Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-03-2010, 00:35   #1
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
[WH40k-RT/DH] Rodzinne sprawy

Rodzinne Sprawy

Kraken
Tło dźwiękowe.

Potężny, poznaczony niezliczonymi bruzdami, przywodzącymi na myśl blizny, taran w kształcie gadziego, pokrytego łuskami pyska w barwie kutego żelaza bezgłośnie przecinał przestrzeń rozpostartą przed Krakenem. Olbrzymi, starożytny okręt powoli sunął przed siebie w niezmąconej niczym kosmicznej ciszy, niosąc ze sobą miliony ludzkich istnień. Jedyny taki okręt znany mieszkańcom Imperium Ludzkiego. Tak pradawny, że najstarsze znane zapiski nie obejmują danych dotyczących jego powstania, zaś technologia i wiedza wykorzystane przy konstrukcji przerażającego molocha dawno już zostały zapomniane. Niezliczone iglice miasta zapewniającego byt całym pokoleniom jarzyły się z daleka łuną wielobarwnych świateł, zlewających się z poświatą pobliskiej gwiazdy. Widok zapewne wprawiłby postronnego obserwatora w zdumienie i zachwyt, jednak mało kto byłby na tyle szalony by następnie opowiedzieć lub opisać te wrażenia. Takie miasta nie istniały. Już sam taki pomysł dla przeciętnego obywatela Imperium wydawał się być podejrzany i niebezpieczny.

Wielokondygnacyjne pokłady Krakena były w stanie pomieścić podobną ilość mieszkańców, co przeludnione miasta roje planet takich jak Scintilla czy Malfi, zaś w jego dzielnicach, prócz kwater mieszkalnych, jadłodajni, knajp i fabryk znajdowały się łaźnie publiczne, posterunki Adeptus Arbites i kaplice poświęcone kultowi Imperatora. W dzielnicy centralnej znaleźć można było nawet katedrę i teatr, zaś w niektórych miejscach nietrudno było natknąć się na miejsca czci ducha maszyny, jako że obecność Adeptus Mechanicus na pokładzie od początków istnienia okrętu była rzeczą oczywistą. To do nich właśnie należał obowiązek sprawowania obrzędów niezbędnych do utrzymania w dobrym stanie potężnych silników napędzających statek, oraz wszelkich urządzeń i maszynerii, których zasady działania znajdowały się w obszarach wiedzy niepojętej dla zwykłego śmiertelnika. Krążyły plotki, iż Mechanicus wciąż przeszukują okręt w poszukiwaniu dawno utraconej wiedzy. Jedna z takich legend głosiła, że w którejś z zapomnianych dzielnic, a takich było wiele na skutek ciągłej przebudowy i zmian zachodzących w strukturze okrętu na przestrzeni tysiącleci, znajduje się maszyneria pozwalająca Krakenowi na podróż przez spacznię. Według wszelkich znanych dzienników pokładowych statek mógł poruszać się jedynie przy pomocy silników podświetlnych, co przy jego gabarytach i tak było ogromnym sukcesem, jednak od pokoleń powszechnie wierzono iż pewnego dnia monstrualny okręt odzyska pełnię zapomnianych możliwości.

Kapłani Maszyny okazali się być także niezbędni do obsługi stacji dokującej, zespołu skomplikowanych systemów pozwalających zwykłym okrętom na bezpieczne dokowanie u boków Krakena. Na chwilę obecną stacja mogła przyjąć trzy okręty klasy Lunar, co dawało możliwości porównywalne z dostępnymi w Porcie Wander. Nic dziwnego zatem, iż w imperialnych rejestrach Kraken widniał jako planeta i jako taka miał własny garnizon gwardii imperialnej i gubernatora. Urząd ten od dwóch pokoleń sprawowali członkowie szlacheckiego rodu Bohr, związani z Imperium od setek lat licencją Rogue Tradera.

Teodorius Bohr
Tło dźwiękowe.

Krętymi korytarzami Iglicy Centralnej, położonej nieopodal mostka, zdążała nerwowym krokiem przygarbiona postać odziana w liberię. Minąwszy dwóch gwardzistów stojących na straży korytarza wiodącego do kwater gubernatora, starszy człowiek o zmęczonych, podkrążonych oczach, trzęsącą się dłonią odgarnął z czoła siwe włosy, po czym bezwiednie szarpnął kilka razy koniec swojej białej brody. Westchnął głęboko na widok uchylonych drzwi komnaty swego pracodawcy. Zacisnął dłonie w pięści, jakby w ten sposób chciał powstrzymać ich drżenie, po czym otworzył mocne, stalowe drzwi szerzej i wsunął się niepewnie do środka. Mimo iż został już uprzedzony i wiedział czego się spodziewać, widok, jaki zastał w pokoju spowodował, że pobladł na twarzy i mimowolnie cofnął się odrobinę, wydając z siebie ledwie słyszalny jęk. Blisko wejścia do pomieszczenia, zajmując zaszczytne miejsce na środku bardzo drogiego i równie miękkiego dywanu leżał trup. Odziany w obcisły czarny kombinezon mężczyzna wciąż ściskał w dłoni niewielki pistolet strzałkowy i zapewne nie zawahałby się go użyć, gdyby nie przeszkadzała mu w tym spora dziura po kuli biegnąca na wylot od czoła aż do potylicy. To tłumaczyło charakterystyczny zapach wystrzału, wciąż unoszący się w komnacie i wyczuwalny aż na korytarzu. Odrywając spojrzenie od zwłok, Leopold napotkał wzrokiem szczątki niewielkiego drewnianego taboretu, obecnie składającego się z trzech nóg ledwie trzymających się siedzenia obitego czerwoną, przeszywaną złotymi nićmi tapicerką. Brakująca noga odnalazła się nieco dalej, umieszczona w piersi kolejnego mężczyzny. Ten również wyglądał na martwego, jako że wygięta do tyłu, półleżąca pozycja z wykorzystaniem szafki nocnej jako podparcia nie należała do najwygodniejszych, więc żywy człowiek z pewnością starałby się ułożyć w mniej uciążliwy dla kręgosłupa sposób. U stóp denata spoczywał sztylet, najwyraźniej upuszczony, kiedy ów próbował usunąć z piersi nogę od taboretu. W rzeczy samej, dłonie trupa wciąż ściskały niefortunny kawałek drewna, zaś twarz zamarła ze wzrokiem utkwionym w owo improwizowane narzędzie.
- Leopoldzie? – Głos dobiegający z głębi oświetlonego jedynie nocną lampką pokoju wyrwał sługę z zadumy.
- Panie? – Lokaj przetarł czoło, na którym pojawiły się kropelki potu i spojrzał w kierunku z którego usłyszał swego pracodawcę. Teodorius Bohr, lord gubernator Krakena, rozsiadł się wygodnie w swym ulubionym fotelu nieopodal kominka i z wyrazem niezmąconego spokoju na twarzy właśnie odpalał swoją fajkę. Niewiele jest osób, które w podobnej sytuacji umiałyby zachować tak niezachwiany stan ducha. Gubernator, dość wysoki osobnik o wyrazistych rysach twarzy, z charakterystycznym siwym wąsiskiem i czołem pokrytym niezliczoną siecią zmarszczek, wzruszył jedynie ramionami, jakby cała krwawa jatka okazała się jedynie nieporozumieniem nad którym natychmiast należy przejść do porządku dziennego. Fakt, że lorda wciąż okrywała nocna koszula, a o oparcie fotela, w zasięgu ręki oparta była jego ulubiona strzelba, nie budził niepokoju Leopolda. Swoją drogą, zastanawiał się dlaczego Teodorius preferuje prymitywną broń w miejsce tak wspaniałych rozwiązań, jakimi są laser i plazma. Wracając jednak do sedna sprawy, Leopolda przerażała jedynie kwestia tego, że koszula gubernatora była cała ubabrana we krwi, podobnie jak fotel naprzeciwko Teodoriusa i piękna niegdyś skóra z marlunga thebiańskiego zaścielająca podłogę między nimi.
- Zamach? – Spytał drżącym głosem.
- Twoja przenikliwość jak zwykle mnie zaskakuje Leopoldzie. – Odrzekł lord spokojnym tonem, lecz mimo wszystko nie udało mu się zamaskować ironicznego wydźwięku wypowiedzianych słów. Lokaj postąpił kilka kroków naprzód, omijając zwłoki leżące na dywanie. Kątem oka dostrzegł, że w fotelu naprzeciw gubernatora znajduje się kolejny osobnik.
- Próbowałem uciąć sobie z nim pogawędkę. – Wyjaśnił Teodorius, wskazując wymownie na „towarzysza”, uprzednio zaciągnąwszy się dymem z fajki.
- Wyrywając mu serce? – Leopoldowi zrobiło się niedobrze na widok dziury w klatce piersiowej skrytobójcy i widocznych spod przepalonej skóry nagich kawałków żeber.
- To prawdopodobnie jakiś rodzaj psionicznej bariery, na wypadek porażki. Jestem pewien, że był blisko wyjawienia mi tożsamości swojego mocodawcy, ale… nie zdążył. Wybuchło.
- Takie rzeczy kosztują… Ładunek wybuchowy sprzężony z psioniczną blokadą. Niewielu zamachowców chętnie oferuje takie usługi.
- Owszem Leopoldzie, po raz kolejny nie mijasz się z prawdą. Trzeba tu będzie posprzątać.
- Zatroszczę się o to, panie gubernatorze. – Odparł lokaj z nadzieją, że w końcu będzie mógł opuścić pomieszczenie, pod pretekstem potrzeby wydania podwładnym odpowiednich poleceń.
- Zanim wyjdziesz… Poślij po mojego syna, mam z nim ważną sprawę do omówienia. Chcę też, żebyś przyprowadził jak najszybciej kompetentnego psionika.
- A co z arbitrami? Z pewnością cały oddział już tu pędzi.
- Poczekają. A teraz idź, im szybciej psyker weźmie się do roboty, tym większe mamy szanse na jakikolwiek trop. – Rzekł lord, obserwując jak sługa w pośpiechu opuszcza apartament. Zaciągnął się głęboko dymem i lewą dłonią pogładził sumiaste wąsiska, przybierając na twarzy wyraz głębokiej zadumy.
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"

Ostatnio edytowane przez Raghrar : 30-03-2010 o 00:59.
Raghrar jest offline  
Stary 15-04-2010, 03:11   #2
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
Maksymilian Aleksander Bohr
Podkład dźwiękowy
Wszedłszy do łazienki zsunęła z ramion karmazynowy jedwabny szlafrok, pozwalając by zdobiony w kwieciste wzory wyszywane złotą nicią materiał opadł lekko na podłogę, osuwając się po jej nagim ciele. Podziwiając w lustrze swą smukłą sylwetkę, pełne piersi i twarz pełną niecodziennego, orientalnego uroku, wyjęła delikatnie dwie długie szpile, utrzymujące jej fryzurę w formie misternie ułożonego koka. Długie czarne włosy opadły swobodnie na jej drobne ramiona. Odłożywszy ozdoby, dziewczyna sięgnęła do obszernej szafki pełnej wszelkiego rodzaju najdroższych pachnideł i kosmetyków. Zastanowiwszy się chwilę, wybrała kilka szklanych fiolek, po czym ułożyła je kolejno na półeczce umieszczonej ponad umywalką. Dobrze wiedziała, jakie zapachy najlepiej podziałają na mężczyznę, który wkrótce u niej zawita. Miała jednak niewiele czasu, jako że bal maskowy, w którym dopiero co uczestniczyła, odrobinę się przeciągnął. Zdążyła już odpowiednio przygotować mieszkanie, zadbała o jedzenie, odpowiednie rozmieszczenie świec i kwiatów i zawartość barku z alkoholami, oraz rzecz jasna nastrojowe oświetlenie. Udało jej się zmyć z powiek ciemnozielony cień, tak bardzo pasujący do jej czarnych, odrobinę skośnych oczu. Max wolał coś bardziej tradycyjnego, dla niego będzie lekki, jasny fiolet… Jeszcze tylko kilka minut… Pozostawało mieć nadzieję, że on się spóźni. Odkręciła kurek w kabinie prysznicowej, po czym pośpiesznie weszła do środka. Strumień gorącej wody natychmiast spłynął po całym jej ciele. Uśmiechnęła się na myśl o tej małej przyjemności, sięgając po jedno z wonnych mydełek leżących na wyłożonej drobnymi płytkami półeczce, mniej więcej na wysokości kolan. Po całym dniu pełnym wrażeń pragnęła zatrzymać tą chwilę dla siebie. Ze złością stwierdziła jednak, iż czas ją nagli. Przetarła więc gąbką zaparowany monitor wodoszczelnego terminala umieszczonego pod prysznicem, a następnie włączyła urządzenie. Wybrała odpowiednią pozycję z listy, na skutek czego na ekranie pojawił się widok wnętrza windy, którą można było dostać się do jej apartamentu. W środku jak zazwyczaj, ze znudzoną miną, opierając się o ścianę stał Richard, jeden z windziarzy pracujących w wieżowcu. Z tego co zdołała się o nim dowiedzieć, pochodził on z wielodzietnej robotniczej rodziny pochodzącej z najniższych poziomów Krakena. Awans społeczny i materialny związany z pracą windziarza był dla niego tak ogromny, że obecnie był w stanie całą swą rodzinę utrzymywać i do tego nie narażał przy tym życia. Obecnie zaś wycierał zakatarzony nochal w rękaw uniformu. Nagle jednak podskoczył jak oparzony i wyprostował się niczym struna. Drzwi do windy otworzyły się i wkroczył do niej oczekiwany przez Dolores mężczyzna. Zaprzestawszy na chwilę okrężnych ruchów dłoni, przy pomocy których nanosiła mydlaną pianę na uda, włączyła przycisk fonii.

- Witaj Richardzie, do Pani Dolores Yamato. - Powiedział Max rozluźnionym tonem.
- Się robi psze Pana. – Odparł windziarz, wciskając przycisk najwyższego piętra, po czym za pomocą wajchy umieszczonej nieopodal drzwi uruchomił windę. Kiedy drzwi się zamykały, poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu chusteczki, nie mogąc jednak żadnej znaleźć pociągnął nosem po raz kolejny. Chwilę później podnośnik znalazł się na wskazanym piętrze. Richard niedbałym ruchem otworzył Maxowi drzwi. Ich oczom ukazał się krótki, dobrze oświetlony korytarz o ścianach oblepionych czerwoną tapetą z czarnymi wzorami na podobieństwo gadów o dość interesującym wzorze i podłodze wykonanej z parkietu, przykrytego pośrodku grubym, ciemnoczerwonym dywanem. Znajdował się tam także wieszak na ubrania, komoda, spore lustro i dwie wysokie lampy stojące. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi z ciemnego drewna, obok których znaleźć można było interfejs interkomu. Ponad nimi zawieszony został niewielki mosiężny symbol orła imperialnego.

Tymczasem Dolores, zakończywszy spłukiwać z siebie pianę strumieniem gorącej wody, przełączyła widok interkomu na swój przedpokój.
- Max, Kochanie… - Jej głos brzmiał niebywale uwodzicielsko. – Wejdź proszę, drzwi są otwarte.

Richard zostawił gościa na korytarzu. Zgodnie ze swoim zwyczajem pociągnął nosem, a następnie bezwiednie wytarł go rękawem. Przeklinając w myślach nieszczęście w postaci kataru i braku chusteczki przygotował windę do powrotu na parter. Nim drzwi się zamknęły zauważył jeszcze, jak Max wchodzi do kolejnego pomieszczenia.

Pokój gościnny Dolores tonął w półmroku, oświetlony jedynie blaskiem świec i kilku okrągłych lampek o kloszach w kształcie lampionu wykonanych z półprzezroczystej tkaniny, umieszczonych na półkach i niskim stoliku stojącym pośrodku pomieszczenia. W powietrzu unosił się przyjemny zapach suszonych, umieszczonych w dwóch misach, kwiatowych płatków. Na stole można było zauważyć podgrzewany od spodu przy pomocy kilku niewielkich świec półmisek, z którego również wydobywał się interesujący, tym razem pobudzający kubki smakowe zapach dobrze przyprawionego mięsa. Wokół stolika Dolores porozkładała kilkanaście poduszek, by można było wygodnie się na nich ułożyć podczas jedzenia, a może i innych przyjemności. Przy jednej ze ścian umieszczony był dobrze zaopatrzony barek, zaś na ścianach pełno było malowideł ukazujących wspaniałe krajobrazy rajskich planet, zachody słońca, łąki i bambusowe zagajniki.

- Tygrysku odpręż się i nalej sobie czegoś do picia. Za chwilkę do Ciebie wyjdę, jestem jeszcze w kąpieli. – Tym razem słodki i delikatny głos dziewczyny rozległ się z głośnika zainstalowanego w pokoju. – Czuj się jak u siebie…

Juan Aesteban Ramirez el Rioja
Podkład dźwiękowy
Powietrze drżało, wypełnione dźwiękiem potężnych piszczałek ogromnego instrumentu. Miechy misternie wykonanych organów pracowały na najwyższych obrotach, tłocząc powietrze do rezerwuaru, skąd wędrowało ono dalej, zamieniane w melodie, wykonując wolę zręcznych palców Juana wędrujących po manuale. Począwszy od mrożącego krew w żyłach wstępu, mocnego, niskiego uderzenia, rozpoczynającego skomplikowaną, intrygującą melodię, mimo braku oczywistej treści przekazującą swoistą opowieść i rozbudzającą wyobraźnię. Dłonie Juana wędrowały po licznych klawiaturach manuału, coraz to bardziej komplikując melodyczną intrygę, przeciskając przez piszczałki nuty szarpiące duszę i doszczętnie niszczące spokój ewentualnych słuchaczy. Wydawało się już, że melodia staje się łagodniejsza, przechodząc delikatniejsze takty. Krótka chwila ciszy obiecująca ukojenie została jednak brutalnie przerwana kolejną porcją misternej kakofonii dźwięków. Utwór stał się mroczniejszy, jakby przez tą melodię organista chciał wyeksponować, wyrzucić na wierzch najciemniejsze i najbardziej skryte elementy swego jestestwa. Złowrogie nuty popłynęły z piszczałek odpowiadających za niższe dźwięki skali.

Tymczasem drzwi do sali, w której umieszczone były organy, otworzyły się z ledwie dosłyszalnym skrzypnięciem. Do pomieszczenia wsunął się Leopold. Z podziwem i należnym uznaniem spojrzał na starożytny instrument, wykonany z ogromną pieczołowitością. Drewniana szafa organowa przyozdobiona została płaskorzeźbami w formie tryptyku, przedstawiającymi Imperatora i jego świętych, wielkie imperialne zwycięstwa i najświętsze symbole. Każda z piszczałek wydawała z siebie czysty, szlachetny dźwięk, zaś cały instrument godny był katedry. Starszy człowiek, urzeczony melodią, która na powrót stała się bardziej dynamiczna, postanowił poczekać na podniosły i wspaniały finał utworu. Dopiero kiedy ostatnie dźwięki umilkły, zaś Juan, na którego czole dało się już zauważyć pojedyncze kropelki potu, odsunął dłonie od manuału, Leopold zdecydował się przekazać to, co mu polecono. Poskubawszy bezwiednie koniuszek siwej brody, złączył dłonie na piersi na znak orła imperialnego, chrząknął znacząco, by być pewnym że uzyska uwagę gospodarza.

- Szlachetny Panie Markizie Juanie Aestebanie Ramirezie el Rioja de Castilla… - Powiedział głośno, oficjalnym tonem, opuściwszy głowę zgodnie z etykietą. Nienawidził tego nazwiska. Okoliczności wymagały jednak, by zwracać się do siebie w sposób oficjalny. – Przybyłem szlachetnego pana powiadomić, iż przed kilkunastoma minutami miał miejsce zamach na czcigodnego Lorda Gubernatora Teodoriusa Bohra. Pragnę przy tym uspokoić, iż Lord Gubernator żyje i cieszy się dobrym zdrowiem. Pragnie jednak widzieć szlachetnego Pana w swoim gabinecie. – To rzekłszy, opuścił dłonie z klatki piersiowej i podniósł wzrok, by spojrzeć na swego rozmówcę.

Franc Mauler
Podkład dźwiękowy
Pompować… Pompować… Rzygać mi się chce od tego pompowania… - Myśli szeregowego Gebloha krążyły wokół jego aktualnych aktywności. – Sto… siedemdziesiąta… trzecia… pompka… zgodna… z zasadami… treningu… imperialnego… gwardzisty… - Wycharczał przez zmęczone gardło wykonując kolejne elementy ćwiczenia. Godzinę temu starałby się nadać swym słowom choć odrobinę entuzjazmu, lecz w swym obecnym stanie jedyne co mógł zrobić, to starać się zachować przytomność. Przed oczami zrobiło mu się biało, zaś w uszach dzwoniło, jakby właśnie znalazł się wewnątrz dzwonu krakeńskiej katedry imperialnej, a cała jego drużyna naparzała w ten dzwon kolbami swoich karabinów. Właściwie zaletą dzwonienia był fakt, że nie słyszał już nieustannego krzyku porucznika Maulera, który postanowił się dziś pastwić nad jego oddziałem. Większość z jego ludzi dawno już opadła z sił, za co spotka ich zapewne sroga kara z rąk, bądź z rozkazu porucznika. Gebloh nie był pewien, ale na chwilę obecną trzymał się chyba tylko on, szeregowy Karpiov i sierżant Ribaldis. – Pieprzone dzwony… - Pomyślał, kiedy strużka śliny zmieszanej z potem ponownie pociekła mu po brodzie, opadając w końcu na kamienną posadzkę placu ćwiczeń. – Pieprzony Mauler…- Ta myśl nasunęła mu się chwilę przed tym, jak jego ramiona stały się miękkie, zaś twarz powędrowała błyskawicznie na spotkanie gruntu. Nie miał już nawet siły zaskomlić, kiedy fale bólu będące skutkiem złamanego nosa wstrząsnęły jego czaszką. Zdołał tylko przechylić głowę na bok, by nie udusić się we własnej krwi, kiedy w końcu straci przytomność. Mętny wzrok spoczął na potężnej, stalowej bramie jednego z garaży będących częścią garnizonu. Zmęczone oczy, oślepione dodatkowo światłem reflektorów, zdążyły jedynie zarejestrować, jak przez otwarte wrota na plac wjeżdża Chimera przystosowana do transportu oddziałów piechoty.

Szeregowy Gebloh nie zdołał jednak zauważyć, że na całym placu zapanowało spore i niecodzienne jak na warunki Krakena, poruszenie. Z koszar wybiegło kilkudziesięciu uzbrojonych gwardzistów, którzy zgodnie z rozkazami swoich sierżantów zaczęli ustawiać się w drużyny i odliczać. Jedyną nieprzygotowaną znajdującą się na placu drużyną okazała się zupełnie wykończona przez Maulera grupa sierżanta Ribaldisa, z której przytomnymi pozostało jedynie dwóch żołnierzy, na których jeszcze chwilę temu Mauler zdrowo się wydzierał. Przerwało mu pojawienie się łącznościowca. Wybiegł on z budynku kwatery głównej, trzymając w rękach niewielki stosik dokumentacji. Na plecach ciążył mu spory bagaż w postaci przekaźnika komunikacyjnego i karabin laserowy klasy Locke.
- Panie poruczniku! Melduje się starszy sierżant Gabriel Utter. – Zatrzymał się przed Maulerem, stając na baczność i salutując. - Przynoszę rozkaz od Generała Hollmana. W dolnych sektorach wybuchły zamieszki, z którymi arbitratum nie daje sobie rady. Przyszła prośba o wsparcie. Sytuacja jest nagła i nie cierpiąca zwłoki. Z rozkazu generała niezwłocznie poprowadzi Pan kontratak. – Wyrzucił z siebie potok słów. Tymczasem jego wzrok z nielekkim zdziwieniem błądził po nieprzytomnych gwardzistach rozłożonych na środku placu.



Theodore Ridgver
Podkład dźwiękowy
Wykrzywiona morda kultysty pojawiła się dwieście kroków od Theodora. Ułamek sekundy później czoło pokrytej bliznami i wrzodami postaci naznaczyła dziura po promieniu laserowym wystrzelonym z karabinu Ridgvera. Dwie kolejne postacie pojawiły się w tunelu niemalże natychmiast, tym razem bardzo blisko, wyskakując niemal przed twarzą strzelającego mężczyzny. Kolejny strzał przeszył serce zakapturzonego mężczyzny, trzymającego nóż na gardle blondwłosej piękności, ubranej jedynie w skromny strój kąpielowy. Z drugiej strony wypadło trzech mutantów o szarych skórach napiętych do granic możliwości na potężnych, przerośniętych nieproporcjonalnie mięśniach, wielkich dolnych kłach sięgających nosa i nieludzko czerwonych oczach. Pierwszy z nich wziął zamach, by rzucić w Theodora granatem, a dwóch kolejnych zaczęło zbierać się do strzału. Trzy błyskawiczne pociągnięcia spustu i trzech przeciwników zostało pokonanych. Theodore mógł odetchnąć spokojnie. Tarcze strzelnicze powoli opadały i wracały na swoje miejsce. Kolejna bezbłędnie wykonana tura ćwiczeń. Dziś jeszcze nie udało mu się pobić swojego czasowego rekordu, choć tym razem był blisko. Na strzelnicy umieszczonej w garnizonie Gwardii Imperialnej, wraz z nim ćwiczyli gwardziści z 6 drużyny garnizonu krakeńskiego. Większość z nich była rekrutami i dopiero oswajała się ze swoją bronią. Nic dziwnego więc w tym, że na Theodora patrzyli z dużym szacunkiem i podziwem dla jego umiejętności. Przykładowo, taki pierwszy z brzegu, zajmujący tor obok, szeregowy Solarsky właśnie przedziurawił lewą pierś skąpo odzianej pannicy na tarczy z zakapturzonym kultystą, po czym jeszcze wysmażył w jej czole dwie bliźniacze dziury. O mutantach zapomniał… Obiadu nie będzie. Za to jeśli porucznik Mauler się dowie, w zamian na pewno nie zabraknie pompek.

Zaplanowane godziny ćwiczeń miały się już ku końcowi, kiedy w pomieszczeniu dało się słyszeć przeraźliwe zawodzenie syreny alarmowej. Czerwona lampy alarmowe umieszczone tuż przy suficie migały rytmicznie. Sierżant szóstej drużyny natychmiast wydał szereg rozkazów, na skutek których jego ludzie zabezpieczyli treningową broń, po czym pospiesznie odliczyli swój stan i skierowali się pośpiesznie w stronę wyjścia.
- Ruszać się, ślamazarne nieroby! - Sierżant nie przestawał drzeć się na swoją drużynę, nie szczędząc przy tym niewyszukanych przekleństw. – Jesteście jak ścierwojady z najbardziej śmierdzących bagien cuchnącego Tranch! Ruszyć dupy! Dziś czeka was prawdziwa walka i przelejecie krew w imię Imperatora! Szybciej! Szybciej!
Tego typu poruszenie nie mogło ujść uwadze Theodora.


Midian Blitz
Podkład dźwiękowy
Iskarion Kurtz, wierny sługa Inkwizytora Baradosa Jenoshenko działającego z ramienia Ordo Malleus zasiadał wygodnie w ciemnej loży przy stoliku jednej z najbardziej obskurnych knajp w Dzielnicy Dwojga Świątyń, położonej mniej więcej w centralnej części Krakena. Mimo, że jeszcze nic nie jadł, dłubał sobie wykałaczką w zębach, obserwując od niechcenia otoczenie. Był niezwykle bladym, wychudzonym osobnikiem o niebieskich oczach i krzaczastych białych brwiach. Zmarszczone czoło wieńczyła korona rzadkich, białych włosów, okalająca całą czaszkę. Czubek głowy akolity świecił błyszczącą łysiną, przecinaną miejscami zabarwionymi na czerwono bliznami, które wyróżniały się na tle siatki niebieskich naczyń krwionośnych widocznych pod skórą Iskariona na całym jego ciele. Z tyłu głowy miał zainstalowany rdzewiejący prostopadłościenny implant z ledwie widocznym wytłoczeniem w kształcie orła imperialnego i siateczką ochronną pod którą krył się pracujący wentylator, wydający z siebie jednostajne, ciche brzęczenie. Akolita odziany był w prostą szatę w barwie pożółkłej kości, na wierzch której naszyty został jeszcze ciemnoczerwony, prostokątny płat materiału z naszytymi inkwizycyjnymi insygniami. U jego pasa, obwiązanego kilkakrotnie wątpliwej jakości lnianym sznurkiem, można było zauważyć niewielki futerał na notatnik, bądź księgę i kaburę mieszczącą mały kompaktowy pistolet laserowy.

Iskarion się nudził. Teraz żałował, że przyszedł z tak wielkim wyprzedzeniem na umówione spotkanie, jednak nie tego, że uparł się właśnie na ten lokal. Obecnie, nie licząc pijaczka tracącego właśnie przytomność w kącie, nie było tu nikogo prócz starego, znudzonego barmana, i podstarzałej kelnerki, która wcale nie miała więcej chęci do życia. Wystrój knajpy znakomicie pasował do jej bywalców. Brudna, lepiąca się podłoga, rozpadające się stoliki i wszechogarniające tony kurzu. Ledwie działające oświetlenie w postaci kilku niestabilnie działających, gołych żarówek wcale nie polepszało wizerunku, podobnie jak spory szkielet ryby umieszczony nad ladą baru. Większość dużych ości była już nadłamana, a rybia głowa, jeśli kiedykolwiek była częścią szkieletu, dawno już odpadła i pewnie leży gdzieś na zapleczu. Tak… Gospoda Pod Zdechłą Rybą była idealnym miejscem na spotkania.

Kiedy Midian, o umówionej porze wszedł do lokalu, zastał barmana, który z głową opartą na dłoni siedział smętnie i przysłuchiwał się konwersacji Iskariona z kelnerką.
- A może pan w końcu coś zamówi? – Zapytała kobieta z wyraźnym wyrzutem.
- Głupia kobieta! Myśli, że swym natręctwem zmusi mnie do zamówienia zgniłych jąder kałamarnic albo innej trucizny, którą tu serwują… Ależ nie, ja jestem cierpliwy i poczekam. A może by tak z uśmiechem poprosić o szklankę wody, albo innego napoju, może wtedy się odczepi? – Iskarion podrapał się długim, brudnym paznokciem po brodzie, po czym kontynuował swój wywód. – Nie! Pewnie ta wredna torba napluje mi do napoju, kiedy nie będę spoglądał w jej stronę. To na pewno okropne babsko… - Kelnerka patrzyła na niego coraz bardziej się czerwieniąc. – Ocho! – Wykrzyknął Iskarion. - Już jej się ręce trzęsą jak raakatańska galareta, a ja jeszcze nie wyrzekłem nawet słowa! Swoją drogą zjadłbym trochę galarety… Ciekawe czy dają tu galaretę i z czego? Pewnie ze szczurów!
- Tak… To znaczy nie! – Kobieta przerwała mu w pół słowa.
- Co tak? Co nie? Przecież nic nie mówiłem! Chce mi namieszać w głowie! Ale będę uprzejmy, może jest niedorozwinięta, niedorozwiniętych trzeba traktować lekko, skoro już popełniło się błąd i nie ubiło za młodu. Powiem tak: Poproszę o galaretę. Albo nie. Zapytam z czego robią galaretę. No więc… zapytam. – Zrobił krótką przerwę, zupełnie nie zważając na fakt, że kobieta patrzy na niego jak na szaleńca od początku ich rozmowy i zdążyła się już odsunąć na sporą odległość. – Z czego robicie galaretę pytam?
- Z mięsa grochnali proszę pana. – Odparła kelnerka z wyraźnym zniecierpliwieniem. Miała ochotę odejść od stolika, jednak widoczne insygnia inkwizycji na szacie Iskariona pozwoliły jej podejrzewać, że może to być zły pomysł.
- Grochnale śmierdzą, przynajmniej z wierzchu. Ale galarety z nich nie jadłem. Zamówię! Albo nie… A co jeśli jest niedobra? Albo co jeśli ona kłamie i tak naprawdę robią galaretę z paskudnych jaszczurek i mówią że to z grochnali? Ale trzeba zamówić, bo inaczej ona sobie nie pójdzie. Zamówię! – Ponownie zrobił chwilę przerwy w swym potoku słów, po czym przemówił. – Poproszę o galaretę mówię! – W tym momencie jego wzrok padł na Midiana.

– A co on taki zmiętoszony, nie spał dobrze dzisiaj czy coś? – Powiedział Iskarion na głos, łypnąwszy okiem na oczekiwanego długo towarzysza. Tymczasem kelnerka spojrzała na Midiana, następnie na swego klienta, który w końcu raczył coś zamówić, po czym doszła do wniosku że lepiej zniknąć jak najszybciej z pola widzenia. Bała się, że jeśli kolejny gość będzie się zachowywał w ten sposób, zwariuje bezpowrotnie i nawet modlitwy do Imperatora nie będą w stanie jej pomóc. – Opis się zgadza, wysoki, szczupły, morda jak na zdjęciu. To ten! Jakoś mało sympatyczny, nie wiem czy nam się będzie dobrze współpracować. I się tak patrzy dziwnie, jakby człeka żywego, ubranego dobrze i kulturalnego nigdy na oczy nie widział. No nic, trzeba będzie ścierpieć to towarzystwo, wszak rozkazy to rozkazy. Będę uprzejmy, co nie stanie się wszak ujmą dla mej przebiegłości. Przywitać go należy. Tak przywitać, wskazać wygodny fotel i zachęcić by zamówił coś u tej krowy. Jednak nie nazwę jej krową, a słodką i wspaniałą damą. No więc… Pochwalony bądź w imię Imperatora Midianie Blitz mówię. – rzekł Iskarion, skłoniwszy się uprzejmie, przybierając na twarzy wyraz rozanielonego uśmiechu. – Zasiądź proszę ze mną w tej wspaniałej loży i pozwól sobie na chwilę wytchnienia zamawiając coś u tej słodkiej i wspaniałej damy.
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"

Ostatnio edytowane przez Raghrar : 15-04-2010 o 04:50. Powód: Dodanie podskładów dźwiękowych
Raghrar jest offline  
Stary 15-04-2010, 18:38   #3
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Lekko zmęczony po dwu godzinnym treningu, Max szedł spokojnie w kierunku apartamentu Dolores, tyle wydarzeń, w jeden dzień, a to dopiero początek. Najpierw kłopoty na Lacrimosie, ktoś źle zamówił amunicję i teraz mieli zamiast 10 000 do broni prochowej średnicy małego kalibru, pociski do dział, których na Lacrimosie jest może z 10. Ot w zamówieniu przestawili przecinek. Musiał wysłać osobistą notę wyrażająca niezadowolenie do dostawcy, aby zechciał wymienić amunicję, ale i tak nie nastąpi to w ciągu dwóch dni, więc przez te dni część ludzi ma ograniczony zapas amunicji. Co może okazać się bardzo nie dobrym rozwiązaniem, gdyby musieli nagle wylecieć na jakąś misję.
Potem okazało się, że na strzelnicy na Krakenie nastąpił wybuch i ją remontują, więc dziś nie poćwiczy, dzień ocaliły mu dwie rzeczy pierwsza miała miejsce podczas treningu. Okazało się mianowicie, że na Krakenie pojawili się nowi ludzie, a wraz z nimi kilku komandosów, szkolonych do walki na bliskim dystansie. To przynajmniej było wyzwanie, choć po raz kolejny udowodnił wyższość jego stylu nad masowym szkoleniem. Drugą rzeczą, która miała mu poprawić humor była wizyta u Dolores.


- Witaj Richardzie, do Pani Dolores Yamato. - Powiedział Max rozluźnionym tonem.
- Się robi psze Pana. – Odparł windziarz, wciskając przycisk najwyższego piętra, po czym za pomocą wajchy umieszczonej nieopodal drzwi uruchomił windę. Kiedy drzwi się zamykały, poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu chusteczki, nie mogąc jednak żadnej znaleźć pociągnął nosem po raz kolejny. Chwilę później podnośnik znalazł się na wskazanym piętrze. Richard niedbałym ruchem otworzył Maxowi drzwi. Ich oczom ukazał się krótki, dobrze oświetlony korytarz o ścianach oblepionych czerwoną tapetą z czarnymi wzorami na podobieństwo gadów o dość interesującym wzorze i podłodze wykonanej z parkietu, przykrytego pośrodku grubym, ciemnoczerwonym dywanem. Znajdował się tam także wieszak na ubrania, komoda, spore lustro i dwie wysokie lampy stojące. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi z ciemnego drewna, obok których znaleźć można było interfejs interkomu. Ponad nimi zawieszony został niewielki mosiężny symbol orła imperialnego. Max ruszył w stronę drzwi, zatrzymał się jednak i przejrzał się w lustrze, był zadowolony z tego co zobaczył. Wysoki, dobrze zbudowany z mocnymi rysami twarzy, jasne staranie ułożone włosy i dobrej jakości ubranie tworzyło taki wizerunek jaki chciał uzyskać. Władczy, wpływowy, drapieżny i niebezpieczny.

Tymczasem Dolores, zakończywszy spłukiwać z siebie pianę strumieniem gorącej wody, przełączyła widok interkomu na swój przedpokój.
- Max, Kochanie… - Jej głos brzmiał niebywale uwodzicielsko. – Wejdź proszę, drzwi są otwarte.

Richard zostawił gościa na korytarzu. Zgodnie ze swoim zwyczajem pociągnął nosem, a następnie bezwiednie wytarł go rękawem. Przeklinając w myślach nieszczęście w postaci kataru i braku chusteczki przygotował windę do powrotu na parter. Nim drzwi się zamknęły zauważył jeszcze, jak Max wchodzi do kolejnego pomieszczenia.

Pokój gościnny Dolores tonął w półmroku, oświetlony jedynie blaskiem świec i kilku okrągłych lampek o kloszach w kształcie lampionu wykonanych z półprzezroczystej tkaniny, umieszczonych na półkach i niskim stoliku stojącym pośrodku pomieszczenia. W powietrzu unosił się przyjemny zapach suszonych, umieszczonych w dwóch misach, kwiatowych płatków. Na stole można było zauważyć podgrzewany od spodu przy pomocy kilku niewielkich świec półmisek, z którego również wydobywał się interesujący, tym razem pobudzający kubki smakowe zapach dobrze przyprawionego mięsa. Wokół stolika Dolores porozkładała kilkanaście poduszek, by można było wygodnie się na nich ułożyć podczas jedzenia, a może i innych przyjemności. Przy jednej ze ścian umieszczony był dobrze zaopatrzony barek, zaś na ścianach pełno było malowideł ukazujących wspaniałe krajobrazy rajskich planet, zachody słońca, łąki i bambusowe zagajniki.

- Tygrysku odpręż się i nalej sobie czegoś do picia. Za chwilkę do Ciebie wyjdę, jestem jeszcze w kąpieli. – Tym razem słodki i delikatny głos dziewczyny rozległ się z głośnika zainstalowanego w pokoju. – Czuj się jak u siebie…



- Zamierzałem – powiedział cicho do siebie, zdjął płaszcz i rzucił go na półkę, podszedł wolnym krokiem do barku i nalał sobie czerwonego wina, nalał też drugi kieliszek dla Dolores. Dla niej wybrał jej ulubione wytrawne z czystych winogron, dla siebie wybrał słodszy rodzaj, mieszankę czerwonych winogron i słodkich owoców przypominających Drafry owoce z jednej z rajskich planet jakie odwiedzili z Dolores.


Zastanawiał się czy by nie dołączyć do niej w kąpieli, jednak kiedy o tym myślał popijając wino, ona zdarzyła już wyjść.
Jak zwykle przepiękna, z delikatnym makijażem, podkreślającym jej orientalną urodę. Miała na sobie opiętą na tułowiu i udach ciemno fioletową suknię, dobrze podkreślająca jej kształty, podeszła uwodzicielskim krokiem, wyciągnęła rękę po kieliszek, który to Max bez słowa jej podał. Patrzyli sobie w oczy, a Dolores delikatnie zmoczyła usta winem, w ten sposób, który wybitnie działał na jego zmysły, o czym ona dobrze wiedziała.


- Widzę, że zaplanowałaś nam na dziś kolację? Mamy coś jeszcze w planach? - Zapytał zerkając na podgrzewającego się kurczaka.
- Czy kiedykolwiek nie spełniłam w pełni twoich oczekiwań? - odpowiedział z niewinnym uśmiechem – Mogła bym to uznać za obrazę, i wyrzucić cię za drzwi. - Spojrzała na jego broń, z którą się nie rozstawał – O ile bym zdołała. -
- Teraz ja powinienem poczuć się urażony. Ale może rozmawiając kto kogo bardziej obraża coś zjemy – ruszył w kierunku rozłożonych poduszek, usiadł i sięgnął po patyczki, które były nieodzowne w mieszkaniu Dolores i za ich pomocą wziął jeden z z kawałków mięsa i skosztował. Następnie skinął na na Dolores.
- Może dołączysz? Czy też postanowiłaś jeszcze bardziej schudnąć? Boje się, że jeśli cię nie nakarmię to znikniesz. -
Podeszła wolno i usiadła opierając się o niego. Max chwycił pałeczkami następny kawałek i podał jej do ust, a kiedy chciała go chwycić, szybkim ruchem zabrał kawałek i ją pocałował. Zobaczył w jej oczach zaskoczenie, ale ono szybko ustąpiło i już odwzajemniała pocałunek.


Jednak to ten moment wybrał jego asystent Havaro Nicewa aby połączyć się z jego wbudowanym komputerem. Jakkolwiek Max nie miał ochoty przerywać tego co właśnie zaczynał, to miał pewność, że Havaro człowiek, który pilnował jego planu zajęć i na bieżąco lokalizował jego pozycję na Krakenie nie przerywał by mu spotkania z Dolores, gdyby to nie było ważne. Odsunął Dolores i patrząc jej w oczy powiedział.
- Mam nadzieję, że zaraz do tego wrócimy, ale muszę odebrać połączenie od Nicewy – odpowiedziała oburzonym spojrzeniem i skrzyżowała ręce, zupełnie jak obrażona mała dziewczynka.


Max wyprostował się, sięgnął do lewego nadgarstka i przesuwając kawałek skóry, odsłonił niewielki ekran, na którym natychmiast wyświetliła się twarz Nicewy.
- Sir, był zamach na gubernatora, Pański ojciec żyje i z tego co mi wiadomo nie odniósł żadnych ran. Jego lokaj Leopold kazał przekazać, że Gubernator wzywa do siebie. -
- Wyślij po mnie ścigacza do apartamentu Dolores Yamato, chcę znaleźć się tam możliwie szybko, powiadom także kilku zaufanych członków Salinne, niech ruszą zbierać informacje, kto, dlaczego tym razem. Prześlij mi też listę osób, które powiadomisz, będę im przekazywał dalsze instrukcje bezpośrednio. I dowiedz się, kto jeszcze został wezwany, co wie arbitratum, i resztę standardowych informacji, jak tylko będziesz miał coś sensownego, wysyłaj. -
- Tak, Sir. Ścigacz będzie do 10 minut. - Jego twarz zniknęła, a Max odwrócił się do Dolores.
- Jak słyszałaś musimy przełożyć nasze spotkanie. - Patrzyła na niego z wyrzutem, ale widział też niepokój na jej twarzy.
- Uważaj na siebie. Masz wrócić -
- Zawsze uważam, i zawsze wracałem. Nie zamierzam dać się zabić, poza tym nie wiem czy w ogóle gdziekolwiek zostanę wysłany. Powinienem iść na balkon, żeby ruszyć jak tylko przyleci transport. - Wstał, pochylił się i pocałował ją. Następnie sięgnął po swój płaszcz i wyszedł na balkon.




Po kilku minutach przyleciał ścigacz, prowadził go dobrze mu znany pilot z centralnej iglicy. Wskoczył do pojazdu i rzucił tylko.
- Nie oszczędzaj maszyny i wieź najbliżej jak się. - nie wiedział gdzie dokładnie odbył się zamach a nie chciał o to pytać. Informacja może być zawsze źle przekazana, a skoro ojciec żył, to przekaże mu wszystko tak jak należy. Kiedy był na miejscu ruszył do gabinetu ojca, już z daleka wiedział, że idzie dobrze, bo ruch i hałas jaki tam panował był nieznośnie głośny. Arbitratun i gwardia szwendała się i próbowała ustalić co się stało. Właśnie minęła go dwójka gwardzistów wynoszącą trupa w czarnym worku. W gabinecie było dość dużo śladów, głównie krwi, ale tez przewrócony stolik i dziura w szklanej gablocie. W bocznym gabinecie dostrzegł ojca, miał na sobie swój kapitański mundur, trzymał w ręce swoją fajkę i rozmawiał z kimś z sierżantem z arbitratum, z Abdul Cathay nawigatorem z Lacrimosy, jego obecność dziwiła, ale widać ojciec miał jakiś plan. Dostrzegł też atropatę klasy epsilon, niejakiego Qona, który teraz wpatrywał się w zwłoki na fotelu, czyżby badał jakiś psioniczny ślad?
Max podszedł, skinął głową sierżantowi i Cathayow, który mu zasalutował i powiedział do ojca.
- Znowu uciekłeś śmierci? Choć zakładam, że nie byli dla ciebie wyzwaniem, to dotarli daleko. Może rozważysz opcję wzmocnienia twojej straży? Może ktoś z Salinne? - Zapytał z powagą, ale również z lekkim rozbawieniem, wiedząc co ojciec sadzi o ochronie, bo miał takie samo podejście.
 

Ostatnio edytowane przez deMaus : 15-04-2010 o 18:51.
deMaus jest offline  
Stary 17-04-2010, 20:17   #4
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Leopold spojrzał wyczekująco na rozmówcę, którym był mężczyzna w średnim wieku o ciemnej karnacji wysmaganej słonecznym wiatrem twarzy, włosy miał czarne jak skrzydła kruka, długie spięte pierścieniem ze złota.
- Zamach? Tej nocy... - powtórzył mężczyzna przy organach, zdawał się być zaskoczony, oraz rozgniewany. Jego niemalże żółte oczy o cienki i wąskich źrenicach świdrowały posłańca, szukając w nim śladu fałszu lub kpiny. Wstał powoli od instrumentu, spojrzał po raz ostatni na partyturę i delikatnie przeciągnął dłońmi po kościanych klawiszach. Instrument odpowiedział niskim westchnieniem.
- Przybędę niezwłocznie. - odpowiedział Leopoldow w głosie pobrzmiewało zdenerwowanie. - Tymczasem zostaw mnie samego, muszę oddać się modlitwie o los Teodoriusa. - pożegnał posłańca. Drzwi się zamknęły o Juan został sam. Prawie.
- Niezwykła historia szefie. - z alkowy wyłoniła się czaszka unosząca się na cichutko buczących wirnikach, jej oczodoły wypełniały soczewki i obiektywy, wokół wypolerowanej kości wiły się metaliczne macki zakończone sensorami i manipulatorami. Serwoczaszka byłą rodową pamiątką la Rioja, przez wieki towarzyszyła kolejnym pokoleniom spisując ich dzieje, a czasem ostrzegając ich przed niebezpieczeństwem by ich historia nie skończyła się zbyt szybko. Teraz zaś jej właścicielem był Juan i bardzo chciał wierzyć, że nie jest ostatnim.
- W istocie, niewygodna. - zamachy się zdarzały, mawiano, że jeśli przestano nastawać na twoje życie, to przestałeś się liczyć. Niektórym jednak brak taktu i wybierają złe godziny na swe mordercze operację. Już widział oczyma wyobraźni dochodzenie i determinację zazwyczaj ospałych służb Krakena. Wzdrygnął się. Nie tylko dla Teodoriusa ostatnia noc była bogata w wydarzenia. Podszedł do lustra. Jego twarz prócz zwyczajowej krótkiej brody i spiczastych wąsów pokrywał już kilkunastogodzinny zarost, tylko on przykrywał wyblakłą od zmęczenia skore i cień wydarzeń wokół oczu. Statek myśli w głowie ciągle jeszcze wirował w takt walca po morzu czerwonego wina. Ból w skroniach, który tak wspaniale pobudzał wenę artysty, był tylko przeszkodą gdy konieczne było skupienie.
- Będę cię potrzebował Mortimerze, idziesz ze mną, tymczasem zaś sprawdź czy w naszym domu nie zalęgło się robactwo. - mawiali również, że jeśli nikt cię nie inwiguluje, to znaczy, że nie żyjesz.


Sam mężczyzna przeszedł do alkowy, gdzie przy zgaszonym świetle widoczny był tylko holograficzny ołtarz Omnissha. Juan przystanął przy kaplicy, obraz z generatora wirował tak jak kłębiły się jego myśli.

~ Pośród kosmicznej pustki trwał zawieszony Kraken, dla mieszkańców odległych światów, był tylko pyłem niewidocznym na tle nieba. Dla poddanych Bohrów był wszystkim co kiedykolwiek widzieli. Kraken był jak mechanizm, od dolnych poziomów, gdzie półżywi Serwitorzy napędzali przedwieczne machiny po szczyty iglic złotej dzielnicy, a każda sprężyna i zębate koła były połączone z podobnymi sobie. Wszystkie przekładnie zbiegały się w osobach Bohrów, gdyby jednego z nich zabrakło, mechanizm by nie rozpadł się, lecz zmienił swą funkcję, zmieniając się w coś innego. Komu mogło zależeć na zmianie? A może to nie Kraken był celem? ~

Wyłączył obraz, lecz jeszcze przez chwilę trwał w zamyśleniu. Na jedną z myśli skrzywił się. Lord czekał. Na tę okazję wybrał czerwony szustokor poprzecinany srebrnymi sznurami, oraz szerokimi naramiennikami w kształcie lwich łbów. W tej smutnej chwili poprzestał na wyszywanej czarnej kamizelce z herbem rodowym Rioja - czarnym gryfem miażdżącym szponami czaszki pokonanych wrogów.

Nie mógł się powstrzymać by nie snuć domysłów. Kto? Po co? Co teraz? Skarcił się jednak uświadamiając sobie bezsens spekulacji. Nie wiedział nic, prócz faktu zamachu. Dopóki nie pozna danych mógł tylko błądzić po omacku. Sam los Bohra niewiele go obchodził, jego śmierć była by pewną komplikacją w jego egzystencji, ale jedynie przejściową. Nawet nie był w stanie zmusić się by odczuwać żal czy smutek. Bardziej łączyła ich szorstkie partnerstwo handlowe niż przyjaźń. Przyjaźń jak każde uczucie było towarem unikalnym w 40 tysiącleciu.

Do pomieszczenia wkroczyła kolejna istota, czarna panera z Phyrr z metalowymi skrzydłami złożonymi wzdłuż boków. Jeden z prezentów od jego matki, by chronił go przed niebezpieczeństwami pośród gwiazd. Kocur zastrzygł uszami:
- Czy mogę coś dla ciebie zabić Panie. - zawarczał.
- Na razie nie Szponie. - słowa Juana brzmiały dla bestii jak wyrok, skazany na nudę zwalił się na posłanie, opierając łeb na łapach. Jego ród zawsze cenił drapieżniki jako symbol siły i dominacji, stworzone do zabijania i polowania szkolili je czyniąc z tego sztukę. Jego okaz sztuki był pogrążony w frustracji wynikającej z nudy. - Ale jeśli ktoś zechce się włamać, możesz go rozszarpać. - polecił wychodząc z apartamentu.
- Nigdy nie przychodzą. - odpowiedział tygrys z żalem.
- Kiedyś musi być pierwszy raz. - rozmowa z robotami była oczyszczającymi, nawet nie myślał o tym, że równie dobrze mógłby rozmawiać sam ze sobą. Pozwalała zapomnieć o piętrzącej się lawinie obowiązków, bo przecież nie wezwano go by pochwalić się trupem zamachowca. Czekała go kolejne zadania, a już wkrótce miał się przekonać jakie.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 27-04-2010 o 19:09.
behemot jest offline  
Stary 17-04-2010, 23:29   #5
 
Roslin's Avatar
 
Reputacja: 1 Roslin jest godny podziwuRoslin jest godny podziwuRoslin jest godny podziwuRoslin jest godny podziwuRoslin jest godny podziwuRoslin jest godny podziwuRoslin jest godny podziwuRoslin jest godny podziwuRoslin jest godny podziwuRoslin jest godny podziwuRoslin jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ED5J7jeMqFE[/MEDIA]


Wysoki krótko ścięty blondyn stojąc tutaj przed oddziałem, a raczej tym co z niego zostało, zastanawiał się co on tutaj w ogóle robi... Przecież to nie tak miało być, szaleńcze szarże, bohaterskie obrony, chujowe żarcie to życie prawdziwego żołnierza. Dawno nic się nie działo ciekawego co prawda strzelaniny na dolnych poziomach były codziennością, ale to nie dla prawdziwego wojskowego. Skrzyżował ręce na piersi uwydatniając swoje muskuły które i tak już były widoczne pod mundurem. Omiótł dumnym spojrzeniem swych błękitnych oczu, widocznie było one odzwierciedleniem jakiś wewnętrznych myśli, a nie stanem obecnym.. Tak on sam musiał przejść podobny trening, a nawet jeszcze groszy i jeszcze piekło bitw... wszystko, co najlepsze jeszcze przed nimi, ale muszą być wytrenowani, koniecznie wytrenowani... Podniósł pięść w gore, nabrał oddechu, by znów krzyczeć na rekrutów. I... Wtem! Rozległ się dźwięk alarmu i nadjeżdżającej chimery, mimowolnie się odwrócił. Wiedział co to oznacza, wielką zadymę na która czekał od dłuższego czasu.. Uśmiechając się do swoich myśli - Odddddddziaaaaaaaałłłłłłłł baczność!! - wykrzyczał. Wymęczeni żołnierze opieszale wykonali rozkaz jednak Mauler udał, że tego nie widzi, dostanie się im później, odwracając się już do biegnącego sierżanta, że stosem papierów.

Po krótkim wyjaśnieniu. - Dowódcy drużyn do mnie, biegiem!! Raz, raz, Kurwa! - Drużyna czwarta i pierwsza, wpierdalać się do ciężarówek wraz z ekwipunkiem – drużyna druga, do chimery, trzecia drużyna na motory, zabrać ze sobą bomby dymne! Później do mnie w sali odpraw! WYKONAĆ! A wy niezdatne do niczego tępe chuje!! - zwrócił się w kierunku wymiętego jak szmata oddziału – Odmaszerować! I zabrać to ścierwo, -Z zadumą, obejrzał pistolet który jeszcze przed chwila siedział w jego kaburze i odbezpieczył, przeładował. Nie miał zamiaru nikogo zabijać, przynajmniej w tym momencie, ale podwładni o tym nie wiedzieli. Szczęk zamka zadziałał tak mobilizująco tak jak się spodziewał. Na szczęście kolegom udało się podnieść go wystarczająco szybko i oddali się jak duchy, zadowolony z siebie Mauler, pobiegł do sali odpraw uzyskać więcej informacji, połączyć się ze sztabem, oraz ubrać regulaminowy ekwipunek, który tak kochał..

W takich momentach był wdzięczny sobie, że przeszedł dodatkowy kurs posługiwania się technologią, szybko bez niczyjej pomocy zamówił w opóźnioną rozmowę w terminalu o dokładnie 44 sekundy, dało mu to czas na ubranie i poprawienie zbroi. Usiadł na jednym z krzeseł patrząc w duży ekran na którym wydzielało się odliczanie. Niecierpliwił się zostało mu jeszcze kilka sekund, a jego podwładni jeszcze nie przyszli. Będzie trzeba przećwiczyć, dochodzenie do sprawności bojowej w mniej niż 30 sekund. Uff zjawili się w odpowiednim momencie, unikając ostrego spojrzenia Maulera. Wszyscy już byli więc można było zaczynać
 
Roslin jest offline  
Stary 19-04-2010, 11:57   #6
 
Fallenhuman's Avatar
 
Reputacja: 1 Fallenhuman nie jest za bardzo znanyFallenhuman nie jest za bardzo znanyFallenhuman nie jest za bardzo znany
Midian jak zwykle nie spał dobrze. Z krótkiego, płytkiego snu wyrwał się jak topielec wypływający na powierzchnię. Niezmąconą cieszę panującą w kompletnie zatopionym w ciemnościach pokoju przerwało głośne oddychanie. To tylko on, a to co było to tylko sen. Ten sam co zwykle. Ten sam od pięciu, sześciu lat? Czasem sam się dziwił, że wywoływało to w nim takie emocje. Ciągle to samo, a on jak zwykle obudził się zlany potem. Nie zapalając światła udał się do łazienki.
W tym pomieszczeniu jednak włączył oświetlenie. Pojedyncza jarzeniówka, przy akompaniamencie różnych bliżej nie określonych dźwiękach, zalała ascetyczną łazienkę surowym blaskiem. Midian zbliżył się do przybrudzonego lustra, wiszącego krzywo nad umywalką i spojrzał w swoje odbicie. W głęboko osadzonych, podkrążonych, brązowych oczach szaleństwo tańczyło z bólem. Wyraźnie zarysowane kości policzkowe, zmarszczone brwi, zakrzywiony, prosty nos i szeroka szczęka nadawały jego twarzy wyraz wygłodniałego drapieżnika. Liczne blizny, zmarszczki i tatuaż odbijały całą jego przeszłość. Spiczasta bródka podkreślała i tak już wyrazisty wygląd psychopaty, lub w każdym razie osoby, która jest na skraju obłędu. Osoby, którą stał się już parę lat temu. Podążył drogą, z której nie mógł, a przede wszystkim nie chciał zrezygnować. I to właśnie dzisiaj miał okazję ułatwić ją sobie ścieżkę na górę, którą postanowił zdobyć. Podświadomie zacisnął ręce na brzegu umywalki.
Minęła dłuższa chwila zanim odkręcił wodę i przemył twarz, co pozwoliło mu nieco uciec od dręczących go myśli.
Musiał zapalić, a przede wszystkim napić. Jak zwykle.
Wrócił do pokoju. W nikłym świecie pojawiły się kontury ścian i nielicznych mebli. W zasadzie w pomieszczeniu oprócz wąskiego łóżka znajdowały się tylko stolik, dwa krzesła, lodówka i komoda. Skierował swoje kroki w kierunku barłogu i sięgnął po znajdującą się tam butelkę i cygaro. Dopiero po wypiciu sporej zawartości rzeczy pierwszej i rozpaleniu rzeczy drugiej w pełni udało mu się uciec ze szponów koszmaru. Ubrawszy się pośpiesznie w bojówki, wojskowe buty i długi, pozbawiony rękawów szary płaszcz ze stójką wyszedł na spotkanie z inkwizytorskim adeptem.

Gdy w końcu dotarł na miejsce, gdzie nie licząc pijaczka tracącego właśnie przytomność w kącie, nie było w nim nikogo prócz starego, znudzonego barmana, i podstarzałej kelnerki, która wcale nie miała więcej chęci do życia. Oraz adepta, który pasował tu niczym gówno do buta.

Wszedł w głąb sali, zastawszy barmana, który z głową opartą na dłoni przysłuchiwał się konwersacji Iskariona z kelnerką. O rzesz w mordę zwerbalizowało mu się w myślach.
- A może pan w końcu coś zamówi? – Zapytała kobieta z wyraźnym wyrzutem.
- Głupia kobieta! Myśli, że swym natręctwem zmusi mnie do zamówienia zgniłych jąder kałamarnic albo innej trucizny, którą tu serwują… Ależ nie, ja jestem cierpliwy i poczekam. A może by tak z uśmiechem poprosić o szklankę wody, albo innego napoju, może wtedy się odczepi? – Iskarion podrapał się długim, brudnym paznokciem po brodzie, po czym kontynuował swój wywód. – Nie! Pewnie ta wredna torba napluje mi do napoju, kiedy nie będę spoglądał w jej stronę. To na pewno okropne babsko… - Kelnerka patrzyła na niego coraz bardziej się czerwieniąc. – Ocho! – Wykrzyknął Iskarion. - Już jej się ręce trzęsą jak raakatańska galareta, a ja jeszcze nie wyrzekłem nawet słowa! Swoją drogą zjadłbym trochę galarety… Ciekawe czy dają tu galaretę i z czego? Pewnie ze szczurów!
- Tak… To znaczy nie! – Kobieta przerwała mu w pół słowa.
- Co tak? Co nie? Przecież nic nie mówiłem! Chce mi namieszać w głowie! Ale będę uprzejmy, może jest niedorozwinięta, niedorozwiniętych trzeba traktować lekko, skoro już popełniło się błąd i nie ubiło za młodu. Powiem tak: Poproszę o galaretę. Albo nie. Zapytam z czego robią galaretę. No więc… zapytam. – Zrobił krótką przerwę, zupełnie nie zważając na fakt, że kobieta patrzy na niego jak na szaleńca od początku ich rozmowy i zdążyła się już odsunąć na sporą odległość. – Z czego robicie galaretę pytam?
- Z mięsa grochnali proszę pana. – Odparła kelnerka z wyraźnym zniecierpliwieniem. Miała ochotę odejść od stolika, jednak widoczne insygnia inkwizycji na szacie Iskariona pozwoliły jej podejrzewać, że może to być zły pomysł.
- Grochnale śmierdzą, przynajmniej z wierzchu. Ale galarety z nich nie jadłem. Zamówię! Albo nie… A co jeśli jest niedobra? Albo co jeśli ona kłamie i tak naprawdę robią galaretę z paskudnych jaszczurek i mówią że to z grochnali? Ale trzeba zamówić, bo inaczej ona sobie nie pójdzie. Zamówię! – Ponownie zrobił chwilę przerwy w swym potoku słów, po czym przemówił. – Poproszę o galaretę mówię! – W tym momencie jego wzrok padł na Midiana.

-Barman, podaj mi butelkę imperialnej Whisky, szybko- rzekł szeptem do barmana. Ten nie wykazując większej chęci do życia niż przedtem, sięgnął po wskazany trunek stawiając go na ladzie, która z pewnością lata świetności miała już za sobą. Obok postawił zakurzoną szklankę, która z ladą mogłaby wspominać dawne czasy.
– A co on taki zmiętoszony, nie spał dobrze dzisiaj czy coś? – Powiedział Iskarion na głos, łypnąwszy okiem na oczekiwanego długo towarzysza.
Midan zaciągnął się cygarem i wypił jednym haustem zawartość szklanki. Wykorzystując ostatnie chwilę przed ciężką rozmową, ponownie uzupełnił jej zawartość. Zauważywszy, jakże trudny do spostrzeżenia obyczaj swojego nowego, Imperatorze daj, aby tak się nie stało, partnera wiedział, że to jego ostatnie sekundy. Tylko alkohol mógł sprawić, że akolita nie zirytuje go na tyle, aby chęć wyrwania mu wszystkich kończyn, głowę zostawiając sobie na deser, nie weszła w fazę realizacji.
Tymczasem kelnerka spojrzała na Midiana, następnie na swego klienta, który w końcu raczył coś zamówić, po czym doszła do wniosku że lepiej zniknąć jak najszybciej z pola widzenia. Bała się, że jeśli kolejny gość będzie się zachowywał w ten sposób, zwariuje bezpowrotnie i nawet modlitwy do Imperatora nie będą w stanie jej pomóc. – Opis się zgadza, wysoki, szczupły, morda jak na zdjęciu. To ten! Jakoś mało sympatyczny, nie wiem czy nam się będzie dobrze współpracować. I się tak patrzy dziwnie, jakby człeka żywego, ubranego dobrze i kulturalnego nigdy na oczy nie widział. No nic, trzeba będzie ścierpieć to towarzystwo, wszak rozkazy to rozkazy. Będę uprzejmy, co nie stanie się wszak ujmą dla mej przebiegłości. Przywitać go należy. Tak przywitać, wskazać wygodny fotel i zachęcić by zamówił coś u tej krowy. Jednak nie nazwę jej krową, a słodką i wspaniałą damą. No więc… Pochwalony bądź w imię Imperatora Midianie Blitz mówię. – rzekł Iskarion, skłoniwszy się uprzejmie, przybierając na twarzy wyraz rozanielonego uśmiechu. – Zasiądź proszę ze mną w tej wspaniałej loży i pozwól sobie na chwilę wytchnienia zamawiając coś u tej słodkiej i wspaniałej damy.
-Niech Imperator obdarzy Cię swoimi łaskami Adepcie-odpowiedział Midian i skinął głową w odpowiedzi. Tak więc zaczęło się. Psyker wiedział, że nie może tego spieprzyć. Następnej okazji powrotu do czynnej służby mógł już nie doczekać. Wziąwszy butelkę między palce skierował się w stronę loży wskazanej przez Iskariona, zasiadając naprzeciw niego.
-Zamówienie złożyłem już u barmana, aczkolwiek dziękuję za troskę. Nie chciałbym marnować Twojego cennego czasu Adepcie, więc proponowałbym od razu przejść do rzeczy, gdyż rozumiem, iż jako pracownik Inkwizytorium jesteś bardzo zajętym człowiekiem i zapewne z trudem znalazłeś chwilę na spotkanie ze mną, za co Ci serdecznie dziękuje.- po tych słowach, rozsiadając się wygodnie, czekał na słowa, po których miał nadzieje nie udusić Iskariona.
 
Fallenhuman jest offline  
Stary 24-04-2010, 14:57   #7
 
Storm Vermin's Avatar
 
Reputacja: 1 Storm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwu
Theodore uśmiechnął się lekko widząc nieudolne próby rekrutów na strzelnicy. Nie wątpił, że z biegiem czasu ich umiejętności strzeleckie polepszą się. W końcu sam Theodore zaczynał z tego poziomu, a teraz osiągnął wysoki poziom w wojennym rzemiośle. Nawet długa bezczynność na Krakenie nie zaszkodziła jego zdolnościom. Ridgver zabierał się już do kolejnej rundy na strzelnicy, gdy rozbrzmiał alarm. To zdarzenie zaskoczyło Theodore'a, który nieco przyzwyczaił się do monotonnej rutyny panującej na pokładzie kolosalnego statku. Ridgver wyszedł na główny plac tuż za zwartym szeregiem biegnących szaleńczo Gwardzistów.

Theodore podszedł do jednego z Gwardzistów stojących na baczność obok transporterów. Zapytał go o przyczynę owego poruszenia. Dzięki odpowiedzi żołnierza dowiedział się, że w najbiedniejszych dzielnicach hive'u wybuchły zamieszki. Niby nic szczególnego, zważywszy na to, kto i w jakich warunkach zamieszkiwał underhive, jednak tym razem szło o coś poważnego, jako że Adeptus Arbites nie mogli sobie poradzić z buntem. W tym momencie na przenośny komunikator Theodore'a dotarła wiadomość. Nadawcą był Maksymilian Bohr, a pisał o wielce niepokojących zdarzeniach. Zamach na Teodoriusa Bohra? Na szczęście nieudany, ale sprawcy zginęli podczas próby. W związku z tym Maksymilian organizował część członków oddziału Saline jako grupę dochodzeniową. Ridgver wysłał własną wiadomość, w której uprzejmie odmówił udziału w tym przedsięwzięciu - nigdy nie miał głowy do działań śledczych - i przekazał wieści o buncie w hivie. Sądził, że Maks, bądź co bądź syn władcy Krakena, już wiedział o tych niepokojach, ale zawsze warto było się upewnić. Po wykonaniu tych czynności, Theodore udał się w tym samym kierunku, co Gwardziści.
 
Storm Vermin jest offline  
Stary 26-04-2010, 03:15   #8
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
Juan
Muzyka

Po drodze do kwater Teodoriusa musiał pokonać wąski most łączący dwie bliźniacze iglice. Widoczna stąd panorama rozświetlonego miasta mogła zapierać dech w piersiach. Wysokie, najczęściej zdobione witrażami, okna pobliskich szlacheckich i kupieckich iglic, rojące się od rzeźbionych gargulców i imperialnych symboli balkony nadawały temu miejscu specyficzny charakter. Zwieńczenie roju, siedziba zarezerwowana dla najzacniejszych i najzamożniejszych przedstawicieli czystej krwi. Większość mieszkańców Krakena nie mogła nawet marzyć o wzbiciu się na te wyżyny. Niżej położone, dużo gęściej zamieszkane dzielnice niknęły w oparach fabrycznego dymu i trujących wyziewach nie zawsze prawidłowo funkcjonujących filtrów. Tu przynajmniej nie śmierdziało tak bardzo, a przede wszystkim człowiek mógł spojrzeć na zewnątrz przez pole siłowe otaczające statek, by zachwycić się ogromem i pięknem wszechświata. Przy nielicznych zaś okazjach, jak teraz, kiedy szlak Krakena wiódł nieopodal gwiazdy, można było zaznać uczucia promieni słonecznych padających na gołą skórę. Było to miejsce zdecydowanie przyjemniejsze niż pozostałe dzielnice roju, skazane na wieczną ciemność łamaną jedynie sztucznym oświetleniem. Tu i ówdzie, pomiędzy specjalnie do tego przystosowanymi, szerokimi balkonami, przemykały śmigacze. Były to niewielkie pojazdy osobowe wyposażone w spore śmigła umieszczone po bokach, z możliwością regulowania kąta ich nachylenia. Dzięki temu były w stanie wykonywać manewry pionowego startu i lądowania, co znacznie ułatwiało poruszanie się po wyższych rejonach roju. Jedna z tych maszyn, zbliżająca się właśnie do balkonu przyległego do apartamentów Teodoriusa, przykuła uwagę Juana. Pilot czarnego śmigacza typu Auxilius XII z otwartą kabiną, zręcznie posadził maszynę na czarnej, pokrytej runami płycie umieszczonej na tym samym poziomie co most, po którym seneszal zmierzał w stronę swego celu. Juan dostrzegł jeszcze, jak z pojazdu wysiada Maxymilian Bohr, po czym szybkim krokiem zmierza w stronę wrót prowadzących do komnat swego ojca.

Juan i Max
Muzyka

Kiedy Juan mijał gwardzistów wynoszących zapakowane w czarny worek ciało, zobaczył jeszcze plecy potomka gubernatora wkraczającego do komnat swego ojca. Na miejscu panowało pewne poruszenie. Z obu stron drzwi rozstawili się gwardziści, zaś w środku krzątało się troje arbitrów, odzianych w ciężkie metalowe pancerze niebieskiej barwy. Przeszukiwali oni pomieszczenie, dokonując spisu rozmieszczenia i wszelkich cech charakterystycznych denatów, oraz umieszczając kartoniki oznaczone kolejnymi numerami w miejscach, w których znaleźli elementy istotne dla swego śledztwa. Serwoczaszka zwana Mortimerem natychmiast zabrała się do sporządzania fotograficznej dokumentacji pomieszczenia, z ledwie słyszalnym bzyczeniem lewitując w pobliżu swego pana, czasem tylko oddalając się odrobinę by znaleźć lepsze ujęcie na interesujące detale.

Przy zwłokach siedzących w fotelu przykucnął Qon, zaufany astropata Teodoriusa. Ubrany w mundur oficera floty, wysoki, aczkolwiek niezwykle chudy mężczyzna o jasnej karnacji i ciemnooliwkowych, powiązanych w niezliczone warkoczyki tłustych włosach, dotykał właśnie opuszkami palców czoła trupa. W drugiej ze swych kościstych dłoni ściskał sznur wykonany z ludzkich zębów, na którym zdawał się skupiać swą uwagę. Szeptał przy tym nieustannie wiązki zupełnie niezrozumiałych wersów, jednakże ich rytm i ton kojarzyć się mógł z jakąś rytualną pieśnią.

Tymczasem w znajdującym się obok prywatnym gabinecie, będącym jednocześnie okazałą biblioteczką, Teodorius prowadził konwersację z Abdulem Cathayem, nawigatorem Lacrimosy. Otyły mężczyzna o twarzy wiecznie skrywanej kapturem błękitnej szaty zdobionej szeroko na brzegach splotem złotych i srebrnych nici, kiwał raz po raz głową potakująco. Najwyraźniej znalazł się on tu na wyraźne polecenie Teodoriusa, który uznał iż trzecie oko mutanta może się okazać przydatne. Kiedy Max i Juan weszli do pomieszczenia, nawigator odwrócił się w ich stronę, zasalutował, po czym obdarzył nowo przybyłych lekkim skinieniem głowy. Dwa rzędy niewielkich, ostrych jak igły pożółkłych kłów błysnęły światłem odbitym od lampki leżącej na szerokim biurku gubernatora. Cathay bardzo rzadko pokazywał się publicznie. Niestety rzadki dar, jakim jest dodatkowe, umożliwiające spojrzenie w spacznię oko, szedł często w parze z innymi mutacjami. W rodzinie Cathayów od pokoleń były to nienaturalnie szerokie, pozbawione warg szczęki, wyposażone w miejsce zębów jedynie w przerażające kły. Do tego nienaturalna, zahaczająca o ciemny fiolet karnacja i dłonie zakończone szponami sprawiały, iż przebywając wśród ludzi nieświadomych jego wartości Abdul zapewne zostałby bardzo szybko zamordowany, zaś jego ciało spalone jako nieczyste. Najwyraźniej zakończył właśnie konwersację z Teodoriusem, gdyż ukłoniwszy się mu głęboko, wyminął śpiesznie Maxa i Juana, po czym ruszył w kierunku przeglądających sąsiedni pokój arbites.

- Znowu uciekłeś śmierci? Choć zakładam, że nie byli dla ciebie wyzwaniem, to dotarli daleko. Może rozważysz opcję wzmocnienia twojej straży? Może ktoś z Salinne? - Zapytał Max z powagą, ale również z lekkim rozbawieniem, wiedząc co ojciec sadzi o ochronie, bo miał takie samo podejście.
- Ależ drogi synu… - Teodorius westchnął ciężko, po czym zaciągnął się dymem z fajki. – Ja nie uciekam, nawet przed śmiercią. – Rzekł, wydychając jednocześnie dym. – Więc chcesz mi powiedzieć, że to nie twoja sprawka?
- Ja po pierwsze byłbym skuteczniejszy, po drugie załatwiam sprawy osobiście, a nie wysyłam partaczy i po trzecie pasuje mi rola jaką teraz gram. Na twoim stanowisku jest za mało swobody. - odpowiedział, lekkim tonem. Po czym dodał - A mówiąc już poważnie to dowiedziałeś się już czegoś co może być pomocne?
- Dobrze synu. – Odparł spokojnie Teodorius. – Wolałem się jednak upewnić… Ta próba była koncertowym przykładem niekompetencji. Rozumiesz. Bardzo byś mnie zawiódł. – Ponownie zaciągnął się dymem. – Jednak istnieją pewne zbieżności pomiędzy technologią którą dysponujesz na Lacrimosie, a tym, czego użyli niedoszli zamachowcy. Mianowicie… Dostali się tu w wyniku otwarcia czegoś w rodzaju portalu. Towarzyszył temu niemiłosierny wręcz smród. Było ich czterech, przy czym pierwszych trzech, którzy z tego wyleźli możecie znaleźć w mojej sypialni… Ach racja. Jednego wynieśli do laboratorium. W każdym razie czwarty wpadł z powrotem kiedy wystrzeliłem do niego z Jesebell… - Wskazał wymownym gestem na swą ukochaną strzelbę. - … i już nie wyszedł, tymczasem przejście się zamknęło. Abdul właśnie przygląda się ścianie, na której powstała ta dziwaczna wyrwa. Co o tym myślisz Komisarzu? - Teodorius w końcu dopuścił Juana do głosu.
- To nie musi być ludzka technologia. Systemy podobne do tych na Lacrimosie polegają na przekazie objętościowym, nie tworzą portali, transfer obejmuję wszystkie obiekty jednocześnie. Czy mógłbyś Lordzie opisać ów... zapach?
- Tak, to było jak zgniłe mięso.
- Pięknie, działaniu Teleportarium często towarzyszy zapach: powietrza przed burzą. Obawiam się, że to nie była technologia ludzi. Tym bardziej, że relikty wymagają nadajników by przesłać obiekty w drugą stronę. Jak rozumiem nie znaleziono nic takiego przy ciałach. To co podejrzewam, to użycie zdolności nadprzyrodzonych, ale to już nie moja dziedzina. - spojrzał na Qona, który był najbardziej kompetentny by opowiedzieć o granicach zdolności psykerów.
- Dlatego też nalegam, abyś wspólnie z obecnym tu markizem… - Teodorius zwrócił się do Maxa, wskazując przy tym uprzejmym gestem otwartej dłoni na Juana.- …zajął się tą sprawą, jako że obecności takiego urządzenia poza naszą kontrolą na pokładzie Krakena tolerował nie będę. – Przypomniał sobie, że oficer Adeptus Arbites wciąż grzecznie czeka obok ze spuszczoną głową. – Więcej szczegółów omówimy za chwilę. Pozostańcie tutaj. Zdaje się, że pan kapitan miał mi coś do zakomunikowania?

Stojący w kącie mężczyzna w końcu podniósł wzrok.
- Tak, panie gubernatorze. Mam obowiązek poinformować, iż w dolnej części miasta, mniej więcej w centralnych rejonach, wybuchły zamieszki. Wstępne rozpoznanie wskazywało na zaawansowany stopień wojen gangów, które przerodziły się w zacięte walki całej populacji dzielnic biedoty. Nasze siły, zgodnie z rozkazem podjęły się zadania stłumienia rozruchów. Niestety w momencie zaangażowania moich ludzi w walkę, furia tłumu została jakby ukierunkowana przeciwko nim. Nagle zupełnie przestali zajmować się sobą nawzajem, jak miało to miejsce do momentu pojawienia się oddziałów porządkowych. Wskutek tego byliśmy zmuszeni się wycofać, zaś dzielnica została odcięta dzięki interwencji kapłanów maszyny. Jak czcigodny Lord zdaje sobie sprawę, każdy sektor można niemalże szczelnie zamknąć przy pomocy ogromnych wrót. Cały ruch został zablokowany od strony obu burt i rufy, jednak wrota od strony dziobu dały się zamknąć jedynie połowicznie. Kapłani maszyny nad tym pracują, tymczasem my ustawiliśmy barykady i jesteśmy w stanie powstrzymać szturm oszalałego tłumu. Wezwaliśmy na pomoc Gwardię Imperialną, minie jednak około dwóch godzin, nim ich oddziały będą w stanie stawić się na miejscu w pełnym składzie. Otrzymałem przed chwilą informację, iż właśnie przeprowadzana jest odprawa dla kluczowych drużyn, której elementem ma być bezpośrednia transmisja z rejonu zamieszek. Jeśli czcigodny lord gubernator sobie życzy, mam odpowiednie kody by odszyfrować transmisję w każdym udostępnionym mi terminalu.

Teodorius w milczeniu i ze spokojem przysłuchiwał się raportowi arbitra.
- Kiedy dotarła do was informacja o zamieszkach?
- Trzydzieści siedem minut temu czcigodny Lordzie Gubernatorze.
- Interesujące… – Teodorius zmarszczył brwi i przygryzł ustnik fajki. – Kiedy zaczynacie tą transmisję?
- Za dwie minuty czcigodny Lordzie Gubernatorze.

Chwilę później Teodorius otrzymał przenośny komunikator oficera arbites, po czym podłączył go przy pomocy kabla do jednego z ukrytych gniazd w blacie biurka. Okrągły płat drewna w prawym rogu blatu mebla delikatnie podskoczył, po czym opadł niżej, a następnie schował się całkowicie, dzięki czemu świat ujrzał niewielki projektor holograficzny. Obraz mocno śnieżył, kiedy oczom zebranych ukazał się widok kamery zamontowanej w jednym z serwitorów należących do Adeptus Arbites. Kołysanie i sposób, w jaki kamera się poruszała kazał podejrzewać, że urządzenie zostało zamontowane w serwoczaszce.

Theodore i Franc
Muzyka

Tymczasem w największej sali odpraw garnizonu krakeńskiej Gwardii Imperialnej zebrał się już spory tłum. Gwardziści należący do drużyn mających przeprowadzić interwencję zajmowali już odpowiednie miejsca. Franc zauważył, że nie tylko jego podopieczni stawili się na odprawę, przybyli także żołnierze należący do grupy dowodzonej przez komisarza Rottenberga. Zauważył też, że wśród obecnych znalazł się także Theodore Ridgver, członek elitarnego oddziału Salinne. Dosłownie kilka sekund za nim do Sali wkroczył komisarz Gregor Rottenberg. Siwiejący już mężczyzna był odziany w charakterystyczny skórzany płaszcz z błyszczącymi złotem naramiennikami i czerwonymi frędzlami, pancerny, barwiony na czarno kirys i szerokie spodnie wpuszczone w wysokie skórzane buty z podkutymi podeszwami. U jego pasa widniała wspaniała, błyszcząca złotem szabla, oraz kabura z pistoletem plazmowym. Czoło zaś zdobiła nieodłączna czapka z wysokim frontem zdobionym złotym emblematem orła imperialnego. Kiedy komisarz stanął nieopodal mównicy i rozejrzał się po sali wszelkie rozmowy umilkły i zapanowała cisza, mącona jedynie odgłosem silników pracujących na zewnątrz.

- Pozwoliłem sobie połączyć moją odprawę z tą organizowaną przez porucznika Franza Maulera, jako że wszystkich tu obecnych należy zaznajomić z pewnymi informacjami. – Spojrzał na Franza, przy którym siedział oficer łączności. – Rzecz jasna zostanie panu udzielony czas na poinstruowanie własnych podwładnych. – Rzekł, by uspokoić porucznika i uciąć wszelkie dywagacje na temat ewentualnego konfliktu kompetencji. Tymczasem za jego plecami skończyło się odliczanie i oczom zebranych ukazała się mapa taktyczna dolnych regionów miasta, na której ostrymi, zielonymi symbolami oznaczone zostały kluczowe lokacje.

- Jak zapewne już wam wiadomo, w tym siedlisku ludzkiego gówna, nikczemnej masie złożonej z gangów, najpodlejszych mutantów, żebraków, ćpunów i wszelkiego innego pogardzanego przez Najświętszego Imperatora plugastwa, wybuchło coś na kształt zamieszek. Z raportu dostarczonego przez Adeptus Arbites, czyli zwykłe cipy stojące rzekomo na straży prawa, wynika, że te skurwysyny miały zamiar pozabijać się nawzajem. Ja osobiście nie miałbym nic przeciwko, ale działania te mogły zagrażać życiu lub zdrowiu uczciwie pracujących dla naszego wspaniałego Imperium obywateli. Arbites, nie mogąc sobie poradzić z przeważającym liczebnie przeciwnikiem, zamknęli dzielnicę z czterech stron, przy pomocy pancernych wrót. To daje nam pewność, że żadne pierdolone plugastwo stamtąd nie wyjdzie, zanim nie przyjdziemy tam by zgnieść je pod naszym obcasem. Śluza od strony dziobowej… - Wskazał na jeden z punktów na mapie. - …nie została domknięta całkowicie. Arbites ustawili tam blokady i zasieki. Prawdopodobnie są w stanie utrzymać swoje pozycje do naszego przybycia. Nie są jednak zdolni do odzyskania samych wrót i spacyfikowania tłumu. – Zrobił krótką przerwę, podczas której odpalił wyjęte z kieszeni zmiętoszone cygaro. – I tu wkracza grupa uderzeniowa porucznika Maulera. Waszym zadaniem będzie odzyskanie wrót, w razie możliwości doprowadzenie do ich zamknięcia, a następnie eksterminacja wszystkiego co się rusza. Tu się nie ma co pierdolić. Miejsce to zamieszkują głównie elementy zbędne, a co za tym idzie ewentualne straty wśród ludności cywilnej są więcej niż akceptowalne. – Wskazał na punkt reprezentujący wrota po drugiej stronie. – Moja grupa uderzy od rufy. Kapłani maszyny otworzą dla nas wrota, dzięki czemu będziemy mogli wkroczyć na miejsce i zmiażdżyć wszelki opór. Szczegóły dotyczące działania pańskiej grupy, poruczniku, należą rzecz jasna do pańskich kompetencji. Tymczasem oczekujemy na transmisję od cipek zwanych arbitrami, w trakcie której raczą nas oni zaznajomić z sytuacją na miejscu.

Chwilę później za plecami komisarza mapę taktyczną zastąpił pełen szumów i zakłóceń obraz transmitowany z kamery serwitora.

Theodore, Franc, Juan i Max
Muzyka

- Kiedy mam mówić?
- Już, panie kapitanie.
- To już nadajemy?
- Tak, nadajemy.
Widoczny na pierwszym planie mężczyzna machnął ręką, najwyraźniej by odpędzić od siebie technika. Sporą część jego twarzy, w tym prawe oko i nos, spowijały okrwawione bandaże. Plamy krwi były także widoczne na jego dwudniowym zaroście i szyi, a także na kirysie ciężkiego błękitnego pancerza szturmowego, który miał za zadanie chronić walczącego o przestrzeganie prawa wojownika. Prawy naramiennik i rękawica zostały zdjęte, zaś ich miejsce także zajął ciasno owinięty bandaż. Za jego plecami widać było barykadę utworzoną z sześciu opancerzonych furgonetek arbitrów, w pobliżu których ułożono kilku rannych. Na dachach wozów, oraz na naprędce ułożonych skarpach zainstalowano gniazda karabinów maszynowych, które nieustannie prowadziły ostrzał niewidocznych z tej perspektywy napastników. Obie strony szerokiej ulicy, niczym wąwóz ograniczały potężne, wysokie na kilkadziesiąt metrów, strome ściany. W dali majaczyły zasnute dymem i pyłem ogromne, na wpół domknięte starożytne wrota. Gdzieś przed nimi ścianę po prawej lizały języki płomieni.
- Pochwalony niech będzie Imperator i jego święte Imperium. – Rzekł, wyraźnie starając się opanować grymas bólu. – Z tej strony kapitan Cedar. – Polecono mi zaznajomić was z sytuacją panującą w dolnym Hairn, jak zwą ten sektor tubylcy. Sytuacja jest, że tak to ujmę, dziwna. Kiedy przybyliśmy tu w związku z zawiadomieniem na temat zamieszek, trwała regularna bitwa. Wyglądało to tak, jakby wszyscy walczyli ze wszystkimi. Totalny… chaos. Mordowali się nawzajem! Nawet członkowie tych samych kast! Ale… Kiedy tylko się pojawiliśmy, wszyscy… dosłownie wszyscy rzucili się na nas. W tym samym momencie. To się działo bardzo szybko. Jeszcze czegoś takiego w życiu nie widziałem. W jednej chwili mutant podrzynał gardło jakiejś dziwce, ale jak nas zobaczył to nie raczył nawet skończyć co zaczął! Zaraz na nas! A dziwka za nim! I tak kurwa wszyscy… – Kapitan najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że jego transmisja jest odbierana także w siedzibie gubernatora. – Kompletne szaleństwo. Zaatakowali nas nawet nieuzbrojeni. – Mężczyzna otarł pot napływający na oczy spod bandaża, przy czym zatoczył się odrobinę. – Obecnie, jak już udało nam się zamknąć te cholerne wrota, sytuacja się ustabilizowała. Znowu wyrzynają się nawzajem w środku. Co jakiś czas jakaś grupa wypada tylko przez wrota i szturmuje naszą barykadę. – Wtem zza furgonów wybiegł jeden z arbitrów. Zatrzymał się przy kapitanie salutując nerwowo.
- Kapitanie, oni tańczą!
- Co kurwa?
- Oni tańczą! Przestali walczyć i teraz wszyscy kurwa tańczą!
Kapitan, wraz z szeregowym arbitrem ruszyli biegiem w stronę barykad. Serwoczaszka podążyła za nimi, wznosząc się powyżej wozów. Oczom oglądających przekaz ukazał się niecodzienny obraz. Tłum wypełniający przestrzeń całej ulicy, od barykad aż do placu majaczącego za bramą, dobrał się w pary, po czym w zupełnej ciszy zaczął tańczyć w tym samym rytmie, zgrabnie i zgodnie wykonując wszystkie kroki, obroty i piruety.
- To nie w porządku! Tego właśnie postrzeliłem! – Gdzieś zza kadru dobiegł głos przerażonego arbitra. Rzeczywiście, wszyscy unieszkodliwieni wcześniej przez siły porządkowe wstali i nie bacząc na śmiertelne rany połączyli się w mrożącym krew w żyłach pląsie wraz z żywymi. Nawet Ci, którym urwane kończyny uniemożliwiałyby choćby poruszanie się, dotrzymywali innym kroku, przywodząc na myśl uszkodzone marionetki.
- Niech Boski Imperator ma nas w swojej opiece… – Transmisję nagle przerwał ciąg szumów i zakłóceń, po czym na ekranach pojawił się komunikat informujący o niemożności ponownego nawiązania połączenia.

Zarówno w gabinecie gubernatora, jak i w sali odpraw Gwardii Imperialnej zaległa pełna napięcia i konsternacji cisza.

Theodore i Franc

W garnizonie przerwał ją Rottenberg, kierując swe słowa do Theodore`a.
- Czy Salinne będzie brało udział w tej akcji? – Zapytał, po czym przełknął ślinę odrobinę głośniej niż zamierzał.

Juan i Max

Z sąsiedniego pokoju dobiegło kasłanie, które jak się okazało, należało do Qona. Psyker wstał gwałtownie, zatoczył się ledwo utrzymując równowagę, po czym zwymiotował prosto na swoje stopy. Kiedy podniósł wzrok zauważyli, że jego nagle pobladłą twarz zalał pot, zaś z nosa cieknie mu krew.
- Najmocniej przepraszam. – Powiedział słabym głosem psionik.


Midian
Muzyka

Iskarion Kurtz, adept Ordo Malleus, łowców demonów, najpotężniejszego ramienia przenajświętszej Inkwizycji, zamilkł na chwilę. Czas potrzebny Milianowi na usadowienie się w loży przeznaczył na dłubanie sobie wykałaczką w zębach.
- Tak… tak, wspaniały nabytek Świętej Inkwizycji, aczkolwiek udręczony. Tak. Udręczony jak mało kto, a jednak skuteczny. Za to ma motywację, a tego trzeba. Tego trzeba by wytropić, dopaść i zniszczyć plugawe pomioty chaosu. Pan Midian Blitz umie niszczyć bardzo skutecznie, bezwzględnie, szybko i boleśnie! Dlatego właśnie będziemy współpracować. Dwóch oddanych sprawie akolitów w służbie Imperium. Czegóż chcieć więcej? Może tylko smacznej galarety, jednakże nie o galaretę się tu rozchodzi a o ciężką i sumienną pracę. Nie godzi się przedkładać galarety ponad obowiązki. Konkrety, przedstawię mu konkrety. Teraz, od razu, karty na stół i do dzieła! Nic nie powiem więcej niż trzeba, słówka nie pisnę, przedstawię dane, a może i on będzie cokolwiek wiedział…– To rzekłszy, wyjął z futerału sporą księgę z powtykaną między stronice niezliczoną liczbą zakładek. – Wiesz czym jest chaos Midianie Blitz. Byłeś nawet świadkiem jego zgubnych działań. Wiesz też dobrze, iż pewne odmiany zagrażających Imperium straszliwych mocy mają swoje aspekty. Te najpotężniejsze. Jest krew, są zmiany, zgnilizna… Jest też przyjemność. Dziś będziemy mówić o przyjemności. Nie mówię tu o rozkoszy jaką jest zjedzenie dobrej, smacznej galarety rzecz jasna. Swoją drogą, lubisz dobrą galaretę Midianie Blitz? – Nie zaczekał na odpowiedź, lecz bełkotał dalej. – Mówię tu o zwyrodniałych, mrocznych przyjemnościach, których zaspakajanie prowadzi do kolejnych, jeszcze bardziej ekstremalnych potrzeb. Do nałogów. Tak kuriozalnych i niezrozumiałych, jak na przykład nieustanna chęć pogrzebania sobie palcem w dupie, żeby później móc wdychać zapach ekskrementów. Chęć, która z czasem rozwija się i kończy potrzebą codziennej kąpieli w gównie czternastu mutantów, a nawet idzie dalej. Mieliśmy takie i podobne przypadki. Spłonęły rzecz jasna w świętym ogniu, lecz jasnym jest iż sprawcą tych zboczeń był chaos i jego demony. Stwory pragnące zawładnąć słabowitym i kruchym ludzkim umysłem, by wypaczyć go i doprowadzić do destrukcji, zaś każdy taki upadek jest wyrazem czci oddanym w pokłonie mrocznym potęgom. – Mlasnął z obrzydzeniem, po czym polizał jęzorem spierzchnięte wargi. – Moc, której się przeciwstawiamy, Midianie Blitz, jest niezwykle wysublimowana. Tak bardzo, że z początku trudno ją dostrzec, nim będzie zbyt późno. Przechodząc jednak do rzeczy, istnieją pewne podejrzenia iż kult takich plugawych zwyrodnialców, hołdujących najróżniejszym przyjemnościom i zboczeniom, oddających się swym paskudnym praktykom mimo nieustannej kontroli naszego czujnego oka, co jest zresztą policzkiem dla nas, Świętej Inkwizycji, istnieje również w mieście, w którym obecnie przebywamy. Doszły nas słuchy, Midianie Blitz, iż istnieją całe siatki przedsiębiorstw zajmujące się dostarczaniem swym zwyrodniałym klientom usług mających na celu zaspokoić ich zboczenia. Inkwizytor domaga się, byśmy współpracowali i wytrzebili wspólnie to zło. – Akolita spojrzał w oczy Midiana. - Czy słyszałeś może pseudonim Mantis?

Muzyka

Chwilę przed tym, jak Iskarion zadał pytanie, Midiana zaczęła boleć głowa. Fale bólu przepływały od łopatek, aż po skronie mężczyzny. Wyczuł, że dzieje się coś niedobrego. A właściwie zaraz się stanie. Mimo, iż jego fizyczny węch nie dawał alarmujących znaków, zmysły psioniczne wywoływały wrażenie zapachu zgniłego mięsa. Poczuł od tego nudności i zawładnęło nim uczucie osłabienia, a oczy same się zamykały. Spaczeń wokół niego falował, jakby ktoś upuścił kamień na taflę wody, zaś rozchodzące się na skutek tego kręgi niosły ze sobą niepokojące, napawające odrazą uczucie. Tymczasem ani akolita, ani znudzony barman, zdawali się tego nie zauważać. Kiedy podniósł na chwilę wzrok zauważył, że w ścianie tuż za przysypiającym pijaczkiem pojawiła się dziwna wyrwa. Teraz zapach zgnilizny stał się jeszcze bardziej wyczuwalny.
- Co tu tak śmierdzi? – Zapytał z wyraźnym obrzydzeniem odwrócony plecami od dziwacznego zjawiska Iskarion. Całość trwała ułamki sekund. Z wyrwy istniejącej pomiędzy spacznią a światem rzeczywistym, wprost na stolik wytoczyła się umazana w ciemnozielonym szlamie postać. Zaraz za nią z dziury wysunęły się niezliczone, grube macki, które złapały nieprzytomnego pijaka i wciągnęły go do zamykającego się portalu. Po upływie około sekundy na miejscu pozostał jedynie zsuwający się ze stolika umorusany i ranny mężczyzna. Prawdopodobnie miał na sobie czarny kombinezon, lśniący teraz od zielonego śluzu. Z jego prawego ramienia sączyła się krew. Na twarzy miał maskę, dopasowaną do kombinezonu, zaś w zdrowej dłoni trzymał niewielki pistolet strzałkowy. Nagle, zupełnie jakby został wyrwany ze snu, podniósł głowę. Jego mętne spojrzenie napotkało wzrok Midiana.
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"
Raghrar jest offline  
Stary 27-04-2010, 02:00   #9
 
Fallenhuman's Avatar
 
Reputacja: 1 Fallenhuman nie jest za bardzo znanyFallenhuman nie jest za bardzo znanyFallenhuman nie jest za bardzo znany
To działało samo. Instynkty pomogły wyrwać się z koszmaru, który wydawał się trwać na jawie. Wszak jak często Otchłań otwiera się, aby przetransportować kogokolwiek kto nie jest z nią związany, kto nie przeszedł na ścieżkę mrocznych bóstw? Gniew gromadzony przez tyle lat, przez tyle dni, godzin, minut, sekund. Przeszywający go na wskroś, kumulujący się z każdą chwilą egzystencji od wydarzeń na Merov w subsektorze Malfian, w końcu mógł znaleźć swe ujście. Nie raz i nie dwa na misji mógł go przeszywać, lecz pełna manifestacja chaosu, drugie takie wydarzenie nie miały miejsca od momentu...tamtego momentu. We wnętrzu Midiana wrzało. Po raz pierwszy od tak dawna czuł się istotą żywą, w pełni świadomą, w każdym razie zdolną do odczuwania. Co prawda drugi biegun zgasł już dawno, lecz to uczucie wręcz zapłonęło w jego oczach. Pozwalało zignorować ból, odrętwienie, zmęczenie. Wszystko stało się nieistotne. Czara została przelana.
Chciał wyć, chciał mordować. Chciał pomścić, ocalić i zniknąć.
Ale to jeszcze nie był ten moment.
-Co tu tak śmierdzi?-spytał Iskarion. Pytanie rozpoczęło łańcuch działań, wyrwało z wodospadu myśli. Mętny wzrok zamaskowanego przybysza spotkał się ze spojrzeniem Midiana, gdy ten już szeptał swoją mantrę ledwie poruszając ustami. Zanim potencjalny napastnik zdążył zareagować w jakikolwiek sposób kula psionicznej energii uderzyła go w klatkę piersiową. Ułamki sekund. Niczym spowolniony film.
Nieznajomy wypuszcza z dłoni pistolet, gdy fala rzuca go o ścianę. Psionik zrywa się z miejsca chwytając butelkę. Barman podnosi się na łokciach, Iskarion odwraca się za siebie.
Kolejne klatki migają.
Zamaskowany odbija się od ściany, z jego ust wydobywa się głośne jęknięcie. Od podłogi odbija się pistolet. W uszach Midiana brzmi jednostajny szum napędzanej adrenaliną krwi.
Człowiek w kombinezonie pada na ziemię. Rysy psykera nabierają ostrości, zaczyna przypominać demona. Oczy lśnią nienaturalną poświatą. Groza wręcz bije od jego osoby. Cienie złowieszczo padają na jego umęczoną twarz. Barman i kelnerka zrywają się do ucieczki, Iskarion kuli się w loży mamrocząc coś w sobie tylko znanym dialekcie. Lustra pękają wyrzucając wszędzie małe odłamki, które powoli spadają na zakurzoną podłogę.
Midan zaczyna iść, rozbijając butelkę o kant stolika. Jego kroki chrzęszczą. Depcze po szkle. Parę kroków rozpędu i kopnięcie, prosto w twarz. Spada maska. Koniec filmu. Teraz czas na słowa. Psyker z trudem opanowuje chęć zabicia tego pomiotu.
-Gdzie jest źródło? Kto Cię przysłał?-gdy przemawia, jego głos brzmi obco, jak warkot zwierzęcia. Z oczu kipi wręcz rządzą mordu. Zaciśnięte szczęki wykrzywiają twarz. Oddech ma płytki, sapie wyraźnie. Nieznajomy próbuje wstać. Kolejne kopnięcie sprawia, że ponownie rozpłaszcza się na podłodze.
-Pytałem o coś. MÓW!- Midian słyszy się jakby stał tuż obok, jakby ten gardłowy charkot nie wydobywał się z jego ust. Zaciśnięte na roztrzaskanej butelce palce bieleją, na ściskanej szyjce. Ręce drżą. Opanowanie przychodzi mu z trudem. Pomaga mu w tym dźwięk wiadomości, która właśnie nadeszła.
Psyker sięga do kieszeni, wciska guzik.
-"Był zamach, Gubernator żyje, Maksymilian organizuje grupę dochodzeniową. Proszę o pilny kontakt ze mną w tej sprawie"-Spokojny głos Nicewy nie pasuje do sytuacji, lecz przerywa ciszę. Pomaga ochłonąć na tyle na ile jest to potrzebne. Psyker zaczyna oddychać nieco spokojniej, lecz płomień w spojrzeniu nadal nie znika, raczej przyjmuje nowy blask, bardziej metaliczny. W ręku materializuje się kula ognia.
-Pytam po raz ostatni. Mów co wiesz, a nie będziesz cierpiał długo.- Midian robi krok do przodu i przydeptuje miejsce, w którym ociekający śluzem człowiek był wcześniej raniony. Teraz czas na odpowiedzi.
 
Fallenhuman jest offline  
Stary 02-05-2010, 03:03   #10
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Większość tekstu napisał MG.

Były Komisarz przeprosił pozostałych mężczyzn i przeszedł do sypialni gdzie znajdowały się ciała, ale to nie one najbardziej go interesowały, tylko sprzęt w jaki były wyposażone. W szczególności zaś broń asasynów. Doświadczenie nauczyło go, że na skrytobójcach się nie oszczędza, nie tylko na ich wyszkoleniu, ale i na wyposażeniu, które mogło wiele powiedzieć o możliwościach zleceniodawców.

Jednym z zabezpieczonych elementów uzbrojenia był pistolet strzałkowy. Działanie tej niewielkiej broni polegało na wystrzeleniu drobnej kryształowej igły przy pomocy promienia laserowego o małej mocy. Igły zwykle pokrywały substancje zawierające śmiertelnie groźne wirusy, lub trucizny. Raniony cel natychmiast zostawał sparaliżowany, bądź umierał rodzajem śmierci zależnym od użytej w igłach toksyny. Dzięki temu że broń ta była lekka i właściwie bezgłośna, zaś używany powszechnie w większości modeli promień lasera był niewidoczny, najemni zabójcy często lubili korzystać z tego typu śmiercionośnych urządzeń. Z zabezpieczonego egzemplarza zdarto wszelkie numery seryjne. Urządzenie wydawało się źle wyważone. Chwyt broni najwyraźniej został wymieniony na kompaktowy, by jeszcze bardziej zmniejszyć rozmiary broni. Cała reszta mechanizmu stworzona została w oparciu o zmodyfikowany wzór marsjański, co sugerowało pochodzenie z któregoś ze światów kuźni.

Obok pistoletu leżał długi sztylet o niezwykle wąskim ostrzu. Czarną stal pokrywała cieniutka warstwa niezidentyfikowanej jak dotąd substancji. Broń nie miała wytłoczonych żadnych inskrypcji, wyglądała jednak na często używaną ze względu na płytkie rysy tworzące na ostrzu i jelcu skomplikowaną siatkę blizn. Sztylet na pierwszy rzut oka wydawał się być niezwykle ostry. Możliwe iż został naostrzony do jakości mono, bądź bliskiej tego ideału. Nie dało się tego jednak powiedzieć o pozostałych ostrzach tkwiących pochwach przymocowanych do uprzęży zdjętej ze zwłok kolejnego niedoszłego zabójcy. Krótki miecz o ząbkowanym ostrzu, oraz dwa typowe sztylety wykonane zostały z podłej jakości stali. Kształt i jakość przywodziły na myśl prymitywne narzędzia, którymi mordowali się nawzajem członkowie gangów.

Więcej broni nie znaleziono. Jedynym ekwipunkiem, jaki posiadali jeszcze napastnicy, były typowe maski filtrujące dostępne właściwie w całym roju, oraz kombinezony wykonane z nieprzepuszczalnych materiałów utrzymujących ciepło. Pierwszy, wykonany na miejscu raport Arbites dotyczący stanu ich ciał wykazał, iż ich uzębienie w większości przypadków jest niekompletne, jednak plomby usunięto w przeciągu ostatnich kilkunastu godzin. Podobnie rzecz miała się z implantami i tatuażami, jako że ciała zamachowców pokrywały świeże blizny.

Gdy wrócił Psyker doszedł już do siebie, przedstawił innym swoje wnioski z oględzin:
- Niewiele mogę wyczytać z ekwipunku, zdaje się, że zamachowcy nie byli zbyt zamożni, albo ich metoda teleportacji źle działa na wytwory techniki. Ich sprzęt zdaje się być prymitywny, biorąc pod uwagę na kto był ich celem. - w głosie pobrzmiewała nuta irytacji, przez chwilę obracał w dłoniach znaleziony sztylet - Jest jeszcze coś, z ciał skrytobójców wycięto tatuaże, oraz implanty. Co może sugerować, że były one charakterystyczne dla organizacji stojącej za zamachem. - rozkazał swej serwoczaszcze by wykonała parę zdjęć denatów, sam zaś zwrócił się do psykera:
- Czy czcigodny Qon wyczuł coś w miejscu portalu?
Zamiast Qona odpowiedział mu Abdul Cathay, stojący pod ścianą, na powierzchni której według gubernatora wcześniej pojawił się portal. Nawigator sapnął ciężko, uprzednio złowieszczo wyszczerzywszy kły.
- Poczuł muzykę. Widziałem ją kiedy wymiotował. Dobiegała stąd… - Nawigator wskazał na ścianę. – Wydawała się… słodka i kusząca. Zrobiłem się głodny.
Tymczasem Qon przetarł twarz chustą wyciągniętą z kieszeni munduru.
- Nie wiedziałem, że zapach zgniłego mięsa sprawia że cieknie ci ślinka nawigatorze. Rzeczywiście jednak usłyszałem niepokojące dźwięki, na skutek których zrobiło mi się niedobrze.
- Nie zapach głupcze! Postrzegam spacznię inaczej niż ty. Ja to widziałem… Na krótką chwilę, zanim pokazałeś jak jesteś słaby.
– Qon, słysząc te słowa obrzucił nawigatora gniewnym spojrzeniem.
- W zwłokach zabójców wyczułem jedynie potężne pokłady strachu. Podejrzewam, iż jest to skutkiem jakiejś blokady, której nie potrafię zdjąć. Zupełnie jakby cała przeszłość i emocje zostały wymazane, zaś ich miejsce zastąpiło nieustanne przerażenie. Była jeszcze żądza, ale ta ujawniła się dopiero w momencie, w którym usłyszałem muzykę. Jakby przesłona na krótką chwilę zrobiła się półprzejrzysta.
- To zwiększa prawdopodobieństwo, że w zdarzeniu uczestniczyły siły nieczyste.
- wtrącił Markiz - Czy mógłbyś Erudyto powiedzieć nam czy Psionicy dysponują zdolnościami umożliwiającymi teleportację? - kontynuował pytania, Nawigator przyjrzał się mu badawczo:
- Wiele chcesz wiedzieć... Komisarzu - na twarzy miał dziwny wąski uśmiech.
- W istocie. Jeśli mam rozwiązać tajemnicę, muszę wiedzieć do czego zdolny jest przeciwnik - wyjaśnił krótko.
- Psionicy dysponują całym szeregiem umiejętności, z których większość nigdy nie została skatalogowana. Teleportacja jednak polega zwykle na przejściu przez równoległy wszechświat, czyli spacznię. Nie jest to bezpieczne i zależy w dużej mierze od sposobu postrzegania tej równoległej przez psykera. Przodują w tym nawigatorzy, wspierani przez zdobycze technologii, jak na przykład obecny tu pan Cathay. – Spojrzał z niechęcią na nawigatora.
– Jak się okazuje istnieją też artefakty, które umożliwiają dowolnemu psykerowi na wspomaganie procesu teleportacji, jednak to wnioskować mogę jedynie z istnienia teleportarium. W pozostałych przypadkach taka próba skończyłaby się zapewne śmiercią, bądź szaleństwem i wiecznym uwięzieniem w spaczni. Na okrętach chroni nas pole generatorów Gellera. Bez nich, hipotetyczny podróżnik zostałby wchłonięty, pożarty przez demony, lub spotkałby go inny los, którego nawet nie potrafię sobie wyobrazić.
- Jaki więc może być zasięg teleportacji przez psionika?
- Żaden.
– Wtrącił się Cathay.
- Chyba, że mamy do czynienia z osobnikiem o zdolnościach niezwykłych nawet wśród psioników, choć przyznam iż prawdopodobieństwo jest bliskie zeru.
- Na czym mniej więcej polega moc Psykerów?
- Czerpiemy moc ze spaczni i jesteśmy w stanie w pewnym stopniu, oraz w bardzo ograniczony sposób tą siłę kontrolować… Nadać jej kształt. Każdy na swój sposób, w zależności od sposobu postrzegania. Należy jednak pamiętać, że gdy człowiek spojrzy w spacznię, spacznia spogląda na człowieka. Stąd konieczność sankcjonowania i wieloletniego treningu woli… Oraz umiar. Bez tego psyker łatwo stanie się bramą dla demonów. Nie inaczej jest z nawigatorami, których umysły wytwarzają własne metody interpretacji spaczni. To zapobiega szybkiemu staczaniu się w otchłań szaleństwa.
- Czy istnieją jakieś szczególne warunki ułatwiące koncentracje?
- Dla mnie jest to cisza, spokój… możliwość skupienia. Są jednak i tacy, którzy najskuteczniej koncentrują się w szale bitewnym. Na przykład Midian Blitz… To szaleniec, ale kiedy jest wściekły zamienia się w dobrze ukierunkowaną, psioniczną maszynę do zabijania.
- Teodorius chrząknął znacząco , Juan wnet pojął aluzję:
- Wybacz Lordzie, oczywiście nie czas teraz na podobne pytania. Niemniej obawiam się, że dane nam będzie dowiedzieć się więcej o tych okultystach niż byśmy chcieli. Tymczasem zaś chciałbym wiedzieć, czy w skrzydle medycznym jest prosektorium ?
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra
behemot jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172