Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-07-2018, 18:38   #1
 
Jacques69's Avatar
 
Reputacja: 1 Jacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputację
[Star Wars] Na Łasce Huttów


Osiemdziesiąt pięć miliardów. Dokładnie tyle istot, przedstawicieli niemal wszystkich gatunków w galaktyce, zamieszkuje tę miejską dżunglę, często po prostu walcząc o przetrwanie. Nar Shaddaa jest prawdziwą ostoją bezprawia. Wszechobecna brutalność, brak policji, sądów, brak kodeksów, skorumpowana administracja: to wszystko sprawia, że każdy musi dbać sam o siebie. Na tym zatłoczonym księżycu to jednak zbyt trudne. Trzeba oddać się komuś silniejszemu w opiekę. Tamten zaś, mając pod sobą gromadkę protegowanych, również potrzebuje pomocy, znajduje więc kogoś jeszcze silniejszego. I tak dalej, i tak dalej… A na szczycie tego łańcucha znajdują się przede wszystkim Huttowie. Długowieczne, bezlitosne i okrutne istoty, które mają upodobania w oglądaniu brutalnych walk, oszukiwaniu i pomnażania majątku. Naprawdę, każdy przywykły do cywilizacji człowiek powinien się zastanowić przynajmniej z piętnaście razy, zanim przyleci tu w jakimkolwiek celu. Jednak jest i druga strona medalu… Ci, którzy wierzą w swoje umiejętności i posiadają ten instynkt ‘cwaniaka’, mogą zarobić tu naprawdę spore pieniądze i zdobyć takie przedmioty, jakich nie znajdą nigdzie indziej. A potem wynieść się z kredytami daleko stąd, żeby nikt ich nie znalazł. Tutaj można się też zaszyć, jeśli ciąży na nas wyrok śmierci. Czy to ze strony innych bandytów, czy ze strony samego Imperium.
Osiemdziesiąt pięć miliardów osób. Kto cię znajdzie wśród takiej gromadki?

Latając po Nar Shaddaa, trzeba mieć oczy dookoła głowy. Przepisy ruchu powietrznego nie obowiązują tak jak na chociażby Coruscant. Jednak jeśli jesteś pasażerem i czujesz się spokojny o swojego pilota, możesz podziwiać na swój sposób piękną panoramę. Jak w każde ekumenopolis, miasto rozwija się już tylko w jednej osi: góra-dół. Strzeliste wieżowce zdobią więc całą okolicę. Ogromne biurowce, apartamentowce, fabryki, zbrojownie, centra handlowe, kasyna i wszelkie inne miejsca rozrywki. Każda budowla o innym kształcie, chcąca wyróżniać się na tle pozostałych. Występują jednak pewne dominujące elementy. Na przykład neony, reklamy, których tu wszędzie co nie miara, są przeważnie różowe lub jasnobłękitne, po to aby wyróżniać się na tle szarych i brązowo rdzawych budowli. Brakuje tu zieleni, to fakt. Są za to holoprojekcje najpiękniejszych palm ze Scarif lub podobnych egzotycznych drzew z Kashyyyk. A im wyżej znajdują platformy dokujące, tym wszystko staje się różnorodniejsze, jaśniejsze, śliczniejsze. Definiuje to jedna prosta zasada: Na szczytach wieżowców mieszkają największe szychy, na poziomie gruntu szczury i szumowiny. A gdzieś pośrodku stykają się wpływy bogatych ‘biznesmenów’, szukających dalszych miejsc do rozwoju swoich interesów, z biedotą, która podejmuje się wszelkich, nawet najpodlejszych robót, byleby przebić się wyżej, uzyskać choć trochę lepszy komfort życia… I ich właśnie wykorzystują ci ze szczytów do swych niecnych celów. Jak wy się tu odnajdziecie?





Alette
Praca dla Grakkusa wzbudzała u ciebie ambiwalentne odczucia. Owszem, zapewniało ci to najlepszą możliwą protekcję w tym niebezpiecznym mieście (chyba że przekroczysz granice gangów), ale nie czułaś, że jesteś odpowiednio wynagradzana za swe trudy i ryzyko zawodowe. Udało ci się co prawda uzbierać tyle kredytów, by wyciągnąć matkę z biedy, a będąc ciągle na służbie, nie miałaś nawet czasu wydawać aż tyle pieniędzy, tylko że po co pracować dwadzieścia lat na swoją emeryturę, skoro można na nią uzbierać znacznie szybciej?

Coraz częściej chodziło ci po głowie, by nie oddawać Grakkusowi wszystkiego, co znajdziesz, zwłaszcza że lista artefaktów z twojego datapadu ciągle malała. Wczoraj skorzystałaś z okazji, aby wziąć sobie dwa dni urlopu, nim dołączysz do Sudodtha Ordy w jego misji, i wtedy, kręcąc się ze swoją przyjaciółką po ekskluzywnych knajpach na wyższych partiach wieżowców w poszukiwaniu rozrywki, znalazłaś obok kosza notatkę wyglądającą na pośpiesznie spisany przebieg paru licytacji. Ktoś w tej okolicy handlował między innymi takimi przedmiotami, jakie ty znajdowałaś w różnych zakątkach galaktyki. Tyle że w tej licytacji pradawne artefakty osiągały naprawdę zawrotne ceny, wielokrotnie przebijające premie, jakie przyznawał ci Grakkus.

To wznieciło w tobie wątpliwości. A spotęgowało je szczere wyznanie Tiny, która wyznała, iż czuje się w pałacu Grakkusa ciągle upokarzana i boi się, że źle skończy. Z początku inni piloci śmiali się głównie, z tego, że – a jakże! – jest kobietą i nie potrafi latać, co bez problemów ignorowała. Przyzwyczaiła się już do podobnych docinek. Lecz parę dni temu ktoś rozpuścił plotkę, że bardzo się podoba Grakkusowi, lecz nie w kontekście swych osiągnięć i umiejętności, ale wyglądu. I że w związku z tym ma zamiar wkrótce ‘przebranżowić’ ją na swoją tancerkę, a statek przekazać innemu, lepszemu szmuglerowi. Tym razem nie potrafiła już tego ignorować. Wiedziała dobrze, że Huttowie potrafią być nieobliczalni. W drodze powrotnej próbowałaś ją pocieszać i zapewniać, że to pewnie tylko plotki, wszak Grakkus widział ją może ze dwa razy, i to w tłumie. Obiecałaś jej jednak, że przemyślisz sobie dalszy przebieg waszej wspólnej kariery. Była w końcu twoją przyjaciółką i nie mogłaś ignorować jej obaw. Wróciłaś teraz do swojej kwatery, wciąż jeszcze pełna energii. Do końca nocy pozostało jakieś dziesięć godzin. Z Sudodthem miałaś spotkać się niedługo po świcie. Masz zatem trochę czasu dla siebie.


Barah Vobris
Życie na Nar Shaddaa okazało się być jeszcze trudniejsze niż sądziłaś, a twoje walory stawały się tutaj problemem. W bardziej cywilizowanych miejscach twój wrodzony zeltroński urok wzbudzał powszechne zainteresowanie, które mogłaś wykorzystywać do osiągania własnych celów. Tutaj oczywiście również wzbudzasz pożądanie, jednak na Nar Shaddaa mężczyźni przeważnie nie mają żadnych hamulców, więc dopóki nie jesteś dziewczyną jakiegoś poważnego gangstera, to musisz się liczyć z byciem obmacywaną i molestowaną na każdym kroku.

Chyba że tuż przy tobie kręci się przez całą dobę dwumetrowy, potężnie umięśniony, szczerzący ostre zęby przedstawiciel rasy Dashade. To druga opcja, która może ci pomóc. Zwłaszcza że ten akurat osobnik dał się przekonać po krótkiej, acz bardzo sugestywnej rozmowie, że zapłacisz mu dopiero po tygodniu pracy, w takiej formie jakiej tylko sobie zażyczy. Seki Teeki, bo tak zwał się twój nowy ochroniarz, miał też szereg innych zalet, poza swą groźną aparycją i porządnym grzmotnięciem. Przede wszystkim, i co najbardziej szokujące, był prawdziwym, najprawdziwszym dżentelmenem. Choć normalnie by cię to denerwowało, w obecnej sytuacji zapewniał ci brakujący dotychczas komfort. Traktował cię jak najpiękniejszą księżniczkę, samemu próbując zachowywać się jak praworządny rycerz. Nie był jednak przy tym szczególnie namolny, prawdę mówiąc prawie cały czas milczał, co również było zaletą. Co jeszcze ważniejsze, w ogóle nie interesował się tym, czym się zajmujesz. Nie zadawał zbędnych pytań typu: skąd jesteś, co tu robisz, a dokąd idziemy, dlaczego mam przesłuchiwać tego przypadkowego Rodianina, przypierając go z całych sił do ściany? Po prostu robił co mu kazałaś i nie wychodził poza zakres swoich obowiązków. Prawdziwy profesjonalista.

Kręciłaś się po okolicy parę dni od przylotu, badając grunt pod swoją misję. Fakt, mogłaś zostać z tym całym Orflickiem, ponoć posiadającym bardzo wiele informacji, który od razu zaczepił cię po wyjściu ze statku. Ale twoja natura nie pozwalała ci zupełnie polegać na kimś innym, zwłaszcza że w ogóle go nie znałaś. Postanowiłaś wrócić do niego dopiero, gdy poczujesz to miasto. Nie mogłaś od razu przystępować do akcji. Potrzebowałaś czasu, aby się przyzwyczaić. Poznać panujące tu niepisane reguły. Pooglądać, jak zachowują się mieszkańcy, co muszą robić, aby zarobić na życie i żeby nie dostać przypadkowo w zęby. Słowem, musiałaś poznać tę kulturę. Zasmakować życia w dżungli.

Była jeszcze jedna ważna sprawa, o której nie zapominałaś. Gdzieś w tej okolicy powinien kręcić się twój dawny przyjaciel. Nie miałaś co prawda co do tego żadnej gwarancji ponad to, że zdążyłaś poznać jego upartość i to, jak usilnie dąży do osiągania swych celów. Najpierw trochę się martwiłaś, że zrobił już wszystko bez ciebie i odleciał, ale po dokładniejszym przesłuchaniu lokalnej społeczności doszłaś do wniosku, że na pewno jeszcze nie wykonał swej misji. Postanowiłaś zrobić jeszcze jeden obchód po mieście, tym razem znacznie bliżej Pałacu Grakkusa w nadziei, że spotkasz gdzieś swego przyjaciela, zanim wrócisz do Orflicka ostatecznie przypieczętować wasz biznes.

Gerdarr
Dopiero co wróciłeś po wyczerpującej misji ze swoim przyjacielem, Marką Durnem, a przed kwaterami już czekała na ciebie spora gromada fanów. Kibice z areny skandowali imię swojego czempiona, cieszyli się, gdy od niechcenia podniosłeś w ich stronę rękę. Wszyscy chcieli wymienić z tobą choć słowo, pogratulować ostatniej walki. Niektórzy śmielsi pytali czy ważysz już tyle co rancor, inni wołali, że niedługo zostaniesz rekordzistą w ilości wygranych walk. Zazwyczaj bardziej cieszyło cię to zgromadzenie, ale zbytnio zmęczyły cię szaleńcze pościgi z Marką i wasz mały wypadek. Jednak chcąc dbać o swoja reputację porządnego gladiatora, który nie unosi się pychą, nawet wysiliłeś się, by pokazać trochę milszą stronę swojego charakteru. Podałeś dłoń paru osobom, gdy przeciskałeś się wśród nich do kwater, odpowiedziałeś na parę zaczepek, a na końcu zaprezentowałeś swoją muskulaturę oraz zdrowe uzębienie, demonstrując swój ostatni prowokacyjny okrzyk. Po ostatnim krótkim pozdrowieniu wreszcie przedostałeś się do części pałacu zamkniętej dla postronnych, w której znajdowała się twoja kwatera. Niestety nie mogłeś jeszcze odpocząć. Przed drzwiami wsparty o ścianę stał czerwonoskóry Iktotchi z przepaską na oku. Nieczęsto go widywałeś, ale znałeś go i wiedziałeś, kto go przysłał. Nie myliłeś się. Mężczyzna na twój widok od razu wykonał jakiś pseudo-salut wyglądający na kpinę i rzekł tylko:
- Redajj cię oczekuje. Teraz.
Po czym odszedł dziarskim krokiem, zanim się nawet do niego zbliżyłeś.

Można było uznać, że Redajj był twoim właściwym mocodawcą. To on organizował walki na arenie – wybierał uczestników, ustalał reguły. Jeśli cię wzywał na osobistą pogawędkę, to musiał mieć ważny powód. Może wreszcie przygotował dla ciebie jakieś prawdziwe wyzwanie? W każdym razie nie powinieneś odmawiać spotkania. Miałeś przed sobą jednak daleką drogę. Jego salon znajdował się po drugiej stronie pałacu, kilka pięter wyżej. Po drodze będziesz musiał minąć pałacowe kantyny, gdzie zawsze przebywały tłumy pracowników, służba, ochroniarze, zbiry, nagabywacze, szmuglerzy – wszyscy ci mniej ważni podwładni Grakkusa. Zaraz później stołówka, a obok biura oficerów i dowódców, gdzie panować już musiała pewna dyscyplina, w tamtych miejscach bowiem zaczynało się swoją dzienną służbę i tam się ją kończyło. Będziesz jeszcze musiał przejść się po schodach, bo w tym sektorze windy są za małe, żebyś się do nich zmieścił. Parę minut spacerku po nudnym korytarzu i będziesz niemal na miejscu. Jeszcze tylko minąć sale treningowe różnych szkół gladiatorskich, przepełnione twoimi rywalami, i w końcu trafisz do Redajja.

Hastal Skirata
Ponoć w życiu każdego najemnego żołnierza następuje ten moment, kiedy zmuszony jest udać się na służbę do jakiegoś Hutta. Ty miałeś nawet kilka powodów, by dołączyć akurat do Grakkusa. Tym razem pieniądze nie grały pierwszej roli, byłeś już za stary, by ciągle za nimi gonić. Bliskie ci osoby zginęły już dawno temu, a ty wciąż nie znałeś sprawców. Wiele wskazywało, że na dworze Grakkusa możesz się zbliżyć do ich poznania. Nie tylko na tym ci zależało. Przez ręce tego Hutty przechodziło mnóstwo towarów i mnóstwo informacji. Miałeś pewne stare zobowiązania i przysługi, które gotów byłeś wypełnić dla chociażby zachowania honoru.

Nie miałeś na razie żadnego konkretnego planu działania. Najpierw musiałeś się dostać do pałacu i zgłosić swoją kandydaturę. Ten proces różnie wyglądał u podobnych kryminalnych wodzów. Na pewno należało się wykazać umiejętnościami, pytanie zaś, jak bardzo brali sobie do serca udowadnianie lojalności. Przed tobą na pewno wiele misji, zanim dostaniesz się do najwyższych kręgów, do tych osób, które wiedzą najwięcej. Ale może wymyślisz jakąś drogę na skróty. Czasami trafia się taka okazja jedna na tysiąc, a z twoim doświadczeniem… Wiesz, że jej nie zmarnujesz.

W drodze do Pałacu prędko zrozumiałeś regułę, że im bliżej do niego, tym na ulicach spokojniej. Tu i ówdzie kręciły się patrole milicji Grakkusowskiej, które pilnowały porządku w sercu jego przestępczego królestwa. Na ciebie jednak nikt nie zwracał uwagi. Łatwo odnalazłeś drogę prowadzącą do bramy ogromnego pałacu, a bardziej twierdzy. Wejścia pilnowało około tuzin uzbrojonych po zęby strażników. W przejściu zaś stali jacyś oficerowie. Widziałeś, że z jednym z nich zaczęła dyskutować jakaś nieco dziwnie wyglądająca Catharka, choć nie wiedziałeś, czy chce wyjść czy wejść. Ty ostrożnie zbliżyłeś się do drugiego z oficerów i opowiedziałeś mu o celu swojego przybycia. Niestety strażnik nie miał zamiaru cię wpuścić. Oschle przekazał ci, że w nocy nikt nie zajmuje się rekrutacją i masz wrócić za dnia, tylko lepiej nie w trakcie walk na arenie. Próbowałeś wytłumaczyć mu, że dopiero przyleciałeś i nie masz gdzie przenocować, ale na nic zdawały się twoje tłumaczenia. Strażnik wyglądał na szczególnie gorliwego.
W trakcie dyskusji zauważyłeś, że w bramie zjawiła się kolejna osoba, tym razem czerwonoskóry Zabrak, który chciał wyjść z Pałacu, jednak razem z Catharką zajmowaliście obydwu oficerów. Nie wiesz, kim był ten osobnik, ale może on wstawiłby się za tobą? Nie wyglądał na typowego bezmyślnego zawadiakę, jakich pełno wśród załogi Huttów.

Hokk Boonta
Nie miałeś przed sobą łatwego zadania. Gdy przyleciałeś na Nar Shaddaa w celu odzyskania własności twojego dawnego przyjaciela, nie sądziłeś, że Grakkus posiada pałac zdolny pomieścić kilka tysięcy osób. Właściwie to ciężko nazwać tę mega-budowlę pałacem, bardziej przypominała ona twierdzę, a trochę kojarzyła ci się ze świątynią Jedi. Może było to wynikiem obsesji Hutty? Nie było ciężko dowiedzieć się, że gromadzi on artefakty i relikty z przeszłości, głównie te związane z Jedi i Republiką. Musiałeś jakoś wybadać teren, znaleźć jakieś kontakty i najważniejsze – nie dać się złapać. Na szczęście nie rzucałeś się zbytnio w oczy. Ze swoimi umiejętnościami potrafiłeś też znaleźć sobie prace dorywcze w paru prywatnych szpitalach, by zdobyć trochę grosza na jedzenie, dach nad głową i łapówki. Kupiłeś nawet raz bilet na arenę, choć nie lubiłeś oglądać podobnych widowisk. Mogłeś jednak dzięki temu przyjrzeć się pałacowi od środka, powęszyć trochę, bez wzbudzania większych podejrzeń. Postanowiłeś nawet powtórzyć tę wyprawę, by lepiej zapamiętać szczegóły. Za dwa dni miał się bić jakiś czempion, nie obchodziło cię, kto to taki. Wejściówka jednak słono cię kosztowała, w kasie bilety skończyły się w ciągu godziny od otwarcia, musiałeś odkupować ją za czterokrotność ceny od jakiegoś Rodianina i jego żony, którzy mieli bilet dla dwóch osób. Cóż, ty nie miałeś kogo zabrać ze sobą, ale przynajmniej dzięki temu może będziesz miał obok siebie jedno wolne miejsce.

Przechadzałeś się wzdłuż murów, udając niewiniątko. Nasłuchiwałeś rozmów mijanych osób, zatrzymywałeś się przy straganikach, by dopytać co nieco od mieszkańców sąsiedztwa. Typowe, grzecznościowe zwroty: jak wam się tu żyje, czy coś wam sprawia problemy, jak się miewacie. Nic, co wzbudzałoby podejrzenia, ale za to łatwo prowokowało niektóre osoby do wyżalania się. Powoli więc kształtowała się twoja układanka informacji na temat pałacu.

Postanowiłeś wracać do swojej tymczasowej noclegowni w małej i spokojnej - jak na tutejsze standardy - knajpce na uboczu paręnaście minut drogi z pałacu. Na głównej ulicy standardowo kręciło się parę tuzinów ludzi. Ponad waszymi głowami śmigały airspeedery oraz inne ścigacze. Nagle usłyszałeś w swojej głowie „Stój!”. Rozejrzałeś się ze zdziwieniem, ale niczego podejrzanego nie zauważyłeś. Ruszyłeś więc dalej, ale głos się powtórzył. „Stój! Zaczekaj!” rozbrzmiało jeszcze głośniej. Byłeś pewien, że głos nie dobiegał z zewnątrz, lecz właśnie bezpośrednio z twojej głowy. Doświadczyłeś kiedyś telepatii, ale było to za czasów Republiki, gdy Zakon istniał. Niektórzy Jedi potrafili się tak komunikować, jednak tu przecież nie mogłeś spotkać żadnego Jedi, prawda? Gorączkowo zacząłeś się rozglądać w poszukiwaniu osoby, która mogła wtargnąć do twojego umysłu. „Przesuń się do cienia, proszę, nie chcę, żeby ktoś zwrócił na nas uwagę, w tamtej uliczce po twojej lewej stronie nikt się nami nie zainteresuje”. Przez moment wahałeś się, w końcu jednak zauważyłeś, że nieco kawałek za tobą w miejscu przestępuje nogami pewien zakapturzony mężczyzna. Skorzystałeś z Mocy, by wyczuć jego intencje, bardzo się wysiliłeś, by uzyskać pewność. Nie byłeś szczególnie przekonany co do tej umiejętności, jednak tym razem jednoznacznie mogłeś ocenić zamiary obcego – nie szukał kłopotów. Ostrożnie przemieściłeś się do wskazanej uliczki, udając zmęczenie, oparłeś się o ścianę, dla pewności przytrzymując swoją broń.

Czułeś ekscytację, być może spotkałeś właśnie jakiegoś innego ocalałego Jedi! Po chwili zjawił się on. Wciąż skrywał swe oblicze w cieniu kaptura. Wydawało ci się, że na twarzy nosi białą maskę. Po chwili jednak zrozumiałeś, że to nie maska, lecz właśnie twarz. Spotkałeś prawdziwego Polis Massanina, których widywano bardzo rzadko nawet przed nastaniem Imperium. Przypomniałeś sobie jedną ważną informację o tych kosmitach: Potrafią się komunikować telepatycznie. To sprawiło, że nieco ochłonąłeś. Chyba jednak nici ze spotkania Jedi, jego telepatia była po prostu zdolnością rasową, nie efektem szkolenia w Zakonie. Polis Massanin odziany był w długi ciemnobrązowy płaszcz, pod którym skrywał lekką zbroję, przy pasie zapięty miał jakiś porządny blaster. Nie zapowiadało się wszakże, by chciał po niego sięgać. Obcy zaczął rozmowę, wciąż telepatycznie, stwierdzeniem:
- Chyba wiem, kim jesteś i domyślam się, czego szukasz w tym mieście szumowin…

Lyssa Fae’vell
Czy twoje życie mogło być jeszcze gorsze? Okazywało się wciąż, że poprawa nie nastąpi szybko, łatwo i przyjemnie. Nigdy nie mogłaś liczyć na ulgowe traktowanie. U Grakkusa bynajmniej nie było inaczej. Jednak dzisiaj byłaś znacznie silniejsza niż wtedy, kiedy dokonałaś swojego morderstwa na rodzinnej planecie. Szybko się uczyłaś, zaś trudy życia skutecznie cię zahartowały. Stawałaś się coraz doskonalsza w swym fachu. Zmądrzałaś. Wiedziałaś, że ciągłym buntem i jawną agresją niczego nie zdziałasz. Saer „Czuły” potrafił radzić sobie z takimi przypadkami i boleśnie cię bił na początku twojego szkolenia za każde głupie wybryki. To ci w niczym nie pomagało. Zmieniłaś więc podejście. Musiałaś, jeśli chciałaś się stąd wyrwać. „Czuły” uznał, że jego metody wychowawcze zadziałały, więc przestał cię tak męczyć i ciągle pilnować. Miałaś większe pole popisu do działania. Coraz częściej wysyłano cię na misje, w których mogłaś się wykazać, zdobyć dla siebie coś przydatnego. Dowiedzieć się jakichś ważnych rzeczy.

Dzisiejsza potyczka zapewniła ci również pewną zdobycz. Lokalizacja kryjówki bandytów, którzy zaczęli rozwijać swoje interesy na pograniczu wpływów Grakkusa i innych Huttów, na pewno bardzo zainteresowałaby twoich przełożonych. Tylko co by ci dało, gdybyś im o tym powiedziała? Byłaś daleka od sprzyjania interesom Grakkusa. Ta nowa grupa mogła być twoją przepustką do wolności. Nie miałaś póki co konkretnego pomysłu, jak to zrobić, ale musiałaś się chociaż przekonać, że wskazana lokalizacja kryjówki jest prawdziwa i przeprowadzić przynajmniej małe rozeznanie.

Zjadłaś więc pośpiesznie swój obiad po służbie, po czym prędko, acz tak by nie wzbudzać podejrzeń, udałaś się do wyjścia. Zapomniałaś jednak, że teraz swą służbę zaczął kapitan straży Ferssin. On należał do najbardziej pieczołowitych strażników i doskonale wiedział, że twoja pozycja nie uprawnia cię do zbyt częstego opuszczania pałacu poza służbą. Doskonale pamiętał, że trzy dni wcześniej zrobiłaś wypad do knajpy i stwierdził, że przekroczyłaś limit na ten tydzień. Tylko że przecież Saer obiecał ci dwie przepustki w tygodniu! Mogłabyś go poprosić o wsparcie, ale on przecież o niczym nie mógł wiedzieć. Musiałaś spróbować innych metod do przekonania kapitana Ferssina… Byłaś tym tak przejęta, że praktycznie nie zwróciłaś uwagi na jakiegoś weterana, który próbował przekonać innego strażnika do wpuszczenia oraz Zabraka, który stał za tobą, w oczekiwaniu aż skończycie z Ferssinem waszą dysputę.

Marka Durn
Zaliczyłeś dziś porządną wpadkę. Podczas ucieczki przed Swoop Gangiem wykonywałeś swój standardowy numer z nurkowaniem airspeederem, jednak nie uwzględniłeś jednej istotnej rzeczy: że tylną kanapę zajmował przerośnięty Dowutin, który przeciążył tył pojazdu, przez co dosyć mocno przydarłeś o podłoże. Na szczęście byliście tak blisko terenów Grakkusa, że zdążyliście jeszcze jakoś uciec. Nie zdołałeś jednak dolecieć do garażu, silniki się zatrzymały i musiałeś awaryjnie lądować. Dowutin rzucił pomysłem, że przepcha airspeedera resztę drogi, ale bałeś się, że jeszcze bardziej uszkodzi maszynę. No trudno, wezwałeś ekipę holowniczą, jakoś sobie odbijesz tę kilkadziesiąt kredytów za ich usługę.

Co prawda nieco znasz się na mechanice, ale uszkodzenia wydawały się zbyt poważne. Poza tym na pewno jakieś części odpadły i nie wiedziałeś, czego konkretnie ci brakuje. Musiałeś odesłać swój pojazd do mechanika. Twoim jedynym ratunkiem był Zak Zaac – niski, nieco otyły Gran. Twój dotychczasowy mechanik, prawdziwa złota rączka, zaginął miesiąc temu po pijackiej wyprawie do baru, a wszyscy pozostali z tej okolicy mieli bardzo złą reputację. Nie stać cię zaś było, by zabrać airspeedera gdzieś na wyższy poziom miasta. Musiałeś zaufać Zakowi, który ocenił, że naprawa może zająć dwa lub trzy dni. Wystarczy że, jak to określił „załatwi parę nowych używanych części”.

Na szczęście Grakkus nie miał dla ciebie żadnych misji szmuglerskich w tym tygodniu. Miałeś więc przymusowo trochę czasu dla siebie. Pomyślałeś, że może udasz się Sudodtha. Usłyszałeś o nim przed swoją misja kilka ciekawostek. Wydawało ci się, że ma błędne przekonanie co do jednej ważnej dla niego sprawy i powinieneś jako dobry przyjaciel mu to wyjawić. Nie będziesz mieć raczej problemów z jego znalezieniem. O tej porze zazwyczaj ćwiczył na strzelnicy. Jako Mandalorianin niewiele myślał o odpoczynku i relaksie, dla niego ważniejsze było ciągłe doskonalenie. Ale może tym razem uda ci się wyciągnąć go na krótką chwilę do jakiejś cichej knajpki, najlepiej gdzieś poza pałacem. Znasz jedną, w której nikt z ekipy Grakkusa was nie znajdzie. Nikt nie powinien usłyszeć o tym, czego się dowiedziałeś.

Orflick
Co jakiś czas wybierałeś się do kosmoportu, gdzie starałeś się „przechwycić” jakichś przyjezdnych, przedstawiając się jako przewodnik. Ostatnio udało ci się w ten sposób nawiązać bardzo interesującą znajomość. Zeltronka, którą poznałeś, ciągle kręciła ci się gdzieś po zakamarkach umysłu, mimo że w ostateczności nieco cię zawiodła. Po prostu przepadła jak kamień w wodę, kiedy spałeś, zostawiając jedynie mało mówiącą notatkę: „Niedługo wrócę”.
Dzisiaj jednak nie miałeś szczęścia w porcie. Albo byłeś opryskliwie zbywany, albo trafiałeś na samych nudziarzy lub po prostu cię ignorowano. Niczego ciekawego się nie dowiedziałeś. Żadnych nowych informacji, żadnych ploteczek. Nie wydarzyło się nic ciekawego. Pokręciłeś się jeszcze po okolicy, zerknąłeś tu i ówdzie. Przekąsiłeś coś u Starego Roonta, niedaleko „Utraty Nadziei”, standardowo zostawiłeś mu napiwek. Stary Roont zazwyczaj powiedział ci coś ciekawego – co się wydarzyło w okolicy, jakie porachunki gangsterskie miały miejsce tej nocy, oczywiście o czym mówili między sobą jego inni klienci. Tym razem również sobie podyskutowaliście, i choć nie było to niczym szczególnie istotnym, to jednak cię to interesowało.

Minęła już ponad połowa Nar Shaddaańskiej nocy, trwającej na tej szerokości geograficznej dwadzieścia cztery godziny. Postanowiłeś wrócić do swojego leża na piętrze knajpy „Utrata Nadziei”. Po drodze mijałeś grupę bandziorów, którzy napastowali młodą osóbkę. Nie zwracałeś na nich uwagi, jak wszyscy inni przechodnie. Kiedy już niemal zniknąłeś im z oczu, usłyszałeś kobiecy krzyk:
- Orflick? Orflick, ratuj mnie!
Byłeś kompletnie zdziwiony. Po pierwsze tym, że ona znała twoje imię, po drugie tym, że prosiła cię o uratowanie z łap niebezpiecznych bandytów, jak gdybyś był jakimś groźnym zabijaką, skłonnym do rycerskich akcji. Gdy jednak mimowolnie obejrzałeś się w tamtym kierunku, rozpoznałeś, kim była ta dziewczyna. To Keala’chak, Rodianka z Czarnego Słońca.

Gdy zaczęła się wyrywać i nawoływać o pomoc, jeden ze zbirów, brudny Gamorrean, kopnął ją w brzuch.
- Orflick, kochany… Ratuj!
- Kochany? – Wszyscy bandyci buchnęli gromkim śmiechem. – Jesteście kochankami? - parsknął blisko dwumetrowy, otyły Zabrak. - Ha ha ha. No chodź tu, kochasiu, uratuj swoją królewnę!
- Chyba kurewnę! - Krzyknął kto inny.
Na moment napastnicy odpuścili Rodiance i odwrócili się w twoją stroną, wyśmiewając szyderczo. Co ty mogłeś teraz zrobić?

Rhail Katran
Praca z Alette układała ci się całkiem nieźle. Ostatnio nawet namówiłeś ją, żebyście wzięli dla siebie po jednym ze znalezionych artefaktów z poprzedniej epoki. Teraz był to jedynie pozornie zwykły płaszcz, który jednak widocznie sprawiał, że ubierająca go osoba lekko zlewała się z otoczeniem, nieważne gdzie się zakradała. Ale może następnym razem znajdziecie coś bardziej interesującego i również weźmiecie to dla siebie? Twoja lista życzeń nie jest krótka. Na to jednak niespecjalnie liczyłeś. Na razie nic, co odkryliście dzięki datapadowi Alette, nie należało do prawdziwych skarbów. Prawdziwe skarby na pewno miał za to Grakkus. Raz udało ci się zerknąć jednym okiem przez uchylające się pancerne wrota do wnętrza magazynu. Pomieszczenie było przeogromne, a po sufit było wypełnione skrzyniami lub luźno leżącymi przedmiotami. Tam ponoć prowadzono selekcję i najlepsze rzeczy układano w osobnej salce, gdzie Grakkus sam dla siebie eksponował swoją drogocenną kolekcję artefaktów.

Na pewno nie będzie łatwo się tam dostać i masz wątpliwości, czy kiedykolwiek ci się to uda. W każdym razie, na pewno będziesz potrzebował sporo czasu i pomocy. Ty jesteś cierpliwy, nauczono cię tego w szkole derwiszów. Może kiedyś nadarzy się okazja.

Alette przydzielono na rano do innej niż zazwyczaj misji z jakimś Mandalorianem, teraz zaś poleciała gdzieś się zabawić ze swoją przyjaciółką Tiną. Co ty mogłeś robić przez ten czas? Na pewno trening był dobrą opcją, ale warto byłoby pomyśleć nad jakąś nową znajomością, która poszerzyłaby twoje możliwości. Przekonałeś się już, że w Pałacu Grakkusa trudno będzie znaleźć kogoś godnego zaufania. Tutaj większość starała się tylko dostać jak najwyżej w hierarchii, by móc pomiatać słabszymi. Postanowiłeś tym razem spróbować swych sił poza Pałacem.

Opuściłeś kantynę szmuglerów, w której najczęściej przesiadywaliście wraz z Alette i Tiną, i po krótkim spacerku znalazłeś się przy bramie. Przy wyjściu należało meldować głównemu strażnikowi opuszczenie Pałacu, więc przygotowałeś sobie jakąś błahą wymówkę na powód twojego wyjścia. Okazało się jednak, iż kapitan straży Ferssin był już zajęty wysłuchiwaniem tłumaczeń młodej Catharki, choć to mało powiedziane. Z jej ust wylewał się na przemian potok gróźb i próśb, które miały na celu przekonanie kapitana do wypuszczenia jej z pałacu. Choć jej pozycja w hierarchii była ewidentnie niska, to jej dzikość sprawiała, że nawet Ferssin nie potrafił jej okiełznać. Obok zaś stał zastępca kapitana, który tłumaczył jakiemuś człowiekowi, wyglądającemu na najemnego strzelca, że w nocy nie prowadzą naboru do oddziałów najemnych i ma wrócić w ciągu dnia, byle nie w trakcie walk na arenie. Wyglądał na prawdziwego weterana i twardziela, znacznie starszego niż większość podobnych najemników, którzy w zazwyczaj ginęli w walkach przed dożyciem trzydziestki. Mógłbyś to wszystko zignorować, ale i tak musiałeś poczekać, aż któryś z nich będzie mógł cię wylegitymować przed wyjściem, siłą rzeczy więc czekałeś na rozwój sytuacji.

Sudodth Crat Ordo
Dzisiejszy patrol kończyłeś bezowocnie, byłeś sfrustrowany takim marnowaniem czasu. Val Rando jednak się uparł i kazał ci odszukać wszelkie podejrzane osoby kręcące się w pobliżu Pałacu, które mogły planować włamanie lub inną groźną akcję. Jego ludzie donosili, że ostatnio pojawiło się ich tu znacznie więcej. Ale wszyscy, których spotkałeś, na pewno byli tylko zwykłymi przechodniami albo zagubionymi przybyszami. Łatwo rozpoznałbyś osobę, która planowałaby włamanie, albo obcego szpiega. Poza tym zamysł ten wydawał ci się idiotyczny. Kto miałby na tyle mały móżdżek, żeby planować włamanie do pałacu? Co innego zamach terrorystyczny, czasami trafiają się różni pozbawieni sensu życia terroryści-samobójcy. Tylko co może być ich celem? Jeśli chcą jak najwięcej ofiar, to najlepszą okazją nadarzającą się co tydzień są walki na arenie. Jedna przemycona bomba i setki ofiar gwarantowane. A jeśli komuś zależy na zabiciu Grakkusa? Cóż, to się nie ma prawa udać. Nawet Imperium nie rusza Huttów.

Gdy wróciłeś do Pałacu, najpierw złożyłeś jednozdaniowy raport oficerowi straży, po czym udałeś się do pobliskiej stołówki. Gdy szedłeś między ławkami i stolikami, wydawało ci się, że niektórzy się z ciebie śmieją i ogólnie zwracałeś na siebie uwagę. Rzadko tu bywałeś, ale to powtarzało się dość często i ty zawsze to ignorowałeś. Na końcu czekała jednak pewna odmiana, przy samym barze siedziała Evira, z paroma znajomymi, i przyłapałeś ją na tym, jak patrzyła na ciebie z rodzajem troski na twarzy. Wydawało ci się to dziwne, bo uchodziła zawsze za zimną sukę, która jest gotowa wypatroszyć każdego za najmniejsze nawet przewinienie… Ale chyba ci się przewidziało… Kiedy znów na nią spojrzałeś, wyglądała już normalnie, oschła i poważna. I kompletnie cię ignorowała.

Nałożyłeś sobie dwa dania i usiadłeś przy stoliku, przy którym jeszcze przed chwilą siedziała Catharska zabójczyni, jakaś nowa uczennica Saera. Swoją niedojedzoną porcję zostawiła na blacie, po czym pośpiesznie gdzieś wyszła. Wzruszyłeś na to ramionami i zjadłeś w ciszy, w ogóle nie zwracając uwagi na resztę ludzi. Po posiłku miałeś zamiar chwilkę odpocząć, a potem pójść jak zwykle na strzelnicę. Nie mogłeś stracić formy przez podobne beznadziejne misje. Dopiero rano miałeś jedną misję do wykonania wspólnie z Alette, ale noc jeszcze trochę potrwa...
 

Ostatnio edytowane przez Jacques69 : 22-07-2018 o 21:49.
Jacques69 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172