27-03-2022, 15:21 | #1 |
Wiedźma Reputacja: 1 | [Autorski] "Mutants" (+18) Gdzieś na północy USA, 18 listopada, górska droga, godzina 18:31 Sierżant w pierwszym opancerzonym pojeździe na czele kolumny spojrzał na zegarek na nadgarstku. Mruknął niezadowolony. - Spóźnimy się, będzie notatka w aktach - Powiedział, spoglądając na kierowcę obok - Jedź trochę szybciej. - Śnieg, ślisko… - Zaprotestował skromnie prowadzący. - Nie masz grzać jak głupi, ale trochę szybciej chyba można?? - Odparł podoficer. Zwiększono więc tempo z 80km/h na setkę. Przez kwadrans było wszystko w porządku. Aż do feralnego zakrętu w prawo, gdzie droga była niczym szklanka. Pierwszy pojazd wpadł w poślizg, kierowca jednak zdołał w pewnym stopniu odzyskać kontrolę. Wozem co prawda obróciło o 90°, i rozległy się zgrzyty opon i hamulców, nie było jednak tragicznie… - Fuck!! - To było wszystko, co krzyknął prowadzący korporacyjną, 30-tonową ciężarówkę mężczyzna. Wbił bucior w hamulec pojazdu, nie chcąc staranować swoich kumpli przed sobą, i skręcił ostro w prawo, byle nie w drugą stronę, ku stromej skarpie. Więzienny kolos jednak już się go nie słuchał, a siła rozpędu zrobiła swoje. Ciężarówka pomknęła w przód, i jedynie lekko w prawo, coraz bliżej i bliżej pojazdu przed nimi i skarpy… trzasnęli lekko w wóz przed sobą, przesuwając go, wciąż jednak byli zbyt rozpędzeni, wciąż zbliżali się niebezpiecznie do zewnętrznej strony drogi. Zatrzymali się w ostatniej chwili, z kabiną mocno zgiętą w prawo względem naczepy, a lewe koła były już poza drogą?? Obaj mężczyźni w kabinie głośno wypuścili powietrze, niewiele brakowało… stuknął w nich wóz osłony jadący na tyłach. Coś zgrzytnęło. Zatrzęsło ciężarówką. - Fuck - Powiedział tym razem cicho kierowca. 30-tonowy pojazd zsunął się jednak z drogi, i runął w bok. Było jak w pralce… choć skąd zwykły człowiek ma to wiedzieć? Nigdy w niej nie siedział, gdy ta wirowała. Ale takie mieli właśnie odczucie, gdy więzienny pojazd staczał się w dół zbocza, a oni w nim obijali się w swych malutkich celach o ściany, sufit, podłogę. Okropny hałas, wyginanego metalu, czyjeś wrzaski, ciągłe i ciągłe wibracje, uderzenia o drzewa lub skały(?), w drodze… ku piekle. Znaczy się, w dół zbocza. Pierwsza krew. ~ Ktoś cicho płakał. Ktoś wymiotował, ktoś jęczał. W przedziałach więziennych panował półmrok, rozświetlany jedynie iskrami jakiejś uszkodzonej instalacji. Tyle widział każdy przez wzmocniony, kuloodporny pleksiglas-drzwi swojej celi. Czyjeś szepty. - Już… po… mnie… - Przeżyjesz, trzymaj się. - Nie… pierdol… ale wy… macie szansę… a ja ją… zwiększę… Przez wnętrze leżącego do góry kołami pojazdu przetoczyła się fala jakiegoś dziwnego wyładowania. Elektroniczne kajdanki, jakimi byli skuci, drzwi ich celi, i co najważniejsze, ich cholerne obroże zrobiły ciche "klik", i wszystko się otworzyło. Byli wolni? ~ Powoli jakieś poobijane osoby wypełzały ze swoich cel, rozglądając się skołowanym wzrokiem po wnętrzu ciężarówki… niektórzy mieli oprócz siniaków, nawet małe, krwawiące ranki, głównie na głowach. Dwójka uzbrojonych strażników, jaka przebywała tu z nimi w trakcie transportu, również chyba jeszcze żyła. Leżeli rozpłaszczeni w "korytarzyku" między celami. Jeden poruszył ręką, drugi jęknął. Kilka par oczu, często z nienawistnym spojrzeniem, spoczęła po chwili na ich sylwetkach. Z 12 przewożonych "więźniów", nie wszyscy przeżyli. Jakiś grubas leżał ze skręconym karkiem w swojej celi, młoda kobieta z paskudnie rozbitą głową również była martwa, był i prawdziwy pechowiec. Młody nerd w okularach, którego lewy bok przebiła jakaś rura na plecach pod tak dziwacznym kątem, iż wpakowała się i w jego obrożę na szyi. I to on chyba wywołał dziwne wyładowanie, uwalniające wszystkich pozostałych, nim zmarł. Byli wolni… ale jeszcze nie byli naprawdę wolni-wolni. W naczepie dwóch strażników, w szoferce dwóch kierowców, a w pojazdach eskorty, pewnie z… tuzin kolejnych typów?? No i nadal byli w zamkniętym, metalowym kolosie. … Jakaś mała, naprawdę mała(140cm wzrostu) drobniutka nastolatka z nieco wyłupiastymi oczkami, zignorowała leżących i jęczących strażników, po czym ruszyła do szoferki… zagrodzonej metalowymi drzwiczkami. Zaczęła nagle jednak rozrywać palcami(pazurami??) metal, i po chwili wślizgnęła się do środka… skąd rozległy się męskie, przerażone wrzaski. Nie trwało to długo. A po chwili pojawiły się tam odgłosy okropnego mlaskania. Barczysty afroamerykanin uśmiechnął się wrednie na widok leżącego przed nim, ledwie przytomnego strażnika. - No to się zabawimy kutasie... - Murzyn ściągnął z siebie szybko koszulkę więzienną, ukazując mocno umięśnione ciało, a jego muskularne ramię zamieniło się nagle w kamienny odpowiednik, i wyglądało na to, że za chwilę będzie z kogoś miazga. Blada i wychudzona, młoda dziewczyna, wyglądająca jak siedem nieszczęść, trochę się nawet trzęsąc na całym ciele, rozglądnęła się półprzytomnie po wnętrzu pojazdu… *** Komentarze za chwilę...
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
27-03-2022, 19:45 | #2 |
Administrator Reputacja: 1 | Huk, trzask, łomot... i szaleńcze wirowanie, niczym w beczce śmiechu, chociaż Peterowi do śmiechu nie było. A potem cisza... i wszystko znieruchomiało. Młody mężczyzna, w poplamionym tu i ówdzie krwią więziennym wdzianku, wzrokiem pełnym zdumienia i radosnego zaskoczenia zarazem rozejrzał się po celi, której drzwi nagle się otworzyły. Był wolny! Jeśli dni nie zaczęły mu się plątać, jakieś pięć tygodni minęło od chwili, gdy sprzedała go cholerna suka, której niepotrzebnie zaufał. Przeklęty Judasz w spódnicy... tyle tylko, że dostała dużo więcej, niż trzydzieści srebrników. Ale jeszcze ją dopadnie... Uszkodzone okowy nie zatrzymały go w celi, podobnie jak nie zatrzymały kilku innych szczęśliwców, co uszli mniej więcej cało z wypadku i wydostali się na korytarz. Nie tracił czasu na uprzejmości, powitania czy okazywanie wyrazów radości. Do wolności pozostał jeszcze jeden, niewielki kroczek - wydostanie się z przeklętego więzienia na kółkach. Jedna ze współwięźniarek już przedostała się do szoferki,więc Peter uznał, że warto iść w jej ślady. Ale było jeszcze coś do zrobienia... Jakiś młody współwięzień, siedział na strażniku, i dał mu z pięści w pysk… Szybkim ruchem, w zasadzie niedostrzegalnym dla ludzkiego oka, Peter zjawił się przy obu, i zabrał leżącemu strażnikowi karabin, a potem, kontynuując ruch, rozwalił mu krtań. Strażnik zaczął się dusić, rzęzić, złapał się za gardło, i nawet wierzgał nogami. Współwięzień nie przejmował się tym absolutnie, dalej siedząc na umierającym typie, zabierając mu pistolet i nóż, jaki ten miał wśród osprzętu… - Złaź z niego... - Peter szarpnął młodego za ramię. - Nic mu nie zaszkodzi, jeśli trochę pocierpi. Nie psuj mi planu. - Nie rób tego więcej - Młody wskazał na swoje ramię - Mam go w dupie, zbieram fanty. Mogą się przydać. I jakby nigdy nic, nie zwracając dalej uwagi na wierzgającego i dławiącego się strażnika zdjął mu hełm… i zamarł. To była kobieta. I właśnie pod nim umierała, od zgniecionego gardła. Wpatrywała się w niego z przerażeniem w oczach, nie umiejąc złapać powietrza. Zerwała sobie w końcu maskę z twarzy, a z jej oczu poleciały łzy. Chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie… Po chwili, wśród ostatnich konwulsji całego ciała, było po wszystkim. - Wybrałaś złą stronę mocy - powiedział Peter - ale spoczywaj w spokoju - dodał, nie wkładając w te słowa ani odrobiny uczucia. Ostatnimi czasy przestał uważać tych, co pracują dla Korporacji, za ludzi. Współ…morderca zabrał kobiecie pas biodrowy i hełm, a sam Peter, mając w nosie szacunek dla zmarłych ściągnął ze strażniczki kurtkę. Więzienne ciuszki może by i się spodobały jakiemuś popaprańcowi, ale zbyt się rzucały w oczy. O tym, że akurat panowała zima, też warto było pomyśleć. Przyodziawszy się w zdobyczną kurteczkę ruszył w stronę szoferki, nie przejmując się dochodzącymi z niej odgłosami, które oznaczały, że ktoś miał dużego pecha. I że ów ktoś nie stanie mu na drodze do wyjścia. Cóż... Peter od urodzenia był szczupły, laboratoryjna dieta odjęła mu jeszcze parę kilogramów, ale musiałby być z gumy, by przecisnąć się przez wyszarpany otwór, stanowiący drogę do szoferki. - Możesz to trochę rozgiąć? - zwrócił się do Murzyna, który wyglądał na takiego, co byłby w stanie rozwalić nawet grubszą płytę. Zagadnięty, właśnie przyklęknął przy drugim strażniku na jednym kolanie… łypnął na Petera. - Pierdol się? - Powiedział wielce elokwentnie i przypieprzył z kamiennej piąchy w twarz strażnika. Był okropny zgrzyt, zarówno rzeczy noszonych na twarzy delikwenta, jak i samej twarzy. Murzyn poprawił. Raz, drugi, trzeci. Krwawa miazga. Tyle zostało z twarzy drugiego zbrojnego w ciężarówce. Peter wzruszył ramionami. Nie zamierzał się narzucać komuś, kto tak wyglądał i tak się zachowywał. Ruszył w stronę szoferki z cieniem nadziei, że jednak zdoła się przecisnąć przez niezbyt duży otwór. |
27-03-2022, 20:39 | #3 |
Reputacja: 1 |
|
27-03-2022, 22:21 | #4 |
Reputacja: 1 | Trzeźwo rzecz biorąc, od czego może zależeć bieg wypadków, jeśli nie od przypadku? W wirze codzienności jest jak ziarenko piasku, które może zadecydować o całej egzystencji. Błąd techniczny wozu, celowy sabotaż, a może po prostu zwykła ludzka nieuwaga sprawiły że konwój Korporacji wykoleił się gdzieś pośrodku zimowej drogi daleko od punktu docelowego i daleko od miejsca wyruszenia. Nie wszyscy przeżyli kraksę, nie zostali też sami. Oni - przesyłka mająca zmienić jeden stół laboratoryjny na drugi i kto wie? Tym razem jeszcze badanie odruchów czy mechanizmów mutacji? Wiwisekcja czy już sekcja zwłok? Wpierw jednak dopadło ich przeznaczenie, czyli wyjątkowo złośliwy przypadek od którego już nie mieli odwrotu. Zostawało się cieszyć i to właśnie poczuła Nox kiedy z jej szyi spadła metalowa obroża: radość, ulgę, wściekłość i strach. Pierwsze jednak przyszło niedowierzanie, bo jak to tak? Po wielu miesiącach zamknięcia, gdy dawno straciła rachubę jaki jest dzień albo pora roku teraz nagle była… - Wolna - wyszeptała, a te kilka cichych dźwięków odblokowało mózg do działania. Błyskawicznie zrzuciła z siebie resztkę znienawidzonej obroży. Nie chciała wracać do klatki, należało spieprzać póki jest szansa, ale samemu mało bezpiecznie. Straciła chwilę na rozglądanie po wnętrzu transportera. Chwilę jaką wykorzystała do stłumienia zawrotów głowy od uderzenia o metalową ścianę parę minut wcześniej podczas szalonego rollercoastera. Nogi najpierw niepewnie trzymające ją w pionie na rozedrganych kolanach stanęły pewniej, a wraz z nimi cała sylwetka. Było świetnie, przeżyła! Żeby to utrzymać należało się ruszyć, najpierw chwiejnie poza celę. Wtedy wzrok mutantki padł na ciało za pancerną plexi. Maya zmrużyła oczy, łapiąc coraz to nowe detale w półmroku. Od swojej strony ujrzała półprzeźroczyste odbicie siebie samej: ściętej dość krótko brunetki o drobnej budowie, wielkich zielonych oczach i buźce aniołka jakże niepasującej do rogatego charakteru. Po drugiej stronie wychudzona, skołowana dziewczyna chyba w jej wieku też żyła, w tle zaczynała się jakaś tęga rozróba. Jeszcze mieli trochę czasu. Zapukała w szybę, a potem cofnęła się do tamtej celi. - Sup?- zagadnęła cicho i kucnęła obok obcej laski - Dasz radę wstać? - Hm? - Dziewczyna spojrzała na nią skołowana… po chwili kiwnęła potakująco głową. - To wstawaj, zbieramy się. Trzeba zwiewać - Nox dodała wyraźnie, dając przykład samej wstając. Wyciągnęła rękę do pomocy. - Jestem Maya, a ty? - Ja… yyy… ja… - Powiedziała niepewnym tonem dziewczyna, przyjmując pomocną dłoń. Na jej ręce było zaś widocznych wiele śladów po ukłuciach igłami, i towarzyszących tym miejscom różnokolorowych siniaków - Ja… nie wiem… - W jej oczach zamigotały łzy. Castellano chciała zakląć głośno, ale udało się jej powstrzymać. Zamiast tego potrząsnęła ramionami towarzyszki niedoli chociaż bez zbędnego znęcania. Bardziej jako symbol aby wzięła się w garść. - To na razie jesteś Lilly, zapamiętaj. Lilly - powtórzyła pogodnym głosem ciągnąc już znajdę ku wyjściu z celi. - Tak cię będę wołać w razie czego. Potem się dowiemy jak się naprawdę nazywasz. Mieliśmy wypadek, dostałaś w głowę. Później sobie przypomnisz, ale teraz zwiewamy, jasne? Na dworze jest całkiem sporo typów w mundurach Korpo, niestety zamiast zaprosić nas na drinka będą chcieli wrzucić z powrotem do celi. - wykrzywiła pełne usta niechętnie - Chujki. - Uciekać… tak… - Szepnęła "Lilly" - Uciekać… - Wstała w końcu, nawet się lekko uśmiechnęła, i zrobiła pierwsze, dosyć niepewne kroczki. - Drinka? - Skupiła wzrok na Mayi - Napiłabym się… W korytarzyku, dwóch współwięźniów mordowało właśnie strażnika, a właściwie strażniczkę. Parę kroków dalej, czarnoskóry robił miazgę z twarzy kolejnego. "Lilly" się na takie widoki paskudnie odbiło, i rzygnęła, na szczęście nie na Mayę. Naprawdę dzisiejszy dzień był dniem spełniających się powiedzeń: było już “nieszczęścia chodzą po ludziach”, a teraz nadeszło “głupi ma zawsze szczęście”. - Ugh, dobrze że jestem przed lunchem - Nox wzdrygnęła się. Zapach krwi jej nie odrzucał, ale wymiotów już tak. Zaczęła oddychać przez usta żeby samej się nie porzygać, za to widok zmasakrowanych ludzi przypominał Mexico City: obie plamy stanowiły podobnie bure pecyny cieczy na podłodze i gdyby nie woń mutantka nie mogłaby ich odróżnić w tym półmroku. Brakowało ryku silników, zapachu skórzanych kurtek oraz wysokooktanówki. - Spokojnie, no już. Rzygaj… będzie ci lepiej - mruknęła do “Lilly” rozglądając się za bronią inną niż wielki, napakowany murzyn wypłaszczający klawisza Korpo. Ale to do niego się odezwała. - Hej siłaczu - postarała się aby jej głos zabrzmiał sympatycznie - Ten frajer już ma dość i raczej nic już nie czuje. Tam za ścianą jest jeszcze w pytę innych. Wywalisz dla nas wyjście? Dla ciebie pryszcz, nie daj się prosić. Czarnoskóry obejrzał sobie Mayę z góry do dołu, po czym wyszczerzył zęby… i jeszcze raz przypieprzył kamienną piąchą, w resztki zmasakrowanej głowy strażnika. "Lily" na ten widok zaś rzygnęła, aż prężąc plecy niczym kot. - Ty wiesz biała dupeczko, co to znaczy, nie? - Murzyn chwycił karabin strażnika, po czym rzucił do Mayi. Następnie zaś przemienił kamienną rękę, w już normalną, po czym przejechał dwoma zakrwawionymi palcami po swoim brzuchu, zostawiając ślady… w kierunku krocza. Wyszczerzył przy tym znowu bialutkie zęby. Odpowiedział mu figlarny uśmiech dziewczyny z ofiarowanym karabinem w dłoniach. Należało zawiązywać sojusze, chociażby chwilowe, a po długiej odsiadce w celi widać że ludzi cisnęło nie tylko ze złości. Ruch czarnej ręki obserwowała z zagryzioną dla lepszego efektu dolną wargą. - Wypierdol nam wyjście z tej puchy, a znajdę ci jeszcze coś do podobnej aktywności - podeszła bliżej aż nie położyła mu dłoni na ramieniu, gładząc je delikatnie palcami. Wnętrze policzka wypchnęła językiem. - Robimy wypad z lokalu siłaczu, a potem znajdujemy motel z barem. Albo i zwykły bar, byle bez leszczy z Korpo. To co, jesteśmy umówieni? - wskazała ruchem karku drzwi. - A spróbuj mnie słodka, w chuja robić… - Powiedział muskularny typek, po czym wprost pożerał ją wzrokiem, gapiąc się zwłaszcza na biust Mayi. - Już mi lepiej… - Mruknęła pozostawiona sama sobie "Lilly", wycierając niedbale usta dłonią. - Słodka też jestem, ale wolę Maya - oblizała powoli wargi. Pomogła drugiej dziewczynie wstać i wzięła ją pod ramię. - A to Lilly, z nią się akurat umówiłam na drinka. Jesteśmy zaraz za tobą.
__________________ This is my party And I'll die if I want to |
28-03-2022, 18:54 | #5 |
Highlander Reputacja: 1 | To była jego pierwsza odsiadka jednak od razu zgarnął całą pulę kilku swoich i nieswoich wykroczeń. Niestety był też mutantem. Nie lubił tego słowa, ale też nie mógł zaprzeczyć, że nim nie był. Dlatego też trafił od razu do więzienia nadzorowanego przez Konsorcjum. To już nie było jakieś tam zwyczajne miejsce odosobnienia. Tu trafiali tylko “najlepsi” no i mutanty. Nie wiedział czy efekt “wirówki” był adekwatny do tego jakby siedzieć w wirującej pralce, ale efekt był podobny do zjazdu wewnątrz opony ogromnego traktora. Natomiast tego już w życiu próbował. Efekt był bardzo zbliżony choć tu i teraz był bardziej poobijany. Nie wiedział co się stało, jak chyba nikt z obecnych wewnątrz pojazdu transportowego. Kluczowym dla niego i jak zapewne i dla wszystkich pozostałych, było to, że jakimś dziwnym trafem byli wolni. Wolni w sensie, że nie byli już skuci i co ważniejsze specjalne obroże nie blokowały już ich mocy. Póki co byli zamknięci wewnątrz. Kto był to był. Trevor mógł w każdej chwili wydostać się na zewnątrz gdyż potrafił przedostawać się przez każdy rodzaj materiałów do grubości czterech metrów bez żadnych problemów. Wiedział jednak, że byłoby to samobójstwo, gdyż prawdopodobnie wystawił by się prosto pod lufy strażników na zewnątrz pojazdu. Wystarczała mu sama świadomość, że w każdej chwili mógł to zrobić. Nie siedział w więzieniu zbyt długo. Wiedział jednak, że nie było to zwykłe więzienie dla zwykłych ludzi. Nie zdążył się nauczyć zbyt wiele o tym jak przeżyć w zamknięciu. Wiedział jednak, że każdy z tych ludzi tu przewożonych musiał dysponować jakąś nadprzyrodzoną mocą. Nikt tutaj nie znalazł się przez przypadek. To znaczy on tu się siedział przez przypadek. Całkowitym przypadkiem wpadł. Jedno z więźniów zniknęło w kabinie kierowców. Mógł sobie jedynie wyobrażać co tam się działo, choć wolał o tym nie myśleć. Tu też zaczęła się przewaga brutalnej siły i elementu zaskoczenia. Prym w tym niósł jakby wyciosany z marmuru czarnoskóry mięśniak. Dlatego też Trevor wiedział, że lepiej zrobić sobie tu szybko przyjaciół niż wrogów. Sam był przeciętnym przystojniakiem o niepokojąco dyskretnym uroku niegrzecznego chłopca. Dlatego wiedział, że lepiej znaleźć się po właściwej stronie barykady. Na przyjemności przyjdzie czas później. Przypuszczał, że każde tak zwane siłowe rozwiązanie i próba na siłę rozwalenia drzwi czy ścian, żeby się wydostać będzie wyraźnym i jednoznacznym znakiem dla ochrony na zewnątrz gdzie skupić swoją uwagę. Przypuszczał, że mało kto może podejrzewać i spodziewać się, że więźniowie mogą wydostać się przez otwarte drzwi. Mięśniakiem nie był i nigdy nie starał się być. Potrafił za to poprowadzić i to bardzo dobrze praktycznie każdy pojazd mechaniczny jak i potrafił pilotować śmigłowce. Był jeszcze w jednym lepszy. Można było nawet powiedzieć, że był jednym z najlepszych. Znał się na hakerstwie. W sumie jednak ktoś już tam zaczął grzebać przy panelu sterującym także Trevor się już nie wyrywał. Nie będzie się nikomu w robotę wpierdalał, bo za dobre chęci to tylko samemu wpierdol można zaliczyć. Postanowił póki co się nie wychylać, a tym bardziej nie zgłaszać na ochotnika. Gdzieś kiedyś wyczytał, że jak wzywają ochotników by dokonali czegoś “wielkiego i czystego” to się okazuje, że trzeba szorować jakiś ciężki i zardzewiały most. Zawsze już pamiętał, żeby nie zgłaszać się na ochotnika choćby nie wiem co. Wiedział, że jeżeli się nie uda to pewnie ten czarny brutal wywali dziurę wielkości drzwi od stodoły. Wiedział, że on ze swoimi zdolnościami na pewno by ten panel zhakował. Ale nic to. Nie zgłaszać się na ochotnika. Siedział więc cicho jak mysz pod miotłą i starał się jedynie nikomu nie podpaść. Nie wiedział co będzie dalej i jakie mieli szanse na ucieczkę także za bardzo nie planował nic do przodu. Patrzył w zadumie na martwą strażniczkę. Jaka piękna twarz. Szkoda młodego życia, ale gdy wejdziesz między psy musisz szczekać tak jak one. Miał świadomość tego, że niestety to samo dotyczyło współwięźniów. Miał wybór albo zostać ze stadem i robić to co ono albo zniknąć i próbować ucieczki na własną rękę. Był spokojny gdyż wiedział, że on przynajmniej na pewno miał taki wybór i przede wszystkim możliwości.
__________________ Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty. A co jest drugim. Biały Wilku? - Nie ma przeznaczenia - jego własny głos. - Nie ma. Nie ma. Nie istnieje. Jedynym, co jest przeznaczone wszystkim, jest śmierć. |
29-03-2022, 11:43 | #6 |
Keelah Se'lai Reputacja: 1 | Zima….zawsze zaskakuje kierowców. Tak było i tym razem. Ice podróżował razem z parunastoma innymi 'mutkami' do najpewniej siedziby Korporacji. Metalowa puszka na kołach ze znienawidzonymi przez społeczeństwo osobami posiadające superzdolności. W środku panowała duchota choć James czuł chłód….wewnętrzny. Nie było okien, więc nie było jak zobaczyć dokąd jadą, jedynie co to kiwał się w prawo, lewo, przód, tył, gdy pojazd co ruszał się to zatrzymywał. James wiódł całkiem spokojne życie nie licząc posiadanych zdolności nadnaturalnych. Nie osiągnął jeszcze progu dojrzałości, więc wydawało mu się, że jest najmłodszy w 'klatce'. Jasne włosy na pewno nie czyniły z niego mistrza kamuflażu, do tego chudzinka przez wiodkie mięśnie, niska postura, nie stanowiły dobrych warunków na skuteczną ucieczkę przed korpokurwami. Został schwytany oraz zaobrożowany jak kundel i wrzucony jak mięso do puszki. Dioda, którą widział na twarzy jednego ze współwięźniów była czerwona, oznaczała jedno. Zero supermocy. Nagle usłyszał niekontrolowany uślizg kół na oblodzonej jezdni i sru w powietrze. Zakotłowało nimi w środku. Trwało to kilka dobrych sekund nim ciężarówka się zatrzymała. Chyba stracił przytomność, gdyż nie bardzo wiedział co i jak. Powoli otworzył oczy, panował półmrok, ktoś płakał, inny gramolił się do kabiny inny zaś się nie ruszał. "O ja pierdole" - to była pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy. Chwycił się za kark i poczuł, że nie miał już jej na szyi. Jeden z 'supków', wielki czarny człowiek z kamienną ręką, tłukł aż zatłukł jednego ze strażników. Kolejny dobierał się to terminala sterującego drzwiami, kolejny zaś wziął karabin drugiego ze strażników. Krótko mówiąc 'rozpierducha po całości', nawet jedna, przepraszam dwie babki się ostały powoli kierując się do wyjścia za murzynem. Tylko jeden wydawał się być zupełnie nie zrażony tym co tu się wydarzyło. Mieli dwie drogi wyjściowe, jedną za murzynem, drugą tam, gdzie poszła drobna dziewczyna, która pazurami, tak przynajmniej zakładał, wdarła się do szaferki. Poszedł za grupą, bo z definicji im nas więcej tym weselej.
__________________ I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many. Discord: Adi#1036 |
29-03-2022, 21:17 | #7 |
Reputacja: 1 | To tylko sen.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. Ostatnio edytowane przez kanna : 02-04-2022 o 20:12. |
02-04-2022, 12:43 | #8 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Gdzieś na północy USA, 18 listopada, zbocze górskiej drogi, godzina 18:35 W wywróconej do góry kołami ciężarówce działo się dużo… choć były to dopiero początki całej akcji. Mutanci poczuli wolność, i najwyraźniej nikt, ani nic, nie powinno im stawać na drodze. Peter wsadził głowę do niewielkiej, wyrwanej dziury w drzwiach prowadzących do szoferki… i zastygł bez ruchu. Dwóch zmasakrowanych, przemienionych w krwawe miazgi mężczyzn, wszędzie pełno krwi i flaków. I on, twarzą w twarz, z czymś bardzo, bardzo nieprzyjemnym. Potworne zębiska i pazury. Smród śmierci, wprost zionący w jego twarz z kilku centymetrów. Cichy bulgot, jakby warczenie… bardzo powoli, bardzo spokojnie cofnął się w tył. Nie, tam nie wchodzić. "Elusive" poradził sobie bez problemów z panelem otwierającym tylną klapę wielkiego pojazdu. Coś zgrzytnęło, coś syknęło, i klapa zaczęła się otwierać. A że sama ciężarówka leżała do góry kołami, owa klapa otworzyła się w dół, prosto w śnieg. Zrobiło się zimno… - Szybciej! Ktoś wyłazi! - Broń w pogotowiu! - Pojawiły się nawoływania, gdzieś jakby z prawej strony, poza widokiem z wnętrza ich więziennego kolosa. Kolosem był i po części murzyn, który właśnie podchodził do "Elusive", z dwoma laskami zaraz za nim. Jedna z nich, ta ciemnowłosa i krótko obcięta, miała w łapkach zdobyczny karabin. Druga, blada i rozczochrana, ledwo co stała na nogach… Trochę głębiej w naczepie ciężarówki, jakiś facet z dziwaczną fryzurą przyglądał się martwej strażniczce. Był i chudy blondas, który powoli zmierzał ku wyjściu… i jakaś najwyraźniej mocno zakręcona nastolatka, która właśnie coś paplała o zadzwonieniu na 911?? ~ Muskularny afroamerykanin przemienił się cały w kamienny odpowiednik swojej własnej osoby, po czym zerknął zza winkla w prawo. - Zbiegają w dół po zboczu, mamy jeszcze kilka sekund. Nie wiem kto z was co potrafi, ale jak nie chcecie z "placka"*, to trzeba ich… Za plecami właściwie wszystkich, głęboko w ciężarówce, a dokładniej to w szoferce, rozległ się odgłos rozbijanego szkła. A potem krzyki nadciągających zbrojnych na zewnątrz, i liczne strzały. - Co to jest?! - Strzelaj! Strzelaj! Strzelaj! - Aaaaarggghhhh!!! Wrzaski kolejnego trupa? To chyba był dobry moment, by wypaść z ciężarówki, i zająć się eskortą… zanim oni nie zajmą się nimi. *** * placek: jedna z wielu nazw panująca wśród mutantów-więźniów, określająca karabin obezwładniający, a właściwie elektryczny "placek" którym się z niego obrywa. Komentarze jeszcze dziś.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
02-04-2022, 16:02 | #9 |
Administrator Reputacja: 1 | Nie da się ukryć - nie wyglądało to zbyt sympatycznie. Wszędzie krew, a dziewczyna, która do szoferki się przedostała, nie wyglądała na kogoś, kogo chciałoby się zaprosić na randkę. "Nic dziwnego, że niektórzy nie lubią mutantów", pomyślał Peter, rezygnując z próby porozumienia się z tym czymś, w co zamieniła się współwięźniarka. Miał niejasne wrażenie, że zrobienia kolejnego kroku mogłoby się źle skończyć, a on nie chciał "dołączyć" do kierowcy i pasażera szoferki. Wycofał się ostrożnie, a potem... nawet nie musiał się oglądać by wiedzieć, że ktoś otworzył wyjście. Zima przypomniała o sobie i bez wahania wkroczyła do wnętrza samochodu, a Peter pożałował, że nie zabrał strażniczce spodni i butów. Nie było jednak na to czasu, bowiem - jak uprzejmie poinformował 'kamienny' Murzyn - (a raczej Afroamerykanin) eskorta nie zasypiała gruszek w popiele i ruszyła w dół zbocza. Brzęk tłuczonych szyb i późniejsze wrzaski nadciągających wojaków mogły oznaczać tylko jedno - mała z szoferki wylazła z niej, na skróty, i zabrała się do pracy. Jaka była, taka była, ale wypadało jej pomóc, więc Peter, ze zdobycznym karabinem w dłoni, ruszył w stronę wyjścia. |
09-04-2022, 12:24 | #10 |
Reputacja: 1 |
|