|
|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
29-03-2021, 08:06 | #31 |
Reputacja: 1 | Naprzeciw okrutnego turbo diabła z gitarą i sprzętem audiofonicznym zasilanym pokonanymi czarownikami wyjechał nie kto inny jak rycerz-czarodziej. Patrząc jak khorniacki sługa nadjeżdża zmierzył go wzrokiem (dobrze że w jego hełmie jeszcze działało przybliżanie) po czym wskazał go bezczelnie palcem. Zaraz potem przyłożył opuszek palca do krawędzi szklanego kieliszka napełnionego najzwyklejszą wodą i powiódł nim wydobywając z naczynia wyraźną nutę która wbiła się między ciężkie diabelskie riffy i tam pozostała brzmiąc irytująco. Ch'Lor wznosząc swój czarodziejski kielich wysoko nad głowę ruszył motorem w kierunku zasadzki by odciągnąć uwagę Myśliwego od reszty sił Chana. Ledwie kilkadziesiąt metrów za nim goniła ciężarówka i wściekłe psy. Czarodziej wciąż trzymał naczynie którego głos i widok był jak obraźliwy gest w kierunku khorniackich prostaków. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 29-03-2021 o 08:11. |
29-03-2021, 15:23 | #32 |
Reputacja: 1 |
|
01-04-2021, 12:08 | #33 |
Reputacja: 1 | Narmer-Ra beznamiętnie obserwował zbliżającą się hordę. Dyplomacja nie była jego mocną stroną, ale zrobił co mógł, przekonując najważniejszych heretyków do swoich racji, a skupił się na taktyce. To on był adwokatem fortyfikacji, przeszkód terenowych - o, właśnie takich jak ta, na którą nadziała się landara wioząca samego Myśliwego we własnej osobie! - czy mobilnych odwodów i grup uderzeniowych. Teraz czuł jak mocno oba jego serca biły, pompując gorącą krew Astarte, jak organizm przestawiał się na maksymalną wydajność w walce. Starannie wycelował zdobyczną wyrzutnię rakiet, mierząc w zeskakującego z ciężarówki demona. Nacisnął spust, i przeciwpancerna rakieta pomknęła z wizgiem, eksplodując wśród nawały pocisków które wypuścili inni Namaszczeni. Gdy dym opadł Jeden z Tysiąca omal nie zaklął - taka salwa mogłaby zniszczyć Leman Russa! Tymczasem Krwiopuszcz już się gramolił z ziemi, a rany zasklepiały się na piekielnym cielsku! Jego ogary gnały zaś co sił w muskularnych nogach, tocząc pianę z kłapiących paszczęk. Po prawdzie były tuż! Narmer-Ra niemalże w ostatniej chwili oderwał się od pustej wyrzutni, złapał wykute na Prospero ostrze i zeskoczył z “Rhino” wprost przed Ogara Khorne’a, a aktywowana kciukiem klinga wcięła się w brązowy łeb demona i rozrąbała go wraz z Obrożą! Nacisk na umysł Narmer-Ra ustąpił gdy bestia z ohydnym bulgotem rozwiała się, tracąc jakąkolwiek materialną formę. Jeden z Tysiąca rozejrzał się z triumfem, a jego usta wykrzywiły się pod hełmem, gdy dostrzegł Zeda branego w kleszcze przez dwa Ogary. Z wykrzywioną wściekłym grymasem twarzą Marine uniósł lufę broni by upiec trzy pieczenie na jednym ogniu, ale następny widok sprawił że ogarnął go nagły chłód. Seline zmagała się z Ogarem… i w tym momencie coś dotknęło świadomości Jednego z Tysiąca. Nie był już na Kymeris, był na Prospero, stał wśród płonących ruin Tizki, wszędzie wokół niego cywile uciekali w panice, a Kosmiczne Wilki i ich przeklęte bestie zbliżały się, bezlitośnie zabijając Tysiąc Synów i masakrując ludność cywilną pod niebem przecinanym błyskawicami. “Na Fenrisie nie ma wilków” - słowa Prymarchy Magnusa same rozbrzmiały w jego umyśle, a jedna z tych bestii rzuciła się z wściekłością na młodą dziewczynę, broniącą się rozpaczliwie. Narmer-Ra rzucił się na pomoc, próbując ocalić nieszczęśniczkę, rozchlapując czarną wodę która śmierdziała spalenizną i krwią. Niepewne podłoże sprawiło, że omal się nie pośliznął mimo sprawności i ciężaru pancerza Astartes, ale samym sztychem zawadził wilka i rozpłatał mu łapę. Kundel łańcuchowy Kosmicznych Wilków warknął metalicznie i kłapnął zębiskami długimi jak sztylety. - Uciekaj do Piramidy, tam będziesz bezpieczna! - Narmer-Ra wrzasnął do dziewczyny, zasłaniając ją własnym ciałem. Rozpaczliwie chciał w to wierzyć, chciał wierzyć że Legion jakimś cudem odeprze zdradziecki i morderczo zaskakujący atak przeważających liczebnie sił Wilków, Custodianów i pariasów w szeregach Sióstr Bitwy, bo i te abominacje przeklęty Leman Russ ciągnął ze sobą! Gdzie był Magnus?! Gdzie??!! Wilk nagle obrócił się niczym wąż, z warkotem gotującym się w gardle, jakby coś jeszcze bardziej go rozwścieczyło niż rozrąbana noga. Jakby coś go przyzwało, napiął mięśnie, i w tym momencie Narmer-Ra uderzył potężnie, przecinając żebra. Bestia runęła w wodę i zniknęła, a dziewczyna nie uciekła, tylko otworzyła ogień z laserowego pistoleciku. Jeden z Tysiąca już miał krzyknąć na nią, gdy nagle widok płonącej Tizki rozwiał się jak sen. Narmer-Ra zatoczył się, wracając do zmysłów, a pulsujący w czaszce ból rozwiał się bez śladu. Co się stało?! Wszystkie Ogary zniknęły, zostawiając tylko rozwiewający się dym i ślady parującej juchy. Co więcej - Myśliwego również nie było! To nie zakończyło walki, ale Khornidzi zostali bez przywódcy i najgroźniejszych bestii! Narmer-Ra wziął się w garść i ruszył naprzód. Miotacz rzygnął ogniem a wrzaski płonących zmieszały się z hukiem strzałów. Anioł Śmierci po raz kolejny kroczył po polu bitwy, niosąc śmierć.
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise Ostatnio edytowane przez Romulus : 01-04-2021 o 15:48. |
02-04-2021, 00:34 | #34 |
Reputacja: 1 | Seline nie lubiła prymitywnej walki. Swoje sprawy załatwiała poprzez negocjacje i manipulacje, ale czasem zdarzają się sytuacje, kiedy trzeba pobrudzić sobie ręce, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
__________________ Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni... |
02-04-2021, 16:32 | #35 |
Reputacja: 1 | Starcie z Myśliwym i jego łowiecką sforą zakończyło się równie nagle, jak rozpoczęło. Intensywny ostrzał broni ciężkiej, plazmy i boltów już byłby zgładził purtka i odesłał do kolegów, by się z nim "zabawili" za taką klęskę - ale fawory jakim obdarzył go Wściekły Krwawy Pies były zaiste wielkie: regenerował swe rany i unikał śmiertelnych obrażeń. Niemniej jednak cierpliwość Pana Krwi i Czaszek nie była niewyczerpana. Ostatecznie chodziło o krew, która miała płynąć bez względu na jej źródło, oraz o czaszki, które miały być zbierane zewsząd. Heretycy odnieśli pewne rany, ale wyszli z tego starcia obronną ręką, kończąc "żywot" piekielnych ogarów i ich pana. Oto Myśliwy, prawdziwy postrach psykerów wszelakich w tym kwadrancie galaktyki, szczególnie znany w niedalekiej Ekspansji Koronus, legł o ironio z ręki psykerów i Chaosytów. Po demonach nie zostało nic, jeno krwawa breja i poczerniałe gnaty, pośród których leżały Obroże Khorne'a i masywne Piekielne Ostrze Krwiopuszcza o unikatowej charakterystyce. Tej nocy wielu psioników nawiedziły wizje, senne mary, mówiące o zniszczeniu tego wielkiego zagrożenia dla wszystkich Uzdolnionych. Niektórzy z nich pierwszy i jedyny raz w życiu mogli zasnąć prawdziwie, bez lęku. Bez łowcy i jego kundli kohezja khornikowej bandy się rozsypała. Demony wpadły w szał i poczęły rzezać wszystko dookoła, tym siebie nawzajem i ludzkich towarzyszy. W takiej sytuacji nie było problemu aby okrążyć i zetrzeć czerwoną swołocz na krwawą miazgę. Dziś to ich własne czerepy miały trafić pod tron ich pana. Pewna część z nich - ani chybi ta trzeźwiej myśląca i mniej wsiąknięta w szaleństwo kultu Mosiężnego Byka - wybiła się z okrążenia i uciekła w ruiny Padliny. Nie chcieli się poddać, nie chcieli dołączyć do armii chanatu "splugawionej psioniką" i w zasadzie nie mieli ani nic do stracenia... ani nic wartościowego. Chan po zapoznaniu się z raportem przesunął Demise w tamten rejon i unicestwił Padlinę oraz jej okupantów plazmowym ogniem makrodział. Po marnym zadupiu nie pozostał kamień na kamieniu. Był to dokładnie ten sygnał, który na swój sposób przepowiedzieli ci, którzy mieli dywinacyjne zdolności. Nadszedł czas rozprawy, batalii o przyszłość Kymeris. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=epzNDl6JpMo[/MEDIA] Sektoth Szeptacz Fałszów, Elika Wieszczka, a nawet Złowieszczy Vorxec Calvarius (który, jak podejrzewano, był onegdaj Lojalistą z zakonu Srebrnych Czaszek, słynących z tego typu Uzdolnień). Korzystając z tego, że chanat był zajęty eliminacją Khorniarzy, Sektothowcy i Calvariusowcy rzucili się z różnych stron na Świątynię Kłamstw, gotową do obrony. Obydwie grupy napastników rzuciły też dywersyjne ataki na kosmoport, aby zająć Chanaciarzy. A na orbicie niewiele lepiej - również trójstronna bitwa. Demise został napadnięty przez Undying Sektotha, a karty swe odkryła także łajba Slaaneshytów niedawno zabitej Theronsaen Nęcącej, "klasyczny" piracki typ wolfpack raider. Ku'tan Chan i Szeng Cang mieli pełne ręce roboty, tak samo jak troika starszyzny Kymeris. Ponury karmazyn planetarnych niebios pokrył się migającymi punktami i smugami. Oto lance, lasery, plazma i makropociski strzykały i detonowały w orbitalnej pustce. Teren kosmodromu też znaczył huk wystrzałów i eksplozji, tym razem z dwóch innych kierunków i ze strony dwóch innych wrogów. Otrzymali od chana wyraźny rozkaz poprzez vox. Opanować sytuację... opanować świątynię. Pozbyć się Złowieszczego i Wieszczki. Dość układów. Vorxec i Elika grali na czas i zdradzili zaufanie Ku'tana. Mieli za to ponieść karę. Pan na Kymeris był tylko jeden! Heretycy musieli działać, inaczej nie tylko naraziliby się na gniew mocodawcy, ale także mogłyby przepaść przedmioty, po które każdy z nich indywidualnie, prywatnie przybył na Kymeris...
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
11-04-2021, 18:08 | #36 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Stalowy : 11-04-2021 o 19:50. |
12-04-2021, 11:24 | #37 |
Reputacja: 1 |
|
13-04-2021, 11:51 | #38 |
Reputacja: 1 | Po obronie kosmoportu, zdobyciu okrętu Theronsaen Nęcącej i uporaniu się z niedobitkami jej sługusów, oraz pokonaniu Sekotha i Vorxeca, nadszedł czas na Świątynię Kłamstw. Heretycy na usługach Ku'tan Chana otoczyli swoją armią sanktuarium Eliki Wieszczącej niczym sępy padlinę. Odrzucenie przez Wieszczkę patronatu ich wodza, było błędem, a Seline zadba o to, by był to błąd ostatni.
__________________ Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni... |
15-04-2021, 15:42 | #39 |
Reputacja: 1 | Posunięcia Sektotha Szeptacza Fałszów i Vorxeca Calvariusa miały wspólny mianownik - zagrażały planom Narmer-Ra. To było niedopuszczalne. I dlatego dawny Legionista Tysiąca Synów siedział w jednej spośród trzech kanonierek należących niegdyś do Theronsaen Nęcącej - wypakowanych dawnymi jej poplecznikami, uciekającymi do swoich w rajderze na orbicie. A raczej “uciekającymi do swoich”, bo w rzeczywistości przynajmniej połowę załóg stanowili ludzie Chana, trzymający tamtych na muszce. Plan był tyleż szalony co nieprawdopodobny, i Narmer-Ra miał przez to nadzieję, że właśnie dlatego się powiedzie. Właśnie zostawili za sobą atmosferę i turbulencje, i co sił w silnikach gnali ku zbuntowanemu okrętowi. A ten wcale nie próżnował! Zamiast wiać, Barbspine pluł w stronę Demise zmasowanym ogniem, jakby zuchowatością usiłował nadrobić różnicę tonażu i uzbrojenia. Dziwiło to nieco Małego Horusa, ale okręt był mu potrzebny, dlatego Jeden z Tysiąca wpatrywał się w ekran radaru, spodziewając się w każdej chwili, że rajder zawróci i umknie, korzystając z ogromnego przyspieszenia właściwego jego klasie. Nic takiego nie nastąpiło, za to na wyświetlaczu zamrugały widma rakiet przeciwokrętowych kierujących się ku kanonierkom i Narmer-Ra złapał łącznościowca za kark. - Wywołaj ich by przerwali ostrzał i pozwolili zadokować! - z głośników hełmu zabrzmiał metaliczny warkot. Przez chwilę Marine wydawało się, że Slaaneshyta zaryzykuje sprzeciw, ale jednak instynkt samozachowawczy zwyciężył, i łącznościowiec jął skamleć do radia, błagając o zaprzestanie ognia. Udało się częściowo - kolejne salwy były kierowane już tylko ku Demise, ale pierwszej nie dało się odwołać, albo nie było takiej chęci i jedna z kanonierek zniknęła w ognistej eksplozji mimo wszystkich uników i przeciwlotniczego ognia. Łącznościowcem wstrząsnęło to i z tym większym zapałem zabrał się za przekonywanie obsady mostka Barbspine o dobrych zamiarach “uciekinierów”. Ekran wizyjny zapalił się i Narmer-Ra wcisnął się głębiej za konsolę, widząc że Slaaneshyta na mostku rajdera rozgląda się po wnętrzu kanonierki. Chyba widok stłoczonych współwyznawców uspokoił tamtego, gdyż polecił załodze zadokować w jednym z hangarów i czekać na sprawdzenie wnętrza, a potem zerwał połączenie. Legionista wyszczerzył zęby pod zasłoną hełmu i zerknął w bok. Jedna z kobiet - zgadywał że wywodząca się z bandy nieodżałowanej pamięci Theronsaen Nęcącej - przyglądała mu się z uwagą i, co dziwne, bez specjalnej wrogości. Dziwne. Odwrócił wzrok. Dokowanie na manewrującym pod ogniem Demise rajderze nie było łatwym zadaniem, ale w końcu obie kanonierki wleciały do hangaru. Kilkudziesięciu załogantów z bronią w ręku czekało na otwarcie luków, i Narmer-Ra nie zamierzał pozwolić im czekać. Gdy tylko drzwi się otworzyły, wypchnął najbliższego Slaaneshytę i wyskoczył w ślad za nim, naciskając spust miotacza. - Krew dla Boga Krwi! - ryk z głośników jego hełmu zmieszał się z wyciem palących się, zaskoczonych obrońców. Odpowiedzieli wrzaskiem nienawiści i gniewu, palbą ze śrutówek i straceńczym atakiem, ale Narmer-Ra ruszył im naprzeciw, zionąc ogniem z Oddechu Gorgony i tnąc starożytnym ostrzem. Jego ludzie wylewali się z obu kanonierek, korzystając z otwarcia które Legionista wypracował. Było ich mniej, ale zaskoczenie, bezwzględność i Space Marine w ich szeregach przechylali szalę. Wśród płomieni, dymu, huku i wrzasków załoga abordażowa opanowywała hangar i zabezpieczała wejścia. Krew syczała na pancerzu i mieczu Narmer-Ra, a jego stalowe buty łamały kości poległych. Mieli przeciwko sobie cały okręt i szybkie przejęcie kontroli było ich jedyną nadzieją. - Naprzód, na mostek! - Jeden z Tysiąca bezlitośnie popędzał swych ludzi, maszerując do wejścia. Podniósł pistolet plazmowy i zamienił w parę łeb atakującego ogryna. - Ruszać się, wojownicy Ku’Tan Chana, nie ma odwrotu! Oddech Gorgony zaryczał, wypalając korytarz. Narmer-Ra skupił się na zabijaniu i przebijaniu sobie drogi na czele oddziału, ale kątem oka dostrzegał jak bardzo wnętrze Barbspine przesycone jest zepsuciem. Pogarda Legionisty wobec plugastwa wzmacniała jego furię. - Wyrzutnia! - krzyknął, masywna gródź zablokowała im drogę skuteczniej niż niezliczone trupy obrońców. Dwóch mutancich operatorów broni ciężkiej przecisnęło się pomiędzy towarzyszami i wymierzyło rurę wyrzutni we wrota. Wszyscy ukryli się, tylko Legionista czekał cierpliwie, ufając w potęgę pancerza. Wyrzutnia zawyła i korytarzem wstrząsnęła detonacja, a odłamki i krople płynnego metalu sięgnęły aż Narmer-Ra. Przeciwpancerny pocisk strzaskał gródź a wrzaski zza niej powiedziały o masakrze, jaką wybuch urządził po drugiej stronie. - Naprzód, wojownicy Ku’Tan Chana! - zaryczał Legionista. Odraza wobec samozwańczego kacyka paliła mu usta, ale bojowy okrzyk działał, i horda ruszyła ku uszkodzonym wrotom. Kilka następnych granatów strzaskała je doszczętnie i chanowcy przebili się do następnej sekcji. Narmer-Ra wypalał sobie drogę wśród dymu i wycia cierpiących, kiedy jego podkomendni zasypywali obrońców skoncentrowanym ogniem, ledwo nadążając za Aniołem Śmierci. Nadludzki wojownik parł do przodu, nie oglądając się za siebie, świadom że zatrzymanie się i ugrzęźnięcie oznacza śmierć. Kultyści Slaanesha w większości nie cofali się, ale niektórzy, jednak, nie byli tak odporni na strach jak inni, i masakra urządzana przez ludzi Chana to było więcej niż ich nerwy były w stanie znieść. Narmer-Ra bardzo na to liczył - w końcu rajder musiał posiadać załogę by funkcjonować. Tak, to było bardzo istotne dla planów Legionisty. Następna gródź, zniszczona lancami przegrzanego metalu i gazu. Na barce bojowej czy krążowniku uderzeniowym Adeptus Astartes przeszkody i bariery byłyby niemal niemożliwe do sforsowania, ale Barbspine daleko było do tak szacownych jednostek. I dzięki temu grupa szturmowa była coraz bliżej mostka, a zamiast obrony w postaci oddziałów Kosmicznych Marines drogę usiłowali jej przegrodzić korsarze i kultyści. Ginęli paleni, rozstrzeliwani, wyrzynani w pień, nie mając czasu na zorganizowanie się i zajęcie porządnie umocnionych pozycji. Narmer-Ra zatrzymał się i odpiął opróżniony miotacz ognia. Ciężka broń była teraz tylko zawadą. Jego pancerz był czarny do ognia i sadzy. Co ciekawe, nawet część Slaaneshytów zgarniętych z planety szła za nim. Dziewczyna którą widział wcześniej stała tuż obok niego. Dziwne, żyła nadal, a przecież nie miała żadnego pancerza godnego uwagi, zaś w ręce jedynie lada jaką klingę. Zadzierała głowę, spoglądając na niego bez lęku, szukając jego spojrzenia w czerwonych wizjerach hełmu. Zgadywał, że bliżej było jej poprzednio do niewolnicy niż pełnoprawnego członka bandy. Wyjął z dłoni trupa nieźle wykonany pistolet laserowy, zdarł z ciała ładownice. Pokazał dziewczynie jak przeładować broń i wcisnął ją jej w dłonie wraz z magazynkami. Była zaskoczona, ale już po chwili uśmiechnęła się i chciwie zacisnęła palce na pistolecie. Narmer-Ra odwrócił się bez słowa, skupiając na szturmie. Ciągle naprzód, wykurzając obrońców ogniem i granatami, mordując ich jednego po drugim. Wiązki laserów i pociski fastrygowały półmrok korytarzy i bębniły o starożytną zbroję rodem z Prospero, ale Space Marine najbezpieczniejszy był w samym gąszczu walki, gdzie jego siła, szybkość i uzbrojenie stanowiły najlepszą ochronę! Zbliżał się do mostka, zabijając bez wytchnienia, w międzyczasie rejestrując brak eksplozji i odrzutu dział - widać było, że załoga Barbspine miała teraz większe zmartwienia niż chęć dogryzienia Demise! Pod łukowatym przejściem prowadzącym na pomost bojowy zgromadziła się prawdziwa ciżba obrońców, którzy odpowiednio przygotowani i właściwie dowodzeni mogliby rozstrzelać topniejący pododdział szturmowy. Ale Legionista Tysiąca Synów nie miał zamiaru do tego dopuścić! Wprost na plecach uciekających w panice kultystów wpadł w środek tłumu wśród eksplozji granatów i strumieni krwi. W korytarzu rozpętała się masakra, ludzie Narmer-Ra z desperacją wbili się w załogę Barbspine w ślad za Kosmicznym Marine, druzgocząc obronę. Legionista Tysiąca Synów rąbał, ciął i strzelał, usiłując złamać ducha załogi. Ciosy spadały jak grad na jego pancerz wspomagany, a ból ran i stłuczeń dodawał mu sił. Androgyniczny olbrzym pochwycił go w niedźwiedzi uścisk, wyjąc niezrozumiałe przekleństwa, a Astarte stracił równowagę i zatoczył się, usiłując uwolnić ramiona. Trzask lasera zabrzmiał tuż obok jego hełmu, a czaszka jego przeciwnika niemal eksplodowała od strzału z przyłożenia. Mutant runął z hukiem przewracanej nagrobnej płyty. Narmer-Ra odwrócił się, zaskoczony. To dziewczyna przyszła mu na pomoc! Zalana krwią, dźgała Slaaneshytę u swych stóp szybkimi, morderczymi pchnięciami, bezlitośnie wykańczając rannego. Marine nie czekał, rzucił się na stojących najbliżej opancerzonych drzwi. Ryknął z bólu, gdy ostrze wbiło mu się pod pachę, raniąc głęboko. Zawirował ze zwinnością która mogła zadziwić u kogoś tak masywnego, rozłupał czaszkę atakującego i staranował całym ciężarem kolejnego obrońcę, miażdżąc go o gródź. Lewe ramię miał bezwładne, a jego organizm pracował na najwyższych obrotach, by zaleczyć obrażenia i pozwolić walczyć ze szczytową wydajnością. - Panie, poczekaj! - usłyszał, gdy przystanął by sięgnąć do rany i uwolnić się od wbitej klingi. Dziewczyna złapała za rękojeść i ze stęknięciem wyrwała broń z ciała Narmer-Ra. Nic dziwnego, że ta przebiła pancerz Maximus - tylko żebrom zrośniętym na podobieństwo tarczy w procesie kreacji Kosmicznego Marine zawdzięczał, że cios miecza energetycznego nie przeszył go na wylot! Krew płynęła obficie, ale komórki Larramana już zaczynały swą pracę, a Anioł Śmierci potrafił walczyć z gorszymi obrażeniami! Nawet okaleczony, Jeden z Tysiąca był morderczym przeciwnikiem i zabijał bezlitośnie, wreszcie przełamując opór Slaaneshytów i zmuszając ich do ucieczki, kiedy morale pozostałych jeszcze przy życiu załamało się. Rozpalony zwycięstwem Marine wzniósł miecz i dołączył do triumfalnego ryku ocalałych ludzi, szukając spojrzeniem dziewczyny. Żyła, przetrwała jakoś tę jatkę i wpatrywała się w niego rozognionymi oczyma, krzycząc wraz z innymi. Miecz w jej dłoni jeszcze dymił od krwi Legionisty. - Ładunki melta, szybko! Pilnować korytarzy! - rozkazał, sprawdzając jednocześnie czy ramię wraca do sprawności. Saperzy zamocowali miny i zdetonowali je jednocześnie, niszcząc gródź. Z pomieszczenia mostka buchnął dym a wrzaski poparzonych załogantów dały znać o potędze przeciwpancernych ładunków.Narmer-Ra wpadł jako pierwszy, dwoma strzałami masakrując najbliższych głupców którzy nie wypuścili broni. - Kto tu dowodzi?! - ryknął, zmierzając ku skulonym, oszołomionym kultystom. - Ja… - wybełkotał któryś, a Jeden z Tysiąca doskoczył do niego, złapał go za gardło i uderzył jego głową o konsoletę. Czaszka i mózg rozprysnęły się jak strzaskany młotem arbuz. - Kto tu dowodzi?! - warknął wściekle raz jeszcze. - Ty, panie! - nawet w spaczonych dotknięciem Rujnujących Potęg umysłach zamigotać mogła iskra rozsądku i jeden czy dwaj “oficerowie” wykrzyknęli w panice. - Poddajemy się! Narmer-Ra zatrzymał się z ręką o włos od gardła następnego kultysty. - Ogłoście załodze że ma rzucić broń i słuchać się rozkazów - polecił. - I łączcie z Demise! Odwrócił się do swych ludzi, rozdzielając zadania, słuchając komunikatów z krążownika i od sił naziemnych Chana. A potem odwrócił się do dziewczyny. Po raz pierwszy od paru dni odblokował i zdjął hełm, odsłaniając łysą czaszkę i spoglądając w dół, na małą, szczupłą postać. Przyglądał się własnymi oczyma, nie przez siatkę celowniczą i informacje na wyświetlaczu, niejasno oceniając, że mimo brudu i łachmanów, według ludzkich standardów dziewczyna jest młoda i ładna. Stężała pod jego spojrzeniem, ale nie odwróciła wzroku. - Jak się nazywasz? - zapytał, tknięty nagłą ciekawością. - MerNeith, panie - odpowiedziała, a zdumiony Narmer-Ra z wrażenia zakołysał się i zamarł. Brzmienia tego imienia nie słyszał od… tysiącleci, od zniszczenia Prospero chyba. To nie było możliwe! A jednak… - Czy coś się stało, panie? - zapytała, widząc jego zdumienie. Potrząsnął głową. - Wszystko… dobrze - odpowiedział. - MerNeith… - powtórzył. Wypowiedziała to z taką samą intonacją i akcentem jak… tam i wtedy, na Prospero. Potrząsnął głową. Jeszcze będzie czas na roztrząsanie tego. - MerNeith, wrócę tu. Do tego czasu pilnuj okrętu. Nie zawiedź mnie - powiedział z naciskiem, wpatrując się w nią. - Wrócę. Skinęła głową a jej oczy płonęły. Kanonierka zabrała go na Kymeris raz jeszcze. Jego pancerz był uszkodzony, a ciało dopiero naprawiało rany, ale nie mógł przegapić swojej szansy. Zbyt długo żył w rozpaczy. - Wszystko jest pyłem - powtarzał, ale na przekór temu cień nadziei zagościł w jego umyśle. Po raz pierwszy od tysięcy lat miał za czym podążać. I dlatego spadał jak kamień ku powierzchni planety, zostawiając Barbspine pod kontrolą ludzi Chana. i MerNeith. Nie mógł jej wyrzucić z pamięci, nie wiedział dlaczego, ale tak właśnie było. Może, gdyby był człowiekiem, łatwiej byłoby mu to zrozumieć, ale Kosmiczny Marine nie potrafił. Potrafił jedynie odsunąć ją w głąb, przynajmniej na razie. Bo teraz musiał się skupić na szturmie na Świątynię Kłamstw. I wraz z Seline, Ch’Lorem i Zodem zaatakował siedzibę Eliki Wieszczki, paląc jej strażników, dobijając rannych i mordując wycofujących się. Sektoth Szeptacz Fałszów umknął, by lizać rany na swym krążowniku, trup Vorxeca Calvariusa dopalał się na równinie Kymeris, a teraz Seline Doron ścierała się z mistyczką w samym środku jej siedziby. Po paru chwilach napięcia, Narmer-Ra nie przeszkadzał Heretyczce - wystarczyło że nie wchodzili sobie w paradę, ich cele nie były zbieżne. Wystarczyło że odszukał starożytną mapę i wskazówki spisane ręką Magnusa Czerwonego. Prymarchy. Ojca. Łatwowiernego słabeusza i fałszywego zbawiciela, tego, który powiódł Legion do potępienia, ale teraz nie miało to znaczenia. Narmer-Ra z Prospero, z pododdziałów szturmowych Ósmego Bractwa, Jego syn, miał mapę i punkt zaczepienia do dalszych poszukiwań. Nic go już tutaj nie trzymało. Dawny Legionista stał na mostku rajdera i w milczeniu obserwował Demise. MerNeith dotrzymała słowa i Barbspine pozostał pod kontrolą ludzi Chana kiedy Narmer-Ra podróżował między Kymeris, Demise i rajderem. Teraz dziewczyna stała obok niego, spoglądając z uwagą na ten sam ekran co ogromny Marine. Wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy pierwsza jaskrawa eksplozja wykwitła na śródokręciu krążownika. Narmer-Ra uspokajająco położył dłoń na jej ramieniu. Po chwili drugi, tym razem czerwony kwiat wybuchu pojawił się na rufie, zaraz podkreślony gigantycznymi wyładowaniami energii przebiegającymi po kadłubie. - Co się stało?! - zapytała MerNeith. - Bomby melta zdetonowały magazyn amunicyjny, komorę reaktorów i główne łącze przesyłowe - wyjaśnił Marine i spojrzał na nią, ignorując kolejne bezgłośne błyski i szalejące na kadłubie Demise płomienie, zasilane uciekającym powietrzem. Patrzyła na niego ze zdumieniem, ale zaraz uśmiechnęła się, a jej oczy znowu zalśniły. - Odlatujemy - domyśliła się. - Tak - skinął. - Poczekaj na mnie, MerNeith, a ja… - Wrócisz - odpowiedziała. - Wiem. Uśmiechnął się w odpowiedzi i nałożył hełm, wizjery błysnęły czerwonym światłem. MerNeith patrzyła na niego tak, jak… Nie, już nie pamiętał kiedy ktoś mu się przyglądał tak roziskrzonymi oczyma i co to budziło w jego duszy. Odwrócił się i wyszedł, by rozprawić się z ludźmi Chana. A przynajmniej z najwierniejszymi jego poplecznikami. Na ekranie za nim błyskały kolejne eksplozje rozdzierające Demise, a oficerowie na mostku Barbspine przyglądali się temu z wytrzeszczonymi oczami. MerNeith wyciągnęła pistolet wymownym gestem, tak samo wymownym jak błyszczący miecz energetyczny, dając kultystom do zrozumienia by nie robili sobie jakichś nadziei. Będzie na niego czekała. Zapewne święta nie była, ale i on również. Przez te tysiące lat przeżył tyle, że żadną miarą nie mógł udać że i jego nie dotknęło zepsucie. Wymaszerował, dudniąc butami o stal pokładu i zaciskając dłonie na broni. Seline Doron miała rację. Przeciwnicy Ku'tan Chana zostali pokonani, a Kymeris stała się mu podległa. Postanowienia Paktu zostały dopełnione. Nikt nie ustalił jednak, co miało nastąpić później. Kacykowi z manią wielkości niczego nie był winien, zwłaszcza lojalności, a Błękitny Horror miał trochę racji, kiedy wygłaszał swoje enigmatyczne przepowiednie. Narmer-Ra z Tysiąca Synów wyruszał w poszukiwaniu lekarstwa na swój największy lęk.
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |
16-04-2021, 09:24 | #40 |
Reputacja: 1 | Pomyślne ukończenie sesji. Sprawy na Kymeris potoczyły się dla Ku'Tan Chana i jego armii koncertowo. Z paroma drobnymi zgrzytami, ale nie było to nic, co całkiem zniweczyłoby to wielkie zwycięstwo. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=k8YtnD2NUvU[/MEDIA] Obrońcy kosmoportu - czy to wcześniej zwerbowani chanatowcy, czy to byli komarowcy, czy też rdzenni Kymerisjanie - zjednoczyli swe wysiłki jako jedna, koherentna siła aby odeprzeć rajdy sektothowców i Nurglistów. Dzięki skutecznej kontrszarży czarnoxiężnika imieniem Ch'Lor i eliminacji nurglistowskiego "padre", największe zagrożenie dla obrońców zostało z grubsza wyeliminowane - mogli skupić się na Tzeentchianach, których wyparli bez większych trudności i zmusili do ucieczki. Mimo ran i wymęczenia, Ch'Lor był kontent - w kymerisjańskiej kampanii dopiął swego, ubił szkolonego wojownika od każdego z czterech naczelnych bożków Chaosu. Udowodnił, że to nie zaprzaństwo i poddaństwo wobec przerośniętych purtków jest kluczem do sukcesu. W międzyczasie na orbicie szalała bitwa kosmiczna. Narmer-Ra z grupą straceńców podstępnie i zuchwale uderzył na dawną łajbę Theronsaen, i pomimo miażdżącej przewagi liczebnej obrońców był w stanie zdobyć nad nim kontrolę. To wydatnie wsparło wysiłki Demise choćby przez fakt, że wolfpack raider przestał mu przeszkadzać. Wraz ze zmianami na naziemnym polu walki i wycofaniem stamtąd resztek sił, Sektoth nie miał zamiaru umierać za przegraną sprawę - zarządził odwrót. Lekka fregata The Undying, ze znacznymi uszkodzeniami, zdołała zbiec z układu. Ta bitwa i przyszłe miesiące miały pokazać, że Sektoth wcale nie jest niepokonany - po poniesieniu jeszcze paru podobnych porażek pomimo cwanych sabotaży i wykorzystania plugawych mocy, Szeptacz Fałszów zmuszony był czmychnąć z Wrzeszczącego Wiru. Zaszył się w odmętach dzikiej przestrzeni między imperialnymi sektorami Scarus i Calixis, tamże aktywizując warbandy Chaosytów do działań przeciw Imperium (m.in. podszywając się za Mrocznego Apostoła od Głosicieli Słowa). Przez pewien czas odnosił nawet sukcesy - aż wreszcie jego pionki zostały zmiecione, jego armia starta na proch, a jego truchło spalone na stosie przez mściwych Imperialistów. Nigdy nie zdołał w pełni zrealizować swych celów, jakiekolwiek by one nie były. Bitwa o Świątynię Kłamstw przebiegła pomyślnie dla ludzi Chana. Tutaj odznaczyła się przede wszystkim Seline Doron, dopadając Eliki Wieszczki i usuwając tą ostatnią, wysoce nieudolną Kłamliwą Wyrocznię z równania. Wraz z jej śmiercią i brakiem następcy nie było widocznych szans na kontynuację działalności tego miejsca. Zresztą, i sami obrońcy o tym wiedzieli - przetrzebieni prawie do ostatniego, w końcowym etapie boju sabotujący własną świątynię i jej zbiory, w większości woleli zginąć. Nieubłagana Straż, gdyż tak o nich mówiono, byli całkiem zindoktrynowani. Polegli więc, lecz nie wcześniej niż zdążyli odpalić odliczanie do autodestrukcji wraku Iconoclasta, w którym była świątynia. Doron zdążyła jednak wydostać jeden z tomów, których poszukiwała - innych nie było. Musiały być gdzieś indziej w Wirze. Ich poszukiwania miały dopiero się zacząć. Sektothowcy ponieśli sromotną klęskę. Nie grzeszący liczebnością, członkowie tej warbandy zawsze polegali na sabotażach, mistyfikacji, wsparciu demonów i innych szemranych sztuczkach. Tutaj, odarci z tychże, nie mieli szans - zostali pobici. Kto przeżył, ten uciekał na macierzysty statek za pomocą pozostałych im promów. Gdzieś w międzyczasie Ra dołączył do ostatnich podrygów w świątyni, buszując w zbiorach wiedzy tajemnej. Odnalazł to, czego chciał. Wiedział, co czynić dalej. W tym boju wsławił się jeszcze Zod, który dopadł do samego Złowieszczego Vorxeca Calvariusa, dawnego kapelana Srebrnych Czaszek, dzisiaj samozwańczego wieszcza i kapelana plagi. Były Lojalista nie strzymał jednak naporu i wściekłej furii Głosiciela Słowa i położył swój łeb pod miecz. A bez niego reszta bandy nie miała szans. Większość została wybita, część zgodziła się skapitulować i dołączyć do sił chanatu. Zod odzyskał splugawione resztki swego mentora i spopielił je na rytualnym stosie, dopełniając przysięgi zemsty. Wreszcie nastał koniec - chanatowcy w samą porę wycofali się z płonących ruin świątyni, gdyż napęd Iconoclasta się zdetonował, definitywnie kończąc istnienie tego miejsca... a wraz z nim olbrzymią ilość zgromadzonej wiedzy, reliktów i potencjału. Była to niepowetowana strata dla całego Wiru... ale też i zapowiedź zmian, nowych układów, nowych możliwości. Być może był to wariant, jaki od dawna planował Wielki Matacz. Przedostatnim akordem tego koncertu śmierci była likwidacja uciekinierów i ich obozów - nic szczególnego, już na tym etapie. Na orbicie też się skończyło, ale w zaskakujący sposób. Demise został zdradziecko sabotowany. Późniejsze śledztwo wykazało, że to sam Narmer-Ra i paru omamionych przez niego głupców popodkładało bomby tu i tam. Straty w załodze, komponentach i poszyciu były znaczące, krążownik został okulawiony i praktycznie uziemiony na długie tygodnie napraw. W tym czasie zdobyczny wolfpack raider Slaaneshytów, Barbspine umknął z układu gwiezdnego - z Narmerem na pokładzie. O czym Jeden z Tysiąca nie wiedział, a dowiedział się dopiero później, był fakt, że Ku'Tan Chan przeżył - i poprzysiągł mu zemstę. Tak czy inaczej, Heretycy odnieśli sukces. Wypełnili zadania postawione w kontrakcie sprzysiężenia oraz swe własne ambicje. Niektórzy z nich pozostali przy chanie, inni odeszli za swoimi sprawami. A w przeciągu następnych miesięcy wojowie chanatu opanowali resztę planety, biorąc ją pod władztwo chana. Było to spektakularne zwycięstwo, podobnie jak wstrząsającym wydarzeniem było zniszczenie Świątyni Kłamstw. Ponadto Sektoth po raz pierwszy poniósł klęskę, a dwoje innych kacyków zostało zabitych - w tym niesławny Vorxec. We Wrzeszczącym Wirze nadchodziły zmiany, czuć to było w duszach. Ale to już była inna historia. [media]http://www.youtube.com/watch?v=UPG9Dt6m8rI[/media] +++ Koniec +++
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
|
| |