Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-07-2021, 13:21   #11
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post Opis miejsca akcji - Camp Orange & rejon Tranh Dat.

Jak już wspominano...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=O85eO6dVcwQ[/MEDIA]

...Camp Orange był położony w zasadzie prawie na szpicy, "kancie" terytorium kontrolowanego przez IG (a przynajmniej kontrolowanego wg papierów). I była to całkiem rozległa baza jak na frontowy obiekt. Budowano ją z myślą o tym, że zostanie w niedalekiej przyszłości wykorzystana jako centrum logistyczne dla pogłębiającego się frontu, "przepchniętego" w stronę nieprzyjaciela. Było to konsekwencją zamiłowania fensalirskich oficerów do szybkich, precyzyjnych i efektywnych łańcuchów logistycznych w stylu just in time, wymuszanych doktryną wojny manewrowej - a raczej kompromisu na który musieli się zgodzić. Skrynniańska dżungla utrudniała przejazdy logistyczne, wydłużała je i narażała na ryzyko. Nie można było skutecznie zastosować systemu just in time, więc poczęto składować materiały wojenne - najpierw w magazynach, wiatach i bunkrach, potem w ziemiankach. Z jednej strony zabezpieczało to front pod kątem logistyki w krótkotrwałych manewrach, z drugiej dostarczało dużo więcej pracy - trzeba było ogarniać każdą partię szpeju, ammo i żarcia po wyciągnięciu z ziemianek. Wilgoć swoje robiła. Różni porucznicy mieli na to różne sposoby - od cyklicznej rotacji fantów między składowiskami (i wtedy od razu się je ogarniało/osuszało wraz ze składami), poprzez priorytetowe przepychanie starszych partii do służby, po wykorzystywanie trwalszych materiałów (szczególnie płyt pancernych, obficie obsmarowanych) jako "ścian" i "podłogi" dla reszty zapasów. Drewno nie było trwałym materiałem w takich warunkach, a skałobetonu było jak na lekarstwo - ważył w chuj i tutejszy piasek się nie nadawał do rozrabiania, a to już zabierałoby całe tony powierzchni transportowej.

Póki co, pomijając logistykę, warty, patrole i odpieranie dość częstych prób infiltracji bądź rajdów ze strony lotnych band orków (głównie dzikusów oraz tych z klanów Snakebites i - okazyjnie - Evil Sunz czy bezklanowych Speed Freeks/Kults of Speed), skoszarowani w Camp Orange czekali 'niewiadomonaco'. Być może miało to związek z dość mozolnym tempem poruszania się pozostałych fragmentów frontu - orkowie stawiali zacięty opór, mimo ekspertyzy autochtonów w terenie (ani chybi wpływ dzikich orków, równie dobrze obeznanych). W tym tempie i przy takiej ilości nieprzyjaciół, ta planeta będzie wymagała jeszcze dekady wojowania i wymęczy równie dużą ilość regimentów. I to zakładając, że Grimtoof nie przyśle Tufgobowi kolejnej fali zielonych goryli.

Tranh Dat było rejonem dość łatwym do opanowania dla Ósmego Fensalirskiego. Był to teren relatywnie płaski i słabiej zalesiony, miejscami nieco wzgórzystym. Wprawdzie tutejsza gleba była wysoce wilgotna i glinowata, mieniąca się odcieniem ceglanej czerwieni, to jednak rozległe pole widzenia sprzyjało dragonom w szybkim przejęciu tego terenu ponad dwa tygodnie temu w pamiętnej Bitwie o Tranh Dat. Orasy oberwały wtedy solidnie, tracąc znaczną część Kultów Prędkości i Evil Sunzów. Dzikusy zostały wymiecione z chaszczy przez spieszonych dragonów i towarzyszące im pododdziały Skrynnian oraz Brontian.

Ci właśnie towarzysze byli całkiem osobliwi. Skrynnianie szybko nabrali respektu i jakiegoś rodzaju wymuszonej wdzięczności wobec żołnierzy z Fensalir, ale wciąż byli małomówną, ponurą bandą obszarpańców. Różnice między Skrynne-guard, skrynniańskimi regimentami IG czy niedawno zwerbowanymi autochtonami-survivalistami były mało widoczne. Cechował ich niski poziom karności i zdyscyplinowania, przypadki dezercji, problemy natury przemytowej i używkowej poza służbą, wszczynanie burd. Morale było u nich niskie (choć i tak lepsze niż z początku imperialnej interwencji na tej planecie). Wielu Skrynnian cierpiało na choroby natury psychicznej po rzezi, jaką orkowie urządzili ich ludowi. Byli jednak świetnymi survivalistami, zarazem obytymi w dziczy jak i niepozbawionymi pamięci o zdobyczach cywilizacji. Nie byli jak wiele innych populacji ze światów śmierci. Byli normalnymi ludźmi, którym do relatywnie trudnego acz poukładanego życia dorzucono wojenny rozpierdol i masakrę całych rodzin, wiosek i miast. Wprawdzie ich gwardyjskie jednostki dysponowały przydziałowymi las-karabinami M36 lub las-karabinkami różnych wzorców (od wz. Mars, poprzez Voss, na Locke kończąc), to ich PDF lubowało się w broni kulomiotowej (auto-karabinach w szczególności). Ze względu na problemy kadrowe i specyfikę życia na Skrynne, płeć nie miała u nich znaczenia pod kątem wojskowym... ani wiek.

Brontianie (a raczej Brontian Longknives, jak ich zwano w IG) byli od nich zupełnie odmienni. Nie tak liczni (wszak mieli na tej planecie raptem jeden regiment plus rezerwę osobową), ale bardzo zdyscyplinowani i bitni, o specyficznej doktrynie. Lubowali się we wszelkiego rodzaju broni białej wyposażonej w klingę - od sztyletów i noży, poprzez miotaną, na krótkich i długich mieczach nie poprzestając. Podobnie jak u Skrynnian, spotykało się u nich wiele walczących kobiet, posługujących się brzytwą niezgorzej od swych męskich kolegów. Każdy i każda z nich "wyposażony" był w siatkę blizn - od ran odniesionych w bojach i pojedynkach, po rytualną skaryfikację (pewnie mającą jakiś związek z obrzędami inicjacyjnymi). Wielu z nich cechowała też - niestety dla nich - wzgarda dla opancerzenia, co odbijało się na ilości strat w walkach na dystans. I tak zresztą preferowali tylko krótkie, otwierające salwy zaporowe i granaty zaczepne oraz przeciwpancerne, a potem szli na bagnety. A uwijali się w zwarciu niezgorzej od orasów, dorównując zwinnością gretchinom, a szeregowych boyzów potrafiąc zaszlachtować bez szwanku dla siebie. Byli przy tym jak nie-ulowcy (wszak Bront był jednym ze światów kopców/uli), silnie zurbanizowanych i toksycznych, co normalnie nie sprzyjało wykształceniu dużej siły fizycznej ani odporności. Przegrywali jednak liczebnością i potrzebowali mocnego wsparcia.

Fensalirianie natomiast byli co najmniej równie doświadczeni w wojowaniu z orkami (choćby z macierzystej planety) co towarzysze, a do tego jeszcze bardzo dobrze wyposażeni (jak na standardy Skrynne) i - póki co - nie styrani ani planetą, ani grindem z orkoidami. W większości karni, obowiązkowi, zachowujący chłodną głowę w trudnych sytuacjach, zorientowani na zwycięstwo nad swym znienawidzonym "antycznym" wrogiem. Te cechy szybko udzielały się obcym, którzy byli przydzielani do regimentu - doradcom z Eklezjarchatu i AdMech, nadzorcom z Officio Prefectus, auksyliariuszom z calixjańskich światów Karrik i Cyprian's Gate.

Camp Orange szybko się rozrastało - początkowo z frontowego domu dla Trzeciej Kompanii Fensalirian i dwóch podobnych jednostek od Skrynnian IG i Brontiańskich Długonoży, teraz stanowił bazę wypadową dla blisko ośmiuset dragonów, tysiąca Skrynnian i czterystu Brontian. A materiałów wojennych było na trzy razy tyle woja.

Coś się gotowało. Coś grubego. To wisiało w powietrzu. Dwutygodniowy "urlop" w obozie pracy z atrakcjami w okolicznych krzakach miał się ku końcowi. Ale póki co jeszcze nikt nie wzywał Siódmego Plutonu, więc...
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 31-07-2021 o 13:39.
Micas jest offline  
Stary 31-07-2021, 16:06   #12
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Nieruchomy, okutany czerwonym płaszczem posąg którym był Wieszcz Silnika Epsilon-Theta 92 był kiedyś zwykłym człowiekiem. Nie był przeklęty psioniczną iskrą, nie miał koneksji ani głębokiej wiary w Imperatora która by go napędzała.
W obiektywnej skali to było ledwie trzy dekady temu - lecz dla niego od czasu dzieciństwa na Fensalir jego mały świat rozrósł się do rozmiarów sektora i nawigowania w dziesiątkach płaszczyzn.

Płaszczyzna pierwsza: nie był już obywatelem Imperium. Formalnie Adeptus Mechanicus było osobnym bytem, sojuszniczym wobec Imperium krajem w galaktyce gdzie w praktyce Imperialne Prawo akceptowało tylko dwa rozwiązania: kapitulację albo eksterminację.
W czasie wyniesienia które przechodził na planecie-kuźni JXMA18Z była to sucha teoria - wszak cała planeta należała to Kultu Omnimesjasza. Ale gdy interesy Mechanicus i Imperium zaczynały się zbiegać - a wspólna obrona przez zewnętrznym zagrożeniem zwykle była taką sytuacją - powstawały komplikacje. Regiment 8th Dragonów z Fensalir został zaakceptowany przez Mechanicus, a więc także zaopatrzony w odpowiedni sprzęt i załogę.
Nagle z świata gdzie łańcuch dowodzenia był prosty i czytelny, został przerzucony w strukturę dowodzenia gdzie odpowiadał wobec swojego dowódcy regimentu - ale tuż wyżej pojawiały się już wyjątki od łańcucha dowodzenia gdzie Mechanicus przejmowało pierwszeństwo.


There is no truth in flesh, only betrayal.
There is no strength in flesh, only weakness.
There is no constancy in flesh, only decay.
There is no certainty in flesh but death.



Płaszczyzna druga: Mechanicus nie zaprzeczało boskości Imperatora - ale ich wiara leżała gdzie indziej. Ich trudem było nie zachowanie ludzkości - a wiedzy. Na pierwszy rzut oka jedno nie mogło istnieć bez drugiego, ale jeden skromny fakt sprawiał że kiedy przechodziło się do konkretnych decyzji różnica była dość drastyczna.
Adeptus Mechanicus potrzebowało bezpieczenstwa, by Wędrówka Po Wiedzę mogła trwać. Potrzebowało bezpieczeństwa od każdej z sił w Galaktyce.
Najpewniejszym gwarantem bezpieczeństwa Adeptus Mechanicus ze strony Imperium był monopol na technologię.
Przykładowo, jeżeli żołnierze Gwardii byliby w stanie sami naprawić Chimerę, tylko nieliczni kapłani maszyny byliby niezbędni w większości regimentów piechoty. Gdyby usługi Mechanicum nie byłyby warunkiem skutecznej walki dla Imperium, byłaby możliwa skuteczna walka właśnie z Mechanicum.
Z drugiej strony, liczba lojalnych wyznawców Omnimesjasza była o wiele zbyt mała by ładować każdą baterię w karabinie laserowym i narażać się na straty zbliżone do strat Imperium. Był potrzebny balans tego ile wiedzy się udostępniało, a ile zachowywało dla siebie.
Każde objaśnienie, każdy szczegół wiedzy który kapłan maszyny dzielił z towarzyszami broni wpływał na ten balans. Każdy członek mechanicus odpowiadał za to życiem.




Płaszczyzna dziesiąta: wszystko powyżej miało znaczenie dla Mechanicus jako całości, ale tylko fanatycy pozwalali sobie na zaślepienie ignorując jak wpływało to na jednostkę. Stworzono prawa, regulaminy i procedury, obudowując zimną logikę administracyjnym bełkotem umożliwiając nawet przeciętnym osobnikom podążanie za tymi pryncypiami.
Faktyczna wiedza została ukryta w zawiłych rytuałach, na kolejnych etapach wtajemniczenia usuwając zbędne - lub wręcz błędne - kroki.
Polityczna konieczność podkreślania odrębności została nawet wbudowana w regulaminy wyposażenia - tak więc imperialni dowódcy sami dbali żeby mechanicus na pierwszy rzut oka byli odrębni od swoich towarzyszy broni dzięki swoim czerwonym szatom i dehumanizującym implantom.
Jedno i drugie odsuwało ich od ludzi - a to zmniejszało szansę przywiązania które mogłoby narazić Wyprawę Po Wiedzę przez zdradzenie czegoś zbyt dużo.

Epsilon-Theta 92 był produktem ubocznym tego systemu; złem koniecznym potrzebnym do utrzymania sojuszu z Imperium i czynnikiem ryzyka gdyby wiedział zbyt dużo. Na swoje nieszczęście, selekcja w Mechanicus faworyzowała jednostki które potrafiły dojrzeć wzorce wśród chaosu zdarzeń - i tak było tym także razem. Imperialne powiedzenie o tym że niewiedza jest cnotą, objawiało się w pełni. Bez odrobiny zrozumienia którą dał radę wypracować byłby spokojniejszy. Nie miałby tego brzemienia na barkach. Podążałby za regulaminem, a wszystko byłoby dobrze. A tak...

Wbrew zaleceniom, bratał się z żołnierzami jednostki. Podkreślał swoją odrębność, tak, ale pojawiał się przy wieczornych ogniskach i słuchał. Raz na godzinę zażartował, a humor miał czarny niczym najgorsi komisarze i kwatermistrz. Zjadł w mesie razem z niższymi oficerami, choć powinien był zjeść posiłek w samotności.
Nosił czerwone szaty Mechanicus niemal cały czas, a także jak wszyscy wyświęceni Mechanicus krył swoją twarz respiratorem rozbudowanym o skomplikowanej strukturze przewodów, z daleka świecąc po oczach tym kim jest w odróżnieniu od reszty - ale wobec skoszarowania z dwiema innymi jednostkami nietypowo nie odmówił dodania oznaczeń jednostki. Po prawdzie, to nawet sam zaproponował umieszczenie ich na zdejmowalnej części uprzęży, tak samo jak wyregulował swój emiter głosu do tonu który nie brzmiał jak skrobanie kredą po tablicy podczas wykładu rano po przepustce.
O ile sam szczerze podążał za prymatem maszyny nad ciałem, nie perorował na ten temat zbyt dużo. Dla jego towarzyszy wystarczało że widzieli długi, cienki mechadendryt wijący się nieludzko rozglądając się po okolicy by wiedzieć że maja do czynienia z kimś kto kiedy tylko dostanie możliwość wymieni swoje ludzkie części na coś o krok dalej. Ale kluczem było to że w piersi kapłana od młodości biło już mechaniczne serce. A oprócz krwi popmpowało też chemię która usuwała zwodnicze porywy serca.
Był na tyle obcy, na ile wymagano. Ale na tyle bliski że w ogóle dostał "ksywę" od towarzyszy. ET i GIGI, jego nieodłączny mechaniczny towarzysz, serwitor GIIG-T10001.

Utrzymanie na chodzie Chimer należących do regimentu było głównym zadaniem ET. Kropka. Nie przepychanie centymetrów frontu. Nie ratowanie życia żołnierzy. Nie zwiad, nie logistyka i nie szkolenie ludzi z ładowania M36tek. Każda jedna Chimera więcej która opuszczała hangar do walki z nadwyżką przebijała jego osobiste umiejętności w każdej z pozostałych dziedzin. Na normalnej planecie nie było to przesadnie trudne zadanie. Wobec podmokłej dżungli Skrynn był to zadanie awykonalne. Woda absolutnie wszędzie, rdza i piasek w mechnizmach jezdnych, gałęzie i liście w pasach transmisyjnych, wygięcia pancerzy od przywalenia w kilkunastometrową sekwoję którą ktoś przegapił, wreszcie zamsrodzone przez spoconych żołnierzy wnętrza - to wszystko wymagałoby tuzina więcej kapłanów maszyny. Szczęśliwie, wielu operatorów pojazdów podzielało troskę Epsilona-Theta co do wpływu maszyn na ich własne życie - więc nie był z tym sam.

Dzięki temu słyszał więcej, niż mógłby się sam domyślić z ruchów w parku maszynowym. Coś się szykowało - bo tyle to widział po rozkazach utrzymania w gotowości do walki zdecydowanie zbyt dużej części z maszyn jak na zwykłe odpieranie rajdów - i zdecydowanie było to coś daleko od bazy.

Polecenie po poleceniu GIGI przenosił swoim wielkim servo-ramieniem elementy które miały dać Ósemkom przewagę podczas walki w dżungli. Tyle na ile logistyka pozwalała - i choć lista była długa, większość rzeczy nie występowała w odpowiedniej ilości żeby zaopatrzyć wszystkie Chimery. O ile z siatkami maskującymi czy szperaczami nie było tak źle, to piły łańcuchowe pomagające przedzierać się przez chaszcze raczej nie planowały dotrzeć na czas. Jeżeli w ogóle.

Jak żartowano za plecami kapłana, byli z GIGI idealną para - dwie niemowy skupione tylko na pracy. ET nie miał zamiaru prostować tego tłumacząc że rozmawia, owszem, ale z innymi kapłanami i wyróżnionymi przez Mechanicus kierowcami - korzystając z wbudowanych w Chimery nadajników. Dlaczego tego nie słyszą? Ot, bo w mądrości Omnisjasza został obdarzony możliwością połączenia się z nadajnikiem bez gadania głośno i zdradzania sekretów wrogowi. Proszę bardzo, kolejny powód żeby przypadkiem osłaniać kogoś innego prosto na tacy. Milczenie było zdrowsze.

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 31-07-2021 o 16:19.
TomBurgle jest offline  
Stary 01-08-2021, 13:26   #13
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“... to nieważne, jak ja się nazywam
- to nieważne, kim naprawdę jestem
jeszcze tylko krzyk czasu
i znów politycy robią z nas balon“
Ewa Braun “Stąd do wieczności”





Coś wisiało w powietrzu i nie chodziło wcale o tłuste muchy, które w tej dusznej, gęstej i lepkiej niczym kisiel atmosferze, pływały ospale, jakby były zmęczone swą owadzią egzystencją.
Chodziło o coś innego, mniej namacalnego. Niewypowiedzianą groźbę. Ukryty szantaż, który wyczuwa się całkowicie instynktownie. To to uczucie, gdy podskórnie wiesz, że ktoś się czai za twoimi plecami i tylko czeka na dobry moment, by cię wydymać. Schwarzido za długo był frontowcem, żeby nie wyczuć takich rzeczy. Za wiele szpeju, za wiele żarcia, zbyt dużo skrzynek amunicji i zdecydowanie zbyt wielki nadmiar ukrytych magazynów, żeby to był zwykły przypadek. Krążyła plotka, że to wszystko ponoć z myślą o tym, żeby ich ukochane oranżerium, zbudowane w samym środku niczego, stało się w przyszłości potężnym centrum logistycznym. Taki chuj, jak słonia nos. Dowództwo niewątpliwie szykowało, jakąś grubszą akcję.
- I w sumie to dobrze - pomyślał Willo - Jak długo do jasnej kurwy można przenosić w te i wewte skrzynie ze szpejem, żeby ich wilgoć i robaki nie zeżarły.
Schwarzido uśmiechnął się sam do siebie. Tak po prawdzie, to przenoszenie tych skrzyni też nie było wcale takie złe. Zawsze coś się dało zachachmęcić i odłożyć, czy to na handelek, czy na czarną godzinę.
- Ech… piękne jest życie frontowca - westchnął ratling pod nosem.




Raszpla warknęła groźnie, szczerząc kły, jakby ją jakaś gnida w zad użarła. Schwarzido ściągnął smycz i krzyknął.
- Morda, głupia suko. A co ci cho…
W jednej chwili urwał swą reprymendę, gdy ujrzał po lewej stronie Tech-Kapłana. Grymas wściekłości wykrzywił gębę ratlinga. Zebrał flegmę i splunął w stronę grzebiącego zadrutowanym ramieniem w silniku Chimery Mechanicusa.
- Oby ci zardzewiały wszystkie tryby, łożyska wypaczył, a spięcia mózg doprowadziły do spazmów, zasrany tech-dewiancie. Idziemy stąd Raszpla.
Willo szarpnął smycz i skręcił w prawo wraz ze swym czworonożnym kompanem i ruszył żwawszym krokiem, byle dalej od mechanicznego zjeba. By wynagrodzić psa, wyciągnął z kieszeni kawałek suszonego mięsa. Rzucił go od niechcenia przed siebie, a suka złapała przysmak w powietrzu, niemalże bez wysiłku. Merdając ogonem i kołysząc się na boki, zaczęła żuć przekąskę z wyraźną satysfakcją.




- Ema Lula - krzyknął w stronę wysokiej feminy z oddziału Brontiańskich Długonoży. Babeczka jarała go, jak sam skurwysyn. Jej twarz pokryta licznymi bliznami przypominała, jakąś sekretną mapę skarbów albo rysunek szaleńca. Wyobraźnia Spuścika pracowała na pełnych obrotach, ilekroć się spotykali. Rozbierał ją i dosłownie pożerał wzrokiem. Każdy detal jej smukłego i umięśnionego ciała ledwo zarysowany pod polowym mundurem rozpalał mu zmysły i przyprawiał o potężną erekcję. Lula wiedział, jak działa na ratlinga i najwyraźniej sprawiało jej to przyjemność. Tak samo zresztą, jak drażnienie się z nim w ledwo zawoalowanej formie flirtu, jaką prowadzili.
- Siema knypie. Jak leci?
- W porządku, jakoś się toczy. Wpadłem zapytać, czy nie pomogłabyś mi wypolerować moją knigę.
- Spierdalaj! Koziki mnie nie interesują.
- Taaa… koziki. Takiego kordelasa, to żeś jeszcze w życiu nie wiedziała.
- Chłopie, ja mam na chacie ponad dwumetrowy khornański miecz łańcuchowy, a ty mi tu korbelasem próbujesz zaimponować.
- Wiesz Lula, jak to mówią… nie rozmiar się liczy.
- Spieprzaj oblechu.
- Daj spokój, co ja zrobiłem. Przecież ja nic złego nie miałem na myśli.
- Taaa, bo jeszcze w to uwierzę.
- No serio. Zobacz - na potwierdzenie swoich słów, Willo wyciągnął zza pleców niewielki czarny nóż z rzeźbioną rękojeścią.
- O! - krzyknęła z nieudawaną ekscytacją Lula - Night Reaper, skąd go masz?
- To niech pozostanie moim sekretem, nie znamy się aż tak dobrze, żeby ci wszystkie moje tajemnice zdradzał. Tylko wiesz, jak chcesz to się może szybko zmienić. Ja tam jestem otwarty na nowe znajomości.
- Spoko, spoko. Pokaż ten kosior.
Spuścik uśmiechnął się i z błyskiem w oku wręczył nóż Luli. Wiedział już, że drzwi do alkowy brontianki zostały uchylone.
O yeah!


 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 01-08-2021 o 23:10.
Ribaldo jest offline  
Stary 01-08-2021, 22:14   #14
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Choć miała już na karku skończone dwie dychy to niestety jej postura sprawiała, że wyglądała na młodszą. Niska, bo maksymalnie miała 155 wzrostu, i szczupła, same mięśnie i skóra, bez tłuszczyku, więc marna z niej była pożywka dla zielonych, z sięgającymi do ramion czarnymi gęstymi włosami, połyskującymi w słońcu w odcieniu brązu. A z karabinem w ręku to już całkiem wyglądała komicznie. Nawet najmniejsze mundury wisiały na niej jak worki, a też nie chciało jej się każdego przeszywać, bo to za duży zachód był, żeby znaleźć kogoś kto się zna na krawiectwie. A choć sama szwy robiła bardzo ładne, to nie chciało jej się tracić czasu na takie pierdoły.

Siedziała przed lazaretem na taborecie, pijąc z kubka napar ziołowy. Nie było sposobu zabronić ludziom żarcia zieleniny jaką dawała tutejsza flora, a i faktem było, że nie każdy kwiatek był trujący. Dlatego Ella wykorzystywała błędy swoich "podopiecznych" i notowała po czym mają sraczkę, duszności czy wysypkę, a co tylko dobrze smakowało. Stąd też wiedziała, że śmierdzący jak stare skarpety chwast rosnący na obrzeżach obozu, po zagotowaniu, przeistaczał się w słodki napój o przyjemnym aromacie. Medyczka nie wnikała kto i dlaczego wpadł na pomysł, żeby w ogóle dotykać się tej rośliny, ale to już nie miało znaczenia, ważne że odkrycie zostało przez nią odnotowane.

- Minzy! - krzyknął jej podkomendny z wnętrza namiotu. Sama kazała się tak naz, więc lepsze było to niż słuchać jak ktoś sobie łamie język, albo nazywa ją Mindżi, czy inną Min Yi.
Przewróciła oczami, bo zostawiła go z robotą sprawdzenia jak niekompletna jest dostawa zamówionych przez nich medykamentów. Jak kocha imperatora, zrobi temu chłopakowi krzywdę jeśli woła ją o pierdołę, w czasie kiedy ma nieliczną okazję do pobycia samej ze sobą.

- Czego?! - odkrzyknęła, wykazując, że małe ciało potrafiło wydać z siebie niespodziewanie głośne słowa.
- Nie uwierzysz! Nie dość, że jest wszystko o co prosiliśmy to dorzucili od siebie coś ekstra!
- Nie żartuj sobie nawet! -
zezłościła się. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w piersi. Wstała i szybko zniknęła w namiocie.
Dorian stał przy skrzyniach z otwartymi wiekami. W ręku miał manifest przewozowy i podał go jak tylko Ella podeszła.
Kobieta przejrzała wszystko wnikliwie i... Chłopak miał rację.
- Ja pierdolę...
- Nie cieszysz się?
- zupełnie nie rozumiał zachowania przełożonej.
- A z czego niby się cieszyć? - rozłożyła ręce bezradnie. - Ty wiesz w ogóle co to znaczy?
- No, że nam wynagradzają ostatnie braki... ?
- niepewnie zaczął zgadywać.

Ella złapała się za głowę, pełna dezaprobaty dla jego naiwności.
- Nie ma czegoś takiego - westchnęła i potarła skroń, głowa ją rozbolała. - Jeśli góra wysyła ci więcej niż potrzeba to znaczy, że będzie się działo - wytłumaczyła w końcu, żywo przy tym gestykulując. - A jak będzie się działo, to i to nie wystarczy.
Chłopak zrobił zmartwioną minę i zamyślił się.
- To ma sens... - pokiwał głową ze zrozumieniem.
Chwilę postali tak w zadumaniu, jak żałobnicy nad nagrobkiem zmarłego.

- Dobra weź to ogarnij do końca - przerwała ciszę, rzucając manifest na skrzynię. - Idę skorzystać z może mojej ostatniej wolnej chwili tego życia - dodała wyolbrzymiając możliwy rozwój sytuacji i ruszyła na zewnątrz. Po drodze zatrzymała się na krótko przy stoliku ze spirytusem do dezynfekcji i nalała sobie trochę do kubka.
Wróciła na taboret, ale już nie była w stanie myśleć o niczym innym jak o nadchodzących problemach.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 02-08-2021, 08:27   #15
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
- Kop dziurę, kop dziurę...- podśpiewywał sobie Johnny kopiąc rzecz jasna dziurę, a Brad kopię razem z nim.
-Nakopać to Ci mogę zaraz do dupy. Po cholerę nas zgłosiłeś.- wystękał do Capahalli wywalając wiadro ziemi z dołu.
- Bo ochotników szukali.- powiedział Johnny dalej kopiąc dziurę.

Ranek był spokojny i po codziennym obrzędzie pooranym nie było co robić, a potem szedł przez obóz jeden z podoficerów za obóz odpowiedzialny mówiąc, że ochotników do ważkiej misji szuka. To Johnnny zgłosił siebie i Brada. Ważną misją okazała się kopanie dziury pod nową latrynę, bo sraczka swe żniwo zbierała. Ludzie miejscowe roślinki jedli, a niestety były one dość nie takie dla ludzi i srali potem, że hej. Johnny w ogóle tego zielonego nie tykał i ograniczał się do otrzymywanych wojskowych racji. Istniejące już szalety nie wytrzymywały obciążenia i kopać trzeba było. To kopali i liczyć zostało, że szybko z tego osranego obozu się wydostaną na pole bitwy ku chwale Imperatora.
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 02-08-2021, 14:49   #16
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Przed apelem Léandre przemaszerowała wolnym krokiem przed szeregiem podległych jej gwardzistów, zerkając kątem oka na każdego z osobna. Mundur w nieładzie, źle zapięty guzik, krzywa postura i inne oznaki luzowania dyscypliny... każda z tych rzeczy mogła sprowokować jej pełne, mrożące krew w żyłach spojrzenie, zdolne spowodować spontaniczne uwolnienie treści jelitowych z dolnego odcinka układu pokarmowego u mniej dziarskich wojaków. A przede wszystkim przydzielenie dodatkowych, nieprzyjemnych obowiązków, takich jak obieranie dziesiątek kilogramów warzyw, nadliczbowe warty, szorowanie baraków czy kopanie lub czyszczenie latryn.

Po inspekcji młodsza komisarz stanęła obok sierżanta. Pozwalając mu wykonywać obowiązki. A gdy je skończył, sama przemówiła do zgromadzonych.
— Gwardziści! Wiem, że minął zaledwie miesiąc od waszego przydziału, więc to nie dziwne, że myślami wciąż jesteście przy rodzinach, balangach, jaraniu, gorzale, ciupcianiu i tak dalej... Ale to się skończyło! Musicie pamiętać, że to nie są jebane letnie kolonie! To jest cholerny obóz wojskowy, a nie ośrodek wypoczynkowy! — Marie rzadko się odzywała, ale gdy już mówiła, to potrafiła tak podnieść głos, iż zdawało się, że ma gdzieś schowany mini megafon. Do tego jej głos był twardy i samym tonem wymuszał posłuszeństwo. — Skończył się czas zabawy i wygód. Przyjemności i ciepłych papuci. Nie przybyliśmy tu by piec kiełbaski nad ogniskiem i śpiewać wesołe piosenki trzymając się radośnie za ręce. Jesteśmy tu by unicestwić wroga! To wasz zasrany obowiązek i wykonacie go co do joty, Bóg-Imperator mi świadkiem!
Postąpiła krok do przodu, w stronę stojących na baczność wojaków. Jeden but podążył za drugim w równym takcie.
— Osobiście nie obchodzi mnie, za kogo się uważacie, co macie w gaciach, z kim sypiacie, ile macie wzrostu, skąd pochodzicie, jakiej jesteście rasy i ile macie pieprzyków na dupie! Interesuje mnie, jak dużo możecie dać waszej ojczyźnie i jak zachowacie się w boju. Jestem tu by dopilnować, aby wasze morale i zachowanie było nienaganne. Zaś zadania wykonane perfekcyjnie. Obiecuję, że wszelkie oznaki niesubordynacji, kradzieży, szabru, nękania autochtonów i inne naruszenia prawa oraz dyscypliny wojskowej... a zwłaszcza zdradę i dezercję będę karać z najwyższą surowością. Z nadania Komisariatu w razie potrzeby będę stanowić dla was doraźny sąd polowy. Pamiętajcie o tym.
Zwróciła się do sierżanta, by podał jej swój karabin laserowy M36. Gdy ten wykonał polecenie, trzymając broń, spojrzała na gwardzistów.
— Oczekuję od was najwyższego oddania i w razie potrzeby: najwyższej ofiary. Kto się zawaha, temu przypomnę gdzie jego miejsce. Jeśli powiem „Ani kroku w tył!”, to nie cofniecie się ani milimetr, choćby przed waszymi oczami otworzyło się drugie cholerne Oko Grozy! Rozumiecie? Pamiętajcie, że walczycie o dobro waszego domu, sektora, segmentu, państwa! Niezliczone miliardy liczą na was! Musicie pokazać co jest warty Ósmy Fensalirskich Dragonów. Nie możecie zawieść! Przynieść hańby swoim barwom. Ta sprawa jest ważniejsza niż każde z nas. Walczymy dla naszej Ojczyzny i naszego Ojca na Złotym Tronie. Dla ludzi, którzy są solą tego państwa. Nie pozwolicie, by bezmózgie xenoskie ścierwa nas stąd wypędziły. Wytępimy tę zieloną zarazę co do jednego zarodnika! Oddamy Skrynne prawowitym właścicielom. Na chwałę Imperium Ludzkości!
Zawiesiła na chwilę głos, by jej słowa zdążyły wybrzmieć w głowach podwładnych, po czym wydała krzepką komendę: „Prezentuj broń!”.
— Pozwolę sobie przywołać kredo gwardzisty, które znajdziecie na stronie 136 waszego „Elementarza Imperialnego Piechura”. Jako że zwrócę się do was, dla własnej wygody użyję liczby mnogiej.
Spojrzała na trzymany M36 i zaczęła recytować:
Cytat:
Oto wasz karabin laserowy. Jest takich wiele, ale ten jest wasz.

Wasz karabin laserowy jest waszym najlepszym przyjacielem. Jest waszym życiem. Musicie nad nim panować, tak jak musicie panować nad waszymi żywotami.

Bez was karabin laserowy jest bezużyteczny. Bez karabinu laserowego wy jesteście bezużyteczni. Musicie szczerze i z oddaniem z niego strzelać. Musicie strzelać celniej niż wróg, który próbuje was zabić. Musicie go zastrzelić, zanim on zastrzeli was. I zrobicie to!

Wasz karabin laserowy i wy dobrze wiecie, że to, co naprawdę się liczy na wojnie, to nie strzały, które oddajecie, ani hałas waszych serii, ani też blask, który nim wytwarzacie. Wiecie, że liczą się tylko i wyłącznie trafienia. I dlatego traficie!

Wasz karabin laserowy jest tak ludzki, jak wy jesteście ludzcy, ponieważ jest waszym życiem. Dlatego poznacie go jak własnego brata. Poznacie jego słabe strony, jego siłę, jego części, akcesoria, przyrządy celownicze i lufę. Utrzymacie wasz karabin laserowy czysty i gotowy, nawet jeśli będzie zdawał być już czysty i gotowy. Staniecie się nawzajem nieodłączną częścią siebie. Staniecie się jednością!

Przed Bogiem-Imperatorem przysięgnijcie to wyznanie wiary! Wasz karabin laserowy i wy jesteście obrońcami naszego kraju. Jesteście panami naszego wroga. Jesteście zbawcami waszego życia.

Niech tak będzie, dopóki zwycięstwo nie będzie zwycięstwem Imperium Człowieka i nie będzie żadnego wroga, tylko pokój!

Po recytacji również zawiesiła na chwilę głos.
— Mam nadzieję, że to rozumiecie.
Odwróciła się powoli, oddała broń sierżantowi i skinęła mu głową, że już skończyła. Tenże pozwolił gwardzistom spocząć i rozejść się, by zajęli się czekającymi ich obowiązkami.
 
Alex Tyler jest offline  
Stary 03-08-2021, 07:52   #17
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację

- Oto wasz karabin laserowy - Vorgen mówił patetycznie trzymając w dłoni niewielką szczotkę, którą unosił z wyraźnym szacunkiem. - Jest takich wiele, ale ten jest wasz! Na Boga Imperatora - pokręcił głową.

- Zamknij się wreszcie i chodź tutaj - Iris klęczała na podłodze obok wiadra z brudną wodą. Identyczną szczotką szorowała tworzywową muszlę klozetową w segmencie toalet.

- Daj spokój. Młoda chce się wykazać i wymyśla - Vorgen komentował oglądając szczotkę, jak gdyby nigdy dotąd jej nie widział - dlatego operuje w czasoprzestrzeni.
- Jakiej czasoprzestrzeni? - Iris przerwała szorowanie zaciekawiona.
- No czasoprzestrzeń. Szorujemy kible odtąd do obiadu. Czas i przestrzeń - wyjaśnił powoli.
Iris nie wytrzymała rzuciła w niego szczotką.

To co się stało było dziwne. Vorgen nie zrobił uniku. Wszystko było tak naturalne, jakby cały czas stał obok miejsca, w które rzucała Irene. Oczy kobiety zmieniły się w szparki, a na jej twarzy wypłynęła złość.

- Zrobiłeś to, prawda?
- Co? - Vorgen zdobył się na najbardziej niewinną minę jaką mógł przywołać.
- Przewidziałeś gdzie uderzy szczotka.
- Ja?
- Nie… Imperator. Ktoś cię kiedyś zabije za ten twój sposób bycia.
Złość puściła. Irena opadł na podłogę i sięgnęła po Iho.
- Daj spokój.
Vorgen podszedł usiąść obok niej.
- Na razie posłano nas do szorowania kibli za dwa niedopięte guziki mojej koszuli.
- Ciebie. Ciebie posłano. Ja zgłosiłam się… - na twarzy Iris pojawiło się zmieszanie. - Na ochotnika. Bo jeśli mi drugi psyker zrobi puff, to mnie poślą do kolonii karnej, albo zastrzelą na miejscu.
- Myślę, że nasza komisarz jeszcze nikogo nie zastrzeliła.
- Tym bardziej nie chcę być pierwsza.
- Cóż, gdzieś się musi uczyć.

Gdyby wzrok mógł zabijać, to Iris właśnie odpaliłaby salwę w Vorgena.
- Widzisz - psyker zaczął kolejny wywód - ona rusza do walki ze wszystkimi. A przecież stare powiedzenie mówi, że jest bardzo źle na polu bitwy, gdy komisarz strzela do wroga zamiast do własnych dezerterów. Jeszcze dużo przed nią. Przed nami wszystkimi.
- Co masz na myśli?
- Zobacz jak nas posklejali. Ogrym? Ten mały snajper. Psyker. I komisarz? W jednym oddziale? Oczywiście, że szykują dla nas coś specjalnego.
- Skoro jesteśmy najlepiej przygotowani? - Iris przez moment nawet się uśmiechnęła. I wtedy rozległ się hałas. Ktoś wchodził do toalet.
Vorgen zabrał ich dopalone do połowy szlugi, zgniótł je w dłoniach, a ich resztki spłonęły zanim dotknęły podłogi.
Iris rzuciła mu szczotkę i po niecałej sekundzie wyglądało jakby dzielnie wykonywali swoją pracę.

W drzwiach stanął blondyn z wiadrem i identyczną szczotką.
- Cześć. Zostałem przydzielony do pomocy. Was też złapali z niezasznurowanym butem?
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 03-08-2021, 15:04   #18
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację

- Stalowy. Powiedz coś swojej Starej by zluzowała żakiet w okolicach cyców. - rzucił Gunny wcześniej rozglądając się czy przypadkiem nikogo nie ma zbyt blisko kto mógłby podsłuchać.

- To silna, niezależna kobieta oddana sprawie w którą wierzy, Gunny. Gdybym jej zabronił za to walczyć wyrządziłbym jej wielką wielką krzywdę. - odparł zupełnie poważnie William z dłońmi umazanymi w smarze.

Po porannej musztrze Czcigodny Theta Epsilon zrobił przegląd Chimer i okazało się że w ich pojeździe (numer 1111 z dumnie wypisanym na boku "Four of Kind" i wymalowanymi na burcie asami przy czym as pik był odpowiednio "podrasowany") coś w gąsienicach nie działało jak powinno. Namierzył więc problem i kazał obu załogantom wozu bojowego piechoty wymienić część by Bestia dalej nie cierpiała. Obaj zabrali się do pracy puszczając sobie z hangarowego odtwarzacza nie do końca regulaminową muzykę (w sensie ciężko określić, bo w regulaminie i Podręczniku Gwardzisty nikt nic nie mówił o muzyce).

- Tylko wiesz... Credo Gwardzisty? Nie jesteśmy na wakacjach? No co ona nie powie? Co my jesteśmy? Jacyś chłopcy ze Świata Przyjemności lub z Kopca? - Gunny wyraźnie czuł się urażony słowami młodszej komisarz.

- Nie dramatyzuj Gunny. Ona wykonuje po prostu swoją pracę. My też wykonajmy swoją jak należy, a nie będziemy musieli szorować łazienek, kopać latryn czy stać na dodatkowych wartach.

Obaj przez chwilę milczeli pozwalając by przestrzeń wypełniła się muzyką z odtwarzacza i klekotami naprawianych Chimer.

- Ale przyznasz że mogłaby zluzować trochę żakiet. - mrugnął szelmowsko kanonier do kierowcy.

- Wiesz że jako jej "Stary" powinienem w tym momencie posłać ci znaczące spojrzenie i zacisnąć pięść, by dać ci do zrozumienia że nie lubię jak ludzie się gapią, że się tak prostacko wyrażę, na jej atrybuty? - odparł William spokojnie odpalając kolejnego lho.

Gunny zarechotał rubasznie. Chesterfield odpowiedział zaciągnął się i uśmiechnął się półgębkiem.

- Ej, Stalowy! Ale ta twoja baba czepialska! Żeś się nią nie zajął należycie w nocy! - zawołał jeden z dwóch zmecholi którzy nieśli jakąś wielką skrzenię.

- Nie zapięte rozpory na musztrze mieliście? - zawołał Gunny.

- Niedoczyszczone buciory! - zawołał jeden.

- Jak Imperatora kocham, Stalowy, idź do niej i jej coś powiedz, tak się nie da pracować!
- dodał drugi

William odjął lho od ust i zawołał za nimi - niezbyt głośno i bez nadmiernego przejęcia.

- Robię co mogę chłopcy. Robię co mogę.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 03-08-2021 o 20:47.
Stalowy jest offline  
Stary 05-08-2021, 17:19   #19
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Apel, wystąpienie młodej Komisarczyczki... Heh, Wielebny Ojciec Sarvus robił wszystko co w jego nadprzyrodzonej zesłanej przez Ojca na Złotym Tronie mocy by się nie uśmiechnąć... oh, jak jeszcze dużo młoda Komisarczyczka musiał się nauczyć, oj jak dużo... albo znaleźć sobie chłopa. Co by jej zalecił ale... cóż, sam miał piłomiecz i pistolet laserowy u pasa. Miotacz płomieni? Stał obok...

"W sumie? Co ma Komisar... czyczki!"

Z wesołego humoru wytrąciło go nieznaczne poruszenie, ledwo wyczuwalne szturchnięcie jego kompana u boku przydzielonego Imperator jeden wie przez kogo i dlaczego.

Szeregowa Ailsha, huh? Średni wzrost, brunetka, całkiem urocza... ale całkowicie zielona. Dosłownie. No, powiedzmy... zielona na umyśle, ale nie tym orkowym. Przydzielona mu zaledwie przed dniami zaraz po odparciu zielonego ścierwa co to jedynie o krwi upuszczaniu i witaminy W dostarczaniu myśli. Hmm... ciekawe czy medyk pokusiłaby się na sekcję zielonego...

Wymiana ukradkowych spojrzeń. Jego spokojne, a jej niepewne. Ta świeża krew... Heh, cóż, przynajmniej jej zapach nie był odpychający, ale też dupy nie urywał. Poszuka gdzie indziej. Ralf, by zacnym gościem... zasłonił go piersią przed tamtym orkasem... Z tą myślą, ale którą już sam nie wiedział, skinął jej głową a sam sięgnął do torby przy pasie i dobył pismo mówiąc.

- Chwała niech będzie Imperatorowi, Bogu jedynemu, Panu naszemu, którego światło Boskiego Astronomiconu rozświetla Osnowę, abyśmy mogli ruszyć ku dalekim światom nieść jego wolę...

Mówiąc jego dłonie otworzyły księgę. Czwarta zakładka, zielona, którą "nieregulaminowo" przytwierdził do księgi, a następnie trzy strony dalej. To jest, jeśli regulamin cokolwiek tu miał do mowy. Zakres jego, khem, modyfikacji, których dokonał był dość zacny. Oczywiście miał swoje powody. Swoje, własne. Połozył dłoń na otwartej księdze.

- ...albowiem my, Gwardia Jego, Dzieci Jego, Synowie i Córy Ludzkości której On ostoją. On zbawieniem naszym i ukojeniem, a my jego karzącym ramieniem. W Jego Imię i na cześć Jego zbawienia i dzieła nam dane nieść Światło Jego woli...

- ...aby Jego pokój i jedność. Jego sprawiedliwość i łaska. Jego natchnienie i miłosierdzie zagościło pośród gwiazd. Albowiem Jego jest wola i naszą nadzieją Jej spełnienie by światy wolne były od plugastwa co lgnie się za tarczą Jego woli odgradzającej nas od Daemonów Osnowy. Aby światy przynależne Ludzkości wolne były od zdradzieckich i niszczycielskich Xenos. Aby Jego pokój i jedność zagościły w sercach wszystkich ludzi których goszczą gwiazdy...

Jego głos powoli zaczął brzmieć inaczej, a i słowa zaczęła się układać w inny sposób niż to było przewidziane w Świętej Księdze... ale któż to mógł wiedzieć prócz innych mu podobnych? Niewielu, oj niewielu, a jakoś nikt się nie skarżył... a i czasem przyszli posłuchać...

- ...On rzekł w dzień Świętej Krucjaty gdy Swych Synów prowadził do boju "Ku dobru nas wszystkich, oczyszczenie czeka tych którzy sprzeciwiają się przeznaczeniu Ludzkości. Litości mieć człowiek godzien człowiekiem być nazwanym, ani miłości, ani troski, wobec tych którzy na szwank narażają ludzkie ciała, duszę i kości. Śmierć będzie pisana i śmierć marana to będzie, w Ogniu naszej wiary co ku Niemu się wyrywa nieśmiertelnie. Albowiem On poświęcił się dla nas i łaskę nam zesłał na Złoty Tron wstępując, a mam jego dzieciom nadzieję i wytrwanie oferując...

-...byśmy w Jego chwale i Jego troską otoczeni wiarę i bezpieczeństwo naszym bliźnim i rodzinom w sercach mieli. Abyśmy salwami naszych dział i karabinów laserowych, ostrzami noży i wszystkim co możem Jego dzieło czynili by chronić tych co w domach śpią. W sercach bezpieczni, bo jest z nami On. Jego łaska i zbawienie, a po śmierci odkupienie. Przed Jego oblicze dumnie staniemy gdy wybije ostatnia godzina. W Jego świetle i u Jego boku chronić będziemy nam bliskich przed Mrokiem. Przed herezją co dusze zatruwa, przed mutacją co ciało niszczy, przed zwątpieniem co serce zatraca, przed tym co wśród gwiazd, a ich i Jego miłość do nas wraca. Nasze serca co biją jednym, równym rytmem Jego miłości. Gdyż On jest z nami w każdej życia godzinie i wspiera i chroni, Jego uświęcająca łaska nigdy w nas nie zginie.

- Ku chwale Ojca odmówmy pacierze, albowiem On z nami, kiedy trwamy w wierze. Wiara jest bronią naszą najwyższej próby i stali, dlatego plugawcy padają, gdyż w wierze swej są mali. Plugawi Xenos zaznają śmierci z rąk naszych, a ich zagłada będzie hymnem dziękczynnym za łaski czasy. Albowiem, On siłą naszego ramienia i chyżością nóg. On okiem bystrym i sercem rwącym co w piersiach nam bije. My Jego mieczem, Ludzkość Niech Żyje!
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 08-08-2021, 21:56   #20
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

- Tak, Graugr. Dobrze - chwaliła Dasza ogryna gdy ten celując w okrągły otwór wreszcie wziął walec… zupełnie, nic a nic się nie zadziwiła gdy ten próbował go wepchnąć bokiem. Jedynie ją to rozbawiło.
- No, prawie, prawie… jeszcze tylko obrót o 90 stopni… - odpowiedziało jej nie-rozumne spojrzenie. Pokręciła głową i sama chwyciła klocek. Nie wyrwała go ogrynowi z ręki tylko powoli pokierowała jego dłonią i palcami aby się udało
- Braaawo - pochwaliła szyderczo ogryna, ale ten nie rozumiał czym jest szydera i cieszył się jak dziecko - to teraz ten - wskazała trójkątny prostopadłościan. Mina ogrynowi zrzedła.


- Osłona, kretynie! - warknęła każąc ogrynowi zrobić dosłownie pół kroku w bok które pozwoliły mu niemal całkowicie się skryć - najpierw osłona. Potem strzelasz. Kapiszi? No… chyba, że zieloni na ciebie szarżują… wtedy osłona chuja da.
- Rozumme - odpowiedział jej tępy głos, a Dasza jakoś wątpiła czy to była prawda. No ale w czasie akcji to była jej sprawa aby go kontrolować w taktyczny sposób. Choć miło by było gdyby nie musiała takich oczywistości mu każdorazowo tłumaczyć. Graugr był wyjątkowo silny, nawet jak na ogryna i orkowie mogli go całą bandą otoczyć a pewnie i tak by sobie poradził. Jednak był też wyjątkowo głupi. Nawet jak na ogryna. Odmiana przez przypadki? Zapomnij. Będzie dobrze jeśli użyje tych słów które ma na myśli… Z Graugrem to wszystko było nieustającą pracą… ale gdy Dasza oglądała jak orkowe kończyny latają wokół… to czyniło to wszystko wartym wysiłku.
 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172