Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-05-2010, 20:40   #111
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Shalulira z lekkim ukłonem powitała zarówno hologramy jak i pełnokrwistych mistrzów Zakonu zasiadających w radzie, a potem wyprostowała się i splotła ręce na piersi, dłonie chowając w szerokie rękawy szaty.
-Wróciliśmy, chociaż nie powiedziałabym, że nasza misja na Rodii się zakończyła. Raczej.. bardziej skomplikowała – krótką pauzę zrobiła, w czasie której to delikatnie wydęła wargi, a wzrokiem jakby chwilę przeszukiwała swój zasób słów w poszukiwaniu jakiegoś lepszego określenia na zaistnieją sytuację. Poddała się jednak, stwierdzając, że to nie czas, ani nie miejsce na takie nieważne rozważania - Zaczynając jednak od tego co najważniejsze, to udało nam się skontaktować z senatorem, chociaż nie było to łatwe. Został zmuszony do schowania się głęboko w mieście, gdyż nad planetą zapanował Mroczny Jedi – pozwoliła, aby to ostatnie stwierdzenie zawisło ciężko w powietrzu.

Spokojny wzrok Nejla wpatrzony do tej pory w rząd siedzących na przeciw członków wysokiej rady, zwrócił się na chwilę z uwagą w stronę Liry. Trwalo to jednak tylko chwilę i zaraz znów spojrzał przed siebie. Rycerz zachował milczenie czekając na jej dalsze słowa. To ona musiała o tym wspomnieć- kim jest ów mroczny rycerz. Nie powinien się teraz wtrącać...

Kątem oka dostrzegła to krótkie spojrzenie jej towarzysza, a jego milczenie było i tak wiele mówiące na temat dalszej relacji z ich misji. Skinęła lekko głową. Ona dobrze wiedziała, co ma powiedzieć i czego twardo będzie się trzymać.
-Mieliśmy tą.. nieopisaną przyjemność spotkania go na naszej drodze – jej głos był uosobieniem opanowania i spokoju, nawet na krótką chwilę żadne ze słów nie zadrżało, chociaż wargi rozchyliły się nieznacznie w powątpiewającym uśmieszku -Moim zdaniem i w moich odczuciach była to jakaś sprytna ułuda, mająca na celu zdezorientować naszą dwójkę, a głównie w tym mnie. Mroczny wyglądał jak mój mistrz, a przecież wszyscy wiemy o tym, że on nie żyje, więc w takim stanie nie mógłby opanować planety. Pomysłowa, jednak śmieszna i jakże bezczelna iluzja – na zakończenie i dodatkowe wzmocnienie faktu, jak bardzo najwyraźniej naiwna była ta próba omamienia jej osoby, Lira wzruszyła ramionami.

- O czym ty mówisz Shaluliro?
- spytał Plo Koon swoim, typowym dla Kel-Dorianina, głosem. - Chcesz powiedzieć, że spotkałaś kogoś przypominającego Ennriana?

Zlustrowała wzrokiem mistrzów, aż w końcu skupiła się na tym, który zadał pytanie. Czy to ona za bardzo namieszała w swych słowach, czy może i radzie trudno było uwierzyć w to co usłyszeli?
-Co zaskakujące dla mnie samej.. ale tak, właśnie to miałam na myśli – odpowiedziała krótko i konkretnie, pewna tego co, a raczej kogo widziały jej oczy.

- A skąd masz pewność, że to nie był Ennrian we własnej osobie? Uczeń zazwyczaj długo nie może uwierzyć w śmierć mistrza, a ty od tak się z tym pogodziłaś? A może ten ktoś w jakiś sposób pokazał ci, że nie jest prawdziwym Ennrianem?

-Skąd pewność, że się już w pełni z tym pogodziłam? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, może tylko troszeczkę ostrzej niż tego chciała, nie bawiąc się jednak w dalsze wyjaśnienia dotyczące odpychania niepokojących myśli od siebie -Wszem i wobec było ogłaszane, że Ennrian nie żyje. W takim razie, gdyby się okazało, że jest inaczej, to musiałabym zarzucić Zakonowi sporej wielkości pomyłkę i zostawienie mojego mistrza na Geonosis na pastwę losu. Wtedy musiałabym się zapytać: dlaczego? Dlaczego go porzucono, prawdopodobnie rannego i pozwolono, aby to Ciemna Strona się nim zajęła? Niedopatrzenie? -całej jej wypowiedzi towarzyszyły uniesione do góry brwi, nadające Lirze wyraz umiarkowanego zdziwienia, które nieco bagatelizowało całą sprawę i jej zarzuty. W pewnym momencie uwolniła jedną rękę ze splotu i machnęła nią w powietrzu – Ale to przecież tylko moje przypuszczenia...

Słowa Liry zdumiały Nejla, gdy próbował je jakoś ułożyć, z tym co się działo na planecie. Pierwszy raz słyszał te domysły i oskarżenia... Nie zdołał jednak przerwać tej dyskusji, gdyż już odpowiadał jej jeden z mistrzów:

- Zważaj na słowa, młoda Jedi - zaczął Saesse Tiin. - Stoisz przed Najwyższą Radą. Winnaś szacunek obecnym tu mistrzom.

- Spokojnie Saesse
- wtrącił hologram Mace'a Windu. - Ty też się uspokój Shaluliro. Wyczuwam w tobie tłumiony gniew, który może tobą zawładnąć. Jeżeli chcesz kogoś winić za śmierć swojego mistrza to mnie. Ja dowodziłem misją na Geonosis, była ona moim pomysłem i ja odpowiadam za poległych tam Jedi. Jeżeli jednak twój mistrz przeżył i przeszedł na Ciemną Stronę to sprawa jest znacznie poważniejsza. Musisz nam dokładnie opowiedzieć co widziałaś.

-Cóż, mieliśmy z nim krótką, ale to bardzo krótką rozmowę, kiedy zostaliśmy schwytani przez droidy. Niestety wiele się z tego nie dowiedzieliśmy, a później już na niego nie trafiliśmy. Wiemy tylko tyle, że to on kazał zestrzelić nasz statek i ma zamiar pozbyć się senatora
– przechyliła głowę, by móc spojrzeć na milczącego dotąd Ricona sprawdzając, czy może on nie ma jeszcze czegoś do dodania.

Tutaj dopiero rycerz wziął głos, zerkając na Lirę:
-Ma dość spory wpływ na elity na Rodii- czy to przez zastraszanie czy wpływanie mocą. Nie wiemy czy ktoś, prócz senatora Ralima próbował mu się przeciwstawić, niemniej stanowi chyba główną przeszkodę, by Rodia znów stała się niezależna. Sam mroczny jedi jest z pewością silny mocą. W zaułkach miasta stoczyłem z nim pojedynek...-mężczyzna zawahał się a jego głos się urwał. - tylko dzięki woli mocy zdołałem się wtedy wycofać.

- Kwestią pozostaje więc, czy Ennrian to był, czy jego sobowtór tylko - stwierdził Yoda, zerkając na Lirę.

Młoda Jedi przymrużyła żółte ślepia zarówno z powodu tego, co właśnie usłyszała na temat pojedynku jej towarzysza, ale także dlatego, że na nią nagminnie zerkano z różnych stron.
-Swoje stanowisko w tej sprawie już przedstawiłam. Dodam jeszcze tylko, że trudno mi uwierzyć zarówno w śmierć mojego mistrza, jak i w równie domniemane jego przejście na Ciemną Stronę. Odpowiedź zaś na te wszystkie pytania oraz rozwiązanie tej zagadki znajduje się na Rodii, która czeka na naszą pomoc.

Nejl wyczuł lekkie zdumienie Liry na jego słowa, lecz dopiero gdy zaczęła mówić zdał sobie sprawę o co chodzi... Chciał większej z nią współpracy, więcej zaufania w trakcie misji, a sam nie powiedział jej o pojedynku. Wprawdzie w celi wspomniał o tym przy spotkaniu z mrocznym Jedi, ale później jakoś... to mu całkowicie umknęło i zwyczajnie nie chciał o tym mówić.
Tym razem unikając wzroku partnerki znów zabrał głos:
- Bez zewnętrznego wsparcia, nad planetą z pewnością przejmą kontrolę separatyści, czy to przez marionetkowe rządy, czy przez jawną okupację. Na razie nie występują zbrojnie na planecie, w której bardziej panuje dezinformacja niż propaganda, co świadczyć może, że nie mają wystarczającego poparcia wśród ludności. Niemniej Konfederacja nie zawaha się użyć siły, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dlatego trzeba działać szybko póki mamy sojuszników na Rodii.

- Rację mają młodzi Jedi. Na Rodię pomoc wysłać musimy. Na stratę tego systemu pozwolić sobie Republika nie może - Yoda przyznał rację dwójce składającej raport.
- Proponuję wysłać mistrza Hetta, jako doświadczonego Jedi - zaproponował Even Piell.
- Zgadzam się - odezwał się Ki-Adi Mundi, były nauczyciel Hetta. - A'Sharad powinien podołać takiemu zadaniu. Możemy mu zaufać.

- Zatem postanowione. Wyślemy na Rodię legion, pod dowództwem A'Sharada - Windu wyglądał na przekonanego do tego planu, podobnie jak inni członkowie rady. - Co się zaś tyczy was - zwrócił się do Liry i Nejla - zasłużyliście na odpoczynek w świątyni. Możecie odejść, chyba, że macie jeszcze coś do dodania?

-Czy to znaczy, że zostajemy odsunięci od dalszej misji na Rodii? – zapytała kobieta, której ta myśl nie napawała zbytnim optymizmem. Tak wiele się tam wydarzyło, tak wiele jeszcze nowego miało mieć miejsce, a ona przecież miała jeszcze dużo niewiadomych. Wykonała krok, albo nawet dwa ku zebranym -W takim razie muszę prosić szanowną radę o powtórne przemyślenie tej decyzji i pozwolenie mi na towarzyszenie mistrzowi. Nie wiem jak Nejl, ale ja czuję się teraz dość związana z tą misją i chciałabym doprowadzić ją do końca, przy okazji odnajdując ważne dla mnie odpowiedzi.

-Zdaję się na wolę Wysokiej Rady- odrzekł krótko młody Jedi, choć niezbyt nie przekonany do kontynuacji tej sprawy. Rozumiał wprawdzie postawę towarzyszki, lecz sam nie czuł się na siłach by jeszcze raz stanąć do walki z Enrianem.

- Rada podjęła już swoją decyzję Shaluliro
- wytłumaczył Mundi. - Nejl nie może wyruszyć na misję, będąc w takim stanie, a ty podchodzisz do niej zbyt emocjonalnie. Nie możemy ryzykować, nawet jeżeli sama nie dostrzegasz niebezpieczeństwa.

-Zatem nie mam już nic więcej do dodania
– odpowiedziała dość pedantycznie wymawiając tę formułkę. Następnie zaś skłoniła się i odwróciła na pięcie, by skorzystać z możliwości odejścia, czemu towarzyszył szelest jej szaty pełen skrywanej pretensji.
Nejl również skłonił głowę i wyszedł podpierając się laską, którą udało mu sie załatwić tuż przed spotkaniem z Radą.

Dopiero później, kiedy była w odpowiedniej odległości od pomieszczenia, gdzie zasiadała Wielka Rada, wargi młodej Jedi drgnęły niespokojnie, a potem wydęły się w grymasie niezadowolenia. Był on o tyle charakterystyczny, że dodatkowo wysyłał do świata wiadomość o tym, że lepiej nie podchodzić do Liry na odległość bliższą niż na wyciągnięcie kija. Decyzja dotycząca jej uczestnictwa, a raczej jego brak, w kolejnej misji na Rodii była aż nazbyt typowa i w jej mniemaniu niepoprawna. Aż się poczęła zastanawiać ilu z członków rady byłoby w stanie odrzucić od siebie chęć spotkania dawno niewidzianego mistrza, który podobno zginął. I ilu z nich było świadomych tego, że trudno uspokoić tak wielką ciekawość i upór jakie teraz mieszały się ze sobą i wrzały w ciele kobiety.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 09-05-2010, 21:14   #112
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Zabrak czekał na lądowisku, razem ze swoimi żołnierzami. Wszyscy milczeli. On sam nie wiedział co powiedzieć, a żołnierze nie chcieli głośno wyrażać swojego zdania w obecności dowódcy. Ale Tamir i tak dzięki Mocy wiedział, co czują. Był im za to wdzięczny. Jakoś podnosiło go to na duchu. Sam miał mieszane uczucia. Cieszył się, że jego żołnierze zostaną odznaczeni, ale jednocześnie wiedział, że zaraz po ceremonii ich drogi się rozejdą. Oni zostaną piątką kompanią, a on pójdzie złożyć raport i pewnie dostanie jakiś nowy przydział.
Stał jeszcze przez chwilę na lądowisku nim wszedł na pokład. Chciał poczuć jeszcze jeden powiew wiatru z tej okolicy. Wiele się tu wydarzyło. Wiele się zmieniło. Ale na pewno nie charakterystyczny zapach niesiony razem z powiewem wiatru. A ten poruszył jego szatą. Znów miał na sobie strój Jedi. Głupkowata szpitalna piżamka została nim zastąpiona. Wsiadając na pokład kanonierki, ścisnął w dłoni datapad Ery. Liczył, że niedługo nadejdzie okazja, by jej go oddać.

Tamir szedł za żołnierzem. W tej chwili jednak nie myślał o tym, że za chwilę spotka się z mistrzem, który był głównodowodzącym wojsk lądowych. Jego myśli uciekały do ceremonii, która skończyła się przed chwilą, a podczas której jego żołnierze zostali odznaczeni. Chociaż już właściwie nie jego. Przestali nimi być, kiedy tylko bitwa o wzgórze się zakończyła, on dostał się do niewoli, a oni byli rozsiani pewnie wiele kilometrów od miejsca bitwy. Teraz te klony były częścią 33 regimentu. 5 kompania, którą dowodził Frost. Zabrak cieszył się z tej nominacji. Uważał kapitana za dobrego dowódcę i żołnierza. Odpowiednia osoba, na odpowiednim stanowisku. Czego z pewnością nie można było powiedzieć o Tamirze.
Myśli powróciły na właściwie tory, kiedy Zabrak znalazł się w odpowiednim namiocie. Skinieniem głowy podziękował odprowadzającemu go żołnierzowi i odprowadził wzrokiem, po czym wszedł do środka. Samo wnętrze nie robiło na nim wrażenia. Ot namiot, który robił za centrum dowodzenia, ze stołem strategicznym. Pewnie jeszcze wiele podobnych konstrukcji przyjdzie mu oglądać. I widoków, takich jak ten. Mistrz Jedi, który w ogóle Jedi nie przypominał. Brudny, z tymi wielkimi ramionami i wąsami, wyglądał bardziej jak jakiś przemytnik, czy pirat. Tego jednak Torn nie miał zamiaru mówić. Wolał to zachować dla siebie.
- Według mnie są dwa powody utraty wzgórza. Złe rozpoznanie, które doprowadziło do błędnej oceny sił przeciwnika, a także błędy w dowodzeniu. - przyznał ze spokojem, aczkolwiek ciężko było mu go zachować, kiedy w głowie ciągle słyszał krzyki swoich ludzi. Dzisiejsza ceremonia wcale nie ułatwiała sprawy. - Wzgórze było dobrze ufortyfikowane. Prawdopodobnie pierwszy mój błąd polegał na zaatakowaniu go z dwóch stron, zamiast skupić się na ofensywie z jednej. Pole minowe i ostrzał artyleryjski spowodowały liczne straty. Droidy nie stanowiły jednak większego zagrożenia, kiedy doszło do bezpośredniego starcia, gdy udało się nam już przebić. - Zabrak zrobił krótką pauzę. - Rozłożyłem wojska, tych żołnierzy, którzy zostali mi pod ręką po natarciu w taki sposób, by można było odpierać ewentualne ataki. Jednak nie spodziewaliśmy się, że w kontrnatarciu droidów będą brały udział bombowce. - Tamir spuścił na chwilę wzrok. Więcej z bitwy nie pamiętał, po tym jak gruchnął o ziemię razem z jedną z Hien. - Niestety, po moim natarciu na jeden z bombowców typu Hiena, po którym rozbiłem się razem ze strąconą maszyną, nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Gdy odzyskałem przytomność, było już po bitwie. -

Glaive milczał przez chwilę, najwidoczniej nad czymś się zastanawiając. Po chwili przemówił:
- Dobrze, że jesteś szczery - ton jego głosy był szorstki, ale jednocześnie spokojny i opiekuńczy. - Rozumiesz, że przez to nie powierzę ci więcej dowodzenia nad żadną jednostką. Zostaniesz przy mnie, w sztabie. -

Niby Tamir się tego spodziewał, ale to było jak cios. Coś go ukłuło. Wiedział, że to logiczna i rozsądna decyzja, ale jednocześnie taka niesprawiedliwa. Doskonale rozumiał, że popełnił błąd. A nawet cały ich szereg, ale każdy zasługiwał przecież na drugą szansę. Cóż mógł jednak poradzić? Nie zamierzał się sprzeczać. Kwestionowanie zaleceń Mistrzów nie leżało w jego naturze. On wierzył w ich mądrość.
- Rozumiem Mistrzu i... przepraszam. - powiedział. - Wiem, że ZX11 było ważne ze strategicznego punktu widzenia, a co ważniejsze, przez moje decyzje wiele istnień straciło życie. -

- Nie masz za co przepraszać - Glaive podszedł do młodego Jedi i położył mu swoją ogromną dłoń na ramieniu. - To nie ty zadecydowałeś o powierzeniu ci tego stanowiska. Nie byłeś na nie przygotowany, za dużo od was, młodych, wymagałem. To nie twoja, a moja wina. Najpierw powinniście obyć się z polem walki. Wtedy dopiero na nim dowodzić. -

- Nie, wina leży także po mojej stronie, Mistrzu. - przez krótką chwilę, zamiast Mistrzu, chciał powiedzieć „sir”. - Wydawałem rozkazy nie znając dobrze sił, jakie zostały włożone w przygotowanie wzgórza do obrony. Później popełniłem błąd atakując bombowiec. Należy zdawać sobie sprawę z popełnianych przez siebie błędów. To, że nie mam doświadczenia w prowadzeniu bitew, nie znaczy, że chcę umniejszać swoje winy. -

- Dobrze, dobrze. Nie czas ani miejsce na wzajemne branie na siebie winy. Na razie jesteś wolny, gdybym cię potrzebował wezwie cię porucznik. Chyba, że chcesz zostać w sztabie, może się czegoś nauczysz. -

- Tak właściwie, to i tak nie mam nic lepszego do roboty. Frost i żołnierze piątej kompanii pewnie odpoczywają albo szykują się do snu. A nauki nigdy za wiele. - odparł

- Pozwól zatem, że zapoznam cię z sytuacją... -
 
Gekido jest offline  
Stary 09-05-2010, 21:27   #113
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Kolejny wstrząs, a chwile później cisza wentylatorów... Nejl spojrzal przez iluminator, lecz zamiast gwiazd dostrzegł tylko jasne smugi... byli już bezpieczni, w nad przestrzeni. Odchylił do tylu głowę, zamknął oczy i odetchną z nieukrywaną ulgą. W końcu ta misja dobiegała końca. Koniec z duszną dżunglą, śmierdzącymi kanałami, wyobcowaniem w mieście, koniec z ciągłą ucieczką... Ale On gdzieś tam nadal był... Pamiętał dobrze tą walkę, gdy mroczny jedi odzierał go żywcem ze skrywanych uczuć i myśli, jak bawil się nim, jak odkrył gdzie przebywała Dajin, a teraz żył z tą niepewnością na ile te groźby mogą być prawdziwe. A on nic nie może zrobić. Nie może przecież nagle polecieć na Malaster gdy w galaktyce rozprzestrzenia się wojna. Nie porzuci tak po prostu zakon zwłaszcza, gdy Republika jest w potrzebie. Ale przecież nie mógł tego tak zostać...
Mysli kotłowały się w młodym recerzu jeszce dłuższą chwilę, w końcu jednak zdołał je opanować, skupiając się na misji. Zwrócil się do Gurlthona:
- Wiadomo ile statków tworzyło tą blokadę?
- Kto to wiedzieć? Grunt, że my już tam nie być.
- Mógłbyś się o to zapytać pilotów, albo przynajmniej co do nas strzelalo? Może nam to coś powie jakimi tutaj silami dysponują separatyści.

Gurlthon spojrzał na Jedi, jakby ten w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego co się przed chwilą wydarzyło. Po chwili posłusznie wstał i ruszył w kierunku kabiny pilotów. Przez jakiś czas go nie było, aż wreszcie wrócił z jednym z Rodian.
- Planeta zdawać się zablokowana. Nas atakować trzy krążowniki.
Dyploamta zwrócil sie do pilota z kolejnym pytaniem
- Zwykłe okręty, nie lecące w stronę Jądra są przepuszczane?
Gurlthon przetłumaczył pytanie, a następnie odpowiedź:
- Statki być kontrolowane w portach. Atakowane być tylko statki bez autoryzacja.
- Nie wiadomo nic o innych okrętach separatystów? -
upewnił się rycerz.
- Nie.
Rycerz w zadumie kiwnął głową i podziękował rodianom. Blokada stanowiła kolejny problem, jeśli wojska Republiki miały wylądować na Rodii. Nie wyobrażał sobie bowiem przemycanie tysięcy klonów z wyposażeniem, a to znaczyło, że będzie trzeba najpierw sie przebić przez zaporę. Pytanie ile wojska może przeznaczyć Republika na taką akcje? Z drugiej jednak strony czy był strategiem, bądź dowodzącym tej przyszłej misji? Ta najprawdopodobniej przypadnie bardziej doświadczonym jedi. Czas teraz jakoś się zając sobą- stwierdził w myślach Nejl, mniej więcej w tym samym momencie, jak noga znów dala o sobie znać. Zdołał znaleść jakąś apteczkę i przeczyściwszy rane nałożył na nią opatrunek nasiąknięty bactą. Miał nadzieję, ze to starczy, zanim dolecą do jądra. Usiadł następnie tak wygodne w fotelu jak to tylko było możliwe i zrównując oddech powoli oczyszczał umysł. Przez jednak kolejne pięć dni, nie mógł się całkowicie pozbyć myśli o misji, ani o drwiącym śmiechu Enrianna przeszywającym zaułki Rodii...

***

Kiedy tylko skończyły się obrady Nejl ruszył w stronę ambulatorium. Ostatni opatrunek z bactą z apteczki zużył dwa dni temu, a rana przez ten cały czas najprawdopodobniej wymaga szycia. Nie nadążył za Lirą, która szybkim krokiem przemierzała świątynię.
Niepokoił się o nią. Znał ją wprawdzie tylko 2 tygodnie, a ich współpraca daleka była od ideału, niemniej czuł pewną odpowiedzialność za to co się wydarzyło na planecie. Choć jego towarzyszka nie sprzeciwiła się Radzie, Ricon wyczuł, że nie w pełni się pogodziła z jej decyzją. Zresztą czy można się jej dziwić?
Ale to może poczekać. Niech Shalulira ochłonie, wtedy z nią porozmawia. Sam natomiast musiał zająć się tą nieszczęsną raną, by przypadkiem uzdrowiciele nie zaczęli rozważać amputacji...
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 23-08-2010, 19:51   #114
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Era

Kolejne eksplozje oznajmiały Erze nowe straty w szeregach jej żołnierzy. Każdemu wybuchowi towarzyszyła obawa o los jej podkomendnych. Co jakiś czas w powietrze wylatywał kolejny pojazd, a ona wraz z żywymi ludźmi uciekała z pola walki. Mało kto dbał o rannych. Tych, którzy padli w biegu jeszcze podnoszono, ale nikt nie sprawdzał czy w płonących wrakach ktoś żyje. Kierowcy i operatorzy dział płonęli żywcem. Las był coraz bliżej, ale nawała ogniowa zdawała się tylko wzmagać. Droidy coraz częściej trafiały w cele. Klony ginęły dziesiątkami.

Wreszcie linia drzew. Wojacy Republiki znaleźli bezpieczne schronienie w ich cieniu. Tutaj ogień wroga nie mógł ich dosięgnąć. Wkrótce napotkano zwiadowców 4 batalionu. Meldowali oni o wzmożonej aktywności przeciwnika. Helio, który odebrał owe meldunki, informował Erę:

- Oddziały majora AJ-5914 są pod coraz silniejszym ostrzałem odkąd się zatrzymały. Okopały się, ale droidy są coraz bardziej aktywne. Jakby chciały przygwoździć 4 batalion do ziemi. Nie pozwalają nawet nosa wyściubić z okopów – przykre wieści miały jednak dopiero nadejść. - Pod ostrzałem straciliśmy 112 ludzi, 4 AT-TE i 3 Juggenaut'y. Została nam jednak maszyna. 52 ludzi jest rannych. Została nam blisko połowa batalionu.

Po złożeniu meldunku kapitan wrócił do swoich obowiązków. 3 batalion zajmował pozycje, wzdłuż linii krańcowej lasu, aby zabezpieczyć się przed ewentualnym atakiem z dopiero co zwolnionej przez nich pozycji. Blaszaki mogły wykorzystać fakt, że udało im się przerwać front i próbować odciąć dwa bataliony od reszty sił. To by mogło oznaczać ich zagładę. Godzinę później do Ery ponownie zawitał Helio:

- Pani komandor, straciłem dowódców 1 kompanii i kompanii zmechanizowanej – dziewczyna zamarła. Doskonale wiedziała, że 1 kompanią dowodził Krayt. - Zastąpiłem ich porucznikami, ale uznałem, że powinna pani wiedzieć.

Gdy oficer kończył ostatnie zdanie, ponownie odezwały się działa, które zamilkły, gdy oddziały D'an znalazły schronienie wśród drzew. Oboje, Jedi i klon, obrócili się w stronę równiny. Świetlne smugi, ledwo dostrzegalne na błękitnym niebie, leciały gdzieś za horyzont. Nie było wątpliwości. Blaszaki zabrały się za ostrzał 2 batalionu. Tym razem jednak na morzu traw pojawiły się wojska wroga. Dziesiątki Hailfire'ów, AAT, „Pająków” i NR-N99, wspieranych przez setki piechoty rozlało się na płaskim terenie i ruszyło na zachód, wprost w prawe skrzydło wojsk Republiki. Prawe skrzydło, tworzone przez 1 i 2 batalion.

- Silny ostrzał artyleryjski – meldował Duck, starając się przekrzyczeć odgłosy eksplozji. - Jednostki wroga zauważone w sektorze A-9! Atakują naszą prawą flankę! Nie wytrzymamy długo!

- Nieprzyjaciel atakuje nasze pozycje! - tym razem zgłosił się AJ-5914. - Bez wsparcia 3-ego jest już po nas!


Shalulira

Jedi stała samotnie na korytarzu, wpatrzona w panoramę Coruscant za oknem. Słońce powoli zbliżało się do horyzontu, zmieniając kolor na czerwony i pokrywając taką samą łuną niebo i olbrzymie miasto, będące stolicą Republiki. Shalulira zastanawiała się nad decyzją rady. Nie potrafiła jej zaakceptować, czy nawet zrozumieć takiego stanowiska mistrzów. Przed oczami przelatywały jej obrazy ukazujące momenty jej życia. Na każdym z nich był Ennrian, uśmiechnięty mężczyzna o czystym sercu i otwartym umyśle. Zawsze potrafił wspomóc radą swoją padawankę, zawsze był w stanie pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebowali. Lira starała się porównać swojego mistrza do Ennriana jakiego spotkała na Rodii. Tam był już zupełnie inną osobą.

Dziewczyna nawet nie zauważyła, gdy za oknem niebo sczerniało, a budynki zostały oświetlone milionami świateł. Ruch na korytarzu świątyni niemal całkowicie zanikł. Prawie każdy, obecny na planecie, członek zakonu odpoczywał w swojej kwaterze co w sumie nie mogło dziwić. Wielu z nich niedługo miało wyruszyć na wojnę, inni zdążyli już z niej wrócić, chociaż ta trwała dopiero dwa tygodnie. Młodszych padawanów i młodzików czekały ciężkie treningi. Każdy musiał być wypoczęty, gdy słońce znowu pojawi się na nieboskłonie.

Shalulira również postanowiła się położyć. Po drodze do swojej komnaty spotkała młodego padawana. Był to kilkunastoletni chłopiec, średniego wzrostu. Miał brązowe włosy, uczesane w charakterystyczny dla padawana sposób z cieniutkim warkoczykiem opadającym na lewe ramię. Jedi pamiętała go. To on był uczniem mistrza Leema, starego przyjaciela Ennriana, którego Qua'ire spotkała w trakcie ostatniej wizyty ca Coruscant. To właśnie Leem przekazał nowinę o domniemanej śmierci jej mentora. Wówczas towarzyszył mu młody chłopak, który teraz stał przed nią. Ten gdy zauważył Lirę, skłonił się lekko przed nią i powiedział:

- Mistrz Drallig mnie do ciebie przysyła, mistrzyni. Kazał oddać ci te oto pudełeczko i przekazać, że jeżeli będziesz chciała wybrać się na Ilum to oczywiście nikt cię nie zatrzyma, ale w świątyni znajduje się mały zapas kryształów, do którego dostęp ma każdy Jedi.

Po wszystkim chłopiec odszedł, a dziewczyna otworzyła przesyłkę. W środku znajdowały się części do budowy nowego miecza świetlnego. Brakowało jedynie kryształu. Wieści o stracie broni najwidoczniej szybko się rozeszły.


Tamir

- Oto cały teren działań operacyjnych naszego korpusu – mistrz wskazał na stół, na którym w niewielkiej skali można było ujrzeć spory fragment Elomu. Przy jednym krańcu stołu wiła się spokojna rzeka, która wydała się Tamirowi dość sporą przeszkodą wodną. W rzeczywistości miała kilkadziesiąt metrów szerokości. Po przeciwnej stronie, w samym rogu znajdował się kawałek lasu. Zabrakowi momentalnie przypomniał się sen-wizja z udziałem Ery. Reszta widocznej części planety zdawała się morzem traw. W tym powiększeniu Jedi nie był w stanie dojrzeć żołnierzy czy pojazdów. Te zostały zastąpione trójwymiarowymi blokami z numerami, prawdopodobnie odpowiadającymi numerom taktycznym poszczególnych jednostek. Młody rycerz starał się wypatrzeć „31”, ale Glaive zaczął mu wszystko objaśniać, więc przerwał by nie uronić ani jednego słowa.

- Od południa chronią nas trzy bataliony XIV Legionu, które mocno okopane nie powinny przepuścić wroga – mężczyzna wskazał na rzekę. - Dodatkowo mają jeszcze jeden batalion w rezerwie. Wojska XII Legionu bronią naszych linii na wschodzie i zachodzie, ale jak dotąd nie odnotowaliśmy tam żadnych ruchów nieprzyjaciela, więc nie powinny mieć za wiele do roboty. Najważniejsza jest północ – tu mistrz wskazał na odpowiedni brzeg stołu – gdzie nacierają dwa nasze legiony XV i XIII. Wybraliśmy ten kierunek, gdyż właśnie na północy znajduje się nasz cel, stolica Elomu, Elos. Jeżeli zdobędziemy tę twierdzę, droidy nie będą w stanie wyprzeć nas stąd i już chociażby przez to bitwa będzie wygrana. W ten sposób zabezpieczymy szlaki z zaopatrzeniem dla 4 Armii. Twoja przyjaciółka – rzekł nagle Glaive, jakby odczytując myśli Zabraka – dowodzi 31 Regimentem, który naciera tutaj, w pobliżu tego lasu. Powierzono jej bardzo ważne zadania. Osłania prawą flankę naszych wojsk.

Nagle do namiotu wszedł klon. Nie był to jednak zwyczajny żołnierz. Miał na sobie ogromną, szarą zbroję, a wizjer na jego hełmie świecił na niebiesko. Tamir widział już takich wojaków. To był klon-komandos, taki sam jak ci, którzy wyruszyli niedawno ze szpitala wraz z mistrzem Kotą. Żołnierz zasalutował i zameldował:

- Odebraliśmy sygnał Bravo 1. Mamy ruszać?

- Jesteście pewni? - spytał Glaive.

- Absolutnie – odparł bez emocji klon. - Został nadany z zupełnie innego miejsca niż trzy poprzednie sygnały. To może być to.

- Oby, chociaż mogli po prostu wpaść w pułapkę i bronić się. Zbadaliście cel misji?

- Tak jest. Znaleźliśmy tam tylko ciała trójki naszych i od groma zniszczonych blaszaków. To nie mogła być robota naszych.

- To pewnie partyzantka. No dobrze ruszaj, miejmy nadzieję, że ci się powiedzie. Weź ze sobą jeszcze 2 Grupę. Na wszelki wypadek. Musimy mieć pewność.

- Tak jest – komandos wyszedł. Tamir już miał spytać co to wszystko znaczyło, ale właśnie wtedy odezwał się komunikator Glaive'a. Na ręku mistrza pojawiła się niebieska, przeźroczysta sylwetka jednego z Jedi, którzy przybyli na Elom wraz z posiłkami od mistrza Fisto.

- Droidy kontratakują. Uderzają w nasze prawe skrzydło. 31-szy jest rozbity, to samo grozi 37-mu. Konfederacja ma jeszcze olbrzymie siły na planecie. Trzymamy się tylko dzięki wsparciu z powietrza. Długo nie wytrzymamy.

- Wysyłam do was 48 batalion, spróbuję tez ściągnąć 40-ty i 46-ty, ale to wymaga czasu.

- Nie mamy czasu. Blaszaki przerwały front. Pędzą wprost na was!

- Rozumiem. Spróbuj z tego wyciągnąć tylu ludzi ilu zdołasz. Jeśli to konieczne wezwij flotę i ewakuuj się stamtąd. My spróbujemy postawić tutaj linię obrony. Może uda się wycofać XV Legion. Niech Moc będzie z tobą Jaferze.

- I z wami również. Rozłączam się.

- Sytuacja wygląda poważnie – Glaive wpatrzył się w mapę i myślał dość długo. - Tamirze potrafisz dobrze latać? - Zabrak potwierdził. - Zmieniłem zdanie. Nie powierzę ci dowodzenia, ale możesz się przydać tam w górze. Dołączysz do eskadry mistrza Branda. Przekaż mu rozkazy wsparcia XIII Legionu.

Pół godziny później Tamir leciał w myśliwcu Jedi, zmierzając wprost na front. Bezpośrednie zwierzchnictwo nad nim miał kolejny rycerz, który przybył wraz z posiłkami. Empatojayos Brand był doświadczonym rycerzem, walczył również na Geonosis. Choć był bardzo niskim człowiekiem, potrafił być groźny. Świetnie latał i doskonale posługiwał się mieczem świetlnym. Był również bardzo sympatyczną postacią, o czym Tamir przekonał w krótkiej rozmowie z nim. Teraz wspólnie z młodym Zabrakiem i kilkunastoma klonami w V-19 miał atakować kolumny droidów nacierające na armie Republiki.


Nejl

Leczenie okazało się o wiele mniej skomplikowane niż Nejl przypuszczał. Po niecałych dwóch godzinach noga była jak nowa. Nie pozostał nawet najdrobniejszy ślad po ranie, jaką młody rycerz musiał znosić tak długi czas. Gdy wychodził z sekcji medycznej natknął się na młodą padawankę w wieku ok. 10-14 lat. Była to niska dziewczynka, z burzą brązowych włosów na głowie, wśród których można było dostrzec cienki warkoczyk, nieomylny symbol ucznia. Wyglądała na lekko wystraszoną, gdy zwróciła się do Ricona:

- Mistrzu – powiedziała ledwo słyszalnym głosikiem. - Mistrz Yoda polecił bym ci przekazała, że oczekuje na ciebie w swojej komnacie medytacyjnej. Prosi również abyś się tam udał, gdy tylko będzie to możliwe – po wszystkim padawanka ukłoniła się trochę zbyt energicznie i odeszła, szybkim krokiem.

Nejl udał się więc do komnat medytacyjnych. Szybko odnalazł tę należącą do Yody. Każdy w zakonie doskonale wiedział która to. Mały mistrz niejednokrotnie, przy byle okazji, zachęcał młodzików i padawanów do wizyt u niego, gdyby mieli jakiś kłopot, albo po prostu chcieli z kimś porozmawiać. Co prawda Ricon do tej pory jeszcze nigdy tu nie zawitał, ale podobnie jak wszyscy był już tyle razy informowany o położeniu tego pokoiku, że trafiłby do niego nawet z zamkniętymi oczyma.

Gdy wszedł do środka, w słabym świetle rzucanym przez, nie do końca przysłonięte, żaluzje dojrzał sylwetkę przewodniczącego rady. Yoda siedział plecami do drzwi, ale wyczuł pojawienie się młodego rycerza, lub nawet usłyszał otwieranie się drzwi, gdyż powiedział:

- Witaj Nejl, usiądź proszę – gdy Jedi usadowił się wygodnie na jednym z kilku siedzeń, jakie znajdowały się w pomieszczeniu, mistrz odwrócił się w jego stronę i spojrzał mu prosto w oczy. - To co powiem ci teraz, poza ten pokój wyjść nie możeRicon na znak, że zrozumiał lekko kiwnął głową. - Osoba Shaluliry martwi mnie bardzo. Mistrza ona straciła, ogromna to strata. Ciężki okres przeżywa. Ty z nią byłeś na Rodii. Poznałeś ją trochę, co się wydarzyło wiesz dobrze. Abyś przyjął nieformalne zadanie chciałbym - Nejl wciąż milczał oczekując na dokładne wytyczne. - Zgadzać się na nie, nie musisz. Gdybyś polecenie przyjął, tak ono by wyglądało: Do Shaluliry zbliż się. Przyjacielem jej się stań. W trudnych chwilach jej nie opuszczaj, niech w tobie znajdzie oparcie wręcz. Wybadać co w jej sercu się znajduje, również próbuj. I przed popełnianiem głupstw chroń ją. Czy to zadanie przyjmujesz?


Jared & Kastar

Oboje młodzi Jedi milczeli. Zdawali sobie sprawę, że życie klona wisi na włosku, ale z drugiej strony nie mogli sobie pozwolić na zdradę tajemnic Republiki.

- Poczekaj, nie potrzebujesz ich. Nie stanowią dla ciebie zagrożenia, dlatego mam dla ciebie propozycję – odezwał się nagle Jared.

- Mam dość waszych śmiesznych propozycji. To nie są negocjacje – odparł krótko blondyn.

- Lepiej nad tym pomyśl. Myślisz, że kogo tutaj zatrzymałeś? - rycerz nie poddawał się. To był błąd. Mroczny miał najwidoczniej dość zachowania jego więźniów. Pstryknął palcami, a droid, który celował w Serge'a nacisnął spust. Błysnęło czerwone światło, po czym komandos zwalił się na ziemię. Był martwy.

- Kolej na nią - powiedział przywódca Separatystów, wskazując na jedną z Elomianek. Ta uklękła na ziemi, a któryś z B1 przystawił lufę karabinu blasterowego do jej głowy. Dziewczyna patrzyła na Jedi załzawionymi oczami. Zdecydowanie nie chciała umierać. Jej krewniaczki trwały w objęciu i starały się nie patrzeć na tą straszliwą scenę.

- Jestem Jared Codd, byłem uczniem Mace'a Windu. Moja ciotka to mistrzyni Eina Codd. Złapaliście ich – Jedi miał nadzieję, że blondyn zwróci uwagę na to małe "przejęzyczenie" i zacznie się bardziej nad tym zastanawiać. Plan, jakiś plan ... dać innym szansę, niech zainteresuje się nim, niech się skupi na nim - Gdy wyruszyliśmy na poszukiwanie zaginionego.

- Jakiego zaginionego? Dokładnie.

- To wszystko, nie wiem więcej, bo niedawno przybyłem na tą planetę na rozkaz mistrza Windu.

- Kłamiesz. Wiesz doskonale kim był zaginiony, którego szukaliście. Chcesz, żeby ona zginęła?

- Kastar. To wiem. Jeżeli chcesz wiedzieć więcej, będziesz musiał wypuścić innych.

- A może powiesz mi dlaczego mam to zrobić? - blondyn wybuchnął śmiechem. - Może ukrywasz w kieszeni jakąś tajną broń, której zamierzasz użyć by mnie zabić? Aż cały drżę.

- Raczej starą sztuczkę, praktycznie nie używaną w historii zakonu, ale ktoś kto jest ciemnym Jedi, na pewno o niej słyszał.

- Heh, nie zawracaj mi głowy smarku. Mów co wiesz, albo śliczna panienka zaraz pójdzie do piachu.

Teraz albo nigdy, wóz albo przewóz. To co pocieszało Jareda, to to, że prawdopodobnie więźniowie i tak byliby martwi, niezależnie od odpowiedzi. Istniała szansa. Jedi uspokoił się podobnie jak na wielu treningach. Przywołał w głowie liczne starcia z Mistrzem Windu, jeżeli przeciwnik potrafił w kimś czytać, warto było mu dać do czytania coś innego. Zasłona ... niektórzy układali w głowie trasy, czy grali w karty, Jared przebudowywał statki ... w tym momencie w swojej głowie majstrował przy silniku ścigacza. Jednocześnie jakby od niechcenia powiedział - Słyszałeś chyba kiedyś o sztuczce użytej kiedyś przez Naomi Sunrider?

- Co za pokolenie teraz rośnie w zakonie. Za moich czasów było inaczej. Nawet nie potrafi zapamiętać imienia jednej z najsłynniejszych Jedi. Dobrze, że chociaż nazwisko ci nie umknęło - skwitował blondyn. - I co, chcesz mi wmówić, że znasz tajniki bitewnej medytacji? A może potrafisz odciąć mnie od Mocy?

- Skoro jesteś taki pewny siebie, to może wyłączysz to pole i się przekonasz?

- A ty co? Chcesz wpłynąć na moją dumę? Nie ten adres synku. Nie masz do czynienia z jakimś tępym osiłkiem w knajpie na Nar-Shadda. A teraz odpowiadaj grzecznie na pytania. Mam już powoli dość tej pogadanki.

- Mógłbym cię zabić gdybym miał szansę. Vaapad.

- Masz ostatnią szansę. A właściwie ona ją ma - blondyn niespecjalnie przejął się wieściami o Vaapadzie.
 
Col Frost jest offline  
Stary 26-08-2010, 18:46   #115
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Tamir obserwował mapę sporej części Elomu, próbując samemu coś zrozumieć. Nic to jednak nie dało, gdyż większość oznaczeń nic mu nie mówiła. Wolał się zatem zdać na Mistrza Glaive'a, który w roli "przewodnika" spisywał się doskonale. Co prawda wojskowe nazwy i określenia w połączeniu z Jedi, nadal były dla Zabraka jak ogień i woda, ale takie nadeszły czasy. A jak mówił Mistrz K'Kruhk, Jedi już kiedyś brali udział w bitwach. A młodemu Rycerzowi, przyszło żyć w tym momencie historii, kiedy Zakon ponownie musiał brać czynny udział w wojnie. Torn miał tylko nadzieję, że to przyspieszy jej zakończenie. Jednak nadzieja był burzona, przez wspomnienie spotkania z Korelem. On i Artel Darc byli Mrocznymi Jedi. Do tego dochodził jeszcze Dooku. Chyba tylko Moc wiedziała, ilu jeszcze potężnych popleczników posiadał były Jedi. I ilu jeszcze do niego dołączy. Ta myśl przywołała nieprzyjemną wizję Jareda Codda stąpającego po Ciemnej Stronie. Wizję, o której Zabrak najchętniej by zapomniał i pozostawił w sferze wybujałej wyobraźni, ewentualnie specyficznego poczucia humoru Mocy.
Wędrowanie wzrokiem po mapie, słuchanie tłumaczenia Mistrza i rozmyślania na temat wojny i jej następstw, Tamir próbował połączyć w jak najbardziej efektywny sposób. Zapamiętał miejsca, które były okopane, kierunek w którym zmierzały wojska Republiki i ich cel. Zwrócił też uwagę na miejsce, w którym stacjonowała Era i jej zadanie. To jednak zeszło na dalszy plan, gdy do umysłu Torna dotarły słowa Glaive'a o lokacji młodej Jedi. Las... w jego wizji to właśnie w lesie miała zginąć. Ale to nie było możliwe, by miało to nastąpić już teraz. Jared był na swojej misji.
Skup się na chwili obecnej, Tamirze. skarcił sam siebie w myślach, powracając na ziemię. Słyszał rozmowę między Mistrzem, a komandosem, ale niewiele z niej zrozumiał. Właściwie, to nie zrozumiał niczego. Nie dane mu także było poprosić o wyjaśnienia, gdyż Mistrz Torles miał złe wieści.

Zbliżając się do celu, Tamir czuł się rozluźniony. Był spokojny i skupiony na zadaniu. Wiedział, jak jest istotne. Musieli odciążyć piechotę, która została zaatakowana. Ich wsparcie, było o tyle istotne, że bez niego, droidy przebiją się za linię Republiki, a wtedy rozpoczną marsz do ich centrum dowodzenia, a wtedy... Elom zostanie stracone. Ich zadaniem było niedopuszczenie do tego. Torn doskonale to rozumiał. Dodatkową motywacją było zaufanie, jakim obdarzył go Mistrz Glaive, dołączając go do tej misji. Zabrak chciał też udowodnić samemu sobie, że do czegoś się nadaje.
Ale to były myśli, które towarzyszyły mu podczas startu i pierwszych chwil lotu. Teraz zniknęły. W tej chwili, Tamir czuł przepływającą przez niego Moc. Jak otacza jego i maszynę, w której się znajdował. Przenika każdy jej element. Łączy go z Mistrzem Brandem i każdym klonem, który leciał razem z nimi w V-19stce. Moc była z nim. Czuł to. Wiedział to. To była jego najpotężniejsza broń. Moc, własne umiejętności i wsparcie.
Tymczasem cel był bardzo blisko. Ukształtowanie terenu sprawiało, że droidy były widocznie, jak na dłoni. Za chwilę ich walka miała się zacząć. Dłoń Jedi chwyciła pewnie manetkę. Tym razem nie miał zamiaru szarżować lekkomyślnie. Zero brawury. Atak miał być szybki. Tamir chciał spać na droidy, niczym grom z jasnego nieba. Ukąsić, uskoczyć i przyszykować się do kolejnego podejścia. Myśli pędziły tak szybko, jak szybko leciał myśliwiec pilotowany przez Zabraka. Rycerz chciał atakować, ale to nie on dowodził. Musiał czekać na rozkaz. A gdy tylko go otrzymał, przeszedł do natarcia. Zanurkował, by przelecieć nad kolumną droidów lotem koszącym. Krótkie i szybkie natarcie. Ukąszenie i odlot. Byle dać o sobie znać, pozbyć się kilku droidów i oddalić się poza zasięg. Jednak to wystarczyło, by Tamir zauważył kilka pojazdów, które mogły sprawiać problemy podczas ataków. A na pewno mogły stwarzać problemy piechocie.
- Mistrzu, jeśli można, proponowałbym zaatakować te Hailifiery i Pająki. Mogą nam trochę napsuć krwi. - zaproponował, po czym przystąpił do kolejnego ataku na piechotę. Skupiał się jednak na wszystkim dookoła. Przynajmniej starał. Nie podchodził zbyt nisko, by nie trafił go jakiś zabłąkany, czy też dobrze wymierzony pocisk. Umiejętności mu nie brakowało, teraz musiał je tylko wykorzystać. No i czekać na decyzję Mistrza, odnośnie jego propozycji.
 
Gekido jest offline  
Stary 26-08-2010, 19:41   #116
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Las wydawał się taki spokojny nad sobą widziała jak mdłe światło przebijało się wśród tańczących tarczowatych listków. Era oparta plecami o pień drzewa tuz obok wyższego o głowę klona, ręce splatały się na piersi na przybrudzonym kurzem podkoszulku, wyglądała normalnie, może biała jak u albinosa twarz wydawała się trochę bledsza, a wzniesione ku górze oczy nieobecne, czarne jak lustro odbijało obraz tańczących w górze liści, srebrne błyszczało odbijając nieliczne promienie.
Helio przed chwilą skończył mówić a ona milczała.
Miała wrażenie, że dostała po głowie. Od Krayta, po raz ostatni.
Wokół niej tętniąca kipiel życia mieszała się z pustka śmierci, tańczyły splecione w Mocy jak cień i świetliste refleksy pomiędzy liśćmi.
Nie znała długo tego klona a jednak wiadomość o jego śmierci uderzyła w nią bardziej niż widok pobojowiska jakie za sobą zostawili i dziesiątek dymiących ciał porzuconych smętnie na morzu trawy. Śmierć zawsze wywoływała u Jedi żal, czasem lżejszy czasem cięższy. Tym razem zakuło ja i to mocno. Straciła jedną z niewielu znajomych sylwetek w tym morzu identycznych twarzy jakie ją otaczały. Punkt zaczepienia dzięki któremu jako tako umiała się umiejscowić w regimencie. No i straciła tez świetnego żołnierza i coś jej mówiło, że wkrótce mocno odczuje jego nieobecność.
Jedna sensacja nie przebrzmiałą jeszcze gdy nagle przez powietrze przetoczył się grzmot a po nim kolejny. Pieśń dział zabrzmiała na nowo zaś horyzont upstrzyły jasne smugi wystrzałów. Daleko. Zaraz po nich jak robactwo na zielonym dywanie na łąkę wychynęły machiny wroga. Wyszły z lasu? A może zwiad z orbity podobno już kontrolowanej przez siły Republiki nie uznał za stosowane nikogo ostrzec.
Era wpatrywała się w nie z dziwnym spokojem, tym dziwnym czystym stanem umysłu który wydawał się jej zawsze ostateczny jak czarna dziura. Było źle, niby czemu nie mogło się jeszcze zrobić gorzej? I czemu miałoby ją to dziwić?
Meldunki posypały się tak jak się spodziewała. Głosy pełne emocji, oba wzywające ratunku. Co miała zrobić? Rozdwoić się?
Gdy zwracała się do szyfranta ze zdziwieniem zauważyła, ze ręce się jej trzęsą. Mimo to głos miała spokojny.
- Wywołaj Mistrza Torlesa. Spytaj czy mamy jakieś szanse na uzyskanie wsparcia. – poleciła. Cierpliwie czekała na odpowiedź słuchając kakofonii wystrzałów tnącej spokojną ciszę dziczy gdzieś głęboko wstrząsana kolejnymi falami niesionej przez Moc śmierci klonów.
Patrzyła na ramię helia jednak wzrok znów miała nieobecny.
Bezdenna przepaść, mroczna otchłań z której nie ma powrotu, wiecznie żarłoczna, sięgająca po kolejne ofiary. Czemu znów miała ją przed oczami?
- Nie ma szans na wsparcie Sir. – powiedział szyfrant. – Planują ewakuacje ale do tego potrzeba kawałka czystej przestrzeni i uciszenia tych przeklętych dział.
- Dziękuje – odparła krótko. Z komunikatora wciąż płynęły rozpaczliwe meldunki. A ona milczała słysząc własne bijące serce, tak jakby i ono ostrzeliwało ją kolejnymi impulsami trudnych decyzji.
Na szczęście Torles zdawał się być realistą i znacznie ułatwił jej życie. Skoro zarządził ewakuacje to znaczy że mogła olać ciągłość ofensywy i zając się ratowaniem życia swoich ludzi.
Czy to znaczyło, że zawiodła? Cóż mało ja to w tej chwili obchodziło.
Przepaść.
- Duck łap jedynkę i dwójkę i złączcie się z sąsiednim regimentem. Razem z nimi powinniście się jakoś utrzymać. Powodzenia komandorze. – To było jedyne rozsądne wyjście. Niemal skazywało batalion trzeci i czwarty ale czy miała prawo ratować się kosztem tamtych klonów? Gdyby kazała im tu przyjść korzystając z osłony pola minowego może i wspólnymi siłami wywalczyliby sobie tą pustą przestrzeń do ewakuacji. Pytanie czy byłoby co ewakuować.
Połowę podwładnych miała względnie zabezpieczonych. Co z druga połówką? To było diabelnie dobre pytanie.
- Okrążą nas, odetną i wytłuką albo zepchną na pole minowe. – stwierdziła ni to do siebie ni do Helia po czym westchnęła ciężko i obróciła się powoli. Wizjer hełmu wydawał się jej jak czeluść, Helio jak zawsze wydawał się odległy w Mocy na tyle że nie umiała odczytać jego emocji.
Jestem ci winna opowieść. Pomyślała uśmiechając się miękko. Ale chyba nie będzie już ku temu okazji.
- Odpowiedz mi na jedno pytanie. Powiedzmy że wycofamy się w las, ten za nami jest już zabezpieczony, osłaniani przez artylerię uciekamy tak szybko i tak daleko się da licząc że uda się ukryć przed blaszakami i zorganizować ewakuację. Powinniśmy zostać w łatwiejszej do wytopienia ale posiadającej lepszą zdolność do obrony grupie? Czy też należy się rozproszyć bo tak łatwiej się ukryć, za to kiedy zostanie się wykrytym nie ma wielkich szans obrony?
Przepaść.
Czy on też to widział za swoim wizjerem? Czy naprawdę się tym nie przejmował?
- W kupie siła sir – odparł klon.
- Skoro tak uważasz. – skinęła mu głową po czym uśmiechnęła się krzywo. – Tak czy inaczej teraz ty to będziesz miał na głowie. Uroki dowodzenia.
Nie tłumacząc nic więcej wybrała bezpieczny kanał i nadał do oficerów trzeciego i czwartego batalionu.
- Panowie, piechota pod dowództwem kapitana BH-8426 i majora AJ-5914 w tej chwili ma zrobić w tył zwrot i zacząć wycofywać się w zorganizowanym pośpiechu do już zabezpieczonego lasu celem zgubienia wroga i zorganizowania ewakuacji – rozkazała. – Wasze zadanie polega na wydostani się stąd żywymi, dołączniku do głównych sił, powrocie i spuszczeni blaszkom takiego lania żeby już nie wstały. Powodzenia panowie. Kompanie zmechanizowane zostają razem ze mną.
Ciężki sprzęt było zbyt łatwo wytropić. Wyłączyła komunikator i zwróciła się do stającego obok klona.
- Bierzecie wyrzutnie rakiet na wypadek gdyby nie udało się zgubić droidów, szyfrantów mi i tak nie będą potrzebni i drużyny na śmigaczach przydadzą się ci bardziej niż mi. – po tych słowach wyprostowała się zasalutowała, gest ten denerwował ją do niemożliwości ale dla klonów musiał wiele znaczyć. – Kupimy wam trochę czasu, nie zmarnujcie go. Powodzenia kapitanie.
Po tych słowach obróciła się na pięcie i biegiem ruszyła na bronione pozycje. W dłoni ściskała komlink jak jakiś magiczny talizman. Głowę miała dziwnie jasną ale ciało całe dygotało jakby była pijana. Wiedziała że to się zmieni gdy tylko włączy się adrenalina i wyciszy dzikie przerażenie.
Jeszcze raz włączyła komunikator wywołując kompanie zmechanizowane.
Przepaść.
- Panowie w naszych rękach spoczywa teraz bezpieczeństwo naszych kolegów. Od tego ile czasu dla nich wywalczymy może zależeć ich życie... – nigdy nie była dobrym mówcą ale o dziwo z każdym słowem czuła się spokojniejsza, jej krok stawał się pewniejszy. – ...nie oddajmy go tanio. Poza tym nie wiem jak wy ale ja zamierzam zabrać ze sobą solidną kolekcję blaszanych łbów, gdziekolwiek przyjdzie mi pójść.
Czasem trzeba było kogoś poświecić by kogoś ocalić. Krayt ją tego nauczył. Coś jej mówiło, że zaaprobowałby ten plan.
Gdy dobiegała na pozycję czując przypływ adrenaliny przed oczami miała migoczące jak słońce włosy i zielone oczy.
Tamir. Imię wywoływało tyle słodko-gorzkiego bólu. Obiecała mu coś i teraz ta obietnice łamała. Ale nie mogła ich od tak wysłać na śmierć i zostawić. Tak bardzo chciałabym cie jeszcze zobaczyć... tak mi przykro.
Stanęła na pozycji.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 28-08-2010, 13:57   #117
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Tamir

- Musimy przede wszystkim odciąć blaszaki od naszych wojsk - odpowiedział Empatojayos Brand. - Ciężki sprzęt niszczymy przy okazji, ale nie skupiamy się na nim. Koncentrujemy się na bezpośrednim wsparciu.

Tamir zrozumiał. Wraz z dwoma klonami przeleciał nad szeregami droidów, strzelając czym tylko mógł. Fala podnoszącego się kurzu sygnalizowała gdzie Jedi trafiał. Kilkadziesiąt piechurów wroga zostało zmiecionych z powierzchni Elomu. Pod lufę nawinął się też jeden z Pająków, który oberwał w nogę, po czym runął na ziemię przygniatając jeszcze kilku swoich żołnierzy. Po przelocie Torn pociągnął za ster, a jego maszyna łagodnie wzniosła się w powietrze. Wykonał zwrot i ponownie zanurkował otwierając ogień. To samo uczyniły dwa V-19 lecące za nim. Znowu tylko tuman kurzu wznosił się w powietrze, a kolejne droidy padały pod naporem przeciwnika.

Młody rycerz atakował tak kilkakrotnie, podobnie jak pozostali piloci. Nie wyhamowało to jednak postępów armii Konfederacji. Wciąż dziesiątki pojazdów i tysiące żołnierzy parło na zachód spychając kolejne formacje klonów. Tamir uderzył ponownie. Tym razem atak opłacił się o wiele bardziej niż poprzednio. Tym razem oberwały dwa NR-N99, a jeden z nich ostatnim strzałem godził jakiegoś Hailfire'a, który po chwili eksplodował. Zabrak dumny ze swojego osiągnięcia udał się na północny-wschód, by zawrócić i znów zanurkować nad szeregami wroga. Jego radar przekazał mu jednak złe wieści. Po chwili mistrz Brand utwierdził Jedi w przekonaniu, że ten nie ma zwidów:

- Z północnego-wschodu zbliżają się jednostki wroga. Jest ich całe mrowie. Przygotować się do walki.

Rzeczywiście, ze wspomnianego kierunku nadlatywały myśliwce Separatystów. Po chwili, gdy eskadra ustawiła się w formacji bojowej, a droidy zbliżyły się na odpowiednią odległość, Torn rozpoznał charakterystyczny kształt Vulture'ów. Droidy bardzo podobne do Hien, które to wryły się w pamięć Jedi po walce o wzgórze. Tym razem miał zamiar zrewanżować im się za ostatnie wydarzenia. Problem polegał na tym, że one były w zdecydowanej większości.


Era

Droidy wciąż mocno naciskały na pozycje 4 batalionu. Gdy Era nakazała wycofanie się piechoty niewiele brakowało by obrona pękła, a blaszaki ruszyły w pogoń za wycofującymi się oddziałami i je bezlitośnie wyrżnęła. Na szczęście AR-9945 zmobilizował swoich żołnierzy do większego wysiłku i jakoś wytrwali. Po chwili Jedi przybyła na miejsce wraz z jedynym ocalałym AT-TE z kompanii wspierającej do niedawna 3 batalion.

Okopane w ziemi cztery machiny kroczące prowadziły silny ostrzał przedpola, ale nie było to łatwe ze względu na olbrzymie drzewa, które skutecznie przysłaniały widok. Nieco z tyłu, Juggernauty strzelały ze swoich wyrzutni rakiet, ale ich siła ognia nie była zbyt duża, chociaż robiły co mogły. Nieliczni piechociarze wspierali maszyny jak tylko mogła, ale ograniczało się to do likwidowania droidów, które znalazły się zbyt blisko ich stanowisk. Wkrótce AT-TE, z którym przybyła D'an dołączył do towarzyszy.

Blaszaki nacierały fala za falą. Ponosiły olbrzymie straty, ale mimo wszystko wciąż parły do przodu. Jedynym co pozwalało republikańskim żołnierzom odpierać kolejne ataki zdawała się być pochyłość zbocza, na którym stali. Puszki atakowały pod górę. Wkrótce musiały się wspinać po truchłach atakujących wcześniej, ale wciąż nie rezygnowały. Wreszcie jakiś błysk uderzył w któregoś AT-TE, a ten eksplodował raniąc piechurów stojących w pobliżu.

Ubytek w liniach defensywnych pozwolił Separatystom na znaczny postęp. Droidy skoncentrowały się na szturm tego najsłabszego miejsca i wreszcie, po wielu trudach, przerwały obronę wojsk zmechanizowanych. Poszerzając wyłom w szykach klonów, wprowadziły własny ciężki sprzęt, który zabrał się za systematyczne likwidowanie machin kroczących. Era odważnie skoczyła w tamtym kierunku wraz z kilkunastoma piechurami.

W bezpośrednim starciu z Jedi pojedyncze B1 i B2 nie miały szans, ale dziesiątki tych machin stanowiły zagrożenie nawet dla mistrza. Mimo wszystko D'an dzielnie starała się powstrzymać wroga chociaż kilka sekund, które mogły zadecydować o ratunku bądź zagładzie oddziałów prowadzonych przez Helio. Dziewczyna usłyszała jeszcze jakąś eksplozję, po czym zapadła ciemność.

* * * * *

Era mrugnęła kilka razy. Wpatrywała się w twarz jednego z klonów. Po chwili zorientowała się kim był. AR-9945 wyglądał na zmartwionego.

- Jak się pani czuje? - spytał. Dziewczynie zajęło trochę czasu, aby zauważyć, iż leży na całkiem wygodnej pryczy, wewnątrz jakiegoś statku. Moment koncentracji wystarczył, by stwierdzić iż jest to kanonierka LAAT przystosowana do transportu rannych. Jedi rozejrzała się wokół. Widziała, że na kilku łóżkach leżą ranni żołnierze. Droidy i sanitariusze czuwali nad nimi. Widocznie stan D'an nie był na tyle poważny, by trzeba było jej doglądać.

- Oberwała pani w głowę od jakiegoś droida, chyba skończy się tylko na guzie - stwierdził dowódca zmechanizowanego batalionu. - Ledwo zdołałem panią wyciągnąć.


Jared & Kastar

Eksplozja wstrząsnęła całym pomieszczeniem. Ogromne kawałki metalu oderwały się od wysokiego sufitu i uderzyły z całym impetem w ziemię miażdżąc jednego z droidów. Na dół opadły liny po których zaczęły się zsuwać duże postacie. Wewnątrz bunkra rozgorzała walka. Ani Jared ani Kastar nie specjalnie rozumieli co się dzieje. Niedawne spranie przez Korela dawało się we znaki, nie nadążali za szybką akcją. Jedi słyszeli tylko odgłosy strzałów i mieczy świetlnych.

Chwilę później ktoś musiał wyłączyć pola siłowe w których się znajdowali. Opadli na ziemię, a następnie ktoś ich podniósł i zaczął taszczyć w jakimś kierunku. Każdy z nich w pewnym momencie poczuł jak nogi odrywają mu się od ziemi. Mogło to oznaczać tylko jedno. Byli wywożeni na górę. Po chwili dźwięki starcia zamilkły.

Dalej ktoś taszczył ich przez trawy. Wreszcie pozwolono im usiąść i oprzeć się o jakąś ścianę. Kilka minut później poczuli jak to na czym siedzą wzbija się w powietrze. Dopiero gdy wszystko się uspokoiło Koreliańczyk rozejrzał się dookoła rozumiejąc co się dzieje. Siedzieli w LAAT, a wokół nich zgromadziło się kilkunastu klonów-komandosów, tych samych, z którymi Jared przyleciał na Elom. Uratowano ich, byli już bezpieczni.
 
Col Frost jest offline  
Stary 28-08-2010, 16:02   #118
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Moc była z nim. Czuł to. To głównie ona kierowała jego ruchami. Był tego świadom. Otwarł się na nią w pełni i połączył ze swoimi umiejętnościami. To czyniło z niego doskonałego myśliwego. Każdy kolejny przelot kończył się zniszczeniem wielu jednostek Konfederacji. Głównie tych mniejszych, ale także kilka większych stało się bezużytecznymi. Na chwilę, w głowie Tamira pojawiła się duma. Jeden przelot i trzy maszyny zostały zamienione w kupkę złomu. To podbudowało morale Jedi. Szybko jednak pozbył się dumy ze swoich umiejętności. Droidy bowiem nadal nacierały spychając klony, nie robiąc sobie nic z ich powietrznej ofensywy. To sprawiało, że Torn miał wrażenie, jakby rzucał kamieniem w nacierającego Rancora. Nie miał jednak zamiaru zrezygnować. Nawet niewielki kamień rzucony celnie, potrafił wyrządzić szkody.

***

Chłód. Przyjemny i orzeźwiający chłód, otaczał i przenikał ciało młodego Zabraka. Ale on za chwilę minie, gdy tylko organizm przystosuje się do nowego otoczenia. Wzrok już przyzwyczaił się, do patrzenia pod wodą, chociaż oczy jeszcze trochę szczypały. Tamir nie stawiał specjalnie oporu wodzie. Tak, jak mówiła Yalare.
- Woda, jest niczym Moc, Tamirze. Przepływa przez nas, dodaje nam sił. Nie stawiaj jej oporu, tylko popłyń razem z jej nurtem. Wsłuchaj się w nią. Wtop się w nią. -
Padawan słuchał rad swojej mentorki. Tłumaczyła wszystko w taki sposób, by jej uczeń pojął to bez problemu. W nauce pomagała także praktyka. Dlatego Tamir był zanurzony w oceanie Mon Calamari. Yalare była tuż przy nim, mając oko na swojego Padawana. Razem wtapiali się w ocean, który Mistrzyni porównała do Mocy. Obserwowali delfiny pływające w nim z wielką gracją.

***

- Popłyń razem z jej nurtem - powtórzył szeptem Tamir, gdy radar dał znać o zbliżającym się zagrożeniu. Wyrwał na chwilę młodego Jedi ze skupienia. Ten właśnie kończył ostatni przelot, kiedy wezwał go Mistrz Brand. Jego słowa potwierdziły to, co pokazywał radar. Sytuacja zrobiła się bardziej poważna, a oni musieli skupić się teraz na ochronie swoich ogonów, niż wspieraniu piechoty. Tamirowi się to bardzo nie podobało.

Trzymając stery i siedząc w kokpicie Delty, Zabrak mknął w szyku bojowym w kierunku chmary Sępów. Znacznie przeważały ich liczebnie, ale o ucieczce nie było mowy. Wiedział to każdy z pilotów walczących po stronie Republiki, z Tornem na czele. Rycerz nie miał zamiaru odlecieć pozostawiając w dole swoich bez wsparcia, z myśliwcami wroga nad głową. Wolał zginąć w eksplozji, zabierając ze sobą kilka Vulture'ów, niż odlecieć. Myśli popłynęły na sekundę w kierunku Ery. Twarz młodej Jedi pojawiła się przed oczami Zabraka. Jej czarne niczym noc włosy i kontrastująca z nimi blada cera. I te niesamowite oczy dodające jej uroku. Tamir mrugnął oczami, z żalem odpychając ten obraz w zakamarki umysłu. Musiał być teraz skupiony. Jeśli chciał ją jeszcze zobaczyć, nie mógł dać się zestrzelić. A, by nie dać się zestrzelić, nie mógł się rozpraszać. Czując na ustach smak jej pocałunku, na nowo zanurzył się w Mocy, pozwalając, by ta zalała go falą, zatapiając na razie wspomnienie o Erze.
Dłonie Torna zacisnęły się mocniej na sterach, a on wziął głębszy oddech. Czuł się, jakby za moment miał zanurkować w wodzie. Nie płynącym leniwie strumyku, ale rwącym potoku. Tym właśnie był dla niego rój Vulture'ów. Ale Zabrak miał po swojej stronie umiejętności i Moc. Oddał strzał pierwszy. Nie miał zamiaru pozwolić, by droidy go ubiegły. Pierwszy strzał, a po nim kolejne i niebezpiecznie malejący dystans pomiędzy nim, a myśliwcami CIS. Jeszcze jeden oddech i rozpocznie się szaleńczy taniec w powietrzu. Walka o strącenia i unikanie zestrzelenia.
 

Ostatnio edytowane przez Gekido : 28-08-2010 o 16:06.
Gekido jest offline  
Stary 28-08-2010, 16:28   #119
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Miała zamiar i to bardzo szczery, położyć się na łóżku i zasnąć, aby pozbyć się zmęczenia po misji. Tak, miała. O ile pierwszy etap wypadł dość przyzwoicie w jej wykonaniu, o tyle kolejny musiał czekać na swoją porę. I nawet to osłabienie nie było w stanie zmienić tego stanu rzeczy i zmusić powieki kobiety do opadnięcia na dłużej niż w bezwiednym mrugnięciu.
Leżała na swym łóżku, to prawda, jednak była w pełni świadoma otaczającego ją świata, a do tego jeszcze nawet nie zdjęła z siebie szaty. Jedną nogę zgięła w kolanie i wsparła stopą o mebel, a drugą luźno oparła o kolano tamtej. W takiej oto luźnej pozycji kontemplowała trzymany w uniesionych nad sobą rękach przedmiot, który wyciągnęła z podarowanego jej pudełka. Rękojeść zwinnie tańczyła pomiędzy smukłymi palcami. Lira zdawała się w pełni panować nad zaistniałą sytuacją. Nerwy trzymane na wodzy, głęboki oddech, wyciszenie umysłu.. szkoda tylko, że to wrażenie było niszczone przez jej spojrzenie, jakby owy przedmiot był źródłem całego zła na tym świecie, a już na pewno tego, które bezpośrednio jej dotyczyło.

Nikomu nie mówiła, nawet słowem nie wspomniała o powrocie bez swego miecza, więc tylko domyślać się mogła, jak szybko wiadomość o jej mistrzu obleci kilkukrotnie Świątynię. Czyżby.. czyżby i wśród szlachetnych Jedi był wysoki popyt na najświeższe ploteczki? Na taką myśl aż parsknęła krótko śmiechem, który zaraz zamilkł w jej krtani.

Żarty żartami, ale odebrano jej już to co miała najcenniejsze – mistrza oraz idealny dla niej miecz świetlny.

Czy naprawdę miała tak łatwo o tym zapomnieć dlatego, że była Jedi? Bo tego od niej poniekąd wymagano na każdym kroku? Prawdą było, że ją wyciszono, uspokojono jej krew tak często poddającej się wrzeniu, ale miała wrażenie, że ostatnio jakaś niewidzialna bariera w niej pękła i coś znalazło łatwe ujście, co uzewnętrzniało się w jej chaotycznym zachowaniu. Aktualnie jednak czuła się otępiała, jakby ktoś ją wyrwał z głębokiej medytacji.. a może to właśnie w niej powinna szukać ukojenia? Ale ona nie chciała, nie potrafiła się skupić na jakiejkolwiek innej myśli nie związanej z ostatnimi wydarzeniami, bo każda taka wydawała się zbyt trywialna, zbyt nieważna.
Dużo cennego czasu jej zajęło niegdyś poszukiwanie kryształu o odpowiedniej barwie, a gdy w końcu go odnalazła, to miała wrażenie, jakby stał się częścią niej samej. To nie była tylko błaha wyprawa na Ilum, która zakończyła się zaskakującym powodzeniem. Tam się wydarzyło więcej, co tylko dodatkowo wzmocniło wagę kryształu i jej późniejszego miecza świetlnego. Jak miałaby teraz tak po prostu zamienić go na jakiś inny, w jej mniemaniu gorszy, który nigdy nie dorówna oryginałowi? Może to było spowodowane wszystkimi wydarzeniami jakie miały miejsce ostatnimi czasy, ale kobiecie nagle przyszło też do głowy, że budowa nowego miecza mogła być tylko pretekstem do skierowania jej myśli ku innym, bezpieczniejszym szlakom. Koniec końców czas tworzenia, nawet jeśli tego wynikiem miała być tylko broń zastępcza, mógł jej zająć w najlepszym wypadku dni lub godziny, a w najgorszym całe miesiące. Idealny sposób na odwrócenie jej uwagi od Ennriana. Umysł kobiecy kolejną gorzką myśl podsunął w postaci zapytania, ilu spośród Rycerzy Jedi w jej wieku budowało już swój trzeci miecz. Powinna się czuć z tego powodu dumna, czy może wręcz przeciwnie, zła na siebie za taką, co tu rzec, nieuwagę?

To było zaskakujące, jak bardzo człowiek może się przywiązać do, zdawać by się mogło, byle przedmiotu. A jakże równie mocno do kogoś, kogo przez tak wiele lat nazywał mistrzem. Czy właśnie takie więzi miały wynagradzać rycerzom Jedi brak tych najbliższych osób w postaci rodzin bądź też ukochanych?



***




Była w stanie doprowadzić swoje ciało do porządku, poleżeć w swym własnym łóżku, ale pomimo godzin, które w nim spędziła, to i tak pod jej oczami dyskretnie rysowały się cienie ciągłego zmęczenia, niekoniecznie mającego wiele wspólnego z jej fizycznością. Podeszwami wysokich butów, w które wsunięte były nogawki wąskich spodni, wystukiwała swe miarowe kroki na podłodze. Zaś długi, smoliście czarny warkocz zwisał wzdłuż jej pleców niczym lśniący wąż, którego koniec kołysał się leniwie na wysokości jej pośladków. Tego dnia zostawiła w swej kwaterze wierzchnią szatę Zakonu, która nagle stała się dla niej dziwnie ciężka i materiałem gryząca w odsłoniętą gdzieniegdzie jasną skórę. W samych spodniach, tunice przylegającej do ciała i jeszcze dodatkowo przewiązanej ciasno w talii szerokim pasem, Lira czuła się lekko, co jednak nie negowało jej wątpliwego nastroju. Tak niedawno mające miejsce wydarzenia skazały ją na poczucie wyalienowania w Świątyni, która przecież przez tak wiele lat była dla niej domem. Nie na darmo czuła się wyobcowana, nie był to tylko jej nagły wymysł. Nigdy nie odznaczała się nadgorliwością w szukaniu znajomych i przyjaciół, a wręcz zdarzało jej się takie potencjalne osoby odrzucać swym chłodem. Wprawdzie nie zawsze, ale bywały takie momenty. Nauczyła się mieć do większości sprawdzone podejście, które było niczym innym jak obojętnością. Wyjątek w postaci jej przywiązania do Ennriana tylko potwierdzał tę regułę. Pomimo niesnasek przeróżnych, zderzenia dwóch silnych charakterów nie dających sobą dyrygować, to jednak był jej jako mistrz, jako przyjaciel, jako rodzina w tym miejscu jedyna..

Zgubiła rytm kroków. Przystanęła i uniosła rękę, aby dłonią przesłonić oczy przy czym pochyliła lekko głowę. Trwała tak w milczeniu, ze stoickim spokojem nie zwracając uwagi na od czasu do czasu mijające ją postacie, które w tym konkretnym momencie jawiły się tylko jako niewyraźne, nieważne cienie. Szumiało jej w głowie, a do tego dochodziło jeszcze dziwaczne uczucie dryfowania pośród tego wszystkiego, jakby po powtórnym otworzeniu oczu miała spojrzeć na siebie samą stojącą w Świątyni. Miała przemożną ochotę kucnąć, objąć rękami kolana i skulić się w sobie, ku chwale zasady – ja was nie widzę, to znaczy, że nie istniejecie. Ale powstrzymała się.
W końcu głębiej powietrze w płuca złapała, co zdało się być wystarczająco mocnym bodźcem dla jej ciała i umysłu do powrotu do świata rzeczywistego i wszystkiego co z nim związanego. Dlatego też zaraz zupełnie niezrażona tą nagłą wymuszoną na niej przerwą, którą mogłaby nazwać krótkim, osobistym kryzysem ruszyła dalej przed siebie.

Po zaledwie niedługim czasie tej wędrówki, Lira dotarła do pomieszczenia, które zostało jej wskazane jako to zawierające kryształy. A ich zbiór wydawał się być rzeczywiście niewielki, nie mogła zaprzeczyć usłyszanym słowom. Poukładane równo na każdej możliwej poziomej przestrzeni, lśniły w blado sączącym się świetle, tworząc przy tym niewielką, dość marnie się prezentującą feerię kolorów.
Podnosiła poszczególne kryształy i trzymając delikatnie pomiędzy smukłymi palcami, unosiła jeszcze trochę, aby móc przyglądać się żywym, iskrzącym się barwom. Ruchy te upodabniały ją do jakiegoś znawcy kamieni szlachetnych lub biżuterii, który bada nowe znalezisko. Czy była znawczynią w kwestii kryształów do mieczy świetlnych? Skądże. Ale za to była wybredną, młodą kobietą, dla której ten jeden musiał mieć jak najodpowiedniejszy odcień. Fiolet wprawdzie nie należał do tych najrzadszych, ale ona bardziej niż ktokolwiek inny wiedziała jak trudno znaleźć ten właściwy. Z tego też powodu głęboko powątpiewała w powodzenie swych poszukiwań w tym miejscu, a zaś podróż na Ilum nie znajdowała się nigdzie w jej najbliższych planach. A fiolet fioletowi nie był równy i wybranie jakiegoś o podrzędnym podobieństwie do jej prawdziwego byłoby wręcz obrazą.

W końcu, gdy już porzuciła nadzieję na odnalezienie kryształu o kolorze odbiegającym od typowych niebieskich i zielonych, kątem oka dostrzegła coś innego, co iskrę wywołało w jej spojrzeniu. Ręką sięgnęła i ku sobie przyciągnęła przedmiot żółcią lśniący, który to jednak zmieszany był z żywą barwą pomarańczową czającą się w głębi. Płomienne, ogniste..
Zafascynowana opuszkiem palca przesunęła ostrożnie po jednej z krawędzi kryształu, a jego blask odbijał się w jej oczach o tęczówkach niczym płynne złoto. Rozchyliła wargi w enigmatycznym uśmiechu, którego znaczenie, ukryte gdzieś głęboko w naturze tej skomplikowanej kobiecej kreatury, miało pozostać tajemnicą. Ironia, żarcik. Nie doszukiwała się w tym przypadku jakiegokolwiek znaku, ale to odkrycie wprawiło ją w całkiem dobry humor, bo przecież dobrze pamiętała miecz świetlny o takiej klindze, która odbiła się niegdyś w oczach przestraszonej małej dziewczynki.
Z tym ciągłym wyrazem twarzy podrzuciła w dłoni kryształ, a następnie drugą ręką rozchyliła nieco poły swej tuniki przy dekolcie i wśród tych obszarów nikomu niedostępnych skryła go niczym skarb. Tam to właśnie w ciemności miał czekać na czas dla niego odpowiedni. Najpierw musiała się dowiedzieć kiedy i jak wyrusza kolejna wyprawa na Rodię, jak mogłoby to być jej pomocne oraz jak prezentował się ten, który zajął jej miejsce w dalszej misji.
Drzwi cichutko zasunęły się za kobietą, gdy ta opuściła pomieszczenie.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 28-08-2010, 23:36   #120
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Szaleństwo. Inaczej nie dało się nazwać wojny. A jednak w tych wszystkich działaniach było coś na tyle uporządkowanego co przyprawiałoby Erę o zimne dreszcze gdyby nie była śmiertelnie przerażona.
Ta przeklęta przepaść wciąż snuła się gdzieś obok niej jak ścierwojad nad pobojowiskiem. Za nic nie umiała się jej pozbyć.
Mimo to gdy siedziała w okopie likwidując nielicznych maruderów którzy przedarli się przez ostrzał ciężkiego sprzętu trudno było się jej pozbyć podziwu dla klonów. Patrzyła jak AR-9945 zagrzewa swoich ludzi do walki z podziwem i poczuciem obcości. Czemu on to robił a nie ona? Teoretycznie powinna ale jakoś nie umiała. Miała poczucie, że powinna tutaj z nimi zostać z drugiej strony miała uporczywe poczucie, że to i tak nic nie zmienia. Od tyle że sumienie jej nie zabije. Odstąpi ta przyjemność droidom.
Wybuch AT-ET wstrząsnął powietrzem, Jedi poczuła go w Mocy nim owionął ją gorący wiatr. Początek końca?
Zacisnęła mocno dłonie na mieczu, kryształ pulsował wewnątrz uspokajająco ale tego lodu jaki spowił wnętrzności dziewczyny nic nie było w stanie przebić.
Widziała jak zbliżają się krocząc uparcie pomiędzy drzewami.
Czy wytrzymali dość długo? Gdzie teraz był Helio? Zastanawiała się widząc jak nieuniknione zbliża się trzęsąc ziemią i Mocą. Na ich szeregi posypały się świetliste błyski.
Caprice kiedyś mówiła, że to nie wstyd się bać. Wstydem jest pozwalać by strach czynił cię swoim niewolnikiem. Dlatego gdy tylko machiny wroga zbliżyły się na tyle by Era mogła ocenić szanse na dotarcie do nich na możliwe wyskoczyła z okopu.
Nogi trzymały się zadziwiająco dobrze, choć kolana wciąż miała miękkie, żołądek przy gardle i nie słyszała już absolutnie nic poza szumem pędzącej we własnych skroniach krwi. Srebrne ostrze błysnęło w powietrzu zapewniając swojej właścicielce osłonę jak zawsze. Kryształ pulsował spokojem, był jak łagodne serce przepełnione otuchą na przekór przepaści dyszącej jej w kark. To on dodawał ciału sił do znajomego tańca.
Wpadła pomiędzy droidy mając pełną świadomość że zaraz ją otoczą, zfagocytują jak pierwotniak posiłek.
Przepaść w końcu przyszła a wraz z nią znienawidzona i wyczekiwana zarazem ciemność.

***

Pierwszym co dotarło do świadomości młodej Jedi był ból, tępe pulsowanie w potylicy któremu zaraz zawtórował skręcający się żołądek. Potem pojawiła się reszta ciała złożonego na czymś względnie miękkim, czuła też delikatny ucisk siły odśrodkowej towarzyszący charakterystyczny dla lotu.
Nie mogąc się zdecydować czy najpierw ma spróbować przypomnieć sobie co się działo czy wymiotować uniosła powieki.
- Jak się pani czuje? - spytał klon z rozbita głową, który pochylał się nad nią, musiała użyć Mocy by go rozpoznać. AR-9945. Na szczęście dla odmiany nie darł się bo jej biedna głowa by tego nie wytrzymała. – Oberwała pani w głowę od jakiegoś droida, chyba skończy się tylko na guzie. Ledwo zdołałem panią wyciągnąć.
D’an podniosła się trochę ale ból i zawroty głowy zaraz sprowadziły ją na powrót do parteru. Z pod nosa uciekła jej wiązanka wielojęzycznych przekleństw zbieranych po wszechświatowych portach.
Jak się czuła? Jakby major przepuścił po niej cały swój batalion. Co gorsza zaczynała sobie przypominać czemu zawdzięczała ten stan. I to nie były miłe wspomnienia.
Po chwili skoncentrowała wzrok na AR-9945.
- Piechota? – To była kluczowa kwestia. Bo jeśli na marne posłała dwie kompanie zmechanizowane na rzeź to nie wstaje.
- Brak wieści, sir.
No więc wciąż można było się łudzić. W końcu gdy działo się coś złego człowiek dowiadywał się od razu. Tylko te dobre wieści zwykły przejmować się porą.
- Kompania zmechanizowana? – Kolejna ważna kwestia.
- Rozbita. Podjęliśmy niewielu ludzi.
Spojrzała na klona. Był zmartwiony. Cóż zmasakrowano mu ludzi, nie mógł skakać z radości. Niestety na jego nieszczęście dziewczyna nie była w tej chwili dobrym pocieszycielem.
- Mamy jakiś kontakt z dowództwem?
- Takie jak wszyscy, sir.
- Jakieś rozkazy? – Ostatnia kwestia kluczowa. Jeśli Torles chciał żeby wracała wolała o tym wiedzieć póki jeszcze może wyskoczyć z kanonierki.
- Jesteśmy rozbici, sir - stwierdził ze zdziwieniem major. – Ponieśliśmy spore straty.
Miała ochotę powiedzieć mu, żeby przestał się tak na nią patrzeć. Z tym guzem miała jeszcze przez parę godzin święte prawo bredzić ile chciała ale powstrzymała te słowa. Heliowi by pewnie tak powiedziała. Ale Helio był daleko. Jeśli jeszcze w ogóle był.
- Zauważyłam. - stwierdziła spokojnie. – Zapytam inaczej, gdzie teraz lecimy?
- Przed chwilą zostaliśmy ewakuowani. Zabierają nas do bezpiecznej strefy.
No i wreszcie jakaś dobra wiadomość. Choć wiedziała, ze powinna wracać do tej części swojego regimentu która wciąż walczyła w tej chwili za nic nie była do tego zdolna. Ciekawe czy lecieli do jej szpitala? I czy Tamir wciąż tam był? Wolała nie robić sobie za wielkich nadziei. Zwłaszcza, że pewnie czekało ją kilka prześwietleń czaszki.
- Rozumiem. -stwierdziła ponownie usiłując usiąść, poszło lepiej chociaż wstać nie czuła się jeszcze na siłach. – Jak idzie ofensywie? Jakieś wieści o pierwszym i drugim batalionie?
- Żadnych, sir. Medyczna kanonierka nie jest miejscem sprzyjającym otrzymywaniu wieści z frontu.
- Masz rację. - przyznała cicho, szukając własnej karty pacjenta, po chwili podniosła wzrok na klona obserwując jego radośnie krwawiący łuk brwiowy. – Dziękuje za ratunek AR.
AR, brzmi mniej książkowo, ale i tak trzeba mu będzie wymyślić coś bardziej osobistego. Jeśli z nimi zostanę. Pomyślała.
- To mój obowiązek, sir.
Westchnęła. Oczywiście wiedziała o tym, tyle ze nawet mimo to, to co zrobił było miłe.
- Mimo to dziękuje – stwierdziła sięgając po apteczkę. – A teraz pokarz tą głowę. Chyba, ze lubisz krwawić sobie na pancerz. Nie martw się wiem co robię, jakby cię koledzy nie uświadomili to na Elom miałam głównie zszywać głowy.
Dobrze było dla odmiany znowu się przydać.
 
Lirymoor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172