Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-01-2010, 19:05   #21
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Czekanie dłużyło się niemiłosiernie. Po raz kolejny nic się nie działo, a upływ czasu w normalnej rzeczywistości był tak nieznośnie wolny, że można było dostać do głowy... Data zdążył się już zaznajomić z całym mieszkaniem i w końcu znaleźć sobie miejsce na kaloryferze. W chwili obecnej chyba najcieplejszym miejscu pokoju. Ułożył się wygodnie i zdawało się, że śpi... Zdawało się. Gdy tylko Hash się ruszył zwierzak podniósł łeb z zainteresowaniem.

Półgodziny był w stanie gapić się w sufit po czym dał sobie z tym spokój. Można było wykorzystać lepiej tą godzinę. Ubrał się, przytulił kota na „do widzenia” i wyszedł. Mógł wykorzystać ten czas na zapoznanie się z jednym w okolicznych klubów. Najbliżej był „Chrome Mind” - nazwa sama z siebie była pretensjonalna, ale co tam... Po jakimś czasie wszystkim wyczerpywały się pomysły na nazwy...


Wnętrze klubu było dość przyjemnie urządzone. Minimalistycznie. To było ciekawe odkrycie... Dość duże pseudo loże – kanapa i fotel z nieśmiertelnego skaju oraz stolik z przeźroczystego plexiglasu... Niektóre ustawione – niby kameralnie – za ekranami z metalowej siatki... Takimi jak ten przy wejściu...

Bar, ciemny i prosty zajmował narożnik jednej z większych sal. Znudzona do granic możliwości dziewczyna eksponująca wszystko powyżej pasa; niby za późno zauważyła chłopaka i narzuciła na swoje „duże F” jakąś koszulkę... Choć i tak jej wzrok wyraźnie mówił: „Widziałeś?! Niezłe?!? Nie?”
Hash z, wydawałoby się, wyćwiczonym znudzeniem zamówił przysłowiowe cokolwiek i powędrował dalej odprowadzany przez wymowne „pfffff”. W klubie było pusto. Tylko w kilku miejscach siedziały pojedyncze osoby wyraźnie na kogoś czekające... Klub był duży, to dobrze – łatwiej było w takim zniknąć... Drugi bar obsadzony był przez faceta, który prezentował się o niebo lepiej niż plastik fantastik na pierwszym...

Hash usiadł na fotelu wyjął telefon. Powiedzmy, że jeszcze był to telefon... Kiedy elektronika szukała wszystkich możliwych sieci, łączy i linków spojrzał do sąsiedniej sali z parkietem...


Znudzony – choć czy można się spodziewać czegoś innego w środku dnia – DJ z zacięciem lepszym lepszej sprawy męczył jakiś remiks... Choć – szczerze – dla Hasha z głośników mogło lecieć cokolwiek... Ciekawe tylko czy te zacieki na ścianie były zamierzonym „efektem artystycznym” czy może raczej wyrazem dezaprobaty dla „puszczacza”...
Telefon w końcu poradził sobie ze znalezieniem wszystkiego i wyglądało to całkiem obiecująco... Teraz tylko trzeba było zacząć wyrabiać sobie pozycję u barmana – on też musi mieć coś co chce załatwić... Wszyscy coś chcieli załatwić... Pieprzone miasto... Dopił i podążył w kierunku baru...

Potem metro i spotkanie u Travisa....
 
Aschaar jest offline  
Stary 08-02-2010, 19:37   #22
 
Czezwy's Avatar
 
Reputacja: 1 Czezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetny
Pojechał windą na dach. Basen o tej porze roku był przykryty szklanym dachem, co powodowało niesamowite wrażenia, gdy się spod wody patrzyło na niebo, czy otaczające hotel budynki. Zawsze zastanawiało go jak żyją ludzie w penthouse’ie, czy odgłos wody, oraz częstych imprez basenowych im nie przeszkadza. Choć pewnie ktoś już o tym pomyślał i problem dawno został rozwiązany. Ale i tak trzeba by to sprawdzić.
Ledwo przepłynął dwie długości gdy usłyszał dzwonienie komórki. Odebrał siedząc z nogami w wodzie… Szlag…
-Jak mam załatwić tego więcej!!
-…
- Mówi Ci coś seria limitowana??!!
-…
-Nie kurwa znaczy tylko tyle, że jest tego tyle ile jest i ani jednego więcej
-…
-Że się nie poznają?
-…
-No dobra…chyba, że tak
-Dobra moje wynagrodzenie wzrasta o 20%
-…
-Za co?? Za to, że muszę zdobyć partię czegoś co nie istnieje, i znaleźć kogoś kto to zrobi!
-…
-15
-…
-Okey może być 10%, ale pokrywasz koszty…wszystkie które Ci przedstawię
-...
-Dobra połowę, ale tylko dlatego, że jesteś starym klientem i razem chodziliśmy do szkoły
-...
-W Old Chicago
-…
-Nie wiem pewnie po Nowym Roku
-…
-Trzymaj się, ucałuj ode mnie małżonkę.- „Tia niech ucałuje, bo ja tego dawno nie robiłem”. Holmes wrócił do pływania. Nie minęły cztery długości basenu, gdy pojawił się boy hotelowy. „A ten kurwa czego”. Pracownik poinformował, że po młodą panią przyszła rodzina i zabrała ją do domu i skontaktują się później z Robertem. Na twarzy fixera obmalował się wyraz totalnego zdumienia. Rodzina? Skontaktują się później? O co chodzi, ale jeśli ich nie ma tu teraz to chyba nie jest źle i nie należy się tym przejmować. Boy niestety nie wiedział jak ich miano, więc zagadka pozostała na razie nie rozwiązana. Szybko dokończył serię i zwinął się basenu, jakby bojąc się, że kolejne wiadomości nie pozwolą urwać się mu dziś na miasto. „Ten basen przynosi zamiast odprężenia coraz więcej roboty.” Szybka decyzja co do tego jak się ubrać. Z racji tego, że miał spotkać się z paroma osobami, trzeba było wyglądać sensownie. Dobra to lecimy…


<<Czujnik gości nr. X13.4>>

Godz. 20.42.32 Gość Holmes Robert opuszcza hotel.


Lokal „Dead End” godz. 21.15.00
<<webcam Elliot>>
Rozpoznano sylwetkę Holmes, Robert. Powiadomiono USER=Eliot

Skrzyżowanie 4 Av i Lester Sq godz. 21.17.03
…słuchaj stary w mieście jest Holmes… ten Angielski pawian zawiadom Krinkowa pewnie będzie chciał się z nim spotkać.

Lokal „Paradise, Heaven & Vodka” godz. 22.54.22
<<czytnik karty nr.3344590>> Dokonano płatności na sumę 245 e$, OWNER=Holmes Robert

Lokal „Magnetic”- toaleta godz. 01.12.35
- No witam towarzyszu.
- …
- Tak jestem…
- ...
- Dobrze jutro o 15.00 w „In Vitro”

<<Czujnik gości nr. X13.4>>

Godz. 03.21.42 Gość Holmes Robert wszedł do hotelu.

<<Czujnik gości nr. R09.5>>

Godz. 03.25.02 Gość Holmes Robert wszedł do pokoju 905.
Poranek przebiegał tak jak Robert planował. Śniadanko… masaż… trochę ruchu. Potem TAXI i do kliniki. Za kierownicą siedział chińczyk, taki w wieku między 40, a 1000 lat.
- Zień dobji – zagaił śpiewnie – dzie jechać?? – płaską twarz jeszcze bardziej poszerzył mu uśmiech.
- Klinika, tylko proszę się śpieszyć – Holmes ze znudzoną miną przeglądał już dzisiejsze headline’y
- Źnacy kujs sibki – azjata odwrócił twarz wkeirunku jazdy i zapiąwszy pas rzucił przed siebie –pjosie się zapiąc, torebka w kieszeni w dźwiach. –trajkotał szybko. Nim fixer z wyrazem zdziwienia na twarzy zrozumiał co do niego powiedziano taksówka weszła na wysokie obroty i jej prędkość zaczęła oscylować w okolicy podświetlnej. Żołądek najpierw się skurczył, potem zadomowił się miedzy migdałkami. Robert nigdy nie widział taksówki jadącej z taką prędkością…kierowanej jedną ręką, bo druga właśnie trzymała zdjęcie jakiegoś bobasa
-Mozie siuka ziony – zapytał zza kierownicy Chinol – moja ciujka, bajdzie fajna dobja ziona z niej bedzie.
- Aaaalle to bobas - głos szlachcicowi drżał, bo właśnie skasowali kota, przestraszyli menela i chyba przejechali jakieś 100 metrów po chodniku.
- Śtare zdjęcie…jesteśmy na miescu – dał po hamulcach przez co twarz pasażera znalazła się między kolanami, a śniadanie o mało nie wydostało się na wolność – najezi się 25.40 – Anglik zapłacił i na lekko miękkich nogach wszedł do Kliniki.
 
__________________
Si vis pacem para bellum.
Wojownicy nie umierają. Oni idą do piekła, żeby się przegrupować.
I zesłał ich Pan, by siali zamęt i zniszczenie.
Jestem Skoletek. To my przytrafiamy się dobrym ludziom. Porzućcie wszelką nadzieję...

Ostatnio edytowane przez Czezwy : 08-02-2010 o 19:44.
Czezwy jest offline  
Stary 16-02-2010, 00:28   #23
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
John podjechał motorem wprost do obskurnych i odrapanych drzwi windy towarowej. Stara opuszczona fabryka motocykli, miała tylko jednego mieszkańca – jego. Wynajął pomieszczenia biurowe, oczywiście na lewe papiery i urządził sobie w nich przestronne mieszkanko typu loft.

Po chwili z głośnym skrzypieniem liny nawijającej się na bęben, platforma ruszyła do góry. Na górę można się był dostać tylko windą. Skrzypienie windy, choć przyprawiało czasami o ciarki., miało te zaletę, że ktokolwiek chciał się dostać na górę, musiał użyć windy, a to cholerne skrzypienie zawczasu alarmowało Johna. Schody, które kiedyś służyły za drogę ewakuacji, były w fatalnym stanie, a Gunman, dodatkowo je zaminował, w razie „gorętszej” akcji, mógł sprawić adwersarzom niemiła niespodziankę. Wprost z windy, po otwarciu masywnych, obitych blachą drzwi, weszli do mieszkania. Solos zaparkował motor, w specjalnie do tego celu przeznaczonym miejscu w przedpokoju. Cenił sobie to, że nie musiał się martwić tym, że ktoś mu sprzątnie pojazd.

Mieszkanie było przestronne, z dużymi oszklonymi powierzchniami szyb, teraz jednak opuszczone do połowy ciężkie rolety, nie pozwalały na podziwiane w całości, rozświetlonego neonami nocnego Old Chicago. Siedziba Johna, miała charakter otwarty, z czego centrum stanowił obszerny salon, z prostymi, żeby nie powiedzieć surowymi meblami, żadnych wodotrysków, po prostu funkcjonalność i wygoda. Drewniane schody bez poręczy prowadziły na półpiętro, na którym znajdowała się sypialnia.

Fenix szybko poczuła się jak u siebie, nic zresztą dziwnego, od kilku tygodni bywała tu systematycznie. Blondynka musnęła miękkimi wargami jego policzek, szepcząc mu w przelocie do ucha:

- Idę się odświeżyć - a Ty, uśmiechnęła się, zalotnie przygryzając wargę – zrób mi drinka.

Po chwili zniknęła w łazience, wkrótce usłyszał szum wody z kabiny prysznicowej. Pilotem sterowania zasunął rolety do końca, po czym ruszył w kierunku kuchni. Szybko nacisnął kombinację klawiszy na drzwiach lodówki, by po chwili tuż obok, ukazał się schowek w ścianie. Imitujące twarde drewno płyty z tworzywa, zakrywały jego schowek na broń. Szybko rzucił okiem na kilkanaście sztuk broni i z zadowoleniem stwierdził, że wszystko jest na swoim miejscu. Podobnie jak koperta z kilkom setkami kredytów, lewe dokumenty i wystawiona na nie karta płatnicza. To była jego szalupa ratunkowa w razie zadymy. Komplet dokumentów i nieduże sumy pieniędzy, miał ukryte w kilku schowkach na terenie miasta. Na lotniku, dworcach metra. I kilka kombinacji nr, otwierających do nich dostęp w głowie.

Kiedy wszystko sprawdził, podążył w stronę barku. Szybko rozejrzał się po zawartości… Wódka… Whiskey … i Whiskey. Po chwili niósł po schodach prowadzących na półpiętro, dwie masywne szklanki z rżniętego szkła. Złocisty trunek wypełniający ich wnętrze, obmywał idealnie kwadratowe kostki lodu, spoczywające na dnie.

Usiadł na skraju łóżka i zrzucił skórzaną kurtkę, zostając w samym podkoszulku. Pociągnął spory łyk ze swojej szklanki, kontemplując chwilę, kiedy szlachetny napój obmywał jego podniebienie. Po chwili na górę weszła Joann. Szła powoli, na boso, owinięta tylko w wielki, biały ręcznik. Jej blond włosy opadały na odkryte ramiona. Czuł z bliska, ponętny zapach jej mokrej skóry…

Dźwięk przychodzącej wiadomości wyrwał go z błogiego stanu półsnu. Głowa Joann spoczywała na jego piersi, a kobieta chyba zasnęła. Pościel wokół nich była skotłowana i zmięta. Próbował namacać ręką zaginiony, gdzieś wśród tego labiryntu prześcieradła i narzuty telefon. Nie było to łatwe zadanie. Delikatnie, nie chcąc obudzić zmęczonej najwyraźniej kobiety, wyszedł z łóżka. Wkrótce wpatrywał się w ekran telefonu, analizując wiadomość od Travisa.

Nie zastanawiając się długo, puścił ją dalej do Golema, z dopiskiem – „Do zobaczenia o piątej” i wrócił do łóżka. Chciał trochę odpocząć przed zapowiadającym się spotkaniem.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 17-02-2010, 16:30   #24
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Obudził się o 15 układając w głowie pobieżny plan tego, jak przedstawi sytuację kompanom. Odnalazł w kuchni jakieś szklanki, przepłukał je nieco i ustawił na stole – jeśli mieli myśleć i planować, to na pewno nie o suchym pysku. Miał jeszcze trochę czasu, więc wyskoczył do sklepu znajdującego się za rogiem i kupił jakiś sok jako popitkę do wódki dla tych o słabszych żołądkach. Ciemne chmury wisiały nad miastem, zwiastując porządne opady śniegu.


* * *


Zostawił auto dwie przecznice dalej, żeby spokojnie spalić szlugę po drodze i w międzyczasie rozejrzeć się po okolicy. Zegarek wskazywał 16.40 - w sam raz - pomyślał, zapinając płaszcz by nie razić postronnych dwoma pistoletami zamocowanymi pod ramionami i postawił kołnierz... by mu nie wiało po szyi.
- Ależ piździ - zaklął pod nosem. Niewielu przechodniów na ulicach w tą paskudną zimową pogodę wcale go nie dziwiło, zresztą dla niego to nawet lepiej. Łatwiej zauważyć coś podejrzanego jeśli potencjalnych podejrzanych jest mało. Spacerowym tempem zbliżał się do wskazanej przez neta klatki, a żar papierosa zbliżał się do pomarańczy filtra. Strzelił kiepem w kierunku kałuży. Sprawdził komórkę - nic. Gdy podnosił spojrzenie znad telefonu nadszedł jakiś młodziak, który wyraźnie zlustrował jego twarz.
- W końcu się spotykamy... - wyciągnął rękę do netrunnera, ale ten chyba nie podzielał jego optymizmu ze spotkania.
- Cześć Mike... Mieszkanie 38D. - odparł praktycznie nie zatrzymując się. W mdłym świetle ulicznych lamp i wirujących płatkach śniegu wszystko wyglądało... staro; chłopak również zyskał kilka ładnych lat. O ile Hash poznał mężczyznę bez trudu, po wygrzebanym gdzieś z przepastnych baz danych zdjęciu, o tyle Mike widział go po raz pierwszy - zawsze posługiwał się lewym wizerunkiem w bazach danych...
Po chwili obaj stali w windzie, a nieznośne "bzzzzzzz" prawie przepalonej, migoczącej świetlówki działało im na nerwy. Stary, ale utrzymany w czystości korytarz kończył się drzwiami z właściwym numerem...

* * *

John podjechał motorem od tyłu kamienicy w której mieszkał Grady zaledwie parę chwil przed planowanym spotkaniem. Pełne po brzegi kontenery na śmieci i ogólny nieporządek, zwiastowały normalny stan rzeczy typowego zaułku Old Chicago. Zaparkował maszynę, wyłączył silnik. Przez chwilę rozglądał się, czy w pobliżu nie kręci się nikt podejrzany. Schował kask do schowka pod siedzeniem potężnego Davidsona, przy okazji uruchamiając alarm. Facet, który mu go montował, gwarantował, że złodziej, a raczej nie doszły złodziej, doświadczy mocy kilku milionów volt. Chyba sie sprawdzało, bo do tej pory, nikt mu maszyny nawet nie dotknął.
Długi płaszcz, wojskowego kroju sięgał mu do kolan. Pod nim, miał prawdziwy arsenał. Prócz dwóch Desertów kalibru Action Express, miał jeszcze dwa Micro Uzi i parę MP 5. W zasadzie zastanawiał się po co się tak uzbroił, ale z drugiej strony dawała o sobie znać jego paranoja, do której już przywyknął, traktując jako zboczenie zawodowe.

Z kolei Golem przybył na miejsce jakieś 10 minut przed czasem, stanął sobie w zaułku niedaleko, ubrany w stary poplamiony płaszcz i perukę przyczepioną do kapelusza, długie siwe włosy przysłaniały większość jego twarzy. W rękawiczkach bez palców trzymał butelkę jakiejś taniej gorzałki. Jego oczy badały okolicę a głównie wejście do miejscówki Travisa, wyglądało na to że zebrała się całkiem spora ekipa. Odczekał jeszcze kilka minut i chwiejnym krokiem ruszył w stronę kamienicy, nikt nie zaczepiał podchmielonego staruszka, na pierwszy rzut oka było widać że nie ma przy sobie nic wartościowego. Po kilku chwilach Golem już pukał do drzwi detektywa.

* * *

Pierwszy dzwonek rozległ się kilka minut przed 17. Travis zapobiegawczo złapał za broń i podszedł do maszynki przy drzwiach. Było ich dwóch i żadnej z tych gęb Travis nie poznawał. Wypalił przez głośnik:

- Jak akwizycja, to spierdalać!

- A jak nie akwizycja? - chłopak odparł równie szybko i dosadnie - Najpierw piszesz mi jakieś info o robocie, a teraz co?!? Przy okazji: Hash. - Dodał uświadamiając sobie, że o ile on kiedyś widział zdjęcie Travisa, o tyle Travis widział tylko jakiś jego avatarek... Cholera... Jego plan właśnie poszedł w diabły... Nie znosił spotkań i to również zapowiadało się jak każde... Cholera... Sieć była znacznie bardziej... przyjazna.

- Trza było mówić od razu, że to wy. Właźcie. - Travis nacisnął guzik wpuszczając obu mężczyzn do środka. Uścisnął im dłonie, wymienił grzeczności, po czym zaprosił ich do salonu.

Mieszkanie Travisa Grady'ego zrobiło wrażenie na Hashu, to trzeba było przyznać... Przyzwyczajony do jakichś zapadłych dziur z ciekawością obserwował ładne wnętrze i niezłe wyposażenie. Wódka stojąca na stole nie wchodziła w rachubę, choć pewnie jak większość toksyn i narkotyków rozłożyła by się dostatecznie szybko, ale po co? Sok, czysty, był odpowiedni...
Kiedy dwóch mężczyzn było już w mieszkaniu, a Golem po drzwiami detektywa, John wszedł do kamienicy. Olał windę i wszedł staroświecko po schodach, zresztą i tak jej wnętrze nie wyglądało zachęcająco. Na szczęście Travis nie mieszkał wysoko... Po chwili stał pod drzwiami detektywa i naciskał guzik dzwonka. Kilka sekund później był już w środku omiatając pokój i ludzi w nim przebywających. Stanął obok Golema, jego chyba znał najlepiej, prócz Travisa oczywiście. Resztę znał z widzenia, niektórych nie znał wcale.

- Więc w czym problem, tudzież co jest do zrobienia? A poza tym Travis - Mike; Mike - Travis. - Hash zamierzał jak najszybciej przejść do rzeczy, a potem ulotnić się w swoim kierunku.
- Nie zamierzam powtarzać po piętnaście razy, poczekamy aż reszta towarzystwa się zjawi. - rzucił detektyw.
- Reszta... czego? - Hash odwrócił się w kierunku detektywa - Jakoś nie przypominam sobie, aby w Twojej informacji była mowa o jakimś spędzie... Może ty lubisz się afiszować swoja twarzą. Ja nie. Potem nie wiadomo skąd pojawiają się jakieś miłe garniaki i czegoś chcą w imieniu Ann R. - No tak, to wiele tłumaczyło... Skoro inni też mają takie podejście do tożsamości swoich znajomych to można się spodziewać wszystkiego... Miał ochotę wstać, wyjść i pierdolnąć drzwiami...
- Spokojnie, to sprawdzeni ludzie, na których mogę polegać. - powiedział Travis. - Poza tym sprawa jest poważna i chciałem mieć was wszystkich w jednym miejscu. Więc wyluzuj i usiądź. Swoją drogą, myślałem, że jesteś trochę starszy. - detektyw uśmiechnął się lekko.
- Wielu ludzi tak myślało i właśnie ten obrazek się rozpierdala...
- Hahaha... - nie wytrzymał i parsknął śmiechem. - Chłopak ma rację. Ale do rzeczy, Panowie, nie tylko anonimowość jest dziś w cenie...
- Nie sraj ogniem - widząc, że Hash chyba nie wie, o co chodzi, dodał - Nie trzęś dupą, znaczy portkami... Geeezzzz... Poznasz przynajmniej resztę ludzi z ekipy, która będzie ci w razie kłopotów bronić tyłek. A o co chodziło z tymi garniakami, które chciały czegoś w imieniu Białej Suki? Działo się coś, czy tak tylko rzuciłeś? - zapytał, przyglądając się chłopakowi uważniej.
- Miałem wizytę - odparł Hash - ktoś się wystrzelał, że podobno znam Małą. Oni coś od niej chcieli i tratatata... Więc bądź łaskaw nie wciskać mi kitu o poznawaniu ludzi. Im mniej ludzi mnie zna osobiście tym lepiej. Jakoś czuję się wtedy bezpieczniejszy...
- Małej? Nie znam. Pewnie jakaś płotka - Travis wzruszył ramionami. - Skoro cię znaleźli, to pewnie mają coś na oku. Zapytam potem reszty, czy ją znają, to może wpadniemy na jakiś ciekawy trop - detektyw zamyślił się. - Czuję w kościach, że to jakaś większa sprawa, ale na razie mniejsza o to.
- Mała? Płotka? Stary, chyba nie wiesz co mówisz. - parsknął chwilowym śmiechem John, przypalając Lucky Strike'a. - Mniejsza o to, nie po to zapewne się tu spotkaliśmy.

***

Po niemym przyzwoleniu gospodarza Mike zabrał się za odkręcanie wódki. Nonszalancja to to nie była, ale też nic, czym by wzgardził. Co prawda po tym jakże ciekawym meetingu miał kurs, ale jeden gul jest wskazany... na krążenie. Korek wylądował na stole, a mężczyzna pytającym spojrzeniem z butelką w ręce oceniał kolejnych rozmówców. Nie znał żadnego z nich, a czuł, że powinien. Kiedy jego wzrok wylądował na Hashu ten pokręcił głową, miał zresztą swoją szklankę z sokiem... Właściwie to widział tu ludzi, którzy mu nie pasowali i nie zamierzał stracić nic ze swoich możliwości...

Ludzie, których detektyw zaprosił, zbierali się mozolnie i w różnych odstępach czasu. Wciąż nie było Roberta, ale Travis nie zamierzał czekać w nieskończoność. Zaczął mówić.

- Jakiś czas temu przyjąłem zlecenie od tego pana – wskazał głową na Lance’a. – które polegać miało na odnalezieniu jego przyjaciółki, Jess. Dziewczynę znalazłem kilka dni temu, tyle że miejsce do którego trafiła, nie jest zbyt miętowe. – detektyw wychylił kielonka. – To klub ‘Oxide’, miejscówka należąca do Sergeya Nesmacznego. John i Golem znają to nazwisko, swego czasu zrobiliśmy tam małą zadymę i nasze niewyjściowe mordy są na czarnej liście u bramkarzy. Słowem – dostaliśmy bana. W każdym razie, wracając do głównego wątku, facet jest rzeczywiście niesmaczny, a w Old Chicago rządzi z powodzeniem ruską mafią, pchając na ulice swoje prochy i dziwki. Może być wesoło, jak tam wpadniemy, więc niektórzy mogą jeszcze się zastanowić nad udziałem w tym przedsięwzięciu.

- I niby ja... mam... Nieważne - Hash uciął zimno. Atmosfera pomiędzy Lance'em a netrunnerem przez moment dała się kroić nożem. Zagryzł wargi i dokończył tylko w myślach: "I niby ja... po tym wszystkim mam cokolwiek dla niego zrobić?!? Ratować jego życie i uczucia? Po tym wszystkim co jego korporacja zrobiła mnie?!? Niedoczekanie."

Lance, choć jak zwykle nie dawał tego po sobie poznać, nie wiedział jak się zachować, gdy zobaczył Hasha. Szybko jednak na powrót objął panowanie nad sobą i postanowił, że nie zachowa się wcale. Będzie milczał, dopóki sytuacja nie będzie wymagała od niego reakcji. Lustrował jedynie twarze obecnych, próbując skojarzyć je z osobami, które poznał w przeszłości. Z osobami, którym mógłby zaufać.
Bezskutecznie.
W tym mieście nie było ludzi godnych zaufania, czasem udało się trafić na mniej zdradzieckich. Parszywe Old Chicago...

- Oxide? To ten sam klub, w którym Golem rozpieprzył granatnikiem bar? No nieźle - zaśmiał się Gunman. - dla kompletu, ja zastrzeliłem barmana, strasznie chujowe drinki tam robią. - John przyjął pozę cwaniaczka i pozera, czasami to bywało zbawieniem, ludzie lekceważyli takich przeciwników, to zresztą był zawsze ostatni błąd w ich karierze.


- No, a mnie wyjebali stamtąd, bo byłem z wami. - Grady uśmiechnął się szeroko patrząc na Golema i Gunmana - reszta nie musiała wiedzieć, że odstrzelił dwie głowy. Spojrzał po chwili na resztę towarzystwa i kontynuował. - Mój kontakt, jedna z dziwek, która pracuje w ‘Oxide’, dała mi cynk, że dziewczyna jest narkotyzowana i tańczy na rurce dla wpływowych znajomych Nesmacznego. Jak się już pewnie domyślacie, zamierzam ją stamtąd odbić i dlatego potrzebuję waszej pomocy. Oczywiście nie za darmo – po imprezie każdy z was dostanie po tysiąc eurodolców na głowę. Jak macie jakieś specjalne życzenia odnośnie broni – walcie. Zabawki załatwiam ja, a właściwie pieniądze Pani Prezydent, prawda Lance?
Vicious, wciąż nie wiedząc, jak ma zorganizować ten przekręt, znów popisał się niebywałymi zdolnościami aktorskimi. Bez wzruszenia skinął głową w stronę Travisa, po czym zwrócił się do reszty zebranych.
- Tak, naszą najbliższą imprezę finansuje Ann, nie ma się czym martwić.

- Zawsze jest czym się martwić... Chociażby współpracownikami - odbił Hash.
- Mówisz w tym miejscu że przedsięwzięcie idzie z finansów Cytadeli i że nie ma się o co martwić? Dawno się rozstałeś z mózgiem czy gdzieś go upuściłeś dzisiaj popołudniu? Poza tym, nie lubię pracować dla tej suki. - przyjrzał się bliżej Lance'owi, nie wiedział o co chodziło z tym typem ale wyglądał na korpa, takiego który wylizał już wiele tyłków.
- Właśnie - wtrącił John zaciągając się szlugiem - ja też nie pracuję dla Cytadeli - twardo spojrzał na korpa. - Travis, przecież o tym wiesz? - zapytał z nutką złości w głosie - przecież to wiesz do kurwy nędzy, po co mnie zapraszałeś?
- Nie zrozumieliśmy się... - Vicious ze stoickim spokojem zwrócił się do imponującego posturą, oponującego mężczyzny - To, że Prezydentowa finansuje zabawę, wcale nie znaczy, że będzie świadoma istnienia tej imprezy.

- To że nie będzie świadoma w tym momencie nie znaczy, że nie połapie się w tym prędzej czy później, ale to zmartwienie na kiedy indziej. Generalnie o jakimkolwiek upuście możesz zapomnieć, co nie zmienia faktu że chętnie posłucham.

- Skoro mamy się bawić na koszt naszej Najjaśniejszej Świętojebliwej Ann, to jestem za. Co do zabawek, to... - przerwał na chwilę, uśmiechając się ironicznie - to mam kilka specjalnych życzeń. Jak się bawić to się bawić, drzwi wyjebać okna wstawić! - ta ostatnia mądrość ludowa, nie była przewidziana, ale jakoś tak ze śliną na język się nawinęła.

- Moja w tym głowa, by się nie zorientowała. - uśmiechnął się.

- Twoja głowa, moja dupa, nie ma znaczenia jak się będziesz starał, grunt żeby ci wyszło, a teraz do puenty, nie mam całej nocy.

- Myślę, że Travis wytłumaczy całą sprawę lepiej niż ja, ma w tym doświadczenie.

Detektyw uśmiechnął się nieznacznie i wypił polanego przez Mike'a kielonka.

- Nie jedźcie po młodym jak po burej suce, to był mój pomysł z pieniędzmi z Cytadeli. Dziś Ann dała mi inne zlecenie i podepniemy to pod niezbędne wydatki. Już moja w tym głowa, jak to załatwimy, by wszystko wyglądało na legalne. I, do cholery, nie srajcie tak po nogach jak pierwsi lepsi amatorzy. - zmarszczył brwi. - Każdy kiedyś umrze, nie? - widząc, że tekst raczej wywołał mieszane uczucia u towarzyszy, kontynuował. - Wracając do meritum, jakby Biała Suka się dojebała, to powie się, że ludzie, których ona szuka, byli tam gdzie przyjaciółka Lance'a. Zrobiliśmy rozpierduchę, oni uciekli i tyle. W tym układzie ręce mam czyste i jestem kryty - zaśmiał się. - Nie macie ochoty poszaleć na koszt naszej ukochanej Syntetycznej Ann?

Lance odetchnął w duchu, wciąż trzymając na twarzy tą beznamiętną maskę, której tak nie znosił. W tym mieście nie mógł sobie pozwolić na inne oblicze.

- Zaraz, chwila. Dobrze łapię, Travis, że robisz coś dla Cytadeli i przy okazji robisz coś dla niego? Czy może jeszcze przy okazji ktoś robi coś dla kogoś? Nie żeby mi przeszkadzała wielowątkowość, ale wolę wiedzieć na ile frontów gram jednocześnie... Mam kota i muszę o niego dbać. - Hash wypalił bez związku ze sprawą, ale jego umysł pracował całkiem logicznie; przynajmniej dla niego.

- Jak płacą, to robię. - odparł beznamiętnie Travis. - Myślę, że wszyscy w tym pokoju wychodzą z takiego samego założenia. Poza tym to tylko poboczna robota, więc nie musicie się spinać, że wynajmuję was dla wroga. Odnalezienie dziewczyny to prywatne zlecenie Lance'a, Ann szuka jakichś Azjatów. Więc czemu nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu? Myślałem, że taki inteligentny człowiek jak ty, "Płotek", zdaje sobie z tego sprawę. O kota się nie martw, po robocie będziesz mógł mu kupić nową kuwetę...

- Właśnie o tym mówię... Jeżeli będę czegokolwiek szukał to w sumie jedno czy będę szukał pojedynczego elementu, czy grupy... Nie myśl, że podpinam się pod biznes... Bardziej to bym im pomógł zniknąć, niż wrócić do piekła - odparł.

- Nie wiem, o czym mówisz. Z tego co wiem, to oni są zupełnie nowi w tym mieście i chyba jeszcze nigdy nie mieli do czynienia z Ann. Choć oczywiście nie wykluczam, że może to być podpucha... - dodał po chwili i westchnął ciężko. - Już różne "cuda" się zdarzały w tym kurewskim mieście...

- Podpucha? To kocie gówno zawinięte w tygodniową skarpetę... - przerwał twardo John. - Dobrze wiesz, że ta ździra i ten jej piesek Gibson, wciąż węszą i wiele wiedzą. Jeśli Ann chce mieć tych Azjatów, to znaczy, że są dla niej wiele warci, a jeśli jej przydupas - spojrzał z wrzutem na korpa. - nie potrafi sobie z tym poradzić, tak samo jak cała ta jej banda sługusów, to znaczy, że są dobrzy. I to cholernie dobrzy... prawie tak dobrzy, jak każdy w tym pokoju. Prawie.... - przerwał na chwilę - robi jednak różnicę.


- Dlatego was wynajmuję, panowie. Jeśli wszyscy w to wchodzą, to przejdę od razu do sedna. – Grady wychylił z kieliszka. - Hash – będzie nam potrzebna dokładna mapa klubu, z usytuowaniem kamer i innych pierdół. Generalnie wszystko, co wpadnie ci w ręce - wiem, że sobie poradzisz. Ja, John i Golem nie możemy wejść od frontu, więc wejdziemy z tyłu, podczas gdy Robert odwróci jakoś uwagę ochrony z przodu. Mike – spojrzał na mężczyznę, którego przyprowadził „Płotek”. – ty pojawisz się w klubie wcześniej i wspomożesz nas od środka, gdy zacznie się zadyma. To pierwszy, wstępny plan. Jakieś pytania albo sugestie? – Travis rozejrzał się po twarzach kompanów i polał następną kolejkę. – Jestem otwarty na wszelkie pomysły.

- Rozumiem. Mogę się rozejrzeć po klubie zanim wbijecie, dać cynka o sytuacji w środku i ewentualnie zrobić podkład pod akcję, jakaś mała dywersja czy coś. Bramkarze przetrzepią mi kabury czy mogę oficjalnie zabrać kolegów do środka?

- W tego typu miejscach "na miejscu" jest mieć ze sobą broń. Nigdy nie wiadomo, czy jakiemuś świrowi nie odbije po koksie. Tylko osoby z czarnej listy muszą zostawić kabury na bramce, gdyż już raz coś odpierdoliły. Ci z banem w ogóle nie są wpuszczani. My mamy jedno i drugie... I tak się robi imprezy! - zaśmiał się Travis, spoglądając na kumpli.

- Dokładnie, Travis, dokładnie, na nasz widok ochroniarze od razu zaczną strzelać nie pytając o ID.

- Rozejrzę się za komunikacją, jak ktoś ma jakieś upodobania, czy inne wymagania to wołać. Muszę obejrzeć to na czym pracują zabezpieczenia tego "Oxyde" - Hash ochłonął zupełnie i teraz myślał już kategoriami zimnej logiki - prawdopodobnie da się przechwycić obraz z kamer i będziecie mieli bezpośredni obraz z wnętrza... Jeżeli ktoś ma neurowszczepy to mogę obraz bezpośrednio przerzucić... Więcej zabawy będzie z sekwencyjnym wyłączaniem kamer, a w zasadzie z podkładaniem lewego obrazu, aby ich ochrona was nie zarejestrowała... Wszystko będzie zależało od tego, ile czasu potrzebujecie we wnętrzu...

- No i tak mówi profesjonalista. - Grady klepnął dłońmi o stół. - Co do czasu, to zależy gdzie ją trzymają i gdzie aktualnie będzie. Pewnie będziemy musieli przeszukać cały klub, chyba że wcześniej wyczaisz ją na kamerach.

- Obrazek i najlepiej wymiary, albo dane biometryczne - Hash uśmiechnął się - wcale nie po to o czym myślisz. Komputer może znaleźć wszystkie potencjalne cele po wymiarach... Mogła zmienić fryzurę, twarz, etc... Ale figury, wzrostu, raczej nie...
- Mam jej zdjęcie... - wtrącił biznesmen nieśmiało - i ubezpieczenie zdrowotne z większą ilością danych, myślę, że powinno wystarczyć.
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, i szybkim ruchem wydobył holograficzny notes, na którym zwykł trzymać swoje dane. Notes był najnowszym produktem na światowym rynku, jednak w dłoni Lance'a wyglądał, jakby był tam od zawsze. Kilka sekund później urządzenie wyświetliło dane Rosie, ukazując również jej delikatne oblicze z przed trzech lat.

- Niezły gadget... - Hash wyciągnął swoje sztywne, obwiązane palce i nieporadnie wpisał jeden ze swoich wielu adresów sieciowych - popchnij to na ten adres... To obecne zdjęcie czy trzeba je obrabiać?

- Zdjęcie jest z przed trzech lat, ale to najnowsze jakie mam. - Lance posłusznie wysłał pliki na wskazany adres.

- Chcecie wejść po cichu czy z hukiem? Jeśli chcecie zyskać trochę czasu możemy podpiąć gaz usypiający pod klimatyzację, jeśli ktoś się zajmie kamerami to potem można wejść spokojnie i wynieść stamtąd kogo trzeba, ewentualnie sprzątnąć kogo trzeba. Jeśli nie przeszkadzają wam ofiary to zamówienie na broń i amunicję będzie bardzo ciekawe.

- Na pewno liczy się zaskoczenie, Golem. - wtrącił detektyw. - Jeśli nam się uda zrobić to szybko i w jednym tempie, jest duża szansa, że załatwimy to ekspresowo i bez szwanku. Druga sprawa, nikt nie wie, że coś planujemy. Poza wami. To nam daje ogromną przewagę, nie sądzicie?

- Zaskoczenie? Niech młody załatwi mi najnowszego Chey-Tac'a M450 z celownikiem termowizyjnym, a nasz specjalista od elektroniki, nałoży mi na to obraz klubu. Ochroniarze będą ginąć przez ściany, chyba, że będzie trzeba pomóc w środku, to wtedy mogę iść z Golemem i Travisem. - kalkulował Gunman.

- Mówisz o wbiciu do klubu mafii i o zaskoczeniu, to się wyklucza, ale jeśli uda się ich wyeliminować choć częściowo z gry to powinno pójść łatwiej. Najlepiej byłoby zidentyfikować dziewczynę po wzorcu głosowym, całą resztę razem z kośćmi mogli jej wymienić, choć wątpię.

- Ej, nawet w najlepszych klubach nie zawsze się spodziewają, że ktoś ich najedzie. Zwłaszcza z trzech stron. Myślę, że ta dziewczyna niewiele się zmieniła, bo i po co wymieniać coś zwykłej, zaćpanej dziwce? - Travis ugryzł się w język i spojrzał na Lance'a. - Bez urazy, młody... Miejmy nadzieję, że cię jeszcze pozna, jak już ją odbijemy. Ale lepiej przygotuj się na najgorsze.

- Jeżeli uda mi się wleźć do ich systemu, to ze znalezieniem nie powinno być kłopotu, gorzej jeżeli trzymają ją w jakiejś części bez kamer... Nie mogę nic powiedzieć teraz, chyba, że masz tu Travis kawałek sensownego łącza... Kabla mam na myśli, do żadnego WiFi nie zamierzam się podpinać...

- No dobrze, możemy ich najpierw uśpić a potem i tak wkroczyć z ciężkim sprzętem na wszelki wypadek, zwinąć cel, wysadzić miejsce w powietrze żeby nie wiedzieli o co dokładnie i komu chodziło.

- Ty to zawsze byś chciał coś wysadzać. - Grady mruknął, patrząc na Golema. Po chwili zwrócił się do Hasha. - Sorry, to stare mieszkanie i kabel zlikwidowałem dość dawno temu, bo jakieś szczyle mi córkę podrywały na IRCu czy innym czacie... Będziesz musiał sam coś wykombinować u siebie, chyba że potem podjedziemy do mojego biura. - zaproponował. - Tam mam szybkie łącze.

- Nie ma problemu, mam coś u siebie...

- A co jest złego w wysadzaniu? Absolutnie nic, nawet sprzątać nie trzeba za dużo. - skwitował Golem

- Golem - John pokiwał głową z niesmakiem - ty byś tylko wysadzał. Nic tylko "Kaboom, kaboom", a tu trzeba finezji. W końcu to delikatna sprawa i śmierdzi śliskim interesem.

- No dobra, to już go sobie możesz wysadzić, jeśli tak bardzo ci zależy. Ale najpierw odbijemy dziewczynę. - odparł Travis. - A właśnie, tak mi się przypomniało. Kojarzy ktoś może niejaką "Małą"? Ostatnio ktoś jej szukał i zastanawiam się, kim ona jest. - zapytał, zerkając po twarzach zebranych.

- Kto pytał?

- Właśnie? - dodał za Golemem.

- Jakieś garniaki pytały się Hasha. W imieniu Ann. - niechętnie odpowiedział detektyw. - Znasz ją?

- W imieniu Ann powiadasz? - Golem lekko się uśmiechnął. - myślę że będę musiał porozmawiać z paroma garniakami pani prezydent. Małej nikt się nie czepia.

- Czyli jednak znasz. - skwitował Grady. - Jak tam sobie chcesz, mi to rybka. Tylko uważaj, żeby twoje działania nie zaszkodziły nam ani tym bardziej ...

Telefon w kieszeni Hasha odezwał się, dzwoniąc nachalnie.

- Znajoma? - Hash zastanowił się; świat jest jednak mały. Wyjął telefon i spoglądał przez chwilę na zupełnie nieznany numer - pieski Ann R. chciały abym się z nią umówił w określonym miejscu, o określonej porze. Chwila - wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia i odebrał.
Usłyszał jakąś badziewną melodyjkę, po czym odezwał się słodki, mixowany głos panienki.
- Tylko dziś, dziesięcioprocentowa zniżka u Madame Loo. Przyjdź i sprawdź nas sam, jesteśmy... - Skasował. Cholera to też do poprawki...
Wrócił do pokoju:
- Umówiłem się z ich telefonu dzwoniąc do trojana w centrali telefonicznej. Do Małej wysłałem info gdzie ma się nie pojawiać... Interesuje mnie tylko, skąd ludzie Ann wiedzieli, że znam Małą... A teraz znam nawet lepiej...
- Wszędzie są ludzie, którzy za kasę Cytadeli sprzedaliby własną matkę, więc się nie dziw. Dobrze, że wyprowadziłeś te głupie psy w pole. - Travis skinął głową Hashowi i klepnął chłopaka w plecy.
- Ona dużo wie wbrew pozorom, będę musiał pogadać z kilkoma ludźmi widzę, i załatwić ci kogoś kto ci będzie pilnował ciała jak odlecisz do sieci.
- Dobra myśl, Golem! Niech Hash zatrzyma się u mnie w biurze. Są tam warunki do mieszkania, a ja przecież siedzę u siebie niemal cały dzień. Co ty na to, "Płotek"?
- Załatwiłem sobie już nowy lokal. Co prawda dopiero dzisiaj, i nie sprawdziłem jeszcze wszystkiego w pobliżu ale wygląda, że jest OK. Zresztą - po mnie nie widać tego czym się zajmuję. - uśmiechnął się, był pewny, że oni wszyscy też do końca nie byli przekonani... Jednak nikt nie podważył jego... hmmm... zawodu, więc nie musiał się spinać... Choć plecak jak zawsze miał przy sobie.
- No dobra, jak tam sobie chcesz, Hash. W razie zadymy, wiesz, gdzie mnie znaleźć. - Travis wzruszył ramionami i uśmiechnął się nieznacznie do chłopaka. "Płotek", choć młody, miał jaja i potrafił to pokazać. Nie był jednym z tych wielu leszczy, co tylko potrafiły zgrywać twardzieli, a bez swojego cyber-świata stawali się nagle zupełnie bezradni.
Solos odpalił szybko neurołącze i wysłał krótką wiadomość do jednej z buforowych skrzynek. "Kotki zwęszyły ptaszki i szukały gniazdka przez klawiaturę" - wygasił łącze równie szybko co je otworzył a był pewien że Mała dość szybko odbierze wiadomość i będzie wiedziałą co się dzieje.
- Ok. Będę pamiętał. W tym zestawie jest jeszcze kot... Mój kot. Ale do rzeczy, bo się ściemnia, a ja jeszcze muszę napuścić gliny na pieski Ann... - uśmiechnął się.
- Kot... Hm, dobra. - Travis ewidentnie miał zwierzaka w dupie, liczyło się bezpieczeństwo porządnego fachowca. - Podsumowując. Znajdujesz w klubie dziewczynę, dajesz nam namiary, my wpuszczamy środek usypiający do wentylacji, wpadamy do środka... eee... poza tym nowym, on już tam będzie. Łapiemy pannę i spadamy. Potem klub wyleci w powietrze. Taki mamy plan, tak?
- A jak "ten nowy" uchroni się przed działaniem środka usypiającego bez wzbudzania podejrzeń? - W jego głosie nie było ani krzty kpiny, czy braku szacunku, Lance właściwie nie miał nic do zarzucenia planowi, ale nie mógł pozwolić na jego niepowodzenie. Wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik. W tym przypadku nie było mowy o prowizorce. Biznesmen spojrzał na Grady'ego pytająco.
- Filtry nosowe albo powietrze z tubki, to naprawdę jest dość łatwo obejść.
- Golem ma rację, to może zadziałać. Będzie przygotowany na środek usypiający... Cholera, Lance, dobrze chłopie, że masz łeb na karku! To było, kurwa, mocne! - Travis roześmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Zupełnie o tym zapomniał.
- Zresztą i tak będę to wszystko musiał mieć on-line... Więc jak dojdzie co do czego to zdążę ostrzec i wyprowadzić Mike'a... choć nie ulega wątpliwości, że musi być zabezpieczony.
- Filtry nosowe i jakaś mała maska w torbie, tak na wszelki wypadek. Myślę, że to starczy. Jeśli nie, to się go wyniesie razem z dziewczyną. - detektyw wzruszył ramionami, jakby lekko rozbawiony tym wszystkim.
- Filtry nosowe z deaktywatorem danego środka wystarczą w zupełności. Jak coś może udać, że powinien zacząć udawać sennego.
- Mhm. - Travis pokiwał głową i spojrzał na Mike'a. Zastanawiał się, ile ten facet jest wart. Nie był aż tak "rozbudowany" jak John i Golem, ale chyba w łapie lepszy od detektywa. W każdym razie nie rzucał się zbytnio w oczy, a to działało na plus. - A pan, panie Mike, ma coś do dodania? Nie będziemy przecież naciskać i podejmować za pana decyzji.
- No pewnie, że mam coś do dodania. Akurat filtrów nie mam, a to chyba najrozsądniejszy pomysł skoro tylko ja mogę być w środku incognito. Travis, załatwiłbyś mi to przed akcją..? - spojrzał na detektywa i rozpoznał zrozumienie w jego uśmieszku. - Acha, nie chciałem wam przerywać, tak wesoło gaworzyliście.. ale ktoś wspominał coś o azjatach, a tak się składa, że spotkałem ostatnio ciekawego kitajca. Pan Akira, mówi wam to coś? Wynajął wózek na nazwisko Muzesamagi... no kij z nim i jego śmiesznym nazwiskiem. W każdym razie odwalał jakiś niezły bigos w okolicach Fleetwood wczoraj - szukał choćby najmniejszej reakcji na twarzach zgromadzonych przy słowach "akira", "muzesamagi" i "fleetwood wczoraj" i przez moment wydało mu się, że na jedno z haseł drgnął Hash, ale jego uwagę od chłopaka gwałtownie odwrócił Travis. Trafiony!-pomyślał.
- Fleetwood? Tam jest przecież moje biuro! - Travis zerwał się na równe nogi. - A dzisiaj ktoś sprzątnął u mnie prawą rękę Ann R. Niejaką Melissę Wade. Czy tylko ja tu widzę jakieś powiązanie? - detektyw skrzywił się, po czym szybko wypił zawartość kieliszka, od razu polewając sobie następną kolejkę. Spojrzał na kumpli. - A wy coś o nim słyszeliście?
- Akira? Czy to przekłada się na czterdziestoletni, kasiasty, małomówny? - widząc potwierdzenie w oczach Mike'a dodał: Ten świat jest za mały, co z nim?... Ten świat jest zdecydowanie za mały - dodał po słowach Travisa. - Jakiś tydzień temu w klubie zaczepił mnie Azjata i zarzucił story, o tym, że słyszał, że coś mogę podziałać w sieci. Deal był prosty: ja jemu informacje, on mi kasę i zapominamy o swoim istnieniu. Nie wiem kto mu podał moje namiary, ale zapłacił nieźle. Chciał wiedzieć wszystko o Mellissie Amandzie Wade. Cholera... Co dzieje się w tym mieście? Mam wrażenie, że prawdziwym problemem są Ci Azjaci, których szukasz Travis. Gość po prostu nie chciał dopuścić do tego, aby śniętej pamięci Wade zleciła Ci ich poszukiwanie... Sam stwierdziłeś, że są nowi w mieście... Pytanie bez odpowiedzi, czy Akira ich chroni, czy poluje...
-No to pięknie. Trzech z nas już jest zamieszanych w sprawę, a nawet nie wiemy o co tu kaman? Grubo się kręci, oj grubo...- przekazał resztę info o Akirze, po czym spojrzał na zegarek ze zmartwioną miną.
-Ja niestety wypadam z imprezki. Macie na mnie namiar, informujcie na bieżąco, ale dyskretnie. Połapie się w szyfrach, myślę... acha Travis daj znać co z tymi wstawkami. - po czym opuścił wesołą gromadkę, a gdy tylko wyszedł z budynku i odpalił szlugę wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki firmową komórkę i wybrał na jej wyświetlaczu pierwszy wpis "Mazursky ty chuju".
Travis odprowadził nowego kolegę do drzwi jedynie wzrokiem, po czym wyjął jakąś kartę i włożył do czytnika. Chwilę później pojawiły się na holograficznym projektorze dwa zdjęcia.
- Miroku i Midoriko, to ich szuka Biała Suka. Nie wiem, o co chodzi. Melissa chciała mi coś powiedzieć, ale idealnie w tym samym momencie dostała kulkę w łeb. Lance powinien wiedzieć coś więcej na ten temat, o ile jego szefowa go wtajemniczyła. - detektyw zerknął na biznesmena.
- Nie znam szczegółów, wiem tylko, że są nowi w mieście. - westchnął - Ciekawa postać, ten Akira, ciekawe, czy ja też powinienem się obawiać. - Oparł się o ścianę. Uwielbiał ten moment pozornej bezwładności, zawieszenia między czasem i przestrzenią, gdy już nie jest wyprostowany, ale jeszcze nie dotykał ściany plecami, szkoda, że nigdy nie trwał długo. - ale skoro bez problemu pozbył się Wade, nie tykając mnie, to chyba mogę być spokojny. - i choć na takiego wyglądał, zdecydowanie nie był.
- Podejrzewam, że Akira miał albo jeszcze ma wtyki w policji, albo jeszcze jakiegoś netrunnera na swoje usługi. Najszybciej było namierzyć auto. I chyba tak właśnie zrobił, chyba, że wiedział iż sz. pani Wade będzie tego dnia, o tej godzinie, z wizytą w tym miejscu... To z kolei znaczyłoby, że ktoś z Cytadeli pomógł pani Melissie przenieść się do rzeczywistości B... Chodzą słuchy, że Stróże Bezprawia są czymś mocno zajęci... Oni też szukają tych Azjatów, czy coś jeszcze się kroi w "małym, starym Chicago"? Głupio byłoby wdepnąć w jakieś dodatkowe gówno...

Pod podany adres zajechała limuzyna. Robert wysiadł z niej i dość czujnym wzrokiem omiatając otoczenie. W pobliżu stał tylko jakiś koleś piszący na komórce. Poprawił garnitur, zarzucił płaszcz na ramiona i ruszył pod drzwi. W dobrym tonie jest się spóźnić. W złym tonie jest się spóźniać na interesy. Spóźniać się na interesy z powodu strzelaniny jest dopuszczalne. Jadą c winda zastanawiał się czemu tu, a nie w biurze. Widać musiał być jakieś powody. Zdecydowanym ruchem zapukał do drzwi.

Słysząc, że kolejna osoba prosi się o wpuszczenie, Travis niechętnie dźwignął się do pionu i ruszył w stronę przedpokoju. Spojrzał wymownie na zegarek i zastanowił się chwilę. Brakowało na spotkaniu tylko jednej osoby, która do tej pory nigdy się nie spóźniała. Na wszelki wypadek odbezpieczył swoją giwerę. Otworzył.
- Punktualność ci dziś szwankuje - mruknął Grady na widok fixera. - Właź i rozgość się. Co cię zatrzymało? Już prawie skończyliśmy.

Po otwarciu drzwi przeciąg wepchnął do pomieszczenia solidny kłąb dymu papierosowego. Szatyn uniósł głowę i delikatnie uśmiechając się powiedział
- Pan Travis jak przypuszczam? - równocześnie podał rękę. - Witaj... Zatrzymało mnie ważne spotkanie w sprawie uniknięcia ołowicy, ale jak widać... - tu rozłożył ręce na boki i obrócił się jakby pokazując nowy garnitur od Hyung -Tae Kim ( http://datafortress2020.110mb.com/ab/gerheman.jpg) , który faktycznie leżał idealnie. A może faktycznie chciał popisać się rewolwerem http://datafortress2020.110mb.com/ab/lgoldiepistol.jpg , a może po prostu maskował lustrację pomieszczenia. Diabli wiedzą i pewnie też nie są pewni.
Siadł na najbliższym krześle. - Okey... to co mamy do zrobienia, co ja mam zrobić i ile płacicie... i czemu znowu będzie kto mnie chciał za to zabić?? - zaciągnął się mocno i nie przejmując się niczym strzepnął popiół na podłogę.

Grady wytłumaczył na szybko wszystko spóźnionemu fixerowi, streszczając się do najważniejszych momentów. Pozostała kwestia tego, czym się Holmes III będzie zajmował.
- Skombinuj jak najwięcej sprzętu - od broni, po jakieś zabawki typu filtry nosowe i inne takie pierdoły, byle z głową. Dostaniesz tysiąc na starcie plus nasz kolega Lance pokryje pozostałe koszta manipulacyjne. Prawda, Lance? - Vicious jedynie skinął twierdząco głową.
Robert, tak jak się można było spodziewać, również był zainteresowany imprezą, jaka szykowała się niebawem w klubie "Oxide". Po skończonej naradzie, towarzysze od butelki i roboty powoli zaczynali opuszczać mieszkanie Travisa. Detektyw przyznał sam przed sobą, że gdyby wpadł tu Gibson ze swoją ekipą, to zebrałby niezłą śmietankę podziemia Old Chicago... Choć nie sądził, by ktokolwiek dał się wziąć żywcem.
 
__________________
Jestem tu po to, żeby grać i miło spędzać czas – jeśli chcesz się kłócić, to zapraszam pod blok; tam z pewnością znajdziesz łysych gentlemanów w dresach, którzy z Tobą podyskutują. A potem zbieraj pieniążki na protezę :).
Ouzaru jest offline  
Stary 17-02-2010, 16:34   #25
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny

Noc przywitała ich nowymi pytaniami i brakiem jakichkolwiek odpowiedzi, a także coraz większym mrozem i sypiącym śniegiem. Póki co, każdy z nich podążył w swoją stronę, jednak dobrze wiedzieli, że prędzej czy później, i tak przyjdzie im się spotkać z przeznaczeniem…

* * *

Po skończonej wizycie u Travisa, Robert pojechał prosto do hotelu – jak na dziś, wrażeń było dostatecznie dużo i należało w końcu odpocząć. Zapłacił taksówkarzowi (tym razem nie miał do czynienia z rąbniętym Chinolem, tylko z jakimś spasionym Czarnuchem bez zębów), po czym zniknął za drzwiami swojego nowego pokoju o najwyższych standardach.


Ludzie z recepcji twierdzili, że to apartament królewski, choć Robertowi kojarzył się raczej z Kurewskim. Jakiś śmieszny, zabytkowy telewizorek, który chyba był tutaj tylko jako element wystroju, do tego jakiś kominek w którym pełgały sztuczne płomienie. Wszystko ubrane w oczodajne, purpurowe barwy. Wiedział, że nie zostanie tu z pewnością na długo. Na małym stoliku czekała jednak otwarta butelka Chianti Colli Senesi Riserva Torii, jednego z najlepszych włoskich win, a obok niej lampka wypełniona do połowy ciemnym płynem. Widać było, że ktoś się postarał.

Fixer wziął dwa niewielkie łyki rozpływając się w wyrazistym aromacie, po czym uwalił na łóżko próbując poukładać w głowie atrakcje dzisiejszego dnia i zastanowić się nad niedaleką przyszłością. Niezbyt długo się nad nią zastanawiał, gdy usłyszał delikatne pukanie do drzwi. Zerwał się z łóżka chwytając za broń i podszedł do nich. Na trzy otworzył drzwi wystawiając lufę za próg. Jakież było jego zdziwienie, gdy zimna broń dotykała policzka pięknej, świetnie ubranej kobiety po trzydziestce.


- To tak pan wita kogoś, kto przychodzi po pomoc? – zapytała blondynka gniewnie marszcząc brwi. Widać nie była zbyt zadowolona z tego, że jakiś facet przykłada jej spluwę do twarzy. – Wpuści mnie pan, czy będziemy tak stać przez całą noc? I niech pan łaskawie zabierze tę broń ode mnie, nie lubię jak się do mnie celuje.

* * *

Mike opuścił mieszkanie Travisa, kierując się do pierwszego lepszego baru – musiał się napić i przemyśleć parę spraw. Nagle jednak zadzwoniła komórka, a gdy spojrzał na wyświetlacz, tym razem „Mazursky, ty chuju” nie poprawiło mu nastroju. Przez chwilę się zastanawiał, czy nie zignorować połączenia, w końcu był już po pracy, ale potem ten idiota by mu napierdalał za uszami, że nie odbiera jak do niego dzwoni, więc Mike wolał mieć już tę rozmowę za sobą.
- Taaak, szefie? – zapytał grobowym tonem.
- Mam dla ciebie kolejne zlecenie. Bardzo ważne i delikatne. Przyjedź do mnie to obgadamy szczegóły.
- Ale już jestem po pracy i…
- Przyjeżdżaj, kurwa, bo ci obetnę wypłatę za następny miesiąc! – Mike usłyszał ostry ton Mazursky’ego. – To sprawa najwyższej wagi, takiemu klientowi nie pozwala się czekać. Widzę cię w ciągu godziny i chuj mnie obchodzi, że jesteś po pracy!
Mike chciał coś dodać, ale szef rozłączył się. Syknął tylko na głos:
- Mazursky, ty chuju!

* * *

Minęło jakieś pół godziny, gdy reszta ekipy rozeszła się do domów, gdy Travis usłyszał charakterystyczny dźwięk domofonu. Detektyw zerknął na wyświetlacz i przeklął w myślach. Akurat takiego gościa się tutaj nie spodziewał.


Travis otworzył drzwi, widząc przed sobą paskudną gębę tego sprzedawczyka Gibsona. Sądząc po tym, jak marszczył wielki jak spuchnięty ziemniak ryj, nie miał zbyt przyjaznych zamiarów. W dodatku ilekroć się widzieli, ciągle wpieprzał te czerwone lizaki, co działało Grady’emu na nerwy.

- Nadal próbujesz rzucić palenie? – zapytał Travis. – Widzę, że się spasłeś jak świnia. Dobrze ci się żyje na garnuszku Ann.
- Tobie też by się mogło dobrze żyć, gdybyś nie był skończonym idiotą.
- Nie jestem sprzedajną dziwką jak ty.
- Czyżby? Jesteś czymś gorszym. Gnidą… a wiesz co się robi z gnidami, Grady!
- Po co tu przyszedłeś, chuju?
- Może byś mnie najpierw wpuścił, chuju! – rzucił Gibson cmokając lizaka. Widać było, że komendant chicagowskiej policji nie zamierza odpuścić.

* * *

Lance wsiadł do służbowego Maybacha i postanowił jechać do domu. Wrażeń ostatnimi czasy miał aż nadto, poza tym jutro wstaje normalnie do pracy i musiał być rześki. Nie niepokojony dotarł do swego apartamentu i mimo że był w nim zupełnie sam, czuł ulgę i dziwną otuchę. Nadal jednak myśl o śmierci Melissy nie dawała mu spokoju. Czy on będzie następny? A może to był przypadek? Nie, przecież w Old Chicago nic nie dzieje się przypadkiem. Zastanawiał się, jak przekaże jutro tę wiadomość swojej szefowej, która przecież była z Melissą bardzo blisko… zżyta.

Wziął szybki prysznic, zjadł pożywną kolację i już miał kłaść się do łóżka, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Napatrzył się, jak to robi Grady, więc sam chwycił za broń i podszedł do wyświetlacza przy drzwiach. Odetchnął z ulgą, widząc jego kolegę z Cytadeli – Richarda. Po chwili wpuścił go do środka.

- Co ty tu robisz, Rick? – zapytał Vicious.
- Przysyła mnie Pani Prezydent. – odezwał się tyczkowaty mężczyzna w idealnie skrojonym, ciemnym garniturze. – Stwierdziła, że ostatnimi czasy dużo pracujesz i jesteś zmęczony, więc w dowód uznania za wkład w rozwój firmy, przysyła te oto dwie młode damy, które dotrzymają ci dzisiejszej nocy towarzystwa. – po tych słowach do pomieszczenia weszły dwie piękne, eleganckie, młode dziewczyny.


- Pieniędzmi się nie przejmuj, wszystko na koszt firmy. – uśmiechnął się Rick, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni garniaka i wyciągnął kopertę wręczając ją Lance’owi. – A to coś ekstra na jakieś małe wydatki. Masz trzy dni wolnego, więc korzystaj – szefowa powiedziała, ŻE NIE CHCE CIĘ WIDZIEĆ w firmie, póki nie wypoczniesz. – Rick zaakcentował kilka ważnych słów.

* * *

Hash wracał do domu metrem, którego miał dość jak na dzisiejszy wieczór. Wiedział, że po zmroku tym środkiem komunikacji jeżdżą różne typy, ale podpity koleś udający Michaela Jacksona przeszedł sam siebie i „Płotek”, jak nazywał go Travis, miał ochotę wysiąść kilka przystanków wcześniej. Chyba jedynie pogarszająca się z każdą chwilą pogoda sprawiła, że tego nie zrobił. Gdy dojechał do celu swej podróży, nadal miał w głowie utwór ‘Black or White’, który śpiewał przez całą drogę podpity typek, udający Króla Popu z zamierzchłych lat 90-tych.

Śnieg sypał nieprzerwanie, a północny wiatr wpełzał pod okrycie przywołując nieprzyjemne uczucie zimna. Gdy Hash miał zamiar zniknąć w klatce schodowej prowadzącej do jego mieszkania, od strony śmietnika usłyszał skrzypiący śnieg. Ktoś się zbliżał, a mężczyźnie serce podeszło do gardła. Czyżby prezydentowa odkryła jego obecność i chciała go zabić? Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył dzieciaka, na oko ośmioletniego chłopca, który trzymał na rękach kota… Jego kota.

- To chyba pana zwierzaczek, prawda? – odezwał się chłopak. Dopiero teraz Hash przyjrzał mu się lepiej. Dzieciak miał podbite oczy a zakrzepnięta krew zalegała całą górną wargę. Ogólnie nie wyglądał dobrze. – Widziałem, jak wcześniej pan go wnosił na górę. Dzisiaj znalazłem go przy kontenerach na śmieci. – netrunner spojrzał na dzieciaka. Chłopiec tulił zwierzaka do siebie, dając mu dodatkowe ciepło, choć sam nie wyglądał na takiego, któremu byłoby ciepło w taką pogodę. – Obieca mi pan, że się nim dobrze zajmie? Koty chadzają własnymi ścieżkami, ale lubią, gdy ktoś o nie dba. – uśmiechnął się, a siniaki pod jego oczami z fioletowej barwy przeszły w zieloną. – Mógłbym się napić ciepłej herbaty u pana? – zapytał zwracając Hashowi kota. – Tylko herbaty, nie proszę o więcej…

* * *

John i Golem zwykle trzymali się razem, a jeśli już pojawiali się gdzieś wspólnie to zwiastowało ciekawą noc. Nie inaczej było tym razem, zwłaszcza, że obaj mieli idealne predyspozycje do ściągania na siebie różnych ciekawych sytuacji.


Przejeżdżając obok klubu Scripts przed którym niewiele się działo, rzucili okiem na pobliską alejkę, w której ktoś wyłączył światła. Z oddali dochodziły ich odgłosy zaciętej walki, więc obaj panowie skierowali się w tamtym kierunku. Nieco zdziwili się, gdy ich oczom ukazała się para Azjatów – mężczyzna i kobieta, którzy niczym jedno ciało rozprawiali się z jakimiś kolesiami w garniakach. John dostrzegł logo Cytadeli na ich ubraniach.

Kobieta o długich, czarnych włosach poruszała się niczym kot rozdzielając z niezwykłą finezją ciosy swą kataną między kilku przeciwników. Jej partner, obładowany cybernetyką i sprzętem bez mrugnięcia okiem wybebeszał nadciągających kolejnych oponentów. Mimo, że mężczyzn w garniturach i z bronią było więcej, widać było, że nie mają najmniejszych szans w starciu z tą parą. Chwilę później na polu bitwy stała tylko dwójka azjatów.

- Skrót? Droga na skróty, tak? – kobieta wprawnym ruchem wytarła katanę z krwi. – Jeszcze jedna taka droga i skrócę cię o łeb, bracie.
- Nie mogłem przewidzieć, że nas tu zastaną. – mruknął szorstko mężczyzna. – Poza tym jak widzisz, poradziliśmy sobie nienagannie.
- To nie koniec. Mamy kolejne towarzystwo. – Azjatka uniosła katanę w górę przyjmując pozycję do walki. Mężczyzna skierował w waszą stronę dwa potężne karabiny…

* * *

Medyk przez chwilę wpatrywał się w ciało martwej kobiety z dziurą w głowie. Zrobił wszystko, by ją uratować, jednak wbrew pozorom mózg okazał się jej być potrzebny i biedaczka nie przeżyła. Przez chwilę zastanawiał się, czy ktoś odbierze zwłoki, czy może ma kogoś sam ściągnąć – wszak organy były cennym towarem, a te wydawała się mieć w świetnym stanie. Nie często trafiały mu się takie zdrowe okazy. Nadal było coś, co mu nie dawało spokoju. Jeszcze raz zerknął na wyniki badań krwi kobiety. Były takie… idealne. Rzeczywiście Melissa zdawała się być bardzo zadbaną, prowadzącą zdrowy tryb życia biurwą, jednak to już było przegięcie.

Wyjął probówkę z krwią kobiety i raz jeszcze rozmazał odrobinkę na szkle, po czym odstawił pod mikroskop. Zauważył jedynie dziwny rozpad czerwonych krwinek, gdy potężny huk wstrząsnął całym pomieszczeniem. Nim kurz opadł, do gabinetu wpadło około ośmiu ciężko uzbrojonych mężczyzn w kominiarkach, z logiem Cytadeli na kamizelkach kuloodpornych.


Sixta nim się obejrzał, leżał skuty na zimnej podłodze i obserwował, jak sługusy Ann skrupulatnie niszczę wyniki badań i próbki krwi.
- Zostawcie to! – krzyknął, jednak noga na kręgosłupie była wystarczającym argumentem do tego, by się już nie odzywał w tej sprawie.
Oddział specjalny zabrał ciało Melissy, po czym polał laboratorium jakąś łatwopalną cieczą. Gdy Sixta został poderwany do pionu i wyprowadzony z budynku, rozległ się wybuch, a z okien posypały się kawałki szkła. Płomienie buchnęły z okiennic, po czym rozległ się odgłos zjadanych przez płomienie mebli.
- Zabieramy ich do Ula, Pani Prezydent się ucieszy – rzucił mężczyzna wyglądający na dowódcę oddziału.
 
__________________
Jestem tu po to, żeby grać i miło spędzać czas – jeśli chcesz się kłócić, to zapraszam pod blok; tam z pewnością znajdziesz łysych gentlemanów w dresach, którzy z Tobą podyskutują. A potem zbieraj pieniążki na protezę :).
Ouzaru jest offline  
Stary 19-02-2010, 16:13   #26
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Narada przebiegła w miarę szybko, a co najważniejsze, zaproszeni goście zgodzili się wziąć udział w przedsięwzięciu. Niektórzy srali po nogach na dźwięk słowa „Cytadela”, ale w końcu się zgodzili. Zresztą, kto by się nie zgodził, mając przed nosem okazję do zarobienia takiej kapusty - w końcu za coś trzeba żyć w tym popieprzonym mieście.

Gdy wszyscy wyszli, detektyw siedział jeszcze chwilę na kanapie rysując w głowie wstępny plan ataku na „Oxide” – jeżeli element zaskoczenia wypali, powinni szybko wydostać stamtąd przyjaciółeczkę Lance’a i się ulotnić. Tylko dlaczego Travis miał dziwne przeczucie przeszywające trzewia, że coś może pójść nie tak? I to nawet nie chodziło o współpracowników… Golem może i był szalony, ale nie głupi i zawsze można było na niego liczyć, tak samo jak na Johna. Nawet o kwestię nowych znajomych był spokojny… Skoro Hash polecił Mike’a, to koleś musiał być w porządku i znać się na robocie.

Grady polał sobie kolejny kieliszek Maximusa i wychylił bez popitki. Rozejrzał się po mieszkaniu i przyznał sam przed sobą, że czuł się tutaj co najmniej dziwnie. Każdy kąt przypominał mu córkę i żonę, a niektóre wspomnienia łapały za serce i ściągały do poziomu podłogi. Swego czasu myślał, że niektóre z nich schował gdzieś na dnie własnej mentalności, ale dzisiaj przekonywał się, że niczego nie jesteś w stanie zapomnieć, jeśli to były dobre wspomnienia. Przechylając następny kieliszek widział małą Hayley biegającą z wielkim pluszowym Kubusiem Puchatkiem po salonie, widział też Katharine mieszającą w niewielkiej misce ciasto na piernik. To było inne życie. To było kiedyś…

Przetarł oczy. Musiał być już chyba bardzo zmęczony, albo alkohol zaczął robić swoje, skoro zaczęło to do niego wracać. Zwykle w ciągu dnia nie rozmyślał nad tym, miał zbyt dużo innych zajęć na głowie. Chwycił za telefon i wybrał numer Tony’ego – musiał z nim chwilę pogadać na temat Melissy. Po kilku chwilach ktoś po drugiej stronie odezwał się, ale to nie był głos Sixty. To oznaczało jedno – medyk miał problemy. Grady rozłączył się… cóż, Stitch będzie musiał sobie poradzić sam, w końcu wiedział w co się pakuje. Tylko jeśli naprawdę wpadł, to Travis zastanawiał się, skąd wytrzaśnie takiego fachowca, który w dodatku potrafiłby trzymać gębę na zamku. Ale tym się będzie martwił później.

Nagle usłyszał charakterystyczny dźwięk domofonu. Standardowo chwycił za broń i podszedł powolnym krokiem do wyświetlacza. Gdy zobaczył gębę Gibsona, aż przeklął pod nosem. Co ten pajac tutaj robił? Gdyby wpadł parę minut temu, zastał by niezłą śmietankę przy stole. I zapewne to by był ostatni widok w jego posranym życiu. Grady nacisnął guzik i po wymianie kilku „grzeczności” wpuścił gliniarza do środka.

- Więc czemu zawdzięczam twoją wizytę, Gibson? – Travis usiadł na kanapie i polał sobie kieliszka.
- Widzę, że miałeś tu jakąś grubszą imprezę, Grady. – czarnoskóry policjant wskazał lizakiem na stojące na stoliku kieliszki.
- A co? Nie wolno popić ze znajomymi? – zapytał detektyw uśmiechając się szyderczo. – Kumplowi się córka urodziła, a nie miał gdzie wypić, więc posiedzieliśmy u mnie.
- Jakbym cię nie znał… Kłamiesz jak zwykle. – mruknął Gibson.
- Czyli mnie nie znasz. – Travis wychylił z kieliszka. – Więc po co wpadłeś? Bo chyba nie na strzemiennego?
- Pani Prezydent chce wiedzieć, jak idą poszukiwania. – rzucił grobowym tonem łysy gliniarz.
- Powoli do przodu. – odparł Travis.
- Nie graj ze mną, Grady. Jestem tu z jej polecenia i chcę wiedzieć wszystko.
- „Wszystko”, to sobie możesz w dupę wsadzić. Zacznij od tego lizaka, bo mnie wkurwia. – rzucił zupełnie spokojnie detektyw.
- Jeszcze jeden taki tekst a cię zamknę na czterdzieści osiem.
- A od kiedy ty się stałeś taki wrażliwy, Wes? No nie mów, że Ann cię zmiękczyła?
- Nie cwaniakuj, Grady, w końcu masz w tym swój interes, żeby ci Azjaci się znaleźli. – Gibson uśmiechnął się krzywo.
Travis rozsiadł się wygodnie na kanapie.
- Tak jak mówię, poszukiwania idą do przodu. Zlokalizowałem potencjalne miejsce, gdzie mogą przebywać.
- Mów.
- A-a-a. – pokiwał palcem. – Tajemnica zawodowa.
- Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić swoją tajemnicę?
- To ciebie wynajęła, czy mnie? Zakładając twoje metody działania, to pewnie byście ich odnaleźli za dwadzieścia lat. – Travis uśmiechnął się szyderczo. – Spokojnie, piesku, jak się znajdą, to dam wam znać. Wtedy spuścisz swoich ludzi ze smyczy.
- Mówiłem, żebyś nie przeginał.
- I co mi zrobisz? Zamkniesz mnie na te swoje czterdzieści osiem? Śmiało. Ale wtedy śledztwo na pewno nie pójdzie do przodu. A chyba nie chcesz, by Ann się o tym dowiedziała, nie? W końcu to ona mnie wynajęła i odpowiadam przed nią… Albo przed jej kukiełką - niejakim Viciousem. – Travis grał, a był w tym naprawdę dobry. Nie było powodu, by Gibson dowiedział się, że Grady i Lance znają się nieco na stopie prywatnej.
- Zostając przy Viciousie. – gliniarz zmienił temat. – Przyjechał do ciebie z niejaką Melissą Wade. Kobieta nie żyje, wiesz coś o tym?
- Pierwsze słyszę. – kłamał z twarzą pokerzysty polewając sobie wódki do kieliszka. – Jestem od odnajdowania ludzi, zabójstwa mnie nie interesują.
- Ale była z nim u ciebie.
- No była, była. A potem wyszli z Viciousem. Ja zostałem w biurze. To jego pytaj, kto ją zastrzelił.
- A skąd wiesz, że została zastrzelona?
- Gibson, w jakim ty świecie żyjesz? W tym pojebanym mieście możesz zejść na trzy sposoby – przećpasz się, wylecisz w powietrze, albo dostaniesz kulkę. W przypadku pani bądź panny Wade sposób w jaki zginęła wydaje się prosty do odgadnięcia, zwłaszcza, że pracowała dla Ann. Poza tym gadasz z ex-gliną, więc po co takie pytania? – Grady uśmiechnął się szeroko, zadowolony, że zbił Gibsona z tropu.
Gliniarz odchrząknął, wyciągnął z kieszeni niewielki palmtop i coś zanotował. Chwilę później spojrzał na detektywa.
- Znasz niejaką „Małą”?
- Pierwsze słyszę. – Travis pokręcił głową.
- Przestań, kurwa, ściemniać! – warknął Gibson.
- Nie ściemniam! – detektyw poderwał się do góry, stając z nim twarzą w twarz. – Nie znam dziewuchy, zajmuję się tylko tymi, za których mi płacą. Jak chcesz się czegoś dowiedzieć, to poszukaj na ulicach, a nie przychodzisz do mnie i drzesz mordę w moim własnym domu.
- Kiedyś to nie był twój dom.
- Kiedyś nie byłeś sprzedajną dziwką.
- I kto to mówi! – podsumował Gibson, po czym bez pytania polał sobie kielonka, wychylił i skierował się do wyjścia. – Jak będziesz coś wiedział, to daj mi znać. Ann chce mieć świeże wiadomości na temat postępu śledztwa.
- Spierdalaj! – warknął Grady i usiadł na kanapie.
Po chwili usłyszał trzaśnięcie drzwiami i gromki śmiech na klatce schodowej.

Grady skrzywił się, po czym polał sobie do kieliszka i włączył radio. Akurat grali kawałek grupy New Metallica – „Sanitarium”. Detektyw podszedł do okna. Światła miasta sprawiały niesamowite wrażenie na tle ciemnego nieba. Na chwilę zatrzymał się, by nacieszyć oczy niesamowitym widokiem, przywołując w myślach kilka wspomnień.


Chwilę później wybrał numer Hasha. Nikt się nie zgłaszał, więc zostawił mu wiadomość.
- Płotek, na wszelki wypadek zmień gniazdko. Był u mnie największy z psów, pytał o twoją przyjaciółkę. Nalot na ciebie nie był przypadkowy, przemieszczaj się. I gdyby podsłuchiwali, wywiedź ich w pole, z twoimi umiejętnościami nie zajmie to dużo czasu. Czekam na informacje na znany nam obu temat. Powodzenia. – rozłączył się.

Próbował też dodzwonić się do Golema i Johna, jednak obaj nie odbierali. Grady zrzucił to na karb „obowiązków” jakie obaj panowie mieli każdej nocy. Z pewnością odezwą się potem, jak już przelecą kilka dziwek, wyleczą kaca i zwieją przed glinami. Niepotrzebne skreślić.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline  
Stary 20-02-2010, 02:43   #27
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
[media]http://www.youtube.com/watch?v=JyGcvjS_2t8[/media]© Paul Préboist



I took my baby on a Saturday bang
Boy is that girl with you
Yes we're one and the same

Now I believe in miracles
And a miracle has happened tonight

But, if you're thinkin' about my baby
It don't matter if you're black or white

They print my message in the Saturday Sun
I had to tell them I ain't second to none

And I told about equality and it's true
Either you're wrong or you're right

But, if you're thinkin' about my baby
It don't matter if you're black or white

I am tired of this devil
I am tired of this stuff
I am tired of this business
Sew when the going gets rough
I ain't scared of your brother
I ain's scared of no sheets
I ain't scared of nobody
Girl when the goin' gets mean

Protection
For gangs, clubs, and nations
causing grief in human relations
It's a turf war on a global scale
I'd rather hear both sides of the tale
See, it's not about races
Just places

Faces
Where your blood comes from
Is were your space is
I've seen the bright get duller
I'm not going to spend my life being a color

Don't tell me you agree with me
When I saw you kicking dirt in my eye

But, if you're thinkin' about my baby
It don't matter if you're black or white

I said if you're thinkin' of being my baby
It don't matter if you're black or white

I said if you're thinkin' of being my brother
It don't matter if you're black or white

Ooh, ooh
Yea, yea, yea now
Ooh, ooh
Yea, yea, yea now

It's black, it's white
It's tough for them to get by
It's black, it's white, whoo


*****




Nawet kiedy kolejka zniknęła w tunelu w głowie Hasha dalej odbijały się słowa piosenki, którą słyszał chyba z czterdzieści razy w wagoniku metra... „yea, yea, yea now; It's black, it's white”... Cholera jasna! Trzeba było jednak wysiąść wcześniej. Poczekać na następny pociąg, albo nawet iść pieszo... A zresztą...

Zresztą teraz nie było sensu się nad tym zastanawiać. Przeszedł przez stary peron i wyszedł na ulicę. Było zimno, podniósł kołnierz doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nuci: „Protection / For gangs, clubs, and nations causing grief in human relations / It's a turf war on a global scale / I'd rather hear...” - był wstawiony. Po prostu był wstawiony, wiedział to. Starał się nie pić wiele u Graddy'ego, ale... szlag jasny... Następnym razem nie pić nic... Na rozpijanie młodzieży powinien być jakiś paragraf... albo dwa... Cholera, znów padało i na dodatek zacinało w twarz... W ogóle to mógłby się zapiąć... „it's white; I said if you're thinkin' of being my brother; It don't matter...”

Skrzypiący śnieg o amplitudzie dźwięku różnej od jego własnej spowodował, że zarówno „Black or White” jak i znaczna część alkoholu z jego mózgu odparowała. Czyżby?!? Błyskawicznie opracowane co najmniej sześć różnych scenariuszy ucieczki, momentalnie... Zanim zaczął rozpoznawać kto się zbliża i po co wiedział już w którą stronę powinien uciekać...



Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył dzieciaka... Albo i nie odetchnął, fala alkoholu ponownie skondensowała się w mózgu i przez dłuuuugą sekundę widział dwóch chłopaków i cztery koty... Po chwili jednak, w okolicach: „koty chadzają własnymi ścieżkami” kotów było już tylko jeden i chłopaków też tylko jeden. Kot niewątpliwie wyglądał jak Data. Kot niewątpliwie był Datą, tak samo jak niewątpliwie było cholernie zimno i w ogóle...

– Tylko herbaty, nie proszę o więcej…

Herbata? Eeee...
No such object... Try override... Fuck... Incorporating...

A, ha. Zajebiście. Nie dość, że kot, to jeszcze... Zajebiście. Piter... Imię przewinęło się kilkanaście... kilkaset... kilka tysięcy razy przez umysł Hasha, by w końcu zatrzymać się... Mały wyglądał jeszcze gorzej niż kot... Logika była nieubłagana i tym razem całkowicie logiczna. Tak, niby po herbacie można było małego wywalić za drzwi, ale... no, cholera jasna... Z drugiej strony – o ile trzymanie kota dało się jakoś, jakkolwiek, logicznie uzasadnić to dzieciak? Z trzeciej strony...

Do diabła! Było cholernie zimno, śnieg zacinał, a zimny wiatr wdzierał się w każdą szczelinę; a jemu zebrało się na przemyślenia...

- Chyba nie mam herbaty w mieszkaniu. Trzymaj kota i chodź. Kupimy jakąś herbatę.


Do znajomego, znaczy - prawie już znajomego, Chińczyka nie było daleko, więc szybko dotarli na miejsce. Klientów prawie nie było, ale Hash wolał zamówić coś szybkiego nie chcąc wdawać się w rozmowę. Przeliczył w głowie ilość jedzenia i w końcu zamówił siedem pełnych porcji, trzy herbaty. Różne herbaty... Przecież on nie pija herbaty... Dużego bustera, wielką colę... i sztućce... Chyba o niczym nie zapomniał... Azjaci jednak mają doskonały zmysł obserwacji, pamięć i po prostu muszą rozmawiać. Pan Chang też nie wytrzymał i podczas pakowania uśmiechnął się mówiąc:

- Zhè shì nǐ de xiōngdì? Tā kan qǐlái fēicháng zāogāo. Czy to Twój brat? Naprawdę źle wygląda. - pytanie kucharza prawie zabiło językowo chłopaka. Na szczęście mężczyzna wskazał głową na Pitera i to pozwoliło Hashowi domyśleć się z kontekstu znaczenia „xiōngdì”...
- Bù, zhè bùshì wǒ de xiōngdì. Péngyǒu. Wǒ bù zhīdao tā zai zhè fāngmian de shēnghuó... Nie, to nie jest mój brat. Znajomy. Nie wiedziałem, że mieszka w tej okolicy...
- Dá....Wǒ mangbái le. Qǐng. A... Rozumiem. Proszę.
- Fēicháng gǎnxiè. Zhù nǐ yúkuai de yèwǎn. Bardzo dziękuję. Życzę udanego wieczoru.
- Pangjìng hua jiā. Szczęśliwej drogi do domu. - pożegnał się na sposób chiński, co prawdę powiedziawszy było znacznie bardziej sympatyczne od zachodniego „do zobaczenia”.

Obaj wyszli i Hash zaczął się zastanawiać po kiego czorta ciągnął małego do restauracji? Teraz pan Chang oraz zapewne wszyscy pracujący w restauracji będą wiedzieli, że są „znajomymi”... Chociaż może to i lepiej? W jakieś koszty trzeba będzie wrzucić niezłą kasę dla Changa, aby w razie czego mały mógł tam liczyć na gorącą zupę. Chociaż na gorącą zupę... Hash przyspieszył kroku, bo aromat potraw, który czasem wiatr podwiewał z wielkich toreb powodował u w miarę najedzonego Hasha ślinotok. U małego było pewnie jeszcze gorzej.

*****

Kilkanaście minut później byli w mieszkaniu Hasha. Zdążyło się już przyjemnie nagrzać i było naprawdę miło... Drugiego kota w domu nie było... Okna były zamknięte... Data, cholera, uciekłeś pod nogami? Czy jak? Koci teleport???

- Łazienka jest tam. Mokrą kurtkę powieś sobie na kaloryferze. Buty, jak masz mokre to też daj na grzejnik... i chodź jeść. Herbata też jest.

Połowa żarcia została na rano, druga wylądowała na stole. Zabrał jeden z kartoników i z pałeczkami usiadł przy komputerze. Odpalił laptopa kątem oka patrząc jak mały pochłania chińszczyznę podsuwając co smaczniejsze kawałki kotu. Maszyna wstała i w ostatniej chwili powstrzymał się przed wpięciem sobie kabla... Z klawiatury wbił się w jeden z nie_do_końca_jawnych kanałów IRC.

> call Daxx
> called private.
Daxx: WAP?
#: potrzebuję trochę informacji.
Daxx: hm?
#: kto moze miec dostep do serii 8 lub jeszcze lepiej 9?
>sending object, graphic
>sent object, graphic
Daxx: ktos mi cos wspominal... na kiedy?
#: na już.
Daxx: to nie bedzie tanie... cos jeszcze?
#: zycie w tym pierdolonym miescie nie jest tanie. komunikacja.
Daxx: kroi sie cos o czym na pewno nie chce wiedziec... daj mi kilka godzin odezwe sie jutro do poludnia. EE.
> call ended


Kilkanaście kolejnych stuknięć w klawisze... Ten sposób obsługi sieci był... dziwny... Bardzo. Dziwny.

>Message from voicemail: Płotek, na wszelki wypadek zmień gniazdko. Był u mnie największy z psów, pytał o twoją przyjaciółkę. Nalot na ciebie nie był przypadkowy, przemieszczaj się. I gdyby podsłuchiwali, wywiedź ich w pole, z twoimi umiejętnościami nie zajmie to dużo czasu. Czekam na informacje na znany nam obu temat. Powodzenia.

Spokojnie, jak na wojnie... Tu przejebie, tam pierdolnie...


Teraz znów mogli go szukać. Tylko, że... Czego taka wścieklica się zrobiła wokół Małej? Coś tu nie grało. Wszystko nie grało... Do tej pory nie wiedział po co zgodził się współpracować z tym całym Lance'm? Musiało go nieźle popieścić... Chociaż... wiadomość o losach Potencjalnego Dużego Problemu Wade przyjął z bardzo dobrze ukrywanym zadowoleniem...

*****

Teraz należało się zastanowić co dalej z tym wszystkim. Tym wszystkim bardziej obejmowało: Piter i Data i cały pobliski tym tematom burdelnik niż sprawę ratowania kogokolwiek z czegokolwiek...
 
Aschaar jest offline  
Stary 02-03-2010, 18:40   #28
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Zaczął grzebać pałeczkami w żarciu zastanawiając się co dalej z tym całym burdelem zrobić... może określenie „burdel” nie było najstosowniejsze w tym przypadku, ale... doskonale opisywało rzeczywistość zwłaszcza w połączeniu z „kurwa” oraz kilkoma wykrzyknikami...


Jedzenie pozwalało zyskiwać trochę czasu, ale w końcu; to było logiczne; trzeba będzie podjąć decyzję... Jakąś decyzję. Buty małego suszyły się na kaloryferze co dawało dobry pretekst, aby pozwolić mu tu zostać na noc... Spać było gdzie i w ogóle... Tyle, że rano decyzja będzie jeszcze trudniejsza dla niego i bardziej okrutna dla małego... Jakieś dziecko dochodzące na wyżywienie i spanie, a wywalane na dzień... ta opcja też była bez sensu... Wszystko było bez sensu... To co było sensowne – było logicznie nieuzasadnione. Jego obwody jakoś radziły sobie z alkoholem, chociaż wydawało mu się, że jest zalany w sztok i nic sensownego nie potrafi wymyślić...

Laptop wydał z siebie krótką fanfarę kiedy znalazł coś na dataportach. Kapitalne skrzynki pocztowe, z których istnienia nie zdawało sobie sprawy 90% informatyków, nie mówiąc już o „zwykłych ludziach”... Każde głupawe urządzenie miało dataport... Który w większości przypadków nie był wykorzystywany do niczego... A wystarczyło wpisać w niego swój nick i trochę danych, aby zaczął być skrzynka pocztową... Kliknął w klawisze, kiedy uświadomił sobie, że „normalnie” to komputer nie ma jak go zrozumieć...

>receiving object, graphic

>received object, graphic
>received message, text: 45E$ on stock


No ładnie... Dexx zaczynał robić swoje... Intersieć była jak jezioro – wystarczyło wrzucić kamień, aby momentalnie zaczęły powstawać kręgi... Wystarczyło wrzucić informację, zadać pytanie... Uderzyć w czuły punkt... Reszta działa się sama. Serwery i podsieci przerzucały informacje w ciągu nanosekund... Kłamstwo zostawało powtórzone nie sto, nie tysiąc, ale miliard razy... W ułamkach sekund stawało się prawdą powtarzaną przez setki serwisów informacyjnych i miliony twitterów, śledzików, instant eMów, czy innych RSSów... Zabić... zabić można było kilkunastoma bajtami...


>receiving object, graphic

>received object, graphic
>received message, text: 51,51E$


Przesunął obie wiadomości do lokalnej skrzynki gdzieś na platformie wiertniczej na północnym Atlantyku... Lokalnej, cholera... Za chwilę „lokalne” będzie w tej galaktyce... Jutro trzeba to będzie przerzucić do Travisa – niech się popyta, albo zdecyduje „czy i ile”... Spojrzał na dzieciaka... Tego nie da się przesunąć do skrzynki gdzieś na Bahamach... Mały głaskał kota, który ułożył się na jego kolanach i smacznie spał.


- Wiesz co Piter? Musimy porozmawiać... - zaczął i przerwał widząc, że Mały stężał... Tak, podejście do dzieci... Cholera... - Eee... bo wiesz... tak naprawdę to nic o sobie nie wiemy... - Cholera... zabrzmiało jak linia z filmu, kiedy parka po upojnej nocy leży w łóżku i... pada ten tekst...

Na szczęście miał jeszcze coś w swoim kartoniku z chińszczyzną i załatał dziurę w czasoprzestrzeni przeżuwaniem ryżu z warzywami...

- Gdzie mieszkasz Piter?
- W dużym, białym domu... -
Taaaak... Przygłupie pytanie do durna odpowiedź... Choć składna i dość dokładna to całkowicie bezużyteczna...
- Mieszkasz z rodzicami?
- Mieszkałem z mamą, ale... Mama zniknęła, i przyszła niedobra ciotka. Ona chciała mi zrobić krzywdę więc uciekłem.
- Więc nie czujesz się dobrze w domu?
- Nie, nigdy się tam dobrze nie czułem... -
niektóre odpowiedzi pokazywały, ze jest znacznie bardziej rozgarnięty niż wskazywałby na to jego wiek i wygląd...
- Czego szukałeś na śmietniku? - zapytał Hash grzebiąc w resztkach ryżu z warzywami.
- Je... Jedzenia.
- Coś ci się stało, że wyglądasz... jak wyglądasz?
- Jak uciekałem to wskoczyłem do zsypu i... Potem jakieś chłopaki mnie napadły i od dwóch dni nie śpię, żeby nie dać się znowu pobić...
- Czy kot Ci się podoba? -
pytanie było pewnie z cyklu tych głupich, ale cóż... w sieci pewnie był jakiś podręcznik „Obsługa dzieciaka dla Opornych” czy coś podobnego... Tyle, że pewnie i tak był do niczego...
- Bardzo mi się podoba, jest taki puszysty, milutki, mruczy...
- Czy nie chciałbyś tu przychodzić opiekować się kotem?
- Jakby tylko mógł, to chciałbym tu zostać, bo boję się, że ciotka będzie mnie szukać...
- Wiesz, myślę, że na noc możesz tutaj zostać... Rzeczy muszą ci wyschnąć... Rano zjemy i pomyślimy co dalej...



"Idioto! Nawet podpity, to twój cyfrowy, lodowato logiczny umysł podjął decyzję..." - pomyślał z przekąsem patrząc w okno.
Okoliczności były inne – sytuacja ta sama... Komuś był winny taką przysługę...
 
Aschaar jest offline  
Stary 03-03-2010, 00:44   #29
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Golem i John wyszli razem, musieli się przejść kawałek żeby wyciągnąć drugi motocykl, który był dobrze ukryty w jednym z zaułków, Gareth wolał nie kusić losu. Jechali sobie spokojnie bocznymi uliczkami gdy przejeżdżając koło klubu Scripts usłyszeli obaj odgłosy jakiejś porządnej draki. Gdy zeszli jak na komendę z motocykli i zajrzeli do zaułka, ich oczom ukazał się ciekawy widok. Dwójka skośnookich kończyła właśnie zabawiać się z grupą najemników cytadeli. Była to dość ostra zabawa i za ciemnymi szkłami okularów solosowi błysnęły ogniki w oczach, lubił jak pieski Ann latają dookoła w kawałkach a tak właśnie przedstawiała się uliczka, niczym rozkoszna jatka. Twarze jednak kogoś mu przypominały, po sekundzie, gdy tamci zaczęli kierować w ich stronę broń skojarzył ich ze zdjęciami pokazanymi mu przez detektywa. Ostatecznie nie zlecił im tej roboty, poza tym szczerze nie lubił białej szmaty więc nie miał zamiaru nikogo informować o obecności tych tutaj.

Gdy rodzeństwo ustawiło się w pozycji praktycznie bojowej w kierunku do solosów, John mruknął w powietrze, tak żeby było go dobrze słychać.
- No proszę pół miasta ugania się za nimi, a akurat my musieliśmy na nich trafić. - potem już wyraźnie rzucił w stronę Azjatów: - Miroku i Midoriko jak sądzę?
Mężczyzna zasłonił kobietę swoim ciałem i powiedział coś do niej po japońsku.
- Mylisz się - odpowiedział, z wyraźnym azjatyckim akcentem. - Szybka Śmierć i Bolesna Śmierć. Rozmawiasz z tym drugim.
Golem tylko przewrócił oczami i pozwolił Gunmanowi spokojnie prowadzić rozmowę, miał wrażenie że nie ma sensu zbytnie wtrącanie się, wolał cięższe środki przekazu niż słowa.
- Może... - rzucił niedbale John, wiedząc, że Golem zapewne już uruchomił wszystkie systemy bojowe. - Na waszym miejscu uważałbym jednak na Szybką Śmierć i to nie w postaci twojej pięknej siostry, ale Waszego rodaka - tu przytaczył opis japońca z wizyty u Gradego, tego snajpera z taksówki, którego Hash znał jako pana Akirę. Zauważył, jak Azjatka unosi do góry jedną brew, a jej mina przez chwilę zdradzała, iż najprawdopodobniej zna gościa.
- Shuri? - zapytała brata, ten jednak tylko uśmiechnął się szyderczo.
- Rusei. - odparł gromko niezbyt przyjemnym tonem.
John nie załapał o czym rozmawiają, domyślił się jednak, że go znają.
- Widzę, że znacie owego gentelmena, wiem też, że wisi wam na plecach cała sfora psów tej Ździry - wymownie wskazał wzrokiem na ciała poległych żołnierzy Cytadeli. - Dla waszej informacji, nie lubimy się z Golemem z Cytadelą.
- To już wasza sprawa - odparł mężczyzna. - Idźcie lepiej na piwo, bo tutaj czeka was tylko śmierć. - Oba karabiny miał idealnie wycelowane w Johna i pierwszy rzut oka widać było, że facet wspomagany był cybernetyką najwyższej jakości. Po kobiecie nie było widać śladu mechaniki. - Nie chcecie walczyć i wchodzić nam w drogę. My póki co też nie mamy interesu, by was zabijać. - mruknął zimno. - Dopóki nie dacie nam ku temu powodów, gaijin. Możecie się nam przysłużyć i podwieźć do Cytadeli...
- Podwieźć? Czy Ty myślisz, że tam można wejść jak do baru? Może i jesteście dobrzy... ale wątpię by aż tak.
- Skoro zostaliśmy zaproszeni, to chcemy w końcu dojechać na miejsce - warknął. - Kuso! Ciągle gonią za nami psy, a zlecenie czeka... money, money, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Coś małomówny ten twój kumpel. - wskazał na Golema.
- Ann powinna...
- Rusei, onna! Nie będziesz mówić w towarzystwie obcych mężczyn! - warknął na siostrę.
- Tia, zaproszenie, i fachowcy, a ulice z psów cytadeli to muszę po was sprzątać ja, zero rozeznania w mieście, nie wiecie że za druty jest nagroda na każdym komisariacie, w dupę se wsadź taką profesjonalność - rzucił od niechcenia Golem.
- Money... akurat to słowo jest moim uszom miłe rzucił John. Co do niego - wskazał na Golema - ciesz się, że milczy. To znak, że jeszcze się nie wkurwił, nie chciałbyś go widzieć wkurwionego. Pierwsze słyszę, żeby Ann kogoś zapraszała do Cytadeli, a jeśli już, to szczęśliwiec z radości miał pełne gacie i spieprzał gdzie pieprz rośnie.
Azjaci spojrzeli po sobie lekko zdziwieni, jednak nie skomentowali. Konsternacja odmalowała się na twarzy kobiety, która zdawała się wiedzieć coś więcej.
- Ty też byś nie chciał mnie widzieć wkurwionego, gaijin. - mężczyzna przerwał niezręczną ciszę. - Czyli się nie dogadamy? - zapytał.
Rozmowę przerwał dźwięk zbliżających się syren. Cała ulica drżała, co nie wróżyło nic dobrego - raczej jakieś ciężkie wsparcie.
- Słyszysz? - solos wskazał kierunek skąd dochodziły wycia syren, musieliście kogoś nieźle wkurwić. Jedzie cięższa artyleria, jak chcesz to możemy was z Golemem podwieźć, ale na pewno nie do Cytadeli, ale w jakieś inne bezpieczniejsze miejsce. Jedziecie z nami czy nie, bo my nie mamy zamiaru czekać na komitet powitalny.
- Dobra, jedziemy z wami. Ale jeśli zobaczę, że któryś z was, psy, coś kombinuje lub patrzy się na moją siostrę, własnoręcznie dziada wypatroszę. Is that clear?
- To spadamy, weźmiemy nasze maszyny, a o twojej kulturze osobistej porozmawiamy później. - John odwrócił się i ruszył w stronę motocykla.


Każdy wsiadł na swój motocykl i ruszyli krętymi uliczkami Old Chicago Golem prowadził, minęli łukiem pierwsze nadjeżdżające radiowozy, kątem oka dostrzegł też jakąś AV-ke i wóz bojowy, najwyraźniej nie mieli zamiaru się pieprzyć i rzucali co tylko mieli w okolicy w każde miejsce gdzie były jakiekolwiek doniesienia o tych żółtkach. Nie namyślał się długo, trzeba było ich przenieść w jakieś ustronne miejsce. Poprowadził ich do sieci tuneli pod bezpańską częścią miasta. Słabo oświetlony beton śmigał nad ich głowami i dookoła nich, wydawało się że sieć tuneli ciągnęła się w nieskończoność. Po blisko pół godziny jazdy musieli zejść z maszyn i przejść kawałek na piechotę. Solos zaprowadził ich do jednej z kryjówek na wszelki wypadek, gdzie zawsze trzymał jakąś tanią spluwę i parę eurodolców razem z pakietami żywnościowymi. Rzucił każdemu po puszcze piwa i rozsiadł się wygodnie.
- Zdaje się że macie ciekawą historię do opowiedzenia.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 06-03-2010, 17:11   #30
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
************************

Wyszedł z klatki Travisa z satysfakcją wymalowaną na twarzy, z poczuciem, że "dobrze poszło" tam, na górze. Karty rozdane. Solos szybko szedł do auta, miał pół godziny a szef urwałby mu łeby gdyby się spóźnił.

************************

Siedziba firmy mieściła się na 23 Saint Barbara St. w Old Chicago w dzielnicy New Hudges, gdzie psiarnia co prawda nie bała się przyjeżdżać do licznych interwencji, ale nie robiła tego zbyt chętnie za każdym razem licząc się z ofiarami takiego wypadu. W dużym hangarze po niegdysiejszej remizie strażackiej mieściły się garaże, a na piętrze biura pracowników niższego szczebla. Z zewnątrz tylko podświetlany szyld informował, że w kamienicy świadczy się jakieś usługi. Zresztą zainteresowani nigdy nie przychodzili do siedziby. Załatwiali wszystko przez telefon więc lokalizacja biura nie była zmartwieniem dla szefostwa, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczyli na reklamę w innych częściach miasta. Wynajęci do ochrony osiłkowie otworzyli mu drzwi do garażu w którym zgasił silnik limuzyny, a z tamtąd windą na górę, do biura szefa.

-Wolter! No wkońcu dotarłeś do biura firmy, myślałem, że potrzebujesz tylko tylko pełnego baku i fury...- powietrze przedarł skrzekliwy głos zza biurka za którym siedział grubawy mężczyzna w średnik wieku.
-Mazursky.. cieszy mnie pana entuzjazm, szefie.
-Pfhah.. haha.. entuzjazm, dobre sobie- ten autentycznie uznał to za dowcip, ale radość nie trwała zbyt długo. Do momentu kiedy zaczął przerzucać kolejne papiery przed Michaela.- Podpisz kurwa te pokwitowania wkońcu, żebym mógł to wysłać do księgowej. To jakiś pieprzony cud, że jeszcze tu pracujesz młody, kryję cię przed dyrekcją i przed księgowymi jednocześnie. Normalnie zjadają takich leserów jak ty na śniadanie...
-Co nowego?
-Nie cwaniakuj Wolter, nie cwaniakuj. Bo się przejedziesz na tym kiedyś. Właśnie... -odpalił cygaretkę i zaciągnął kilkakrotnie- jak kurs Pana Yoshimitsu.. czy jak mu tam..
"Nie, napewno nie jest w to zamieszany. Nie mógł wiedzieć i niech tak zostanie"- Voltaire spojrzał na zdjęcie na biurku.
-Nic ciekawego, nawet typowo. W domu wszystko wporządku?- Mike jakby wcale tego nie powiedział, podpisywał kolejne kopie formularzy IS839482 "Przewóz osób i mienia środkami transportu prywatnego..."
-Heh.. Dobrze, wszystko dobrze.- Mazursky spojrzał na zdjęcie synka stojące w rogu biurka i uśmiechnął się- Wiesz, że będę ci wdzięczny za to do końca życia Mike... Ale wkońcu to mnie wyjebią z tej roboty, a wtedy kto będzie cię krył,haa...? Zastanów się młody. - schował podpisane potwierdzenia kursów do szuflady, a na biurku została jedna kartką, którą podał kierowcy.
- Mam dla ciebie zadanie specjalne, to bardzo delikatna sprawa. Więc nie spierdol! Zrozumiano? - podniósł nieco głos. - Moja żona... nie, nie Lisa, ta druga żona... mówiła, że ostatnio ktoś się za nią kręci i grozi. Masz mieć na nią oko i dopilnować, by nawet włos nie spadł jej z głowy. Na ten czas zawieszam cię z innymi kursami. Nie wiem, jak to załatwisz, ale ma się czuć bezpiecznie i nie wiedzieć o twojej obecności. Chyba, że będzie to niezbędne - mruknął. - Jakieś pytania?
Zadał kilka, tych niezbędnych, po czym wyszedł z biura Mazurskiego.
 
majk jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172