Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-11-2009, 16:32   #31
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Zwinnie wyminęła jakiś zdradziecki korzeń drzewa wystający ponad zwyczajową normę nad ziemię, po czym będąc pewną, że już wystarczająco daleko się znaleźli od droidów, wykonała nader skomplikowaną figurę polegającą na zatrzymaniu się w miejscu i jednoczesnym odwróceniu się, czemu towarzyszyło wysłanie w powietrze trochę grud błota. Chwilę trwała w milczeniu, gdy to niczym łania płocha spoglądała między drzewa w poszukiwaniu jakiejś oznaki goniącego jej osobnika, gotowa w każdej chwili umknąć pospiesznie. Dodatkowo nozdrza jej się rozszerzały nieznacznie przy każdym kolejnym wdechu, gdy płuca domagały się porządnej dawki powietrza po takiej gonitwie. Nasłuchiwała jakichkolwiek trzasków łamanych drzew, warkotu maszyn czy rozkazów rzucanych w eter. O dziwo, została mile zaskoczona ciszą wypełniającą dżunglę, która przerywana była tylko przez odgłosy stworzeń w niej żyjących. Cień uśmiechu triumfalnego na chwilę zawitał na licach kobiety, jednak zaraz zniknął jakby stwierdzając, że to nie teraz na niego czas.

-Chyba na razie tymi robotami nie musimy się przejmować... W tej gęstwinie chyba już jesteśmy poza zasięgiem ich skanerów. Jak daleko może być ten budynek przypominający bąbel? Nie może to chyba być zbyt daleko, jeśli te oddziały tak szybko tu dotarły... o ile nie leżeliśmy tam zbyt długo.

Ah, taak.. Ricon poruszył dość ważną sprawę dotyczącą tego co powinni dalej robić. Ona sama, z chwilowego braku pomysłu na coś innego, myślała, żeby znowu wejść na drzewo i się zorientować w kolejnej, jakże nowej sytuacji. Jej plan zaczynał się na ucieczce przed droidami i.. cóż.. głównie na tym właśnie się kończył. Ciąg dalszy miał powstać sam w zależności od powodzenia całej akcji.

-Niewiadomo tylko co tam znajdziemy, prawda? Teraz udało nam się pozbyć droidów, ale kto wie, czy idąc tam nie wpadniemy prosto w ich blaszane ramiona? W takiej sytuacji najszybciej byśmy trafili do owego „bąbla” gdybyśmy się po prostu oddali tamtym.

Machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, jednak w geście tym wyraźną pogardę dostrzec można było. Kucnęła w miejscu w którym stała będąc przy tym zmuszoną zamieść płaszczem podłoże. Namierzyła w swej najbliższej okolicy jakieś pierwszy lepszy patyk i ujęła go ostrożnie w palce jakby w obawie, że na jego drugim końcu może znajdować się coś więcej niż tylko koniec badyla. Ale nic takiego nie było, więc kobieta mogła spokojnie zacząć kreślić coś na ziemi. Coś, sobie sama, mogłoby się zdawać.

-Skoro ten komitet powitalny przybył od strony tych osiedli można iść śladem połamanych drzew, przez AAT-sy. To raczej będzie bardziej skuteczna nawigacja niż wspinaczka co jakiś czas na drzewa.


Nie odpowiedziała na kolejne słowa jej towarzysza, bo już zaaferowana była tworem powstającym u jej stóp. Początkowo wyglądało to jak zalążek gry, w której główną zabawą było rysowanie kółek i krzyżyków, jednak po kilku kolejnych liniach bardziej już nabrało wyglądu jakiegoś planu.. dość prostego i czytelnego tylko dla wtajemniczonych. Ot trzy miejsca na ziemi zaznaczyła kółkami najzwyklejszymi, każde odpowiednio od kolejnego oddalone, acz środkowe jeszcze dodatkowo połączyła liniami z dwoma innymi.

-Najlepiej byłoby się tam dostać bez żadnych komplikacji i dowiedzieć się, czy jest tam coś dla nas pomocnego - Mruknęła szturchając końcem patyka jedno z narysowanych kółek, najbardziej oddalone od dwóch innych. Zaraz też, jakby po namyśle krótkim, powiodła od niego linię ku trzeciemu zaznaczeniu, pomijając przy tym obszernym łukiem środkowe. -Dlatego najrozsądniej byłoby obejść tamte droidy szerokim łukiem, bo pewnie nadal przeszukują okolicę i nieprędko skończą. Jak ta sztuka nam się uda, to zostanie jeszcze tylko zbliżenie się do Bąbla i dla nas lepiej, jeśli się okaże być miastem, a nie bazą blaszaków.

Wsparła tym razem obie dłonie na kolanach i podniosła tyłek z wężową gracją. Spojrzała jeszcze raz z góry na swoją obrazę dla innych planów, która stopniowo była pożerana przez błoto. Postanowiła odczekać tych kilka chwil, aby być pewną że znikną i nie dadzą nikomu poszlak do myślenia, że oboje się tutaj znajdowali. Zresztą, to nie tylko to było. Poświęciła także i momentów kilka na ocenienie ilości śladów, które mogliby po sobie zostawić. Z zadowoleniem mogła stwierdzić, że nie było tak źle. I pewnie była nieco przeczulona. Jeszcze tylko raz rzuciła okiem w dół, by zaraz ruszyć za swym towarzyszem pomiędzy rosnącymi wszędzie drzewami. To miała być tylko misja dyplomatyczna, gdzie jedyną komplikacją miały być owe rozmowy dyplomatyczne, a nie chowanie się i skradanie wśród drzew.
Kiedy Jedi stali się zwierzyną łowną…?
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 09-11-2009, 23:01   #32
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Lira & Nejl:

Kiedy Jedi stali się zwierzyną łowną? Otóż to, kiedy? Tak na prawdę byli nią od zawsze. Spytajcie pierwszego lepszego łowcę nagród kogo najchętniej dostarczyłby zleceniodawcy żywego bądź martwego, albo przynajmniej jego broń jako oznakę osiągnięcia celu. Każdy, który wierzy w swoje umiejętności odpowie tak samo: „śmierdzącego Jedi”. Ci odpowiadający inaczej nie nadają się do tego zawodu.

A tymczasem dwa chodzące cele strzeleckie dla ciemniejszej strony Galaktyki, wolnym tempem zmierzały w stronę, jak im się wydawało, cywilizacji. Rodia okazała się bardzo niegościnną planetą. Zamiast miłego powitania, jakie zwykle okazuje się przybyłym dyplomatom, przywitały ich salwy artyleryjskie, a rolę komitetu powitalnego odegrał spory oddział droidów uzbrojony w kilka czołgów. Do tego dochodziła ta przeklęta dżungla, która również zdawała się utrudniać im życie, jakby przed ich przybyciem na planecie ogłoszono wielki turniej uprzykrzania się Jedi.

Już dwukrotnie na ich drodze stawały dzikie bestie podobne do gigantycznych owadów, z tym, że zdecydowanie bardziej gustowały w ludzkim mięsie niż ich mniejsze odpowiedniki z innych planet. Dobrze, że Lira z taką gracją potrafiła posługiwać się świetlnym mieczem, więc z pomocą Njela dwukrotnie ubijała natrętne stworzenia. Zaatakował ich też jakiś latający stwór, którego zabicie okazało się być o wiele trudniejsze, Ricon odciął mu kawałek, jednego z czterech przezroczystych skrzydeł, co zaowocowało ucieczką gada. Potem młody Jedi nie był w stanie stwierdzić czy zrobił to zamierzenie, czy akurat tak mu wyszło.

Jakby tego było mało, robaczki mniejszych rozmiarów również dawały o sobie znać. Gryzły ich w każdy odsłonięty kawałek skóry, a nawet w jakiś sposób dostawały się do tych zasłoniętych. Wyglądało jakby rzeczywiście cała planeta się na nich uwzięła. A trzeba było przecież jeszcze uważać na droidy.

Co jakiś czas Shalulira wdrapywała się na jakąś roślinę, którą z braku lepszego słowa nazywała drzewem, chociaż do drzewa dużo jej brakowało. Po na prawdę długim i męczącym marszu, podczas którego powitał ich zmierzch, znaleźli się w pobliżu swojego celu. Już teraz, gdy niebo było czerwone, nad roślinnością dżungli, która wydawała się teraz nieco niższa, wyrastał ogromnych rozmiarów bąbel, który wyglądał jak gigantyczne pole ochronne używane przez wojsko. Z pewnością jednak nim nie było. W górnych warstwach widać było coś na znak wrót umożliwiającym nadlatującym statkom znalezienie się wewnątrz. Bąbel nie był żadnym budynkiem, on otaczał wszystkie budynki. W końcu mieszkańcy musieli sie jakoś odgrodzić od dżungli.

Teraz dwójka Jedi, wciąż ukryta wśród roślinności musiała postanowić co zrobić dalej...


Kastar:

- Mistrzyni. Gdybyście pozwolili mi polecieć na planetę mógłbym pomóc w walce. Mógłbym dostarczyć leki. Muszę coś zrobić. Proszę pozwolić mi tam lecieć. Jeśli mi się nie uda to i tak niczego nie zmieni. Jednak jeśli dam radę przedrzeć się przez siły wroga, może to ocalić kilka istnień. Na pewno też przydam się na polu bitwy. Dlatego Mistrzyni, błagam, proszę zezwolić mi na start.

Kastar za wszelką cenę chciał lecieć i T'ra Saa wiedziała, że odmawiając mu może wyrządzić więcej zła niż gdyby zgodziła się na tę misję. Młodzieniec był porywczy i po jego chaotycznej prośbie można było poznać, że jest gotowy nie posłuchać zakazu. Po chwili zastanowienia mistrzyni postanowiła spróbować przemówić młodemu Jedi do rozumu:

- Uspokój się proszę. Czy na prawdę uważasz, że twoja śmierć nic nie zmieni? Stracimy świetnego pilota, a morale żołnierzy z pewnością ucierpią, gdy zobaczą, że ty wyruszasz, a reszta floty zostaje i boi sie starcia z siłami Separatystów – mistrzyni mówiła spokojnie. Jej delikatny głos zdawał się uspokajać Induro, który zaczął dostrzegać oczywiste rzeczy, jakich uczył go jego mistrz. - Nie kieruj się emocjami, lecz rozumem. Ja również chciałabym ruszyć tam jak najszybciej choćby w pojedynczym myśliwcu, ale bezsensowna śmierć nikomu nie pomoże. A pomyślałeś o swoich ludziach? Straciłeś już dwóch, chcesz stracić wszystkich? To brutalne co powiem, ale... - tu nastała dłuższa przerwa - ...nie ocalisz wszystkich. Z odejściem niektórych musimy się pogodzić. Nie możesz stawiać na szali życia wielu, by ocalić innych. Ruszymy wszyscy razem, gdy przybędą posiłki od mistrza Fisto. Taka jest moja decyzja i jej nie zmienię.

- Ale... - młody rycerz próbował zaprotestować.

- Nie poświęcaj życia na darmo młody Kastarze – przerwała mu Saa. - Nie bój się go oddać, ale zrób to dla kogoś. Zrób to, gdy rzeczywiście możesz komuś pomóc. Nie rób tego tylko z własnej potrzeby działania. Na wszystko musisz spojrzeć obiektywnie.


Tamir:

- Niestety, sir – odparł BR-5521. - Nie mieliśmy łączności z innymi grupami. Prawdopodobnie przed atakiem blaszaki zablokowały naszą komunikację, a próba poinformowania dowództwa o czymkolwiek w sytuacji, gdy jesteśmy na tyłach wroga, byłaby samobójstwem. Puszki raz dwa by nas namierzyły. Zresztą do tego czasu nasi prawdopodobnie już się zorientowali. Droidy nie siedziały na wzgórzu za długo. Od razu po przybyciu posiłków, ruszyły do dalszej ofensywy, pozostawiając niewielki garnizon. Wygląda na to, że ktoś zawalił rozpoznanie. Mieliśmy natknąć się na niewielkie siły, a tymczasem ta planeta okazała się ważnym ośrodkiem dla Konfederacji. Jeżeli chce pan znać moje zdanie, blaszaki muszą mieć tu coś ważnego. Przecież Elom nie ma prawie żadnego znaczenia strategicznego.

- Pozostaje jeszcze ewentualność, że ktoś nas wystawił – stwierdził, z tonem batalionowego narzekadła, sierżant.

- Macie coś konkretnego na myśli sierżancie? - spytał BR.

- Nie, sir.

- Więc zamknijcie się z łaski swojej i przestańcie snuć teorie spiskowe na temat swoich przełożonych z wywiadu.

- Tak, sir – odpowiedział podoficer i spojrzał w ognisko. Chociaż jego twarz skrywał wizjer hełmu, Tamir był pewien, że jego mina ukazuje oblicze urażonego człowieka.


Era:

Oddział złożony z około trzydziestu klonów poderwał się i ruszył wzdłuż ściany, będąc w ten sposób osłonięty przed ostrzałem przynajmniej z jednego budynku. Na ich nieszczęście puszki z dwóch pozostałych domów nie próżnowały i waliły do nich wszystkim co miały. Dobrze, że kapitan oddelegował część ludzi do osłony. Zaledwie kilka chwil po rozpoczęciu ataku z okien budynku, wzdłuż którego się poruszali żołnierze Republiki, odpowiedzieli ogniem.

W pewnym stopniu osłabiło to ostrzał przeciwnika na grupę, która pozorowała walkę, ale będąc w niej niespecjalnie się to odczuwało. Czerwone wiązki laserów zdawały się być wszędzie i padać gęściej niż krople wody w czasie deszczu, z tym, że bardziej poziomo. Era radziła sobie dosyć dobrze z ich odbijaniem, ale jej ludzie nie mieli ku temu umiejętności.

Niemal od razu po rozpoczęciu akcji dwóch z nich padło na ziemię. Nie było czasu by choćby spojrzeć czy są ranni, czy może... z pewnością tylko ranni – wmawiała sobie Era, która teraz koncentrowała się przede wszystkim na walce, a nie wyczuwaniu Mocy w kompanach. Parę metrów dalej, gdy prowadząca Jedi dobiegała do krańca ściany, gdzieś za nią eksplodowała rakieta z ręcznej wyrzutni. Piątkę klonów po prostu rozszarpało na miejscu, a kolejnych pięciu ciężko raniło. D'an nie potrafiła zostawić ich na pewną śmierć i wysłała pięciu, wciąż sprawnych żołnierzy, by wrócili z rannymi do bezpiecznego miejsca.

Era o tym nie wiedziała, ale mniej więcej w tym momencie ruszył do przodu kapitan JH-9631 i jego oddział. Zanim droidy zorientowały się co się dzieje, pierwsi żołnierze byli już przy pierwszym domu. Chwilę potem wrzucili do środka granaty i zaczęli zdobywać pomieszczenie po pomieszczeniu, by po jakimś kwadransie z otwartego okna wystrzelić niebieską flarę, co było sygnałem dla pozorantów, że mogą się już wycofać, bądź dołączyć do oddziału i wspólnie z nimi zdobywać kolejne budynki.

W tym czasie grupa D'an straciła jeszcze trójkę żołnierzy, a kolejnych dwóch dostało w nogę. Oczywiście ponownie pani komandor zadbała o ich bezpieczeństwo. Młoda Jedi po wysłaniu wszystkich swoich ludzi na tyły, sama dołączyła do grupy „Hej do przodu” w momencie, gdy ta opanowała parter drugiego celu. Jedi jako pierwsza ruszyła po schodach na górę i rozcięła na pół kilka droidów, w tym jednego z ręczną wyrzutnią rakiet.

Pozostawała jeszcze jedna budowla, którą należało zająć, co wreszcie zakończyłoby ten rozlew krwi, przynajmniej na jakiś czas. Wreszcie, po zaciętych walkach padł i on, a ostatni droid skończył pod mieczem świetlnym. Wioska była w rękach Republiki.

Niestety okupiono to niemałymi stratami. Z dwustuosobowej grupy szturmowej ataku nie przeżyło trzydzieści sześć klonów, a pięćdziesięciu czterech zostało rannych, w tym czternastu było w stanie krytycznym. Grupa dywersantów straciła siedemnastu żołnierzy – dziesięciu zabitych i siedmiu rannych, w tym dwóch poważnie. Do tego budynek, w którym znajdowała się osłona dwukrotnie oberwał rakietą, skutkiem czego siedmiu klonów poległo i pięciu odniosło rany.

Kapitan przekazał te dane Erze, jakiś kwadrans po ataku. Pół godziny później nadciągnęły siły główne prowadzone przez komandora, oraz co najważniejsze, z punktu widzenia młodej Jedi, kompania medyczna.

Niestety lekarze, którzy nie byli klonami, mieli zostać dowiezieni dopiero wraz z medykamentami w drugim rzucie, a więc kompania medyczna była jedynie zwiększeniem liczby sanitariuszy oraz odrobinę ilości opatrunków, podstawowych leków i narzędzi. Zdziwiło to Jedi, która wcześniej nie miała pojęcia o rozdzieleniu kompanii.

D'an jako jedyna w pełni wykwalifikowana osoba, musiała się zabrać za pomoc rannym. Zajęło jej to ładny kawał czasu. Nawet specjalnie nie liczyła ile. Po zmroku przybiegł do niej kapitan JH-9631, który zakomunikował:

- Sir! Zbliżają się blaszaki. Całe mnóstwo! I to z ciężkim sprzętem! Komandor prosi panią na stanowisko dowodzenia!
 
Col Frost jest offline  
Stary 16-11-2009, 00:58   #33
 
Mizuichi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znany
Kastar wpatrywał się przez chwilę w nieustępliwe oczy mistrzyni. Jej słowa wiele dla niego znaczyły. Miała rację, przez jego głupotę mogli przegrać zbliżającą się bitwę. Induro ukłonił się
- Dziękuję ci Mistrzyni że wyjaśniłaś mi błędy w mym rozumowaniu, zachowałem się zbyt pochopnie, pod wpływem impulsu. Proszę wybacz mi moje niestosowne zachowanie. Rad jestem że cenisz moje umiejętności pilotażu. W zbliżającej się potyczce dam z siebie wszystko.
„Zadbam przy tym by jak najmniej ludzi zginęło” – dokończył w myślach.
- Pozwól teraz że opuszczę mostek, chcę przygotować się do bitwy – ponownie się ukłonił i odszedł.
Swe kroki skierował do pomieszczenia gdzie znajdowali się członkowie jego szwadronu. Gdy wszedł do ich kajuty zapanowało milczenie. Jedi jednak szybko przerwał ciszę.
- Miałem sporo czasu by przemyśleć nasze działania podczas poprzedniej walki. Niebawem ruszymy w kolejny bój. Teraz wiemy czego możemy się spodziewać po nieprzyjacielu. W związku z tym zdecydowałem się na nową taktykę – przerwał by zaczerpnąć tchu – Będziemy latać dwójkami.
Dokładnie przyjrzał się reakcją swoich podwładnych, wyglądało na to że nie mają nic przeciwko nowej taktyce walki. Jedi miał nadzieję że sprawdzi się ona na tyle skutecznie by nie musiał już więcej nikogo tracić ze swego szwadronu.
- Dobrze więc, pierwsza para: Ronan jako prowadzący jego skrzydłowym będzie Heet. druga para: Wand jako prowadzący, Jul jako skrzydłowy. Trzecią parę stanowić będą: Carl jako prowadzący i West jako skrzydłowy. Ty Dex będziesz moim skrzydłowym. Niebawem ponownie ruszymy. Nie będziemy jednak osamotnieni. Wsparcie jest już w drodze. Tym razem uderzymy w nich z całym impetem. Doskonale wiecie o co toczy się ta bitwa, teraz jednak musimy też myśleć o waszych waszych braciach znajdujących się na powierzchni planety, o wszystkich ludziach którzy w tej chwili walczą.
- Tak jest sir – wszyscy odezwali się niemalże jednocześnie.
- Teraz prześpijcie się trochę, musimy być w pełni sił. Każdy z was jest świetnym pilotem, każdemu z was powierzyłbym własne życie i za każdego z was gotów jestem je poświecić. Dajcie z siebie wszystko
Klony popatrzyły po sobie znacząco. Kastarowi wydawało się że jego słowa zrobiły na nich wrażenie. Jednak wszystko to co powiedział było szczerą prawdą.
Wyszedł z kajuty swego szwadronu. Czuł się znacznie lepiej niż jeszcze przed godziną. Słowa mistrzyni mu pomogły. Miał nadzieję że podobny efekt wywrze jego przemówienie. Gdy znalazł się już w swoim lokum, krzyżując nogi usiadł na ziemi. Wiele by dał by móc teraz porozmawiać ze swym mistrzem. Brakowało mu go, brakowało mu jego porad. Asmen zawsze potrafił podnieść młodego Jedi na duchu. Induro wiele by oddał za możliwość zamienienia z nim w tej chwili chociaż paru słów.
„Spokojnie, muszę przegotować się do bitwy, muszę dać z siebie wszystko. Wiem że potrafię to zrobić. Są osoby które na mnie liczą. Nie mogę ich zawieść”
Wiele tego podobnych myśli wędrowało w głowie Kastara. Doskonale wiedział że nie zdoła zasnąć. Pogrążył się w medytacji. Mijały kolejne minuty a Jedi czuł coraz większy spokój. Po pewnym czasie jego medytację przerwał odgłos otwierających się drzwi. Od razu poznał jednego z klonów należących do jego szwadronu. Na jego widok uśmiechnął się ciepło.
- Czemu zawdzięczam sobie twoją wizytę Dex? – w jego głosie można było dosłyszeć troskę.
- Sir... – Klon widocznie się wahał
- Śmiało, mów – Jedi zachęcił podwładnego
- Czemu to właśnie ja zostałem pańskim skrzydłowym. Z całego naszego szwadronu mam najmniejsze doświadczenie, nie wiem czy podołam takiemu zadaniu
- Dex, masz wielkie serce i jesteś świetnym pilotem. Wierzę w ciebie, wieżę że poradzisz sobie z każdymi trudnościamiKastar wstał z ziemi i podszedł do klona. Położył mu rękę na ramieniu – Dasz sobie radę. Teraz wróć do swych braci i spróbuj się przespać.
Dex przez chwilę stał bez słowa wpatrując się w Induro.
- Dziękuję sir – zasalutował i odszedł.
Jedi powrócił do medytacji, czekając na wezwanie.
 
__________________
It matters little how we die, so long as we die better men than we imagined we could be - and no worse than we feared.

11-02-2013 - 18 -02.2013 - Nie ma mnie.

Ostatnio edytowane przez Mizuichi : 16-11-2009 o 14:54.
Mizuichi jest offline  
Stary 17-11-2009, 19:51   #34
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Era powoli zaczynała się odnajdywać w tym całym chaosie. Tym razem wysoki wizg wystrzałów nie zagłuszał myśli. Nie żeby były to myśli które koniecznie chciała słyszeć. Ktoś z oddziału padł. Byłą tego pewna, jednak stłumiła odruch odwrócenia się i sprawdzenia. W obecnej sytuacji mógłby ja kosztować życie. Czując gorąco własnego miecza na twarzy parła do przodu. Choć niemal biegli, ruch wydawał się Jedi powolny, wręcz mozolny. Przyzwyczajona do swobody Ataru czuła się unieruchomiona i nieefektywna. Chwilami wiązki mijały dziewczynę o włos pozostawiając czerwony ślad gorąca na policzku, swąd spalonych włosów, czarne smugi na ubraniu. Pieczenia jeszcze nie czuła, zbyt wiele adrenaliny krążyło w żyłach.
Charakterystyczny świst przeciął powietrze, poczuła tylko falę powietrza, wpierw chłodną tuż obok potem gorącą z tyłu. Śmierć była jak krótki, urwany krzyk Mocy, dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Tym razem obejrzała się, czując jak ze swądem spalonego miejsca nadchodzą mdłości. Ilu? Dym zakrywał pół oddziału.
- Zebrać rannych! Ruszać się! – wrzasnęła czując przemykająca tuż przy uchu wiązkę. Jeszcze jedna rakieta i będzie po nas. Pomyślała cofając się o kilka kroków by zabezpieczyć odwrót rannym.
Klon którego mijała padł nagle z dymiącą dziurą pośrodku hełmu. Inny potknął się przyciskając dłonie do uda.
- Zabieraj się z nimi... i weź kolegę. – następny klon upadł z krwawą miazgą zamiast kolana, kolejny kandydat pod skalpel. Najchętniej odesłałaby ich wszystkich zanim będzie za późno. Gdyby tylko...
Huk sprawił że obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, przez dwa ciężkie uderzenia serca szukała wzrokiem drugiej rakiety póki nie dostrzegła dymu unoszącego się w okiem jednego z budynków. Chwile potem niebo przecięła błękitna wstęga flary.
- Na tyły, znikać mi stąd! – ulga dodała Erze wigoru. W tej samej chwili dwóch kolejnych klonów padło jak ściętych. A było już tak blisko. Przygryzła tylko wargi czekając aż będą bezpieczni. Na żal przyjdzie czas potem.
Liczyła znikających za rogiem podkomendnych czując nieprzyjemne zimno w żołądku. Dwudziestu dwóch, w tym nawet z tej odległości widziała, że niektórzy umrą nim minie kwadrans. Spodziewała się stracić więcej, mimo to stwierdzenie, że poszło dobrze jakoś nie dało rady przyjść przez gardło.
Chciała iść z nimi.
Zamiast tego obróciła się na piecie twarzą do wroga.
Przez plac przemknęła srebrzysta smuga. Świat mignął Erze przed oczami gnany przez Moc i adrenalinę. Nie czuła drobnych drzazg wbijających się w ciało gdy zatrzaśnięta okiennica ustępowała pod naporem rozpędzonego ciała. Bark zesztywniał tylko na chwilę.
Miecz zatańczył bucząc swoją stateczną melodie. Zawtórował mu swąd topionego metalu. Strzelcy przy oknie zostali zredukowani do złomu, ostatni pozostały przy drzwiach zawahał się na chwilę. Nie myślała o tym co robi, po prosto pozwoliła by zadziałał instynkt. Widziała własną otwarta dłoń wyciągnięto w stronę blaszaka jakby ciała mu coś podarować. Pchane niewidzialną siłą ciało wygięło się uderzając o drzwi. Zatrzeszczały nawiasy i po chwili drzwi zwaliły się razem z droidem wprost pod stopy JH-9631. Kapitan na ułamek sekundy zamarł z odbezpieczonym granatem w dłoni po czym płynnym ruchem uderzył kolbą karabinu w „głowę” blaszaka. Dopiero gdy ten sypał iskrami wykonując ostatnie niezborne ruchy klon zabezpieczył ponownie granat.
Era uśmiechnęła się zawadiacko unosząc brew. To się nazywa mieć priorytety.
- Witam pana kapitana, jak nam idzie? – spytała wymijając „Hej do przodu”.
- Budynek numer jeden zabezpieczony, numer dwa parter zajęty. – zameldował równając się krokiem z Jedi. Z pozostałych drzwi korytarza wyłaniały się klony.
- No to na górę. Kobiety przodem.
Pierwszy którego zauważyła trzymał wyrzutnie trudno było ocenić czy się nią zasłaniał czy celuje. Cóż pierwsze nic mu nie dało a na drugie nie miał dość czasu. Przekroczyła truchło z poczuciem satysfakcji i gorzką świadomością, że wcale nie powinna jej czuć. Cóż przynajmniej pozbyła się z pamięci swądu palonego mięsa.
Wystarczyło tylko pokonać schody na których wróg koncentrował swój ogień. Tym razem przyjęła ostrzał dość obojętnie, po tym czego doświadczyła na ulicy wydawał się być jak spacerek. Potem pozwoliła klonom rozlać się po piętrze, byli jak biała oczyszczająca fala która zbierała wszystko.
Przystanęła na chwilę usiłując uspokoić szamoczące się w piersi serce, niedbałym ruchem otarła z czoła sklejone potem czarne kosmyki. Zrzuciła z pleców zabrudzoną przez wystrzały kurtkę. Przesiąknięty potem podkoszulek przyklejał się do ciała, biały materiał miejscami znaczyły sczerniałe smugi.
- Idziemy dalej sir? - „Hej do przodu” wyrósł obok niej jak spod ziemi. Razem patrzyli przez okno w stronę samotnego bastionu droidów.
Ku własnej niewysłowionej uldze nie czuła nienawiści czy gniewu tylko drgająca w mięśniach wole działania i żelazny ciężar obowiązku.
- Kończmy z tym. – Obróciła się na pięcie. - Jedna drużyna zostaje w celu oczyszczenia i zabezpieczania budynku. Reszta za mną!
Bieg jak zawsze był najgorszy, świst mijających ciało laserowych wiązek, odgłosy upadków gdzieś z tyłu. Na szczęście tym razem droidy nie miały dość miejsca by popisać się celnością.
Pchnięte Mocą drzwi wypadły z futryny uderzając stojące najbliżej maszyny. Jedi przeskoczyła usiłujące powstać blaszaki i cięciem zrobiła sobie miejsce do lądowania. Na ciasnej przestrzeni przestrzeni tak łatwo było ich niszczyć. Obróciła się wokół własnej osi kreśląc mieczem srebrzyste kręgi. Byle głębiej w metalowy las. Z bliska klony mogły pokazać pełnie swojej przewagi. Działali czysto i szybko jak na zawodowców przystało. Jak ekipa sprzątająca.
***
Woda była zimna, porażała rozgrzaną skórę posyłając krótki impuls bólu wzdłuż zatok. Ściekała po ciemnych kosmykach przyklejając je do bladych policzków. Porywała kurz i sadzę zostawiając w ustach czysty, słodki smak. Ściekała po szyi i plecach zbierając po drodze brud i przy okazji trochę uporczywych myśli.
Era D'an nigdy nie przepadała za sonicznymi prysznicami, może i wychodziło się spod nich czystszym niż po zwyczajnej kąpieli, jednak tylko fizycznie. Woda miała w sobie jakoś duchowa moc, jako kolebka życia niosła ze sobą odnowę.
Dziewczyna wyobrażała sobie kroplę które suną po bladym czole kradnąc z niego wszystkie ciężkie, chmurne myśli. Zawisają na rzęsach zbierając wszystkie okropne obrazy zaległe na oczach. Sunęły pchane grawitacją po gardle zmywając wszystkie słowa żalu i gniewu jakie miała na końcu języka. Omywały piersi porywając żelazny ciężar straty z serca.
Lubiła takie wizualizacje. Przynosiły niemal fizyczna uczucie ulgi gdy woda wsiąkała w ziemie zabierając głęboko do jej wnętrza większość trosk Jedi.
- Sir? – Obaj kapitanowie odezwali się zgodnym chórem, trudno było nie zauważyć nutki zdziwienia w ich głosach. Cóż nie żeby nie mieli już przynajmniej kilkunastu powodów by podejrzewać, że pani komandor jest przynajmniej ździebko dziwna. Podobno klony nie miały w zwyczaju kwestionować decyzji przełożonych. Nawet gdy ci postanowili stanąć sobie na tyłach właśnie zdobytego budynku i wylać na głowę garnek lodowatej wody.
- Słucham panowie?- spytała ocierając z oczu wodę po czym roześmiała się. „Milczek” i „Hej do przodu” stali nieopodal ramię w ramie przyglądając się jej z głowami nieznacznie przekrzywionymi w przeciwne strony na kształt litery Y.
- Raport o stratach sir. – czując na sobie wzrok Ery JH-9631 natychmiast wrócił do postawy zasadniczej podczas gdy jego towarzysz pozostał bardziej rozluźniony.
- Więc?
- Grupa szturmowa: trzydziestu sześciu zabitych, pięćdziesięciu czterech rannych w tym stan czternastu sanitariusze określają jako krytyczny. Pani grupa: dziesięciu martwych, siedmiu rannych w tym dwóch poważnie. Wsparcie: siedmiu poległych, pięciu rannych. Ostrzelali ich z rakiet.
Cóż. Dalej nie umiała się przemóc by powiedzieć, że poszło dobrze, ale zawsze mogło być gorzej. W końcu ktoś przeżył, nie?
- Rozumiem. Proszę zebrać rannych tam. – wskazała na budynek który służył za schronienie wspierającej szturm grupie strzelców. Przestrzennie zdawał się najlepiej nadawać na szpital. - Znieście do budynku wszystkie łóżka jakie znajdziecie i coś co nadawałoby się na posłania dla rannych. Milcz... BH-8426 zajmiesz się tym. JH-9631 pan pochwali się postępami mistrzowi Kocie i Komandorowi AD-7453. Gdyby o mnie pytali opatruje rannych. – poleciła podnosząc z ziemi miecz i komunikator uprzednio odłożone by się nie zamoczyły przy jej błyskawicznej medytacji.
***
W życiu były takie chwile gdy pomimo świadomości jakiś decyzji i tak ma się ochotę kogoś za nią udusić. Podstawowy sprzęt ratowniczy, trochę łat i apteczkowe leki. To owszem wysączyłoby dla pierwszego zrzutu, gdyby zaraz po nim nastąpił drugi, a potem trzeci i tak dalej. Tyle, że wszelkie plany działania od niepamiętnych czasów uprawiły szlachetną sztukę sypania się w najmniej odpowiednim momencie. A potem człowiek lądował nie z własnej winy po szyje w banie i nie miał nawet komu za to głowy urwać.
Mogło być gorzej, mogli ci przysłać worki na zwłoki. Pomyślała wodząc spojrzeniem po zatłoczonym przedsionku.
Wybrała ten budynek ponieważ był duży i przestronny, ponadto tuż po przekroczeniu drzwi frontowych wchodziło się do obszernego holu w którym teraz odbywała się wstępna selekcja rannych.
Jedynym naprawdę dobrym aspektem pojawienia się tej subtelnej namiastki fachowej pomocy jaką była kompania medyczna był nagły wzrost liczby sanitariuszy. Średnio przypadał jeden na rannego, ba była nawet pewna rezerwa którą teraz oddelegowała do segregacji leków. Co oznaczało, że nie musieli wybierać kim się zajmą a kim nie, każdy mógł otrzymać natychmiastową pomoc w miarę ich skromnych możliwości.
Grzebiąca w szczątkowych zbiorach z lekami Jedi obserwowała sprawny proces rozmieszczania kolejnych rannych.
Nie miała jeszcze czasu pomyśleć o dokładnym rozlokowaniu kolejnych oddziałów tak więc chwilowo pacjenci stabilni byli przenoszeniu na lewo zaś ci w stanie krytycznym na prawo. Dodatkowego chaosu całemu procesowi dodawało nieostające znoszenie łóżek do części dla stabilnych. Po prawej wszystko już było gotowe BH-8426 przezornie zajął się tym na samym początku.
Pozostało wreszcie przestać biadolić i wziąć się do roboty. Pierwsza najcenniejsza dla życia rannych godzina jeszcze nie minęła. Wciąż mogła wiele zdziałać. Schowawszy szklaną buteleczkę do kieszeni ruszyła żwawym krokiem na prawo.
Przypadków krytycznych było o wiele mniej niż tych stabilnych dlatego na „oddziale” panował względny spokój, ba wręcz upiorna cisza. Tylko sanitariusze co i raz przechodzili od jednego łóżka do drugiego. Z zadowoleniem stwierdziła, ze niektórzy z pacjentów mają podwieszone domowej roboty kroplówki. Szklane pojemniki zmyślnie połączone z rurkami i strzykawkami spełniały swoją rolę. Pytanie tylko czy ratując ich chwilowo w ten sposób nie skazują pacjentów na długie konanie na sepsę. W końcu zachowanie sterylności w warunkach polowych pozostawiał wiele do życzenia. Mimo to Jedi uważała że lepiej jest coś robić niż usiąść i patrzyć jak umierają.
Rozpoznała sanitariuszy któremu kazała się zająć tym problemem.
- Dobra robota. Jak stoimy z zapasami? – spytała rzucając ukradkowe spojrzenia kolejne drzwi w korytarzu.
- Wciąż mam niewykorzystanych chętnych sir.
- Będzie pan w stanie zaopatrzyć blok operacyjny?
- Tak sir.
- To dobrze, będę co jakiś czas posyłała kogoś po kolejne jednostki. A teraz pan wybaczy.
Zasalutował gdy ruszyła w końcu do ostatnich drzwi.
Na polu walki dobry był brak czasu, wszystko działo się natychmiast, kolejne zdarzenia pędziły jak ścigające się pody nie pozostawiając miejsca na nic innego niż działanie. Nie miała czasu myśleć czy nie upadła przypadkiem na głowę wprowadzając w życie swój kolejny "genialny" pomysł.
W przestronnej łazience czekało pięciu klonów wszyscy w strojach cywilnych, pancerze na bloku operacyjnym nie wchodziły w rachubę. Czterech dokładnie szorowało ręce w sposób który im uprzednio pokazała. Piąty oczekiwał na nią.
- Sala i narzędzia gotowe – zameldował. Cieszyła się, że nie użył słowa sterylne, bo chyba by się roześmiała.
- Doskonale, proszę nie przesadzić, chcemy żeby miał przyjemne sny a nie wycieczkę na tamten świat. – wręczyła mu wyjęty z kieszeni lek. - Jak pan skończy proszę przygotować pooperacyjną i poszukać następnego kandydata. Bierzmy tylko tych którzy nie mogą czekać....czyli jakieś trzy czwarte tych co tam leżą. Dokończyła w myśli.
- Tak sir – zasalutował przezroczystą buteleczką po czym ruszył zdecydowanie do następnego pokoju.
Wygotowywanie narzędzi, jodyna i narkotyki, jak na zajęciach z paleomedycyny. Prychnęła biorąc się za szorowanie rąk. Nie będę stała i czekała aż ich stracę.
***
Kolejni ranni zlewali się w jedno dostawał ich jak zapakowane pudełko na urodziny, każde z równie makabryczną niespodzianką. Otwierała i robiła co mogłaby nikt tej imprezy życiem nie przypłacił.
Zazwyczaj wyjmowała odłamki pancerzy, usuwała zmasakrowane części narządów i odsyłała do zespołu zamykającego. Tylko po to by za chwilę zobaczyć kolejny identyczny korpus.
Nawet nie zauważał gdy któryś z pomocników dyskretnie podmieniał narzędzia na nowy sterylny „komplet” a właściwie ten jego szczątek jaki bywał w apteczkach.
Łat, klonowanego nabłonka służących do scalania ran było niewiele dlatego od samego początku używała ich tylko gdy obawiała się, że nie zdoła powstałej dziury dość precyzyjnie zszyć.
Czasami mogła "załatwić sprawę" do końca, innym razem tylko połatać co się dało i liczyć, ze pacjent wytrzyma do przyjazdu sprzętu i drugiej operacji. Bez płucoserca o przeszczepach nie mogło być mowy, a było zapotrzebowanie i miała ponure przeczucie, ze dawca by się znalazł. Prostota zabiegów stanowiła jedyna jasną stronę ich sytuacji. Upływały szybko więc wciąż była szansa, że zdarzą na czas z kolejnymi.
Tylko czemu miała nieprzyjemne wrażenie, że wciąż operuje tego samego człowieka. Traciła przez to poczucie czasu. To było jak jeden niekończący się test na symulatorze. Dobrze z tym sobie poradziłaś, a zobaczmy teraz tak, i zapadnięte płuco zmieniało się na zaorana odłamkami wątrobę, a teraz tak i robiła się z tego plątanina pokutnych jelit grożących wylaniem zawartości do jamy brzusznej.
Gdy po kolejnej cudem scalonej wątrobie nie nadjechał już nikt wpierw popatrzyła na swoich współpracowników.
- Ostatni?
- Na razie tak sir, inni jeszcze się trzymają.
- Bądźcie gotowi gdyby komuś nagle się pogorszyło.
- Tak sir.
***
Gdy otworzyła drzwi sali dla przypadków krytycznych uderzyło w nią to jak wiele łóżek było pustych. Wiedziała, że całkiem sporo przeniosło się do pooperacyjnej, ale żeby aż tylu? Coś zakuło ją głęboko w dołku. Pomyślała o urządzonej w piwnicach kostnicy. Nie było to wesołe skojarzenie.
- Sir?
- Tak BH-8426? Komandor nie przydzielił cię do jakieś bardziej pasjonującej roboty? – Nie odwróciła się, nie była pewna czy jest w stanie oderwać wzrok od bladych postaci na łóżkach.
- Pani i sanitariusze zdaje się macie na głowie coś innego niż ustawianie mebli. A tam... – przez chwile zastanawiał się nad doborem słów. - ... się nie pali.
Wpierw poczuła zapach, ciężki aromat kawy której zapewne bliżej było do lury niż asortymentu ekskluzywnych kawiarni stolicy. Mimo to w tamtej chwili wątpiła by istniała na świecie cudowniejsza woń. Klon bez słowa wręczył jej metalowy kubek nieznacznie parzący w dłonie. Ciepło i słodycz na języku uświadomiły Jedi, że ominęła już przynajmniej jeden posiłek.
- Dziękuje.
- Drobiazg sir.
- Wierz mi wcale nie.
Widocznie nie wiedział co odpowiedzieć gdyż zamilkł.
- BH-8426, co właściwe znaczy dla ciebie ten zbitek cyfr? Uważasz go za w jakiś sposób wyjątkowy?
Pochwyciwszy zaskoczone spojrzenie klona westchnęła.
- Proszę się mną nie przejmować, po prostu próbuje zrozumieć parę spraw a w towarzystwie w jakim się wychowałam przywykłam do prostych i bezpośrednich pytań.
Oj tak Caprioce zazwyczaj byłą delikatna jak rozpędzony smok krayt. Jak go dalej będziesz męczyć jak będzie dla ciebie miły to w końcu przestanie.
- Chodzi mi o to, że imię, nazwisko lub przydomek zazwyczaj ma nieść pewne specjalne znaczenie, ma pokazywać wyjątkowość, dumę danej osoby. – pociągnęła kolejny łyk i zajrzała w oczy klona. - Wyglądacie niemal identycznie na zewnątrz i w środku. A mimo to gdy patrze na was w Mocy każdy jest wyjątkowy, im intensywniej was obserwuje tym wyraźniej widzę różnice. I pokazaliście, że definitywnie macie z czego być dumni. Trudno mi tylko sobie wyobrazić by ciąg cyfr mógł to należycie wyrazić. – ostatnia myśl zatopiła w kolejnym łyku kawy.
- A pani imię?
Uśmiechnęła się. Cóż skoro zapytał to może się jeszcze nie uznał, że plecie głupoty.
- To połączenie imion moich rodziców. Urodzili się w innych światach, wychowała ich inna kultura, trudno było sobie wyobrazić, że mogą się pokochać i pobrać. A jednak życie czasem dziwnie się plecie i tak właśnie się stało. Według mojej mistrzyni chcieli to jakoś uhonorować. No i mianem nowej Ery oznacza się czas po jakimś ważnym wydarzeniu, Caprice czasem sugerowała, że mogli mieć pewne nadzieje... ale teraz już ich o to nie zapytam niestety.
- I każde imię ma tego typu znaczenie?
- I tak i nie, według tradycji owszem ma jednak tearz nie zawsze zwraca się na to uwagę.
- Więc nie trzeba chyba mieć wyjątkowego imienia by być kimś wyjątkowym?
Uśmiechnęła się.
- Nie. I muszę przyznać, że wasze doskonale spełniają typową funkcje informacyjną, nie da się dosadniej pokazać skąd pochodzicie. Tyle że gdy ktoś nadaje nam imię to dlatego, że jest ono dla niego wyjątkowe, że my jesteśmy dla niego wyjątkowi. I tego mi przy was trochę brakuje. – podjęła wywód nie przestając się uśmiechać. - Na przykład niewielu osobom ostatnimi czasy udało się w tak prosty sposób przypomnieć mi, że powinnam się jeszcze wiele nauczyć na temat pokory co panu kapitanie. To jest właśnie aspekt wyjątkowości. I wiele rzeczy byłoby łatwiejszych, przynajmniej dla mnie gdyby był wyraźniejszy.
Trudno było odczytać z miny klona co sobie myślał, wyglądało na to że pan kapitan „Milczek” nie podaje niczego gotowego na tacy.
- Jeszcze raz dziękuję za kawę. Muszę wracać do swoich obowiązków.
***
Gdy leczyła za pomocą Mocy czas przestawał istnieć. Dlatego poprosiła jednego z sanitariuszy żeby w razie czego potrząsnął nią gdyby przy którymś pacjencie przysiadła na dłużej niż pół godziny.
Zajmowała wiec miejsce na skraju łóżek tych najciężej rannych, pytała o imiona, samego pacjenta jeśli był przytomny lub sanitariusza. Po czym brała rannego za rękę drugą dłoń kładąc na miejscu z wymagającym interwencji i zaczynała.
Otwierała się na Moc, zatracała w jej wszechobecnym ogromie stajać się pomostem między rannym ciałem a absolutem.
Nie mogła scalić ran ale zmniejszała zapalenia, wyprowadzała z fizjologicznego szoku, regulowała biochemiczne zaburzenia pracy mózgu abo zwyczajnie wzmacniała organizm. Pompowała w wyczerpane organy dodatkowe siły.
Nie poddawaj się.
Wytrzymaj.
Walcz.
Wszystko będzie dobrze... w końcu.
Była właśnie w środku sesji terapeutycznej gdy drzwi do sali otworzyły się tak gwałtownie, że aż załomotały o ścianę.
- Sir! Zbliżają się blaszaki. Całe mnóstwo! I to z ciężkim sprzętem! Komandor prosi panią na stanowisko dowodzenia!
Jedi poderwała się z miejsca zupełnie zapominając o wiszącej ponad jej głowa półce z lekami. Przez chwile widziała tylko ciemność, gdzieś w oddali dźwięczały przewracające się ampułki, ciężkie kroki i głos już nie podekscytowany ale przestraszony.
- Pani komandor? Sir? Dobrze się pani czuje?
No tak, „Hej do przodu” w całej okazałości.
- Zapytałabym czy ma pan kapitan klona ale to chyba byłoby łagodnie mówiąc głupie – wymamrotała patrząc na rozlany obraz twarzy JH-9631. - Kogo się spodziewałeś, że wpadasz tutaj jak na nalot, Hrabiego Dooku? Cud, że obyło się bez granatów. – zmusiła się do krzywego uśmiechu, słowa pozwały zebrać szczątki świadomości.
- Da pani radę wstać? To naprawdę ważne. – klon nerwowo przestępował z nogi na nogę.
- Jak mi pomożesz. Spokojnie wstrząśnienie mózgu to to jeszcze nie jest ale był pan kapitan blisko.
Natychmiast została dźwignięta na nogi. Przez chwile wypróbowywała je chwiejnie odzyskując ostrość obrazu.
- Dobrze, a teraz do drzwi tylko nie biegiem i bez trzaskania. – stwierdziła ruszając ramie w ramię z klonem w stronę zaimprowizowanego sztabu dowodzenia. - Słowo daje JH-9631 zachowujesz się jak pocisk samonaprowadzający, nie żebym tego nie doceniała, wręcz przeciwnie tylko proszę, nie w szpitalu, dobrze?
- Tak sir.
- Świetnie.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 17-11-2009 o 21:12.
Lirymoor jest offline  
Stary 17-11-2009, 23:06   #35
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Dalej dżungla nieprzyjazną dla nich była.
Nie było to nawet spowodowane droidami gdzieś się wśród niej czającymi, ale rodowitymi mieszkańcami planety, którzy dwa razy przerywali Jedi wędrówkę zmuszając ich przy tym do wyciągnięcia swych świetlnych mieczy by nie zostać zjedzonymi. Była to pewna nowość na tle ciągle tego samego krajobrazu i tylko maszerowania szybkich tempem do przodu.. wręcz swoista atrakcja, ale jeszcze nie gwóźdź programu.
Gdy Lira kolejne cięcia wykonywała, tedy podwójne ostrze, niczym rozżarzone do barwy fioletowej, przecinało mroki zapadające wśród drzew wraz ze zmierzchem. Na sekundę jedną zaledwie, a może i nawet mniej, pozostawiały za sobą ogony świetliste, niczym echa tego co przed chwilą miało miejsce. Tedy w tańcu kobiety, gdy to co rusz kolejne ruchy po sobie następowały, ona sama zdawała się lawirować pomiędzy zanikającymi smugami fioletu. Czy to figle płatane przez wyobraźnię, czy może zwyczajna igraszka losu, acz w momentach, gdy ślepia kobiety zostawały rozświetlone, tedy zdawało się jakby złoto płynne tęczówki wypełniało. Tego widoku w żaden sposób nie psuł fakt, że broń wiedziona dłońmi kobiecymi co rusz przecinała ciała dzikich bestii. Bo atakowały dwójkę Jedi i najzwyczajniej w świecie były brzydkie. Lira zaiste z gracją swym podwójnym mieczem potrafiła się posługiwać, gdyż miast na siłę, to na zwinność i zręczność stawiała. Było coś fascynującego, jak i niepokojącego w sposobie w jaki kobieta spoglądała na swą broń, słuchała jak przecina powietrze, kierowała nią dłońmi.. Niegdyś jakże pożądany przez nią kolor miecza świetlnego, z czasem stał się czymś przez kobietę prawdziwie miłowanym, a każdego kto próbowałby jej go odebrać, najprawdopodobniej by rozszarpała na strzępy. Była też pewna, chociaż nie powinna się do tego przyznawać, że gdyby na końcu ciemnego korytarza zobaczyła właśnie takie fioletowe światełko, to bez namysłu by za nim ruszyła. Jej własna iskierka.

O ile wraz ze swym towarzyszem była w stanie sprostać tym dzikim stworzeniom się na nich rzucającym, o tyle bardziej drażniącymi były ich o wiele mniejsze odpowiedniki, też gustujące w ciepłych, ludzkich ciałach, jednak na mniejszą skalę. Próby wykreślenia ich z własnego, jakże prywatnego świata Liry kończyły się niepowodzeniem i kolejnym swędzącym ugryzieniem w jasną skórę. Nie dawały o sobie zapomnieć, a kaptur naciągnięty głęboko na twarz zdawał się je tylko rozochocać i być przeszkodą, którą musiały pokonać.

Sytuację jednak poprawiło nieco ukazanie się celu ich aktualnej podróży, czyli bąbla górującego dumnie ponad roślinnością tej planety. Po dość długim marszu z przeróżnymi atrakcjami chcącymi zabić ich dwójkę, ten widok przyniósł na kobietę wręcz uczucie chwilowej, złudnej ulgi. Kucnęła w jakichś pobliskich krzakach, aby nie dostrzegł jej nikt niepożądany, a takich istot było aktualnie dość wiele zaczynając od wszelakich insektów mniejszych i większych, a kończąc na bardziej humanoidalnych istotach wrogo nastawionych do Jedi.
Uniosła ręce i dłońmi delikatnie rozchyliła odnogi rośliny na takiej wysokości, by stworzyć sobie większe pole widzenia. Przymrużyła ślepia przyglądając się podejrzliwie barierze tworzonej przez bąbel. Nie podobał jej się, chociaż był dość praktycznym wynalazkiem, szczególnie na planecie porośniętej przez taką dżunglę. Nie podobał jej się, acz było to stwierdzenie kierowane sytuacją w jakiej się znajdowała, kiedy to była na zewnątrz, a musiała się dostać wewnątrz. Wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby była już w „bezpiecznym środku”, gdzie „bezpiecznym” oznaczało tutaj bez droidów.
Przesunęła leniwie językiem po rzędzie górnych zębów, gdy akurat obserwowała statek przekraczający tę chwilowo niedostępną barierę. Takie wejście z góry odpadało, acz to co zakazane i niedostępne zawsze kusiło najbardziej, więc Lira nie zamierzała zawrócić. Bo i dokąd? Musieli po prostu znaleźć wejście dla istot polegających na bardziej przyziemnych metodach podróżowania. Jakże trudne to mogło być?

-I jest. Jednak, aby wejść do środka pewnie będziemy musieli jeszcze znaleźć odpowiednie przejście przez tę barierę. Najłatwiej będzie pójść w którąś stronę, spróbować okrążyć tego bąbla… logicznie rzecz biorąc w którymś miejscu powinno być wejście.

Cofnęła jedną rękę od przytrzymywanych dotąd krzaków, by zaraz machnąć nią energicznie przed swoją twarzą. W ruchu tym udało jej się szczęśliwie trzepnąć jakiegoś bezczelnego owada i tym samym wprowadzić chaos w jego życie pozbawiając biedaka dalszych trajektorii lotu. Kobieta cmoknęła cicho przez zęby. Miasto, czy też po prostu to zbiorowisko budynków, zdawało się zajmować przestrzeń, której zdecydowanie nie nazwałaby małą. Odnalezienie doń wejścia wiązało się z dalszym przedzieraniem się przez dżunglę, a przecież już zapadał zmrok. Nie to, żeby się obawiała ciemności jako takiej, jednak wspomnienia niedawnych starć z tutejszymi mieszkańcami nie sprzyjały za dobrze na wyobrażenie tego, co mogło się zbudzić w mrokach. Nie miałaby też nic przeciwko, gdyby się mogła, tak zwyczajnie, po prostu gdzieś dostać.
Wsparła dłonie o kolana i podniosła się, prostując się przy tym niczym struna.

-Rzucanie się na siłę i próbowanie przebić bariery odpada, przecież nie chcemy zwracać na siebie jeszcze większej uwagi niż dotąd. Znajdziemy wejście i wtedy pomyślimy nad dalszym planem dostania się do środka. Najlepiej w miarę subtelnym.

Ostatnie wypowiadane przez siebie słowo przeciągnęła nieco jakby chciała tym samym podkreślić wagę jego znaczenia. Nie martwiła się jednak tym, że jej towarzysz wpadłby w stan, gdy to czerwona mgła mu będzie przesłaniać resztę świata i po prostu będzie parł do przodu nie zważając na nic. Była za to świadoma dużego prawdopodobieństwa, że mogli mieć przed sobą kolejną dawkę skradania się, a może nawet i odgrywania postaci którymi nie byli, by tylko móc przejść dalej przez nikogo nie niepokojeni.

Przechyliła głowę najpierw w jedną stronę, a potem w drugą próbując tym samym jako tako objąć spojrzeniem wielkość bąbla. Był.. spory, a wrota mogły być wszędzie. Do tego jeszcze nie wymyśliła co powinni zrobić, kiedy na straży staliby ich blaszani przyjaciele. Ale to nie tak, jeszcze nie teraz.
Wzrok na nic był, skoro obie możliwe strony ich dalej wędrówki prezentowały sobą mało zachęcające widoki i ani odrobiny, choćby sugestii wejścia. Zapadające ciemności także niczego nie ułatwiały. Musiała sobie inaczej radzić. Musiała improwizować.
Trwała tak chwil kilka w bezruchu, najprawdopodobniej jakiegoś znaku co najmniej oczekując. I stał się. Objawił się powiewem chłodnym, delikatnie bawiącym się czarnymi kosmykami włosów Liry. Wraz z nim przyszła chwila na podjęcie decyzji. Wciągnęła nosem powietrze do płuc, mając w zamiarze pokierowanie się osądem tego to często dyskryminowanego zmysłu. Przez moment nozdrza kobiety się rozszerzały delikatnie, aż w końcu machnęła lekko dłonią na swego towarzysza. Jeszcze załopotała jej szata, kiedy obróciła się w miejscu na pięcie i ruszyła lewą stroną wzdłuż bariery, nie wychodząc jednak poza granicę dżungli.
Co ją skłoniło do ruszenia w tę, a nie w drugą stronę? Proste to bardzo było. Kobiecie się zdawało, że od przeciwnej strony coś śmierdziało i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Niby nic wielkiego, może znowu zaledwie igraszka rozumu, jednak pomogło Lirze podjąć decyzję. Może po prostu potrzebowała dla siebie jakiegoś punktu odniesienia do dalszego działania, nawet jeśli owy mógł być tylko wyimaginowany.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 21-11-2009, 13:45   #36
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Kastar

Mijały godziny, a Kastar wciąż spędzał je na medytacji. Jednak coś nie dawało mu się skupić. Jego myśli wciąż odbiegały do wojsk odciętych na Elomie. Nie mógł odpędzić od siebie ponurych przeczuć. Zdawało mu się, że każda minuta okupywana jest litrami krwi Jedi i klonów. Ale nic nie mógł zrobić i ta bezradność dobijała go jeszcze bardziej.

Podczas, gdy on znajduje się w spokojnym i bezpiecznym miejscu, oni zapewne muszą uważać na każdy krok. Otoczeni przez morze droidów bronią się bohatersko, chociaż nawet nie wiedzą, czy przybędzie jakakolwiek pomoc. "Ale ona przybędzie!"

W tym samym czasie mistrzyni T'ra Saa jako głównodowodząca, wraz z mistrzynią Kossex, dowódcą myśliwców i admirałem Benem Growem, dowódcą floty, planowała drugie uderzenie. Jego głównym celem było tym razem przedarcie się do oddziałów na powierzchni planety, a nie jak poprzednio opanowanie orbity. Dopiero, gdy nadarzy się ku temu okazja można było pomyśleć o panowaniu w przestrzeni, jeżeli nie, mistrzyni Saa postanowiła ewakuować siły inwazyjne.

Wreszcie do narady dołączył sam Kastar, który już miał dość bezowocnych medytacji i wolał przynajmniej posłuchać co go czeka, a może nawet wnieść co nieco do strategii. Jednak, gdy wkroczył na mostek zauważył, że jest na nim kilka osób, których wcześniej z pewnością nie widział. W oczy rzucał się przede wszystkim dziwny obcy.


Induro znał tę rasę tylko z danych zawartych w bibliotece w Świątyni. To był Whiphid. Towarzyszyła mu dwójka młodych ludzi, która niewątpliwie, podobnie jak osobnik w słomianym kapeluszu, byli Jedi. Prócz nich pojawiła się też dwójka klonów w białych zbrojach, co na mostku było prawdziwą rzadkością.

- A, jesteś Kastarze - przywitała młodego rycerza T'ra Saa. - To jest mistrz K'Kruhk, który przybył wraz z posiłkami od mistrza Fisto. A ta dwójka to bracia Tornowie, Val i Greg - oboje zdjęli kaptury i wszystkim pokazały się dwie identyczne twarze bliźniaków. - Myślę, że ucieszysz się na myśl, że ruszamy.


Era

JH-9631 odprowadził Jedi do budynku wysuniętego najbardziej na zachód. Był to ten, który został zdobyty jako pierwszy przez Erę i grupę "Milczka". Tam na pierwszym piętrze komandor AD-7453 obserwował przez elektrolornetkę horyzont. Na stole zaimprowizowano coś w rodzaju stołu strategicznego, gdzie kubki, pudełka i inne śmiecie oznaczały odpowiednio budynki, czy formacje oddziałów. Niestety na sztab z prawdziwego zdarzenia, z holoprojektorem nie mogli sobie pozwolić.

Gdy Era weszła do pokoju, wszyscy obecni stanęli na baczność i zasalutowali. Komandor, który przerwał penetrowanie wzrokiem trawiastych równin, odwrócił się, podszedł do D'an i również wykonał wojskowy gest, przykładając palce dłoni do czoła.

- Sir, nie wygląda to za ciekawie. Posłałem kompanię z 2-go batalionu w celu rozpoznania kierunku zachodniego. Powinni natknąć się na elementy 32 regimentu nie dalej niż 2-3 km od nas, tymczasem w odległości pięciu nie zaobserwowano żadnych naszych sił. Nakazałem więc całemu batalionowi zabezpieczenie,,= w ramach możliwości, naszej lewej flanki. Posłałem też kompanię z 4-go batalionu na północ, ale zamiast trafić na tylną straż 34 regimentu, natrafili na kolumnę pancerną droidów. Próbowałem skontaktować się z generałem Glaivem, ale nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. Na wschodzie powinien znajdować się 36 regiment, ale w tej sytuacji i tego nie jestem pewien. Nie mogę jednak nikogo wysłać na rozpoznanie, gdyż 1 i 4 batalion umieściłem na północy, a resztki 3-go obsadzają samą wioskę. Poza tym nie mam wątpliwości, że blaszki zechcą zdobyć wioskę. W tej sytuacji, według regulaminu Wielkiej Armii Republiki moim obowiązkiem jest przekazanie pani dowództwa.

Gdy tylko komandor skończył mówić rozbrzmiały odgłosy wybuchów. Cały budynek zadrżał w posadach, aż tynk, a raczej jego miejscowy piaszczysty odpowiednik, posypał się ze ścian. Z zewnątrz dobiegały, przerywane kolejnymi eksplozjami, okrzyki żołnierzy próbujących desperacko szukać jakiegoś schronienia. Wioska była pod ostrzałem.


Shalulira & Nejl

Oboje Jedi ruszyli w kierunku wskazanym przez Lirę. Szli dość szybkim tempem przedzierając się przez, o wiele rzadsze niż w głębi dżungli, partie roślinności. Stworzeń żadnych nie zaobserwowali, gdyż te prawdopodobnie trzymały się z dala od miasta. Jedynie małe insekty wciąż im dokuczały, a pozbycie się ich było jednym z największych pragnień obojga wędrowców na tę chwilę.

Niedługo potem znaleźli coś co można było nazwać wejściem. Prawdopodobnie znajdowało się ich całkiem sporo wokół całej miejscowości, a przynajmniej nie mniej niż tych wielkich, przeznaczonych dla statków. Zdawałoby się, że Iskaayuma stanęła przed nimi otworem. Jednak czy aby na pewno byli w niej mile widziani?

 
Col Frost jest offline  
Stary 26-11-2009, 14:43   #37
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Sprzeczka między klonami, dała młodemu Jedi do myślenia. Zaczął się zastanawiać, co by było, gdyby się okazało, że sierżant ma rację. Może w wywiadzie naprawdę znajdował się szpieg? Czasy wojny to trudne czasy, w których rządzi chęć zysku. Tamir nie wykluczał więc możliwości zdrady, ale wypowiedział się na głos na ten temat. Ostatnie czego teraz potrzebował, to kłótnie w szeregach jego uszczuplonego oddziału. Nie miał zresztą teraz czasu na zastanawianie się co poszło nie tak, że ich łatwa misja, zamieniła się w istne piekło. Ciągle był dowódcą i musiał coś wymyślić, nie mogli ukrywać się w tej jaskini w nieskończoność. Droidy i tak w końcu ich znajdą. Zamyślony spojrzał na BR.
- Jaka jest szansa, że część strąconych Hien nadal nadaje się do użytku? -
Kapitan odwrócił głowę w stronę komandora. Tamir nie widział jego twarzy, ale Moc pozwalała dostrzegać lepiej. Wiedział, że BR jest zaskoczony tym pytaniem i zastanawia się nad jego przyczyną.
- Nikła, sir. Nawet jeżeli nie eksplodowały po uderzeniu w ziemię, to są w naprawdę kiepskim stanie. Puszki już raczej nie będą miały z nich pożytku. -
- Niedobrze... - mruknął Zabrak
- Niedobrze, sir? - zapytał sierżant - Naprawdę do pełni szczęścia, brakowałoby mi tylko latających nad głową Hien -
- Sierżancie. - upomniał żołnierza ostrym tonem BR
- Niedobrze, bo nie będziemy mieli z nich pożytku. Mógłbym spróbować naprawić jedną, czy dwie, ale i tak potrzebowałbym do tego narzędzi... - głośno myślał Torn.
Mogliby pójść na wzgórze, zaatakować garnizon jaki tam pozostał, ale to by było całkowicie bezcelowe. Szansa na odniesienie sukcesu była nikła, tak samo, jak szansa na odnalezienie na wzgórzu miecza. Musiał pogodzić się z jego stratą i zawierzyć w umiejętności tych klonów, które mu pozostały. Miał pewien pomysł. W walce nie pomogą pozostałym wojskom, ale mogą przeprowadzić zwiad i dowiedzieć się, co takiego cennego jest na tej planecie.
- Kapitanie, jak pan myśli, ile jeszcze wojsk może znajdować się na Elom. -
- Ciężko powiedzieć, sir. Miało ich być znacznie mniej niż spotkaliśmy, więc teraz nawet nie wiem co jeszcze Konfederacja może na nas nasłać. - przyznał niechętnie - Ma pan jakiś plan, sir? -
- Raczej ciężko to nazwać planem - przyznał z delikatnym uśmiechem Zabrak - Ale mam pomysł. Jest nas za mało, by pomóc pozostałym w bezpośredniej walce, ale mały oddział ma szansę na wykonanie zwiadu. Możemy spróbować dowiedzieć się, czego tak bardzo Konfederacja chroni na tej planecie. Dużo droidów ruszyło z dalszą ofensywą? -
- Trochę tych blaszaków szło... - przyznał sierżant
- To nam daje nadzieję, że spotkamy mniej na naszej drodze. Jest tylko jeden problem. - powiedział niechętnie Tamir
- Jaki? - zapytał BR
- Komandor - wtrącił się do rozmowy medyk - Jest ranny i będzie spowalniał marsz. Dodatkowo wysiłek może tylko pogorszyć jego stan, więc odradzam, sir -
- Samych was nie puszczę - powiedział stanowczo Zabrak - Będziemy musieli obejść wzgórze na tyle, by znaleźć się poza zasięgiem ich dział. Przygotować się, za kwadrans ruszamy -
- Tak jest, sir - odpowiedzieli niemal równocześnie podkomendni
 
Gekido jest offline  
Stary 28-11-2009, 16:44   #38
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Dźwięk drobnych skrzydeł poruszających się z oszałamiającą szybkością, wybił się ponad chaotyczną katatonię odgłosów dżungli, oznajmiając, że po ledwie kilku sekundach kolejny owad chciał kąsać kark jedi. Nejl szybkim ruchem przepędził irytujące stworzenie i wyszedł z lepkich zarośli na w miarę pustą ściółkę lasu. Wrogie środowisko Rodii zaczynało go mocno irytować. Nie było chwili wytchnieniami od robactwa, przedzieranie sie przez gąszcz było bardzo męczące, a przy tym wilgoć i temperatura sprawiały, że jak nigdy dotąd marzył o rześkim prysznicu. Pewno nie jeden jedi zachwyciłby się tą intensywnością żywej mocy przenikającej całą planetę, ale jego na ziemię szybko sprowadziły dziesiątki bąbli na ciele czy wszechobecna duchota i ciągle powracająca myśl co właściwie tutaj robi. Niemniej starał się tłumić w sobie te negatywne emocje. Bo co właściwie one mogły zmienić? Znalazł się w środku dżungli, podczas gdy miał do wykonania zadanie, a to wymagało od niego efektywnego działania, i na chwilę obecną wspierania swym mieczem Shalulirę...
A Lira walczyła... efektownie. Rzadko w świątyni widziało się w akcji miecz o podwójnym ostrzu. Była to raczej kontrowersyjna broń, która wykraczała poza ramy filozofii i tradycji jakie otaczają ten symbol jedi, dlatego przeważająca większość członków zakonu używała tradycyjnych mieczy świetlnych. Ricon wprawdzie nie przywiązywał do tego większej roli. Owszem, od dzieciństwa znał ten metaliczny walec, który zawsze miał przy boku. Spędził setki godzin, trzymając go w rękach i ćwicząc dziesiątki cięć i sparowań. Nie raz ratował go od śmierci i pewno czuł by się nieswojo, gdyby nagle go stracił. Ale jednak była to tylko rzecz, w prawdzie śmiertelnie niebezpieczna broń w doświadczonych rękach, ale jednak tylko rzecz. Dlaczego ją traktować inaczej? Niemniej młody rycerz musiał przyznać, że jego towarzyszka włada tą bronią naprawdę dobrze.
W końcu Nejl, częściowo z chęci uczynieniu trudnej wędrówki choć nieco bardziej znośnej, a częściowo z ciekawości postanowił zagadnąć swą towarzyszkę:
- Walczysz dość nietypowym stylem... Mało jedi decyduje się na zgłębianie walki mieczem o podwójnym ostrzu. Skąd to upodobanie do takiej broni?

Rozgrzana, czy też może lepszym słowem powinno być rozruszana dzięki tym chwilom walki w dżungli, Lira zerknęła kątem oka na swego towarzysza akurat w momencie, gdy to odsuwała od siebie jakąś zwisającą gałąź zagradzającą drogę jej głowie.
-Skąd? – Mruknęła zaledwie cicho, ponownie zadając pytanie, tym razem sobie samej. Nigdy tak naprawdę nad tym głębiej nie rozmyślała. Dlaczego akurat na taki padło? Czy to zaledwie wygląd takiego miecza świetlnego ją sobą zauroczył? Czy też coś jeszcze, coś dostrzegalnego tylko dla tych, którzy zasmakowali tego owocu?
-Bo jest piękny. Idealny, ale także i kapryśny, jak i miecz o podwójnym ostrzu zdający się mieć swoją dwoistość natury. Z jednej strony skomplikowany i ciężki do okiełznania, ale za to potrafiący się odpłacić wspaniałym zgraniem w walce, gdy Jedi wytrwały będzie w ćwiczeniach z nim.
Lica kobiety złagodniały nieco, kiedy to uśmiech rozmarzony nieco zarysował się na wargach w czasie opowiadania o tym skarbie fioletowym. Może trochę wszystko nad interpretowała, może zbyt daleko spoglądała i wyciągała na wierzch swe własne przemyślenia odbiegające miejscami od nauk Jedi, może.. po prostu była dumna z siebie.
-Było to wyzwanie, które z przyjemnością podjęłam. Trudne i żmudne na początku, jednak zakończone tym czego byłeś świadkiem.

Odpowiedź nieco zaskoczyła Nejla, jakby usłyszał recenzje jakiegoś baletu z opery na Courscant, a nie opis stylu trudnej do okiełznania i niebezpiecznej broni. Do pewnego zresztą stopnia nie rozumiał tej fascynacji fechtunkiem jaka zostawała wśród wielu jedi nawet po pasowaniu na rycerzy. Czy naprawdę miecz świetny miał wyrażać życie jedi? Czy też w klindze dostrzegali rodzaj relaksu, odskoczni w codziennych misjach i obowiązkach? Wolał jednak nie poruszać teraz tego tematu.
Pozwolił sobie natomiast na chwilę ciszy gdy schylił się, by przejść pod zwalonym konarem.
-Twoja biegłość w walce jest w istocie imponująca... Jeśli o mnie chodzi, zgłębiam tylko klasyczne Soresu, ale nie mogę powiedzieć bym miał smykałkę do ciosów, czy parowań tą zieloną klingą- tu poklepał rękojeść swego miecza z lekkim uśmiechem, która akurat była odsłonięta. Chwilę później dodał, chcąc podtrzymać rozmowę.
-Twój mistrz na pewno jest ciebie dumny. Też zgłębia tajniki tego stylu?

I znowu nastąpiła zmiana na twarzy Liry. Jej mimika, oczy, wargi.. kiedy zdarzało się kobiecie zapomnieć, tedy z łatwością potrafiły oddać sobą skrywane głęboko we wnętrzu niechciane emocje. Jak i teraz, gdy to zęby zazgrzytały o siebie bezwiednie, a spojrzenie poważniejszym się stało, wydawało się w dziwny sposób.. przesiewać rzeczywistość.
Przez ten cały czas, najpierw podróży na planetę, a potem tego całego biegania i chowania się w dżungli, była na tyle wszystkim zaaferowana, że zdołała od siebie oddalić te wszystkie wcześniejsze rozważania o domniemanej śmierci jej Mistrza. Dopiero teraz znowu ją nimi uderzono, wylano na nią kubeł tych zimnych myśli, a wspomnienia ceremonii aż nazbyt wyraźnie się ukazały w umyśle. Te współczujące słowa, współczujące spojrzenia.. od tego wszystkiego aż się gotowało w ciele bladym.
-Nie, ale był mi bardzo pomocny.
Odpowiedziała krótko, a ton jej głosu wskazywał na zakończenie tematu jej Mistrza. Lira sama zdawała się mieć aż za bardzo dwoistą naturę, skoro rozmarzenie i swoboda w rozmowie dzieli zaledwie moment od niezadowolenia i gwałtownego wyciszenia.

Nejl spojrzał na towarzyszkę zaskoczony tak niespodziewanym obrotem sprawy. Ton jej głosu był wystarczająco sugestywny, ale to nie były jedyna rzecz jaka zdumiała rycerza. Wyraźnie bowiem wyczuł zmianę w jej emocjach, które tak jej aurę w mocy. Czuł tą swobodę, rozmarzenie, gdy mówiła o swym wyborze, i nagle... co to właściwie było? Gniew, gorycz? Nim jednak rozeznał cokolwiek, Lira zamknęła swe emocje pozostawiając jedynie ciszę...
Czyżby wspomnienie mistrza było dla niej aż tak trudne i bolesne? Co się z nim mogło stać? Czyżby zginął? Może w ostatnich wydarzeniach na Genosis...
A może coś innego? Nejl nie znał odpowiedzi i wątpił by Shalulira chciałaby ją zdradzić, a na pewno nie teraz. Rycerz kiwną więc tylko głową i w ciszy znów kroczyli obok siebie, jakby w dwóch osobnych światach...

W końcu, gdy do listy skrytych marzeń młodego rycerza, prócz rześkiego prysznicu, coraz mocniej dochodziło pragnienie drzemki w suchym łóżku, bez brzęczącego powietrza, a mrok lasów jeszcze mocniej się uwydatniał przy zachodzącym słońcu, ujrzeli przeźroczystą ścianę potężnego bąbla. Nic dziwnego, że rodianie się odgradzają od dżungli. Trudno byłoby żyć ciągle walcząc z stworami wszelkiej maści, nie mówiąc już o owadach, które w tych lasach były wszechobecne. Nareszcie. Nejl poczuł pewną ulgę, choć jeszcze musieli znaleźć sposób by dostać się do środka niezauważeni.
Znów, już niemal odruchowo mlasną dłonią o kark, czując jakiś nieprzyjemny dotyk. Jak się jednak okazało zamiast kolejnego irytującego insekta łaskotały go pnącze zwisające z pobliskiego drzewa. Na słowa Liry tylko kiwnął głową i uśmiechnął się do siebie. "Zawsze jest jakieś wyjście, trzeba tylko konsekwentnie iść w jedną stronę"- jak to kiedyś powiedział Xalius, gdy kluczyli po piwnicach świątyni po ciszy nocnej. To wspomnienie dodało energi Riconowi, który ruszył za Lirą w wskazanym przez nią kierunku.

Tym razem już droga była znacznie krótsza i szybko znaleźli się w pobliżu wrót. Rycerz przystanął w zaroślach miarę bezpiecznej odległości i przyjrzał się uważnie wejściu. Mieli jak się dostać do środka, pytanie tylko, czy to na pewno była najlepsza droga. Jakże wygodniejszą metodą było lądowanie statkiem dyplomatycznym w tutejszym kosmoporcie... W prawdzie nie poznali by wtedy pewno fascynującej przyrody Rodii, ale jakoś, ale i tak Nejl wybrałby tą pierwszą opcję. Nie mieli jednak tego luksusu, pozostawało wiec jak najdyskretniej dostać się do środka.
Nejl zrównał oddech, a harmider latających wkoło owadów stopniowo zanikał w umyśle jedi. To co czuł, słyszał widział i smakował przestało mieć znaczenie. Skupił się na tym ostatnim zmyśle, tym nieopisanym, tym najbardziej osobistym. Czym była dla Ricona moc? Najbliższy w opisie był nurt rzeki. Nie dało sie go tak po prostu kontrolować. Jego siła była, niepowstrzymana, nieogarniona, w równym stopniu mogła tworzyć co niszczyć... Nie można było ją okiełznać, można było dać się jej prowadzić i odgadywać jej subtelne zawirowania, gdzie nurt był bezpieczny, a gdzie tkwiły przeszkody zakłócające wiry mocy. I to w tych wirach rycerz starał się dostrzec niebezpieczeństwo. Czy ktoś tam na nich czekał, ktoś chiał zaatakować?
Moc na nic jednak nie wskazała, Ot, zwykłe przejście do wnętrza ogromnego bąbla, żadnej straży, czy też nikogo, kto mógłby im zagrozić... Przez chwilę Ricon jeszcze przyglądał się włazowi, po czym zwrócił się do Liry:
-Nie wyczuwam żadnego zagrożenia. Nikt chyba specjalnie nas tutaj nie oczekuje, więc może po prostu wejdźmy do środka?...- znów spłoszył dłonią kolejnego owada gotowego wlecieć mu do ust- Bo raczej łażenie po dżungli i szukanie bardziej subtelnego wejścia będzie się mijać z celem
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!

Ostatnio edytowane przez enneid : 28-11-2009 o 16:47.
enneid jest offline  
Stary 28-11-2009, 19:25   #39
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Tym razem to na nią zareagowano jak na nalot. Niechętnie obserwowała jak swobodne sylwetki klonów natychmiast prostują się. Niemal słyszała jak swoboda odlatuje w siną dal. Czy ten cały szum naprawdę był potrzebny?
- Spocznij – wymamrotała skinąwszy im głową. Natychmiast tego ruchu pożałowała. Tępy ból przypomniał o sobie w najmniej odpowiednim momencie. Przez chwilę pokój wirował jej przed oczami. Na szczęście zdołała zrobić kilka kolejnych kroków nie zabiwszy się o nic i by wreszcie stanąć przed komandorem pochylonym nad stołem strategicznym. Przez chwilę walczyła z wypływającym na usta uśmiechem. Widok był rozczulający. Następnym razem przyniosę im klocki. Postanowiła. Niestety komandor musiał wparować w ten dobry humor jak granat do ciasnego pomieszczenia pełnego ludzi.
- Sir, nie wygląda to za ciekawie... – To wszystko co zrozumiała z całego wywodu na temat oddziałów. Potem ćwiczyła się w szlachetnej robienia dobrej miny do złej gry. - ...Poza tym nie mam wątpliwości, że blaszki zechcą zdobyć wioskę. W tej sytuacji, według regulaminu Wielkiej Armii Republiki moim obowiązkiem jest przekazanie pani dowództwa.
No i masz babo placek. Stwierdziła kwaśno w myśli.
Otwierała usta by przypomnieć mu o szpitalu i jej obowiązkach wobec rannych gdy nagle podłoga się zatrzęsła.
Łomot był straszny Jedi przez chwile pociemniało w głowie. To tylko w mojej głowie? Mocy nich to będzie tylko w mojej głowie. Niestety krzyki z komunikatora stanowczo sprzeciwiały się temu stwierdzeniu.
- Zebrać swoich ludzi z ulicy, już! – nadała do wszystkich oficerów. Przez chwilę stała w bezruchu przyciskając dłoń do czoła. Jej potylica pulsowała wysyłając fale bólu zalewające całą czaszkę. Usiłowała się uspokoić, wyciszyć. Zaakceptowany ból odchodził.
Kolejny strzał spadł an dziedziniec. Ktoś krzyknął głośno i krótko. Kolejny jej człowiek zginął. Zaakceptować ból. Skrzywiła się nieznacznie.
- Komandorze czym dysponujemy? Jakiś zdobyczny sprzęt droidów?
- Wyrzutnia i kilka rakiet.
- A z wioski? Łatwopalne materiały?
- W znikomych ilościach może... – oficer wzruszył ramionami.
- Prąd?
- Jest, ale brak urządzeń generujących.
Westchnęła ciężko po czym ostawiła ponownie poprzestawiane budynki na stole taktycznym.
- Czeka nas obrona wioski. Musimy się utrzymać do czasu powrotu Generał T'ra Say – zaczęła ze wszystkich sił starając się brzmieć pewnie.
- Priorytetem jest nie wpuścić do wioski ciężkiego sprzętu, albo choć zredukować jego liczbę. Napęd grawitacyjny potrzebuje płaskiej powierzchni do poruszania się, gdy natrafia na gwałtowny spadek traci równowagę. Jeśli wykopiemy krótkie ale dostatecznie głębokie i szerokie rowy na drodze do wioski i na jej obrzeżach pomiędzy budynkami powinny zatrzymać część wozów. Wydobyty materiał można użyć do usypania wałów za którymi będą mogli się kryć strzelający żołnierze.- Słowom towarzyszyły łuki nakreślone na tynku pokrywającym stół.
- Pomiędzy nimi sklecimy prowizoryczne miny, zakopiemy blisko powierzchni parę granatów, gdy wróg się zbliży zdetonuje je snajper strzałem z karabinu. Jeśli starczy środków rozmieścimy takie miny również wewnątrz wioski. W ten sposób powinniśmy powstrzymać przynajmniej część natarcia. - obejrzała się na komandora usiłując ocenić jego nastawienie do pomysłu. Nie wydawał się być zachwycony, jednak przynajmniej nie gapił się na nią jak na idiotkę. to już było coś.
- Sugeruje też przenieść się ze sztabem do szpitala, piętro wciąż jest wolne, a ten budynek jak już pokazało nasze natarcie jest najłatwiejszy do zdobycia.
To mogło się udać. Przynajmniej taką miała nadzieję bo na nic innego nie wpadła. Zresztą jeśli mieli siedzieć i myśleć o tym że są osaczeni, bez pomocy z dowódca który nie wie co robi lepiej żeby się czymś zajęli. Kopanie to zawsze coś.
- Pan zajmie się przygotowaniami. Ma pan tutaj paręset ludzi, to niezła siłą robocza, część może wzruszać ziemię zaostrzonymi deskami, inni będą usuwać ziemię. Jak ma pan ale ktoś inny ma własne pomysły proszę się nie krępować. Wszystko co kupi nam trochę czasu może okazać się bezcenne. Generał Tsaa wkrótce wróci i przekona się, ze może na nas liczyć. – powiedziała głośno tak by wszyscy obecni w pokoju słyszeli. Potem spojrzała w okno. Szpital stał naprzeciwko, widziała migające za oknami klony.
- Ale nie zrobimy nic dopóki jesteśmy pod ostrzałem. Ja się tym zajmę. Dołączę do dwóch batalionów śledzących wroga. Jako Jedi poruszam się szybciej niż wy. Postaram się coś zrobić z działami, jeśli ruszą spowolnimy ich, może w nocy da radę zdobyć jakiś sprzęt. Ocenie na miejscu. – miała szczerą nadzieję, że nie widać było jak bardzo bolą ją te słowa.
***
Gdy weszła do szpitala niemal stratowali ja sanitariusze niosący poparzonego klona. Wszędzie gdzie tylko sięgnęła okiem migały białe pancerze. Powietrze wypełniał swąd pieczonego ciała.
Rzucenie się w wir było jak odruch bezwarunkowy. Jednak pozostała w miejscu. Przygryzła wargi. Miała ochotę wrzeszczeć.
- Kapitanie! – zawołała. Zbiegli się obaj. Dowódca kompani medycznej oraz BH-8426.
- Musze zając się ostrzałem. Czeka nas kilka ciężkich godzin. Wkrótce przybędzie więcej rannych. Czy pana ludzie znają podstawowe zasady selekcji?
- Tak sir. – odparł klon z kompani medycznej.
- Doskonale, umieszczajcie chorych w południowo-zachodniej części budynku północ i wschód są najbardziej podatne na ostrzał. – poleciła po czym odwróciła się do BH-8426 – Kapitan Mil... – przewała w pół słowa. Musiał bardziej pilnować języka. - ...[pan kapitanie zajmie się obroną szpitala. Sanitariusze będą mieli zbyt wiele na głowie. Przygotowaniami do obrony musi zająć się ktoś inny. Pan już zna ten budynek.
- Tak sir! – odparli chórem.
- To wszystko.
Ruszyła żwawym krokiem do składu leków. Jeśli miała gdzieś iść musiała się coś zrobić z bólem głowy, na medytacje nie było czasu. Milczek podążył za nią.
- Zostawia pani szpital sir?
- Coś zrobić trzeba. Choćbym sobie tu żyły wypruła to nic nie zmieni jeśli blaszaki trafią w budynek. Z reszta wszystko się trzęsie, tynk się sypie. W takich warunkach nie da się operować. Muszę coś zrobić z ostrzałem – odparła sucho. Słowo „zostawia” brzmiał szczególnie nieprzyjemnie. Od samego początku musiała wybierać kim teraz będzie. Dowódcą czy lekarzem. Każdy taki wybór był bolesny. - Coś jeszcze kapitanie? Ma pan chyba coś do roboty, prawda?
- Tak sir. Proszę sir. – Przez chwilę patrzyła na plastikowe zawiniątko wręczone jej przez klona nim dotarło do niej co to.
- Rozdawaliście racje żywnościowe?
- Tak sir, ale była pani zajęta pacjentem, nie chciałem przeszkadzać.
Pożałowała swojego wybuchu.
- Dziękuje kapitanie. Ale naprawdę muszę się spieszyć. Mam mało czasu. – pozwoliła sobie na uśmiech chowając racje żywnościowa do kieszeni. Skręcający się żołądek zamierzał się upewnić, ze szybko ją wykorzysta.
- Jeszcze jedno sir. Co to znaczy Mil?
Wpadłaś. Pomyślała po czym uśmiechnęła się szelmowsko.
- To znaczy tyle, że jeśli pan kapitan szybko nie wymyśli sobie jakiejś ksywki ja to zrobię. I wtedy pan się nie pozbiera do końca służby.
- To też żart?
- I tak i nie.
***
Gdy oddaliła się nieznacznie od wioski zatrzymała się na chwile by zjeść posiłek i wziąć leki. Łomot utrudniał skupienie się na Mocy i zadaniach jakie miała przed sobą. Byli sami. Zdani na siebie i niezależnie od tego jak głęboko wierzyła, że Tsaa wróci musiał liczyć się z tym, ze wielu jej ludzi tego nie dożyje. Ba ona sama być może też.
Niewiele miała dotąd czasu na myślenie. Wszystko działo się tak błyskawicznie. Jakby porwał ją jakiś szalony wir. Zaczynała powoli czuć wieź z klonami. Wciąż była wśród nich wyobcowana, jednak nie była sama. Byli też inni.
Ucichnąłem się na wspomnienie meczu piłki z dziećmi i Kastarem. on nie lądował na powierzchni. Był bezpieczny. Przynajmniej taka miała nadzieję.
A Tamir... Skrzywiła się nieznacznie. AD-7453 nie wspomniał w swojej wyliczance o 30 regimencie. Ale jeśli wszędzie na planecie były takie tłumy sytuacja zabraka nie przedstawiała się zbyt dobrze. Ona miała choć te kilka domów by ukryć swoich ludzi. Jemu przypadło w udziale puste pole.
- Mam nadzieje, że jesteś cały – szepnęła łykając pastylki.
Podniosła się wolno biorąc głęboki oddech. Miała przed sobą wielką odległość do pokonania i rozpaczliwie miało czasu. Potrzebowała cudu. I zamierzał się o ten cud postarać.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 29-11-2009, 18:16   #40
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
I dotarli do jakiegoś pierwszego lepszego, albo i gorszego, wejścia. Nawet nie zajęło im to tak dużo czasu, jak początkowo Lira się spodziewała. Najwyraźniej źle oceniła jakże twórcze umysły tutejszych architektów barier, którym, o ironio i igraszko losu przenajwiększa, udało się nieświadomie nieco złagodzić i uprzyjemnić wędrówkę dwójki Jedi. Ah, magia! Jeśli jeszcze uda im się bezpiecznie, bez zbędnych problemów wypełnić ich misję i powrócić, to kobieta chyba aż zemdleje ze szczęścia. W środku, wewnątrz siebie.. jej dusza zemdleje, a na zewnątrz młodej Jedi utworzy się delikatny dołeczek w policzku od uśmiechu subtelnego.

Ale to potem. Teraz oboje stali mniej więcej przed wejściem do „bąbla” i nie mogli sobie pozwolić na beztroskie przekroczenie tych wrót. A gdzie tam, nie oni, nie teraz, gdy tak wiele istot miałoby wręcz orgazmiczne odczucia, gdyby tylko zobaczyły ją i jej towarzysza martwych. Jeśli ktoś był w stanie obserwować całą ich wędrówkę aż do tego miejsca, to zapewne nie raz roześmiał się widząc ich kluczenie wśród roślin, chowanie się i nasłuchiwanie złowrogich odgłosów. Lira zwilżyła delikatnie wargi. Miała wrażenie, że aż na języku poczuła smak Mocy, z której Ricon właśnie korzystał, aby sprawdzić poziom ich bezpieczeństwa.

-Nie wyczuwam żadnego zagrożenia. Nikt chyba specjalnie nas tutaj nie oczekuje, więc może po prostu wejdźmy do środka?...- znów spłoszył dłonią kolejnego owada gotowego wlecieć mu do ust- Bo raczej łażenie po dżungli i szukanie bardziej subtelnego wejścia będzie się mijać z celem.

Przymrużyła powoli ślepia przyglądając się uporczywie wejściu, jakby miała nadzieję, że dostrzeże coś dotąd niewidocznego zanim zacznie łzawić. Nie miała powodów, aby nie wierzyć drugiemu Jedi, dlatego nie skorzystała z Mocy, aby samej wszystko zbadać. Co więcej, wizja wejścia w końcu do miasta, jawiła się wyjątkowo kusząco..

-Dżungli mam już serdecznie dosyć – I znowu to słowo, znowu „dżungli” nasycone tak wielkim niesmakiem, że w tym jadzie niejeden z atakujących ich owadów rozpłynąłby się z sykiem – Nawet nie ma pewności, że udałoby nam się cokolwiek znaleźć, a i tak żadne z nas nie ma tak dobrego wzroku, aby widzieć w zapadających coraz bardziej ciemnościach.

Jedyne co ją zaskoczyło w całej tej sytuacji to to, że przy wejściu nie było nikogo. Żadnych strażników, czy też droidów. Nikogo, kto miałby za zadanie sprawdzać kto przekracza barierę i dostaje się do środka. Oznaczało to, że albo mieszkańcy nie mieli się czego obawiać, albo byli głupcami, albo w mieście mieli coś, co było w stanie przepędzić nieproszonych gości. Ale przecież oni nie byli nieproszeni. Byli dyplomatami, pomimo ich aktualnego, dość obdartego, pogryzionego i ubrudzonego wyglądu. Jeśli jednak okaże się, że wejdą do jamy bestii.. to później będzie się tym martwić.

-Nie mam zamiaru dalej krążyć po okolicy, skoro już znaleźliśmy coś wyglądającego na cywilizację – Powiedziała, a jednocześnie zaczęła iść w stronę włazu, wrót, wejścia.. zwał jak zwał. Starała się tylko, aby szata miecz świetlny skrywała, bo przecież nie trzeba było się od razu sobą afiszować.- Może nie zostaniemy od razu zaatakowani. Nie domagam się od razu przyjaźnie do nas nastawionych istot, ale przynajmniej neutralnie.

Przed samym wejściem jeszcze się zatrzymała i rozejrzała się wokół, po raz kolejny sprawdzający, czy nic się na nich nie rzuci. Zawsze była zdania, że ostrożności nigdy za wiele. Z racji tego, że niczego bardziej obcego niż „bąbel” nie zarejestrowała, ruszyła dalej nie porzucając jednak czujności.

-Byłoby miło.
 
Tyaestyra jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172