Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-07-2021, 19:32   #1
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post [Warsztaty OW] Vivere Militare Est

Link do komentarzy.



W czterdziestym pierwszym milenium istniała jedynie wojna.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=yA7FCCelA4s[/media]
Tip: prawym na odpalony 'film' i kliknąć Loop/Powtórz.

Maksyma, którą znało wielu ówcześnie żyjących ludzi. Nie dziwota. Imperium Ludzkości na każdym kroku było rozszarpywane konfliktami zbrojnymi z mnogością wrogów o ludzkiej, nieludzkiej bądź kiedyś ludzkiej twarzy. Nie inaczej było w skrawku kosmosu pomiędzy pogranicznymi sektorami Segmentum Obscurus – Scarus i Calixis. W istniejącej tamże Dzikiej Przestrzeni, w rejonie znanym w Calixis jako Peryferia, już od ponad osiemdziesięciu lat tlił się wielostronny konflikt pomiędzy reprezentowanymi przez Calixis siłami Imperium, kosmicznymi orkami z Waaagh! Warlorda Ghenghiza Grimtoofa zwanego Git-Slaver, ex-imperialnymi separatystami z Severańskiego Dominatu z Diukiem Severusem Trzynastym na ichnim tronie oraz mnogością pomniejszych band i grup czy to xenos, czy ludzi (albo raczej „ludzi”). Jedną z planet położonych relatywnie blisko Calixis była Skrynne – onegdaj świat uznawany za świat śmierci/świat dziki, ze względu na ciężki tropikalny klimat i rozległe lasy deszczowe po których grasowała niebezpieczna xenofauna. Ponadto „od zawsze” (czyli od setek lat jakie minęły od czasów kolonizacji) była domem dla tak zwanych dzikich orków. Koloniści wielokrotnie się z nimi zmagali, co i rusz odnosząc ciężko wywalczone zwycięstwa. Ostatnie takowe miało miejsce 145 lat wstecz, kiedy to biedna kolonia powiedziała „dość” i w zdeterminowany, xenobójczy sposób unicestwiła północny dżunglowy kontynent, sterylizując go ogniem i radiacją. Zagrożenie ze strony orków zostało zażegnane na półtora wieku. Wreszcie można było skupić się na osiągnięciu agrarnej samowystarczalności, pobudować miasta, rozwinąć handel pozaplanetarny.

Dziesięciolecia później nastała wspominana powyżej międzygwiezdna wojna. Skrynne było wobec Imperium ze wszech miar lojalne i poświęcało ciężko wypracowaną, acz mikrą daninę na rzecz „Frontu Obrotu”, stanowioną głównie przez regimenty żołnierzy rodzonych i szkolonych na tej ziemi. Sytuacja miała się diametralnie odmienić kiedy rząd planetarny wespół z wysłannikami kontrahenta handlowego, Domu RT Gibrahan, odkrył niewyobrażalnie wielkie zasoby promethium (głównego paliwa użytkowanego przez Imperium) pod ziemią Skrynne – wystarczające ilości aby samodzielnie zaspokoić głód światów rdzenia Calixis przez... setki lat. Niestety, celebracja została ucięta przez wytrzebienie ekspedycji w pień przez – jakżeby inaczej – dzikich orków z północnych dżungli, które zdążyły odrosnąć przez te półtorawiecze wraz ze swoimi rezydentami (raz jeszcze dowodząc, że zarazy orkoidów nie szło tak łatwo wytrzebić). Tubylcy i RT Gibrahan zaangażowali się w kolejną kampanię precyzyjnych orbitalnych bombardowań i taktycznych uderzeń oraz ustalili między sobą podział zysków z rychłego wydobycia „czarnego skarbu”. Kontrahenci już cieszyli się z nadchodzącego zwycięstwa. Dzielili skórę na niedźwiedziu – i raz jeszcze dostali za to po łapach od Losu. Do układu gwiezdnego przybyła armada orczych okrętów z Waaagh! Grimtoof pod wodzą Grimmsnikka Tufgoba, prominentnego Warbossa, i jego prawej ręki – Big Meka Gargmeka Zagwizza. Statek Gibrahanów czmychnął, zostawiając Skrynne na pastwę inwazji. Kosmiczni Orkowie wchłonęli swoich dzikich kuzynów i rozpoczęli wojnę totalną, która w kilka miesięcy strzaskała ludzką cywilizację na Skrynne. Przez następne lata orkowie kontynuowali eksterminację tubylczej populacji oraz przywróciły produkcję promethium na rzecz najeźdźców. Szacowano, że z dziesięciomilionowej ludzkiej populacji przetrwało jedynie kilkaset tysięcy survivalistów poukrywanych po dżunglach.

RT Gibrahan użył swoich wpływów w Departmento Munitorum i oddał na rzecz Imperium znaczną część przepisanych mu zasobów w zamian za pomoc w odbiciu planety, niemniej jednak wobec piętrzących się problemów na froncie i zapleczu, naczelnemu dowództwu kilka lat zajęła materializacja odsieczy – i wcale nie była ona wystarczająca. Planetarni lojaliści, poinformowani przez imperialnych agentów, zapłacili wysoką daninę w krwi aby odbić jedno z naczelnych lądowisk do przyjęcia odsieczy. Pełen regiment lekkiej piechoty IG, 4th Brontian Longknives, oraz niewielki szwadron krążowników IN dołączyły do wojny o Skrynne. Siły te wystarczyły do utworzenia patowej sytuacji, gdzie obydwie strony kontrowały poczynania mające na celu przejęcie całkowitej władzy nad planetą i jej zasobami. Być może udałoby się odnieść zwycięstwo już wtedy, ale niezbyt liczne siły odsieczy, wielkie armie orkoidów i zachowawczość tubylców (którzy byli straumatyzowani klęską i ludobójstwem, czuli się też porzuceni przez Imperium) przyczyniały się do impasu. To zaczęło się zmieniać dopiero w roku 813.M41, kiedy to na planetę trafił dodatkowy pełen regiment piechoty liniowej IG - 291st Praetorian Guard, „Redcoats” oraz garść innych, mniejszych jednostek. Dzięki wsparciu tych zaprawionych w bojach wiarusów szczególnie niechętnych orkom udało się rewitalizować obronę odpierając atak orkoidów na główny kosmoport a także zjednać sobie lokalnych Skrynnian, przejąć jeden z głównych kompleksów wydobywczo-rafineryjnych, zbudowanych jeszcze przez Gibrahanów, a potem go jeszcze wybronić przed kontratakami. Wkrótce siły Imperium na Skrynne uzyskały samowystarczalność paliwową i można było zaoszczędzone miejsce na transportach przeznaczyć na inne materiały wojenne. „Redcoats” nawiązali skuteczną współpracę ze Skrynnianami, czyszcząc okolicę z orkoidów i natywnych drapieżców, wzmacniając obronę tubylczych posterunków oraz przeprowadzając szturm na bazę Big Meka Zagwizzy. Atak ten zwieńczono błyskotliwym zwycięstwem – Zagwizza zginął wraz z praktycznie całą swą kadrą Meków, obóz legł w gruzach, a zszabrowane i zbudowane od podstaw pojazdy przerobiono na wraki. W toku dalszych działań wojennych powoli otwierało się okienko do uderzenia na rdzeń sił Tufgoba. Wyparto je aż po pas terenu o promieniu 20 km wokół rozbitego pojazdu-meteorytu zaadoptowanego przez orasów (tzw. Ork Rok) - “desantowca”, którego Tufgob i Zagwizza użyli do inwazji na Skrynne. Pozycje te osiągnięto w ostatnim tygodniu Aprilisa. Niestety, w trakcie przygotowań do oblężenia nadleciały trzy kolejne, nieco mniejsze “skauy” z posiłkami z Avitohol, z samego serca Waaagh! Grimtoof. Pozycje Imperialistów się załamały i rozpoczął się odwrót. Następny tydzień był jednym wielkim burdelem - próbą odparcia orków (szybko przeradzającą się w próbę kontrolowanego odwrotu), zatrzymaniem i stabilizacją frontu (ciężko okupioną w ludzkich żywotach) i nieudanymi próbami przełamania wrażej obrony. 291st “Redcoats”, Skrynne-guard (odtworzona formacja PDF) i 4th Brontian Longknives ledwo dawali radę bronić swoich pozycji i postępujących operacji kopalnianych AdMechu. Wreszcie dowództwo przysłało im pomoc w postaci dwóch zasobów wyciśniętych z rezerw - jakiejś jednostki doświadczonych Łowców Orków oraz całego regimentu Catachańskich Wojowników Dżungli. Dzięki tym oddziałom sytuacja się zaczęła stabilizować i udało się zachować pierwotne zdobycze z czasów, kiedy „Redcoats” odnosili pierwsze sukcesy. Pułkownicy i majorzy mieli nawet nadzieję na nową ofensywę i załatwienie sprawy na Skrynne. Ha. Jak głosiła jedna z imperialnych maksym...

Nadzieja jest pierwszym krokiem na drodze ku rozczarowaniu.

Naczelne Dowództwo Frontu – w swej transcendentalnej mądrości – opracowało plan (kolejnej) inwazji na położony głębiej pośród peryferyjnych gwiazd system oznaczony jako „Strefa Wojenna Epsilon” (vel układ Helena), oddelegowując tam „Redcoats” i tłumacząc to sobie tym, że Brontianie i Skrynnianie byli w stanie już sami sobie poradzić z bandą Tufgoba. Wycofanie 291st zbiegło się z próżnią, której nawet doświadczeni Ork Hunters czy Catachanie nie byli w stanie wypełnić. Doszło nawet do katastrofy, kiedy to Tufgob osobiście zastosował pewien chamski fortel i wespół ze swoimi Nobzami zmasakrował jednostkę Łowców w chytrej zasadzce. Catachanie również ponosili wysokie straty, podobnie inne formacje. Sytuacja znów zaczęła się sypać, choć tym razem HQ zrozumiało swój błąd bardzo szybko. Nie mogąc cofnąć „Redcoats”, sięgnęło do nowej fali calixjańskich rezerw wojskowych. W rzadkim przejawie łaski (albo desperacji), zebrano z całego Frontu pozostałości różnych skrynniańskich regimentów, głównie lekkiej piechoty, komponując je w jedną grupę operacyjną. Nie one jednak stanowiły trzon nowej odsieczy, a regiment znany jako 8th Fensalir Dragoons - ludzie ze wszech miar doświadczeni w walkach z orkoidami. Te świeże siły były w stanie powstrzymać pochód zielonoskórych i zachować dotychczasowy stan posiadania planetarnych obrońców.

A przynajmniej istniała taka nadzieja. Znowu.

Minął już miesiąc od lądowania na Skrynne, nastał miesiąc Iunius według staroterrańskiego kalendarza, roku 813.M41. Ósmy Regiment Fensalirskich Dragonów zdążył się już „zadomowić” na planecie, a nawet poszerzyć terytoria kontrolowane przez ludzi. Znaczna część jednostki była w polu, skoszarowana w szeregu obozów na północno-wschodnim pograniczu. Linia frontu przebiegała tutaj jedynie na papierze, złamana przez pofałdowany teren, cieki wodne, bagna i gęste dżungle. Oprócz ciężkich warunków pogodowych i szybkorosnącej (oraz nierzadko toksycznej) flory, obozowicze musieli stale zmagać się z rajdami orków i działalnością drapieżców (a szczególnie lokalnej, wrednej odmiany drapieżnego kotowatego, tzw. „terror-kota”). W jednym z takich miejsc – Camp Orange w rejonie Tranh Dat, położonym praktycznie na samej szpicy kontestowanych ziem – skoszarowano między innymi ich: Drużynę B z Siódmego Plutonu, Trzecia Kompania. Była to obiecująca grupa, która zdążyła w swym wciąż krótkim życiu przetrwać kilka akcji przeciwko orkom (głównie na macierzystym Fensalirze w ramach służby przygotowawczej w PDF). Stanowili ją między innymi starsi szeregowi: William Chesterfield, szef drużynowej Chimery; Johnny Capahalla, specjalista od granatników i innej broni; oraz Ella Min-Ji, sanitariuszka plutonowa. Była też nadprogramowo duża ilość doradców przydzielonych do pododdziału. A byli to: kapelan Sarvus Erazerius z Eklezjarchatu; tech-kapłan z AdMechu w randze wieszcza napędów oznaczony Epsilon-Theta 92; psyker Vorgen Smith ze Scholastica Psykana; a także młodsza komisarz Marie Léandre, sprawująca nadzór nad tą 'kolorową' grupą. W jej skład weszli także auksyliariusze z ras 'ab-ludzkich': ratlinski snajper, st. szer. Willo Schwarzido oraz ogryn szer. o imieniu Graugr. W skład ekipy wchodziło także siedmiu szeregowych gwardzistów, jeden serwitor, a nawet jeden rejestrowany pies tresowany do walk (należący do Schwarzido).


Ci ludzie (i 'ab-ludzie') nie byli tak do końca typowym pododdziałem tego regimentu - nagromadzenie "osobistości" oraz liczebność over-strength wyróżniały ich równie bardzo jak garść sukcesów w polu, status „okrzesanych”, reputacja solidnych. Mimo to, ostatnie dni były dla nich jak co tydzień – wypełnione znojem pracy na rzecz utrzymania obozu i jego obrony oraz niebezpiecznymi patrolami w dzikiej okolicy.

Wkrótce jednak ta rutyna miała zostać złamana, a oni sami mieli zostać rzuceni w wir wydarzeń, które wstrząsną całym Skrynne...
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 09-08-2021 o 21:04. Powód: Rezygnacja graczy Zell i Seachmall.
Micas jest offline  
Stary 29-07-2021, 14:22   #2
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację

- No dalej, chodź - w głosie Vorgena było słychać złość.
- Drgnij ty pieprzona pało! - Stał wewnątrz namiotu numer 146. Wysoki i nieco wychudzony. jego pancerz i hełm leżały na jednej ze skrzyń. Obok opierał się jego M36. Mundur miał nieregulaminowo rozpięty, a rękawy podwinięte za łokcie. Wyciągał przed siebie prawą dłoń, a w lewej kurczowo ściskał okrągły przedmiot.
- No dalej! - Nerwy już mu puszczały.
Po drugiej stronie namiotu, jakieś dwa metry od Vorgena stał idealnie wyważony drąg wzmacniany plastalą, z wypaloną inskrypcją w wysokim gotyku i symbolem Adeptus Astra Telepathica.. Opierał się delikatnie o ustawione jedna na drugiej skrzynki. I jak można było się domyślić nie poruszał się.
- Do mnie!
Smith próbował krzyczeć, prosić, grozić. Zamykał oczy i otwierał. Jednak prawda pozostawała prawdą. Drąg ani drgnął.
- Do dupy - powiedział niski damski głos. Przy Vorgenie stała niewysoka ciemnowłosa kobieta. W przeciwieństwie do psykera ona miała na sobie pełen mundur okryty pancerzem. Ba, miała nawet hełm na głowie, a w dłoniach M36 był gotów do użycia. Szeregowa Irena Mayer. “Iris”. “Młot na czarownice” To ona miała mieć na niego oko.
- Powiem ci, że kiepsko to widzę - skomentowała kobieta. Jej pancerz zlewał się ze skrzynkami dzięki warstwie aktywnego kamuflażu.

- Mówiłem ci przecież. Nie jestem telekinetą.
- Jesteś Psykerem. Nasz poprzedni psyker był przydatny. Gdy do nas strzelali otaczał nas takim polem… takim wiesz… -
Vorgen słuchał kobiety z uwagą, choć nie wiedział o jakie pole chodziło.
- I te ich kule, one zwalniały. Uderzały w nas tak, jakby nimi rzucali zamiast strzelać. Ratował życie. - Iris się rozmarzyła.

- No widzisz… a ja nie ratuje życia.
- No właśnie Vorgen… po co tu jesteś? -
drążyła kobieta.

Co miał jej powiedzieć? Był tu z przydziału. Scholastica Psykana pchała co jakiś czas swoich ludzi na front. Tych, którzy byli zbyt słabi, żeby dostąpić spotkania z Imperatorem. I pchała ich w takie zadupia jak to. Cóż… na pewno mogło go spotkać wiele gorszych rzeczy.

- Zastępuję tego waszego telekinetę - powiedział po chwili milczącego wpatrywania się w laskę.
- No to dalej. Jak chcesz spowolnić pociski, skoro kija nie umiesz przewrócić?
- Iris, nie wkurwiaj mnie!


Kobieta uśmiechnęła się wyzywająco.
Stała w pancerzu. Z bronią. W hełmie. Z okropnym uśmiechem na ustach. Vorgen odruchowo złożył ręce i obmacał swoje palce. Cóż, ostatnio Iris złamała mu dwa z nich. Nie… dyskusje oparte na argumentach siłowych nie miały zastosowania wobec Ireny.

- Dobra. Starczy. Daj szluga i powiedz mi jeszcze raz co stało się z tym twoim telekinetą.
- A skąd ja to mam wiedzieć? Nie znam się na tym. Ja tylko miałam mu walić w brzuch jak go tak dziwnie zaczynało telepać. Jak ciebie.
- Yhy. I co? Nie walnęłaś go jak trzeba?
- Walnęłam. A on zrobił puff.
- Jakie puff? -
Vorgn uniósł brwi sięgając swoją laskę. Wcale nie była niczym przyklejona do skrzyń.
- No takie puff - dla podkreślenia swoich słów gwałtownie otworzyła dłoń prostując palce na wysokości twarzy.
- Nie rozumiem - Vorgen widząc, że jego towarzyszka nie kwapi się do poczęstowania swoim przydziałem fajek podszedł do swoich rzeczy.
- No się skupiał, ale tak konkret. Tak, że przez moment myślałam, że się zesrał. I wtedy szlag trafił trzy z czterech ich haubic przeciwpancernych. Tak o - pstryknęła palcami. - A potem poczułam jak nagle robi się zimno. No to już wiedziałam, że coś jest nie tak. Wtedy jebłam mu kolbą w brzuch.
Vorgen wyciągnął Iho i wsunął do ust.
- No a on zrobił puff.
- Iris… -
Vorgen westchnął głeboko - jakie kurwa puff? - powiedział z papierosem w kąciku ust.
- No rozprysł się. Wszystko wkoło było we krwi. Ja. Kapral. Nawet wóz obryzgało, a on był czterdzieścmi metrów za nami, za załomem skalnym. Ba, te trzy haubice też były w jego krwi. Trzy dni szorowałam pancerz, a i tak mam wrażenie, że w upalny dzień czuję jego smród.

Vorgen otworzył usta zapominając o Iho. Fajka jednak przykleiła się do jego dolnej wargi.W końcu się odezwał:
- Jak dobrze, że nie umiem wyłączyć haubic.
- Wolałabym, żebyś nie umiał puff.


Vorgen złapał w końcu papierosa w dłoń i zaciągnął się. Wtedy też na jego końcu zapłonął żar. Zostało im jakieś trzydzieści minut do apelu, a musiał jeszcze odebrać swoją codzienną porcję breji określanej sarkastycznie “obiadem”

Irena w końcu sięgnęła po swoje szlugi.
- Masz ognia?
- Taa -
odpowiedział jej wyciągając do niej dwa palce z płomieniem wielkości płomienia świecy wiszącym centymetr nad jego ciałem.

- Przynajmniej do tego się przydajesz - powiedziała zaciągając się Iris.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Micas : 30-07-2021 o 20:01. Powód: korekta stopnia wojskowego; formatowanie
Mi Raaz jest offline  
Stary 29-07-2021, 17:14   #3
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Marie Léandre. Wybitna absolwentka Schola Progenium i Officio Prefectus, wiecznie wychwalana przez swoich nauczycieli i przełożonych. Ta przykładna młodsza komisarz miała za sobą dopiero kilka operacji razem z 8th Fensalir Dragoons, ale zdążyła w międzyczasie zdobyć jedno odznaczenie i za każdym razem wykazać się sporą odwagą oraz sprawnością w boju. Czym zdobyła sobie szacunek wśród członków regimentu. Jednocześnie odniosła kilka ran, w tym jedną wyjątkowo paskudną na prawym policzku w rezultacie kontaktu z płomieniem orkowej „spalary”. Nabyta blizna sprawiła, że stała się jeszcze bardziej straszna niż do tamtej pory. A to już wiele znaczyło, ponieważ pośród podległych jej żołnierzy określana była jako „Tytanowa”. Z powodu zaciętego wyrazu pobliźnionej twarzy, nieokazywania emocji i utrzymywania bezwzględnej dyscypliny. Kobieta swoje obowiązki wykonywała z absolutną surowością, lecz jednocześnie ciężko było nie odnieść wrażenia, że zdaje się w pewien sposób dbać o podległych jej ludzi. Jak dotąd nie marnotrawiła zasobów ludzkich i egzekucji dokonywała wyłącznie w wypadkach ściśle przewidzianych przez wytyczne Komisariatu.

Minął już miesiąc od lądowania na Skrynne. W międzyczasie jej regiment zdołał zatrzymać ofensywę orków, choć nadal nękali oni co jakiś czas oddziały stacjonujące na niewyraźnej linii frontu. Jak dotychczas praca polegała na umacnianiu Camp Orange i patrolach. Léandre dbała, by obowiązki te wykonywano należycie, a morale nie słabło. Co było pewnym wyzwaniem, bo oprócz działań zaczepnych ze strony orkoidów, we znaki dawała się lokalna fauna i flora, oraz pogoda.

Każdy dzień ta nawet wysoka i nieźle zbudowana brunetka zaczynała podobnie. Budziła się pół godziny przed wszystkimi i po dokonaniu niezbędnej toalety wiązała włosy w sztywny koński ogon, po to by nie przeszkadzały jej w pracy. Następnie ubierała swój mundur komisarza. Najpierw czarne bryczesy, rękawiczki i skórzane buty oraz pas, potem ciemny szamerowany lejbik. Na to narzucała pancerz flakk, by zwieńczyć wszystko długim oficerskim surdutem z okazałymi epoletami i lekko opuszczoną na twarz czapką oficerską z symbolem skrzydlatej czaszki Astra Millitarum. Potem doczepiała pochwę z szablą, dwie kabury z pistoletami: laserowym i boltowym, zmawiała krótką modlitwę do Imperatora i opuszczała namiot oficerski z rękoma splecionymi za plecami, krocząc równym i rześkim krokiem. Przechodząc do pełnienia swych zwyczajowych obowiązków.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 18:24.
Alex Tyler jest offline  
Stary 29-07-2021, 18:38   #4
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
St. szer. Johnny Capahalla z drużyny B z siódmego plutony trzeciej kompani ósmego regimentu fensalirskich dragonów wyuczony dzieciństwem spędzonym w przyświątynnym sierocińcu, którego regulamin bywał niekiedy ostrzejszy niż ten obowiązujący w wojsku, wstawał skoro świt i gotował się do kolejnego dnia służby. Oporządzał siebie, czyścił powierzoną mu broń, ładował bateryjki do latarki w pierwszych promieniach słońca jeśli tego wymagały, oraz co najważniejsze udawał się na poranne nabożeństwo jeśli było to tylko możliwe prosić o błogosławieństwo dla siebie jak i swego uzbrojenia. W końcu człowiek strzela, lecz to Imperator kule nosi.

Wychowanie w atmosferze religijnego ferworu tak jakoś na niego podziałało i trzymał się swych rytuałów. Zaciągnął się również z tego powodu. Widać, że Imperator spostrzegł tak lojalnego i ochoczego do służby sługę swego Johnnego, że aż do tak reprezentatywnej drużyny przydzielił. Dwoje kapłanów, psyker i dwóch wychowanków tych tam szkół wojskowych, których nazw nie pamiętał, ale ich wychowankowie to ważne osoby z łaską nikogo innego jak Imperatora. Martwiło go jeszcze tylko, że z dwoma jakimi podludźmi przyszło mu służyć, lecz sprawność ich w boju była znaczna i przeciw Imperatorowi nie stanęli to postanowił ich akceptować póki co, a w razie czego donos do Pani Komisarz się napisze. Choć dosyć ciężkie to może być. Johnny od najwcześniejszych lat zdradzał bardziej predyspozycje fizyczne niż intelele... te mądrościowe. Cóż nikt nie jest doskonały. Każdy ma swe wady, oprócz Imperatora, bo On jest doskonały.

Dotychczasowa służbę przeminęła dość szybko. Trening, trening specjalistyczny, parę misji, parę granatów wyrąbanych w zielonych i loty międzyplanetarne i dziwne planety z jeszcze dziwniejszymi stworzeniami co tam mieszkały, aż trafił tu gdzie znów mógł się realizować w służbie nikomu innemu jak Imperatorowi i nawalać granatem w orka razem ze swym kompanem Bradem Jeblovsky. Sarkastycznym dupkiem z tej samej placówki co Capahalla, ale zawsze się jakoś trzymali i dobra z niego osoba tylko jego wiara w Imperatora jest nieco przymała stąd te zgryzoty.
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 29-07-2021, 21:37   #5
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


- Nie! Graugr! Nie rusz! Zły Graugr! Zły!
Dasza lała ręcznikiem ogryna który już zdążył sobie wepchnąć do pyska odstrzeloną nogę orka i patrzył zadziwiony na swoją opiekunkę
- Wypluj. Wypluj!
Wielki ab-human odgryzł szybko ostatni mały kęs, połknął i upuścił nogę orka którego osobiście zatłukł swoim ripperem po tym jak odstrzelił mu nogi w wielkiej fontannie zielonoskórej krwi i ze smutną miną poszedł za szeregową Daszą Dell.

- Baczność, jełopie - kopnęła w kostkę Graugra który był zbyt zajęty wpieprzeniem kawała suszonego mięsa (umyślnie przesuszonego aby pogryzienie go było wyzwaniem nawet dla kogoś tych rozmiarów) gdy komisarz Léandre przechodziła. Oboje zasalutowali oficerowi, choć tylko Dasza się prezentowała jak należy, bo Graugr nie wyciągnął przekąski z tępego pyska i salutował nie tą ręką którą trzeba było. Cóż… nie był tu dla swego błyskotliwego intelektu, ale dla tego, że każdy z jego bicepsów ważył po piętnaście kilogramów i z wielką radością rozsmarowywał orki na pobliskich drzewach, kamieniach czy po prostu wbijał je w ziemię.

- Możesz spocząć, wielkoludzie - poinstruowała go Dasza gdy komisarz przeszła dalej, a ten wciąż stał salutując… tylko memłając mięsko między potężnymi trzonowcami - Chodźmy. Mamy ćwiczenia.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 03-08-2021 o 09:45. Powód: korekta stopnia wojskowego & tekstu
Arvelus jest offline  
Stary 29-07-2021, 23:01   #6
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Miała talent do dwóch rzeczy i podążyła za tym, który dawał jej najmniejsze szanse na śmierć w walce. Bo już wymigać się od wojska nie miała jak. Po cichu sobie marzyła, że to kiedyś pomoże jej wkręcić się w jakąś wygodniejszą posadę niż przydziały do oddziałów na zapomnianych planetach, gdzie piło się wodę z kałuży i miało zatrucie pokarmowa albo pasożyty.

Za to zupełnie jawnie i chętnie opowiadała o tym jak dobra jest w tym co robi. Od lądowania na planecie jej oddział nie poniósł strat i sobie przypisywała duży udział w tym dokonaniu. W końcu całymi dniami przesiadywała w sporym namiocie szumnie nazywanym lazaretem i zajmowała się "pacjentami". Złamania, stłuczenia, zatrucia pokarmowe, wysypki, oparzenia, zadrapania, ukąszenia, użądlenia... Dżungla zapewniała pełne spektrum rozrywki dla kogoś kto się musiał tym zająć.
Sanitariuszka w głowie prowadziła ranking najgłupszych - jej zdaniem - sposobów w jaki członkowie oddziału robili sobie krzywdę. Niektórym można było tłumaczyć milion razy, że nie żre się jagód znalezionych w lesie, bo później rzyga się przez nie krwią, ale później znów przychodzili z tym samym.

Wszechobecna duchota przestała Elli przeszkadzać jakiś tydzień temu. Pogodziła się wtedy, że człowiek poci się tu od samego oddychania i należy do mniejszości, która dbała jeszcze o własną higienę.

- I wiesz, on się zaczął dławić, zrobił cały siny - była w połowie opowiadania historii jak uratowała życie dowódcy, pod którym wcześniej służyła. Razem ze swoim pomocnikiem byli już pod koniec wachty w lazarecie i zupełnie po kryjomu, na zapleczu, popijali z kubków rozcieńczony spirytus używany do dezynfekcji.
- Co zrobiłaś? Zdusiłaś go? - szeregowy Dorian Janeway, młodszy od niej chłopak, który chyba chciał zejść z pierwszej linii walki, dlatego starał się jak mógł, być przydatnym sanitariuszce słuchał jej z nieudawanym przejęciem. Albo był tak dobrym kłamcą.
- Nie! - żywo gestykulowała mówiąc o tym. - Wzięłam nóż, który miał przy pasie i jednym sprawnym wbiłam mu go w szyję! Zrobiłam nacięcie do tchawicy i znów mógł oddychać!
- Nie bałaś się, że się na ciebie rzucą? Uznają za zamachowca? -
cicho zapytał chłopak.
- Ratując życie nie myśli się o takich pierdołach! - stwierdziła dumnie. - Później sama go szyłam, jak mu wyciągnęliśmy chrząstkę z gardła.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Micas : 30-07-2021 o 19:57. Powód: formatowanie
Mag jest offline  
Stary 30-07-2021, 09:44   #7
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Park maszynowy "na kompanii" był miejscem co najmniej ciekawym. W Stalowych Stajniach gdzie miały swe legowiska potwory dosiadane przez imperialnych zmecholi zawsze coś się działo.
O na przykład teraz zastępca dowódcy kompani krzyczał na kierowcę który dopuścił do sterów chorążego.
Klasyk, pomyślał William zmywając wraz z Gunnym błocko z pancerza ich zaufanej Chimery.

- Zero błota gdy żelazna bestia ma przestój, Gunny. - rzekł William wyjmując z ust zapalonego papierosa, trzymając go między palcami wskazującym a środkowym - Rdza nie śpi, a gleba tutaj jest bardzo kwaśna. To sprzyja korozji. Weź tam jeszcze polej. - wskazał lhosem niedoczyszczone koło gąsienicy.

Strumień mieszanki czyszczącej wyrzucanej przez myjkę ciśnieniową zmienił położenie. Gunny z wielkim zaangażowaniem wypełniał polecenia Williama. Był nowy a u zmecholi przydział do załogi bestii był prestiżem. Głównie dlatego że przeżywalność w starciach była większa, broń miała większy kaliber, a i było to wyróżnienie względem zdolności obchodzenia się z maszynami. Wszak każdy w regimencie miał obowiązkowy kurs kierowcy.

A było wszak jeszcze jedno wyróżnienie jakiego Jeździec Bestii mógł dostąpić. Odruchowo William pogładzić się po zcybernetyzowanym ciemieniu.

- Stalowy... Jak to jest gdy podłączasz się do Chimery? - zapytał cicho Gunny.

William na moment stał jakby nie dosłyszał pytania. Potem zaciągnął się głęboko lho. Brzmiący w tle jazgot oficera przypomniał mu coś czego nie powinnien pamiętać.
"Na adamantowe kule Omnisiaha! Jak to nie ma!?", mechaniczny, przytłumiony narkozą głos tech kapłana grzebiacego w jego mózgu wraz z kilkoma Medicae by zainstalować mu MIU. Nie wiedział czy Tryb naprawdę krzyczał. Fakt był natomiast taki że była jakaś afera między Trybami, Medicae, a kwatermistrzostwem której nikt Williamowi nie wyjaśnił, a tył jego głowy wraz z kręgosłupem stały się obiektem docinków i jego callsign.

- Cóż ci mogę powiedzieć Gunny. To nie jest to czego się człowiek spodziewa. Ani to co sobie może wyobrażać. Najprościej - najpierw boli, a potem wiesz wszystko to co normalnie byś musiał odczytywać z przyrządów. - rzekł sięgając po szczotę - Dobrze. Resztę trzeba doczyścić ręcznie. Potem nałożymy warstwę antykorozyjną. Pamiętaj - zatroszcz się o sprzęt, a sprzęt zatroszczy się o ciebie.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 30-07-2021 o 15:08.
Stalowy jest offline  
Stary 30-07-2021, 19:25   #8
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
BG: Marcus Griss, Heavy Gunner.

Przed jednym z namiotów dwójka gwardzistów pakowała swój rynsztunek.
Mniejsza z pary, Maria Dari, sprawdzała naładowanie baterii ich działa, jednocześnie czytając listę ekwipunku.
- Trójnóg, luneta, radiator...
Po wymienionym każdym punkcie, jej kompan wydawał z siebie cichy pomruk, który ona od dawna wiedziała, że oznacza potwierdzenie.
- Wóz, aby to wszystko przenieść?
- Plecy. - Odpowiedział stanowczo drugi żołnierz.
- Może twoje, ja co najwyżej poniosę akumulatory...
Kolejne mruknięcie i Maria wróciła do odczytywania listy.


Marcus Griss został zdiagnozowany z kilkoma aspołecznymi przypadłościami, trudno więc było przypisać do niego odpowiedniego partnera. W końcu po kilku latach treningu i służby natrafił na Marię. Na kobiecie nie robiło wrażenia zimne spojrzenie, czy mrukliwy słownik Marcusa, a on o dziwo, że przewyższał ją rangą słuchaj jej poleceń.
Oboje znajdywali się na polu bitwy w roli ciężkiego wsparcia. Maria potrafiła dojrzeć najlepsze pozycje, aby się rozłożyć, a tępy upór Marcusa jakoś ich dostarczał na miejsce. Pomimo swego rozmiaru, siły i braku wyższych cnot, starszy szeregowy Griss obchodził się czule ze swoim ekwipunkiem jak i ze swoją podwładną. Czule jak na kogoś, kto złamałby ci nogę, aby jej nie tracił na minie.

Po dokładnym spakowaniu lasdziała Maria wręczyła swemu towarzyszowi patyk lho, a sama odpaliła drugi.
- Udało mi się znaleźć trochę przypraw. Sól, pieprz, trochę zielonych liści, które pachną i mają ostry smak. Pomyślałam, że przyrządzę nam zupę z naszych racji... co sądzisz?
Marcus chwilę się zastanowił, po czym zaklął i zaczął metodycznie otwierać pakunek z działem.
- Tarcza... - mruknął do towarzyszki - Skąd weźmiesz wodę na zupę?
- To też znalazłam. Mamy zapas na coś takiego.
- Jeżeli, ktoś cię z tym zauważy...
- Wiem, co robię Marcus. A jakby co, to mrukniesz na nich i po sprawie.
W odpowiedzi usłyszała kolejne mruknięcie i uśmiechnęła się.


Adnotacja MG: gracz zrezygnował z gry po tym wpisie.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!

Ostatnio edytowane przez Micas : 09-08-2021 o 21:02. Powód: Rezygnacja gracza.
Seachmall jest offline  
Stary 30-07-2021, 19:54   #9
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Rok, pięć miesięcy i trzynaście dni temu czasu Świętej Terry

Wtajemniczony Sarvus Erazerius leżał w swoim namiocie na wznak wsłuchując się w ciężkie krople deszczu uderzające o materiał. Padało, nie, lało jakby sama Osnowa się zesrała... i coś w tym było. Trzy dni temu rozbili jeden z punktów silnego oporu heretyckich, secesjonistycznych szumowin zyskując tym bezpieczeństwo na wschodniej flance i zabezpieczenie dla dostaw lotniczych. Heh, co pewnie by się nie stało bez "niesamowicie niespodziewanej pomocy" ze strony cywilów. Co z tego, że cywile okazali się mutantami? Dwa robaki zdeptane jednego dnia... Cóż, artyleria jednak na coś się przydaje, nie?

...ale na tym się skończyło, bo znów dostał poufną wiadomość, że życzliwy na niego doniósł... po raz kolejny... że opuszcza posterunek, że to czy tamto. Wiedział kto to był. Jak on bardzo wiedział... Szczęśliwie jakoś oddział przymykał oko na handelek. W końcu sami byli umoczeni. Swojego rywala jednak nie miał jak dosięgnąć. Był cholernym służbistą o dobrych koneksjach...

Przymykał oczy gdy usłyszał cichy szelest materiału, a chwilę później poczuł ruch obok siebie i znajomy zapach. Podłe Lho i słodki aromat mokrej, lekko przepoconej skóry. Żyjąc z ludźmi blisko uczysz poznawać się ich po zapachu... ten lubił.

Uśmiechnął się nieznacznie pośród mroku nic nie mówiąc, a wydając zaledwie ciche mruknięcie, a mruknięcie mu odpowiedziało. Minęła chwila, druga i poczuł jak miękkie ciepło wsuwa się pod koc obok niego...


Poranek dnia następnego.


Poranna oracja, modlitwa i wszystko to co potrzebowała dusza człowieka by zaznać zbawienia. Kapelan jednak widział stojącą trójkę Żandarmerii Wojskowej kątem oka. Stali i patrzeli, by zaprosić go gestem kiedy uczynił swoją świętą posługę.

- Wielebny Erazerius. Kapral Mars Gontaq. Major Potelli was wzywa.

- Oczywiście Kapralu. - odpowiedział spokojnie rzucając kątem oka na towarzyszących szeregowych. Łysy mężczyzna i młoda kobieta o ognistych włosach.

Nie było co marnować czasu na pogawędki. Jego umysł skręcał właśnie w przedziwne zaułki. Kapral prowadził, łysy po prawej, ona po lewej... naprawdę bardzo lubił ten zapach...


Tego samego dnia, Kwatera Dowództwa


Stał przed Majorem dobry kwadrans czasu Terrańskiego nim ten skończył nieśpiesznie i wręcz z teatralnym mozołem przeglądać dokumenty i pisać coś. Przez cały czas nie padło ani jedno słowo. W końcu dowódca wstał i powiedział pełnym namysłu i głębokiej kontemplacji głosem.

- Kapelanie. W imię Twoich zasług na froncie w walce z naszym wrogiem co wyrzekł się Imperatora i sprzeniewierzył jedności Imperium. Za utrzymywanie najwyższych standardów i wierności regulacjom Imperialnej Gwardii. Nieskazitelny przebieg służby, oraz żarliwą wiarę w Imperatora... uznaliśmy, że Twoje talenty najlepiej się sprawdzą w bardziej sprzyjającym ich rozwojowi środowisku. Zostajesz przydzielony do Regimentu Ósmego Fensalirjańskich Dragonów. Wyruszasz niezwłocznie. Ku Chwale Imperium.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 31-07-2021, 00:06   #10
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Człowiek choć jest istotą ułomną
Posiadł do perfekcji jedną ze sztuk
Najokrutniejszą sztukę zabijania!”
Zbombardowana Laleczka “Syneczku”
parafraza





Kapral przeszył mnie zimnym niczym ostrze klingi spojrzeniem, po czym rzekł krzywiąc usta, jakby się miał zaraz na mnie wyrzygać
- Schwarzido, tak? Co to kurwa za pokraczne nazwisko?
Już się szykowałem, żeby mu opowiedzieć historię dziadka, jego tułaczych losów i cała rodzinną legendę przekazywaną z ust do ust, od co najmniej trzech pokoleń, ale powstrzymałem się. Gdy przeszył mnie pozbawionym emocji wzrokiem, odechciało mi się tak naprawdę zupełnie wszystkiego - nawet oddychać.
- My ci wybijemy z głowy te ćpuńskie nawyki, Schwarzido. Wyleczymy cię. Staniesz w końcu na nogi. Zrobimy tutaj z ciebie, no może nie człowieka, bo choć armia potrafi czynić cuda to pewnych genetycznych przeszkód nie jest w stanie pokonać. Na pewno jednak wyjdziesz w końcu na prostą i staniesz się przykładnym obywatelem Imperium. Na początek kudły. Tu masz kwit, zejdź na parter i niech barbarius doprowadzi ten twój kosmaty łeb do ładu. W armii nie ma miejsca na takie zmierzwione kołtuny, pełne wszy, czy innego robactwa. Jak już wypolerują ci glacę, to zgłosisz się do kaprala Dervisha, pokój 135A. On wynajdzie jakiś odpowiedni dla ciebie przydział. Tylko żebyś nie płakał mu w rękaw, żeby cię dał do kotłów. Parzygnatów ci u nas pod dostatkiem. Imperator potrzebuje żołnierzy z prawdziwego zdarzenia. Frontowców na medal, a nie rozmydlone cioty. Jasne?
- Chyba tak - bąknąłem zbierając się wolno z miejsca.
- Od teraz, jak ktoś cię pyta czy wszystko jasne, to odpowiadasz głośno i wyraźnie - Yes sir! Zrozumiałeś?
- Oczyw… Yes sir
- Nie słyszę!
- Yes sir! - krzyknąłem.
- No! A teraz szoruj ten tłusty łeb ogolić.

Teraz wszyscy mamy czyste głowy i nikt już nie pamięta, czy skin był czy rastaman. Teraz razem równo maszerujemy, na rozkaz jemy, strzelamy, sramy i zabijamy.
I wiesz co? To jest naprawdę piękne.

Ludzie mówią, że wojna to śmierć, trwoga i najgorsze nieszczęście, jakie może człowieka w życiu spotkać.
Gówno prawda!
Ten kto nie rył mordą się w błocie, kryjąc się przed ostrzałem heretyków, ten kto nie poczuł żelazistego smaku krwi w ustach, gdy z nerwów zagryzał język, czekając na rozkaz do szturmy, ten kto z uśmiechniętą japą nie skalpował śmiertelnych wrogów ludzkości, ten nie wie nic o życiu.
Mówisz, że przesadzam, co?
Nie! Klnę się na swoje życie i na świętość Imperatora, że to najprawdziwsza prawda.

Wojna, przyjacielu, to żywioł, który pochłania cię do cna. Wojna to absolutna wolność. Najprawdziwsza, czysta, pierwotna i niczym nie skalana wolność.
Rozumiesz?




Willo gładził wolno czarny łeb Raszpli. Suka z lubością poddawała się pieszczotom, nadstawiając to jedno, to znów drugie ucho. Ratling siedząc na stalowej skrzyni aprowizacyjnej, oddawał się wspomnieniom nie tak dawnym, ale jakże teraz odległym.

Trzy upojne noce spędzone w podziemnym kompleksie “Lupanar Amara Extrema”, gdzie folgował sobie z uroczą ogrynką na wszelkie możliwe sposoby. Zapłacił za te rozkosze nie mało, ale było warto. Uwielbiał muskularne babeczki z potężnymi udami i cycami twardymi, niczym kamienie. Z Zitą znał się nie od wczoraj, więc oboje wiedzieli czego oczekiwał i na co mógł liczyć. Zapłacił z góry za całą dobę, a później wykupił jeszcze dwie kolejne. Cała przepustka w burdelu, o taak! To jest to, co tygryski lubią najbardziej.
Znał swój nowy przydział i wiedział, że szybko nie będzie okazji, żeby ponownie spuścić z kija. Na froncie pozostawało mu bicie lorda w hełm w latrynie, albo próby zarywania do nielicznych femin służących na froncie. Problem w tym, że nie dość, że kosztowało to wiele zachodu, to jeszcze nigdy nie było gwarancji, że uda się świnię zaciągnąć do kabiny. Takie były realia i bolączki frontowego życia.

Pieszcząc łeb swej czarnej, niczym ropa suki, odgrzebywał w zakamarkach pamięci upojne chwilę spędzone z Zitą, jej chropowatą skórę, pulsujące mięśnie i grube niczym stalowe liny, żyły. Zita, to była babka na schwał i gdyby “Spuścik” wierzył w miłość, to by się pewnie oświadczył ogrynce i zbudował dla niej dom na jakiejś uroczej, spokojnej i mającej niską populacją ludności planecie.
Z oparów wspomnień i fantazji wyrwał go tupot ciężkich, wojskowych buciorów. To członkowie drugie plutonu maszerowali dziarsko na plac apelowy. Leżąca u jego stóp suka warknęła groźnie.
- Spokój Raszpla - rozkazał oschłym tonem, klepiąc psa po szerokim łbie - Czas się zbierać kochana. Koniec tych imaginacji, za chwilę apel. NIe wypada byśmy się spóźnili.


 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 31-07-2021 o 12:55.
Ribaldo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172