Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-10-2017, 20:12   #21
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację


Kochasz Jezusa? Już dziś zainstaluj na holofonie własnego, spersonalizowanego Anioła Stróża! To nie zwykły Duch, to Duch Święty! Anioł Stróż firmy Sanctus, wyposażony w AI na poziomie 2.8 w skali Turinga codziennie zainspiruje cię stosownymi do okoliczności cytatami z Pisma Świętego i będzie twoim doradcą na drodze do zbawienia! Jesteś tylko człowiekiem i masz słabości? Ustaw swój poziom pobożności i pracuj nad zwiększeniem go wraz z Aniołem Stróżem! Anioł Stróż, teraz dostępny w wersjach katolickiej oraz baptystycznej, luterańskiej i metodystycznej. Sanctus – technologia w służbie zbawienia!
¿Amas a Jesús? ¡Ya instala tu propio Ángel Guardián en tu holo! …

Myślisz co będzie po śmierci? Nie myśl!
Terapie genowe i implantologia umożliwiają dożycie w pełnym zdrowiu do sto dwudziestego roku życia. Ale co dalej? – zapytasz. Nauka jeszcze nie doprowadziła nas do nieśmiertelności… jeszcze. Ale w tym roku w laboratorium Umbrella Criogenics sto procent zahibernowanych ochotników wybudziło się w pełni zdrowych i nie postarzało się ani trochę przez ostatnie trzy lata. Szacuje się, że badania nad przeniesieniem świadomości do maszyny mają zakończyć się sukcesem w ciągu kilku lat. Odpowiedź narzuca się sama. Umbrella Criogenics – dożyj nieśmiertelności!


Imagine all the people
Living life in peace
Yoohoo-ooh



Lubisz ład i porządek?
Chcesz być kimś?
Już dzisiaj wstąp co Pacyfikatorów!
Pacyfikatorzy - ponad dwadzieścia lat doświadczenia w tłumieniu zamieszek i zabezpieczaniu imprez masowych, z licencją na działalność policyjną i kontraktami w osiemnastu stanach. Oferujemy umowę o pracę, ubezpieczenie medyczne i bogaty pakiet socjalny. Praca z najnowszym sprzętem oraz w młodym i dynamicznym zespole!
CV wraz z listem motywacyjnym ślij na adres: hr@pacificators.us lub odwiedź nasze wirtualne biuro w Netropolis.

HWDP! (If you know what I mean ;) )
Tylko Dobre Gliny zapewnią bezpieczeństwo tobie i bliskim! Nie jesteśmy zwykłą policyjną korporacją. Kultywujemy najlepsze tradycje służby publicznej, nie zatrudniamy mętów i byłych skazańców. To w nasze szeregi wstąpiło najwięcej policjantów i detektywów po prywatyzacji policji stanowej! Sądzisz, że w twojej dzielnicy jest nas za mało? Zgadzamy się!
Zainwestuj w ochronę VIP z Pakietem Szybkiej Interwencji i śpij spokojny o swój dom lub biznes! Chcesz czuć się bezpiecznie wszędzie gdzie przebywasz? Wykup pakiet zdalnej ochrony i wszczep sobie nasz aktywowany bezgłośnie chip alarmowy. Największa na Zachodnim Wybrzeżu sieć baz dronów i patroli powietrznych gwarantuje szybką pomoc. Szczycimy się też kontraktem na patrolowanie kalifornijskiego odcinka muru im. Donalda Trumpa.
Nie czekaj! Zainwestuj w bezpieczeństwo.
Dobre Gliny – dobrzy w tym co robimy, źli dla przestępców!


Imagine all the people
Sharing all the world
Yoohoo-ooh


Mieszkanie z prywatną plażą w San Francisco? Od teraz to możliwe! Zamieszkaj w New Sunset! Strzeżone osiedle w nowej strefie korporacyjnej przy parku Golden Gate, sto metrów od oceanu. Zbudowane w najnowszej, niezniszczalnej technologii, z garażem podziemnym i kładką prowadzącą prosto na wydzieloną, czyściutką plażę! Trzypokojowy, inteligentny apartament już od sześciuset tysięcy Eurodolarów!


You may say I'm a dreamer
But I'm not the only one
I hope someday you'll join us
And the world will live as one


_________________

Amuse Entertainment zaprasza na:
Ostatni koncert trasy The Really Last Tour of Black Sabbath! Już za dwa tygodnie na Los Angeles Coliseum! Wyprzedane? Nie szkodzi. Oglądaj transmisję w trójwymiarze na kanale AMusic, a jeszcze lepiej weź udział w koncercie w VR! Osiemdziesiąt sześć serwerów z idealnymi cyfrowymi kopiami stadionu i muzyków Black Sabbath z supportem The Lords! Chcesz poczuć się jak gwiazda rocka? Wejdź w ciało dowolnego z muzyków dzięki technologii Sense-Net!
Jakość 16k i szybkość transferu co do milisekundy! Najbardziej epicki show w dziejach świata! Tylko w abonamencie AmuseNet!
Join us!
Now the world lives online!





Wielki hologram Ozziego, mechanicznymi ramionami szarpiącego struny gitary i strzelającego laserami z oczu unosił się nad Design District, na tle ciemniejącego nieba. Słońce właśnie chowało się za Twin Peaks i chyliło ku zachodowi nad niewidocznym z tej części miasta oceanem. Rozgrzany za dnia alsfalt i benon parowały. Temperatura jednak spadła do poziomu umożliwiającego funkcjonowanie i na ulice znów wylegli ludzie.
Design district niegdyś był dzielnicą przemysłową, siedzibą technologicznych start-upów. Ale już długo przed trzęsieniem ziemi małe firmy, te które nie zostały wykupione przez korporacje, przeniosły się do tańszych miejsc. Teraz okolica była artystyczno-imprezowym centrum San Francisco i mekką hipsterów. W postindustrialnych budynkach urządzono lofty i powstało zagłębie klubów, pubów, barów i haszbarów.
Mass Æffect nie mieszkali tu z dwóch względów. Po pierwsze było dwa razy drożej niż w sąsiednim Mission District, po drugie Design był siedzibą pozerów, których artystyczną karierę sponsorowali bogaci rodzice i którzy pili sojowe latte bez kofeiny.
Ale było tu parę dobrych knajp i klubów.
Niby był czwartek, ale czwartek to prawie piątek, a w wielu firmach praktykowano Casual Friday, co w praktyce oznaczało, że do pracy można było przyjść lekko nieświeżym. Więc ludzi po ulicach Design District przewalało się sporo, zatopionych w holofonach i rzucających coraz dłuższe cienie.





Billy i Howl

Liz powiedziała, że spotkają się na miejscu, załadowali się zatem we dwójkę do vana Howl, nowoczesnej wersji kultowego hiposowozu. Pojazd miał trzy rzędy siedzeń, w tym ostatni składany, więc dało się tu załadować w szóstkę lub we czwórkę z całym instrumentarium zespołu. Pieszczotliwie nazywany był zgonowozem, bo na autopilocie nie raz przywoził ich do domu z imprezy.
Na razie groził im tylko zgon z przegrzania, lecz zaraz zaczęła działać klima. Było już po korkach, więc do Design District dotarli w kwadrans, ale kolejny zajęło im znalezienie miejsca do zaparkowania.
Motocyklem było łatwiej dotrzeć, ale trudniej wrócić. Niekórzy jednak powrotem się nie przejmowali. Pod Insomnią, naprzeciwko Karmacomy, stały zaparkowane dwa mocno stuningowane Harleye. Na bagażniku jednego z nich powiewała pomarańczowa flaga z pacyfką – znak Dzieci Kwiatów. Może ich obecność miała jakiś związek z zapowiedzianą na ten wieczór przez Chrisa zadymą w Inso.

Karmacoma, po drugiej stronie ulicy, była nowocześnie urządzonym, dwupoziomowym pubem. W powietrzu unosił się zapach serwowanych tu frytek, tostów i hamburgerów, mniej wyczuwalny na piętrze, gdzie były tylko automatyczne krany z piwem, przyjmujące płatność kartą, holofonem i czipy gotówkowe. Obowiązywał zakaz palenia.
Mężczyzna siedzący samotnie przy stoliku przy oknie musiał być tym, z kim mieli się spotkać. Oderwał się właśnie od holo, zauważył ich i zamachał ręką. Miał koło trzydziestki, stylowy zarost i fryz oraz lekki casualowy garniak z wyższej półki. Kiedy podeszli wstał i wyciągnął dłoń na powitanie, zerkając przy tym za ich plecy, jakby jeszcze kogoś wypatrywał. Chyba był zawiedziony, że zjawiło się ich tylko dwoje.
- Cześć, jestem Dale. Zajebiście, że wpadliście. – uśmiechnął się mimo to, podszedł do automatu i zamówił Sierra Pale Ale. - Czego się napijecie?
Robotyczne ręce napełniły kufel zimnym, złocistym trunkiem z idealną pianą na dwa palce.
Automat serwował ze trzydzieści rodzajów piwa, od popularnego Buda czy Corony po Guinessa oraz różne kraftowe wynalazki, lagery, portery, radlery, przeniczne, ryżowe, kaktusowe i o smaku sushi.
- Mocniejsze rzeczy dają na dole, jakby co – Dale mrugnął okiem.



Liz

Johna nie było w domu, załatwiał coś na mieście lub udawał, że go nie ma. Przez okno na jego szóste piętro nijak nie dało się zajrzeć. Prysznic był niby tylko wymówką, żeby do niego wpaść, ale tak czy inaczej by się przydał. Cóż, Liz była skazana na umywalkę na stacji ładowania pojazdów. Nie miała ręcznika, lecz było wciąż na tyle ciepło, że ubranie zaraz na niej wyschło.
Przed 19 była w Design District. Z pożyczonymi od Billa dwudziestoma dolcami dało się czas zagospodarować. W „Dope Corner” wzięła bongo z mocnym haszem i ciastko. Przysiadła w ciemnym kącie, ale mimo to rozpoznało ją jakichś dwóch skopconych studentów. Postawili jej piwo za autografy na koszulkach i możliwość cyknięcia sobie z nią selfie.
Godzina zleciała nie wiedzieć kiedy, ale w końcu planowała się spóźnić. Mocno zakręcona Liz przeszła dwie przecznice w gęstniejącym tłumie, skąpanym w neonowym świetle.

There's so much light above
and so much light around
Am I in heaven
or are there just the city lights?
Just the city lights...


Błądziła trochę nim odnalazła właściwy neon.
Karmacoma była nowocześnie urządzonym, dwupoziomowym pubem. W powietrzu unosił się zapach serwowanych tu frytek, tostów i hamburgerów, który natychmiast wywował u niej ostrą gastrofazę. Obowiązywał zakaz palenia.

Przypadki się nie zdarzają.
Liz zajrzała na piętro i przy stoliku obok okna ujrzała Bille’go i Howl rozmawiających przy piwie z Dale’m.
Tak, tym samym, którego się spodziewała.








Rosalie

Ostatni dzień pracy. Tej drugiej pracy. Dzień od dawna wyczekiwany. Od jutra miała zacząć normalne życie i zostać szanowaną obywatelką. No, bez przesady, ale było bliżej niż w Insomni. Wreszcie będzie miała fach w ręku i porządną stałą pracę. Będzie kimś. Dojrzała do tego, chyba. Może nawet odważy się wrócić, nim zadręczą ją wyrzuty sumienia. Amy miała dopiero pięć lat. Jeszcze nie było za późno.
Zaparkowała motocykl na placyku na tyłach Insomni i weszła jak zawsze, od zaplecza.
W zagraconej garderobie poprawiała makijaż Ruda Mery. Starsza striptizerka przywitała ją wylewnie, całując w policzki.
- Będzie nam ciebie brakować, Rosie – powiedziała. – Ale kibicuję ci w nowej robocie.
Usiadła z powrotem na obrotowym stołku i odpaliła e-papierosa.
- Słuchaj – podjęła, zerkając to na nią to na swoje odbicie w wielkim lustrze. - Jest cynk, że dziś będzie nalot glin. Więc jeśli masz coś ten teges nielegales to się tego pozbądź. Nie masz? Dobrze. To się nie przejmuj. Jesteś pełnoletnia, pracujesz legalnie, więc mogą ci naskoczyć. Wyjdziesz na wybieg pierwsza, kochanie? Ja muszę powalczyć z syfami, strasznie mnie wysypało, no mówię ci. A Mat pytał o ciebie i już chłopina nie może się doczekać…

Przez kolejne dziesięć minut słowotoku Rosalie zapoznała się z najnowszymi plotkami. Z burdelu na zapleczu Insomni pracownicy całe popołudnie wynosili sprzęt komputerowy. Przybytek ów świadczył bowiem usługi również przez sieć, za pośrednictwem Sense-Netu. Siedząc w domu, w kombinezonie lub z wtyczką w bioporcie można było zabawić się z którąś z dziewcząt lub chłopców a nawet wejść w ich skórę. Ruda Mery powiedziała, że zabrano gdzieś też część prostytutek, nielegalnych imigrantek i tych najmłodszych.
- Ja im tam w ID nie zaglądałam, ale tak na oko to niektóre zdecydowanie legalne nie są – dodała, nie precyzując, czy ma na myśli wiek czy pochodzenie.
Rosalie z zasady nie interesowała się tym czym nie powinna, więc nie wiedziała czy tak jest faktycznie.

Wybiła jej godzina i wyszła przez kurtynę na wybieg. Większość oświetlenia była skierowana na nią, więc nie widziała zbyt dobrze gości. Ale jednego rozpoznała od razu, bo też ciężko go było nie zauważyć. Mat „Kosa” Burton siedział tuż przy wybiegu, sącząc samotnie piwo. Brzydką twarz olbrzyma na jej widok rozpromienił szeroki uśmiech.
Z sali rozległy się brawa i gwizdy.
Pora była jeszcze wczesna i poza nim nie było wielu gości. Dwadzieścia parę osób. Kołysząc biodrami doszła już do rury, kiedy rozpoznała jeszcze jedną twarz. Jednego z dwóch facetów siedzących po drugiej stronie wybiegu, pryszczaty i rudy. Trudno było nie zapamiętać tej gęby z przypadkowego nagrania z drona. Razem z kumplem, lepiej zbudowanym brunetem, przyglądali się jej lubieżnie.



Chris

Zrzucili się z Hagenem na taryfę. W końcu transport powrotny mieli obiecany, choć nie było jeszcze pewne dokąd. Pod Insomnią stały już znajome motocykle Dzieci Kwiatów.
Bramkarz na wejściu zmierzył ich znudzonym spojrzeniem.

Insomnia o tej porze była pustawa. Nawet na rurze nie tańczyła jeszcze żadna panna. Przy barze siedział Lou z Lady BomBom. Nie zauważyli go, zajęci rozmową z barmanem i jedną z dziewczyn z burdelu. Co do tego nie było wątpliwości, bo z zgodnie z prawem NoCal panna miała na plecach kusej bluzki świecący symbol E$ wpisany w serduszko.
Przy jednym stoliku miziała się jakaś parka, obok głośna grupka bananowej młodzieży. Dalej jakiś zapijaczony lub przyćpany starszy koleś, w rogu trzech Chińczyków w białych koszulach.
W drugim rogu dwóch dobrze zbudowanych łysoli ze skaryfikacjami i widocznymi wszczepami w milczeniu obserwowało salę.
- Bezboleśni – szepnął Hagen.
Bliżej wybiegu dla dziewcząt śmieszkowało dwóch młodszych typków, jeden rudy i pryszczaty, drugi trochę przypakowany. Przy samym wybiegu zaś, jakby w oczekiwaniu, sączył piwo typ, który wyglądał jakby mógł dojebać wszystkim zgromadzonym, włącznie z nimi i nie rozlać przy tym piwa. Byczy kark, gabaryty dwa na dwa metry a ryj tak brzydki i pokiereszowany jak makieta miasta po trzęsieniu ziemi.
Klientelę uzupełniały Dzieci Kwiaty. Siedzieli blisko wejścia, więc dostrzeli Chrisa od razu. Harry, ten chudy, zawołał do Chrisa:
- Hej, siewka! – i wskazał skinieniem głowy ławę po drugiej stronie ich stołu.

Wtedy przygasły światła, rozbrzmiała żywsza muzyka i przez kurtynę wkroczyła na wybieg pierwsza tancerka. Rozległy się brawa i gwizdy. Olbrzym aż się rozpromienił na jej widok a Sully zdziwił, bowiem ją rozpoznał. Rosalie, znajoma Arwanee, która zrobiła mu ostatnią dziarę. W dodatku chyba sąsiadka Anastazji w Alamo. Znał ją również z koncertów, bo była wielką fanką Mass Æffect, zawsze pod samą sceną. Zdaje się, że prowadziła też ich fanpejdż.
Chris rzadko bywał w Inso i nie miał pojęcia, że Rosalie tu pracuje. Musiał jednak przyznać, że warunki miała dobre: naturalnie zgrabne ciało i gładka cera, gdzieniegdzie udekorowana fantazyjnymi tatuażami.









Anastazja

YMCA!

„245 Collingwood street” – brzmiał adres przesłany przez Olivera. Dzielnica Castro, przecznicę od Muzeum Historii LGBT, nad którym powiewała wielka tęczowa flaga. Nawet przejścia dla pieszych były tu namalowane w barwach tęczy. Castro sąsiadowało ze wzgórzami Twin Peaks, czyli bazą neonazistów z White Claws oraz z terenem Los Locos, kultywujących latynoską kulturę macho. Dlatego dzielnica, podobnie jak Alamo, utworzyła własną samoobronę. Chłopcy i dziewczęta z Tęczowej Milicji paradowali w strojach kojarzących się trochę z BSDM lub erotycznymi przebraniami policjantów. Za to z prawdziwą bronią.
Mieszkanie na wynajem mieściło się zaś w uroczym, starym jednopiętrowym domku. Oliver, oparty o swój skuter, rozmawiał przed nim z dwiema brunetkami. Anastazja od razu pojęła dlaczego spodobał mu się ten adres. Jedna z dziewczyn, w obcisłym topie opinającym wydatny biust, lekko wysypana piegami, wyglądała jak modelka fitness. Druga była drobną i ładną pół-Azjatką. Obejmowały się ramionami.
Gdy Anastazja zaparkowała obok motocykl Oliver się zarumienił.
- To jest Mina – przedstawił jej pół-Azjatkę. – Pracujemy razem.
- W innych działach – uściśliła szybko Mina.
- Michelle – fitneska przedstawiła się sama, podając Anastazji dłoń.
- Zajebista stylówa – skomplementowała ją Mina. – Myślałam, że ty tak tylko na koncerty. Możemy strzelić sobie z tobą selfiaczka?







JJ

W Mission District co najmniej połowa mieszkańców była pochodzenia meksykańskiego. Większość, tak jak JJ, była imigrantami w drugim lub trzecim pokoleniu, jeszcze sprzed powstania muru, dziś zwanego Murem imienia Dolanda Trumpa. Kiedyś, kiedy granicy nie patrolowały tysiące dronów, dużo łatwiej było ją przekroczyć. Większość latynosów z San Francisco mówiła po hiszpańsku słabo lub w ogóle, ale wyróżniając się ciemniejszą karnacją, nadal trzymali się razem. Duchowym przywódcą tej społeczności był ojciec Francesco Guterez. To w prowadzonej przez niego szkole podstawowej JJ poznał Billy’ego Howlingwolfa. Do tutejszego liceum już się nie załapał, było w nim miejsce tylko dla wychowanków franciszkańskiego sierocińca. I tak wylądował w jedynym liceum na jakie matkę było stać, w zdominowanych przez czarnych slumsach Bayview.
James nie przetrwałby tego okresu gdyby nie Jose Santiago, tudzież Wujek Joe, jak go wszyscy nazywali. Parę razy pogonił prześladujących chłopaka czarnych młodocianych gangusów i to jemu JJ zawdzięczał pierwsze własnoręcznie zarobione pieniądze, w należącym do brata Santiago warsztacie motocyklowym. Tu też poznał Alvaro. A gdy Juanita Gonzales umierała, Wujek Joe był przy niej i był to jedyny raz kiedy James widział jak uronił łzę.
O ile ojciec Francesco był duchową głową meksykańskiej społeczności, to Jose Santiago był jej zbrojnym ramieniem. Miał na pieńku z Los Locos, którzy rościli sobie prawa do rządzenia wszystkimi dzielnicami zamieszkałymi przez Latynosów. Wujek Joe swego czasu dał im tak popalić, że na dobre odpuścili sobie północną część Mission.

Teraz JJ odnalazł go na podwórku na tyłach warsztatu, gdzie oddawał się swemu ulubionemu zajęciu, czyli ostrzeniu noży. Zawsze nosił ich przy sobie cały komplet. Słysząc zajeżdżający na podwórze motocykl Jose uniósł smagłą, pobrużdżoną twarz i uśmiechnął się szeroko.
- JJ! – zawołał. – Dawno cię nie było! Przyjechałeś nam zagrać? – wskazał czubkiem noża na futerał na plecach muzyka.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 13-10-2017 o 23:21.
Bounty jest offline  
Stary 17-10-2017, 12:40   #22
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Już w trakcie zbierania się do wyjścia z sali prób Howl wybrała numer Simona.
Przez dłuższą chwilę słyszała tylko powtarzający się sygnał. Miała już przerwać połączenie kiedy jednak odebrał.
- Howl? - zapytał zachrypniętym i zarazem zdziwionym głosem.
- Tak, to ja. - Odparła może trochę głupio, zamykając drzwi od swojej sypialni. Kiedy czekała aż odbierze, w jakiejś części miała tak naprawdę nadzieję, że tego nie zrobi. Oczywiście ona dzwoniła by ponownie i on znał ją pewnie na tyle, żeby wiedzieć że spróbuje więcej razy niż przeciętny człowiek w takiej sytuacji, kiedyś jednak da sobie spokój.
- Słuchaj, nie chcę mówić rzeczy które zabrzmiałyby głupio... - kiedy już zaczęła mówić, zazwyczaj nie miała problemu z kolejnymi słowami, tym razem też pojawiały się szybko, chociaż jeszcze chwilę temu nie miała pojęcia co konkretnie powinna powiedzieć, a wszystko co pojawiało się w jej głowie odrzucała jako niestosowne, nieczułe albo oklepane.
- ...Ani takich, które pewnie już słyszałeś conajmniej kilkanaście razy. Spytam tylko - potrzebujesz czegoś? Mogę jakoś pomóc? Daj znać, mogę zrobić zakupy, albo pomóc załatwić jakieś sprawy, jakbyś potrzebował pogadać, to też możesz na mnie liczyć.

Simon milczał dłuższą chwilę.
- Dzięki - odpowiedział bezbarwnym głosem. - Didi… ona wyszła tylko do sklepu. Graliśmy wczoraj w “Moody Blues”, wróciliśmy do domu i zorientowaliśmy się, że nie mamy pieczywa, więc powiedziała, że wyskoczy do marketu. I zniknęła.
Zamilkł a po chwili w słuchawce rozbrzmiał rozpaczliwy szloch.
O masz ci los. Howl podejrzewała, że ciężar emocjonalny tej rozmowy ją przerośnie. No i miała czego chciała.
- O kurde, stary. - Wydobyła z siebie przez zaciśnięte gardło. - Tak mi przykro. Gdzie jesteś? Jesteś teraz sam?
Nie potrafiła ustać w miejscu. Spacerowała po pokoju, urwanym, nerwowym krokiem. Wolna ręka wędrowała w powietrzu, to kreśliła jakieś wzory, jak w trakcie śpiewu gdy Howl akurat nie miała rąk zajętych instrumentem; to podnosiła jakieś duperele i pierdolety tylko po to by chwilę później je odłożyć. Kostka do gitary, pałeczka od perkusji, jakiś mały instrument ludowy, który jak zwykle wygrzebała w jakimś antykwariacie czy innej rupieciarni z myślą że “to się na pewno przyda w tej i tej sekundzie tego i tego kawałka, perfekcja” a potem rzeczywiście użyła go raz w jednym momencie występu i nigdy więcej.
Kiedyś, gdy mieszkała z matką, na ścianach zaczęła wieszać plakaty związane z muzyką która trafiła jej do serca. Po jakimś czasie każdy skrawek został zagospodarowany. Zresztą, jeden jedyny raz kiedy krzyczała na matkę, to był moment gdy wróciła do domu - wtedy już się wyniosła, ale jeszcze wracała jak bumerang - i zastała swój pokój odmalowany, plakaty rzecz jasna zostały zerwane.

Tutaj powiesiła tylko dwa. “Red Hot Chili Pipers”, na którym prężyło się czterech rosłych dudziarzy w szkockich spódniczkach i z gołymi klatami, na których owłosienia nie powstydziłby się Sean Connery w “Zardozie”. Na drugim był Bob Dylan z epoki “Blonde on Blonde”, z żartobliwym dopiskiem popełnionym przez znajomych ze szkoły - “pozdrowienia od taty”. Od kiedy Howl, wtedy jeszcze Lucy, porzuciła próby ujarzmienia i przede wszystkim rozprostowania swoich włosów, co i rusz słyszała że wygląda jak jego córka. Zresztą, żarty się ciągnęły, w dniu jego śmierci dostała całą masę wiadomości z kondolencjami.
Teraz jednak zapełniała ściany czym innym.
Pamiątki po każdym muzycznym doświadczeniu. Kawałki tekstów, często zapisane na serwetkach czy innych przypadkowych skrawkach, zdjęcia, zerwane struny, co tylko wpadło jej do głowy. Prywatna mapa podróży przez muzykę i przez środowisko.
Podeszła w końcu do jednego ze zdjęć które przedstawiało Simona. Blond włosy, niebieskie oczy, regularne rysy twarzy - mógłby się zdawać całkiem przystojny, gdyby nie ostry podbródek i ptasi nos. To sprawiało, że gdy się nie uśmiechał, sprawiał dość nieprzyjemne wrażenie - jakby coś kombinował, albo oceniał.
Była tam też Didi, niziutka, ruda, z tą miną aniołka. I było ich wspólne zdjęcie, teraz dziwnie rozmazane.

Howl zamrugała, otarła oczy.
- Wiesz… - Odezwała się tym swoim lekko schrypniętym głosem, z którego teraz nie umiała o dziwo wydobyć cieplejszych nut, chociaż próbowała. - Jeśli ona gdzieś teraz jest… Jeśli tak jak w to wierzyła, jest jakieś lepsze miejsce, to na pewno jest właśnie tam. No kto inny, jak nie ona, wiesz? - To wreszcie zabrzmiało ciepło i miękko.
Nigdy nie była dobra w pocieszaniu, chociaż miała już jakąś praktykę. Kiedy brata zostawiała dziewczyna. Kiedy nie wiedział co ze sobą robić w życiu i gdy rozpadł mu się zespół. To było jeszcze łatwe. Pocieszała też matkę, kiedy się okazało że ojciec ma romans z mężczyzną poznanym w pracy. Kiedy odszedł. Ale matka była twarda, szybko się otrzepała i podniosła. Simon brzmiał, jakby coś w nim pękło, jakby coś się załamało i nigdy nie miało się już odbudować.
Co gorsza Howl czuła, że w mniejszej skali, w niej też.
- Pewnie tak… - wykrztusił po dłuższej chwili Simon, gdy już trochę opanował płacz. - Niedługo mają jeszcze przyjechać z policji… Howl… przyjedziesz do mnie później?
- Ja… - Odkaszlnęła. W gardle czuła nieprzyjemną gulę. - Jasne. - Spojrzała po ścianie. Szukała czegoś pozytywnego, co pozwoliłoby jej nie rozkleić się jeszcze teraz, jeszcze przez chwilę. Nie mogła sobie na to pozwolić, to byłoby egoistyczne.
Wreszcie jej spojrzenie padło na serię zdjęć z pewnej pamiętnej nocy. Każde kolejne dokumentowało kolejne etapy tamtej imprezy kiedy to z Billem i Chrisem snuli wielkie plany. Na każdej kolejnej takiej migawce byli coraz bardziej pijani, spojrzenia nieprzytomne, włosy potargane. Krzyczeli wtedy głośno, układali nowe kawałki i zaraz je nagrywali, niestety po otrzeźwieniu ta pijacka twórczość w większości okazała się bełkotem.
Howl odkryła też wtedy, że układała w pewnym momencie poetycko-śpiewany pamiętnik. Musiała to robić gdzieś w kiblu, bo w tle ktoś uporczywie wymiotował. Chris? A może Billy.

Wyciągnęła dłoń i dotknęła zdjęcia. Zespół był jej nową rodziną, gdyby komukolwiek z nich coś takiego się stało…
- Przyjadę. - Powiedziała głośniej i bardziej zdecydowanie. - Tylko muszę jeszcze załatwić dziś jedną sprawę. Za jakieś dwie godziny mam spotkanie, potem jestem wolna. Właśnie, słuchaj… - Starała się mówić naprawdę, naprawdę ciepło i spokojnie. - Bo mój zespół, dogadujemy koncert, i chcielibyśmy zagrać coś dla Didi, zadedykować jakiś nasz kawałek… Jeśli nie masz nic przeciwko?
Podejrzewała, że jeśli przyjdzie co do czego i przyjdzie ten moment aby powiedziała kilka słów w trakcie występu, to jednak nie będzie to smutne pożegnanie, tylko podsycone wkurwem nawoływanie aby ktokolwiek coś wie o tym skurwielu, wystąpił naprzód.
- Nie... to znaczy nie mam - odpowiedział przez nos. - Muszę kończyć, gliny przyszły.
Rozłączył się, zostawiając ją samą z fotografiami na ścianach i zmąconymi myślami.

Howl jeszcze długo stała tak jak w chwili gdy Simon się rozłączył, i patrzyła przed siebie. Zamrugała wreszcie, sięgnęła ręką do ściany i zdjęła z haczyka miniaturowe ukulele. A potem z całej siły cisnęła instrumentem w drzwi. Odszedł wydawszy z siebie jeszcze ostatni, donośny jęk, który rozszedł się po całym mieszkaniu.
 
Selyuna jest offline  
Stary 22-10-2017, 20:56   #23
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Ze świateł skierowanych na wybieg wyłoniła się młoda kobieta w stroju przywodzącym na myśl szkolny mundurek, tyle, że w nieco skąpszej wersji. Szara, plisowana mini spódniczka ledwo zasłaniała pośladki. Biała krótka koszula była zawiązana w talii a guziki zapięte pod samą szyję. Czarne kozaki sięgające do pół uda miały tak wysoki obcas, że nogi wyglądały na nienaturalnie długie.
Rosalie poruszała się w rytm muzyki teatralnie kołysząc biodrami. Uśmiechnęła się przelotnie na widok „Kosy” by później przybrać niewinno-wulgarny wyraz twarzy inspirowany scenicznymi pozami Britney Spears, popowej wokalistki sprzed pół wieku.
Dłoń dziewczyny musnęła rurę, by za chwilę złapać ją mocno i wykonać pierwszy obrót, co mimo niedużej frekwencji wywołało falę głośnych gwizdów i okrzyków. Jednym z gości, który robił najwięcej hałasu był policjant z nagrania drona. Ciężko było nie rozpoznać tej pryszczatej gęby. Rosalie przełknęła ślinę a serce zabiło mocniej. Starała się jednak, by nikt nie zauważył, że coś jest nie tak. Tancerka oparła się plecami o pionowy drążek, wyprostowane ręce uniosła nad głowę, chwyciła zimnego metalu i siłą mięśni uniosła się nad podłogę. Zgiętym kolanem złapała rurę i obróciła się wokół niej kilka razy, po czym zeskoczyła zgrabnie na podest. Uklękła na podłodze, musnęła dłonią twarz Mata „Kosy” Burtona, zerknęła zalotnie na publiczność i rozpięła kilka guziczków koszuli ukazując czerwony, koronkowy stanik zdobiący krągłe piersi.
Kolejne prezentowane na rurze figury były coraz bardziej skomplikowane i widowiskowe. W końcu, ku uciesze zgromadzonych mężczyzn biała koszula wylądowała na podłodze, a po chwili dołączyła do niej krótka spódniczka. Wytatuowane ciało zakryte jedynie skąpą bielizną wiło się wokół rury wśród narastających okrzyków i gwizdów.

Sully nie był z tych co by siedzieli cicho w takich momentach.
- Wooohooo!! - Entuzjastycznie wydobył z siebie spontaniczny krzyk w hołdzie dla figury prężącej się na wybiegu, zgrabnej dziewczyny.
Nieczęsto bywał w takich klubach, bo rzadko miał na to kasę, a dziś z tej fortuny jaką dostał za odgruzowywanie też nie zapowiadało się jakoby mógł pozwolić sobie na długi pobyt nim nie poczuje problematycznej pustki w chipie.
- Matko co za cyc - rozdziawił się w szczerym uśmiechu. - Dobra chłopaki, ja tam wole bliżej niż dalej. Chodźmy pod wybieg, ostatni niech się tłumaczy, że nie jest gejem. - Klepnął Hagena w ramię i mrugnął do długowłosego harleyowca gdy wstawał by się przemieścić.
Zmierzał w miejsce przy wybiegu, pomiędzy nim i dwuosobowym zespołem “Paker&Rudzielec LLC”.
- Lamia odezwał się - idąc i machając na kelnerkę - wyślij Natce zdjęcia Hana, tych dwóch harleyowców co są z nami i tej tancerki co właśnie jest na wybiegu. Sieknij im foty z cam do videopołączeń. - Odwrócił się jeszcze sprawdzić czy Hagen i Dzieci Kwiaty za nim idą. Zrobił przy tym minę i gest głową zachęcający ich. - C’mmon!

Nobel dla tego, kto wymyślił mini terminale płatnicze w kształcie fantazyjnych broszek. Dzięki nim dziewczyny nie były już tak mocno narażone, na łapska facetów, którzy przy okazji wkładania za gumę majtek pięciodolarówek, pozwalali sobie na zdecydowanie za dużo myląc striptizerkę z prostytutką. Jeden z takich terminali miała przymocowany do majtek Rosalie. Srebrne serduszko nie większe od tarczy zegarka przypięte było do bielizny na lewym pośladku dziewczyny. Dziewczyna przechadzała się właśnie po obrzeżach wybiegu zatrzymując się przy każdym z gości i wyginając w kuszących taneczno-erotycznych pozach eksponujących pośladki.

Terminale płatnicze miały tą wadę, że tańcząc ciężko było zobaczyć jaką ktoś przelał kwotę, chyba że na łączących się z nimi e-glasach. Serduszko Rosalie było jednak wyposażone w efekt dźwiękowy, tym dłuższy im wyższa kwota. Dzięki temu mogła docenić hojniejszych klientów, poświęcając im więcej uwagi. Serduszko zapikało naprawdę długo, gdy olbrzym o brzydkiej, a teraz wielce uszczęśliwionej twarzy zbliżył do niego chip gotówkowy. Gdy Rosalie przechadzała się po skraju wybiegu rozpoznała lekko zasępionego Chrisa “Sully’ego”, perkusistę swojej ulubionej kapeli. Właśnie dosiadł się do niego szczupły blondyn z fantazyjnym fryzem i dwóch harleyowców - jeden gruby brodacz, drugi długowłosy i chudy.
Gruby, kiwając głową w rytm muzyki i jej ruchów przelał jej sporą sumkę, wołając głośno:
- Dobra dupa!
Kiedy dotarła do pryszczatego rudzielca i jego kumpla, obu już dobrze zawianych, ten drugi przelał jej małą sumkę - rozległo się tylko krótkie piknięcie - a drugą dłonią ścisnął jej pośladek.
Gdy odchodziła od Mata, wielkoluda o wyjątkowo paskudnej gębie, puściła mu oczko i jak zwykle przesłała dłonią buziaka. Ruszyła dalej wijąc się seksownie w rytm muzyki. Na widok perkusisty swojej ulubionej kapeli targnęły nią skrajne uczucia. Z jednej strony podekscytowała się, że spotkała muzyka, z drugiej natomiast zawstydziła się, że ten widzi ją przy rurce w klubie ze striptizem. Po chwili pomyślała jednak, że to, że ona kojarzy jego wcale nie świadczy o tym, że i on ją rozpozna. Była przecież tylko jedną z wielu wiernych fanek zespołu. Potem przyszła kolejna myśl, przecież robiła mu niedawno tatuaż a teraz kręci przed nim tyłkiem ledwo zasłoniętym majtkami, straszna siara… Małe dramaty rozgrywały się przez chwilę w kobiecej głowie, by pójść w niepamięć w momencie, gdy dotarła do policjantów. To ostatni raz, ostatni raz – powtórzyła sobie w myślach, gdy jeden ze stróżów prawa chwycił jej pośladek. Zamachała przed nim palcem mając nadzieję, iż gość zrozumie, że powinien zabrać łapsko.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 22-10-2017, 21:22   #24
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Anastazja przeciągnęła się z pozorną swobodą, po prawdzie przyglądając się obu kobietom. Zastanawiała się czy Oliver znów próbował wcisnąć gadkę, że jest nieśmiała. Doprawdy gorszego tekstu chyba nie dało się wymyślić. Westchnęła.

Już tak dawno nikt nie pobudził w niej naprawdę, budziąc seksualne napięcie nie tylko w ciele, ale i w umyśle. Najbliżej był chyba ten koleś w koszulce z Lennonen, ale jeśli się nie myliła i spotkała mordercę ostatnich ofiar, to był psychopatą, bardziej zainteresowanym widokiem jej krwi niż cipki.
Westchnęła znów, po czym wyszczerzyła się szeroko do nowo poznanych dziewczyn.
- Jasne, ale selfiki nie są za darmo. Na koncertach to jest w cenie biletu, poza sceną... za buziaka. - mrugnęła, uśmiechając się zadziornie.
Dziewczyny również się uśmiechnęły i Michelle bez słowa podeszła do skrzypaczki, objęła ją muskularnym ramieniem i pocałowała namiętnie w usta. Po chwili dołączyła trochę bardziej nieśmiała Mina, która musiała stanąć na palcach. Michelle wyciągneła ramię z holozegarkiem a drugim odepchnęła Olivera, który próbował wepchnąć się w kadr i cyknęła zdjęcie, którego podgląd wyświetlił się od razu na projektorku.
- Super! - pisnęła Mina. - To jak, obejrzycie mieszkanko?
Anastazja skinęła głową.
- Wbrew pozorom, jestem tu właśnie po to - powiedziała i posłała dziewczynie buziaka na odległość.
- To wbijajcie - Mina otworzyła drzwi i wpuściła ich do środka. - Okolica jest spokojna, po sąsiedzku głównie staruszki. W garażu stoi nasz wóz, ale jakbyście nie chcieli parkować na ulicy to sąsiad, Adam, taki stary gej, nie ma auta i ma garaż do wynajęcia. My mieszkamy na parterze, dla was byłoby pięterko.
Z przedpokoju było wejście do kuchni i schody na górę, którymi poprowadziły ich dziewczyny. Na piętrze była duża sypialnia, garderoba z toaletką i łazienka z dużą wanną. Urządzone prosto, ale w dobrym stanie. Okna sypialni wychodziły na malutki ogródek. Nie dało się ukryć, że był to standard dziesięć razy lepszy niż w Alamo. W sypialni Anastazja poznała drugi powód, dla którego Oliver wybrał ten adres. Było tu tylko jedno, duże, małżeńskie łóżko.
- Odpada. Potrzebujemy dwóch pokoi i dwóch łóżek. Chyba że ty będziesz spał na ziemi - powiedziała prosto z mostu do Olivera.
Jej fanboy, który jeszcze przed chwilą się głupkowato uśmiechał, teraz miał minę zbitego psa. Ale zaraz ochoczo jej przytaknął.
- Mogę spać na materacu u podnóżka.
- Na upartego w garderobie zmieści się też materac, jakby przestawić do sypialni toaletkę -
zaproponowała Michelle, rozbawiona sytuacją.
- Zobacz jakie jest wygodne - Oliver zachęcająco poklepał łóżko. - No zobacz. Wiesz jak teraz trudno o sensowne mieszkanie do wynajęcia we Frisco?
Tymczasem Anastazja pisząca na grupowym czacie zobaczyła, że została już oznaczona na zdjęciu: “Mina Xi zajebiście z Michelle Muscle - trener personalny i Anastazja Vandelopa de Sade. :* #Mass Æffect, #rockstar #girlpower”
- No to chyba, że w garderobie, chociaż wiesz dobrze, że ja potrzebuję też prywatności. - spojrzała ponuro na Olivera, jednak uległa i rzuciła się na łóżko.
- O kurwa... - wymruczała z rozkoszą, po czym odbijając się jeszcze od materaca, zapytała - Ok, ile ta przyjemność kosztuje?
- Osiemset za miesiąc, plus tyle samo kaucji -
odpowiedziała Michelle.
- Kaucję wezmę na siebie - zaproponował Oliver. - Taniej nic przyzwoitego nie znajdziemy, to i tak cena po znajomości.
- Możecie przemyśleć i dać znać jutro
- dodała Mina.
- Dobra, to pomyślimy... - westchnęła Anastazja niechętnie schodząc z łóżka. Cena była do zniesienia, tak jak i towarzystwo dziewczyn. Pytanie tylko czy... nie chciała uwolnić się od Olivera na jakiś czas? Był wygodny, był przydatny, ale nie móc mu zamknąć drzwi przed nosem... nie, to by ją do nerwicy doprowadziło. Wychodząc popisała jeszcze chwilę na czacie, po czym zaczęła się żegnać z gospodyniami.
Mina uścisnęła jej dłoń a Michelle położyła jej dłoń na biodrze i pocałowała w policzek, szepcząc przy tym do ucha:
- Pomyśl… zawsze chciałyśmy przetestować ile osób zmieści. Może być bez niego jak chcesz.
- Dam znać po kolacji, może do was wrócę.
- odparła szeptem Anastazja i wymieniła kontakt z Michelle.
Dziewczyny odprowadziły ich do drzwi i pomachały im jeszcze na pożegnanie.
- Zasługujesz na odrobinę luksusu - powiedział z przekonaniem Oliver, siadając na swoim skuterku. - Jesteś gwiazdą, Anastazjo! Alamo to nie miejsce dla ciebie, potrzebujesz takiego królewskiego łoża jak tamto, gdzie będziesz się mogła w wygodzie oddawać tworzeniu a ja będę cię wielbił…
Spojrzała na niego z trudem maskując obrzydzenie.
- Zgadzam się z wszystkim poza ostatnim fragmentem, Oli. - powiedziała, ale żeby docenić wysiłki chłopaka i nie zniechęcić całkiem swego samozwańczego sługi dodała - Muszę mieć prywatność. Nie tylko łóżko, ale też drzwi. Sorry. No i jeszcze jedno - westchnęła, czochrając się po czerwonym łbie - Jutro gramy koncert w Niewidzialnym, więc nasz trójkącik musimy odwołać. Mogę skoczyć z tobą na tą kolację, ale potem jadę do Liz planować występ. - kłamała w żywe oczy, stwierdzając jednak że odwiedzenie ich frontmanki i pogadanie o tym nowym tekście to nie taki zły pomysł. Jakoś faktycznie straciła ochotę na figle. Może odzyska ją, gdy nie będzie musiała patrzeć na minę zbitego szczeniaka w wykonaniu Olivera.
- No racja, głupi jestem, że o tym zapomniałem - zgodził się potulnie. - Przecież kapłan nie może mieszkać w samej świątyni z boginią. Jest sacrum i jest profanum. - Oliver niemal skończył anglistykę (nim rzucił studia i podjął pracę, żeby móc zaspokajać zachcianki de Sade) i czasem popisywał się znajomością trudnych słówek. - Tylko dwa pokoje za mniej niż tysiaka trudno znaleźć, chyba że w jakiejś norze, Alamo to wyjątek. Ale poszukam czegoś, ok? A teraz za mną, znalazłem knajpę, która ci się spodoba.

Założył kask i odpalił skuterek. Niestety zawsze jeździł boleśnie ostrożnie i przepisowo, więc w ten sposób Anastazja była skazana na wleczenie się za nim.
- Maya, ratunku, zabaw mnie czymś. Jakieś wiadomości puść czy coś. - poprosiła swojego ducha w trakcie jazdy.
- Zamieszki w Europie? Susza w Kalifornii? Nie? Może to cię zainteresuje: w Wyoming dzięki GMO wyhodowano ogórka o smaku bitej śmietany! O, już wiem czego jeszcze nie widziałaś: Billy’ego uciekającego przed gliniarzem, ma już dwadzieścia tysięcy wyświetleń!
I puściła w rogu szyby kasku filmik na Youtube: „Billy Rebel Yell z Mass Æffect spiepsza przed policjom XD”.

Z Mayą wyszukującą jej ciekawostki w sieci droga zleciała dość szybko. Oliver poprowadził Anastazję do Japantown, gdzie tuż przy wjeździe do strefy korporacyjnej Arasaki bił po oczach neon “Robot Restaurant”. Zostawili pojazdy na parkingu i weszli do oczojebnego wnętrza. Wszystko było tu zrobione ze lśniącego kolorowego szkła a na ekranach leciały kadry z anime. Muzykę na żywo zapewniały adroidy. Zresztą cała obsługa składała się z robotów, małych i dość śmiesznych, trochę przypominających zabawki w mangowej stylizacji. Jeden z nich, podobny do R2D2 poprowadził ich do zarezerwowanego stolika i włączył holograficzne menu. Serwowano tu tradycyjną kuchnię japońską: oprócz sushi również grillowane lub smażone ryby, owoce morza czy kurczaka, z różnymi dodatkami: warzywami, ryżem, makaronem. Było drogo, ale to Oliver zapraszał, więc i płacił.
- Więc macie koncert w Niewidzialnym! Trzeba to uczcić. - powiedział. - Wiadomo już gdzie będzie impreza?
Anastazja rozsiadła się znudzona na fotelu, przeglądając menu. Zamówiła w ciemno coś, co było zaznaczone jako specjalność szefa i drogie nieziemsko.
- Impreza? Jaka impreza? - zapytała, ledwo słuchając Oliego i bardziej skupiając się na czacie z zespołem. Tym samym przeoczyła też, gdy nagle podeszła do niej jakaś ciemnoskóra dziewczyna w obcisłym stroju, z mikrofonem w ręku, za którą leciał dron z kamerką.
- Anastazja Vandelopa de Sade! - powiedziała z hiperpoprawną dykcją, jakby chciała ukryć własny akcent - Jestem Jazzy z vloga RT42News! Wszyscy mówią o pościgu gliniarzy za Twoim kolegą z zespołu, znanym jako Rebel Yell, możesz to dla nas jakoś skomentować.
Skrzypaczka zmarszczyła brwi.
- To prywatne spotkanie.
- Tylko jedno zdanie komentarza! Prosiiiiimy
- czarnulka zaczęła przed nią podskakiwać, wprawiając w ruch swój obfity biust.
- Jedno zdanie?
- Tak. Prosimy, prosimy, prosimy...
- Trzyma za Billy’ego kciuki, żeby udało mu się spieprzyć.
- powiedziała, lecz zamiast kciuków pokazała do kamery dwa środkowe palce.

[media]https://media.giphy.com/media/q1mmoRQ4eIfSM/giphy.gif[/media]

- Upsi - powiedziała i przesunęła palce w kierunku twarzy Jazzy, dając jej do zrozumienia, że wywiad został skończony.
Murzynka wpierw zaniemówiła z wrażenia, lecz szybko odzyskała rezon.
- Cała Vandelopa de Sade! - zaśmiała się sztucznie do kamerki drona, jednocześnie, jak się okazało obmyślając plan zemsty. - Taka ekscentryczna! Ale za to fani ją kochają. Jak ten tutaj przystojny młodzieniec! - wskazała palcem na Olivera a dron podążył jej śladem. - Kim jest tajemniczy partner Anastazji?! Przedstawisz się nam?
- Oliver Dimazzo
… - wydukał zaskoczony Oliver.
- Długo już jesteście razem?
- Od siedmiu i pół minuty, z czego ty zajęłaś aż trzy, kociaku
- warknęła Anastazja, choć na jej ustach wciąż był uśmiech - Czy to robi z nas trójkąt miłosny?
Jazzy zatkało tak, że nie wiedziała co na to odpowiedzieć, więc tylko zaśmiała się głupkowato.
- Cała Vandelopa, tak tak. - i odeszła, szepcząc jeszcze głośno do swojego drona: - Zostawmy ich samych!
A do ich stolika podjechał robocik, rysując w powietrzu holograficzne serduszko przebite strzałą i wołając cienkim głosikiem:
- Kocham cię Anastazjo!
- Więc tak… -
Oliver spojrzał na niego trochę zrezygnowany. De Sade uśmiechnęła się na widok robocika, choć prezentacja z którą przyszedł była nieco infantylna, ale przecież liczy się gest. Rozejrzała się ciekawie po lokalu za osobą, która zadedykowała jej to serducho.
- Pytałam o jaką imprezę ci chodzi. - przypomniała Oliverowi, żeby ten nie myślał, że ignoruje go całkiem. Robiła to tylko połowicznie.
Oliver otworzył ze dwa razy usta, jakby chciał coś z siebie wyrzucić a w końcu odpowiedział:
- No o tą w Niewidzialnym.
Robocik na koniec prezentacji wydobył ze swojego wnętrza kwiatka i wręczył go Anastazji.
- Podoba ci się? - zapytał Oliver.
De Sade uśmiechnęła się promiennie, po czym powiedziała:
- Nie.
- No durni ci twoi fani okropnie
- pokiwał skwapliwie głową, rozglądając się po sali przymrużonymi oczami, jakby wypatrywał nadawcy. - Desperaci jacyś.
Dyskretnym, lecz zauważonym przez nią gestem dłoni, próbował spławić androida, który zbliżał się do ich stolika grając na skrzypcach partię Anastazji z “Libido”. Po chwili zagłuszył go zresztą donośny gong, towarzyszący otwarciu się drzwi na zaplecze. Wyjechał z niego pękaty robot w fartuchu i kucharskiej czapce. Krocząc majestatycznie jak zawodnik sumo niósł przed sobą wielką tacę z nakrytymi półmiskami, drugą parą rąk grając na werblu.
- Danie szefa kuchni! - oznajmił tubalnym głosem.
Klienci, których mijał przyglądali się z ciekawością.
Robot-kucharz zatrzymał się przy Oliverze i Anastazji i postawił na stole półmiski.
- Dla pana Zaru Soba - Olivera zamówił dla siebie najtańszy makaron z sosem. - Dla pani danie szefa kuchni, czyli Hentai Tentacles!

Odsłonił przykrywkę pod którą w półmisku poruszały się w gęstym sosie żywe ośmiorniczki z mackami zakończonymi w kształcie małych penisów.
- Zmodyfikowane genetycznie żywe ośmiorniczki w sosie teriyaki! Zgodnie z prawem Północnej Kalifornii z uszkodzonym centralnym ośrodkiem nerwowym, dzięki czemu nie odczuwają bólu podczas ich jedzenia!
Oliver zasłonił usta dłonią, z trudem powstrzymując odruch wymiotny. Anastazja jednak przyglądała się ciekawie potrawie, którą jej zaserwowano.
- A jak uszkadzacie im nerwy? - zapytała, obserwując wijące się na talerzu macki.
- Z pomocą inżynierii genetycznej - odpowiedział robot-kucharz. - Zapewniam, że nie cierpią podczas przyrządzania ani jedzenia i serwowanie ich jest zgodne z prawem Północnej Kalifornii. To najnowszy hit kulinarny prosto z wysp japońskich! Są jadalne w całości, ale za najsmakowitsze uchodzą zakończenia macek.
De Sade zmarszczyła brwi, obserwując wijące się mini-kutaski. Po chwili ujęła w dłoń pałeczki japońskie i chwyciła jedną z ośmiorniczek. Przyglądając się zwierzęciu, uniosła je na wysokość twarzy.
Obserwowało ją malutkimi oczkami, próbując sięgnąć do jej twarzy ociekającymi sosem mackami.
Oliver przypatrywał się temu z mieszanką fascynacji i obrzydzenia.
- To chore! - powiedziała jakaś kobieta przy sąsiednim stoliku.
Anastazja podsunęła ośmiorniczce swój język, pomagając jej chwycić się go mackami. Gdy stworzonko to uczyniło... wsunęła język do ust i zaczęła żuć. Małe, gumiaste ciałko chwilę zgrzytało pod jej zębami, by po paru takich ruchach żuchwy, zmniejszyć swoją objętość w ustach. Jeszcze kilka ruchów i... de Sade przełknęła ośmiorniczkę.
Okazała się trochę gumowata, ale w sumie całkiem smaczna. W końcu danie kosztowało sześćdziesiąt pięć Eurodolarów.
Robot-kucharz uśmiechnął się i odjechał. Został tylko ten przygrywający im na skrzypcach.
- I jak? - zapytał Oliver.
- Spróbuj. - z szelmowskim uśmiechem Anastazja chwyciła kolejną ośmiorniczkę i wysunęła w kierunku ust Olivera, którego danie stygło, na razie nawet nie tknięte.
Odruchowo cofnął twarz, zerkając to na wijące się w uścisku pałeczek stworzonko to na Anastazję. Być może pomyślał, że jest to jedna z tych prób, na jakie go czasem wystawiała, by sprawdzić czy jest jej godny - a tak naprawdę dla jaj. Wreszcie zamknął oczy i otworzył usta.
“Frajer” - pomyślała de Sade, ale musiała przyznać, że podziwiała jego determinację. Chyba tylko to sprawiało, że nie spławiła go, mimo że irytował ją nieustannie. Nie było jednak taryfy ulgowej. Ośmiorniczka trafiła wprost do jego paszczy, próbując w ostatnim geście rozpaczy zatrzymać się na jego wargach, przywierając do nich penisko-mackami.
Oliver wciągnął ją częściowo do ust, ale zaraz pozieleniał i wypluł na swój talerz.
- Nie mogę - wykrztusił ze łzami w oczach. - To jeszcze żyje… chyba zostanę weganinem.
- Skoro nie czuje, to myślisz, że to wciąż życie?
- zapytała go Anastazja i sięgnęła po kolejną ośmiorniczkę. Spojrzała na nią jakby ze smutkiem - To tylko pusta egzystencja. Bez przesyłu danych to bez sensu. To dane, które przez nas przepływają są cenne, to jak je zniekształcamy, przetwarzamy... poza tym jesteśmy tylko kupą bezwartościowego szmelcu - powiedziała i zjadła kolejne stworzonko.
- Nie czuje bólu, ale może ma świadomość, że właśnie jest zjadane - powiedział. - Nie wiem, ja w sumie wolę to hodowane z komórek macierzystych mięso, ono nigdy nawet nie miało mózgu. Ta ośmiorniczka raczej też nie jest zbyt bystra, ale nie mogę. No chyba że chcesz, żebym ci się tu zrzygał. Znasz taką starą piosenkę:
I would do anything for love
But I won’t do that

- zanucił, wczuwając się i wyszło mu to całkiem nieźle. Robot, który pomyślał, że pytanie było do niego, zaczął grać na skrzypcach melodię.
Anastazja przełknęła i spojrzała znudzonym wzrokiem wpierw na robota, potem na Olivera.
- Pierdolenie. - skomentowała krótko i kolejną ośmiorniczkę skonsumowała w sposób ostentacyjny, otwierając usta po każdym gryzie, by jej rozmówca widział kolejne etapy umierania organizmu głowonoga.
Pochłonęła w ten sposób resztę stworzonek aż do lekkiego przesytu a Oliver w milczeniu skonsumował swój makaron. Gdy przyszło do płacenia rachunku zrobił wielkie oczy, ale z rezygnacją i niemal fizycznym bólem przyłożył chip do czytnika. Na podrzędnym stanowisku w swoim korpo nie zarabiał raczej zbyt wiele, pewnie nawet mniej niż ona teraz. Nigdy się specjalnie nie zastanawiała skąd bierze pieniądze na jej zachcianki. Fakt, że w Alamo żyli prawie za darmo.
Bez wątpienia jednak była to najdroższa kolacja jaką w życiu zjadła Anastazja. I mimo wszystko nie najnudniejszy wieczór jaki spędziła z Oliverem. Oczywiście sama dziś wybrała, by mu towarzyszyć a nie wybrać się na spotkanie z Howl i Billym. Oliver zaś zachowywał się dziwnie. Zawsze robił dobrą minę do złej gry a teraz sprawiał wrażenie… urażonego?
- Dzięki za kolację - powiedziała Anastazja, gdy podprowadził ją do motocyklu, co najmniej 5 razy droższego niż jego skuterek. Kobieta nie czuła się winna, bo wychodziła z założenia, że do niczego Olivera nie zmuszała a i on sam wybrał knajpę, jednak w podzięce za śniadanie, postanowiła zadeklarować się:
- Jutro zrobię zakupy. Ty ostatnio przygotowałeś mi śniadanie, to zostaw rano listę, co mam kupić, kupię dla nas dwojga. - powiedziała.
- Dzięki - uśmiechnął się lekko, lecz wciąż trochę smutno. - To co, jedziesz do Liz?
- Tja
- powiedziała, wsiadając na Miss Mayę - Trzym się.
Oliver pomachał jej na pożegnanie i ruszył ku Alamo.
Zrobiło się już całkiem ciemno i ulice były puste, więc Anastazja w dwadzieścia minut dotarła do Warsaw. W mieszkaniu zastała już Chrisa, jego kumpla Hana - szczupłego trochę eterycznego blondyna z fantazyjnym fryzem, którego kojarzyła w paru imprez oraz… Rosalie. Trójka znajomych była akurat w trakcie organizowania jakiegoś alkoholu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 22-10-2017, 22:43   #25
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Rockman mógłby jej przelać wszystko co miał na chipie z dzisiejszej wypłaty, a dziewczyna pewnie i tak by tego nie zauważyła. Pamiętał, że nawet jedną z dziar zrobiła mu za bilety na koncert bo był spłukany. To podbiło jego frustrację gdy przechodziła obok.
Trochę zasępił się przechylając do ust piwo, które chwilę wcześniej podała mu kelnerka.
Trzeba było zakręcić się wokół rozróby.
Chris potoczył wzrokiem po gościach klubu.

Z bezbolesnymi był ten problem, że byli… hm… bezbolesni. Chris kiedyś widział jak jeden z tych schizoli szarżuje na przeciwnika ze złamaniem otwartym jednej z rąk.
Chociaż z drugiej strony… we czterech by im nie wklepali?
Ten wielki bydlak był jeszcze mniej apetycznym kąskiem do bójki. Sully w sumie nie bał się oberwać, ale gdyby jutro przez to był ‘nie na chodzie’, to Liz i Anastazja na spółkę wyrwałyby mu jaja z korzeniami.
Odstawiając piwo obok popielniczki na półeczkę ciągnącą się wzdłuż wybiegu, Chris spoglądał na Rosalie i tych dwóch fagasów, z których jeden zaczął obcesowo obmacywać striptizerkę.

- Nie zabieraj łapy… nie zabieraj łapy… nie zabieraj łapy… - mruczał pod nosem starając się zaklinać rzeczywistość i leniwie, nonszalancko, niby to bez celu innego niż by być bliżej zgrabnej, roznegliżowanej tancerki - skracał dystans do rudego pryszczatego i jego napakowanego koleżki.
Nie zabrał.
Przeciwnie, uznał pogrożenie paluszkiem za figlarną zachętę i ścisnął jej pośladek mocniej, z uśmiechem miętosząc go w dłoni. Dwa palce drugiej dłoni przyłożył do ust, poruszając między nimi językiem. Jego rudy kumpel wyszczerzył się i pokiwał głową kibicując koledze.
Hagen również podniósł się z krzesła, równie niepozornie i powoli jak Chris podążając jego śladem. Kątem oka Sully zauważył, jak z twarzy siedzącego po drugiej stronie wybiegu olbrzyma znika uśmiech i wielkolud odstawia piwo na stolik. Na twarzy Chrisa zagościł lekki strach gdy to zobaczył. Po wielkości napiwku jaki brzydal dał Rose, można było sądzić, że ją lubi. Ci dwaj też mogli to skojarzyć i “miętoszenie pupy” by się zaraz skończyło.
Jak i chwiejny bo chwiejny, ale zawsze jakiś powód do burdy.

Rosalie spróbowała zrobić krok w lewo i uwolnić pośladek z uścisku.
- Zabieraj kurwa łapy - syknęła przez zęby niezbyt głośno, ale nachalny klient z pewnością ją usłyszał. To było ostrzeżenie. Nie chciała robić zadymy, ale na takie zachowanie absolutnie nie dawała przyzwolenia.

Sully postanowił nie czekać na reakcję obmacywacza, bo okazja do dymu mogła się nie powtórzyć. Skoczył do przodu ucapiając “Pakera” za włosy i szykując jego twarzy gorącą, namiętną randkę ze swoim kolanem. Koleś w ostatniej chwili dostrzegł Chrisa kątem oka i puścił pośladek striptizerki, ale nie zdążył zrobić nic więcej. Jego włosy okazały się jednak zbyt krótkie i nażelowane, dłoń Sully’ego ześlizgnęła się po nich, podobnie jak bok głowy delikwenta po jego kolanie. Zamiast rozbić mu nos perkusista tylko go zamroczył. Gość wyrwał się mu i zatoczył, opierając plecami o krawędź wybiegu.
- O ty kurwiu! - syknął wściekle.
Na chwilę rozdzieliło ich przewrócone krzesło.
Rudzielec poderwał się również, ale ten pryszczaty chuderlak nie był przeciwnikiem dla niepozornego, lecz bitnego Hagena. Blondyn zasadził mu kopa z kolanka, wykręcił rękę i rzucił nim na sąsiedni stolik. Poleciały na podłogę szklanki a z krzesła zerwał się przysypiający tam jeszcze przed chwilą zapity typ.

W całym klubie zapanowało poruszenie. Łysy bramkarz oderwał się od wchodzących akurat nowych gości i ruszył ku nim krzycząc:
- Spokój, kurwa!
- Bo co?! - Gruby harleyowiec zripostował elokwentnie zastępując mu drogę.
Wszędzie dookoła ludzie wstawali, część już filmowała scenę holofonami.
Wstał także olbrzym, powoli okrążając wybieg i ze złą miną zmierzając ku epicentrum awantury. Bezboleśni podążali jego śladem.

Rosalie spojrzała na ochroniarza wzrokiem pełnym nadziei, by za chwilę trzeźwo ocenić sytuację. W pojedynkę raczej nie zapanuje nad piorącymi się facetami. Co najwyżej zdoła przywalić któremuś z nich nie wnikając po co właściwie się piorą i kto zaczął, a tym samym doleje tylko oliwy do ognia. Pierwszą rzeczą, jaka przyszła jej na myśl, było użycie kobiecych argumentów. Gwizdnęła głośni w dwa palce starając się przebić przez hałas, na który składały się dźwięki muzyki, odgłosy mordobicia, łamanych mebli, tłuczonego szkła oraz okrzyki i stęknięcia. - Panowie, to jeszcze nie koniec wieczoru, a z podbitymi oczami trudniej będzie podziwiać.
...I to podziałałoby na Chrisa w normalnej sytuacji. Nawet pewnie podczas awantury spontanicznej, jakich nie mało było podczas ich wyjść.
Dziś jednak…

Gdyby skończyło się na tym tak jak teraz, to zapewne wyrzuciliby z klubu uczestników zajścia i tyle.
Wszak nie o to chodziło.
- Buddy you're a boy make a big noise... - zaintonował waląc z kopa w stolik, by przybić nim “Pakera” do wybiegu.
Tu trzeba było większej awantury.
Złapał rudzielca gramolącego się na nogi za rękę i zakręcił się z nim jak w szalonym tańcu. Wypuścił jego dłoń po dwóch obrotach ciskając nim bardziej siłą odśrodkową, niż własną, w dwóch Bezbolesnych idących ku starciu.
- Ej! - Jeden z gangerów, z wtyczkami w czaszce odsunął się, a drugi przechwycił krzyczący ludzki pocisk, chwytając go za fraki mechanicznym ramieniem i odepchnął rudzielca z powrotem na Chrisa, w którego plecy jednocześnie coś uderzyło. Sully nie docenił obmacywacza, który szybko obszedł stolik i byłby może go nawet znokautował gdyby nie Hagen. Obaj szarpali się teraz za jego plecami, lecz trwało to tylko chwilę, bo przeciwnika Hana chwyciła wielka łapa olbrzyma, który w kilku krokach pojawił przy nich.
Kawałek dalej harleyowcy przepychali się i przekrzykiwali z bramkarzem.
Apel Rosalie o zachowanie rozsądku utonął w tym harmidrze. Chris ledwo usłyszał w słuchawce wiadomość głosową od Natashy, przekazaną mu przez Lamię:
“Jak wejdziemy uciekajcie przed nami na zaplecze.”
Tymczasem wołanie “policja!” rozległo się ze zgoła nieoczekiwanej strony. Trzymany przez olbrzyma w powietrzu obmacywacz krzyczał:
- Jestem z policji, to napaść na funkcjonariusza, masz mnie puścić!
Wielkolud zmarszczył brwi a jego pięść zatrzymała się w połowie ciosu.
- Tak, jesteśmy z policji! Puszczaj! - wrzasnął rudzielec, który znów był w rękach Chrisa.
- Z jakiej policji? - spytał Sully podobnie jak ‘brzydal’ wstrzymując uniesioną do ciosu pięść. Krótkimi zerknięciami spojrzał na bezbolesnych i wielkoluda przy Hanie i “Pakerze”. Wszak w San Francisco firm policyjnych było kilka.
- Pacyfikatorzy! - pisnął rudy i drżącą ręką wyświetlił z pogiętych e-glasów odznakę.
- Ci od Alamo? - Chris się prawie ucieszył. Sierpem pieprznął go pięścią z podskórnym kastetem prosto w ryj, a gdy ten zawirował jak szmaciana lalka, poprawił soczystym kopem posyłając go w stronę drzwi. Wielki brzydal potraktował to chyba jako zachętę, bo znów zamierzył się na drugiego z Pacyfikatorów.

- Kosa zostaw! - krzyknęła Rosalie, ale niezbyt głośno ani przekonująco. W sumie jak już była zadyma, to nie miała nic przeciwko temu, żeby tym świniom spuścić porządny wpierdol. Oparła się plecami o rurę obserwując wydarzenia z w miarę bezpiecznej odległości. W każdej chwili gotowa była wiać przez wybieg do garderoby.
Kosa jednak posłuchał. Wstrzymał znów pięść i rzucił drugiego Pacyfikatora na podłogę.
- Zabieraj kumpla i spieprzajcie stąd! - warknął.
Ten jednak nie posłuchał dobrej rady. Podniósł się i wyciągnął zza pasa taser, mierząc nim w Chrisa i Hagena.
- Na ziemię! Jesteście aresztowani! - zawołał. - Wy dwaj za pobicie funkcjonariuszy, a ta kurewka za zniszczenie policyjnego mienia! - Wskazał skinieniem głowy na Rosalie.
- Jak ją nazwałeś?! - olbrzym skoczył na niego, lecz wystrzelona elektroda była szybsza. Porażonemu prądem wielkoludowi włosy stanęły dęba i zwalił się na krzesło, z głośnym trzaskiem składając je swoim ciężarem.

W tym momencie z hukiem otworzyły się drzwi klubu i pojawili się w nich nowi goście, tacy w pełnych mundurach i hełmach z przeszklonymi przyłbicami. Nie byli to jednak Pacyfikatorzy. Błękitne umundurowanie jednoznacznie wskazywało na Dobre Gliny. Ze dwóch funkcjonariuszy miało na sobie pancerze-kombinezony szturmowe, ot na wszelki wypadek.
- Policja!
- Policja! Wszyscy na ziemię! - rozległ się inny głos, ale nie dobiegający wcale od drzwi.
Jeden z klientów klubu, ten który wcześniej wyglądał za całkiem zachlanego, teraz zaskakująco sprawnie wyświetlił odznakę, wyciągnął taser i wymierzył w Pacyfikatora. - Ty też! Rzuć to, jesteś pijany!
Jednocześnie posłał Chrisowi krótkie porozumiewawcze spojrzenie, ledwo zauważalnie kiwając głową w kierunku zaplecza.

- Spierdalamy! - Chris rzucił do Hagena i Harleyowców z zamiarem rzucenia się do ucieczki, ale gdy się odkręcał ku zapleczu się jego wzrok prześlizgnął się po wydziaranej striptizerce. Że też musiała mieć robotę właśnie tu, właśnie dziś. Zagorzała fanka, znajoma Arwanee, a do tego nieźle inkowała niekoniecznie za kasę.
Swoich się nie zostawia, nawet jak Chris ją znał jedynie przelotnie.
- C’mmon Rosie! - krzyknął do niej.
Nie zastanawiając się ruszyła biegiem w stronę zaplecza, na którym znajdowała się garderoba. Dalszy udział w zadymie był ostatnią rzeczą jaka ją interesowała. Chciała tylko zgarnąć w locie ciuchy, wsiąść na zaparkowany za lokalem motocykl i spieprzać stąd jak najdalej. W końcu to był ostatni dzień pracy, nic jej tu już nie trzymało.
Sully i Hagen z braku lepszego pomysłu i znajomości planu budynku wskoczyli na wybieg, podążając biegiem za Rosalie.
- Za nimi! - Chris usłyszał znajomy głos Natashy. Gdy obejrzał się za siebie ujrzał już pięciu czy sześciu uzbrojonych policjantów, z czego trójka przepychała się za nimi. Harleyowcy i bramkarz, którzy byli pierwsi na drodze Dobrych Glin poddali się klękając i unosząc ręce. Podobnie, z pełnym spokojem, uczynili Bezboleśni oraz reszta ludzi w klubie. Lou i Lady BomBom wciąż jak gdyby nic się nie wydarzyło siedzieli przy barze, obserwując widowisko. Fixer z uśmiechem wyjął z ust e-papierosa i dopiero uniósł w górę ręce.

Przedarli się przez kotarę i znaleźli w pustym i trochę obskurnym korytarzu, z drzwiami po lewej i prawej, a który dalej kończył się rozwidleniem, również na lewo i prawo. Rosalie, niemal gubiąc po drodze szpilki, pchnęła właśnie drzwi po prawej, jak się okazało prowadzące do garderoby i zaczęła zgarniać rozrzucone po krzesłach ciuchy. Na jednym z nich siedziała starsza, ruda striptizerka.
- Rosie, a ty po co zwiewasz? - zdziwiła się, a gdy Chris wpadł śladem Rosalie do pomieszczenia ucieszyła się: - O, przyprowadziłaś chłopca! Zostawić was samych?
Rosalie spojrzała przelotnie na perkusistę.
- Chętnie, ale innym razem - rzuciła naciągając na siebie koszulę w kratę. - W lokalu mała rozróba, pracujesz legalnie, więc nie powinno być przypału. Aha, jakby co to nas to nie było - nawijała zbierając ciuchy.
Sully mrugnął Rudej, ale wycofał się zaraz na korytarz. Szybko zerknął ku kotarze i w głąb korytarza, ku rozwidleniu. Rozkmina czy samemu szukać tylnego wyjścia, czy poczekać na striptizerkę zajęła tylko ulotny moment.
Coś mu przy tym zatrybiło.
- Cholera - skrzywił się i zerknął znowu do środka. - Ty z Alamo nie? - Spojrzał na Rosalie przypominając sobie, że była sąsiadką Anastazji.
- Z Alamo - potwierdziła zapinając krzywo dwa guziki w długie, sięgającej za pośladki koszuli.
- Tamten teren obstawiony przez Pacyfki, mogą chcieć się mścić za tych dwóch tutaj.
- Pacyfikatorzy… - tylko tyle zdążyła powiedzieć.

Dobre Gliny nie były aż tak dobre, by czekać aż dokończą pogawędkę a Rosalie się ubierze. Przez kotarę wpadło trzech gliniarzy, mierząc przed siebie z pistoletów i taserów.
- Na ziemię! Ręce do góry! - krzyknął kobiecy głos i policjant na przedzie uniósł przyłbicę hełmu, okazując się młodą i całkiem ładną a w dodatku uśmiechniętą policjantką. Hagen zerknął na Chrisa i klęknął na korytarzu, unosząc ręce.
Sully nie kozaczył. Nie dość, że do Dobrych Glin nic nie miał, to i Natashy nie było sensu podskakiwać. Oberwać z tasera zaś też niemiło. Wedle polecenia opadł na kolana i podobnie jak Han uniósł dłonie w górę.
- No kurwa! - Rosalie syknęła wściekła, że znów coś się jebie. A przecież miała zaczynać nowy, bardziej odpowiedzialny etap życia. Aresztowanie będzie świetnym początkiem. Westchnęła głęboko. Innego wyjścia, niż to przez korytarz, z garderoby nie było więc nie mogła wiele zrobić.

Gliniarze skuli im ręce za plecami, pobieżnie przeszukali i Chrisowi zabrali składany nóż, po czym wepchnęli z Hagenem do garderoby.
- Poddaję się! - Ruda striptizerka teatralnie uniosła w górę ręce, po chwili jednak opuszczając jedną, by zaciągnąć się e-papierosem.
- Ich nie trzeba. - Policjantka wskazała na striptizerki i zwróciła się do nich: - Nigdzie stąd nie idziecie, jasne? Cole, pilnuj ich - poleciła koledze, który stanął z taserem w otwartych drzwiach garderoby, obserwując ich zza szyby hełmu.
Po chwili na korytarzu zaroiło się od glin, w tym takich po cywilnemu, za to z walizkami i kosmicznymi e-glasami na oczach.
- Przeszukać budynek, jeden uciekł na górę! - padały polecenia.

- A tak przy okazji, Ruda Mery jestem - odezwała się koleżanka Rosalie. - Podałabym dłoń, ale he he chyba jesteście trochę skrępowani. Po cholerę zwiewałaś Rosie? Mówiłam ci przecież, że będzie nalot, ale nam nic nie grozi.
Szczerze, to zupełnie wyleciało jej z głowy, że wspominała coś o nalocie. Ruda zawsze dużo gadała a Rosalie często tylko udawała, że słucha. Podobnie było i tym razem. Ostatnimi czasy zbyt wiele rzeczy krążyło jej po głowie. Nawet jeśli jej mózg przyswoił początkowo paplaninę rudej, to później źle wyselekcjonował informacje i zamiast pamiętać o ostrzeżeniu koleżanki w głowiem miała szczegółowy opis tego, jak to jej nowy facet nie potrafi zmieniać pieluszek i ile rzeczy w domu może zostać w takiej sytuacji ubabranych gównem dwulatki.
- Instynktownie - odpowiedziała starszej striptizerce. - Było niezłe mordobicie - zamilkła na moment - i to chyba z twojego powodu. - Spojrzała badawczo na Chrisa, bo w jej naiwnej wersji wydarzeń przywalił gościowi za to, że złapał ją za tyłek. Uśmiechnęła się kącikiem ust. - No a potem wpadają gliny i robi się zamieszanie. Pewnie też byś wiała.
- Z mojego powodu? - Sully zrobił niewinną minę. - Był niegrzeczny, dostał klapsa, ot tyle. Nie wiedziałem, że to gliny... - brnął dalej, “lekko” ignorując fakt, że drugiemu przypieprzył z niemałą radochą gdy zobaczył holoodznakę. Zdecydował się strategicznie zmienić temat: - Ale kiepsko wyszło…

Strapiony chciał wyjąć pomiętą paczkę szlugów ze spodni, ale że miał skute na plecach łapy to było to nierealne. Kiwnął na Hana i ustawił się za nim. Ten przewrócił oczami, ale też skutymi rękami na plecach zaczął grzebać Chrisowi w kieszeni. Wyglądało to trochę na wstępną homozabawę, ale Hagen wyciągnął w końcu szlugi.
I tyle…
...bo wyciągnąć, czy odpalić, do ust papierosa włożyć… szans nie miał żaden z ich dwóch. Sully spojrzał na striptizerki prosząc o pomoc. Hagen zaś skrętem ciała skierował trzymaną za plecami paczkę ku striptizerkom.
Rosalie nie paliła papierosów. Na widok skierowanej w ich stronę paczki pokręciła tylko głową podśmiewając się pod nosem z poświęcenia, jakie włożyli w wydobycie szlugów z kieszeni.
- Te cioty prawnie mogą skoczyć. Byli tu prywatnie, w cywilu, nie na swoim rejonie - Chris odezwał się znowu - ale obstawiają Alamo przed wysiedleniem te “Pacyfki”. Mogą chcieć się mścić. Może dziś tam nie wracaj? - Zmrużył oczy jakby coś do niego dotarło. - A o co im szło z tym niszczeniem mienia?
Rosalie przysiadła na skraju toaletki, przy której Mery robiła przed chwilą makijaż i zrzucając z nóg niewygodne buty zaczęła odpowiadać:
- Nie sądzę by zdążyli dać jakikolwiek cynk, tym, którzy kręcą się przy Alamo. Pewnie siedzą tam skuci kajdankami tak jak wy. - Puściła porozumiewawcze oczko do Rudej, przypominając sobie opowieści o jej łóżkowych przygodach. - A nawet jeśli, to jakoś sobie poradzę, nie będę nikomu psuć wieczoru niezapowiedzianą wizytą - stwierdziła. - Jeśli chodzi o niszczenie mienia to udało mi się upolować drona Pacyfikatorów. - Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- No to wkurwieni być musieli nieźle. - Sully zastanowił się nad czymś. - Na jutrzejszym naszym koncercie będziesz, w Niewidzialnym? Pytam, bo wiesz… ja to wywijam na występach tak, że ciężko ogarniać cokolwiek poza garami i holo, ale cię kojarzę, że często bywasz.
- Woooo, gracie jutro w Niewidzialnym?! - wypaliła podekscytowana, choć w jej głowie wybrzmiewało raczej coś w stylu: “O kurwa, on mnie kojarzy!! ^^ O.O - Będę, będę, jak uda mi się tam wbić. A, że kończę już tę gównianą robotę - spojrzałą na koleżankę - eee, znaczy wiesz… no dobra, gówniana jest, znaczy nie dla mnie - spróbowała się wytłumaczyć. - Ech, nieważne. Zaraz wrzucam informacje na wasz fanpage - znów zwróciła się do perkusisty a zadowolenie nie znikało jej z twarzy - bo go prowadzę - dodała dumna z siebie.
- Widziałem. Niezłe foty. - Uśmiechnął się. - Dobra… mam plan. - Gdy Chris miał plan oznaczało to coś w stylu “potrzymaj mi piwo”. - Załóżmy, że gliny nas puszczą. Tak teoretycznie. Z tymi pacyfkami, to chuj wie…. szczególnie jak im rozpieprzyłaś drona. Jak jutro chcesz na koncert, to możesz kimnąć u nas w Warsaw, byś pojechała z nami prosto jutro do Niewidzialnego. Możesz kimnąć na mojej kanapie, ja będę całą noc i tak pracował nad oprawą. Trochę cię wpieprzyłem w większe G. z tymi pacyfkami przez zadymę, głupio jakby się odegrali. - Spojrzał na Rudą i Hagena. - Można to z imprezką połączyć, tylko nie do rana, bo jeszcze próby musimy jutro zrobić. Co wy na to?
- Plan niezły, choć trzeba go trochę udoskonalić - powiedziała starając się nie eksplodować z ekscytacji. - Choć dałabym się pokroić za to, żeby być na waszej próbie to nic z tego. Jutro mam ustawionych dwóch klientów na dziaranie - stwierdziła trzeźwo. - Mery, ale od imprezy można zacząć, prawda? - spojrzała na nią takim wzrokiem, że ta nie mogła się nie zgodzić. Poza tym i tak nie miała pewnie lepszych planów na wieczór, bo przecież miała być w pracy ale w tych okoliczności o kręceniu tyłkiem na rurce nie było już raczej mowy.
- To co, impreza i zobaczy się co dalej? - spytała. - O ile oczywiście nie zamkną was na 24 albo i lepiej. Bez perkusisty średnio dałoby się grać koncert - skrzywiła się na samą myśl o tym, że jutrzejszy występ może jednak nie dojść do skutku.
- Te Dobre Gliny są w porządku. Zawsze możesz stwierdzić, że wzywałaś pomocy jak cię macał - uśmiechnął się znowu - ale pewnie i tak puszczą. Jak Mary mówiła, że nalot i tak miał być, to zgarnięcie nas w bójce przy okazji. Tylko problem. - Skrzywił się. - No ale… zobaczymy.
- Jak zapraszacie to nie odmówię - wzruszyła ramionami Ruda Mery, która w tym czasie poprawiała stanik, eksponujący dorodne piersi. - Tu jakaś grubsza sprawa, to roboty pewnie i tak nie będzie. A ja mam małe dziecko, nie mogę się stresować.
Założyła bluzkę i podeszła do kumpla Chrisa, wyciągając mu ze skrępowanej dłoni paczkę szlugów i zerkając pytająco na pilnującego ich policjanta. Ten wzruszył ramionami, więc Ruda Mery wetknęła po papierosie w usta skutych mężczyzn i odpaliła.
- A zajarajcie se - powiedziała - Dzielnie broniliście honoru Rosie, widziałam przez kotarę. Tylko dmuchajcie w wywietrznik.
Włączyła wiatrak, stojący na półce obok Rosalie, żeby dym leciał w drugą stronę.
- Dzięki - wyseplenił szczupły blondyn, zaciągając się. - Ja jestem Han. Naprawdę miło poznać.

Nie zdążyli jeszcze spalić, gdy na korytarzu znów rozbrzmiały kroki i męskie głosy.
- Nic?
- Nic, nada. Wszystkie dziwki legalne, puste gniazda od sprzętu, serwery dziś po południu wyczyszczone i zresetowane, monitoring też. Nawet wszystko umyli, w łóżkach świeża pościel, pachnie jak szpital, nie burdel. Nawet gdybyśmy przysłali tu ekipę od DNA to pewnie nic nie znajdą.
- Kurwa.
- Mhm. IP jednoznacznie wskazywało na ten adres, nie ma mowy o pomyłce, ale dziś wyszły tylko dwie legalne transmisje. Mieliście przeciek, nic tu po nas.
Kroki i głosy oddaliły się, by po chwili wrócić w osobie znajomej policjantki. Wyglądała na wkurzoną.
- Ten, ten i... ta - wskazała na Chrisa, Hana i Rosalie - zmieszczą się do vana. Tamtą dopchnij do suki. - Pokazała na Rudą Mery. - Koniec imprezy, idziemy!
- A mnie niby za co? - oburzyła się Ruda Mery.
- Na przesłuchanie w roli świadka. Za godzinę będzie pani wolna.
- No dobra. Rosie, prześlij adres to wpadnę! - zawołała na pożegnanie, bo policjantka prowadziła już ich trójkę do tylnego wyjścia.

Na parkingu na tyłach Insomni stał van Dobrych Glin a kawałek dalej radiowóz trzeciej z liczących się na lokalnym rynku egzekwowania prawa policyjnych korporacji - Psów Frisco. Ci odróżniali się od błękitno umundurowanych Dobrych Glin szarymi barwami - jak konfederaci od unionistów na filmach o wojnie secesyjnej. Lubili się też podobnie. Oficerowie obu formacji wykłócali się właśnie między sobą.
Policjantka z kolegą wsadzili Chrisa, Hana i Rosalie na pustą pakę vana, zatrzasnęli drzwi a sami usiedli z przodu i ruszyli.
- I wypieprzajcie stąd, to nasz teren! - krzyczały za nimi Psy Frisco.

- Chris, mamy do pogadania - odezwała się policjantka. - Ta dwójka tu to twoi znajomi tak? Bo przesłałeś mi ich zdjęcia.
- Ano… znajomi - odrzekł ostrożnie.
Rosalie zaskoczona tematem zdjęć spojrzała na perkusistę badawczo. Jedyne co miała w tym momencie do powiedzenie to coś w stylu “O co tu chodzi?” wolała więc przemilczeć sprawę. Niech mówią, ci którzy mają coś do powiedzenia.
- A komu jeszcze mówiłeś o nalocie? - zapytała policjantka. - Bo niestety, nalot o którym wie nalatywany to jeszcze gorzej niż by go nie było. Tak tylko ich ostrzegliśmy i przeniosą nielegalną część interesu w inne miejsce. Cybergliny mówiły, że cholernie ciężko ich było namierzyć, mieli dobre szyfrowanie czy coś. Wiecie dlaczego Cybergliny zwróciły się do nas a nie do Psów Frisco, jak powinni, bo to ich dzielnica? Podejrzewają, że Psy biorą w łapę i osłaniają interes. Wiecie w ogóle o czym mówię? - spojrzała na Hana i Rosalie.
- Sense-net na dzieciakach? - spytał Hagen. - Czy coś w tym stylu?
- Zwyrole z całego świata podłączali się tutaj przez portal w darknecie, wchodząc w ciała chłopców i dziewczynek, żeby poczuć się znowu młodzi. Trzynasto-czternastolatki. Sorry, Chris, w sumie zrobiliście z tą burdą dobrą robotę, ale rozumiesz czemu jestem zła, co nie?
- Natka… - Chris zdawał się być zmęczony. - Jedyne co mi przychodzi na myśl… to że mój znajomy, którego sugerowałaś ostrzec cynkiem uznał, że sprzeda info dalej. - Pokręcił głową. - Powiedz mi - spojrzał jej prosto w twarz - że jesteś pewna tego sense-child, bo jak tak… To znaczy że obiecał mi trzymać brata z dala od lewych motywów, po czym wkręcił na temat burdelu netowego dla pedofili. Wtedy go po prostu zajebię. - Wzrok mu stwardniał. - Miał być dym, był. Miałem ostrzec znajomka, ostrzegłem. Nie będę Ci nawet liczył, że podstawiłem się Pacyfikatorom, bo raz że Alamo, dwa że dojebali się do znajomej, to i tak bym to zrobił. Ale powiedz kurwa jak na spowiedzi: czy jesteś pewna sense-child?
- Cybergliny są pewne - odpowiedziała. - Ale samo IP przed sądem nie jest dowodem, musi być winny człowiek, nie urządzenie. Ty pracujesz w Insomni, prawda? - Policjantka spojrzała na Rosalie. - Słyszałaś coś o tym, widziałaś? Nie bój się, to nie jest oficjalne przesłuchanie, nic nie będzie zapisane.
- Pracowałam - powiedziała i zamilkła na moment ciesząc się brzmieniem tego słowa.
- Podobno wynosili dziś z burdelu sprzęt komputerowy i wywozili jakieś dziewczyny. I w sumie to tylko tyle jestem w stanie powiedzieć.
- Tak myślałam - westchnęła policjantka. - Specjalnie brali starsze dzieciaki, które dało się ucharakteryzować na pełnoletnie, żeby wzbudzały mniej podejrzeń. Tu Saskaya - powiedziała do komunikatora w hełmie. - Zgarnęliśmy tego fixera? Tak, tego. Aha, nie brał udziału w bójce więc nie. - powiedziała do gliniarza prowadzącego pojazd. - Mhm. Ok. Dzięki.
Odwróciła się z powrotem do trójki “więźniów”.
- Przy jednym z twoich znajomych Dzieci Kwiatów znaleziono dawkę amfy a przy drugim nielegalną spluwę - powiedziała do Sully’ego. - Postaram się, żeby nie trafili za kraty, ale nic nie obiecuję, bo szef zadowolony z akcji nie jest. W każdym razie ciekawych masz znajomych, Chris.
Rzuciła Rosalie kluczyk.
- Rozkuj ich - poleciła, po czym zapytała całą trójkę: - No nic, to gdzie was podrzucić?

W innych okolicznościach nie rozpięła by ich tak szybko. Rewelacje zasłyszane w radiowozie odebrały jej jednak chwilowo chęci do zabaw i żartów. Rosalie rozpięła kajdanki Chrisa a później jego kolegi. Na pytanie o podwózkę wzruszyła tylko ramionami.
- Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej - odezwała się po chwili do policjantki - spytaj mojej koleżanki, tej rudej. To wścibska plotkara, ale dobra dziewczyna - dodała stanowczo - może będzie w stanie jakoś pomóc.
- Wyrzuć nas pod Warsaw. - Chris spojrzał na policjantkę. - A co do tej sprawy… Może dowiem się czegoś. Z bratem pogadam, muszę go wyrwać stamtąd.
- Brzmi jak dobry pomysł - zgodziła się Natasha. - Warsaw Pub&Bar? - gdy potwierdzili podała adres kierowcy i dziesięć minut później wysadzili ich pod barem, nad którym znajdowała się melina Mass Æffect.
- Dzięki - pożegnała ich policjantka. - Uważajcie na siebie. I nie uderzajcie już dzisiaj w miasto, w końcu jesteście aresztowani - puściła do nich oko.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 24-10-2017, 13:57   #26
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Zachowanie Dale’a było nieco “podejrzane”. Podobnie jak Liz parę godzin wcześniej. Oby ta cała sprawa z Niewidzialnym nie była jakąś lipą, w którą wrobiono Janis.
- Billy… Howl - przedstawił siebie Rebel Yell i swoją towarzyszkę nie interesując się drinkami. Na to przyjdzie czas ja dogadają interes.
- Wy akurat nie musicie się przedstawiać - uśmiechnął się Dale, spijając pianę.
- Ponoć szukacie zespołów na kolejne wydanie Niewidzialnego Klubu? - zapytał Billy gdy obsiedli stolik dookoła.
- Nie szukamy. Już znaleźliśmy, mam nadzieję - uniósł kufel w geście toastu. - Niewidzialny rzadko gości koncerty, jak bywaliście to wiecie. Ale, że jestem fanem Mass Æffect to sprawdziłem w necie, że nie macie na jutro innych koncertowych planów i zacząłem urabiać temat. I urobiłem, z pomocą Janis. Bo nie jestem tam szefem, jego poznacie na miejscu. Ja tylko przekazuję warunki. No to krótka piłka: sześć tysięcy, czyli tysiąc na głowę plus drinki gratis, jakby to robiło różnicę - uśmiechnął się.
To była bardzo dobra stawka, zważywszy, że koncert nie miał być biletowany i być tylko urozmaiceniem imprezy. Zwykle zgarniali po kilka stówek na łebka.

Stawka rzeczywiście brzmiała dla Howl nieźle, nie ona jednak była od tego żeby ją negocjować. A na pewno nie w przypadku gdy Billy już na starcie rozmowy wprawił ją w osłupienie, które dopiero teraz powoli przechodziło. Zresztą, co tu kryć, od początku była zawieszona, jeszcze bardziej niż w trakcie próby. Na próbie przynajmniej grała tak jak zawsze, z tym swoim profesjonalizmem przechodzącym w perfekcjonizm.
- Jesteś fanem. - Ożywiła się. - Fajnie. Dobra, chwila, jednak wezmę to piwo.
Kilka chwil później wróciła do stolika z porterem.
- Od razu lepiej. - Upiła duży łyk. - Dale, jaki jest twój ulubiony nasz kawałek? I czy macie jakieś warunki specjalne. Wiesz, czas, ilość utworów, bisy, jakiekolwiek preferencje albo anty-preferencje. - Wszystko to Howl mówiła spokojnie, niemalże jakby to jej osobiście nie dotyczyło. Ot, kolejne ustalenia, jakich było już setki wcześniej.
Dale już od jej pierwszego pytania powstrzymywał śmiech a gdy skończyła mówić zaśmiał się na głos.
- Sprawdzasz czy naprawdę was lubię czy to takie kurtuazyjne pierdolenie? Więc najbardziej lubię chyba “City Lights”, chociaż “Rebel Cry” wymiata na żywo. Widziałem was miesiąc temu w Rockzone w Oakland i to był dobry show. A co do jutra to chcielibyśmy, żebyście zmieścili się w czterdziestu pięciu minutach, mniej więcej. Nie macie dużo materiału, więc krótka forma to chyba nie powinien być problem, nie? Bisy - jasne, jeden lub dwa, jak publika zechce. Nie chcemy wam mówić co macie grać, ale do Niewidzialnego ludzie przychodzą się zabawić, więc im energiczniej tym lepiej. Nie wszyscy goście będą fanami waszego typu muzy, więc przed wami trudne zadanie, ale i okazja, żeby dotrzeć do szerszej publiki.
Zwilżył usta łykiem piwa.
- Impreza zacznie się jak zwykle, o zmroku. Wy wejdziecie koło 23. A teraz najlepsze: miejscówka na jutro to nieczynna stacja metra Glen Park a scenę urządzimy na dachu unieruchomionego pociągu. Oczywiście pomożemy wam wtargać tam sprzęt.
- Jutro o 23, będziemy. - stwierdził Billy, wysuwając e-glassa i przesyłając krótką wiadomość tekstową do Chrisa.

Kod:
Godzina 23. Powinieneś zdążyć.
W przeciwieństwie do Howl, Rebel Yell mało obchodziły gusta muzyczne Dale’a. Liczyła się okazja do występu przed publicznością. I kasa. - Kto nas wprowadzi na imprę, gdy już pojawimy się w Glen Park? Ty?

Dale pokręcił głową.
- Spotkamy się w środku. Bramkarze was poznają i pomogą ze sprzętem. Musicie przyjechać przed 20, żebyśmy zdążyli rozstawić sprzęt. A jeśli chcecie na miejscu sprawdzić akustykę to lepiej wcześniej, bo od 21 otworzymy bramy. I prześlijcie mi listę znajomych to wejdą za darmo.
Niewidzialny Klub był nietypowy również pod względem ceny wstępu. Bramkarze wyznaczali ją każdemu gościowi indywidualnie, im bardziej odjechana stylówa tym taniej. Cena wejściówki wahała się od pięciu do kilkudziesięciu Edolców, przy czym najciekawiej wyglądający goście i najładniejsze panienki mogli liczyć na wejście za darmochę.
- Jeden z naszych ludzi przybędzie nieco później, ale zdąży na sam występ. - zastrzegł Billy.
- Kto niby? - wcięła się Liz dosiadając się niespodziewanie do stolika. Co zabawne nie usiadła na kanapie obok Dale’a gdzie było sporo miejsca tylko wepchała się na stronę zajmowana przez Billy’ego i Howl, aż przez moment zrobiło się ciasno.
- Chris. - przypomniał Rebel Yell niezbyt zadowolony z przybycia Liz.
- Cześć - przywitał się z nią krótko Dale, po czym przeniósł spojrzenie na Bille’go. - Lepiej żeby zdążył, bo szefostwo Niewidzialnego nie lubi wtop. Zresztą o wilku mowa - wskazał na ulicę za oknem, gdzie Sully z kumplem, znanym im blondynem imieniem Han Hagen, wysiedli właśnie z automatycznej taksówki i weszli do klubu Insomnia naprzeciwko. - Nie wspomniałeś, że ma tam być dziś zadyma i nalot glin? - zapytał Rebel Yella. Wydawał się rozbawiony.
Liz podniosła tylko brew i czekała na odpowiedź Billy’ego. Miała wrażenie, że ostatnio wszystko ją omija.
- Tak słyszałem. - rzekł ostrożnie Rebel Yell. - Więc wolałem nie ryzykować, a poza tym… nie martw się. Nawet z “one card short of a full deck” potrafimy zagrać. Jesteśmy profesjonalistami.-
Odnosząc się tym do klasyka, którego to wersją instrumentalną lubił się czasem popisywać na koncertach.

- Ta, ta. - Howl pokiwała głową, chociaż bez jakiegoś specjalnego zapału. Przesunęła się bliżej Dale’a na półkolistej kanapie, jedną rękę swobodnie zarzuciła na oparcie. Palce przyozdobione ciężkimi pierścieniami i sygnetami bębniły o obicie w szybkim, jakby niecierpliwym rytmie. - Zresztą, nawet na takie fuckupy jest sporo rozwiązań, także będziemy ubezpieczeni. - W końcu nieraz zdarzało się się że jakaś kapela musiała na ostatnią chwilę szukać zastępstwa za jednego z muzyków, sama Howl w przeszłości miewała okazję być taką odsieczą przybyłą w ostatniej chwili. W pamięci już przeglądała muzyków, których znała i którzy by pasowali, a było to całkiem spore grono. Każdy z nich pewnie z radością by powitał okazję do zarobienia kilku dolców.
- To co, próba dźwięku tak od 19tej? A o nasz kawałek pytałam, Dale, bo zdawałeś się na kogoś od nas jeszcze czekać. A skoro nie Liz… - Howl pokazała skinieniem głowy na wokalistkę - Bo reakcję na jej pojawienie się miałeś dość chłodną. To mam rozumieć że jesteś fanem Anastazji? - Uśmiechnęła się szeroko.
Billy tylko zerknął na Liz wzruszając ramionami. Wiadomym było że Anastazja na koncercie to główna “eye candy” zespołu.
- To na kogo czekałeś, Dale? - Liz skubnęła ustami jednego szluga z paczki i odpaliła. Do Howl odparła ciszej - Siódma brzmi w porządku.
- Na kogóż, jak nie na Liz Delayne? - wzruszył lekko ramionami. - Ale, że ona jest oziębła wobec mnie to i nie narzucam się z wylewnością - wyjaśnił pozostałej dwójce. - To w końcu spotkanie w interesach. Niemniej naprawdę podoba mi się “City Lights”.

- W interesach. - Powtórzyła Howl, po czym pokazała gestem Liz, żeby podzieliła się fajką. Po tym jak na próbie oddała swoją paczkę, jakoś nie zaopatrzyła się w nową. - Taaak, to wracając do interesów. Wiemy na czym stoimy. - Poprawiła ciemne okulary, których nie zdejmowała właściwie od momentu wyjścia z ich siedziby. - Wiemy co dostajemy w zamian. Rozumiem że o miejscówce mamy jeszcze milczeć? No to co… - Uniosła szklankę z piwem chyba popatrzyła na Billa, z powodu okularów ciężko było powiedzieć. - Przyklepane?
Billy tylko skinął głową. Dla niego było przyklepane, gdy dowiedział się od Janis o możliwości występu w Niewidzialnym. Nie dość że prestiż, to jeszcze ten występ był oazą na pustyni możliwości jaka się przed nimi rysowała. Zagraliby nawet za połowę proponowanej gaży.
Gdy już się zdawało, że formalności są dograne a wszystko co miało być poruszone, zostało poruszone i pozostało tylko grzecznie uścisnąć sobie dłonie i się rozejść, właśnie wtedy Liz Delaney sięgnęła po szklankę Howl, wlała duszkiem w gardło kilka obfitych łyków a wyglądało to dokładnie tak jakby chciała sobie dodać odwagi przed tym co się ma zaraz zdarzyć lub przeciwnie, próbuje wrzucić na luz i czegoś nie zrobić.
- Po chuj to robisz, Dale? - odstawiła szklankę z hukiem na blat, pochyliła się przez stół do mężczyzny w garniturku. - W Niewidzialnym rzadko wystawiają rockowe kapele. Na tyle rzadko żeby wydumać, że ktoś nas dobrodusznie tam wkręcił, wiec sie pytam, po chuj to robisz, Dale? Jesteś jednym z tych świrów, którzy pojawią się później znikąd i powiedzą, jesteś mi coś winna, Liz?
- Liz daj spokój… Nic mu nie będziesz winna. - Billy próbował uspokoić sytuację spoglądając na dziewczynę. - Występujemy jako zespół i jeśli będzie miał jakieś sprawy, to do nas wszystkich. Nie ma się o co wściekać.
I nie było powodu robić sobie problemów przed samym koncertem. Wszak jeszcze nie zagrali i mogą nie zagrać tylko dlatego, że Liz i Dale mają jakieś zaszłości. Nie mogła z tymi wyrzutami poczekać do zakończenia koncertu? Billy’ego mało obchodziły ukryte zamiary Dale’a… mało to było obsesyjnych fanów na tym świecie? Liz mogła jednak ścierpieć go, przez jeden dzień, do cholery!
Dale opuścił uniesiony do toastu kufel i upił solidnego łyka.
- Robię, bo mogę - odpowiedział spokojnie. - I bo widzę w was potencjał. Nie trzeba mi się odwdzięczać, ani ty Liz ani wy jako zespół. Jutro w Niewidzialnym będą wpływowi ludzie z branży. Chcieli zobaczyć was na żywo. Jak im się spodoba to może złożą wam propozycję. Wysłuchajcie jej, tylko o tyle proszę. Ok?
- Ok. - stwierdził Billy zerkając podejrzliwie na Liz. Z Howl wszak problemu nie było.
Liz uniosła ręce w geście poddania.
- Ok. To w końcu Niewidzialny. Nie sposób odmówić, nie? - zgasiła niedopałek w popielniczce, wbiła rozbawiony wzrok w Dale’a. -To jeszcze postaw mi drinka, bezinteresowny człowieku. Pogadamy przy barze, ty i ja?

- Aha. - Howl uśmiechnęła się jakby triumfalnie? - To takie buty. - Pokiwała głową. Odpaliła papierosa podanego jej wcześniej przez Liz. Potem na powrót oparła się plecami o obicie kanapy i zsunęła się odrobinę w dół. - Dobra, chill, Liz, nie takie rzeczy widziałam, ale tak jak mówi Bill, jesteśmy zespołem i jeśli już to przysługa jest dla zespołu. I jasne, zagramy. Bo jesteśmy zajebiści. I wysłuchamy. A potem zrobimy co uważamy, jasne?
- Zrobimy głosowanie w zespole, wypełnimy urnę… a potem jedna połowa zespołu wystawi kandydata na prezydenta. A druga zrobi transparenty i będzie protestować. - Zażartował z enigmatycznym uśmieszkiem Billy nie dbając o to czy ktokolwiek zrozumie jego aluzje. - Dobra… jeszcze po jednym drinku i się zbieramy, co Howl?
- Dokładnie tak jak mówisz - zgodził się z nim Dale. - A o miejscówce możecie powiedzieć znajomym a oni swoim i tak dalej. Tak to działa, pocztą pantoflową i sprawdza się od lat. Na stronie zespołu napiszcie, że gracie w Niewidzialnym, ale nie podawajcie adresu. Kto go poda do publicznej wiadomości dostaje dożywotni zakaz wstępu a to by trochę skomplikowało wasz występ, prawda? - uśmiechnął się. - A teraz porwę wam na chwilę Liz.
Dopił piwo i wstał od stolika, ruszając wraz z Delayne do baru na dole.
Kiedy odeszli, od sąsiedniego stolika wstała młoda Azjatka przy tuszy i wskazała na symbol przekreślonego papierosa na ścianie.
- Nie widzisz, że tu jest zakaz palenia?! - upomniała Howl.
- Co, kur… - Howl zdjęła okulary i popatrzyła na kobietę, pochylając się gwałtownie do przodu. Oczy i powieki miała zaczerwienione. - Co?! - Nałożyła ponownie okulary, ale przesunęła je na czubek głowy. - No niezły refleks kurwa, tamta - machnęła za Liz - wypaliła całą faję! Zresztą, pierdolę… - Wrzuciła papierosa do szklanki po piwie i zaczęła się gramolić z boksu. - I tak wypierdalam z tej budy. I pewnie tu więcej nie przyjdę. Bill, mam sprawę do załatwienia, zdzwonimy się. - Opuściła okulary na oczy i pomachała na pożegnanie, a potem skierowała się do wyjścia, nadal pomstując i mamrocząc jakieś przekleństwa.
- To cacy… ale zapominasz, że przyjechaliśmy twoim vanikiem. Nie wiem jaki masz interes, ale wygląda na to że bierzesz mnie ze sobą. Nie martw się, będę grzeczny na tej randce. Najwyżej przekimam się z tyłu. To jaki to interes? - zapytał Billy podążając za Howl jak wierny owczarek.

Howl zatrzymała się jak wryta i odwróciła do Billa. Zdjęła okulary.
- Chcesz jechać pocieszać gościa któremu zamordowano żonę? Bo wybieram się do Simona właśnie. - Jej oczy mówiły że to nie jest dobry moment na kłótnie.
- Czemu nie. - wzruszył ramionami Billy wsuwając dłonie w kieszenie spodni. - Nie martw się. Nie zrobię ci wstydu. Rozumiem co to żałoba i jest sens żeby złożyć mu kondolencje, jeśli mamy zrobić muzyczny hołd na scenie jego… partnerce?
- Nie wiem. - Howl wzruszyła ramionami, skórzana kurtka zaskrzypiała. - To w sumie dwie różne rzeczy. Powiedział że nie ma nic przeciwko żebyśmy jej coś zadedykowali, myślałam żeby może po prostu po zagraniu “Straty” coś powiedzieć, ale sam słyszałeś Dale’a... - rozejrzała się po knajpie - Lubią jak jest energicznie. Nie wiem, kurwa, może powinniśmy coś poprzestawiać, wstawić jakiś cover z tych żywszych które kiedyś graliśmy, nie mamy jeszcze setlisty, a ja mam po prostu ochotę się najebać i nie myśleć. Poza tym Simon cię nie zna, ale ja trochę się boję jak się sytuacja rozwinie, może zostaniesz w vanie i będziesz robił za odsiecz jakby się coś zjebało?
- Nie ma sprawy, mogę siedzieć w vanie. Możemy też… hmm… zrobić zrzutkę z koncertu dla Simona. Dobrowolną. Tak z pół gaży, ci co mogą. - stwierdził z uśmiechem Billy. - Podjedziemy, ty pójdziesz pogadać, a ja się zdrzemnę. A jak by co, to dasz znać i ruszam na pomoc.
Zamyślił się dodając. - A na koncercie będziemy grać cały repertuar. Wolne kawałki też. Jeśli będą headhunterzy na Niewidzialnym, to nie ma co tylko podlizywać publiczce. Ale też pokazać na co nas naprawdę stać.

Gdy zeszli na parter pubu Liz właśnie żegnała się z Dale’m, który jeszcze dopijał przy barze drinka. Zaś na widocznej przez okna ulicy, przed wejściem do Insomni, gdzie niedawno zniknął Chris z kumplem stała furgonetka Dobrych Glin błyskająca kogutem.
- Ruszajmy, zanim zjawi się ich więcej. Na dziś mam dość widoku policjantów. - zaproponował Billy ruszając energicznie do pojazdu Howl. - Im szybciej wyruszymy, tym lepiej.
Howl w takiej sytuacji nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ruszyła w milczeniu do wozu z zamiarem oddalenia się nie łamiąc oczywiście przepisów, aczkolwiek niezwłocznie.
Gliny nie były nimi zainteresowane, zresztą chyba wszystkie były w Insomni. Chrisa znali nie od dziś, ufali mu więc, że sobie poradzi, skoro z jakichś powodów władował się w tą podejrzaną awanturę.
Zgonowóz stał tam gdzie go zostawili, wystarczyło podać adres, by AI pojazdu dowiozła ich na miejsce, czyli do Haight-Ashbury. Billy zresztą mógł prowadzić, bo w końcu na spotkaniu nic nie wypił.
I przez to pewnie był nieco markotny i mało rozmowny. Cóż.. Nie przybyli wszak na spotkanie by imprezować. To był interes, a i interesy niestety robi się na trzeźwo. Zresztą, w ogóle klimat tamtego przybytku nie podszedł po gusta Howlingwolfa. A i Howl wydawała mu się również niechętna wesołemu balowaniu.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-10-2017, 14:26   #27
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Howl zostawiła prowadzenie AI. Usadowiła się w pozycji półleżącej i przymknęła oczy.
- Wiesz co, Bill… Granie tak żeby publiczność się dobrze bawiła to nie to samo co granie pod publiczkę. W końcu po to przychodzą, nie? Zresztą, nie możemy do końca kariery grać naszych kawałków na koncertach tak samo jak na nagranym albumie, z tą samą aranżacją, tempem, nuta w nutę, nikt tak nie robi, to śmierć z nudów dla nich i dla nas. - Westchnęła. - Będziemy też iść w nowych kierunkach, drugi album to zawsze, zawsze - podkreśliła - to samo wyzwanie, co dalej, musimy dać coś nowego, pchnąć samych siebie tam gdzie będziemy się rozwijać i transformować, tak? A, no i myślę że powinniśmy mocno przysiąść nad tym żeby nowy materiał był skokiem jakości. Zwłaszcza jeśli chodzi o tematykę oraz teksty. - Zmarszczyła brwi. Pewnie to była kolejna rozmowa taka jakich odbyli w dwójkę już co najmniej kilka, pod tym względem byli bardzo podobni - co ich odróżniało od reszty zespołu. Mogliby przegadać godziny o kompozycjach, nowych pomysłach na kawałki, albo rozkładać klasykę na części pierwsze i zastanawiać się czy któreś z nich zrobiłoby to tak samo, a może inaczej.
Howl ogólnie dużo gadała, zwłaszcza jak chodziło o temat muzyki. Czasem żartowała sobie, że musiała być jakimś znanym muzykiem w poprzednim wcieleniu. O zgrozo, nawet kiedyś porównała się do Lennona.
- A poza tym myślałam też, ale pytanie czy ci od Niewidzialnego się zgodzą, nie tyle o odpaleniu czegoś z naszego hajsu, tylko jakiejś zbiórce, chociaż to możemy też po prostu postawić na stronce. Nie wiem jak do od strony legalnej wygląda, ale mogę się dowiedzieć. No i… Myślałam nad tym czy możemy coś zrobić żeby tego gościa pomóc ująć. Niby gliny teraz się starają od kiedy są prywatni i rywalizują ze sobą, samo to powinno być gwarancją skuteczności… Ale jednak byłabym w stanie wyłożyć nieco kasy żeby ustalić personalia tego świra.
Tego, że tak samo byłaby skłonna zapłacić żeby ktoś go zlikwidował, już nie powiedziała.

- Nie… myślałem o nieoficjalnej zbiórce w naszym zespole. Kto da ten da. A kto nie może, to wiadomo… musu nie ma. Nie chcę z tego robić jakiegoś eventu, żeby potem nie było że sobie robimy PR na tragedii. - wyjaśnił Billy spokojnie. W wielu sprawach, zgadzał się z Howl. Ich zespół był świeży, mało dotarty… bez wyrobionego stylu, za to ze ścierającymi się osobowościami. I to tak że aż iskry szły. Niestety większość problemów jakie widziała Howl wymagało czasu i cierpliwości. Rebel Yell był pewien, że ich kolejna ‘płyta’ również będzie mieszaniną różnych stylów. Może bardziej spójną niż pierwsza, ale z pewnością daleką od ideału.

Howl od niechcenia kopnęła w schowek ciężkim skórzanym - czy też eko-skórzanym, w tych czasach co za różnica - butem i gdy się otworzył, sięgnęła do środka. Przez chwilę przebierała pośród zawartości, w końcu wydobyła trzy tak zwane małpki.
- Jack Daniels od razu z kolą? - Spytała Billy’ego. - Albo, eee… Tequila-cośtam? Tequila tequila… - Zaśpiewała jakiś stary przebój. - Chyba z limonką. No, a dla pani klasyka rocka, mój kumpel Jim. Ech, pijar na tragedii? A ten nowy kawałek Anastazji to niby co będzie? Wiesz, powiedziałeś że bardziej pod mój głos, ale nie. Ee-ee. Nie śpiewam takich rzeczy. Zresztą… - Podała Billy’emu obie małpki które mu wcześniej proponowała. A potem odkręciła swoją i upiła porządny łyk, krzywiąc się przy tym tylko nieznacznie.
- Mam nadzieję że ten kawałek umrze gdzieś śmiercią naturalną. Albo niech Vandelopa wyda go solo. Seksualizowanie wielu rzeczy przełknę, ale nie tego. Ale jak go złapią, mogę napisać kolejne Mercy Seat.

- Jak by ten nowy kawałek różnił się od stylu innych kawałków panny de Sade. Lubi szokować tekstem. Lubi się wyróżniać. To jej styl. A tekst… - wzruszył ramionami Billy. - ... nie odnosi się akurat konkretnie do samej Didi. Ot wygodna lub niefortunna zbieżność… zależy jak patrzeć. - Upił nieco podanego trunku nie dbając specjalnie o to co mu Howl podawała. W sumie nigdy nie wybrzydzał jeśli chodzi o jedzenie, czy też alkohole.
Spojrzał na towarzyszkę podróży dodając. - Nie chcesz śpiewać, to… może zaśpiewa Liz, albo Anastazja. Pomyślimy nad melodią i aranżacją. Poskładamy do kupy. Zobaczymy jak wyjdzie i… może zmienisz zdanie. Nie należy z góry odrzucać pomysłu.

- A jakie to ma znaczenie do kogo się odnosi? Nie koniecznie chcę promować przemoc wobec kobiet, czy jakąkolwiek sadystyczno-cokolwiektamchujwie pojebaną zależność. Nie, serio… - Krótka przerwa na kilka głębokich łyków - Kawałek w którym podmiot liryczny jara się tym że zostanie zamordowany? To jednak jest o kilka kroków za daleko od “kochanie, obudziłam się bez ciebie” czy “zabiłam bo przestałam kochać”. Ja wysiadam. - Howl zagapiła się w okno, jakby było tam co podziwiać. - Są takie momenty kiedy trzeba powiedzieć, hola hola. To tylko tekst. Wiesz ile ja mam takich niewykorzystanych całkiem kompletnych tekstów w szufladzie? - Dopiła zawartość butelki i zaczęła grzebać w poszukiwaniu następnej. - Może najpierw powinniśmy się zastanowić nad konceptem, klimatem, i pisać pod to. I bez pierdolenia o natchnieniu. - Zaśmiała się. - Jak już to przetrawię, bo póki co chcę po prostu mieć dzisiejszą rozmowę twarzą w twarz z Simonem za sobą, i niczego nie spieprzyć… To wyciągnę ci z tego, jak już przeżyję i zabliźnię to w sobie, z pięć - pokazała dla podkreślenia otwartą dłoń z rozczapierzonymi palcami - tekstów, będziesz mógł sobie wybrać.

- Szczerze powiedziawszy… - wzruszył ramionami Billy. - Prawda jest taka, że świry będą zabijać i bez naszych tekstów. Zresztą to co wymyśliła Anastazja nie jest specjalnie… wyjątkowe. Już staruszki z Police pisały teksty i grały kawałek z pozycji podglądacza.
Uśmiechnął się, dodając. - Wiem że po prostu… tekst ci nie podchodzi z uwagi na Simona i Didi, ale gdyby nie oni to pewnie nie byłabyś tak rozdrażniona pomysłem naszej skrzypaczki.
Skinął głową dodając. - Zresztą nie przygotujemy tego kawałka na nasz koncert na Niewidzialnym. Za dużo z tym roboty… więc jest czas dogadać wszystko.
Zamyślił się dodając. - Zresztą… może wkrótce złapią tego świra. Cholera wie na kogo szykuje kolejny kawałek “poezji”.

- Nie, stary. - Howl energicznie pokręciła głową. - Tekst mi nie podchodzi ogólnie. Ja nie mówię o Niewidzialnym, ja mówię o tym kawałku ogólnie. Nie wiem w ogóle czy słyszałam o jakimś szaleńcu który by napisał kawałek i grał go na żywo dzień po skomponowaniu muzyki. I tak, facet który jest stalkerem się sprzeda, nawet “Jeanny” się sprzedała, chociaż Falco czerpał inspirację z newsów o zaginionych kobietach, a mnie w ten sam sposób by drażnił pomysł z orgazmicznym wyciem czy jak to tam było? - Potargała włosy. - Kurwa mać, ja pierdolę, wiesz co? Jak mnie kilku kolesi cięło, a nie wiedziałam czy ujdę z życiem, to raczej nie było to uczucie podobne do orgazmu. Raczej, że tak powiem, podskoku nie miało. A mówię o tym teraz, bo jeśli jest ktoś kto będzie miał tutaj mocne słowo, to jesteś to ty. Nie bardzo interesują mnie pyskówki, po prostu nie chcę się pod tym podpisywać.
- Ok.... będę o tym pamiętał. - uśmiechnął się Billy dodając. - A co do preferencji, to wiadomo… każdy ma swoje. Niektórzy naprawdę porypane.
Zaśmiał się cicho coś najwyraźniej wspominając.
- Preferencji? - Howl wlepiła w Billy’ego spojrzenie pełne niezrozumienia.
- Znałem… takiego jednego żula… co… łaził cały w szramach i bliznach. Lubił się ciąć… to go… podniecało. - wyjaśnił cicho Rebel Yell.- Za dużo dragów i stresu pourazowego. Weteran wojenny, choć… ponoć nie taki znowu szlachetny. Tak siak… są ludzie którzy lubią ból.
- Ech, stary. - Howl westchnęła. - Jasne, ale to wciąż jakaś kontrola. - Skrzywiła się. - Tam gdzie się wychowywałam, cięcie się to coś co chyba co drugie jak nie więcej korpo dziecko przerabiało, i wiem, wiem, to nie to samo. Ale co innego jak masz poczucie kontroli albo raczej, że odzyskujesz kontrolę, chociaż wiem że często właśnie to świadczy że nie… A co innego jak cię ktoś trzyma, jak ktoś ci to robi. Samodestrukcyjne zachowania to inna skala. My mówimy o ofierze. Mówimy o kimś kto wiemy, że jest ofiarą, tekst sam o tym mówi. I jeśli chcemy mówić, my jako zespół, że bycie ofiarą jest przyjemne, że może być przyjemne, jasne, takich rzeczy też próbowałam. Ale w kontrolowanych warunkach, wiesz, bezpieczne słowa, takie tam. Poza tym gdy kawałek śpiewa koleś to co innego, wam, nie obraź się, nadal co innego uchodzi. A czy naprawdę chcemy przyciągać tego rodzaju zainteresowanie, co, nagle robimy muzykę do której ktoś sobie zwali konia? - Pociągnęła z butelki.

- Czy ja wiem… - zamyślił się Billy i po chwili zmienił temat.- A ty planujesz może podrzucić jakiś tekst? Bo wiesz... Trochę brak nam kawałków na następną płytę i pomoc się przyda. Ja tam na tekstach się nie znam i jestem ostatnim który nadaje się do ich oceny. Wolę brzdąkać.

- Napisz jej muzykę. - Howl wbiła intensywne spojrzenie w kolegę. - Jeśli będzie jej zależeć, i niech to sobie wyda jako solo. A co do moich tekstów… Raz, jak już mówiłam, kierunek, dwa, to ja ostatnio nie piszę tekstów bez muzyki. Wiesz, może się za bardzo przyzwyczaiłam do pisania dla innych. A właśnie, nawet się ostatnio do mnie odezwał znajomy dla którego kiedyś pisałam… - Takich znajomych to miała setki, także to Billy’emu nic nie mówiło. - Dobrze że mi się przypomniało. Ogólnie ostatnio pisałam najpierw muzykę, to bywa zabawne, bo tak długo mi zajęło kiedyś składanie słów, że laska dla której to było zaczęła się uczyć partii wokalnych śpiewając bardzo wulgarną frazę… Jeśli taki sposób pracy ci nie przeszkadza to możemy spróbować coś razem… - długo szukała odpowiedniego czasownika. - No. Wiesz. Pierdolę, chyba nie tylko de Sade musi sobie kogoś znaleźć. To zawsze dobrze napędza kreatywność. Chociaż nie łapię, czemu, ale ktoś nowy mógłby mnie zresetować. Tak jak nasza kapela to zrobiła.

- Spoko… możemy pobrzdąkać kreatywnie. Pianino w Warsaw jest… - zamyślił Billy i podrapał się za uchem. - … tyle że w drugą stronę, strasznie zaciągam w stronę klasyki. Gdy piszę samą muzę to idę w starożytność z linią melodyczną… w muzykę klasyczną. Mało rockowe mi te kawałki wychodzą. -
Bo i cóż poradzić. Na gitarze może i Billy był rockowcem, ale przy zapisie nutowym był kompozytorem w bardzo starym stylu.

- Ten mój stary gruchot? - Uśmiechnęła się. - A widzisz, opłacało się go przytachać. A co myślisz o pomyśle na concept album? Może być w temacie, hmm, fear and loathing in frisco, czy coś. Możemy dać coś więcej od siebie, więcej mięcha, więcej osobistych doświadczeń, chociaż kto to wie… - Machnęła ręką. - Ile ich już teraz było. A możemy wymyślić coś, wiesz, z kosmosu. A muzycznie? Idziemy bardziej w progresy, czy szybkie tempa, stawiamy na show jakie daje Anastazja i w tym kierunku się stylizujemy, czy bardziej ogień z gitar? I nie przejmuj się, umiem skakać między klimatami i podrasować grzeczną klasykę, to łatwiejsze nawet niż w drugą stronę.

- Nie jestem liderem zespołu. W sumie nikt nim nie jest. - przypomniał jej Billy. - Nie mogę tak po prostu powiedzieć: teraz robimy to i to.
Upił nieco piwa dodając, gdy patrzył na drogę. - Myślałem o zbieraniu materiału. Pomysłów ekipy, wątków, tekstów, melodii… wszystkiego. Coś pizza… smakołyk z różnych składników. Wiem, że to trudne, ale… na pierwszym albumie wyszło całkiem nieźle. Myślę że dopiero trzeci lub czwarty będzie jednolity. Na razie się docieramy. - zerknął na Howl z uśmiechem. - …czasem aż idą iskry. Ale lepiej teraz niż później.

- Tak tak, jesteśmy hydrą o wielu łbach. - Howl pokiwała z przesadną zamaszystością głową. - Ale to jak z rodziną. Wiesz, jak zbiera się do obiadu, to zawsze ktoś mówi głośniej. Zresztą, sorry, coś mnie telepie, sam widzisz, trzepnęło mnie mocno, a muzyka zawsze była dobrym sposobem, żeby to przereagować, tworzenie, granie, aż to wszystko się przekotłuje i… I pewnie mówię teraz z małą ilością sensu. - Zaśmiała się i chwilę później zacisnęła usta, już całkiem poważna.

Billy zaś nie odzywał się dość długo wyraźnie zasępiony. Spoglądał gdzieś w przód przed siebie.
- Rodzina. - rzekł z kwaśną miną. I uśmiechnął się przepraszająco. - Sorry… mam raczej niezbyt pozytywne doświadczenia z różnymi “rodzinami”.
- O borze liściasty, przepraszam. - Zamrugała. Speszona, zaczęła bawić się kolczykiem - zawsze nosiła w jednym uchu srebrny krzyżyk. - Ej, właśnie, a może napisać kawałki dookoła siedmiu grzechów albo grzechów czy przywar ogólnie? Luźny pomysł. - Wyjrzała przez okno. - Zaraz będziemy na miejscu. Hmm, wtedy rzeczywiście moglibyśmy zrobić jakiś kawałek o morderczych instynktach które są w każdym z nas. Hej, to co powiesz Vandelopie?
- Dobry pomysł… - ocenił Rebel Yell i podrapał się za uchem. - Ale kto tam jeszcze pamięta co to jest grzech? Bo ja nie bardzo. - stwierdził Billy z przepraszającym uśmiechem. - Ojczulek z sierocińca coś o tym opowiadał, ale … ja tam nic nie pamiętam.
- Może fani Iron Maiden czasem sprawdzają, o czym oni tam w ogóle śpiewają. - Zażartowała Howl. A potem zaczęła śpiewać początek “Moonchild”.
Billy nie przerywał jej, tylko zerkał od czasu do czasu na towarzyszkę. Nie było po co dalej ciągnąć rozmowy. Już dojeżdżali do celu; tak twierdziła nawigacja vana.
 
Selyuna jest offline  
Stary 25-10-2017, 13:50   #28
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację


Anastazja: Ja &^$#$#@! Musimy powstrzymać wysiedlanie ludzi z Alamo. Oglądam właśnie z Oliverem “nową miejscówkę” - jeden pokój, jedno wielkie wyro. Chyba go (&^%$#%&! Zaczynam na serio szukać sobie faceta żeby ten koleś stonował. Ktoś chętny? Może być laska. PS. Nie, Howl, Ty nie. :P
Chris: Wchodzę w to!!
Howl: </3 ;___;
Anastazja: @Chris nie mów na mnie “to” :P / @Howl: 8===> kutasik pocieszenia dla Ciebie, prosto w Twoją ciasną dupkę
Billy: Też mogę zaryzykować… będziemy się z Chrisem zmieniać, bo sam może paść z wyczerpania XD
Chris: Billy&Chris LLC, 24h/day escort <kiwa głową>
Anastazja: I tak rady byście nie dali, staruszki :P
Billy: Poradzilibyśmy sobie. Co dwóch ogierów to nie jeden. A na serio. Zamierzasz zrezygnować czy zostajesz w nowym lokum?
Anastazja: Powiedziałam, że nie ma opcji. No bez jaj.
Chris: Ten dopał neuro sprawdza się nie tylko podczas bicia w garów kochanie, zastanów się jeszcze
Anastazja: Rozumiem, że bez wspomagania to już nie pojedziesz? :P
Chris: nllm
Liz: Wprowadź się do nas jeśli nie wyrabiasz z tym dupkiem.
Anastazja: I gdzie bym spała? Na wzmacniaczu?
Liz: Użyczę ci połowę łóżka. Ewentualnie skręcimy ci jakiś materac.
Billy: W sumie mogę odstąpić swoje. Najwyżej utknę na dłużej w Azylu.
Anastazja: Kochani jesteście!!!111one Zobaczymy jak tutaj pójdzie. Teraz O. wciska kit, że będzie miał pokój w garderobie, a mi odda sypialnię. RTFL. Ale wyrko jest zajebiste... <3
BTW. Jak mamy w Alamo kręcić teledysk, to może trzeba by się spotkać z tą laską od dronów? @Chris to w sumie do Ciebie najbardziej, bo Ty byś mógł z nią ustalić wyświetlanie holo i pokazywanie go na video.
Howl: Jakoś nie jestem w nastroju na kutasy, piękna, ale dzięki. Inspiracją do piosenek jesteś nieocenioną.
Billy: Na razie skupmy się na najbliższym koncercie. No i jeszcze kawałek do przygotowania do którego napisałaś tekst. Wszystko w swoim czasie.
Howl: Liz, skąd ty znasz tego fiutka?
Liz: Właściwie to go nie znam.
Anastazja: Właśnie oglądam na Youtube: „Billy Rebel Yell z Mass Æffect spiepsza przed policjom XD”. Filmik ma 20 kafli wyświetleń już. Billy, chcesz nam o czymś opowiedzieć, kochanie?
Billy: Będziesz musiała ten sekret ze mnie sama wydobyć. Nie ma tak dobrze :P
Anastazja: A trzeba będzie przy tym klękać? xP
Billy: Nie dowiesz się dopóki nie spróbujesz
Anastazja: A spróbuję, jeśli Cię nie zamkną. Boszzzz ale ten Oliver jęczy... powiedziałam mu, że dziś w nocy szykujemy się do koncertu, więc jakby ktoś coś, to ja chętnie, byle nie z tym jęczypępkiem.
Billy: Uważaj żebym nie chwycił cię za słowo Jak chcesz się uwolnić od Olivera to możesz ukryć się w moim pokoju w Warsaw. Nie wiem kiedy się tam pojawię wieczorem, więc łóżko jest do twojej dyspozycji.
Anastazja: Wietrzę podstęp, ale tym bardziej biorę. Dzięki Rebel
Billy: Nie ma sprawy.Widoki wynagrodzą mi poświęcenie
Anastazja: Masz kamerkę? O_o
Billy: Nagram na holofon. Będzie bardziej autentycznie i intymnie ;]
Anastazja: Dobra, spławiam Oliego i jadę do was na chawirę. Billy dziś nie masz po co wracać. Twoje łóżko należy do mnie. MUAHAHA!
Chris: Heh, wychodzi na to, że też wracam do W. Jestem Wasz aż do koncertu, popracuję nad oprawą. A BTW, imprezę małą zrobimy co? Dwójka znajomych ze mną jedzie ^^
Anastazja: To Wasza chata, ja tu też jestem gościem. Jak się nie boisz, że Cię znajomi nie znienawidzą po spotkaniu mnie, to dawaj ich!
Liz: Moje łóżko jest dziś wolne. Nie krępuj się, An.
Billy: Nadmiar łóżek i gości? Będzie piżama party?
Chris: Cholera, nie mam pidżamy ://////////
Anastazja: @Liz loffciam / @all Ja mam na sobie zawsze tę, w której sypiam. 100% naturalne włókna.
Chris: No to będzie puchato! \o/
Anastazja: Ogoliłbyś się więc Sillyboy
Howl: Nie róbcie niczego, czego ja bym nie zrobiła. W sumie nie musicie też robić tego wszystkiego co ja bym zrobiła… A ja mogę dziś nie wrócić na noc, jakby były jakieś pilne sprawy wiecie co robić.
Howl: Mam też nadzieję że wiecie gdzie jest gaśnica. Bill, ja tu raczej utknęłam, bierzesz zgonka i wracasz czy zostawisz mi go i jakoś inaczej się teleportujesz? :sad_zaba_face:
Billy: Ok… wpadnę nim koło 10-tej po ciebie.
Howl: Nie masz serca… Dziękuję. Buziaki.
 
Bounty jest offline  
Stary 25-10-2017, 23:34   #29
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Cześć Liz - John odebrał holo po kilku sygnałach. - Coś się stało?
W tle usłyszała głośne skrzeczenie mew.
- Nie ma cię w domu, co?
- Nom - przytaknął. - Pisałem, że będę zajęty, prawda? - nie było w tym pytaniu złośliwości. Sądząc po tonie głosu John faktycznie upewniał się czy napisał.
- Pisałeś. Ale można być zajętym w domu. Nieważne. Widzimy się wieczorem? - upewniła się.
- Jasne. Może wyrobię się wcześniej, odezwę się. Mogę podjechać po ciebie autem, jak chcesz. - zaproponował.
- Dobra, czemu nie. Będę w Karnakomie. To taki klub w Design District.
- Znam - tym ją zaskoczył, bo z tego co wiedziała raczej nie lubił głośnych i tłocznych miejsc. W tych rzadkich sytuacjach kiedy gdzieś wychodzili John zabierał ją na spacery w ustronne miejsca lub do małych, spokojnych knajpek. - Muszę kończyć. - coś zmieniło się barwie jego głosu. - Do wieczora.
I rozłączył się nagle, nie czekając na jej odpowiedź.

***

Dale usiadł na stołku przy barze i gestem przywołał barmankę, która na jego widok natychmiast zjawiła się obok.
- Gin z tonikiem, Bombay Sapphire jeśli macie, a dla koleżanki… - spojrzał wyczekująco na Liz.
- Podwójną wódkę. Obojętnie jaką - Liz nie miała ewidentnie tak wyrafinowanego podniebienia jak jej towarzysz. Odpaliła papierosa, podsunęła Dale’owi paczkę. - No dobra, mów wprost czego ode mnie chcesz. Bo czegoś chcesz?
- Przepraszam, tu nie wolno palić - przerwała jej barmanka, wskazując na świecący symbol przekreślonego papierosa nad barem.
Liz zgasiła żar na rzeczonym symbolu uśmiechając się co najmniej prowokująco.
Dziewczyna odpowiedziała jej kpiąco uniesioną brwią.
- Tak, tak - mruknęła, zabierając się za robienie drinków. - Przepisy to na pewno wina barmanki, więc na złość jej nasyfmy i dodajmy jej roboty, bo pewnie ma mało…
- Dostosuj się Liz - Dale przytknął chip płatniczy do terminala na napiwki w kształcie świnki skarbonki i przelał pięć Eurodolarów, na co świnka zakwiczała: “Dziękuję!”. - Jest połowa XXI wieku. Serio, kto jeszcze pali tradycyjne papierosy poza tobą i twoją kumpelą z zespołu?
- Nałogowcy - oświeciła go Liz bawiąc się tekturową paczką. - Elektroniczne tak nie smakują. Nie mają też rockandrollowego klimatu. I daruj sobie mądrości. Dostosuj się? Mamusia i tatuś ci takie gadki wtłaczali do nastoletniej głowy? Nic dziwnego, że taki z ciebie wyrósł grzeczny i uczynny chłopiec, Dale.
Zaśmiał się.
- Lepiej, żebym był skurwielem, jak stary? - zapytał. - Nie wiń mnie za grzechy ojca, Liz. Wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu produktem naszego wychowania i nic na to nie poradzimy.
Skinął głową barmance, która postawiła przed nim gin w fantazyjnej szklance a przed Delayne wódkę, dosłownie waląc kieliszkiem o blat baru, tak że parę kropel się wylało.
- Dzięki, skarbie - Liz złożyła usta do buziaka i cmoknęła w stronę barmanki. Objęła szklankę dłońmi i chwilę kręciła szkło bez celu. - Nie winię cię, Dale. Po prostu cię nie znam. I nie bardzo rozumiem dlaczego nie odpuścisz tematu. Wyszło chujowo. Zdarza się.
- No ale nie powinno - Dale oderwał usta od drinka. - Ojciec mógł powiedzieć nam wcześniej a nie do końca zgrywać świętoszka. Dobra, koniec tematu. Nie cofniemy czasu. Choć ja czuję potrzebę, żeby go jakoś nadrobić. Ty nie, no trudno.
- Płacisz moje rachunki w klinice? - zapytała wprost nadal dłubiąc paznokciem szkło. - Powiedz prawdę, i tak się dowiem.
- W klinice? Jakiej klinice? - to pytanie wyraźnie go zaskoczyło.
- Czy płacisz mojej lekarce? - Liz wlała w siebie cały alkohol, do ostatniej kropli. Była już mocno wstawiona, dodatkowo znieczulona haszyszowymi wypiekami co, nie miała wątpliwości, znalazło odzwierciedlenie w jej napęczniałych źrenicach. - Nie będę zła, jeśli to robisz. To by było nawet w pewien sposób… szlachetne.
Dale spojrzał na nią zaciekawiony i trochę zaniepokojony.
- Wiesz, jestem trochę próżny i chciałbym być uważany za szlachetnego, ale serio nie wiem o czym mówisz. Ale jeśli potrzebujesz forsy na lekarza to pomogę, w formie bezterminowej pożyczki jak wolisz. To coś poważnego?
W tym momencie z zewnątrz rozbrzmiał śpiew syreny a jego twarz pokryło na przemian czerwone i niebieskie światło z koguta policyjnej furgonetki, która stanęła pod wejściem do Insomni, klubu do którego niedawno wszedł Sully.
- Nie, nic poważnego - Liz przygryzła wargę zamyślona. Jej myśli płynęły chaotycznym zygzakiem wariantów odpowiedzi na pytanie „Jeśli nie Dale, to kto?”. Gdy na jej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia zaklęła pod nosem.
- Kurwa…
Błękitno-czerwone koguty działały hipnotyzująco, szczególnie po dawce wspomagaczy jakie dziś wciągnęła Liz. Jeszcze tego brakuje by jej zrobili rutynową kontrolę na używki. Albo przeszukali wóz Johna, zakładając, że jego słabość do klamek rozciąga się też na ruchomości.
Wstukała w holo krótką wiadomość do niego: ”Gliny robią nalot w Insomni, naprzeciwko. Jesteś pewien, że chcesz mnie stąd zgarnąć? Mogę przejść kilka przecznic i wyjść ci na spotkanie.”
Podniosła wzrok znad wyświetlacza.
- Ok Dale, naprawdę chcesz się zapoznać? - przesłała mu z holo swoją wizytówkę. - Zadzwoń któregoś wieczora. Skoczymy gdzieś i zobaczymy co z tego wyjdzie, ale za mną nie łaź bo to trochę upiorne.
- Raz człowiek zagada na imprezie po koncercie i już robią z niego stalkera - pożalił się, dając jej swój numer. - Ale jasne, nie będę. Widzimy się zresztą jutro w Niewidzialnym.
Uniósł szklankę w pożegnalnym toaście.
Billy i Howl właśnie zeszli z góry a John odpisał:
“Czemu miałyby mi gliny przeszkadzać? Mogę być za kwadrans.”
Liz odpisała lakoniczne “ok”, choć przeszło jej przez myśl czy on aby nie cierpi na rozdwojenie jaźni, taki wyluzowany jakby rzeczywiście uważał się za świętego.
- Tak, widzimy się jutro - potwierdziła i zsunęła się z krzesła starając zapanować nad stanem pijackiej nieważkości. Postanowiła poczekać na Johna na zewnątrz. Przewietrzy się, może trochę wytrzeźwieje.
- Czyli to nie ma nic wspólnego z nami? - zapytała jeszcze Dale’a. - Nasz koncert w Niewidzialnym? Nie użyłeś żadnych… wpływów?
- Nie no, pewnie że użyłem. Jestem z zawodu negocjatorem biznesowym, pamiętasz? Akurat trafiła mi się okazja, żeby wam trochę dopomóc w karierze, więc stwierdziłem: czemu nie? Przy okazji zdobędę trochę doświadczenia na muzycznym poletku. Ale pytasz czy zrobiłbym to gdybyś ty nie śpiewała w Mass Æffect? Nie mam pojęcia, ale pewnie nie.
-Dzięki za szczerość - skwitowała i ruszyła do drzwi.

Liz wyszła przed pub, uderzyła w nią parna fala. Upał nieco odpuścił gdy zaszło słońce ale nadal było lepiej niż ciepło.
Zapaliła papierosa i oparła się o elewację wypatrując Johna. Właściwie… to nawet nie wiedziała, że ma wóz. Albo był to świeży nabytek albo po prostu mało o nim wiedziała. To nie tak, że był jej obcy. Przeciwnie. Potrafiła precyzyjnie określić jego charakter, upodobania. Po prostu sprawiał wrażenie człowieka pozbawionego przeszłości. Jak gdyby przed poznaniem Liz w ogóle nie istniał lub też w jego życiu nie zdarzyło się nic wartego opowiedzenia. Albo zdarzyło się aż za dużo rzeczy, które lepiej jest przemilczeć.

Papieros szybko się skończył a minuty mijały powoli. Minęli ją wychodzący z pubu Howl i Billy, machając na pożegnanie. Błyskający policyjny kogut raził po oczach, tak że musiała przejść parę metrów dalej. Po kilku minutach podjechała druga furgonetka i Dobre Gliny zaczęły wyprowadzać i ładować na pakę kolejnych skutych kajdankami ludzi. Nie dostrzegła wśród nich Chrisa.
Dwóch cywili wyszło z Insomni samych - a raczej jeden, dobrze zbudowany brunet, prowadził drugiego, chudego rudzielca z mocno pokiereszowaną i zakrwawioną twarzą. Wtedy podjechał trzeci radiowóz, zwykły osobowy, z braku miejsca przed Insomnią zatrzymując się tuż obok Liz. Ten jednak należał do innej policyjnej firmy - Pacyfikatorów. Tych którzy mieli eksmitować Alamo.
Z radiowozu wysiadł Pacyfikator w mundurze.
- O kurwa… - zaklął na widok twarzy rudzielca. - Faktycznie grubo. Już zidentyfikowaliśmy tamtego typa. Christopher Jesus O’Sullivan, notowany za udział bójkach, uszkodzenia ciała i niszczenie mienia. Gra w kapeli Mass Æffect.
- To długo nie pogra. Bo już kurwa nie żyje, słyszysz rudy? - powiedział brunet do rudego.
- Mhmhhrgh - wybełkotał półprzytomny rudzielec, gdy ładowali go na tył pojazdu.
Pozostali dwaj też wsiedli i radiowóz odjechał z piskiem opon.
Dosłownie chwilę później na tym samym miejscu zatrzymał się Mercedes w kolorze metallic i wysiadł z niego John, w dżinsach i błękitnej hawajskiej koszuli z krótkim rękawkiem.
- Jak wieczór? - zapytał, podchodząc blisko i kładąc dłonie na jej biodrach, po czym zerknął ku błyskającym kogutami furgonetkom. - Mam nadzieję, że to nie twoja robota? - zażartował.
Liz otaksowała ciekawskim wzrokiem pojazd. Nie znała się zupełnie na samochodach. Tylko na tyle by stwierdzić, że jest to dość popularny model, bo widywała podobne na ulicach.
- Jestem wyjątkowo niewinna. - Objęła go, z pewną ostrożnością bo nigdy wcześniej nie pokazywali się w takim zatłoczonym miejscu. Dorzuciła jednak do pakietu czułostek intensywny pocałunek. - Pożyczona fura?
- Kupiona - odpowiedział. - Znajomy się pozbywał, więc z pewnego źródła. Ośmioletni, ale w dobrym stanie. Odepnij rower to wrzucę do bagażnika - wskazał na jej przypięty do latarni jednoślad, o którym całkiem zapomniała. - Pomyślałem, że moglibyśmy wyskoczyć w weekend za miasto, im dalej od tego rozgrzanego betonu tym lepiej. Na przykład do Alamere Falls, co?
- Wycieczka? Taaaak. Moja stopniała od używek wola podpowiada mi by zgodzić się na wszystko co zaproponujesz - zaśmiała się i wsunęła dłonie do tylnych kieszeni jego dżinsów. - Nie chcesz mnie zapytać czy za ciebie wyjdę albo chociaż czy się dam przelecieć na tylnej kanapie tej rakiety? - zaśmiała się lecz szybko go uwolniła bo pozostała kwestia roweru, o którym w istocie zapomniała. Poszła po niego, odpięła blokadę i podprowadziła.
- Skoro kupiłeś wóz to znaczy, że masz jakąś robotę? To chyba dobrze, co? Znaczy, że lepiej się czujesz.
- Lepiej… chyba tak, różnie - odpowiedział tak nieprecyzyjnie jak to było możliwe, ładując jej złożony rower do bagażnika. - Wskakuj, pogadamy po drodze. Nie tu - dodał patrząc jej w oczy, kiedy podeszła do drzwi pasażera. - Na tylną kanapę.
Zaśmiała się jak z przedniego dowcipu ale widząc jego poważną minę wyhamowała kolejne parsknięcie, przewróciła oczami, wygładziła wysłużony t-shirt z szanownym panem Bowie’m i usiadła z tyłu. Musiała przyznać, że kanapa samochodu była bardzo wygodna.
- To co to za robota? - ciągnęła przesłuchanie gdy spoczął za kółkiem i odpalił silnik.
- W porcie - odpowiedział, ruszając. - Przy rozładunku i rozwożeniu towaru. Zapnij pasy.
Zrobiła jak prosił. Uchyliła dotykowo szybę i wetknęła do ust papierosa.
- Sama nie wiem, John. Mam jakieś, kurwa, złe przeczucia. Port? Rozładunek? Nowy wóz? Brzmi jak coś mało legalnego. Nie chcę żebyś się w coś wkręcił.
- Więc dwieście milionów właścicieli samochodów w tym kraju to sami gangsterzy? - prychnął. - Nie martw się o mnie, Liz, ok?
John nie miał nic przeciwko paleniu w aucie, sam kopcił. W szpitalu spotykali się głównie kiedy udawało im się razem wymknąć na papierosa.
Odpaliła od razu dwa. Jednego podsunęła Johnowi pod same usta.
- Wiem, brzmię jak nadopiekuńcza mamusia, ja pierdolę… Aż mi głupio.
Zaciągnęła się fajką, mocniej wbiła się w skórzaną kanapę i zagapiła na nocne światła przemykające za oknem. Brakowało jej płynącej z głośników muzyki. Sama, jeśli kiedyś kupi sobie wóz, to tylko po to by jeździć nocą po mieście i słuchać głośno ulubionych kawałków.
- Jutro gramy koncert w Niewidzialnym. To taki prestiżowy klub, co weekend wybierają inną lokację. Pomyślałam, że mógłbyś wpaść backstage. Poznać wreszcie moich kumpli z zespołu. To nie ma być żadna oficjalna deklaracja, czy coś ale to już ponad pół roku między nami… - urwała niepewna czego się właściwie spodziewa.
Zaciągnął się i wypuścił dym przez okno, po czym przełączył wóz na autopilota i przejął od niej papierosa.
- Tak, długo… - to już była jakaś informacja, bo dla jednych pół roku to długo a dla innych krótko. A John był przecież kilka lat starszy od niej, więc miał czas by mieć poważniejsze związki. - Dlatego myślałem o tym weekendzie. A Niewidzialny… wiesz, że nie lubię tłumów. Naprawdę źle się czuję, jak jest zbyt wielu ludzi dookoła. I to jeszcze pod ziemią, nigdy nie cierpiałem metra. Chętnie wpadnę na wasz koncert i poznam twoich kumpli, ale jak będziecie grać w jakimś spokojniejszym miejscu, ok?
- A ty skąd wiesz, że najbliższy spęd w Niewidzialnym ma być pod ziemią? Nawet ja jeszcze nie wiem gdzie zagramy. - Kolejny nerwowy mach i lekko drżącą powieka.
- Inni ludzie też muszą wiedzieć gdzie mają przyjść, co nie? Znajomi z pracy tam chodzą, to wiedzą, serio dziwne że ty nie. Liz, czy ty masz dzisiaj jakąś złą fazę?
Wjechali właśnie na autostradę i wóz zwiększył prędkość, jadąc na południe, w kierunku przeciwnym niż mieszkanie Johna.
- Bez urazy, John, ale ty jesteś podręcznikowym przypadkiem mizantropa. Ty nie masz znajomych. A poza tym… dokąd jedziemy?
- Mam, z konieczności. Nie mówiłem, że ich lubię. A jedziemy nad Ocean.
- Tak sobie? Czy w jakimś celu? - głos jej złagodniał. - I tak, mam fazę. Jeszcze nie wiem czy złą… Oby nie.
- Mam coś na poprawienie fazy - wyjął z kieszeni i podał jej woreczek, pachnący marihuaną. - A jedziemy pływać. Chyba, że nie chcesz.
- Żartujesz? W ten ukrop? Jasne, ze chce.
- Jak na mizantropa przystało znam miejsce gdzie nie ma ludzi - powiedział. - Więc nie potrzebujesz kostiumu. - mrugnął do niej okiem.
- Brzmi dobrze - skwitowała z lekkim uśmiechem i dalej wyglądała przez uchyloną szybę na zmieniający się krajobraz.
- Daj mi dostęp do odtwarzacza - poprosiła dłubiąc przy holo i szukając odpowiedniego numeru pod tą miłą poniekąd chwile. Była noc, był John, umykający spod kół asfalt i miriady miejskich świateł. W chuj romantycznie jak na standardy Liz. John kliknął coś i jej holo wykryło bezprzewodowe głośniki.

Music

Gdy numer dobiegł końca ściszyła i ponowiła konwersację.
- John, dlaczego już nie chodzisz do Cindy?
W lusterku zauważyła jak usta Johna ściągają się a czoło marszczy się gniewnie. Romantyczny klimat prysł.
- Spowiadam się teraz gdzie indziej - odpowiedział. - Ona ci powiedziała?
Liz zaskoczyła jego ostra reakcja. Najpierw zaniemówiła, ale szybko udzielił się jej nerwowy nastrój.
- Może… Po prostu się martwi, że znów ci odwali. Nie bierzesz leków, John. Masz, kurwa, lepsze zaopatrzenie w klamki niż mała hurtownia broni. Po co ci ona?
Milczał długą, naprawdę długą chwilę, obserwując ją w lusterku. Światła mijanych, wysokich autostradowych latarń jedna po drugiej przesuwały się przez jego twarz o zaciętym wyrazie.
- Mam wrogów, Liz - powiedział. - Widzę, że zrobiłaś dobry wywiad, więc nie będę ci dłużej ściemniał. Co jeszcze doktorka ci powiedziała? Jak trafiłem do szpitala i dlaczego? Więc to wszystko prawda. Leki akurat biorę, mam własne źródło, ale na terapię nie chodzę, bo jeśli nie mówisz tam wszystkiego to nie ma sensu a terapeutom jak widać nie można ufać, że będą trzymać cholerne gęby na kłódkę. Tak, to czym się zajmuję nie jest legalne. Od trzech lat nie zdarzyło się, żebym musiał użyć broni, ale zawsze może się zdarzyć. Nie wypytuj mnie dalej, bo więcej i tak ci nie powiem. I na chwilę obecną nie mogę się z tego wyplątać.
Zamilkł na chwilę, po czym zapytał:
- Rozumiem, że mam odwieźć cię do domu?
Liz wyłuskała z kieszeni papierosa. Wciągnęła łapczywe trzy machy nim się odezwała a głos miała nadzwyczaj spokojny jakby szczerość Johna zdjęła jej z barków cały stres.
- Nie, kotku. Jedziemy nad ocean. Popływać.
Ułożyła dłoń na jego ramieniu, pogładziła je czule.
- Nie jesteś w tym gównie sam. Masz mnie. Tylko mi nie kłam, dobrze? Prawdę zawsze jakoś przełknę.
Odetchnął jakby z ulgą. I położył dłoń na jej dłoni.
- Bałem się, że odejdziesz, gdy się dowiesz, Liz - powiedział. - Przepraszam, że kłamałem, ale bardzo nie chciałem, żebyś odeszła. Od teraz dam ci tyle prawdy ile będę mógł. Nie wszystko mogę ci powiedzieć, ale nie będę już kłamał. Ok?
- Ok, John. Niezły plan. - Odpaliła dla niego fajkę, odpięła pas i pochyliwszy się w przód wetknęła mu papierosa w kącik ust. Pocałowała go w szyję. - Ostatnie pytanie i już odstawiamy trudne tematy. Czy płacisz Cindy? To znaczy… za moje wizyty?
- Tak - odpowiedział, wypuściwszy kątem ust dym. - Widziałem, że ich potrzebujesz i że byłaś wtedy spłukana a ja miałem oszczędności. Ale jeszcze krótko się znaliśmy i myślałem, że nie przyjęłabyś ode mnie pieniędzy, prawda?
- Kurwa - ostre słowo mogłoby zwiastować coś złego ale Liz dużo przeklinała z zasady, nie tylko po to by zaakcentować gniew. Zresztą mówiła miękko, półszeptem. - Chyba cie kocham, John.
Nie przypominała sobie by komukolwiek wcześniej coś podobnego powiedziała, nawet Amelii, więc słowa przechodziły jej przez gardło niesprawnie, z cieniem zażenowania. Właściwie z opóźnieniem zdała sobie sprawę co właściwie wyznała i w jakim głupim położeniu go stawiała, jakby oczekiwała podobnych deklaracji. Zamaskowała sprawę swoją dalszą paplaniną, która nie pozostawiła mu choćby szczeliny na wtrącenie.
- Już się bałam, że to mój stary, wiesz? Że mu się zebrało na jakieś odkupienie win czy coś, beznadziejny skurwiel... - potrząsnęła głową jakby chciała strzepnąć z siebie tę oślizgłą myśl. - Ale nie chcę cię dłużej nadwyrężać, tym bardziej, że masz własne kłopoty. Pieprzyć Cindy, już czuję się lepiej. Wystarczy, że łykam prochy. To całe pierdolenie jak w konfesjonale już chyba odbębniłam w nawiązką.
Zdążyła dostrzec, że Johna chyba zaskoczyło i jakiś sposób poruszyło jej wyznanie, ale że zaraz w panice zalała go potokiem słów mogła tylko zgadywać co by odpowiedział. Przełknął ślinę i rzekł poważnym tonem:
- Przemyśl to jeszcze, ale jeśli tak uważasz to w porządku. Ale myślę, że ona trochę ci pomogła, no w każdym razie u ciebie też jest teraz lepiej, prawda? Z kapelą i w ogóle. Mogę załatwić ci prochy jak ci się skończą te z recepty.
- Przemyślę - obiecała Liz. - Zobaczę jak z kasą. Na razie jest ze mną dobrze. Dawno nie było tak dobrze.
Wyjrzała przez okno i wciągnęła zapach nocy.
- Sól - wyczuła jej posmak w powietrzu.
Ocean musiał być blisko.
Istotnie, zjechali właśnie z autostrady gdzieś w Daly City. Zatrzymali się jeszcze na stacji, gdzie John kupił czteropak zimnego piwa i fajki a pięć minut później skręcił z nadmorskiej szosy w ledwo widoczną gruntową dróżkę. Przejechali nią może kilkadziesiąt metrów by zatrzymać się tuż przy szczycie skarpy.
John włączył latarkę i poprowadził ją wąską ścieżką w dół, na wąską piaszczysta plażę, która tworzyła coś w rodzaju małej zatoczki. Ocean jak jego nazwa był spokojny, pieniste fale leniwie uderzały o brzeg.
Byli gdzieś na wysokości Zoo i Lake Merced. Kawałek na południe plaża zwężała się coraz bardziej, przechodząc w skaliste klify. Z północy, od strony miasta, niosły się odgłosy plażowych imprez, ale tu było cicho, pusto i spokojnie. I wciąż było bardzo ciepło. Nim Liz zdążyła się zorientować John podniósł ją na rękach i ruszył dziarskim krokiem ku wodzie. Sam zdążył zdjąć tylko buty.
Wierzgnęła by się oswobodzić, jednak nie przykładała się do tego jakoś wybitnie.
- Nie w ciuchach! - ciszę przeciął perlisty śmiech Liz.
- Jak się pospieszysz, zdążysz jeszcze zrzucić buty - doradził jej, zwalniając, żeby faktycznie zdążyła, nogą o nogę zrzucając je w piasek.
Zaraz potem przyspieszył, wbiegając z nią pod fale do wody.
- Ziiimna! - zawołał, wszedłszy się po pas. - Im wolniej tym gorzej!
I opadł na kolana, zanurzając nagle całą Liz prócz czubków nóg i głowy.
Zalała ją intensywna fala chłodu. Przez moment nieprzyjemna lecz gdy oswoiła się z temperaturą zaczęła doceniać rześkość po całym dniu żaru i lepiących się do ciała ubrań.
- Wspominałam że nie umiem pływać? - szczerzyła się dalej, nużąc w jakiejś irracjonalnej euforii tej chwili. - Amelia nigdy mnie nie nauczyła. Kilku z jej facetów próbowało ale zmieniali się zbyt szybko by doprowadzić cokolwiek do końca.
- Wychowałaś się w mieście nad oceanem i nie umiesz pływać? - zdumiał się John. - Jesteś niemożliwa. Ja cię nauczę. To znaczy tak na poważnie jak będziesz trzeźwa, ale zaczniemy już dzisiaj. Obróć się na brzuch - pomógł jej w tym trochę podtrzymując w talii na powierzchni. Fala była mała a słona woda zresztą sama wypychała ją do góry.
- Widziałaś jak ludzie pływają, nie? No to rób kurde to samo. Nie crowlem, to później! - zawołał śmiejąc się gdy pijana Liz zaczęła rozchlapywać wodę jak w ataku padaczki. - Na początek żabką, machaj rękami na boki.
Chwycił dłonią jej ramię i pokazał a Liz parsknęła wodą gdy fala zalała jej twarz.
- Unoś głowę! - śmiał się John.
- Dobra mądralo, jednak wolę czuć grunt pod nogami!
Liz odpuściła po kilku niezdarnych próbach przy których niezmiennie szła na dno. Asekuracyjnie objęła Johna za szyję, wypluła haust wody i po prostu się gapiła na horyzont łapiąc ciężko oddech.
Ocean raził swoim majestatem. Bezbrzeżny ruchomy odmęt trochę Liz przerażał, choć zarazem wabił.
- Napiszę o tym kawałek - postanowiła nagle puszczając pewne ramię Johna i idąc w stronę plaży. - „Night at the ocean”?
Nie wyszła jednak na piasek. Usiadła na dnie by ponad taflę wystawała jedynie głowa i ramiona. Teraz, odwrotnie niż na początku, woda wydawała jej się przyjemnie ciepła a wiatr na zewnątrz odstręczał chłodem.
- Dobrze, że fajki i zioło zostały na tylnej kanapie.
- Przyniosę - rzekł John wychodząc z wody i przyświecając sobie podniesioną z piasku latarką ruszył na górę. Wrócił po dwóch minutach, przez które Liz rozkoszowała się pozorną samotnością na łonie natury - rzadkim w Bay Area towarem. Na moment można było zapomnieć, że byli przecież w granicach miasta, bowiem szum fal zagłuszał odległą o sto metrów szosę.
John usiadł w wodzie obok niej, podając jej piwo, i odpalonego, skręconego na szybko blanta, którym się zaciągnął.
- Nigdy nie sądziłem, że będę inspiracją do pisania muzyki. Więc wszystko co teraz zrobię może znajdzie się w tekście utworu? - nachylił się ku niej i polizał mokre ramię Liz. - Słone. Lubię sól.
- Zazwyczaj ludzie wolą słodycz - Liz odszukała ustami skręta i pociągnęła od niechcenia. Właściwie była już uwalona po kokardę i czuła, że zbliża się do granicy, której nie powinna przekraczać. W mokre ręce ujęła jednak puszkę piwa i pociągnęła zawleczkę aż zasyczało. - I tak, obawiam się, że mogę pisać o tobie bo pisze się o tym co ważne. Ale nie martw się, moje teksty to nie reportaż. Nie padają tam żadne imiona. W ogóle niewiele jest… wprost. Jak w City lights. Wiesz o czym właściwie jest ten kawałek?
- O opuszczonym dziecku - odpowiedział, obejmując ją czule ramieniem. - O tobie. O tym jak światło przyciąga cię jak ćmę. Tak myślę, nie jestem dobry w interpretowaniu poezji.
-Taka z tego poezja jak z trawki twarde dragi - uśmiechnęła się blado i potarła policzkiem o jego ostry od zarostu policzek. - To jest o tym jak niemal skoczyłam z wieżowca, ot, cała tajemnica.
Przesunęła sobie jego dłoń uzbrojoną w rozżarzonego skręta, zaśmiała się beztrosko, pociągnęła bucha tak łapczywego na ile pozwalała jej objętość płuc i… zanurzyła się pod wodę. Z zamkniętymi oczami, czuła jedynie ruch fal i szorstkie piaszczyste dno pod plecami. Wypuściła serię bąbelków powietrza. Później drugą i trzecią. Woda niby była płytka ale Liz nie wypływała na tyle długo, że można było uznać ten fakt za niepokojący.
Nagle poczuła poruszenie wody wokół siebie a jego usta na swoich. Równocześnie ramiona Johna wydobyły jej głowę na powietrze.
- Udajesz wielką fajkę wodną czy sprawdzasz czy cię wyciągnę? - uśmiechnął się, ociekając wodą. - Zawsze cię wyciągnę, Liz.
Ona znowu się zaśmiała jakby z dobrego dowcipu, skubnęła zębami jego usta, objęła i umościła się w wodzie na jego kolanach.
- Nie boisz się zadawać z wariatką, John?
- Boję się normalnych ludzi - odpowiedział, głaszcząc jej mokre włosy a drugą dłonią obejmując w pasie. - A ty nie boisz się zadawać z gangsterem i wariatem w jednym?
- Nie masz być dobry dla całego świata. Masz być dobry dla mnie.
Nie mógł odpowiedzieć bo skutecznie zamknęła mu usta.
Powrót autostradą pamiętała kiepsko. Jeszcze mniej z tego jak znalazła się w mieszkaniu Johna.
 
liliel jest offline  
Stary 26-10-2017, 12:52   #30
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
W Warsaw Pub&Bar wiele się nie działo, z głośników leciały rockowe klasyki, teraz akurat Led Zeppelin, zaś w drugim kącie na holobimie transmisja meczu baseballowego. Oglądało ją kilkunastu klientów, głównie lokalsów, paru innych siedziało przy stolikach i przy barze, za którym uwijał się gruby barman z pomocnicą.
W mieszkaniu kapeli było pusto, podobnie jak w lodówce. Kilka minut później dołączyła do nich Anastazja.
- Rozgość się Rosie, ja skoczę do Boba, może da mi coś na krechę. - Chris uśmiechnął się. - Anastazję znasz nie? Z tego co pisaliście na czacie nocujesz dziś, czerwona?
Rosalie skinęła głową na powitanie Anastazji.
- A ty nie miałaś z tym swoim przydup… współlokatorem planów na dzisiejszy wieczór? - spytała nieco złośliwie przypominając sobie propozycję Olivera.
- Wydaje mi się, że mogę z tobą skoczyć do baru - zwróciła się do Chrisa. - Mam co świętować, poza tym coś mi mówi, że nieźle dzisiaj zarobiłam.
Anastazja weszła do pomieszczenia krokiem królowej i... postawiła na stole butelkę lekko mętnego, białawego alkoholu, gdzie główną uwagę przykuwała pływająca w środku krewetka tygrysia.
- To w ramach wpisowego na imprezę. - powiedziała z szerokim uśmiechem - To coś w środku podobno najsmaczniejsze, odstąpię ci Ross, jeśli na dzisiejszy wieczór istnienie moje irytującego współlokatora pójdzie w zapomnienie.
Czerwonowłosa dziewczyna usiadła na oparciu fotela i bezczelnie oparła nogi na kolanach Hana.
- Uważaj Hagen - rzucił perkusista odpalając papierosa. - Na siebie… - dodał uśmiechając się szeroko. - To chodźmy, zobaczymy co Bob nam odstąpi - powiedział do Rosalie otwierając drzwi. - Tą swoją rudą kumpele chcesz ściągać tu?
- Ja chcę? - uniosła brwi - To ty ją zaprosiłeś na imprezę, nieładnie teraz zmieniać zdanie. Zwłaszcza, że jak sama stwierdziła, ma małe dziecko i nie może się denerwować - zaśmiała się zerkając na holokartę żeby sprawdzić czy jej ostatnie, publiczne kręcenie tyłkiem było opłacalne. - 40 E$, ale biedy - burknęła pod nosem - ale na napicie się czegoś wystarczy.
- Spoko dziewucha, zaprosiłem. - Kiwnął głową. - Niech wpada. Wiesz, pytałem, bo może… ot różnie ze znajomymi w pracy sie ma relacje. - Zaciągnął się. - Nie myśl o kasie, wezmę na krechę u Boba, jutro koncert to coś wpadnie… A i tak czuję się głupio, że ci nic nie przelałem w Inso. Słabo u mnie z kasą - dodał schodząc po schodach do pubu.
- Ale przywaliłeś temu pacyfkowi z lepkimi łapkami. I z jednej strony to na plus, bo mu się należało a z drugiej na minus, bo gdyby nie zadyma to pewnie wpadłoby więcej kasy. Hmm, chociaż zadyma i tak by była, bo nalot - ciągnęła monolog. - No nieważne, napijmy się!- postanowiła radośnie siadając półdupkiem na krześle przy barze.
- Nigdy nie rezygnuj z dobrej zadymy Ros… - zreflektował się orientując się do kogo mówi. - No nie ważne. Bob! Masz chwilę? - krzyknął do właściciela machając mu i obejmując ramieniem Rosalie. - Goście cię potrzebują! - Zamachał ręką.
“Tak tak Ros, właśnie obejmuje cię gwiazda rocka” - przeleciało jej przez myśl. Wszystkie zdolności motoryczne jej ciała zostały na chwilę zablokowane, choć gdzieś w środku robiła salta z podekscytowania. - Ehmm… no to co zamawiamy? - powiedziała w końcu starając się zejść na ziemię.
Bob podszedł do nich wzdłuż baru.
- Siema - skinął głową Chrisowi i uśmiechnął się szeroko do Rosalie. - Wszędzie dobrze, ale w Warsaw najlepiej, co Chris?
- Zawsze. - Rockman przytaknął. - Jest sprawa Bob. Jutro mamy koncert, pojutrze będę wypłacalny. Chcemy dziś lekko zabalować. I wtedy wjeżdżasz Ty, na białym “Stallionie” - Sully nawiązał do najnowszego modelu skutera antygrawitacyjnego - i ratujesz nas wszystkich dając dziś na kreskę trochę whiskey, piwa i parę paczek fajek. Oddam pojutrze, słowo - Chris zgasił fajka i spojrzał na właściciela Warsaw proszącym wzrokiem.
Bob zaśmiał się.
- Spoko, jak nie oddasz to doliczę wam do czynszu. To co konkretnie?
- Beczka browaru, dwie butelki whiskey, dwie paczki zwykłych szlugów - wymieniał Chris, po czym spojrzał na Rosalie. - Ty jakieś specjalne zamówienia?
Pokręciła przecząco głową. - I browary i whiskey wchodzą jak złoto. - To na mój rachunek jeszcze butelka tequili - powiedziała do barmana po chwili namysłu - i zapłacę od razu.
- “Lekko zabalować”, co? - mrugnął okiem Bob, wołając swoją pomocnicę, która wystawiła na bar flaszki a sam wytargał z zaplecza dobrze schłodzoną dziesięciolitrową beczułkę Budweisera z nalewakiem. Przyjął płatność za tequilę od Rosalie a resztę zanotował w e-glasach.
- Dzięki - Sully rzucił do Kowalsky’ego. - Chodźmy zobaczyć co zostało z Hana - rzekł do Rosalie łapiąc się za beczkę.
Rosalie wpadła do mieszkania z flaszkami w dłoniach. W drodze na górę poprosiła Głosu, by napisał do Rudej Mery, że impreza aktualna, i żeby wpadała jeśli przez ostatnie pół godziny plany jej się nie zmieniły. - Jest szansa, że poznam dziś resztę zespołu? - spytała ważąc w dłoniach dwie flaszki: whiskey i tequilę i zastanawiając się od czego by tu zacząć.
- Liz i Billy coś pisali na naszym czacie, że może ich dziś nie być. Ale JJ i Howl pewnie dotrą. - Chris odezwał się wchodząc za Rosie.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172