Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-05-2020, 14:40   #1
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post [Warsztaty DH1ed] Haeresis Delenda Est

Link do komentarzy.



+++

11 Martius, rok 815.M41
System Tsade
Agryświat Tsade II
Miasto Danin


Rok osiemset piętnasty czterdziestego pierwszego milenium wprowadził sporo zmian i zamieszania w imperialnym Sektorze Calixis - rubieży Segmentum Obscurus. Jakby dla jakiegoś kosmicznego wyrównania, przełomowe miejsca miały swój początek dokładnie w centralnym regionie i odległej rubieży. W Obrębie Golgenna i na Peryferiach.

Na Kulth, dawnej stolicy Subsektora Peryferiów, trwał osiemdziesiąty trzeci rok wyniszczającej, niekończącej się wojny z Orkami i secesjonistami. Pobliska planetka Ganf Magna padła ofiarą bliźniaczo podobnych wydarzeń. Na całe Peryferia najeżdżały hordy Xenos żądnych krwi Ludzkości.

Centralne planety przeżywały nieszpory. Bluźniercze kulty heretyków i manifestacje plugawych mocy Osnowy dawały o sobie znać na Sepheris Secundus - głównym górniczym świecie Calixis, na Iocanthos - źródle ważnych kwiatów Ghostpollen, nawet na samym Sibellus - stolicy sektora i najbardziej prosperującym świecie kopców.

W powietrzu wisiało coś dużego, coś złowrogiego. Wojna na Peryferiach była intensywniejsza, ale tu chodziło o coś więcej. Coś dużo gorszego. Inkwizycja miała w ostatnich miesiącach pełne ręce roboty - nie tylko w centrum i na rubieżach.

Układ Tsade, gdzieś głęboko w granicznym Obrębie Josian. Okolica była względnie spokojna. Ostatnia wojna w tym rejonie była lata temu i ograniczyła się do karnych ekspedycji, obław i śledztw Inkwizycji i Adeptus Mechanicus przeciwko matecznikom różnego rodzaju niszczycielskich i przerażających tech-herezji. Od tamtej pory w rejonie panował jako taki spokój (choć niektórzy heretecy wciąż pozostawali na wolności i prowadzili swe odrażające eksperymenta) - aż do dzisiaj.

Pod koniec roku ubiegłego do Systemu Tsade przybyła opóźniona podczas tranzytu w Osnowie flotylla imperialna mająca zebrać rokroczną Imperialną Daninę z agroplanety Tsade II. Z tego okresu pochodził niepokojący raport, jakoby Tsade zostało napadnięte i unicestwione przez jakiegoś nieznanego wroga. Ocalali w podziemnych bunkrach musieli być wyciągani siłą, byli agresywni i przerażeni, mówili o "światłach na nieboskłonie". Zakładano zmasowane bombardowanie orbitalne, gdyż kolonia została doszczętnie zniszczona, a cała planeta wręcz pozbawiona życia.

A przynajmniej kolonia eksploracyjno-badawcza na Tsade I, który od niepamiętnych eonów zawsze był jednym z tak zwanych martwych światów. Tsade II miało się dobrze. Flotylla poborców daniny (bądź któryś pośrednik po drodze) pomyliła się w raporcie. Ludzie z agroplanety nie mieli pojęcia, że ich system został napadnięty, a siostrzana planeta zaatakowana przez nieznanych sprawców. Pobór dokonał się bez dalszych incydentów, a wstępne śledztwo nie przyniosło rezultatów. Zwalono to na atak piratów bądź jakąś pomyłkę i sprawę zamknięto. Na Tsade I miała trafić kolejna nieduża partia kolonistów mająca odbudować bazę i zająć się pracami wydobywczymi oraz badawczymi. I tyle.

Przynajmniej oficjalnie, bo pewna potężna persona zainteresowała się tematem - i nie była skłonna wierzyć w przypadki. Tą osobą była Inkwizytor z zakonu Ordo Hereticus imieniem Astrid Skane.

W ciągu pierwszych kilkunastu tygodni roku 815 ściągała na Fenksworld, wielki i ważny świat kopców położony bardzo blisko układu Tsade, personel polowy. Świeżo upieczoną, dużą grupę Akolitów mającą stworzyć nową komórkę pod kuratelą siostry Marchand, zaufanej nadzorczyni "świeżaków".


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pjVEzlct_fg[/MEDIA]

Fabio Boticelli, usankcjonowany psionik bez przeszłości. Bertan Mikenheim, były Imperialny Gwardzista z jednego z fenksworldzkich regimentów pieszych. Carius Plox, najemny asasyn i strzelec, również pochodzący z Fenksworld. Krzywy człowiek o prostym imieniu Varn, kryminalista wyciągnięty z pierdla. Merekkerth Perkele, Tryb wyciągnięty z trzewi okrętów wojennych Basilikon Astra. Flavio Sotanus, wyświęcony członek Eklezjarchii wywodzący się z Percipre, jednej z pomniejszych agroplanet. Firolio Metzenbaum, mający już pewien staż w Inkwizycji adept Administratum. I wreszcie sama Marion Marchand, wychowanka jednego z sierocińców Schola Progenium, wkrótce kończąca swój nowicjat siostra Adepta Sororitas.

Wreszcie, po tygodniach i miesiącach lotów i oczekiwania tu i tam, a wreszcie na Fenksworld, zabrali się na jednym z transportowców należących do Adeptus Terra. Na pokładzie bez problemu wmieszali się w tłum dzięki fałszywym cognomenom przekazanym przez ludzi Pani Inkwizytor. Byli "kolonistami" w drodze na Tsade I, z autoryzacją aby po drodze zwizytować Tsade II "w sprawach tranzytowych i zaopatrzeniowych". Wymówka dobra jak każda inna, więc nikt się nie przypierdalał.

Parę dni później statek był już na niskiej orbicie geostacjonarnej ponad Miastem Danin, stolicą Tsade II (i jedynym jako tako sporym miastem, z jedynym kosmoportem o sensownej, przemysłowej wielkości). Po męczącym, dłużącym się w nieskończoność i zmuszającym do wymiotów przelocie lichtugą typu Arvus z transportowca na lądowisku zabrali bagaże, przeszli przez kontrolę i odnaleźli się w umówionym miejscu - w męskiej toalecie na przylotach - i dokonali wzajemnej identyfikacji.

Komórka została zawiązana.

Według dalszych instrukcji: na głównym parkingu miała na nich czekać furgonetka "w rdzawym kolorze". Kluczyki były schowane pod rurą wydechową. Mieli się tym furgonem zabrać na Ulicę XV, pod dom IV, mieszkania II. Klucze na chatę miały być w schowku pojazdu. Na miejscu mieli czekać na przybycie kontaktu, który użyje domofonu i przekaże umówione hasło "Mam paczkę dla pana Bertranda." Odpowiedzią miało być "Nareszcie, czekałem na nią od ośmiu dni. Proszę wejść."

Wskazówki były spisane na miękkim papierze. W sam raz by spuścić do klopa na odchodnym.
 

Ostatnio edytowane przez Micas : 05-05-2020 o 16:39. Powód: Post
Micas jest offline  
Stary 06-05-2020, 07:15   #2
 
giewues's Avatar
 
Reputacja: 1 giewues ma wspaniałą reputacjęgiewues ma wspaniałą reputacjęgiewues ma wspaniałą reputacjęgiewues ma wspaniałą reputacjęgiewues ma wspaniałą reputacjęgiewues ma wspaniałą reputacjęgiewues ma wspaniałą reputacjęgiewues ma wspaniałą reputacjęgiewues ma wspaniałą reputacjęgiewues ma wspaniałą reputacjęgiewues ma wspaniałą reputację
CLE Flavio Sontanus

Flavio spokojnym, wręcz z niechęcią otworzył drzwi do umówionego szaletu. Miejsce “zbiórki” od początku mu się nie podobało. Sanitariaty w takich miejscach jak to od dziecka budziły w nim pewien rodzaj obrzydzenia. Podszedł do lustra, przejrzał się przygładzając czarne barwione wąsy. Przeczesał ręką siwiejące już włosy, odsłaniając zakolczykowane małymi stalowymi klamerkami uszy. Spojrzał na odbicia twarzy pozostałych w tym pomieszczeniu mężczyzn. Informacje które mu przekazano wystarczyły aby rozpoznać pozostałych członków tej misji. Wiedział że oni też zostali należycie poinstruowani. Można więc było pominąć formalnośći, szczególnie w takim miejscu -Panowie pozwolą, poczekam na zewnątrz- po czym skierował się do wyjścia.
 

Ostatnio edytowane przez giewues : 06-05-2020 o 16:40.
giewues jest offline  
Stary 06-05-2020, 13:15   #3
 
Gienkoslav's Avatar
 
Reputacja: 1 Gienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputację
Transporter kupiecki, gdzieś w przestrzeni kosmicznej, kurs na Fenksworld.

Sygnał alarmowy rozbrzmiał w zagraconej klicie służącej Mu za pomieszczenie sypialne podczas podróży. Zaczął się obchód. Coś co dość mocno znał i trzymał się tego jak Dogma. Zasady wpojone na statkach Basilikon Astra były niepodważalne. Adeptus nie zrzeszało leni i opierdalaczy. Codzienne sprawdzenie funkcjonalności maszyn było podstawą życia jego profesji. Wszelkie niedociągnięcia przełożeni surowo karali, a wszystko związane z wojną miało być sprawne, wypucowane i na chodzie do natychmiastowego wykorzystania.

-No mysiu, powiedz wujciowi co Ci dziś dolega, hm? - pieszczotliwe dotknięcie śluzy wejściowej jak co dzień rozpoczynało jego żmudną acz, wedle Merekkerth’a, intrygująco przyjemną wędrówkę po korytarzach technicznych pojazdu międzygwiezdnego.

Był to już któryś tydzień podróży na Fenksworld skąd miał zostać odesłany z grupą Akolitów… Gdzieś… W zasadzie nie było to aż tak istotne na tą chwilę. A szczerze, o tej porze wachty, mało go obchodziło. Jego obecnym problemem, który powinien zajmować myśli Kapłana było regularne dokręcenie śrub, tam gdzie potrzeba, ogląd okablowania z wyszczególnieniem na wszelkiego rodzaju przyłącza, a także sprawdzenie szczelności przewodów tak paliwowych, jak i tych zapewniających wodę pitną i inne nutrienty potrzebne załodze. Technograf się nie opierdalał i nie podróżował za darmo. Szczególnie Próżniak dla którego NIE zajmować się łajbą to coś nie do pomyślenia. Nie sraj tam gdzie jesz, ktoś kiedyś powiedział a Merekkerth starał się o tym pamiętać… W przebłyskach jasnego myślenia.

-Noooo, mysiu, nie prychaj. Tatuś się tobą zajmie kochana. Bedzie Ci dooobrze i przyjemnie. Wyjdziesz z każdego Warpa jaki napotkamy… Nooo, współpracuj, to nie boli, lekko załaskocze – niesłyszalne rozmowy prowadzone pół na głos po pewnym czasie przestały dziwić resztę załogi na statku.
Wszyscy wiedzieli że każdy urodzony bez grawitacji to dziwak, a już szczególnie Tech-adept, lecz niektórym ciarki przechodziły po plecach słysząc zniekształcony przez Implant Szczękowy głos Tryba. Zwłaszcza rozbrzmiewający znienacka za plecami lub zza rogu korytarza.

-Perkele! Bierz no swój mechaniczny tyłek i złaź do maszynowni ino migiem! Twoja ‘mysiunia’ się stawia i nie chce współpracować. Dusimy się już od oparów! Ruchy, ruchy! - interkom niemal pękł od krzyku głównego mechanika transportowca. Jako jeden z pierwszych poznał dziwny sposób myślenia Kapłana i jako jeden z nielicznych zaakceptował i potrafił wykorzystać w perswazji.

-Niegrzeczna mysia? Oj wujcio już się nią zajmie, mało ci pieszczot? - w głosie Merekkerth’a rozbrzmiewała irytacja podszyta zdenerwowaniem. Maszynownia była jednym z ostatnich przystanków na trasie obchodu gdzie Kapłan relaksował się w symfonii jęków, stuknięć i sapania wszelkiej maszynerii.

Od wielu lat potrafił rozpoznawać głos maszyn. Każda z nich miała swą duszę i jeśli tylko odpowiednio się skupił i skoncentrował, potrafił nawiązać z taką więź. Owszem, wymagało to pracy, czasu i determinacji, lecz owocowało stosunkowo szybko. Inni Akolici w trakcie szkoleń zazdrościli mu tej smykałki do maszyn. Nawet implanty, które uzyskał za osiągnięcia, zaadaptowały się do jego mięsa wyjątkowo szybko. Słyszał ich szept tak jak słyszał szepty obecnej myszuni. Subtelną pieśń sączącą się wyłącznie do jego uszu. Mógł ją zignorować, o tak, wiele razy ignorował takie wołanie, zwłaszcza nieprzychylne, a mógł z nią rozmawiać, odpowiadać jej a nawet śpiewać do jej rytmu.

-Myysiu, myysiu… tatuś już tam idzie…. Sprawuj się, nie grymaś, nie… Pogłaszcze pieszczotliwie… - bieg Kapłana zgrał się z dziwnym taktem powtarzających się słów przyśpiewki, nuconej niczym kołysanka, gdy Merekkerth pędził do maszynowni.

Fenksworld, dział odlotów, odprawa, kurs na Tsade I

-Nowa mysia… Ciekawe jaka jesteś słodziutka. Poczekaj na tatusia, będzie tam za chwile – Merekkerth uśmiechnął się, a przynajmniej zrobiłby to gdyby dolna część jego twarzy nie była zasłonięta, a wargi podziurawione.
-Słyszysz? Za dużo ludzi, za twardo. Tak, mnie też to boli, Ciii… bo was usłyszą. - Merekkerth odpowiedział cichym mamrotaniem. - Ciii… Jeszcze trochę. Na was przyjdzie też pora. Dobre pieski, będą znów biegać po czerni. Jeszcze ciutek. Wytrzymajcie. - mimo że jako Akolita, nie za bardzo się wyróżniał, pośród mieszanki wszelakiej maści profesji i mieszanek światów, to i tak w jakiś niewyjaśniony sposób postać Kapłana otoczona była stosownym dystansem. Ot… unikajmy wariatów tak dla pewności.

Czerwonawy płaszcz i wystające spod kaptura rurki, prowadzące w głąb tuniki do oczyszczaczy powietrza, bagaż na ramieniu i zgrabnie ukryte co cenniejsze wyposażenie, broń przy boku i wisząca, mechaniczna główka czegoś co może w przyszłości będzie mechaniczną maskotką… Wysoki na ponad dwa metry, z bardzo smukłą, niemal patyczakowatą budową ciała. Fragmenty skóry wystające spod odzienia blade niczym wygaszony popiół. Kaptur, skrywający zieleń oczu i słomkowe włosy, których kosmyki wyślizgiwały się spod cienia. Paznokcie, pożółkłe jakby od grzybicy lub nasączenia różnorakimi olejami, których barwa wgryzła się w keratynową płytkę... Ot, niby kolejny Tech-Priest, ale jednak jakby trochę inny. Jakby, bardziej wycofany i obłąkany pieśnią, której nikt nie dostrzega. No i ten wstręt, namacalny w zachowaniu, do zbyt stabilnego podłoża, tak… dziwnie i ciężko. Tak… duszno… I tyle ludzi… Nowych twarzy…

Kolejna żmudna podróż trwająca dokładnie… nie wiadomo ile. Merekkerth, ku swemu rozczarowaniu, nie został przydzielony do żadnego zadania mającego ‘poprawić’ jakość systemów na transportowcu. Siedzenie w ciasnej kajucie nie należało do najprzyjemniejszych, choć czas ten umilał sobie duetem z nową łajbą. Myszunia okazała się, również niestety, mało chętna do współpracy czy rozmowy, ale Kapłan, nie poddając się, codziennie spacerował wedle swego zwyczaju po wszelkiego rodzaju korytarzach… Do których go wpuszczono.

– Noo, Mysio… Tak wiem, że nie możesz, wujciowi nie pozwolili. Ale no masz, nie zaszkodzi, a pomoże - ukradkowa aplikacja smaru czy innego oleju, podprowadzonego z Łajb jeszcze na początku podróży Akolity, wprowadzała Merekkerth’a w stan dziwnej euforii. Tak jakby dawać psu kiełbasę pod stołem gdy jego właściciel nie widzi. -Jeszcze tylko kilka dni… - brzęczące westchnienie ulotniło się gdy Technograf zamykał po raz niezliczony, śluzę swej kajuty.

Szalet publiczny. Bardzo śmierdzący. Męski. Lotnisko Miasta Danin

- Widzisz mysiu? To nowi koledzy. Tak, oni też mają to co dostaliśmy. Wszystko się zgadza, tak. Przywitaj się. Nowi koledzy, pamiętasz? Tak, wiem, może… - Merekkerth Perkele powiódł wzrokiem po zebranych członkach komórki. Jeden wyszedł. Reszta... Chyba zostanie… Ten pierwszy mało rozmowny. – Dobrze mysiu. Nie musisz rozmawiać - Dla nieprzyzwyczajonego słuchacza, specyficzne rozmowy Próżniaka tylko pogłębiały dystans, zwłaszcza wśród planetarniaków.

Wzrok, jeśli dostrzeżony, Kapłana wodził od jednego sprzętu do drugiego, mało istotny był wygląd twarzy. Identyfikacja już się odbyła więc należało rozpoznawać ‘kolegów’ po gnatach i technologicznych dziwnostkach, lub ich braku. Tak łatwiej zapamiętać, łatwiej zainstalować w serwerach biologicznej pamięci.

– Dokąd idziemy? - Merekkerth nie mógł się oprzeć by zadać to pytanie, mimo iż znał odpowiedź. I dalszą część instrukcji.
 

Ostatnio edytowane przez Gienkoslav : 06-05-2020 o 17:34. Powód: Niuanse nomenklaturowe
Gienkoslav jest offline  
Stary 06-05-2020, 13:20   #4
 
BigPoppa's Avatar
 
Reputacja: 1 BigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputację
Jego transfer z Malfi na Fenksworld trwał jakiś czas, choć było to nic w porównaniu z innymi podróżami gwiezdnymi, jakie Bertan odbywał. Dawniej, nawet by się cieszył z powrotu na rodzimą planetę. Tak postąpiłby dawny Mikenheim, nie zniszczony przez bezsensowną wojnę i atak abominacji, który tylko on przeżył. Potworności owej nocy prześladowały byłego Gwardzistę, wracając cyklicznie w formie sennych koszmarów. Krzyki rannych, widok rozszarpanych wybuchami towarzyszy, kakofonia pola bitwy i ta okropny pysk, pocięty setkami ciosów nożem. Nie był sobą, to było wręcz pewne.
Z swojego poprzedniego życia urwał się tak nagle, jak się pojawił. Dokończył ostatnią robotę, prosty konwój dóbr. Rzecz jasna, jakaś banda gangusów połasiła się na sznur pojazdów, który przecinał nocne ulice jednego z kopców Malfi. Przestał przywiązywać uwagę od nazw, dość szybko ulatywały z jego głowy. Zadanie było proste, jeszcze bardziej prymitywny okazał się wyskok tego gangu. Zbyt wcześnie, przez co operator heavy stubbera na dachu jednego z samochodów dostrzegł ślady zasadzki. Wystrzelali te dzieciaki, co więcej mógł powiedzieć. Jego kopiec też taki był. Ostatnia robota, po której zgarnął wynagrodzenie. Spakował się w duży, wojskowy worek i w cywilnych ciuchach, z laspistolem schowanym pod kurtką, wyruszył odpowiedzieć na wezwanie. Fenksworld powitał bez entuzjazmu, jak stację przesiadkową w kolejce maglevowej kopca Triatam. Przesiadł się z jednego statku na drugi, tym razem udając kolonistę. Kolonista zmęczony wojną, dobre sobie. Dzięki licencji najemnika pozwolili mu wnieść broń na pokład. Skoro ma być kolonistą, to musi się też obronić przed wrogami ludzkości i nowych osadników, prawda? Z resztą, co te pachołki z ochrony mogą wiedzieć? Nigdy nie posmakowali prawdziwej walki, nie czuli swądu śmierci.
- Pieprzeni amatorzy. - rzucił, gdy dostał się na pokład.
Podroż na Tsade odsypiał, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalały mu koszmary oraz podróż przez Immaterium, bo tak nazywali to marynarze. Pierwszy raz z Immaterium zetknął się w Gwardii, podczas transferu. Gdy transport pojawił się na Tranchu, większość albo rzygała jak koty, miała za sobą serię niespokojnych snów lub wychodziła przybita. Kilka łyków alkoholu zawsze pomagało, tylko teraz go przy sobie nie miał. Nawet fajki. Zmienił się. Dawny Bertan, kopcowy prol z fabryki, nie palił i nie pił alkoholu. To był dawny Bertan, zabity na Tranch.
Przewiesiwszy swoją torbę przez plecy, udał się do kibli, jako miejsca zbiórki. Kto by się spodziewał, że Akolici Inkwizycji nawiążą kontakt w sraczu? Nikt, kurwa.
Wszedł nagle, a drzwi zamknęły się za nim. W jego dłoni pojawił się laspistol, nie wiadomo po co, jak i kiedy to zrobił. Postronni mogli to skomentować "co on, z dupy wyciągnął tego gnata?". Spokojnie, przeszedł się od kabiny do kabiny, otwierając je i sprawdzając, cały czas trzymał pistolet w pogotowiu. Gdy skończył, splunął na ziemię pogardzając lekkomyślnym wejściem pozostałych "braci". Średniego wzrostu mężczyzna, o nieokreślonej sylwetce ukrytej po ubraniami ulicznego prola, obracał swoją śniadą twarz i mierzył wzrokiem niebieskich oczu pozostałych zebranych. Pociągnął nosem, przetarł jedno oko i przeczesał kruczoczarne włosy - obecnie średniej długości, zaczesane do tyłu. Pomimo bycia młodym, piętno wojny odcisnęło na nim ślad, delikatnie postarzając jego fizis o kilka dodatkowych lat. Jako niepiśmienny trep, kazał przeczytać jednemu z nich na głos to, co zawarto w instrukcji. Obserwując wejście do szaletu, słuchał uważnie poleceń.
- Czekam na zewnątrz, poprowadzę ten furgon. - chropowaty głos gwardzisty rozlał się po pomieszczeniu.
 
__________________
Ayo, 'sup mah man?
BigPoppa jest offline  
Stary 06-05-2020, 16:31   #5
 
Reset1212's Avatar
 
Reputacja: 1 Reset1212 ma wspaniałą reputacjęReset1212 ma wspaniałą reputacjęReset1212 ma wspaniałą reputacjęReset1212 ma wspaniałą reputacjęReset1212 ma wspaniałą reputacjęReset1212 ma wspaniałą reputacjęReset1212 ma wspaniałą reputacjęReset1212 ma wspaniałą reputacjęReset1212 ma wspaniałą reputacjęReset1212 ma wspaniałą reputacjęReset1212 ma wspaniałą reputację
-Także mówisz że nie masz moich pieniędzy co? – odplunął czarną od żutego tytoniu gule flegmy. Zaczął mówić lekko rozbawionym, ochrypłym z przepicia głosem .
-No powiedz coś! He he, zapomniałem że masz na twarzy knebel. To nic to nic wszystko wiem, tak tak wszystko wiem. Nie posiadasz moich pier-do-lo-nych tronów. A ja nie lubię jak ktoś nie posiada moich pieniędzy.- Zbir przysiadł na skraju dachu budynku spoglądając w dół
-To długa droga w dół wiesz, a mimo to nie lubię gdy przekaz nie trafia do innych dłużników. Dlatego wpakuje ci kulkę w łeb, a dopiero później zepchnę, popatrz tylko tam na samiutki dół. No popatrz tylko!- Bandyta wstał i chwycił przywiązanego do krzesła mężczyznę za kark i przechylając krzesło poza krawędź zmusił więźnia do spojrzenia w dół. Cichy skowyt wydobył się spod knebla.
-Ale na czym to ja skończyłem? A no tak egzekucja. He he, czas umierać. –Biorąc do ręki rewolwer wielkokalibrowy przystawił go do skroni, szarpiącemu się w więzach więźniowi.
Dźwięk wystrzału, ciało spadające w dół, oddalające się z każdą sekundą, pozostawiające za sobą jedynie smugę wypływającej z czaszki krwi.
Gdzieś na przeciwległym budynku z pozycji leżącej podniósł się mężczyzna, zarzucając sobie na ramie jeszcze dymiący karabin snajperki. Powolnym krokiem ruszył w stronę włazu, jednocześnie wyciągając mikrokomunikatro. -Cel zneutralizowany.
***
Drzwi uchyliły się, do środka baru wszedł brodaty mężczyzna o mysich włosach i twarzy podobnej jednocześnie do wszystkich jak i do nikogo. Poprawiając zarzucony karabin na ramieniu, krzyknął radośnie od progu.
-Barman to co zwykle!- Po czym nie zwracając uwagi bywalców usiadł przy barze i spojrzał na czyszczącego miedziany kubek barmana, który nie zareagował na jego okrzyk. Sprzedawca nie odrywając wzroku znad czyszczonego naczynia rzucił ponuro.
-Nie chcemy tu takich jak ty.
-Tak, tak, wiem John ty nikogo nie lubisz.-
rzucił z zawadiackim uśmiechem
-Podaj mi lepiej to co zawsze.- Szklanka z mętnym płynem wylądowała na blacie.
-Widzę że zlecenie się udało, co młody?- wydał z siebie wujkowy śmiech -Jak zwykle dobre łowy, co?
-Ile się znamy John? – Uśmiechając się zbył pytanie
-Z pięć lat, będzie a co? Czekaj, czekaj znowu będziesz mi groził że kiedyś będziesz musiał mnie zabić bo za dużo wiem. To chciałeś powiedzieć co, co?
-Świetnie mnie znasz John, oj świetnie mnie znasz.

***
Klamka małego mieszkania była nieznacznie naciśnięta, jakby ktoś próbował wejść do środka i gdy okazało się że drzwi są zamknięte oddalił się. „Może to nic”. Przekraczając próg mieszkania rozejrzał się, brak zagrożenia, brak potencjalnych różnic. Zerknął na mały stolik przy łóżku. Talia kart była nieznacznie przesunięta. Przejrzał karty. Jedna była odwrócona awersem do góry. Zwykły błąd przy składaniu talii, nikt by się nie zorientował. Oderwał rewers karty odsłaniając zamaskowaną instrukcje. Pospiesznie spakował najważniejsze rzeczy i szepnął w eter.
-To nie twój dzień John, nie twój dzień.
***
-Zamknięte- John spojrzał znad blatu baru na stojącego w drzwiach mężczyznę
-A to ty, zapomniałeś czegoś Car….- nim zdarzył dokończyć pocisk przebił mu czaszkę rozbryzgując jej wnętrzności na ścianie.
***
-A co to za broń tam chce wnieść na pokład! Co wylegitymuj się!
-Spokojnie panowie, spokojnie jestem łowcą przydzielonym do tej kolonii
. – podszedł bliżej z rękami na widoku.
–Muszę przyznać ze to dość zabawna historia. To znaczy dla was zabawna dla mnie tragiczna! Otóż może nie będziecie chcieli uwierzyć ale przegrałem tą wycieczkę w karty. Jak to przegrałeś, zapewnię zapytacie! A no tak że graliśmy w karty, gdy przyszła informacja że trzeba łowcy dla kolonii i mamy oddelegować jednego z naszej łowieckiego grona. A jako że hazard wśród łowców wiecznie żywy. Zresztą pewnie w śród was strażników też, hazard na porządku dziennym jest. Co dobrze mówię, co? – Jeden ze strażników chciał dojść do głosu, jednak z mizernym skutkiem.
-Oczywiście że dobrze mówię! No ale wracając do meritum. Otóż nie uwierzycie panowie jakiego miałem pecha, gdyż zwykle w karty udaje mi się wygrać tego dnia Imperator uśmiechnął się do reszty kompanów i przegrałem z kretesem. I oto jestem. Właśnie ja, taki smutny mój los.- Strażnik widząc znacznie wydłużającą się kolejkę do transportera. Spojrzał z zrezygnowaniem na łowcę, a słysząc pierwsze pomruki niezadowolenia z opieszałości wartowników, machnął tylko ręką i przepuścił mężczyznę na statek.
***
Opierając się o umywalkę odwrócony w stronę drzwi spojrzał na resztę osób znajdujących się w pomieszczeniu.
-Jak miło będzie ponownie pracować z profesjonalistami. A teraz chyba pora na nas?– Szybkim krokiem opuścił pomieszczenie.
 
Reset1212 jest offline  
Stary 06-05-2020, 17:46   #6
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Schodząc z pokładu do portu Fabio zarzucił swoją blond grzywą i przeczesał włosy dłonią. Jego onieśmielający wygląd wprawiał towarzyszy podróży w... no cóż... onieśmielony nastrój. Fabia to nie dziwiło, bo w końcu Fabio był skąpany w blasku Imperatora. Nawet w najciemniejszej norze okrętu jakim podróżował czuł światło Astronomicanu na swojej skórze, na swojej duszy i na swoim sercu. Dlatego zawsze się delikatnie uśmiechał, a jego jasnoniebieskie oczy jakby zapraszały rozmówców do podejścia bliżej... do dotknięcia go... do obcowania z dziełem samego Zbawcy Ludzkości...

Możliwe że właśnie dlatego raczej ludzie nie ciągnęli do Fabia. Był dziwnym zlepkiem elegancji, osobliwości i magnetyzmu. Dobrze zbudowany, dwumetrowy przystojniak o szerokiej piersi, ubrany w znoszony długi płaszcz i sznurowaną koszulę (która swoją drogą była rozchełstana i odsłaniając opalony tors). Aksamitny szal powiesił na kołnierzu płaszcza i pozwolił mu swobodnie opadać. Gdy mówił, jego głos był miękki i ciepły, jakby rozgrzany Światłem Astronomicanu...
Wszak wszystkim co miał było właśnie Światło Imperatora. Nie pamiętał tego co było wcześniej. Nie miał domu, rodziny... miał tylko Światło.

Aż do teraz.

Wszedł do szaletu wraz z innymi mężczyznami. Nawet obskórne, zaplamione, publiczne sracze nie były w stanie przyćmić Jego Blasku. Posłał uśmiech pozostałym członkom inkwizycyjnej komórki. Skinął głową na polecenie srogiego Bertana.

Wziął w swoje eleganckie, wypielęgnowane dłonie świstek miękkiego papieru, wyczekał aż gwardzista sprawdzi pomieszczenie i przeczytał cicho rozkazy dla ich grupy. Mówił szeptem ale brzmiał on jakby właśnie czytał zaproszenie na najlepszą "zabawę" w okolicy albo polecenie udania się do najekskluzywniejszego klubu na planecie. Kiedy skończył, posłał jeszcze jeden uśmiech towarzyszom, podarł kartę z instrukcjami.

- Prowadź, przyjacielu. - rzekł do wychodzącego wojaka, a do pozostałych mrugnął - Nie ma na co czekać, panowie.

Skrawki wrzucił do obsranej muszli i spuścił wodę. Gdy brązowe odmęty wciągnęły "tajne przez poufne", umył dłonie i wyszedł.

***

Ruszył w kierunku furgonetki podpierając się na solidnym kosturze. Ruszył pewnym krokiem do furgonetki mając zamiar zasiąść z przodu na miejscu pasażera. Lubił kiedy pęd powietrza rozwiewał jego włosy. W wewnętrznej kieszeni płaszcza spoczywał załadowany rewolwer na wypadek gdyby ktoś jednak postanowił ich zaczepić.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 06-05-2020 o 20:09.
Stalowy jest offline  
Stary 07-05-2020, 00:29   #7
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Varn zszedł z pokładu transportowca, przeciągnął się aż stawy zatrzeszczały i wciągnął głęboko do płuc powietrze. „Więc tak pachnie wolka…” - mruknął do siebie. Garował trzy lata, dopóki nie złożono mu propozycji nie do odrzucenia. Gdyby nie to, nadal odsiadywałby całą pajdę, a tak, mógł nacieszyć się rozległą przestrzenią. Po czasie spędzonym w pierdlu, nawet na statku czuł się wybornie mając tyle miejsca. A otwarta przestrzeń działała na niego niemal euforycznie. Nie mówiąc już o przechodzących tu i ówdzie szybkim krokiem raszplach.
Varn był wysoki, miał muskularną sylwetkę. Jego szyja i dłonie pokryte były wykonanymi czarnym tuszem tatuażami, które niknęły w rękawach i pod kołnierzykiem. Nosił krótkie, ciemnoblond włosy i brodę. Skórę miał dość ciemną, jakby sporo czasu spędzał na palącym słońcu. Wysławiał się w sposób nietypowy, w potoczną niskogotycką mowę wplatał dziwne wyrazy, które czujne ucho mogło sklasyfikować jako należące do rozwijającego się kreolskiego języka na jakiejś niezbyt rozwiniętej społecznie planecie. Dość częsta była też gwara więzienna. O sobie mówił „człowiek zaradny” i widać było zarówno w jego cwaniackim spojrzeniu szarych oczu, jak i w zachowaniu, że robił przekręty na niejednej planecie, z niejednego pieca chleb jadł, niejedno w życiu zarzygał.


Podczas przejścia przez kontrolę Varn kolejny raz przekonał się o możliwościach organizacyjnych Ordo Hereticus. Podczas kontroli podał mundurowej swój cognomen, który okazał się być gitny. Kobieta nawet nie mrugnęła, kiedy oddawała mu lewe bialko, całkowicie nieświadoma, że mężczyzna jest poszukiwany listem gończym na trzech planetach. Varn w dość niewybredny sposób poflirtował z nią, jednak ta nie chciała dać się zaprosić w bardziej odosobnione miejsce. Jej pech. Gdy tylko dostał swoje klamoty, sprawdził czy wszystko jest na miejscu. W końcu załoga portu sprawdzała jego bagaż, a Varn nie ufał nikomu, kto reprezentował jakąkolwiek władzę. Zresztą - z wzajemnością.

Z przyszłymi spólasami miał spotkać się w bardachu znajdującym się na terminalu. Pamiętał z grubsza opisy postaci, więc nie miał problemu z poprawną identyfikacją kto jest kim.
-Dokąd idziemy? – zapytał człowiek z masą rurek wystających z głowy, który mamrotał coś do swojej mysiuni.
-Mamy dźwignąć gablotę z parkingu i pojechać na kwadrat – Varn podsumował to, co przeczytał z kartki mężczyzna o jasnej cerze i niebieskich oczach. –I jaka mysia? Do kogo się pucujesz? – zapytał z ciekawości. –Do kogo nawijasz, gadasz – doprecyzował.
Czasu nie było dużo, więc były więzień wyszedł z toalet i energicznym krokiem ruszył na parking.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 07-05-2020 o 20:36.
Azrael1022 jest offline  
Stary 07-05-2020, 08:30   #8
 
Deliad's Avatar
 
Reputacja: 1 Deliad ma wspaniałą reputacjęDeliad ma wspaniałą reputacjęDeliad ma wspaniałą reputacjęDeliad ma wspaniałą reputacjęDeliad ma wspaniałą reputacjęDeliad ma wspaniałą reputacjęDeliad ma wspaniałą reputacjęDeliad ma wspaniałą reputacjęDeliad ma wspaniałą reputacjęDeliad ma wspaniałą reputacjęDeliad ma wspaniałą reputację
Gdzieś w pustce kosmicznej.

Firolio wpatrywał się w bezkres przestrzenie znajdującej się tuż tuż za pancernym szkłem iluminatora. Nigdy nie potrafił zrozumieć ludzi, którzy prawie całe życie spędzali na statkach kosmicznych. Mała bańka życia, oddzielona cieniutką skorupą od skrajnie zabójczych warunków kosmicznej próżni. Jak mały bąbelek powietrza odrywający się od dana oceanu i chaotycznie prący ku górze wirując i okręcają się.
W pewnej chwili światło padło w taki sposób, że w okienku odbiła się jego twarz. Pociągła twarz o orli nosie, na których spoczywały niewielkie okrągłe okulary. Ogolona na łyso głowa i wypielęgnowany zarost, kryjący zbyt szybko postarzałą twarz. Włosy też siwiały, więc wolał się ich pozbyć. Miał dość docinek ze strony ludzi z jednostki archiwum w którym pracował. Najstarszy adept na świecie, tak go nazywali. Większość z nich, choćby taki August Kropper, a przecież Firolio pomagał mu wdrożyć się do pracy w Inkwizycji lata temu. Pamiętał jego gafy i potknięcia. Później kilka awansów.
Firolio jednak zawsze jako adept, a to za sprawą Ezahiela Ruberbrika jego szefa. Ten facet go nienawidził. Bombardował wszystkie jego projekty i kradł wszystkie sukcesy. Rozwiązanie sprawy na Kessae, normalnie byłoby nagrodzone awansem, ale Firalio dostał jedynie naganę za zbyt wolną pracę. ZBYT WOLNĄ PRACĘ! Inni próbowali latami rozwikłać sprawę nękających kolonię chorób psychicznych i nic nie znajdowali. On rozwiązał to w dwa lata. Czy to długo biorąc pod uwagę, że należało prześledzić kroniki od czasów założenia, sięgających tysiąca lat? Wśród morza tekstów, zdjęć, archiwalnych filmów wyłapać niewielkie niepasujące do siebie szczegóły. A to mała niezgodność dat, zdjęcia nieodpowiadające opisowi, retusze i obróbki filmów. Wyciąganie esencji prawdy z potoków tekstów i dostrzeganie fałszu było dolnością, którą adept posiadł przez długie lata ślęczenia w archiwum. To tam dorobił się wady wzroku i bladej cery, a jego ciało wychudło. Latami siedział czytają raporty, zeznania, oglądając przesłuchania i stał się znawcą natury ludzkiej.

Tsade
Gdy usuwał ciśnienie z pęcherza na Tsade II, do jego kabiny wparował gość z gnatem. Firolio zmierzył go zdegustowanym zmrużeniem oczu. Syndrom pola walki, uzależnienie od adrenaliny, wzgarda dla cywili to musi być jeden z naszych.
Wyszedł z kabiny i ruszył umyć nieumyślnie osikaną dłoń.
"Co my tu mamy" - pomyślał oceniając resztę akolitów. "

Schizofrenik z własnym światem, pewnie próżniak. Rozbiegane oczy, syntezator, zagubienie, lęk przestrzeni. Pewnie nie często wychodzi z gwiezdnej łajby.

Dwumetrowy megaloman, o skłonnościach narcystycznych i pewnie kompleksem Edypa. Będzie chciał przypisywać sobie wszelkie sukcesy i zepchnąć innych w swój cień,

Recydywista niedawno wypuszczony z klatki, będzie chciał jak najszybciej nadrobić stracony czas. Trzeba jego energię skierować na odpowiednie tory, albo jego skłonność do łamania regulaminów, praw i norm weźmie górę.

Cwaniaczek, który jak kot chadza tylko swoimi ścieżkami. Jakiś najemnik, czy wolny strzelec. Może być radykalny i bezwzględny. Trudny do podporządkowania i pracy w zespole.

Ten starszy to jakiś zdegradowany wojskowy. Podpadł komuś. Teraz ma pokutę. Siedział za biurkiem, a teraz odesłali go do brudnej roboty. Zniechęcony, ale da z siebie wszystko.


- Ruszajmy więc, dużo pracy przed nami - powiedział i ruszył do drzwi.

"Dużo pracy by z takich indywiduów stworzyć sprawnie działający zespół. Czy wszyscy dadzą radę?"
 

Ostatnio edytowane przez Micas : 07-05-2020 o 10:25. Powód: Korekta faktów i justowanie.
Deliad jest offline  
Stary 08-05-2020, 11:32   #9
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Interesy w kiblu zostały zakończone z pełnym sukcesem. Ktoś przesądny mógłby uznać, że - choć gówniany - to sukces. Po wzajemnej identyfikacji, zawiązaniu współpracy i odczytaniu wskazówek, opuścili szalet, wcześniej spuszczając kartki ze wskazówkami do kanalizacji.

Niektórzy nawet się nimi podtarli.

Akt I - Hereticus

Poszli z torbami, opuszczając przyloty. Wyszli z terminalu i skierowali się na parking. Bez trudu rozpoznali furgonetkę w jakimś dziwnym, rdzawopomarańczowym kolorze. Niestety się wyróżniała, tutaj ktoś mógł zgrzytnąć zębami. Ale wyglądała na solidną. Popularny model GTA2 wz. Turanshush. Kluczyki były przylepione taśmą pod rurą.

Zapakowali się do środka. A raczej wepchnęli. Dwóch z przodu - padło na Bertana jako kierowcę i Varna jako cwaniaka, który zdążył zaklepać miejsce. Pozostałych pięciu z torbami wcisnęło się do czteroosobowej paki. Były gwardzista odpalił silnik. Wszystko grało. Ruszył.

Zatrzeszczało radio.

- ...oców. Pamiętajcie więc by zarezerwować miejsce w laundromacie i szykujcie się na dobrą zabawę! A teraz na tapetę wrzucamy najpopularniejsze pozaświatowe kawałki tego sezonu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PzaAOptX-88[/MEDIA]

Opuścili kosmoport i wjechali do miasta. Wydawało się być całkiem spore, rozległe, acz zabudowa była niska - maks trzy piętra. Stare kolonizatorskie bunkry z prefabrykatów z ciemnoszarego skałobetonu mieszały się z nowymi kamienicami z lokalnej cegły. Wszystko było obficie zlane wodą - acz to za mało powiedziane. Parę dni musiało trwać tutaj oberwanie chmury czy inny monsun. Powietrze było ciężkie od wilgoci i ni to chłodne, ni to ciepłe. Chyba przejście między łagodną zimą a wiosną, dość typowe dla agroplanet. Woda ściekała do studzienek strumieniami, a z dachów lała wodospadami. Ulice były cholernie ciasne, na półtora wozu szerokości, a zakręty cięte w 90 stopni. Przynajmniej chodniki były puste, ludzi gdzieś wywiało. Samochodów też mało. Tylko wszędzie syf, jakby batalion kontenerów na śmieci rozsadziło granatami. Albo sekciarz-samobójca wysadził się w warzywniaku. W całym mieście oprócz zapachu deszczu był też dziwny aromat. Ferment, chyba.

W akompaniamencie muzyki z radia (nie dało się go wyłączyć ani wyciszyć, pokrętła były zjebane), ekipa niespiesznie poruszała się vanem po okolicy. Wóz był dobry. Nie za szybki, wolno się rozpędzał, ale miał dobre hamulce i świetną sterowność. Bez problemu wchodził w te kanciaste zakręciki i był wygodny. Może nie dla tych z tyłu, ale tych z przodu gówno to obchodziło.

Tylko, że dość szybko się zgubili. Jak to na dość "świeżej" planecie kolonialnej wszystkie ulice miały tak zwane generyczne nazwy. XVII, CLX, XIII... jeden wał. Ale, wreszcie znaleźli jakichś ludzi. Jakiś pochód, demonstracja, albo kolejka do autobusu. Podjechali. Varn otworzył szybę (w zasadzie to już miał otwartą, bo zimny łokieć) wystawił łysy łeb żeby zagadać jakiegoś cywila o drogę.

Jeb.

Prosto w twarz. Jakiś owoc czy coś? Varn starł go z twarzy, zaraz potem drugim w łysą pałę. Dzika tłuszcza przelewała się w amoku przez ulice miasta waląc przejrzałymi owocami do wszystkich. Dudniła muzyka i gwar.

Chłopaki z paki nie wiedzieli co się dzieje - czemu stali, dlaczego tak głośno? Sotanus otworzył drzwi. Zobaczył ciżbę. I dostał owocem w mordę. A zaraz potem wszyscy pozostali. Potężne, miękkie, nabrzmiałe sfermentowanym sokiem "melony" waliły po nich jak ciężkie bolty po mutantach na polu bitwy.

Wreszcie, ciżba przelała się z lewa na prawo i ich zostawiła. Kompletnie przemoczonych. Ruszyli dalej, bo co im pozostało? Ostrożnie, bo koła boksowały na rozlanej zupie z owoców.


Dotarli wreszcie, ze dwie, trzy godziny przed wieczorem. Wściekli (acz niekoniecznie), brudni, przemoczeni, zmęczeni. Ale mieli żarcie. Po mieście krążyły ciężarówki rozdające ludziom żywność i wodę. Od nich dostali wskazówki, a także chleb, pasty na ten chleb, suszone warzywa i owoce, oliwę, pitną wodę... i torbę nadgniłych owoców. Do obrzucania się. Wszak trwały właśnie dni Festiwalu Zgniłych Owoców. Nadchodziła wiosna, czas pracy dla całej populacji planetarnej.

Klucze były w schowku. Zaparkowali samochód (trzeba go będzie umyć na zewnątrz i od środka bo zaśmierdnie), dostali się do mieszkania. Ale... co bystrzejsi spostrzegli, że coś było nie tak. Nie byli sami. Mieszkanie nie było opuszczone, a miało być puste. Porwali za pistolety. Wkroczyli do środka ostrożnie.

Zza jednego z winkli wystawała lufa auto-karabinu.

- Mam paczkę dla pana Bertranda! - kobiecy głos, altowy.

Ułamek sekundy dłużej niż to powinno trwać, ktoś przytomny z ekipy rzucił odpowiedzią.

- Yyy... nareszcie, czekałem na nią od ośmiu dni. Uh, proszę wejść.

Lufy opuszczone. Drzwi zamknięte. Zza rogu wyszła średniego wzrostu, wysportowana kobieta w późnej trzeciej dekadzie życia. Na sobie miała tylko sportową bieliznę, przez ramię przewieszony ręcznik. W dłoniach autogun. Czarne włosy ścięte do ramion, chłodne niebieskie oczy z brwiami ściągniętymi grymasem wkurwienia. Była cała uwalona sokiem z owoców, podobnie jak jej ciuchy, złożone w koszu.

- Nareszcie! Rozlokujcie się. Mały pokój przy łazience jest zajęty. Żywność na stół w kuchni. Jak kto umie gotować to niech robi wieczerzę. - zawiesiła karabin na haku zamiast ręcznika, wyglądało to abstrakcyjnie - Łazienka jest moja na razie, zaraz zwolnię.

Zamknęła drzwi z trzaskiem, zakluczyła. Zaszumiała woda pod pryszniciem i tyle jej widzieli.

Mieszkanie było przestronne i czyste, acz puste. Śmierdziało fungicydem i świeżą wykładziną. Prawie zero mebli. Pokój dzienny/salon (w zasadzie to pusta przestrzeń nie licząc jednej kanapy i stolika), podłużna kuchnia (do której nie było drzwi tylko kotara z grubych drewnianych korali; ale była w pełni wyposażona), zajmowana właśnie łazienka, osobny kibel (czysty, ale ciasny tak bardzo, że rosły chłop musiałby tam się chyba zwinąć do pozycji prenatalnej by się zdefekować, a umywaleczka była chyba na jedną dłoń), trzy pokoje z paroma szafkami, szafami i trzema łóżkami - jedno piętrowe dla dwojga dzieci, drugie małżeńskie, trzecie (przy łazience, więc zajęte chyba) pojedyncza prycza.

Grubo.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 30-06-2020 o 11:52.
Micas jest offline  
Stary 08-05-2020, 16:03   #10
 
BigPoppa's Avatar
 
Reputacja: 1 BigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputację
Mały pojazd był nawet przyjemny w jeździe. Nie był demonem prędkości, ale chyba nie oto chodziło. Dobrze się prowadził, co było kluczowe wśród ciasnych uliczek i ostrych zakrętów miasta. Bertana wkurwiało tylko radio - huczące, skrzeczące i nieprzystające do tego co znał. Może agro-planety mają inne zwyczaje i takie beztroskie pierdolenie jest dopuszczalne.
Na siedzeniu obok usadowił się typ, przedstawiający się jako Varn. Gwardzista miał w poważaniu kto siedzi obok, byle był dobry w strzelaniu jeśli zrobi się gorąco, bo on miał swój laspistol w pogotowiu.

*

Najpierw się zgubili, wśród numerów uliczek i ulic. Gdy zatrzymali się, by zapytać autochtonów o drogę, Varn dostał ma pysk czymś miękkim. Mokrym.
Tłum otoczył ich i zaczął ciskać tym gównem w furgon, oraz nich samych. Któryś z tych idiotów otworzył drzwi, więc i oni zostali obrzucani. Dudnienie tych owoców o nadwozie przypominało odgłosy strzelającego heavy stubbera, albo nawet i boltera. Ścisnął mocniej kierownicę i wyszarpał zza paska laspistol, gdy kolejna fala biesiadników chciała go obrzucić. Pokazując gnata odpędził co krewkich, ale nie zatrzymało to ogólnej fali warzywnego ognia zaporowego.
- Pierdolone agro-pedały - warknął, gdy mogli już ruszyć. Powoli, bo od tego gówna na ulicach, koła furgonu tańczył na wszystkie strony.

*

Dojeżdżając na miejsce, wieczorem, byli zmęczeni i wkurwieni. Kryjówka była wybawieniem, przystanią potrzebną na odpoczynek. Mikenheim wyszedł jako jeden z ostatnich, przerzucając torbę przez plecy. Zamknął wóz i ruszył za towarzyszami broni. I to chyba gość, który zwał się Carius, jako pierwszy dostrzegł, że coś jest nie tak. Mieszkanie nie było puste. Zareagował mechanicznie, gdy Carius wyciągnął swój laser. W jego dłoni znalazł się pistolet. Otworzył drzwi, pokazując by któryś z nich pakował się pierwszy.
Szedł ostrożnie, ale zauważywszy lufę autoguna, schował się za róg.
Zamiast pocisku, padło hasło, zaraz potem odezw. Oczom Bertana ukazała się kobieta, dość atrakcyjna. Wysportowana sylwetka, w samej bieliźnie i autogunem. Pięknie, kurwa. Mieli współpracować z kobietą.
- Imperatorze, chroń nas. - mruknął pod nosem, chowając spluwę za pas.
Zignorował gadanie czarnowłosej, ruszając na obejście mieszkania. Było nawet spore, zbyt duże jak na jego kopcowe pojmowanie przestrzeni. W ogóle, owa otwarta przestrzeń przytłaczała go. Nie tak jak za pierwszym razem, gdy wyrwano go z kopcowej rzeczywistości ciasnych habitatów, fabryk, ulic i braku rzeczywistego nieba, wprost na poligon. Nadal czuł się nieswojo, ale ogromne otwarte przestrzenie nie powodowały u niego takich zawrotów głowy.

"Nie tak, jak gdy pierwszy raz wylądowali na Tranch. Może kiedyś ta planeta przedstawiała sobą jakikolwiek poziom, ale konflikt który wybuchł, przeorał i przerodził to miejsce w ciche pobojowisko. Cisza przerywana odległymi hałasami bitew. Rachityczne kikuty, które kiedyś były drzewami. Rozległe pola pełne wypłowiałej trawy, szare budynki osad i osmolone kopce, z których sączył się dym oraz ogień. I nie była to oznaka życia oraz pracy kopca, a wojny domowej. Wojny, która wymknęła się spod kontroli PDF i planetarnemu gubernatorowi. Ściągnięto więc regimenty Gwardii z całego sektora.
Scintilijscy fusilierzy w swoich ozdobnych karapaksach, Maccabianscy janczarzy w hełmach stylizowanych na podobiznę Świętego Drususa, dwa regimenty pancerne z Malfi 20 i 47, wiele nieznanych regimentów mniej lub lepiej uzbrojonych. Najczęściej wyglądali jak oni, 137 regiment Fenksworld. Oprócz nich, wysłali jeszcze 130 regiment z jego rodzimej planety.
Szara planeta, w szarej wojnie. I młody Bertan Mikenheim, którym zaopiekował się Jor Cyman, potężny hutnik o łysej glacy.
- No, Berti! Popatrz, kurwa, jak w domu. Tylko trochę tak, jakby kto na zmianie w fabryce coś spierdolił, hehe - zaśmiał się i klepnął w karczycho chłopaka. Bertan uśmiechnął się. Tak, można pomylić to z domem."


Otrząsnął się z wspomnień. Zaparkował z swoimi manelami w dużym pokoju, na wprost wejścia do mieszkania. Zrzucił z siebie kurtkę, zaraz potem koszulkę. Lokując się pod ścianą, zrobił sobie z torby prowizoryczną poduszkę, układając części lasguna i pancerz wraz z hełmem i mundurem tak, aby zbytnio nie wbijały się w głowę.
Miał zamiar jako ostatni skorzystać z łazienki, nie śpieszyło mu się. Obserwował pomieszczenie i ludzi. Był tu gościem od brudnej roboty. Od odstrzeliwania łbów heretykom.
Myślenie zostawiał innym.
 
__________________
Ayo, 'sup mah man?

Ostatnio edytowane przez BigPoppa : 08-05-2020 o 16:06.
BigPoppa jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172