Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-12-2009, 19:09   #41
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Tamir

W piętnaście minut klony były gotowe do drogi, czego zdecydowanie nie można było powiedzieć o ich dowódcy. Tamir wciąż odczuwał skutki niezbyt udanej akcji z ostatniej bitwy. Prawie nieustannie bolała go głowa, przez co ciężko mu było skupić myśli. Do tego poważnie kulał i gdyby nie BR, który pożyczył mu swój karabin w charakterze kuli, prawdopodobnie nie zaszliby za daleko. Zresztą teraz również nie zapowiadało się na zbyt długą wycieczkę.

VG-8743 jako najlepszy specjalista z obecnych w sprawach kamuflażu i cichego poruszania się, szedł jakiś dystans przed grupą by, w razie konieczności, zaalarmować o niebezpieczeństwie. Na szczęście, przynajmniej na razie, było spokojnie. To zdecydowanie odpowiadało odciętym żołnierzom Republiki. Z małą ilością amunicji, leków, odcięci od sił głównych i na dodatek z rannym osobnikiem, nie mieli wielkich szans w starciu z droidami. Właściwie nie mieli żadnych szans. Nawet gdyby Jedi był w pełni sił i posiadał swój miecz świetlny, ich szanse byłby marginalne. Tymczasem rycerz jest ranny, zgubił swoją broń, a na dodatek jest to dopiero początkujący żółtodziób. Takie właśnie zdanie o swoim dowódcy miał sierżant:

- Gdzie on nas ciągnie? Mówię ci JH, wszyscy zginiemy – żalił się sanitariuszowi. - No, może nie on. Podobno Jedi zawsze się jakoś wymigują. Jest tak jak ci mówiłem. My nie jesteśmy ważni. Widziałeś ilu braci poległo na tym przeklętym wzgórzu. I po co? Żeby blaszaki znowu je zdobyły. Wydawałoby się, że mieliśmy niesamowite szczęście, ale co z tego skoro teraz i my zginiemy?

- A co, już cie tchórz obleciał?

- Tego nie powiedziałem, prawda? Uważam tylko, że nasza misja jest bezcelowa. Kto powiedział, że puszki mają cokolwiek na tej planecie? Spójrz tylko. Gdzie nie spojrzeć, tam trawa. Morze trawy. Co tu niby można mieć cennego? Wodopój?

- Kto wie co Konfederacja mogła tu zbudować?

- Zbudować? Daj spokój. Na tak odkrytej planecie, wszelka budowa byłaby widoczna jak na dłoni. Mówię ci, nic tu nie ma. A nawet jeśli jednak coś jest, to jakie niby są szanse, że akurat się na to natkniemy? Przecież to cała planeta do cholery, a my wiemy tylko tyle, że tego czegoś nie ma na wzgórzu.

- Prawdopodobnie komandor wie więcej niż my, ale nie uznał za słuszne by nas o tym poinformować. Spokojnie, trochę wiary w dowódców.

- Wiary w dowódców powiadasz? To oni doprowadzili do tej klęski. To oni nie sprawdzili danych wywiadu, przez co wpadliśmy w zasadzkę, a nasza flota zwiała z podkulonym ogonem, pozostawiając nas tu, żebyśmy zdechli. I to nasz „wspaniały” dowódca jest odpowiedzialny za rzeź na wzgórzu.

- Zamknij się głupku. To niesubordynacja.

- Mam to gdzieś – stwierdził sierżant i więcej się już nie odezwał.

Tamir nie mógł jednak usłyszeć o czym rozmawiają obaj żołnierze, gdyż sam wciąż był zagadywany przez kapitana:

- Mimo wszystko uznałem, że powinienem pana poinformować, sir, że uważam tę wyprawę za bezcelową. Co za różnica czego strzegą tutaj droidy, jeżeli w ogóle czegoś? Jak widać w walce im to nie pomaga, bo przecież by z tego skorzystały. A jeżeli nie jest to druga Gwiezdna Kuźnia, to nie mamy się czym martwić.

Torn słyszał o Gwiezdnej Kuźni. Starożytna budowla, starsza nawet od Republiki, która była gigantyczną fabryką wszelkiego rodzaju sprzętu bojowego. Wytwarzany tam sprzęt był wspaniały, i budowany w niezwykle szybkim tempie, a co więcej fabryka nie wymagała dostarczania surowców. Jej jedynym źródłem energii była Ciemna Strona. Odkrył ją i uruchomił jakiś upadły Jedi, a po nawróceniu się z powrotem na Jasną Stronę, zniszczył. Tyle młody rycerz pamiętał.


Lira & Nejl

Mieszkańcy zdawali się czuć pewnie dzięki samej ochronie „bąbla”. Najwidoczniej ich jedynym problemem były gigantyczne owady, ewentualnie inne stwory z Rodii, a te prawdopodobnie nawet nie zbliżały się do bariery odgradzającej miasto od dżungli. Oboje Jedi zasłonili, przypięte do pasów, miecze, ale nie ułatwiło im to wmieszania się w tłum.

To nie było Curoscant, gdzie zjechały się chyba wszystkie rasy z calutkiej Galaktyki. Tutaj 99% populacji stanowili łuskowaci i wielkoocy Rodianie. Zieloni, niebiescy, rzadziej o innej barwie „skóry”, przyglądali się przybyszom, tak rzadko widywanym na ich planecie. O czym myśleli, czy byli wrogo nastawieni? Może jednak przyjaźnie? Ciężko było stwierdzić. Każdy miał swoje własne zdanie, a spośród setek odczuć, ciężko wyłowić te kilka wrogich.

A ci przecież byli najważniejsi. To oni mogli zagrozić misji. Wystarczyłoby, że donieśliby gdzie trzeba i wnet Jedi musieliby zrobić użytek ze swych mieczy, co uniemożliwiłoby jakiekolwiek negocjacje. Ale na razie należało je rozpocząć. Dotarli wreszcie do cywilizacji, teraz musieli zająć się swoim zadaniem.


Era

Era wkrótce wyruszyła w kierunku, gdzie znajdowały się 1-szy i 4-ty batalion. Momentami biegła, częściej jednak szła. Jeżeli miała czekać ją walka, musiała oszczędzać siły. Jednak widok świetlnych smug przemykających po niebie ku wiosce, tylko wywierał na niej coraz większą presję. Żeby chociaż miała jakiś ścigacz. Wszystko w tej operacji szło nie tak jak powinno.

Gdy dotarła do pierwszych posterunków klonów, niebo było już zupełnie czarne. Klony o mało co jej nie usmażyły, a przynajmniej same wyrażały taką opinię. Na szczęście w porę zorientowały się, że mają przed sobą nie mechanicznego blaszaka, a żywą istotę, do tego wysokiego rangą oficera. Zasalutowali tylko i odpowiedzieli, nieco zdenerwowani, na jej pytanie o ich dowódcę. Gdy go odnalazła ten zasalutował i niemal krzycząc zameldował:

- Major AZ-1121, dowódca 1 batalionu, melduje się na rozkaz, sir – zapytany o sytuację, odpowiedział. - Niewiele możemy zrobić, sir. Nawet nie widzimy tych przeklętych dział. Są gdzieś za horyzontem, a oddzielają nas od niej ze trzy kompanie czołgów, nie mówiąc o piechocie, w tym droidach B2. Blaszaki znają nasze pozycje. Już dwukrotnie próbowały ataków na mój batalion, i raz na 4-ty. Na razie odparliśmy natarcia. Spodziewamy się niedługo bombardowania artyleryjskiego, lub zmasowanego ataku czołgów. Co ciekawe, nie zaobserwowaliśmy żadnych sił powietrznych nieprzyjaciela.
 
Col Frost jest offline  
Stary 08-12-2009, 17:19   #42
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Tamir może i nie mógł słyszeć rozmowy, jaką prowadzili między sobą VG i JH, ale doskonale wyczuwał w polu Mocy, rosnące zirytowanie snajpera. Zirytowanie, coś co młody Jedi mógłby określić jako słabnące morale żołnierza i malejąca wiara w to, że przeżyją. Pięknie Tamirze, jeszcze doprowadzisz do tego, że ten mały oddział zacznie się rozdzielać pomyślał niezadowolony, zmuszając się do dalszego marszu.

- Mimo wszystko uznałem, że powinienem pana poinformować, sir, że uważam tę wyprawę za bezcelową. Co za różnica czego strzegą tutaj droidy, jeżeli w ogóle czegoś? Jak widać w walce im to nie pomaga, bo przecież by z tego skorzystały. A jeżeli nie jest to druga Gwiezdna Kuźnia, to nie mamy się czym martwić -

Młody Jedi zwrócił głowę ku kapitanowi. Na twarzy Zabraka swoje piętno odcisnęło zmęczenie i ból, ale mimo tego, wysilił się na nikły uśmiech.

- Może nie mogą z tego skorzystać, bo jeszcze nie jest gotowe. - odparł z namysłem - Niby dlaczego tak zaciekle bronią tej nieistotnej strategicznie planety i dlaczego znajdują się tu takie siły Konfederacji? - zapytał, mierząc kapitana dociekliwym spojrzeniem

- Nie wiem, sir. To nielogiczne - odparł BR

Tamir uniósł nieco wyżej kąciki ust, ale chwilę później uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony grymasem bólu, spowodowanym złamaną nogą.

- Sir, uważam, że naprawdę powinniśmy zawrócić. -

- Kapitanie, jak pan uważa, dlaczego przeżyliśmy? - zapytał nagle Jedi

- Bo mieliśmy szczęście, sir - odparł rzeczowo klon

- Kapitanie, przeżyliśmy, bo mieliśmy przeżyć. Droidy mają coś na tej planecie, czego mają bronić, a co chcą ukryć. Wolą Mocy było, że akurat nasza czwórka uszła z życiem. Zresztą, nie wiem jak mielibyśmy teraz wrócić do innych oddziałów, które z pewnością zajęte są walką z droidami -

BR na chwilę zamilkł, jakby analizował słowa wypowiedziane przez komandora. Zabrak czół, że żołnierz się waha i zastanawia nad tym, co będzie dla nich lepsze. Słuchanie rozkazów Jedi, który uparł się, by iść na oślep w poszukiwaniu nie wiadomo czego, czy próbować go nakłonić do zmiany zdania. Tamir tymczasem, poza problemami związanymi z bólem promieniującym z nogi i głowy, musiał uporać się z innym, jakim był ciężar podjętej decyzji. Na szczęście klony nie mogły wyczuć jego wahania, ani też rozpoznać tego po wyrazie twarzy, który był albo nieobecny albo wykrzywiony przez ból. Chcą coś ukryć... chcą coś ukryć... Jego własne słowa krążyły mu po głowie, odbijając się w niej echem.

- Kapitanie, a jeżeli nie możemy znaleźć tego, co ma tutaj Konfederacja, ponieważ znajduje się to pod ziemią? - zapytał przystając na chwilę.

- O, czyżby nasz "wspaniały" dowódca, miał kolejny "genialny" pomysł? - zapytał szeptem VG, a sanitariusz odpowiedział mu tylko szturchnięciem.

- To możliwe, sir. Ale jeżeli tak jest, to odnalezienie tego czegoś, będzie o wiele trudniejsze. -

Tamir wiedział, że BR ma rację, ale czuł, że w jego własnych słowach kryła się prawda, która mogła być kluczem, do odnalezienia ukrytej bazy Konfederacji. Musiał jednak podjąć decyzję, trudną decyzję. Postanowił posłużyć się radą najwyższego stopniem klona
- Kapitanie, zdaję się na pana osąd. Uważa pan, że lepiej próbować dołączyć do jakiegoś oddziału, czy lepiej szukać dalej? Całkowicie zdam się na pana decyzję. -
 
Gekido jest offline  
Stary 09-12-2009, 23:28   #43
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Od rana cały wszechświat zdawał się z uporem maniaka pragnąć śmierci Ery D'an, właściwe nic nowego dla Jedi. Mimo to fakt, że z tej całej kanonady morderców jak dotąd najlepiej szło jej własnym ludziom był z goła niepokojący. O tym właśnie myślała gdy na spotkanie wybiegła jej biała plama.
Barwa pancerzy klonów okazywała się w nocy równie niefortunna co i w dzień. Odbijał blade światło gwiazd przez co odcinali się na tle wszechogarniającej czerni.
- Sir?! – szeregowiec zasalutował nerwowo.
- Tak to ja. Spocznij. – Ten cały ceremoniał irytował ja z każdą chwilą coraz bardziej. Był jak uporczywe podkreślenie dystansu. Sama nie była pewna po co jej to poczucie identyfikacji z klonami. Zazwyczaj nie miała aż tak silnej potrzeby przynależności. Tak tylko jak dotąd zawsze miała przy sobie Caprice. Teraz byli tylko oni. Setki identycznych twarzy zależnych od niej i jednocześnie tak odległych.
- Nie dostaliśmy informacji, że jest pani już tak blisko.
- Na śmierć zapomniałam ją wysłać – westchnęła.
- Niemal panią usmażyliśmy, sir.
Uśmiechnęła się pod nosem. Tak oto wyrażenie „zapomnieć na śmierć” nabiera nowego znaczenia. Przynajmniej wiedziała już co spowodowało fale zdenerwowanie płynące od klonów poprzez Moc. Posterunek ulokowano w szczerym polu, bez jakiejkolwiek osłony. Nawet topografia terenu zdawał się robić im na złość.
- Miałbym wtedy za swoje, prawda? Ale ja wciąż żyję a wam należy się pochwała za czujność. Gdzie macie dowódcę?
Konsternacja i bieganina jaka nastąpiła po tym pytaniu była wręcz rozczulająca. W takich chwilach zdawała sobie sprawę, że naprawdę zaczynała ich lubić. Z jednej strony było to motywujące uczucie, z drugiej mogło wszystko znacznie utrudnić.
W końcu wyrósł przed nią kolejny klon. Noc pozbawiała świat wiekuistości kolorów dlatego oznaczenia na jego pancerzu wydawały się bardziej cieniem niż szlifami oficerskimi.
- Major AZ-1121, dowódca 1 batalionu, melduje się na rozkaz, sir! – oświadczył tonem łagodnie mówiąc gorliwym.
Drgnęła ledwie powstrzymując grymas zaskoczenia. Następny pocisk samonaprowadzający? Cóż nie powiem w obecnej sytuacji przyda się.
- Spocznij. – oddała honory. - Na czym stoimy?
- Niewiele możemy zrobić, sir. Nawet nie widzimy tych przeklętych dział. Są gdzieś za horyzontem, a oddzielają nas od niej ze trzy kompanie czołgów, nie mówiąc o piechocie, w tym droidach B2.
Jęknęła w duchu czując bolesne ukucie strachu, czyżby jej wycieczka miała okazać się daremna.
- Blaszaki znają nasze pozycje. Już dwukrotnie próbowały ataków na mój batalion, i raz na 4-ty. Na razie odparliśmy natarcia. Spodziewamy się niedługo bombardowania artyleryjskiego, lub zmasowanego ataku czołgów. Co ciekawe, nie zaobserwowaliśmy żadnych sił powietrznych nieprzyjaciela.
- I dobrze. Tylko tego nam tu jeszcze brakowało. Tego i Dooku – odparła. - Z drugiej strony to cenne spostrzeżenie. Być może nie ma ich tu jeszcze ponieważ maltretują odziały Mistrza Rahma Koty, z drugiej strony może też świadczyć o tym, że są potrzebne na orbicie... – Na sama myśl serce zabiło jej trochę szybciej. Czyżby wracano po nich? - ...albo z jakiegoś powodu nie mogą tych pozycji zbombardować. Może obawiają się, że coś zniszczą? Nie dziwi pana taka siła ognia w szczerym polu? Wie pan choć pobieżnie jak rozstawiono odziały wroga?
Gdy oficer rysował na ziemi schemat w milczeniu obserwowała szybkie i pewne kreski. Klocki, kredki, może jeszcze jakieś pluszowe wampy im następnym razem przywiozę? Jeśli będzie następny raz rzecz jasna. Poprawiła się w myśli.
Nie było aż tak tragicznie jak się bała, odstępy pomiędzy udziałami były obiecujące.
- Powiem panu szczerze. Jest niedobrze. Działa ostrzeliwują wioskę, a my nie możemy się wycofać z dwóch powodów. Po pierwsze Pani Generał rozkazała ją utrzymać i to polecenie wciąż nas obowiązuje. Po drugie w szczerym polu nie mamy nawet cienia szans na obronę. Kupa gruzów przynajmniej daje częściową osłonę. – mówiła bardziej do siebie niż do klona usiłując zebrać myśli. Wyłonić z oceanu zwątpienia jakiekolwiek pomysły na ratunek. Jedno było pewne. Coś zrobić musiała. Była w końcu Jedi. Rycerzem niosącym nadzieję gdy zawodzi wszystko inne. Od niemowlęctwa tresowano Erę na herosa, i zdawało się, ze dobrze przyjęła te nauki. Niestety wciąż za bardzo czuła się po ludzku bezradna.
- Jeśli ten ostrzał to faktycznie wstęp do ataku jak uważa komandor AD-7453 nie mamy nawet jak się przygotować. A biorąc pod uwagę brak jakiegokolwiek sprzętu dobre przygotowanie to nasza jedyna szansa by dotrać do powrotu foty. Jeśli mamy przetrwać trzeba coś z tymi działami zrobić.
Pytanie tylko co? Nie widząc ich nie mogła na nie niestety odpowiedzieć.
- Zamierzam się tam przejść. Nie zaprzeczam, że wykonał pan ze swoimi ludźmi kawał dobrej roboty w czasie obserwacji, ale może Moc pozwoli mi dowiedzieć się czegoś jeszcze. Może zdołam się podkraść dość blisko by choć zorientować się czy naprawdę zamierzają atakować czy chcą nas jeszcze przez jakiś czas łamać psychicznie ostrzałem.
Znów zamilkła patrząc w czerń wizjera klona. Nie była sama pewna co za chwile powie. Pamiętała wybieg z pozorowanym atakiem jaki „Hej do przodu” zaproponował w czasie szturmu na wioskę. Tutaj tez mógłby się powieść. Tylko przy takiej sytuacji zamiast wydawać rozkaz mogła równie dobrze sama rozstrzelać ten batalion. Gdyby choć wiedziała, ze prześlizgując się na terytorium wroga cokolwiek realnego zyska. Bo jeśli nie to znaczyłoby, że na marne porzuciła rannych w szpitalu, na darmo posłałby ich na śmierć. A z czymś takim się zwyczajnie nie godziła.
- Pójdę sama, nie wiem kiedy wrócę, postaram się szybko ale proszę mi wierzyć, jeśli coś mi się stanie zauważy pan. Nie zamierzam umierać bez fajerwerków. Zakazuje wysyłania za mną ekip poszukiwawczych lub ratunkowych, chyba, że o taka pomoc poproszę. Jeśli ruszą na wioskę proszę odstąpić, obejść ich i próbować później jakoś pomóc oblężonym. Wrócić na czas nie zdążycie, jest was zbyt mało by ich skutecznie zatrzymać. Nie ma sensu umierać bez potrzeby. Niech Moc będzie z panem.
Nie mogła. Zwyczajnie nie umiała posłać tych ludzi na śmierć, jak i nie mogła ziarnować już włożonego w wyprawę wysiłku. Pozostało brnąć do przodu i pilnować by nikt poza nią nie zapłacił głową za wszystkie błędy jakie po drodze popełniała. W przeciwieństwie do klonów nie rzucała się aż tak w oczy w swoim ciemnym podkoszulku i spodniach. Pozostało liczyć, ze moc się zlituje i da jej choć dość wysoką trawę by się podkraść.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 10-12-2009 o 07:16.
Lirymoor jest offline  
Stary 10-12-2009, 21:03   #44
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Czy Lira cieszyła się ze znalezienia miasta i dostania się w końcu do jego środka? Było po prostu zadowolona z faktu, że zakończył się ich epizod w dżungli, chociaż kto wie, czy tam nie było bezpieczniej.
Czuła się… brudno. Niestety nie w przenośni, a w błotnej rzeczywistości, gdzie jej jasna skóra była naznaczona ugryzieniami owadów, a szata Zakonu wołała o pomstę do pralni. Cierpiał nieco jej zmysł estetyczny. Brud, brud, brud. Jakże częsty towarzysz misji Jedi, gdy to trzeba się chować, a o ironio, miejsca do tego przeznaczone nie grzeszą czystością. Acz, na szczęście, nie było aż tak źle jak mogłoby się wydawać. Bywało gorzej.

Szła mijając mieszkańców tego miasta, a przecież tak naprawdę to nie wiedziała dokąd prowadziły ją nogi. Po prostu kroczyła przed siebie czymś, co mogłaby uznać za jakąś większą ulicę. A skoro tak, to musiała ona przecież do czegoś dochodzić, może niekoniecznie do wyjścia znajdującego się po drugiej stronie.
I rzeczywiście, to nie było Curoscant. Tutaj zaraz po dostaniu się do środka bariery ku niej i Riconowi skierowały się spojrzenia wielookie tutejszych łuskowatych istot. Jakie? Wrogie? Przyjazne? Nie była w stanie ocenić. Wiedziała jednocześnie, że niekoniecznie nastawienie tychże istot mogło się zamykać na takich emocjach. Pośród nich było jeszcze wiele innych, więc możliwe, że i ciekawi ich osób byli. Może oglądano ich sobie jak jakie stworzenia rzadkie? Czy matki na widok takiej dwójki ciągnęły pośpiesznie swe dzieci w przeciwnym kierunku? Przyglądali się, to było pewne. Oceniali, obserwowali jedni mniej, a inni bardziej dokładnie. Lira jednak świadoma tych wszystkich spojrzeń ku nim rzucanym, nie oblewała się rumieńcem. Nie spuszczała głowy modląc się, aby kruczoczarne włosy przysłoniły twarz dając złudne poczucie odcięcia od reszty świata. Nie starała się nie rzucać w oczy, bo przecież.. wyraźnie się wyróżniali, więc byłoby to zbędne. Za kilka chwil, jeśli nie już, panowie tutejszego półświatka będą wiedzieli o ich przybyciu, to było nieuniknione.
Jedna myśl jednak wybiła się z tłumu innych i zdołała zachwiać na chwilę krok kobiety. Rodianie zwykli bywać łowcami nagród, prawda? A Lira mogła się założyć, że za głowę Jedi, jakiegokolwiek Jedi, potencjalny łowca mógłby dostać całkiem ładną sumkę. W końcu Rycerzy Mocy nazywali oni jakże pieszczotliwie „zwierzyną łowną”. Musieli zachować ostrożność.

Idąc zaczęła się rozglądać po otaczających to miejsce budynkach w poszukiwaniu tego jednego, który wywyższałby się ponad inne w imię zasady, że właśnie w takich miejscach najczęściej przesiadują głowy państw albo po prostu co ważniejsze persony. Nie było to łatwe, gdyż.. nic się nie wyróżniało na tyle, aby pokusić Lirę o zbadanie terenu w poszukiwaniu celu ich podróży.
Uniosła rękę i długimi palcami musnęła swe wargi w zadumie, w dalszym ciągu wodząc spojrzeniem po okolicy, czasami na nieco dłużej zawieszając je na jakim pierwszym lepszym, losowym, potencjalnie bardziej interesującym tubylcu. Tak za jednym powiodła, że złapała się na wpatrywaniu się w drzwi, za którymi jej obiekt obserwacji zniknął. Zamrugała szybko, po czym brew jedną wzniosła wysoko.
Kantyna.
W takich miejscach zawsze można się czegoś dowiedzieć, nawet samemu nie otwierając ust, tylko siedząc w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Będąc zagubionym w zupełnie obcym mieście, a nawet na zupełnie obcej planecie, właśnie takie miejsce wydawało się być najodpowiedniejszym, aby zorientować się w sytuacji, może nawet zasięgnąć języka jeśli będzie trzeba.

-Nie mamy żadnych wskazówek co do tego, gdzie powinniśmy szukać odpowiednich, potrzebnych nam osób. Nawet nie mamy pewności, czy trafiliśmy do odpowiedniego miasta. Kto tam wie ile ich mają na tej planecie. Jednak wzbudziliśmy takie zaciekawienie i wrażenie w tutejszych, że pewnie to my zostaniemy odnalezieni pierwsi. Pytanie tylko przez kogo– powiedziała szeptliwie do swego towarzysza, aby on, i tylko on jeden jej słowa mógł usłyszeć.

Rycerz kiwnął głową , i choć nie obrócił się głowę w stronę Liry rzekł do niej równie cicho, nadal wypatrując w tłumie możliwe zagrożenia
- Nie byliśmy chyba daleko od miasta gdzie mieszka senator Dongo Ralim, gdy nas zestrzelili, a skoro był to jedyny "bąbel" w pobliżu, więc możliwe, że jesteśmy na miejscu. Ale owszem powinniśmy się postarać, by nas odnalazł jako pierwszy senator... Masz jakieś pomysły?


Mój plan? Udać się w miejsce, które jest do siebie podobne na każdej planecie i w każdym mieście, a i wszędzie jest dobrym źródłem informacji. Kantyna.

Wykonała ręką ruch w kierunku, gdzie najprawdopodobniej znajdowało się owe miejsce uciech rozmaitych, jakby chcąc tym dodatkowo naświetlić mężczyźnie sytuację.
Nejl spojrzał w kierunku wskazanym przez swą towarzyszkę, nie zwalniając jednak swego kroku, gdy kroczyli przez ulicę i skrzywił się lekko. Jeśli gdzieś szukać kłopotów, to pewno kantynie najprawdopodobniej znajdą najszybciej porywczych mieszkańców planety. Oczywiście nie każda kantyna musi mieć wątpliwą reputację spelun z dolnych poziomów Courscant. "Zawsze tam można było skorzystać z prysznica i może nawet się przespać"- pomyślał z przekąsem.

-O ile ominiemy zwyczajowe bójki, a raczej nie chcemy być na nagłówkach tutejszych gazet, jakoby dyplomaci Republiki wszczynają burdy... Można też spróbować sił u mniejszych kupców i handlarzy- kiwnął głową na rząd sklepików po przeciwnej stronie ulic. Na chwilę zamilkł po czym dodał wzruszając ramionami- Choć z drugiej strony pewno wiele to nie zmieni, gdzie zaczniemy szukać informacji, nie szukamy przecież ściśle tajnych i zakazanych wiadomości.

Lira musiała przyznać, że była pewna słuszność w jego słowach. Wprawdzie z własnej woli by nie rozpoczęli jakiejś podrzędnej bójki, a nawet prowokowani staraliby się zachować przynajmniej pozorny spokój, jednak nigdy nie było wiadomo jak to by się mogło skończyć. Zawalenie misji przez taką głupotę nie byłoby zbyt dobrze odebrane w Zakonie. Kantyny owszem, bywały dość płodne w awanturnicze istoty, jednak spowodowane to było czasami głównie dużą zawartością alkoholu w organizmie, który zdawał się zmieniać kociaki w pyskate bestie. Ale też nie było żadną żelazną zasadą rzucanie się z bronią na każdego nieznajomego, który zawita w takowe progi.
Z drugiej też strony, nie była za tym, aby pląsać beztrosko wśród uliczek i wypytywać każdego napotkanego osobnika. To byłoby.. cóż, słowo „idiotyczne” mogłoby po części oddawać nastawienie kobiety do czegoś takiego. Wolała to załatwić subtelnie. Mistrz Yoda mówił im o sytuacji w jakiej znalazła się ta planeta, więc ona sama nie zdziwiłaby się, jeśli Rodianie podzieliliby się na trzy obozy – tych będących za Separatystami, tych stojącymi za Republiką oraz ostatnią, niezdecydowaną grupą, którą trzeba byłoby naprowadzić na odpowiednie, ich, tory. Sztuką było trafienie właśnie na kogoś należącego z któregoś z tych dwóch ostatnich.

-Oczywiście, ale jeśli będziemy biegać po mieście i wypytywać mieszkańców, to staniemy się pewnie dla wszystkich jeszcze bardziej podejrzliwi niż jesteśmy aktualnie. Aczkolwiek, może rzeczywiście nie zaszkodzi zapytać jednego czy dwóch kupców. Kantyna może zaczekać.

Jakże szybko zmieniając swe zdanie, ruszyła w stronę sklepików, a pęd powietrza wprawił w taniec czarne kosmyki włosów, które to spod kaptura się wyłaniały. Upatrzyła sobie jednego handlarza, a i on sam spostrzegłszy obcą ku niemu zmierzającą, drgnął niespokojnie zatroskany o swe towary oraz reputację pośród innych ze swego fachu. Lira zbliżała się nieubłagalnie, a zatrzymała się zaraz przed wystawką artykułów sprzedawanych przez Rodianina, którym przyjrzała się z drobną dozą ciekawości. Na moment zaledwie.

-Witaj – powiedziała głosem spokojnym, przerywając tym samym międzyrasową, krótką ciszę. Jednocześnie całkowicie straciła zainteresowanie towarami - Czy byłbyś tak.. miły i wskazał mi, gdzie to znajduje się ktoś zarządzający tym miastem?

Tak po prostu, bez pardonu zapytała. Bo czy naprawdę było im się z czym kryć? Planeta ta zamkniętą nie była dla reszty świata, więc przybywanie z zewnątrz było dozwolone, tak jak w ich przypadku. Nieznajomość miasta jeszcze dodatkowo usprawiedliwiała takie pytanie płynące z ust kobiety.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 11-12-2009 o 13:27.
Tyaestyra jest offline  
Stary 12-12-2009, 23:48   #45
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Flota zaczęła ustawiać się w szyku bojowym. Kilkadziesiąt niszczycieli zajmowało pozycje do skoku w nadprzestrzeń, a po wyjściu z niej do natychmiastowego starcia z siłami Konfederacji. Ogromna wojenna machina nakręcała się do walki. Setki klonów było gotowych, by spróbować uratować, znajdujących się na planecie, braci. Kilkunastu Jedi miało poprowadzić ich do boju, nikt nie wątpił, że zwycięskiego.

Statki wciąż wykonywały skomplikowane manewry. Jako jeden z pierwszych miał ruszyć flagowy okręt z T'ra Saą na pokładzie. Mistrzyni Jedi wiedziała, że tym razem nie może sobie pozwolić na błędy. Od powodzenia tej akcji zależały życia tysięcy. I to nie tylko tych na na Elomie. Jeżeli atak się załamie i planeta pozostanie w rękach Konfederacji, mistrz Fisto będzie musiał wycofać własne siły z Thul. Jeśli zdecydowałby się zostać, konwoje z zaopatrzeniem dla jego armii będą ponosiły ogromne straty, gdy polować na nie będę droidy z Elom. W konsekwencji żołnierze na froncie również to odczują.

Parę minut wcześniej T'ra skończyła rozmawiać z mistrzem Yodą. Opowiedziała mu o swoich podejrzeniach na temat fiaska natarcia jej wojsk. Nie ulegało wątpliwości, że Konfederacja była świetnie przygotowana do odparcia ataku, a zatem jej dowódcy już od dłuższego czasu musieli wiedzieć o całej operacji. To podsuwa pytanie, skąd? Mistrzyni Jedi nie podobało się to. Taki sposób myślenia zmuszał do podejrzewania niemal każdego, kto miał coś wspólnego z wywiadem. Zresztą nie jest powiedziane, że zdrajca ukrywa się właśnie tam.

Rzmyślania o tym musiała jednak zostawić na później. Zbliżał się czas skoku w nadprzestrzeń. Jeszcze trzy... dwa... jeden...


Tamir

- Przykro mi, sir. Nie jestem tu od wydawania rozkazów, lecz od ich wykonywania – odpowiedział spokojnie kapitan, zaznaczając jednak, że żadna siła na tej planecie nie jest w stanie go przekonać do innej hierarchii dowodzenia, tak jak nikt i nic nie wmówi mu, że ich wycieczka na coś się przyda.

Tamir chciał jeszcze coś powiedzieć, ale doszedł do wniosku, że dla oficera jest to definitywny koniec dyskusji na ten temat i nie wyobraża sobie nawet jakiegokolwiek ustępstwa. Swoją drogą zabawne jak bardzo podwładny jest zdeterminowany by nie usłuchać przełożonego. Zresztą nie pora była na dyskusje, gdyż oto z naprzeciwka nadbiegał VG-8743. BR wskazał go ręką na wypadek gdyby inni go nie dojrzeli, ale klon był tak blisko, że tylko ślepy by go nie zauważył.

- Sir – zaczął zwiadowca, gdy tylko dotarł do reszty grupy – Mam złe wiadomości. Zbliża się patrol złożony z około dwudziestu B1 i kilku B2. Jeżeli ich zaatakujemy to w parę minut zjawią się posiłki z ich okolicznej bazy. W tym czołgi.

- Jesteś pewien, że są tam czołgi? - spytał kapitan.

- Absolutnie, sam widziałem – odpowiedział VG, poklepując lunetę swojego karabinu snajperskiego. - Według mnie to silnie ufortyfikowane lotnisko. Nie za daleko od linii frontu, bo nasze siły powietrzne, których aktualnie nie mamy, nie zagrażają blaszakom. Te gnojki czują się całkowicie bezkarne!

- Jakie rozkazy komandorze? - spytał BR, ignorując ostatnią wypowiedź swojego żołnierza. Pozostali wpatrywali się w Tamira w oczekiwaniu.


Era

Bez zbędnego oczekiwania Jedi opuściła pozycje obronne klonów i ruszyła przez ziemię niczyją ku linii nieprzyjaciela. Zdecydowała się ominąć większe skupiska droidów z daleka i spróbować przemknąć się między nimi, unikając pojedynczych patroli, które w razie konieczności mogłaby unieszkodliwić świetlnym mieczem. Początkowo szło jej nadzwyczaj łatwo. Natknęła się na dwie czteroosobowe grupki, które żeby ominąć wystarczyło paść na ziemię. Dalej było jeszcze łatwiej, gdyż za pierwszą linią rozciągał się pokaźny teren na którym nie było nawet jednego droida. Era wciąż obserwowała otoczenie. Nie lubiła gdy wszystko szło gładko. Miała wtedy zabawne uczucie, że coś się za chwilę musi sypnąć. Jednak tym razem Moc zdawała się być po jej stronie.

Na niekończącym się morzu trawy, dziewczyna zauważyła jakieś odbłyski światła. Początkowo myślała, że to jakiś statek Konfederacji patroluje okoliczne łąki, ale w powietrzu niczego nie było. Dopiero gdy spojrzała niemal pionowo w górę, dojrzała co się działo. Na bezchmurnym niebie oprócz gwiazd znajdowały się też inne źródła światła. Na ułamek sekundy w jakimś miejscu błyskało czerwone bądź niebieskie światło, które chwilę potem gasło. Był to jawny znak, że na orbicie toczy się walna bitwa. To tylko pokrzepiło Erę, która z większą niż dotąd nadzieją, ruszyła przed siebie.

Wreszcie gdy na wschodzie ukazała się czerwona łuna, zza horyzontu wyłoniły się ogromne, niczym pnie drzew, lufy dział droidów. Jedi sięgnęła po elektrolornetkę. Każde działo było otoczone swoistym murem o wysokości kilku pięter. Do tego dostrzegła przynajmniej dwudziestkę droidów na każdą fortyfikację. No i pozostawała kwestia odległości. W tej chwili, z daleka, D'an dostrzegała cztery działa, oddalone od siebie nawzajem o przynajmniej kilometr. A z pewnością nie były to wszystkie, które ostrzeliwały wioskę. Przynajmniej teraz stały spokojnie, jakby faktycznie były tylko elementem krajobrazu.


Shalulira & Nejl


Kupiec nie wykazywał chęci do sprzeciwiania się, ale można było wyczuć, iż wielce zdziwiło go takie pytanie ze strony przyjezdnych. Dziwnie wyglądająca para, opatulona w brązowe szaty wskazujące, że ich właściciele są raczej włóczęgami niż turystami, nie wzbudzała zaufania. Z drugiej strony podarte ubrania i niechlujny wygląd, utwierdzały handlarza w przekonaniu, że ze strony tej dwójki niewiele może mu zagrażać. Taki imidż był efektem przygody w dżungli, ale o tym sklepikarz wiedzieć nie mógł bez zdolności czytania w myślach, a tej, jak wszyscy inni jego krajanie, nie posiadał. W końcu musiał dojść do wniosku, że ci ludzie stracili wszystkie, prawdopodobnie wyżebrane lub skradzione, kredyty i starają się powrócić do domu. Dlatego udzielił innej odpowiedzi niż spodziewali się Jedi:

- Niestety ambasada Republiki została zlikwidowana. Jakiś tydzień temu rząd podjął decyzję o zerwaniu kontaktów politycznych. Nie wiedzieliście o tym? Obawiam się, że zostaniecie na Rodii dłużej niż byście chcieli – odpowiedział średnio uprzejmym tonem. Naturalnym wydawało się, że nie zamierza marnować zbyt wiele czasu na kogoś kto nie ma grosza przy duszy i nie jest potencjalnym klientem.

Tymczasem Lira zauważyła dwójkę Rodian oglądających towar przy innym stoisku. Jeden z nich wziął do ręki małą figurkę i zdawał się targować o cenę ze sprzedawcą. Drugi przysłuchiwał się rozmowie, ale w pewnym momencie spojrzał prosto na Jedi. Spojrzenia obojga spotkały się na ułamek sekundy, ale tamten jakby zażenowany natychmiast odwrócił wzrok i ponownie zainteresował się targami jego towarzysza. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że Shalulira widziała ich w pobliżu kantyny. Mogła się mylić, Rodianie zdawali się być do siebie bardzo podobni, ale tylko ta dwójka nosiła czyściutkie, błękitne wdzianka.
 
Col Frost jest offline  
Stary 18-12-2009, 18:41   #46
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Tamir zaczął tęsknić za poprzednim życiem. Kiedy był jeszcze padawanem i całe dnie spędzał w towarzystwie swej Mistrzyni. Poznawał tajniki Mocy, uczył się zaawansowanej szermierki i uczył się życia. Wtedy z utęsknieniem wyczekiwał momentu pasowania na Rycerza. Młodemu Jedi brakowało nawet nudnego uganiania się za terrorystami z planety na planetę, z systemu do systemu. Znacznie bardziej wolałby to, niż wędrowanie przez szerokie połacie trawy, w towarzystwie trzech klonów, bez broni, ranny i bez szans na jakiekolwiek wsparcie. Całe szczęście, że nad głową nie latały im jeszcze Hieny. Za uśmiech losu mógł uznać, że do tej pory nie natknęli się jeszcze na żaden oddział droidów....

- Sir – zaczął zwiadowca, gdy tylko dotarł do reszty grupy – Mam złe wiadomości. Zbliża się patrol złożony z około dwudziestu B1 i kilku B2. Jeżeli ich zaatakujemy to w parę minut zjawią się posiłki z ich okolicznej bazy. W tym czołgi. -

Będę musiał lepiej dobierać myśli, do okoliczności powiedział w myślach, spoglądając po swoich żołnierzach. B1, B2 i czołgi... gorzej chyba być nie może

- Jesteś pewien, że są tam czołgi? - spytał kapitan.

- Absolutnie, sam widziałem – odpowiedział VG, poklepując lunetę swojego karabinu snajperskiego. - Według mnie to silnie ufortyfikowane lotnisko. Nie za daleko od linii frontu, bo nasze siły powietrzne, których aktualnie nie mamy, nie zagrażają blaszakom. Te gnojki czują się całkowicie bezkarne! -

Tamir westchnął, kręcąc głową ze zrezygnowaniem. Musiał szybko coś wymyślić. Coś sensownego, by te droidy ich nie rozniosły. Albo droidy, albo czołgi. Rycerz skierował głowę w kierunku, z którego przybył VG i skąd miał nadejść patrol Konfederacji. Yalare wiedziałaby co powinni teraz zrobić. Ona potrafiła odnaleźć się w każdej sytuacji. pomyślał ściągając brwi Ale Yalare tutaj nie ma. Ty jesteś komandorem i to na tobie spoczywa odpowiedzialność za los tych żołnierzy. Tamir zacisnął dłoń w pięść. Na pytanie kapitana chciał odpowiedzieć "Walczymy", oj, jak bardzo chciał tak odpowiedzieć, ale...cóż, nie mógł. Dobry dowódca potrafi ocenić sytuację i podjąć odpowiednią decyzję. Zabrak wiedział, że wiele razy już zawiódł swoich ludzi i tym razem, nie może do tego dopuścić. Nawet gdyby...

- Sir? - ponaglił go BR, spoglądając w kierunku horyzontu i wypatrując pierwszych blaszanych sylwetek. Tamir czuł przez Moc jego rosnące zdenerwowanie, ale i... zdecydowanie. Młody Jedi czuł, że każdy z jego ludzi stanie do walki, jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba. Ale Torn nie mógł wydać im takiego rozkazu. Mistrz Yoda mówił, by nie zapomnieli kim są. By nie poddawali się zwątpieniu. On był przede wszystkim Jedi i powinien postąpić, jak Jedi. Na wojskowe myślenie przyjdzie jeszcze czas, jeśli Moc da. Spojrzał z pewnością w oczach na swoich podkomendnych. Tak niewielu mu już zostało. Chciałby ujrzeć ich twarze, ale zamiast tego widział tylko białe hełmy bez wyrazu.

- Wycofujemy się - stwierdził - Te grupka puszek to żadne wyzwanie dla was, ale obawiam się, że ze wsparciem byśmy sobie nie poradzili -

Tak jakbyśmy mogli sobie poradzić z ucieczką pomyślał przenosząc wzrok na BR. Był dobrym kapitanem, poprowadzi swoich ludzi bezpiecznie. Tamir wiedział, że może mu zaufać, mimo, iż jego rozkazy, mogą nie spodobać się klonowi.

- Musimy zatem ruszać sir - zaczął kapitan, ale Jedi powstrzymał go uniesieniem ręki.

- Będę tylko spowalniał odwrót. Nie dalibyśmy rady ani im uciec, ani ich ominąć. Ruszacie tylko wy. - zaczął z pewnością w głosie i powagą wymalowaną na twarzy - Żadnych sprzeciwów - dodał szybko, wiedząc, że któryś z klonów z pewnością będzie chciał dołożyć swoje trzy grosze. - Ruszajcie już. Spróbujcie dołączyć do któregoś z walczących oddziałów. Jeśli Moc pozwoli, jeszcze się spotkamy -

- Sir, za przeproszeniem, ale to jest szaleństwo! Chce się pan oddać blaszakom? - zapytał z niedowierzaniem BR - Nie możemy.... -

- To jest rozkaz żołnierzu. - przerwał mu Jedi - Wycofacie się i dołączycie do któregokolwiek walczącego oddziału Republiki. Nie myślcie nawet o tym, by po mnie wracać, póki sytuacja nie zostanie opanowana. - Tamir położył dłoń na ramieniu kapitana - Czasami trzeba użyć innych metod, niż otwarta walka - wspierając się na ramieniu żołnierza, wręczył mu jego karabin, który służył mu jako kula - Nie zabiją bezbronnego, bo nie będę stwarzał dla nich zagrożenia. Nie traćcie więcej czasu. Ruszajcie już! -

Tamir uśmiechnął się do samego siebie i do swojego pomysłu. Poświęcał siebie, by dać szansę tym kilku klonom. Tak powinien postąpić Jedi. Poświęcić siebie, by ratować innych. Siadając na trawie i spoglądając w kierunku, z którego miał nadejść patrol, młody Jedi miał nadzieje, że inni radzą sobie o wiele lepiej.
 
Gekido jest offline  
Stary 19-12-2009, 22:00   #47
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Następnej osobie która wciśnie mi jakiś tytuł na piękne oczy urwę łeb i zrobię sobie z niego kapelusz. Myślała ponuro pani komandor, przemierzając żwawym krokiem trawiastą równinę. Rozumiem, musieli nam dać stopnie wojskowe ze względu na sytuację, ale nie mogli do tego dorzucić jakiegoś szkolenia? Chociaż jednego durnego wykładu co robić a czego nie robić? Tymczasem nawet ten przeklęty regulamin dostałam na chwilę przed odlotem.
Robiło się zimno, nie na tyle by poważnie dokuczyć Erze jednak dość by zaczęła tęsknić za zostawioną w wiosce kurtką. Wizualnie okropne szaty przeciętnych Jedi przynajmniej były ciepłe, czego o jej podartym i brudnym podkoszulku nie można było powiedzieć.
Drobne skaleczenia i oparzenia, których podczas całego dnia walk zebrało się całkiem sporo przypominały boleśnie o swoim istnieniu. Nie były jednak nawet w połowie aż tak dotkliwe jak niepokój. Uczynny głosik gdzieś za uchem którego podszeptów nie mogła się pozbyć z głowy.
Zaraz coś się zdarzy, wejdziesz prosto w minę, albo w pokaźny patrol. Poczekaj tylko chwilę. Komentarz przed którym wzdrygała się w duchu. Jeden z bardziej upierdliwych jednak nie najgorszych. Wiesz, że nie masz po co tam wracać, prawda? Coś się stało. Trafili w centrum dowodzenia, albo w szpital, wszystko poszło w rozsypkę. Klony straciły kryjówkę, umierają w pyle. A ty ich wszystkich zostawiłaś. Poszłaś sobie nie wiadomo gdzie. I po co? Liczysz, że to coś zmieni? Droidy są jak powódź, zatopią wszystko na swojej drodze. Naprawdę wierzysz, że jeden Jedi może zrobić cokolwiek by odwrócić bieg tego kataklizmu?
To był dużo gorszy pomysł który pomimo usilnych prób pozbycia się go z myśli nie chciał odejść.
Nie ma sensu myśleć o tym co się tam dzieje. To niemądre martwić się czymś na co nie ma się wpływu. Upierała się podejmując dyskusje z sama sobą.
A powinnaś mieć. Jesteś ich dowódcą.
Na to wciąż nie umiała znaleźć odpowiedzi.
Zacisnęła dłoń na ziemnej rękojeści miecza obijającej się o biodro przy każdym kolejnym kroku. Przywołała subtelną, ciepłą obecność zaklętą w krysztale.
I co teraz będzie tato? Zapytała jak zawsze gdy czuła się zagoniona pod ścianę.


***

Cisza czasem potrafiła doprowadzić do szaleństwa, wdzierała się pomiędzy dwoje ludzi jak przepaść, wiała duchowym chłodem.
Dziewczyna znała procedurę na pamięć. Oczyścić, stabilizator tkankowy, opatrunek z bactą, oczyścić, stabilizator, bacta i tak w kółko. Działała jak automat, odnajdując kolejne rany na plecach i boku mistrzyni. Caprice zdawała się nie umieć przeżyć nawet trzech dni bez styczności z jakimś wybuchem. Tym razem zafundowała sobie ładną kolekcje oparzeń i osmolonych kawałków metalu zbitych w ciało.
- Jesteś na mnie zła? – spytała twi'lekanka gdy dziewczyna wprawnym ruchem przykleiła kolejny opatrunek do czerwonej skóry mistrzyni. Era podniosła powoli wzrok, usadowiona za plecami starszej Jedi nie miała jak spojrzeć jej w oczy, widziała tylko posągowy profil pięknej twarzy obcej i lekku delikatnie wymachujące końcami.
- To senator neguje słuszność twojej decyzji, nie ja. – odparła dyplomatycznie. z zewnątrz wszystko wydawało się być z porządku, jednak każdy kto znał naturę relacji parawaniki i jej mentorki doskonale wiedział, że odpowiedź nie mogłaby być bardziej oczywistsza. - Gdy zabrałaś flotę by bronic kolonii przed piratami zdrajca uznał, że nie w pełni wyszkolona nastolatka nie będzie w stanie skutecznie bronić senatora i ujawnił się. Ocaliłyśmy i kolonistów i nadęty biurokratyczny tyłek. Nie mogło być lepiej. – stwierdziła odgarniając za ucho niesforny padański warkoczyk.
- A mimo to jesteś na mnie zła. – Twi'lekanka odwróciła się uniemożliwiając uczennicy dalsza pracę. Cała Caprice, zawsze dążyła do konfrontacji.
- Podjęłaś właściwą decyzję – odparła zachowując kamienny spokój, czarne oko wydawało się puste, srebrne lśniło lodowatym blaskiem. - To ja spanikowałam, nie powinnam była wysyłać tego sygnału.
- Gdybyś naprawdę spanikowała razem z senatorem bylibyście martwi. To nie błąd prosić o pomoc gdy wokół dzieje się coś złego – stwierdziła starsza Jedi z nietypową dla siebie powagą.
- Ale i tak trzeba radzić sobie samemu, prawda? – spytała Era zachowując spokojny ton. Mimo to wiedziała, że mistrzyni wygrała. Wydobyła w końcu wyrzut wiszący w ciszy pomiędzy nimi.
- Jedi powinien przede wszystkim polegać na sobie. Nic wokół nie jest pewne, nawet Moc. – Caprice przemówiła, łagodnym, ciepłym głosem. - Dlatego jesteśmy szkoleni tak wszechstronnie, by zawsze sobie poradzić. Ponadto uczymy się nie przywiązywać do niczego gdyż wiele w życiu musimy porzucać. Poświęcać nawet to co jest dla nas najdroższe jak... – Twi'lekanka położyła dłoń na ramieniu uczennicy. - ...życie.
Era rzadko doświadczał od mistrzyni czułości, choć wiedziała, że łączy ich wiele. Caprice wierna dawnej przysiędze wobec utraconych przyjaciół była przy niej właściwe od zawsze, jeszcze gdy uczyła się z młodzikami mogła liczyć na jej radę, pomoc i towarzystwo. Mimo to twi'lekanka tylko w wyjątkowych sytuacjach dawała dziewczynie do zrozumienia jak bardzo ją ceni.
Mimo to trudno było się pozbyć goryczy jaką powodowało poczucie porzucenia w trudnej chwili.
- W końcu poradziłam sobie, prawda?- odparła spokojnie.
- Tak i jestem z ciebie dumna. To była trudna próba dla nas obu. Ciężko jest być samodzielnym. Jak i nie sztuką jest chronić kogoś za wszelką cenę ale uwierzyć w to, że może sobie poradzić.
Wobec tego co słyszała coraz trudniej było się jej złościć na mistrzynię mimo to fakt ten podsycał jedynie bunt Ery.
- A co by było gdybym sobie nie poradziła?
Twi'lekanka westchnęła.
- Wtedy musiałabym ponieść konsekwencję swoich wyborów. Przyjęłam odpowiedzialność za twoją naukę i życie senatora. Chociażby to było powodem by wrócić z flotą kiedy mnie wezwałaś. Mam też pewne powinności wobec rady i republiki które nakazywały mi powrót do was. Poza tym martwiłam się o ciebie i chciałam ci pomóc. Mimo to porzuciłam was oboje w imię przetrwania kolonii istot które były wobec nas uprzedzone jeśli nie wrogie. Zrobiłam to ponieważ wierzyłam, że to słuszna decyzja. Gdyby jednak okazała się błędna przełknęłabym jakoś jej konsekwencje, wyciągnęła wnioski i poszła dalej.
Era splotła ręce na piersi czując narastający żal. Uciekła spojrzeniem w bok do medycznego komputera niewyświetlającego odczyty funkcji zębnicowych Caprice.
- Tak po prostu?
- Nie, nie tak po prostu. Są straty które nie łatwo przeboleć ale nie wolno się im poddawać. Ból, żal, strach, miłość, gniew, troska, litość to doradcy, można ich słuchać jednak nie powinni tobą rządzić. – Caprice kontynuowała ze spokojem nie dając po sobie poznać, że słowa uczennicy ją zraniły, mimo to Era czuła przez Moc jej smutek. - Gdy stajesz przed trudną decyzją usiłują cię zawrócić z obranej drogi. Nagle pojawia się tysiące powodów dla których nie powinnaś czegoś robić. logika to najpotężniejszy sprzymierzeniec strachu. Ale gdy dokonujesz wyboru twoje serce wie co jest właściwe. I ja wierzę, że lepiej jest mu zaufać i ponieść konsekwencje błędu niż sprzeniewierzyć się samemu sobie.
- Tak jak ja przed chwilą. – słowa wyrwały się dziewczynie jakby same, znów podniosła wzrok na mentorkę. - Wiedziałam, że nie powinnam robić ci wyrzutów, że musiało ci być trudno zostawić mnie z tyłu. A mimo to pozwoliłam się przekonać własnemu rozżaleniu, że mogę cię oskarżać. Że skoro czuje się zraniona i mogę cię zranić to mam prawo to zrobić. – Gdy mówiła złość gdzieś uciekała, zaś Era pojmowała czemu mistrzyni dążyła do konfrontacji teraz świeżo po fakcie zamiast tak jak ona sama dusić się we własnych emocjach. Kto wie jak bardzo narosłyby z czasem ich wzajemnie żale, jak trudna stałaby się szczerość i to jedno słowo którego potrzebowały by ostatecznie przesadzić przepaść. - Przepraszam.
I nagle wszystko znów było dobrze.

***

Dorosła dziewczyna stała na stepie wpatrując się w widoczne na tle wstającego poranka działo. Nerwowo przeczesała ciemne włosy placami. Było coś złowieszczego w tek krwawej łunie świtu wdzierającej się w czarno-biały świat nocy. W porównaniu z wysokim murem i zgromadzonymi za nim siłami czułą się mała i słaba.
Oto twoja artyleria. Twój wybór. Zmierz się z nim i przyjmij konsekwencje. Może jednak nic nie musi się zawalić.
Czy to nie jest naiwność? Spytał uczynny głosik zza ucha.
Nie to nadzieja. I nie ma w niej nic złego.
Wraz ze znikającą nocą blakły rozbłyski walki, słabe światło nadziei. Żałowała, że nie może zanieść go swoim klonom.
Ruszyła biegiem, nie dając sobie czasu na zastanowienie. Dość wątpliwości, dość niepokoju i strachu. Teraz był czas na działanie. Będzie co Moc da. Jednak ta nigdy nie obdarzy cię cudem jeśli się wcześniej o nie nie postarasz.
Ruch zawsze był ulubioną formą medytacji Ery akrobatyka łączyła ściśle planowane ruchy z pewną dozą chaosu, dwie sprzeczności zlewające się w perfekcyjne poczucie wolności.
Odbiwszy się z ziemi u podstawy muru nie myślała o tym co robi, zaufała swemu ciału. Podskoczyła tak wysoko jak pozwoliła jej Moc. Palce same znalazły oparcie w miejscu gdzie zapewne był punkt strzelniczy. Silne, trenowane latami ramiona wprowadziły ciało w lekki ruch wahadłowy wynosząc je wyżej ku kolejnemu wyżłobieniu na którym mogła się wesprzeć.
Nie myślała, wspomnienia mogły okazać się zbyt zdradliwe. Po prostu ufała sobie i swoim umiejętnością przesadzając w końcu szczyt muru. Łatwiejszą „część” szturmu miała za sobą. Dłoń sama powędrowała do miecza. Droidy nie oddadzą łatwo działa, a ona sama nie zamierzała tani sprzedać swego życia.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 22-12-2009, 22:35   #48
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Nejl powstrzymał głowę, przed paranoicznym rozglądaniem się za idącymi w drugą stronę przechodniami. Czuł ten kocioł emocji mieszkańców, którzy zauważyli dwójkę odmieńców idących ulicami. Obojętność, zainteresowanie, wrogość, strach, nieufność i wiele innych często nie do końca jasnych - wszystkie emocje mieszały się ze sobą tworząc nieobliczalną masę. Empata z łatwością umiał odczytać emocje pojedynczych osobników, pewno wśród stojących rzędem dziesiątek istot, potrafiłby wskazać po ledwo kilku sekundach, kto jest wobec niego wrogi. Ale wobec setek przechodniów poruszających się chaotycznie na całej rozciągłości ulicy, a wśród nich całych rzeszy, którzy nawet nie zauważyli ich obecności, zdolności Nejla były bezużyteczne. mógł jedynie szukać w mocy bezpośredniego zagrożenia, ale wtedy mogło już być za późno. Z drugiej strony paradoksalnie mogli bardzo długo pozostać niezauważeni. Ot kolejni turyści dziwacy, którzy przegapili ostatni lot do planet jądra, teraz włóczą się nieporadnie po mieście. Oczywiście było to pobożne życzenie, ale chyba bardziej prawdopodobne niż, dwójka dyplomatów, którzy nie dotarli na czas na negocjacje.

[...]- Niestety ambasada Republiki została zlikwidowana. Jakiś tydzień temu rząd podjął decyzję o zerwaniu kontaktów politycznych. Nie wiedzieliście o tym? Obawiam się, że zostaniecie na Rodii dłużej niż byście chcieli –
Odpowiedź kupca niezbyt satysfakcjonowała Nejla, po prostu nie tego chciał się dowiedzieć. Zabrał więc tym razem głos i zagadnął do kupca równe spokojnie co jego towarzyszka:
- A nie wiesz gdzie możemy znaleźć byłego senatora, Dongo Ralima?- słowa dyplomaty brzmiały jakby pytał o coś jak najbardziej naturalnego. Rycerz miał nadzieję, że kupiec nie nabierze zbędnych podejrzeń, ale bacznie obserwował swojego rozmówce, by w razie potrzeby udobruchać kupca
Handlarz spojrzał podejrzliwie na stojącego przed nim mężczyznę. Co taki łachmaniarz może chcieć od jakiegoś senatora? Do tego jeszcze jest nietutejszy. Kupiec sam już nie wiedział co o tym myśleć, dlatego odrzekł:
- A czy ja wyglądam na kogoś kto się przyjaźni z senatorami? Kupujesz coś albo do widzenia. Ja tu staram się zarobić na życie.
Rycerz nie dał po sobie poznać jakiegokolwiek zdenerwowania reakcją handlarza. Ręka Ricona wykonywała niemal niezauważalny ruch, gdy rzekł równie spokojnym tonem, lecz tym razem, przebijała się gdzieś błagalna nutka:
- To jest nasz stary znajomy, właściwie jedyny na tej planecie, a z pewnością zna pan choć dzielnice, gdzie mieszka. Bardzo bylibyśmy wdzięczni za tą skromną informację
- No tak to jest państwa stary znajomy, od razu widać - ton kupca zmienił się całkowicie. Nagle stał się miły, uprzejmy, wręcz poddańczy, Nawet Ricona zaskoczyła ta zmiana. Przez krótką chwilę zastanawiał się czy przypadkiem ta sugestia w mocy nie była zbyt silna, czy nieświadomie nie przekroczył pewnej niepisanej granicy w wpływaniu na słabe umysły, ale uświadomił sobie, że po prostu nie docenił żyłki handlowej rozmówcy: no bo skoro ktoś znał bardzo wpływowego senatora, to z pewnością jest odpowiednio wpływowy, by być dobrym klientem. Jak czasem mawiał jego mistrz "Najtrudniej w galaktyce przewidzieć zachowanie inteligentnej istoty". Nejl uśmiechnął się w duchu, gdy słuchał dalszego wywodu sklepikarza - Przecież tak znamienite persony mogły przyjechać tylko do największych przedstawicieli naszego narodu. Ale, że na lądowisku nikt państwa nie powitał. Toż to po prostu skandal. Niebywałe. Niestety ktoś tak malunki jak ja nie ma wstępu do tak znakomitego towarzystwa. Bardzo żałuję, ale obawiam się, że nie jestem w stanie pomóc.-
-Dziękujemy mimo wszystko za pomoc- odrzekł jedi z lekkim kiwnięciem głowy, choć spodziewał się jakiejkolwiek informacji od rodianina. Może z "kolejnym dowiemy się czegoś więcej".
Spojrzał Shalulirę, by dać jej znać, że mogą szukać dalej, ale ta patrzyła się teraz w innym kierunku, na jakąś dwójkę rodian przy innym stoisku. Nejl zmarszczył czoło próbując zauważyć ten szczegół który przykuł jej uwagę lecz nic nie odkrył
-Lira? - zapytał się cicho swej towarzyszki, lecz ta, odwróciwszy w jego stronę wzrok odrzekła krótko
-Próbujmy dalej- Rycerz kiwnął głową i ruszyli dalej, w głąb ulicy.
Ricon tym razem przejął pełną rolę w wypytywaniu. Szukał handlarzy, którzy akurat nie mieli żadnych klientów, aby nie było żadnego postronnego świadka rozmowy. Tym razem nie wspominał o tym, jakoby są znajomymi senatora, nie chciał bowiem kolejnej euforycznej reakcji handlarzy, która mogła zwrócić niepotrzebną uwagę. Miał nadzieję, że wystarczy tylko "sugestia", że ta skromna pomoc nieuzbrojonej i niepozornej dwójce ludzi, nikomu nie może zaszkodzić, a informacji trzeba udzielić, żeby się chociażby odczepili, choć rycerz w razie potrzeby był gotów lepiej przekonać kupców. Jak poprzednio, Nejl nadal bacznie obserwując swych rozmówców, wypytywał o miejsce zamieszkania senatora, albo przynajmniej o dzielnicę, gdzie można go szukać. Oczywiście ci losowo wybrani kupcy mogli nic nie wiedzieć. Miał jednak zamiar przepytać przynajmniej 5 kupców, aby mieć pewność, że tutaj raczej nic nie znajdą. Wtedy no cóż... Można było próbować w kantynie.
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!

Ostatnio edytowane przez enneid : 22-12-2009 o 22:43.
enneid jest offline  
Stary 22-12-2009, 23:59   #49
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
W przestrzeni trwała zażarta walka. Dziesiątki ogromnych niszczycieli ostrzeliwało się wielkimi, świecącymi wiązkami śmiercionośnej energii. Pomiędzy nimi śmigały małe myśliwce i walczyły ze swoimi odpowiednikami po stronie przeciwnika. Co chwilę któryś statek eksplodował, ale było ich tak wiele, że z punktu widzenia obserwatora, nie można było zauważyć różnicy w ich liczbie.

Początkowo siły mistrzyni Saa przeważały znacznie. Posiłki przysłane przez mistrza Fisto dały dodatkową siłę ognia, tak bardzo potrzebną podczas pierwszego natarcia. Wszystko zdawało się wskazywać na to, że tym razem klony nie dadzą się tak łatwo zmusić do odwrotu. Atakujący stracili jednak przewagę w momencie, gdy obrońcy ściągnęli jednostki z całej orbity planety.


Bitwa rozszalała się na dobre i nic nie wskazywało na to by wkrótce miała się zakończyć. Przewaga raz była po stronie Republiki, by za chwilę dzięki śmiałemu manewrowi droidów, przechylić się na stronę Konfederacji. Na szczęście w pierwszej fazie starcia Venatory, korzystając z zaskoczenia i chwilowej przewagi, zajęły dogodne pozycje, i teraz mimo wciąż rosnących strat, szczególnie wśród myśliwców, dzielnie je utrzymywały. W takiej sytuacji T'ra Saa podjęła decyzję, która mogła kosztować jej wojska wszystko. Pod osłoną V-19 kanonierki ruszyły w stronę planety przez maleńką szczelinę w szykach Separatystów.

I znowu, podobnie jak przy pierwszym desancie, setki LAAT/i, w zwartej formacji, przewoziły tysiące żołnierzy, gotowych do walki. Tym razem towarzyszyły im również LAAT/c oraz LAAT/v transportujące ciężki sprzęt i śmigacze. Na pokładach znajdowały się też medykamenty, zapasy amunicji i żywność. Druga fala, chociaż z ogromnym opóźnieniem, docierała właśnie na powierzchnię Elomu.


Tamir

Klony stały jak wryte. Nawet sierżant nie ruszył się z miejsca i nie wiedział co o tym myśleć. Komandor zamierzał poświęcić się dla czwórki żołnierzy. To nie mieściło się w ich głowach. Od zawsze byli wychowywani w przekonaniu, że to właśnie dowodzący musi pozostać nietkniętym, jako ten, który zna najwięcej tajemnic i planów strategicznych. Natomiast oni, zwykli wojownicy, mogli poświęcić się i zaryzykować nawet niewolę, gdyż i tak za wiele zdradzić wrogowi nie mogli.

- Sir... - zaczął BR, ale Tamir gwałtownie mu przerwał:

- Już! Jazda!

Nikt nie śmiał przeciwstawić się rozkazowi i jeden po drugim ruszali w drogę powrotną, znikając w ciemnościach. Jedi został sam. Teraz oczekiwał na pojawienie się wrogiego patrolu, na którego łaskę będzie zdany. Nie podobało mu się to, ale sądził, że droidy nie zrobią mu większej krzywdy. Przynajmniej na początku. Minuty wlokły się, ale Torn był spokojny. Zdążył się już pogodzić z własnym losem. Co ma być to będzie.

Wreszcie doszedł go dźwięk kroków kilkunastu osób. Wyobraził sobie metalowe stopy sunące po trawie. Oddział był nie dalej niż sto metrów od niego. Wyostrzył wzrok i parędziesiąt sekund później dojrzał sylwetkę pierwszego droida. Musiał to być B1. Za nim pojawiły się kolejne
blaszaki i po jakimś czasie ostrożnie zbliżyły się do siedzącego na ziemi. Obeszły go ze wszystkich stron, trzymając broń w pogotowiu. Tamir błyskawicznie je policzył. Jeżeli się nie pomylił otaczało go dwadzieścia sześć B1 oraz osiem B2. Siły wystarczające do zabicia rannego i bezbronnego Jedi.

Dłuższą chwilę nic się nie działo. Wydawać by się mogło, że puszki rozładowały swoje baterie, gdyby je miały, i teraz ani drgną. Wkrótce jednak któryś z B1 wystąpił do przodu. Był to prawdopodobnie dowódca, gdyż jako jedyny posiadał barwne wzorki, które podobnie jak u klonów, mogły oznaczać stopień. Młody rycerz nie wiedział jednak czy jest tak w rzeczywistości i jeśli, to jakiej rangi żołnierza ma przed sobą.

- Kim jesteś? – usłyszał komputerowy głos, typowy dla jednostek B1.

- Podróżnikiem, który znalazł się w niewłaściwym miejscu – odpowiedział Torn.

- Istotnie – stwierdził dowódca patrolu tonem wskazującym na niezbyt różową przyszłość znalezionego człowieka. - W imieniu Konfederacji Niepodległych Systemów jesteś aresztowany. Nie opieraj się a nic ci się nie stanie, w przeciwnym razie zostaniesz zastrzelony – dodał po chwili. - Brać go – rozkazał swoim podwładnym.

Z pierścienia otaczającego rannego wyszły dwa kolejne B1, chwyciły go za ramiona i podniosły do góry. Następnie w ten sam sposób zaczęły go ciągnąć w kierunku, z którego przyszły. Reszta oddziału kroczyła za nimi. Tamir mógł tylko domyślać się ile luf wciąż celuje w jego plecy bądź głowę. Tylko dowódca szedł przed nim.

Po niezbyt długim marszu dotarli wreszcie do bazy, która okazał się prowizorycznym lotniskiem. Znajdowało się tu co prawda kilka czołgów oraz artyleria przeciwlotnicza, jednak nawet nowicjusz mógł dostrzec, że droidy nie obawiają się ataku. Myśliwce i bombowce nie były zamaskowane, podobnie jak czołgi i artyleria. Przy polowych działkach nie trzymano warty, by w razie nagłego nalotu móc powstrzymać nieprzyjaciela. Dodatkowo cały obszar był świetnie oświetlony. Najwyraźniej początek bitwy o Elom przekonał dowódców Konfederacji do tego, że Republika jest zbyt słaba by im zagrozić.

Jedi został zaprowadzony do celi chronionej polem siłowym, chociaż zupełnie jasnym było dla niego, że nie stoi ona tutaj dłużej niż kilka dni. Prawdopodobnie cała baza nie była wiele starsza. W sąsiedniej celi spał jakiś osobnik, którego można by porównać do Zabraka. Również posiadał rogi na głowie, chociaż tylko cztery i zdecydowanie dłuższe od kości pobratymców Torna. Najbardziej odróżniały go jednak uszy, które były szpiczaste i długie, sięgające powyżej głowy, a ich końcówki, na pierwszy rzut oka, zdawały się bardzo podobnymi do rogów tak, że można było odnieść wrażenie iż jest ich aż sześć.

Po bliższym przyjrzeniu się Tamir zauważył, że więzień jest ciężko pobity. Twarz miał strasznie spuchniętą, palce u lewej ręki powyginane pod nienaturalnym kątem, a na powierzchni łysej czaszki zastygła stróżka fioletowej cieczy, która musiała być krwią. Do tego jego szata była poszarpana i pokryta fioletowymi plamami. Mężczyzna, bo prawdopodobnie nim był, wyglądał jak martwy, ale Jedi wyczuwał w nim życie. W trzeciej celi nie było nikogo.

Po paru godzinach, kiedy przez maleńkie okno hangaru, w którym znajdowały się cele, przedostały się już pierwsze promienie słońca, pojawiła się trójka droidów. Strażnicy zasalutowali temu, który musiał być jakimś oficerem, po czym otworzyli celę. Dwójka towarzysząca dowódcy, podniosła Torna i wywlekła go z celi. Młody rycerz został poprowadzony przez pas lotniska. Minęli kilka hangarów i weszli do jakiegoś budynku, który najwyraźniej musiał być siedzibą dowodzącego bazą. Tamir dostrzegł przed wejściem dwa śmigacze, które z całą pewnością nie były przeznaczone dla typów droidów, jakie znał. Prawdopodobnie były to pojazdy dla żywych osób, co więcej, niedawno używane.

W środku zaprowadzono go do jakiegoś pokoju i posadzono go na krześle. Tyłem do niego stała jakaś osoba w płaszczu i kapturze, wpatrzona w okno. Jedi zorientował się, że osoba ta jest czuła na Moc. Nie dostrzegł w niej Ciemnej Strony, ale fakt, że była związana z Konfederacją mówił sam za siebie. Blaszaki bez słowa wyszły z pokoju i dopiero wtedy Tamir usłyszał spokojny i łagodny głos.

- Witam na terenie Konfederacji Niepodległych Systemów – osobnik odwrócił się i Torn zobaczył z pozoru miłą i przyjazną twarz. Gdy mężczyzna zdjął kaptur, odkrył blond włosy średniej długości. - Nazywam się Artel Darc. Jestem głównodowodzącym wojskami Konfederacji na Elomie. Czy mogę się dowiedzieć co takiego, na naszych tyłach, robił rycerz Jedi?

Odpowiedź jednak nie padła, gdyż w tej chwili do pokoju wszedł ktoś jeszcze. Torn, ustawiony plecami do drzwi, nie widział kto to, ale mógł odczuć, że ta osoba jest przepełniona gniewem i nienawiścią. Ciemna Strona wręcz z niej buchała i zdawało się, że może zabijać samą obecnością. Co więcej, po części było to już Tamirowi znane, ale nie pamiętał skąd. Był pewny, że nigdy nie był świadkiem aż takiej złości.

- Wreszcie coś co sprawi mi prawdziwą przyjemność – młody Jedi zamarł. Znał ten głos doskonale, chociaż słyszał go tylko raz w życiu. Postać powoli wchodziła w pole widzenia młodzieńca. Była ogromna. Ręce ochraniały wojskowe rękawice, głowa schowana była pod kapturem, a reszta ciała pod szatami. - Witaj szczeniaku... Witaj w moim piekle – powiedział Korel.


Era

Srebrna klinga błysnęła w świetle dnia. W nocy można było liczyć na ciche podkradnięcie się i podłożenie ładunków, za dnia było to już mało prawdopodobne, a Era nie zamierzał czekać kolejnej doby. Zamierzał zniszczyć tyle dział ile jej się uda i to już teraz. Zgrabnie pozbyła się dwójki wartowników patrolujących mur. Zdawało się, że wciąż nie została zauważona. Zbiegła po schodach na dół.

Na środku placu stało olbrzymie działo, wysokie na kilkadziesiąt metrów. W tej chwili nikt go nie obsługiwał, jednak wokół niego znajdowało się całkiem sporo B1, które jednak całkowicie zaskoczone i rozproszone stawały się łatwymi celami dla świetlnego miecza znajdującego się we wprawionej ręce.

Kolejne blaszaki padały rozcięte na ziemię, ale były natychmiast zastępowane przez nowo przybyłe. Po kilkunastu minutach walki nic się nie zmieniało. Era wciąż odbijała kolejne wiązki z blasterów i niszczyła kolejnych żołnierzy, ale tych nie ubywało. Do tego ktoś włączył alarm, który z całą pewnością został dostrzeżony w sąsiednich posterunkach. Jedi podjęła decyzję przedarcia się do pulpitu działa, bez likwidowania wszystkich droidów.

Kolejne B1 padały pod ciosami, ale nie powstrzymywało to ich towarzyszy, którzy wciąż strzelali. D'an albo unikała albo odbijała te strzały, co kończyło się końcem dla kolejnej puszki. Wreszcie dotarła do swojego celu. Podłożyła dwa ładunki, wręczone jej przez AZ-1121 i odskoczyła w bok. Kolejne dwa ciosy i nacisnęła przycisk na detonatorze. Cały panel sterowania przestał w jednej chwili istnieć. Mimo, że działo było właściwie całe, teraz było bezużyteczne.


Shalulira & Nejl

Dwaj pierwsi kupcy nie wiedzieli niczego o Dongo Ralimie. Nawet nie słyszeli takiego nazwiska. Prawdopodobnie nie interesowała ich polityka. Trzeci, owszem, słyszał o senatorze, ale był całkowicie przekonany, że od kilku lat nie żyje. Kolejny burknął coś o braku jego cennego czasu i zawracaniu jego głowy głupotami. W końcu ostatni zapytany stwierdził, że skoro jest poszukiwany senatorem to z pewnością przebywa na Curoscant i najtrafniejszym pytaniem byłoby pytanie o drogę do portu kosmicznego, a nie o adres zamieszkania polityka.

Gdy oboje Jedi stracili już nadzieję na dowiedzenie się czegokolwiek od, zainteresowanych wyłącznie własnymi interesami, kupców pojawił się promyk nadziei. Jakiś podejrzanie wyglądający Rodianin, w starych łachmanach zagadał do nich szeptem:


- Szanowni państwo szukają domu senatora Ralimy? Mogę pomóc. Za drobną opłatą oczywiścieNejl nie wyczuł w nim kłamstwa.

Lira obejrzała się za siebie. W pewnej odległości od nich stała dwójka Rodian w błękitnych ubraniach i zdawała się ze sobą o czymś energicznie rozmawiać. Jeden z nich był odwrócony do Jedi tyłem, ale jego rozmówca mógł spokojnie ich obserwować. Pod warunkiem, że taki właśnie miał cel.
 
Col Frost jest offline  
Stary 29-12-2009, 18:29   #50
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Gdy tylko przeskoczyła ogrodzenie do ust Ery napłynęło jedno podsumowujące sytuację zdanie.
- A niech to jasna... - tu posypało się kilka zasłyszanych w czasie podróży pojedynczych słów określających czynności seksualne lub choroby weneryczne, nie miała pojęcia z jakich jeżyków pochodzi większość określeń ale trudno było nie zrozumieć kontekstu. Jak to jest, że gdy musisz się targować z obcym handlarzem trudno ci wycedzić choć jedno poprawne zdanie w lokalnym narzeczu a gdy widzisz mały wiec droidów od razu robi się z ciebie parszywy poliglota. Pomyślała usiłując zbyć drwinami lodowatą obręcz strachu zaciskająca się wokół żołądka.
Obrazek jaki miała przed sobą nie nastrajał zbyt optymistycznie. B1 okalały działo ścisłym pierścieniem, na szczęście wszystkie zdębiałe i zdaje się równie ucieszone jej widokiem co ona ich. Srebrne ostrze zakwitło nim jeszcze dotknęła ziemi. Potem był już tylko wizg i ruch.

***

- Skup się dziewczyno – Caprice rzadko kiedy podnosiła głos jednak tym razem nie było innego wyjścia niż przekrzyczeć huk wystrzałów. Miecz o szmaragdowym ostrzu, tej samej barwy co oczy mistrzyni osłaniał ich bieg przez korytarz statku.
Dziewczynka dreptała obok twi'lekanki jeszcze bledsza niż zazwyczaj, szeroko otarte oczy chaotycznie skakały po otoczeniu nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Jakiś mężczyzna strzelał zza którejś skrzyni. To ktoś z załogi czy pirat? Gdzieś wybuchł granat, wybuch na chwile splótł się z bolesnym, urwanym szybko krzykiem. Czyim? Pokład drżał od kolejnych spadających na niego wystrzałów. Tak samo było w głowie Ery wszystko drgało telepiąc się w coraz to nowym kierunku. Obrazy i nadchodziły i umykały jak smugi nadprzestrzeni.
- Próbuje... – jęknęła. Zrób albo nie, nie można próbować. Ktoś jej to kiedyś powiedział niestety w obecnym stanie ducha nie była w stanie przypomnieć sobie kto. Minęły kogoś, widziała tylko wzniesioną broń i zielony błysk miecza. Ilu piratów było jeszcze na pokładzie. I gdzie? Za nimi? Przed nimi?, w tamtym korytarzu? A może w tym?
- Nie na nich na sobie. – syknęła mistrzyni gwałtownie skręcając róg. Przycisnęła podlotka plecami do ziemnej, metalowej ściany. - Jeśli nie panujesz nad sobą nie zapanujesz nad sytuacją. – O pokład zadudniły kroki, ktoś puścił się w pościg. - Bądź świadoma swojego położenia, swoich celów, atutów i słabości. Zdziwisz się jak łatwo przyjdzie reszta. – Caprice wyprostowała się obracając głowę w stronę przybierającego na sile rumoru. Zielone ostrze zakręciło młynek w powietrzu. - Jeśli nie masz czegoś za co dobrowolnie oddasz życie nie jest ono wiele warte. Jednak jeśli nie mas odwagi walczyć o swoje życie nie jest ono warte nic.

***

Świadoma siebie, smukłego ciała zataczającego kolejne kręgi z mieczem w dłoni. Tętniącej w żyłach krwi i adrenaliny. Echa starcia odbitego w Mocy. Świadoma sytuacji, napierających ze wszystkich stron droidów, które jak ulewa zdawały się nie kończyć.
Więcej was w fabryce nie mieli? To szkoda. Przełknęła myśli przebijając się w końcu do panelu sterowania. Świat wokół zdawał się wyć, skręcać w brutalnej sensacji walki. Poprzez Moc była częścią tego gwałtownego rytmu, jej puls bił w rytm kolejnych wystrzałów, uspokajając go, panując nad nim usiłowała rozszerzyć swój wpływ na pole bitwy. Ujarzmić go ukierunkować na swoją korzyść.
Nie łatwo było osłaniać się przed atakami i mocować ładunki. Dbać o to czy są dobrze przytwierdzone i jednocześnie zamachnąć się na droida. Miała poczucie, ze robi to zbyt szybko, zbyt gorączkowo. Ale jak tu się nie spieszyć mając na karku gorący oddech kolejnych wystrzałów?
Nareszcie. Niewiele myśląc skoczyła w tył naciskając jednocześnie przycisk detonatora.
Błąd.
Olśnienie przyszło w tej samej chwili gdy przed oczami Ery zakwitł kwiat eksplozji.
Nagle wszystko stało się tak ostateczne. Tak jasne.
Nie wyjdziesz z tego żywa. Oznajmił jakiś chłodny głos w jej głowie. Wiedzą, że tu jesteś, zaraz przyślą posiłki. Nie ma nocy która by cię ukryła. A ich jest tutaj mrowie. Nie uciekniesz. I co zmieni to jedno działo? Czy w wiosce będzie lżej. Nie musiałaś go niszczyć. Gdybyś je przejęła...
Kat wygięcia celującej wprost w wschodzące słońce lufy nie nastrajał optymistycznie. Zapewne użycie jednego działa do ostrzału reszty nie było proste i mogło trochę zająć ale dawało choć tą ociupinkę nadziei na większą efektywność. Czy zdołałby wycelować i wystrzelać zanim zorientowaliby się co zamierza, zanim by ją zdjęli. I czy naprawdę było już za późno.
Myśli przeraźliwie jasne i złowieszcze pędziły podczas gdy wokoło świat zwolnił. Patrzyła jak wybuch powoli rozwija się pochłaniając panel sterowania.
Kilometr odległości pomiędzy działami. Trzy minuty biegu dla wysportowanego człowieka, a nie dało się być Jedi i nie być wysportowanym, tak ich kształtowano w szacunku zarówno dla ciała jak i ducha, z Mocą być może nawet szybciej. Jeśli pobiegnie szybko i zygzakiem a może nie trafią w nią z muru. W tym czasie załoga wyśle meldunek o tym co się stało, ale żadne spójne decyzje nie zostaną podjęte. Będą ostrzeżeni ale jeszcze nie gotowi. Musiałby się szybciej owinąć z B1. Czy wzięła parę granatów? Nie pamiętała sprawdzi po drodze.
Nie miała szans dotrzeć do trzeciego i czwartego działa. Ale z jeszcze jednym mogło się udać.
Nie ucieknę, nie w czasie dnia i z alarmem na karku. Ale mogę tam dotrzeć. Jeśli uda się przejąc działo mogę im jeszcze zaszkodzić, a jeśli nie zawsze zdążę je zniszczyć zanim... zanim mnie zabiją.
Ostatnia myśl była jak szron rozprzestrzeniający się po szubie. Dziwnie uspokajająca w swoim fatalizmie. Era D'an patrzyła już w twarz śmierci. Wiedziała, że strach jeszcze przyjdzie gdy groźba stanie się czymś realniejszym niż sama świadomość. Za bardzo lubiła swoje życie by się tego ustrzec. Jednak póki co ta nieuchronność dawała jej spokój i zdecydowanie. I musiała je wykorzystać do cna jeśli zamierzała zrealizować swój plan.
Moc jasny umysł i dym który podniósł się po wybuchu dawał szansę na szybką wspinaczkę nim blaszaki ostrzelają jej plecy. Zebrała wszystkie siły jakie jeszcze drzemały w drobnym ciele kobiety. Sięgnęła po niekończący się zasób Mocy wokoło. Musi być w pełni możliwości Jedi jeszcze choć kwadrans. Tyle powinno wystarczyć na wszystko. A potem... potem...
Z lodowatym zdecydowaniem na twarzy skoczyła w stronę muru, tam gdzie dym najbardziej zasłaniał droidom widok.
Na wszystkie czarne dziury Szlaku na Kessel jej życie było więcej warte niż jedno działo.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 29-12-2009 o 22:11.
Lirymoor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172