09-10-2017, 21:10 | #11 |
Reputacja: 1 | Roslie zajęta dronem przywitała się krótko z sąsiadkami i nie wdając się w dyskusję usilnie, choć nieudolnie próbowała rozkręcić urządzenie. Gdzieś w tle słychać było radio, które znów podawało informacje na temat psychola zabijającego muzyków. Wzdrygnęła się lekko na te informacje a na jej ciele, odzianym jedynie w kuse majtki i za duży bawełniany top, mimo upału pojawiła się gęsia skórka.
__________________ "You may say that I'm a dreamer But I'm not the only one" Ostatnio edytowane przez Vivianne : 09-10-2017 o 22:02. |
10-10-2017, 13:04 | #12 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Bounty : 10-10-2017 o 13:31. |
10-10-2017, 18:51 | #13 |
Reputacja: 1 | Liz nie zwróciła nawet uwagi na niekompletny strój Rasco. Wlazła jak do siebie, zwaliła się na kanapę i pociągnęła kilka łyków zimniutkiego piwa. - Boooosko - zamruczała jak kot przykładając policzek do puszki. Zarzuciła ciężkie buciory na blat stołu z wyćwiczoną gracją by nie naruszyć kupki zioła. -Masz rację z tym Niewidzialnym... Wstukała wiadomość na holofonie w sprawie ewentualnej próby i wróciła wzrokiem do kumpla. - Słuchaj, ta twoja fixerka - zagaiła ostrożnie. - Mogłaby coś dla mnie sprawdzić? W ramach, że ty ją bzykasz, a my się kumplujemy od, kurwa, zawsze… To niemal rodzinna przysługa. Bo wypłacalna, jak się domyślasz, nie jestem. - A kiedyś byłaś? - wyszczerzył się Rasco, samemu otwierając z sykiem puszkę dyskontowego Buda i rozlewając trochę piany na dywan. Usiadł obok i zaczął rolować jointa. - Coś jest na rzeczy z tą rodziną, bo spotykam się z tą przyszywaną siostrą Billy’ego, której nikt wcześniej nigdy nie widział. Poznałem ją dwa tygodnie temu, przez znajomka, w Niewidzialnym właśnie. Ona często załatwia tam interesy. Więc nie powinno być problemu a gdyby trzeba było komuś zapłacić to przecież jutro wpadnie ci pieniądz, nie? Zajarasz? - uniósł w dwa palce gotowego skręta. -Tylko chorego pytają - odparła sentencjonalnie a gdy Rasco pociągnął bucha wyjęła mu blanta z ust i również skosztowała. Przytrzymując chmurę w płucach sięgnęła po złożony w tylnej kieszeni druk i podała kumplowi. Zawahała się czytając dokładnie zawarte na świstku dane. Oderwała ostatecznie górną połowę z nazwą gabinetu i tytułem przelewu. - Niech się dowie czyj to rachunek. Pić jej się chciało przez ten pieprzony upał to i wlała w siebie piwo jednym niemal haustem. Pustą puszkę zgniotła w dłoni i rzuciła w stronę kosza w rogu pokoju. - Częstuj się - przejmując jointa wskazał na lodówkę w aneksie kuchennym. Od dawna było ustalone, że u Rasco Liz ma się czuć jak u siebie w domu. - Z tą panną to coś poważnego? - zapytała. - Bo ja wiem - wypuścił dym i wzruszył ramionami, chowając kartkę do kieszeni. - Może jestem już nawet gotowy, minęły dwa lata od Kylie - doskonale pamiętała pojebaną byłą Rasco, przez którą raz chciał się nawet rzucać po pijaku z mostu Golden Gate. - A Janis jest taka ogarnięta i rozsądna. Nie wiem czemu Billy ją przed nami ukrywał, może się jeszcze dowiem. Nie słucha zbytnio rocka i metalu, to minus. Ale może jutro przyjdzie na wasz koncert. A jak z Johnem? - Kurwa, źle. - Liz gibała się chwilę przed lodówką lustrując zawartość. - Ma chatę naszpikowaną bronią. Moja psychatrzyca powiedziała mi w tajemnicy, że do ośrodka trafił prosto z Alcatraz. Podobno jakiś gość zapadł w śpiączkę bo taki spuścił mu wpierdol. Może teraz boi się reperkusji, stad ta paranoja z bronią. Po oględzinach wnętrza lodówki zdecydowała się w końcu na kolejne piwo. Wróciła na kanapę i przejęła w locie jointa. - John jest okaleczoną, kurwa, duszą. Jak ja. Muszę go chronić. - Taaa… - Rasco pokiwał głową. - A nie sądzisz, że mając tyle gnatów sam się jest w stanie chronić? Mam nadzieję, że on ma tylko jakąś paranoję, bo zaczynam się o ciebie, Lizka, martwić. Gościu mi pasuje na jakiegoś gangstera, ale nie byle pętaka jak Moose - wymienił ksywę ich znajomego osiedlowego dilera - tylko z wyższej półki, albo i kilera, nie wiem. Bo wciąż nie masz pojecia co on robi w życiu, nie? Wiesz, może Janis byłaby się w stanie tego dowiedzieć. -Lepiej nie - Liz stanowczo odmówiła. - A jak ją przyuważy? Ludzie nie lubią jak się ich szpieguje. Nie powiedziała tego na głos ale Rasco na pewno musiał także dodać do siebie stos klamek, paranoję plus odsiadkę za pobicie. Lepiej żeby Janis nie zarobiła po gębie. Albo… postrzału. -Dobra, poruszę ten temat, Ok? - Spaliła końcówkę blanta i zgasiła w popielniczce. - Zapytam po co mu tyle żelastwa i czym się właściwie zajmuje. Nie sądzę jednak żeby był gangsterem... Wolała nie rozwijać swoich obaw, że przeszło jej przez myśl czy nie jest aby seryjnym mordercą. -John jest miłym i wrażliwym facetem, koniec tematu. Liz wyciągnęła się na kanapie i założyła na głowę odtwarzacz VR ciekawa co ma Rasco na stand-by’u. Przewidywała, że pornole. Wolała zmienić temat na jego świńskie upodobania niż dalej analizować swój nienormalny związek. Zawiodła się jednak srodze. Nie próbował jej powstrzymywać, to już powinno było dać jej do myślenia. Zawartość gogli najlepiej świadczyła o tym, że pierwszy raz od dłuższego czasu Rasco ma stałą dziewczynę. Ujrzała ekran pauzy w Warhammer World. Starszej wersji na rękawice i gogle. Rasco często narzekał, że nie stać go na bioport, przez który mógłby odczuwać wirtualne światy wszystkimi zmysłami a nie ufał tym tańszym czarnorynkowym. Kiedyś miał kombinezon do VR, ale się mu porwał. Liz wolała nie zgadywać przy czym. - Co, chcesz pograć moim krasnoludzkim bardem? - zapytał. -Chętnie, ale nie dzisiaj - gładkim ruchem zdjęła osprzęt. - Zabiją mnie jak nie dojadę na próbę przed występem w Niewidzialnym. Anastazja napisała nowy numer, trzeba go przeszlifować. Pociągnęła kilka zimnych łyków o smaku piwnych szczyn. W kącik ust wytknęła papierosa i przypaliła żarową zapalniczką. -Chyba też powinnam… Ale nie wiem czy potrafię. Pisanie tekstów to kurewski masochistyczny ekshibicjonizm. Wypruwasz sobie flaki i pozwalasz ludziom zajrzeć przez szparę we własnym brzuchu. - Zależy jak osobiste są twoje teksty. My śpiewamy głównie o potworach z mackami. - Rasco grał coś co nazywał robotic-gore-metalem a jego kapela nazywała się “Schoolgirl Boner”. - Ze szlugiem chodź na balkon, stara rzuciła i się wkurwia jak wyczuje. Blanty jej nie przeszkadzają, ale to tak. - Ale jojczysz - zamarudziła Liz, ale posłusznie podreptała na balkon. Przechodząc obok składu klamotów uchyliła drzwi by zajrzeć na składowane tam obrazy Amelii. Były na miejscu. Obrazy przedstawiające przedmioty wyposażone w ludzkie uszy i oczy, ludzie wychodzący z przedmiotów i przekształcający się w przedmioty. Wreszcie niemal zupełne abstrakcje. Ilustrowana kronika postępującego szaleństwa Amelie Delayne. - A właśnie - Rasco klepnął się w czoło. - Wczoraj znalazł mnie na fejsie ten twój spierdolony wujek, Doby. Pytał czy wciąż masz obrazy i czy nie namówiłbym cię na ich sprzedaż, to bym dostał procent. Umyślił se, że teraz jak jesteś znana to zorganizowałby wystawę w jakiejś galerii. Wiadomo, kazałem mu spierdalać. Chociaż jak tak czasem na nie patrzę to stwierdzam, że są nawet dobre. Niezła psychodela w każdym razie. - Mhm. Obłąkane jak ona - skomentowała pomijając całą resztę o Dobym i galerii. Wymknęła się na balkon gdzie spaliła dwie fajki i popiła małpką czystej wódki. U Rasco posiedziała jeszcze dobrą godzinę słuchając muzy i czytając artykuły w necie o najnowszym ataku Melomana. Wieżowiec opuściła na chwiejnych nogach lecz z niezgorszym samopoczuciem. Jazdę rowerem po używkach miała nieźle wyćwiczoną a droga z Potrero Hill do Warsaw była w miarę prosta i z górki. Tylko zjeżdżając po spiralnej kładce nad autostradą Liz niemal wyrżnęła w barierkę. * Na próbę dotarła lepiej niż zawiana. Upał spotęgował wypity alkohol. Blanty wprawiły w błogie rozleniwienie. Liz nie była w nastroju do kłótni, tym bardziej zaskoczyło ją, że jakąś mimochodem rozpętała. Aby nie wywlekać różnicy zdań na łono całego bandu podeszła prosto do Anastazji. Rozmowa jeden na jeden. - Jak dla mnie to robienie jaj z czyjejś tragedii - wyjaśniła Liz przypalając kolejną fajkę. - Właściwie to dziwne, że awansowałam nagle na najwrażliwszą jeczybułę w bandzie, ale jak zeszła moja matka to byłam w niespecjalnie rozrywkowym nastroju i teraz jak ktoś umiera to mi się mimowolnie udziela tamten, kurwa, smętny klimat. - Przecież zanim zrobimy temu oprawę to minie kilka tygodni. To jest materiał na nową płytę. No ale nie chcesz, to nie śpiewaj, księżniczko. - prychnęła urażona Vandelopa. Liz zaszła Anastazję od tyłu i bez uprzedzenia objęła ją w pasie dość zaborczo. - Nie wkurwiaj się na mnie - cmoknęła ją w policzek i uniosła kilka centymetrów nad ziemię. - Umiesz pisać dobre utwory, po prostu ten mi się wydaje zbyt lekki w zestawieniu z tematem. Się poprawi i doszlifuje, księżniczko. De Sade wyglądała dalej na obrażoną, ale z jakiegoś powodu przełamanie bariery intymności i ciepły uścisk Liz ją uspokoiły. - Zanim obrobimy ten numer, ludzie będą mówić o czymś innym. Nie możemy pisać piosenek pod kartki z kalendarza... a przynajmniej nie większość. To jest anonimowy morderca i niech każdy wyobraża go sobie po swojemu. Może być jako Kruger, może być sexi men... chuj mnie to - pogładziła wolną ręką Liz po ramieniu - Nie możemy śpiewać o bułce maślanej, kontrowersja to nasz styl. Nie bierz więc tego tak osobiście, śliczna. A propozycje zmian może jakoś przełknę. - Dodała polubownie i... polizała ją w policzek. Liz zatopiła dłoń w czerwonych włosach Anastazji i pogładziła niemal czule. Lubiła walniętą skrzypaczkę. A że była ostatnio przewrażliwiona bardziej niż zazwyczaj? To przez tego świra wierszokletę ganiającego z nożem po mieście. I przez tajemnice Johna. I leki. Pieprzone leki, była po nich kurewsko otępiała... Podrażniła palcami struny basu i dała się ponieść muzyce. Problemy rozwiały się z pierwszą wyśpiewaną linijką. |
11-10-2017, 09:18 | #14 | |||||||
Konto usunięte Reputacja: 1 | Post pisany przy wsparciu MG i Viv
__________________ Konto zawieszone. | |||||||
11-10-2017, 13:24 | #15 |
Reputacja: 1 | JJ spojrzał bez wyrazu na scenkę, która właśnie miała miejsce. Znal Billego już na tyle długo, iż nie mogło go to w żaden sposób zdziwić. Wiedział, że właśnie pojawił im się kolejny problem. Howl wykonała tylko krótki gest. Wskazała na drzwi. - Sorry laska, ale nie ma mowy. To święta przestrzeń zespołu, płoszenie muzy zakazane. Billy, może rozmówicie się - obejrzała się dookoła - nie wiem, w sali prób? To wygląda jak rozmowa w cztery oczy. - Dobry pomysł. - Billy zagarnął dziewczynę ramieniem. - Chodźmy tam. I poprowadził blondynkę w kierunku sali prób. Podążyła za nim, zbita nieco z tropu, zerkając jeszcze tęsknie na mieszkanie, w którym w myślach uwijała już sobie chyba z Billym miłosne gniazdko. Jak ona właściwie miała na imię? Susan? Chyba. Nie pamiętał na pewno. Jak i całego wieczoru, jak i nocy. To musiał być mocny towar który wczoraj zażył. Coś mu jednak zaświtało, na pewno zahaczyli wczoraj o Warsaw i Susie była z jakimiś koleżankami. - Słuchaj… - rzekł muzyk zaraz po wejściu do sali prób. - Pochlebia mi to że zwiałaś. Ale nie powinnaś tego robić. Nie podobało mu się, że musiał złamać tej dziewczynie serce, ale… - Susan… Nie będzie żadnego happy endu tej historii. Za parę godzin wpadnie tu twój ojciec z bandą … - Nie wpadnie! - przerwała mu. - Nie wie gdzie mieszkasz! - Nie jestem punkiem z jakiegoś gangu. Tylko osobą publiczną. Parę godzin zajmie mu znalezienie mojej chaty. Zgarnięcie do aresztu. Potem proces o porwanie, może zarzut gwałtu. I więzienna cela dla mnie do końca życia. A ty będziesz miała szlaban do czterdziestki.- trochę przesadzał, ale uznał że tak będzie najlepiej. Chyba autentycznie się przestraszyła aż zaszkliły jej się oczy. - Przepraszam, Billy, jestem taka głupia! - wtuliła się w jego pierś. - I samolubna. Nie mogę cię narażać… - pociągnęła nosem. - Będziemy musieli spotykać się potajemnie. - Na razie grzecznie odbębnij szlaban tatusia, co by nie nabrał podejrzeń. A potem… się zobaczy, co?- zaproponował Rebel Yell. - Dobrze - przytaknęła potulnie. - A teraz zmykaj do domu, zanim zauważy twoją ucieczkę, ok?- zaproponował Billy i cmoknął ją w czoło. Ona zaś natychmiast przylgnęła zachłannie do jego ust, wpychając mu język do środka, po czym głęboko westchnęła. Minęła dłuższa chwila nim Billemu udało się wyprowadzić ją przez bar. Bob śledził ich zza kontuaru rozbawionym spojrzeniem. - Może spróbuję go jakoś przekonać… - przygryzła wargę, nim w końcu odeszła ku przystankowi co i rusz tęsknie się za nim oglądając. - Lepiej nie…, lepiej pozwól by sprawa przyschła.- zawołał za nią Billy i gdy już odjeżdżała mruknął do siebie. - Niech to szlag. Kilka minut później do mieszkania wkroczył Chris. Był cały mokry a pot ściekał mu po twarzy. - Tam się nie da żyć… - rzekł ocierając czoło przedramieniem, czym tylko rozmazał brud pyłu zmieszanego z potem. - Jakiś pieprzony milion stopni. Jest Billy? - spytał spoglądając to na Howl, to na JJ’a. Nim zdążyli wyjaśnić, wrócił sam Rebel Yell, rozczochrany i z mocnymi śladami czerwonej szminki na ustach i wokół nich. - No i… cóż… sprawa załatwiona.- Billy otarł usta ręką spoglądając po całej trójce. - Jak wspomniałem jest propozycja koncertu w Niewidzialnym Klubie. Ktoś idzie ze mną rozmawiać z naszym kontaktem. Jeśli nie ma chętnych… to może Anastazja zechce zabłyszczeć. - spojrzał na Chrisa dodając. - Może uda się przełożyć nasz występ o godzinę lub dwie, w zależności od tego czy będziemy grać sami, czy kilka bandów uświetni ten wieczór, ale na więcej liczyć nie można. Ok… kto ma ochotę na małą rozgrzewkę instrumentów? - Też jestem ustawiony na wieczór w Inso - Chris skrzywił się lekko. - Tam dziś będzie zadyma i nalot glin - dodał z miną niewiniątka typu “ja tam nic nie wiem”. - Tak więeec… Może spotkasz się z tym Niewidzialnym gościem i zabierzesz z klubu dosyć szybko - zaryzykował z uśmiechem dumy z własnego planu. - Dam więc znać, by wybrał inną miejscówkę na spotkanie. To nie powinien być problem.- ocenił Rebel Yell. Problemu rzeczywiście nie było. Facet odebrał, zaskoczony, ale i trochę podekscytowany wiadomością o tym, dlaczego odpada Insomnia. - Dobrze poinformowani jesteście - zaśmiał się. - Ok, ale nie ma przeciwwskazań, żeby obejrzeć przedstawienie z bezpiecznej odległości. Czekaj… - przerwał na chwilę. - Zaklepię nam stolik przy oknie w Karmakomie, to naprzeciwko Inso. Godzina bez zmian. - Ok… dzięki. - Po tej krótkiej rozmowie Billy rzekł do zgromadzonych dookoła siebie członków zespołu. - Ta sama godzina, inny klub. Karmakoma naprzeciwko Insomni. - Super. - Howl uniosła w górę dwa kciuki. - Ja mogę wbić z tobą, dla mnie to sama frajda. I hej, Billy. - Zmarszczyła brwi. - Co to było to wcześniej, szukasz sobie swojej Nancy? Jeeezu, właśnie dlatego nie sypiam z fanami. - Wzdrygnęła się. - Pocieszam się nimi widząc ciągle w twoich oczach odmowę. Bo nie chcesz być panią Howl Howlingwolf. - rzekł smętnie Billy, choć z ironicznym uśmiechem na twarzy. Po czym przeczesał włosy tłumacząc się już poważniejszym tonem. - Dragi. Zwalam wszystko na za mocny towar. I na alkohol. Ponad dwie trzecie wczorajszego wieczoru i nocy wyleciało mi z pamięci. Nie wiem jakim cudem w nocy stanąłem na wysokości zadania… ale poszło lepiej niż powinno. - Wyrywasz takie pokemony, że gdzie mi tam do nich. - Gitarzystka zaśmiała się. - Poza tym z tego co mi się wydaje, to ty lubisz, wiesz… - Zbliżyła dłonie do klatki piersiowej i wykonała taki gest, jakby pokazywała biust. Tyle że klatka piersiowa Howl wyglądała tak, jakby jej piersi nigdy się nie rozwinęły. - Także chyba nic nie będzie z tych planów zrobienia ze mnie uczciwej kobiety. - Oj tam… wyraźnie się nie doceniasz. - odparł z uśmiechem Billy taksując spojrzeniem rejony które wskazała dłońmi. - Zresztą… kto wie czy byś nie przekonała do zmiany gustu. Po czym dodał żartobliwie.- Jestem otwarty na negocjacje. Choć zdawał sobie sprawę, że nigdy takie między nimi nie nastąpią. Do sali prób zszedł pierwszy, żeby nastroić gitarę. Przesuwał palcami po strunach sprawdzając brzmienie każdej z nich. Pewnie dałoby się ją nastroić elektronicznie, ale… Rebel Yell wolał dotykać muzyki. Odczuwać analogowo, pieścić swym dotykiem. Zajęty tą robotą, jedynie od czasu do czasu zerkał dookoła, sprawdzając kto już przybył.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 15-10-2017 o 16:04. |
11-10-2017, 13:38 | #16 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ Konto zawieszone. |
11-10-2017, 22:40 | #17 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Selyuna : 12-10-2017 o 16:34. |
12-10-2017, 00:17 | #18 |
Reputacja: 1 | JJ nigdy nie był zbytnio wylewny i w całym tym popapranym gronie uważany był raczej za ponuraka. Przysłuchiwał się całej dyskusji, patrząc na zegar wiszący na ścianie. Tik tok, tik tok, tik tok, czas uciekał, koncert coraz bliżej, a oni ciągle terkotali. Włożył ustnik do ust i zagrał gamę, szybko urwał i odezwał się do pozostałych. - My tu pitu pitu o coverach coverów, a koncert sam się nie zagra. Odpuśćmy to na razie, przygotujmy się jak najlepiej do najważniejszej imprezy dla tego zespołu. Jak spierdolimy Niewidzialny, to reputacji już nigdy nie odzyskamy. Można by wtrącić parę słów o nieboszczce pomiędzy numery, ale myślę, że próba aranżacji czegoś na szybko może tylko wszystko rozjebać. Grajmy tę próbę już. Jakby na potwierdzenie swoich słów zagrał kilka kolejnych nut. - Słusznie - Liz przytaknęła. - Wybierzmy kolejność kawałków i jedziemy z próbą. Z racji, że wciąż mamy ubogi repertuar można dla smaku dorzucić jakiś cover. Coś z rockowej klasyki w nowej wybuchowej aranżacji. - Ale tylko jeden, na urozmaicenie. Covery grają gnojki bez wyobraźni i stare dziadygi bez polotu. - rzuciła Vandelopa, zeskakując z wzmacniacza. Dziewczyna zostawiła Liz i podeszła do JJ’a. Z pełną premedytacją zaczęła mu rzępolić koło ucha na skrzypcach. - Urozmaicenie! - Chris uniósł pałeczkę w geście triumfu. - Tego mi brakowało! Ej, to taki mega-koncert, może sporo zmienić w naszej przyszłości. Co wy na to, by Liz wystąpiła z cyckami na wierzchu? - Poruszył brwiami spoglądając na przyjaciół. - Mam lepszy plan - Delaney puściła skrzypaczkę i wartkim krokiem ruszyła w stronę konstrukcji garów. - Może cię zajebię i wystąpimy bez perkusisty? To dopiero awangarda. - Mamy być zajebiści, nie tam zaraz awangardowi. - Sully zaczął rytmicznie uderzać w bębny. - Przemyśl to jeszcze, nie? - Wyszczerzył się w uśmiechu. - Czemu tylko gołe cycki? Red Hoci wystąpili kiedyś w samych skarpetkach. Ale mielibyśmy problem z powieleniem tego pomysłu bo ty nie miałbyś jej na co naciągnąć, palancie - Delaney cofnęła się do swojego wygrzanego rogu i już skupiła na instrumencie. Zabrzmiały niskie pomruki basu by zagłuszyć ewentualne riposty Sully’ego, lecz nie zanosiło się na nie. Chris roześmiał się tylko dostosowując rytm perkusji do kierunku w jakim Liz zaczęła iść basem. - A co do coverów - Liz natchnął temat Red Hotów i bas wypluł z siebie rytm rzeczonego kawałka. - Może Sir Psycho Sexi? Na czasie. I Anastazja będzie miała swojego seksownego maniaka - puściła skrzypaczce wyuzdanego buziaka z języczkiem. Dziewczyna uśmiechnęła się i wygięła ponętnie, lecz jej odpowiedzią była tylko melodia skrzypiec, którą zawtórowała Chrisowi i Liz... wciąż wisząc nad uchem JJ’a. - Nie możemy jechać na gołych dupach i cyckach na Niewidzialnym. Bo wyjdziemy na desperatów, którzy z braku talentu potrzebują się reklamować seksem. - westchnął Billy i wzruszył ramionami. - Aczkolwiek… można by pomyśleć o jakimś temacie przewodnim dla całej oprawy około-muzycznej. JJ lubił bliskość De Sade, co nie zmieniało faktu, że działała mu na nerwy. Taka toksyczna zależność. Najpierw spojrzał na nią oczami pełnymi gniewu, by po chwili uśmiechnąć się od ucha do ucha. - Dobra. - Rzekł. - Jedziemy z naszym materiałem bez coverów, jak nam starczy czasu to coś wymyślimy na bis. Skupmy się na tym, co mamy tu i teraz, ustalmy setlistę i zróbmy rozpierdol. - Po kolei cała pierwsza płyta… raz, dwa… trzy. - I Billy zaintonował na gitarze ich pierwszy autorski kawałek. PRÓBA |
12-10-2017, 20:19 | #19 | |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" | |
12-10-2017, 21:48 | #20 |
Reputacja: 1 | Billy odłożył gitarę na stojak. Wiedział że dla wielu instrument, był jak ulubiona spluwa. Dbali o niego i chuchali. Niemniej Rebel Yell taki nie był. Jego “spluwą” był sprzęt na którym komponował. Czuł się zawsze bardziej kompozytorem niż muzykiem… choć nigdy by nie wyznał nikomu. - Idziesz na chatę czy zabalować? - zza jego pleców wyrosła Liz, która również odstawiła bas na swoje miejsce i wbiła się w skórzaną kurtkę. - Odprowadzę cię kawałek i pogadamy, co? - Mam spotkanie, więc balowanie musi poczekać na później. Pewnie się umyję porządnie i może… coś zjem. Albo wpierw zjem U Sony’ego.- wspomniał tanią jadłodajnię znajdującą się w pobliżu Warsaw. Dom domem, ale na orzeszkach i piwie nie można przetrwać całego dnia. Ruszył więc do drzwi. - O czym chcesz gadać? - zapytał. - Właściwie, to nic ważnego, ale jestem trochę ciekawa - ruszyła za Billym wbijając dłonie głęboko w kieszenie. - Podobno Rasco bzyka się z twoją siostrą. Janice? Billy zatrzymał się gwałtownie, na jego obliczu pojawił się gniewny grymas. - Chodzi z nią ponoć. To nie to samo. - mruknął, choć Liz miała rację. To nie XIX wiek… teraz dziewictwo było na wymarciu nawet wśród 14-latek. Ruszył dalej. - Pewnie bym ci powiedział, żeby on był dla niej dobry, bo mu wyrżnę drugi uśmiech, ale…- wzruszył ramionami.-... jak ją skrzywdzi to Janis potrafi się sama zemścić. Nie zamierzam się wtrącać. - To nie o nią się martwię - w kąciku ust Liz zaskwierczał papieros. Ostatni z paczki. Zgniotła pudełko i cisnęła do kosza w rogu korytarza. - Kiedy ostatnio rzuciła go laska… - ostatecznie zmilczała i przewróciła oczami. - Może wygląda jak troglodyta ale to wrażliwy facet. Ta twoja siostra jest w porządku? Dziwne, że wcześniej nikt z nas jej nawet nie widział. - Powiem żeby była dla niego łagodna. - spojrzał na Liz i dodał z uśmiechem - Ona jest w porządku. Dzięki niej mamy ten koncert załatwiony. Parę pozostałych też ona załatwiła. Mamy jako zespół dług wdzięczności wobec niej. Była… jest naszym nieoficjalnym menedżerem. I nie pobiera za to gaży. - Nieźle. Musi mieć dobre chody w branży - przytaknęła z uznaniem Liz. - Ten koncert w Niewidzialnym to nie byle co. - Ma różne chody i kontakty, ale nie jest branżowcem. Jakiś menedżer by się nam pewnie przydał wkrótce. Jeśli chcemy wyjść z naszej dzielni na świat.- stwierdził Billy w zamyśleniu. - W innym przypadku przyjdzie mi pisać dżingle do reklam online. - Nie pierdol - dodała Liz ze zrozumieniem. - Jak nie zaczniemy zarabiać znów będę musiała zatrudnić się na nocki za barem. A właśnie. Nie pożyczyłbyś mi z dwadzieścia eurodolków? Do jutra. Oddam jak zainkasujemy pieniądze za występ. - Dobra… dobra.- Rebel Yell sięgnął po portfel i wyciągnął swoją kartę kredytową.- Daj swoją do ci przeleję. Liz podsunęła bliżej holo w zegarku.Miała tam skombinowany cały pakiet potrzebnych do życia narzędzi. - Dzięki - holoekran zaświecił się oznajmiając, że nie jest spłukana jak ostatni gołodupiec. - To z kim masz na tyle znamienite spotkanie, że idziesz się wykąpać w niedoborze wody? - uśmiechnęła się zadziornie. - Znów jakaś śliczna niepełnoletnia, gwiazdo holonetu? - Dale… Trzeba się jakoś prezentować na tej rozmowie, jeśli mamy wycisnąć maksa z tego występu. Kolejne mogą nie być tak intratne.- wyjaśnił Billy przelewając dwudziestkę i potwierdzając transakcję odciskiem kciuka. - O ile będą jakieś. - Dale? - Liz przystanęła niby wryta. Zaciągnęła się chmurą dymu jakby się nią chciała udusić. - Dale ma jakieś nazwisko? - Z pewnością, ale ja znam tylko imię. I pewnie nic więcej się nie dowiem. - wzruszył ramionami Billy. Liz posłała pstryknięciem niedopałek na drugą stronę ulicy. - Skurwiel… - mruknęła bardziej do siebie niż do Billy'ego i odbiła w przeciwną stronę. Szła tyłem nie przerywając kontaktu wzrokowego. - Gdzie się masz spotkać z tym całym Dale’m? - Nie wspomniałem? - Nie mnie. - W Karmakomie o dwudziestej, w Design District. - wyjaśnił więc. Wycelowała w niego palec. - Może tam wpadnę. Obróciła się na pięcie i pomaszerowała w swoją stronę. Wyraz jej twarzy zwiastował kłopoty.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |