Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-12-2021, 22:36   #1
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację
Star Trek - USS Phileas


"To boldly go where no man has gone before."–Captain James T. Kirk


Kosmos, bezkresny wymiar naszej egzystencji od zawsze budził zachwyt i przyciągał, niczym magnes. Już starożytni spoglądali w niebo, oczarowani blaskiem odległych gwiazd. Nadawali imiona nie dosięgłym planetom, a nawet przypisywali im magiczne moce i wpływ na ludzkie życie.
Ech… te horoskopy.

To wszystko tak naiwne, dziecięce i pozbawione racjonalnych podstaw. Jednak już wtedy przed wiekami wykuwał się w nas etos odkrywców i zdobywców.

Teraz my, potomkowie pierwszych astronomów, docieramy do granic poznania i niesiemy pochodnię wiedzy i pokoju
My - przedstawiciele Zjednoczonej Federacji Planet.



Architekci baz gwiezdnych przeważnie nie grzeszą wyobraźnią. Kwadratowe formy, pozlepiane ze sobą bez ładu i składu segmenty i moduły. Walce i stożki połączone stelażem, jak na jakieś porzuconej budowie. To nie dziewięćdziesiąty piąty, kiedy zachwycaliśmy się wszystkim, co choćby w niewielkim stopniu wiązało się z kosmosem i galaktycznymi konstrukcjami, a oni nadal karmią nas tą oszkliwą estetyką, rodem z koszmaru szalonego urbanisty.

W przypadku stacji badawczej Tau-3, to inżynier poszedł całkiem po bandzie. Możemy w ciemno założyć, że pewnie był przekonany o swojej innowacyjności i artystycznym geniuszu.
Wyobraź sobie naparstek twoje prababci. Dodaj do niego kilkadziesiąt wypustek po bokach, które będą pełnić rolę iluminatorów. Na szczycie umieść pseudo koronę z międzyplanetarnych anten i całej masy czujników detekcyjnych.
Widzisz to? Cudo, prawda? Jedyne i niepowtarzalne dzieło sztuki, godne naszej wielowiekowej tradycji architektonicznej. Perełka sama w sobie.

Jakoś tak się jednak złożyło, że niewielu poznało się na geniuszu twórcy. Obiegowa nazwa stacji Tau-3 oscylowała między łagodną i lekko prześmiewczą Mutrą, bardziej wyszukaną i ironiczną Gwiezdną Tiarą, a na ordynarnym kondomie kończąc.

Nie tylko z powodu kształtu stacja badawcza Tau-3 doczekała się tylu barwnych pseudonimów. Wpływ na to miał jeszcze jeden, niebagatelny fakt. Mianowicie stacja ta doczekała się opinii dość specyficznej placówki Gwiezdnej Floty. Wielu postrzegało ją jako swoiste miejsce zesłania, czy nawet kolonię karną.
Rzecz jasna, nikt z oficjalnych przedstawicieli Floty, czy też Federacji nic takiego nie powiedział, ani żadnym najdrobniejszym gestem nie dał nawet powodów do takich przypuszczeń. Kolejne kontyngenty obsługi stacji zdawały się temu przeczyć. Począwszy od samego kierownictwa placówki, poprzez badaczy i naukowców, czy nawet członków Gwiezdnej Floty, a na pomywaczach i zwykłych wyrobnikach kończąc, każdy miał coś nasrane w papierach, albo przejawiał cechy lub zachowania, które blokowały mu możliwość błyskotliwej kariery. Nieważne, czy była to krnąbrność, pijaństwo, niewyparzony język, czy jakieś ukryte problemy psychiczne, to zawsze u każdego nowego członka stacji badawczej Tau-3, dało się coś takiego znaleźć. Wystarczyło tylko odpowiednio głęboko przekopać się przez akta osobowe danego delikwenta.

Nie inaczej było z ostatnią grupą oddelegowaną do zaszczytnej służby na Tau-3. Przybyli z różnych zakątków kwadrantu Alfa. Byli przedstawicielami różnych ras i specjalności. Łączyło ich jedno. Poza rzecz jasna mrocznymi cieniami popełnionych grzechów, które negatywnie rzutowały na ich ocenę przydatności do służby.
Spoiwę scalającym, te zdawać by się mogło przypadkowe osoby, była ich studencka przeszłość. A dokładniej rzecz ujmując koleżeństwo, czy nawet przyjaźń, które istniało pomiędzy nimi.



Czy sprawił to przypadek? Czy może czyjeś zaniedbanie? Czy też splot losowych i nic nie znaczących wydarzeń? Czy też interwencja, bądź kaprys jednego z potężny Q? Nie wiadomo i nigdy się tego nie dowiemy.

Fakt jednak pozostaje faktem, że grupa przyjaciół ze studiów, jako jedni z nielicznych nie tylko nie zagrzali miejsca w Tiarze, ale też obiektywnie można rzec, że dostali awans.
Wszak, czy nie tak należy odczytywać oddelegowanie na statek Gwiezdnej Floty.

Co prawda USS Phileas, to nie jest żaden tam Enterprise, czy też inny Voyager. Statek to zawsze jednak statek, nawet jeżeli krążą o nim dziwne pogłoski, a sam kapitan ma opinię ekscentryka i chimeryka, którego zachowanie wielokrotnie stawało się tematem głośnych plotek, a nawet prześmiewczych anegdot.

Być może dlatego wśród pięciorga młodych oficerów zebranych w doku stacji nie było słychać zbyt wielu oznak entuzjazmu.


Cichy szmer wypełnił dok, gdy przez otwarty luk wlatywał do niego niewielki transporter klasy J. Dumny napis na szarej, jak codzienne życie w bazie Tau-3, burcie głosił dumnie. USS Phileas. Tuż obok standardowego określenia skąd pochodzi dana jednostka oraz numery identyfikacyjnego, widniał wielobarwny rysunek, rodem z ziemskich bombowców z połowy dwudziestego wieku. Przedstawiał on dżentelmena w surducie i cylindrze, który trzymał podróżny sakwojaż i z szerokim uśmiechem i lekkością godną arystokraty, przeskakiwał nad gwiazdami i księżycem.


Po chwili z charakterystycznym syknięciem otworzył się właz i wysiadł z niego wysoki mężczyzna z bujną rudą czupryną. Młody podoficer ze swadą wyskoczył z transportera i dość pretensjonalnie ukłonił się oczekującym na niego, nowym członkom załogi.


- Chorąży Burghoff, ale możecie do mnie mówić Tanstaafl. Pewnie zapytacie dlaczego nie transportowaliśmy was od razu na Phileasa, co?
Mężczyzna zrobił teatralną pauzę, a widząc że nikt nie kwapi się do tego, żeby cokolwiek powiedzieć, wyjaśnił.
- No cóż.. Są ku temu dwa powody. I w sumie nie wiadomo który ważniejszy. Po pierwsze kapitan, niezbyt przepada za technologią przesyłu. Jakby to powiedzieć… miał kiedyś taki mały incydent… ale może kiedyś sam wam o tym opowie. Drugi powód jest bardziej prozaiczny, co nie znaczy, że mniej ważny. Mianowicie czekamy na jeszcze jednego członka…

Chorąży Derek Burghoff nie zdążył dokończyć, gdyż do doku ktoś wszedł. Pokraczny i otyły jegomość o dość specyficznej fizjonomii. Grupa młodych podoficerów, których los połączył po lata i skierował do służby na tym samym statku, w momencie rozpoznali kim jest przybyły właśnie mężczyzna.

Był to nie kto inny, jak Malrof, przedstawiciel rasy Pakledów, który ukończył wraz z nimi ostatni rok studiów w Akademii Gwiezdnej Floty. Nikt nigdy do końca nie wyjaśnił, dlaczego osobnik o tak specyficznej kulturze i zachowaniu studiował wraz z innymi studentami szkolonymi do zaszczytnej służby w Gwiezdnej Flocie. Krążyło na ten temat wiele plotek, a każda z nich była coraz bardziej absurdalna i niedorzeczna. Oficjalnie Malrof miał status wolnego słuchacza. Nieoficjalnie mówiło się i o tajnym porozumieniu między Federacją, a królową Gugendolrof. Miało ono ponoć zakładać, że nastąpi wymiana wiedzy i części technologii Federacji za wsparcie i przekazanie pewnych danych wywiadowczych.
Jaka by nie była prawda, fakt pozostawał jeden i niezmienny. Malrof był najbardziej denerwującym, najbardziej nierozgarniętym i męczącym humanoidem w całym wszechświecie. Nawet Ferengi z ich wieczną chęcią oszukania cię lub zrobienia interesu, nie byli tak absorbujący i wpieniejący, jak ten oślizgły tłuścioch Malrof.

- O! Witajcie przyjaciele - rzekł na powitanie, tym swym zachrypniętym i jednocześnie wiecznie zdyszanym głosem.

Przyjaciele, a to dobre. Jedyną łączącą ich rzeczą był fakt, że dwa razy z powodu brak miejsce w studenckiej stołówce siedzieli przy jednym stoliku. Do dzisiaj na samą myśl, paliła ich zgaga po tamtych posiłkach.




Lot teoretycznie nie powinien się dłużyć. W końcu USS Phileas od kilku dni w pełni naprawiony i wyposażony orbitował już wokół stacji. Jednak te niecałe dwa tysiące kilometrów dla wszystkich wydawało się wiecznością. Nawet pogodny chorąży Burghoff szybko stracił humor i na jego twarzy zagościł kiepsko skrywany grymas wkurwienia.

Malrof nim zadokowali na Phileasie, zdążył dwa razy opowiedzieć swoją historię przybycia do stacji Tau-3 oraz o tym jak to bardzo się cieszy na wspólny lot i wielogodzinne wachty.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Tanstaafl, gdy transporter wylądował w doku Phileasa. Mam nadzieję, że znacie rozkład pomieszczeń na statku z podręczników, bo ja już muszę iść. Wiecie… rozumiecie… muszę się przygotować do nocnej wachty
- Nocna wachta? Hmmm… to ciekawe. Słyszałem w Akademii, że nazywają ją oślą służbą. Chętnie posłuchałbym o tym więcej. Może…
- Niestety naprawdę muszę iść. Może innym razem. Pan wybaczy. Sala odpraw, pokład numer trzy. Tam będą na was czekać. - rzucił na koniec Burghoff i czym prędzej ruszył do wyjścia.

Pakled złapał się pod boki i ciężko westchnął. Powiódł wzrokiem po reszcie nowych załogantów Phileasa i rzekł:
- No trudno, przydybię go innym razem. A tymczasem, to co? Idziemy do sali odpraw, czy zrobimy sobie nieoficjalną wycieczkę - zaproponował z dość tajemniczym uśmieszkiem.


 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 12-12-2021 o 12:08.
Ribaldo jest offline  
Stary 17-12-2021, 02:00   #2
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
“There are many situations in life which test a person’s character. Thankfully, most of them don’t involve death and destruction.”
- Doctor Julian Bashir


Ambasada Betazedzka
Nowy Jork, Ziemia
Data gwiezdna 4504.08


Zgiełk Nowego Jorku nie docierał w obręby betazedzkiej placówki dyplomatycznej. Próżno było tutaj szukać szumu i warkotu pojazdów, głośnych rozmów czy innych dźwięków charakterystycznych dla tego nadatlantyckiego megalopolis. Elegancki ośrodek, wciśnięty w głąb lądu, zbudowany był na betazedzką modłę, niczym pałace sprzed wieków. W przeciwieństwie do tychże konstrukcji jednak, Ambasada zbudowana była w myśl współczesnej architektury, gdzie zamiast kamieni brylowały metale i kompozytowe płyty, w niczym nie ustępujące klasycznemu pięknu, a oferujące piękno innego rodzaju.

Cisza we wnętrzu Ambasady była nienaturalna. Przerywana jedynie odgłosami kroków na marmurowej posadzce, dźwiękami komputerów czy szumem automatycznych drzwi. Wbrew pokaźnemu tłumowi dygnitarzy i asystentów przemierzających tudzież okupujących rozległe lobby, szmer rozmów był niemalże nieobecny - jedynie gdzieniegdzie dało się słyszeć rozmowy prowadzone szeptem. Ambasada pogrążona w nienaturalnej ciszy przypominała bardziej mauzoleum, katedrę czy inne miejsce kultu, gdzie głośność była niepożądana. Tyle że głośność była, budynek rozbrzmiewał rozmowami i emocjami, żył jak każda inna konstrukcja zapełniona istotami rozumnymi. Nieco w inny sposób, ale wszak telepatyczne społeczeństwa były niecodzienne.

Szmer telepatycznych konwersacji i fale emocji wijące się wokół Farajiego przypominały mu rodzinny Betazed. Niepokojąca dla innych cisza dla niego była niczym oaza spokoju, odskocznia od chaotycznej codzienności Akademii i towarzystwa innych humanoidów, których myśli twierdziły jedno, a słowa wokalizowały drugie. Wśród innych Betazoidów próżno było szukać tychże cech; myśli przepływały w jakże znajomej harmonii, nie pozostawiając miejsca i nie wymagając interpretacji. Drugie dno, czytanie między wierszami - koncepty jakże obce jego cywilizacji. Znajome środowisko, dom z dala od domu. Atmosfera napawała Farajiego poczuciem bezpieczeństwa. Przeciął eleganckie lobby niespiesznie, kierując się w stronę recepcji.

- Faraji Haivet. W odwiedzinach do Ambasador Haivet - oznajmił Betazoidowi za biurkiem.

- Proszę potwierdzić tożsamość.

Faraji przyłożył smukłą dłoń do wskazanego mu jasnego panelu. Pozioma linia prześlizgnęła się po ekranie narzędzia, wyznaczając postępowanie biometrycznego skanowania.

- Tożsamość: Faraji Haivet - oznajmił bezosobowy głos. - Syn Dziesiątego Domu, Tarcza Masozu.

- Ambasador Haivet oczekuje pana w ogrodzie - uśmiech urzędnika był profesjonalny i wyważony, ale znudzenie rutynową pracą było wyraźnie odczuwalne.

Faraji podziękował skinieniem głowy i uśmiechem, przechodząc obok ochroniarzy w głąb kompleksu. Betazoid skierował kroki wzdłuż oszklonego pasażu, kierując się ku drzwiom prowadzących do rozległego ogrodu i obierając kierunek na jaśniejącą, jakże znajomą obecność. Obecność, która przez lata nie raz i nie dwa była dla niego, jak rzekliby poeci, niczym latarnia morska podczas sztormu. Palesa Haivet, jak zwykle elegancka, czekała już na niego z uśmiechem na ustach.

- Matko - uśmiech wypełzł i na usta Farajiego.

- Synu - Palesa nie czekała, wciągając swego syna w niedźwiedzi uścisk. - Jak dobrze cię w końcu widzieć.

- Przecież widziałaś mnie nie tak dawno, przez wideo-rozmowę - zaśmiał się, odpowiadając.

- Aha, równie dobrze mogłeś być hologramem. Wiesz dobrze, że to nie to samo. Przejdźmy się.

Faraji, jak dobrze wychowany młodzieniec, zaoferował ramię. Spokojnym i powolnym krokiem ruszyli przed siebie, zielonym labiryntem akcentowanym krzykliwymi barwami zaimportowanej z innych światów flory. Palesa, jak to miała w zwyczaju, również akcentowała otoczenie kolorową i skrzącą się suknią o bufiastych rękawach, bez wątpienia będącą ostatnim krzykiem mody na Betazed. Promienie słońca odbijały się również od kryształowej podobizny kwiatu muktok, ozdabiającego wysoko spięte i splecione włosy. Faraji w porównaniu do matki wypadał blado, przecząc betazedzkim stereotypom i własnym zwyczajom wybierania czerni, postawiwszy w dziwnym porywie na prostą i szarą kreację. Typowa próżność objawiała się jedynie w gęstej i bujnej brązowej czuprynie, której pozorny nieład był typem nieładu będącego efektem precyzyjnego i obmyślonego wystylowania.

- Jestem dumna z twoich postępów w Akademii - odezwała się Palesa. - Czuję też twoje szczęście i próbę niemyślenia o czymś. Próbujesz coś ukryć?

- Nigdy - Faraji wyczuwał bijącą od matki troskę. - Po prostu nie wiem, jak się za to zabrać. Poznałem kogoś...

- Och?

Faraji na pytającą myśl przywołał jedynie niedawne wspomnienie ostatniego spotkania z Felixem. Wakacyjna wycieczka zabrała ich wtedy na Madagaskar, którego krajobraz przypominał Betazoidowi okolice rodzinnego Mosazu. Kątem oka zerknął na Palesę, która uśmiechnęła się w jego kierunku z błyskiem w oku.

- Przystojniak.

Betazoid parsknął jedynie i przewrócił oczami. W chwilę później zasępił się, przypominając sobie o rodzinnych obowiązkach, o tradycyjnym związaniu genetycznym z Lulit Marizo, będącym równocześnie zaręczynami i starym zwyczajem aranżowanych małżeństw w kulturze betazedzkiej. W tym całym przypominaniu zapomniał o tym, że Palesa odbierała jego myśli jasno i wyraźnie. Zupełnie na odwrót, gdy zapominał o tym, że większość humanoidów komunikacji nie opiera na telepatii i czytanie w myślach - jak proceder był kolokwialnie nazywany - było uważane za, łagodnie mówiąc, niegrzeczne. Nie wśród Betazoidów.

- Za bardzo się martwisz - troska na powrót biła od Palesy. - Powinieneś wiedzieć, że nie zmuszę cię do ślubu z Lulit. Genetyczne związanie to archaiczny koncept, na który nie powinno być miejsca w XXIV wieku. To twoja babka nalegała na mariaż z rodziną Marizo.

Palesa westchnęła i przystanęła, zmuszając Farajiego łagodnym dotykiem na kontakt wzrokowy.

- Czasami zbyt dużą wagę przykładasz do zasad, oczekiwań i reguł - kontynuowała. - Nie zawsze powinny być twoimi przewodnikami. Czasami przyjdzie ci stanąć na rozdrożach, gdzie ta postawa służbisty będzie ciągnąć cię w jedną stronę, a serce i rozum w drugą. W takich chwilach powinieneś słuchać samego siebie. Może to i wyświechtana rada, ale ufaj samemu sobie. Tak długo, jak pozostaniesz wierny temu, kim jesteś, nie zbłądzisz. Nawet we Flocie będziesz musiał zmierzyć się z takimi sytuacjami. Pamiętaj wtedy moje słowa.

Słowa, jak się okazało, prorocze.





Okolice jeziora Siljan
Mora, Ziemia
Data gwiezdna 4510.9


Otulone śnieżną pierzyną okolice szwedzkiego jeziora Siljan były nader malownicze. Wszechobecna biel atakowała spojrzenie, a zimne powietrze zmieniało oddechy w kłęby pary. Faraji, przyzwyczajony do cieplejszych klimatów, zapewne psioczyłby na mroźną aurę w innych okolicznościach, ale inne myśli wyrywały się na pierwszy plan. Odwiedzenie grobu Felixa i “rozmowa” zazwyczaj pomagały, stanowiły swego rodzaju katharsis, ale teraz przyniosły skutek odwrotny od zamierzonego.

Kolejna rotacja, kolejny przydział do ziemskiej placówki medycznej. Faraji powoli zaczynał mieć dosyć dziwnych decyzji Dowództwa, które zdawało się uparcie trzymać go na Ziemi z sobie tylko znanych przyczyn. Betazoid nie wątpił, że zawieszenie w obowiązkach na czas terapii po śmierci Felixa odgrywało w tym jakąś rolę, podobnie jak jego najnowszy profil psychologiczny, któremu zapewne daleko było do profilu psychologicznego podręcznikowego oficera Gwiezdnej Floty.

Ziemskie placówki medyczne szkoliły go jeszcze bardziej i dawały jakże cenne doświadczenie, co do tego Faraji nie miał wątpliwości, ale mimo wszystko nie mógł wyzbyć się wrażenia, że jego przydziały ziemskie były niczym złocona klatka. Gdy wstępował do Akademii nie tak to sobie wyobrażał, ale życie prędko zweryfikowało błędne założenia. Zmuszony był leczyć symptomy, nie przyczyny - i to było to, co najgorzej wpływało na jego nastrój. Niemożność realnych działań ku polepszeniu samego siebie i, co ważniejsze, obywateli Federacji. W całym tym myśleniu, rozgoryczeniu i rozczarowaniu Faraji nie zauważył nawet, ani nie wyczuł kobiety zbliżającej się do jego ławeczki na punkcie widokowym.

- Dzień dobry, panie Haivet - łagodny głos przywrócił go do rzeczywistości. - Mogę się przysiąść?

Faraji drgnął, obracając głowę w kierunku kobiety. Prosty czarny strój odstawał od wszechobecnej śnieżnej bieli, a ciemne włosy zebrane w kok przyprószone były nieco siwizną. Betazoid zauważył odznakę Floty na piersi, ale zaskoczenie wyparło wpojone dobre maniery i kindersztubę.

- W czymś pani pomóc? - Zapytał się szorstko. - I skąd zna pani moje imię?

- Pańska pomoc jest czymś, na co szczerze liczę - kobieta uśmiechnęła się, przysiadając się i za nic mając chłodne spojrzenie rzucane w jej stronę. - Nazywam się Moira Dunstan i reprezentuję federacyjną organizację, która od jakiegoś czasu z zainteresowaniem śledziła pańską karierę w Akademii oraz poza nią. Chcemy zaproponować panu współpracę.

Faraji uważnie przyjrzał się Moirze, zarówno fizycznie jak i psionicznie. Kobieta była oazą spokoju, ze stoicyzmem i pewnością siebie odwzajemniając czarne spojrzenie Betazoida. Nie tylko język ciała świadczył o imponującej samokontroli, ale i spokojne, precyzyjnie wycyzelowane myśli oraz niewzruszone opanowanie bijące od jej sylwetki. Faraji odchrząknął i drgnął niespokojnie. Taka mentalna dyscyplina była rzadko spotykana wśród ludzi. Moira mogła równie dobrze być szczera w swych słowach, jak i wyćwiczona w fałszowaniu szczerości. Albo i to, i to.

- Ciężko jest zadecydować o podjęciu współpracy z organizacją, o której nic się nie wie - Faraji ostrożnie dobierał słowa.

- Ależ oczywiście - Moira uśmiech również musiała mieć wyćwiczony. - Nasza organizacja zajmuje się, krótko mówiąc, pracą w cieniach ku dobru Federacji i jej obywateli. Poza wszechobecną czerwoną taśmą biurokracji i poza widokiem publicznym. Czasami praca na rzecz wspólnego dobra wymaga poświęceń w postaci brudu na dłoniach czy nadszarpnięcia szacunku dla siebie samego, w imię dobra większości. To jest naszą domeną.

Parę, paręnaście miesięcy temu Faraji zapewne parsknąłby na słowa Moiry i grzecznie podziękował za poprawę nastroju absurdalną propozycją. Teraz jednak nie mógł zaprzeczyć, że ciekawość brała górę i propozycja była kusząca, nawet mimo tego, że brzmiała jak słaby żart lub jakiś dziwny, tajny test psychologiczny.

- I do tego potrzebny wam jest uziemiony chorąży, miotany po placówkach medycznych? - Faraji nie był w stanie ukryć goryczy, która podszyła jego słowa.

- Wschodzący doradca okrętowy - poprawiła go Moira. - Nie wątpię, że zarówno z czasem, jak i naszą pomocą, będzie z pana wspaniały doradca. Dowództwo Gwiezdnej Floty nie docenia pańskich talentów oraz ideałów, które są wręcz wzorcowe. My je widzimy. Oferujemy panu możliwość działania oraz naszą pomoc. Zapewnimy panu możliwość aktywnego działania we Flocie i to nie tutaj, na Ziemi, a w kosmosie. Tam, gdzie działania mają realny wpływ i robią różnicę.

- Doradca okrętowy i agent Wywiadu w jednym, hm? - Faraji wiedział już, jaki będzie efekt rozmowy. Znał samego siebie.

Jedyną odpowiedzią był ten wyćwiczony, sztuczny uśmiech. Moira również wiedziała, jaka będzie decyzja Betazoida gdy rozmowa dobiegnie końca.





USS Phileas
Orbita stacji badawczej Tau-3, sektor 2158
Data gwiezdna 4512.11


Nagły przydział na stację badawczą Tau-3 zdawał się być potwierdzeniem obietnic, jakie Faraji usłyszał od Moiry nad szwedzkim jeziorem. “Zdawał” - słowo-klucz, bo stacja badawcza reputację miała mało ciekawą. Betazoid przez pierwsze parę dni myślał, że może rzeczywiście skrewił jakiś test, a zesłanie na Tau-3 było nie do końca określoną karą i czekał jedynie, aż opadnie na niego przysłowiowy miecz Damoklesa. Nie tak się jednak stało i nadszedł kolejny komunikat, potwierdzający jego przydział do USS Phileasa, NCC-5138. To było zaskoczenie.

Zaskoczenie było jeszcze większe, gdy okazało się z kim przyszło mu dzielić zarówno przydział, jak i wahadłowiec na okręt. Starzy znajomi, z czasów Akademii - lepszych, łatwiejszych czasów, chciało się rzec. Faraji nie przepadał za niespodziankami, ale ta tutaj była niespodzianką nader przyjemną. Nieco mniej, gdy do hangaru wkroczył Malrof, który stanowił łyżkę dziegciu w tej beczce miodu. Lot przez niego wydłużył się niemiłosiernie, a i nastroje opadły. Faraji zdołał wytłumić pakledzką gadkę, koncentrując się na innych rzeczy.

Wpierw na samym przydziale, później na starych znajomych. Jakoś mu to szło, w przeciwieństwie do chorążego Burghoffa - tutaj nie trzeba było być psionicznie wyczulonym, by wyczuwać wkurwienie. Faraji czuł fale gorąca bijące od rudego oficera, ale nawet i one nie stłumiły cienia entuzjazmu, który rósł wraz z coraz to krótszym dystansem do Phileasa. Betazoid poświęcił się rozmyślaniu, jak Pakled - przedstawiciel gatunku powszechnie uważanego za idiotów na galaktyczną skalę - skończył Akademię, dostał patent oficerski i przydział. Dziwne rzeczy. Równie dziwne jak pakledzkie okręty, które jakimś cudem nie rozpadały się po pierwszym skoku w podprzestrzeń.

Szczęśliwie dobicie do hangaru Phileasa zdusiło farajiowe tendencje do nadmiernego myślenia. Betazoid nie mógł powstrzymać się od uważnego rozejrzenia się po pomieszczeniu, z lekkim uśmiechem na twarzy. Uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej, gdy chorąży Burghoff prędko ewakuował się jak najdalej od Malrofa, z pasmem ulgi wzrastającej z każdym krokiem. Faraji zazdrościł mu nieco, że nie musiał znosić towarzystwa Pakleda, który zaraz zaproponował jakże genialny plan wycieczki statkoznawczej.

- Aż tak spieszno ci do pierwszej reprymendy? - Faraji nie mógł powstrzymać się od kąśliwej uwagi, wbijając atramentowe spojrzenie w Malrofa. - Na wycieczki będzie jeszcze okazja, a drugiej szansy na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia już nie. Nie każmy na siebie czekać.

Powolnym krokiem ruszył w stronę drzwi hangaru.

 

Ostatnio edytowane przez Aro : 17-12-2021 o 09:23.
Aro jest offline  
Stary 19-12-2021, 15:23   #3
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Save była atrakcyjna i zgrabna. Miała sporo ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, co kwalifikowało ją jako raczej wysoką w kategorii ludzkich kobiet. Z wyglądu charakteryzowały ją wyraźnie zaznaczone usta, niebiesko-szare oczy i sięgające za łopatki blond włosy. Zwykle była bardzo spokojna, uśmiechnięta i pogodna.
Oczywiście studiowała na Akademii Gwiezdnej Floty. Częściej wówczas gdzieś biegła niż szła, czy to sama, z kumpelą, czy z całą grupą. Była dobrym lekarzem, zaangażowana w swojej pracy. Szczególnie interesowała się botaniką i z tego tytułu część czasu spędzała w ogrodach botanicznych. Zawsze doskonale dbała o czystość i porządek.

Po ukończeniu akademii dostała swój pierwszy przydział, spędzając parę lat na statku badawczo naukowym "Comodore". W czasie trwającej trzy lata misji odwiedziła ponad trzydzieści planet i zwiedziła tuzin stacji kosmicznych. Dużo się nauczyła, wyhodowała nowy gatunek paproci żółtoplamistej i uratowała życie wielu istotom.

W pewnym momencie, dostała nowy przydział. Zanim jednak trafiła na statek "USS Phileas", przez kilka dni podróżowała innym transportem, aby trafić na stację "Tau-3", gdzie czekała na odebranie. Ku jej zadowoleniu czekanie to nie było bierne, gdyż oprócz przydzielonej jej zmianie w ambulatorium trafiła na znajomą grupkę osób. Było to zbiorowisko klaunów, z którymi występowała na przedstawieniach w Akademi Gwiezdnej Floty. Mieli o czym gadać, począwszy od wspominania dawnych czasów, przez opowiadanie co u kogo słychać, skończywszy na tym jaki to przydział wspólnie dostali.
Save nie kryła informacji na swój temat. Dwa doktoraty, z medycyny i z botaniki. Trzyletnia misja na statku z załogą około stu osób. W międzyczasie nagrody za bohaterską postawę i za wyhodowanie paprotki, oraz skromna ceremonia zwana potocznie ślubem.


Stacja nie była aż tak wielka, a z pełnionych na niej obowiązków zostali zwolnieni odpowiednio wcześniej. W związku z tym nawet Save udało się nie spóźnić na zbiórkę. Zresztą kobiecie zależało na tym aby zrobić pozytywne wrażenie przed przełożonymi z nowego przydziału. Jej i Faraji przełożonym z pewnością będzie "chef medical oficer", którego poznają później, ale od początku warto było dbać o swój wizerunek.
Powitał ich Chorąży Burghoff, którego jak sam powiedział mogli nazywać Tanstaafl. Dla Save wydało się to dziwne, gdyż Burghoff znacznie łatwiej było wymówić niż to drugie. Oczywiście nic nie powiedziała, nie chcąc niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę. Były chwile gdy warto się było wychylić z tłumu, oraz takie gdy lepiej było pozostać jedną z wielu. Mężczyzna wydawał się być w porządku.
Pojawienie się Malrofa jednak zepsuło nastrój. Biorąc pod uwagę ogrom galaktyki, Save miała nadzieję, że już go nie zobaczą. A tu niefart - wyglądało na to że będą pełnić służbę na tym samym statku. Save właściwie nie dziwiło, że uważał ich grupę za przyjaciół. Rozumiała, że w końcu nie miał nikogo bliższego niż oni. Gdy się nad tym zastanowić, było to bardzo smutne. Co miał sądzić biedny pakled, jeśli wśród młodzieży na Akademii zdecydowana większość go nie lubiła?

- Musimy iść do sali narad. Czekają na nas - stwierdziła, odpowiadając na propozycję wycieczki Malrofa.
Owszem, czas spędzony wspólnie na promie nadwyrężał nieco ich cierpliwość i równie dobrze mogli go wysłać na jednoosobową wycieczkę po całym statku. Save jednak nigdy nie była złośliwa i nie miała zamiaru celowo sprawiać nikomu kłopotów.
Poprawiła na ramieniu torbę z rzeczami osobistymi i ruszyła za Farajiem w kierunku pokoju narad, upewniając się jeszcze że Malrof idzie z nimi.
 
Mekow jest offline  
Stary 19-12-2021, 20:38   #4
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Ta’nar nie była zadowolona.

Żeby być szczerym – rzadko bywała, na tych parszywych statkach i innych bazach ciągle było jej za ciepło, co skutkowało nieustannym poirytowaniem Andorianki. Ale ta sytuacja wyjątkowo jej nie pasowała. Służbę w GF traktowała jako, wymuszoną ciągiem niefortunnych zdarzeń, przerwę w karierze w Andoriańskiej Straży Imperialnej. Przerwa ta trwała zdecydowanie za długo.

Pomachała do Save, znały się, oczywiście, choć nie jakoś specjalnie – ona wahała się między ścieżką czerwoną a żółtą, Save wybrała niebieską. Były jednak podobnego wzrostu i postury, co miało znaczenie w kontekście pożyczania sukienek.

Inaczej był z Danem– czy raczej Danjwelem, jak chciał żeby go nazywała, w innych sytuacjach niż wtedy, gdy w AGF pozwalał się nazywać Dan. Sytuacji takich było sporo, nie dość, ze chodzili na podobne zajęcia, to Dan miał dostęp do wszystkiego, co legalne i nielegalne, z naciskiem na to drugie. Sporo czasu spędzili na .. wspólnym testowaniu. To były dobre czasy. Do dziś przechowywała hologram oceanu, który jej wręczył pewnego dnia, z wygrawerowanym napisem: Od jednej ekstremy do drugiej, jak rozmiotane wiatrem fale. Taaak, to ona, Ta’nar.

Poprawiła pasek torby, zawieszonej na gołym ramieniu. Bluzę od munduru już dawno ściągnęła (rzadko ją nosiła), regulaminowy podkoszulek wystarczał. Niektórzy czepiali się, że regulaminowy był tylko kolor, oraz że słowo „podkoszulek” nijak ma się do topu, który nosiła Ta’nar. Cóż. Kompromis, to było słowo klucz. Dlatego dziś założyła długie – regulaminowe! – spodnie zamiast regulaminowych szortów.

W końcu ostatni pasażer się pojawił. Na jego widok poczuła coś na kształt rozczulenia.
- Hej, chomiczku – przywitała Dasha (chomiczku czy dziczku? Myliły się jej nazwy ziemskich zwierząt). – Co tak długo? Znowu pomyliłeś śluzę z turbowindą?




Na promie było jeszcze cieplej, wszyscy dyszeli i para wodna z ich oddechów unosiła się w powietrzu i osadzała na jej skórze.. Nie w postaci lodowatych igiełek, ale jako mokra pleśń. Na logikę oczywiście wiedziała, że promy (i statki, i bazy kosmiczne) mają systemy wentylacyjne, co nie zmieniało faktu, że mokra pleśń była obrzydliwa. „Po prostu tęsknię za Andorią. Za tamtym lodowatym wichrem, który odbiera oddech i w cudowny sposób przenika ciało do szpiku kości”.


Podobno uświadomienie sobie swoich potrzeb i emocji pomaga w ich opanowaniu. Który to szarlatan tak twierdził? Faraji? Nie, on chyba nie… obrzuciła kolegę szybkim spojrzeniem. Darzyło go czymś na kształt szacunku, głównie z racji jego pochodzenia. Pochodzenie było ważne, w jej świecie determinowało drogę jednostki.

Wizualizacja. Faraji ją tego nauczył, początkowo uważała to za durne, ale po pewnym czasie odkryła – ku swojemu zdziwieniu – że działało. Przymknęła oczy i zaczęła wyobrażać sobie lodowaty wiatr .

- Cii Gwiazdeczko – głos ojca był przesiąknięty czymś, czego mała Ta’nar nie rozpoznawała. Strach? Jak to możliwe? Jej tatuś, generał Andoriańskiej Straży Imperialnej, bał się?
Usłyszała huk, krzyki, strzały.
- Cii – ojciec podniósł ją, jakby nic nie ważyła, a nie była już przecież taka mała – bez problemu unosiła USHAAN-TOR ojca, potrafiła nawet wykonać całkiem sporo uderzeń i blokad – Będzie teraz zimno.
- Zimno? – pomyślała i chciała się roześmiać. Przecież nigdy nie było jej zimno. Ale było. Miała tylko piżamkę, a wiatr był wyjątkowo silny tej nocy. Kiedy, po wielu jednostkach czasu, dotarli w końcu do promu, jej włoski były zupełnie sztywne od mrozu.



To było dobre wspomnienie. Choć ostatnie, jakie miała z Andorii. Koiło i uspokajało. Kiedy dotarli do USS Phileas, była już zupełnie spokojna. Jak na jej standardy, oczywiście.

- Do sali odpraw - powiedziała, starając się przywołać na twarz wyraz głębokiego oburzenia nieregulaminową propozycją. – Na wycieczki będzie czas.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 20-12-2021, 19:27   #5
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Czasy Akademii Gwiezdnej Floty wspominał ciekawie. Może i Federacja nie używała monety, ale... swoje usługi obrotem towaru oferował na bardzo prostych zasadach. Walutą mogło być wszystko, a czasem po prostu i zaoferował coś w zamian za nic... rzadko spotykane, ale jednak. Każdy miał coś co go interesowało, dosłownie każdy. W końcu, wiedział coś o handlu, a najbardziej niepozorny klient mógł przynieść niesamowity zysk w przyszłości, a nie tylko w danym momencie!

Czas w kantynie, po prywatnych kwaterach, wszędzie... zawsze on, phaser i gitara. Przynajmniej w czasie wolnym. O momentach kiedy znikał z radaru nic się nie mówiło, bo większość możliwe że nawet nie zauważała. Było przyjemnie...



Tau-3? Trochę tu siedział, a jak tu trafił nie miał zielonego pojęcia. Znaczy, nie wnikał. Wszędzie można było dobić targu, nawet na placówce zesłańczej dla wszelkiej maści dziwaków... oraz degeneratów Akademii do których się raczej zaliczał. W końcu odwieszone zawieszenie, przyłapanie pod wpływem i szeroko rozumiana nieobyczajność... cóż, miało się w papierach.

Pomyśleć, że jego przydział jako członek ochrony na placówce handlowej na pograniczach się skończył, a było tak przyjemnie! Istoty rozumne, towary z całej galaktyki, plotki, sprzeczki i akcje... prawie jak Akademia. Prawie, bo kto by pomyślał, że spotka taką jedną która doskonale podzielała jego poglądy i potrafiła docenić jego zaradność życiową jak nikt inny wcześniej? Federację należało chronić wszelkim sposobem, a on tam się marnował! Przypominała zarówno Ta'nar i T'nau z charakteru... ale była Risianką. A nie Andorianką, ani Vulkanką i musiał przyznać, była to wyjątkowo ciekawa kombinacja... To co się działo na tej stacji handlowej...



Zawsze przyjemnym było spotkać się ze starymi znajomymi. Delikatny, swobodny uśmiech i zrelaksowana postawa, ten wieczny, delikatny błysk w oku. Minęło trochę czasu od kiedy brał Svef, więc się nic nie obawiał. Sprawdził. Fizjologiczne objawy minęły, ale wpływ na jego sieć neuronową nie. Przyglądał się zebranym słuchając z pełną, stonowaną i zadowoloną ciekawością.

Żałował, że Betazoidka poświęciła się karierze, miała takie wspaniałe oczy które wręcz... natomiast bliska koleżanka od wszystkiego prezentowała się cudownie. Chłopaki to chłopaki i miał wielką nadzieję na jakieś cyrki na tej łajbie. Trzeba będzie opić zdecydowanie to spotkanie... w sumie, jego kufer miał co nieco do zaoferowania... lubił roślinki... zastanawiał się gdzie przydzielą mu koję i kogo jeszcze pozna...



W ten, Marlof... no niech to szlag wszelki trafi... Marlof. Istota gatunku z którym nawet on, Danjewel, nie potrafił nawiązać najlepszego kontaktu. Powód był prostu. Coś tu śmierdziało i raczej nie był to zapach potu, czy tłuszczu. Jakim cudem on zdał Akademię, a co dopiero do niej trafił było zagadką, ale klient to klient... tylko taki z którym nie chcesz zbytnio robić interesów, bo był dziwny... W sumie mógł, ale go unikał. Teraz jednak nie dało się go uniknąć. Jak tak teraz pomyślał... z nim nie robił interesów, zbytnio... miał w końcu reputację do utrzymania!

Wystudiowany, spokojnie zadziorny uśmiech młodzika z czasów uczelnianych zawitał na jego twarzy kiedy starł się przypomnieć sobie cokolwiek...

- Co tam? Witamy na pokładzie ruszając tam gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek ku gwiazdom pełnych cudów, co nie?

Luźne pytanie bez żadnego oczekiwania na odpowiedź. Czuł kłopoty w powietrzu... a co jeśli to był szpieg? Tylko pytanie pozostawało po kogo był stronie tak właściwie? Akademia Gwiezdnej Floty była nadzwyczajnie wysokim awansem!



Chorąży poszedł, wszyscy zdaje się myśleli o jednym i tym samym. Tak jak on. Zwiedzanie? Będzie miał go dość w czasie obowiązków służbowych! Nie miał zdecydowanie najmniejszej potrzeby szukać problemów tam gdzie ich nie było i narażać skórę. Chciał się wyrwać ze stacji wszelakich, a teraz miał szansę.

- Sorry, dobrze mówią. Pierwszego wrażenia nie zrobisz dwa razy.

Słowa wypowiedziane z leniwym uśmiechem brzmiały tak spokojnie i pewnie jak szum wiatru w zbożu... albo dźwięk potrząsanych w sakiewce Federacyjnych Kredytów jasno dając przekaz co do słuszności idei której potwierdzenie znalazło poklepanie phasrera typu drugiego u boku uzupełnione o następne słowa.

- Obowiązki wzywają. Ja tu robię za ochronę.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 23-12-2021, 21:03   #6
 
Muagor's Avatar
 
Reputacja: 1 Muagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputację
Tellaryta w mundurze inżyniera wszedł do swojej kajuty.
- Światło - warknął, po czym pokój rozjaśnił się, aby można w nim było spędzić miły czas po służbie. Taaa... miły czas po służbie. Nawet nie zdążył się jeszcze dobrze rozpakować, o doprowadzeniu tej kajuty do porządku nie mówiąc. A dziś również nie miał najmniejszej ochoty się tym zająć. Po prostu kolejny zrypany dzień. Od czasu wypadku każdy był mniej lub bardziej do kitu. Wcale nie pomagał w tym przydział na tą zapyziałą stację. Co prawda wychowywał się na stacji, ale tamta to było szczytowe dzieło inżynierii w porównaniu do tego złomu tutaj. Nic nie działało jak trzeba, obsługa chyba spała na wszystkich zajęciach w akademii. Nie dość, że musiał wszystko po wszystkich poprawiać, to jeszcze brakowało zaopatrzenia, aby robić rzeczy porządnie. O zaangażowaniu pozostałych oficerów nie wspominając. Łatwo było się teraz domyślić dlaczego ten przydział był uznawany jako zesłanie. Niemniej miało to jeden plus, a mianowicie to, że Dash mógł się bardziej skupić na poradzeniu sobie z... problemami. Na samo ich wspomnienie odwrócił wzrok do ściany. Nie za wiele zdążył urządzić w kajucie, ale ołtarzyk postawił. Podszedł do niego i przyjrzał się znajdującym się na ścianie postaciom. Stał tak przez dłuższą chwilę po czym fuknął sam na siebie i sięgnął po zapalarkę, aby podpalić knoty świeczek. Migotliwy płomień zaczął rzucać specyficzną grę światłocienia.
Z rozmyślań wyrwało go powiadomienie komputera. Odwrócił się od ołtarzyka i podszedł do terminalu, aby sprawdzić czego znowu od niego chce ten przygłup komandor. Na terminalu nie czekały na niego jednak kolejne bezsensowne polecenia tylko wiadomość z oznaczeniem z dowództwa floty. Otworzył ją bez wahania. USS Phileas... Czyli nie musiał się śpieszyć z rozpakowywaniem. Uśmiech wykwitł na chwilę na jego twarzy, ale dość szybko został zastąpiony wykrzywieniem. Znowu będzie musiał się przenosić.


Idąc w kierunku hangaru był z siebie zadowolony. Może dlatego, że miał znowu służyć na okręcie. Może dlatego, że ostatniego dnia mógł wygarnąć komandorowi jakim jest imbecylem. W sumie mówił o tym zazwyczaj i nikt nie zwracał na to uwagi ze względu na jego rasę, ale dziś był szczególny błąd, bo mógł wyśmiać szczeniacki błąd popełniony przez przełożonego. To zdecydowanie poprawiło humor Tellarycie. Widok znajomych twarzy w hangarze również się do tego dołożył.
- To znowu wy? Myślałem, że już nie będę musiał oglądać waszych mord. - Zamarudził tradycyjnie na ich powitanie, na które odpowiedziała tylko Ta'nar... Ach lodowata, a jednocześnie tak gorąca Ta'nar. Tak ten przydział zapowiadał się bardzo ciekawie. Nie mógł jednak nie odpowiedzieć na jej zaczepkę. - Wykorzystałem czas na taką przyziemną czynność jak ubranie się. Powinnaś kiedyś sama spróbować. Wygląda się wtedy bardziej profesjonalnie. - Ale na koniec i tak uśmiechnął się do wspólnych wspomnień.

Niestety ten miły akcent został przerwany przez przybycie Malrofa. Jakim cudem ten ćwierćmózg zdołał ukończyć akademię.
- Malrof? Komuś ukradł insygnia floty? Żaden profesor o zdrowych zmysłach by Ci nie zaliczył akademii. - Niestety mimo iż Dash mówił z głębi serca to Pakled chyba wiedział, o socjalnych przyzwyczajeniach Tellarytów i nie brał sobie do serca słów inżyniera. Albo po prostu był zbyt głupi aby zrozumieć obrazę.


Podróż na okręt dłużyła się niemiłosiernie przez paplaninę Pakleda nie zwracającego uwagi na słowa Dasha.
- Czy mógłbyś się z łaski swojej zamknąć?
- Wiesz, że nikogo to nie obchodzi?
- Czy ma ktoś knebel?

W takim też nastroju minęła ta dłużąca się podróż i wszyscy mieli dość towarzystwa, w którym się znajdowali, o czym dobitnie świadczyła ewakuacja pilota. Malrof jednak nie zrażony niczym postanowił zaproponować wycieczkę.
- Świetny pomysł. - Przyklasnął po czym wskazał wlot do hangaru, którym przed chwilą dostali się na pokład okrętu - Idź się tam rozejrzyj i zobacz jak wygląda kadłub z zewnątrz, a my idziemy na odprawę. - i nie czekając na jego reakcję ruszył z resztą na wskazane miejsce.
 
Muagor jest offline  
Stary 28-12-2021, 22:07   #7
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację





“I have no idea where this will lead us. But I have a definite feeling it will be a place both wonderful and strange.”
Agent Dale Cooper - Twin Peaks



- Baczność! - kapitan na mostku, rozdarł się swym potężnym głosem Kirab Th'riakrir, andorianin, pełniący obowiązki szefa ochrony na USS Phileas, ledwo tylko na mostku rozległo się syknięcie turbowindy.
- Spocznij, spocznij, spocznij - odparł kapitan Bernard Fletcher, machając wszystkim obecnym na powitanie, niczym zawodowa hostessa - Przecież mówiłem ci tysiące razy, Kir, żebyś darował sobie te militarne obyczaje.
- Ale panie kapitanie - odparł iście grobowym głosem szef ochrony - jesteśmy oficerami Gwiezdnej Floty i naszym obowiązkiem jest…
- Tak, tak, tak... wiem. Dajmy już temu spokój. - przerwał jego wyjaśnienia Fletcher, kładąc dłonie na oparciu kapitańskiego fotela - Snerg! Kawa!

Po tych słowach rozległy się zduszone siłą salwy śmiechu oraz mechaniczny zgrzyt połączony z elektronicznym cykaniem.
- Yesir - padła odpowiedź, wypowiedziana modulowanym głosem prymitywnego syntezatora mowy - Pragnę jednakoż zastrzec, że nie jestem w stanie zagwarantować pełnego powodzenia tej misji. Według moich obliczeń istnieje prawdopodobieństwo wynoszące 75%, że co najmniej jedna trzecia zawartości filiżanki opuści jej wnętrze. Wyrzuty tej wyjątkowej, czarnej cieczy w której zwykł, pan sobie tak bardzo upodobać, wylądują w równych proporcjach na pawimencie naszego mostka i na moim korpusie. Co z kolei rodzi ryzyko przepięcia wynoszące 68 coma 5 procenta. Podejmę się tej misji mimo, że rodzi ona tak wielkiego zagrożenie, tak dla wystroju naszego statku, jak i mojej osobistej konstrukcji i podzespołów. Zrobię to z wielką przyjemnością, która choć co prawda jest tylko wirtualna, ale za to w pełni szczera i uczciwa.
- Snerg, daj spokój, kapitan tylko żartował - rzekł z szerokim uśmiechem, Waseme Joku, wysoki czarnoskóry mężczyzna, pełniący funkcję kapitańskiego doradcy, pokładowego dyplomaty oraz certyfikowanego ksenobiologa. Wypowiadając te słowa nalewał z nieregulaminowego, szklanego dzbanka do porcelanowej filiżanki, świeżo zaparzonej kawy, która była przysmakiem i prawdziwa namiętnością kapitana Fletchera
- Tego typu zachowanie wydaje się nie tylko osobliwe, bezproduktywne, ale też przez wielu uznane zostałoby za obraźliwe. - odparł swym mechanicznym głosem przestarzały i z lekka dysfunkcyjny android - Ja na szczęście nie należę do istot drażliwych i przesadnie wyczulonych na swoim punkcie. Poza tym mój program nie przewiduje tego typu irracjonalnych zachowań.


Radosny śmiech wybrzmiał na mostku i niósł się echem po całym korytarzu.

- Standby for adventure! - krzyknął kapitan Fletcher jednocześnie machając prawą ręką przed siebie - Panie Martell, cała naprzód!




Nudy… Czas pojęcie względne i do tego jeszcze rozciągliwe, jak guma. Są tacy, co twierdzą, że to najlepsze, co się mogło nam przytrafić. W końcu bez tego nie byłoby dziur czasoprzestrzennych wygryzanych przez kosmiczne robactwo, czy innych osobliwości kwantowych. Samo słodkie, jaki zwykł mawiać jeden z ziemskich uczonych.

Bzdura i tyle. Dziury może są i nad wyraz ciekawym zjawiskiem, ale gdy siedzisz w szaroburej sali odpraw i czekasz na pojawienie się oficera dyżurnego, to zaczynasz się zastanawiać, jak to jest możliwe, że jedna minuta życia mija ci niezauważenie, a inna ciągnie się w nieskończoność.

Konferencyjny na USS Phileas nie różnił się niczym od tysięcy identycznych sal na tysiącach statków Gwiezdnej Floty. Niezależnie od wielkości danego okrętu, to ta jedna sala zawsze, ale to zawsze miała te standardowe cztery na sześć metrów, panele ścienne szare, jak papier do d... starożytne akcesorium higieniczne, a na środku bezpłciowy stół z kilkoma uwierającymi w zadek krzesłami. Prawdziwy koszmar.
Architekci musieli zrobić to wszystko z premedytacją, żeby tylko utrudnić życie każdemu, kto tu trafi.

Wystarczyło, więc zaledwie trzy minuty oczekiwania, żeby wszyscy zebrani w sali odpraw, nowi członkowie załogi zaczęli ziewać jeden przez drugiego. Ich oczy wędrowały leniwie po gładkich panelach, łapczywie wypatrując jakiejkolwiek ciekawostki, odstępstwa od idealnych linii łączenia się poszczególnych segmentów, czegokolwiek, co pozwoli choć na sekundę zapomnieć o straszliwej nudzie i dojmującym poczuciu własnej bezużyteczności.

Danjwel Liev, porucznik o dość specyficznej opinii i bardzo osobliwych nawykach i upodobaniach, jako jedyny zauważył coś frapującego i niezwykłego. Tuż obok fotela, który zwyczajowo przypisany jest do kapitana, stała niewielka walizeczka. Dostrzeżenie jej świadczyło o wysoce rozwiniętym zmyśle obserwacji, gdyż nie każdy zauważyłby idealnie wkomponowaną, czy też chciałoby się rzec wręcz zakamuflowaną, skórzaną torbę w kolorze palonego ugru, czyli dokładnie takiego samego jak wykładzina w pokoju.

Nim jednak zdążył się podzielić tą informacją z resztą swoich przyjaciół lub też zrobić cokolwiek. Odezwał się zadziwiający milczący do tej pory Malrof.
- Ileż to jeszcze może trwać, do stu tysięcy pulsarów. Toż to przecież zwykła bezczelność, ordynarna potwarz. Ja tego nie….

Pakled przerwał w pół słowa, a jego krzaczaste brwi prawie stanęły dęba, a twarz przybrała niezwykle zaskakujący i niecodzienny wyraz. Mieszały się w nim zaskoczenie, odraza i rozkosz w równych proporcjach, a wszystko zostało doprawione szczyptą strachu.
- O nie! - krzyknął Malrof i zeskoczył pod stół, niczym zwinne kocię.
W tym samym momencie, kiedy pakled wykonywał ekwilibrystyczny skok, z cichy syknięciem otworzyły się drzwi prowadzące na korytarz. Ku zdziwieniu wszystkich, nikt ani nie wszedł, ani nawet za nimi nie stał.

Na korytarzu panowała cisza i zwyczajowa, przypisana wszystkim statkom kosmicznym sterylność.




Kiedy czwórka nowych członków załogi zastanawiała się jak zareagować na dziwaczne zachowanie pakleda i cała obecną sytuację, silniki impulsowe okrętu USS Phileas zawyły z pełną mocą. Ich ryk niósł się potężnym rezonansem pośród milczących i obojętnych na wszystko gwiazd
Jedynie błękitno różowe smugi unoszące się pośród kosmicznego pyłu świadczyły o tym, że przy zapomnianej przez wszystkich stacji badawczej Tau-3 dokował okręt Gwiezdnej Floty.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 29-12-2021 o 08:25. Powód: literówki
Ribaldo jest offline  
Stary 28-12-2021, 23:33   #8
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Czekanie? Norma... walizka? Odchył od normy... coś było na rzeczy. Sięgał powoli po phaser... był na statku gwiezdnej floty więc był z automatu ustawiony na ogłuszanie... Pakled bluzgał i unosił się pod nosem, a jego mimika była... Z czegokolwiek kosmiczna maruda sobie uświadomiła uderzyło równie mocno i niego, ale zdecydowanie w inny sposób. Gwoździem było rzucenie się tłustej formy życia pod stół.

Otwarcie drzwi na korytarz. Jego wzrok błyskawicznie powędrował w tamtym kierunku zrywając się z fotela i dobywając broni. Nikogo nie było?!

Oddał strzał, szybki. Następnie drugi i trzeci pokrywając promieniem ogłuszającym możliwą przestrzeń przez którą mógł wejść ktoś skryty pod polem maskującym.

- Pod broń! - krzyknął ruszając czujny szybko w kierunku wyjścia wypatrując niewidzialnego wroga o oczach pełnych surowej determinacji - Korytarz! Teraz! Z dala od walizki!

Nie było czasu. Musiał złapać zbiega... wątpił by wszedł. Prędzej... wyszedł. Zamontował walizkę, możliwe, że bombę... ale zdążyli przybyć nim wyszedł. Pekled? Czy on coś wiedział o tej rasie ponad to, że byli... specyficzni? Nie. Jednak, jeśli ten tutaj miał zmysł... chociażby bardzo ograniczony, ale jednak...

To, albo wyjdzie na paranoika. I tak źle i tak niedobrze. Nie miał zamiaru umierać na samym, surowym początku swojej kariery w imię jakiejś chorej gierki w której nie pisał się być pionkiem!

Cóż, a jak ...? Jakoś się wybroni!
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 29-12-2021, 09:54   #9
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Oczekiwanie na odprawę, podobnie jak lot wahadłowcem, również zaczęło się dłużyć dosyć prędko. Ot, taki był urok towarzystwa Malrofa, który w jakiś sposób zakrzywiał czasoprzestrzeń lepiej niż niejedna grawitacyjna dylatacja czasu. Faraji ze swą anielską cierpliwością siedział jedynie w niewygodnym krześle ze splecionymi palcami, ślizgając leniwie spojrzeniem po konferencyjnej z iskierkami w oczach, które nie ustępowały od wędrówki z hangaru na pokład trzeci.

Nowe środowisko skutkowało w pobudzonej ciekawości w Betazoidzie, lekko jedynie tłumionej przez ciche próby "dostrojenia się" do świeżego tła psionicznego. Kwestia przyzwyczajenia, zupełnie jak oczy przyzwyczajające się do ciemności - tyle że w betazedzkim przypadku zajmowało to trochę więcej czasu. Czas w konferencyjnej spędził więc na spokojnej medytacji i chłonięciu nowych, nieznanych świadomości drgających i szumiących niczym kadłub Phileasa pchany naprzód przez silniki impulsowe.

Wtedy też metaforyczna dylatacja czasu obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i, zdawać się mogło, tempo wydarzeń przybrało prędkość warp, wyrywając nagle i gwałtownie do przodu. Zaczęło się niewinnie - Faraji kątem oka zauważył, jak coś wypadło Malrofowi z kieszeni. Betazoid okręcił głowę w jego kierunku i otworzył usta, chcąc go o tym poinformować, ale przerwała mu dziwna mieszanka uczuć emanująca od Pakleda poprzedzająca ekwilibrystyczny manewr, sam manewr i wreszcie fakt, że owo "coś" było żywą istotą.

Nader żywą i... dziwną. Dyplom z ksenobiologii zobowiązywał, ale Farajiemu nie starczyło czasu by dokładnie przyjrzeć się organizmowi. Małe, oślizgłe i nadzwyczajnie zwinne. Oraz szybkie jak cholera, czego dowiodła prędkość z jaką przeciął nijaki dywan w kierunku drzwi, które syknęły. W ułamek sekundy później charakterystyczny dźwięk wiązek fazerowych odbił się od ścian, a Danjwel krzyknął coś o walizce. Faraji zerwał się ze swojego miejsca i szturchnął Trilla.

- Nic nam nie grozi - syknął, ruszając w ślad za przerośniętą pluskwą i zerkając za nią w głąb korytarza. - Komputer, zidentyfikuj i zlokalizuj obcą formę życia na pokładzie trzecim.

Jak to miał w zwyczaju, gdy szło o komunikację z wszechobecną sztuczną inteligencją, Faraji wbił spojrzenie gdzieś w górę, ale głowa prędko powędrowała z powrotem w dół, gdy dwa piknięcia zwiastowały odrzucenie polecenia.

- Odmowa dostępu. Użytkownik nieznany. Wymagana autoryzacja.

Faraji stęknął jedynie sfrustrowany. Jakżeby inaczej, biurokracyjna aparatura i jej opieszała działalność występowały i na pokładach federacyjnych okrętów. Z drugiej strony, przynajmniej protokoły bezpieczeństwa były przestrzegane. Faraji obrócił się ku Pakledowi.

- Jakiego to zwierzaka przeszmuglowałeś na pokład? - Pytanie musiało być jednak retoryczne, bo nie czekał na odpowiedź i smukłe palce powędrowały ku odznace na piersiach. - Chorąży Haivet wzywa...

Betazoid przerwał chwilowo, zastanawiając się kogo wezwać i co powiedzieć. Prędko zreflektował się i uderzył w komunikator po raz drugi, wykrzesając i wtłaczając w słowa pewność siebie, którą starannie pielęgnował.

- Chorąży Haivet wzywa oddział naukowy. Obecność obcej formy życia na pokładzie trzecim.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 29-12-2021 o 09:57.
Aro jest offline  
Stary 02-01-2022, 00:12   #10
 
Muagor's Avatar
 
Reputacja: 1 Muagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputację
Przybyli do sali odpraw i kazano im czekać. Dash spodziewał się raczej szybkiej odprawy i wyjaśnienia co ich czeka. Okazało się jednak, że nie to miało nastąpić.
- A spróbuj sam się spóźnić na odprawę z przełożonym. Zero szacunku. - zamarudził pod nosem i sięgnął do torby z bagażem podręcznym, który miał przy sobie. Szybko wygrzebał stamtąd jakiś datapad i skupił się na jego zawartości, a było to nic innego jak schematu okrętowe. Jeszcze na Tau zgrał sobie odpowiednie pliki. Skoro miał pracować na tym statku, to musiał go poznać, a im szybciej tym lepiej.

Lektura nie okazała się długa ze względu na dziwne zachowanie Pakleda i jeszcze dziwniejsze zachowanie Danjwela.
- A weź że usiądź. Jaką walizkę? Znowu ususzyłeś sobie to zielsko z boliańskiej zupy jarzynowej? Czy ty wszystko musisz sprawdzać w tych swoich skrętach?

Teraz dopiero musiało zacząć robić się ciekawie. Faraji zgłosił formę życia. Ochrona na czujnikach dostała informacje o nieautoryzowanym użyciu fazerów. Zaczną dzień z przytupem, nie ma co. Pozostawało czekać tylko kiedy te wszystkie układanki domina ułożą się w jedną całość. Dash odwrócił wzrok na Andoriankę.
- Zaraz zrobi się gorąco. - rzucił tylko w jej stronę i czekał.
 
Muagor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172