Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-03-2009, 11:52   #11
 
NHunter's Avatar
 
Reputacja: 1 NHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemu
Ostatni członek drużyny zaciekawił Sunne'go. Kiedy wreszcie się odezwał szlachcicowi zdawało się, że ów człowiek spogląda, jakby na cos czekał.
Miał na imię Mesto. Sunne zaczął się głęboko zastanawiać, czy już kiedys spotkał tego człowieka, bądź o nim słyszał, ale zupełnie nic mu nie przychodziło do głowy. Pozostawało mu czekać. Może zdradzi się swoimi czynami.

Idąc przez las w końcu udało się uruchomić te mordercze byłskotki. Czas najwyższy! Trzeba było udać się na satelitę Malignatiusa. W sumie, co mogło być gorsze od tej planety?

Dojscie do miasta było bardzo utrudnione. Najpierw snieg, potem te maszyny. Coraz bardziej nienawidził tej planety. Chciał już tylko skończyć zadania, odebrać nagrodę i wyrwać się z tego lodowego piekła.
W końcu jednak udało im się dotrzeć do Nowego Jakovgradu. Tu Mesto odezwał się po raz kolejny. Było nie było, ale braku logiki mu zarzucić nie można. Sunne wolał jednak nie utrzymywać kontaktu z szlachtą tej planety. Miał dziwne przeczucie, że nic mu to nie da. A poza tym skoro ta cała Walkiria chciała sprzedać okręt na czarnym rynku, to i tak szlachta wiele by nie pomogła. Lepiej byłoby popytać wsród miejscowych. Najlepiej tych o nienajlepszej reputacji.

- Masz rację Mesto. Ale domy rodowe nie są najlepszym pomysłem. Lepiej popytać u ludzi z marginesu społecznego. Jakichs tutejszych krętaczy i takich innych. Powinni wiedzieć najwięcej o sprzedawaniu różnych rzeczy na czarnym rynku.
 

Ostatnio edytowane przez NHunter : 22-03-2009 o 12:02.
NHunter jest offline  
Stary 22-03-2009, 12:27   #12
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
- Miejscowi krętacze, to zapewne złodziejaszki i bandyci. A handlem statkami na czarnym rynku, zajmują się ludzie z gildii i to nie jakieś popychadła ale ktoś ważniejszy oraz szlachta. Wybacz moją śmiałość panie Hawkwood ale faktem jest, że do statku nie zaprowadzi nas kieszonkowiec z baru. Choć z drugiej strony, nie każdy dom rodowy ma kontakty z półświatkiem. Pierwszą rzeczą jaką zrobić teraz trzeba to zdobyć broń. Proponuję, podzielić pieniądze po równo, gdyby komuś przyszła ochota zniknąć, i spotkać się za pięć godzin w barze koło portu lotniczego. w tym czasie każdy weżmie to co u potrzebne i spróbuje dowiedzieć się czego zdoła. jakieś sprzeciwy do tego pomysłu? -
 
deMaus jest offline  
Stary 22-03-2009, 12:50   #13
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Przez cała drogę Andiomene nie powiedziała ani słowa. Wolała siły zachować na przeprawę. Tak długi chodzenie na piechotę i to do tego w tak ciężkich warunkach było dość wykańczające, dla kogoś, kto większość życia spędził we wszelkiego rodzaju pojazdach lub za sterami statków.
Worox wbrew przypuszczeniom okazał się istota nie tylko cywilizowaną, ale jeszcze do tego przydatną w środowisku, które dla dziewczyny było całkowicie obce.
Natomiast co do jego twierdzenia na temat trucizny nie była taka znowu pewna, czy we wszystkich bransoletach jest taka sama... Po pierwsze byłoby to zbyt proste, a tajemniczy pracodawca wyraźnie unikał łatwych i prostych rozwiązań. Po drugie coś co po jakimś czasie zabiłoby Woroxa, na ludzi podziałałoby prawie natychmiast. Musieli by więc albo otrzymywać różne dawki, albo zupełnie inne substancje. Bransolety zaś wyglądały identycznie, i nie miały raczej różnej wielkości zasobników. Trzecia alternatywa była jednak chyba najprawdopodobniejsza. Andi słyszała, że są trucizny, które składają się z kilku różnych składników. Dopiero ich wymieszanie wyzwala zabójcze właściwości. W takim przypadku podawana im jest jedna część składników, a druga uaktywni się dopiero po złamaniu reguł i zbadanie części składników krążących w żyłach nie na wiele się przyda. Poza tym, i ta właśnie kwestia przemawiała do dziewczyny najsilniej, takie badania były kosztowne i czasochłonne.

Zadanie, które udało się odtworzyć po uruchomieniu bransoletek jakoś jej nie zaskoczyło. Stary mówił przecież o wynagrodzeniu jakichś krzywd, a skoro potrzebował pilota, logicznym było, że nie będą one naprawiane na tej planecie.
Gdy doszli do miasta odetchnęła z ulgą, tutaj czuła się prawie jak w domu.
Przysłuchiwała się sugestiom reszty, a potem odpowiedziała:
- Pomysł z wyekwipowaniem się osobno i spotkaniem za jakiś czas uważam za bardzo dobry. Ponieważ wszyscy mamy tą piękną ozdóbkę – uniosła do góry ramię odsłaniając obręcz – Możemy być pewni, że również wszyscy zjawimy się na miejscu spotkania. Co do dzielenia pieniędzy... Większość i tak będzie na statek i dokumenty. Ja je dostałam i na razie je przechowam.
Po czym skinęła głową reszcie i ruszyła zdecydowanym krokiem w kierunku pewnego bardzo interesującego przybytku. Miała do pogadania z jednym facetem! Skoro potrafił naraić jej taką interesującą robotę, może doradzi też jak wykonać pierwszą część zlecenia. Pewnie słyszał o ludziach handlujących na czarnym rynku i o miejscach, w których można było załatwić sobie wszystkie przydatne w życiu papierki.
Co do jednego była pewna, na takie spotkanie nie zabierze ze sobą tego wymuskanego bobaska!
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 22-03-2009 o 12:53.
Eleanor jest offline  
Stary 23-03-2009, 02:45   #14
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Kiedy śnieżyca ustała i ujrzeli pierwsze zabudowania, oddzielił się na chwilę od reszty. Udał się do groty znajdującej się niedaleko obrzeży miasta, gdzie wcześniej ukrył swój dobytek. Po niedługim czasie wrócił do grupy, niosąc ze sobą niewiele więcej, niż przedtem. Na szyi połyskiwał mu teraz wojskowy nieśmiertelnik, a w dwóch kieszonkach na pasach pojawiły się jakieś niewielkie przedmioty. Jakiekolwiek wrażenie mógł robić jedynie ręcznie wykonany glankesh. Broń zrobiona była prawie w całości z kości i zębów. Elementy łączone były ze sobą starannie i z namaszczeniem, a całość nie wyglądała tylko na ozdobną zabawkę. Broń kontrastowała z czernią skóry, do której była przymocowana i wyraźnie rzucała się w oczy.

Miasto śmierdziało dokładnie tak samo jak zwykle. Już dawno przyzwyczaił się do tego zapachu, chociaż często tęsknił do świeżego powietrza otwartych, zmrożonych stepów i spokojnych lasów tej planety. Mimo iż nie mieszkał tu zbyt długo zauważył, że zapach miasta przenikał tu każdego. Wyczulone zmysły Bruggbuhra rozkładały go na wszystkie najmniejsze elementy. Wyczuwał tutaj przykrą woń garbarni i zapach gorzelni, głównych zakładów tej planety, niezależnie od miasta i regionu. W powietrzu unosiły się też setki innych zapachów, które dla voroxa często były lepszym punktem orientacyjnym, niż szyldy barów i tawern.

Pomyślał sobie:
“Może jednak lepiej było nie wracać do miasta? Zamiast szukać pracy wśród ludzi mogłem szukać swoich braci, oni na pewno by mnie nie wpakowali w takie intrygi i podstępy. A teraz? Teraz nie pasuję już do żadnego z tych miejsc, chyba nigdzie już nie pasuję. Trzeba będzie iść za tą grupą, na pewno doprowadzą mnie gdzieś. Teraz nie ma już znaczenia gdzie.”

- Pracowałem tutaj kilka tygodni. Nie znam całego miasta, ale włóczyłem się tu i ówdzie. Jest jeden człowiek, który może coś wiedzieć. To zły człowiek i chyba nie wspomina mnie zbyt ciepło od kiedy zdemolowałem mu magazyn. To przykra historia, ale też właśnie dlatego szukałem nowej pracy i zgłosiłem się tutaj. Pewnie to i tak nie najlepszy pomysł, by tam iść.

Przez chwilę naprawdę nie wiedział co z sobą zrobić. Mógł pójść do jednego ze znanych mu barów, by oddać się czemuś wybitnie niespotykanemu u ich rasy, piciu miejscowej wódki. Mógł też, z braku lepszego zajęcia wybrać się z kimś z pozostałych. Druga możliwość była chyba bardziej rozsądna, mimo iż nastrój wybitnie mu nie dopisywał. Nie potrafił znaleźć wzrokiem osoby, która by się nadawała. Pilotka poszła gdzieś ze swoim towarzyszem, a szlachta chyba go nie trawiła. Pozostał osobnik, któremu wystawał spod stroju pancerz. Przynajmniej wojownik z wojownikiem mogą się jakoś dogadać. W każdym razie, taką miał nadzieję…
 
QuartZ jest offline  
Stary 23-03-2009, 03:09   #15
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Złość przechodziła bardzo powoli. Duncan miał wiele powodów, żeby być wściekły. Drażniła go bransoleta - śmiertelna pułapka, której nie dało się w żaden sposób zdjąć. Mocno irytowała go obecność "Mówcie mi Sunni" Hawkwooda, który gadał jak jakiś przeklęty republikanin. A Malignatiusa po prostu nienawidził. Przeklęta przez Wszechstwórcę planeta, która nie rodziła niczego, prócz herezji.

Najbardziej denerwujące w tym wszystkim było to, że był na nią skazany. Hawkwoodzki szczyl zapewne miał bogatego tatusia i lenno, gdzieś w okolicach równika jednej z ich planet, gromadę chłopów, która była z nim na "ty" i cztery spichlerze pękające od miliryżu. Do cholery, każdy szlachcic miał jakąś ziemię. Poza Masseri, oczywiście. Ich ziemie na Daishan były - zależnie od opowieści - wypaloną przez bombardowania, jałową skałą, lub też roiły się od Symbiontów. Jakoś nikt nie był skłonny dać im nowych. A tak się złożyło, że szlachcic pozbawiony ziemi był szlachetnie urodzony tylko z nazwy...

Z tego powodu skazany był na pracę dla Pośredników. Jako żołnierz, brał udział w konfliktach lokalnych władyków, a także okazjonalnym wyprawom przeciw co bardziej wywrotowemu elementowi, którego na Malignatiusie nie brakło. I, niestety, to właśnie na kontakty z nimi musiał teraz liczyć. Nawet jeśli jakiś członek jego rodu znajdował się na tej planecie, to i tak pewnie nie był zdolny do pomocy.

- Jeśli o mnie chodzi, mój ekwipunek jest w koszarach. Zabiorę go i za pięć godzin jestem do waszej dyspozycji - powiedział tonem nie zdradząjacym wielkiego zadowolenia. Nie podobało mu się przede wszystkim to, że Przewoźniczka zabiera jego list kredytowy. Bezsensem było jednak przypuszczać, że nie wróci, biorąc pod uwagę okoliczności. Nie zdołał jednak ukryć podejrzliwego łypnięcia w jej stronę.

Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę koszarów.

**

Przechodził pomiędzy budynkami, starając się omijać co większe zaspy. Minął obojętnie siedzącego na schodach budynku żebraka, a następnie ruszył na skróty jednym z zaułków. Kilku typów okrytych futrami zmierzyło go podejrzliwie wzrokiem, uznało, że chyba znają go z widzenia, po czym wróciło do omawiania swoich interesów.

Kompleks mieszkalny Kajdaniarzy zajmował dość spory plac pomiędzy budynkami i nieco się wyróżniał z otoczenia. Koszary i biura złożone były z metalowych kontenerów, szczęśliwie ogrzewanych w środku. Ogrodzony teren pomiędzy nimi patrolowali strażnicy, a z wieżyczki strażniczej od czasu do czasu nos wyściubiał mężczyzna z karabinem snajperskim.

Duncan machnął przed nosem przepustką jednemu ze strażników i ruszył do wnętrza. Wszedł po blaszanych schodach, usilnie starając się nie poślizgnąć. Stanął przed odpowiednimi drzwiami i otworzył je kluczem wyjętym z kieszeni.

Jego dom trudno tak naprawdę było nazwać domem. Składał się z ogrzewanego pomieszczenia wielkości jednego kontenera, w którym znajdowały się dwa piętrowe łóżka i cztery szafki. Pomieszczenie na górnym posłaniu po lewej należało do niego - przywilej, który musiał sobie wywalczyć kilkoma uderzeniami pięści. W metalowej, zamkniętej na klucz szafce znajdował się jego ekwipunek - między innymi ubrania, plastikowy kirys i karabin szturmowy.

Chodził tu tylko spać. To wszystko.

Na szczęście nikogo nie było. Pozostała trójka mieszkańców pokoju - Zeg, Czarny Borys i Arctus - prawdopodobnie siedziała na treningu, bądź w kantynie. Zaoszczędziło mu to strzępienia ozora. Zabrał swój ekwipunek, zamknął drzwi i poszedł w stronę biur.

**

Thaddeus Scrub, Nadzorca, przerzucał papiery z wyraźnym niezadowoleniem.

- Bądźmy poważni, Duncan. Wybacz, że daruję sobie "Waszą Wielmożność", dobra? - przeprosił z przekąsem - Jestem cholernym nadzorcą. Płacą mi za to, żebym znajdował dla was pracę i negocjował ją. Ryzykuję dupą za to, żeby kontrakt był poprawnie zawarty. Teraz ty przychodzisz mi i mówisz, że nie będzie cię, bo zawarłeś jakąś umowę na gębę?
- Robota to robota - wzruszył ramionami Masseri, powstrzymując się przed trzepnięciem łbem tego idioty o kant biurka - I tak siedzę tu, pierdzę w stołek i pobieram żołd. Wcielonych nie widać było w okolicy prawie pół roku. Co w tym złego, że znalazłem coś sobie, od czego i tak odprowadzę procent do gildii?
- A jak ja mam to umieścić w papierach?
- Wyślę ci dane jeszcze przed wyjazdem. Na razie jako zleceniodawcę możesz umieścić Andiomene Valentine, Przewoźniczkę. Jakby co, to pytaj o nią.
- Ochrona konwoju?
- Powiedzmy - Duncan nie miał ochoty wdawać się w szczegóły - To dość specyficzne zlecenie.
- O - ucieszył się Scrub - Będą potrzebni może wyrobnicy do załadunku? Mogę wam podesłać tanio kilku.
- Możliwe. Najpierw jednak Przewoźniczka musi kupić statek. Jakby co, to się po nich zgłoszę.
- Bardzo dobrze. Tylko już na kontrakt, błagam. I tak kapitan będzie jęczał, jak zobaczy te papiery...
Duncan kiwnął głową.
- Podpisz się tutaj - Nadzorca podsunął szlachcicowi kawał pergaminu wraz z piórem - Umiesz czytać, więc daruję sobie wstawkę z trzema krzyżykami.
~ Twoje szczęście ~ pomyślał Masseri.
 
Gantolandon jest offline  
Stary 23-03-2009, 16:13   #16
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Amx nie wyglądał na zbyt gadatliwego faceta. Przez całą drogę nie powiedział nawet słowa, nie uznając tego za zbyt konieczne. Zresztą towarzystwo szlachty i gadającego obcego odpowiadało mu średnio, chociaż nie dawał tego nikomu odczuć. No, może prócz znającej go nieźle Andi. Było mu zresztą zimno a okulary prawie przymarzały do twarzy. Ta planeta go irytowała, swoim zimnem i prymitywizmem w wielu względach. Zresztą jak ludzie myśleli tylko w jaki sposób się ogrzać, to jak miało się tu cokolwiek rozwinąć. Huczące maszyny nad jego głową jasno dawały do zrozumienia, że nie dążą do rozwoju technologicznego i zadowalają się tym, co tam ktoś kiedyś wymyślił. Amx był pewien, że wystarczyłoby trochę posiedzieć nad tymi silnikami, by zredukować hałas i spaliny.

Widok miasta go ucieszył. Miał dość łażenia, a plan rozdzielenia się uważał za świetny. Skinął głową, potwierdzając, że się na niego zgadza.
-Niech każdy rozejrzy się na własną rękę, potem obgadamy resztę.
Nie zawracając sobie głowy dalszym gadaniem i słuchaniem tych ludzi (i nieludzia), ruszył w stronę ich kwatery, owijając się płaszczem jeszcze szczelniej. Do jego uszu doszedł jeszcze teks biednego Hawkwooda, który nie miał nawet się gdzie schronić. Spotkał w życiu kilku szlachciców, ale ten był z nich najbardziej żałosny, niestety.

Do kwatery drogę mieli dość prostą, ale za to długą. A niezbyt mocno ogrzewane wnętrze jakiegoś starego budynku, w którym wynajmowali pokój, nie było niczyim szczytem marzeń. Dobrze, że chociaż mieli gdzie spać. Małe pomieszczenie zaopatrzone było w szafę, dwa niewielkie łóżka, stół, dwa krzesła i masę metalowych śmieci, walających się zarówno po biurku jak i w kącie. Andiomene zzuła buty i padła ciężko na jedno z krzeseł, zakładając nogi na stół, przy okazji zrzucając z niego kilka przedmiotów. Zagruchotały głucho po podłodze. Niemal jak na komendę, ożywił się zdezelowany robot w kształcie dużego kosza na śmieci. Zapiszczał i wypuścił małe kółka, przejeżdżając na środek pomieszczenia. Był w wyraźnie marnym stanie, brakowało mu kilka części, metal był poobijany a jeśli miał jakieś ręce to teraz były to tylko urwane kable. Kobieta westchnęła.
-Po cholerę wciąż trzymasz ten złom! Przecież jest zupełnie nieprzydatny!
Głos Amxa ociekał niewinnością i troską.
-Ale patrz, jak ładnie jeździ!
Uśmiechnął się do Andi, pierwszy raz od kilku dni. Potem wyciągnął się na łóżku, zapadając w krótką drzemkę. Tam na statku nauczył się tej niezwykle przydatnej zdolności.

Gdy się obudził, jego towarzyszka była już na nogach. Nawet nie wiedział, ile czasu przespał, pewnie niewiele, zbyt niewiele. Wstał jednak, zastanawiając się, do czego ich to wszystko doprowadzi. Nawet mu się nie bardzo chciało próbować zdejmować tych bransoletek, chyba, żeby mógł popróbować na czyjejś, na przykład tego całego Hawkwooda. Jeden trup w ich drużynce byłby całkiem na miejscu. Teraz tylko ponaciskał różne przyciski, ot, całkiem losowo, próbując wydobyć z zabawki jeszcze jakieś inne funkcje. Spojrzał na Andiomene.

-Nie można się z tobą nudzić. Najpierw strzelał do nas krążownik, potem próbował wysadzić porąbany kanibal a teraz to. Medyka bym poszukał, krew oddał. Może truciznę rozpozna.
-Nie wiem czy warto Amx... Myslałam nad tym i najprawdopodobniej nie będzie jej mozna zidentyfikowac prostymi sposobami.
-Się okaże, wystarczy odpowiedni sprzęt. Wszystko da się wykryć, wszystko da się naprawić, wszystko można rozbroić.


Wstał, rozglądając się za sprzętem. Rapier Andi wciąż wisiał na ścianie, nie brała go najwyraźniej. Pod ubranie wsadziła tylko pistolet laserowy. No i nóż sprężynowy, który udało się jej schować przed macankami tamtych buców od staruszka. Zawsze wiedziała jak to zrobić, skubana. A z drugiej strony była tak ładna, że przecież każdy mężczyzna chciał ją macać bardzo dokładnie, chociaż pewnie nie w okolicy butów. Zarumienił się w odpowiedzi na swoje myśli, szybko zakładając swoje okulary i zarzucając ciężki płaszcz na lekką, skórzaną zbroję, którą nosił na sobie. Pistolet mu zabrali tamci, ale w pomieszczeniu miał jeszcze shotguna, którego umieścił w starannie zrobionym uchwycie w wewnętrznej części płaszcza. Broń była dzięki temu niewidoczna, ale i łatwo dostępna. Owinął się szczelnie ubraniem i poklepał robota, niemal czule.
-Jak możesz w ogóle narzekać na Dinksa. Tam na statku nie raz nas ocalił!
Wyglądał na nieco urażonego, chociaż Andi znała go za dobrze. Przepuścił ją w drzwiach i znów wyszli na ten cholerny mróz. Marzył, by opuścić tą planetę.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 23-03-2009 o 16:45.
Sekal jest offline  
Stary 23-03-2009, 16:36   #17
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Okolice kwatery Andi i Amxa były najprawdopodobniej najstarszą dzielnica miasta, zbudowaną zapewne przez pierwszych osadników, nieprzyzwyczajonych jeszcze do mroźnej aury Malignatiusa. Wysokie, betonowe ściany układały się w okrąg, którego środek stanowiło lądowisko. Zaniedbane, zniszczone budynki mówiły jasno, że ludzie z pieniędzmi już dano się stąd wynieśli. No ale przynajmniej było tu tanio! Po za tym blisko portu, co odpowiadało dziewczynie szukającej specyficznego zatrudnienia.
Budynek, do którego skierowali swe kroki, nie wyróżnia się niczym specjalnym, ot następny szary schron z okopconą metalową tabliczką przedstawiająca zapewne butelkę jakiegoś trunku.

Andiomene pchnęła drzwi, starając się za bardzo nie pobrudzić starą
farba odchodzącą z nich płatami. Specyficzny zapach długo niewietrzonego
pomieszczenia, spoconych ciał, dymu i mocnych trunków uderzył w nozdrza jej i stojącego za jej plecami Amxa. Masywne, stalowe odrzwia uchyliły się z głośnym zgrzytem starych, nieoliwionych zawiasów, a wypływające ze środka ciepło, uderzyło w ich zmarznięte twarze. Śnieg pokrywający odzienie momentalnie zaczął się topić, aż zostały z niego tylko małe kropelki. Po chwili i one zamieniły się w ciemne plamy wilgoci.
Dziewczyna pewnym krokiem ruszyła prosto w kierunku baru, nie zwracając
uwagi na odwracające się ku niej głowy stałych bywalców i ich zaciekawione
spojrzenia. Od razu dało się zauważyć, że nie byli tu po raz pierwszy, kilku nawet, którym w swoim czasie postawili kilka drinków, skinęło zdawkowo głową na przywitanie. Jak zwykle wyczulony na to co dzieje się w jego królestwie barman, zauważywszy nowo przybyłych zaraz po wejściu, uśmiechnął się szeroko, prezentując imponujące uzębienie i kiwnął ręką by podeszli do zastawionego szklankami baru.
Gdy jednak przyjrzał się dokładniej uśmiech zdobiący końskie oblicze barmana
ustąpił grymasowi zmartwienia i troski. Andiomene odruchowo odwróciła się do tyłu i rozejrzała, sprawdzając co się dzieje, wszystko jednak wyglądało zupełnie w porządku. Kolejne słowa mężczyzny wyjaśniły przyczynę troski:
- Dziewczyno, co się z Tobą stało! Ty się cała trzęsiesz! - Czym prędzej chwycił brązową flaszkę jakiegoś trunku i napełnił szklanicę stojącą na blacie.
Andi usiadła na jednym z pustych stołków, a idący za nią Amx oparł się dość nonszalancko o bar obok dziewczyny, lustrując pomieszczenie wzrokiem.
- Wyglądasz okropnie.. blada strasznie - barman postawił drinka przed dziewczyną
- Ta informacja o robocie, którą mi przekazałeś, okazała się dość... powiedzmy interesująca.
- No dobra, dobra, już nie zgrywaj mi tu silnej kobiety... pij i opowiadaj jak
poszło, chyba nie najlepiej, bo coś widzę, że mina księżniczki jakaś taka nietęga...
- oparł się łokciami o blat i pochylił nad przewoźniczką - No opowiadaj!
Andiomene nachyliła się w kierunku mężczyzny i pokazała mu swoją bransoletę, w taki sposób, by nie zobaczył tego nikt inny.
- Gwarancja dla zleceniodawcy, że robota zostanie odpowiednio i szybko wykonana.
Stojący obok Amx parsknął.
- Widziałeś już coś takiego na tej planecie?
Karczmarz zmarszczył czoło i mruknął przeciągle przyglądając się "ozdobie". Po chwili pokręcił przecząco głową:
- Nie... ale widzę, że macie takie same. To jakiś nowy rytuał zaślubinowy? - Spojrzał na nich ciekawie - No, piękna z was para... Iście jak z książki - Wyciągnął zachęcająco flaszkę w stronę Amxa - Młodemu też polać?
Rot znowu prychnął i odwrócił wzrok, nic już nie mówiąc. Odpowiedziała Andi:
- Szczególne obrączki, podobno wydzielają truciznę do naszego krwiobiegu...
- No to nieźle się urządziłaś moja piękna panno... Uprzedzałem, że nie wiem co to za ludzie... ale ty nalegałaś... Nie mów, że cię stary Bert nie ostrzegał...

Dziewczyna machnęła ręką:
- Nieważne. Mam sprawę: Znasz kogoś na kogo mówią Walkiria?
- Walkiria? -
Uniósł jedną z brwi... - A czemu chcecie wiedzieć, co?
- Podobno ma do sprzedania statek..
. - Andiomene odruchowo ściszyła głos, wolałaby jej nikt nie posądził o posiadanie pieniędzy, zwłaszcza takich, za które można by kupić prom.
- Statek? Znaczy taki... no... kosmiczny?
- Mhm... Sprawny na dodatek
- skinęła głową potakująco.
- Nic mi o tym nie wiadomo... Ta stara baba pracuje niby w porcie lotniczym... ale... z tego co wiem chyba nic ważnego tam nie robi. Była tu ze dwa razy... piła z jakimiś handlarzami spoza planety. To jednak było jakiś czas temu.
- Wystarczy, że wskażesz nam, gdzie jej szukać...

Bert podrapał się po rzadkich, zlepionych włosach. Andi czekała cierpliwie, popijając paskudny trunek.
- Przed portem lotniczym jest stróżówka... Pracuje tam mój kompan od szklanki... Wladek... powiedzcie mu, że ja was przysłałem... może zawoła starą raszplę... ona chyba nazywa się Agatha... czy jakoś tak... Nie wiem, czy będzie znał jej przezwisko... ale chyba Agatha.. - Zamyślił się gapiąc w szklankę, po czym podniósł głowę i mrugnął do dziewczyny - I jak tam będziecie, to przypomnijcie jej, że winna mi jeszcze jest, za dwie butelki Jakovgradzkiego
-Dzięki, Bert...
- Pilotka zawahała się. Widząc to barman dodał:
- Macie jeszcze jakieś pytania? Muszę obsłużyć resztę klientów. Już widze jak tamten tam ponurak nieśmiało podnosi łapę - wskazał jakiegoś bladego jegomościa starającego się przyciągnąć uwagę obsługi.
Andi wyjęła z kieszeni kilka monet i położywszy na blacie, nachyliła się bardziej ku barmanowi:
- Mam jeszcze jedną sprawę. Mógłbyś mi zdradzić, gdzie można załatwić tu kilka nietypowych dokumentów?
Rozejrzał się konspiracyjnie po wnętrzu baru i nachylił w waszą stronę:
- A o jakich papierach mówimy młoda damo?
- Kilka specjalnych dokumentów dla przewoźnika... Najlepiej takiego, który nie chce ujawnić swojej tożsamości.
- Nie baw się ze mną w te konspiracyjne gierki dziewczyno, za stary na to jestem! Mówże czego ci trzeba konkretnie
- Zniecierpliwił się - Jakie papiery?! - Przyłapał się na tym, że chyba powiedział to zbyt głośno... Rozejrzał się niepewnie po sali.. - Mów... - Dodał zachęcająco już znacznie ciszej:
- Zezwolenia na handel z pozaplanetarnym więzieniem, ale wolałabym nie na swoje nazwisko...
- Hmm...
- Ponownie zmarszczył masywne bruzdy na czole - Mało opłacalne zajęcie... nikt się tu obecnie tym nie zajmuje.
- Powiedzmy, że nie mamy wyjścia...
- Andiomene dotknęła wymownie swojej bransolety.
- Coś mi świta... - Barman postukał się palcem po brodzie - Był tu taki jeden pilot... Gregor... Gregorij... Czy jakoś tak... On się chwalił przy szklance, że po więzieniach lata, ale... z tego co wiem... - Na jego twarzy pojawił się szeroki, wesoły uśmiech - Sam w pace teraz siedzi. Dziwne... jakie los potrafi płatać figle - Zmyślił się, pociągając łyk z butelki - Chyba nie siedzi za nic poważnego... ale już nie pamiętam za co...
- Pewnie na dodatek w dokładnie tym pozaplanetarnym więzieniu? Pewnie nie wiesz gdzie mieszkał?
- Amx włączył się do rozmowy dość niespodziewanie.
- Zaraz zaraz... panie detektyw... - Bert posłał Rotowi porozumiewawczy uśmiech - Spokojnie... pamięć nie funkcjonuje już tak dobrze jak kiedyś... Z tego co wiem, to siedzi tu w nowym Jakovgradzie za obrazę zarządcy miasta czy jakoś tak... konkretnie to chyba jego matki... ale kto by to spamiętał...
-Więc pewnie wyciągnięcie go z więzienia za kilka fenisków nie powinno
być problemem?
- Spytała Andi z nadzieją, niestety, a może właśnie stety, jak dotąd nie miała okazji zapoznać się z działaniem tutejszego wymiaru sprawiedliwości.
Mężczyzna wzruszył pulchnymi ramionami:
- Można go odwiedzić. Więźniów siedzących za lekkie przewinienia, da się wykupić, oczywiście o ile ktoś już tego wcześniej nie zrobił... w końcu to planeta Decadosów, a oni lubią tanich, łatwo wymienialnych służących - dodał szeptem
- W takim razie musimy się pospieszyć - Te słowa Andi skierowała do Amx-a
- Dzięki jeszcze raz, Bert. Jak uda się nam przeżyć, to zapewne się jeszcze spotkamy.
- Powodzenia... mam nadzieję, że będę mógł cię tu jeszcze ugościć... piękna, pechowa Pani
- Skłonił się niezdarnie.
- Przyjdzie tu kilka osób, także zatrudnionych przez mojego uroczego pracodawcę... Znajdzie się jakieś ustronne miejsce, by w spokoju pogadać?
- Na zapleczu stoi stolik dla karciarzy... Dzisiaj ich chyba nie będzie, więc pozwolę wam na parę godzin skorzystać. Tylko błagam
- Spojrzał w jej ciemne oczy - Nie sprowadźcie mi tu żadnych kłopotów i uważajcie na szpicli Decadosów - Rozejrzał się po sali - Wszędzie się tu kręcą...
Skinęła głowa i dodała:
- Co do tych ludzi... Na pewno ich nie przegapisz: Vorox, zakuty w zbroję ważniak i dwaj szlachetnie urodzeni: jeden zachmurzony jak burza gradowa, a drugi wymuskany i błękitnooki - Mrugnęła porozumiewawczo - Nie zdziw się jeśli zaraz po wejściu zaproponuje, byś nazywał go Sunny - Andiomene schodząc ze stołka posłała mu całusa i skierowała się do wskazanego jej wejścia na zaplecze, a za nią ruszył Amx już nie tak wesoły jak jego towarzyszka, kiwając tylko barmanowi głową.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 23-03-2009 o 22:48.
Eleanor jest offline  
Stary 24-03-2009, 22:05   #18
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Sześcioosobowa grupa naradzała się na środku zaśnieżonej ulicy. Część zadecydowała, by pójść w swoją stronę i zadbać o własny interes, lecz pozostała trójka chyba nie całkiem miała co ze sobą zrobić. Wreszcie Bruggbuhr odezwał się do jednego z pozostałych.

- Mesto, czy masz teraz jakiś plan, jakiś dom do którego idziesz? Nie mam w tym mieście już żadnych spraw do załatwienia, nie mam też tutaj już żadnego domu, do którego mógłbym wracać. Pozwolisz, że w tym czasie będę Ci towarzyszył? - Vorox mówiąc to obracał w dłoni bursztyn z zatopionym w środku kwiatem. Robił to z troską, uważając aby go nie upuścić.
- Tak, to dobry pomysł - skinął głową i ruszył wraz z Voroxem - Przypomnij mi twoje imię, przez to całe zamieszanie wyleciało mi z głowy.
- Bruggbuhr, ale wystarczy Bru. Na pewno łatwiej to wypowiedzieć ludziom. Czy ktoś jeszcze idzie z nami? - spojrzał na rozchodzącą się grupę - Najchętniej zająłbym się czymś, ale odwykłem od walki. Pewien mędrzec nauczył mnie kiedyś żyć bardziej jak człowiek, cywilizowanie jak to mówił. Teraz znów wszystko zaczyna wyglądać, jakby miało się skończyć rozlewem krwi i wybuchami. Niepokoi mnie to.
- Czy ktoś idzie z nami? Dobre pytanie -
Mesto odwrócił się do młodego szlachcica - Nie wiem czy pan ma inne plany ale jeśli nie to zapraszam na swoje kwatery, wiele nie zaoferuję, ale coś ciepłego do picia się znajdzie.

- Ja i tak nie mam się gdzie udać -
Sunne wzruszył ramionami. - I chętnie napiłbym się czegoś, co ożywiłoby moje przemarznięte kości. Z przyjemnością się z Tobą wybiorę Mesto.
- Chodźmy więc. -
odparł vorox - Nawet jeśli jeszcze nie za bardzo wiemy co nas czeka, to i tak pewnie wszyscy mamy dużo do omówienia. Ja na pewno chciałbym wiedzieć w czyje ręce składam swój los. Już raz poszedłem na wojnę i zostałem porzucony.
- Porzucony? -
zdziwił się Mesto - Tak to jest jak do walki przy swym boku wybiera się tchórzy, Prawdziwy mężczyzna nie zostawia towarzysza samego. Wyjątkiem jest dalsza walka o wyższy cel, reszta to tchórzostwo.
- Tak, porzucony na tym lodowym pustkowiu. -
Vorox zdawał się powracać myślami do dawnych lat - Podczas wojny Li Halanowie rekrutowali nas prosto z Ungavorox i sprowadzali tutaj, byśmy mogli walczyć i ginąć w chwale. Kiedy już przekonali się, że chwały nie będzie, odeszli, a my zostaliśmy bez zapasów, rozkazów i celu.

Było też kilka wspomnień, które przemilczał. Miał nadzieję, że nikt go nie zapyta o losy oddziałów pozostawionych na planecie. Ta historia była zdecydowanie zbyt długa, a już z całą pewnością zbyt bolesna. W głowie przez chwilę kołatały się chaotyczne myśli. Zastanawiał się kolejny raz, czy jego panowie musieli go zostawić, czy też nie mieli wyjścia. Był rozdarty między chęcią zemsty, a lojalnością i nigdy nie doszedł z tym do ładu.

Cała trójka ruszyła razem w kierunku kwater Mesta. Jeszcze niedawno byli to całkiem obcy sobie osobnicy, a teraz udawali się wspólnie na herbatę. Nie dość, że było to niespotykane samo w sobie, to jeszcze ich losy złączone były metalowymi bransoletami, które całkiem przymusowo utrwalały ich kontakty, czy tego chcieli, czy nie. Szli przez podupadające miasto powoli, bez pośpiechu, jakby udawali się na wykonanie wyroku nałożonego na nich przez starca.

Mesto poprowadził ich do dzielnicy znajdującej się niedaleko portu kosmicznego. Tam w jednym z budynków oferujących kwatery, weszli na drugie piętro. Przed wejściem do pokoju Mesto zatrzymał resztę gestem ręki i przykucnął obok drzwi, a następnie przejechał palcem po łączeniu drzwi i futryny, po czym wyjął włos, upuścił go na podłogę i powiedział.
- Taki prosty sposób na sprawdzenie właściciela budynku i innych nieproszonych gości. - otworzył drzwi i wpuścił towarzyszy do środka.

Pokój jak to w takich miejscach bywa nie był ani luksusowy, ani specjalnie ubogi, był zwyczajny. Proste duże łóżko, przed nim komoda, a obok niej szafka z lampką i nieduży modlitewnik, z symbolem Kościoła Wszechstwórcy. Po lewej od drzwi znajdował się stół na którym stał elektryczny czajnik i kilka kubków, a przy nim krzesło. Nad stołem ktoś, Mesto, albo właściciel, przywiesił symbol gwiezdnych wrót, stylizowany na symbol Ortodoksji. Na wprost drzwi znajdowało się okno, a pod nim biurko z krzesłem. Na biurku, leżał w czarnej pochwie glankesh ze złotą rękojeścią i dwoma krótkimi wstążkami, również złotymi. Obok biurka stał oparty o ścianę cesarski karabin szturmowy.
Mesto podszedł od razu do stołu, przesunął stolik do komody, a potem dostawił oba krzesła. - Niestety ktoś będzie musiał usiąść na komodzie, na wyposażeniu pokoju mamy tylko dwa krzesła. -

- Nie, dziękuję. Nie potrzebne mi krzesło. Nigdy nie potrzebowałem takich luksusów i nie jestem nawet przyzwyczajony do siadania na czymś więcej, niż podłoga. - odparł vorox.

Mesto zabrał czajnik i wyszedł. Wrócił po chwili, z czajnikiem pełnym wody, następnie wyjął z biurka dwa małe pojemniki i kilka łyżeczek. - Woda zaraz będzie, tu mamy herbatę i cukier - wskazał na pojemniki.

- Całkiem przyjemne lokum. Dużo Cię ono kosztuje? - odparł młody Hawkwood, siadając na krześle. Rozejrzał się po pokoju. Dość zwyczajny, chociaż modlitewnik i obrazek na ścianie przyciągały nieco uwagę.

- Pokój przeciętny, przywykłem do gorszych, ale gospodarz ceni inne rzeczy poza pieniędzmi, takie które mogę mu zaoferować. - odpowiedział młodemu szlachcicowi.
- Powiedziałeś Bruggbuhr - Mesto spróbował wymówić imię voroxa - że chciałbyś poznać tych w których ręce składasz swój los. Pytaj, mamy dużo czasu. Ja zadam jedno pytanie na początek, powiedz mi co uważasz za najważniejsze? boga? rodzinę? honor? czy życie?

Jakby się zastanowić, to pytanie nie należało do najprostszych i Sunne był naprawdę szczęśliwy, że nie musiał odpowiadać. W dodatku pytanie pewnie było podchwytliwe. Można się było tego spodziewać, zwłaszcza po jego nowych towarzyszach.

Zainteresowanie Mesta było dla voroxa miłą odmianą od obojętności innych ludzi. Nie często zdarzało się, żeby ktoś w ogóle pytał o jego przeszłość. Pogrążył się w przemyśleniach. Znów obracał w palcach bursztyn, jednak tym razem przyglądał mu się z tęsknotą. Był dla niego ważny, tak ważny, że gotów był wrócić w środek każdej strzelaniny byle go ze sobą zabrać. Minęła kolejna chwila, zanim odpowiedział.

- Znałem raz kogoś, kto wiele nauczył mnie o Wszechstwórcy. Spędziliśmy razem wiele tygodni na tej bryle lodu i nigdy nie przestałem się od niego uczyć. Nazywał się Elemus, może słyszałeś o nim kiedyś? To zresztą nieważne. Ważne jest, że nauczył mnie inaczej patrzeć na ludzi, na wszystkich, generalnie. Już nie rzucę się w ogień, bo taki mam rozkaz. Na Ungavorox wpajano nam zasady wojny i stada, ale teraz ...

Urwał na chwilę i głęboko odetchnął. Zamykając oczy zacisnął w dłoni bursztyn i ponownie ukrył go w malutkiej kieszonce upewniając się, że nie zginie. Jego głos nagle spoważniał i nabrał morderczo poważnego tonu.

- Teraz chcę mieć jakieś własne życie. Nigdy przedtem nie pomyślałbym, że da się żyć samemu, bez grupy, bez jedynego wspólnego zdania. Teraz chcę mieć jedynie własne życie, jakkolwiek krótkie od tej chwili by nie było. To chyba Twoja odpowiedź.

- Odpowiedz dobra jak każda inna, Bruggbuhr, to twoja decyzja i mi nic do tego, choć podziwiam odwagę, w końcu nie wiesz komu udzielasz opowiedzi. A co ty byś odpowiedział panie Hawkwood? -
zapytał szlachcica. - aby ci ułatwić, bo wiem że większość szlachty, nie obnaża uczuć przed obcymi, sam odpowiem przed tobą. Ja wybrałbym braci. Tych, z którymi stawałem do walki ramię w ramię, za nich jestem w stanie oddać życie, stracić honor, porzucić rodzinę, czy wyrzekłbym się boga? Myślę, że Wszechstwórca nie wymagałby abym porzucił mych braci. - zalał sobie herbatę wrzątkiem, zamieszał i popijał powoli czekając na odpowiedź młodego Hawkwooda.

Bruggbuhr nie słuchał rozmowy. Jego uwagę przykuła bogato zdobiona broń. Zdecydowanie uważał iż był to kompletny przerost formy nad treścią. "Przecież to się nadaje tylko na jakąś paradę!" - pomyślało sobie w duchu, jednak nie powiedział tego na głos. Najwyraźniej niektórzy wolą zabijać mając przed oczami coś ładnego. Może żeby odwrócić własną uwagę od tego, co robią? W końcu postanowił spytać - Mesto, gdzie nauczyłeś się walczyć glankeshem? To nie jest typowa broń ludzi, z reguły wolicie broń, która pluje czymś w przeciwnika, żeby nie musieć do niego podchodzić.

Było to co prawda znaczne uogólnienie, ale jednak właśnie tak wyglądała walka ludzi. Ostrzelać się z daleka i umrzeć. Bardzo nie lubił takiego podejścia. Cenił sobie możliwość spotkania z wrogiem, żeby nawiązać kontakt wzrokowy. Walka zyskiwała na wartości i walczący zaczynali darzyć się większym szacunkiem.

Nie odwracając twarzy od rozmówcy, Mesto sięgnął i przyciągnął do siebie glankesh, położył go przed sobą, wyjął z pochwy i trzymając za ostrze, podał rękojeścią voroxowi.
- Wszystkiego co umiem, nauczyłem się od braci. A broń twego ludu nosze właśnie dlatego, że nie jest typowa dla ludzi, to zaskakuje większość z nich, nie wiedzą, co robić.

Vorox przeciągnął się, rozmasowując zamykające się już ślepia - Przydało by się też znaleźć kawałek wolnej podłogi. Kilka godzin snu zrobi mi lepiej, niż herbata. Nie wiemy, co może nas czekać tam w górze. Polecam dwie-trzy godziny snu, kiedy już chwilę porozmawiamy. Macie coś przeciwko?

Zgadzam się, że wypocząć także powinniśmy - odparł Mesto - Panie Hawkwood, nie zauważyłem, żebyś miał jakąś broń? Czy to znaczy, że nie umiesz walczyć, czy że miałeś od tego ludzi? A może tak sprytnie chowasz broń? - uśmiechnął się do szlachcica. No ładnie dodał do siebie w myślach, kolejny fircyk z Hawkwoodów, oby tylko przeżył.

Wydawało się, że Sunne na chwilę zatopił się w myślach. Odpowiedział dopiero po jakimś czasie.

- Co do pierwszego pytania... Bracia... Wybacz, ale źle mi się to jakoś kojarzy. Oczywiście, za nic nie zostawiłbym na polu walki towarzyszy, nie dałbym im zginąć. Prędzej zmarłbym sam. Chociaż honor stawiam na bardzo wysokim miejscu. Pewnie tak jak większość ludzi... mojego pokroju.

Przez chwilę myślał nad swoją przeszłością. Honor. Niestety nie dla wszystkich się liczył. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że padło jeszcze jedno pytanie, na które należałoby odpowiedzieć.

- Umiem walczyć. I podobnie jak Brum cenię sobie kontakt z przeciwnikiem. Szkoliłem się w szermierce i wydaje mi się, że mam do tego dryg. Nigdy nikt za mnie nie walczył i póki mogę trzymać broń - nikt nie będzie. Gdzie podziałby się mój honor, gdybym krył się za grubymi murami lub za ścianą, innych wysyłając na śmierć? Niestety, broni nie mam. Sprzedałem moją szablę, aby móc wyrwać się z tej zmarzniętej skały i rozpocząć nowe życie na innej, bardziej gościnnej, planecie. Niestety, o ile na wydostanie się z tej oziębłej planety powinno wystarczyć, to wątpię, żeby było mnie stać na osiedlenie się na stałe w jakichś godnych warunkach. Myślę jednak, że niedługo będę musiał wybrać się do tego handlarza i odkupić broń. Lub znaleźć nowego...
- Ha, szermierz -
Mesto wyraźnie się z tego ucieszył - Myślę, że broń białą da się załatwić bez problemu, co powiesz na mój Glankesh? Dasz radę się nim posłużyć? Jeśli tak, to na razie jest twój, z chęcią udzielę ci kilku lekcji jak tym machać. Miło by było gdyby Bruggbuhr także pokazał nam co nieco. - Przyjrzał się ich twarzom i dodał - mną się nie przejmujcie, wystarczy mi karabin i moje ręce, nie raz i nie dwa musiałem walczyć używając rąk, w zupełności mi one wystarczają. Voroxowie chyba też mają swoją technikę walki wręcz o ile dobrze pamiętam.

Vorox przez dłuższą chwilę bawił się bronią towarzysza. Oglądał ją i ważył w rękach. Była lekka, bardzo lekka jak na materiały z których jest zrobiona. Na pierwszy rzut oka zdawała się o wiele bardziej ozdobna, niżeli bojowa, jednak bliższe oględziny przyniosły miłą niespodziankę. W końcu podał ją Hawkwoodowi i odpowiedział lekko przyciszonym głosem:

- Całkiem przyzwoite ostrze. Co prawda nie tak lekkie, jak kościane, ale i tak bardzo przyjemne. Nie uważam jednak, żeby te wszystkie błyskotki i wstążki były konieczne. Łatwiej to wszystko w coś zaplątać, niż zastosować w jakikolwiek przydatny sposób. Chyba, że będziesz chciał tam przywiązać jeszcze jakieś koraliki. - Zaśmiał się gardłowo ze swojego żartu. - No i jeszcze cały ten pojemnik... Ale mimo to nadaje się do przyzwoitej walki.

Młody szlachcic z radością przyjął z rąk voroxa Glankesh podarowany mu przez Mesta. Co prawda nigdy wcześniej nie miał tej broni w rękach, ale wiele o niej słyszał i zawsze chciał spróbować.

- Dziękuję Mesto. Chętnie przyjmę parę lekcji posługiwania się tą bronią. I obiecuję, że zwrócę Ci ją, jak tylko zdobędę coś własnego.

Mesto spojrzał na Voroxa, zastanowił się przez chwilę, jakby dobierając słowa, po czym rzekł z lekkim uśmiechem na twarzy:

- Zaiste, same Twoje ręce wyglądają na śmiertelnie niebezpieczną broń, Bru...

Vroks słysząc komentarz na swój temat uśmiechnął się lekko i opdarł - Tak, zdecydowanie wolę walczyć gołymi rękami. Szkolili mnie w walce glankeshem, jednak powiedziałbym, że jestem niepraktykujący, jeśli rozumiecie co mam na myśli. Glnkesha używam do zadawania ostatecznego ciosu, jeśli już muszę zabić. Nie lubię sprawiać cierpienia, kiedy zabijam. W ogóle wolę nie zabijać, jeśli jest inna możliwość.

Mesto ciągnął dalej.
- Zauważyłem, że ja ciągle o coś pytam, a wy prawie wcale, czy już wszystko o mnie wiecie? Mam jeszcze dwa pytania panie Hawkwood, a potem zamilknę i odpowiem na wasze. Ile warta była twoja szabla, że pozwoliła by ci wylecieć z planety? I czemu nie skorzystałeś z pomocy swego rodu?
Sunne zastanawiał się przez moment nad odpowiedzią, ale ostatecznie postanowił podać mu całkowity stan swojego portfela.
- Sprzedałem broń za 200 feniksów i parę kamieni szlachetnych. Łącznie około 500 feniksów.
Następne pytanie było trochę bardziej skomplikowane.
-Niestety, ale nie jestem zbyt mile widziany ani w moim domu, ani na dworze. Cóż... W drugim przypadku to trochę moja wina, ale to długa i mało ciekawa historia. Dość rzec, że na pomoc rodziny liczyć nie mogę, a szlachcicowi nie przystoi prosić o pieniądze innych.
Raz jeszcze myśli młodego szlachcica powędrowały na jego rodzinną planetę, do jego domu, matki i swojego brata, którego samo wspomnienie przeszywało chłopaka bólem i rodziło gniew.

Mesto uniósł wzrok, jakby sobie coś przypomniał i zwrócił się do sześciorękiego towarzysza.
- Ty jako wojownik wiesz, że te wstążki są niepraktyczne, ale za bardzo nie przeszkadzają. Większość ludzi uzna taką broń za broń mistrza, a tym samym zacznie się bać. Wiesz jak to jest. Ludzie uznają was Voroxów za dzikie bestie, myślące o zabijaniu wszystkiego co się rusza i gotowe w każdej chwili rzucić się do ataku. Sam jednak udowodniłeś przed chwilą, że jest inaczej. Często ludzie mają chore wyobrażenia na temat tego co mogą zastać, bo ich własne umysły wmawiają im to, czego w rzeczywistości nie ma. - Zrobił przerwę i kontynuował - Pamiętaj jak kiedyś z dwoma braćmi, przejęliśmy cały magazyn z bronią, a następnie broniliśmy go przez pół godziny przed ponad pięćdziesiątką wrogów, aż do przybycia wsparcia. Jeden z nas obrzucał ich granatami, a ja z Cerianem ostrzeliwaliśmy dwa wejścia z ciężkich karabinów. Ci z napastników, którzy przeżyli, a było ich zaledwie kilku, przyznali, że gdyby wiedzieli iż jest nas tam tylko trzech, to weszliby wszyscy i pewnie by nas dopadli. Jednak byli pewni, że jest nas tam co najmniej z dwudziestu i strach nie pozwolił im na atak.
- Zbyt wiele wojen wygrano i przegrano tylko i wyłącznie dlatego, że nikt nie wiedział przeciwko czemu staje. Cóż, to właśnie jest chyba jedna z najważniejszych sztuk walki.


A teraz pora odpocząć. - odparł vorox - Obudźcie mnie, kiedy będzie już pora iść. - To powiedziawszy położył się na podłodze i zasnął niemal natychmiast zostawiając pozostałą dwójkę samym sobie. Kiedy Bruggbuhr zasypiał Mesto powiedział jeszcze do szlachcica.
- Możesz zająć łóżko, tu nikt nas nie powinien niepokoić, osobiście mam zamiar przez chwilę poczytać. - podszedł do szafki i sięgnął po modlitewnik, a następnie zaczął czytać.

Chłopak przez chwilę patrzył, na śpiącego Voroxa i Mesta, zagłębiającego się w lekturze. Nie miał zbytnio sił na dalszą konwersację. Poza tym pewnie będą mieli ku temu jeszcze mnóstwo okazji, więc tylko podziękował za udostępnienie łóżka, położył się i niemal natychmiast zasnął.

Gdy nadszedł czas, Mesto obudził towarzyszy. Spakował do torby karabin, zapasowy magazynek, modlitewnik i symbol Wszechstwórcy. Przy wychodzeniu zauważył, że młody szlachcic przypasowuje otrzymany miecz i powiedział wskazując na broń.
- Radziłbym go zakryć peleryną, chodzenie z bronią na wierzchu jest tu niezbyt mile widziane, - po chwili dodał - nawet jeśli twoje nazwisko broni Cię przed trafieniem do aresztu, to lepiej chyba na siebie nie zwracać uwagi.

Sunne pokiwał głową. Nie miał zamiaru sciągać na siebie uwagi. Tym bardziej, że był z Hawkwoodów, a planeta należała do Decadosów.
- Masz rację. Tak będzie dobrze - powiedział zakrywając miecz długim, futrzanym płaszczem.

Tuż przed opuszczeniem budynku, Mesto podszedł jeszcze do portiera i powiedział.
- Dziękuję za gościnę, Niech Wszechstwórca, Pan Wszystkiego ma cię w opiece - mówiąc to nakreślił w powietrzu znak gwiezdnych wrót - żegnaj.
- Żegnaj bracie Mesto - odpowiedział portier z pochyloną głową - Zawsze będę rad gościć ciebie ponownie.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 25-03-2009 o 00:24.
Tadeus jest offline  
Stary 25-03-2009, 22:27   #19
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Pokój na zapleczu baru, był równie obskurny jak cały ten przybytek. Betonowe ściany bez żadnych ozdób, w suficie jedno świecące światło, które z wielkim trudem rozświetlało środek porysowanego blatu kwadratowego stolika, i na szczęście nie sięgając podłogi, więc nie trzeba się było przejmować jej dość wątpliwą czystością. Andiomene czuła się tu zupełnie swojsko. Swoim zwyczajem rozsiadła się na jednym ze stołków i kładąc nogi na blacie zaczęła się na nim bujać, ze stoickim spokojem oczekując na resztę. Umiejętność zabijania czasu, była niezbędną właściwością podczas nudy wielogodzinnych podróży statkiem.
Amx wyjął jakąś kolejną swoją zabawkę, która wyglądała jak śmietnik wypełniony kawałkami kabelków i metalowych pręcików, podłączył do zasilacza na biodrze lutownicę i zaczął coś kombinować.
Popatrzyła na siedzącego obok przyjaciela. Zabawne znali się od kilku lat, a dopiero niedawne słowa barmana zwróciły jej uwagę na to, ze to całkiem przystojny mężczyzna. Fakt, że jak już dawno zauważyła Andi, kobiety omijał szerokim łukiem, tylko dodawał mu uroku.
- Czyżbyś próbował odtworzyć mózg Dinksa? - Zapytała żartobliwie. Rot wzruszył tylko ramionami nawet na chwilę nie przerywając swego fascynującego zajęcia. Pilotka uśmiechnęła się do siebie i ponownie pogrążyła w kontemplacji niewielkiego zacieku na ścianie naprzeciwko.

Pierwszy przyszedł ten niezadowolony usiadł ciężko przy stole i powiedział:
- Dobra. Załatwione. Będziesz potrzebować wyrobników do statku?
- Wątpię, jak na razie nie słyszałam o żadnym ładunku, który mamy załadować.

Przez chwile siedzieli w milczeniu.
- A wiecie już, co mamy zrobić, jak zdobędziemy statek?
- Nie
– Ostatnie słowa mężczyzny jakby wyrwały Andi z zamyślenia, przypomniało jej się to, co powiedział przy wejściu - A co jest załatwione?
- To, że mogę ruszać. Niektórzy z nas ciężko pracują na życie.
- Aha
– powiedziała dziewczyna wracając do swych rozmyślań.

W końcu doczekali się na resztę, która wyglądała na dość już zaprzyjaźnioną. Andiomene usiadła prosto i zrelacjonowała to czego się dowiedziała:
- No więc nie wiem jakie zdobyliście informacje, ale ja znalazłam sposób na kontakt z Walkirią i być może na zdobycie licencji przewozowej – Przedstawiła informacje zdobyte u barmana – Jak widzicie trzeba działać dość szybko. Proponuję więc podzielić się na dwie grupy: Jedna uda się do więzienia sprawdzić możliwości wykupienia lub innego wydobycia Grigorija; druga pójdzie na spotkanie z Walkirią. Ponieważ z Amx-em znamy się na statkach, to my udamy się do portu, by sobie to co ma na sprzedaż dokładnie pooglądać. Nie kupię jakiejś kupy złomu tylko dlatego, że wydaje się to być okazją – Po jej sposobie wyrażania się, łatwo można było wywnioskować, że jest osobą nawykłą do wydawania rozkazów i przyzwyczajoną do tego, że inni tych rozkazów słuchają. Wyciągnęła jeden z kwitów opiewający na kwotę pięciu tysięcy feniksów i dodała:
- Wykupienie powinno kosztować kilka stów, lepiej rozmieńcie to zanim udacie się do więzienia, bo niektórzy wyglądają tak dostojnie... - Przez chwilę patrzyła na tego, który przedstawił się jako szlachcic z rodu Hawkwoodów - że mogą nie chcieć wydać wam reszty.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 25-03-2009 o 22:31.
Eleanor jest offline  
Stary 25-03-2009, 23:15   #20
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Idąc w stronę baru, Mesto zastanawiał się jakie zadanie czeka na nich w koloni karnej. Uwalnianie więźniów to nie najlepszy pomysł na odzyskanie dobrego imienia, a już na pewno nie do odzyskania miecza. Z drugiej strony, może chodzić o egzekucję jakiegoś przestępcy, być może w taki sposób ten starzec zamierza spłacić swoje grzechy. Choć galaktyka była by zapewne lepsza bez większości z tych co są tam zamknięci, to Mesto nie lubił zabijać z zimną krwią tych, którzy nie mogli stanąć do walki.

Gdy zbliżyli się do portu powiedział.
- Bruggbuhr jakby ktoś pytał, to jesteśmy łowcami skór, a ty panie Hawkwood wynająłeś nas, bo twoim marzeniem jest zapolować na coś wielkiego. Jeśli nikt nie zapyta to nie mówimy tych bajek, ale na wszelki wypadek lepiej mieć wspólna wersję. - Nie czekając na odpowiedz wszedł do środka i ruszył wprost do baru, lekko tylko rozglądają się na boki.

Kiedy znalazł się już przy barze spojrzał na barmana, a właściwie na trunki wystawione za nim.
- Masz tu jakiś spokojny odosobniony pokój, taki w którym można się napić w samotności? - Barman spojrzał na niego dziwnie, po czym odpowiedział.
- Ci dwaj są z tobą? -
- Tak, to jakiś problem? -
- Idźcie na zaplecze, - powiedział wskazując na drzwi, - czekają już na was. -

Przez chwilę Mesto pomyślał, że wrogowie tego starucha ich wyprzedzili, ale co zrobić, nawet jeśli to prawda to i tak już prawdopodobnie są martwi, więc co szkodzi sprawdzić co jest na zapleczu. Gdy przeszedł przez drzwi, praktycznie wybuchnął śmiechem. Podszedł do stolika i usiadł, śmiejąc się w duchu, z własnej podejrzliwości.

Po wysłuchaniu relacji, stwierdził krótko.
- Mogę iść do wiezienia, powiedz mi tylko gdzie najlepiej wymienić kwit na gotówkę, żeby nie zwracać na siebie uwagi. - odebrał kwit, i schował go pod płaszcz.
 
deMaus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172