Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-11-2017, 23:25   #101
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację


This is the end
beautiful friend
This is the end
my only friend
the end


Wszystko co dobre się kończy.
Wszystko dobre co się dobrze kończy.
Ale czasem dobre dni i noce kończą się źle. Naprawdę kurewsko źle.

Can you picture what will be
so limitless and free
Desperately in need
of some stranger's hand
In a desperate land


Ostatnie dwie godziny pamiętali jak przez mgłę, jak przez kolorowy dym wypuszczany z dysz na lokomotywie, wypełniający stację metra wraz z wprowadzającą w trans muzyką. Po czwartej nad ranem FistBaby zmienił inny DJ i wśród owacji zeszła na parkiet, włączając się do zabawy. Zamieniła parę słów z Billym umawiając się na wspólne granie na następnej imprezie Niewidzialnego Klubu i potańczyła chwilę z nimi w wewnątrz kółka fanów, które jak cyklon przemieszczało się po parkiecie, zagarniając i wypluwając kolejne osoby. Po ruchach FistBaby dało się poznać, że też wzięła SloMo. Zostawiła wreszcie parę muzyków samym sobie, w ich erotycznym, nie, w pornograficznym wręcz pijanym tańcu.

All the children are insane
Waiting for the summer rain, yeah!


Po chwili wessał ją inny cyklon, kręcący się wokół Sully’ego, jego kumpli i przypadkowej zbieraniny ludzi, głównie roznegliżowanych kobiet. FistBaby przechwyciła Chrisa na chwilę, szepnęła mu do ucha:
- Do zobaczenia Diabełku! – i połaskotała go języczkiem w ucho, jednak na próbę włączenia jej do zabawy pomachała palcem i wymijająco odpowiedziała:
- Innym razem…
I już jej nie było, zmierzała szybkim krokiem w stronę wyjścia.

There's danger on the edge of town
Ride the King's highway, baby
Weird scenes inside the gold mine
Ride the highway west, baby


Przed szóstą na parkiecie i wokół niego pozostawało wciąż kilkaset osób. Najwytrwalsi imprezowicze, niemal wszyscy utrzymywani na nogach siłą mocnej chemii.
- Niewidzialni! – zakrzyknął DJ po kolejnym transowym kawałku. - Nadchodzi świt! Czas wracać do widzialnego świata! Dziękujemy i do zobaczenia!
I włączył najbardziej klasyczny z utworów zamykających imprezy: „The End” Doorsów.
Światła powoli gasły. Ludzie zaczęli opuszczać stację, nie licząc tych co zasnęli na krzesłach albo i na ziemi. Nawet Chrisa, funkcjonującego na dopale znacznie dłużej niż było to wskazane i nie szczędzącego sobie używek, dopadło zmęczenie materiału.
Muzycy mieli trudniejsze zadanie od gości, bo musieli jeszcze zatargać do vana sprzęt.
Tylko gdzie była Howl? Ktoś ją widział wychodzącą z Dale’m. Na szczęście zostawiła kluczyki do Zgonowozu w garderobie. W przesłoniętej kotarą części wagonu znaleźli też JJ-a, śpiącego na siedzeniach. Naprzeciwko spała blondynka o kręconych włosach, jedna z dziewczyn, którą saksofonista sobie przygruchał. Z trudem go dobudzili, razem zgarnęli instrumenty i ruszyli do wyjścia. JJ który przekimał ostatnie trzy godziny, po tym jak już wsadził na chwilę łeb pod kran był zresztą najprzytomniejszy ze wszystkich.

The blue bus is callin' us
the blue bus is callin' us
Driver, where you taken us?


Po drodze Billy i Anastazja zorientowali się, że zgubili gdzieś torbę z holomaskami od Marco. Czy ostatnio mieli ją przy fotelu, w którym zaczęły się ich pieszczoty, czy przy pustym już narkotykowym stoisku Izziego? Nie było jej nigdzie, ktoś musiał się na nią połasić. Holomaski kosztowały wszak po kilkaset Eurodolarów. Przeklinając, wyszli na pusty już peron.
Dwóch mężczyzn w egzoszkieletach zdjęło już z dachu lokomotywy perkusję i klawisze. Technicy zdemontowali holoprojektory Chrisa.
Razem z nimi, sami objuczeni jak muły, bo nieśli jeszcze instrumenty Liz i Howl, ruszyli na powierzchnię.

The killer awoke before dawn
he put his boots on
He took a face from the ancient gallery
And he walked on down the hall


FistBaby zarzuciła lekki płaszcz na niemal gołe ciało i pożegnała się z Chilly’m, który zastąpił ją przy konsolecie. Na migi zaoferował jej ostatnią kreskę syntkoki, lecz po namyśle podziękowała. W głowie jej szumiało. SloMo sprawiało, że droga po zepsutych ruchomych schodach dłużyła się w nieskończoność.
- Czeeeść, Fiiissst! – ochroniarz przy bramkach przybił jej pożegnalną piatkę.
- Cześć, Ray.
Wyszła na zewnątrz. Noc jeszcze trwała, lecz niebo zaczynało rozjaśniać się na wschodzie. Na ulicy sporo ludzi czekało na taksówki lub inny transport, lecz ona skierowała się w przeciwną stronę, na tyły stacji, gdzie zostawiła swojego iCara.
Nagle poczuła jakby ukłucie.
Obejrzała się.
Kilka metrów za nią szedł mężczyzna, który chyba zaraz za nią wychodził ze stacji. Zadrżała, ale on tylko szedł, może też zostawił auto tam gdzie ona? Wtem poczuła jak jej całe ciało drętwieje. Krzyknęła, lecz z jej gardła wydobył się tylko słaby skowyt. Zbyt słaby, żeby usłyszeli go ludzie, którzy byli ledwie kilkadziesiąt metrów dalej. Nogi jej zmiękły i przewróciłaby się, gdyby obcy mężczyzna jej nie podtrzymał, chociaż wcale tego nie chciała.
Upewniła się, że coś jest cholernie nie tak kiedy nie odezwał się ani słowem. Był silny. Pociągnął ją jak bezwładną lalkę, popchnął a następnie wciągnął na pakę furgonetki. Trzasnęły drzwi i na moment zapadła zupełna ciemność, nim oślepiło ją światło mocnej lampy. Jeszcze zanim mężczyzna wyjął nóż i zaczął mówić, domyśliła się kim jest. Po jej policzkach spłynęły łzy. Jedną z jej ostatnich, przerażających myśli było to, że przez narkotyk będzie to przeżywać trzy razy dłużej.

It hurts to set you free
But you'll never follow me

The end of laughter and soft lies
The end of nights we tried to die


To Chris pierwszy ujrzał ciało.
Gdy wyszli na zewnątrz niebo na wschodzie było już jasne, słońce lada moment miało wyjrzeć zza horyzontu. Nieliczne działające latarnie właśnie zgasły. Mały parking na tyłach stacji, sąsiadujący z nasypem zasłoniętej ekranami dźwiękochłonnymi autostrady i z kępą wyschniętych zarośli, był już prawie pusty. Zostało tylko kilka aut, należących zapewne do ludzi z Niewidzialnego Klubu.
Billy zwymiotował.
Anastazja upuściła niesiony bukiet kwiatów.

FistBaby leżała na rozłożonym na betonie płaszczu pod zapomnianym muralem Johna Lennona, niczym ofiara u stóp ołtarza. Tuż obok vana zespołu. Jej piękna twarz zastygła w grymasie bólu i przerażenia. A na jej gołym ciele, pomalowanym na metaliczną barwę, od szyi po biodra były wycięte krwawe wersy.
Tekst Holophone Love.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 28-11-2017 o 11:53. Powód: bukiet Anastazji
Bounty jest offline  
Stary 01-12-2017, 21:21   #102
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
“Laski, jest problem. Meloman dorwał naszą dj-kę. Howl, Liz, odezwijcie się jak najszybciej, żebyśmy wiedzieli, że nic wam chociaż nie jest.”
Howl jeszcze przed chwilą wpatrywała się w tekst piosenki, którą podyktowała Jimiemu. Teraz też patrzyła przed siebie, ale nieruchomym i pustym wzrokiem.
- Zatrzymaj samochód. - Powiedziała wreszcie, z zimnym spokojem.
- Co? - zdziwił się Dale. - Czemu?
- Po prostu się zatrzymaj. Muszę wysiąść.
- Źle się czujesz? - zapytał, zatrzymując auto na chodniku obok Golden Gate Park.
Skinęła głową i wysiadła gdy tylko auto się zatrzymało. Na krótką chwilę zgięła się w pół i zaczęła krzyczeć.
- Hej! - Dale wysiadł za nią. - Howl, co się dzieje?!
Pokręciła głową. Nie umiała z siebie nic wydusić. Pokazała na migi że musi zadzwonić.
- Ok… - oparł się o samochód i patrzył na nią zaniepokojony.
Wybrała numer Liz. Połączenie zostało odrzucone. Ponowiła próbę połączenia. Usłyszała że numer jest poza zasięgiem.
Wybrała numer Patricka.
- Halo? - odebrał zaspanym głosem.

- Patrick, posłuchaj. Muszę cię o coś prosić. Nic mi się nie stało i obiecałam sobie, że więcej cię nie poproszę, ale musisz po mnie przyjechać. To bardzo ważne. - Wysłała mu swoje współrzędne GPSem. W tym samym czasie odpisywała zespołowi na czacie.
- Lucy… - Patrick był trochę skołowany. - Powinienem budzić twojego ojca?
- Nie. - Nieświadomie podniosła głos. - Po prostu przyjedź, potrzebuję cię, nie wiem co robić. Za ile tu będziesz?
- Czekaj - ściszył głos. - Za jakieś dwadzieścia minut.
Patrick z ludzi których Howl znała najlepiej radził sobie w sytuacjach kryzysowych. Na tym polegała jego praca.
- Znasz kogoś kto umie namierzyć holo? - wysłała mu wizytówkę Liz.
- Policja?
- Poczekaj. - podeszła do Dale’a i tym razem to jego spytała.
- Znasz kogoś kto umie namierzyć holo?
- Policja? Dobry netrunner? Osobiście nie znam, ale mogę spytać… Howl, co do chuja się dzieje?!
- Czekam. - powiedziała do holo i rozłączyła się.
- Przepraszam. - zwróciła się do Dale’a, dopiero teraz patrząc mu prosto w oczy. - Nie… Nie wiem nic więcej niż - zamrugała żeby pozbyć się napływających do oczu łez, ale nie pomogło. - Anastazja napisała że Meloman dopadł FistBaby. I użył Holophone Love. - Ze zdziwieniem otarła twarz, po której jakby bez udziału jej świadomości ciekły łzy.
Znowu z głupim uporem wybrała numer Liz. Nic się nie zmieniło, poza zasięgiem.
- O kurwa. - wykrztusił Dale. Podszedł i objął mocno Howl. - Reszta zespołu ją znalazła? Czyj numer chcesz namierzać?

- Nie rób tego… - próbowała się może odsunąć, ale wyszło z tego tylko tyle, że zacisnęła dłonie na jego koszuli. - Anastazja napisała na czat zespołu żebyśmy dały znać do mnie i do Liz, Liz przed chwilą mnie zrzuciła. Musimy się dowiedzieć gdzie jest.
- Nie jest z nimi? - Dale drgnął niespokojnie. - Kurwa. Zapytaj ich kto ją ostatnio widział.
Skinęła głową i podyktowała Jimiemu wiadomość na czat.
- Może jednak jej chłopak do niej przyjechał. Może… Słuchaj. Przyjedzie po mnie… - miała problem ze znalezieniem słowa na Patricka - Ktoś. Będzie za jakiś kwadrans.
Skinął głową, trochę zaskoczony.
- Dobra, ale ja też w tym siedzę - powiedział. - To w końcu moja siostra. Poczekam z tobą i pojadę tam do nich.
- Ja nie wiem… Czy chcę jechać do nich. Znaleźli ją przy moim aucie, pod tym… Tym muralem. - Zakrztusiła się łzami. - Nie chcę… Tam być. Ta piosenka, nigdy więcej jej nie zaśpiewam ani nie zagram… Wypaczone, zbrukane, wiesz? - Złapała kilka oddechów żeby się uspokoić i przytuliła się mocniej. - I jeszcze to mi zabrał, że teraz - mówiła nieco szybciej i bardziej nieskładnie - jak jestem tak blisko przy tobie to znowu wydają mi się różne rzeczy, ale jest za dużo zamieszania, nie mogę znaleźć ukojenia…? - Zacytowała utwór Dylana.

Zupełnie przy tym nie myślała o tym, że zaraz przyjedzie po nią wezwany dramatycznie na pomoc Patrick Gold. Przystojny, zadbany i starszy od niej o około 20 lat mężczyzna, który równie dobrze mógłby być jej sugar daddy bo nie zachowywali się wobec siebie jak rodzina, ale widać było że są blisko.
O tym że Patrick jako jedyna osoba ma pozwolenie żeby mówić do niej po imieniu i praktycznie nie używa jej ksywki, też nie.

Dale tulił Howl aż się uspokoiła. Dzięki temu jej początkowe zdenerwowanie szybko minęło, ale wraz z upływającymi minutami pojawiało się coraz więcej myśli. W którymś momencie oderwała się od Dale’a i szybko podeszła do lusterka samochodu, żeby ocenić swój stan.
- Przecież jak on mnie zobaczy w takim stanie to mnie zabije. - wymamrotała na myśl o ojcu i bez zastanowienia strzeliła się z liścia w twarz, żeby się otrzeźwić. Znów się sobie przyjrzała, nie to że to pomogło na zaczerwienione oczy, ale trochę ją rozbudziło.
- Jeśli masz na tyle dobre układy z Niewidzialnym Człowiekiem - zwróciła się do Dale’a gdy zobaczyła nadjeżdżające auto - to może on pomoże namierzyć Liz? W końcu ta sytuacja nie powinna mu się podobać, mam nadzieję że mu się nie spodoba. Oby się okazało że tylko ktoś ukradł Liz holo albo je zgubiła.
- Oby. Zapytam go, kto jak kto, ale on powinien znać speców od takich rzeczy.

Kilka minut później przyjechał Patrick. Zaparkował obok i wysiadł ze swojego Lexusa, patrząc badawczo na Howl i towarzyszącego jej mężczyznę. Nie miał na sobie oczywiście drogiego garnituru, który zwykle nosił. Przyjechał w dresach i szarej koszulce.
- Co się stało, Lucy? - zapytał, podchodząc.
Howl czy też Lucy popatrzyła na niego z lekkim wahaniem. Wewnątrz poczucie winy zaczęło już ją zgniatać w małą kosteczkę niczym prasa hydrauliczna. Jednocześnie rozpromieniła się jak na widok swojego księcia na białym rumaku. Pomógł jej gdy była w najmroczniejszym momencie jej życia, miał odwagę ukryć coś przed Peterem Howardem, ba - potrafił coś ukryć przed Peterem Howardem. Nie chciała go jednak ładować w kłopoty ani niepotrzebnie eskalować dramatyzmu sytuacji.
- Zaraz ci powiem. - Głos miała lekko zachrypnięty. Zerknęła na Dale’a, potem znów na Patricka, widać było po niej napięcie i to że chce gadać ale w cztery oczy. Potarła w zakłopotaniu policzek. I chciała podejść i uściskać Patricka, i coś ją trzymało w miejscu.
- To ja jadę do nich - rzucił trochę zakłopotany Dale, uniósł tylko dłoń na pożegnanie i wsiadł do swojego wozu. Po chwili odjechał a Howl opowiedziała Patrickowi co się wydarzyło, zaczynając od wyzywającej Melomana mowy Liz, przez śmierć FistBaby i kończąc na “zaginięciu” Delayne. Ponieważ Gold był specem od PR-u, poprosiła też o poradę jak zespół ma z tego wyjść z twarzą, tak żeby nie obróciło się to przeciwko nim.

Patrick wysłuchał jej z powagą, wyraźnie zszokowany. Położył jej dłoń na ramieniu.
- Słuchaj Lucy, to nie wasza wina, że on zabił. - powiedział uspokajającym tonem, brzmiącym jednak pewnością jakby przemawiał w holowizji. - Nikt raczej tak nie pomyśli. To naturalne, że nienawidzicie tego bydlaka i życzycie mu wszystkiego co najgorsze. Twoja koleżanka wyraziła tylko to co myślą i mówią wszyscy. Ale jasne, podpowiem wam co najlepiej napisać na stronie zespołu. Nie bądźmy jednak nadgorliwi i najlepiej zaczekajmy z tym na komunikat policyjny, ok?
Pokiwała posłusznie głową.
- Czuję się jak w dniu tego pie… - ugryzła się w język - cholernego trzęsienia ziemi. Kiedy nie mogliśmy się skontaktować z Jeffem i… słuchaj, a znasz kogoś w policji? I mam tylko nadzieję że ten cały Meloman to nie jest jakaś chora akcja promocyjna. - ponuro się zaśmiała. - Amuse zaproponowało nam kontrakt. To był w ogóle brat Liz - machnęła ręką w kierunku dość przypadkowym - i ten koleś co pisałam że potrzebuję o nim informacji.
- Mhm - kiwnął głową. - Jeszcze nie zdążyłem go sprawdzić. Będę musiał wykonać telefon lub dwa, jeśli chcesz, żeby to było dyskretnie, a mało kto wstaje w sobotę tak wcześnie jak ja.
- Jasne. Patrick, możemy coś zrobić? Mam za sobą zarwaną noc, ale boję się że jak zasnę jedyne co mi się przyśni to Steve Silver który wycina mi ten jego kontrakt. - Mimowolnie potarła klatkę piersiową w miejscu jednej z blizn - Albo gorzej, moje Eltar Ago.
- Co chcesz robić, Lucy? - zapytał, zmartwionym głosem. - Powinnaś pojechać do nas do domu. Peter i tak o tym wszystkim usłyszy w wiadomościach i będzie miał potem pretensje do mnie. Poza tym wyglądasz jakbyś bardzo potrzebowała snu. Dam ci tabletki w razie czego.
Prawdę mówiąc tak się też czuła. Tylko adrenalina trzymała ją jeszcze na nogach. Nie to że się tego nie spodziewała, zapobiegawczo opierała się o samochód.

- Tylko obiecaj mi że obudzisz mnie za kilka godzin albo jeśli coś się zadzieje. Ojciec… Masz rację, ja nic nie chcę ukrywać, po prostu... Nie tak miało wyjść, przepraszam cię, Patrick. Miałam ci pokazywać najlepsze momenty z koncertu i może nawet ojciec by chciał zobaczyć i jakąś godzinę temu napisałam nową piosenkę i… Ten komunikat policji, mogę ci dać login i hasło po prostu do strony zespołu i jak ogłoszą to coś napiszesz? Ufam ci całkowicie. Nawet ci holo zostawię na wypadek jakby ktoś do mnie dzwonił.
Patrick pokręcił głową.
- Nie no, nie będę odbierał za ciebie prywatnego holo. A że ty mi ufasz to nie znaczy, że twoi koledzy z kapeli również. Napiszę wam to oświadczenie a ty pokażesz je im do akceptacji i sami wrzucicie. - oznajmił stanowczo i otworzył jej drzwi samochodu. - No, wskakuj. I nie myśl teraz o tym. Martwisz się na zapas.
- Ktoś musi się martwić w tym zespole. - Ociągała się trochę przed wejściem do auta, ruszyła ale bardzo powoli. - Poza tym to była ciężka noc. - Wreszcie dotarła na siedzenie. Objęła się ramionami, czując, że do oczu znowu napływają jej łzy. - I ta biedna dziewczyna. Nikt na coś takiego nie zasługuje. - Zagryzła pięść, żeby stłumić szloch. - Jakbym stamtąd nie wyszła z nim, to byłabym z zespołem kiedy ją znaleźli.
- Dobrze, że nie byłaś - położył jej dłoń na ramieniu. Samochód ruszył na automacie w stronę jego domu.

- Ale to było głupie. - Przełknęła łzy. - Bardzo głupie. Próbowałam kontrolować jedną sytuację, i wpadłam w drugą… I jeszcze Liz chciała żeby do niej później dołączyć przy barze. Czasem naprawdę się zastanawiam. Whiskey, tango, fokstrot. Co ja robię.
- Nie bardzo rozumiem, Lucy - powiedział. - Wiem, że musisz odpocząć. Prześpisz się, weźmiesz prysznic, coś zjesz i ci się poprawi.
- Alfabet fonetyczny? - Spojrzała na niego zdziwiona. - Słuchaj, jeśli my podpiszemy kontrakt z Amuse, to różne rzeczy z przeszłości mogą wyjść. Może powinnam pogadać o tym z ojcem?
- Lepiej później, jak wstaniesz - rzekł. - Wiesz, że on lubi spać do dziesiątej. Dajmy mu się chociaż wyspać zanim ten twój mały koszmar się na niego zwali, ok?
- Jezu, naprawdę masz mnie za socjopatkę? - Zamrugała. - I samobójczynię. Sen ojca to świętość. Pod tym względem jestem jego kopią zresztą. Przepraszam, nie chciałam żeby wyszło że próbuję cię uczynić moją sekretarką, poza tym nie miałam pojęcia że jest w mieście, podejrzewam że robi to specjalnie. Oboje lubimy jak ludzie się muszą wysilić i postarać żebyśmy poświęcili im czas.
To ostatnie już mamrotała, lekko zsunięta z siedzenia i z przymkniętymi oczami. Najwidoczniej jej hiperaktywny mózg złapał moment kiedy postanowił się powoli częściowo wyłączyć. Starczyło mniej więcej na podstawową motorykę, przetransportowanie się do pokoju gościnnego - jak dobrze że go mieli - i wcześniejsze zdjęcie butów. Bardzo się starała nie narobić hałasu. Już w łóżku, do którego wpełzła w ubraniu, nieco bezmyślnie przeglądała holofon. Wbiła hasztag massaeffect i ja widok jednego zdjęć z koncertu nagle doznała objawienia, bolesnego jak wybuchająca nagle gwiazda pod czaszką.
Kliknęła dwukrotnie na zdjęcie Rosalie i wyrysowała zawijas, który był jej gestem skrótu do połączenia holofonicznego.


- Nieee - jęknęła Rosalie słysząc dźwięk połączenia. Przykryła leżące na łóżku holokulary poduszką i przewróciła się na drugi bok. Głos Knurixa kwiczał coraz głośniej - Howl, Howl, Hoooowl dzwoni!
- Zamknij ryj - warknęła.
- Kwiii, kwii, Howl, Howl, Howl! - zakrzyknął radośnie.
- Wyłączę cię kurwa, zobaczysz - burknęła pod nosem lodowatym tonem. Odebrała.
- Ja, jebie jest środek nocy, czego? - odezwała się i ziewnęła.
- Przepraszam. - Zmęczony głos Howl zdradzał, że być może niedługo czeka ją epicka chrypa. - Wiesz może gdzie jest Liz? Albo kto mógł ją widzieć ostatni, od zespołu nie umiem się tego dowiedzieć.
- Jest już dużą dziewczynką - zaczęła sennym głosem - nie musicie jej chyba pilnować. Pewnie śpi. Jak każdy normalny człowiek o tej porze.
Długi moment ciszy.
- Potrzebuję wiedzieć gdzie jest. - Lekko wyczuwalne napięcie w głosie. - To ważne. Ktokolwiek mógł ją widzieć… poza oczywiście ochroniarzami w klubie, o których nie pomyślałam gdy jeszcze byłam z osobą która pewnie byłaby w stanie się z nimi skontaktować. Cokolwiek?
- Odstawiłam ją w bezpieczne ramiona jej księcia z bajki - znów ziewnęła. Była pijana i wybudzona kilka chwil po zaśnięciu. Niebardzo ogarniała, że Howl brzmi na przejetą. - Co tak o nią dopytujesz, odwaliła coś?
- Nie. Jakiego księcia?
- Nooo, taki klasyczny... na białym koniu, w lśniącej zbroi - bredziła. - Johnny, John czy coś takiego. Jej facet.
- Mhm. - Howl odetchnęła ciężko. - To jak ten cały John wyglądał? Mówił coś? Liz coś mówiła? I już cię nie męczę, po prostu ostatnio kiedy widziałam Liz, było coś po pierwszej… Chwilę wcześniej prawie się wyjebała wychodząc z wagonika. I toczyła się w stronę baru. Gdzie miałyśmy się spotkać ale tam nie dotarłam. Trochę mam wyrzuty sumienia.
To prawie brzmiało przekonująco. Zwłaszcza jak wziąć pod uwagę jaki styl imprezowania miała Liz. Nie to że Howl robiła dla niej za niańkę po koncertach, ale zazwyczaj była gdzieś obok w krytycznych momentach.
- No kurwa, jak wyglądał? - zaczynała być wkurzona. - Dwie nogi, dwie ręce, łeb. To wszystko Sherlocku?
- Ostatnie pytanie, mój drogi Watsonie. - Howl czuła, że proszki nasenne od Patricka już zaczynają kopać. Jej głos powoli zaczynał to zdradzać. - Kłócili się?
Niezależnie od odpowiedzi wstukała w holo wiadomość do Dale’a: “Powinno być wszystko w porządku z Liz. Rosalie nasza fanka mówi że z Niewidzialnego zabrał ją jej tzn. Liz facet, John.”
Rosalie zmrużyła i tak małe po przebudzeniu oczy i zastanowiła się chwilę walcząc z sennością. Próbowała przypomnieć sobie faceta Liz. - Nieee - odezwała się w końcu - to chyba całkiem miły facet. Mi też by się taki przydał.
Ziewnęła, rzuciła dobranoc i rozłączyła się.


- A komu nie. - Rzuciła Howl w odpowiedzi na słowa Rosalie do jednego z kotów, który przylazł za nią do pokoju gościnnego. Benzo które zapodał jej Patrick okazało się całkiem niezłe, zanim zasnęła w jej głowie urodził się plan podprowadzenia sobie fiolki z łazienki zanim opuści ich gościnne progi.
“Nie znam gościa, ale to chyba znaczy, że jest bezpieczna. Dzięki.” - odpisał Dale.
Howl znała Liz jakieś pół roku, a o jej facecie usłyszała hmm dzień temu. A chwilę później padło wyznanie o tym że Liz przeszukała mu mieszkanie. Kiedy po raz pierwszy zostawił jej klucze, to chyba znaczyło że byli już dość blisko. Ale w tej samej rozmowie zastanawiała się czy on jej nie zastrzeli. Ach te tajemnice, niedopowiedzenia, brak komunikacji pomiędzy nimi wszystkimi.
Jednym słowem brzmiało to jakby ich zespół był typową, dysfunkcjonalną rodziną.
Wiadomość od Dale'a już się jej rozmywała przed oczami. Wstukała odpowiedź bez zastanowienia, potem powoli wykasowała. Przecież nie mogła ani napisać że ufa że John to dobre ręce, nie mogła też przyznać że też nie zna gościa a w ogóle to usłyszała o nim wczoraj.
Napisała coś znowu, znowu zmieniła. Zasnęła z napisaną do połowy, niewysłaną kolejną wersją.
 

Ostatnio edytowane przez Selyuna : 01-12-2017 o 21:25.
Selyuna jest offline  
Stary 02-12-2017, 09:53   #103
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Gdy Billy zaczął rzygać Anastazja zatoczyła się lekko, tracąc podparcie. Dopiero po chwili, gdy złapała równowagę, przyjrzała się trupowi. Zmarszczyła brwi.
- To jest kurewsko niesprawiedliwe, przecież to była dobra dj-ka. Ja rozumiem tych od disco, sama bym ich chętnie wybiła, ale ta dawała dobrą nutę przecież... - wymruczała, będąc wciąż jeszcze mocno zawianą po imprezie. Szczelniej otuliła się kurtką, którą zostawił jej Oliver, mimo że odmówiła powrotu z nim do Alamo.
Mózg Vandelopy pracował na zwolnionych obrotach, toteż po chwili dotarła do niej jeszcze jedna rzecz.
- Kurwa... trzeba będzie wezwać gliny.
- Gdzie ta cała… ochrona… tego klubu była. - warknął gniewnie Billy próbując agresją zagłuszać przerażenie i odrazę wywołaną pokazem tego całego okrucieństwa.
Gdy doszedł do siebie. - Nie gliny… To Niewidzialny Klub… to sprawa, którą winien załatwić Niewidzialny Człowiek. Do której... Nie powinien dopuścić.
- O czym… - zza vana wyszedł starszy technik w egzoszkielecie. Urwał w pół zdania, zobaczywszy ciało, jego oczy za e-glasami otworzyły się szeroko. Niemal roztrącając muzyków podbiegł do FistBaby i uklęknął przy niej ze zgrzytem hydrauliki - potężna maszyna przy drobnym, nieruchomym kobiecym ciele.
- Fist! - krzyknął, poruszając jej ramieniem. Po chwili jednak zamarł, patrząc na wycięte na jej ciele litery.
- O cholera - wykrztusił drugi z techników. - Czy…
- To FistBaby - powiedział pierwszy. - Ona nie żyje.
Drugi milczał chwilę, po czym rzucił:
- Nie ruszajcie się stąd! - i pobiegł za róg budynku, w stronę wejścia na stację. Metalowe stopy egzoszkieletu waliły o beton.
- Powiadom szefa… o tym co się stało. - rzekł Rebel Yell do pozostałego na miejscu robotnika nadal drżącym tonem głosu.
- Jebany skurwiel… - Sully w końcu dał radę z siebie coś wydusić. - I zwijajcie się stąd wszyscy, bo po gliny zadzwonić trzeba - też odezwał się do tego co został. - Lamia, łącz mnie z Natką.
- Chris? - Natasha odebrała zaspanym głosem połączenie od Sully’ego.
- Natasha jest problem… - Sully patrzył na ciało Fist. - Meloman znów zabił, w waszym rewirze. Znalazłem ciało.
- Co? Chris, jeśli to jest głupi żart to… ty nie żartujesz?
- Jestem pijany, podćpany i stoję nad jedną fajną dziewczyną, której skurwiel wyrżnął na ciele tekst naszej piosenki - Chris odpalił fajka. - Jestem kurewsko daleko od żartów.
- Cholera - powiedziała i zamilkła na chwilę. - Słuchaj… to jest sprawa dla wydziału zabójstw. Muszę ich powiadomić. Gdzie jesteś?
- Wyślę ci adres za kilka minut, ale bądź ty też, muszę z tobą pogadać, mam coś dla ciebie. Dosyć grube.
- Kilka minut. - Westchnęła. - Czemu kurwa za kilka minut, Chris?
- Bo muszę to ustalić - odparł wymijająco. - Bądź Natka, to ważne.
Na wszelki wypadek rozłączył się.

- Jeden z nich podszedł i zostawił swoje ślady przy ciele. - westchnął Billy i spojrzał na Chrisa. - Poza tym… Niewidzialny Człowiek może… mieć własne zdanie na ten temat.
Starszy technik w egzoszkielecie obejrzał się na nich. Miał łzy w oczach.
- Szef zaraz tu przyjdzie - powiedział. - To ten… Meloman, on to zrobił, tak? To tekst waszej piosenki?
- Tjaa... - z całego towarzystwa Anastazja wydawała się najbardziej opanowana. Patrzyła ponuro na trupa, marszcząc brwi. Jej mózg podjął się analizy sytuacji, co w obecnym stanie przypominało raczej zabawę dwulatka, który z uporem próbuje wcisnąć sześciokątny klocek do otwory w kształcie koła. - Liz go śpiewa. Trzeba sprawdzić czy nic im nie jest... Howl i Liz. - Coś w jej głowie zatrybiło i zaczęła dyktować cicho Mayi, co ma wrzucić na czat grupy.
Saksofonista wyszedł z Niewidzialnego jako ostatni, maszerował uśmiechnięty, mając ciągle w głowie to, co wydarzyło się poprzedniego wieczora. Jak tylko w oddali zobaczył resztę ekipy oraz technicznych zrozumiał, że coś jest nie tak. Serce podeszło mu do gardła, wyszeptał jedynie - osz kurwa, po czym ruszył biegiem w kierunku członków zespołu. Znalazł się już na tyle blisko by zrozumieć, co się wydarzyło, na ziemi leżała Fist, chociaż nie był jeszcze na tyle blisko by się upewnić, to i tak wiedział, że była martwa. Coś w głębi duszy sprawiło, że poczuł się w całej tej cholernej sytuacji odrobinę lepiej, szczęście w nieszczęściu, to nie był nikt z zespołu. Dobiegł wreszcie do zbiegowiska, po czym puścił siarczystą wiązkę przekleństw. Podszedł bliżej do ciała i ujrzał wycięty na jej ciele ich własny tekst. Spojrzał na pozostałych i wycedził przez zęby.
- Kurwa, zabiliśmy ją, to nasza wina, ten pierdolony idiota bardzo sobie wziął do serca nasze słowa ze sceny, kurwa, kurwa, kurwa mać, zajebię skurwysyna. Odstrzelę mu ten pierdolony łeb.
Rozejrzał się po grupie i zobaczył, że nie wszyscy są obecni.
- Gdzie jest Howl, gdzie jest Liz? Proszę, nie mówcie mi tylko, że zaginęły!
- Nie pleć głupot… i nie tak głośno. - jęknął Billy siadając na ziemi i łapiąc się za głowę. - Myślisz, że Lennon zabił poprzednią, bo z jego inspiracji ten świr wyrżnął “Imagine” na ciele owej ofiary? Popatrz. - Wskazał na mural z wizerunkiem tego artysty.
- Nasz utwór jest wskazówką co do następnej zbrodni jaką planuje. Co do miejsca, metody lub tożsamości ofiary. Nasz utwór jest pieprzoną zagadką. - Odetchnął głęboko.
- Z tego… co pamiętam, z tego co leciało w sieci. Meloman zabija pojedyncze ofiary. Skoro FistBaby nie żyje, to Liz i Howl są bezpieczne. Przynajmniej dziś, przynajmniej od niego.
- Howl odezwała się na czacie. Nie mam kontaktu jeszcze z Liz. - Odpowiedziała nadzwyczaj opanowana Anastazja, po czym zwróciła się do Rebel Yella ze szczerym uznaniem - Jak na tak zmasakrowane imprezą ciało, masz wyjątkowo jasny umysł. Myślę, że masz rację, więc następną ofiarą... - przygryzła wargę - Będzie ktoś z nas. Albo naszego otoczenia.
- Komuna hipisów… urządza impry znacznie mocniejsze niż ta. - na moment kwaśny uśmiech pojawił na twarzy Billy’ego. - Przywykłem… - Odetchnął głęboko.
- Może… a może, ktoś bardziej… związany z tekstem… FistBaby nic nie miała… wspólnego z Lennonem.
- Ale z tym miejscem owszem. Poza tym... myślę, że on nie daruje Liz. JJ ma rację, będzie chciał się zemścić. Może nie bezpośrednio na niej, bo to zbyt osobiste, ale... - rozłożyła znacząco ramiona. - Na razie trzeba się stąd zmyć.
- Nikt się nigdzie nie zmywa - rzucił facet w egzoszkielecie.
Chwilę później usłyszeli stukot i zza vana wyszedł Niewidzialny Człowiek, trzymający w dłoni rzeźbioną laskę. Za nim podążał jeden z ochroniarzy i kilku mocno poruszonych pracowników klubu.
- Więc to prawda - wyszeptał Niewidzialny, zatrzymując się na widok ciała. Następnie podszedł i przyklęknął przy FistBaby. - Wasz tekst… - obejrzał się na muzyków, w tym na Chrisa kilka kroków obok kończącego właśnie rozmawiać przez holofon. - Dzwoń na policję, Ray. - polecił ochroniarzowi. - Zaczekamy na gliny. Wszyscy. - dodał stanowczym tonem. - Ale ten skurwysyn będzie miał cholerne szczęście, jeśli gliny go dorwą, zanim my to zrobimy.
- Dzwoniłem na policję, mam za chwilę wysłać miejsce zdarzenia… - Chris zbliżył się zerkając na Niewidzialnego, chwiał się trochę, ale SlowMo już zeszło - by ci dać trochę czasu. Wiesz, organizowanie nielegalnego koncertu. Leć ze swoimi, my ogarniemy. - Spojrzał na przyjaciół. - Zresztą jak ktoś z was nie chce lub nie jest na siłach… to niech też spada.
- Myślisz, że Niewidzialny Klub jest naprawdę niewidzialny? - zapytał Niewidzialny Człowiek. - Nie da się ukryć takiej imprezy. Gliny dobrze wiedzą gdzie się odbywa, ale tu przychodzą ludzie, którzy płacą glinom. Nie, FistBaby była jedną z nas i zostaniemy tu, żeby złożyć zeznania. Wy też. Może wreszcie dorwą tego skurwysyna.
Sully tylko kiwnął głową i wysłał Saskayi lokalizację tego miejsca. “Dotrę za 20 minut, patrol pewnie wcześniej” - odesłała mu wiadomość głosową.
Anastazji nie bardzo uśmiechało się to całe czekanie. Nie patrząc dłużej na trupa dj-ki odeszła kawałek, by usiąść na murku i odpalić fajkę.
Billy nie wstawał, pozwalając by chłód nocy wymroził z jego głowy alkohol i resztki dragów.
Zaciskał oczy zamyślony i zmartwiony… od czasu do czasu zaciskając zęby w gniewie.
Obok zaszlochała barmanka, wtulając się w oświetleniowca Siergieja, który objął ją ramieniem.
Niewidzialny Człowiek sięgnął dłonią i przymknął powieki FistBaby. Po jego policzku spłynęła łza, udowadniając, że być może posiada również niewidzialną duszę. Wstał i podszedł do ochroniarza, z którym zamienił kilka cichych słów, posyłając go gdzieś.
Dookoła budził się dzień, jeden z najgorszych w ich życiu, chociaż niektórzy z nich złych dni mieli całkiem pokaźną kolekcję. Obok, gdzieś zza ekranów dźwiękochłonnych, szumiała autostrada. Przynajmniej miejsce zbrodni znajdowało się na uboczu, więc nie groziły im tłumy gapiów z holofonami. Na wszelki wypadek jednak ochroniarze klubu otoczyli miejsce kordonem. Oczekiwanie dłużyło się w nieskończoność.

Po kilku minutach przyjechał patrol policji z korporacji Dobrych Glin, którzy patrolowali tą dzielnicę. Gliniarze na widok zwłok zaklęli, kazali wszystkim się odsunąć i odgrodzili miejsce zbrodni rozpiętą na słupkach taśmą, pilnując czujnie by nikt się nie oddalił.
Chwilę później nadleciała policyjna avka, lądując na pustej połaci parkingu. Wysiadł z niej detektyw, z zaczesanymi do tyłu włosami, nieogolony i we wciśniętej pod brudną marynarkę pomiętej koszuli. Omiótł wzrokiem całe zgromadzenie, po czym podszedł do ciała. Spojrzał na nie a potem na mural, z którego nieobecnym spojrzeniem patrzył na wszystko John Lennon.
- Kurwa - powiedział detektyw, po czym zaczął mówić do holofonu: - Tu Kacey, potwierdzam, kolejna ofiara Melomana. Tak, wiem. Obłożyliśmy monitoringiem całą ulicę Lennona a przy stacji Glen Park jest pieprzony zapomniany mural. Tak, w kontakcie.
- Ktoś znał ofiarę? - zapytał.
- Nazywała się Martha Lundgren - odpowiedział Niewidzialny Człowiek. - Była Dj-ką w Niewidzialnym Klubie.
- A pan…?
- Prowadzę Niewidzialny Klub.
Detektyw zmierzył go niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
- Monitoring?
Niewidzialny Człowiek pokręcił głową.
- Kto ostatni ją widział?
- Ochroniarz, Ray.
Detektyw zabrał jego i ochroniarza na bok i nagrał ich zeznania. W międzyczasie przyjechała policyjna furgonetka z zespołem techników, którzy zaczęli badać i fotografować miejsce zbrodni i ciało.
- Kto ją znalazł? - zapytał detektyw.
Niewidzialny Człowiek wskazał na członków zespołu.
- Muzycy z Mass Æffect. Grali u nas tej nocy. I moi ludzie. To żaden z nich, tego jestem pewien.
- To się okaże. - Detektyw zmarszczył sceptycznie brwi, patrząc na zniszczonych używkami członków zespołu. Przeczytał tekst wycięty na ciele. Następnie wstukał coś w holo. - Holophone Love. To wasza piosenka... - obejrzał się zaskoczony na członków zespołu. - Ballada o Garrym Calahanie. Do tej pory używał utworów mających co najmniej pół wieku... - Zamyślił się, pocierając dłońmi podkrążone oczy. Wyglądał niewiele lepiej od nich.
- Macie jakiś pomysł dlaczego użył waszego utworu? - zapytał muzyków. - A może jakieś podejrzenia co do jego tożsamości? Może zwrócił waszą uwagę któryś z fanów zespołu?
- Ja… może mam… - stwierdził Billy wskazując palcem mural drżącym głosem. - Ten facet na nim namalowany to… autor poprzedniego utworu. “Imagine” które wyrżnął na poprzedniej ofierze jest jego… przebojem. Nie wybiera chyba kawałków dlatego, że je jakoś szczególnie lubi… są one wskazówkami dla was. Bawi się z policją. Podrzuca wam trop pod nos. Następna zbrodnia… będzie jakoś powiązana z nami… lub z samą tematyką utworu, lub z Garrym.
- Ale wy o tym wiecie, nie? To dlatego obstawiliście ulicę Lennona? - Chris odpalił fajka a detektyw kiwnał twierdząco głową. - I nic to nie dało. Jebany mural, i wszystko w pizdu. Możliwe, że skurwiel zechce zabić na naszym koncercie. Za dwa dni.
- W Alamo? Niczego nie można wykluczyć, ale tam będzie dużo ludzi. I to będzie w dzień a on zabija nocą. Ona - spojrzał na ciało FistBaby, które technicy właśnie przykrywali czarną folią. - Z tego co ustaliliśmy, zginęła dobre pół godziny po tym jak wyszła ze stacji. Nie zabił jej tu, na widoku. Prawdopodobnie ma pojazd, vana lub furgonetkę, z wygłuszoną paką. Możliwe, że potem podrzuca tylko ciała w wybrane przez siebie miejsce. Z waszą piosenką będziemy mieli trudną sprawę - westchnął. - Grób Calahana, jego dom, miejsce gdzie zginął… założymy monitoring we wszystkich tych miejscach. Ale to może być też jakieś miejsce związane z wami, jak powiedziałeś - spojrzał na Billy’ego. - Dlatego je też powinniśmy obserwować. Ukryte kamery przed wejściem, patrol po cywilnemu w pobliżu. Więc… będę potrzebował waszych adresów. I numerów holo.
- A jeśli odmówimy? - zapytała, siedząca na krawężniku Anastazja. Nie lubiła glin, więc nie włączała się do rozmowy. Aż do teraz.
Detektyw zmierzył ją badawczym spojrzeniem.
- Możecie - powiedział sucho. - A ja mogę w komunikacie dla mediów napisać, że zespół Mass Æffect odmówił współpracy w celu schwytania mordercy. A wam zmienić status ze świadków na podejrzanych. Bo skąd mam wiedzieć czy nie jesteście bandą chorych pojebów i Meloman nie działa w porozumieniu z wami? W końcu postawił was na piedestale z Lennonem i Cashem i zrobił akcję promocyjną roku.
Chris tymczasem dostrzegł Natashę w cywilnym ubraniu, która machnęła odznaką innym policjantom i wdała się z nimi w rozmowę, zerkając od czasu do czasu w stronę detektywa i muzyków.
Do tej pory JJ stał z boku i wpatrywał się gdzieś w dal. Ich najlepszy wieczór w karierze zamieniał się wraz z nadejściem słońca w piekło. Spojrzał na detektywa, który bardzo mu kogoś przypominał, może to był jeden ze śledczych którzy badali sprawę śmierci Josha?
- Anastazja, zluzuj proszę, to nie czas i miejsce na głupie gierki z policją. - powiedział, po czym zwrócił się do oficera prowadzącego śledztwo: - Ja szczerze powiedziawszy, podczas koncertu nie widziałem nic podejrzanego, ot sporo ludzi bawiących się przy naszej muzyce. To mógł być każdy w tłumie.
Vandelopa prychnęła obrażalsko. Widać było, że nie darzy funkcjonariuszy policji szczególną miłością.
Detektyw prawdopodobnie był do tego przyzwyczajony, bo nie skomentował w żaden sposób. Kiwnął głową saksofoniście, po czym wyświetlił im z e-glasów swoją holo-wizytówkę do zeskanowania. Nazywał się Richard Kacey.
- Gdybyście sobie coś przypomnieli, albo gdyby coś się działo, dzwońcie prosto do mnie - powiedział. - Mi numer i adres jednego z was wystarczy. - przypomniał swoją prośbę.
- Damy adresy… jutro… może być? Dziś… nie bardzo mamy do tego głowy. - odparł zrezygnowanym tonem Billy. A było przecież tak pięknie przed dwoma godzinami. Gdzie to wszystko zniknęło?
Saksofonista podszedł do śledczego po czym podał mu swój numer holo i adres meliny.
- Dzięki - rzekł detektyw. - Żeby było jasne, nie będziemy was śledzić ani niepokoić bez potrzeby. Uważajcie na siebie, najlepiej nie wychodźcie nigdzie pojedynczo, ok? Jesteście wolni, ale przez najbliższy tydzień nie opuszczajcie stanu.
Kiedy detektyw odszedł przesłuchiwać resztę pracowników klubu, ubrana po cywilnemu policjantka nawiązała kontakt wzrokowy z Sullym i skinęła głową, żeby poszedł za nią, co perkusista uczynił.
Pozostali muzycy w tym czasie zebrali w sobie resztki sił i zaczęli ładować sprzęt do vana. Howl pisała na czacie, że Liz według Rosalie odebrał z klubu jej facet i żeby zawieźli od razu sprzęt do Alamo, ale byli w tym momencie tak padnięci, że jedyne o czym marzyli to jak najszybsze polegnięcie w wyrkach.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 02-12-2017, 16:19   #104
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Natasha oparła się o swój samochód i zaczekała aż dołączy, mierząc go zmęczonym wzrokiem. Była bez makijażu i nie uczesana, ale pewnie i tak wyglądała lepiej od niego.
- Cieszę się, że nie zdążyłam zobaczyć ciała - powiedziała cicho, zerkając w stronę przykrytych folią zwłok. - Współczuję, Chris. Znałeś ją?
- Nie. Poznałem dziś… wczoraj wieczorem. Była DJ-ką na imprezę po naszym koncercie. - Chris spojrzał na Nataszę przekrwionymi oczyma. Widać było po nim, że jest wstawiony i zmęczony, ale to co się stało otrzeźwiło go lepiej niż elektrowstrząsy. - Ale naprawdę fajna dziewczyna. Nie traktuję tego jak kogoś nieznajomego.. Mam coś dla Ciebie - dodał każąc Lamii wyświetlić filmik wgrany z pendrive Lou. Na wszelki wypadek w niewielkiej rozdzielczości holo by nikt postronny nie widział. Osłaniał przy tym swoim ciałem tę projekcję.

Przewijał przy tym obraz akcentując tylko pojedyncze sceny, twarze.
- Chcesz to? - spytał odpalając fajka, gdy wyłączył emiter.
- To z dzisiaj… - wymruczała podekscytowana. - Fontana. Pewnie, że chcę. Macie naszą pomoc w Alamo jak w banku - dodała.
- To za zjebaną akcję w Insomni. Tylko żeby to w ogóle nie wyszło. W sensie skąd to masz. Nie wiem kto to Fontana, ale to gruby kaliber, chcę być poza tym.
- Jasne - skinęła głową poważnie. - Nikt poza mną nie pozna twojego nazwiska.
- Co zaś do Alamo… dzięki. Szczególnie po Inso, to Pacyfki by mnie tam zajebali. Reszta bandu też wycisk, problemy…
- Obgadam to z szefostwem, tym nie za wysokim, żeby nie wyszło że to przysługa dla was za nagranie. Więc to pewnie będę ja i paru zaufanych kumpli. Ale obgadamy szczegóły później, teraz wyglądasz jakbyś miał zaraz zejść a twoi kumple chyba chcą już jechać - wskazała na zespołowego vana, do którego pozostali załadowali już sprzęt.
- Mhm… - Przesunął dłonią po twarzy. Potrzebował snu, najlepiej do poniedziałku. Zrobił głupią, lekko speszoną minę zwracając się znów do policjantki: - Nat, eeee, bo… tak sobie myślę… Szczegóły jeszcze dograć, ale… Jak nas w Alamo będziecie zgarniać, to może ze sprzętem, jako dowody czy coś? Wiesz, ja wciąż spłacam raty… - Trąciło to trochę absurdem, ale Chris nie bardzo myślał nad tym co mówi.
Spojrzała na niego z pewnym współczuciem, nie wiadomo czy w związku ze słowami o ratach czy z obecną kondycją perkusisty.
- Jak już się dowiem jak ten wasz koncert tam będzie wyglądać to pomyślę, bo na razie to mogę wróżyć z fusów, ok? Ale obiecuję, że się postaram - położyła mu dłoń na ramieniu i pogładziła je, lekko się uśmiechając.
- Jasne. Życzyłbym dobrego dnia, ale… - Spojrzał na miejsce gdzie przykryta leżała Fist. - Ech, spieprzam. Plik wyślę nim się położę. Pa.
- Hej, hej - przytrzymała go. - Nie przesyłaj takich rzeczy siecią, dobra? I nie sprzedawaj tego nigdzie indziej, choćby kasa kusiła. Może sprawiam czasem wrażenie zimnej suczy, ale chcę żebyś jeszcze trochę pożył.
- Mamy te same pragnienia Natka, jak nic musimy się pobrać. Nie przesyłam Ci teraz, byś nie miała śladu transferu ode mnie, więc nie bój, zabezpieczę. Jak będę miał info, że masz to… to kasuję, jakby to u mnie nigdy nie było. Więc nie zakorci. Zresztą kiedy ja byłem łasy na kasę? - Uśmiechnął się.
- No tak - pokiwała głową. - Candy cały czas gada, że się nie cenisz. Gdybyś szukał znów pracy na etacie to mamy w firmowej orkiestrze wolny etat werblisty - puściła mu oko. - Czekam na info. Ale najlepiej spotkajmy się wieczorem.
Chris kiwnął głową odchodząc.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 03-12-2017, 13:59   #105
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację

Łup!
Łup!
Łup!

Łomotanie rozległo się nie wiedzieć skąd i gdzie: w rzeczywistości, czy pod ich czaszkami. Ledwo pamiętali jak dotarli do Warsaw. Przed oczami, gdzieś w podświadomości, tkwiły im wciąż obrazy z poranka przy nieczynnej stacji metra. Mgliście kojarzyli, że przyjechał tam jeszcze Dale, zaniepokojony o Liz, ale wtedy wyjaśniło się, że odebrał ją jej chłopak. Załadowali się więc do Zgonowozu, w czwórkę z całym sprzetem ledwo w nim mieszcząc. Anastazja przysnęła po drodze na kolanach Billy’ego, pozostali wtuleni w futerały instrumentów. Nie mieli nawet siły wyładować klawiszy i perkusji. W milczeniu wtoczyli się jakoś na górę i dowlekli do łóżek. W salonie coś strasznie cuchnęło, więc Anastazja wprosiła się do Rebel Yella, choć wolny był też pokój Howl. Chris prawie rozbebeszył kanapę nim odkrył źródło smrodu – było to gnijące pół krewetki wciśnięte tam przedwczoraj przez Hana. Innego dnia może nawet doceniłby dowcip.
Teraz, obudzony otworzył oczy. Była 13:09.

ŁUP!
ŁUP!
ŁUP!

Łomotanie było jednak całkiem rzeczywiste. Drzwi mieszkania zadrżały od kolejnego uderzenia. A po chwili wszyscy poza Anastazją dostali na holofony wiadomość od Boba, krótką, ale treściwą:
„Gliny po was idą!”
Zza drzwi odezwał się zaś męski głos:
- Otwierać! Policja!




Howl



Łup!
Łup!
Łup!
- łomotało serce Howl.
Benzodiazepiny i alkohol to już niebezpieczne połączenie a Patrick oferując jej mocne prochy na zaśnięcie nie wiedział, że zażyła jeszcze kokę. Mogło to się skończyć kiepsko. Na szczęście gdy kładła się spać koka prawie z niej już zeszła a pijana była bardziej wydarzeniami nocy niż alkoholem.
Na plaży wypili może ze dwa drinki, rzeczywistość na chwilę stała się tam na tyle przyjemna, nabrała kolorów tak, że nie trzeba było jej chemicznie ubarwiać.
Na niezbyt długą chwilę.
Wstający dzień wymazał piękną noc niczym miraż, słońce wydobyło z mroku brud tego świata i kazało nań patrzeć. I o nim śnić. Howl śnił się nachylający się nad nią Dale, który nagle zamienił się w Melomana z ostrym nożem w dłoni. Miał jej właśnie powiedzieć jaki tekst wytnie na jej ciele, gdy się obudziła.
Serce jej waliło i była cała zlana potem, choć w pokoju działała klima i było przyjemnie chłodno. Przez rolety sączyło się mocne dziennie światło, przypominając o gorejącym piekle na zewnątrz.
Pęchcerz zmusił Howl do zwleczenia się z łóżka i poczłapała do łazienki obok pokoju gościnnego na piętrze wiktoriańskiego domu. Z parteru dobiegała muzyka klasyczna.
Zegar w korytarzu poinformował ją, że jest pięć po trzynastej.
Spała więc ledwo sześć godzin. Opakowanie benzo wołało zza drzwiczek szafki w łazience:
- Weź mnie! Weź mnie!
Howl chwilowo oparła się pokusie i siedząc na sedesie sprawdziła holofon. Zastała na nim kilka nieodebranych połączeń i wiadomości: od brata, matki i znajomych. Wszyscy słyszeli już o nowym ataku Melomana i pytali czy wszystko w porządku. Matka dodała, że kończy sprawdzać kontrakt.
Napisał również Simon:
„Słyszałem właśnie, że ten skurwiel zabił po waszym koncercie… mam nadzieję, że nic ci nie jest. Odezwij się pls. Pogrzeb Didi jutro o 12 na cmentarzu Hills of Eternity. Morgana u mnie była. Dziękuję, że przyjechałaś do mnie w czwartek, przepraszam, że piszę dopiero teraz.”
Howl właśnie skończyła czytać, gdy dostała nową wiadomość. Od Boba, właściciela Warsaw.
„Gliny po was idą!”






Rosalie


Łup!
Łup!
Łup!

Rosalie obudziło walenie zza ściany. Próbowała je zignorować, przykrywając głowę poduszką i zakładając stopery, ale na dłuższą metę nic nie pomagało. Wreszcie zwlekła się z materaca i mrużąc oczy uchyliła kotarę zasłaniającą jej kanciapę od strony dawnej szyby wystawowej, wychodzącej na galerię i hol centrum handlowego. Niemal tuż przy jej oknie na świat dwóch mężczyzn zbijało jakieś deski. Po drugiej stronie holu inni ludzie cięli metalowe płyty z wwiercającym się w uszy dźwiękiem.
Jeszcze inni nosili meble, lub pchali supermarketowe wózki wypchane dobytkiem. To wszystko było jak człowiek-sąsiad z internetowych memów (z wiertarkami zamiast rąk i młotkiem w miejscu głowy) zwielokrotniony po tysiąckroć.
Alamo zawsze przypominało ogromne mrowisko, lecz dziś wyglądało jak mrowisko, w które ktoś włożył kij i zamieszał. Sporo osób się wyprowadzało, ale większość mieszkańców chyba szykowała się do obrony, jak do oblężenia jakiejś średniowiecznej twierdzy. W tej sytuacji domaganie się ciszy nosiłoby znamiona sabotażu. Było już zresztą po trzynastej.
Rosalie nie pozostało więc nic innego jak wreszcie skapitulować przed rzeczywistością i wstać.
W mieszkaniu-sklepie też panowało zamieszanie. Państwo Ling – chińska rodzina z dwójką dzieci – właśnie się pakowali, wynosząc pudła ze swojego pokoju na zagracony korytarz. Anastazji i Olivera ani pary sąsiadów-Latynosów nie było nigdzie widać, podobnie jak Henry’ego – męża Lily. Staruszka siedziała w kuchni produkując hurtowe ilości kanapek.
- Hej Rosie! – pomachała do tatuażystki nożem z pastą serową. - Robię żarcie dla chłopaków budujących barykady. Normalnie czuję się jak w trzydziestym trzecim – uśmiechnęła się szeroko.
Rosalie dopiero po chwili skojarzyła. Bunt Niszczycieli Maszyn. Miała wtedy sześć lat, wystarczająco by pamiętać barykady, czołgi i roboty kroczące na ulicach.
- A, słyszałaś? – podjęła monolog Lily. - Ten morderca znów zaatakował. Po koncercie zespołu Anastazji. Ale nie zabił jej, tylko jakąś DJ-kę. Wyciął jej tekst ich piosenki, tej o Garrym Calahanie.





Liz


Łup!
Łup!
Łup!

Do głowy Liz wdarł się rytmiczny odgłos. Niezbyt głośny, jakby dobiegający zza ściany. Po chwili się powtórzył, zmuszając ją do podniesienia ciężkich powiek. To co ujrzała sprawiło, że otworzyła oczy szeroko a serce zabiło jej mocniej.
To nie było mieszkanie Johna.
To nie było żadne znane jej miejsce.
Małe, podłużne pomieszczenie wyglądało jak wnętrze przyczepy lub domku kempingowego. Stolik, dwa krzesła, miniaturowa kuchnia. Dalej drwi, zapewne do łazienki i wejściowe, oba zamknięte. Oraz łóżko, w którym leżała Liz, nakryta lekkim kocem. Wszystko pogrążone w półmroku. Beżowe rolety wpuszczały do środka tylko tyle światła, by dało się stwierdzić, że jest dzień.
Odruchowo rozejrzała się za holofonem. Nie było go na szafce przy łóżku ani nigdzie w zasięgu wzroku. Na stoliku leżały za to duże, dziwne gogle do VR.
A w tle łupania Liz usłyszała jeszcze szum. Nie był to jednak znajomy szum ulicy a coś, czego nie słyszała od bardzo dawna.
Szum drzew.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 03-12-2017 o 14:23.
Bounty jest offline  
Stary 08-12-2017, 20:40   #106
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tuląc swoją głowę do biustu Billy mógłby czuć się jak w niebie. I wspominać przyjemne chwile. Ale pobudka była głośna i nieprzyjemna. A moment znalezienia martwej FistBaby jednoznacznie tłumił wszelkie miłe doznania z wczorajszego koncertu.
Wstał z cichym smutnym jękiem.
Rebel Yell ruszył przez mieszkanie czując łomot zarówno w głowie jak i dobiegający od drzwi. Okrzyki były znajome… z lat dziecinnych dobrze znane. Muzyk zwiedził już parę cel na komisariacie w związku z różnymi dawnymi sprawkami. Ucieczka raczej nie wchodziła w rachubę. Nie po ciężkim koncercie jaki mieli za sobą.
Uruchomił e-glass i przesłał szybką wiadomość do Janis.

“Odśwież swe kontakty u prawników. Just in caeso.”

Po czym rzekł głośno do muzyków. - Kibel trzeba przetkać proszkami.
Ot, prosta sugestia by spuścić podejrzane towary w WC.
- Już już otwieramy. Proszę chwilę poczekać, musimy się ubrać. - Billy odpowiedział gliniarzowi. Rozważył możliwości ucieczki, ale… uznał, że ekipa ani nie jest w stanie uciekać, ani nie miała powodu. Musieliby porzucić sprzęt i wszystko co udało im się dotąd wypracować.

Anastazja podniosła skacowaną głowę z posłania Billy’ego. Rozejrzała się, starając pojąć, co tak właściwie się dzieje. Czy ona i Rebel Yell...? W głowie pojawiły się strzępki wspomnień. Pamiętała jego język pełzający pomiędzy jej piersiami ku uciesze otaczającego ich wianuszka fanów. Pamiętała, jak tańczyli jedno przy drugim tak blisko, że bez rozbierania się czuła jak o jej pośladki ociera się gotowa do działania męskość. Pamiętała też jak wziął ją na ręce... a potem były już tylko wspomnienia związane z trupem FistBaby.
Ugh... nie, raczej nie złamałaby swojej zasady, by nie sypiać z członkami zespołu w takich okolicznościach. Zresztą wciąż miała na tyłku obcisłe, nieco podarte z boku szorty. Koszulka Howl gdzieś zginęła jeszcze, gdy byli na parkiecie, a teraz Vandelopa zauważyła, że odkleiło jej się także jedno z serduszek.
Chciała je odnaleźć, lecz dotarł do niej sens słów Billy’ego i... świadomość, że zaraz spotkają się z glinami. To ją otrzeźwiło. Spojrzała na niewielki zwitek dragów, który muzyk zostawił na swojej szafce nocnej i prędko zerwała się, by spuścić je w kiblu. Nie bacząc na półnagość, wyjątkowo szybko jak na skacowanego człowieka pomknęła do łazienki, by pozbyć się narkotyków.
- Oby nie chodziło o koncert w Alamo. Jakby co zaprzeczaj, że wystąpimy. - Rzuciła w przelocie do Rebel Yella.
- Ok. - stwierdził Billy starając się na szybko założyć spodnie i jakąś koszulę, choć nie spieszył się przy tym.
- Ale tym razem bądź milutka. - dodał żartobliwie. - Nie ma co im dawać powodów do użycia przemocy.
Fakt iż Sully nic nielegalnego nie miał wiązał się jedynie z tym, że ostatnio nie miał praktycznie kasy. Mimo to, nie czuł się pewnie wspominając wskazanie Lamii, że za pobicie mogą mu coś dosunąć (nawet jak sąd rozpatrywać to będzie jako wpieprzenie cywilowi). Trochę się motał w sobie, bo niby był to rewir Dobrych Glin, ale z drugiej strony… Szybko wskoczył w spodnie i sięgnął po chipy gotówkowe chowając je do kieszeni. W rękę wziął też koszulę i holomaskę od Lou.
Skierował się ku oknu w salonie, które otworzył.
- Jak to Pacyfki to spierdalam… - rzucił do reszty.
- Jasne.. Postaram się ich zająć jak najdłużej. - rzekł Billy w odpowiedzi, połowicznie ubrany ruszając do drzwi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-12-2017 o 20:41. Powód: sprzątanie bajzlu
abishai jest offline  
Stary 08-12-2017, 23:47   #107
 
Ganlauken's Avatar
 
Reputacja: 1 Ganlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwu
JJ miał problemy, by zasnąć tej nocy, miotał się na swoim posłaniu, to z lewej to z prawej strony. Gdy wreszcie zmęczenie wzięło górę, zaczął mieć koszmary, o wyrzynaniu na żywca tekstu jakiejś piosenki na jego plecach, o dwóch dupach, które przeleciał po koncercie i one wróciły go rozczłonkować, i o policji walącej do drzwi. Ten ostatni sen był jakby bardziej realny od pozostałych, szybko skoczył na równe nogi, po czym zorientował się że to nie sen, ale jak najbardziej jawa. Szybko wygrzebał nielegalny rewolwer spod poduszki, wytarł go na tyle, na ile mógł, po czym ruszył biegiem do pokoju gitarzysty, wyjrzał przez okno w poszukiwaniu psiarskich, gdy żadnego nie ujrzał, rzucił rewolwer na kupkę śmieci, która zdążyła się tam nazbierać po ich licznych melinowych imprezach.

Po drugiej stronie mieszkania Sully wyjrzał przez okno wychodzące na ulicę tylko po to, by szybko schować się i zakląć. Prawie bezpośrednio pod oknem stał zaparkowany czarny radiowóz Pacyfikatorów a na rogu budynku stał jeden z przedstawicieli tej formacji, tak by mieć oko na obie ulice.
Anastazja dopiero co zamknęła się w łazience a Billy nie zdążył jeszcze założyć koszulki gdy zza drzwi wejściowych odezwał się znów głos:
- Otwierać, bo wejdziemy sami! Macie pięć sekund! Raz!
- Cholera jasna - rzucił perkusista lecąc na złamanie karku ku drugiemu oknu, wychodzącemu na podwórze.
“Dwa!” padło jeszcze gdy był w salonie. “Trzy!” w momencie, w którym wpadł do pokoju Billy’ego i zobaczył jak JJ wyrzuca rewolwer przez otwarte okno. “Cztery!” gdy wskakiwał na łóżko, by wyminąć saksofonistę. “Pięć!” rozbrzmiało w chwili gdy oparł wolną dłoń na parapecie, oceniając rzutem oka, że podwórze wygląda na puste. Trzy i pół metra to było jednak odrobinę za wysoko, aby bezpiecznie przesadzić okno z rozpędu, tym bardziej, że Chris nie pamiętał dokładnie jak blisko stały rowery i motocykle. Poza tym tam te gnoje gdzieś mogły się czaić.
By nie tracić czasu wziął koszulę w zęby i zaczął wspinać się na dach.

Saksofonista, widząc całą sytuację, pomógł Chrisowi przejść przez okno, splótł także swoje dłonie w koszyczek, dokładnie tak jak to robił za dzieciaka, gdy razem z kolegami wspinali się na pustostany, dzięki czemu garowy mógł śmiało wykorzystać JJ'a jako naturalną dźwignię dla stopy. Nawet jeśli nie było to idealne rozwiązanie, to pomogło we wspinaczce. Gdy perkusista znikł mu już z pola widzenia, JJ wyjął papierosa, przypalił, i usiadł na parapecie, zasłaniając całą swoja posturą okno. Zawsze to jakieś dodatkowe sekundy na ucieczkę. Na koniec tylko krzyknął.
- Mógłby im ktoś wreszcie otworzyć, inaczej nam drzwi rozpierdolą w drobny mak!
Mając nadzieję że reszta ekipy zrozumie że Chris jest już bezpieczny.

- Odsunąć się od drzwi! - zawołał policjant chwilę po zakończeniu odliczania, lecz w tym momencie Billy odsunął zasuwę i pociągnął klamkę i drzwi stanęły otworem dla gliniarzy, którzy już szykowali się do ich wyważania. Z toalety dobiegł właśnie odgłos drugiego spuszczania wody. Amfa popłynęła rurami, ale listki SloMo uparcie przyklejały się do wnętrza sedesu.
- Ależ o cccoo chodzi panie władso… to porzodna speluna - wymamrotał na powitanie Billy, udając bardziej pijanego niż był.
Ale policjanci nie przyszli z sąsiedzką pogawędką o szkodliwości narkotyków.
- Ręce na widoku! - krzyknęli, odpychając Billy’ego i ładując się do salonu. W dłoniach mieli tasery i pistolety a na sobie mundury i hełmy z przeszklonymi przyłbicami wyposażonymi w wyświetlacze led. Było ich trzech, a raczej troje. Biały mężczyzna wyświetlił z projektora na hełmie holograficzny dokument.
- Mamy nakaz przeszukania - oznajmił, zaglądając do kanciapy JJ-a. - Przebywa tu poszukiwany, Christopher O’Sullivan.
Równocześnie kobieta wparowała do pokoju Howl i krzyknęła: - czysto! - a Murzyn wpadł do pokoju Billy’ego. Nogi perkusisty dosłownie chwilę wcześniej zniknęły z widoku, a JJ właśnie odpalał papierosa na parapecie.
- Ty, złaź! - Policjant doskoczył do niego w dwóch krokach i szarpnięciem za koszulkę bezceremonialnie ściągnął z parapetu saksofonistę, który z fajkiem z zębach klapnął na łóżko. Czarny gliniarz wychylił się przez okno.
- Musiał zwiać na podwórko! - zawołał. - Ale go nie widzę!

Billy, grzecznie i potulnie poddawał się procedurze policyjnej. W tej chwili i tak nic więcej nie mógł zrobić. Uśmiechnął się tylko ironicznie wzdychając.

Tymczasem Anastazja opuściła kibelek, wciąż półnaga, a jej wyjściu towarzyszył dźwięk spuszczanej wody. Na widok policjantów podniosła ręce, tym samym odsłaniając obie piersi - z których tylko jedna miała przyklejone serduszko.
- Miejsce gówna jest w sedesie. Melduję... hik!... panie i pani władzo, że wszelkie gówno łącznie z Chrisem popłynęło do ścieków... czy jakoś tak... hik!... A po prawdzie, to nawet go tu nie było... Taki wielki kawałek gówna zapchałby cały kibel. - Powiedziała tonem wszechwiedzącego omnibusa. - Pewnie przekimał u jakiejś dupy, bo tu nie ma po co się pojawiać. Podpadł w chuj bardzo.

-Trochę kultury bałwanie - JJ rzucił w stronę czarnucha - myślisz że jak dostałeś odznakę to możesz stać ponad ludźmi? Leczysz w ten sposób swoje kompleksy z dzieciństwa?
Niestety jak to już wcześniej się zdarzało, najpierw z ust muzyka wyleciały słowa, a dopiero po nich mózg zdał sobie sprawę z gównianej sytuacji w jakiej się przez te usta miało znaleźć całe ciało.

Dzięki holomakijażowi Anastazja nawet na kacu totalnym prezentowała się całkiem powabnie. A młody jędrny cyc od zawsze działał na mężczyzn trochę odmóżdżająco.
Pacyfikator zagapił się nań, przytakując komunikatorowi w hełmie. Odzyskał rozum dopiero gdy policjantka stanęła między nim a De Sade i zwróciła się do skrzypaczki oschłym tonem:
- Pewnie dlatego widzieliśmy jak tu z wami wchodził. Proszę się ubrać.

W pokoju obok Murzyn stanął nad JJ-em, wpatrując się weń zza szyby hełmu. Na jego twarzy zdumienie szybko ustąpiło miejsca gniewowi. Duże wargi czarnoskórego gliniarza wygięły się w złości.
- Melduję, że ten tu utrudnia czynności służbowe! - zawołał, chwytając znów saksofonistę za rękaw i wytrącając mu przy tym tlącego się fajka. - Na ziemię i zamknij ryj!

W tej samej chwili zza okna od strony podwórka dobiegło wołanie:
- Dach! Jest na dachu!

JJ syknął z bólu. Przez zaciśnięte zęby rzucił kolejną wiązankę w stronę policjanta.
- Matka cię biła za młodu jak nie chciałeś jeść owsianki przerośnięty tępaku?
Poczuł, jak uchwyt policjanta zaczął się nasilać.
- Macie nakaz, że tak wparowujecie do czyjegoś domu pchlarzu jeden?
- Mają nakaz. Nie pokazali go, ale twierdzą że mają. - stwierdził zrezygnowanym tonem Rebel Yell czekając, aż mundurowi ruszą za Chrisem. Z wysuniętym e-glassem czekał na odpowiedź Janis, w milczeniu rozważając inne możliwe opcje.
- Znacie może detektywa Kacey’go? - spytał po chwili.
- Słyszeliśmy o nim - powiedział. - Ale on jest z konkurencji, więc nie liczcie, że znajomości u Dobrych Glin w czymś wam pomogą. Mamy nakaz przeszukania tej budy - wyświetlił ponownie z projektora na hełmie holograficzny dokument, którym wcześniej zaświecił na wejściu i gestem palców przewinął na sam dół. - Tu masz podpis i e-pieczęć prokuratora, brudasie.
Rebel Yell nie był ekspertem, ale wyglądało to autentycznie.

Anastazja spojrzała na policjantkę, a potem na swoich kolegów z zespołu. Skrzywiła się, po czym ruszyła w kierunku wielkiego murzyna.
- Em... przepraszam pana... - zagadnęła uprzejmie, splatając dłonie z tyłu pleców, by nie być podejrzaną o żadne zamiary rękoczynów i tym samym eksponując praktycznie nagie piersi.
- Pana koleżanka kazała mi się ubrać... ja bardzo chciałabym wykonać rozkaz, ale tak się składa, że moja koszulka jest na grzbiecie tegoż, trzymanego przez pana, obywatela... Mógłby go pan puścić? Dlaaa mnieee? - Zapytała tonem słodkiej idiotki.

- Chyba se jaja robisz, laleczko - Murzyn spojrzał na nią, skuwając kajdankami położonego brzuchem na podłodze saksofonistę. Gdyby był sam sztuczka może by się udała, ale tu, wobec przełożonych, gdy każda policyjna akcja była nagrywana kamerami?
- Znajdź sobie innego ciucha, zdziro - rzuciła policjantka, a jej biały kolega po fachu spojrzał z drwiącym uśmiechem na Billy’ego.

Biały policjant zaczął się przechadzać po salonie aż oparł ciężki but na ustawionej na stojaku gitarze Liz.
- Więc gracie w Alamo, tak?
- Plotki. Nie wiemy kto je roznosi. - stwierdził Billy i zamyślił się. - Szukacie Chrisa, tak? Długo wam jeszcze zajmie szukanie go tutaj? Nie żebym popędzał, ale… chcielibyśmy się umyć, zjeść śniadanie.
- “Zdziro”? - Vandelopa zaśmiała się - Chyba nie jesteście naszymi fanami, nie? W takim razie pozwólcie, że was powiadomię, że jesteście właśnie nagrywani. - Blefowała. - Prowadzimy reality show tutaj, więc wkrótce na sieci sami będziecie mogli sprawdzić czy Chris tu był, czy nie. Oczywiście, zostanie też pokazane jak profesjonalnie wyglądało wasze przeszukanie i zatrzymanie... - spojrzała na policjanta, który trzymał buta na stojaku - Pan chce dopuścić się wandalizmu na naszych instrumentach? Proszę bardzo, to nam na pewno nabije oglądalność. Zrobi się większy szum niż z tą plotą o Alamo, a dla nas to dodatkowy hajs. Czaicie to, nie? Tak więc mam propozycję... albo rozkujecie naszego kumpla i pójdziecie dupka-Chrisa szukać faktycznie na tym dachu, albo zaraz całe nagranie ze swojej kamerki wrzucam na youtube. - Uniosła palec w teatralnym geście, jakby zaraz miała dotknąć serduszka na policzku i tym samym uruchomić wysyłkę danych.

Pacyfikator spojrzał na nią kpiąco, ale zdjął but z instrumentu. Na chwilę zignorował ich, mówiąc zniecierpliwionym tonem do komunikatora:
- To go stamtąd ściągnijcie!
Zza okna wychodzącego na ulicę dobiegło zaś czyjeś wołanie:
- Wypieprzać stąd, chuje! Trafiliście do złej dzielnicy!
Gliniarze spojrzeli po sobie.
- Dobra - rzekł biały policjant. - Stanąć w rozkroku, twarzami do ściany. Ty tam, ty tam - wskazał Billy’emu i Anastazji przeciwległe kąty salonu.
- No już - policjantka popędziła De Sade.

Murzyn, który położył na podłogę i skuł JJ-a, teraz go przeszukiwał.
Saksofonista nie czuł się zbyt komfortowo w tej sytuacji. Może, gdyby gliniarz nie był czarny, sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej, ale w tym wypadku muzyk nie odpuszczał.
- Tatuś cię dotykał, jak kładł cię spać? Wkładał ci język do ucha i szeptał sprośne słówka?
Murzyn boleśnie oparł kolano na plecach JJ-a.
- Poczekaj aż trafisz do celi - warknął. - Zobaczymy jak tam będziesz pyskować.
- Do celi? Za co? Za gadanie? Nie przypominam sobie, abym stawiał fizyczny opór, za to ty bałwanie ciągle nadużywasz swojej siły. Ale spoko, idzie to w eter. Niech świat się dowie, jak policja traktuje zwykłych obywateli, bo przestępców to wy łapać nie potraficie. - Odparł gniewnie JJ.
- Ich to nie obchodzi. - stwierdził Billy posłusznie ustawiając się tam gdzie mu polecono. - Na tym polega wolność ulicy JJ. Przychodzi taki z odznaką i robi co mu się podoba. A ty możesz tylko gadać… i narzekać.
- Dokładnie - uśmiechnął się biały policjant.

Gdzieś z ulicy dobiegł jeszcz brzdęk tłuczonego szkła gdy gliniarze rozstawili dwójkę muzyków pod przeciwległymi ścianami. Dopiero po chwili Billy i Anastazja uświadomili sobie dlaczego w ten sposób. O ile u półnagiej De Sade przeszukanie właściwie mijało się z celem (policjantka tylko poklepała ją symbolicznie po biodrach) to spodnie Rebel Yella miały tylną kieszeń. Billy poczuł jak dłoń gliniarza wsuwa się do niej i wysuwa, po czym Pacyfikator oznajmił triumfalnym tonem:
- Co my tu mamy? Amfa czy koka? Lisa, zabezpiecz dowód - polecił policjantce, która puściła Anastazję i schowała do plastikowej torebki woreczek z białym proszkiem, który magicznym sposobem został wyciągnięty z kieszeni muzyka.
- Zgarniamy tych dwóch! - polecił gliniarz, chwytając przedramię Billy’ego a drugą ręką sięgając po kajdanki.
 
Ganlauken jest offline  
Stary 10-12-2017, 16:16   #108
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Liz usiadła gwałtownie. Zbyt gwałtownie.
Głowa wybuchła tępym bólem, żołądek fiknął akrobatyczne salto, sprężył się w ciasny supeł to znów rozprężył, podpełzł w stronę gardła prawie jak żywy autonomiczny twór, który chce uciec z przeżartego trucizną ciała Liz. On to wszystko czuje, tapla się w wywarze z alkoholu, leków, narkotyków, wszystko w stężeniu atrakcyjnym nawet dla słonia. Zejścia po takich mieszankach bywają bolesne i powolne, Liz to wie. Liz ma w tym doświadczenie, mogłaby napisać doktorat.
Przyczepa.
Światło przesączające się przez szpary w żaluzjach.
Wilgotne od potu prześcieradło.
Skąd? Jak? Dlaczego?
Z trudem docierały do Liz strzępy zdarzeń z poprzedniej nocy. Ach tak, John odebrał ją z imprezy, mieli jechać do niego ale to nie wyglądało na mieszkanie Johna. I jeszcze szum drzew, może nawet lasu?
Zwlekała się z łóżka podtrzymując ściany przyczepy i starając ze wszystkich sił się nie porzygać. Przed oczami zaroiło się od białych plam, serce przyspieszyło jak śmigacz na długiej prostej. Zaraz dostanie, kurwa, zawału w wieku dwudziestu czterech lat.
Spojrzała po sobie.
Była ubrana w te same, brudne i podarte gdzieniegdzie ciuchy, które miała na koncercie. Tylko buty stały obok łóżka.
- John? - wychrypiała. Gardło łaknęło wody. Umysł łaknął więcej snu.
Pchnęła drzwi i wyszła na zewnątrz mrużąc oczy przed ostrym słońcem.
Widok na chwilę ją oszołomił. To był las sekwojowy, chyba jeden z ostatnich w Kalifornii. Olbrzymie pnie, których nie objęłoby i dziesięciu ludzi pięły się na pięćdziesiąt a może i sto metrów w górę, niczym wieżowce. Właściwie prawie skraj lasu, bo kawałek dalej biegła szeroka przesieka a za nią znajdował się pagórkowaty teren porośnięty tylko przez młode drzewka, nie licząc kilku wypalonych potężnych kikutów sekwoi. O pustoszących lasy pożarach trąbiono niemal non stop w necie i holowizji a w tym roku było ich chyba jeszcze więcej.
Przyczepa kempingowa stała na końcu gruntowej drogi a obok niej samochód Johna.
łup!
On sam, rąbiący drewno na pieńku obrócił się w jej stronę z siekierą w dłoni. Obok niego, na ogrodowym stoliku, przy którym stały dwa leżaki, leżały e-glasy Liz.
- Podoba ci się miejsce? - zapytał.
- Robi wrażenie - przyznała drobiąc bosymi stopami między kamykami i ostrymi fragmentami poszycia. - Ale… czy nie mieliśmy tej nocy spędzić u ciebie? A potem na stacji kupić mi czyste ciuchy?
John wbił siekierę w pieniek z dużą siłą, a nawet jakby ze złością. Następnie zadarł głowę ku koronom drzew i wziął głęboki wdech czystego powietrza.
- Mieliśmy - przytaknął. - Ale robiłem rezerwację jeszcze zanim się dowiedziałem, że gracie w Niewidzialnym, więc… Zamówiłem ci jakieś ciuchy z dostawą dronem. Powinny niedługo przylecieć... - dodał jakby od niechcenia.
Podszedł do niej, ale nie objął, tylko patrząc jej w oczy chwycił ją za ramię. Nie mocno, ale też nie czule.
- Wytrzeźwiałaś już? - zapytał sucho.
Wyszarpnęła ramię i cofnęła sie o jeden krok. Spuściła oczy na wypadek gdyby doszukiwał się w jej źrenicach powodów przewiny. Znów miała czternaście lat i Amelia strofowała ją w korytarzu ich zapyziałego mieszkanka aż Rasco wszystko słyszał dwa lokale dalej. Zawsze potrafiła z doskonałą precyzją wyniuchać na czym Liz aktualnie jechała. Przed matką niczego nie dało się ukryć więc po pewnym czasie przestała się starać.
- Nie rób tego, John - bąknęła przygaszona. Szyszka boleśnie wbiła sie w podeszwę stopy. - Nie staraj się mnie kontrolować.
- Nie o to mi chodzi - pokręcił głową. - Ale o to, byś zapamiętała to co teraz powiem. Miguel. Peter Waters. Ricardo. NIGDY - podkreślił to słowo - nie używaj tych imion. Zwłaszcza przez holo. Nigdy, rozumiesz?
- Czy ci wszyscy ludzie to ty, John? - zapytała niespecjalnie przejęta jego dosadnym tonem.
- To nieistotne - odparł wymijająco, lecz zauważyła, że zawahał się nad odpowiedzią przez chwilę. - Dla ciebie jestem tylko Johnem, nikim innym. Nie szukaj informacji o nich i nie proś o to innych, nawet przyjaciół. Rozumiesz, Liz?
- A jesteś nim? - przekrzywiła głowę łypiąc na niego podejrzliwie. - Johnem? Czy to tylko kolejna maska?
Postąpił dzielący ich krok i położył dłonie na jej biodrach.
- Czasem… czasem sam już nie wiem kim jestem - Widać było, że wypowiadanie kolejnych słów coraz więcej go kosztuje. - Ale tu i teraz i zawsze przy tobie jestem Johnem, tym samym, którego poznałaś w szpitalu. To co było wcześniej jest nieważne. Musisz mi obiecać, że zrobisz to o co proszę. Że nie będziesz wymawiać tamtych imion. Tylko tu możemy rozmawiać... wszędzie indziej oni słuchają.
- Kto słucha, John? - przetarła powieki czubkami palców czując, że to zmierza w złym kierunku. Jeśli Johnowi znów odwalało to Liz dawała się w tą jego paranoję gładko wciągnąć. Ufała mu, ot cały problem. - Fontana? Patrzył na mnie… jakoś dziwnie, jakby wiedział kim jestem. To jemu się teraz spowiadasz? On zastąpił ci Cindy?
John pokręcił głową, westchnął, oderwał się od niej i potoczył wzrokiem po okolicy.
- Nie muszę się spowiadać - powiedział. - Oni sami wiedzą. Sprawdzają twoją rodzinę, z kim sypiasz i gdzie bywasz. Cały czas sprawdzają. Pewnie, że Fontana wiedział, że jesteś moją dziewczyną. Ale źle zrobiłaś, że zwróciłaś jego uwagę, Liz. To nie jest człowiek, którego uwagę chcesz na siebie zwracać.
- Skoro to taki zły człowiek to czemu dla niego robisz? Czemu od tego nie uciekniesz? - Liz nieśmiało objęła go ramionami. Nie opierał się, sam również ją objął i pogładził dłonią po włosach.
- Nie mogę - odpowiedział cicho. - Jeszcze nie mogę. Może za jakiś czas wydarzy się coś, co mi to umożliwi. Teraz… musiałbym zniknąć. Wyparować. Zapaść się pod ziemię. A ty przecież nie znikniesz razem ze mną, jesteś Liz Delayne, twoja tożsamość jest związana z tym co robisz, z twoją całą karierą. A jeśli zniknę sam mogą z zemsty cię skrzywdzić.
Liz zawsze miała w zanadrzu błyskotliwą odpowiedź. Tym razem jedyny komentarz na miarę wywodów Johna brzmiał:
-No to chujnia. Nie chcę żebyś wyparował, John.
Nie patrzyła mu w oczy, po prostu przyciskała policzek do jego piersi i trzymała się go kurczowo jakby był strażakiem, który wynosi ją z płonącego budynku.
-A co jeśli się stanę naprawdę sławna? Wczoraj na backstage’u był u nas Silver, ten łowca talentów od Amuse Entertainment. Mówił o ciemnych stronach byciu gwiazdą. Zero, kurwa, życia prywatnego. Wszystko wybebeszone na portalach plotkarskich, blogach. Zdjęcia, rycie w gównie, rycie w przeszłości. To będzie też dotyczyć ciebie.
John również przycisnął ją mocno do siebie.
- To się nie stanie od razu - pocieszył ją. - Przygotujemy się jakoś na tą gównoburzę, wymyślimy mi jakieś zajęcie, które ciężko sprawdzić. Mam w tym trochę wprawy. W pracy będę Ricardo, przy tobie Johnem. Poza tym są holomaski, przyciemniane szyby w autach i cały ten szajs, prawda? A może przypieprzę jakiemuś paparazzi i zrobię ci reklamę?
Uśmiechnęła się, choć nie mógł tego zobaczyć.
- Nie wiem czy chcę być sławna - skomentowała po namyśle. - Po prostu nie chcę być biedna. Tyle.
Pocałowała go. Wsunęła dłonie pod jego koszulę. Rozgrzana wysiłkiem skóra zaparzyła Liz w dłonie. To dziwne. Zawsze na zejściu miała lodowate palce, nawet w środku upalnego lata.
- Fontana wie, że Ricardo to holomaska? - zapytała ale zaraz odpowiedziała sobie sama. - Musi wiedzieć. Obserwuje swoich pracowników, wie o nich wszystko. W takim razie to taka strategia, biznes właściwie. Dzielnice Latynosów zobowiązują. Na niższe szczeble werbują lokalnych kolorowych chłopaków, ale po co ma ich w oczy kłuć, że im wyżej tym bielej. Fontana zapewne też jest biały? Gangi nie różnią się zbytnio od korporacji. Może tylko w tych drugich ludzi zabija się subtelniej.
Poczuła jak John drgnął na słowo “zabija”.
- Szefowie Locos to Meksykanie, ale głównie czystej hiszpańskiej krwi. Odróżnisz każdego Amerykanina od Mexa?
To było pytanie retoryczne. Wyraźnie odróżniali się tylko metysi a i to nie zawsze. Billy był ponoć pół indianinem (choć amerykańskim) co zdradzała nieco karnacja, którą jednak łatwo było pomylić z opalenizną. A dzięki blond włosom Rebel Yell mógł uchodzić za białego, podobnie jak pół-Meksykanin JJ. Rasy mieszały się i o przynależności etnicznej decydowała bardziej kultura i religia, niż wygląd. Chociaż w słowach Liz było sporo prawdy. W Mission District, gdzie żyło wielu Latynosów, i które w większości było terenem Los Locos, większość młodocianych gangsterów była wyraźnie kolorowa.
- Mnie martwi to, że Fontana nie jest głupi i też mógł się domyślić, że mnie rozpoznałaś w Niewidzialnym. I że kiedyś zechce sprawdzić ile wiesz. Dlatego musisz przestrzegać tych zasad, o których ci mówiłem. Teraz rozumiesz? - zapytał, lecz tym razem nie gniewnie, lecz z troską.
- Rozumiem. Nie będę wymieniać tych imion nigdzie poza tym miejscem - omiotła wzrokiem las. - Ale tutaj będę zadawać pytania a ty będziesz na nie udzielał odpowiedzi, Ok? Bo ja muszę sobie to poukładać w głowie, John. Jeśli nie będę znała faktów to je sobie dopowiem, a gdy to robię to zwykle przesadzam i się zapętlam i ląduje w miejscówkach bez klamek, a tego nie chcemy?
- Bardzo nie chcemy - zgodził się.
- W takim razie pytam, po chuj, John? - ciągnęła dalej. - Po co masz tyle tożsamości, tyle imion i twarzy? Nic dziwnego że ci wreszcie odjebało. U mnie to kwestia złych genów, ale ty to sobie robisz dobrowolnie. Musi być jakiś powód.
John milczał dłuższą chwilę.
- Jest - oznajmił wreszcie. - Dobry powód.... A przynajmniej kiedyś tak myślałem. Naprawdę chciałbym ci wszystko powiedzieć, Liz, ale... boję się. Wiesz jaka potrafisz być. To znaczy jesteś wspaniała, ale no… czasem nieobliczalna, prawda? Pijesz, ćpasz, bierzesz leki, nie wypominam ci tego, ale serio boję się, że coś na haju wypaplasz, wkurwisz się na mnie i wyślesz wiadomość z tym czego nie powinnaś, a wtedy… krzywda może się stać nie tylko mi. Dlatego lepiej, żebyś nie wiedziała zbyt dużo. Wiem, że chciałabyś inaczej i teraz jesteś na mnie trochę wściekła, nie? - westchnął.
- Nie jestem - odparła dokładnie tym tonem, którym kobieta mówi „nie” a myśli „hell fuckinng yeah”.
Wskazała na przyczepę.
-To rąb sobie spokojnie pieńki a ja pójdę coś przygrzać, jak na ćpunkę i lekomankę przystało, w końcu jest, kurwa, weekend. A potem może przyjdziesz i mnie przelecisz a rano odstawisz do domu. Taki czysty układ, niepotrzebnie zaczęłam go komplikować, mój w sumie błąd. Jeśli wolisz to do niego wrócimy. Bez zobowiązań. Bez pytań o przeszłość i przyszłość.
Ruszyła w stronę przyczepy ale zawróciła na moment po swój holofon leżący na turystycznym stoliku.
John przykucnął, oparty plecami o przyczepę i na chwilę schował twarz w dłoniach. Wiedziała, że jest na tyle bystry, żeby zrozumieć nie tyle jej słowa co ton jakim je wypowiedziała. To mógł być koniec, tu i teraz.
- D.E.A. - powiedział, nim dotarła do stolika.
Liz znieruchomiała. A potem spojrzała na Johna jakby chciała się upewnić, że się tylko przesłyszała. Ze sobie znów coś w tym swoim zrytym umyśle uroiła. Ale patrzyła i widziała tylko prawdę. Tylko i aż prawdę.
- O kurwa - kucnęła obok niego i aż nakryła dłonią usta. - Oni cię zabiją, John. O, kurwa…
- Uspokój się - powiedział. Wziął głęboki oddech i wyjął z kieszeni papierosy. Zaczął szukać zapalniczki.
Liz znalazła ją pierwsza, w kieszeni jego koszuli. Odpaliła płomień i podsunęła w jego stronę. Sama zresztą też zapaliła.
- Nie martw się, nic nie powiem. Choćby mnie przypalali.
Teraz gdy pierwszy szok minął na twarzy Liz dało się dostrzec ulgę.
- Nie jesteś jednak bandytą. To wszystko wyreżyserowane? Pobicie, więzienie, psychiatryk?
Odpalił papierosa i zaciągnął się mocno.
- Nie do końca - rzekł wydmuchując dym i patrząc w przestrzeń przed siebie.
- Gdy mnie poznałeś… Naprawdę miałeś coś z głową? Co jest prawdą a co nie jest? - splotła dłoń z jego dłonią. - Opowiesz?
Spojrzał na nią i na jej dłoń. Usiadł na ziemi, kiwnął twierdząco głową i oparł skroń o przyczepę. Potrzebował jeszcze kilku machów, żeby zacząć mówić.
- To moja druga robota pod przykrywką. Wcześniej był Peter, członek Hell’s Angels. Potem rok przerwy a od trzech lat jest John.
Letni wiatr rozwiewał papierosowy dym.
- Trzy lata to za długo. Miałem dość, prosiłem, żeby mnie wycofali, ale nie chcieli. Kobieta, która czekała na mnie nie wytrzymała tego i odeszła. To dlatego prawie zatłukłem na śmierć tamtego faceta. Cindy ci opowiedziała, prawda? Nie żeby nie zasługiwał na to. I ten drugi w więzieniu. Załatwili mi diagnozę i przeniesienie do psychiatryka. Mówili, że jestem zbyt wysoko w strukturach Locos, żeby to zmarnować. Że jestem w tym naprawdę dobry i żebym jeszcze trochę wytrzymał. Ale ja naprawdę wariuję, Liz. Czasami nie wiem już kim jestem. Tylko przy tobie udaje mi się czasem być prawdziwym sobą.
Ścisnął mocno jej dłoń.
-Ja cię nie zostawię - zadeklarowała Liz stanowczo. - Jakoś przez to przebrniemy. Zrobisz swoje, wsadzasz Fontanę a potem poprosisz o przeniesienie albo niech spierdalają, wyjedziemy do Arizony albo, kurwa, na księżyc. Nie muszę śpiewać. To nie jest najważniejsze.
Wstała i podała mu rękę.
-Chodź, posadźmy tyłki na leżaku, przyniosę nam jakieś piwo. Musisz się trochę wyluzować bo ci strzelą bezpieczniki. Nie wyobrażam sobie pod jaka żyjesz presją.
- Nie mógłbym cię pozbawić śpiewania, Liz - rzekł, wstając. - Nie wyobrażam sobie ciebie zupełnie na farmie w Arizonie - uśmiechnął się lekko. - Uschła byś tam. Granie i śpiewanie to jedyne w czym się realizujesz, wiem przecież jak ci wychodziły próby ze zwykłą pracą. Nie pozwolę, żebyś dla mnie porzucała swoje całe życie. Zwłaszcza teraz kiedy masz szansę się wybić.
- Daj spokój, John. Są kwestie marzeń i preferencji i są inne. Życia lub śmierci. Nie zostawię cię - podkreśliła raz jeszcze a gdy John usiadł na leżaku i wyciągnął długie nogi, Liz pocałowała go w czoło i na moment poszła do przyczepy po zimne piwo. Odpaliła też cicho muzyczkę, która sączyła się teraz z zewnętrznego głośnika przyczepy i zmąciła leśną ciszę.
https://www.youtube.com/watch?v=QYEC4TZsy-Y
- Twoja żona… Gloria, tak? To na pewno koniec? - podsunęła mu pod nos butelkę zimnego piwa. - Obrączka i zdjęcia. Nawet ja je znalazłam. Może je dla ciebie przechowam? Ja… lub ktoś trzeci - dodała asekuracyjnie. Nie chciała żeby to zabrzmiało jakby mu chciała układać życie. - Trzymanie tego jest nieostrożne. A ty musisz być teraz kurewsko ostrożny, John.
- Wiem - widać było, że poruszanie tego tematu z Liz trochę go krępuje. - Potrzebowałem… zanim cię poznałem, potrzebowałem czegoś co przypominałoby mi o tym kim byłem. To jedyne co mi zostało, nie mogę nic trzymać na holo ani w sieci. - westchnął. - Ukryję je gdzieś indziej.
Gdy Liz sięgnęła po swoje e-glasy położył jej dłoń na przedramieniu.
- Zaczekaj. Jest coś co powinnaś wiedzieć. Ten morderca, Meloman, znowu zabił. DJ-kę z Niewidzialnego Klubu. I wyciął jej waszą piosenkę, “Holophone Love”. Twoim przyjaciołom z zespołu nic nie jest. Powinienem ci powiedzieć wcześniej. Wiem, że pewnie chciałabyś być teraz z nimi, ale ja naprawdę bardzo potrzebowałem tu z tobą przyjechać... - dodał z poczuciem winy w głosie.
- O kurwa… kurwa... chuj. - Liz posiadała liczne zalety lecz subtelność języka się do nich nie zaliczała. By zagłuszyć nerwy odpaliła papierosa i niemal zachłysnęła się nikotynowym oparem. - Wczoraj na koncercie zbluzgałam Melomana ze sceny. Powiedziałam, że jak ma do kogoś startować, to niech startuje do mnie. Że mu obiję tę jego psycholską gębę. A on tam naprawdę był i słuchał… To nie powinna być FistBaby…
Liz włączyła holo by przejrzeć wiadomości ale też po to by nie patrzeć na Johna. Przeczuwała że nie pochwali jej brawury i kuszenia losu.
- Nie powinna - zgodził się John. - Ale myślisz, że gdybyś mu nie nawrzucała to by nie zabił? To nie twoja wina, Liz.
-Nie twierdzę, że to moja wina - weszła mu w słowo.- Twierdzę, że… potrzebuję broni. Nauczysz mnie strzelać, John?
- Nauczę - skinął głową. - Ale najpierw odpisz swoim znajomym. Rano wyłączyłem twoje holo, bo dzwoniło a myślałem, że dzwonią, żebyś wróciła balować. Ale pewnie się o ciebie martwili.
- Nie martw się, John. Nigdzie się nie wybieram. Moi znajomi są dorośli i całkiem zaradni - uspokoiła jego obawy.
Rzeczywiście, Liz miała kilka nieprzeczytanych wiadomości i nieodebranych połączeń. Od Howl, Dale’a i Rasco, a nawet od doktor Kreidler, która pytała czy wszystko w porządku i oferowała swoją pomoc, jeśli Liz chce o tym pogadać. Rasco napisał dwa razy, raz jeszcze w nocy: “Co to kurwa było, Liz, zazdrosna jesteś czy co? Dzięki!”. Mgliście przypomniała sobie, że chyba obraziła jego nową dziewczynę. Przed południem pytał już czy wszystko u Liz ok.
Przeczytała też wymianę wiadomości na zespołowym czacie.
“Laski, jest problem. Meloman dorwał naszą dj-kę. Howl, Liz, odezwijcie się jak najszybciej, żebyśmy wiedzieli, że nic wam chociaż nie jest.” - napisała tam o 6:25 Anastazja.
Dalej następował dialog między nią a Howl, kończący się ustaleniem, że według Rosalie Liz odebrał z klubu jej chłopak.
Ale chwilę później uwagę Liz przykuła dużo świeższa wiadomość, sprzed zaledwie kwadransa, od Boba, właściciela Warsaw:
„Gliny po was idą!”
Liz zamarła na widok tych słów i w tym samym momencie dostała nowego sms-a, od Howl:
“Gdzie jesteś? JBC nie wracaj na razie do Warsaw.”
Liz lekko przeraziła ilość wiadomości i nieodebranych połączeń.
-To pewnie przez Alamo - skomentowała na głos. - Gliny nam robią najazd, nadęte pały… - zdążyła wstukać kilka słów kiedy dotarł do Liz sens tego co powiedziała. - Znaczy… to o Pacyfkach, nie o… Wiesz jak jest - uśmiechnęła się nawet rozbawiona. Nigdy by nie podejrzewała że zwiąże się z gliną. - Takie operacje to w ogóle robią korpo gliniarze czy coś wyżej?
- Wiem jak jest - rzekł John. - Obstawiałbym Pacyfikatorów, skoro to ma związek z Alamo. Firma nie zajmuje się takimi sprawami. Cholera. Chcesz tam jechać, Liz? Do Frisco są stąd dwie godziny drogi… ale skoro na was polują to moim zdaniem nie powinnaś się tam pchać. Jeśli ciebie też capną, pozostałym w niczym to nie pomoże.
- Mówiłam ci, że nigdzie nie jadę. To nasz spokojny weekend w dżungli - wzięła głęboki wdech napawając się powietrzem, zaraz potem sztachnęła się fajką. - Potrzebujesz mnie i jestem. A pytałam właściwie o DEA. Nie jestem zbyt wyedukowana. To są jeszcze rządowe twory czy prywatne korpo jednostki na umowach? - Najwyraźniej fakt o braku wykształcenia nie napawał jej zbytnim zakłopotaniem. - Chodzi mi o to, czy jest tam ktoś, komu zależy byś wyszedł z tego w jednym kawałku? Kto w razie potrzeby wyśle kawalerię?
- Podobno - uśmiechnął się krzywo. - Na szczęście nigdy nie musiałem tego sprawdzać. I tak, pracuję dla rządu federalnego Stanów Zjednoczonych Ameryki! - wypowiedział te słowa z ironicznym patosem. - Armia, FBI, CIA i DEA to wszystko co z niego zostało, co jeszcze teoretycznie stoi ponad stanami i korporacjami. Ale z roku na rok jest coraz gorzej. Waszyngton jest biedny jak mysz kościelna, sprywatyzowali już nawet jebaną Bibliotekę Kongresu. Tak na dobrą sprawę nie wiem na czym kurwa stoję, co się dzieje w firmie, wiem tylko że wciąż istnieje - rozłożył ramiona. - Trzy lata temu wypadłem z obiegu. Kontaktuję się z przełożonymi przez pieprzoną dziuplę w drzewie.
Liz rozejrzała się dookoła z podejrzliwością kota i wyciągnęła ku niebu palec w geście „E.T. go home”. W końcu było tu dużo drzew. Więcej niż w całym Frisco razem wziętym.
- Dlatego tu jesteśmy? Z powodu dziupli?
John pokręcił głową.
- Nie. Tu nie dałbym rady regularnie przyjeżdżać. Rzadko dostaję od Fontany wolne pół dnia, nie mówiąc już o całym weekendzie. Przespaceruję się - dodał, widząc że holo Liz cały czas brzęczy dźwiękiem wiadomości.
- Daj mi dwadzieścia minut. Howl jest jakaś przybita - wyjaśniła wystukując wiadomość na panelu holofonu. - A potem będziemy robić co chcesz.
- Nie śpiesz się - John wstał. - Po to tu przyjechaliśmy, żeby się nie spieszyć.
Odchodząc zaszedł ją od tyłu i pocałował w odsłonięty kark.

*
To: Rasco
“Sorry za wczoraj ale to nie moja wina, że z niej taka mimoza. Żyję.”
“Co za chujowy dzień. FistBaby i jeszcze nie wiem czy nadal mam dziewczynę. Zaraz mimoza, była trzecia w nocy a Janis ma ciężką pracę. Wjechałaś na nią jak pojebana a przecież nawet tobie pomogła za friko. W ogóle kto to jest ten Peter Waters, bo wczoraj nie zdążyłem zapytać?”
„To znajomy. Jest spoko pod kontrolą, zostaw to. Co do Janice zwal na mnie, że mam problemy z głową. Jak kocha to wybaczy, w końcu to chuja nie twoja wina.”
“Już zwaliłem. :P Moja nie moja, wiesz jak pokrętnie baby czasem myślą. A powiedziałaś jej wczoraj, że rucham wszystko co się rusza.”
„Fakt. Odrobinę zaokrągliłam w górę. Widzimy się w poniedziałek w Alamo?”
“Nom. Postaram się dotrzeć. Teraz muszę do roboty. Jest sobota a ja nie mam kaca, dziwne uczucie.”
„Mimoza ma na ciebie zły wpływ.”
“Blabla :P W sumie sobie nie krzywduję. Jakbyś pracowała na etacie i jeszcze dorabiała na boku to też byś wolała nie kacować.”

*
To: Dale
„Ok.”
“Nie wiedziałem nawet, że masz faceta. Ale skoro po Ciebie przyjeżdża o czwartej nad ranem to chyba spoko gość.”
„Najlepszy. A jak z Howl? Macie się ku sobie czy jak?”
(...)

*
To: Howl
https://www.youtube.com/watch?v=qM0zINtulhM
Howl odpisała po czasie tak długim, że jeśli się ją znało choć trochę, można było podejrzewać że albo się obraziła, albo nie żyje. Tej drugiej hipotezie przeczyło powiadomienie, że wiadomość od Liz została wyświetlona i odczytana.
“Napisz do brata, żeby się nie martwił.”
„Co się dzieje?” odpisała Liz a po chwili dodała. „Dale coś odpierdolił? Przeleciał cię? Nie przeleciał??”
“A weź mnie nie wkurwiaj.” Howl ćwiczyła ewidentnie sztukę lakonizmu. Po chwili jednak jeszcze dodała: “Nie wiem czy słyszałaś o Melomanie, ja się martwiłam że może coś ci się stało.”
„Właśnie się dowiedziałam. Skuarwiela trzeba złapać i najlepiej zabić. Wchodzisz w to?”
“Takie rzeczy to raczej nie przez holo. O zjebaństwach personalnych czy tam sercowych też w sumie wolę nie pisać. Wyślę ci tekst nowego kawałka później, ok?”
„Podsyłaj. Ja dziś sie lenię na łonie natury, mam w chuj czasu. Ale pisz co z Dalem,?wczoraj wyglądało rozwojowo.”
“Zaraz drugą spiszę to ci też podeślę. Co wyglądało, że chciałam z nim chwilę pogadać?”
„Na osobności? C’mon!”
“Szczerze? Wolę się nie chwalić co miałam wtedy w głowie, ale potrzebowałam towarzystwa przy barze żeby uniknąć niezręcznej sytuacji. Ale wyszło jak zwykle, czyli się zjebało.”
„Co miałaś wtedy w głowie? Teraz to juz musisz powiedzieć.”
“Liz, ja chyba jestem pojebana, jeśli twój brat już miał okazję się zorientować to tym lepiej dla niego.” Chwilę później wysłała tekst piosenki, ale najwidoczniej po prostu nie miała z kim o tym pogadać, bo o dziwo kontynuowała temat.
“Chyba po prostu próbuję odepchnąć od siebie albo odstraszyć każdego, bo boję się że znowu skończę z siatką imponujących blizn. Hahaha, tej rozmowy oczywiście nie było.”
„Nie jesteś pojebana, uwierz ekspertowi w temacie. Odpychanie ludzi to standardowa asekuracyjna postawa. Boisz się odrzucenia.” - Nie dopowiedziała, że tak w każdym razie twierdziła jej psychiatrzyca. - „Co do blizn, musisz opowiedzieć jak to było. Wiem, że to twój drażliwy temat, ale gadanie o kłopotliwych sprawach z reguły pomaga. Mnie pomogło.”
Po jakimś czasie przeszedł kolejny text:
„Piosenka mi się podoba, szczególnie refren. Ma swój rytm. Kto na wokalu? Masz pomysł na melodię czy zwalisz to na Billy’ego?”
“Napisałam też piosenkę o tym “jak to było”, prawie skończyłam. Myślisz że to wystarczy? Wyjątkowo z wokalem dla mnie. Co do Czarnych Oceanów to muzykę już mam, a co do wokalu to nie wiem, ta piosenka po prostu do mnie przyszła jak siedzieliśmy nad oceanem, te dwa ostatnie dni jakoś się tak skumulowały. Możemy ją razem prześpiewać i zobaczymy czy wyjdzie jakiś duet czy coś innego. Mam jeszcze kilka pomysłów na utwory, tyle z tego dobrego. I mniej niż odrzucenia boję się tego, że ludzie robią naprawdę syfskie rzeczy. Swoją drogą czy jestem złym człowiekiem, bo od kiedy usłyszałam o Melomanie mam nadzieję, że zajebie moją byłą?”
„Sama bym chętnie zajebała kilka osób ale to przecież tylko takie pierdolenie. Myślę, że potrzeba sporo odwagi żeby naprawdę pociągnąć za spust. Chyba, ze jestes nienormalny jak meloman. Jemu to pewnie przychodzi jak z płatka.”
“Nienie, ja chcę żeby on to zrobił, mam w głowie wyraźną wizję. Ona jest muzykiem. Mam takie momenty kiedy wyobrażam sobie zdjęcia jej ciała i rozważam pasujące utwory. Wiesz, ona na mnie nasłała gangerów którzy mnie pocięli, to byłaby poetycka sprawiedliwość gdyby Meloman się do niej dobrał. Nawet napisałam dla niej kawałek piosenki teraz, o popatrz:
If you were dying of thirst on the desert
I wouldn't even spit on you
You’ve killed me you’ve murdered us
Raped me with every lover I’ll ever have
Przerobiłam kawałek love songa który dla niej kiedyś napisałam, i który mi potem ukradła. W sumie mógłby wyciąć jej ten mój utwór, o to bym się nie obraziła.”
„Skoro to taka suka to wyjaśnij mi jedno, Howl. Dlaczego do kurwy nie obiliśmy jej ryja? Nawet bym nie chciała żeby zjebek meloman odebrał nam przyjemność.”
“Miałam kilka razy takie pomysły, żeby wziąć baseballa i zrobić z niego użytek, albo podpalić jej samochód, albo cokolwiek, ale po prostu wolałam jej unikać. Wtedy w Rockzone w Oakland wydawało mi się że ją widziałam, to dlatego tak się wtedy zjebałam. Nie podobają mi się uczucia w które mnie wtrąca myślenie o niej. Już chyba lepiej naprawdę nic nie czuć. Nie zamierzam jej podarować nawet mojej nienawiści.”
„Spoko, ja dam jej swoją. Masz kurwa jej adres?”
“Ale że po co? Nie, serio, ona na to nie zasługuje. Zaczęłam z nią być tylko dlatego, że chciałam uciec od Simona, widzisz już stopień pojebania? Bo jednocześnie zawsze kiedy śpiewam w Libido to myślę o niej. Ja się nie nadaję ani dla twojego brata, ani w ogóle dla ludzi, gdyby nie zajebiste benzo od Patricka to bym tego nie pisała, ale taka jest prawda.”
Wirujące kółeczko świadczyło o tym że pisze dalej.
“Benzo my saviour. No, a do Niewidzialnego zaprosiłam takiego jednego miłego chłopca. I taką jedną całkiem miłą dziewczynę. Myślałam że jak którekolwiek będzie miało ochotę wpaść i ze mną potańczyć to będzie super, ale mnie olali. Tyle że nie, bo po spotkaniu z Silverem napisali do mnie jednocześnie. Że są przy barze. No taka niezręczna sytuacja, bo z obojgiem się kiedyś całowałam. Chyba. Tak myślę. No to stwierdziłam, że jak zobaczą mnie z kimś innym kto mnie może pocałuje czy coś, to które z nich nie odpadnie to sygnał że okej, gramy na podobnych zasadach i wszystko jasne. No i chciałam, żeby Dale poszedł ze mną i udawał. Kurwa.”
„Że z obojgiem naraz?” A po chwili drugie pytanie: „I Dale na to poszedł?”
“Nie, właśnie z obojgiem nie, wtedy by nie było problemu prawda? Ale gdzieś, kiedyś, nawet nie pamiętam, ale Liz, takich ludzi są dziesiątki. Tylko zawsze pierwsza baza, dalej od czasu spotkania z gangerami nie umiem. I nie, w końcu nie wyartykułowałam tego genialnego pomysłu.”
„I całe kurwa szczęście.:] A co do drugiej bazy <bo jest chyba pierwsza i druga, Right?> to nie czaję. Masz dzianych starych, stać cię żeby sobie to naprawić.”
“Co kurwa szczęście? I serio myślisz że o czymś takim powiedziałabym rodzicom? To nawet nie chodzi o naprawianie, bo w którymś momencie odpuściłam po prostu dlatego, że miałam poczucie jakbym coś z siebie wymazywała i tego też nie chciałam, nawet złe doświadczenie to część mnie. Tylko to takie uczucie gdy ktokolwiek jest na tyle blisko mnie, jakby miał mnie zaraz uderzyć. Kwestia zaufania. Ludzie to chuje.”
„Całe szczęście, że Dale’owi nie zaproponowałaś wakatu w tym teatrzyku. Jeśli jest do mnie choć trochę podobny to by się wkurwił na amen. Zaufanie zaufaniem, też go nie mam w nadmiarze, ale to całkiem inna kwestia niż para zajebistych cycków. Ja tam bym wolała je mieć w stanie idealnym niż biczować się za jakieś zdarzenia z przeszłości. Mówisz że ex-kurwa nie zasługuje na twoją uwagę a sama budujesz jej ołtarz z własnego okaleczonego ciała. Pierdol ją i umów się z jakimś chirurgiem plastycznym. Pójdę kurwa z tobą jeśli chcesz.”
“Raczej myślałam o tym, że to mi będzie przypominać, żeby nie powtarzać tego samego błędu. Albo taka wymówka, bo mam ambicję nie dawać nigdy więcej nikomu nad sobą takiej władzy. Ważne żebym sama się z sobą dobrze czuła, albo może właśnie nie chcę tak się czuć. Mówiłam że pojebana jestem, nie? Jak już to walnę sobie taki zajebisty tatuaż. Ale żaden drugi człowiek nie zasługuje na to żeby na dzień dobry dostawać w twarz koniecznością babrania się w tym gównie.”
„Walnij tatuaż ale najpierw skoryguj sobie co trzeba. Zostaw to za sobą. Chyba, że faktycznie chcesz się naumyślnie katować, ale tego po prostu nie rozumiem.”
“Może chcę. Byle by nie katować innych przy okazji.”
„Przy okazji zawsze ktoś obrywa. Patrz ostatnia sytuacja z Anastazją w kuchni. Jeśli to ma być koniecznie częścią ciebie to wyznacz ludziom granice bo na spontanie różnie się dzieje. I nie pierdol, że dobrze się ze sobą czujesz w obecnej kondycji. Byłam tam i mam oczy.”
“Weź mi kurwa nie przypominaj.”
Chwilę później.
“No ale nie przejmuj się, mam wielką nadzieję i jest na to szansa że jak twój brat wytrzeźwieje to nie będzie o niczym pamiętał. Zresztą i tak raczej ma na mnie wyjebane.”
„Jasne, przecież wiesz kurwa najlepiej co myśli Dale.”
“No nie, to zawsze część problemu.”
„Zadzwoń do niego. Takie kurwa proste A swoją drogą jeden super przystojny gość pyta czy idę do łóżka z moim holofonem czy z nim więc sama rozumiesz, wybór jest dość oczywisty.”
“Baby, have fun.”
„A ty pogadaj z Dalem. Nie wszyscy chcą nas wgnieść podeszwą w chodnik.”
“Jakby mi odpisywał to bym pewnie pogadała. Tymczasem musisz chyba odrobić też mój przydział z przystojnymi gośćmi, także do dzieła. Cieszę się że między tobą i Johnem wszystko ok a przynajmniej na to wygląda.”
„Jest najlepszym co mi się przydarzyło od bardzo dawna.”
A po chwili sprostowała:
„Nie. Jest najlepszym co mi się przydarzyło w ogóle.”


*
Cindy: Ignore number.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 10-12-2017 o 16:28.
liliel jest offline  
Stary 11-12-2017, 11:43   #109
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

W tym momencie wszystkie głośniki w salonie eksplodowały dźwiękiem, aż zadrżały szyby a wszystkim zapiszczało w uszach. Sprzęt stereo mieli naprawdę mocny, ale nikt nigdy nie włączył go na full. Aż do teraz.
Dopiero po chwili rozpoznali potężny gitarowy początek “Krzyku Buntownika”. Tylko Chris potrafił zdalnie sterować głośnikami w mieszkaniu, co oznaczało, że wciąż nie dał się złapać.

Policjantka złapała się za głowę, a biały gliniarz aż upuścił z wrażenia kajdanki. Murzyn zaś szarpnął JJ-a próbując postawić go na nogi.
To był moment, by coś zrobić. Tylko co? Anastazja wiedziała, że raczej nie uratuje skutego JJ-a, ale po prawdzie “utrudnianie” to nie było coś, z czego nie mogliby go wyciągnąć z pomocą zwykłego prawnika. Gorzej z Billy’m. Obojętne czy zapomniał o tych prochach, czy mu je podrzucili, to była poważniejsza sprawa. Jednakże... co zrobią gliny, jeśli nie będą miały dowodu?

Nie bacząc na swoją nagość, przyzwyczajona do głośnych dźwięków Vandelopa złapała torebkę z białym proszkiem, którą policjantka trzymała niedbale w ręce, skupiając się na zatykaniu uszu. Pochwyciwszy dowód “zbrodni” de Sade biegiem ruszyła w stronę wyjścia z mieszkania.
Billy zaś rzucił się do ucieczki za panną de Sade, z dwóch w sumie przyczyn. Po pierwsze w nadziei, że uda mu się uciec… teraz gdy sam był podejrzany. A po drugie nawet jeśli mu się nie uda, to wszak zdoła swoją osobą biegnącą za Anastazją utrudnić jej złapanie.

Ogłuszona muzyką policjantka nie spodziewała się tego zupełnie. Na pewno nie ze strony De Sade. Tak już jest, że kogoś nagiego lub półnagiego uważa się za bezbronnego i niegroźnego.
Drzwi mieszkania były wciąż otwarte na oścież i Anastazja wpadła w nie jak nagi jeździec burzy. Policjantka ocknęła się i skoczyła za nią, sięgając po taser.
Ale drogę zablokował jej Billy i jej własny kolega, któremu wyrwał się muzyk w momencie gdy tamten sięgał po upuszczone kajdanki i zdumiony patrzył na zuchwały czyn De Sade.

Trzymany mocno przez Murzyna JJ mógł im tylko kibicować i szarpiąc się uniemożliwiać czarnemu glinie dołączenie do pościgu. Okrzyki ich obu utonęły w lecącej z głośników pierwszej zwrotce Rebel Cry:

Zabrałeś mi dom, zabrałeś mą ziemię
Zostawiłeś mi tylko smutku cienie!


Para muzyków zbiegła drewnianymi schodami, lecąc na łeb na szyję i przeskakując po kilka stopni, w rytm galopujących gitar. Tuż za nimi pędziła w dół para policjantów. Anastazja, która miała przewagę nad resztą minęła boczne wejście do baru i z rozpędu pchnęła drzwi wejściowe do budynku, uwieszając się na ciężkiej klamce. Wypadła na chodnik i na zaparkowanego przed samym wejściem policyjnego vana. Po prawej, na skrzyżowanie wycofał właśnie drugi czarny radiowóz z Pacyfikatorami w środku. Pozostał tylko jeden kierunek ucieczki. Skoczyła w lewo, oglądając się jeszcze na Billy’ego.

Elektroda tasera dosięgła Rebel Yella w progu. Blond włosy stanęły mu dęba, a chwilę później wpadła na niego dwójka policjantów, obalając na chodnik. Tym samym heroicznie wypełnił swą rolę osłaniania odwrotu De Sade.
Anastazja minęła zaparkowany na ulicy Zgonowóz, do którego nie miała kluczyków, z czego właśnie zdała sobie sprawę. Wyglądająca na wściekłą policjantka ruszyła za nią. Po lewej mignęła jej brama na podwórko, a na nim kolejny gliniarz. Skrzypaczce nie pozostało nic innego jak świecąc cyckami biec ile sił w nogach przed siebie. I trzymać wciąż torebkę z dragami, bo żeby wrzucić ją do studzienki musiałaby zwolnić.

- Dajesz, laska, dajesz! - dopingował ją ktoś okna po drugiej stronie ulicy. Ktoś inny rzucił czymś w policjantkę, spowalniając jej pościg.
- Chris wciąż na dachu Warsaw! - zameldowała jej Maya, która musiała się połączyć z Lamią.

A kilkadziesiąt metrów przed sobą Anastazja ujrzała wyjeżdżający zza rogu i zmierzający jej naprzeciw kolejny radiowóz na sygnale. Zdążyła już pomyśleć, że jest w udupiona, nim dostrzegła, że ten jest niebieski, nie czarny. Nie należał więc do Pacyfikatorów, lecz do Dobrych Glin.
- Chris pisze, żebyś dała im się aresztować - odezwała się znów Maya w słuchawkach Ann. Mangowy duch wyświetlił jej ikonkę wiadomość na czacie, ale w biegu nie miała za bardzo jak czytać.
Vandelopa biegła wciąż trzymając torebkę z prochami. Nim więc radiowóz się zbliżył. Półnaga skrzypaczka wrzuciła narkotyki przez kratkę kanalizacyjną do ścieków. Potem odbiła w kierunku radiowozu. Zaczęła machać do Dobrych Glin nie bacząc na kołyszące się się przy ruchach ramion nagie piersi (z drugiej też odpadło serduszko w trakcie biegu).
- Ratunku! Chcieli mnie zgwałcić! Biją moich kumpliii! - zaczęła drzeć japę.
Błękitny radiowóz zatrzymał się przy niej.
W środku siedziało dwóch niebiesko umundurowanych policjantów. Miny Dobrych Glin wyrażały więcej niż tysiąc słów, ale kilka szczególnie wyraźnie, mianowicie: “o ja pierdolę”.
- Ty pewnie jesteś z zespołu... - odezwał się jeden.
- Musi być - dodał drugi, wysiadając i zastępując drogę zbitej z tropu Pacyfikatorce, która zawołała:
- Z drogi! Ona jest aresztowana! - złapała oddech. - Za posiadanie narkotyków!
- To nasz rewir - odpowiedział jej spokojnie starszy wiekiem Dobry Glina. - Nie widzę, żadnych narkotyków. I to my aresztujemy ją za…
- … za obrazę moralności publicznej - dokończył drugi, chwytając lekko Anastazję za ramię i wskazując jej gestem głowy otwarte drzwi radiowozu.
Z co najmniej dwóch stron zbliżał się śpiew kolejnych syren, a głośniki w mieszkaniu kapeli rozbrzmiały nową piosenką. Tym razem sam perkusista niemiłosiernie fałszując wydzierał się do rockowego podkładu, wyśpiewując ostry pojazd po Pacyfikatorach. Vandelopa nie widziała co się dzieje na ulicy za rogiem Warsaw, ale przez muzykę chyba usłyszała tam jakieś okrzyki i pojedynczy wystrzał. Ale Chris, choć niewidoczny, wciąż śpiewał.

Pacyfikatorka zapowietrzyła się i rozumiejąc, że nic tu nie ugra strzelała tylko błyskawicami z oczu w stronę Anastazji. Chciała już odwrócić się na pięcie, lecz zatrzymał ją głos starszego z Dobrych Glin.
- Czekaj Pacyfko, macie na to nakaz?
- Mamy! - odparła butnie, wyświetlając im holograficzny dokument.
Jej koledzy wrzucili właśnie Billy’ego na pakę czarnego vana i teraz powtarzali to samo z wyciągniętym z budynku, szarpiącym się JJ-em.
- Obawiam się, że nie możemy już pomóc twoim kumplom - szepnął młodszy Dobry Glina do De Sade, ale starszy zapytał całkiem poważnie, oglądając się na skrzypaczkę:
- Któryś z tamtych próbował cię zgwałcić?
Ona zaś dostrzegła właśnie Pacyfikatora wspinającego się po drabince pożarowej na dach Warsaw.
Anastazja zakryła piersi jakby nagle odkryła w sobie dziewczęcą wstydliwość.
- Ten murzyn gapił się na moje cycki i nie pozwolił mi się ubrać... - poskarżyła się - JJ chciał mnie bronić, to go skuł. No i w ogóle... nie czaję... moich kumpli zgarniają za co? Żaden z nich nie nazywa się Chris O’Sullivan. Nic na nich nie mają poza tym, że jeden kumpel nie pozwolił mnie obrażać, a drugi złapać, gdy ten ciemnoskóry wyglądał jakby próbował... - spojrzała na policjanta spod długich, ozdobionych ledami rzęs - Jakby chciał mi zrobić krzywdę... to Billy’ego ta baba potraktowała paralizatorem. To bezprawie! - odegrała oburzenie, po czym mruknęła pod nosem:
- Maya, przekaż info Lamii. - spojrzała znacząco na wspinającego się Pacyfikatora, po czym szybko uwagę skupiła na funkcjonariuszu, z którym rozmawiała.
- Przekazane - szepnęła w słuchawce Maya.
Pacyfikator dotarł na szczyt dachu. Anastazja nie widziała Chrisa, a jedynie mini-drona Lamii krążącego wokół budynku, nad którym wisiał też większy dron policyjny.
- Ta ćpunka bredzi - rzuciła Pacyfikatorka i ruszyła z powrotem do swoich, zaś starszy Dobry Glina pokiwał głową na słowa skrzypaczki.
- Mają prawdziwy powód czy wydumany, skoro byli w lokalu objętym zakazem mają prawo ich zgarnąć na dołek na czterdzieści osiem godzin - odpowiedział zmęczonym głosem. - Możemy tylko spisać ich numery służbowe, żeby później oskarżyć o nadużycie władzy. Wskakuj, podjedziemy tam - wskazał na tył radiowozu.
- A to co? - drugi Dobry Glina wskazał za jej plecy.
Cywilna osobówka na sygnale a za nią wielka ciężarówka wyjechały właśnie zza rogu dwie przecznice dalej i pędziły środkiem ulicy w kierunku Warsaw.
- Myślę, że to może być moja taryfa, ale jeśli panowie mają coś do narzucenia... to skorzystam. - Odparła wyjątkowo grzecznie Vandelopa.
- Jesteś teoretycznie przez nas aresztowana, Złotko, więc nie możemy cię wypuścić na ich oczach - rzekł starszy glina, podczas gdy młodszy wyjął z bagażnika i podał jej t-shirt. Vandelopa grzecznie zaczęła zakładać koszulkę.
- Więc nalegam, żebyś wsiadła do naszej taryfy, podrzucimy cię potem gdzie zechcesz. Ale właściwie przyjechaliśmy po informatora naszej koleżanki. O’Sullivan. To żaden z tamtych dwóch. Udało mu się nawiać?
Obaj zeszli z ulicy, patrząc z lekkim zaniepokojeniem na zbliżającą się rozpędzoną błyskającą światłami osobówkę oraz trąbiącą ciężarówkę, które nie wyglądały jakby miały zamiar zatrzymać się, by zgarnąć Anastazję.
- Jest na dachu. Serio nic nie zrobicie? Tamtych zgarną za nic. - Zrobiła smutną minkę i powachlowała trochę rzęsami.
- I wypuszczą pojutrze. Albo i wcześniej, jeśli macie dobrego prawnika - słodkie oczy nie działały na starszego Dobrego Glinę. No, pewnie trochę działały, ale nie aż tak. - Wierz mi Złotko, że chętnie byśmy tamtym obili gęby, ale z tego są potem duże problemy. I chwilowo jest ich więcej.
Pacyfikator na szczycie drabinki prowadzącej na dach Warsaw był właśnie atakowany przez mini-drona Lamii. Osobówka na sygnale i ciężarówka minęły w pędzie Anastazję i Dobre Gliny, serwując im potężny podmuch powietrza. Z kabiny wielkiego pojazdu zerknęła na Anastazję pryszczata Azjatka. Skrzypaczce nie pozostało nic innego jak posłuchać i zapakować się do radiowozu, by stamtąd śledzić akcję i przejrzeć sieć, co sugerowała jej Howl na czacie grupy.

Ciężarówka minęła właśnie Warsaw i skręciła, rozjeżdżając znak drogowy, nim zniknęła za rogiem. Stojący na skrzyżowaniu radiowóz Pacyfikatorów w ostatniej chwili uciekł spod jej wielkich kół. Następnie włączył syrenę i ruszył za nią w pościg.
- Chris odjechał ciężarówką - poinformowała Anastazję Maya swoim cienkim głosikiem. - Prowadzą ją Rosalie i Marco z Alamo. Tam jadą. JJ i Billy są poza zasięgiem.

Obaj byli już zamknięci na pace czarnego vana. Musiała być ekranowana. Dobre Gliny podjechały pod Warsaw i starszy wysiadł, by zgodnie z zapowiedzią spisać numery służbowe Pacyfek.
- To dokąd cię podrzucić? - zapytał młodszy, siedzący z tyłu Radiowozu obok niej i niezbyt przekonująco udający, że ją pilnuje.
- A czy mogłabym tu zostać? Wiecie, martwię się o sprzęt. Właściwie jestem teraz ostatnią nadzieją zespołu. - Anastazja pochyliła się do przodu, opierając na zagłówkach przednich siedzeń i szepcząc przyjemnie do ucha policjanta.
- Byłabym bardzo... bardzo wdzięczna...
Młodszy funkcjonariusz spiekł raka, starszy tez minę miał nietęgą, choć szybko się opanował.
- Jak tamci odjadą. - Rzekł w końcu.
- Och, jesteście świetni! Macie wejściówke VIP na kolejny nasz koncert. Oczywiście z osobą towarzyszącą.
Dla potwierdzenia swojej deklaracji, Anastazja przedyktowała nazwiska mężczyzn Mayi i kazała oznaczyć jako “VIP”.

Wreszcie Pacyfikatorzy odjechali, a skrzypaczka wróciła do niezwykle cichego i pustego (mimo bałaganu) mieszkania. Martwiła się o schwytanych chłopaków, martwiła się bardziej niż o ten cały hejt w sieci, martwiła się bardziej niż... sama by chciała.

Teraz, gdy nikt na nią nie patrzył mogła być po prostu zwykłą Ann. Zabrała kluczyki do Zgonowozu i niemal z czułością zaczęła pakować instrumenty muzyków. Każdy był dla niej cenny, toteż każdy pieczołowicie pakowała w futerał, czasem nawet czyściła.
Potem zniosła je na dół i zapakowała do vana. Nim odpaliła silnik, wysłała wiadomość do Olivera:

Cytat:
Wracam do Alamo. Będę mieć wóz wypełniony sprzętem muzycznym, zawiadom naszą ochronę.
Całuję A
Tę ostatnią kwestię dodała z przekąsem, czuła jednak, że aby nie stracić wiernego sługi, musi go trochę uładzić.
- Normalnie, usta pełne roboty... - mruknęła do siebie i odpaliła Zgonowóz - Maya, zapuść coś z ikrą... - poleciła duchowi, a ten od razu spełnił życzenie pani. Ponieważ maya była starszej generacji asystentem, nie miała w zwyczaju robić psikusów jak Lamia Chrisa i po prostu zapuściła jedną z playlist Anastazji.


 
Mira jest offline  
Stary 11-12-2017, 18:20   #110
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Rosalie przywitała się z Lily uniesieniem ręki. Ubrana była w szare dresowe szorty i t-shirt z nadrukiem jakiejś starej kreskówki.
Usiadła bez słowa na sfatygowanym taborecie podciągając jedną nogę by oprzeć brodę o kolano. Ziewnęła, zamrugała kilka razy, by oczy przyzwyczaiły się do ostrego światła jarzeniówki i przez kilka chwil jak zahipnotyzowana patrzyła na nóż rozsmarowujący pastę na kolejnych kromkach. W końcu bez pytania sięgnęła po jedną z kanapek i zaczęła wcinać z apetytem.

- A, słyszałaś? – podjęła monolog Lily. - Ten morderca znów zaatakował. Po koncercie zespołu Anastazji. Ale nie zabił jej, tylko jakąś DJ-kę. Wyciął jej tekst ich piosenki, tej o Garrym Calahanie.

Zaspane przed chwilą oczy otworzyły się w zdumieniu. Kanapka urosła jej w ustach. Sporo wysiłku kosztowało ją zmuszenie się do tego by pogryźć i połknąć kęs.
- Nie gadaj…. - zaczęła po chwili nieco niepewnie. - Skąd wiesz? - spytała, by ułamek sekundy później strzelić się otwartą dłonią w czoło. Było po 13, zapewne wszystkie media zdołały już opowiedzieć o kolejnym morderstwie ze szczegółami. - Widziałaś dziś Anastazję?

Lily pokręciła głową.
- Nie wróciła tutaj.
Skoro Lily tak mówiła to tak musiało być. Starsza pani była lepsza niż monitoring.
- Pewnie się gdzieś puszcza. To nic złego, sama w jej wieku tak robiłam. Tylko nie mów Henry’emu. - dodała, zerkając na korytarz czy jej mąż czasem nie wrócił. - Jedz, jedz - zachęciła Rosalie do poczęstowania się kolejką kanapką.

Uznała wytłumaczenie sąsiadki za całkiem prawdopodobne, co okazała pełną zrozumienia miną i kiwnięciem głowy. Sięgnęła po kolejną kanapkę.
W e-glasach tatuażystka miała od groma powiadomień. Dziesiątki ludzi pisały na fanpejdżu, dopytując się o los członków zespołu, dyskutując czemu Meloman wybrał ich utwór i czy został sprowokowany przemową Liz na koncercie. Ktoś sugerował nawet, że jeden z muzyków Mass Æffect jest mordercą. Na oficjalnej stronie zespołu nie pojawiło się wciąż żadne oficjalne oświadczenie, chociaż o nowej zbrodni trąbiły wszystkie media.
- Kwiiik! Chriiis! - zakwiczał Głos Rozsądku, wyświetlając jej nowy post na fanpejdżu.
Ktoś właśnie zalinkował z podpisem “Ej, czy to nie jest Sully?” streamowany przez kogoś innego na żywo, kręcony z okna filmik, na którym perkusista wspinał się z dachu jednego szeregowego domu na drugi. Ulicą w dole, równolegle do niego, ulicą jechał radiowóz Pacyfikatorów. Rosalie po chwili rozpoznała ulicę, na której leżała melina zespołu.
- No kurwa... - szok i niedowierzanie mieszały się w jej głosie. - Chyba jednak się nie puszcza - rzuciła do Lily.
W głowie Rosalie zderzały się różne, sprzeczne myśli. Wciąż oglądając transmisję z Chrisem w roli głównej podyktowała wiadomość do Anastazji:
“Gwiazdo żyjesz?”

Wróciła do swojego pokoju, spod rzuconych na fotel wczorajszych ciuchów wygrzebała torebkę. Poszperała w niej chwilę, by znaleźć zmięty papierek z numerem holo, który dostała w nocy od Marco.
Wybrała numer czekając na połączenie.

- Tu Dart - odezwał się młody męski głos. - Rosalie, tak? Marco mówił, że możesz dzwonić. Coś nowego z kapelą?

- To ty nie miałeś ich pilnować, hm? - rzuciła na dzień dobry, bo kojarzyła mgliście, że Marco coś takiego mówił. Chyba. - Noo, niezłe nowości - kontynuowała - poczekaj dwie sekundy, prześlę Ci link do streamu na żywo. - Masz? To perkusista. Co z resztą tej wesołej zbieraniny to jeszcze nie wiem.

- Czekaj, szef jest obok, pokażę mu - rzucił i chyba przełączył na głośnomówiący, bo po chwili odezwał się Marco: - A ostrzegałem ich… - westchnął. - Znasz adres, Rosie?

- Dokładnego adresu nie pamiętam, ale to nad pubem Warsaw. Wynajmują tam mieszkanie. Poszukaj w sieci. Odezwałam się do Anastazji, ale nie odpowiada.

- Dobra, może uda nam się część z nich stamtąd wyciągnąć, przynajmniej tego durnia na dachu. Zadzwoń do niego i powiedz, żeby się stamtąd nie ruszał, ok? A jak chcesz się zabawić to bądź za chwilę pod głównym wejściem - rozłączył się.

- Głosie, dzwoń do gwiazdy sieci skaczącej po dachach - zarządziła. - I że ja się zgodziłam robić za niańkę - mruknęła pod nosem.
Automatycznie zaczęła się na szybko ogarniać i dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, że właściwie nie powinna się stąd ruszać i ładować w centrum czegoś, co wyglądało na srogie zamieszanie.

W czasie gdy spała przed głównym wejściem do Alamo wyrosła już całkiem solidna barykada z gruzu, prefabrykatów, desek, płyt i mebli. Kiedy Rosalie, mijając pracujących przy budowie ludzi wybiegła przez bramę z blachy falistej, ujrzała wielką ciężarówkę z otwartą naczepą, wypełnioną do połowy gruzami i śmieciem. Ktoś właśnie wrzucił na nią materac a z kabiny kierowcy pomachał do niej Marco i zawołał:
- Wskakuj!
Ruszył gdy tylko wdrapała się do wysokiej kabiny i usiadła na miejscu pasażera, wciąż pozostając na linii z Chrisem. Potężny, chyba spalinowy silnik zawył głośno na najwyższych obrotach.
Przed nimi, ku wyjazdowi z parkingu, ruszyła z piskiem opon osobówka z kogutem na dachu. I syreną, jak się po chwili okazało, wyjącą podobnie do straży pożarnej. Po pół minucie wykrzykiwanej rozmowy między Marco a Chrisem, perkusista zgodził się czekać na dachu na odsiecz.
- Bądź z nim w kontakcie - zawołał Marco. - Ja muszę się skupić na prowadzeniu! Zapnij pasy! I załóż holomaskę!
Sam aktywował swoją, rozpędzając ciężarówkę. Twarz mężczyzny zasłoniła holograficzna gęba brzydkiego Azjaty.

Rosalie posłusznie włożyła holomaskę przybierając wizerunek pryszczatej Azjatki, który towarzyszył jej też w nocy podczas powrotu do Alamo. Schowała pod czapką z daszkiem nieświeże włosy, zapięła pasy. Czuła, że żołądek ściska się z ekscytacji i zdenerwowania.
Marco zerknął na nią i prychnął.

- Pasujemy do siebie, nie sądzisz? - wyszczerzył skośnooką gębę, dodając ciągle gazu odkąd wyjechali na główną ulicę. Trochę za mocno, biorąc pod uwagę raczej długą drogę hamowania i małą zwrotność ciężarowego kolosa.
Osobówka na sygnale jechała kilkadziesiąt metrów przed nimi. Nie wyglądała zbyt legitnie, służby jeździły raczej lepszymi autami, ale większość ludzi widząc koguta i słysząc syreny nie zastanawiała się nad szczegółami tylko ustępowała drogi. Marco do tego prawie nie zdejmował dłoni z klaksonu.
Pędzili środkiem jezdni, spychając na boki inne pojazdy. Przejechali tak jedno skrzyżowanie na czerwonym świetle, potem drugie. Na trzecim szarpnęło, gdy Marco klnąc ledwo wyminął rowerzystę w słuchawkach, ocierając się z głośnym zgrzytem o bok busa i urywając kilku zaparkowanym wzdłuż ulicy autom lusterka.

Rosalie wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby i z cieniem strachu na twarzy spojrzała na kierowcę jakby chcąc się upewnić, że wie co robi. - Życie kurwa na krawędzi - rzuciła zerkając w lusterko wsteczne, by ocenić wyrządzone przez ciężarówkę szkody. Chyba nie wyszły poza te urwane lusterka i przytarty bok busa. Przynajmniej na razie. - A miałam być grzeczną dziewczynką - burknęła pod nosem.

- Przecież jesteś - odpowiedział, zwalniając by skręcić na kolejnym skrzyżowaniu w ślad za osobówką. - Widzę tu tylko jakąś pryszczatą Azjatkę. Postaram się, żeby nie zatrzymały nas gliny. Ale to bydlę będzie im ciężko zatrzymać. Spoko, prowadziłem w wojsku podobną brykę.
Jechali teraz bocznymi ulicami, gdzie panował mniejszy ruch. Nim zdążyli się mocno rozpędzić skręcili znowu. Rosalie skojarzyła, że to już ulica, na której leżało Warsaw. W oddali majaczyły zaparkowane pod barem radiowozy. Marco docisnął pedał gazu.
- Napisz mu, że podjedziemy pod budynek za rogiem!

“Szykuj się do lotu. Podjeżdżamy ciężarówką” - podyktowała wiadomość do Chrisa, choć ten z pewnością już ich widział.

Jeszcze przed Warsaw, nie zwalniając minęli radiowóz Dobrych Glin przy którym w towarzystwie dwóch policjantów stała... Anastazja. Rosalie zdążyła zauważyć, że skrzypaczka nie wyglądała na aresztowaną. Pod barem stał czarny van Pacyfikatorów a na skrzyżowaniu stał kolejny czarny radiowóz. Pilotująca ich osobówka z Alamo minęła go od tyłu, biorąc zakręt szerokim łukiem. Marco jednak skręcił ostro w prawo, prosto na blokujący im drogę radiowóz, jakby chciał go staranować. Rosalie mimowolnie chwyciła się fotela, ale radiowóz uciekł w ostatniej chwili. Ciężarówka rozjeżdżając znak drogowy wzięła ostro zakręt i wjechała wolno na chodnik, taranując hydrant oraz kosze na śmieci i niemal ocierając się o budynek.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172