Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-04-2010, 22:39   #101
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Choć sam się o to prosił Nejl był nieco zmieszany reakcją Ralima. Jak dotąd nie zdarzało mus się wpadać niespodziewanie do sali obrad na negocjację, na które druga stron w zupełności nie była ani przygotowana ani chętna. Niemniej opanował się szybko i skłonił lekko głowę niemal odruchowo, wedle protokołu który tak dobrze poznał.
-Witaj senatorze Ralim.- rozpoczął gładko i spokojnie tym wyuczonym tonem, którym potrafił utrzymać nawet przez wielogodzinne i nużące negocjacje. - Nazywam się Nejl Ricon i wraz z mistrzynią Qua'ire jestem przedstawicielem Kanclerza, Senatu i Republiki. Przybyliśmy tutaj na planetę Rodię by uczestniczyć w rozmowach z tobą, o obecnej, trudnej sytuacji w galaktyce.- rycerz na chwilę zamilkł- Obrót spraw przybrał niespodziewany kierunek na Rodii, zanim jeszcze zdołaliśmy się do tego przygotować. Mimo to, mimo, że już rozmawiałeś senatorze z moją towarzyszką, co skończyło się niezgodą, chcę z tobą o tym porozmawiać jeszcze raz.

Senator nie wyglądał na specjalnie zadowolonego z wizyty kolejnego wysłannika Republiki. Nejl wyczuł w nim sporo gniewu, skierowanego głównie na Shalulirę. Nawet nie próbował ukryć swojej dezaprobaty, a jego wściekły wzrok padał to na młodego rycerza, to na Gurlthona.
- Chcesz ze mną porozmawiać o czym? - przemówił wreszcie po dłuższej chwili. - O tym jak twoja towarzyszka oświadczyła, że nam nie pomoże? A może o tym, iż uznała naszą walkę za tchórzowskie posunięcie?

Sprzeczka na prawdę musiała być ostra. Część umysłu już analizowała te słowa, na ile były prawdziwe. Rycerz nie speszył się jednak taką reakcją. Zbyt dobrze miał określony cel, by ulegać chwili.
- Nie szukam zwady senatorze.- odrzekł Ricon rozkładając ręce. Nie był to najlepszy pomysł, gdyż ledwo stał na zdrowej nodze, a ten ruch wybił go z równowagi. Szybko pochwycił się ściany by nie upaść. Mimo to, gdy już wracał do niepewnej równowagi, kontynuował nadal tym samym pojednawczym głosem - Nie wiem jak dokładnie wyglądała wasza rozmowa i nie jest to temat który chcę poruszyć. Ważą się losy Rodii i Republiki, a jedyna rzecz jaka mnie w tej chwili interesuje jest ich dobro. Czy zechcesz odłożyć gniew i złość i obiektywnie podejść do tej dyskusji?

- A z jakiej to racji mam ci zaufać? Skąd mogę wiedzieć, że teraz nie chcecie zwyczajnie nas stąd wywabić, żeby Mroczny Jedi mógł nas wszystkich pochwycić? - senator, zdawał się mówić o tej ewentualności z pełnym przekonaniem, ale Nejl wiedział, że tylko chwyta się najbardziej nieprawdopodobnych teorii, by wyczuć zamiary swego rozmówcy. Chciał mieć dowód na szczerość zamiarów wysłanników Republiki, o której ostatnimi godzinami zmienił zdanie.

- Mroczny rycerz o którym wspomniałeś jest poplecznikiem hrabiego Dooku i Konfederacji, z którą Republika jest w stanie wojny. Nasz statek zresztą został przez niego zestrzelony, później musiałem z nim walczyć, w uliczkach tego miasta, później schwytał nas w twoim domu senatorze i gdyby nie twoi ludzie, nadal byśmy tkwili w więzieniu... Wysłano nas tutaj by przekonać was właśnie do wspólnej walki przeciw separatystom -Nejl nie musiał nawet świadomie zaprzęgać mocy by wpływać na umysł senatora. Słowa wypowiadał szczerze i z przekonaniem, jakby były zupełnie oczywiste. Zresztą dla niego tak właśnie było- Taki byl pierwotny cel tej misji dyplomatycznej i wcale się nie zmienił. Szukamy w was sojuszników, nie wrogów. Nie ma w tym żadnego drugiego dna.

- Zatem jak wytłumaczysz zachowanie twojej towarzyszki? - senator nie dawał za wygraną.

To było pytanie na które wolał nie odpowiadać. Po pierwsze nie do końca znał na nie odpowiedź, poza tym czul się niezręcznie tłumacząc zachowanie innych. Co jednak ważniejsze wpływ na to mogło mieć spotkanie jej dawnego mistrza, ale to była zbyt intymna sprawa, by o niej wspominać, nie mówiąc już, że z pewnością nie polepszyło by to stosunków z senatorem. Odetchnąwszy jednak, odrzekł bez zauważalnego wahania - Mogę jedynie zgadywać, na podstawie swoich odczuć, gdyż jak już mówiłem nie znam przebiegu waszej rozmowy. Kiedy tutaj lecieliśmy spodziewaliśmy się zwykłych rozmów dyplomatycznych. Nie mieliśmy żadnych informacji, jakoby separatyści mieli już mieć tak olbrzymie wpływy na Rodii. Zamiast spokojnego lądowania w mieście, musieliśmy walczyć o życie w tutejszej dżungli, ścigani widmem pochwycenia przez droidy Konfederacji, nie wiedząc właściwie jak to się stało. Więzienie również nie wpłynęlo kojąco, a utrata mieczy świetlnych to dodatkowy cios, bowiem do tej broni Jedi są bardzo przywiązani. Być może właśnie te zdarzenia skłoniły ją do tak ostrej reakcji.

- Ha! - krzyknął Ralim. - I to ma być wytłumaczenie?! My tkwimy w tej sytuacji znacznie dłużej! Toczymy walkę o własną planetę, o własną ojczyznę! Ale czy nazywamy naszych potencjalnych sojuszników tchórzami? Nie! Czy to jest powód do tracenia panowania nad sobą? Kto nam zagwarantuje, że ot nagle, stwierdziwszy, że sytuacja jest beznadziejna, twoja przyjaciółka nie postanowi przejść na stronę wroga? - polityk wziął kilka głębokich wdechów i uspokoił się nieco. Dalej kontynuował już normalnym tonem. - Będę z tobą szczery. Do tej pory uważałem zakon Jedi za prawdziwą ostoję Republiki, nieskażoną całym śmieciem jakie niesie za sobą korupcja, nielojalność i głupota. Teraz jednak widzę, że nawet szlachetni obrońcy pokoju nie mogą się ustrzec przed zwykłymi ludzkimi słabościami. Wysłucham cię, ale tylko dlatego, by potem nie mówiono, że wyrzuciłem cię zanim przedstawiłeś swoją ofertę. Słucham, masz pięć minut.

Młody mężczyzna zebrał jeszcze raz myśli, by dobrze je sformułować:
- Na ta chwilę nie mamy wiele do zaoferowania. Jest nas tylko dwójka, ja jestem ranny i na dodatek straciliśmy miecze. Sam nie jestem zresztą zaprawiony w boju. Sądzę jednak, że w najbliższym czasie, gdy tylko skontaktujemy się z przełożonymi będziemy w stanie zorganizować ludzi i sprzęt, którzy wesprą was w walce. Pytanie natomiast na ile jesteście silni, ilu macie potencjalnych sojuszników na planecie i na ile mieszkańcy pójdą za wami?

- Na razie to ja tu zadaję pytania. Mamy uwierzyć twoim mrzonkom o spodziewanej pomocy i od tak wyjawić ci wszystkie nasze sekrety? Jesteś albo szalony albo niepoważny, wysuwając taką ofertę. Żądam dowodu potwierdzającego twoje dobre chęci. Jeżeli nie jesteś w stanie go dostarczyć, to raczej się nie porozumiemy.

- Senatorze, bądź realistą. -pomimo ostrego tonu senatora Nejl nadal zachowywał spokój i obiektywny osąd. Nie chciał z tego wywoływać kłótni -To nie jest konflikt lokalny. Konfederacja posiada znaczne środki, i nie zawaha się się ich wykorzystać, jeśli będzie trzeba. Bez pomocy z zewnątrz, prędzej czy później przegracie, a Separatyści zdobędą kolejną przewagę nad Republiką. To nie jest dla nas w żadnym wypadku korzystne, a dla was tym bardziej. Dlatego chcemy was wesprzeć, ale bez współpracy i zaufania nic nie osiągniemy.

- I uważasz, że we dwójkę dokonacie tego czego nie może dokonać cała moja planeta?

- Uważam, że wojsko Republiki może was na tyle wesprzeć, by uwolnić Rodię.

- Więc gdzież ono jest?


To pytanie jak i poprzednie nieco zirytowały Ricona. Przedstawial przecież bardzo konkretną propozycję, podczas gdy Ralim zdawał się tylko szukać dziury w całym. Nie okazał jednak zdenerwowania, zamiast tego streścił ostatnie wydarzenia, którymi żyła Republika:
-Nie słyszałeś senatorze, co się stalo ostatnio w senacie? Kanclerz Palpatine powołał Wielką Armię Republiki, by stawić czoło Konfederacji. Zasiliło ją 200 tys. klonów, i już wysłano wiele batalionów na nowe pola bitew. Pierwszym zwycięstwem było Genosis, choć okupione dużymi stratami wśród mojego zakonu.

- Słyszałem. Chyba każdy słyszał. Cóż z tego, skoro tej armii nie ma na Rodii? Cóż nam po niej, skoro droidy są tutaj w tej chwili i zabijają mój lud?!

- Dlatego będę się starać, by wojsko Republiki przybyla wam z pomocą.-
odrzekł natychmiast Nejl po czym dodał- Nie mówię by to mogło się zdarzyć natychmiast, ale sądzę, że gdy dowódctwo dowie się o sytuacji na Rodii, niezwłocznie wyśle tu oddziały

- Mogę się dowiedzieć w jaki sposób zamierzasz ich o tym poinformować? Nie mamy możliwości komunikacji poza planetę. Nawet statki, które moglibyśmy wysłać mogą stać się łupem floty Separatystów, ukrywającej się gdzieś na orbicie.


W końcu dochodzili do jakiegoś meritum. Ale dopiero teraz mogły się pojawić najtrudniejsze kwestie... Rycerz odetchnął głębiej i zamyślił się nad problemem. Brak komunikacji było krytyczną sprawą. Jeśli informacja o tutejszej sytuacji nie wyjdzie poza Rodię, żadne wojska tu nie przylecą. Oczywiście zakon, mógł w końcu wysłąć jakieś oddziały ich poszukujące, jednak to mogło nastąpić stanowczo za późno. Pozostało więc udać sie z wieściami osobiście. A skoro statek z immunitetowym dyplomatycznym Republiki, niezbyt się sprawdził, pozostawało odlecieć incognito...
-Ruch chyba nie został całkowicie wstrzymany? Nadal chyba istnieje między neutralnymi systemami?

- Hmm... Planujesz zatem opuścić planetę w cywilnym pojeździe i w ten sposób przemknąć między statkami Konfederacji? Jeżeli droidy nie opanowały jeszcze portu kosmicznego to ma szanse powodzenia. Jednak dlaczego nie opuściłeś planety, kiedy dałem wam ku temu możliwość, a teraz chcesz to zrobić?


- Ponieważ celem mej misji, było skontaktowani się z tobą i zawarcie porozumienia.- wytłumaczył cierpliwie Nejl, któryś raz z kolei. miał nadzieję, że tym razem przekonał senatora- Nie bylo mi to dane przez caly czas, a sprawy potoczyly sie w niespodziewanym kierunku. Pozatym wasze wsparcie może się okazać kluczowe, przy odbiciu Rodii z rąk separatystów

- Rób zatem co uważasz za słuszne. Nie będziemy ci przeszkadzać.


Czyli ten etap mieli za sobą.-uśmiechnął sie w duchu młody rycerz i przeszedł do następnych kwestii, które musiał wytłumaczyć za nim mieli wylecieć.
-Czy masz osobę zaufaną, która mogła by z nami polecieć? Mogła by być później łącznikiem, która by przekazała szczegóły przybycia klonów.

Senator zamyślił się przez chwilę. Wreszcie, gdy jego spojrzenie padło na Gurlthona, wskazał go i powiedział:
- On.

Nejl spojrzał na przewodkia i kiwnął głową
-Dziękuję senatorze. Mam jeszce kilka pytań które pomogom nam się przygotować. Czy wiesz ile drodiów przybliżeniu moze byc na planecie?

- Nie mam pojęcia. Gdy byliśmy zmuszeni zejść do podziemia w mieście nie było żadnych, chociaż krążyły jakieś plotki o ich oddziałach w dżungli. Od tamtej pory mogło ich nawet przybyć.


-Wiesz jakie może mieć poparcie konfederacja wśród wojskowych czy polityków?

- Wielu z nich jest zastraszonych, bądź Mroczny wpłynął na ich umysły tymi swoimi sztuczkami. Nie wiem niestetu ilu współpracuje z nim z włąsnej woli, podejrzewam jednak, że bez wsparcia Konfederacji są wystarczająco słabi, żebyśmy mogli sobie z nimi poradzić.

-Na górze panuje raczej deinfrormacja. Gdyby rzeczywiście mieli duże wpływy, nie byli by tak skryci z swoimi poglądami-
zgodził się Nejl- Lud powinien poprzeć ewentualne powstanie?

- Tak uważam, ale nie mamy wystarczających sił do wszczęcia otwartej walki. Najpierw musielibyśmy zwiększyć nasze szeregi.

Kiwnął głową, a po chwili milczenia dodał.
-Zatem będziemy musili tu wrócic z pomocą. Dziękuje za te informacje. Mam nadzieje, że następnym razem spotkamy się w leprzych okolicznościach- Nejl skłonił głowę i spojrzał na Gurlthona. Czas było ruszać. Chociaż w ramach gościnności mogli zaproponować co najmniej prysznic i jakieś czyste ubrania- dodał w myślach z przekąsem, gdy kroczyli w stronę wyjścia,a zniszczona tunika przyklejała się do przepoconego ciała...
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!

Ostatnio edytowane przez enneid : 18-04-2010 o 22:45.
enneid jest offline  
Stary 18-04-2010, 23:07   #102
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
- Witaj - powiedział swoim dawnym tonem. - Wreszcie cię odnalazłem. A teraz, bądź dobrą dziewczynką i powiedz mi gdzie przebywa aktualnie senator Dongo Ralim - Ennrian wyraźnie triumfował.

Przez kilka chwil miała wrażenie, jakby nogi chciały się pod nią ugiąć na ten widok, na to uczucie i na dźwięk tego głosu. Ale tak się nie stało i to z powodu dość ironicznego, bowiem po prostu wypełniająca ją irytacja zdawała się dodawać sił żółtookiej. Najwyraźniej do tego także i jej butność oraz arogancja dostawały swoje, gdyż Lira przybrała postawę obrażonej dziewczynki.
-Nie wiem – mruknęła krótko opierając dłonie na swych biodrach. Uniosła jedną brew w dość wyzywającym geście – Gdybym wiedziała to pewnie byłabym tam gdzie on, prawda?

- Nie wiesz, że Jedi nie potrafią kłamać - Mroczny wybuchł śmiechem tak bardzo niepodobnym do jego dawnego śmiechu. - Jasna Strona jest słaba. Nie potrafi ukrywać swoich prawdziwych zamiarów, a co za tym idzie ty nie możesz ukryć swojego kłamstwa przede mną. A więc jeszcze raz, gdzie jest senator?

-Jak wspomniałam, nie wiem – powtórzyła dobitniej mówiąc, bądź co bądź, jakiś tam fragment prawdy, bo przecież prędzej by się zgubiła niż trafiła znowu do kryjówki senatora – Zresztą, nawet gdybym wiedziała, co czemu miałabym powiedzieć o tym akurat Tobie?

- To bardzo proste pytanie. Odpowiedź brzmi: bo nie będziesz musiała cierpieć.

-Oh, czarujący jak dawniej – powiedziała, a na jej wargach nawet na moment przypałętał się uśmiech krzywy. Koniec końców westchnęła z żalem tak wielkim, co także nieprawdziwym – Nie, nie.. To nie było zbyt przekonujące.

- Może więc to cię przekona - Shalulira poczuła nagle ucisk na gardle, który robił się coraz mocniejszy. Po chwili dziewczyna zaczęła się dusić. Chwyciła się obiema dłońmi za szyję, ale w niczym to nie pomagało. Nawet nie zauważyła, gdy jej stopy oderwały się od ziemi. I w momencie, gdy świat zaczął się rozmazywać, ucisk zmalał, a Jedi uderzyła całym impetem ściany. - I co powiesz teraz?

Bezwiednie, niczym marionetka lub inna lalka, młoda kobieta zsunęła się po ścianie i właśnie tam, na ziemi, pozostała. Przez moment łapczywie łapała powietrze, dłońmi muskając swą szyję, jakby nie była pewna, że owa ciągle tam jest. W końcu odgarnęła kilka pasem włosów, które w trakcie całego wydarzenia opadły jej plątaniną na twarz.

-Ładnie. Jednak jakże słabym Jedi bym się okazała, gdyby dało się tak łatwo wyciągnąć ze mnie informacje. Powiedz, ah, mistrzu, nie byłbyś wtedy ze mnie zbyt dumny, czyż nie? – powoli, powolutku, z pogardą malującą się w tym ruchu, rozciągnęła wargi w uśmiechu wyjątkowo gadzim – Nie mogę Cię przecież zawieść.

- Rzeczywiście nie spodziewałem się, by coś takiego mogło cię zmusić do mówienia. Aczkolwiek nie jestem z ciebie dumny, jeśli już o tym wspominasz. Tkwisz w swym głupim uporze, nie dostrzegając otwierających się przed tobą możliwości. Na prawdę nie chciałbym cię zabijać, ale zawsze mogę poczekać na twojego małego przyjaciela. Nie jest taki twardy, czyż nie?

-Możliwości! – wyrzuciła z siebie z prychnięciem, po którym nastąpił krótki rechot – Jakie mam widzieć tutaj możliwości? Czym się stanę, jeśli zdradzę Ci cokolwiek? Jeśli zaś dalej będę to kontynuować to mnie zabijesz. Nie są to plany gwarantujące zbyt świetlaną przyszłość dla mnie, czyż nie? – napięła na moment mięśnie chcąc zapewne podnieść się, jednak najwyraźniej porzuciła ten pomysł, bo dalej zajmowała swoje miejsce i tylko z takiej perspektywy spoglądała na Mrocznego. Czuła się zmęczona.

- Tylko udajesz taką głupią, czy naprawdę twój umysł stępiał od czasu, gdy byłem twoim mistrzem? Dobrze wiesz o czy mówię. Dołącz do mnie i poznaj tajniki Ciemnej Strony. Wyczuwam, tkwiące w tobie, emocje. Uwolnij je i zyskaj olbrzymią potęgę. Przyłącz się do nas. To jest wybór, to jest możliwość, która daje ci wiele. Cóż bowiem dostaniesz w wyniku swojego bezcelowego uporu? Cierpienie i śmierć. Nic więcej. A ja, prędzej czy później, i tak się dowiem tego o co cię pytam. Daję ci ostatnią szansę, ze względu na stare czasy.

-Ah, w końcu. Czekałam, aż to powiesz wprost zamiast chować się za półsłówkami – klasnęła krótko w dłonie, po czym wstała powoli, wspierając się przy tym o ścianę. Westchnęła ciężko, próbując schować za tym bezlitosną ciekawość jaka się w niej obudziła.

-Czy wiesz, że jeszcze nikt tutaj nie okazał szacunku Jedi, że od samego przybycia tutaj czuję się jak jakieś zwierzę na które wszyscy w okolicy polują? Zatem Twoje oferta jest do przemyślenia. Chociaż odnoszę wrażenie, że to powinno przebiegać w bardziej brutalnych okolicznościach. Porwanie? Atak bez szansy wygranej dla mnie? Nie? Cóż, to nie moja sprawa, tylko wyobrażenie – potrząsnęła głową odganiając te myśli, a następnie zlustrowała uliczkę w której się znajdowali, próbując sobie przypomnieć wydarzenia sprzed tak niedawna - I mogłabym Ci wskazać drogę do senatora tylko po to, aby ukarać tego ślepego ignoranta.

- Za twoją ironią czai się prawda - Ennrian podjął temat. - Po co masz pomagać komuś kto tego nie docenia? Po co pomagać komuś kto zamiast wdzięczności nagradza cię gniewem, a może nawet zdradą? Wszyscy tylko knują, by w końcu wbić ci nóż w plecy - Mroczny podszedł powoli do swojej byłej uczennicy. - Na prawdę uważasz, że są warci twojego poświęcenia? Może Ciemna Strona wcale nie jest taka zła, jak twierdzą mistrzowie? Może jej użytkownicy po prostu wiedzą czego chcą i nie dają się wykorzystywać innym? Wskaż mi kryjówkę głupiego senatora. - Teraz prawie szeptał jej do ucha. - Pokaż mu to na co zasługuje, a potem dołącz do mnie i zdobądź to na co zasługujesz.

Drgnęła lekko, gdy to znalazła się w całkiem dla niej nowej sytuacji. Aczkolwiek oprócz tego nie wykonała żadnego gwałtowniejszego ruchu, jej nogi nie zerwały się do ucieczki i tylko uszy wyłapywały kolejne słowa. Może był to efekt zmęczenia, a może samego jej mistrza, ale te zdawały się kobiecie tak hipnotyczne i tak bardzo prawdziwe, że udawało im się sięgać jej własnych myśli i emocji.
-Czy… - zachrypiała, ku zaskoczeniu samej siebie, więc przełknęła ślinę nieco głośniej niż bym chciała – Czy właśnie to Ciebie przekonało? Dlatego odszedłeś, zostawiłeś Zakon?

- Również dlatego. Zostałem odnaleziony na pobojowisku Geonosis przez jednego z ludzi samego Dooku. Ten zabrał mnie na Korriban, gdzie po krótkim leczeniu spotkałem Hrabiego. On pozwolił mi przejrzeć na oczy. Ujrzeć świat takim jakim jest na prawdę, bez kłamstw jakimi otoczyli nas mistrzowie.

-A Jedi woleli Cię tam zostawić, by później opowiadać kłamstwa o Twojej śmierci. Jakże to dla nich łatwe.. – syknęła przez zaciśnięte zęby. Nastroszyła się cała na takie zachowanie ze strony osób, którym przecież tak ufała. Już od samego początku, odkąd wróciła z misji i się o tym dowiedziała, to nie podobało jej się to wszystko, a teraz tylko mistrz potwierdził jej podejrzenia. Czy to możliwe, że wszystko w co kiedykolwiek wierzyła, co jej mówiono, czego jej nauczano, na koniec miało okazać się tylko misternie skonstruowanym oszustwem? Zacisnęła mocno dłonie w pięści.

- Teraz widzisz wszystko z zupełnie innego punktu widzenia - Ennrian znów mówił swoim dawnym, łagodnym tonem. - Właściwego. I co zrobisz?

Przyglądała mu się długo, by w końcu stwierdzić, że nie zmienił się tak bardzo jak się spodziewała. Tyle okropieństw się nasłuchała o Mrocznych, że spodziewała się przynajmniej jakichś oszpecających go znamion na twarzy. A tu całkiem mile ją zaskoczono. Dla potwierdzenia samej siebie jeszcze wyciągnęła rękę ku mężczyźnie i wsparła otwartą dłoń o jego klatkę piersiową. Owa nie przeszła na wylot w powietrze ani też nie sparzyła się, co tylko dodatkowo wskazało na to, że przed nią stał Ennrian, a nie jakaś okrutna mara – Prawdziwy.. –mruknęła ledwo słyszalnie i jeszcze przez moment tak trwała. Dopiero potem, gdy pewna swego była, cofnęła się o krok, a następnie ruszyła z powrotem w głąb uliczki, która to zdawała się być ostatnio całym ich światem – Głupiec chowa się w jakimś budynku, do którego prowadzi labirynt kanałów idących pod miastem. Już nawet jak chciałam wydostać się stamtąd sama to natrafiłam na problemy w odnalezieniu odpowiednich przejść – zatrzymała się i kopnęła w pokrywę studzienki kanalizacyjnej – Przewodnik okazał się być bardzo przydatny.

- Dobrze - Ennrian uśmiechnął się delikatnie. - Jednak jeśli nie trafiłabyś tam sama ostatnio, prawdopodobnie teraz też nie odnajdziesz drogi, prawda? Masz jakiś pomysł, czy po prostu zamierzasz błądzić w tych śmierdzących kanałach? - w głosie jej starego mistrza nie było słychać ani gniewu, ani ironii. Zabrzmiało to jak najzwyklejsze pytanie, może trochę zbyt grzecznym tonem zadane.

-O nie, nie, nie, nie.. nie mam zamiaru tam wchodzić nie mając pewności, że wyjdę. Ty też tego nie chcesz- wspomnienie smrodu i widoku kanałów było jeszcze aż nazbyt świeże dla kobiety, która zdawała się zupełnie nie zwracać uwagi na przepełniony słodyczą głos mężczyzny -Jeśli mój towarzysz się spisze i rozmowy się udadzą, to możliwe, że poprosi senatora, aby ten kogoś po mnie wysłał. Przecież nie zostawiłby mnie tu samej. A czy Ty po dostaniu się tam teraz, byłbyś w stanie przedrzeć się przez ludzi senatora, czy może byłoby to dość lekkomyślne posunięcie?

- Zatem proponujesz tutaj zaczekać, aż ktoś wyjdzie? Czemu nie - rzekł naciskając przycisk na komunikatorze, który pojawił się w jego dłoni. - Za chwilę pojawi się tutaj kompania droidów. Może się przydać.

-Nie, nie to mi chodzi po głowie. Jak przekonasz tego potencjalnego przewodnika, aby doprowadził na miejsce nie dość, że Ciebie to jeszcze Twoje droidy? Oni są tak oddani senatorowi, że prędzej zginą, niż pokażą miejsce jego pobytu- żachnęła się i kroków kilka zupełnie bez celu zrobiła, aby tylko móc się rozejrzeć podejrzliwie po uliczce -Byłabym za czymś subtelniejszym. Jestem wprawdzie tylko butnym Jedi, ale powiedziałam senatorowi, że mu pomogę. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to prędzej mnie jego strażnik wprowadzi do kryjówki niż droidy. Ile to potem dowiedzieć się jaki mają plan – pstryknęła palcami w powietrzu, aby pokazać, że to wszystko byłoby proste jak.. jak.. właśnie tak jak pstryknięcie palcami – Ostatnio chciał napaść na jakiś konwój z Tobą. A o ile łatwiej byłoby się ich pozbyć, kiedy nie będą na swoim terenie, hm?

- Tak, masz absolutną rację. Jednak wątpię, by "wielki pan senator" osobiście brał udział w akcji. Zabijanie jego ludzi mnie nie interesuje. Chodzi mi tylko o niego. Jeśli Ralim zostanie unieszkodliwiony, na Rodii znowu zapanuje pokój.

-Jestem tego w pełni świadoma – powiedziała spokojnie, pomimo wytknięcie tego drobnego błędu w całym planie -Z chęcią sama pokazałabym mu gdzie jest jego miejsce i jak mało bezpieczny może być w swej kryjówce, jednak próba ataku na niego teraz przypominałaby próbę zabicia królowej w jej gnieździe. A jest to jeszcze o tyle utrudnione, że nie wiadomo w którym budynku się ukrywa.

- Co więc proponujesz? - Ennrian zdawał się już powoli gubić w zamierzeniach Liry.

-Ja się tam dostanę, ale Ty powinieneś się wykazać większą cierpliwością, jeśli chcesz dostać senatora. Teraz masz już przynajmniej jako takie rozeznanie o miejscu jego pobytu i wiesz, że musisz zwrócić większą uwagę na kanały. A ja muszę się dowiedzieć co tam się dzieje i co ustalą – wypowiadając kolejne słowa Lira odnosiła wrażenie, jakby to ona tutaj była tą osobą o wyższej randze, a nie jej dawny mistrz. Te myśli zaś przypomniały jej o czymś ważnym, o czym czuła potrzebę wspomnieć – Jakie są szanse, że oddasz mi mój miecz?

- Mniej więcej podobne do tych, że oddam ten miecz któremuś z moich droidów. Wybacz, ale jeśli masz robić za szpicla, to nie możesz być szpiclem z bronią, która mogłaby cię zdemaskować. Jeśli twój przyjaciel by ją zauważył, to powiesz mu, że znalazłaś ją na ulicy? Nie, moja droga, nie mogę cię w nic wyposażyć. Oczywiście do czasu, gdy będziesz mogła zrzucić swój kamuflaż.

-Nie mówiłam, że teraz – syknęła dla uciszenia wywodu mężczyzny i o mało co nie wywróciła żółtymi ślepiami w ponownie gdzieś tam tlącej się w niej irytacji. Wstrzymała się jednak, odetchnęła głębiej – Dobrze, zatem poczekam tutaj. To już drugi raz jak mnie namierzyłeś, więc podejrzewam, że kolejny raz nie sprawi Ci problemu, prawda?

- Postaram się - odpowiedział Mroczny Jedi, po czym odwrócił się i odszedł szeleszcząc powiewającą na wietrze szatą.

Odprowadziła mężczyznę spojrzeniem, aż ten zniknął za najbliższym rogiem budynku, a następnie znalazła dla siebie jakieś strategiczne miejsce, gdzie miała spędzić czas na czekaniu.
Co tak naprawdę robiła? Co zamierzała? Działo się wiele, ale tak naprawdę to nic konkretnego z tych wydarzeń nie wychodziło. Zdawało się, że kobieta po prostu łapała się tej strony, niekoniecznie rozdzielając je na Jasną i Ciemną, która w sobie obiecywała więcej.. wszystkiego. Na razie czuła się dość zagubiona, pomimo tego jak twardą i chłodną starała się grać przy swym dawnym mistrzu. Jedyne czego była pewna to tego, że całość komplikuje się coraz bardziej, a ona sama jest w samym środku tego cyklonu, nie wiedząc przy tym co dla niej szykuje los w najbliższym czasie. Niczym w klatce będąc, coś w środku niej, tak bardzo głęboko, a jednak dlań wyczuwalnie, wyło i czaiło się pod skórą, czujnie wypatrując osłabienia barier. Czuła to w swym splocie słonecznym i jak rozpełzało się aż po czubki palców.
Kusiło.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 18-04-2010, 23:33   #103
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Era

Kolumna podążała dalej, wyznaczonym wcześniej szlakiem, na północ. 3 batalion wciąż nacierał, chociaż z samą walką miało to niewiele wspólnego. Walczyli natomiast żołnierze 4 batalionu, który oczyszczał stanowiska droidów. Kolejne punkty oporu gasły niczym wypalające się zapałki. Blaszaki nie poddawały się, nie szły w niewolę, tak je zaprogramowano. Dlatego każdy okop, każdą lisią norę klony musiały zdobywać licząc się z oporem obrońców do samego końca. Mimo to szło im nadspodziewanie dobrze i AJ-5914 mógł z zadowoleniem przyznać, że po stronie Republiki straty są zdecydowanie mniejsze, co przy ataku na ufortyfikowane pozycje zdarza się stosunkowo rzadko, jeśli w ogóle. Właśnie, ufortyfikowane. Ten termin martwił go od jakiegoś czasu. Nawet zwierzył się swojemu zastępcy, kapitanowi GH-3094:

- Zastanawia mnie ten słaby opór puszek. Nie uważacie, kapitanie, że powinien on być większy jeżeli droidy planowałyby obronę tych pozycji? Moim zdaniem one szykują się do kontrnatarcia.

- Może po prostu nacieramy na słabo broniony odcinek? - zauważył młodszy stopniem oficer. GH-3094 został przydzielony do batalionu w ostatniej chwili, dosłownie kilka dni przed odlotem na Elom. Był znany z lekkomyślności i powszechnego optymizmu, co niejednokrotnie odbiło się negatywnie na jego wynikach podczas ćwiczeń, czy to taktycznych czy samej walki. Nie nauczyło go to jednak niczego. AJ uważał go jednak za świetnego żołnierza, dlatego zatrzymał go na stanowisku swojego zastępcy i jednocześnie dowódcy 13 kompanii. Miał też nadzieję, że jego podwładny nauczy się na froncie doceniać przeciwnika.

- Wątpię. W końcu gdzie wojska Konfederacji mogłyby znaleźć schronienie przed naszą flotą? Jedynie w lesie. Oni tu gdzieś są.

- Zawiadomi pan o tym panią komandor?

- Nie, to jedynie moje przypuszczenia. Mogę się mylić, a wtedy zmiany w strategii okażą się bezsensowne. Uderzamy nadal według planu, ale miejcie oczy dookoła głowy.

- Tak jest.

Tymczasem Era spoglądała niespokojnie na las, z którego wciąż dobiegały głuche odgłosy eksplozji. Zaczęły powoli ustawać, jednak wciąż od czasu do czasu jakiś się pojawiał. Wyglądało jednak na to, że jej żołnierze posuwają się naprzód równo z całym frontem i prawe skrzydło wciąż jest bezpieczne.

Z zamyślenia wybudziła ją potężna eksplozja na czele kolumny. Jedi zdążyła odwrócić się w tamtym kierunku by zobaczyć kulę ognia, wydobywającą się spod jednej z machin kroczących. Olbrzymia metalowa noga przeleciała nad kilkoma innymi pojazdami, w tym nad tym na którym stała D'an. Dziewczyna spoglądała tylko jak nad nią przelatuje, ciągnąc za sobą ognisty ogon, niczym jakaś kometa. Wreszcie uderzyła w ziemię nieopodal, wydeptanej przez czołówkę, ścieżki, nie czyniąc nikomu większej szkody. Piechurzy na szczęście zdołali się rozproszyć. Z AT-TE buchnął ogień. Kilku żołnierzy rzuciło się w tamtym kierunku, ale ponowna eksplozja pojazdu nie pozostawiła żadnych nadziei co do losów załogi i desantu. Ktoś krzyknął "Miny!". Po chwili na komunikatorze Ery pojawiła się mała sylwetka Krayta.

- Pani komandor, przed nami pole minowe. Nie możemy się przez nie od tak przedrzeć, a saperzy nie rozbroją wszystkich ładunków w parę chwil. Spowolni to nasz marsz o kilkanaście godzin, może więcej. Zostaniemy z tyłu.


Tamir

Jedi, po spełnieniu swojego obowiązku, jakim było poinformowanie przełożonych o zagrożeniu ze strony przebranych droidów, postanowił poinformować o tym również Erę. Po odbytej rozmowie, która była niestety dość krótka, ku rozczarowaniu Zabraka, postanowił udać się na odpoczynek.

Leżąc na łóżku rozmyślał o najrozmaitszych rzeczach. Wiele radości przysporzyło mu odnalezienie się trójki żołnierzy z jego dawnego regimentu. Oczywiście żałował tych, którzy zginęli, w tym i sierżanta ZV-2451, ale dla nich nic już nie mógł zrobić. Oni znaleźli spokój i zakończyli swój udział w wojnie. Przybycie kapitana i dwójki szeregowców dawało nadzieję, że wkrótce odnajdą się również inni. Co prawda Tamir nie miał pewności czy jeszcze ktokolwiek inny przeżył obronę przeklętego wzgórza, ale dlaczego miałoby tak nie być? Dlaczego to oni mieliby być jedynymi, którzy ocaleli?

Niepokoił go natomiast Shivi, a raczej wiedza Elomianina. Mogło by się zdawać, że ten miejscowy wojownik wie zdecydowanie za dużo. Młody rycerz nie wierzył w jego złe intencje, ale ile można znaleźć przykładów w historii gdy ktoś chciał zrobić coś dobrego, a wyszło zupełnie odwrotnie? Przede wszystkim świetnie to obrazują upadli Jedi.

Torn nie mógł też znieść siedzenia w bezczynności. Utrzymywał względny spokój, ale powoli zaczynał mieć dość wszystkiego co go otacza. Tych małych, elomiańskich budynków, droidów medycznych i lekarzy, którzy ciągle twierdzili, że na powrót do walki jest zdecydowanie za wcześnie. Nie chciał już przebywać wśród rannych klonów, których widok tylko go przygnębiał. Chciał robić cokolwiek i chociażby minimalnie przyspieszyć koniec całego konfliktu. Co prawda obawiał się powrotu na front, bał się wręcz ponownie objąć dowództwo nad żołnierzami i brać za nich odpowiedzialność, ale gdy leżał wyciągnięty na czystej pościeli, wydawało mu się to mniejszą męką niż obecna sytuacja. Chciał iść w bój choćby drugi raz miał się dostać w łapy Korela.

Najwięcej czasu poświęcał jednak Erze, próbując wciąż odgadnąć co ich łączy i czy będzie to miało jakąkolwiek przyszłość. Było to silniejsze od niego i nawet, gdy wolał skoncentrować się na czymś innym, bo te myśli sprawiały mu ból, nie mógł i wciąż pogrążał się we własnym cierpieniu, a jednocześnie ukojeniu.

W pewnym momencie do jego pokoju wszedł klon szeregowiec. Zasalutował, jak to on i jemu podobni mieli w zwyczaju i powiedział oficjalnym tonem:

- Wiadomość z dowództwa do pana, sir.

Gdy Tamir odebrał odszyfrowany rozkaz, klon zasalutował i wyszedł. Najwidoczniej jego zadanie polegało wyłącznie na przekazaniu przesyłki, nie było mowy o ewentualnej odpowiedzi. Zabrak myśląc, iż chodzi o jego niedawny meldunek spodziewał się potwierdzenia odbioru, lub czegoś w tym rodzaju. Zdziwił się więc gdy ujrzał sporych rozmiarów list, zaadresowany do niego:

"Do komandora Tamira Torna, dowódcy 30 Regimentu
Z rozbitego 30 Regimentu, po bohaterskiej walce o wzgórze ZX11, udało się odnaleźć do tej pory 96 żołnierzy, w tym czterech oficerów. W dużej części są to ranni, ale ich zdrowiu nie zagraża niebezpieczeństwo. W najbliższym czasie planuje się z nich stworzyć kompanię, która przyjęłaby numerację 5 w 33 Regimencie. Kapitan BR-5521 byłby widziany w roli dowodzącego tą jednostką. Jednocześnie komandor Tamir Torn zostaje pozbawiony dowództwa, nieistniejącego już, 30 Regimentu.
Generał Glaive, głównodowodzący wojsk lądowych XXX Korpusu
"

Pod spodem, oddzielona krótką przerwą, widniała druga wiadomość:

"Do komandora Tamira Torna
Następujący żołnierze 30 Regimentu zostali odznaczeni pośmiertnie orderem męstwa I klasy:
"
Dalej widniała długa numerów poległych na wzgórzu klonów.
"Orderem męstwa I klasy zostali również odznaczeni:"
Tym razem lista zawierała imiona klonów, które przetrwały. Znajdowały się na nim numery kapitana BR i dwójki szeregowców, którzy przybyli niedawno do szpitala.
"Nadanie odznaczeń odbędzie się w dniu jutrzejszym w sztabie XII Legionu. Dziś wieczorem przyleci kanonierka by odebrać komandora Torna i jego żołnierzy przebywających w szpitalu o nr 0044.
Komandor AA-3321, szef sztabu wojsk lądowych XXX Korpusu
"

Trzecią, najkrótszą wiadomość Zabrak zauważył dopiero po przeczytaniu drugiej:

"Do komandora Tamira Torna
W celu złożenia szczegółowego raportu z walk o wzgórze ZX11 komandor musi się udać do sztabu wojsk lądowych XXX Korpusu, znajdującego się obecnie w strefie działań XII Legionu. Proszę przygotować wszelkie niezbędne dane. Składanie raportu odbędzie się bezpośrednio po ceremonii odznaczeń żołnierzy 30 Regimentu
Generał Glaive, głównodowodzący wojsk lądowych XXX Korpusu
"


Kastar & Jared

Jared i Rahm, jakby porozumieli się bez słowa. Obaj doszli do tych samych wniosków. Muszą pomóc swoim przyjaciołom. Niemal jednocześnie ruszyli przed siebie. Pełnym pędem przedzierali się przez kolejne krzaki, aż wreszcie dotarli do tych, z których mogli obserwować zaistniałą sytuację.

Około stu droidów otaczało małą grupkę. Z trudem można było dojrzeć kto dokładnie do niej należał, tak ciasny był już kordon blaszaków. K'Kruhk leżał na ziemi nie poruszając się. Na szczęście wyraźnie można było wyczuć w nim życie, co wskazywało na to, że jest tylko nieprzytomny. Podobnie Serge, który leżał w pobliżu Kastara. Trójka Elomianek trzęsła się ze strachu, starając się trzymać na uboczu, ale było to niemożliwe.

W tym momencie za nimi pojawiła się dwójka kolejnych B1. Wycelowali w rycerzy swoje karabiny i ostrzegli przed nierozważnymi ruchami. Obaj Jedi porozumiewawczo kiwnęło głowami. Szybki ruch zielonej i pomarańczowej klingi pozbawił puszki głów. Niestety droidy, które schwytały pozostałych zauważyły to i ruszyły do walki.

Rahm i Jared wyskoczyli z krzaków i mimo, że walczyli dzielnie i pokonali wielu przeciwników, nie byli w stanie podołać takiej liczbie napastników. Obaj zostali ogłuszeni odpowiednią wiązką. Po chwili i Kastar zapadł w ciemność.

* * * * *

Pierwszy przytomność odzyskał Korelianin. Nie trwało to długo i obudził się również drugi młodzian. Obaj rozejrzeli się dookoła. Byli w jakiegoś rodzaju celi, uwięzieni w polach siłowych, uniemożliwiających im korzystanie z Mocy. Cztery emitery położone były w rzędzie. Z lewej strony, jakby w powietrzu, wisiał Induro po jego prawej stronie Codd, a dalej Kota i K'Kruhk, którzy byli wciąż nieprzytomni. Nigdzie nie było śladu Serge'a i Elomianek.

Do celi wkroczył jasnowłosy mężczyzna. Blondyn, z dość sympatyczną twarzą, utkwił swoje spojrzenie w jeńcach. Spoglądał na nich po kolei, jakby starał się ich rozpoznać. Zauważył jednak, że dwójka z jego gości jest wciąż nieprzytomna, wiec podszedł do tych, z którymi mógł już porozmawiać.

- Witam na terenie Konfederacji Niepodległych Systemów. Zostaliście schwytani daleko za linią frontu, co oznacza, że jesteście szpiegami. Oczywiście wiecie, że dla szpiegów jedynym możliwym wyrokiem jest śmierć? - to co mówił człowiek stojący przed nimi było absurdem lub przedstawieniem mającym ich nastraszyć i Jedi doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Życia, mogli jednak stracić na prawdę. - Ponieważ znajdujemy się daleko od jakiegokolwiek budynku sądu, ja jako głównodowodzący siłami Konfederacji na Elomie i nadzorca tej planety mogę was osądzić. Zanim jednak to nastąpi, z każdym z was, porozmawiam sobie bardzo długi czas.


Shalulira & Nejl

Gurlthon i Nejl opuścili pokój żegnani krótkim "do widzenia" wypowiedzianym przez senatora. Sam senator nie wyglądał na zbyt optymistycznie nastawionego do przedsięwzięcia Jedi. Ricon wyczuł, że zgodził się raczej na zasadzie "spróbować nie zaszkodzi", tym bardziej, że on raczej nie ryzykuje. Pewnie dlatego na łącznika wybrał Gurlthona, z którym być może ma sporo kłopotu.

Rodianin poprowadził młodego rycerza śmierdzącymi kanałami. Niby droga była tą samą co poprzednia, ale Nejl i tak nie potrafił jej zapamiętać. Zresztą samo błądzenie po kostki w odchodach mieszkańców planety nie należało do przyjemnych, a fakt, że chłopak miał dodatkowe trudności wynikające z jego kontuzji, tylko wydłużały wycieczkę tą niewygodną drogą.

Wreszcie dotarli do włazu. Tak jak poprzednio Gurlthon asekurował swojego towarzysza i wkrótce obaj byli na powierzchni. Strażnik jeszcze tylko zasunął właz i mogli ruszać by wcielić w życie nowy plan. Przy wyjściu z podziemi czekała na nich Shalulira, ciekawa postępów w rozmowie z upartym politykiem.
 
Col Frost jest offline  
Stary 25-04-2010, 03:12   #104
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Stojąc na grzbiecie maszyny dziewczyna miała uporczywe wrażenie, że każdy z odległych wybuchów odczuwa fizycznie. Gwałtowne uderzenie serca, napięcie mięśni właśnie w tej chwili gdy gdzieś tam w głośnym hukiem szalały płomienie. Czuła też inne płomyczki, delikatne chyboczące się na wietrze ogniki życia gasnące pod gwałtownym podmuchem śmierci.
Aż za dobrze wiedziała, że powinna się choć trochę uspokoić ale jakoś trudno było trzymać nerwy na wodzy gdy gdzieś tam ginęli jej ludzie.
Była Jedi, powinna chronić życie innych za wszelką cenę. Tymczasem stała tutaj jak ten kołek, jak jakaś zblazowana siła wyższa i udawała, że jest głucha.
Wiedziała, że wojna to śmierć. Tyle, że jakoś trudno było sie jej z tym pogodzić.
Wbrew temu jak odbierała całą sytuację czwarty batalion zdawał się radzić sobie wręcz wzorowo. Przynajmniej to wynikało z meldunków AJ-5914. Jakaś część Ery D’an chciała umieć patrzeć na to w szerszy sposób jak on. Z drugiej strony jakaś część jej buntowała się przeciwko temu.
Gdy usiłowała choć na chwile oderwać myśli od walki dryfowały uparcie w jednym kierunku.
Tamir Torn, na samą myśl jego uśmiechu, nawet tym jego cieniu jaki mogli dzielić przez holo sprawiał że czuła ciepło w sercu i miękkość kolan. Jakim cudem jedna, niemal całkiem nieznana osoba mogła nagle tak zmienić... właściwe wszystko.
Nawał emocji które wywoływała sama myśl o Zabraku były zbyt gwałtowne i liczne by jej szkolony do unikania uniesień umysł umiał je szybko i sprawnie przyswoić.
Uciekała od tych myśli. Bała się, że dekoncentracja może zbyt wiele kosztować w obecnej sytuacji. Jednak gdzieś głęboko pozostawała świadomość, ze w końcu będzie musiała stanąć z nimi twarzą w twarz.
Niestety stracie musiało zostać odłożone do nieokreślonej przeszłości gdy kolejna eksplozja wstrząsnęła Mocą i powietrzem. Tym razem odgłos pochodził z zupełnie innego miejsca niż się spodziewała. Gwałtownie obróciła się z szeroko otwartymi oczami.
Później myślała o tym, ze powinna była jednak zachować twarz, lepiej przyjmować takie zdarzenia, w końcu patrzyły na nią klony które potrzebowały silnego i spokojnego dowódcy. Widząc ja taka mogli czuć się niepewni zaniepokojeni.
Ale w tamtej chwili była zupełnie nieprzygotowana na ten widok, na upadek maszyny w szeregu, tak blisko. Zrobiła kilka kroków w stronę krawędzi jakby chciała ruszyć na miejsce jednak przecież i tak nie była w stanie tego zrobić z tak wysoka. Blada z szeroko otwartymi oczami patrzyła a w jej różnokolorowych tęczówkach odbijały się płomienie.
Na dole ktoś coś krzyczał, klony biegały jak małe jasne ludziki na planszy. Coś znów wybuchła zaś Erę przeszyła fala bólu. Właśnie w płomieniach i strachu skonało kilkudziesięciu ludzi. Przez chwilę była gdzie indziej, w pyle pod ostrzałem i patrzyła w słońce, spadała wraz z deszczem płonących szczątków, spadała w duł przepaści.
Tak wielu ginęło wokół niej, doświadczała ich śmierci i nie mogła odpędzić natrętnego pytania. Jak to będzie gdy sama umrze?
Potem jej nadgarstek zapiszczał. Przez chwilę patrzyła na komlink nie mogąc pojąc co to właściwe jest. Nie wiedziała ile trwało nim w końcu odebrała połączenie.
- Pani komandor, przed nami pole minowe. Nie możemy się przez nie od tak przedrzeć, a saperzy nie rozbroją wszystkich ładunków w parę chwil. Spowolni to nasz marsz o kilkanaście godzin, może więcej. Zostaniemy z tyłu.
To była ulga zobaczyć Krayta całego. Wiedziała, że Helio był daleko od płonących szczątków. Przez chwilę milczała usiłując pojąc znaczenie jego słów.
- Rozumiem kapitanie, zabierzcie się za oczyszczanie drogi. – powiedziała cicho na tyle trzeźwym głosem na ile mogła się zebrać. – Tylko ostrożnie chłopcy.
- Tak sir!
Gdy hologram zgasł wzięła głęboki oddech.
Uspokój się wreszcie D’an. Upomniała siebie samą. Po czum oparła się ciężko o jedno z wystających ponad pancerz działek.
Przepaść, upadek prosto w ciemność, śmierć, strach. Myślała, że ma to za sobą. Dlaczego tak nagle wróciło. Czy aż tak bardzo bała się umierać?
Dłoń jakby sama odnalazła metalowy cylinder. Był tam, czekał na nią, jak zawsze spokojny i ciepły. Wspomnienie zaklęte w krysztale, echo myśl kogoś kogo straciła dawno temu.
- Co mam teraz zrobić tato? – spytała cicho. Miała rozkazy do wydania. Żeby tylko wiedziała jakie.
Skoncentrowała się na krysztale, na płynącej z niego bezwarunkowej akceptacji i miłości sile która przez lata kształtowała Erę D’an na równi z naukami mistrzów Jedi.
Trwała tak przez kolejne uderzenia serca nim podniosłą się spoglądając na pole minowe i las. Było to jak ostatnie strzelca przed pojedynkiem. Następnie obróciła się i zbiegła szukać szyfranta.
- 31 Regiment do mistrza Torlesa. Natrafiliśmy na pole minowe, musimy ograniczyć prędkość. Zostaniemy w tyle. – podyktowała klonowi. Dowódcy nie spodoba się złamanie linii natarcia, ale mało ją to chwilowo obchodziło. Następnie kazała łączyć z majorami i Duckiem. – Batalion pierwszy, drugi i czwarty, natrafiliśmy na miny. Trzeci batalion zwalnia wiec wy również. Cały regiment wciąż ma się poruszać w zwartym szyku.
Podejrzewała, że dla dobra ofensywy powinna puścić batalion pierwszy i drugi razem z resztą. Tyle że trudno jej było uwierzyć, że to pole minowe jest tutaj przypadkiem. Jeśli coś faktycznie kryło się w lesie to zapewne natrafia na to niedługo. A ona wtedy zamierzała mięć przy sobie wszystkich ludzi. cokolwiek się im przytrafi stawia temu czoła razem.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 29-04-2010, 18:55   #105
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Czas płynął tak wolno. Zdecydowanie zbyt wolno, a Zabrakowi wydawało się, że to kara za coś. Miał wrażenie, że jego pobyt w szpitalnym łóżku nigdy się nie skończy. Czas tutaj ciągnął się niemożliwie. To było zupełnie coś innego, niż kiedy miało się jakieś zajęcie. Chociażby składanie miecza świetlnego, które nota bene będzie musiał powtórzyć, kiedy tylko wróci na Coruscant. Niestety, był daleko od stolicy Galaktyki. Daleko od jakiegokolwiek zajęcia. I bardzo, ale to bardzo blisko nudy. Wręcz w jej epicentrum. Chociaż pewnie jego zdania nie podzielali lekarze, którzy w przeciwieństwie do Jedi, mieli pełne ręce roboty. W końcu rannych żołnierzy wciąż przybywało. Tamir chętnie zwolniłby swoje łóżko, ale niestety nie mógł. Medycy wciąż uważali, że jest stanowczo zbyt wcześnie, by powrócił na pole bitwy. O czynnym udziale w wypędzaniu Separatystów mógł więc na razie tylko pomarzyć. A nawet jeśli marzenie zamieni się w rzeczywistość, to jak będzie mógł walczyć? Jedyną możliwość, którą on widział z nie do końca wyleczoną nogą i bez miecza, było zajęcie miejsca w kokpicie myśliwca i wspieranie wojsk z powietrza.

Wejście żołnierza zwiastowało koniec nudy. Przynajmniej taką miał nadzieję. Wiadomość z dowództwa. Czyżby był potrzebny? Może po prostu dziękują za raport? Tak czy inaczej, Torn nie miał zamiaru zwlekać z odczytaniem wiadomości. A wieści, które zostały mu przysłane, były słodko-gorzkie. Cieszył się, że poza nimi, bitwę przeżyło jeszcze ponad 90 klonów. Zgadzał się, że odznaczenie im się należy. Walczyli dzielnie i ginęli wypełniając jego, mało idealne, rozkazy. Poczuł się jednak dziwnie czytając, że dowództwo zostaje mu odebrane. Co prawda jego regiment już nie istniał, ale mimo wszystko, to ciągle byli jego żołnierze. Może jednak tak będzie dla nich lepiej? Jego pojęcie o dowodzeniu od tamtego czasu nie wzrosło, a kapitan BR, czy Frost, jak chciał go nazwać i nadal zamierzał to zrobić, był w tym na pewno lepszy. Ba! Tamir postawiłby całą flotę na to, że Frost jest lepszym dowódcą niż on, w końcu przeprowadził swoich ludzi przez tyły wroga! Pozostaje mu więc przekazanie dobrych wieści i gratulacji swoim chłopakom. Frost, Bullseye i Drug mieli zostać odznaczeni i wcieleni do 33 Regimentu. Jemu pozostawało mieć nadzieję, że jeszcze zobaczy się ze swoimi klonami. Jego klonami... jedna bitwa, jedna wędrówka, a zdążył się do nich przyzwyczaić. Cóż, będzie musiał się odzwyczaić. I przygotować do składania raportu generałowi. Kolejny raz miał opowiadać i robić za informatora. Cóż, taki już był jego los.

Jedi wszedł pewnym krokiem do sali, w której znajdowała się trójka znajomych klonów. Gestem ręki nakazał im powstrzymanie się przed salutowaniem, zwłaszcza rannego snajpera. Musiał przy tym przyznać, że ich refleks był godny podziwu, gdyż BR stał już na baczność, a jego ręką była w połowie drogi do czoła.
- Mam wieści z dowództwa panowie. - zaczął spoglądając na każdego z żołnierzy. - Po pierwsze, dzisiaj wieczorem przyleci po nas kanonierka, która zabierze nas do sztabu XII Legionu. Po drugie, poza nami bitwę o ZX11 przeżyło jeszcze 96 żołnierzy. Wszyscy żołnierze 30 regimentu, zarówno ci, którzy polegli, jak i ci, którym udało się przeżyć, zostaną odznaczeni. - zrobił krótką pauzę, by przełknąć ślinę. - Z rozkazu generała Galive'a, głównodowodzącego wojskami lądowymi, z żołnierzy 30 regimentu zostanie utworzona kompania, która zostanie przyłączona do 33 regimentu. Dowództwo nad kompanią obejmie pan, kapitanie. - Zabrak uśmiechnął się do BR.
Kiedy trójka klonów spojrzała po sobie, Tamir uchylił nieznacznie usta, by przekazać im ostatnie, co miał do przekazania. Mimo iż nie mieli znajdować się już pod jego dowództwem, chciał dać im coś, co wyróżniałoby ich spośród innych żołnierzy. Nie byliby tylko ciągiem cyferek. Dlatego nim którykolwiek żołnierz zdążył coś powiedzieć, Jedi znów zabrał głos.
- Nim się pożegnamy, chciałbym dać wam coś jeszcze. Tego nie obejmują już rozkazy generała. To mój osobisty dar dla waszej trójki. - wzrok Rycerza przeniósł się na kapitana. - Każdy z was otrzyma ode mnie imię. Nie ciąg cyfr, którzy przywodzi na myśl droida, tylko imię, jakie nosi każdy żywy organizm. Imię, które będzie odzwierciedlało wasze zdolności, czy cechy, które czynią was unikalnymi. - ciepły uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Kapitanie, będziesz nazywał się Frost. Jesteś opanowany i nie podejmujesz pochopnie decyzji. - wzrok przeniósł się na snajpera. - Bullseye, to idealne imię dla ciebie. Nie ma celu, którego nie potrafiłbyś zdjąć, za pomocą swojego karabinu snajperskiego. - na końcu, Tamir spojrzał na medyka. Nie było łatwo wymyślić dla niego imienia. Postanowił więc posiłkować się jego profesją. - Drug. Nawet przy śladowych ilościach sprzętu medycznego, potrafiłeś sprawić, że udało mi się pokonać spory kawałek drogi od jaskini. -
To było wszystko, co Torn chciał im przekazać. Teraz musiał skupić się na przygotowywaniu nudnego raportu. A to oznaczało konieczność skupienia się i przywołania wszystkich zdarzeń, od czasu lądowania. Nieprzyjemnych i bolesnych zdarzeń. Ale cóż mógł na to poradzić?
- Wieczorem będzie transport. - przypomniał. - Do tego czasu wypocznijcie. Widzimy się za kilka godzin. -
Ruszając do wyjścia, usłyszał za sobą chóralne “tak jest, sir!”. Kolejny obowiązek tego dnia został spełniony. Jeszcze tylko jeden i później zobaczymy, co będzie działo się dalej.
 
Gekido jest offline  
Stary 30-04-2010, 00:36   #106
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Pierwszy na rozmowę został zaproszony Codd nie miał szansy zareagować, z drugiej strony nic pewnie w tym momencie nie dałoby się zrobić. Był wojownikiem, ale nigdy nie zamierzał głupio ginąć. Podejrzewał, że przesłuchanie może być brutalne, ale nie bał się tego. Ból dało się znieść. W osobnym pokoju ponownie zapakowano go do urządzenia, które nie pozwalało mu skorzystać z mocy. Od razu spojrzał na blondyna i powiedział wesołym tonem:

-To po pierwsze chciałbym złożyć zażalenie na jakość tutejszej obsługi. Nie dostałem ciepłego łóżka, a jedzenie było niedogotowane. Powinieneś zwolnić kucharza - po tych słowach Jedi uśmiechnął się lekko

- Dobrze, dobrze - odpowiedział spokojnie blondyn. - A zatem jakie było wasze zadanie?-

-Znaleźć domek letniskowy dla członków rady, nic zbyt dużego. Basen, ładny widok, podłączenie do holo-netu. Wszystko byłoby możliwe, tylko ci sąsiedzi ... strasznie głośni i jakieś burdy urządzają -
Jared nie zamierzał podczas tego przesłuchania pomóc blondynowi w żaden sposób, co więcej zamierzał być dla niego jak najbardziej złośliwy, może wtedy nie zdoła zbyt bardzo skrzywdzić pozostałych

Blondyn najwyraźniej wyczuł intencje młodego Jedi, ponieważ roześmiał się, a następnie powiedział: - Myślisz, że dzięki twojemu głupiemu uporowi inni nie ucierpią? Jeżeli nie zaczniesz odpowiadać nie tylko ty zostaniesz zmasakrowany, ale twoi przyjaciele również. A za tę dam ci jeszcze jedną szansę. Jakie było wasze zadanie?- Cóż za prosta sztuczka. W tym momencie ważniejsze było, aby blondyn niczego się nie dowiedział. Więcej istnień zależało od tego ...

-Hmm to może ja ci dam ostatnią szansę. Dołącz do nas ... przejdź na Jasną Stronę - Codd uśmiechnął się szeroko -Zawsze chciałem to powiedzieć -

Jared poczuł silny ucisk na gardło, który uniemożliwił mu oddychanie. - Chyba nie rozumiesz powagi sytuacji - rzekł spokojnie nieznajomy, podczas gdy Korelianin się dusił. - Twoje marne życie jest teraz w moich rękach. Odpowiadaj grzecznie, albo zginiesz przedtem zaznając tyle bólu ile można zadać człowiekowi przed śmiercią. Będziesz błagał, żeby cię wykończyć, a potem zrobimy to samo z twoimi towarzyszami - wszystko to mówił bardzo wolno, co tylko potęgowało ból młodego rycerza, który desperacko starał się chwycić chociaż odrobinę powietrza. Na próżno, czuł tylko rosnący ból. - Możesz oszczędzić cierpienia sobie i innym, jeżeli wszystko powiesz.-

- No to jak? - spytał blondyn, gdy wypuścił Jedi ze śmiertelnego uścisku.

Korelianin popatrzył na niego. Skłamał by sam siebie, gdyby powiedział, że nie czuł strachu. Każdy odczuwał strach, ale należało odsunąć go od siebie, pokonać go. To samo zrobił Jedi. Zebrał w sobie wszystkie siły aby jak najsłodszym głosem odpowiedzieć: -Wolałbym pocałować Hutta -

- A co powiesz na Shistavanena?-

-Wiesz to miało być złośliwe stwierdzenie, że nic ci nie powiem. Nie musisz tego brać na serio - Jedi mówił spokojnie, jakby tłumaczył żart dziecku. Chociaż stwierdzenie to było dość niepokojące. Facet wyraźnie coś planował, tylko co?

- Wybacz, ale my Mroczni Jedi, nie mamy za grosz poczucia humoru. Korel! - ostatnie słowo wykrzyknął, zapewne po to by być słyszanym na korytarzu. Po chwili do pokoju wszedł wysoki, mocno umięśniony Shistavanen, w szatach podobnych do szat Jedi. Jared momentalnie wyczuł ogromną ilość gniewu i nienawiści i to nie skierowanej na konkretną osobą bądź grupę ludzi. Osobnik nienawidził wszystkiego

- Zajmij się naszym gościem - rozkazał blondyn, po czym opuścił pomieszczenie. Wychodząc rzucił jeszcze - Nie lubię widoku krwi.-

Mięśniak tylko uśmiechnął się złowieszczo i momentalnie przystąpił do działania. Pole siłowe zabraniało stosowanie Mocy, uwięzionemu w nim jeńcowi, ale nie broniło dostępu do niego przed ewentualnym napastnikiem. Ogromne pięści spadały na ciało młodego rycerza powodując wręcz niespotykany ból. Korel wiedział dokładnie jak bić, by cierpienie było największe. Pastwił się nad biednym Coddem dobrą godzinę, kiedy to do celi powrócił blondyn. Rozkazał Shistavanenowi przestać, a następnie obejrzał sobie swojego więźnia. Twarz Jareda przypominała krwawą miazgę. Oba łuki brwiowe były rozcięte, zalewając krwią resztę facjaty. Lewego oka nie można było dojrzeć zza opuchlizny, a prawe było mocno przymknięte. Nos złamany, wargi rozcięte. Brakowało też kilku zębów. Przywódca wojsk Separatystów zorientował się również, że Codd ma złamanych kilka żeber, lewą rękę, prawą nogę oraz wszystkie palce prawej dłoni. Przedstawiał nieciekawy widok. Sam Jared ledwo wiedział co się wokół niego dzieje.

- Niezła robota Korel. No i jak? Polubiłeś naszego Shistavanena? - zwrócił się do Jedi, chociaż nie przypuszczał by ten miał jeszcze silę by coś powiedzieć.

Gdy jeszcze zaczynał ćwiczenia, zwłaszcza sztuki walki, pamiętał ból jaki czasami odczuwał. On był potrzebny, żeby czegoś się nauczyć. Ból można było kontrolować, nad bólem można było panować. Z mocą było to nad wyraz proste, ale nawet bez niej. Tortury były bolesne, ale z drugiej strony, gdy przekroczy się pewien próg bólu, przestaje się go odczuwać. Mózg po prostu samoczynnie się odłącza i Corelianin był już w takim stanie. Ograniczyli mu moc, ale istniały inne sposoby. Nie miał siły odpowiedzieć nic zabawnego, ani złośliwego. Spojrzał tylko na blondyna. Coś mówiło mu, że powinien go nienawidzić, powinien chcieć go skrzywdzić. Jakaś jego część miałaby na to ochotę. Była to jednak prosta droga w stronę ciemnej strony mocy, nie mógł przekroczyć tej granicy. Dlatego po prostu w swojej głowie stworzył inny obraz ... obraz domu. Corelli ... i tego jak schleje się jak tylko tam wróci ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 01-05-2010, 19:48   #107
 
Mizuichi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znany
Kastar ockną się, był uwięziony w jakimś dziwnym polu siłowym, nie do końca wiedział co się z nim dzieje. Rozejrzał się dookoła. Brakowało tylko Jareda. na samą myśl o tym co mogło mu się przytrafić młodemu Induro ciarki przeszły po grzbiecie. Doskonale zdawał sobie sprawę że Jedi mógł polec w walce. Nie podobała mu się ta myśl. po chwili jednak ktoś wszedł do pomieszczenia gdzie byli przetrzymywani i wniósł Jareda. Wyglądał okropnie, został dosłownie zmasakrowany. Zdecydowanie potrzebował fachowej opieki medycznej. Po chwili ta sama osoba która przyprowadziła jego towarzysza zabrała i jego. Na miejscu czekał mężczyzna który od razu przeszedł do rzeczy
- Twój towarzysz nie był skory do pomocy więc ty odpowiesz mi na pytanie z jaką przysłali was tu misją
Jedi przez chwilę milczał wpatrując się w blondyna. Po czym spokojnym głosem odpowiedział:
- Przykro mi ale nie wiem nic o żadnym zadaniu
Zła odpowiedź. Przecież powinieneś zdawać sobie sprawę z tego, że potrafię rozpoznać twoje kłamstwo. A zatem jeszcze raz. Jakie mieliście zadanie?
- Jesteś zbyt pewny swych umiejętności - Kastar uśmiechną się lekko - Jak już mówiłem nie wiem nic o żadnym zadaniu, poza tym które dała mi rada, parę tygodni temu, jednak wątpię żeby interesowało cię morderstwo na Kasshyk - Westchną głęboko - pozwól że teraz ja zadam ci pytanie, co zamierzasz z nami zrobić? Zabić, czy może w zamian za zeznania jedynie będziemy więzieni do końca życia?
- Nie ty tu zadajesz pytania - odpowiedział spokojnie blondyn. - Widziałeś swojego przyjaciela. Chcesz wyglądać tak jak on? Doskonale wiem, że znasz powód przybycia w te okolice Rahma Koty i jego małego oddziału, dlatego pytam po raz ostatni. Jaki był cel?
- Nie wiele mi brakuje żeby wyglądać jak on - zaśmiał się Kastar - spójrz na mnie, naprawdę myślisz że wyruszyłem w takim stanie na jakąś tajemniczą misję, wydajesz się być bystrym facetem. Skojarz fakty, pomyśl, a może ciemna strona uniemożliwia taką złożoną czynność jak używanie szarych komurek?
- Twój przyjaciel również próbował być dowcipny. Odpowiedz na zadane przeze mnie pytanie, albo podzielisz jego los. Nie wiem tylko czy przeżyjesz to co on zniósł.
- och z pewnością przemoc rozwiązaniem na wszystko, chcesz odpowiedzi na pytania, dobrze odpowiem ci na nie, jednak chcę czegoś w zamian
- Do rzeczy chłopcze, nie mam całego dnia, a jeszcze muszę porozmawiać z dwoma psami Jedi.

Kastar rzucił blondynowi gniewne spojrzenie, starał się stłumić emocję jednak nie zawsze mu to wychodziło
- Chcesz znać prawdę śmieciu, proszę bardzo, powiem ci wszystko jeśli wypuścisz resztę, w innym razie niczego się ode mnie nie dowiesz
- Zdziwisz się. Korel! - do sali wkroczył ogromny, owłosiony stwór, w którym Kastar rozpoznał Shistavanena. Wielokrotnie widywał na korytarzach świątyni Voolvifa Monna, który również był osobnikiem tej rasy, dlatego nie sprawiło młodemu Jedi trudności rozpoznanie jej. Ten Shistavanen był jednak o wiele większy od mistrza Monna. Blondyn wyszedł, a wielkolud zajął się Kastarem...
Po półgodzinie okropnych męczarni Induro ledwo żył. Po twarzy ściekała mu krew. Nie czuł ani prawej nogi, ani lewej ręki, podejrzewał, że są złamane. Pluł krwią i czuł okropny ból w klatce piersiowej. Wydawało mu się, że słyszy głos blondyna, ale nie wiedział co tamten mówi dokładnie. Niedługo potem Kastar znalazł się w znanym już sobie polu siłowym, w celi obok pozostałych Jedi. Bolała go każda komórka ciała. Sam sobie się dziwił że jeszcze jest w stanie oddychać skoro ta czynność przysparza mu aż tyle cierpienia. Nie miał siły na gniew, nie miał siły na nic. Nie chciał by pozostali skończyli w podobny sposób. Nie był jednak w stanie nic zrobić.
 
__________________
It matters little how we die, so long as we die better men than we imagined we could be - and no worse than we feared.

11-02-2013 - 18 -02.2013 - Nie ma mnie.
Mizuichi jest offline  
Stary 01-05-2010, 23:57   #108
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Zbiorczy post Tyaestyry Col. Frosta i mój

Nejl kiwnął głową na powitanie Liry, łapiąc zdyszany oddech. Był już zmęczony podróżami po mieście i w jego tunelach, a ranna noga przy każdym kroku dawała o sobie znać.
-Rozmawiałem z Ralimem. Zgodził się na przyjąć pomoc Republiki. -oznajmił rycerz bez ogródek, opierając się o durabetonową ścianę. Wzrok powędrowal bezwiednie po zaulku, szukający czegoś co nadawalo by się na laskę. Powoli zaczynala go irytować ciągła asekuracja potężnego Rodianina -Teraz musimy jakoś przekazać te informacje Radzie, a najprawdopodobniej jedynym sposobem jest opuszczenie planety i dostanie się na Cousrcant.- Na chwilę zamilkł i odgarnął z czola przepocone wlosy - Gurlthon będzie nam towarzyszyl.

- Brawo. Wygrałeś tam, gdzie ja poległam. Sromotnie – powiedziała kiwając w zadumie głową na jego słowa. Była zadowolona, w końcu okazało się, że nie na darmo czekała na wynik tych rozmów, a i była to jakaś iskierka nadziei na dalsze powodzenie. Dopiero ostatnia wiadomość wywołała w niej tak bogate emocje, że aż uniosła nieznacznie jedną brew -Gurlthon? Na Coruscant?

-Możliwe że będziemy potrzebować łącznika z ruchem oporu. -wytłumaczył mężczyzna i wzruszył ramionami- senator wskazał go jako osobę zaufaną.

Na moment przeniosła swą uwagę na rzeczonego rodanina zdającego się pełnić coraz co barwniejsze funkcje w ich misji. Żółtym spojrzeniem lustrowała go uważnie, jednak nie przyglądając się jego postaci, a jakby starając się dojrzeć czegoś głębiej. Zostanie poddanym takiej skrupulatnej obserwacji na pewno nie należało do najprzyjemniejszych, ale ku szczęściu ich nowego towarzysza, Lira szybko tego zaniechała i ponownie zwróciła się ku Riconowi – Czy padła jakaś propozycja dotycząca tego, w jaki sposób mamy się stąd wydostać?

- Lot bezpośrednio na Courscant może okazać się zbyt ryzykowny. Ale przecież nadal panuje ruch z innymi systemami, więc możemy stamtąd dolecieć do Jądra. Zabranie sie z kimś czy nawet wynajęcie frachtowca nie powinno stanowić problemu.- Rycerz spojrzał na Gurlthona- Masz jakieś przydatne znajomości w kosmoporcie?

- Gurlthon nie mieć. Być przykro.

- W takim razie będziemy musieli poszukać... Miejmy nadzieję, że pójdzie nam lepiej niż ostatnio.


-Teraz już przynajmniej mamy pewne doświadczenie. Zdecydowanie łatwiej byłoby znowu kogoś poprosić o pomoc, tak jak zrobiłam to z Gurlthonem – Lira rozchyliła wargi w dość szelmowskim uśmiechu, jak gdyby tamto wydarzenie było dla niej wyjątkowo udane i nie miałaby nic przeciwko powtórzeniu tej sztuczki. Zaraz jednak owe wrażenie prysło tak szybko jak się pojawiło, gdy zastąpiło je zgoła inne dotyczącego tego, że kobieta nie miała problemów z przekonywaniem innych do swych racji tylko przy pomocy Mocy. Ah, znowu niedawna porażka podrażniła jej dumę, co jednak skwapliwie skryła za kolejnymi słowami i spojrzeniem ponownie skierowanym ku rodianinowi – Niewiele wcześniej mieliśmy możliwość uzyskania transportu, do którego miałeś nas wyprowadzić gdzieś poza miasto. Pamiętam to, i wprawdzie wtedy nie byłam zainteresowana, ale już jestem. Czy możemy z tego skorzystać teraz, gdy już mamy potrzebę opuszczenia planety? Czy może senator porzucił ten mogący ułatwić nam wszystko zamysł?

- Gurlthon zaprowadzić. Jeśli transport wciąż tam być, w co Gurlthon wątpić. My mieć tam być godzina temu.

Nejl kiwnął głową - Więc prowadź. Najwyżej coś wynajmiemy na własną rękę.- "Bylebyśmy nie spotkali Ennriana."- dodał jeszcze ponuro w myślach gdy ruszyli w stronę kosmoportu.
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 02-05-2010, 01:45   #109
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Era

- Dajcie tu saperów! - rozkazał Krayt, a po chwili kilkanaście klonów było na miejscu i ostrożnie wkraczało na pole minowe w celu rozbrojenia śmiercionośnych ładunków i zrobienia przejścia, by batalion mógł kontynuować natarcie. Było jednak jasne, że zajmie im to godziny. Nikt nie wiedział jak wielkie jest to pole, ale mogło się ciągnąć całymi kilometrami, a w takim wypadku 31 Regiment stanie na dobre, podczas gdy prawe skrzydło XIII Legionu będzie odsłonięte.

Era nie przejmowała się tym. Nie myślała o żołnierzach innych regimentów, myślała o swoich podwładnych i nie zamierzała lekkomyślnie poświęcać ich życia. Gdy saperzy oczyszczą drogę, wtedy ruszą.

Tymczasem wiadomość o zatrzymaniu pochodu dotarła do AJ-5914. Major zdziwił się, gdy usłyszał rozkaz, ale cóż miał robić, był tylko żołnierzem. Zatrzymał swoich ludzi, którzy wciąż, w pocie czoła, oczyszczali las z kolejnych stanowisk droidów. Wiedział, że wyhamowanie ofensywy pozwoli przeciwnikowi na wzmocnienie obrony, a być może nawet na kontratak, ale nie sprzeciwiał się rozkazowi. Kazał za to umocnić własne pozycje, skutkiem czego jego piechurzy zaczęli kopać płytkie okopy i stanowiska lekkiej artylerii. Któż to wie jak długo będą tu tkwić.

1 i 2 batalion również stały. Ich pozycja była zdecydowanie bardziej komfortowa niż sytuacja 4 batalionu. Skrzydła były chronione, a przed nimi w promieniu wielu kilometrów nie zarejestrowano żadnych sił nieprzyjaciela. AZ-1121 i AY-4256 również postanowili wysłać na czoło saperów, by sprawdzić, czy sami nie trafili na pole minowe, ale ziemia była czysta. Duck meldował:

- 1 i 2 batalion nie natrafiły na pola minowe, bądź innego rodzaju umocnienia nieprzyjaciela, na swojej drodze.

Mimo wszystko cały regiment stał ze względu na kłopoty 3 batalionu. Żołnierze Helio i Ery rozłożyli się spokojnie na drodze. Nikt nie martwił się zabezpieczaniem terenu, nie było takiego rozkazu. Nie było to zresztą konieczne, wokół była tylko pustka. Piechurzy porozsiadali się na trawie, czołgiści posiadali na pancerzach własnych maszyn. Wszyscy czekali na efekt pracy saperów. Gdy słońce powoli kryło się za horyzontem nadeszły złe wieści:

- Puszki kontratakują! - meldował AJ-5914. - Batalion nie zdążył umocnić swoich pozycji! Jesteśmy zmuszeni do... - coś przerwało transmisję. Jedi próbowała jeszcze wywołać majora, ale na nic się to zdało. Słyszała natomiast odgłosy odległych eksplozji.

Nagle wybuchy pojawiły się pomiędzy żołnierzami 3 batalionu. Jeden z Juggernautów dosłownie rozpadł się na drobne kawałki. Klony, które nie spodziewając się ataku, podzieliły się na liczne grupki teraz tego żałowały. Kilka eksplozji zmieniło takie grupki w pył. Wokół D'an powstał prawdziwy chaos. Piechurzy biegali we wszystkie strony, kierowcy próbowali jakoś wycofać swoje maszyny, ale te, jedna po drugiej, stawały w płomieniach. Nikt nawet nie wiedział kto i skąd do nich strzela.


Tamir

Wieczorem na placu wylądowała kanonierka, która miała zabrać Tamira i jego żołnierzy. Ci wsiedli, Bullseye nie bez problemów, po czym LAAT wzniósł się w powietrze i ruszył na wschód. Jedi wyczuwał, że klony są niezadowolone z ostatnich wieści, które im przekazał. Miały w głębokim poważaniu jakieś tam odznaczenia, a dymisja ich dowódcy była tylko kolejnym ciosem, jakby dopełnieniem w zniszczeniu 30 Regimentu.

Statek usiadł łagodnie na lądowisku. Gdy Zabrak wyszedł na zewnątrz jego oczom ukazało się olbrzymie obozowisko złożone z setek namiotów, ciągnące się po horyzont we wszystkich kierunkach. Na przeciw przybyłym wyszedł jakiś porucznik. Zasalutował i powiedział:

- Ceremonia rozpocznie się za pół godziny na tamtym placu - wskazał kierunek. - Obecność oczywiście obowiązkowa - to powiedziawszy odszedł.

Pół godziny później, gdy słońce po części skryło się za linią horyzontu rozpoczęło się dekorowanie weteranów walk o ZX11. Jako pierwszy order otrzymał Frost, potem inni oficerowie i tak wszystko schodziło w dół wojskowej hierarchii. Na koniec odczytano imiona tych, którzy zostali odznaczeni pośmiertnie, a następnie oficjalnie przedstawiono rozkaz o rozwiązaniu 30 Regimentu i przekształcenie go w 5 kompanię 33 Regimentu. Czterdziestka klonów z orderami na piersi, wyróżniała się spośród całej dziewięćdziesiątki. Wszyscy jednak odczuwali smutek na myśl o końcu ich jednostki. To zawsze był cios dla żołnierza.

Po uroczystości do Tamira podszedł ten sam porucznik, który witał go na lądowisku. Zameldował, że mistrz Glaive oczekuje na Zabraka w sztabie, po czym zaprowadził Jedi do odpowiedniego namiotu. W środku, nad stołem strategicznym pochylał się wysoki, mocno umięśniony, ogolony na łyso rycerz z wielkimi wąsiskami. W jego wyglądzie nie było nic co mogło przywodzić na myśl miłe uczucia. Cały brudny, zrezygnował z noszenia zakonnych szat. Zamiast tego preferował koszulę bez rękawów. Być może nie mógł znaleźć takiej, w której czułby się swobodnie. Wielkie bicepsy mogą być również kłopotem.

Dopiero po pewnym czasie zwrócił się do swojego gościa. Rzucił krótkie "usiądź" nawet nie zaszczycając Torna spojrzeniem. Gdy ten zajął miejsce na wskazanym krześle, Glaive wreszcie spojrzał na niego. W oczach mistrza nie było jednak widać gniewu, czego spodziewał się młody rycerz. Dostrzegł w nich jedynie zmęczenie i coś jeszcze... Czyżby zawód?

- A więc Tamirze, opowiedz jak było na wzgórzu i dlaczego je straciliśmy.


Jared & Kastar

Niedługo po powrocie Kastara z przesłuchania, na kolejne został zaciągnięty Rahm Kota. Gdy przynieśli go z powrotem również nie przedstawiał miłego widoku. Twarz zalana czerwoną posoką, wykrzywiona w grymasie bólu, gdy droidy umieszczały go z powrotem w polu siłowym. Podobny los czekał K'Kruhka. Najgorzej ze wszystkich wyglądał jednak Jared. Najwyraźniej blondyn nie przepadał za szczeniackimi odzywkami młodego rycerza i dał temu całemu Korelowi więcej czasu na zabawę z Coddem niż z innymi więźniami.

Po godzinie ciszy, gdy każdy z obecnych dochodził do siebie, pojawili się obaj Mroczni Jedi. Blondyn wszedł do celi jako pierwszy, krok za nim kroczył Shistavanen, a za nimi czwórka zwykłych B1.

- Wiecie - zaczął przywódca sił Konfederacji - właśnie uciąłem sobie krótką pogawędkę z moim przyjacielem, którego zresztą zdążyliście już poznać - tu wskazał Korela - i to nawet bliżej niż zapewne byście chcieli - powiedział ze złośliwym uśmieszkiem. - Otóż mój nieco prymitywny kolega zauważył, całkowicie słusznie, że przecież nie musimy się z wami tak cackać. Jest was tu tylu, że możemy was po kolei pozabijać, a nawet jeśli żadne z was nie piśnie choć słówka, złapiemy następnych - w tym momencie kolejne B1 wprowadziły do celi trójkę Elomianek i Serge'a. - A zatem, które spośród nich najpierw skażecie na śmierć? - Blondyn wskazał na komandosa, na co jeden z droidów przystawił mu blaster do głowy. - Jesteście w stanie poświęcić cudze życie?


Shalulira & Nejl

Trójka przemykała ostrożnie między uliczkami na tyle szybko na ile pozwalał na to stan Nejla. Nie trafili po drodze na żadnego droida, a i Ennriana żadne z nich nie wypatrzyło. Po dłuższym marszu dotarli do bramy wyjśiowej z miasta, prowadzącej wprost do dżungli. Gurlthon przeszedł przez nią bez zastanowienia, pokazując by Jedi ruszali za nim. Ci pamiętali ich poprzedni marsz przez dziką część planety, tyle, że teraz nie mieli swoich mieczy, a dodatkowo jeden z nich był ranny.

Rodianin zdawał się jednak doskonale znać drogę. W czasie całej drogi nie natrafili na ani jednego potwora, a jedynymi stworzeniami jakie im dokuczały były owady, których jednak nie sposób było się pozbyć. W pewnym momencie przewodnik nakazał ostrożność. Po chwili przekonali się dlaczego. Za jakimiś krzakami pasł się gigantyczny, niebieski, czteronogi stwór, który jednak zdawał się nie orientować, że ktoś go obserwuje. Przeszli obok niego bez problemów. Kawałek dalej znaleźli polankę, na której stał niewielki statek.

Dwójka pilotów przywitała się z Gurlthonem i przez jakiś czas rozmawiali o czymś. Następnie strażnik zaprosił gestem rycerzy na pokład. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, statek wzniósł się w powietrze, a gdy znalazł się nad koronami drzew, przyspieszył i ruszył w kierunku orbity. Gdy okręt wyleciał z atmosfery planety, pasażerowie odczuli potężny wstrząs. Usłyszeli też w głośnikach głos mówiący coś po rodiańsku. To jeden z pilotów. Po chwili Gurlthon przetłumaczył:

- My być pod ostrzał. Droidy atakować. Przed my być blokada.

Na szczęście piloci senatora Ralima byli zdolnymi żołnierzami. Świetnie manewrowali między wiązkami energii, eksplodującymi w przestrzeni kosmicznej. Takiego pilotażu nie powstydziliby się nawet najlepsi spośród Jedi. Rodianie w idealnych momentach wypuszczali wabiki, co niejednokrotnie ocalało statek przed totalnym zniszczeniem. Mimo że w pewnym momencie stracili osłonę, okręty bojowe droidów były bezsilne. Po chwili skoczyli w nadprzestrzeń...

Pięć dni później wyszli z nadprzestrzeni, a ich oczom ukazała się planeta Coruscant. Jakże ten widok wydawał im się kojący po tych wszystkich perypetiach na Rodii. Teraz pozostało jeszcze stanąć przed radą i ich misję można było uznać za zakończoną, chociaż z pewnością nie sukcesem. Kilka godzin później dwójka Jedi rzeczywiście stanęła przed zebraniem mistrzów. Tak jak i ostatnio, tym razem również kilku mistrzów zastępowały ich hologramy. Kit Fisto, Mace Windu, Ki-Adi Mundi, Even Piel, Oppo Rancisis i Adi Galia musieli kierować jakimiś działaniami bojowymi, ale nie powstrzymywało ich to przed braniem udziału w zebraniach rady.
 
Col Frost jest offline  
Stary 09-05-2010, 13:05   #110
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Zagrzebana głęboko w swoich myślach Era aż podskoczyła na dźwięk pierwszego wystrzału. Poczuła nagły przypływ energii gdy serce dotąd kołaczące w miarę równym rytmie zerwało się znów do galopu, poziom adrenaliny we krwi podskoczył. Hormon walki i ucieczki. W tej chwili najchętniej by uciekła i schowała się w najbliższej czarnej dziurze.
Tyle że ucieczka nie wchodziła w rachubę.
Ze swojego miejsca miała idealny wręcz wgląd na panujący chaos.
Coś gwałtownie skurczyło się w jej wnętrzu wraz z podchodzącym do gardła żołądkiem. Z drugiej strony jakiś głosik szeptał z gorzką satysfakcją. A nie mówiłam? Cokolwiek czekało na nich w lesie siedziało właśnie równolegle do tego pola minowego.
Tyle że wcale jej to nie pocieszało, wręcz przeciwnie. Przypomniała jej się bombardowana wioska i to samo poczucie paniki i bezradności. Wybuchy a wraz z nimi błyskające w mocy nieme krzyki agonii. Życia gasnące w dymie jak drobne gwiazdy na firmamencie.
Musiała coś zrobić ze swoimi wystawionymi jak kukły na strzelnicy żołnierzami. Jasne było, że zostać tutaj nie mogli. Więc co pozostawało odwrót albo walka.
Odwrót nie wchodził w rachubę biorąc pod uwagę ich zadanie. Cóż więc wielkiego wyboru nie miała.
- Trzeci batalion do lasu, biegiem na pozycje zajmowaną przez czwarty. – Przekazała do Helia i wszystkich wyższych oficerów. Pewnie wpadali z deszczu pod rynnę, w końcu tam czekały puszki. Tyle że lepiej było już chyba walczyć niż tak stać i umierać. No i w lesie wróg będzie miał minimalnie utrudniony ostrzał, słaba to pociecha ale zawsze.
Potem wywołała Słoneczko.
- Duck zatroszcz się przez chwilę o pierwszy i drugi batalion. Tylko nie uciekaj mi nigdzie z nimi nie wiadomo gdzie, poza tym masz wolną rękę. – zażartowała, dziwne, że nawet teraz jej się to trzymało. Wołała nie ściągać ich tutaj póki choć z grubsza nie oszacuje z jakimi siłami ma do czynienia w lesie. Tak wiec bezczelnie zwaliła chwilowo tą decyzję na Słoneczko. Od czegoś go w końcu miała, czyż nie?
Potem na chwile połączyła się z Heliem.
- Wiem, że mamy teraz trochę na głowie ale niech to co nam jeszcze zostało z ciężkiego sprzętu spróbuje oszacować po trajektorii skąd do nas walą i odpowiedzieć. Tylko na Moc nie wstrzelić się przypadkiem w czwarty batalion.
Gdzieś na końcu jeżyka kołatała się jej jeszcze prośba o zebranie rannych ale odrzuciła ją. Za dobrze pamiętała co się stało w wiosce na drodze. Póki co działa koncentrowały się na ciężkim sprzęcie, lepiej było nie zwracać uwagi wroga na rannych.
Tymczasem pozostała na swoim miejscu na pancerzu ostrzeliwanej jednostki. Teraz nie czułą się już jak na piedestale ale na strzelnicy, mimo to wolno by nie przewrócić się na kołyszącej się jednostce przeszła na najwyższy możliwy punkt koło działek patrząc na las. Jakaś jej część szeptała, że powinna się schować. Inna twierdziła cierpko że jak ją teraz zastrzelą to i tak będzie ta przyjemniejsza opcja niż brać odpowiedzialność za to co się stanie później. Trzecia z kolei szeptała, że to jest zapewne to co teraz zrobiłaby Caprice pomimo uczennicy targającej ją siła w bezpieczne miejsce.
Mimo to stała i patrzyła w pełni świadoma, ze jeśli jej AT-ET zostanie trafiony nic jej nie uratuje. Nigdy w życiu jeszcze tak się nie bała i w tym strachu było coś na tyle fascynującego by zatrzymać ją na miejscu.
 
Lirymoor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172