Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-12-2016, 12:50   #1
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Strefa Junty


Godzina 9:02 am czasu lokalnego
Sobota, 20 marzec 2049
Bangkok, Tajlandia


Czas następujący bezpośrednio po wizycie w Norylsku był jednym najbardziej leniwych w życiu Denise i jednocześnie jednym z dłuższych, przynajmniej jeśli chodzi o wcielanie się w tę część osobowości Shade. Na samą myśl o mrozie skręcało ją i marzła po nocach, pomimo spędzania ich głównie w gorących tropikach. Okazja, której zaprzepaścić nie chciała, pojawiła się dopiero pod koniec marca, kiedy odezwał się stary znajomy z Azji, od którego dawno nie miała żadnych wieści ani propozycji. Był jednak na tyle godnym zaufania pośrednikiem, że zgodziła się spotkać z potencjalnym klientem. On płacił za przelot do Bangkoku, ruchliwej stolicy i opłacał dobry hotel. I on prosił o pośpiech. Ale czyż nie było tak zawsze?

Spotkanie ustalono na ranek 20 marca i wtedy też Valerie pojawiła się w luksusowym hotelu, ciągle nie wiedząc o zadaniu zbyt wiele - oprócz tego, że jest tajne i grupa operacyjna będzie mała. Kiedy zapukała do wskazanego apartamentu, otworzył jej umundurowany żołnierz, obejrzał od stół do głów i wpuścił do środka. Nie znała tego konkretnego rodzaju mundurów, ale musiały być z Kambodży - a przynajmniej tak sugerowała to flaga znajdująca się w pokoju, zaraz za stolikiem, przy którym siedział generał. Był właśnie w trakcie wyjaśniania czegoś mężczyźnie w maskującym, wojskowym odzieniu, lecz ani kaukaskimi rysami twarzy, ani wzorem munduru nie pasującym do całej reszty w apartamencie. Reszty, na którą składało się jeszcze trzech żołnierzy i dwóch mężczyzn w garniturach.

Kiedy weszła i zamknęły się za nią drzwi, generał dostrzegł ją i przerwał rozmowę, wstając i sztywno kiwając jej głową na powitanie. Wyglądał jakby nie mógł połączyć jej wyglądu i płci z profesją najemnika. Co innego siedzący naprzeciwko mężczyzna o długich, spiętych z tyłu głowy włosach, który uśmiechnął się na jej widok. Odezwał się jednakże generał.
- Dziękuję za przybycie. Proszę usiąść - odezwał się po angielsku z mocnym obcym akcentem i wskazał miejsce naprzeciwko siebie, obok drugiego najemnika, Shade nie miała wątpliwości, że to nie mógł być nikt inny. - Nazywam się Khemera Khiev, nasz wspólny znajomy zapewnił mnie, że mogą państwo pomóc. Niestety nie mogę zdradzić pełnych szczegółów zadania zanim nie zdecydują się państwo na umowę. Płacę po dwadzieścia tysięcy za infiltrację kilku chronionych miejsc na terenie Kambodży. Jak może wiecie, mamy tam obecnie przewrót i wojnę domową, stąd potrzebuję pomocy specjalistów z zewnątrz. Mogę odpowiedzieć na proste pytania, ale przed szczegółami, umowa - pokazał na stolik, gdzie leżały klasyczne, papierowe dokumenty. Nowoczesne czasy, najemnicy także podlegali umowie o dzieło.

Shade lubiła luksusowe hotele i potrafiła je docenić w czasie pracy. Widziała, że pewnie nie będzie okazji by pobyć w nim dłużej, ale i tak ubrała się adekwatnie do miejsca, a dyskretny makijaż dopełniał reszty. Pewnie dlatego głównodowodzący w pomieszczeniu wyraźnie zdziwił się jej wyglądem. Skinęła głową wszystkim obecnym i swobodnym krokiem podeszła do stolika. Wzięła do ręki kopię umowy i zaczęła ją starannie czytać. W treści nie znalazła nic nadzwyczajnego, przede wszystkim podkreślona była dyskrecja. Umowy raczej nie pisał generał, bowiem zawierała wszystko, co należało. Kwota zgadzała się z propozycją, co raczej skracało możliwości negocjacji. Sądząc z wymowy tekstu i wysokości kary, to zdradzenie tajemnicy i celu tej misji według generała powinno być karane śmiercią. Na szczęście jakiś dyplomata wiedział, że to lepiej wykreślić z tekstu.
- Szacowany czas trwania misji i potencjalne zagrożenia? - długowłosy rzucił podstawowe pytania, przeglądając swoją kopię umowy.
- Im szybciej, tym lepiej. Bez daty końcowej, ale jest punkt tej misji, który będzie musiał zostać wypełniony. Jest kilka miejsc, wiele kilometrów kwadratowych - Khemera odpowiadał prostym językiem, widać było, że nie jest biegły w mówieniu po angielsku. - Zagrożenie to wrogowie narodu - zadeklarował z mocą. Nie dodając która strona jest według niego tym wrogiem. - Uzbrojenie i wyszkolenie jak armia, ale nie tak jak wy.
Kobieta przeczytała wszystko do końca, pochyliła się nad stolikiem i podpisała jednym z długopisów leżących na blacie.
- Potrzebujemy kompetentnego przewodnika. - Odezwała się po raz pierwszy od wejścia do pomieszczenia. - Co do pozostałych rzeczy, zapotrzebowanie ustalimy po ustaleniu szczegółów.
- Nasz wspólny przyjaciel już kogoś znalazł, obecnie jest na miejscu i przepatruje teren. Dołączy tam do was - odpowiedział generał. Kiedy również i drugi najemnik podpisał umowę, Khemer skinął głową. Jeden z mężczyzn w garniturach zabrał umowy. - Dostaną państwo elektroniczną wersję i kopię tej - zapewnił.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 30-12-2016 o 12:58.
Sekal jest offline  
Stary 30-12-2016, 13:22   #2
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Postawiono przed nimi szklanki z wodą, a generał wstał. Pojawiła się holograficzna mapa Kambodży, klient zaznaczył całą północną jej stronę i sporą część zachodniej.
- To teren na którym panoszy się nasz wróg! Posuwają się na południe, ale to nie jest wasza sprawa i zadanie. Uderzono zdradziecko, chciano mnie pojmać, ale ich niedoczekanie. Musiałem porzucić swoje posiadłości, zatrzymano moją rodzinę - kropka wskazała miejsce określone jako "Sandan' - w tej okolicy. Chcę odzyskać kilka rzeczy. Dostaniecie listę i miejsca, gdzie ich szukać. Są ukryte i jest ogromna szansa, że ich nie znaleziono. Nie są duże. Jednak najważniejsze zadanie dla was to poznanie lokalizacji mojego syna. Będzie przetrzymywany w jednym z tych miejsc, jestem pewien. Nie musicie go uwalniać, tym zajmie się kto inny. Spodziewają się ataków, będą się bronić, a straty w ludziach ich nie zdziwią. Ważne tylko to, by nie wiedzieli, że coś zabraliście, bo zaczną rozbierać wszystko na kawałki. Moją rodzinę trzymają jako zakładników, ale nie mogą ich zabić - nie podał powodu dlaczego. - Najważniejszy jest syn. Dostaniecie mapę i zdjęcia. Teraz pytania.
- Jak wygląda sytuacja obcokrajowców w tamtym rejonie? - Zapytała zwiadowczyni.
- Obcy będą legitymowani i bez przepustki zatrzymywani - odpowiedział generał. - Możemy dać przepustki, ale niepewne. Lepiej unikać.
- Czyli udawanie turystów raczej nie przejdzie? - Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Albo reporterów? - dodał drugi najemnik, na co generał zastanowił się.
- Turyści nie, nie wpuszczani - odparł wreszcie. Jeden z mężczyzn powiedział coś w ichnim języku w odpowiedzi na spojrzenie Khemera, zdaje się, że tłumaczył pytanie. - Dziennikarze, tak. Ale oni też ze specjalna przepustka. Reuters? Nie mamy dostępu do takich.
- Ok, dajcie przepustki jakie możecie. Jakoś będziemy musieli sobie radzić. Poza tym potrzebujemy porządny samochód terenowy i sprzęt do przetrwania w dżungli. Coś przeciwdeszczowego do spania, maczety, żywność na powiedzmy - Shade spojrzała uważnie na mapę - dziesięć dni. Dodatkowo bardzo przydatny byłby pełny czip językowy z tamtejszym dialektem oraz tłumaczeniem tekstów pisanych.
Generał ponownie wysłuchał tłumaczenia, zanim odpowiedział.
- To ostatnie nie wiem czy zdołamy. Jak można gdzieś kupić, zapłacimy - nie wszędzie wszczepy rozwinęły się tak mocno jak na ogólno pojętym zachodzie czy Chinach. - Resztę dostaniecie od naszych. Możemy też zamiast tego zrzucić was z samolotu.
- Legitki reporterów mogę załatwić jak dacie mi kilka godzin. Ja operator, ona dziennikarka - najemnik zerknął na Shade i uśmiechnął się. - W razie co może nas tylko deportują.
- Oni tylko nie mogą wiedzieć, że z nami współpracujecie - wtrącił jeszcze Khiev. - Jako dziennikarze też.
- Jeśli nie zdobędziecie czipa przyda się nawet prosty tłumacz w miniaturowych komunikatorach dousznych - Powiedziała kobieta. - Ten ostatni także dla przewodnika. Musimy mieć ze sobą dobry kontakt w razie potrzeby rozdzielenia. Nikt nie może poznać celu naszej wyprawy dla naszego bezpieczeństwa. To zupełnie oczywiste. - Posłała jeszcze uspokajający uśmiech nowemu klientowi. Potem przeniosła spojrzenie na swojego nowego współpracownika. - Ja też mogę spróbować załatwić całkiem legalne legitymacje, a jak masz być operatorem, to przydałaby ci się profesjonalna kamera.
- Coś się znajdzie - skinął głową. - Nowoczesność tworzy świetne miniaturki.
- Tłumacz, tak. Przewodnik zna angielski - generał znów potwierdził coś z mężczyzną w garniturze. - Dostaniecie krótkofalówki.
- Może lepiej załatwmy to sobie sami? Mam na pewno trochę tego typu sprzętu - długowłosy najwyraźniej wątpił w jakość sprzętu z Kambodży.
Shade spojrzała na niego porozumiewawczo. Krótkofalówki brzmiały przerażająco. Chyba rozpuściła ją ostatnio praca dla korporacji. Najlepsza jakość za doskonałą cenę. Z drugiej strony nawet dla nich już nigdy nie wybierze się na Syberię. To było jej zdecydowane postanowienie.
- Jak się skontaktujemy na wypadek niespodziewanych okoliczności i potrzeby szybkiej ewakuacji z niebezpiecznego terenu? - Zapytała z nadzieją, że chociaż to im zapewnią.
- Radiostacja niebezpieczna, będziecie musieli podać miejsce przez telefon - generał potarł dłonie, chyba nie do końca wcześniej zastanawiał się nad tym pytaniem. - Musicie wyjść z niebezpiecznej strefy, wtedy helikopter. Jak nie, to musicie sami.
- Mam nadzieję, że potrafisz prowadzić pojazdy latające. - Shade mruknęła do najemnika. - Pewnie będzie trzeba coś ukraść, by wrócić w bezpieczne miejsce.
- Umiem ukraść ciężarówkę - odpowiedział jej podobnym tonem i skrzywił się. - Może awionetkę bym podniósł, ale helikopter to za dużo guziczków.
- Świetnie. - Zwiadowczyni skrzywiła się. - Czyli w razie kłopotów, czeka nas długa przeprawa przez wilgotne, tropikalne lasy.
- Sama przyjemność - zgodził się długowłosy.
- Czy to wszystkie pytania do mnie? Na miejscu będą znali aktualne szczegóły. Przewodnik doświadczony - zapewnił generał.
- Taaa… Nie ma jak doświadczeni przewodnicy. - Stwierdziła Shade wspominając tego, którego przydzielono im w Mogadiszu. - Jeśli o mnie chodzi to nie mam więcej pytań.
Mający jej towarzyszyć mężczyzna także skinął głową.
- Kiedy wyruszamy?
- Dziś wieczorem jest samolot, potem zostaniecie przewiezieni pod granicę - odpowiedział generał. - Dziękuję wam - dodał. - Jesteście moją wielką szansą na odwrócenie losów.
 
Eleanor jest offline  
Stary 31-12-2016, 14:43   #3
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kiedy wyszli na zewnątrz i oddalili się nieco od hotelowego apartamentu, najemnik odezwał się cicho.
- Słyszałem o nim. Kilkanaście lat temu był jednym z przywódców puczu, który obalił tamtejszą władzę w Kambodży. Najwyraźniej ta wojna teraz to tamci próbujący odzyskać władzę, albo coś podobnego. W tych sprawach nigdy nie ma dobrych i złych - wzruszył ramionami i zatrzymał się, podając jej dłoń. - Desmond Lloytz, ale możesz mi mówić Crack - uśmiechnął się półgębkiem.
Valerie nie słyszała tego imienia, ale przydomek już tak. Obijał się o uszy co jakiś czas w światku najemniczym, Crack pracował w zawodzie przynajmniej tyle co ona, albo i dłużej i miał opinię nieco zwariowanego profesjonalisty pracującego obecnie głównie samemu lub w małych grupach. Choć nie wiedziała dlaczego.
Uścisnęła jego dłoń mocno po męsku:
- Valerie Rusht ale możesz mi mówić Shade - Odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko - W tej robocie nie ma co wybrzydzać. - Wzruszyła ramionami. - Dopóki nie każą mi zabijać niewinnych cywilów i dzieci, jest mi obojętne w co wierzą i o co walczą moi klienci. Choć zdecydowanie bardziej wolę robotę bez wielkiego zabijania i hałasu, ta wygląda na taką, więc w sumie całkiem mi odpowiada.
- Zabijanie nigdy nie jest wielkie, ale wybuchy bywają zajebiste - kiwnął głową w stronę wind. - Pójdziemy coś zjeść? Znam dobre lokalne żarcie. Muszę tylko wykonać kilka telefonów. Kamera, legitki reporterów i komunikatory. Coś jeszcze? - zapytał, przepuszczając ją przodem do windy. - Praca z kobietą może być odświeżająca - mruknął cicho, kiedy go minęła.
- Ciepła kąpiel, wygodne łóżko, nowa sukienka, trzy pary butów i… - roześmiała się widząc jego minę. - Ostatnio kiedy pracowałam z kobietą to była niezła jazda.
- Nah, słyszałem o tobie. Nie zatrudnialiby cię, gdybyś marudziła. - machnął ręką. - A w tych warunkach i ja bym nie pogardził kąpielą, ale raczej zimną. I solidną parą nowych butów. Na tutejszym targu da się kupić wszystko.

Wyszli z hotelu. Marzec w Tajlandii był piękny, temperatury wahały się w okolicach trzydziestu stopni, a z nieba świeciło słońce. Crack machnął na taksówkę i już wkrótce jechali w stronę zatłoczonego centrum. Był to środek okresu turystycznego, kręciły się więc tu wszelkie nacje świata. Przez czas podróży nie rozmawiali, Lloytz zamawiał im bowiem sprzęt i legitymacje, ale kiedy wyszli z taksówki, wskazał na boczną uliczkę odchodzącą od głównej targowej arterii.
- Najlepsze lokalne żarcie - skinął na znajdującą się tam niepozorną knajpkę. - Opowiesz w czym się specjalizujesz czy ja zaczynam? - to pytanie również należało do standardu, od wzajemnej znajomości mogły zależeć sprawy życia lub śmierci.
- W większości akcji jestem po prostu zwiadowcą. Kamuflaż, ciche rozpoznanie i podejście. Kradzieże, włamania i szybka, podstępna śmierć. - Odpowiedziała poważnie patrząc mu prosto w oczy.
- Byle nie moja - odparł jej z rozbawieniem. Otworzył przed nią drzwi i do nozdrzy dotarł zapach azjatyckiego jedzenia. - Ja mam dobre oko i ręka mi nie drży. Znam się trochę na sprzęcie i także lubię załatwiać sprawy po cichu. Tyle, że zwykle z dystansu.
- Jeśli czegoś nienawidzę to tracić członków ekipy podczas akcji, więc do końca jej trwania jesteś raczej bezpieczny. - Tym razem ton kobiety był wyraźnie żartobliwy. Rozejrzała się po wnętrzu pociągając nosem. - Pachnie nieźle, spróbujmy, a potem wybierzmy się na zakupy. Też przydadzą mi się drugie buty i trochę tutejszych ubrań. Myślę też że warto zakupić trochę leków i antidotum na ukąszenia węży. Przydadzą się choćby jako środek handlowy. Ostatnio przekonałam się, że są miejsca gdzie pieniądze niewiele znaczą.
- Na wschód stąd to prawie wszędzie oprócz dużych miast - Crack wskazał na ladę, gdzie były ustawione półprodukty. Menu nie mieli. Leżało tu wszystko, od kurczaków przez owoce morza do usmażonych robaków. Do tego przeróżne warzywa i kilka rodzajów makaronu oraz ryżu. Najemnik zamówił coś w lokalnym języku, pokazując chyba na krewetki. - Owoce morza i te ich smażone warzywa smakują mi najbardziej. - powiedział. - Ja wróciłem dopiero wczoraj z poprzedniej misji, także zakupy to dobry pomysł.
- Zamów dla mnie to samo co dla siebie. To mi przypomina, że przydałoby się standardowe żarcie najemnika czyli papka smakowa w tubce. Możesz to załatwić? Jakoś nie ufam temu co nam dadzą na drogę ludzie naszego klienta. - Shade podeszła do pierwszego wolnego stolika i zajęła tam miejsce. Gdy Lloytz do niej dołączył kontynuowała rozmowę. - Nowa wyprawa dzień po poprzedniej? Lubisz chyba życie w ruchu. Ja musiałam sobie zrobić trochę wolnego, po ostatniej akcji. Zresztą - wzruszyła ramionami - Chyba lubię te chwile przerwy. Pozwalają mi zatęsknić za bardziej intensywnym życiem.
- Wyjątkowa sytuacja - postawił przed nią talerz zawierający smażone krewetki i warzywa, wszystko chyba tu robili na głębokim tłuszczu. - Misja była niewypałem. Kilka dni tarzania się w błocie po nic, a ten skurwysyn co ją zlecił teraz będzie musiał zamknąć się w dobrze strzeżonej norze, bo inaczej go dorwę - wsadził krewetkę do ust i odgryzł połowę, przeżuwając i połykając. - Inna sprawa, że nie mam co ze sobą zrobić bez roboty. Nie zarobiłem ciągle tyle, by sobie wybudować spokojny port - mrugnął do niej i połknął resztę krewetki.
- Taa… - Shade wzięła do ust ociekającego tłuszczem skorupiaka, nadgryzła i zmysłowo oblizała wyciekający sos. - Dobry zleceniodawca to prawdziwy skarb najemnika. Na mojego ostatniego nie mogę narzekać. Po prostu miejsce w które nas wysłał było naprawdę chujowe.
- A czy oni nie robią tego zawsze? - zapytał, unosząc brew i patrząc na nią ciekawie, jednocześnie połykając kolejne porcje jedzenia. - Z drugiej strony proponowali mi kiedyś stałą robotę w korpo. W stałym dziale w dużym mieście. Odrzuciłem z miejsca.
- Miejsca bywają gorsze i lepsze. - Przeżuła do końca krewetkę i stwierdziła - ale ja też lubię tę robotę. Najlepiej byśmy starali się pozostawać niezauważeni. Jak nas już namierzą będzie trudniej przedostać się do kolejnych celów.
- Znając życie, to co mamy odzyskać to coś, o czym nie powinna wiedzieć opinia publiczna - zauważył z rozbawieniem. - Im dłużej obędzie się bez hałasu tym lepiej, ale całość i tak śmierdzi. Jak zawsze. Bo skąd niby pewność, że jego rodzinie nic nie zrobią nawet widząc, że posiadłości są atakowane?
- Pewnie ma jakieś zabezpieczenie, ale czy to ma dla nas jakieś znaczenie? I tak pójdziemy tam i wykonamy tę robotę. Zważywszy na wysokość kary i tak nie opłaca nam się ujawniać zdobytych informacji. Nawet gdyby nie było tu na szali naszej reputacji.
- Jasne. Ale niekiedy zagadki bywają fascynujące. Musimy pomyśleć, którędy wjechać do strefy tych drugich, skoro bawimy się w dziennikarzy stojących po ich stronie - uniósł krewetkę i przez chwilę lekko machał nią przed ustami. - Lub chociaż tych neutralnych. Oni wszyscy tam będą przewrażliwieni.
- Myślę, że na to przyjdzie pora gdy już będziemy znali dokładne rozmieszczenie naszych celów. - Shade ponownie oblizała usta po zjedzeniu kolejnej porcji. - Naprawdę niezłe. - Stwierdziła sięgając po następną.
- To najlepsze co będziemy jedli w najbliższych dniach - stwierdził, choć swobodne zachowanie Shade wyraźnie przyciągało jego spojrzenie. - Niech będzie, o szczegółach pogadamy na miejscu, razem z przewodnikiem. Obrzydliwe żarcie zostało mi z poprzedniej misji, podzielę się.
Kobieta uśmiechnęła się do niego:
- Podlicz swoje koszty przygotowań. Podzielimy się po połowie.
- Zgoda, ale dla pięknej kobiety zrobiłbym to bez kosztów - roześmiał się, dojadając swoją porcję. - To nie będą duże koszty, za wpadkę z poprzednią misją mój zleceniodawca wisi mi przysługę.
- Zawsze płacę za siebie. - Valerie sugestywnie oblizała palce końcem języka, a potem wyjęła z torebki kartę i położyła ją na stole.
Położył dłoń na niej i odsunął od siebie.
- Dobry zwyczaj, ale to już opłacone. Zapłacisz za kolację przed odlotem. Idziemy?
- Świetnie - Powiedziała chowając kartę i wstając z miejsca. - Czas na zakupy. Ostrzegam, jak każda kobieta uwielbiam zakupy.
- I tak nie mam nic lepszego do roboty - mruknął, puszczając ją przodem. Trudno powiedzieć ile w tym było dżentelmeństwa, a ile chęci popatrzenia sobie na damski tyłek.

Targ, na który zabrał ich Crack, należał do tych lokalnych. Turystów tu też kręciło się trochę, ale większość stanowili mieszkańcy Bangkoku, a oferowane produkty przeznaczone były głównie dla nich. Od jedzenia, przez ubrania, po elektronikę. Najemnik zatrzymał się przy jednym ze straganów ze spodniami i grzebał w nim przez moment. Wyjął jedną parę i dopasował. Była za krótka dla ponad 180 centymetrowego faceta, którym był.
- To największy problem z lokalnym targiem. Kupisz tu wszystko, ale większość dopasowują do siebie. Trzeba się trochę naszukać. Z tobą może być łatwiej, po prostu będziesz miała przyjemnie krótką mini w razie czego - wyszczerzył zęby w uśmiechu, odkładając spodnie.
- Bardzo rozsądne: Mini do przedzierania się przez dżunglę. - Zakpiła zwiadowczyni. - Na szczęście solidne spodnie mam. Chciałam raczej kupić kapelusz z moskitierą i coś przewiewnego z długimi rękawami na topy. Pamiętam że w tropikach najbardziej wkurzające były wszechobecne owady. Potrzebujemy na nie jakichś maści i sprayów.
- Mini dla odwrócenia uwagi - zaśmiał się niezrażony. - To też mi zostało z nieudanej misji. Najskuteczniejsze okazało się te tłuste, lepiące się i śmierdzące dziadostwo. Ale brnąłem przez wodę, inne się zmywały. Tu powinno być lepiej. Moskitiera ogranicza pole widzenia, nie w moim stylu.
Shade bez trudu mogła znaleźć to czego szukała. Zarówno środki lokalne, jak i sprowadzane z opisami po angielsku.
- Moskitiery nie trzeba nosić cały czas, ale bywają sytuacje, że bardzo się przydaje. - Stwierdziła Valerie. Przez kilka lat bawiłam się w przewodnika, w tropikach i nie raz uratowała mnie od bolesnych użądleń. Na wszelki wypadek zabierz śmierdzące dziadostwo. Nigdy nie wiadomo gdzie przyjdzie nam się ukrywać albo przez co przedzierać. - Kobieta nie wydawała się szczególnie przejęta taką ewentualnością.
- Taa, wtedy pozostanie mi moja oryginalna, cuchnąca maść z naturalnej receptury, prosto z Birmy czy skądeśtam - roześmiał się. - Robią takie gówno, że nawet owady nie chcą się zbliżać i tyle.
Wypatrzył wreszcie stragan z odpowiadającymi mu butami i udał się w jego kierunku. Shade ruszyła za nim, jednocześnie ciekawie rozglądając się po otoczeniu i starając się zlokalizować interesujące ją obiekty, co nie było łatwe w tym zalewie kolorów i przedmiotów.

Po dobrych dwóch godzinach mieli już mniej więcej wszystko czego potrzebowali. Otrzymali także wiadomość klienta, że samolot mają o godzinie dziewiętnastej z lokalnego lotniska. Ktoś będzie tam na nich czekał - jak również na miejscu, gdzie zostaną wprowadzeni w szczegóły. To dawało im ciągle kilka godzin wolności i odpoczynku w zatłoczonym, ale pełnym atrakcji Bagkoku.
- Będę musiał zajechać do swojego kontaktu - Crack sprawdził godzinę. - Ma zdążyć wszystko załatwić. Jak planujesz spędzić resztę dnia?
- Skoro już tu jestem chyba pozwiedzam trochę miasto - odpowiedziała Valerie. - Zatrzymałam się w niewielkim hotelu w centrum. Przed odlotem zabiorę stamtąd swoje rzeczy. No i wiszę ci kolację - uśmiechnęła się do najemnika.
 
Sekal jest offline  
Stary 02-01-2017, 23:28   #4
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację

Godzina 20:32 czasu lokalnego
Sobota, 20 marzec 2049
Phnom-Penh, Kambodża


Phnom-Penh ukazał się ich oczom podczas lądowania po krótkim, bezproblemowym locie niewielkim samolotem należącym bezpośrednio do generała lub frakcji, której był członkiem. Samolot widział co prawda lepsze czasy, ale utrzymywano go w dobrym stanie, dodatkowo jedynymi pasażerami byli najemnicy i jeden z mężczyzn w garniturze, oddelegowany przez Khemera, aby im towarzyszyć. Zresztą jego rola kończyła się zaraz po tym, jak wyszli z samolotu na międzynarodowym, głównym lotnisku stolicy Kambodży. Niezbyt imponującym, nawet porównując te z Bangkoku, oboje jednakże widzieli w swoim życiu o wiele, wiele gorsze.
Kiedy tylko samolot zatrzymał się na pasie i rozłożono schody, podjechał pod nie wojskowy samochód terenowy i wyskoczyło z niego dwóch ludzi. Kierowca był wojskowym w mundurze, w stopniu mniej więcej sierżanta i w wieku co najwyżej dwudziestu kilku lat. Drugi mężczyzna był starszy i po cywilnemu. Szybko się okazało, że to tłumacz, bowiem żołnierz po angielsku znał jedynie podstawowe słowa. Nie zawahał się jednakże ich używać.
- My witać. Ja sierżant Chea, ja wyznaczony przez generała Khieva. Wy mówić w czym ja móc pomóc i gdzie zawieźć. Trzeci mówił, że pojawić się tam gdzie wy chcieć.
- Zabierz nas na razie w bezpieczne miejsce, gdzie będzie można spokojnie porozmawiać - zasugerował Lloytz, a sierżant skinął głową i wskazał samochód.

Chea był wyraźnie zaskoczony obecnością Shade, lecz oprócz zezowania w jej stronę, nie powiedział ani słowa. Zwłaszcza, że Crack wpasowywał się już w jego pojęcie zagranicznych najemników. Mężczyzna ubrał się w strój wojskowy, bez oznaczeń i w kolorach maskujących, lecz nie na tyle zbliżony do tutejszych mundurów, aby ciągle móc uchodzić za kamerzystę. Zgodnie z obietnicą załatwił dokumenty. On nazywał się Hans Gruber i był Niemcem, ona Pauline Anthons - Amerykanka, oboje zatrudnieni mieli być przez Reutersa. Przykrywka była na tyle solidna, że nawet telefon do tej agencji miał potwierdzić ich jako reporterów. Przy czym lepiej było tego unikać, jeśli tylko będą w stanie.

Podróż nie trwała długo, Chea zabrał ich do jednego z niepozornych budynków, przed którym stały dwa terenowe pojazdy. Kiedy weszli do środka, minęło ich kilku innych wojskowych, używających tego miejsca jako prowizorycznych koszar lub centrum dowodzenia. Oni zostali skierowani do pustego pokoju, gdzie mogli usiąść, napić się wody, a na dużym stole przyjrzeć się mapie Kambodży, z zaznaczoną linią oddzielającą "ich" od "nas". Sytuacja, jaką przedstawiała, nie była różowa i dawała zrozumienie, dlaczego samolot leciał okrężną drogą, nad wodą. Sierżant rozłożył przed nimi także drugą mapę, przedstawiającą jedynie wycinek Kambodży, z zaznaczonymi punktami.
- Generał zostawić ją dla was. Nie wyjaśniać nic o swoje posiadłości. Mówić, że wy wiedzieć, jak zobaczyć. I dać ta koperta - położył na stole szarą, małą kopertę. - To otworzyć, jak wy sami.
- Co z rzeczami, o które prosiliśmy na spotkaniu z generałem? - Zapytała zwiadowczyni, która jeszcze w hotelu przebrała się w wytarte spodnie, swoje stare, dobrze rozchodzone buty i jeden z topów, a włosy upięła w wygodny warkocz. W takim ubraniu zdecydowanie najlepiej czuła się w tropikalnych warunkach.
- Wszystko w samochodzie, tak jak przekazał generał - odpowiedział od razu sierżant.
- W takim razie czy moglibyśmy na chwile zostac sami? - Shade uśmiechnęła się porozumiewawczo do sierżanta biorąc do ręki kopertę,
Chea skinął głową po żołniersku i opuścił pomieszczenie zamykając za sobą drzwi. Koperta, jak się okazało, zawierała malutki dysk, zamontowany w holofonie prosił o hasło. W środku znaleźli też informację, że po hasło muszą zadzwonić do generała bezpośrednio.
- Niezły syf musi ukrywać, skoro się nawet swoich boi - z rozbawieniem skomentował te podchody Crack.
- Albo po prostu bawi się w konspirację - Mrugnęła do niego kobieta wybierając na swoim niezarejestrowanym holofonie numer jaki otrzymali do kontaktów.

Odebrał niemalże od razu, musiał - bez zaskoczenia - czekać na to połączenie. Upewniwszy się, że rozmawia z Shade, podał hasło.
- W środku znajdują się zdjęcia mojej rodziny i opis co z jakiego miejsca zabrać. Miejsca nazwane od A do E, liczyć od lewej strony mapy, którą mieliście dostać.
Rzeczywiście tak było. Paczka zdjęć oraz opisy, łącznie z kombinacjami do sejfów.
- Podałem też kody i sposoby działania alarmów, ale te pierwsze na pewno zmienili po zajęciu. Dołączyłem zdjęcia przywódców i dowódców. Za zgładzenie każdego, gdyby któryś stacjonował z jednym z tych miejsc, otrzymacie po dodatkowe dziesięć tysięcy od głowy.
Zwiadowczyni rozłączyła się i przekazała uzyskane informacje towarzyszącemu jej mężczyźnie:
- Nie wiem jak ty, ale ja nie mam ochoty bawić się w wyrównywanie cudzych rachunków poprzez odbieranie komuś życia na zasadzie egzekucji. Do momentu, gdy to nie jest konieczne, nie stosuję środków przemocy. Jak sam powiedziałeś: Trudno ocenić kto jest tym złym, a kto tym dobrym. Jeśli jednak masz ochotę w taki sposób zarobić więcej pieniędzy, nie będę tego w żaden sposób komentować.
- Nie jesteśmy świętoszkami. Nigdy nie twierdzę, że są dobrzy i źli, Valerie. Oni wszyscy to skurwiele - wzruszył ramionami. - Cisza to podstawa, ale jak przypadek nas na jakiegoś skieruje to nie będę robił wszystkiego, by przeżył - mruknął z ironią, wyjmując papierośnicę i otwierając ją. W środku znajdowały się skręty. Podsunął jej. - Najlepszy tytoń.
- Dziękuję, nie palę, nie biorę narkotyków, a w czasie akcji nie piję też alkoholu.- Odpowiedziała patrząc mu prosto w oczy. - Nie mam skrupułów by zabijać. Po prostu nie mam ochoty bawić się w płatnego zabójcę. To by pana generała kosztowało o wiele więcej niż dziesięć tysięcy.
- Twoje zasady - skinął głową, dając tym samym znać, że je akceptuje. Sam jednak nie miał oporów, aby zapalić skręta. Sądząc po zapachu rzeczywiście był to jedynie tytoń. - Na pewno nie będziemy się za nimi uganiać. Ciekawe czy wymyślił to teraz, bo w umowie o tym ani słowa. Pewnie dostrzegł szansę - parsknął. - Musimy się zastanowić, którędy wejść do drugiej strefy - spojrzał na mapy, zaciągając się.
Valerie także przyjrzała się uważnie obu mapom, które otrzymali:
- Spróbujmy najprościej. Interesuje nas ten rejon - wskazała na dużej mapie, wycinek z mniejszej. - Najszybciej tam dotrzeć ze stolicy drogą na Kampong Cham. To miasto jest jak na razie w rękach strony generała, a więc nasze przepustki, o których powinniśmy przypomnieć sierżantowi, powinny tam być pomocne. Na miejscu zorientujemy się gdzie najlepiej przedostać się przez granicę. Warto to także skonsultować z naszym przewodnikiem.
- O ile nie trwa tam aktualnie jakaś ofensywa - skinął głową Crack. - Możemy użyć tego miasta, sierżant powiedział, że przewodnik zaczeka na nas gdzie chcemy. Niech zaczeka tam i zdamy się na jego objaśnienia sytuacji. Oby był ogarnięty, inaczej trzeba będzie zasięgać języka wśród wojskowych.
- No to mamy jakiś plan na początek. Chyba możemy ruszać dalej? - Zapytała Shade pakując otrzymane dokumenty.
- Jeszcze jedno. Jak bardzo udajemy reporterów? - spytał mężczyzna, zaciągając się. - Bo jak mamy udawać, to przekraczanie granicy nocą może być złym pomysłem. Wtedy bardziej opłacałoby się przenocować tutaj, w bezpiecznej strefie.
- Nie trzymałabym się mocno tej przykrywki. - Odpowiedziała zwiadowczyni. - Może kiedy spotkamy na drodze niewielki patrol? Lubię poruszać się nocą. Ogólnie wolałabym unikać spotkań z ludźmi. Aktorstwo to nie jest moja mocna cecha.
- Jadąc jeepem po drogach będziemy spotykać masę ludzi, zwłaszcza na początku - zauważył Crack. - Na pewno nie unikniemy patroli. Nie wiem co zaproponuje nam przewodnik, ale w dzień zwykle łatwiej się wytłumaczyć.
- Niezależnie od wszystkiego i tak najpierw trzeba się z nim spotkać, porozmawiać i wtedy opracować plan. - Stwierdziła Shade. - Jedźmy dalej. Najwyżej zanocujemy przy granicy.
Crack skinął głową, nie dyskutując z tą decyzją.
 
Eleanor jest offline  
Stary 07-01-2017, 19:16   #5
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Sierżant wskazał im konkretny samochód, niezbyt nową Toyotę. Wersja cywilna, nie rzucająca się w oczy, była w sumie tym co potrzebowali na tę wyprawę. Brak tu było opancerzenia, lecz ono w razie czego i tak niewiele by dało. Z tyłu zapakowano sprzęt survivalowy, w tym wojskowy namiot, zestaw biwakowy, sporo brezentu, zamówione maczety, płaszcze przeciwdeszczowe i racje żywnościowe, głównie typu wojskowego - puszki i suchary, ale dodali też trochę świeżego jedzenia. Do tego wiele litrów butelkowanej wody, niezbędnika w tym klimacie niemal tak samo bardzo jak na pustyni. W schowku znajdowały się krótkofalówki oraz zestaw tłumaczący - chipa Shade nie dostała. Do tego cywilna mapa, standardowy kompas i trochę innych dupereli. Lloytz wrzucił na tył swoją dużą torbę podróżną i plecak. Wskazał na to brodą.
- To kolejny problem, jak nas zatrzymają i zechcą przeszukać. Nieszczególnie jest gdzie to ukryć w tym wozie.
- Cóż nikt nie powiedział, że będzie łatwo - Shade dorzuciła do tego także swój mocno wyładowany plecak. Ostatnio dotarcie do celu stanowiło jedną z najtrudniejszych części jej zadań. Zaczynała się do tego przyzwyczajać:
- Spójrz na to z lepszej strony. Nawet jeśli pójdzie naprawdę źle, nie musimy tego nosić na plecach przy pięćdziesięciostopniowym mrozie.
- Przy takim postawieniu sprawy muszę się zgodzić - roześmiał się. - Prowadzisz czy zostawiasz to mi? Broń i tego typu rzeczy możemy przepakować i skitrać na samym dnie, wtedy jest szansa, że nie będą szukać głęboko. Albo lać na to i mieć ją pod ręką. Zobaczymy co powie przewodnik. Coś dużo od niego uzależniamy - dodał niezbyt zadowolonym tonem.
- Osobiście wolę mieć broń pod ręką - odpowiedziała kobieta wsuwając sztylety do ukrytych kieszeni w spodniach. - Możesz prowadzić jeśli to lubisz. Ja sobie popatrzę na widoki. Dawno nie byłam w tej części świata. Po drodze możemy wymyślić dlaczego nasze dziennikarskie alterego wybierają się za zamkniętą strefę. Miejsca, które zaznaczono na mapie to straszne dziury. Nie ma tam nic interesującego pod względem geopolitycznym, przyrodniczym czy kulturowym. Sprawdziłam w internecie - Pokiwała dłonią na której miała zamocowany holofon. W Boeing peace Wildlife, niedaleko jednego z celów, był kiedyś rezerwat słoni, ale od czasu przewrotu upadł zupełnie. Pewnie dlatego, że opierał się głównie na obcym kapitale i wolontariacie z zagranicy. Od biedy moglibyśmy udawać świrów od ekologii próbujących wskrzesić ten projekt. Nie mam jednak pojęcia jak to powiązać z pozostałymi miejscami.
- Nie, musimy zagrać klasykę - Crack wsiadł za kierownicę i odpalił silnik. Był elektryczny, Kambodża nie była aż tak zacofana. - Skoro stolica jest w rękach tych, to tamci pewnie nazywają się rewolucją. Musimy być reporterami ukazującymi okrucieństwa starego reżimu i wspierającymi nowy. Dziury też pasują, trzeba pokazać życie zwyczajnych ludzi na prowincji, nie? - parsknął. - Przy odrobinie szczęścia może się udać w razie przepytywanki.

Jechali przez Phnom Penh powoli, często musząc omijać wojskowe pojazdy i posterunki. Zapewnione przez generała przepustki po tej stronie barykady działały idealnie, przepuszczano ich bez słowa. Miasto wydawało się ciągle żyć normalnie, nie słyszało się też wystrzałów czy wybuchów, choć front przecież nie znajdował się bardzo daleko stąd. Crack włączył sobie GPS, połączenie wydawało się solidne. Później, w dżungli, będą na pewno musieli posiłkować się satelitami, teraz jednakże byli ciągle na terenie cywilizacji. Przewodnik podobno potwierdził, że zjawi się we wskazanym mieście, zaznaczył nawet dokładną pozycję współrzędnymi. Dopiero na przedmieściach niepokoje i wojna domowa ukazywała się bardziej. Co i rusz natykali się na prowizoryczne obozy, gdzie koczowały tłumy ludzi. Uciekinierów z zagrożonych terenów, lub spalonych wiosek. Byli po tej stronie, więc sugerowali tym samym, że nieszczególnie wspierają rewolucję.
- Takie wojny są najgorsze - Lloytz splunął przez okno. - Mogą się toczyć wiele lat, całkowicie pustosząc kraj.
- Według mnie najgorsze są wojny religijne. Jaki sens jest zabijać ludzi z powodu tego jak modlą się do tego czy innego Boga? - Valerie wpatrywała się w drogę przed nimi. - Byłam w zeszłym roku w Mogadiszu, to kocioł pełen wrzącej lawy. Bez sensu i bez dobrego zakończenia.
- Jedno i drugie maksymalnie krwawe - zgodził się z nią. - Somalia to istny wulkan, ale i tak wszystko opiera się na tym, że ktoś na górze klepie kasę i onanizuje do swojej władzy, wmawiając reszcie durnoty.
Wyjeżdżali już ze stolicy Kambodży, ale cała okolica wyglądała niczym bardzo ubogie miasto. Zatrzymali się na kolejnej kontroli, tym razem sprawdzający ich żołnierz pokręcił głową.
- Nie można jechać dalej - oznajmił, co zrozumieli dopiero po użyciu tłumaczy. - Trzeba drogą na wschód - pokazał na rozwidlenie. Według mapy była to droga okrężna do celu ich podróży.
Shade spojrzała na mapę, którą dostali od Chea:
- Możemy jechać na wschód i potem odbić w tej miejscowości - wskazała Desmondowi na mapie miejsce, które nawet nie miało swojej nazwy, ale odchodziła w nim droga w kierunku Kampong Cham, wyglądająca zupełnie obiecująco. - Nie powinniśmy w ten sposób nadrobić wiele drogi.
Crack zerknął na to co mu pokazała, skinął głową i nie dyskutując z żołnierzem, wybrał nową drogę.

Wydawałoby się, że droga krajowa będzie lepsza od tych bocznych ścieżynek, które tu drogami nazywano, ale to były czcze życzenia. Przede wszystkim drogi tej używało wojsko, co oznaczało ciągłe trafianie na żołnierzy, ciężarówki i wszelkiej maści inne pojazdy wykorzystywane przez wojsko. Większość z nich telepała się po drodze wyjątkowo wolno. Drugą przeszkodę stanowili uchodźcy, pełznący w stronę stolicy i blokujący drogę czasami wyjątkowo skutecznie, kiedy ich wozy, wózki i rowery obładowane dobytkiem całego życia ani myślały zboczyć ani odrobinę przed czymś mniejszym od pojazdu opancerzonego. Do skrzyżowania, które zauważyła wcześniej Shade, dotarli więc znacznie później niż przewidywali. I niestety, nie było puste. Na drodze na północ stał żołnierz, blokując ją. Nie miał z tym problemu, droga była bardzo wąska. Machał chorągiewką co jakiś czas na przejeżdżające wojskowe pojazdy i pokrzykiwał na ludzi.
- To co, czas zacząć szopkę? - Crack, wkurzony już tym wleczeniem się, zapalił kolejnego skręta, popatrując na żołdaka.
- Na to wygląda - potwierdziła równie niezadowolona z tej sytuacji kobieta. - Po co człowiekowi przepustki jak ciągle go blokują. Mamy dwa wyjścia albo zaczynamy dyskusję z tym żołdakiem albo jedziemy kawałek dalej, zjeżdżamy z drogi głównej i na przełaj docieramy do tej zablokowane. W końcu to samochód terenowy. Powinno się udać.
W świetle reflektorów widać było krzaki i drzewka wyższe od człowieka. Widział to też doskonale Lloytz.
- Ten wóz ma przeżyć wyprawę w gorszy teren, po ciemku rozwalimy się na pierwszej przeszkodzie. Spróbuj na ładny uśmiech z tym tu.
Podjechał pod żołnierza, który natychmiast gestem pokazywał, aby jechali dalej.
- Tędy nie wolno, na północ nie ma wjazdu! - krzyknął.
- Nie jestem dobra w gadaniu - mruknęła Shade na tyle cicho, że tylko siedzący obok najemnik mógł ją usłyszeć. Potem sięgnęła po przepustki, które otrzymali i pomachała nimi w kierunku żołnierza:
- Mamy pozwolenie by poruszać się po całym kraju. - Powiedziała jednocześnie przesyłając mu uśmiech.
- To pokaż mu cycki - zaproponował z rozbawieniem siedzący za kierownicą najemnik, kiedy żołnierz kręcił głową.
- Na północ nie wolno. Nikogo nie mogę przepuścić - stwierdził kategorycznie, co nie przeszkadzało mu popatrywać na ładną fizjonomię Valerie. Był młody, ledwo rósł mu wąs.
- Naprawdę? - Zwiadowczyni nachyliła się ku niemu tak by miał lepszy widok na jej w sumie niezbyt imponujący biust. - Pokaż swoje rozkazy, nasze brzmią że tam właśnie mamy jechać, więc coś tu jest nie w porządku.
- Wasze przepustki stare, nowe rozkazy zabraniają puszczać tymi drogami! - wyrecytował z głowy, bo rozkazów to on na piśmie na pewno nie miał. Przełknął głośno ślinę, jakby niepewny bliskiego kontaktu z kobietą-cywilem.
- Nasze przepustki zostały wystawione na osobisty rozkaz generała Khiev. Czy masz ochotę się przekonać w jakim będzie nastroju, jeśli zadzwonię do niego o tej porze i powiem, że zwykły szeregowy podważa jego zezwolenie dla nas, do poruszania się po całym kraju? - Zapytała spokojnie jednocześnie nie spuszczając z niego wzroku i uruchamiając przestrzenną klawiaturę na holofonie.
- Moje rozkazy pochodzą od generała Mao, wydane przed godziną! - odpowiedział, choć nie miał już takiej pewnej miny. - Po co wy na północ? Tam niebezpiecznie! Nie dla cywilów!
- A kto powiedział, że jesteśmy cywilami? - Odpowiedziała przybierając zaskoczoną minę. - Wykonujemy tajną misję dla generała i pewnie będzie bardzo niezadowolony, że nam w tym przeszkadzacie szeregowy. - Tym razem jej ton stał się rzeczowy, jakby była oficerem i rozmawiała z kimś znacznie niższym stopniem.
Zawahał się i jeszcze raz zerknął na dokumenty, a potem rozejrzał się i wreszcie machnął ręką, schodząc im z drogi. Crack natychmiast ruszył, wjeżdżając na ścieżynę tak wąską, że nie zmieściłyby się tu dwa takie samochody obok siebie. Włączył długie światła, szybko bowiem otoczyła ich zupełna noc. Nie było tu żadnych świateł ani innych użytkowników drogi.
- Dobra robota. Gdzie prowadzi ta droga?
- Do Kampong Cham - Shade uśmiechnęła się do Desmonda. - Z lewej strony cały czas powinna być rzeczka, ale w tych ciemnościach wcale jej nie widać. Lepiej jednak uważaj, by w tę stronę nie zjechać za bardzo z drogi. Nie wiem jak się nazywa, ale ostatecznie wpada do Mekongu. Jeśli zaostrzyli kontrolę, będziemy musieli pomyśleć ja przedostać się przez tą rzekę. Pewnie najprostszy sposób, mostem w Kampong Cham będzie problematyczny.,
- Tym wozem przez rzekę na pewno nie damy rady nawet z wyciągarką. Zastanowimy się później. Prześpij się, nie wiadomo kiedy będzie następna okazja - Lloytz skupiał się na drodze, lawirując po zakrętach pojawiających się niemal znikąd. Wysokie krzaki po obu stronach ograniczały widoczność do minimum. Regularnie zastępowały je domy, wybudowane tuż przy drodze. Większość z nich była ciemna, wyglądała wręcz na opuszczone.
 
Sekal jest offline  
Stary 09-01-2017, 17:10   #6
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
W pewnym momencie, kiedy akurat jechali przez okolicę pozbawioną domów, Crack nagle zaklął, zgasił światła i dał po hamulcach.
- Szlag - syknął, budząc Shade. Odbezpieczył pistolet. - Ktoś właśnie przeskoczył przez drogę ze trzydzieści metrów przed nami, poruszając się szybko i bez światła.
Zwiadowczyni obudziła się natychmiast, gotowa do działania. Sięgnęła ręką do plecaka, który trzymała w nogach i wyjęła z niego noktowizor. Nałożyła na twarz spoglądając we wskazanym przez Desmonda kierunku. Jednocześnie sięgnęła także po broń.
Nie zobaczyła wiele, ledwie przez ułamek sekundy coś ruszyło się w kierunku zgodnym do kierunku ich jazdy. Crack nasunął na oczy swój noktowizor.
- Wiemy, że ich widzieliśmy, bo skąd indziej gaszenie świateł. Pytanie czy boją się bardziej nas czy my ich. Ryzykujemy? - spytał cicho, ciągle się rozglądając.
- Nie bylibyśmy tutaj gdybyśmy nie lubili ryzyka. - Stwierdziła sentencjonalnie zwiadowczyni. - Jedzmy, ale nie włączaj świateł. Pojedziemy na noktowizji.
Kładąc sobie pistolet pomiędzy nogami, ruszył, dodając gazu. Nie zdążył się jednakże rozpędzić, kiedy z krzaków wypadło na drogę czterech ludzi, mierząc do nich z karabinów. Mieli na sobie maskujące mundury, a przynajmniej jeden posiadał też podwieszony pod lufą granatnik.
- Stać! - krzyknęli w tutejszym języku. - Wysiadać!
Crack nie zamierzał próbować przeżyć wybuch granatu, dlatego spokojnie zatrzymał się i wziął do ręki broń, chowając za plecami.
- Moi dwaj od lewej.
Żołnierze zaczęli się zbliżać. Trudno było stwierdzić po samym stroju do jakiej frakcji należą, lecz Shade zauważyła różnicę - ci tutaj wszyscy mieli chusty zawiązane pod szyjami. U żołnierzy ze stolicy ich nie było.
- Moi z prawej. - Potwierdziła cicho zwiadowczyni. Odbezpieczona broń gotowa była do strzału, w lewej ręce miała już gotowy do rzutu nóż. Zaczęła niezręcznie manipulować przy drzwiach, udając że w zdenerwowaniu nie potrafi ich otworzyć. Czekała na lepszą okazję do strzału. Gdy zrobili jeszcze kilka ostrożnych kroków znowu szepnęła cicho:
- Teraz. - Jednocześnie rzucając nożem w tego, którego miała w lepszym zasięgu, a potem strzelając z pistoletu.
Jak się okazało, nie mieli wiele do powiedzenia. Rebelianci, czy jak ich tam nazwać, nie mieli na wyposażeniu nawet porządnych noktowizorów. Jeden z nich zaświecił Shade latarką w twarz, ale zdążyła zamknąć oczy na ten moment, aby nie zostać zaskoczoną. Oni natomiast byli tym, kogo tu spotkali. I to kosztowało ich życie. Nóż kobiety trafił tam gdzie miał, a wystrzał z pistoletu nastąpił szybciej, niż drugi cel zdążył unieść broń odrobinę wyżej i nacisnąć spust. Dwa szybkie wystrzały z drugiej strony załatwiły pozostałych dwóch. Crack był równie celny. Przykucnął przy tym, który wcześniej się odezwał i zaczął go szybko obmacywać. Wyjął z bocznej kieszeni mapę i zerknął na nią, starając się jednocześnie odsunąć na bok ciała.
- Na mapie mają pozycje jednostek po tej stronie rzeki, to by potwierdzało, że to zwiad tych drugich. Myślisz, że te chusty się przydadzą? Albo coś innego od nich?
Nie wyglądał zupełnie na przejętego faktem, że właśnie załatwili czterech ludzi.
Shade z równie obojętną miną wysiadła z samochodu. Zbyt wielu w życiu zabiła ludzi, by tych dwóch więcej robiło większą różnicę. Jeśli ktoś celował do niej z pistoletu robił to na własne ryzyko. Co nie znaczyło by się wahała, by zabić nawet tego, który nie mógł jej zauważyć. Nie można było być najemnikiem, jeśli miało się wątpliwości w takiej sytuacji. To była słabość, która zbyt łatwo mogła zabić. Ci czterej żołnierze po prostu mieli pecha, że trafili na szybszych od siebie.
- Zabierzmy chusty i mapę. Może mają jeszcze coś ciekawego. - Powiedziała zimno zabierając się do przeszukiwania ciał.
Przy ciałach nie znaleźli nic, co mogłoby się okazać przydatne w dalszej misji. Zwiad nie miał co prawda noktowizorów, ale też nie miał nic, co przydałoby się "rządowym" w razie schwytania tych żołnierzy. Na wyposażeniu mieli małą radiostację, ale częstotliwość i kody trzymali zdaje się w głowie. Poza tym tylko broń, odrobina żywności, woda.
- Jeśli ci tutaj przeszli, granice nie są zbyt szczelne - skomentował Lloytz. - Tyle, że byli na piechotę.
Włączył holofon i nagrał martwych, zanim jeszcze zdjął z nich chusty.
- To dla rządowych, zanim nie opuścimy strefy może się przydać. Potem usunę.
- Jedźmy dalej. - Powiedziała Shade po skończonych oględzinach. - Do miasta jeszcze kawałek drogi. Nie wiadomo na ile jeszcze takich grupek możemy trafić. Lepiej na wszelki wypadek nie włączaj świateł. Na drodze z noktowizją chyba sobie poradzisz?
- Jechałem na włączonych na wypadek tutejszych, gdyby nagle stali się bardzo podejrzliwi kto tak po ciemku zasuwa po zamkniętej drodze - mruknął najemnik, ale najwyraźniej to zdarzenie go przekonało, bo nie zdjął z oczu noktowizora.
 
Eleanor jest offline  
Stary 23-01-2017, 01:59   #7
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Aż do przedmieść Kampong Cham jechali bez dalszych przeszkód, poruszając się wzdłuż rzeczki, przez coraz bardziej zaludnione obszary. Miasto z przeprawą było trzecim co do wielkości w Kambodży co brzmiało dobrze dopóki nie dowiedziało się, że to ciągle jedynie sto czterdzieści tysięcy mieszkańców. Osiemnastomilionowy kraj skupiał się ciągle głównie na wsi, w ciągnących się wzdłuż dróg osadach oraz stolicy. Mimo to stolica regionu zaludniona była gęsto, choć domy były głównie pojedyncze, stawiane na palach, głównie zbudowane z drewna. Przejechali przez przedmieścia z prawej strony rzeki, nie będące jeszcze na dobrą sprawę miastem i musieli zastanowić się co dalej. W Kampong Cham znajdowała się jedyna w okolicy samochodowa przeprawa na drugą stronę rzeki. Przeprawa mocno zaludniona - częściowo cywilami, częściowo sprzętem wojskowym i żołnierzami. Trwała jakaś mobilizacja i przemieszczanie wojsk. Na zachód ciągnęło tylko wojsko, jego przepływ kontrolowali żołnierze ustawieni na i przy drodze. I było jasne, że według każdego rozkazu to nie cywile mieli pierwszeństwo.
- Skontaktujmy się z przewodnikiem może nam podpowie jak najszybciej przeprawić się na tamtą stronę rzeki. - Stwierdziła Valerie sprawdzając na mapie całe miasto i ewentualne inne możliwości przeprawy w okolicy.
- Nie zbudowali tu za dużo mostów, to miasto wygląda na strategicznie cholernie ważne. - Crack zatrzymał samochód, zdejmując noktowizor. Nie był już potrzebny, w okolicy było sporo świateł. - Sądząc po tym, jak nie boją się robić takiej przeprawy, ta druga strona nie dysponuje lotnictwem. Umówię go przy tych domach na północ od mostu.

Musieli trochę na niego poczekać. Lloytz przeparkował tam samochód, zatrzymując się nieco za osadą. Ruchy wojsk wcale nie zmniejszyły ciekawości tutejszych, ale najemnik wydawał się ich ignorować. Tu już nie wszystkie domy miały wygaszone światła, pomimo stanu zagrożenia i późnej pory. Minęła mniej więcej godzina, kiedy na drodze pojawił się skuter. Siedział na nim mężczyzna w klasycznym słomkowym kapeluszu. Nie miał na sobie nawet koszuli, jedynie spodnie w kolorach dżungli oraz solidne buty. Przez plecy przewiesił sobie dużą torbę na pasku. Wiedział dokładnie gdzie jedzie, bo zatrzymał się przy ich samochodzie i zeskoczył z siodełka, gasząc skuter i wpychając go w krzaki.
- Samay Veha - przedstawił się, podając im rękę. - Jeszcze dwie godziny temu miasto nie było zablokowane, inaczej od razu bym oponował przed wyznaczeniem tam spotkania.
Dobrze mówił po angielsku, niemal bez tutejszego akcentu, choć wyraźnie wywodził się z tych stron. Wzrostu Shade, miał ciało nawykłe do ruchu, ale nie podnoszenia ciężarów. Jego wzrok przesunął się po ich obojgu i nie wykazał zdziwienia na widok kobiety.
- Cóż - zwiadowczyni wzruszyła ramionami - Jak nam powiedziano, sytuacja na froncie zmienia się co godzinę. - Valerie Rusht, ale mów mi Shade - przedstawiła się pierwsza.
- Desmond Lloytz. Albo Crack - drugi najemnik uścisnął dłoń przewodnika. Ten krótko przecząco potrząsnął głową.
- Przez ostatnie trzy dni panował chwiejny rozejm. To co się tu dzieje zaraz go zniszczy - Veha obejrzał się na przesuwające się po moście wojskowe pojazdy. Zdjął z pleców torbę i wyciągnął z nich podkoszulek, zakładając go na siebie. - Ciągle można się wydostać, ale wjechać do miasta już nie. Na północny-wschód stąd jest ciągle szansa na prom. Wyłączcie holofony, albo przynajmniej zablokujcie komunikację z sieciami telefonicznymi. Jedni i drudzy mogą z tego skorzystać. Musimy korzystać ze sprzętu na krótki zasięg.
- Nigdy nie trzymam włączonego holofonu w czasie akcji. - Stwierdziła Valerie. - Dostaliśmy krótkofalówki, ale osobiście wolę mikronadajniki douszne.Desmod masz dodatkowy dla Samay'a?
Crack wyciągnął plecak, pogrzebał w nim chwilę i rzucił przewodnikowi małe urządzenie. Ten obejrzał je i włożył do ucha.
- Pamiętajcie, żeby to wyjąć kiedy natrafimy na patrol po drugiej stronie rzeki. Sytuacja jest taka, że tamci twierdzą, że walczą o prawa ludzi. Im bardziej na północ, tym więcej ich popiera. Część wojska stanęła po ich stronie, reszta to uzbrojeni cywile. Drogi są kontrolowane, nie ma mowy, abyśmy wozem prędzej czy później nie zostali zatrzymani. Historia, jaką ich mamimy? Oficjalnie pochodzę z północy, jestem po ich stronie. I lepiej rozmawiajmy w drodze, zanim jakiś nadgorliwiec się nami zainteresuje.
- Też tak myślę - odezwał się Crack, wsiadając ponownie za kółko. - Znasz jakiś sposób na przekroczenie granicy?
- Coś się znajdzie - Samay wybrał tylną kanapę. - Ale żaden nie będzie bezpieczny. Najpierw trzy słowa o was.
- Ostatnio głównie zajmuję się zdobywaniem informacji. - Powiedziała Shade z lekką autoironią. - To nawet pasuje do naszej przykrywki. Ja jestem reporterką z Reutersa. Pozwól, że przedstawię ci się jeszcze raz - odwróciła się do niego wyciągając rękę - Pauline Anthons, Amerykanka, a on jest moim operatorem z Niemiec i nazywa się Hans Gruber. Na zlecenie gazety mamy nakręcić reportaż o tym jak walczycie o prawa ludzi, przeciwko wewnętrznemu uciskowi. - Ostatnie zdanie wypowiedziała z klasycznym bostońskim akcentem, a w stronę przewodnika posłała prawdziwie "bananowy" uśmiech.
- Ja, natürlich! - potwierdził Crack, wsadzając sobie kolejnego skręta do ust i zapalając. Poczęstował przewodnika, ale ten pokręcił głową. - Mają tu inne międzynarodowe lotnisko?
- Nie, jedyne jest w stolicy. Inne obsługują loty tylko małych samolotów - odpowiedział Samay, na co Lloytz kontynuował.
- No to dlatego musieliśmy wjechać samochodem.
- Dobra - Veha potwierdził tę historyjkę. - Ale przez ich chwiejną granicę i tak nie przejedziemy. Łatwiej byłoby wyjechać z kraju i wjechać przez granicę. Możemy też wybrać rajd terenowy po nocy, znam kilka ścieżek. Trzecia opcja to rzeka.
- Podoba mi się pomysł z rajdem - Powiedziała Shade. - Zdecydowanie bardziej wolę poruszać się nocą.
- Dwa pozostałe także można pyknąć nocą - zauważył Veha, szczerząc się do Valerie. - Zwłaszcza w podróży rzeką to dobry pomysł.
- Rajd to znaczy, że najwięcej roboty po mojej stronie - mruknął Crack, wypuszczając dym za otwarte okno. - Jak w coś przypieprzę to wina wasza. Jak rozwalimy ten wózek to małe szanse na nowy.
- Odległości nie są tu aż takie duże, a po dżungli bezpieczniej - Samay ciągle się uśmiechał, nie widząc problemu. - Jedź dalej tą drogą. Najpierw musimy znaleźć prom.
- To mi przypomina, że nie mamy za dużo lokalnej gotówki - Lloytz spojrzał na Shade. - A za darmo to nas raczej nie przewiozą.
- Mam trochę, ale jak uważasz że warto wziąć więcej na wyprawę może da się coś wypłacić w mieście - Valerie popatrzyła na przewodnika.
- Do miasta już nie wrócę, ale mam wystarczająco gotówki na transport - powiedział Veha. - W obecnych czasach miejscowi więcej zrobią za żarcie. Dobra, to skoro mamy chwilę powiedzcie mi więcej o naszych celach i o swoim planie, jeśli już jakiś macie.
- Mamy do zaliczenia pięć celów w obszarze pomiędzy Sandan, Boeng Peae, Rovieng oraz Phaav. Podobno to byłe rezydencje klienta, z których mamy odzyskać kilka drobiazgów. Możesz sobie potem dokładnie obejrzeć mapę. - Zaczęła najemniczka wychodząc z założenia, że dokładna informacja na temat samych przedmiotów nie jest dla przewodnika istotna. Raczej nie będzie wchodził do środka. To było zdecydowanie zadanie dla niej. - Jedziemy tam starając się unikać patroli. Nie wahamy się usuwać po drodze problemów na wszelkie dostępne sposoby. Rozpoznajemy teren i odzyskujemy co trzeba. Decyduj jaka według ciebie byłaby najlepsza trasa naszego przejazdu. Plan modyfikujemy na bieżąco w miarę rozwoju sytuacji.
- Zaczynając od zachodu, przy ostatnich celach mamy najwygodniejszy teren do ewentualnej ucieczki i najbliżej do bezpiecznej strefy - zasugerował Crack, kiedy przewodnik przyglądał się otrzymanej mapie.

- Ale rozpoczynając od Phaav najłatwiej nam się ukryć - Samay podał kontrargument. - Do Phaav dojedziemy wozem, problem będzie później. Pomiędzy nim a następnym celem nie ma bezpośredniej drogi o ile mi wiadomo. Trzeba robić okrężną. Jak nie będziemy do tego czasu wykryci to damy radę, jeśli będziemy, na przykład po zaczęciu od zachodu, to przyjdzie nam zasuwać po dżungli pieszo. Ucieczka spod sanktuarium będzie jednak trudniejsza. Na drogach pojawia się wojsko, ale rzadko na tych przez dżunglę oprócz głównych. Żeby się jednak dostać z Sandan na północ, trzeba użyć krajówki lub butów. Tamtejszy teren zbyt podmokły i zarośnięty, aby dało się samochodem. Gdybyśmy chcieli użyć pojazdu do wszystkich, to najbezpieczniej byłoby zacząć od E, potem C, A, B i na końcu D, kończąc na ucieczce na nogach - zaproponował, dając pod rozwagę swoje przemyślenia.
- Dobrze. W takim razie zacznijmy od wschodu. Jedziemy do Phaav, potem będziemy się zastanawiać co dalej. - Podsumowała ich rozważania zwiadowczyni. - Życie zazwyczaj mocno modyfikuje zbyt długoterminowe plany.
Crack skinął głową na znak, że także nie będzie oponował. Veha rozsiadł się swobodniej, co jakiś czas tylko kierując Lloytzem. Wjechali na naprawdę małe, nierówne dróżki.
- Ten kraj byłby o wiele piękniejszy, gdyby nie kolejni watażkowie skaczący sobie do gardeł - westchnął. - Powiedz, co piękną kobietę skłoniło do wybrania takiej pracy? - zagadnął pogodnie Shade.
- Ależ drogi przyjacielu, to najlepszy sposób na świecie, na stałe dawki najczystszej adrenaliny. - Powiedziała z wyraźnym rozbawieniem. - Wiecznie na haju i jeszcze ci za to świetnie płacą. Nie mogłam się oprzeć.
- Z tym świetnie płacą to bym nie przesadzał - wtrącił ze śmiechem Crack. Samay wyszczerzył się. Wydawał się bardzo przyjaźnie usposobionym człowiekiem.
- Darmowe narkotyki dla pięknych pań, mi też to pasuje - dołączył do ogólnej wesołości. - Nie ma nic lepszego jak podniecona zabójcza piękność!
 
Sekal jest offline  
Stary 23-01-2017, 02:00   #8
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Wjechali właśnie do kolejnej osady i Veha kazał zjechać na bok. I zaklął, wskazując stojący niedaleko wojskowy pojazd terenowy.
- Cholera, wojsko. To jedna z wiosek, gdzie mają prom. Nieduży, ale trzy osoby i jeden samochód by przewieźli. Kombinujemy czy jedziemy dalej? Będą jeszcze ze dwa miejsca, jedno dobrze znane władzom, więc nie liczyłbym na wykorzystanie go.
- Najwyraźniej wojsko jest wszędzie. - Stwierdziła Valerie - Równie dobrze możemy spróbować tutaj. Jeśli się nie uda pojedziemy dalej.
- Dobra, spróbuję znaleźć właściciela promu, wy możecie sprawdzić co robią tu żołnierze i gdzie przesiadują - zasugerował przewodnik i zaraz wyśliznął się z samochodu, szybko znikając w krzakach. Osada była typowa dla tego kraju. Rządek domów wzdłuż żwirowej, wąskiej drogi i nic poza tym.
- Jedziemy samochodem i przekonujemy się jaką moc mają tutaj nasze przepustki. Czy mam iść sama i sprawdzić wszystko tak, by nie zdawali sobie sprawy, że ktoś ich obserwuje? - Zapytała zwiadowczyni drugiego najemnika. - Nie wiem tylko czy to ma sens. Chyba i tak musimy przejechać tą drogą samochodem.
- Nie, jeśli załatwi nam prom - Lloytz podjechał jeszcze kawałek, ale nikt do nich nie wyszedł. W dwóch budynkach ciągle paliło się światło. Z jednego dochodziły śmiechy, a nawet dziewczęcy pisk. Nagle drzwi otworzyły się i wyszedł z nich żołnierz w niedbale założonym, częściowo rozpiętym mundurze. Odszedł na bok do krzaków i rozpiął spodnie, sikając. - Chyba już wiemy co tu robią - skomentował Crack, przyglądając się temu. Żołnierz skończył i wciąż nie zauważając ich samochodu wrócił do budynku. Niedługo potem pojawił się cichy niczym noc Veha.
- Gówno. Nie da promu, bo boi się żołdaków, że mu zabiorą córkę. Teraz siedzi cicho jak mysz pod miotłą, mając nadzieję, że schleją się za mocno, aby szukać po następnych domach.
- Rozumiem, że to ci ze strony generała? - Zadała na wpół retoryczne pytanie zwiadowczyni - Może w takim razie powinniśmy im uświadomić, że są w rejonie potencjalnych działań wojennych i zapominanie o tym może im grozić poważnymi konsekwencjami? Jak nazywał się ten generał, który wydał rozkaz nieprzepuszczania cywilów w te rejony? Mao? Myślisz, że to on jest tutaj najświętszy ze świętych? - Zapytała patrząc na Desmonda. - Może wyniosą się z wioski szukać przeciwników, jak im pokażemy tamtych martwych żołnierzy?
- Jak są pijani, odurzeni i posuwają tutejsze dziewczyny to prędzej wpakują ci kulkę niż posłuchają jakiegoś cywila - trzeźwo zauważył Crack, a Veha skinął mu głową.
- Prędzej należałoby narobić hałasu i sprawić, żeby odjechali. Póki tu będą, to ciężko będzie przekonać mój kontakt, że jego córki są bezpieczne.
- Nie ma sprawy - Shade wzruszyła ramionami - mam w plecaku trochę granatów. Wy ukryjecie samochód, a ja się przejdę drogą w kierunku Kampong Cham i zrobię trochę szumu. Potem szybko wrócę z powrotem.
- Szkoda marnować nasze - Samay wyszczerzył białe zęby w uśmiechu. - Ja bym wykorzystał ich własne. Trzeba ich zająć na tyle, żeby nie wrócili zanim nie znajdziemy się na promie.
- Świetnie. - Powiedziała kobieta, którą też zaczęła wkręcać myśl o wywinięciu dowcipu rozpasanym żołdakom. - W takim razie przebiorę się i sprawdzę co mają w samochodzie.
Mówiąc te słowa wyciągnęła z plecaka kombinezon. Wysiadła i zdjęła top i szorty, które miała na sobie, pozostawiając sobie tylko bardzo skąpe figi, a potem założyła przylegające do ciała, kamuflujące ubranie. Mrugnęła do mężczyzn obserwujących jej poczynania i... zniknęła z ich oczu:
- I co o tym sądzicie? - Zapytała z rozbawieniem w głosie.
- Musisz się częściej przebierać? - spróbował Veha, wyraźnie zadowolony z tego co widział.
- Odjadę wozem i wrócę tu - Crack zachował więcej opanowania. - Samay, gdzie ten prom?
Przewodnik pokazał mu mniej więcej kierunek.
- Z tego co pamiętam gdzieś tam, będzie tuż przy wodzie, obok przejezdnej dla samochodów drogi. Kiedy Shade wysiadła wraz z tubylcem, Lloytz ruszył powoli.
- Twoje podejście do życia podoba mi się coraz bardziej - Veha wyszeptał, bardziej licząc na to, że kobieta go usłyszy niż wiedząc gdzie obecnie się Valerie znajduje.
- Carpe diem - Szepnęła mu w odpowiedzi prosto do ucha i roześmiała się cicho. - Poczekaj tutaj. W przeciwieństwie do innych rzeczy, zwiedzać wolę w samotności.
Skinął krótko głową, zmieniając pozycję tak, żeby kryły go krzaki i róg budynku naprzeciwko tego, w którym zabawiali się żołnierze.

Terenowy wojskowy pojazd należał do lokalnej produkcji, bowiem Shade nie spotkała się z tym modelem nigdy wcześniej. Nie żeby był jakiś wyjątkowy. Wyjątkowe było tylko to, że ktoś tam pomyślał, aby go zamknąć przed oddaniem się rozpuście. Zerkając do środka Shade nie zobaczyła też żadnej leżącej tam broni ani granatów. Samochód służył wyłącznie transportowym celom, nie miał na wyposażeniu nawet karabinu, a jego odporność na pociski zapewne również nie należała do wysokich. Skoro nie było w nim broni, nie było sensu się do niego włamywać, co dla zwiadowczyni nie byłoby wielkim problemem. Postanowiła więc przyjrzeć się samym żołnierzom i temu co mogli ze sobą zabrać do środka. Budynek w którym się zabawiali, nie wyglądał na twierdzę nie do zdobycia, problemem byłoby tylko to, że w środku mogło być dość tłoczno.
Twierdzą na pewno nie był. Drzwi przepuszczały trochę światła i dźwięki śmiechów i pisków. Przez okno dało się zajrzeć i oczom Valerie ukazała się spora sala, jak w knajpie czy restauracji zastawiona stołami i krzesłami. Przy dwóch zastawionych butelkami i talerzami siedzieli ludzie. Łącznie zobaczyła trzech żołnierzy, jeden wąsaty miał oznaczenia sierżanta i tulił do siebie dwie młode dziewczyny. Broń także była, stała oparta o ścianę lub przewieszona przez oparcia krzeseł. Przy stołach krzątał się starszy mężczyzna, donosząc piwo. Towarzystwo wyglądało na dość zajęte, więc zwiadowczyni postanowiła to wykorzystać wchodząc bezczelnie do środka głównymi drzwiami. Zawsze przecież mogli przypisać ich otwarcie jakiemuś podmuchowi wiatru. Oczywiście o ile w ogóle zauważą, że cokolwiek się dzieje. Nie zauważyli, że coś się wydarzyło. Przynajmniej nie żołnierze, ani w większości sztucznie śmiejących się dziewczyn. W stronę drzwi spojrzał tylko cywil, marszcząc brwi, ale szybko wracając do pracy pogoniony przez jednego z żołdaków. Sierżant nagle wstał, pociągając za sobą obie młódki i chyba jedynie dzięki nim utrzymując równowagę. Pociągnął je w stronę bocznych drzwi i widocznych tam schodów w górę, przy akompaniamencie śmiechu swoich kompanów. Valerie podążyła za nim niczym cień. Mógł mieć przy sobie coś ciekawego, a wiedziała, że jeśli zostanie bez wsparcia, w razie problemów poradzi sobie z nim szybko i bez rozlewu krwi. Wystarczyło tylko nacisnąć pewne miejsce koło tętnicy szyjnej, by na kilka minut zupełnie stracił świadomość.

Budynek na górze wyglądał jak pensjonat. Od korytarzyka odchodziły po bokach zamknięte drzwi bez szyb i do jednych z nich kierował się sierżant. Podtrzymywał się jednej dziewczyny, a drugiej - przy jej sztucznym chichocie - wkładał rękę pod spódniczkę i łapał za tyłek. Co więcej, Shade usłyszała ciche jęki dochodzące z jednego z pokoi, które mijali.
Może był tam już jakiś całkiem rozebrany delikwent? Nie byłoby potrzeby czekać, aż sierżant pozbędzie się swoich spodni. Kobieta podeszła do drzwi i ostrożnie nacisnęła na klamkę. Ten w środku był wstydliwy i się zamknął! Szybko sobie poradziła z bardzo prostym zamkiem, wkradając się do środka. W tym czasie sierżant i jego dziewczyny już zniknęły, a zamiast tego oczom Valerie ukazało się łóżko trzeszczące pod niskim i raczej krępym facetem w skarpetkach. Leżał na pojękującej dziewczynie, tyłem do drzwi. Jego spodnie, bluza, podkoszulka i bielizna walały się po podłodze wraz z wyposażeniem. Nie było karabinu, musiał pozostać na dole, ale reszta była zdecydowanie wojskowa - w tym pistolet wraz z pasem. Granatów widać nie było, ale na bluzie leżała kamizelka z wieloma kieszeniami. W niej wymacała granaty, manierkę i pewnie znalazłaby coś jeszcze, ale mężczyzna zaczął stękać, najwyraźniej zbliżając się do kulminacji. Nie zawracając sobie głowy wyciąganiem zawartości zabrała całą kamizelkę i szybko wyszła z pokoju. Wystarczyło tylko zwinąć ją w rulon i wsunąć pod ubranie, by nikt na dole nie zauważył, że ktoś coś wynosi. Kamuflaż doskonale maskował to, co trzymała wewnątrz stroju niezależnie od tego jak bardzo został odkształcony. Facet dochodził, dziewczyna krzyczała udając przyjemność, a Shade się wymknęła. Na dole jeden z dwóch pozostałych żołnierzy chyba próbował zaliczyć już tam, bo dobierał się całkiem otwarcie do piersi krępej dziewczyny, a drugi właśnie opróżniał następną butelkę.

Nie zawracając sobie nimi głowy zwiadowczyni ponownie cicho otworzyła drzwi i zniknęła w ciemności, kierując się do miejsca gdzie czekał na nią przewodnik. Tkwił tam gdzie wcześniej, teraz już z drugim najemnikiem.
- Masz? - spytał Veha, kiedy zaznaczyła swoją obecność. - Zajmijcie pozycję, pójdę pogadać z kontaktem. Jak go przekonam, dam znać.
Shade, która już wcześniej wyłączyła kamuflaż, z rozbawioną miną rozsunęła suwak i wyciągnęła spod spodu kamizelkę:
- Zobaczymy, co jeden z nich miał na wyposażeniu - Powiedziała dokładnie sprawdzając swoją zdobycz.
- Z takim wojskiem to oni na pewno wygrają wojnę - prychnął Lloytz, kiedy przewodnik oddalił się. Zerknął ciekawie na zdobycze, niezbyt duże. Łącznie miał w kieszeniach trzy granaty odłamkowe. W kieszeniach trzymał także latarkę, manierkę, małą butelkę wody, gumę do żucia i przybornik żołnierza: łyżkę połączoną z widelcem. I kilka tabletek przypominających wyglądem i zapachem te do uzdatniania wody. Kieszenie z tyłu zawierały magazynki z amunicją do pistoletu i karabinu.
- No cóż, nie jest to superłup, ale do narobienia rabanu wystarczy. - Stwierdziła z rozbawieniem Valerie - a przecież tylko o to nam chodziło. Może na przyszłość będą też pamiętali, że "wróg nigdy nie śpi".
- Tu inna kultura, może być jak w Indiach. Jak tylko nadarzy się okazja, to rżną co popadnie zapominając o całym świecie - Crack uśmiechnął się krzywo. - Zresztą chyba mnie to nie obchodzi. Ja pójdę kawałek drogą, ty bardziej na wschód? Kilka kul mogę zmarnować na tę szopkę, ale łatwiej byłoby dać im w łeb, związać i zostawić w wozie. Wtedy też cnota córek gościa od promu by przetrwała te kilka godzin.
- Może i łatwiej, ale ile ominęłoby nas zabawy - Zwiadowczyni poklepała go po ramieniu. - Musimy się trochę rozruszać zanim zacznie się bardziej poważna gra.
- Ja miałem tej zabawy zaledwie kilka sekund, zanim to wciągnęłaś - parsknął, lekko rozbawiony. - Narobię huku bez granatów, potem ty rzuć kilka w pole, jak już podciągną gacie i wyjdą na zewnątrz.
- W takim razie zostawimy tu Samaya by nam relacjonował sytuację na bieżąco. Przy okazji wypróbujemy sprawność naszych komunikatorów.
Nachyliła się do niego i szepnęła do ucha:
- A co do zabawy. Jeszcze dzisiaj na pewno pozbędę się tego stroju. Nie śpi się w nim zbyt wygodnie.
Roześmiał się cicho, kręcąc głową. Klepnął ją w tyłek, jakby wymierzał karę za to kuszenie, po czym skierował się wzdłuż drogi.
- Veha tu zbędny, niech leci z przewoźnikiem do promu. Ze swojej pozycji będę widział ten burdel, w końcu to na ciebie mają biec.
- Jak wolisz. W takim razie odmeldowuję się na pozycję. - Powiedziała kobieta znikając w nocnym mroku. Na razie nie włączała kamuflaża, by nie marnować baterii. Poruszała się cicho w ciemności, tak jak lubiła najbardziej, wdychając głęboko, wieczorne czyste powietrze. Niewiele już było miejsc na ziemi, które tak pachniały. Zapach zgnilizny i brudnej wody potrafił być bardzo orzeźwiający.

Zdążyła oddalić się spory kawałek i zająć pozycję, a sierżant z dwoma dziewczynkami pewnie już zużył całą swoją energię, kiedy odezwał się Samay.
- Dobra, udało mi się go przekonać. Jak wszyscy żołnierze odjadą i nie wrócą to zgodzi się nas przewieźć. Jesteśmy na pozycji obserwacyjnej - zameldował przez komunikator.
- Shade, gotowa? - spytał Lloytz. Komunikatory spisywały się dobrze.
- Tak, zaczynaj. - Zameldowała się zwięźle zwiadowczyni.
Prawie od razu do jej uszu dotarły odgłosy wystrzałów. Błysnęło od strony drogi, Lloytz w końcu celowo nie używał tłumika. Była niemal pewna, że słyszała dźwięk uderzenia kuli o metal. Tak czy inaczej, najemnik narobił hałasu. Od strony oświetlonego budynku poniósł się tym razem prawdziwy dziewczęcy krzyk, szybko milknąc. Po chwili znów usłyszała Desmonda.
- Wychodzą. Widzę dwóch.
- Jeden pewnie ciągle szuka swojej kamizelki, a sierżant, musi jeszcze stoczyć się po schodach. - Shade mówiła spokojnie jednocześnie odbezpieczając pierwszy granat. Rzuciła go jak najdalej w puste pole i zabrała się za kolejny. nie musiała się spieszyć. Trochę czasu im zajmie zanim się wszyscy wygrzebią i wsiądą do samochodu.
Granat eksplodował na polu, sypiąc ziemią i ryżem we wszystkie strony. Lloytz równie spokojnie meldował dalej.
- Padli na glebę i coś tam krzyczą. Celują sobie z karabinów. Oho, jeden dobiegł do samochodu i czeka. Zamknięty i czeka na kluczyki? Ta, wypadł trzeci i podciąga spodnie. Sierżant. U szczytu władzy, to on ma kluczyki. Otwiera. Jest i czwarty, bez kamizelki. Ładują się do samochodu.
Valerie rzuciła spokojnie dwa kolejne granaty w pole w ślad za pierwszym i spokojnym krokiem zaczęła wracać do osady. Była daleko od drogi, a strój ukrywał ją doskonale. Na jej twarzy gościł pogodny uśmiech. Dawno nie bawiła się tak dobrze.
- Prawie zgubili broń wpadając do wozu - komentował dalej Crack. - Zawracają. Jadą w moją stronę. Te, oni nawet się tobą nie zainteresowali Valerie. Spierdalają.
- No to rzeczywiście doskonale wróży tutejszej stronie - Skomentowała sprawę kobieta. - mam nadzieję, że zdołamy odzyskać rzeczy dla generała zanim całkiem przegra wojnę. Może wtedy nie być skłonnym by płacić.
- Druga strona nie musi być lepsza - usłyszeli Samaya. - To rolnicy z kałaszami. Ci na trzeźwo potrafią pewnie przynajmniej coś trafić. Ten pokaz chyba wystarczył, kierujemy się do promu.
 
Eleanor jest offline  
Stary 10-02-2017, 20:46   #9
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Przewoźnik okazał się być niskim, chudym jak szczapa mężczyzną w średnim wieku. Co chwilę rozglądał się nerwowo, poganiając swojego młodego pomocnika, być może syna. Obaj przyszykowali prom, zsuwając go z bali na wodę. Mieli w tym wprawę i radzili sobie we dwóch. I byli w tym pewniejsi, niż najemnicy, popatrujący na nieco zbitych ze sobą desek wpuszczanych na wodę. Prom rzeczywiście był mały i mało imponujący, lecz ostatecznie okazało się, że samochód zmieścił się na nim bez trudu i jeszcze pozostało sporo miejsca dla ludzi. Kontakt Vehy wydobył ukryte wcześniej pod wodą liny i uruchomił wyciągarkę. Ruszyli powoli przez brudną, powolną i szeroką rzekę, otuleni ciemnością. Słychać było tylko cichy szum wody oraz pracę silniczka. Mężczyźni pomagali za pomocą długich tyk, utrzymując odpowiedni kurs.

Byli już mniej więcej w połowie, kiedy Shade dostrzegła zbliżające się od wchodu światło. Motorówka, lub łódź patrolowa. Jej dźwięk dotarł do uszu wszystkich chwilę później. Przewoźnik zrobił się jeszcze bardziej nerwowy i puścił silnik na pełną moc. Była jednak bardzo niewielka szansa, że zdążą na drugi brzeg przed zbliżającą się łodzią.
Shade wyjęła broń z plecaka i schowała ją za pasek kombinezonu:
- Spróbujcie się dogadać, niezależnie od tego do której ze stron należą. - Powiedziała do przewodnika i Desmonda. - Ja zniknę. Gdyby pojawiły się kłopoty, element zaskoczenia zawsze podziała na naszą korzyść.
- Po tej rzece tylko rządowi - powiedział Veha i zbliżył się do przewoźnika, próbując go cicho uspokoić. Lloytz przygotował broń. Czas upływał, zbliżali się do brzegu, a łódź do nich. Po wodzie niósł się dźwięk silnika, zupełnie zagłuszając wyciągarkę ich promu. Wyglądało na to, że tamci ich nie zauważą, podpłynęli na pełnej prędkości, wytracając ją dopiero jak minęli prom. Może to na wezwanie odnośnie wybuchów. Promem szarpnęło, wywołane przez motorówkę fale chlusnęły na nich, wprawiając całość w mocne kołysanie. Co gorsza, zaczęło ich znosić na bok.
- Przecięli linę! - krzyknął Samay, który chyba domyślił się tego po nagłym potoku słów wydobywających się z ust przewoźnika.
Nie było sensu dalej używać kamuflażu, więc Shade pojawiła się ponownie na promie:
- Chyba macie jakieś bosaki na taką ewentualność? - Zapytała głośno bardziej w kierunku przewodnika niż ludzi od promu. - Bosaki albo porządne kije do odpychania się od dna? To chyba tylko kwestia ustabilizowania promu, przecież wyciągarka i tak dociągnie nas do brzegu.
Bosaki to oni mieli i korzystali z nich aktywnie. Crack i Veha również zaczęli pomagać. Zauważyła jednakże, że Samay z trudem utrzymuje poważną minę.
- On klnie, bo będzie musiał jakoś wrócić na drugi brzeg. Właśnie wyzywa nas naprawdę wyszukanymi obelgami, słownik takich nie zawiera!
- Zapłaćmy mu więcej, w końcu to jego źródło dochodu. Jeśli weźmie zachodnie pieniądze mam trochę drobnych na jednej z kart. - Stwierdziła Shade. Zastanawiała się jednocześnie, czy płynąca po wodzie motorówka miała na celu przecięcie lin we wszystkich ewentualnych promach. To byłoby niezłe posunięcie w celu utrudnienia komunikacji pomiędzy oboma brzegami. Z drugiej strony mogli uszkodzić tylko te promy, które działały o tej godzinie. Choć może właśnie o to im chodziło?
- Zapłacę za szkody, ale na pewno mnie zwyzywa na temat pożytku obecnie z pieniędzy - Samay z trudem powstrzymywał rozbawienie, aby przypadkiem nie oberwać bosakiem przez łeb.

Wreszcie przybyli do brzegu, mniej więcej tam gdzie chcieli. Przewoźnik i jego pomagier rozłożyli rampę, umożliwiając wjechanie na grząski, ale łagodny brzeg. Crack zrobił to bez większych trudności i niedługo potem pożegnali się z niezadowolonym przewoźnikiem. Wyglądał na takiego, co był gotów płynąć wpław, aby ponownie zamocować liny. Z drugiej strony mógł tu mieć ukrytą łódkę albo nawet i drugi prom. W tutejszej roślinności ukryć dało się wszystko.
- Jaki plan? - zapytał przewodnik, wyjmując mapę. - Tu zaraz umowna granica stref. Dziwkarze nie byli zbyt dobrym wojskiem, ale na patrol trafimy w końcu na pewno. I będą trzeźwi. Do mojej drogi kilka kilometrów kluczenia tą ścieżyną.
- No to chyba i tak nie mamy wyjścia i musimy nią pojechać - Crack wzruszył ramionami.
- Tak i nie. Możemy wjechać na bardziej uczęszczaną drogę i rżnąć głupa w razie czego - wyszczerzył się przewodnik. - W razie czego tam można uciec i na boki. Tu droga w przód i w tył, albo na piechotę.
- Ok spróbujmy na razie blefu. - Podsumowała Valerie po wysłuchaniu obu mężczyzn. Jedźmy do lepszej drogi i zobaczymy jak nam pójdą rozmowy. Musimy się przyzwyczajać do nowych ról.
- Tylko nie w tym stroju - Veha wskazał na kombinezon Shade, wskakując do samochodu. Lloytz ruszył powoli.
- Nie wykpimy się bez przeszukania wozu, próbując przekraczać granicę po nocy tuż przed wznowieniem działań wojennych.
- Cóż… - Shade zastanowiła się chwilę pukając palcem w policzek. - Może w takim razie zostanę jednak w tym stroju. Dla tych generalskich mamy przepustkę, a nasze wyposażenie i stroje poświadczą, że nie jedziemy tam w celu podziwiania widoków. Co do tych drugich… c'est la vie, będą po prostu mieli pecha, że się na nas natknęli. W takim razie by patroli było mniej jedźmy ścieżyną. Może też lepiej bez świateł na noktowizji.
- Jak nam rozwalą wóz to kamuflaż nic nie da - mruknął Crack, jadąc po nierównej, wąskiej drodze. Wokół mieli gęstą roślinność, z daleka nie byliby widoczni nawet z włączonymi światłami.
- Wybraliście opcję z rajdem terenowym - w głosie Vehy słychać było rozbawienie. Ten człowiek był pogodnie nastawiony do życia, nie ulegało to wątpliwości. - To będziemy rajdować. Shade na pewno lubi sobie poskakać - roześmiał się.
- Ostra jazda to jedna z tych rzeczy, które potrafię docenić. - Kobieta wyraźnie dostosowała się do pogodnego nastroju przewodnika. Jak narazie ta misja zapowiadała się naprawdę ciekawie. Shade była zadowolona, że zdecydowała się na jej przyjęcie. Po ostatnich zleceniach dla Miracle potrafiła cieszyć się nawet drobnymi radościami, które niosło życie najemnika.
- Ciekaw jestem pozostałych - Veha wyszczerzył się do niej.

Crack nic nie mówił, skupiając się na jeździe. Nie zapalał świateł, bazując na noktowizji, co zmuszało go do zwolnienia. Nie chciał ryzykować dopóki nie musieli tego robić. Przez jakiś czas nic się nie działo, ale ich szczęście skończyło się szybko. Przed samochód i po jego bokach, pojawiło się nagle kilkunastu żołnierzy, celujących do nich z karabinów. Nie krzyczeli nic, ale przekaz był jasny, a w nieopancerzonym samochodzie Lloytz nie zamierzał dyskutować. Ci tutaj dodatkowo nie mieli chust, za to przynajmniej część wyposażono w noktowizory. Dwóch z nich zbliżyło się do okien wozu.
- Strefa zamknięta! Dokumenty! - syknął jeden, celując prosto w kierowcę.
Shade nie miała zamiaru dyskutować. Bez słowa wyjęła posiadane przez nich przepustki i wyciągnęła rękę w kierunku tego który nie celował do nich z broni. Żołnierz przekazał to drugiemu, być może dowódcy, który z wykorzystaniem małej latarki sprawdził dokumenty. Oddał je po chwili.
- Wygląda w porządku, ale muszę was ostrzec. Tamci wiedzą, że coś się święci i mogą strzelać bez ostrzeżenia.
- Dziękujemy za ostrzeżenie. - Powiedziała Shade chowając z powrotem papiery, a potem dodała nieoczekiwanie - Myślałam, że to oni coś szykują, skoro poruszają się po drugiej stronie rzeki.
- Po drugiej stronie? - spytał zdziwiony żołnierz. - Nie powinno ich tam być, jeszcze nikt nie zaatakował. Jak już to zwiad. My jesteśmy wysuniętą strażą.
Najwyraźniej ten tutaj dobrze zrozumiał przepustki, jakie posiadali i uprawnienia z nimi związane. Z drugiej strony takie papiery musieli dobrze schować przed wjazdem do drugiej strefy.
- Może i zwiad. - Przytaknęła najemniczka, wsuwając dokumenty we wszytą w kombinezon, wewnętrzną kieszeń na biodrze. - Mieli mapę z zaznaczonymi, waszymi posterunkami, więc przygotowani byli całkiem dobrze.
- Zgłoszę dowództwu - skinął głową, nie wchodząc w dalsze szczegóły, jedynie podstawiając mapę, aby mu pokazali, gdzie. - Ale i tak nie radzę jechać dalej. Samochodem się nie prześliźniecie.
- Cóż, musimy być gotowi na ewentualność spotkania z przeciwnikiem. - Stwierdziła Rusht i uśmiechnęła się krzywo. - Nie pierwszy raz i oby nie ostatni.
- Jak stacjonuje tu w okolicy cała dywizja to może i się przekradniemy, ale na pewno nie wozem - Lloytz odezwał się po angielsku, kiedy żołnierze zasalutowali i zniknęli w gęstej roślinności.
- Wszystkie drogi na pewno kontrolują - dodał Veha. - Jechać na pałę przy granicy to niedobry pomysł. Ściemniać to możemy jak już będziemy po drugiej stronie tej umownej granicy. Bo nawet jak poprowadzę lokalną ścieżką, a oni nie zaczną strzelać od razu, to jak wytłumaczymy im w jaki sposób przekroczyliśmy linię rządowych?
- Samochód jest nam potrzebny, więc nie myślmy o jego porzuceniu. - Powiedziała Shade. - Skoro martwicie się tak tą granicą, to po prostu wysiądę z samochodu i pójdę na piechotę sprawdzić jak to wygląda. Wy poczekacie na mnie i potem zastanowimy się nad najlepszym działaniem, w zależności od pozycji i ilości wrogów.
- To nie jest złe rozwiązanie - zgodził się Lloytz. - Veha, zabierz nas w pobliże granicy jakąś ścieżyną, a Shade ją sprawdzi.
Przewodnik skinął głową. ruszyli dalej, wkrótce skręcając w coś, czego nawet wyposażona w dobry noktowizor Valerie nie uznałaby za przejezdne. Ścieżyna była dla pieszych, ale Samay wiedział co robi. Mieścili się tam. Zatrzymał ich przed niedużą rzeką. Wszędzie dookoła mieli gęstą roślinność, drzewa i podmokły teren.
- Tu niedaleko już będą - powiedział cicho. - Ta ścieżka prowadzi do drogi, droga prawie do rzeki i zawraca, na bardziej otwarty teren, gdzie zaczyna się rajd. To kilka kilometrów, przez które musimy jakoś przejechać.
 
Sekal jest offline  
Stary 20-02-2017, 00:15   #10
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
- W takim razie czas na mnie - Powiedziała zwiadowczyni wysiadając z samochodu. - Będziemy się poruszać po krótkich odcinkach. Przejdę jakiś 1-2 km sprawdzając drogę i dam wam znać czy jest czysto. Wtedy do mnie dojedziecie.
Kobieta bez dalszej zwłoki ruszyła w ciemny gąszcz roślinności, za jedyne wsparcie w tych ciemnościach mając noktowizor. Poruszała się lekko i sprężyście. Nawet gdyby przeciwnicy usłyszeli jej kroki, zawsze mogła rozpłynąć się w gąszczu włączając kamuflaż. Dżungla nigdy nie była prostym terenem, nawet dla doświadczonej zwiadowczyni. Pomimo nocy było duszno i gorąco, a przede wszystkim wilgotno. Bujna roślinność spowalniała szybkość marszu już i tak niedużą ze względu na konieczność zachowania ostrożności. Przez pierwsze pół kilometra nic się nie działo, jedynie jej kombinezon pokrył się wilgocią. Potem bardziej usłyszała niż zobaczyła przeciwnika. Zatrzymała się, nasłuchując, lecz niewiele to dało. Nie rozmawiali. Jeden z nich chyba zapalił papierosa, bo zobaczyła iskierkę przez gęste zarośla. Kryli się przy ziemi, niedaleko ścieżki. Tubylcy dobrze dostosowali się do warunków, w swoich mundurach w nocy niemalże niedostrzegalni nawet przy użyciu noktowizora. Pewnie gdyby oni byli w nie zaopatrzeni, zauważyliby przekradającą się Shade. Niestety zajmowali pozycje nie do ominięcia samochodem i nie miała pojęcia ilu ich tak naprawdę tu się kryje. Włączyła kamuflaż na wypadek gdyby któryś z nich jednak miał noktowizor i najciszej jak mogła ruszyła w kierunku, gdzie zobaczyła iskrę. Poruszała się jak najwolniej, ostrożnie stawiając każdy krok by przypadkiem nie wywołać nadmiernego hałasu albo nie nadepnąć na jakiegoś leżącego przeciwnika. Nie była w stanie być tu zupełnie niezauważona. Kamuflaż nic nie zmieniał, bo i tak było niezwykle ciemno, ale każdym krokiem naciskała na coś na ziemi i poruszała wszechobecną roślinnością. Wystarczyło kilka kroków i ktoś przed nią syknął, a palacz zgasił papierosa. Zobaczyła jak unosi broń, a inny pokazuje na coś ręką. Nie widzieli jej, ale zorientowali się, że coś się dzieje. Zobaczyła dwóch kolejnych, w innym zagłębieniu w ziemi. To wcale nie tylko rządowi musieli szykować się do ofensywy, skoro tylu tych drugich się tu kryło.

Shade przeszła na środek ścieżki, gdzie roślinności było zdecydowanie mniej, a w koleinach prawie wcale i ruszyła cicho dalej, starając się przekroczyć linię wroga. Wypatrywała miejsca gdzie mogłaby się jak najlepiej ukryć przed przypadkowym strzałem. Gdy znalazła takie, które uznała za odpowiednie, położyła się płasko na ziemi, wyjęła z wewnętrznej kieszeni jeden z ukrytych tam granatów odłamkowych, odbezpieczyła i rzuciła mniej więcej w miejsce, gdzie wcześniej zauważyła leżących ludzi. Miała nadzieję, że w panice wszyscy zaczną strzelać, co pozwoli jej przynajmniej orientacyjnie, ocenić ich liczbę i pozycje. Zaszeleściły liście, kiedy granat zahaczał o nie, lecąc w stronę kryjących się rebeliantów. Po drodze uderzył o jakieś drzewo i odbił na bok, ale wybuchł mniej więcej gdzie trzeba. Po głuchym wybuchu, wyrzucającym w górę ziemię, odłamki i fragmenty roślin, rozległ się krzyk rannego człowieka, a następnie kilka okrzyków w tutejszym języku. Część zrozumiałych dzięki automatycznemu tłumaczowi.
- Atakują!
Rozległo się kilka serii i pojedynczych wystrzałów, ale zanim rozpętała się prawdziwa kanonada, głośna piszczałka zabrzmiała nad tym wszystkim.
- Nie strzelać! Opatrzyć rannego, chcę raport! - rozległo się z głębi lasu. Tutejszy oddział miał ogarniętego dowódcę.

Najlepszym sposobem na pozbycie się przeciwników było więc pozbycie się właśnie jego. Gdy Kambodżańczycy przestali strzelać, Shade podniosła się ze swego ukrycia i ruszyła w kierunku jeszcze ostrożniej niż poprzednio, w kierunku gdzie usłyszała głos przywódcy. Ktoś miał iść do niego z raportem, więc nie spieszyła się. Mogła podążać za tą osobą i dzięki temu lepiej ukryć swoją obecność. Pomimo włączonego kamuflażu, okazało się to trudnym zadaniem. Im dalej szła, tym gęściej było od rebeliantów. W okolicy musiała ich się kryć przynajmniej setka i pytanie brzmiało, czy wyeliminowanie dowódcy przyniesie konkretny efekt. Ciągle musieli przecież przejechać samochodem przez ich linie. Wreszcie w noktowizorze zobaczyła dwie kucające, cicho rozmawiające osoby, otoczone grupką innych, rozglądających się uważnie na boki. Miała do nich kilka metrów i w miarę czysty strzał. Kula w końcu przez liście przechodziła bez najmniejszych oporów.
Trudno było ocenić, który z mężczyzn był dowódcą, dlatego jeśli Shade chciała się go pozbyć musiała wyeliminować obu kucających ludzi. Miała nadzieję, że niezależnie od tego ilu znajduje się tutaj ludzi utrata dowódcy w niewyjaśnionych okolicznościach spowoduje ferment, sprowadzi strach i zachwieje ich morale. Przyczaiła się blisko ziemi, by po oddaniu strzałów przypaść do niej na płasko na wypadek gdyby reszta zaczęła strzelać we wszystkich kierunkach. Musiała przecież przeczekać pierwszy moment zamieszania, które z pewnością wywoła. Wyjęła ukrytą do tej pory pod skafandrem broń, wycelowała w głowy i strzeliła raz i drugi. Na wypadek gdyby strzały spudłowały, musiała jeszcze oddać kolejne.

Strzelanie pojedynczą kulą z karabinka automatycznego mijało się z celem. Seria trzech kul była o wiele skuteczniejsza, a odległość na tyle krótka, że weteranka nie miała problemów. Pierwsze pociski dosięgły głowy jednego z nich, następne odrobinę zboczyły bo tamten miał dobry refleks. Krew bryznęła mu z szyi i efekt był ten sam: dwa trupy, teraz czy za trzy sekundy nie miało znaczenia. Shade przypadła do ziemi, ale rebelianci generalnie zrobili to samo. Kilku wystrzeliło.
- Snajper! - rozległ się pierwszy okrzyk.
- Głowy w dół! Muszą być niedaleko! - to zasyczał żołnierz niedaleko pozycji Shade. Jakiś bardziej ogarnięty zaczął przyglądać się pozycji kobiety i klepał kolegów, wskazując kierunek. Tłumik tłumikiem, dzięki niemu nie zdradziła swojej miejscówki, ale strzały było słychać. Z technologią polową stealth mogli się jednakże jeszcze nie spotkać.
Teraz musiała poczekać. Wprawdzie strój czynił ją niewidzialną nawet dla nokto i termowizji, ale nie potrafił ukryć ewentualnego hałasu jaki mogłaby wykonać swoimi ruchami. Kiedy zaczną iść w jej kierunku, będzie to doskonały moment, by ruszyć się z miejsca i ostrożnie wycofać z zajmowanej obecnie pozycji. Nie zaczęli iść w jej kierunku. Nikt nie ruszał się z miejsca przez dłuższą chwilę. Potem ktoś zaczął pełznąć w stronę zabitych. Wokół słyszała trochę cichych słów, ale nie miała chipa językowego, więc wyłapywanie z tego konkretnych słów było zbyt trudne dla podstawowego oprogramowania. Trzymali się swoich miejsc, nie zamierzając ani szarżować, ani uciekać. Ktoś być może próbował się właśnie połączyć z dowództwem, ale nie widziała obecnie wiele.
Z zaskoczeniem stwierdziła, że byli naprawdę dobrze wyszkoleni i zdyscyplinowani, a to oznaczało, że będzie musiała albo spróbować się wycofać albo narobić jeszcze większego zamieszania, to mogło jednak być zbyt ryzykowne. Musiała się stąd wydostać, bo czekanie w nieskończoność nie miało sensu, poza tym szkoda było zużywać baterii. Teraz musiała się podnieść i zrobić jeden bardzo ostrożny krok, a potem drugi i kolejny, aż wycofa się w mniej oczywiste miejsce. Rozmawiali cicho, czołgali się, to dawało jej szansę. Zaczęła się wolno podnosić. Najwyraźniej tutejsza wojna toczyła się już jakiś czas i wykreowała grupę weteranów nawykłych do walk w gęstej dżungli. Tak czy inaczej, przed Shade stanęło trudne zadanie. Podniosła się, nie zwracając uwagi pobliskich żołnierzy, ale to był tylko pierwszy krok. Hałas był w sumie najmniejszym problemem. Zwyczajne ruszenie się bez poruszenia przynajmniej kilku większych i mniejszych liści czy gałęzi nie wchodziło w grę. Było tego za dużo. To oznaczało, że trzeba jednak będzie narobić więcej hałasu i zamieszania. Ostrożnie wyjęła jeden z granatów, które zwinęła żołnierzom w burdelu, wyjęła zawleczkę i rzuciła w kierunku, gdzie leżały ciała i gdzie obecnie czołgał się jeden z przeciwników. Postanowiła ruszyć się natychmiast gdy nastąpi wybuch. To musiało spowodować choć odrobinę zamieszania. Generalnie tym zamieszaniem mogła przyspieszyć złamanie rozejmu, jaki jeszcze do tej pory obowiązywał. Ostatni granat od żołnierzy drugiej strony konfliktu poleciał łukiem, odbił się od drzewa i eksplodował. Rozległy się kolejne krzyki, a ona mogła ruszyć. Rozległy się jednak także wystrzały i rebelianci także cisnęli kilkoma granatami. Las ponownie na chwilę ożył, dowodząc, że nawet jak tutejsi byli weteranami, to słabo wyszkolonymi.
Shade tymczasem udało się ponownie dostać na wąską ścieżkę. Ruszyła więc nią ostrożnie starając się nadal nie robić hałasu i wrócić do mężczyzn czekających w samochodzie. Przynajmniej taką miała nadzieję, że mimo zamieszania, które spowodowała nie ruszyli się ze swej pozycji.

Nie tylko nie ruszyli, ale nawet zamaskowali samochód tak bardzo, że sama z trudem ich znalazła. Veha czatował nieco z przodu, z karabinkiem gotowym do strzału. Kiedy oznajmiła swoją obecność, rozluźnił się.
- Coś czuję, że tamtędy nie przejedziemy? - zapytał cicho.
- Jest tam cały oddział, może nawet z setka ludzi. - Odpowiedziała, gdy dołączyli do Desmonda. - Siedzą w lesie i najwyraźniej na coś czekają. Wcale się nie zdziwię, jeśli w ciągu kilku najbliższych godzin działania wojenne zostaną wznowione.
- Skoro są już tacy nerwowi, zaczną najpierw strzelać, potem pytać - mruknął Crack krzywiąc się.
- Skoro nie pozbywamy się samochodu, to nie jest to dobra wiadomość - Samay oparł się o drzewo, spoglądając mniej więcej na północ. - Mogą kryć całą granicę, a jak mają zacząć się strzelać za chwilę, to pozostało nam tylko te kilka godzin. Przyznam się, że nie wiem jak przekroczyć tę granicę lądem po tej stronie rzeki. Może nasz generał mógłby pomóc? Gdyby nam załatwili porządny prom i osłonę i wysadzili już po stronie rebeliantów - wzruszył ramionami. - Albo dali jakiś oficjalny tekst, że jesteśmy neutralni, przybywamy pod biała flagą jako reporterzy z przewodnikiem? - zaproponował niezbyt pewnie.
- Neutralni z naszym sprzętem? Każda kontrola powaliłaby tę wersję na kolana. Po za tym zaszliśmy za daleko by się wracać. - Stwierdziła zwiadowczyni - a dostarczenie nam czegokolwiek przez generała tutaj z pewnością trwałoby wieki, o ile w ogóle byłoby to możliwe. Nie, musimy sobie poradzić sami. Spróbujmy inną drogą, nie mogli przecież obsadzić wszystkiego.
- Pewnie nie - zgodził się Veha i zaraz dodał: - Ale drogi możliwe do pokonania samochodem to już raczej tak. Moglibyśmy objechać Kampong-Cham i spróbować bardziej na zachód, tam jest więcej dróg i mniej dżungli. W okolicy, w której jesteśmy, są jeszcze tylko dwie drogi, które znam. Obie znacznie bardziej znane od tej.
- W takim razie jedźmy tam gdzie więcej dróg i więcej szans, że nie wszystkie są pilnowane. - Valerie popatrzyła na drugiego najemnika. - A ty co o tym myślisz Crack?
Lloytz od minuty patrzył na mapę Kambodży, wraz z zaznaczonymi na niej strefami.
- Do miasta, przez most wykorzystując przepustki i próbować na około, bardziej na północ. To wygląda jakby na tym odcinku koncentrowali wszystkie siły, aby uderzyć na strategiczne miasto. Nie chcę dać się złapać w ten kocioł.
- Wygląda na to, że decydujesz - wyszczerzył się do Shade Samay.
Zwiadowczyni westchnęła:
- Nie pisałam się na dowódcę. To chujowa rola. Próbujesz wymyślić wszystko jak najlepiej, a jak coś nie wyjdzie i tak będzie na ciebie. Miasto może być zakorkowane. Jak trafimy na uciekinierów to możemy się dopiero wpakować w kocioł.
Pogładziła brodę zastanawiając się przez chwilę:
- Chyba wybrałabym drogę na zachód. Po minięciu miasta i tak musielibyśmy ruszyć na granicę. Jeśli rebelianci planują na nie atak, wokół niego mogą koncentrować największe siły.
 
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172