lekki zapach fajek.
Wszystko co wydarzyło sie od czasu wizyty na 22 post NYPD było jak sen, rozespany wszedł w sieć by sprawdzić maile.
To znaczy próbował… ware dalej nie działał, co dało zaspanemu mózgowi jasną konkluzję a propos tego co było snem, a co nie. Skrzywił się i przeciągnął, z salonu wciąż dobiegała cicha i przytłumiona rozmowa. Uważając aby nie zbudzić chłopca, Lucifer wstał z łóżka i powoli zbliżył się do wyjścia z sypialni.
Cicho otworzył drzwi i zaraz uśmiechnął się promiennie.
- Nawet nie wiesz jak dobrze Cię widzieć - powiedział do brata Mazz, gdy dostrzegł Halo rozpartego na kanapie. - Dzięki stary… naprawdę masz u mnie spory dług. - Wszedł do salonu kierując się ku rodzeństwu.
- Nie pierdol... - Runner wyciągnął dłoń uśmiechając się przy tym szeroko w zadowoleniu. - To był czysty fuks. Odbębnij jakąś pielgrzymkę albo pogadaj z Amandą na temat darowizny na kościół czy coś.
- Jaki fuks? -
Lucifer usiadł obok Mazz obejmując ją. - Nie zakładałem, że to będzie jak pierdnięcie - sięgnął po papierosa by też zapalić - ale aż tak?
- No kto teraz używa CB i fal radiowych do komunikacji długodystansowej? -
Halo spytał kąśliwie. - Normalni ludzie komunikują się cyfrowo, czyli przez takie paskudztwa latające w kosmosie, Luc.
- Nie znam się na tym. Myślałem o nCat i tym podobnych jak szukaliśmy kogokolwiek co by odpowiedział. Założyłem, że skoro nikt praktycznie nie używa tego starego ustrojstwa, to policja podsłuchuje tylko kanałach cyfrowych. Wtedy takie radio to niegłupie by nie być podsłuchanym. Ale moja wiedza o tym, to czyste zero... -
Heen westchnął i pokręcił głową. - Z pielgrzymkami jednak może dam sobie spokój, a znając Amandę, to i tak coś rzuciła w kościele. Zresztą mi to średnio po drodze.
- No masz nowego dobrodzieja zatem w tym Hydenie. -
Halo zaciągnął się fajką. - Może mu coś sprezentuj. A z resztą - machnął na odczepnego - masz tutaj swoje papiery - podał Heenowi zestaw dokumentów - a tutaj dla tej zołzy. Nie spytam skądeś ją wytrzasnął. - Skrzywił się wyraźnie. - Lot do Rio ma za dwie i pół godziny. Pasuje?
- Nad prezentem pomyślę. Pasuje, chce się jej pozbyć jak najszybciej… -
Zawiesił głos jakby się nad czymś zastanawiał. - Ta AV co nas zabrała, sprzęt co najmniej o klasę lepszy niż to co masz - z przyzwyczajenia o firmowej aerodynie mówił jak o własności runnera. - Skąd to?
- Emmm... -
Halo zająknął się i rzucił krótkie spojrzenie na Mazz. - D. pomogła. Troszkę.
- D. Niezłe ma zasoby jak na prostą nastolatkę. -
Lucifer zaciągnął się fajkiem. - Już przez CB dziwnie brzmiałeś. Siedzimy w jakimś gównie?
- Nie. Chyba. Nie no, nie. D. jest w porzo. I lubi Aliego. -
Halo rozłożył ręce. - Nigdy nie potwierdziła, ale nie jesteśmy debilami.
- Stawiamy, że jest związana albo pracuje dla Matrixa -
dodała Mazz.
- Jak ta runnerowa Koteczka, co Callmee mi ją nagrał i z którą kontaktowałem się przez VR? Pamiętasz ta co prawie Ci usmaży… - Luc zająknął się. - D. to Kicia? - Twarz miał zbaraniałą.
Rodzeństwo jednocześnie pokiwało łepetynami.
- Tak nam wychodzi.
- Dlatego nie mówimy Edkowi, tak?
- Tak. Wychodzi na to, że mam do niej mocny dług. Obiecała zniwelować cyngli co mnie wzięli na kontrakt po zajebaniu O’Connela, za przysługę w przyszłości. Teraz to…
- No kontrakt zdjęty. Ciężko ubija się nieboszczyka… -
Halo mruknął pod nosem - … ale wydaje mi się, że powinieneś z nią zagadać. Tym bardziej, że uczy Aliego.
- Tak, to jasne że powi… -
znów urwał. Popatrzył to na jedno, to na drugie. - Zaraz. Jakiego nieboszczyka. O co chodzi?
- W szczątkach auta znaleziono trupa. Wiesz podniszczone mocno w “wypadku”. -
Halo zrobił cudzysłów w powietrzu. - Analiza nie dała jednoznacznych wyników, ale ktoś się namęczył by sfingować śmierć i uznać Cię za zmarłego w wypadku samochodowym.
- To ja oficjalnie nie żyję? To co to za dokume… -
Machnął ID, lecz zaraz coś innego przyszło mu do głowy. Potoczył niezrozumiałym wzrokiem. - Kontrakt był w sieci na nReportera, więc jak mógł zejść po śmierci van den Heena?
- Dokumenty masz lewe. Konto lewe. Do czasu aż zdecydujesz co chcesz robić dalej -
tłumaczył runner. - Co do kontraktu, Kicia aka D. zdjęła. Dwie niepowiązane sprawy. Przynajmniej oficjalnie.
- Ja pierdole... -
Solos ukrył twarz w dłoniach. - Muszę się ujawnić, zanegować własną śmierć. Dostęp do kont i inne pierdoły to jeszcze pieprzyć. Ale Ali. Jak ja nie żyję, a matka w wariatkowie, to go zgarną do socjala. Jest zarejestrowany na leczeniu w Sunny, dziecko bez prawnego opiekuna.
- Dlatego Kyle został -
mruknęła Mazz. - Rodzina… przejął opiekę nad małym oficjalnie.
- Rozumiem. -
Heen patrzył tępo w stolik. - W każdym razie tyle z pozbycia się mieszkania i mojego wyjazdu do Highway.
Ruda zakręciła się siedząc na kanapie.
- Hmm… jest inna opcja… - zaczęła niepewnie.
- Mieszkanie można upłynnić. Kyle może to zrobić w twoim imieniu - dorzucił jej brat.
- Imieniu trupa? Z moją śmiercią, mieszkanie i wszelkie zasoby są własnością Kiry i Aliego.
- Kira jak sam wspomniałeś jest w wariatkowie i niepoczytalna. A Ali jest pod opieką Kyle’a - on może zarządzać dobrami.
- Częścią Aliego. Nie Kiry, nie ma opieki nad nią. Cholera…


Przez chwilę trwała cisza.

- Chcesz posłuchać tej innej opcji?
- Tak, każda jest zapewne dobra, w obecnej sytuacji.
- Może by jednak zagadać z Matrixem? -
spytała Ruda odwracając się do Luca.
- To oczywiste, ale jak miałoby pomóc to w tej sytuacji?
- Zejdziesz… my do podziemia. Można się z nimi dogadać w zamian za dobranie się do dupska policji… Możesz być świadkiem koronnym… -
Mazz dumała na głos.
- Nie mogę. Nie żyję.
- No teraz nie żyjesz. -
Mazz zirytowała się. - W odpowiednim momencie możesz ożyć. Jeśli teraz się ujawnisz to faktycznie cię udupią na amen, a nie tylko wrzucą do Chell.
- To że żyję i wydostałem się z Chell, to dla nich kwestia kilku dni. Nie dojdzie do skutku kolejny transport dragów ze strefy i wyjdzie na jaw, że był tam przewrót. Całe Chell teraz pieje z zachwytu, żesmy uciekli tą AV. W dzisiejszych czasach ukryć się przed skanerami twarzy i tak dalej… -
machnął ręką. - Tak czy owak muszę się ukryć, ale mogę im przy tym dosrać. I to grubo. Jak odzyskam tożsamość, jako Lucifer van den Heen. Chwycę za jaja w sprawie Rzeźnika i Kiry, oraz fingowania mojej śmierci i zesłania do Chell. Plus sprawa dzieci w strefach pseudowięziennych. Do tego potrzebuję mojej tożsamości. W podziemiu czy też nie.
- No. Ale o tym mówię. Zamiast grać solo, wejdź w porozumienie z kimś kto ma zasoby i opcje dosrywania. Do tej pory jakoś skanery twarzy im na drodze nie stawały -
Ruda się zaperzała. - Masz amunicję ale strzelasz z procy. Weź kogoś kto ma strzelbę na słonia - uśmiechnęła się wrednie - i niech wtedy płacą za wszystko to co zjebali i nie tylko Tobie.
- Yup, zgadzamy się w tym. Ja tylko mówię, że nie powinienem czekać ze zgłoszeniem, że żyję i odzyskaniem tożsamości. Reszta: jak najbardziej.
- Jak się zgłosisz teraz, tracisz element zaskoczenia albo trzymania ich w szachu i na czubkach palców. Ale zrobisz jak uważasz.
- Kurrrwa… -
Lucifer zgniótł puszkę. - Tak źle i tak niedobrze. Nie mogę nawet pojechać do Highway by mi zdjęli blok cyberware… Halo, Ty jesteś blisko z D. Potrzebuję konkretów. Bez podchodów i obwąchiwania się jakiś czas. Kontaktu z Matrix by usiąść i ustalić strategię. Mam kurewsko mocny kaliber na gnoi jako ja, Lucifer. Mogę go wykorzystać dopiero gdy będę miał zaplecze dla siebie, Aliego, Kyle’a, Was… Myślisz, że skontaktuje mnie ‘z marszu’?
- Mogę zapytać. Myślę, że są spore szanse. Wie co się działo i wie co działo się z Alim.
- Wiem gdzie mieszka. Wypchnę Nixx by załatwiła sprawę Dany’ego i pojadę do niej. Uprzedź o wizycie. Ali weźmie kawę.
- Ok. -
Halo uśmiechnął się, ale jakoś tak krzywo.
- Może obudź go, bo będzie marudził rozespany, a jak się ocknie gdy Cię nie będzie, bez info, to wolę nie myśleć co za histeria eksploduje tu znowu.
- Biorę go ze sobą. Za pięć minut będziemy gotowi by podjechać do Concourse. -
Luc wstał i skierował się z powrotem do sypialni.

Pięć minut później, jechali już ulicami nNY.




Apartament Lucifera w Concourse, popołudnie
Runner pwrócił do siebie, był zajętym człowiekiem i jakby doba miała nawet i czterdzieści godzin, to marudziłby, że to za mało. Kowboje konsol żyli w trochę innych ramach niż zwykli ludzie. Czy w real, czy w sieci VR czas był ten sam, ale płynął nieco inaczej. “Mam małą robotkę” było stanem permanentnym dla Halo do tego stopnia, że Luc, Mazz i Edi żartowali czasem, że powinno się wyryć to na jego nagrobku.
Do apartamentowca podjechali jednak w czwórkę, bo Alisteir zabrał Crowa. Atmosfera była już o wiele lepsza, podczas drogi chłopiec nawet zaczął się przekomarzać z Mazz. Luc choć się w to ochoczo włączył nie potrafił jednak odciąć się w pełni się od myśli “co dalej”.

Gdy weszli do środka Kyle tylko uniósł głowę znad pudełka z tajskim żarciem, w tle leciały wiadomości kanału informacyjnego z włączonego holo wyświetlacza. Nixx chłonęła je zachłannie dopiero po chwili orientując się, że ktoś przyszedł. Właściwie to uświadomił ją w tym głos Lucifera skierowany właśnie do niej:
- Tu masz dokumenty, Kyle wypłaci ci 50 tysięcy kredytów. - Spojrzał na brata, kątem oka łowiąc rozszerzone oczy i zszokowane spojrzenie blondyny. - Wypłacisz z funduszu Alisteira. - Pogłaskał synka po głowie, który stał wczepiony w jego nogę. - Masz dostęp, ustawiłem, że prawny opiekun, ale nie Kira. Skoro załatwiłeś nad nim opiekę to system powinien to wykryć i przyjąć twoje prawo dostępu z czytnika papilarnego.
Kyle skierował się do wyjścia, kredytomaty były przy windach, na każdym piętrze. Lucifer zaś patrzył wciąż na blondynke.
- Masz swoją skrzynkę kontaktową w sieci?
Pokręciła przecząco głową.
- Nie. Od dawna nie.
- Login “HiDanWell99KirAli” hasło “letitbelugofree”. -
Solos pogłaskał syna po głowie i poprowadził go do konsoli. - Załóż taką skrzynkę, co? Pokaż jaki jesteś spryciarz. - Uśmiechnął się zachęcająco. Dopiero po chwili zorientował się, że mimowolnie kreuje wkład dzieciaka w zemstę na jego oprawcy.

Mały nie oponował. i nie minęło kilka minut, a skrzynka była gotowa. Zrobił to całkowicie naturalnie i bez wysiłku. W międzyczasie wrócił Kyle z gotówką, chipami załadowanymi kredytami.
- Już - oznajmił chłopiec tonem jakby udzielał audiencji samej królowej.
- Jesteś super mały. - Solos dodał do spisu adresów namiar na jedną ze swoich bocznych skrzynek i odwrócił się do Nixx. - Zapamiętasz?
- Mhm... -
Pokiwała głową, przejmując kilka niewielkich bloczków chipów załadowanych po 10 tys kredytów. Przyjęła kasę niemal z pietyzmem. Mimo całej pozy, wydarzenia i obrót spraw wpływały na nią choć starała się tego nie okazywać. - Kiedy mam lecieć?
- Lot masz za jakieś niecałe dwie godziny. Akurat się wyrobisz. Zakupy zrobisz sobie tam na miejscu. Cel i wszystko co o nim wiemy dostaniesz na skrzynkę. Masz z nim zrobić to co ze mną -
nie patrzył ani na Mazz, ani na brata, ale urwał, bo samo wspomnienie zacisnęło mu zęby jakby w skurczu - ale niejednokrotnie. Masz to nagrać i masz go uwarunkować. Niech to wszystko co z nim zrobisz kojarzy mu się ze słowami “Kia Ora”. Zrozumiałaś?
- Kia Ora? -
powtórzyła smakując słowa. - Co to znaczy?
- To przywitanie, pozdrowienie, czasem używane też jako podziękowanie. -
Luc wzruszył ramionami. - Zapamiętaj: żadnych tekstów o mnie. I jedna sprawa, nie ufam Ci. Dwa razy dziennie na skrzynce mają być Twoje zdjęcia z charakterystycznymi miejscami w Brasil. Nie radzę celować w fotomontaże będę miał ludzi co to sprawdzą. Pierwsze zdjęcie z lotniska po odprawie. Zrozumiałaś?
- Mhm... -
kiwnęła głową miętosząc chipy w dłoni - a po załatwieniu sprawy co? Przed ostatnim nagraniem chcę by Lugo był na zewnątrz.
- Nie. Lugo zostanie uwolniony po Twoim powrocie.
- Nie mam żadnej gwarancji, że nie wbijesz mnie tam z powrotem.
- Jesteście zbyt niebezpieczni. Gdybym cię tam wbił, mogłabyś go uwolnić sama, zajechać Nodę i przejąć znów władzę w Chell. Zależy mi na tym by Lugo nie było w Chell, on sam jest cholernie niebezpieczny. Albo umrze, albo wyjdzie. To zależy od ciebie. Po robocie dostanie też kasę na protezy. Na to co mu odstrzeliłem.

Nixx nie odpowiedziała. Potoczła wzrokiem po Mazz i Kyle’u.
- Które lotnisko?
- JFK. Jeżeli czekasz na ewentualne zapewnienia, że będę tęsknił… Myślisz, że jest szansa? -
Popatrzył na drzwi wyjściowe.
- Jak się mam dostać na lotnisko? - spytała podnosząc się z wolna. - Jakiś transport?
- Owszem, taksówka. Wątpię by przez ostatni tydzień przestały kursować po ulicach nNY. Po drodze pamiętaj o aparacie.

Nixx wychodząc wyglądała na zagubioną, starała się robić dobrą minę do złej gry.

Lucifer wyglądał jakby rozmowa z nią kosztowała go wiele. Lekko oklapł gdy wyszła, a
Mazz również odetchnęła z ulgą gdy za utykającą kobietą zamknęły się drzwi.
- To teraz co? Sunny Hill ogarnięte. Eve oddelegowała dwójkę ludzi do pomocy przy dzieciach. Mówiła też, że prawnicy opracują program pomocy tak, aby mogła pod egidą SH działać i zebrać zaplecze. To potrwa kilka dni. Dzieciaki są w kiepskiej kondycji. Niedożywienie, anemia, choroby skóry. Sasha i dwie najstarsze dziewczynki nawet wenerki - relacjonowała, a Lucifer skoncentrował się by panować nad twarzą gdy usłyszał to ostatnie. - Sol ma obniżoną odporność i hemofilię. W życiu nie słyszałam, żeby te choroby jeszcze były nieogarnięte.
- Mnie to specjalnie nie dziwi, tam jest pierdolone piekło Mazzie. Dwójka z Sunny. Boję się, że jutro złożą wymówienia. -
Uśmiechnął się mimowolnie. - Jedźmy do D.

Kyle sięgnął po kurtkę, a Mazz wzięła Aliego za rękę.
- Wenerki… noż kur… - Lucifer jęknął bezgłośnie wychodząc za nimi i wspominając leczenie Sashy.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 14-03-2017, 08:31   #4
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Do we know what we do?




Mieszkanie D. przy Strawberry street, popołudnie
Okolica, w której mieszkała runnerka nie uległa zmianie. Jednak przy miejscu w którym ostatnio przebywał, wydawała się niemal jak dzielnica klasy wyższej. Gdy zbliżali się do zaułka, w którym D. zawsze prosiła o parkowanie, dwójka zakapturzonych artystów maziających ściany neosprayem odwróciła się i zaczęła uciekać. Nie było wiadomo dokładnie dlaczego, bo żadno z trójki i połówki podróżujących nie zamierzało za nimi biec.
Dziwnym trafem, w zaułku brakowało oświetlenia ulicznego. Pod ścianami walało się więcej śmieci niż Luc pamiętał. Śmieci nasuwały jednoznaczne skojarzenia, lecz gdy Luc się przyjrzał dokładniej wyglądały na dokładnie poukładane. Stare bezużyteczne części niemal wysypywały się z dwóch dużych kontenerów przeżartych rdzą. Tam gdzie sączący się często z nieba drobny deszcz przedostał się przez szczeliny ulicy, pojawiły się wybrzuszenia ukazując konstrukcje pod asfaltem.

Kyle ciągle kręcił nosem na zabieranie Aliego w takie miejsce, ale Mazz uciszyła go zwykłym “szz” jak krnąbrne dziecko. To z kolei z jakiegoś powodu rozbawiło chłopca, który roześmiał się głośno choć krótko. Wydawał się podekscytowany wizytą, trzymał dzielnie na kolankach przenośną tackę z kubkami kawy. Nalegał na zakup dwóch dla D. oraz woreczka słodyczy i kilku paczek żelków.

D. otworzyła im tyle wejście ubrana w neonowe, niebieskie legginsy i czarną bluzę. Chyba wsunęła się w znoszone glany na tak cienkiej i zjechanej zelówce, że prawie wygladały jak balerinki. Ali pisnął powitanie i smyrknął do środka pod jej ramieniem jakby był u siebie, a dziewczyna uchyliła drzwi nieco szerzej robiąc zapraszający gest do środka.
- Hej. Właź.
Odwróciła się zaczynając piąć się po schodach, jakie wcześniej synek pokonał niemal biegiem. Wyraźnie czuł się swobodnie w warsztacie nastolatki.
- Wiele ci zawdzięczam D. Ali, pomoc Halo w wyciągnięciu mnie…
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że mogłam pomóc ojcu mojego ucznia. -
Zaśmiała się nieco nerwowo oglądając przez ramię na Heena kroczącego za nią w górę schodów. Ten na razie nie dodawał nic więcej, póki nie dotarli na górę, do ‘centrum’ informatycznego dziewczyny.

- Halo przekazał ci o czym chcę pogadać? - spytał w końcu.
- Nie wdawał się w szczegóły. Mówił, że chcesz pomówić. - D. opadła na swój fotel, i zanim zdążyła wskazać drugi, Ali pociągnął ojca za rękę.
- Zobac, zobac tu - pisnął z radością na buzi.
Poszedł za nim. Rozmowa jaką chciał przeprowadzić była raczej ciężkiego kalibru, więc nie było by dobrze walić prosto z mostu. Alisteirowi zaś należało się trochę zainteresowania, po ostatnich wydarzeniach. Zresztą Lucifer sam był ciekaw co mały tu wyprawiał. Uśmiechnął się do runnerki robiąc przepraszający gest i skupił się na tym co pokazać chciał mu dzieciak. Ten zaś zaczął pokazywać swoje twory: małe roboty z części uprzednio złożonych, mały dron oraz duma i ukoronowanie jego małej kolekcji: T-Rex z czegoś co w pierwszej chwili przypominało Lucowi zawiasy. Widać było, że mały nie robił ich samodzielnie. Nie brał też pełnej odpowiedzialności ale pokazywał ojcu co zrobił sam i co i jak działa. Dinozaur chodził i machał przednimi krótkimi łapkami, ryczał i błyskał oczami. D. od czasu do czasu wtrącała się i pomagała małemu gdy ten zapomniał profesjonalnej terminologii. Ali mówił zaś tak szybko, chcąc przekazać tacie wszystko na raz, że ledwo łapał oddech i nie pozwalał Lucowi się oddalić. Zastępował drogę i przyglądał ciągle sprawdzając, czy Heen senior jest i słucha go.

Słuchał.

Szczerze przy tym chwalił chłopca i dopytywał z ciekawością o jakieś szczegóły.
Choć od specjalistycznej wiedzy pękała mu głowa, co było o tyle śmieszne, że niuanse technologiczno-elektroniczne tłumaczył mu zaaferowany sześciolatek. Emocje w reakcji Heena były jedynie trochę przesadzone, bo naprawdę był pod wrażeniem. Gdy on miał tyle lat co Alisteir nowinkami były komputery osobiste i telefony komórkowe. Wspomniał miny Marka, dziadka, gdy mały Luciferek pokazywał mu co zrobił na kompie. Mark w życiu nie potrafił opanować tej technologii na tym poziomie co dzieciaki przełomu XX i XXI wieku. Gdy on miał sześć lat gdzieś tam w Europie miała zaczynać się wojna. Duża. W tych czasach jedyną elektronika było radio.
A ten mały smyk robił rzeczy jakie nie śniły by się trzem starszym pokoleniom Heenów wychowujących się w czasach sprzed technologicznej eksplozji XXI wieku.

- Mogę się napić? - wtrąciła nastolatka, która w między czasie wyszła na parę minut z kubkami i zapasem słodyczy. Wracała właśnie niosąc miskę z żelkami chociaż ich ilość zdawała się mniejsza niż to co przynieśli w darach.
- Jasne, to dla ciebie. - Solos skinął głową, po czym wziął chłopca za rękę i usiadł w fotelu. Mały wgramolił mu się na kolana.
- Cóż, to… to była duża pomoc, jak dla taty ucznia. Lubisz…? Lubisz Hello Kitti i inne te japońskie mangi, D.? - nawiązał do 'wystroju' prywatnego zakątka VR Kici-Runnerki.
- Aha. - Zachichotała pod nosem. - Szczególnie te “inne” - rzuciła lekko ironicznie chociaż przyjacielsko. Łyknęła kawy i podsunęła żelki do Aliego na co chłopiec zanurzył łapkę i wyciągnął pełną garść. Nie był nieśmiały. Podsunął jednego żelka ojcu, a resztę zaczął ładować do paszczy.
- Robótki dla Matrixa, to tak tylko na boku, czy coś głębiej? - Heen wziął smakołyk do ust też się uśmiechając. Uważnie obserwował przy tym reakcję dziewczyny.
- Robótki dla tego co dobrze płaci zawsze w cenie. - Uśmiechnęła się nieśmiało i lekko ostrożnie wsadzając żelkowego zająca do buzi.
- Wiesz co się stało D. Od Halo. Chcę dobrać się im do dupy. Mam na nich haki, za posłużenie się w sprawie rzeźnika matką Aliego. Za fingowanie mojej śmierci i wrzucenie do Chell. Za tworzenie stref typu Chell i handel dragami. - Lucifer mówił spokojnie, choć lekko w nim buzowało. - Sam też nie jestem ulicznym frajerem. Strefy korpowojen w Azji, potrafię co nieco. Mamy chyba zbieżne cele z Twoimi przyjaciółmi z M. Ja mogę im pomóc, a z ich pomocą zrobić to co zamierzam.
- Wiem co się stało. -
Kiwnęła głową żując żelka z zacięciem i obserwując Aliego. - Wiesz, wiem co i jak z Tobą - wzruszyła ramionami jakby to było coś oczywistego - inaczej bym nie przyjęła Aliego tutaj. Co do dobierania się, masz spore szanse. Sprawdziłam Twój profil już wcześniej. - Uśmiechnęła się nieśmiało chowając głowę między ramionami. - M. już wcześniej był zainteresowany. Jeśli jesteś na to całkiem zdecydowany, skontaktuję cię, ale masz mało czasu. Liczę, że kilka dni na to by się zorientowali, że wróciłeś z zaświatów.
- Pewnie nawet mniej. Mogą się zorientować w każdej chwili, bo Chell huczy mocno, a chcę ich pieprznąć znienacka. Działać trzeba jak najszybciej, by im zrobić rush, a nie uderzać w przygotowanych.
- Mhm. Czyli jesteś pewien? -
upewniła się raz jeszcze. - Co z Twoją rodziną? Mogą się dopieprzyć do nich. Szczególnie jeśli zejdziesz do M…
- Moja rodzina jest na drugim końcu świata. Literalnie. Do Kiry nie będą mogli, gdy na wierzchu będzie sprawa rzeźnika. Ali będzie przy mnie. Brat pewnie wróci do Aussi. Co do reszty… Halo, Mazz, oni potrafią o siebie zadbać i też chyba ich ściąga w tę stronę. -
Urwał. - Wcześniej chciałem podejść Matrix z zupełnie innej strony, wiesz? A potem zobaczyłem co wyprawia rząd i policja. Jestem pewien D.
- Z jakiej strony? -
zapytała dziewczyna podwijając nogi w fotelu i jednocześnie przebierając palcami, wystukując komendy.
- Jeżeli wiesz kim jestem, to się pewnie domyślasz. Jeżeli nie, to nie ma to znaczenia.
- Spotkanie za 20 minut. -
D. przesunęła wzrokiem po Alim. - Jesteś pewien, że to wszystko chcesz omawiać teraz i tutaj? Twój brat jest na zewnątrz. Może powinieneś mu powiedzieć jak sprawy się mają i zachęcić do wyjazdu?
- Mhm… spotkanie tu?
- Tak chyba najbezpieczniej. Ali, może pójdziesz na górę, co? -
spytała malucha.
- Leć. - Solos zawtórował jej. - Ja skoczę na zewnątrz do Mazz i wujka Kyle’a i wrócę za kwadrans.
Malec wyglądał na rozczarowanego i ucieszonego jednocześnie. Zabujał się na Lucowym kolanie niepewny co robić dalej. Zachęcony przez D. podreptał na górę oglądając się kilka razy na ojca, który pomachał mu dłonią.




Zbliżając się do samochodu, Lucifer zauważył, że Ruda i brat milczeli czekając i kurząc papierosy. Wysiedli gdy był już obok.
- Mam spotkanie za jakiś kwadrans z… - nie dokończył. Mazz wiedziała, Kyle nie musiał. - Klamka zapadła… - Objął Mazz i odwrócił się do brata. - Dan… Dan to pierdolony skurwiel. Po prostu zwykła gnida czerpiąca radość z bicia kobiet i dzieci by się dowartościować. - Po solosie nie widać było specjalnie emocji, choć imię Nowozelandczyka wymówił z lekkim drganiem w głosie. - Należy mu się… ale nie ryzykowanie dla tej gnidy sobą. Może to jakieś chichotliwe sprzężenie losu, że po zesłaniu do Chell spotkałem tam tę chorą sadystyczną dziwkę? Ona się nim zajmie, ja potem tylko zrobię resztę. Ale tu Kyle… - Lucifer spojrzał bratu w oczy. - Tu trzeba posprzątać. Policja wystawiająca Kirę rzeźnikowi. Policja pacyfikująca przedmieścia za nic, gdy Ali bawił się z dziećmi. Policja utrzymująca strefy jak Chell i handlująca dragami. Wrzucająca tam ludzi, co mogą im zagrozić… Będziesz w niebezpieczeństwie Kyle, jako mój brat, jak tu zostaniesz. Sam widziałeś do czego są zdolni.
Ruda zacisnęła dłoń na kurtce Luca.
- Idę z Tobą. - Spojrzała w górę na twarz solosa ze znanym wyrazem twarzy “nie próbuj się kłócić”.
- Ale co to znaczy zrobić porządek? - Kyle zaprotestował. - Co Ty zamierzasz? Znowu się rzucisz na rząd, na policję, na megakorpo? Pamiętasz co to znaczy? Byłeś w je… - Machnął gwałtownie ręką nie kończąc. Gniewnie zacisnął szczękę aż skóra na niej zbielała. Zbliżył się do Luca z gniewem na twarzy. - Nie musisz wiecznie zgrywać martyra. Nie wszystko zależy od Ciebie. Zobacz ile możesz stracić! - Wyraźnie miał ochotę potrząsnąć młodszym bratem.
- A co według ciebie miałbym zrobić? - Luc zainteresował się ze sztucznym zaciekawieniem na twarzy. - Cały czas żyć w ukryciu, albo zaciągnąć się do korpo jako - wyciągnął lewe ID - Timothy Govan…? Timothy? Kur… no nic lepszego nie… - pokręcił głową. - Wiedząc że oni wiedzą i łaskawie zezwalają mi, abym tu żył na cenzurowanym. Że przekroczenie średniej w mandatach może doprowadzić do tego, że zechcą mnie zniszczyć. Albo może mam uciekać? Z nNY, w ogóle ze Stanów. Na przykład do Londynu, gdzie może za rok rozbiję się o to samo?
- Co z Alim? Co z Kirą? Co z ojcem? Tak po prostu na to wszystko machniesz ręką i zaczniesz się znowu narażać? W imię czego? Ideałów? Ideały nie zagwarantują Aliemu szkoły, przyszłości. Kto zagwarantuje bezpieczeństwo Kiry w tym wariatkowie? Może ją wyciągną i wrzucą do Chell? W ramach odpłaty?
- Z nas dwóch Ty byłeś zawsze większym urwisem. -
Kyle pokręcił głową jakby Luc gadał durnoty i przesunął niespokojnie dłonią po karku. - Napieprzałeś mnie rowerkiem. Ojciec z Tobą miał problemy, a ja byłem grzecznym kiwaczkiem. Ty teraz robisz spokojnie na maszynach w kopalniach, a ja jestem solo-of-war. Ot bywa, zmieniliśmy się raz, ale w tym wieku znów zmiana? Po raz drugi? Widzisz mnie jako korpo w Well?
- Nie wiem gdzie. Ale chciałbym cię widzieć, a nie zastanawiać się każdego dnia czy jeszcze żyjesz i co dzieje się z Twoim synem. -
Pokręcił głową. - Zabiorę go ze sobą. Ojciec się nim zajmie. Ali będzie miał szansę na … na normalne życie.
Mazz zagryzła dolną wargę nie wcinając się póki co w kłótnię braci.
- Gdyby to było możliwe… - solos położył rękę na ramieniu Kyle’a - to bym sam go wcisnął z Tobą w samolot. Choćby bolało. Ale on nie będzie chciał. Zresztą - spojrzał Kyle’owi w oczy - co rozumiesz przez normalne życie?
- Takie, gdzie mały nie musiałby się martwić gdy ojca mu wcięło a matka u czubków -
warknął sfrustrowany Kyle. - Pamiętasz co sami przeszliśmy z Amandą? To nie było normalne, Ali zasługuje na więcej. Do cholery, my zasługiwaliśmy na więcej. - Nagle oklapł jak pęknięty balon. - Po prostu się martwię - dodał ciszej.
- Aleśmy wyrośli na ludzi, nie? Wolałbyś, aby Ali był takim postrzeleńcem jak ja czy Ty, a może by był jak jeden z tych dwóch korposzczurków co Mazz zrobiła na nich miejscówkę dla nas podczas imprezy w Clockwork? Hm?
- Słuchajcie to nie ma sensu. Nie ma co się kłócić -
wtrąciła się w końcu Ruda. - Kyle, obiecuję przypilnować jego dupsko. I mieć na oku Aliego, ok? Z Kirą to Kyle ma rację - zwróciła się do Luca - Nie wiadomo co wykombinują jak się okaże, że zmartwychwstałeś. Mogą jej użyć jako karty przetargowej. Co im szkodzi wrzucić ją do Chell? - Uniosła brwi. - Wiesz o co mi chodzi, ropuszku.
- Wiem. -
Lucifer zapalił papierosa i uścisnął Kyla za ramię wskazując, że doskonale rozumie brata, nawet jak się z nim nia zgadza. - Ale gdy zniknie lub spadnie jej włos z głowy podczas gdy media będą roztrząsać co nNYPD zrobiło w jej przypadku w sprawie rzeźnika… To jakby palnęli sobie w łeb z shotguna. A jeżeli miałoby jednak dojść do ugody w tej sprawie aby nie wyciągać tego na wierzch, to postaram się o jej ochronę. Chyba, żeby chciała zabrać Aliego i wracać do NZ… ale… cholera, muszę z nią pogadać o tym, a nawet nie wiem w jakim jest stanie.
- Miała być kilka tygodni w wariatkowie. Jeszcze jej trochę zostało do odsiadki -
mruknął brat. - Jeśli zejdziesz do podziemia na bank będą ją obserwować. Nie będziesz mógł się z nią kontaktować, nie będziesz mógł zabrać Aliego do niej. Ona dostanie pierdolca na nowo. Małego nie wspominam.
- Miała być trzy tygodnie w klinice trauma i PTSD. Dziś mijają dwa. I tak będę miał kilka warunków na kooperację z tymi, z którymi się obwąchuję. Jedno to zapewnienie jej bezpieczeństwa być może w podziemiu. I nic nie zrobię, łącznie z zaczęciem wojenki, póki z nią nie pogadam. Poza tym -
solos wykrzywił się - ja już technicznie nie mogę się z nią skontaktować. Z osobami osadzonymi na psycho najczęściej kontakt mogą mieć tylko najbliżsi. A jej mąż nie żyje…
Kyle skinął niechętnie głową.
- I tak uważam, że popełniasz błąd. Zajmę się ojcem i Amandą. Spróbuje ogarnąć NZ. Spróbuj jeśli dasz radę odzywać się choć raz na czas.
- Myślałem, żeby z nim pogadać. Z Mattem. Przez VR, nie tel. Pójdziesz ze mną?
- Myślisz, że zdążymy przed spotkaniem?
- Nie. Myślałem o “po”. Ja tam idę tylko pogadać, a nie zagrzebać się pod ziemią już i od razu.
- No to ok. -
Kyle jakby odetchnął z ulgą. - To jadę do mieszkania. Tam się spotkamy?
- Ok. Uprzedź Matta by ogarnął gdzie może wejść w punkt VR.
- Dobra. Nie daj się w tych negocjacjach. To chodzi o życie wielu osob, Luc.

W odpowiedzi, solos tylko klepnął go w ramię i otworzył drzwi samochodu. Mrugnął przy tym jak w czasach dzieciństwa gdy porozumiewawczo chciał dać do zrozumienia, że wszystko jest pod kontrolą.
Rzadko bywało.

Gdy Kyle odjechał Luc spojrzał na Mazz.
- Wiesz, to dosyć poważny krok…
- To znaczy co? -
Ruda odpowiedziała spojrzeniem.
- No, mówisz, że idziesz ze mną. Chcesz wejść w Matrix?
- Znaczy co?
- powtórzyła zakładając ręce na piersi. - Mam nie iść? - Zmrużyła oczy w wąskie szparki.
Heen nie odezwał się, wiedział co znaczy to spojrzenie.
- Nie, no ja tylko… - w końcu wydukał z siebie, zaciągnął się i rzucił niedopałkiem. - No to chodźmy, co tak stać bedziemy…
Ruda fuknęła gniewnie i pomaszerowała za Heenem.




D. siedziała w pracowni wychlipując ostatnie łyczki kawy z jednorazowego kubka.
- Już jadą. - Uśmiechnęła się machając na powitanie Mazzy i lekko skrępowana zakręciła się w fotelu. - No to jak nastrój przed wielkim spotkaniem? - zaczęła niezręcznie i zagryzła lekko usta.
- Marnie. D. skoro Ty z nimi współpracujesz, może wiesz coś o jednym wydarzeniu. Jakiś czas temu, ktoś chciał włamać się do Matrix, przez jakąś stację na uboczu, z bliska. Runner. średniej klasy. Nie znam nicka pod jakim hasał w VR, tylko imię. Arthur. Wypaliło go przy próbie. Wiesz coś o tym?
Zakręciła śmiesznie nosem:
- Mmmm - podrapała się po skroni - nie kojarzę. Masz tylko to? Nic więcej? - przechyliła kubek i odgięła głowę by wydostać ostatnie kropelki płynu.
- A masz telefon nie cyberware? Nie miałem kiedy odblokować swojego sprzętu jaki mi zagwintowali zsyłając do Chell.
- Uh… -
zamarudziła złażąc z fotela. Mazz w między czasie przyglądała się monitorom wypluwającym z siebie setki danych i od czasu do czasu z cicha popiskujących. Jej mina mówiła dokładnie do samo co myślał wcześniej Luc: dafak?!
Dziewczyna pogrzebała w przepastnych pudłach zalegających pod ścianami mini-warsztatu, w którym babrał się syn solosa. Wygrzebała z nich jednego z wczesnych wersji smartphone’ów Samsunga. Porysowanego, poskrobanego… ale nadal działającego.
- Czekaj, muszę podpiąć kartę.
Pobawiła się chwilę zestawem plastikowych kart dopasowując i mrucząc coś do siebie pod nosem.
W końcu znowu klapnęła w fotelu, zakręciłą się w nim i podpięła telefon do kompa. Klikała coś przez chwilę z prędkością, która Lucowi wskazywała jednoznacznie na wszczepy.
- Masz. - Podała telefon- weteran Heenowi. - Masz darmowe minuty na dwa miesiące. Powinno styknąć. Numer telefonu wrzuciłam pod D.
- Neee, potrzebuję go tylko na jeden telefon… Ocipieje bez odblokowanego sprzętu.

Wystukał numer Edka

- Słucham? - odebrał punk ledwo słyszalny przez dziką muzę lecącą w tle
- Ed, potrzebuję tylko szybkiej info. Data i miejsce akcji gdy wypaliło Arthura, oraz może znasz ksywę pod która działał w sieci i jak mógł się avikować.
- Luc? -
zdziwił się uroczo Rudy. - Co to za numer? Nowy?
- Chwilówka, póki bloka na sprzęt nie zdejmę. No jak? Masz te info?
- No mam. Dokładnie to było 23 sierpnia, zgon oznaczono na 21:12, a jego ksywka to albo -
Edek myślał uporczywie po drugiej stronie - Salvadore albo BladeRunner. Tak wiem… - uprzedził komentarze. - A co?
- Spotkałem dziś znajomka, co może poszperać. Dam ci znać jak coś będę wiedział. A gdzie to było?
- W takim budynku co wygląda na opuszczony przy 47 Adams Ave. Budynek wciśnięty między dwa byłe biurowce. W tej chwili stojące jako puste do wynajmu. Firma podobno była na etapie ogłaszania bankructwa - przez ostatnie pół roku. Nazywali się kurde… czekaj... -
Nożycoręki umilkł na chwilę. - O! Mam! - zawołał ucieszony i podekscytowany tym, że nagle coś się rusza w sprawie kumpla. - Zentar i synowie. Ta firma.
- Dzięki. Trzym się Wielkoludzie! -
Solos rozłączył się zanim punczur mógłby chcieć zadawać jakieś niewygodne pytania.
- 23 sierpnia, okolice 47 Adams Ave i dawnej firmy Zentar & Sons. Runner mógł mieć nick Bladerunner. Albo Salvadore.
- Ok zobaczę co wyskrobię. -
Mruknęła D. - Już są. Zaraz wracamy. Stańcie naprzeciwko wejścia. - Wskazała miejsce i sama ruszyła ku schodom.
- Jak przed plutonem egzekucyjnym - mruknął w odpowiedzi, ale powlókł się we wskazane miejsce.
Ruda spięta prychnęła tylko stając obok.
Oboje wpatrywali się w drzwi.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 17-03-2017, 13:17   #5
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Butterfly touch



Po chwili do pracowni D. wkroczyła dwójka ludzi odzianych na czarno. Wyszli nie schodami jak można było tego oczekiwać lecz przez przesuwne drzwi, będące do tej pory ścianą, a prowadzące do wielkiej towarowej windy.
Kobieta i mężczyzna stanowili zupełnie swoje przeciwieństwo: ona niewielka, drobna, ledwo sięgająca towarzyszowi pachy, nosząca się w stylu casual; on wysoki, dobrze zbudowany, w przeciwieństwie do niej, ubrany w elegancki garnitur.
Z tej dwójki widać było od razu kto gra pierwsze skrzypce, zresztą Luc chyba był przyzwyczajony do Nożycorękiego i Mazz na tyle by móc instynktownie wyczuć energię. Rudowłosa nie była osobą obok jakiej dałoby się przejść obojętnie. Przyciągała uwagę, była charakterystyczna i charyzmatyczna. Mężczyzna również robił wrażenie chociaż spokojem, wyciszeniem. Tam gdzie jego towarzyszka była elektrycznością, tam on był oceanem zrównoważenia. Mimo to, Heen miał wrażenie, że oboje wypełnili pomieszczenie swoimi osobami.

D. za to nie zwracając uwagi, dokonała prezentacji:
- To Robert, to Melissa. A to Lucifer van den Heen i Mazzy Royo. Jakbyście czegoś potrzebowali to jestem na górze. Wołajcie. - mówiąc to człapała glanami kierując się ku schodom, w których zniknął czas jakiś temu Ali.



 
corax jest offline  
Stary 17-03-2017, 15:48   #6
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dead end




Mieszkanie D. przy Strawberry street, popołudnie
- Policja, ręce do góry! - Luc uśmiechnął się akcentując tym żart i kiwnął głową najpierw kobiecie, potem mężczyźnie. Dystansu nie skracał aby przywitać się normalnie, bo ani przybyła dwójka nie przejawiała na razie ku temu skłonności, ani on nie wiedział jeszcze z kim ma do czynienia.
Ot czas na obwąchanie się.


Choć wedle słów D. to mógł się chyba spokojnie już czuć jak obwąchany na wszystkie strony.

Melissa uśmiechnęła się i żartobliwie uniosła ręce do góry.
- Tak lepiej? - Klapnęła na fotel zajmowany do tej pory przez D. i założyła nogę na nogę, podczas gdy Robert stanął przy ścianie opierając się o nią ramieniem. - A więc zdecydowałeś się dołączyć do podziemia - zaczęła z pompą - i masz przygotowaną listę żądań? - Uśmiech nie schodził z jej twarzy.
- Na gwiazdkę z nieba zgaduję liczyć nie mogę? - Udał nadzieję. - Wpierw chciałbym wiedzieć jak możemy sobie pomóc. Jak to mówiła mi ostatnio jedna ślicznotka mam amunicję, ale potrzebuję słonia. - Solos z niewinna miną nawet nie spojrzał na Mazzy. - Jesteście w stanie pomóc mi wykorzystać to co mam?
- Słonia? -
Melissa lekko wydęła usta. - Pfff… chyba wieloryba! - Zaraz jednak czym spoważniała. - Jesteśmy - stwierdziła jakby mówiła o zamówieniu pizzy. - Ty jesteś w stanie pomóc nam?
- Myślę, że tak, ale nie jestem pewien. Moje cele znacie, ja waszych nie.
- Potrzebujemy ludzi z doświadczeniem, potrzebujemy ludzi oddanych pewnej idei. Idei, którą nie jest religia, ani żadne z wielkosłownych haseł. Czasy się zmieniają. Wszystko wokół nas się zmienia. Megakorpsy, mafia, jakuza i inne triady potrafią wyczuwać, wyłapywać te zmieniające się prądy. I wyciskać z nieświadomych wszystko co tylko można. Ludzkość też się zmienia. Jest różnica między Twoim, naszym pokoleniem a tym co przyszło po nas. W dużej mierze, zmiany wywoływane są przez tych co są bardziej świadomi. Mniej lub bardziej naturalnie. Od ponad dwóch i pół dekad coraz mniej. -
Melissa potrząsnęła głową. - Jednocześnie świat jest pełen stagnacji. Jest ustalony porządek rzeczy. Wszystko jest wrzucone w przegródki. Dopóki siedzisz w swojej, jest ok. Problem pojawia się, gdy wyskakujesz poza. Wtedy stajesz się terrorystą.
- To znaczy… co? Idea Matrixa to chaos? -
wtrąciła Mazz spoglądając uważnie na Melissę i Roberta, chociaż to tego drugiego mierzyła wzrokiem dużo częściej. Spojrzała zaskoczona na Luca, bezsłownie pytając jego czy też to słyszy.
Słyszał.
Chaos.
Walka z porzadkiem, czasem wręcz parcie do anarchii.



- Myślę, że nie. - Heen zerknął na dziewczynę. - Chaos jest nie w Matrix a ogólnie, w nas, w ludzkości. Reguły masz po to by ten chaos w nas drzemiący nas nie sprzątnął. Ale jak ktoś przesadza z dokręcaniem śruby, to działając wbrew naszej naturze robi z nas społeczeństwo robotów. Bez miejsca na innowacje, wolność, z czasem nawet indywidualizm.
- Wtedy -
wtrącił Robert kierując słowa do Mazzy - indywidualizm staje towarem deficytowym. Zobacz na społeczeństwo Skandynawii. Niegdyś przodkowie ludzi północy trzęśli światem. Do tej pory jest o nich głośno, tak wielki wpływ mieli na historię ludzkości. Teraz? Od lat 50-tych dwudziestego stulecia przekroczyli punkt zwrotny. Popadli w marazm. Zawierzyli w ideę państwa opiekuńczego. Od narodzin do śmierci stali się jednym numerkiem, który otwierał wrota do banku, do opieki medycznej, do zakupu telefonu lub samochodu. Raz ostemplowani, byli szczęśliwi. Płacisz podatki, rząd Ci pomaga. Teraz, wdrożyli nowy system. Oczipowali się. Jak owce. Rząd ma podgląd do wszystkiego: co jesz, z kim i jak sypiasz, albo nie, kiedy dłubiesz w nosie a kiedy się nudzisz. Oferta dopasowana pod każdy typ preferencji. A idioci pogrążeni w maraźmie robią kasę jak chomiki dla tych 2% którzy siedzą u sterów. Tych co są niewygodni wyrzuca się na śmietnisko. To naprawdę świat w jakim chcesz żyć?
- To trochę tak jak mówiłem przed chwilą Kyle’owi w kwestii korposzczurków -
Heen skrzywił się i spojrzał znów na Mazz. - Można przecież i tak, ale są jednostki co nigdy się nie dostosują. Ty, ja, Edi… Matrix. A rządy i korpo dokręcają śrubę dalej. Tu w nUSA są zdaje się już na ostatniej prostej. Wyeliminują niepokornych, wyeliminują M. I będzie jak w zegarku. Ludzie syci, niby zadowoleni… ale jednocześnie pierdolona armia zombie. Jak na to patrzeć w ten sposób, to tak jakbyśmy byli w Matrix zanim w ogóle o nim usłyszeliśmy. Matrix jest ideą, co Melissa? Wy jesteście tylko bandą co się zorganizowała?
Robert obserwował Mazz.
- Mniej więcej... - Melissa uśmiechnęła się błyskając niebieskimi ślepiami spod rudej grzywy. - Wbrew pozorom, gdy raz się komuś przedstawi ideę, zapada ona w mózg, serce, emocje. Zresztą, chyba tylko całkowicie pozbawieni instynktu, nie wyczuwają tego podskórnie. - Wzruszyła ramionami i pochyliła się opierając łokcie na kolanach. Złożyła dłonie i zaplotła palce. - I serio, tacy sami z nas terroryści, jak policja, albo senat. - Uśmiechnęła się ponownie niczym aniołek. - Staramy się działać cicho. Czasem wychodzi, czasem wychodzi mniej. I wracamy tutaj - zatoczyła palcem kółko - że potrzeba nam ludzi. Nie tylko do działań na polu walki, lekarzy, polityków, mróweczek, które pomogą zdobyć info z biura pana ministra albo strażników w na parkingu.
Oferujemy przeszkolenie, sprzęt, opiekę medyczną, płacę, szkołę dla małego. Coś jeszcze macie na liście?


Mazz przestąpiła z nogi na nogę.
- A kontrakty na jak długo? Permanentne tatuaże jak w Triadzie? - rzuciła na wpół sarkastycznie.
- Nie ma kontraktów, ale musicie zrozumieć oboje. Niebieska albo czerwona pigułka - odparł Robert. - Nie ma odwrotu. Nie dlatego, że nie wypuszczamy ludzi z łap, ale dlatego, że posiadając jakiekolwiek informacje na nasz temat, jesteście zagrożeniem dla wierchuszki.
Nie dodał, że dla Matrixa też.



Ruda spojrzała na Heena.
- Co myślisz?
- Myślę, o Danym -
odpowiedział. - O matce, o Sue, mojej macosze. Wchodzisz - nie wychodzisz. Całe życie jedna firma. Dan w Data, Amanda w TT, Sue w Sace. Lojalka aż po emeryturę, a i nawet wtedy problemy jak zakupów się nie będzie robiło przez sieci korporacyjne. Podstawy rozumiem, ale czym się różnicie od korpo z tymi ‘niebieska’, ‘czerwona’ pod tym względem?
Melissa pokręciła głową.
- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, póki nie będę wiedziała co decydujecie - stwierdziła fakt zdecydowanym tonem.
- Problem w tym Melisa, że my już jesteśmy w Matrix. Od dawna, tak jak ty czy Robert. Łączą nas idee ten stan definiujące. Co innego organizacja. Oferujecie wstęp, wsparcie i zabezpieczenie, za cenę permanentnej lojalności. Tu wtedy wasza organizacja z ideą się mija. Z czym wiąże się “nie wypuszczanie ludzi z łap”? Że nawet jak wierchuszce odbije to będę musiał dalej wykonywać polecenia zamiast powiedzieć “pas”? Słabo.
- Mamy środki zapobiegające odbiciu wierchuszce. I jak mówił Robert, nie “nie wypuszczamy ludzi”. Po prostu lojalnie uprzedzamy, że nie jest to nasza praktyka, ani praktyka ludzi z organizacji. Nie jest to po prostu bezpieczne dla żadnej ze stron. A co waszego wyjścia poza układ to... wyszedłeś, w Chell -
Uderzała w czułe miejsce - i gdyby nie łut szczęścia, nadal byś tam gnił. Oceń sam. Więcej Wam nie możemy powiedzieć. Nie dlatego, że lubimy być tajemniczy, chociaż to też - uśmiechnęła się znowu - ale dlatego, że od ujawnienia dalszych szczegółów zbyt wiele zależy. Ty też raczej nie chodzisz i nie trąbisz o swoich sekretach do wszystkich, co, Luc?
- Zdarza mi się nie. Faktycznie -
przytaknął. - Z czym wiąże się bycie w Waszych szeregach? Lojalność, nie dyskutowanie tylko wykonywanie poleceń? Czy może raczej skonfederowanie się i ochotnictwo w misjach. Pod tym względem pytam.
- Nope -
mruknęła Melissa. - Układ jest “otwartych drzwi”. Jesteś ekspertem w zwiadzie, twoja opinia jest ważna. Jesteś specem w mechanice, działasz na swoim polu, gdzie możesz pokazać pełnię umiejętności i się rozwijać. Każdy ma głos. Każdy może się wypowiedzieć. Wiadomo, że demokracją ciężko realizować pewne rzeczy, szczególnie jeśli chodzi o akcje w terenie. Ktoś przejmuje dowodzenie. Czy będziesz to Ty czy Mazzy, zależy od akcji, waszego doświadczenia, formy itd. Bierzemy pod uwagę wiele czynników. Co do chlapania gębą publicznie chyba mamy to samo doświadczenie. Lojalność? - Wydęła usta namyślając się. - To pojęcie względne. Poznasz innych - wyrobisz sobie opinię komu jesteś lojalny, a komu nie. I tak wszyscy siedzimy w tym samym worku. Reszta orgchartu po podjęciu decyzji. - Rozłożyła ręce i oparła się o oparcie fotela.
- Czyli coś jak wojsko? Z rotacją ewentualnych talentów? - Ruda zapaliła papierosa.
- Staramy się maksymalizować ludzi i ich potencjał nawet międzynarodowo, jeśli tego potrzeba i jest zgoda od danego delikwenta - pokiwał głową Robert.
- Ale jednak wojsko. W naszym przypadku, bośmy ani lekarze ani politycy. - Lucifer był więcej niż sceptyczny. - Nawet przy demokratyzacji działań. I kontrakt dożywotni. Co myślisz Mazz?

Melissa i Robert wyglądali jakby skończy swoje “mowy”, oboje też zachowywali pokerowe twarze.
- I jak to miałoby wyglądać? Przechodzimy na drugą stronę i oddajemy się w dyspozycję Matrixa nie mogąc odmówić choćby jednej akcji? - Mazz zaciągnęła się fajkiem. - Trochę kiepsko, biorąc pod uwagę, że kładziemy swoje życie na szalę. A nawet jeśli przeżyjemy to jak długo możesz walczyć.
- A jak długo możesz być solosem? -
zapytał Robert. - I nie, nie ma wyliczonych akcji na głowę do wyrobienia limitów. My też nie prowadzimy masowej wojny. Nie ma zleceń co drugi dzień a jeśli są to nie kalibru jak Filipiny. Jest akcja, jedziesz i wracasz. W między czasie albo szkolisz siebie, albo szkolisz innych, albo bierzesz udział w planowaniu co dalej.
- … a jak mi się nie chce jechać na akcję -
wszedł mu w słowo Luc - bo mi ona śmierdzi, nie pasi po prostu, albo mam tego wieczora umówioną imprezę z kumplem?
- Nikt z nas tam nie jest po pierwsze z przymusu. Każdy z nas podjął jakąś decyzję, coś poświęcił przechodząc do Matrixa. Jeśli ci akcja śmierdzi to po pierwsze to powinienieś zgłosić, albo wyjaśnić powód dlaczego Ci nie pasi. Imprezę zignoruję, ok, Luc? -
Melissa spojrzała na Mazzy. - I nie idziecie sami. Mało akcji w terenie dzieje się solo. A jeśli takie są, poprzedzone są odpowiednim poziomem przygotowania.
- To znaczy jakim? -
Mazzy się zaciekawiła.
- Zwiad, taktyka omawiane przez oddelegowane do akcji osoby, odpowiedni sprzęt, cyberware, wsparcie ze strony polowej jeśli się da. Zazwyczaj się da. Nie zostawiamy ludzi samym sobie. Jest nas zbyt mało by to stało się jakąkolwiek zasadą.
- Ta impreza Meli, to była najważniejszym z przykładów. -
Lucifer spojrzał na nią. - Bo ja naprawdę mogę mieć chęć akurat wyjść sobie połazić po klubach ze znajomkiem, zamiast iść na akcję. Skoszarowanie. Dyspozycja 24h. Stosowanie się do poleceń i wykonywanie ich. U was tylko ta różnica, ze można mieć wpływ na planowanie i przemawiać do rozsądku jak się widzi głupotę. No i ok, pewnie. Oboje z Mazzie to przerabialiśmy na Fili. Ale był określony kontrakt. Każdy wiedział ile ma jeszcze i to była własna decyzja czy się zostaje na kolejny kwartał czy mówi sayonara.

Robert uniósł rękę.
- Nie rozumiemy się. To nie jest zmiana z wolności na uwiązanie. To zmiana stylu życia, Lucifer. Nie pasuje Ci oferta przez to, że wolisz chodzić z kumplem na imprezy: Twoja wola. My też się bawimy...
- Nie pasuje mi koncepcja “takie korpo, ale nie korpo”. Wolę wolność, indywidualizm, działanie na zasadzie konfederacji, choćby i braterstwa, ale na bazie wspólnych celów. To co proponujecie, to jak ta obrożka -
wyciągnął z kieszeni ‘gadżet Nixx’ - tylko w imię walki z systemem co chce takie nakładać. - Odwrócił się do Mazz. - Ja Cię w to wciągnąłem, jak zdecydujesz wejść, to wejdę z Tobą, nawet jak nie chcę. Ale to śmierdzi grubo.
Mazz wzruszyła ramionami.
- Nie ja to zaczęłam i nie po to tu jestem.
- Ok. -
Melissa się podniosła z fotela i zacisnęła pasek płaszcza. - Dzięki za spotkanie.
- Wam też -
odpowiedział Lucifer.
Robert też się wyprostował, a na schodach jak za sprawką magicznej różdżki zadudniły kroki i pojawiła się D.
- Już? - spytała.
- Już.
Nastolatka przywołała windę i wprowadziła do niej Melissę i Roberta.
- Powodzenia dla was obojga. - Rudowłosa machnęła ręką na pożegnanie, gdy drzwi windy się zamykały.

- Cóż, przynajmniej warto było spróbować. I tak dzięki D. za zorganizowanie spotkania.
Dziewczyna wzruszyła ramionami:
- Przyprowadzę Aliego.
Gdy znów poszła na górę, solos pokręcił głową.
- No to w dupę, kończą się pomysły - mruknął do Mazz bawiąc się obrożką w dłoni.
- No nie bardzo wiem co teraz - przyznała Ruda z kwaśną miną. - Liczyłam… ech sama nie wiem na co liczyłam.

Na to wszystko wpadł Ali i przygalopował do Heena wtulając się standardowo w nogę.
- To co teraz? Dom? - Ruda spojrzała z uśmiechem na malca.
- Pizzaaaaa! - Chłopiec rozdziawił paszczę radośnie. Cienie pod jego oczkami nieco się rozjaśniły po porannej drzemce.
- Pizza. - Heen zgodził się bez problemu. - D. mogę mieć osobiste pytanie? - zwrócił się jeszcze do nastolatki.
- Mmmmhm... - nastolatka miała buzię pełną żelków - czo czesz fieciecz?
- Ciężko Ci było się przestawić do tego o czym mówiła Melissa? Wejście w to bez drogi wyjścia i ciągłe bycie na użytek?

Dziewczyna parsknęła tak, że kawałek żelka wypadł z jej ust i spadł na but Rudej.
Brunetka zamarła zatykając usta obiema dłońmi.
Ali parsknął niekontrolowanym śmiechem widząc minę Mazz, która obserwowała z niedowierzaniem lot żelkowej resztki.
- O rany! Przepraszam! Przepraszam - D. czerwona jak piwonia, połknęła żelkową paćkę i tłumaczyła się gorąco. Rzuciła się po jakąś szmatę, a Ali zgiął się wpół ze śmiechu. Luc obserwował synka, który dostał głupawki. Sam zresztą dołączył do śmiechu gdy widział miny jednej i drugiej.

Gdy w końcu sytuacja się uspokoiła, a Mazz wytarła buta z lekkim zirytowaniem ale podszytym zdrową dawką powstrzymywanego śmiechu, D. zaczęła odpowiadać:
- Nie było. - Unikała spojrzenia Rudej. - Za wiele zawdzięczam by mi to spędzało sen z powiek. Poza tym i tak bym robiła to co robię, więc co za różnica? Wiem, że nie jestem sama i że ktoś “got my back, baby” - zacytowała coś najwyraźniej, bo Ali kiwnął blond łepetynką w komitywie. - Poza tym - rozłożyła ręce - mam tyle wolności ile chcę i potrzebuję.
Dziewczyna mieszkała sama w trzypiętrowej kamienicy, którą normalnie przejęli by squattersi albo bezdomni. Albo gangi.
- Są plusy, są minusy, trzymaj się D.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 20-03-2017, 19:34   #7
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Need advice: Father, Brother & Runner




Apartament Lucifera w Concourse, późne popołudnie
Trzy pudełka pizzy Lucifer uparł się zamówić klasycznie po drodze, zamiast dostawy i niósł sam, niczym trofeum wojenne, lub łup osiągnięty na polowaniu. Z racji, że Kyle zabrał samochód, wracali taksówką nie mówiąc za dużo. Przynajmniej Luc i Mazz pogrążeni byli w swoich myślach, Ali za to częściej przerywał ciszę opowiadając jeszcze o planach dotyczących nowych rzeczy tworzonych u D.
Solos nie chciał psuć mu ani momentu, ani dnia, ale dopuszczał możliwość iż więcej za dużo z nią nie pobuduje. Mogło być tak, że skoro M. chcieli go i mieli na oku, dziewczyna nawet szczerze lubiąc chłopca, trzymała się blisko jedynie z polecenia. Mogło być też tak, że wobec fiaska rozmów wręcz zakażą jej kontaktów z niedoszłym kandydatem i jego synem. Na wszelki wypadek.
Ale mogło się i nic nie zmienić, na to ostatnie Heen miał nadzieję widząc zaaferowanie syna. tylko, że każdy wie jak to bywa z nadziejami.

Gdy weszli do apartamentu w Concourse, Luc postawił pizze na stoliku i popatrzył na Kyla.
- Gadałeś z Mattem?
- Aha. I jak? -
zmienił temat przyglądając się obojgu.
- Marnie. Nici ze współpracy. Potem ci opowiem.
Kyle odetchnął głęboko i po raz kolejny tego wieczora uściskał Luca. Tym razem radośnie.
- Dobrze zrobiłeś, brat. - Biła od niego niemalże łuna zadowolenia. - Zobaczysz, wszystko się ułoży. Może potrzebujecie wakacji? Może pojedźcie na jakiś czas do NZ?
- Średni pomysł. Zresztą zobaczymy. Nie wiem. -
Lucifer wyglądał na zamyślonego. - Dobra drużyno! - Spojrzał na Aliego i Mazz - pizza wyścig!
Ruda zerknęła na Alisteira, ten na nią i zaraz wystrzelili oboje do pudełka zgarniając po jednym kawałku i rozpoczynając zawody, nie bacząc na lekkie parzenie sobie języka.
- Co do…? - Kyle w pierwszej chwili nie zrozumiał. Dopiero gdy Luc podłączył sieępod kolejne pudełko coś błysnęło mu w oku.
Dorwał się do ostatniego z niewielką stratą na starcie.
...ale i tak miał przewagę bo wariat był zawsze mistrzem pochłaniania wszystkiego w nieprzytomnym tempie.




Gdy szykowali się do wyjścia solos ogarnął wzrokiem jeszcze raz apartament. Nie był do niego specjalnie przywiązany, ale myśl, że może widzi swoje mieszkanie po raz ostatni nie przyprawiała go o chęć skakania z radości. To w Jersey mieszkał, ale to tu w Concourse miał “coś swojego” z czego czuł się dumny. Co by nie miało nastąpić, zbliżało się powoli 24h od ucieczki z Chell i trzeba było się liczyć iż może jutro, może pojutrze policja dowiadując się co zaszło w strefie więziennej zacznie obserwować lokum.
- Mazz, dasz znać Halo, że wpadniemy do niego z Kylem? - Lucifer spytał po głębszym zamyśleniu się.
- Mhm, wątpię by miał coś przeciwko. Sam pewnie jest ciekaw jak przebiegło spotkanie. Za ile chcesz tam być?
- Pewnie za pół godziny. Po Halo chciałem pogadać jeszcze z Edkiem i wrócę do was na Bronx. Ok? -
solos patrzył to na Mazz to na Alisteira.
Malec skrzywił się i widać było, że pomysł ten bardzo nie przypadł mu do gustu, ale nie protestował. Mazz jedynie spojrzała z niejakim niepokojem zmieszanym z niepewnością. Ją też jakoś to spotkanie tąpnęło.
- No nie zwieszajcie nosów na kwintę, pogadam z nimi i wrócę.




Dom Halo w New Rochelle, wczesny wieczór
- Ile masz wejść do VR? Damy radę podłączyć się we trzech na raz? - Lucifer spytał runnera gdy ten z papierosem w zębach przez kłąb dymu wpuścił ich do środka.
- Damy. Ty i Kyle i tak musicie wejść w gumce. - Halo skrzywił się. Wizyty w warstwie VR bez sprzęgujedynie z odbieraniem podstawowych bodźców przez standardowy zestaw, były dla runnerów traktowane pogardliwie i zwyczajowo porównywane do seksu w prezerwatywie. - A na co do VR?
- Z ojcem chce przy okazji pogadać. Miałem z punktu VR na mieście, ale pomyślałem, że jak wyjdziemy od Ciebie, to zabezpieczysz. Opowiem od razu wszystkim trzem co z M. bez możliwości podsłuchu.
- Hmm… -
Halo mruknął mierząc nieszczególnie radosną minę Luca i wyszczerz Kyle’a. - Daj mi kilka minut, zestawię połączenie.



Przerzut do VR jak zwykle przyprawiał o lekki zawrót głowy. Tym bardziej, że ponownie przypomniał Lucowi o niedziałających wszczepach. Halo ściągnął Matta van den Heena z poziomu public do swojej niszy, w której wykreował drugi poziom czyniąc coś w stylu VR w VR, tworząc “bezpieczną strefę”...

...w której zgromadzili się w czwórkę. Wokół nich ćwierkały ptaszki, szumiał las i pachniało kwiatami i ziołami. Psychologowie z SH mieliby ubaw. Ojciec Lucifera przybrał postać żółwia, a Kyle Boba Budowniczego zmixowanego z Mario, który chyżo kroczył w stronę gada. Machał wesoło pixelową wersją dłoni na powitanie. Runner znów wybrał kowboja ze starej kreskówki, za to Lucifer nie przywiązywał się do stałych avatarów wybierając pod wpływem chwili i nastroju za każdym razem coś innego. Tym razem zrobił ukłon dla ojca, zadeklarowanego fana rugby. Wyszczerzył zęby w szerokim białym uśmiechu kontrastującym przy ciemnawej skórze.
- Jesteś! - ojciec nie wytrzymał i pełzł po kontuarze w stronę zaginionego syna chociaż w tej formie szukając jak najszybszego kontaktu. Zdecydowanie nie wybrał tu za dobrze avatara. Jonah Lomu wziął żółwika na ręce i popatrzył na łepek wystający ze skorupy.
- Jestem. Jeeestem. Złego diabli nie biora Matt.
Potoczył wzrokiem po BobMario-mutancie i Kowbolaleczce.
- Chciałem z Wami pogadać, bo jest problem, ale że ojciec nie o wszystkim wie, to od początku....

Solos zaczął opowiadać o roli policji w sprawie Kiry, oraz późniejszych pacyfikacjach na Jersey gdy był tam z Alim. Opisał swoje wkurwienie i dosyć stonowane w opowieści działania na posterunku przy pewności, że nic mu nie mogą zrobić podczas trwających ‘negocjacji’ w sprawie Kiry i Rzeźnika. Wypadek. Zrzut do Chell, tu był bardziej enigmatyczny w relacji, bo nie była ona tak ważna. Zaakcentował jedynie układ Lugo z kimś z zewnątrz, przerzucanie dragów, dzieci w Chell płodzone tam przez ludzi wrzuconych zapewne bez procesów i po cichu, podobnie jak Lucifer. W tym przypadku streścił pobieżnie raport medyczny z Sunny, o chorobach, które właściwie nawet nie są spotykane już w społeczeństwie.

Potem opowiadał o Matrix i tu już nawet Halo mocno nadstawił uszu. Lucifer przybliżył to o czym mówiła Melissa, oraz co sam dopowiadał wyjaśniając pewne niuanse Rudej.
“Matrix to my, tamci tylko są po prostu zorganizowani”.
“Fabryka Zombich”.

Skandynawia i śruby.
Wolność, indywidualizm, to całe pieprzenie, które dla osób takich jak Halo czy Lucifer było zwornikiem życia. Nie chciał myśleć na ile jeszcze dla Matta, na ile dla Kyle’a. Ludzie zmieniali się, pokornieli. Korpo dobrze odwalały swoją robotę.

Luc opowiadał zarówno o możliwościach jakie oferowała Melissa, jak i wymogach. Bezpieczeństwo i szkoła dla Aliego, bezpieczeństwo dla Mazz, z pewnością również dla Kiry. Ale ta obroża.
I przy fiasku rozmów, zupełny brak alternatyw, gdy policja lada chwila mogła przejść do kontry...

- … i powiem Wam, że do cholery nic a nic nie wiem co mam robić.
Odpowiedziała mu cisza, którą radośnie przerwał Bob-Mario:
- Wrócić do NZ. Zabrać Kirę i Aliego i wrócić do domu. Złapać oddech i dystans. Na razie siedzisz w szambie. Na lewych dokumentach wyjedziesz nie? Halo może wyrobić je i dla Aliego i Kiry. - Spojrzał niemrugającym spojrzeniem na legendę rugby.
- A co potem? Patrzeć jak Ali wyrasta na szczurka w szklanej wieży i czekać, aż tam zacznie się to co tu?
- Potem jak odpoczniesz, może pojawią się nowe możliwości. Nowe opcje, których w tej chwili nie dostrzegasz.

Żółwik przez ten czas milczał nie wcinając się w rozmowę braci.
- Tato? - Lomu zauważając to spojrzał na niego wyczekująco.
Gad pomachał łapką jakby drapał się po twarzy.
- Nie podoba mi się to wszystko, synku. Wmieszałeś się w wielką awanturę. Choć trzeba przyznać, że poszedłeś za żoną. Ona cię wciągnęła. - Zacmokał. - I teraz co? Samemu będziesz walczyć z rządem, policją co siedzi mafiom w kieszeni? - Ojciec brzmiał na bardzo zmartwionego i pokrywał drżący głos co i rusz chrząkaniem. - Nic nie da się ugrać z tą Melissą?
- Raczej nie. I nawet im się nie dziwię za mocno, po prostu nie podejrzewałem, że mają aż taki rygor. Tu nie chodzi tylko o mnie i Aliego czy Kirę -
solos przeniósł spojrzenie na Kyle’a. - Zagrożona jest też na przykład moja dziewczyna - rzekł to w kontraście do “chodzenia za żoną” - może i Ty Halo też. - Spojrzał w końcu na runnera.
- I ciotka Zuza i wujek Vincent - Kyle mruknął nieco ironicznie.
- No to jakie są alternatywy? Melissa nie, mafie nie, bo będzie to uderzało wprost w ich interesy. Nająć jakichś ludzi? Na to trzeba kasy - Heen senior dumał na głos.
- Ehh... - bąknął cicho runner - ...nie chciałem wam mówić wcześniej, żebyście nie podejmowali decyzji przez mój pryzmat - spojrzał laleczkowo-kowbojską facjatą prosząco na Luca - ale… ja wchodzę w M.
- Co mnie nie dziwi - mruknął ‘Lomu’. - Nie żal ci? Niezależności? Ty, co siedziałeś parę lat na zwykłej resercherce bo nie chciałeś być choćby notowany jako runner, a potem wypiąłeś się na korpo? - pokręcił głową z uśmiechem.
- Trochę żal. Ale z drugiej strony żal mi bardziej możliwości. Opcji. Rozwoju. - Laleczka odpowiadała spokojnie. - To nawet nie o kasę chodzi. Wiem co może D., widzę co robi i w czym działa. Szkoda mi przepuścić okazji - tłumaczył się nieco - Rozumiesz?
- Tak. Dla ciebie to wizja rozwoju przełamanie barier. Dla mnie odwrotnie. Różne fuchy, różne spojrzenia. Spoko nie oceniam. Jak tak czujesz to nawet super. I plus taki, że o ciebie nie będę musiał się martwić jak cię wezmą pod parasol. Wiesz, gdyby zamiatali osoby związane ze mną.
- Zaraz… -
przerwał mu Kyle - …to nie znaczy przypadkiem, że Ruda jest teraz podwójnie narażona? - MarioBob zmarszczył brwi.
- Nie, bo skąd mają wiedzieć, że jej brat idzie w M.? Może być na celowniku tylko przez kontakt ze mną. Tu nic się nie zmienia. Niestety.
- Może jeszcze przemyśl? -
rzucił Halo. - Póki co jeszcze kilka dni jestem. Mogę spróbować nagrać spotkania. Potem nie wiem jak będzie.
‘Rugbista’ tylko skrzywił się.
- Dobra, to wiecie co się zdarzyło i jak jest. Ja usłyszałem wasze opinie, dzięki to dla mnie ważne. Dam znak jak wymyślę co robić Matt. Ach, bym zapomniał. Sprawa Dana w toku. Załatwiłem.
Żółwik się ożywił:
- Tak? Co konkretnie?
- Będzie niespodzianka. Jednak na tyle konkretnie, że chyba wolałby śmierć.
- O zapowiada się ciekawie. -
Żółwik zatarł łapki ...a przynajmniej chciał.
- Pozdrów Sue, Mayę i Ozza. Dasz znać Amandzie…?
- Pozdrowię. Bądź ostrożny..
- Ok.
Gdy wyszli Luc ciężko podniósł się ze stanowiska.
- Ty potrafisz zdjąć blokadę w ogóle mojego sprzętu? Mechanicznie tego chyba nie zrobili, bo operacja na otwartym mózgu… Oprogramowaniem albo nanami chyba?
- Szkoda, że nie poprosiłeś D. -
mruknął Halo.
- Zbyt byłem zaaferowany rozmową z tymi od M. Sprawdź jak możesz.
- Mogę spróbować. -
Runner uśmiechnął się jak Freddy z ulicy Wiązów.

Dokonywał swoich magicznych sztuczek analizując i próbując coś co dla Luca brzmiało jak recytowanie Talmudu wstecz. Kilka przekleństw i dwa piwa później Ptasie Radio usadziło solosa znowu w pozycji siedzącej.
- No dobra. Sprawdź. Chociaż podejrzewam, że część będzie do wymiany bo spierdolili brutalnie łącze smartguna. - Zaciągnął się odpalonym fajkiem.
Solosa aż tąpnęło gdy znów zaczął widzieć na dwoje oczu. Bardzo szybko przestawił się na widzenie jedynie jednym, teraz kąt widzenia prawie rzucił nim o ziemię. Nawet sobie ten kąt jeszcze powiększył sprawdzając opcje cyberwzroku.
- Zrobie przegląd u Dave’a. Może tanio mi policzy. Wymieni na przewody paliwowe i będzie grać muzyczka. - Zaczął sprawdzać po kolei cyberukłady, prócz smartlinków i painkillera. Zainicjował Sandiego czując miłe mrowienie i zaraz gdy odpalił skoczył do przodu, odbił się od ściany i w szalonym zwodach uników pobuszował chwile po salonie. Czas jak zwykle zwolnił.
- Ech… żebym ja to miał odblokowane w Chell…
- No cóż. Następnym razem -
Halo wyszczerzył się we wrednym dowcipie, a Kyle rzucił Lucowi puszkę piwa.
- Orientuj się!

Złapał, otworzył i wypił parę łyków. W mózgu procesor już przetwarzał wywołanie rozmowy z Edkiem.
Łączność…
Luc miał ochotę popłakać się ze wzruszenia. Nie sprawdzał jeszcze poczty, bo to by było za dużo na raz.
- Co tam poczwaro? Masz coś dla mnie dobrego? - zabrzmiał podniecony punczur.
- Wódkę, na dwóch. Masz czas? chce o czymś pogadać.
- Jasne. Gdzie i za ile? -
Nożycoręki ochoczo przystał na taką propozycję. - U Kiruni?
- Ok, będę niedługo. Coś kupić po drodze?
- Spoko. Robiliśmy ostatnio zakupy.
Kyle dopił piwo i zgasił fajka.
- Ja się zbieram. Chociaż nie wiem czy mam gdzie wracać. Tam u Ciebie podobno strefa wojny?
- Myślę, że jeszcze bezpiecznie tam.
- Dobra spadam. A ty baw się dobrze.
- Idę z Tobą, podwiozę Cię taxi i pojadę do Edka. -
Odwrócił się do Halo. - Kilka dni mówisz… trzeba się będzie sobą nacieszyć. Odezwę się...
- Dobra -
przerwał runner - tylko nie mów siostrze. Chce sam z nią pogadać.
- Ale o czym? -
niby to zainteresował się solos, po czym klepnął runnera w ramię i razem z Kylem wyszli.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 20-03-2017 o 19:38.
Leoncoeur jest offline  
Stary 27-03-2017, 18:22   #8
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Need advice: Punk, Bartender & Vodka




Mieszkanie Kiry na Manhattanie, wieczór
Cytat:
@HiDanWell99KirAli
Od:LVDHeeN
Temat: Cel

Dane: Daniel Peter Richardson
Urodzony: 23.06.1990 w Wellington
Zatrudniony: 01.09.2015 w Leyland-Carlise Inc.
od 01.09.2015 analityk jakości zasobów (oddział w Wellington),
od 01.09.2017 starszy specjalista ds jakości (oddział w Wellington)
od 15.10.2020 VP ds. jakości i satysfakcji klientów (główna placówka firmy w Brasilii)
Rys psychologiczny: Dominator
Dosyć ambitny i przeświadczony o własnej wartości. Lubi hazard (ruletka i poker to jegopasja) lecz szło mu w tym zwykle średnio (na sporo się zadłużał). Hulaka i kobieciarz (nie stroni od posiadania równocześnie więcej niż jednej partnerki). Lubi pokazywać siłę i udowadniać własną pozycję nawet uciekając się do brutalności fizycznej względem osób jakie są w jego zakresie możliwości dominacji (bicie i gwałcenie partnerek, etc.). Uzależnia przy pomocy pieniędzy, prezentów, wysokiego standardu życia. Sponsor Małej Ligii rugby w Wellington.
Rodzina: półsierota, jedynak
Matka w hospicjum św. Łazarza w Wellington.
Załącznik:
Wiadomość do Nixx wysłał już praktycznie stojąc przed drzwiami dziewczyny Nożycorękiego. Był już całkiem żwawy, z Alim u Mazzy złapał wprawdzie zaledwie kilka godzin snu po intensywnym dniu w Chell, ale zmęczenie jakoś odeszło. Może to ta ulga gdy zobaczył syna, Mazz, przyjaciół? Znów miał łączność ze swoim c-ware? Kop energii gdy wszystko wracało na miejsce jak w układance?
No może jedynie poza tym, że patrząc na jego sytuacją ogólną... wszystko się spieprzyło.

Z butelką Valis Vodka pod pachą wcisnął na panelu przycisk powiadomienia o wizycie, na co Edek po chwili otworzył radośnie drzwi i wciągnął go do środka:
- No to zaczynamy imprezę!
- Koniecznie, muszę się napić. Kira jest?
- Będzie za 20 minut. To chcesz lodu do tej wódki? -
Punk wyszczerzył się wskazując flachę. - Co? W końcu nabrałeś rozumu i świętujesz wyzwolenie?
- Coś w tym stylu. Wiesz jak to jest, dziecko z kobietą zostawić i można poszaleć. Trochę miałem przerwy. Trzeba odbić, nie? -
Hen żartował, ale minę miał zamyśloną i jakby zmartwioną pod płaszczem wesołości.
Edek wprawnie otworzył butlę, machnął nieco lodu do szklanek i polał zamaszyście.
- No to “bottoms up” jak mówią najstarsi górale. - Sam posłuszny komendzie wychylił nalaną porcję, pozostawiając kryształki lodu. - No, na odwagę. I gadaj co to za temat.
- Kim jest Kirunia? -
spytał Heen i wychylił kieliszek. Zaraz chwycił za butelkę i polał raz jeszcze.
Wziął tym Nożycorękiego z zaskoczenia.
- Eeeee barmanką? - padła ostrożna odpowiedź.
- A poza tym?
- Kobietą? Zajebistą laską? -
Edek patrzył uważnie na Lucifera. - O co chodzi, stary?
- Nic co by mogło być czymkolwiek złym. Ona jest w porządku. Dziewczyna przyjaciela. Sama pomogła. Zaufałem, więc luzuj. “Bottoms up”. -
Wychylił kolejny kieliszek. - Ale sprzęt załatwia od ręki jak Callmee - kontynuował po przełknięciu wódki - na zawołanie chirurgowie do postrzału. Cięta na policjanta: Hao. Ty zresztą w Clock, też byłeś nie teges wtedy względem niego. Ona o mnie wie, może i ja o niej…? Chyba że wolisz bym jej spytał.
Zapalniczka rozświetliła lekko skupione oblicze Ediego.
- Znaczy nie do końca jarzę co mi próbujesz powiedzieć. Ma kontakty, ale wiesz jak ludzie reagują i gdzie pracuje. Ciężko żeby nie miała. Powiedz prosto z mostu a nie zapierdalaj po krzakach z bawełną.
- Edek weź nie pierdol -
Luc polał trzecią kolejkę - po Tobie samym widać, że coś jest na rzeczy. Mam info. Grube, ale widzę, że Kiri to nie zwykła super dziewucha, chcę ustalić co się pod tym kryje. Mówiłem, ona wie o nReport. Zaufanie działa zwykle w dwie strony.
- Zagadaj z nią stary. Ja nie wiem o co Ci chodzi, a ty dukasz jak dziewica na pierwszej randce. Ja się nie wcinam w jej sprawy. -
Edek wychylił kolejną wódkę, polał obu i strzepnął fajka
- Dobra. Pamiętasz naszą rozmowę co poznałeś moją matkę? - Heen sam też zapalił. - Gadaliśmy o Arturze. Mówiłem Ci, że kumpel to kumpel, poległ w akcji, zdarza się najlepszym. Nie skurwiel ten co go załatwił, on też miał swoje priorytety, a to wy robiliście włam. To skurwiele zlecający nie zapłacili Norze po nim. Kojarzysz?
- Mhm -
punczur cmoknął językiem o zęby - no i? - Pochylił się bliżej Lucifera, który wychylił kolejny kieliszek.
- Matrix mnie chce. Oferują bezpieczeństwo mi i bliskim przed policją, oraz zaplecze by jebnąć w policję, za to co zrobili Kirze, za to co zrobili mi.
Znajomy wyraz wkurwu pokazał się na obliczu Edka, żyła na skroni zaczęła pulsować.
- A co to ma wspólnego z moja Kirą?
- Z Kirą nic. Ot chciałem się upewnić. -
Luc zgasił fajka i od razu zapalił następnego. - Odmówiłem. Ale… - zaciągnął się. - Chcesz long story czy short?
- Streść... -
rudy chlapnął kolejnego szota i wygrzebał whisky - ...bo mnie chuj strzela. Nie mam nerwów na długie opowieści.
- Wejście w Matrix jest niby bez wyjścia. Logiczne. Kto wyjdzie ten może potem zdradzić. Kontrakt jak w korpo, choć oni są przeciw korpo, rządowi, policji. -
Luc aż uśmiechnął się dziko na ten paradoks. Polał. - Oni chcą różnorodności, wolności jednostek na przekór rządowego, policyjnego i korporacyjno tworzenia zombie. Ale kto o to walczy, sam do nich wchodzi jak w korpo. Kurwwwa… - Wychylił kolejny kielonek. W tym tempie zapowiadał się szybki zjazd do boksu. - Gdy szedłem na spotkanie nie wiedziałem, że aż tak. Szedłem zaś z myślą, że jeden z warunków to wypłata przez nich kasy Norze i małemu. Uczciwa walka, ale główszczyzna, jak dawno temu. Cena. - Urwał i zabębnił palcami po blacie. - Policja dowie się, że jestem poza Chell. Jutro? Pojutrze? Nie wiem. Ale mnie pierdolić… zagrożony jest Ali. Mazz, Ty, Twoja Kira. Moja Kira. Bo wiedzą, że moi przyjaciele, bliscy to klucz do mnie. I chuj stary… nie wiem co robić. Gadałem z bratem, ojcem, Halo. Czeka mnie gadka z Rudą. Oprócz nich mam tylko Ciebie.
Edek przetrawiał przez pozostałą część fajka.
- No nie wygląda to jakoś radośnie… - orzekł jak mistrz Zen. - nCat raczej odpada. Jak Cię będą chcieli dorwać, to dorwą niezależnie od kraju, jeśli w ogóle wyjedziesz. Poza tym z Alim nie będziesz się ukrywał wiecznie… - Przeciągnął dłonią po twarzy. - Można Cię spróbować upchnąć gdzieś w jakiejś Kolumbii albo co. Ale tego psychicznie nie wytrzymasz.. Wiem co mówię. Kurwa...
- Jakby było trzeba do cholery to bym wytrzymał, ale mam syna, a jego matka w wariatkowie. Mam Mazz, którą wezmą na widelec. Jak dowiedzą się, że nie ma mnie w Chell, zaczną szukać. Przyjdą do Ciebie. Może i do Kiry. Tak to działa. Policja, rząd. Korpo.
- Ok. To… jaka różnica między Kolumbią a Matrix? -
Edek cedził słowa przez szkło przyłożone do ust. - Tam wytrzymasz to tu też nie, nie? Gwarantują bezpieczeństwo?- starał się bardzo zachować pomocny obiektywizm.
- Dożywocie w Matrix? Czy Kolumbia. Co Ty byś wybrał Ed?
- Gdyby chodziło o bezpieczeństwo Kiry? Wszedłbym w to. Ona jest warta. A potem … potem bym szukał haczyka. -
Uśmiechnął się szeroko i dumnie.
Lucifer też wyszczerzył zęby. Jakby myślał o tym samym.
Kolejny papieros.
Nie polewał na razie.
- Mam plan. Wiesz… - dopiero teraz sięgnął po butelkę - mi nawet to co M. proponuje pasuje. Patrzę na te korpozombie i mi się cofa, widzę do czego to prowadzi. Za parę lat nas po prostu sprzątną tak czy owak, bo nie będziemy pasować… a M. z tym walczy. Korpo stwierdzi, że nie będzie Rocka, to będziesz bawił się do country przy nColi. - Rozlał w kieliszki.
- Jaki plan?

Gdy Lucifer otwierał usta, rozległ się sygnał otwieranych drzwi
- Ooo! Widzę że impreza beze mnie - ‘Kirunia’ stanęła w drzwiach. - Kacperek!!! - uradowała się i podeszła by zamknąć Heena w uścisku. - Dałeś w dupę, wiesz?
- W dupę? Komu? Nie piłem ostatnio aż tak by nie pamiętać... -
Też ją objął z uśmiechem.
- Może to i lepiej. - Uśmiechnęła się i podeszła przywitać się z Edkiem, przy okazji zabierając mu jego szklaneczkę.
- Aż się boję… - mrugnął do niej. - O co chodzi z ta dupą?
- Jak to o co? -
Zdziwienie w głosie barmanki było nie do pominięcia gdy spojrzała znacząco na Lucifera. - Zniknąłeś. Martwiliśmy się. Niektórzy stawali na rzęsach, niektórzy mało co nie kojfnęli na złamane serce. Mamy coś na kolację czy tylko wódkę? - spytała Edzia.
- Kupiłem Ci zupę z pierożkami. -
Uśmiech punczura nadal robił mieszane wrażenie.
- Chcecie? - Kira pochyliła się by zabrać fajka i zapalniczkę. - Czy wolicie pogadać we dwójkę, gołąbeczki?
- Dosłownie chwilkę o interesach dwa słowa zamienić byśmy mogli, zanim wejdziemy w tryb dalszego pracowania nad krokiem węża.
- Spoko. Ja skoczę pod prysznic i odgrzać zupkę. Bawcie się dobrze!

Wyturlała się z salonu i skierowała do łazienki. Po chwili rozległ się dźwięk wody i jakaś muza z cyklu “zostań mistrzem Zen”.

- Będą mnie szukać - Lucifer pochylił się ku Edkowi. - Mazz spalona, z pewnością wiedzą, że mnie coś z nią łączy. Bezpieczeństwo zapewnić muszę Alisteirowi, żonie w wariatkowie. Oprócz tego zostajesz Ty i Halo. On zadba o siebie, Ciebie mogą wziąć na celownik Ed. Mój plan jest taki. Wejść do Matrix grupą. Schować się i skontrować skurwieli, dojebać policji, korpo i tak dalej. A jak się okaże w Matrix źle, odpieprzać im będzie, to grupą rozpieprzyć ich od środka.
- Hmmmm… -
mruknął Edzio nadstawiając ucha - musiałbym Kiry spytać. Nie wiem czy ona będzie chciała w to włazić. - Poskrobał się ludzkim palcem po nosie. - A co jeśli będzie źle tam, rozwalisz policję itd? Dokąd ruszysz? Spieprzać będziesz….my… przed jednymi i drugimi?
- Prawnie, to ja jestem czysty Ed. Nie tyle chce mnie udupić samo NYPD, tylko po prostu parę osób z góry policji, by nie wyciekło co zrobili z moją Kirą i mną w Chell. Jak ich się rozjebie, to przyjdą nowi na ich miejsce. Może podobne bydlaki, ale nie umoczeni w to gówno i bez celownika ustawionego na mnie, a przy tym na Mazz, moją Kirę, ciebie. Ale bez Matrixa, to ja nie wiem czy się dobrze skryję przed dobitką tych zjebów, co tu mówić o kontrze. -
Zapalił kolejnego papierosa.
- Dobra. - Edek polał stwierdzając twardo. - Jakie są priorytety? Dojechać pedałów z policji, tak?
- Tak. A przy okazji… Matrix bawi się w dojeżdżanie korporacjom, rządowi. -
Heen wychylił kieliszek. - Dla mnie to całkiem fajny motyw, bo się skurwielom należy i można przy tym też zarobić. nReporty, kasa dzielona na grupę. Boczna fucha. Przyjemne, pożyteczne, dochodowe. A jak Matrix okaże się opcją złą, to wyjść grupą zawsze jest łatwiej po trupach niż samemu - Lucifer wzruszył ramionami.
- No to jak nie wiesz co robić? - wyszczerzył się Edek. - Znaczy, wiesz, cieszę się, że mogłem pomóc - zarechotał.
- Wiem. Jak się wejdzie grupą. Jak mam wchodzić solo, albo tylko z Mazz, to chujnia. Stąd nie wiem.
- No to trzeba spytać Halo, Kiry moją i Twoją. Ja tam na rozpierdol zawsze się piszę.

- Stąd moje pytania o nią - mruknął Heen nawiązując do początku tej rozmowy - bo wiem, że bez niej się nigdzie nie ruszysz - mrugnął i zasalutował kieliszkiem.
- To ja pójdę zagrzać jej zupę. Jak się naje, ma lepszy humor - mrugnął Edek, dopił kolejkę i pogwizdując podyrdał do kuchni.

Dziewczyna pojawiła się wkrótce człapiąc bosymi stopami w krótkich spodenkach i koszulce, bez klubowego makijażu i z nastroszonymi czarnymi włosami, wciąż posklejanymi od mycia.
Klapnęła na fotelu i wyciągnęła nogi opierając je o ławę.
- Zaraz dam Ci zupę, skarbie! - doleciało basowe zapewnienie z kuchni.
- Super! - odkrzyknęła barmanka i uśmiechnęła się szeroko do Luca. - Uczy się, chłopak. Mazz wie co mówi. - Uśmiech poszerzył się jej chociaż robiła niewinną minkę.
- Kira, treserka bestii. - Solos poważnie skinął głową. To był jakiś pieprzony abstrakt. Prawie dwumetrowe bydle podejrzewane o cyberpsychozę za sam ryj, oraz barmanka z klubu sex-streaptise. "Zrobię Ci zupkę skarbie". Lucifera aż korciło by wstać i sprawdzić czy Edie nie paraduje tam w fartuszku.
- Nauczysz go jeszcze skakać przez płonące obręcze i miałabyś pracę w cyrku. Tyle że już żadnych już nie ma.
- Jak nie? Dawno nie byłeś w Clock, co?
- No ostatnio razem z wami. Na przywitaniu mojego brata. Coś się zmieniło?
- Nie no. Ale przecież to zoo i cyrk połączone w jednym. -
Zaśmiała się cicho i sięgnęła po fajka. - Jak po powrocie do cywilizacji?
- Uczę się. Dziś Alisteir pokazywał mi co to prąd. Fajny wynalazek. A co do Clock… jakoś nie złożyło się by wcześniej zapytać. O co chodzi z Hao?
- Z Hao? -
Kira zmarszczyła brwi próbując skojarzyć.
- Ten szczuplasek, Azjata o twarzy dzieciaka.
- Aaaa ten. Chyba o nic. A co? -
Kira ułożyła się wygodniej na sofie, ale tak by widzieć Luca.
- A nic, wydawało mi się jakbyś coś do niego miała.
- Nieeee - machnęła ręką. -
Wydawało mi się, że ktoś znajomy ale mi się popićkało. - Znów uśmiechnęła się wesoło.
- Mhm, dziwne tak mi się zdało. Bo on też tak reagował.
- No nie wiem co Ci powiedzieć, Kacperku. -
Wzruszyła ramionami nieco spięta.
- Kira… to dość ważne, zaraz ci zresztą powiem czemu. Nie chce się wpierdzielać, ale to w każdym razie nic wspólnego z tym, że on z police?
- Mmmm nieee do końca -
odpowiedziała ostrożnie i z nieco większym napięciem.
Solos zapalił papierosa.
- Kiri, zaufałem ci. Wiesz o nReportach, a to naprawdę ważna sprawa. Zwrotka zaufania? Powiesz mi choć z grubsza o co c’mmn?
Zgasiła fajka ostrożnie w popielniczce.
- Hipotetycznie, może chodzić o to, że praca barmanki jest zajebistą fuchą, tak? - uniosła spojrzenie na Heena, a on kiwnął głową. Ni to że się zgadza, ni to, że po prostu słucha. - Ale hipotetycznie, pewne sprawy wymagają nieco większych dochodów niż dostaje zwykła barmanka. Nawet z napiwkami. Więc trzeba szukać dodatkowych źródeł zarobku, niekoniecznie z białej strefy.
- To by wyjaśniało twoją rezerwę, ale nie jego… Chyba, że kiedyś Cię przesłuchiwali, albo coś, a on przy tym był i stąd się widzieliście. Kojarzyliście… -
Heen strzelał w ciemno.
- Mmmm - Kira skrzywiła się lekko - bardziej… był nabywcą źródeł zarobku? - Skrzywiła się niewinnie w sztucznym uśmiechu.
- To że fixujesz, to się domyśliłem jak tak szybko załatwiłaś sprzęt na rzeźnika, a potem chirurga na zawołanie... Ale że zaopatrują się u Ciebie nawet policjanci? - Lucifer zagwizdał z żartobliwym podziwem. - Nieźle.
Kira nie odpowiedziała. Zamiast tego rozłożyła ręce w geście “no co ja mogę”.
- Dobra. Jest tak. Moja Kira została do Was wepchnięta przez police, pewnie się tego domyślałaś. Clue w tym, że miała być przynęta na rzeźnika. Ten typ urody, patozwiązek z jej byłym, już jedno dziecko, do tego była w ciąży. Pasowała idealnie wystawili ją. Robota w Clock dopełniała profil ofiar. Wystawili ją, a on ją prawie zarżnął. Fizycznie ledwo wyszła, psychicznie… siedzi w wariatkowie po tym co jej zrobił
- O kurwa. Nie wiedziałam, że aż tak… Luc… nie wiem co powiedzieć.
- Nic nie mów. -
Skrzywił się. - Hao, ten policjant, w tym uczestniczył, ale i on i wielu jego kolegów było samych wkurwionych taką akcją. Miał wyrzuty sumienia, doszedłem co zrobili, wykorzystałem jego winę. Od niego miałem sporo info z policji, śledztwa, dzięki którym dorwałem O’Connella i Della. Nawet więcej. To Hao zasugerował, bym złapał tych skurwieli z góry NYPD za jaja. Prawie doszło do ugody z policją, z milion kredytów dla Kiry i Aliego odszkodowania, albo idziemy do mediów. - Walnął shota i odpalił kolejnego faja.
- I co z tym milionem?
- Wiesz co to Chell? Albo Edek opowiadał Ci skąd mnie wyciągnięto po moim zniknięciu?
- No wspomniał o tym. Do tej pory myślałam, że to jedynie urban legend.
- Jest gorzej niż w legendach. Najgorsze rejony nCat przy Chell, to jak… Nie Kira, tu nie ma porównania. Chell to jest dno dna. Totalne. Po pacyfikacji policyjnej w Jersey, gdzie zostawiłem znajomym syna, wkurwiłem się. Stwierdziłem, że sporo mi ujdzie na sucho jak są negocjacje w sprawie ugody. Zrobiłem awanturę na 22 NYPD. Wykorzystali to, sfingowali moją śmierć i wrzucili mnie tam. Może jutro, może pojutrze, może za parę dni będą wiedzieć, że wyszedłem z miejsca z którego technicznie nie miałem prawa wyjść.
- To jak Ci pomóc? Trzeba Ci znaleźć miejscówę. O tą kasę można też zawalczyć, może w imieniu jedynego żywego Heena?

Luc machnął ręką.
- Nie przyszedłem tu po pomoc Kiri, … no może po poradę w podjęciu jednej decyzji. - Spojrzał w stronę kuchni. - Przyszedłem ostrzec. Ja nie jestem wyjątkowo towarzyskim typem. Tu w NY mam znajomych niewielu. Jak odkryją, że wyszedłem z Chell, będą wiedzieli, że nie dość iż mogę ruszyć temat Kiry i rzeźnika, to jeszcze samą sprawę umieszczenia mnie w Chell. I samego Chell. Wrzucają tam ludzi niewygodnych od blisko dwudziestu lat. Bez procesów. Bez sterylizacji penitencjarnej, tam są dziesiątki dzieci. Będą chcieli mnie znaleźć za wszelką cenę nim rozpętam im medialne piekło. Nie odpuszczą choćbym zaszył się w Tybecie. Pójdą po sznurku do moich znajomych. W tym Edka i Ciebie. Jak już masz coś za uszami, to zmiażdżą. Jak lądująca wojskowa AV.
- No to co zamierzasz? -
Usiadła po turecku. - Wyjazd z NY wydaje się być niezłym pomysłem. Raczej wcześniej niż później. Reszta też musi się przyczaić na jakiś czas, z pół roku, rok.
- Pierwsza kontrola lotniskowa mnie wychwyci skanowaniem. Są ludzie oferujący schronienie, zaplecze i rzucenie się do gardła tym zjebom i innym. -
Solos wzruszył ramionami. - Jedyna alternatywa, to zakopać się w nCat. Lubisz nCat Kiri?
- Jacy ludzie? I jaka cena? -
spytała barmanka lekko mrużąc oczy. - I nie, nie padam specjalnie. Lubię swoje mieszkanie.
- Cena to “jak wchodzisz, to już nie wychodzisz”, bezpieczeństwo organizacji. Stąd jak wejść to taką grupą, by jak będą chcieli przeginać pałę, rozjebac ich od środka. A kto? Ty mi powiedz Kira. W Waszym związku Ed jest chyba ciut za Tobą w kwestii rozkmin.
- To jakaś mafia? -
spytała sciszonym głosem.
- Walka z policyjną i rządową wierchuszką, walka z korpo. Walka by ludzie byli ludźmi, a nie korpozombie. O wolność i indywidualizm. No pomyśl kto.
Skrzywiła się.
- Musiałabym pomyśleć. Oprócz niego mam swoje zobowiązania. To nie jest coś co … - machnęła ręką. Brzmiała dużo bardziej logicznie i trzeźwo niż Nożycoręki. - Poza tym co ja tam bym robiła? Barmanowała w podziemiu?
- Nie wiem. Ja jak się dowiedziałem z czym się to wiąże odmówiłem. Nie toleruję kontraktów “to-the-end” nawet małżeński mi nie wyszedł. Ale zarówno ja, jak i Ty, Edek… musimy się zastanowić jakie są szanse. Ja mam jedynie teoretycznie marginalne. Wy? Nie wiadomo. Stąd mój pomysł, jak wejść to tylko grupą która w razie decyzji o rozwodzie stanie razem. Edi pójdzie wszędzie gdzie rozpierducha będzie “godna” -
Luc wypowiedział to słowo naśladując ton punczura. - Więc to Twoja decyzja. Ja bez was raczej odpuszcze, za małe szanse wtedy by się w razie co wyrwać tylko z Mazz.
- Trochę nas stawiasz pod ścianą, co? -
Kira nadal poważnie podchodziła do kwestii. - Jak my nie pójdziemy to będziemy mieć ciebie i resztę na sumieniu.
- To moja decyzja co ze mną. W razie czego postaram się doprowadzić do wysłania Kiry i Aliego z bratem do Nowej Zelandii, reszta będzie musiała działać sama. Każdy będzie mógł wybrać czy ukryć się samemu, czy wejść solo w nich. Każdy suwerenna decyzja. Albo razem, grupą.
- Do kiedy mam czas by pomyśleć?
- Nie wiem. To zależy tylko od tego kiedy odkryją, że nie ma mnie w Chell. Policja miała układ z bandą, która tam rozbiłem. Dragi robione w Chell za staff. Czy to wycieknie jutro, czy pojutrze czy za kilka dni? -
Teraz Luc rozłożył ręce. - Nie wiem. Ale jak będa wiedzieć że prysnąłem to się zacznie.
- No ale kiedy im masz dać znać? Na jakim etapie jesteś?
- Na etapie odmowy wejścia w układ to-the-end. W razie zmiany zdania mogę nawiązać kontakt. Mam przez kogo.
- A druga strona będzie zainteresowana ponownymi negocjajmi? -
zdziwiła się Kira.
- Myślę, że tak. Obserwowali mnie już jako kandydata, więc sa mna zainteresowani, a jestem kurewsko ciężką bronią na tych przeciw komu walczą. Tylko ja mogę wykorzystać info o Kirze i Rzeźniku, czy Chell.

- Mogę już wleźć z tą zupą? -
Edek zapytał dyskretnie z kuchenki.
- No właź... - Kira spojrzała pytająco na Heena, który wnet udał z rozładowującym trochę (może nie dla Edka) humorem dokończenie wypowiedzi:
- ...jak musisz. Właśnie podrywam tu świetną laskę, a Ty zawsze wszystko w takich sytuacjach psujesz.
- Ja ją ratuję przed oszołomami! -
Edek wniósł dymiący mega kubeł i podał dziewczynie. - Zjedz, bo ten nic tylko gada i nawija. A ty o pustym dziobie pewnie siedzisz i z uprzejmości jedynie słuchasz. - Punczur odgryzał się dzielnie. Klapnął przy tym obok barmanki i tylko jej refleks sprawił, że wrząca zupa nie oblała jej i sofy. - No to co? Chluśniem bo uśniem? - Wskazał na kieliszki.
- Czasem mówi z sensem. - Lucifer pokręcił głową i nalał do kieliszków dostawiając przy tym trzeci.




Nie było się łatwo wymówić od skończenia drugiej butelki, ale Lucifer już czuł, że szumi mu w głowie, a w Bronx czekała Mazz i Ali. Chyba tylko tym argumentem zgasił Edkowe “no dopijmy i się poleci po kolejną”. Zresztą cała trójka miała o czym myśleć. I tak dali sobie off, bo do ‘sprawy na blacie’ przez dalszą część wieczoru nie padły już nawet aluzje. Luc był na tyle przytomny by pożyczyć od Kiry ciemne okulary i holobluzę z kapturem, dzięki którym był bezpieczny od skanerów w kamerach.
Nawet jak było to paranoiczne działanie na wyrost, to ryzykować nie było sensu.
Po drodze, która sprawiała wrażenie się wydłużać zadzwonił telefon. Normalnie by się zastanawiał czy odbierać gdy nie znał numeru próbującego się połączyć, ale był lekko pijany i więc przyjął połączenie praktycznie odruchowo.
- HEJ!!! - męski głos z drugiej strony brzmiał na niezwykle ucieszony. - W KOŃCU!!!
- Tak? Kto mów… - Luc skojarzył zupełnie nieznany numer z pewną opcją. Nie… to nie mogło być to…
- Nie mogłem się do Ciebie dodzwonić stary. Mam dla ciebie gotowy projekt.
- Projekt?
- Kilkanaście dni temu? Gadaliśmy w studiu? -
Koleś z drugiej strony brzmiał lekko poirytowany. - Chciałeś projekt tatuażu, kojarzysz czy to była pijacka zmyła?
- Ach… -
Heen wnet zrozumiał z kim rozmawia. - Nieeee no nie pijacka… - czknął. - Zaintrsofny.
- Kiedy możesz być w studiu?
- Trochę statnio sjęnty. Jak dam radę t’fpadnę. Mam Tfffój nr... teraz. Toooo dam zsfnać jak będę się ffffbierał.

Tatuażysta mruczał coś mało pochlebnego gdy się rozłączał.



Mieszkanie Mazz w Bronx, noc
Ruda, wyciągnięta na sofie oglądała TV prawie wyciszoną. Uniosła głowę słysząc wchodzącego Luca, który wszedł po cichutku, sam otwierając sobie drzwi.
- W końcu - mruknęła siadając. - Wszystko ok?
- Tak - odpowiedział z czającą się nutką bełkotu zaczynając lekko chybotliwie zdejmować buty. - Mały ssspa?
- Heeeeen no ja pier…! -
zmęłła przekleństwo. - Serio? Śpi! - fuknęła zirytowana i zapaliła papierosa. - Coś załatwiłeś czy tylko imprezka?
- Njee fiiieem. -
Odrzucając obuwie oczłapał do sofy i usiadł obok. Przynajmniej w jego mniemaniu, bo w praktyce klasycznie opadł na sofę. Choć przyznać trzeba… finalnie do pozycji siedzącej. - Sieee, okaszy. Gaddałem z *chick* Edkiem.
- O czym? -
Ruda spojrzała na solosa. - Zresztą, nieważne. Idź spać. Jutro mi opowiesz.
- Mfisz jakbym byył pjaaaany…
- Bo jesteś. -
Wyłączyła telewizor i podniosła się. - Kładź się i nie budź Ala.
- Nieeee, to tylko -
zamachał rekami ze zirytowaną miną - tttn piepszhony błęę… błęend..., no to co pion ffff uucho. I jensyk. Ja myślę tszźfo kochanie.
- Nie kochaniuj mi - warknęła rozeźlona. -
Masz tu koc i poduszkę. Idę spać. Nie tłucz się.
Ruszyła ku sypialni, której drzwi były przymknięte.

Nie tłukł się bo usnął właściwie natychmiast po opadnięciu głowa na poduszkę.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 29-03-2017, 01:00   #9
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Butterfly touch



Przez sen przedarł się cichy tupot białych myszek, a potem słoń lub wieloryb wskoczył na zwiniętego, wczorajszego Lucifera z całą siłą rozpędu jakiego mógł nabrać na odcinku z sypialni do salonu. W chwile później nastąpiło palnięcie pluszowym pysiem zakończonym twardym noskiem oraz niecierpliwy szept:
- Spiiiiisz? - w połączeniu z gramoleniem się ciepłego ciałka, które zastygło dosłownie na kilka sekund ze wstrzymywanym oddechem dopełniło pobudki.
Cytat:
Dzień dobry!
ryknął damski głos, przerwany “ooops” Aliego.
Cytat:
Witamy naszych odbiorców w porannym wydaniu wiadomości. Godzina 5:20, prognoza pogody przewiduje słoneczny poran…
...dziennikarce przerwały dźwięki japońskiego:
Ali wciśnięty w zwiniętego ojca zaczął skakać siedząc na sofie, obok niego podskakiwał dzielnie Crow. Synek mamrotał pod noskiem słowa intro:
- Kimi no te de, kirisaite tooi hi no kioku wo...
- Uhhh… - Lucifer przeciągnął się tocząc wokół półprzytomnym wzrokiem. - No już nie śpię… - Skrzywił się łapiąc za głowę i orientując się, że w ustach ma pustynię. Zwlókł się z sofy kierując się do kuchni, a Alisteir poczłapał za ojcem, przyglądając się mu z zaciekawieniem. Bosy, rozczochrany, w koszulce i majtkach wyglądał całkiem jak mini wersja ojca o poranku.
- Jeść - oznajmił dobitnie i wyciągnął ręce do góry na znak, żeby go wziąć na ręce.

Odpalona w między czasie neuroprocesorem poczta, oznajmiła przepełnienie. Spam, spam, spam, info/feedbacki z nReport, zaniepokojeni fani zastanawiający się nad ciszą. Wiadomości od żony z odpowiedziami w jego imieniu, Halo faktycznie zadbał by Kira nie domyślała się jak się sprawy mają. Wiadomości z kliniki od lekarzy z prośbą o spotkanie lub kontakt też były ogarnięte przez runnera. Była też wiadomość od Nixx, która przesłała krótkie video “meldujące się”. Faktycznie nie marnowała czasu. Ciuchy, fryzura i makijaż miała odhaczone. Teraz zaczynała poszukiwanie odpowiedniego miejsca na Dana.
Kilka wiadomości od Eve, krótkich i skleconych profesjonalnie.
Kilkanaście wiadomości od rodziny przerażonej i zasmuconej wiadomościami.
Kilkanaście wiadomości od synka. Każdego dnia przesyłał mu wiadomość z prośbą o powrót...
Studio tatuażu również odzywało się ze dwa razy. W napływie wiadomości, Luc przestał liczyć.
Zaproszenie od Mo i Dave’a na koncert ale przedatowane.
Sporo materiału do przejrzenia na spokojnie…


 
corax jest offline  
Stary 07-04-2017, 16:50   #10
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Need Advice: Red Devil, Rainbow Mo(m)



Mieszkanie Mazz w Bronx, poranek
- Jeść - zgodził się i wziął małego na ręce po czym posadził na szafce. - Zamawiamy coś? - Nalał sobie wody, którą pochłonął momentalnie. - Mazzie jeszcze śpi?
- Taaaak! -
Uśmiechnął się malec. - Śpi. - Pokiwał łebkiem ściskając miśka.
- Zamówię chińszczyznę, a Ty zrób jej kawy. W nocy była wściekła, może przynajmniej śniadaniową pobudką kupimy sobie możliwość egzystencji.
Alisteir zamarł z lekko otwartą buzią.
- Cemu ściekła? - Jego dobry humor gdzieś mu wyparował.
- A ja wiem? - Lucifer mruknął niewinnie w odpowiedzi. Jednocześnie z poziomu sieci wysyłał właśnie zamówienie do pobliskiej knajpki. - To kobieta Ali, niełatwo zrozumieć. Ale kawa może pomóc.
Malec najwyraźniej niewiele rozumiał z tego mamrotania ale widocznie przejął się sytuacją. Przytulił Crowa mocniej do siebie i przyglądał z namysłem ojcu.
- Byłeś niegzecny? - spytał cichutko niepewnym głosem, w łebku przekładając sobie na “po swojemu”.
- Troszeczkę. Hm... - Lucifer skrzywił się i zajął kawą. - Ciężko wytłumaczyć. - Mrugnął do chłopca pokazując, że motyw groźby sytuacji takim groźnym faktycznie nie jest.

Gaworząc tak wrócili do salonu, gdzie Ali koniecznie chciał oglądać anime. Solos mniej, ale i tak czekał na żarcie choć lekko coś przekąsić, bo ssało go mocno po popijawie z Edkiem i Kirą. Po dziesięciu minutach kurier-android zaanonsował się pod drzwiami, a w salonie w chwilę później zaczęły królować zapachy żarcia - to Ali dorwał się do swojej porcji.
- Zaniosę jej jedzenie - mruknął solos biorąc w rękę dwie paczki ryżu i sosu, oraz zrobioną wcześniej kawę.

Ruda spała jak to zwykle ona: Rozkopana jakby przez sen z kimś walczyła. Lucifer położył żarcie i kawę na stoliku obok łóżka i pochylił się by pocałować ją w czoło na pobudkę.
Szare, ledwo uchylone oko spojrzało nieprzytomnie na reportera. Drugie wciąż było zasłonięte poduszką w jaką Mazz wciskała twarz.
- Mmm? - spytała elokwentnie o poranku.
- Śniadanie, kawa, czy jeszcze pospać? - Lucifer wgramolił się na łóżko układając się obok.
- Mmmmm - odparła układając się nieco bliżej. - Ali? - mruknęła kontrolnie.
- Je i ogląda bajki, obudził mnie bo zgłodniał. - Solos pokręcił głową i przełknął trochę ryżu z sosem. - Po piątej rano, masakra…
- On mało sypia… -
podłożyła sobie ramię Luca pod głowę - ale może przyśnie jeszcze… - mamrotała coraz wolniej. Najwyraźniej ona sama potrzebowała snu nieco więcej od sześciolatka.
- Mhm… - Heen też nie potrafił wzgardzić snem.
Pochłonął jeszcze kilka kęsów i złożył głowę obok głowy Rudej i przymykając oczy. Odpływając w niebyt zastanawiał się ile czasu trwać będzie ta anime.




Obudził się po raz kolejny wtulony w plecy Mazz i z jej nogami zarzuconymi na niego. Lekkie uczucie deja vu przyniosły mu odgłosy japońskiego dobiegające z salonu. Poza tym panowała cisza. Być może to ona wybudziła go z oceanu letargu. Było lekko po dziewiątej, Ali dał im te kilka godzin snu bez marudzenia.
- Wstajemy? - mruknął do Mazz, która też wyglądała jakby półdrzemnała jedynie.
- Chyba trzeba. - Nie brzmiała zbyt entuzjastycznie nastawiona do tego planu. - Trzeba podjąć jakieś decyzje i ruszyć zady, zabezpieczyć się… - wyliczała, przygotowując plan działania.
- Gadałem z Edkiem, jest plan mała. - Pogładził ją po ramieniu. - Jeżeli udałoby się wejść w M. całą grupą, to będzie możliwość się wydostać gdyby zaszła taka potrzeba.
- To znaczy? -
Odwróciła się by spojrzeć na Luca spod rudej grzywki.
- No wejść całą grupą, w kilka osób. Jak M. okażą się ok, to spoko, ale jak okaże się to po jakimś czasie srogo upierdliwe, to łatwiej wyjść ekipą niż samemu.
- Czyli wznawiamy negocjacje? -
spytała odwracając się już całkiem do Heena. - Edek, my, Kira, Halo? - Widać było, że ją coś męczy w tym wszystkim.
- Mhm… - przytaknął. - Jesteśmy zagrożeni, myślałem o tym trochę. Bez M. szanse mocno chujowe. Stąd chciałem pogadać z Edkiem, montaż grupy… - urwał. - O co chodzi Mazz?
- Słuchaj… -
zaczęła niepewnie. Wysunęła się z ramion Luca i usiadła po turecku na łóżku - …to wszystko brzmi nieźle. Ale… jak to sobie wyobrażasz? Ja, Kira w pokojach obok? Ali między nami? Będą wydzielone dni dla mnie i dla niej? - Pokręciła głową, a Heen dopiero teraz zrozumiał o której Kirze mówiła. - Ja nie dam rady tak. Już… - zacięła się - już i tak opiekuję się waszym dzieckiem - dodała z cichym wybuchem, nie chcąc podnosić głosu przy Alisteirze. - Nie chcę tak, Luc.
- Myślałem o tym, by Kyle zabrał ją do NZ.
- I co dalej? Myślisz, że jak się ogarnie to nie będzie szukać syna? Albo, że przez nią nie dojdą do Ciebie? -
Minę miała niewesołą.
- Nie mam za dużo alternatyw. Nie uśmiecha mi się stracić Ciebie tylko dlatego aby mały mógł być jednocześnie z ojcem i matką. Jak masz jakieś pomysły to powiedz.
- Nie mam pomysłu, Luc. Chodzi mi raczej o jakąś decyzję. W tę albo we w tę. -
Wzruszyła ramionami. - M. ma oddział w NZ? - Sięgnęła po kubek z zimną kawą. Siorbnęła i skrzywiła. Najwyraźniej zimna ciecz nie była tym co w obecnej chwili podchodziło solosce.
- Nie wiem czy ma. Chodziło mi bardziej… - Machnął ręką. - Możliwe, że Ali będzie musiał wybierać. Możliwe, że poleci do NZ z nią. Będę musiał z nią pogadać.
- Nie sądzisz, że mały miał dość przeżyć przez ostatnie kilka tygodni? Czy wcześniej miesięcy?
- spojrzała na niego. - To Ty jesteś dorosły…
- Nie mam pomysłu -
powtórzył za nią. - A co, pomożesz mi wychować Aliego? Jak swojego?
- Jak mojego? -
Uśmiechnęła się. - Co to, Luc? Dziewiętnaste stulecie?
- Hm? -
Wyglądał jakby nie rozumiał.
- No to... - machnęła dłonią. - Serio uważasz, że masz opcję by Ali jechał z Kirą? - Spojrzała na niego. - I serio uważasz, że jeśli Ali zostanie, to ja odejdę?
- No liczyłem na to że nie. -
Przejechał dłonią po jej karku. - Najbardziej chciałbym tu scenariusza w którym wszyscy zadowoleni. Ty, ja, Ali, Kira...
- ...Eve… -
Mazz zmrużyła oczy.
- A ona co ma z tym wspólnego? - Lucifer zmarszczył brwi.
- Też się martwiła… bardzo - odparła zgryźliwie.
- Martwisz się, że się martwiła? - Luc zdecydował się odgryźć.
- Nie, cwaniaku. Martwię się, że takich Eve jest więcej. - Zlazła gniewnie z łóżka.
- No chyba popier… - urwał i pokręcił głową. - Jadę do Mo i Dave’a, wezmę małego. Jedziesz z nami?
- Mogę. -
Skinęła głową i nie oglądając się ruszyła do łazienki.

Lucifer mruknął coś pod nosem o babskich humorach na co usłyszał łupnięcie drzwiami do łazienki i też wyszedł z sypialni kierując się ku Alisteirowi oglądającemu bajki. Po drodze wziął swoją porcję żarcia.
- Ubierz się BigAl, pojedziemy do Mo i Dave’a - powiedział z pełnymi ustami.
- Po tym odcinku - chłopiec spojrzał na ojca i kiwnął zachęcająco główką. Poklepał siedzenie obok siebie.
- Jak Mazz zwolni łazienkę to i ja idę się doprowadzić do porządku. - Klapnął obok zajadając zimne już ‘śniadanie’. - Jak wyjdę, to będziesz gotowy do wyjścia, tak?
- Ok - kiwnął ponownie chyba z nawyku i wcisnął się pod ramię ojca, wpatrzony w ekran z mrugającymi na nim kreskówkami.




Warsztat Mo w Jersey, przedpołudnie
Pod warsztatem nie było miejsca by zaparkować. Kilka pojazdów czekało w kolejce na podjeździe, w środku czekała jeszcze dodatkowa fura. Kilkanaście minut zajęło Lucowi znalezienie miejsca do parkowania. Znalazł je jedynie dzięki wskazówkom dwójki klientów Mo, którzy pokierowali Heena dosłownie za dwa zakręty w dół nCatu. O dziwo, miejscówka nie była trefna. Stały tam kolejne dwie “fury”. Żadnej z nich nie brakowało kół. Żadna nie wskazywała też na wizyty nieproszonych gości. Gdy nReporter rozejrzał się nieco na murze pod którym parkował znalazł namazianego różowego słonia. Ewidentnie Mo oznaczyła swój nowy kawałek terenu jako prywatny parking.
Al wyskoczył bez szemrania z pojazdu i walnął drzwiczkami, a Mazz wysiadła za nim i zaczekała na Heena. Wcisnęła się pod jego ramię i objęła w pasie. Wolną ręką złapała łapkę chłopca. Do warsztatu Mo wkroczyli jak … rodzina…


Muza ryczała jak zwykle, śmierdziało specyfikami jak zwykle, miejscówka była silnie naznaczona obecnością kolorowej mamy i jej rodzinki. Na stole stały puszki z piwem i talerz zrobiony z aluminiowego pojemnika wypełniony krakersami, paluszkami i orzeszkami.
Ali rozejrzał się i wyrwał Mazz, gnając w kierunku pojazdu, przy którym kilkanaście dni wcześniej działał z Davem. Ruda spojrzała na solosa pokonując pierwszy odruch ścigania Heena juniora.
- Chyba nic nie popsuje. - Luc uśmiechnął się lekko, po czym pociągnął Mazz ze sobą w głąb warsztatu wypatrując przy tym kumpla-kurdupla.
- Moooo! Daaaaveee! - starał się przekrzyczeć ryk z głośników zaglądając pod podświetlone samochody.
Znalazł w końcu łysola pod jednym z pojazdów, gdy iskry ze spawarki sypnęły się im pod nogi.
Musiał zabębnić mocno w maskę auta by zwrócić na siebie uwagę mechanika.
Dave podniósł mini-maskę własnej roboty i spojrzał w górę wychylając się z dołu.
- LUC!!! - ryknął radośnie i zaczął gramolić się w górę. Wylazł w końcu upaćkany i spocony. Niezważając na szczegóły przyciągnął kumpla i walnął w ramię.
- Noo! Wiedziałem! - Poklepał jeszcze raz solosa po policzku. - Mo mówiłeś? - Rozejrzał się.
- Pewnie na górze jest z dzieckiem? Chodź Dave, przyda ci się chwilka przerwy, a chciałbym z wami pogadać.
- Hej!!! -
wrzasnął Dave do zgrai czekającej przy piwku. - Będę z powrotem za chwilę!!! Chodźcie. - Machnął na Luca i Rudą i ruszył w stronę schodów pośród pomruków niezadowolenia klienteli, która jednak nie śmiała protestować zbyt głośno.
- A Ali? - Mazzie przypomniała solosowi.
- Ali jest z wami? - Dave obrócił się uśmiechnięty rozgladając po zakładzie.
Lucifer bez słowa wskazał jeden z samochodów przy którym chłopiec kręcił się ciekawie oglądając zmiany jakie zaszły w pojeździe gdy widział go ostatnio.
- Ma chyba ochotę na dokończenie go, bo Tobie za wolno idzie. Ali! Dasz radę niczego nie dotykać i być grzeczny przez kolejny kwadrans? - Luc zawołał do syna.
Malec pokiwał blond czuprynką i odmachał Dave’owi. Rozglądał się przez chwilę po czym ruszył w kierunku kolejnej maszyny czekającej na naprawę. Heen nie do końca wierzył w tę ‘grzeczność’ i jej zapewnienie, ale z drugiej strony nie podejrzewał aby chłopiec mógł coś zmalować.
- Niczego nie dotykaj póki nie wróci Dave. - Pomachał mu palcem i skierował się z Mazz za mechanikiem prowadzącym ich na górę.

W mieszkanku oczywiście grała muzyka. Ciężko było sobie wyobrazić Mo bez muzyki. Tym razem kolorowowłosa tańczyła z mały Liamem na rękach. Bosa, potargana i z niezmiernie zadowolonym wyrazem twarzy nuciła “People are strange” Doorsów. Malec zaś niczego nie świadom spał w ramionach matki leciutko śliniąc się.
- Oj są dziwni, są… - Lucifer podszedł do rockmanki i ucałował ją w policzek. - Schudłaś coś jakoś Mo, czy mi się zdaje? - Uśmiechnął się łobuzersko. Jednak nie był to jedynie głupi komplement, faktycznie po ciąży nie było już prawie śladu. - Dobrze cię widzieć.
- Pewnie, całe pół kilo -
zaśmiała się ochryple. - Co słychać? Gdzieś się szlajał? - nadstawiła policzek do pocałunku i oddała pakunek Dave’owi. - Weź sobie piwo, ok?
- Chętnie. -
Solos otworzył lodówkę i wziął sobie oraz rudej po puszce, przy okazji rzucając po jednym Davowi i Mo.
- Przychodzę ostrzec i… po poradę też. Ty Mo niby postrzelona, a jednocześnie czasem zdajesz się najmądrzejsza z nas wszystkich… - urwał i skrzywił się sam słysząc jak to zabrzmiało.
Machnął ręką i zaczął opowiadać o wizycie na Posterunku 22, “wygaszeniu go”, o Chell i powrocie, oraz o ofercie Matrix. Robił to już po raz czwarty w ciągu ostatnich 24 godzin, przez myśl mu przyszło że mógł to spisać i rozesłać, ot oszczędność czasu i brak potrzeby strzępienia sobie języka.

- Boję się że jak odkryją, że spieprzyłem i mogę im tu bruździć, zaczną szukać mnie na full - dodał gdy już kończył. - M. wydaje się jedyną sensowną opcją, ale to jak sprzedanie duszy. Poza tym… martwię się o was. Nie mam za dużo przyjaciół, mogą uderzyć w tutaj. Żeby dowiedzieć się od was gdzie jestem, albo żebym się ujawnił.
- Hmmm… -
Mo przyjęła piwo bezalkoholowe od Dave’a. - My sobie damy radę - wtuliła się w mechanika - pytanie, czy wy sobie dacie?
- Nie wiem, ale trzeba spróbować. -
Solos spojrzał na Mazz. - Co sądzisz o tej propozycji M. Mo?
- Wiesz, sporo ludzi tam idzie. -
Rockerka nie była specjalnie zszokowana. - Chociaż mam wrażenie, że tam chodzi o coś więcej niż tylko walka o normalność. - Pociągnęła łyk piwa i skrzywiła się z obrzydzeniem. - Co to za świństwo….
- Tego się właśnie boję. Jesteście blisko nCat, Matrix w nCat starał się instalować. Wiecie coś więcej o nich?
- Nie. Nie bardzo. -
Mo pokręciła głową. - Nie interesowałam się tym aż tak bardzo, żeby wchodzić głębiej w szczegóły. Nie możesz przeszukać netu? - Spojrzała na Mazzy. - Halo nie może?
- Co innego net, co innego ulica. Skoro wiele osób werbują, gdzieś mógł się trafić taki co próbował wyjść, z powodzeniem lub nie. W tę stronę raczej pytam.
- No to może nie być zły pomysł. Spróbuj może też ponegocjować z nimi - wiesz zostawić sobie jakąś furtkę?
- Żeby tylko się dało -
mruknął Lucifer w odpowiedzi. - A wy? Na pewno nic wam nie grozi? Oni tu pacyfikują całe kwadraty wedle własnego widzimisię, “Zniknąć” troje ludzi z przedmieści to dla nich jak zjeść ciastko.
- Damy radę! Nie martw się - mruknęła Mo.
Dave pokiwał głową.
- Nie świruj, Luc. Załatwiaj co trzeba. No i jak dasz radę to się odzywaj od czasu do czasu. Żebyśmy się nie martwili.
- Za bardzo -
rockerka dorzuciła z radosnym wyszczerzem.
- Każda wojna się kiedyś kończy. Grunt to wrócić z niej w jednym kawałku. - Solos uścisnął kolorowowłosa i klepnął kurdupla w ramię. - Chodźmy zobaczyć czy macie jeszcze warsztat. Ali miał nic nie dotykać, no ale… - Rozłożył ręce bezradnie.



Wsiadali do samochodu, gdy Luc otrzymał powiadomienie o przychodzącym połączeniu. Edek dobijał się radośnie, zapewne obudziwszy się po zeszłonocnej imprezie.
- Co tam wielkoludzie? - solos spytał odbierając połączenie.
- Hej! - głos Edka rozległ się wyraźnie. - Chwilę. Czekaj.
Po chwili dało się słyszeć głos barmanki:
- Cześć, Kacperku. Wchodzimy w to - stwierdziła krótko.
- Okey, spotkajmy się dziś całą grupą. O której wam pasuje?
- Dzisiaj mam wolne. Ale jak ma się to dziać szybko, muszę pogadać z Lady J.
- Na razie obgadać strategię. I tak trzeba się będzie jeszcze skontaktować i czekać na odzew.
- Ok. O 13? U mnie? Pasuje?
- Nie wiem czy wyrobimy się na wczesne popołudnie. Lepiej gdzieś na uboczu. Znam jedną fajną miejscówke, prześlę koordynaty pocztą jak uzgodnię co i jak z Halo.
- Wyślij Rudemu -
odparła.
- Jestem! Jestem! - wrzasnął Edzio. - To co? Rock’n’roll, baby?
- Rock’n’Roll. Do zobaczenia.
- Edek i Kira chcą w to wejść - przekazał Rudej już podczas jazdy.
- To chyba dobrze, nie? Trzeba jeszcze Halo spytać co on sądzi. - Uśmiechnęła się lekko. - Nam się przydadzą wszyscy, którzy by chcieli. Kira zrezygnuje z pracy? Co ona będzie tam robić?
- Kira to dosyć zdolny fixer i to od nielegalnego staffu. Może tak ochoczo się zdecydowała, bo już jest na jakiejś lowlist NYPD. Okoliczności mogłyby wywindować ją na top. Halo…. hm… -
uśmiechnął się lekko. - Może pogadamy z nim razem?
- Ok. Możemy podjechać chyba, że masz coś w planach? Woodbridge? -
Skrzywiła się lekko.
- Mhm. Chciałem zajrzeć zobaczyć co tam się dzieje, mamy trochę czasu to można wykorzystać, że jesteśmy już po tej stronie Hudson.
- A potem do D.? -
pisnął z tyłu Alistair.
- Zobaczymy - pokiwał mu głową Heen. - Na razie poznasz parę osób.
Malec westchnął jakby mu kazano iść na ścięcie.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172